document42

29

Upload: insignis-

Post on 28-Mar-2016

212 views

Category:

Documents


0 download

DESCRIPTION

http://www.insignis.pl/system/static/loock_inside/42.pdf

TRANSCRIPT

Page 1: Document42
Page 2: Document42
Page 3: Document42
Page 4: Document42
Page 5: Document42

przekład

MichałStrąkow

Page 6: Document42

Tytuł oryginału

The Man in the White Suit: The Stig, Le Mans, The Fast Lane and MeCopyright © 2010 Ben Collins. All rights reserved.

HarperCollinsPublishers77–85 Fulham Palace Road, Hammersmith, London W6 8JB www.harpercollins.co.uk

First published by HarperCollinsPublishers 2010

Motto na s. 5 pochodzi ze wspomnień Thomasa Edwarda Lawrence’a Siedem filarów mądrości w przekładzie Jerzego Schwakopfa, Państwowy Instytut Wydawniczy, Warszawa 1998.

Wydawcy dołożyli wszelkich starań, by uzyskać pozwolenie na wykorzystanie materiałów reprodukowanych w niniejszej publikacji. Za wszelkie ewentualne błędy i uchybienia wydawcy z góry przepraszają i zobowiązują się do zamieszczenia stosownych opisów w kolejnych dodrukach i wydaniach książki.

PrzekładMichał Strąkow

Redaktor prowadzącyTomasz Brzozowski

Redakcja i korektaDominika Pycińska Piotr Mocniak

Skład i przygotowanie do drukuTomasz Brzozowski

Copyright © for this editionInsignis Media, Kraków 2011. Wszelkie prawa zastrzeżone.

ISBN-13: 978-83-61428-36-7

Insignis Media, ul. Sereno Fenna 6/10, 31-143 Kraków, telefon/fax +48 12 636 01 90 www.insignis.pl, e-mail: [email protected], Facebook: facebook.com/Wydawnictwo.InsignisWyłączna dystrybucja

Firma Księgarska Olesiejuk www.olesiejuk.plDruk i oprawa

Opolgraf S.A. www.opolgraf.com.plWydrukowano na papierze Ecco Book Cream 60g, vol. 2.0 dostarczonym przez firmę

Map Polska Sp. z o.o. www.mappolska.pl

Page 7: Document42

Wszyscy marzymy, lecz nie tak samo. Ci, co śnią nocą – w najgłębszych zakamarkach umysłu – budzą się, by odkryć próżność swych

snów; ci natomiast co za dnia marzą, to ludzie niebezpieczni, ponieważ mogą – oczy mając otwarte – wprowadzić swoje marzenia w czyn.

T. E . L aw r e nce

Page 8: Document42
Page 9: Document42

Tato, dziękuję Ci, za każdą okazję, jaką za Twoim pośrednictwemdostałem od życia.

Mamo, Twój kompas moralny to światło przewodnie;dziękuję Ci, że ze mną wytrzymujesz.

Page 10: Document42
Page 11: Document42

Spis treści

1 Przesłuchanie 13

2 Pragnienieprędkości 27

3 Zwyciężanie 39

4 Wężeidrabiny 59

5 LeMans24 79

6 Daytona 97

7 NowyStig 113

8 Zielonymundur 125

9 NażywowEarlsCourt 129

10 Rockingham 137

11 Ciężkarutyna 145

12 Żółwczyzając 153

Page 12: Document42

10 Człowiek w białym kombinezonie

13 Pasekpodbrodą 159

14 Cowellmatalent 171

15 Spacerwparku 187

16 Zdaćalbooblać 217

17 Szczęśliwelądowania 229

18 Gwiazdywsamochodach

zarozsądnącenę 241

19 Prowadzącpoomacku 263

20 Upadkiiwzloty 281

21 Wszystko,comakoła 301

22 Bugsamochodów 321

23 Rekordtoru 333

24 Meczdnia 351

25 Dymyilustra 361

26 JetMan 381

27 Ulicznawalka 397

Page 13: Document42

Spis treści 11

28 Londynwzywa 411

29 Pedałpoprawej 431

30 Scud 451

31 Napadzkierownicąwręku 457

32 Wyścigautobusów 467

33 Postrzeleniec 475

34 Białabańkamydlana 487

35 KimjestStig? 495

36 PozdrówcieodemnieDunsfold 507

Epilog 515

Podziękowania 525

Page 14: Document42
Page 15: Document42

1Przesłuchanie

Pojedyncze promienie słońca, przenikające przez balda-chim z drzew, przecinały wilgotną nawierzchnię jezdni.

