nowe zagłębie nr 1(31) styczeń – luty 2014

64
nr 1(31) styczeń – luty 2014 1 Szanowni Państwo! Przed nami wybory do Parlamentu Europejskie- go, w których wybierzemy 51 posłów. W hierar- chii instytucji politycznych oraz frekwencji wybor- czej należą one do najniżej notowanych i wahają się od 20,87% w 2004 roku do 24,53% w roku 2009 w stosunku do prawie dwa razy wyższej frekwen- cji do parlamentu, organów samorządu terytorial- nego oraz wyborów prezydenckich. Niska frekwencja wyborcza do europarlamen- tu jest wypadkową wielu czynników, do których możemy zaliczyć zróżnicowany stosunek do Unii Europejskiej, który w wypadku sceptyków łączy się z absencją przy urnie wyborczej, przekonanie dużej liczby obywateli o żadnym albo niskim wpływie wyborcy na eurodeputowanego oraz na decyzje Parlamentu Europej- skiego oraz uniwersalny powód – niski poziom „obywatelskości” polskiego społe- czeństwa. Polska charakteryzuje się jednym z najsłabszych wskaźników obywa- telskiej aktywności mierzonej frekwencją przy wyborach organów władzy w całej środkowo-wschodniej Europie, a na pewno zamyka listę 10 państw naszego regio- nu należących do Eurolandu. Zachęcam naszych Czytelników do wzięcia udziału w majowych wyborach i oddania głosów na tych kandydatów, którzy na problemach i instytucjach euro- pejskich się znają i potrafią reprezentować interesy naszego kraju, ale również re- gionu (województwa śląskiego) w szerokim i wąskim tego słowa znaczeniu (Za- głębia Dąbrowskiego). Kilka dni temu wstrząsnęła mną tragiczna wiadomość o śmierci profesora Mi- rosława Ponczka. Był moim nauczycielem propedeutyki nauki o społeczeństwie w Technikum Energetycznym w Sosnowcu, a później kolegą z Uniwersytetu Ślą- skiego, w murach której to Alma Mater w 1984 roku obroniliśmy doktoraty. Mi- rek był zafascynowany historią sportu, poświęcił mu wszystkie ważniejsze książki, kolejno habilitacyjną i profesorską. Jego dorobek naukowy jest ogromny, a wkład w naukę w zakresie historii sportu niekwestionowany. Profesor Ponczek poza pracą zawodową był aktywnym członkiem wielu sto- warzyszeń i organizacji pozarządowych lokalnych, regionalnych i ogólnopolskich. W swojej działalności odkrywał i popularyzował historię Zagłębia Dąbrowskiego, jego rolę i znaczenie w zróżnicowanym kulturowo województwie śląskim. Był sta- łym naszym współpracownikiem, którego artykuły wielokrotnie gościły na łamach „Nowego Zagłębia”. Mirku, będzie nam Ciebie ogromnie brakowało. Będzie Cię bra- kowało Czytelnikom naszego czasopisma. Cześć Twojej Pamięci. Marek Barański Druk i upowszechnianie czasopisma „Nowe Zagłębie” są współfinansowane przez Samorząd Województwa Śląskiego, gminę Sosnowiec, gminę Zawiercie Powiat Będziński Nowe Zagłębie – czasopismo społeczno-kulturalne Redaguje kolegium w składzie: Marek Ba- rański – redaktor naczelny, Paweł Sarna – sekretarz redakcji, Maja Barańska, Ewa M. Walewska, To- masz Kowalski – redakcja techniczna Adres redakcji: 41–200 Sosnowiec, ul. Będzińska 65, tel./ fax: + 48 32 788 33 62 do 63, + 48 512 175 814 e-mail: [email protected], www.nowe- zaglebie.pl Wydawca: Związek Zagłębiowski Współpracownicy: Zbigniew Adamczyk, Edyta Antoniak-Kiedos, Monika Bednarczyk, Paulina Budna, Michał Kubara, Karol Kućmierz, Krzysztof M. Ma- cha, Dariusz Majchrzak, Jacek Malikowski, Dobrawa Skonieczna-Gawlik, Jerzy Suchanek, Joanna Wój- cik Felietoniści: Zbigniew Adamczyk, Jadwiga Gierczycka, Michał Kręcisz, Andrzej Wasik Druk: Pro- gress Sp. z o.o. Sosnowiec Nakład: 1000 egzemplarzy Tekstów niezamówionych redakcja nie zwraca. Redakcja zastrzega sobie prawo ingerencji w teksty zamówione. Reklamę można zamawiać w redakcji; za treści publikowane w reklamach redakcja nie ponosi odpowiedzialności Zasady prenumeraty „No- wego Zagłębia”: Prenumeratę krajową lub zagraniczną można zamawiać bezpośrednio w redakcji lub e-mailem Cena prenumeraty półrocznej (przesyłanej pocztą zwykłą) – 3 wydania – 20 złotych, rocznej – 40 złotych Prenumerata zagraniczna przesyłana pocztą zwykłą – 3 wydania – 60 złotych, roczna – 120 złotych Wpłat na prenumeratę należy dokonywać na konto: Związek Zagłębiowski, Bank Gospodarki Żywnościowej S.A., 54 2030 0045 1110 0000 0256 2940 Informujemy, iż Redakcja czasopisma „Nowe Zagłębie” nie bierze odpowiedzialności za poglądy Au- torów piszących na naszych łamach. Jesteśmy otwarci na wszystkie opinie i przekonania oraz staramy się, aby były one reprezentatywne dla szerokiej grupy odbiorców naszego periodyku. Spis treści Śląsk to Polska ........................................................ 2 SONETY BRYNOWSKIE ...................................... 4 Sztuka w służbie patriotyzmu. Tetmajerowskie polichromie w katedrze WNPM w Sosnowcu.......... 5 Mocny gracz na rynku koksu .................................. 8 Bank BGŻ ........................................................... 10 Agencji Rozwoju Lokalnego ................................. 12 35 lat Zespołu Szkół Plastycznych im. T. Kantora w Dąbrowie Górniczej ................. 14 POLSKA-CZECHY-SŁOWACJA ......................... 16 Maestra śpiewu solowego .................................... 20 W sąsiedztwie mistrza ......................................... 23 „KOPERNIK” OD KUCHNI ................................ 25 Historie i legendy śląskich i zagłębiowskich pszczelarzy ................................ 27 Naprawmy to! ...................................................... 31 PLASTYKA ........................................................ 32 FILM .................................................................. 34 RECENZJA ......................................................... 35 FELIETON ......................................................... 36 PROZA ............................................................... 41 POEZJA ............................................................. 43 Powrót Skarbińskich – Będzin przemysłowców ... 44 Zagłębiacy pod presją czasu ................................ 46 In memoriam ...................................................... 48 Antoni Pączek ..................................................... 48 REGION ............................................................ 53 XX LAT ZWIĄZKU ZAGŁĘBIOWSKIEGO

Upload: nowe-zaglebie-czasopismo

Post on 24-Mar-2016

243 views

Category:

Documents


0 download

DESCRIPTION

Pierwszy numer Nowego Zagłębia w 2014 roku. Do kupienia w sieciach sprzedaży oraz bezpośrednio w redakcji (wystarczy zadzwonić lub przesłać e-mail na adres: [email protected] ). W numerze między innymi: Sztuka w służbie patriotyzmu Stefania Hanusek Polska-Czechy-Słowacja. Dylematy sąsiedztwa i granic Eugeniusz Januła Maestra śpiewu solowego Henryk Szczepański W sąsiedztwie mistrza Monika Bednarczyk FELIETONY Zbigniew Adamczyk, Jadwiga Gierczycka, Michał Kręcisz, Andrzej Wasik POEZJA Tadeusz Kijonka, Kamil Pietrzyk, Agnieszka Suchy PLASTYKA Bartosz Zaskórski www.nowezaglebie.pl

TRANSCRIPT

Page 1: Nowe Zagłębie nr 1(31) styczeń – luty 2014

nr 1(31) styczeń – luty 2014 1

Szanowni Państwo!

Przed nami wybory do Parlamentu Europejskie-go, w których wybierzemy 51 posłów. W hierar-chii instytucji politycznych oraz frekwencji wybor-czej należą one do najniżej notowanych i wahają się od 20,87% w 2004 roku do 24,53% w roku 2009 w stosunku do prawie dwa razy wyższej frekwen-cji do parlamentu, organów samorządu terytorial-nego oraz wyborów prezydenckich.

Niska frekwencja wyborcza do europarlamen-tu jest wypadkową wielu czynników, do których możemy zaliczyć zróżnicowany stosunek do Unii Europejskiej, który w wypadku sceptyków łączy się z absencją przy urnie wyborczej, przekonanie dużej liczby obywateli o żadnym albo niskim wpływie wyborcy na eurodeputowanego oraz na decyzje Parlamentu Europej-skiego oraz uniwersalny powód – niski poziom „obywatelskości” polskiego społe-czeństwa. Polska charakteryzuje się jednym z najsłabszych wskaźników obywa-telskiej aktywności mierzonej frekwencją przy wyborach organów władzy w całej środkowo-wschodniej Europie, a na pewno zamyka listę 10 państw naszego regio-nu należących do Eurolandu.

Zachęcam naszych Czytelników do wzięcia udziału w majowych wyborach i oddania głosów na tych kandydatów, którzy na problemach i instytucjach euro-pejskich się znają i potrafią reprezentować interesy naszego kraju, ale również re-gionu (województwa śląskiego) w szerokim i wąskim tego słowa znaczeniu (Za-głębia Dąbrowskiego).

Kilka dni temu wstrząsnęła mną tragiczna wiadomość o śmierci profesora Mi-rosława Ponczka. Był moim nauczycielem propedeutyki nauki o społeczeństwie w Technikum Energetycznym w Sosnowcu, a później kolegą z Uniwersytetu Ślą-skiego, w murach której to Alma Mater w 1984 roku obroniliśmy doktoraty. Mi-rek był zafascynowany historią sportu, poświęcił mu wszystkie ważniejsze książki, kolejno habilitacyjną i profesorską. Jego dorobek naukowy jest ogromny, a wkład w naukę w zakresie historii sportu niekwestionowany.

Profesor Ponczek poza pracą zawodową był aktywnym członkiem wielu sto-warzyszeń i organizacji pozarządowych lokalnych, regionalnych i ogólnopolskich. W swojej działalności odkrywał i popularyzował historię Zagłębia Dąbrowskiego, jego rolę i znaczenie w zróżnicowanym kulturowo województwie śląskim. Był sta-łym naszym współpracownikiem, którego artykuły wielokrotnie gościły na łamach

„Nowego Zagłębia”. Mirku, będzie nam Ciebie ogromnie brakowało. Będzie Cię bra-kowało Czytelnikom naszego czasopisma. Cześć Twojej Pamięci.

Marek Barański

Druk i upowszechnianie czasopisma „Nowe Zagłębie”są współfinansowane przezSamorząd Województwa Śląskiego, gminę Sosnowiec, gminę Zawiercie Powiat Będziński

Nowe Zagłębie – czasopismo społeczno-kulturalne • Redaguje kolegium w składzie: Marek Ba-rański – redaktor naczelny, Paweł Sarna – sekretarz redakcji, Maja Barańska, Ewa M. Walewska, To-masz Kowalski – redakcja techniczna • Adres redakcji: 41–200 Sosnowiec, ul. Będzińska 65, tel./fax: + 48 32 788 33 62 do 63, + 48 512 175 814 • e-mail: [email protected], www.nowe-zaglebie.pl • Wydawca: Związek Zagłębiowski • Współpracownicy: Zbigniew Adamczyk, Edyta Antoniak-Kiedos, Monika Bednarczyk, Paulina Budna, Michał Kubara, Karol Kućmierz, Krzysztof M. Ma-cha, Dariusz Majchrzak, Jacek Malikowski, Dobrawa Skonieczna-Gawlik, Jerzy Suchanek, Joanna Wój-cik • Felietoniści: Zbigniew Adamczyk, Jadwiga Gierczycka, Michał Kręcisz, Andrzej Wasik • Druk: Pro-gress Sp. z o.o. Sosnowiec • Nakład: 1000 egzemplarzy • Tekstów niezamówionych redakcja nie zwraca. Redakcja zastrzega sobie prawo ingerencji w teksty zamówione. Reklamę można zamawiać w redakcji; za treści publikowane w reklamach redakcja nie ponosi odpowiedzialności • Zasady prenumeraty „No-wego Zagłębia”: Prenumeratę krajową lub zagraniczną można zamawiać bezpośrednio w redakcji lub e-mailem • Cena prenumeraty półrocznej (przesyłanej pocztą zwykłą) – 3 wydania – 20 złotych, rocznej

– 40 złotych • Prenumerata zagraniczna przesyłana pocztą zwykłą – 3 wydania – 60 złotych, roczna – 120 złotych • Wpłat na prenumeratę należy dokonywać na konto: Związek Zagłębiowski, Bank Gospodarki Żywnościowej S.A., 54 2030 0045 1110 0000 0256 2940 Informujemy, iż Redakcja czasopisma „Nowe Zagłębie” nie bierze odpowiedzialności za poglądy Au-torów piszących na naszych łamach. Jesteśmy otwarci na wszystkie opinie i przekonania oraz staramy się, aby były one reprezentatywne dla szerokiej grupy odbiorców naszego periodyku.

Spis treściŚląsk to Polska . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 2

SONETY BRYNOWSKIE . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 4

Sztuka w służbie patriotyzmu. Tetmajerowskie polichromie w katedrze WNPM w Sosnowcu . . . . . . . . . . 5

Mocny gracz na rynku koksu . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 8

Bank BGŻ . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 10

Agencji Rozwoju Lokalnego . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 12

35 lat Zespołu Szkół Plastycznych im. T. Kantora w Dąbrowie Górniczej . . . . . . . . . . . . . . . . . 14

POLSKA-CZECHY-SŁOWACJA . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 16

Maestra śpiewu solowego . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 20

W sąsiedztwie mistrza . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 23

„KOPERNIK” OD KUCHNI . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 25

Historie i legendy śląskich i zagłębiowskich pszczelarzy . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 27

Naprawmy to! . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 31

PLASTYKA . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 32

FILM . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 34

RECENZJA . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 35

FELIETON . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 36

PROZA . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 41

POEZJA . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 43

Powrót Skarbińskich – Będzin przemysłowców . . . 44

Zagłębiacy pod presją czasu . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 46

In memoriam . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 48

Antoni Pączek . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 48

REGION . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 53

XX LATZWIĄZKU ZAGŁĘBIOWSKIEGO

Page 2: Nowe Zagłębie nr 1(31) styczeń – luty 2014

nr 1(31) styczeń – luty 20142

Wywiad

Śląsk to PolskaZ poetą, dziennikarzem, działaczem społeczno-kulturalnym Tadeuszem Kijonką, między innymi o relacjach śląsko-zagłę-biowskich, rozmawia Edyta Antoniak-KiedosBędąc założycielem miesięcznika „Śląsk”, a potem wieloletnim jego redaktorem naczelnym dbał Pan zawsze o sprawy Zagłębia.To fakt, żadne ważne wydarzenie ani po-stać z Zagłębia nie zostały pominięte. Krąg tamtejszych autorów jest bardzo szeroki, szczególnie to widać w grupie recenzentów. Wielu młodych z tzw. roczników wstępu-jących było obecnych w „Śląsku”, podob-nie jak w czasach, kiedy byłem redaktorem w „Poglądach”. Nie było tu żadnych ograni-czeń choćby z tego względu, że prozą w „Po-glądach” zajmował się Jan Pierzchała, autor Legendy Zagłębia, który z niezwykłą skru-pulatnością śledził to, co ważne. Podobnie

„Śląsk” od początku miał integrować, a nie dzielić. Proszę chociażby zwrócić uwagę na stałe kroniki – częstochowska, bielska, Zaolzie, Opole, czyli bardzo duża kronika województwa śląskiego, wcześniej katowic-kiego. Trudno określić granice między Ślą-skiem a Zagłębiem, ponieważ one na sie-bie zachodzą, wynika to choćby z licznych zmian administracyjnych.Mówi Pan o sobie, że jest „rybniczaninem z Ra-dlina, Ślązakiem z Rybnickiego i Polakiem ze Ślą-ska”. To przekłada się na Pana poglądy chociażby w sprawie Powstań Śląskich.

Jestem bardzo związany z polskością. Mie-sięcznik „Śląsk” zawsze stawał w obronie Powstań Śląskich. Pojawiały się w nim ar-tykuły, które negowały teorie, że była to wojna domowa. Powszechnie wiadomo, iż autorzy, piszący na temat powstań jak o wojnie domowej, działali na określone za-mówienie polityczne, jednocześnie nie za-stanawiając się nad teorią wojny domowej. Stąd podkreślano też w „Śląsku” współpra-cę między Zagłębiem a Górnym Śląskiem w czasie powstań.Skąd zatem narastające animozje na linii Śląsk-

-Zagłębie?Ważne były różnice cywilizacyjne w okresie międzywojnia, które zacierały się dopiero później. Fatalnie postawiony jest też pro-blem przy wystawianiu rachunków – kto kogo krzywdził bardziej, bo pamięć każ-dego regionu jest wyczulona na własne ra-chunki krzywd i to one zawsze doprowa-dzają do urazów.Innymi słowy, kolejny raz przeszłość wykorzysty-wana jest do celów politycznych.Kiedyś Pani Profesor Wodzowa zaprosiła mnie na dyskusję do Dąbrowy Górniczej w tej sprawie i wypowiedziałem się na te-mat fatalnych decyzji z przeszłości. Do

nich należała decyzja o wyprowadzeniu polonistyki z Katowic do Sosnowca. Było to działanie zaskakujące; Grudzień chciał zrobić przyjemność Gierkowi, choć ten nawet tego nie oczekiwał. Spowodowa-ło to szkodliwe zmiany i kiedy jako poseł miałem na coś wpływ, bardzo silnie zaan-gażowałem się w to, by gmach po komi-tecie wojewódzkim przeznaczyć na po-lonistykę. Uzyskałem wówczas prawo do drugiego budynku, tam miały być wszyst-kie neofilologie. Wystąpiłem z ideą złotej osi humanistycznej od Biblioteki Śląskiej po ASP. Kiedy po wydarzeniach sierpnio-wych pojawił się Komitet Porozumiewaw-czy Stowarzyszeń Twórczych i Naukowych, bardzo silnie zaangażowaliśmy się w uzy-skanie pomieszczeń dla skoncentrowane-go w Katowicach uniwersytetu. To nie było jednak wynikiem antagonizmów, chodzi-ło o to, żeby ten młody uniwersytet nie był poszatkowany. Sprawa się inaczej potoczy-ła. Ale faktycznie uważam za swoją zasługę, że w Katowicach jest polonistyka. Poloni-styka powinna być w Katowicach, ponie-waż tutaj powstała i jest najważniejszym

Page 3: Nowe Zagłębie nr 1(31) styczeń – luty 2014

nr 1(31) styczeń – luty 2014 3

Wywiad

ogniskiem uniwersytetu, jeśli chodzi o ży-cie intelektualne i humanistyczne.Sosnowiczanie mogą to widzieć inaczej, ale prze-cież to nie najważniejsza przyczyna animozji ślą-sko-zagłębiowskich…Innym ważnym aspektem jest degrada-cja sportu śląskiego, bo na przykład naj-lepszych hokeistów przenoszono niemal z dnia na dzień do Sosnowca. Podobnie było z piłką nożną. Decyzje te powodowa-ły bardzo negatywny odbiór po stronie po-łudniowej. Jeszcze inna sprawa to fakt, iż w 1949 roku miał powstać w Katowicach Teatr Wielki, ale jak wiemy nie doszło do tego do dziś… Mieliśmy najlepszy zespół w Polsce – Paprocki, Szczepańska, tu osia-dła Opera Lwowska. Didur skupił najlepsze nazwiska wokół siebie, wspomnijmy choć-by Bittnerównę. W sześciolatce była obiet-nica Zawadzkiego, że w ramach tego planu teatr powstanie. W to miejsce wybudowano jednak Pałac Kultury Zagłębia w Dąbrowie Górniczej. Ten fakt w środowiskach kultu-ralnych zapadł na długo w pamięć. Ja byłem wówczas zaprzyjaźniony z Paprockim i in-nymi, którzy twierdzili, że to zapoczątko-wało pierwszą falę wyjazdów z Opery Ślą-skiej. To są urazy, które do dzisiaj pokutują, a całe województwo skorzystałoby, gdyby istniała wielka nowoczesna scena.Postać generała Zawadzkiego wciąż budzi kon-trowersje.Budowa PKZ to była decyzja administra-cyjna jednego człowieka, ja jednak broni-łem pomnika Zawadzkiego w Dąbrowie Górniczej. Miał on przecież niewątpliwe

zasługi dla Zagłębia Dąbrowskiego. Uwa-żam, że prostackie argumenty polityczne nie mogą ważyć na pamięci historycznej.Jak postrzega Pan dzisiejszą modę na „antypol-ską” śląskość?Moja śląskość nigdy nie była śląskością an-tagonizującą. Znam gwarę. To język moje-go dzieciństwa, ale nigdy nie starałem się przeciwstawiać gwary językowi ogólnopol-skiemu i to też było w „Śląsku” widoczne. Pismo było zawsze negatywnie nastawio-ne do koncepcji autonomicznych Jerzego Gorzelika. Od kiedy nie ma go w zarządzie województwa, troszkę ucichły sprawy auto-nomii. Zresztą ta próba z przechwyceniem Muzeum Śląskiego... Uczestniczyłem w po-siedzeniach w sali Sejmu Śląskiego. Uważam, że to był najzwyczajniej podstęp.Co zatem z Zagłębiem?Tworzenie tożsamości zagłębiowskiej po-winno się rozwijać nie w opozycji do górno-śląskiej, ale tak jak na przykład funkcjonuje tożsamość cieszyńska. Zawsze będą istnia-ły mniejsze przestrzenie, z którymi ludzie się utożsamiają. To są własne tradycje, losy ludzkie, takie czy inne aspiracje. Natomiast mrugam, kiedy się wypowiada na ten te-mat Gorzelik, który jest współinicjatorem tworzenia skupisk tożsamościowych. Ma w tym swój cel polityczny, nie jest to spra-wa sympatii do Zagłębia.Co Pana boli po drugiej stronie Brynicy?Przy okazji sportu jest mi naprawdę przykro, że Zagłębie Sosnowiec tak bieduje na piłkar-skich boiskach. Pamiętam tę drużynę z okre-su Majewskiego, Wasika, kiedy to była wiel-

ka drużyna i starała się o mistrzostwo polski. Jak można było dopuścić do takiej degrada-cji piłki nożnej w Zagłębiu? Podobnie hokej niewiele dziś znaczy. Sport jest ważny i on powinien być traktowany w polityce społecz-nej jako istotny instrument także do okre-ślania tożsamości. Teraz szczególnie widać to przy okazji afer z kibolami, gdzie poczu-cie tożsamości idzie w złą stronę.Czy od zawsze widzi Pan podziały w regionie?Kiedy byłem studentem, miałem praktykę w Będzinie i w jednej z ławek siedział Sławo-mir Pietras, potem miałem praktykę w So-snowcu, w Liceum Staszica. Potem znalazłem się w Katowicach. Pochodzę z rybnickiego i muszę przyznać, że przez długi czas w ogó-le nie uświadamiałem sobie, że istnieje taki konflikt. On funkcjonował zaraz po wojnie, potem przycichł w okresie stalinowskim i na nowo ożył w latach 60. Najwyższy pu-łap osiągnął w okresie Grudnia, kiedy z fo-tela wojewody został zrzucony Jerzy Ziętek. Wtedy zaczęły się konflikty, choćby te w spo-rcie. Długi czas nie odczuwałem ich, a prze-cież mogłem mieć jakiś nasłuch, bo przez wiele lat funkcjonowałem w towarzystwie Wilhelma Szewczyka i innych osób z tam-tych stron, np. Marii Klimas Błachutowej, Jana Pierzchały. Ja jestem patriotą i po pro-stu chciałbym, aby Polska rozwijała się har-monijnie i równorzędnie, bo nic nie dzia-ła tak negatywnie jak poczucie krzywdy. A jeszcze gorzej, gdy to poczucie krzywdy jest wyolbrzymiane i stanowi punkt programu osób i środowisk, które mają w tym interes.Dziękuję za rozmowę.

Zdjęcia dokumentują spotkanie jubileuszowe „Dwie kosy” z okazji 77. rocznicy urodzin Tadeusza Kijonki, które w Bibliotece Śląskiej w Katowicach 19 grudnia 2013 poprowadził Maciej Szczawiński. Na program spotkania złożyły się: promocja wyboru wierszy „Czas, miejsca i słowa” i utwory w prezentacji Autora, panel krytyczno-literacki z udziałem literaturoznawców: Anny Węgrzyniak, Krzysztofa Kłosińskiego, Aleksandra Nawareckiego, Edyty Antoniak-Kiedos, Krystyny He-skiej-Kwaśniewicz, Joanny Kisiel, Anny Szawerny-Dyrszki i Jerzego Szymika. Panel prowadził prof. Marian Kisiel. Fot. Arch. Biblioteki Śląskiej.

Page 4: Nowe Zagłębie nr 1(31) styczeń – luty 2014

nr 1(31) styczeń – luty 20144

DO KRESUZ gór schodzą śniegi zakosami stoków,Koczują w lasach nim sczezną w wądołach.I garstki śniegu też donieść nie zdołaszTam gdzie przeważa się szala wyroku.

Szczyt jeszcze w błyskach, lecz co krok po krokuWysepki śniegu toną dookoła.Co ślad – bez śladu: kto woła, skąd woła?Znów w oczach drzazgi śnieżystych obłoków.

Gdzie tamte śniegi w szczytach górskich grzbietów;Te dni zwietrzałe, listy bez adresów,Wymienne wiersze rówieśnych poetów?

Z gór zeszły śniegi. Jak strzępy notesuTonące skrawki... I tak już do kresu,Gdzie dreszcz – śnieg tamten pierwszego sonetu.

FLOTYLLAKarawele, korwety, brygi i fregatyPod żaglami obłoków w odmętach błękitu.Co dnia na oślep w oknie szpitalnym od świtu –Serce, co będzie z nami?.. Nikt nie zna tej daty?

Dokąd flotyllo lotna nad światem w zaświaty,A ja – bo ile jeszcze dni pisanych mi tu?Serce, co będzie z nami?.. Choć ty się ulitujI trwaj wierne do końca dramatu zatraty.

Błędne żaglowce w locie gdzie je wiatr poniesie –Bezpowrotne, dzień po dniu gdy w pościeli tonę.To pełnia lata jeszcze, czy ostatnia jesień?

Już pora spisać życie adres po adresie.A co gdy końca wiersza nie dotrwa ten sonet –Serce, co będzie z nami?.. Nic, życie skończone.

Z POGROMUMinęło, przeminęło, jak królewskie ślubyW snach obojga narodów, berła i korony.Jak kresy zagrabione, tron nie do obrony,Bezpotomnej monarchii skazanej na zgubę.

Gdzie szarże tryumfalne i sobole szubyChorągwie w złotogłowiach, hołdy i pokłony?Komu na chwałę biją zniewolone dzwony,Gdy już boskie i ludzkie zawiodły rachuby.

Ten szczęk łamanych szabel, łoża splugawione,Stuk kosturów na drogę wypędzonych z domów,Kiedy jak klątwa pełznie: Pod twoją obronę…

Minęło, przeminęło… Co uszli z pogromuSzczyptę ziemi w szkaplerzu tuląc po kryjomu,Bo ile zdoła unieść ocalony sonet?

DO SZPIKUCzas zamknąć się w sonecie jak w wymarłym domu,Z pustą kartką naprzeciw by z sobą się zmierzyćPo rdzeń szpiku – gdy tylko od ciebie zależyRównanie ostateczne serca i rozumu.

Z prostokąta tej kartki – celi swej – nikomuNi słowa przed spisaniem tego co powierzyćMasz w zeznaniach sonetu, nim w serce uderzyLęk przed sobą, mózg zamrze pod grozą pogromu.

I stało się: znów widzisz przedmioty i twarze,Zaległe w niepamięci miejsca porzucone –Są ci co skarżyć będą, bądź wniosą obronę.

A zanim słowo w słowo wszystko się okaże,Nim opadną wskazówki martwe na zegarze,Patrz jak w życiu po życiu szczęki zwiera sonet.

W OGIEŃA co z sercem, co z sercem – ono będzie biłoW tym wierszu co zamiera w zgrzebnym rękopisie.Dotknij: w starganych słowach jeszcze życie tli się,Lecz jak długo – co tętno z coraz mniejszą siłą.

Śmierć wiersza – cóż takiego w końcu się zdarzyło;Ileż wierszy przetrwało z tych co czas nie wysiekł?Wiersz jak wiersz: tren czy sonet co rymami skrzy się –Gruzowisko poezji jest bo zawsze było.

Nie, nie kończ tego wiersza – czy wiesz co się stanie?Skąd słów zerwą się strzępy by dopaść swych racji,Skoro dotąd się zmagasz z tym samym pytaniem.

Rękopis zmięty w ogień!... Czas na akt kremacji,Bo i cóż serce pocznie gdy rozpacz oślepi?Nie pisz tego sonetu, nie pisz, nie pisz, nie pisz.

SONETY BRYNOWSKIE Tadeusz KijonkaPrezentujemy 5 wierszy Tadeusza Kijonki z przygotowywanego do druku tomu pt. 44.Książka zawierać będzie znakomity cykl wierszy znany jako Sonety brynowskie. Kijonka odświeża dla współczesnego czytelnika gatunek sone-tu, przypomina o uroku, jakim obdarzył go w literaturze polskiej Adam Mickiewicz i wplatając elementy rodzimego krajobrazu tworzy swoisty pomnik swojej małej ojczyzny. EAK

Poezja

Page 5: Nowe Zagłębie nr 1(31) styczeń – luty 2014

nr 1(31) styczeń – luty 2014 5

Inicjatorem budowy neorenesansowej świąty-ni, zapoczątkowanej w 1893 roku, był ksiądz Dominik Roch Milbert, pierwszy proboszcz sosnowieckiej parafii. Za kształt architekto-niczny budynku odpowiadał warszawski ar-chitekt Karol Kozłowski. Obszerną sylwe-tę kościoła wzniesiono z cegły, akcentując dekoracyjność elementów kamieniem, fa-sadę podkreślono masywną wieżą z roze-tą i latarnią, a skrzyżowanie naw zwieńczo-no sygnaturką.

Szczególny charakter nadano wnętrzu ko-ścioła, w którym treści religijne połączono ze scenami z historii Polski, ukazując w spo-sób niezwykły, że zarówno religia, jak i histo-

ria są ze sobą nierozerwalnie związane. Pięć lat po ukończeniu kościoła, w 1904 roku, za sprawą ks. Rocha Milberta dekorację wnę-trza świątyni powierzono dwóm krakow-skim artystom – Włodzimierzowi Tetma-jerowi oraz Henrykowi Uziembło.

Włodzimierz Tetmajer był już wówczas uznanym artystą, tworzącym w nurcie Mło-dej Polski, związanym z środowiskiem kra-kowskim. Domeną Tetmajera zasadniczo było malarstwo sztalugowe, polichromie wy-konywał głównie ze względów ekonomicz-nych. W pierwszym dziesięcioleciu XX wie-ku zrealizował w ten sposób przynajmniej sześć takich zleceń.

Tuż przed rozpoczęciem prac w Sosnow-cu, Tetmajer wykonał malowidła w kaplicy św. Zofii na Wawelu, uznawane za jego naj-świetniejszą realizację w tej dziedzinie. Jego dziełem jest także polichromia w kaplicy św. Jana Nepomucena w Kościele Mariackim w Krakowie, malowidła w Modlnicy, Bieczu oraz w Kaliszu. Obok Tetmajera w dekoracji wnętrz brał udział Henryk Uziembło – wy-wodzący się także ze środowiska krakowskie-go malarz, grafik, projektant i witrażysta. Co wpłynęło na wybór właśnie Włodzimierza Tetmajera? – tego nie wiemy. Związki Zagłę-bia z Krakowem, przynajmniej w dziedzinie sztuki, były wówczas niezwykle żywe, a idea

Sztuka

Sztuka w służbie patriotyzmu. Tetmajerowskie polichromie w katedrze WNPM w Sosnowcu

Wnętrze kościoła katedralnego pod wezwaniem NMP w Sosnowcu budzi zachwyt każdego wchodzącego do świątyni. Przyczyną tego jest nie tylko ciekawy układ wnętrz, w postaci bazyliki na planie krzyża greckiego, ale przede wszystkim bogato polichromowane ściany. Prze-pych malowideł i ornamentyki przytłacza, a monumentalność połączona z harmonią i wysmakowaniem proporcji – urzeka. Śmiało moż-na by powiedzieć, że wywiera takie samo wrażenie na dzisiejszych odwiedzających jak i 100 lat temu na naszych przodkach.

Stefania Hanusek

Fot. arch. aut.

Page 6: Nowe Zagłębie nr 1(31) styczeń – luty 2014

nr 1(31) styczeń – luty 20146

narodowego oporu wobec ucisku zaborców łączyła bezwzględnie wszystkie środowiska. Być może oczekiwano od Tetmajera, znanego już wówczas z jego emocjonalnego stosunku do kwestii niepodległości, polichromii, która tak jak i innego jego realizacje skomponowa-na zostanie ku pokrzepieniu serc mieszkań-ców zagłębiowskiej części zaboru rosyjskiego.

W przeciwieństwie do wymienionych wcześniej realizacji w Sosnowcu Tetmajer miał do zagospodarowania nieporównywal-nie większą przestrzeń niż w innych obiek-tach – 3 164 m2. Swoboda, jaką dawały roz-ległe powierzchnie ścienne w całym kościele, ograniczana była jedynie detalami architek-tury wnętrz. Malowidłami pokryte zostały całe ściany i sklepienia naw kościoła, transept, prezbiterium, kruchta oraz zakrystie. Łącz-

nie na dekorację złożyło się 14 kompletnych scen figuralnych, 22 pełnopostaciowe ujęcia świętych oraz 40 popiersi. Oprócz malatury ściennej Tetmajer był także autorem obra-zu „Wniebowzięcie Najświętszej Maryi Pan-ny” w ołtarzu głównym.

Sceny o charakterze historyczno-religij-nym rozmieszczone zostały w sposób nastę-pujący: kruchta – scena położenia kamienia węgielnego pod budowę kościoła, przedsio-nek nawy głównej – Ucieczka Matki Boskiej do Egiptu, Ukrzyżowanie Chrystusa, przed-sionek nawy bocznej – Dawid i św. Cecylia z harfą, nawa boczna północna – Chrzest Litwy, nawa boczna południowa – Ziemia Śląska (lub Zaślubiny błogosławionej Kingi), transept południowy – Zmartwychwstanie Chrystusa, Znalezienie Krzyża przez św. He-

lenę, transept północny – św. Rodzina, Hołd Trzech Króli, prezbiterium – Chrzest Polski, Śluby Jana Kazimierza, sklepienie na skrzy-żowaniu naw – Koronacja Najświętszej Ma-rii Panny. Sklepienia naw bocznych ozdo-biono wizerunkami świętych.

Ściany świątyni zakomponowano w spo-sób określany w sztuce jako horror vacui – wszystkie powierzchnie pokryto zupełnie malowidłami, nie pozostawiając żadnych pu-stych przestrzeni. W miejscach, gdzie nie za-planowano kompozycji figuralnych, ściany pokryte zostały pieczołowitą dekoracją zło-żoną z wici roślinnych oraz motywów ludo-wych. Wykonanie tej części malatury przy-pisuje się Henrykowi Uziembło, którego domeną były drobne formy malarskie, nie-koniecznie zaś monumentalne sceny. Zakres prac pasuje ponadto do jego zainteresowań

– Uziembło był jednym z propagatorów tzw. stylu swojskiego w polskim zdobnictwie, cha-rakteryzującego się wykorzystaniem rodzi-mych wzorów ludowych.

Tworząc obszerne kompozycje figuralne, Tetmajer zrównoważył proporcje pomiędzy scenami religijnymi a historycznymi. W sto-sunku do innych monumentalnych dzieł ar-tysty, gdzie mocno akcentował patriotyczne zabarwienie, w sosnowieckim kościele sceny są znacznie mniej nasycone ideologicznie. Na załagodzenie sposobu wyrażania treści na-rodowych miał wpływ lęk przed bardzo su-rową cenzurą carskiej nomenklatury, która z dużą uwagą kontrolowała wszelkie reali-zacje, dbając, by nie dopatrzono się w nich patriotycznych nawiązań i treści. Przedsię-wzięcie artystyczne od początku odbywało się w sposób konspiracyjny. Włodzimierz Tet-majer i Henryk Uziembło, zamieszkali pod Krakowem (Tetmajer w osławionych Bro-nowicach) wielokrotnie przekraczali grani-cę zaboru w sposób nielegalny, a atmosfera tajemnicy na pewno wyzwalała w artystach ducha oporu, wyrażającego się w nadaniu malowidłom symbolicznego, patriotycz-nego wymiaru. Według przekazów, już po ukończeniu prac w kościele, dopatrzono się w malowidłach wątków patriotycznych, draż-niących Rosjan. Doniesiono o tym piotrkow-skiemu gubernatorowi, który wysłał do So-snowca urzędników z zadaniem zbadania sprawy. Ksiądz Milbert, przezornie przewi-dując intencje przybyłych delegatów, zamiast do świątyni zaprosił ich najpierw na pleba-nię, gdzie suto ugościł w trakcie długiej bie-siady. Obdarzeni sprezentowanymi przez księdza darami urzędnicy opuścili plebanię

SztukaFot. arch. aut.

Page 7: Nowe Zagłębie nr 1(31) styczeń – luty 2014

nr 1(31) styczeń – luty 2014 7

bez wchodzenia do kościoła, a swojemu przełożonemu w Piotrko-wie zameldowali, że donosy są nieprawdziwe.

W obrazy artysta wkomponował ludowe, najczęściej małopolskie elementy ubiorów, manifestując tym samym swoją twórczość w du-chu Młodej Polski. W scenie „Chrztu Polski” postaci chłopów zo-stały zestawione z postaciami św. Wojciecha, króla Mieszka I dum-nie noszącego bogaty pas krakowski i jego żony Dobrawy, ubranej w czerwone, ludowe korale i chustę na głowie. Wyjątkowy wymiar symboliczny, w którym zupełnie spolonizowano wątek religijny, ma „Hołd Trzech Króli”, na którym tytułowe postacie uosabiają Ka-zimierz Wielki, Stefan Batory i Jan III Sobieski. Artysta pod kostiu-mem sceny biblijnej zaprezentował bardzo jasną i zrozumiałą treść

– oto wielcy monarchowie, symbolizujący najlepsze czasy w historii narodu, składają do stóp Matki Boskiej prośbę o uwolnienie kraju spod jarzma zaborców. Nadzieję na odzyskanie niepodległości mia-ło dawać malowidło „Śluby Jana Kazimierza”, który to władca wo-bec zagrożenia w czasie potopu szwedzkiego, kiedy wydawało się, że należy porzucić wszelką nadzieję, nie poddał się i pokonał wrogów, wyzwalając kraj spod zalewu Szwedów. Scenę tę zestawiono z dru-gą, równie wymowną. Oto bowiem szlachcic – Sarmata przyodziany w żupan, z karabelą u boku, pochyla się nad klęczącym obok chło-pem ubranym w strój krakowski. Polichromia miała symbolizować nie tylko złączenie sił we wspólnym działaniu, ale także ideę zbra-tania stanów, czyli ich zgodnego i równego współżycia. Dowód na popieranie tej koncepcji dał sam Tetmajer, żeniąc się z przedstawi-cielką chłopstwa, Anną Mikołajczykówną, wpisując się tym samym w popularny wówczas nurt chłopomanii. W „Ucieczce Matki Boskiej do Egiptu” przed postacią Maryi klęczy mężczyzna w stroju krakow-skim, symbolizujący umęczonego niewolą, błagającego o niepodle-głość Polaka. Czarny, żałobny welon na jego głowie oznaczał niewolę. W obrazie „Znalezienie Krzyża Świętego” młoda, zmarła kobieta to uosobienie Polonii, przyciśniętej ciężarem krzyża, ale i dzięki temu krzyżowi mającej się odrodzić.

Zarówno w „Hołdzie Trzech Króli”, jak i w „Ucieczce Matki Bo-skiej” Maryja ubrana jest w ludowy, krakowski strój. Przedstawianie postaci historycznych oraz sylwetki Matki Boskiej w stroju ludowym związane było z przekonaniem, że kultura piastowska przetrwała właśnie w sztuce ludowej i folklorze, a stan chłopski jest nośnikiem dawnych cnót i wartości. Znane dobrze ubranie miało za cel przy-bliżenie scen biblijnych i wywoływało wrażenie tutejszości, swoj-skości w wiernych odwiedzających katedrę. Jednocześnie miało się kojarzyć z tym co polskie i narodowe, a tym samym zakazane i tłam-szone przez zaborcę.

W „Chrzcie Litwy” i w „Ziemi Śląskiej” postacie królowej Jadwi-gi i św. Kingi noszą białe szaty i czerwone płaszcze – kojarzące się z polskimi barwami narodowymi. W scenę Koronacji NMP, Tetma-jer w sposób ostentacyjny wkomponował orła polskiego w miejsce gołębicy, a aniołom przydał orle skrzydła. W tło scen znajdują się często polskie litewskie sztandary i chorągwie.

Kolorystyka, jaką zastosował Tetmajer, oparta była na głębo-kich, nasyconych barwach: karminie, złocie, błękicie i zieleni. Kolo-ry te nadały wnętrzu kościoła ciepła i przytulności, ale także tchnęły w niego bizantyński przepych. Artysta nanosił malowidła z wielkim rozmachem, zaznaczając postacie grubym, czarnym konturem, ty-powym dla jego dzieł. W polichromiach kunsztownie połączył ma-nierę charakterystyczną dla panującego wówczas stylu secesji z za-miłowaniem do kultury ludowej wsi podkrakowskiej. Tą syntezą

secesji i chłopomanii Włodzimierz Tetmajer zamanifestował swoją przynależność do kręgu Młodej Polski. W jego dziele wyraźne są tak-że wpływy Jana Matejki, którego uczniem był w młodości Tetmajer. Ogromne piętno mistrza Jana widać nie tylko w rysach i sposobie przedstawiania postaci, ale przede wszystkim w podejmowanej te-matyce historycznej. Wybitnie patriotyczny motyw, jaki przyświecał obu artystom przy dekorowaniu kościoła, wyrazili sami w inskrypcji, umieszczonej w widocznym dla każdego wchodzącego – w kruch-cie kościoła: „Kościół ten staraniem przewielebnego księdza Domi-nika Rocha Milberta proboszcza naonczas w Sosnowcu z dobrowol-nych ofiar przez artystów z Krakowa panów Włodzimierza Tetmajera i Henryka Uziembło w roku 1904-1906 malowanie ozdobiony został ku czci Bożej i chwale Rzeczypospolitej nieszczęśliwej wspomożeniu dla dźwignięcia serc wszystkich Polaków ozdobiona świątynia niechaj będzie przybytkiem wiary w sprawiedliwość Bożą”.

W artykule wykorzystano źródła: I. Kontny, Polichromie secesyjne w województwie śląskim. W: Secesja i jej górnoślą-

skie formy, red. K. Jarmuł, Katowice 2009.Cz. Ryszka, Matka kościołów. Katedra Wniebowzięcia Najświętszej Maryi Panny

w Sosnowcu, Bytom-Sosnowiec 1999.D. Sawicka-Oleksy, Polichromia Włodzimierza Tetmajera i Henryka Uziembył w Ko-

ściele Wniebowzięcia Najświętszej Marii Panny w Sosnowcu. W: Z dziejów Sztuki Gór-nego Śląska i Zagłębia Dąbrowskiego XV–XX wieku, red. E. Chojecka, Katowice 1982.

Sztuka

Fot. arch. aut.

Page 8: Nowe Zagłębie nr 1(31) styczeń – luty 2014

nr 1(31) styczeń – luty 20148

Panie Prezesie, 2 stycznia bieżącego roku postanowieniem Sądu Rejono-wego w Katowicach nastąpiło połączenie Kombinatu Koksochemicznego

„Zabrze” S.A. i Koksowni Przyjaźń S.A. Media informowały opinię publicz-ną, że powstała nowa firma JSW KOKS S.A.Chciałbym sprecyzować doniesienia mediów, które piszą o po-wstaniu nowej spółki. Pod względem formalnoprawnym nie po-wstała żadna nowa spółka, tylko Koksownia Przyjaźń połączyła się z KK „Zabrze” poprzez jego przejęcie i działa teraz pod na-zwą JSW KOKS S.A. Siedziba spółki znajduje się w Zabrzu przy ulicy Pawliczka 1. W skład JSW KOKS wchodzą koksownie: Dę-bieńsko, Jadwiga, Radlin oraz Koksownia Przyjaźń. Należymy do segmentu koksowniczego Grupy Kapitałowej Jastrzębskiej Spół-ki Węglowej, która jest naszym właścicielem. Jak długo trwały przygotowania do połączenia spółek?Postanowienie katowickiego Sądu Rejonowego było zwieńczeniem wielomiesięcznego procesu integracyjnego, który realizujemy w myśl planu rozwoju Grupy JSW na lata 2010-2013 dla segmentu koksow-niczego. Plan ten obejmuje nie tylko koksownie, ale także związane z nimi obszary działalności pomocniczej. W poszczególnych kok-sowniach powołaliśmy zespoły robocze, które podczas przygotowa-nia procesu łączenia naszych koksowni uporządkowały działalność w zakresie transportu, infrastruktury kolejowej, usług laboratoryj-nych, informatycznych, ubezpieczeniowych świadczonych przez spół-ki z Grupy JSW dla wszystkich podmiotów wchodzących w skład tej Grupy. Głównym celem integracji była optymalizacja organizacyjna i ograniczenie kosztów działalności pomocniczej, jak również odcią-żenie zakładów produkcyjnych, które powinny się skupiać wyłącznie na produkcji. Koksownie w ten sposób mogą się skoncentrować wy-łącznie na swoich podstawowych funkcjach, jakimi są wytwarzanie koksu oraz produktów węglopochodnych. Dzięki temu nasze zakła-dy będą mogły jeszcze skuteczniej pilnować jakości produkcji oraz kosztów przetwarzania. Nowy ład organizacyjny wpływa również na rozwój technologiczny, spełnienie wymogów środowiskowych oraz bezpieczeństwo pracy naszych pracowników. Wynika to z faktu, że duża spółka może znacznie więcej zdziałać niż mały podmiot gospo-darczy. Struktura organizacyjna JSW KOKS S.A. jest dostosowana do nowoczesnego i skutecznego zarządzania z pełnym wykorzystaniem posiadanego potencjału produkcyjnego i ludzkiego. Pracownicy po-szczególnych koksowni to fachowcy dysponujący wiedzą i wielolet-nim doświadczeniem.A co z Wałbrzyskimi Zakładami Koksowniczymi „Victoria” S.A., które też na-leżą do Grupy JSW?Plany naszego właściciela, czyli JSW S.A. przewidują, że przyłączenie wałbrzyskiej „Victorii” do struktur JSW KOKS ma nastąpić w perspek-tywie 2015 roku. Nie ma jeszcze ustalonej konkretnej daty. Najpierw skupiliśmy się na połączeniu koksowni z Zabrza i Dąbrowy Górniczej, które są usytuowane blisko siebie i mają podobne produkty. Wałbrzy-ska „Victoria” ma trochę inny profil. Produkuje koks odlewniczy i jest w znacznej odległości od Śląska i Zagłębia. Włączenie jej do jednoli-tego systemu zarządzania przewidziane jest dopiero w drugim etapie. Gdy to się stanie, proces integracyjny segmentu koksowniczego Gru-py JSW zostanie zakończony.

Mocny gracz na rynku koksuRozmowa z Edwardem Szlękiem, prezesem Zarządu JSW KOKS S.A.

