józef mackiewicz

53

Upload: vuongnhan

Post on 11-Jan-2017

267 views

Category:

Documents


5 download

TRANSCRIPT

Page 1: Józef Mackiewicz
Page 2: Józef Mackiewicz

SPRAWY WSTĘPNEOD NACZELNEGO

2 TEOLOGIA POLITYCZNA CO MIESIĄC • 5/2014 (9)

CO MIESIĄC

Mateusz Matyszkowicz

redaktor naczelnyCZASOPISMO INTERNETOWE • 5/2014 (9)

Redaktor naczelny: Mateusz MatyszkowiczSekretarz redakcji: Jakub Dybek, Jerzy J. KopańskiZespół i współpracownicy: Ziemowit Gowin, Leszek Zaborowski, Jan Czer-

niecki, Mateusz K. Dziób, Stanisław Starnawski, Michał Dorociak, Adrian Sinkowski, Przemysław Piętak, Monika Bartoszewicz, Tomasz Herbich, Anna Stępniak, Marcin Darmas, Jerzy J. Kopański, Paweł Rzewuski

Redakcja i korekta: Jerzy J. Kopański, Jakub Dybekdostępna na http://www.teologiapolityczna.pl

Teologia Politycznaul. Marszałkowska 87/5, 00-683 Warszawatel. 22 408 84 10 • faks 22 625 17 [email protected]://www.teologiapolityczna.pl

Layout: Can Design (http://candesign.pl)

Kultura polska, podobnie jak i polska polityka, bywa nudna i jednolita. Skupienie na jednym temacie powoduje, że pozostałe idą w odstawkę. Wszelako czas tego skupienia nie jest długi i nie pozwala na pełne doświadczenie. Wkrótce minie przed nami nowa kulturowa błyskotka. Tę migotliwość współczesnej kultury można przeciwstawić solidności jej mistrzów. Jeśli szukamy dobrego przewodnika po tym, jak łączyć dogłęb-ność z różnorodnością, sięgnijmy po Józefa Mackiewicza.

Jakub Lubelski pisał o  płaszczu Mackiewicza, jego warstwach i naszywkach.

Szyjmy więc płaszcze.

Jan Giemza
ISSN: 2353-1010
Page 3: Józef Mackiewicz

SPRAWY WSTĘPNESPIS TREŚCI

TEOLOGIA POLITYCZNA CO MIESIĄC • 5/2014 (9)

5/2014

3

Czy pułkownik Sergiusz Mikołajewicz Miasojedow był szpiegiem?

4TEM

AT N

UM

ERU

HIS

TOR

IA

8 18 22

27 29 31 35

40 49 52

Płaszcz Józefa Mackiewicza Czy Kościół wyklął żołnierzy wyklętych? Towarzysze, gdzie są granice krytyki prasowej?

Takie tam opowiadanie W dzień targowy Tajemnica drugiej cnoty Charles’a Péguy Historie alternatywne Augusta Cieszkowskiego

Zdziechowski. Polska i Rosja między Wschodem a Zachodem

Moralność partykularna czy obiektywna? Przepisy konserwatywneTE

OLO

GIA

KU

LTU

RA

39

Husserla problem...

HIS

TOR

IA ID

EIN

A K

ON

IEC

...

Page 4: Józef Mackiewicz

Paweł Rzewuski

Czy pułkownik Sergiusz Mikołajewicz Miasojedowbył szpiegiem?

20 marca 1915 roku w Warszawskiej Cytadeli został powieszony oskarżony o szpiegostwo na rzecz Niemiec Sergiusz Pawłowicz Miasojedow. Jego śmierć stała się przyczynkiem do napisania przez Józefa Mackiewicza

powieści, która uchodzi za jedną najlepszych w polskiej historii. Kim naprawdę był Sergiusz Mikołajewicz Miasojedow?

TEMAT NUMERUMIASOJEDOW

4 TEOLOGIA POLITYCZNA CO MIESIĄC • 5/2014 (9)

Page 5: Józef Mackiewicz

P ułkownik Sergiusz Mikołajewicz Miasojedow to najbardziej rozpoznawalny z bohaterów powieści Józefa Mackiewicza. Człowiek, który został uwikłany w skompli-

kowaną politycznie grę i zapłacił za to najwyższą cenę. Mackiewiczowi w Sprawie Pułkownika Miasojedowa chodziło o pokazanie bezradności jednostki wobec bezwzględnych mechanizmów historii. Skazany na śmierć pułkownik Miasojedow, wydawał się idealnym kandydatem. Dla Mackiewicza chodziło o przedstawienie nowej sprawy Drefusa i na jej przykładzie pokazać pewne mechanizmy, które ujawniły się w wieku dwudziestym. Czytelnik widział jego dramat i jego bezsilność oraz ślepotę na oczywiste fakty.

Czy prawdziwy pułkownik Miasojedow był szpiegiem? Odpowiedź na to pyta-nie nie jest jest tak jednoznaczna, tak jakby chciał tego Mackiewicz, pomimo, że jego losy przedstawił w sposób dosyć wierny.

KIM JEDNAK BYŁ SERGIUSZ MIKOŁAJEWICZ MIASOJEDOW? Biedny Serioża urodził się 5 lipca 1865 roku w rodzinie właściciela ziemskiego.

Wychowany w dobrym, ale niezamożnym domu został wysłany do czwartego Moskiewskiego Korpusu Kadetów, potem zaś do prestiżowej Aleksandryjskiej Akademii Piechoty, którą ukończył w randze podporucznika.

W czasach swojej młodości Miasojedow cieszył się dużym powodzeniem płci pięknej. Znany był z tego, że z równym powodzeniem łamał serca kobiet, jak i monety w palcach. Przystojny, dowcipny i utalentowany był dla wielu ludzi cudownym towarzyszem. Miał również Serioża trochę wad, łatwo przybierał na wadze, słaby wzrok, oraz nietrwałość w wierności kobietom.

Właściwie historia prawdziwego Miasojedowa nie różni się znacząco od tej, którą przedstawił Mackiewicz, nie będę więc opisywał jej tutaj dokładnie. Po siedmiu latach w wojsku diametralnie zmienił swoje życie i wstąpił do Samodzielnego Korpusu Żandarmerii. Było to posunięcie niezrozumiała, bowiem wśród kolegów z wojska uchodził za kogoś gorszego.

Miasojedow zdawał się jednak tym nie przejmować. W roku 1895 ożenił się z Klarą Goldszmit i dzięki jej posagowi stał się człowiekiem majętnym. Niedługo potem został przeniesiony na

placówkę do Wierzbołowa, czyli tak zwanej bramy do Rosji. To właśnie na niepozornej stacyjce na rubieżach imperium rosyjskiego zawarł dwie znajomości które przypieczętowały jego los. Z  rodziną kupców żydowskich Freibergów oraz z Wilhelmem II, który w dowód sympatii dał mu swój por-tret. Freibergom zapewnił policyjna ochronę, dzięki czemu mogli oni funkcjonować na rynku. Mógł to uczynić, ponie-waż w 1907 roku założył z nimi spółkę „Północno Zachodnie

Rosyjskie towarzystwo Okrętowe”. Decyzja o robieniu interesów z żydow-skimi kupcami wiązała się z rezygnacją z munduru. Z przyczyn prawnych (utrudniającym Żydom zakładania firm) to właśnie Miasojedowa stał się szefem towarzystwa i jak się okazało było to preludium jego nieszczęścia, firma wiązała się z pewnymi problemami. Towarzystwo działało w Liba-wie i było uwikłane w niejasne układy. Szef policji Libawskiej pułkownik Podiuszykin, po tym jak stwierdził, że „Miasojedow kryje żydków swoich nazwiskiem” wypowiedział wojnę spółce.

Miasojedow znany był z tego, że z równym powodzeniem łamał serca

kobiet, jak i monety w palcach

Józef Mackiewicz napisał powieść „Sprawa puł-kownika Miasojedowa” w 1962 roku

TEMAT NUMERUMIASOJEDOW

5 TEOLOGIA POLITYCZNA CO MIESIĄC • 5/2014 (9)

Page 6: Józef Mackiewicz

Serioża chciał się wykaraskać z niewygodnej sytuacji, próbował wrócić do służby w wojsku, ale minister Stołupin stwierdził, że dla niego drogą w wojsku jest już zamknięta. W roku 1910 spo-tkał go kolejny cios, w tragicznych okolicznościach zginął jego ukochany ośmioletni syn Mikołaj. Atmosfera w domu wydaje się być również skrajnie nieznośną, żona Klara grozi Miasojedowowi odejściem, ten zaś popadł w problemy finansowe. I znowu Mackiewicz wiernie przedstawił losy pułkownika. Miasojedow poznaje ministra wojny Suchomolinowa, a tym samym daje się wcią-gnąć w skandal związany z poślubieniem przez ministra rozwódki Jakateriny Wiktorownej. Zdobył zaufanie żony ministra i dzięki kontaktom z małżeństwem Suchomolinowów udało mu się wrócić do służby.

Co dokładnie Miasojedow robił w ministerstwie wojny do dziś nie wiadomo. Być może, jak chcieli przeciwnicy Suchomolinowa, tworzył on na polecenie ministra tajną organizację mają na celu sprawdzającą lojalność korpusu oficerskiego, być może był tylko odpowiedzialny za jakąś działalność kontrwywiadowczą. Ważne, że dał się wplątać w kolejną niejasną sprawę. Zarówno jego protektor jak i sam pułkownik mieli licznych wrogów, wśród których znaleźli się pracow-nicy ochrany, wysocy oficerowie carskiej armii, adiutanci ministra, oraz Aleksandr Guczkow, przywódca jednej z frakcji w Dumie.

Rok 1912 okazał się rokiem intryg, w których celem był nieszczęsny Serioża Miasojedow. W wyniku działań jego przeciwników ujawniono do publicznej opinii informację, że cały czas jest udzia-łowcem Towarzystwa Morskiego, że jest zamieszany w przemyt imigrantów oraz utrzymuje kontakty z Żydami. To wystarczyło, aby Miasojedow był skompromitowany. Kolejnym krokiem był zmasowany atak w prasie na osobę pułkownika, w wyniku którego ten pojedynkował się z jednym z dziennikarzy. Koniec końców były żandarm znowu stracił pracę i został zmuszony do powrotu do towarzystwa okrętowego

W roku 1914, już po tym jak wybuchła Wielka Wojna, Miasojedow słał listy o ponowne przy-jęcie go do służby. Próbował dostać przydział jako wywiadowca, jednak nic z tego nie wyszło. W końcu trafił do 6 Armii, ponieważ ciążyła na nim fatalna opinia, nie zdołał uzyskać dobrej posady i został jedynie gwardzistą pomocniczym. Ostatecznie udało mu się trafić do 10 Armii jako wywiadowca i został skierowany na Mazury.

W wyniku defraudacji funduszy przeznaczonych na modernizacje armii i zaniedbań dokonanych

Tylko w sierpniu i wrześniu Niemcy starli w bitwach mazurskich z powierzchni

ziemi pięć korpusów Rosjan

przez ministra wojny siły rosyjskie znalazły się w nieciekawej sytuacji. Rosjanom brakowało zarówno sprzętu jak i wyszkolonych ludzi. Tylko w sierpniu i wrześniu Niemcy starli w bitwach mazurskich z powierzchni ziemi pięć korpusów Rosjan. Druzgocząca klęska położyła kres planom podboju Prus wschodnich. Co więcej, gdyby nie zmiana pogodny, która utrudniła Niemcom natarcie, rosyjskie siły w tym rejonie zostałby najpewniej całkowicie zniszczone. W obliczu klęski, trzeba było znaleźć winnych.

Wtedy wypłynął porucznik Jakow Kołakowski, dzięki zeznaniom którego połączono katastrofę rosyjskiego natarcia z rolą jaką odegrał Miasojedow. Porucznik jeszcze w styczniu trafił do nie-woli niemieckiej i tam zaproponował współpracę Niemcom. Jako niemiecki agent przedostał się do Sztokholmu, gdzie udał się do ambasady rosyjskiej i tam złożył zeznania, zgodnie z którym Miasojedow był ważnym niemieckim agentem, który był odpowiedzialny za klęskę Rosjan na Mazurach. Po krótkim procesie Miasojedow oraz kilkanaście innych osób (w tym jego żona) zostali oskarżeni o szpiegostwo.

DZIEŁO MIASOJEDOWAW dwudziestoleciu międzywojennym została wydana nakładem wydawnictwa Rój w serii

biblioteki geograficzno-historycznej krótka broszurka „Podpułkownik Miasojedow”. Jej autor, były oficer ochrany Breszko-Breszkowski, przekonywał, że Miasojedow był szpiegiem. Właśnie takie przekonanie żywiło większość ludzi w czasach, w których rozgrywał się dramat Sierioży . Były ku temu całkiem poważne podstawy.

Zgodnie z oficjalną wersją wydarzeń historia najsłynniejszego szpiega w historii carskiej Rosji przebiegała w następujący sposób. W zapadłej dziurze, jaką było Wierzbowo, były oficer car-skiej armii, żandarm Miasojedow poznał żydowskich kupców Freidbergów, z którymi wdał się

TEMAT NUMERUMIASOJEDOW

6 TEOLOGIA POLITYCZNA CO MIESIĄC • 5/2014 (9)

Page 7: Józef Mackiewicz

w podejrzane interesy. Ci natomiast byli szpiegami niemieckimi i rychło zwerbowali go. Potem już jako agent znalazł się w środowisku Suchomlinowa i działał na szkodę cesarstwa. Ukorono-waniem jego działalności było przekazanie ważnych informacji wrogowi i doprowadził tym do klęski mazurskiej. Taką wersję wydarzeń przekazał porucznik Jakow Kołakowski

Wersja ta wydaje się jednak mało prawdopodobna. Zeznania Kołakowskiego miały wiele luk i nawet jeżeli Miasojedow był zdającą, to tylko na podstawie zeznań porucznika nie można mu było tego uwodnić. Niemniej skazano go na śmierć. Wydaje się, że zatem, że Serioża został kozłem ofiarnym.

Wydaje się zatem, że Mackiewicz miał rację, pisząc, że Miasojedow szpiegiem nie był. Pytanie tylko dlaczego akurat Miasojedow został skazany na śmierć. W swojej książce William Fuller wskazał pięć możliwych scenariuszy odpowiedzi na to pytanie.

Po pierwsze (jest to najmniej prawdopodobne), został w aferę wplątany przez Niemców, którzy postanowili zasiać zamęt w szeregach armii przeciwnika. Nie widomo dlaczego akurat były żandarm został wybrany na kozła ofiarnego, być może był to przypadek. Zgodnie z drugim scenariuszem za jego oskarżeniem stał spisek wojskowo-polityczny w sztabie rosyjskim. Ktoś z wysoko postawionych ludzi postanowił znaleźć szpiega i wybór padł właśnie na Sergiusza Miasojedowa. Możliwa jest również intryga o podłożu romantycznym, w który wplątane były jego liczne kochanki oraz żona ministra wojny. Zgodnie ze scenariuszem czwartym Miasojedow agentem nie był, ale sztab rosyjski ogarnięty chaosem po klęsce mazurskiej zaczął szukać uspra-wiedliwienia i stworzył sobie wersje wydarzeń, zgodnie z którą pułkownik naprawdę zdradził.

Wydaje się zatem, że Mackiewicz miał rację, pisząc, że Miasojedow szpiegiem nie był

Dla wielu ludzi takie wytłumaczenie było najbardziej wygodne. Zgodnie z ostatnią moż-liwością, najbliższą interpretacji Mackiewicza, Miasojedowa padł ofiara nieszczęśliwego splotu wydarzeń. Na jego tragedię złożyły się wydarzenia, które w innych okolicznościach nie zaprowadziłyby go przed sąd, jednak w połączeniu z klęską wojenną i koniecznością znalezienia winnego, trafił przed sąd.

O ile trudno jednoznacznie powiedzieć kim był Miasojedow, o tyle łatwiej powiedzieć, jakie owoce przyniosła jego sprawa. W wyniku zdemaskowania spisku, którego miał być głową, w Rosji zapanowała szpiegomania, w wyniku której cały kraj pogrążył się w paranoi. Wszę-dzie widziano zdrajców ojczyzny i każdy był podejrzany. Jak przekonuje Fuller to właśnie wtedy rozpoczął się początek końca Wielkiego Imperium. Atmosfera niepewności podko-pała autorytet armii, który po klęsce z Mazur był i tak marny. Potem zaś doszedł Rasputin, wystąpienia pozycji i w końcu rewolucja lutowa. Ale tego wszystkiego powieszony w cytadeli Serioża wiedzieć nie mógł.

Mikołja Breszko-Breszkowski, Szpie-gostwo wielkiej wojny. Podpułkownik

Miasojedow, Warszawa, Rój, 1926.

William C. Fuller, Prawdziwy koniec carskiej Rosji: szpiegomania i zmierzch

imperium, Warszawa, Bellona, 2008.

Józef Mackiewicz, Sprawa Pułkow-nika Miasojedowa, Kraków: „X”, 1985.

Bibliografia:

TEMAT NUMERUMIASOJEDOW

7 TEOLOGIA POLITYCZNA CO MIESIĄC • 5/2014 (9)

Page 8: Józef Mackiewicz

Jakub Lubelski

Tu na warszawskim bruku, w te dni zgiełkliwe, płomienne i oszałamiające, przenoszę się myślą do dalekiego miasta mych marzeń, wzbijam się wzrokiem ponad ten kraj niski, rozległy i fałdzisty, jak płaszcz Boga zrzucony kolorową płachtą u progów nieba1.

J ózef Mackiewicz, znany z nieprzejednanej postawy antykomunistycznej, funk-cjonuje we współczesnej świadomości jako pisarz tylko jednego obozu polityczno-kul-

turowego. Znakomite, dogłębne analizy bolszewizmu z Drogi donikąd, zawarta w Nie trzeba głośno mówić krytyka prosowieckiej polityki prowadzonej przez aliantów i Komendę Główną AK, wojna polsko-bolszewicka w Lewej wolnej – to wszystko czyni z Mackiewicza pisarza głę-boko politycznego, a jednocześnie (wbrew potocznym opiniom) nienadającego się na oczywi-stego patrona środowisk odwołujących się do jego poglądów.. Mackiewicz najlepszy jest dla tych, których pociąga pełna swoboda dyskusji politycznej. Krąg ten może się rozszerzyć, gdy do czytelniczej wyobraźni dotrze inna – wciąż jeszcze nie dość dobrze znana2 – twarz autora Kontry: Mackiewicz metafizyczny.

1 Bruno Schulz, Republika marzeń, w: Bruno Schulz, Proza, Kraków 1964, s. 400

2 Te zaległości są powodowane także innymi uprzedzeniami, o których opowiem później w niniejszym

artykule.

BÓG UKRYTY W MATERII PISARSTWA

PŁASZCZJózefa Mackiewicza

TEMAT NUMERUPŁASZCZ MACKIEWICZA

8 TEOLOGIA POLITYCZNA CO MIESIĄC • 5/2014 (9)

Page 9: Józef Mackiewicz

MACKIEWICZ NIE TYLKO POLITYCZNYNie przeciwstawiam metafizyki polityce, bo właśnie

ten metafizyczny aspekt twórczości Mackiewicza pragnę postawić w centrum uwagi. Ciągłe podkreślanie wybu-chowego potencjału politycznego jego pisarstwa nie wydaje się już – według mnie –wystarczające. Zresztą zdaniem Włodzimierza Boleckiego, wybitnego znawcy (i popularyzatora) autora Nie trzeba głośno mówić, „myśle-nie Mackiewicza nie było związane z żadną doktryną. Jego antykomunizm był światopoglądem, a nie ideolo-gią. Dlatego też jest nieporozumieniem wpisywanie jego myśli w terminy współczesnego życia politycznego, a szczególnym nonsensem jest dziś czynienie z pisarza patrona polskiej prawicy. Ci, którzy tak robią, zdają się zapominać, że Mackiewicz uważał nacjonalizm endecki za jedno z głównych nieszczęść historii Polski, a stosunek pisarza do polityki Watykanu czy mniejszości narodo-wych zbliżał go zdecydowanie do postawy liberalnej – w najbardziej potocznym znaczeniu tego słowa. Dewizą pisarza były po prostu słowa: >>żyj i daj żyć innym<<”3. (Pogląd Boleckiego zdecydowanie zachęca do obserwacji pozapolitycznych walorów tej prozy, takie próby zresztą były już podejmowane.

Jeszcze w  latach dziewiećdziesiatych o  Bogu

3 W. Bolecki, Prawda rzucona w oczy świata, „Rzeczpo-

spolita/Plus–Minus” nr 13/2002.

u Mackiewicza pisał Ryszard Skwarski, kilka lat temu sto-sunkiem pisarza do Kościoła katolickiego zajeli się w tek-stach Wacław Lewandowski oraz Krzysztof Dorosz SJ. Z kolei Maciej Urbanowski dostrzegł metafizyczny poten-cjał Mackiewicza w tomie nowel Ściągaczki z szuflady Pana Boga. W 2010 roku Sebastian Reńca opublikował repor-taż Nasz Święty z Popiszek4, powstały na podstawie faktów opisanych przez Mackiewicza w Drodze donikąd. Szcze-pan Twardoch –po sukcesie Morfiny i udzieleniu licznych wywiadów – rozpowszechnia opinię o Sprawie pułkownika Miasojedowa jako najwybitniejszej polskiej powieści meta-fizycznej XX wieku. Zatem nieznana szerzej metafizycz-ność Mackiewicza była już kilkakrotnie komentowana. Na użytek własnych rozważań sięgnę do Karierowicza – jednej z pierwszych powieści pisarza, współcześnie chyba najmniej popularnej. Wiele wskazuje na to, że właśnie od niej powinno się zaczynać przygodę z  twórczością Mackiewicza. Zresztą przed półwieczem ta książka zbie-rała znakomite opinie. „Nie dziwię się, że Jerzy Giedroyć uważa ten utwór za największe osiągnięcie literackie Józefa Mackiewicza” – podsumowywał jej analizę Włodzi-mierz Bolecki5. „Nie brak wśród nas tale ntów, urzekająca

4 Sebastian Reńca, Nasz Święty z Popiszek, „Opcja na

Prawo” nr 3 (99) 2010.

5 W. Bolecki (Jerzy Malecki), Ptasznik z Wilna, Kraków

1991, s. 405

na przykład jest powieść Józefa Mackiewicza Przyjaciel Flor6 – pisał w swoim Dzienniku w 1954 roku Witold Gom-browicz7, wybrzydzający przecież niesłychanie.

NAJWIĘKSZE OSIĄGNIĘCIE LITERACKIE MACKIEWICZA Książkowe wydanie Karierowicza ukazało się w  1955

roku, a więc prawie równocześnie z Drogą donikąd. Maria Danielewiczowa zwróciła uwagę, że data publikacji pełnej powieści zasadniczo jej zaszkodziła, ponieważ w  1955 roku to właśnie Droga donikąd odpowiadała dużo traf-niej na powojenne potrzeby czytelników. Karierowicz zaś – projektowany pod koniec lat trzydziestych – zasadniczo przedstawia świat przedwojenny. Bohaterowie koncen-trują się na wzajemnych relacjach, biznesach, poszukują spokoju rodzinnego i bezpiecznego domu. A zatem jest to wszystko, co z wojennej perspektywy Drogi donikąd byłoby nie do pomyślenia. Włodzimierz Bolecki dodaje drugi argument, tłumaczący niewielką popularność tego wyjątkowego fragmentu spuścizny pisarza: Karierowicz jest jedyną dużą powieścią Mackiewicza, która nawet w momencie pierwodruku nie mogła budzić zastrze-żeń krajowej cenzury. Rozumiem ten argument tak, że

6 Jest to tytuł części powieści Karierowicz, drukowanej

w paryskiej „Kulturze” i wyprzedzającej publikację całości.

7 Witold Gombrowicz, Dziennik, t. 1, Kraków 2007, s. 150

TEMAT NUMERUPŁASZCZ MACKIEWICZA

9 TEOLOGIA POLITYCZNA CO MIESIĄC • 5/2014 (9)

Page 10: Józef Mackiewicz

to właśnie wyjątkowość tej powieści przekłada się na jej obciążenie. Opis splatających się życiorysów bohate-rów w ostatnich miesiącach wojny polsko-bolszewickiej z 1920 roku, zasadniczo pomijający sprawy polityczne, nie nakręcił sprężyny przekory politycznej czytelników po 1989 roku. Jak się okazuje, polityczność Mackiewicza odpycha od niego tych, którzy mogliby się zachwycić zarówno subtelną analizą psychologiczną, jak i małymi perełkami Karierowicza – opisami przyrody pełnymi piękna i metafizyki.

Druga powieść Mackiewicza – wbrew deklarowanej metodzie pisarskiej, lekceważącej podziały na gatunki – spełnia współczesne kryteria „literackości”. Mackiewicz swobodnie żongluje dokumentem, reportażem, publicy-styką, opracowaniem naukowym, esejem, drażni często i naraża się na zarzut braku literackiej kontroli języka. W przedmowie do Nie trzeba głośno mówić pisarz rekla-mował się i autodiagnozował tak:

Jestem zwolennikiem w twórczości literackiej swobody nie-ograniczonej. Dziś zwłaszcza, gdy próby obalenia krępu-jących twórczość kategorii prowadzą do licznych ekspery-mentów, nieraz daleko idących, jak np. tworzenie z powieści »antypowieści« itp. – surowe przestrzeganie podziału na »fiction« i »non-fiction« wydaje mi się anachronizmem. Nie chcę przez to powiedzieć, że jestem przeciwnikiem utar-tych konwencji. Chcę tylko uprzedzić czytelnika, że moja

powieść tych konwencji nie przestrzega.⁸Tymczasem wcześniejszy Karierowicz wydaje się spełniać

– tak lubiane w dzisiejszej polityce wydawniczej – kryte-rium jednorodności języka i względnej stabilności nar-racyjnej. To właśnie owa względna jednorodność, obok braku eksponowanych wątków polityczno-historycz-nych, każe podtrzymać przekonanie, aby kontakt z Mac-kiewiczem rozpoczynać od właśnie tej powieści.

O  czym jest zatem owa „urzekająca” historia Flora? Moglibyśmy powiedzieć, że Karierowicz to opowieść o fałszowaniu i zakłamywaniu własnej biografii; to opo-wieść o tym, jak przez zupełnie przypadkowe zrządzenia losu przeciętniak zostaje bohaterem narodowym. Takie rozumienie powieści jest wzmacniane choćby przez sam tytuł, który – mimo że uwypukla inny walor powieści: jej konstrukcję godną kryminału najwyższej próby – nie jest jednak fortunny. W miasteczku na wschodzie Polski, położonym nieopodal wielkiej puszczy (będącej bardzo ważnym bohaterem powieści Mackiewicza!), zatrzymuje się oddział ułanów, wśród których znajduje się Leszek – tytułowy karierowicz. Żeby uniknąć przykrego obo-wiązku służby wojskowej, a nie zaznać wstydu, Leszek pozoruje chorobę i pozostaje w miejscowym szpitalu. Jak się zdaje, nie gasi to jego, wciąż się tlącego, pragnienia wolności. Pierwsza część utworu rozgrywa się w szpitalu.

