= zielony znicz =

99
Katarzyna Rogalska Zielony Znicz

Upload: karmazyna

Post on 11-Jun-2015

618 views

Category:

Documents


0 download

DESCRIPTION

It is the book I'm writing. 71 pages, in Polish :D

TRANSCRIPT

Page 1: = ZIELONY ZNICZ =

Katarzyna Rogalska

Zielony

Znicz

Page 2: = ZIELONY ZNICZ =

1

Każdego roku na dworcu King’s Cross ostatni dzień sierpnia oznaczał

niesamowity, szczególny w swym rodzaju harmider. Zwłaszcza około

godziny jedenastej przed południem. Było tak od kiedy pamiętali to

najstarsi mieszkańcy Londynu i pewnie będzie tak nadal, gdy ich prawnuki

doczekają się już swoich prawnuków. Tego dnia wszędzie tłoczyły się

grupki ludzi, którzy na pierwszy rzut oka niczym nie różnili się od

przeciętnych londyńczyków. Na pierwszym rzucie oka jednak zwykle to

podobieństwo się kończyło. Po bliższym przyjrzeniu się im zaczynało się

dostrzegać szczegóły bez mała dziwne, można by nawet rzec – osobliwe.

Pierwszym, co rzucało się w oczy i, szczerze mówiąc, również w uszy, była

obecność sów. Były wśród nich najróżniejsze, od typowo angielskich do

tych w kraju zwykle niespotykanych; od tak małych, że mieściły się w dłoni

do tak dużych, że niejednemu kotu pokazałyby, gdzie raki zimują; od

ospałych, które drzemały ukrywszy łebki pod skrzydłami do zadziwiająco

wręcz o tej porze dnia aktywnych, które nerwowo wierciły się i pohukiwały

zniecierpliwione – wszystkie te sowy siedziały w różnego pokroju klatkach

umieszczonych na szczytach podróżnych kufrów i pudeł. Nie była to jednak

jedyna dziwna rzecz, którą mógłby zauważyć ktoś, kto miałby ochotę

poświęcić temu należytą porcję uwagi. Kolejnym, co mogło umknąć oczom

zwykłego przechodnia, były kociołki umieszczone w ładunkach niektórych

wózków podróżnych, a ktoś, kto naprawdę dobrze przyjrzałby się owym

szczególnym ładunkom, dostrzegłby tu i ówdzie nowe albo nieco

podniszczone książki o dosyć intrygujących tytułach, jak na przykład

Magiczne Stworzenia Oraz Jak Je Znaleźć czy Podręcznik Obrony Przed

Czarną Magią.

Większość przechodniów na King’s Cross uważała jednak, że ich czas

jest zbyt cenny, by marnować go na przyglądanie się jakimś sowom,

1

Page 3: = ZIELONY ZNICZ =

kociołkom, czy książkom, toteż ich uwadze umykało również zjawisko o

wiele dziwniejsze od wszystkich powyższych. Na dworcu znajdowało się

bowiem jedno szczególne miejsce – żelazna krata oddzielająca perony

dziewiąty i dziesiąty. Gdyby któryś z przechodniów mimo wszystko

zdecydował się poświęcić temu należytą uwagę, zauważyłby pewnie, że co

jakiś czas któryś z dzieciaków pchających przed sobą podróżne wózki,

kieruje się na ową kratę i puszcza się biegiem ku niej, by po chwili zniknąć.

Nie przejść przez nią, bo nie pojawiał się z drugiej strony, lecz po prostu

zniknąć, jakby rozpływał się w powietrzu.

2

Dochodziło w pół do jedenastej, gdy przed bramką ustawiły się trzy

osoby. Był wśród nich mężczyzna około pięćdziesiątki, o szpakowatych

kręconych włosach i gęstej brodzie, niewysoka kobieta w okularach na

długim nosie i czarnych, związanych w koński ogon włosach, na których tu

i ówdzie błyszczały srebrne nitki, oraz na oko piętnastoletnia dziewczyna w

okularach i z burzą puszystych czarnych kręconych włosów. Dziewczyna ta

pchała przed sobą wózek, na którym przymocowany był wielki podróżny

kufer, a na jego szczycie spoczywała klatka z rozhukaną sową uszatą.

- Baltazar, uspokój się! Zachowujesz się jak pisklak! – skarciła ptaka

dziewczyna, na co sowa przekręciła głowę na bok i huknęła coś wyraźnie

urażonym tonem.

- Idź pierwsza, my pójdziemy zaraz za tobą – powiedział mężczyzna,

na co dziewczyna ustawiła wózek we właściwym miejscu i wyczekawszy

odpowiedni moment zacisnęła oczy i rozpędziła się z nim prosto na kratę.

Gdy ją minęła, otworzyła oczy i zatrzymała wózek. Zaraz za nią pojawili się

jej rodzice.

Cała trójka znajdowała się teraz na peronie numer 9 i trzy czwarte.

Czekała tam już opasła, dymiąca żeliwna lokomotywa z małą,

przymocowaną z przodu tabliczką głoszącą „Hogwart Express”. Gdy bagaż

został już umieszczony tam, gdzie zwykle w takich przypadkach umieszcza

2

Page 4: = ZIELONY ZNICZ =

się bagaż, nadszedł czas na „tradycyjne” pożegnanie. Mężczyzna

przygarnął do siebie córkę i ucałowawszy ją powiedział:

- No Kath, zachowuj się grzecznie, chłopaków nie bij…

- Tato… - mruknęła z udawanym znudzeniem dziewczyna, gdyż

słyszała to za każdym razem, gdy wyjeżdżała do szkoły.

- Ucz się pilnie – teraz matka ciepło uścisnęła córkę. – I nie szalej na

miotle, żebyś zamiast w Hogwarcie nie spędziła roku szkolnego u Świętego

Munga.

- Dobrze mamo, będę i nie będę – powiedziała z uśmiechem Kath. –

Możecie już iść, naprawdę, ja jeszcze poczekam na Flori i Siga.

- W takim razie do zobaczenia w Święta – powiedział ojciec Kath i

odwrócił się, by odejść.

- Dbaj o siebie i pilnuj Baltazara – dodała jego żona i ruszyła za nim.

Kath została sama na dworcu, patrząc za oddalającymi się rodzicami,

a gdy zniknęli za kratą, rozejrzała się po peronie. Wszędzie z

wyjeżdżającymi żegnali się rodzice, dziadkowie albo rodzeństwo jeszcze

nie na tyle duże, by zacząć naukę w Hogwarcie, lub już na tyle duże, że

naukę w nim miało już za sobą. Patrzyła z wyczekiwaniem w ten kolorowy

tłum, aż w końcu dostrzegła dwie znajome sylwetki. Pierwszą z nich była

siwiejąca gruba kobieta w kasztanowej kwiecistej sukni i z czerwoną

torebką na długim pasku, drugą – czarnowłosy chłopak w tym samym

wieku, co Kath, ubrany w ciemne spodnie i szarą kraciastą koszulę,

pchający swój podróżny wózek, na którego szczycie siedziało wielkie

czarne kocisko. Kath zaczęła podskakiwać i machać do nich rękami, a gdy

tamci ją dostrzegli, pośpieszyli w jej stronę.

- Dzień dobry, pani Black – powiedziała, gdy wreszcie do niej dotarli.

- Witaj kochanie – zaświergotała kobieta i obdarzyła ją siarczystymi

całusami w oba policzki. Jak zwykle pachniała rumem i ciastkami

czekoladowymi.

- Cześć Kath – chłopak zatrzymał wózek i odgarnął z czoła kosmyk

włosów. Były one prawie tak samo kręcone, jak włosy jego koleżanki.

- Cześć Summerstorm! – dziewczyna rzuciła mu się na szyję. – Ale się

za tobą stęskniłam!

3

Page 5: = ZIELONY ZNICZ =

- Sig, kochanie, ja pójdę zdać bagaż, a wy sobie porozmawiajcie… -

powiedziała pani Black i zanim chłopak zdążył zaprotestować, że on się

tym zajmie, wyciągnęła różdżkę, powiedziała „Accio bagaże” i ruszyła

gdzieś w tłum, a za nią skrzypiąc potoczył się wózek.

- Jak zwykle bardzo żywiołowa ta twoja niania – powiedziała Kath

głaszcząc Księcia, kota, który przybył na wózku Siga. Baltazar siedzący w

klatce u jej stóp pohukiwał urażony, że o nim zapomniała.

- Jak zwykle – odparł Sig. – A twój tata znów kazał ci mnie nie bić?

- Owszem, i mama zagroziła Świętym Mungiem – podrapała kota za

uszami. – Zawsze tak jest, każdego roku. Ciekawe, kiedy przyjdzie Flori.

- Zdaje się, że już idzie – Sig spojrzał w tłum gdzieś ponad jej głową.

Odwróciła się i dojrzała w oddali wysoką dziewczynę z długimi falującymi

włosami, które były prawie białe. Szła sama prowadząc wózek, a nad jej

głową krążyła radośnie malutka sówka.

- Gdzie są jej rodzice? – zapytała Kath.

- Nie wiem. Poczekaj tu na mnie, pomogę jej – pobiegł w jej kierunku.

Kath widziała, jak uściskali się, a potem Sig przejął od Flori jej wózek.

Oboje wracali do niej rozmawiając.

- Cześć Flori – czarnowłosa oddała kota właścicielowi i objęła

przyjaciółkę. – Gdzie twoi rodzice?

- Nie mogli przyjść, już mówiłam Sigowi – odparła potrząsając

włosami, aby przegonić swoją sówkę, która przysiadła jej na głowie. – Tata

jest w szpitalu, miał wypadek na akcji. Mama chciała przyjść, ale

powiedziałam jej, że dam sobie radę i żeby została z nim… - jej głos lekko

zadrżał.

- Przykro mi… - Kath jeszcze raz mocno uścisnęła Flori. – Mam

nadzieję, że… To nic poważnego, prawda?

- Zrzucili go z miotły podczas pościgu – odparła – ale w ostatniej

chwili zdołał rzucić zaklęcie spowalniające. Nie jest źle, bo mógł zginąć, a

połamał tylko ręce i jedną nogę. Nie, naprawdę nie jest źle – podkreśliła

widząc minę Kath i lekko się uśmiechnęła. – Uzdrowiciele mówią, że szybko

z tego wyjdzie.

- To dobrze – powiedziała czarnowłosa podnosząc klatkę z ziemi.

4

Page 6: = ZIELONY ZNICZ =

- Jak słyszę takie historie, to od razu odechciewa mi się zostawać

aurorem – mruknął Sig, na co Kath dała mu kuksańca w ramię szepcząc

„Summerstorm, trochę taktu!”.

3

Wkrótce po tej rozmowie ponownie pojawiła się pani Black, która

kolejno uściskała Flori, poszła zdać jej bagaż, wróciła, jeszcze raz

wszystkich wyściskała na pożegnanie i rzuciwszy kilka życiowych porad o

myciu zębów i nie zostawianiu kociołka na ogniu, pośpieszyła ku bramce

na dworzec główny King’s Cross. A wszystko to w niecałe dziesięć minut.

Lokomotywa gwizdnęła gniewnie, poganiając opieszałe dzieciaki,

które w popłochu ruszyły do swoich przedziałów. Rodzice, dziadkowie i

rodzeństwo machali im z peronu. Gdy wskazówki na zegarze stanęły na

jedenastej, Hogwart Express ruszył w długą drogę ku sławnej na całą

magiczną część Anglii Szkole Magii i Czarodziejstwa.

Kath, Flori i Sig tymczasem, każde ściskając swojego pierzastego lub

futrzastego podopiecznego, szukali wolnego przedziału. Minęli kilka

zajętych przez rozgadanych, podekscytowanych pierwszoroczniaków,

jeden, w którym toczyły się jakieś wydumane dysputy na temat zakazu

użycia czarów w świecie Mugoli przed ukończeniem siedemnastu lat, oraz

kilka zajętych przez osoby, z którymi woleliby nie spędzić całej podróży. W

końcu trafili na pusty przedział. Właściwie, prawie pusty – środku siedział

niewysoki chłopak o kasztanowych włosach i dużych, bursztynowych

oczach, czytający książkę. Był już w swojej szkolnej szacie, która oprócz

czerni połyskiwała zielenią i srebrem. Na jego kolanach zwinięty w kłębek

spał puszysty, dostojny srebrny kot.

- A niech to, to jakiś Ślizgon! – syknął cicho Sig tarmosząc swego

kota za ogon. - Znasz go, Kath?

- Szczerze mówiąc nie, ale nie będę biegać tam i z powrotem po

pociągu szukając miejsca! – Kath pchnęła drzwi i weszła do środka. –

Można?

5

Page 7: = ZIELONY ZNICZ =

Chłopak spojrzał na nią nieobecnym wzrokiem, jakby przed chwilą

wyrwała go z głębokich przemyśleń. Potem zlustrował ją bezceremonialnie

z góry na dół i powiedział matowym głosem:

- Oczywiście.

- Dzięki – odparła chłodno Kath, nieco urażona tym, że tak ją

otaksował. Cała trójka weszła do środka i zajęła miejsca – Kath obok

nieznajomego, Flori naprzeciw niej, a Sig koło Flori. Dziewczęta wypuściły z

klatek swoje sowy, które usadowiły się na półkach nad kanapami w

przedziale i przytulone jedna do drugiej, zasnęły.

W pewnym momencie kot siedzący na kolanach nieznajomego

Ślizgona otworzył błękitne oczy i zaczął żywo, i nie bez wzajemności,

interesować się pupilem Siga. Gdy oba koty zapałały do siebie taką

sympatią, że głupio byłoby nie zwracać na to uwagi, Summerstorm

postanowił wykonać pierwszy ruch. Dosłownie – wyciągnął rękę w kierunku

nieznajomego i nie bacząc na pełne zdumienia spojrzenia przyjaciółek,

wypalił:

- Jestem Sigimundus Summerstorm, miło mi cię poznać.

Ślizgon spojrzał na niego z lekkim zdziwieniem, po czym uścisnął

jego dłoń ze słowami:

- Istvan Karajan, również mi miło.

- Ja jestem Katherine Croissant – powiedziała wesoło czarnowłosa.

- A ja Floribunda Fiddlespit. Miło mi poznać.

- Wzajemnie – Istvan uścisnął kolejno dłonie dziewcząt. Cały czas

miał na twarzy wyraz lekkiego zaskoczenia.

- Przepraszam, że zapytam, ale w której klasie teraz jesteś? –

odezwała się po chwili Kath.

- W piątej – odparł Karajan.

- To tak, jak ja. I ja też jestem ze Slytherinu, więc teoretycznie

powinniśmy być w tej samej klasie…

- To dlatego, że to mój pierwszy rok w Hogwarcie – przerwał jej.

- I już masz przydzielony dom? – drążyła Kath.

6

Page 8: = ZIELONY ZNICZ =

- Przydział odbył się w czasie przerwy wakacyjnej. Dyrektor zrobił

wyjątek. Tiara też nie miała nic przeciwko temu. A teraz, jeśli pozwolisz… –

lekko uniósł książkę dając jej do zrozumienia, że chce wrócić do lektury.

- Oczywiście – prychnęła Kath i odwróciła się od niego. Zapanowała

pełna napięcia cisza, którą od czasu do czasu przerywał tylko odgłos

przewracanych kartek i mruczenie dwóch zachwyconych sobą wzajemnie

kotów.

Sytuację uratowało pojawienie się wózka ze słodyczami. Kath, Flori i

Sig zrzucili się wspólnie na paczkę Fasolek Wszystkich Smaków Bettiego

Botta i duże pudełko Czekoladowych Żab.

- Kogo masz? – zapytała Flori, gdy Kath wydobyła kartę z paczki z

czekoladową żabą.

- Znowu Dumbledore’a – dziewczyna z wyrazem zawodu na twarzy

pokazała jej kartonik, na którym szacowny dyrektor Hogwartu właśnie

zbierał się do opuszczenia karty. – To już ósmy, te żaby są jakieś felerne…

- Możesz mi oddać – Sig wzruszył ramionami wrzucając do ust

fasolkę, którą zaraz wypluł z wyraźnym obrzydzeniem.

- Co trafiłeś? – zaciekawiły się dziewczęta.

- Wątróbkę – odparł zagryzając wstrętny smak czekoladową żabą. W

przedziale rozległo się zgodne „fuj”, po czym cała trójka wybuchła

śmiechem. Karajan sprawiał wrażenie, że w ogóle ich nie zauważa, toteż i

oni zaczęli się zachowywać, jakby go tam w ogóle nie było.

- Opowiedzcie, jak wam minęły wakacje! – poprosiła Kath

przeżuwając miętową fasolkę.

- Ja jak zwykle byłem na wsi – odparł Sig. – U dziadków. Mówię wam,

wakacje bez czarów są strasznie nudne!

- Doiłeś krowy? – dopytywała się czarnowłosa.

- Doiłem krowy, zaganiałem kury i kaczki, sprzątałem prosiakom –

wyliczał na palcach patrząc ostentacyjnie w sufit. Dziewczęta zachichotały.

- Ale przynajmniej dziadków masz miłych – podsumowała Flori. – I

absolutnie im nie przeszkadza, że jesteś czarodziejem.

- Tak, gdyby moi rodzice się o tym dowiedzieli, pewnie

podostawaliby zawału – mruknął.

7

Page 9: = ZIELONY ZNICZ =

- Nie rozumiem, jak można nie zauważyć, że ma się syna-

czarodzieja.

- To proste, trzeba po prostu nie zauważać, że w ogóle ma się syna –

wzruszył ramionami wkładając do ust kolejną „bezpieczną” fasolkę. – A wy

jak spędziłyście wakacje?

- W domu, nic szczególnego – odparła Kath. – Z rodzicami i

Baltazarem.

- Nigdzie nie wyjeżdżaliście? Przed końcem roku odgrażałaś się, że

zwiedzisz pół świata.

- Byłam na paru wycieczkach, ale najdalej w Szkocji. Naprawdę,

same nudy. A ty, Flori?

- A ja byłam w gości w Norze. Widziałam się z ciotką Molly i wujkiem

Arturem, no i oczywiście z kuzynami.

- Twój wujek dalej ma bzika na punkcie Mugoli? – zapytała Kath.

- Jeszcze większego, niż wtedy, gdy byłam tam ostatnio! Uwierzysz,

że on zaczarował jakiś stary samochód? I podobno ten samochód lata!

No… przynajmniej tak mówili Fred i George. W każdym razie, było

naprawdę miło, a ciotka Molly znów upiekła tę pyszną szarlotkę.

- Twój wujek powinien poznać moich rodziców, w całej Anglii trudno

o bardziej mugolowatych Mugoli – mruknął Sig z uśmiechem.

- Wiecie co? – powiedziała nagle Flori bawiąc się wylosowaną w żabie

kartą prezentującą sylwetkę Merlina. – Właśnie zdałam sobie sprawę, że w

przyszłym roku w Hogwarcie zacznie się uczyć kolejna dwójka moich

kuzynów.

- O Ronie Weasley’u słyszałem od jego brata – odparł Sig. – A ten

drugi?

- Niech zgadnę… Draco Malfoy? – ucieszyła się Kath.

- Nie rozumiem, co cię tak bawi – nachmurzyła się Flori. Nigdy nie

darzyła sympatią ani swojego kuzyna, ani dwójki jego rodziców o

wyjątkowo podejrzanej przeszłości.

- Z tego, co o nim mówiłaś, wynika, że to mały gnojek. Dokuczał ci i

takie tam, prawda? – zapytała jej przyjaciółka.

- Owszem – jasnowłosa spojrzała na nią.

8

Page 10: = ZIELONY ZNICZ =

- No to niech on tylko trafi do Slytherinu – ze złośliwym uśmiechem

zatarła ręce, na co pozostała dwójka ponownie się roześmiała. Było jasne,

że Kath nie da spokoju komuś, kto ośmielił się być niemiły dla któregoś z

jej przyjaciół.

- Teraz, jak o tym wspominamy, przypomniało mi się coś jeszcze… –

powiedział Sig próbując językiem następną fasolkę. – Malinowa – odparł na

pytające spojrzenia dziewcząt, po czym wrzucił cukierek do ust i podjął: –

Ktoś przed wakacjami mówił, że w przyszłym roku ma też się u nas zjawić

Harry Potter.

- A niech mnie, faktycznie! – Flori aż zachłysnęła się powietrzem. –

No popatrz, to już dziesięć lat minęło, od kiedy Voldemort zniknął.

- Nie wymawiaj przy mnie tego imienia, bo mnie ciarki przechodzą –

wzdrygnął się Sig, a gdy Flori chciała coś powiedzieć, dodał: – Wiem, wiem,

u ciebie w domu tak mówicie, bo gwizdacie sobie na niego i tak dalej, ale

jak sobie przypomnę, co mi o nim opowiadała pani Black, to wolę nawet

nie pamiętać, że on kiedykolwiek istniał i… - przerwał, bo nagle dotarło do

niego, że oczy Flori są pełne łez. Bez słowa zerwała się ze swego miejsca i

wybiegła z przedziału. Patrzył za nią zupełnie osłupiały.

- Summerstorm, ty… - zaczęła Kath trzęsąc się ze wściekłości – … ty

kretynie!

- Co ja takiego powie…

- Już zapomniałeś, co stało się z jej dziadkami?! – przerwała mu. – Już

zapomniałeś, kto ich zabił, bo jako jedyni Malfoyowie odmówili wstąpienia

w jego szeregi?! Kto, jak kto, ale Flori na pewno nie gwiżdże sobie na Sam-

Wiesz-Kogo!

Dopiero wtedy Sig zdał sobie sprawę ze swojej głupoty. Spojrzał

bezradnie na rozzłoszczoną Kath nie wiedząc, co powiedzieć. W końcu

wstał i bąknąwszy „Pójdę jej poszukać” wyszedł z przedziału. Czarnowłosa

westchnęła i zapadła się w miękkiej kanapie. „Sig zawsze najpierw palnie

coś bez zastanowienia, a potem jest z tego góra kłopotów i przepraszania”

– pomyślała głaszcząc czarnego kota, który wskoczył jej na podołek.

