„nowy obywatel” 16(67) wiosna 2015 - zajawka

40
USA nr 16 (67) WIOSNA 2015 cena 15 zł (w tym 5% vat)

Upload: kooperatywaorg

Post on 21-Jul-2016

223 views

Category:

Documents


1 download

DESCRIPTION

Pismo na rzecz sprawiedliwości społecznej.

TRANSCRIPT

Page 1: „Nowy Obywatel” 16(67) Wiosna 2015 - zajawka

USA

nr 16 (67)WIOSNA 2015

cena 15 zł(w tym 5% vat)

16 (67) · WIO

SNA

2015

Page 2: „Nowy Obywatel” 16(67) Wiosna 2015 - zajawka

DAJ DYCHĘ!URATUJ „NOWEGO OBYWATELA”

Drogie Czytelniczki, Drodzy Czytelnicy,„Nowy Obywatel” nie uzyskał w tym roku dotacji z Ministerstwa Kultury i Dziedzictwa

Narodowego, co stawia pod znakiem zapytania dalszą edycję gazety. Dlatego prosimy Was o wsparcie. Szukamy

200 OSÓB GOTOWYCH PRZEKAZYWAĆ NAM 10 ZŁ MIESIĘCZNIE PRZEZ CO NAJMNIEJ ROK.

Przelew należy ustawić na konto bankowe:Stowarzyszenie „Obywatele Obywatelom”, ul. Piotrkowska 5, 90-406 Łódź

78 8784 0003 2001 0000 1544 0001tytułem „Darowizna na cele statutowe – Dycha”.no

wyo

byw

atel

.pl/d

ycha

Page 3: „Nowy Obywatel” 16(67) Wiosna 2015 - zajawka

Co w  dzisiejszym świecie jest najgorsze? Bieda, wyzysk, nierówności społeczne? Potęga korpora-

cji, banków, miliarderów? Kryzysy finansowe, speku-lacje marnujące oszczędności pariasów, zamykanie przedsiębiorstw i wypędzanie pracowników na bruk? Być może. A może to, że przestaliśmy umieć marzyć?

Slogan, którym posługiwała się Margaret Thatcher, mówiący, że nie ma alternatywy, nie dotyczy tylko procesów ekonomicznych czy decyzji politycznych. Dotyczy także tego, jak myślimy o  świecie, życiu, zmianach. A  myślimy niezbyt odważnie. Mówiąc wprost: boimy się marzyć.

Zostaliśmy zakładnikami status quo. Nasze umysły zamknięto na kłódkę, zakuto w kajdany, związano i zakneblowano. Jesteśmy zastraszeni. Najchętniej schowalibyśmy się w mysiej dziurze. Ponieważ nie-mal wszystkie zmiany, jakie zachodzą w dzisiejszym świecie, są niekorzystne dla „zwykłych ludzi”, za-częliśmy się obawiać wszelkich zmian. Wierzymy w zgrany slogan, że lepsze jest wrogiem dobrego.

Ba, tak nas stłamszono, że uważamy, iż lepsze i do-bre są wrogami złego! Jest kiepsko, ale lepiej niech nic się nie zmienia, bo obawiamy się, że będzie jeszcze gorzej. Wielcy tego świata często mówią o zmianach, a my niekiedy przyklaskujemy ich wizjom – korzyst-nym głównie dla nich  – lecz zupełnie straciliśmy chęci i odwagę, żeby wierzyć w takie zmiany, które polepszą los nasz, nie ich. Czasami wierzymy w ich wizje, ale nie potrafimy tworzyć swoich. A jeszcze bardziej boimy się dzielić marzeniami z innymi, po-dobnymi nam. Tylko czasami, w czterech ścianach M-3, coś przychodzi nam do głowy. Ale milczymy – bo jeszcze wezmą nas za wariatów, bo po co się wychy-lać, bo mało komu ufamy…

Niniejszy numer „Nowego Obywatela” poświęci-liśmy w sporej części odwadze marzenia o lepszym świecie i projektowania go. Zaczynamy od tekstu, który proponuje zarys strategii takich zmian, które wyrwałyby Polskę z bezwładnego dryfu i eksploata-cji, jakiej podlega ona od lat. Nie są to wcale zmiany

rewolucyjne, bo dobrze znane z innych krajów – choć w naszych realiach niektóre brzmią jak utopia. Ale utopia to nie ślepa uliczka, lecz inspiracja do działa-nia. Kto nie zrobi kroku naprzód, ten nigdzie nie zaj-dzie. Mówi o tym wywiad z Ladislauem Dowborem, który był jednym ze współtwórców „zrealizowanej utopii” w Brazylii, gdzie odważna polityka i śmiałość marzeń pozwoliły wyciągnąć z nędzy miliony ludzi. Mówi o tym także tekst o własności publicznej, któ-ra – wbrew liberalnej propagandzie – jest efektywna i rozwojowa w wielu miejscach świata. Również arty-kuł o powstańcach z biednego meksykańskiego stanu Chiapas, którzy odbili się od bardzo głębokiego dna, pokazuje, że można lepiej urządzić rzeczywistość.

Ale nie tylko o „realnym świecie” jest mowa w tym numerze. Dwa teksty poświęciliśmy rozbijaniu mi-tów na poziomie idei i dominujących wzorców kultu-rowych. Nie ma dnia, żebyśmy od głównych mediów i ich pomniejszych klonów nie usłyszeli, że egoizm jest dobry, że dbanie o innych (chyba że chodzi o ro-dzinę) to frajerstwo, że tylko wolny rynek i dążenie do zysku – choćby po trupach – są naturalne, normal-ne i przynoszą efekty, a inne postawy to szkodliwa naiwność. Jest jednak dokładnie odwrotnie: libe-ralne frazesy to zwykłe bzdury. Naukowcy badający inne kultury lub dawne zachowania, a także współ-cześni psychologowie, udowadniają, że dzisiejsza cy-wilizacja i jej „wartości” wcale nie są jedynie słuszne, nie są naturalne, nie bazują na niekwestionowanych faktach, nie mają oparcia w powszechnych zachowa-niach. Wręcz przeciwnie – to, co dziś propagowane jest jako norma, to tylko krótkotrwały epizod w dzie-jach ludzkości. Epizod nieprzypadkowy, bo służący interesom silnych i zamożnych. Możliwy tylko dzięki temu, że całkowicie wyzbyliśmy się odwagi marzenia i wymyślania świata lepszego niż obecny. Tak być nie musi. Tak być nie powinno.

To oczywiście nie wszystkie materiały, jakie przy-gotowaliśmy dla Was w tym kwartale. Zapraszam do lektury.

EDYTORIAL

Odzyskajmy marzenia

Remigiusz Okraska

1

Page 4: „Nowy Obywatel” 16(67) Wiosna 2015 - zajawka

6 Szczepionka na neoliberalizmMARCIN MALINOWSKI

18 Rozwój dla wszystkichROZMOWA Z PROF. LADISLAUEM DOWBOREM

28 Doktryna silniejszegoCAROLYN PROUSE

34 Dobre, bo publicznePIOTR WÓJCIK

Niejeden Polak byłby zaskoczony, gdyby dowiedział się, że nasi państwowi operato-rzy telekomunikacyjni (Telekomunikacja Polska i Polska Telefonia Cyfrowa) zostali

„sprywatyzowani” w taki sposób, że sprze-dano ich… państwowym operatorom innych krajów – czyli odpowiednio Orange i Deutsche Telekom, które są czołowymi spółkami telekomunikacyjnymi świata. Własność pu-bliczna ma również swój duży udział w jednej z najlepszych firm motoryzacyjnych świata, Volkswagenie – od początku jej istnienia władze Dolnej Saksonii posiadają 20 proc. udziałów.

42 Czyj właściwie jest Księżyc?RACHEL RIEDERER

Podaruję ci Księżyc – mówi George Bailey do swojej ukochanej w filmie „To wspaniałe życie”. Romantyzm tej obietnicy wynika z ab-solutnej niemożności jej spełnienia – możemy wpatrywać się w Księżyc, pisać o nim dziecię-ce rymowanki, wyznawać zabobony dotyczą-ce jego faz, ale nie możemy go posiąść, bez względu na to, czy chcielibyśmy go zatrzymać dla siebie, czy komuś podarować. Wydaje się jednak, że ustanowienie prawa własności na Księżycu – i ogólnie w przestrzeni kosmicz-nej – jest już coraz bliżej.

49 Bałtycka alternatywaDR JAN PRZYBYLSKI

Projekt Międzymorza przypomina żar-tobliwe tłumaczenie na czeski wezwania z „Manifestu komunistycznego”: Gołodupki hop do kupki. Alternatywą dla koncepcji Międzymorza jest obszar Europy Bałtyckiej, obejmujący obok państw leżących na wy-brzeżu rzeczonego morza również Białoruś i Ukrainę.

wywiad

SPIS TREŚCI

Władze Rio de Janeiro posłużyły się wielkimi impreza-mi sportowymi – Mistrzostwami Świata w piłce nożnej oraz Igrzyskami Olimpijskimi – jako pretekstami dla wprowadzenia „stanu wyjątkowego”. W jego trakcie mogły przeforsować prywatne projekty deweloperskie i neoliberalne reformy.

Rzeczą, która pomogła nam w osiągnięciu sukcesu, było uświadomienie sobie prostego faktu, że zmiana sytuacji najbiedniejszych to nie jest wcale kwestia niebotycznych pieniędzy. Bo o ile komuś, kto za-rabia 20 tys. dolarów, dodatkowe 3 tys. nie zrobią wielkiej różnicy, o tyle dla kogoś, kto miesięcznie ma 200 dolarów, kolejne 200 oznacza ogromną poprawę jakości życia. Dzieci w tej rodzinie będą się lepiej odżywiać i lepiej uczyć, a w odleglejszej przyszłości ta biedniejsza część nowej generacji będzie bardziej produktywna. Nie mówimy tu o jakichś szaleństwach ideologicznych – to są naprawdę kwestie elementarne-go rozsądku.

18

Kim lub czym chcemy być za 15–20 lat? Zamożnym, w miarę sprawiedliwym społecznie, średnim podmio-tem na międzynarodowej scenie, podobnym do Korei Południowej czy Szwecji, czy też przedmiotem w glo-balnej rozgrywce, smutną, niesprawiedliwą, zwasali-zowaną neokolonią, zdominowaną przez zagraniczne korporacje, podobną do wielu krajów postkolonial-nych? Wybór wciąż jeszcze należy do nas.

6

28

2

NOWY BYWATEL · NR 16 (67) · WIOSNA 2015

Page 5: „Nowy Obywatel” 16(67) Wiosna 2015 - zajawka

58 Dlaczego jesteśmy zapracowani?ŁUKASZ KOMUDA

Żyjemy w świecie, w którym w sytuacji stałego wzrostu wydajności pracy (napędzanego ro-botyzacją, automatyzacją, oprogramowaniem, lepszą organizacją) zasoby pracy zdają się kur-czyć. Z drugiej strony coraz częściej dostrzega-my problem zaburzenia równowagi pomiędzy życiem zawodowym a rodzinnym/prywatnym – wiele osób skarży się, że na to drugie brakuje im czasu i sił.

64 Rewolta zapatystów w Meksyku – wojowniczy Indianie czy świadomi obywatele?MARCIN RZEPA

Warto pamiętać o postawie tysięcy zwykłych ludzi, którzy chwycili za broń: karabin (często będący jedynie drewnianą atrapą), słowo i dzia-łanie, aby walczyć o swoje przekonania i zrzucić jarzmo niewoli. Jak twierdzą zapatyści w jed-nym z manifestów: ludzie, którzy nie kontrolują swoich przywódców, są skazani na bycie niewolni-kami, a my walczymy o to, aby być wolnymi, a nie o zmianę pana co 6 lat.

74 Bez alternatywy socjaldemokratycznejŁUKASZ MAŚLANKA

Władze Argentyny przyjęły krótkowzroczną politykę ekstensywnego rozwoju w duchu wene-zuelsko-rosyjskim, bez jednoczesnej możliwości uruchomienia zasobów drzemiących w tym bogatym kraju. Chile nie odeszło od swojej roli wzorca z Sèvres modelu neoliberalnego, zaś poważne turbulencje innych państw regionu, które się na to odejście zdecydowały, sprawią, że Michelle Bachelet z pewnością będzie jeszcze ostrożniejsza.

82 Polska na peryferiachROZMOWA Z DR ANNĄ SOSNOWSKĄ

Rozwój oznacza tu więc zmianę w wybranych sferach, która odbywa się kosztem utrwalenia status quo w innych sferach. Podział ten ma istotny wymiar klasowy. Elity mogą podróżować, podwyższać swój standard materialny, eduko-wać się, żyć jak na Zachodzie, ale właśnie dlate-go i dzięki temu, że klasy niższe żyją inaczej niż ich odpowiednicy na Zachodzie. Taka zmiana oznacza więc wzrost nierówności i społecznej polaryzacji względem wcześniejszych epok.

94 Samoograniczająca się zmiana? Kooperatywy spożywcze w PolsceALEKSANDRA BILEWICZ

Zapewniają setkom swoich członków tak szeroki asortyment żywności, że prawie nie muszą oni odwiedzać sklepów. Każda z nich współpracuje z kilkudziesięcioma rolnikami i producentami, którzy przywożą lub wysyłają warzywa i owoce, mięso, ryby, nabiał, przetwory czy produkty zbożowe. Oprócz tego sprzedają także inne pro-dukty, jak np. kosmetyki czy ekologiczne środki czystości. Jednocześnie kooperatywy prze-suwają swoje priorytety coraz bardziej w kie-runku zaspokajania wyrafinowanych potrzeb żywnościowych. To natomiast zaczyna mocniej określać spółdzielnie w wymiarze klasowym i powoduje, że zdrowa żywność staje się waż-niejsza, niż zasady i wartości spółdzielcze.

104 Daj, ać ja pobruszę, czyli czego ekonomiści nie wiedzą o współpracyPRZEMYSŁAW WEWIÓR, JOANNA JURKIEWICZ

Spadek standardów uczciwości zanotowano u obu grup studentów ekonomii, przy czym naj-wyraźniejszy był w pierwszej, która szczegółowo zapoznawała się z modelem homo oeconomicus. Teoria ekonomiczna skłaniała do zachowań egoistycznych i uzasadniała je, co można potrak-tować jako wyjaśnienie, dlaczego ekonomiści rzadziej dążą do współpracy.

wywiad

3

Page 6: „Nowy Obywatel” 16(67) Wiosna 2015 - zajawka

112 Na manowcach homo economicusDR HAB. RAFAŁ ŁĘTOCHA

Warto zwrócić również uwagę na obecność w życiu wszystkich społeczeństw tzw. jednokie-runkowych transferów gospodarczych wymy-kających się rynkowej logice handlu i wymiany. Są to np. dobroczynność, prezenty, darowizny, dary, gościnność itp., których znaczenie jest ogromne – również z ekonomicznego punktu wi-dzenia. Podarki przyczyniają się ponadto zwykle do integracji społecznej, za ich sprawą tworzą się więzi między jednostkami. Stanowi to ważne odstępstwo od ogólnych zasad wymiany dóbr w kapitalizmie.

120 Nadchodzi neo-ekologiaPAUL KINGSNORTH

Od dłuższego już czasu mainstreamowi eko-lodzy wykazywali obsesyjną wręcz fiksację na punkcie zmian klimatycznych i poszukiwania rozwiązań opartych o nowe technologie. Inne drogi pozostawały poza ich zainteresowaniem. W konsekwencji zarówno język, jak i przekaz stały się bardzo technokratyczne i ociekające żargonem naukowym. Przypuszczam, że więk-szość ludzi ma w sobie miłość do przyrody w tej czy innej formie, ale jedynie nieliczni uwielbiają niekończące się spory o wyższość energii atomo-wej nad gazem ziemnym.

SPIS TREŚCINOWY BYWATEL NR 16 (67) · WIOSNA 2015

Redakcja, zespół i stali współpRacownicy

Remigiusz Okraska (redaktor naczelny)

Rafał Bakalarczyk, Mateusz Batelt, Joanna Duda-Gwiazda, Bartłomiej Grubich, Jarosław Górski, Magdalena Komuda, dr hab. Rafał Łętocha, dr hab. Sebastian Maćkowski, Konrad Malec, Krzysztof Mroczkowski, Bartosz Oszczepalski, Michał Sobczyk, Marceli Sommer, Szymon Surmacz, dr Joanna Szalacha-Jarmużek, Piotr Świderek, dr hab. Jarosław Tomasiewicz, Karol Trammer, Magdalena Warszawa, Piotr Wójcik, Michał Wójtowski

Rada HonoRowadr hab. Ryszard Bugaj, Jadwiga Chmielowska, prof. Mieczysław Chorąży, Piotr Ciompa, prof. Leszek Gilejko , Andrzej Gwiazda, dr Zbigniew Hałat, Grzegorz Ilka, Bogusław Kaczmarek, Jan Koziar, Marek Kryda, Bernard Margueritte, Mariusz Muskat, dr hab. Włodzimierz Pańków, dr Adam Piechowski, Zofia Romaszewska, dr Zbigniew Romaszewski , dr Adam Sandauer, dr hab. Paweł Soroka, prof. Jacek Tittenbrun, Krzysztof Wyszkowski, Marian Zagórny, Jerzy Zalewski, dr Andrzej Zybała, dr hab. Andrzej Zybertowicz

nowy obywatelul. Piotrkowska 5, 90-406 Łódź, tel./fax 42 630 22 18propozycje tekstów: [email protected], kolportaż: [email protected] nowyobywatel.pl

issn 2082-7644nakład 1300 szt.

wydawcaStowarzyszenie „Obywatele Obywatelom”ul. Piotrkowska 5, 90–406 Łódź

Redakcja zastrzega sobie prawo skracania, zmian stylistycznych i opatrywania nowymi tytułami materiałów nadesłanych do druku. Materiałów niezamówionych nie zwracamy. Nie wszystkie publikowane teksty odzwierciedlają poglądy redakcji i stałych współpracowników. Przedruk materiałów z „Nowego Obywatela” dozwolony wyłącznie po uzyskaniu pisemnej zgody redakcji, a także pod warunkiem umieszczenia pod danym artykułem informacji, że jest on przedrukiem z kwartalnika „Nowy Obywatel” (z podaniem konkretnego numeru pisma), zamieszczenia adresu naszej strony internetowej (nowyobywatel.pl) oraz przesłania na adres redakcji 2 egz. gazety z przedrukowanym tekstem.

spRzedaż„Nowy Obywatel” jest dostępny w prenumeracie zwykłej i elektronicznej (nowyobywatel.pl/prenumerata), można go również kupić w sieciach salonów prasowych Empik i RUCH oraz w sprzedaży wysyłkowej.

skład, opRacowanie gRaficzne

okłaDkaMichał Sobczyk, Magda WarszawaKooperatywa.org

dRuk i opRawa Drukarnia READ ME w Łodzi92-403 Łódź, Olechowska 83druk.readme.pl

Page 7: „Nowy Obywatel” 16(67) Wiosna 2015 - zajawka

z polski RodeM

123 Od „Anioła chłopskiego” do „Matki Boskiej Kazetempowskiej”. Radykalizm chrześcijański w II RzeczpospolitejDR HAB. JAROSŁAW TOMASIEWICZ

Trwał na pozycjach chłopskiego radykalizmu o religijnym zabarwieniu. Sztandarowym postulatem Stronnictwa było wywłaszczenie i parcelacja majątków ziemiańskich powyżej 100 mórg oraz kościelnych „dóbr martwej ręki”. „Dać ziemię chłopom polskim” – to hasło wielkie, najrozumniejsze i najbardziej patriotycz-ne – wołał ks. Okoń w Sejmie. Żądanie reformy rolnej uzasadniał względami patriotyczny-mi, uważając, że gdy oddamy ziemię chłopom polskim, oprzemy Polskę na granicie nieznisz-czalnym. Nie oznaczało to jednak międzyklaso-wego solidaryzmu narodowego. ChSR głosiło ideę „narodu chłopskiego”, twierdziło, że lud w Polsce – to naród, a naród – to lud, a więc praw-dziwa Polska, którą Bóg dał – to Polska ludowa.