8 J. Mackiewicz, Nie trzeba głośno mówić, Londyn 2011,

s. 7

Tu poznajemy Flora – mężczyznę z puszczy, a zarazem przedziwnego strażnika szpitala, Marka – żołnierza cier-piącego na chorobę weneryczną, Nastkę, jej przełożoną – charyzmatyczną pielęgniarkę Helenę, miejscowego lekarza Dawidowskiego, który w zależności od okupanta dopasowuje swoje nazwisko: przy bolszewikach nazywa się Dawidow, przy Litwinach – Dawidauskas, przy Ukra-ińcach – Dawidenko, a przy Niemcach – Davidoff. Kiedy intryga nabiera rozpędu, Leszek, oszukany przez Flora, rusza samotnie w głąb puszczy. Tam spotyka dwóch star-ców, rani Lubę (przyszłą żonę Flora), a także zostaje napad-nięty i ciężko raniony przez oddział bolszewików. Ów przypadkowy honor przyczyni się do ogromnego awansu. Kolejna partia utworu opowiada losy Leszka – leśnika. Opowieść zatacza krąg, poznane na początku posta-cie powracają i znów odgrywają kluczową rolę w życiu Leszka, a wszystko to dzieje się w niedalekiej odległości od puszczy, od której na końcu się ucieka. Jednak to nie w fabule będziemy się doszukiwać Mackiewicza metafi-zycznego. Nie tu tkwi potęga literatury. Żaden wysiłek streszczenia nie jest skuteczny. Z tą powieścią jest tak, jak pisał Nabokov o fabule u Gogola: „prawdziwa fabuła kryje się za tą oczywistą, zewnętrzną. […] Jego opowieści tylko udają opowieści z fabułami. Przypomina to pewną rzadką ćmę, która wygląda nietypowo, naśladuje wygląd czegoś pod względem strukturalnym zupełnie innego […]”⁹.

9 V. Nabokov, Nikołaj Gogol, Warszawa 2012, s. 158.

TEMAT NUMERUPŁASZCZ MACKIEWICZA

10 TEOLOGIA POLITYCZNA CO MIESIĄC • 5/2014 (9)

Page 11: Józef Mackiewicz

BÓG MILCZĄCY „POGROMCY WATYKANU”Zanim dokonamy przeglądu wybranych fragmentów

powieści, które w  szczególny sposób wydają się pod-kreślać metafizyczny charakter pisarstwa Mackiewi-cza, zadajmy pytanie o duchowość samego autora. Czy Mackiewicz wierzył w Boga? Z jakichś powodów wśród polskich czytelników w okresie PRL utrwalił się pogląd o Mackiewiczu – wrogu Kościoła. Już Krzysztof Dorosz w tekście Pasja jako metoda eksponował zdecydowanie krytyczny stosunek Mackiewicza wobec polityki papieża Jana XXIII oraz Pawła VI. Ich encykliki Pacem in terris oraz Populorum progressio w oczach Mackiewicza świad-czyły o tym, że Paweł VI prowadzi Kościół ku zniszcze-niu i ruinie, a zjadliwe komentarze dotyczące encykliki Jana XXIII pisarz kwitował twierdzeniem, że w efekcie papież prowadzi do wyciągania ręki w stronę komuni-stów i uciszania antykomunistów jako burzycieli ładu i pokoju. Dorosz wykazywał jednak, że – mimo nieprze-jednanej krytyki polityki Watykanu – byli i  tacy (np. jezuita Jerzy Mirewicz, Maria i Wit Tarnawscy czy domi-nikanin o. Innocenty Maria Bocheński, niezgadzający się z autorem Watykanu w cieniu czerwonej gwiazdy), którzy doceniali jego krytykę jako zaczyn dyskusji. Istotnie, fer-ment jest, ale dyskusja – w powijakach… Wacław Lewan-dowski w tekście Umysł religijnie nieobojętny koncentruje się na próbie wyjaśnienia tego, skąd się biorą utrwalone opinie o antyklerykalizmie Mackiewicza i jego niechęci

do religii. Jak wskazuje, wpływ na to mieli Jan Nowak-Je-ziorański oraz Stefan Kisielewski. Lewandowski cytuje także Andrzeja Sulikowskiego, który domniemywał, że Mackiewicz wyszedł z  rodziny religijnie chłodnej, a także zarzucał mu, że w swojej publicystyce koncen-trował się tylko na jednym wymiarze Kościoła – politycz-nym. Lewandowski odrzuca tę krytykę. Trudno się nie zgodzić z autorem tekstu, że absolutnie nie należy łączyć krytycznej postawy Mackiewicza wobec Watykanu ze stosunkiem tego pisarza do wiary. Krytyka „Realpolitik” (czy też polityki uległości) to jedno, natomiast – jak pisze Lewandowski – „osobnym zagadnieniem, wymagającym odrębnego (i obszernego) studium, jest kwestia religij-ności Mackiewicza – powieściopisarza, a zatem kwestia charakteru jego światów przedstawionych”10. Tutaj podej-miemy właśnie taką małą próbę poświęconą Karierowi-czowi. Lewandowski we wspomnianym tekście pisał tak: „[...] na kartach Mackiewiczowskich utworów rozlega się rozpaczliwe wołanie człowieka o Boga, człowieka, którego los zderza się z obecnym w świecie złem i okrucieństwem. Bóg z zasady milczy, choć – jak zaświadcza narrator – »patrzy na pewno«”. Jest więc Bóg Mackiewicza Bogiem milczącym? Waldemar Jakubowski w swym odczytaniu Kontry podjął temat przyczyn takiego, a nie innego postę-powania bohaterów Mackiewicza. Jak pisze komentator, zasadniczo rządzi nimi przypadek, Bóg zaś milczy: „»I jak

10 W. Lewandowski, Umysł religijnie nieobojętny. Józef

Mackiewicz wobec religii, „Ethos” nr 87 – 88 (3-4) 2009, s. 213 – 214

to Pan Bóg na takich nie ciśnie piorunem? Nie rozumiem ja. Ech, tam! Pana Boga zrozumieć, to by za dużo czasu na to stracić trzeba było. Nic tylko myśleć. Gospodarkę zanie-dbać i z torbami pójść«. Pan Bóg dla bohaterów Kontry jest bardzo daleko, aż tak, że nie warto się Nim zajmować. Nie stanowi punktu odniesienia, jest milczeniem lub, co najwyżej, ujawnia się w figurach retorycznych. Postaci nie mają żadnego dostępu do nadprzyrodzonych źródeł wiedzy. Czytelnik, jak i bohater powieści, pozostaje wobec tajemnicy samotny, nie może także liczyć na pomoc sił przyrody. Bezsilność w obliczu przypadku i tajemnicy [...] to stałe elementy towarzyszące postaciom wykreowanym przez autora Kontry”11.

Ryszard Skwarski w tekście Milczenie Boga, czyli agnosty-cyzm Józefa Mackiewicza dokładnie komentuje poszcze-gólne fragmenty Kontry, Sprawy Pułkownika Miasojedowa oraz Lewej wolnej z perspektywy filozofii egzystencjal-nej. Karierowicza pomija. Sięga natomiast po interesujące fragmenty innych powieści i opatruje je komentarzami z Heideggera, Kierkegaarda i Sartre’a bądź sam wyciąga słabo dające się rozumieć wnioski. Nie wiem, co Skwarski chce powiedzieć, kiedy nazywa autora Kontry „pisarzem niewysłuchanych modlitw”. Co ma oznaczać, poważ-nie przecież brzmiąca, uwaga na temat chrześcijaństwa (bardziej teocentrycznego niż chrystocentrycznego), z którym zmaga się Mackiewicz? I wreszcie: jak ma to

11 W. Jakubowski, „Archiwum Emigracji” 2003/2004, s.

235.

TEMAT NUMERUPŁASZCZ MACKIEWICZA

11 TEOLOGIA POLITYCZNA CO MIESIĄC • 5/2014 (9)

Page 12: Józef Mackiewicz

korespondować z  arbitralnym stwierdzeniem Skwar-skiego o egzystencjalnym charakterze agnostycyzmu pisarza? W wielu fragmentach Milczenia Boga autor sięga po cytaty wskazujące na silne zmagania duchowe boha-terów Mackiewicza. Wszystko to jednak sprowadzone zostaje do egzystencjalizmu czy rozumu praktycznego… W niezwykle skrótowej (acz polemicznej wobec Skwar-skiego) części tekstu Wacław Lewandowski pisze: „twier-dzenie Ryszarda Skwarskiego iż powieściowe światy Mackiewicza są konstrukcją agnostyka, jest wynikiem owej przedwstępnej stereotypowej wiedzy, w myśl której krytyk ma do czynienia z twórczością pisarza wrogiego Kościołowi”12. Jak się zdaje, Skwarski nie tylko o tym wie, lecz także się wobec tego dystansuje., Rację ma chyba jednak Lewandowski, który twierdzi, że Skwarski pisze pod tezę ustaloną z góry. A zatem do tej pory udało nam się zarysować obraz Mackiewicza jako zdecydowanego krytyka polityki Kościoła od czasów Soboru Watykań-skiego II oraz jako autora, którego pisarstwo sytuuje się między agnostycyzmem a chłodem i dystansem; może też między bezradnością, głuchotą a ślepotą wobec łaski wiary. Tymczasem lektura powieści Mackiewicza wydaje się prowadzić do interpretacji świadczącej o czymś innym.

BÓG UKRYTY W MATERII PISARSTWATo, co u Mackiewicza przykuwa naszą uwagę najsilniej,

12 W. Lewandowski, op. cit., s. 214

chyba pierwszy zauważył Marian Hemar. Ponad pół wieku temu w recenzji Lewej wolnej napisał: „w pobok nieubłaga-nego nurtu okrucieństwa i gwałtu, czasem cichutko przy-chodzi do głosu w tej powieści delikatność dwóch miłości Józefa Mackiewicza, tej miłości przyrody i, dziwna to rzecz, religijności wyrażonej niespodziewanie, tym bar-dziej wzruszającej”13. Legenda polskiego Londynu zwraca uwagę na słowa oficera Brąkiewicza – bohatera powie-ści: „Jeżeli jest Pan Bóg, a daj Boże, żeby był… To może dowiemy się, jak sprawy stoją naprawdę”14. W dalszej części Brąkiewicz tłumaczy, dlaczego w chwili śmiertelnego zagrożenia szepnął ułanowi Krotowskiemu: „Byle się nie modlić…”. Brąkiewicz uważał, że wobec potęgi boskiego planu w taki sposób sobie nie pomożesz, a jedynie Pana Boga niepotrzebnie zdenerwujesz… Taka „męsko-żołnier-ska duchowość” wzruszała Hemara. Dla mnie kluczowe będzie to, że Hemar w swojej recenzji zaczął opisywać wątek religijności Mackiewicza od dwóch cytatów opi-sujących naturę. Natura, religijność – jest coś na rzeczy?

Do tego odniesie się Wojciech Chudy, którego punkt widzenia jest mi najbliższy. Ten filozof nie pomija tez sformułowanych przez Skwarskiego i Lewandowskiego, a pisze tak:

U Mackiewicza można odczytać całe spektrum opisu, od-

13 M. Hemar, Awantury w rodzinie, Łomianki 2008, s. 370

14 Tamże, s. 371

noszącego się do tej „obsesji prawdziwości”: od „prawdy faktów” do „Tajemnicy prawdy”. Idąc tym tropem, można by zapytać o  miejsce Boga w światopoglądzie pisarskim autora Kontry. Trzeba przyznać, że jest on w tej dziedzinie nader powściągliwy. Wielu historyków i krytyków literatu-ry jest skłonnych postawić tu tezę o agnostycyzmie. Jednak istnieje w tym pisarstwie wiele przesłanek, nakazujących zająć się tą kwestią bardziej wnikliwie. Wyrażane w książ-kach Mackiewicza silne przekonanie o absolutności prawdy i istnieniu transcendencji wartości, przekraczającej zdolno-ści kreatywne człowieka; wyraźna afirmacja różnych form i postaci ducha, przejawiających się zarówno w kulturze, jak i przyrodzie; przede wszystkim zaś wielka apologia wartości człowieczeństwa – przewyższającej indywidualne i zbiorowe możliwości rozumu, wyobraźni i woli jednostek ludzkich, owa „aksjologiczna szala”, która u autora przewa-ża wszelki byt ziemski – świadczą o istnieniu Boga ukryte-go w materii tego pisarstwa¹⁵.

Bóg ukryty w materii pisarstwa – to zaiste pociągające, ale i niejednoznaczne sformułowanie. Chociaż jego urok działa nieporównanie mocniej niż niepewność znacze-nia. Możemy ową „aksjologiczną szalę, która przeważa byt ziemski” rozumieć bardzo dosłownie. Bohaterowie niby tylko wyglądają tęsknie za puszczą, a tak naprawdę – pośrednio – potwierdzają swoją wiarę w nieskończoność.

15 Wojciech Chudy, Józefa Mackeiwicza filozofia człowieka

i polityki, „Archiwum Emigracji” nr 5 – 6, (2002 – 2003), s. 173 – 174

TEMAT NUMERUPŁASZCZ MACKIEWICZA

12 TEOLOGIA POLITYCZNA CO MIESIĄC • 5/2014 (9)

Page 13: Józef Mackiewicz

W  innym rozumieniu trzymają się prostych zasad moralnych, czym intuicyjnie potwierdzają swe czło-wieczeństwo. W jeszcze innym rozumieniu siły natury u Mackiewicza stanowią źródło pewnego ładu, który transcenduje. Wszystkie te trzy perspektywy widzenia odnajdujemy w Karierowiczu.

AKSJOLOGICZNA SZALA, KTÓRA PRZEWAŻA BYT ZIEMSKIJak już zauważył Skwarski, bohaterowie Mackiewicza –

bez względu na deklarowany stosunek do istnienia Boga – mają naturalną skłonność do uznania, poszukiwania, „wyciągania się” ku nieskończoności:

– Eeech, puszcza… – Leszek otworzył oczy i zobaczył nad sobą Flora. To nie było nic nowego: stał koło łóżka i patrzał w okno. Na tle nieba czarno rysował się dach przeciwle-głego domu, a łata w rynnie pobłyskiwała świeżą blachą. – Ech, życie, życie… – westchnął jeszcze raz Flor i oto uczy-nił gest, którego dotychczas Leszek nigdy jeszcze u niego nie zauważył: wyciągnął ramiona do okopconego sufitu, przeciągnął się całym ciałem i w ciągu kilku sekund stał w tej patetycznej pozie, jak gdyby zapatrzony był w tę nie-skończoność, która się zaczyna za każdym dachem każdego, najlichszego nawet miasteczka na globie; spodnie osunęły mu się z lekka w pasie, krótka koszula odwinęła ku górze, ukazując pożółkłą skórę brzucha i pośrodku wielki, ciemny z br udu pępek. Sekundy minęły i Flor wrócił do siebie, siadł na łóżku ociężale i milczał. A Leszek, któremu się zdawało, że w ciągu tych kilku sekund olśniło go niezwykłe odkrycie,

długo jeszcze leżał na wznak i myślał: „Nieskończoność zaczyna się zaraz za dachem… Nieskończoność zaczyna się właściwie wszędzie, trzeba tylko ręce do niej wyciągnąć…”. Po czym przypomniał sobie brudny pępek na brzuchu Flora i odwrócił się do ściany”¹⁶

Nieskończoność, która zaczyna się zaraz za dachem, nieskończoność, do której trzeba tylko wyciągnąć ręce, zderzona z prozaicznym brudem w pępku, ma niezwy-kle intensywną, należną tylko wielkiej literaturze, moc oddziaływania. Wielu czytelników – inaczej niż Skwarski – odnajdzie tu zapewne dający się wyczuć metafizyczny puls pisarstwa Mackiewicza. Jednak na tym nie koniec.

Niezwykły opis przyrody – walki zimy z wiosną – zna-komicie ilustruje intuicję Wojciecha Chudego, który wyraźnie w skazywał na zbliżenie przyrody i duchowości w pisarstwie Mackiewicza. Przyroda ma tu pełnić funkcję konstytutywną dla zdrowego sumienia i moralności:

Wojna na całym Bożym świecie. Długo, zazwyczaj bardzo długo, walczy zima i wypiera wiosnę z raz już zdobytych przez nią pozycji. Teren przechodzi z rąk do rąk. Wiosna okupuje kraj, ustanawia swe porządki, obwieści obowiązu-jące prawa. Jej urzędowe rozporządzenia pisane są przez kwiaty na mchu, szum skrzydeł przelotnych ptaków, przez młode listki, puch wierzb, nocne wołania dzikich gęsi. Śnieg kurczy się jak gąbka, zdycha, leży wreszcie trupem, brudno

16 J. Mackiewicz, Karierowicz, Londyn 2011, s. 63.

się rozkłada i przestaje istnieć. Tymczasem skowronki ro-bią propagandę od świtu do zmierzchu i choć starzy ludzie, podobnie jak stare wrony i stare wróble na każdym dachu, ostrzegają przed nią, większość rzeczy ulega jej całkowi-cie. Na obłysiałe wzgórze wychodzi oracz, a za smugą płu-gu czarny szereg gawronów w poszukiwaniu pędraków. W południe jest ciepło, koń odpoczywa, człowiek skręca machorkę w kawałek zimowej gazety i siny dymek ciągnie do sinego nieba. Ale za puszczą na wschodzie leżą, hen, kraje, siódme rzeki i jeziora, wszystkie jeszcze pod lodem. To ostatnie rezerwy zimy. Gdy wiosna je ruszy, zima rzu-ca wiatr. Walka odbywa się zrazu w powietrzu. Ciężkie bombowce chmur, ładowane śniegiem i gradem, ciągną na spotkanie południa. Płyną i płyną, zasłaniają słońce, pędzą precz agitatorów wiosennych z nieba, opanowuj ąc sieć informacyjną, i wtedy druty na wszystkich szosach huczą i gwiżdżą jednostajną wieścią: huuuu… zima wraca! Zdarza się, że gęsty deszcz przechodzi raptownie w śnieg, pokrywa pierwiosnki, mnie głupią trawę, ugina swym cię-żarem młode pędy, mści się na każdym, kto nieopatrznie dał wiarę propagandzie wiosny¹⁷.

Chudy widział to następująco:

[...] nie chodzi z pewnością o to, żebyśmy mieli naśladować zwierzęta, uczyć się od nich, poddawać „zezwierzęceniu”. Nie chodzi też bynajmniej o biocentryzm. Istotne jest, aby odczytać w środowisku naturalnym to, co dane, i że jest to

17 Tamże, s. 70 - 71

TEMAT NUMERUPŁASZCZ MACKIEWICZA

13 TEOLOGIA POLITYCZNA CO MIESIĄC • 5/2014 (9)

Page 14: Józef Mackiewicz

dane. Jest to rodzaj rewaloryzacji obiektywności w naszej rzeczywistości aksjologicznej. Pojawia się obecnie coraz więcej sygnałów psychologicznych, filozoficznych i literac-kich, które wyznaczają wyraźny kierunek metodologiczny „powrotu ku naturze”, wskazując zarazem drogę wyjścia z niepohamowanej relatywizacji obejmującej dzisiaj sferę norm moralnych. W tekstach Józefa Mackiewicza znajduje się wielka ilość takich sygnałów.18

Na uwagę zasługuje również fragment, w którym boha-ter błądzący w puszczy natyka się na chatę zamieszkaną przez dwóch starców. Przypadkowe odwiedziny Leszka u Mateusza i Jakuba to bodaj jeden z najbardziej symbo-licznych i pięknych fragmentów powieści. To doskonała ilustracja postawy ludzi prostych oraz pewnego dystansu wobec wiary spekulatywnej (mimo silnego zakorzenie-nia i posiadania swego rodzaju silnego, wewnętrznego kośćca):

– Nawet Chrystus mówił – zaczął Leszek – że ptaki niebie-skie nie sieją, nie orzą… i stawiał je za przykład. Mateusz splunął dyskretnie na klepisko i tym razem podtrzymał Jakuba: – To Chrystus, może On wiedział, jak to robić, ale ludziom nie powiedział. Wiadomo, słowo Boże, nie nam do Jego mądrości. – Owszem – podjął Jakub – i ja wiem, że tak powiedział, ale fakt, że człowiek tak nie pożyje, nie siejąc, nie orząc. To fakt. – No, a jak wy żyjecie?! – My, to co innego.

18 W. Chudy, op. ci t. s. 168

Kartofle sadzimy… – odparł niechętnie. – Wiosną brzozy nacinamy, sok puszczamy. Po drugie, my… U nas jest chata. – To znaczy – zareplikował Leszek – chata to najważniejsza rzecz na świecie?! – Najważniejsza – odparł Jakub i zwrócił się do Mateusza: –Dość już chyba obierać, starczy na kola-cję. – Podniósł garnek i zaczął płukać kartofle. – Tak, chata. Najważniejsza. Bez chaty tylko Kain żył. – Leszek wlazł na piec i wyciągnął się na kożuchu. Kain przypomniał mu znowu dzieciństwo. Matka uczyła go Starego Testamentu. W książeczce były ładne obrazki: drzewa, palmy, owoce, zwierzęta. Nigdy nie potrafił zrozumieć, dlaczego to mia-ło być dla Kaina tak wielką karą chodzić sobie po świecie w cieple, z przewieszoną skórą zamiast ubrania. Poczuł, że jest głodny, i z odrazą pomyślał o suchych kartoflach. Trze-ba iść… Trzeba iść dalej.¹⁹

Wszelkie życiowe trudy oraz prostota w podejściu do codziennego znoju opierają się na prostym, ale bardzo mocnym przekonaniu – „u nas jest chata”. Silne prze-świadczenie o nieskończoności, ogromna wrażliwość na naturę i jej wewnętrzny ład, który zdaje się transcendo-wać na życie ludzkie, oraz zdrowy rozum prostego czło-wieka (owo „u nas jest chata”) – oto chyba najważniejsze składniki m etafizycznej wrażliwości pisarskiej Mackie-wicza. Ta materia być może zakrywa to, co cielesne i rze-czywiste w wierze, być może ociepla i pozwala przeżyć, przetrwać codzienną zgryzotę niepewności. W ostatnim

19 J. Mackiewicz, Karierowicz, Londyn 2011, s. 81–82.

z omawianych przeze mnie fragmentów Karierowicza do rangi boskiej materii urasta… płaszcz. Symboliczne pyta-nie Mackiewicza – „ale do rzeczy, czy jest Bóg?” – pozwala jednak traktować tekstylną metaforę na dużo głębszym poziomie, a nie wyłącznie jako efektowną literacko ilu-strację lęku o egzystencję.

PŁASZCZ MACKIEWICZANajpierw – konieczny – obszerny cytat:

Dość o wilgoci, która paruje do nieba, i o ziemi, która pach-nie. O bieliźnie, która faluje na sznurach między pniami topoli, i o emaliowanym, niebieskim z zewnątrz, a białym wewnątrz nocniku z przedziurawionym dnem, wyrzuconym na szczyt śmietnika, i o wronie, która tam spaceruje. Dość o puszczy, odległej o dwadzieścia z hakiem kilometrów. Do rzeczy! Do rzeczy zasadniczej: czy Bóg jest?– Jak sobie chcesz. Ma się rozumieć wierzyć można we wszystko. Tylko, że co innego wiara, a co innego rozum. Ja wierzyć nie bronię nikomu, ale w takim razie nie suń się do mnie z rozumem. – Flor obydwie ręce założył za poręcz ławki i patrzył przed siebie. Siedzieli we czwórkę na ławce w ogródku: on, Naścia, Leszek i Józiuk. – Co ty tam wiesz! – odmachnęła Naścia. – A ty nie wiesz, kiedy ja przekonałem się. Nie wiesz, praw-da? To, co mnie będziesz uczyć, co ja wiem, a czego nie wiem. Ja przekonałem się, jak raz wtedy, gdy u mojej żony nie było palta. – Leszek spojrzał na+ń pytająco.– To znaczy

TEMAT NUMERUPŁASZCZ MACKIEWICZA

14 TEOLOGIA POLITYCZNA CO MIESIĄC • 5/2014 (9)

Page 15: Józef Mackiewicz

ono było – ciągnął Flor – ale bardzo stare i zupełnie złach-manione. Byłem wtedy ogrodnikiem w Briańsku. My z żoną kochaliśmy się bardzo. Ja młody, ona młoda. Ale jakoś noga mnie powinęła się i… Jednym słowem, nie będę dłu-go opowiadał: pracy pozbyłem się, chciałem interes zrobić na boku, nie udał się. I oto żona moja bez palta. A właśnie wiosna nastała, zupełnie podobna do tej, niezwykle wcze-sna. W kożuchu chodzić nie wypada. Jej koleżanki, znajome chodzą mniej więcej ubrane, a ona jak żebraczka; a kupić nie ma za co. Skąd, myślę, pieniędzy wziąć? Nie, żeby w ogó-le: pieniądze, ale tylko na palto. Myślę i chodzę po zaułkach, i zaczynam modlić się, i tak sobie kombinuję: jeżeli Bóg jest, to w żadnym wypadku nie może odmówić pieniędzy na pal-to. Żeby na co innego, na sprawę jakąś złą, czy chociażby nawet dobrą, ale poważną, dla mnie… to rozumiem, to mogą być różne przeszkody. Ale jaka może być przyczyna, żeby odmówił mojej biednej żonie na palto? No, jaka? Co Jemu może zaszkodzić czy innym ludziom, czy religii, czy światu, czy gwiazdom, czy słońcu wreszcie, żeby moja żona miała palto? Nic, nic i zupełnie nic. Takiej przyczyny być nie może. – A co On, miał z nieba tobie zrzucić?! To palto!– Niepo-trzebnie Naścia denerwujesz się. Nie z nieba, mówię, a żeby dał zaraz taką okazję zarobić mnie gdzie nie bądź, uczciwie, i tylko tyle, co na palto. O reszcie ja sam pomyślę. Ale tylko tyle. – Żeby Pan Bóg chciał o każde głupstwo… – Nie prze-rywaj – wtrącił Leszek. Dziewczyna zamilkła ponuro. – Masz rację, Naścieńka, że głupstwo. Dla Boga to nawet milion milionów razy mniej niż głupstwo. Po prostu nic. A ja idę ulicą i proszę Jego już

trzeci dzień. Ludzi mijam, nikt nie spostrzega, bo ja niby to patrzę na boki, a w cichości proszę: „Boże, mówię w swoim sumieniu, daj palto mojej kochanej żonie, no, co Tobie może stać na zawadzie?” Ona biedna, nic mnie nie mówi, a cierpi. Niewielka rzecz, może niewielkie nawet cierpienie. No więc zupełny drobiazg. No to co może Jemu szkodzić? No, jaka może być racja? Rozumiem, żeby mnie nieszczęście jakieś spotkało, jak to się zdarza, nogę odjęło czy rękę, to jeszcze może być za jakieś grzechy moje, a nawet moich rodziców grzechy. Żeby nieszczęście, to powiadają: nieznane są wy-roki boskie. Dobrze, zgoda. Ale tu głupstwo: palto. Za co ją karać takim głupstwem! – A czyż On jej odebrał to palto, czy co! – Nie wytrzymała znowu Naścia. – Nie miała jego wcale, więc… – No, nie przerywaj – wtrącił z kolei Józiuk, który cały aż się przechylił z końca ławki, żeby lepiej wi-dzieć twarz Flora. – No, i co? Dał w końcu? – spytał Leszek. Pauza. Naścia też spojrzała na Flora ukradkiem, nie mogąc powstrzymać ciekawości. – Nie, nie dał. Wszyscy westchnęli i nastało milczenie²⁰Cały fragment – od wezwania „do rzeczy, do rzeczy

zasadniczej: czy jest Bóg?” po Boga, który „nie daje palta” – dostarcza jakiejś niezwykłej siły i przywodzi na myśl przypowieść bądź metafizyczną miniaturkę, co sprawia, że możemy mówić o małym arcydziełku Mackiewicza. Owo palto, możemy sądzić, jest przedziwnym znakiem przewodzącym boską moc. Znakiem przypadkowym

