numer 23 (marzec 1998)

40
Crupa S.A. C;t COLGA ETC-DYSTR str . 18

Upload: nms-magiel

Post on 07-Mar-2016

248 views

Category:

Documents


7 download

DESCRIPTION

Niezależny Miesięcznik Studentów Szkoły Głównej Handlowej

TRANSCRIPT

Page 1: Numer 23 (marzec 1998)

Crupa ł'l:KAO S.A.

C;t COLGA

ETC-DYSTR

~

str. 18

Page 2: Numer 23 (marzec 1998)

C;ł COLGATE·PALMOLIVE POLAND

Dla osób ambitnych i pełnych entuzjazmu, szukających szans rozwoju zawodowego i możliwości podnoszenia kwalifikacji, zainteresowanych pracą w sympatycznym

i młodym zespole mamy atrakcyjną ofertę pracy na stanowisku:

MARKETING TRAINEE

Osoba na tym stanowisku będzie uczestniczyć w realizacji projektów marketingowych pod kierunkiem z osób zatrudnionych jako Produet Manager.

Od kandydatów - absolwentów lub studentów ostatnich lat studiów ekonomicznych (preferowana specjalizacja w marketingu)- oczekujemy:

- bardzo dobrej znajomości języka angielskiego, -zdolności interpersonalnych, inicjatywy i silnej motywacji, - umiejętności analitycznego myślenia, - zainteresowania zagadnieniami z zakresu sprzedaży i marketingu.

Wybranym kandydatom zapewniamy szkolenie i wsparcie umożliwiające wyko­nanie samodzielnych i odpowiedzialnych zadań prowadzących do podnoszenia kwalifikacji i rozwoju zawodowego.

Osoby zainteresowane prosimy o przesłanie życiorysu zawodowego oraz listu motywacyjnego w języku angielskim pod adresem:

COLGATE-PALMOLIVE Poland Sp. z o.o. Dział Personalny,

pl. lnwalidówJ O, 01-552 Warszawa, z dopiskiem na kopercie "MARKETING"

Page 3: Numer 23 (marzec 1998)

CowMAGLU ••• ł

UCZELNIA ProfA.Nacja - profesor Joachim Osiń-

ski: studia, indeksik, dom ............ .... .4-7 Rzecznikiem być - wywiad z Jerzym Bitnerem ... ............. .......... ........... ... . 8-9 Po MAGLANKIETACH ........................ 9 Z pamiętnika Dziekana ................. l0-11 Instytucje a gospodarka rynkowa ........... .......... ...... .... ... ........... ... .... 12-13 Z działalności Programu Inicjatywa Akademicka Wschód ........... .. ............ l3 Organizacje: AIESEC - Czas na Dni Kariery! ..... ........ ....... .... ... ....... .. ... ... .. 14 Organizacje: AIESEC - Międzynarodo­

lory Program »)!miany Praktyk .......... l4 Organizacje: AIESEC - Case Siudy Weekend. .. ......... ................ ... .... ... ...... l4 Organizacje: TRAMP - To, co kobiety lubią najbardziej. .. ... ............... .......... l5 Organizacje: AEGEE - The Euro is coming to get you/ .... .................... 16-11 Organizacje: Soli Deo - A może byś tak przyszedł? ............ ... ........ ..... .......... 17 Organizacje: Soli Deo - SGH Powo-dzianom ........ ... ... ... .... .... .............. .. l1

. O rankingu wykładowców .. ...... ....... l1 Kariera dla Lesera ............ ................ l8 Eurosim '98 ......... ......... ..................... 19 Konwalidacja j est piękna/ ...... .... ...... 19 Organizacje: ZSP - International Week ... .. ..... .. ........... ........ .. ......... . l9 Uwaga piłkarze/ ............... ................. 19 Mój głos w sprawie oświaty ............... 20 Uzurpatorzy (1) .................... ... .......... 21

INTERNET Kurs HaTeeMeLa .... .. .................. .... .. 22 WWW-Szperacz .... .................. ..... ... .. 23

S PORT NAGA (oczywiście prawda o polskim

sporcie zimol-rym ) NO .......... ...... 24-25 Było, minęło, ale gwiazda pozosta-je/ ........ .... ....... .... ........ ... ...... ............... 25 Ale wkoło jest wesoło .... .. .. ................ 25

FILM Hak ci w smak .. . / .. .. .......... .... .. .......... 26 Hobbista ...... .... ....... ... ...... ....... .. .. .. 26 Gie i Jan e ...................... ................ ..... 26 Konnichiwa ........... ...... ..... ..... ..... ... .. 27 Łażąc i gadając .................... .. ........ 21 0800-187-187 .. .. ..... ......................... . 28 Puck-Puck nad morzem ...... ........... 28 Til w Polsce ...... ........................ .. ...... 29 Ło-Buzki ... .. .................... ..... .... ........ . 29 Uwaga! Plakaty/ ..................... .. ..... 29

TURYSTYKA Bajery rowery ............ ........... ....... 30-3l Autostop dla początkujących .......... .. 30 Turcja (3) : Wypad na Cypr ............ ..... 3l Miasto wielu światów (4 ost.) ........ 32-33 Geneza konfliktu na Cyprze .......... .... 33 ' KSIĄŻKA .. Trzeci policjant" - dzieło czwartego wymiaru .. ....... ...... ... .... ... ... ........ .. ...... 34 Cywilizacyjny krach ............. ........ ..... 34

MUZYKA Płytomaniak: Dezerter znowu uderza, czyli .. Ziemia jest płaska" ........ ........ . 35 Płytomaniak: Zdrowa Woda .. .... ...... .. 35 Płytomaniak: The Blue Cafe, czyli u Chrisa Re a bez zmian ............ .... .... . 35 Genesis .. .. .. ....... .. .. ... .......... .... .. ... .. 36 Starocie (1): Na dworze karmazynowe-go króla .............................. .. .. .. .. ...... 36 Eppelin ... .... ....... .. ... ......... ....... .. ..... . 31 Newsland .................. ... ......... ......... 37 Nowości bliższe i dalsze .... ................ . 37

Druk gazety: Zakład Poligraficzny, ul. Krasickiego 78, 05-500 Warszawa, teł. 0-601 222-749

Stopka współpracy------------.

lit Sony Musie C LMJ r:sav! WARNER MUSIC ~ POlAND ramo a

--- - -

SYRENA E NTERTAINMENT OROUP

GF GUTEKFILM

~ VI;=IOi"i ~·

02-554 Warsza telefon centr. (O 22) 48 50 61, 49 12 51

fax centr. (O 22) 49 53 12 e-mail: magiel@sgh

Maciek Kuźmicz, e-mail: [email protected] Marcin Wyrwał, e-mail:

Radziejewski, e-mail: [email protected] Izabella Zawiślińska, e-mail: [email protected]

Fotografia na l stronie Marek Rocki, Dziekan Studium

trakcie podpisywania indeksów G \'i\

Page 4: Numer 23 (marzec 1998)

Prof. A. Nacja Jesteśmy z powrotem - wścibskie dziennikarzyny, wtykające swe wielkie nochale w prywatne życie al­ma-mater'owych szacownych psorów i doktorów. W dzisiejszej edycji naszej profanacji posunęliśmy się do najgorszego, co może spotkać biednego dydakty­ka - wparowaliśmy z dyktafonem i aparatem do domu jak najbardziej prywatnego, a naszą bezbronną ofiarą stał się psor dyr hap Joachim Osiński - Sekretarz Se­natu SGH, którego znacie m.in. z Międzynarodowych Stosunków Politycznych, Porównania Systemów Po­litycznych i oczywiście z Nauki o Państwie. A dziś dla odmiany Nauka o Joachimie Osińskim i ... jego "skromnym" domku .. . Na początekjednak trochę his­t(e)orii, no i tradycyjnie już wnikliwa analiza indek­siku ... Zdjęcie z legitymacji szkolnej w

VII klasie

(zdjęcie powyżej) "To zdjęcie zostało zrobione w trakcie zawodów sporto­wych podczas Dnia Sportu w czerwcu 1969 roku. Obok mnie obecny profe­sor Uniwersytetu w Barcelonie - Ed­ward Tarnawski"

(zdjęcie z prawej) "Na tych zawodach Wydział Historii szalał. Mimo, że brał w nich udział Wydział Wychowania Fizycznego, to my biliśmy ich nagło­wę. Na tym zdjęciu wygrywam <<set-

(zdjęcie z lewej) "To był turniej ping­pongowy w akademiku na Radom­skiej, w 1972 roku. W finale były czte­ry osoby: trzech Wietnamczyków i ja. Wygrał Wietnamczyk, ja byłem drugi"

Zdjęcie z końca Studium Nau­czycielskiego, 1968 rok

Zdjęcie po II roku studiów. "Za­puściłem brodę, bo chciałem zasza­leć. Przez cały czas miałem studium wojl·kowe, a tam w ciągu roku nie moglem nosić brody, jedynie wąsy. W związku z tym, w ciągu wakacji zapuściłem sobie brodę, ubrałem okulary i na początku roku aka­demickiego poszedłem do fotografa zrobić sobie zdjęcie"

(zdjęcie z lewej) "Po I roku stu­diów, czyli w 1971 roku, miałem praktykę wyjazdową w Leningra­dzie. A to akurat jest zdjęcie na Au­rorze, jak podpieramy z kolegą działo, żeby się nie rozpadło"

"Tu zwycięsko kończę sztafetę. Cala specyfika tego wielkiego Dnia Sportu polegala na tym, że Wydział Historii Studium Nauczycielskie­go pokonał Wydział WF'u"

Page 5: Numer 23 (marzec 1998)

+ Zdjęcie z okresu studiów, zrobione przed Instytutem Nauk Politycznych UW. Profesor to ten wskazany strzałką. "Studio­wało ze mną wielu znanych ludzi. Kilku pracowników obecnego UOP z pułkowni­kiem X (tajemnica pa1istwowa) na czele, kilku szpiegów- jednego konkurencja ust­rzeliła w Australii, drugi wyjechal jako persona 110n grata z Paryża, trzeci powró­cił też jako persona 110n grata z Austrii, no ... jeden się uchował. W kmlcu był to In­stytut Nauk Politycznych ... "

INDEKSik Cudowny okres studiów nasz bohater przeżył w lat­ach 1970-1974. Ale, ale ... Czy to znaczy, że stu­diował zaledwie cztery lata? Czyżby zapowiadał się

QJON ... ? To się okaże. Najpierw jednak trzeba wspomnieć, że Pan Joachim - zanim poszedł na stu­dia - ukończył z wynikiem BDB dwuletnie Studium Nauczycielskie w Gorzowie Wielkopolskim. Intrygujący jest temat pracy dyplomowej z tegoż studium ... ,.Społeczne źródła religii i problem ich przezwyciężenia w pracach W. l. Lenina" ... Zanim więc przejdziemy do indeksu ze studiów, zaserwuje­my Wam kilka pikantnych cytatów ze wspomnianej pracy: .. Starał się będę dowieść, że leninowska teza prymatu walki klasowej nad innymiformami walki społecznej.

czyli teza o ekspozycji zróżnicowali klasowych nad zróżnicowaniami innego rodząju, w tym i religijnymi, znajduje pełne

potwierdzenie w relacjach Kościół­

Pmistwo, Kościół-Partia. " ,. Program partii oparty na świato­

poglądzie materialistycznym powinien wyja.iniać źródła religii rozpatrując je w powiązaniu z konkretną sytuacją walki klasowej, bo przecież istnienie światopoglądu religijnego wśród mas jest wynikiem ucisku ekonomicznego, a tylko klasa robotnicza w walce może ucisk ekonomiczny znieść, wyzwalając w ten sposób masy ludowe od ucisku

+ "0! To są zdjęcia ze studium wojskowego z okresu Studium Nauczy­cielskiego w zimie l 968 roku. Na tym pierwszym ja z moją 'druzyną woj­skową', a tu ja z moim dowódcą, poruczni­kiem!"

+ "To ja z Ewą, tzn. to są nogi Ewy i moje, ale moje są zgrabniejsze ... "

1" To zdjęcie ukazało się w tygodniku "Walka Młodych" w numerze z 16.XI.69. Okazją ku temu był Studencki Turniej Wiedzy Politycznej , który wygrała drużyna naszego psora (pierwszy z lewej).

rych przedmiotach są dwie adnotacje -pierwsza to zaliczenie, druga zaś ocena z egzaminu. Szokująca jest liczba samych zaliczeń - 43, czyli prawie 45% wszystkich wpisów! (ale to były fajne czasy! Same zaliczenia!). Teraz dla odmiany policz­my piątki ... Jedna, dwie, trzy ... dwadzieścia cztery .. . No cóż, jeżeli samych ocen mamy w indeksie 55, to piątki stanowią także prawie 45% tej liczby (to chyba nieźle, prawda?). Ciekawostkąjest przedmiot "Histo­ria myśli spolecznej i doktryn polityczno-prawnych", z którego nasz psor dostał - cytujemy - "5 zał.". Czy oznacza to ,.zaledwie 5", czy też "piątka zalicza", nie wiemy ... A co w temacie czwórek i ich pochodnych z plusami i minusami? Tych pierwszych jest 8, tych drugich chyba nie praktykowano, bo po prostu ich nie ma. Czystych czwórek w czwórkach jest 15. No i teraz to, co lubimy najbardziej - tróje, obrzydliwe następczy­nie jeszcze wspanialszych dwój (a tych jak na złość

pedii prawa", z której dostał trzy i pół, więc może się

nie zna i da się zastraszyć, kto wie? A jak tam szły naszemu bohaterowi przedmioty z za­kresu tych, które obecnie sam wykłada? Zobaczmy ... No, raczej bardzo dobrze. "Nauka o państwie"- pięć ,

"Nauka o państwie i współczesnych ustrojach państ­wowych"- pięć, "Współczesne stosunki międzynaro­dowe"- cztery i pół (o! jestjakaś luka w wiedzy; mo­że należałoby ją wykorzystać .. ?), a w drugim semest­rze już pięć . Nie ma co, psor jest specem w swojej dziedzinie. Jest w indeksie jeszcze coś, co naprawdę warte jest uwagi, tzn. przedmioty o przedziwnych nazwach. Weźmy na przykład "Główne zagadnienia filozofii i etyki marksistowskiej", ,.Socjologię systematyczną" (tzn. nauczaną na bieżąco?), "Historię myśli socjalis­tycznego i międzynarodowego ruchu robotniczego", "H istorię międzynarodowego ruchu robotniczego", ,.Politykę wyznaniową", "Metodykę wychowania obywatelskiego", "Wykład monograficzny" (a co to takiego?), ,.Socjologię partii i instytucji politycz­nych" czy wreszcie " Ideologie i doktryny antykomu­nistyczne". Brzmi to jak horror z okresu stalinow­skiego i dziękujmy Bogu, że żyjemy w innych cza­sach'

duchowego. " ,. Do.5wiadczenia teoretyczny Zdjęcie z indeksu

nie ma). Liczymy więc tróje, jakiekol­wiek, byleby z tą magiczną cyferką na początku, i ... Kurczę, pojawiają się one zaledwie dziewięć razy, a na dodatek w sześciu przypadkach mają tego wredne­go plusa-podwyższacza-średniej! No cóż, dobre i to. W końcu znamy takich, u których nawet czwórki w indeksie przyz­woity człowiek nie uświadczy. W każdym razie, należy się cieszyć z jedne­go: nasz psor nie ze wszystkiego asem był i już! Ale, ale ... Jakież to wspaniałe przedmioty zaniedbywał nasz bohater? Zobaczmy ... Pierwsze semestry studiów charakteryzowała apatia do języków obcych, a ściślej do języka rosyjskiego i angielskiego. Ten pierwszy zaliczył

Powróćmy do ocen. Średnia z całości studiów wynio­sła 4 ,63 (hańba! -zakrzykną studenci SGH, ale posta­rajmy się być wyrozumiali i pamiętajmy, że były to studia na Uniwersytecie). Pracę magisterską nasz psor napisał na jakże fascynujący i ekscytujący te­mat: "Zagadnienia odwoływalności deputowanych w Związku Radzieckim". Dzieło to zostało ocenione na piątkę i w efekcie Pan Joachim otrzymał w dniu 28 czerwca 1974 roku dyplom magisterski z wyróżnie­niem.

dorobek Lenina. jego praktyczne i metodologiczne dążenia znajdują również odbicie w polityce wyznaniowej w naszej partii. Dorobek naszej partii w tej dziedzinie jest trwały i podporządkowany dążeniom tych, któ1y m życie swe poświęci/ Włodzi­mierz !licz Lenin. " Teraz czas na studia. Psor odbywał je na Uniwersyte­cie Warszawskim na Wydziale Nauk Społecznych w Instytucie Nauk Politycznych. Otwórzmy indeks i przyjrzyjmy się poszczególnym kartkom. No tak ... Raczej QJON, więc nie ma nadziei na żadną lufę. Najniższa ocena - .dostateczna i to z języków, więc właściwie się nie liczy. W sumie mamy w tym indek­sie 99 wpisów, z tym zastrzeżeniem, że przy niektó-

jedną tróję i dwie z plusami, drugi zaś dwukrotnie za­kończył się na trzy i pół. Kolejną uroczą trójkę zaw­dzięczamy "Szkoleniu wojskowemu" (kolejny psor, któremu kraju się nie chciało bronić!). "Polityka spo­łeczna" też widać nie była interesująca, bo to ona właśnie jest źródłem następnego "dostatecznego". A teraz sensacja: nasz psor, który prowadzi obecnie wy­kłady na kienmku MSGiP, dostał trzy i pół z ... ,.MSG". Oj, wstyd! A teraz informacja, która powin­na Was ucieszyć. Następnym razem, kiedy niejaki prof. Osiński wstawi Wam ocenę nieadekwatną do Waszego poziomu ,.wiedzy", posądźcie go o BEZ­PRAWIE. Psor małą wagę przykładał do ,.Encyklo-

l już na sam koniec kilka kwestii finansowych. Otóż okazuje się, że smdent J.O. w okresie od październi­ka 1970 do marca 1974 roku "wyciągnął" ze swojej uczelni równo 16 825 zł. l nie musiał dokonywać machlojek finansowych, bo sami mu dawali, a to w postaci "stypendium pieniężnego", a to jako "stypen­dium naukowe", "zasiłek losowy" (czy to znaczy, że odbywało się losowanie, kto dostanie ten zasiłek?), ,.stypendium podstawowe", "stypendium socjalne", "premii", "nagród rektorskich", "wyrównań do na­gród rektorskich", czy wreszcie jako "nagrodę zady­plom z wyróżnieniem". Wszystko oczywiście udoku­mentowane w indeksie.

wściBOSS

Page 6: Numer 23 (marzec 1998)

Prof. A. Nacja - zajazd na dom "No i tak skromnie żyje profesor naszej A/ma Mater, jeden z biedniejszych, wszystko jeszcze przed nim ... " I tak, jak zapowiedzieliśmy miesiąc temu, dziś- uzbrojeni w aparat i kilka rodzajów obiektywów- dokonujemy na­jazdu na dom wybranego przez nas psora, którym jest Joachim Osiński . Zainteresowanych (np. rabunkiem) infor­mujemy, że inwigilowany mieszka w Nieporęcie i jest posiadaczem całkiem pokaźnego segmentu w dużej willi . Co tu dużo mówić - luksus, że aż chce się być profesorem! Nie będziemy jednak rozwodzić się nad urokami tego mieszkanka, pozwólmy mówić jego posiadaczowi ...

1' .,No i to właśniejest mój domek. .. Cale mieszkanie ma cztery razy 75 m', czyli ... 300m' plus taras, to będzie ... 350m' i stlych. Dlatego ja mówię, że jest to dom projektowany dla Urzędu Skarbowego, bo z zewnątrz nikt by nie powiedział, że w środku jest taki ogromny". Faktycznie, to, co zobaczyliśmy w środku jest zdumiewające . ., Cale

"osiedle jest zbudowane przeze mnie, tzn. bylem prezesem spółdzielni mieszkaniowej, która j e stawia/a. W sumie j est tu około 300 domów­przeróżnych: pojedynczych, podwójnych i takich szeregowychjak mój. Wtedy nie było możliwości dokony wania zmian ogólnej koncepcji przestrzennej zabudowy, która była narzucona. Były j ednak możliwo.~­

ci zmian wewnątrz i jaje wykorzystałem. Zacząłem budować w grud­niu 1988 roku, wprowadziłem się w 199/ roku. Są tu trzy stropy, co znacznie przedłużało budowę - najpierw trzeba było zalać strop, potem odczekać odpowiednią ilość czasu i znowu budować. To samo dotyczy schodów- przecież schodów j est tu od grom a!'"

Panią tego wielkiego domu jest biała i niesa­mowicie puszysta kotka . ., Z kotką to długa historia. Prawdopodobnie była wyrzucona przez kogoś. Specyfika tego osiedla polega na tym, że plącze się tu wiele zwierząt wy­rzuconych przez Warszawiaków przed wa­kacjami. W maju i czerwcu wzdłuż drogi ciągle widzimy psy i kory wracające do sto­licy. Tutejsi mieszkańcy starają się w miarę możliwości niektóre zwierzątka przygarniać.

l na tej zasadzie ja wziąłem kotkę. Wcześniej

miałem jeszcze czarną, ale zginęła pod sa­mochodem. Ponieważ biała kicia bila się z czarną, to ta pierwsza mieszkała na podwó­rzu. Dziś ma takie puszyste futro właśnie dlatego, że jedną zimę przeżyła na zewnątrz.

Nie moglem wpuszczać jej do domu, bo od razu się biły, że puch leciał. Teraz biała kotka została panią domu i ma swoje osobne piętro.

1' Tam, gdzie wszyscy zazwyczaj trzymają kartofle, węgiellub rupiecie, czyli w piwnicy, profesor ma saunę ... ., Pomysl z tą sauną j est związany oczywi.ście z moimi skandynawskimi "korzeniami '. Zby t długo tam bylem, żeby nie zrobić sobie takiej przyj em­ności jak sauna. Gdyby podliczyć moj e wyj azdy do Skandynawii, wy­szłoby, że spędziłem w Ska11dynawii z czte1y czy pięć lat. Tak więcjestem 11a pól Skandynawem. "

Nie nazwałem jej- jest to po prostu Kicia. Tamta była Ś11ieżynka, co j est logiczne, bo była cała czarnajak noc. Ta jest za to trzy razy inteligentniejsza. Kiedy przyjeżdżam, ona od razu biegnie do drzwi. Pod tym względem j est niesamowita -doskonale rozpoznaje mój samochód i dzięki temu wie, kiedy wjeżdżam na ulicę. Biega przez pięć minut tam i z powrotem dookoła, cieszy się i czeka aż otworzę drzwi. Generalnie wolę koty niż psy. Uważam, że koty są mądrzejsze i, że tak powiem, bardziej mi od­powiadają intelektualnie- czasem się nie zgadzają ze mną .. "

1' Gdy profesora nie ma w domu, skórzane kanapy w salonie przykryte:~s~ą~s~t:ar~y~m~i~k~o:c:a~m:.i.~P~o~co~?~. ;Z~e~~~~--;:;~=~~~ijiit.ii,;;'i~~~-·;: względów bezpieczeństwa ... " Kiedy kotka zostaje w domu sama, szaleje. Żeby nie zniszczyła kanap. przykrywam ich górę kocami. Ona przebiega tędy do okna, gdzie siedzi godzinami na parapecie i ob­serwuje. " Nie łatwiej spiłować kotu pazury? .. Nie piłuję jej pazurów, bo wychodzi często do lasu obok. Czasami są tam inne zwierzęta, np. psy, i ona musi mieć możliwość ucieczki na drze wo. Bez pazurków nie dalaby rady. "

-+ Na górze znajduje się obszerny salon. W rogu salonu uroczy barek z czarnego drewna z oświetle­niem i lustrami. Pod ścianą naprzeciw wejścia czarne kanapy pokryte skórą, przed nimi drewniany stół ze szklanym blatem. Obok, na szafce, sprzęt grający i płyty. Na ścianie, ponad kanapą, wiszą lustra. W salonie panuje nastrojowy półmrok. Najbardziej odjazdowe piętro w całym domu! .. To j est pokój kici. Ja bywam tutaj rzadko. Odbywają się tu różne przyjęcia, choć na początku mial to być pokój bilardo­wy -pośrodku mial stanąć stół. Z czasem jednak okazało się, że jest to zbyt droga zabawa i zrezyg­nowałem na korzyść takiego salonu. Cala ta góra ma 75m' , bo z bokujestjeszcze łazienka. Habilitacj a była tutaj nieźle 'odświętowana ' .. . A na co dzień szaleje tu kot, ty lko z łazienki jeszcze nie korzysta."

Page 7: Numer 23 (marzec 1998)

Można byłoby przysiąc, że ogromna łazienka

zajmuje prawie połowę pierwszego piętra, gdzie znajdują się sypialnie. Cała wyłożona jest nastro­jowymi, różowymi kafelkami. W rogu znajduje się raczej nietypowa, jajowata wanna - także

różowa. Szkoda tylko, że jest ona laka mała -psor ledwo się w niej mieści ... Jedna ze ścian ła­zienki w całości zabudowana jest lustrami -można się przeglądać do woli ze wszystkich stron, od góry do dołu ... Ale luksus! Kilka ścia­nek działowych i jest spora kawalerka.

'f' " To jest medal za zwycięstwo w biegu na milę olimpijską. Zawody takie organizowane były dla turystów odwiedzających Moskwę podczas Olimpiady w 1980 roku. No ... dałem tam popalić wszystkim Niemiaszkom. By /o tam ze dwadzieścia innych narodowości. "

oł Na parterze znajduje się pokój do pracy -na stole komputer, pod ścianą ogromny regał z mnóstwem książek. Po drugiej stronie ko­minek. " Zimą czasami rozpalam tu ogień -jest to takie specyficzne ciepło. Drzewo trzy­mam w piwnicy- przede wszystkim dębowe i bukowe, które bardzo dobrze się pali i daje

Page 8: Numer 23 (marzec 1998)

Rzecznikiem być ... czyli rozmowa "MAGLA" z red. Jerzym Bitnerem, Pełnomocnikiem Rektora ds. Promocji i Informacji, Rzecznikiem Prasowym SGH.