Zerknęła na Karajana. Przestał już czytać i położywszy książkę na

kolanach, zapatrzył się w okno. Dziewczyna spojrzała na okładkę, na której

9

Page 11: = ZIELONY ZNICZ =

iskrzyły się litery głoszące: Petera Katchmar’a szczypta praktycznych

porad o tym, jak warzyć eliksiry.

- Interesujesz się eliksirami? – zagadnęła niby od niechcenia.

- Niespecjalnie – spojrzał na nią lekko znudzony. – Ale słyszałem, że

w Hogwarcie profesor od Eliksirów jest strasznie na wszystkich cięty,

dlatego chcę mieć dobry start.

- A wiesz coś może o autorze tej książki?

- Nie, ale całkiem znośnie pisze.

- Ach tak – odwróciła się na znak, że z jej strony rozmowa się

skończyła. Odpakowała następną czekoladową żabę, schowała do kieszeni

kartę z czarownicą Kirke i wepchnęła sobie żabę do ust. W tym samym

momencie w drzwiach pojawiła się Flori z chusteczką w dłoni i z

zaczerwienionymi oczami. Siga z nią nie było.

- Wszystko w porządku? – zapytała Kath z troską, na co jej

przyjaciółka pokiwała twierdząco głową i usiadła naprzeciw niej. –

Summerstorm poszedł cię szukać po tym, jak mu nagadałam. Przeprosił

cię?

- Nie widziałam go – odparła wycierając nos w chusteczkę. – Nie

znalazł mnie. Chyba dlatego, że byłam w toalecie dla dziewczyn.

- Ot i cały Summerstorm, na najprostsze rzeczy to on nigdy od razu

nie wpadnie – westchnęła czarnowłosa. – Chodźmy go poszukać, bo

jeszcze się w coś wpakuje. A jak go znajdziemy, to albo cię przeprosi, albo

sprawię, że do końca życia będzie pluł ślimakami.

Flori uśmiechnęła się, po czym obie wstały i wyszły na korytarz.

Ruszyły wzdłuż przedziałów zaglądając do każdego przez okna, ale w

żadnym z nich nie było Siga. Znalazły go w ostatnim, razem z Thomasem

Linsdensenem – obaj tłukli się i rzucali po ścianach, aż chybotały się kufry

umieszczone na półkach pod sufitem. Kath i Flori dosłownie gapiły się na

nich w osłupieniu, podczas gdy tamci szarpali się za włosy, okładali po

twarzach i wrzeszczeli najróżniejsze wyzwiska. Gdy Thomas tak trzasnął

Siga w twarz, że z jego nosa buchnęła krew, a Sig na odlew rąbnął go

pięścią w żebra, Kath wyszarpnęła różdżkę z kieszeni i krzyknęła

„Drętwota!”, a strumień czerwonego światła uderzył w nich obu. Zwalili się

10

Page 12: = ZIELONY ZNICZ =

na podłogę ciągle trzymając się kurczowo za ubrania. Wspólnymi siłami

dziewczęta oddzieliły ich od siebie, po czym wytargały Summerstorma na

korytarz, gdzie Kath cofnęła swoje zaklęcie. Sig podniósł się na nogi i

przyciskając dłoń do nosa spojrzał na przyjaciółki.

- Nie można zostawić cię samego na pięć minut! – powiedziała z

oburzeniem Kath ujmując się pod boki. – Dlaczego, do licha, zacząłeś się z

nim bić?!

- Nazwał mnie Szlamą! – odparł Sig ciągle trzymając się za

krwawiący nos.

- No dobra, tu masz usprawiedliwienie – westchnęła Kath i

pociągnęła go z powrotem do ich przedziału. – Ale następnym razem nas

uprzedź, jeśli będziesz się wybierał na solo z Linsdensenem.

Wrócili do przedziału i usiedli. Flori podała Sigowi chusteczkę, którą

natychmiast przyłożył do nosa i odchylił głowę w tył.

- Zdaje mi się, że masz jakieś przeprosiny w zanadrzu, prawda? –

powiedziała cierpko Kath.

- Przepraszam, Flori… jestem głupkiem, nie chciałem – bąknął Sig

nadal z odchyloną głową.

- W porządku, już się nie gniewam – odparła na to jasnowłosa.

- Skoro wszystko załatwione – Kath rozparła się wygodnie – to

możemy wrócić do rozmowy, którą prowadziliśmy, zanim ten ostatni osioł

palnął…

- Croissant, zejdź ze mnie – mruknął Sig udręczonym głosem.

- No dobrze, o czym rozmawialiśmy? – podjęła Flori. – Ach tak, o

moich kuzynach i o Potterze.

- Faktycznie – Sig odjął w końcu chustkę od nosa i wyprostował się.

- Ależ ty koszmarnie wyglądasz, cały jesteś we krwi – jasnowłosa

wyjęła różdżkę, skierowała ją w twarz przyjaciela i powiedziała

„Chłoszczyść”, a po chwili cała krew, którą był ubrudzony znikła, jakby jej

tam nigdy nie było.

- Dzięki – powiedział Sig. W tej samej chwili Karajan wstał i bez słowa

wyszedł na korytarz. Patrzyli za nim chwilę, po czym wzruszyli ramionami,

jakby nic się nie stało.

11

Page 13: = ZIELONY ZNICZ =

- On jest dziwny – powiedziała po chwili Flori, dramatycznie

przeciągając „i”. – Taki ponury, aż mnie ciarki przeszły, gdy nas mijał.

- Może to przebrany Dementor? – rzuciła Kath, na co wszyscy się

roześmieli. – Powinien zaprzyjaźnić się z Linsendenami, oni też mają

poczucie humoru godne gargulca przed gabinetem Dumbledore’a.

- Kath, czy tej książki nie napisał przypadkiem twój dziadek? – Sig

wskazał na leżący na siedzeniu naprzeciw podręcznik.

- Tak, napisał – odparła z uśmiechem, biorąc na kolana Księcia,

którego znalazła pod kanapą. – O właśnie, wiecie, co mi Karajan

powiedział, gdy go zapytałam, czy interesuje się eliksirami?

- Powiedz, powiedz! – zniecierpliwiła się Flori wyraźnie zaciekawiona.

- „Słyszałem, że w Hogwarcie profesor od Eliksirów jest strasznie na

wszystkich cięty, więc chcę mieć dobry start” – powiedziała udając ponury

głos Karajana. W przedziale buchnęła kolejna salwa śmiechu.

- Żeby się nie przeliczył! – Siga ledwo można było zrozumieć, bo od

śmiechu dostał czkawki. – Kiedy Snape zobaczy, że mu się ten nowy za

bardzo wychyla, to szybko mu pokaże, gdzie jego miejsce.

- To chyba oczywiste! Snape może mieć w klasie tylko jednego

ulubieńca naraz – Flori lekko szturchnęła Kath w ramię.

- Nie przesadzaj, mam u niego kredyt tylko dlatego, że szanował

mojego dziadka – mruknęła Kath przyglądając się literom skrzącym się na

okładce książki o eliksirach.

- Daj spokój, wszyscy wiedzą, że Snape cię lubi! – jasnowłosa

spojrzała na nią figlarnie. – Ty zawsze masz idealną miksturę w kociołku,

gdy nadchodzi czas, gdy ten nietoperz sprawdza nasze postępy.

- Mam idealną miksturę, bo się staram – odparła z uśmiechem Kath.

– A z tym lubieniem, to mam wrażenie, że on po prostu nienawidzi mnie

mniej, niż innych – na to jej przyjaciele znów się roześmieli, a Sig nawet

uniósł oba kciuki w górę. Wtedy wrócił Karajan, usiadł na swoim miejscu i

znów zabrał się do czytania.

- Wymyśliłam nową zagadkę, chcecie posłuchać? – zapytała Flori.

- Oczywiście! – spojrzeli na nią rozbawieni.

12

Page 14: = ZIELONY ZNICZ =

- Załóżmy, że Snape i McGonagall ścigają się do jakiejś klasy. Oboje

docierają do celu w tej samej chwili, ale mimo to Snape wygrywa.

Dlaczego?

Podawali najdziwaczniejsze odpowiedzi, ale za każdym razem Flori

kręciła przecząco głową. W końcu, gdy oboje uznali, że już nic nie

wymyślą, powiedziała:

- To bardzo proste. Po prostu nos Snape’a minie futrynę wcześniej,

niż nos McGonagall!

Dalsza część drogi upłynęła im na rozmowach, śmiechu i żartach z

profesora Eliksirów.

4

Gdy Hogwart Express wreszcie wtoczył się na peron, za oknami

zachodziło słońce. Uczniowie wysypali się z wagonów i stłoczyli w

grupkach wokół pociągu. Kath, Flori i Sig przebrani w swoje szkolne szaty –

pierwsza Slytherinu, dwoje pozostałych Ravenclawu – pchali swoje wózki w

kierunku powozów, które miały zawieźć ich do szkoły. Sig pomógł wsiąść

najpierw Flori, potem Kath i w końcu sam wdrapał się do pojazdu. Oprócz

nich siedzieli tam jeszcze Adelle Barnaby z Hufflepuff oraz bliźniaki, Fred i

George Weasley, drugoklasiści z Gryffindoru.

- Kath, Siggy, kopę lat! – zawołał wesoło Fred. – Czemu nie

wpadliście na wakacje do Nory? Zapraszaliśmy was, słowo daję,

wysłaliśmy sowy!

- Nie mów na mnie „Siggy” – Summerstorm uścisnął wyciągnięte ku

niemu dłonie bliźniaków. – Ja byłem daleko na wsi i sowa musiała mnie nie

znaleźć.

- A do mnie pewnie wysłaliście starego, biednego Errola? – zapytała

Kath, a dwie rude głowy żywo przytaknęły. – No, to wszystko jasne. Ten

puchacz wam kiedyś zdechnie w locie, zobaczycie.

- Flori, zgadnij, co się stało po tym, jak wyjechałaś z Nory! – zagadnął

George, gdy powóz sam, nie ciągnięty przez nic, ruszył w kierunku

widocznego w oddali zamku. – Tata zostawił samochód na podwórku. W

13

Page 15: = ZIELONY ZNICZ =

nocy poszliśmy z Fredem na dwór i odpaliliśmy cacuszko. No mówię ci,

uniosło się w powietrze! Oczywiście tacie nic nie powiedzieliśmy, bo on od

razu powiedziałby mamie, a ona zrobiłaby taką awanturę, że dom by się

zawalił od jej wrzasków – na jego piegowatej twarzy pojawił się wielki

uśmiech.

- Już nie mogę się doczekać, aż w przyszłym roku Ron pójdzie do

szkoły – powiedział z kolei Fred. – Postraszyliśmy go z George’m, że jak nie

dostanie się do Gryffindoru, to rodzice go wydziedziczą. Żebyście go

widzieli, mówię wam, trząsł się jak galareta!

Powozy zajechały pod bramę i wszyscy uczniowie wysiedli, by udać

się przez salę wejściową do Wielkiej Sali, gdzie lada moment miała

rozpocząć się Ceremonia Przydziału. Już niedługo przybędą

pierwszoroczniaki, które jako jedyne nie przyjechały powozami, lecz

przepłynęły łodziami przez wielkie jezioro po drugiej stronie zamku.

Wszyscy uczniowie zasiedli przy odpowiednich stołach swoich

domów. Właściwie, prawie wszyscy, bo Kath zdołała wepchnąć się

pomiędzy przyjaciół wśród Krukonów. Trochę dziwnie wyglądały zielono-

srebrne elementy jej szkolnej szaty wśród brązu i granatu barw

Ravenclawu, ale mało kto zwrócił na to uwagę, gdyż drzwi otwarły się

nagle i do środka sztywno wkroczyła profesor McGonagall. Była to

czerstwa kobieta o włosach ciasno spiętych w kok i z prostokątnymi

okularami na nosie. Za nią onieśmieleni tym, że tyle oczu się im przygląda,

dreptali pierwszoroczniacy. Wyniesiono Tiarę Przydziału – stary, połatany

szpiczasty kapelusz z głębokim rozdarciem przy rondzie będącym w

rzeczywistości ustami owej tiary. Kapelusz jak zwykle odśpiewał swoją

piosenkę o czterech założycielach Hogwartu – dzielnym Gryffindorze,

mądrej Ravenclaw, łagodnej Hufflepuff i surowym Slytherinie. Po tym

rozpoczęła się ceremonia. Profesor McGonagall kolejno wyczytywała

uczniów, którzy podchodzili do niej, siadali na zydlu i zakładali na głowy

tiarę, by po chwili usłyszeć, do jakiego domu, nazwanego po czterech

założycielach szkoły, zostaną przydzieleni. Kath, Flori i Sig nie zwracali na

to jednak większej uwagi, gdyż wśród pierwszorocznych nie było żadnych

ich znajomych, i zajęci byli rozmową.

14

Page 16: = ZIELONY ZNICZ =

- Widzicie tę kobietę siedzącą obok profesor Grubbly-Plank? Tę, która

teraz rozmawia z profesor Trelawney – zapytała Flori.

- To jest jeszcze ktoś, kto się łudzi, że dogada się z Szaloną Sybillą? –

Sig uniósł brwi z wyraźnym podziwem.

- Och, Sig, przecież widać, że ona jest nowa! Zobacz tylko!

- Idę o zakład, że to nowa nauczycielka Obrony Przed Czarną Magią –

powiedziała Kath przesuwając się nieco, by zrobić miejsce

nowomianowanemu Krukonowi.

- Więc biedny Snape i w tym roku składał na próżno podanie o tę

posadkę! – Flori udała współczucie. – Mam wrażenie, że on nigdy jej nie

dostanie.

- Zdziwiłbym się, gdyby dostał – prychnął Sig. – Wszyscy dobrze

wiedzą, czym się zajmował, zanim zaczął uczyć w Hogwarcie. Oho,

nareszcie koniec!

Istotnie, ceremonia zakończyła się, gdy tiara założona na głowę

dziewczynki o jakimś dziwacznym nazwisku wrzasnęła „Gryffindor!”. W

chwilę po tym, jak nowa Gryfonka zajęła miejsce, ze swego krzesła powstał

dyrektor szkoły – Albus Dumbledore.

- Teraz powinienem wygłosić uczoną mowę do was wszystkich –

powiedział z uśmiechem. – Ale nie chcę, by w moją stronę poleciały wasze

widelce, więc resztę dośpiewajcie sobie sami. Wsuwajcie na zdrowie! – w

momencie, gdy na powrót usiadł, na wszystkich stołach pojawiły się

rozmaite dania i napoje.

- Uwielbiam tego faceta – powiedział Sig pociągając spory łyk

dyniowego soku. Kath żywo przytaknęła głową nie mogąc nic powiedzieć,

gdyż zęby miała zatopione w kolbie gotowanej kukurydzy z masłem.

- W zeszłym roku zamiast mowy puścił nam pęczek bezsensownych

słów, coś jak „futrynateflonbiwakrabarbar” – wyjaśniła Flori jakiejś nowej

Krukonce, która była zaskoczona zarówno tegoroczną mową dyrektora, jak

i pojawiającymi się znikąd potrawami.

- Wygląda na to, że Karajan odnalazł się w nowym towarzystwie –

rzuciła Kath spoglądając na stół swego domu, gdzie do Istvana cisnęła się

grupka ciekawskich osób.

15

Page 17: = ZIELONY ZNICZ =

- Mówisz? – Sig również się odwrócił. – Faktycznie, popatrzcie na Evę

Linsdensen, jak ona się do niego klei! A to wszystko tylko dlatego, że on

jest ze znanej rodziny.

- Znanej rodziny? – przyjaciółki spojrzały na niego zdziwione.

- Owszem – odparł. – Gdy nam się w pociągu przedstawił,

wiedziałem, że skądś znam jego nazwisko. Dopiero niedawno mi się

przypomniało, że Karajanowie to stary ród ze wschodniej Europy, którego

członkowie zawsze dotąd uczyli się w Durmstrangu.

- To co ten członek starego-rodu-ze-wschodniej-Europy-zwykle-

uczącego-się-w-Durmstrangu tutaj robi? – rzuciła Kath znad swojej drugiej

kolby kukurydzy.

- A co ty się mnie pytasz? Będziesz z nim w jednej klasie przez

następne trzy lata, to się jego samego zapytasz – wzruszył ramionami.

- Bardzo śmieszne – mruknęła. Nie podobała się jej myśl o kolejnym

Ślizgonie w jej klasie nie pałającym do niej zbytnią sympatią. Niewiele

osób ze Slytherinu naprawdę lubiło Kath. Po pierwsze dlatego, że była

ogólnie lubiana przez członków wszystkich pozostałych domów, a

zwłaszcza Krukonów, w których pokoju wspólnym spędzała więcej czasu,

niż w swoim własnym. Poza tym, wszyscy Ślizgoni uważali, że jako

czarownica czystej krwi nie powinna bratać się z „hołotą” pokroju

Summerstorma, który był pierwszym czarodziejem w historii swojej

rodziny, a więc – według kryteriów Ślizgonów – najgorszym gatunkiem

Szlamy, jaki tylko mógł komuś przyjść na myśl. O Flori nic nie mówili, bo i

ona była czarownicą ze starego rodu, w dodatku spokrewnioną z tak

szacowną osobą, jak Lucjusz Malfoy. Jeśli jednak któryś ze Ślizgonów

naprawdę chciał jej dopiec, wywlekał na wierzch temat jej dziadków,

którzy zdradzili swoją starożytną krew odmawiając przyłączenia się do

Czarnego Pana. Nikt otwarcie nie odważył się jednak dokuczać Kath, bo

wszyscy zdawali sobie sprawę, że jest ulubienicą Snape’a, a komu, jak

komu, ale profesorowi Eliksirów nikt nie chciał podpaść. Jedynie dwie

dziewczyny z czwartej klasy lubiły Kath – Charlotte Connor oraz Evelynn

McBeth – przede wszystkim podziwiały ją za to, że jest taka dobra w

eliksirach i często prosiły ją w związku z tym o pomoc w napisaniu

16

Page 18: = ZIELONY ZNICZ =

wypracowania. Nie była to jednak taka przyjaźń, jaką darzyli ją Flori i Sig,

jednak i to było dobre wobec, w najlepszym wypadku, ogólnego

lekceważenia ze strony pozostałych Ślizgonów.

5

Uczta skończyła się, ze stołów znikły puste talerze, półmiski i wazy, a

najedzeni i napici do syta uczniowie zaczęli rozchodzić się do swoich

dormitoriów. Gryffoni i Krukoni udali się do dwóch wież, Puchoni do sali na

drugim piętrze, Ślizgoni natomiast – do podziemi.

Kath zjeżdżała właśnie po poręczy schodów, gdy dogoniły ją

Charlotte i Evelynn.

- Witaj, Kath! – zawołała wesoło pierwsza biegnąc po schodach i

usiłując nadążyć za sunącą w dół dziewczyną. – Dlaczego nie siadłaś z

nami?

- Widziałaś tego nowego z piątej klasy? – dorzuciła druga, zanim Kath

zdążyła odpowiedzieć na pierwsze pytanie. – Czyż on nie jest wspaniały?!

- Ciekawe, dlaczego dopiero teraz pojawił się w Hogwarcie, a nie, jak

wszyscy, gdy miał jedenaście lat! – odezwała się znów Charlotte.

- Zapewne miał swoje powody – odparła dosyć kwaśno Kath

zeskakując z poręczy na podest. Niespecjalnie podobało jej się uwielbienie

dla tego Karajana, które wyraźnie słyszała w głosach obu dziewcząt.

- Co jest, Croissant? Boisz się, że Karajan ukradnie ci tytuł pupilki

Snape’a? – rozległ się ostry głosik i trójka dziewcząt odwróciła się

momentalnie. Po schodach schodziła ku nim Eva Linsdensen – niewysoka,

szczupła dziewczyna o trójkątnej twarzy otulonej prostymi, prawie białymi

włosami. Zatrzymała się o trzy stopnie nad nimi i wyzywająco parzyła

błękitnymi oczami w brązowe oczy Kath.

- O to akurat jestem spokojna, Linsdensen – prychnęła czarnowłosa

bezwiednie przygładzając swoje zmierzwione pukle.

- Och, doprawdy? Kto wie, może nasz nowy kolega okaże się od

ciebie lepszy w eliksirach i nareszcie zrzuci cię z twego tronu Królowej

Lizusów? – zadrwiła. Kath poczuła, jak krew się w niej gotuje, jednak

17

Page 19: = ZIELONY ZNICZ =

starała się uspokoić powtarzając sobie, że Eva zawsze była zazdrosna o jej

umiejętności, jeśli idzie o eliksiry. Białowłosa dziewczyna tymczasem

minęła ją ze słowami:

- Mam nadzieję, że stanie się to jak najszybciej. Wiesz, chyba będę

mu kibicować – zarzuciła głową i oddaliła się.

- Kath… - zaczęła Evelynn. – Naprawdę boisz się, że Karajan okaże

się od ciebie lepszy z Eliksirów?

- Bzdura! – prychnęła czarnowłosa. – Ktoś, kto nie ma pojęcia, kim

był Peter Katchmar, ani że rozmawia z jego wnuczką, nie może nawet

pretendować do miana kogoś lepszego ode mnie w Eliksirach! Chodźmy.

Dziewczęta zeszły do pokoju wspólnego. Kath bez słowa minęła

grupkę podekscytowanych Ślizgonek oblegających Karajana – widocznie

nie tylko Sig słyszał o tym starym rodzie – i udała się do swego

dormitorium, które, na nieszczęście, dzieliła między innymi z Evą i jej

świtą, której przewodziła Dominique Bey. Wysłuchawszy kilku docinek na

temat, jak niedługo nadejdzie haniebny koniec jej panowania jako Królowej

Lizusów, rozpakowała się, przebrała w koszulkę nocną i wskoczyła do łóżka

ozdobionego czterema kolumienkami. Zaciągnęła szmaragdowe zasłony i

ułożywszy głowę na poduszce, dość szybko zasnęła. Dominique gadała

jeszcze przez godzinę.

6

W piątej klasie Ślizgoni i Krukoni chodzili razem na cztery przedmioty

– Eliksiry, Zielarstwo, Historię Magii i Opiekę nad Magicznymi

Stworzeniami, z czego pierwszego dnia szkoły wypadły im akurat dwie

godziny pierwszego i jedna ostatniego.