20 Tamże, s. 57–58.

poniekąd, ale przypominającym konkretną scenę w Ewangelii Świętego Marka. Tę, podczas której kobieta cierpiąca na krwotok przepycha się przez tłum do Chry-stusa i mówi: „Żebym choć dotknęła jego płaszcza, a będę zdrowa”21. To właśnie ten moment z całą siłą pokazuje nam, że nie chodzi o magiczną moc odzienia, płaszcz jest bowiem jedynie materią przewodzącą , symboli-zującą wiarę w moc Jezusa, moc uzdrowienia. Chrystus orientuje się, co się stało, i dopytuje: „Kto dotknął mojego płaszcza?”, czym wzbudza zdumienie wśród uczniów, którzy wskazują, że przecież wszyscy naokoło przeci-skają się do niego. Chrystus jednak wiedział, że ta, która dotknęła płaszcza, została uzdrowiona dzięki sile swej wiary. Inny jeszcze krąg asocjacji zauważa Wło-dzimierz Bolecki, który w komentarzu do Karierowicza pisze: „Niezwykłe jest zakończenie tej powieści – jakby rodem z literatury rosyjskiej XIX wieku”22. Żeby skonkre-tyzować ów patronat, zwrócić się można ku Płaszczowi Gogola. I bynajmniej nie z powodu zdania przypisywa-nego Dostojewskiemu („Wszyscyśmy wyszli spod Płaszcza Gogola”), które odnosiło się do całego pokolenia pisa-rzy rosyjskich. Co zatem może nam powiedzieć Gogol o autorze Drogi donikąd? Vladimir Nabokov twierdził, że kiedy Gogol „pozwala sobie na zbliżenie się do swej pry-watnej otchłani i włóczenie się po jej krawędzi, okazuje

21 Mk, 5, 25–31.

22 W. Bolecki, op. cit., s. 405

TEMAT NUMERUPŁASZCZ MACKIEWICZA

15 TEOLOGIA POLITYCZNA CO MIESIĄC • 5/2014 (9)

Page 16: Józef Mackiewicz

się największym artystą, jakiego do tej pory wydała Rosja”23. Zdaniem autora Lolity literatura Gogola odwo-łuje się do „tajemniczej głębi duszy ludzkiej, gdzie cienie innych światów przesuwają się jak cienie bezi-miennych bezszelestnych statków”24. Czy nie będzie to także właściwa charakterystyka dla literatury autora Karierowicza ? W jaki sposób – zapytajmy jeszcze – ów Mackiewiczowski test Flora, swoisty zakład z Bogiem o  płaszcz, koresponduje z  klasycznym przykładem rosyjskiej literatury XIX-wiecznego realizmu? Bohater opowiadania Gogola – Akakiusz Kamaszkin – to radca tytularny, urzędnik wiodący niezwykle monotonne, ciche i spokojne życie, jakby naznaczone etymologią imienia (akakes po grecku oznacza „nieszkodliwy, nie-winny, pobożny”). Gogol, opowiadając historię nada-wania imienia urzędnikowi urodzonemu w nocy z 22 na 23 marca, zwraca uwagę czytelnika na symboliczny wymiar tego imienia. Akakiusz zawodowo zajmował się przepisywaniem dokumentów. Gogol w wielu frag-mentach zdaje się czynić ze swego bohatera postać podobną do mnicha – „gorliwie służył to mało, on służył z miłością”25. Kiedy mu dokuczano w urzędzie, odpowia-dał z gorszącą cierpliwością i pokorą (w czym zbliżał

23 V. Nabokov, Nikołaj Gogol, Warszawa 2012, s. 145.

24 Tamże, s. 154.

25 M. Gogol, Płaszcz, w: M. Gogol, Wybór pism, War-

szawa 1954, s. 234

się do księcia Myszkina – późniejszego bohatera Dosto-jewskiego): „czemu mnie krzywdzicie?”. Jeden z nowych kolegów, kiedy pewnego razu usłyszał to budzące litość pytanie, doznał przemienienia – słowa te zabrzmiały niczym „jam twój brat”. Kiedy poznajemy żywot boha-tera, dowiadujemy się, że posiada on cieniutki i dziurawy płaszcz, będący przedmiotem drwin i powodem udręki. Bohater żyje bardzo skromnie, nie może sobie pozwolić na nowy, a starego nie sposób łatać bez końca. Dogaduje się w końcu ze znajomym krawcem i z ogromnym wysiłkiem – głodując wieczorami, odmawiając sobie kapuśniaku („żywił się duchem, piastując w myśli nieśmiertelną ideę przyszłego szynela”) – zamawia nowe odzienie. Gdy po raz pierwszy przychodzi w nim do pracy, wzbudza powszechny zachwyt otoczenia. Jeden z kolegów zaprasza wszystkich na imieninową herbatę. Dodatkową i oczywi-stą okazją do świętowania jest także płaszcz Akakiusza. Jak wiemy, ów drogocenny nabytek pada łupem zbirów. Próby wyegzekwowania sprawiedliwości natrafiają na obojętność i lekceważenie. W końcu, zziębnięty i zrezy-gnowany, wraca do domu, mocno podupadły na zdrowiu, majaczy jakiś czas i ostatecznie umiera. „Po Petersburgu rozeszły się nagle słuchy, że przy moście Kalinkinowym i w jego okolicy ukazuje się nocami upiór w postaci urzęd-nika, który szuka jakiegoś zrabowanego szynela i pod tym pozorem zdziera ze wszystkich, nie bacząc na rangę i stanowisko, rozmaite płaszcze: na kotach, na bobrach, na wacie, szuby oposowe, lisie, niedźwiedzie – słowem, wszelakiego rodzaju futra i skóry, jakie wymyślili ludzie,

żeby przykryć własną. Jeden z urzędników departamentu widział na własne oczy upiora i natychmiast rozpoznał w nim pana Akakiusza; obleciał go jednak taki strach, że wziął nogi za pas i skutkiem tego nie przyjrzał mu się dokładnie: widział tylko, jak tamten z daleka pogroził mu palcem”26. W końcu widmo Akakiusza odziera z płaszcza „znaczniejszą osobistość”, a ów nieszczęśnik pod wpły-wem tego wydarzenia przeżywa wewnętrzną przemianę.

Płaszcz u Gogola to nie tylko wprost okrycie naszego Pobożnego (akakes), lecz także namacalny symbol odkupie-nia i przemiany. Płaszcz staje się symbolem walki o prze-trwanie również w sensie duchowym. W historii Flora płaszcz staje się symbolem troski o przetrwanie także w warstwie zasadniczej, jednak w warstwie głębszej ma charakter duchowego zmagania. W przeciwieństwie do opowiadania Gogola efekt jest negatywny. Brak nama-calności uniemożliwia Florowi deklarację wiary i umac-nia go w przekonaniu, że skoro Bóg pomimo wielu próśb nie zadziałał, to tak jakby go nie było. Literacki zabieg Mackiewicza koresponduje z opowiadaniem Gogola także w warstwie językowej, w  tak specyficznym pomiesza-niu tonu serio z komizmem i groteską. Flor zdaje sobie sprawę z kuriozalności czy infantylizmu swego zakładu, jednak punkt po punkcie tłumaczy swój sposób rozumo-wania – nie jestem roszczeniowy, chciałem tylko dostać szansę na zarobek, gdyby tu chodziło o mnie, a chodziło

26 M. Gogol, Płaszcz, w: M. Gogol, Wybór pism, Warszawa

1954, s. 245

TEMAT NUMERUPŁASZCZ MACKIEWICZA

16 TEOLOGIA POLITYCZNA CO MIESIĄC • 5/2014 (9)

Page 17: Józef Mackiewicz

o  kochaną żonę – i właściwie przekonuje nas, że ów z pozoru sztubacki żart był czymś wartym namysłu. Borys Eichenbaum, reprezentant szkoły rosyjskiego for-malizmu, w klasycznym eseju Jak jest zrobiony Płaszcz Gogola? najwięcej uwagi poświęcił szczególnej odmianie Gogolowskiej narracji. Jednak i „zawodowiec od narracji” dostrzega metafizyczną warstwę opowiadania. Komen-tując fragment „Tam, w tym przepisywaniu, zwidywał mu się jakiś własny, urozmaicony i przyjemny świat […]. Poza przepisywaniem nic, zda się, dla niego nie istniało”27, zauważa: „Duchowy świat Akakija Akakiewicza […] nie jest znikomy […], ale fantastycznie zamknięty, własny”28. W  innym miejscu Eichenbaum podkreśla przywołane już sformułowanie Gogola dotyczące głównego bohatera Płaszcza: „żywił się duchem, piastując w myśli nieśmier-telną ideę przyszłego szynela”, a także: „jak gdyby był już nie sam, lecz jakaś miła towarzyszka życia zgodziła się odbywać z nim wędrówkę życiową – a towarzyszką tą była myśl o szynelu na grubej wacie, na mocnej podszewce nie do zdarcia”. Zdaniem Eichenbauma Gogol może „zwią-zywać niezwiązywalne, wyolbrzymiać małe i zdrabniać wielkie – słowem, może igrać ze wszystkimi normami

27 M. Gogol, Płaszcz, w: M. Gogol, Wybór pism, Warszawa

1954, s. 233

28 B. Eichenbaum, Jak jest zrobiony „Płaszcz” Gogola?,

w: Rosyjska szkoła stylistyki, wybór, oprac. M. R. Mayenowa, Z.

Saloni, Warszawa 1970, s. 509

i prawami realnego życia duchowego”²⁹.

T a krawiecka metafora interesuje również innego pisarza inter-pretującego Gogola po mistrzowsku. Nabokov w kluczowym

momencie eseju Nikołaj Gogol – we fragmencie poświęconym Płasz-czowi – pisze: „szczeliny i czarne dziury w tkaninie Gogolowskiego stylu sugerują niedostatki tkaniny życia w ogóle. W świecie tkwi coś bardzo niedobrego i wszyscy ludzie to łagodni wariaci dążący do celów, które wydają im się bardzo ważne, podczas gdy absurdalnie logiczna siła nie pozwala im się oderwać od bezsensownych zajęć – to jest prawdziwe przesłanie utworu”30. Mistrzostwo literatury dostrzega wówczas, gdy tkanina jej stylu odzwierciedla „niedostatki tkaniny życia”. To, co widzi Nabokov u Gogola, sami możemy odkryć u Mackiewicza. Gogolowski opis całej gamy płaszczy („na kotach, na bobrach, na wacie, szuby oposowe, lisie, niedźwiedzie – słowem, wsze-lakiego rodzaju futra i skóry”) znakomicie koresponduje z symboliką świata przyrody Mackiewicza. Metafora płaszcza rozumianego jako powłoka, warstwa wierzchnia, odnosi się także do całej fauny i flory w twórczości autora Drogi donikąd. To przyroda i całe jej bogactwo tworzą tę powłokę ziemi – owego Schulzowskiego „płaszcza Boga” – dzięki czemu stają się widocznym znakiem, przewodnikiem czegoś „spoza”. Gogol, Nabokov, Schulz, Mackiewicz; porównania i asocjacje nie stwarzają znaków równości. Pełne są niuansów i zaburzeń, co – jak się zdaje – uwydatnia swoistą dyskrecję „przewodzenia”. W jej materii ukryte jest to, co tak trudno wysłowić, najcenniejsze.

29 B. Eichenbaum, tamż e, s. 509

30 V. Nabokov, Nikołaj Gogoj, Warszawa 2012, s. 148.

TEMAT NUMERUPŁASZCZ MACKIEWICZA

17 TEOLOGIA POLITYCZNA CO MIESIĄC • 5/2014 (9)

Page 18: Józef Mackiewicz

Przemysław Mrówka

T o zdanie dla wielu osób może brzmieć szokująco. Pochodzi z porozumienia zawartego między rządem Rzeczpospolitej Polskiej i Episkopatem Polski w dniu 14

kwietnia 1950 roku i stanie ością w gardle każdemu uważającemu, że Kościół Katolicki jest ostoją polskości i jego konieczną funkcją. I będzie to reakcja mocno przesadzona, choć na pierwszy rzut oka tak nie wygląda.

Mamy rok 1950. Wojna światowa zakończyła się pięć lat temu zwycięstwem Związku Sowiec-kiego, któremu w udziale przypadła kontrola nad terytorium Polski. Jeszcze przed dwa lata kraj będzie nosił nazwę Rzeczpospolita Polska, jeszcze trzy lata miną, nim umrze Józef Stalin, a jeszcze sześć nim umrze Bolesław Bierut. Pięć lat temu odbył się „proces szesnastu”, za rok aresztowany zostanie Rudolf Slánský, László Rajk natomiast już został stracony po pokazowym procesie. Terror stalinowski kwitnie we wszystkich krajach za żelazną kurtyną, zaś budynek na ulicy

Czy Kościół wyklął

„Kościół katolicki, potępiając zgodnie ze swymi za-łożeniami każdą zbrodnię, zwalczać będzie również zbrodniczą działalność band podziemia oraz będzie piętnował i karał konsekwencjami kanonicznymi du-chownych, winnych udziału w jakiejkolwiek akcji pod-ziemnej i antypaństwowej.”

żołnierzy wyklętych?

HISTORIAKOŚCIÓŁ W POLSCE

18 TEOLOGIA POLITYCZNA CO MIESIĄC • 5/2014 (9)

Page 19: Józef Mackiewicz

Koszykowej 6 jest jednym z najbardziej złowieszczych miejsc w Polsce. Po przychylnym stosunku komu-nistów do Kościoła, jakie było okazywane świeżo po zakończeniu wojny, by przytoczyć tylko ślubowanie prezydenckie Bieruta, zakończone słowami „tak mi dopomóż Bóg” jako przykład, nie zostało już nawet wspomnienie. Pius XII, pisząc do biskupów niemieckich list, w którym wspomniał o „12 milionach wypę-dzonych” z zachodniej Polski Niemców dodatkowo pogorszył sytuację Kościoła w Polsce, który zaczął być oskarżany o sprzyjanie niemieckim rewizjonistom i działalność wywrotową i antypolską. Biorąc pod uwagę, że spora część kleru była podczas wojny prześladowana przez okupanta za swoją działalność patriotyczną, oskarżenie to było kuriozalne, nie stanowiło jednak na tle ogólnej polityki władz komuni-stycznych specjalnego wyjątku.

W jakiej sytuacji znajdował się prymas? Mówiąc oględnie, trudnej. Przejęta przez państwo została czołowa katolicka instytucja charytatywna, czyli Caritas, aresztowano publicystów „Tygodnika Warszawskiego” z księdzem Zygmuntem Kaczyńskim na czele, mnożyły się represje wymierzone w kler. Rząd blokował mianowania biskupów, następowały kolejne procesy pokazowe, księży oskarżano o działalność antypań-stwową i szpiegowanie na rzecz Watykanu i Ameryki. Jeszcze w 1945 roku Tymczasowy Rząd Jedności Narodowej wypowiedział konkordat, zawarty między II Rzeczypospolitą a Stolicą Apostolską, pozbawiając w ten sposób Kościół Katolicki jedynego umocowania prawnego w układzie politycznym Rzeczypospolitej Polskiej. W ten sposób pozbawiono go, w pewnym sensie, możliwości działania. Od momentu wypowiedze-nia konkordatu działalności Kościoła nie regulował, ani nie gwarantował żaden akt prawny. Każda aspekt funkcjonowania stawał się zależny od uznania Warszawy, każdy mógł więc zostać arbitralnie anulowany.

Pius XII, pisząc do biskupów niemieckich list, w którym wspomniał o „12 milionach

wypędzonych” z zachodniej Polski Niemców, dodatkowo pogorszył sytuację Kościoła w Polsce

HISTORIAKOŚCIÓŁ W POLSCE

19 TEOLOGIA POLITYCZNA CO MIESIĄC • 5/2014 (9)

Page 20: Józef Mackiewicz

Sytuację mocno utrudniał także ruch „księży-patriotów” oraz PAX Bronisława Piaseckiego, któ-rych działalność „propaństwowa” była przeciwstawiana „obstrukcji” Polski, dokonywanej przez Episkopat.

Wyszyński postawiony został niejako w sytuacji bez wyjścia. Z jednej strony miał zadbać o dalszą możliwość działania Kościoła, z drugiej zaś: nie miał do dyspozycji żadnego instrumentu, pozwalającego mu to zapewnić. Trwała walka na przetrzymanie, do prowadzenia której prymas Polski nie miał żadnej broni. Episkopat za jego namową zgodził się więc na podjęcie kroku, który można było oceniać zarówno jako odważny i zdecydowany, jak i jako podyktowany desperacją. 14 kwietnia 1950 roku podpisane zostało porozumienie między Konferencją Episkopatu Polski i rządem Rzeczypospolitej Polskiej.

Pod tekstem porozumienia widnieją trzy podpisy strony Kościelnej. Są to ordynariusze diecezji płockiej i łódzkiej, odpowiednio biskup Tadeusz Paweł Zakrzewski i biskup Michał Klepacz, oraz sekretarz Konferencji Episkopatu Polski biskup Zygmunt Choromański. Uwagę zwraca zwłaszcza ostatnie nazwisko. Biskup Choromański uznawany jest bowiem za twardego, zręcznego nego-cjatora, bardzo bliskiego współpracownika kardynała Wyszyńskiego i zarazem człowieka zdol-nego do taktycznych ustępstw. Choć podpis samego prymasa Polski na dokumencie nie figuruje, uznaje się, że pismo to jest efektem również i jego pracy, w historiografii zaś przyjęło się mówić o porozumieniu zawartym między Wyszyńskim a władzami państwowymi.

Porozumienie to jest w gruncie rzeczy pewną kapitulacją Kościoła, zamaskowaną jako kompromis. Nie-które zapisy, na przykład punkt 7. „Kościół - zgodnie ze swymi zasadami - potępiając wszelkie wystąpienia antypaństwowe będzie przeciwstawiał się zwłaszcza nadużywaniu uczuć religijnych w celach antypań-stwowych.” można zinterpretować jako przyznanie się do działalności szpiegowskiej lub wywrotowej, o jaką go oskarżano. Podobnie punkt 1. „Episkopat wezwie duchowieństwo, aby w pracy duszpasterskiej zgodnie z nauką Kościoła nauczało wiernych poszanowania prawa i władzy państwowej.”, który również brzmi, jak przeprosiny za domniemane dążenie do obalenia ustroju i obietnicę poprawy. Jeszcze bardziej dobitny jest przytoczony na samym wstępie punkt 8., potępiający działalność podziemia niepodległościo-wego. W zamian za to, rząd gwarantował możliwość nauczania religii, formacji kapłańskich, swobodę działania wydawnictw katolickich i formacji zakonnych, istnienie kapelanów więziennych i szpitalnych oraz możliwość prowadzenia działalności charytatywnej i dobroczynnej.

Treść podpisanej umowy była dla Wyszyńskiego ważna z dwóch podstawowych przyczyn. Pierwszą były same koncesje na działalność, o których wprost traktował tekst. Drugą był sam fakt istnienia porozumie-nia. W sytuacji, kiedy nie obowiązywał konkordat, ten krótki akt, noszący podpisy Władysława Wolskiego,

Porozumienie z 14 kwietnia można uznać jako podstawę do funkcjonowania Kościoła w Polsce

HISTORIAKOŚCIÓŁ W POLSCE

20 TEOLOGIA POLITYCZNA CO MIESIĄC • 5/2014 (9)

Page 21: Józef Mackiewicz

Edwarda Ochaba i Franciszka Mazura, stawał się podstawą prawną do rozmów z władzą. Dopiero dzięki niemu można było mówić o łamaniu umów z Kościołem i protestować przeciwko repre-sjom dotykającym kler, wcześniej bowiem żadna swoboda działalności nie była w żaden sposób zagwarantowana i nie było podstaw, by się jej domagać. Z tego powodu można uznać porozu-mienie z 14 kwietnia jako podstawę do funkcjonowania działalności Kościoła w Polsce.

Czy cena za to była zbyt wysoka? To trudne i skomplikowane pytanie. Nie da się zaprzeczyć, że kosztem było wbicie noża w plecy podziemiu, które z zasady poważało instytucję Kościoła i nie-rzadko uważała ją za swego sprzymierzeńca tak, jak mogli nań liczyć podczas II Wojny Światowej. Wypełnianie postanowień porozumienia podporządkowało Kościół polityce prowadzonej przez rząd PRL, głównie aspektów obliczonych na umocnienie się na tzw. Ziemiach Odzyskanych. Instytucja „polskiej racji stanu”, czyli de facto cele, do których dążyła Polska Zjednoczona Partia Robotnicza i szerzej ruch komunistyczny, stały się dla Kościoła nadrzędne, za wyjątkiem kwestii wiary, gdzie dalej uznawano prymat papieża. Jednak w zamian uzyskano możliwość przetrwa-nia instytucji, która aż do końca istnienia PRL dawała rzeszy obywateli nadzieję na przetrwanie i lepsze jutro. Która stanowiła oparcie dla działalności opozycyjnej i która prowadziła szeroko zakrojoną działalność charytatywną, polepszając los wielu obywateli kraju.

Jak więc interpretować ten akt? Uważam, że nie da się na to odpowiedzieć jednoznacznie. Zbyt wiele jest argumentów świadczących za i przeciw, każdy zaś można uznać za słuszny i zasadny. Dochodzimy do ciekawej sytuacji, kiedy wydarzenie historyczne, bazując na takim samym zbiorze

W moich oczach efekt końcowy usprawiedliwiał ustępstwa, na które

poszedł represjonowany Kościół

faktów, można ocenić zupełnie przeciwstawnie. Za każdym razem czynnikiem decydującym o wyrobieniu sobie zdania będzie nie rozważenie faktów, lecz prywatna opinia osoby interpretującej. W mojej osobi-stej zawarcie porozumienia było wymagającym politycznej wytrawności kompromisem, dzięki któremu zachowano instytucję, która później wydatnie przyczyniła się do odzyskania przez Polskę suwerenności i obalenia ustroju socjalistycznego. W moich oczach efekt końcowy usprawiedli wiał ustępstwa, na które poszedł represjonowany Kościół. I o ile nie jest to opinia odosobniona, o tyle ma wielu przeciwników, któ-rych argumenty będą się równoważyć z moimi. Jedynym bezpiecznym i pewnym wnioskiem, jaki można wysnuć z dyskusji wokół tej kwestii, jest fakt arogancji, na jaką nierzadko sobie pozwalamy w ocenianiu wydarzeń z bezpiecznej perspektywy upływających lat.

Ryngraf 5. Wileńskiej Brygady AK, dowodzonej przez majora Łupaszkę

fot.

Wik

iped

ia, uży

tkow

nik

Topo

ry

HISTORIAKOŚCIÓŁ W POLSCE

21 TEOLOGIA POLITYCZNA CO MIESIĄC • 5/2014 (9)

Page 22: Józef Mackiewicz

Michał Przeperski

fot. http://www.flickr.com/ Sean

P oczątek lat pięćdziesiątych to okres żelaznego rygoru ideologicznego w komunistycznej Polsce. Na sztandarach bojowo powiewały hasła walki z burżuazją,

„ciemną reakcją” i klerem. Propaganda została – na dobrą sprawę jedyny raz w dziejach PRL – sku-tecznie przestawiona na retorykę klasową. Naród, owszem, pojawiał się, ale miał być „narodem socjalistycznym”. Co miało to oznaczać? Józef Cyrankiewicz pisał, że jest to pojęcie oznacza-jące już nie „nieliczną stosunkowo warstwę uprzywilejowanych, którzy swój tytuł panowania i władzy czerpali bądź z urodzenia bądź z posiadania majątku”; narodem stał się „lud pracujący”¹. Pojęcie narodu-ludu pracującego wpisano także do konstytucji Polskiej Rzeczpospolitej Ludowej uchwalonej 22 lipca 1952 roku. Stanowiła ona, że „Lud pracujący sprawuje władzę państwową przez swych przedstawicieli, wybieranych do Sejmu Polskiej Rzeczypospolitej Ludowej i do rad narodowych (…)” oraz, że „(…) Pracą swoją, przestrzeganiem dyscypliny pracy, współzawodnic-twem pracy i doskonaleniem jej metod lud pracujący miast i wsi wzmacnia siłę i potęgę Ojczyzny,

1 J. Cyrankiewicz, Rodowód patriotyzmu i rodowód zdrady narodowej [w:] J. Cyrankiewicz, E. Ochab, R. Zam-

browski, Zagadnienia frontu narodowego, Warszawa 1951, s. 3.

Dziennikarze w komunistycznej Polsce byli funkcjonariuszami frontu propagandowego. =DNUHV�WHJR��FR�ZROQR�LP�E\áR�SRZLHG]LHü�L�QDSLVDü�E\á�ĞFLĞOH�RNUHĞODQ\�SU]H]�DSD-ratczyków w Komitecie Centralnym i w ko-mitetach wojewódzkich Polskiej Zjedno-F]RQHM�3DUWLL�5RERWQLF]HM��:�SRáRZLH�ODW�SLĊüG]LHVLąW\FK�NRQWUROD�QDG�SUDVą�XOHJáD�MHGQDN�Z\UDĨQHPX�RVáDELHQLX«

Towarzysze, gdzie są granicekrytyki prasowej?

HISTORIAPRASA

22 TEOLOGIA POLITYCZNA CO MIESIĄC • 5/2014 (9)

Page 23: Józef Mackiewicz

podnosi dobrobyt narodu i przyśpiesza całkowite urzeczywistnienie ustroju socjalistycznego”. Sęk w tym jednak, że „lud pracujący” był jedynie fasado-wym suwerenem marionetkowego państwa. Rzeczywistym Schmittowskim suwerenem był Stalin. Gdy 5 marca 1953 roku przestało bić serce „Wielkiego Językoznawcy”, rozpoczął się nieuchronny proces odwilży. Strach zaczął top-nieć również w sercach polskich dziennikarzy.

W państwie totalitarnej dyktatury znakomita większość informacji była tajna. Chodziło o zasadę: informacja była jednym z najcenniejszych zasobów. Najwyższe kierownictwo miało być najlepiej poinformowane. Społeczeń-stwo (a w zasadzie amorficzne masy) miało zaś mieć tylko tyle informacji, ile będzie sobie życzyło kierownictwo. Uwypuklała to już klasyczna defini-cja totalitaryzmu autorstwa Friedricha i Brzezińskiego, wśród pięciu cech ustroju totalitarnego podkreślając monopol środków masowego przekazu sprawowany przez władze¹. Monopol informacji sprawowany przez komu-nistów miał szereg poważnych konsekwencji. Nie istniała wolna dyskusja na łamach prasy, nie było możliwości wolnego wyrażania swoich poglądów. De facto niemal całkowitemu zniszczeniu uległa sfera publiczna, w której możliwe było spontaniczne wyrażanie poglądów przez obywateli². Niemal, bo pewne możliwości jednak pozostały. A po śmierci Stalina ich skala stop-niowo się zwiększała.