Jerzy Bitner: Zanim zaczniemy naszą rozmowę, chciałbym bardzo serdecznie przeprosić wszystkich Czytelników za to, że zrobiłem dłuższą przerwę w pi­saniu moich felietonów dla "MAGLA". Zapewniam Was jednak, że nie wynikało to z mojego lenistwa, lecz z nagromadzenia się rozmaitych obowiązków służbowych. Już od następnego numeru obiecuję po­prawę: w kolejnym tekście opowiem Czytelnikom o swoich doświadczeniach dziennikarskich i postaram się odsłonić Wam niektóre tajemnice środowiska

dziennikarskiego - moich kolegów po fachu. Jestem przekonany, że takiego tekstu ujawniającego kulisy pracy dziennikarzy telewizyjnych i prasowych nie znajdziecie w żadnej gazecie ...

Jest Pan Rzecznikiem naszej Uczelni, asystentem w Zakładzie Historii Szkoły, a jednocześnie dzien­nikarzem telewizyjnym i prasowym. Która z tych profesji jest Panu najb/iisza? Gdzie się Panu le­piej pracuje: w SGH czy w TVP S.A.?

To zależy, jakie przyjąć kryteria oceny i co to znaczy: "gdzie się lepiej pracuje?". Z SGH związany jestem zawodowo od l czerwca 1987 roku, kiedy po uzyska­niu dyplomu magisterskiego podjąłem pracę w nowo utworzonym Zakładzie Historii Szkoły. l to wcale nie jako asystent, lecz jako ... starszy referent!

Czy/i jako pracownik administracyjny? Jako "sekretarka"! Była to śmieszna, a jednocześnie dość skomplikowana sytuacja: prowadziłem zajęcia ze studentami, pisałem monografie i opracowania, ar­chiwizowałem zbiory Zakładu, a nawet otworzyłem przewód doktorski. Formalnie jednak bylem kimś w rodzaju sekretarki (z pełnym szacunkiem dla pań se­kretarek!) i to z niższym stopniem w hierarchii kadro­wej, bo dopiero po roku przyznano mi stanowisko "samodzielnego referenta" i określono moje zadania jako pracownika "inżynieryjno-technicznego". Co miała moja praca wspólnego z "inżynierią", do dziś nie wiem, chociaż .... Zdarzało się, że wspólnie z póź­niejszym posłem Piechocińskim chodziliśmy z młot­kiem w ręku po ławkach i przybijaliśmy fotografie zasłużonych profesorów w Sali Tradycji Szkoły.

Moim kolegą w Zakładzie był właśnie asystent mgr Janusz Piechocińsk i (dzisiejszy rzecznik praso­wy PSL). Wykonywaliśmy de facto te same obowiąz­ki, a formalnie zajmowaliśmy zupełnie odmienne sta­nowiska. Ja miałem może tę przewagę nad Januszem, że jako pracownik administracyjny otrzymywałem comiesięczny przydział herbaty, papieru toaletowego {l rolkę), a raz na kwartał ręcznik i kostkę mydła. Je­mu jako nauczycielowi akademickiemu nic z tych

·rzeczy nie przysługiwało .. . Dlaczego Pana kolega był asystentem, a Pan refe­rentem?

To nie zależało ani ode mnie, ani od niego, lecz od władz Szkoły. Ówczesny rektor uznał po prostu, że dwóch asystentów to za wiele. Janusz przyszedł do Zakładu jako pierwszy, a zatem został asystentem. Ja musiałem zadowolić się posadą "sekretarki". Nota bene był to chyba pierwszy przypadek w historii Szkoły, by "sekretarka" prowadziła zajęcia ze studen­tami i otwierała przewód doktorski .. . Dopiero po trzech Jatach mogłem zgłosić się do konkursu na asystenta i objąć to stanowisko. Muszę jednak pod­kreślić, że założyciel i ówczesny kierownik Zakładu, prof. dr hab. Janusz Kaliński, od początku traktował mnie jako asystenta i powierzał mi prawdziwie nau­kowe obowiązki. Skończmy jednak ze wspomnienia­mi. Pytał mnie Pan, gdzie mi się lepiej pracuje ...

No właśnie! l czy łatwo pogodzić obie prace? Uważam, że najważniejszą kwestią jest to, by lubić swoją pracę. Ja lubię pracować i w SGH, i w Telewi­zji. Nie wyobrażam sobie zresztą, bym mógł wyko-

nywać jakąkolwiek pracę (nawet bardzo dobrze płat­ną!), gdybym jej nie lubił. Jeśli ktoś nie lubi swojej pracy, przychodzi do niej z niechęcią, nigdy nie bę­dzie dobrym pracownikiem i ani on sam, ani jego przełożeni nie będą zadowoleni z rezultatów takiej działalności . Uważam, że obie sfery mojej pracy za­wodowej uzupełniają się znakomicie i mogę wyko­rzystywać w pracy dziennikarskiej to, czego nauczy­łem się w SGH, a w Uczelni swoje doświadczenia i kontakty dziennikarskie. Proszę w takim razie powiedzieć, która praca jest bardziej opłacalna finansowo?

Domyślam się, co kryje się za tym pytaniem. Wielu osobom spoza branży telewizyjnej, spoza środowiska dziennikarskiego wydaje się, że ludzie pojawiający się na szklanym ekranie zarabiają fortuny. To na­prawdę mit! Zajmuję się jako dziennikarz sprawami motoryzacyjnymi, powiem więc tak: niejeden tak­sówkarz zarabia więcej ode mnie! Mało kto wie nato­miast, że przygotowanie jednego odcinka dwudzies­tominutowego programu telewizyjnego, to co naj­mniej dwa dni intensywnej pracy, często od rana do późnych godzin nocnych.

Praca w telewi;ji wydaje się jednak bardziej atrak­cyjna. Czy zdarza się Panu wykorzystywać swój ekranowy wizerunek w i,yciu codziennym?

Po pierwsze, nie uważam się za gwiazdę telewizji! Każdy powinien zajmować się tym, na czym się zna. Naprawdę dobry dziennikarz musi zapracować na swoje nazwisko, prestiż i szacunek przede wszystkim rzetelnością i profesjonalizmem, a także pomysło­

wością i indywidualnością. Musi mieć osobowość! Uważam się raczej za telewizyjnego "rzemieślnika", który stara się prezentować widzom tak ważną kwes­tię, jak bezpieczeństwo ruchu drogowego. Przecież co roku na polskich drogach ginie około l O tysięcy osób, a 60 tysięcy zostaje rannych! Telewizja jest jed­nak niezwykle potężnym medium i na dobrą sprawę wystarczy kilka razy pokazać się na ekranie, by być rozpoznawanym na ulicy. Ja pokazuję się w małym okienku WOT -u już od czterech lat, a więc zdarza się, że ktoś gdzieś tam mnie rozpoznaje. Niektórzy wi­dzowie doradzają mi, co powinienem powiedzieć, ja­kie problemy poruszyć w programie. To bardzo miłe przejawy zainteresowania moją pracą. Nie oznacza to jednak, że załatwiam sobie w ten sposób jakieś pry­watne interesy. Powróćmy do spraw związanych z SGH. Jakie są obowiązki Rzecznika Prasowego SGH? Jak wyglą­da Pana praca w Biurze Promocji i Informacji?

Być może niektórzy myślą sobie: a cóż takiego właś­ciwie robi Rzecznik Prasowy SGH? Siedzi sobie za biurkiem, przegląda prasę, studiuje katalogi, by wy­brać jakieś nowe gadżety reklamowe i zamówić je dla Uczelni, co pewien czas pogada sobie z dziennikarza­mi, udzieli im informacji i raz w miesiącu uczestni­czy w obradach Senatu ... Wydawać by się więc mog­ło, że stanowisko Rzecznika jest "ciepłą posadką".

Rzeczywistość nie przedstawia się jednak wcale tak różowo. Wymienione wyżej czynności to zaledwie skromna część moich codziennych obowiązków. Za­czynam zwykle swoje "urzędowanie" od przejrzenia i rozdzielenia korespondencji, a następnie najważ­niejszych tytułów prasy codziennej i tygodników. Muszę sprawdzić, czy pisano o naszej Uczelni, a jeśli tak, to czy dobrze, czy źle. W razie potrzeby trzeba natychmiast redagować sprostowanie, wyjaśnienie, czy wręcz dementi. Bieżąca prasa to jednak jeszcze nie wszystko. Biuro Promocji i Informacji otrzymuje co miesiąc kilkaset wycinków prasowych. Są one wy­dobywane ze wszystkich tytułów ukazujących się w Polsce, a kryterium ich wyboru jest nazwa Uczelni .

Jeśli więc w jakimkolwiek artykule lub choćby krót­kiej notce pojawi się nazwa "SGH", tekst jest wyci­nany i dostarczany na moje biurko. Muszę ten stos wycinków odpowiednio posegregować i przeanalizo­wać. Biuro prowadzi szczegółową analizę takich tek­stów, by wiedzieć, jakie gazety i czasopisma o nas pi­szą, jak często, czy nas lubią, czy interesują się spra­wami Szkoły. To jest podstawowa wiedza niezbędna do kreowania polityki informacyjnej i promocj i SGH. Wśród wycinków prasowych zdarzają się też takie teksty, które od razu trafiają do kosza. Pamiętam, że otrzymałem kiedyś informację z jakiejś gazety zaty­tułowaną: "Nadmierna prędkość przyczyną wypad­ku" Zastanawiałem się, dlaczego ten wycinek mi przysłano i co on ma wspólnego z SGH. Okazało się,

że autor notatki wspomniał pewien wypadek, który "miał miejsce w pobliżu SGH", no i właśnie dlatego także tę informację odnaleziono jako dotyczącą Uczelni. Wydajemy też publikacje o SGH, wyprodukowaliś­my film o Szkole w wersji polsko- i angielskojęzycz­nej, zorganizowaliśmy kilka konferencji prasowych. Mam nadzieję, że już wkrótce ruszy tak długo zapo­wiadana przeze mnie Telegazeta, czyli codzienny ser­wis informacyjny na ekranie telebeem'u w Auli Spa­dochronowej . Ufam, że dzięki temu mój kontakt z ca­łą społecznością SGH stanie się o wiele lepszy i że na bieżąco, a nie po fakcie będę mógł przekazywać wszystkim pracownikom i studentom najważniej sze

wiadomości z życia Szkoły. Artykuły promocyjno-re­klamowe czyli tzw. gadżety stały się bardziej atrak­cyjne i bardziej dostępne dla wszystkich tych, którzy mają okazję promować Szkołę w czasie służbowych wyjazdów, konferencji, seminariów. Także dla stu­dentów.

Co Panu przeszkadza w pracy, co ją utrudnia? Przede wszystkim szeroko rozumiana biurokracja. Staram się wszystko, co tylko mogę, załatwiać od rę­ki, przez telefon lub osobiście, unikam jak ognia pi­sania pism administracyjnych, lecz czasem nie da się bez tego obejść. Dużo kłopotów przysporzyła nam wszystkim ustawa o zamówieniach publicznych. Ile czasu i wysiłku pochłania pisanie zapytań oferto­wych, zbieranie ofert, wybieranie ich i zatwierdzanie, wiedzą Ci, którzy zajmują się tym na co dzień . Bole­ję też nad wyposażeniem komputerowym naszego Biura. Sprzęt, jakim dysponuję, to jeden przestarzały komputer, który służy wyłącznie jako maSzyna do pi­sania, nie pozwala natomiast na sprawne korzystanie z Internetu, wprowadzanie informacji na strony "WWW" Uczelni. To właśnie na skutek tych niedos­tatków nie mogę zająć się należycie wizerunkiem Szkoły w Internecie, czy też realizować części swojej pracy poprzez pocztę elektroniczną. Ciągle poszuku­ję więc sponsorów, którzy mogliby wzbogacić wypo­sażenie naszego Biura.

Na czym Pana zdaniem polegać powinna promoc­ja naszej Szkoły?

Promocja wyższej uczelni nie jest tym samym, co promocja koncernu, czy filmu kinowego. Nie można więc reprezentując SGH uprawiać prostą reklamę ty­pu: "u nas są najlepsze studia, największe aule, naj­lepsi wykładowcy itd. " Przyznam, że patrzę z niepo­kojem i zażenowaniem na niektóre ogłoszenia pry­watnych wyższych uczelni. Znaleźć w nich można hasła typu "dostaniesz bezpłatny informator", "czes­ne rozłożymy Ci na raty" itp. Z pewnością kryteria fi­nansowe są ważne dla studenta, ale nie wolno zapo­minać, że najważniejsza jest przecież oferta progra­mowa, organizacja studiów - innymi słowy: wiedza, którą zdobędzie słuchacz, jej przydatność i zakres. Stosowanie więc tanich chwytów marketingowych stawia trochę pod znakiem zapytania dobre intencje takiej uczelni i sprawia wrażenie, że chodzi tu tylko o zdobycie jak największej liczby studentów, a więc i pieniędzy.

ciąg dalszy na następnej stronie

Page 9: Numer 23 (marzec 1998)

Rzecznikiem być ... c.d. Jak zatem realizuje Pan promocję SGH?

Najlepszą promocją SGH jest jakość i nowoczesność kształcenia w naszej Szkole, opinia, jaką mają o niej studenci, absolwenci, a także pracownicy. To oni bę­dą nam "przysyłać" nowych kandydatów, oni kreują dobrą lub złą opinię o Szkole. Moim zadaniem jest tylko "podsuwanie" wszystkim zainteresowanym, wiedzy o Uczelni, dyskretne eksponowanie jej walo­rów, pozytywnego wizerunku SGH tzw. opinii pu­blicznej. Dobrym argumentem na rzecz rangi Uczel­ni jest też prezentacja karier najwybitniejszych jej ab­solwentów. Jak to robię? Bardzo ważne są kontakty z mass-mediami. Im więcej dziennikarze będą pisać o Szkole, tym więcej młodych ludzi i ich rodziców, znajomych będzie się nią interesować. Prezentowanie Uczelni w środkach masowego przekazu nie jest wcale zadaniem łatwym, bo dzisiejszy czytelnik, tele­widz, radiosłuchacz woli z reguły informacje o poli­tyce i politykach, o aferach, morderstwach i tragicz­nych wypadkach. A media, chcąc pozyskiwać publi-

kę dobierają takie właśnie tematy: proste, łatwe i sen­sacyjne. Nie kieruję się jednak zasadą: trzeba napę­dzić do SGH jak najwięcej kandydatów, a więc robić propagandę za wszelką cenę. Uważam, że nasza Uczelnia nie powinna nastawiać się na ilość, ale na jakość. Mam oczywiście na myśli jakość kształcenia.

Która uczelnia jest bardziej wartościowa? Ta, która realizuje "masówkę", zwiększa z każdym rokiem liczbę przyjmowanych studentów, czy uczelnia elitar­na, kształcąca na najwyższym poziomie? Jeśli praco­dawca mając do wyboru absolwenta naszej Szkoły i innej uczelni wybiera właśnie tego, kto legitymuje się dyplomem SGH, to jest najlepszym potwierdzeniem wartości tego dyplomu. To jednak oznacza, że SGH może utracić pozycję największej uczelni ekono­micznej w Polsce i jednej z największych w Europie Środkowo-Wschodniej! SGH już dziś nie jest naj­większą uczelnią ekonomiczną w Polsce! Wyprzedzi­ły nas niektóre akademie ekonomiczne, przyjmując więcej słuchaczy na I rok studiów. Nie widzę w tym

PO MAGLANKIETACH Stało się. Zebrane od Was podczas Maglowiska (12.XI/.97) "Mag/ankiety" zostały pracowicie przez naszą wspaniałą Atenę zliczone i zsumowane. Oddano nam 317 ankiet- wynika z tego, że przepytano wystarczają­cy procent populacji studentów SGH, by uznać wyniki ankiety za dobre źródło informacji.

Cóż się okazało? Otóż aż 313 (98,7%) studen- pondentów (29%), książka: 78 moli książkowych

tów i studentek wie, czymjest MAGIEL. Zaled~ie 4 (25%, co czwarty ankietowany), teatr: 66 teatrofi-osoby okazały się zdezorientowane - cóż, może ma- łów/filek (21 %), sport: 54 jednostki osoboludzkie glu ją swoje rzeczy same. Wniosek jest prosty: znają (17%). Kilka osób miało całkiem inne pomysły: hu-nas właściwie wszyscy. W ciągu dwóch lat z pisemka mor: 6 gości, fotografia: 3 pstryki, AIESEC (bądż wydawanego techniką kombinowaną (przeważnie AISEC- tak też było): 2 osobników i sex: też parka. zwykłe ksero) staliśmy się więc powszechną gazetą Sugerowano także: organizacje studenckie Qakbyśmy studencką, czytaną zresztą nie tylko o takowych w ogóle nie pisa-

przez studentów (i nie tylko w SGH, o MA. G. IEL li ... !), droga do kariery, plotki o czym świadczą zgłoszenia na konkurs fo- panienkach z SGH U a się na to

tograficzny). Nakład za wystarczający HAGI ELpiszę - M.Z.; to kup sobie uznało 97 osób (30%), zaś 215 (67%) doma- • Extasy - J.P.), stypendia

gało się jego zwiększenia (pozostałe 3% nie U2A "_. ~. ~ L (hańba!), koncik (?) matry-udzieliło sensownej odpowiedzi). ~~ )" monialny, powieść [anta-

Urodziny, dzień zebrania ankiet, były ~-.~~~... styczna (będzie, j ak ją jednocześnie przełomowym momentem w D re IL wypocimy; w każdym ra-dziejach naszego cennego MAGLA - kolor l!; zie już zaczęliśmy się po-po raz pierwszy! Była to odpowiedź na ros- EL cić), numeracja stron (o co nące wymagania estetyczne studentów. Jlir chodzi? Jeden numerek na Zresztą kilkanaście osób biorących u- stronę?). dział w ankiecie zasugerowało nam de- Myśmy to wszy-likatnie (bądź i nie) tą innowację. Jak o- stko wczytali, wnioski wy-ceniano szatę graficzną? Za wymagają- snu jem, no i zmienim. Pyta-cą poprawy uznało ją 58 osób (18%), za liśmy też o czytany procent gaze-satysfakcjonującą 146 (46%), za dobrą 97 ty. No i doigraliśmy się- 4 osoby (30%) i za bardzo dobrą 13 (4%). Cieka- czytają 0% gazety. Jednego tu nie wostką jest, że niegdyś, gdy MAGIEL Skoro twierdzą, że zu-był skromny, cienki (ale ostry), czarno- pełnie niczego u nas biały i (prawie) bez zdjęć, podobał się nie- nie czytają, to skąd mai wszystkim. Być może nieustannie rosną- wiedzą, że nie czytają cajakość spowodowała tak radykalny wzrost MAGLA (wszak i wymagań czytelników? My się cieszymy, nazwy gazety, której mamy do czego równać. nie czytają, też chyba

Pytanie kolejne, tzn.: "Jaka tematy- nie przeczytali). Mniej niż ka w MAGLU interesuje Cię najbar- I 0% czyta 9-ciu łobuzów, dziej?", mogłoby stanowić temat na w 10 do 24% robią to 33 osobny artykuł. Tak na sucho: wygrały osoby, od 25 do 49% to wiadomości o Uczelni - 217 osób (68%), norma dla 35 studentów drugą co do popularności rubryką okazał się film- SGH, 50-75% gazety zna 149 jednostek czytających 161 osób (czyli połowa pytanych to kinomaniacy!). i wreszcie 75-100% treści MAGLAjest wczytywa-Brązowy medal (reminiscencje z Nagano?) otrzyma- nych do mózgów przez jakieś 91 person'ów. Rekor-ły reportaże i komentarze: 132 osoby (42%), a najbar- dzista czyta 250% normy (a może kolega by tak przy-dziej pechowe IV miejsce zajęły "egzekfo" turystyka słał nam te dodatkowe 150%; jesteśmy ciekawi, co i wywiady- 119 (37,5%). Następnie Internet i kom- też piszemy, kiedy nic nie napisaliśmy ... ). W każdym putery (116 person, co oznacza 37%). Muzyka: 97 razie Panu Przodownikowi Pracy gratulujemy! humanoidów (30%), polityka i gospodarka: 92 res- Rzuciliśmy też hasło: MAGIEL dwutygodni-

jednak naprawdę nic złego. Uważam, że liczba około 1.200 kandydatów otrzymujących co roku indeksy odpowiada w pełni wymogom prestiżu i rangi Szko­ły, a także jej możliwościom lokalowym, struktural­nym, kadrowym. To nie wyścig, wcale nie musimy starać się dogonić inne szkoły. Chcę natomiast zwró­cić uwagę na wyniki ankiety, jaką przeprowadziłem wśród niemal wszystkich studentów I roku Studium Podstawowego. Na pytanie, czym się kierowali wy­bierając studia w SGH, 95 % respondentów na pierw­szym miejscu wymieniało renomę Szkoły, na drugim zaś (91%) możliwość zdobycia interesującej i dobrze płatnej pracy po ukończeniu studiów. Czy może być lepsza rekomendacja dla Uczelni? Czyżby więc nieaktualne stawało się wylansowane przez Pana hasło: "Co trzeci polski ekonomista absolwentem SGH"?

Być może tak się stanie, ale wtedy chciałbym zastą­pić je innym: "Żaden absolwent SGH nie jest bezro­botnym!" Dziękujemy za rozmowę.

Maciej Kuźmicz & Jacek Połkowski

kiem. Aż 262 (82%) pytanych było za!!! Pojawiła się nawet prośba o dziennik. Cieszy nas to niepomiernie, ale miejcie litość ...

Byliśmy ciekawi, co jest atrakcyjniejsze: MAGIEL czy dwutygodnik "Gazeta SGH". Otóż wygraliśmy przez "nokaut" - 285 osób (90%!) wy­brało nas, 18 (6%) "Gazetę SGH", przy 14 osobach wstrzymujących się.

Za lepsze źródło informacji o Uczelni ankieto­wani uznali MAGLA. Na naszą gazetę wskazało 233 (73,5%) respondentów (ach, kocham to słowo !), "Ga­zeta SGH" zajęła zaszczytne drugie miejsce z 63 wskazaniami ludzkimi (20%). Inni, tak jak i w przy­padku poprzednich pytań, nie dali logicznej odpowie­dzi.

Pora na najciekawsze, czyli: uwagi, opinie, ra­dy, porady, sugestie, interpelacje, dezyderaty, no i mądrości studenckie. Otóż i one: "MAGIEL jest fan­tastyczny, czytam go regularnie!" Qak to regularnie? przecież w ogóle nam to nie wychodzi .. . ), "pytania są tendencyjne" (dziękujemy, sami układaliśmy),

"chciałabym, żebyście założyli kącik złamanych serc, w którym znalazłabym sobie chłopca" (od Ateny: mogę sie tym zająć, ha ha, od Mzachy: a kto nie?, ha ha), "żeby można go było prenumerować" (i żeby był

w każdym kiosku i miał 500 stron), "informacje o da­cie numeru, bo już jeden przeszedł mi obok nosa, chyba listopadowy" (nam też przeszedł), ,jest spoko, tylko uważajcie na specjalistów od komputerów" (od Ateny: wiemy, podgryzają kable i na czarno podłą­czają się do naszego kabla sieciowego), "więcej o studentkach" (chyba więcej zdjęć studentek), ,jesz­cze bardziej niezależna" (od Ateny: kiedy nauczymy się być niezależnymi od komputerów, drukarni, spon­sorów, znikną wszystkie problemy, a gazeta wraz z nimi), "reklama" (słoń), "beznadziejna gazetka - nie służąca studentom, tylko innym instytucjom - stron­nicza - gazeta SS" (Schulz Staffeln?), "więcej tek­stów o wspólnotach wśród studentów" (od Ateny: wiecie coś o jakichś studenckich komunach?), "faj ­niejsze panienki na rozkładówkach" (OK, czekamy na zgłoszenia), "MAGIEL zadowala mnie w 99%" (wpadnij do nas, podciągniemy do setki), "moglibyś­cie promować jakieś nietypowe zajęcia typu origami czy język migowy" (myślimy o promocji kierunku Ekonomia i dialekcie Sheka-Peng, ale origami ... ?), "powinien być tańszy" (od Ateny: niestety, nie stać nas na dopłacanie Wam za przeczytanie naszej bez­płatnej gazety). l na koniec "Nie mam uwag, bo mi się cholernie spieszy". Nam też.

Atena, Maciek, Mzacha ([email protected])

Page 10: Numer 23 (marzec 1998)

Z pamiętnika Dziekana Ten "pamiętnik" to wspomnienia z czasów, gdy kształtowała się obecna postać naszej Uczelni. W dużej częś­ci stanowią je notatki robione "na gorąco". Wobec tego wymagają czasami pewnego komentarza, który napi­sany jest kursywą. W tekście znalazły się także cytaty z protokołów posiedzeń Senatu SGH pisane pogrubioną kursywą.

1990/91 październik 1990 Idą wybory władz uczelnianych. Słyszę pogłoski, że mogę otrzymać propozycję kandydowania na stano­wisko Prodziekana na FiS-ie. W SGPiS mieliśmy sześć wydziałów: Ekonomiczno-Społeczny (na. Wiś­niowej), Ekonomiki Produkcji, Finansów i Statystyki, Handlu Wewnętrznego, Handlu Zagranicznego, oraz zamiejscowy J.JYdzia/ Spółdzielczo-Ekonomiczny w Rzeszowie. Zwyczajowo używało się zamiast pełnej naZłll}' skrótów typu HaZet, FiS, HaWu.

·29 października Wybory elektorów.

listopad 1990 Profesor Aleksander Miiller spotyka mnie na parterze gmachu F. Wiem; że jest kandydatem na Rektora SGPiS i myślę, że zaproponuje mi stanowisko pro­dziekańskie, a on proponuje mi prorektorowanie. Do tej pory nie wiem, skąd wziął się ten pomysł. Profeso­ra Muliera znalem słabo i wcześniej tylko raz rozma­wialiśmy " w cztery oczy". ?okazywałem mu działa­nie jakiegoś programu dydaktycznego w pracowni komputerowej (na terminalach ODRY w sali 13).

8 listopada Mam spotkanie ze studentami-elektorami. Trwało po­nad dwie godziny. Studentom szefował Andrzej Świt­kiewicz, Przewodniczący Samorządu Studentów. W ekipie kandydatów na Prorektorów profesora Miille­ra (Wojciech Roszkowski, Ryszard Gajęcki i ja) jes­tem najmłodszym kandydatem.

