joanna chmielewska - wielkie zaslugi

Upload: brian-di

Post on 07-Mar-2016

47 views

Category:

Documents


8 download

DESCRIPTION

kryminał

TRANSCRIPT

SCAN-dal.prv.pl

JOANNA CHMIELEWSKA

Wielkie zasugi

Mechanicznie opdzajc si od komarw, Janeczka i Paweek siedzieli na schodkach campingowego domku. Taktownie symulowali cakowit guchot, bowiem we wntrzu domku ich rodzice toczyli rozmow stanowczo nieodpowiedni dla uszu dzieci.-Pgw jeden! - wykrzykiwaa z irytacj pani Krystyna do swego ma. - Pgw! Bo pgwek to jest zbyt pieszczotliwie! Ja tu nie przyjechaam tapla si w bagnie! Przyjechaam nad morze! Nie zostan ani chwili!!!-No owszem, przyznaj, miaem pewne obawy - usprawiedliwia si pan Roman Chabrowicz. - Dyrektor...- Dyrektor! Debil, maniak, a nie dyrektor! Idiota!-Dobrze, idiota. To co, mam go zabi?-Przydaoby si! Byoby to z poytkiem dla instytucji! Dla spoeczestwa! Dla caego kraju!-Moe nawet dla caej Europy... Przyznaj, e orodek pooony jest do idiotycznie, ale nic na to nie poradz.-Idiotycznie, to za agodne sowo! Jestem pewna, e znajduje si w najszerszym miejscu tej caej mierzei, a to za nami, to jest jej najwyszy punkt!-Od pocztku byo wiadomo, e jest co niedobrze - mrukna Janeczka na schodkach. - Domyliam si, jak zacz zadawa gupie pytania w samochodzie.-Pewnie - przywiadczy Paweek. - Zaraz byo wida, e co nie gra. Ba si powiedzie wczeniej.

Janeczka pokiwaa gow, z politowaniem wspominajc nieudolne podstpy wasnego ojca. Ju od Elblga pan Chabrowicz wydawa si jaki nieswj. Z wyranym niepokojem dopytywa si o szeroko mierzei i jej najwysze wzniesienie nad poziom morza, interesowa si take struktur gleby. Na pytania grzecznie i bez trudu odpowiedziaa mu crka, dla ktrej geografia stanowia ulubione hobby.-Piaski! - kontynuowaa urgliwie pani Krystyna w domku. - Wydmy! Ha, ha! Gdzie te piaski i wydmy?! Ja tu widz bagna i moczary!-No wanie, dziwi si, skd takie bagno na piaszczystym terenie... - martwi si ugodowo pan Chabrowicz.Pani Krystyna nie pozwalaa si uagodzi.-Co za pomys, eby budowa orodek campingowy w takim miejscu! Debil to mao, trzeba by zwyrodnialcem!-Ponadto egoist, samolubem i krtaczem - uzupeni pan Roman gorliwie. - O przysta te si postara...-Maj racj, to kretyn - zgodzi si pgosem Paweek na schodkach. - Ma fioa na punkcie aglwek, niech mu bdzie, niech sobie ma. Ale po co byo robi ten orodek za grk?Janeczka obejrzaa si i ocenia poronite laem strome zbocze.-Okropnie daleko std na pla - stwierdzia. - W dodatku jego tu wcale nie ma.-Kogo?-Tego dyrektora. Przyjeda na dwa tygodnie i tyle. I na te dwa tygodnie zrobi cay orodek. Nic go nie obchodzi, e normalni ludzie musz lata nad morze tysic dziewiset osiemdziesit metrw.