Przemysł

Edward Szlęk – Prezes Zarządu JSW KOKS S.A. Z wykształcenia mgr inż. elektryk, absolwent krakowskiej Akademii Górniczo-Hutniczej. Dodatkowo ukoń-czył: podyplomowe studia informatyczne w Akademii Górniczo-Hutniczej, stu-dium zarządzania w katowickim Towarzystwie Naukowym Organizacji i Kierow-nictwa, a także studium umiejętności menedżerskich w Harvard Business School. Od 1973 do 2000 r. pracował w Hucie „Zawiercie”, przechodząc wszystkie szczeble kariery zawodowej od stanowiska mistrza do funkcji Prezesa Zarządu. Od 2000 roku pracował w spółce Stalexport S.A. na stanowiskach wiceprezesa – Dyrektora Grupy Kapitałowej, a potem wiceprezesa Zarządu – Dyrektora Handlowego. Od 2003 do 2006 r. kierował jako Prezes Zarządu restrukturyzowanymi Zakładami Chemicznymi „Alwernia” S.A. Od 2006 r. był Prezesem Zarządu Koksowni Przyjaźń Sp. z o.o., (potem Koksow-nia Przyjaźń S.A.), a od stycznia 2012 r. jednocześnie pełnił funkcję Prezesa Za-rządu Kombinatu Koksochemicznego „Zabrze” S.A. Prowadzi i koordynuje pro-ces integracji segmentu koksowniczego Grupy Kapitałowej JSW.Prezes Edward Szlęk został odznaczony Złotym Krzyżem Zasługi, Medalem Zło-tym za Długoletnią Służbę i Krzyżem Kawalerskim oraz Oficerskim Orderu Od-rodzenia Polski. Posiada Srebrną Odznakę Racjonalizatora Produkcji, Odznakę honorową „Za Zasługi dla Ochrony Środowiska i Gospodarki Wodnej” oraz tytuł

„Menedżera roku 2010 na Śląsku”. Jest członkiem Akademicko-Gospodarczego Stowarzyszenia AGH, pełni funkcje w Związku Pracodawców Przemysłu Hutni-czego oraz Pracodawców Rzeczypospolitej Polskiej.

Page 9: Nowe Zagłębie nr 1(31) styczeń – luty 2014

nr 1(31) styczeń – luty 2014 9

„Magazyn Koksowniczy” jest cza-sopismem wydawanym przez JSW KOKS S.A. Do 2012 roku wydawa-ny był pod tytułem „Nowa Przy-jaźń” jako miesięcznik Koksow-ni „Przyjaźń”. Zmiana tytułu pisma wiązała się z utworzeniem segmen-tu koksowniczego Grupy Jastrzęb-skiej Spółki Węglowej, w skład któ-rego weszła Koksownia Przyjaźń Sp. z o.o., Kombinat Koksochemiczny

„Zabrze” S.A. i Wałbrzyskie Zakła-dy Koksownicze „Victoria” S.A. Od marca 2012 roku „Magazyn Kok-sowniczy” zaczął ukazywać się we wszystkich wymienionych koksow-niach Grupy JSW, a następnie JSW KOKS S.A. Tematyka „Magazynu” dotyczy przede wszystkim działalno-ści zakładów wchodzących w skład JSW KOKS S.A., a jego misją jest in-formowanie o aktualnych wydarze-niach, problemach i sukcesach spół-ki oraz sprawach jej pracowników. Obok informacji związanych stric-te z działalnością JSW KOKS S.A.,

„Magazyn Koksowniczy” informuje również o lokalnych wydarzeniach sportowych i kulturalnych, zarów-no tych związanych z działalnością pozaprzemysłową JSW KOKS S.A., jak i rozgrywających się w okolicach zakładów należących do spółki. Re-daktorem naczelnym pisma jest Jerzy Pikuła, w skład kolegium redakcyj-nego wchodzi także Katarzyna Sta-chowicz, Wioletta Polak-Bodziony i Marek Filas. Nakład wynosi 2650 egzemplarzy. „Magazyn Koksowni-czy” dostępny jest także w interne-cie na stronie www.jswkoks.pl/me-dia/magazyn-koksowniczy.

(red.)

Nr 1(23) styczeń 2014 r .

w numerze:

Powstał silny gracz na rynku! str. 3–5

Nadzwyczajne Walne Zgromadzenia str. 5

Dobra sprzedaż węgla JSW w 2013 r. str. 10

Koksownia Dębieńsko • Koksownia Jadwiga • Koksownia Przyjaźń • Koksownia Radlin • WZK Victoria S.A.

PrzemysłZ pańskich wypowiedzi wynika zatem, że powstał jeden z największych krajowych podmiotów dzia-łających na rynku koksowniczym.To prawda, takie są fakty. Potencjał produk-cyjny JSW KOKS to aktualnie prawie 4 milio-ny ton koksu rocznie, co oznacza, że jesteśmy w stanie przerobić ponad 5 mln ton węgla kok-sowego wydobywanego przez JSW SA. Ale to nie wszystko. Dla nas najważniejsza jest kon-kurencyjność polskiego koksownictwa. Dla-tego tak mocno stawiamy na energetykę. W

ramach polityki energetycznej Grupy Kapi-tałowej JSW prowadzimy zaawansowane in-westycje energetyczne w Przyjaźni. Przygoto-wane i zatwierdzone są plany dla Koksowni Radlin i „Victorii”. Po zrealizowaniu inwesty-cji będziemy dysponować mocą elektryczną prawie 160 MW. Nasz koks jest kierowany na rynki krajowe i zagraniczne. Produkcja energii elektrycznej poprzez wykorzystanie gazu koksowniczego i nadmiarowego zmniej-szy znacząco nasze koszty. Będziemy zatem

jeszcze bardziej konkurencyjnym graczem na rynku. Jeśli zostaną zrealizowane wszystkie inwestycje, Grupa JSW będzie dysponować w skali Unii Europejskiej potężnym segmen-tem przetwórczym o potencjale sięgającym 5 mln ton koksu rocznie i zdolnym przetwo-rzyć prawie 7 mln ton jastrzębskiego węgla. Warunkiem tego jest spójne i skuteczne za-rządzanie segmentem. I to jest właśnie zada-nie JSW KOKS S.A.Dziękujemy za rozmowę.

Page 10: Nowe Zagłębie nr 1(31) styczeń – luty 2014

nr 1(31) styczeń – luty 201410

Jak wiele finansowanych przez Bank BGŻ projektów inwestycyjnych kierowanych jest do przedsiębiorców z rejonu Zagłębia Dąbrowskie-go i które gałęzie gospodarki są zasilane tymi środkami inwesty-cyjnymi (produkcja przemysłowa, innowacyjność, biotechnologie)? Zagłębie Dąbrowskie jest w ocenie Banku BGŻ rynkiem lokalnym o dużym i nadal niewykorzystanym potencjale. Blisko 70 tys. mikro i małych firm mających siedzibę w powiecie sosnowieckim, trudno pomijać. W relacji do populacji jest to blisko jedna firma na 10 miesz-kańców, a co ważne skala inwestycji w przedsiębiorstwach przypada-jąca na jednego mieszkańca przewyższa średnią krajową. Oznacza to, że ten region charakteryzuje się przedsiębiorczością, choć nadal nie udaje się w pełni zagospodarować dostępnych lokalnie zasobów pra-cy (w III kwartale 2013 r. stopa bezrobocia w powiecie sosnowieckim wynosiła 14,5% wobec 13% przeciętnie w kraju). Cieszy nasz również to, że w badaniach koniunktury przedsiębiorcy tego regionu planu-ją kolejne inwestycje i do tego – w mniejszym stopniu niż w innych regionach – finansowane ze środków własnych. Firmy myślą o in-nowacjach produktowych i procesowych, a także zwiększaniu eks-portu. Dlatego od blisko już czterech lat staramy się aktywnie dzia-łać na tym lokalnym rynku, w oparciu o dwie placówki w Sosnowcu i Dąbrowie Górniczej.

Co do profilu, to tradycyjnie Bank BGŻ specjalizuje się w fi-nansowaniu firm sektora rolno-spożywczego i w tym widzimy nasze największe przewagi konkurencyjne. W Zagłębiu jednak profil naszej działalności uwzględnia lokalną specyfikę i z mały-mi wyjątkami jesteśmy zasadniczo otwarci na wszystkich przed-siębiorców. Warto przy tej okazji się pochwalić, że Bank BGŻ od kilku lat regularnie poddaje weryfikacji ekspertów swoją ofer-tę produktów oraz usług dla sektora małych i  średnich przed-siębiorstw w  konkursie Bank Przyjazny dla Przedsiębiorców. W ostatniej XV edycji rankingu otrzymaliśmy tytuł Laureata w  kategorii Bank Uniwersalny. Oznacza to, że zostaliśmy naj-wyżej ocenieni spośród banków komercyjnych uczestniczących w konkursie. Tytuł Laureata Bank BGŻ otrzymał za zaangażo-wanie we wspieraniu rozwoju małych i średnich przedsiębiorstw, za zbudowanie zespołu posiadającego szeroką wiedzę eksperc-ką, a także za skonstruowanie oferty produktów, która sprzyja szybkiemu rozwojowi przedsiębiorstw.

Pytania do Dariusza Winka, głównego ekonomisty Banku BGŻ

Gospodarka

Dariusz Rafał Winek – Główny ekonomista Banku BGŻ (od 2006 r.), Dyrektor Departamentu Analiz Makroekonomicznych i Sektorowych. W latach 1996-2006 pracownik naukowy WSHiFM im. F.Skarbka w Warszawie, gdzie pełnił również funkcje sekretarza Senatu oraz re-daktora naczelnego zeszytów naukowych. Absolwent Szkoły Głów-nej Handlowej w Warszawie na kierunkach: Ekonomia oraz Finan-se i Bankowość, a także studiów doktoranckich w Kolegium Analiz Ekonomicznych. Laureat nagrody głównej w konkursie NBP i Rzecz-pospolitej na najlepszego analityka makroekonomicznego 2011 r. Stypendysta m.in. Fundacji Nauki Polskiej oraz Dekaban-Liddle na Uniwersytecie w Glasgow. Uczestnik wielu krajowych i międzynaro-dowych szkoleń w zakresie ekonomii i biznesu, m.in. IESE Business School w Barcelonie, Harvard Business Review Polska, czy progra-mu rozwoju talentów grupy Rabobank. Autor publikacji naukowych oraz publicystycznych w prasie i czasopismach ekonomicznych, a tak-że opracowań eksperckich dla instytucji publicznych.

Page 11: Nowe Zagłębie nr 1(31) styczeń – luty 2014

nr 1(31) styczeń – luty 2014 11

Czy może Pan przybliżyć nam skalę pomocy BGŻ oferowanej podmiotom trzeciego sektora (organizacjom pozarządowym).Bank BGŻ zgodnie ze swą misją jest bankiem lokalnych społecz-ności, dlatego zwracamy uwagę na społeczną odpowiedzialność biznesu. Oznacza to realizowanie celów biznesowych w sposób, który bierze pod uwagę interes społeczny i środowisko naturalne. W tym obszarze mamy się czym pochwalić. Zewnętrzni eksperci z Forum Odpowiedzialnego Biznesu na potrzeby raportu „Odpo-wiedzialny biznes w Polsce. Dobre praktyki” oceniając działania firm wyróżnili kilka inicjatyw prowadzonych przez Bank w tym m.in. „Pakiet Społeczny Lider”, czyli bezpłatny rachunek dla or-ganizacji non-profit, ogólnopolski program edukacyjny Funda-cji BGŻ „Jeżdżę z głową”, promujący bezpieczeństwo na drogach, czy wreszcie program stypendialny „Klasa BGŻ”, skierowany do absolwentów gimnazjów z mniejszych miejscowościdający im możliwość kontynuowania nauki w wybranych prestiżowych li-ceach. Jesteśmy też dumni z faktu, iż Bank BGŻ został wyróżniony w prestiżowym Rankingu Odpowiedzialnych Firm 2013 Dzien-nika Gazety Prawnej. Zajął pierwsze miejsce wśród spółek z sek-

tora bankowości, finansów i ubezpieczeń. Więcej o projektach wspierających społeczności lokalne można poczytać w zakład-ce SOB na stronie internetowej banku www.bgz.ploraz na stro-nie www.fundacja.bgz.pl.

Rocznie Bank BGŻ i działająca w imieniu Banku – Fundacja BGŻ realizuje ponad 300 aktywności społecznych, czyli takich które są odpo-wiedzią na lokalne problemy i potrzeby społeczne. Szczególnie aktywni są pracownicy oddziałów banku, bo to oni – należą do tych społeczno-ści, najlepiej znają lokalne problemy i potrzeby społeczne. Właśnie dla wsparcia ich zaangażowania, w Banku od 4 lat działa Program Wsparcia Lokalnego – oddziały Banku mogą typować organizacje pozarządowe do pozyskania małych grantów finansowych na działalność społeczną. Rocznie ponad 100 lokalnych organizacji pozarządowych otrzymuje takie wsparcie. Tegoroczna edycja rusza w marcu.

Dla III sektora niebagatelnym wsparciemjest specjalnie dla niego dedykowany rachunek Bankowy „Społeczny Lider”. Wiemy, że zwłasz-cza dla małych organizacji społecznych naprawdę liczy się każda zło-tówka. Dlatego też bezpłatne konto w banku,a jest to w Polsce jedy-ne takie konto, to duże udogodnienie. (mz)

Początek 2014 r. był dla polskiej gospodarki okresem dalszego przyspieszenia tempa wzrostu, dlatego już w I kwartale 2014 r. dynamika PKB może przekroczyć 3%, a w całym roku zbliżyć się do 3,5%. Oznacza to, że polska gospodarka rozwija się już w tempie wzrostu tzw. produktu potencjalnego, czyli przyrostu produkcji wynikającego ze wzrostu wydajności i zmian nakła-dów czynników wytwórczych. Z tego tytułu można oczekiwać coraz wyraźniejszych symptomów poprawy sytuacji na rynku pracy, które zresztą są już widoczne od kilku miesięcy. Przed-siębiorstwa zwiększały z miesiąca na miesiąc zatrudnienie od maja do listopada i pomimo sezonowego spadku w grudniu, badania koniunktury wskazują na dalszy oczekiwany wzrost zatrudnienia w kolejnych miesiącach. Ostatnie miesiące ubie-głego roku przyniosły też ożywienie w zakresie inwestycji, co stopniowo przekłada się na poprawę sytuacji w budownictwie i na rynku nieruchomości. Przyspieszeniu ulega też popyt kon-sumpcyjny, co jest wynikiem wzrostu zatrudnienia i rosną-cej skłonności do konsumpcji, pobudzanej oczekiwaniami na poprawę sytuacji finansowej gospodarstw domowych. Warto zwrócić uwagę, że duży pozytywny wpływ na dane o sprzedaży detalicznej miała w ostatnich miesiącach sprzedaż samocho-dów. Korzystne zmiany w podatku VAT w nowym roku, mogą ten efekt jeszcze dodatkowo nasilić.Nabierające tempa ożywie-nie gospodarcze będzie stopniowo prowadziło do wzrostu in-flacji. Przy czym nadal niskie ceny surowców energetycznych i rolnych sprawiają, że inflacja będzie narastać dość powoli. Początek roku przyniósł jednak sporo zawirowań na rynkach finansowych związanych z wyprzedażą aktywów na rynkach wschodzących, stymulowanych przez redukowanie progra-mu skupu aktywów przez amerykański System Rezerwy Fe-

deralnej. Budzić to może pewien niepokój wśród przedsię-biorców, co do trwałości popytu generowanego przez kraje wschodzące. Wzrost niepewności może być też stymulowany poprzez wdrożenie pierwszego etapu reformy emerytalnej w Polsce (przeniesienie obligacji z OFE do ZUS). Odbija się to na zwiększonej obecnie presji na ewentualną deprecjację zło-tego. O ile można mieć nadzieję, że nie powinno to negatyw-nie odbijać się na tempie wzrostu gospodarczego, o tyle może przyspieszać proces wzrostu inflacji. Na szczęście wzrost cen nadal znajduje się wyraźnie poniżej celu inflacyjnego NBP. Dlatego nie należy oczekiwać zmiany stóp procentowych w najbliższych miesiącach. Wydaje się, że dopiero wzrost infla-cji do poziomu zbliżonego do celu RPP, przy utrzymaniu na-dal dobrej kondycji polskiej gospodarki wymusiłoby koniecz-ność podwyżek stóp procentowych. W związku z tym można przypuszczać, że nie dojdzie do tego wcześniej niż w listopa-dzie bieżącego roku. Przy tym ponowne gwałtowne osłabienie złotego – podobne do tego obserwowanego w końcu stycznia

– może pobudzić władze monetarne do interwencji na rynku walutowym. Ewentualne osłabienie złotego nie powinno być jednak długotrwałe, bo dobre wyniki gospodarki, przekładają-ce się na niższy deficyt budżetowy państwa, powinny wspierać walutę krajową. Podobną rolę powinny odgrywać oczekiwa-nia na podwyżki stóp procentowych, które nastąpią w Polsce szybciej niż w Stanach Zjednoczonych czy strefie euro. Dlate-go w drugiej połowie roku należy się liczyć z aprecjacją złotego.

Dariusz Winek, główny ekonomista Banku BGŻ

3-procentowe tempo wzrostu możliwe już w I kwartale

Gospodarka

Page 12: Nowe Zagłębie nr 1(31) styczeń – luty 2014

nr 1(31) styczeń – luty 201412

Panie Prezesie, proszę przedstawić w kilku słowach historię Agencji Rozwoju Lokalnego w Sosnowcu.Trudno w kilku słowach przedstawić 16 lat działal-ności firmy, która powstała w 1997 roku. Agencję Rozwoju Lokalnego powołano w czasach, kiedy system gospodarczy, szczególnie w Zagłębiu Dą-browskim uległ poważnemu załamaniu, zwłaszcza wskutek likwidacji praktycznie większości dzia-łających wtedy przedsiębiorstw państwowych. Stopniowa likwidacja przemysłu górniczego, hut-niczego i włókienniczego zaowocowała tym, że w ciągu zaledwie kilku lat przestało istnieć kilka-dziesiąt tysięcy miejsc pracy, a spośród wielu ko-palń na terenie Sosnowca pozostała tylko KWK

„Kazimierz-Juliusz”. I takie właśnie firmy otocze-nia biznesu jak ARL, powstały po to, by wspierać środowisko bezrobotnych oraz drobnych przed-siębiorców, często wywodzących się z likwidowa-nego przemysłu. W powołanie do życia Agencji zaangażowały się okoliczne samorządy i władze województwa. To właśnie z wkładów, głównie So-snowca, Dąbrowy Górniczej i powiatu będzińskie-go, powstała w 1997 roku sosnowiecka Agencja Rozwoju Lokalnego. Nieruchomości w postaci biurowca i budynku handlowego „Supermar-ket” wniesione wówczas aportem, stanowią do dziś jej siedzibę, ale też dają możliwość zarob-kowania z wynajmu, co pozwala realizować mi-sję Agencji. Firma działa na zasadach non-profit. Wszystkie generowane zyski przeznaczane są na działalność statutową.

Podstawowym obszarem działalności Agen-cji Rozwoju Lokalnego w Sosnowcu jest pomoc małym i średnim przedsiębiorstwom, jak i do-radztwo kierowane do tych, którzy mają „żyłkę” do przedsiębiorczości, chcąc założyć i prowa-dzić działalność na własny rachunek. A potrze-by i nowe wyzwania są w tym zakresie ogromne.

Dzisiaj, po kilkunastu latach funkcjonowania fir-my można śmiało powiedzieć, że jej stworzenie było bardzo dobrą decyzją. Pomoc finansowa, wsparcie w postaci szkoleń, współpraca z urzęda-mi pracy w zakresie przebranżawiania bezrobot-nych to główne cele Agencji. Pomogliśmy tysiąc-om osób ułożyć na nowo swoje życie zawodowe.

Największym przedsięwzięciem realizowa-nym obecnie przez Spółkę jest prowadzenie So-snowieckiego Parku Naukowo-Technologicznego. Zbudowany przez gminę Sosnowiec za kwotę bli-sko 40 mln złotych w miejscu byłej KWK „Niw-ka-Modrzejów” kompleks dwóch nowoczesnych obiektów w ramach projektu pn. „Gospodarcza Brama Śląska”, został w 85% sfinansowany ze środ-ków unijnych. Zgodnie z założeniami, Park ma stymulować rozwój innowacyjnej gospodarki i przyciągnąć inwestorów, oferując preferencyj-ne warunki wynajmu powierzchni biurowych i laboratoryjnych. ARL na mocy koncesji obję-ła zarządzanie tą instytucją. Dekoniunktura go-spodarcza, która dotknęła Polskę w związku ze światowym kryzysem finansowym nie sprzy-jała startowi tej kluczowej dla miasta inwestycji. Obecnie, po kilkunastu miesiącach działalno-ści SPNT można już powiedzieć, że sprawy idą we właściwym kierunku. Intensywne działania marketingowe jakie podjęliśmy po objęciu Par-ku, zatrudnienie grupy kompetentnych i zaan-gażowanych pracowników sprawiły, że w SPNT funkcjonuje już kilka firm działających w obszarze nowych technologii. Do zagospodarowania po-zostało zaledwie około 40% powierzchni obiek-tów. Przedsiębiorcy mają tu do dyspozycji no-woczesne centrum szkoleniowe i konferencyjne. Pracownicy, realizując misję Parku, inicjują kon-takt świata biznesu ze światem nauki. Świadczy-my też usługi doradztwa w zakresie pozyskiwa-

nia środków unijnych. Wspieramy tzw. transfer wiedzy między komercyjnymi firmami a uczelnia-mi wyższymi. Sosnowiecki Park Naukowo-Tech-nologiczny współpracuje m.in. z Uniwersytetem Śląskim, Politechniką Śląską (w tym gliwickim Technoparkiem). Doskonale układa się współ-praca ze Śląskim Uniwersytetem Medycznym i Wyższą Szkołą Biznesu w Dąbrowie Górniczej. Dzięki bliskości sosnowieckiego Wydziału Far-maceutycznego SUM udało się ulokować w Par-ku firmę Nutrico, która niebawem rozpocznie tu produkcję bardzo potrzebnych szpitalom prepa-ratów do żywienia pozajelitowego. Wszystkie te działania mają na celu tworzenie warunków do rozwoju przedsiębiorczości i ograniczanie emi-gracji zarobkowej młodego pokolenia. Otwie-rają też zupełnie nowy rozdział w historii ARL.Jak długo jest Pan związany z Agencją Rozwoju Lo-kalnego? Które działania mógłby Pan wskazać jako priorytetowe?Z Agencją jestem związany już od 2002 roku. Pierwszych dziewięć lat pracowałem w Radzie Nadzorczej, reprezentując gminę Sosnowiec. W połowie 2011 r. zostałem członkiem Zarzą-du, a od sierpnia 2012 r. mam przyjemność peł-nić funkcję prezesa w dwuosobowym Zarzą-dzie ARL S.A.

Co do priorytetów – te podstawowe, czyli wsparcie dla sektora MŚP, pozostają niezmien-ne. Z tym związana jest ściśle praca nad kolejny-mi projektami, które pozwolą nam pozyskiwać środki zewnętrzne, głównie unijne. Przed nami nowy budżet europejski. Choć pierwsze środki pojawią się pewnie dopiero w przyszłym roku, my już dziś intensywnie pracujemy nad projek-tami. Dzięki nim uda się, mam nadzieję, pozyskać środki, które przez następnych kilka lat posłużą realizacji naszych celów. Ważnym elementem w tym kontekście jest Sosnowiecki Park Nauko-wo-Technologiczny. Zbliżające się nowe progra-mowanie unijne zakłada dużą kumulację środków na innowacje i rozwój technologiczny. Wierzę, że jako operator Parku będziemy mogli zrealizować wiele projektów, a inwencji, zaangażowania i do-świadczenia nam nie brakuje. Dowodem na to jest choćby ubiegły rok, kiedy to udało nam się pozy-skać 3 mln zł na realizację dwóch ciekawych pro-jektów przeznaczonych dla osób bezrobotnych chcących założyć własną działalność gospodar-czą. Oba realizowane właśnie w SPNT.

Najbliższe kilka lat to również inwestycje w na-szych nieruchomościach. Szczególnie w biurow-cu przy ul. Teatralnej. Mamy gotową dokumen-tację techniczną na termomodernizację gmachu z wymianą całej instalacji grzewczej. Przygotowa-liśmy też wniosek do Funduszu Ochrony Środo-

Z Grzegorzem Dąbrowskim, Prezesem Agencji Rozwoju Lokalnego S.A. w Sosnowcu rozmawia Stanisław Drechnowicz

Gospodarka

Page 13: Nowe Zagłębie nr 1(31) styczeń – luty 2014

nr 1(31) styczeń – luty 2014 13

wiska, który wspiera takie przedsięwzięcia. To jednak inwestycja sięgająca kilku milionów zło-tych. Bez dodatkowego montażu finansowego się nie obędzie. Takich rozwiązań również będzie-my poszukiwać w nowym budżetowaniu. Gdy to się powiedzie, trzydziestoletni biurowiec nie tylko odzyska blask, ale podniesie się jego stan-dard i konkurencyjność na coraz trudniejszym rynku nieruchomości biurowych.

Rozwijamy też nasze fundusze pożyczkowe. Nowe produkty wprowadzone w ubiegłym roku funkcjonują bardzo dobrze. Mamy ofertę, która uzupełnia ofertę kredytów bankowych. Świato-wy kryzys finansowy skłonił banki do usztyw-nienia kryteriów kredytowania przedsiębiorstw. ARL udziela m.in. pożyczek firmom działającym poniżej jednego roku, które bez historii finan-sowej, nie mają żadnych szans na kredyty ban-kowe. Nasze pożyczki są oprocentowane już od 3,9% w skali roku, dając szanse rozwoju głównie małym i mniej zamożnym firmom. Produkty finansowe ARL cieszą się dużym zainteresowa-niem, więc będziemy je też rozwijać w przyszłości.Czy ARL przewiduje wprowadzenie oferty kierowa-nej do wszystkich podmiotów trzeciego sektora, a nie tylko tych prowadzących działalność gospodarczą?Tak, i jesteśmy merytorycznie do tego przygoto-wani. Wymaga to jednak dodatkowych fundu-szy. Środki uzyskiwane z dotacji w ramach otwar-tych konkursów ofert w gminach są zwykle dość skromne, co nie pozwala rozwijać działalności wielu cennym organizacjom. Na bieżąco jeste-śmy w kontakcie z lokalnymi centrami organi-zacji pozarządowych i wierzymy, że nowe pro-gramowanie unijne pozwoli utworzyć specjalny fundusz wsparcia dla trzeciego sektora.Jakie widzi Pan szanse i zagrożenia dla aktywności gospodarczej w 2014 roku?Ten rok będzie bardzo trudny, zwłaszcza dla podmiotów działających z przewagą środków unijnych. Trwa przerwa w dystrybucji unijnych pieniędzy przed przyszłą perspektywą budżeto-wą. Wiele firm może nie przetrwać. Na szczęście projekty unijne nie są filarem działalności ARL w Sosnowcu, a nasza oferta wsparcia dla przedsię-biorstw jest właśnie stworzona po to, by powięk-szać szanse na aktywizację lokalnej gospodarki.Myślę, że również ważne byłoby poinformowanie opinii publicznej o nadchodzącym trudnym okresie. Nasze działania skupiają się na szkoleniu i infor-mowaniu środowisk gospodarczych, jak pozy-skać środki z następnych programów unijnych. W tym obszarze podejmujemy różnego rodza-ju działania informacyjne – organizujemy wiele spotkań. W samym tylko marcu planujemy trzy duże konferencje. Kierujemy je głównie do ma-

łych przedsiębiorstw. Informacją i pomocą służy-my także na bieżąco w siedzibie ARL w Sosnow-cu przy ul. Teatralnej 9.Następne pytanie jest związane z sytuacją pokole-nia młodych ludzi. Czy Agencja Rozwoju Lokalne-go dysponuje ofertą dla młodych adeptów biznesu w dobie narastającej emigracji zarobkowej młodych?Obecnie realizujemy trzy projekty skierowane do osób przedsiębiorczych. Dwa z nich, pn. „Startuj z SPNT” to programy opracowane przede wszyst-kim dla młodych ludzi, teraz bezrobotnych, lecz chcących usamodzielnić się gospodarczo poprzez założenie własnej firmy. „Startuj”, czyli wejdź na rynek gospodarczy ze wsparciem Parku Nauko-wo-Technologicznego, i zostań – nie wycofuj się. Myślę, że będziemy realizować więcej tego typu projektów. Jesteśmy na etapie ich przygotowywa-nia. Będą kierowane głównie do młodych absol-wentów, którym chcemy stworzyć warunki sta-bilnego rozwoju.Panie Prezesie, jakie przedsięwzięcia ARL w Sosnow-cu przyniosły Wam największą satysfakcję, a jakie są największe przeszkody w realizowaniu misji ARL?Z satysfakcją mogę powiedzieć, że dobrym po-mysłem gminy było utworzenie Sosnowieckie-go Parku Naukowo-Technologicznego, które-go mamy zaszczyt być operatorem. To szansa na sukces dla całego Zagłębia. To jedyne miej-sce w Zagłębiu, które oferuje tak szerokie usługi

– nie tylko atrakcyjny cenowo wynajem przestrze-ni w nowoczesnych obiektach, ale też komplek-sowe usługi doradztwa biznesowego, możliwość współpracy ze środowiskiem naukowym, ale też udostępnianie centrum konferencyjnego z boga-to wyposażoną aulą i skomputeryzowanymi sa-lami szkoleniowymi.Największe przeszkody odnotowujemy ostatnio na rynku nieruchomości biurowych. W dobie kryzysu upadło wiele firm. Pozostałe, by prze-trwać szukają oszczędności, ograniczając wynaj-mowane powierzchnie, albo szukając tańszych. Duża konkurencja na tym rynku, szczególnie ze strony spółdzielni mieszkaniowych oferują-cych często lokale użytkowe „po kosztach” spra-wia, że musimy pokonywać te bariery wzboga-cając naszą ofertę dla potencjalnych najemców. Oferujemy zatem pakietowo atrakcyjne pożyczki, darmowe miejsca parkingowe, doradztwo finan-sowe, czy wsparcie w pozyskiwaniu środków ze-wnętrznych. To jest nasz sposób na przyciąganie nowych najemców. Nie ma w Zagłębiu podob-nej oferty wśród właścicieli nieruchomości biuro-wych. Takie pakiety wprowadzamy zaledwie od kilku tygodni – efekt ocenimy za kilka miesięcy.Jak postrzega Pan działalność ARL w dzisiejszych realiach?

W zasadzie mówiliśmy o tym cały czas. Realia są takie, że żyjemy w ciekawych czasach.. Polskie członkostwo w Unii Europejskiej daje szanse na rozwój. Po te szanse trzeba jednak umieć sięgnąć, a Agencja Rozwoju Lokalnego w Sosnowcu wie jak to robić. Nasza młoda i kompetentna kadra oraz bogata oferta usług okołobiznesowych kie-rowanych bezpośrednio do przedsiębiorców po-zwala stymulować rozwój gospodarczy nie tylko w Sosnowcu, ale też w całym regionie. Nie jest dziś łatwo prowadzić firmę. ARL została stworzona po to, by pomagać i doradzać przedsiębiorcom w przebrnięciu przez gąszcz przepisów i innych problemów stojących na drodze do rozwoju.Dziękuję za rozmowę.

Grzegorz Dąbrowski – absolwent Wy-działu Techniki Uniwersytetu Śląskie-go w Katowicach. Przez osiem lat pełnił funkcję rzecznika prasowego i naczelni-ka Wydziału Informacji i Promocji Mia-sta Urzędu Miejskiego w Sosnowcu, two-rząc pierwsze w historii sosnowieckiego samorządu biuro prasowe, na którego strukturze wzorowało się później wiele innych miast. Tutaj współtworzył jedną z pierwszych w Polsce strategii promocji miasta. Przykłady jej konsekwentnej re-alizacji znalazły odzwierciedlenie w wie-lu branżowych artykułach i wykładach jego autorstwa. Był jednym z najlepiej rozpoznawalnych rzeczników w regio-nie. Od 2011 roku w Zarządzie Agen-cji Rozwoju Lokalnego S.A. w Sosnow-cu – operatora Sosnowieckiego Parku Naukowo-Technologicznego, najpierw jako członek Zarządu, a od połowy 2012 roku na stanowisku Prezesa Zarządu.

Gospodarka

Page 14: Nowe Zagłębie nr 1(31) styczeń – luty 2014

nr 1(31) styczeń – luty 201414

35 lat Zespołu Szkół Plastycznych im. T. Kantora w Dąbrowie GórniczejNasza szkoła powstała 20 czerwca 1978 roku jako pięcioletnie Pań-stwowe Liceum Sztuk Plastycznych w budynku przy ul. Kosmonautów 8. Głównym inicjatorem i dobrym duchem całego przedsięwzięcia był Jerzy Krzyż, grafik, absolwent katowickiej ASP. Został on pierw-szym dyrektorem placówki i pełnił tę funkcję z ogromnym zaangażo-waniem. Współpracował z nim Stanisław Holecki, który pokierował

szkołą po nagłej śmierci założyciela. Początkowo dzieliliśmy siedzibę ze Szkołą Podstawową nr 13 (zważywszy, że jeszcze wcześniej było tam przedszkole, można mieć nadzieję, że kiedyś będziemy Akade-mią Sztuk Pięknych). Naukę rozpoczęło 26 osób, a wychowawcą tej pionierskiej klasy została Anna Zugaj. Z każdym rokiem uczniów przybywało, (do dziś uczyło się w niej ponad 1100 adeptów), dla-tego konieczne było przeprowadzanie remontów dostosowujących budynek do potrzeb i specyfiki szkoły. Zespół uczniów i nauczycieli pracował jednak sprawnie, i w 1983 roku odbyły się pierwsze obro-ny prac dyplomowych oraz egzaminy maturalne. Dwa lata później szkoła na pół roku zmieniła siedzibę z powodu problemów z cen-tralnym ogrzewaniem.

Młodych artystów i ich mentorów nie zniechęciły jednak warun-ki panujące w barakach przy Wybickiego (spadła tylko temperatura, nie zaangażowanie), czego dowodem poziom prac zaprezentowanych z okazji uroczystych obchodów X-lecia szkoły. Uczniowie naszej szko-ły muszą nie tylko nauczyć się tworzyć, ale również organizować wy-stawy, dokonywać selekcji prac i odpowiednio je reklamować. Mieli więc ku temu okazję, bo w grudniu 1992 roku w dąbrowskim Pała-cu Kultury odbyła się pierwsza aukcja ich prac. Uroczystość tak się spodobała, że od tej pory organizowana jest cyklicznie i wszyscy są zadowoleni; uczniowie – bo mogą zaprezentować swoją twórczość szerszemu gronu, nauczyciele – bo widzą efekty swojej pracy, na-

bywcy – bo mogą niewielkim kosztem nabyć dobry obraz czy rzeźbę, a przy okazji szkoła zbiera fundusze potrzebne do pracowni plastycz-nych. Aukcja stała się więc swoistym świętem szkoły, ponieważ daje też okazję do zabawy, jako że często wiąże się z określonym tematem przewodnim, zazwyczaj będącym odniesieniem do aktualnych zja-wisk społecznych czy artystycznych i wymaga od organizatorów od-powiedniego stroju (przebrania), a nieraz i umiejętności teatralnych.

Stopniowo nasza szkoła nie tylko wrastała w otoczenie, ale i od-działywała na nie, stąd w 1993 r. była gospodarzem II Przeglądu Dy-plomów Liceów Plastycznych. Aby jeszcze bardziej podnieść poziom

Szkolnictwo

Fot. ZSP w Dąbrowie Górniczej

Fot. ZSP w Dąbrowie Górniczej

Page 15: Nowe Zagłębie nr 1(31) styczeń – luty 2014

nr 1(31) styczeń – luty 2014 15

prac i jednocześnie umożliwić uczniom poznanie specyfiki wszyst-kich pracowni, od 1 września zdecydowano, że wszyscy uczniowie klas pierwszych będą uczęszczali rotacyjnie na zajęcia z wystawien-nictwa, grafiki warsztatowej, szkła artystycznego i witrażu, zanim ostatecznie dokonają wyboru. Efekty tej „reformy” można oglądać w szkolnej galerii „Corytage”.

W 1998 roku obchodziliśmy jubileusz XX-lecia szkoły, od tego samego roku nosi ona imię Tadeusza Kantora. Ze względu na refor-mę szkolnictwa szkoła otworzyła swe podwoje również dla młod-szych adeptów sztuki i w 1999 r., obok liceum zaczęła funkcjonować Ogólnokształcąca Szkoła Sztuk Pięknych, a całą placówkę nazwa-no Zespołem Szkół Plastycznych. Nowe liceum czteroletnie zastąpi-ło dawne, w którym nauka trwała 5 lat. Szkoła pęczniała od uczniów, pędzli i idei, na szczęście udało się przebudować strych i zaadapto-

wać go na potrzeby pracowni reklamy wizualnej, fotograficznej, in-formatycznej i malarskiej.

Jesteśmy rozpoznawalni jako szkoła, bo nie tylko bierzemy udział (z sukcesami) w różnych konkursach, ale organizujemy też własne – niegdyś Ogólnopolski Konkurs Historii Sztuki, obecnie Międzyna-rodowy Konkurs Plastyczny „Labirynt Wyobraźni”, Ogólnopolskie Biennale Grafiki Projektowej i inne.

Nasz okrągły jubileusz to nie tylko okazja do wspomnień, lecz i źródło refleksji. Wierzymy, że tych pierwszych jest więcej. Ze szko-łą związała swoje losy i drogę zawodową duża grupa wybitnych ar-tystów, którzy potrafią zarazić uczniów swoją pasją, wprowadzić ich w niełatwy nieraz świat sztuki. Wiemy, że świat się zmienia, a wraz z nim szkoła. Wzorem patrona sięgamy do tradycji, by skonstruować coś nowego – zapraszamy więc wszystkich chętnych, o otwartych gło-wach, może razem wymyślimy coś absolutnie unikatowego? Jak ma-wiał Kantor: „Wyobraźnia do władzy!”

W ramach obchodów 35-lecia szkoły, w Muzeum Miejskim Szty-garka w Dąbrowie Górniczej trwa jubileuszowa wystawa prac pedago-gów. Prezentuje ona dorobek artystyczny nauczycieli-plastyków, któ-rzy na co dzień kreują potencjał młodych adeptów sztuki. Malarstwo, grafika, rysunek, formy rzeźbiarskie… praktycznie każda dziedzina i technika znalazła swoje miejsce na tak szczególnej ekspozycji. Róż-norodność form wyrazu, różnorodność przekazu, wrażliwości, wy-czucia koloru i gestu tworzy z odrębnych ogniw jeden niepowtarzal-ny organizm… naszą szkołę.

Ewelina Sobczyk-Podleszańska

Szkolnictwo

Fot. ZSP w Dąbrowie Górniczej

Fot. ZSP w Dąbrowie Górniczej

Fot. ZSP w Dąbrowie Górniczej

Page 16: Nowe Zagłębie nr 1(31) styczeń – luty 2014

nr 1(31) styczeń – luty 201416

Podobnie jak inne granice Polski, również południowe, kształtowa-ły się pod wpływem różnych wydarzeń, decyzji politycznych podej-mowanych albo przy huku armat, albo też w zacisznych gabinetach dyplomatów. Śledząc historię kształtowania się granic południowych, nie można oprzeć się wrażeniu, że polscy politycy nie umieli ustrzec naszego stanu posiadania. A co gorsza, de facto zezwolili, aby wie-le tysięcy Polaków pozostawało poza granicami swojego narodowe-go państwa. Takie wnioski można wysnuć analizując kształtowanie się polskiej granicy południowej. Nie można też dłużej ukrywać, że tacy politycy sąsiednich narodów jak BeneŠ czy też zwyczajny faszy-sta – ksiądz Tiso, byli polonofobami i Polska, a szczególnie Polacy wiele złego im zawdzięczają. Ale z drugiej strony, była i jest po obu stronach granicy olbrzymia większość zwyczajnych dobrych ludzi, którzy sąsiedztwo uważają za coś dobrego i pożytecznego. Niektó-rzy z nich przeżywają wewnętrzne dylematy. Bo trudno im jedno-znacznie się określić narodowościowo. W niezbyt odległej perspek-

tywie nie będzie to już miało wielkiego znaczenia. Wszyscy stajemy się w pierwszej kolejności Europejczykami i w nieodległej perspek-tywie to będzie tożsamość podstawowa. Tym bardziej że jest coraz więcej mieszanych małżeństw, w których szczególnie dzieci wcale nie zadają sobie trudu z określaniem swojego etosu narodowościowego.

Starając się prześledzić kształtowanie się granic na odcinku połu-dniowym, musimy wziąć pod uwagę trzy newralgiczne subregiony. Jest to Śląsk Cieszyński oraz zbliżone do siebie Orawa i Spisz. Autor nie będzie zajmował się kształtowaniem granic na Śląsku Opawsko-

-Karniowskim, przez co wcale nie należy rozumieć, że jest to jakiś mniej ważny subregion Śląska1. Nadmienić należy tylko, że ten subre-gion Śląska był do 1939 roku zamieszkały w większości przez Niem-ców Sudeckich, których po wojnie przesiedlono czy też, jak uważa-ją niektórzy, wypędzono do Niemiec. Również nie podjęto w tym szkicu problemu przebiegu granicy w Kotlinie Kłodzkiej. Autor są-dzi, że powinno być to przedmiotem odrębnego opracowania. Na-tomiast trzeba zaznaczyć że historiografia czeska umiejscawia wła-śnie na terenie tej kotliny nieistniejącą od praktycznie wczesnego średniowiecza miejscowość Libice. Tu jeżeli oczywiście lokalizacja

Problemy narodowościowe i etniczne na europejskich pograniczach były i są istotne zarówno z uwagi na praktykę polityczną, jak i mate-riał do badań. Obok kwestii granic zachodnich i wschodnich ważny jest także, nie tak często poruszany, problem pogranicza południowego.

POLSKA-CZECHY-SŁOWACJA Dylematy sąsiedztwa i granic, cz. 1

Eugeniusz Januła

Herb Piastów cieszyńskich; jednocześnie herb Księstwa Cieszyńskiego za ich panowania. Źródło: www.SlaskCieszyn-ski.pl. Dostęp: 06.07.2012.

Śląsk Cieszyński-Obszar geograficzny. Źródło. Historia Śląska. T. II. cz I. Pod red. W. Długoborskiego. Ossolineum. Wro-cław-Warszawa-Kraków 1966, s. 327-406. Zbiór map. Granice geograficzne i topograficzne Śląska Cieszyńskiego

Historia

Page 17: Nowe Zagłębie nr 1(31) styczeń – luty 2014

nr 1(31) styczeń – luty 2014 17

jest prawidłowa, a trzeba zauważyć, że hi-potetycznych lokalizacji tej miejscowości jest kilka, był w zaraniach państwa czeskie-go drugi obok Pragi ośrodek metropolitalny. Libice były bowiem rodową siedzibą młod-szej gałęzi Przemyślidów, mianowicie Sław-nikowców2. Warto przypomnieć, że z tego rodu wywodził się św. Wojciech i jego młod-szy brat, a pierwszy arcybiskup gnieźnieński Radzym –Gaudenty. Z kolei ich starszy brat, a zarazem głowa rodu Sławnikowców, Sobie-bór (który ocalał z rzezi jaką na rozkaz Bo-lesława Srogiego zgotowano właśnie Sławni-kowcom jako poważnym rywalom do tronu czeskiego) przebywał później jako rezydent na dworze Bolesława Chrobrego i był praw-dopodobnie autorem nie do końca pomyśl-nie zrealizowanego planu połączenia Polski i Czech w jedno królestwo pod panowaniem również syna Dobrawy, a więc posiadające-go pełne prawa do praskiego tronu Bolesła-wa Chrobrego3.

Śląsk Cieszyński stanowi krainę historyczną położoną obecnie w Polsce i Czechach, obej-mującą południowo-wschodnią część Śląska, skupioną wokół miasta Cieszyn i rzeki Olzy. Jego obszar to ok. 2280 km². Aktualnie (2010 rok) teren ten zamieszkuje ponad 800 tysięcy ludzi, z czego 463 tysiące po stronie czeskiej oraz ok. 350 tysięcy osób po polskiej. Grani-ce regionu ukształtowały się zasadniczo już w średniowieczu wraz z powstaniem kaszte-lanii cieszyńskiej, po raz pierwszy wzmianko-wanej w dokumentach w 1155 roku. Następ-nie region ten utrwalił się w postaci księstwa, które począwszy od piętnastego wieku po-częło tracić okresowo lub na stałe teryto-

rialną jedność. Pomimo tego przez dłuższy czas wśród mieszkańców subregionu utrzy-mywało się wspólne poczucie więzi społecz-nych i wspólnego poczucia tożsamości. Nie można ukrywać, że to lokalne poczucie toż-samości łączyło się z aspektem pewnej od-rębności, ale również elitarności.

Tu trzeba dodać, że pewna część litera-tury traktuje Śląsk Cieszyński i Górny Śląsk jako dwa osobne regiony, ale według zdecy-dowanej większości badaczy Śląsk Cieszyń-ski znajduje się w historycznych i geograficz-nych granicach Górnego Śląska4. Co warto natomiast podkreślić, mieszkańcy Śląska Cie-szyńskiego cechują się bardzo silnym poczu-ciem tożsamości regionalnej. Dotyczy to za-równo polskiej części tego regionu, jak i tzw. Zaolzia5. Jedną z unikalnych cech charaktery-stycznych tego regionu był wielki rozwój pol-skiego ruchu narodowego na tym obszarze.

Granica północna przebiega wzdłuż rze-ki Olzy od jej ujścia do rzeki Odry w pobli-żu Bogumina i dalej na wschód wzdłuż ak-tualnej granicy polsko-czeskiej w okolicach Karwiny następnie na terytorium Polski wzdłuż północnej granicy powiatów cieszyń-skiego i pszczyńskiego, w tym w pewnej czę-ści wzdłuż Jeziora Goczałkowickiego, a dalej powiatów bielskiego i pszczyńskiego wzdłuż rzeki Wisły aż do ujścia rzeki Białej.

Granica wschodnia przebiega wzdłuż rze-ki Białej przez miasto Bielsko-Biała aż do uj-ścia dopływowej rzeki Białki; następnie na zachód wzdłuż rzeki Białki pomiędzy miej-scowościami Bystra Śląska i Bystra Krakow-ska do szczytu góry Klimczok, gdzie znajdu-

ją się źródła rzeki Białki, dalej na południe zgodnie z granicą powiatów cieszyńskiego i żywieckiego aż do aktualnej granicy pol-sko-słowackiej.

Granica południowa przebiega z kolei wzdłuż granicy państwowej pomiędzy Pol-ską i Słowacją w rejonie Koniakowa, a na-stępnie na zachód wzdłuż granicy pomię-dzy Czechami i Słowacją aż do źródeł rzeki Ostrawicy, która jest również naturalną gra-nicą językową czeskiego i polskiego Cieszyna.

Granica zachodnia przebiega wzdłuż rze-ki Ostrawicy aż do jej ujścia do rzeki Odry na terenie miasta Ostrawy; dalej na północ wzdłuż rzeki Odry aż do ujścia rzeki Olzy w rejonie Bogumina6.

Pod względem administracyjnym na ob-szar Śląska Cieszyńskiego składają się nastę-pujące części składowe:

W części polskiej: powiat cieszyński, za-chodnia część powiatu bielskiego oraz za-chodnia część miasta Bielsko-Biała; cały ob-szar znajduje się w granicach woj. śląskiego.

W części, która administrują aktualnie Czechy: powiat Karwina, wschodnia część powiatu Frydek – Mistek ,następnie wschod-nia część powiatu Ostrawa oraz wschodnia część miasta Ostrawa nazywana zwyczajo-wo-Polska Ostrawa. Cały ten obszar znajdu-je się w granicach kraju morawsko-śląskiego.

Geograficznie w skład Śląska Cieszyńskiego wchodzą: zachodnia część Pogórza Śląskiego (zwana też Pogórzem Cieszyńskim), zachod-nia część Beskidu Śląskiego (granica biegnie tu wododziałem Wisły i Soły), wschodnia część Beskidu Śląsko-Morawskiego, następ-nie północna część Bramy Morawskiej oraz także południowo-zachodnia część Kotliny Oświęcimskiej.