W początku 1956 roku Zarząd Główny Stowarzyszenia Dziennikarzy Pol-skich spotkał się zebraniu plenarnym w poszerzonym gronie. Członek władz

1 C. Friedrich, Z. Brzeziński, Totalitarian Dictatorship and Autocracy, New York 1956,

s. 53.

2 P. Corner, Introduction [w:] Popular Opinion in Totalitarian Regimes: Fascism, Nazism,

Communism, ed. P. Corner, New York 2009, s. 2.

SDP Arnold Mostowicz podsumowując dziennikarskie dokonania roku 1955 stwierdził wówczas: „Nienajgorzej wywiązywali-śmy się z zadań, jakie na nas nakłada fakt, iż jesteśmy również głosem opinii publicznej, ciesząc się coraz większym zaufaniem i coraz większym autorytetem”³. Przedtem prasa „w nierozpieczętowanych pakach zalegała parapety uczelni”4 – drwiono z niej, nie traktowano jej poważnie. Dziennikarze byli szarymi, nudnymi indoktrynatorami. Ale w 1955 roku to wszystko się zmieniło. Walki na szczytach władzy w ZSRR oraz demaskatorskie pogadanki byłego oficera bezpieki Józefa Światły przed mikrofonami Radia Wolna Europa zachwiały władzą polskich komunistów. III Plenum PZPR zadekretowało walkę z „sekciar-stwem w praktyce i dogmatyzmem w ideologii”5 – partia komunistyczna wspaniałomyślnie poluźniła propagandowy gorset. Na efekty nie trzeba było długo czekać.

W wyścigu o „walkę z sekciarstwem” przodowały przede wszystkim tygodniki literackie: „Po prostu”, „Nowa Kultura”

3 Archiwum Akt Nowych, Stowarzyszenie Dziennikarzy Polskich, 1131, Spis zdawczo-odbiorczy nr 4 poz. 5, Aktualne problemy prasy i dzien-

nikarstwa, k. 3.

4 B. N. Łopieńska, E. Szymańska, Stare numery, Warszawa 1990, s. 35.

5 AAN, SDP, 1131, SZO nr 4 poz. 5, Stenogram z obrad Plenum Zarządu Głównego Stowarzyszenia Dziennikarzy Polskich w Warszawie, odby-

tych dn. 24 i 25 stycznia 1956 r., k. 23.

6ĊN�Z�W\P�MHGQDN��ĪH�ÄOXG�SUDFXMąF\´�E\á�MHG\-QLH�IDVDGRZ\P�VXZHUHQHP�PDULRQHWNRZHJR�SDĔVWZD��5]HF]\ZLVW\P�6FKPLWWRZVNLP�VXZHUHQHP�E\á�6WDOLQ

HISTORIAPRASA

23 TEOLOGIA POLITYCZNA CO MIESIĄC • 5/2014 (9)

Page 24: Józef Mackiewicz

czy krakowskie „Życie literackie”. 21 sierpnia 1955 roku w „Nowej Kulturze” Adam Ważyk opublikował „Poemat dla dorosłych” – utwór wstrząsająco odbiegający od kano-nów socrealistycznej literatury. „Każdy uczciwy inte-lektualista ma swoją godzinę wyzwolenia. Moja wybiła w 1955 r.” – powie Ważyk po latach⁶. Choć jego utwór spotkał się z miażdżącą krytyką ze strony partii komuni-stycznej, to wobec niego samego nie wyciągnięto żadnych konsekwencji. To zachęcało innych twórców do krytycz-nej oceny swoich postaw i otaczającej ich rzeczywistości. Ten fenomen uważnie śledzili czytelnicy prasy. Świad-czyła o tym lawinowo zwiększająca się liczbę listów od czytelników, jakie przychodziły do redakcji. Fenomen ten jest dobrze znany choćby w odniesieniu do redakcji tygo-dnika „Po prostu”⁷. Dotyczył on jednak również gazet codziennych.

Różnica pomiędzy prasą literacką a codzienną wymaga wyraźnego podkreślenia. „W takim Gnieźnie, które ma 40.000 mieszkańców (…) pism centralnych tak zwanych literackich rozchodzi się nieco więcej niż 100” – wskazy-wał jeden z dziennikarzy wielkopolskich⁸. Jeszcze celniej

6 A. Ważyk, Losy poematu, „Polityka”, nr 1/1981 [za:] W. Wła-

dyka, Na czołówce. Prasa polska w Październiku 1956, s. 34.

7 A. Leszczyński, Sprawy do załatwienia. Listy do „Po Prostu”

w latach 1955–1957, Warszawa 2000.

8 AAN, SDP 1131, SZO nr 4 poz. 5,, Stenogram z przebiegu

ujął to sekretarz KC Jerzy Morawski: „podział na prasę literacką i codzienną jest uzasadniony tym, że ta pierwsza trafia głównie do inteligencji – 30 tys. nakładu, a dzienniki mają po 200-500 tys. nakładu i docierają do wszystkich zakątków kraju”⁹. Jednym słowem tygodniki literackie kierowane były do elitarnego kręgu czytelników, dlatego pozwalano im na więcej niż prasie codziennej. Inteligencja mogła przeżywać swoje odrodzenie, krytycznie oce-niać swoje zaangażowanie w stalinizm, ale masy powinny zachować spokój.

W   wąskim gronie kierownictwa SDP dostrzegano ten problem. „W  redakcjach spotykamy się ostatnio z problemem masowego

napływu listów głębszych, na poważniejsze zagadnienia” – mówił cytowany wcześniej Mostowicz w początkach stycznia 1956 r. „Szereg dziennikarzy patrzy na szereg problemów poprzez listy, które im zaciemniają obraz. Istnieje w związku z tym niebezpieczeństwo pewnego skrzywienia”¹⁰ – dodawał. Skrzywienie, o którym mówił Mostowicz było poważnym problemem. Oto dziennikarze prasy codziennej, budowanej niemałym wysiłkiem przez aparat partyjny, coraz śmielej pozwalali sobie na ostrą krytykę otaczającej rzeczywi-stości. Listy jakie docierały do redakcji polskich gazet były na ogół prośbami o interwencje. W sytuacji, w której nie można było liczyć na urzędników, którzy nierzadko traktowali petentów z głęboką pogardą, list do redakcji był ostatnią deską ratunku.

Plenarnego Zebrania Zarządu Głównego Stowarzyszenia Dziennikarzy Polskich odbytego

w dniach 24 i 25 stycznia 1956 r. Pierwszy dzień obrad – wtorek, 24 I 1956 r. Obrady po prze-

rwie obiadowej, k. 35.

9 AAN, SDP 1131, SZO nr 4 poz. 5, [Wystąpienie Jerzego Morawskiego], k. 13.

10 AAN, SDP 1131, SZO nr 3 poz. 12, Protokół z zebrania Prezydium ZG SDP, 10 stycznia

1956, k. 2.

Dziennikarze byli świadomi wagi problemu. W stycz-niu 1956 r. podczas dyskusji na Plenum Zarządu Głów-nego SDP reprezentant prasy opolskiej mówił: „może właśnie Sejm zastanowił[by] się jak ukarać tych wszyst-kich urzędników, którzy nie realizują postulatów mas, zdejmował ich ze stanowiska, by wszyscy widzieli, że nie mają prawa lekceważyć postulatów mas. Posłowie te sprawy winni stale stawiać na Sejmie, mówić o tych spra-wach”¹¹. Ta wypowiedź mogła brzmieć niepozornie, ale miała swoje znaczenie. Redaktor z Opola podnosił bardzo ważne postulaty. Domagał się bowiem tego, by instytucje państwa przestały odgrywać rolę fasadową, ale by realnie odzyskały swoje znaczenie¹². Sejm epoki stalinowskiej był wielkim nieobecnym krajowej polityki – zbierał się rzadko i w systemie władzy zupełnie się nie liczył. Tym-czasem Polacy, a wśród nich niektórzy dziennikarze, czuli że tak dłużej być nie powinno. Prawdziwy Sejm w praw-dziwej dyskusji miał podjąć problemy, które stanowiły prawdziwą zmorę setek tysięcy Polaków. Wśród nich był urzędniczy woluntaryzm.

11 AAN, SDP 1131, SZO nr 4 poz. 5, Stenogram z obrad Plenum

Zarządu Głównego Stowarzyszenia Dziennikarzy Polskich w War-

szawie, odbytych dn. 24 i 25 stycznia 1956 r. II dzień obrad – 25 I 1955

[powinno być: 1956], k. 35.

12 Takie postulaty były charakterystyczne dla całego społe-

czeństwa polskiego w 1956 r. (zob. P. Machcewicz, Polski rok 1956,

Warszawa 1993).

HISTORIAPRASA

24 TEOLOGIA POLITYCZNA CO MIESIĄC • 5/2014 (9)

Page 25: Józef Mackiewicz

To, co przypadało do gustu rzeszom niezadowolonych Polaków, nie mogło podobać się apara-towi urzędniczemu sprawującemu realną władzę w PRL. Na tym samym Plenum poświęcono temu wiele uwagi: „Nie ma dnia, abyśmy nie otrzymali telefonu albo listu z różnych instytucji i od najrozmaitszych osobistości z terenu i z Warszawy, z zażaleniem na dziennikarzy w związku z krytyką prasową” – mówił sekretarz generalny SDP Władysław Grzędzielski - „Najwięcej jest telefonów bezpośrednich: jak wy na to pozwalacie, jak wychowujecie dziennikarzy[?]”¹³. A więc krytyka prasowa zachodziła urzędnikom za skórę. Ale gdzie były granice, których nie można było przekroczyć? Tego nikt nie wiedział.

„Szereg instytucji, osób, urzędów, do których kierujemy krytykę, pozostają głuche na tę krytykę” – narzekał jeden z dyskutantów¹⁴. Cóż jednak można było zrobić? Towarzysz Ignacy Krasicki z Krakowa proponował „wprowadzenie zasadniczej zmiany w naszym ustawodawstwie, idącej

13 AAN, SDP 1131, SZO nr 4 poz. 5, Stenogram z obrad Plenum Zarządu Głównego Stowarzyszenia Dziennikarzy

Polskich w Warszawie, odbytych dn. 24 i 25 stycznia 1956 r. II dzień obrad – 25 I 1955 [powinno być: 1956], k. 25.

14 AAN, SDP 1131, SZO nr 4 poz. 5, Stenogram z obrad Plenum Zarządu Głównego Stowarzyszenia Dziennikarzy

Polskich w Warszawie, odbytych dn. 24 i 25 stycznia 1956 r. Pierwszy dzień obrad – wtorek, 24 I 1956 r., k. 3.

w kierunku karania tych osób, które nie realizują konstytucyjnych zasad i które nie stosują się do krytyki prasowej”¹⁵. Był to bardzo odważny pomysł. W pewnym sensie przerzucał on społeczną „inicjatywę strategiczną” w całości na reprezentantów prasy. W takim układzie to oni byliby reprezentantami interesu społecznego, podczas gdy urzędnicy byliby zobowiązani do każdorazowej odpowiedzi na ich interwencje. Pań-stwo, w którym szef krakowskich dziennikarzy wypowiadał się w ten sposób, na pewno nie było już totalitarne. „Może właśnie SDP powinno zrobić z krytyki prasowej wielką sprawę społeczną?” – pytał nieco spokojniej inny z dyskutantów¹⁶. Paradoksalnie, ta sprawa była już w tym czasie „wielką sprawą społeczną”. Problemem było raczej to, że nikt nie wiedział, jakie są granice krytyki. I nikt nie chciał na siebie wziąć odpowie-dzialności za ich zakreślenie.

D laczego krytyka prasowa była dla dziennikarzy tak ważna? Ktoś mógłby powie-dzieć, że zwiększała ona po prostu ich znaczenie i potencjalnie mogła stanowić

mechanizm mogący z czasem przekształcić grupę zawodową dziennikarzy w swoistą „czwartą władzę”. Problem leżał jednak gdzie indziej. W komunistycznej rzeczywistości brak zakreślonych granic, w ramach których mógł się poruszać dziennikarz prowadził do paraliżu jego działalności. Cenzura i wytyczne były bowiem niewygodnym prze-ciwnikiem, ale znacznie gorsza była autocenzura. „Wielu dobrych towarzyszy zatraca komunistyczną bojowość, obawiając się, że jeżeli wystąpią z krytyką ujemnych zjawisk, to zostaną posądzeni o czarnowidztwo, o pesymizm, o niedostrzeganie dodatnich zja-wisk” – podkreślał z goryczą jeden z dziennikarzy¹⁷. Ten sam dyskutant wskazywał

15 AAN, SDP 1131, SZO nr 4 poz. 5, Stenogram z przebiegu Plenarnego Zebrania Zarządu Głównego

Stowarzyszenia Dziennikarzy Polskich odbytego w dniach 24 i 25 stycznia 1956 r. Pierwszy dzień obrad

– wtorek, 24 I 1956 r. Obrady po przerwie obiadowej, k. 54.

16 Ibidem, k. 68.

17 AAN, SDP 1131, SZO nr 4 poz. 5, Stenogram z przebiegu Plenarnego Zebrania Zarządu Głównego

Stowarzyszenia Dziennikarzy Polskich odbytego w dniach 24 i 25 stycznia 1956 r. II dzień obrad – 25 I 1955

:�SRF]ąWNX������FKDRV�ZĞUyG�G]LHQQL-NDU]\�E\á�MXĪ�SRVXQLĊW\�WDN�GDOHNR��ĪH�QDZHW�RGZRáDQLH�VLĊ�GR�Z]RUFyZ�UDG]LHFNLFK�QLH�GDZDáR�XNRMHQLD

HISTORIAPRASA

25 TEOLOGIA POLITYCZNA CO MIESIĄC • 5/2014 (9)

Page 26: Józef Mackiewicz

z rezygnacją, że w jego macierzystej redakcji zespół nie potrafi uporać się z problemami krytyki, prosząc o wsparcie SDP. W odpowiedzi nie uzyskał jednak żadnej konkretnej pomocy.

W początku roku 1956 chaos wśród dziennikarzy był już posunięty tak daleko, że nawet odwołanie się do wzorców radzieckich nie dawało ukojenia. Jeden z dyskutantów próbował przytomnie wprowadzić ten wątek, wskazując, że w ZSRR można krytyko-wać aparatczyków nawet do poziomu pierwszego sekretarza komitetu obwodowego. W Polsce odpowiadało to w przybliżeniu funkcji pierwszego sekretarza komitetu wojewódzkiego. „W naszej prasie niesłychanie rzadko można się spotkać z takim artykułem, który by krytykował np. I sekretarza Komitetu Wojewódzkiego. Czy byłoby to coś złego? Mnie się wydaje, że nie” – wskazywał dyskutant. „Ja myślę, że byłoby dobrze, gdyby nawet członek rządu mógł zostać skrytykowany” – doda-wał śmiało¹⁸. Nastroje były więc rozkołysane. Z jednej strony panowała dezorientacja, ale nie brakowało też nastrojów bardzo bojowych: „Krytykowanie spokojne powo-duje sobiepańskie «mów do mnie jeszcze» i to nieraz tak bezczelne, że niecierpliwi

[1956], k. 4

18 Ibidem, k. 8.

dziennikarze nawet mówią, że bez zbrojnego powstania przeciwko tłumicielom krytyki i kacykom nie da rady”¹⁹. Władze SDP były tego świadome: „Rzeczywiście musimy być rzecznikami walki wszystkich instancji z dławicielami krytyki” – mówił w gronie zaufanych jeden z członków kierownictwa Stowarzyszenia²⁰.

Nie bez oporów i ze zmiennym szczęściem SDP starało się odgrywać w 1956 roku rolę rzecznika dziennikarskich interesów. W pewnej mierze dzięki jego działaniom zaczęły się odbywać konferencje prasowe rządu i Ministerstwa Spraw Zagranicznych, popra-wiła się także dostępność informacji dla dziennikarzy w urzędach centralnych. Gdy kryzys polityczny w Polsce sięgnął zenitu, w czasie VIII Plenum KC PZPR SDP odegrało pewną rolę popierając proponowany skład Biura Politycznego z Władysławem Gomułką na czele. Paradoks historii chciał, że już w roku 1957 ten sam Gomułka ponownie przy-kręcił śrubę polskim mediom, czego dowodem było zamknięcie niesfornego politycznie tygodnika „Po prostu” oraz akcja weryfikacyjna wszystkich członków Stowarzyszenia Dziennikarzy Polskich. Na kolejny wielki czas w swojej historii SDP musiało poczekać do czasów „Solidarności”²¹.

19 AAN, SDP 1131, SZO nr 4 poz. 5, II Dzień obrad Plenum Stowarzyszenia Dziennikarzy Polskich

w Warszawie w dniu 25 stycznia 1956 r. (obrady popołudniowe), k. 45.

20 AAN, SDP 1131, SZO nr 3 poz. 12, Protokół z zebrania Prezydium ZG SDP, 20 stycznia 1956, k.

7.

21 Zob. D. Wicenty, Załamanie na froncie ideologicznym. Stowarzyszenie Dziennikarzy Polskich od

Sierpnia ’80 do stanu wojennego, Gdańsk 2012.

Ä:�QDV]HM�SUDVLH�QLHVá\FKDQLH�U]DGNR�PRĪQD�VSRNWDü�VLĊ�]�WDNLP�DUW\NXáHP��NWyU\�E\�NU\W\NRZDá�QS��,�VHNUHWD-U]D�.RPLWHWX�:RMHZyG]NLHJR�

HISTORIAPRASA

26 TEOLOGIA POLITYCZNA CO MIESIĄC • 5/2014 (9)

Page 27: Józef Mackiewicz

S łodzi pani?- Nie, dziękuję.

- Może dolać jeszcze mleka? – zapytała z troską uśmiechnięta właścicielka niewielkiej jadłodajni. Miała miłą, gładką twarz i krótkie włosy spięte srebrną spinką. Kiedy się uśmiechała, na jej policzkach pojawiały się sympatyczne dołeczki.

- O, poproszę – padła odpowiedź.- Mówili w radiu, że w weekend będzie padać – zauważyła - Coś takiego! A ja na rower chciałam

iść.- Te prognozy często się nie sprawdzają. Proszę się nie martwić.- No, może tak. Dać pani siateczkę na tę kanapkę?- Nie, dziękuję. Do widzenia, miłego dnia.- Dziękuję, do widzenia, do zobaczenia!„Mój Boże, co za urocza kobieta. Jakie to rzadkie dziś, takie nastawienie do klienta. Sama klasa.

I kanapki ma najlepsze, to czuć.” Ulka spojrzała na zegarek. Miała jeszcze zapas czasu, więc podeszła do kiosku kupić gazetę. W nowoczesnej kioskowej budce o opływowych kształtach

Anna StępniakT A K I E T A M

siedziała otyła kobieta w średnim wieku i z wyjątkowym zawzięciem kręciła młynka w nosie. „A żeby cię tak cholera wzięła, paskudo” – wymamrotała pod nosem Ulka. „Warcholstwo się szerzy, maniery z rynsztoka, jak jej nie wstyd?”. Odwracając się ze wstrętem zauważyła okładkę popularnego periodyku „FoxScam”. Przedstawiała plakat z wizerunkiem znanego polskiego polityka, przed którym stoi dziecko i czarnym flamastrem domalowuje mu pod nosem wąsa a la Hitler. „FoxScam” wyłożony był na wszystkich zewnętrznych półkach kiosku na wysokości wzroku. Inne tygodniki, informujące o aresztowaniu prominentnego biznesmena za szpiegostwo na rzecz Rosji albo o gwałtownie rosnącym długu publicznym ustawiono znacznie niżej.

Niebo gwałtownie się zachmurzyło. Silny wiatr zakręcił walającymi się na ulicy papierkami po batonikach i przewrócił pozostawioną na chodniku butelkę po tanim piwie marki „Zbyś”. Stojąca pod sklepem spożywczym rudowłosa prostytutka po pięćdziesiątce z rezygnacją rozejrzała się po okolicy i nałożyła bordową kurtkę.

O P O W I A D A N I E

KULTURATAKA TAM

27 TEOLOGIA POLITYCZNA CO MIESIĄC • 5/2014 (9)

Page 28: Józef Mackiewicz

„Do diabła, znowu te prognozy pogody są do niczego. Miało być słońce” – zaklęła pod nosem

Ula. Przemknęła błyskawicznie w kierunku przejścia podziemnego. Podchodząc do schodów,

zobaczyła niewidomego, który z wyraźnym trudem wspinał się po stopniach. Próbował pomagać

sobie laską, ale poruszanie się nie wychodziło mu sprawnie. Niewidomego mijały dziesiątki ludzi.

Klasyczne rozproszenie odpowiedzialności – nikt nie czuje się w obowiązku, by pomóc bliźniemu. Ula podeszła

do mężczyzny i zaproponowała pomoc. Okazało się, że chciał dotrzeć na przystanek tramwajowy.- A teraz, jeszcze krok w lewo, o i trzeba się odsunąć od

krawędzi torowiska – delikatnie poinstruowała dziewczyna.- Ładnie pani pachnie – powiedział całkiem śmiało niewidomy. Był niewysoki, miał na oko 45 lat i krótkie szpakowate włosy. Znoszona flanelowa koszula i sprane materiałowe spodnie zdradzały długie przywiązanie do właściciela.

- A dziękuję. Na jaki tramwaj pan czeka? – zapytała.- Dwunastkę.- To poczekam z panem. Nie śpieszy mi się.Czekając na tramwaj, ucięli sobie pogawędkę. Ula chciała

wiedzieć, jak często ktoś podchodzi i oferuje mu pomoc.- To różnie bywa. Bywają takie sytuacje, że idę kwadrans,

pokonując rozkopane chodniki, strome schody i prawie włażąc na jezdnię na czerwonym, a nikt mnie nie ostrzeże, że pakuję sie pod auto.

- Jedzie dwunastka. Pomogę panu wsiąść.„Pomoc drugiemu wyzwala jakieś pozytywne emocje, poczucie

sensu”, pomyślała. Oddalając się od przystanku zaczęła zastanawiać się, na czym polega problem Polaków w postrzeganiu samych siebie i spoglądaniu na innych rodaków. Wtłaczane przez dziesięciolecia poczucie wstydu i konieczność przepraszania innych (choćby za najmniejszy nawet wybryk grupy Polaków w konfrontacji z inną nacją) zrobiło swoje. Nic dziwnego, że w nosie mamy problemy obcego człowieka. „To jakaś paranoja, czy istnieje drugi taki kraj na świecie, gdzie media i elity tak gnoją szarego człowieka i dopominają się o interes obywateli innych państw? Po co oni to robią?”

Z zamyślenia wyrwał Ulkę mocny obraz: jakiś facet leżał na chodniku, mijany przez dziesiątki eleganckich mężczyzn w garniturach z aktówkami i smutnych studentów z przetłuszczonymi włosami. Podobnie obojętne były tuziny kobiet w ładnie skrojonych garsonkach i biuściaste panie w kolorowych bluzkach, trzymające pod pachą siaty z zakupami… Niczym latarnia morska wśród ciemnych fal obojętności pojawił się jeden młody człowiek, który zatrzymał się obok leżącego. Wyraźnie próbował coś zrobić, ale nie bardzo wiedział co. Bezradnie przewracał oczami. Ula zdecydowanym krokiem zbliżyła się: nieruchomy typ wyglądał dość przeciętnie: miał dżinsową kurtkę, ciemne spodnie, a na ramieniu otwartą torbę.

- Proszę pana! Czy pan mnie słyszy? – zaczęła dziewczyna.Nie było żadnej reakcji, wobec czego Ulka odwróciła się do chłopaka

z prośbą o telefon na 112. „Do ludzi trzeba mówić bezpośrednio i zwracać się do nich osobiście – wtedy czują się w obowiązku

reagować” – tak mówią wszystkie poradniki psychologiczne, pomyślała.- Niech pani lepiej na niego spojrzy…Ku zaskoczeniu wszystkich, także gapiów, którzy teraz wyrażali nagłą chęć

partycypacji w całym przedsięwzięciu (przynajmniej oczami), nieruchomy do tej pory facet ostatkiem sił zwinął dłoń i wysunął środkowy palec w kierunku nachylających się nad nimi osób…

- Aha, czyli chce pan sobie leżeć na chodniku. Bardzo proszę – powiedziała automatycznie, ale spokojnie Ulka. I odwróciła się na pięcie.

Była tak wściekła! Kolejny raz ma chęć pomóc komuś, kto zdaje się być w potrzebie i ponownie okazuje się, że ma do czynienia z pospolitym, chamskim ochlejusem. Czyli jednak Niemcy mieli rację – by podporządkować sobie podbijane narody pozwalali na ich rozpijanie. Obecnie wystarczy wsiąść do byle autobusu, by zobaczyć bezdomnego, którego jedyną ucieczką przed obrzydliwością otaczającej rzeczywistości pozostaje wódka, piwo, mocna wiśnia, na zmianę z tanim browarem, spirytusem i carskoje igristoje. Ale przecież i kołnierzyki, resztki inteligencji czy ci, co Pana Boga za nogi złapali robiąc cudowne reklamy w mega wielkim świecie splendoru i sławy jeżdżą w ciągu tygodnia skacowani na cztery fajerki…

„Dlaczego pozwalamy innym tak nami pomiatać? Po co ta pogarda wobec samych siebie? Czemu po prostu nie spluniemy w stronę zdegenerowanej kasty rządzących? Jesteśmy jak małe dzieci, które zamykając oczy, myślą, że nikt ich nie widzi” – rozmyślała intensywnie.

Powiało mocniej i pierwsze, ciężkie krople deszczu wylądowały na jej głowie. Ołowiane niebo zdawało się przytłaczać wszystko, co znajdowało się na ziemi. Ula spojrzała na zegarek. Siódma pięćdziesiąt siedem. Czas do pracy. Gigantyczne daniny na rzecz gargantuicznego potwora same się nie opłacą. Ale głowa do góry, po pracy można się napić i zapomnieć o smutkach.

KULTURATAKA TAM

28 TEOLOGIA POLITYCZNA CO MIESIĄC • 5/2014 (9)

Page 29: Józef Mackiewicz

Hermina Haintze

W DZIEŃ TARGOWY

K ilka kroków od dworca, na sporym placu, znalazł sobie miejsce lokalny ryne-czek. Na co dzień nieco senny; w wiosenne i letnie popołudnia na szerokich alejkach między

stoiskami panuje nastrój niemal spacerowy: mało kto się spieszy, można pogawędzić o odmianach ziemniaków lub wymienić uwagi na temat sposobów gotowania bobu (z koperkiem!). Plac ożywia się w soboty, gdy zjeżdżają tu kupujący i sprzedający z całego Mazowsza. Z lokalnej agory niespiesznie wymienianych kulinarnych pogłosek zmienia się w gwarny, tłumny bazar. To tu odkryłam radość „chodzenia na targ”. Nie „robienia zakupów”, a właśnie „chodzenia na targ”; lepiej zrozumiałam „jeżdżenie na jarmark”, ten topos ulubionej rozrywki i matron, i dziewcząt.