- No nie, dwie godziny Eliksirów z tym nietoperzem! – marudził Sig

przyglądając się przy śniadaniu swojemu planowi zajęć. – Znowu przyczepi

się do mnie o jakieś bzdury… Flori, nie masz na zbyciu jakiejś zagadki na

poprawę humoru?

18

Page 20: = ZIELONY ZNICZ =

- Mam – odparła zadowolona znad swojej miski z owsianką z

truskawkami. – Wymyśliłam wczoraj w nocy, gdy nie mogłam zasnąć.

- Pofiecz! Pofiecz! – powiedziała Kath mając akurat buzię pełną

jajecznicy.

- Uwaga, jak będzie według was wyglądał Boggin Snape’a? –

zapytała jasnowłosa biorąc do ust łyżkę owsianki.

- Nie mam pojęcia – przyznał Sig chrupiąc tosta. Kath, nadal

przeżuwając jajecznicę, pokręciła głową na znak, że ona także nie wie.

Flori poczekała, aż wszyscy przełkną, po czym powiedziała:

- Jak butelka szamponu! - cała trójka ryknęła śmiechem. Ci, którzy

siedzieli na tyle blisko, by usłyszeć ten dowcip, również zaśmiewali się do

łez.

Po śniadaniu udali się do lochów, gdzie mieścił się gabinet Eliksirów.

Zaledwie zasiedli w ławkach, drzwi się otworzyły i do środka wszedł Snape

– wysoki, chudy mężczyzna z wielkim haczykowatym nosem i czarnymi

tłustymi włosami. Wszedł za swoje biurko i zlustrował klasę twarz po

twarzy. Jego wzrok na krótko zatrzymał się na Kath, po czym prześliznął

się po kilku innych uczniach, by spocząć w końcu na Karajanie. Odczytał

listę obecności, po czym ponownie rozejrzał się po klasie.

- Więc to pan jest nowym… nabytkiem, że się tak wyrażę, Hogwartu,

prawda, panie Karajan? – powiedział Snape, a w jego głosie, jak zawsze,

wyraźnie wyczuwało się ironię. – Zobaczymy, czy wart jest pan swych

przodków, jak niektórzy – tu spojrzał na Kath, po czym wyjął różdżkę i

skierował ją ku tablicy, na której zaczęły pojawiać się wskazówki dotyczące

eliksiru. Napis na samej górze głosił Mikstura Spokoju.

- Wasze pierwsze zadanie w piątej klasie będzie polegało na

uwarzeniu tej oto mikstury – wskazał na nazwę wypisaną drobnym,

regularnym pismem. – Zapewne nie uszło waszej uwagi, że w tym roku

czekają was SUMY, także z Eliksirów, po których, mam najszczerszą

nadzieję, pożegnam się z większością z was – tu spojrzał na

Summerstorma, który skulił się na swoim krześle. Sig zawsze był

beznadziejny z Eliksirów. Dlatego doskonale zdawał sobie sprawę z tego,

że zaliczenie SUMA z tego przedmiotu, w dodatku na jakiś przyzwoity

19

Page 21: = ZIELONY ZNICZ =

stopień, będzie w jego wypadku niemal graniczyło z cudem. Snape

tymczasem kontynuował:

- Mikstura Spokoju zawsze pojawia się na egzaminach końcowych po

piątej klasie. Ostrzegam, że trzeba ją warzyć ostrożnie, jak w zegarku. Ten,

komu choćby raz drgnie ręka, a podejrzewam, że uświadczę tu takich

wielu, może otrzymać eliksir mogący nawet wywołać wieczny sen oraz, z

pewnością, zero punktów z dzisiejszych zajęć. Oczekuję zadowalających

rezultatów, zwłaszcza po tych, którzy zamierzają znaleźć się w mojej klasie

OWuTeMowej – tu zerknął na Kath. – Ingrediencje znajdują się w tej szafce

– machnął różdżką, a szafka stanęła otworem. – Za półtorej godziny

gotowe próbki mają znaleźć się na moim biurku. Możecie zaczynać.

W klasie zapanowało poruszenie, większość uczniów wstała i

podeszła do szafki po składniki dla siebie i swoich kolegów z ławek. Gdy

Kath wróciła niosąc w swoim kociołku najróżniejsze fiolki i pudełeczka, Sig

z wyrazem totalnej beznadziei na twarzy jęknął:

- Kath, ratuj…

- Oh, Sig, przecież to jasne, że ci pomogę – uspokoiła go Kath

układając ingrediencje na ławce. Zerknęła na tablicę. – Ze wskazówek

wynika, że pomiędzy niektórymi etapami jest trochę czasu na czekanie, aż

to się uwarzy. Wtedy będę mogła zająć się twoim kociołkiem. Do tego

czasu postaraj się nie pomylić, dobrze?

- Ciekawe, czy on każdej piątej klasie daje taką trudną miksturę na

dzień dobry – mruknęła Flori z niemałym zakłopotaniem przyglądając się

swemu kociołkowi, jakby oczekiwała, że to on udzieli jej odpowiedzi.

- Jak go znam, to pewnie jeszcze za pięć lat będą to warzyć na dzień

dobry – odparł Sig patrząc na etykietki kolejnych fiolek.

Zabrali się do pracy. Kath jak zwykle szło wyśmienicie, toteż gdy

dotarła do punktu, w którym należało dodać sproszkowanego kamienia

księżycowego, zamieszać trzy razy w kierunku odwrotnym do ruchu

wskazówek zegara i zostawić w spokoju na siedem minut, uznała, że może

zająć się miksturą Siga. Snape tymczasem wyszedł zza biurka i ruszył na

łowy w poszukiwaniu nieszczęśników, do których mógłby się przyczepić – a

takich z pewnością nie brakowało. Z wielu kociołków wydobywały się kłęby

20

Page 22: = ZIELONY ZNICZ =

dymu w najróżniejszych kolorach, z czego żaden, może z paroma

wyjątkami, nie był bynajmniej tym kolorem, jaki w owym momencie

powinien mieć dym buchający znad mikstur. Eliksir Summerstorma był

wściekle różowy.

- Sig, mówiłam, żebyś nic nie pomylił – syknęła cicho Kath, bo Snape

zbliżał się do nich powoli. – Postępowałeś według instrukcji? Dodałeś

wszystko?

- Wszystko, kamień księżycowy, zamieszałem – szepnął gorączkowo.

- W którą stronę?

- No w pra… w prawo… - zająknął się. Jak zwykle pomylił się na

czymś głupim.

- Summerstorm – rozległ się nad nimi ostry głos Snape’a i oboje

gwałtownie poderwali głowy. – Najwidoczniej wyobrażasz sobie, iż na

egzaminie obowiązuje praca w grupach – kilku Ślizgonów, którzy uwielbiali,

gdy to Sigowi obrywało się od Snape’a, zachichotało. – Nie dość, że wyniki

twojej pracy są poniżej krytyki, to jeszcze zawracasz głowę innym

uczniom, dużo lepszym od ciebie zresztą. Minus dziesięć punktów dla

Ravenclawu.

Kath poczuła, że czerwieni się ze złości. Za to nie cierpiała Snape’a –

nienawidziła, gdy porównywał ją z którymś z jej przyjaciół na wyraźną

niekorzyść tego kogoś. Sig nic nie odpowiedział. Patrzył na swoje dłonie

zaciśnięte na kolanach.

- Zero z dzisiejszych zajęć, Summerstorm – Snape machnął różdżką i

cała różowa zawartość kociołka Siga zniknęła. – Ty, Fiddlespit, także zero –

mikstura Flori, siedzącej po drugiej Kath, stronie również wyparowała.

- Ale dlaczego!? – wyrwało się jej. Jej mikstura wcale nie była dużo

gorsza od eliksiru Kath, dodała tylko szczyptę za dużo kamienia

księżycowego.

- Kwestionujesz moje decyzje? – wycedził Snape przez zęby.

- Nie, panie profesorze – odparła cicho.

- Nie martw się – szepnęła do niej Kath.

- Pilnuj swojego kociołka, Croissant – Snape uderzył końcem różdżki

w rondo naczynia. – Zbliża się siódma minuta – faktycznie, znad wywaru

21

Page 23: = ZIELONY ZNICZ =

zaczęła już unosić się srebrna para. Snape zerknął ostatni raz na miksturę,

po czym odwrócił się i odszedł powyżywać się na kimś innym.

- Ale bym go teraz rzucił tym kociołkiem przez łeb – zgrzytnął zębami

Sig. Kath tymczasem dodała ostatni składnik, po czym zgasiła ogień i z

ponurą miną napełniła fiolkę otrzymanym wywarem, za który pewnie

znowu otrzyma maksimum punktów. Nie cieszyła się, co więcej, czuła się

podle, bo wiedziała, że tak samo czują się też jej przyjaciele.

7

Wyszli na korytarz i w milczeniu skierowali się ku wyjściu z zamku.

Przeszli przez błonia w kierunku miejsca, gdzie zwykle odbywały się zajęcia

z Opieki Nad Magicznymi Stworzeniami, czyli w pobliże chatki gajowego

Hogwartu – Hagrida. Powiedzieć o Hagridzie „duży facet”, to powiedzieć za

mało. Był wielki, ogromny, olbrzymi – i pewnie byłby przerażający, gdyby

nie fakt, że był najbardziej dobrodusznym człowiekiem, o jakim tylko

można pomyśleć. Trudno było w całym Hogwarcie o cieplejsze spojrzenie,

niż to, które zwykle wyzierało z jego czarnych oczu ledwie widocznych

spomiędzy gęstwiny ciemnych szczeciniastych włosów i zarostu. Trójka

przyjaciół właściwie tak naprawdę poznała Hagrida dopiero w drugiej

klasie, gdy zabłądzili w Zakazanym Lesie. W pewnym momencie natrafili

na stado centaurów i myśleli, że już po nich, ale wtedy zjawił się gajowy i

ocalił ich. Później okazało się, że centaury i tak nie zrobiłyby im krzywdy,

bo, jak mówił Hagrid, „one to dzieciaków nie ruszą”, niemniej jednak

tamtego dnia Kath, Flori i Sig zostali przyjaciółmi Hagrida.

Gdy zbliżali się do jego chatki, Hagrid akurat krzątał się koło jakichś

zagródek, a Kieł, jego olbrzymi czarny brytan, bez przerwy plątał mu się

koło nóg. Pies zauważył ich i radośnie merdając ogonem podbiegł, żeby się

przywitać. Na to Hagrid odwrócił się i ujrzawszy trójkę przyjaciół, huknął

wesoło, aż echo poniosło się po błoniach:

- A co to za smutne miny od rana, co?

- Eliksiry… - mruknęła ponuro Kath drapiąc Kła za uszami.

22

Page 24: = ZIELONY ZNICZ =

- Cholibka, aż tak źle? – zapytał, na co wszyscy troje przytaknęli. –

Zaczekajcie, zaraz coś na to poradzimy. Jeszcze wam się gęby zaśmieją,

zobaczycie! – wszedł do swojej chatki, a trójka przyjaciół spojrzała po sobie

z powątpiewaniem. Czuli się tak podle, że nie wyobrażali sobie, żeby

cokolwiek mogło poprawić im humor. Po chwili Hagrid wyszedł ze swej

chatki z wyraźnie zadowoloną miną.

- Schowała się skubana, ale znalazłem – potrząsnął małą klatką,

która w jego olbrzymiej dłoni wydawała się jeszcze mniejsza. To, co

znajdowało się w środku, było ledwie widoczne i dopiero, gdy Hagrid

podszedł do nich, zobaczyli, co to było. Siedziało tam stworzonko z głową i

tylnymi nóżkami żaby, którego okrągły tułów pokryty był piórami, i szybko

trzepotało małymi skrzydełkami. Trochę kojarzyło się ze Zniczem – małą

uskrzydloną piłeczką, którą trzeba złapać, aby wygrać mecz Quidditcha.

Zwierzątko od czubka pyszczka po końce błoniastych nóg było

szmaragdowozielone.

- Lolożaba! – zawołali naraz uradowani Kath, Flori i Sig, zupełnie

zapominając o głupich Eliksirach i jeszcze głupszym Snape’ie.

– Hagridzie, jak udało ci się ją złapać? – zapytała podekscytowana

Kath.

- No, tego, znalazłem sposób – gajowy uśmiechnął się szeroko, rad,

że udało mu się uszczęśliwić przyjaciół. – Zaraz wam pokażę. Potrzymaj –

wręczył Sigowi klatkę, po czym otworzył ją. Lolożaba natychmiast

wyfrunęła stamtąd i zaczęła krążyć nad Zakazanym Lasem. Trójka

przyjaciół patrzyła na nią zaskoczona.

- Hagridzie, zaraz ucieknie! – krzyknęła Flori.

- Nie bój hipogryfa, nie ucieknie – gajowy wydobył coś z kieszeni i

podał to Kath. Były to dwa przedmioty – mały woreczek związany

sznurkiem oraz coś podłużnego, drewnianego, pokrytego rysunkami

przedstawiającymi… lolożaby! Dopiero po chwili Kath zdała sobie sprawę,

co to może być.

- Czy to jest… gwizdek na lolożabę? – zapytała z niedowierzaniem, a

Hagrid pokiwał twierdząco głową nadal się uśmiechając. – A co jest w

woreczku?

23

Page 25: = ZIELONY ZNICZ =

- To przysmak tej małej bestii – odparł, gdy Kath wysypała sobie na

dłoń szczyptę czegoś, co wyglądało, jak fusy herbaciane.

- Skrzeloziele! – powiedziała Flori. – Ale skąd je masz, Hagridzie?

Przecież jest bardzo rzadkie!

- Ja… no, tego… znalazłem! Właśnie, znalazłem – Kath nie mogła

sobie wyobrazić, w jaki sposób Hagridowi się to udało, ale miała wrażenie,

że gdy Snape dziś zajdzie do swojej kanciapy z ingrediencjami, zapasik

skrzeloziela zastanie nieco uszczuplony. – No, Kath, a teraz zagwizdaj!

Dziewczyna przyłożyła gwizdek do ust i dmuchnęła. Z instrumentu

nie wydobył się żaden dźwięk, ale lolożaba chyba coś usłyszała, bo zaczęła

pikować w kierunku jej wyciągniętej dłoni. Po chwili stworzonko

wylądowało na niej z głuchym plaśnięciem i zabrało się do pałaszowania

skrzeloziela.

- Kurczę, to działa! – Sig z podziwem uniósł brwi.

- No a jak, pewnie, że działa! Teraz jak się ściemni, to sobie

będziecie mogli ją zawołać i schować, a nie za każdym razem szukać

nowej! Tylko karmcie ją dobrze muchami, żeby wam nie kipnęła.

- Hagridzie, jesteś genialny! – Kath wprost nie posiadała się z

radości, a gajowy rozpromienił się jeszcze bardziej. – Przyjdziemy po nią po

lekcjach, dobrze? – włożyła lolożabę z powrotem do klatki i oddała

Hagridowi. – Zaraz zaczną się zajęcia, a nie chcę, żeby ktoś z …

„niewtajemniczonych” widział, że ją mamy.

- Ma się rozumieć, będę na was czekał. Napijemy się herbatki –

Hagrid poczłapał do swej chatki. W momencie, gdy zniknął w środku,

nadeszła reszta piątego roku Krukonów i Ślizgonów, w towarzystwie

profesor Grubbly-Plank.

8

24

Page 26: = ZIELONY ZNICZ =

Kath, Flori i Sig nie mieli nic przeciwko profesor Grubbly-Plank, ale jej

lekcje były dla nich zdecydowanie zbyt… spokojne. Wróżki, ghoule i kraby

ogniste może i były ciekawe, ale nie dla nich. Na dzisiejsze zajęcia pani

profesor przyniosła parkę gnomów.

- Matko, mam tego pełno w ogrodzie – ziewnęła znudzona Kath. –

Hagrid to by nam dopiero pokazał fajne zwierzaki!

- Tak, które zżarłyby cię w mgnieniu oka – szepnął Sig, nie słuchając

zupełnie profesor Grubbly-Plank, która mówiła właśnie, że

najskuteczniejszą metodą pozbycia się gnoma z ogrodu jest kręcenie nim

w kółko, aż mu się zakręci w głowie, a następnie wyrzucenie go za płot.

Jednocześnie demonstrowała to na biednym stworzeniu.

- To, że Hardoziob chciał zeżreć ciebie wcale nie oznacza, że jest

krwiożerczą bestią! – oburzyła się Kath, a Flori jej przytaknęła. Hagrid

przedstawił im kiedyś swojego ulubionego hipogryfa, któremu Sig

najwyraźniej nie przypadł do gustu, gdyż zwierzak biegał za nim w kółko z

zamiarem dziabnięcia go w siedzenie. Gajowy Hogwartu miał słabość do

niebezpiecznych Magicznych Stworzeń – a najbardziej ze wszystkiego lubił

smoki. Nie pokazał im nigdy żadnego, ale za to dzięki niemu widzieli już

tak dziwaczne bestie, jak sklątki tylnowybuchowe, jednorożce i testrale.

No, tych ostatnich, to właściwie nie widzieli, bo podobno mogą je zobaczyć

tylko ci, który patrzyli, jak ktoś umiera, a tego na szczęście żadne z nich

jeszcze nie doświadczyło.

- A teraz, moi mili, każdy z was po kolei przećwiczy wyrzucanie

gnoma z ogrodu – powiedziała profesor Grubbly-Plank, po czym

wyciągnęła różdżkę i machnąwszy nią wyczarowała płot z furtką, który

kołem o średnicy 20 stóp otaczał niewielki warzywnik. – Dobierzcie się w

pary i weźcie gnomy. Każdy, komu uda się skutecznie pozbyć szkodnika,

otrzyma pięć punktów dla swojego domu.

Uczniowie zabrali się do przepędzania gnomów. Nie było to takie

łatwe, gdyż najpierw trzeba było je złapać – uciekały po całym warzywniku

– a potem utrzymać – wyrywały się, jak tylko mogły. Przy większości prób

gnomy zostawały „niedokręcone” i bez trudu znajdowały drogę powrotną

do ogródka. Kilku Ślizgonów z upodobaniem rozkręcało gnomy i z rozpędu

25

Page 27: = ZIELONY ZNICZ =

ciskało nimi przez płot, jak przy rzucie młotem, ku wielkiemu oburzeniu

Krukonek i samej pani profesor. Właściwie jedynie Flori zdołała zdobyć

punkty dla Ravenclawu, gdyż po okręceniu jej gnom miał spore trudności z

ustaniem na nogach, nie mówiąc już o znalezieniu furtki. Zresztą, ona

sama także ledwo do niej trafiła.

Gdy z oddali dobiegł ich odgłos dzwonka, profesor Grubbly-Plank

machnięciem różdżki usunęła płot i warzywnik, zabrała gnomy i ruszyła w

kierunku szkoły.

- To chyba były nasze ostatnie wspólne zajęcia dzisiaj – westchnęła

Kath. – Co macie teraz?

- Godzinę Wróżbiarstwa z Szaloną Sybillą i… - Sig zerknął na swój

plan. – O, a później już tylko Zaklęcia i mamy wolne. A ty?

- A ja… - teraz z kolei ona rzuciła okiem na rozpiskę. – Dwie godziny

Transmutacji z Gryfonami. Poczekacie na mnie w pokoju wspólnym?

Pójdziemy potem do Hagrida na herbatkę.

- Da się zrobić – odparł wesoło Sig. – Ach, byłbym zapomniał, nasza

„krukołatka” dzisiaj wymyśla zagadki o tematyce kulinarnej, więc radzę się

przygotować.

Cała trójka roześmiała się serdecznie.

9

Na Transmutacji do Kath przysiedli się Lena Farrey i David Blade z

Gryffindoru.

- Cześć, Kath – pozdrowiła ją szeptem Lena, podczas gdy profesor

McGonagall krążyła po klasie strasząc ich czerwcowymi SUMAMI. –

Podobno masz już lolożabę.

- A skąd ty o tym wiesz? – zdziwiła się czarnowłosa.

- No wiesz, dobre wieści szybko się rozchodzą – uśmiechnęła się

Gryfonka potrząsając kasztanowymi włosami.

- Summerstorm złapał nas na schodach i dał nam cynk – wyjaśnił

David. – To jak, kiedy pierwszy wyścig? Dzisiaj?

26

Page 28: = ZIELONY ZNICZ =

- Dzisiaj nie. Musimy iść do Hagrida po lolożabę i zostaniemy tam

pewnie do późna. Możemy jutro. O w pół do szóstej, pasuje wam?

- Zgoda, dam znać wszystkim „wtajemniczonym” – ucieszył się

Blade.

- Proszę wyciągnąć różdżki – poleciła profesor McGonagall rozdając

każdemu po cegłówce i tłustym ślimaku. – Na dzisiejszych zajęciach

najpierw zrobimy powtórkę z przemiany przedmiotów nieożywionych w

ożywione, jak pamiętacie, należącej do najtrudniejszych Transmutacji.

Przez następną godzinę będziemy uczyć się zaklęcia Znikania, które często

pojawia się na SUMACH. Na razie waszym zadaniem jest zamienić cegłę w

królika, Gryffindor w czarnego, Slytherin w białego. Zaczynajcie.

Kath wyjęła swoją różdżkę z drzewa różanego, z rdzeniem z włókna z

serca smoka – i to nie byle jakiego smoka, bo samego Rogogona

Węgierskiego. Machnęła nią, powiedziała zaklęcie i nagle jej cegłówce

wyrosły długie rude uszy i puszysty ogonek. Kath machnęła jeszcze raz i

powtórzyła zaklęcie. Tym razem cegła pokryła się futrem i wyrosły jej

wąsy. Westchnąwszy dziewczyna rozejrzała się po klasie – wyglądało na

to, że reszta uczniów także rozleniwiła się przez wakacje, gdyż również na

innych ławkach cegły strzygły uszami, a w najlepszym wypadku tu i ówdzie

kicały rude króliki. Było jednak kilka wyjątków – Eva i Thomas Linsenden,

którzy za pierwszym razem transmutowali swoje cegły, mierzyli teraz

innych pełnym wyższości spojrzeniem. Również Karajan usuwał już z

sierści swojego królika ostatnie rude plamki.

- Źle machasz różdżką – powiedział David głaszcząc po grzbiecie

ślicznego czarnego królika. – Musisz wykonać pełniejszy łuk, prawie

półkole.

