gazeta festiwalowa | numer 2

4
GDYNIA FILM FESTIVAL GAZETA FESTIWALOWA 37. 9 MAJA 2012 R. numer 2 GAZETA FESTIWALOWA strona 1 Rozmowa z Marcinem Wroną, przewod- niczącym jury Konkursu Młodego Kina, o tym, co najbardziej ceni w kinie i cze- go będzie szukał, oceniając filmy. Anna Balkiewicz: Jak Pan się czuje po drugiej stronie – nie jako twórca oce- niany, ale jako fachowiec, który ocenia filmy młodszych kolegów? Marcin Wrona: – Przede wszystkim nie robię tego pierwszy raz. Z tej perspekty- wy dostrzegam pewne naiwności, które reżyserzy chcą przemycić do filmu, wie- rząc, że jest to wielkie wydarzenie arty- styczne. Te schematy naiwnego myśle- nia o kinie bardzo często się powtarzają w debiutanckich filmach. Widzę te same błędy, które popełniałem jako począt- kujący reżyser. Jakie jest dla Pana najistotniejsze kryte- rium oceny filmów konkursowych? – Cenię odwagę, lubię filmy, które po- dejmują ryzyko. Cenię reżyserów starają- cych się przedrzeć z nowym spojrzeniem, czasem drapieżnym. Sprawność warsz- tatowa nie jest najważniejsza, spraw technicznych można się nauczyć nawet z książki. Natomiast pewnego sposobu myślenia niełatwo się nauczyć, zdoby- wa się je drogą doświadczenia. Trze- ba zrobić kilka filmów, żeby zrozumieć, jak działa obraz, jakie treści przemyca, w jaki sposób lokalizować metafory, żeby to nie było banalne, lakoniczne czy naiwne. Z pewnością wśród oce- nianych filmów będziemy szukali czegoś nowego, z czego bije szczerość. Kiedyś młodzi reżyserzy sami musieli so- bie radzić ze wszystkim trudnościami. Teraz jest Studio Munka, które zapewnia opiekę artystyczną, pomoc realizacyj- ną i finansową. – Na pewno jest lepiej, jeżeli chodzi o przedzieranie się czy nabieranie pewności siebie, natomiast wciąż jesz- cze trzeba długo czekać na moment, w którym ma się szansę zrealizować swój pierwszy film. Łatwiej jest zdobyć doświad - czenie, jed- nak nadal droga do stworzenia filmu jest zbyt długa i zawiła, szczególnie teraz, kie- dy wszech- obecny kryzys jest odczuwal - ny nawet w kinie. Studio Munka ma sens, jeżeli film w takim projekcie został wykonany przez reżysera, który nie ukoń- czył szkoły filmowej. W innym przypadku jest to powielanie tego, co powstaje w szkole o podobnych warunkach reali- zacyjnych. Co dla Pana, jako odbiorcy, jest naj- ważniejsze w filmach? – Szczerość. To jest coś takiego, co trudno opisać. Emocje, które targają głównym bohaterem, przenoszą się na widza. Zbudowanie psychologicznej paraboli między tamtym człowiekiem z filmu a mną w kinie to jest całe mistrzo- stwo, żeby już od pierwszej minuty wejść w jego świat. I tego będę szukał w fil- mach Konkursu Młodego Kina. S iła rażenia fotouderzenia FOTO NUMERU Fot. Tomek Kamiński C ENIĘ ODWAGĘ SZCZEROŚĆ I DRAPIEŻNOŚĆ WYWIAD Czy genialna scena filmowa może po- wstać przez przypadek? Jak wydo- być z aktorów skrajne emocje? Cykle Masterclass: anatomia sceny oraz Jak to się robi? to doskonała okazja do po- znania filmów od kuchni. Podczas spotkań w ramach cyklu Masterclass: anatomia sceny reżyse- rzy analizują jedną ze scen wybranego dzieła swojego autorstwa. Widzowie dowiadują się m.in. o sposobie prowa- dzenia