Liście uciekały spod wirujących kół. Miałem jeszcze sporo czasu, ale z takiej jazdy warto czerpać przyjemność – dlatego wrzuciłem następny bieg i podkręciłem muzykę.

Zawieszenie zadrżało, kiedy mocno przyhamowałem na zniszczonym asfalcie i wszedłem w długi, ostry wiraż. Samo-chód robił swoje, lecz ja, jak zwykle, myślami byłem gdzie indziej. Czy to aby na pewno był dobry pomysł? Kim jest facet, z którym mam się spotkać? No i gdzie, do diabła, od-będzie się to spotkanie?

Zerknąłem na skomplikowane wskazówki dotyczące tra-sy i zorientowałem się, że dojeżdżam do punktu, w którym szosa przechodzi w ślepy zakręt – gdzieś w tym miejscu po-winien być mój zjazd. Zwolniłem, upewniając się, czy coś nie nadjeżdża z naprzeciwka, po czym skręciłem na nieutwar-dzoną, pozbawioną jakichkolwiek oznaczeń drogę.

Kciukiem lewej ręki wciskałem przycisk na dźwigni ręcz-nego hamulca, bawiąc się myślą o obróceniu samochodu o 180 stopni. Dotarłem na szczyt łagodnego wzniesienia, z którego roztaczał się szeroki widok na okolicę. Tuż obok

Page 16: Document42

14 Człowiek w białym kombinezonie

pastwiska z owcami usytuowany był strzeżony wjazd. Znaj-dował się metr bez czterech centymetrów na prawo od zu-pełnego pustkowia.

Gdy zatrzymałem się przed bramą, pilnujący wjazdu straż-nik zerwał się na równe nogi, rozlewając przy tym herbatę. Wyłonił się ze swojej budki i podszedł do okna samochodu.

– Czy wie pan, dokąd pan jedzie?– Tak – skłamałem.– Z kim ma się pan spotkać?To było już trudniejsze pytanie, ale jakoś sobie poradziłem.– No, w porządku. Tylko proszę pamiętać: mamy tu ruch

jednokierunkowy.Otoczył mnie ogrom przestrzeni – bezchmurne niebo, tra-

wa, beton i lotnisko. Droga na wprost wiodła w kierunku sta-rego samolotu pasażerskiego DC3. Ja natomiast skierowałem się w prawo, po nawierzchni ze spękanego betonu. Minąłem budynek biurowy, tkwiący pośród chaotycznego zbiorowiska wielkich magazynów z zielonej blachy. Zjechałem po rampie i znalazłem się na placu tranzytowym przed hangarem, który wielkością górował nawet nad blaszanymi magazynami. Po drugiej stronie placu, na skraju lotniska, stała popadająca w ruinę buda, na której dostrzegłem nabazgrany napis „Pro-dukcja”. W pół drogi do owej budy zaparkowany był odrzu-towiec pionowego startu Harrier.

Wyglądało na to, że dotarłem do „studia”. Czasu było coraz mniej, więc ruszyłem w tamtym kierunku.

Na płaskim jak stół bilardowy lotnisku połacie starannie utrzymanej zieleni okalały asfaltowe pasy startowe. W szarej mgle nie byłem w stanie dostrzec niczego, co przypomina-łoby jakikolwiek tor. W oddali niewyraźna, srebrzysta linia drzew oddzielała ziemię od pogodnego błękitnego nieba.

W czasach swojej świetności lotnisko musiało tętnić ży-ciem – najpierw podczas drugiej wojny światowej, a także

Page 17: Document42

Rozdział 1: Przesłuchanie 15

potem, gdy zmieniono je w poligon doświadczalny dla Har-rierów. Kiedy stałem tam owego cichego poranka, wydawało mi się, że wciąż słychać przekomarzania pilotów, wdrapują-cych się w pośpiechu do swoich maszyn.