Najpierw trzeba się wybrać. Wziąć porządną torbę albo plecak. Namówić na towarzystwo męża lub sąsiadkę. Rozmienić pieniądze na drobne. Iść – nie spacerem, ale i nie szybko, bo to trochę obowią-zek, a trochę święto.

Bazar rozlewa się na pobliskie chodniki i ulice, ale granice odcinają się wyraźnie. Kulisy z desek,

Falenica, ostatnia warszawska stacja na linii otwockiej. Wybujałe zielsko porastające krawędzie peronu pachnie zielenią i czerwcem;

zza drucianego ogrodzenia na stację zagląda przedmieście.

fot. Mateusz Włodarczyk

KULTURATARG W FALENICY

29 TEOLOGIA POLITYCZNA CO MIESIĄC • 5/2014 (9)

Page 30: Józef Mackiewicz

płótna i pordzewiałych rurek podtrzymujących pasiaste parasole ograniczają go jak scenę teatru; blaszane budki i plastikowe skrzynki jak parkan otaczają ten tajemni-czy ogród świata. Wejście do głównej alejki zajęły stosy cebuli i sznury czosnku. Dalej kwiaty i sadzonki walczą o miejsce z plastikowymi obrusami i różnościami z metalu i tworzywa. Pomyślnie omijam tłoczące się aż na ścieżkę meble i żeliwne brytfanki. Tu tania biżuteria i zabawki, a po sąsiedzku towary niemal luksusowe: żytni chleb pie-czony na płycie pieca, miody z pasieki z pobliskiego Józefowa, kwas chlebowy domowej produkcji.

Gdzie bądź rozsiadły się stoiska z warzywami i owocami, najbardziej barwna i naj-bardziej zmienna część targowiska. W kwietniowy poranek: skrzynki z jabłkami, po deszczu błyszczącymi czerwienią, odbijają od przemokłej zieleni pęków szczypiorku i pietruszki, spoza których gdzieniegdzie nieśmiało wyglądają skrzynki z wczesnymi, szklarniowymi ogórkami. W czerwcowe przedpołudnie koszyki z pierwszymi tru-skawkami umościły się wśród stosów ogórków i pachnących pomidorów; obok pysz-nią się pęczki przerośniętych rzodkiewek, wielkich jak młode buraczki. Jeszcze kilka dni i lipcowe słońce będzie połyskać na gronach białych i czerwonych porzeczek. Zaczarowany ogród. Ale na razie nie daję się skusić; pewnie jak Aladyn w grocie skar-bów (niedbale przerzucone przez siatkowe ogrodzenie dywany wzmacniają orientalne skojarzenia) idę główną alejką prawie do końca. Będzie czy nie będzie? W zeszłym tygodniu nie przyjechali. Jest: stoisko z kaszami („budki krupne”, przypomina mi się fraza z opisów dawnej Warszawy). Kasza jaglana, żółciutka, drobna, śliczna, bajecz-nie tanio, pięć złotych za kilogram. Żeby dobrze usposobić do siebie sprzedawczynię, kupuję jeszcze suszoną żurawinę. Niech będzie też kandyzowany imbir. Jest tylko w kostce czy w płatkach?

Teraz mogę się zanurzyć w bazarku. Cieszę się intensywnością przelewającego się tu życia. Ile kolorów, faktur, zapachów. Ile odcieni zieleni; liście kapusty: biała, włoska, pekińska, ozdobione delikatną koronką koperku, odbijają od poważnej, błękitnawej

zieleni porów i brokułów. Cieszą zmysły i wyobraźnię, dają odpoczynek oczom. Worki ziem-niaków, zapiaszczone buraki i marchew dodają swej ciężkiej powagi. Stragany z rurek i desek, plastikowe palety, drewniane skrzynki i polowe łóżka, lichość, bylejakość, tym-czasowość konstrukcji – paradoksalnie – dodaje realności, przypomina, że to wszystko na serio. „W tej, jak ją zwano trochę na wyrost, altanie/ naprawdę budce z dykty i blachy falistej (...) owoce, usta, pestki były rzeczywiste...”. Stragany z polowych łóżek i składane krzesełka tworzą przestrzeń, która wydaje się o wiele bardziej realna niż całkiem solidne mury stojącego po drugiej stronie ulicy Domu Handlowego „Fala”. Skąd to się bierze? Dla-czego bazarek w Falenicy jest tak rzeczywisty i tak pełen życia, tak radosny i kipiący energią (przy budce z miotłami aż się chce kupić miotłę i odlecieć lub nawet... pozamiatać), a wiel-kie sklepy są w najlepszym razie nudne, nieraz tchnące zmęczeniem, a czasem ponure jak szklane laboratoria? Czy to wynika z bliskości, bezpośredniości kontaktu między aktorami rozgrywającego się tu prostego przedstawienia? Z umowności dekoracji? Czy to z powodu przestrzeni: wydzielonej dokoła, ale otwartej w niebo, na słońce i deszcz ze śniegiem? Może trud sprzedawców, którzy na własnym straganie sprzedają te same produkty, po które o świcie jechali na giełdę warzywną, do młyna czy na własne pole, inaczej rezonuje w duszach kupujących niż – nie mniejszy przecież – trud kasjerek i magazynierów.

Bazary, targowiska, agory, rynki i ryneczki; kiedyś wokół nich powstawały miasta. Teraz – spychane na obrzeża, coraz częściej ustępują miejsca kawiarniom i sklepom z pamiąt-kami (i tylko nazwy ulic przypominają, że tu był Długi Targ czy Rynek Starego Miasta). Zostawiając w śródmieściach ostatnie placówki w postaci kwiaciarek i babć z pietruszką, wybuchają z całą siłą na peryferiach: na Kole, w Otwocku czy w Falenicy. W ten sposób dawne centrum przesuwa się ku peryferiom – nie traci jednak wcale swej skupiającej mocy: przyciąga i skupia ludzi, ludzkie sprawy, energię i pragnienia; przyciąga i skupia życie, by pyszniło się tu swą różnorodnością, by przelewało się z obfitości. Ta skupiająca siła, która stworzyła miasta i wydźwignęła cywilizacje, pulsuje na bazarku w Falenicy. To tu pulsuje centrum. Miasto. Skrzyżowanie szlaków.

KULTURATARG W FALENICY

30 TEOLOGIA POLITYCZNA CO MIESIĄC • 5/2014 (9)

Page 31: Józef Mackiewicz

Z azwyczaj w dobrym tonie jest zacząć od początku. Ja jednak zacznę niestandardowo, bo od końca. Uczynię tak, gdyż taka sama jest postać Charles’a Péguy – człowieka, który nie dość, że

wyprzedził swoją epokę to jeszcze swą osobowością łamał wszelkie schematy. Jedno ze swoich największych dzieł (a może i największe?) nazwał Przedsionkiem tajemnicy drugiej cnoty. Zostało ono wydane dwa lata przed jego śmiercią, dlatego uznawane jest za jego duchowy testament. Może sam tytuł będzie kluczem do odczy-tania postaci tego mistyka? Tytuł zawiera bowiem w sobie dwa elementy – sprzeczność i zagadkę. Bo czymże

jest owa druga cnota? Coś takiego w ogóle istnieje? Czy Péguy już w tytule nie kpi sobie z czy-telnika? A może należy na „drugą cnotę” spojrzeć inaczej i ujrzeć w tej zaskakującej konstrukcji bezgraniczne zaufanie do Boga, który może wszystko – nawet przywrócić niewinność upadłym (o czym słuchamy w paschalnym Exsultecie)? Na pewno jest to tajemnica, a ściślej rzecz ujmując: przedsionek tej tajemnicy. Péguy już w tytule zdaje się jasno mówić czytelnikowi, że nie do końca będzie mógł go poznać i nigdy nie dotrze do jego wnętrza.

NIESTABILNY CZŁOWIEK W STABILNEJ TWIERDZY KOŚCIOŁAA może to i dobrze? Bo czy nie zgubilibyśmy się próbując odgadnąć tajemnicę „syna ludu i wycho-

wanka elitarnej École Normale, dreyfusisty, katolika, proroka i desperata” – jak określił go Alain Finkielkraut? A prorok to wręcz podręcznikowy. Był raczej nierozumiany przez swoich, a kochany przez tych, którzy byli „nie z jego kraju”. Nie można się jednak dziwić temu niezrozumieniu. Czasy, w  których przyszło żyć Charlesowi Péguy to wciąż epoka Kościoła oblężonego i  zdogma-tyzowanego. Co prawda mają już wtedy miejsca pewne pęknięcia w tej strukturze– rodzi się m. in. katolicka nauka społeczna, jednak świeccy na początku w. XX mają niewiele (jeśli w ogóle cokolwiek) do powiedzenia jeśli chodzi o sprawy kościelne. Pierwsza dekada tegoż stulecia to okres najbardziej zaciętych walk papiestwa z modernistyczną herezją. W takim klimacie Charles Péguy publikuje swoje dzieła, wadzi się z rodakami broniąc Dreyfusa, socjalistom zarzuca dog-matyzm i zbytnią polityczność, a katolikom ich zamknięcie na świat.

Tajemnica drugiej cnotyCP harles’aéguy

Charles Péguy wyprzedził swoją epokę. Był prorokiem Soboru Watykańskiego II, a jego duchowy testament wciąż czeka na realizację.

Mateusz Krzysztof DzióbTEOLOGIACHARLES PÉGUY

31 TEOLOGIA POLITYCZNA CO MIESIĄC • 5/2014 (9)

Page 32: Józef Mackiewicz

WNigdy jednak w tym wszystkim się nie buntuje! Wprost przeciwnie – jego życie jest wielkim świadectwem pokory. Zamiast miłości i kochanki wybiera wierność żonie, która na dodatek jest niewierząca. Skutkiem takiego związku jest brak chrztu dzieci. Péguy jednak odnosi pośmiertne zwycięstwo w tej kwestii – po tym jak ginie na froncie I Wojny Światowej jego żona wraz z dziećmi przyjmują chrzest. Jego ofiara nie poszła więc na marne i jest aktualna szczególnie w dzisiejszych czasach, w których w imię „tu i teraz” rezygnuje się z logiki krzyża. Péguy nigdy nie twierdził, iż to, że nie może przystępować do świętych sakramentów jest winą kościoła. Winnego widział przede wszystkim w sobie i wszelką krytykę danych poglądów i postaw zaczynał zawsze od siebie.

PROROK KATOLICKIEGO RENESANSUCharles’a Péguy jest prorokiem nadziei, a przede wszystkim prorokiem

Vaticanum II. Dziś jego poglądy nikogo nie wzburzą, jednak w jego epoce mogły być uznane za kontrowersyjne. Sam twierdził, że przez niego doko-nuje się renesans katolicki. A dość specyficzny ten renesans, skoro Péguy przeniósł środek ciężkości z rozumowych i weryfikowalnych sądów na uczucia i mistykę. Jak to możliwe, że nie mając żadnych teoretycznych pod-staw stworzył własną teologiczną wizję świata? Odpowiedź na to pytanie widzę w jego postawie. Pomimo tych braków w wiedzy akademickiej umiał po prostu współodczuwać z Kościołem (sentire cum Ecclesia). Ta właśnie jego emocjonalność połączona z dynamizmem dopełnia się w wizji Boga Żywego działającego raczej w zwykłej codzienności chrześcijańskiej wspólnoty niż w instytucjonalnej strukturze Kościoła. I tak też kładł akcenty Sobór Watykański II.

Péguy po prostu żył Ewangelią. Z jednej strony nieco gardził instytucjonalizmem i dogmaty-zmem, z drugiej jednak nigdy nie występował przeciw widzialnej strukturze Kościoła. Chociaż otwarcie potępiał „proboszczów” i ich mentalność, to wiedział, że instytucja, którą reprezentują jest niezbędna do zbawienia. Na swój sposób był kimś, kogo dziś nazwalibyśmy antyklerykałem –buntował się wobec skupianiu uwagi wyłącznie na Prawie i Kościele instytucjonalnym. Zamiast tego stawiał w swoich dziełach nacisk na wiarę, zaufanie Bogu i indywidualny kontakt z Nim.

Jednakże pomimo tej swojej poglądowej ekscentryczności nie stał się księdzem Lemańskim swojej epoki. Pomimo swoich poglądów, które były nieco w opozycji do ówczesnego katolickiego „mainstreamu” pozo-stał bezgranicznie wierny Kościołowi takiemu, z jakim przyszło mu mieć do czynienia (chociaż z pewno-ścią nie odpowiadał on jego osobistej wizji). Przyczyn niedoskonałości instytucji Kościoła - jeśli takowe miały miejsce - upatrywał przede wszystkim w samej grzesznej kondycji ludzkiej natury. Pomimo ciągłego przekraczania pewnych kanonów i barier nigdy nie krytykował skodyfikowanych i koniecznych rytuałów (takich jak ówczesna liturgia).

W tej liturgii jednak nie uczestniczył, gdyż – jak uważał –byłaby ona dla niego zbyt wielkim przeży-ciem. Paradoksalnie jednak w centrum stawiał Łaskę. Paradoksalnie –bo jak naucza Kościół - to sakramenty święte są źródłem wszelkich bożych łask. Dlatego nie można powiedzieć, że gardził sakramentami, lecz wprost przeciwnie – poprzez swoją postawę jedynie je wywyższał! To, że Péguy nie prowadził życia sakramentalnego nie oznacza jednak, że nie modlił się, gdyż modlił się sporo. Tylko ktoś kto ma intymną relację z Bogiem mógł napisać dzieła takie jak przywołany już Przedsionek tajemnicy drugiej cnoty. Péguy skupia się w niej na tajemnicy Wcielenia (o której tak bardzo dziś zapominamy!) i miłosierdzia. Oba misteria osadza w kontekście nadziei. Trudno także w przypowieści o synu marnotrawnym nie upatrywać wątków autobiograficznych z życia pisarza, który w swoim życiu przeszedł podobną drogę. Drogę błądzenia i poszukiwania Boga.

PASJA POWSZECHNEGO ZBAWIANIAJeśli Charles’a Péguy można nazwać zwiastunem, czy też prorokiem Soboru Watykańskiego II, to przede

wszystkim z uwagi na to, że przewartościował wyłącznie postawę, czy też formę, a nie samą treść wyzna-wanej przez siebie wiary. Kładł bowiem nacisk na przekraczanie ram, które człowiek sam sobie narzucił i które są tylko niepotrzebnym hamulcem i balastem na drodze do Boga. To zrzucanie ograniczeń miało jeden cel – wyjście ku tym, którzy jeszcze do Kościoła nie należą. Chodzi tutaj o to by przybrać postawę dobrego pasterza i szukać każdej zabłąkanej owcy, a nie tylko zajmować się pielęgnowaniem własnego

Winnego widział przede wszystkim w sobie i wszelką krytykę danych poglądów i postaw zaczynał zawsze od siebie

TEOLOGIACHARLES PÉGUY

32 TEOLOGIA POLITYCZNA CO MIESIĄC • 5/2014 (9)

Page 33: Józef Mackiewicz

stada. Takie poglądy Péguy głosił w epoce, w której Kościół tak naprawdę kładł niewielki nacisk na dialog. Dominowała bowiem raczej postawa defensywna niż misyjna. Charles Paguy zapropo-nował odwrócenie tego aksjomatu.

Jednak tym co najbardziej uderza w mysli Péguy jest jego teologia Ludu Bożego i wiążąca się z tym inkluzywistyczna koncepcja zbawienia. Prorok Nadziei tak samo jak Sobór nie odrzucił zasady, że poza Kościołem nie ma zbawienia. Kościół jednakże składał się dla niego z czegoś więcej niż z hie-rarchii i całej obudowy instytucjonalnej, gdyż konstytuowali go przede wszystkim żywi członko-wie. Niewiary zdawał się nie uznawać za efekt złej woli człowieka, gdyż łaska działa przecież – i tu aż prosi się o zacytowanie dokumentów sobo-rowych - w innych religiach „w tajemniczy sposób”. Na tę właśnie łaskę stawia soborowa konstytucja dogmatyczna Lumen Gentium, która mówi o różnych stopniach przyporządkowania (łacińskie słowo „ordinatio”, którego używa w tym miejscu konstytucja oznacza również „uświęce-nie” czy „wyświęcenie”) ludu Bożego. Nikt nie pisał tak po katolicku – jak stwierdził uważany za jednego z najwybitniejszych, a czasami i najwy-bitniejszego teologa współczesności Hans Urs von Balthasar. Ośmielę się pociągnąć dalej myśl mistrza – nikt tak nie pisał, bo nikt nie przywią-zywał aż tak wielkiej wagi do podmiotu (nowy przewrót kartezjański?). Czyż swoją drogą na tym właśnie zastosowaniu wszechogarniającej per-spektywy nie polega katolickość, czyli powszechność Kościoła?

W trzech słowach postawę Charles’a Péguy scharakteryzował Elie Maaka-roun. Nazwał ją „pasją powszechnego zbawiania”. Wynikała ona z tego, że Péguy był mocno zakorzeniony w ludzie. Nigdy go nie opuścił, przez całe życie będąc kimś „z ludu i dla ludu”. Nie obce było mu cierpienie oraz nieszczęście, które widział w życiorysach swoich rodziców, sąsia-dów, znajomych z ulicy i przyjaciół. Wobec takich doświadczeń i tego co widział na co dzień, występował przeciw korupcji francuskiego

społeczeństwa i zepsuciu elity politycznej, która dopuściła się kolonializmu i ludobójstwa Ormian. Stąd też wzięła się jego koncepcja, która zakładała, że poprzez zabiegi o zbawienie powszechne człowiek może przyczynić się do zbawienia własnej duszy. Co więcej zbawienie indywidualne bez zbawienia powszechnego według niego nie ma racji bytu. Z powodu tej swojej miłości skierowanej ku bliźnim ciężko było mu się zgo-dzić z istnieniem piekła. Nie uważał jednak, że na końcu dziejów nastąpi powszechna apokatastaza (czyli nie opowiadał się za koncepcją pustego piekła), lecz w otchłani widział raczej – za św. Grzegorzem z Nyssy – miejsce pokuty i oczyszczenia. Tajemnicę piekła łączył z miłosierdziem Boga, którego przecież ścieżki są

niezbadane (podobnie dzisiejsza teologia odchodzi od jurydyzmu w tej materii i kła-dzie nacisk na działanie łaski). Péguy uważał także, że zło indywidualne wynika ze zła powszechnego, przeciwko któremu głównie powinniśmy występować. Jeśli znisz-czymy zło powszechne, wtenczas zło indywidualne także straci rację bytu.

Ta „pasja powszechnego zbawiania” wynikała także z francuskiej kultury, w której urodził się, dorastał i żył Charles Péguy. Naznaczona ona bowiem była wartościami wspólnotowymi, republikańskimi i patriotycznymi. „Deklaracja praw człowieka i obywatela” mogła przecież stać się podstawą do wyzwolenia ludzkości i zaprowadze-nia sprawiedliwości na świecie. Péguy był więc Francuzem z krwi i kości (zwłaszcza, że kochał się w twórczości Wiktora Hugo, którego znają także osoby nie będące franko-filami). Prymat wspólnotowości nad indywidualnością wynikał również z pewnością z fascynacji Charles’a socjalizmem, który przecież był niczym innym jak – przynaj-mniej w swoich teoretycznych podstawach – głoszeniem internacjonalistycznego zbawienia dla wszystkich. Bohaterka jednego z jego dzieł Joanna d’Arc w pewnym

momencie stwierdza jasno: należy zbawiać się wspólnie. W innym miejscu zwierza się ona, że „doznaje przerażenia na myśl o potępionych”, co skłania ją do buntu. I taki

też był Charles Péguy jeśli chodzi o kwestię inkluzywizmu zbawienia .Péguy sięgnął również do źródeł. Żywy Kościół Żywego Boga musi się wciąż

aktualizować, jednak przede wszystkim powinien sięgać do swoich fundamentów. A zaliczyć do nich można Stary Testament, z którego filozof obficie czerpał, jak rzadko

Żywy Kościół Żywego Boga musi się wciąż aktualizować, jednak przede wszystkim powinien sięgać do swoich fundamentówǪ

TEOLOGIACHARLES PÉGUY

33 TEOLOGIA POLITYCZNA CO MIESIĄC • 5/2014 (9)

Page 34: Józef Mackiewicz

kto w jego epoce. Przedsionek tajemnicy drugiej cnoty jest zadedykowany zmarłemu żydowskiemu przyjacielowi Charles’a. Dedykacja ta następuje „nie tylko na pamiątkę lecz także w intencji”, co świadczy o tym, że poemat jest także modlitwą i pewną formą ofiary. Cnotą centralną poematu jest nadzieja - a przecież to właśnie nadzieja na przyjście Mesjasza jest tym co łączy chrześcijan i Żydów. W epoce, w której nie prowadzono raczej dialogu między-religijnego był jedną z niewielu figur, które ten do tego dialogu dążyłyλ.

DRUGA CNOTA CHARLES’AW Przedsionku tajemnicy drugiej cnoty Péguy czytamy:

„Przez tę zagubioną owieczkę Jezus poznał strach w miłości. / I ile trwogi boża miłość wnieść może w samą miłość. / I Bóg prze-straszył się, że będzie musiał ja potępić. / Przez tę owieczkę i przez to że nie wracała do stada i że opuścić miała wieczorne liczenie, / Jezus tak jak człowiek poznał ludzki niepokój / Jezus co stał się człowiekiem, / Poznał co znaczy niepokój w sercu samej miłości, /

1 Nie chcę podejmować bardziej szczegółowo tej kwestii

ponieważ została ona już omówiona tak dobrze, że musiałbym

chyba dokonać plagiatu aby zaspokoić własne ambicje. Odsyłam

więc do genialnego tekstu Katarzyny R. Pereiry – „Péguy. Chwała

Izraela” zamieszczonego w 68 numerze kwartalnika „Fronda”.

Bibliografia: Ch. Péguy, Przedsionek tajemnicy drugiej cnoty, Kraków 2007.M. Kozielski (red.), Charles Péguy. Człowiek dialogu, Kraków 2003.

Niepokój drążący w sercu miłości tak zepsutej, / Lecz równocześnie poznał co to jest najpierwsze świtanie przypływu nadziei.” Czy w momencie, kiedy poeta układał te słowa miał świadomość, że w ten sposób streszcza całe swoje życie? Jest w tym fragmencie wszystko: Jezus, zagubione owieczki, stado (wspólnota), niepokój (rozdarcie pisarza), potępie-nie (a raczej bunt przeciw niemu), Wcielenie, a w końcu miłość

i nadzieja. W tym fragmencie odbija się także pełna paradoksów postawa pisarza – bo co to za miłość w której istnieje strach?

Poglądy, które głosił Charles Péguy, stały w jego czasach opozy-cji do katolickiego „mainstreamu”, a dziś stanowią oficjalną linię Kościoła. Poeta wyprzedził swoją epokę i dlatego śmiało może być patronem czasów, w których żyjemy my. Jego postać może widnieć na wielu sztandarach – katolickich obrońców rodziny, liberalnych teologów, nędzarzy, intelektualistów, poetów, a przede wszystkim indywidualistów. Charlesem Péguy mogą się zachwycać zarówno Żydzi jak i wyznawcy innych religii. Poeta mógłby zostać nawet ikoną socjalizmu, z którego wypaczeniami walczył. Przeczytać

o nim w takiej „Krytyce Politycznej” to dopiero byłoby coś… Przesłanie Péguy jest także aktualne w dzisiejszym zglobalizowa-

nym świecie. Kiedy tylko mógł, kładł akcenty tak aby podkreślić potrzebę wspólnotowości leżącą w ludzkiej naturze. Może powinno stać się to przyczynkiem dla zredefiniowania pojęcia polityczności i przywróceniu jej pierwotnego znaczenia? Odnosiłaby się ona wów-czas głównie do wspólnoty obywateli, a celem działań politycznych byłoby dążenie do wspólnego dobra (a nie tylko do zaspokojenia własnego interesu). Paradoksem bowiem jest to, iż pomimo tego, że nowy, lansowany wciąż model życia zakłada ciągłe kontakty z wieloma ludźmi to relacje te są płytkie, a ludzie wycofują się ze sfery publicznej do swych domów. A im większe miasto, w którym przyjdzie im żyć, tym większe anonimowość i samotność w tłumie tam panują.

N ajwiększym dla mnie jednak zaskoczeniem jest to, że pomimo tej mnogości sprzecznych z pozoru ze sobą poglądów Char-

les’a Péguy, nie można nazwać człowiekiem „letnim”. Miał on swoje poglądy, których nie zmieniał i nie dostosowywał ich do zmienia-jącego się świata. To raczej on chciał sobą zmienić świat niż świat miał zmieniać jego. To właśnie stanowi dziedzictwo poety i jego duchowy Testament, który nie przestaje być aktualny i czeka na realizację. I na tym chyba polega chyba tajemnica drugiej cnoty Charles’a Péguy.

Raczej on chciał sobą zmienić świat niż świat miał zmienić jegoR

TEOLOGIACHARLES PÉGUY

34 TEOLOGIA POLITYCZNA CO MIESIĄC • 5/2014 (9)

Page 35: Józef Mackiewicz

Tomasz Herbich

Aby ludzkie działanie miało sens, muszą być spełnione trzy warunki. Po pierwsze, musi być ono rozumne. Sama rozumność jednak nie wystar-czy – aktywność człowieka byłaby pozbawiona znaczenia także wtedy, gdyby rzeczywistość była z góry określona, a sam człowiek – pozba-wiony możliwości kształtowania jej. Z tym związane są dwa kolejne warunki – drugi, którym jest możliwość wpłynięcia przez człowieka na bieg rzeczywistości, oraz trzeci – związany z drugim, choć nie redukują-cy się do niego – którym jest niezależność ludzkiego działania.

Będę posługiwał się pojęciem niezależności na oznaczenie tego, co

zazwyczaj określa się mianem „wolności”. Ten zabieg ma na celu zacho-

wanie precyzji terminologicznej – w późniejszych częściach tekstu

wprowadzę pojęcie wolności w znaczeniu, które nadał mu August

Cieszkowski.

Historie alt rnatywne

Augusta Cieszkowskiegoe

HISTORIA IDEI

35 TEOLOGIA POLITYCZNA CO MIESIĄC • 5/2014 (9)

AUGUST CIESZKOWSKI

Page 36: Józef Mackiewicz

T rzy wymienione warunki nie pozostają jednak obo-jętne względem siebie. Wymóg rozumności musi bowiem

transcendować sam działający podmiot, jeżeli tylko ma nie być pusty. Nie wystarczy rozumność „czysto wewnętrzna”, czyli zdol-ność do działania zgodnego z wybranym przez własny rozum celem, bo wymóg rozumności redukowałby się tym samym do wymogu niezależności – byłby jedynie pewnym jego aspektem, głoszącym, że działanie ma sens wtedy, gdy to człowiek wybiera cel. Rozum-ność działania wiąże się zatem z rozpoznaniem czegoś, co przekra-cza jednostkowy rozum i czemu powinien się on podporządkować. Wprowadza ona tym samym element determinizmu.

Filozofia ludzkiego działania, jeżeli tylko chce ukonstytuować swój przedmiot jako sensowny, musi badać wzajemny związek niezależności i konieczności, dążyć do ich pogodzenia. Doskonale rozumiał to Lew Szestow, który dlatego głosił pochwałę kaprysu, że nie chciał zgodzić się na podporządkowanie człowieka jakiejkol-wiek konieczności, jakiemukolwiek przekraczającemu go prawu i rzekomo wyższej od niego „ogólności”. Całkowity indeterminizm możliwy jest jedynie jako Szestowowska pochwała kaprysu.