- Jeśli jesteś taki mądry, to lepiej mi to pokaż – burknęła Kath patrząc

zazdrośnie na zwierzątko, które wierciło się niecierpliwie w ramionach jej

kolegi. Ujął jej dłoń, na co Kath zarumieniła się lekko, i zakreślił nią gładki

łuk w powietrzu, zupełnie nie przypominający jej wcześniejszego

beznadziejnego machania.

- O tak, tak to ma wyglądać – powiedział. – A teraz spróbuj sama.

27

Page 29: = ZIELONY ZNICZ =

Kath usiłowała powtórzyć ten ruch. Na jej ławce pojawiło się coś, co

przypominało rude, pokryte futrem strusie jajo z uszami, wąsami i

ogonem. Po kilku dalszych próbach w końcu udało się jej transmutować

rudego królika.

- To chyba szczyt moich możliwości… - westchnęła.

- No dobrze, widzę, że większości z was zostało w głowach trochę

wiedzy sprzed wakacji – powiedziała profesor McGonagall chodząc po

klasie i rozdając punkty za idealnie przeprowadzone transmutacje. – Teraz

proszę odtransmutować wasze… hm, rezultaty – obrzuciła krytycznym

spojrzeniem białą króliko-cegłę jakiegoś Ślizgona. Poczekała, aż wszyscy

się z tym uporają, poczym zaprezentowała im, jak powinni Zniknąć

ślimaka.

Znikanie przedmiotów było trudne. Trudniejsze, niż wszystko, czego

do tej pory próbowali na Transmutacji. Nawet Linsendenowie i David mieli

z tym kłopoty. Do końca zajęć nikomu, dosłownie nikomu, nie udało się

całkowicie Zniknąć swojego ślimaka, choć niektóre stały się wyraźnie

bledsze.

W tym samym czasie, w którym Kath usiłowała transmutować cegłę

w królika, piąty rok Krukonów siedział w klasie Wróżbiarstwa, która

mieściła się w jednej z wież. Profesor Trelawney zawsze, niezależnie od

pogody za oknem, utrzymywała w niej stałą, tropikalną temperaturę. W

kominku buchał ogień, więc było duszno, jak w piecu, a jakby tego było

mało, wszędzie dymiły się kadzidła wypełniające całe pomieszczenie

różnymi oszałamiającymi zapachami. Pomimo gorąca, sama pani profesor

chodziła stale zakutana w najróżniejszego rodzaju chusty i szale.

Właśnie snuła się po klasie wygłaszając przepowiednie

nadchodzących kataklizmów, podczas, gdy Flori i Sig usiłowali zobaczyć

coś w swoich szklanych kulach.

- Widzę w mojej kuli … – Sig próbował naśladować hipnotyczny głos

pani profesor. – Odbicie gościa, który zupełnie nic nie widzi w swojej kuli.

- Nie śmiej się, chłopcze. Grozi ci wielkie niebezpieczeństwo – Sybilla

Trelawney przepłynęła koło nich jak zjawa, patrząc na nich

28

Page 30: = ZIELONY ZNICZ =

wyolbrzymionymi przez szkła okularów oczami. Kath często mówiła, że

wygląda przez to jak wielka mucha.

- Och, doprawdy? – mruknął pod nosem Sig zerkając na Flori w

oczekiwaniu na jakiś równie złośliwy komentarz z jej strony. Ona tylko

uśmiechnęła się lekko i popatrzyła w swoją kulę. Przez chwilę panowało

milczenie, bo wszyscy postąpili za jej przykładem. Nikt nie miał jednak

jakichś większych nadziei na ujrzenie czegokolwiek – w ich klasie jedynie

Flori miała prawdziwy dar jasnowidzenia, tak zwane Wewnętrzne Oko.

Profesor Trelawney, którą większość podejrzewała o to, że w sprawach

przepowiadania przyszłości jest po prostu zwykłą oszustką, wprost

rozpływała się z zachwytu nad wybitnymi zdolnościami swej uczennicy.

Koledzy często pytali Flori, jak ona to robi, lecz rzadko umiała

odpowiedzieć – to było po prostu w niej, czy tego chciała, czy nie.

- Mam nadzieję, że widzisz w swojej kuli, jak Snape spada ze

schodów – powiedział szeptem Sig, na co Flori zachichotała i spojrzała na

niego. Jej wizja znikła.

- Co zobaczyłaś? – zapytała Agnes Foxtail, siedząca na pufie obok.

Zawsze była tego ciekawa i czasem trochę zazdrościła koleżance jej daru.

- Nic ciekawego… – odparła jasnowłosa, a potem uśmiechnęła się

przebiegle i dodała tak, aby wszyscy to słyszeli: – Widziałam siebie piszącą

SUMA z Obrony Przed Czarną Magią.

Flori osiągnęła zamierzony skutek – w klasie zawrzało.

- Naprawdę? SUMA? – rozległ się czyjś głos.

- Z Obrony Przed Czarną Magią? – zapytał ktoś inny.

- Moi drodzy, uspokójcie się, tak nie można… Wróżbiarstwo wymaga

ciszy i skupienia. To tajemna sztuka, której subtelność… – upominała ich

profesor Trelawney, ale jej monotonny głos zginął w ogólnym harmiderze.

- Widziałaś może pytania? – zapytała Flori Agnes Foxtail.

- Tylko dwa – odparła, na co zaczęło się do niej cisnąć jeszcze więcej

osób. Ktoś niechcący zepchnął Siga z jego pufy.

- Powiedz, powiedz! – prosili Krukoni jeden przez drugiego, a gdy

tylko otworzyła usta, zamilkli jak na komendę.

29

Page 31: = ZIELONY ZNICZ =

- W pierwszym trzeba było podać trzy podstawowe Zaklęcia

Niewybaczalne i opisać ich efekty, a w drugim należało wymienić

wszystkie Zaklęcia Niewerbalne i krótko je omówić – wyrecytowała Flori.

Wśród zbitych w ciasną grupę uczniów dał się słyszeć szmer podziwu. Po

chwili profesor Trelawney zdołała jakimś cudem zagonić wszystkich z

powrotem na swoje miejsca i lekcja potoczyła się dalej spokojnie, jeśli nie

liczyć faktu, że raz po raz pośród uczniów krążyły podniecone szepty i

porozumiewawcze spojrzenia.

11

- Czasem się przydaje to twoje Wewnętrzne Oko – powiedział z

uznaniem Sig, gdy razem z Flori szli po Zaklęciach do swojego pokoju

wspólnego, by tam poczekać na Kath.

Wdrapali się po schodach do wieży Ravenclawu i stanęli przed

drzwiami zaopatrzonymi w kołatkę w kształcie kruka, którą Sig zwykle

nazywał „krukołatką”. Summerstorm ujął ją i zastukał nią w drzwi. Ptak

otworzył jedno oko i powiedział:

- Jeśli to masz, chcesz się tym podzielić. Jeśli się tym podzielisz, już

tego nie masz. Co mam na myśli?

Flori popatrzyła Siga.

- Jakieś pomysły? – zapytała bez większych nadziei na twierdzącą

odpowiedź kolegi. Sig milczał.

- Dobra, pomyślmy – mruknął po chwili. –Mam coś, czym chcę się

podzielić…

- To jakaś rzecz?

- Być może… Chcę się tym podzielić, więc jakaś część z tego mi

zostaje, a mimo to już tego nie mam.

- Więc to nie może być przedmiot, to musi być coś niematerialnego.

- Dobre spostrzeżenie – pochwalił. – Lećmy dalej. Chcę się tym

podzielić, ale jednocześnie nie mogę, bo to stracę… - Summerstorm myślał

intensywnie. – Założę się, że to coś banalnie prostego.

30

Page 32: = ZIELONY ZNICZ =

- To jest coś, co musisz zachować tylko dla siebie, żeby tego nie

stracić – powiedziała Flori.

- Albo, żeby nie przestało być tym, czym jest – dodał Sig, po czym

oboje spojrzeli na siebie i równocześnie wypalili:

- Tajemnica!

- Gratuluję – powiedziała „krukołatka” i drzwi otwarły się ze

skrzypnięciem. Uradowani weszli do pokoju wspólnego i opadli na

najbliższe fotele.

- Kołatka przeszła dziś samą siebie, nie sądzisz? – powiedział z

uśmiechem Sig.

- O tak… - przyznała dziewczyna parząc na drewniane belki sufitu. –

Ale dosyć szybko na to wpadliśmy.

- Właśnie, przypomniało mi się, o co miałem cię zapytać po

Wróżbiarstwie! – Summerstorm usiadł prosto w fotelu. – Jakie jest trzecie

Zaklęcie Niewybaczalne oprócz Avada Kedavry i Imperiusa?

- Nie wiesz? – zapytała zdziwiona Flori. – To klątwa Cruciatus, nie

słyszałeś o niej?

- Nie, pani Black wspominała mi tylko o tych dwóch pierwszych. A

tutaj w ogóle się o nich nie mówi, więc myślałem, że są tylko dwie. Jak

działa ten cały Cruciatus?

- To paskudne zaklęcie. Wywołuje straszny ból rozdzierający od

środka – wyjaśniła. – Śmierciożercy używają go bardzo często, żeby

wydobyć od kogoś jakieś informacje. Okropność – wzdrygnęła się.

- Faktycznie, brzmi okropnie. A skąd ta nazwa?

- To dlatego, że ofiary będące pod jej działaniem zwykle o tak

krzyżują ręce – założyła ramiona na piersiach w sposób, który trochę

przypominał ten, w jaki zawsze na sarkofagach przedstawiano ręce

egipskich faraonów.

- Nie bujasz? – Sig z trudem mógł sobie to wyobrazić.

- Sig, mój tata oberwał tą klątwą cztery razy! – oburzyła się. – I

opowiadał mi, że kiedyś Śmierciożercy tak długo torturowali nią jakąś parę

aurorów, że tamci dostali bzika i do tej pory siedzą zamknięci u Świętego

Munga!

31

Page 33: = ZIELONY ZNICZ =

Summerstorm już miał coś odpowiedzieć, ale wtedy dobiegł ich tupot

stóp na schodach, a potem uderzenie kołatką, która po chwili

odchrząknęła i zapytała:

- Czego wąż szuka na drzewie?

- Eeee… - usłyszeli głos bez wątpienia należący do Kath. – Szuka…

pary kruków?

- A kruki czekają na węża – odparła kołatka i drzwi się otworzyły.

- Miało być kulinarnie, a ona mi wyjeżdża z jakimiś wężami –

powiedziała zdyszana Kath wchodząc do pokoju wspólnego Ravenclawu, w

którym królowały brąz i granat. Pod ścianami piętrzyły się półki z

książkami, a koło okna stała alabastrowa rzeźba dostojnej założycielki

domu. Kath zawsze wolała ten pokój od jej własnego, umieszczonego pod

jeziorem i przez to zawsze pełnego chorobliwego, zielonego światła. I te

wszystkie czaszki… Salazar Slytherin najwyraźniej nie grzeszył dobrym

gustem.

- My też dostaliśmy jakąś dziwną zagadkę… – powiedziała Flori, ale

Sig wpadł jej w słowo:

- Wiesz, że Flori miała wizję, w której ujawniły się jej pytania z SUMA

z Obrony Przed Czarną Magią?!

- Nie gadaj, naprawdę? – oczy Kath rozszerzyły się z podniecenia.

Opowiedzieli jej, co ukazało się w szklanej kuli ich jasnowłosej przyjaciółki.

- Niewybaczalne i Niewerbalne, mówicie? – zamyśliła się Kath, gdy

skończyli. – To nie powinno być trudne, dobrze, że nie każą nam ich

stosować.

- Zaklęcia Niewerbalne będziemy przerabiać w tym roku – sprostował

Sig. – Więc na części praktycznej mogą się pojawić.

- Mamy jeszcze cały rok, żeby się tego nauczyć. Nie ma co się

martwić na zapas. A teraz chodźmy, bo Hagrid czeka!

Wyszli z pokoju wspólnego i udali się schodami na parter, a stamtąd

na dwór. Przez błonia szli rozmawiając o Quidditchu i lolożabach. Gdy

dotarli do chatki gajowego, zobaczyli, że stoi pusta. Okna były zamknięte

na głucho, a gdy zapukali, nie dobiegły ich ani odgłosy kroków Hagrida, ani

szczekanie Kła.

32

Page 34: = ZIELONY ZNICZ =

- Dziwne. Ledwo się rok zaczął, a on już gdzieś zniknął? –

zastanawiała się Flori. Sig był trochę zły, że najpierw zostali zaproszeni, a

teraz muszą całować klamkę. Kath martwiła się o lolożabę. Żadne z nich

nie za bardzo wiedziało, co dalej robić.

- Tu jest kartka – powiedział nagle Sig odczepiając od jednej z

okiennic jakiś świstek. Było na nim nagryzmolone kilka zadań:

- To ciekawe – powiedziała po chwili Flori. – Dokąd Dumbledore mógł

wysłać Hagrida?

- I po co? – dorzucił Sig jeszcze raz czytając wiadomość, jakby miał

nadzieję, że znajdzie tam odpowiedź.

- Zastanowimy się nad tym później – Kath z trudem uniosła

wydrążoną dynię, pod którą Hagrid ukrył klatkę z lolożabą. Zwierzątko

spało. – A teraz wracajmy do zamku.

12

Przez cały następny dzień Kath oraz Sig i Flori widywali się jedynie

przelotnie na korytarzu, gdyż nie mieli w tym dniu żadnych wspólnych

zajęć. Ale nie przeszkadzało im to zbytnio, bo wieczorem miało odbyć się

to, na co pewna grupka uczniów Hogwartu oczekiwała przez całe wakacje –

pierwszy w tym roku szkolnym pościg za lolożabą.

Kath wymyśliła tę „dyscyplinę” po tym, jak zrezygnowała z gry w

Quidditcha na pozycji Szukającego w drużynie Slytherinu, a to z kolei

dlatego, że bardzo nie podobało się jej zachowanie jej kolegów z

reprezentacji. Grali oni, łagodnie mówiąc, nie po sportowemu. Za każdym

razem zachowywali się tak, jakby to była walka na śmierć i życie, a ona po

prostu chciała sobie polatać na miotle i poganiać za czymś małym i

33

Page 35: = ZIELONY ZNICZ =

szybkim. I wtedy Hagrid przypadkiem podsunął jej na myśl lolożaby, a ona

postanowiła wziąć sprawy w swoje ręce.

Punktualnie o w pół do szóstej na błoniach, tuż przed Zakazanym

Lasem, zebrał się tuzin osób, głównie Krukonów i Gryfonów – każdy ze

swoją miotłą. Byli tam Też Kath, Flori i Sig. Sig zwykle nie uczestniczył w

pościgach z lolożabą, ponieważ przeważnie organizowano je wtedy, gdy on

trenował Quidditcha, ale z racji tego, że w tym roku treningi jeszcze się nie

zaczęły, mógł się tam zjawić razem z innymi. Kath poczekała, aż wszyscy

się uspokoją, po czym odchrząknęła i powiedziała uroczyście:

- Witam wszystkich! Dzięki, że przyszliście – zrobiła dramatyczną

pauzę. – Ogłaszam wszem i wobec, że sezon pościgów za lolożabą jest

otwarty!

Rozległy się brawa i śmiechy. Kath podeszła do Flori, która co

prawda nigdy się nie ścigała, ale zawsze wiernie kibicowała wszystkim

zawodnikom i służyła pomocą – na przykład zaklęciem Swobodnego Zwisu,

gdy ktoś, dajmy na to, zderzył się z niewidzialnym testralem i spadł ze

swojej miotły. Kath wręczyła przyjaciółce dwa gwizdki, jeden zwykły, drugi

na lolożabę, i woreczek ze skrzelozielem.

- Gdy zacznie się ściemniać, zagwizdasz najpierw w ten – wskazała

na gwizdek od Hagrida – a potem w ten, żeby dać nam znać, że wyścig jest

skończony. I miej różdżkę w pogotowiu.

Flori pokiwała głową, a wtedy Kath chwyciła swoją miotłę – Kometę

260 – i dosiadłszy jej, dała znak, by wszyscy zrobili to samo. Potem

wypuściła z klatki lolożabę, która natychmiast z trzepotem małych

skrzydełek wzbiła się nad Zakazany Las. Wtedy rozległ się gwizdek.

Wszyscy pogonili za zielonym stworzonkiem, które oczywiście

zorientowało się, że szybuje ku niemu cała gromada nastolatków na

miotłach, toteż rzuciło się do ucieczki – pościg się rozpoczął. Przez dłuższy

czas wszyscy lecieli w zwartej grupce, ale po jakichś piętnastu minutach

lolożaba zaczęła robić charakterystyczne zwroty i uniki, które niewielu ze

ścigających potrafiło powtórzyć. Na czoło grupy wysunął się David Blade, a

Kath i Lena Farrey siedziały mu na ogonie, wciąż jednak od celu dzieliło ich

jakieś pięć stóp. Lolożaba raz po raz robiła uniki, i gdy już momentami

34

Page 36: = ZIELONY ZNICZ =

wydawało się, że zostanie schwytana, zmieniała nagle kierunek lotu i

szybowała gdzieś w bok.

Flori z zapartym tchem obserwowała wszystkie te zwody, które za

ściganym stworzonkiem powtarzali wszyscy uczestnicy wyścigu. Wiele by

dała, żeby też móc z równą szybkością i precyzją wykonywać takie rzeczy.

Niestety, ona sama miała lęk wysokości, którego nabawiła się po tym, jak

w podczas zaliczeń lotów na miotle w pierwszej klasie jej miotła uniosła ją

na niemal 50 stóp, a potem jakoś dziwnie obróciła się pod nią i Flori spadła

z tej wysokości na ziemię. Skończyło się to dwoma tygodniami wakacji

spędzonymi w skrzydle szpitalnym pod czujnym okiem pani Pomfrey.

Wtedy Flori nie znała jeszcze Kath, więc został z nią tylko Sig, z którym

zdążyła się w ciągu roku bardzo zaprzyjaźnić.

Lolożaba wykonała właśnie zadziwiająco trudny do powtórzenia

zwód, który spowodował, że z pościgu zrezygnowało kolejnych kilka osób,

w tym pozostający już od dłuższego czasu w tyle Sig. Zniżył lot i po chwili

zeskoczył z miotły tuż koło Flori.

- Uff, chyba na tym dam już sobie spokój – sapnął zarzucając na

ramię swojego Zmiatacza 7, którego dostał na ostatnie urodziny od pani

Black. – Świetnie im idzie, co? – wskazał głową na złożoną już tylko z

czterech osób grupkę, w której znajdowali się David, Kath, Lena i Minea

Wordsworth, czwartoklasistka z Hufflepuff.

- Tak, są bardzo zdolni – przyznała Flori. – Ale wydaje mi się, że

znowu wygra David… och, zobacz! – zawołała, gdyż nad lasem nagle

pojawił się hipogryf i skierował się ku grupce ścigających, którzy byli tak

pochłonięci gonieniem lolożaby, że nawet nie zauważyli, że sami są

gonieni. Bestia tymczasem zbliżała się do nich w zastraszającym tempie.

Dziewczyna patrzyła na to w osłupieniu nie wiedząc, co robić, ale Sig

zachował przytomność umysłu – wyrwał jej gwizdek i dmuchnął w niego

potężnie, po czym ryknął na całe gardło:

- Hipogryf za wami!!!

Reakcje uczestników były natychmiastowe – wszyscy rzucili za siebie

szybkie spojrzenie, a gdy zobaczyli, że hipogryf faktycznie ich ściga, co

więcej, że wręcz siedzi im na ogonie, wykonali gwałtowne zwroty i

35

Page 37: = ZIELONY ZNICZ =

rozpierzchli się, każdy w inną stronę. Tego nauczyła ich profesor Grubbly-

Plank, choć wątpiła, by kiedykolwiek było im to potrzebne, przynajmniej w

najbliższym czasie.

Hipogryf, jak się okazało, nie ścigał jednak żadnego z nich, gdyż

nadal leciał prosto jak strzała. Dopiero teraz Flori i Sig domyślili się, co go

skusiło – on polował na lolożabę! W końcu bestia podleciała na tyle blisko

do zielonego stworzonka, że wystarczyło jedno kłapnięcie straszliwym

dziobem i już lolożaby nie było. Hipogryf wykonał jeszcze nad lasem

wdzięczne koło i po chwili, pikując w dół, zniknął wśród drzew. Zawodnicy

zdążyli w tym czasie wylądować i mogli tylko bezsilnie obserwować całe

zdarzenie.

- Niech to – zżymała się Lena. – Inauguracyjny wyścig zepsuty przez

głupiego hipogryfa!

- Czemu nie zagwizdałeś na lolożabę, Summerstorm? Może dałoby

się ją jakoś uratować! – David był wściekły.

- Myślałem o tym, ale staliśmy tu z Flori i… - zająknął się Sig, gdyż

wcale nie spodziewał się, że to jego o coś obwinią.

- David, zostaw go! – Kath chwyciła go za poły szaty i odciągnęła go

od przyjaciela. – Sig dobrze zrobił, hipogryf mógł rzucić się na nich! Mógł

ich skrzywdzić, a tak straciliśmy tylko głupią lolożabę!

- Poza tym, to on wam dał znak, żebyście uciekali – dodała Flori,

trochę zawstydzona, że ona tego nie zrobiła, choć było to jej zadanie.

- No właśnie! – podchwyciła Laura Stippery, czwartoklasistka z

Gryffindoru. Kilka osób, które także wówczas obserwowały z ziemi całe

zajście, pokiwało głowami. David widział, że dalsze dąsanie się nic nie da.

- Wybacz, stary – bąknął. – Poniosło mnie.

- Co teraz zrobimy? – zapytała Lena, widząc, że niektórzy zbierają się

do odejścia.

- Musimy poczekać, aż Hagrid wróci – wyjaśniła Kath. – Sami nie

możemy przecież wybrać się do Zakazanego Lasu po lolożabę, prawda? Do

tego czasu niestety musimy odłożyć wyścigi – na to pośród

zgromadzonych dał się słyszeć szmer zawodu. Po chwili wszyscy rozeszli

się bez słowa i z ponurymi minami.