-Rzeczywicie, tyle akurat tutaj jest?-Co? No nie, moe ostatecznie troch mniej. Ale trzeba lata, bo on chce mie blisko te aglwki przez dwa tygodnie. Obrzydliwiec.Paweek pokiwa gow.-Ich tam jest podobno trzech, tych dyrektorw zwyrodnialcw. Wszyscy z fioem. I z aglwkami. Przekupili tych rnych od kontroli, eby zawiadczyli, e tu jest doskonae miejsce na orodek, i wmwili ludziom, e inaczej nie mona. Jeszcze nie wiem, czy mi si tu podoba.-Ja te nie wiem. Trzeba bdzie obejrze okolic...Wszystkie te protesty i niepewnoci budzi orodek campingowy Przemysu Wkienniczego, dokd pan Chabrowicz przypadkowo dosta skierowanie. Z przemysem wkienniczym nie mia wprawdzie nic wsplnego, ale, sam wodniak, zna wszystkich innych wodniakw, w tym take owych dyrektorw zwyrodnialcw. O orodku sysza, wiedzia, e mona tu eglowa po Zalewie. eglowa nie mia zamiaru, ale po drugiej stronie mierzei znajdowao si morze, wybra si zatem z rodzin nad morze.Morze okazao si trudno dostpne. Orodek ulokowano rzeczywicie do dziwnie, tu nad samym Zalewem, w miejscu wyjtkowo le wybranym dla wszystkich, z wyjtkiem eglarzy. Trzeba byo doprawdy wielu stara, eby na piaszczystej mierzei znale tak wspaniae bagno, bdce zarazem istnym rajem dla komarw. Domki campingowe stay tu obok bagna, w malekiej dolince osonitej z trzech stron lasem. Morsk pla mona byo osign dopiero po sforsowaniu dwch wysokich gr i caej szerokoci pwyspu, kpiel w Zalewie za wyklucza grzski brzeg i rwnie grzskie dno. Na domiar zego deszczowe lato nadzwyczajnie sprzyjao komarom, ktrych nieprzeliczone roje miay tu znakomite warunki egzystencji.-Przejedalimy przez wie - mwia z furi pani Krystyna. - Jeeli oczywicie te wytworne wille mona nazwa wsi. Jestem pewna, e tam wynajmuj jakie pokoje, prawdopodobnie z azienkami i ciep wod. Rb sobie, co chcesz, zamorduj kogo, wystrasz, przekup, ale tutaj nie zostan nawet przez jedn dob!Janeczka i Paweek zamienili spojrzenia, pene nagego zainteresowania. Zanosio si na rozrywk.-Wtpi, czy maj co wolnego - rzek smtnie zgnbiony pan Roman. - Przecie wanie dlatego wziem te wczasy, e wszystko byo zajte. Caa Polska pcha si nad mocze.-Od maja do tej pory bez przerwy pada deszcz! Moe kto zrezygnowa...Janeczka i Paweek na chwil stracili wtek scysji w domku, bo pojawi si ostatni czonek rodziny, ich pies imieniem Chaber. By to pies tak mdry i tak doskonale wychowany, e nigdy nie zaistniaa potrzeba prowadzania go na smyczy. Zawsze biega wolno i zawsze wiedzia, co robi i jak postpowa, znacznie przewyszajc w tej mierze wiedz swoich pastwa. Teraz, od razu po wyskoczeniu z samochodu, uda si na rekonesans i wanie zakoczy zwiedzanie terenu.-No i co? - spytaa z oywieniem Janeczka. - Jak tu jest?Chaber wydawa si peen mieszanych uczu. By rozradowany, a rwnoczenie niespokojny. Szczekn krtko, odbieg kawaek w kierunku wschodnim, w stron granicy, obejrza si, podbieg jeszcze kilka metrw i zastyg w piknej, klasycznej pozie psa myliwskiego, wycignity jak struna, znieruchomiay, z uniesion przedni ap. Potem znw si obejrza, nagle zawrci i z podkulonym ogonem podbieg do swych pastwa. Cicho skomla i popiskiwa.Rodzestwo oderwao wzrok od psa i popatrzyo na siebie. Nie zdyli si odezwa, bo Chaber zerwa si, pobieg w drug stron i zachowa si podobnie. Znw wystawi zwierzyn, teraz jednak nie wraca z podkulonym ogonem, tylko oglda si niecierpliwie, podbiegajc dalej, zawracajc i wyranie zachcajc do pjcia w jego lady. Wreszcie wrci i usiad obok Janeczki, szczeknwszy jeszcze dwa razy.-Rozumiem - powiedzia Paweek z wielkim przejciem. - Z tamtej strony jest nosoroec i on si nie podejmuje go upolowa. A z tej jaka agodniejsza zwierzyna.-Nie wiem, czy zwierzyna - zaprotestowaa troch niespokojnie Janeczka. - To znaczy, chciaam powiedzie, nie wiem, czy agodniejsza. On chyba nie wie, co to jest, musi to by co skomplikowanego.-Moliwe. Chce, ebymy z nim poszli i sami sprawdzili. Ja bym poszed.-Ja te, ale na razie nie moemy. Nie wiem, na czym oni stanli.W tym momencie z domku wyszli rodzice.-Dzieci, poczekajcie tu - powiedziaa zdenerwowana pani Krystyna. - Pojedziemy z ojcem poszuka jakiego ludzkiego mieszkania. Bagae zostaj, nie wypakowujcie niczego.-Tatusiu, jakie tu s niebezpieczne zwierzta? - przerwa popiesznie Paweek.-Na lito bosk, nie boicie si chyba niebezpiecznych zwierzt - odpar zirytowany pan Chabrowicz. - To nie jest dungla nad Amazonk. Tu nie ma adnych niebezpiecznych zwierzt!-Ale jakie tu s! Jakie?-Lisy, sarny i zajce. Nie zawracaj gowy, zaraz wracamy.-Znaczy, nie wiem, co zwszy - stwierdzi Paweek, przygldajc si, jak matka z ojcem wsiadaj do samochodu. - Co robimy?Janeczka ju si podniosa ze schodkw.-Idziemy zobaczy to skomplikowane - zadecydowaa bez namysu. - Zanim wrc...-Powiedzieli, e zaraz.-Co ty?! Jak jad oboje, zanim wrc, zdymy obejrze p tej caej mierzei. Ju sobie nie poauj, eby nie przegrymasi wszystkich domw, jakie tylko znajd!Paweek natychmiast zgodzi si z siostr, przekrci klucz w drzwiach domku, wyj go i schowa do kieszeni. Chaber ju bieg na zachd, wczeniej od nich wiedzc, e wyprawa ruszy. Popieszyli za nim i zagbili si w las.Ludzi nie byo wida wcale. Pierwsze od tygodni soneczne popoudnie wywabio wszystkich na pla . W okolicy orodka nie mieszka nikt - zabudowania osady zaczynay si dopiero o dobre kilkaset metrw dalej. Nikt te nie przechadza si po stromych zboczach pozbawionych drg i gsto zalesionych. Pojedyncze sylwetki migay tylko gdzie wyej, na drodze, ale i te po chwili znikny z horyzontu, zasonite drzewami.Chaber prowadzi na przeaj, nie przejmujc si nierwnociami terenu. Janeczka i Paweek, sapic i dyszc, przedzierali si przez zarola i krzewy, wpadali w jakie dziury i wdrapywali si na grki. Po ciekach nie byo najmniejszego ladu.-Czy tu specjalnie kopali te doy i gry? - wydyszaa gniewnie zziajana Janeczka. - Co chwila w co wpadam! Przecie idziemy wzdu, a to jest pofadowane te wzdu! Nierwno powinno by w poprzek!Paweek potkn si na pniaku, podpar rkami i obejrza na siostr.-Jak to, nie wiesz? - zdziwi si. - To s okopy. Tu siedzieli Niemcy. Pod sam koniec wojny podobno siedziao ich tu miliony i wszyscy kopali sobie okopy. I stanowiska dla czogw. Ja si o tym uczyem.-Okropno! Nie wiem, kiedy mogli zajmowa si wojn, chyba bez przerwy kopali. Nie wiem, jak znaleli czas, eby raz wystrzeli!-Tote wanie przegrali t wojn...-A swoj drog, Chaber mgby wybra co rwniejszego!-On chyba wie, e mamy bardzo mao czasu...Chaber szed jak po sznurku, przeskakujc doy i ogldajc si niecierpliwie za siebie. Kiedy wreszcie zatrzyma si, obejrza ostatni raz i wystawi zwierzyn, jego pastwo byli gruntownie wykoczeni. Zatrzymali si rwnie, milczc i ciko dyszc. Chaber po krtkiej chwili poruszy si, przemkn kilka krokw dalej i usiad. Wyranie byo widoczne, e doprowadzi na miejsce.Wok panowaa cisza i absolutny spokj. Zniajce si ku zachodowi soce przesiewao si przez gazie drzew, wiatr ucich. Janeczka i Paweek czekali w bezruchu co najmniej minut, nie widzc nic poza mas rnorodnej zieleni.-No? - szepn pytajco Paweek. - I co tu ma by?-Co za tymi krzakami - odszepna Janeczka. - Nic niebezpiecznego, bo on siedzi spokojnie. Trzeba zobaczy.Paweek podejrzliwie spojrza na psa. Siedzia niezupenie spokojnie, wydawa si jakby peen napicia. Chwilami podnosi si i znia eb ku ziemi, wszc nerwowo. Co tu musiao by dziwnego i rzeczywicie naleao to zobaczy.Ostronie ruszy ku przodowi, rozchylajc gitkie gazki. Janeczka ruszya za bratem. Chaber krci si obok nich, caym zachowaniem okazujc, e nie wyrobi sobie jeszcze jednoznacznej opinii o tym czym, co mu si wydaje nie w porzdku.Paweek uczyni zaledwie kilka krokw, wydoby gow z lici, spojrza i zatrzyma si jak wryty. Serce zabio mu gwatownie, dla dodania sobie animuszu chcia gwizdn, ale gwizdnicie mu jako nie wyszo.-Fiuuuut... - zaszepta sabo i zamilk.Janeczka wypltaa si z krzeww i stana obok brata. Na moment i jej zabrako tchu.Z ca pewnoci obydwoje rzuciliby si do natychmiastowej ucieczki, gdyby nie to, e ich nogi odmwiy udziau w przedsiwziciu. Przyrosy do lenego runa i zamieniy si w kamienie. Przez dug chwil rodzestwo trwao w bezruchu, wpatrzone hipnotycznie w widniejcy przed nimi rozkopany grb, z wydobyt z ziemi, rozwalon trumn, i bielejce wok rozsypane koci. Niewtpliwie ludzkie. Na samym froncie szczerzya zby czaszka...-To o to mu chodzio... - szepn wreszcie Paweek gosem dziwnie ochrypym, prbujc jeli ju nie poruszy si, to przynajmniej mrugn oczami.-To z tych... z tych... Niemcw? - szepna Janeczka z wyranym trudem.Paweek jeszcze przez chwil patrzy w milczeniu. Przekn lin, zapa oddech i jako przemg najgorsze.-Co ty! - odszepn niecierpliwie. - Taki porzdny grb z trumn? Gdzie oni mieli wtedy gow do grobw. To co innego.Z wysikiem oderwa wzrok od czaszki i spojrza dalej.-Patrz! - krzykn zduszonym gosem, trcajc gwatownie siostr.Janeczka drgna, zaszczekaa zbami i spojrzaa we wskazanym kierunku. Opodal wida byo drugi grb, tak samo rozkopany. Kawaki szkieletu i pojedyncze koci poniewieray si dookoa. Po niezmiernie dugiej chwili udao si im popatrze gdzie indziej i wwczas dostrzegli wiksz ilo grobw, nieco mniej przeraajcych. Niektre wyglday nawet zupenie normalnie, miay pyt nagrobn i niski kamienny krzy, wikszo jednake musiaa by rozkopywana, bo porozbijane pyty leay obok zaronitych traw i przysypanych ziemi dow, a krzye byy poprzewracane. Krzewy i bujne zielska zasaniay nieco widok.-To jest cmentarz - szepna Janeczka, na razie niezdolna jeszcze do bardziej odkrywczych spostrzee.-Troch dziwny cmentarz - skrytykowa niepewnie Paweek. - Bardzo stary, ale nie syszaem, eby na starych cmentarzach rozwczali nieboszczykw po caej okolicy. I ja nie wiem...-No?-No nie wiem... On to wywszy? Takie stare? Skd wiedzia, e to co nie tak?Janeczka spojrzaa na psa. Zaczynaa ju odzyskiwa zimn krew i trzewo umysu. Poczua take, e znw swobodnie wada nogami.-Musi tu by co wicej - orzeka. - Nie wida tego, ale on wie, e jest. Trzeba bdzie sprawdzi...Krccy si przy nich Chaber zawszy nie przy samej ziemi, ale nieco wyej, po czym szurn nagle w krzaki i znik z oczu. Czekali w napiciu. Po krtkiej chwili Chaber wrci z podkulonym ogonem i wyda z siebie nerwowe, przepraszajce piniecie.-Rany, znw ten nosoroec! - jkn Paweek.-O Boe drogi - wyszeptaa Janeczka rozpaczliwie. - Jeeli Chaber si boi, to ju nie wiem, co to jest! Tych grobw si nie boi!Chaber, jakby dla potwierdzenia, obieg dookoa rozkopany grb, obojtnie obwcha koci, po czym, cigle z nosem przy ziemi, ruszy w d, ku drodze idcej wzdu zalewu. Obejrza si na nich, wrci i znw ruszy w t sam stron, okazujc zniecierpliwienie. Janeczka obserwowaa go czujnie.-Ju wiem - oznajmia. - Tu s trzy rzeczy. Te groby. To co, czego si boi. I jeszcze co, czego si nie boi, chce nam pokaza i mwi, ebymy z nim poszli. Nie moemy teraz.-Ludzie - rzek stanowczo Paweek.-Co ludzie?-Chyba mu chodzi o ludzi. Te groby, same si nie rozkopay, nie? Ludzie musieli rozkopa!-A nie mogo rozkopa co innego?-Co innego?-Nie wiem. Jakie zwierz.-No co ty, kota masz? Zwierz by odwalio takie cikie pyty? Czekaj...Postpi kilka krokw do przodu, pochyli si i sprbowa poruszy odwalon pyt. Po krtkim wahaniu Janeczka mu pomoga. Bez skutku, pyta nawet nie drgna.-No prosz! - sapn Paweek i wyprostowa si. - Chyba so daby rad. Soni tu nie ma, wic tylko ludzie.-Moliwe, e masz racj - zgodzia si Janeczka. - Trzeba si nad tym zastanowi. Musimy tu przyj jeszcze raz, jak bdzie wicej czasu. Teraz trzeba wraca, bo zobacz, e nas nie ma. Chaber, prowad! Wracamy!Chaber cierpliwie przeczekiwa machinacje z pyt. Wydawa si zdziwiony tak szybkim zakoczeniem polowania, sprbowa znw pj po owych tajemniczych, prawdopodobnie ludzkich ladach, ale stanowczy rozkaz zawrci go z tropu. Posusznie ruszy w drog do orodka campingowego, znw na przeaj, po linii prostej, przez wdoy i gry.Wracajcy pastwo Chabrowiczowie zastali swoje dzieci grzecznie siedzce na schodkach domku campingowego i opdzajce si od komarw. Nie zwrcili uwagi, e dzieci s ciko zgrzane i dziwnie jako zadyszane.-Przenosimy si - powiedzia ranie pan Roman. - Znalelimy dwa pokoje tu blisko, w jednym z pierwszych domw, bardzo porzdne, z azienk. Okazuje si, e przez te deszcze mnstwo ludzi nie przyjechao. A wanie teraz zanosi si na adn pogod, ksiyc ronie ku peni. Paweek, bierz torb!-A co, jak ksiyc ronie, to jest adna pogoda? - zainteresowa si Paweek.-Na og tak. Poza tym okazuje si, e tu pada bardzo mao. Mikroklimat. W Krynicy Morskiej pada, a tu nie.-Jeeli pogoda, to moe nie warto si przenosi? - powiedziaa z wahaniem Janeczka, spogldajc mimo woli w stron rozkopanego cmentarza.-Co ty, to w tamtej stronie, bdzie bliej... - sykn jej do ucha Paweek.-No wiesz! - oburzya si jednoczenie pani Krystyna. - Tak ci si podobaj te komary?! I to cuchnce bagno?! Stamtd jest lepsza droga na pla, podobno przez jedn grk, a tu co?!-Ale! - przypomnia sobie nagle pan Roman. - Zapomniaem wam powiedzie, e musicie pilnowa psa. Tu jest duo dzikw...-Ach! - wykrzykn Paweek i obydwoje z Janeczk wymienili spojrzenia. W mgnieniu oka pojli, czego Chaber si ba. Jedna zagadka wyjaniona!-... a Chaber to myliwski pies - kontynuowa pan Chabrowicz. - Nie wolno dopuci, eby si spotka z dzikami, zrobi mu krzywd.-Wiemy - przerwaa z wyszoci Janeczk. - On te wie, wcale go nie trzeba pilnowa. Sam nam o tym powiedzia.Pastwo Chabrowiczowie nie zdziwili si sowami Janeczki. Byli ju przyzwyczajeni do niezwykej mdroci psa, ktry udziela licznych informacji nie tylko ich dzieciom, ale caej rodzinie. Pan Roman kiwn gow.-Moliwe, e wie. Ma instynkt. Wytropi je moe, ale wie, e atakowa mu nie wolno. Na dziki s specjalne psy, specjalnie tresowane. Normalny pies, taki jak Chaber, nie daby im rady, zagryzyby go.-A dziki psa nie atakuj? - zaniepokoi si Paweek.-Nie, jeeli on ich nie atakuje, traktuj go obojtnie. Chyba, e s akurat w stanie wyjtkowej agresywnoci.-A kiedy s w stanie wyjtkowej agresywnoci?W panu Romanie odezwao si nagle jego wasne dziecistwo, spdzone czciowo w towarzystwie wuja leniczego. Przerwa upychanie byle jak bagay w samochodzie i odwrci si, spogldajc na las.-Jak s bardzo godne - rzek z oywieniem. - Godne mog atakowa nawet czowieka. Poza tym agresywna jest zawsze locha, ktra ma mae. Loch z maymi naley obchodzi z daleka, bo na wszelki wypadek rzuca si na kadego. Ale o tej porze roku mae ju podrosy i w ogle dziki maj co je. Poka wam ich lady, bo na pewno je spotkamy.-Gdzie spotkamy? Gdzie one siedz?-W dzie zazwyczaj siedz w chaszczach. Albo taplaj si w bajorach...-Na lito bosk, oddalmy si wreszcie od tego bajora! - przerwaa z irytacj pani Krystyna. - Caa jestem pogryziona, jedmy std! Wsiadajcie!-... a wieczorem wychodz na er - dokoczy pan Roman. - Siedz take w trzcinach i tu eruj...Zatrzasn baganik i usiad za kierownic. Dzieci upchny si z tyu razem z Chabrem, w okropnej ciasnocie. Pani Krystyna cigle nie moga si uspokoi.-Mokra dziura, mierdzce bagno pod nosem, wylgarnia komarw - wyliczaa mciwie. - Widok na Zalew zasonity zgniymi trzcinami, od morza przegradza istny Giewont! Cudowne miejsce na orodek wypoczynkowy, nie wiem, czy przy najwikszych staraniach daoby si znale tu co gorszego! I wszystko po to, eby jaki kretyn przez dwa tygodnie w roku mia blisko do swojej aglwki! eby nie musia zrobi paru krokw wicej! Tak ceni swoje sado!-Trzech kretynw - sprostowa pan Roman. - Sado maj, to fakt.-Popatrz, jaki ten Chaber mdry - szepta z tyu cinity wrd bagay Paweek. - Pierwsza rzecz, jak powiedzia, to wszystko o tych dzikach...-Na obiady, ostatecznie, mog tam chodzi - zgodzia si askawie pani Krystyna. - Ale niadania i kolacje bdziesz przywozi tutaj. Nie zamierzam oglda tej ohydy trzy razy dziennie!Pan Chabrowicz godzi si na wszystko, zadowolony, e sprawa mieszkania skoczya si pomylnie. Dwa pokoje na pitrze willi nie budziy adnych zastrzee jego ony. Wypakowa bagae i od razu pojecha zorientowa si w kwestii posikw na wynos.- Jeeli dodamy troch gazu, zdymy jeszcze przed wieczorem lecie nad morze - zauway Paweek, upychajc byle jak odzie w szafie. - Kolacj przywioz do domu, wic moemy si spni.Janeczka ukadaa rzeczy w szafie odrobin porzdniej.-Jeszcze musimy obejrze dom i okolic - przypomniaa. - To znaczy, Chaber musi obwcha, bo inaczej bdzie si denerwowa.-Dobra, poczekamy na niego. On szybko wcha.Chaber ju zdy obejrze cay dom. Najbardziej spodobao mu si pomieszczenie na dole, bdce zarazem garaem, sieciarni i miejscem do czyszczenia ryb. Obwcha je starannie, wrcz z luboci, zatrzyma si tam nieco duej, po czym wybieg i od razu spenetrowa podwrze. Od dalszych wycieczek zosta na razie powstrzymany.-Grzeczny pies - pochwali z uznaniem stary rybak, naprawiajcy sieci przed domem. - Posuszny jak rzadko. I kotkw nie gania, dziwna rzecz.Janeczka wychylia si z okna na pitrze i spojrzaa na Chabra, posusznie, chocia z wyranym zniecierpliwieniem czekajcego przy schodkach.-On jest przyzwyczajony do kotw - wyjania. - Mieszka razem z kotk naszej babci i wie, e koty ma zostawi w spokoju. On jest bardzo mdry.-Mdry? Jak mdry, to czego mu kaecie tu siedzie? Polataby sobie. Przecie nie zabdzi.Janeczka znika z okna na pitrze i po chwili pojawia si na podwrzu.-Przez dziki - oznajmia. - Wolimy, eby by z nami, na wszelki wypadek.-A co to, dzikw si boicie? - zdziwi si rybak.-My nie. Ale boimy si o niego. To jest pies myliwski i wszystko tropi, a dziki mog mu zrobi krzywd. Z dzikami do tej pory nie mia do czynienia.-Cakiem susznie. Dziki tu s, s, jeszcze ile! Ale oswojone.Na podwrzu pojawi si Paweek, ktry zaatwia z matk spraw spaceru przed kolacj.-Moemy i - zawiadomi siostr.-Zaraz - powiedziaa Janeczka. - Jak to, oswojone?-Co oswojone?-Ten pan mwi, e dziki tu s oswojone. Wszystkie?-Ja si nazywam ubiaski - rzek rybak. - Nie wszystkie, ale duo. Sam oswoiem.Dzieci zrezygnoway z natychmiastowej wyprawy nad morze. Temat by bardzo interesujcy. Zaday wyjanie.-Je im dawaem. Ju drug zim je karmi, zesza zima cika bya i tak si przyzwyczaiy przychodzi, e wieczr w wieczr byy. Mode przychodziy z pocztku, a potem i stara. To tak si nauczya, e z rk mi jada. Wiadro wynosiem, nie zdyem postawi, ju ryja wsadzaa. Tam, w ostatnim domu, te je karmili, cae stado bywao i druga maciora.-I co? - zaciekawi si Paweek. - Teraz te pan je karmi?-Teraz nie potrzeba, maj co je. I przestay przychodzi, bo ludzi za duo. Ludzie posz. Teraz to w lesie siedz.-A co trzeba zrobi, eby je zobaczy? Rce rybaka szybko i sprawnie przewlekay czenko z link przez oczka sieci.-Zaczai si trza, jak si ciemnia. Albo i w nocy, bo w nocy na er wychodz. Teraz ksiyc wieci, to wszystko wida. Do trzcin chodz i tam r i po lesie ryj. W tamtej stronie.Machn czenkiem gdzie w kierunku porzuconego campingu. Janeczka i Paweek wymienili spojrzenia. Ju wiedzieli, jakie zajcia czekaj ich w najbliszym czasie.-A co one r? - spyta Paweek. - Czym pan je karmi?-Wszystko r. Kukurydz karmiem, ale chleb te r i kartofle, i ryb lubi. Na chleb to bardzo akome.-A co r w lesie? W lesie nie ma chleba ani kartofli!-W lesie to co popadnie. Pdraki wygrzebuj z ziemi, myszy r, aby, korzonki rne i te pdy od trzcin. Najwicej lubi w trzcinach erowa.Paweek przyglda si sieci, bardzo zainteresowany jej ksztatem i sposobami owienia ryb. Ju nawet otworzy usta, eby zada kilka pyta na ten temat, ale przypomnia sobie nagle, e okolic naley oglda pki widno. Z sieciami zd, rybak im nie ucieknie. Janeczka bya tego samego zdania. Podzikowali grzecznie i zwolnili Chabra z posterunku.-Bdziemy do wszystkiego je chleb - wysapaa Janeczka, wdzierajc si na strom, piaszczyst gr. - Do kadej zupy i do kadego drugiego dania. Uzbieramy dla nich.-Bd si dziwi - mrukn Paweek.-No to co? Niech si dziwi. Najwyej wymyl, e mamy dobry apetyt. Do dzikw nie moemy si przyzna, bo zaraz bd krzyki, e niebezpiecznie. A jeeli one s oswojone, to nie wiem, co tu moe by niebezpieczne. Ja je chc zobaczy.-Ja te. Trzeba znale jakie wyjcie z tego domu, bo moliwe, e drzwi na noc zamykaj.-Jest weranda. I ten mierdzcy pokj na dole.-I duo okien nisko. Co z tego wszystkiego si nada.Sforsowali piaszczyst gr i znaleli si na drodze, idcej wzdu mierzei. Uznali j za nieodpowiedni, bo nie prowadzia ku morzu. Ruszyli dalej na przeaj, przez las, wsk, sabo widoczn ciek i ju po kilku krokach Janeczka wydaa okrzyk zachwytu.-Ach! Popatrz! Jakie pikne!-Co... - zacz Paweek i urwa, dogoniwszy siostr. - Rany...! Galaktyka...!Przed nimi, tu obok wskiej cieki, wznosio si imponujce mrowisko. Byo ogromne. Padaa na nie ostatnia plama zniajcego si soca i w tej wietlistej plamie mrwki roiy si jak oszalae. Janeczka wpada w istn eufori. Lubia mrwki, lubia obserwowa ich popieszn krztanin, fascynoway j moliwoci transportowe malekich stworzonek, usiowaa odgadywa ich cele i zamiary. W dodatku te tutaj to byy wielkie, czarne mrwki, ktre z atwoci udawao si ledzi wzrokiem. Przykucna przy mrowisku, wpatrzona w nie urzeczonym spojrzeniem.-Lataj jak dzikie - stwierdzi Paweek, pochylony obok niej. - Patrz, ta co niesie. Zapomniaem, co one jedz.-Jak to co, cukier. Cigle jest jakie gadanie, e mrwki wlazy do cukru. W zeszym roku na Mazurach wszyscy mieli mrwki w cukrze, pamitasz?-A, rzeczywicie! To przy campingu miayby niele, ale tu? Skd bior tu cukier?-Przyniesiemy im - zadecydowaa bez namysu Janeczka, podniosa si i pochylia o krok dalej. - Zaraz jutro im przyniesiemy. Chaber zapamita drog. Codziennie trzeba tdy chodzi nad morze i codziennie przynosi im troch. Duo na raz nie zjedz.-Znajdmy wreszcie to morze, bo cigle jestemy w lesie...Kilkanacie metrw za mrowiskiem las zacz schodzi w d, a ndzna imitacja cieki rozwidlia si. Jedna odnoga prowadzia ostro w d i nieco w prawo, druga po agodnym szczycie wzgrza nieco w lewo. Byliby poszli prosto w d, w susznym przekonaniu, e im niej, tym bliej morza, gdyby nie to, e drog przegradza zbity gszcz straszliwie kujcych jeyn. Skierowali si zatem w lewo przez kpy jarzbin i zupenie niespodziewanie trafili na prost, wygodn alej, agodnie schodzc ku morzu. Szli ni ludzie.Do domu wrcili identycznie, przez jarzbiny, obok mrowiska i stromym, piaszczystym stokiem w d. Nie sprawio im to adnego trudu, poniewa prowadzi Chaber, z nosem przy ziemi idcy tropem swych pastwa.-Od dawna mwi, e bez tego psa w ogle bymy zginli - orzek Paweek, wychodzc z lasu prosto na furtk waciwego domu. - To jest na pewno najprostsza i najkrtsza droga nad morze.Nazajutrz trafno tej oceny potwierdzia si w caej peni. Mimo i stracili nieco czasu na posypywanie mrowiska dwiema yeczkami cukru, znaleli si przy wydmach wczeniej ni rodzice, ktrzy poszli tras okrn, uytkowan przez wszystkich turystw. Pani Krystyna stanowczo odmwia waenia na piaszczyste zbocze i przedzierania si przez gste jarzbiny. Bardzo zadowolona ze swej decyzji schodzia spokojnie wygodn alej, na kocu ktrej za wydmami poyskiwao w socu morze. Pan Roman szed za on skrajem alei, gapic si pod nogi i pozostajc nieco w tyle. Nagle zatrzyma si, odszuka wzrokiem swoje dzieci i zacz je przyzywa gwatownymi gestami.-Patrzcie - rzek tajemniczo. - Tu przeszy dwa wielkie dziki. Widzicie lady? Musiay by ogromne, przeszy przez t alejk, w poprzek, w tamt stron.-Skd wiesz, e w tamt stron? - zainteresowa si Paweek.-Wida racice. Przyjrzyj si, zwrcone s w tamtym kierunku. O, tu jeszcze jeden lad!Pena emocji Janeczka przygldaa si ladom, troch niewyranie odcinitym na piaszczystym gruncie. Koniecznie chciaa zobaczy te dziki. Mimo spdzania wakacji nad jeziorami i w lasach przez cae jedenacie lat swego ycia nigdy nie miaa okazji obejrze z bliska prawdziwego dzika. Widywaa sarny, zajce, raz nawet widziaa jelenia, ale dzika nigdy. W zoo jako nie zwrcia na nie uwagi, poza tym dzik w ogrodzie zoologicznym to zupenie co innego ni dzik w lesie, na swobodzie...Paweek ywi podobne uczucia. Wszystkie wakacje spdzali razem i widzia to samo, co i jego siostra. Mia nawet o to jak niejasn pretensj, nie wiadomo do kogo, bo, ostatecznie, by o rok starszy i powinien by widzie wicej. Postanowi sobie niezomnie, e nie wyjedzie std, dopki nie zobaczy dzika na wasne oczy.-Ty, wiesz co? - rzek do siostry, z zapaem kopic wielki grajdo. - One byy na cmentarzu... Znaczy obok cmentarza.-Dziki? - upewnia si Janeczka.-No! Chaber pozna. Ojciec mwi, e w dzie siedz w chaszczach, takie chaszcze tam byy, e hej! Trzeba byo od razu zobaczy.