HISTORIA A WYMÓG ROZUMNOŚCIZ wagi tego problemu zdawał sobie sprawę również August Ciesz-

kowski. Na jego poglądy wpływa fakt, że będąc filozofem wyrosłym w szkole heglowskiej, w etyce szczególnie wiele przejął od Greków.

Gdy w ten sposób określi się dwa podstawowe układy odniesień filozofii Cieszkowskiego, dostrzeże się, jak bardzo w swojej histo-riozofii – która została pomyślana jako przekroczenie stanowiska

Hegla z heglowskich pozycji – autor Ojcze nasz pozostaje bliski jeżeli nie treści dzieł mistrza, to chociaż momentowi historycznemu, w którym Hegel two-rzył i który zarazem stworzył. Cieszkowski, który poszukuje obiektywnego porządku, struktury, w której działanie uzyska swoją rozumność i – dzięki niej – także wolność, odnajduje ją w procesie historycznym, co oczywiście nie mogłoby zdarzyć się u Arystotelesa.

Odkrycie historii jako podstawy, dzięki której ludzkie działanie może uzy-skać rozumność, jest z pewnością ważną przyczyną, która spowodowała, że zainteresowania badawcze Cieszkowskiego skoncentrowały się na historio-zofii jako ostatniej, pełnej formie samowiedzy filozofii, rozwiązaniu jej zagad-nień teoretycznych i praktycznych. Ten wzajemny związek dwóch rzeczy – historii jako przedmiotu badania oraz historiozofii jako nauki – wyrasta z podstawowych przesłanek systemu Hegla. „Do tego właśnie sprowadza się – pisał Hegel zaraz po słynnych słowach o <<rozumie jako róży na krzyżowej drodze teraźniejszości>> – konkretniejsze znaczenie określenia, które wyżej w sposób bardziej abstrakcyjny nazwaliśmy jednią formy i treści. Formą bowiem w jej najbardziej konkretnym znaczeniu jest rozum jako poznawa-nie pojęciowe, treścią zaś rozum jako substancjalna istota rzeczywistości zarówno etycznej, jak i naturalnej; świadoma identyczność obu – to idea filozoficzna”¹.

Nieprzypadkowo jednak zacząłem od ludzkiego działania, a nie od historii. Aby właściwie umiejscowić historiozofię w poglądach Cieszkowskiego, trzeba zacząć od określenia podstawowego problemu filozofii ludzkiego działania – potrzeby jego rozumności i równocześnie niezależności. Autor Ojcze nasz

1 G.W.F. Hegel, Zasady filozofii prawa, Warszawa 1969, s. 20.

koncentruje się na historiozofii, bo jest przekonany, że to w historii podmiot uzyskuje rozumną podstawę swojej aktywności. Co więcej, przekonuje czytelnika, że dopiero uzyskawszy taką podstawę zaczyna kierować dziejami. Na to, że źródłowym przedmiotem zainteresowania Cieszkowskiego jest ludzkie działanie, warunki jego sensowności, czyli owo niezbędne połączenie konieczności, niezależności i zdolności wpływania na rzeczywistość, wskazuje „antropologiczne przesunięcie” jego zainteresowań w późniejszej twórczości, przede wszystkim zaś odejście od początkowej koncen-tracji na Heglowskim pojęciu ducha, przyjmowanym bez zastrzeżeń w Prolegomenach do historiozofii, do antropocentrycznego spiry-tualizmu, wyraźnie obecnego już w napisanym cztery lata później traktacie Bóg i palingeneza². Myśl Cieszkowskiego jest antropolo-giczna ze swej istota, antropologiczna pasja kieruje nią także wtedy, gdy czyni ona swoim podstawowym przedmiotem historiozofię. Historiozofia i antropologia wspólnie kształtują specyfikę i orygi-nalność filozofii autora Ojcze nasz.

HISTORIA A WOLNOŚĆW systemie Hegla, zwłaszcza zaś w jego logice – przekonywał

dwudziestoczteroletni Cieszkowski w 1838 roku – bieg filozofii kończy się, odkryta została bowiem metoda. Stanowisku mistrza brakuje jednak jednego elementu, koniecznego, aby filozofia mogła

2 Por. S. Borzym, Pojęcie „ducha” i „duszy” w filozofii Augusta Cieszkow-

skiego w: tenże, Przeszłość dla przyszłości. Z dziejów myśli polskiej, Warszawa

2003, s. 17–24.

HISTORIA IDEIAUGUST CIESZKOWSKI

36 TEOLOGIA POLITYCZNA CO MIESIĄC • 5/2014 (9)

Page 37: Józef Mackiewicz

postąpić dalej, aby nastąpiło „przetłumaczenie myśli na byt”, „przejście filo-zofii w życie”. Jest nim stworzenie nauki o historii, która uwzględni nie tylko przeszłość i teraźniejszość, ale także przyszłość, odkryje organizm dziejów powszechnych, zbudowany zgodnie z zasadami Heglowskiej logiki z tezy, antytezy i syntezy. Berliński filozof popełnił bowiem fatalny błąd – nie stwo-rzył filozofii historii, która byłaby zgodna z jego logiką³.

Dzięki odkryciu organizmu dziejów powszechnych, czyli również określe-niu ogólnego, lecz koniecznego charakteru zbliżającej się trzeciej epoki, moż-liwy staje się czyn. Ludzkie działanie przechodzi od faktów do aktów, czyli zaczyna nabierać mocy sprawczej wobec rzeczywistości. Staje się ono „prak-tyką poteoretyczną”, rozumnym kierowaniem rzeczywistością, zgodnym z rozpoznaną logiką dziejów powszechnych, lecz zarazem sprawczym wobec nich. Ma ono charakter wolny, a sama wolność jest syntezą przypadkowości i konieczności.

Synteza ta – przekonuje czytelnika Cieszkowski – przyjmowała w dziejach trzy różne postaci. Najpierw, w starożytności, czyli epoce bytu, pojawiła się wolność przypadkowa, czyli taka, w której przeważa element przypadko-wości. Wolność taka swój najpełniejszy wyraz znalazła w sztuce. Później, w zapoczątkowanej przyjściem Chrystusa epoce myśli, dla której charaktery-styczny jest rozkwit filozofii, przyjęła ona postać wolności koniecznej, zależnej „koniecznie od spekulatywnej dialektyki rzeczy, od ogólnej obiektywności myśli”. Dopiero w epoce czynu, u progu której ludzkość znalazła się po dziele

3 Por. A. Cieszkowski, Prolegomena do historiozofii w: tenże, Prolegomena do histo-

riozofii. Bóg i palingeneza oraz mniejsze pisma filozoficzne z lat 1838-1842, Warszawa 1972,

s. 3–8.

Hegla, stanie się ona wolno-ścią wolną, która harmonij-nie połączy przypadkowość z koniecznością⁴.

Spór Cieszkowskiego z Heglem nie jest zatem jedy-nie sporem o niekonsekwencję w stosowaniu metody do mate-rii historycznej. Stawka jest niepo-równanie większa – chodzi o wolność, o warunki, które muszą być spełnione, aby na gruncie filozofii Hegla uzasadnić ludzką aktywność w dziejach.

ROMANS PSEUDOHISTORYCZNYCzym jednak miałaby być owa „wolność wolna”? Jak to, co przypadkowe,

przygodne, mogłoby zostać pogodzone z koniecznością? Jak ta odkryta syn-teza przypadkowości i konieczności może realizować się w konkretnym materiale historycznym? Czy człowiek może ustanawiać otaczającą go rze-czywistość, skoro ta jest już rozumna i – przez samo to – w pewien sposób określona?

Szansę na potwierdzenie swoich tez filozoficznych Cieszkowski upatrywał

4 Tamże, s. 64–65.

m.in. w wymyślonym przez siebie gatunku lite-rackim, który nazwał romansem pseudohisto-rycznym. Autor Prolegomenów do historiozofii

duże nadzieje wiązał z powieścią obyczajową, jako dynamicznie rozwijającym się w jego czasach gatun-

kiem literackim. Konstruując ideę romansu pseudohi-storycznego, wykazał chęć wykorzystania tego nowego

gatunku literackiego do popularyzacji tez filozoficznych, co nie stanowi jedynie ubocznej konsekwencji historio-zofii, lecz jest jednym z jej podstawowych postulatów: „Najbliższym jej [filozofii – przyp. aut.] przeznaczeniem jest jej popularyzacja, zamiana charakteru ezoterycznego na egzoteryczny, słowem, jeśli dopuścić taką antynomię wyrazu, musi się ona spłaszczyć w głąb; albowiem wszyscy są do niej powołani, a każdy, kto chce myśleć – wybrany”⁵.

Czym miałby być zatem romans pseudohistoryczny? „Jeśli kiedyś znalazłbym czas wolny – pisał Cieszkowski w liście do C.L. Micheleta, swojego nauczyciela i zarazem przyjaciela, jednego z czołowych ówczesnych heglistów

5 Tamże, s. 89.

:ROQRʾʀ�MHVW�V\QWH]ɾ�SU]\SDGNRZRʾFL�L�NRQLHF]QRʾFLHISTORIA IDEIAUGUST CIESZKOWSKI

37 TEOLOGIA POLITYCZNA CO MIESIĄC • 5/2014 (9)

Page 38: Józef Mackiewicz

– a nade wszystko, jeśli poczułbym w sobie talent romansopisarza (co do czego mam poważne wątpliwości), wybrałbym w historii pewną epokę, w której przeinaczyłbym całkowicie bieg zdarzeń, dostosowując jednak mój utwór do ściśle historycznej sytuacji przyjętej jako punkt wyjścia. Wprowadziłbym tam postacie fikcyjne, ukryłbym rze-czywiste, stworzyłbym nowe sytuacje, sprawiłbym, w miarę możności, że działyby się tam rzeczy całkowicie odmienne niż to, co działo się w rzeczywistości, jednym słowem, rozpoczynając od historycznego punktu wyjścia, przedstawiłbym ciąg zdarzeń prawie całkowicie urojonych, przy czym jednak zachowałbym koniecznie koloryt lokalny i ducha czasu. Po tym dialektycznym odchyleniu, na końcu romansu wprowadziłbym ów bieg zdarzeń w rzeczywisty tok historii. Dotarłbym tym sposobem poprzez drogi kręte i okrężne do wyników prawdziwie istotnych, do których historia z koniecznością dojść by musiała; wykazałbym przez to restitutio in integrum, że mimo różnorodności środków, jakie posiada duch ludzkości, aby osiągnąć swe cele, mimo przypadkowości dróg, które stoją przed nim otworem, mimo wielkiej liczby zjawisk, w które może się przyoblekać, mimo posiadania możności wyboru tego lub innego indywiduum jako swego przedstawiciela, jest dlań niemożliwe, by chybił swego rzeczywistego celu usta-lonego odwiecznie, lub by odszedł całkowicie od zasadniczej linii wyznaczonej przez opatrzność”⁶.

Pomysł Cieszkowskiego nie doczekał się realizacji. Dla nas jest interesujący dlatego, że pozwala uchwycić wartość i nowe możliwości, które historie alternatywne wprowa-dzają do poznania. W romansie pseudohistorycznym spotykają się węzłowe zagadnie-nia filozofii historii Cieszkowskiego – problem poznawalności dziejów, relacji wolności, przypadkowości i konieczności, stosunku celów do środków, a także pytanie o moż-liwość ustanowienia własnego porządku przez człowieka – podstawowe zagadnienie filozofii polityki. Wartość poznawczą historia alternatywna posiada wtedy – przekonuje

6 List Cieszkowskiego do Micheleta z 18 marca 1837 roku w: A. Cieszkowski, Prolegomena do

historiozofii. Bóg i palingeneza…, wyd. cyt., s. 342.

nas Cieszkowski – gdy zachowuje wszelkie znamiona prawdopodobieństwa i nie wyła-muje się z pochodu dziejów. Równocześnie stanowi ona wyraz ludzkiej kreatywności, zdolności reorganizacji otaczającej człowieka rzeczywistości. Dlatego już sama poetyka romansu pseudohistorycznego reprezentuje to, co miałoby być zapisane w warstwie fabularnej powieści – owo połączenie rozumności, niezależności i zdolności wpływa-nia na kształt rzeczywistości, które stanowi o naszej wolności i zarazem czyni ludzkie działanie sensownym.

HISTORIE ALTERNATYWNE A ANTROPOLOGIAWszystko, co zostało napisane powyżej, prowadzi do fundamentalnego wniosku –

historie alternatywne są organicznie zrośnięte z pewną epoką. Tworzenie alternatyw-nych wizji historycznych wyrasta z nowożytnego rozumienia człowieka jako twórcy własnej rzeczywistości. Są one tym samym antropologicznie uwarunkowane, stano-wią świadectwo pewnej ściśle określonej wizji człowieka. To ważna informacja, którą możemy wyczytać na ich temat, uważnie śledząc niezrealizowany pomysł Cieszkow-skiego, zapisany w jednym z jego listów.

Poetyka romansu pseudohistorycznego wynika z całości poglądów filozoficznych autora Prolegomenów do historiozofii, według którego warunkiem ludzkiej kreatywno-ści jest rozumność i poznawalność dziejów. Gatunek ten rozwija podstawową intuicję antropologiczną, pokazując związek twórczości – czynnika indeterministycznego – z rozumnością historii, czynnikiem deterministycznym.

Dzięki temu spostrzeżeniu wracamy do punktu wyjścia, uzyskując jednak mate-riał niezbędny do pogłębienia spostrzeżeń na temat relacji historiozofii i antro-

pologii u Cieszkowskiego. Romans pseudohistoryczny jako pewna antropologicznie uwarunkowana pozafilozoficzna reprezentacja podstawowyc h tez historiozofii Ciesz-kowskiego pokazuje, jak bardzo sama ta historiozofia jest związana z antropologią określonego typu. Teza o kierującej myślą Cieszkowskiego pasji antropologicznej uzy-skuje zatem dodatkowe potwierdzenie.

HISTORIA IDEIAUGUST CIESZKOWSKI

38 TEOLOGIA POLITYCZNA CO MIESIĄC • 5/2014 (9)

Page 39: Józef Mackiewicz

W latach trzydziestych dwudziestego wieku w Wiedniu odbył się wykład, któ-

rego tematem była wyjątkowo zła kondycja ówczesnej nauki i kultury.1 Edmund

Husserl, autor tego wystąpienia, wskazał na palącą kwestię społeczno-kulturowego upadku, gro-

żącemu duchowi europejskiemu. Tekst jego wystąpienia stał się podstawą dla wydanego później

dzieła Kryzys europejskiego człowieczeństwa a filozofia. Jeżeli problem kryzysu nie zostanie dostrzeżony i

potraktowany z należytą powagą, mówił Husserl, to konsekwencje mogą okazać się fatalne w swych

skutkach. Zasadniczym źródłem kłopotów jest pewien typ myślenia, myślenia określanego mianem racjonalizmu. Ukształtowana przez nowożytną naukę wizja świata, nadała ludzkiej myśli

pewien kierunek rozwoju, stopniowo zawłaszczając kolejne obszary wiedzy. Husserl, wobec tego

nowożytnego podejścia, był wyjątkowo krytyczny, co bynajmniej nie oznacza, że wzywał nas do irra-

cjonalizmu. Dla matematyka i filozofa żywo zainteresowanego naukami ścisłymi, postulat porzucenia

rozumu, byłby czymś absurdalnym. To, na co Husserl faktycznie starał się zwrócić uwagę, można

określić jako swego rodzaju dziejową dynamikę problemu racjonalności, nie zawsze bowiem była ona

tym czym stała się w wieku dwudziestym.

Problem, stawiany przez Husserla przede wszystkim na przykładzie relacji nauk i filozofii, sięga

jednak kwestii znacznie głębszej niż hermetyczna zależność różnych dyscyplin myślenia. Rysuje

się przed nami zagrożenie całkowitego rozpadu ładu społecznego. Sama racjonalność jest czymś

1 Miało to miejsce w 1935r. w Wiedniu w sali wykładowej Osterreichisches Museum. Tekst, Kryzys

europejskiego człowieczeństwa a filozofia, który powstał na podstawie tego wystąpienia został włą-

czony do VI tomu dzieł zebranych Husserla nazywanych Husserliana.

historycznie zakodowanym w naturze człowieka. Konieczna jest zatem rew

izja naszego zapatrywania na cele ludzkiej racjonalności. Wzrastająca od

czasów nowożytności dominująca tendencja ku obiektywizacji każdego

poglądu, odbija się echem w coraz to nowych sferach ludzkiego bytowania. Co

więcej dziedziny, które nie wtórują takiemu podejściu do obiektywności, a więc

szeroko pojęta humanistyka, przez tyranów racjonalności zostają zepchnięte w

najciemniejszy kąt wiedzy, wiedzy która składa się z tego, co z gruntu bezuży-

teczne i nienaukowe. Ów obiektywizm jest przeciwny możliwości prowadzenia

dialogu, odnajdywania wspólnych horyzontów i przy tej tendencji może okazać

się również wrogi społeczeństwu, istnieniu ludzkiej wspólnoty w ogóle. Niedo-

strzeżenie powagi problemu, prowadziłoby do pogłębienia wzajemnego nieporo-

zumienia. W efekcie w nadchodzącej przyszłości moglibyśmy mieć do czynienia

z czymś, co byłoby ledwie pozorem europejskiej kultury, jako że społeczeństwo

pozbawione możliwości podejmowania dialogu, nie będzie w stanie podtrzymać

więzi ze swoją duchową tradycją.

Możliwością wypracowania podłoża, które stałoby się zarazem miejscem spo-

tkań różnych obszarów ludzkiej egzystencji, miałaby być fenomenologia. Trzeba

by w dyskursie naukowym powstała przestrzeń dla subiektywnego doświadcze-

nia, dla jednostkowych i w pełni indywidualnych przeżyć podmiotu. W ten sposób

odzyskalibyśmy rozumienie racjonalności, które towarzyszyło greckim źródłom

filozofii. W najszerszym znaczeniu był to związek naukowości z codzienną prak-

tyką życiową, z kulturą jako taką i społeczeństwem pojmowanym nie tylko jako

miejsce stawiania i rozwiązywania problemów, lecz również jako samo stano-

wiąca siebie wspólnota celów i doświadczeń.

Można jednak zapytać czy z diagnozą tą nadal powinniśmy się zgodzić? Czy

w myśli Husserla nie napotykamy czegoś, co można by określić mianem sno-

bizmu kulturowego? Interesuje nas nasza subiektywność do tego, co własne

sprowadzamy wszelką ludzką aktywność, co więcej chcielibyśmy w ten sposób

budować trwałość kultury. Gdzie się nie rozejrzymy wszystko podlega konsump-

cji owego narcystycznego „Ja, ja, ja…”, którego powtórzenie odbija się echem

działalności kulturotwórczej. Czy nie jest to rodzaj estetyzacji,

gubiącej problemy istotne, kwestie społecznie drażliwe, praktykę

i podejmowanie decyzji mających realny wpływ na ludzką kon-

dycję? Czy nie przedkładamy doświadczenia jednostkowego nad

wymiar społeczny, w którym to de facto możemy mówić o istnie-

niu kultury? Można dziś snuć tego typu refleksję sądzę jednak, że

to, co wyżej określiliśmy mianem snobizmu, przy pewnym punkcie

widzenia jest nieodzownym elementem istnienia w zbiorowości.

Piętnowanie kogoś za jego zaangażowanie w kulturotwórczą kon-

sumpcję, jest zarazem ciosem wymierzonym w ciało samej kultury.

Bez tego rodzaju „jałowej” aktywności mielibyśmy do czynienia z

zarzuceniem najbardziej istotnego, a więc duchowego wymiaru

życia wspólnoty, który może się realizować ponadindywidualnie

tylko wtedy, gdy nasyca życie poszczególnych jednostek. Zatem ów

snobizm, o ile tylko nie jest przyziemnym, obojętnym na losy innych

narcyzmem, byłby konieczny dla odrodzenia ducha europejskiego

społeczeństwa.

Husserlowi chodziłoby może o to, by przywrócić wagę indywi-

dualności naszego doświadczenia a następnie szukać gruntu dla

porozumienia, już nie w tym co miałoby je obiektywizować, zara-

zem znosząc wszelkie różnice, lecz raczej w samej odmienności.

Wydaje się przy tym ważne, że zróżnicowania nie traktuje się jako

podstawy, a wręcz przeciwnie - zostaje ono założone na jednoczą-

cym fundamencie subiektywnego doświadczenia. Być może zaan-

gażowanie jednostki w działalność społeczną powinna poprzedzać

bliska Husserlowi krytyczna autorefleksja, jako że uczestnictwo

w świecie codziennych praktyk, w otaczającym nas świecie życia

codziennego, odwołuje się do owej subiektywnej racjonalności, a

wręcz zakłada ją jako warunek konieczny dla podjęcia dialogu.

+XVVHUOD�SUREOHP�GXFKRZHJR�NU\]\VX�NXOWXU\�RUD]�ÅVQREL]P�NXOWXURWZyUF]\µ

Filip Gołaszewski

HISTORIA IDEIAUGUST CIESZKOWSKI

39 TEOLOGIA POLITYCZNA CO MIESIĄC • 5/2014 (9)

Page 40: Józef Mackiewicz

Marek Klecel

ZdziechowskiPolska i Rosja

OKF\[�Wschodem a Zachodem

Marian Zdziechowski należy do tych nielicznych w krajach Europy Środkowej i Wschodniej myślicieli, zwłaszcza w Polsce i Rosji, którzy starali

się łączyć refleksję filozoficzną, historyczną, religijną, wiedzę o kulturze, literaturze, poznanie sytuacji duchowej i dokonań swoich narodów.

HISTORIA IDEIZDZIECHOWSKI

40 TEOLOGIA POLITYCZNA CO MIESIĄC • 5/2014 (9)

Page 41: Józef Mackiewicz

N ieco inaczej niż myśliciele Zachodu upra-wiają oni wiedzę nie dla samej wiedzy, nie czysto

intelektualną i teoretyczną, lecz powiązaną konkretnie z różnymi dziedzinami i przejawami życia ludzkiego. To co ich wyróżnia, to próba uchwycenia całej sytuacji duchowej człowieka, jego złożonej i uwikłanej kondycji, która speł-nia się w danych wspólnie warunkach miejsca, czasu, czyli historii, zarazem w paradoksach tożsamości i odrębności, wolności i więzi kulturowych. To na przełomie XIX i XX wieku oraz w pierwszej połowie XX człowiek staje znów wobec zasadniczych pytań i zagrożeń, które objawiają jego nieoczywistą sytuację duchową, a nawet egzystencjalną i domagają gruntownych odpowiedzi. Dlatego też refleksja tego czasu ma tak często charakter historiozoficzny i reli-gijny, odwołuje się bowiem do spraw fundamentalnych, które stale na nowo trzeba rozstrzygać.

Sytuują się one zarazem wokół wielkiego sporu świato-poglądowego, ideowego, a też praktycznego, życiowego, bo mającego swe polityczne i historyczne konsekwencje. Sporu między formacją postępu i nieustannej i wszech-stronnej modernizacji, ideologią nowoczesności i rozwoju w takim kierunku, w skrajnych przypadkach akceptującą nawet drogę rewolucji, a formacją przeciwną, odrzucającą tak radykalną, że nieraz wyniszczającą drogę rozwoju ludz-kości. Uznawana jest ona zwykle za formację konserwa-tywną lub nawet zachowawczą, w istocie jednak stawia ona na ciągłość i kontynuację jako sposób rozwoju wszystkich

dziedziczonych zasobów, zarówno materialnych, jak i  intelektualnych i duchowych.

W Rosji to cały wielki ruch umysłowy i duchowy, także ruch odnowy reli-gijnej rozpoczęty przez Włodzimierza Sołowjowa, a kontynuowany przez Bierdiajewa, Szestowa, Mereżkowskiego, Bułgakowa. W Polsce podobnymi poniekąd myślicielami byli Stanisław Brzozowski i właśnie Zdziechowski, przy czym Brzozowski przeszedł ewolucję charakterystyczną dla epoki o takiej rozpiętości sporów od jednej formacji do drugiej, Zdziechowski zaś pozostał konsekwentnie zwolennikiem organicznego, zarazem dogłębnego, duchowego i religijnego rozwoju człowieka w jego wspólnotowym, społecz-nym i historycznym, a zarazem i indywidualnym wymiarze.

Ten wybór jest dla Zdziechowskiego tym bardziej naturalny, że jest on bada-czem i myślicielem zakorzenionym w polskiej tradycji i kulturze, zwłaszcza w XIX-wiecznym romantyzmie i w katolicyzmie jako typie wiary chrześcijań-skiej. Pochodził z rodziny ziemiańskiej zamieszkałej na ziemiach zwanych dziś Kresami Wschodnimi. Urodził się w 1861 roku w Nowosiółkach koło Rakowa w okolicy Mińska Litewskiego, gdzie spędził dzieciństwo i młodość. Na ziemiach tych krzyżowały się wpływy polskie i rosyjskie, tradycje Rzecz-pospolitej Obojga Narodów, Wielkiego Księstwa Litewskiego, Rusi Kijowskiej, ludowe tradycje białoruskie i litewskie. Otrzymał staranne wykształcenie domowe, a następnie ukończył gimnazjum rosyjskie w Mińsku. Na kresowym pograniczu Wschodu i Zachodu zetknął się z kulturą rosyjską, odbył studia slawistyczne w Petersburgu i Dorpacie (obecnie Tartu), gdzie poznał nie tylko humanistykę rosyjską, ale i niemiecką. Uzupełnił swe studia slawistyczne w Grazu i Zagrzebiu, rozszerzył zaś o literaturę powszechną w Genewie. Pro-wadził wykłady z literatury polskiej, rosyjskiej i powszechnej na Uniwersy-tetach w Krakowie, gdzie był profesorem Uniwersytetu Jagiellońskiego od 1899 roku i Wilnie od 1919 roku na Uniwersytecie im. Stefana Batorego, gdzie piastował zaszczytne funkcje z rektorem w latach 1925-1927 włącznie. Swe

pierwsze prace poświecił związkom literatury i myśli reli-gijnej w twórczości polskich romantyków-mesjanistów, Mickiewicza, Słowackiego, Krasińskiego, Towiańskiego i rosyjskich słowianofilów Chomiakowa, Aksakowa, Kie-rejewskiego, a także nawiązujących do ich idei pisarzy: Gogola, Dostojewskiego, Szewczenki.

Sytuację intelektualną i  duchową Zdziechowskiego zatem określała zarazem polskość tradycji i kultury, jak i stosunek do głównych prądów umysłowych i cywili-zacyjnych Zachodu, a także Rosji, którą szczególnie się interesował. Musiał zająć stanowisko wobec Rosji, która od ponad stulecia władała większą częścią Polski, ale też wyrażał swe stanowisko wobec wzorców zachodnich, które w tej sytuacji nabierały dla Polski większego zna-czenia, gdy mocarstwa Rosji, Prus i Austrii skazywały ją na stopniowe unicestwienie. Zdziechowski, podobnie jak wielu innych, odwołuje się do poczucia narodowej tożsamości, wspólnoty tradycji, języka, literatury, wiary i obyczaju, wspólnoty zagrożonej rozpadem i upadkiem, gdy naród pozbawiony swej organizacji, władzy, państwa, rozpadnie się na zbiór poszczególnych jednostek o przy-padkowej orientacji i niepewnej przyszłości.