kamery, wyborze oświetlenia, pomysłach dialogowych i scenicznych, problemach podczas kręcenia. Po ta- kich opowieściach każda scena nabie- ra nowego znaczenia, często staje się jeszcze bardziej niezwykła. W poprzedniej edycji festiwalu Andrzej Wajda i Janusz Morgenstern opowia- dali o scenie z kieliszkami w „Popiole i diamencie”. Cóż odkrywczego można powiedzieć po ponad pięćdziesięciu latach od premiery? Obaj twórcy udo- wodnili, że można. Przecież niewielu kino- manów wiedziało, że pomysłodawcą tej sceny był Morgenstern, wówczas asystent Wajdy, a kieliszki były wypełnione nie spiry- tusem, ale benzyną, która po prostu lepiej się pali. Dziś te informacje nie zaskakują, przed rokiem jeszcze tak. I właśnie w taki sposób cykl Masterclass: anatomia sceny ma wzbogacać naszą wiedzę o kinie. Wczoraj Kazimierz Kutz wybrał jedną ze scen z „Nikt nie woła”, a opowiadał nie tyle o niej, co o wpływie filmu na jego twórców. W czwartek w drugiej odsło- nie Masterclass: anatomia sceny reżyser Juliusz Machulski z operatorem Witoldem Adamkiem na czynniki pierwsze rozło- żą fragment „Szwadronu”. Dzień później Michał Leszczyłowski, montażysta, juror Konkursu Głównego, podda analizie scenę z filmu „Lilja 4-ever” Lukasa Moodyssona. Drugi z cykli: Jak to się robi? to lekcja kina dla tych, którzy chcą zajrzeć za kulisy najnowszych polskich produkcji – filmów konkursowych. Przed rokiem drzwi do tego świata otworzył i ze znawstwem po nim oprowadzał m.in. Greg Zgliński, któ- ry wspólnie ze swoimi specami od kom- puterów pokazał, jak wyglądała praca nad efektami specjalnymi w „Wymyku”. W tegorocznej edycji Jak to się robi? o swoich filmach opowiedzą reżyserzy, których ostatnie dzieła zostały zakwali- fikowane do Konkursu Głównego. Będą to Agnieszka Holland („W ciemności“), Marcin Krzyształowicz („Obława“), Waldemar Krzystek („80 milionów“) i Marek Koterski („Baby są jakieś inne“). Ten ostatni wrażeniami z planu dzielił się z widzami już rok temu, ale wówczas jego dzieło nie było jeszcze ukończone. Jury Konkursu Młodego Kina potrzebu- je dodatkowego fotela – dla Agnieszki Wójtowicz-Vosloo. Amerykańska reżyserka i scenarzystka polskiego pochodzenia w ostatniej chwi- li wycofała swój udział w pracach jury z powodów zdrowotnych. W poniedzia- łek jej miejsce w trzyosobowym składzie zajął więc Krzysztof Kornacki, historyk filmowy, wykładowca filmoznawstwa na Uniwersytecie Gdańskim. Wójtowicz- -Vosloo zdecydowała się jednak przy- jechać do Gdyni. Teraz jury liczy cztery osoby: obok wspomnianej dwójki są to Marcin Wrona i Magnus von Horn. Do konkursu zakwalifikowało się prawie trzydzieści filmów. Wszystkie zostały zre- alizowane przy pomocy Studia Munka, które wspiera młodych twórców: od de- velopmentu, przez produkcję w profe- sjonalnych warunkach, aż po promocję filmu. „Trzydziestki”, bo mogą one trwać maksymalnie właśnie trzydzieści minut, można zobaczyć w Klubie Festiwalowym przy ulicy Waszyngtona jeszcze w środę i piątek. Również w piątek odbędzie się gala rozdania nagród Konkursu Młode- go Kina i nagród pozaregulaminowych. P anie reżyserze, jak się robi te sceny? CYKL Waldemar Gabis Ann J eszcze jeden fotel KADRY