133 Polityka ma zawsze racjęKRZYSZTOF WOŁODŹKO

Nawet jeśli starają się dziś zabiegać o rozsze-rzanie współczesnych standardów cywiliza-cyjnych – takich jak prawa obywatelskie – na regiony zapóźnione, to i tak prowadzą bardzo dwuznaczną grę. Mogą na przykład finansować organizacje zajmujące się promowaniem swobód obywatelskich i gospodarczych. W praktyce może to oznaczać osłabienie lokalnych form in-stytucjonalnej kontroli nad rynkiem i łatwiejszy transfer zysków poza miejscowe struktury poli-tyczno-gospodarcze. W takim kontekście pewne strategie, organizacje czy idee, służące „demo-kratyzacji” czy „liberalizacji”, nie będą współ-tworzyć strategii włączających, lecz wyzysk.

Recenzja

5

Page 8: „Nowy Obywatel” 16(67) Wiosna 2015 - zajawka

z prof. Ladislauem Dowboremrozmawia Marceli Sommer

– Ma Pan dość niezwykły życiorys: syn uciekinierów z Polski czasów wojennych i ważna postać brazy-lijskiego życia publicznego, znawca myśli Oskara Langego i Michała Kaleckiego i lewicowy partyzant o pseudonimie Jamil, dowódca i główny ideolog Lu-dowej Awangardy Rewolucyjnej w czasach rządów wojskowej junty, powszechnie szanowany profe-sor ekonomii, jeden z doradców prezydenta Luli da Silvy... Jak stał się Pan rewolucjonistą? Czy to była kwestia idei czy charakteru i usposobienia? I dlacze-go z czasem przestał Pan nim być, przesuwając się na pozycje reformistyczne?

– Prof. Ladislau Dowbor: Działalność wywrotowa, re-wolucyjna, to nie był wybór podyktowany ideologią. Zadecydowało połączenie wielu czynników: warto-ści przekazywanych mi przez rodzinę, wstrząsającej biedy i nierówności, z jakimi zetknąłem się w Reci-fe, gdzie zamieszkałem po przybyciu do Brazylii... Przystąpienie do partyzantki było w tamtym czasie w  Brazylii jedynym sposobem wyrażenia sprze-ciwu wobec władzy junty, jako że wszelka pokojo-wa działalność opozycyjna – czy to polityczna, czy związkowa – była brutalnie tępiona, a morderstwa działaczy i tortury były na porządku dziennym. Jako że charakter naszej dyktatury był charakterystyczny dla Ameryki Łacińskiej i par excellence prawicowy – generałów wspierali bowiem lokalni oligarchowie, wielki międzynarodowy kapitał i Stany Zjednoczo-ne – to odruch opozycyjny w naturalny sposób przy-bierał raczej lewicową formę. Podjęliśmy więc walkę

zbrojną, która poniosła miażdżącą klęskę w obliczu przeważających sił wojska i policji politycznej. Sam byłem dwukrotnie więziony i torturowany, za dru-gim razem wyszedłem z  trudem, wymieniony na porwanego przez współtowarzyszy ambasadora Niemiec. Wtedy czułem już, że nasza walka nie ma perspektyw, a jej koszty są zbyt duże. Z więzienia przewieziono mnie do samolotu i wysłano do Algierii. Jakiś czas zabiegałem o kontakt z organizacją, czu-łem jednak, że sprawa jest coraz bardziej beznadziej-na. W końcu zdecydowałem się na wyjazd do Europy na studia. Byłem w Szwajcarii na studiach dla ban-kierów, później na warszawskim SGPiS-ie, zrobiłem doktorat. Kiedy trafiłem do kraju w połowie lat 80., po tym jak junta oddała władzę, w naturalny sposób wróciłem do pracy na uniwersytecie.

– Czyli w momencie, gdy dyktatura przestała istnieć, rewolucyjne metody przestały mieć dla Pana rację bytu?

– Zgadza się. Byłem rewolucjonistą w czasach dyktatury, ale nie widziałem powodów, żeby nim pozostawać w systemie demokratycznym. Pojawiło się bowiem bardzo wiele innych możliwości działania politycz-nego. Można było zakładać partie polityczne, związki zawodowe, uprawiać pracę organiczną, uczyć na uni-wersytecie w sposób nieskrępowany. Jacyś rewolu-cjoniści jeszcze się w Brazylii ostali, ale zdecydowana większość dawnych partyzantów wolała w nowych warunkach działać metodami pokojowymi. Oprócz

Rozwój dla wszystkich

b n d

Oxf

am In

tern

atio

nal,

flick

r.com

/pho

tos/

oxfa

m/6

2206

1916

2

18

NOWY BYWATEL · NR 16 (67) · WIOSNA 2015

Page 9: „Nowy Obywatel” 16(67) Wiosna 2015 - zajawka

czynnika, jakim była dyktatura, trzeba pamiętać też o tym, że nasza walka przypadła na szczególny okres, lata 60. i  70.  – czas wojny w  Wietnamie, maja ’68 i rozkwitu rewolucyjnych ruchów narodowowyzwo-leńczych i lewicowych na całym świecie, zwłaszcza w Ameryce Południowej i Afryce. To był taki czas. Lu-dzie, którzy nie chcieli albo nie potrafili podporządko-wać się uciskowi i represjom, którzy próbowali coś we własnych krajach, na miarę swoich możliwości, zmie-nić, w naturalny sposób odwoływali się do symboliki i metod rewolucyjnych. Jeśli przyjrzymy się obecnej scenie politycznej czy organizacjom pozarządowym, to zobaczymy, że niemało aktywnych dziś ludzi i śro-dowisk zaczynało działalność w strukturach opozy-cyjnych czasów dyktatury. Dotyczy to także samego Luli, który działał w ruchu związkowym, oraz jego na-stępczyni, Dilmy Rousseff, która podobnie jak ja wal-czyła w partyzantce. A cele pozostają wciąż te same: demokratyzacja rządów i gospodarki, zmniejszenie nierówności społecznych oraz ochrona środowiska naturalnego.

– Czy wierzy Pan w demokratyczny socjalizm? A może uznaje się Pan dziś za pragmatyka niezwiązanego z żadną ideologią?

– Na pewno czuję się związany z  demokratycznym socjalizmem, uważam, że to zasadniczo jest dobre podejście. Chociaż wolę dziś używać nieco konkret-niejszego pojęcia demokracji ekonomicznej. Wiąże się to z przekonaniem, że w dzisiejszych realiach

19

Page 10: „Nowy Obywatel” 16(67) Wiosna 2015 - zajawka

do osiągnięcia pełnej demokracji nie wystarczy głosowanie raz na cztery lata. Cały system między-narodowy, który ma gigantyczny wpływ na nasze życie, pozostaje wówczas nieuregulowany. Wielkie koncerny czy banki dysponują środkami, dzięki któ-rym mogą wpływać na przebieg i wyniki wyborów, zniekształcając wolę narodów. Mamy więc przed sobą wielkie wyzwania. Potrzebujemy nowego ładu i nowych instytucji, które będą chronić i poszerzać sferę demokracji. Potrzebujemy mediów, które będą rzetelnie informować, oraz nowych form podejmo-wania i konsultowania decyzji dotyczących wspólnie wypracowywanych zasobów, które będą gwaranto-wać zaspokajanie najbardziej palących potrzeb spo-łecznych.

– Jest Pan najbardziej znany z doradzania Luli, pre-zydentowi, który w  ogromnej mierze przesądził o kształcie współczesnej Brazylii, ale doradzał Pan wielu rządom państw rozwijających się, politykom europejskim, był Pan ekspertem przy ONZ. Jak to się stało, że w latach 80. i 90., a więc czasie najwięk-szych triumfów ideologii rynku, udało się Panu przebić do mainstreamu z  ideami tak „heretycki-mi” jak np. regulacje działań międzynarodowego kapitału?

– Pracowałem w tym czasie przede wszystkim w kra-jach afrykańskich, jak Angola, Gwinea-Bissau, Re-publika Zielonego Przylądka czy RPA po przejęciu władzy przez Mandelę. Były to kraje specyficzne, o  nieortodoksyjnym i  postępowym spojrzeniu na różne kwestie. Zaprosili mnie do siebie, za pośrednic-twem onz-u, także np. sandiniści z Nikaragui. Moimi atutami była znajomość języków, zainteresowania związane z  ekonomią rozwoju, ale także pragma-tyzm – przekonanie, że to lokalne uwarunkowania i potrzeby, a nie przyjęty z góry abstrakcyjny model, muszą mieć decydujący wpływ na wybór rozwiązań. Podobne otwarte podejście przyjąłem już w Brazylii.

– A czy interesował się Pan w tym okresie przemia-nami, do jakich dochodziło w Europie Wschodniej? A jeśli tak, to czy myśli Pan, że była tu możliwa inna droga, inny model transformacji?

– Na początku lat 70. wyszedłem z więzienia i wkrótce potem przyjechałem do Polski studiować. Razem ze mną przyjechała moja żona, Fatima. W Warszawie, w szpitalu przy ul. Madalińskiego, urodził się mój pierwszy syn. Obserwowaliśmy, jak bardzo Polacy są niechętni systemowi, jak bardzo narzekają, ale przyznam, że nie bardzo wtedy rozumieliśmy dla-czego. Nie rozumieliśmy gloryfikowania Zachodu,

b a

hdt

pcar

, flic

kr.c

om/p

hoto

s/hd

ptca

r/63

8677

510

20

NOWY BYWATEL · NR 16 (67) · WIOSNA 2015

Page 11: „Nowy Obywatel” 16(67) Wiosna 2015 - zajawka

wyobrażenia, że po tamtej stronie żelaznej kurtyny jest jakiś raj na ziemi. Z kolei Polacy często nie rozu-mieli nas i doświadczeń ludzi, którzy zaznali życia w  biedniejszej, mniej demokratycznej części tego

„raju”. Dla nas kapitalizm to był system, który ojca Fatimy skazał na więzienie za to, że uczył biednych czytać i pisać, a socjalizm to było to, o co walczyli-śmy. Ale Polakom socjalizm kojarzył się z niesprawie-dliwością i opresją. Spędziliśmy w Polsce trzy lata, podczas których bardzo uważnie śledziłem tutejszą politykę i rozmaite rozwiązania systemowe. I np. do dziś uważam, że opieka zdrowotna była w PRL-u na-prawdę przyzwoicie zorganizowana, że był niemal powszechny dostęp do kultury (w tym kultury wy-sokiej), że szkolnictwo wyższe i nauka były na bar-dzo dobrym poziomie. O wielu rozwiązaniach z tych obszarów dyskutowaliśmy potem w Brazylii, a nie-rzadko się nimi inspirowaliśmy – choćby programami profilaktyki medycznej.

– Czy po wyjeździe z Polski obserwował Pan jeszcze Europę Wschodnią? Jak reagował Pan na rozwój wy-padków: powstanie opozycji demokratycznej, a po-tem „Solidarności”, wprowadzenie stanu wojennego i wreszcie, na przełomie lat 80. i 90. neoliberalną terapię szokową?

– Uważałem, że Polska potrzebuje z całą pewnością reform, zarówno gospodarczych, jak i politycznych: uwolnienia przedsiębiorczości, ograniczenia biu-rokracji, poszerzenia praw obywatelskich. Ale nie sądziłem, że cały system, cały dorobek PRL nadaje się tylko do wyrzucenia na śmietnik. I chyba dalszy rozwój wydarzeń przyznał mi rację. Przed kilkoma dniami ukazał się świetny artykuł Amartyi Sena, w którym pokazuje on, jak zbawienne skutki spo-łeczne i ekonomiczne ma powszechny i bezpłatny dostęp do służby zdrowia. Istnieją oczywiście sfery, którym służy konkurencja rynkowa. W zdrowej go-spodarce jest miejsce zarówno dla sektora publiczne-go czy spółdzielczego, jak i prywatnego. Rzecz w tym, żeby nie traktować wszystkich obszarów życia spo-łecznego i gospodarczego jedną ideologiczną sztancą, do czego tendencję miał zarówno fundamentalizm typu sowieckiego, jak i „eksperci” rodem ze szko-ły chicagowskiej. Istnieją sfery, takie jak edukacja, zdrowie, bezpieczeństwo czy komunikacja, które powinny pozostać pod kontrolą publiczną. Nie ma natomiast najmniejszej potrzeby, żeby to samo do-tyczyło produkcji ubrań, otwarcia baru, piekarni czy zakładu fryzjerskiego.

– Pytanie jednak, czy w  tamtym konkretnym mo-mencie historycznym w reformującej się Europie Wschodniej możliwe było do przyjęcia takie zdro-worozsądkowe podejście. W polskiej debacie na ten

temat, także wśród części komentatorów o lewicu-jących poglądach, powszechne jest przekonanie, że slogan Margaret Thatcher „There is no alternative”, nawet jeśli niesłuszny, był prawdziwy w odniesie-niu do warunków, w jakich znalazł się nasz region, że presja lobby konsensusu waszyngtońskiego była zbyt silna, by się jej przeciwstawić, a nastroje spo-łeczne sprzyjały terapii szokowej.

– Jestem przekonany, że alternatywa istniała i istnieje niezależnie od tych okoliczności. Uczyłem się ekono-mii w Polsce i w Szwajcarii, a potem projektowałem i obserwowałem z bliska realizację różnego typu re-form – w krajach socjalistycznych i kapitalistycznych, bogatszych i biedniejszych. Dzięki temu zrozumia-łem, że można przeprowadzać mądre zmiany nieza-leżnie od okoliczności. Jeśli oparcie się wyjątkowo silnej presji międzynarodowego kapitału i instytucji finansowych było możliwe w wielu krajach Afryki czy Ameryki Łacińskiej, to nie widzę powodu, żeby nie dało się pomyśleć w Europie Wschodniej.

– Czy zgadza się Pan z poglądem, że konsensus mię-dzynarodowy przesuwa się obecnie na lewo? Czy o czymś świadczy np. fakt, że tacy ludzie, jak Jef-frey Sachs czy George Soros, którzy eksportowali neoliberalne rozwiązania do świata postkomuni-stycznego, albo instytucje takie jak Bank Światowy

Prof. Ladislau Dowbor (ur. 1941) – brazylijski ekonomista polskiego pochodzenia, wykładowca Papieskiego Uniwersytetu Katolickiego w São Paulo, działacz społeczny. Specjalista w dziedzinach ekono-mii rozwoju regionalnego i społecznego. Wieloletni ekspert Organizacji Narodów Zjednoczonych, w tym m.in. konsultant Sekretarza Generalnego. Był dorad-cą ds. ekonomicznych prezydenta Brazylii Luli da Silvy. Autor ponad 40 książek poświęconych proble-mom rozwoju gospodarczego oraz jego planowania w różnych krajach. W Polsce ukazały się: „Rozbita Mozaika. Ekonomia poza równaniami” (2005) oraz

„Demokracja ekonomiczna” (2009). Krótsze publikacje w różnych językach (w tym po polsku) udostępnia na oficjalnej stronie internetowej www.dowbor.org.

DOWBOR

21

Page 12: „Nowy Obywatel” 16(67) Wiosna 2015 - zajawka

deklarują dziś zaniepokojenie problemem świato-wych nierówności i rewidują część dawniejszych dogmatów? Czy też mamy do czynienia jedynie z pewną zmianą retoryki, która w praktyce łączyć się będzie z zabiegami, by zmieniło się jak najmniej?

– Jako uczestnik różnego rodzaju międzynarodowych debat i  konferencji ostatnich dekad, poczynając od Szczytu Ziemi, który odbył się w 1992 r. w Rio de Janeiro, mam wrażenie, że rzeczywiście tworzy się nowy konsensus. Mamy do czynienia z dwoma ogromnymi problemami o globalnym charakterze, których nie sposób ignorować. Po pierwsze: nierów-ności społeczne. Niedawno ukazał się raport Oxfamu na ten temat, który w sposób wiarygodny wykazuje, że 80 najbogatszych dysponuje dziś większym ma-jątkiem niż cała biedniejsza połowa świata, 3,5 mld ludzi. A trend jest wciąż negatywny. I wszyscy, nie-zależnie od ideologii, zdają sobie sprawę, że system, który prowadzi do tak głębokich nierówności, jest nie do utrzymania, że on zmierza do samozagłady. 800 mln ludzi głoduje, z czego 200 mln to dzieci. 1,3 mld ludzi nie ma dostępu do elektryczności. Po-trzebujemy odwołać się do doświadczenia 30-lecia powojennego, kiedy szybki rozwój łączył się z niwe-lowaniem nierówności i włączaniem mas ludzi do systemu. Dziś konieczne jest zrealizowanie tego typu przedsięwzięcia w skali globalnej.

– A drugi problem? – Degradacja środowiska. Wymierają kolejne gatunki, szczególnie dramatyczna jest sytuacja oceanów. Warto zwrócić uwagę na wstrząsające dane zgroma-dzone w ostatnim raporcie WWF: od roku 1970 do 2010 poziom bioróżnorodności na naszej planecie spadł o ponad 50 proc.! Co roku tracimy ponadto ok. 70 tys. kilometrów kwadratowych żyznej ziemi. Wy-cinamy lasy równikowe w Indonezji, w Afryce, u nas w Brazylii. Problemy społeczne i ekologiczne nakła-dają się na siebie. Nie możemy zapewnić trwałego i zrównoważonego rozwoju, jeśli połowa ludzkości nie będzie miała zasobów umożliwiających dostęp do podstawowych dóbr i usług. Nie mamy jeszcze na te zjawiska łatwych odpowiedzi, ale wiemy, że nie możemy się im dłużej przyglądać bezczynnie.

Niedawno ukazał się raport unep-u (Program Śro-dowiskowy onz), według którego łączna wartość światowych rynków finansowych wynosi ponad 300 bln dolarów, podczas gdy wartość wypracowywana przez całą ludzkość w ciągu roku to nieco ponad 70 bln. Takiej skali sumami obraca to globalne kasyno w  czasie, w  którym potrzebujemy tych zasobów  – bardziej niż kiedykolwiek  – żeby zasypać gigan-tyczne dysproporcje w rozwoju i stanie posiadania między ludźmi i narodami oraz inwestować w nowe technologie, które pozwolą powstrzymać degradację

środowiska. Jednocześnie, za sprawą rozwoju me-diów, coraz większa jest świadomość nierówności w tej biedniejszej części świata. Ludzie żyjący w nę-dzy odczuwają swoje położenie bardziej dotkliwie niż kiedykolwiek oraz czują, że mają prawo żądać zmian, walczyć o lepszą jakość życia, której im się odmawia. Z drugiej strony świadomość rośnie także po stronie beneficjentów obecnego ładu. Świadec-twem może być tu fakt, że wspomniany już raport Oxfamu o nierównościach ma zostać oficjalnie za-prezentowany na Światowym Forum Ekonomicznym w Davos. Jeszcze kilka lat temu podobne diagnozy można było usłyszeć co najwyżej w Porto Alegre... System pęka na całym świecie – tzw. arabska wiosna i inne masowe wystąpienia ostatnich lat, a z drugiej strony np. światowy terroryzm, to tylko jedne z bar-dzo wielu symptomów tego procesu. Amerykanie określają go mianem slow-motion catastrophe, ka-tastrofą w zwolnionym tempie. Jasne jest, że próby izolowania świata zachodniego od tej katastrofy, symbolizowane przez mury graniczne między USA a Meksykiem czy Izraelem a Palestyną albo przez działania europejskiego Fronteksu w basenie Morza Śródziemnego, na dłuższą metę nie stanowią żadnej odpowiedzi i skazane są na porażkę. Musimy podjąć wspólny wysiłek na rzecz zmiany dotychczasowego modelu rozwoju.