Wkrótce Zdziechowski, badacz meandrów ducha ludz-kiego, tropów historii, którą od Rewolucji Francuskiej miał pokierować sam człowiek, Zdziechowski także prze-nikliwy wizjoner przyszłości, która uczyni go swoistym katastrofistą zostaje postawiony wobec największych wydarzeń początku wieku: I wojny światowej, rewolu-cji rosyjskiej i odzyskania przez Polskę niepodległości.

HISTORIA IDEIZDZIECHOWSKI

41 TEOLOGIA POLITYCZNA CO MIESIĄC • 5/2014 (9)

Page 42: Józef Mackiewicz

Wojna i rewolucja nie są dla niego objawieniem postępu czy też niezbędnym etapem drogi ku lepszej przyszło-ści. Wprost przeciwnie, to tragiczny symptom i symbol schyłku i rozpadu, który w końcu niszczy własną tożsa-mość, treść, tradycję w imię wyimaginowanej, a niejasnej utopii. Z tego chaosu wyłoniła się niepodległa Polska, co było wielkim, przez Polaków wyczekiwanym niemal od dwóch stuleci wydarzeniem. Ale wydarzenie to nie obala ostatecznie pesymistycznej, mówiąc umownie, historio-zofii Zdziechowskiego.

W swej długiej, liczącej niemal półwiecze drodze twórczej przeszedł on nie tyle ewolucję, co ugruntował swe stano-wisko intelektualne i duchowe pod wpływem wydarzeń historycznych panujących prądów umysłowych, a przede wszystkim pod wpływem własnych doświadczeń. Rozpo-czynał od studiów nad literaturą i życiem umysłowym XIX stulecia w Polsce i w Rosji. Szczególnie interesował go romantyzm, nie tylko jednak jako formacja literacka, ale też myślowa, duchowa i religijna, nie tylko dzieła i style, ale też postawy jego przedstawicieli i szczególny typ umy-słowości. Poświęca mu Zdziechowski swe kolejne prace powstające na przełomie wieków: “Mesjaniści słowiano-file”(1888), “Byron i jego wiek” (1894-1897), “Wizja Krasiń-skiego” (1912), “U epoki mesjanizmu” (1912), “Pesymizm, romantyzm a podstawy chrześcijaństwa” (1915), a nawet jeszcze w dwudziestoleciu międzywojennym, w książce “Chateaubriand i Napoleon”(1932). Wbrew panującym wówczas w  życiu umysłowym tendencjom pozytywi-stycznym i zarysowującej się już ideologii modernizmu,

która powstaje pod wpływem wiary w postęp i naukę, Zdziechowski zwracał się najpierw w stronę romantyzmu jako ideologii przeciwstawiającej się tenden-cjom umysłowym i kulturowym narzuconym przez poprzedzającą go epokę Oświecenia. Romantyzm był dla niego ruchem niezgody na ograniczenie czło-wieczeństwa do warstwy tylko społecznej i racjonalnej. Pojmował fenomen człowieka o wiele pełniej, w wielu jego płaszczyznach i relacjach – zewnętrz-nych i wewnętrznych – także tych nieracjonalnych, uczuciowych i emocjonal-nych, a też indywidualnych i zarazem wspólnotowych, odwołujących się do archaicznych nawet i nie uświadamianych tradycji, nie tylko intelektualny, ale i duchowy czy religijny. Krytycznie zapatrywał się na główne wydarzenie Oświecenia, jakim była Rewolucja Francuska. Uważał, że jej dziedzictwo jest

zarazem zbyt minimalne i zbyt okrutne. Jej społeczny liberalizm wydawał mu się pusty dla wielu krajów Europy zniewolonych przez jej mocarstwa, krajów, które wolałyby umieszczać swych władców na tronach niż ich ścinać. Rewolu-cje były zawsze dla Zdziechowskiego zbyt wielką ceną przemian, a rewolucja rosyjska stała się dla niego miarą katastrof wyniszczających połowę Europy.

Zdziechowski upatrywał w chrześcijaństwie tradycji jedności Europy i to nie tylko jej wiary i duchowości, ale i całych jej dziejów, typu wspólnoty i człowie-czeństwa, wewnętrznego charakteru, umysłowości i światopoglądu. Nawet zróżnicowanie Europy, podział na różne, odrębne wspólnoty, a także rozdział na Zachód i Wschód według tradycji łacińskiej i prawosławnej, który bywał

tragicznym w skutkach rozdźwiękiem, przyczyną wielu kryzysów, potwierdzał jedność tej tradycji. Nawet próby jej – jakbyśmy dziś powiedzieli – modernizacji są tylko wariantem przemian lub negacji wzorca chrześcijań-skiego. Racjonalizm Oświecenia to świecka, zredukowana, bo pozbawiona transcendencji Boga, wersja racjonalizmu chrześcijańskiego, obecnego już w średniowiecznej scho-lastyce czy w tomizmie. Idee utopii społecznych XVIII i XIX wieku, ideologie socjalizmu i komunistyczne ruchy rewolucyjne, mające odwrócić bieg dziejów i  sprowa-dzić Królestwo Boże na ziemię, powstają w ramach tego samego paradygmatu cywilizacyjnego jako postchrześci-jańska gnoza, składająca niejako Boga w ofierze, jak to się stanie dosłownie w modernizmie i dzisiejszym postmo-dernizmie, gdy pojawiła się idea śmierci Boga, którą naj-pełniej wyraził starszy o pokolenie od Zdziechowskiego – Nietzsche.

Zdziechowski zmierza właśnie do takiej eschatologicz-nej czy nawet apokaliptycznej wizji dziejów Europy, nale-żącej nadal do chrześcijaństwa. Zdziechowski najpierw był związany z katolickim modernizmem, na Zachodzie reprezentowanym przez Newmana, Blondela czy Tyr-rela, co starał się powiązać z romantycznymi próbami rewaloryzacji chrześcijaństwa w mesjanizmie polskiego romantyzmu u Mickiewicza, w  intuicjach poetyckich Słowackiego, historiozoficznych wizjach Krasińskiego. “W wieszczych marzeniach Mickiewicza, Słowackiego i Krasińskiego – pisał Zdziechowski – znajdował wspa-niałą dla siebie postać oparty na kulcie Boga-człowieka

Zdziechowski upatrywał w chrze-ścijaństwie tradycji jedności

Europy. Nie tylko jej wiary i ducho-wości, ale i całych jej dziejów

HISTORIA IDEIZDZIECHOWSKI

42 TEOLOGIA POLITYCZNA CO MIESIĄC • 5/2014 (9)

Page 43: Józef Mackiewicz

czyli Słowa Wcielonego teocentryczny ideał człowieka w jedności swej z Bogiem i przez nią wznoszącego się na szczyt potęgi. Był to prometeizm chrześcijański”. Podobne przekonania będą wyrażać później rosyjscy myśliciele religijni, do których Zdziechowski często się odwołuje w swych pismach.

Pod wpływem doświadczeń historycznych początków XX wieku Zdziechowski zmierza ku eschatologicznemu, jak już zauważyłem, rozumieniu dziejów ludzkich, zgod-nego raczej z tą stroną chrześcijańskiego przesłania, która została wyrażona w słowach ewangelisty Jana: świat w złu leży (ale my z Boga jesteśmy)”. Zło jest czymś więcej niż się wydaje, więcej niż nieszczęściem, przypadkiem, grze-chem, błędem, który wynika z przypadłości bytu, wol-ności człowieka , nieustannego braku dobra. Należy do natury samego Stworzenia, a więc i do natury człowieka.

“Pozostaje nam – konkludował Zdziechowski – w swym studium “Pesymizm, romantyzm a podstawy chrześcijań-stwa” – wraz z Schellingiem, Secretanem, Sołowjowem i jego następcami przypuścić, że świat cały myśli i bada-niu naszemu dostępny został uwikłany w jakąś pierwotną a straszną katastrofę, że sam pryncyp jego bytu, ta sub-stancja powszechna, którą prościej Duszą świata nazwać, odpadła od Boga i że wraz z nią odpadliśmy i my. Czyli zło nie jest, jak nauczali optymiści chrześcijańscy, czymś drobnym i przypadkowym, nikłym cieniem jakimś na ogromie dzieła Bożego, ale jest, raczej stało się, naturą rzeczy”.

Czas doczesny naznaczony jest piętnem nieuniknionego

zła – zawinionego lub niezawinionego – z którego wyzwolić może jedynie to, co nastąpi, gdy on ostatecznie, eschatologicznie się zakończy, gdy porzą-dek przezeń wyznaczony zostanie zamknięty. “Jako odpowiedź (...) zjawia się nowina radosna o Królestwie Bożym, które przyniósł ten, co Synem Bożym i zarazem synem człowieczym siebie nazwał. Tylko nie z tego świata jest kró-lestwo owo – “świat dla Chrystusa dobrym był, o ile był czymś, co się ma skoń-czyć””. Daremna i próżna – powiada Zdziechowski – jest droga przeciwna, prowadząca od Boga w nieznane. Wówczas dopiero zło, cierpienie, śmierć stają się prawdziwym absurdem kończącym się ostateczną rozpaczą.

Pesymizm Zdziechowskiego jest jednak względny. W szkicu pt. “Wpływy rosyjskie na duszę polską” z 1915 roku pisał: “pesymizm bywa dwojaki: rela-tywny, tj. chrześcijański, przeciwstawiający nędzę bytu doczesnego absolut-nemu szczęściu wiekuistego obcowania z Bogiem i absolutny, ateistyczny, uznający tożsamość bytu i bólu”. Odwrotnie więc, nawet zło w tej eschatolo-gicznej perspektywie chrześcijańskiej uzyskuje swoje miejsce, sens i odpłatę.

Ten katastrofizm eschatologiczny związał się u Zdziechowskiego z wie-loma aktualnymi na początku XX wieku spekulacjami o schyłku cywilizacji europejskiej, wyrażonych zwłaszcza w głośnym dziele Oswalda Spenglera “Zmierzch Zachodu”. Zwłaszcza po rewolucji rosyjskiej i wojnie polsko-bol-szewickiej 1920 roku z przerażeniem ujrzał Zdziechowski groźbę nadciągają-cego komunizmu i całą słabość Europy. W swych dwóch ostatnich książkach “W obliczu końca” (1937) i “Widmo przyszłości” (1939) dokonuje dramatycz-nej diagnozy stanu klęski, wewnętrznego, duchowego i moralnego upadku Zachodu i narastającej siły destrukcji, która wybuchnie wkrótce w dwóch totalitaryzmach. Myśl Zdziechowskiego przybiera tu kształt katastroficznej profecji: wieszczy nieuchronną katastrofę. Nie jest to jednak jakaś profecja nihilistyczna, włącza ją Zdziechowski do swej eschatologicznej, chrześcijań-skiej wizji dziejów, traktując wydarzenia rewolucji i wojen nie jako zagładę ostateczną, lecz jako szczególny moment historyczny, w którym odsłania

się inna perspektywa rzeczywistości, gdy upada doczesny, aktualny, utrwalony w ludzkim doświadczeniu jej porzą-dek. Przedstawiając swoją interpretację dziejów “w obli-czu końca”, nawiązuje również Zdziechowski do rosyjskich myślicieli religijnych Sołowjowa i Trubieckiego:

Ciernista jest droga zbawienia i prowadzi przez katastrofy – pisze w szkicu “Testament księcia Eugeniusza Trubiec-kiego – gdy wali się porządek społeczny, gdy wniwecz obra-cają się wszelkie wartości rzeczy znikomych i zmiennych, i wraz z nimi wszystkie utopie, oznacza to, że Królestwo Boże jest tuz za drzwiami, albowiem przez zerwanie z tym, co jest względne i utopijne, zbliżamy się do tego, co jest wieczne i absolutne. (...) W takich katastrofalnych epokach serce człowieka daje światu to, co ma najlepszego, przed rozumem zaś odsłaniają się owe tajemnice najgłębsze, które w epokach normalnego biegu rzeczy zakrywa szara powszedniość. Słowem, w wewnętrznym świecie człowieka dokonywa się przewrót, przenoszący wszystkie myśli, pra-gnienia i nadzieje z jednego planu bytu do innego, wyż-szego, a przewrót ten (...) ze stanowiska Trubieckiego ma znaczenie kosmiczne, jest początkiem Królestwa Bożego, które jest celem stworzenia”,

Spośród wielu różnych ideologii XX wieku spełniły się właściwie tylko racje katastrofistów. Spełniły się tra-gicznie, nikt nie mógł mieć satysfakcji z tego, co przewi-dział. Również racje Zdziechowskiego spełniły się w tym przynajmniej sensie, że zagładzie uległ dotychczasowy porządek Europy zarówno na Zachodzie, jak i – głównie

HISTORIA IDEIZDZIECHOWSKI

43 TEOLOGIA POLITYCZNA CO MIESIĄC • 5/2014 (9)

Page 44: Józef Mackiewicz

– na Wschodzie, pociągając za sobą miliony istnień ludz-kich. Rok po śmierci Zdziechowskiego wybucha II wojna światowa.

W swej działalności naukowej i pedagogicznej najpierw na Uniwersytecie Jagiellońskim w Krakowie, później na Uniwersytecie w Wilnie Zdziechowski znalazł wielu uczniów i kontynuatorów. Szczególnie wpłynął na poko-lenie młodych poetów wileńskich, skupionych w grupie poetyckiej “Żagary”, do której należał Czesław Miłosz. We fragmencie poematu pt. “Toast”, napisanego już kilka lat po wojnie, zarysował on skrótowy, choć dość uszczypliwy portret z pamięci profesora:

“Dodaj jeszcze do tego, że w tej samej saliW której ławkach poeci znaki wycinaliStary Marian Zdziechowski uczył o zagładzieJuż oto nadchodzącej. To też piętno kładzie”.

“Żagaryści” przyjmowali katastroficzną wizję Zdzie-chowskiego, ale nie podzielali w pełni jego argumentacji i wniosków. W napisanym po latach szkicu “Religijność Zdziechowskiego” Miłosz stwierdzał:

“Jego wizja eschatologiczna zbliżania się czegoś nieunik-nionego a strasznego trafiała w mgliste odczucia jego czy-telników i słuchaczy, zgadzała się z atmosferą czasu. Ale tylko wizja. Całe rozumowanie, wnioski, rozmijały się z dążeniami młodych, którzy właśnie w prądach uzna-nych przez profesora za dzieło szatana, dopatrywali się zbawienia i to, co było dla niego nocą, brali za “promienne oblicze wschodzącego dnia””. Istotnie, Miłosz należał do tego młodszego pokolenia, które lekceważyło raczej

ostrzeżenia Zdziechowskiego, a nawet przeciwnie, wierzyło, że z katastrofy może wyłonić się nowy świat o “promiennym obliczu”. Przecież to Miłosz uwierzył weń i służył jego mirażom i złudom jeszcze wiele lat po wojnie. Nawet, gdy to złudzenie nie dało się już utrzymać, gdy rozwiało się, wywo-łując odruch resentymentu, czemu dał wyraz w „Zniewolonym umyśle”, nie zmienił swego poczucia wyższości w stosunku do starego mistrza. Inny poeta należący również do wileńskich “Żagarów”, Teodor Bujnicki, lepiej rozpo-znał wagę głosu Zdziechowskiego, reflektując się zaraz po jego śmierci w 1938 roku: “Dochodzimy może innymi drogami do tych samych wniosków, które on tak dawno wyciągnął, przewidując krach naszej cywilizacji, załamania się płytkiego liberalizmu, zwyrodnienia demokratycznych form państwowych i zbliżania się potwornej epoki, grzebiącej wolność obywatelską i poczucie godności ludzkiej”.

ZDZIECHOWSKI I ROSJA

Z dziechowski był jednym z najwybitniejszych znawców Rosji w Polsce. Dzięki własnym studiom, a także dzięki licznym kontaktom ze znaczą-

cymi Rosjanami. Duży wpływ wywarła na niego myśl i wizja teologiczna Włodzimierza Sołowjowa, którego poznał osobiście w latach 80., podobnie jak później zetknął się z Lwem Tołstojem. Zafascynował go jej wschodni rys wynikający z duchowości prawosławia, wywodzącej się z wschodniej tradycji chrześcijaństwa, a także swoisty ekumenizm Sołowjowa, inspirujący do dia-logu łacińsko-prawosławnego. Wiele studiów poświęcił Zdziechowski innym rosyjskim myślicielom religijnym, m.in. Bierdiajewowi, Mereżkowskiemu, Trubieckiemu, Rozanowowi.

Zdziechowski działał także czynnie w dziedzinie stosunków polsko-rosyj-skich. W 1901 roku założył w Krakowie Klub Słowiański i czasopismo ”Świat słowiański”, który propagował wiedzę o kulturze słowiańskiej, zarazem

jednak programowo przeciwstawiał się panslawizmowi rosyjskiemu i  rosyjskiej dominacji, integrując patrio-tyczne dążenia poszczególnych narodów słowiańskich. Tuż przed rewolucją rosyjską, razem z poetą Tadeuszem Micińskim i  rusycystą Wacławem Lednickim, działał w polsko-rosyjskiej sekcji Towarzystwa Kultury Słowiań-skiej w Moskwie. W latach 20. prowadził wykłady o rosyj-skiej myśli religijnej w Paryżu, których słuchaczami byli także, przebywający już na emigracji, Bierdiajew, Mereż-kowski, bracia Trubieccy. Tam też Zdziechowski orga-nizował wśród inteligencji rosyjskiej forum dyskusyjne o dialogu katolicko-prawosławnym i wymianie myśli religijnej.

W twórczości Zdziechowskiego ujawniło się głębokie zainteresowanie dziejami i myślą zwłaszcza XIX-wiecz-nej Rosji oraz wzajemnymi związkami z Polską. Szcze-gólnie zajmowały go rosyjskie spory o kierunek rozwoju Rosji wyrażane w stanowiskach okcydentalistów i sło-wianofilów, a więc zwolenników wzorców europejskiej z jednej i rodzimych, narodowo-ludowych z drugiej strony, w których upatrywano istotę wyróżniającej rosyjskości,

W twórczości Zdziechow-skiego ujawniło się głę-bokie zainteresowanie dziejami i myślą XIX Rosji

HISTORIA IDEIZDZIECHOWSKI

44 TEOLOGIA POLITYCZNA CO MIESIĄC • 5/2014 (9)

Page 45: Józef Mackiewicz

związanej zarazem najgłębiej z prawosławiem, a kry-tycznie nastawionej do katolickiej lub protestanckiej orientacji zwolenników Zachodu. Zdziechowski był zwo-lennikiem tzw. euroazjatyzmu, syntezy elementów azja-tyckich i europejskich, która miałaby być najwłaściwszą drogą wszechstronnego rozwoju Rosji. Z uwagą śledził ten tygiel, jakim była wtedy Rosja z jej zapamiętałymi dys-kusjami i sporami, czym ma być wobec Europy i świata, z jej narodnickim mesjanizmem i totalnym krytycyzmem socjalistów, anarchistów i nihilistów rosyjskich, którzy rozsadzali rosyjskie imperium od wewnątrz. Uwiecznieni zaś zostali na kartach literatury rosyjskiej w charaktery-stycznych typach bohaterów jako postaci wyrażające idee wiecznej Rosji.

Zdziechowski zainteresowany jak mało kto w Polsce wewnętrznym rozwojem dziejów Rosji patrzy jednocze-śnie na nie ze stanowiska Polaka, przedstawiciela kraju, który do swego późnego wieku był poddanym Rosji, kraju który w dużej części został poddany władzy imperium rosyjskiego i skazany na rusyfikację. Dostrzega wspól-notę tradycji chrześcijańskiej, rozdzieloną wszakże już w czasach, gdy oba kraje tworzyły swe państwowości. Ten rozdział jest w jakimś stopniu przyczyną narastających historycznie różnic, gdy z bizantyjskiej tradycji strze-gącej prawosławnej Rosji ma wyrosnąć czwarty Rzym, podporządkowujący sobie kolejne kraje ościenne. Polska zachowująca wolnościową i obywatelską tradycję także w czasie zaborów znajduje w Rosji wielu przeciwników nawet wśród najbardziej światłych jej umysłów. Rola

Zdziechowskiego w nawiązywaniu kontaktów z Rosjanami jest tu nie do przecenienia. Wnikliwe studia i fascynacja rosyjską duchowością pozwoliły mu łatwiej porozumiewać się z Rosjanami, przekonywać ich, a także polemizować w sprawach polskich. Szczególnie interesu-jąca jest tu polemiczna wymiana zdań miedzy Zdziechowskim a Bier-djajewem, a także wcześniejsza korespondencja z Lwem Tołstojem.

W artykule z 1910 roku pt. “Sprawa polska jako sprawa rosyjska” Bierdiajew przyznaje, że Rosja, której powołaniem jest, według niego, “zdejmowanie pęt innym narodom”, obciążona jest jednak grzechem wobec Polski, który proponuje jednak zmazać, gdyż “historyczny spór z Polską już się przeżył i zakończył, a zaczyna się epoka jedno-ści i zgody”. Zdziechowski odpowiedział mu w obszernym szkicu pt. “Antynomie duszy rosyjskiej”: Zarzucił mu, że nadal patrzy z impe-rialnie rosyjskiego punktu widzenia, nie traktując Polski jako auto-nomicznego narodu:

“Bierdiajew twierdzi, że to my nie znamy i wciąż jeszcze nie chcemy poznać duszy rosyjskiej. Powołując się na jeden z moich artykułów, zaznaczył z ubolewaniem, że dla mnie <<istnieje tylko Rosja uci-skająca>>. Dziwny zarzut, zwłaszcza do mojej osoby. Dzięki szczęśli-wym okolicznościom zewnętrznym, mniej niż wielu rodaków moich miałem sposobności do poznania Rosji “uciskającej”, w zamian zaś sporo pracy poświęciłem poznawaniu rosyjskiej duszy w tych jej naj-piękniejszych odbiciach, jakie przedstawia literatura rosyjska. I nie poprzestając na tym, starałem się o stosunki osobiste z  najwybitniej-szymi w sferze ducha przedstawicielami Rosji. Znałem – wymieniam tu najznakomitszych, a nieżyjących – Lwa Tołstoja, Włodzimierza Sołowjowa, Cziczerina, Pypina, Oresta Millera, Sergiusza Trubiec-kiego – i dużo dobrych i jasnych chwil obcowaniu z nimi zawdzięczam.

(...) I jeśli pomimo to jestem dziś równie daleki od duszy rosyjskiej jak przed trzydziestu laty, gdy pierwsze swoje szkice o Rosji układałem, jeśli, jak twierdzi Bierdiajew , widzę tylko <<Rosję uciskającą>>, to pozostaje mi jedno: wyznać skromnie, że dusza rosyjska przebywa na wyso-kości tak niedostępnej, że nas biednych, upośledzonych Europejczyków żadne wysiłki do niej nie zbliżą”.

Powstaje w ten sposób tak zawikłane uprzedzenie do Polski, które Zdziechowski tak ujmuje: “wyrabia się w sto-sunku do nas nastrój ( nie zawsze świadomy), który wyra-zić można w następujących słowach: <<Polacy wyrzucają nam, żeśmy ich skrzywdzili; nieprawda – to my mamy prawo mieć żal do nich, że tak uparcie zasłaniają się przed duchowym słońcem Rosji. Jeśliśmy wobec Rosji zawinili, to tylko przez to, że dopuściliśmy niegdyś Prusy i Austrię do udziału w jej rozbiorze. Teraz ten błąd chcemy napra-wić, chcemy mieć w ręku zjednoczoną Polskę i rządzić nią ku szczęściu jej mieszkańców. Wszystkie uchybienia względem nas wspaniałomyślnie jej wybaczając, żądamy od niej całkowitego oddania się i wdzięczności>>. Oczy-wiście nie jest to nastrój Bierdiajewa – mówi dalej Zdzie-chowski – ale jednak coś z niego przesunęło się nad jego myślą, gdy w spokojnym przeświadczeniu o słuszności swojej ogłaszał nam, że pierwszy krok już przez Rosję zro-biony został i że przyszła kolej na nas”.

Zdziechowski zauważał rzecz niezmiernie istotną także w późniejszych stosunkach polsko-rosyjskich: wielkomo-carstwowe, imperialne nastawienie i uprzedzenie Rosjan do Polski, nie omijające nawet największych jej umysłów.

HISTORIA IDEIZDZIECHOWSKI

45 TEOLOGIA POLITYCZNA CO MIESIĄC • 5/2014 (9)

Page 46: Józef Mackiewicz

ZDZIECHOWSKI I TOŁSTOJ

W cześniej podobna polemikę odbył Zdziechowski z Lwem Tołstojem, którego poznał w Jasnej Pola-

nie już w 1896 roku po wymianie kilku listów i artykułów. Już w latach młodości był wielbicielem pisarstwa Tołstoja, o czym wspomina obszerniej w artykule “Głos z Polski”, wydanym w Księdze Jubileuszowej z 1908 roku poświę-conej Tołstojowi.