-Nie mielimy czasu - przypomniaa z niechci Janeczka, ktra na myl o straconej okazji natychmiast poczua niezadowolenie. - I jeszcze ten cmentarz... Umr, jeli si nie dowiem, o co tam chodzi! W ogle nie wiem, kiedy nadymy z robot!-Z jak robot?-No jak to? Musimy si zaczai na dziki, musimy karmi mrwki, musimy sprawdzi, co z cmentarzem...-Musimy zobaczy, jak oni owi te ryby - przerwa Paweek. - O nic go wczoraj nie zdyem zapyta, tego pana ubiaskiego, a potem ju go nie byo.-On mieszka w naszym domu. I gospodyni jest jego crk, syszaam, jak mwia do niego tatusiu.-Fajnie, to mamy go pod rk. Musimy zobaczy, co tam jest...Odwrci si i machn opatk w kierunku niedalekiego portu rybackiego. Wida tam byo kilka odzi, wycignitych na piasek, otoczonych tumem ludzi, ktrzy co robili, krcili si, stali i patrzyli. Nad pla wznosiy si jakie baraki i wieyczka WOP-u. Janeczka kiwna gow.-Zaraz tam pjdziemy. Trzeba im powiedzie, e idziemy na spacer i wrcimy dopiero na obiad.Rodzice bez zastanowienia wyrazili zgod na spacer dzieci. Pani Krystyna ulokowaa si w wieo wykopanym grajdole.-Obiad bdzie pniej - powiedziaa stanowczo. - Tatu wemie wszystko ze stowki w menakach i podgrzejemy w kuchni u naszej gospodyni. Nie bdziemy nigdzie lecieli z play w najlepszych godzinach dnia!-Wasza matka wpada w rewolucyjny nastrj - westchn smtnie pan Roman.-Bardzo susznie - pochwalia Janeczka. - To cae latanie na obiad to tylko strata czasu. Na ktr mamy wrci?Pani Krystyna uniosa si na piasku. Nagle wyczua, e dzieci maj ju jakie swoje tajemnicze plany, i poczua lekki niepokj.-Suchajcie no, gdzie wy si wybieracie?-Nigdzie - odpar energicznie Paweek. - To znaczy wszdzie. Obejrzymy troch okolic i tyle. Co to za przebywanie takie gdzie, eby czowiek sam nie wiedzia, gdzie!-Bdziecie godni...-Bierzemy ze sob drugie niadanie - przerwaa uspokajajco Janeczka. - Mamy gotowe.Pani Krystyna spojrzaa na wielk paczk, ktrej zawarto skadaa si gwnie z grubo krajanych kawakw chleba, posmarowanych odrobin masa i przeoonych szcztkiem topionego sera. Posiek wyda si jej do spartaski. Westchna, pooya si znw na piasku, po czym uniosa si raz jeszcze.-Aha, byabym zapomniaa! W naszym domu mieszka dziewczynka w waszym wieku. Jej matka prosia, ebycie si z ni bawili, bo nie zna tu nikogo. Zaprzyjanijcie si z ni jako.-Teraz zaraz? - spytaa Janeczka tonem namitnego protestu.-No nie, teraz nie, one gdzie poszy. Ale moe po poudniu...- Dobra, co si wykombinuje - mrukn Paweek.Chwyci pak, dooy do niej szybko cztery pomidory i ruszy pla na wschd. Janeczka gwizdna na psa i podya za bratem. Pani Krystyna przez chwil jeszcze obserwowaa swoje dzieci, wyrniajce si w tumie plaowiczw wyjtkowo jasnymi-wosami. Koski ogon Janeczki i czupryna Paweka zniky jej z oczu dopiero w pobliu portu.-Jak na pla w pogodny dzie, to tu jest zdumiewajco mao ludzi - zauwaya, ukadajc si wygodnie na kocu. - Cudowna miejscowo!-Na kocu wiata - mrukn, pan Roman, nie otwierajc oczu. - Ostatnia przed granic, dalej nie ma ju nic, nawet drogi. Granica podobno o trzy i p kilometra std.-Mam nadziej, e jej nie przekrocz - mrukna pani Krystyna i rwnie zamkna oczy pod gorcymi promieniami soca.Janeczka i Paweek zatrzymali si przy odziach, w skupieniu ledzc operacj wydobywania z siatek zapltanych w oczka flder. Ryby wrzucano do skrzynek, ktre sukcesywnie odnoszone byy gdzie wyej, na wydm, pomidzy wznoszce si tam budynki. Ostra, intensywna wo unosia si wok, najwikszego natenia nabierajc pod samymi wydmami, gdzie co leao. Trudno byo stwierdzi, co to jest, bo stanowio skomplikowan, niewyran pltanin, przysypan nieco piaskiem. Daway si w niej rozrni szcztki sieci, szcztki ryb, szcztki pierza, skrzynek i jakich kawakw blachy. Rodzestwo przygldao si temu krtko, bo straszliwy odr odpycha. Janeczka wlaza wyej na wydm, Paweek wrci do odzi.-Wszystko wiem - oznajmi, kiedy ruszyli w dalsz drog. - Nauczyem si, jak oni owi te ryby. Wypywaj odziami i rozcigaj sieci wieczorem i ryby pchaj si do nich w nocy. Same wa. A rano pyn i przywo wszystko z powrotem. Teraz to bd rozprostowywa i elegancko ukada. Mwi, e wol ledzie ni fldry, bo fldry s okropne do wyjmowania. Maj chorgiewki, widziaa?-Widziaam. Do czego?-Do rozpoznawania, ktra sie czyja i w ogle, eby z daleka byo wida, gdzie one s. A na dole przyczepiaj ciary.-A po co ciary?-eby sie im si nie ptaa po wierzchu, tylko sigaa dna. Inaczej ryby uciekayby spodem. Tak mi powiedzieli. Co tam jest na grze?Janeczka przykucna, podniosa z piasku dwie mae rowe muszelki, popatrzya, czy nie ma wicej podobnych, i dogonia brata.-Przyjechaa Centrala Rybna - zakomunikowaa. - Taki wielki samochd. Wa te ryby i od razu do niego pchaj. Mwi, e czasem przyjedaj konie z wozem i zabieraj skrzynki prosto z play. Chyba tu bdzie potworna awantura.-Bo co?-Jaki czowiek tam przyjecha.-Bosman.-Skd wiesz?-Mwili przy odziach, e o, przyjecha bosman, co mu si stao, e si ruszy"! Nie bardzo dobrze o nim mwili.Janeczka kiwna gow.-Zgadza si. Tym na grze te si nie podoba. Mwi, e podobno ma tu przyjecha minister i niech sobie robi, co chc, ale musz zrobi porzdek.-Jaki porzdek? - zdziwi si Paweek. - Pozamiata pla, czy co?-Gwnie mu chodzi o ten smrd. Ju wiem, co to jest, to s stare dorsze. Morze im poszarpao sieci, jak by sztorm, tak mwili, nie wiedzieli, co z tym zrobi, i zakopali w piasku. A teraz si to odkopao. Nikt z tym nie chce mie do czynienia.-Wcale si nie dziwi.f-Ja te nie, ale on mwi, e jakby minister, to nie ma siy, musz posprzta, a oni powiedzieli, e niech sobie sam posprzta, bo tu nikt nie ma czasu. Jestem pewna, e z tego bdzie okropna awantura.

Paweek zgodzi si z siostr.

- Jakby minister, awantura murowana. Warto by nie przeoczy. Kupa ludzi przed nami. Chyba tu jest przejcie przez wydmy.Odcinek play za portem by prawie pusty, wo ryb dziaaa odstraszajco. Dalej rwnie byo niewielu plaowiczw, dopiero po kilkuset metrach pojawi si tum. Nie by to tum gsty, ale wyglda tak, jakby zagszcza si specjalnie. Zgodnie z przypuszczeniem Paweka znajdowao si tu przejcie przez wydmy i wszyscy gnietli si na maym odcinku piasku dookoa.-To s ci z orodka campingowego - stwierdzia Janeczka, podszedszy bliej.-Skd wiesz?-Poznaj. Widzielimy ich w stowce, jak bylimy z tatusiem po niadanie. Ten rudy. Widzisz?-A, rzeczywicie. Dobra, to moemy i tdy.-Czekaj! - sykna Janeczka i zatrzymaa si nagle. - Chaber...Paweek zatrzyma si rwnie. Biegncy dotychczas grzecznie wzdu play Chaber zacz robi co dziwnego. Zwolni, powszy wrd licznych ladw na piasku, powszy w powietrzu, po czym powoli, znw wszc przy ziemi, zacz si zblia do czego, co go wyranie zainteresowao. Rodzestwo obserwowao go uwanie.Na nadmuchanym materacu siedzia rudy, do korpulentny osobnik, przygldajc si jakiej pani w morzu. Pani, bardzo tusta, opalona na malinowo, usiowaa w wodzie dosta si na materac, zapewne po to, eby odpyn nieco dalej i pokoysa si na fali. Nie udawao jej si to w aden sposb. Omina pas piany, wesza gbiej i stojc w wodzie prawie po pas, wazia na materac jedn stron, po czym natychmiast z pluskiem zelizgiwaa si drug. Rudy oglda to widowisko z takim zajciem, e nie dostrzega nic dookoa. Za kadym pluniciem malinowej pani podskakiwa na swoim materacu i chichota.Nie zwrci adnej uwagi na brzowego, do duego psa, ktry zbliy si do niego jakim dziwnym, ostronym, jakby skradajcym si krokiem. Janeczka i Paweek z rosncym zdumieniem obserwowali Chabra. Za materacem leaa odzie i buty rudego. Chaber podkrad si do tych butw i zacz je obwchiwa z nadzwyczajn gorliwoci, przesun je nawet po piasku, pchajc nos do rodka. Po dugiej chwili obejrza si na swoj pani, cofn nieco, znw obejrza i triumfalnie wystawi zwierzyn.-Rany gorzkie, o co mu chodzi? - szepn Paweek prawie z rozpacz.Janeczka poczua si zdezorientowana. Pies chcia im co powiedzie. Zawiadamia o jakim wanym odkryciu. Nie moga go zrozumie, nie moga odgadn, co ma na myli. Czego mg chcie od tego rudzielca, z jakich powodw wyrni go spord wszystkich obecnych na play?-No nie wiem... - szepna, zdenerwowana.-Moe go ju kiedy spotka... Chaber, dobry piesek, kochany, zostaw go. Zostaw tego Rudego Sprynowca.-Dlaczego sprynowca? - zainteresowa si mimo woli Paweek.-Podskakuje jak na sprynach. Chaber, zostaw go na razie. Rozumiem, on co znaczy, to jest Rudy Sprynowiec, ju bdziemy wiedzieli. Chod, teraz idziemy do lasu...Chaber szczekn, co mu si bardzo rzadko zdarzao. W odpowiedzi z koca obok poderwa si i przeraliwie zaszczeka may, czarny pudeek. Rudy z roztargnieniem obejrza si na pudeka, po czym znw odwrci si ku morzu, Chabra w ogle nie dostrzegajc. Z jakich niepojtych przyczyn Janeczka doznaa wyranej ulgi, e Rudy Sprynowiec nie zauway psa.-Chodmy std - powiedziaa pospiesznie. - Jeszcze nie wiem, co w tym jest, wic lepiej chodmy prdzej.Paweek nagle zmieni zdanie w kwestii trasy. Zaproponowa, eby i pla jeszcze kawaek dalej. Orodek campingowy ju znaj, chwilowo im niepotrzebny, naley raczej spenetrowa teren za nim. Pjd pla, znajd nastpne przejcie przez wydmy i wrc przez las. Janeczka bez namysu zaaprobowaa propozycj.-A po drodze bdziemy si kpa - dodaa. - Jest okropnie gorco...Mniej wicej po godzinie panujce ju od duszej chwili milczenie przerwa Paweek.-aenie po wydmach surowo wzbronione - wymamrota jakby do siebie, przy czym w jego gosie brzmia ton rozgoryczenia. Janeczka zwolnia kroku.-Jak zaznaczaj granice pastwa? - spytaa z lekkim niepokojem. - Czy na granicy co jest?