Sieć osadnicza na Śląsku Cieszyńskim jest bardzo nierównomierna. Zasadniczo można wyodrębnić silnie zurbanizowaną, uprzemy-słowioną i gęsto zaludnioną część południo-wo-zachodnią oraz znacznie mniej zaludnioną część wschodnią, na którą składają się głównie rejony górskie. W 2010 r. czeską część Śląska Cieszyńskiego zamieszkiwało ponad 463 ty-siące osób, zaś polską stronę w analogicznym okresie zamieszkiwało ok. od 347 do 350 ty-sięcy osób. Ogólna liczba mieszkańców Ślą-ska Cieszyńskiego szacowana może być więc na ok. 810 do 815 tys., a gęstość zaludnienia na ok. 355 do 360 osób/km². Ponad 65% ludności na tym obszarze zamieszkuje mia-sta. Tu z kolei największymi są Bielsko-Biała położone na wschodnim skrawku omawia-nego terenu oraz Ostrawa7. Warto zauważyć,

Mapa Śląska Cieszyńskiego i podział administracyjny jego terytorium. Źródło: www.SlaskCieszynski.pl. Dostęp: 06.07.2012.

Historia

Page 18: Nowe Zagłębie nr 1(31) styczeń – luty 2014

nr 1(31) styczeń – luty 201418

że zwyczajowo już od wielu dziesiątków lat w tym właśnie mieście przyjęło się nazewnictwo dla dwóch części miasta leżącego na brze-gach Ostrawicy; dla zachodniej, większej części – Morawska Ostra-wa, a dla wschodniej, nieco mniejszej Polska Ostrawa. Tu należy do-dać, że te historyczne nazwy bardzo niechętnie akceptowane były i są przez administrację czeską. Z kolei historycznie, prawobrzeż-na część Bielska-Białej, mianowicie Biała należała do Galicji. Jednak czysta pragmatyka spowodowała, że miasta Bielsko i Biała w natu-ralny sposób połączyły się i w ten sposób w strukturze Śląska Cie-szyńskiego uwzględnia się całe dwuczłonowe miasto.

Główne miasta:W części polskiej: Cieszyn, Bielsko-Biała, Czechowice-Dziedzice,

Skoczów, Ustroń, Wisła, Strumień.W części administrowanej przez Czechy: Karwina, Frydek-Mi-

stek, a szczególnie wschodnia część miasta z historycznym mia-stem Frydek, Hawierzów, czeska część Cieszyna, Jabłonków, Trzy-niec, oraz Bogumin.

Śląsk Cieszyński jako w pewnym sensie autonomiczna struktura kulturowo-społeczna i gospodarcza utrwalił się pod władzą dynastii Habsburgów po przejęciu przez nich w 1653 roku piastowskiego Księ-stwa Cieszyńskiego, którego historia sięga 1290 roku. Jednym z wy-różników tego regionu w stosunku do Górnego Śląska była znaczna rola – jaką wśród ludności pełniło wyznanie ewangelicko-augsbur-skie po okresie kontrreformacyjnym – oraz fakt pozostania Śląska Cieszyńskiego w Monarchii Habsburgów po zakończeniu wojen ślą-skich. Bo też pokój w Hubersburgu (1763) był swego rodzaju otwar-ciem nowej epoki w dziejach całego Śląska, a tym samym też w subre-gionie Śląska Cieszyńskiego8. W okresie rozbiorów Polski napłynęła tu z kolei w skali masowej ludność polska z Galicji, głównie do szyb-ko rozwijającego się Ostrawsko-Karwińskiego Zagłębia Węglowego, które wkrótce urosło do roli największego tego typu obszaru prze-mysłowego w Cesarstwie Austriackim.

Mimo zrozumiałych niedokładności jak też braku obiektywi-zmu w ówczesnych spisach powszechnych, a przecież chodzi o prze-łom XIX i XX wieku w kolejnych sumarycznych spisach, zarówno w 1890 jak i w 1900 roku polskojęzyczna ludność tego obszaru sta-nowiła 60,6% ogółu mieszkańców, natomiast w roku 1910 w wyni-ku nasilonej germanizacji i czechizacji odsetek ten zmniejszył się do 54,8%, wobec 27,1% czesko- i 18% niemieckojęzycznych mniejszo-ści9. Spisy sporządzała administracja państwowa, więc należy pamię-tać o tym, kiedy pytamy o wiarygodność danych, szczególnie tych, które miałyby pokazać tworzącą się tendencję na niekorzyść Polaków.

Po zakończeniu I wojny światowej zarówno Polska, jak i Czechy oraz Słowacja natychmiast rozpoczęły proces kształtowania swoich państwowości. 5 listopada 1918 roku w wyniku uzgodnień lokalnych rad: polskiej Rady Narodowej Księstwa Cieszyńskiego, w której skład weszli: Józef Londzin, Tadeusz Reger, Jan Michejda, oraz czeskiej Na-rodowej Rady Ziemi Śląskiej (Zemský národní výbor pro Slezsko) teren Śląska Cieszyńskiego został tymczasowo podzielony według dość logicznego kryterium etnograficznego z zastrzeżeniem, że osta-teczne rozgraniczenie terytorialne pozostawia się do rozstrzygnięcia przez rządy Polski i Czech10. Umowa ta wydzielała dla polskiej admi-nistracji powiaty, które zamieszkałe były w większości przez ludność polskojęzyczną czyli: bielski, cieszyński oraz część powiatu frysztac-kiego, a czeskiej powiat frydecki i pozostałą częścią powiatu frysztac-kiego. Kryterium podziału etnograficznego nie zostało jednak zaak-ceptowane przez rząd w Pradze, który przedstawiał swoje wydumane

pretensje rzekomo historyczne wobec terenów zamieszkałych przez Polaków. Jedną z głównych przyczyn tego sporu była też strategiczna dla Czechosłowacji linia kolejowa z Bogumina do Koszyc – tzw. Kolej Koszycko-Bogumińska, wówczas jedno z najważniejszych połączeń czeskiej sieci kolejowej ze Słowacją11. Dalszym powodem były złoża węgla kamiennego w zagłębiu karwińskim i przemysł ciężki Śląska Cieszyńskiego, czyli przede wszystkim huta w Trzyńcu, zakłady prze-mysłowe w Boguminie oraz zakłady metalurgiczne Vitkowice aku-rat zlokalizowane w Polskiej Ostrawie. Nie bez znaczenia były także mocarstwowe ambicje Czechów. Przedwojennymi celami politycz-nymi postawionymi Czechosłowacji przez Karla Kramářa, pierwsze-go czeskiego premiera, było dążenie do utworzenia silnego i bardzo rozległego państwa czeskiego rzekomo w granicach historycznych, połączonego wspólną granicą z Rosją. Jego ambicje obejmowały za-jęcie znacznych części południowej Polski, zachodniej Ukrainy, Ślą-ska, Słowacji, a nawet Łużyc i północnej Austrii12.

28 listopada 1918 roku Naczelnik Państwa Polskiego Józef Piłsud-ski wydał dekret o wyborach do Sejmu Ustawodawczego na dzień 26 stycznia 1919 roku (Dz.U. z 1918 nr 18 poz. 47). Ustanowiony dekre-tem okręg wyborczy nr 35 obejmował między innymi na Śląsku Cie-szyńskim: miasto Bielsko, powiat bielski, powiaty Cieszyn i Frysztat bez gmin: Orłowa, Dziećmorowice, Pietwałd, Łazy, Sucha Średnia i Dola. Dekretu tego nie uznały władze czeskie w Pradze i zażądały wycofania się polskiej administracji oraz oddziałów polskich z tego terenu. Miało to na celu uniemożliwienie przeprowadzenia w pol-skiej strefie wyborów do Sejmu13. Czechosłowacja rozpoczęła także koncentrację swych wojsk w rejonie Cieszyna. Te oddziały składały się głównie z żołnierzy rekrutujących się z formacji legionów czecho-słowackich walczących w czasie I wojny światowej na terenie Włoch i Francji, którzy powracali teraz do domu.

W połowie grudnia Józef Piłsudski wysłał do prezydenta Czech Tomáša Masaryka oficjalny list z prośbą o rozwiązanie konfliktu drogą negocjacji, ale Czesi w odpowiedzi cynicznie zajęli zbrojnie Spisz i Orawę. Następnie wykorzystując chaos panujący w Polsce w związku z organizowaniem się struktur państwowo-wojskowych, wojną polsko-ukraińską i powstaniem wielkopolskim, 23 stycznia 1919 roku, na rozkaz premiera Karla Kramářa i prezydenta Tomáša Masaryka, wojska czeskie w liczbie 16 tys. żołnierzy, wsparte pocią-giem pancernym i artylerią pod dowództwem ppłk. Josefa Šnejdar-ka, wkroczyły na Śląsk Cieszyński14. Atak był jednostronnym aktem agresji oraz dodatkowo złamaniem umowy z 5 listopada, a jego ce-lem było zajęcie i wcielenie całego Śląska Cieszyńskiego do Czecho-słowacji. W pierwszym dniu ofensywy mający olbrzymią przewagę liczebną i sprzętową Czesi zdobyli ważny węzeł kolejowy Bogumin oraz kopalnie Zagłębia Karwińskiego. Naprzeciw regularnej armii czechosłowackiej stanęły ze strony polskiej tylko naprędce improwi-zowane oddziały ochotnicze złożone z miejscowych górników i pol-skiej młodzieży szkolnej dowodzonej przez gen. Franciszka Latinika. Pomimo oporu, wobec ogromnej przewagi przeciwnika te bardzo nieliczne oddziały polskiej samoobrony liczące w tym etapie wojny ok. 1,5 tys. Czesi zaczęli spychać w kierunku Cieszyna15. Mimo do-konanych uzupełnień przez ochotników nadchodzących z terenów Polski oraz zwiększenia liczby obrońców do ok. 3 tys. oddziały pol-skie sukcesywnie spychane były za linię Wisły.

Czesi 24 stycznia zajęli Karwinę, Suchą i Jabłonków, a o świcie 26 stycznia natarli na, znajdujący się między Zebrzydowicami i Kończy-cami Małymi, 60-osobowy oddział kpt. Cezarego Hallera, brata gen.

Historia

Page 19: Nowe Zagłębie nr 1(31) styczeń – luty 2014

nr 1(31) styczeń – luty 2014 19

Józefa Hallera. Około godz. 8 rano czeskie na-tarcie powstrzymała dopiero polska kompa-nia piechoty z Wadowic dowodzona przez po-rucznika Kowalskiego. Około południa tego samego dnia wojska czeskie natarły na Sto-nawę, z której Polacy musieli się wycofać na skutek braku amunicji. Po jej uzupełnieniu podjęli wysoce nieskuteczną próbę odbicia miasta. W natarciu na czeskie pozycje zginęło ok. 75% polskiej kompanii. Pozostałych kil-kunastu żołnierzy wziętych do niewoli Cze-si wymordowali, zakłuwając ich bagnetami.

Była to niczym nieusprawiedliwiona zbrod-nia wojenna i akt ludobójstwa, który obcią-ża czeskich polityków z BeneŠem na czele. Z odsieczą w rejon walk przybyły polskie po-siłki pchor. Królikowskiego, które kontrata-kiem spieszonych szwoleżerów odzyskały utracony teren i zatrzymały czeskie natarcie na tym odcinku frontu. W związku z pona-wianymi atakami czeskimi od strony lewej flanki w rejonie Suchej Górnej i Olbrach-

cic, bronionej tylko przez 30 miejscowych milicjantów ppor. Pawlasa, gen. Latinik ok. godz. 17.00 wydał rozkaz wycofania wojsk na linię Wisły i opuszczenia oskrzydlonego już przez czeskich agresorów Cieszyna. Na-stępnego dnia wojska czeskie zajęły Cieszyn, Goleszów Hermanice, Ustroń i Nierodzim.

„Natychmiast po wejściu do Cieszyna wywiesili Czesi na wieży ratuszowej chorą-giew o czeskich kolorach narodowych. Zaraz też pozdzierano wszystkie orły polskie, przy czym żołnierze czescy orły te deptali, pluli na nie i rzucali do Olzy” – pisał redaktor „Dzien-nika Cieszyńskiego”, Władysław Zabawski16.

W dniach 28–31 stycznia stoczono na linii Wisły nierozstrzygniętą krwawą bitwę pod Skoczowem. Ta operacja zatrzymała dal-szy postęp wojska czeskiego. W tym samym czasie z powodu silnego nacisku Ententy na-stąpiło też zawieszenie broni. Strona czeska jednak nie bardzo chciała zrezygnować ze swego celu włączenia całego Śląska Cieszyń-

skiego do Czechosłowacji i dopiero po bar-dzo silnych naciskach mocarstw zachodnich Czesi zgodzili się przystąpić do negocjacji17. W dniu 3 lutego podpisano polsko-czeski układ o tymczasowej granicy na Śląsku Cie-szyńskim, w myśl którego ustalono nową li-nię demarkacyjną wzdłuż linii kolei koszyc-ko-bogumińskiej. Tu strona czeska uzyskała południowo-zachodnią część powiatów Cie-szyn i Frysztat kontrolowanych przed inwa-zją przez Polskę. Był to oczywiście obszar zamieszkały w olbrzymiej większości przez Polaków. Zmuszenie strony czeskiej do re-alizacji postanowień tej umowy okazało się bardzo trudne. Przeciągające się negocjacje w sprawie wycofania się wojsk czeskich były kilkakrotnie przerywane ponownymi ataka-mi żołnierzy czeskich, którzy próbowali po-konać słabsze oddziały polskie, przy czym ostatnie ataki zostały podjęte przez wojsko czeskie pomiędzy 21–24 lutego. Po wielo-krotnych interwencjach mocarstw zachod-nich Czesi wycofali się w końcu na nową korzystniejszą dla nich od linii z 5 listopada linię demarkacyjną18. 25 lutego wojsko pol-skie wreszcie ponownie wkroczyło do – ale już tylko wschodniego – Cieszyna.

1 Szerzej zob. Historia Śląska. T. II. cz I. Pod red. W.

Długoborskiego. Ossolineum. Wrocław-Warszawa-Kra-ków 1966, s. 327-406.

2 H. Łowmiański: Początki Polski. T. III, cz. I. PWN, Warszawa 1971, s. 159 i nast.

3 Kronika Thietmara. PWN, Warszawa 1974, s. 65-71.4 J . Chlebowczyk: Nad Olzą. Wyd. Śląsk, Katowi-

ce1971, s.16 i nast. K. Popiołek. Historia Śląska. Wyd. Śląsk, Katowice 1975, s. 23 i nast.

5 http/www.SlaskCieszyński.pl. Dostęp: 06.07.2012.6 Ibid. Dostęp: 06.07.2012.7 Rocznik statystyczny RP. 2010. GUS, Warszawa 2011,

s. 267-282 oraz Rocznik statystyczny Rep. Czeskiej. 2010. Praga 2011. Rozdział: Kraj Morawsko-Śląski, s. 367-379.

8 Historia Śląska…, op. cit., s. 359 i nast.9 Ibid., s. 384.10 H. Zieliński: Historia Polski. PWN, Warszawa

1970, s. 75-79.11 Z. Gluza: Zaolzie 1918–1920. Karta 55. Fundacja

Ośrodka Karta, Warszawa 2008, s. 34-27.12 J . Friedl: Na jednym froncie. Wyd. Scholar, Gdańsk-

-Warszawa 2011, s. 29-34.13 A.L Szczęśniak: Historia 1918-1939. Innowacja.

Warszawa 1993, s. 56.14 T. Janowicz. Czesi. Studium historyczno-politologicz-

ne. Wojna o Śląsk Cieszyński. Wyd. Antyk 2010, s. 32-38.15 J. Drużycki: Zapomniana wojna. Czesi w Cieszynie

1919. www.Polskie kresy. Dostęp: 06.07.2012.16 „Dziennik Cieszyński” 28.01.1919.17 Szerzej zob. W. Janik: Bitwa pod Skoczowem. 28–

30 stycznia 1919 r. Książnica cieszyńska. Cieszyn 1999, s. 5 i nast.

18 M.K. Kamiński: Konflikt Polsko-Czeski 1918–1921. Nestor, Warszawa 2001, s. 67 i nast.

Obszar planowanego plebiscytu w 1919 roku na Śląsku Cieszyńskim oraz na Orawie i Spiszu, do którego nie doszło. Źródło: www.SlaskCieszyński. Dostęp: 06.07.2012.

Historia

Page 20: Nowe Zagłębie nr 1(31) styczeń – luty 2014

nr 1(31) styczeń – luty 201420

Pierwsza dama pieśni symfonicznejPrzyjaciół i adeptów pieśniarstwa przyjmowała w swoim mieszkaniu na trze-cim piętrze narożnej kamienicy u zbiegu Podgórnej z Dąbrowskiego. Przed wojną mieszkał tam dyrektor Śląskiego Konserwatorium Muzycznego prof. kpt. Faustyn Kulczycki i  jego żona Waleria, a po sąsiedzku pod nr 8. prof. Jan Bielecki, muzyk tej uczelni. Sąsiadem Ireny z II piętra był malarz Walter Brzoza. Dla artystów było to miejsce magiczne. Poczesną jego ozdobę stano-wił czarno lakierowany „Bechstein”, w którego dźwięki, a nierzadko i lirycz-ny sopran pani Ireny z upodobaniem wsłuchiwali się sąsiedzi z pobliskich domów. Pełniło też funkcję gabinetu, w którym odbywała się nauka śpiewu. Profesor Lewińska ceniła sobie punktualność. Lekcje rozpoczynały się rów-no o umówionej godzinie.

– Zawsze elegancko ubrana zasiadała przy pianinie. Grała, a ja śpiewa-łam – wspomina Leokadia Duży, dawniej uczennica prof. Lewińskiej, a po-tem primadonna Opery Śląskiej – W przerwach rozmawiałyśmy o technice wykonawczej. Gdy towarzyszyła nam akompaniatorka, pani Profesor siada-ła przy stoliku obok – słuchała, śpiewała frazy i robiła uwagi. Doskonale pa-miętam ten dom, trafiłabym tam z zamkniętymi oczyma. Również wtedy, gdy już pracowałam, chętnie pomagała, doradzała i korygowała mój śpiew. Dzięki jej radom pokonywałam moje słabości. To było bardzo cenne na pią-tym roku, gdy zbliżałam się do dyplomu. Umiała dodać otuchy bo była oso-bą wielkiej mądrości o nietuzinkowym poczuciu humoru. Zyskiwała przy bliższym poznaniu. To był szalenie dobry człowiek, nieprawdopodobnie in-teligentny i nieprawdopodobnie dobrze słyszący! Słyszała nadzwyczajnie, co być może wiązało się ze znacznie osłabionym wzrokiem. Zawdzięczam jej miłość do muzyki francuskiej. Ona mi ją zaszczepiła. Przechowuję wydane w Paryżu nuty: Faure, Gounoda, Ravela i Debussy’ego, z których kiedyś ona grała. Po śmierci swojej siostry pani Zofia Lewińska, zgodnie z wolą zmar-łej podzieliła jej nuty pomiędzy uczennice. Mnie dostała się kolekcja fran-cuska. Czuję się spadkobierczynią tej szkoły i tradycji.

W salonie przy Dąbrowskiego Irena organizowała domowe koncerty no-woroczne, podczas których wspólnie z jej bratem Maciejem, księdzem kato-lickim i Zofią, siostrą, architektem z Krakowa, goście śpiewali kolędy, a potem podziwiali pieśni w wykonaniu pani domu. Gdy zasiadała przy fortepianie, na jej twarzy malowało się ożywienie i radość. Miała czarujący uśmiech i peł-ne życzliwości spojrzenie. W jej szarych oczach wyglądających zza okularów zawsze tliła się iskierka wesołości. Taka była na co dzień i taka pozostała na fotografiach w rodzinnych albumach.

Miłym i zawsze oczekiwanym gościem pieśniarki była Stefania Szewczy-kowa, żona pisarza; Irena przepadała za wypiekanymi przez nią tortami. Zna-ły się od dzieciństwa. W przedwojennym Sosnowcu, dziadek Stefanii miał dom z ogrodem, w sąsiedztwie którego mieszkali rodzice Ireny. Irena i sio-stra Stefanii uczęszczały na lekcje gry na pianinie do tej samej nauczycielki, dobrej znajomej Jana Kiepury, zamieszkującej w pobliżu ich domów, w oko-licy ulicy Pańskiej, dziś nazywanej Rozwojową.

W powojennych Katowicach Lewińska zachodziła do Szewczyków miesz-kających nieopodal przy Plebiscytowej. Tam spotkała Wojciecha Żukrow-skiego, znajomego z czasów okupacji; wtedy animatora zakonspirowanego życia kulturalnego Polaków w Krakowie. Dawniej spotykali się przy okazji koncertów w kościele Mariackim. W 1948 roku, gdy był już popularnym pi-sarzem i poetą podarował jej jeden z pierwszych egzemplarzy swojej nowej książki Piórkiem flaminga. Na stronie tytułowej wykaligrafował krótką de-dykację: „Irusi – Wojtuś”.

Zaczęło się nad Przemszą...Urodziła się 14 stycznia 1917 r. w Sosnowcu, w parafii Wniebowzięcia NMP, słynącej z wspaniałych talentów śpiewaczych. W domu Janiny i Aleksandra Lewińskich przy Pańskiej zawsze znajdował się jakiś instrument, a ojciec Ire-ny śpiewał imponującym basem. Robił to z wielkim upodobaniem. Choć był amatorem brzmiał jak profesjonalista. Wtedy za oknami ich domu leżącego w pobliżu bulwarów nad Przemszą jeszcze piękniej kląskały słowiki a wio-sną i latem cudownie pachniały bzy, czeremchy i jaśminy.

Najpierw, jako mała dziewuszka z warkoczykami, podśpiewywała na po-dwórku, przed sosnowieckim domem rodziców. Po latach okazało się, że nie była to przedszkolna zabawa, ale pasja na całe życie. Gdy została gimnazja-listką pani Heleny Rzadkiewiczowej, występowała na szkolnych uroczysto-ściach. Garnęła się do sceny i publiczności. Rówieśnicy zapamiętali ją jako drobną dziewczynkę w szarym mundurku i plisowanej spódniczce, prawie każdej niedzieli, tuż przed rozpoczęciem poranku filmowego dla dzieci, śpie-wała piosenki w sosnowieckim kinie „Zagłębie”.

Wtedy nikomu nie przyszło do głowy, że kilkanaście lat później, już jako profesjonalistka, na podobnych porankach artystycznych dla dzieci będzie śpiewała w teatrze im. Stanisława Wyspiańskiego w Katowicach, a w eterze jej recital będzie transmitowało Polskie Radio.

Przed wojną była jedną z pierwszych wokalistek rozgłośni radiowej w So-snowcu. W tamtejszym Żeńskim Gimnazjum przy ulicy Dęblińskiej otrzy-mała świadectwo dojrzałości.

Pod okiem mistrzów Studiowała w Śląskim Konserwatorium Muzycznym w Katowicach i  tu w roku 1939 zdobyła dyplom. Brała lekcje u prof. Marii Gajekowej. Wy-buch wojny uniemożliwił jej wyjazd na stypendium artystyczne do Włoch. W Krakowie, mimo okupacji kontynuowała studia. Od 1940 r. była uczenni-cą, a przez jakiś czas także asystentką sławnego tenora prof. Bronisława Ro-maniszyna, wychowanka Jana Reszke – wielkiej sławy światowej wokalistyki.

Pozostaje legendą filharmoników i nauczycielką gwiazd śpiewa-jących w teatrach muzycznych świata. Nazywa się Irena Lewińska.

Maestra śpiewu solowego cz. I

Henryk Szczepański

Wśród szkolnych koleżanek, czerwiec 1928. Irenka Lewińska stoi pierwsza z prawej. Fot. arch. dom. Z. Lewińskiej

Biografie

Page 21: Nowe Zagłębie nr 1(31) styczeń – luty 2014

nr 1(31) styczeń – luty 2014 21

Swojej uczennicy maestro podarował piękne gabinetowe zdjęcie z dedykacją. – Zawsze należało do najcenniejszych pamiątek mojej siostry – zapew-

nia Zofia Lewińska – prof. Romaniszyn jeszcze przed wojną był wykładow-cą katowickiego konserwatorium muzycznego. Zapamiętałam go jako czło-wieka niezwykle pogodnego, życzliwego i chętnie opowiadającego anegdoty, szczególnie góralskie.

W 1936 roku Lewińscy przeprowadzili się z Sosnowca do Krakowa.

Okupacja W czasie wojny młoda pieśniarka podjęła pracę na poczcie, gdzie sprzeda-wała znaczki i przyjmowała listy. Tym sposobem uniknęła deportacji w głąb Niemiec albo ciężkiej pracy fizycznej, na jaką naziści skazywali osoby pol-skiego pochodzenia.

– Gdy Niemcy zajęli Kraków – wspomina pani Zofia – moja siostra pil-nie zaczęła się uczyć języka niemieckiego. Wcześniej dobrze posługiwała się włoskim i francuskim. Miała jakieś specjalne uzdolnienia, bo dość szybko opanowała mowę naszych wrogów. Dzięki temu, że płynnie mówiła po nie-

miecku i dzięki wrodzonemu sprytowi uniknęła przymusowej pracy w fa-bryce, a niedługo potem wymknęła się z łapanki przy moście Dębnickim.

Wraz z rodzicami i siostrą mieszkała wtedy przy ulicy Kazimierza Wiel-kiego 142. Na konspiracyjnych kompletach doskonaliła warsztat wokalny. Brała udział w tajnych recitalach i koncertach organizowanych w domach polskich inteligentów.

Pani Zofia przypomina sobie znakomity kawał, jaki krakowianie zrobili okupantom. W proniemieckiej gadzinówce „Goniec krakowski” ktoś zamie-ścił ogłoszenie drobne o treści: „Władysław Sikorski – garbuje skóry dzikich zwierząt; specjalność – iberalesy”. Zanim Niemcy się połapali, krakowianie zdążyli się dobrze uśmiać!

Irena śpiewała w kościołach i kawiarni dopiero co otwartego Domu Pla-styków przy Łobzowskiej 3, a regularnie, każdej niedzieli w mariackiej bazy-lice. Była solistką chóru Stefana Profica, wieloletniego organisty i dyrygenta chórzystów od Najświętszej Marii Panny – organizatora życia muzycznego w katolickich świątyniach okupowanego Krakowa. Przy parafii w Rzemieśl-niczym Towarzystwie Śpiewackim „Hasło” jako wokalista występował także jej ojciec. Przed wspaniałym ołtarzem Wita Stwosza wielokrotnie wykony-wała Modlitwę Leonory” z IV aktu Mocy przeznaczenia Giuseppe Verdiego zaczynającą się od słów: „Pace, pace, mio Dio”.

Udział w na wpół legalnych „koncertach mariackich”, w których śpiewa-ła najważniejsze partie solowe, był dla krakowskich patriotów okazją do za-manifestowania polskości.

Chyba tęskniła za Katowicami.

Z Krakowa do Katowic wyprawiła się natychmiast gdy tylko dowiedzia-ła się, że są już wyzwolone.

– To było w lutym albo w marcu. Nie kursowały jeszcze pociągi. Zabra-ła się jakąś ciężarówką z rosyjskimi żołnierzami. Potem mama natarła jej uszu i bardzo ją strofowała za niepotrzebną brawurę. Na szczęście wszystko dobrze się skończyło. Gdy już przyjechała do Katowic, to najpierw pobiegła do Konserwatorium i  tam odszukała znajomych. Znalazła sobie jakąś sub-lokatorkę, ale po dwu czy trzech tygodniach wróciła do rodziców na Kazi-mierza Wielkiego.

„Wycieczka” do Katowic zadecydowała o dalszych losach Ireny. Dnia 15 marca 1945 r. rektor organizującego się konserwatorium – prof. Faustyn Kulczycki – przysłał do niej list, a w nim, znamienne dla tamtych czasów – urzędowo-wojskowe wezwanie zaczynające się od: „Wzywam Obywatelkę…”

Za wstawiennictwem rektoratu wicewojewoda Zięntek przyznał jej dwa pokoje z kuchnią i łazienką przy ulicy Dąbrowskiego 16. Tam mieszkała do końca życia.

– W tamtych latach często podróżowała pomiędzy Krakowem i Kato-wicami. Chętnie wpadała do rodziców i śpiewała w obydwu filharmoniach: krakowskiej i katowickiej – wspomina pani Zofia Lewińska.

Uczniowie wielkiej maestryOtrzymała angaż nauczycielki Liceum Muzycznego w Katowicach, a od 1954 roku aż do ostatnich dni była wykładowcą klasy śpiewu solowego w kato-wickiej Akademii Muzycznej. W latach 1967–1969 pełniła obowiązki dzie-kana wydziału wokalnego tej uczelni. Cieszyła się autorytetem wytrawnego znawcy pieśni francuskiej i prowadziła seminaria z tego zakresu. Studenci zapamiętali ją jako człowieka szczególnej dobroci o wyjątkowej kulturze oso-bistej. W ich opinii „pani docent Lewińska, to doskonały pedagog, rozumie-jąca niepokoje śpiewaka, cennymi radami potrafiąca wesprzeć debiutanta”.

– Ta praca cieszy i przynosi satysfakcję – zwierzała się doc. Lewińska opowiadając o swoich zajęciach ze studentami wokalistyki. Trudno byłoby wymienić wszystkich adeptów, którzy kształcili się pod jej kierunkiem. Pri-madonnami scen muzycznych i operowych świata pozostają jej uczennice: słynąca z niezwykłego głosu i  talentu aktorskiego, Urszula Koszut-Okruta, uczestniczka konkursu w Genewie w y1965 r., potem solistka Teatru Wiel-kiego w Warszawie, a później wykonawczyni pierwszoplanowych partii na wielu scenach operowych Europy i Ameryki; sławna na wielu kontynentach Krystyna Zaręba, zdobywczyni medalu na Międzynarodowym Konkursie Wokalnym im. Marii Callas w Atenach (1978 r.); Leokadia Duży, ostatnia dyplomantka prof. Lewińskiej, solistka Opery Śląskiej, laureatka konkursów krajowych i międzynarodowych; Maria Zientek, solistka tejże Opery i laure-atka licznych nagród, a także tenor liryczny Piotr Beczała, który od 2000 r. z roku na rok oczarowuje melomanów kolejnych teatrów muzycznych: Co-vent Garden w Londynie, Opera Bastille w Paryżu, La Scala w Mediolanie, Staatsoper w Monachium czy Metropolitan Opera na Broadwayu, gdzie za-śpiewał księcia Mantui w Rigoletto Giuseppe Verdiego.

– Irena była wspaniała. Prawdę powiedziała każdemu. Należała do osób odważnych. Była doskonałym fachowcem. Znała się na muzyce – francuską miała w jednym palcu. Tego co na ten temat mówiła, słuchaliśmy z ogrom-nymi uszami! Była laureatką wielkiego konkursu i cudowną koleżanką. Choć miła i towarzyska do końca pozostała kobietą samotną. To był jej wybór. Mia-ła więcej czasu dla muzyki. Uczniowie ją kochali i uwielbiali, uznawali ją za prawdziwą Maestrę! Należała do pokolenia śpiewaczek o sławie niepodwa-żalnej. Upływ czasu przyćmił nieco pamięć tamtych dni, ale ja chętnie wra-cam do dawnych autorytetów – powiedziała Halina Skubis, primadonna ope-retek w Krakowie i Gliwicach, potem starszy wykładowca w klasie śpiewu solowego katowickiej Akademii Muzycznej”.

Irena Lewińska i akompaniatorzy po dyplomie ŚKM. Fot. arch. dom. Z. Lewińskiej

Biografie

Page 22: Nowe Zagłębie nr 1(31) styczeń – luty 2014

nr 1(31) styczeń – luty 201422

HistoriaRazem z Filharmonią ŚląskąJako śpiewaczka koncertowa debiutowała 26 maja 1945 r. Działo się to w Ka-towicach, na scenie Państwowej Filharmonii Śląskiej przy ulicy Sokolskiej 2, która tego samego dnia i tym samym koncertem – również jako debiutant-ka – wpisywała się w kroniki muzyki narodowej.

Na estradzie towarzyszyli jej najznakomitsi polscy muzycy, a na sali elita kulturalna ówczesnych Katowic oraz dziesiątki zaproszonych gości z Krako-wa, Poznania, Lublina, Łodzi i zrujnowanej jeszcze Warszawy. Katowicki kon-cert miał rangę uroczystości ogólnopolskiej, w niespełna trzy tygodnie po za-kończeniu okupacji, zapoczątkowującej pierwszy powojenny sezon muzyczny.

Owego wiosennego popołudnia wraz z orkiestrą symfoniczną pod batutą prof. Faustyna Kulczyckiego zaśpiewała 3 przez niego skomponowane pieśni:

„O, gwiazdeczko”, „Len” oraz „O czym ci się śni, dziewczyno?”.Była gwiazdą starannie wyreżyserowanego koncertu, po jej występie

i burzy braw orkiestra, nad którą dyrekcję przejął Jan Niwiński, grała utwo-ry, przy których „nogi same niosą do tańca”: skocznego „Krakowiaka”, autor-stwa obecnego w audytorium prof. Ludomira Różyckiego, potem „Tańce gó-ralskie” Stanisława Moniuszki, a na finał jego dziarskiego „Mazura” z „Halki”.

Chcąc nie chcąc Irena Lewińska jako pieśniarka symfoniczna została ró-wieśniczką Filharmonii Śląskiej.

Tego samego roku, z programem inauguracyjnym katowiccy filharmonicy i solistka wystąpili w Zabrzu, a następnie w Dąbrowie Górniczej.

Pierwsza dama pieśni symfonicznej miała szczęście do inauguracji. Pod-czas uroczystego otwarcia Filharmonii Śląskiej w Katowicach zapoczątko-wała pierwszy sezon muzyczny w wyzwolonej Polsce. Parę dni po tym hi-storycznym wydarzeniu wystąpiła w „Koncercie Solistów” Państwowego Konserwatorium Muzycznego w Katowicach. Koncert otworzył cykl popu-laryzujący osiągnięcia pedagogów i studentów. Od pierwszego koncertu (25 marca 1945) jako wokalistka śpiewała z  towarzyszeniem Orkiestry Symfo-nicznej Polskiego Radia w Katowicach, występującej wtedy pod batutą Wi-tolda Rowickiego. W jej skład wchodzili muzycy Narodowej Orkiestry Sym-fonicznej założonej w Warszawie w 1935 roku. To był ich powojenny debiut na antenie rozgłośni Katowice.

OpinieW sobotę, 2 czerwca 1945 r. Irena Lewińska znów śpiewała w Filharmonii przy ulicy Sokolskiej, pre-zentując już nieco inny repertuar. Recenzent mu-zyczny Trybuny Robotniczej napisał: „Osiągnęła po-ziom kultury śpiewaczej, który bez przesady nazwać można europejskim, a na naszym śląskim terenie naj-wyższym. Idealnie czysty sopran, wspaniała technika, najdokładniejsze opracowanie każdej nuty, każdego spadku głosu — połączyła z repertuarem interesują-cym: Szymanowski, Debussy, Franck. Jesteśmy winni Lewińskiej nie tylko wdzięczność za wspaniały kon-cert (najefektowniejszy był chyba „Syn marnotrawny” Debussy’ego), ale i uznanie dla wielkości jej talentu”.

Po kilku miesiącach, na łamach „Tygodnika Po-wszechnego” Ireną Lewińską zachwycał się Stefan Ki-sielewski, który słuchał jej w Filharmonii Krakowskiej:

„To rzadki u nas przykład głosu idealnie postawione-go i wyrównanego. Jest to duży sopran o pięknym, ciemnym dole i  jasnej, donośnej górze, emisja gło-su i dykcja nienaganne, muzykalność i kultura rów-nież na wysokim poziomie — w sumie śpiewaczka naprawdę nieprzeciętna, ujmująca przy tym wszech-

stronnością repertuaru (obok przepięknych pieśni Debussy’ego i Pieśni Kur-piowskich Szymanowskiego – aria z „Wesela Figara” Mozarta). Młodą śpie-waczkę oczekuje niewątpliwie wielka kariera estradowa”.

Zimą 1946 r. na „talent, walory głosowe i wykonawcze” początkującej ar-tystki uwagę zwrócił także katowicki krytyk muzyczny M. J. Michałowski. Po wysłuchaniu jej recitalu w Filharmonii Śląskiej, prorokował, że takie atuty

„predestynują do zajęcia jednego z pierwszych, jeśli nie pierwszego miejsca, wśród młodych polskich śpiewaczek estradowych”.

W jego recenzji odnajdujemy jeden z najbardziej wnikliwych i obszer-nych opisów artystycznej sylwetki Ireny Lewińskiej: „Głos ma z natury piękny, o miłej barwie, i uczuciowej niezbyt gęstej wibracji. Znakomita, jak się oka-zało, szkoła p. Romaniszyna i własna praca artystki uczyniła z niego instru-ment o bardzo wysokiej sprawności technicznej. Prawidłowa impostacja, przy nadzwyczajnie wyrównanych rejestrach i opanowaniu, ekonomicznie używa-nym oddechu pozwala artystce na swobodną i interesującą muzycznie inter-pretację z wielkim smakiem i kulturą wybranych utworów.

W koncercie Lewińskiej zagadnienie architektoniki muzycznej, tj. przy jednoczesnym zachowaniu ładu stylowego rozwiązane zostało należycie. W bezpośredniej, szczerej, pełnej umiaru i wyczucia stylu interpretacji artyst-ki znalazły właściwy wyraz dzieła Bacha, Haendla, Mozarta, Brahmsa, Pade-rewskiego, Debussy’ego, Szymanowskiego i na bis Chopina, Niewiadomskiego i Moniuszki. Bezwzględna czystość intonacji, wyrazista dykcja i przemyśla-na praca sprawiły, że słuchacze, jakkolwiek z żalem stwierdzamy — nie dość liczni, wynieśli z koncertu jak najlepsze wrażenie” – pisał Michałowski w cy-klu „Z sal koncertowych” ukazującym się na łamach „Dziennika Zachodniego”.

Ten sam krytyk równie wysoką notę wystawił jej w kilka miesięcy póź-niej, po wysłuchaniu koncertu ku czci Karola Szymanowskiego: „Irena Lewiń-ska i tym razem nie zawiodła pokładanych w niej nadziei. Ślicznie, miękko brzmiący jej głos, wyrazista i czysta wymowa, absolutna pewność intona-cyjna w połączeniu z bardzo muzykalną, można by powiedzieć, idealną in-terpretacją Pieśni Kurpiowskich Szymanowskiego dały chwile najpełniejsze-go zadowolenia” – napisał w „Dzienniku Zachodnim” z dnia 6 maja 1946 r.

Właśnie w tych dniach mieszkająca już w Katowicach Irena decydowa-ła się na udział w ogólnopolskich przesłuchaniach młodych muzyków i śpie-waków, które organizowało ministerstwo kultury.

Page 23: Nowe Zagłębie nr 1(31) styczeń – luty 2014

nr 1(31) styczeń – luty 2014 23

Historia

W sąsiedztwie mistrzaMonika Bednarczyk

„Pan profesor Adam Rieger zorganizował spotkanie, na którym miano ocenić, czy mam talent i rokuję nadzieję na jego rozwinięcie. Przyby-li Stanisław Wiechowicz, Maria Dziewulska i chyba także Malawski. Zadecydowano, że warto się mną zająć, że być może coś ze mnie bę-dzie, ale wymaga to sporo pracy (…).”

W. Kilar

Program 3 Polskiego Radia 29 grudnia 2013 r. nadał wiadomość o śmierci Wojciecha Kilara – pianisty, kompozytora. Kazimierz Kutz, którego poproszono o wypowiedź przywołał postać człowie-ka, który żył i tworzył w Katowicach. Swoje utwory grał z orkiestrą symfoniczną Polskiego Radia – można je było zapewne wielokrot-nie posłyszeć przechodząc ul. Ligonia, bądź Placem Sejmu Śląskie-go. „On był Ślązakiem z wyboru” – powiedział Kutz.

Pogrzeb kompozytora miał charakter państwowy i odbył się w Ka-tedrze Chrystusa Króla. Wojciech Kilar należał jednak do brynow-skiej parafii pod wezwaniem Najświętszych Imion Jezusa i Maryi. Tam też wspominano jego odejście, tak jak wspomina się o każ-dym członku wspólnoty. A jednak tym razem pożegnano mi-strza, który żył i tworzył w sąsiedztwie.

Obywatel świataWojciech Kilar był rodowitym lwowianinem. We Lwowie spędził dzieciństwo, które zakończyła II wojna świato-wa, kończąc równocześnie erę polskości tego miasta. Jego utrata wytworzyła bardzo szybko mit Kresów – pograni-cza obfitego w ludzi o nieprzeciętnej inteligencji, talencie i sposobie bycia innym a zarazem imponującym. Wielkość polskiego Lwowa rozproszyła się za sprawą rozproszonych jego mieszkańców po całej Polsce i świecie. Wojciech Kilar tra-fił do Rzeszowa. Do Lwowa nigdy już nie powrócił. „Natomiast to – mówił – w czym ja, a także wszyscy lwo-wiacy wyrośliśmy i co nas w pewien sposób ukształtowało, to bardzo wczesna eduka-cja patriotyczna i polityczna, wynikająca z faktu, że zostaliśmy pozbawieni naszego

– na to wciąż nie ma polskiego słowa – He-imatu, naszej małej ojczyzny.”

Rzeszów okazał się jedynie etapem podró-ży do miejsca i ludzi, którzy zdołaliby opano-wać młodego człowieka i jego talent. Niejako przez Kraków (roczny epizod) Kilar trafił do Katowic, do liceum muzycznego i później do Akademii Muzycznej, do świata zdecydowa-nie bardziej ascetycznego, lecz gwarantują-cego przyszłość. „W Katowicach – wspo-minał – zaczęło się już dla mnie normalne życie muzyczne. Miałem wspaniałych kolegów i koleżanki, panowała dobra atmosfera muzyczna”. Owa atmosfe-ra miała stać się ostoją kompozyto-ra, a miasto przestrzenią, do której

wracał ze swoich podróży. Trwałość i jej potrzeba nie wyklucza jed-nak wolności, ona jest stanem umysłu. Dlatego obywatel lwowskiej ojczyzny stał się obywatelem świata, który to świat do niego zwra-cał się z prośbą o tworzenie muzyki: „To zabrzmi może absurdal-nie, ale właśnie siedząc w swoim domu dostałem się do Hollywood

– powiedział przekornie. – Po prostu, mam telefon”.

Mała ojczyzna, czyli fenomen Śląska„Poniżej placu, na skrzyżowaniu z ulicą Batorego – wspomina Alek-sander Nawarecki w swojej książce zatytułowanej Lajerman – mieści się piekarnia, przed którą w czasach szkolnych co sobota wystawałem w ogromnej kolejce po chleb, ramię w ramię z Wojciechem Kilarem. Mieszkał wtedy w pobliżu, chyba na Curie-Skłodowskiej, blisko skrzy-żowania z Rymera (…). Pięćdziesiąt metrów stąd, na skrzyżowaniu z ulicą PCK, mieszkał Jerzy Piotrowski (perkusista „SBB”), a na prze-dłużeniu tej ulicy (w stronę katedry) sto metrów dalej, bluesman Irene-usz Dudek (Shakin’Dudi). Kręcił się tu także Ryszard Riedel (..)”. Śląsk, jak pisze Nawarecki, to kraina muzyki. Kraina wielbiąca równocześnie

trwałość, czyli tradycję jak również, nie-bojąca się zmian, czyli inno-

wacji.

Page 24: Nowe Zagłębie nr 1(31) styczeń – luty 2014

nr 1(31) styczeń – luty 201424

Taki obraz Śląska współgra z ideą post-modernizmu, która w sztuce oznacza otwarcie na nowość bez odcinania się od przeszłości. Tak właśnie powstało dzieło Wojciecha Kilara Krzesany, w którym na-wiązuje on do góralskiego folkloru. Od-dał poniekąd w ten sposób hołd patro-nowi katowickiej Akademii – Karolowi Szymanowskiemu, to on, również zako-chany w Zakopanem, wprowadził moty-wy górskiej muzyki do swoich utworów. Wkroczenie na szlaki fascynacji folklorem spotkało się jednak z dezaprobatą najwięk-szego miłośnika talentu Szymanowskiego, jego kuzyna, Jarosława Iwaszkiewicza. Ki-lar wspominał: „(…) Iwaszkiewicz nie lu-bił Krzesanego, jest oczywiste. On żył prze-szłością, dla niego liczyła się tylko muzyka Karola Szymanowskiego. Kto ośmielił się wtargnąć do świątyni Karola, i to tak ra-dykalnie, zrobił rzecz niedopuszczalną”. Z fascynacji folklorem powstała również Orawa, utwór który, jak stwierdził kompo-zytor, w pełni go satysfakcjonował. Został również dobrze odebrany przez publicz-ność:„Od pierwszego wykonania w Zako-panem w roku 1986 – czytamy na oficjal-nej stronie internetowej artysty – stała się przebojem sal koncertowych, zachwycając żywiołowością, energią, temperamentem”.

Zdecydowanie innowacyjny charak-ter miał natomiast utwór Riff 62. W jego opisie czytamy: „Jest to wczesna kom-pozycja Wojciecha Kilara, która stała się symbolem sprzeciwu wobec tradycji, ma-nifestem przyszłości, niemal sztandaro-wym przykładem sonoryzmu w muzyce polskiej”. Sam kompozytor nie czuł jed-nak przywiązania do owego sonoryzmu. Ta fascynacja szybko została porzucona, wiązała się bowiem z powtarzalnością i co za tym idzie z frustracją. „Bezpośrednio po Riffie – czytamy w wywiadzie z kom-pozytorem – zainspirowany zjawiskiem komunikacyjnego korka na ulicach Pary-ża, w którym wszyscy bez przerwy trąbią, napisałem Générique, który rozpoczyna się właśnie takim trąbieniem i syreną. Utrzy-many w duchu sonorystycznym, nie jest najgorszym z moich utworów z lat 60. Ale nie jest już tak świeży jak Riff”. Potrzeba zmiany prowadziła Wojciecha Kilara dro-gą artystycznego rozwoju, nie pozwalając przy tym na zbyt długie okresy trwania w tym samym nurcie. To zaś owocowało różnorodnością.

W pobliżu ogrodu, w pobliżu człowiekaFilm stał się gałęzią sztuki, która angażu-je wszystkie pozostałe jej dziedziny, nada-jąc reżyserskiej wizji cechy spójnej narra-cji. Opowieść utkana z obrazu i dźwięku jako tło wykorzystuje muzykę. Niełatwo jednak godzić się kompozytorowi na rolę twórcy tła dla cudzej wypowiedzi arty-stycznej. Wojciech Kilar nie przywiązy-wał też wielkiej wagi do swej filmowej działalności. Pracował z największymi (także twórcami amerykańskiego kina), proszony o swój udział. Udział ten owo-cował muzycznymi perłami, które towa-rzyszyły nie tylko opowieściom, ale rów-nież najważniejszym polskim symbolom. Polonez wieńczący Pana Tadeusza An-drzeja Wajdy jest tego najlepszym przy-kładem. Innym, równie przejmującym utworem staje się ten skomponowany dla Romana Polańskiego do filmu Pianista – utrzymany w stylistyce muzyki żydow-skiej, wiodący głos klarnetu przeobraża się wrodzaj polemiki z obrazem zagłady. Wreszcie współpraca z Kazimierzem Kut-zem i tworzenie muzyki dla śląskim obra-zów. Przygoda z kinem oznaczała zatem umiejętność zejścia na drugi plan i jedno-cześnie zdolność wypełnienia go w spo-sób niepowtarzalny. Współpraca z ludź-mi kina oznaczała również umiejętność otwarcia się na drugiego człowieka, jego wizję świata i sztuki, jego potrzeby.