12 listopada Wybory Prorektorów. Zostaję Prorektorem do Spraw Dydaktyki i Wychowania.

21 listopada Jako Prorektor-elekt spotykam się ze Stowarzysze­niem Wychowanków SGHISGPiS i wysłuchuję ich życzeń wobec nowej ekipy.

30 listopada Oficjalnie przejmujemy władzę. Pierwsze sprawy to likwidacja Działu Ogólnego Studentów, sfinalizowa­na l lutego (Dział Ogólny Studentów był taką komór­ką organizacyjną administracji uczelnianej, która zajmowała się stypendiami, zapomogami, akademi­kami i podobnymi sprawami socjalnymi studentów.

. Studenci uważali, że lepiej od Pań z administracji wiedzą, komu należy się stypendium i postulowali przekazanie spraw socjalnych Samorządowi), kłopo­

ty z anulowaniem wcześniejszych skreśleń studentów obcokrajowców i wyjście ze spółki INFOTERMI­NAL (poprzednie Władze Uczelni planowały likwida­cję Centrum Informatycznego i przekazanie spraw "komputerowych " spółce INFOTERMINAL powola­nej przez SGPiS, Uniwersytet Warszawski i Centrum Informacji Naukowo-Technicznej. Uniwersytet dal duże kompute1y - ich ślady widać jeszcze w sali 107 F. a SGPiS dal I i li piętro w gmachu F). Likwidacja Działu Ogólnego wiązała się z przekazaniem spraw socjalnych w ręce Samorządu, co było elementem programu wyborczego prof. Miillera. Z obcokrajow­cami poszło o to, że Samorząd zadecydował prze­nieść obcokrajowców na Jelonki, obcokrajowcy tego nie zrobili, za co mój poprzednik, prof. Roman Kul­czycki dał im skreślenia. Po interwencji MEN (cytat z pisma MEN: "proszę wskazać punkt Regulaminu, który ci studenci złamali") trzeba było anulować skreślenia i złagodzić stosunki.

Już na pierwszym posiedzeniu Senatu postawiony jest wniosek o zmiany w regulaminie studiów. (Od października 1990 roku zaczęła obowiązywać nowa Ustawa o Szkolnictwie J.JYższym i studencichcieli do­stosowania Regulaminu do zmian w Ustawie. Wcześ­niej Minister dawał uczelniom "ramowy" Regulamin Studiów). Sprawa przechodzi na kolejne posiedzenie.

9 stycznia Zapada kluczowa decyzja: następna rekrutacja będzie "do szkoły", a nie "na wydziały". Wstępna dyskusja na posiedzeniu Senatu 9 stycznia, a Uchwała 20 lute­go - po zaopiniowaniu projektu przez Rady Wydzia­łów i Komisję Dydaktyczną. W uchwale jest mowa o "Kierowniku Kursu Podstawowego" i "Komisji Re­krutacyjnej Kursu Podstawowego". Wcześniej rekru­tacja do SGPiS odbywała się w taki sposób, że każdy z wydziałów mial swoją Komisję Rekrutacyjną i swój limit przyjęć. Powodowało to, że kryteria przyjęcia na studia były zróżnicowane i zależały od popularno­ści wydziału.

20 lutego Senat podjął Uchwałę o reformie. Ale rekrutacja obejmuje jeszcze trzy egzaminy i ustny egzamin po­prawkowy. Na podstawie starych zasad egzaminy by­ły pisemne, anonimowe. Otrzymanie dwu lub trzech ocen niedostatecznych eliminowało z dalszego postę­powania rekrutacyjnego, ale jedną ocenę niedosta­teczną można było poprawiać na egzaminie popraw­kowym ustnym. Największe zastrzeżenia budziły

właśnie te egzaminy poprawkowe: jak egzamin ustny mógł być nazwany elementem konkursowego, anoni­mowego postępowania rekrutacyjnego?

W styczniu zaczynam pracować nad regulaminem studiów. Termin zatwierdzenia go przez Senat jest wyjątkowy. Zgodnie z nową (wtedy) Ustawą należało uchwalić Regulamin studiów do końca września. Kłopot polegał na przykład na tym, że nie wiadomo było jeszcze jak miała nazywać jednostka organiza­cyjna, w której będą studenci, jaki będzie program studiów, organizacja toku studiowania, itd. Pierwsze wersje regulaminu przedstawiłem Komisji ds. Dy­daktyki już w marcu. Zasadnicze nowości - poza sa­mym pomysłem, że studenci są na uczelni, a nie na wydziałach - to prawo wyboru wykładowcy i skala ocen do 5,5. Wcześniej wybór wykładowcy był poję­ciem całkowicie nieznanym, natomiast oceny bardzo dobry i celujący liczbowo miały tę samą wartość równą pięć.

W lutym Senat uchwalił "stanowisko" w sprawie to­ku studiów i struktury organizacyjnej. Rozpoczynam komputeryzację dydaktyki. W po­przednich latach nie było praktycznie zajęć dydak­tycznych przy PC-tach. Zdarzało się jedynie trochę zajęć prowadzonych przy terminalach ODRY. W lis­topadzie 1990 roku poprzednie Władze Uczelni pod­jęły decyzję o zakupieniu 60 PC-tów (składaków z procesorem 286 i drukarką Epson do każdego).

Wcześniej były tylko trzy pracownie mikrokompute­rów. Jedna z nich przeznaczona była dla pracowni­ków Wydziału Handlu Zagranicznego na ósmym piętrze w F, druga zlokalizowana w Instytucie Przet­warzania Danych i Rachunkowości na Wydziale Fi­nansów i Statystyki, a trzecia w Instytucie Statystyki i Demografii - niedostępna dla studentów. Pracownię HZ-towską udało mi się po negocjacjach z (ówczes­nym) Dziekanem Wydziału, prof. dr hab. P. Boży­kiem, przenieść do sali 109 w gmachu głównym i

udostępnić wszystkim studentom. Pierwszy zakup 60 składaków miał zasilić administrację, ale z Panią Syl­wią Tmką z Centrum Informatycznego zdecydowa­liśmy, żeby 30 sztuk dać jako wyposażenie laborato­riów studenckich.

Walczymy ze spółką INFOTERMINAL zajmującą pierwsze i część drugiego piętra w F. W sali 107 F stoją dwa duże komputery tej spółki . Aby cokolwiek na nich policzyć, trzeba spółce zapłacić za czas pracy komputera.

31 marca Likwidacja Studium Wojskowego (prawie pół lii piętra w gmachu G to były ich sale dydaktyczne i biu­rowe!). Wcześniej studenci przechodzili w trakcie drugiego roku studiów szkolenie zajmujące jeden dzień w tygodniu.

5 kwietnia Sejm przywrócił Uczelni nazwę SGH.

10 kwietnia Jestjuż mowa o Studium Podstawowym, jego progra­mie i czasie trwania. W sprawie "informatyki" prof. Fłakiewicz poinformował Senat, że jest "sala i sprzęt" (jaki sukces: JEDNA SALA!). Trwają dys­kusje o likwidacji Wydziału Spółdzielczo-Ekono­

micznego w Rzeszowie. Reforma zakłada przecież likwidację wydziałów. A ten Wydział miał bardzo nieliczną kadrę akademicką. W dużej części byli to nauczyciele z innych uczelni lub dojeżdżający z War­szawy (nawet samolotami). Koszty dydaktyki po­tworne! W takiej sytuacji trudno było sobie wyobrazić - za­kładany dla studentów SGH - "wybór" wykładow­ców w Rzeszowie.

24 kwietnia Obrady Senatu zostały przerwane przez Policję prze­szukującą uczelnię po telefonie o podłożeniu bomby, druga dyskusja o Rzeszowie i Rektorskiej wizycie na Wydziale. Pojechaliśmy · tam (Rektor, mecenas Orzeszko i ja) przeprowadzić rozmowy z Rektorem Politechniki, Wojewodą i Prorektorem Akademii Rolniczej z Krakowa, który był (i jest) gospodarzem budynków, w których wynajmowaliśmy pomieszcze­nia dla naszego Wydziału. Po pierwszym dniu byliś­my gotowi oddać Wydział Politechnice. Po drugim -już nie. Zasadniczy problem polegal na tym, że pra­cownicy - łącznie z Dziekanem - chcieli być przenie­sieni na Politechnikę, bo to gwarantowało im zatrud­nienie. Merytorycznie lepsza była Akademia Rolni­cza, bo miała J.JYdział Ekonomiczny. Cześć naszych pracowników już tam pracowala (dodatkowe miejsce zatrudnienia). Niestety nie wszyscy i poza Dzieka­nem, który przez w/adze Akademii Rolniczej nie był mile widziany. Z drugiej strony, studenci chcieli koń­czyć studia z dyplomem naszej Uczelni. l tu powsta­wał problem. Koalicja pracowników i studentów mia­ła sprzeczne interesy. Studenci określali to tak: chce­my przejść na Politechnikę, ale kończyć studia z dy­plomem SGH. Dyskusje na ten temat trwały aż do ma­ja, a praktycznie sprawa wlokła się jeszcze w 1996 roku. W "sprawach wniesionych" na Senat Samorząd in­formuje o niezadowoleniu z postawy Prorektora ds. Studenckich, rozczarowaniu postawą Władz Uczel­ni, trybem podejmowania decyrji (. .. ) dążącym do rozbicia jedności studenckiej. Jedną z przyczyn jest wlokąca się, nie rozwiązana sprawa Klubu "Park". Poprzednio "Park" był w gestii ZSP. Po zmianach Władz gestię przejął NZS, co z kolei budziło protes­ty Samorządu. Klub wymagał remontu i inwestycji, a dochody czerpał gestor i ajent prowadzący bufet (wy­szynk alkoholu). Praktycznie trwała wojna o wpływy w Klubie. Pewnego dnia wybuchł granat bojowy, chyba tylko jako "ostrzeżenie", bo już po zakończe­niu dyskoteki.

ciąg· dalszy na następnej stronie

Page 11: Numer 23 (marzec 1998)

Z pamiętnika Dziekana c.d. 1991/92 październik

Innego dnia odbyła się strzelanina z broni maszyno­wej i bijatyka (kije baseballowe) zakończona inter­wencją Policji i pogotowia. Tymczasem na moim biurku leżał zestaw kopert z ofertami od potencjal­nych ajentów. Oferty miały być oceniane przez Sa­morząd i Dyrekcję, a to nie dawało nadziei na szyb­kie rozwiązanie. W tym czasie ktoś odkręcił (poluzo­wał) śruby koła w moim samochodzie. Koło "ode­szło" od samochodu przy szybkości 80 km/h, ale ja­koś udało mi się zahamować bez dachowania.

mentowano plotki o 3-miesięcznych urlopach bez­płatnych (mających wynikać z braku funduszy), a le zaapelowano o wstrzymanie zakupów herbaty, wody mineralnej, itp. Zapada uchwała o sfinansowaniu powolania Fundacji Samorządu Studentów SGH z przychodów, jakie uczelnia ma z barku w Klubie "Park".

Rusza Studium ?odstawowe. Studenci, którzy wtedy zaczynali, a kończyli studia we wrześniu 1996 roku, mają w indeksie dwa moje podpisy: na początkujako Dziekana SP i na końcu jako Dziekana SD. Wybory wykładów na SP odbywają się po "wykła­dach pokazowych". Co pół godziny zmienia się wy­kładowca. Profesorowie skarżą się na taki system

21 czerwca (hasło dnia: "wygra ten, który sprowadzi girlsy, żeby fikały nogami"- tak to skwitował prof. Z. Landau).

Dyskusja nad regulaminem SP, poprawki wniósł Sa-Na inauguracji jest Premier J. K. Bielecki. Wystąpie-

morząd i zapadła uchwała. Ś 8 maja nie A. witkiewicza o ignorancji rządu wzburza oso-

Prof. Kaliński proponuje bym objął tymczasowo i do- 5 lipca by towarzyszące ("Jakie konsekwencje będą wyciąg-datkowa stanowisko "Dyrektora Studium Podstawo- Ruszyła rekrutacja na "studia" w Kanadzie, zorgani- niętc wobec tego studenta?").

zowane przez Rektora Mi.ilłera (jednym z absolwen- W międzyczasie pracuję nad regulaminem Studium wego". Prof. Landau mówi, iż istnieje obawa, że doc. dr hab. M. Rocki nie podoła tym obowiązkom w cią- tów tych studiów jest obecny Prorektor Adam Noga). Dyplomowego. Problem polega na tym, że muszę

Na studJ·a dzJ.enne do SGH zglosJ·ło s 1·ę 2350 kandy wyobrazić sobie w miarę szczegółowo cały tok stu-gu pozostających do dyspozycji 6 tygodni. Tyle jest · · datów Zatrzymano kandydata kto' ry posługiwal się diów w nowe i strukturze Uczelni i przekonać do tei czasu na zorganizowanie wszystkiego, co konieczne · ' J J

radiostacją. Przyjęto kandydatów ze średnią 3,67 wizj i studentów. Na Komisji ds. Dydaktyki projekt do przeprowadzenia rekrutacji i zorganizowania Biu-ra (czyli Dziekanatu). Chodzi głównie

0 przeprawa- (820 osób). Razem z obcokrajowcami i hufcem pracy jest dyskutowany lO grudnia. Jeszcze w październiku

na l roku StudJ.um ?odstawowego było 877 studen dyskutowany J·est nowy regulamin rekrutacii. Zasad-dzenie rekrutacji- pierwszej rekrutacji "do szkoły" w · J tów. nicze nowości to: punkty zamiast ocen (inaczej mó-

odróżnieniu od wcześniejszych prowadzonych "na wydziały". Uchwała nr 21 imiennie wskazuje na Biuro SP znajduje się w dwóch salach pomiędzy wiąc: sprawdzian zamiast egzaminu), wprowadzenie mnie jako odpowiedzialnego i organizującego Biuro Dziekanatami FiS i HW (teraz to środek Dziekanatu dodatkowego sprawdzianu z drugiego języka obcego,

SD) W rekrutacJ·I· aktywnJ·e pomagał szefZSP Grze rezygnacJ·a z egzaminów poprawkowych. Na pasie-Studium ?odstawowego (BSP). Miało to być" Biuro" · ' · gorz Augllstynl.ak dzeniu Senatu w dniu 16 października w sprawie za-

w odróżnieniu od Dziekanatów Wydziałów , które · sadniczej dla nowej rekrutacji (punkty, dwa

przecież jeszcze ist-niały w starej postaci języki) na 23 głosujących 7 osób glosowa-zajmując praktycznie lo przeciw, a dwie się wstrzymały. Całość

regulaminu została uchwałona w listopa­cały parter gmachu

dzie. Na pytanie jednego z senatorów w głównego. Kierow-niczką Biura SP zos- sprawie wprowadzenia drugiego języka, taje dotychczasowa który jego zdaniem "eliminuje" kandyda-

tów ze szkól nie prowadzących nauki dwu zastępczyni Kierow-niczki Dziekanatu języków: "Czy chcecie, by SGH była eli-

tarna?" Rektor Mi.ilłer odpowiedział: "Tak, HZ, Kinga Moczul-

chcemy". ska. Praktycznie, przy obojętności starych Długa dyskusja o trybie wyboru Dziekana Dziekanatów i braku SP. Duża część Senatorów upierała się, że

musi być Prodziekan ds. Studenckich i że wzorców, sami opra-cowaliśmy wszystkie tylko on podlega szczególnemu trybowi procedury i konieczne wyboru z akceptacją kandydatury przez dokumenty. elektorów studenckich. Upieraliśmy się, że

Długa dyskusja 0 tym, TEN Dziekan (tzn. Dziekan SD) jest inny czy poza SP robić na- niż opisywany w ustawie dziekan wydziału bór na studia zaoczne i to ON musi mieć akceptację studentów. _ i do tego wydziało- Problemem stało się także to, czy kandyda-we, a ponadto odpłat- ta zgłasza Rektor-elekt, czy - zgodnie z ne (5 milionów). przepisami ogólnymi - kandydata zgłosić

może każdy wyborca. 22 maja Inauguracja roku akademickiego 1991192. Od lewej: prof. W. Roszkowski- Prorektor ds. Refor- Kolejny Senat już po tygodniu, 23 paź­Zapada uchwała o lik- my, prof. M. Rocki- Prorektor ds . . Dydaktyki i Wychowania, prof. R. Gajęcki - Prorektor ds. dziernika. Ciąg dalszy dyskusji i zatwier­widacji Wydziału w Współpracy z Zagranicą. dzenie ordynacji wyboru Dziekana SP.

Rzeszowie. Jedno- -------------------------------------- Ważna interpretacja: pierwotnie statut prze-głośnie! Oznacza to, widywał funkcję Prorektorów ds. SP i SD, że głosował za nią także Dziekan z Rzeszowa. Zosta- 16 września którzy mieli wypełniać funkcje zwierzchników stu-ję mianowany Przewodniczącym Komisj i ds. Likwi- Dalszy ciąg dyskusji nad Statutem i programem Stu- dentów. Ze względu na brak odpowiedniej nazwy dla dacji Wydziału. dium Podstawowego. Sprawę prowadzi Prorektor W. zastępców (zastępca Prorektora, pełnomocnik??) i

Kolejna Uchwała dotyczy płatnych studiów zaocz- Roszkowski. tradycje w nazwach funkcji akademickich, zdecydo-nych na wydziałach: wynagrodzenie dodatkowe wy- 25 września wano się na nazwanie tej funkcji: Dziekan SP i odpo-

płacane jest pod warunkiem wykonania pensum, Uchwalenie Statutu (na dwa dni przed ostatecznym wiednio SD. chyba że Dziekan postanowi inaczej- taka treść po- terminem zapisanym w Ustawie). Długa dyskusja 0 Drugi punkt obrad to odwołanie dyrektora adrnini-mimo głosów w dyskusji o całkiem czystej koncepcji. regulaminie SP i paragrafie 9. Po wielu godzinach stracyjnego. Przez zaskoczenie i z powodu niepra-Solidarnie głosująca ława rektorska została przegło- dyskusji uchwała wprowadzająca regulamin. Ten widlowości w remoncie basenu (i szeregu innych sowana przez Dziekanów. kontrowersyjny paragraf 9 mówił, że Senat może ok- prac budowlano-remontowych). Za ścianą siedzieli ZSP protestuje przeciwko nieobowiązkowemu reślić przedmioty, z których będą przeprowadzane inspektorzy NIK i słuchali . Obowiązki dyrektora uczestnictwu w zajęciach WF (decyzja w tej sprawie anonimowe, standardowe egzaminy. Propozycję tę obejmuje Pani Kwestor, Halina Adamiak. zapadłaprży ustalaniu programu Studium Podstawo- forsowalem razem ze studentami, ale nie przeszła. Kolejny Senat znowu po tygodniu, 30 października. wego). Zdaniem Senatu zapis taki godzi/ w wolność akade- Dyskusja nad listą kierunków studiów. Z proponowa-Pojawia s ię sprawa braku funduszu stypendialnego micką nauczycieli. ' nych pierwotnie ponad dwudziestu (23) Komisja Pro-dla asystentów - stażystów (było ich kilkunastu). Jadę z prof. Mi.illerem i Bogdanem Jungiem do Kairu gramowa zeszła do siedmiu, ale MEN i Rada Główna

5 czerwca Dyskusja nad projektem nowego Statutu Uczelni, nad którym pracuje Prorektor Roszkowski. W sprawach różnych - informacja o stanie finansów Uczelni, zde-

podpisać umowę 0 współpracy z egipskim Instytutem Szkolnictwa Wyższego proponują i tak tylko cztery.

Planowania. Mieszkaliśmy w tym hotelu, w którym rok później terroryści przeprowadzili krwawą akcję p rzeciw turystom.

C.D.N.

MarekRocki

Page 12: Numer 23 (marzec 1998)

Lektury do wykładu

Instytucje a gospodarka rynkowa Wszystkie osoby zainteresowane instytucjonal­

nymi (w tym polityczno-prawnymi, kulturowymi, re­ligijnymi i etycznymi) uwarunkowaniami rozwoju kapitalizmu i gospodarki rynkowej zachęcam w tym miejscu do przeczytania trzech niezwykle ciekawych, mających wspólne wątki, choć jednocześnie nieco różnych pozycji książkowych. Na pierwszy plan wy­suwa się według mnie wśród nich praca Petera Bergera "Rewolucja kapitalistyczna". Autor to współczesny amerykański myśliciel, przedstawiciel jednego z nurtów neokonserwatyzmu, kierunku kła­dącego silny nacisk na wartość instytucji rynkowych oraz potrzebę dostrzegania wzajemnego związku i warunkowania się gospodarki, wolności politycz­nych, zdrowego prawa, wreszcie tradycyjnych war­tości religijnych i etycznych. Pozwolę sobie tej właś­nie pozycji poświęcić najwięcej uwagi w tym prze­glądzie.

Współcześnie dużo mniej niż dawniej debatuje się na temat racjonalności, słuszności i godziwości kapitalizmu. Pojawiają się jednak równocześnie dys­kusje czy i na ile wolność i demokracja są warunkiem sukcesu ekonomicznego poszczególnych krajów. Obok dominujących poglądów o silnym związku tych dwóch sfer, zdarzają się też głosy kwestionujące

przydatność rozwiązań demokratycznych. Zróżnico­wane są poglądy na temat celowości i sensowności

poruszania problematyki aksjologicznej i rozwijania studiów na temat etyki biznesu. Różnie też interpre­tuje się w tym kontekście doświadczenia krajów Da­

. lekiego Wschodu, perspektywy konkurencyjności Europy, Ameryki Pórnocnej i Dalekiego Wschodu, wreszcie implikacje doświadczeń tak amerykańskich, jak dalekowschodnich dla naszego kręgu kulturowe­go.

Wszystkie te problemy dyskutowane są w pracy Bergera starannie i z dużą znajomością rzeczy. Pozy­tywnie ocenić należy zwłaszcza połączenie czytel­ności poglądów autora z jego dużą wiedzą oraz rze­czowym, wyważonym i ostrożnym stanowiskiem.

Zdaniem Petera Bergera kapitalizm wyzwolił

największe w historii ludzkości moce produkcyjne. Gospodarka nastawiona na produkcję przeznaczoną na rynek zapewnia bowiem optymalne warunki dłu­gotrwałej i stale wzrastającej produktywności opartej na nowoczesnej technice. Rozwinięty kapitalizm stworzył najwyższy w dziejach postęp materialny. Równocześnie jednak za wczesny okres kapitalizmu przemysłowego (np. w Anglii) ludzie sporo zapłacili - niekiedy przejściowym spadkiem materialnego po­ziomu życia, perturbacjami społecznymi i kulturowy­mi.

Peter Berger stawia hipotezę, że w miarę postę­pów modernizacji i wzrostu gospodarczego nierów­ności w podziale dochodów i zasobów majątkowych najpierw gwałtownie rosną, następnie ostro maleją, potem zaś utrzymują się na względnie stałym pozio­mie.

Złożony jestjego stosunek do interwencjonizmu państwowego. Interwencjonizm może bowiem do pewnego stopnia ograniczać negatywne zjawiska społeczne, ale po przekroczeniu trudnego do precy­zyjnego określenia poziomu (progu) spowodować może konsekwencje negatywne dla wzrostu.

Berger podkreśla fakt, że we wszystkich społe­czeństwach rozwiniętych wykształcenie stało się naj­ważniejszym czynnikiem ruchu w górę drabiny spo­łecznej. Kapitalizm w połączeniu z demokracją poli­tyczną sprzyja otwartości systemu uwarstwienia spo­

łecznego. Jednocześnie

jednak nowa klasa dys­ponentów wiedzy jest w społeczeństwach Zacho­du główną przeciwniczką kapitalizmu, co jest po­niekąd paradoksem.

Kolejna konstatac­ja to teza, że kapitalizm jest koniecznym, ale nie­wystarczającym warun­kiem demokracji. Jeżeli

gospodarkę kapitalis­tyczną będzie się podda­wać coraz większej kon­troli państwa, to może dojść do sytuacji, w któ­rej rządy demokratyczne staną się niemożliwe; i odwrotnie: w warunkach otwierania się gospodarki

socjalistycznej na wartości rynkowe - może dojść do sytuacji, w której możliwe się staną rządy demokra­tyczne.

Równocześnie kiedy rozwój kapitalistyczny przynosi sukcesy w postaci wzrostu gospodarczego z którego korzysta cała ludność, może pojawić się pres­ja społeczna na rzecz demokracji. Pojawiają się bo­wiem nowe elity, dla których dotychczasowy system nie stwarzał wystarczających perspektyw.

Niezwykle ważne są refleksje autora na temat specyfiki kulturowej Zachodu. Zwraca się uwagę w pracy na fakt, że korzenie autonomii jednostki w kul­turze Zachodu sięgają czasów dużo wcześniejszych niż nowoczesny kapitalizm; ten przednowożytny "in­dywidualizm" kultury Zachodu zrodził szczególny "indywidualizm" związany z kapitalizmem. Kultura burżuazyjna na zachodzie (zwłaszcza w społeczeń­stwach protestanckich) stworzyła przy tym typ oso­bowości o silnym poczuciu jednostkowej autonomii postrzeganej jako wartość i rzeczywistość. Kapita­lizm wydaje się równocześnie (przynajmniej na Za­chodzie) być koniecznym, ale niewystarczającym warunkiem dalszego istnienia autonomii jednostki. Pewne elementy zachodniej kultury (aktywizm, ra­cjonalna innowacyjność, samodyscyplina) stanowią wszędzie warunki wstępne udanego rozwoju kapita­lizmu.

Niezwykle ważna, może nawet kluczowa dla całości pracy jest teza, że kapitalizm potrzebuje insty­tucji, które równoważą wyobcowujące aspekty auto­nomii jednostki zbiorową solidarnością. Tymi insty­tucjami są przede wszystkim rodzina i religia. Jest to pogląd podobny do wielu innych zwolenników tego nurtu, między innymi wybitnego amerykańskiego po-

litologa, filozofa i teologa katolickiego Michaela No­vaka, autora szeregu ciekawych prac, jak "Duch de­mokratycznego kapitalizmu" oraz "This Hemisphe­re oj Liberty".