– A czy ten nowy model przyjdzie według Pana wła-śnie od góry  – ze strony organizacji międzynaro-dowych, w wyniku zmiany konsensusu w świecie naukowym i politycznym – czy może od dołu, od nowych ruchów społecznych?

– W jednym z artykułów, który napisałem wspólnie z  francuskim ekonomistą polskiego pochodzenia Ignacym Sachsem i Carlosem Lopesem, dyrektorem Instytutu onz ds. Badań i Szkoleń, zwracamy uwagę na fakt, że dalsze pogłębianie się kryzysu jest dziś niebezpieczne dla wszystkich, od świata finansów poczynając, na obywatelach krajów Globalnego Po-łudnia kończąc. Świat międzynarodowej polityki jest podzielony i chaotyczny, brakuje mu narzędzi do rozwiązywania problemów o charakterze globalnym. Jak mówią politolodzy, mamy tu do czynienia z luką w  systemie zarządzania (governance gap). Za roz-wiązywanie problemów globalnych próbują się brać różnorakie gremia reprezentujące najbogatszych i najbardziej wpływowych, w rodzaju g8 czy g20. Ale z problemami naprawdę globalnymi, o których tu mówię, nie uporamy się, dopóki nie dojdzie do usta-leń w gronie g193 i dopóki nie stworzymy narzędzi do skutecznego wdrażania tych ustaleń. Jednocześnie ludzie, których dotykają te problemy albo ich konse-kwencje, coraz silniej reagują na nie oddolnie, ponie-waż widzą, że nie mają wpływu ani na swoją własną

22

NOWY BYWATEL · NR 16 (67) · WIOSNA 2015

Page 13: „Nowy Obywatel” 16(67) Wiosna 2015 - zajawka

sytuację, ani na podejmowane „na  górze” ustale-nia dotyczące przyszłości świata. „Na górze” poja-wiają się jednak nowe tendencje, które wychodzą naprzeciw oczekiwaniom wyrażanym przez nowe ruchy społeczne. Bardzo wyraźne jest to chociaż-by w świecie nauk ekonomicznych – zaczęło się od jednostek, takich jak Joseph Stiglitz, Paul Krugman czy Thomas Piketty. Dziś na całym świecie mnożą się wpływowe środowiska i instytucje: we Francji Alternatives Économiques, w Wielkiej Brytanii New Economics Foundation, w Stanach Real World Eco-nomics, w Indiach prężne środowisko tworzy wokół siebie Deepak Nayyar. I między tymi przemianami świadomości „na górze” i „na dole” wytwarza się z czasem synergia.

– Wielu przeciwników nieskrępowanego kapitalizmu wypatrujących „innej polityki”, która mogłaby za-inspirować zmiany na całym świecie, z  nadzieją spogląda na Brazylię. Ten największy kraj Ameryki Łacińskiej za pomocą mądrze zaprojektowanych pro-gramów społecznych w ostatniej dekadzie włączył

do życia gospodarczego i politycznego miliony wy-kluczonych obywateli, pokazując, że zrównoważony rozwój nie jest tylko sloganem. Czym tłumaczy Pan wyjątkowy na tle wielu innych prób prowadzenia al-ternatywnej polityki gospodarczej sukces Brazylii pod rządami Luli?

– Źródłem skuteczności Luli była jego ostrożność. Od początku wiedział, że jeśli chce dokonać prawdziwej zmiany, a nie tylko zostać kolejną kultową figurą ro-mantycznego rewolucjonisty, nie może rzucać się do realizacji wszystkich swoich celów na raz. Prawica i stojące za nią grupy interesu były i pozostają bo-wiem silne – mają znaczące wpływy w parlamencie, decydujące w regionach i w sądownictwie. Pod kon-trolą oligarchii pozostają najważniejsze media. Bra-zylijska lewica pamięta też o doświadczeniach 1964 r., kiedy to prezydent João Goulart usiłował przeprowa-dzić reformę rolną oraz podwyższenie płacy mini-malnej – i przypłacił to wojskowym zamachem stanu. Dlatego zarówno Lula, jak i jego następczyni Dilma, przyjęli strategię „pozycyjną”. Utrzymują tyle przy-wilejów brazylijskiej elity finansowej, ile muszą, aby

b n Sala de Imprensa, flickr.com/photos/saladeimprensadilma13/14794218754

23

Page 14: „Nowy Obywatel” 16(67) Wiosna 2015 - zajawka

przeprowadzać najgłębsze zmiany, na jakie w danym momencie mogą sobie pozwolić. Dobrą ilustracją tego sposobu działania jest brazylijskie powiedze-nie: żeby przeprowadzić bydło przez rzekę, trzeba zabić kilka krów i dać piraniom na pożarcie. Wtedy wszystkie piranie rzucają się na zabite krowy i resz-ta stada może bezpiecznie przejść na drugą stronę. Naszej oligarchii trzeba było dać dość dużo, żeby po-zwoliła na reformy. Bilans pierwszej kadencji rządów Luli to było 5 proc. wzrostu dochodów najbogatszych i 10 proc. – najbiedniejszych. Gdy wziąć pod uwagę wyjściową stopę życiową tych ostatnich, nie był to może jeszcze do końca ten zrównoważony rozwój, o jakim Lula marzył, ale najważniejsze, że dyspropor-cja malała, postęp był rzeczywisty, a jednocześnie oligarchia wciąż zarabiała, więc nie mogła zanadto narzekać.

Drugą rzeczą, która pomogła nam w osiągnięciu sukcesu, było uświadomienie sobie prostego faktu, że zmiana sytuacji najbiedniejszych to nie jest wcale kwestia niebotycznych pieniędzy. Bo o ile komuś, kto zarabia 20 tys. dolarów, dodatkowe 3 tys. nie zrobią wielkiej różnicy, o tyle dla kogoś, kto miesięcznie ma 200 dolarów, kolejne 200 oznacza ogromną po-prawę jakości życia. Dzieci w tej rodzinie będą się lepiej odżywiać i lepiej uczyć, a w odleglejszej przy-szłości ta biedniejsza część nowej generacji będzie bardziej produktywna. Nie mówimy tu o jakichś sza-leństwach ideologicznych – to są naprawdę kwestie elementarnego rozsądku.

– W  związku z  tym, co powiedział Pan o  chwiejnej w gruncie rzeczy pozycji lewicowej władzy w sys-temie, rodzi się pytanie: na ile trwałe są zdobycze rządów Luli i Dilmy, a na ile mogą być w kolejnych kadencjach łatwo cofnięte?

– Sytuację polityczną w Brazylii należałoby określić mianem chwiejnej równowagi między prawicą a le-wicą. To, co dla nas szczególnie niepokojące, to co-raz bliższe kontakty prawicowej inteligencji młodego pokolenia z czterema oligarchicznymi „familiami”, które kontrolują w Brazylii najważniejsze kanały te-lewizyjne (organizacyjną bazą ich zbliżenia jest m.in. potężny think tank Instituto Millenium). Stąpamy po cienkim lodzie. Do tej pory koncentrowaliśmy się na reformach, które dla prawicy i wielkiego biznesu były neutralne albo wręcz pozytywne, a to oznacza, że największe wyzwania są jeszcze przed nami. Na przykład doprowadzenie elektryczności do 2 mln go-spodarstw domowych, które były od niej odcięte, to wielki sukces z perspektywy równościowej, ale jed-nocześnie dla wielkiego biznesu oznacza to zysk, bo na rynku pojawiają się nowi konsumenci, którzy ku-pują różnego rodzaju sprzęt. W tym samym czasie nie-zmieniony pozostaje np. de facto degresywny system

podatkowy. Pilnej racjonalizacji wymaga też skarteli-zowany system finansowy. Zaciągnięcie debetu wią-że się dziś np. z odsetkami wysokości 180 proc. Jeśli nawet minimalnie przekroczę swój limit kupując coś przy pomocy karty kredytowej, bank może nałożyć na mój dług oprocentowanie na poziomie kilkuset proc. Trzecią reformą, którą trzeba przeprowadzić, a wobec której prawica stawiać będzie gigantyczny opór, jest reforma prawa wyborczego. W roku 1997 poprzednik Luli, prezydent Cardoso, wprowadził za-pisy umożliwiające bezpośrednie finansowanie kam-panii wyborczych przez prywatne przedsiębiorstwa. I w efekcie nasz parlamentaryzm jest doszczętnie skorumpowany – nie ma dziś w zasadzie deputowa-nego, który nie byłby wynajęty przez którąś z wiel-kich grup finansowych, koncernów rolnych lub firm deweloperskich. Nie ma autentycznej reprezentacji obywateli, a bez tego nie może się utrzymać żaden system demokratyczny. Tego samego doświadczają Amerykanie, u których kilka lat temu wprowadzono podobne prawo. Moi amerykańscy przyjaciele śmieją się, że ten system daje nam the best government mo-ney can buy, najlepszy rząd, jaki można kupić. Napię-cie polityczne w Brazylii będzie w najbliższym czasie rosło, bo po stronie lewicy rośnie determinacja, żeby przejść do etapu przeprowadzania zmian struktural-nych. A reakcja prawicy na próby naruszenia które-goś z elementów status quo będzie z całą pewnością

24

NOWY BYWATEL · NR 16 (67) · WIOSNA 2015

Page 15: „Nowy Obywatel” 16(67) Wiosna 2015 - zajawka

bardzo stanowcza. Myślę, że dojdzie do próby impe-achmentu Dilmy.

– Sądzi Pan, że obóz prezydencki jest wciąż za słaby, by dokonać trwałych, strukturalnych zmian?

– Siły są skromne. Ale mam nadzieję, że się uda. Jed-nym z kluczy do sukcesu byłyby demokratyzacja i de-centralizacja systemu komunikacji i mediów. Obecny układ, w którym kluczowe media są pod kontrolą czterech rodzin, jest według mnie nie do utrzyma-nia na dłuższą metę. Każdy stan Brazylii powinien dysponować własnymi mediami regionalnymi, co jest wskazane nie tylko ze względu na pragmatykę polityczną, ale też na fakt, że Brazylia jest krajem nie tylko bardzo dużym, ale także znacznie zróżnicowa-nym społecznie i kulturowo. Ale są też pozytywne czynniki, przede wszystkim poczucie, że nie jeste-śmy sami, bo do zmian dochodzi w całym regionie – od Wenezueli, przez Boliwię, po Chile, Argentynę i Urugwaj – w każdym kraju na miarę jego możliwości i potrzeb. Odczuwamy, że w jakimś sensie historia jest po naszej stronie – bo jak inaczej wytłumaczyć drugą wygraną Dilmy pomimo negatywnej kampanii, rozpętanej w mediach na naprawdę ogromną skalę? Myślę, że prawica, pozwalając nam na wprowadzenie wielkich programów walki z biedą, takich jak Fome Zero (Zero głodu), nie wzięła pod uwagę ich konse-kwencji politycznych. Ludzie dzięki nim wrócili do

normalnego życia społecznego i gospodarczego, stali się również aktywnymi obywatelami i wyborcami, którzy są odporni na propagandę, bo po prostu czują, że dzięki nam żyje im się lepiej. Ci ludzie okazali się poważną siłą polityczną i razem z ruchem związko-wym (przede wszystkim największą centralą Cen-tral Única dos Trabalhadores, reprezentującą 7,5 mln pracowników), pozostają wierni Partii Pracujących, mimo że nie są z nią dobrze skomunikowani ani w ża-den sposób zorganizowani. Niektóre zmiany są więc trwałe. Od roku 1991 do 2010 średnia długość życia Brazylijczyków wzrosła o  10 lat, a  pod względem wskaźnika rozwoju społecznego (HDI) wyciągnęli-śmy przeszło 80 proc. naszych gmin z głębokiej biedy.

– Brazylia w  odpowiednim momencie udowodniła światu, że rządy społecznej lewicy i niwelowanie nierówności mogą iść w parze z szybkim rozwojem gospodarczym, poprawą w dziedzinie finansów pań-stwa (za rządów Luli Brazylia z dłużnika stała się pożyczkodawcą) oraz wzrostem pozycji międzyna-rodowej.

– Najważniejsze zasady, na jakich się oparliśmy, za-warto później w  rekomendacjach cepal  – Komisji Gospodarczej onz ds. Ameryki Łacińskiej i Karaibów – w dokumencie zatytułowanym „Czas równości”. Ten 200-stronicowy dokument zawiera kilka prostych, acz istotnych konstatacji, takich jak ta, że wydatki

b n a lecercle, flickr.com/photos/lecercle/2314722771 b n a net_efekt, flickr.com/photos/wheatfields/533074788

25

Page 16: „Nowy Obywatel” 16(67) Wiosna 2015 - zajawka

na ochronę zdrowia są wydatkami inwestycyjnymi. Podobnie jest z  wydatkami socjalnymi, które wy-prowadzają ludzi z nędzy. Szczególnie kiedy mamy do czynienia ze światowym kryzysem, który uderza w zyski z produkcji na eksport, wzmocnienie popytu wewnętrznego stanowi jeden z ważnych sposobów na ustabilizowanie gospodarki. Z drugiej strony państwo, dzięki silnemu systemowi bankowemu, zagwaranto-wało eksporterom kredyty w rodzimej walucie, dzięki czemu mogli oni utrzymać działalność. Przyjęliśmy pragmatyczną zasadę, że pomagamy tym, którzy na-prawdę na kryzysie cierpią.

– Rządy Partii Pracujących bywają jednak w ostatnich latach coraz częściej krytykowane także z lewej stro-ny. W 2013 r. odbyły się w brazylijskich miastach wielkie protesty, podczas których domagano się po-wstrzymania podwyżek biletów komunikacji i sze-roko pojętej komercjalizacji przestrzeni publicznej, sprzeciwiano się korupcji władzy i brutalności poli-cji. Niektórzy określali je mianem „brazylijskiej wio-sny”. Konflikty wybuchały także na linii rząd – ruch ekologiczny, m.in. w  związku z  budową wielkiej tamy na Amazonce. Czy coraz bardziej napięte sto-sunki partii władzy z jej naturalnym zapleczem nie świadczą o jej wypaleniu?

– To za czasów Luli minister środowiska zyskał w rzą-dzie silną pozycję i nie był postacią przypadkową ani reprezentantem lobby rolniczego, jak to bywało wcześniej. Jako rząd podeszliśmy do tych problemów bardzo poważnie. Przez negocjacje i nacisk na naj-większych nabywców drewna z Brazylii, takich jak Ikea, udało się doprowadzić do radykalnego ograni-czenia wyrębu puszczy – z 28 tys. metrów kwadra-towych wycinanych w 2002 r. do ok. 4 tys. w roku minionym. Na jdf, jednym z największych koncer-nów mięsnych na świecie, udało się wymóc politykę niekupowania mięsa pozyskiwanego od bydła hodo-wanego na pastwiskach powstałych wskutek wyrębu. Jeśli chodzi o konflikt dotyczący zapory na Amazon-ce, należy wyjaśnić, że mówimy tu o zatopieniu 450 kilometrów kwadratowych puszczy. Na tym terenie mieszkają Indianie, którzy będą zmuszeni do prze-nosin i to będzie dla nich wielka tragedia. Ale kiedy ekolodzy twierdzą, że „tama zniszczy bezpowrotnie bagniska Amazonki”, to jest to absurdalne, bo mó-wimy o zalaniu przestrzeni 20 na 20 kilometrów nad rzeką, która liczy sobie tysiące kilometrów długości. O wiele większym problemem są te 4 tys. kilometrów kwadratowych puszczy, które są wciąż wyrąbywane każdego roku, na których to terytoriach też miesz-kają zresztą Indianie. Ponieważ jednak są to grunty prywatne, to się o tym nie mówi. Co innego margi-nalne zniszczenia, które są wynikiem inicjatywy

rządowej, mającej na celu pozyskanie czystej, odna-wialnej energii elektrycznej.

Przyznam jednak, że problem „zużycia się władzy” istnieje. Partie polityczne w ogóle przestały nadążać za dynamiką głębokich zmian społecznych, jakie się obecnie dokonują. Dlatego zaskakują je ich sympto-my, takie jak wspomniane protesty roku 2013, kiedy na ulice brazylijskich miast wyszły miliony ludzi, za którymi nie stała żadna wielka organizacja. Dynami-kę naszej sytuacji dobrze podsumowują następujące słowa hiszpańskiego filozofa José Ortegi y Gasseta: Nie wiemy, co się dzieje. I właśnie to się dzieje. Mu-simy z pokorą podchodzić do tych nowych zjawisk społecznych i spontanicznych przemian.

– Jaką rolę w projekcie polityczno-rozwojowym, który stworzyli Lula i Dilma, odgrywa dyplomacja? Trud-no chyba nie zauważyć, że dla wzrostu znaczenia Brazylii w światowej polityce istotne było pojawie-nie się nieformalnego porozumienia „mocarstw wschodzących” BRICS, działających na rzecz „ładu wielobiegunowego”.

– Gdy Partia Pracujących dochodziła do władzy, han-del z USA stanowił ok. 50 proc. naszej wymiany za-granicznej. Dziś to już tylko 25 proc. Kolejne 25 proc. to handel z Europą, a reszta jest rozproszona między Chiny, Indie, kraje afrykańskie i – w rosnącej mie-rze – partnerów z Ameryki Łacińskiej. Słowem, do-szło do daleko idącej dywersyfikacji. Ponadto relacje z państwami bRics pozwoliły na znaczne wzmoc-nienie pozycji Brazylii jako eksportera, dzięki czemu pozbyliśmy się deficytu handlowego. Jesteśmy dziś pożyczkodawcą Międzynarodowego Funduszu Wa-lutowego, a nie na odwrót – i jest to chyba najbliższa niezależności sytuacja, jaką można sobie wyobra-zić w  zglobalizowanym, współzależnym świecie. Ważnym projektem bRics, który pokaże, czy grupa ta może stanowić coś więcej niż forum współpracy, będzie powstający właśnie Nowy Bank Rozwoju, po-myślany jako alternatywa dla zdominowanych przez USA Banku Światowego i Mfw. Ale podkreślam, że jest jeszcze drugi ważny wymiar naszej dyploma-cji – integracja i współpraca państw Ameryki Połu-dniowej. Potrzebujemy wspólnego silnego głosu na arenie międzynarodowej. W  kręgach brazylijskiej elity finansowej wciąż pokutuje przekonanie, że po-winniśmy się jednoczyć tylko z USA, bo USA to raj. My tymczasem uważamy, że naszym celem jest su-werenność, a bronią solidarność – południowoame-rykańska i transkontynentalna.