Tym jest właśnie kultura – składa się z  ludzkiej działalności uporządkowanej tak, byśmy mogli postrzegać ją jako ca-łość. Wojciecha Kilara można by nazwać człowiekiem porządku, precyzji, więc człowiekiem ogrodu. Ogród bowiem jako zjawisko kultury symbolizuje ludz-kie pragnienie panowania nad materią, nad światem. Pracę kompozytora Kilar nazywał więc rzemiosłem, siebie zaś rze-mieślnikiem, dążącym do harmonii i do-skonałości swego dzieła: „prawdziwy kom-pozytor ma wyłącznie rzemiosło. Pisanie muzyki jest walką z interwałami, instru-mentami, z materią muzyczną. Dlatego dopiero po ukończeniu utworu zastana-wiam się nad jego sensem, znaczeniem”. Wojciech Kilar za najmocniejszą stronę swoich utworów uważał formę, do niej też przywiązywał ogromną wagę. W każdym utworze dążył do całości, choć te dążenia nie były dostrzegalne, nie stanowiły bo-wiem dla odbiorcy ciężaru.

Postrzeganie siebie jako rzemieślnika nie zaś artystę – członka bohemy, wiązało się zapewne z religijnością kompozytora. Uważał siebie za tradycjonalistę, przywią-zanego do wiary i Kościoła i w tym sensie niechętny zmianom. Jednocześnie jednak zachowywał pokorę względem „innych”.

„Istnieje forma tzw. katolicyzmu otwarte-go – mówił. – Otóż ja muszę się zadekla-rować jako katolik zamknięty, powiązany różańcem, zamknięty na stronach brewia-rza, przytłoczony szkaplerzem, związany obowiązkami mszy świętej, postu. (…) Ja jestem trochę fundamentalistą, ale nie triumfalistą katolickim. W stosunku do innych religii – buddyzmu, islamu, ju-daizmu, protestantyzmu – uważam się za katolika całkowicie otwartego”. Ange-lus – utwór skomponowany do słów Po-zdrowienia Anielskiego – jest przykładem próby wyrażenia przez artystę religijnego doświadczenia. Podobnie Exodus, który jednak zyskuje znamiona owego otwar-cia na inność: „Chciałem, żeby Exodus został odebrany tak, jak napisał Andrzej Chłopiecki – jako przejście przez Mo-rze Czerwone. Kto czytał Pismo Święte i zna trochę muzykę żydowską, znajdzie w tym utworze pewne motywy z Księ-gi Wyjścia i cechy tej muzyki (tamburyn, w który uderza Miriam prorokini, święto Purim, klarnet)”. Exodus stał się ulubio-nym utworem Wojciecha Kilara.

PrzemijanieKompozytor w rozmowach z Klaudią Podo-bińską i Leszkiem Polonym zapytany o zni-komość życia przywołał Paryż jako miejsce, w którym przemijanie staje się przyjemne. Do tego miasta wielokrotnie też powra-cał. Zacytował utwór Arthura Rimbauda (w przekładzie J. Iwaszkiewicza), który uka-zuje ową niezwykłą atmosferę paryskiego wieczoru: W taki wieczór w kawiarni szu-miącej radośnie / Każesz dać bombę piwa albo lemoniady / Ach, nie jest się poważ-nym siedemnastej wiośnie / Kiedy cień lip zielonych kryje promenady. Po czym dodał:

„W sześćdziesiątej piątej także, i aby tak zo-stało do końca”.

W artykule wykorzystano źródła: http://wojciechkilar.pl; Cieszę się darem życia. Rozmowy z  Wojciechem Kila-rem, Kraków 1997.

Page 25: Nowe Zagłębie nr 1(31) styczeń – luty 2014

nr 1(31) styczeń – luty 2014 25

Będzińska Szkoła Handlowa (ob. I L.O. im. M. Kopernika). Rok szkolny 1911/1912. Główny bohater: uczeń klasy VII – Sta-nisław Kocot. Uczeń Wacław Zembal po-prosił dyrektora szkoły – p. Sujkowskiego o zwolnienie go z ostatnich, dwóch lek-cji, z powodu „spraw osobistych”. Dyrek-tor wyznając starą zasadę, że dla ucznia nie ma niczego ważniejszego niż edukacja, odmówił przychylenia się do jego prośby. Sam zainteresowany nie chciał też zdradzić Sujkowskiemu, czym są owe sprawy, które zmuszają go do wcześniejszego opuszcze-nia placówki szkolnej.

Zembal postanowił jednak nie rezygno-wać z realizacji swojego zamierzenia. Udał się czym prędzej do szkolnego lekarza, gdzie uzyskał kartkę ze zwolnieniem ze względu na zły stan zdrowia. Sujkowski znał dobrze tego ucznia. Wiedział o jego nerwowości i jego chorobliwej megalomanii. Był jednak świadom, iż paradoksalnie jego zachowa-nie było dotąd nienaganne, dlatego sam postanowił wyjaśnić tę sprawę, bez poru-szania jej podczas posiedzenia rady peda-gogicznej szkoły.

Kilka dni później dyrektor będąc w swym gabinecie, zauważył podczas tzw. dużej prze-rwy, iż uczeń klasy VII – Stanisław Kocot znajduje się w drzwiach, w pobliżu scho-dów, gdzie często uczniowie zwykli palić pa-pierosy. Sujkowski udał się we wspomniane miejsce i tam nie będąc szczególnie zasko-czonym, zobaczył palącego Kocota. W tej samej chwili kategorycznym tonem kazał uczniowi zabrać swoje książki i bez ojca nie pokazywać się na terenie szkoły.

Kocot postanowił jednak stawić czoła władzy Szkoły Handlowej i odpowiedział dyrektorowi: „ale ja mogę siedzieć do koń-ca lekcji”. Sujkowskiego nie przekonał ten wątpliwej jakości argument i podtrzymał swój nakaz wobec ucznia o natychmiasto-wym opuszczeniu przez niego szkoły.

Kocot był jednak pewny siebie. Nie pod-

porządkował się dyrektorowi, co tenże za-uważył, bacznie obserwując zachowanie ucznia, który postanowił zostać na kolej-nych zajęciach. Sujkowski poprosił nauczy-ciela, z którym delikwent miał kolejne zaję-cia, aby ten przysłał do niego niepokornego młodzieńca.

Tak też się stało. Kocot zjawił się w ga-binecie dyrektora, gdzie zostało mu posta-wione pytanie: „co ma znaczyć ten objaw wyraźnego nieposłuszeństwa?” Uczeń to-nem „podniesionym i rubasznym” odrzekł, iż uważa swoje zachowanie za powód zbyt błahy, aby stosować wobec niego tak suro-wą karę. Sujkowskiemu w tym momencie skończyła się cierpliwość i zawołał woźne-go. Kocot widząc, że jego sytuacja staje się beznadziejna, rzucił w stronę dyrektora, że

„wyrzucać może swoich synów”, po czym wyszedł trzasnąwszy drzwiami.

Kilka godzin później do drzwi miesz-kania Sujkowskiego zapukał ojciec Kocota.

Z rozmowy z nim wynikło, iż młodzieniec „wybielił” się w oczach rodzica, przedsta-wiając mu swoją wersję wydarzeń. Dyrek-tor opisał ojcu przebieg całego zajścia. Kie-dy ten zrozumiał, że jego syn może zostać usunięty karnie ze szkoły, charakter jego wypowiedzi wobec Sujkowskiego stał się

„ostry i groźny”. Dyrektor nie dał się jednak zastraszyć. Tonem kategorycznym przerwał rozmowę i zakończył spotkanie.

Sujkowski po przedstawieniu sprawy na posiedzeniu rady pedagogicznej zażądał usunięcia ucznia ze szkoły. Przymknięcie oka na brak szacunku dla władz szkoły by-łoby sygnałem dla innych uczniów, iż mogą oni przekraczać dotąd wyraźnie ustalone granice i łamać bezkarnie zasady obowią-zujące w szkole.

Wychowawcy klas zaproponowali nieco inne sankcje wobec Kocota. Wrzosek wnio-skował karę dłuższej kozy. Kwiatkowski był za usunięciem ucznia z prawem składania

Historia

„KOPERNIK” OD KUCHNIOdsłona druga: Zgubne skutki nałogu

„Kopernik” od kuchni to cykl artykułów poświęconych historii I Liceum Ogólnokształcącego im. Mikołaja Kopernika w Będzinie, które w 2012 r. obchodziło 110-lecie istnienia. Ta najlepsza w powiecie będzińskim i jedna z najlepszych w województwie śląskim placówka szkolna, dbając o wysoki poziom nauczania, nie zapomina również o swojej historii, a będzińskie liceum może się pochwalić w tej dziedzinie wieloma cie-kawymi anegdotami ze swojej ponad stuletniej przeszłości.

Budynek I L.O. im. M. Kopernika w Będzinie. Lata 30-te XX w. Fot. Arch.

Page 26: Nowe Zagłębie nr 1(31) styczeń – luty 2014

nr 1(31) styczeń – luty 201426

Bończa

egzaminów wspólnie z uczniami klasy VII, po uprzednim przeproszeniu Sujkowskiego. Kaczyński zasugerował usu-nięcie Kocota, z prawem składania przez niego egzaminów z siedmiu klas, ze wszystkich przedmiotów, po uprzednim przeproszeniu dyrektora. Zaś Łazowski przychylając się do propozycji Kwiatkow6skiego, zaznaczył, iż należy dać do zrozumienia uczniowi, że nie jest pewnym, czy uzyska on prawo do składania egzaminów. Dyrektor był za usunię-ciem Kocota bez prawa składania przez niego egzaminów w będzińskiej szkole.

Ostatecznie uczeń Stanisław Kocot decyzją rady pedago-gicznej został relegowany ze szkoły z możliwością składania w niej egzaminów z siedmiu klas, ze wszystkich przedmio-tów, a więc w tym także tych, które składał w klasach po-przednich, po uprzednim przeproszeniu dyrektora.

Dariusz Majchrzak

Artykuł powstał na podstawie dokumentów archiwalnych ze zbiorów I L.O. im. M. Kopernika w Będzinie, we współpracy z Grażyną Szewczyk.

Herb BończaZwany również Głoworożcem, Jednorożcem i Buńczą.

Podstawowa wersja herbu przedstawiała w polu błękit-nym jednorożca barwy srebrnej (białej), przednimi nogami w górę wspiętego, jakby w biegu zapędzonego, zwróconego w prawą stronę tarczy, mającego na czole róg kończaty. Nad hełmem w koronie pół jednorożca identycznego z występu-jącym na tarczy.

Wspomnieć należy o drugiej wersji (młodszej) zaliczanej przez niektórych heraldyków (niesłusznie) do kolejnej wer-sji podstawowej. Przedstawia ona jednorożca jak w wersji po-przedniej, przeciętego w połowie półksiężycem koloru złote-go, zwroconego złotym rogiem w prawą stronę, przy górnym rogu półksiężyca trzy sześciopromienne gwiazdy koloru zło-tego, ułożone w wzorze 2 i 1. Nad Hełmem w koronie pół jed-norożca koloru srebrnego. Wizerunek herbu znany wśród szlachty zachodnioeuropejskiej, przedstawiał legendarnego zwierzaka, podobnego do konia, z którym łączyło się wiele legend i przypowieści.

Trafił on na nasze ziemie w początkach rodzącego sie chrześcijaństwa, na przełomie X i XI w. wraz z przybywający-mi do naszego kraju Włochami. Przejęty przez polską rodzi-nę piszącą się z Mirzyńca a notowaną jako Myrza (Mierzba), której najwybitniejszym przedstawicielem był w owych cza-sach Klemens Mierzba, biskup smogorzewski (wrocławski).

Nazwa herbu pochodzi od Imienia Boniek (Bonifacy) i od-nosi się do wsi Bończa leżącej na Mazowszu niedaleko Czerska.

Najstarsze pieczęcie z wizerunkiem herbu to znaki Arnol-fa z Mirzyńca oraz ruska, obie z 1464 r.

Tym herbem pieczętował się Adam Boniecki, jeden z czo-łowych genealogów i heraldyków narodowych.

Mirosław Rakowski

Uczniowie będzińskiego liceum. Fot. Arch.

Historia

Page 27: Nowe Zagłębie nr 1(31) styczeń – luty 2014

nr 1(31) styczeń – luty 2014 27

W roku 2012 minęła 140. rocznica urodzin Emanuela Biskupka, założyciela Stowarzy-szenia Pszczelarzy Śląskich. Owocem tych obchodów jest epitafium wmurowane przy kościele św. Marcina w Tarnowicach Sta-rych, książka oraz galeria wystawowaw Cen-trum Sztuki i Rzemiosła Dawnego w Zamku w Tarnowicach Starych, dlatego ten arty-kuł odnosi się do tych trzech wydarzeń. W roku 2015 obchodzić będziemy 95. roczni-cę istnienia Stowarzyszenia Pszczelarzy Ślą-skich powołanego w 1920 roku na zjeździe pszczelarzy śląskich w Bytomiu, zorgani-zowanym przez Emanuela Biskupka i Księ-dza Leopolda Jędrzejczyka. Mamy nadzieję, że do tego czasu pszczelarze śląscy i zagłę-biowscy uzupełnią wystawę dalszymi eks-ponatami np. służącymi do produkcji węzy i innymi. Wystawa powstaje pod patrona-tem Śląskiego Związku Pszczelarzy w Ka-towicach i Fundacji Kompleks Zamkowy Tarnowice Stare Pana Rajnera Smolorza. Książka i wystawa pszczelarska w Zamku, uzupełniają się i przybliżają czytelnikom i zwiedzającym pszczelarstwo.

Gdzie mieszkają pszczoły

Kłoda Emanuela Biskupka w Muzeum Górnośląskim w Bytomiu. Fot. T. Szemalikowski

Dziuple i barcie dłubane przez bartni-ków – bartodziejów, były pierwszymi sie-dliskami pszczół. Dlatego stała wystawa pszczelarstwa śląskiego w Zamku w Tar-nowicach Starych powinna rozpoczynać się od barci wyłowionej z Odry lub barci wyrzeźbionej przez Emanuela Biskupka.

Barcie te są w Muzeum ks. Jana Dzierżo-na w Kluczborku i w Muzeum Górnoślą-skim w Bytomiu. Mamy nadzieję na uzy-skanie takiej barci od pszczelarzy. Brakuje także ula Dzierżona, ale nie od razu Kra-ków zbudowano.

Pieczęć Związku Pszczelarzy na Łabędy i okolice. Fot. W. Hombek

My prezentujemy zwiedzającym na począt-ku wystawy, a także w książce, kószki, czyli ul słomiany i z wikliny, w których hodowa-li pszczoły bartnicy. Tego typu ule używa-li bartnicy śląscy, a ich postacie zachowały się w herbach Miedar, miejscowości leżą-cej blisko Tarnowic Starych, Rożdzienia dzielnicy Katowic czy też miejscowości Rój, dzielnicy Żor, a także na pieczęci polskiego Związku Pszczelarzy na Łabędy i okolice.

Oficjalna wersja herbu Miedar. Henryk Niestrój „Miedary”

Pszczoły bronią swoich gniazd przed in-truzami żądłami, dlatego bartnicy chronili twarz przy pomocy sit, a obecnie pszczela-rze używają kapeluszy pszczelarskich, któ-re widać na wystawie i na rycinie.

Kolejne duże eksponaty to ule, w któ-rych mają siedliska pszczoły, my prezentu-jemy je od najmniejszych. Mamy tu rojnicę

– transportówkę do przenoszenia i prze-wożenia rojów pszczół, z otworami wen-tylacyjnymi, obok ulik weselny, w którym wywozi się matkę pszczelą na trutowisko w celu zapłodnienia rasowymi trutniami. Naprawdę duży ul to słomiany Dadanta

z ramkami i nadstawką (miodnią), który podarował pszczelarz z Koła w Będzinie.

Strój bartnika z sitem na głowie. Artur Grottger „Encyklopedia”

Dalej stoi ul Kuntzscha używany przed II wojną światową na Śląsku i w Niemczech, podarowany przez pszczelarza z Jaworz-na. Obok niego stoi ul warszawski zwykły z ramkami, podarowany i przywieziony przez pszczelarza z Koła w Czeladzi. Taki typ ula używał także Emanuel Biskupek założyciel Stowarzyszenia Pszczelarzy Ślą-skich. W ulach na ramkach z węzą pszczoły woszczarki budują plastry woskowe z ko-mórek, w których pszczoły składają nektar, a następnie przerabiają go na miód. Mat-ka pszczela – królowa składa w komórkach tych plastrów jajeczka z których powstają pszczoły – robotnice lub trutnie w więk-szych komórkach.

Kopernik ula Do powstania w ulach ramek z listewek górnych (snoz) przyczynił się ks. Jan Dzier-żon żyjący w latach 1811–1906 w Łow-kowicach koło Opola na Górnym Śląsku. Z listewek snozowych, które Dzierżon za-stosował w ulach powstały ramki i ule ra-mowe, gniazdo pszczele stało się ruchome. Dzięki temu wynalazkowi ks. Jana Dzierżo-na powstała dalsza innowacja w budowie uli w Polsce i w całej Europie, powstał ul Dzierżon, a następnie ule wielokorpusowe.

Historie i legendy śląskich i zagłębiowskich pszczelarzy

Rzemiosło

Page 28: Nowe Zagłębie nr 1(31) styczeń – luty 2014

nr 1(31) styczeń – luty 201428

Staramy się o taki ul, na przykład wielko-polski i ul Dzierżona. Jednak najważniej-szym odkryciem ks. Jana Dzierżona było udowodnienie, że matka pszczela składa w komórkach plastra jajeczka zapłodnione, z których powstają pszczoły, i niezapłod-nione (dzieworództwo), z których powsta-ją trutnie. Za to odkrycie ks. Jan Dzierżon otrzymał w 1872 roku tytuł Doktora Ho-noris Causa.

Sprzęt pasiecznyPrzy pracy w pasiece bartnicy i pszczela-rze używają podkurzaczy, w których spalają próchno z drzew liściastych. Na wystawie widzimy najstarszy podkurzacz wykona-ny z gliny, podarowany przez pszczelarza z Koła w Czeladzi, a następnie dwa podku-rzacze fajkowe, które przekazała Pani wice-prezes ŚZP w Katowicach, pszczelarz trzy-ma podkurzacz w ustach, dzięki temu ma wolne ręce do pracy w pasiece. Na zdjęciu podkurzacz obecnie używany.

Klateczka na matkę pszczelą i obok podkurzacz wykonany przez Emanuela Bi-skupka. Fot. ze zbioru Katarzyny Piontek

Pszczelarze używają także w pasiece noży, odsklepiaczy plastrów różnych ty-pów, wykorzystywane są też widelce pa-sieczne. Taki właśnie widelec pasieczny jest w herbie Miedar, a oryginał znalezio-ny w wykopaliskach koło Opola znajduje się w muzeum ks. Jana Dzierżona w Klucz-borku. Na wystawie mamy jego wierną ko-pię, dzięki współpracy z dyrektor muzeum panią Janiną Baj.

Po wyjęciu z ula ramek z plastrami z miodem i po odsklepieniu ich, pszcze-larz wydobywa z plastrów miód. Dawniej wkładano plastry do beczki lub do garnka i wygniatano miód, który z garnka wypły-wał otworami (taki garnek gliniany mamy na wystawie od pszczelarz z Koła w Czela-dzi). Była to czynność bardzo pracochłon-na i mało wydajna, a polegała na niszczeniu plastrów woskowych. Dlatego pszczelarze

starali się usprawnić tę czynność. Wymy-ślono miodarkę jednoramkową, w której przy pomocy siły odśrodkowej wypływał miód z plastra (po odsklepieniu komórek). Dzięki temu uzyskiwano miód bez niszcze-nia plastrów, które mogły być użyte ponow-nie. Mamy dwie takie miodarki.

Pszczelarze zawsze udoskonalali sprzęt pasieczny, tak też było w tym przypad-ku. Czeski pszczelarz Franciszek Hruska w 1868 roku wynalazł miodarkę bębnową, którą pokazał na wystawie pszczelarskiej w Paryżu. Tego rodzaju miodarki z Koła w Jaworznie i w Czeladzi można oglądać na naszej wystawie. Jest bardzo wiele ty-pów tych miodarek. Obecnie produkuje się miodarki na kilka lub kilkanaście ra-mek z blachy nierdzewnej z napędem ręcz-nym lub elektrycznym sterowanym kom-puterem. Te miodarki nie niszczą plastrów i takie ramki już bez miodu, można ponow-nie włożyć do ula, aby pszczoły nie musia-ły budować nowych plastrów.

Lepiej mieć świece przed sobą niż za sobąZ plastrów pszczelich uzyskuje się wosk w topiarkach wodnych, parowych, elek-trycznych lub słonecznych. Wosk był za

Świeca ozdobna wykonana przez Andrzeja Kołando z Bobrownik

wsze cennym materiałem i służył początko-wo do produkcji świec, a później używany był w przemyśle odlewniczym. W tamtych czasach powstało powiedzenie „lepiej mieć świece przed sobą niż za sobą”, gdyż uczest-nicy pogrzebów nieśli świece przed sobą, idąc za trumną. Obecnie wosk pszczeli ma zastosowanie w przemyśle farmaceutycz-

nym i chemicznym. Zanim Łukasiewicz odkrył właściwości ropy i zbudował lam-pę naftową, kościoły, pałace, dwory, zamki, w tym także komnaty na zamku w Tarno-wicach Starych, były oświetlane świecami woskowymi i kagankami łojowymi. Na wy-stawie mamy topiarkę elektryczną Tome-ra, ale także topiarkę słoneczną używaną i zrobioną przez Emanuela Biskupka po II wojnie światowej.

Emanuel Biskupek na ZamkuCentralne miejsce na naszej wystawie zaj-mują pamiątki po Emanuelu Biskupku (25.07.1872–10.01.1960) założycielu Stowa-rzyszenia Pszczelarzy Śląskich w 1920 roku. Emanuel Biskupek mieszkał naprzeciwko

Emanuel Biskupek. Fot. ze zbiorów Katarzyny Piontek

kościoła św. Marcina i zmarł w Tarnowicach Starych i tam miał pasiekę w ogrodzie. Jest on wzorem patriotyzmu, gdyż po wytycze-niu granicy, po odzyskaniu niepodległości jego dom znalazł się po stronie niemieckiej i wtedy przeprowadził się do Tarnowic Sta-rych w Polsce, aby działać na rzecz polskiej organizacji pszczelarzy. Mamy jego podku-rzacz pasieczny, klateczkę na matkę, topiar-kę słoneczną, notatnik pasieczny, binokle, kalendarze z 1918 i 1920 roku z jego notat-kami, książkę z poezją Juliusza Słowackie-go, którą otrzymał od wydawnictwa „Pracy” z Poznania w 1900 roku, oraz zdjęcia ro-dzinne. Za zasługi dla pszczelarstwa śląskie-

Rzemiosło

Page 29: Nowe Zagłębie nr 1(31) styczeń – luty 2014

nr 1(31) styczeń – luty 2014 29

go przy kościele św. Marcina w Tarnowi-cach Starych, w 140 rocznicę jego urodzin Śląski Związek Pszczelarzy w Katowicach wmurował epitafium 28 lipca 2012 roku.

Emanuel Biskupek był pierwszym i hono-rowym prezesem Stowarzyszenia Pszczela-rzy Śląskich. Do roku 2014 było wybranych 11 prezesów, których zdjęcia są w książ-ce. Udało się także ustalić, pomimo burz-liwej naszej historii poszczególne kaden-cje zarządów Wojewódzkiego i Śląskiego Związku Pszczelarzy. Obecny zarząd jest 19. (wybrany 12.11.2011 roku).

Obok stoi na wystawie drewniana fi-gura św. Ambrożego, patrona pszczela-rzy podarowana przez prezesa ŚZP w Ka-towicach. Będzie jeszcze jedna rzeźba św. Ambrożego na wystawie, znacznie większa wykonana z wyciętego drzewa lipowego, posadzonego przed laty przez pszczelarza Henryka Siwego w Strzybnicy, a wyrzeźbio-na przez pszczelarza Jerzego Pasamonika z koła pszczelarzy w Czeladzi na zamówie-nie Zarządu ŚZP w Katowicach. Integral-ną częścią książki jest wystawa w Zamku, dlatego przy okazji staram się przekazać jak najwięcej informacji i komentarzy na temat pszczelarstwa.

Epitafium Emanuela Biskupka na wewnętrznej stronie muru otaczającego ko-ściół św. Marcina. Fot. Adam A. Wilczyński

Dzieła sztuki z woskuBartnicy i pszczelarze to nie tylko rzemieśl-nicy wykonujący barcie, kószki i sprzęt pasieczny, ale także artyści rzeźbiarze, którzy z drewna i z wosku tworzą dzie-ła sztuki. Ule figuralne, paschały – duże świece ozdobne do kościołów wykonane ręcznie. Na wystawie zgromadzono ich wyroby w postaci świec ozdobnych, figu-ralnych, płaskorzeźb, plakietek, które wy-konali pszczelarze; Andrzej Kołando z Bo-brownik, Krzysztof Kluba z Siemianowic, Werner Pollok z Toszka, Robert Putowski z Zalesia i wielu innych. Z okazji Bożego Narodzenia i spotkania opłatkowego Za-

rządu ŚZP w kompleksie zamkowym po-wstała szopka z figur woskowych.

Plakietka woskowa przygotowana przez dra Wiesława Londzina na 85-le-cie ŚZP w Katowicach

Zeszyty szkolne z tabliczek woskowychRola bartników i produkowanego przez nich wosku pszczelego, jest niedocenia-na przez historyków w rozwoju piśmien-nictwa w Polsce, gdyż brakuje informacji w monografiach miejscowości o bartnikach i o tym jak i na czym uczyły się dzieci pisać i czytać w szkółkach parafialnych, zanim papier w Polsce był powszechnie dostęp-ny. W Polsce pierwszy młyn papierniczy powstał pod Krakowem w 1491 roku, a na Śląsku w Dusznikach Zdroju w 1562 roku, w którym obecnie jest muzeum papieru. W tamtych czasach papier był bardzo dro-gi i długo trzeba było czekać, aż znalazł się w powszechnym użytku. Na szczęście w muzeum etnograficznym w Krakowie oraz w Toruniu, zachowało się kilka tabli-czek woskowych, którymi posługiwano się w tamtych czasach. Na wystawie mamy ta-kie tabliczki wykonane przez pszczelarzy Adama Wilczyńskiego i Andrzeja Kołan-do, na wzór tych średniowiecznych, któ-re służyły dzieciom jako zeszyty szkolne w dawnych wiekach.

Produkty pszczele i miód pitny Mieszka IPrezentujemy także na wystawie produk-ty pszczele, miód, pyłek pszczeli, propolis, czyli kit pszczeli. O miodzie nie będę pisał, gdyż uważam, że jego walory są powszech-nie znane, dodam tylko że w dobie (che-mizacji żywności) jest to jedyny natural-ny produkt naprawdę bez konserwantów. Miód z pasiek śląskich nigdy jakością nie odbiegał od innych miodów, gdyż pszczo-ły na Śląsku w zanieczyszczonym środowi-sku żyły krócej bo wchłaniały zanieczysz-

czenia, a miód był w normie. Obecnie po restrukturyzacji przemysłu tych zanie-czyszczeń jest mniej niż w innych rejonach Polski. Powstały nieużytki i szczątkowe rol-nictwo, a działkowicze stosują jedynie do zasilania roślin kompost. W tym miejscu wypada jedynie wyjaśnić, co to jest pyłek. Pyłek to męskie komórki rozrodcze pro-dukowane przez rośliny w kwiatach na pręcikach, pszczoły go zbierają i na nóż-kach przynoszą do ula, gdzie jest mieszany z miodem i śliną pszczoły, a po złożeniu do komórek w plastrach woskowych na-zywa się pierzgą i stanowi cenny pokarm do produkcji mleczka pszczelego, któ-rym karmione są przez pszczoły karmi-cielki matki i larw pszczół. Propolis (z ła-ciny przedmurze) to kit pszczeli, pszczoły używają go do uszczelniania uli. Powsta-je on z żywic różnych drzew po zmiesza-niu z woskiem i śliną pszczoły, służy tak-że do dezynfekcji ula. Pszczoły budują z propolisu tak zwany próg przy wylotku z ula przez który muszą przejść wszystkie pszczoły wlatujące i wylatujące. Do pro-duktów pszczelich musimy zaliczyć także miód pitny, dlatego prezentujemy plansze na ten temat i ozdobne butelki po miodzie pitnym , którym „suto raczył posłów pa-pieskich już Mieszko I”, a który jako nisko procentowy alkohol jest produkowany na własne potrzeby przez pszczelarzy oraz li-cencjonowane wytwórnie. Takie korzyści z hodowli pszczół mają pszczelarze, ale za to rolnicy, sadownicy, ogrodnicy, dział-kowcy, znacznie większe.

Nie będzie pszczół nie będzie nasEfekty pracy pszczół to głównie zapyla-nie drzew, krzewów, i upraw owadopyl-nych, dzięki czemu plony rolników, sa-downików, ogrodników, działkowców są znacznie większe. Naukowcy oceniają, że 80% efektów pracy pszczół to wzrost plo-nów z upraw rolniczych, a 20% to wartość miodu, wosku, pyłku, propolisu, które uzy-skują pszczelarze. Na tym polega znacze-nie pszczół w produkcji żywności, i tak po-wstało powiedzenie „Nie będzie pszczół, nie będzie nas”.

Tradycje bartnicze na Śląsku i w Zagłębiu Proszę zwrócić uwagę na miejsca produk-cji miodu zapisane na słoikach z różne-go rodzaju miodem, aby wyjść z wystawy z przekonaniem, że na Śląsku i w Zagłębiu produkowano nie tylko srebro, cynk, wę-

Rzemiosło

Page 30: Nowe Zagłębie nr 1(31) styczeń – luty 2014

nr 1(31) styczeń – luty 201430

giel i stal, ale znacznie wcześniej niż zbu-dowano Zamek w Tarnowicach Starych czy w Będzinie. Bartnicy śląscy i zagłę-biowscy mieli w lasach, a potem przy do-mach w ogrodach pasieki i produkowali miód, wosk, miód pitny i robią to dalej do dzisiaj, zorganizowani w kołach pszczelar-skich. Działają takie Koła Pszczelarzy blisko Zamku w Tarnowskich Górach, Nakle Ślą-skim, Strzybnicy, Pyskowicach, Toszku, Ła-będach, ale także w Katowicach, Jaworznie, Zawierciu, Kaczycach i wielu innych w su-mie 65 miejscowościach Śląska i Zagłębia.

Najlepszym dowodem na to, że trady-cje bartnicze na Śląsku i w Zagłębiu prze-kształciły się w pszczelarskie to foldery Kół Pszczelarskich z całego Województwa Ślą-skiego. Tylko Śląski Związek Pszczelarski w Katowicach skupia ponad 2000 pszcze-larzy w 65 organizacjach pszczelarskich oraz legendy, które zamieściłem w książce pod takimi tytułami jak: Sybirak z kószką na ramieniu. Ul cesarza. Początki okupa-cji niemieckiej. Oficer niemiecki pomaga pszczelarzowi. Na robotach przymusowych w Niemczech. Dożynki w Gieble w czasach PRL-u. Burmistrz Czeladzi bartnikiem.

Niegdyś prezes ŚZP w Katowicach Zbi-gniew Binko powiedział tak „Nad Śląskiem

krąży miliony pszczół” tu trzeba dodać, któ-re zapylają miliony drzew, krzewów i roślin w województwie śląskim.

Adam Wilczyński Przewodniczący Sekcji Historycznej

ŚZP w Katowicach

Więcej można dowiedzieć się o śląskim pszczelarstwie z mojej książki Historie le-gendy śląskich i zagłębiowskich pszczelarzy wydanej przez Śląski Związek Pszczelarzy w Katowicach. Książka w cenie 12 zł. jest w sprzedaży w Zamku i Biurze Zarządu ŚZP w Katowicach

Herby nad głównym wejściem do zamku. Fot. Adam A. Wilczyński

Miód dla dzieci specjalnej troskiOd wielu lat pszczelarze Zagłębiowskie-go Koła Pszczelarzy w Czeladzi zbierają co roku miód dla dzieci specjalnej troski.

Tak też było w 2013 roku, pomimo że zbio-ry miodu w pasiekach były mniejsze. Trze-ba dodać, że Zagłębiowskie Koło Pszcze-

larzy w Czeladzi zrzesza 103 pszczelarzy z ponad 20 miejscowości Zagłębia i sta-ra się dostarczyć miód do jak największej liczby ośrodków i szkół dla dzieci niepeł-nosprawnych. W sumie Ryszard Filipczyk i Zenon Będkowski z Zarządu Koła ze-brali od pszczelarzy w 2013 roku 74 słoje miodu o łącznej wadze około 92 kg. Naj-więcej miodu, od 6 do 3 słojów przeka-zali Zbigniew Binko z Rogożnika, Hen-ryk Domagała z Czeladzi, Konrad Duda z Będzina, Zenon Będkowski z Malino-wic. Miód w ostatnich dwóch miesiącach ubiegłego roku rozwieziono do następu-jących ośrodków opiekuńczych i wycho-wawczych dla dzieci wymagających spe-cjalnej troski: Zespół Szkół Specjalnych w Czeladzi; Dom Dziecka im. Dominika Sawio w Sarnowie; Specjalistyczny Ośro-dek Wychowawczy w Będzinie; Środowi-skowy Dom Opieki Ostoja w Czeladzi; Stowarzyszenie dla Niesprawnych Rucho-wo w Czeladzi; Zespół Szkół Specjalnych nr 4 w Sosnowcu; Centrum Opiekuńczo-

-wychowawcze, Pomocy Dzieciom i Ro-dzinie nr 2 w Sosnowcu. Przekazano tak-

Od lewej Zenon Będkowski i Ryszard Filipczyk z aniołkiem. Fot. arch. Aut.

Rzemiosło

Page 31: Nowe Zagłębie nr 1(31) styczeń – luty 2014

nr 1(31) styczeń – luty 2014 31

W krajach europejskich pojęcie „społeczeństwa obywatelskiego” jest już powszechnie znane i używane na milion sposobów. W Polsce dopiero uczymy się, że nie wszystko zależy od wła-dzy, a my, jako obywatele państwa, również mamy głos.

W ostatnich kilku latach pojawiają się pomysły na to, jak zaktywizować społe-czeństwo, zaangażować w życie lokalnej społeczności i  sprawić, by mieszkańcy spojrzeli na otoczenie, jako na miejsce, które choć trochę należy do nich. Do tej pory odpowiedzialność i decyzyjność w istotnych dla społeczności sprawach należała przede wszystkim do organów władzy. Jednak powoli zaczyna się to zmieniać. Również na obszarze Zagłę-bia Dąbrowskiego. Zaczęło się od dzien-nikarstwa obywatelskiego, które zaczę-ło być lansowane kilka lat temu. Potem przyszedł czas na większe zaangażowa-nie mieszkańców i współudział w  two-rzeniu budżetu miasta, co sprawdziło się w Chorzowie i Dąbrowie Górniczej. W końcu nieuniknionym stało się, że Za-głębiacy zaczęli brać odpowiedzialność za swoją „małą ojczyznę”, czyli najbliż-sze im otoczenie. W październiku 2013 roku w Dąbrowie powstał portal inter-netowy NaprawmyTo.pl, który szybko okazał się strzałem w dziesiątkę. W cią-

gu zaledwie 4 miesięcy mieszkańcy mia-sta zgłosili na nim ponad tysiąc spraw.

Platforma NaprawmyTo.pl jest częścią projektu realizowanego przez Fundację Pracownia Badań i  Innowacji Społecz-nych „Stocznia”, a Dąbrowa Górnicza jest czternastym miastem i jedynym w woje-wództwie śląskim, które do niego dołą-czyło. Co więcej, prowadzeniem portalu zajmuje się samo miasto, a nie organiza-cje pozarządowe, jak to jest w przypad-ku innych uczestników projektu. Czym wyróżnia się opisywana platforma? Naj-prościej mówiąc, jest to miejsce, w któ-rym można zgłaszać wszelkie zauważo-ne problemy w przestrzeni publicznej. Spectrum jest bardzo szerokie: od dziu-ry w drodze, po akty wandalizmu. Da-niel Ujdak, z dąbrowskiego Centrum Zarządzania Kryzysowego, koordyna-tor i pełnomocnik serwisu Naprawmy-To.pl twierdzi, że działania w Dąbrowie przebiegają niezwykle sprawnie, a zgła-szane sprawy są rozpatrywane w ciągu kilku dni. Procedura w każdym przypad-

ku jest taka sama: informacja wpływa-jąca do portalu jest najpierw sprawdza-na i przyporządkowana do konkretnego wydziału, co zajmuje średnio 2 dni. W czasie kolejnych 5 dni wyjaśnia się, co dalej będzie ze zgłoszonym proble-mem i  jak będzie rozwiązany. Żadne ze zgłoszeń nie pozostaje bez odpowie-dzi. Czasem zdarza się, że przesłane za-gadnienie nie leży w gestii władz mia-sta, lecz policji, straży miejskiej itp. Na stronie głównej portalu można śledzić przebieg zgłoszonej sprawy – na jakim jest etapie i kiedy można spodziewać się jej finału. Pracownicy Naprawmy-To.pl przyjmują dwa rodzaje zgłoszeń: te anonimowe, których jest zdecydowa-nie więcej oraz od konkretnych osób za-rejestrowanych na platformie. Informa-cje grupowane są w 33 kategoriach, a te z kolei w pięciu działach: infrastruktu-ra, bezpieczeństwo, przyroda, budynki, inne. By zgłosić problem należy go opi-sać, zaznaczyć miejsce na mapie, można też dodać zdjęcie. Do tej pory rozwiąza-no 350 z przesłanych spraw, a 500 czeka na swój finał. Pracownicy NaprawmyTo.pl nie zamierzają spoczywać na laurach i już zapowiadają, że planują współpra-cę z innymi instytucjami na Śląsku, m.in. KZKGOP czy Przedsiębiorstwem Wodo-ciągów i Kanalizacji.

Paulina Budna

że, jak co roku, 10 słojów miodu na licy-tację dla Orkiestry Świątecznej Pomocy Jerzego Owsiaka.

Pomimo że zbiory miodu w 2013 roku były mniejsze, rozszerzono ilość instytu-cji opiekuńczych, do których przekazano miód o Katolickie Stowarzyszenie Rodzin Wielodzietnych im. Jadwigi Śląskiej w So-snowcu powołane przez Biskupa Sosno-wieckiego dra Grzegorza Kaszaka, który w herbie ma pszczołę, o czym nie wszyscy wiedzą. Uważamy, że należy wspierać ro-dziny wielodzietne, szczególnie teraz gdy przyrost naturalny w Polsce maleje. Po-dziękowaniom towarzyszył aniołek po-darowany przez dzieci ze Szkoły Specjal-nej nr 4 w Sosnowcu, który krążył wśród pszczelarzy.

Adam Wilczyński

Rzemiosło

Page 32: Nowe Zagłębie nr 1(31) styczeń – luty 2014

nr 1(31) styczeń – luty 201432

Bartosz Zaskórski lubi rysować. Oprócz tego lubi pleśń, grzyby, dziwne meta-lowe przedmioty znalezione na ulicy, resztki instalacji elek-trycznych oraz muzykę. Współpracował z takimi zespołami/projektami, jak Fuka Lata, Thaw, Deafault, labelem Nasiono Records. Zaprojektował również serię plakatów dla koncer-tów z muzyką eksperymentalną. Oprócz rysowania Bartosz sam zajmuje się muzyką: tworzy radosny 8bit, melancho-lijny synthpop oraz sztubacki noise. Lubi również biegać.

Plastyka

Page 33: Nowe Zagłębie nr 1(31) styczeń – luty 2014

nr 1(31) styczeń – luty 2014 33

Plastyka

Page 34: Nowe Zagłębie nr 1(31) styczeń – luty 2014

nr 1(31) styczeń – luty 201434

Oskarowe nominacje jak zawsze wzbudzają wielkie emocje i dysku-sje. W tym roku do konkursu Akademii w kategorii najlepszy film przystąpią: Grawitacja, American Hustle, Zniewolony. 12 Years a Slave, Witaj w klubie, Nebraska, Kapitan Phillips, Ona oraz święcący trium-fy w kinach Wilk z Wall Street.

Ostatni tytuł jak magnes przyciąga większość widzów. Dlaczego? Odpowiedź jest prosta: reżyserem jest Martin Scorsese – twórca takich dzieł jak: Taksówkarz, Chłopcy z Ferajny, Gangi Nowego Jorku, Aviator, Wyspa Tajemnic czy Hugo i jego wynalazek. Co więcej, oprócz dosko-nałej reżyserii, film może poszczycić się doskonale znanym aktorem Leonardem DiCaprio, który gra tytułowego „wilka”.

Fabuła jest prosta i nie wymaga zbyt dużej uwagi od widza. Każdy

– kto wytrzyma prawie trzy godziny na sali – spokojnie za nią nadą-ży. Widzowie są świadkami historii życia opowiadanej przez główne-go bohatera. Życia, którego mogłoby się wydawać, pragnąłby każdy mieszkający w krainie snów (i nie tylko) – pełnego pieniędzy, a co za tym idzie również pełnego dóbr materialnych. One jednak nie po-jawiają się znikąd. Są wytworem inteligencji i sprytu głównej posta-ci – Jordana Belforta, który tworząc wokół siebie podziw zdobywa

„kolejne stopnie wtajemniczenia” na nowojorskiej giełdzie, które od-powiadają coraz większej ilości aut, prostytutek i narkotyków.

Cała fabuła filmu jest oparta na micie często wykorzystywanym w filmie tzw. self made mana, czyli inaczej mówiąc opowiada o ka-rierze „od pucybuta do milionera” – Belfort zaczyna swoją karierę maklera z przypadkowymi osobami, które nie mają nic wspólnego z prawdziwym „robieniem” pieniędzy. Nie potrafią sprzedać nawet wartego parę groszy długopisu. Jednak krok po kroku, młody biznes-men uczy ich, jakie zasady panują na giełdzie (kłamstwo, kłamstwo i jeszcze raz kłamstwo) tworząc grupę, z którą (albo z której) zbija mi-liony. Nie jest zaskoczeniem, że za swoje przekręty ląduje na kilkana-ście miesięcy w więzieniu – po wyjściu z niego jest znów uwielbiany i szanowany – i to nie przez ludzi z branży (których wydał w zamian za częściowe odjęcie kary), ale przez zwykłe osoby, być może pamię-tające jego wzburzająca krew w żyłach karierę (a niedostrzegające tego, że prawdopodobnie były jego ofiarami). Teraz on jest dostępny dla nich, upowszechniając tajniki technik sprzedażowych handlowca.

Gdyby film był miał być w pełni zgodny z przywołanym mitem, Bel-

fort powinien zostać długo żyjącym milionerem albo mógłby wraz ze swoim najbliższym współpracownikiem planować kolejne machlojki. Prawidłową końcówką filmu według konwencji filmu gangsterskiego, byłaby z kolei śmierć lub przynajmniej kara dożywocia dla Belforta.

Innym ważnym źródłem, z którego czerpie Scorsese, jest film gangsterski – i to nie ten klasyczny z lat trzydziestych, ale film gangsterski według Scorsesego. W swoich wcześniejszych dzie-łach reżyser łamie typowy mit gangstera – eleganckiego mężczyzny, sprzeciwiającego się władzy, za którym stoi wspierająca i potrze-bująca go społeczność. Był on często osobą, która omija obowią-zujące zakazy, zmienia dotychczasowy porządek i odnosi sukcesy w świecie, w którym zwykły zjadacz chleba musi borykać się z do-czesnymi problemami. U reżysera ten mit ulatuje, zostają mafiozi, którzy otwarcie gardzą zdradą, a potem sami zdradzają (np. Hen-ry Hill z „Chłopców z ferajny”) oraz pragną tylko się wzbogacić i odnieść sukces w mafijnych kręgach. Nie bacząc na wszystkich innych – mafioso staje się sam dla siebie najważniejszy. Henry Hill pozostaje anonimowym mieszkańcem osiedla domków jed-norodzinnych – dla niego jest to największa hańba – utracił swo-ją godność i chwałę. Jest nikim.

Nie inaczej jest z „wilkiem”. Belfort nie tylko walczy z systemem, oszukując go i kpiąc z niego, ale również czerpie zyski dla siebie, oszukując klientów, oraz wykorzystując swoich pracowników ( jest dla nich niczym pastor albo gwiazda filmowa). Nie interesu-je go nic innego poza coraz większą ilością pieniędzy, narkotyków i imprez. Jest bezwzględny w swoich poczynaniach i zachowuje zimną krew, nawet kiedy wydaje swoich najbliższych pracowni-ków. Sprzeciwia się władzom, ale tylko z własnych pobudek, a ko-biety traktuje przedmiotowo. Kończy jako podrzędny handlowiec, który nie może liczyć na podziw i aplauz, z którym miał do czy-nienia wcześniej – teoretycznie jest bohaterem zdegradowanym. Ale czy na pewno? Czy na jego twarzy widzimy żal rozgorycze-nie za dawnym światem? Czy na pewno jest to bohater ponoszą-cy klęskę? To pytanie pozostawiam otwarte...

Miła Skomra

W ręce self made mana – telefon zamiast karabinu. Czyli rzecz o  Wilku z  Wall Street

Film

Page 35: Nowe Zagłębie nr 1(31) styczeń – luty 2014

nr 1(31) styczeń – luty 2014 35

Prasa samorządowa czy prasa władz samorządowych?

Prasa samorządowa stanowi niezwykle istotny ele-ment lokalnych systemów komunikacyjnych, będąc w wielu przypadkach jedynym medium występu-jącym na danym terenie. Jednocześnie jest to pra-sa poddawana częstej krytyce, szczególnie z powo-du swojego upolitycznienia. W wielu przypadkach nazywa się ją wprost „tubą propagandową” władz lokalnych, którym zarzuca się wykorzystywanie publicznych środków dla promowania swojej dzia-łalności. Nierzadkie są też przypadki poddawania w wątpliwość sensu czy nawet legalności wydawania tego rodzaju periodyków. Książka jest próbą odpo-wiedzi, na ile rzeczywiście upolitycznione są treści zawarte w prasie samorządowej i jak do tego upo-litycznienia odnoszą się jej czytelnicy oraz jakie w związku z tym prasa samorządowa może spełniać funkcje dla lokalnych społeczności.

P. Szostok: Prasa samorządowa czy prasa władz sa-morządowych? Wydawnictwo Gnome, Katowice 2013.

Sosnowiec w czasie I wojny światowej

Przed prawie stu laty wybuchła I wojna światowa, która wywarła ogromny wpływ na dzieje i rozwój Sosnowca oraz losy jego mieszkańców. Z tej okazji warto przypomnieć wy-darzenia polityczne, gospodarcze, społeczne oraz związane z kulturą i oświatą z  tego okresu. Wiele z nich zatarło się w ludzkiej pamięci – nie należy o nich zapominać.

Niedawno staraniem sosnowieckiego muzeum ukazała się publikacja Z dziejów Sosnowca w latach 1914-1918 Zbigniewa Studenckiego, która porusza właśnie tę tematykę.

Składa się z kilku części. W pierwszej przedstawiono dzie-je Zagłębia Dąbrowskiego i  jego stolicy pod okupacją nie-miecką i austriacką oraz położenie i warunki socjalno-by-towe ludności. Część druga zawiera wspomnienia Fanny, żony Pawła Lamprechta i siostry braci Schönów, którzy na-leżeli do grona przemysłowców pochodzenia niemieckiego kładących podwaliny pod rozwój Sosnowca na przełomie XIX/XX w. Losy swoje i członków najbliższej rodziny w cza-sie wojennej zawieruchy ukazane zostały w sposób ciekawy nie tylko poprzez pryzmat codziennego życia, ale również na szerszym europejskim tle. Oczywiście nie są one pozba-wione pewnej dozy subiektywizmu, ale ich autorka miała do tego całkowite prawo.

Część trzecia to krótki kronikarski zapis ponad stu wyda-rzeń z lat 1914–1918. Natomiast czwarta część to alfabetyczny wykaz 94 sosnowiczan – legionistów Józefa Piłsudskiego uro-dzonych w granicach obecnego miasta wraz Z krótkimi not-kami biograficznymi. W chwili wybuchu wojny ich przecięt-ny wiek wynosił ponad 18 lat, a blisko 40 procent stanowiły osoby liczące 18 i mniej lat. Wśród tej grupy znajdowali się najmłodsi, chłopcy 15-16 letni, których było 14. Kończąc war-to dodać że grupa 18 legionistów z prezentowanego wykazu, co stanowi bli-sko 20 procent całości, zginę-ła lub zmarła z odniesionych ran wa lcząc o   wskrzesze-nie niepodle-głej Polski.