W pracy swojej Berger porusza dylematy roz­wojowe krajów Trzeciego Świata. Twierdzi, że włą­czenie danego kraju Trzeciego Świata w międzynaro­dowy system kapitalistyczny z reguły sprzyja jego rozwojowi, a większe szanse podniesienia material­nego poziomu życia ludności daje rozwój kapitalis­tyczny niż socjalistyczny. Większe też szanse zmniej­szenia nierówności dochodów daje rozwój kapitalis­tyczny, aniżeli strategie prowadzonej przez rząd,

świadomej redystrybucji dochodów.

Szczególnie dużo uwagi poświęca autor feno­menowi Dalekiego Wschodu i jego konkurencyjnoś­ci w stosunku do reszty świata kapitalistycznego. Do­świadczenia Azji Wschodniej potwierdzają general­nie większą produktywność kapitalizmu przemysło­wego i jego zdolność do podnoszenia materialnego poziomu życia szerokich rzesz ludzi . Azja Wschod­nia potwierdza też pozytywny wpływ kapitalizmu przemysłowego na ukształtowanie się struktury kla­sowej charakteryzującej się względną otwartością i ruchliwością społeczną. Azja Wschodnia zaprzecza równocześnie twierdzeniu, że w warunkach uzależ­nienia od międzynarodowego systemu kapitalistycz­nego udany rozwój jest niemożliwy.

Przykład Azji Wschodniej zmusza do dyskusji nad poglądem, że wysoki stopień ingerencji państwa w gospodarkę jest nie do pogodzenia z udanym roz­wojem kapitalistycznym. Temat ten sam w sobie jest jednak bardzo złożony i nie rozstrzygniemy go chyba w tym miejscu. Azja Wschodnia dostarcza natomiast argumentów, że udany rozwój kapitalistyczny uru­chamia niekiedy presję w kierunku demokratyzacji.

Doświadczenie wschodnioazjatyckie potwier­dza też hipotezę, że pewne składniki zachodniej kul­tury, przede wszystkim aktywizm, racjonalna inno­wacyjność i samodyscyplina - są niezbędne dla uda­nego rozwoju kapitalistycznego.

Społeczeństwom Azji Wschodniej udawało się przez długi czas unowocześniać na warunkach kapi­talistycznych bez ulegania zachodnim wzorom indy­widualizacji. Współcześnie jednak idee autonomii jednostki podkopują wschodnioazjatycki "komuna­lizm" i prawdopodobnie będą to robiły nadal.

Równocześnie dążenia do demokracji i indywi­dualizacji w Azji Wschodniej umacnia przynależność tych społeczeństw do międzynarodowego systemu kapitalistycznego, którego ośrodkiem jest Zachód.

Peter Berger negatywnie ocenia socjalizm i jego rolę historyczną. Zwraca uwagę, że nie może być e­fektywnej gospodarki rynkowej bez prywatnej włas­ności środków produkcji. Równocześnie jednak pod­kreśla fakt, że socjalizm jest jednym z najpotężniej­

szych mitów współczesności - dowody empiryczne nie są w stanie zdyskredytować go w umysłach jego zwolenników.

Kapitalizm ma natomiast jego zdaniem - i jest to być może jego główna wada i słabość - wrodzoną niezdolność do legitymizowania samego siebie, brak mu też na ogół siły mitotwórczej, zależy w dużym stopniu od powiązania z nieekonomicznymi legitymi­zującymi go symbolami. To dlatego właśnie dojrzała gospodarka rynkowa potrzebuje szacunku dla "trady­cyjnych" instytucji takich, jak rodzina, naród, religia, etyczny system wartości.

ciąg dalszy na następnej stronie

Page 13: Numer 23 (marzec 1998)

Z działalności Programu Inicjatywa Akademicka Wschód

Bieżący rok akademicki to kolejny etap prac Programu Inicjatywa Akademicka Wschód ( lAW). Jak zapewne większości czytelników wiadomo, za­sadniczym jego elementem jest idea pomocy eduka­cyjnej dla mniejszości polskiej na Wschodzie (zwłaszcza na Litwie) oraz współpracy naukowej z ośrodkami akademickimi w krajach bałtyckich. Waż­

nym fragmentem działalności w ubiegłych latach by­ły regularne wyjazdy naszych wykładowców na Uni­wersytet Polski w Wilnie i prowadzona tam działal­ność dydaktyczna. Impas w pracach nad rejestracją tej uczelni spowodował, że działalność w tym zakre­sie została zawieszona (miejmy nadzieję, że nie cał­kowicie i nie na zawsze). Wszyscy natomiast słucha­cze kierunku ekonomicznego z Wilna kontynuują naukę w murach naszej uczelni w Warszawie. Grupa studentów z Wilna jest dziś chyba najliczniejszą gru­pą studentów obcokrajowców kształcących się w SGH. Jest to moim zdaniem niezwykle istotna kon­statacja w kontekście debaty nad umiędzynarodowie­niem działalności SGH i naszej oferty dydaktycznej oraz przygotowań do uzyskania statusu pełnoprawne­go członka CEMS.

Zależy nam na tym, aby studenci przybyli z Wilna uzyskali dobre przygotowanie fachowe i z cza­sem powrócili na Litwę podejmując pracę w atrakc"yj­nych przedsiębiorstwach i instytucjach o strategicz­nym znaczeniu - również dla stosunków między Pol­ską i Litwą. Stąd duże znaczenie organizacji dodatko­wych szkoleń, praktyk oraz starania o zapewnienie absolwentom wysokiej pozycji na rynku pracy.

Poza pracą ze studentami, Program nasz włą­czył się w realizację badań naukowych nad proble-

mami krajów bałtyckich: Litwy, Łotwy i Estonii. Wielu pracowników SGH oraz partnerów zewnętrz­nych z kraju i zagranicy uczestniczy w specjalnym grancie badawczym na ten temat. Jesienią 1997 roku przeprowadzone zostały w związku z tym dwa ważne seminaria naukowe - jedno w Wilnie - z udziałem Dziekana Kolegium Gospodarki Światowej, Prof. dr hab. Adama Budnikowskiego oraz Ambasadora RP w Wilnie, Prof. dr hab. Eufemii Teichmann, drugie w Warszawie w Kolegium Gospodarki Światowej SGH poświęcone właśnie sytuacji i przemianom politycz­no-ekonomicznym w krajach bałtyckich a także per­spektywom ich współpracy z Polską w kontekście procesów integracyjnych w Europie. Ważnym nurtem dyskusji i badań staje się przy tym również współpra­ca uczelni i wydziałów ekonomicznych oraz transfor­macja sektora edukacyjnego. Dodajmy, że w sesji naukowej realizowanej w SGH uczestniczyła aktyw­nie grupa studentów naszej uczelni.

Kolejne ważne przedsięwzięcie zrealizowane minionej jesieni to studium wiedzy w zakresie Public Relations przeprowadzone dla małej, wybranej grupy praktyków gospodarczych i studentów starszych roczników z Wilna. Jest charakterystyczne, że w za­jęciach uczestniczyli zarówno Polacy, jak i Litwini. Problematyka Public Relations jest na Litwie wciąż stosunkowo słabo znana i nic dziwnego, że szkolenie spotkało się z dużym zainteresowaniem. Należy

zwrócić uwagę na obecność pracowników polskoję­zycznego "Radia znad Wilii" -jednej z najlepszych prywatnych rozgłośni na Litwie oraz samorządu Re­jonu Wileńskiego .

Cały czas zastanawiamy się nad dalszą działał-

nością. Dużo zależy od perspektyw rozwiązania pro­blemów związanych z kształceniem na poziomie wyższym dla Polaków na Litwie. Jest tu ciągle jesz­cze wiele niewiadomych. W tej chwili większość Ro­daków kształci się w języku litewskim na miejscu lub przyjeżdża na studia do Polski. l jedno i drugie roz­wiązanie ma swoje mocne i słabe strony. Uczelnie li­tewskie nie zaspokajają jak na razie w wystarczają­cym stopniu popytu, z drugiej zaś strony możliwość studiowania przez pięć lat w Polsce zniechęca niektó­rych do powrotu ... Jest więc o czym dyskutować z partnerami i instytucjami na Litwie w kontekście mo­żliwych nowych form współpracy edukacyjnej oraz nowych inicjatyw w tej dziedzinie. Miejmy nadzieję, że uda się wreszcie znaleźć rozsądne wyjście. Jest kilka pomysłów, ale generalnie problem jest trudny. Rzecz rozbija się o pieniądze i kadry, ale nie tylko. Kluczowąjest z jednej strony kwestia woli politycz­nej, z drugiej zaś dojrzała wizja ewentualnego pol­skojęzycznego ośrodka edukacyjnego.

Niezależnie od tego dalej trzeba rozwijać kursy, szkolenia i działalność badawczą. Obecność nasza na tamtym rynku ma dla nas bowiem moim zdaniem znaczenie strategiczne. Nie jest przy tym wykluczo­ne, że Program nasz spróbuje silniej niż dotąd zaist­nieć róV.:nież w innych krajach (np. na Ukrainie) oraz wejść we współpracę wielostronną z udziałem part­nerów z Zachodu i krajów bałtyckich. Bardzo waż­nym zadaniem jest wreszcie wzrost zainteresowania wśród naszych studentów i pracowników regionem krajów bałtyckich oraz losami zamieszkałych tam Rodaków.

dr Tomasz Dołęgowski

Instytucje a gospodarka rynkowa c.d.

Bez nich i ich równoważącej "bezosobowy" mecha­nizm rynku roli trudno jest budować dojrzałe i stabil­ne rynkowe społeczeństwo demokratyczne. Idzie to w parze z wyrażanymi przez wielu innych myślicieli i liczne autorytety poglądami, chociażby z tezami pa­pieża Jana Pawła II, który w Encyklice Centesimus Annus zwrócił uwagę na fakt, że wolny rynek jest najbardziej skutecznym narzędziem wykorzystania zasobów i zaspokajania potrzeb. Dotyczy to jednak, jak zauważył, tylko tych potrzeb, które nadają się do sprzedania i która to encyklika zawiera akceptację dla społeczeństwa w którym istnieje wolność pracy, przedsiębiorczość i uczestnictwo, własność i wynika­jąca z niej odpowiedzialność oraz inicjatywa, ale równocześnie odrzuca konsumizm oraz systemu w którym wolność nie jest ujęta w ramy moralności i prawa.

Pracę Petera Bergera uznać można za szczegól­nie ciekawą i wartą uwagi. Jeśli jednak ktoś już przez nią przebrnie - być może zainteresuje się innymi lek­turami poruszającymi od nieco innej strony te pasjo­nujące tematy. Sugeruję w takim przypadku zwłasz­cza dwie ważne książki, które ukazały się parę tygod­ni temu na rynku. Jedna z nich to wydana przez kato­lickie, a ściślej dominikańskie wydawnictwo "W dro­dze" praca Leo V. Ryana i Jacka Sójki "Etyka biz­nesu". Jest to wybór tekstów klasyków myśli amery­kańskiej (wśród nich Miltona Friedmana, Petera Druckera i lrvinga Kristola) poświęconych etycznym podstawom, ale i dylematom kapitalizmu oraz coraz

popularniejszej dziś koncepcji społecznej odpowie­dzialności przedsiębiorstwa. Cytowani autorzy - co bardzo istotne i dobrze świadczy o doborze tekstów -prezentują zróżnicowane poglądy i stanowiska na dyskutowane tematy. Czytelnik uzyskuje więc w mia­rę pełny przegląd poglądów dominujących wśród

amerykańskich specjalistów zajmujących się "busi­ness ethics". Zasadniczą tezę pracy sprowadzić moż­na do konstatacji podobnej jak w słynnej pracy Daniela Bella "Kulturowe sprzeczności kapitaliz­mu", że kapitalizm został (pomimo uzasadnionych wątpliwości i krytyk) zbudowany i wciąż opiera się na fundamencie wartości. Nie jest jednak ten funda­ment pozbawiony pęknięć i zwłaszcza dzisiaj zdarza się niekiedy, że tenże sam kapitalizm podcina w ja­kimś sensie gałąź aksjologiczną znajdującą się u jego podstaw.

Kolejna wreszcie pozycja, to polskie tłumacze­nie niezwykle interesującej, choć równocześnie i bar­dzo kontrowersyjnej książki innego amerykańskiego myśliciela konserwatywnego Samuela Huntingtona "Zderzenie cywilizacji" ("The Clash of Civiliza­tions"). Autor rozważa w niej co będzie największym problemem globalnym początku XXI wieku. Według niego będzie nim właśnie wspomniane w tytule zde­rzenie kręgów cywilizacyjnych oraz polityczne, kul­turowe i gospodarcze tego implikacje. Dostrzega licz­ne przejawy tego procesu we współczesnym świecie, zwłaszcza na styku cywilizacji euro-amerykańskiej z Dalekim Wschodem i światem Islamu. Nie musi to

oczywiście, jego zdaniem, zakładać od razu katastro­fy ani wojny. Może jednak stwarzać rozliczne proble­my i wyzwania, a co za tym idzie musi sprowokować przywódców europejskich i amerykańskich do reflek­sji nad sposobami wzmocnienia cywilizacyjnej tożsa­mości oraz poprawy pozycji konkurencyjnej gospo­darki europejskiej i północnoamerykańskiej . Poglądy

Huntingtona wywołały duże spory i dyskusje. Dla mnie samego w wielu punktach są kontrowersyjne i nieco jednostronne. Z drugiej strony jednak zmusza­ją do głębszej refleksji.

Wszystkie wspomniane pozycje potwierdzają potrzebę szerszej refleksji nad instytucjonalnymi uwarunkowaniami rozwoju i potrzebą położenia w kształceniu menedżerów silniejszego nacisku na syn­tezę zasady profesjonalizmu z silniejszym niż dotąd przygotowaniem interdyscyplinarnym.

dr Tomasz Dolęgowski

autor jest pracownikiem Kolegium Gospodarki Świa­towej, Prodziekanem Studium Dyplomowego SGH.

Warto przeczytać: Peter Berger: Rewolucja kapitalistyczna, Oficyna naukowa, Warszawa 1995; Leo V. Ryan, Jacek Sójka: Etyka biznesu, Wydawnic­two "W drodze", Poznań 1997; Samuel P. Huntington: Zderzenie cywilizacji i nowy kształt ładu światowego, Wyd. Muza S.A., Warszawa 1997.

Page 14: Numer 23 (marzec 1998)

AIESEC ... :~ fA Czas na Dni Kariery!

I w tym roku nie ominie Was największy ogól­nopolski projekt AIESEC Polska - Dni Kariery. Pod nazwą tą kryją się przygotowywane co roku targi pra­cy przeznaczone zarówno dla studentów, jak i absol­wentów wszelkiego rodzaju uczelni. Podtrzymując nową (siedmioletnią) świecką tradycję odbędą się

one "dla odmiany" w Pałacu Kultury, a precyzując, w Sali Ratuszowej . Każdy, kto w dniach 2-3 kwietnia bieżącego roku pojawi się w tym rejonie, będzie miał niepowtarzalną szansę przeżyć bliskie spotkanie trze­ciego stopnia z wymaganiami potencjalnych, przyszłych pracodawców. Rozmawiając z przedstaw­icielami firm, przeglądając foldery informacyjne i różnego rodzaju oferty będziesz miał, młody człowieku, jedyną w swoim rodzaju okazję zoriento­wać się co do do warunków pracy oraz porównać je z własnymi oczekiwaniami.

Dni Kariery od samego początku cieszą się spo­rym powodzeniem nie tylko wśród studentów. W ubiegłym roku przez edycję warszawską przewjnęło się ponad 7 tysięcy młodych ludzi, a wielu z nich miało powody do zadowolenia... Tym bardziej, iż mieli szansę przebierać wśród ofert przedstawionych przez ponad 200 firm. W tym roku ich ilość będzie jeszcze większa. Swój udział zapowiedziały już:

Procter&Gamble, Unilever, Bank Handlowy, Price Waterhouse, Centertel, Elektrim, Artbur Andersen i Andersen Consulting. A lista firm uczestniczących w projekcie nie jest jeszcze zamknięta ...

Ale Dni Kańery anno domini 1998 to nie tylko targi pracy, ale i prowadzony równolegle cykl szko­leń, które mają ułatwić studentom poruszanie się po rynku pracy. Będzie się można na nich dowiedzieć, jak napisać życiorys tak, aby wzbudzał zaufanie, a nie podejrzenia, jak przygotować się do rozmowy kwalifikacyjnej, by wywołać jak najlepsze wrażenie jak najmniej ściemniając, jak wcześniej przygotować się do startu zawodowego w sposób bardziej ambitny niż sprzedawanie biletów czy mycie okien ... To wszystko będzie miało miejsce w pierwszych dniach kwietnia '98. Dni Kariery są przygotowywane przez KL AIESEC UW&SGH Company. Oficjalnym sponsorem Dni Kariery jest Bank Handlowy S.A. w Warszawie, patronat prasowy przyjęła nad nimi nie­zrównana Gazeta Wyborcza. A powyższy texcik miał przyjemność dla Was napisać

Mariusz BOODZIK Góralczyk

Międzynarodowy Program Wymiany Praktyk

Dzięki Międzynarodowemu Programowi Wy­miany Praktyk każdy z nas, studentów SGH, ma możliwość wyjazdu na praktykę za granicę. Już wie­lu takich jak my skorzystało z tej niepowtarzalnej, je­dynej w swoim rodzaju okazji.

Oprócz zdobycia ciekawych doświadczeń za­wodowych, nauczyli się perfect języka kraju, do któ­rego wyjechali, nawiązali nowe przyjaźnie i kontakty zawodowe, które wielu z nich wykorzystało zaczyna­jąc swoją karierę zawodową. Poznanie specyfiki ryn­ku kraju, w którym odbywali praktykę, ułatwiło im współpracę z firmami z tego kraju wchodzącymi na polski rynek, lub działalność w polskich firmach wchodzących na tamtejszy rynek. Nie bez znaczenia było też zapoznanie się ze stylem pracy poszczegól­nych narodowości. Wiadomo przecież, że na przy­kład Niemcy czy Holendrzy mają zupełnie inne po· dejście do tego, co robią niż Hiszpanie, Latynosi czy

·Afrykanie. A teraz coś o pozazawodowych zaletach prak­

tyk. Primo - jest to okazja do sprawdzenia samego siebie, swoich umiejętności radzenia sobie w nowym, nieznanym otoczeniu, wśród obcych ludzi innej naro­dowości. Nie znaczy to oczywiście, że kiedy wyje­dziecie na praktykę, będziecie pozostawieni na łaskę losu. Kiedy tylko dotrzecie do kraju, w którym bę­dziecie odbywać praktykę, zaopiekują się Wami lu­dzie z Komitetu Lokalnego AIESEC. Oni pomogą Wam znaleźć się w nowym otoczeniu, przedstawią w pracy, pozałatwiają wszelkie formalności związane z wizą, pozwoleniem na pracę i ubezpieczeniem, znaj­dą zakwaterowanie.

Secundo - ludzie ci zorganizują Wam czas wol­ny, co gwarantuje, że po pracy w swojej firmie bę­dziecie imprezować jak nigdy w życiu i wywieziecie z kraju, do którego pojedziecie, wiele niezapomnia­nych wrażeń Geżeli będziecie cokolwiek pamiętać po imprezach).

To tyle odnośnie korzyści, jakie daje skorzysta­nie z oferty ITEP-u. Teraz o tym, co musicie zrobić,

aby wyjechać na praktykę.

Primo - przyjść do kanciapy AIESEC-u (pokój 309G), zapytać o Dorotkę Kozłowską, która kieruje tym projektem, Justynę Ciępkę, Anię Więckowską,

Agnieszkę Drzazgę, Michała Morenia, Mateusza Ko­walskiego lub Mariusza Wojtkowskiego (to ten, co napisał ten beznadziejny artykuł). Oni udzielą Wam informacji o ITEP-ie, ewentualnie przedstawią ofertę praktyk, która każdego dnia jest coraz większa.

Secundo - musicie przejść przez egzamin języ­kowy organizowany w SGH, prowadzony przez lek­torów z naszej Uczelni. Między innymi w zależności od uzyskanej oceny z tego egzaminu (A, B lub C) bę­dziecie mieli przydzieloną praktykę. Wyniki pierw­szych egzaminów wskazują, iż nie stanowią one większego problemu. Najczęstszą oceną było A, rza­dziej lektorzy stawiali B.

Terzo - będziecie musieli uczestniczyć w roz­mowie kwalifikacyjnej z dwoma członkami KL AIESEC, Dziekanem Studium Dyplomowego i przedstawicielem firmy. Celem tej rozmowy jest sprawdzenie, czy student jest w stanie godnie repre­zentować swój kraj za granicą (czy ma mocną głowę) i czy sprosta wymaganiom pracodawcy.

Cuatro - każdy wyjeżdżający będzie indywidu­alnie przygotowywany na specjalnym obozie szkole­niowym (Outgoer Preparation Seminary), który od­bywa się dwa razy w roku (na wiosnę i na jesieni). Pierwszy . z nich został zorganizowany przez KL AIESEC Katowice w dniach 12-14 grudnia w Kato­wicach. W przerwie pomiędzy imprezami odbywały się na nich treningi, o których może napiszę w na­stępnym "MAGLU".

Quinto - musicie wypełnić specjalny formularz (Student Note), w którym zawarte są informacje, któ­re pomogą nam znaleźć najbardziej odpowiadającą Wam praktykę.

Sexto - każda osoba spoza AIESEC-u, aby wy­jechać na praktykę, musi znaleźć w Polsce co naj­mniej dwie firmy chcące przyjąć praktykanta z zagra-

Case Study Weekend

W dniach 20-22 lutego w podwarszawskiej Ryni odbył się projekt Case Study Weekend. Uczestniczy­ło w nim około 150 studentów uczelni ekonomicz­nych i technicznych całej Polski. W CSW wzięło udział pięć dużych firm: ABN Amro Bank, Andersen Consulting, Citibank, Emst & Young i Unilever. Każ­da firma na podstawie· aplikacji wybrała 30 studen­tów do rozwiązywania swojego case'u.

Następnie, już przez firmy, uczestnicy dzieleni byli na konkurujące ze sobą grupy. Studenci prak­tycznie przez dwa "bite" dni łamali sobie głowy nad bilansami, aktywami bankowymi i strategiami pro­mocji nowych produktów. Zaangażowanie było ogromne - sesje kreatywności, "burzy mózgów" i naprawdę wytężonej pracy kończyły się czasem późno w nocy. Wszystkie inne firmy "pobili nagło­wę" pracownicy Andersen Consulting, dając swoim studentom 500-stronicowe opracowania jako wstęp do case'u. "Przegryzienie się" przez taką ilość mate­riału było nie lada sztuką.

Po zaprezentowaniu wyników pracy i ich oce­nie, co w niektórych firmach odbywało się na bieżą­co, wyłonieni zostali zwycięzcy. Tytuł zwycięzcy miał znaczenie czysto prestiżowe, choć dwie firmy gotowe były zaproponować praktyki i to niekoniecz­nie tylko i wyłącznie członkom tej jednej najlepszej grupy.

Jedynym, co można by zarzucić treściom

case'ów, było ich oderwanie od polskich realiów go­spodarczych. Sądzę jednak, że CSW był świetną zabawą zarówno dla studentów, jak i przedstawicieli firm (ze strony Unilevera w tajniki studium przypad­ku wprowadzali dwaj Anglicy, a w imieniu Emst & Young w tej roli wystąpili dwaj Cypryjczycy): A gdy zabawa łączy się z czymś pożytecznym - w tym wypadku ze zdobywaniem nowej wiedzy i doświad­czeń - to jest to już pełnia szczęścia.

Gratulacje dla członków komitetu organizacyj­nego z AIESEC przy SGH za świetnie zorganizowa­ny projekt "dopięty na ostatni guzik".

Obiektywny uczestnik

nicy. Pornogą Wam w tym treningi prowadzone przez naszych gości z zagranicy i osoby z Komitetu Naro­dowego AIESEC Polska. Będą one regułamie organi­zowane od początku marca. Dotyczyć one będą nie tylko szukania praktyk, ale także motywacji, jak sie­bie najlepiej sprzedać w rozmowie z przyszłym pra­codawcą i innych kwasów.

Do tej pory praktykanci mieli okazję pracować w takich firmach, jak KPMG, PeKaO S.A., Browary Warszawskie S.A., Saatchi & Saatchi Advertising czy instytucjach administracji publicznej, jak Wodociągi Miejskie w Radomiu (bynajmniej nie jako hydraulik).

No i ultimo - najprzyjemniejsza rzecz. Fajnie by było gdybyście pomogli nam zorganizować czas wol­ny naszemu praktykantowi. Jest to bardzo sympa­tyczny, otwarty i przystojny (to nie jest moja opinia oczywiście) Kanadyjczyk Rob. Ponieważ bardzo

· chce się nauczyć polskiego, szuka kogoś, kto by mu w tym pomógł (preferowani korepetytorzy płci dam­skiej). W zamian oferuje lekcje francuskiego. Kon­takt do niego znajdziecie w kanciapie AIESEC-u.

To by było na tyle, zapraszamy do nas i mamy nadzieję, że wielu z Was uda się wyjechać na jakąś praktykę, która zaowocuje nawiązaniem wielu przy­jaźni i kontaktów zawodowych oraz przeżyciem nie­zapomnianych chwil.

Mariusz "Misiek" Wojtkowski

Page 15: Numer 23 (marzec 1998)

To, co kobiety lubią najbardziej ...

KLUB TURYSTYCZNY EKONOMISTÓW tów nie udało się skonstruować nic ponad ma­

Uwielbiam wyjeżdżać z facetami w góry, gdyż zawsze można ich czymś zadziwić. Tym razem wybrałam się na podbój Doliny Wielickiej w Tatrach Słowackich. Było to tuż przed Sylwestrem '97.

Jak zawsze, wczesne wyjście w góry nastręcza panom wiele trudności. Są przekonani, że godzinna kąpiel pozwoli im dłużej zachować świeżość. Do te­go dochodzi rytuał wnikliwego weryfikowania stanu ich górskiego dobytku. Dopiero moje tupanie, wycie i wyciskanie łez pozwoliło skrócić ten proces, zresz­tą o całe dwie minuty. W końcu wyszliśmy. Niestety jeden z tutejszych lokali gastronomicznych zatrzymał moich najwspanialszych. Dlatego też, dopiero o 14.30 stanęliśmy na szlaku u stóp doliny. Przed nami 4 3/4 godziny marszu. Takie liczby zawsze wprowa­dzają mnie w zły humor. Potok skarg i zażaleń po­przedził mój pierwszy krok. Nie musiałam długo cze­kać na reakcję facetów. Trzy szybkie gongi przywró­ciły mnie natychmiast do rzeczywistości, a nogi po­niosły mnie same w górę.