Upload: film-festival

Post on 20-Mar-2016

225 views

Category:

Documents


0 download

DESCRIPTION

Gazeta festiwalowa | numer 2

TRANSCRIPT

Gdynia film festival

gazetafestiwalowa

37.9 maja 2012 R.numer 2

gazeta festiwalowastrona 1

Rozmowa z Marcinem Wroną, przewod-niczącym jury Konkursu Młodego Kina, o tym, co najbardziej ceni w kinie i cze-go będzie szukał, oceniając filmy.

Anna Balkiewicz: Jak Pan się czuje po drugiej stronie – nie jako twórca oce-niany, ale jako fachowiec, który ocenia filmy młodszych kolegów?Marcin Wrona: – Przede wszystkim nie robię tego pierwszy raz. Z tej perspekty-wy dostrzegam pewne naiwności, które reżyserzy chcą przemycić do filmu, wie-rząc, że jest to wielkie wydarzenie arty-styczne. Te schematy naiwnego myśle-nia o kinie bardzo często się powtarzają w debiutanckich filmach. Widzę te same błędy, które popełniałem jako począt-kujący reżyser.Jakie jest dla Pana najistotniejsze kryte-rium oceny filmów konkursowych?– Cenię odwagę, lubię filmy, które po-dejmują ryzyko. Cenię reżyserów starają-cych się przedrzeć z nowym spojrzeniem, czasem drapieżnym. Sprawność warsz-tatowa nie jest najważniejsza, spraw technicznych można się nauczyć nawet z książki. Natomiast pewnego sposobu myślenia niełatwo się nauczyć, zdoby-wa się je drogą doświadczenia. Trze-ba zrobić kilka filmów, żeby zrozumieć, jak działa obraz, jakie treści przemyca, w jaki sposób lokalizować metafory, żeby to nie było banalne, lakoniczne czy naiwne. Z pewnością wśród oce-nianych filmów będziemy szukali czegoś nowego, z czego bije szczerość.Kiedyś młodzi reżyserzy sami musieli so-bie radzić ze wszystkim trudnościami. Teraz jest Studio Munka, które zapewnia opiekę artystyczną, pomoc realizacyj-ną i finansową. – Na pewno jest lepiej, jeżeli chodzi o przedzieranie się czy nabieranie pewności siebie, natomiast wciąż jesz-cze trzeba długo czekać na moment, w którym ma się szansę zrealizować swój p i e r w s z y film. Łatwiej jest zdobyć d o ś w i a d -czenie, jed-nak nadal droga do stworzenia f i lmu jest zbyt długa i z a w i ł a , szczególnie teraz, kie-dy wszech-o b e c n y kryzys jest odczuwal -ny nawet w kinie. Studio Munka ma sens, jeżeli film w takim projekcie został wykonany przez reżysera, który nie ukoń-czył szkoły filmowej. W innym przypadku jest to powielanie tego, co powstaje w szkole o podobnych warunkach reali-zacyjnych. Co dla Pana, jako odbiorcy, jest naj-ważniejsze w filmach?– Szczerość. To jest coś takiego, co trudno opisać. Emocje, które targają głównym bohaterem, przenoszą się na widza. Zbudowanie psychologicznej paraboli między tamtym człowiekiem z filmu a mną w kinie to jest całe mistrzo-stwo, żeby już od pierwszej minuty wejść w jego świat. I tego będę szukał w fil-mach Konkursu Młodego Kina.

Siła rażenia fotouderzeniaFOTO NUMERU

Fot. Tomek Kam

iński

CENIĘ ODWAGĘ SZCZEROŚĆ

I DRAPIEŻNOŚĆWYWIAD

Czy genialna scena filmowa może po-wstać przez przypadek? Jak wydo-być z aktorów skrajne emocje? Cykle Masterclass: anatomia sceny oraz Jak to się robi? to doskonała okazja do po-znania filmów od kuchni.Podczas spotkań w ramach cyklu Masterclass: anatomia sceny reżyse-rzy analizują jedną ze scen wybranego dzieła swojego autorstwa. Widzowie dowiadują się m.in. o sposobie prowa-dzenia kamery, wyborze oświetlenia, pomysłach dialogowych i scenicznych, problemach podczas kręcenia. Po ta-kich opowieściach każda scena nabie-ra nowego znaczenia, często staje się jeszcze bardziej niezwykła.W poprzedniej edycji festiwalu Andrzej Wajda i Janusz Morgenstern opowia-dali o scenie z kieliszkami w „Popiole i diamencie”. Cóż odkrywczego można powiedzieć po ponad pięćdziesięciu latach od premiery? Obaj twórcy udo-wodnili, że można. Przecież niewielu kino-manów wiedziało, że pomysłodawcą tej sceny był Morgenstern, wówczas asystent Wajdy, a kieliszki były wypełnione nie spiry-tusem, ale benzyną, która po prostu lepiej się pali. Dziś te informacje nie zaskakują, przed rokiem jeszcze tak. I właśnie w taki sposób cykl Masterclass: anatomia sceny ma wzbogacać naszą wiedzę o kinie.