Współcześnie jednak miejsce to przypominało raczej Kra-inę, o której zapomniał czas *. Okolicę zaścielały przeżarte rdzą panele kontrolne. Sypiące się betonowe konstrukcje wojskowych kwater rywalizowały o przestrzeń z opuszczony-mi hangarami i ozdobionymi kamyczkowym tynkiem archi-tektonicznymi koszmarami rodem z lat siedemdziesiątych.

Złożyłem jeszcze obowiązkową przedmeczową wizy-tę w miejscowej toalecie. Na ścianie widniały dwa świeże malunki, z których pierwszy zachęcał, aby „Pieprzyć Jere-my’ego Clarksona”, natomiast drugi informował, że „Ri-chard Hammond to”. Niestety, naścienny pean na cześć Hammonda nie został ukończony. Roześmiałem się głośno, a mój śmiech przetoczył się echem po pustym korytarzu. Poczułem się jak wariat.

Ponownie skierowałem się do baraku produkcyjnego, na który mogłem teraz rzucić okiem. Okna pilnował tekturowy policjant, stojący obok jeszcze większego tekturowego Johna Prescotta **. Była tu jeszcze deska do prasowania, niewielka, nadgryziona przez mole sofa oraz sterta toksycznych kub-ków po kawie i jednorazowych długopisów marki Bic.

Czym oni się tu, do diabła, właściwie zajmują?Ze sfatygowanego krzesła roztaczał się widok na stolik

z drewnopodobną okleiną, którą przykrywała warstwa bru-du. Na stoliku stał nieczynny, zapuszczony telefon. Gdyby nie przyczepiona pinezką do ściany kartka z wydrukowaną

* Oryg. The Land That Time Forgot – amerykańsko-brytyjski film z 1975 roku w re-żyserii K. Connora (wszystkie przypisy pochodzą od tłumacza i redakcji). ** John Leslie Prescott (ur. 1938) – brytyjski polityk, wiceprzewodniczący Partii Pracy, wicepremier Wielkiej Brytanii w latach 1997–2007.

Page 18: Document42

16 Człowiek w białym kombinezonie

listą „najważniejszych kontaktów”, można by wątpić, czy po-mieszczenie to w ogóle pełniło jakąkolwiek możliwą do zde-finiowania funkcję.

Wystrój pokoju numer dwa prezentował się nieco lepiej – znajdował się w nim mały telewizor, wokół którego leżały kasety VHS. Po magnetowidzie nie było tam jednak śladu. Cienkie, pokryte pajęczynami ściany pomieszczenia zdobi-ło za to kilka przypadkowych fotografii rozmaitych znanych postaci.

Na wystrój pokoju numer trzy składał się spory drążek, z którego zwisała marynarka ze złotymi cekinami, koszula w stylu „dzieci kwiatów” i para ogromnych dżinsów. W ką-cie czaiła się skrzynka Red Bulla. Pomieszczenie cuchnęło fajkami, stęchlizną i Zapachem Mężczyzny.

Nie byłem pewny, kiedy miałem ostatnie szczepienie prze-ciwtężcowe, więc na wszelki wypadek postanowiłem po-czekać w samochodzie. Zdrzemnąłem się, kołysany do snu brudnym brzmieniem ciężkiego house’u.

Obudził mnie chrzęst żwiru pod kołami niewielkiego hatchbacka, który zatrzymał się przed moim wozem. Są-dząc po srebrnych włosach i dżinsowej kurtce, typowej dla pracownika mediów, przyjechał nim człowiek, na którego czekałem. Wygramoliłem się, by go powitać.

Facet podciągnął spodnie i szurając nogami ruszył w moim kierunku. Wyglądał jak ponury, choć w gruncie rzeczy przyjacielski wujaszek podczas jednej z rzadkich ro-dzinnych odwiedzin. Była dopiero 9.30 rano, ale zarost na jego twarzy, pasujący bardziej do późnego popołudnia, zdra-dzał, że gość miał już za sobą długi dzień. Pod pachą ściskał gruby plik papierów.