– Czy wobec tego za polityką międzynarodową Brazy-lii stoi jakiś pozytywny projekt przyszłego porządku światowego?

26

NOWY BYWATEL · NR 16 (67) · WIOSNA 2015

Page 17: „Nowy Obywatel” 16(67) Wiosna 2015 - zajawka

– Brazylia bardzo się wzmocniła w  ostatnich latach, ale mam wrażenie, że pozycja USA jest wciąż nie do ruszenia. A czy zmieni się to w dłuższej perspekty-wie? Myślę, że tak. Coraz bardziej widać, że Ame-rykanie przechodzą do defensywy. Miałem na ten temat dość ciekawą rozmowę z amerykańskim teo-retykiem zarządzania Peterem Senge, który mówił mi, że w Stanach panuje dziś coraz głębsze poczucie niepewności – widać bowiem, że dzisiejsze dzieci nie doświadczą materialnego awansu w stosunku do ro-dziców, tak jak działo się to od pokoleń, a być może wręcz nie osiągną ich standardu. Takie poczucie niepewności w kraju, którego scena polityczna jest zabetonowana, a który posiada potężne wojsko i spec-służby, jest rzeczą bardzo niebezpieczną. Rozstrzy-gnięciem ważnym dla przyszłości USA będzie kwestia tzw. Transatlantyckiego Partnerstwa (ttip) z Europą, które jeśli zostanie zawarte, może przedłużyć życie USA jako globalnego supermocarstwa. Wydaje mi się, że bRics i tworzone przez nie nowe instytucje finan-sowe czy informacyjne rzeczywiście mogą się stać zalążkami jakiegoś nowego, wielobiegunowego ładu. Z drugiej strony uważam, że jest i będzie dla świata bardzo ważne, żeby USA były demokratyczne.

– Wspominał Pan o tym, że porównuje się czasem wol-nościowe ruchy związkowe czasów dyktatury w Pol-sce i Brazylii, Lulę z Wałęsą itd. Biorąc pod uwagę mniej i bardziej uzasadnione analogie między na-szymi krajami, jakie wnioski i inspiracje z doświad-czeń brazylijskich ostatnich dekad Polska powinna Pana zdaniem wysnuć?

– Kiedyś przygotowałem taką analizę na prośbę pol-skich polityków. Podstawową sprawą, jaką akcen-towałem, było ograniczenie nierówności. Z jednej bowiem strony wyższe dochody najuboższych łączą się nie tylko z poprawą sytuacji społecznej, ale także z rosnącym popytem oraz zaktywizowaniem obywa-telskim całej rzeszy ludzi. Z drugiej strony akumula-cja bogactwa przez niewielką, elitarną grupę także ma negatywne konsekwencje – tworzy się bowiem wyjątkowo silna grupa wpływu, która zakłóca wła-ściwe działanie mechanizmów demokratycznych. Druga moja uwaga była taka: najważniejszym sekto-rem gospodarczym nie jest już tradycyjny przemysł, lecz usługi publiczne, takie jak ochrona zdrowia, edukacja czy komunikacja zbiorowa, oraz kultura. Spójrzmy chociażby na USA – jaki sektor jest dziś najważniejszy dla tamtejszej gospodarki? Sektor me-dyczny. Dlatego kluczową sprawą dla rozwoju w ko-lejnych dekadach będą jakość i powszechny dostęp do szeroko pojętej infrastruktury społecznej.

– Dziękuję za rozmowę.

Re

kla

Ma

ZAREKLAMUJ SIĘ W „NOWYM

OBYWATELU”.TRAFIAMY

DOKŁADNIE TAM, GDZIE CELUJESZ.

SZCZEGÓŁY OFERTY NA STRONIE:NOWYOBYWATEL.PL/REKLAMA

27

Page 18: „Nowy Obywatel” 16(67) Wiosna 2015 - zajawka

48

NOWY BYWATEL · NR 16 (67) · WIOSNA 2015

Page 19: „Nowy Obywatel” 16(67) Wiosna 2015 - zajawka

Bałtycka alternatywa

Dr Jan Przybylski

Jednym z zasadniczych zadań sił dążących do zapewnienia podmioto-wości Polski jest prawidłowe określenie kierunków poszukiwań soju-szów zagranicznych. Można mieć liczne i uzasadnione wątpliwości co do solidarności partnerów z Unii Europejskiej, NATO czy USA z wieloma strategicznymi celami polityki polskiej. Są rzecz jasna i obszary, gdzie wspólnota interesów ma miejsce, ale potrzebujemy także węższego grona partnerów, z którymi łączy nas najwięcej.

Narzucają się tu oczywiście więzi regionalne, a szcze-gólnie popularna koncepcja Międzymorza. Jej zwo-lennicy odwołują się do długiej tradycji, obejmującej z  jednej strony jagiellońską politykę dynastyczną, a z drugiej rozważania nad pozycją geopolityczną Polski i najlepszymi odpowiedziami na położenie średniej wielkości kraju pomiędzy dwoma potężny-mi państwami o mocarstwowych aspiracjach – Niem-cami i Rosją. Wydawałoby się, że wspólnota losów w latach 1945–1989, a także później, w geopolitycz-nym czyśćcu lat transformacyjnych, zakończona dopiero przyjęciem krajów Środkowo-Wschodniej Europy do naTo, a  następnie Unii Europejskiej, powinna stanowić zaczyn żywotnych i  mocnych związków. Tymczasem rezultaty ponad dwóch de-kad współpracy w Grupie Wyszehradzkiej są raczej rozczarowujące, a  ostatnie poczynania Budapesz-tu i Bratysławy czy – w mniejszym stopniu – Pragi, coraz mocniej wskazują, że zasadniczo rozbieżne są faktyczne interesy nasze i „braci Słowian” czy też

„bratanków”. W dzisiejszych warunkach węgierska droga do podmiotowości może wieść przez Moskwę, a polska – w żadnym wypadku. Stąd odmienne reak-cje Madziarów np. na rosyjskie projekty w zakresie polityki energetycznej czy na kryzys ukraiński.

Kuleje także współpraca krajów Grupy Wyszeh-radzkiej w dziedzinie militarnej. Zasadniczym uzbro-jeniem krajów, które opuściły Układ Warszawski,

były identyczne wzory sowieckiego pochodzenia. Ich starzenie się czy konieczność dostosowania do wymogów NATO nakazywały podejmowanie ana-logicznych wysiłków w celu modernizacji czy pozy-skania nowego sprzętu. Wydawałoby się, że powinno to skłaniać do podejmowania wspólnych programów wykonawczych czy zakupowych oraz do łączenia sił przemysłów poszczególnych krajów pozostających na zbliżonym poziomie technologicznym. Mówiąc krótko, do daleko posuniętej koordynacji polityk obronnych. Nic takiego jednak nie nastąpiło. Współ-praca w ramach Grupy Wyszehradzkiej była znikoma. O wiele bardziej spektakularne były niepowodzenia takie jak krach programu wspólnej modernizacji śmigłowców Mi-24 na początku poprzedniej deka-dy. Problemy napotyka również aktualny program budowy wspólnego radaru trójwspółrzędnego dla obrony powietrznej, w którym siłą rzeczy wiodącą rolę odgrywałby polski przemysł.

Nie jest również koordynowana polityka zakupowa tam, gdzie konieczne jest pozyskanie sprzętu spoza Grupy. Chociaż Polska, Czechy i Węgry równolegle poszukiwały nowych, zachodnich wielozadanio-wych samolotów bojowych, każde z państw prowa-dziło procedury oddzielnie. W efekcie Polska kupiła F-16C/D, a Czesi i Węgrzy wypożyczyli szwedzkie JAS-39 Gripen. Perspektywy rozwoju współpracy wojskowej między krajami Grupy Wyszehradzkiej b

n a

Joak

im L

ööv,

flic

kr.c

om/p

hoto

s/jlo

ov/5

2322

7744

3

49

Page 20: „Nowy Obywatel” 16(67) Wiosna 2015 - zajawka

w dalszej przyszłości też nie wyglądają zachęcająco. Nie wydaje się np., aby partnerzy wyszehradzcy byli zainteresowani dołączeniem do polskich poszuki-wań samolotu V generacji, który miałby zostać za-kupiony w latach 20. Nie istnieje najmniejsza nawet koordynacja z nimi naszego programu modernizacji obrony przeciwlotniczej. Jedynym oficjalnie anon-sowanym obszarem współdziałania są prace nad po-zyskaniem bojowego wozu piechoty nowej generacji, jednak nawet w odniesieniu do tego projektu trudno być optymistą. Jeżeli zaś współpraca militarna w ob-rębie Grupy Wyszehradzkiej jest bardzo słaba, to nie istnieje ona niemal w ogóle w relacjach z innym fila-rem koncepcji Międzymorza – Rumunią oraz z trak-towaną nieco bardziej marginalnie Bułgarią.

Dlaczego to nie działa? Czy może zadziałać?Rozbieżność interesów krajów Międzymorza wyni-ka przede wszystkim z położenia w różnych podob-szarach geopolitycznych. Polska w leży w Europie Bałtyckiej, kraje zatatrzańskie – w Dunajskiej. Roz-dzielające je potężne pasmo Karpat różnicowało losy, izolując w pewnym sensie od siebie nawzajem na-rody leżące po przeciwległych stronach. Nierzadko chroniło mieszkających po jednej stronie łańcucha przed zagrożeniami, które były fundamentalnymi po drugiej, oraz kierowało ku współpracy z różnymi ośrodkami politycznymi.

Nieprzypadkowo wspólne formacje państwo-we – za czasów Piastów, Andegawenów czy Jagiel-lonów – były efemeryczne. Krwawe wojny toczone przez Czechów pod koniec Średniowiecza i u progu nowożytności, decydujące o ich losach i tożsamości, były dla Polaków dalekimi burzami bez szczególne-go znaczenia, i vice versa. Dla Węgrów naturalniej-szym oparciem okazał się bliższy, leżący w tej samej co oni przestrzeni, habsburski ośrodek polityczny. Rosja była dla Polaków ciemiężcą, a dla wielu krę-gów czeskich – nadzieją. Dwie wojny światowe Pol-skę spustoszyły, zaś Czechom i Słowakom (a nawet, w  mniejszym stopniu, Rumunom) nie przyniosły istotnych strat. Różnice geopolitycznych perspek-tyw nie były bez znaczenia dla niemożności zaistnie-nia współpracy polsko-czechosłowackiej w okresie międzywojennym. Oparty teoretycznie na mocnych fundamentach alians polsko-rumuński, w  chwili próby rozpadł się jak domek z kart. Węgry natomiast znajdowały się w obozie rewizjonistycznym wobec regionalnego ładu, ustalonego w traktatach kończą-cych Wielką Wojnę.

Mimo pozornej atrakcyjności koncepcji Między-morza istniejące bariery geopolityczne są silniejsze niż siły przyciągające do siebie kraje Europy Środko-wo-Wschodniej. Czesi i Słowacy mogą mieć zasadne

nadzieję, że wydarzenia mające bardzo negatywne skutki dla Polski pozostawią ich bez szwanku, zaś Węgrzy mogą wręcz liczyć na odniesienie z  nich pewnych korzyści. Osłabia to więzy solidarności oraz zmniejsza skłonność do ponoszenia ryzyka na rzecz partnera, który leży po prostu w polu innych sił i toczy inną grę. W związku z tym trwały alians międzymorski jest co najmniej problematyczny.

Należy również zastanowić się, czy korzyści, które mógłby przynieść, są tak wielkie, jak głoszą ich rzecz-nicy. Blok Międzymorza miałby wedle nich stanowić przeciwwagę dla Niemiec oraz Rosji. Niemcy mają ponad 81 mln mieszkańców, osiągają pkb w wysoko-ści 3,4 bln dolarów, a na zbrojenia wydają ok. 48 mld. Te statystyki, zdające sprawę z  orientacyjnej siły państwa, dla Rosji wynoszą odpowiednio 144 mln, 2 bln i ok. 90 mld. Dla Polski – 38,5 mln mieszkańców, pkb wysokości 488 mld dolarów, a wydatki zbroje-niowe – ponad 9,2 mld dolarów. Czesi mają 10,5 mln ludzi, pkb wynoszący 196 mld dolarów i wydatki na

50

NOWY BYWATEL · NR 16 (67) · WIOSNA 2015

Page 21: „Nowy Obywatel” 16(67) Wiosna 2015 - zajawka

obronność niewiele przekraczające 2 mld dolarów. Słowacy – 5,4 mln, 92 mld i niecały miliard. Węgrzy – poniżej 10 mln, 127 mld i 1,2 mld. Ograniczając się do kierunku południowego i należących do nato oraz UE państw dawnego Układu Warszawskiego, które z racji wspólnoty historii w ciągu ostatnich 70 lat oraz najsilniejszych więzi formalnych powinny być w naj-większym stopniu predestynowane do współpracy w ramach bloku politycznego, należałoby uwzględ-nić jeszcze Rumunów – odpowiednio niecałe 20 mln, 169 mld i 2,5 mld, a także Bułgarów – 7,2 mln, 51 mld i 838 mln. Zatem potencjał państw międzymorskich daje dość imponującą liczbę ludności, ale już połą-czone potencjały gospodarcze stanowią zaledwie nieco ponad połowę rosyjskiego i ⅓ niemieckiego. Zupełnie kiepsko jest zaś pod względem militarnym: wszyscy partnerzy razem wzięci wydają niewiele po-nad ¾ tego, co sama Polska. Wydatki na zbrojenia całego, bardzo rozległego geograficznie bloku, wy-noszą raptem ⅓ niemieckich i mniej niż 1⁄5 rosyjskich.

Sedno problemu nie tkwi jednak w  liczbach. Alians musi bowiem być spajany siecią wzajemnych powiązań gospodarczych, inwestycji, wspólnych przedsięwzięć. Do roli głównego ośrodka i inicjatora predestynowana jest Polska. Tymczasem pozostaje ona, w stopniu nie mniejszym niż inne kraje, a pod pewnymi względami nawet w  większym, krajem gospodarczo niezbyt wydolnym, o neokolonialnej strukturze, którego „renacjonalizacja” (w  sensie zespołu działań na rzecz autonomicznego rozwoju krajowej gospodarki, niekoniecznie państwowych form własności), np. odbudowa przemysłu i sektora kapitałowego, nie jest nawet na początku drogi – taki cel dopiero czeka na polityczną artykulację. Walka o odzyskanie podmiotowości gospodarczej samej Polski byłaby zapewne tak długa i trudna, że trud-no określić horyzont czasowy, w jakim mogłaby ona przedstawić sąsiadom atrakcyjne oferty i uzyskać zdolność walki o wpływy z gigantycznymi global-nymi koncernami. Nie inaczej rzecz ma się w branży

b a

Ed

Bram

bley

, flic

kr.c

om/p

hoto

s/ed

bram

bley

/326

2809

335

51

Page 22: „Nowy Obywatel” 16(67) Wiosna 2015 - zajawka

zbrojeniowej. Wszystkie kraje potencjalnego soju-szu są przede wszystkim konsumentami technologii. O sukcesie można tu mówić, gdy znaczący zakup, np. wielozadaniowych samolotów bojowych czy syste-mów obrony przeciwlotniczej, zostanie efektywnie skonsumowany przez krajowy przemysł, dzięki czemu choć część wydanych środków nie wypły-wa za granicę. Skonstruowanie własnymi siłami

„międzymorskiego” samolotu, czołgu czy systemu przeciwlotniczego średniego zasięgu pozostaje poza zakresem naszych możliwości.

Istotne znaczenie ma tu również nieduży potencjał militarny bliższych i dalszych południowych sąsia-dów Polski, wynikający z niewielkich wydatków. Po-zyskanie po jednej eskadrze nowych myśliwców to wszystko, na co stać Czechów i Węgrów. Dla Rumu-nów zakup eskadry zmodernizowanych wiekowych F-16A/B był dużym wysiłkiem. Bułgarzy, mimo pla-nów formułowanych od niemal dekady, nie byli jak dotąd w stanie zdobyć się nawet na to. Żaden z tych krajów nie przeprowadził kompleksowej moderniza-cji sprzętu pancernego, jaka stała się udziałem Woj-ska Polskiego, żaden nie planuje też podobnych do polskich inwestycji w nowoczesną obronę przeciw-lotniczą. Nawet abstrahując od kluczowego przecież problemu „państw teoretycznych” czy braku zgody elit co do istotności racji stanu jako takiej, projekt Międzymorza przypomina żartobliwe tłumaczenie na czeski wezwania z „Manifestu komunistycznego”: Gołodupki hop do kupki.

Alternatywą dla koncepcji Międzymorza jest ob-szar Europy Bałtyckiej, obejmujący obok państw leżących na wybrzeżu rzeczonego morza również Białoruś i Ukrainę.

Nieco historiiRola wojen szwedzkich w skierowaniu Polski na tory wiodące ku jej upadkowi jest nie do przecenienia. Nieco uważniejsze spojrzenie na ten okres pokazuje jednak, że, jak wskazywał Paweł Jasienica, wynikały one raczej z nieszczęśliwych splotów okoliczności niż z naturalnej, geopolitycznie uzasadnionej wrogo-ści. Polska rywalizowała ze Szwecją o ziemie, które de facto były dla niej mało istotne. Oba państwa były zarazem zagrożone przez wzmacniającą się Moskwę. Oba miały w istocie zbieżne interesy w krajach nie-mieckich, wreszcie dla obu fatalną okolicznością okazał się wzrost potęgi Prus. Nieprzypadkowo kar-ta w rywalizacji regionalnej zaczęła odwracać się na niekorzyść Szwecji w XViii w., gdy Rzeczpospolita Obojga Narodów stała się państwem fantomowym. Wkrótce zaś po tym, kiedy państwo polskie defi-nitywnie upadło, na początku wieku XiX Szwedzi utracili status mocarstwa. Nie byli w stanie oprzeć się ekspansji Rosji i Prus samodzielnie – z przyczyn

ekonomicznych i demograficznych – a po rozbiorach Polski nie było już w regionie wystarczająco mocnych kandydatów na sojuszników.

Od tego czasu datuje się era formalnej neutral-ności Szwecji i trzymania się przez nią na uboczu wielkich konfliktów. Neutralność ta w żadnym razie nie oznaczała jednak bezbronności. Szwecja, któ-ra nigdy nie przekroczyła progu 10 mln obywateli, nie mogła myśleć o powrocie do minionej chwały i zbudowaniu sił zbrojnych porównywalnych z potę-gami grającymi w skali globalnej, ale zawsze miały one potencjał, którego nie można było lekceważyć. Dochodziły do tego niebagatelne zaplecze przemy-słowe, oparte o posiadane złoża surowców, a także wysoki po rewolucji przemysłowej poziom ogólnego rozwoju i zamożności. Istotne było także dogodne położenie, dzięki przestrzeni morskiej oddalającej od tras, po których toczyły się walce historii, a po I woj-nie światowej także istnienie niezależnej Finlandii, spełniającej rolę bufora od wschodu. Zabezpieczało to Szwedów przed przykrościami ze strony sąsiadów, wyjątkowo agresywnych w XX w. Pozwalało zarazem na prowadzenie względnie aktywnej polityki zagra-nicznej w dziedzinie bezpieczeństwa, której przeja-wem było np. istotne wsparcie dla Finów wojujących w latach 1939–1944 z ZSRR. Warto wspomnieć także o istotnej roli Szwecji jako dostawcy uzbrojenia oraz technologii wojskowych dla II Rzeczypospolitej.