Wczoraj Kazimierz Kutz wybrał jedną ze scen z „Nikt nie woła”, a opowiadał nie tyle o niej, co o wpływie filmu na jego twórców. W czwartek w drugiej odsło-nie Masterclass: anatomia sceny reżyser Juliusz Machulski z operatorem Witoldem Adamkiem na czynniki pierwsze rozło-żą fragment „Szwadronu”. Dzień później Michał Leszczyłowski, montażysta, juror Konkursu Głównego, podda analizie scenę z filmu „Lilja 4-ever” Lukasa Moodyssona. Drugi z cykli: Jak to się robi? to lekcja kina dla tych, którzy chcą zajrzeć za kulisy

najnowszych polskich produkcji – filmów konkursowych. Przed rokiem drzwi do tego świata otworzył i ze znawstwem po nim oprowadzał m.in. Greg Zgliński, któ-ry wspólnie ze swoimi specami od kom-puterów pokazał, jak wyglądała praca nad efektami specjalnymi w „Wymyku”. W tegorocznej edycji Jak to się robi? o swoich filmach opowiedzą reżyserzy, których ostatnie dzieła zostały zakwali-fikowane do Konkursu Głównego. Będą to Agnieszka Holland („W ciemności“), Marcin Krzyształowicz („Obława“), Waldemar Krzystek („80 milionów“) i Marek Koterski („Baby są jakieś inne“). Ten ostatni wrażeniami z planu dzielił się z widzami już rok temu, ale wówczas jego dzieło nie było jeszcze ukończone.

Jury Konkursu Młodego Kina potrzebu-je dodatkowego fotela – dla Agnieszki Wójtowicz-Vosloo.Amerykańska reżyserka i scenarzystka polskiego pochodzenia w ostatniej chwi-li wycofała swój udział w pracach jury z powodów zdrowotnych. W poniedzia-łek jej miejsce w trzyosobowym składzie zajął więc Krzysztof Kornacki, historyk filmowy, wykładowca filmoznawstwa na Uniwersytecie Gdańskim. Wójtowicz- -Vosloo zdecydowała się jednak przy-

jechać do Gdyni. Teraz jury liczy cztery osoby: obok wspomnianej dwójki są to Marcin Wrona i Magnus von Horn.Do konkursu zakwalifikowało się prawie trzydzieści filmów. Wszystkie zostały zre-alizowane przy pomocy Studia Munka, które wspiera młodych twórców: od de-velopmentu, przez produkcję w profe-sjonalnych warunkach, aż po promocję filmu. „Trzydziestki”, bo mogą one trwać maksymalnie właśnie trzydzieści minut, można zobaczyć w Klubie Festiwalowym przy ulicy Waszyngtona jeszcze w środę i piątek. Również w piątek odbędzie się gala rozdania nagród Konkursu Młode-go Kina i nagród pozaregulaminowych.

Panie reżyserze, jak się robi te sceny?CYKL

Waldemar Gabis

Ann

Jeszcze jeden fotelKADRY

gazeta festiwalowa

gazeta festiwalowa 37. GDYNIA FILM FESTIVAL • numer 2 • 9 maja 2012 R.

strona 2

Może sama zrobię taki film

GŁOS LUDU

Biznes i film – udane małżeństwo?DEBATA

Montażyści, chapeau bas!FELIETON

powiedziawszy, przez długie lata moja praca na festiwalu polegała bardziej na relacjonowaniu tego, co się na nim działo niż na recenzowaniu filmów. Na to przychodził czas, gdy poszczegól-ne tytuły miały swoje kinowe premiery. A wiadomo, że nie samą pracą czło-wiek żyje, dlatego też pomiędzy kolej-nymi radiowymi „wejściami” czy kon-kursowymi (pozakonkursowymi również) projekcjami po prostu spotykałem się z ludźmi. Bo Festiwal to wydarzenie co prawda przede wszystkim filmowe, jed-nak jeszcze także towarzyskie. I to na wielu szczeblach.Trochę zabrzmi to kombatancko, ale przez tyle lat nazbierało się znajomości. Zacznę od dziennikarskiej braci, bo ta