36

Page 38: = ZIELONY ZNICZ =

- Wielka szkoda – westchnęła Kath. – Nie za dobrze zaczął się ten

rok…

- No, najpierw Snape, potem Hagrid, teraz hipogryf – wyliczał Sig. –

Jak tak dalej pójdzie, to niedługo zdarzy się jakaś wielka katastrofa.

- A jaką uciechę będzie miała Szalona Sybilla! Nareszcie spełni się

jakieś jej proroctwo!

- Wiecie, co? Od dłuższego się zastanawiam, czy warto to ciągnąć –

powiedziała nagle ni z tego, ni z owego Flori.

- Czy warto co ciągnąć? – zapytali jednocześnie Kath i Sig.

- No, te wyścigi – wyjaśniła. - Załóżmy, że to się powtórzy, to znaczy,

ten hipogryf. W najlepszym wypadku stracimy kolejne lolożaby, a w

najgorszym któreś z nas poważnie ucierpi. Ja nie chcę mieć nikogo na

sumieniu.

- Racja, z hipogryfami nie ma żartów – podchwycił Sig pomny swojej

przygody z Hardodziobem.

- Dlatego myślę, czy może nie byłoby lepiej…

- Nie zrezygnuję z wyścigów! – przerwała jej ostro Kath, na co Flori

trochę się speszyła.

- Chodziło mi o krótką przerwę – wyjaśniła cicho. – I znalezienie

lepszego miejsca.

- Lepszego miejsca? – zapytała już łagodniej Kath, gdyż zrobiło jej się

głupio, że tak naskoczyła na przyjaciółkę. – Masz już jakieś propozycje?

- Jeszcze nie, ale na pewno coś znajdziemy – zapewniła.

- Mamy na to przynajmniej dwa tygodnie, zanim nie zjawi się z

powrotem Hagrid i nie złapie nam nowej lolożaby – westchnął Sig.

Dziewczęta przytaknęły.

Weszli do zamku, po czym pożegnali się i rozeszli – Flori i Sig do

wieży Ravenclawu, Kath do lochu Slytherinu.

12

Gdy nadszedł czas pierwszych w tym roku zajęć z Obrony Przed

Czarną Magią, wszyscy piątoroczni Krukoni i Ślizgoni byli już porządnie

37

Page 39: = ZIELONY ZNICZ =

podenerwowani. Według ich grafiku lekcja ta wypadała jako pierwsza w

piątek, a do tego czasu ci, którzy mieli już wątpliwą przyjemność poznać

nową nauczycielkę tego przedmiotu, zdążyli nawygadywać o niej tak

potworne rzeczy, że od samego słuchania robiło się sucho w ustach.

- Ona jest okropna! – narzekała Evelynn McBeth, kiedy w czwartek

rano Kath spotkała ją wracającą z toalety dla dziewcząt razem z zapłakaną

Charlotte.

- Potwornie wredna i czepia się o byle co! – dodała Charlotte. – To

koszmarne babsko, można jej podpaść samym krzywym spojrzeniem.

Tego samego dnia późnym popołudniem Flori i Sig wpadli na

roztrzęsionego Percy’ego Weasley’a, czwartoklasistę z Gryffindoru,

również wracającego z Obrony Przed Czarną Magią. Był tak zły, że nawet

ich nie pozdrowił, choć ich znał. Mieli nawet wątpliwości, czy w ogóle ich

zauważył. Gdy ich mijał, zdołali usłyszeć, jak mamrocze do siebie: „Co za

okropna baba, to przechodzi wszelkie pojęcie!”.

Nic więc dziwnego, że gdy tylko otworzyły się drzwi do sali Obrony

Przez Czarną Magią, wszyscy siedzący tam uczniowie wyprostowali się i

siedząc sztywno w ławkach utkwili wzrok w jednym punkcie gdzieś przed

sobą. Pani profesor tymczasem weszła już do klasy i zajęła miejsce przy

biurku. Była to wysoka, koścista kobieta, może trzydziestoletnia. Miała

ogniście rude włosy i twarz całą usianą piegami, które usiłowała ukryć,

choć nieskutecznie, pod grubą warstwą ostrego makijażu. Z wyglądu

byłaby nawet sympatyczna, gdyby nie złośliwie zmrużone oczy i ściągnięte

w dziubek usta. Z jej lewego ucha zwieszał się wielki czarny kolczyk w

jakimś dziwnym kształcie, ale nikt nie miał na tyle odwagi, by mu się

dokładnie przyjrzeć.

- Nazywam się Artmida Gallow – powiedziała nagle wysokim głosem,

który Kath natychmiast skojarzył się z krzykiem mewy. – Będę uczyć was

trudnej sztuki, jaką jest Obrona Przed Czarną Magią. Niech wam się nie

wydaje, że będą to zajęcia łatwe, tylko dlatego, że do tej pory wam na nich

pobłażano. Nie będą to też zajęcia przyjemne, bo i sama Czarna Magia nie

jest niczym przyjemnym, choć fascynującym owszem.

38

Page 40: = ZIELONY ZNICZ =

Rozejrzała się po uczniach, a widząc, że wszyscy słuchają jej z

należytą uwagą, uśmiechnęła się, po czym wyjęła listę i zaczęła sprawdzać

obecność:

- Ackenry! – w jej ustach nazwisko Olivera, Krukona, który nagle

skulił się na swoim miejscu, zabrzmiało jak szczeknięcie wściekłej lisicy.

- Jestem…? – uniósł nieśmiało dłoń.

- Bardzo mnie to raduje – prychnęła. – Twoi rodzice pracują w

Ministerstwie Magii, nieprawdaż?

- Tak, pani profesor – odparł cicho Oliver, wyraźnie pobladły na

twarzy.

- A dziadkowie? – drążyła profesor Gallow.

- S…są… - zająknął się. – Są Mugolami – ledwie przeszło mu to przez

gardło. Był tak zdenerwowany, że gdyby nie siedział, pewnie już by leżał.

- Mugolami, powiadasz? – profesor uniosła brwi, jakby wielce ją to

zdziwiło, po czym odhaczyła coś na liście i przeszła do następnego

nazwiska:

- Ashton!

- Jestem – powiedziała śmiało Felicity Ashton, Ślizgonka o

przepięknych fiołkowych oczach, do których wzdychała połowa chłopców w

Hogwarcie. Dziewczyna była spokojna o czystość swojego pochodzenia,

więc nie bała się, że profesor Gallow będzie robić na ten temat jakieś

uwagi.

- Znakomicie, może więc odpowiesz mi, jak rozpoznać wilkołaka? –

profesor Gallow niemal przewiercała ją na wylot swoimi czarnymi oczami.

- Oczywiście – odparła Felicity. – Jest on pokryty futrem, ma kudłaty

ogon, długi pysk z ostrymi kłami, wilcze uszy, wielkie łapy z pazurami oraz

czerwone ślepia – wyrecytowała.

- Wiesz to wszystko zapewne dlatego, że twoja prababka była

wilkołaczką? – powiedziała niby od niechcenia Gallow. Wszyscy ze

zdziwieniem spojrzeli w stronę Felicity, gdyż dziewczyna nigdy nikomu,

nawet swoim najbliższym przyjaciołom, nie mówiła, że miała w rodzinie

wilkołaka. Felicity tymczasem zrobiła się nagle biała jak ściana, jej broda

zaczęła drgać, a ze ślicznych fiołkowych oczu spłynęły nagle dwie wielkie

39

Page 41: = ZIELONY ZNICZ =

łzy. Nikt nie śmiał nic powiedzieć, choć zapewne ta męska część klasy,

która podkochiwała się a pannie Ashton, zapałała żądzą mordu na profesor

Gallow.

- Blade – pani profesor odczytała kolejne nazwisko, tym razem Alana,

Krukona, bliźniaczego brata Davida Blade’a z Gryffindoru. Jemu z kolei

oberwało się za to, że miał beznadziejne oceny z Obrony Przed Czarną

Magią dwa lata i rok temu. Kolejni uczniowie dostawali po nosie za to, że w

ogóle istnieją, aż w końcu Gallow dotarła do Kath.

- Croissant! – kolejne szczeknięcie miało oznaczać jej nazwisko.

- Jestem – powiedziała spokojnie Kath, obiecując sobie, że nie da się

wyprowadzić z równowagi.

- Wnuczka tego słynnego – wyraźnie podkreśliła to słowo, jakby

napawało ją obrzydzeniem – Petera Katchmar’a, nad którego niebywałym

kunsztem rozwodzą się tysiące współczesnych twórców eliksirów?

- Tak – odparła krótko Kath.

- Którego dziadek był Charłakiem? – zapytała jadowicie.

- Tak – znów spokojna odpowiedź. W rodzinie Kath nigdy nikt niczego

nie ukrywał, toteż wiedziała, że jej prapradziadek był Charłakiem, że któraś

jej ciotka jest żoną wilkołaka, oraz że kilku jej krewnych leczy się na głowę

u Świętego Munga. Poza tym, nikt w jej rodzinie nigdy się tego nie

wstydził.

- Czy to prawda, że masz kuzynkę w Świętym Mungu? – zapytała

nieco ostrzej profesor Gallow, którą spokój Kath zaczął wyraźnie

wyprowadzać z równowagi.

- Tak, dostała fioła po tym, jak miała nocne spotkanie z centaurem.

Podobno do tej pory na rżenie reaguje panicznym wrzaskiem – starała się,

by zabrzmiało to możliwie jak najbardziej beztrosko. Kilka osób spojrzało

na nią z niekrytym podziwem.

- Ach tak, więc jest ci również wiadomo, co stało się z twoim

kuzynem, Adeliusem Lethaffle? – profesor Gallow jeszcze bardziej

zmarszczyła brwi.

- Umarł sześć lat temu – odparła pewnie Kath, na co profesor Gallow

zaniosła się piskliwym śmiechem.

40

Page 42: = ZIELONY ZNICZ =

- Tak ci powiedziano, moja droga – spojrzała na nią zadowolona, bo

dziewczynie lekko pobladła twarz. Czyżby Gallow wiedziała o jej rodzinie

coś, czego ona sama nie wiedziała?

- Twój kuzyn wcale nie umarł sześć lat temu – powiedziała pani

profesor. – Żyje i ma się świetnie. Tak świetnie, jak tylko może mieć się

ktoś, kto od sześciu lat siedzi w Azkabanie.

- Ale w Azkabanie nie siedzi żaden Lethaffle – Kath w milczeniu

wlepiała oczy w nauczycielkę, więc z pomocą pospieszył jej Andrew Bleby,

Krukon. – Mój ojciec prowadzi rejestr więźniów, i nie figuruje w niej żaden

Adelius Lethaffle.

- Ale założę się, że gdybyś nie był takim ignorantem, jakim okazujesz

się być, odzywając się bez pytania – Gallow podeszła do niego mierząc go

wściekle spojrzeniem, od którego zrobiło mu się gorąco – bez trudu

skojarzyłbyś pewne fakty. Jeśli by to jednak przekraczało zdolności twojego

umysłu, wystarczyłoby, żebyś naprawdę dobrze przejrzał informacje

dotyczące więźniów Azkabanu, a znalazłbyś tam informację, że niejaki

Adelius Lethaffle, znany jako Adeli Lethifold, od sześciu lat siedzi w tym

więzieniu za wieloletnią działalność jako Śmierciożerca – powiedziała to tak

głośno, żeby wszyscy usłyszeli. Nikt nie śmiał się odezwać, ale po twarzach

przeszedł cień zakłopotania wśród Krukonów i satysfakcji wśród Ślizgonów.

Kath wielokrotnie podkreślała, że jej rodzina nigdy nie miała do czynienia

ze Śmierciożercami, a teraz wyszło na jaw, że jeden z najgroźniejszych

przestępców jest jej kuzynem. Nikt z Krukonów nie wiedział, co o tym

myśleć, natomiast Ślizgoni cieszyli się z faktu, że jednak ta zarozumiała

Croissant nie zna swojej rodziny tak dobrze, jakby chciała.

Flori pod ławką mocno ujęła przyjaciółkę za rękę na znak, żeby się

nie martwiła, Sig zaś półgębkiem szepnął do niej, że na którejś przerwie

trzaśnie Gallow zaklęciem Hemoroidus Maximus. Profesor Gallow

tymczasem kontynuowała znęcanie się nad uczniami. Flori oberwało się za

to, że połowa jej rodziny była Śmierciożercami, a ona, mimo iż znakomicie

o tym wiedziała, udała, że nią to bardzo wstrząsnęło. Karajanowi się

upiekło, bo Gallow zdawała się nic o nim nie wiedzieć, bliźniaki Linsenden

41

Page 43: = ZIELONY ZNICZ =

również zostały zmieszane z błotem za układy z Voldemortem (podobnie,

jak większość Ślizgonów), aż w końcu pani profesor dotarła do Siga.

- Summerstorm – gdy padło jego nazwisko, Sig już znakomicie

wiedział, na jaki tor zejdzie rozmowa.

- Jestem – niechętnie podniósł rękę, czując na sobie złośliwe

spojrzenia wszystkich Ślizgonów, poza Kath oczywiście.

- Czy twoi rodzice są czarodziejami? – zapytała profesor Gallow.

- Nie – odparł spokojnie. On też, podobnie jak Kath, postanowił nie

dawać Gallow najmniejszego pretekstu, by się go uczepiła.

- Dziadkowie, pradziadkowie i prapradziadkowie też pewnie nie?

- Nie, wszyscy są Mugolami – powiedział.

- Rozumiem, i nazywasz się …? – popatrzyła na niego przenikliwie.

- S…Sigimundus Summerstorm – odpowiedział nieco zdziwiony,

dlaczego go o to pyta, skoro ma to napisane na liście.

- Pytam o twoje prawdziwe, mugolskie personalia – wykrzywiła usta

w pobłażliwym uśmiechu. Sig wytrzeszczył na nią oczy – skąd ona mogła

to wiedzieć? W Hogwarcie nie było tajemnicą, że imię i nazwisko, pod

jakimi Sig znany był uczniom i nauczycielom nie jest prawdziwe, jednak

Gallow, która prawdopodobnie widziała go teraz pierwszy raz w życiu, nie

miała prawa tego wiedzieć. Właściwie cała ta sprawa z nazwiskiem zaczęła

się, gdy Sig miał pięć lat. Wtedy Ministerstwo Magii przysłało do niego

opiekunkę, panią Black, aby zajmowała się nim, pierwszym czarodziejem w

całej historii rodziny Stormów. Stało się tak po pierwsze dlatego, że jego

do cna mugolscy rodzice byli tak pochłonięci pracą, że nie mieli dla niego

czasu, a po drugie dlatego, że Ministerstwo obawiało się zostawić

magiczne dziecko samemu sobie lub, co gorsza, pod okiem mugolskiej

opiekunki. Wówczas to on i pani Black wymyślili, aby nadać mu nowe imię,

które brzmiało bardziej „magicznie” – Simon zamieniło się w Sigimundus,

natomiast jego nowe nazwisko, Summerstorm, powstało z połączenia

nazwisk jego rodziców – Storm ojca i Summersett matki.

- Czekamy – z zamyślenia wyrwał go niecierpliwy głos profesor

Gallow. – Podaj nam swoje prawdziwe imię i nazwisko.

42

Page 44: = ZIELONY ZNICZ =

- Nie używam ich – zaprotestował Sig, czując, że krew napływa mu

do twarzy. Nie miał najmniejszego zamiaru wyjawiać ich komukolwiek poza

jego przyjaciółkami.

- Wiem, niemniej proszę – podkreśliła – abyś je nam podał.

- Nie – powiedział ostro, na co uśmiech spełzł z twarzy profesor

Gallow. Nakreśliła coś szybko na liście, ani chybi przy jego nazwisku, po

czym powiedziała:

- Ravenclaw traci pięćdziesiąt punktów przez twoją niesubordynację,

Simonie Storm.

Sig zaczerwienił się ze złości po same czubki uszu – a więc ona znała

jego nazwisko, którego tak nie cierpiał, i chciała, żeby on sam je wymówił.

I jeszcze te pięćdziesiąt punktów – nigdy tego nie odrobi! Nie panując

zupełnie nad sobą, Sig zerwał się ze swego miejsca:

- Nie może pani…!

- Ach tak? – przerwała mu. – Nikt mi nie będzie mówił, co mogę, a

czego nie! Zwłaszcza takie Szlamy, jak ty! – niemal wrzasnęła mu w twarz.

Wszyscy w klasie zwrócili oczy w jej stronę. Nikt jak dotąd nie użył

tego słowa w czasie zajęć, a już na pewno nie nauczyciel. Sig, wciąż z

otwartymi ustami, opadł na swoje miejsce. Profesor Gallow zmierzyła go

jeszcze pogardliwym spojrzeniem, po czym zabrała się ponownie do

odczytywania nazwisk. Gdy doprowadziła do łez ostatnią na liście Anabelle

Umberill ze Slytherinu, rozbrzmiał dzwonek i wszyscy uczniowie z ulgą

opuścili klasę.

14

- Skąd ona wie te wszystkie rzeczy? – dziwiła się Flori, gdy od

profesor Gallow dzieliły ich już trzy piętra i było pewne, że nie może ich

usłyszeć.

- Może dlatego, że jest wredną jędzą i brudy same się jej czepiają –

wysyczał Sig. Wciąż był wściekły. Wielokrotnie do tej pory nazywano go

Szlamą, ale nigdy nie zrobił tego nauczyciel. I to w dodatku w obecności

tylu Ślizgonów, którzy pewnie mają teraz z tego powodu ubaw po pachy.

43

Page 45: = ZIELONY ZNICZ =

Zapanowało kłopotliwe milczenie, gdyż Kath nadal była zgaszona i nie

czuła się na siłach, żeby mówić cokolwiek.

- Coś mi się wydaje, że jeśli idzie o tytuł Najwredniejszego Belfra

Hogwartu, to Snape został oficjalnie zdetronizowany, co? – Flori

spróbowała trochę rozładować napięcie, żadne jednak się nie odezwało.

- Kath, nie martw się – jasnowłosa objęła ramieniem przyjaciółkę. –

Pół mojej rodziny było Śmierciożercami!

- Nie o to chodzi – odpowiedziała tamta uznawszy, że dłuższe

milczenie nie ma sensu. – Po prostu myślałam, że moi rodzice niczego

przede mną nie ukrywają, a okazało się, że oni mnie zwyczajnie okłamali.

- Może nie chcieli, żebyś się tym zamartwiała? – podsunęła Flori.

- Jakoś twoi tobie powiedzieli – Kath spojrzała na nią wojowniczo.

- Kath, moja rodzina to w połowie Malfoyowie! – Flori wywróciła

oczami. – Samo nazwisko kojarzy się z Vol…, eh, z Sama-Wiesz-Kim, i

głupio by było, gdyby mi tego nie powiedzieli. A twoi rodzice na pewno

mieli swoje powody.

- Chyba napiszę do nich i zapytam, dlaczego to przede mną ukryli –

powiedziała trochę pokrzepiona Kath.

- Zrób to, może to coś wyjaśni. Mamy teraz wolną godzinę do

następnych zajęć, zdążymy to załatwić.

Weszli do sowiarni – mieszczącego się w jednej z wież Hogwartu

okrągłego pomieszczenia z ustawionymi pod ścianami całymi półkami

żerdzi, na których spały sowy. Kath zaczęła rozglądać się za Baltazarem,

ale nie było go na żadnej żerdzi.

- Baltazar! – krzyknęła, na co odezwało się tylko pełne oburzenia

pohukiwanie zbudzonych sów.

- Pewnie poleciał po pocztę do domu – powiedziała w końcu Kath. –

Wezmę jakąś szkolną sowę. Zawołasz mi jakąś?

- Oczywiście – odparła jasnowłosa i machnięciem ręki przywołała

malutką sówkę, bardzo podobną do jej własnej, która zaczęła uradowana

krążyć nad jej głową. W końcu zmęczyła się i ćwierkając wylądowała jej na

ramieniu. Kath tymczasem usiadła przy jednym ze znajdujących się w

sowiarni stolików i nakreśliła kilka słów do rodziców, po czym okręciła

44

Page 46: = ZIELONY ZNICZ =

zwinięty pergamin wstążką i przywiązała go do nóżki sówki. Ptaszek zerwał

się z ramienia Flori i z trzepotem skrzydełek wyfrunął przez okno.

Kath, Flori i Sig tymczasem wyszli na błonia, by posiedzieć trochę we

wrześniowym słońcu i odrobić zadania domowe, których im już od

początku w tym roku nie szczędzono. Profesor McGonagall zadała

wszystkim do napisania referat, nie krótszy niż półtorej stopy, na temat

ratujących życie przypadków użycia czaru Znikania w całej historii magii.

Profesor Trelawney kazała każdemu opisywać wszystkie swoje sny z tego

tygodnia i je interpretować. Snape domagał się referatu pod tytułem

Dlaczego nie udało mi się stworzyć idealnej Mikstury Spokoju (z pisania

którego oczywiście Kath była zwolniona), a profesor Flitwick zapowiedział

przepytanie każdego ucznia z umiejętności użycia czaru Przywoływania na

następnych zajęciach.

Przyjaciele zasiedli na trawie pod wielkim drzewem. Z dala dobiegał

ich śmiech tych dziewcząt, które moczyły nogi w jeziorze i pisk tych, które

uciekały przed chłopcami ochlapującymi je wodą. Kath, Flori i Sig

postanowili najpierw poćwiczyć zaklęcia Przywoływania, które wydawały

się być najłatwiejsze, a na pewno najprzyjemniejsze, ze wszystkich

zadanych im prac.

- Accio kamień – Kath machnęła różdżką, a kamyk, w który celowała

przefrunął nad trawnikiem i znalazł się w jej dłoni. – Accio patyk – tym

razem jakaś gałązka zerwała się z ziemi i poleciała w jej stronę.

- Accio książka do Zielarstwa – powiedziała Flori celując różdżką w

torbę Siga, z której wyleciał podręcznik, na chwilę zawisł w powietrzu, po

czym z gracją wylądował na jej kolanach.

- Accio zagadka na poprawę humoru – Sig skierował swoją różdżkę

prosto w nos Flori, po czym wszyscy troje roześmieli się.

- Jak to miło, że w końcu zdecydowałeś się do nas odezwać – Kath

szturchnęła go po przyjacielsku w ramię.