Zimna Wojna przyniosła kontynuację tradycyj-nego szwedzkiego podejścia do spraw międzyna-rodowych. Neutralny i pozostający poza wielkimi sojuszami wojskowymi (chociaż nato gwarantowa-ło bezpieczeństwo Szwecji) Sztokholm utrzymywał w związku z sowieckim zagrożeniem (narastającym ze względu na znaczny wpływ uzyskany przez Mo-skwę na Finlandię) liczące się w regionie siły zbrojne. Prowadził jednocześnie politykę bardzo dużej samo-dzielności w zakresie produkcji uzbrojenia. Najbar-dziej znanym jej symbolem jest seria odrzutowych myśliwców firmy Saab, reprezentowana przez tak słynne maszyny, jak J 29 Tunnan, J 35 Draken, J 37 Viggen, a ostatnio JAS 39 Gripen. Ale Szwedzi budo-wali i budują również okręty, w tym zaawansowa-ne i wysoko oceniane przez specjalistów jednostki podwodne, większość asortymentu uzbrojenia wojsk lądowych czy rakiety przeciwokrętowe. Przez ćwierć wieku prowadzili poważny program nuklearny, który jednak z uwagi na opozycję wewnętrzną i naciski USA nie doprowadził do uzyskania własnej broni jądrowej.

Po roku 1989 świadomość zagrożenia utrzy-mywały powtarzające się incydenty z rosyjskimi okrętami podwodnymi, penetrującymi szwedzkie wody terytorialne. Jednak smuta u  jedynego nie-bezpiecznego sąsiada, wyjście spod jego wpły-wów Finlandii, a  wreszcie przystąpienie do Unii

52

NOWY BYWATEL · NR 16 (67) · WIOSNA 2015

Page 23: „Nowy Obywatel” 16(67) Wiosna 2015 - zajawka

Europejskiej odbiły się na szwedzkich wydatkach obronnych. Stopniowo spadały one z 2,6 proc. pkb w roku 1990 do 1,2 proc. w 2008. Mimo drastycznych redukcji liczebności ogólnej – z 850 tys. żołnierzy przewidywanych na czas „W” w 1988 r. do 54 tys. wedle planów z roku ubiegłego – prowadzona była jednak ciągła modernizacja armii. Kontynuowano najważniejsze programy, takie jak myśliwiec Gri-pen czy korweta „Visby” (co prawda w okrojonej formie), a ponadto zakupiono od Niemców 280 no-wych i używanych czołgów Leopard 2. Aż do 2010 r. utrzymywano też powszechny pobór.

Dzień dzisiejszySzwecja roku 2015 jest nadal krajem pozostającym poza wielkimi blokami wojskowymi. Całość jej armii to 15,7 tys. żołnierzy, podoficerów i oficerów służby czynnej, 11,7 tys. utrzymywanych w bieżącej rezer-wie, 5,7 tys. pracowników cywilnych wojska oraz 22 tys. żołnierzy obrony terytorialnej. Wojska lądowe utrzymują dwie brygady, jedną ciężką i jedną zmo-toryzowaną, wyposażonych łącznie w 45 czołgów

pozostających na stopie czynnej, po 160 bojowych wozów piechoty i  transporterów opancerzonych oraz 24 haubice samobieżne; obronę przeciwlotni-czą zapewniają 2 bataliony wyposażone w rakiety bliskiego zasięgu. Siły te wspiera wspomniana obro-na terytorialna, podzielona na 40 batalionów. Cho-ciaż takie ilości sprzętu wydają się znikome, należy pamiętać o  jego znacznych zasobach utrzymywa-nych w rezerwie – znajduje się w niej np. większość szwedzkich Leopardów 2A5, nieco nowocześniej-szych od pojazdów pozyskiwanych obecnie przez Wojsko Polskie.

Głównym komponentem sił powietrznych są 4 dywizjony wyposażone łącznie w 80 wielozada-niowych samolotów bojowych JAS 39C/D Gripen, wspierane przez 2 samoloty wczesnego ostrzegania S200D i 2 maszyny rozpoznania radioelektroniczne-go S102B. W rezerwach znajduje się ok. 50 samolotów Gripen w wersji A/B, starszej, ale i tak znacznie prze-wyższającej maszyny MiG-29 i Su-22, na utrzymywa-nie których w aktywnej służbie jeszcze przez ponad dekadę będzie skazane, jeżeli nic się nie zmieni,

b n US Air Force, flickr.com/photos/usairforce/13903656607

53

Page 24: „Nowy Obywatel” 16(67) Wiosna 2015 - zajawka

lotnictwo polskie. Zasadniczą siłę Królewskiej Ma-rynarki Wojennej stanowią okręty podwodne. Obec-nie w  służbie pozostają 4, wszystkie względnie nowe i nowoczesne. Na powierzchni towarzyszy im 7 korwet, w tym 5 należących do odznaczającego się obniżoną wykrywalnością, w dużej mierze awangar-dowego typu „Visby”, oraz pewna liczba mniejszych jednostek.

Generalnie siły te należy ocenić jako znaczące w skali europejskiej. Każda strona planująca dzia-łania w obszarze Bałtyku będzie musiała brać je pod uwagę. Siły zbrojne Szwecji są pod względem ogól-nego potencjału porównywalne z polskimi – choć wojska lądowe Skandynawów są znacznie mniej liczne, to już ich lotnictwu wypada przyznać pewną przewagę, m.in. dzięki posiadaniu maszyn wczesne-go ostrzegania. Podobnie jest z marynarką wojenną. Możliwości bojowe Szwecji zwiększa dopracowywa-na teoretycznie i praktycznie od dłuższego czasu sieciocentryczność, utrudniająca porażenie całej struktury obronnej i ułatwiająca odtwarzanie jej go-towości. Za piętę achillesową uznać należy natomiast zasadniczą słabość obrony przeciwlotniczej średnie-go zasięgu oraz zupełny brak przeciwrakietowej.

Szwecja posiada też znaczącą samowystarczal-ność w  produkcji uzbrojenia. Procesy konsolida-cyjne sprawiły, że zasadniczym producentem stał się koncern Saab Group. Sztandarowym jego pro-duktem jest myśliwiec Gripen. Poza tym koncern wytwarza m.in. wysokiej klasy radary naziem-ne, morskie i montowane na samolotach, pociski rakietowe różnego rodzaju  – przeciwokrętowe, przeciwlotnicze oraz współprodukowane z  eads lotnicze manewrujące – a także bardzo zaawanso-wane kompleksowe systemy dowodzenia, kontroli i łączności, symulatory etc. Nieco mniej znaczący dla całokształtu obronności kraju sektor produk-cji uzbrojenia wojsk lądowych został sprzedany podmiotom zagranicznym. Z kolei nabycie przez niemiecki koncern Hdw (który następnie stał się częścią jeszcze potężniejszego ThyssenKrupp) stoczni Kockums, będącej „nadwornym” dostawcą szwedzkiej marynarki wojennej, w ostatnich mie-siącach doprowadziło do rozwoju wypadków w po-uczającym kierunku. Przejęcie nastąpiło w 1999 r., z uwagi na kłopoty finansowe wywołane cięciami w wydatkach obronnych Szwecji i  innych państw skandynawskich, które doprowadziły do zamroże-nia realizacji planów budowy okrętu podwodnego

„Viking” (miał zasilić również floty Danii i Norwegii) oraz spadku wartości programu korwety „Visby”. Niemieckiego właściciela zaczęto w Szwecji oskar-żać, że przejęcie miało wrogi charakter i  jego ce-lem jest doprowadzenie do zniknięcia konkurencji dla zakładów w Niemczech. Koncern Saab złożył

w związku z tym ofertę odkupienia ThyssenKrupp Marine Systems AB (tak obecnie nazywa się Koc-kums) i podjął działania w tym kierunku, w czym wspierany był przez władze, wywierające presję na niemieckich właścicieli. Zabiegi zakończyły się peł-nym sukcesem Szwedów: ThyssenKrupp za symbo-liczną kwotę 340 mln koron szwedzkich sprzedał stocznię Saabowi.

Czego boją się SzwedziZgodnie z obowiązującym planem obrony szwedzkie siły zbrojne mają za zadanie bronić terytorium całego kraju i zapewniać jego integralność. Jako potencjal-ne zagrożenia szwedzcy analitycy wymieniają ataki mające na celu neutralizację kluczowych obszarów strategicznych: Sztokholmu, infrastruktury rozpo-znania dalekiego, systemu portów na południowym wybrzeżu, obszaru południowo-centralnego, w któ-rym mogłaby potencjalnie być rozwijana pomoc sojusznicza lub, w przypadku kryzysu w obszarze Arktyki, północy Szwecji. Pod uwagę brane są sce-nariusze o różnym stopniu eskalacji.

Jednoznacznie określonym przeciwnikiem jest Rosja, którą szwedzkie czynniki polityczne za za-grożenie uznawały zawsze, a za dzwonek alarmowy, przerywający postzimnowojenną drzemkę, uzna-no wojnę w Gruzji w roku 2008, wieszczącą powrót użycia siły na dużą skalę w stosunkach europejskich. Wydarzenia, takie jak rajd w okolice granic kraju pod koniec marca 2013 r. rosyjskich bombowców, ćwi-czących atak na cele w rejonie Sztokholmu, czy ob-serwacja przez odpowiednie służby intensyfikacji rosyjskiej działalności agenturalnej utwierdzały Szwedów w poczuciu zagrożenia.

Jednocześnie krytycznie ocenia się tam obecnie własne możliwości obronne. Prowadzone w ostat-nich latach analizy zdolności operacyjnych armii w kontekście przewidywanych działań wroga wska-zywały jednoznacznie, że zmniejszenie finansowa-nia i związane z nim drastyczne redukcje liczebne wojsk operacyjnych i obrony terytorialnej, wynika-jące z całkowitego uzawodowienia tych pierwszych rozmontowanie systemu uzupełnień, oraz braki sprzętowe każą sceptycznie spoglądać na zdolno-ści do obrony. Pokłosiem tych rozważań był m.in. wywiad, jakiego jeszcze w  lutym 2013  r. udzielił wicepremier Jan Arne Björklund. Postulował m.in. zwiększenie wydatków na obronność, podniesienie liczebności wojsk operacyjnych do 30 tys. żołnierzy w czasie pokoju, rozbudowę systemu rezerw i zakup systemów przeciwlotniczych/przeciwrakietowych Patriot w celu rozmieszczenia ich na Gotlandii.

Jeżeli Gruzja była sygnałem alarmowym, sprawę Krymu potraktowano w  Sztokholmie jako dzwon na trwogę. Ciąg deklaracji i  konkretnych działań

54

NOWY BYWATEL · NR 16 (67) · WIOSNA 2015

Page 25: „Nowy Obywatel” 16(67) Wiosna 2015 - zajawka

układa się tu w spójną całość. Na początku marca 2014  r. ówczesna minister obrony Karin Enström zdecydowała o opóźnieniu o dwa miesiące publikacji raportu o bezpieczeństwie kraju w celu uwzględnie-nia w nim zmiany sytuacji strategicznej. Niedługo później Riksrevisionen, parlamentarny organ audy-tu nadzorujący pracę rządu, zalecił przeznaczenie w ciągu najbliższych 10 lat dodatkowych funduszy, stanowiących równowartość 5–8 mld dolarów, na za-kupy nowego sprzętu dla wojska oraz poddał krytyce przebieg profesjonalizacji sił zbrojnych. Minister-stwo obrony zadeklarowało natomiast zwiększenie z 60 do 70 sztuk zamówienia na myśliwce Gripen E nowej generacji, o istotnie zwiększonych możliwo-ściach bojowych. Rozważa się również wyposaże-nie ich w pociski manewrujące dalekiego zasięgu, szacowanego na ponad 500 km. Podkreśla się także konieczność przyspieszenia zakupu nowej generacji zestawów przeciwlotniczych/przeciwrakietowych średniego zasięgu.

Wszystkie te działania zyskały aprobatę komi-sji ds. obrony szwedzkiego parlamentu. Zaleciła ona ponadto m.in. istotne wzmocnienie obrony terytorialnej, rozbudowę sił stacjonujących na Go-tlandii, zwiększenie liczby operacyjnych okrętów podwodnych do pięciu, pozyskanie nowego typu rakiet przeciwokrętowych oraz skierowanie uwagi na zagadnienie bezpieczeństwa cybernetycznego. W aspekcie finansowym zalecono zwiększenie rocz-nych wydatków na obronność o ok. 13 proc. – już w bieżącym roku resort obrony otrzyma dodatkowo równowartość niemal 100 mln dolarów. Co ważne, wszystkie te działania podejmowane są w atmos-ferze ponadpartyjnej zgody. Socjaldemokraci, do września 2014 r. pozostający w opozycji, postulo-wali wręcz większą hojność na rzecz obronności niż ówczesna koalicja rządząca, a przejąwszy stery, bynajmniej nie zmienili zdania.

Strategiczne poszukiwaniaSzwedzka polityka obronna nie jest oczywiście reali-zowana w próżni. Kraj ten nie jest w stanie odgrywać roli mocarstwa, przede wszystkim z uwagi na ograni-czoną populację. Szwedzi są tego w pełni świadomi i starają się oprzeć bezpieczeństwo o szerszy układ międzynarodowy. Roli takiej nie może, poza określo-nymi aspektami, spełniać Unia Europejska. Bardzo ważne znaczenie strategiczne mają natomiast relacje z NATO – obecne scenariusze obrony opracowywane w Sztokholmie zakładają współdziałanie z Sojuszem Północnoatlantyckim.

Pojawiają się tu jednak po obu stronach zasad-nicze problemy. Szwecja członkiem paktu nie jest, a zmiana tego stanu rzeczy i odstąpienie od dwuwiekowej tradycji neutralności wymagałyby

swoistej rewolucji mentalnej. Dopóki tak się nie stanie, ograniczone są zarówno możliwości nato, jak i jego chęci. Ograniczenia w pierwszej sferze wy-nikają z niekompatybilności infrastruktury Szwecji z sojuszem – od braku baz po odmienne standardy w zakresie łączności, wymiany danych czy identyfi-kacji „swój-obcy”. Sfera druga jest prostą pochodną stanu formalno-prawnego: skoro Szwecja nie par-tycypuje w  sojuszniczej solidarności, to pozosta-jąc poza strukturami paktu nie może liczyć na jej stosowanie wobec siebie mimo współpracy militar-nej, polegającej np. na włączeniu pod koniec 2013 r. eskadry myśliwców Gripen i niszczyciela min do nato Response Force. Oficjalne komunikaty w tym zakresie, płynące z najwyższych szczebli nato czy ze Stanów Zjednoczonych, są jednoznaczne. Moż-na je zapewne interpretować jako element nacisku na Sztokholm i przewidywać, że w razie faktycznej wojny Szwecja uzyskałaby pomoc, jednak trudno je zupełnie zignorować.

Kwestia przystąpienia do nato jest obecnie przed-miotem debaty publicznej. Klasa polityczna do ubie-głorocznych wyborów wydawała skłaniać się ku takiemu rozwiązaniu, np. przez ostatnią deklarację solidarności i gotowości przyjścia z pomocą, w tym

b Purple Slog, flickr.com/photos/purpleslog/2326777711

55

Page 26: „Nowy Obywatel” 16(67) Wiosna 2015 - zajawka

wojskową, w  przypadku zaatakowania któregoś z krajów UE lub Norwegii. Jednak większość opinii publicznej zachowuje wciąż rezerwę, a nowy rząd złożony z  socjaldemokratów i  Zielonych zawiesił działania mające prowadzić do akcesji do nato.

Drugą istotną sferę poszukiwań wyznaczają tra-dycyjne dla polityki szwedzkiej kierunki skandy-nawski oraz bałtycki. Nawiązują one tak do historii dawniejszej, obejmującej tworzenie wspólnych organizmów państwowych i  historyczne strefy wpływów, jak i nowszej, np. planowanej po ii woj-nie światowej skandynawskiej unii obronnej czy też użytkowania do lat 90. przez Danię oraz Finlandię myśliwców Draken. Szwedzi są bardzo aktywni w zakresie formułowania regionalnych inicjatyw na rzecz bezpieczeństwa. Doprowadzili do po-wołania w 2009 r. organizacji noRdefco (Nordic Defence Cooperation), grupującej obok nich Da-nię, Norwegię, Finlandię i  Islandię. Stawia sobie ona za cel współpracę w  zakresach rozwoju stra-tegicznego, możliwości obronnych, zasobów ludz-kich i edukacji, szkoleń oraz prowadzenia operacji. Udało jej się osiągnąć pewne efekty w zakresie or-ganizacji wspólnych ćwiczeń czy zakupów sprzę-tu wojskowego w  ramach organizacji. Natomiast z dość chłodnym przyjęciem partnerów spotkały się sformułowane przez Sztokholm na początku 2013 r. wezwania do głębszej integracji, polegającej na stworzeniu ram prawnych dla wspólnej polityki zakupowej, systemu serwisowania, wzajemnego udostępniania zapasów oraz powołania wspólnych jednostek szybkiego reagowania wszystkich rodza-jów sił zbrojnych. Dla Danii i Norwegii mogłoby to oznaczać komplikacje wynikające z nakładania się zobowiązań wobec noRdefco i nato. Finowie, cho-ciaż wyrazili zainteresowanie, obecnie, już w ob-liczu kryzysu krymskiego, ogłosili ustami szefa parlamentarnej komisji obrony, że efekty koopera-cji pozostają dość ograniczone, a docelową drogą powinno być jednak członkostwo w nato, mającym znacznie większy potencjał niż inicjatywy skan-dynawskie. Ostatnie miesiące przyniosły jednak wzmożenie szwedzko-fińskiej współpracy m.in. w zakresie obrony powietrznej.

Poza obszarem ściśle skandynawskim Szwedzi pozostają aktywni na południowym wybrzeżu Bał-tyku. Tamtejsi analitycy wskazują na konieczność objęcia siecią porozumień państw bałtyckich. Z Es-tonią porozumienie analogiczne do konstytuują-cego noRdefco podpisano już na początku roku 2011. W październiku 2014 r. podjęta została decyzja o otwarciu projektów noRdefco dla Litwy, Łotwy i Estonii. Pojawiały się również doniesienia o inten-sywnym sondowaniu stanowiska Warszawy w od-niesieniu do współpracy obronnej.

Warto się przyjrzeć potencjałom militarnym pozo-stałych krajów noRdefco (poza pozbawioną armii Islandią) i państw bałtyckich. Dania, Finlandia i Nor-wegia dysponują siłami zbrojnymi porównywalnymi w każdym z przypadków ze Szwecją. Wszystkie trzy kraje utrzymują przynajmniej formalnie powszech-ny pobór, prowadzą też modernizację sił zbrojnych. Specjalnością Duńczyków jest flota nawodna przy dość silnym lotnictwie, Norwegów – lotnictwo (kraj ten nabędzie w najbliższych latach znaczącą liczbę samolotów F-35, bo aż 52 sztuki) przy dość silnej flocie. W  obu tych krajach relatywnie słabsze po-zostają wojska lądowe. Finowie z kolei dysponują silnymi komponentem lądowym oraz lotnictwem z marynarką wojenną o charakterze pomocniczym. Podjęli też kroki w celu wyposażenia sił zbrojnych w środki rażenia o zasięgu operacyjnym. Litwa, Ło-twa i Estonia są z kolei znacznie słabsze, posiadając wojska zdolne w istocie jedynie do symbolicznego oporu i wojny partyzanckiej. Ograniczone zasoby ekonomiczne uniemożliwiają (nawet po realizacji zapowiadanych znaczących podwyżek wydatków na obronność) każdemu z tych krajów w pojedynkę zakup np. wielozadaniowych samolotów bojowych w ilościach mających sens z uwagi na koszty infra-struktury i obsługi oraz znaczenie operacyjne. Za-sadniczą zmianę mogłyby przynieść zakupy wspólne, dokonywane albo przez te trzy państwa razem, albo wespół z Polską, Szwecją czy Finlandią.