Paweek obejrza si na ni.-Punkt kontroli celnej - odpar. - Ale tutaj chyba nie bdzie. Bo co?-Bo mnie si wydaje, e ju dawno jestemy w Zwizku Radzieckim. Z tej strony jest Zwizek Radziecki. Dochodzimy do Leningradu...Paweek z niesmakiem popatrzy na siostr, wzruszy ramionami i rwnie zwolni. Osobicie by zdania, e cay Zwizek Radziecki zosta z tyu, minli Wadywostok i zbliaj si do Oceanu Spokojnego. Chocia znw z drugiej strony ten sypki, gorcy piasek, w ktrym nogi niemiosiernie grzzy, przypomina mu raczej Sahar, wic waciwie nie wiadomo, gdzie powinni by. W kadym razie przeszli p wiata bez adnej moliwoci opuszczenia play.Moliwo opuszczenia play zostaa istotnie za nimi, ostatnie przejcie przez wydmy zwyczajnie przeoczyli. Zajci byli akurat obserwacj zachowania si wikszych i mniejszych meduz w wodzie i na piasku i cay ten kawaek brzegu, z ktrego przejcie byo widoczne, przemierzyli tyem do wydm. Potem nie pozostao ju nic innego, jak tylko i przed siebie.Paczka z drugim niadaniem zacza ciy nieznonie, zjedli zatem jedn pajd chleba, z pozostaych zeskrobujc maso i ser. Chaber bez oporuj zjad drug pajd. Trzy pajdy przeznaczone byy dla dzikw i naleao konsekwentnie nie je dalej. Zjedli pomidory. Wykpali si. Odpoczli. Znw ruszyli przed siebie...Kiedy wreszcie drog przegrodzia im siatka, zakoczona przy samej wodzie supem z tablic, na ktrej widnia napis: GRANICA PASTWA. PRZEKRACZANIE WZBRONIONE, poczuli, e s kompletnie wyczerpani. Poprzedniej, takiej samej tablicy, ustawionej u podna wydmy, nie zauwayli, szli bowiem skrajem play, gdzie mokry piasek uatwia marsz. Zatrzymali si teraz bezradnie, zagapieni na tablic i napis, niezdolni do dalszych wysikw.-No...! - zacz buntowniczo Paweek. - Jeeli i tu nie ma przejcia, wa na wydmy! A to cae kolegium...Nie zdy wyjawi swojej opinii o kolegium, j grocym surowymi karami za aenie po wydmach, bo Janeczka spojrzaa w bok i gwatowniej szturchna go w okie.-Jest! - wykrzykna z oywieniem. - Patrz! Autobusem mona przejecha.Przy samej siatce widoczne byo przejcie przez wydmy, szerokie, wygodne, gsto zadeptane ladami stp. Moliwo wejcia do lasu, zrealizowania pierwotnych zamiarw, powrotu do domu inn drog, bez tego przekopywania si przez piasek pod gorcym socem, sprawia, e nagle wstpi w nich nowy duch. Janeczka gwizdna na psa, Paweek odoy paczk z chlebem na betonowe podmurowanie supka.-No, to teraz wreszcie si mog spokojnie wykpa - oznajmi z zadowoleniem. - Do tej pory byem cigle zdenerwowany. Gdzie Chaber?-Leci - odpara Janeczka. - Ty, on co niesie!Paweek wstrzyma si z kpiel. Chaber pdzi ku nim, trzymajc w pysku co wielkiego. Musiao mu by troch niewygodnie, bo co kilkanacie metrw hamowa, upuszcza swj ciar na piasek i ponownie bra go w zby od innej strony. Nadbieg wreszcie, oywiony, uradowany, szczliwy i zoy zdobycz u stp swej pani.-Rany kota...! - jkn Paweek.Chaber usiad, ziajc wywieszonym jzorem i zamiatajc ogonem piasek. Dostarczy swojej ukochanej pani up wyjtkowej klasy i wyranie oczekiwa pochway. Jego pani przemoga wstrzs, odzyskaa zdolno ruchu i wydobya z siebie gos.-adny piesek - powiedziaa sabo. - Kochany, dobry piesek... Paweek...Co to jest?!up mierdzia szatasko, a przy tym jako znajomo. Janeczka cofna si o krok, zaintrygowany Paweek zbliy si nieco.-To jest eb - zawyrokowa po krtkiej chwili ogldzin. - Jak pragn kichn, eb od ryby!-No co ty, zgupiae chyba! Taki wielki?! Z wieloryba, czy co...?!-Mwi ci, rybi eb! Nie z wieloryba, czekaj... Z dorsza! Przyjrzyj si, z dorsza, mur beton!W Janeczce zainteresowanie przezwyciyo odraz. Pochylia si nad psim osigniciem, usiujc nie oddycha. Paweek patykiem obrci zdobycz.Rzeczywicie by to eb gigantycznego dorsza. Jego rozmiary byy tak monstrualne, e mimo stanu dalekiego od wieoci, budzi podziw. Wrcz nie pozwala przej obok siebie obojtnie. Myl o pozostawieniu go na pastw losu lub wrzuceniu do wody nawet nie zawitaa w umyle tak siostry, jak i brata. Narada, co z tym fantem zrobi, od razu nasuna pewne skojarzenia.-Leniczy to mia na cianie - przypomnia Paweek. - Same takie szkielety. Pamitasz?-Ale on mia rogi! - zaprotestowaa Janeczka.-Rybi mord te mia. Szczupaka. Stercza z tymi wszystkimi zbami! Tylko troch mniejszy od tego!"-Ale to byy same koci! A ha tym tutaj jest miso!-Miso jak miso - skrytykowa Paweek. - Ja bym nie zjad... Na tamtych te byo chyba miso, ale on co... Ju wiem! Przypomniaem sobie! On mwi, e to si kadzie na mrowisku i mrwki, zeraj wszystko, i zostaje sam szkielet! Mwi, e tak robi!Janeczka bya pena waha i wtpliwoci.-Mrwki... To znaczy, e co, e mrwki jedz miso? I jeszcze takie...?-Czy takie, to nie wiem. Ale w ogle, to... Czekaj! Czytaem o czym takim, e jakie dzikie plemiona przywizuj wrogw do mrowiska i mrwki rbi takiego wroga, a kurz leci! I zostaje sam szkielet.-I do czego im ten szkielet?-Nie wiem, moe te przyczepiaj na cianie, l Ale ty si zastanw, to jest due, zanim zer caego, pi razy si zamiardnie! I jako im smakuje.-No owszem... Taki dziki szkielet wystarczy na dugo. Moe i jedz...Dziki szkielet przesdzi spraw. Zapado postanowienie dostarczenia dorsza do mrowiska. Nieco kopotw nastrczy tylko transport woniejcego przeraliwie brzemienia. Obarczenie nim Chabra odpadao, Paweek mia obawy, e pies cinie zbami za mocno i pogniecie, Janeczka uwaaa ciar za zbyt wielki i niewygodny, mimo i Chaber prezentowa wyran sympati do rybich szcztkw. Wida byo, e przy wleczony eb uwaa za najpikniejsz zabawk, jak zdarzyo mu si w yciu posiada.Znaleli w kocu patyk, ktrym przebili eb na wylot, i nieli go za oba koce. Trudnoci w drodze powrotnej nie ulegy zmniejszeniu. Dopiero teraz uwiadomili sobie, jakim bdem byo pozostawienie w grajdole sandaw. Po piaszczystej drodze szo im si niele, ale dalej w gbi lasu pojawiy si sosnowe igy, szyszki i korzenie, kujce bose podeszwy. Patyk z dorszem utrudnia ruchy.-Wicej niczego nie nios! - oznajmi stanowczo Paweek. - eby tu zoto leao albo brylanty i granaty, nie bior!Chaber, ktry usysza wyrany rozkaz powrotu domu, prowadzi po swojemu. Niekiedy bieg drog, niekiedy zbacza i rusza na przeaj, przez las. Niewtpliwie szed na azymut, wybierajc najkrtsz tras, jego pastwo jednake przebywali doy i gry resztkami si. Ju wydawao si, e cz ciaru odpadnie, kiedy na agodnym, trawiastym garbie natrafili na drugie mrowisko, ale nic z tego nie wyszo. Mrowisko znajdowao si w samym rodku kpy dzikich r, niezbyt gstych, ale dostatecznie kujcych, eby bose stopy nie zdoay przez nie przebrn. Nie udao im si dosign dorszem mrwek i trzeba byo nie go dalej.-Niepotrzebnie idziemy do domu - stwierdzia Janeczka, ruszajc po kolejnym odpoczynku. Paweek spojrza na siostr prawie z przeraeniem .-A gdzie ty chcesz i?-No, do domu, ale nie od razu. Najpierw dziki i szkielet. Z domu musielibymy lecie z powrotem!-A, rzeczywicie. Nie dadz nam lecie z powrotem, bdzie obiad.-Kolacja - poprawia smtnie Janeczka. - Obiad ju dawno by. Gdzie im ten chleb pooymy?-Nie wiem. W tych chaszczach chyba, nie?-Nie wiem, w ktrych chaszczach. Peno tu tego. Lepiej tam, gdzie one cigle chodz. W tych trzcinach.-Moe by w trzcinach. Nad Zalewem. To najpierw chodmy nad Zalew, a potem do mrwek. Mrwki bliej domu.-Bardzo dobrze, Chaber zapamita miejsce. I wieczorem przyjdziemy podglda.-Rany, ale bdzie draka! - westchn Paweek, po socu oceniajc spnienie na obiad.Draki jednake nie byo, pastwo Chabrowiczowie bowiem oczekiwali swoich dzieci na play. Kiedy pnym popoudniem pani Krystyna zdecydowaa si zostawi na posterunku ma, a sama wrcia do domu, dzieci ju byy. Siedziay w azience i myy nogi. O tym, e wrciy zaledwie pi minut wczeniej, pani Krystyna nie wiedziaa, bya przekonana, e czekaj ju dawno, i za spnienie obiadu obwinia siebie. Dzieci starannie unikay wyprowadzenia jej z bdu. Pana Romana sprowadzi z play Chaber, z ktrym razem wesza do pokoju nieznona wo i zaraz po obiedzie trzeba byo kpa psa.Potem nadcignli inni mieszkacy willi i pojawia si zapowiadana wczeniej przez pani Krystyn dziewczynka. Naleao si ni zaj, zoona rano obietnica obowizywaa.Nowa przyjacika nie spodobaa si Janeczce. Imi Mizia nie budzio jej zastrzee, moga si nazywa Mizia, dlaczego nie. Imi jak imi. Inne cechy Mizi byy nie do przyjcia. Przede wszystkim baa si Chabra, co dobitnie wiadczyo, e musiaa by beznadziejnie gupia. Obydwoje z Pawekiem namczyli si straszliwie, nakaniajc j, eby pozwolia si obwcha. Ustawicznie wykrzykiwaa co wyjtkowo kwikliwym gosem, za tre okrzykw wiadczya o niej jak najgorzej.-Ojej, ojej! - kwiczaa, unoszc rce w gr i nie wiadomo po co wspinajc si na palce. - Ojej, mnie zje! On mnie zje! Ojej! Zabierzcie go!

Paweek mrukn pod nosem co, czego za nic i wiecie nie powtrzyby gono, i odwrci si do Mizi tyem, peen wstrtu. Janeczka prezentowaa lodowaty spokj.-Nie zje ci - rzeka zimno. - Jest najedzony.-Ojej! On mnie wcha! Ojej!

Paweek nie wytrzyma.-A co ty chciaa? - spyta gniewnie. - eby ci guziki przyszywa? Pies jest od wchania!-On na mnie patrzy! Ojej! Taki duy!Janeczka miaa tego cakowicie do. Od razu stao si widoczne, e Mizia potwornie skomplikuje wszystkie plany. Bd z ni mieli ciki krzy paski.-Chaber, zostaw j - rzeka z niejakim rozgoryczeniem. - Ju j znasz, to jest Mizia. Paweek, nie ma tu gdzie kotw? Kotw ona si chyba nie boi?Ale Mizia baa si take kotw. Tuste, akome koty siedziay za szop i pilnoway beczki, w ktrej wdziy si wgorze. Zblia si wieczr, byy zatem oywione i chtne do zabawy, ale c z tego, skoro kady skok kota wyrywa Mizi przenikliwy okrzyk strachu i zmusza j do ucieczki. Po zachodzie soca Janeczka i Paweek sami ju nie wiedzieli, co zmczyo ich bardziej: w nadmiernie przeduony spacer, czy towarzystwo Mizi.