- Przepraszam, byłem wkurzony – powiedział kładąc się na trawie.

- Jakoś odpłacimy się tej Gallow – Kath zatarła ręce. – Trzeba

wymyślić jakiś wyjątkowo niemiły numer.

45

Page 47: = ZIELONY ZNICZ =

- Popieram, popieram – Sig założył ręce pod głowę. – Mamy cały

tydzień, żeby coś wykombinować. To musi być coś naprawdę wrednego.

- Może nie być łatwo – zauważyła Flori. – Teoretycznie ona jest

specem od Czarnej Magii.

- Jakoś nie było tego widać na zajęciach – prychnął Sig. – Pewnie jest

beznadziejna.

- A ja myślę, że Flori ma rację – powiedziała po chwili Kath. – Z

jakiego innego powodu Dumbledore zatrudniłby taką złośliwą jędzę?

- No dobrze, może i jest tak, jak mówisz – Sig uniósł się na łokciach i

spojrzał na Flori. – Ale to nie zmienia faktu, że nadal czekam na zagadkę.

- Dobrze, dobrze – Flori odchrząknęła, po czym powiedziała: - Kto

wchodzi do klasy Eliksirów po uczniach, a przed Snape’m?

- Nos Snape’a! – zawołali jednocześnie Kath i Sig i roześmieli się.

- No nie, jak na to wpadliście? – zapytała z udaną urazą Flori. –

Myślałam nad tym cały wieczór!

- Starzejesz się, Flori – powiedział Sig dusząc się ze śmiechu. – Albo

po prostu nos Snape’a jest już tak ogranym tematem, że trudno się nie

domyślić, że to o niego chodzi.

- Musimy wybrać sobie nowy obiekt – postanowiła jasnowłosa. –

Wiem, co powiecie na jędzowatą Gallow?

- No, no, widzę, że wytaczasz ciężką artylerię! – powiedziała z

uznaniem Kath odrzucając od siebie patyk i kamień. – To może ja zacznę.

Jak może wyglądać jej Patronus?

- Jest mały i obślizgły – powiedziała Flori, która wyciągnęła pióro oraz

pergamin i zaczęła szkicować.

- I ma małą okrągłą główkę na długiej cienkiej szyjce – dodał Sig, na

co dziewczęta znów wybuchły śmiechem.

- Tak, i pluje jadem przez malutkie, ostre ząbki! I ma czułki jak

mrówka! – rozochociła się Kath. – I wielki nochal, który wszędzie wściubi! I

mały świński ogonek!

- I malutkie nietoperze skrzydełka, które są tak małe, że nie może

latać! – zawołał Sig.

46

Page 48: = ZIELONY ZNICZ =

- I wielkie żabie łapy – Flori nadal rysowała, niemal dusząc się ze

śmiechu. – Och, już nie mogę, zobaczcie – pokazała im efekt swojej pracy,

a oni z radości pokładli się na trawie. Jeszcze długo nie mogli się uspokoić,

toteż, gdy zadzwonił dzwonek, a oni pozbierali swoje rzeczy i udali się na

zajęcia (Kath na Numerologię, a Flori i Sig na Runy), nadal zaśmiewali się

do łez.

15

- Co będziemy dzisiaj robić? – zapytał Sig w sobotni poranek, gdy

cała trójka siedziała przy stole Ravenclawu i pałaszowała śniadanie. –

Poza odrabianiem zadań domowych – dodał po tym, jak obie jego

przyjaciółki spojrzały na niego wymownie.

- Jak już uporamy się z tym wszystkim, co nam zadali, będziemy

mieli akurat tyle czasu, żeby umyć zęby i iść spać – mruknęła Kath

grzebiąc łyżką w swojej owsiance.

- Ty przynajmniej nie musisz pisać referatu dla Snape’a –

Summerstorm wzruszył ramionami.

- Możemy poszukać kolejnych tajnych przejść – zaproponowała Flori

biorąc dokładkę jajecznicy. – Jak na razie mamy cztery, a podobno jest

więcej. Bliźniaki mówią o ośmiu.

- Przed wakacjami mówili o sześciu – ożywiła się czarnowłosa. –

Fajnie by było odnaleźć je wszystkie zanim zrobią to Wesley’owie.

- Zatem postanowione – ucieszyła się Flori. – Jak tylko odrobimy

zadania, wyruszamy na poszukiwanie!

Odrabianie prac domowych zajęło im zdecydowanie więcej czasu, niż

przewidywali, toteż na zwiady ruszyli dopiero dwie godziny po obiedzie. Ich

poszukiwania za każdym razem miały ten sam, dość osobliwy charakter –

przyjaciele rozdzielali się i każde z nich przeczesywało inną część zamku,

zaglądając w każdy zakamarek, choćby był najbardziej niepozorny. Zawsze

zabierali ze sobą sówkę Flori, Chimerę, która kursowała w tę i z powrotem

pomiędzy przyjaciółmi nosząc krótkie liściki, zwykle o treści „Jestem na

47

Page 49: = ZIELONY ZNICZ =

drugim piętrze. Nic tu nie ma” lub „Piszę z podziemi. Snape jak zwykle ma

wielki nochal”.

Kath właśnie była na opustoszałym korytarzu trzeciego piętra i

zaglądała za jedną ze stojących na pod ścianą zbroi, gdy nagle dobiegł ją

charakterystyczny, piskliwy głos. Poznała go bez trudu – to była Artmida

Gallow! Głos dochodził z jednej z sal lekcyjnych. Dziewczyna najciszej, jak

tylko umiała, podeszła do lekko uchylonych drzwi i przyłożyła do nich

ucho.

- … to więcej, niż pewne – mówiła Gallow. – Na własne oczy

widziałam, jak to zrobił.

- Masz jakieś dowody, poza tym, co widziałaś? – zapytał jakiś męski

głos, którego Kath nie rozpoznała.

- Jeszcze nie, ale pracuję nad tym – odparła Gallow. – Potrzebuję

jeszcze tylko kilku dni, a wtedy na pewno się uda.

- Najlepszym dowodem będzie wspomnienie z Myślodsiewni –

podsunął głos. – Musisz je zdobyć.

- Nie wystarczy moje? – zapytała.

- Nie wystarczy. Oni znakomicie wiedzą, że takie wspomnienie

można sfałszować. Musisz zdobyć tamto, koniecznie. Środki, jakich do tego

użyjesz, nie grają roli.

Kath postanowiła zobaczyć, z kim Gallow rozmawia, toteż zbliżyła

oko do dziurki od klucza i zajrzała do środka. Gallow, odwrócona do niej

plecami, klęczała przed kominkiem, w którym płonął szmaragdowozielony

ogień. „A więc ona rozmawia z kimś przez sieć FIU!” – pomyślała Kath.

Spróbowała dojrzeć, z kim, jednak Gallow przesłaniała jej całą znajdującą

się wśród płomieni twarz.

Nagle coś miękkiego z impetem wylądowało na głowie Kath, a ona

straciła równowagę i wpadła na drzwi, które zatrzasnęły się z hukiem.

Dziewczyna zdążyła już tylko usłyszeć, jak Gallow zrywa się na równe nogi

i ze stukotem obcasów zmierza ku wyjściu z sali, po czym chwyciła

siedzącą jej na głowie Chimerę i wepchnąwszy ją sobie pod sweter, rzuciła

się do ucieczki. Była już za zakrętem, gdy drzwi otwarły się z hukiem i

Gallow wypadła na korytarz. Kath nie oglądając się zbiegła po schodach na

48

Page 50: = ZIELONY ZNICZ =

drugie piętro i wmieszała się w tłum uczniów. Dopiero wtedy odetchnęła z

ulgą. Trzymana pod swetrem Chimera zaczęła się wiercić, toteż

dziewczyna wydobyła wymiętą sówkę na zewnątrz. Do nóżki sówki

przywiązany był mały zwitek pergaminu. Kath odczepiła do i rozwinęła – to

była wiadomość od Siga, napisana, jak zawsze, drukowanymi literami:

- Tak, akurat byś jej przydzwonił – prychnęła do siebie Kath, ale

zaraz jej myśli powędrowały w zupełnie inną stronę. Przeczytała jeszcze

raz wiadomość i poczuła, że cierpnie jej skóra – jakim cudem Sig mógł

widzieć Gallow na pierwszym piętrze w tym samym czasie, w którym ta

jaszczurka była na piętrze trzecim? Kath wyciągnęła z torby Auto-

Atramentujące-Się-Pióro i przekreśliwszy notatkę Siga szybko napisała na

odwrocie wiadomość:

Po tym

przywiązała pergamin do nóżki sówki, a tę z kolei wysłała na poszukiwanie

właścicielki, sama zbiegła zaś na pierwsze piętro. Po chwili odnalazła Siga,

który siedząc na ławce obserwował, jak Gallow wrzeszczy na jakąś

dziewuszkę z szarymi warkoczykami.

- Długo tu siedzisz? – zapytała Kath siadając obok Summerstorma.

- Od kiedy się tu zjawiła, czyli dobre dziesięć minut – odparł. – Przed

chwilą sprawdzałem czas…

- Jesteś pewien, że jest tu bite dziesięć minut? – przerwała mu Kath,

tak dziwnym tonem, że aż na nią spojrzał.

- Tak… Czy coś się stało? – zapytał z lekkim niepokojem.

- Powiem ci na zewnątrz, chodź – złapała go za rękę i pociągnęła ku

schodom na parter. Wyszli na błonia i udali się pod swoje ulubione drzewo,

gdzie czekała już na nich Flori z Chimerą siedzącą jej na głowie.

49

Page 51: = ZIELONY ZNICZ =

- Znaleźliście coś? – zapytała, gdy podeszli do niej, ale zamiast

odpowiedzi na to pytanie usłyszała pytanie Kath:

- Czy istnieje zaklęcie pozwalające się rozdwoić?

- Nie mam pojęcia – odparła zupełnie zaskoczona Flori. – A kto

miałby się rozdwoić?

- Gallow – powiedziała czarnowłosa, na co jej przyjaciele spojrzeli na

nią tak, jakby powiedziała, że duchy nie umieją przenikać przez ściany. –

Mam dowody – dodała odbierając Flori pergamin z wiadomością Siga z

jednej strony i swoją z drugiej.

- Ta karteczka? – zapytał Summerstorm z powątpiewaniem.

- Jak długo obserwowałeś Gallow zanim to napisałeś? – zwróciła się

do niego czarnowłosa.

- Może z sześć, siedem minut – odparł. – Ale jaki to ma związek z…

- A taki, że ja w tym samym czasie widziałam ją dwa piętra wyżej.

Dokładnie w tym samym czasie!

Flori i Sig patrzyli na nią z niedowierzaniem.

- Ale… to przecież niemożliwe – powiedziała jasnowłosa.

- Mnie wystarczy jedna Gallow, nie potrzebuję drugiej – Sig

wzdrygnął się. – Kath, jeśli to jakiś dowcip, to jest wyjątkowo nieśmieszny.

- To wcale nie jest żart! – zdenerwowała się czarnowłosa.

Zapadła niezręczna cisza. Każde z nich myślało w tym czasie o czym

innym. Kath, dość nieskutecznie starając się stłumić złość, zastanawiała

się, jak powiedzieć przyjaciołom, co naprawdę widziała tak, żeby

zabrzmiało to wiarygodnie. Sig rozważał wszystkie za i przeciw, powoli

dochodząc do wniosku, że albo Kath ich nabiera, albo faktycznie dzieje się

coś bardzo dziwnego. Flori natomiast wpadła do głowy jeszcze inna myśl.

- Słuchaj, Kath… - zaczęła ostrożnie jasnowłosa. - Czy ty… na pewno

widziałaś Gallow? To znaczy…

- To nie ja tu zwykle miewam wizje – burknęła Kath robiąc aluzję do

wróżbiarskich zdolności przyjaciółki. Flori natychmiast umilkła, po czym

odwróciła się na pięcie i pobiegła w kierunku zamku. Kath patrzyła za nią z

mieszaniną zakłopotania i zaskoczenia na twarzy.

50

Page 52: = ZIELONY ZNICZ =

- Brawo, Kath – Sig teatralnie uniósł ręce. – Dziesięć punktów dla

Slytherinu.

Kath milczała, nadal spoglądając w stronę Hogwartu.

- Podejrzewam, że Flori chciała zapytać, czy tą osobą, którą

widziałaś, na pewno była Gallow – powiedział Sig.

- Słyszałam jej głos – powiedziała z naciskiem Kath. – I widziałam ją

od tyłu, jak rozmawia z kimś przez kominek… Znaczy, widziałam kawałek

jej pleców… Och, przez dziurkę od klucza nie było wiele widać!

- To trochę słabe dowody w porównaniu z tym, co ja widziałem i

słyszałem na dole – westchnął Sig rozwalając się na trawie. – Był tam ktoś

jeszcze?

- Nie, tylko ja – odparła siadając koło niego. – Swoją drogą, to

dziwne, że korytarz był pusty. Zawsze roi się tam od zakochanych

szóstoklasistów…

- To wszystko nie trzyma się kupy – Summerstorm podłożył ręce pod

głowę. – Może to faktycznie nie była Gallow?

- Nie wmawiaj mi, że mam jakieś omamy – warknęła Kath nerwowo

nawijając na palec pukiel swoich długich, ciemnych włosów.

- Tego nie powiedziałem – spojrzał na nią urażony. – Usiłuję to tylko

jakoś logicznie wyjaśnić. Najlepiej chyba będzie pójść do któregoś z

siódmoklasistów i zapytać o jakieś zaklęcia pozwalające…

- Eliksir Wielosokowy! – wypaliła nagle Kath. – Że też nie pomyślałam

o tym wcześniej! Pozwala przybrać postać dowolnej osoby, jeśli tylko doda

się do niej włos tego, do kogo chce się upodobnić!

- Istnieje coś takiego? – Sig aż usiadł z wrażenia. Pani Black jak dotąd

nigdy nie wspomniała o tym eliksirze.

- Czytałam o nim w dzienniku dziadka! – Kath patrzyła na przyjaciela

z wypiekami na twarzy. Wszystko zaczynało się zgadzać, więc przestała się

bać, że może faktycznie miała jakieś przywidzenia.

– To jest jakieś wytłumaczenie – Sig w zamyśleniu podrapał się po

długim nosie. – Ale co z tego?

- Jak to „co”? Ktoś podszywa się pod Gallow!

- No tak, ale dlaczego?

51

Page 53: = ZIELONY ZNICZ =

- No… nie wiem. Widocznie ma jakiś powód… Musimy się

dowiedzieć, jaki!

- Nie jestem pewien, czy powinniśmy się w to mieszać – powiedział

Sig kładąc się z powrotem na trawie.

- Posłuchaj sam siebie, gadasz jak jakiś sztywny Prefekt! –

naburmuszyła się Kath.

- Kath, to nie nasza sprawa – powiedział z naciskiem. – Czuję, że

będziemy mieli jakieś straszne kłopoty, jeśli nie zostawimy tego w spokoju.

– A może ty po prostu boisz się tej całej Gallow? Wiedz, że ja się nie

boję! Nie dam się sterroryzować! Jeśli nie chcesz mi pomóc, to poradzę

sobie bez ciebie! – wstała gwałtownie i odwróciła się w stronę zamku.

- A nie sądzisz, że powinnaś najpierw przeprosić Flori? – rzucił

cierpko Summerstorm. Kath popatrzyła na niego zdziwiona, gdyż nigdy

wcześniej nie odzywał się do niej takim tonem. Brwi miał ściągnięte, usta

zaciśnięte, a czarne oczy utkwił gdzieś w koronie drzewa, pod którym

siedzieli – i wyraźnie był na nią zły. Dziewczyna nie przypominała sobie,

żeby Sig kiedykolwiek się na nią złościł, a przynajmniej nie tak otwarcie.

Poczuła się strasznie głupio.

- Przepraszam – bąknęła cicho. – Nie kłóćmy się o głupią Gallow,

dobrze?

Summerstorm w milczeniu kiwnął głową. Nadal na nią nie patrzył. Kath

chwilę jeszcze stała w bezruchu nie wiedząc, co zrobić. W końcu ruszyła w

stronę zamku.

16

Kath szukała przyjaciółki po całym zamku, jednak nigdzie nie mogła

jej znaleźć. Pomyślała, że może ta zjawi się na kolacji i wtedy zdoła ją

przeprosić, jednak ani Flori, ani Sig nie przyszli wieczorem do Wielkiej Sali.

Kath, nie zdoławszy wypatrzeć ich przy stole Ravenclawu, postanowiła

wepchnąć się pomiędzy Charlotte Connor i Evelynn McBeth przy stole

Slytherinu.

52

Page 54: = ZIELONY ZNICZ =

- Co to, Croissant? Nie siedzisz dzisiaj wśród Szlam? – usłyszała

słodki głosik Evy Linsdensen. – Kto ma kogo dość? Oni ciebie, czy ty ich?

- Odczep się, Linsdensen – warknęła Kath dźgając łyżką truskawki w

swojej owsiance.

- Och, czyżbym zraniła czyjeś uczucia? – białowłosa dziewczyna

świątobliwie wzniosła do nieba błękitne oczy, na co wśród jej dam dworu

rozległy się chichoty. Kath poczuła, jak policzki czerwienieją jej od gniewu.

- To ci tylko wyjdzie na dobre – dodała Eva. – Przebywanie wśród

takich Szlam, jak Summerstorm nie…

- Nie nazywaj go tak! – przerwała jej Kath tak głośno, że uczniowie

siedzący przy innych stołach odwrócili się, by zobaczyć, co się dzieje.

- Dlaczego? – Linsdensen spojrzała jej prosto w oczy. – Wszyscy

wiedzą, że Summerstorm to Szlama najgorsza z możliwych.

- Nie nazywaj go tak!!! – krzyknęła Kath i porwawszy swoją miskę z

owsianką chlusnęła całą jej zawartością prosto w twarz Evy. W Wielkiej Sali

zapadła głucha cisza. Po chwili jednak rozległ się radosny wrzask

bliźniaków Weasley:

- Hurra! Kath kontra Linsdensen – jeden do zera! – zawołał Fred.

- Linsdensen, coś ci narobiło na głowę! – zawtórował mu George, a

na to prawie wszyscy uczniowie wybuchli śmiechem, gdyż Eva istotnie

wyglądała, jakby jakiś wyjątkowo wielki ptak trafił ją w głowę wyjątkowo

wielką kupą. Nawet kilku Ślizgonów, nie mogąc się powstrzymać, nerwowo

tłumiło chichot zakrywając usta rękawami szkolnych szat. Kath z lekkim

zaskoczeniem zauważyła, że Karajan również ma twarz czerwoną od

śmiechu. Ale największe zaskoczenie spotkało ją, gdy spojrzała na stół,

przy którym siedzieli nauczyciele – pośród zastygłych w osłupieniu i

oburzeniu twarzy dostrzegła jedno uśmiechnięte oblicze. Dumbledore, po

którym spodziewała się jakiejś niemej reprymendy, obserwował całe

zajście wyraźnie rozbawiony. Kath chwilę patrzyła na Linsdensen, której

wyraźnie zbierało się na płacz, po czym wstała ze swego miejsca i

wybiegła z Wielkiej Sali.

Zatrzymała się dopiero pod drzwiami pokoju wspólnego Krukonów.

Zastukała „krukołatką”, która po chwili zaskrzeczała:

53

Page 55: = ZIELONY ZNICZ =

- Jak nazywają się czekoladki nadziewane mydłem?

- A może po prostu wpuścisz mnie do środka? – zapytała ponuro

Kath, ale kołatka milczała. Dziewczyna usiadła na schodach i

przymknąwszy oczy oparła głowę o ścianę. Czuła się paskudnie i miała

dość tego dnia, w którym zdarzyło się tyle niemiłych rzeczy. Najpierw była

świadkiem czegoś, czego prawdopodobnie nigdy nie powinna była

zobaczyć, później przez to pokłóciła się z obojgiem przyjaciół, którzy

pewnie wcale nie zechcą z nią teraz rozmawiać. Do tego ta Linsdensen… i

na koniec kołatka zadająca głupie zagadki, na które nie umie

odpowiedzieć!

- Kath, nie siedź na schodach, bo dostaniesz wilka – usłyszała

znajomy głos i gwałtownie poderwała głowę. Nad nią stał Sig, wyraźnie w

lepszym humorze, niż wtedy, gdy go zostawiła. – Czekasz na mnie? –

zapytał, na co dziewczyna w milczeniu kiwnęła głową.

- Przepraszam za wcześniej – powiedziała cicho po chwili.

- Już w porządku, nie ma sprawy… poza tym chyba miałaś trochę

racji, może miałem małego cykora – Sig podrapał się za uchem. – Ale

przemyślałem wszystko i jeśli nadal chcesz bawić się w detektywa, to

masz moje wsparcie – na jego twarzy pojawił się szeroki uśmiech.

- Naprawdę? – spojrzała na niego z niedowierzaniem.

- Oczywiście. Przy okazji, słyszałem od bliźniaków, co zrobiłaś przy

kolacji. To musiało być niesamowite!

- Linsdensen wyglądała, jakby się miała rozpłakać – Kath

uśmiechnęła się na to wspomnienie.

- Żałuję, że tego nie widziałem – westchnął Sig stukając kołatką,

która powtórzyła swoją zagadkę. – Praliny – powiedział, na co drzwi

otworzyły się ze skrzypnięciem. Kath i Sig weszli do pustego pokoju

wspólnego.

- Szkoda, że nie mogę dziś spać tutaj – powiedziała dziewczyna i

umościła się w jednym z przepastnych foteli. – Wolę nie pokazywać się w

naszym pokoju wspólnym, a już na pewno nie w zasięgu rażenia klątw

bliźniaków Linsdensen.

54

Page 56: = ZIELONY ZNICZ =

- A kto ci broni spać u dziewczyn od nas? – zapytał Sig siadając na

fotelu obok. – Z tego, co pamiętam, stoi tam teraz wolne łóżko, bo

Persefona Daffodil jest w skrzydle szpitalnym. Oberwała od kogoś

Żryjśmilakiem.

- Naprawdę? Myślisz, że nie miałaby nic przeciw temu? – Kath

rozbłysły oczy.