Festiwal Polskich Filmów Fabularnych w Gdyni, czy – jak od tego roku brzmi jego nazwa – Gdynia Film Festival to oczywiście przede wszystkim filmy. To na nie do Gdyni przyjeżdżamy, to je oglą-damy, to o nich dyskutujemy i wreszcie…to je oceniamy. Każdy przez własne kry-teria, własne doświadczenia. Nie miej-my złudzeń: mniej lub bardziej kompe-tentne. I choć kino to sztuka od zarania swego masowa, o nawet jarmarcznym rodowodzie, zawsze głęboko obrusza mnie powszechna (masowa właśnie) znajomość przedmiotu w temacie X Muzy. Ileż to razy skazywany byłem na buńczuczne recenzje samozwańczych „ekspertów” albo ludzi, którzy zwyczaj-nie tracili dystans do wykonanej przez siebie pracy. Co ciekawe, ten proce-der można zauważyć niemal w każdej „kaście” wielu branż nawiedzających Gdynię przez sześć dni w roku: dzienni-karzy, reżyserów, producentów, akto-rów, na dystrybutorach kończąc (choć ci ostatni są zawsze najtrzeźwiej myślący i uznajmy, że jest to metafora). Z drugiej strony w każdej z tych profesji (a pomi-nąłem też ich wiele) znajdą się ludzie o ogromnej wiedzy i wrażliwości filmo-wej. Czasem zupełnie niewychylający się z takową. Bywa, że jedynie sugeru-ją cokolwiek, a nie stawiają tez. Mnie, niestety, nigdy nie był dany taki kom-fort. Będąc dziennikarzem filmowym (za nic w świecie nie nazwałbym się kryty-kiem), musiałem zajmować stanowisko. Bronić (jeśli obrona była konieczna), a na pewno argumentować swój osąd. Robiłem to (i robię) przez blisko ćwierć-wiecze, więc mam nadzieję, iż na jakiś kredyt zaufania ze strony czy to czytel-ników, czy widzów, a przede wszystkim słuchaczy Radia Gdańsk zasłużyłem. Nie mnie oceniać. Zresztą, prawdę

Produkcja filmowa to niezwykle kosz-towne przedsięwzięcie. Bez wsparcia finansowego właściwie żaden film fabu-larny nie miałby szans na powstanie. Co więc robić, aby zdobyć pieniądze?Wielkie widowiska wymagają ogrom-nych nakładów finansowych. Filmy ka-meralne potrzebują stosunkowo nie-dużych pieniędzy, ale też nie mogą się bez nich obyć. Wsparcie instytucji pań-stwowych często jest niewystarczające. Twórcy szukają więc dofinansowania wśród prywatnych inwestorów.

Czy łatwo zdobyć fundusze od prywat-nych sponsorów lub inwestorów? Jak pogodzić interesy biznesu i twórców? Co w filmie jest na sprzedaż i gdzie prze-biega granica? Tych problemów będzie dotyczyła debata „Biznes i Film – udane małżeństwo?”, która odbędzie się dziś w sali 3 gdyńskiego Multikina (godz. 14).

O kim chcieliby Państwo zobaczyć film? – zapytaliśmy przechodniów przed Cen-trum Gemini.

Anna Julia Lewandowska– Chętnie obejrzałabym film opowiada-jący o Louisie Armstrongu.

Lubię produkcje, które oprócz intere-sującej fabuły zawierają dużą dawkę dobrej muzyki.

Katarzyna Maria Zielińska

– Ciekawym pomysłem

byłoby nakrę-cenie filmu

o Jimie Jarmuschu. Jego bogaty życiorys

mógłby zainteresować niejednego reżysera. Może sama kiedyś taki film

nakręcę?

Michał Rybak – Chciałbym zobaczyć film o Wojciechu Szczurku. Uwa-żam, że jego

dokonania jako prezydenta Gdyni są na tyle istotne i godne naśladowania, że warto przenieść je na ekran kinowy.

Grażyna Meka

– Z przyjem-nością zoba-czyłabym film o Zbigniewie Zamachow-

skim. Interesuje mnie nie tyle jego życie prywatne, ile ewolucja, jaką przeszedł

jako artysta teatralny i filmowy. Uwa-żam go za jednego z najlepszych pol-

skich aktorów.

Małgorzata Skóra – Mam kilka typów. Z jednej strony aktorzy: Jeremy Irons czy Marcin

Dorociński. Z drugiej ważne osobistości ze świata nauki i kultury, jak na przykład ksiądz Józef Tischner.