-Ta caa Mizia wszystko nam pokiebasi - powiedzia z pretensj Paweek, ukadajc si do snu. - Ju nam pokiebasia. Ani si urwa, ani co... A teraz ciemno kompletnie!-Za dwie godziny wzejdzie ksiyc - oznajmia Janeczka. - Sprawdziam w kalendarzu. Moglibymy i, jeeli si obudzimy. A jak nie, to jutro...-Jakie jutro, co jutro! Niby jak si jej pozbdziemy? A dziki zer chleb i tyle!-Zer i przyjd jutro po nastpny. Tylko ta Mizia... Wiem!Przypyw natchnienia by tak gwatowny, e Janeczka a usiada na ku. Paweek z zainteresowaniem unis gow.-No? Co wiesz?-Wiem, co zrobimy. Pozbdziemy si jej w czasie kolacji!-Ich czy naszej?Janeczka opada z powrotem na poduszk.-Ich, oczywicie. One chodz na niadania, obiady i kolacje do stowki koo portu.-Gdzie koo portu? Ja tam nie widziaem adnej stowki.-Ale nie portu na morzu, tylko portu na Zalewie. Tam jest drugi port i dokoa stoj domy. Stowka i kawiarnia, i sklep, i co popadnie. One tam chodz w tych godzinach, kiedy mamusia nie chce, wic jak pjd o szstej...-Bardzo dobrze! - pochwali Paweek. - O wp do sidmej oddalamy si w nieznanym kierunku. Nie byo mowy, e mamy siedzie i czeka na, ni bez przerwy!-W czasie ich obiadu te si mona oddali w nieznanym kierunku...Na piaszczyste zbocze pierwszy wazi Paweek, usiujcy zachowa jak najwikszy dystans midzy sob i Mizi. Mizia i Janeczka wdrapyway si za nim. Paweek pierwszy przekroczy drog, zagbi si w las i nagle stan jak raony gromem.-Rany koguta! - krzykn ze zgroz. Mizia kwikna i zawrcia, gotowa do ucieczki. Janeczka rzucia si ku bratu i zamara tu przy nim, wstrznita.Widok by okropny. Wielkie mrowisko, wczoraj jeszcze kopiaste i uporzdkowane, dzi znajdowao i si w opakanym stanie. Rozwalone kompletnie, i zrujnowane, wygldao, jakby po nim kto ora. Ziemia wok bya skopana i poryta, po resztkach zdewastowanej budowli biegay okropnie zdenerwowane mrwki. eb dorsza znik bez ladu. Janeczka poczua, e jej co ronie w gardle.-Kto to...? - wyszeptaa zdawionym gosem. - Kto to zrobi...?Wcieky, miertelnie oburzony Paweek ze zoci wzruszy ramionami.-A skd ja mam wiedzie? Chuligan jaki! Barbarzyca! Skoczona winia!-Wstrtny... wstrtny... zwyrodnialec! Co mu zawiniy te mrwki? obuz! Wstrtny obuz!-Pewnie, e wstrtny. I jeszcze jak pory dookoa! Ora tu czy co? I dorsza nie ma. Chyba zear!-Och, moe mu zaszkodzi! - powiedziaa mciwie Janeczka i nagle zreflektowaa si. - Co ty, on przecie strasznie mierdzia! Kto moe zere co takiego?-No to widocznie zabra sobie...Za ich plecami trwoliwie zbliya si Mizia i wycigna szyj, ciekawie ogldajc rozwalone mrowisko. Nie zwracali na ni uwagi. Paweek mamrota pod nosem gniewne inwektywy, Janeczka milczaa, czujc, jak jej si serce ciska. Zarazem rosa w niej zimna nienawi do sprawcy tego mrwkowego nieszczcia.Mizia za ich plecami zatrzepotaa si nagle i odskoczya z przeraliwym kwikiem.-Ojej, oblazy mnie! - piszczaa paczliwie, miotajc si, podskakujc i wierzgajc nogami. - Ojej, one mnie zjedz! Ojej, gryz mnie!Paweek nagle odzyska energi.-Niech ona si zamknie, bo zapominam, co myl! - zada stanowczo. - Tu trzeba przeprowadzi ledztwo. Ja mu tego nie daruj!Janeczka zgodzia si z nim bez wahania.-Trzeba zobaczy, czy na pewno nie ma ba. Moe go nie zabra. Moe gdzie kopn.-Chaber poszuka. Chaber, szukaj ryby! Ty, ona depcze po mrwkach!Mizia miotaa si jak oszalaa, skaczc po skraju rozrzuconego mrowiska. Janeczka chwycia j za rk i odcigna kawaek dalej.-Cicho bd, bo przyjd dziki! - powiedziaa ze zoci! - Jestemy w lesie, tu jest peno dzikw! Chaber...Mizia kwikna przenikliwiej i na moment zamilka ze strachu, nieruchomiejc z szeroko otwartymi, przeraonymi oczami. Nagle wrzasna, podskoczya i znw zacza podrygiwa.-One mnie gryz! Wstrtne mrwki! Ojej! Gryz mnie! Ojej! One mnie zjedz!-Daj Boe jak najprdzej - mrukn arliwie Paweek.-Ja z ni zwariuj - powiedziaa z przekonaniem Janeczka. - Sama jeste wstrtna. Strznij mrwki i nie zawracaj nam gowy. I przesta si drze, bo mwi ci, e naprawd przyjd dziki. Dziki rzucaj si na ludzi.Mizia wpada w niebotyczn histeri. Z zamknitymi oczami prbowaa strzsa z ng kilka zaaferowanych mrwek, cigle jczc i kwilc, tyle, e teraz szeptem. Komunikat o dzikach zrobi swoje. Szeptane kwiki przeszkadzay nieco mniej, mona byo zatem skupi uwag na waniejszych sprawach.-Sprawdzamy lady! - zadecydowa Paweek. - Chaber!Chaber by gotw ju dawno. Czu doskonale zdenerwowanie swoich pastwa, krci si wok nich, przysiadajc sprycie na tylnych apach, zniecierpliwiony, peen oczekiwania, kiedy wreszcie pozwol mu zabra si do roboty. Rybiego ba nie znalaz, ale trafi na trop. Z nosem przy ziemi jeszcze raz obieg mrowisko i poszed w las.Rodzestwo odbyo byskawiczn narad. Janeczka ruchem gowy wskazaa Mizi.-Nie moemy jej zabiera - rzeka popiesznie.-Sama tu nie zostanie - zauway przytomnie Paweek.-I sama nie pjdzie. W ogle nie trafi. O Boe, istna koda na szyi!-Trudno, musisz z ni i. Zobacz, co Chaber powie, i wrc. Wykombinuj tam co...-Dobrze, trudno, niech bdzie. Tylko sam nic nie rb!Paweek znik w lesie za Chabrem. Janeczka z cikim westchnieniem odwrcia si do piszczcej, popakujcej i pojkujcej Mizi. Obejrzaa jej nogi i starannie sprawdzia, czy nie ma na nich mrwek. Uczynia to, rzecz jasna, nie z troski o Mizi, a w obawie, e mrwki, zaniesione zbyt daleko, nie! trafi z powrotem do domu. Zrujnowany, bo zrujnowany, niemniej by to ich dom.Chlipica przez ca drog Mizia rzucia si na play ku swojej matce, zwierzajc si jej ze strasznych przey.-Ojej - powiedziaa matka Mizi i Janeczka wzdrygna si nerwowo. - Pogryzo ci! Ojej! Co ty mwisz, Miziuniu, straszne zwierzta...?! Ojej! Co za jak okropn drog chodz pani dzieci, jak pani moe na to pozwala?! Peno dzikich zwierzt! opady moj creczk...Stropiona nieco pani Krystyna przygldaa si Mizi i jej matce, a potem spojrzaa na wasn crk. Janeczka grzecznie siedziaa na piasku, patrzc w dal wzrokiem penym zadumy. Jej wielkie, niebieskie oczy miay wyraz absolutnej niewinnoci.-Co za zwierzta was opady? - spytaa pani Krystyna niepewnie.-Mrwki - odpara Janeczka uprzejmie. - Chodziy nam troch po nogach.Pani Krystynie zabrako dalszych sw. Pan Chabrowicz unis si, usiad na kocu, krciutko popatrzy na matk Mizi, a potem z wyteniem j wpatrywa si w przestrze.-Mrwki! - wykrzykna ze zgroz matka Mizi. - Cae mrowisko! Miliony mrwek! I dziki! Wszystko tam byo! To jest dziki las!-Dungla - mrukn pod nosem pan Roman,-Jak pani moe pozwala, eby dzieci si tak naraay! Powinny chodzi tylko midzy ludmi, po alejkach! Same w lesie...!-Moje dzieci s zahartowane - powiedziaa sabo pani Krystyna, czujc, e mwi co bez sensu, i nie mogc opanowa lekkiego zamtu w gowie. latka Mizi wydawaa okrzyki tak samo piskliwe jak jej crka.-One mnie jady - pisna paczliwie Mizia.Pani Krystyna uwiadomia sobie nagle, e widzi play tylko jedno ze swoich dzieci. Brakowao drugiego, jak rwnie brakowao psa.

-Gdzie Paweek? - spytaa troch niespokojnie.

-Chodzi z Chabrem po lesie. Zaraz tu przyjd. Chaber uwaa na dziki.

-Ach, wic jednak dziki! - krzykna gwatownie matka Mizi.Pan Chabrowicz podnis si z koca.-Take lwy, tygrysy i lamparty - wymamrota w przestrze. - Janeczka, idziemy do wody!-Tatusiu, czy mrwki jedz miso? - spytaa Janeczka, trzymajc ojca za rce, chlapic wod i udajc, e pywa.-Oczywicie, e jedz. Suchaj, co tam byo w lesie z t Mizia?-Nic. Oblazo j par mrwek. Moe z pi. Tatusiu, czy to prawda, e na mrowisku mona pooy eb i mrwki zjedz miso, i zostanie sam szkielet?-Prawda. Myliwi czsto tak robi. Naprawd oblazo j tylko par mrwek?-No przecie nie oblazy jej dziki! - zniecierpliwia si Janeczka. - Par mrwek i tyle! A tak w ogle to, tatusiu, my z ni nie wytrzymamy.-Nikt by nie wytrzyma - przyzna pan Roman. - Ale wiesz, czasem trzeba si zdoby na troch uprzejmoci. Wasze towarzystwo dobrze jej zrobi...-Chyba nie - przerwaa z nadziej Janeczka. - Mnie si wydaje, e nasze towarzystwo zrobi jej cakiem le... Ju mam dosy tego chlapania, moemy popywa jak normalni ludzie...Paweek pojawi si spniony prawie godzin i nieco podrapany. Porozumie si z nim nie mona byo w aden sposb, bo Mizia trwaa przy nich przyczepiona jak rzep. Dla witego spokoju pozwolili jej uczestniczy w budowie twierdzy z piasku, a krtkiej chwili wytchnienia dostarczya tylko jedna maa meduza, przed ktr Mizia z przeraliwym krzykiem ucieka a pod wydmy.-Co za szczcie, e one jadaj obiady'. - westchn Paweek, kiedy obydwie kwikliwe damy zniky w wyjciu z play. - Mylaem, e tej pierwszej godziny nie bdzie ju nigdy! No wic suchaj. To nie by aden czowiek.Janeczka z wraenia zawalia most na fosie przy twierdzy,-Jak to nie czowiek? Tylko kto? Skd wiesz, e nie czowiek?-aden czowiek by nie poszed tak drog i nie wlaz w takie co, to mowy nie ma! Mylaem, e Chaber woli zwierzyn i czowieka zostawia na koniec, trzy razy wracaem do mrowiska, prosiem go i bagaem na klczkach, zdenerwowa si nawet, ale nic. Cigle swoje. Pokaza, e owszem, azio tam co innego, ale powiedzia, e to niewane i te leciao w las. A najwaniejsze, on si upiera, wcale nie mogo by czowiekiem.Janeczka z wielk uwag wysuchaa tej osobliwej relacji.-I co to byo? Zwierzyna?-Zwierzyna. Nawet wiem jaka. Dziki.-Chaber powiedzia?-Nie tylko. Same powiedziay. Ucieky ze strasznym omotem. I kwiczay jak prawdziwe winie.-Widziae je?!-Nie. Nic nie widziaem, bo akurat byem na dole. Ale syszaem, byy jeszcze bardziej na dole, tam ju w ogle nie ma adnego dostpu. Wleciaem do tego mojego dou z takim hukiem, e chyba si sposzyy i Chaber zaraz do mnie wrci, i przeprasza, e on tam nie pjdzie. Ale doprowadzi jak po sznurku.Zmartwiona Janeczka zawalia nastpny most na fosie. ledztwo niczego waciwie nie wyjanio, nadal nie byo wiadomo, kto zniszczy mrowisko. Nie zamierzali jednak tak atwo si poddawa i pan Chabrowicz zosta wyrwany z drzemki.-Tatusiu, kto oprcz ludzi jada mrwki? - spytaa Janeczka aosnym gosem.Pan Chabrowicz wytrzeszczy oczy na crk.-Pierwsze sysz, eby ludzie jadali mrwki! - odpar ze zdumieniem.-Tote wanie mwimy, e ludzie nie - wyjani Paweek cierpliwie. - Ale jak nie ludzie, to kto?Pan Chabrowicz milcza przez chwil, nieco oszoomiony.-Mrwkojady - rzek wreszcie. - Jak sama nazwa wskazuje.-Tu s mrwkojady?-Nie. Raczej nie...-No to kto? Nam chodzi o to, kto tutaj jada!-Niektre ptaki. Ale w maych ilociach. No i dziki, oczywicie! Take niedwiedzie, ale niedwiedzi tu nie ma. Dziki s.-Dziki?! Jak to?!Pan Chabrowicz oprzytomnia i udzieli wyczerpujcego wyjanienia. O dzikach i mrwkach wiedzia bardzo duo.-Dziki lubi mrwki, ale na og rozwalaj mrowiska tylko w okresie godu, na przykad w zimie. W lecie raczej nie, maj mnstwo innego poywienia. W lecie mog zburzy mrowisko i dobra si do mrwek niejako przy okazji, jeeli co je zwabi.-A co je moe zwabi? - spytaa Janeczka tonem penym napicia.-Jakie poywienie. Jaka padlina, zdecha mysz, kto moe rzuci na mrowisko chleb... Dziki maj doskonay wch, poczuj z daleka. Jeeli przyjd po taki chleb, przy okazji zjedz mrwki, rozryj mrowisko i dobior si do czerwi. Wiecie, do tych biaych jajeczek. Mnstwo razy bywao, e si kado na mrowisku czaszk do oczyszczenia, a przychodziy dziki.-A... - zajkn si Paweek - a... rybi eb? Moe je zwabi?-Ho, ho! Jeszcze jak! Szczeglnie niewiey. Poczuj z drugiego koca lasu. Ryba to dla nich przysmak!Janeczka i Paweek milczeli. Czuli si okropnie. Wykryli zoczyc, ktry spowodowa zniszczenie mrowiska, i odkrycie to lego na nich nieznonym ciarem. Janeczka bya bliska paczu.-No dobra - odezwa si przygnbiony Paweek. - Ale one bez tych mrwek nie umr przecie z godu, nie? Co to jest mrwka dla dzika! Nie musz ich re!-No nie, oczywicie, e nie musz... - Janeczka oywia si odrobin.-A co trzeba zrobi, eby dziki nie mogy zjada mrwek i rozwala mrowiska? To znaczy... No, czy na to jest jaki sposb?'-Jest. Dziki do czsto niszcz mrowiska. Zabezpiecza si je ogrodzeniem i nawet popenia si niekiedy bd. Mianowicie niektrzy nadgorliwcy ogradzaj je wysokimi erdziami, a tak nie wolno robi, bo erdzie zasaniaj soce. Mrwki musz mie soce. Powinno si ogradza czym niskim, poziomym, na przykad skatym konarem albo drutem...Janeczka oywia si nieco bardziej. Jej umys oddawa si ju intensywnej pracy. Przerwaa ojcu.-A dzika ra? Widzielimy wielkie mrowisko w dzikiej ry. Czy dzika ra przeszkadza dzikom?-Kujca okropnie - doda Paweek.-Dzika ra? - zastanowi si pan Chabrowicz. - Owszem, jeeli taka z wielkimi kolcami i odpowiednio gsta... Nawet bardzo im przeszkadza, te kolce je zniechcaj. A dzika ra miewa mnstwo starych pdw, dugich, kolczastych i pozbawionych lici. Nie zasaniaj soca, a zabezpieczenie stanowi bardzo dobre. Poza tym korzenie ry przeszkadzaj dzikom ry. Owszem, dzika ra bardzo dobra...