- Nie powinna… z resztą, spytaj innych dziewczyn, na pewno ci

pozwolą… choć to niezgodne z regulaminem.

- Ten, kto wymyślał szklony regulamin, chyba nie brał nas pod

uwagę – czarnowłosa zatarła ręce. – Widziałeś Flori? Chciałam ją

przeprosić, ale nigdzie nie mogłam jej znaleźć.

- Nie – pokręcił głową. – Na kolacji pewnie jej nie było?

- A ty gdzie byłeś? Ciebie też szukałam.

- Cały czas siedziałem po tym drzewem – odparł.

Nagle coś z trzepotem wpadło przez okno do pokoju i zatoczywszy

wdzięczne koło pod sufitem, wylądowało z impetem na głowie

Summerstorma.

- Czy ta sowa nie może lądować gdzie indziej? – zżymał się Sig

wyplątując spomiędzy czarnych kędziorów pazurki szamoczącej się i

pohukującej Chimery. Do nóżki sówki przywiązany był krótki list

zaadresowany do Summerstorma. Chłopak szybko przebiegł oczami

drobne pismo Flori, po czym przeczytał na głos:

- „Poszłam spać, więc mnie nie szukaj. Jeśli spotkasz Kath, powiedz

jej, że już się nie gniewam, i że nie musi mnie przepraszać. Do zobaczenia

jutro. Flori” – odwrócił kartę. – O, jest post scriptum… „PS. I nie miętoś tak

mojej sowy, gdy ją wyplątujesz z włosów”… Skąd ona, do licha…

- I tak jutro ją przeproszę – powiedziała do siebie Kath, a na jej

twarzy odmalował się wyraz wielkiej ulgi.

Wtem drzwi do pokoju otworzyły się i ukazała się w nich Clarissa

O’Hare, wysoka, szczupła dziewczyna o jasnych włosach ściętych „na

chłopaka”. Za nią pojawił się Lucas Greyarts. Kath zawsze intrygowały jego

włosy, które w połowie były rude, a w połowie czarne, a oba te kolory były

porozrzucane po jego głowie tak chaotycznie, jakby ufarbował ją jakiś

55

Page 57: = ZIELONY ZNICZ =

niedowidzący fryzjer . Kath sama nigdy nie pytała Lucasa o to, co się

właściwie stało z jego włosami, jednak jedna z uczniowskich legend głosiła,

że stały się one obiektem eksperymentów jego starszego brata, Colina,

który nałożył na nie jakiś niezdejmowalny urok. Uczniowie opowiadali sobie

ponadto, że po tym, żałując swego postępku, Colin rzucił się z urwiska w

przepaść. Lucas wielokrotnie wszystkich zapewniał, że jego głupi brat żyje

i ma się świetnie.

- O, Kath! Pogromczyni Wrednych Snobów! – ucieszyła się Clarissa. –

Śpisz dzisiaj u nas? – zażartowała.

- Mogłabym? – zapytała czarnowłosa z nadzieją. – Obawiam się, że

wredne snoby zechcą się zemścić.

- Jak dla mnie, nie ma problemu – zapewniła O’Hare uśmiechając się

promiennie. – Jesteś dziś moją bohaterką. Kurczę, jeszcze widzę minę

Linsdensen!

Lucas tymczasem rozmawiał z Sigiem o Quidditchu. Obaj byli

Zbijaczami w reprezentacji Ravenclawu i właśnie dyskutowali na temat

tegorocznego planu ćwiczeń.

- Jutro pierwszy trening – mówił Greyarts. – Będzie straszny deszcz.

- Skąd wiesz? – Summerstorm uniósł brwi. – Dziś była świetna

pogoda, czemu jutro miało by być paskudnie?

- Bo to pierwszy trening. Tradycja – wzruszył ramionami, po czym

obaj wybuchli śmiechem.

- A tak swoją drogą, to Rabbitburrow wspominał ci już coś o swojej

wspaniałej nowej taktyce, o której nudził przez pół zeszłego roku nie

podając żadnych szczegółów? – zapytał Sig kątem oka obserwując, jak

Kath, uradowana perspektywą spędzenia nocy w sypialni Krukonek, rzuca

czar przywołania na swoją piżamę.

- A jak ci się wydaje? – Lucas spojrzał na Siga tak, jakby uważał go za

głupka, że ten w ogóle zadał to pytanie. – Ten facet wsadza łapy w zbyt

dużo spraw jednocześnie, żeby wyszły z tego jakieś konkrety. Kapitan

reprezentacji, Naczelny Prefekt, przewodniczący tego bzdurnego klubu,

którego nazwy nigdy nie pamiętam – wyliczał na placach. – Nic dobrego z

tego nie będzie, zupełnie jak w zeszłym roku.

56

Page 58: = ZIELONY ZNICZ =

- Ślizgoni wymłócili nas, że aż wstyd – Sig zasępił się na wspomnienie

jednego z zeszłorocznych meczów, a konkretnie sytuacji, kiedy to jakiś

gracz z reprezentacji Slytherinu zepchnął go z jego miotły i tylko rzucone

przez któregoś z nauczycieli zaklęcie sprawiło, że nie rozbił się na miazgę

dobre kilkaset stóp niżej.

- Ślizgoni grają jak patałachy i gdyby nie ich brudne sztuczki, nie

mieliby najmniejszych szans na puchar – prychnął Greyarts uchylając się

przed piżamą, która właśnie wleciała przez otwarte przez kogoś drzwi i

wylądowała w ramionach Kath. Sig za to spojrzał niepewnie na

przyjaciółkę, która z pewnością słyszała komentarz Lucasa na temat

reprezentacji jej domu. Sam nie raz, zapomniawszy, że Kath należy do

Slytherinu, palnął straszne głupstwo mówiąc jakieś nieprzyjemne rzeczy o

Ślizgonach, za co zwykle Kath się na niego złościła.

- Sig, kto jak kto, ale ty nie powinieneś mieć wątpliwości, której

reprezentacji kibicuję, a której nie – powiedziała pobłażliwym tonem Kath,

zauważywszy zakłopotanie na jego twarzy. – A teraz dobranoc, do

zobaczenia jutro – odwróciła się i w towarzystwie Clarissy O’Hare i kilku

innych Krukonek udała się do dormitorium dla dziewcząt.

16

Flori była więcej, niż zaskoczona, gdy obudziła się rankiem i

zobaczyła, że w łóżku obok leży Kath. Najpierw myślała, że ona sama

jeszcze śpi, gdyż śniło jej się, że z Kath i Sigiem trafili do jakiejś dziwnej

jaskini wysoko w górach, w której ramię w ramię ułożyli się do snu. Grota

owa, mimo iż znajdowała się wśród ośnieżonych szczytów, była cała

porośnięta zieloną trawą i wyglądała, jakby ją wykuto w szmaragdzie. Flori

właśnie zaczęła się zastanawiać, czy był to jakiś metaforyczny sen

związany z jej zdolnościami wróżbiarskimi, gdy Kath mruknęła coś i

otworzyła oczy. Chwilę zastanawiała się, gdzie jest i dlaczego nie w

dormitorium Ślizgonek, jednak po chwili dostrzegła przyjaciółkę i

uśmiechnęła się szeroko.

57

Page 59: = ZIELONY ZNICZ =

- Cześć Flori – powiedziała przeciągając się. – O właśnie,

przepraszam za wczoraj. Głupio wyszło i w ogóle…

- Nie gniewam się, nie masz się co martwić – odparła Flori czesząc

jedwabiste włosy srebrną szczotką zdobioną rysunkami motyli, które przy

każdym ruchu szczotki lekko trzepotały skrzydełkami. – Rozmyślałam

wczoraj nad tym wszystkim… no wiesz, o czym – rozejrzała się sugerując,

że nikt poza nimi nie powinien na razie o tym wiedzieć.

- Tak – przyznała Kath. – I co postanowiłaś? – zapytała z nadzieją w

głosie.

- Pewnie będę tego później żałować, ale jestem tak ciekawa, co tu

się może dziać, że pomogę ci w czymkolwiek, co zdecydujesz się zrobić –

odparła podchodząc do niej.

- To wspaniale! – czarnowłosa rzuciła jej się na szyję, na co wszystkie

Krukonki obecne w sypialni spojrzały na nią zdziwione. Kath i Flori na raz

wybuchły radosnym śmiechem.

W pokoju wspólnym spotkały Siga, który chyba jeszcze nie do końca

się obudził, gdyż na widok Kath strasznie się zdziwił.

- A co ty tu robisz tak wcześnie? – zapytał ziewając. Zaraz potem

widocznie przypomniał sobie jednak, co Kath tak wcześnie tam robi, bo

palnął się dłonią w czoło i zrobił głupią minę.

Zeszli na śniadanie do Wielkiej Sali. Czekały tam już półmiski pełne

owsianki i jajecznicy oraz talerze z grzankami i gotowaną kukurydzą, a

wszystko cieplutkie i pachnące. Kath dostrzegła przy swoim stole bliźniaki

Linsdensen. Eva patrzyła na nią wściekła, na co czarnowłosa z

najzłośliwszym uśmiechem, na jaki ją tylko było stać, i w taki sposób, by

Eva na pewno to widziała, nałożyła sobie pełną miskę owsianki. Ze stołu

Gryffindoru dobiegły gwizdy zachwyconych Freda i George’a.

- Czy coś mnie ominęło? – zapytała Flori smarując grzankę masłem

czosnkowym.

- Chodzi o tę owsiankę? – zapytała czarnowłosa.

- Właśnie, mam wrażenie, że tylko ja nie rozumiem, o co chodzi.

58

Page 60: = ZIELONY ZNICZ =

- Kath wczoraj załatwiła Evę na cacy! – pośpieszył z wyjaśnieniem

siedzący naprzeciwko Artemis Howard. – Chlusnęła w nią owsianką, za to,

że nazwała Summerstorma no-wiesz-jak.

- Naprawdę? – oczy Flori rozszerzyły się od niekrytego podziwu. –

Jejku, a ja to przegapiłam! To musiał być najpiękniejszy widok świata… To

dlatego spałaś dziś u nas?

- Między innymi – odparła Kath. – Bałam się, że po nocy wśród dam

dworu Evy obudzę się z różowymi włosami albo zębami jak u królika.

Przez otwarte okna wleciały sowy i, jak to zwykły robić przy każdym

śniadaniu, zajęły się odnajdywaniem adresatów listów, które przyniosły.

Prawie zawsze utrudniały przy tym jedzenie śniadania tak bardzo, jak się

tylko dało – na przykład z impetem lądowały w wazach z owsianką, lub na

głowach uczniów, którzy akurat popijali sok dyniowy. Kath rozglądała się

za sówką, którą wysłała do domu, ale niegdzie jej nie było. Zjawił się za to

Baltazar, który wyglądał, jakby go ktoś przekopał po korytarzu wyjątkowo

ciężkim butem – jego pierze było w nieładzie, kilka piórek nawet stracił, a

poza tym pohukiwał z bólu, gdy Kath wzięła go na ręce.

- Co… co mu się stało? – zapytała przerażona Flori, ale Kath była tak

zaszokowana, że nie mogła wydobyć z siebie głosu. Sig za to gotował się

wręcz ze złości.

- To oni, prawda? – syknął spoglądając w stronę wyraźnie

uradowanych Linsdensenów. – Dostaną za swoje, masz moje słowo.

- Kath? – Flori położyła dłoń na ramieniu przyjaciółki. Po twarzy Kath

płynęły dwie strużki łez. – Zanieśmy go do pani Pomfrey, dobrze? Tak

będzie najlepiej. Chodź Sig.

Wyszli z Wielkiej Sali i ruszyli w kierunku Skrzydła Szpitalnego. Pani

Pomfrey była bardzo wzburzona, gdy dowiedziała się, co się stało.

Delikatnie wzięła od Kath trzęsącego się Baltazara i obiecała dziewczynie,

że wyleczy go tak szybko, jak tylko będzie mogła. Po tym oddała Kath

liścik, który przyniosła sowa, a którego przyjaciele nawet nie zauważyli.

Gdy wracali przez korytarz, dziewczyna rozwinęła papier i odczytała

wiadomość napisaną przez Evę Linsdensen:

59

Page 61: = ZIELONY ZNICZ =

- M…mają mojego kota! – zająknął się Sig mający spore trudności z

przyjęciem do wiadomości tego, co przed chwilą przeczytali.

- Chcą się pojedynkować – Kath zmięła pergamin. – Z całą naszą

trójką.

- Co zrobimy? – zapytała Flori.

- Przyjdziemy – postanowiła czarnowłosa. – Nie chcę, żeby Księcia

spotkało to samo, co biednego Baltazara. A ty, Flori, na wszelki wypadek

trzymaj Chimerę przy sobie, żeby i jej się coś nie stało.

- Niech ich licho! – Sig z wściekłością kopnął ławkę, koło której

właśnie przechodzili. – Mój kot nie ma z tym nic wspólnego!

- To wszystko moja wina – powiedziała nagle Kath. – Gdybym nie

oblała jej wczoraj owsianką, albo gdyby mnie dorwały potem w naszym

pokoju wspólnym, teraz mielibyście spokój… przepraszam.

- Kath, to nie jest twoja wina! – zaprzeczyła Flori. – Sig wcale nie

chciał…

- Ja nie chciałem…? – Summerstorm nie bardzo rozumiał, o co Flori

może chodzić. W końcu jednak to do niego dotarło, toteż wypalił:

- Kath, ja cię wcale nie obwiniam! – zapewnił ją gorąco. – To nie

przez ciebie! A wczoraj z tą owsianką… no… stanęłaś w mojej obronie,

więc powinienem ci jeszcze dziękować!

- Linsdensenowie mnie nie cierpią – westchnęła Kath. – Pogodziłam

się już z tym, ale nie mogę znieść, że i wam się przez to obrywa.

- Mnie się obrywa zasłużenie, przynajmniej w mniemaniu

Linsdensenów – Sig wzruszył ramionami. – Gdybyś spytała któreś z nich,

czy bardziej nienawidzą mnie, czy ciebie, to z pewnością oni sami nie

umieliby wybrać.

Wrócili do Wielkiej Sali i zabrali się za porzucone śniadanie, choć

Kath czuła się tak podle, że nie mogła nic przełknąć. Po śniadaniu wyszli

na błonia, żeby dokończyć zadania domowe. Rozsiedli się pod swoim

ulubionym drzewem i wyciągnęli pomoce szkolne.

- Chcesz, żebym ci to sprawdziła? – zapytała Kath, gdy Sig położył

sobie na kolanach prawie ukończony referat pod tytułem Dlaczego nie

udało mi się stworzyć idealnej Mikstury Spokoju.

60

Page 62: = ZIELONY ZNICZ =

- Mogłabyś? – zapytał Summerstorm.

- Muszę się czymś zająć, żeby nie myśleć o biednym Baltazarze.

- Kath, nic mu nie będzie – Flori objęła przyjaciółkę ramieniem. – Pani

Pomfrey obiecała, że się nim zajmie, a wiesz, jaka z niej dobra

uzdrowicielka! – Chimera, którą po śniadaniu zabrali z sowiarni,

przemaszerowała raźno z ramienia swojej właścicielki na głowę Kath.

- Zastanawiam się, kto przypadnie Flori w dzisiejszym pojedynku –

powiedział Sig szukając w torbie książki do Wróżbiarstwa.

- Jak to?

- Eva planuje walczyć z Kath, mnie przypadnie ten głupek Thomas…

a tobie?

- Dominique Bey – powiedziała czarnowłosa. – To pierwsza dama

dworu Evy. Jest świetna w rzucaniu zaklęć, bardzo szybka i precyzyjna.

Profesor Flitwick wielokrotnie ją za to chwalił. Wolałabym, żeby to mi

przypadła w udziale.

- Nie boję się – zapewniła Flori, choć poczuła, jak dreszcz przebiega

jej po plecach. – Ja też nie jestem zła w rzucaniu zaklęć

- Na pewno będą próbować jakichś sztuczek…

- A my nie możemy? – zapytał Sig.

- Czego nie możemy? – zainteresowały się dziewczęta.

- Oszukiwać – odparł. – Ja się nie będę patyczkował z Linsdensenem.

Jeśli mam przez to wygrać, mogę złamać kilka zasad.

- Już wiem , dlaczego nie trafiłeś do Gryffindoru – Kath lekko się

uśmiechnęła.

- Ja mam zamiar zrobić to samo – powiedziała z powagą Flori. –

Załatwimy Linsdensenów ich własną bronią. Damy im takie lanie, że

następnym razem trzy razy się zastanowią, zanim z nami zadrą! – Chimera

ćwierknęła jej do wtóru, po czym cała trójka wybuchła śmiechem.

17

61

Page 63: = ZIELONY ZNICZ =

Po obiedzie Sig poszedł na trening Quidditcha, a Kath i Flori udały się

na poszukiwania tajnych przejść. Tym razem nie rozdzieliły się, jak to

zwykły robić – po pierwsze dlatego, że za każdym rogiem mogli czekać

żądni zemsty Linsdensenowie, a po drugie nie chciały wysyłać pomiędzy

sobą Chimery w obawie, by i ona nie ucierpiała z rąk bliźniaków.

- Jak wykradniemy się w nocy z zamku? – zapytała Flori, gdy mijały

Panią Norris, kotkę woźnego Filcha, która była zwykle jego oczami i uszami

tam, gdzie nie było akurat jego samego. Filch zdawał się wprost

nienawidzić każdego ucznia Hogwartu i ustępował w tym chyba tylko

Snape’owi, a teraz także i Gallow. Flori pomyślała, że gdyby woźny złapał

ich dziś w nocy, z pewnością dopilnowałby, żeby żadne nie opuściło

ponownie swojej sypialni – a to byłoby tragiczne w skutkach dla kota Siga.

- Nie martw się, mam pomysł – powiedziała Kath, gdy Pani Norris

zniknęła za zakrętem. – Może znów uda mi się u was zanocować.

Spotkamy się wtedy w pokoju wspólnym i polecimy na miotłach.

- Na miotłach? – zapytała niepewnie Flori.

- Ty polecisz ze mną. Nie bój się, nie dam ci spaść – zapewniła ją, na

co jasnowłosej zrobiło się raźniej.

Dziewczęta nie znalazły tego dnia żadnego tajnego przejścia. Gdy

zjawiły się w Wielkiej Sali na kolację, zastały tam zziajanego, czerwonego

na twarzy Siga, który dosłownie tankował sok dyniowy ze swojego kubka.

Ciągle miał na sobie brązowo-granatowy strój do Quidditcha.

- A tobie co się stało? – zapytała Kath siadając koło niego.

- Trening mi się stał – odparł nalewając sobie kolejną szklankę. –

Rabbitburrow nareszcie wziął się za nasz plan gry. Jest morderczy, ale tak

znakomity, że Ślizgoni w tym roku nawet nie powąchają pucharu.

- To świetnie – ucieszyła się Kath. – Powinniśmy się położyć zaraz po

kolacji, żeby trochę odpocząć przed… no wiecie…

- Racja, jestem skonany – przyznał Summerstorm. – Ja pójdę od razu,

nie jestem głodny. Na razie – wstał, zarzucił miotłę na ramię i wyszedł z

sali.

- Zaczynam się trochę denerwować – powiedziała Flori wypiwszy

duszkiem szklankę mleka.

62

Page 64: = ZIELONY ZNICZ =

- Co tam, Fiddlespit? Cykor przed dzisiejszym wieczorem? – usłyszały

nad sobą głos Dominique Bey. – Nie dziwię się, skoro to ja mam być twoją

parą.

- Nie zdążysz nawet machnąć różdżką, a już będziesz pluć ślimakami

– dorzuciła stojąca u jej boku Ivette Goyle, brzydka dziewczyna o włosach

w jakimś nieokreślonym kolorze.

- Ty też się tam wybierasz? – zapytała Kath ze złością w głosie.

Słusznie podejrzewała, że to nie będzie równa walka. Kto wie, ilu jeszcze

Ślizgonów przyjdzie, i kto z nich zdecyduje się przyłączyć do Linsdensenów

i Bey.

- Miałabym przegapić takie widowisko? – zaśmiała się Ivette.

- Nie martw się, oni nie będą walczyć – zapewniła ją Dominique z

niekrytą ironią. – Ani ja, ani Eva i Thomas, nie jesteśmy takimi

nieudacznikami, za jakich nas macie, żebyśmy nie poradzili sobie z wami

jeden na jednego.

Dominique i Ivette zaśmiały się złośliwie i oddaliły się do swego

stołu. Kath i Flori szybko dokończyły kolację, po czym udały się do wieży

Ravenclawu. Położyły się, ale żadna z nich nie mogła zmrużyć oka.

Gdy zegar wybił za kwadrans dziesiątą, najciszej jak tylko mogły

wyszły z łóżek, ubrały się, po czym zeszły do pokoju wspólnego. Czekał

tam już Sig ze swoją miotłą zarzuconą na ramię.

- Gotowi? – zapytała Kath otwierając okno, a gdy jej przyjaciele

przytaknęli, usadowiła się na swojej Komecie 260. Flori siadła za nią. Była

spokojna, gdyż wiedziała, że Kath świetnie lata.

- Złap się mnie mocno – poleciła czarnowłosa, po czym odepchnęła

się od podłogi i obie wyfrunęły przez okno w chłodne wieczorne powietrze.

Za nimi śmignął Sig i cała trójka poszybowała pionowo w dół w kierunku

błoni. Po chwili wylądowali na trawie, daleko od zamku.

- Widzicie kogoś? – zapytał Sig rozglądając się. Zanim jednak

którakolwiek z dziewcząt zdążyła mu odpowiedzieć, nadlecieli

Linsdensenowie razem z całą resztą Ślizgonów. Był wśród nich i Karajan.

63

Page 65: = ZIELONY ZNICZ =

- No proszę, cały komplecik – sarknął Summerstorm. Jeśli tamci

postanowią wesprzeć swoich, będzie dziesięciu na trzech. To bardzo w

stylu Ślizgonów.

- Przyszli tylko popatrzeć – powiedziała Eva. – To walka między nami

– tu spojrzała na Kath. – Najpierw jednak popatrzymy, jak sobie radzą twoi

przyjaciele.

Dominique wystąpiła naprzód:

- Walczysz ze mną, Fiddlespit – powiedziała wyciągając różdżkę. –

Przygotuj się.