Wydawnic-two ukazało się w ramach reali-zowanego w tym roku przez so-s n o w i e c k i e Muzeum wie-lozadaniowego projektu „Legio-ny Piłsudskiego w Zagłębiu Dą-browskim”.

Recenzja

Page 36: Nowe Zagłębie nr 1(31) styczeń – luty 2014

nr 1(31) styczeń – luty 201436

Kiedy przyjdą dobre czasy? Zgodnie z prognozą premiera naszego rządu przyjdą za osiem lat. Jeżeli spojrzy-my na zestawienie najbogatszych państw świata, gdzie bogactwo jest mierzone glo-balnym PKB, to jesteśmy na 21. miejscu z kwotą 801 mld dolarów. Na czele listy są oczywiście Stany Zjednoczone i Chiny. Czyli ośmiu lat potrzebujemy na awans o jedną pozycję.

Zawsze uczę moich studentów, że dane statystyczne trzeba umieć interpretować. Jeżeli interesuje nas poziom życia, czyli zamożność obywateli, to pod względem PKB per capita (na głowę) jesteśmy nie-stety na 47. miejscu. Daleko za naszymi sąsiadami: Czechami, Słowacją. Pozornie wszystko się zgadza. Premier nie powie-dział, że Polska wejdzie do najbogatszych krajów świata, tylko że dokonamy skoku cywilizacyjnego. Jeżeli jedno miejsce z 21. na 20., to ten skok – to się zgadzam. Jeżeli jednak z 47. mamy się znaleźć na 20., to będzie trudno. Tym bardziej, iż inne kra-je nie chcą czekać, tylko też rosną w siłę.

Liczymy na efektywne wykorzysta-nie środków unijnych w perspektywie 2014–2020. Problem leży w tej efektyw-ności. W poprzedniej perspektywie fi-nansowej znaczne fundusze były prze-znaczone na rozwój regionalny. Jednak jak dotąd, dystans między Polską A i B pozostał niezmienny, a o inwestycjach prorozwojowych pisano tylko w planach i założeniach. Owszem, wiele inwestycji było trafionych, ale na utrzymanie wie-lu z nich gminy, powiaty i województwa nie mają środków.

Na szczęście z gospodarki płyną opty-mistyczne sygnały. Ten rok ma być ła-twiejszy. W gospodarce pojawiają się oznaki ożywienia. Recesja po sześciu la-tach opuszcza Europę. Obserwując opu-blikowane wskaźniki koniunktury PMI dla Polski i Europy można spodziewać się poprawy sytuacji gospodarczej. Przedsię-biorcy mają zamiar zwiększyć produkcję i zatrudnienie. Komisja Europejska pro-gnozuje, że polska gospodarka będzie się rozwijała w tym roku w tempie 2,5%, zaś nowy minister finansów uważa, że wzrost PKB może wynieść 3,0%. Czy wzrost ten przełoży się na spadek bezrobocia. Na pewno tak, ale nie w takich rozmiarach,

jak oczekujemy. Ryszard Petru – prze-wodniczący Towarzystwa Ekonomistów Polskich, twierdzi, iż ten rok będzie na-dal rokiem rynku pracodawców. Dopiero w 2015 roku możemy oczekiwać równo-wagi na rynku pracy. Jednak bezrobocie nadal nie spadnie poniżej 10%. Według Petru powodem jest to, że mamy bezro-bocie strukturalne, tzn. niedopasowanie kwalifikacji bezrobotnych do potrzeb ryn-ku pracy. Trzeba też wyraźnie powiedzieć, iż dopiero wzrost gospodarczy w tem-pie 5,0%, 6,0% powoduje zdecydowany wzrost zatrudnienia i spadek bezrobocia. A na taki musimy jeszcze trochę poczekać.

Tylko czy będą czekać młodzi wykształ-ceni Polacy? Prawie co drugi Polak w wie-ku od 19 do 34 lat nie ma pracy. W ciągu ostatnich dwudziestu lat odsetek młodych Polaków kończących studia zwiększył się z 7,0% do 39%. No i co z tego, jak nie ma dla nich pracy. Wciąż przybywa wyjeżdża-jących. W 2012 roku z Polski wyjechało 120 tys. obywateli – to tyle, ile mieszka w średniej wielkości mieście. Być może rząd zrozumiał, że musi szybko podjąć działania w celu zatrzymania młodych Polaków w kraju i ograniczania bezrobo-cia. Na 2014 rok zapowiedziano ograni-czenie tzw. umów śmieciowych i oskład-kowanie umów-zleceń. Dla pracowników może to i dobre, ale przedsiębiorcy, szcze-gólnie mali i średni, jak nie będą zatrud-niać na „śmieciówki”, to będą zatrudniać na czarno, czyli bez umów. Często nie po to, aby oszukać ZUS, tylko dlatego, że ich po prostu nie stać na płacenie wysokich składek i podatków. Rząd zaplanował rów-nież wprowadzenie „bonu migracyjnego” w wysokości 7,5 tys. dla osób szukających pracy w innej miejscowości. Nie wiem tyl-ko, czy rząd zdaje sobie sprawę na co temu poszukującemu pracy te 7,5 tys. wystarczy. Czy za taką kwotę wynajmie mieszkanie dla siebie i rodziny i będzie mógł prze-nieść się z dotychczasowego miejsca za-mieszkania. Wiem, lepiej tyle niż nic, ale kwota ta jest zdecydowanie za skromna. Kolejna propozycja to 10 tys. dla ewentu-alnego pracodawcy, który zatrudni młodą osobę. Widzimy, iż rząd podejmuje nie-śmiałe kroki w celu zatrzymania młodych, wykształconych Polaków w kraju. Myślę, że sprawa jest na tyle poważna, iż trzeba działać śmiało i z dużą determinacją, aby młodzi i wykształceni ludzie mieli pracę w Polsce, a ich wiedza i przedsiębiorczość

służyła naszym przedsiębiorstwom, które muszą być innowacyjne, aby konkurować na międzynarodowym rynku.

Jadwiga Gierczycka

A PRAWO, PRAWO MIAŁO ZNACZYĆ?Szanowni Państwo, chciałbym na wstępie wyjaśnić, że moje felietony nie dotyczą po-jedynczych osób czy stanowisk, które pia-stują, zarabiając w ten sposób na utrzyma-nie własne i swojej rodziny. Jeżeli opisane w felietonach przypadki, różnego rodza-ju idiotyzmy czy buble prawne ktoś bierze do siebie, to jest to jego osobistą sprawą, a może i refleksją, lecz nie było to moim zamiarem. Jeżeli krytykuję, to po to, aby wytknięte błędy naprawiono lub aby spo-łeczeństwo zrozumiało w jakim państwie żyje i kto to robi, że jest tak jak jest. Cho-ciaż może być lepiej, ale nikomu na tym nie zależy. Usta polityków i władz admi-nistracyjnych są pełne sloganów, frazesów i bzdur, którymi nas częstują, bo są bezkar-ni. Wszyscy chcą dobrze, a wychodzi jak zwykle i nie należy pokazywać im błędów, bo się obrażą i nic nie będą chcieli robić, tylko brać pieniądze, które im się będą na-leżały w wyniku zawartych umów o pracę.

Felieton

Page 37: Nowe Zagłębie nr 1(31) styczeń – luty 2014

nr 1(31) styczeń – luty 2014 37

Coraz więcej Polaków żyje na kredyt lub dzięki kredytom, czyli mamy społeczeń-stwo zadłużone na olbrzymie kwoty, się-gające kilku miliardów PLN. I co? I NIC!!!

Czy ktoś wyciąga z tego faktu wniosek dlaczego? Kto na tym fakcie traci, a kto zarabia? Czy Państwo Polskie? Czy oso-by prywatne? Czy polskie banki, czy inne podmioty finansowe? A może tak ma być i wszystko jest w najlepszym porządku, a ja się czepiam nie wiadomo po co? Co innego jest zadłużenie inwestycyjne, ale tym tematem nie chce się zajmować, wielu Polaków zadłuża się aby przeżyć, aby się wyleczyć, aby pomóc dzieciom zatrudnio-nym albo i nie na umowę śmieciową, na którą żaden bank nie udzieli im kredytu.

Zarabiają wszyscy poza państwem pol-skim. Czy wiecie Państwo, że już nie ma banku, którego właścicielem jest nasze państwo? Że firmy finansowe, tzw. para-bankowe powstają dla tych, którym bank nie udzieli kredytu czy pożyczki? A takich jest coraz więcej.

Premier zapowiada, że w 2014 roku kolejki do lekarzy specjalistów zostaną skrócone do minimum. Nie wiem, jak to zrobi, ale ubodzy będą mieli szansę prze-życia. Bo to ich nie stać na płatną służbę zdrowia, która się rozwija (przez kilku-miesięczne kolejki) i do której również są zapisy i terminy. Co ma zrobić biedny, który się chce leczyć, a nie ma na ten cel pieniędzy? Zadłuża się i leczy się prywat-nie. Później traci mieszkanie, samochód itd., bo nie ma środków finansowych, aby dług spłacić. Ale przecież mamy sądy, pra-wo egzekucyjne, komornicze i Bóg jedy-ny wie jeszcze, jakie inne przepisy windy-kacyjne, które mają służyć społeczeństwu. Spróbujcie złożyć skargę na czynności ko-mornicze – egzekucyjne do sądu, przy któ-rym komornik działa. Życzę sukcesów, aby Wasza skarga została rozpatrzona pozy-tywnie. Ale przecież prawo Wam pozwala wnosić skargi, zażalenia, odwołania, pro-testy. Tylko jaki jest ich rezultat? Najczę-ściej ten sam. Negatywny dla skarżącego.

Długami się handluje, gdyż są to wie-rzytelności, którymi obrót gospodarczo-fi-nansowy przewiduje prawo. A więc firma zajmująca się windykacją wierzytelności po 5-10 latach powstania zobowiązania finansowego kupuje od wierzyciela taki dług, wnosi pozew o wydanie nakazu za-płaty do tzw. e-sądu w Lublinie (elektro-nicznie), który wydaje „nakazy zapłaty”, jak

leci, wszystkim, którzy wnieśli w systemie elektronicznym powództwo. Nie bada on, czy wierzytelność nie jest przeterminowa-na. Nie sprawdza adresu, czy jest aktualny itd., itp. Wydaje „nakaz zapłaty” na oso-bę nic nie wiedzącą o tej czynności sądu, bo zmieniła w czasie 10 lat adres. Nie ma możliwości odwoławczych, bo nic o wy-danym „nakazie zapłaty” nie wie. Firma, która posiada taki „nakaz zapłaty”, czeka na uprawomocnienie się tego dokumentu, wnosi o nadanie klauzuli natychmiastowej wykonalności i przekazuje po otrzymaniu powyższych danych do egzekucji komorni-czej, zatrudniając radcę prawnego lub ad-wokata celem sporządzenia wniosku egze-kucyjnego, któremu komornik przyznaje wynagrodzenie za tę czynność i potrąca Wam w ramach prowadzonej egzekucji. Oczywiście, takie działania są niezgodne z obowiązującym prawem, ale są i cieszą się wielką popularnością pośród „cwania-ków”, którzy stworzyli sobie z nieszczęścia ludzkiego całkiem dochodowy interes. Te firmy to najczęściej jakieś Niestandaryzo-wane Fundusze Powiernicze Otwarte lub Zamknięte z siedzibą na Arubie, Seszelach, Luxemburgu, Holandii itp. Nawet jak wy-gracie Państwo po 3-latach procesowania się z komornikiem, to dowiecie się, że Wa-sze należności zostały przekazane wierzy-cielowi. I co teraz? I NIC!!!

Należy wynająć kancelarię prawną na Arubie, Seszelach, Luxemburgu czy innym państwie, zapłacić im i dochodzić swoich praw, aby odzyskać niezgodnie z prawem polskim zabrane pieniądze. A za co? To już nikogo nie interesuje. Przecież może-cie wziąć następną pożyczkę z firmy pa-rabankowej, zapłacić i sądzić się przez ileś lat. Zauważcie Państwo, ilu ludziom dali-ście zatrudnienie i możliwość zarobienia z Waszych pieniędzy. Tylko co Wy z tego macie? Nieszczęście, zgryzotę, zawał serca, eksmisję z mieszkania i następny dług do spłacenia, który znów po 10-latach nabę-dzie firma windykacyjna z Aruby czy Se-szeli. I CO? I NIC?

Kto pozwala na takie praktyki? Kto za tym stoi? Gdzie polscy prawnicy, posło-wie czy Ministerstwo Finansów? A tak się dzieje. Polska z dochodów uzyskiwanych przez te firmy w wyniku swej haniebnej działalności nie ma nic, bo oni podatki płacą w miejscu, gdzie jest ich siedziba, a nie w Polsce. Komu zależy na tym, aby prawo było świadomie łamane? Czyżby to

były działania lobbystów? Kiedyś mówiono – łapówkarz, dzisiaj jest to lobbysta. Jaka ład-na nazwa, zresztą taka jak wiele innych. Kie-dyś było wydarzenie, a dzisiaj robi się „iwent”. Kiedyś były wnioski i zadania do realizacji, dzisiaj są projekty, które się pisze i składa, ale nie wiadomo czy się zrealizuje i otrzyma się (bez lobbysty) na ten cel pieniądze.

Przestrzegam wszystkich czytelników przed łatwymi i szybkimi pożyczkami, nieuczci-wymi pracodawcami oraz polskim e-sądem i komornikiem, współdziałającym z firmami windykacyjnymi z siedzibą poza Polską. Nie wierzcie im i czasami nie zaufajcie lobbyście

– czego sobie i Państwu życzę.

Michał Kręcisz

I po co ta Legia?Spotkałem się z opiniami, że Zagłębie Sosnowiec na współpracy z Legią Warszawa wyjdzie jak Za-błocki na mydle. I zacząłem się zastanawiać, rze-czywiście, po co nam tu ta Legia?

Przypomnijmy jednak trochę faktów jesz-cze z wiosny ubiegłego roku. Niespodziewa-nie doszło do zmiany prezesa Zagłębia – Lesz-ka Baczyńskiego zastąpił Marcin Jaroszewski. A wkrótce gruchnęła informacja, że klub ze stolicy kupił ten z Sosnowca. Co niektórzy snuli świetla-ne wizje, że to świetnie, bo pieniądze plus niektó-rzy piłkarze z Warszawy zapewnią szybki awans do pierwszej ligi. Inni ponuro wieszczyli, że wręcz przeciwnie – Zagłębie, jak to się dzieje często w zachodniej Europie, będzie takim farmerskim klubem, czyli mówiąc wprost rezerwami Legii. I w żadnym przypadku nie będzie mowy o jakich-kolwiek awansach. Wręcz przeciwnie, nasz klub będzie traktowany przez warszawski jak kiedyś zamorska kolonia, z której trzeba wycisnąć co się tylko da, czyli zabrać najlepszych zawodników.

Wtedy za stosowne uznał zabrać głos nowy pre-zes. – Zachowujemy pełną samodzielność organi-zacyjną i prawną  jako klub, nie ma żadnej inge-rencji Legii w Zagłębie Sosnowiec, podejmujemy tylko  aktywną współpracę – mówił na specjalnie zwołanej konferencji prasowej Jaroszewski. I do-dał: – Chcę rozwiać wątpliwości wszystkich ki-biców – pierwsza drużyna pozostaje całkowicie autonomiczna. Nie ma mowy o jakiejkolwiek in-gerencji ze strony Legii czy przejęciu klubu. Cho-dzi głównie o działania związane ze szkoleniem młodzieży i marketingiem. Zielone światło na re-alizację tego przedsięwzięcia dał działający z roz-machem prezes Legii, Bogusław Leśnodorski. Li-

Felieton

Page 38: Nowe Zagłębie nr 1(31) styczeń – luty 2014

nr 1(31) styczeń – luty 201438

czymy na skorzystanie nieco z blasku Legii i przyciągnięcie sponsorów. Będziemy mogli wypożyczyć kogoś z szerokiej kadry warszaw-skiej drużyny, ale nie będziemy opierać nasze-go zespołu na zawodnikach Legii. Będą to poje-dyncze przypadki, piłkarze, których poleci nam trener Jan Urban. Zagłębie w ostatnim czasie poczyniło znaczący postęp, chyba największy spośród drużyn pierwszych trzech lig. Mamy potencjał i chcemy go wykorzystać awansując do I ligi, potem do Ekstraklasy.

Obecna na tej konferencji pani wiceprezy-dent Sosnowca, Agnieszka Czechowska-Kopeć, przedstawiła stanowisko w imieniu miasta, wła-ściciela klubu przecież. – Ten projekt przepro-wadzany jest z myślą o korzyściach dla Zagłę-bia, liczymy na rozwój klubu i stworzenie dla niego nowych możliwości. Chcemy wyraźnie zaznaczyć, że nasza współpraca oparta jest na partnerstwie. My dajemy tereny, czyli boiska, a od Legii otrzymujemy „know-how”, a więc założenia dotyczące szkolenia.

To nie do końca wszystkich uspokoiło, zwłaszcza tych związanych z klubem od wie-lu lat. Ich podstawowy argument jest taki: po co nam jakieś wzorce z Warszawy, jak w So-snowcu od lat jest wspaniała praca z młodzie-żą. I jakby na potwierdzenie tej opinii w lipcu ubiegłego roku 20-letni wychowanek Zagłę-bia, Michał Grunt, podpisał 4-letni kontrakt ze Sportingiem Braga, czwartą drużyną ligi por-tugalskiej. Co prawda sosnowiczanin zwrócił uwagę Portugalczyków dopiero grając w Po-lonii Warszawa, gdzie został królem strzel-ców Młodej Ekstraklasy, ale „szlify” zdoby-

wał przecież przy Kresowej. Portugalskiej ligi Grunt jeszcze nie podbił, bowiem gra w rezer-wach Sportingu w II lidze, ale w grudniu zdo-był pierwszego gola. Wszystko więc jeszcze przed nim. Tak jak wszystko było przed wie-loma chłopakami z Sosnowca, którzy w ostat-nich latach próbowali podbić boiska krajowe i zagraniczne.

I tu wyleję kubeł zimnej wody na głowy tych, uważających, że w Zagłębiu – jak to barwnie mawiał zawsze Leszek Baczyński – na pełnych obrotach pracuje fabryka produkująca młodych piłkarzy. Tak, być może rzeczywiście produku-je, ale poza wspomnianym Gruntem żadnego wybitnego nie wyprodukowała. Nie ma sosno-wiczan w żadnych reprezentacjach juniorskich i młodzieżowych. Ostatnimi byli Rafał Pietrzak i Adrian Marek. Szybko trafili do ekstraklaso-wych klubów, ale w nich nie zaistnieli. W czo-łowych polskich klubach praktycznie nie ma zawodników, którzy mieliby w swoich CV not-kę, że zaczynali w Zagłębiu Sosnowiec. Gdzie więc podziewa się cała masa tych, którzy koń-czą wiek juniora? Grają, jak najbardziej – w licz-nych klubach zagłębiowskich w A klasach i li-gach okręgowych. Czy to nie daje do myślenia, dlaczego tak się dzieje?

Tym bardziej musi dawać do myślenia  jeżeli widzi się na boiskach przy Kresowej setki trenu-jących chłopaków od lat… trzech do kilkunastu. A ich trenerami nie są przypadkowi ludzie, lecz najczęściej byli piłkarze z odpowiednimi papie-rami. Gdzieś musi więc być błąd, powodujący, że fabryka o nazwie Zagłębie nie „wyproduko-wała” towaru na eksport. Czy zmieni się to po

otrzymaniu od Legii wspomnianego przez pa-nią wiceprezydent „know-how”? Przekonany jest o tym prezes Jaroszewski, który przekony-wał niedawno radnych Sosnowca, starając się o kolejny zastrzyk finansowy z miasta dla klu-bu. Obiecywał, że te pieniądze nie pójdą na po-zyskiwanie weteranów boisk, mających pomóc wywalczyć awans. W skrócie jego wystąpienie można przedstawić tak: „Chcemy, żeby Zagłę-bie wychowywało piłkarzy, którzy są w stanie dać swoją grą radość sosnowieckim kibicom, a w przyszłości – poprzez transfery – przyno-sić dochód klubowi”.

Tak jak Legia Warszawa właśnie, która na przestrzeni kilku lat sprzedała do zagranicz-nych klubów – za duże pieniądze – kilku swo-ich młodych piłkarzy. Jak chociażby w ostatnich dniach Dominika Furmana za blisko trzy mi-liony euro do Francji. Nie zrzędźmy więc, nie szukajmy dziury w całym, tylko poczekajmy na efekty współpracy. Bo od kogo się uczyć jak nie od mistrza? A Legia Warszawa mistrzem Polski przecież jest!

Andrzej Wasik

Pan i pani, czyli o dodatkachPan spoglądał ze skupieniem w telewizor i prze-żywał traumatycznie wraz z całym oburzonym społeczeństwem informacje o kolejnych tra-gediach na polskich drogach spowodowanych przez nietrzeźwych kierowców.

– Kochanie, koniecznie muszę kupić alko-mat – ogłosił pan mocnym głosem.

– Przecież jesteś abstynentem – pani zdzi-wiła się szczerze.

Pan postanowił bowiem stanowczo z nowym, 2014 rokiem zrezygnować z delektowania się jednym kieliszkiem wina po obiedzie. I rzeczy-wiście, przyrzeczenia bohatersko dochowywał.

– A czyż nie jest możliwym bierne picie? – pan uniósł wysoko lewą brew, podkreślając tym samym swoje wątpliwości. Jeśli jest bierne pale-nie, zatem musi być także bierne picie. Nasuwa

się oczywisty wniosek – w polskim powietrzu musi być ładnych kilka promili, więc wolę nie ryzykować. Postanowiłaś przecież zabrać mnie na zakupy do Tesco.

– Może faktycznie masz rację, mój miły – za-stanowiła się pani. Zdecydowanie preferuję trzeź-wego kierowcę. Jednak zastanawiam się, czy ten alkomat będzie właściwie skalibrowany? Jeśli to, co mówisz o zawartości polskiego powietrza, jest faktem, to żaden alkomat nie pomoże. Zrobisz kilka głębszych wdechów i już się zanietrzeź-wisz – pani wyraziła swoją racjonalną obawę.

– Jednak pan premier musi mieć rację. A to on właśnie zaproponował obowiązkowe posia-danie alkomatu w każdym samochodzie – pan z wypiekami przejęcia bronił niczym Spartanin Termopili swojego stanowczego postanowienia.

– Jeśli tak, to zupełnie inna sprawa – zasta-nowiła się pani. On taki mądry i przystojny. Sta-nowczy i efektywny. I wie, co mówi – zachwyci-ła się rozmarzona.

– Szkoda, że o tobie nie można tego powie-dzieć – dodała pod noskiem delikatnie upudrowa-nym, jednak nie na tyle cicho, by pan nie usłyszał.

– Słyszałem – potwierdził zdruzgotany, bo poczuł, że cały jego świat, zbudowany na zasa-dach miłości do pani i przekonaniu o szczerej wzajemności, legł w gruzach.

Pani wzruszyła lekceważąco krągłymi ra-mionkami, dając dowód, że zupełnie nie przej-muje się niezadowoleniem pana – prawda w oczy kole – prychnęła dobijająco.

– To ja nie jadę – pan zgłosił votum sepe-ratum głosem zbitego psa. Zresztą – postano-wił bohatersko zawalczyć o swoje racje – żaden szczery patriota nie będzie popierał tych wred-nych Angoli, którzy tyle razy już zawiedli nasz ukochany kraj. A myśmy im niebo nad Anglią bohatersko bronili – wykrzyknął z patriotycz-nym przekonaniem.

– Kiedy to było? – pani wykrzywiła prze-śliczny wykrój ust podkreślony ekskluzywną po-

Felieton

Page 39: Nowe Zagłębie nr 1(31) styczeń – luty 2014

nr 1(31) styczeń – luty 2014 39

madką beju star. Nie była to, niestety, KissKiss Gold and Diamonds, z dodatkiem złota i dia-mentów, po której podwójny pocałunek musi być zabójczy. W tej chwili pan spojrzał na nią z takim apetytem, że obawiała się, iż może się odważyć zbrukać jej perfekcyjnie umalowane usta. Spojrzała przenikliwie i… się nie odważył.

– Ale było – syknął odważnie pan. I nawet nie pozwolili naszym lotnikom, którzy ocalili im d... – no, dumę – zmienił zdanie pod karcą-cym wzrokiem pani – uczestniczyć w paradzie zwycięstwa. A teraz chcą biednym, pracowi-tym Polakom, którzy znów obronili Brytyjczy-ków przed kryzysem ekonomicznym i demo-graficznym, wyręczając angielskich nierobów swoją energią, zaradnością, pracowitością, po-mysłowością, sumiennością, gorliwością, pożą-dliwością, efektywnością, obowiązkowością…

– Coś się tak z-ościł – przerwała ironicznie elokwentne nagromadzenie epitetów w najpraw-dziwszej epifanii polskiej pracowitości. Faktycz-nie nasz naród słynie z zapobiegliwości – znów jej toczone ramionka drgnęły lekceważąco.

– No nie! – pan postanowił zaprotestować stanowczo. Mam tego zdecydowanie dość. Jak możesz tak deprecjonować swoich rodaków, któ-rym angielskie niewdzięczne pasożyty próbują odebrać absolutnie przynależne, przez Unię Eu-ropejska zatwierdzone, przywileje. Co ja mówię… Bynajmniej nie przywileje, lecz należne, wypra-cowane w pocie czoła na angielskich zmywakach, zbieraniu anglosaskich warzyw, przy opróżnianiu brytyjskich szamb, dodatki na dzieci. A dzieci my nad życie kochamy, bo dzieci to przyszłość nasza. To nadzieja, to nasz ród.

– Sam jakoś dzieci nie chcesz mieć – syknę-ła pani jadowicie.

– Kochanie. Jak to nie chcę? Bardzo chcę, ale sama wiesz – pan zaczął desperacko mataczyć

– nie w tej chwili. Może gdy będziemy w dwu-dziestce najbogatszych krajów świata. Pan pre-mier to obiecał.

– Jeśli pan premier – zmieniła ton pani… – to i ja poczekam.

– Wątpię, żebyś się doczekała. Zegar biolo-giczny tyka bezlitośnie – szepnął pan tak cicho,

że mgły unoszące się letnim porankiem nad po-łoninami w blasku wstającego równie bezsze-lestnie słońca były bardziej głośne. Więc pani nie usłyszała.

Zbigniew Adamczyk

Porady prawne

Kwestie opłat, zasad i trybu pobierania kosztów są-dowych w sprawach cywilnych

Witam Państwa, w dzisiejszym artykule przed-stawię zagadnienie opłat, zasad i trybu po-bierania kosztów sądowych w sprawach cy-wilnych, o które Państwo często się pytacie.

Przedmiotową kwestię reguluje Ustawa z dnia 28.07.2005 r. o kosztach sądowych w sprawach cywilnych (Dz.U. nr 167,poz. 1398 z późn. zm.).

Zasadą jest, że do uiszczenia kosztów są-dowych obowiązana jest strona, która wno-si do sądu pismo podlegające opłacie lub po-wodujące wydatki.

Opłatę należy uiścić przy wniesieniu do sądu pisma podlegającego opłacie.

Zgodnie z art. 3 ust. 2 Ustawy o kosztach sądowych w sprawach cywilnych – opłacie podlegają w szczególności następujące pisma:

1) pozew i pozew wzajemny,2) apelacja i zażalenia,3) skarga kasacyjna i skarga o stwierdze-

nie niezgodności z prawem prawomocne-go orzeczenia,

4) sprzeciw od wyroku zaocznego,5) zarzuty od nakazu zapłaty,

6) interwencja główna i uboczna,7) wniosek:a) o wszczęcie postępowania nieproce-

sowego,b) o ogłoszenie upadłości,c) o wpis w Krajowym Rejestrze Sądo-

wym i w rejestrze zastawów oraz o zmianę i wykreślenie tych wpisów,

8) Skarga,a) o wznowienie postępowania,b) o uchylenie wyroku sądu polubownego,c) na orzeczenie referendarza sądowego,d) na czynności komornika.Zgodnie z art. 3 ust. 3 Ustawy o kosztach

sądowych w sprawach cywilnych – opłacie podlega wniosek o wydanie na podstawie akt: odpisu, wypisu, zaświadczenia, wycią-gu, innego dokumentu oraz kopii, a nadto wniosek o wydanie odpisu księgi wieczystej.

W zależności od rodzaju sprawy opłata może być stała, stosunkowa lub podstawowa (art.11 Ustawy o kosztach sądowych w spra-wach cywilnych).

W dalszej części artykułu przedstawię do-kładnie opłaty co do wysokości wszystkich rodzajów spraw

(reguluje dział 2 ustawy).Art. 22 brzmi: opłatę stałą w wysokości 40

zł pobiera się od zażalenia na postanowienie w przedmiocie:

1) oddalenia wniosku o wyłączenie sę-dziego lub ławnika,

2) skazania na grzywnę strony, świadka, biegłego, tłumacza lub innej osoby oraz od-mowy zwolnienia od grzywny,

3) przymusowego sprowadzenia lub aresz-towania świadka oraz odmowy zwolnienia od przymusowego sprowadzenia,

4) wynagrodzenia i zwrotu kosztów ponie-sionych przez biegłego, tłumacza i kuratora

5) należności świadka.Art. 23: opłatę stałą w kwocie 40 zł po-

biera się od:1) wniosku o wszczęcie postępowania nie-

procesowego lub samodzielnej jego części, chyba że przepis szczególny stanowi inaczej,

2) apelacji, zażalenia, skargi kasacyjnej, skargi o wznowienie postępowania i skargi

Felieton

Page 40: Nowe Zagłębie nr 1(31) styczeń – luty 2014

nr 1(31) styczeń – luty 201440

Poezjao stwierdzenie niezgodności z prawem pra-womocnego orzeczenia w sprawie, w której postępowanie nieprocesowe zostało wszczę-te z urzędu,

3) wniosku o przeprowadzenie postępo-wania pojednawczego,

4) wniosku o zabezpieczenie dowodu.Art. 24: opłatę w wysokości 300 zł pobie-

ra się od wniosku o:1) ustalenie, że orzeczenie sądu państwa ob-

cego lub rozstrzygniecie innego organu pań-stwa obcego podlega lub nie podlega uznaniu,

2) stwierdzenie wykonalności orzeczenia sądu państwa obcego lub rozstrzygnięcia in-nego organu państwa obcego albo ugody za-wartej przed tym sądem lub organem lub za-twierdzonej przez ten sąd lub organ,

3) uznanie lub stwierdzenie wykonalności orzeczenia sądu polubownego lub ugody za-wartej przed tym sądem,

Opłatę stałą w kwocie 200 zł pobiera się od wniosku o dokonanie przez sąd czynno-ści w trakcie postępowania przed sądem po-lubownym niewymienionych w ust.1.

Art. 25: opłatę stałą w wysokości 100 zł pobiera się od:

1) skargi na czynności komornika,2) zażalenia na odmowę dokonania czyn-

ności notarialnej.

Opłatę od skargi na orzeczenie referenda-rza pobiera się w wysokości opłaty od wnio-sku o wydanie tego orzeczenia, nie więcej jed-nak niż 100 zł.

Dział 3Wysokość opłat w procesieRozdział 1Sprawy z zakresu prawa cywilnego i ro-

dzinnegoArt. 26: opłatę stałą w kwocie 600 złotych

pobiera się od pozwu o :1) rozwód,2) separację,3) ochronę dóbr osobistych,4) ochronę niemajątkowych praw autorskich,5) ochronę niemajątkowych praw wyni-

kających z uzyskania patentu na wynalazek, prawa ochronnego na wzór użytkowy, prawa rejestracji wzoru przemysłowego lub zdobni-czego, prawa ochronnego na znak towarowy, prawa z rejestracji na oznaczenia geograficz-ne, prawa z rejestracji topografii.

Ponadto art.27 ustawy brzmi: opłatę stałą w kwocie 200 zł pobiera się w sprawach m.in. o:

1) ustalenie istnienia lub nie istnienia mał-żeństwa,

2) unieważnienie małżeństwa,3) rozwiązanie przysposobienia,4) unieważnienie uznania dziecka,

5) zaprzeczenie uznania ojcostwa lub ma-cierzyństwa.

Ponadto w sprawie podlegającej rozpo-znaniu w postępowaniu uproszczonym po-biera się opłatę stałą od pozwu, przy wartości przedmiotu sporu lub wartości przedmiotu umowy, a od apelacji, przy wartości przed-miotu zaskarżenia:

1) do 2000 zł – 30 zł,2) ponad 2000 zł do 5000 zł – 100 zł,3) ponad 5000 zł do 7500 zł – 250 zł,4) ponad 7500 zł – 300 zł.W kolejnym artykule spróbuje Państwa

zapoznać z wysokościami opłat w sprawach z zakresu prawa pracy i ubezpieczeń społecz-nych, w sprawach z zakresu prawa rzeczo-wego, stwierdzenia spadku, wysokości opłat w postępowaniu zabezpieczającym, upadło-ściowym, układowym i naprawczym oraz możliwości zwrotu opłaty sądowej, zwolnie-nia z kosztów ze względu na sytuację mate-rialną strony sporu. Tradycyjnie zapraszam na darmowe porady prawne w środy w biu-rze SLD przy ulicy Mościckiego 14 w godzi-nach od 15 do 17.

Radca prawny Jacek Chomicz

Dobranoc

Spłynęła łzaNa pożółkłą kartęWspominającą światSzlochanie po nocachTęsknotę cierpieniaSprzed siedemdziesięciu lat

Cisza muzyką jest najpiękniejszą...?Być może wszędzieAle nie tamGdzie po głuchej seriiTysięcy strzałówZamilknął katyński las.

Spłynęła łzaZgasiła płomieńTlący się żywo nad wspólną mogiłąLecz przetrwa wspomnienieO żołnierzu którego ciało podCzarną ziemią się kryło.

Śmierć wyciągnęła zakrwawione ręceCzaszkę na wskroś przeszywając

Spłynęła łzaNa wieczną wartę żołnierzu idźDobranoc

...

Tu, u Boga – tylko cisza.Nie ma huków armat, krwi...Tam, na dole, czaszki, zgliszczai Rudego głośny krzyk.

I ta torba pełna listów...,,Tato, żyję, wszystko dobrze.Pozdrów matkę, bywaj zdrów”Daj im swe królestwo, Boże!

Tu, u góry, widać lepiej...ziemia to niejasne lustro.Moja matka! Grób, płomienie,jak mi tu bez Ciebie pusto...

Słyszę kroki. To Bóg Ojciec zmierza ku mnie, już tu jest:,,Dam Ci cały niebios skarbiec,powiedz tylko, czego chcesz”

Ja podnoszę smutne oczy:,,Ojcze, czy to rzecz możliwa, żeby tu, za dnia i w nocymoja matka ze mną była?”

Bóg zamyślił się, zasępił,po czym rzecze do mnie tak:,,Doskonale wiem, jak tęsknisz,jednak jeszcze nie jej czas”

W dół spoglądam jak przez mgłę...oczy przesłaniają łzy.Matki dłoń trzyma lilijkę,w grobie mój harcerski krzyż

Tu, u Boga – tylko cisza...nie ma huków, matki łez...tam, na dole – płomień znicza.Mamo, czuwaj... to nie kres...

Agni

eszk

a Suc

hy

Page 41: Nowe Zagłębie nr 1(31) styczeń – luty 2014

nr 1(31) styczeń – luty 2014 41

Bez sprawdzenia alkomatem poziomu wczo-rajszego dnia w krwi, wyruszyliśmy land roverem na podbój Bieszczadów. Akurat zima zdecydowa-ła, że zabarwi szarość najpóźniejszej od lat jesieni i pobieli świat cudownie czystą bielą, niczym pro-szek OMO – mistrz prania nie do…

Pizgało śniegiem aż strach, ziąb, że ptaszek się schował do środka brzucha i trzeba było lać na siedząco, a szybko, żeby mocz zamarzając, nie rozwalił cewy.

Trafiliśmy do baru w Cisnej. Drewniany cud ar-chitektury bieszczadzkiej, czyli coś przede wszyst-kim funkcjonalnego, ale niekoniecznie pięknego. Pośrodku budowli drzwi. Na nich napis – wejście z boku. Aha. Drzwi frontowe to drzwi zapasowe. Niech i tak będzie. Ruszamy po odśnieżonym kawałku parkingu do stromych schodów pro-wadzących do wrót z czerwoną siekierą. Schody odśnieżone nie zostały, bo po co odśnieżać scho-dy? Jakby były odśnieżone, to nie byłyby to biesz-czadzkie schody.

Z otchłani wyłonił się zakapturzony jegomość w dresach. Grzecznie zagajam – dzień dobry – bo dobrze wychowany jestem.

– Dla kogo dobry? – odpowiada markotnie odśnieżacz schodów.Ignorując go wchodzę do Siekiery, której wystrój skomponował pod-

czas upiornego snu chory, pijany lub nawiedzony drwal – artysta. Sądząc po kompozycji najprawdopodobniej trzy w jednym.

O dziwo, w środku także zawiewa. Zimno. Zamawiamy wysokoka-loryczne zupki i grzane winka.

Zanim pani barmanka poda, korzystam z okazji i wychodzę na szluga. Z trudem odpalam, kurczę się z zimna, mrużąc oczy od jaskrawego blasku śniegu. Z płatków wynurza się znana wcześniej postać. Odśnieża schody, trzymając w wykrzywionych ustach papierosa, dym przesłania mu twarz.

– Palenie szkodzi! – informuje z przejęciem. – Tak? – odpowiadam zaciekawiony.Koleś mnie przestawia na bok i odśnieża wycieraczkę przed drzwia-

mi wejściowymi. – Mówię, że szkodzi, ale nikt mi, kurwa, nie wierzy – mruczy pod nosem.Gaszę fajkę i wracam do baru. Na ławie z wbitymi dwiema olbrzymi-

mi siekierami, na wszelki wypadek okręconymi długim łańcuchem, bo mogłyby się komuś przydać, już paruje pyszna zupka. Taki żurek widzia-łem i pochłaniałem pierwszy raz w życiu. Gęsty, że łyżka stała jak napalo-nemu drwalowi przed zabawą taneczną pod chmurką.

– Czy pan bije – usłyszałem zachrypnięty głos. – Nie – odpowiadam zgodnie z prawdą. – Naprawdę – w głosie czuć nie tyle ulgę, co ogromne zdziwienie.Czerwona gęba z zajęczą wargą pewnie nie raz puchła nie tylko od spo-

żywania najprzeróżniejszych, o różnych stopniach mocy, przyrządzanej

przez mniej czy bardziej zdolnych producentów napojów. – Mógłbym z panem porozmawiać? – indaguje tajemniczo i już na-

brałem pewności, że to miejscowy lumpek, który chce naciągnąć przy-jezdnych na darmowe piwo. I tu zaskoczenie – widząc, że jem z apety-tem, przeprasza i znika bez wyartykułowania prośby.

Ale wraca. Półgłosem, aby nie usłyszał kolega kończący właśnie żu-rek, prosi o papierosa. I kolejne zaskoczenie – a nie chciałby pan pójść i zapalić ze mną? Bo faktycznie – palenie w pojedynkę mniej smakuje.

– A pan – zwraca się do mojego kolegi, który zanurzył nos w abso-lutnie unikatowym menu, zawierającym oprócz karty potraw, najprze-różniejsze wpisy oraz fragmenty Bieszczadzkiej Siekierezady – niech nie czyta o Baflu.

Wychodzimy.Próbujemy odpalić faje na zewnątrz, ponieważ w środku nie można,

bo jakby można było, to palilibyśmy w środku. Wyciągam rękę z ogniem do kolesia, nie zważając na smutny los Prometeusza, który także bawił się ogniem.

Tamten wyszczerza zęby i podnosi swoją zapalniczkę, mówiąc – u nas w Cisnej szanujący się sęp ma zawsze swoją zapalniczkę. Uśmiecham się i odpalam papierosa.

Stoję w śniegu, nie mogę petem trafić do ust, tak piździ. Gostek trak-tuje mnie pierdoleniem o biedzie, budowlance i pracy w lesie i że sezo-nu nie ma, jakby mnie to obchodziło. Wzruszam obojętnie ramionami. Przechodzi zatem do ataku. Ze sprawności przesłuchiwacza radia pol-skiego wyciąga informacje o mnie. Zdawkowo odpowiadam, bo jako się rzekło, grzeczny jestem z natury i wychowania pobranego w dobrym domu. Jednak się sypłem.

– Tak, jestem lekarzem. Tak, od kości.

Zbigniew Adamczyk, Piotr Mamcarz BUFFALO – BIAŁY MIŚ

Proza

Page 42: Nowe Zagłębie nr 1(31) styczeń – luty 2014

nr 1(31) styczeń – luty 201442

Nieznajomy opowiada zadziwiającą, urzekającą historię o swoich trzy-nastu złamaniach.

– Panie, ja nie jestem z tych co się łamią – zapewnia. Ale połamałem nadgarstki i nawet nie zauważyłem. Upadłem, wracając znad rzeki, nawet nie zabolało. Dopiero później.

Kończymy fajki i odrywając zamarznięte podeszwy, wracam do środ-ka pod pretekstem dotrzymania kumplowi towarzystwa. Po wejściu spo-strzegam pustkę.

– Ktoś tu był i znikł – słyszę zza pleców głos nieznajomego. A… we-zwała go natura rzuca, widząc, że kolega wychodzi właśnie z klopa.

Przez diabelskie drzwi otwierające się po kowbojsku na boki, ozdobio-ne wizerunkami biesów, idzie w kierunku baru. Znika. Ale to bynajmniej nie koniec znajomości.

Znów wraca, tym razem już jako znana postać, niemal bohater lite-racki, bo kolega przez czas, kiedy marzłem paląc fajkę z menelem, wy-czytał co to za jeden.

– Wiesz z kim kurzyłeś?.Wzruszam ramionami, bo skąd niby mam wiedzieć? – To sam Buffalo dziki człowiek. Zwany również Tatanką – pokazu-

je kartkę z menu.Czytam: Chodzi po wsi bardzo szybko. Oblicza się, że na jedno piwo

statystycznie przypada Buffalowi 76 km przebiegu. Po konwersacjach z Buffalem Tatanką sądziłem, że jest bardziej niż szalony. Ale ostatnio zweryfikowałem swój pogląd na stanowisko bardziej radykalne – Tatan-ka jest mocno pierdolnięty.

Tatanka wychyla się słysząc, że o nim rozmawiamy. – To niepraw-da – prostuje. Całkiem nieprawdziwa prawda. I wyciąga rękę po da-rowiznę. Tym razem to całkiem co innego – już nie przypadkowy me-nelik, ale konkretny człowiek, poważny bohater literacki. Kasuje więc dychę i w zamian pozyskuje panią barmankę do zrobienia pamiątko-wego zdjęcia. Ostatecznie biały miś w Zakopanem też kasuje, więc na-leży mu się, jak psu buda.

Wychodzimy, pojedzeni i rozgrzani, ale Bulaffo ani myśli mnie zwolnić.

– Panie doktorze, przydałaby mi się jakaś renta. Dało by się? Bo ja mam padaczkę i biorę te takie tabletki z kwiatuszkiem. Oczywiście, jak nie łykam, bo jak łykam, to przecież nie ma sensu.

Odpowiadam, że może się zgłosić po grupę, bo pewnie mu coś tam się należy. Ale nie do mnie, bo to inni lekarze orzekają.

– Jak byłem na odwyku w Jarosławiu – uzupełnia Buffalo – to tam panie pielęgniarki powiedziały, że mogę, tylko ja nie wiem, jak to zro-bić. Mam wziąć adwokata czy jak?

Poradziłem mu, żeby udał się do lekarza rodzinnego, a potem do po-wiatu – i czmychnąłem czym prędzej, pozostawiając Tatance decyzję, co dalej postanowi zrobić.

Jeszcze usłyszałem za sobą – ale mi, kurwa, pomógł. – I już mnie nie było.

Już po raz trzynasty odbył się w Zawierciu Konkurs Literacki im. Haliny Snopkiewicz, organizowany co roku przez Wydział Rozwo-ju i Promocji Powiatu Zawierciańskiego. 12 grudnia 2013 roku, w zawierciańskim klubie Novum odbyło się uroczyste rozstrzygnięcie Konkursu. W skład jury weszli: Bogdan Dwo-rak, Olgerd Dziechciarz i Marek Baczewski – wybitni literaci i działacze kultury Zagłębia.

W kategorii „Poezja” pierwsze miejsce zdo-był Janusz Pyziński z Dębicy, drugie miejsce zajęła Ewa Włodarska z Krakowa, zaś miej-sce trzecie przypadło Piotrowi Zemankowi z Bielska-Białej. Nagrodę specjalną w tej ka-tegorii otrzymał Kamil Pietrzyk z Zawiercia.

W kategorii „Proza” pierwsze miejsce zdo-była Anna Kokot z Przeźmierowa, drugie miej-sce zajął Leonard Jaworski ze Szczecinka, a trze-cie Iwona Kuśmierz z Kraśnika. Wyróżnienia w tej kategorii otrzymali: Magdalena Dworak z Poręby i Krzysztof Martwicki z Warszawy.

XIII Konkurs Literacki im. Haliny Snopkiewicz rozstrzygnięty

Proza

Page 43: Nowe Zagłębie nr 1(31) styczeń – luty 2014

nr 1(31) styczeń – luty 2014 43

Może na początek kilka słów o sobie...Nazywam się Kamil Pietrzyk, na drugie mam Krzysztof, a więc mam imiona odziedziczone po Baczyńskim, tylko na odwrót. Jestem od uro-dzenia związany z Ziemią Zawierciańską. Moi ro-dzice też stąd pochodzą, ale ja sam przypadkiem urodziłem się w Katowicach. W roku 2013 ukoń-czyłem filologię polską na Uniwersytecie Śląskim. Obroniłem pracę magisterską poświęconą prozie Jana Himilsbacha. Jest to postać kojarzona głów-nie z kinem, ale ja zająłem się jego twórczością li-teracką, jako że jest dziś nieco przykryta kurzem. Postanowiłem bowiem zająć się tematem, któ-rym nikt się obecnie nie zajmuje, choć okazało się potem, że o Himilsbachu pisze także pewien mój serdeczny kolega... Obecnie studiuję pody-plomowo logopedięCzy wcześniej startowałeś w jakichś konkur-sach literackich? Co jest Twoją inspiracją i jacy są Twoi ulubieni poeci?Piszę od bardzo dawna, ale nigdy nie miałem szcze-gólnie wielkiego mniemania o swoim pisaniu... Na uczestnictwo w konkursach literackich zde-cydowałem się dopiero niedawno. Jako gimnazja-lista, miałem opublikowane dwa wiersze w zbio-rze „Słowem malowane”, wydanym przez panią Ewę Madej. Dopiero w 2012 roku wziąłem udział w Konkursie im. Haliny Snopkiewicz, w którym zdobyłem Nagrodę Specjalną w dziedzinie poezji. Następnie, w roku 2013, brałem udział w innych konkursach, ale nie otrzymałem w nich żadnej nagrody, jedynie trzy moje wiersze zakwalifiko-wały się do publikacji w antologii pokonkurso-wej Konkursu im. Jana Himilsbacha w Mińsku Mazowieckim. Co do moich inspiracji: kiedy zacząłem pisać i szerzej interesować się litera-turą, moim ulubionym poetą był Krzysztof Ka-mil Baczyński. Niejako trafiłem na niego za spra-wą imion... Będąc w liceum zainteresowałem się Marcinem Świetlickim – był to idealny poeta dla zbuntowanych młodych ludzi. Natomiast na stu-diach odkryłem Zbigniewa Herberta. Do moich inspiracji należy także stare kino, głównie ame-rykańskie kino noir oraz muzyka rockowa lat 70. Dzięki studiom polonistycznym byłem stale sty-mulowany literacko, a wraz z koleżankami i kole-gami z roku założyliśmy własną grupę poetycką o nazwie Grota. Działaliśmy jednak kameralnie i nie wdzieraliśmy się z impetem na salony. Je-dynie kilkakrotnie prezentowaliśmy publicznie nasze teksty na zorganizowanych wydarzeniach i spotkaniach poetyckich.