Patrzył w każdym możliwym kierunku, tylko nie na mnie. Zbliżyłem się, aby uścisnąć jego dłoń. Pomimo pewnej nie-chęci ostatecznie odwzajemnił mój gest.

Page 19: Document42

Rozdział 1: Przesłuchanie 17

– Tak…– Cieszę się, że mogę cię poznać, Andy.– Mówiłeś komukolwiek, że przyjeżdżasz?– Nie – odparłem.– Okej, to dobrze.Andy wyjaśnił, że o dziesiątej tor zostanie otwarty na kilka

szybkich okrążeń. Nie miałem bladego pojęcia, jak ów tor wygląda, jaki samochód poprowadzę, ani jaki rodzaj spraw-dzianu ma się na nim w ogóle odbyć, więc nie było mi łatwo przygotować się na to, co mnie czekało.

Kiedy Andy otworzył na parkingu niebieskiego Forda Fo-cusa, zrozumiałem, że właśnie to cudo, z przednim napędem i silnikiem o zbyt małej mocy, posłuży jako narzędzie oce-ny moich możliwości. Całe lata wyścigowych doświadczeń, zgromadzonych za kierownicą maszyn rodem z Formuły 1 mogłem wyrzucić przez okno; w tej chwili musiałem polegać tylko na kilku nienajlepszych nawykach.

Andy zgarbił się nad kierownicą i zafundował nam spo-kojną przejażdżkę po torze. Sporadycznie zerkał na mnie kątem oka – zauważyłem, że jego stalowoszare oczka bły-skały, zupełnie jakby ich właściciela bawił jakiś tylko jemu znany żart.

Srebrnowłosy lis wskazał mi granice obszarów, których „nie wolno mi było przekraczać” podczas jazdy; należały do nich białe linie namalowane przy wyjściu z pierwszego i dru-giego łuku, a przede wszystkim te, które wyznaczały szyka-nę nazywaną Hammerhead. Kiwałem głową z szacunkiem, tak jak się to robi, gdy sam dyrektor raczy oprowadzać po terenie szkoły.

Tor wydawał się stosunkowo prosty, choć w połowie okrą-żenia było kilka szybkich zakrętów „z jajami”, które mogły dostarczyć emocji, jeśli byłyby pokonywane w wozie z praw-dziwego zdarzenia.

Page 20: Document42

18 Człowiek w białym kombinezonie

– Tutaj odsiewa się mężczyzn od chłopców – powiedział Andy, w którego głosie zabrzmiało coś w rodzaju zadowole-nia. Faktycznie, chaotyczna plątanina śladów po hamowaniu oraz świeże ubytki w trawie wokół końcowych łuków suge-rowały, że dwa ostatnie zakręty mogą być zdradliwe.

Kiedy Andy zaparkował na linii startu, zacisnął usta, zaś jego twarz ponownie spochmurniała.

– Tu zaczynasz każde okrążenie. Ja będę mierzyć czas. Wy-jedziesz poza linię – zresetuję stoper. Wtedy możesz zaczy-nać od nowa.

– A więc żadnych lotnych startów?– Nie. Za każdym razem ruszasz ze startu zatrzymanego.– Ile mam okrążeń? – spytałem.– Cóż… Zrobimy ich kilka. No, dobra.Andy wysiadł, a ja wskoczyłem na fotel kierowcy i zapią-

łem pasy. Z piankowego fotela nie było wiele pożytku: sie-działem w nim za bardzo wyprostowany i zbyt blisko kie-rownicy. Przesunąłem go do tyłu, żeby zrobić sobie nieco miejsca na nogi, podniosłem wyżej kierownicę i usunąłem spod nóg dywanik. Szybki rzut oka na układ sterowania i już wiedziałem, że do dyspozycji mam pięciobiegową, manualną przekładnię i całkiem solidny pedał hamulca.

Na desce rozdzielczej odnalazłem przycisk kontroli trak-cji i wyłączyłem ją, by z silnika o pojemności 1,6 litra móc wykrzesać maksymalne, nieograniczone elektronicznym ka-gańcem przyspieszenie. Planowałem najpierw nauczyć się trasy, wykonując kilka rozpoznawczych okrążeń, a dopiero potem pokonać tor z szybkością pocisku.