Wnioski dla PolskiW  zakresie polityki obronnej na konkretne prze-jawy współpracy można wskazać już teraz: Ma-rynarka Wojenna używa szwedzkich rakiet oraz radarów na okrętach, oferta A26 wraz z pakietem przemysłowym została zgłoszona do konkursu na nowy okręt podwodny, wojska lądowe z sukcesem wykorzystują fińskiego pochodzenia kołowy trans-porter opancerzony Rosomak, a  podstawowym czołgiem wszystkich krajów skandynawskich oraz Polski w perspektywie kolejnych dekad pozostaje Leopard 2. Być może, gdyby nie braki postkomuni-stycznej kadry w zakresie przyszłościowego myśle-nia oraz wielka smuta w polskiej obronności w latach 90., te związki byłyby jeszcze bliższe i bardziej dla nas korzystne – Szwedzi już wtedy formułowali bo-wiem propozycje współpracy przemysłowej, które rozbijały się o mur niemożności.

Oczywiście kierunek bałtycki nie może (i niewiele wskazuje, żeby coś mogło zmienić w tym zakresie w przewidywalnej przyszłości) stanowić alternaty-wy dla gwarancji strategicznych najwyższego rzędu, choćby przez wzgląd na brak środków odstrasza-nia nuklearnego. Może jednak stanowić ich bardzo cenne uzupełnienie, szczególnie na płaszczyźnie

56

NOWY BYWATEL · NR 16 (67) · WIOSNA 2015

Page 27: „Nowy Obywatel” 16(67) Wiosna 2015 - zajawka

polityki bieżącej, regionalnej, nieocierającej się o globalną konfrontację. Szwecja liczy 9,8 mln oby-wateli, jej Pkb wynosi 526 mld dolarów, wydaje na obronność 6,5 mld dolarów. Dla Finlandii te wartości wynoszą odpowiednio 5,5 mln, 267 mld i 3,3 mld, dla Norwegii – 5,2 mln, 501 mld i 7,2 mld, natomiast dla Danii – 5,7 mln, 314 mld i 4,5 mld. Połączone poten-cjały gospodarcze Polski i krajów skandynawskich są więc wyższe od rosyjskiego, natomiast siła demo-graficzna naszego kraju kompensuje jeden z zasadni-czych braków narodów nordyckich.

W świetle powyższych obserwacji wydaje się, że nurty polityczne, którym leży na sercu podmioto-wość i  suwerenność Polski, powinny wyjść poza popularną optykę, która konserwatystom każe widzieć w Szwecji (czy szerzej – Skandynawii) wy-łącznie nową Sodomę i Gomorę, natomiast lewicy postrzegać ją przede wszystkim jako socjalne pań-stwo dobrobytu. Oczywiście, bardzo wiele aspek-tów szwedzkiej polityki wewnętrznej może budzić daleko idący sceptycyzm tych pierwszych. Jednak państwo to uparcie nie chce zawalić się pod własnym ciężarem, system gospodarczy natomiast wydaje się wykazywać znaczną elastyczność, umożliwiającą dzięki kolejnym seriom reform zachowanie wysokiej wydolności. Lewicowcy powinni z kolei widzieć, że szwedzcy socjaldemokraci są w dzisiejszym świecie dość osobliwą formacją – antypacyfistyczną, bardzo poważnie traktującą zagadnienia obronności. Trzeba odwołać się w tym miejscu do Carla Schmitta i jego rozróżnienia na wroga i sojusznika, stanowiącego istotę polityki. Tak jak wróg nie musi być etycznie wstrętny, tak nie ma konieczności, aby sojusznik był pod tym względem dla wszystkich pociągający. Tym, co dzieli i łączy, są twarde interesy i polityka jako język ich artykulacji. Dlatego właśnie należałoby aktywnie poszukiwać możliwości współpracy strate-gicznej z krajami skandynawskimi, która w razie suk-cesu mogłaby, przy zupełnie naturalnym włączeniu Litwy, Łotwy i Estonii, w jakiejś perspektywie i przy pomyślnej koniunkturze zostać rozszerzona również o Białoruś i Ukrainę w celu integracji wszystkich kra-jów Europy Bałtyckiej dążących do niezależności od ościennych potęg.

Tureckie postscriptumSpośród istniejących do dziś krajów tym, który naj-więcej obok Polski i Szwecji stracił na wielowiekowej ekspansji Rosji, jest niewątpliwie Turcja. Utraciwszy przeciwników na północy, Moskwa mogła skierować swe siły na Bałkany, co doprowadziło zaś poprzez kolejne wojny do wyjścia Imperium Osmańskiego z Europy. Rachunki krzywd i świadomość zagroże-nia ze wschodu są zatem wspólne. Dzisiejsza Turcja jest krajem potężnym ludnościowo (ponad 78 mln

obywateli), coraz silniejszym ekonomicznie (przy dynamicznym wzroście pkb dobija do wartości 800 mld dolarów) i dysponującym – dzięki znacznym wy-datkom, wynoszącym około 20 mld dolarów rocznie – bardzo silną armią, liczącą ponad 620 tys. żołnierzy. Dysponuje ok. 500 nowoczesnymi czołgami (wśród których są znów Leopardy 2), uzupełnianymi przez ponad 3 tys. starszych. Główną siłę lotnictwa stano-wi zaś 236 F-16C/D. Adekwatny jest również kompo-nent morski – kraj prowadzi obecnie analogiczny do polskiego program modernizacji obrony przeciwlot-niczej, dążąc do zakupu jak najnowocześniejszych systemów średniego zasięgu.

Co bardzo ważne, kraj ten od dawna rozwija, umie-jętnie korzystając ze współpracy międzynarodowej, potencjał w  dziedzinie przemysłu zbrojeniowego. Przykładowo wszystkie tureckie F-16 zostały zmon-towane w lokalnych zakładach (które ponadto eks-portowały gotowe maszyny), zaś w bieżącym roku do produkcji powinien wejść opracowany wespół z part-nerem południowokoreańskim czołg Altay, odpo-wiadający standardem nowoczesnym konstrukcjom zachodnim. Firmy znad Bosforu przedstawiają nato-miast tak zaawansowane wzory uzbrojenia, jak po-ciski manewrujące modelu soM, który ma osiągnąć docelowo zasięg aż 2,5 tys. km. A plany są jeszcze ambitniejsze: w 2014 r. Turcja wybrała jako partnera, z którym firma TAI będzie rozwijała nowy myśliwiec, szwedzki koncern Saab.

W  polityce regionalnej Turcja jest protektorką Azerbejdżanu, skonfliktowanego z Armenią wspie-raną przez Rosję. Do 2008  r. silnie wspierała Gru-zję Micheila Saakaszwilego, choć w trakcie samej wojny zachowała daleko idącą wstrzemięźliwość. W  trakcie kryzysu krymskiego tureckie czynniki oficjalne akcentowały potrzebę zachowania inte-gralności terytorialnej Ukrainy. Otwarcie agresywne poczynania Rosji są tam postrzegane jako ewidentne zagrożenie. Z drugiej strony jednak Turcja ma wła-sne, neoosmańskie interesy na Bliskim Wschodzie, otwierające pole różnego rodzaju targów z Rosją, np. w kwestii syryjskiej. Również stanowisko Ankary w odniesieniu do kwestii tranzytu surowców nie za-wsze jest zbieżne z interesem np. Ukrainy czy Polski. Wydaje się jednak, że Turcja powinna być otwarta na wszelkie scenariusze ewentualnościowe, odno-szące się do zabezpieczenia przed rozwojem nie-bezpieczeństwa z kierunku wschodniego, ponadto w oczywisty sposób jest wartościowym partnerem w dziedzinie współpracy militarnej i przemysłowej. Pożądane byłoby zatem uzupełnienie postulowanej intensywnej bałtyckiej współpracy regionalnej o jak najściślejsze kontakty z potężnym partnerem z po-łudnia – utworzenie „półksiężyca” Sztokholm – War-szawa – Ankara.

57

Page 28: „Nowy Obywatel” 16(67) Wiosna 2015 - zajawka

Przemysław Wewiór, Joanna Jurkiewicz

Dominującym sposobem myślenia o ludzkich zachowaniach jest wy-jaśnianie ich przez samolubność. Człowiek to przede wszystkim homo oeconomicus, który podejmuje możliwie najbardziej racjonalne decyzje, dążąc do maksymalizacji swoich korzyści przy jak najmniejszym nakła-dzie środków własnych. Twórcy koncepcji „człowieka gospodarującego”, Adam Smith i John Stuart Mill, uważali ją jednak tylko za model. Twier-dzili, że w oparciu o nią nie jest możliwe przewidywanie faktycznych wyborów ludzi, gdyż kierują się oni również innymi, pozaekonomicznymi wartościami. Jednak wraz z rozwojem mikroekonomii samolubny homo oeconomicus zaczął być postrzegany jako istota z krwi i kości. Współcze-sna nauka coraz mocniej podważa sens takich przekonań.

Za pomocą coraz bardziej wyrafinowanych teorii, u których podstaw leży właśnie ten model, ekono-miści starają się wyjaśnić i przewidzieć faktyczne zachowania ludzi. Na warsztat badawczy wzięli na-wet zjawiska, które powszechnie uważa się za prze-ciwieństwo egoizmu, np. spontaniczną współpracę sprowadzili wyłącznie do oczekiwania odpłaty za dobro (teoria altruizmu zwrotnego) lub do budowa-nia, by tak rzec, własnej marki (teoria kosztowne-go sygnalizowania). Odchylenia od założeń modelu homo oeconomicus uważają za błędy kalkulacji lub

wpływ innych czynników, społecznych czy moral-nych, którym jednak przypisuje się drugorzędną i marginalną rolę.

„Samolubny” paradygmat trzyma się mocno. Za sprawą książek popularnonaukowych i masowych mediów koncepcje mikroekonomiczne przenikają do powszechnej świadomości. Od ich wpływu nie jest wolna również tradycja lewicowa, np. u  pod-staw słynnej teorii sprawiedliwości Johna Rawlsa leży przekonanie, że człowiek jest istotą racjonalną w sensie ekonomicznym. My jednak uważamy próbę

Daj, ać ja pobruszę, czyli czego ekonomiści nie wiedzą o współpracy

104

NOWY BYWATEL · NR 16 (67) · WIOSNA 2015

Page 29: „Nowy Obywatel” 16(67) Wiosna 2015 - zajawka

sprowadzenia zachowań moralnych, społecznych czy politycznych do samolubności za postawienie na głowie problemu przyczyn postępowania ludzi.

Niewydolność paradygmatu człowieka-samoluba chcemy pokazać na przykładzie zagadnienia współ-pracy. Od początku lat 80. powstało wiele empi-rycznych badań, które wykazują, że kooperacji nie można wyprowadzić z modelu homo oeconomicus. Jeśli chcemy sensownie mówić o motywach ludzkiej współpracy, to, obok skłonności egoistycznej, mu-simy uwzględnić również niezależną od niej skłon-ność grupolubną1. Na przykładach wybranych badań pokażemy, że u większości ludzi chęć współpracy ma charakter spontaniczny i jest prawie tak samo silna, jak dążenie do własnych korzyści. Jednocze-śnie badania te wykazują, że skłonność do współ-pracy wśród ekonomistów jest o  wiele niższa niż u  przeciętnego Kowalskiego, Jonesa czy Müllera. Upowszechnianie mikroekonomicznych dogmatów przez osoby wierzące tylko w bezwzględny egoizm (i praktykujące go w czasie eksperymentów) może zatem podkopywać naszą gotowość do współpracy.

Za darmo umarło, czyli ciężki żywot pasażera na gapę Przydatność modelu homo oeconomicus w  wyja-śnianiu ludzkiej współpracy postanowiła spraw-dzić eksperymentalnie już na początku lat 80. para

amerykańskich uczonych, Gerald Marwell i  Ruth E. Ames. Wyniki ich badań były przełomowe i stały się punktem wyjścia dla wszystkich późniejszych badaczy, którzy powątpiewali, że dominujące teorie mikroekonomiczne dobrze opisują zachowania.

Marwell i Ames zajęli się niezwykle wówczas po-pularną hipotezą tzw. jazdy na gapę ( free-riding). Miała ona wyjaśniać zbiorowe działania ludzi, którzy razem dokładają się do dobra wspólnego. Przewa-żająca część badaczy, wychodząc od modelu homo oeconomicus, argumentowała, że w takiej sytuacji racjonalna jednostka będzie unikać własnego wkła-du i jednocześnie liczyć na zaangażowanie innych w tworzenie dobra wspólnego. Taka taktyka pozwo-liłaby bowiem na minimalizację własnych kosztów (brak wydatków) przy równoczesnej maksymalizacji korzyści – z dobra wspólnego mogą korzystać wszy-scy członkowie grupy, niezależnie od własnego wkła-du. W sytuacji anonimowości i braku zewnętrznego przymusu jazda na gapę powinna być zjawiskiem powszechnym – wkład w dobro wspólne powinien być albo żaden (mocna hipoteza jazdy na gapę), albo o wiele mniejszy od optymalnej kwoty (słaba hipo-teza jazdy na gapę).

Badacze postanowili przetestować tę hipotezę na dużych grupach ludzi, przeprowadzając kilkana-ście eksperymentów, w których jednorazowo brało udział nawet ponad 100 osób. W jednym z nich każdy

b C

hi K

ing,

flic

kr.c

om/p

hoto

s/da

vela

u/50

2558

9369

105

Page 30: „Nowy Obywatel” 16(67) Wiosna 2015 - zajawka

uczestnik otrzymywał pewną sumę żetonów, którą mógł wymienić na prawdziwe pieniądze, żetony te musiał jednak najpierw zainwestować. Badany miał do wyboru albo od razu wymienić żeton na gotówkę, co było odpowiednikiem prywatnej inwestycji, ta-kiej jak np. umieszczenie pieniędzy na lokacie, albo zainwestować wspólnie z  innymi graczami, przy czym wszystkie decyzje podejmowano anonimowo oraz nie były prowadzone negocjacje między gra-czami. W tym drugim przypadku zwrot z każdego zainwestowanego żetonu był wyższy, ale uzyskany w ten sposób „fundusz” dzielono po równo między wszystkich członków grupy, także tych, którzy się nie składali. Również oprocentowanie każdego że-tonu zależało od wielkości uzyskanej sumy. Istniało więc znaczne ryzyko, że jeśli „zrzutka” będzie zbyt mała, to zwrot z inwestycji we wspólny fundusz bę-dzie mniejszy, niż z prywatnej. W takich warunkach gracze musieli zdecydować się, jaki odsetek żetonów chcą wymienić w prywatnej inwestycji, a jaki – we wspólnej. Model homo oeconomicus przewidywał, że w takich okolicznościach ludzie będą wymieniać całe swoje sumy w prywatnych inwestycjach i ewen-tualnie liczyć na to, że trochę grosza wpadnie im do kieszeni z inwestycji tych, którzy lekkomyślnie zde-cydowali się na grupowe działanie. Mówiąc inaczej, wszyscy mieliby jechać na gapę.

Wyniki, jakie uzyskano we wszystkich kilkuna-stu eksperymentach, okazały się przeczyć oczeki-waniom eksperymentatorów. Uczestnicy badań inwestowali w dobro wspólne średnio ok. 43 proc. wszystkich zasobów – znacząco więcej niż przewi-dywane zero lub kilka procent. Badaczom udało się zwiększyć ten odsetek nawet dwukrotnie, gdy lekko zmodyfikowali warunki eksperymentu. Wcześniej gracze inwestowali w  podzielne dobro wspólne  – uzbieraną w  funduszu kwotę rozdzielano między uczestników, a  więc korzyści ze współpracy były ostatecznie jednostkowe. O  tak rozumiane dobro wspólne zabiegają np. związki zawodowe, gdy wal-czą o podwyżki. W jednym z eksperymentów gracze mogli się jednak złożyć na niepodzielne dobro wspól-ne, czyli takie, z którego korzysta się razem – jego przykładem jest choćby park miejski. Grupa nowo przyjętych, nieznających się jeszcze studentów z jed-nego piętra w akademiku miała możliwość przezna-czenia funduszu na dowolnie wybrane niepodzielne dobro wspólne (np. zestaw hi-fi). W tym przypadku uczestnicy inwestowali wspólnie średnio 84 proc. wszystkich zasobów.

Badania Marwella i Ames pokazały jeszcze jedną niezwykle ciekawą zależność: studenci ekonomii współpracowali znacznie rzadziej, a także częściej niż inni wybierali strategię jazdy na gapę. W tej gru-pie średnie inwestycje żetonów były na poziomie

20 proc., zbliżały się więc do zachowań prognozo-wanych przez model homo oeconomicus, choć nale-ży podkreślić, że nawet i ten nieduży odsetek jest znacznie wyższy od przewidywanego. Badania nie rozstrzygnęły jednak, czy zachowanie studentów ekonomii wynika z autoselekcji osób podejmujących te studia, czy jest efektem indoktrynacji.

Klamka zapadła, czyli gra w ultimatumNie tylko gra w dobro wspólne, ale również „gra w ul-timatum” podważa zasadność stosowania modelu homo oeconomicus. W tej grze para nieznajomych otrzymuje pewną kwotę do podziału między siebie, przykładowo 10 zł. Jednej z osób przypada rola skła-dającej propozycję podziału kwoty, druga natomiast może tę propozycję przyjąć lub odrzucić. Osoba skła-dająca ofertę otrzyma swój udział tylko wtedy, gdy partner ją zaakceptuje. Propozycję można złożyć tyl-ko raz – stąd nazwa ultimatum.

Homo oeconomicus powinien zaakceptować każdą ofertę, nawet jeżeli podział jest skrajnie nierówny i wynosi np. 9 zł do 1 zł. Ta dodatkowa złotówka to przecież czysty zysk. I odwrotnie, osoba składająca propozycję powinna dążyć do tego, by wziąć dla sie-bie maksymalnie dużo. Przy tym nie musi obawiać się odmowy – dla drugiej strony nawet symboliczny grosz będzie korzyścią. Uczestnicy licznych ekspe-rymentów opartych na „grze w ultimatum”, przepro-wadzanych w najróżniejszych częściach globu, nie podporządkowywali jednak swoich decyzji takim kalkulacjom. Zwykle dzielili się kwotami po poło-wie (najczęstszy podział) lub w stosunku 60 proc. do 40 proc., pokazując tym samym, że w decyzjach finansowych nie chodzi wyłącznie o pieniądze, ale również – a może przede wszystkim – o inne wartości.

Poznawszy wyniki badania Marwella i Ames do-tyczące jazdy na gapę, uczeni J. Carter i  Michael D. Irons chcieli sprawdzić, czy również w przypad-ku „gry w ultimatum” można zaobserwować różni-ce między ekonomistami a resztą społeczności. Ich badania faktycznie wykazały odmienność tej grupy: studenci ekonomii zachowywali dla siebie średnio większe kwoty niż studenci innych kierunków (przy puli 10 dolarów: 6,15 dolara do 5,44 dolara) i częściej byli gotowi przyjąć niższe kwoty minimalne (średnia najniższa zaakceptowana kwota: 1,70 dolara do 2,44 dolara). Decyzje ekonomistów zbliżały się więc do prognozowanych przez model homo oeconomicus, ale nadal bardzo odbiegały od niego.