Czy obok poezji zajmowałeś się też innymi gatunkami czy dziedzinami sztuki?Nie odkryłem w sobie powołania do pisania dłuż-szych form. Moim zdaniem, średnio mi wycho-dzą, a wymagają za to większych nakładów pracy. Jeśli zaś chodzi o inne dziedziny sztuki to mia-łem kiedyś z kolegami zespół thrashmetalowy o nazwie Anhedony. Realizowałem się w tym zespole literacko i wokalnie – charcząc i wrzesz-cząc... Nagraliśmy w domowych warunkach pły-tę, można znaleźć na YouTube dziesięć naszych utworów. Obecnie zespół już nie istnieje, każdy z nas gdzieś wyjechał: jeden kolega – perkusista we Wrocławiu, drugi w Krakowie, a trzeci kolega najpierw studiował w Czechach, potem wybrał się do Ameryki i tam się realizował... Mieliśmy się reaktywować, ale nie wiem, co z tego będzie... Obecnie zajmuję się muzyką jedynie jako recen-zent serwisu internetowego o muzyce rockowej rockmagazyn.pl, w którym publikuję swoje teksty.Swoją drogą, migracja to typowy problem dla Zawiercia i pewnie też w ogóle Zagłębia: młodzież masowo wyjeżdża, nie widząc tu-taj dla siebie przyszłości...Tak, zresztą Bogdan Dworak często wspomina, że to poważny problem naszego miasta... W więk-szych miastach ambitna młodzież wyjeżdża za granicę, zaś ci z mniejszych miasteczek wyjeż-dżają do większych. A kto przyjedzie do nas...?Jakie są Twoje plany na przyszłość?Oczywiście, jak każdy, kto próbuje pisać, marzę o wydaniu kiedyś swojego tomiku i wiem, że teo-retycznie można byłoby po prostu zapłacić i wy-dać swoją twórczość. Jednak robią tak często tak-że ci, którzy pisać nie potrafią, a bardzo się swoim pisarstwem chwalą. Ale jeśli ktoś doceniłby moją poezję i chciałby ją wydać to byłbym naprawdę szczęśliwy. Tymczasem publikuję w internecie i tam ludzie oceniają moją twórczość – czasa-mi dobrze, czasami źle... Jest to dla mnie bardzo cenne, bo sam nie jestem obiektywny w ocenie tego, co piszę.W takim razie życzę ci powodzenia w poszu-kiwaniu wydawcy i mam nadzieję, że jeszcze o tobie usłyszymy...Myślę, że pisanie to bardziej hobby. Każdy, kto ukończył studia marzy przede wszystkim o tym, aby znaleźć pracę, najlepiej związaną z wyuczo-nym zawodem. Potem dopiero można się spo-kojnie zajmować literaturą. Z samej literatury się nie wyżyje.Dziękuję za rozmowę.

Z Kamilem Pietrzykiem, laureatem Nagrody Specjalnej XIII Konkursu Literackiego im. Haliny Snopkiewicz, rozmawia Mi-chał Kubara.

AncugOd jakiegoś czasu noszę na swoim cieleźle skrojony ancug szyty niby na miaręprzez krawca ze strajkującą parą oczuim również należy się kilka dni urlopurzekły rozszalałe związki spojrzeniowe.Garnitur zgrany jak talia trefnych kartprzetarty niczym płyta disc jockeya.W twarz wsmarowałem cuchnącą papkęgotowych min i grymasów. Wystarczy zalać wrzątkiem, mieszać, podmuchać, przełknąć.Wszystko po to by jak najmniej zdradzić. Jak najmniej kul wystrzelić z magazynku. Nie czaić się na czyjąś klęskę aby z rozpaćkanych flaków urządzić syte party przy zapalonych świecach. Nożem i widelcem według prawideł savoir vivru pokroisz mniei wetkniesz do ust, by przełknąć jak kotleta. Ancug ostatnio zżarły mole. Pękną jak balon. Dla nich to niezła wyżerka, choć powoduje dużą niestrawność.Więc warto twarz przywdziewać z kamienia.Aby inni nie wyrzygiwali resztek radości,tych których nie zjadły jeszcze sępyi nie zwąchały hieny by opisać w gazetach.

HimilsbachBaśniowy nastrój w końcu stał się twoją kaźnią,gdy ducha wyzionąłeś w obskurnej melinie.W niebieskich ptaków gnieździe, co jest mętów łaźnią,w schronisku jaj kukułczych spijał się margines.

Mówiła ci Basica - "Nie chlej tyle, Janku!wywinąć pragniesz orła, zdechnąć jak to zwierzę?"Złożono cię do trumny w eleganckim wdzianku,a Maklak jęknął z nieba - "kurwa, ja nie wierzę."

Rozległy się przepite, zachrypnięte krzyki,nierobów i kloszardów z twych plebejskich gawęd.Jest Sroka, Heńka Bulbes oraz inne dziwki,złodzieje i cwaniaki, starzy kamieniarze.

Gdy pleban celebrował ostatni sakrament,finalny rejs stateczkiem - pijanym okrętem.W niebiosach pili wódkę z Jankiem Himilsbachem.Aniołek Stróż zapomniał, że był abstynentem.

Poezja

Page 44: Nowe Zagłębie nr 1(31) styczeń – luty 2014

nr 1(31) styczeń – luty 201444

Uroczyste odsłonięcie tablicy pamięci Stanisława Skarbińskie-go, jak również seminarium naukowe na temat zasłużonych dla Zagłębia rodów Skarbińskich i Ciechanowskich odbędzie się 31 marca w Będzinie w I LO. Pomysłodawcą tablicy jest Dariusz Majchrzak, będziński historyk, doktorant na Akademii im. Jana Długosza w Częstochowie, nauczyciel historii w I L.O. im. M. Kopernika w Będzinie, a jego prelekcja będzie dotyczyć Ciecha-nowskich – urzędników i przemysłowców. Z kolei dr inż. Do-rota Starościak przedstawi Skarbińskich. Warto przypomnieć, że na łamach „Nowego Zagłębia”, Dorota Starościak prawnucz-ka przemysłowca i działacza gospodarczego Stanisława Skar-bińskiego, opublikowała cykl tekstów na temat zagłębiowskich przemysłowców. Z radością i uznaniem przyjeliśmy decyzję Rady Miasta Będzina o nadaniu skwerowi przed Ośrodkiem Kultury w Grodźcu od 18 grudnia 2013 nazwy Placu im. Skar-bińskich. O wypowiedź poprosiliśmy wspomnianych już, Doro-tę Starościak i Dariusza Majchrzaka, a także przewodniczącego Rady Miejskiej Będzina Sławomira Brodzińskiego.

Sławomir BrodzińskiRada Miejska Będzina nadała nazwę PLAC IM. SKARBIŃSKICH skwerowi przed filią Ośrodka Kultury w Będzinie-Grodźcu. W ten sposób radni po raz kolejny dali wyraz dążeniu do honoro-wania osób szczególnie zasłużonych dla miasta. Ma ono swoje stałe odzwierciedlenie w nadawaniu honorowych obywatelstw miasta, w nadawaniu patronów instytucjom miejskim, w na-zewnictwie ulic i placów czy chociaż w upamiętnianiu na se-sjach Rady Miejskiej rocznic ważnych wydarzeń lokalnych. To szczególny wymiar realizowania polityki historycznej (pamię-ci) rozumianej jako refleksja nad historią lokalną i jako kształ-towanie świadomości historycznej społeczności lokalnej. Stąd nazwanie placu w Grodźcu imieniem rodziny Skarbińskich, wiel-ce zasłużonej w wielu płaszczyznach dla mieszkańców Grodźca, ale i całej wspólnoty samorządowej Będzina.

Dariusz Majchrzak Od kilku lat staram się o godne upamiętnienie dwóch rodzin przemysłowców i społeczników, związanych z obecną dzielnicą Będzina – Grodźcem. Mowa tu o Skarbińskich oraz Ciechanow-skich. Przedstawiciele wspomnianych rodów inwestując w okresie tzw. zaborów i II Rzeczypospolitej w industrializację tych terenów, stworzyli z Grodźca przemysłową stolicę Zagłębia Dąbrowskiego.

Pod koniec 2013 r. Prezydent Miasta Będzina – Pan Łukasz Komoniewski, Rada Miejska Będzina oraz jej Przewodniczący – Pan Sławomir Brodziński pozytywnie odnieśli się do mojej ini-cjatywy, dotyczącej nadania placowi przy filii Ośrodka Kultury w Będzinie-Grodźcu, przy ul. Słowackiego patrona w postaci ro-dziny Skarbińskich. Dlatego też pragnę w tym miejscu podzię-kować wyżej wymienionym za poświęcony mi czas, cenne uwa-gi oraz przychylność wobec tego rodzaju projektu.

Mój pomysł poparła również potomkini rodu Skarbińskich – Pani dr inż. Dorota Starościak, z którą miałem przyjemność współpracować przez kilka ostatnich lat nad monografią gro-

dzieckich rodów (m.in. Ciechanowskich i Skarbińskich) oraz Towarzystwo Przyjaciół Grodźca, które również lobbowało za upamiętnieniem wspomnianych rodzin. Szczególnie dziękuję Panu Jerzemu Wieczorkowi (członkowi Towarzystwa), człowie-kowi, który nauczył mnie szacunku do historii Grodźca i poka-zał, że tak naprawdę jeszcze wiele jest do odkrycia i zbadania, jeśli chodzi o przeszłość tego miejsca.

W 2013 r. w Częstochowie (Akademia im. Jana Długosza), Będzinie-Grodźcu (Filia Ośrodka Kultury) i Dąbrowie Górni-czej (Wyższa Szkoła Biznesu) miały miejsce wystawy poświę-cone rodowi Skarbińskich. Materiały na jej stworzenie użyczyli mojej osobie dr inż. Dorota Starościak oraz Filip Wach. Auto-rem oprawy graficznej była Anna Badowska. W 2014 roku prze-kazałem wystawę na dożywotnie użytkowanie I Liceum Ogól-nokształcącemu im. Mikołaja Kopernika w Będzinie, z którym związany był Stanisław Skarbiński senior (1856–1925), pełnią-cy tam (wówczas 7-klasowej Szkoły Handlowej Zgromadzenia Kupców) funkcję Prezesa Rady Opiekuńczej.

Dzięki przychylności i konsekwencji dyrekcji liceum, tj. Pani Wandy Zalejskiej, udało się doprowadzić do stworzenia tablicy pamiątkowej, poświęconej wspomnianemu Stanisławowi Skarbiń-skiemu, która w tym roku odsłonięta zostanie w budynku szkoły.

Dorota StarościakMoje pierwsze wspomnienia z odległego dzieciństwa to wielka brązowa teka z pożółkłymi dokumentami i album pełen fotogra-

Powrót Skarbińskich – Będzin przemysłowcówHistoria

Portret olejny Stanisława Skarbińskiego. Fot arch. D. Starościak

Page 45: Nowe Zagłębie nr 1(31) styczeń – luty 2014

nr 1(31) styczeń – luty 2014 45

fii rodzinnych, oprawiony w ciemnozieloną skórę. Gdy mama była zajęta i chciała przez jakiś czas mieć spokój, sadzała mnie na podłodze w naszym sopockim mieszkaniu i pozwalała wer-tować owe archiwalia, związane głównie z Zagłębiem Dąbrow-skim, a szczególnie z Grodźcem, miejscem jakże ważnym w ży-ciu mojej rodziny. Do dziś pamiętam moją mamę, która nazwę Grodziec wymawiała z wyraźną nostalgią w głosie i „mgiełką” w oczach. Po wielokroć prosiłam ją o opowieści o pradziadku Stanisławie Skarbińskim, dyrektorze grodzieckiej cementowni, a następnie przez ponad ćwierć wieku, Grodzieckiego Towarzy-stwa Kopalń Węgla i Zakładów Przemysłowych. Z wypiekami na twarzy słuchałam wspomnień o jego żonie Izabelli, czyli mo-jej prababci, oraz ich dzieciach – Jadwidze (mojej babci) i Sta-nisławie, zwanym w rodzinie wujem Stasieczkiem, który idąc w ślady ojca, całe swoje zawodowe życie związał z grodzieckim przemysłem. Do dziś pamiętam coroczne wizyty u wujostwa Skarbińskich przy Konopnickiej 19, gdy podczas Świąt Wiel-kanocnych zjeżdżała się bliższa i dalsza rodzina oraz przyja-ciele domu. Przy świątecznym stole zasiadali przedstawiciele Schönów, Zarębskich, Pogorzelskich, Karszów, Kolbe i Kwapi-szewskich. Ciekawe opowieści, interesujący ludzie, dużo ser-deczności i śmiechu, wielkanocne specjały, wspólne święcenie jajek i wyprawy na górującą nad Grodźcem Dorotkę, której za-wdzięczam swe imię.

Naturalną koleją rzeczy, po śmierci wuja Stasieczka i wyjeź-dzie wujenki do Warszawy, Grodziec zaczął funkcjonować je-

dynie jako wspomnienie beztroskiego dzieciństwa. Studia, za-łożenie rodziny, kariera zawodowa i dłuższy pobyt za granicą, wystarczająco zajmowały czas i uwagę, by jedynie w okolicach Wielkiej Nocy choć na chwilkę pojawiały się grodzieckie impre-sje. I dopiero przejście na emeryturę dało impuls do sięgnięcia po odziedziczone dokumenty oraz fotografie i skłoniło mnie do podjęcia próby zachowania od zapomnienia zarówno ro-dziny Skarbińskich, jak i spokrewnionych z nią, spowinowaco-nych lub zaprzyjaźnionych, zasłużonych zagłębiowskich rodów.

Nieodparta myśl, że warto rejestrować dzieje przodków, szcze-gólnie, gdy ich losy, życiowe wybory i zawodowe kariery mia-ły wymiar ponadrodzinny, zaowocowała szeregiem artykułów na łamach dwumiesięcznika „Nowe Zagłębie” oraz publikacją w „Kwartalniku Historii Nauki i Techniki PAN”, zatytułowaną

„Inżynierowie z rodziny Skarbińskich”. Czułam, że wypełniam rodzaj swoistej misji, szczególnie wobec pradziadków – Izabelli i Stanisława Skarbińskich. Jestem głęboko przekonana, że mojej pracy towarzyszyło ciche wsparcie opisywanych Nieobecnych i że to oni postawili na mojej drodze tylu wspaniałych grodźczan, jak m.in. Jerzy Sz. Wieczorek, Marek Walancik, Lucjan Zagór-ny, Ryszard Proszowski, Janina Kozłowska i Filip Wach, a tak-że Dariusz Majchrzak, pomysłodawca i dobry duch uczczenia pamięci rodziny Skarbińskich.

Z nieukrywanym wzruszeniem i radością przyjęłam informa-cję, że pod koniec grudnia ubiegłego roku Rada Miasta Będzina nadała skwerowi przed Ośrodkiem Kultury w Będzinie-Grodź-

Historia

Page 46: Nowe Zagłębie nr 1(31) styczeń – luty 2014

nr 1(31) styczeń – luty 201446

cu nazwę: Plac im. Skarbińskich. Z kolei 31 marca 2014 roku – w wyniku wspólnej inicjatywy I LO im. M. Kopernika w Bę-dzinie i Wyższej Szkoły Biznesu w Dąbrowie Górniczej – odbę-dzie się uroczystość wmurowania tablicy poświęconej pamięci pradziadka Stanisława Skarbińskiego, połączona z Seminarium Naukowym zatytułowanym „Przedsiębiorcy i społecznicy Za-głębia Dąbrowskiego”. W ten oto sposób, po 90 latach, pradzia-dek powróci w mury szkoły, w której w latach 1906–1924 pełnił funkcję prezesa Rady Opiekuńczej 7-klasowej Szkoły Handlo-wej Męskiej Zgromadzenia Kupców w Będzinie.

Wiązanie w całość znalezionych w dokumentach rodzinnych, ale także zarejestrowanych na łamach ówczesnej prasy wydarzeń, kwerenda w archiwach i poszukiwania w bibliotekach oraz mu-zeach, docieranie do unikatowych materiałów fotograficznych, zachowanych dzięki pasji zakochanych w Zagłębiu prywatnych kolekcjonerów, zajęły mi ponad pięć lat. Efektem jest książka zatytułowana „W dziełach swoich… Przemysłowcy i społecz-nicy Zagłębia Dąbrowskiego”, która niebawem ukaże się nakła-dem Wydawnictwa Naukowego Wyższej Szkoły Biznesu w Dą-browie Górniczej.

Po śmierci pradziadka w Przeglądzie Górniczo-Hutniczym z maja 1925 roku napisano: „Odszedł od nas człowiek, które-go cechowały rozważny umysł, nieugięta wola i niezmordowa-na praca, w którym tkwiło, pomimo zimnej na pozór powierz-chowności, serce gorące, wrażliwe na niedolę ludzką i dobra tej ludzkości pragnące…”. Warto życie i działalność takich ludzi za-chować od zapomnienia.

Oprac. P. SarnaGrobowiec rodziny Skarbińskich na Starych Powązkach. Fot arch. D. Starościak

Historia

Większość Zagłębiaków prowadzi naraz ileś egzy-stencjalnych wątków, doświadczając nieustanne-go rozmijania się chęci i obowiązku, życia i pracy, bliskich i obcych. To wywołuje pytanie: czy istnie-je jakieś antidotum na to intensywniejące „tu i te-raz”, ich dotykające ? Czy to tylko współczesna za-dyszka dopadająca przejściowo tu mieszkających?

Kto ulega rosnącej presji „tu i teraz”; czy tylko umacniające się segmenty zbiorowości regionalnej, owi beneficjenci zmian społeczno-ekonomicz-nych? O ile zagrożenia czasu i przestrzeni doty-czą, uwydatniając istniejące ekstrema, z jednej strony osób o statusie „singla” funkcjonujących w nienormowanym czasie pracy, z drugiej – wy-kluczonych społecznie? Sięgając z brzegu do mło-dych Zagłębiaków – dla których podłączony do internetu komputer jest naturalnym środowi-skiem życia – zaprzestających kontaktów w re-alnej rzeczywistości, koncentrujących się na ko-munikacji w sieci. Czy mają oni świadomość, że spędzają średnio 72 godziny w tygodniu na kon-taktach przez telefon komórkowy i internet, szu-

kając porady i wskazówki przy podejmowaniu nawet najdrobniejszych decyzji. I tu trzeba zadać pytanie: jak w tym cyfrowym świecie XXI wie-ku odnajduje się generacja ludzi starych – wca-le liczna i rosnąca – którą określić można jako przedwirtualną?

Informacja stając się nowym towarem, uczy-niła społeczeństwo informacyjne dominującym obecnie paradygmatem zmiany. Fenomenem umożliwiającym zaistnienie społeczeństwa in-formacyjnego i zarazem konsumpcyjnego w ska-li globalnej stało się medium powszechnego do-stępu – internet. Wprowadzenie zaś przeglądarki Internet Explorer – później Mozilla Firefox, Ope-ra itd. – uczyniło go łatwym w obsłudze i przy-stępnym dla każdego użytkownika. Tym sa-mym informacja z dekady na dekadę zamienia się stopniowo w substytut surowców, siły robo-czej i innych zasobów.

Decydującym źródłem – kapitałowo pojętej – zasobności ludzkiej staje się teraz dostęp do in-formacji, nowoczesnych technologii teleinfor-

matycznych, który ułatwia wykorzystanie wła-snej wiedzy i kreatywności. Co więcej, tworzy to nową oś stratyfikacji społecznej. Wprowadza też ewidentnie zupełnie nową jakość, bowiem wiedza i kreatywność ludzka są zasobami nie-wyczerpywalnymi i odnawialnymi. Zmianę zaś

– ze swej istoty – uznaje się odtąd źródłem rzeczy-wistości społecznej.

Dziś informować, to inaczej komunikować wiedzę. Wiedza to rezultat poinformowania. Jed-nak nadmiar informacji – jak choćby dokuczli-wy spam – przeciwdziała komunikacji. Rodzi się kolejne pytanie, kto jest objęty tym procesem in-formatyzacji i mediatyzacji; czy tylko stale korzy-stający z internetu niczym z sieci, zarówno tech-nicznej, jak i społecznej ? Czymś co rzuca się w oczy w internecie, szczególnie w jego aktual-nej fazie rozwoju zwanej Web 2.0, jest kult ama-torszczyzny i „cyfrowy narcyzm” przejawiający się zainteresowaniem tylko rozmową z samym sobą, i podobnymi do siebie.

Do takich rosnących masowo cybermiesz-

Zagłębiacy pod presją czasuNa kanwie lektury Tyrania chwili T.H. Eriksena

Page 47: Nowe Zagłębie nr 1(31) styczeń – luty 2014

nr 1(31) styczeń – luty 2014 47

kańców dołączyli użytko7wnicy telefonów ko-mórkowych najnowszych generacji i smartfonów, zasypujący się nawzajem sms-ami, mms-ami, e-

-mailami; tym bardziej że, już 88% Polaków – jak wynika z niedawnych badań CBOS-u ( październik 2011) – posiada przynajmniej 1 komórkę. Dzię-ki jednemu kliknięciu mają oni uczucie, że pra-wie cały świat staje przed nimi otworem i chociaż na ułamek sekundy mogą mieć poczucie swoje-go „5 minut”, właściwego każdemu. Parafrazując znane powiedzenie, można by rzec, iż „ jeszcze nigdy tak wielu nie przekazywało tak wiele, tak licznym i tak tanio oraz szybko”.

Niestety, bycie online stwarza uboczne nega-tywne skutki. Mianowicie, nieograniczone moż-liwości preparowania wysyłanych informacji, nafaszerowanych ukrytą reklamą i propagandą marketingową, zgodnie z niepisaną regułą: każ-dy może tu wpisać swoją wersję prawdy. Nie dość nadmiaru napływających informacji w cyberprze-strzeni; kolejne zwielokrotnienie jej przesyłu staje się możliwe poprzez coraz częstsze używanie ko-munikatorów internetowych Gadu-Gadu, Sky-pe’a. Tak oto niepostrzeżenie narasta coś bliskie-go aury amoku informacyjnego, który bierze się z nadania informacji statusu zarówno środka, jak i celu ludzkiej twórczości.

Podobnie jak inni, Zagłębiacy poddając się du-chowi czasu, tj. niepohamowanemu indywiduali-zmowi i kompulsywnemu zaspokajaniu potrzeb konsumpcji, rywalizacji i sukcesu, starają się wy-cisnąć jak najwięcej doznań i doświadczeń z każ-dej pojawiającej się chwili. Preferowany kult mło-dości łączony z nieustanną ekspansją i dynamiką podejmowanych, działań, intensywnością i atrak-cyjnością przeżyć, sprawia, że powolność prze-ciętnemu pracownikowi czy konsumentowi ko-jarzy się ze starym, niemodnym.

Hasłem teraźniejszości staje się hasło „nie trać ani chwili”. Podejmowana działalność spo-łeczno-ekonomiczna jest mechanizmem samo-napędzającym przez coraz szybsze tempo zmian technologicznych. Wymuszane przez rynek czę-ste innowacje i szybki obrót towarami dyktu-ją warunki gospodarce lokalnej. Odstęp czasu między pojawieniem się potrzeby a jej zaspoko-jeniem szybko maleje, gdyż coraz szersza ofer-ta rynkowa pojawia się w ulegającym skróceniu cyklu życia generacji lub wersji. Tłok spowodo-wany przez otaczające produkty i zalewające nas informacje, a właściwie głównie newsy czy spoty, przekłada się wprost na prędkość.

Ciągle aktualizowana oferta informacyjna mediów elektronicznych, w formule zawiesza-nych odsłon wytwarzając błędne koło, żywi się coraz bardziej sama sobą, w istocie „zjadając wła-sny ogon”. W obliczu stale rosnącej konkurencji

twórcy i nadawcy medialni zmuszeni są do za-mieszczania informacji wymagających błyska-wicznego reagowania. Oczekuje się od nich bo-wiem czujności, wobec fali opinii mogących ich szybko ponieść albo „zatopić”.

Przeciętny Zagłębiak będąc robotnikiem (45% w strukturze społecznej) lub urzędnikiem (30 %), który spędza co najmniej 10 godzin z dojazda-mi w pracy, potem mając chwilę na domowo-

-rodzicielskie obowiązki i obejrzenie w telewizji obojętnie jakiego filmu, jest zniewolony szybko mijającym czasem. Będąc na dorobku, jest prze-pracowany i czując jak ubywa mu czasu wolnego, tak samo szybko i intensywnie spędza czas wol-ny, jak pracuje. Nie powinno dziwić, że tym bar-dziej staje się ofiarą poczucia szybkości mijające-go czasu. 80% uważa, że czas płynie szybko, w tym prawie 40%, że bardzo szybko: upływa on zdecy-dowanie szybciej m.in. kobietom i osobom z wyż-szym wykształceniem.

Widoczny wzrost zamożności i wykształce-nia przynosi ze sobą – jako skutek uboczny – nie-odłączny i narastający stres związany z czasem. Przeznacza się go bowiem przede wszystkim na wyczerpującą i często nienormowaną pracę, wpędzającą w pracoholizm, a po niej w zachłan-ną i nienasyconą konsumpcję dóbr i usług. Czę-sto przekraczający możliwości człowieka wybór pogłębia tylko frustrację i „psychiczną niestraw-ność”, wywołując neurotyczne zachowania. Stąd już blisko do groźby zatracenia indywidualno-ści na rzecz osobowości rynkowej, podatnej na mody i trendy powiększającej się oferty towaro-wej, traktującej innych i siebie jako wartość wy-mienną. Spełniając te oczekiwania, nawet nieza-jęte jeszcze szczeliny czasu wolnego show-biznes próbuje zaanektować, atakując swoją ofertą po-tencjalnych klientów. Mimo, iż nie do końca to akceptujemy, to jednak niepostrzeżenie oraz nie-cierpliwie nasza wyobraźnia ulega symbolom i ga-dżetom cywilizacji pośpiechu.

Czas Zagłębiakom (nie licząc ludzi znajdują-cych się na marginesie życia politycznego, ekono-micznego, kulturalnego czy wręcz obywatelskiego

– ok. 20%) – stale się kurczy i ciągle go im brakuje. Natychmiastowość dominuje w relacjach między-ludzkich i życiu emocjonalnym, a „byle do jutra” staje się dewizą wielu ofiar czasu, żyjących prze-ciekającą między palcami chwilą.

Pod presją permanentnego posiadania oraz aktualizowania wiedzy i ze strachu, iż nie będzie ona wystarczać, homo informaticusa ogarnia nie-pokój informacyjny. Dokąd to zmierza? Jeśli więc informacje w swym nadmiarze mają być dla nie-go źródłem wiedzy, muszą zostać przefiltrowane, zorganizowane i zinterpretowane w oparciu o ja-kiś życiowy modus operandi.

Nie zapominając o tym, że „nowoczesność jest szybkością”, jednocześnie warto pamiętać o pielęgnowaniu oraz chronieniu powolności i wewnętrznej spójności, składanych jakże czę-sto w ofierze społeczeństwu informacyjnemu, z kompulsywną konsumpcją, rywalizacją eko-nomiczno-polityczną i dążeniem do indywidu-alnego sukcesu. Celem do tego prowadzącym może okazać się choćby rezygnacja z religijnego niemal uwielbienia dla wydajności i efektywno-ści, stanowiących wartości przecież nie inne, jak utylitarne. Tym sposobem może być afirmacja życia jako fenomenu społecznego, kulturowego i biologicznego czy też homeostaza psychiczna, czyli równowaga między wieloma wartościami.

Najnaturalniej i najhigieniczniej – po ludzku, byłoby dobrze powstrzymać się od niekontrolo-wanego uczestnictwa w ściganiu własnego ogona i ustawicznego porównywania się z innymi. Po-głębiający i przedłużający się kryzys, także warto-ści zachęca do rewizji postaw życiowych. Przerost ambicji i egoistycznej konsumpcji, w tym także przepływającej informacji, postrzeganej jako klu-czowy zasób, działa wyniszczająco na samoocenę homo informaticusa – nie zawsze z potencjałem przemiany w homo hubris (osoby o rozbudo-wanej potrzebie osiągania) – jego higienę życia psychicznego i refleksyjny dystans umysłu wo-bec płynnej i ciągle przyspieszającej rzeczywisto-ści. I to tym bardziej, że nieustanny wzrost i kon-sumpcja są nie do utrzymania na dłuższą metę, co w konsekwencji prowadzić może do spadku poziomu życia. Tymczasem, równowagę między życiem a pracą można osiągnąć poprzez odzyska-nie czasu dla siebie i koncentracji na najistotniej-szych sprawach własnej egzystencji.

Jacek Malikowski

Społeczeństwo

T.H. Eriksen. Fot arch.

Page 48: Nowe Zagłębie nr 1(31) styczeń – luty 2014

nr 1(31) styczeń – luty 201448

Odszedł przedwcześnie. Choroba nastąpiła nagle. Był synem Edwarda, długoletniego grodzieckiego orga-nisty, i Marianny. Miał dwóch braci (obaj już emery-ci). Mirosława Ponczka poznałem w 1992 r., kiedy wraz z grodzieckim proboszczem prał. Leopoldem Szweblikiem napisaliśmy książkę o historii parafii św. Katarzyny w Grodźcu. On, historyk, napisał do tej pracy recenzję wydawniczą.

M. Ponczek urodził się 23 lutego 1947 roku w Sie-moni w rodzinie o tradycjach patriotycznych i mu-zycznych. Ukończył LO w Wojkowicach-Żychcicach (1965) i Studium Nauczycielskie w Cieszynie (1967). W 1972 r. ukończył studia stacjonarne w zakresie hi-storii na Wydziale Filozoficzno-Historycznym Uni-wersytetu Łódzkiego w Łodzi. W latach 1972–1985 pracował jako nauczyciel historii w Technikum Ener-getycznym w Sosnowcu. Jednocześnie był wykładow-cą na Wydziale Nauk Społecznych Uniwersytetu Ślą-skiego (w bloku dyscyplin politologicznych, 1981). Następnie w latach 1984–1986 był kierownikiem Sekcji Historii Sportu w Muzeum Śląskim w Kato-wicach. Od 1986 r. pracował w Akademii Wychowa-nia Fizycznego w Katowicach (był kierownikiem Ka-tedry Humanistycznych Podstaw Kultury Fizycznej). Doktoryzował się z historii kultury fizycznej w AWF Kraków (1984). Habilitował się w AWF w Poznaniu

(1999). W 2007 r. uzyskał tytuł profesora nauk kultu-ry fizycznej, a w 2008 z rąk prezydenta Lecha Kaczyń-skiego odebrał tytuł profesora zwyczajnego.

Ponczek posiada niezwykle bogaty dorobek na-ukowy i społeczny. Na terenie Zagłębia Dąbrowskie-go był działaczem Klubu Kronikarzy Z.D. im. J. Prze-mszy-Zielińskiego, członkiem Będzińskiego Oddziału

Stowarzyszenia Autorów Polskich, przewodniczą-cym Instytutu Autorskiego SAP w Będzinie, człon-kiem Stowarzyszenia Dam i Kawalerów Orderu św. Stanisława Komandoria Zagłębiowska. Wiele razy uczestniczył w zagłębiowskich sympozjach nauko-wych. Jedną z ostatnich jego publikacji było opraco-wanie o kulturze fizycznej w Zagłębiu Dąbrowskim oraz regionach ościennych. Był autorem ponad 220 publikacji naukowych, 15 książek, około 320 publi-kacji popularnonaukowych. Wypromował 8 dokto-rów nauk o kulturze fizycznej oraz 223 magistrów wychowania fizycznego.

Wyróżniony wieloma nagrodami i odznaczenia-mi, przede wszystkim Srebrnym i Złotym Krzyżem Zasługi. Z pierwszego małżeństwa (z Danutą Pon-czek) ma dwóch synów (Przemysława i Marcina). Po przedwczesnej śmierci żony – w 2000 r. ożenił się po raz drugi (z Anną Sitko-Ponczek).

Hobby Mirosława związane było z muzyką (grał na pianinie, organach, akordeonie), sportem, teatrem, filmem, kulturą i sztuką. Zmarł 12 lutego 2014 r., a jego pogrzeb odbędzie się o godzinie 12:00 dnia 15 lutego ze mszą świętą w katedrze sosnowieckiej.

Żegnamy go i przyrzekamy o nim pamiętać.

Bolesław Ciepiela

Wszystko co było dzisiaj dla nas pamiąt-ką, jutro może być zasypane pyłem zapomnie-

nia i przepaść w wieczności, bez pozostawienia śladu dla przyszłych pokoleń. Obowiązkiem żyjących jest zebrać te ułomki i okruchy naj-droższych pamiątek przeszłości i w pamięci

przyszłych pokoleń zapisać…(Marian Kantor-Mirski – 1930)

Na łamach sosnowieckiego „Kuriera Miejskie-go” z 31 stycznia 2002 roku (Nr 2, s. 5), znany na terenie Zagłębia Dąbrowskiego, pochodzą-cy z Będzina-Łagiszy, miłośnik historii tego re-gionu Bolesław Ciepiela, wśród wielu chwaleb-nych kandydatów do miana „Sosnowiczanina stulecia” wymienił m.in. Antoniego Pączka. Czytelnik mógłby w tym miejscu jednak za-

pytać, kim był ten sosnowiczanin. Znani są na przykład Marian Kantor-Mirski (1884–1942), wybitny badacz dziejów Zagłębia Dąbrowskie-go; Janina Kierocińska (1885–1946), obdarzo-na wspaniałą kobiecą wrażliwością zakonnica, zwana „Matką Zagłębia”; Jan Kiepura (1902-1966), światowej sławy śpiewak operowy (te-nor); Władysław Szpilman (1911-2000); zna-ny z filmu Romana Polańskiego „Pianista”, tj. żydowskiego pochodzenia kompozytor i wir-tuoz fortepianu; Edward Gierek (1913-2001), różnie oceniany przez współczesnych polityk, dla którego jednak Sosnowiec był niewątpli-wie „oczkiem w głowie”, jak też Jan Ciszewski (1930–1982), niezapomniany sprawozdawca sportowy. Można by odpowiedzieć, że wymie-nieni rzeczywiście bardzo rozsławili to miasto.

Niemniej nietuzinkową postacią, wartą zapisa-nia w pamięci potomnych, był moim zdaniem także Antoni Pączek.

Pamięć o nim, kilkanaście lat temu (tj. 1995 roku), uczcił m.in. znakomity regionalista, dzien-nikarz, twórca i wydawca czasopisma „Ekspres Magazyn Zagłębiowski” (dalej: EMZ), wielo-letni redaktor naczelny „Wiadomości Zagłębia” i autor wielu poczytnych książek o ziemi za-głębiowskiej Jan Przemsza-Zieliński (1935–1999). Ten wybitny kontynuator dzieł Maria-na Kantora-Mirskiego uczynił to na łamach EMZ (Red. W sprawie zagłębiowskich posłów na Sejm Ustawodawczy 1919 roku. Antoni Pą-czek 1890–1952 – EMZ, nr 9 (70), R. VI, 4 listo-pada 1995, s. 46). Nieco wcześniej, jako uczeń Liceum Ogólnokształcącego im. Bolesława Pru-sa w Sosnowcu, dzięki cennej pomocy mojego Ojca (tj. Mirosława Ponczka, historyka kultury fizycznej) i Dziadka (tj. Edwarda Ponczka 1912–2004, wieloletniego organisty Diecezji Sosno-wieckiej) także i ja napisałem artykuł [Ludzie,

Profesor Mirosław Ponczek (1947–2014)In memoriam

Antoni Pączek (1891-1952) Przyczynek do biografii parlamentarzysty z Sielca

Page 49: Nowe Zagłębie nr 1(31) styczeń – luty 2014

nr 1(31) styczeń – luty 2014 49

o których pamięć nie może zaginąć. Antoni Pą-czek (EMZ, nr 17 (44), R. IV, 3 kwietnia 1993, s. 13], którym uczciłem pamięć tego, który był moim stryjecznym pradziadkiem, a zarazem bratem stryjecznym mojego pradziadka – Jana Pączka (1885–1971).

Doktor nauk historycznych i polonista Jan Przemsza-Zieliński, którego miałem szczęście poznać osobiście, poświęcił Antoniemu Pączko-wi nadto osobny i dość obszerny biogram w So-snowieckiej Encyklopedii Historycznej (sygna-ły biograficzno-tematyczne, zeszyt 4 – marzec 1998, hasła: PRS, Sosnowiec 1998, s. 348–349).

Na temat tego pochodzącego z Zagłębia Dą-browskiego parlamentarzysty wspominano nie tylko w piśmiennictwie regionalnym, ale i w tym o zasięgu ogólnopolskim. Świadczą o tym liczne poświęcone mu biogramy opracowane zarów-no w okresie międzywojennym, w latach PRL-u, jak i w czasach Trzeciej Rzeczypospolitej. Wiele informacji dotyczących Antoniego Pączka zna-leźć można także w zasobach internetowych.

Przyjęło się powszechnie w literaturze przed-miotu uznawać, że Antoni Pączek urodził się w 1890 roku, przy czym w pochodzącym z 1928 roku opracowaniu pt.: Parlament Rzeczypospo-litej Polskiej 1919–1927 podaje się za dzień uro-dzenia – 13 marca, podczas gdy wszystkie inne publikacje wskazują na czerwiec (tj. 13.06). Wy-mieniana data nie jest jednak właściwa, o czym świadczy przede wszystkim odnaleziony prze-ze mnie – z pomocą Archiwum Państwowego w Katowicach (ul. Józefowska 104, 40-145 Ka-towice) – akt urodzenia o numerze: 561/1891, którego oryginał znajduje się w zespole akt sta-nu cywilnego nr: 12/1054 Parafii Rzymskokato-lickiej w Zagórzu 1877–1909, sygn. 3/4. Wynika z niego jednoznacznie, że Antoni Pączek uro-dził się w dniu 13 czerwca 1891 roku.

Rok 1891 figuruje także w tzw. Arbeitskarte (tj. datowanej na dzień 09 września 1944r. kar-cie pracy nr: 383/11811, wydanej Antoniemu Pączkowi przez władze hitlerowskie General-nego Gubernatorstwa), którą udostępniła, za-mieszkała w Warszawie Pani Elżbieta Blewońska

– wnuczka Antoniego. Także i będący w zbio-rach archiwalnych Biblioteki Sejmowej odpis zupełny aktu zgonu (nr: 1/416/1952) z USC Warszawa, wydany w dniu 28 czerwca 2006 r., wskazuje na 1891 rok, jako datę urodzenia An-toniego Pączka.

Wspomniany akt urodzenia mojego stryjecz-nego pradziadka został sporządzony w języku rosyjskim, za pomocą tzw. cyrylicy. W jego gór-nym lewym rogu widnieje numer aktu urodze-nia, tj. 561 a tuż pod nim nazwa miejscowości:

„Сельце”, czyli Sielce. W tłumaczeniu na język

polski fragmenty tego nigdzie dotąd niepubli-kowanego aktu brzmią następująco: „Działo się we wsi Zagórze drugiego (czternastego) czerwca 1891 roku o godzinie dziesiątej rano. Stawił się osobiście Antoni Pączek (w oryginale: Пончекь) robotnik (w oryginale: рабóтникъ) lat trzydzie-ści cztery (34), mieszkający we wsi Sielce (w ory-ginale: Сельце) […] i okazał Nam dziecię płci męskiej, oświadczając że urodził się on we wsi Sielce (Сельце) pierwszego (trzynastego) czerw-ca tego roku o godzinie piątej rano z prawowitej jego żony Aleksandry urodzonej Żwadło (w ory-ginale: Жвадло) lat dwadzieścia pięć. Młodzień-cu temu przy Chrzcie Świętym, dokładnie w dniu dzisiejszym (…) dano Imię Antoni […]”.

Drugie imię Antoniego, jakie otrzymał pod-czas chrztu świętego w obrządku katolickim, to Władysław. Był jednym z dziesięciorga dzieci Antoniego Pączka i Aleksandry ze Żwadłów. Rodzeństwem Antoniego byli natomiast m.in. Stanisław Pączek (1886–1944) z zawodu to-karz, członek Polskiej Partii Socjalistycznej, za działalność polityczną zesłany ok. 1908 roku do guberni wołogrodzkiej, zamordowany w czasie powstania warszawskiego i Szymon Pączek (1897-1915), żołnierz Legionów Polskich, któ-ry poległ w bitwie pod Jastkowem, jak też mniej znany Ignacy Pączek, który zginął śmiercią tra-giczną (w wypadku).

Na temat matki Aleksandry z domu Żwa-dło nie wiadomo nic poza tym, że urodziła się ok. 1866 r., a po śmierci męża (1918), w ak-cie ślubu swego syna Antoniego (1920), zo-stała wspomniana jako wdowa, emerytka za-mieszkała w Sosnowcu. Zapewne w jakiś czas po 1920 roku – być może w l. 30. – przeniosła się do Warszawy, gdzie zmarła w czasie okupa-cji hitlerowskiej. Pochowana została na Cmen-tarzu Bródnowskim w Warszawie. Niejako na marginesie podkreślić należy, że w akcie zgonu jej męża (zmarłego w Sosnowcu) użyto błęd-

nego zapisu jej nazwiska, tj. jako Zawadło, za-miast prawidłowego – Żwadło.

Wśród biografów (Andrzej Krzysztof Ku-nert a za nim: Józef Marczuk, Marek Gałęzowski i Piotr Majewski) istnieje zgodność co do tego, że ojciec Antoniego Pączka – też noszący imię Antoni – był felczerem w Fabryce Kotłów Pa-rowych W. Fitzner & K. Gamper (aktualna na-zwa to: Foster Wheeler Energy Fakop Sp. z o.o.). W akcie ślubu jego syna Antoniego (1920) za-pisano, że był „lekarzem”, natomiast z aktu zgo-nu (1918) wynikało, iż wykonywał zawód sa-nitariusza w jednym z sieleckich szpitali. Być może był to założony w 1899 roku Szpital Ak-cyjnego Towarzystwa „Huta Katarzyna” w Siel-cu albo istniejący od 1865 roku Szpital Towa-rzystwa Przemysłowo-Górniczego hr. Renarda w Sielcu (zwany sieleckim szpitalem górniczym).

Nazwisko „Pączek” powstało prawdopo-dobnie ze zdrobnienia (łac. deminutivum) sło-wa „pęk” (tj. ‚zawiązek łodygi, liścia lub kwia-tu’), co oznaczało „mały pąk”. W XVI-wiecznej polszczyźnie słowo „pączek” oznaczało też „cia-sto o kulistym kształcie” (H. Kowalczyk, Pą-czek [w:] Słownik polszczyzny XVI wieku, tom XXXIII P-Phy, Warszawa 1995, s. 356-357; W. Boryś, Słownik etymologiczny języka polskie-go, Kraków 2005, s. 420; M. S. B. Linde, Słow-nik Języka Polskiego, Tom II. Część II. P., Hasło

„Pęcz”, Warszawa 1811, s. 658).W pamięci rodziny Pączków, jak i pozosta-

łych mieszkańców Podlesia, z pewnością dobrze zapisało się to, że w dniu 4 maja 1863 roku pod wsią Podlesie oddział płk. Józefa Miniewskie-go, liczący razem z ochotnikami dowodzonymi przez płk. Francesco Nullo około 500 ludzi, po wkroczeniu na teren Królestwa Polskiego, od-niósł zwycięstwo nad wojskami carskimi, jak też i to, że następnego dnia został on pokona-ny pod Krzykawką k/Olkusza [J. K. Janowski, Pamiętniki o powstaniu styczniowem. T. 1, (sty-

Skan ww. aktu urodzenia z 1891 roku uzyskany z Archiwum Państwowego w Katowicach. Fot. arch. aut.

Biografie

Page 50: Nowe Zagłębie nr 1(31) styczeń – luty 2014

nr 1(31) styczeń – luty 201450

czeń-maj 1863 r.), Lwów 1923, s. 383]. Po latach, Antoni Pączek (1891-1952) przywołując czasy powstania styczniowego pisał: „(…) Po ostat-niem, nieudanem powstaniu styczniowem, za-łamanie duchowe zaciążyło nad całym prawie narodem polskim. Niewolnicza filozofja, usiłują-ca przekonać naród, iż niewola ma swoje dobre strony, bo dzięki niej Polska »nie kala bieli swej duszy wojną i dyplomacją« – święciła triumfy. Z tych założeń wychodząc, zalecano społeczeństwu polskiemu możliwie najwygodniejsze urządzanie się w klatkach, w których nas zamknęli zaborcy (…)” [A. Pączek, Na drogach Józefa Piłsudskie-go {w:} Legjon. Miesięcznik. Rok II, wrzesień-

-październik 1930, Nr 9-10, s. 4]. W identycznym „duchu” przemawiał, jako

wiceprezydent miasta Łodzi w dniu 11 listo-pada 1938 roku, podczas inauguracji otwar-cia Muzeum Pamiątek po Marszałku Józefie Piłsudskim: „(…) Gdy po ostatnim nieudanym powstaniu 1863 roku spadły na pokonaną Polskę tysięczne represje i kary, gdy powstały i zaskrzy-piały nowe szubienice i zapełniły się więzienia i kazamaty, a zroszone krwią naszych praojców i zasłane kośćmi najlepszych synów Ojczyzny sybirskie szlaki pokryły się nowymi mogiłami, naród polski, pod ciężarem jarzma i na skutek straszliwego krwi upustu w powstaniu stycznio-wym, odrzuciwszy od siebie gorącą jeszcze broń i poszarpane w bojach sztandary, skłonny był urządzić sobie w klatkach, w których nas za-mknęli zaborcy, możliwie najwygodniejsze ży-cie. I rozpostarła się nad Polską czarna i bezna-dziejna noc straszliwej niewoli. A słabi duchem zaczęli już poszukiwać argumentów, mających dowieść narodowi, że i niewola ma swoje do-bre strony(…)” [Szlakiem wielkości. Odtworzo-ny warsztat pracy konspiracyjnej J. Piłsudskiego w Łodzi, Łódź 1939, s. 108].

Przybywszy do Sosnowca (Sosnowic) Antoni Pączek – ojciec, wraz ze swoją małżonką Alek-sandrą, zamieszkał prawdopodobnie przy któ-rejś z sieleckich ulic, zlokalizowanej być może na tzw. pracowniczym Osiedlu Renardowskim, tj. w rejonie obecnych ulic: Zamkowej, Szkol-nej lub Legionów. Tam też zapewne urodził się ich syn, Antoni.

W latach osiemdziesiątych XIX wieku przy niektórych większych fabrykach Królestwa Pol-skiego (zabór rosyjski) zaczęły powstawać pry-watne szkoły przyfabryczne. Były one przezna-czone dla dzieci pracowników zatrudnionych w fabryce na różnych stanowiskach, ale uczyli się w nich także młodociani robotnicy (pracow-nicy). Od takiej też szkoły rozpoczął swoją ele-mentarną edukację Antoni Pączek, który będąc synem przedstawiciela inteligencji fabrycznej, tj.

pracownika (felczera) sosnowieckich zakładów „W. Fitzner i K. Gamper” ukończył 6-oddziało-wą, jedno albo dwuklasową elementarną szko-łę fabryczną. Była to szkoła zapewne w dużym stopniu zrusyfikowana, gdyż w latach 1879–1897 w szkołach zagłębiowskich, jak i w całym Królestwie Polskim wprowadzono obowiązko-we nauczanie języka rosyjskiego, za wyjątkiem lekcji religii i języka polskiego. Dalszą naukę w sosnowieckich szkołach uniemożliwiły mu jednak trudne warunki materialne, w jakich znaleźli się jego rodzice, był wszakże Antoni nie jedynym, ale jednym z dziesięciorga dzie-ci Antoniego Pączka i Aleksandry ze Żwadłów. Nie było ich stać na to, aby opłacić synowi edu-kację w szkole realnej (opłata za naukę w takiej szkole była bardzo wysoka i wynosiła w niższych klasach 80 rubli, a w klasach wyższych 100 ru-bli rocznie). Poza tym duże sumy pieniężne po-chłaniały podręczniki i inne pomoce naukowe, opłata wpisowa do szkoły, mundurki szkolne itp. Nic więc dziwnego, że ubogi pracownik sosno-wieckiej fabryki nie był w stanie posyłać swoich dzieci do miejscowej szkoły średniej. Zapewne też praca w fabryce Fitzner i Gamper nie była najlepiej wynagradzana, skoro robotnicy syste-matycznie domagali się podwyżek, organizując wystąpienia robotnicze i strajki (np. świadczy o tym strajk, jaki miał miejsce 23 kwietnia 1894 roku, który został jednak stłumiony).