Biwak w Dolinie Wielickiej

Jedynym sprawdzonym sposobem na zahamo­wanie mojego użalania się nad własnym losem było wyizolowanie mnie na bezpieczne sto metrów. Noga ciągnęła drugą nogę. Sytuacja wydawała mi się tra­giczna. Gdy wędrowałam w osamotnieniu, docierał do mnie tragizm mojej sytuacji. Iskierka nadziei za­błysła dopiero na widok oddalonych świateł schronis­ka. -"To na pewno jest fatamorgana" - powiedzieli face­ci. Na szczęście mylili się: dotarliśmy tam po dwóch godzinach. Ostatnie metry były dla mnie barierą pra­wie nie do pokonania, jak zwykle zresztą. Ciężko dy­sząc wspięłam się po schodach do holu schroniska. Otoczyła nas aura panującego tam luksusu. Nie-

Po biwaku ...

zwlecznie zamówilam gorącą herbatę. Wywołało

to zgorszenie panów, koń­czącychjuż swoje lody i zimną colę. Teraz byłamjuż pewna, że są twardzielami. Ich zapału do opuszczenia schroniska nie ostudziła nawet moja mina zbitego psa. Faceci, jak na prawdziwych dżentelmenów przystało, założyli mi mój garb i przepuścili w drzwiach wyjściowych. Uzbrojeni w czołówki i czekany pre­zentowali się dość groźnie. Moje błagania o litość nie trafiły

podatny

gnmt. Na pocieszenie usłyszałam, że nie jest zbyt zimno na biwak w górach. -"Przecież jest tylko minus osiem." - powiedzieli fa­ceci i po tej optymistycznej wiadomości ruszyliśmy w ciemną już noc. Przewracana co krok przez wiatr, poznawałam uroki zimowych eskapad. Jednak pogo­da była po mojej stronie, gdyż zagrożenie lawinami skróciło dalszą wędrówkę. Wypatrzyliśmy "idealne" miejsce na dzisiejszą noc. Dotarcie tam było koszma­rem, gdyż co chwila lądowałam w śniegu po pas. Na­przemienne turlanie i pełzanie na czworakach, okaza-

Zachodnia ściana tomnicy

ło się optymalnym rozwiązaniem. Zesztywniała z zimna, wyczerpana, ale triumfu­

jąca dotarłam na miejsce, gdzie trwały już przygoto­wania do biwaku. Obóz l rozbiliśmy we wspaniałym zagłębieniu, u stóp wielkiej , liczącej siedemset met­rów ściany. Twardziele walczyli z namiotem. Nieste­ty, mimo wielokrotnych prób, z dostępnych elemen-

łe M-2. Jako przedstawicielce płci pięknej, przypadł mi przywilej gotowania herbaty

ze śniegu. Po godzinnych wysiłkach i dynamicznym zanurzaniu saszetki udało nam się skosztować jasnobrą­

zowego, ciepławego napoju. Porl­stępem udało mi się uniknąć

spania w przedsionku, gdy wskoczylam jako pierwsza do środka namiotu. Nim się faceci

zorientowali, wkomponowałam się w śpiwór. Nie było to takie

proste. Oprócz mnie były tam: do­piero co zdjęte buty, aparat fotograficz­

ny, dwie butle gazowe, jak również pozostała zawar­tość mojego plecaka. Faceci podzielili się dość

sprawiedliwie pozostałym metrem szerokości namio-

Tzw. atak szczytowy

tu. Luksus noclegu zapewniło nam ułożenie głowa­

nogi-głowa-nogi z jednej strony namiotu i nogi-gło­wa-nogi-głowa z drugiej. O godzinie 21, wszyscy wtuliliśmy się w ciepło śpiworów. Pomimo udzielają­cej mi się sennośc i i ogólnego zmęczenia, moja wy­obraźnia pracowała na najwyższych obrotach. Po dwóch godzinach rozmyślań, było mi obojętne czy

odwiedzi nas Freddy Kruger. Aż w końcu usnęłam.

Rano faceci zwinęli już nasze M-2, a ja ponownie od­dałam się barwieniu wody szczurami. Wbrew namo­wom facetów, nie dałam się przekonać o słuszności

założen ie obozu drugiego.

Monika Prasek (z wyjazdu KTE "Tramp")

Page 16: Numer 23 (marzec 1998)

"Europe and Buro ••• " - Konferencja AEGEE w Eindhoven

The Euro is coming to get you! W dniach JJ - 14 grudnia w Eindhoven w Holandii odbyła się konferencja kotleowa cyklu "Europe and Buro", poświęconego zaprezentowaniu Europejskiej Unii Walutowej. Niewątpliwą zachętą był zorganizowa­ny dla zainteresowanych autokar z Warszawy za jedyne 200 PLN. Zwazywszy na kos:t konferencji (55 gul­denów- ok 100 PLN), cały tygodniowy pobyt w Holandii z dojazdem, w,yzywieniem, spaniem, piwem, wstę­pem na imprezy i w,ycieczką do Amsterdamu, okazał się niezwykle tani.

Holenderskie niespodzianki Na miejscu, w Eindhoven, zostaliśmy - jak to

zwykle na konferencji - zakwaterowani na sali gim­nastycznej. Pierwsza niespodzianka (przynajmniej dla studentów SGH, narzekających na wieczorne go­dziny zajęć) to fakt, iż Holendrzy z własnej, nieprzy­muszonej woli trenują do godziny 23, nawet do 24.

Nie powinien więc nikogo dziwić fakt, że przy zdrowym odżywianiu, czystym powietrzu wodzie (zresztą prosto z kranu) oraz takiej aktywności fizycznej osiągają średnią

wzrostu l 86 cm. Holendrzy niezależnie od wieku, za­

wodu, wykształcenia porozumiewają się po angielsku, jakby to był ich narodowy język. Przechodząc podziemiami dworca spotkaliśmy kloszarda, który gdy zońento­wał się, że jesteśmy cudzoziemca­mi, zaczął krzyczeć do nas po angielsku. A na koniec rowe­ry - wszędzie, wszyscy, w każdej sytuacji. Specjalne, dwukierunkowe trasy dla ro­werzystów, parkingi, własna ' sygnalizacja świetlna oraz

· uprawnienia większe od kierow­ców i pieszych.

Wspólny "Euro" Celem organiza­

torów było nie­wątpliwie

przekonanie nas, jak bar­dzo wspól­na waluta ułatwi nam życie i stanie się symbolem jedności europej­skiej. Zaproszona zos-tała cała śmietanka specjalistów inte­resujących się tym tematem - socjolo­dzy, parlamentarzyści europejscy, pro­fesorowie uniwersytetów i ekonomiści. Niemal wszyscy wyrażali się z dumą i z pełnym zaufaniem do EMU, starając się

przedstawić jak najbardziej przekonujące argumenty na korzyść tego dosyć niezwykłego pomysłu, który wejdzie w życie już w 1999 roku. Dr J.H.Oiila - pro­fesor uniwersytetu w Groningen porównał euro na­wet do przyszłego bohatera Europy, do symbolu, któ­ry określał będzie naszą tożsamość i europejską jed­ność. Jako przykład posłużyło mu wydarzenie w Chi­cago, gdzie w razie kłopotów, należy powołać się na

polski paszport, a pomoc od razu nadejdzie. Ta­kim paszportem ma się okazać właśnie euro.

Poznaliśmy opinię ludzi pracujących w Parlamencie Europejskim, w Banku Central­nym, w zarządzie Philips Electronics i w rzą­dzie Holandii. Ciekawym· wydarzeniem była gra- symulacja parlamentu. Wszyscy podziele­ni zostaliśmy na partie i tworząc koalicje, zade­cydować mieliśmy które państwo przyjąć do Unii Monetarnej, a które odrzucić. Debata oka­zała sie niezwykle żarliwa, bo każdy bardzo przejął sie swoją misją. Zwłaszcza goście z Ru­munii.

Wszystkich uczestników było około 400. Co ciekawsze, dużą część stanowi­ła grupa ze wschodniej części Europy

(Polska, Węgry, Ukraina), któ­ra będzie musiała długo

jeszcze czekać na przys-

t ą -pienie do

Niemniej jednak wszyscy chętnie uczestni­

czyli w wykładach, warszta­tach, nie wspominając o impre­

zach i prZyjęciach z darmowymi dńn­kami (słynne "receptions").

Rozrywki i atrakcje Chewing gums - to 'holender­

skie kanapki z serem i wędliną, który­mi "delektowaliśmy się" podczas każ­

dego śniadania i lunchu. Określenie to najlepiej oddaje ich smak i wykwintność. Zresztą udowadnia po raz kolejny, że naro­

dowe nawyki żywieniowe są zupełnie inne. Tak jak podczas pobytu w Pol­

sce znani nam cudzoziemcy mieli dość ziemniaków, kartaczy i kapusty, tak my krzywiliśmy się jedząc chewing gums i obiady. Przyprawiano je tak, iż miało się wrażenie, że spożywa się puszkę

vegety, a pieprz na deser. Organizatorzy zapewnili nam

cały wachlarz rozrywek. Zwyczajem w Aegee jest już tzw."pub crawling". Pięć tras dla pięciu grup, co go­dzinę zmiana lokalu, a w każdym piwo za darmo. Ho­lenderskie piwo oczywiście - czyli szklaneczka oko­ło 0.15, może 0.20 l z jak największą ilością piany. Cena tego frykasu to marne 3 zł. Poza tym - dyskote­ki i oczywiście "European Night" na zakończenie, która przerzedziła znacznie szeregi obecnych na kon­ferencji następnego dnia.

Philips i stadion PSV - dwie atrakcje Ein­dhoven. W muzeum lamp bardzo dok­

ładnie zapoznaliśmy się z technolo­gią produkcji pierwszych żaró­wek. Jak zwykle goście z Polski zachowali się stosownie. do sy­tuacji wpisując do księgi pamiąt­kowej:· "We've done some spy­

ing and we're gonna introduce this technology in Poland".

o wprowadzeniu

EMU (Economlc and Monetary Unlon) to wspólna polityka monetarna prowadzona przez Europejski Bank Centralny, niezależny od narodo­wych rządów i instytucji. Polityka ekonomiczna poszczególnych państw będzie podporządkowana

Oznaki zamiłowaniu Holendrów do rowerów znaj­dowałyśmy na kaidym kroku ...

ustalonym regułom The Słability and Growth Pact. Decyzja o przyjęciu wspólnej waluty zapadła

już w 1992 roku w Maastricht. Pozwolono wtedy również Wielkiej Brytanii i Danii na tymczasowe wstrzymanie się od przystąpienia do Unii. W 1995 roku, w Madrycie pojawiła się nazwa - euro i scena­riusz następnych działań. Pierwszy etap to dostoso­wanie kursów wymiany poszczególnych walut do euro, wprowadzenie euro do obrotu bezgotówkowe­go w bankach i na rynkach finansowych (styczeń 1999 roku). ·

Page 17: Numer 23 (marzec 1998)

The Euro is coming ... c.d. Najpóźniej do l stycznia 2002 roku Europejczycy znajdą wspólne monety i banknoty w swoich kiesze­niach. Od lipca 2002 roku nie będą juź istnieć kolo­rowe franki, złociste marki czy szeleszczące guldeny. Aż się łza w oku kręci.

W maju 1998 roku rozstrzyg­nie się to, które państwa przystąpią do EMU. Jak dotąd, tylkq pięć

państw (Francja, UK, Szwecja, Fin­landia, Luksemburg) tak naprawdę spełnia całkowicie kryteria z Maas­tricht. Trzy najważniejsze to: infla­cja nie wyższa niż l ,5% powyżej średniej w trzech krajach o najniż­szej inflacji, dług publiczny nie mo­że przekroczyć 60% PKB, deficyt budżetowy nie wyższy niż 3%. Po­zostałe kraje bardziej lub mniej od­biegają od tych warunków. Najmniej szans ma Grecja, która nie kwalifi­kuje się w żadnym przypadku. Stąd też nie wszystkie państwa Unii Europejskiej przystąpią do Unii Mo­netarnej, nawet gdyby bardzo chcia-ły.

Jakie będą korzyści z euro? Korzyści będą niezliczone. Przede wszystkim,

przekraczając granicę, biedny turysta już nie będzie

musiał biegać od kantoru do banku z kalkulatorem pod pachą, obliczając najlepszy kurs. Tańsze i prost­sze okażą się wszelkie międzynarodowe operacje fi­nansowe. Koniec z nagłymi skokami cen eksportowa­

nych towarów pod wpływem nieoczekiwanych zmian kur­sów. Jedna i stabilna waluta przyczyni się do wzrostu i sta­bilizacji gospodarki w wielu krajach. Dyskusja rozgorzała

na temat walki z bezrobociem. Jedni uważali, iż próby reduk­cji długu i deficytu budżetowe­go spowodują odpływ środków przeznaczonych na ten cel. Przeciwnicy zaś twierdzili, że jest to jedyna droga do zdrowe­go wzrostu ekonomicznego, a tym samym do powstawania nowych miejsc pracy. Kto miał rację, okaże się już wkrótce. Wszyscy zgadzali się w jednej kwestii. Nie jest konieczne, aby euro był mocną walutą, ale na pewno musi być walutą sta-bilną. Tak naprawdę, nie ma

już drogi odwrotu, problem w tym, jak najkorzystniej przeprowadzić całą operacje, by nikt nie poczuł się poszkodowany. A w Brukseli stoi już zegar, który

Pub crawling należał do jednej z wielu atrakcji przygotowanych przez organizatorów

odmierza czas do godziny E( uro ) .. . Temat państw Europy Centralnej , które dopiero

stoją w kolejce do Unii Europejskiej, nie był tutaj zbyt często poruszany. Ktoś stwierdził, że jesteśmy w tej dobrej sytuacji, że możemy pozostać w charakte­rze obserwatorów eksperymentu. W razie "zagroże­nia wybuchem", my będziemy poza polem rażenia. Przynajmniej tak możemy się pocieszyć.

Joanna Antczak i Edyta Ożarowska

P.S. Więcej na temat konferencji i euro: http://www.aegee.org/euro

SOUarzyfiEO~ O rankingu wykładowców ·A może byś tak przyszedł? Akademickie Stowarzyszenie Katolickie Soli Deo zaprasza na spotkania modlitew­no-formacyjne, które będą się odbywać w każdy czwartek na terenie SGH - gdzieś w budynku "G" o godzinie 19:15 (informa­cje o sali znajdziecie na drzwiach pokoju Soli Deo - 61 C2; parter obok kiosku w bud. "G"). W programie trochę śpiewów, modlitwy i rozważań o Wierze, Nadziei i Miłości. Po spotkaniu część towarzyska -rozmowy niezobowiązujące przy małym co nieco. Przyjdż! Zawsze będziesz mile widziany.

SGH Powodzianom Organizatorzy akcji "SGH - Powodzia­nom" pragną gorąco podziękować wszyst­kim, którzy przyczynili się do sprawnego przeprowadzenia akcji. Specjalne podzię­kowania kierujemy do: MAGLA, Samo­rządu Studentów SGH, NZS, klubu Hades, AEGEE, NSZZ Solidarność oraz ASK-L. Jednocześnie informujemy, że zebraną su­mę w kwocie 2622,27 PLN przeznaczyliś­my na zakup osuszaczy dla mieszkańców Kamieńca Ząbkowickiego.

Dorota Kowalczyk & Elżbieta Glowicka

Chciałbym zaproponować pewne rozwiązanie tym, którzy w bieżącym roku będą się męczyć z ran­kingiem profesorów. Uważam, że najlepszym wskaź­nikiem przydatności wykladowcy dla studenta jest podanie liczby studentów zapisanych do danego wy­kładowcy. Jest to rozwiązanie lepsze od ankiety, po­nieważ w tej drugiej zawsze może się trafić nierepre­zentatywna grupa badanych, czy też oceny podane przez studentów mogą być nieobiektywne. Niektórzy stwierdzą, że zaproponowany przeze mnie wskaźnik także nie jest dobry. Powiedzą, że promuje się nie najlepszych wykładowców, lecz tych, którzy sta­wiają dobre oceny (bo do nich zazwyczaj wszys­cy się przenoszą). Będą mieli rację. Ale tacy właśnie wykła­dowcy, stawiający dobre stop­nie, . są studentom potrzebni, aby mieli lepszą średnią. Z ko­lei ona decyduje, czy w na­stępnym semestrze będzie się mieć dobrego profeso­ra, itd.

Problem z dobo­rem wskaźnika ,ja­kości" wykładowcy

będzie istniał dopó­ty, dopóki nasze ka­tedry nie zdecydują się na wprowadzenie na każdym egzaminie jednolitego TESTU WYBORU. Inne meto­dy sprawdzania wiedzy są całkowicie su­biektywne i wprowadzają zafałszowania przy ocenianiu umiejętności studenta, a więc tego, co przekazał mu wykładowca. Niektórzy wykładowcy mogliby stwierdzić, że testy wyboru są niedoskonałe,

bo: l) studenci będą strzelać na chybił - trafił i gdy nawet nie będą nic wiedzieć, przy łucie szczęścia zdadzą; 2) nie każdy przedmiot da się przedstawić w formie testu wyboru;

3) student nie posiądzie umiejętności fo1mułowania własnych opinii . Moje kontrargumenty to: l ) można zastosować możliwości odpowiedzi jak w teście na prawo jazdy (możliwe są odpowiedzi AB, ABC, itd.) i/lub ujemne punkty za złą odpowiedź. Ta­kie podejście wydatnie zmniejszyłoby ro lę szczęścia;

2) w USA każdy przedmiot jest przedstawiony w for-mie testu wyboru. Wystarczy trochę wyobraźni i

dobrych chęci , a na pewno uda się ułożyć test wyboru z każdego przedmiotu;

3) tutaj z pomocą przychodzą ćwicze­

nia. Na nich piszemy różnorodne referaty i opracowania. Bez za­liczenia z ćwiczeń nie ma znaczenia ocena z egzaminu. Więc wy­daje mi się, że ta

kwestia też może

być rozwiązana.

O s ta t ­nim proble­mem zwią­

zanym z tes­tami wyboru,

najtrudniejszym do rozwiązania, jest prostota ścią­

gania. Może to trywialne, ale je­dynym wyjściem jest zwiększenie

liczby pilnujących na egzaminie. Najważniejszą zaletą testu wy­

boru jest obiektywność oceny i łatwość sprawdzania. Co sądzicie o wynikach egzaminu pisemnego po jed­nym dniu od momentu napisania? Mniej pracy dla wykładowców, mniej nerwów czekających na wyniki studentów. Z chęcią poznam Wasze opinie.

Krzysztof Meyer

Page 18: Numer 23 (marzec 1998)

CENTRALA KARIERY

Dyrektywy. ogólne Redakcja MAGLA

wspólnie z Samorządem Studentów SGH

1 stojąc na stanowisku, że student bez • dwójki w indeksie jest jak żołnierz bez

karabinu, 2 uważając, że wyróżnianie tylko najlep-

• szych (pod różnymi względami) stu­dentów jest jednostronne, dyskryminu­jące i przeczy wszelkim konwencjom międzynarodowym,

3 pamiętając, że lenistwo idące w parze • ze zdolnościami percepcyjnymi jest

jak najbardziej twórcze, co możemy stwierdzić sami na siebie patrząc ...

l ... szerokiemu środowisku

studenckiemu podać do wiadomości pragnie, iż ...

wreszcie zorganizowaliśmy coś dla tych z Was, którzy w swoim nonkonformizmie zabrnęli najdalej, a mottem ich życia stał się punkt drugi naszego wstępu. Poszuki­wani są (co prawda nie listami gończymi) żacy, ale tylko ci, którzy:

1. Nie mają odwagi pokazać indeksu ro­. dzicom, ale bynajmniej nie z powodu

swojej nieśmiałości, 2. Swoje zapędy do wyścigów wyłado­

wują na niedawno otwartym torze go­kartowym, pod żadnym pozorem nie w czasie studiów,

3 Są w pewnym sensie perwersami i po-• trafią wybłagać u profesora wpisanie

im oceny niedostatecznej do kolekcji, 4. Nie są im obce techniki "ulewania" eg-

zaminów, nawet tych najłatwiejszych ...

Jeżeli choć jedno z tych kryteriów jest Ci, Droga Czytelniczko lub Czytelniku, w ja­kiś sposób bliskie, lub też znasz kogoś, kto do studiów podchodzi bardziej zabawowo niż naukowo, zgłoś się (sam lub z tą osobą pod pachą) do CENTRALI KARIERY. Szczególnie apetycznie jawić się będą

Wielkiej Indekswizycji niskie średnie, du­że ilości wpisów warunkowych, ocen nie­dostatecznych, odpowiednio wysoki współczynnik L (Leserstwa), oznaczający liczbę "wplecnych" semestrów (tzn. se­mestrów" w plecy", czyli "do tyłu").

Kryteria Zwycięzców wyłonimy na podstawie na­stępujących reguł:

1 punktem wyjściowym będzie średnia • arytmetyczna ocen z dotychczasowego

przebiegu studiów,

2. każdy wpis warunkowy obniża wyli­czoną średnią o 0.1 (jedną dziesiątą),

3. każdy semestr "wplecny" obniża wyli­czoną średnią o 0.2, ale - uwaga - nie liczą się urlopy dziekańskie,

3a. ewentualnym "spadochronia-rzom"* odejmujemy 0.3,

4. każda bania, czyli dwója wpisana w indeks, pomimo tego, że liczy się do naszej średniej, dodatkowo obniżają o 0.1

4a. każda dwója w indeksie, będąca o­wocem poprawiania się z dwói, obniża średnią o 0.2,

5. skreślenie z listy studentów i ponowne na nią wpisanie (udokumentowane oczywiście) obniża średnią o 0.5! (a jak ktoś dał to sobie jeszcze wpisać do indeksu, to dostaje dodatkowe -0.1 ),

6. każdy student SGH urodzony przed l stycznia 1971 roku otrzyma bonus w wysokości -0.5 - specjalna promocja dla "wiecznych studentów",

7. to tyle z naszych doświadczeń ... Jeżeli ktoś z Was doświadczył jakichś innych przyjemności na polu udrastycznienia toku stUdiów, też może liczyć na dis­kanty (umowne).

Zgłoszenia Zgłoszenia przyjmujemy w formie osobis­tego stawienia się na Komisję Indekswizy-

cyjną w pokoju Redakcji (Antresolka Pro­fesorka Nerwosołka 66A w bud. "G"), z indeksem oczywiście. Jeżeli komuś zależy na zachowaniu anonimowości, m.oże do nas wpaść incoguto lub inquro (albo jak śliwka w kompot). Nie musimy wszak za­raz trąbić, że na przykład taki Rafał Kame­cki z Redakcji to dopiero ma indeks. A propos: Redakcja jest wykluczona, bo jak­by nie była, to byśmy Was wszystkich po­bili na głowę.

Tertttiny Na zgłoszenia czekamy niecierpliwie do Lanego Poniedziałku. Jak na leserów przy­stało, możecie oczekiwać przedłużenia Se­sji Się Zgłaszania.

Nagrody Mamy dla Was masę nagród. Głównym ra­rytasem, który dostanie się zwycięzcy, jest zakupienie przez nas podręczników na przyszły semestr. Postaramy się, aby każ­dy, kto zgłosi się do konkursu, otrzyma ja­kieś zadośćuczynienie ... Wszystkich ucze­stników zaprosimy też na Bez Srudy Ły­kend - termin i lokalizację podamy w ter­minie późniejszym.

In f o Dodatkowego info, a w przyszłości także wyników naszych zabiegów, szukajcie na specjalnym pejdżu "WuWuWu" pod adresem http:

akson.sgh. waw.pll-magiellkariera.htm

Jeżeli mimo to masz jakieś pytania, wal śmiało do pokoju Redakcji.

UWAGA! Pomimo luźnego tonu tego arty­kułu zapewniamy Was, że konkurs jest jak najbardziej serio.

Zapraszamy!

* "Spadochroniarz" to osoba powtarzająca rok (jego docenienie jest wynikiem "rzad­kości" na rynku)

Page 19: Numer 23 (marzec 1998)

Eurosim '98 Unia Europejska na co dzień

Pozwólcie, że się wpierw przedstawię. Nazy­wam się Łukasz Włodarski. Jestem studentem czwar­tego roku. Miniony semestr spędziłem na stypendium w Trewirze w Niemczech. W momencie, w którym piszę ten artykuł, do powrotu do Polski zostało mi jeszcze około 10 dni. Muszę bowiem uporać się z resztkami sesji zimowej. Nie myślcie jednak, że czas upłynął mi tylko nad książką. Było trochę wyjazdów i czas spędzony tu będę miło wspominać. Chciałbym opowiedzieć o moim wyjeździe do Brukseli, do Par­lamentu Europejskiego, w ramach tak zwanej Buro­sim '98, która odbyła się w dniach 12-15 stycznia te­go roku. Cóż oznacza owa Burosim '98?

Burosim '98 jest jedną z symulacji organizowa­nych corocznie dla studentów (głównie z krajów Unii Europejskiej) po to, aby mogli oni lepiej poznać funkcjonowanie organów Wspólnoty. Studenci od­grywają rolę członków Parlamentu Europejskiego, Komisji lub Rady. Każdemu przyporządkowana jest jakaś mniej lub bardziej znana osobisto~ć, którą ma reprezentować. Uczestnicy są podzieleni na grupy na­rodowościowe, partie polityczne oraz na grupy robo­cze zajmujące się poszczególnymi zagadnieniami. Oprócz gości z krajów Unii w symulacji uczestniczy­li też Amerykanie (kilka college'ów ze stanu Nowy Jork współorganizowało cały ten projekt) oraz gr:upy z Polski i Węgier. Amerykanom ad hoc przydzielono kraje Wspólnot Europejskich, które mogliby repre­zentować, zaś członkom obydwu zespołów z Europy Środkowej nadano status obserwatorów.

Uczestnicy mieli do opracowania projekty kon­. kretnych ustaw, nad którymi mieli później głosować.