Kiedy jednak podniosłem wzrok, zauważyłem, że Andy wykonuje jakieś gesty prawą ręką, wymachując jednocześnie lewą, w której ściskał stoper.

– Cholera, zaczekaj chwilę…Złapałem za dźwignię zmiany biegów i wrzuciłem jedynkę,

Page 21: Document42

Rozdział 1: Przesłuchanie 19

rozkręcając jednocześnie silnik do przyzwoitych 4000 ob-rotów. Ramię Andy’ego opadło, a ja nie zamierzałem tkwić w miejscu i pytać. Puściłem sprzęgło, autem szarpnęło do przodu, a koła zawirowały i zaszurały o nawierzchnię toru.

„Następnym razem… trochę niższe obroty…”Samochód wydawał się maleńki w porównaniu z szero-

kim pasem startowym. Zbliżyłem się do pierwszego zakrętu, ustawiając się przy zewnętrznej prawej krawędzi, a następnie przeciąłem tor skręcając w lewo i do ostatniej chwili odwle-kając hamowanie.

Gdy już wcisnąłem hamulec, natychmiast wtrącił się ABS i pedał zmienił się w rozedrganego gofra. Przednie opony Focusa buntowały się nieprzerwanie. Minąłem wierzchołek łuku o całe kilometry, za co zapłaciłem utratą prędkości na krótkiej prostej, na której się następnie znalazłem. Tak czy owak, wcisnąłem gaz do dechy.

Opony zawyły z bólu, a słodka, silikonowa woń nowych tworzyw, którą do tej pory wyczuwało się w kabinie, ustąpiła miejsca zapachowi palonej gumy.

Wyjechałem z kanału deszczowego i przygotowałem się do prostego, oznaczonego jedynie białą linią skrętu w lewo, podczas gdy przez silnik Forda przelała się spiętrzona fala momentu obrotowego. Nie musiałem zdejmować nogi z gazu, kiedy pędziliśmy w kierunku kolejnego zakrętu, wy-znaczonego przez zbudowaną z opon ścianę i nazwanego przez Andy’ego Chicago.

Teraz nieco delikatniej nacisnąłem hamulec – przednie opony odwdzięczyły mi się, skręcając we właściwym kierun-ku z większą gracją. Klepnięciem przestawiłem drążek na dwójkę i stopniowo wyszedłem z fazy półsprzęgła, pozwala-jąc, aby moment obrotowy hamującego silnika zrobił swoje. Na środku zakrętu odjąłem odrobinę gazu, żeby utrzymać prędkość, po czym ponownie wdepnąłem gaz do dechy.

Page 22: Document42

20 Człowiek w białym kombinezonie

Jadąc środkiem olbrzymiego pasa startowego uświadomi-łem sobie, że nie mam pojęcia, którędy powinienem jechać dalej. Po chwili prosty odcinek zaczął dobiegać końca. Za-uważyłem schowane za zaroślami, nieprzyjemnie wyglądają-ce ogrodzenie, służące do przechwytywania samolotów, któ-re wymknęły się spod kontroli. Starcie z tym ogrodzeniem wcale mi się nie uśmiechało, ale nie chciałem też tracić czasu przez zbytnią ostrożność.

Po mojej prawej znajdowała się tabliczka informująca o odległości do zakrętu, zaś przy niej białe wijące się linie. Oto okryta złą sławą szykana Hammerhead.

Przeciąłem tor kierując się ku prawej krawędzi, napierając na hamulec tak, że zanurkował aż do samej podłogi. ABS po-myślał, że to wypadek; ja zresztą pomyślałem to samo, kiedy chwilę później straciła przyczepność tylna oś.

Odbijałem kierownicą to w prawo, to w lewo, podczas gdy tył auta kołysał się niczym kręcąca pupą Beyoncé. Przy-spieszyłem, aby odzyskać kontrolę. Wiercące się podwozie zostało zmuszone do posłuszeństwa przez napędzane przed-nie koła; tak zachowują się wyłącznie przednionapędowce.

„Ale bajzel, następnym razem zrobię to jak należy…”Pomknąłem po prostej w kierunku szybkiego odcinka

zwanego Follow Through. Nie wiedząc, ile mam jeszcze okrą-żeń, by pokazać, na co mnie stać, zdecydowałem, że poko-nam zakręt z pełną szybkością i zobaczę, co z tego wyniknie.