Wraz z ukończeniem sześciooddziałowej szko-ły fabrycznej, wykazując niewątpliwe zdolności intelektualne, w wieku zaledwie 11 lat (1902 rok) podjął A. Pączek swoją pierwszą w życiu pracę, tj. w biurze fabryki Fitznera i Gampera, a zatem dokładnie w czasie, kiedy Sosnowiec zaczął się kształtować, jako nowe miasto.

Między 1902 a 1905 rokiem swoją eduka-cję uwieńczył zdaniem – prawdopodobnie eksternistycznie – egzaminu gimnazjalnego albo progimnazjalnego w Kijowie. Niedługo po tym, jako 13 letni młodzieniec (1904 r.), po raz pierwszy zetknął się z nielegalnie działają-cymi w Sosnowcu organizacjami polityczny-mi, tj.: lewicowo-internacjonalistyczną SDK-PiL (Socjaldemokracją Królestwa Polskiego i Litwy), socjalistyczno-niepodległościową PPS (Polską Partią Socjalistyczną) oraz narodowo-

-demokratyczną Ligą Narodową. Wybór dokonany przez młodego Antonie-

go Pączka pozostawał w zgodzie z panującymi w Zagłębiu Dąbrowskim przekonaniami, po-nieważ to właśnie Polska Partia Socjalistyczna miała tu więcej zwolenników niż SDKPiL, zwy-ciężała więc w tym regionie wyraźnie opcja so-cjalistyczna nad komunistyczną. W fabryce Fit-zner i Gamper prowadzono w tym czasie (tj.

pod koniec 1904 roku) kolportaż tzw. „bibuły”, rozprowadzając książki i broszury polityczne. Treść tej fabrycznej publicystyki z pewnością była znana młodemu Antoniemu Pączkowi i zapewne stała się niejednokrotnie przedmio-tem rozmów, jakie prowadził z miejscowymi pracownikami, w tym też z początkującymi działaczami partyjnymi.

W 1904 roku działały komitety dzielnico-we PPS także w Sielcu, rodzinnej dzielnicy A. Pączka. Być może więc, że już wtedy (tj. z koń-cem 1904 roku) stał się członkiem PPS-u, kol-portując wśród robotników fabryki Fitzner & Gamper nielegalne wydawnictwa, za co na pe-wien czas został nawet zwolniony z pracy. Piotr Majewski, w monumentalnym dziele pt.: Posło-wie i senatorowie Rzeczypospolitej Polskiej 1919-1939. Słownik biograficzny, informując o tym, że Pączek należał do PPS-u, nie podał daty po-czątkowej członkostwa. Autor o pseudonimie

„WALD” uważał z kolei, że jej członkiem (tj. PPS – dop. PP) został w lutym 1905. Natomiast twórcy biogramu (tj. H. Mościcki i W. Dzwonkowski) z 1928 roku, napisali, że: Po raz pierwszy zaczął Pączek działać z ramienia Polskiej Partii Socja-listycznej w pierwszych dniach lutego 1905 r. po wielkiej rzezi urządzonej pod bramą huty „Ka-tarzyna” w Sosnowcu. Komitet P.P.S. zaraz na-zajutrz po wypadku wydał odezwę, zaczynającą się od słów: 40 zabitych i około 150 rannych…”, w której piętnował ten masowy mord, dokonany przez piechotę carską na manifestujących robot-nikach. Pączek wraz z innymi zajął się energicz-nie kolportażem tej odezwy (Parlament Rzeczy-pospolitej Polskiej 1919–1927…dz. cyt., s. 276). Antoni Pączek wspominał o tym po latach w słowach: 9 lutego 1905 otrzymałem pierwszy chrzest ogniowy. Piechota carska strzelała ogniem krzyżowym, salwami do tłumu manifestantów. Padło na miejscu 38 zabitych, a ponad 150 było rannych. Ja miałem dwukrotnie postrzelone pal-to. Stało się to pod „Hutą Katarzyna”. Nazajutrz ukazały się ulotki o tej rzezi masowej – kolporto-wałem je w ciągu dnia i rozklejałem na murach i płotach (mimo ogłoszonego stanu wojennego, zabraniającego chodzenia po ulicach od zmro-ku) w ciągu całej nocy. Represje odniosły skutek odwrotny od zamierzonego i nastroje rewolucyj-ne podniosły się, wzmocniły i okrzepły. Znowu miałem pełne ręce roboty (cytat za: M. Gałęzow-ski, Wierni Polsce…dz. cyt., s. 498).

Być może pod słowami otrzymałem pierw-szy chrzest ogniowy kryje się to, że choć wcze-śniej w jakiś sposób angażował się w dzia-łalność PPS-u (np. stając się członkiem tejże partii lub kolportując ulotki), to jednak nigdy wcześniej nie przeżył „na własnej skórze” tego,

Biografie

Page 51: Nowe Zagłębie nr 1(31) styczeń – luty 2014

nr 1(31) styczeń – luty 2014 51

czego był bezpośrednim świadkiem w dniu 9 lutego 1905 roku. W tym dniu, tak wstrząsają-cym dla tego młodego człowieka, Antoni Pą-czek miał bowiem dwukrotnie postrzelone palto. Mógł zatem mówić o wielkim szczęściu, ponie-waż w masakrze pod „Hutą Katarzyna” zabi-tych zostało kilkadziesiąt osób i około 150 od-niosło rany (wśród ofiar śmiertelnych był m.in. Aleksander Malewicz, zbliżony wiekiem do An-toniego, młodziutki działacz robotniczy, uczeń sosnowieckiego gimnazjum). Nie zrażając się jednak grożącymi konsekwencjami, Antoni pe-łen zapału i odwagi, całą resztę dnia i całą noc (tj. 9/10 lutego 1905 roku), mimo ogłoszonego stanu wojennego, zabraniającego chodzenia po ulicach od zmroku kolportował ulotki o tej rze-zi masowej i rozklejał je na murach i płotach.

Wydarzenia spod huty Katarzyna, w jakich młodziutki Antoni Pączek uczestniczył, moc-no zapisały się w jego pamięci, wzmacniając bez wątpienia wrażliwość społeczną przyszłe-go parlamentarzysty.

Antoni Pączek nie zatrzymywał się jednak na samych tylko słowach, ale przechodził do czynów, także na forum polskiego parlamen-tu. Dla przykładu, w interpelacji poselskiej nr 845/19 przedstawionej w dniu 30 październi-ka 1919 roku na 93 posiedzeniu Sejmu Ustawo-dawczego II RP (1919–1922) i skierowanej do ówczesnego Ministra Sprawiedliwości (tj. Bro-nisława Sobolewskiego), wstawiał się za pracow-nikami rolnymi i ich rodzinami, eksmitowanymi w trybie natychmiastowym – wbrew obowią-zującemu prawu, tj. z pominięciem procedury pojednawczej przed Komisjami Rozjemczymi

– z zajmowanych mieszkań na mocy wyroków tzw. sądów pokoju, z powodu czego wielu robot-ników zostało wyrzuconych z pracy i z miesz-kań na bruk, co pozbawiło znaczną ilość rodzin dachu nad głową (http://bs.sejm.gov.pl). Pod-czas tej samej kadencji Sejmu, na posiedzeniu nr 306 z dnia 10 maja 1922 roku adresatem in-terpelacji był tym razem Minister Wyznań Re-ligijnych i Oświecenia Publicznego (tj. Antoni Ponikowski) w sprawie „gwałtów”, dokona-nych na dzieciach w szkole ludowej w Bodze-chowie (powiat Opatowski), które nie zostały przez swoich rodziców (robotników) posła-ne do szkoły na uroczystości pierwszomajowe. Antoni Pączek przeciwstawiał się surowym re-presjom, jakim kierownictwo szkoły i tamtej-si nauczyciele zastosowali wobec siedemdzie-sięciorga dzieci (uczniów i uczennic) w postaci wydalenia ze szkoły (dwoje dzieci), kary aresz-tu w wymiarze dwóch godzin dziennie w ciągu 3 dni (68 dzieci) i kar cielesnych (dwoje dzieci pobito po twarzy, inne zaś zostało pokaleczo-

ne linijką), jak też niedopuszczania matek do „aresztowanych” przynoszących swoim dzie-ciom posiłki.

Natomiast podczas następnej kadencji Sej-mu II RP (1922–1927) w trakcie posiedzenia nr 129 w dniu 13 czerwca 1924 roku zwrócił się z interpelacją do Ministra Spraw Wewnętrz-nych (tj. Cyryla Ratajskiego) w sprawie pobicia przez policję robotników zakładów starachowic-kich. W kwietniu 1926 roku interweniował z ko-lei u premiera Kazimierza Bartla w sprawie ak-cji policji przeciwko strajkującym robotnikom w Ostrowcu, a jego artykuł pt.: Tragedia robot-ników ostrowieckich („Robotnik” nr 161) zo-stał skonfiskowany. Umiejętność niejako empa-tycznego zrozumienia problemów robotników i ich rodzin zawdzięczał Antoni Pączek niewąt-pliwie swoim związkom z Zagłębiem Dąbrow-skim. Z czasem przynosiło to swoje owoce nie tylko w wykonywanej przez niego pracy (np. technika elektryka podczas pobytu w Krako-wie w 1913 r.), ale też działalności m.in. jako sekretarza klasowego związku zawodowego metalowców, sekretarza Rady Związków Zawo-dowych, członkostwa w zarządzie Spółdzielni Spożywców w Ostrowcu Świętokrzyskim (mię-dzy lipcem 1917 a październikiem 1918 roku), pełnienia funkcji przewodniczącego Komitetu Robotniczego PPS w Ostrowcu (1918–1928), członka redakcji „Frontu Robotniczego” (od połowy 1931 r.), prezesa Związku Zawodowe-go Robotników Przemysłu Chemicznego i Po-krewnych w RP (l. 1931–1934), prezesa Związ-ku Pracowników Ubezpieczeń Społecznych (l. 1934–1937), wiceprezesa Robotniczego Insty-tutu Oświaty i Kultury im. Stefana Żeromskie-go (1939), autora licznych artykułów w „Ro-botniku”, „Froncie Robotniczym”, Kolejarzu Związkowcu”, jak też „Wieściach Ostrowiec-kich”, „Młocie i Pługu” (M. Gałęzowski, Wier-ni Polsce… dz. cyt., s. 500–501).

W marcu 1905 roku dobiegł końca strajk ro-botniczy w sosnowieckich hutach, niektórych fabrykach i okolicznych kopalniach. W związku z tym, po krótkiej przerwie wywołanej tymi re-wolucyjnymi wydarzeniami A. Pączek w latach 1905–1912 ponownie podjął pracę w biurze fa-bryki „Fitzner i Gamper”. Natomiast w między-czasie ukończył korespondencyjnie roczny kurs buchalterii, zajmując się odtąd stroną ekono-miczną (księgowość, rachunkowość) przedsię-biorstwa. Pracował wówczas w ramach X Biura Buchalterii Głównej (skrót: B.B.G.), czyli jed-nego z trzynastu wydziałów tej fabryki. Zada-niem, które miał do wykonania było natomiast księgowanie, jak też konstatowanie, utrwalanie w księgach i grupowanie faktów dokonanych po-

dług wiarygodnych i ulegalizowanych dokumen-tów (Zasady Organizacyi wewnętrznej sieleckiej Fabryki Tow. Akc. Zakładów Kotlarskich i Me-chanicznych „W. Fitzner i K. Gamper” w Sosnow-cu, Sosnowiec 1915, s. 49, 52). Warto przy tym podkreślić, że Antoni Pączek niemal całe swoje życie pozostawał miłośnikiem ekonomii i sta-tystyki. Natomiast zawód buchaltera zapewne ułatwił mu późniejsze zatrudnienie w „budże-tówce” parlamentarnej w latach 20. i 30. II Rze-czypospolitej, jak też wykonywanie innych waż-nych funkcji, takich jak np. członkostwo Komisji Skarbowo-Budżetowej Sejmu Ustawodawcze-go (1919–1922), stanowisko skarbnika Związ-ku Parlamentarnego Polskich Socjalistów i se-kretarza sejmowej Komisji Budżetowej Sejmu I kadencji (l. 1922–1927) oraz Komisji Kontro-li Długów Państwowych w Sejmie II kadencji (od 8 czerwca 1922 r.), członkostwo w Komisji Opiniodawczej przy Prezesie Komitetu Ekono-micznego Rady Ministrów (tzw. Komisji Pracy, od grudnia 1926), zastępstwo (II wiceprzewod-niczący) przewodniczącego sejmowej Komisji Budżetowej Sejmu III kadencji (1930–1935), członkostwo w Państwowej Radzie Statystycz-nej i Komisji Rewizyjnej Kas Chorych (l. 30-te), czy też pełnienie – we wrześniu 1939 roku

– funkcji zastępcy szefa Wydziału Finansowe-go ochotniczej Straży Obywatelskiej w okupo-wanej Warszawie.

Parlamentarzysta z Sielca, oprócz tego, że w parlamencie słynął jako świetny mówca, był przy tym płodnym publicystą, także w tematy-ce finansowo-skarbowej (tj. broszury pt.: Jakie są w Polsce podatki i kto je płaci? – 1923 r., Na-prawa skarbu Rzeczypospolitej –1924 r., Położe-nie gospodarcze Polski – 1925 r., Czy rządy obec-ne unikają kontroli? – 1928/29 r.).

Antoni Pączek kontynuując pracę w fabry-ce „Fitzner i Gamper” nadal działał w Polskiej Partii Socjalistycznej. W listopadzie 1906 roku doszło jednak do rozłamu w tejże partii, rezul-tatem czego był podział PPS-u na PPS-Lewicę (skupiającą w swych szeregach m.in. niemal całą inteligencję i elitę robotniczą) i PPS-Frakcję Re-wolucyjną. Po rozłamie PPS-u Pączek stanął po stronie odłamu frakcji rewolucyjnej. Należał także do Organizacji Bojowej PPS w l. 1907–1909 (dalej też: OB PPS), jako powstałej w 1904 roku specyficznej formy organizacyjno-zbrojnej PPS-u. Stanowiła ona odłam tzw. „Starych”, czyli prawicy PPS-u, mając na celu oderwanie ziem polskich od Rosji na drodze zbrojnego powsta-nia narodowego. Zgodnie z poglądami Józefa Piłsudskiego, kładziono nacisk na systematycz-ne szkolenia, gromadzenie broni i materiałów wybuchowych. W zamierzeniu tego wybitne-

Biografie

Page 52: Nowe Zagłębie nr 1(31) styczeń – luty 2014

nr 1(31) styczeń – luty 201452

go wodza OB PPS miała bowiem nabrać czy-sto wojskowego charakteru, stanowiąc podstawę dla stworzenia w przyszłości polskiej armii na-rodowej. Organizacja ta składała się z luźnych, całkowicie niezależnych od siebie oddziałów, liczących pięć, a później sześcioro ludzi (tzw.

„szóstki”), przy czym w dzielnicy sieleckiej były dwie takie „szóstki”. I właśnie sielecka bojówka była jedną z aktywniejszych, staczając potyczki z carskimi żandarmami, policją lub wojskiem. Należąc krótko do tej organizacji Pączek pod-legał oddziałowi pod dowództwem „Zagłoby”, tj. Antoniego Góralczyka (ok. 1884–1928), ro-botnika, członka PPS i OB PPS, uczestniczącego w l. 1906–1909 w wielu akcjach bojowych w Za-głębiu Dąbrowskim, w Częstochowie i okręgu; instruktora szóstek bojowych w tym sieleckiej i starososnowieckiej. Z czasem carat zaostrzył represje a schwytanym z bronią w ręku bojow-com groził sąd polowy i wyrok śmierci lub wy-wózka na syberyjską katorgę. Wskutek wzmożo-nej działalności rosyjskiej „Ochrany”, tj. policji politycznej, inwigilującej środowiska robotnicze, schwytano wielu członków OB PPS na terenie Zagłębia. Carskiej „bezpiece” udało się wtedy pochwycić i zamknąć w więzieniach prawie co czwartego, aktywnego działacza PPS-u. Wśród schwytanych znalazł się także 20-letni Antoni Pączek, aresztowany na krótko w 1909 roku.

W dalszym okresie swego życia przywiązy-wał Pączek wielką wagę do pracy Związku Wal-ki Czynnej, a następnie Związku Strzeleckiego, działającego w Galicji, z zamiłowaniem więc od-dawał się studjom teoretycznym i praktycznym z dziedziny sztuki wojskowej w nielegalnych kół-kach wojskowych oraz w towarzystwie gimna-stycznem „Piechurze”. Gdy „Piechur” urządził ćwiczenia taktyczne w okolicach Chrzanowa, przekradł się na nie przez granicę Pączek z 400 towarzyszami z Zagłębia przy pomocy fałszy-wych paszportów (Parlament Rzeczypospolitej Polskiej 1919–1927 … dz. cyt., s. 276).

W powojennych biografiach Antoniego Pączka nie zauważono jak dotąd, że żywo in-teresował się pracą Związku Walki Czynnej (dalej: ZWC), która to tajna organizacja woj-skowa powstała we Lwowie, w czerwcu 1908 roku. Ta działająca do 1910 roku w konspiracji nowa struktura wojskowa korzystała z pomo-cy kadr OB PPS – Frakcji. W prace ZWC an-gażował się m.in. Józef Piłsudski, który uczest-niczył w jej naradach partyjnych, będąc aż do wybuchu I Wojny Światowej czynnym człon-kiem zarządu tej organizacji. Związek Walki Czynnej zainicjował powstanie w 1910 roku organizacji strzeleckich, takich jak w Krako-wie Towarzystwo „Strzelec” pod kierownic-

twem Piłsudskiego i Związek Strzelecki we Lwo-wie, któremu przewodził Władysław Sikorski (zmarły tragicznie w lotniczej katastrofie pod Gibraltarem, późniejszy generał i Naczelny Wódz Polskich Sił Zbrojnych), będące w isto-cie pierwszymi jawnymi agendami ZWC. An-toni Pączek z pewnością od samego początku interesował się rozwojem tych dwu organiza-cji, dlatego już w 1910 roku wstąpił w szeregi działającego pod zaborem austriackim (Gali-cja) Związku Strzeleckiego, wieńcząc człon-kostwo ukończeniem kursu instruktorskiego. Początkowo jednak nie mógł aktywnie udzie-lać się na terenie Zagłębia Dąbrowskiego, tu-taj bowiem Związek Strzelecki powstał dopie-ro w 1912 roku, jako założony przez działaczy Polskiej Partii Socjalistycznej z Sosnowca, skąd następnie rozprzestrzenił się po całym Zagłę-biu [Al. Bień, Gdzie jesteś i co robisz prawdziwa I Brygado Zagłębiowska? (Uwagi na czasie) {w:} Głos Zagłębia. Organ Polskiej Partii Socjalistycz-nej Zagłębia Dąbrowskiego, Nr 21, Niedziela 26 maja 1929, Rok 6, s. 1]. W świetle powyższego zaskakującym jest wzmianka biograficzna o tym, że Antoni Pączek już od 1911 roku prowadził tajną pracę w Związku Strzeleckim w Zagłębiu Dąbrowskim (M. Gałęzowski, Wierni Polsce… dz. cyt., s. 498). Nie mógł bowiem prowadzić tam jakiejkolwiek tajnej działalności na rzecz Związku Strzeleckiego, ten bowiem w Zagłę-biu Dąbrowskim jeszcze nie powstał. Można zatem co najwyżej domniemywać, że w 1911 roku współpracował z niektórymi działacza-mi PPS-u, mającymi zamiar zorganizować na tym terenie Związek Strzelecki.

W międzyczasie Antoni Pączek oddając się studjom teoretycznym i praktycznym z dziedzi-ny sztuki wojskowej w nielegalnych kołkach woj-skowych (Parlament Rzeczypospolitej Polskiej 1919-1927… dz. cyt., s. 276) zapewne podob-nie jak to było przyjęte w szkoleniach organi-zowanych przez ZWC, przyswajał sobie m.in. naukę o broni, balistykę, terenoznawstwo, pi-rotechnikę, musztrę, a wszystko to doskonalił podczas odbywanych poza miastem zajęciach strzeleckich. Uczestniczył nadto w zajęciach organizowanych przez Towarzystwo Gim-nastyczne „Piechur”, związane z narodową demokracją, propagujące patriotyzm i roz-wój kultury fizycznej (zawiązane w Sosnowcu w dniu 6 listopada 1908 roku) [Ruch, dwuty-godnik poświęcony sprawom wychowania fi-zycznego i w ogóle normalnego rozwoju ciała, Warszawa, 26 sierpnia 1910 r., Rok V, Nb. 16 (106), s. 180]. Nazwa „Piechur” była zawoalo-waną formą, pod którą nawiązywano do tra-dycji gniazd sokolich (M. Ponczek, Początki

Zagłębiowskiego „Sokoła” pod zaborem rosyj-skim {w:} EMZ z dn. 20 lipca 1991r., Nr 4(17), s. 7). Ich działalność bowiem – po krótkim tzw. okresie wolnościowym – została zdławiona, tj. oficjalnie zawieszona przez rząd carski w dniu 3 września 1907 roku. Antoni Pączek wstąpił w szeregi „Piechura”, zapewne przyciągany nie tylko sportową, ale nade wszystko patriotycz-ną, niepodległościową i półwojskową działal-nością tej organizacji, powiązaną ze Związkiem Walki Czynnej (S. Łaniec, Kolejarze Królestwa Polskiego. Walki klasowe i życie polityczne 1878–1914, Warszawa 1979, s. 97, 98, 108). Była to nadto aktywność konspiracyjna, co znajduje swoje potwierdzenie w tym, że członków so-snowieckiego „Piechura” dodatkowo i w tajem-nicy szkolono na terenie zaboru austriackiego. Informowali o tym autorzy biografii Antoniego Pączka, wedle których –– po tym, jak przekradł się (…) przez granicę (…) z 400 towarzyszami z Zagłębia przy pomocy fałszywych paszportów (Parlament Rzeczypospolitej Polskiej 1919–1927

… dz. cyt., s. 276) uczestniczył on w ćwiczeniach taktycznych organizowanych przez towarzy-stwo „Piechur” w okolicach Chrzanowa, czyli właśnie za granicą, czyli w zaborze austriackim. Z czasem jednak doszło do ujawnienia konspi-racyjnej i paramilitarnej działalności tej orga-nizacji. Towarzystwo Gimnastyczne „Piechur” zostało wskutek tego przez władze carskie roz-wiązane w 1912 roku (W. Jaworski, Legalne sto-warzyszenia sportowe na obszarze Sosnowca do 1914 roku {w:} Z dziejów kultury fizycznej w So-snowcu, Sosnowiec – Katowice 2012, s. 21, 22).

W latach następnych, tj. w 1912 i 1913 roku Antoni Pączek prowadził energiczną propagan-dę antyrosyjską wśród żołnierzy Polaków z gar-nizonu kijowskiego. Zmuszony do wyjazdu za granicę, w marcu 1913 r. znalazł się w Krakowie, gdzie wziął udział w pracach Związku Strzelec-kiego. 8 sierpnia 1914 r. wyruszył na wojnę z ba-taljonem strzeleckim ś. p. Wyrwy-Furgalskiego. Od tego czasu aż do lipca 1917 r. był w pierw-szym pułku pierwszej brygady Józefa Piłsudskie-go. W okresie 1912-1913 Pączek – jak wyni-ka z jego własnych wspomnień, na polecenie Związku Strzeleckiego – odbywał służbę woj-skową w 129 Besarabskim pułku piechoty w Kijowie, prowadząc w tej jednostce agita-cję niepodległościową. Natomiast po opusz-czeniu pułku, na znak dany przez Związek Strzelecki (tj. znakiem tym była nadesłana mu widokówka przedstawiająca pomnik Adama Mickiewicza w Krakowie), Pączek przyjechał do Krakowa. Złożył wówczas raport Józefowi Piłsudskiemu ze swojej służby w armii rosyj-skiej i przez kilka dni mieszkał u niego przy

Biografie

Page 53: Nowe Zagłębie nr 1(31) styczeń – luty 2014

nr 1(31) styczeń – luty 2014 53

ul. Szlak 31, w jednym z czterech wynajmowa-nych pokoi. Będąc w Krakowie, czyli na terenie zaboru austriackiego, wciąż działał w Związ-ku Strzeleckim. Na temat działalności Pączka w „Strzelcu” (tj. Związku Strzeleckim) wspo-minał także Aleksy Bień, w l. 1925-1928 Prezy-dent Miasta Sosnowca i poseł na Sejm II RP 2 i 3 kadencji (tj. w l. 1928–1935). W imiennym spisie tych, którzy brali czynny udział w pra-cach „Strzelca” w latach 1912–1914 w Zagłę-biu Dąbrowskim wymienił Antoniego Pączka, wzmiankując że wcześniej zetknął się z Pącz-kiem w sosnowieckim kole „Fitzner i Gamper”. Nadmienił też, że Pączek był uczestnikiem organizowanego przez Związek Strzelecki kursu w Stróży w 1913 roku i że posługiwał się wtenczas pseudonimem „Władysław” (A. Bień, W podziemiach Zagłębia, Płocka i Wło-cławka 1912–1914–1918, Dąbrowa Górnicza 1930, s. 8). Jednomiesięczny podoficerski kurs instruktorski (tzw. Szkoła Letnia Strzelców) w Stróży (wieś podkarpacka, obok Tymbar-ku w powiecie Limanowskim, woj. Małopol-

skie – zabór austriacki) odbył się w pierwszych dniach sierpnia 1913 roku. Z regionu Zagłę-bia Dąbrowskiego na kurs przybyło prawdo-podobnie 18 osób pod komendą Zygmunta Kuczyńskiego ps. Kazik (późniejszy pułkow-nik). W obozie uczestniczyło łącznie kilku-dziesięciu (ok. 100) Strzelców – w tym m.in. przybyły z Krakowa Władysław Sikorski – po-wołanych przez Głównego Komendanta Józe-fa Piłsudskiego. Wykłady dla zgromadzonych prowadził m.in. Józef Piłsudski (ps. Mieczy-sław), w organizowaniu szkolenia pomagał Ka-zimierz Sosnkowski a obóz odwiedzali w tym czasie Bolesław Limanowski (późniejszy sena-tor), Włodzimierz Tetmajer, Michał Sokolnic-ki (ps. Leszek), Gustaw Daniłowski (ps. Tan-kret), Herwin-Piątek, Frank-Wiśniowski (ps. Słoń), Leopold Lis-Kula i Żmigrodzki.

W ten sposób wśród wykładów, ćwiczeń i przygód hartował się duch strzelecki i legjonowy, a cenne wskazówski i zarządzenia Komendanta nadawały już wtedy tej młodzieży specjalny cha-rakter, który uwydatnił się tak w walkach o wol-

ność Polski, jak i potem w czasach ugruntowania naszej państwowości (Z. Zygmuntowicz, Szkoła instruktorów Strzelca w Stróży 1913, nr 49, s. 7).

Na praktyczne sprawdzenie zdobytych umie-jętności Antoni Pączek nie czekał długo. Wraz z wybuchem I wojny światowej w dniu 6 sierp-nia 1914 roku wstąpił bowiem do Legionów Polskich. Służył w pierwszym pułku piechoty I Brygady Legionów. Z akt I Brygady znajdują-cych się w Centralnym Archiwum Wojskowym w Rembertowie wynikało, że ten pochodzący z Zagłębia Dąbrowskiego legionista posługiwał się pseud. „Wojnarowski” był synem Antonie-go i Aleksandry, ur. 13 czerwca 1890 roku (zno-wu błędna data – dop. PP); buchalterem – kore-spondentem, który wstąpił do LP 6 VIII 1914; starszym sierżantem, służącym w 1 pp leg., za-mieszkałym w Sosnowcu przy ul. Chemiczna 33, tj. w pobliżu ówczesnej fabryki chemicznej Gzichów, przędzalni Schoena i fabryki Fitzner i Gamper. cdn

Przemysław Ponczek

W centrum Dąbrowy Górniczej działają Liceum Ogólnokształ-cące, Gimnazjum i Szkoła Podstawowa im. Marii Skłodowskiej-

-Curie. Budynek „z zewnątrz nie wygląda jak szkoła, bardziej przypomina wielki dom, w którym spotykają się bliscy znajo-mi z najlepszą kadrą nauczycielską” – mówi jedna z uczennic. Ktoś inny dodaje, że od września wydarzyło się tutaj tyle cieka-wych rzeczy, że trudno je wszystkie wymienić.

Na pytanie, z jakiego powodu uczniowie wybierają tę szko-łę, Jola Fornalska z klasy 1a liceum odpowiada: „Tutaj inaczej komunikujemy się ze sobą. W Skłodowskiej uczą młodzi, wy-kształceni na wielu kierunkach nauczyciele”. Wypowiedź Joli uzu-pełnia Julia Uszko z klasy 1a gimnazjum: „W szkole zachwyca mnie podejście nauczycieli do uczniów. Tutaj nauczyciele uczą nas na lekcjach, bo znają naturę ucznia. Nie zadają do domu 40 zadań, 30 czytanek i 100 słówek na następny dzień. Wiedzą, że i tak prawie nikt nie odrobi pracy domowej”. Dyrektor szkoły

– dr Aleksandra Malec – z satysfakcją odnosi się do wypowie-dzi Julii i dodaje: „Tutejszych nauczycieli charakteryzują wie-dza i kompetencje społeczne. Poziom szkoły jest wtedy wysoki, gdy nauczyciel potrafi pracować i porozumiewać się z każdym uczniem, podnosząc go w ten sposób na wyższy poziom”. Mówi:

„Lekcja jest aktem społecznym i panują na niej prawa społeczne, które uczeń musi znać. Szkoła zaś jest miejscem uspołecznienia”.

Kluczem do zrozumienia osobności tej szkoły są właśnie jej podejście społeczne oraz czynnik ludzki. One zostały zaszcze-pione w systemach oświatowych w rozwiniętych demokracjach europejskich, zwłaszcza skandynawskich. U ich podstaw leżą ele-menty filozofii, socjologii i psychologii. One – jak to formułuje dyrektor – „pozwalają uczniowi na ocenę własnych działań po-przez kontrolowanie procesów społecznych zachodzących wo-

kół nich”. Przydatna jest do tego etyka Immanuela Kanta, któ-ra w największym skrócie mówi: „w swoim życiu postępuj tak, jak byś chciał, aby postępowano w stosunku do ciebie”. „Uczy-my naszych uczniów tej zasady. Dzięki jej znajomości stają się oni otwarci na innych i uczą się komunikacji oraz zrozumienia drugiego człowieka. Są również gotowi do zmian”, mówi Mag-dalena Nykiel, nauczycielka języków polskiego i niemieckiego.

„Cieszymy się, że nasze idee i wzory”, przyznaje dyrektor, „zosta-ły pozytywnie zaopiniowane podczas kontroli Najwyższej Izby Kontroli i Kuratorium Oświaty”.

Dla niej bardzo ważne jest także rozwijanie w uczniu świa-domości obywatelskiej. „Nauczyciele uczą swoich uczniów być ze sobą. Starsi uczniowie opiekują się młodszymi, tworząc spo-łeczeństwo świata dorosłych. Dlatego zauważamy istotną róż-

Maria Skłodowska-Curie – szkoła da się lubić

Region

Campus Szkolny. Fot. arch szkoły

Page 54: Nowe Zagłębie nr 1(31) styczeń – luty 2014

nr 1(31) styczeń – luty 201454

nicę w zachowaniu ucznia przychodzącego do szkoły i wycho-dzącego z niej” – mówi. Malec wyraźnie podkreśla, że chodzi o umiejętność współistnienia, współdziałania i współpracy każ-dego z każdym: w szkole, w domu, na ulicy, w życiu codzien-nym. „W procesie uczenia i wychowania uczestniczą wszyscy pracownicy szkoły”, dodaje. Toteż nie może dziwić taka oto de-klaracja cytowanej już Joli: „Najbardziej lubię panią Zosię. Pani Zosia zajmuje się sklepikiem szkolnym i sprzedaje nam smacz-ne bułki. Pani Zosia ma duże poczucie humoru, więc można się z nią pośmiać. A kiedy zachowujemy się niewłaściwie, to i da nam pstryczka w nos”.

Ważnym uzupełnieniem systemu jest specjalnie opracowany model lekcji, który stosują wszyscy nauczyciele. Istotę modelu wyjaśnia Karol Kasza, nauczyciel historii i wiedzy o społeczeń-stwie: „Przede wszystkim ma on za zadanie uczyć ucznia na lek-cji. Maksymalnie aktywizuje – wskutek nieustannych rozmów, dyskusji i powtarzania – młodzież do pracy, zwłaszcza, że na-uczyciel ma zajmować tylko 7–9 % czasu, natomiast resztę prze-znaczyć uczniowi. Zakłada on rozpoczynanie każdej jednostki lekcyjnej od powtórzenia kluczowych zagadnień, jakie pojawia-ją się podczas omawiania danej partii materiału. Co więcej, mo-del porządkuje i spaja lekcję”.

Stosowanie modelu lekcji jest efektywne, zwłaszcza, że kla-sy są małe (w szkołach uczy się prawie 300 uczniów; dodajmy jeszcze w tym miejscu, że mają one uprawnienia szkoły pu-blicznej). Następstwo tego wyraża Klaudia Gardyńska, uczen-nica 1b liceum: „Szkoła jest mała, klasy są niewielkie, uczniów jest raczej mało, a wszystko to działa korzystnie na nas, ponie-waż w ten sposób możliwa jest prawdziwa integracja uczniów”. Charakter szkoły podkreśla również Ola Trzcina z tej samej klasy: „Budynek z zewnątrz nie wygląda jak szkoła, bardziej przypomina wielki dom, w którym spotykają się bliscy znajo-mi z najlepszą kadrą nauczycielską. Jednak ten dom zachowu-je styl instytucji”. Wspomniani bliscy znajomi z pewnością nie nudzą się – ani na lekcjach, ani na przerwach. „Nasi nauczy-

ciele angażują nas w każdy projekt; ostatnio na przykład ma-lujemy szkołę”, mówi Martyna Sack z kl. 1a gimnazjum. „Jest dużo wycieczek w różne miejsca. Wychodzimy też z własnymi inicjatywami. Od września wydarzyło się tutaj tyle ciekawych rzeczy, że trudno jest je wszystkie wymienić”, kończy. Podajmy kilka: udział w muzycznym HydeParku w ramach Festiwalu Zagłębie Wood (uczniowie szkoły zajęli 1. miejsce), prezenta-cja świątecznego flash moba w Centrum Handlowym Pogoria, nagranie coveru „Jutro jest dziś” K. Nosowskiej i O.S.T.R., spo-tkanie z podróżniczką z Tajwanu, noce filmowe, wycieczki or-ganizowane przez „Klub Traperów”, udział w projektach mię-dzynarodowych, konkursach i zawodach sportowych. „Udział w zawodach w koncepcji naszej szkoły służy budowaniu pozy-tywnych relacji z uczniami i utożsamianiu się z innymi szko-łami w mieście, a nie rywalizacji”, zaznacza dyrektor. „Idea na-szej koncepcji szkoły polega więc na zharmonizowaniu emocji, wiedzy i umiejętności, ponieważ bez tego ładu nie nastąpi pra-widłowy rozwój intelektualny ucznia”.

Alan Misiewicz

Z Marianem Jasińskim, prezesem i głów-nym trenerem oraz Martyną Bierońską, trenerką i  zawodniczką Klubu Sporto-wego Budowlani Sosnowiec rozmawia Michał Kubara

Marian Jasiński – prezes i główny tre-ner Klubu Sportowego Budowlani So-snowiec. Swoją przygodę z  judo i  ju-

-jitsu rozpoczął w 1970 roku w Pałacu Młodzieży w Katowicach. W 1974 zo-stał zawodnikiem klubu sportowego przy przedsiębiorstwie KBO Zagłębie, który dał początek Klubowi Sporto-wemu Budowlani Sosnowiec. Wszedł następnie w  skład zarządu tego klu-

bu oraz został instruktorem. Jako za-wodnik przeszedł przez wszystkie ka-tegorie wiekowe w judo i ju-jitsu. Jest srebrnym medalistą Mistrzostw Pol-ski. Jako trener judo i  ju-titsu odbył wszystkie szczeble szkolenia trener-skiego. Absolwent studiów podyplomo-wych, m.in. na UŚ, AE w Katowicach i AWF w Krakowie i Warszawie. Jest trenerem Kadry Narodowej Polskiego Związku Ju-Jitsu i Wiceprzewodniczą-cym Kolegium Dan Polskiego Związ-ku Judo oraz Przewodniczącym Kole-gium Dan Polskiego Związku Ju-jitsu. Pełnił także funkcje wiceprezesa Pol-skiego Związku Ju-jitsu, był członkiem

Komisji Rewizyjnej Polskiego Związ-ku Judo. Posiada jedne z najwyższych stopni mistrzowskich DAN w Polsce mianowicie 7-DAN w Polskim Związ-ku Judo oraz 8-DAN w Polskim Związ-ku Ju-Jitsu.Martyna Bierońska – zawodniczka i trenerka Klubu Sportowego Budow-lani Sosnowiec. Zajmuje się judo i ju-

-jitsu od 2003 roku. Zdobywczyni sze-ściu medali Mistrzostw Świata, siedmiu medali Mistrzostw Europy, srebrnego medalu na World Games 2013 w Cali i dwóch złotych medali na igrzyskach sportów walki Combat Games w  la-tach 2010 i 2013.

40-lecie Klubu Sportowego Budowlani Sosnowiec

Region

Ostatnio malujemy szkołę. Fot. M. Adamczyk

Page 55: Nowe Zagłębie nr 1(31) styczeń – luty 2014

nr 1(31) styczeń – luty 2014 55

Proszę pokrótce przedstawić historię klubu.Marian Jasiński: W 1974 roku, wraz z sześcioma innymi zawodnikami, z któ-rymi trenowałem judo i ju-jitsu w ka-towickim Pałacu Młodzieży, zostałem ściągnięty przez trenera Adama Gór-nika do klubu sportowego przy Kom-binacie Budownictwa Ogólnego „Za-głębie". Oprócz nas, do klubu przeszli zawodnicy z klubu Polonia Sosnowiec, który od 1967 roku działał przy Hu-cie Cedler. Dało to początek Klubowi Sportowemu Budowlani Sosnowiec. Po-czątkowo nosił nazwę Klub Sportowy Budowlani KBO Zagłębie Sosnowiec. W roku 1980 KBO zrzekło się patro-natu nad klubem i  tym samym stali-śmy się pierwszym w Polsce samofi-nansującym się klubem sportowym. Zajmowaliśmy się działalnością go-spodarczą: budowaliśmy domki jed-norodzinne przy Kopalni Mysłowice, wykonywaliśmy prace wysokościowe dla spółdzielni mieszkaniowych, hut i kopalń. Po roku 1990 nasza działal-nośc gospodarcza przycichła i  zajęli-śmy się stricte działalnością sportową, choć nadal zyski z działalności gospo-darczej przekazywane były na naszą działalność sportową. To nam pozwo-liło przetrwać, podczas gdy inne kluby sportowe związane z  zakładami pra-cy musiały upaść. Widać to także mię-dzy innymi w Sosnowcu. Upadający-mi klubami zaopiekowały się władze miejskie i odtąd zmuszone są wyda-wać na ich utrzymanie ogromne fun-dusze. Korzystamy z niego również my.

Jak oceniają Państwo wsparcie dla klubu ze strony władz miasta?Martyna Bierońska: Otrzymujemy wsparcie, jednakże w porównaniu z in-nymi klubami jest ono niewspółmier-ne w stosunku do uzyskiwanych przez nas wyników sportowych. Zważywszy że zdobywamy medale we wszystkich grupach wiekowych obojga płci.M.J.: W chwili obecnej miasto Sosno-wiec ma tak naprawdę dwa kluby, które założyło i o które najbardziej dba: klub piłkarski i klub hokejowy. Tymczasem, na terenie miasta działają też inne klu-by sportowe, które nie są tak dobrze finansowane, jak te dwa wymienione, a mają od nich większe osiągnięcia. W ubiegłym roku 2013 uzyskaliśmy naj-

lepsze wyniki w naszej historii: mia-nowicie siedem medali z Mistrzostw Świata Juniorów i  Młodzieżowców (Bukareszt Rumunia) , w  zeszłym roku zdobyliśmy także dwa medale w zawodach Combat Games (Rosja) oraz jeden na WORLD GAMES-Ko-lumbia (po letnich igrzyskach olim-pijskich największej imprezy na świe-cie) oraz cztery medale z Mistrzostw Europy Seniorów (Niemcy). Zdobyli-śmy również medale z Mistrzostw Pol-ski w różnych kategoriach wiekowych

– w judo i ju-jitsu. Na sesji Rady Miej-skiej 30 stycznia otrzymamy podzię-kowania od Prezydenta Miasta.

Ilu zawodników liczy sobie obecnie K.S. Bu-dowlani Sosnowiec?M.J.: Jesteśmy dużym klubem w sensie liczebności, jako że posiadamy kilka fi-lii. Tutaj, w centrum Sosnowca znajdu-je się nasza główna siedziba. Mamy tu-taj salki do judo i siłownię. Nasza filia na Ostrowach Górniczych zaopatrzo-na jest w siłownię, salkę do judo, fit-ness i świetlicę. Jest też filia na Niwce, która działa w budynku sosnowieckie-go MOSiR-u. Co miesiąc organizuje-my tam turnieje dla dzieci, młodzi-ków i juniorów młodszych, w których startuje od 150 do 350 dzieci z Polski, Czech i Słowacji. Oprócz tego, klub posiada filie na Zagórzu, Starym So-snowcu, Pogoni oraz w Mysłowicach na Wesołej. Nad każdą z filii sprawu-je opiekę minimum dwóch trenerów.

Możliwość działania tych filii zawdzię-czamy niejednokrotnie życzliwości dy-rektorów placówek szkolnych, które udostępniają nam swoje sale. W chwili obecnej, wszystkich zawodników K.S. Budowlani Sosnowiec, we wszystkich grupach wiekowych, jest około 350.

Jaka jest struktura i system treningowy klu-bu Budowlani Sosnowiec?M.B.: Nasz prezes i główny trener klubu Marian Jasiński stworzył system szko-leniowy, który przynosi efekty w po-staci medali na Mistrzostwach Polski, Mistrzostwach Europy i Mistrzostwach Świata we wszystkich grupach wieko-wych. Nasz klub posiada siedem filii, w których prowadzimy wstępne szko-lenie i wstępny etap selekcji zawodni-ków. Tam zawodnicy poznają dyscypli-nę: czym jest judo i ju-jitsu. Poznają pierwsze techniki i zdobywają pierw-sze szlify. Zaczynają startować w za-wodach, na początku towarzyskich, międzywojewódzkich, gdzie nabywa-ją doświadczenia i jeżeli my, trenerzy tych młodych zawodników decydu-jemy się na ich przejście do wyższe-go etapu, wtedy przechodzą oni pod opiekę głównego trenera. Wdraża się wtedy także trening siłowy, prowadzo-ny w naszych siłowniach. Na tym eta-pie zawodnicy się doskonalą i zaczyna-ją zdobywać pierwsze medale. Zaletą tego systemu jest umożliwienie wspól-nego treningu najlepszym zawodnikom, spośród których wyłoniony zostanie

Region

Ostatnio malujemy szkołę. Fot. M. Adamczyk

Medaliści. Fot. KS Budowlani Sosnowiec

Page 56: Nowe Zagłębie nr 1(31) styczeń – luty 2014

nr 1(31) styczeń – luty 201456

„najlepszy z najlepszych". Z doświad-czenia bowiem wiemy, że bardzo trud-no byłoby jednemu trenerowi uzyskać wysokie wyniki swoich zawodników. Zawodnicy muszą przede wszystkim uczyć się między sobą. Dlatego dzieci uczą się od młodzików z którymi tre-nują, młodzicy przechodzą do junio-rów młodszych i z kolei trenują z nimi. Tym samym, zawsze dąży się do wyż-szego celu.

A więc ci, którzy dobrze rokują u  Pani, tra-fiają do trenera głównego...M.B.: Tak, tym bardziej, że trener głów-ny jest i moim trenerem. My, młodsi trenerzy, podrzucamy mu jakby kolej-ne „jajko do wysiedzenia".M.J.: Jeden trener nie jest w stanie ni-czego zawojować, przynajmniej w spor-tach walki. Tutaj musi być pewna gru-pa. Zaś na treningach nie ćwiczy się jedynie w obrębie danej grupy wie-kowej – wybrani, najlepsi zawodni-cy z różnych grup wiekowych trenują razem, a wtedy łączy ich jedynie ka-tegoria wagowa.

W jakim wieku można przystąpić do profe-sjonalnego treningu tej dyscypliny?M.B.: Trzeba powiedzieć, że obecnie wiek treningowy się obniżył. Kiedyś dzieci zaczynały swoją przygodę ze sportem w wieku 12–13 lat, dziś na treningi przychodzą do nas już dzie-

ci 4- i 5-letnie. W tym wieku trudno jeszcze mówić o treningu sportowym

– jest to rodzaj treningu ogólnorozwo-jowego, opartego na zabawach i grach ruchowych z elementami judo. Praw-dziwy trening zaczyna się dopiero póź-niej. Moi zawodnicy, z którymi zaczy-nałam zajęcia w 2006 roku teraz już mają po osiemnaście lat.

A czy można rozpocząć przygodę z judo w wie-ku starszym?M.B.: Oczywiście. W naszym klubie trening w wieku dziecięcym jest opar-ty na zasadzie „Wielka radość, mały sport". Prawdziwy sport ma się dopie-ro zacząć na etapie juniora, młodzie-żowca czy seniora, bo właśnie wtedy chcemy osiągać wysokie wyniki. Czę-sto się zdarza, że kiedy trener kładzie zbyt duży nacisk na wynik sportowy na etapie młodzika to tego dziecka nie ma już w późniejszym sporcie: ono przeszło wszystko, także etap moc-niejszego treningu. Często bywa tak, że zawodnik w wieku młodzika jest już ukształtowany sportowo, a jego rozwój fizyczny dopiero się zaczyna. Zaczy-nają mu rosnąć kończyny i zmieniają się jego proporcje ciała, co powodu-je, że na przykład wyuczone i dotych-czas sprawnie wykonywane rzuty już mu nie wychodzą. Skutkuje to frustra-cją i zniechęceniem do sportu. Dlate-go w naszym klubie stawiamy na se-niorów, natomiast nie kładziemy już tak silnego nacisku na wyniki mło-dzików, młodszych juniorów czy na-wet juniorów.M.J. W latach 80. przeprowadzono ba-dania, z których wynikało, że zawodnicy osiągają najlepsze wyniki w judo w wie-ku 24-26 lat dla wagi lekkiej, w wieku 27-28 w wagach średnich, a w wieku 29-31 w wagach ciężkich. Dzisiaj to już nie ma znaczenia: medale olimpijskie osiągają zarówno 19-latkowie, jak i 34-, 35-latkowie. Stąd, trudno jest powie-dzieć, jaki jest dobry wiek do osiągania wysokich wyników sportowych. Jeśli ktoś w dzieciństwie rozpoczyna tre-ning w sportach walki, aby ukształto-wać odpowiednie nawyki ruchowe, to może dojść do sytuacji, że na przykład w wieku lat 16 jest już wyeksploatowa-ny. Wypalenie sportowe u młodzieży to, moim zdaniem, główna bolączka

polskiego sportu. W systemie organi-zacji sportu polskiego ze 100 procent osób rozpoczynajacych treningi, do kategorii seniorów dochodzi jedynie 4-5 procent. Do tego, polski ustawo-dawca i ministerstwo zmienili defini-cję sportu. Do 2010 roku Ustawy zakła-dały podział na rekreację, rehabilitację, sport i wychowanie fizyczne, a każda z tych kategorii miała osobną defini-cję. Nowa ustawa z 2010 roku zniosła to rozróżnienie i uznała za sport każ-dą formę aktywności ruchowej. Ozna-cza to, że teoretycznie każdy w Polsce, kto się rusza uprawia sport, co oczy-wiście jest absurdem...