Mom

ento

Mer

ing

KOM

IKS

jest mi najbliższa i na festiwalu licznie re-prezentowana. Gdynia w wiadomych dniach ściąga do siebie żurnalistów wszelakiej proweniencji: od celebryc-kich kronikarzy (nie lubię) po zacnych krytyków filmowych (podziwiam). Rela-cje mamy generalnie poprawne, z ten-dencją zwyżkową w okolicach werdyktu jury, kiedy każdemu zależy na tzw. prze-cieku, czyli możliwie szybkim zaistnie-niu na newsowej giełdzie. Bywały lata, kiedy to dokonywałem takowych (dziś samego mnie żenujących) akrobacji, by tę wiedzę pozyskać. I kiedy aktual-nie widzę kolegów/koleżanki po fachu kipiących szóstego dnia imprezy z tego samego powodu, puentuję to pełnym zrozumienia uśmiechem. Summa sum-marum rodzina to całkiem w porząd-ku. Zdjęcia nam nikt nie zrobił, ale daj głowę, iż na nim wyszlibyśmy najlepiej. Zupełnie inaczej mają się relacje tzw. pozabranżowe. Kompletnie niezależnie ode mnie, autentycznie przypadko-wo i ku memu wielkiemu zaskoczeniu zaprzyjaźniłem się z montażystami. I to tymi z polskiej ekstraklasy. Fascynują-ca to społeczność. Niemal wszyscy ja-wią mi się niczym Winston Wolf z „Pulp Fiction”, brawurowo zagrany przez Harveya Keitela. „Sprzątają” to, co z reżyser z operatorem nawyczyniają, będąc jednocześnie (trzymajmy się ter-minologii sportowej) na ostatniej prostej fazy produkcyjnej filmu. Łączą przy tym kilka cech z pozoru nie do połączenia. Z jednej strony są artystami wielkiego formatu, „myśląc obrazami”, nadają filmowi ostateczny kształt, z drugiej wy-kazują niemal matematyczną kalkula-cję, z aptekarską precyzją wybierając najlepsze ujęcia, najtrafniejsze duble. A wszystko to bez świateł reflektorów czy fotograficznych fleszy. W półmro-ku montażowni z niegdyś ciepłą kawą w kubku lub napojem energetyzującym. I rzecz jasna reżyserem u boku albo za plecami. Przejętym (a często zwyczajnie sfrustrowanym) nakręconym przez siebie materiałem. Piękne jest również to, iż są to zazwyczaj osoby niezwykle przyjaźnie do siebie nastawione. Pełne szacun-ku dla wzajemnej fachowości, chętnie wymieniające się doświadczeniami i… obdarzone uroczym dystansem, grani-czącym z sarkazmem wobec wykony-wanej przez siebie pracy. Ich rozmowy przypominają mi niekiedy dialogi „ludzi pustyni” z czwartej części „Gwiezdnych Wojen”, która na zawsze dla mego po-kolenia będzie częścią pierwszą. Panie i panowie montażyści: chapeau bas!

MBIFot. Wojtek Rojek Tomasz BuzaWAG

gazeta festiwalowastrona 3

gazeta festiwalowa 37. GDYNIA FILM FESTIVAL • numer 2 • 9 maja 2012 R.

Kino nie wygra z rzeczywistościąWSPOMNIENIA BEZ CENZURY

Samolot na autobus poleci jeszcze razPROJEKCJE

„Plakaty do filmów, których nie było” zostały stworzone przez twórcę ptaka Dudiego, Pokraka i Hipola – Andrzeja Dudzińskiego. Część z tych prac można zobaczyć w Teatrze Muzycznym.– Kiedyś plakat filmowy był naszym towarem eksportowym – opowiada Andrzej Dudziński. – Reklamując filmy, amerykańscy dystrybutorzy narzucili światowemu kinu swój gust. A właściwie spowodowali, że nie ma dla niego miej-sca. Sztuka polskiego plakatu również się skomercjalizowała, producenci prze-stali zamawiać prace u profesjonalnych twórców artystycznych posterów.Kiedy miesięcznik „Kino” zaproponował Dudzińskiemu stałą współpracę, artysta zdecydował, że w magazynie filmowym powinny znaleźć się plakaty. Twórca Dudiego postanowił stworzyć serię afiszy reklamowych do filmów, które nigdy nie powstały. Lub inaczej: wymyślić filmy, do których mogłyby powstać plakaty. Swo-imi pracami potrafił perfekcyjnie zmylić – widząc plakat, czytelnik był przekona-ny, że reklamuje on… nowy film.

Z Andrzejem Dudzińskim rozmawiamy o tęsknocie i złości, dzięki którym zro-dziły się „Plakaty do filmów, które nigdy nie powstały”.

Anna Balkiewicz: Kiedy redaktor na-czelny „Kina” zaproponował Panu sta-łą współpracę, zdecydował Pan, że w magazynie filmowym powinny się znaleźć „plakaty do filmów, które nigdy nie powstały”. Dlaczego postawił Pan na tę formę artystycznego wyrazu?Andrzej Dudziński: – Z żalem zauważyłem, że polski plakat został po prostu wyrżnię-ty przez komercję. Myślę, że komercja wymordowała coś, z czego Polacy do tej pory mogą być dumni. Plakaty do fil-mów to był nasz rodzimy towar ekspor-towy – mają one swoją markę i cenę, ludzie nadal je kolekcjonują. Moje pra-ce, które były publikowane w „Kinie”, powstały trochę z tęsknoty, a trochę ze złości.Która ze znanych Panu osób dała się nabrać?– Dzisiaj Ewa Wiśniewska powiedziała, że siedziała przed jednym z plakatów i po-myślała sobie: „nie, tego filmu to chyba