Skierowałem się w stronę namalowanych na asfalcie czer-wonych ukośnych pasów i poczułem, jak nadwozie Forda osiada mocno na nadkolach, w miarę jak ciężar auta prze-suwa się po zawieszeniu. Kiedy wyjechałem daleko na trawę, boczne lusterka prawie szurały po ziemi. Tyłek wozu zadrżał przy pokonywaniu niewielkiego dołka, a ja odetchnąłem po-nownie dopiero wtedy, gdy z powrotem znaleźliśmy się na asfalcie.

Page 23: Document42

Rozdział 1: Przesłuchanie 21

Po raz drugi zbliżyłem się do ściany z opon przy Chicago, pamiętając, aby trzymać się lewej strony, zamiast hamować i skręcać na prawo. Płaski horyzont sprawiał, że orientacja w szybko znikającym za linią deski rozdzielczej terenie była utrudniona, ale zdołałem dostrzec miejsce, w którym dro-ga do kołowania łączyła się z głównym pasem startowym. Wymierzyłem w przebiegające pod ostrym kątem połącze-nie, uderzyłem podwoziem w kanał burzowy i wyskoczyłem po drugiej stronie. Wstrząs uszkodził wypełniony po brzegi zbiornik na płyn do wycieraczek, z którego trysnął deszcz drobinek cieczy. Cytrusowy posmak w ustach zmusił mnie do przełknięcia śliny, po raz pierwszy odkąd rozpocząłem to okrążenie.

Prawdziwym wyzwaniem były dwa ostatnie zakręty, któ-rych nie mogłem nawet dostrzec – pas startowy był bowiem aż tak szeroki i rozciągał się aż tak daleko.

Do Bacharach mógłbym dotrzeć z maksymalną prędko-ścią, jaką dał radę rozwinąć samochód. Jednak po moich doświadczeniach z Hammerhead zdecydowałem się na roz-sądne podejście i zacząłem lustrować pas w poszukiwaniu jakichś śladów zakrętu.

Nagle, po lewej stronie, w odległości około 30 metrów, w pasie trawy pojawiła się przerwa.

Hamulce jęknęły. Samochód niezdarnie skierował się we właściwą stronę i, przejechawszy całą szerokość pasa star-towego, dotarł wreszcie do zakrętu, który raptownie się za-cieśnił. Szybko zabrakło mi drogi i dwoma kołami wylądo-wałem na murawie. Wiedziałem już, czemu to właśnie tutaj znajdowało się najwięcej śladów po poślizgu.

Przede mną była krótka, szybka prosta poprzedzająca ostatni zakręt; przyszło mi do głowy, że pewnie udałoby mi się go pokonać, nie używając przy tym hamulców. Musnąłem jednak pedał i kiedy przód samochodu stracił przyczepność,

Page 24: Document42

22 Człowiek w białym kombinezonie

zaś po zewnętrznej, na porośniętym trawą poboczu ukazał się Andy, byłem zadowolony z tej decyzji.

Spodnie Andy’ego ponownie pofałdowały się w okolicy kostek, kiedy pochylił się i wbił we mnie swój kamienny wzrok.

Przejechałem linię startu, a on stanowczym ruchem wy-łączył stoper.

Podjechałem do niego i opuściłem szybę.– Co o tym myślisz? – zapytał.– Myślę, że teraz już wiem, jak wygląda tor. Jaki czas mam

poprawić?– Nie podam ci czasów.– Co? Nawet moich własnych?– Nie. Ale stary Stig był tu dość szybki. Znał to miejsce jak

własną kieszeń. Możesz pojechać trochę szybciej?– Oczywiście. To był dopiero mój pierwszy przejazd.Zza bocznego lusterka wyłonił się obłok dymu. Pociągnię-

cie nosem upewniło mnie, w czym tkwił problem.– Przepraszam, ale zdaje się, że właśnie płoną mi hamulce.