-Zrobilimy im straszne wistwo - powiedzia ponuro Paweek chwil pniej, bez zapau chlapic nogami w wodzie. - Takie mrowisko!-Wiem, co teraz - oznajmia stanowczo Janeczka. - Odpracujemy to!-Niby jak?Obydwoje chlapali si w morzu, wsparci rkami na jednym materacu. Zeszli do wody, eby spokojnie si naradzi. Monotonny szum fal zagusza gosy.-Posadzimy obok dzik r. Nawet dwie. A oprcz tego...-Skd wemiemy dzik r?-Skdkolwiek. Chociaby spod tamtego mrowiska...-Ale czy one si zakorzeni? Z tym przesadzaniem zawsze jest urwanie gowy i to si potem nie chce przyjmowa.-Tote nie bdziemy ich cakiem wyciga z ziemi, tylko przesadzimy bez naruszania. Wemiemy jaki koszyk, albo co, okopiemy dookoa i przesadzimy ze wszystkim. Taka ra nawet nie zauway, e zostaa przeniesiona w inne miejsce. A oprcz tego przyniesiemy im cukru i tych igie sosnowych, i mchu, eby nie musiay daleko lata po to wszystko. Podetkniemy im pod nos. To jest nasz wity obowizek!Paweek kilkakrotnie kiwn gow, aprobujc pomys. Zastanawia si chwil.- Ale nie spod mrowiska - zdecydowa stanowczo. - Ta ra na mrowisku jest okropnie rozgaziona. Trzeba znale jak pojedyncz... Dwie pojedyncze. No, jakie mae. I cae okopa, i przesadzi.Janeczka ze zmarszczonymi brwiami szukaa w pamici.-Wcale nie widzielimy maych - zauwaya niepewnie. - Same takie wielkie, rozgazione. Nie wiem, gdzie znajdziemy pojedyncz.-Gdzie musi by. Kada ra ma kiedy pocztek dla swojego ronicia. Bdziemy szukali, a znajdziemy, i moemy zacz od razu...Chaber doskonale wiedzia, e jego pastwo czego szukaj. Usiowa im pomc, wszy gorliwie, informowa o kadym rodzaju zwierzyny, zaczynajc od ludzi, a koczc na kretach. Znalaz opakowanie po jogurcie, stary akumulator motocyklowy, zgubione przez kogo w lesie mydo i kilka starych trepw, wszystko na nic. Jego pastwo byli cigle niezadowoleni. Zorientowa si wreszcie, e najbardziej pociga ich nieprzyjemna, niebezpieczna i okropnie kujca w nos rolina, i postara si nawet zapamita zapach tej roliny, odrniajc go od innych. Niestety, dopilotowanie pastwa do ogromnej kpy owego obrzydlistwa rwnie, najwyraniej w wiecie, nie dostarczao im satysfakcji. Nie wiadomo byo, o co im waciwie chodzi.-eby tak mona byo mu wytumaczy, e nam potrzebna nie taka wielka kupa, tylko jeden may krzaczek! - westchn smutnie Paweek. - Znalazby w trymiga. A my co?-May krzaczek trudniej wywszy - zauwaya sprawiedliwie Janeczka. - No nie wiem, co to jest, albo le szukamy, albo te re zaczy rosn sto lat temu i adnej maej ju nie ma. W kocu bdziemy musieli odszarpa kawaek od takiej rozronitej.-I co ci z tego przyjdzie? Wcale si nie zakorzeni!-No to nie ma rady, szukamy dalej...Poszukiwania trway ju drugi dzie. Utrudniaa je Mizia, ktr mieli na karku od niadania do obiadu. niadanie nie stwarzao moliwoci oddalenia si w nieznanym kierunku, Mizia zjadaa je wczeniej i ju czekaa na nich przy schodkach, gotowa do schronienia si w domu na widok kadego kota i psa. Nalegania jej matki byy tak natrtne, e nie mona im byo odmwi i w rezultacie swobod zyskiwali dopiero, kiedy obie panie szy na obiad. Na domiar zego pogoda si zepsua, zacz nawet troch kropi deszcz i las mrocznia.-Z daleka ju w ogle nie widz, co to ronie - oznajmi zniechcony Paweek. - Wcale nie wiem, czy jakiej maej nie przeoczyem.-I tak musimy wraca na obiad! - westchna Janeczka. - Chodmy doem, po drodze podoymy w trzcinach chleba.-A moe bymy tak si wreszcie zaczaili, co? Ze dwa bochenki ju zeary!Janeczka zadara gow do gry i ocenia niewidoczne nad drzewami niebo.-Mona dzisiaj. Wczeniej si ciemno zrobi, bo pochmurno, i moliwe, e dziki wczeniej wyjd.

-Fajnie! Jak tylko ona pjdzie na kolacj, nawiewamy!Deszcz kropi mocniej. Wszystkie dzieci zostay spdzone do domw, Janeczka i Paweek wracali jako ostatni. Na parterze natknli si na jakie dziwne rumowisko i zatrzymali si zdziwieni.Waciciele willi, wynajwszy wszystkie pomieszczenia, zostawili dla siebie jeden duy pokj. Drzwi do tego pokoju byy szeroko otwarte. Wida w nim byo ogromny, przewrcony wr i wysypan ze wielk kup brzowo-szarych kamieni, ktre pokryy poow dywanu i wyturlay si a na korytarz. Wrd tych kamieni siedzia na pododze trzyletni synek gospodarzy i z szalonym zapaem obiema rkami wygarnia reszt z wora. Chichota radonie i podrzuca do gry due bryki.Paweek przyglda si tej zabawie przez chwil, nie rozumiejc, co mu si tu wydaje nie w porzdku. Nagle poj. May chopczyk zgarnia i podrzuca due garcie kamieni bez adnego wysiku. Kamienie przecie s cikie...-Taki silny...? - mrukn z powtpiewaniem w gosie, schyli si i podnis kilka nieforemnych bryek. Podrzuci je w doni.-Ty, to lekkie! - wykrzykn do Janeczki, zdumiony.Janeczka spojrzaa na niego, przykucna i rwnie zacza zbiera bryki, ogldajc je z zaciekawieniem. Chaber, nastawiony na obwchiwanie wszystkiego, co mu wpadnie pod rk, przecisn si do pokoju i pofukujc, wepchn nos w rodek rozwalonego stosu. Jego pastwo nareszcie si czym interesowali, by moe, to jest wanie to, czego szukaj po lesie. Wszy gorliwie i w skupieniu, rozgarniajc rumowisko nosem i apami, chwilami nieruchomiejc, a w jego psiej pamici utrwala si nowy zapach...-Jak ci na imi? - spytaa Janeczka chopczyka, bo jako dotd nie zdya si tego dowiedzie.-Maciu - odpar chopczyk grzecznie. - Buch! Sipiemy!Bryki przesypyway si z lekkim, suchym, szeleszczcym grzechotem. Byy przyjemne do zabawy, przy tym bardzo rnorodne.-Ty, popatrz! To adne - zauway Paweek, trcajc siostr. - wieci troch. Przezroczyste, czy co?Obejrza pod wiato niewielki, paski kawaek, obupany na brzegach i w miejscu obupa poyskujcy zocicie. Rzeczywicie by przezroczysty, rodku janiejszy...-Jezus Mario...! - rozleg si nagle za ich plecami przeraony krzyk. - Synu, co ty zrobi...?!Odwrcili si i ujrzeli gospodarza, ktry wybieg wanie z sutereny i na widok rumowiska chwyci si za gow.-Maciu...? Gdzie mamusia...?! Co ty zrobi, synku, tak nie wolno...! Cay bursztyn wywali!-Jak to? - zdumiaa si Janeczka. - To bursztyn...?Gospodarz, zakopotany i zrozpaczony, zgarnia rozsypane po korytarzu bryki.-Pomcie mi - poprosi. - Ostronie, eby nie nadepta! Co ty narobi, Maciu... Jak on ten wr wycign? Pies, poszed precz! Jeszcze i ten rozgrzebuje!