nie widziałam...”. Udało mi się wprowa-dzić w błąd masę ludzi. Jednak dopiero tutaj na wystawie, kiedy plakaty mają duży format, widać te wszystkie drobia-zgi, które dodają pracom smaczku. Czego jeszcze możemy się spodziewać po artyście wymyślającym filmy, do których mogłyby powstać plakaty?– Pomysłów mam dużo, marzy mi się kolejna książka z moimi pracami i ich recenzjami. Jedną z nich już napisał Michał Ogórek. Mam też umowę z re-daktorem naczelnym „Filmu”, w którym moje plakaty są teraz publikowane.

Zaledwie dekady potrzebowali rumuń-scy filmowcy, by pokazać światu siłę swojej kinematografii. Zagranicznym gościem gdyńskiego festiwalu jest kino rumuńskie, reprezentowane przez mło-de pokolenie. Jeszcze w 2001 roku przemysł filmowy w Rumunii właściwie nie istniał – powsta-ły wówczas zaledwie dwa filmy. Rumuń-ską kinematografię podnieśli z dna mło-dzi, trzydziestokilkuletni reżyserzy, którzy bez kompleksów prezentowali swoje dokonania na zagranicznych festiwa-lach. Przełom nastąpił w 2007 roku, kie-dy Cristian Mungiu zdobył Złotą Palmę w Cannes za „4 miesiące, 3 tygodnie i 2 dni”, pierwszą tak prestiżową nagro-dę w historii rumuńskiego kina.Ten najgłośniejszy film przedstawicie-la rumuńskiej nowej fali można zoba-czyć również w Gdyni, w ramach cyklu Na horyzoncie: Rumunia. W programie znalazł się też chyba najbardziej znany w Polsce film prekursora tego nurtu Cristi Puiu „Śmierć pana Lazarescu”. Li-stę uzupełniają „Policjant przymiotnik” Corneliu Porumboiu, „Piknik” Adriana Sitaru oraz „Kalifornia Dreamin’” nieżyją-cego już Cristiana Nemescu. Historia po-

wstania tego ostatniego filmu budzi sko-jarzenia z „Pasażerką” Andrzeja Munka. Nemescu, podobnie jak polski reżyser, zginął w wypadku samochodowym, nie ukończywszy prac nad swoim debiutem pełnometrażowym. Montażu podjęli się współpracownicy, posiłkując się zapi-skami 27-letniego reżysera.Spośród wszystkich państw byłego blo-ku komunistycznego paradoksalnie to właśnie Rumuni najlepiej odnaleźli się w światowym kinie. O takich sukcesach mogą pomarzyć zarówno filmowcy polscy, jak i czescy czy węgierscy, któ-rych dzieła były prezentowane w Gdyni w ostatnich latach. Fenomen rumuń-skiego kina nie jest bynajmniej efektem świetnej organizacji tamtejszego prze-mysłu filmowego. Rumuński CNC – od-powiednik naszego PISF – dysponuje pięciokrotnie mniejszym budżetem niż polska kinematografia. Rumuni pro-dukują rocznie około 20 filmów, z cze-go połowa to koprodukcje, głównie z Francuzami.

Tego chyba nie widziałam...WYWIAD

Ann

ZBIG

Rumuński paradoksCYKL

Prowadziłem studio festiwalowe dla te-lewizji. Tego dnia nastąpił atak na World Trade Center, Na godzinę 19 mieliśmy zaplanowane wejście na żywo. Po dłu-gich debatach zdecydowaliśmy, że nasz program będzie jednak emitowa-ny. Goście festiwalowi niezbyt intereso-wali się już filmami, wszyscy biegali tam, gdzie były telewizory, żeby oglądać przekaz z Nowego Jorku. Choć normal-nie poprowadziłem studio, rozmawia-łem z gośćmi, to cały czas w głowie

Z powodu problemów z dźwiękiem wczorajszy pokaz filmu „Samolot na autobus” został przerwany. Ponowny pokaz premierowy roz-pocznie się dzisiaj o godz. 19 w so-pockim Multikinie.

miałem to, co się stało. Po zakończeniu programu pobiegłem szybko do hotelu, włączyłem telewizor i oglądałem rela-cję z Ameryki. Wtedy zrozumiałem, że kino nigdy nie wygra z rzeczywistością.