Urodzony, aby być ekonomistą?Wyniki gier w  „dobro wspólne” i  w  „ultimatum” z udziałem ekonomistów przykuły uwagę trójki ba-daczy: Roberta H. Franka, Thomasa Gilovicha i Den-nisa T. Regana, którzy postanowili sprawdzić, czy

106

NOWY BYWATEL · NR 16 (67) · WIOSNA 2015

Page 31: „Nowy Obywatel” 16(67) Wiosna 2015 - zajawka

studiowanie ekonomii prowadzi do erozji współ-pracy. Zagadnienie zafrapowało ich tym mocniej, gdy okazało się, że wyniki eksperymentów prowa-dzonych w  sztucznych warunkach mają odzwier-ciedlenie w  prawdziwym życiu. Wyniki badań nad dobroczynnością, przeprowadzone na próbie pracowników naukowych, pokazały, że wśród wy-kładowców-ekonomistów odsetek osób, które nie przekazują darowizn, jest najwyższy, a  mediana wartości ich datków – najniższa.

Poprzednie eksperymenty pozostawiały otwartą kwestię wpływu studiowania ekonomii na współ-pracę. Nie wynikało z  nich jasno, czy skłonność ekonomistów, by zachowywać się jak przystało na

„porządnego” homo oeconomicus była wynikiem au-toselekcji wśród zdających na studia, czy może efek-tem treningu na kursach ekonomii. Badania zdawały się jednak sprzyjać pierwszej hipotezie. Trzech bada-czy postanowiło sprawdzić oba wyjaśnienia, prze-prowadzając eksperymenty z użyciem tzw. dylematu więźnia.

„Dylemat więźnia” jest grą, w której nieznajomi muszą zdecydować, czy chcą ze sobą współpracować, czy zdradzić drugą stronę. Zgodnie z zasadami gry zdrada przynosi większy zysk od współpracy. Jeśli

jednak obaj gracze zdecydują się zdradzić, to obaj otrzymają niższą sumę, niż gdyby ze sobą współpra-cowali. Dodatkowo gracze muszą podjąć decyzję bez wiedzy o tym, co postanowiła druga strona2. W tej sytuacji, zgodnie z przewidywaniami modelu homo oeconomicus, gracz powinien wybierać zdradę. Wy-nikiem racjonalnych decyzji powinien być nieracjo-nalny (nieoptymalny) wynik – wariant, w którym obie strony zdradzają. Typową matrycę wypłat w tej grze przedstawia tabela nr 1.

Tabela nr 1. Wypłaty w „dylemacie więźnia”.

Gracz X

Współpraca Zdrada

Gracz YWspółpraca 2 dla X

2 dla Y3 dla X0 dla Y

Zdrada 0 dla X3 dla Y

1 dla X1 dla Y

Eksperymentatorzy zaprosili do badań studentów ekonomii i pozostałych kierunków. Wbrew teorii, 267 rozgrywek pokazało, że 60 proc. studentów spoza kierunku ekonomicznego wolało współpracować. Ekonomiści zdradzali znacznie częściej i procent de-cyzji o współpracy wynosił w ich przypadku tylko 39.

b D

avid

Goe

hrin

g, fl

ickr

.com

/pho

tos/

carb

onny

c/57

4762

9074

107

Page 32: „Nowy Obywatel” 16(67) Wiosna 2015 - zajawka

Mimo przepaści między studentami ekonomii oraz innych kierunków studiów przyszli ekonomiści tak-że nie zdali egzaminu na racjonalnego homo oeco-nomicus.

Badanie pokazały jeszcze jedną znaczącą tenden-cję. Podczas gdy odsetek zdrad wśród ekonomistów utrzymywał się na stałym poziome na różnych latach studiów, to wśród studentów innych kierunków spa-dał z każdym rokiem – magistranci o 10 proc. częściej decydowali się na współpracę niż ich nowo przyjęci koledzy. Skłoniło to badaczy do wysunięcia hipote-zy, że słaba skłonność ekonomistów do współpracy wynika nie tylko z procesu autoselekcji (ta została jednoznacznie potwierdzona), ale że może być rów-nież efektem programu nauczania na wydziałach ekonomii.

Frank, Gilovich i  Regan nie poprzestali na tym. Przeprowadzili badania ankietowe wśród nowo przyjętych studentów, by sprawdzić, jaki wpływ na kształtowanie postaw moralnych ma program na-uczania ekonomii. Uczestnicy zostali podzieleni na trzy grupy: pierwszą stanowili studenci ekonomii, którzy uczęszczali na zajęcia z mikroekonomii kon-centrujące się głównie na modelu homo oeconomicus; drugą – ekonomiści, którzy również zapisali się na zajęcia z mikroekonomii, ale poruszające omawianą teorię w zaledwie elementarnym wymiarze; trzecia, kontrolna, składała się ze studentów astronomii. W ankietach zadawano pytania dotyczące uczciwo-ści. Studentom przedstawiano historie, w których jedni ludzie bogacili się na przypadkowych błędach innych, odnajdując na przykład zaadresowaną ko-pertę z pieniędzmi. Następnie eksperymentatorzy pytali badanych, czy wierzą, że ludzie korygowaliby te pomyłki, i czy sami zdecydowaliby się na uczci-wość  – np. na odesłanie koperty. Wszystkie trzy grupy studentów odpowiadały na ankietę dwa razy – pierwszego tygodnia swojej edukacji i pod koniec semestru. Dzięki temu badacze mogli ustalić, czy uczestnicy badań stali się mniej uczciwi pod wpły-wem procesu edukacji. Spadek standardów uczci-wości zanotowano u obu grup studentów ekonomii, przy czym najwyraźniejszy był w pierwszej, która szczegółowo zapoznawała się z modelem homo oeco-nomicus. Teoria ekonomiczna skłaniała do zachowań egoistycznych i uzasadniała je, co można potrakto-wać jako wyjaśnienie, dlaczego ekonomiści rzadziej dążą do współpracy.

Podobne wnioski płyną z  niedawnych badań przeprowadzonych przez troje innych badaczy: Long Wanga, Deepaka Malhotrę i J. K. Murnighana. Po ostatnim kryzysie ekonomicznym postanowili przyjrzeć się edukacji ekonomicznej, którą oskarżali o rozpowszechnianie chciwości. Jak argumentowali, prezesi, którzy doprowadzili rynek nieruchomości

do załamania, zachowywali się zgodnie ze wskaza-niami modelu homo oeconomicus, niepohamowanie dążąc do maksymalizacji dochodów swoich przed-siębiorstw. Badania ankietowe pokazały, że studenci ekonomii znacznie częściej oceniają pozytywnie za-chowania motywowane chciwością i mniejszą wagę przywiązują do sprawiedliwości. Deklaracje z ankiet znalazły odzwierciedlenie w  warunkach ekspery-mentalnych. Uczestnicy brali udział w grze „w dyk-tatora”: badani tworzyli małe grupy, po czym jedna z osób („dyktator”) dowiadywała się, że otrzymała kwotę 10 dolarów, którą może, ale nie musi, podzielić się z pozostałymi członkami grupy. Studenci ekono-mii zostawiali dla siebie średnio 7,80 dolara, podczas gdy pozostali studenci – 6,26 dolara3.

Co więcej, uczeni wykazali, że nawet krótka stycz-ność z teoriami mikroekonomicznymi sprawia, iż postrzegamy niemoralne zachowania w pozytywny sposób, i wzmacnia egoistyczną postawę kosztem dążenia do sprawiedliwości. Aby to wykazać, po-nownie przeprowadzono badania ankietowe, jednak tym razem wyłącznie wśród studentów pedagogiki, którzy nie spotkali się podczas edukacji z mikroeko-nomią. Zanim pedagodzy przystąpili do wypełnienia ankiet dotyczących percepcji chciwości, zostali po-dzieleni na trzy grupy: pierwsza czytała fragmenty klasycznych dzieł ekonomicznych, które wysławiały

„cnotę” egoizmu; druga – teksty o jego negatywnych konsekwencjach; trzecia, kontrolna grupa – niezwią-zany z eksperymentem tekst o gospodarce Malezji. Zgodnie z przewidywaniami członkowie pierwszej grupy znacznie częściej niż reszta upatrywali w chci-wości pozytywnej moralnej wartości. Jeśli więc nawet pobieżne zapoznanie się z  mikroekonomią zmienia przekonania moralne, można przypuszczać, że długotrwały trening ekonomiczny ma jeszcze sil-niejsze skutki.

Nu pagadi!, czyli o karaniu altruistycznym Model homo oeconomicus nie tylko nie umożliwia zrozumienia specyfiki ludzkiej kooperacji, ale może także stać na przeszkodzie zarówno jej pojęciu, jak i praktykowaniu. Autorzy, którzy kontynuowali ba-dania nad zjawiskiem jazdy na gapę z lat 80., odkryli pewien szczególny wzorzec zachowania, wymyka-jący się prostej kalkulacji korzyści i strat – zjawisko altruistycznego karania.

W eksperymentach z 2002 r., prowadzonych przez Ernsta Fehra i Simona Gätchera, studenci ponownie zagrali w „grę w jazdę na gapę” w warunkach zbli-żonych do oryginalnego eksperymentu. Tym razem jednak byli podzieleni na małe czteroosobowe gru-py, a decyzje o inwestycjach rozkładały się na kil-ka rund, co pozwalało uczestnikom na modyfikacje

108

NOWY BYWATEL · NR 16 (67) · WIOSNA 2015

Page 33: „Nowy Obywatel” 16(67) Wiosna 2015 - zajawka

strategii w zależności od rozwoju wydarzeń. Oprócz tego badacze wprowadzili przełomową innowację: uczestnicy mogli nie tylko inwestować pieniądze in-dywidualnie lub grupowo, lecz również poświęcić wybraną część swoich żetonów na karanie gapowi-czów. Kara wiązała się z nakładami własnymi: każda decyzja o ukaraniu kosztowała gracza 3 żetony i od-bierała pasażerowi na gapę 1 żeton. W najgorszym wypadku, gdy wszyscy trzej gracze jednocześnie ka-rali gapowicza, ten tracił 3 żetony, jednak i tę decyzję podejmowano anonimowo – bez negocjacji.

Według teorii mikroekonomicznych żaden z graczy nie powinien decydować się na tak kosztowne posu-nięcie jak karanie, zwłaszcza że jego efektywność mogła być niewielka. Tymczasem kary wymierzano bardzo często! Zdecydowało się na nie przynajmniej raz 85 proc. studentów, a wielu z nich dyscyplinowa-ło gapowiczów wielokrotnie. Kary w zdecydowanej większości przypadków były wymierzane równocze-śnie, co dawało dobrą nauczkę samolubom, których średnia wysokość inwestycji utrzymywała się wcze-śniej na poziomie niższym niż średnie inwestycje reszty graczy.

Możliwość karania sprawiała, że suma żetonów inwestowanych w dobro wspólne systematycznie

rosła, by osiągnąć pułap ok. 75 proc. środków. Pra-wie 40 proc. graczy przynajmniej raz zainwesto-wało wszystkie zasoby w grupową wymianę. Kiedy eksperymentatorzy wracali do pierwotnej wersji eksperymentu, bez egzekwowania kar, inwestycje we wspólny fundusz spadały do 25 proc. Możliwość wymierzania kar diametralnie zwiększała nakłady na wspólne inwestycje, a w ten sposób zwiększała również zwrot z inwestycji całej grupy, w tym zyski gapowiczów poddanych presji – dlatego badacze po-stanowili nazwać odkryty wzorzec zachowania ka-raniem altruistycznym.

Późniejsze badania nad karaniem altruistycznym pokazały, że w  różnych społecznościach rozkład osób skłonnych do współpracy i jazdy na gapę jest mniej więcej taki sam. Około 25 proc. wszystkich lu-dzi to osoby, które obierają strategię jazdy na gapę odpowiadającą przewidywaniom modelu homo oeco-nomicus. Kolejne 25 proc. to „święci”, bezwarunkowo dążący do współpracy. Natomiast połowa z nas to moraliści, którzy łączą własny interes z troską o spra-wiedliwość – to na tej grupie wspiera się kooperacja.

Te trzy orientacje mają najprawdopodobniej podstawę biologiczną, jak pokazują badania neu-roekonomiczne. Egzekwujący kary moraliści mają

b n

Ada

m, fl

ickr

.com

/pho

tos/

kris

tin-

and-

adam

/145

5846

0151

109

Page 34: „Nowy Obywatel” 16(67) Wiosna 2015 - zajawka

pobudzoną część układu centralnego nazywanego prążkowiem, odpowiedzialną za przyjemne uczucia, których doświadczamy, gdy bierzemy na kimś odwet. Prążkowie leży niedaleko tych części mózgu, których stymulacji nie mogły sobie odmówić szczury ze słyn-nego eksperymentu, podczas którego pozwolono im do woli pobudzać wybrany obszar mózgu i odczuwać przy tym wielką przyjemność. Skupione na swoich doznaniach zwierzęta padły wreszcie z głodu, mimo że woda i pokarm były dostępne. Ewolucja uczyniła nas istotami, które czerpią głęboką satysfakcję nie tylko z realizacji własnego interesu, ale również z za-prowadzania sprawiedliwości.

Byli liczni jak piasek nad brzegiem morza, czyli o ultraspołecznościPojęcie karania altruistycznego pozwala zrozumieć specyfikę ludzkiej współpracy. Ludzie należą do nielicznych gatunków, które tworzą tzw. ultraspo-łeczności, wymagające współpracy w bardzo dużych grupach, często z poświęceniem interesu własnego. Zwykle w przyrodzie taka spoistość grup osiągana jest przez przeniesienie funkcji rozrodczych na nie-licznych członków, pozostali pozostają bezpłodni. Takie gatunki nazywa się euspołecznymi (eusociali-ty) i należą do nich m.in. pszczoły, osy, mrówki czy termity. To bliskie pokrewieństwo genetyczne tych owadów nakazuje im poświęcać się na rzecz kolonii. Tymczasem nawet w pierwotnych społecznościach zbieracko-łowieckich tylko 10 proc. członków było ze sobą blisko spokrewnionych. Jesteśmy jedynym gru-polubnym gatunkiem, który do ofiarnej współpracy popychają nie tylko więzy krwi, ale również sym-boliczna identyfikacja. Naszymi „genami” są flagi, herby, hymny, godła, wyznania wiary, języki, sztuka, historia itd. Bez nich nie utworzylibyśmy wspólnot większych niż grupy krewniacze.

Ultrasocjalność daje oczywistą przewagę ewolu-cyjną – gatunki zdolne do współpracy na dużą skalę wypierają te bardziej samotnicze. Ultraspołeczne gatunki owadów stanowią ponad połowę masy wszystkich owadów, mimo że na jeden ich gatunek przypada 50 innych. Podobnie w całym królestwie zwierząt dominacja ludzi nie ulega wątpliwości. Już Karol Darwin, rzekomy piewca drapieżnego indywi-dualizmu, przypuszczał, że selekcja naturalna prze-biega nie tylko na poziomie osobniczym, ale również grupowym. W odniesieniu do ludzi znaczyło to, że społeczności, które są bardziej spójne i skuteczniej hamują egoizm jednostek, będą wychodzić zwycię-sko ze współzawodnictwa z grupami przeżartymi egoizmem. Jeżeli pomiędzy dwoma plemionami doj-dzie do współzawodnictwa – pisał Darwin – wówczas plemię, które posiada więcej odważnych, kochających się i wiernych sobie członków, niewątpliwie odniesie

sukcesy i zwycięży drugie. O przewadze decyduje głów-nie zaufanie. Egoiści i kłótnicy nie będą współdziałać ze sobą, a bez współdziałania nic nie można dokonać. Plemię posiadające powyższe przymioty rozwinięte w wysokim stopniu będzie rozprzestrzeniać się i zwy-ciężać inne plemiona4.

Ta koncepcja doboru grupowego odeszła na długi czas w zapomnienie. Jej przeciwnicy wykazywali, że gotowe do poświęceń jednostki byłyby eliminowane w wyniku selekcji wewnątrzgrupowej, gdyż egoiści i gapowicze bezwzględnie wykorzystywaliby altru-istycznych naiwniaków. Tym samym model homo oeconomicus, wywodzący się z tradycji filozoficzno-

-ekonomicznej, zyskał mocnego sojusznika w posta-ci biologii, która koncentrowała się na dobrostanie indywidualnego organizmu i potomstwa.

Przełom przyniosły dopiero w latach 90. publika-cje Edwarda Osborne’a Wilsona i jego współpracow-ników. Dzięki ich pracom coraz częściej przyjmuje się, że selekcja naturalna przebiega równocześnie na wielu poziomach, w tym na poziomie grupowym. W  tej koncepcji kultura jest jednym z  czynników doboru, gdyż spaja niespokrewnione jednostki (co wyjaśnia teoria selekcji grup kulturowych). Pogo-dzenie jednostkowego i grupowego poziomu selekcji jest możliwe dzięki zjawisku karania altruistycznego. Umożliwia ono kooperację, ponieważ zabezpiecza moralistów i „świętych” przed mechanizmem jaz-dy na gapę. Badania nad karaniem altruistycznym odebrały ekonomicznej argumentacji podstawy bio-logiczne – przyroda stoi bowiem po stronie społecz-ników.

…i od ekonomii wybaw nas Panie!Dwie omówione tu gry  – „gra w  dobro wspólne” i „dylemat więźnia” – prowadzą do paradoksalnych konsekwencji. Racjonalne ekonomicznie zachowa-nia prowadzą do nieracjonalnych ekonomicznie efektów: jeśli zgodnie z modelem homo oeconomicus wszyscy chcieliby jechać na gapę, to „pojazd” nigdy nie ruszyłby z  miejsca; tak samo zdradzający się wzajemnie „więźniowie” zarabiają mniej, niż gdyby nawzajem się kryli. I odwrotnie, ekonomicznie ra-cjonalne efekty w postaci wspólnych dóbr wymagają zachowań nieracjonalnych ekonomicznie. Tę zależ-ność widać najklarowniej w badaniach nad karaniem altruistycznym. Z punktu widzenia modelu homo oeconomicus wymierzanie kary było nieracjonalne, bo bardzo kosztowne. Jednak bez karania egoistów wkład uczestników we wspólny „fundusz”, przyno-szący duże zyski, byłby kilkakrotnie niższy.

Teoria doboru grup kulturowych pozwala zrozu-mieć, dlaczego cechy odpowiadające za współpracę rozprzestrzeniały się wśród populacji. Zgrupowa-nie złożone z wcielonych homo oeconomicus nigdy

110

NOWY BYWATEL · NR 16 (67) · WIOSNA 2015

Page 35: „Nowy Obywatel” 16(67) Wiosna 2015 - zajawka

nie osiągnie takich sukcesów, jak zgrana paczka niesamolubów. Dlatego nie powinniśmy patrzeć na skłonność grupolubną jak na podrzędną motywa-cję – czynnik zakłócający zasadniczo egoistyczne pobudki. Nawet wysokie stawki nie są w stanie odsu-nąć na bok pozaekonomicznych motywów naszych działań – w jednym eksperymencie uczestnicy mogli wygrać w ciągu dwóch godzin nawet trzykrotność swoich miesięcznych pensji, jednak nie zmieniło to w znaczący sposób ich zachowania.