Po przełomie religijnym Tołstoj stał się jeszcze bliższy dla Zdziechowskiego, gdy włączył się poniekąd w nurt

chrześcijańskiego modernizmu. Jednakże nie odpowiadał Zdziechowskiemu swoisty anarchizm Tołstoja ani takie rozumienie chrześcijaństwa, które ogranicza je tylko do moralności, do kodeksu etycznego, pozbawiając chrze-ścijaństwo wymiaru transcendencji i eschatologicznej perspektywy. Różnił ich też, omówiony szerzej w kore-spondencji, stosunek do spraw polsko-rosyjskich. Wywią-zała się w niej polemika, jakże współczesna i istotna, na temat patriotyzmu, który Tołstoj uważał za zjawisko szkodliwe, które powinno być przezwyciężone właśnie

w duchu uniwersalistycznego chrześcijaństwa. Zdziechowski nie widział sprzeczności między patriotyzmem a chrześcijaństwem czy ściślej katolicy-zmem, i podkreślał ważną w stosunkach polsko-rosyjskich różnicę między patriotyzmem narodów najeźdźczych a patriotyzmem narodów uciskanych, których przywiązanie do własnej wspólnoty jest często jedyną bronią i ostoją. W liście do Tołstoja z 1895 roku pisał:

“Pozwoliłem sobie zwrócić się do Pana li tylko z powodu Pańskiego arty-kułu o p a t r i o t y z m i e. Stanął w nim Pan na gruncie ewangelicznym, a oczywiście z punktu widzenia miłości bliźniego jako zasady obowiązującej wszystkich chrześcijan – wszelki patriotyzm traci sens. Potępił Pan patrio-

tyzm bezwzględnie, nie rozważywszy uprzednio tego, co mógłby on w  p e w n y c h o k o l i c z n o ś c i a c h powiedzieć na swe usprawiedliwienie. Pańskie rozumowanie da się zastosować do patriotyzmu rosyjskiego, francuskiego, niemieckiego i w ogóle patriotyzmu narodów niepodległych, silnych, dążą-cych do zaborów i podbojów; ich patriotyzm jest nie tylko sprzeczny z uczu-ciem chrześcijańskim, ale nawet z materialnego i egoistycznego punktu widzenia jest niepotrzebnym objet de luxe: Rosja mogłaby przecież śmiało porzucić usiłowania rusyfikacji Polaków, Niemców, Ormian etc., przez co nie straciłaby siły politycznej i znaczenia. Oto dlaczego przedstawicielom litera-tury narodów i państw potężnych nietrudno, moim zdaniem, odżegnywać

się od patriotyzmu; dzięki temu ich horyzont umysłowy i etyczny poszerza się i potęguje się ich urokiem. Tak Byron wyrzekł się niegdyś Anglii za to, że “pół świata wyrznęła, pól przehandlowała” (“Don Juan X, 81). Obecnie potrafił Pan wznieść się niepomiernie wyżej nad naro-dowe przesądy i nienawiść Pańskich współrodaków, ale nie zwrócił Pan uwagi na to, że oprócz patriotyzmu zabor-czego i nieludzkiego narodów potężnych, istnieje jeszcze zupełnie mu przeciwstawny patriotyzm narodów ujarz-mionych, dążących jedynie do obrony przed wrogami

wiary ojczystej i ojczystego języka. Najbardziej typowym wyrazem takiego patriotyzmu w obecnym czasie jest patriotyzm polski. Nie tylko nie przeczy on uczuciu chrze-ścijańskiemu, ale wynika nawet bezpośrednio z niego, ze współczucia z bliźnim. Przecież cierpią nie tylko polscy panowie uciskający jakoby też polskich chłopów, których, jak twierdzą gazety, wielkodusznie broni rząd rosyjski, ale cierpi, i to znacznie więcej ta wielomilionowa szara masa chłopska. My, “panowie” cierpimy przez to że język nasz wypędzono ze szkoły, z sądownictwa, z życia społecznego,

Zdziechowski już w latach młodości był wielbicielem Tołstoja. Jednak nie odpowia-dał mu swoisty anarchizm Tołstoja, ani takie rozumienie chrześcijaństwa, które ograni-

cza je tylko do moralności. Różnił ich także stosunek do spraw polsko-rosyjskich

HISTORIA IDEIZDZIECHOWSKI

46 TEOLOGIA POLITYCZNA CO MIESIĄC • 5/2014 (9)

Page 47: Józef Mackiewicz

pozbawieni jesteśmy prawa dysponowania swoim mie-niem, że zamknięto przed nami służbę państwową w naszym kraju, a przede wszystkim przez to, że depra-wują w szkołach nasze dzieci, wyszydzając ich historie i język ojczysty, a także przymuszając je do udawania patriotów rosyjskich. Ale cięższe i rozpaczliwsze są cier-pienia chłopów i w ogóle wszystkich biedaków właśnie wskutek braku zabezpieczenia materialnego: zamoż-niejsi chłopi marzą jak o szczęściu o kupnie kawałka ziemi, biedni zaś – o  znalezieniu miejsca chociażby stróża lub palacza na kolei, a tymczasem pierwsze nie-dostępne jest dla katolików w Zachodnim i Południo-wo-Zachodnim Kraju, drugie – w ogóle dla wszystkich katolików; największą pociechą w ich życiu codzien-nym jest Kościół, zaspakajający potrzeby ich duszy – ale ustawicznie zabierają im te kościoły – zapewne znane są również Panu głośne wydarzenia Krożańskie z 1893 roku. Czym jest jednak zmasakrowanie kilkudziesię-ciu chłopów w porównaniu z mękami prawie miliona unitów w guberniach Lubelskiej i Siedleckiej, przemocą wcielonych do prawosławia. Jednych pobili i zadręczyli, drugim zniszczyli mienie, trzecich zesłali, rozłączając małżonków: męża np. do guberni Orenburskiej, żonę do Chersońskiej, lub odwrotnie, dzieci zaś odebrali rodzi-com, by wychować je w prawosławiu itd.”

Tołstoj pozostał nieprzejednany w kwestii patrioty-zmu, powtórzył tylko w liście do Zdziechowskiego swą ogólną a wzniosłą naukę:

“Troszczyć się powinniśmy nie o patriotyzm, lecz raczej o to, aby wnieść w sferę życia codziennego to światło, które w nas istnieje; przekształcić to życie i zbliżyć je do ideału, który nam przyświeca. Dla każdego człowieka, oświeconego prawdziwym światłem Chrystusa, powinna być gwiazdą prze-wodnia nauka chrześcijańska, a zgodnie z nią ideałem nie może być wskrzesze-nie Polski, Czech, Irlandii, Armenii, ani też zachowanie jedności i okazałego majestatu Rosji, Anglii, Niemiec, Austrii, lecz przeciwnie – zniszczenie tej jedności i potęgi Rosji, Anglii i innych państw; zniszczenie tych niechrze-ścijańskich, opartych na przemocy konglomeratów zwanych państwami, a stojących na przeszkodzie wszelkiemu istotnemu postępowi i będących źródłem cierpienia dla pokonanych i uciskanych narodów oraz wszelkiego zła, jakie trapi dzisiejszą ludzkość”.

Nauka Tołstoja pozostała wzniosłą, lecz raczej anarchistyczna utopią, odwo-łującą się wszakże do swoiście pojętej tradycji chrześcijaństwa. Pod wpły-wem Zdziechowskiego Tołstoj złagodził jednak swoje stanowisko w sprawach polskich, zawdzięczał mu także większą wiedzę o sytuacji i kulturze Polski. Cenił Zdziechowskiego za jego ujmujący sposób bycia, niezwykłą kulturę i żarliwość, dziwił się jednak jego przywiązaniu do katolicyzmu.

“WIDMO PRZYSZŁOŚCI”

J uż w 1905 roku w liście do włoskiego pisarza Anntonia Fogazzaro Zdzie-chowski przewidywał to, co miało nastąpić kilkanaście lat później:

„Rewolucja już się zaczęła w Rosji – a nawet coś gorszego niż rewolucja, bo anarchia, która potrwa długo: rząd jest już trupem całkowicie niezdolnym do energicznego działania, ale opozycja reprezentowana przez ludzi o wzniosłych poglądach i uczuciach jest niestety zbyt słaba, aby opanować prąd i stanąć na czele wydarzeń. Wynika stąd, że Cesarstwo Rosyjskie wkrótce wydane będzie na łaskę motłochu, rabusiów i włóczęgów, gdyż agenci socjalistyczni

podburzają tłumy przeciw rządowi, a  także przeciw klasom posiadającym, zaś agenci rządu podburzają je przeciw inteligencji i nacjonalistom [przedstawicielom nierosyjskich narodowości]. Jesteśmy więc w przeddzień rzezi bez końca. Rzeź nieszczęsnych Ormian w Baku doko-nana została niemal na rozkaz rządu, następnie wymor-duje się nas (nas, Polaków), na razie włościanie rabują już dwory, fabryki etc. w różnych krajach Cesarstwa, a w mia-stach gawiedź podburzana przez żandarmów napada na studentów...

Jednym słowem, (dałby Bóg, abym był fałszywym proro-kiem) generalna rzeź inteligencji i klas posiadających oto I akt rosyjskiej tragedii, który już się rozpoczyna; wejście wojsk pruskich, wezwanych przez rząd rosyjski niezdolny stawić czoła wydarzeniom – taki będzie II akt, co wtedy powie i co uczyni Europa – trudno przewidzieć - i nie wiem, na czym będzie polegał III akt, ale mam nadzieję, że na koniec (IV akt) dobro zatriumfuje, obecny reżym rosyjski przestanie istnieć, będzie konstytucja – a wsku-tek tego los mojej nieszczęsnej ojczyzny w taki czy inny sposób się poprawi”.

Zdziechowski odrzucał, jak już wspomniałem, wszelką rewolucję jako sposób dokonywania przemian spo-łecznych. Doświadczenia historyczne dwóch wielkich rewolucji dowodzą, że występując przeciw wszechwła-dzy dotychczasowego państwa przyczyniły się tylko do wzrostu jego potęgi, która wynikała ze zniewolenia spo-łeczeństwa i jednostek, pozbawionych prawa do samosta-nowienia. Podobnie jak Bierdiajew, uważał Zdziechowski,

HISTORIA IDEIZDZIECHOWSKI

47 TEOLOGIA POLITYCZNA CO MIESIĄC • 5/2014 (9)

Page 48: Józef Mackiewicz

że rewolucja nie jest żadnym początkiem nowego świata, lecz jedynie gwałtownym końcem starego, że nie przynosi wolności, lecz jeszcze większą niewolę, nie czyni człowieka lepszym, lecz daje ujście jego najgorszym instynktom. Terror rewolucji bolszewickiej był dla Zdziechowskiego tym groźniejszy, że wiązał się – mimo obalenia carskiego imperium – z jego dawna ideologią, z narodowym mesja-nizmem, z poczuciem dziejowej misji i przywództwa Rosji wobec innych narodów, co w późniejszym komunizmie znalazło dokładne odbicie.

Zdziechowski był świadom wpływu rewolucji rosyj-skiej w Europie, widział jej zagrożenie dla zrujnowanej dogłębnie wojną Europy, jej wewnętrzną słabość, niebez-pieczeństwa “pangermanizmu”, jak to nazywał, i “ame-rykanizmu”, który już zauważał, a też ideologii samego zniszczenia, która z rewolucji wynikała. W szkicu “Eura-zjatyzm rosyjski” ostrzegał:

“Dość często daje się słyszeć zdanie, że im bardziej bol-szewizm wyniszcza Rosję, tym lepiej dla nas. Nie. Nie tym lepiej, lecz tym gorzej. Bolszewizm to triumfujące n i c (wyrażenie Zinaidy Gippius), to zdegenerowana idea

Marek Klecel, dr nauk humanistycz-nych, publicysta, od 2010 roku wykła-dowca historii literatury polskiej XX

wieku na UKSW w Warszawie

O AUTORZEdemokratyczna, przeistoczona w absurd usiłujący ściągnąć człowieka na najniższy poziom moralny i intelektualny, to nihilizm absolutny zapiekle depczący to wszystko w duszy ludzkiej, co ją nad zwierzę wywyższa, to zorganizowany z szatańską przewrotnością wybuch wszystkich instynk-tów niszczycielskich i wszystkich najpodlejszych apetytów, wybuch, który w końcu wyszedł na korzyść wyłącznie tylko wielkiemu kapitałowi i wiel-kim bandytom, i zrobił z Rosji typowo kapitalistyczne w najgorszym zna-czeniu tego słowa, społeczeństwo, gdzie dziesiątki milionów mrą w mękach głodowej śmierci, jednostki zaś tuczą się w przepychu i zbytku nie znanym na Zachodzie”.

Najpierw rewolucję bolszewicką i komunizm wiązał Zdziechowski z samą Rosją, później zauważył, że rozszerzają się one i grożą całemu światu, że stają się „widmem przyszłości”. Z czasem jego katastrofizm został najgłębiej powiązany z religijną, eschatologiczną wizją dziejów. Rewolucja rosyjska była dla niego swoistym objawieniem się “kontridei” i “antyreligii”, w któ-rych ujawniają się siły niszczycielskie “boga negatywnego”, chcące obalić nie tylko porządek ludzkiego, ale i boskiego świata. Sądził w tym wypadku podobnie jak Bierdiajew, który uważał, że mimo wszystko człowiek nie może pozostać istotą areligijną i dlatego “religii żywego Boga może prze-ciwstawić się religia Szatana, religii Chrystusa – religia Antychrysta”.

Zdziechowski niewiele pomylił się w swych przewidywaniach – katastrofa totalitaryzmów ogarnęła całą Europę, komunizm opanował jej wschodnią połowę na prawie półwiecze i przeniknął daleko na Zachód. Potwierdziły się jego diagnozy i ostrzeżenia. Do dziś nie możemy ogarnąć rozmiarów zniszczenia i pojąć, czym w istocie były, jak mogły się wydarzyć największe w ludzkich dziejach kataklizmy.

Zdziechowski odrzucał wszelką rewolucję jako sposób dokonywania przemian społecznych

HISTORIA IDEIZDZIECHOWSKI

48 TEOLOGIA POLITYCZNA CO MIESIĄC • 5/2014 (9)

Page 49: Józef Mackiewicz

"

Ziemowit Gowin

C zy patriotyzm jest cnotą? Na to pytanie wiele osób od razu odpowiedziałaby, że nie. Jeżeli chcemy mówić o postępowaniu moralnym danej jednostki, musimy abstra-

hować od miejsca i czasu, w którym się urodziła, jak i od jej uczuć związanych z określoną wspól-notą, w której się wychowała. Wymóg ten wprost wynika z faktu obiektywności moralności. Tam, gdzie w działaniach moralnych podmiot bierze pod uwagę swoje zakorzenienie w pewnej wspólnocie, tam nie może być mowy o obiektywnej moralności. Skoro patriotyzm określa się jako przywiązanie do pewnej wspólnoty, zaś owo przywiązanie pociąga za sobą preferowanie członków tej wspólnoty nad członków innych wspólnot, to patriotyzm cnotą nie jest. Co więcej, zdaje się być występkiem.

Z taką oceną patriotyzmu nie zgadza się Alasdair MacIntyre. W swoim artykule „Czy patriotyzm jest cnotą?” podejmuje się przedstawienia dwóch koncepcji moralności – liberalnej i patriotycznej.

Zacznijmy od MacIntyre’a definicji patriotyzmu:¹ (a) patriotyzm to rodzaj lojalności wobec danego narodu, jaki mogą przejawiać jedynie przedstawiciele owego narodu, (b) patriotyzmem są

1 MacIntyre (2004: 286).

Moralność partykularna czy obiektywna?

Krótka krytyka MacIntyre’a

fot.

http

://w

ww

.flic

kr.c

om/ S

ean

HISTORIA IDEIPATRIOTYZM

49 TEOLOGIA POLITYCZNA CO MIESIĄC • 5/2014 (9)

Page 50: Józef Mackiewicz

względy okazywane dla określonych cech, zasług i osią-gnięć własnego narodu. Czy tak rozumiany patriotyzm może być cnotą? Dla tych, którzy uznają osądy moralne za obiektywne, odpowiedź będzie negatywna. Wynika to z faktu, że obiektywny osąd moralny „jest to osąd wła-ściwy każdej obdarzonej rozumem osobie, niezależnie od jej interesów, uczuć i pozycji społecznej. Działać moralnie – to działać zgodnie z takimi bezosobowymi sądami”.² Lojalność wobec mojej wspólnoty zawierająca się w posta-wie patriotycznej wyklucza, bym mógł działać moral-nie. Wydaje się, że konkluzję taką musi przyjąć każdy, kto podziela to, co MacIntyre nazywa punktem widze-nia liberalnej, bezosobowej moralności. Na tę liberalną moralność składa się pięć centralnych twierdzeń:³ (i) „moralność składa się z reguł, które uzna każdy rozumny człowiek w pewnych idealnych warunkach”; (ii) „reguły te nakładają ograniczenia i są neutralne względem rywa-lizujących ze sobą, konkurencyjnych interesów”; (iii) „reguły te są także neutralne, jeśli chodzi o rywalizujące, konkurencyjne zbiory przekonań na temat najlepszego sposobu ludzkiego życia”; (iv) „jedn ostkami będącymi zarówno przedmiotem moralności, jak i jej podmiotem są poszczególne istoty ludzkie, a w ocenach moralnych każda jednostka uważana jest wyłącznie za jednostkę i za nic więcej”; (v) „punkt widzenia osoby działającej moral-nie, określony jest przez wierność tym regułom, jest jeden

2 Tamże.

3 Tamże, s. 290.

i ten sam dla wszystkich działających moralnie i jako taki jest niezależny od wszelkiego społecznego partykularyzmu”.

Powtórzmy: zgodnie z liberalną moralnością x w swoim postępowaniu moral-nym nie może brać pod uwagę nastwienia, które żywi dla danej wspólnoty, nie może również postępować zgodnie z taką moralnością, która swymi zasadami nie obejmowałaby całej ludzkości. MacIntyre sprzeciwia się takiemu ujęciu moralności. Jego zdaniem moralność x-a posiada tę istotną cechę, że bierze się właśnie z jego wspólnoty – z pewnego porządku społecznego. To dzięki wspólnocie nabywa pewne przekonania moralne i zgodnie z nimi postępuje w życiu, zaś fakt, że to jest jego własna wspólnota, która go ukształtowała, sprawia, iż jest on wobec tej wspólnoty lojalny. Co więcej, dobra, których doty-czą reguły moralności mojej wspólnoty nie są dobrami uniwersalnymi – są to dobra „społecznie specyficzne i partykularne”,⁴ nie ma zatem sensu mówić o ogólnoludzkiej, obiektywnej moralności.

Za moralnością patriotyczną przemawia jeszcze jeden wzgląd. Jak zauważa MacIntyre trudno jest nam działać moralnie, ponieważ stale narażeni jeste-śmy na uleganie naszym słabościom. W zwalczaniu tych słabości i namięt-ności niezbędnym elementem jest wspólnota: „tylko w obrębie wspólnoty jednostki stają się zdolne do moralności, są w tej zdolności podtrzymywane i stają się moralnymi podmiotami działania”.⁵ Stałość i zachowanie życia moralnego jednostki zależy od jej utożsamienia się z regułami moralnymi własnej wspólnoty.

Takie ujęcie patriotyzmu jest nie do pogodzenia z moralnością liberalną. W dobitny sposób wyraża to Marta Soniewiecka:⁶

4 Tamże, s. 292.

5 Tamże, s. 293.

6 Soniewiecka (2010: 239).

Nacjonalizm lekcważy istnienie zobowiązań moralnych w re-lacjach międzyludzkich ponad granicami państw, a kosmopoli-tyzm lekceważy istnienie ludzkich zależności, nie widząc różni-cy pomiędzy relacjami w ramach społecznych instytucji danej wspólnoty i poza nimi.

Wspomniane przez Soniewiecką postawy – nacjonali-zmu i kosmopolityzmu – wykluczają się wzajemnie, gdy występują w formach skrajnych. Jednak nie każdy nacjo-nalizm neguje istnienie obowiązków względem ludzi spoza wspólnoty. Soniewiecka przytacza koncepcję lib eralnego nacjonalizmu Davida Millera, zgodnie z którym „(1) państwo narodowe posiada wewnętrzną wartość moralną i (2) jest najlepszą możliwą formą rządów dla społeczeństwa, odzwierciedlającą wolę jej członków (przy założeniu prawa do samostanowienia narodów)”.7 Do tych przesłanek należy dodać dwa wnioski: „(a) jesteśmy moralnie zobowiązani do specjalnej lojalności względem naszej wspólnoty narodowej (lojalności mającej na celu przetrwanie wspólnoty, od której istnienia zależy nasze istnienie – wyraża to cnota patriotyzmu); (b) obowiązki moralne względem członków tego samego narodu mają pierwszeństwo wobec obowiązków moralnych wzglę-dem obcokrajowców”.8 Nacjonaliści tego typu skłonni są do zgody na powszechne prawa i wolności, nie godzą się jednak na dystrybucję dóbr ekonomicznych. Zatem – mimo uznawania i pielęgnowania partykularyzmu

7 Tamże, s. 238.

8 Tamże.

HISTORIA IDEIPATRIOTYZM

50 TEOLOGIA POLITYCZNA CO MIESIĄC • 5/2014 (9)

Page 51: Józef Mackiewicz

– liberalni nacjonaliści idą na pewien kompromis związany z wartościami ogólnoludzkimi.

W przypadku kosmopolityzmu jego rozsądniejsza wersja uwzględnia fakt, iż ludzie są zakorzenieni w pewnych wspólnotach i instytucjach społecznych, podtrzymując przy tym granice, których na gruncie moralności nikomu nie wolno przekroczyć. Tego rodzaju kosmopolityzm da się pogodzić z liberalnym nacjonalizmem.

W tym miejscu chciałbym poczynić pewien komentarz do ujęcia MacInty-re’a. Po pierwsze, wydaje się ono nieintuicyjne, co można zobaczyć w następu-jącym przykładzie: Kowalski mieszkający na wsi wyruszył na poszukiwania swojego 8-letniego synka, który spóźnia się na obiad. Po pewnym czasie, idąc w stronę rzeki, usłyszał krzyki i prośby o pomoc. Od razu popędził w stronę rzeki, gdzie ujrzał dwóch chłopców: swojego syna i innego 8-latka, którego w ogóle nie zna (być może jest to chłopiec z innej wsi). W normalnej sytuacji Kowalski uratowałby (a przynajmniej starałby się uratować) obu chłopców. Tymczasem na gruncie patriotyzmu rozumianego przez MacIntyre’a Kowal-ski nie miał obowiązku pomocy drugiemu chłopcowi. Taki wniosek narzuci się nam, jeżeli uznamy, że każda wieś jest osobną wspólnotą posiadającą swoją własną aksjologię. Zgodnie z regułami moralnymi wsi Kowalskiego nie istnieje obowiązek pomocy tonącym chłopcom z innych wsi, a być może brak pomocy jest nawet wskazany – wszystko zależy od koncepcji sprawie-dliwości, która została wypracowana w danej wsi.

Z drugiej strony zastanówmy się nad nieco inną sytuacją: Kowalski, usły-szawszy krzyki, biegnie w stronę rzeki, gdzie widzi, że tonie dwóch 8-latków, w tym jego syn. Zdaje sobie sprawę, że zdoła uratować tylko jednego i chociaż chciałby pomóc obu chłopcom, będzie musiał dokonać wyboru. Dodajmy jesz-cze warunek, że szanse na uratowanie każdego z chłopców są takie same, tj. każdy z chłopców znajduje się w dokładnie takiej samej odległości od Kowal-skiego. Nikogo nie zdziwi, że Kowalski podejmie decyzję, by uratować swojego

syna, co więcej, nikt mu nie będzie z tego powodu czynił zarzutów. Inaczej by było, gdyby mógł uratować obu chłopców, a nie zrobiłby tego, na przykład wskoczyłby do rzeki, wziął pod ramię swojego syna i, mimo możliwości pomocy drugiemu chłopcu, odszedłby do domu. Taki czyn uznalibyśmy za niemoralny i zapewne żądali-byśmy ukarania Kowalskiego. Nasza druga wyobrażona sytuacja odnosi się do kompromisu zaproponowanego pomiędzy nacjona-lizmem a kosmopolityzmem (w terminologii MacIntyre’a: pomię-dzy patriotyzmem a liberalizmem moralnym), który zarysowała Soniewiecka.

Na sam koniec pozwolę sobie wyrazić pewną wątpliwość doty-czącą zasadności macintyre’owskiej dychotomii pomiędzy moral-nością patriotyczną (partykularystyczną) a moralnością liberalną. Wydaje się, że nie każda moralność obiektywna musi uwzględniać pięć centralnych twierdzeń wymienionych przez MacIntyre’a. Przy-pomnijmy twierdzenie (iii): „[moralne] reguły te są także neutralne, jeśli chodzi o rywalizujące, konkurencyjne zbiory przekonań na temat najlepszego sposobu ludzkiego życia”. W zależności od inter-pretacji wyrażenia „sposób ludzkiego życia” można wykazać, że liberalna moralność – jeżeli faktycznie musi zgadzać się z twier-dzeniami (i)-(v) – stoi w sprzeczności np. z etyką katolicką, która również jest obiektywna. Jeżeli „sposób ludzkiego życia” wiązałby się np. ze sferą seksualną człowieka, nietrudno sobie wyobrazić, które sposoby zostałyby uznane za niemoralne z punktu widzenia etyki katolickiej.

Proponowana przez MacIntyre’a dychotomia zdaje się niewła-ściwa, skoro nie każda moralność obiektywna jest z konieczności moralnością liberalną.

HISTORIA IDEIPATRIOTYZM

51 TEOLOGIA POLITYCZNA CO MIESIĄC • 5/2014 (9)

MacIntyre, A (2004) Czy patrio-tyzm jest cnotą? [w:] Śpiewak P. (red.)

Komunitarianie. Wybór tekstów, ALETHEIA: Warszawa, 285-304.

Soniecka, M. (2010). Tragedia patrioty-zmu – problem konfliktu cnót liberalnych

na poziome globalnym, [w:] Sutta, N. (red.) Współczesna etyka cnót: możliwości i ogra-

niczenia, Semper: Warszawa, s. 229-245.

Bibliografia:

Page 52: Józef Mackiewicz

2T\GRKU[�MQPUGTYCV[YPGPaweł Rzewuski

Potrawa czarno gotowana z powidłami z com-perndium ferculorum stanisława czarniec-kiego z 1682

5OCE\PGIQ�␣

Jelenia lubo daniela, wieprza dzikiego, sarnę, dziką kozę i cokolwiek domo-wego chcesz gotować na czarno tak gotuj. Weźmij jelenia albo łosia, porąb na sztuki jak chcesz. Odwarz, wstaw nacedziwszy rosołem i octem, warz. A gdy dowiera, miej powidła przebite, rozpuszczone octem, przydaj soku wiśnio-wego, słodkości, pieprzu, imbieru, goździków, cynamonu. Przywarza, a daj na stół. A jeżeli chcesz potrząśnij migdałami wzdłuż krajanemi, wprzód opa-rzonemi i białym cukrem.

Comperndium Ferculorum, Stanisław Czarniecki Wilanów, 2010

Oraz z legendarnej Uniwersalnej książki kucharskiej: z ilustracjami i kolorowemi tablicami, odznaczonej na wystawach higjenicznych w Warszawie w roku 1910 i 1926, [z] przeszło 2.200 skromnymi i wytwornymi przepisami gospodarczymi i kuchennymi z uwzględnieniem niezbędnych warunków odpowiedniej diety, codziennej hig jeny oraz kuchni jarskiej Marii Ochorowicz-Monatowej:

Kotlet cielęcy „à la Imperial”Rozbite i uformowane kotlety cielęce posolić, obsypać mąką i usmażyć na zarumienio-

nem maśle. Wziąć tyle jaj, ile kotletów, rozbić je, dodawszy trochę soli i pieprzu, potem na rozpalane masło na małej patelni, lać po dwie łyżki jaja, kłaść w środek po jednym kotlecie, a gdy się jajo zetnie na omlet, zdejmować ostrożnie, układając je na gorącym półmisku. Gdy wszystko usmażone, polać po wierzchu sosem pomidorowym „czystym i obłożyć pommes frites”

sos pomidorowy czystyPokrajać drobno trochę jarzyn, pół cebuli, 6 lub 8 pomidorów, dodać kilka ziarenek

pieprzu zwykłego i angielskiego, listek bobkowy i dusić to wszystko na maśle, podle-wając rosołem aż będzie miękkie. Potem przefasować przez sito, zrobić białą zasmażkę z pół łyżki masła i mąki, rozebrać rosołem, wlać przefasowane pomidory, pół łyżeczki ekstraktu Maggi i pół łyżeczki sosu Cabul i zagotować. Sos ten powinien być gęsty, podaje się do jaj sadzonych, lub oblewa sztukę mięsa zapiekaną w piecu, a także do wszelkich innych mięs i ryb.

Tym razem pora na dwa konserwatywne przepisy. Pierwszy z czasów sarmackich, drugi z czasów II RP.

NA KONIEC...PRZEPISY

52 TEOLOGIA POLITYCZNA CO MIESIĄC • 4/2014 (8)

Page 53: Józef Mackiewicz

Pobierz następny numer TPCM już 25 sierpnia.W sierpniu pojawi się także specjalne wydanie o powstaniu warszawskim.