Jakie jest zainteresowanie Judo i  Ju-Jitsu wśród młodzieży? Czy klub prowadzi jakieś nabory w szkołach?M.B.: Zainteresowanie jest bardzo duże

– może mniej pod kątem sportowym, ale bardzo dużo pod kątem ogólnoro-zwojowym. Etap sportowy przychodzi z czasem, kiedy dziecko oraz jego ro-dzice złapią sportowego bakcyla.

Jak treningi w klubie mają się do szkolnych zajęć wychowania fizycznego? Czy istnieje na przykład możliwość zwolnienia z  zajęć WF dzięki trenowaniu w klubie?M.B.: Jest to wykluczone, WF nie może być zastąpiony. Kultura Fizyczna po-winna się opierać na chęci do ruchu w szkole i po lekcjach, również po za-kończeniu edukacji. Jeśli chodzi o sto-sunek naszych treningów do zajęć WF to staramy się współpracować z na-uczycielami wychowania fizycznego w  ten sposób, aby nie zmuszali na-szych młodych zawodników do duże-go wysiłku, jeśli zbliża się termin waż-nych zawodów w których dzieci biorą udział. Natomiast w innych przypad-kach zajęcia WF nie kolidują z naszy-mi treningami.

Z tego, co mówili Państwo wcześniej wynika, że nie ma znaczącej różnicy między progra-mem treningu dla tych, którzy planują zostać profesjonalistami a tymi, którzy uprawiają ten sport bardziej rekreacyjnie...M.B.: Przyszli profesjonaliści wyłaniają się sami. Podczas treningów łatwo za-uważyć ową perełkę, która wszystko ła-pie w mig i potrafi od razu zastosować zdobyte umiejętności w walce. A kie-

Region

Marian Jasiński. Fot. KS Budowlani Sosnowiec

Page 57: Nowe Zagłębie nr 1(31) styczeń – luty 2014

nr 1(31) styczeń – luty 2014 57

dy taka perełka wyrasta to kładzie się na jego trening większy nacisk. Taki zawodnik trenuje jednak nadal z  in-nymi, którzy dzięki temu zwiększają swój poziom umiejętności.

A którymi jeszcze zawodnikami chcieliby się Państwo pochwalić? Kto się znacząco wyróż-nia i jest Państwa sportową chlubą?M.J.: Jeśli chodzi o dyscyplinę JUDO i osoby już zasłużone to w pierwszej kolejności należy wymienić Bożenę Strzałkowską, która była naszą wizytów-ką. Zdobyła srebrny medal Mistrzostw Świata, złoty, srebrny i brązowy medal Mistrzostw Europy oraz była piąta na Mistrzostwach Świata i piąta na Mi-strzostwach Europy. Drugą zasłużoną w naszym klubie osobą była Romana Kasperkiewicz, dwukrotna medalistka Mistrzostw Europy. Kolejnym zawod-nikiem, o którym trzeba wspomnieć jest Grzegorz Zimoląg, brązowy me-dalista Mistrzostw Europy, który był także siódmy na Mistrzostwach Świa-ta. Są to nasi zawodnicy flagowi w dys-cyplinie judo. Natomiast, jeśli chodzi o JU-JITSU, to osobą, która ma także najlepsze wyniki w klubie jest Marty-na Bierońska. Ma sześć medali z Mi-strzostw Świata, siedem medali z Mi-strzostw Europy, do tego trzy medale z Combat Games: złoty medal z Pekinu w 2010 roku oraz złoty i brązowy me-dal z Sankt Petersburga w 2013 roku. Zdobyła także srebrny medal na Świa-towych Igrzyskach w Kolumbii, który w dyscyplinach nieolimpijskich ma taką wartość, jak medal z igrzysk olimpij-skich. Martyna ma ponadto wiele ty-tułów z turniejów międzynarodowych, z turniejów kategorii A oraz wiele ty-tułów z Mistrzostw Polski. Martyna Bierońska jest więc niewątpliwie wi-zytówką naszego klubu, jak i  sportu sosnowieckiego w ogóle. Drugą osobą po Martynie Bierońskiej jest Agniesz-ka Bergier – trzykrotna złota meda-listka Mistrzostw Świata. Na trzecim miejscu wymieniłbym Dariusza Zimo-ląga, który w roku 1998 zdobył tytuł Mistrza Świata w ju-jitsu i był wielo-krotnym medalistą Mistrzostw Euro-py oraz jego wspomnianego już brata Grzegorza, znanego z sukcesów w judo. Ponadto, mieliśmy wielu medalistów Mistrzostw Świata w kategorii junio-

rów i młodzieżowców, wśród nich mi-strzowie świata: Wojtek Barański i Pa-tryk Karkosz, Agnieszka Jakubiec. W sumie klub zdobył 84 medale ME i MŚ w JUDO i JU-JITSU co na stałe zapi-sało nasz klub na stronach KRONIKI SPORTU POLSKIEGO.

Czy są jakieś przeciwwskazania medycz-ne, jeśli chodzi o trenowanie Judo Ju-Jitsu?M.B.: Przed przystąpieniem danego zawodnika do treningu, musimy mieć zaświadczenie od lekarza, zezwalają-ce na uprawianie takiej dyscypliny jak judo i  ju-jitsu. Natomiast, kiedy za-czyna się etap startów w zawodach to przeprowadza się specjalistyczne bada-nia lekarskie pod tym kątem. Przeciw-wskazaniem są jedynie choroby neuro-logiczne i układu krążenia, natomiast wszelkie wady postawy są wskazaniem do uprawiania judo i ju-jitsu, gdyż ta dyscyplina sportu owe wady korygu-je. Oczywiście, mówię tutaj o przeciw-wskazaniach dla sportu wyczynowego, bo rekreacyjnie ruszać się może każdy.

A więc judo może także służyć jako rodzaj terapii?M.B.: Tak, jako gimnastyka korekcyj-na. Dzisiaj u wielu dzieci diagnozuje się wady postawy. Również w mojej grupie są dzieci ze skoliozą. W takich przypadkach modyfikujemy ćwiczenia tak, aby owej wady nie pogłębiać lecz ją skorygować.

Chciałbym teraz poruszyć kwestię skuteczno-ści judo i ju-jitsu jako środka samoobrony...M.B.: Większość technik samoobro-ny opiera się na elementach judo i ju-

-jitsu. Techniki Judo i  Ju-jitsu są za-warte również w programie szkolenia policji, a to najlepiej świadczy o sku-teczności tych dyscyplin. Wiele osób, uprawiających judo i ju-jitsu pracuje jako policjanci. Na przykład Agnieszka Bergier, która pracuje jako policjant-ka w Sosnowcu, Rafał Riss, medalista Mistrzostw Świata i Europy, Mateusz Sporys, medalista Mistrzostw Świata i inni. Ponadto techniki Judo i Ju-jit-su są wykorzystywane w innych zawo-dach m.in. Straży miejskiej, ratownic-twie medycznym, agencjach ochrony osób i mienia, w wojsku itp.

Na koniec, chciałbym spytać o współczesną strukturę światowych organizacji sporto-wych. Podczas naszej rozmowy, którą odby-liśmy przed tym wywiadem, mówił Pan, że olimpiadom wyrósł poważny konkurent...M.J.: Przez wiele lat na światowym ryn-ku sportowym nadrzędną organizacją był Międzynarodowy Komitet Olimpij-ski, który skupia poszczególne dyscypli-ny sportowe i organizuje na ich bazie igrzyska olimpijskie. Jednakże niektóre dyscypliny nie są przyjmowane w po-czet dyscyplin olimpijskich lub też się z nich rezygnuje. Powstała więc świa-towa organizacja, która w przeciwień-stwie do MKOL-u nie różnicuje dyscy-plin sportowych. Jest to SportAccord, które istnieje już od lat i zrzesza zarów-no dyscypliny należące do MKOL-u jak i  te, które do niego nie należą. Głów-nym celem działania SportAccord jest organizacja tzw. Światowych Igrzysk WORLD GAMES. Organizacja ta znala-zła wspólny mianownik dla sportów wal-ki skupionych w MKOL i poza nim. Od 2010 roku zaczęła organizować Igrzyska Sportów Walki Combat Games. Świa-towe Igrzyska WORLD GAMES od-bywajace się co cztery lata mają rangę podobną do Igrzysk Olimpijskich, na-tomiast Igrzyska Sportów Walki znaj-dują się o szczebel niżej.

M.K. Dziękuję za rozmowę i życzę Państwu dalszych sukcesów.

Region

Martyna Bierońska. Fot. KS Budowlani Sosnowiec

Page 58: Nowe Zagłębie nr 1(31) styczeń – luty 2014

nr 1(31) styczeń – luty 201458

TRZECI SEKTORDecyzją Zarządu Polskiego Związku Al-pinizmu z dnia 05.11.2010 r. Uczniowski Klub Sportowy K-2 został przyjęty w po-czet stowarzyszeń i Klubów PZA z dniem 1 stycznia 2011 r. Jest to dla Klubu pewne-go rodzaju zwieńczenie 10-letniej działal-ności na niwie popularyzacji wspinaczki sportowej. 22.02.2001 r. został zarejestro-wany pod numerem 6 w ewidencji stowa-rzyszeń UM. Jaworzno, jako Uczniowski Klub Sportowy K-2 .

Patrząc z perspektywy wybór nazwy Klu-bu – K-2, okazał się proroczy. A zdobywa-nie środków na budowę pierwszej ściany wspinaczkowej w Gimnazjum nr 3, a na-stępnie działania zmierzające do powstania drugiej, większej ściany w Młodzieżowym Domu Kultury w Jaworznie porównywalne do zdobycia tego nie najwyższego, ale bar-dzo wymagającego szczytu. W roku ubie-głym ściana została rozbudowana i obec-nie ma około 400 metrów kwadratowych. Mamy nadzieję na kontynuację współpra-cy ze sponsorami i ewentualną rozbudowę

„boulderowni” w przyszłym roku. Można wiele pisać o organizowanych

przez nasz Klub zawodach, dniach otwar-

tych i innych imprezach, dla nas szczegól-nym powodem do zadowolenia była wizy-ta Edyty Ropek – zdobywczyni Pucharu Świata w 2008 r. – na naszych zawodach w październiku 2008 r.

Od roku 2003 organizujemy zawody zarówno na szczeblu miasta – Mistrzo-stwa Jaworzna we wspinaczce sportowej które znajdują się w kalendarzu Szkolne-go Związku Sportowego w Jaworznie, jak również organizowaliśmy Mistrzostwa Ślą-ska, a od 2006 r. zawody ewoluowały w kie-runku imprezy ogólnopolskiej. Na ostat-nich (Puchar Polski Młodzików i Dzieci), sprzed trzech miesięcy – 16.11.2013 r., go-ściło blisko 100 zawodników z całej Pol-ski, a impreza współfinansowana przez Ministerstwo Sportu i Turystyki, sponso-rów – firmy Adidas i Lhotse, Urząd Mia-sta Jaworzna i pod Patronatem Prezydenta Miasta Jaworzna, Pana Pawła Silberta, zdo-była duże uznanie wśród młodych wspi-naczy. Klub regularnie pozyskuje sponso-rów na organizowane przez niego imprezy startując w konkursach ofert na szczeblu lokalnym, wojewódzkim, a także w kon-kursach ministerialnych. Z powodzeniem pozyskiwaliśmy również środki ze Śląskie-go Kuratorium Oświaty.

Klub wielokrotnie był nagradzany, m.in. otrzymaliśmy w latach 2007–2008 wyróż-nienie Komisji Edukacji, Kultury i Sportu Urzędu Miasta Jaworzna za aktywność na niwie sportowej naszego miasta.

W chwili obecnej Klub, wspólnie z za-przyjaźnionymi Klubami ze Śląska, włą-czył się w powstanie Śląskiego Okręgo-wego Związku Wspinaczki Sportowej. Mamy nadzieję na pozyskanie lokalnych sponsorów i promocję wspinaczki spor-towej w regionie.

Z taternickim pozdrowieniem Grzegorz Tucki

Maraton wspinaczkowyW dniu 16.11.2013 r. w Jaworznie, odbyła się 3. edycja Pucharu Polski Młodzików i Dzieci we wspinaczce sportowej, w konkurencji na trudność. Zawody mają już swoją markę i od-były się po raz 8, a licząc ze wcześniej organi-zowanymi Mistrzostwami Śląska – po raz 10. Frekwencja dopisała – wystartowało blisko stu zawodników i zawodniczek. Praktycznie z całej Polski – bo były ekipy z Lublina, War-szawy, Konina, Bytomia, Krakowa, Brzeszcza, Wrocławia, Łodzi, Nowego Sącza, Gliwic, Ka-towic itd, itd. Warto podkreślić uczestnictwo zawodników z Czech, którzy przyjechali na zawody w Jaworznie i pokazali się z bardzo dobrej strony, zajmując 1 miejsce wśród naj-młodszych dziewczynek – a zdobyła je Marke-ta Janosowa z HK ORLOWA. Zawody na tym poziomie chyba po raz pierwszy były relacjo-nowane na żywo w internecie – www.mdk.jaw.pl. Organizatorzy zadbali o atrakcje. Oprócz relacji na żywo, była krótka przerwa na „piz-za party", ciekawe nagrody które za sponso-rowali m.in. U.M. Jaworzno, GKRPA Jaworz-no, Firmy Lhotse i Adidas, oraz przy wsparciu

Ministerstwa Sportu i Turystyki i Polskiego Związku Alpinizmu. Dość powiedzieć, że za-wody w niestandardowej formule – 6 dróg dla każdego, trwały 10 godzin!!! 6 dróg, czy-li sześć specjalnie przygotowanych kombina-cji chwytów i stopni, dopasowanych do wieku

wspinacza. Taki mały maraton wspinaczko-wy. Ale jak można zaobserwować na mate-riale – tylko rodzice byli zmęczeni wyczeki-waniem. Na pewno, nie dzieci.

Grzegorz Tucki

Region

Page 59: Nowe Zagłębie nr 1(31) styczeń – luty 2014

nr 1(31) styczeń – luty 2014 59

Muzyka do filmów dziecięcych i familij-nych nie jest sferą sztuki, po której bie-gną ścieżki mojej wyobraźni, ciągle jed-nak noszę w pamięci wtórnej przejmujący, dramatyczny wokal Michaiła Bojarskiego (w klasycznej już dziś produkcji radziec-kiej „D'Artagnan i trzej muszkieterowie”), który wyznawał miłość ukochanej Kon-stancji, tkwią głęboko w niej ukryte, lecz niezmazywalne „piosenki z tekstem” z ar-cyzagadkowej „Tajemnicy szyfru Marabu-ta”, zwłaszcza enigmatycznej Bromby (to ta, co mierzy, waży i sprawdza wciąż tem-peraturę); do dziś riff tytułowej piosenki do serialu „Siedem życzeń” wywołuje wy-dzielanie endorfin w moim organizmie, nie mniej skutecznie niż najbardziej nie-grzeczne dokonania przedstawicieli sceny Seattle, a „Marchewkowe pole” („O dwóch takich, co ukradli księżyc”)... „Marchew-kowe pole” nie ustępuje areałem psycho-delii „Truskawkowym polom”.

Być może piękne, na pewno napisane z rozmachem, ale ociekające melasą i sy-ropem klonowym amerykańskie produkty muzyczne do filmów Disneya nie poruszają moich receptorów do tworzenia długotrwa-łych połączeń synaptycznych, a ich linie melodyczne, które umożliwiają artystom prezentację niebotycznej skali głosu i nieba-gatelnych umiejętności warsztatowych, nie są bodźcem zmuszającym mnie do ama-torskich recitali w niepublicznych miej-scach chwilowego odosobnienia. Fakt, że na piosenki i utwory instrumentalne z fil-mów „Pinocchio”, „Aladdin”, „Hercules”,

„The Beauty and the Beast”, „Lion King” czy „101 Dalmatians” spadła Niagara Oscarów i nagród Grammy, a liczba sprzedanych płyt, zawierających ścieżki dźwiękowe ze wspomnianych arcydzieł po-pkultury, sięgnęła dziesiątek mi-lionów, nie wpływa bynajmniej na zmianę moich preferencji muzycznych.

Poświęciłem jednak niedzielny wie-czór 26 stycznia na wysłuchanie baśnio-wego koncertu składającego się z utwo-rów pochodzących z najlepszych dzieł wytwórni Walta Disneya. Dlaczego? Przy-szedłem do budynku „Teatru Sztuk” w Ja-worznie, podobnie jak ostatnio, 7 grud-

nia na występ Marcina Wyrostka i jego grupy „Coloriage” oraz trochę wcześniej, 17 listopada na występ zespołu Raz Dwa Trzy (do budynku Miejskiego Centrum Kultury i Sportu w Jaworznie) właściwie z jednego powodu – aby usłyszeć „Archet-ti”. Orkiestra Kameralna Miasta Jaworz-na, powołana przez Radę Miasta w 2010 jako samorządowa instytucja kulturalna, jest zjawiskiem reprezentującym nie tyl-ko kulturę w szerokim tego słowa znacze-niu, ale jej elitarny obszar – kulturę wyso-ką; znakiem firmującym najwyższą jakość, a także gwarantem, że artyści z nią współ-pracujący zapewnią odbiorcom widowisko na poziomie wirtuozerii godnym najlep-szych sal koncertowych. „Archetti” uwodzi na różne sposoby, ale nigdy nie zawodzi.

Koncert „W krainie baśni” nie był pod tym względem wyjątkiem. Utwory w aran-żacji Bartosza Pernala, kompozytora, aran-żera i cenionego instrumentalisty jaz-zowego, w wykonaniu dwojga młodych, obiecujących wokalistów – pięknej Mag-daleny Zawartko i sympatycznego Filipa Małka, otworzyły młodym widzom przej-ście do czarownego świata, w którym zwy-ciężają dobro, piękno i prawda, ukonstytu-owane przez miłość, a także (jestem tego pewien) – bramę do świata muzyki wy-

magającej wysublimowanej wrażliwości.Nie tylko kreacje ślicznej solist-

ki przedzierzgającej się błyskawicz-nie w księżniczkę Jasminę czy Śnież-kę lub zdumiewające metamorfozy jej partnera scenicznego, który wcielał się w męskich bohaterów bajek, nie tylko ich talent wokalny, ale przede wszystkim ma-gia muzyki wykonywanej z pełnym pro-fesjonalizmem na instrumentach klasycz-nych pod kierunkiem Mateusza Walacha, płynącej miękko nie wiadomo skąd, z dzie-wiątego kręgu Nieba, musiała otworzyć serca młodych odbiorców, którzy (jak mniemam) będą w przyszłości pragnąć doznań estetycznych innych niż te, pozo-stające (d)efektem pracy popularnych sta-cji radiowych i telewizyjnych, dalekich od pojęć „alternatywa” czy „wyrafinowanie”.

Kiedy pierwszy raz usłyszałem „Archet-ti” w repertuarze klasycznym, zostałem zauroczony specyficznym stylem orkie-stry, który wyczułem raczej niż fachowo rozpoznałem, ponieważ (przyznaję) brak mi solidnej wiedzy specjalistycznej, nie jestem też melomanem z prawdziwego zdarzenia, który odróżni od razu partitę od suity romantycznej. Niemniej jednak z niecierpliwością oczekuję poważnego koncertu muzyki poważnej, który wedle

Region

W krainie baśni, w krainie „Archetti”, w krainie dobrego smaku

Fot. A. Tura, Portal MojeJaworzno.pl

Page 60: Nowe Zagłębie nr 1(31) styczeń – luty 2014

nr 1(31) styczeń – luty 201460

„Zbrodnia i kara”… Co zostaje w pamięci po analizie powieści z lat szkolnych? Oto młody człowiek, inteligent, student – a więc rówieśnik, nasz człowiek, koleś, popełnia morderstwo. Na pamięć przychodzą róż-norakie czarne marsze protestu przeciw przemocy, przeciw bezsensownym śmie-ciom. Fundacja Brzozowskiej. Może jeszcze coś. Gdzieś kołace się obraz zatłukiwanej na śmierć staruchy, odrobina współczu-cia dla jej niczemu niewinnej siostry Jeli-zawiety. Pewna młoda poetka tak opisała

„Lekcję polskiego”: Ta krótka godzina to czasnajokrutniejszych zbrodni w historii ludzkości.W ciągu czterdziestu pięciu minut:trzydziestu dwóch domorosłychRaskolnikowów morduje staruszkę,

czereda Makbetów ukatrupia Banqua,wysadza w powietrze Wokulskiego,zakłada Kubie pętlę na szyję…(Dorota Struzik „Lekcja polskiego”)Zbrodnię Raskolnikowa stawia co praw-

da na pierwszym miejscu listy omawianych w szkole zbrodni, ale lista jest długa, a ko-lejność być może przypadkowa. O zamor-dowaniu konia, biednej, emerytowanej cha-bety pociągowej, nawet nie wspomniała.

Ot, umknęło jej, tak samo, jak umknę-ło mnie. Ludzkie empatie mają to do sie-bie, że wywołują współczucie głównie wo-bec znanych tragedii, oczekiwanych trosk i nieszczęść. Śmierć nagła i niespodziewa-na, cudza przy tym, staje się sensacją dnia, całkowicie odległą od wspólnoty przeży-wania ciekawostką, której egzotyka powo-duje co najwyżej zdziwienie.

Tak też stało się z powieściowym snem Raskolnikowa. Oczekiwanie na zbrodnię, o której przecież nie sposób nie wiedzieć, która w tytule została zapowiedziana, wy-kreśla skutecznie z pamięci drastyczność opisu mordowanego na oczach pospólstwa zwierzęcia i w jakiś tam sposób tę zbrodnię na zwierzęciu dokonaną niweluje.

Dopiero przeczytany in extenso, osobno, poza tekstem, fragment powieści poraża swoją brutalnością i nieprawdopodobnym wręcz dla współczesnego człowieka brakiem współczucia dla cierpiącego zwierzęcia.

Sen Raskolnikowa uzasadnia jego za-miar, jego czyn i jego filozofię. Tak przecież ćwiczono do zbrodni młodych hitlerowców, którzy mordując na rozkaz ukochane zwie-rzątko, którym opiekowali się przez kilka miesięcy, przywiązywali i kochali miło-

Region

zapowiedzi pani dyrektor Kameralnej Or-kiestry Miasta Jaworzna odbędzie się 16 marca 2014 roku. Nauczony doświadcze-niem postaram się o bilet na długo przed wydarzeniem, nie licząc na fantastyczne zbiegi okoliczności, które umożliwiłyby wtargnięcie do zapełnionej po brzegi sali w ostatniej chwili.

Tak – schemat kompozycyjny baśni nie sprawdza się w brutalnej rzeczywistości, dlatego czuję się zobligowany do napisa-nia o pozaestetycznym aspekcie koncertu, który może nie był odczuwalny przez naj-

młodszych widzów, ale na pewno przez po-zostałych odbiorców i artystów. Eteryczna księżniczka nie mogła wejść na scenę ta-necznym krokiem, Piękna i Bestia roztań-czyć się w miłosnym uniesieniu, a Chudy udowodnić, że naprawdę jest atrakcyjną zabawką Andy'ego – przestrzeń wyobra-żona rozdymała się radośnie z każdą pio-senką niczym kolorowy balon, niestety przestrzeń fizyczna nie zmieniła swoich właściwości i pozostała niewielka. Przy-pomniałem też sobie dwukrotnie czy trzy-krotnie powtórzone przez Marcina Wyrost-

ka słowa: „Czuję się jak na ringu”, które nie miały nikogo obrazić, były prostą konsta-tacją. Przypomniałem też sobie inne kon-certy w innej sali, podczas których dźwięki były doskonale słyszane... za sceną. Jestem wdzięczny wszelkim instytucjom za dostęp do kultury i nie oczekuję inwestycji, któ-re mogłyby niepotrzebnie nadwerężyć bu-dżet miasta, sądzę jednak, że niewykorzy-stanie szans na poprawienie sytuacji jest co najmniej dziwne.

Pani Marzenna Synowiec niczym wróżka z bajkowego koncertu wyczarowuje spekta-kularne sukcesy muzyczne, ale chyba śledzą ją i innych ludzi kultury w Jaworznie jakieś Schwarzcharaktery, które nie dostrzegają, że obywatelom dużego miasta należy się komfortowa sala teatralna z szacunku do ich potrzeb, szacunku do instytucji takich jak „Archetti” i „emBand” oraz szacunku dla artystów polskich i zagranicznych, któ-rzy zaszczycają Jaworzno swoimi występami.

Nie mam obaw, że miłośnicy muzyki, fil-mu i teatru będą chcieli siedzieć zesztywniali ze strachu, że artysta potknie się o zdrętwia-łe, niechcący wystawione przez nich nogi, a nie będą chcieli przyjść do klimatyzowa-nej sali z obrotową sceną. Nie mam obaw, że sala ta nie zapełni się podczas występu

„Archetti” – mam obawy, że duch okrutnej Cruelli unosi się nad miastem i nie pozwo-li na szczęśliwe zakończenie.

Krzysztof Rożek

Fot. A. Tura, Portal MojeJaworzno.pl

Hołoble z wasągu, czyli… jak dawniej bito konia

Page 61: Nowe Zagłębie nr 1(31) styczeń – luty 2014

nr 1(31) styczeń – luty 2014 61

Wydobywanie Ziemi i jej mieszkańców z czeluści zagłady fizycznej czy grzę-zawisk marazmu i nihilizmu może przybierać różne formy – często ma postać spektakularnych akcji superbohaterów, którzy doprowadzają do podpisania traktatów rozejmowych, zwiększenia stężenia ozonu w stratosferze, ocalenia tysięcy cierpiących z głodu czy setek porwanych przez osobników paranoidal-nych, według których wielkość fałszywej idei jest adekwatna do wielkości upro-wadzonego samolotu.

Ratować świat można też inaczej – codziennie, za pomocą przemyślanych, drobnych gestów i konsekwentnej aktywności, zgodnej z uniwersalnym syste-mem wartości – można zbierać rozbite szkło i odpady poddające i niepoddają-ce się przetworzeniu podczas spaceru z psem po terenach zielonych (na przekór niewczesnym żartom neandertalczyków, rozkładającym swe zepsute cielska na zdeptanej trawie); czekać aż wychodzący opuszczą sklep czy autobus zamiast wbrew zdrowemu rozsądkowi taranować i tratować ich przy akompaniamen-cie niezbyt wyrafinowanych inwektyw; nie karmić dzieci parówkami, hambur-gerami i sztucznie witaminizowanymi sokami; wykorzystywać podstawowe umiejętności – liczyć, pisać, czytać, odróżniać fakty od opinii, dokonywać se-lekcji informacji – samodzielnie dokonywać ocen, a tym samym unikać kłam-liwych, przewrotnych wypowiedzi pseudodziennikarzy i pseudoproroków, do-prowadzających do zguby małe społeczności i całą ludzkość.

Można też tworzyć i zachęcać do twórczej aktywności, jak to czyni pan Zbi-gniew Adamczyk, niestrudzony organizator konkursów dla dzieci, młodzieży i dorosłych, w tym przedsięwzięcia mogącego być scharakteryzowanym jako działanie szeroko zakrojone, jedna z inicjatyw burzących martwotę jaworznic-kiego uroczyska kulturalno-rozrywkowego – Konkurs Talentów „Szału nié ma”. (Tak, to nie złośliwy trantiputl – w pisowni partykuły „nié” filuternie został za-stosowany znak diakrytyczny, oznaczający niewymawianą współcześnie samo-głoskę „e” pochylone). Intrygujące, czy choćby nad nazwą pochylili się krytycy projektu, których nie brakuje. Szarlatani spod znaku złamanej różdżki, parający się nieczystą magią, myśliciele uprawiający logikę rozmytą już w zeszłym roku wróżyli upadek i ostateczny kres konkursu, który przecież w fazie fermentują-cego zaczynu nie może opaść jako nieudane ciasto.

Mimo złowieszczych wizji (nie czarnych jak Xięstwo Tadeusza Micińskiego, raczej ciemnych jak tabaka w rogu) konkurs odbył się po raz czwarty, groma-dząc sporo współzawodniczących, spośród których w drodze eliminacji wybrano dziewięć podmiotów wykonawczych. Finaliści zaprezentowali swoje zdolności

po raz wtóry 1 lutego 2014 roku w Młodzieżowym Domu Kultury w Jaworznie. Być może dla publiczności najważniejsze były występy, (które z powodu nie-

obecności pana Pawła Nowaka, uprawiającego footbag, przekształciły konkurs w koncert muzyczny), a mniej istotne – uwagi jurorów, które dla samych wystę-pujących i przyszłości „Szału nié ma” mają niebagatelne znaczenie. Jury, zadzi-wiająco łaskawe (pozornie), składające się z profesjonalistów czujących odpowie-dzialność za każde słowo i decyzję (w osobach: kierownika artystycznego MDK, radnej miasta Jaworzna – pani Renaty Gacek, dyrektor Kameralnej Orkiestry Miasta Jaworzna „Archetti” – pani Marzenny Synowiec oraz pana Aleksandra Tury – redaktora naczelnego jaworznickiego portalu kulturalno-społecznego) w sposób niezwykle taktowny komentowało niedoskonałości pretendujących do miana artystów, czasem przeraźliwie oczywiste dla laików, przede wszyst-kim koncentrując się na zaletach występów oraz fachowych, konkretnych ra-dach, nietłamszących energii młodych ludzi, lecz utwierdzających ich w prze-konaniu, że warto rozwijać zdolności pod opieką specjalistów.

Oceniający stworzyli wysoki poziom finału – naszkicowali siatkę wymagań, przez której oka nie prześliźnie się niepostrzeżenie ladaco – ważny jest nie tyl-ko talent, ale warsztat oparty na stosownym wykształceniu, żmudne ćwiczenia, umiejętność interpretacji, charyzma i... dobór repertuaru.

Dzięki przedsiębiorczości organizatora, który znalazł hojnych darczyń-

Regionścią najszczerszą, bo pierwszą – nie mieli później najmniejszych skrupułów wobec innych stworzeń. Mordowali bez drgnie-nia powiek starców i dzieci, kobiety i nie-mowlęta. To przecież nie były istoty drogie ich sercom. Inni, wcale nie tak systemo-wo bezwzględnie przekonstruowywani moralnie – jak motłoch u Dostojewskie-go – przyłączali się do zabawy, każąc roz-bierać się publicznie Żydówkom czy asy-stując radośnie przy ulicznych egzekucjach.

Pytanie, jakie musi nasuwać się każde-mu wrażliwemu człowiekowi po lekturze snu Raskolnikowa brzmi: czy dzisiaj moż-liwe byłoby to samo? Uczciwa odpowiedź każe boleśnie stwierdzić: Tak. Bez wątpie-nia. Oczywiście.

Może nawet z jeszcze większą uciechą, bo rzadsze to dzisiaj widoki, tłum asysto-wałby przy tłuczeniu hołoblą, czyli bocz-nym dyszlem, zagłodzonego konika, dodając głośnymi okrzykami wigoru barbarzyń-com. Przecież mało kto, nawet słownie, co dopiero czynem, potrafi się przeciwstawić brutalizacji życia. Dzieci klną w żywy ka-mień przy dorosłych, palą, piją, biją – star-si co najwyżej mrukną pod nosem wulgar-ną uwagę na temat zdziczenia obyczajów. Po głowie może dostać każdy: stary, mło-dy, kobieta, mężczyzna – w środku tłumu. Bardziej wrażliwi odwrócą wzrok i przy-spieszą kroku. Nie pomoże nikt.

A Raskolnikow? We śnie występuje jako nadwrażliwy siedmiolatek. Walczy, próbuje

się przeciwstawić, ale przegrywa. W jego dziecięcą świadomość pewnie zapada głę-boko i podświadomie myśl, że tak może być, że dorośli taki werdykt okrucieństwa akceptują. Uznał snadź, że tak może być, że tak powinno być. Że stara, słaba, nikomu niepotrzebna szkapa zasługuje na śmierć. Więc zabił. Miał przecież prawo uzasad-nione przez wiwatujący przy biciu konia tłum. Filozofia w te pędy uprawomocni-ła jego czyn nietzscheańskim kultem siły. Tako rzecze Zaratustra. Słaby niech gi-nie – silny ma prawo panować i elimino-wać słabszych. To przecież prawo natury. I budzimy się w czasach współczesnych. Takich samych jak minione…

Jakub Abarski

Alternatywny sposób ratowania świata – IV Konkurs Talentów „Szału nié ma”

Page 62: Nowe Zagłębie nr 1(31) styczeń – luty 2014

nr 1(31) styczeń – luty 201462

ców (Biuro Promocjii Informacji Urzędu Miejskiego, Wydział Edukacji, Kultury i Sportu w Jaworznie, firma Sukces S.A., Biuroland) każdy z finalistów otrzymał nagrodę (wśród których znajdowały się między innymi: tablet, e-book, pamięć zewnętrzna, myszki bezprzewodowe, plecaki, zdalnie sterowany model helikop-tera, długopisy, notatniki), co również jest czynnikiem motywującym uczestni-ków do dalszej pracy podczas kolejnych edycji konkursu.

Wynik tegorocznych zmagań nie był zaskakujący – wygrała uczestniczka bez-konkurencyjna. Zwyciężyła alternatywa (jeśli nie w wąskim znaczeniu tego pojęcia, to na pewno pojmowana jako alternatywa dla tandety, jarmarcznej miernoty repre-zentowanej przez liczne rzekome gwiazdy, świecące czymś innym niż talentem).

Lars Mikael Åkerfeldt (lider, gitarzysta i wokalista szwedzkiego zespołu Opeth), łączący w swojej technice śpiewu death growl z anielskim, delikatnym wokalem byłby dumny z laureatki – Karoliny Buczek. Rewelacyjna zdobywczy-ni I miejsca zaprezentowała wraz z metalowym zespołem o sielskiej nazwie „Pra-tum” (łac. łąka, siano) własną piosenkę, wprowadzając na samym końcu konkur-sowych zmagań atmosferę budzącą dreszcz podniecenia, wynikającego przede wszystkim z wrażenia, że cały zaprezentowany utwór jest wynikiem prawdziwej pracy twórczej i ciężkiej pracy warsztatowej. To doskonały, alternatywny sposób ratowania naszej planety.

Trochę smucić może fakt, że zwycięzcy nie mieli z kim rywalizować, ale cie-

szy, że zaprezentowali wysoki poziom. Kulturą muzyczną (mimo pewnych błę-dów czy braków) wykazali się również: instrumentalista Rafał Gąsior, grający na gitarze elektrycznej (II miejsce), grająca na pianinie elektronicznym Wiktoria Korczyk (III miejsce oraz Nagroda Publiczności), śpiewająca bez zarzutów pod względem technicznym Karolina Paszcza (III miejsce)oraz wyróżniony duet sak-sofonowy Jędrzej Kuśnierczyk i Tobiasz Rusinek, którzy wykonali standard „When the Saints Go Marching in”.

Programowi malkontenci i defetyści zapewne będą układać filipiki, zawie-rające zarzuty np. dotyczące braku różnorodności reprezentowanych sfer sztuki czy dyscyplin, ale nie warto im wierzyć, czego dowodem jest niesprawdzenie się pogłoski o poprzestaniu na III edycji konkursu.

Uczestnicy, widzowie i jurorzy, wszyscy zaangażowani, przeczuwają lub są w pełni świadomi, że mają możliwość być świadkami początku procesu kształ-towania się nowej, cyklicznej imprezy, która za kilka lat może stać się prestiżową kuźnią talentów, dlatego warto wziąć udzia łw „Szału nié ma”, warto pomóc or-ganizatorowi, choćby dobrym słowem, co też uczyniłem.

A czarnowidzący niech zostaną zdmuchnięci przez huragan muzyki klasycz-nej, progresywnej i alternatywnej oraz huragan oklasków po jej wybrzmieniu na scenie podczas przyszłorocznego konkursu.

Jacek Fidyk

Region

Ogólnopolski Festiwal Kolęd i Pastora-łek w Będzinie zmienia nazwę na Mię-dzynarodowy Festiwal Kolęd i Pastorałek im. ks. Kazimierza Szwarlika. Konkurs w tym roku będzie obchodził jubileusz dwudziestolecia działalności. Jest to efekt rozprzestrzenienia się zainteresowania kolędowaniem poza Polskę. Funkcjo-nuje bowiem 39 ośrodków eliminacyj-nych, za naszą wschodnią granicą istnieją cztery – 3 na Ukrainie (w Równem, Ży-tomierzu i Lwowie) oraz w białoruskich Baranowiczach. Corocznie zgłasza się około 2 tysiące podmiotów wykonaw-czych (co daje łącznie przeszło 20 tysię-cy osób). Jest to zatem największa tego typu impreza w Polsce, nie tylko wśród

przeglądów kolędowych.Najlepsze zespoły wyłonione w lokal-

nych eliminacjach przybywają co roku do Będzina (woj. śląskie, diecezja sosno-wiecka), nazywanego Stolicą Polskiej Ko-lędy i tutaj, podczas trzydniowych prze-słuchań finałowych, walczą o zaszczytne tytuły i atrakcyjne nagrody.

Jednym z najbliższych miejsc elimina-cyjnych jest Jaworzno, gdzie po raz jede-nasty przesłuchiwano kolędników z na-szego regionu. Trudu organizacji etapu festiwalowego podjęła się Renata Gacek

– nauczycielka muzyki, potem wicedy-rektor MDK, aktualnie radna.

Tym razem w  festiwalowe szranki stanęło sto dwadzieścia pięć „podmio-

tów wykonawczych” czyli przekładając na język polski – wystąpiło 125 zespo-łów/solistów w liczbie ok. dziewięciuset osób, bowiem niektóre zespoły liczyły po kilkanastu, a nawet więcej pieśniarzy.

Przez całe cztery dni w MDK roz-brzmiewały kolędy i pastorałki, W jury konkursu zasiedli: Zbigniew Rutkow-ski muzyk i kompozytor z MCKiS, Aga-

Najważniejsze kolędowanie w  świecie

Page 63: Nowe Zagłębie nr 1(31) styczeń – luty 2014

nr 1(31) styczeń – luty 2014 63

ta Abram z Wydziału Katechetycznego w Sosnowcu oraz Maciej Talaga zna-komity gitarzysta z Teatru Sztuk. Oni właśnie ustalili, kto wygrał w kategorii dorosłych, szkół ponadgimnazjalnych, podstawowych, gimnazjów i przedszko-li. Spektrum wiekowe było zatem naj-pełniejsze z pełnych.

Z braku miejsca ogłoszone zostaną tylko pierwsze miejsca.

Dorośli: I Zespół wokalny AKCENT z Ogni-

ska Pracy Pozaszkolnej nr 1 w SosnowcuI Zespół wokalny AD HOC z Chrza-

nowaSzkoły ponadgimnazjalne:I Zespół wokalny ORATIO z Parafii

Św. Barbary w OlkuszuI Daria Porębska z OPP nr 1 w So-

snowcuGimnazja – I nie przyznanoW kategorii KLASY IV – VI SPI Zespół wokalny SERDUSZKA z ZSP

w DobieszowicachI Zespół wokalny BEL CANTO z Miej-

skiego Zespołu Szkół nr 2 w CzeladziW kategorii wiekowej KLASY I-III SPI Koło muzyczne ze Szkoły Podsta-

wowej nr 8 w TrzebiniW kategorii PRZEDSZKOLAI Zespół wokalno-instrumentalny

JEDYNECZKI z Przedszkola Miejskie-go nr 1 z Oddziałami Integracyjnymi w Mysłowicach

Osiem zwycięskich zespołów uda się na finały do Będzina.

Zanim jednak wyruszą do najważ-niejszego kolędniczego boju, pokaza-li, co potrafią, w czasie finałowego wy-stępu w Sanktuarium pw. Matki Bożej Nieustającej Pomocy.

Przybieżeli do Betlejem pasterze – zabrzmiała radosna kolęda w czasie fi-nału XI Diecezjalnego Festiwalu Kolęd i Pastorałek „Złota Kantyczka”. Ale do którego Betlejem? Okazuje się bowiem, że są dwa. W pierwszych dziesięciole-

ciach trzeciego wieku Orygenes, jeden z pierwszych Ojców Kościoła, stwier-dził, że miejsce, w którym narodził się Jezus było doskonale znane społeczno-ści lokalnej, nawet osobom, które nie były chrześcijanami. „W Betlejem ist-nieje grota, w której się urodził Jezus, i żłób, w którym Go położono owinię-tego w pieluszki, a wszystko to się zga-dza z opisem Jego narodzin zawartym w Ewangeliach. Miejsce to słynie w ca-łej okolicy, nawet wśród niewierzących, z tego, że urodził się tam Jezus, którego czczą i któremu się kłaniają chrześcija-nie” – napisał w traktacie „Przeciw Cel-susowi”. Lecz o którym Betlejem pisał? O tym leżącym na palestyńskich tery-toriach, zaledwie kilka kilometrów od Jerozolimy czy o Betlejem galilejskim, które jest położone na północy Izraela, na obrzeżach Nazaretu – miasta, w któ-rym Jezus spędził dzieciństwo i od któ-rego nazywany jest Nazarejczykiem? Wędrówka ciężarnej Maryi ponad sto

czterdzieści kilometrów na spis ludno-ści byłaby nie lada wyzwaniem, nawet dla bardzo młodej i sprawnej dziewczy-ny. Lecz bez względu, gdzie, ważne, że przybieżeli i zaśpiewali, dając tym sa-mym początek kolędowania Małemu.

Tradycyjnie już muzyczne mocne wej-ście sprezentował licznie zebranej wi-downi (chociaż w Osiedlowym Sanktu-arium zmieściłoby się znacznie więcej słuchaczy) eMBand dyrygowany przez Marka Malisza. Nogi same zaczęły po-drygiwać, choć w polskim kościele tań-czyć jeszcze nie przystoi. Uspokoiła więc nastroje organizatorka Złotej Kantycz-ki, radna Renata Gacek i powitała zna-komitych gości, wśród których również tradycyjnie przytupywał ochoczo ks. bi-skup Piotr Skucha, miłośnik kolędowa-nia i  sponsor nagrody Grand Prix dla najlepszych kolędników.

Przed spragnionymi dobrej, a przy tym najbardziej tradycyjnej, ciepłej i klima-

tycznej muzyki otworzyła się skarbnica kolęd wspaniale wykonanych przez lau-reatów pierwszych miejsc. Śpiewały ma-luszki z przedszkola, pierwszacy i starsi, i jeszcze starsi – ale wszyscy młodzi ta-lentem i miłością do muzyki. Słuchaczom trudno było wyróżnić kogoś szczegól-nie, bo przecież wszyscy już wyróżnie-ni zostali przez jurorów, którzy przysłu-chiwali się wybrańcom. Przysłuchiwać mogli się także wykonawcy i porówny-wać swoje umiejętności z biegłością zwy-cięzców, by uznać jednak, iż jury niko-go z najlepszych nie pominęło.

Wreszcie przyszedł czas na wręcze-nienagród, które były atrakcyjne i sma-kowite. Wręczali – ksiądz biskup i wice-prezydent Tadeusz Kaczmarczyk, który jest stałym gościem festiwalowej gali.

W rozmowie wyraził swoje szczegól-ne uznanie dla organizatorów Festiwalu oraz wszystkich wykonawców oraz oso-bistą radość, że tak ważny konkurs roz-grywany jest w naszym mieście. Dzięki niemu do Jaworzna przyjeżdżają goście z różnych miejscowości Śląska, a nawet spoza diecezji. Stanowi zatem znakomi-ty sposób promowania naszego gościn-nego i coraz piękniejszego miasta.

Wreszcie nadszedł długo oczekiwa-ny moment ogłoszenia, kto został tego-rocznym laureatem. Zwyciężyli dorośli – zespół wokalny Akcent z Ogniska Pracy Pozaszkolnej nr 1 w Sosnowcu. Niestety zdobywcy Grand Prix XI Diecezjalne-go Festiwalu Kolęd i Pastorałek „Złota Kantyczka” nie mogli przybyć i udo-wodnić swojego kunsztu. Szkoda. Nie-jako w  ich zastępstwie zaśpiewał inny Akcent – znacznie młodszy, bo złożo-ny z czwartoklasistek ze szkoły podsta-wowej nr 22 w Jaworznie – właśnie one odśpiewały „Przybieżeli do Betlejem”, ku ogromnej frajdzie wszystkich słu-chaczy, bo najbardziej podobają się te kolędy, które najlepiej znamy.

Festiwal zorganizował MDK w Ja-worznie, przy współpracy SP nr 6 w Ja-worznie, Teatru Sztuk, eM Bandu, Ku-ratorium Oświaty w Katowicach oraz Wydziału Katechetycznego Kurii Diece-zjalnej w Sosnowcu. Honorowy patronat nad Festiwalem objęli Poseł RP Wojciech Saługa, ks. bp. Piotr Sucha i prezydent Jaworzna Paweł Silbert.

Z.A.

Region

Page 64: Nowe Zagłębie nr 1(31) styczeń – luty 2014

nr 1(31) styczeń – luty 201464

Ojczyzna to jest dziedzictwo, a równo-cześnie jest to wynikający z tego stan po-siadania – w tym również ziemi, teryto-

rium, ale jeszcze bardziej wartości i treści duchowych, jakie składają się na kulturę

danego narodu Jan Paweł II 

OrganizatorzyZespół Szkół Ponadgimnazjalnych nr 3 im. Jana Pawła IIMłodzieżowy Dom Kultury im. Jaworzniaków

WspółorganizatorWydział Edukacji Kultury i SportuStowarzyszenie ARETE

Cele Pobudzanie do dbałości o czystość mowy polskiejRozwijanie czytelnictwaRozbudzanie umiejętności oratorskich.

Adresaci Wszyscy – bez względu na wiek i miejsce za-mieszkania, ale szczególnie młodzież szkolna.

RegulaminUczestnik przedstawia przeczytany utwór literacki napisany w języku polskim w for-mie oracji.Może przedstawić: streszczenie omawianego utworu jego recenzjęwłasne przemyślenia na temat dowolnego utworu z literatury polskiejprzygotowaną samodzielnie i na temat li-teratury polskiej prezentację maturalną zaproponować inną formułę swojej pre-zentacjiUwaga – Jeśli wybierze wiersz – powinien go zadeklamować.

Zadaniem ORATORA jest 5xZ: zafascyno-wać, zauroczyć, zaciekawić, zabawić, zacza-rować – ma na to zadanie do 10 min. ORATOR ma prawo obudować swą wy-powiedź dowolnymi środkami ekspresji np. gestem, rekwizytem, podkładem mu-zycznym, multimediami itp.

Jury ocenia: elokwencję, dykcję, bogactwo stylistycz-

ne, sprawność językową oraz dobór tema-tyki oracji.

Termin Konkurs zostanie rozegrany – 21 marca 2014 o godz. 11.00 w Zespole Szkół Po-nadgimnazjalnych nr 3 im. Jana Pawła II ul. Północna 9a

Zgłoszenia – do 15 marca 2014 na adres: [email protected] lub: [email protected]

UWAGA: W przypadku dużej liczby zgło-szeń w tym terminie odbędą się eliminacje!

W informacji zgłoszeniowej należy zamie-ścić: imię i nazwisko ORATORA, telefon, adres e-mailowy – tytuł i autora utworu (do-rosły), młodzież szkolna – dodatkowo: na-zwa, adres szkoły, imię i nazwisko OpiekunaKontakt z organizatorami:: Anita Marcisz [email protected] Zbigniew Adamczyk [email protected]

Patronat medialny:Moje JaworznoMłoDeK – www.mdk.jaw.pl

RegionPrzeczytaj i opowiedzKonkurs z okazji Międzynarodowego Dnia Języka Ojczystego