Tę moc zmieniania ludzkich postaw ma jednak edukacja ekonomiczna, na co wskazują wyniki dwóch badań. Nie trzeba potępiać w czambuł mo-delu homo oeconomicus. Grzechem kardynalnym wielu szlachetnych przedsięwzięć jest ignorowanie tej części natury ludzkiej, która zmierza ku racjonal-nemu dysponowaniu swoimi siłami i środkami. Dla przykładu, oprogramowanie typu open source, które będzie nieefektywne, nie zyska rzeszy zwolenników. Z drugiej strony, mikroekonomiści potrafią pokazać, jak nawet drobne ułatwienia zmieniają świat na lep-sze. Problem z modelem homo oeconomicus pojawia się dopiero wtedy, gdy zaczynamy go traktować jako wyjaśnienie zachowań ludzi z krwi i kości. Specyfiką ludzkiego świata jest występowanie tzw. refleksyj-ności: teorie, które mamy na własny temat, nie tylko opisują świat społeczny, ale także nas zmieniają. Spo-łeczności, które wierzą, że za zasadniczo wszystkimi zachowaniami ludzi kryje się racjonalność ekono-miczna, będą bardziej skłonne dostosowywać za-chowanie do ekonomicznej normy. Tymczasem jeśli

model homo oeconomicus faktycznie wyraża czyjąś racjonalność, to jest to racjonalność „egoistów mimo wszystko” oraz samych ekonomistów. Powinniśmy o tym pamiętać, zanim zaczniemy się stosować do ich pomysłów – aby nie skończyć jako samotnicy bez grosza przy duszy.

Bibliografia:Y. Bauman, E. Rose, Selection or indoctrination. Why do econo-

mics students donate less than the rest?, „Journal of Econo-mic Behavior & Organization” 2011, t. 79, s. 318–327.

J. R. Carter, M. D. Irons, Are economists different, and if so, why?, „Journal of Economic Perspectives” 1991, t. 5, nr 2, s. 171–177.

E. Fehr, U. Fischbacher, E. Tougareva, Do High Stakes and Com-petition Undermine Fairness? „Journal of Economic Beha-vior & Organization” 2014, t. 108, s. 354–363.

E. Fehr, S. Gächter, Altruistic punishment in humans, „Nature” 2002, nr 415, s. 137–140.

R. H. Frank, T. D. Gilovich, D. T. Regan, Does studying economics inhibit cooperation?, „Journal of Economic Perspectives” 1993, t. 7, nr 2, s. 159–171.

R. H. Frank, T. D. Gilovich, D. T. Regan, Do Economists Make Bad Citizens?, „Journal of Economic Perspectives” 1999, t. 10, nr 1, s. 187–192.

J. Haidt, Prawy umysł, Sopot 2014. G. Marwell, R. E. Ames, Economists free ride, does anyone else?,

„Journal of Public Economics” 1981, t. 15, s. 295–310.D.  J. de Quervain, V. Treyer i in., The neural basis of altruistic

punishment, „Science” 2004, t. 305, s. 1254–1258.A. E. Roth, Bargaining and market behavior in Jerusalem, Ljubl-

jana, Pittsburgh, and Tokyo, „American Economic Review” 1991, t. 81, nr 5, s. 1068–1095.

R. Selten, O. Ockenfels, An experimental solidarity game, „Jo-urnal of Economic Behavior & Organization” 1998, t. 34, s. 517–539.

P. Turchin, The myth of self-interest, w: War and peace and war, New York 2007, s. 109–137.

L. Wang, D. Malhotra, J. K. Murnighan, Economics education and greed, „Academy of Management Learning & Educa-tion” 2011, t. 10, nr 4, s. 643–660.

Przypisy: 1. „Skłonność grupolubna” jest skrótem myślowym. Chodzi

nam o działania, o których należy powiedzieć, że są niesa-molubne, czyli nieracjonalne w sensie ekonomicznym, ale prowadzą do korzyści dla całej grupy. Ściślej, należałoby je wiązać z wieloma, bardzo zróżnicowanymi motywami działania – m.in. z empatią, sprawiedliwością, wzajemno-ścią pozytywną i negatywną, solidarnością itd. Nie jest to jednak możliwe w artykule tego rozmiaru.

2. W oryginalnym scenariuszu graczami są więźniowie, którzy razem popełnili przestępstwo. Organy ścigania przedstawiają więźniom propozycję: jeśli zdradzą swojego wspólnika, mogą zostać uniewinnieni. Jeśli jednak obie strony wzajemnie się zdradzą, to otrzymają kary wyższe, niż gdyby się nawzajem kryły. Stąd gra nazywa się dylema-tem więźnia.

3. Gra „w dyktatora” jest zbliżona do gry „w solidarność”. W tej drugiej grze uczestnicy rywalizowali między sobą w małych grupach. Zwycięzcy mogli zatrzymać całą wy-graną lub podzielić się z przegranymi, którzy nie otrzymali nic. Ekonomiści mniej chętnie zdobywali się na gest wobec konkurentów.

4. K. Darwin, O pochodzeniu człowieka, Warszawa 1959, s. 125. Fragment cytatu skrócony.

b n a

Tho

mps

on R

iver

s Uni

vers

ity,

flic

kr.c

om/p

hoto

s/th

omps

onri

vers

/826

7835

212

111

Page 36: „Nowy Obywatel” 16(67) Wiosna 2015 - zajawka

Paul KingsnorTh

Społeczeństwo, które traktuje postęp jak religię, nieprzychylnie spogląda na wszelkie objawy rezygnacji i zwątpienia.

Jeżeli oczekuje się od ciebie wiary w to, że wszystko zawsze będzie zmierzało ku lepszemu, przyznanie się do odmiennego zdania może stanowić poważną trudność. Stwierdzenie to jest jeszcze prawdziwsze w odniesieniu do działaczy i polityków. I jest to po-niekąd zrozumiałe. Jeżeli poświęciłeś życie walce o jakąś sprawę, to będziesz się raczej czuł zobowią-zany do wspierania jej w przyszłości – przynajmniej w wystąpieniach publicznych – nawet jeśli zaczyna wyglądać beznadziejnie.

Nadzieja stała się w obecnych czasach bardzo defi-cytowym towarem w kręgach ekologów i organizacji działających na rzecz środowiska naturalnego. Czarę goryczy przelało fiasko kolejnego szczytu klimatycz-nego zwołanego dla ratowania planety – konferencji

„Rio +20” Earth Summit. Jest faktem bezspornym, że dzięki działalności różnej maści ekologów na przestrzeni ostatniego półwiecza udało się wiele

osiągnąć. Jednak najważniejszy cel – powstrzyma-nie globalnej machiny przemysłowej, niszczącej środowisko naturalne i wypełniającej je wytworami człowieka – pozostaje wciąż poza naszym zasięgiem. I nie widać żadnych oznak, by ten stan rzeczy miał się w najbliższym czasie zmienić. Coraz więcej liczących się osób w ruchu ekologicznym, po latach zaprzecza-nia faktom, powoli zaczyna przyznawać publicznie, że tak właśnie wygląda rzeczywistość.

Dlatego nadszedł czas, aby postawić pytanie: co  dalej? Jedna z  zyskujących popularność odpo-wiedzi narodziła się w konsolidującym się ostatnio środowisku neo-ekologów. Nieprzypadkowe jest podobieństwo nazwy tego środowiska do neolibe-rałów. Podobnie bowiem jak kiedyś neoliberałowie, tak dziś neo-ekolodzy odrzucają zużytą i wyświech-taną starą wizję świata. Podobnie jak neoliberałowie, używają oni języka pieniędzy i władzy. Podobnie jak

Nadchodzi neo-ekologia

120

NOWY BYWATEL · NR 16 (67) · WIOSNA 2015

Page 37: „Nowy Obywatel” 16(67) Wiosna 2015 - zajawka

neoliberałowie, grupują się wokół kilku najważniej-szych think-tanków. Kiedyś były to Institute of Eco-nomic Affairs, Cato Institute, Adam Smith Institute; dzisiaj ich odpowiednikami stają się Breakthrough Institute, Long Now Foundation i Copenhagen Con-sensus. Wreszcie, podobnie jak neoliberałowie, neo-

-ekolodzy są przekonani, że dysponują skutecznymi rozwiązaniami najbardziej palących problemów.

Neo-ekologizm jest postępowym, przyjaznym dla biznesu, postmodernistycznym podejściem do problemów i zagadnień związanych z niszczeniem środowiska. Odrzuca on jako naiwne tradycyjne

„zielone” myślenie, kładące nacisk na ograniczenia i  przekształcanie świadomości oraz wartości spo-łecznych. Nowe technologie, globalny kapitalizm i rozwój na modłę zachodnią nie są już dla neo-eko-logów problemem, lecz… rozwiązaniem problemu. Najlepszą strategią na przyszłość jest, według nich, entuzjastyczne wsparcie biotechnologii, biologii syntetycznej, energii atomowej, nanotechnologii, geo-inżynierii – słowem, wszystkiego, co nowe i „za-awansowane”.

Zgodnie z  wizją neo-zielonych, dla wzrostu go-spodarczego i rozwoju ludzkości nie ma ograniczeń. Według ich duchowego przywódcy, Stewarta Branda, jesteśmy równi bogom i jako tacy musimy zaakcep-tować odpowiedzialność związaną z racjonalnym zagospodarowaniem planety przy użyciu potężnych technologii, opartych na badaniach naukowych. Absolutna dzikość nie istnieje, „natura” jest jedynie ludzkim konstruktem, a wszystko, co ma naprawdę znaczenie, może zostać zmierzone przez naukowców i wycenione przez wolny rynek. Tylko niedobitki „ro-mantyków” mogą myśleć inaczej.

Doktryna neo-ekologów zatacza coraz szersze kręgi, wpływając na kolejne środowiska i grupy in-teresów. Stuart Brand głosi swoje poglądy na wykła-dach we wszystkich zakątkach globu, przekonując w  ich trakcie, że tworzenie gigantycznych miast i produkcja żywności modyfikowanej genetycznie są jak najbardziej wskazane. Brytyjski publicysta Mark Lynas promuje w mediach energię atomową, a swo-ich dawnych kolegów gromi jako zacofańców. Z ko-lei amerykańska publicystka Emma Marris próbuje

b a jacinta lluch valero, flickr.com/photos/70626035@N00/14327910926

121

Page 38: „Nowy Obywatel” 16(67) Wiosna 2015 - zajawka

dowodzić w swojej książce „Rambunctious Garden”, że nie ma już na ziemi prawdziwej dzikiej przyrody, której ochrona byłaby uzasadniona. Wreszcie – na-ukowiec Peter Kareiva, związany z największą na świecie organizacją ekologiczną Nature Conservancy, przekonuje, że ochrona dzikiej przyrody nie powinna być celem samym w sobie, lecz powinna być prowa-dzona na tyle – i ze względu na to – na ile przynosi ona korzyści ludziom. Ziemia, według neo-zielonych, należy dzisiaj do człowieka. A wartość środowiska naturalnego mierzona jest jedynie tym, jak dużo mo-żemy z niego wycisnąć jako ludzkość.

Niektóre z  tych tez i  poglądów mogą szokować starych ekologów – i po części o to właśnie chodzi. Ale przekaz neo-ekologów nie jest wcale nowy. Jest to po prostu najnowszy wariant wellsowskiego za-chwytu nad technologią, który już od ponad wieku obiecuje nam stworzenie raju na ziemi. Szeregi neo-

-ekologów rosną dziś nie dzięki nowatorskim ideom, lecz dlatego, że proponują oni takie podejście do ochrony przyrody, które jest wygodne dla biznesu i które – w przeciwieństwie do ciągłego zrzędzenia

„zielonych”  – skonstruowane jest tak, by popra-wiać samopoczucie ludzi podróżujących samolo-tem czy kupujących kolejnego i-Pada. Świat nauki i świat biznesu poklepią ich z aprobatą po ramieniu. Natura będzie się musiała przystosować. Możemy znowu tryskać optymizmem. A w zasadzie nawet powinniśmy.

Ale może jest tak, że środowisko ekologów jest po części samo sobie winne. Od dłuższego już czasu ma-instreamowi ekolodzy wykazywali obsesyjną wręcz fiksację na punkcie zmian klimatycznych i poszu-kiwania rozwiązań opartych o  nowe technologie. Inne drogi pozostawały poza ich zainteresowaniem. W konsekwencji zarówno język, jak i przekaz stały się bardzo technokratyczne i ociekające żargonem naukowym. Przypuszczam, że większość ludzi ma w sobie miłość do przyrody w tej czy innej formie, ale jedynie nieliczni uwielbiają niekończące się spory o wyższość energii atomowej nad gazem ziemnym. Każda kampania mająca na celu ochronę dzikiego środowiska naturalnego, która nie odwołuje się do naszych intuicyjnych, emocjonalnych relacji z natu-rą, wystawia się na pozbawiony uczuć ideologiczny atak, który dzisiaj jest dziełem neo-ekologów.

Prowadzenie zakrojonych na szeroką skalę global-nych kampanii w obronie abstrakcyjnego „środowi-ska” nie przynosi oczekiwanych rezultatów. Działa natomiast angażowanie się na rzecz natury na ludz-ką skalę. Być może najlepszym sposobem na tych, którzy traktują świat jako wielką księgę przychodów i rozchodów, jest skupienie się na splątanej, spoty-kanej na co dzień złożoności natury. Potrzebujemy ekologii lokalnej, odwołującej się nie do ratowania

Ziemi przez wielkie „Z”, ale lokalnych, dobrze zna-nych i zdefiniowanych „ziem” – środowisk natural-nych, tych, które nas otaczają i w których żyjemy. Być może nadszedł czas, aby wrócić do źródeł i zacząć pracę u podstaw.

Trzeba zacząć od roślin rosnących dziko w  na-szym klimacie i rozważań nad tym, czy możemy je zjadać. Od odkopania zapomnianych umiejętności praktycznego gospodarowania zasobami, zaczynając od uprawy roślin po zarządzanie ziemią. Od wysie-wania w środku nocy kwiatów w pustych gazonach w sąsiedztwie. Można się też zaangażować w lokalne projekty inżynierskie i konstrukcyjne, obejmujące oczyszczanie wody czy wykorzystanie energii sło-necznej. Próbować chronić życie pszczół czy motyli, nie dopuszczać do osuszania bagien i  moczarów, karczowania terenów leśnych, słowem: tych miejsc, które znamy i z którymi łączy nas emocjonalna więź. Możemy spacerować po okolicznych pagórkach, ścieżką wzdłuż brzegu kanału, albo po prostu powłó-czyć się po zwykłych nieużytkach. Poznajmy miejsca, w których żyjemy, nauczmy się widzieć i rozumieć, jak one funkcjonują.

Już słyszę głosy kontestatorów: „żadna z tych akcji nie uratuje świata!”. To oczywiście prawda. Ale za nami są już cztery dekady „ratowania świata” i do-kładnie widać fiasko tych działań. Może właśnie te-raz jest czas, by zrobić krok wstecz, ubrudzić trochę dłonie, zmoczyć stopy, wziąć się do konkretnej pracy, poczuć nadchodzący deszcz. Zacząć interesować się naszym kawałkiem świata i tym, co możemy dla nie-go zrobić pożytecznego tu i teraz.

Wszystkie wielkie cywilizacje – jak napisał irlandzki poeta Patrick Kavanagh – są zbudowane na lokalizmie. Jeżeli alternatywą jest zabawa w bogów, to ja będę trzymał z poetami.

Tłum. Sebastian Maćkowski

Artykuł ukazał się pierwotnie na łamach „The Guardian”. Prze-druk za zgodą autora. Poczyniono drobne skróty.

Stewart Brand. Fot. b Steve Jurvetson, flickr.com/photos/jurvetson/4697184968

122

NOWY BYWATEL · NR 16 (67) · WIOSNA 2015

Page 39: „Nowy Obywatel” 16(67) Wiosna 2015 - zajawka

NOWEGO OBYWATELA POLECAJĄ

„Nowy Obywatel” to:• pismo o dużej wrażliwości społecznej, zaangażo-wane w obronie dobra wspólnego Polaków,• o wszechstronnej tematyce,• przybliżające polską myśl społeczną,• przybliżające dorobek polskich społeczników,

• przykład rzetelnego dziennikarstwa, którego często brak w mainstreamie,• zapewnia pasjonującą lekturę i nie pozostawia czytelnika obojętnym na poruszane kwestie.

PROF. LEOKADIA ORĘZIAK, Katedra Finansów Międzynarodowych Szkoły Głównej Handlowej

Dla mnie „Nowy Obywatel” ma same plusy. Umieją pisać, są krytyczni wobec tego, co wokoło i jeszcze ładnie to wszystko wydają. Taki projekt warto czytać.

RAFAŁ WOŚ, „Dziennik Gazeta Prawna”

nowyobywatel.pl/rekomendacje

Obywatel nie jest słowem pustym – jest społecznie wypełnionym. I o tym przekonuje „Nowy Obywatel”.

PROF. DR HAB. ANDRZEJ MENCWEL, Instytut Kultury Polskiej Uniwersytetu Warszawskiego

Page 40: „Nowy Obywatel” 16(67) Wiosna 2015 - zajawka

NOWEGO OBYWATELA POLECAJĄ

DR HAB. RYSZARD BUGAJ • DR HAB. TOMASZ G. GROSSE • JOANNA I ANDRZEJ GWIAZDOWIE • JERZY KŁOSIŃSKI • DR HAB. EWA LEŚ • BERNARD MARGUERITTE • PROF. DR HAB. ANDRZEJ MENCWEL

• ANDRZEJ MUSZYŃSKI • PROF. LEOKADIA ORĘZIAK • ADAM OSTOLSKI • PIOTR PAŁKA • BARTŁOMIEJ RADZIEJEWSKI • PAWEŁ ROJEK • ZOFIA ROMASZEWSKA • ZBIGNIEW ROMASZEWSKI

• DR HAB. PAWEŁ SOROKA • MISZA TOMASZEWSKI • DR KRZYSZTOF WIĘCKIEWICZ • RAFAŁ WOŚ • MARIAN ZAGÓRNY • DR HAB. ANDRZEJ ZYBERTOWICZ

nowyobywatel.pl/rekomendacje

„Nowy Obywatel” nie ma jak dotąd dużego nakładu, ale wyraża aspiracje, przekonania i interesy wielu Polaków. Wielu z nas chce więcej sprawiedliwo-ści, nie chce ostatecznej likwidacji państwa opie-kuńczego, chce realnej demokracji i utrzymania państwa narodowego. No i większość – tak mi się

wydaje – nie jest zachwycona pomysłami radykalnej rewolucji oby-czajowej. Byłoby dobrze, gdyby „Nowy Obywatel” mógł być nadal rzecznikiem naszych pragnień.

DR HAB. RYSZARD BUGAJ, Instytut Nauk Ekonomicznych PAN

Problem w tym, że świat dojrzewa do myśli „No-wego Obywatela” z przynajmniej dziesięciolet-nim opóźnieniem. Sam nie wiem, czy świadczy to bardziej o „Nowym Obywatelu”, czy o świecie. Dla mnie od dawna jedno z najważniejszych pism w kraju.

ANDRZEJ MUSZYŃSKI, pisarz, reportażysta

16 (67) · WIO

SNA

2015