Odgarniajc bryki, ostronie wszed do pokoju i wyj wr z rk Maciusia. Maciu rykn potnie. Gospodarz cay umazany rybami, prawie straci gow. -Cicho, dziecko! Dobrze, ju dobrze, tatu di ci kawaek... Oddaj to, cicho, nie rycz!Maciu rycza nadal. Z kuchni wybiega gospodyni, drzwi pokoju zaczy si otwiera, z gry wyjrza pan Chabrowicz. Gospodarz i gospodyni usiowali uciszy Maciusia, rwnoczenie zbierajc i zgarniajc porozrzucane stosy. Gospodyni nagle dostrzega wygld swego ma.-Nie ocieraj si o cian! Jak ty wygldasz, odsu si od tego fotela! Tarzae si w tych rybach, czy co?-Skrzynka przewaya i wysypay si na mnie. Czycimy wanie z tatusiem. Wee Maciusia, a ja tu posprztam.-A mwiam, eby zawiz do skupu...Z dou ukaza si pan ubiaski, rwnie umazany rybami, z noem w rku. Przyjrza si zamieszaniu i pokiwa gow.-Zawiz do skupu, akurat - mrukn. - Prdzej by wasne dziecko zawiz do skupu... Dziwne, e jeszcze nie pi na tym...i-Niech mnie tatu nie denerwuje! - wrzasn gospodarz.Lokatorzy taktownie wycofali si do swoich pokojw i pozamykali drzwi, pozosta tylko przechylony przez porcz pan Chabrowicz, ktrego dzieci tkwiy w samym rodku tego czego, co si rozgrywao na dole. Janeczka i Paweek, peni szalonego zainteresowania, w najgbszym milczeniu zbierali na czworakach rozsypane bryki. Chaber pomaga, zrcznie przemykajc si midzy ludzkimi nogami i donoszc up w zbach.Po paru minutach zapanowa spokj. Maciu umilk w kuchni, pan ubiaski wycofa si do sutereny, gospodarz rozejrza si po korytarzu i otar pot z czoa, zostawiajc sobie na wosach nieco rybiej uski. Pan Chabrowicz zszed na d i obydwaj popatrzyli na siebie z nagym zrozumieniem.-Te si ze mnie natrzsa - mrukn gospodarz. - A co ja poradz, e kocham bursztyn. Widzia pan kiedy, jakie to pikne?Pan Chabrowicz pokrci gow i westchn.-Nie miaem z tym do czynienia. Ale rozumiem pana. ona mi cigle co odbiera...-e! - szepn energicznie Paweek. - Mamusia mu odbiera tylko haczyki na ryby, jak je zostawia na krzesach albo przy jedzeniu.-I te wszystkie kawaki do motorw - uzupenia Janeczka. - I farby, i te kleje, co si wylewaj, gdzie popadnie. Ale nic wicej.Pan Chabrowicz i gospodarz ustawiali i zawizywali porzdnie wielki wr. Wsplnym wysikiem wepchnli go za szaf. Gospodarz rozejrza si konspiracyjnie.-To, to jest nic - oznajmi, poklepujc wr. - Mia. Drobnica. Poka panu prawdziwy bursztyn, mam takie rzeczy, jakich pan nigdzie nie zobaczy. Unikaty! Trzeba zapali lamp...Skd z gbi szafy wycign wielkie pudo. Janeczka i Paweek zbliyli si i wycignli szyje. Cigle nie mogli uwierzy, e te szarawe, nieforemne bryki to bursztyn. Wiedzieli przecie, jak bursztyn wyglda, ich matka miaa pikny, jasny, lnicy naszyjnik z bursztynu, ciotka Monika miaa wisior przejrzysty i poyskujcy, dziadek mia mlecznot cygarniczk. Wszystko to byo gadkie, byszczce, bardziej lub mniej przezroczyste, miao kolor miodu albo jasnego zota i wcale nie przypominao tego stosu tutaj. No, moe troch. To, co zbierali, poyskiwao gdzieniegdzie tym ciemnym, miodowym kolorem, ale gwnie byo szorstkie, szarawe i porowate.Gospodarz otworzy pudo. Pene byo duych bry, znacznie wikszych ni tamte, wysypane z wora. Wyj kawaek do paski, wielkoci doni i poda panu Chabrowiczowi.-Niech pan popatrzy pod wiato. Nie w okno. Tu pod lamp...Pan Roman zbliy pask bry do arwki! umieszczonej w niewysokiej, stojcej lampie. Janeczce i Pawekowi wyrwa si jednoczenie okrzyk zdumienia i zachwytu.Niepozorny placek, podwietlony arwk, rozbys nagle jak gwiazda. Znika gdzie szorstka powierzchnia, janiao tylko wntrze wiecce jakby wasnym, wydobywajcym si ze rodka wiatem. Migay w nim jakie dodatkowe byski, a wszystko razem byo tak jasne, e prawie zielonkawe. Wrcz nie mona byo oderwa od tego oczu.-Ale to pikne! - wykrzykn pan Chabrowicz.-A jak! - przywiadczy z satysfakcj gospodarz. - Niech pan popatrzy na to...Pan Chabrowicz obraca pod lamp du bry rozmigotan ciemnym zotem. Janeczka i Paweek wleli mu prawie na gow. Chaber przepchn siei midzy nimi i usiowa wetkn nos do puda.-To samorodek - wyjani gospodarz. - Tamten jasny te. Bardzo rzadko zdarza si jasny samorodek tej wielkoci...- Co to znaczy samorodek? - nie wytrzyma Paweek.- Taki jednakowy ze wszystkich stron, rwnomiernie po wierzchu porowaty kawaek, nigdzie nie obupany. To znaczy, e on w tej postaci, taki jaki jest, przez cae wieki turla si w morzu. Inne, o... takie jak ten, s rwnie poodupywane od wikszej caoci.Z szalonym zainteresowaniem rodzestwo obejrzao du bry, ktrej poowa bya szara i szorstka, a poowa gadka, lnica, poyskujca wewntrznym, miodowym blaskiem. Gospodarz wyj mniejsz bryk.- Ten jest trjkolorowy - oznajmi. - Pod wiato wida. Trjkolorowy to rzadka rzecz, miaem wikszy, ale chyba mi przepad, chocia moe go jeszcze odzyskam. Tu u nas jest jeden, ktry ma trjkolorowy bursztyn wagi dwadziecia cztery deko...W podwietlonej lamp maej bryce wida byo pasma rnobarwnych blaskw, od ciemnopomaraczowych a do jasnotego, prawie zielonkawego. Janeczka i Paweek a dostali wypiekw. Pan Chabrowicz mamrota co pod nosem gosem penym zachwytw. Gospodarz gmera w pudle, wycigajc coraz to inne bryy. Jedna z nich, wielka prawie jak dwie donie zoone razem, przypominaa ksztatem wia, bya mlecznota, na obupanych kawakach powierzchni wida byo przenikajce si ciemniejsze i janiejsze pasma.-Czternacie deko - owiadczy dumnie gospodarz.-Nadzwyczajne! - powiedzia pan Chabrowicz. - Na oko zupenie nie wida tej urody, dopiero wiato...-A to jest mj najpikniejszy - przerwa i zaprezentowa bry ksztatu walca, wielkoci mniej wicej musztardwki, zupenie czarn. - Wyglda jak wgiel, prawda? A niech pan zobaczy w wietle, trzeba wzi w donie...Pan Roman obj walec i przysun do samej arwki, pchajc rce i gow pod abaur.- Nie do wiary...! - wykrzykn zaskoczony.Dzieci wydary mu czarny walec z rk. Omal nie zrzuciy abaura. Widok zapar im dech w piersiach.Z czarnego wntrza bi blask ciemnej, gorcej purpury. Lnica czerwie wygldaa jak ogie. Nie byo wida adnej skazy, adnej innej barwy, tylko ten purpurowy, gorejcy pomie...-I oni chc, ebym ja to sprzedawa - powiedzia gospodarz tonem cikiej pretensji, urazy i rozgoryczenia.-Ale skd sprzedawa! - zaprotestowa gwatownie pan Chabrowicz. - To si powinno oszlifowa, wypolerowa... Pan sam szlifuje?-Nie. Oddajemy do szlifowania. Bywa tu taki...-Prosz pana, a skd to si bierze? - spytaa nieopisanie przejta, zachwycona Janeczka. - Skd ten bursztyn jest?-Z morza. Morze wyrzuca.-Teraz? - zainteresowa si zachannie Paweek.-E, nie. Teraz nie. W zimie, na jesieni, na wiosn... Po duych sztormach, i to nie zawsze. Zaley, jaki wiatr, jaki prd... Teraz to ju w ogle nasz bursztyn si koczy, Port Pnocny zaatwi spraw.-Jak to? - zaniepokoi si pan Chabrowicz. - Co ma do rzeczy Port Pnocny?-Panie, eby pan wiedzia, jakie tam zoa bursztynu zabetonowali! To ju przepado na wieki. W czasie wierce leciay bursztyny jak pi, trzeba to byo przedtem wybra, a potem betonowa. To i nie, zmarnowali wszystko! Coraz mniej tego bursztynu.-I jak to morze wyrzuca, to to si tak zbiera na brzegu? - przerwaa znw Janeczka.-No... zbiera jak zbiera... Troch si zbiera, te mae, ale wiksze trzeba owi.-Jak owi?-Siatkami. Wchodzi si do wody w takich gumowych spodniach na szelkach i wygarnia si siatk. Nieprosta sprawa, bo i ciko, i jakby fala zalaa, atwo si utopi. Ale jak zoe ruszy, jak bursztyn podejdzie...Mod, weso twarz gospodarza opromieni nagle natchniony blask. Patrzc na niego, pan Chabrowicz pomyla, e musi to by co w rodzaju gorczki owieckiej. Upolowa wspania zdobycz, rzuci si na up... Kto by potem sprzedawa takie trofea! Chyba jaki nieczuy pgwek!Gospodarz .wyczu w panu Romanie pokrewn dusz. Znw sign do puda, przegarn bryy.-A tu mam takie z muchami, o! Jeden jest z trawk...Wszyscy ju si nauczyli oglda bursztyn, cztery pary rk operoway pod lamp. Pokazywali sobie wzajemnie jakie yjtka, muszki, czy moe inne owady, kawaki trawek i patykw, zastyge w zocistym wntrzu, nie zawsze dobrze widoczne. Gospodarz wyjania, e dopiero po oszlifowaniu taka zawarto bursztynu staje si wyrana. Janeczka uparcie trzymaa si tematu wyawiania. Paweka zaciekawiy sposoby stosowane przez szlifierzy, pan Chabrowicz zacz sobie przypomina, e teoretycznie wie bardzo duo, bo ju kiedy o tym sysza...Tak byli zajci, e nie usyszeli, jak za ich plecami otworzyy si drzwi.-Jonatan...! - rozleg si peen oburzenia okrzyk gospodyni.Grom z jasnego nieba nie zrobiby wikszego wraenia. Gospodarzowi wyleciaa z rk latarka elektryczna, ktr podwietla kawaek bursztynu z pajczkiem. Zerwa si z krzesa, usiujc rwnoczenie zetrze z obicia lady ryby i ukry pudo. Pan Chabrowicz przerazi si miertelnie i prbowa zasoni sob lamp. Gospodyni z nagan i wyrzutem pokiwaa gow.-Co, Wandziu... - zacz si jka jej m. - Zaraz id... Co si stao...-Stao! - prychna gniewnie pani Wanda. - Tatu tam sam oprawia ryby, ja nady nie mog, a ty co...?!

Pan Jonatan ypn okiem i ju otworzy usta, eby zwali win na goci, ktrzy zawracaj mu gow, ale w ostatniej chwili powstrzyma si. Uwiadomi sobie, e bdzie to chyba troch zbyt nieuprzejme. Pan Chabrowicz czym prdzej przyszed mu z pomoc:-To my tak zajmujemy pani ma. Bardzo przepraszam. To znaczy, dzieci... Wzrok jego nagle pad na Chabra.-To znaczy pies... Taka pogoda, pies wyj nie chce. I dlatego tu siedzimy...Pani Wanda dziwnie jako popatrzya na niego, a potem na psa, ktry swoimi kaprysami dezorganizowa ca robot w domu. Potem spojrzaa w okno, za ktrym deszcz ju dawno przesta pada, i politowaniem pokiwaa gow.-Niech tylko mj m dorwie si do kawaka bursztynu! - mrukna. - Nie wiem, chyba zaczn to przed nim zamyka na klucz...-No i wszystko na nic, moja ona zgada - westchn pan Jonatan. - Niepotrzebnie pan oczernia psa. Id ju, id! Tylko schowam te kawaki...-Tatusiu, co to znaczy, e zoe ruszy? - spytaa Janeczka, wchodzc po schodach na gr.-Nie mwcie mamusi, e ja si tam naraziem - odpar popiesznie pan Chabrowicz. - Jakie zoe?-No, to co pan Jonatan mwi. e jak zoe ruszy i bursztyn podejdzie...-A, to! Wiecie chyba, co to jest bursztyn?-Wiemy. Ta ywica, co kapaa z drzew sto milionw lat temu i potem skamieniaa.-No wanie. W rnych miejscach kapaa i spywaa, tu wicej, tam mniej, niekiedy byo jej mnstwo i tworzyy si cae zoa. Teraz to si znajduje gboko pod dnem morza, takie skamieniae warstwy i bryy. eby to si mogo wydosta na powierzchni, musi zaistnie ruch wody, taki silny, eby poruszyo si i dno. Po jakim czasie ruszy si i zoe bursztynu, szczeglnie jeeli co mu pomoe.-Co pomoe?-Czy ja wiem... Jaki zatopiony wrak, jakie pnie, moe kamienie...-Bomby gbinowe - zaproponowa Paweek.-Owszem. Bomby, wybuchy... Wiercenia, takie jak przy Porcie Pnocnym, pogbianie dna...

Janeczka zastanawiaa si przez chwil.-I tak si czeka, a ono si ruszy? - spytaa z lekk dezaprobat.-Oczywicie, e si czeka, a co mona innego zrobi?-No, jak to... Zepchn te bomby albo wybuchy. I ju!-Gdzie zepchn?-Tam, gdzie jest to zoe do ruszenia.-Ha, gdyby ktokolwiek wiedzia, gdzie ono jest...!-Jak to? - zdziwi si Paweek. - To nie wiadomo?-Oczywicie, e nie wiadomo. Wiadomo mniej wicej, na jakiej gbokoci i oglnie, na jakich terenach. Wiadomo, e od Krlewca do winoujcia. Ale nawet nie wiadomo, w jakich odlegociach od brzegu. To nie jest cigy pas, bursztyn nie ley wszdzie. Wrzucisz bomby, oguszysz ryby, narobisz szkody i na zoe akurat nie trafisz. I co? Lepiej zostawi t spraw morzu, ono zaatwia to znacznie zgrabniej ni ludzie.-Nie, to nie - zgodzi si Paweek. - To teraz powiedz, jak si to szlifuje, e z takiego chropowatego robi si takie wyglansowane.A do koca obiadu pan Chabrowicz przypomina sobie z wysikiem wszystko, co kiedykolwiek sysza o obrbce bursztynu. Janeczka i Paweek byli bezlitoni. Paweek usiowa za jednym zamachem zdoby ca wiedz o nowoczesnych, elektrycznych szlifierkach i wiertarkach, Janeczce najbardziej przypady do gustu stare metody, takie, jakimi posugiwaa si ludno przed wiekami. Wyobraaa sobie brodatego prarzemielnika, ktry w kurnej chacie kamieniem zdziera pierwsz, porowat warstw z bursztynowej bryy, potem j poleruje i wygadza, pocierajc o skr, wen i ptno. Co do tych ostatnich materiaw, pan Chabrowicz nieco si waha.-O ile sobie przypominam, to najlepsza jest podobno bawena - rzek niepewnie. - Zdaje si, e pocieranie o bawenian tkanin ju po miesicu daje idealnie wypolerowan powierzchni.-Po czym? - spytaa Janeczka z oburzeniem.-Po miesicu. A co ty mylaa?

-Suchaj no, mam nadziej, e ten nasz gospodarz nie obdarowa ich jakimi bursztynami w surowym stanie? - powiedziaa z niepokojem do ma pani Krystyna, kiedy dzieci po obiedzie wyszy z domu. - Maj flanelowe piamy. Z baweny. Wolaabym nie widzie ich w strzpach przynajmniej przed kocem wakacji.-Nie - odpar pan Chabrowicz uspokajajco. - Nie ma obawy. Myl, e rwnie dobrze ty mogaby obdarowa kogo wasnymi dziemi...W tym samym momencie na podwrzu Paweek gwatownie pocign siostr i uskoczy za szop.-Ty, dajemy nog! - zawoa ostrzegawczo. - Idzie Mizia!Janeczka wyjrzaa w kierunku drogi.-Rzeczywicie, dopiero teraz wracaj ze swojego obiadu...-Nawet si dziwiem, e jej nie ma, ale wolaem nie pyta. Ciekawe, gdzie si podzieway.Janeczka wzruszya ramionami i zgada od razu.-Jak to, gdzie - rzeka wzgardliwie. - Gow daj, e siedziay gdzie tam i czekay, a deszcz przestanie pada. To cae pokropywanie to dla nich musiaa by straszna ulewa!-Moliwe. Wiesz, sam ju nie wiem... Moe byoby dobrze, eby tak codziennie padao...? Chocia nie, bo jeszcze wcale nie wyjd!Mizia i jej matka weszy do domu.-Nawiewamy! - zdecydowaa Janeczka. - Prdzej, bo wyjrz oknem i mog nas zobaczy!-Przynajmniej mamy do czasu, eby sobie znale naprawd dobre miejsce do tego czatowania! - sapn z zadowoleniem Paweek ju w biegu.-Chaber, do lasu!Znalezienie odpowiedniego miejsca do zaczajenia si na dziki wcale nie byo takie proste. W pierwszej fazie poszukiwa Janeczka i Paweek zaczli przymierza si do trzcin, zapomniawszy zupenie, e jest to teren nie dla nich, lecz dla dzikw. Opamitali si, kiedy nogi ugrzzy im w bagnistym gruncie bez maa po kolana, a wok gw zaczy kry cae chmary sposzonych komarw. Wyleli z bagna i zdecydowali si na nieco suchsze miejsce opodal, pod gstym krzakiem gogu.Zmrok ju zapada, kiedy ulokowali si ostatecznie. Ciemne chmury zasaniay niebo, znw zacza si jakby lekka mawka. Rodzestwo tkwio nieruchomo pod niskimi gaziami, od czasu do czasu tylko bezszelestnie opdzajc si od komarw. Chaber lea obok, skupiony, czujny, peen oczekiwania. Przed nimi cigna si w poprzek piaszczysta droga, zupenie pusta, za ni wchodzi na zbocze las. Przynta w postaci trzech kawakw chleba spoczywaa kilka metrw dalej, na skraju trzcin, w miejscu doskonale widocznym, dziki powinny wyj z lasu, przej przez drog i tam wanie zacz erowa.-Trzeba byo jeszcze woy rkawiczki - wyszeptaa cichutko Janeczka, gniotc okciem komara na doni.-I szklan bani na gow - mrukn rwnie cicho Paweek. - Wa do nosa... Cicho!-Syszysz co?-Jaki samochd jedzie...Czekali w milczeniu. Od strony osady powoli nadjecha osobowy samochd na postojowych wiatach. Cicho mrucza silnikiem i koysa si na wybojach. Przejecha obok nich, oddali si o kilkanacie metrw, przyhamowa i zacz skrca. Po paru manewrach do przodu i do tyu udao mu si zawrci.-Czego on si tu pta? - sykn gniewnie Paweek. - Wyposzy dziki! Nie przyjd...-Moe odjedzie... - szepna Janeczka i z nadziej.Samochd znw przejecha obok nich, tym razem w przeciwn stron, zwolni, zjecha z drogi i zatrzyma si na skraju lasu, zaledwie par metrw dalej. Zgasi wiata, pomruk silnika umilk. W zapadajcym zmroku widzieli jeszcze niele ty pojazdu, z ktrego na razie nikt nie wysiada. Przygldali mu si wrogo, peni urazy i rozgoryczenia, bo krci si i zatrzymywa akurat tutaj, w najlepszym miejscu dla dzikw, to bya zwyczajna zoliwo.Wpatrzony z niechci w nieruchomy ty samochodu Paweek zamruga nagle oczami i mimo woli trci siostr okciem. Janeczka sykna niecierpliwie, bo wpatrywaa si akurat w to samo miejsce. Nie mrugaa oczami, wytya wzrok i wstrzymaa dech.Z samochodu wysiad kierowca, przeszed do i obejrza swoj tabliczk z numerem rejestracyjnym. Wrci do kierownicy i sign rk do rodka...Paweek wyda z siebie ciche pufnicie. Tablica rejestracyjna samochodu wykonaa byskawiczny obrt. Kierowca znw wyszed j obejrze, znw wrci, wsiad i ulokowa si za kierownic. Siedzia nieruchomo i nic nie robi.-Widziaa? - szepn po chwili bezgranicznie przejty Paweek.-Przecie nie jestem lepa - odszepna niecierpliwie Janeczka. - Trzeba zapamita numer.-Troch le wida. Chyba tam jest... Dwie pitki chyba, nie?-Ten od drugiej strony by inny...-Rany, jak na filmie...Dziki chwilowo wyleciay im z gowy, niezwyka scena zaprztna ca uwag. Samochd z obracajcym si numerem rejestracyjnym, to byo co pr wie nie z tego wiata. Janeczk z emocji zaczy piec uszy.-Zapisz na ziemi, bo nie zapamitamy - wyszeptaa.-Kiedy le wida! Czekaj, podkradn si bliej.-To nie drog! Zobaczy ci! Obejd dalej tyu, przele i podkradnij si lasem!Paweek bez namysu zacz si odczogiwa tyowi, kryjc si w gbokim cieniu krzakw. Janeczka po chwili stracia go z oczu. Miaa nadziej, siedzcy w samochodzie kierowca, niewtpliwie jaki zbrodniczy typ, rwnie nie dostrzee w mroku nikego ruchu daleko za swoimi plecami.Miny cae wieki, mrok zgstnia, Paweek przepad. Lecy obok swojej pani Chaber poruszy si nagle, powszy i stan na nogi. Janeczka obja psa za szyj.-Cicho, Chaber, dobry piesek, stj. Nie chod tam. Tu, czekaj...Chaber cigle wszy gdzie w kierunku zbocz za samochodem. Na zboczu co si poruszyo. Janeczce serce zaczo bi w gardle, zdawia j myl, to Paweek taki nieostrony, zazi wprost na samochd...To nie by Paweek. Jaki czowiek zelizgn si z poronitej lasem stromizny, mign midzy drzewami. Kierowca otworzy drzwiczki samochodu. w czowiek wychodzcy z lasu trzyma co w rce, wrzuci to do rodka, wsiad szybko i w tym momencie tablica rejestracyjna znw migna. Rwnoczenie samochd zamrucza silnikiem, zapali wiata pozycyjne i odjecha.