Ponieważ pojechałem tam wraz z paroma nie­mieckimi znajomymi z ramienia Uniwersytetu w Tre­wirze, reprezentowałem RFN.

Pierwszy dzień był dniem organizacyjnym. Naj­pierw musieliśmy dojechać do Brukseli (parę godzin jazdy z Trewiru). Po południu zorganizowano pier­wsze spotkanie w Parlamencie. Komisja przedstawi­ła projekt ustaw, nad którymi mieliśmy debatować. Oto one: l . Kryterium, według ktćrego ustala się, jaki region będzie otrzymywał subwencje, ma być zmienione.

Dochód na jednego mieszkańca danego regionu po­winien stanowić 60% średniej w Unii (a nie jak dotąd - 90%). 2. Planuje się też budowę trzech linii kolejowych, które połączyłyby kraje zachodnio- i wschodnioeuro­pejskie. Projekt nazywa się West-East Rapid Tran­sport-Network (Wert-Net). Pierwsza, północna linia, Wert-Net North miałaby połączyć Nantes, Hasselt, Duesseldorf, Berlin i Gdańsk. Linia centralna łączyłaby Bordeaux, Luksemburg, Saarbruecken i Brno. Ostatnia, połud­niowa linia przebiegałaby przez: Marsylię, Turyn, Wenecję, Ljubljanę, Pecs, Bukareszt, Sofię i Thessaloniki. Szczegóły budowy miałyby być ustalo­ne do 2003 roku. 3. Trzecie zadanie jest połączone z polityką rolną. Płanuje się redukcję cen interwencyjnych na zboże i wołowinę.

Po zapoznaniu się z zadaniami, podzieliliśmy się na grupy robocze. Były to: Komisja Polityki Re­gionalnej, Komisja ds. Rolnictwa, Komisja ds. Tran­sportu i Komunikacji (należałem do tej ostatniej jako parlamentarzysta). Odbyły się też pierwsze spotkania w ramach partii politycznych. Wieczorem- w hotelu, w którym wszyscy mieszkaliśmy - zorganizowano mały bankiet.

We wtorek pracowaliśmy w grupach roboczych; dyskutowaliśmy o propozycjach Komisji. W obra­dach uczestniczyło też kilka osób z Polski (z Uniwer­sytetu Warszawskiego, ze Stosunków Międzynarodo­wych). Po południu odbyło się spotkanie klubów par­tyjnych i głosowanie nad poprawkami do projektów ustaw. W tym samym czasie ministrowie oraz szefo­wie państw mieli również swoje spotkania. Następne­go dnia, w środę rano, podczas posiedzenia parla­mentarnego wyrazili oni swoje opinie. Proponowane przez Parlament zmiany znalazły się w projekcie us­taw .

Odbyło się głosowanie. Wspomniane kryterium udzielania pomocy biednym regionom zostało ustalo­ne na poziomie 70%. Przebieg linii kolejowych zos­tał nieco zmieniony. Północny trakt rozwidlał się w Połsce (w kierunku Warszawy oraz Gdańska, by po­tem połączyć kraje bałtyckie). Jest to zasługa aktyw­nej postawy członków polskiej grupy. Zresztą my, z grupy niemieckiej, też byliśmy za tym, aby wspom­niane połączenia były dla Polski możliwie dogodne. Wspomniane ceny interwencyjne zmniejszono o l 0%. Po uchwaleniu owych zmian odbyło się końco­we spotkanie.

Konwalidacja jest piękna Na zapytanie dwóch członków Komisji Rewi­

zyjnej Samorządu Studentów SGH, a zarazem człon­ków Koalicji dla Studentów SGH, o legalność wybo­ru Przewodniczącego SS, nadesłał odpowiedź pra­wnik SGH. Prawnik ów, pragnący zachować anoni­mowość, w swym wywodzie zawarł m. in. takie oto sformułowania: "Uchwała w tym zakresie dotknięta jest tzw. bezskutecznością zawieszoną " oraz " W przypadku stwierdzenia tej zgodności ułomność tej uchwały zostanie kanwalidawana ".

Będąc wdzięcznym za tak klarowne wyjaśnie­nia gnębiącego nas problemu, pragniemy ze swojej strony dać owemu prawnikowi pewne wskazówki dotyczące il)westycji na rynku kapitałowym. Otóż przewiduje się, że w najbliższym okresie pojawi się trend spadkowy na giełdzie oraz spadek stóp procen­towych. W związku z tym poleca się inwestowanie w obligacje. Jednakże należy dokonać immunizacji na­bytego portfela obligacyjnego poprzez durację. Dzię­

ki temu przy znanej ERSP będzie można wyestymo­wać wartość przysżłych dochodów. Również warto by było zajrzeć na rynek transakcji terminowych i

pospekulować na derywatach. Najlepiej będzie przy­jąć strategię krótkiego motyla lub nawet krótkiego kondora na rynku opcji na półtusze wieprzowe. Moż­na także zainteresować się kupnem warrantów. W przypadku zaś zaciągniętego już kredytu na stałą sto­pę procentową należy jak najszybciej dokonać plain­vanilla swapu.

Z konwalidacjami, będący w stanie pomroczno­ści jasnej i bezskuteczności zawieszonej

Adam A. Pszczółkawski ( apszczol@sgh. waw.pl)

P.S. Dla przypomnienia podaję wzór na wycenę pre­mii opcyjnej opartej na modelu Black'a-Scholes'a:

C=S*N(d1)-x*e-rtN(d2) gdzie: d 1=[1n(S/x)+(r+0,5a2)t] l cr.Jt d2= dt-cr"'t

Tak wyglądało to od strony formalnej. Wyjazd był też dużym przeżyciem. Wspólne rozmowy, dys­kusje, negocjacje (wszystko prowadzone było w języ­ku angielskim) dawały poczucie, że jest się kimś wię­cej, niż tylko osobą z danego kraju, która przyjedzie, pobędzie trochę i zniknie. Sama Bruksela jest prze­siąknięta swoistą międzynarodową atmosferą, choć­by dlatego, że Belgia jest krajem dwujęzycznym;

wszystkie ulice, place mają dwie nazwy: francuską i flamandzką. Myślę, że wyjazd na długo pozostanie wspaniałym wspomnieniem.

Trier, 13 lutego 1998 roku Lukasz Wiodanki

UWAGA PIŁKARZE!

Choć wiosna za pasem i przyjdzie niedłu­go wybiec na boiska, wypada najpierw godnie pożegnać sezon halowy! A okarja nadarza się ku temu przednia:

20 - 21 MARCA BR

odbędą się

11 HALOWE MISTRZOSTWA SGH W HALOWEJ PIŁCE NOŻNEJ

Wszelkich info udzieli Wam mgr W. Bujak z Centrum WFiS (pokój 10 w budynku G) Dyżur we wtorki 10 i 17 marca w godz. 12:00 - 15:00 Z racji ograniczonej liczby miejsc- pośpiech wskaza­ny jak najbardziej!

Jeśli chcesz: -sprawdzić w praktyce swoją znajomość języka angielskiego oraz innych języków europejskich --nawiązać nowe znajomości ze studentami

z całej Europy --zaplanować przyszłe wakacje

Przyjdź do ZSP, pokój 61c3 w bud. G lub Zadzwoń - 49 54 71

W dniach 19-26 kwietnia 1998 roku organizujemy już po raz piąty Międzynarodowe Seminarium "International Week in Warsaw", na które zapra­szamy studentów z kilkunastu wyższych uczelni ekonomicznych z Europy (Holandia, Norwegia, Belgia, Dania, Włochy, Hiszpania, Portugalia, Szwajcaria, Szwecja, Finlandia, Niemcy) i Japo­nu. Poszukujemy osób, które chciałyby przenocować naszych gości w swoich domach w dniach 19-23 kwietnia 1998 roku (4 noclegi) oraz zapewniły im śniadania (my płacimy).

W zamian zapraszamy Was na wszystkie imprezy i zapewniamy uczestnictwo w wizytach w firmach i prezentacjach przygotowanych z tej okazji.

Page 20: Numer 23 (marzec 1998)

Mój głos w sprawie oświaty Szanowny Panie Ministrze Edukacji Narodowej,

W odpowiedzi na przesłane do MAGLA mater­iały dotyczące "Reformy Systemu Edukacji", zdecy­dowałem się zapisać kilka własnych uwag na ten te­mat. Swoje spostrzeżenia zamieszczam jako osoba blisko związana ze środowiskiem nauczycielskim, świetnie obeznana z jego problemami, ponieważ moi rodzice są nauczycielami. Ojciec jest dyrektorem Zespołu Szkół Zawodowych i matematykiem, mama - zastępcą dyrektora w Szkole Podstawowej oraz ru­sycystką. Ja sam jestem z wykształcenia nauczyciel­em języka angielskiego.

Najważniejszą zmianą, dotyczącą struktury szkolnictwa, jest wprowadzenie gimnazjów. Jest to, w mojej opinii, najbardziej nieprzemyślana i brze­mienna w ewentualnych skutkach decyzja.

Nie trzeba być jasnowidzem, aby przewi­dzieć, że włączenie do struktury szkolnictwa etapu, jakim jest gimnazjum, zrodzi potrzebę pos­tawienia nowych budynków i udostępnienia

nowych sal szkolnych. Jak Ministerstwo ma za­miar to zorganizować, skoro już teraz warunki lo­kalowe są po prostu fatalne? Sam, podczas praktyk nauczycielskich, uczyłem języka angielskiego w 40-osobowych klasach. Fizyczną niemożliwością jest zapytanie o cokolwiek wszystkich 40 osób w ciągu 45 minut lekcji, a właśnie mówienie jest jednym z podstawowych elementów nauki języka. Jedynym wyjściem z tej sytuacji, jakie przychodzi mi na myśl,

wydaje się być zwiększenie liczebności klas na przykład do 80 osób z nietrudnymi do wyobrażenia skutkami.

Stworzenie gimnazjów będzie również wy­magało zwiększenia liczby nauczycieli. Jak po­większyć ową liczbę, skoro już teraz dyrektorzy mają potworne problemy ze znalezieniem nowych chętnych do pracy w szkołach? Z końcem, a nie­rzadko w trakcie, każdego roku szkolnego odchodzą ze szkół dziesiątki nauczycieli. Powodem ich maso­wych rezygnacji są przede wszystkim zarobki, do czego pozwolę sobie powrócić w dalszej części tek­stu. Można oczywiście uciec się do powszechnie sto­sowanego, szczególnie w mniejszych ośrodkach, sys­temu, w którym absolwenci liceów, którzy nie dostali się na studia, pozostają w swoich miejscowościach, aby uczyć młodszych kolegów. Osobiście znam więcej niż kilka takich przypadków. Czy do tego dążymy?

Pozostaje w końcu problem najważniejszy -problem dzieci, które - przechodząc ze szkoły do szkoły co kilka lat- będą musiały zmieniać środowis­l<o, w którym się uczą i spędzają większość swojego czasu. Pisał o tym niedawno, w felietonie zatytułowa­nym "Jeszcze raz do pana Ministra" ("Polityka" nr 7, 14luty 1998 r.) pan Ludwik Stomma, zamieszkujący na stałe we Francji, gdzie obowiązuje model szkol­nictwa bardzo zbliżony do proponowanego w planowanej reformie. "W systemie dwuetapowym (podstawówka+ liceum- przyp. M.W.)- pisze Lud­wik Stomma - dziecko tylko dwa razy przezywa stres wchodzenia w nowe środowisko. Ważniejsze jest, że nauczyciele o jeden raz więcej muszą poznawać no­wych uczniów i szukać do nich podejścia. " Według francuskich psychologów takie "podchodzenie" trwa do roku, jeśli nie więcej. W sytuacji, gdzie gimnazjum, podobnie jak liceum, ma trwać trzy lata, połowa tego czasu nie może być efektywnie wyko­rzystana na przystosowanie młodzieży do nowych realiów. Nie mówiąc już o szkołach zawodowych i li­ceach uzupełniających, gdzie nauka ma trwać po dwa lata. Ogólne zniechęcenie do szkoły, to najniższa

cena, jaką może zapłacić uczeń za tego typu zmiany.

Zabawiając się w bezsensowne zmiany struktu-

ralne, władze zręcznie omijają problem podstawowy - PIENIĄDZE.

Przez dziesięciolecia władze PRL przeprowa­dzały w szkolnictwie jedynie kosmetyczne zmiany, traktując środowisko nauczycielskie jak pariasa. Nic się nie zmieniło po 1989 roku. Polska kadra nauczy­cielska - wypuszczająca, głównie na zachód, znako­mitych fachowców we wszystkich dziedzinach nauki -sama żyje na żenującym poziomie materialnym. Na­ucza w bardzo złych warunkach lokalowych, przy u­życiu najgorszej jakości sprzętu, o ile w ogóle takowym dysponuje.

qooztll,A! comtDq sooo ...

Skutek takiej sytuacji może być tylko jeden. Najlepsi fachowcy odchodzą z zawodu. Nabór no­wych nauczycieli odbywa się na drodze selekcji ne­gatywnej. Nawet ci po studiach na kierunkach nau­czycielskich decydują się iść do szkoły w ostatecz­ności, kiedy zawiodą próby znalezienia innej pracy. Z mojego rocznika absolwentów Nauczycielskiego Ko­legium Języka Angielskiego do szkoły poszło może 50%. Wciąż słyszę o następnych znajomych porzuca­jących pracę w szkole. Na uczelniach obserwuje się drastyczny spadek liczby nowo mianowanych profe­sorów tytularnych i zatwierdzających doktorów habilitowanych oraz stagnację w dziedzinie nowo zdobywanych stopni doktorskich. Przyrost w grupie profesorów nie równoważy nawet ubytków natural­nych.

Na efekt społeczny tego zjawiska nie trzeba długo czekać. Analfabetyzm funkcjonalny (umiejęt­ność czytania bez jego rozumienia) u ponad 50% do­rosłych, brak opanowania podstawowych treści prog­ramowych u ponad 60% maturzystów, nie czytanie książek przez ponad 50% dorosłych i gazet (ponad 20%), niechęć do samokształcenia, oto stwierdzone fakty.

Co na to władza? "Z tytułu samej reformy struk­turalnej szkolnictwa nie zakłada się większego wzro­stu wydatków bieżących w dziale >Oświata i wycho­wanie< " - czytamy w koncepcji wstępnej reformy. Powiem więcej: nie zakłada się ani większego wzros­tu wydatków, ani mniejszego, ani w ogóle żadnego wzrostu wydatków. Przygotowany przez poprzedni rząd projekt ustawy budżetowej zakłada dalszy

spadek finansowania nauki i szkolnictwa wyższego, a rząd obecny nie zrobił nic, żeby to zmienić. Podczas gdy w tak krytykowanych przez obecny układ rządzący latach socjalizmu na szkolnictwo i naukę przeznaczano odpowiednio po 1,5% budżetu, w tym roku planuje się odpowiednio po 0,86% i 0,45%! Jak, wobec tych faktów, interpretować wyg­łoszone podczas expose słowa premiera Jerzego Buz­ka: "To oświata i szkolnictwo wyższe zadecydują o pozycji Pafski pośród innych państw. ( . .)Dlatego za konieczne uznajemy przeprowadzenie radykalnej reformy systemu edukacji, dostosowującej ją do 1rymogów XXI wieku. "

Jako, że negatywnych skutków niskich nakła­dów na edukację nie zauważa się od razu, przez co

nie powodują one na­tychmiastowych reakcji społeczeństwa, politycy beztrosko tną owe na­kłady, "obdarowując" te sektory gospodarki, któ­re zapewnią im wybor­cze zwycięstwo. Dla po­równania, obserwując

procentowy udział wy­datków na obronę

państw europejskich, Polska znajduje się w środku stawki, przewyż­szając wydatkami takie państwa, jak Holandię, Włochy, Danię, Hiszpa­nię, a nawet Niemcy! Jeśli zaś chodzi o wydat­ki na naukę znajdujemy się na szarym końcu, w bezpośrednim sąsiedzt­

wie Grecji i Turcji, które przodują w nakładach na obronę. Jaką pozycję w Europie może m1ec państwo, którego na­kłady na naukę (w do­larach na mieszkańca) są mniejsze od przodu­jącej w rankingu

Szwajcarii o 1500%, jak również od znajdujących się w podobnej sytuacji ekonomicznej Czech (o ponad 100%) i Węgier (50%)?

Nagminnie stosowaną w takich sytuacjach od­zywkę polityków, że aby dać jednym, trzeba zabrać drugim, należy uznać za wyjątkowo krótkowzroczną i po prostu śmieszną. Jeśli nie postawimy na naukę, w krótkim czasie padnie gospodarka, a społeczeństwo ulegnie kompletnej degrengoladzie. Finlandia, która na początku lat 90-tych przeżywała jeszcze głębszą zapaść ekonomiczną niż Polska, a bezrobocie w tym kraju dochodziło do 20%, nie zaczęła szukać osz­czędności w wydatkach na naukę, dzięki czemu udało jej się szybko przezwyciężyć kryzys.

Szanowny panie Ministrze. Temu dogorywają­cemu pacjentowi, którego ma pan za zadanie posta­wić na nogi, nie pomogąjuż kleiki złożone z czczych słów. Tymi karmiono go już wystarczająco długo. Ten pacjent nie chwyci za transparent, aby wylec na ulicę z butnymi hasłami, on nie będzie rzucać śru­bami, ani zgniłymi jajkami. On po prostu zniknie, pozostawiając na stanowiskach takie same "ochła­py", jakimi karmiono go do tej pory, co będzie naj­gorszą rzeczą, jaka może spotkać ten kraj.

Dawno minęły czasy, kiedy nauczycielem było się dla prestiżu, jakim w "Konopielce" Edwarda Red­lińskiego cieszyła się "pani uczyciełka w Taplarach". Dalsze ignorowanie potrzeb środowiska nauczyciel­skiego powróci nas do tych Taplar prędzej , niż byśmy

się tego spodziewali.

Marcin Wyrwał

Page 21: Numer 23 (marzec 1998)

UZURPATORZY (1) Zagłębiając się w historię świata od czasów najdawniejszych do teraźniejszości możemy zaobserwować dzia­łalność ludzi ambitnych, żądnych władzy i rozgłosu, którzy wszelkimi sposobami - legalnymi bądź nielegal­nymi -próbują ją zdobyć, bo jak powiadają władza ta należy im się z wyroku Boga czy ludu. l niewiele ich. obchodzi prawo sukcesji czy demokratyczny wybór. Jeżeli nie im właśnie przypadnie władza, to tym gorze] dla prawa i demokracji! Ludzi tych nazywamy uzurpatorami.

Uzurpatorzy wedle słownikowej definicji to O·

soby, które bezprawnie, samowolnie przywłaszczają sobie władzę, cudze stanowiska, cudze prawa. Sięga­jąc po nie nie wstrzymają się przed niczym - szantaż,

przemoc czy długotrwała krwawa wojna to dla nich chleb powszedni (np.: w wyniku uzurpacji wybuchły Wojna Dwóch Róż oraz Wojna Stuletnia). l niestety, nie łudźmy się, takich ludzi nie uniknie żadne pań­

stwo, żadna organizacja czy instytucja. W historii papiestwa można doliczyć się około

30 uzurpatorów zwanych antypapieżami. Prekurso­rem był niejaki Hipolit działający w 217 roku. Ostat­nim Felix V w latach 1439-1449 (w rzeczywistości był nim bardzo ambitny i przedsiębiorczy przodek późniejszych królów Włoch - Amadeusz V111 książę Sabaudii - który owdowiawszy postanowił zostać pa­pieżem). Święte Cesarstwo Rzymskie Narodu Nie­mieckiego doczekało się 10 uzurpatorów, wśród któ­rych warto wymienić Rudolfa von Rheinfelden, Her­mana von Salm czy Gunihera von Schwarzburg.

Uzurpatorów można podzielić na kilka katego­rii, niektórych można uznać za niegroźnych pozerów czy snobów, innych zaś za wrogów publicznych nu-mer jeden. ·

Pierwszą i najgroźniejszą kategorią są uzurpato­rzy - gracze polityczni. Z reguły, aby posiąść władzę, prowadzą wojny (jak np.: Swen Widlobrody czy Wil­helm Zdobywca), niekiedy interpretując (czy, jak kto woli, falandyzując) na swoją korzyść prawo. Np.: królowie angielscy z dynastii Plantagenetów, którzy prowadzili stuletnią wojnę z Francją (1340-1453), wynikłą z perfidnego nagięcia prawa sukcesji do tro­nu francuskiego. Ich bezczelność nie miała granic. W 1346 Edward III w zwycięskiej dla siebie bitwie pod Crecy rzucił hasło do ataku: "Dieu et mon droit", co znaczy "Bóg i moje prawo" (oczywiście do tronu Francji). Słowa te odtąd stały się zawołaniem bitew­nym angielskiego rycerstwa i są po dziś dzień mot­tem kolejnych królów Zjednoczonego Królestwa. Zaś w 1420 Henryk V rozbiwszy wojska Karola VI Sza­lonego, króla Francji zmusił go do podpisania Trakta­tu z Troyes, w którym tenże ogłosił swego prawowi­tego syna i następcę Karola bękartem. I wówczas, gdyby nie Joanna d'Arc, Francja byłaby dziś prowin­cją Anglii, a ów nieszczęsny Karol nie zostałby przez potomnych nazwany Karolem VII Zwycięskim.

Niekiedy uzurpatorzy - gracze posuwają się do aresztowania, trucia czy mordowania swych konku­rentów, nie bacząc nawet na więzy pokrewieństwa.

Tak na przykład Ryszard III Garbus zwany też Sta­rym Dick'iem w 1483 roku umieścił w Tower dwóch swych bratanków, 13-letniego podówczas, prawowi­tego króla Anglii Edwarda V i jego brata 9-letniego Ryszarda, po czym ogłosił ich bękartami, potajemnie zgładził i ogłosił się nowym królem. Znanym z mor­derstw uzurpatorem był też Macbeth syn Findlaeca mormaera Moray, członek ira-szkockiej dynastii O'Neill'ów, król Szkocji w latach 1040-1057, rozsła­wiony przez Sheakespeare'a.

Drugą kategorią są znani dobrze z historii uzur­patorzy - marionetki, za którymi stoi prawdziwy nie­bezpieczny uzurpator- mistrz gier politycznych. Sce­nariusz w takich przypadkach jest zawsze bardzo po­dobny. Oto w jakichś niezwykłych okolicznościach ginie następca tronu, by po kilku latach zostać

"wskrzeszonym" i upomnieć się o władzę. "Wskrze­sicielem" jest ów mistrz, który na plecach "wskrze­szonego" (zazwyczaj sobowtóra nieszczęsnego nastę-

pcy) chce podburzyć lud, doprowadzić do rewolty i za pomocą marionetki rządzić krajem. Tak np. : Mał­gorzata Plantagenet, żona Karola księcia Burgundii, a siostra Ryszarda Garbusa, w 1486 roku podstawiła sobowtóra Edwarda hr. Warwick'a, którym okazał się być w rzeczywistości syn stolarza Lambert Simnel. Ta sama Małgorzata w 1499 roku wysłała do Anglii Perkin'a Warbeck'a jako, tym razem, nieszczęsnego Ryszarda, jakoby cudem uratowanego przed zagładą w Tower. Obie te akcje doprowadziły do rozruchów na szeroką skalę na terenie Anglii i Walii. Natomiast w 1605 roku grupa polskich magnatów

Wiśnio­

w i e c­kich i ro­d u M n i s z­chów, wy­korzystu­jąc zamęt w Rosji, wpro­wadziła na tron rosyjski Dymitra (później

ogłoszone·

go Samo­zwańcem),

jakoby syna ca­ra Iwana IV Groźnego. Choć w 1606 roku kniaź Szujski zamordował fałszywego Dy­mitra; (którym okazał się być prawosławny mnich Hryszka Otrepjew), to przez kilka następnych lat po­jawiło się kilku nowych Dymitrów Samozwańców, dzięki czemu Polska przeprowadziła 3 wielce udane kampanie przeciw Moskwie.

Trzecia kategoria to uzurpatorzy - maniacy. Wy­najdują sobie oni na świecie jakąś biedną, ciemiężo­ną nację (najlepiej prymitywną) i ogłaszają się ich królem, opiekunem i obrońcą na arenie światowej. Doskonałym tego przykładem był francuski zubożały szlachcic Orelie-Antoine de Tounens ( 1825-1878), który naczytawszy się w młodości o Indianach Mapu­czach żyjących w południowej części Chile i Argen­tyny, postanowił zostać ich królem. Indianie ci słynę­li z waleczności, a ulubionymi ich rozrywkami było wojowanie, leniuchowanie i pijackie orgie. De Tou­nens swój ambitny cel zrealizował w 1860 roku, gdy po dwuletnim pobycie w Ameryce Porudniowej ogło­sił się "Królem Araucanii i Patagonii". Bardzo szy­bko stworzył konstytucję, rząd i armię oraz rozpoczął bicie własnych monet. Wyznaczył granicę na rzece Bio-Bio i wypowiedział wojnę Chile i Argentynie. W I 862 roku pojmany przez wojska chilijskie i deporto­wany do Francji, jeszcze trzykrotnie wracał do Mapu-

czów, by wzniecać nowe rewolty (jedna z jego wy­praw była finansowana przez cesarza Napoleona Ill). W trakcie swych pobytów we Francji zdążył stwo­rzyć własną gazetę i zorganizować liczne grono spon­sorów i zwolenników. Po jego śmierci w 1878 roku kolejni jego miłośnicy ogłaszali się królami (obecnie jest nim tajemniczy Prince Philippe of Araucania). W domu rodzinnym de Tounens'a założono Muzeum Królestwa Araucanii, a cały interes kręci się dzięki sprzedaży złotych i srebrnych monet z popiersiem Philippe' a i innych gadżetów oraz nadawaniu "tytu­łów arystokratycznych, orderów i innych godności" (oczywiście odpłatnie).

Bardzo podobną działalność prowadzi obecnie "Królewski i Najjaśniejszy Dom Książąt de Alabona­Ostrogojsk-Garama", z tą jednak różnicą, że wystar­tował dopiero w 1986 roku. Ustawowo zaś opiekuje się ludem Garamantów, których terytoria są "okupo­wane" przez Libię, Czad, Niger i Algierię.