Za moment będę z powrotem.Ruszyłem przez lądowisko, żeby schłodzić klocki hamul-

cowe i ocenić sytuację. To wszystko nie przypominało żad-nej z sesji kwalifikacyjnych, jakie zaliczyłem w przeszłości. Reguły zdawały się zmieniać z minuty na minutę.

Nie mając pojęcia, jaki czas powinienem pobić, musiałem się skupić tylko na tym, by jak najlepiej się zaprezentować. Jeśli zdołałbym płynnie przejechać okrążenie, które za chwilę miałem powtórzyć, to założę się, że pobiłbym każdy wzorco-wy czas, jaki ustanowiono tu tym samochodem. Tor był sto-sunkowo prosty; nawet jeśli pewne trudności sprawiała na nim orientacja, to przecież moje widzenie peryferyjne było już wyćwiczone. Teraz musiałem już tylko wpaść w rytm. I przejechać tylko jedno, perfekcyjne okrążenie.

Page 25: Document42

Rozdział 1: Przesłuchanie 23

Ustawiłem się na linii startu i ostrzegłem Andy’ego, by tym razem stanął nieco dalej.

Moje drugie okrążenie było znacznie czystsze. Mniej się pastwiłem nad przednimi oponami, hamując łagodniej i wcześniej, tak aby w każdy zakręt wchodzić z większą szyb-kością. Przeleciałem przez linię mety, zatoczyłem niewielki łuk i dostrzegłem, jak Andy pacnął w swój stoper.

Opuściłem szybę, a on oparł się o drzwi.– Jak było? – zapytał.– Nie wiem – wyszczerzyłem zęby w uśmiechu. – Ty mi

powiedz!– Niewiele ci już brakuje.To wtedy pojawiła się adrenalina. Wcześniejsze okrąże-

nia były jedynie niewinną igraszką. Żeby choć odrobinę po-prawić prędkość na każdym z zakrętów, musiałem pojechać wprost nadzwyczajnie. Zaschło mi w ustach, krew zaczę-ła buzować w żyłach i poczułem euforię, wywołaną przez doskonałość, którą za chwilę miałem osiągnąć. Z każdym uderzeniem serca stawałem się szybszy, silniejszy, ostrzej-szy. Jedno uderzenie serca więcej i koszula pękłaby na mnie w szwach, a moja skóra przybrałaby zielony kolor.

Wystartowałem perfekcyjnie. Włosy zjeżyły mi się na karku. Na samym końcu tunelu ujrzałem pierwszy zakręt. Chłonąłem ten widok. Zbliżając się tam, pozwoliłem, aby mój wzrok się rozluźnił, stał się mniej wyostrzony i objął to, co znajdowało się na obrzeżach pola widzenia. W tej chwili miałem jedno wszystkowidzące oko.

Zahamowałem późno, muskając żwir po wewnętrznej i obciążając przednie opony tylko tyle, ile było konieczne, by uniknąć nieproszonej interwencji ABS-u. Przycisnąłem gaz. Samochód pozostawał stabilny, wręcz nudny. Doskonale.

Powtórzyłem tę samą procedurę przy Chicago, a potem przy Hammerhead, nie przekraczając granicy tolerancji

Page 26: Document42

24 Człowiek w białym kombinezonie

przednich opon, mając pod kontrolą każdy ruch, łapczy-wie wykorzystując każdą odrobinę przyspieszenia i każdy cal asfaltu.

Pokonując szybki prawy, a potem lewy zakręt, poruszałem kierownicą tak nieznacznie, jak tylko to było możliwe, sta-rając się ograniczyć tarcie gumy do absolutnego minimum; a jednocześnie trzymałem pedał gazu wspawany w podłogę. Opony wyły gardłowo, kiedy wszystkie cztery koła ślizgały się z prędkością 160 km/h. Jeszcze tylko dwa zakręty.

Wrzuciłem najwyższy bieg i prędkość jeszcze wzrosła. Po mojej prawej stronie pojawiły się tabliczki: najpierw ta z licz-bą 100. Zlustrowałem lewą stronę i zlokalizowałem zakręt. Jeszcze nie. Minąłem 50. Jeszcze nie. Ostatni znak, tabliczka ze strzałką, zbliżał się bardzo szybko.