W minut pniej na drodze pojawi si brudny i mokry Paweek.-Ty, gdzie jeste? - zawoa szeptem. Janeczka pucia Chabra i wylaza z czerni pod krzakiem.-No i co...?-Byem tu obok niego! Wcale mnie nie widzia! Zapisaem oba numery, z jednej strony i z drugiej. Ten drugi numer wcale nie jest nasz, to zagraniczny! Pgwek, owietli go, widziaa?Janeczka kiwna gow, zapominajc, e w ciemnociach jej gesty przestay ju by widoczne.-Co on nis? - spytaa zachannie. - Ten z lasu.-Saperk chyba. Wygldao na opat. Kopa pewnie.-Musimy sprawdzi. Umr, jeli si nie dowiem!-Ciemno...-Ale do jutra nie mona czeka, deszcz pada, Chaber jutro nie wywszy! Mamy latark! Gdzie zapisae?-Na ziemi. Czekaj, ktre to drzewo...?-Chaber...-Nie, Chaber zadepcze! Nie wymagaj od psa, eby nie chodzi po ziemi!Odszukanie drzewa, za ktrym kry si Paweek, zajo nieco czasu. Na szczcie teren poszukiwa ograniczony do zaledwie czterech drzew. Powstrzymujc zdenerwowanego Chabra i wiecc latark, odnaleli miejsce, gdzie Paweek usun dar ziemi pod ni pozostawi swoje zapiski.-No i co teraz? - powiedzia z powtpiewa-i, ogldajc wasne, niewyrane gryzmoy, bardziej przypominajce drapanie pazurami ni cyfry. Zabierzemy ze sob ten kawaek gruntu?-Nauczymy si na pami - odpara stanowczo Janeczka. - Trudno, nic nie poradzimy, ty jeden, ja drugi. Co to jest, to co, czwrka, czy sidemka?-Czwrka. A to na kocu to miao by pi. Czekaj, bo nie wiem, co mi tu wyszo. Chyba osiem...-Teraz moemy puci Chabra - zawyrokowaa Janeczka, kiedy ju wzajemnie przeegzaminowali si, zamazali notatki i dla pewnoci przykryli je darni. - Nic nie wida, ale zawsze co zobaczymy. Chaber, szukaj!Chaber bez namysu szurn w las i znik w ciemnoci. Potykajc si na nierwnociach, wpadajc na krzaki, wymacujc drog rkami, wdrapywali si za nim po zboczu. Mokre gazie uderzay w twarze, jakie kolczaste pdy szarpay odzie. Pnie drzew majaczyy niewyranie dopiero z bliska, terenu pod nogami nie udawao si ju rozrni.-Musimy na niego zaczeka! - wysapaa niespokojnie Janeczka. - Wcale nie wiem, czy dobrze idziemy. Nic nie widz. Gdzie jeste?-Tutaj - odezwa si Paweek nieco wyej, przed ni. - Mokro okropnie. Chaber zaraz wrci.Chaber rzeczywicie pojawi si po chwili przed nimi. Bardziej wyczuli go, ni zobaczyli. Znalazszy swych pastwa, szybko zawrci i poprowadzi dalej. Pastwo leli za nim jak muchy w smole. Zniecierpliwiony, zawrci ponownie, zaskomla cichutko i znw pomkn ku grze.Sapic wrd skomplikowanych wysikw, Janeczka i Paweek pokonali wreszcie zbocze i znaleli si na terenie prawie paskim. Pies krci si przed nimi. Rozsuwajc gazie i macajc nogami grunt, posuwali si dalej, jeszcze kilkanacie metrw. Paweek wpad w jaki d, uderzy si w kolano.-Kurcz felek! - sykn. - Tu s jakie wykopy! Ty, zawiec latark!-Zawie - przyzwolia Janeczka. - Ale na krtko...Paweek pstrykn reflektorkiem. Krg wiata wyowi z mroku mokre zarola, d i przekrzywion w nim prostoktn, betonow pyt...-Cmentarz... - wyszeptaa Janeczka i krtki, zimny dreszcz przelecia jej po plecach.-Cmentarz - przywiadczy troch niespokojnie Paweek. - Wlelimy od drugiej strony, wcale nie wiedziaem, e to tu... Gdzie Chaber?-Chaber! - zawoaa Janeczka pgosem. - Piesku...Chaber natychmiast pojawi si w krgu wiata. Caym zachowaniem wskazywa, e naley i dalej, popdza, niecierpliwi si, odbiega, zatrzymywa si i oglda. Jego widok napawa otuch, najwyraniej w wiecie fakt pobytu noc na ponurym cmentarzu nie robi na nim najmniejszego wraenia. Dy do tego, co wydawao mu si wane, tak samo jak w soneczny dzie na ukwieconej ce.Paweek nie gasi ju latarki, ruszyli za psem nieco szybciej, usiujc omija wzrokiem wyaniajce si z mroku zrujnowane nagrobki. Mimo pociechy w postaci Chabra trzeba byo zmobilizowa ca si ducha, eby nie zrezygnowa z poznawczej wyprawy i zwyczajnie nie uciec.Pies doprowadzi wreszcie do celu. Sipicy deszczyk nie zdoa usun ladw woni, ktra go wioda. Najpierw w zwyky sobie sposb wystawi zwierzyn, potem obejrza si, upewni, e pastwo s tu za nim, podbieg kilka krokw i usiad. Paweek zatoczy krg wiatem reflektora.-No tak - powiedzia po chwili milczenia tonem satysfakcji. - To ju co wiemy...Pies siedzia obok grobu, najwidoczniej wieo rozkopanego. Odsunita pyta leaa na mokrej trawie, przygniatajc gazki dzikiego bzu. Ziemia rozsypana bya dookoa, na dnie gbokiego dou poniewieray si kawaki szkieletu.-Wiemy, po co mu bya opata - przywiadczya Janeczka, cakowicie odzyskujc panowanie nad sob. Kwestia rozwikania zagadki bya dla niej znacznie waniejsza ni wszelkie trumny, groby i szkielety na wszystkich cmentarzach wiata nawet o pnocy. - Ale nie wiemy, dlaczego on to rozkopuje. Przecie mu chyba nie chodzi o zastawianie puapek, nie?Paweek uwanie obejrza d.-Jako puapka byoby nieze. Gdyby kto lecia biegiem, mur-beton zaatwiony, rce i nogi pewne. Ale ja bym nie liczy tutaj na latanie biegiem i to jeszcze po ciemku...-Pewnie, e nie. Ja myl, e on czego szuka.-Nawet wiem, czego.-No...?Paweek ze zmarszczonymi brwiami rozmyla jeszcze przez chwil.-To jest hiena cmentarna - rzek zdecydowanie. - Czytaem, e tacy rni rozkopywali groby, eby kra obrczki, piercionki, zote krzyyki i inne takie. Rozkopuje i szuka.Janeczka jaki czas krcia gow, spogldajc to na grb, to na brata i zastanawiajc si intensywnie. Wyjanienie Paweka nie przypado jej do gustu.-Nie - rzeka wreszcie. - To nie tak...-A jak?-No bo zobacz... Akurat tutaj? Piercionki, obrczki i zote krzye. Powinien szuka w takich bogatych grobowcach. No, ksicych. A tutaj byy groby ubogich ludzi...-Skd wiesz?-Z geografii. Tu nic nie ma. Tu bya wie rybacka. Poowy ryb i gospodarka lena, tak byo. I bursztyn. Ludno miejscowa zajmowaa si zbieraniem bursztynu, ale od tego bogaci si Gdask, miasto handlowe, pooone na zachd...Urwaa, z pewnym wysikiem opanowujc odruchow ch wygoszenia caej, kompletnej odpowiedzi na pytanie o bogactwa tego regionu kraju. Nie chodzio teraz o pitk z geografii, tylko o rozwikanie intrygujcej tajemnicy. Paweek rozwaa jej sowa.-Moliwe, jeeli rybacy i ubodzy... Moe by, e nie pchali sobie do grobw tych zotych piercieni... W takim razie, czego on szuka?-Nie wiem...Na Paweka spyno nagle natchnienie.-Wiem! Co z wojny!-Co z wojny?-Ci Niemcy tu siedzieli, mwiem ci przecie! Nie mieli si gdzie podzia, tu woda i tam woda i dookoa wojska radzieckie! Musieli mie sztab i w tym sztabie rozmaite dokumenty. Takie dokumenty z wojny to potwornie wana rzecz. Nie mog wpa w rce wroga. Pewnie je gdzie ukryli, eby potem odzyska i ten jaki teraz szuka tych dokumentw. Myli, e moe w grobie...-Dlaczego myli, e akurat w grobie?-Nie wiem, dlaczego myli, co musi myle, co? Gdzie ma szuka? W okopach?-A gdzie siedzia sztab? Przecie chyba te w okopie?-No pewnie, e nie na drzewie! W okopie, tylko czy wiadomo, w ktrym? Tych okopw tu zatrzsienie, wszystkich przekopa nie da rady! A ten, co chowa, te musia chyba co myle... Zobaczy cmentarz... Ja bym schowa w grobie na cmentarzu.-W kadym razie tych grobw jest mniej ni okopw - zauwaya rozsdnie Janeczka. - Moliwe, e najpierw chce przeszuka wszystkie groby, a potem si wemie za okopy... Czekaj. Chaber co mwi. Zastanowimy si w domu, to jest powana sprawa. Teraz Chaber...Chaber by zdania, e miejsce, do ktrego doprowadzi, zostao ju dokadnie zbadane i obejrzane. Teraz naleao prowadzi dalej. Podnis si, obieg dookoa rozkopany grb i z nosem przy ziemi ruszy po tropie. Odbieg kawaek, obejrza si, wrci, pokrci si nerwowo i znw odbieg. Znw si obejrza i przysiadajc na tylnych apach, niecierpliwie czeka, eby pastwo wreszcie ruszyli si i poszli za nim.- Nie ma rady - westchn z rezygnacj Paweek. - Ciemno, mokro, pno potwornie, ale przez ten deszcz on jutro ju nic nie wywszy. Musimy lecie dalej...Kiedy za prowadzcym psem dotarli do znajomego campingu, czuli si jak po przeprawie przez dziewicz dungl w czasie pory deszczowej. Chaber nie mia cienia litoci. Prowadzi go znakomity wch, nie musia nawet bez przerwy i po ladach. Przesadza doy, skraca sobie drog, bezbdnie trafiajc zawsze na waciwy trop. Wychowany by na psa myliwskiego i odznacza si wyjtkowymi zdolnociami, ktre w obcowaniu z Janeczka i Pawekiem nie tylko nie ulegy przytpieniu, ale wrcz miay szans wielkiego rozwoju. Wymagania, jakiej stawiali mu jego pastwo, zmuszay psa do ustawicznego doskonalenia wrodzonych talentw.Ujrzawszy przed sob znajomy teren campingu, zziajany, zgrzany, mokry i podrapany Paweek zgasi latark. Z okien kilku domkw przebyskiwao wiato, nad pawilonikiem handlowym palia si latarnia. Co byo wida. Po lenych ciemnociach nawet mizerne wiateka robiy wraenie wspaniaej jasnoci.Chaber bez chwili namysu poszed pod drzwi jednego z domkw, powszy pod nimi, cofn si i wystawi zwierzyn. Nastpnie obejrza si na swych pastwa i usiad, peen spokojnej dumy.-Z tego wynika, e ich byo dwch - stwierdzi Paweek nieco zdyszanym gosem, zatrzymujc