Flori wzięła głęboki oddech i również dobyła różdżki. Kilku Ślizgonów

rzuciło czar Lumos, aby w świetle móc lepiej widzieć pojedynek, który

właśnie się zaczął. Dominique rzuciła czar Drętwota, jednak Flori

sparowała atak, odpowiadając na niego Expelliarmusem, który niestety

chybił o włos i poszybował gdzieś w noc.

- Impedimenta! – krzyknęła Dominique zataczając różdżką idealny

łuk. Kolejny par ze strony Flori.

- Silencio! – zaklęcie trafiło Dominique w brzuch, a ona zgięła się w

pół. Gdy się wyprostowała, na jej twarzy malował się triumfalny uśmiech.

Kath poczuła dreszcz na plecach – Bey, w odróżnieniu od reszty

piątoklasistów, znała również Zaklęcia Niewerbalne, o których Flori nie

miała pojęcia. Snape zapowiedział co prawda, że będzie ich uczyć, jednak

do tego czasu pozostało jeszcze kilka tygodni.

Dominique w milczeniu machnęła różdżką, jednak Flori rozpoznała

po tym ruchu zaklęcie Expelliarmus, toteż szybko wykonała kontratak, po

czym natychmiast odpowiedziała tym samym urokiem. Kolorowe smugi

światła z obu różdżek śmigały z coraz większą szybkością w obie strony.

Zaklęcia bądź to chybiały, bądź były parowane raz przez jedną, raz przez

drugą walczącą – i ciągle szala zwycięstwa nie przechyliła się na korzyść

żadnej z nich. Przynajmniej dopóki Dominique nie zastosowała pierwszej

tej nocy brudnej sztuczki – w milczeniu zatoczyła różdżką zwodniczy ruch

zaklęcia Expelliarmus, a gdy Flori wykonywała kontratak, natychmiast

świsnęła w nią Impedimentusem. Flori krzyknęła, gdy zaklęcie odrzuciło ją

na dziesięć stóp w tył, jednak mimo, iż uderzyła z impetem o ziemię,

64

Page 66: = ZIELONY ZNICZ =

zdołała utrzymać w dłoni różdżkę. Natychmiast uniosła się na łokciu i nie

celując specjalnie, zawołała desperacko:

- Żryjślimaki! – urok dosięgnął Dominique, która pozieleniała na

twarzy, a potem nagle pochyliła się do przodu i zwróciła na trawę pokaźną

ilość otoczonych śluzem, pozbawionych muszli ślimaków. Pomiędzy

kolejnym torsjami próbowała rzucić jakieś zaklęcie na Flori, ta jednak

parowała je z łatwością.

- Expelliarmus – powiedziała spokojnie jasnowłosa, gdy była już w

odległości kilku stóp od Dominique, a różdżka wymiotującej ślimakami

dziewczyny wyrwała się z dłoni właścicielki i poszybowała gdzieś ponad

głowami przyglądających się temu Ślizgonów. Pojedynek był skończony.

Flori wróciła do Kath i Siga.

- Byłaś niesamowita! – powiedziała szeptem czarnowłosa obserwując

przy tym, jak Ivette Goyle prowadzi Dominique w stronę zamku.

- Dzięki – odparła jasnowłosa dysząc po tej walce. – Czasem sama

siebie zaskakuję.

- No to chyba teraz moja kolej, skoro Eva chce zostawić sobie Kath

na deser – Sig strzelił stawami obu dłoni i wyciągnął swoją różdżkę.

- Powodzenia – powiedziały na raz Flori i Kath, a Sig uśmiechnął się

tylko i postąpił parę kroków w stronę Thomasa, który już na niego czekał z

różdżką w gotowości.

- On coś knuje, widać to gołym okiem – powiedziała z niepokojem

Flori.

- Jeśli tylko Sigowi uda się rzucić Silencio, wygra. Linsdensenowi

daleko do poziomu Bey – odparła Kath obserwując, jak ponownie raz po

raz w obie strony śmigają promienie zaklęć. Sig zrobiwszy unik przed

rzuconym przez Thomasa Expelliarmusem, cisnął w niego

Impedimentusem, który jednak chybił i trafił w stojącą za Linsdensenem

Felicity Ashton. Thomas rzucił za siebie krótkie spojrzenie, po czym

uśmiechnął się złośliwie i ponownie rzucił czar:

- Incarcerus! – wstęga błękitnego światła wystrzeliła z końca jego

różdżki i zanim Sig zdołał wykonać kontratak, owinęła się ciasno wokół

jego kostek zwalając go na trawę. Tymczasem Felicity pozbierała się już z

65

Page 67: = ZIELONY ZNICZ =

ziemi, po czym wyszła z grupy Ślizgonów i stanęła obok Thomasa z

wyciągniętą różdżką.

- Co to ma znaczyć?! – krzyknęła Kath z oburzeniem.

- Zostań na swoim miejscu, Croissant – Eva wycelowała w nią swą

hebanową różdżkę. – Wszystko jest tak, jak być powinno.

- Wiedziałam , że tak będzie! Nie macie za grosz honoru, nie tyle,

żeby grać czysto! To miała być walka jeden na jednego!

- I była, dopóki twój przyjaciel nie zaatakował jednej z nas –

uśmiechnęła się widząc, jak Kath wręcz gotuje się z bezsilnej złości. Sig

tymczasem wciąż leżąc na ziemi parował jedno zaklęcie za drugim, jednak

każdy kontratak był wolniejszy od poprzedniego i w końcu tylko fakt, że

Expelliarmus Felicity chybił o włos sprawił, że Sig jeszcze ciągle miał

różdżkę w dłoni. Zdołał w końcu wyswobodzić nogi i zerwać się z ziemi

dokładnie w momencie, gdy Impedimentus trafił w miejsce, w którym

wcześniej leżał.

- Impedimenta! – krzyknął Summerstorm celując w Felicity.

Dziewczyna uskoczyła jednak w bok, a zaklęcie trafiło w Karajana, który

zatoczył łuk w powietrzu i padł na trawę kilka stóp dalej. Kath spodziewała

się, że i on dołączy do tego oszukańczego pojedynku, jednak nic takiego

się nie stało. Istvan pozbierał się z ziemi i najzwyczajniej w świecie

podszedł do Kath i Flori, by stamtąd bezpiecznie obserwować walkę. Eva

widocznie nie liczyła na udział Karajana w tej grze, gdyż nie zdziwiło jej

jego zachowanie. Sig tymczasem odpierał kolejne ataki dwójki

przeciwników nie mając już nawet szans rzucić własnego zaklęcia.

- Na miejscu waszego przyjaciela rzuciłbym Silencio na tego gamonia

– powiedział Istvan stojący parę kroków za Kath. – Miałby jeden kłopot

mniej.

Kath przyjrzała się walce uważnie – coś się zmieniło. Teraz głównie

Felicity siekła teraz zaklęciami w Siga. Linsdensen natomiast oddalił się

nieco i zaszedł go od lewej.

- Sig, po lewej! – zawołała Kath, ale było już za późno. Expelliarmus

rzucony przez Thomasa trafił w Siga, którego różdżka natychmiast

poszybowała w korony najbliższych drzew.

66

Page 68: = ZIELONY ZNICZ =

- Sectum Sempra! – Felicity wykonała swoją różdżką zamach

przypominający cięcie mieczem. Kath nie znała tego zaklęcia i

podejrzewała, że nie znali go również inni zgromadzeni tam uczniowie.

Pewności nabrała jednak dopiero po tym, jak twarze niektórych Ślizgonów

zastygły w osłupieniu, gdy Sig krzyknął przeraźliwie i chwycił się za prawe

przedramię, z którego buchnęła krew. Felicity zamachnęła się ponownie:

- Sectum Sempra!

Kolejne cięcie pojawiło się na ramieniu Summerstorma, który znów

krzyknął i osunął się na ziemię przyciskając rękę do ciała. Wszyscy patrzyli

na to zupełnie nie wiedząc, co robić.

- Sectum Sem…

- Expelliarmus! – zabrzmiało tuż nad uchem Kath. Karajan stał koło

niej z wyciągniętą różdżką, podczas gdy rozbrojona przezeń Felicity gapiła

się na niego w osłupieniu. Korzystając z nieuwagi Linsdensena Istvan

rozbroił także i jego. Kath i Flori tymczasem podbiegły do Summerstorma,

który przyciskał dłoń do krwawiących ran.

- Sig! – zawołała Flori. – Szybko, musimy iść do pani Pomfrey!

- Dasz radę wstać? – zapytała Kath.

- Spokojnie, dostałem w rękę, nie w nogę – odpowiedział, ale wbrew

swoim słowom zachwiał się i dziewczęta musiały go podtrzymać. Karajan

podszedł, aby im pomóc i wspólnie postawili Siga na nogi. Ruszyli w

stronę zamku, ale zanim zdołali ujść choćby kilka kroków, powstrzymał ich

głos Evy:

- Jeszcze nie skończyliśmy!

- Owszem, skończyliśmy! – ryknęła w jej stronę wściekła Kath,

celując w nią różdżką. – Żryjślimaki!

18

Pani Pomfrey na szczęście umiała sobie poradzić ze skutkami

zaklęcia, toteż rany została dość szybko zaleczone. Pozostały po nich tylko

lekki ból i ledwie widoczne blizny, ale uzdrowicielka zapewniła, że i one z

czasem znikną. Po tym zaczęła się najmniej przyjemna część tego

67

Page 69: = ZIELONY ZNICZ =

zdarzenia – pytania. Jeszcze w drodze trójka przyjaciół oraz Karajan, który

postanowił pójść z nimi, wspólnie orzekli, że to zaszło zbyt daleko i

zdecydowali, że nie będą niczego ukrywać, nawet jeśli miałoby sprowadzić

zagładę na kota Siga. Opowiedzieli więc dokładnie, co się stało i jak do

tego doszło. Pani Pomfrey wysłuchała ich w spokoju, a potem powiedziała:

- Musicie zgłosić się z tym do dyrektora. Powinien dowiedzieć się o

tej klątwie. To Czarna Magia, która jest zabroniona w tej szkole. Niestety

będę musiała powiadomić przełożonych waszych domów. A o kota się nie

martwcie, zajmę się tym – podeszła do biurka i napisała coś na małej

karteczce, po czym wręczyła im ją. –Idźcie już, wyśpijcie się. Gdyby was

złapał po drodze Filch albo ktoś inny, pokażcie mu to. No już, zmykajcie.

Cała czwórka wyszła z gabinetu pani Pomfrey i skierowała się

korytarzem ku lochom Slytherinu, by najpierw odprowadzić Karajana.

- Dzięki za pomoc – powiedział Sig do Istvana.

- Nie ma sprawy – odparł. – Nie mogłem już dłużej patrzeć na tę

farsę. Za grosz honoru, dokładnie tak jak powiedziałaś – to było

skierowane do Kath. – I jeszcze to zaklęcie, pierwszy raz je widziałem.

- Zastanawiam się, skąd Ashton mogła je znać – mruknęła Kath.

- Od rodziców, to pewne – Flori wzruszyła ramionami. – Przecież byli

Śmierciożercami zanim Sami-Wiecie-Kogo gdzieś wymiotło. A jak nie od

nich, to pewnie od jakichś innych Śmierciożerców.

- Tak czy inaczej, jest okropne – podsumowała Kath, gdy dotarli do

ściany, w której znajdowało się ukryte wejście prowadzące do pokoju

wspólnego Ślizgonów.

- Do zobaczenia jutro – powiedział Istvan i przeszedł przez mur, jak

jeden z duchów Hogwartu.

- No kto by pomyślał, że to on nam pomoże – powiedział Sig, gdy

wchodzili po schodach do wieży Ravenclawu.

- Wygląda na to, że on tak samo, jak ja zaczyna mieć dosyć swoich

ślizgońskich kolegów – mruknęła Kath. – Ciekawe, czemu trafił do

Slytherinu, skoro mu to teraz tak nie pasuje?

- O to samo mogłabym zapytać ciebie – uśmiechnęła się Flori

stukając cicho do drzwi pokoju wspólnego Krukonów. „Krukołatka” zadała

68

Page 70: = ZIELONY ZNICZ =

im jakąś beznadziejnie łatwą zagadkę, po czym drzwi się otwarły i trójka

przyjaciół weszła do środka. Zegar wskazywał dwunastą trzydzieści, toteż

przyjaciele pożegnali się (dziewczęta z dziesięć razy pytały, czy z Sigiem

już wszystko w porządku) i rozeszli się do swoich dormitoriów.

Gdy rano spotkali się na śniadaniu, Sig trzymał w ramionach swojego

czarnego kocura, który, drapany za uszami, mruczał głośno z

ukontentowania. Kot został wyściskany kolejno przez Kath i Flori, po czym

cała trójka przyjaciół siadła przy stole Ravenclawu. Nadleciały sowy z

poranną pocztą. Był wśród nich Baltazar, cały i zdrów, który wylądował

przed właścicielką, wdzięcznie wciskając się pomiędzy półmisek z

owsianką i wazę z sokiem dyniowym. Zaraz po tym pojawiła się też mała

sówka, którą Kath wysłała do domu w zeszły piątek. Ptaszek przytargał ze

sobą opasły list, więc pacnął skonany prosto w talerz grzanek, nie

zawracając sobie głowy czymś tak mało ważnym, jak trajektorie lotu.

Baltazar huknął oburzony takim brakiem profesjonalizmu.

- Rodzice odpisali? – zapytała ciekawska Flori wyjmując sówkę

spomiędzy tostów i sadzając ją sobie na lewym ramieniu (prawe

zajmowała drzemiąca Chimera).

- Tak – czarnowłosa otworzyła list i poznała pismo matki. – Ale i tak

nie mam teraz czasu czytać, wieczorem to zrobię – włożyła pergamin do

kieszeni i zabrała się za jajecznicę. W tym samym czasie do Wielkiej Sali

zdążyli wejść Linsdensenowie razem z Dominique Bey, która jednak tylko

przelotnie spojrzała na zastawione jedzeniem stoły, po czym zakryła ręką

usta i wybiegła z powrotem na zewnątrz. Eva i Thomas natomiast zasiedli

obok zapłakanej Felicity Ashton. Eva zaczęła jej coś tłumaczyć, Felicity

kręciła głową na boki i raz po raz wycierała oczy. Kath zauważyła, że

Constantin Lestrange, który właśnie zajmował swoje miejsce, umyślnie

popchnął Karajana wytrącając mu z dłoni szklankę soku. Idąca za nim

Ivette Goyle kopnęła Istvana w kostkę.

- Mam nadzieję, że Ashton dostanie za swoje – powiedziała

przyglądająca się temu Flori. – I Linsendenowie też. Jak tam ręka? –

zwróciła się do Summerstorma.

69

Page 71: = ZIELONY ZNICZ =

- Jeszcze trochę boli, ale jest w porządku – odparł. – A co do Ashton,

to życzę jej dużo zdrowia i takiego szlabanu, żeby jej kapcie spadły.

- Ty się nie śmiej, nam też się oberwie – powiedziała ponuro Flori

skubiąc grzankę na kawałki i karmiąc nią wszystkie trzy sowy. – Flitwick

też wymyśli nam coś takiego, że pożałujemy, żeśmy nie zostali wczoraj w

łóżkach.

- Tobie pewnie jak zwykle się upiecze u Snape’a – Sig trącił Kath w

ramię.

- Daj spokój, czasem mam dość bycia traktowaną, jak ktoś

niepasujący do reszty układanki – westchnęła czarnowłosa. – Już

wolałabym, żeby Snape dał mi taki sam szlaban, jaki z pewnością dostaną

inni.

19

Pierwszy raz się zdarzyło, żeby na lekcję Eliksirów z taką

niecierpliwością czekał ktoś, kto nie należał do Slytherinu. Właściwie tego

dnia to właśnie Ślizgoni najchętniej urządziliby zbiorowe wagary. Już od

samego początku te zajęcia były dla nich koszmarem – Snape wpadł do

sali, jakby go kto gonił i mimo, że twarz miał jak zwykle bez wyrazu, jego

czarne oczy siekły na prawo i lewo wściekłymi spojrzeniami.

- Doszły mnie słuchy, że wczorajszej nocy ktoś złamał kilka punktów

szkolnego regulaminu – zaczął. – Nie pozostaje mi nic innego, jak

wyciągnąć konsekwencje. Croissant, Fiddlespit, Summerstorm, wstać! –

nazwiska padły, jak salwa z karabinu, a trójka przyjaciół natychmiast

zerwała się ze swych miejsc i stanęła na baczność. – Za szwędanie się po

szkole w nocy i używanie magii poza zajęciami każde z was dostaje minus

dziesięć punktów dla swego domu. Szlaban też was nie ominie – zlustrował

każe z nich z góry na dół. – Siadać! – syknął i ruszył w kierunku Evy i

Thomasa. – Linsenden, ty napisałaś tę kartkę, prawda? – z obszernego

rękawa wydobył wiadomość, którą Baltazar przyniósł dla Kath. Dziewczyna

oddała ją tego ranka dyrektorowi, gdy ten wezwał całą ich trójkę na

rozmowę.

70

Page 72: = ZIELONY ZNICZ =

- Tak – powiedziała mając wzrok utkwiony w kawałku pergaminu.

- Świetnie, świetnie – sarknął Snape. – Minus dziesięć punktów… I

szlaban oczywiście. Twój brat tak samo.

Wśród Krukonów zaszumiało – Snape właśnie odjął swojemu domowi

w sumie aż trzydzieści punktów! Sprawa musiała być poważna.

- Ashton – stanął nad dziewczyną, jak złowrogi cień. Oczy Felicity

były ciągle jeszcze zaczerwienione od płaczu. – Zostaniesz po zajęciach w

sali. Mam do ciebie parę pytań. Cała reszta, która była wczoraj w nocy na

błoniach, a wiem doskonale, kto był – rozejrzał się po klasie – ma

trzydniowy szlaban. Zgłosicie się na przerwie do pana Filcha, już on wam

coś wymyśli.

Ślizgoni zadrżeli – szlabany Filcha były chyba najgorszymi z

możliwych. Snape tymczasem przeszedł do tematu zajęć i wszyscy aż do

przerwy ślęczeli nad eliksirami.

Po lekcji w sali pozostali Kath, Flori, Sig, Felicity i bliźniaki

Linsdensen. Snape jeszcze raz zrugał całą szóstkę, po czym rozdał

Ślizgonom po tygodniowym szlabanie i wszystkich, z wyjątkiem Ashton,

odprawił precz. Kath nie miała jednak zamiaru wyjść bez zaspokojenia

ciekawości – koniecznie chciała się przekonać, o co Snape będzie

wypytywał Felicity. Poleciła Flori i Sigowi ulotnić się gdzieś, żeby czatując

całą trójką pod gabinetem Eliksirów nie wzbudzali podejrzeń, po czym

zaczaiła się pod drzwiami i przyłożyła oko do dziurki od klucza. W lochu

było panowała cisza, więc dziewczyna słyszała wyraźnie każde słowo,

które padło w sali.

- Skąd znasz to zaklęcie? – zapytał cicho Snape, ale nie otrzymał

odpowiedzi.

- Mówże, skąd je znasz? – powtórzył, tym razem o wiele ostrzej i

głośniej.

- Ja… ja nie wiem – zająknęła się Felicity patrząc w podłogę. – Ja… ja

nawet nie pamiętam, co to było za zaklęcie…

- Siadaj na krześle – Snape postąpił parę kroków w tył i wyciągnął

swoją różdżkę. – No już, na co czekasz? – ponaglił Ashton, gdy ta zdziwiona

spojrzała na niego. Cała drżąca usiadła w pierwszej ławce, nauczyciel

71

Page 73: = ZIELONY ZNICZ =

tymczasem wycelował w nią różdżkę i… nic się nie stało. Tak przynajmniej

wydawało się Kath – aż do momentu, gdy Felicity odchyliła się do tyłu,

jakby zasłabła, a potem plasnęła dłońmi w ławkę gwałtownie opadając

całym ciałem do przodu. Snape chwilę na nią patrzył, po czym powiedział:

- Możesz iść.

- A co ty tu robisz?! – Kath aż podskoczyła na dźwięk tego głosu.

Poderwała głowę w górę i stwierdziła, że nie mogło być gorzej – nad nią

stała Gallow. Gwałtownie otwarte przez Snape’a drzwi popchnęły ciągle

kucającą przy nich dziewczynę, która straciła równowagę i wpadła plecami

na ścianę. Kath spodziewała się, że za podsłuchiwanie Snape wlepi jej

kolejny szlaban, ale on tylko obrzucił ją spojrzeniem bez wyrazu, po czym

syknął „Wynoś się” i poczekawszy, aż Felicity wyjdzie, a Gallow wejdzie do

sali, zatrzasnął drzwi.

Kath wolała nie ryzykować kolejnej wpadki, toteż opuściła loch i

wyszła na błonia. Spojrzała na pustą chatkę Hagrida, który ciągle jeszcze

nie wrócił ze swojej misji powierzonej mu przez Dumbledore’a.

- Kath! – zawołał z daleka Sig machając jej ręką. – I co, dowiedziałaś

się czegoś ciekawego? – zapytał, gdy podeszła do niego. Streściła mu

pokrótce to, co usłyszała w lochu i zakończyła pytaniem, gdzie podziała się

Flori.

- Jest w bibliotece – odparł. – Profesor Grubbly-Plank odwołała

zajęcia.

- Tu się zaczyna dziać coraz więcej dziwnych rzeczy – powiedziała

Kath w zamyśleniu okręcając wokół palca pasemko włosów. –

Zdecydowanie za dużo.

- Myślę, że nie ma się czym martwić. Dumbledore z pewnością wie o

tym wszystkim. A z resztą, może to jest dziwne tylko dla nas…

- Dumbledore nie wie o podwójnej Gallow – powiedziała z naciskiem

dziewczyna. Sig już otworzył usta, aby coś powiedzieć, ale zaraz je

zamknął. No tak, to był argument. Tego dnia rankiem podczas rozmowy z

dyrektorem żadne z nich nie pisnęło o tym nawet słówka.

- Co masz zamiar zrobić w sprawie Gallow? – zapytał w końcu

Summerstorm.

72

Page 74: = ZIELONY ZNICZ =

-

73