Czwarta kategoria to uzurpatorzy - snobi. Są to zazwyczaj megalomani bądż różnego rodzaju oszuś­ci, którzy zdobywają spore fundusze na swą działal­

ność w identyczny sposób co uzurpatorzy - maniacy. Tych snobów dzielimy na dwie grupy - fałszywych

potomków oraz fałszywych pretendentów. Pierwsza grupa to osoby, które podają się

za potomków znanych osób - zazwyczaj królów czy arystokratów. Najczęściej i naj­głośniej działają fałszywi Stuartowie, któ­rych protoplastą miał być Karol (III) Stuart. Ów Karol zwany też Bonnie Prince Charlie,

katolicki i prawowity pre­tendent do tronu Anglii i Szkocji zmarł w I 788

roku pozostawiając jedy­nie nieślubną córkę Klemen­

tynę, która zresztą zmarła bezpotomnie. Fakty te jednak nie przeszkadzają działać

rodzinie Stuart-Stolberg-Sobieski w Austrii oraz "Księciu Michałowi Stuartowi of Alb­any" w Anglii i Francji.

W latach 20-tych i 30-tych Europa Za­chodnia i USA zostały wręcz zalane groma­

dą oszustów podających się za carewicza Alexego i księżniczkę Anastazję -

dzieci cara Mikołaja II, które w rzeczywistości zginęły w 1918 roku w rzezi carskiej ro­

dziny w Jekaterynburgu. Co nie­którzy z nich porobili niezłe karie-

ry, a pamięć o nich nie przemij,a o czym świadczy chociażby ostatnio wy­

świetlany również w naszych kinach amerykański film rysunkowy "Anastazja" .

Królem tego gatunku uzurpatorów pozostanie chyba na zawsze Alexis Brimeyer. Ów człowiek, syn luxemburskiego inżyniera urodzony w Zairze, wielo­krotnie zmieniał swoje nazwisko, dodawał sobie uro­jone tytuły i wciąż zmieniał i upiększał historię swe­go "królewskiego" pochodzenia. Wokół niego zebra­ła się zresztą grupka podobnych mu oszustów, z któ­rych jeden swego czasu sprytnie nabrał prezydenta Jelcyna. Gdy w 1995 roku Brimeyer zmarł na AIDS, używał następującego nazwiska "Prince d' Anjou Du­razzo Durassow Romanoff Dolgorouki de Bourbon­Conde de Gavina y de Alba" (autor ma nadzieję, że nie pominął żadnego członu).

Wśród fałszywych pretendentów na czoło wybi­jają się król Denis I of L' Anse-St-Jean Quebec oraz nasz Leszek Wierzchowski, o którym za miesiąc. Ten pierwszy zdążył się już koronować, ale referendum niepodległościowe w Quebec zostało minimalnie przegrane przez mniejszość francuską i szanse Deni­sa I zmalały do zera (choć gdyby powstał niepodległy Quebec, to też by pewnie niewiele zdziałał ).

Adam A. Pszczółkowski

Page 22: Numer 23 (marzec 1998)

Kurs HaTeeMela {2) Ci, którzy uważnie przeczytali poprzednią część kur­su i w wolnych chwilach dodatkowo trochę poekspe­rymentowali, potrafią już stworzyć prostą stronę

WWW. Mimo to, na początku naszej dalszej wędrów­ki po świecie języka HTML proponuję przypomnie­nie najważniejszych informacji: -każde polecenie języka HTML musi być umieszczone pomiędzy znakami nierów­ności, tzn. '<' i '>' np.: <BODY> -polecenie umieszczone pomiędzy znaka­mi nierówności nazywa się znacznikiem (np.: BODY jest poleceniem, <BODY> jest

nauki!</U></I><BR><P><BR> <H6>Ta strona jest bez sensu</H6> </BODY> </HTML>

znacznikiem) KURS HaTeeMeLa -niektóre znaczniki występują w dwóch wersjach: otwierającej i zamykającej; ezese cłnl&• wersja otwierająca powoduje rozpoczęcie

wykonywania polecenia, wersja zamykają- Dzis pojd:iemy dalej i rapomamysie dokladnie ca kończy wykonywanie polecenia t parametrami polecenia BODY -znacznik zamykający różni się od otwie-rającego tym, iż polecenie w nim zawarte Zaprqpgm,d9MUkil

poprzedzone jest znaczkiem ' /' np. </BODY> jest wersją zamykającą dla ,.._,... .. _ znacznika <BODY> -każdy dokument w języku HTML musi rozpoczynać się od znacznika otwierające- Rys. 1 go <HTML> i kończyć się znacznikiem za- ...:..::::...::.;..:_ ____________________ _

mykającym </HTML>; wszystkie dane do-tyczące strony WWW znajdą się pomiędzy tymi znacznikami -dokument HTML składa się z nagłówka i "ciała" -nagłówek ograniczony jest znacznikami <HEAD> i </HEAD>; w nagłówku umieszczamy polecenia in­formujące przeglądarkę o typie dokumentu; tu także musi się znaleźć tytuł strony -tytuł strony, który wyświetli się w pasku tytułowym przeglądarki, umieszczamy pomiędzy znacznikami <TITLE> i </TITLE> -"ciało" dokumentu, czyli tekst, grafikę, tabele, itd., umieszczamy pomiędzy znacznikami <BODY> i </BODY> -podstawowe znaczniki HTML: <B>TEKST</B> TEKST zostanie wygrobiony <I>TEKST</I> - TEKST zostanie pochylony

Polecenie BODY i jego parametry To, co znajdzie się pomiędzy znacznikami <BODY> i </BODY> stanowi podstawową część dokumentu, którą oglądamy w postaci strony WWW w głównym oknie przeglądarki. l tu należy się od razu kilka wy-jaśnień : -niemożliwe jest osiągnięcie efektu wyrównania tek­stu do obu marginesów (jak to robi polecenie justify np. w Word 6.0); standardowym ustawieniem jest wyrównywanie tekstu do lewego marginesu; -puste linijki w dokumencie HTML są ignorowane przez przeglądarkę, która traktuje je jak jedną spację, tzn. jeżeli w dokumencie napiszemy:

TEKST l

<U>TEKST</U> - TEKST zostanie vodkreślony TEKST2 TEKST1<BR>TEKST2 lub TEKSTl<P>TEKST2

- TEKST2 znajdzie się w nowej linijce TEKSTl<BR><BR>TEKST2 lub TEKSTl<BR><P>TEKST2

- TEKST2 znajdzie się w nowej linijce, lecz po­między TEKSTl i TEKST2 wstawiona zostanie pusta linijka odstępu; każdy następny znacznik <BR> to kolejna ·linijka odstępu

<Hn>TEKST</Hn> gdzie n= l,2,3,4,5,6 - TEKST napisany będzie pogrubioną czcionką o odpowiednim rozmiarze (Hl - największym,

H6 - najmniejszym); dodatkowo pomiędzy TEKST a kolejną linijką utworzony zostanie pro­porcjonalny do wielkości czcionki odstęp

Aby lepiej zrozumieć zastosowanie tejże "wiedzy", proponuję porównać poniższy dokument HTML zje­go obrazem w przeglądarce Netscape Navigator.

<HTML> <HEAD> <TITLE>Druga czesc Kursu HaTeeMeLa</TITLE> <HEAD> <BODY> <Hl>KURS HaTeeMeLa</Hl> <H3>czesc druga</H3><BR> Dzis pojdziemy dalej i zapoznamy sie dokladnie<BR> z parametrami polecenia <B>BODY</B><BR><P> <I><U>Zapraszam do

to w przeglądarce wyświetli się:

TEKSTl TEKST2

(aby przerzucić TEKST2 do następnej linijki, musie­libyśmy użyć znacznika <P> lub <BR>) -przeglądarka ignoruje ciągi spacji, tzn. jeżeli w do­kumencie znajdzie się coś takiego:

TEKSTl TEKST2

to przeglądarka wyświetli to jako:

TEKSTl TEKST2

(z jedną spacją w środku).

Uwaga! Istnieje polecenie, które sprawia, że oba opisane powyżej efekty są możliwe do osiągnięcia,

ale o tym napiszę w innym odcinku.

Jeżeli w naszym dokumencie zastosujemy samo pole­cenie BODY, nie określając żadnych jego dodatko­wych parametrów, to przeglądarka użyje swoich usta­wień do wyświetlenia strony. Przejdźmy więc w koń­cu do tych tajemniczych parametrów. Dodatkowe parametry umieszcza się zawsze wew­nątrz danego znacznika, bezpośrednio po poleceniu, którego dotyczą, np.:

<BODY PARAMETR>

W przypadku polecenia BODY możemy stosować więcej niż jeden parametr, np. :

<BODY PARAMETR! PARAMETR2 PARAMETR3>

Poniżej przedstawiam najczęściej używane paramet-

ry polecenia BODY:

BGCOLOR="kolor"

-określa kolor tła strony WWW; kolor może być zdefiniowany kodem, np. #FFFFFF oznacza kolor biały (tu zazwyczaj przydaje się specjalna tabela kodów), lub nazwany "po imieniu", np.:

black - czarny - kod: #000000 blue - niebieski - kod: #OOOOFF brown - brązowy - kod: #A52A2A gray - szary - kod: #808080 green - ciemnozielony - kod: #008000 maganta - karmazynowy - kod: #FFOOFF navy - granatowy - kod: #000080 purple - purpurowy - kod: #800080 red - czerwony - kod: #FFOOOO silver - srebrny - kod: #COCOCO wh.i te - biały - kod: #FFFFFF yellow - żółty - kod: #FFFFOO

Zastosowanie jak poniżej: Użycie <BODY BGCOLOR="magenta"> lub <BODY BGCOLOR="#FFOOFF"> spowoduje, iż tło naszej strony będzie miało kolor kannazynowy.

BACKGROUND="rysunek"

-określa nazwę i lokalizację rysunku, który stano­wić będzie tło strony WWW. Jeżeli rysunek znajdu­je się w tym samym katalogu, co nasz dokument HTML, nie musimy podawać jego lokalizacj i, lecz tylko samą nazwę. Pamiętajmyjednak, że przeglą­

darki odczytują wyłącznie pliki formatu jpg lub gif. Powiedzmy, że plik, który ma stanowić tło naszej strony, ma nazwę tlo.jpg (rys. 2). Aby umieścić go w tle, musimy użyć znacznika: <BODY BACKGROUND="tlo. jpg">

Rys. 2. Rysunek tlo.jpg, stanowiący tło strony

Jeżeli okno przeglądarki jest większe niż rysunek stanowiący tło strony, wtedy obrazek ten będzie powtarzany jeden obok drugiego, tak aby w całości

zapełnił to okno (rys. 3).

Rys. 3. W taki sposób plik tlo.jpg tworzy tło strony WWW, jeżeli rysunek jest mniejszy niż wielkość okna przeglądarki

Jeżeli rysunek znajduje się w innym katalogu niż nasz dokument, to musimy podać dokładnąjego lo­kalizację. Powiedzmy, że nasza strona ma adres: http://www.glupoty.com/index.htm zaś jej tło znajduje się pod adresem: http://www.tla . com/tlo.jpg

ciąg dalszy na następnej stronie

Page 23: Numer 23 (marzec 1998)

Kurs HaTeeMela c.d. W naszym dokumencie musimy więc podać cały adres pliku tła, tzn. : <BODY BACKGROUND= "http://www.tla.com/tlo.jpq">

TEXT="kolor" -określa kolor, . w którym wyświetlany jest tekst składający się na naszą stronę. Tu stosuje się" iden­tyczne nazwy łub kody kolorów, jak w przypadku parametru BGCOLOR, np. użycie: <BODY TEXT="fłA52A2A"> łub <BODY TEXT="brown"> spowoduje, iż tekst na stronie będzie miał kolor brązowy.

LINK="kolor" -określa kolor, jakim wyświetlany będzie tekst sta­nowiący odsyłacz do innej strony (o czymjuż w ko­lejnym odcinku). Także w tym, jak i w kolejnych dwóch przypadkach, stosuje się nazwy i kody koło­rów, np.: <BODY LINK="ł000080"> łub <BODY LINK="navy">

VLINK="kolor" -określa kolor, jakim wyświetlany będzie tekst sta­nowiący odsyłacz do strony już przez nas przeczy­tanej.

ALINK="kolor" -określa kolor, jakim wyświetlany będzie tekst sta­nowiący odsyłacz do strony, która się aktualnie ła­duje.

LEFTMARGIN="n" -określa w piksetach wielkość lewego marginesu, a więc odległość lewej krawędzi tekstu od brzegu ok­na.

RIGHTMARGIN="n" -określa wielkość prawego marginesu, a więc od­ległość prawej krawędzi tekstu od brzegu okna.

TOPMARGIN="n" -określa wielkość górnego marginesu, a więc odleg­łość górnej krawędzi tekstu od brzegu okna.

Jak już wspomniałem, można stosować kilka para-

WWW-Szperacz! PARLAMENT RP http://www.sejm.qov . pl http://www.senat.qov.pl Parlament w całej okazałości. W środku, na stronach sejmowych, znajdziesz historię polskiego parlamen­taryzmu, jego strukturę, kompetencje, słowniczek

·trudniejszych pojęć związanych z prawodawstwem i posłowaniem. Prócz tego pełny skład klubów posel­skich, standardowe informacje o posłach (wraz ze zdjęciem). Nie zabrakło też świeżych wiadomości i planów obrad. Senat, nieco gorzej dopracowany, za­wiera podobne treści, z tym, że o senatorach. Dodat­kowo można się wybrać na wirtualną wędrówkę po komnatach tych znanych-nieznanych budynków. Dla mających wielkie ambicje będzie to spełnienie nie mogących się spełnić marzeń.

. ~ r

~ ' ' l . -- ,--..~" "'![ - .... }::;~7~- ) ' :: • ~ ~ j l . . .. , .l ~ '? ' ,"'- ..

' ' •· ,,1 ' • rt •,. ·, ",

"· ;;;:o~::r;;t;::;;.:;:---iiiiiiill!!!'h ' ' - - - ----- --

--..-­,...... .... -.... -g •• •• ",.., .,..,s.;.. - --

STREFA GIER . http://wWw.qames . numen . pl

-

"

Internetowy magazyn gier komputerowych - rzecz tylko dla tych, którzy zwykli tracić czas przed kom­puterem. Prócz opisów gier bogato zdobionych zdję­ciami, znajdziecie na stronie nowinki ·z kraju i ze świata, listę przebojów, sporą porcję tricków oraz niemało programów do ściągnięcia. Strona jest do­brze opracowana graficznie, a do zaglądnięcia kuszą liczne konkursy urządzane przez redakcję. Właściwie

nie trzeba bulić w kiosku za papierowe (nieekoło­

giczne) piśmidła, kiedy można z darmowego szkolne­go kompaprzeczytać więcej i szybciej.

RADIO MARYJA http : //www.man.torun .pl/RadioMaryja Najbardziej kontrowersyjne radio w Polsce ma swoją stronę www! Warto się przekonać, czy strona nie jest pod tym względem gorsza. Poczytać można homilie J. E. Prymasa, wypowiedzi Ojca Rydzyka, przejrzeć notowania listy przebojów (a na pietwszym miejscu ... "Psałm 118" Vox Nostra), wiadomości katolickie przyswoić - słowem jest co robić. Być może ktoś się wciągnie i zacznie słuchać ... Ja się wciągiem. Ubaw po pachy.

X-FILES http://www . thex-files.com Oficjalna (angielskaja) strona "Z archiwum X", będą­ca swoistym przewodnikiem po serialu o tym samym tytule (cóż za zbieg z okoliczności). Page zawiera streszczenia wszystkich odcinków, setki zdjęć i opo­wieści z planu filmowego. Jest też sklep, w którym można nabyć niemal wszystko, co jest związane z fil­mem - począwszy od książek przez kasety wideo i płyty z muzyką po koszulki, skarpetki, czapeczki, a nawet figurki (?) itp. Kopalnia wiedzy dla fanów, a takich chyba nie brakuje. Chyba że się mylę i brakuje. No to może wykłują się nowi.

metrów dla określenia atrybutów "ciała" dokumentu. Tak naprawdę, to można zastosować (prawie*) wszystkie przedstawione parametry z jednym tylko poleceniem BODY, np.:

<BODY BGCOLOR="RED" TEXT="WHITE" LINK="BLACK" VLINK="GREEN" LIN="YELLOW" LEFTMARGIN="5" RIGHTMARGIN="5" TOPMARGIN="10">

Jeżeli dodamy do tego tekst, odnośniki do kilku stron i trochę kolorowej grafiki, to na ekranie otrzymamy pawia internetowego ... Aby tego uniknąć, proponuję

stosować kolorystykę z pewnym umiarem, licząc się z tym, że wytrzymałość, także estetyczna, oczu osób netsurfingujących jest ograniczona. W następnym odcinku napiszę więcej o tym, w jaki sposób uatrakcyjniać tekst, a także pokażę, jak two­rzyć z tekstu odnośniki do innych stron.

Do kolejnego zalogowania się!

(j.p.)

* nie można bowiem używać naraz parametrów BGCOLOR i BACKGROUND - tło całej strony może stanowić albo rysunek, albo jednolity kolor, albo .. . stosuje się ramki lub też tabele (o czym kiedyś tam napiszę).

FRANCJA 98 http://www . france98 . com Jak zapewne wiecie/nie wiecie, już niedługo we Fran­cji odbędą się Mistrzostwa Świata w piłce kopanej. Już od ponad roku działa oficjalna strona poświęcona temu wydarzeniu. Trochę głupio tam zaglądać mając w świadomości fakt, że rodzimych grajków tam nie będzie, no ale cóż, jeśli ktoś przegrywa i z Paragwa­jem i z Izraelem i z Gruzją ... Na stronie zdjęcia, skła­dy, tabele, trochę wywiadów, parę konkursów. Dla angło-frankojęzycznych braci kibolów po prostu bomba.

WARP4 http ://www . icu.eom . pl/warp4/ Strona naszego sponsora, czyli rzecz o napoju niepro­centowym wyskokowym. Cóż my tam znajdzie­my???? Na przykład puszkę. Tak, aby każdy mógł się przyjrzeć i nie pomylić z jakąś tam kolą, czy innym bżdzidłem. Dodano jeszcze skład (to na wypadek, gdyby piraci zaczęli podrabiać puszki i trzeba było po składzie poznawać, czy mamy do czynienia z orygi­nałem czy towarem zza Buga). Nie zabrakło także konkursów i zdjęć z imprez wszelakiej maści, na któ­rych warp się pija.

Zebrał: Michał Zacharzewski ([email protected])

Page 24: Numer 23 (marzec 1998)

NAGA (oczywiście PRAWDA NO o polskim sporcie zimowym! 1 !)

••••••••••••• Na samym wstępie pragnę poinformować wszystkich czytelników, iż słowa, które zostały zamieszczone

w niniejszym tekście powstały na kilka dni (dokładnie 4) przed zakończeniem Igrzysk Olimpijskich w Naga­no w 1998 roku. Dlatego z góry wyjaśniam, iż jeśli do momentu, w którym ten numer MAGLA zagości w Waszych rękach, wydarzy się cud, to ja bardzo przeproszę i pochylę czoło przed całą polską kadrą olimpij­ską i działaczami sportowymi. Tak naprawdę zrobię to bardzo chętnie, choć nie wydaje mi się, oj nie wyda­je, abym miała okalję.

Tegoroczne Igrzyska Olimpijskie przejdą do światowej historii sportu z kilku powodów. Po raz pierwszy na olimpiadzie wystąpili wszyscy czołowi zawodnicy z kanadyjsko-amerykańskiej zawodowej ligi hokeja NHL. Co prawda już w poprzednich Ig­rzyskach w Norwegii występowało kilku zawodni­ków grających w klubach NHL, jednak tylko tych, które odpadły z rozgrywek play-offs. Tym razem władze lig hokeja zawodowego i- tzw. amatorskiego

doszły do porozu-mienia i przerwa­no rozgrywki o puchar Stanley'a, aby naprawdę naj­lepsi gracze mogli reprezentować

swoje kraje na olimpiadzie. Tak więc, w Nagano mamy hokejowe "drim timy".

Radość czeskich hokeistów po zwycięskim meczu finałowym z Rosją

Po drugie, po przełomie technicznym w łyżwiarstwie szybkim (no­wa konstrukcja łyżew, tzw. klapy) na olimpijskim to­rze M-way ustanowiono wiele niesamowitych rekor­dów olimpijskich. Brylowali w tym panczeniści i pa­niczenistki z Holandii. Skalę tego zjawiska powinien bardzo przejrzyście ilustrować fakt poprawienia o po­nad 15 sekund przez G. Remme rekordu świata na lO 000 m należącego do słynnego Koss'a (nowy re­

Złota medalistka - Olga Dani­lova z Rosji, 15 km stylem kła-sycznym

kord wynosi 13.15.33). Z pew­nym smutkiem mu­szę stwierdzić, że

ten norweski król łyżwiarstwa szyb­kiego ostatnich lat został zdetronizo­wany prawie w wię­kszości konkurencji i nie ma następcy w rodzimym kraju. Pewnym przebłys­

kiem był rekord świata ustanowiony przez jego rodaka A. Sondral'a na 1500 m (pierwszy człowiek, który w tej konkurencji przełamał barierę

l min 48 s 1.47.87).

Po trzecie, znakomity biegacz norweski B. Dea­hlie dokonał wyczynu nie lada i wysunął się na czoło multimedalistów zimowych igrzysk olimpijskich, zdobywając wraz z kolegami w sztafecie 4 razy l O km swój siódmy złoty medal. Jak na razie Deahlie ma na swoim koncie 11 medali (7 złotych i 4 sreb­rne). Kolekcja ta może się jeszcze powiększyć, gdyż do rozegrania pozostał jeszcze bieg na 50 km.

pieniu niebieskim (z moich źródeł informacji wynika, że te ostatnie to nie były raczej znaki anielskie i te wyczekiwane przeze mnie cuda).

Po piąte, jak nie można drzwia­mi, to my oknem, albo gospodarzom nawet epidemia po­może. Tak tak, to nie błąd w druku, tylko czysta prawda, gdyż w wiosce olimpijskiej, jak też w całym Nagano, podczas igrzysk pa­nowała azjatycka grypa, która dopadła wielu znakomitych zawodników m.in. Gunde Niemann-Stirmann -Holendra J. Bos'a, złoty medal w łyżwiarstwie

Rosjankę E. Vialbe szybkim kobiet, 3000 m

czy Norwega A. Sondral'a. Nic nie wiadomo mi natomiast o jakichś ilnesach w ekipie japońskiej i nie bez parady na ich koncie są już 4 złote, l srebrny i 3 brązowe medale. W tym miejscu zwracam honor japońskim skoczkom - są naprawdę rewelacyjni. Doszło do tego, że - po­dobnie jak na letnich Igrzyskach Olimpijskich w Se­ulu - zalecono sportowcom nieopuszczanie terenów wiosk;i olimpijskiej w innych celach niż treningi i za­wody (tu epidemia, tam zamieszki studentów).

llia Kulik z Rosji - złoty medal, jazda figurowa soli­stów

Po szóste - no tego to jeszcze nie było, żeby zawodnicy i dziennika­rze musieli wyjeżdżać kilka godzin przed za­wodami, aby dojechać na czas. l to żeby choć raz a dobrze, ale nie. Trzeba kilka razy na to samo, bo co się przyje­dzie na stok alpejski, to po kilku godzinach trzeba wracać z niczym i tak "w kółko Macie­ja". Przepraszam, że

pytam, ale czy w Japo­

otrzymali prikaz, aby za wszelką cenę dowozić cało i zdrowo sportowców i dziennikarzy na zawody. W ten oto sposób kierowane przez nich pojazdy rozwijają zawrotną maksymalną prędkość 30 km/godz.

A po siódme - to może od razu i po ósme, itd ... Olimpiada 1998 roku przejdzie do historii polskiego

Bjorn Daehlie - złoty medal w sztafecie 4x10 km

sportu pod hasłem, że nadzieja to jest raczej matką - i tu wszystkich, prze­praszam za niecen­zuralne słowo (na­wet tych, którzy się za takich nie uwa­żają), głupich. Nie­stety, muszę się

przyznać, że moja skromna osoba za­licza się do grona kibiców sporto­wych, którzy w skrytości ducha mieli nadzieję, że

zabłyśniemy. Nasze oczekiwania zostały rozbudzone wygraną przez W. S kupni a ostatniego przed igrzyska­mi konkursu skoków w Japonii, w miarę dobrymi startami panczenistów na olimpijskim torze w Calga­ry, sukcesami polskich biatlonistek w Mistrzostwach Europy, udanymi startami snowbordzistów (spol­szczenie). l oto Nagano, i oto masz babo placek. Nic, kompletne dno (uwaga jest wyjątek, ale on potwier­dza regułę i o nim później). Nasi snowbordziści poje­chali pozwiedzać, a nie powalczyć, a jeśli już, to o miejsca na pudle, ale od końca (patrz: M. Starowicz; i komentarz telewizyjny naszej zawodniczki J. Mar­czulajkis na temat prze­jazdu koleżanki -jedzie bardzo dobrze, płyn­

nie... - a że na mecie przegrywa o kilka minut /?/ ze zwycięż­czynią, to już mało

istotne, prawda?). Nasi panczeniści też biegali kilka minut wolniej od swoich czasów życio­wych. Przytoczę tu sło­wa redaktora Z. S.: " no niestety P. Zygmunt po­biegł poniżej swoich obecnych możliwości".

Co za absurd! Pobiegł tak, jak pozwalały mu na to obecne możliwoś-

Złoty medalista w łyżwiar­stwie szybkim na 10000 m­Gianni Remme

ci, a że było bardzo cienko, wręcz tragicznie, to inna para kaloszy. Nasze panie i panowie w biegach też nie wypadają lepiej, klasując się najwyżej w piątej dziesiątce (M. Ruchała, B. Piotrowska, D. Kwaśny i

K. Gębala). Nasz ro­dzynek w biegu na l O km stylem klasycz­nym zajął 76 miejsce na 98 startujących. Za niepodważalny sukces możemy uznać fakt, że nie wyprzedził go star­tujący z 97 numerem Kenijczyk P. Boit, czy też jeszcze lepszy Mongoł Dashzeveg Ochirsukh. Ale niech nieco udoskonalą tech­nikę biegania, a zoba­czymy ich śmigających jak torpedy obok na­szych zawodników.