Zahamowałem, samochód wrył się w drogę, a ja musia-łem natychmiast zwolnić nacisk, aby przednie koła mogły wykonać skręt. Prędkość była nieprawdopodobna i tył auta wpadł w poślizg. Wcisnąłem gaz do dechy. Przednie koła zawirowały na trzecim biegu, a ja w myśli rzuciłem monetą:

„Obróci się? Czy się nie obróci?”.„Nie obracaj się, sukinsynu!”Samochód pod ostrym kątem wpadł w zakręt, przecina-

jąc trawnik u jego wierzchołka i podskakując na betonowej tarce. Straciłem na chwilę kontrolę, ale mimo to jakoś da-wałem sobie radę.

Poślizgiem pokonałem wąski odcinek asfaltu i przy wyj-ściu z zakrętu trzema kołami wylądowałem na trawie. Ledwo starczyło mi czasu, by wrócić na czarną nawierzchnię toru, przygnieść pedał hamulca i po raz ostatni odbić w lewo.

Wszedłem w łuk trochę za szybko, ściąłem wierzchołek zakrętu, wpadłem w szeroki poślizg i dotarłem do miejsca, w którym stał Andy. Kontakt z poboczem wyrzucił samo-chód bokiem do góry, ale to mnie już nie obchodziło. Wóz

Page 27: Document42

Rozdział 1: Przesłuchanie 25

mógłby równie dobrze przewrócić się na dach i eksplodować, bo i tak przekroczylibyśmy odległą o zaledwie 7 metrów li-nię mety.

Wylądowaliśmy awaryjnie po przeciwnej stronie trawni-ka. Metalowe felgi uderzyły najpierw o beton, a następnie zachrzęściły na żwirowej posypce wyściełającej skraj toru. Kamyki wystrzeliły na wszystkie strony.

– Jest dobrze – stwierdziłem.Andy gryzmolił coś w swoim małym notatniku.– No. Jest szybciej.„Tak, zauważyłem to, do cholery!” – pomyślałem, ale nie

niczego po sobie nie dałem poznać, skoro on również tego nie zrobił.

Zmarszczył brwi. – Myślisz, że dasz radę wycisnąć z tego coś więcej?– Więcej? – zaniepokoiłem się. Nie sądziłem, żeby istniało

jakiekolwiek „więcej”, ale nie zaszkodziło spróbować.Machnąłem jeszcze jedno okrążenie, niemal tak szybkie,

jak moje najlepsze, a następnie przyznałem, że szybciej nie zdołałbym już raczej pojechać.

– W porządku. Skoro uważasz, że to wszystko, to na dziś kończymy.

Andy schował stoper do kieszeni. Wyglądało na to, że na-sze sprawy tutaj zostały załatwione. Podziękował mi i powie-dział, że za jakiś czas się do mnie odezwie.

Czekałem całymi tygodniami na informację o tym, czy mój pokaz sprostał wymaganiom, i czy w grę wchodzi ja-kakolwiek współpraca z tymi ludźmi, która pozwoliłaby mi opłacać czynsz.

Pewnego dnia Andy zadzwonił do mnie z prośbą, żebym przesłał mu reklamę Vauxhalla nakręconą z moim udziałem i zawierającą mnóstwo precyzyjnych ślizgów wykonywanych

Page 28: Document42

26 Człowiek w białym kombinezonie

na lodzie i śniegu tuż przed kamerą – czyli demonstrację do-kładnie takich specjalnych umiejętności, jakich poszukiwał.

– Możesz mi przesłać także materiały bieżące?– Jasne, nie ma sprawy – odparłem, nie mając zielonego

pojęcia, co właściwie miał na myśli.Materiały bieżące, jak się później dowiedziałem, to kopie

robocze – pierwsze, nieobrobione ujęcia filmowe. Analizu-jąc je, Andy mógł stwierdzić, czy reżyser musiał poddawać edycji zapis moich jazd, czy też udawało mi się pojechać po-prawnie już przy pierwszym ujęciu. Uwaga, jaką Andy po-święcał szczegółom, była wprost bezgraniczna. Czas miał po-kazać, czy w Top Gear czekała mnie jakakolwiek przyszłość.

Page 29: Document42

„Stig w butach”