Projekt Polska Światłoczuła ma już rok, a urodziny obchodzi na festiwalu.Inicjatywa zrodziła się właśnie w Gdyni, a jej autorami są reżyserka Dorota Kędzierzawska i operator Artur Reinhart. Celem akcji jest dotarcie do jak najszer-szego grona mieszkańców małych miej-scowości i wsi, w których dostęp do kina jest utrudniony lub niemożliwy. Już od września zeszłego roku po całej Polsce podróżują dwa busy z organizatorami projektu i sprzętem w środku. Dla pomysłodawców jest najważniejsze, aby filmy, które wyświetlają, były dobre. Nie jest istotne, czy widzowie obejrzą film w domu kultury, kościele czy zakła-dzie karnym. Po każdej projekcji przewi-

dziano spotkanie z twórcą, często jest to reżyser lub aktor. – Niezależnie od tego, w jakiej miejscowości się znajdujemy, zawsze jest z nami jeden z twórców filmu – tłumaczy Aleksandra Grażyńska, koor-

dynatorka projektu. – Na spotkaniach zawsze znajdują się chętni do dyskusji. Między publicznością a filmowcem ro-dzi się niesamowity dialog. Raz lub dwa razy w miesiącu samochody wyruszają w dziesięciodniową podróż. Codziennie odwiedzają inną miejscowość. Kolejną trasę zaplanowano na koniec maja. W Gdyni organizatorzy akcji Polska Światłoczuła przygotowali kilka atrakcji. W jednym z dwóch ustawionych w Par-ku Rady Europy busach można spró-bować malowania światłem za po-mocą kolorowych latarek. W drugim przygotowano specjalne studio filmowe, do którego zapraszani są filmowcy i zwy-

kli przechodnie. Przed kamerą odpo-wiadają na pytania dotyczące polskiej kinematografii i festiwalu.

Czułość na prowincjęAKCJE

MAD

Tomasz Raczekdziennikarz, krytyk filmowy

MR

gazeta festiwalowastrona 4

gazeta festiwalowa 37. GDYNIA FILM FESTIVAL • numer 2 • 9 maja 2012 R.

REDAKTOR NACZELNA: MAŁGORZATA RAKOWIECZESPÓŁ REDAKCYJNY: TOMASZ BUZA, WALDEMAR GABIS, ZBIGNIEW SOWULAWSPÓŁPRACA:ANNA BALKIEWICZ, MAGDALENA BIEńKOWSKA, MAGDALENA MIERZEJEWSKA, DARIUSZ RODAKFOTOREPORTERZY:WOJTEK ROJEK, TOMEK KAMIńSKISKŁAD:KEJTII WOJCIECH RUDNIKDRUK: KEJTII / DRUKARNIA DIAPOL

KONTAKT: Biuro Prasowe 37. Gdynia Film Festival Centrum Geminitel. 58 712 47 22

Redakcja„GAZETY FESTIWALOWEJ”

– Francuzi nie byli zadowoleni z mojego filmu, bo – jak wszyscy – niechętnie przyzna-ją się do swoich wad – stwierdziła Małgorzata Szumowska, reżyser „Sponsoringu”. – Gdyby nie polski kapitał, mój film pewnie by nie powstał.

– Miałam praktyki w sklepie. Odbierałam towar o piątej rano, siedziałam po osiem godzin przy kasie – opowiadała o przygotowaniach do filmu Katarzyna Kwiatkowska, grająca główną rolę w „Dniu kobiet”.

– Jestem wdzięczny Rahimowi i Fokusowi, że nie mieli wobec mnie żadnych oczeki-wań – mówił Leszek Dawid, reżyser filmu „Jesteś bogiem”. – Dużo pomagali mi przy warstwie muzycznej. Cieszę się, że nie zrobiłem tego filmu tak, aby im się podobał, a mimo to go zaakceptowali.

– Ani w filmie, ani w rzeczywistości nie bronię relacji kazirodczych – tłumaczył Filip Marczewski, reżyser „Bez wstydu”. – Mój film ma za zadanie przestrzec widza przed zbyt pochopną oceną ludzi stojących na z góry przegranej pozycji.

Nikt nie lubi swoich wad

Żadnej pracy się nie boję

Podobał się, choć nie musiał

Ostrożnie z ocenami

DR

Ann

MAD

DR

Fot. Tomek Kamiński Fot. Tomek Kamiński

Fot. Wojtek RojekFot. Wojtek Rojek