Po czwarte, wszyscy zapamiętają japońską po­godę. A mówią, że to kobieta zmiennąjest i w dodat­ku kapryśną. Tu zaś proszę - mit został przebity. Or­ganizatorzy się postarali i zagwarantowali pełną ga­mę warunków pogodowych - od ulewnego deszczu, przez śnieżyce, piękne słońce, do błyskawic na skle-

nii nie istnieje taki instytut meteoro­logii, albo choć informacja o stanie i prognozie pogody? A jeśli istnieje, to czy nie ma tam łączności i sieci informacyjnej, żeby wcześniej prze­łożyć zawody? Jeśli nie, to sądzę, że

Polska Telekomunikacja S.A. po­winna to wziąć pod uwagę w swo­ich strategiach rozwoju i ekspansji rynkowej. A już szczytem było chy­ba przerwanie po 43 minutach biegu mężczyzn na lO km w biatlonie. Oj, nie ładnie tak zaczynać i nie koń­czyć. Ale przepraszam, może to jest w zwyczaju tej nacji, a ja się nie znam??? Hitem sezonu może rów­nież zostać wręcz wzruszająca tro­ska Japończyków o bezpieczeństwo i zdrowie uczestników olimpiady. Drajwerzy. olimpijskich ośrodków

Nannan Xu z Chin - narciarstwo w stylu wol- ciąg dalszy na następ-nym nej stronie

Page 25: Numer 23 (marzec 1998)

NAGA ... c.d. Właśnie naszła mnie myśl, że może ja się naj­

zwyczajniej w świecie czepiam. Przecież nasi zawod­nicy pojechali do Nagano nie po to, aby brać udział w rywalizacji sportowej jako zawodnicy, tylko po to, aby komentować zmagania innych. Jeśli tak, to ja bar­dzo przepraszam i rozumiem, dlaczego wspomniany

wcześniej Paweł Zygmunt nie mógł pobiec na miarę

swoich obecnych możliwości. Gdyby to zrobił, to po wy­czerpującym biegu musiałby docho­dzić do siebie przez jakieś 15-25 min. i nie mógłby w

Polacy- Orsilowski i Mieszała, chwilę po przekro­dwójki saneczkowe czeniu linii mety

wbiec do stanowi­ska komentatorskiego i bez odrobiny wysiłku w gło­sie komentować dalszego przebiegu zawodów. Więc jeszcze raz wielkie sorry dla naszych zawodników. Pracować na dwa etaty jest naprawdę ciężko - skąd

inąd coś na ten temat wiem. I gdyby nie siejące strach w naszej ekipie słowa S. Paszczyka, to zapewne skoń­czyłoby się na tradycyjnym wspominaniu W. Fortuny i jeszcze niewielkiej garstki polskich sukcesów w sportach zimowych, które pamięta coraz mniejsze grono kibiców.

A tak, zdarzyły się wyjątki . A. Bachleda zajął najpierw trzecie miejsce w slalomie do kombinacji al­pejskiej, a po ostatnim zjeżdzie uplasował się na pią­tym miejscu. I tu zamiast się cieszyć z najlepszego miejsca w polskiej historii olimpijskich sportów al­pejskich, można było się zetknąć z opinią: dlaczego nie medal? Całe szczęście szybko się opamiętano. O naszym najlepszym obecnie alpejczyku niewiele się mówiło i nie wiązano z nim nadziei. Cała jego ekipa składała się, w odróżnieniu od pozostałych polskich ekip, tylko z trenera i pomocnika trenera, a zarazem ojca i byłego reprezentanta Polski w konkurencjach alpejskich. Nie było całego sztabu techników i leka­rzy, nie było nawet dobrych nart, był natomiast wiel­

ki sukces. I napraw­dę nie zazdrościłam A.B., bo cała Polska liczyła na niego w slalomie gigancie (24 miejsce starano się przemilczeć,

choć jest to również sukces. Słynny A. Tomba wypadł na samym początku

pierwszego przeja­

Polka- A. Suskaw biathlonie zdu). Bez względu na to, jak się zakoń-

kobiet 4x7,5 km czy dla niego olim­

----------- piada, sądzę, że jest on człowiekiem, w którego można i należy zainwe­stować - popierają go jego wyniki. BŁAGAM WAS, NIE ZMARNUJCIE TEGO TALENTU JAK WIELU INNYCH!!!

Z pozostałych naszych reprezentantów punkto­wane miejsce w pierwszej dziesiątce zajęłajedynie A. Stera, która była szósta w biatlonowym biegu na 7,5 km. Więcej sukcesów nie pamiętam, za wszystkie grzechy .. .... A może by tak cudzik? I błagam, zmień­

my coś, nie zmamujmy więcej talentów. Ludzie, rób­my coś!!!!

I tym optymistycznym akcentem dziękuję wszy­stkim za chwilę uwagi.

I.Z.

Było- minęło,

ale gwiazda pozostaje! W hali Madison Square Garden w Nowym Jor­

ku w dniach 7-8 lutego 1998 roku odbył się AU Stars Weekend. Brały w nim udział największe gwiazdy li­gi NBA. W meczu gwiazd rozegranym 8 lutego po raz 31 na 48 rozegranych spotkań zwyciężyła druży­na Wschodu pod wodzą Michaela Jordana i L. Bir­da - ładnie te dwa nazwiska wyglądają w jednym te­amie (wynik 135-115). Drużynie Zachodu nie po­mógł nawet rewelacyjny K. Bryant z LA Lakers. Air Jordan przebywając na parkiecie 32 minuty pokazał wszystkim widzom i graczom, jaki jest wszechstron­ny - zdobył 23 punkty (symboliczny numer), miał 8 asyst, 6 zbiórek i 3 przechwyty - a także, że grając w kosza potrafi się wspaniale bawić - miał jeden niecel­

ny rzut wolny, ale tylko dlatego, że wykonywał go stojąc tyłem do kosza. W rezultacie Micha­el Jordan po raz trzeci w swojej karierze, został uznany za naj­

lepszego gracza Ali Stars Game (MVP). Wcześ­

niej te tytuły zdobywał

, w 1988 roku - na początku kariery i w 1996 roku po powro­cie z kilkunastomie­sięcznej przerwy. W historii tych meczów tylko Bob Petit był wyróżniany cztero-

krotnie (raz wspólnie z innym zawodnikiem), a Oscar Robertson -trzykrotnie. Natomiast tylko Jor­dan został uznany przez komisarza NBA, D. Stern'a, za "Ali Star of Ali Stars". Do zwycięstwa Wscho­du przyczynili się w dużej mierze także: Glen Rice (16 pkt.), Grant Hill (15 pkt.), Steve Smith i Reggie Miller (po 14 pkt.). Konkurs rzutów zza li­nii 3 pkt. wygrał gracz Utah Jazz J. Hornasek.

Wiadomość z prawie ostat­niej chwili - Michael Jordan w dniu swoich urodzin - nie po­wiem których - 17 lutego br. po­prowadził Chicago Bulls do waż­

nego zwycięstwa nad Indiana Pa­cers - dotychczasowego lidera ";,. Konferencj i Wschodniej - tu l M.J. i L. Bird po przeciwnych / r stronach. Dzięki tej wygranej \:,) Byki wyszły na czoło swojej Konferencji i zajmują drugie miej-sce w całej lidze, zaraz za Seattle Supersonics. Oby tak dalej, trzymam kciuki za kolejny tytuł mistrza dla Chicago z M.J. (skoro to ma być ostatni sezon Wiel­kiego Air).

I.Z.

Ale wkoło jest wesoło Oj, będzie się niedługo działo w naszym kraju. Będzie się działo wiele dobrego, przynajmniej na niwie tak nam bliskiej jak sportowa. Może już nie będziemy musieli tęsknym okiem łypać w kierunku, dajmy na to, po­łudniowym, gdzie nasi sąsiedzi tłumnie fetują osiągnięcia swoich sportowców (patrz Vaclavske Namesti po hokejowym finale w Nagano)? Wygląda na to, że nadchodzi nasze pięć minut ..

A oto, co udało się dotychczas ustalić :

Stosunkowo niedługo, bo już w roku pańskim 2006, największych specjalistów od ganiania na łyżwach, nartach albo innych sankach ugości nasza zimowa stolica. Panie, Panowie - Olimpiada w Zakopanem! Już tylko chwile dzielą nas od wzniesienia imponują­cych rozmiarów torów bobslejowych, pobudowania ogromnych pałaców lodowych skłonnych przyjąć

panczenistów czy też wyrąbania w pień połowy Tat­rzańskiego Parku Narodowego co otworzyłoby zjaz­dowcom możliwości szusów na złamanie karku. W tymże samym roku (a może dopiero w 2007?) Sta­dion Narodowy w Chorzowie stanie się areną finału piłkarskiej Ligi Mistrzów. Nieprzypadkowo. Będzie to bowiem próba generalna przed gwoździem progra­mu czyli mistrzostwami Europy w piłce kopanej, ja­kie odbędą się w Polsce (a ściślej naŚląsku-to waż­ne) w 2008. Nareszcie! Nie dość, że ojczyzna nasza utonie w powodzi (pardon za wyrażenie) nowiutkich, funkcjonalnych, wielkich stadionów (np. w Wodzi­sławiu albo Radzionkowie takowe zawsze się przy­dadzą), to przede wszystkim w końcu nasze Orły wezmą udział w poważnej imprezie piłkarskiej. I o to chyba w tym wszystkim chodzi, bowiem nadzwyczaj śmiała decyzja o organizacji mistrzostw zapadła na­zajutrz po czterobrarnkowym popisie naszych w Pa­ragwaju. Każdy przyzna, że na milę tchnie to despe­racją. Ktoś widocznie doszedł do wniosku, że to os­tatnia szansa. I dobrze, bo ileż można czekać? To nie koniec jednak, o nie. Później przyjdzie kryska na stolicę. Ogłasza się bowiem wszem i wobec, że

A.D. 2012 będzie rokiem dla Warszawy wiekopom­nym - dostąpi przecież niewątpliwego zaszczytu or­ganizacji letnich olimpijskich igr. Świetne to okażą się igrzyska! A to głównie dzięki sieci fantastycznych obiektów sportowych, którymi szczyci się miasto nad Wisłą. Jeszcze przed kilku laty Warszawa wraz z Ti­raną.jako jedyne stolice Europy nie posiadały żadnej hali sportowej gotowej pomieścić więcej niż tysiąc o­sób. Ale to już przeszłość - teraz już, proszę Państwa, mamy halę, i to jaką! Przy ul. Obrońców Tobruku ... Wystarczy pojechać i sprawdzić - jeśli ktokolwiek wie, gdzie to jest. No i stadiony też w stolicy piękne mamy, a jakże - na Konwiktorskiej cacko, na Racła­wickiej też. A najwspanialszy po drugiej stronie Wis­ły - dobrze, że władze już zabrały się za tamtejszych handlarzy. Może uda się ich przegonić zanim trzeba będzie zapalić olimpijski znicz? Aha, byłbym zapomniał o imponujących basenach -tak, mamy już wizję: maratony pływackie w Pałacu,

sprinty w ciepełku balonu na Inflanckiej, a skoki do wody ... pewnie, że na SGH!

Pesymista

PS. Wróble ćwierkają, że cały ten zgiełk wokół olim­piady w Zakopanem wywołali koniunkturaliści czy­hający na zlecenia budowy autostrad w tamtych rejo­nach. Mistrzostwa futbolowe mają na celu pomoc w restrukturyzacji Śląska - górnicy zajmą się budową stadionów. Ale o co u licha chodzi tym, co forsują kandydaturę Warszawki? Może ktoś z Czytelników ma pojęcie? Prosimy o odzew. (gr)

Page 26: Numer 23 (marzec 1998)

HAK CI W SMAK ... !* Jest to film z typu tych, w których nie należy się przy­zwyczajać do głównych bohaterów, bo ci padają jak muchy potraktowane aerozolem. W tym wypadku oprawca w swoim morderczym pędzie zastosował sprawdzony już w wielu thrillerach i horrorach HAK (i dlatego nadałem gościowi przydomek Kapitan Hak). Treść widowiska jest mniej więcej taka:

4 lipca (nikt jednak się nie rodzi, ani nikt nie dokopu­je kosmitom). W nadmorskiej miejscowości rybac­kiej trwają właśnie huczne obchody Dnia Niepodleg­łości . Helen (Sarah Gellar) wygrywa konkurs na lo­kalną piękność i wraz ze swoim chłopakiem Barrym (Ryan Phillippe) oraz przyjaciółmi -Julie (Jennifer Hewitt) i jej narzeczonym Rayem (Freddie Prinze) organizuje wypad na plażę, gdzie obficie opija ukoń­

czenie liceum i początek wakacji. W drodze powrot­nej pijany Barry skutecznie utrudnia Rayowi prowa­dzenie samochodu, czego efektem jest potrącenie przypadkowego przechodnia** Po zażartej dyskusj i natury (a)moralnej i pomimo stanowczego sprzeciwu Julie, znajomi decydują się wrzucić potrąconego do morza. Ostatnie wątpliwości odnośnie tego czynu rozwiewa nagłe oprzytomnienie ofiary. l co w takiej sytuacji robi amerykańska młodzież? Czym prędzej spycha konającego biedaka w głębiny morskiej ot­chłani. Pozostaje jedynie sumienie, które w trakcie najbliższego roku nie daje spokoju nikomu z beztros­kiej niegdyś czwórki. Kolejne wakacje. Julie powraca do domu, gdzie znaj­duje anonimowy list o treści ,J know what you did

Gie i Jane Zawsze myślałem, że dziewczyny są dużo mądrzej­

sze od chłopaków. Przyjemnie było żyć ze świado­

mością, że nie jest się tym najsprawniejszym intelek­tualnie i wobec tego obowiązek zbawiania świata

spada na kogoś innego. W szkole nie musi iść dobrze, do sklepu nie trzeba chodzić, bo to za trudne na wą­tły intelekt mężczyzn, no i obowiązek wyhodowania dzieci - też nas nie dotyczy. Ridley Scott, reżyser, który zdołał w swym nędz-

fi)iffi, ~6 ffi~§~iffi, Mili ~Fa~iE ju~ ~liF~ w)i§ffii~ai-tych obrazów ("Thelma i Louise", ,,Łowca androi­dów"), zdaje się przewrotnie mieć inne zdanie. l wła­śnie "G. I. Jane" z Demi Moore w roli głównej ma być drogą do przedstawienia światu jego opinii. Główna kobieta przedstawiana jest początkowo jako inteligentka pracująca sobie spokojnie na odpowie­dzialnym stanowisku w woju, gdzie co chwila ratuje tyłki jakimś idiotom (płci wiadomej), którym nie są w stanie pomóc wyrooczkowaci kretyni (płci wiado­mej). Wydaje się zatem, że wszystko jest w normie, Demi jest mądra, a faceci nie. Tymczasem, niespo­dziewanie dla widza, bohaterce odbija. Postanawia

/ast summer" (a propos, taki jest właśnie oryginalny tytuł tego filmu). Wkrótce rozpoczyna się zażarta

walka o przetrwanie. Grupka znajomych staje się bo­wiem zwierzyną konsekwentnie tropioną, terroryzo­waną i w końcu wybijaną przez Kapitana Haka, któ­ry zawsze jawi się nam jako mroczna postać w prze­braniu rybaka i z hakiem przytwierdzonym do ręki.

Rozczaruje się ten, kto spodziewa się zoba­czyć w filmie lejące się wiadra krwi, tony wy­pruwanych flaków i setki odrywanych człon­ków. Autorzy thrillera zaoszczędzili nam po­dobnych widoków, ograniczając je do mini­mum i zastępując oczywistymi niedopowie­dzeniami. Nie jest to film, który spowoduje u Was całkowite wygryzienie paznokci i nerwo­wą czkawkę, ale nie można też powiedzieć, że

nie trzyma on w napięciu . Wiele scen jest przegadanych, lecz znajdziemy też momenty mrożące krew w żyłach i wywołujące odruchy podskakiwania w fotelu. Polski tytuł miał z pewnością nawiązywać do ,,Koszmaru z ulicy Wiązów" Wesa Cravena, ale - co tu dużo mó-

wiĆ - do mistrza Wesa temu fiimowi jeszcze daleko.***

Polecam wszystkim, którzy lubią dreszczyk emocji i jestem naprawdę wdzięczny dystrybutorowi za to, że wprowadził do naszych kin film z gatunku, który z niewiadomych powodów bardzo rzadko pojawia się na ekranach. Błagam o więcej!

G.p.) P.S. Wiem, co zrobiliście w ostatnie wakacje ...

* jest w filmie scena, w której Kapitan Hak wbija swoje zagięte żelastwo w gardziołko jednego z dru­goplanowych bohaterów ... ** cała polska prasa usilnie starała się wmówić nam, że to Barry prowadził samochód. Tak to jest, jak ktoś nie obejrzy filmu, tylko wypisuje bzdury na podsta­wie błędnie przygotowanych materiałów prasowych *** proszę się nie przejmować moją opinią; w swo­im życiu obejrzałem tysiące dreszczowców i być mo­że jestem uodporniony

,,Koszmar minionego lata", USA 1997, JOl min., Reż.: Jim Gillespie, Wyst: Jennifer Love Hewitt, Sarah M. Gellar, R. Phillippe, Anne Heche, Freddie Prinze Jr

dobrowolnie przeJSC naJctezsze szkolenia w Navy SEALS. Z własnej woli zgolić pałę na łyso, potaplać

się w błocie i dać sobie obić ryja sadystycznemu pro­stakowi (płci wiadomej). Wszystko po to, by udo­wodnić światu, że kobietajest nadmężczyzną. l tu re­żyser jasno rzecze: kobiety nie są aż takie mądre, na jakie wyglądają. Gdy do ich mózgu wedrze się odro­bina zazdrości, niedowartościowani a, gdy poczują się wyalienowane, dostają świra i mężczyźnieją. Mądry,

HOBBISTA Obraz pierwszy: Detektyw waszyngtońskiej policji i psycholog sądowy w jednej osobie dr Alexa Crossa, dowiaduje się pewnego wieczora, że zaginęła jego siostrzenica, piękna i utalentowana studentka colle­ge'u. Nie zastanawiając się ani chwili, wsiada do swojego Porsche i rusza na spotkanie porywacza­psychopaty, nazywającego siebie samego Casanovą. Obraz drugi: Małe miasto Durharo w stanie North

Carolina. Trzy zmasakrowane zwłoki rolodych ko­biet w lesie, kilkanaście porwanych dziewczyn wciąż nieodnalezionych i miejscowa, nieudolna policja. l właśnie wtedy zjawia się w mieście Cross, działając na przekór ślamazarnej kryminalnej i nie do końca zgodnie z zamysłem federalnych. Pornaga mu dr Ka­te McTiernan, kobieta, która jako jedyna potrafiła u­ciec z kryjówki szaleńca. Scenariusz filmu oparty został na bestsellerowej po­wieści Jamesa Patersona "Całuj dziewczęta".

Główne zdjęcia do filmu nakręcono w Północnej Ka­rolinie, bo las odgrywa w tym filmie nie mniejszą ro­lę niż aktorzy. To on buduje mroczny klimat, co na­suwa pewne podobieństwo z lynchowskim "Twin Pe­aks". Z kolei sama fabuła przypomina "Siedem", z tą różnicą, że dziewczyny płacą nie za swoje grzechy. Całkiem spójny scenariusz, niezła akcja, szkoda tyl­ko, że wnikliwy widz może dowiedzieć sięjuż po 15 minutach projekcji, kto zabił ...

Basia Bielska

"Kolekcjoner" (Kiss the girl), USA 1997, Reż.: Gary Fleder, Wyst.: Morgan Freeman, Ashley Judd

by okazać swą mądrość, zostaje głupcem. l kto wie, czy to nie jest prawda? Bo fakt, że to to faceci wy­myślili pacyfizm, jest powszechnie znany i akcepto­wany. Ale kto wymyślił wojnę? O kogo chimeryczni macho już na wieki przed powstaniem Cesarstwa Rzymskiego toczyli boje? Czyż nie o kobiety? A czy one zrobiły wtedy coś, by wojnom zapobiec? Chyba jednak nie. l tu właśnie reżyser dokonał przeoczenia. Oskarżając w ten sposób kobiety o głupotę zapom­niał, że mądrościąjest nic nie robić i mieć wszystko. l to właśnie robią kobiety. To jest - nic nie robią, wdzięczą się, uśmiechają, a faceci leją się o nie jak

. ~opo~nigy no ~re~niowiggmym jarmarku: ~lomgo więc do walczących przyłącza się Demi? Cóż, to chy­ba wie tylko Ridley Scott. Być może panna Moore walczy o serce jakiejś kobiety? W końcu do wojska wstąpiła, by uszczęśliwić pewną panią senator ... Za­tem - "G. I. Jane" to film o trudnej miłości między

kobietami. Ale się poro(m)biło, nie?

Michał Zacharzewski

"G.I. Jane", USA 1997, 125 minut, Reż.: Ridley Scott, Wyst.: Demi Moore, Viggo Mortensen, Anne Bancroft

Page 27: Numer 23 (marzec 1998)

KONNICHIWA Rzecz o Anime! Ani me to japońskie filmy animowane, które powoli, acz skutecznie, podbijają cały świat. W ciągu kilku­nastu lat obecności w Europie zdołały zająć należne sobie miejsce i trafić do serc setek fanów w różnym wieku. Niedawno nawet powstało polskojęzyczne pismo poświęcone ich tematyce - "Animegaido". A co w tym wszystkim chodzi? Na początku była Manga. Nazwę stworzył w XVIII wiekujapoński artysta Hukosai. Określa ona popular­ne w tym kraju rysunki i komiksy, na których posta­cie cechują się olbrzymią dynamiką i kontrastem, a także zmianą proporcji ludzkiego ciała, np. "wielkimi oczyma". Wiele lat później, już w XX wieku, zaczę-

Suilor Moon - Czarodziejki z ksieżyca.

ły powstawać filmy animowane, czyli właśnie Ani­me, nawiązujące właśnie do tego stylu. Japończyków nie było stać na tak kosztowne produkcje, jakie po­wstają na zachodzie, a animacja jest znacznie tańsza, a jednocześnie pozwala na przedstawienie wszystkie­go, co tylko człowiek może sobie wyobrazić. Dość

szybko Manga i Anime zawładnęły rynkiem japoń­

skim, a ich sympatyków znaleźć było (i jest) można zarówno wśród dzieci uczących się jeszcze w ichnej podstawówce, przez pracowników fabryk, biznesme­nów, na gospodyniach skończywszy. Olbrzymi prze­mysł, który nie ogranicza się już tylko do komiksów i filmów, obraca dziś setkami milionów dolarów. Powstają mangowe gry komputerowe, koszulki, ku-

Łażąc

i gadając Typowy film dla naszych najdroższych Pań. ,,Sympa­tyczny" (tak oceniła go moja koleżanka), o przyjaźni ,

o miłości, o młodości, o niczym, z dużą dozą humo­ru, zero wybuchów, zero krwi i przemocy i gdyby nie nagminne podteksty erotyczne określiłbym go jako "rodzinny". Jest to 85-minutowy epizod z życia dwóch przyjació­łek-nierozłączek. Poznajemy je w chwili, gdy jako małe dziewczynki delektują się wielkością męskich członków na fotosach w podręczniku "Radość sek­su". Po tym uroczym akcencie przenosimy się do współczesności. Laura (Anne Heche)- obecnie psy­choanalityk - zaręczona ·jest z Frankiem (Todd Field), a Amelia (Catherine Keener) ma zaledwie kota (w obu znaczeniach). Czwarta osoba z plakatu filmowego to Andrew (Liev Schreiber) - były chło­

pak Amelii, erotoman-gawędziarz, cierpiący na wieczny brak pieniędzy, za które mógłby wypoży­czać sprośne kasety i opłacać swoje zboczone poga­duszki telefoniczn(f. Kiedy Amelia dowiaduje się, że Laura i Frank postanowili się pobrać, popada w de­presję, którą pogłębia wykryty u jej kota rak. Wkró-

beczki, figurki , lalki, a nawet zestawy klocków, z któ­rych można budować bohaterów ulubionej historyjki. Także słynne olbrzymie roboty, tzw. mechy, powstały właśnie w Japonii. W Europie Anime pojawiła się wraz z sukcesem fil­mu ,,Akira" (reż. Katsuhiro Omoto) na festiwalu w Cannes w 1989 roku. Był to znakomity, a w dodatku ambitny obraz, skierowany raczej do dorosłych. Otóż Kaneda i Tetsuo to młodzi mieszkańcy Neo-Tokio, miasta przyszłości podnoszącego się po jakiejś tajem­niczej katastrofie. Obaj należą do gangu motocyklo­wego, życie spędzają ścigając się po ulicach. Niespo­dziewanie jeden z nich zostaje porwany i wciągnięty w ściśle tajny eksperyment wojskowy. Dołącza on do grupy dzieci-starców cechujących się olbrzymimi mocami telekinetycznymi. Okazuje się, że ukryte w nim moce są na tyle potężne, że nie jest on w stanie nad nimi zapanować. Podobnie zresztą wojsko. Jedy­nie jego dawny przyjaciel może się mu przeciwsta­wić. Film do dziś jest uznawany za szczytowe osią­gnięcie Anime i uświetla wszystkie konwenty i złoty miłośników japońskiej kreski .

"Akira", apokaliptyczna wi(ja przyszłości

Z kolei "Girost i11 tlle Sile/f' (reż. Mamoru Oshi), film, o którym było swego czasu ( 1995) bardzo głoś­no, to jedna z najdroższych niedisneyowskich anima­cji. Budżet zamknął się kwotą 40 milionów dolarów, a mimo to producenci "wyszli na swoje". Jest to zno­wu film o przyszłości , kiedy to świat opanowany jest przez intemet. Poznajemy oficera policji, który zaj­muje się ściganiem przestępstw komputerowych. Właśnie ściga niejakiego "Lalkarza", który to włamu-

tce Amelia ma już tylko jednego kota i to w znacze­niu przenośnym. Nagle nad związkiem Laury i Fran­ka pojawiają się ciemne chmury. Laura dostaje bo­wiem obsesji na punkcie monotonii seksu z Fran­kiem: "Czy zawsze musimy robić to w tej samej kolej­ności? Najpierw mnie dotykasz, potem łapiesz za cy-

cki, calujemy się, a potem robimy sobie 11awzajem mi­netę" (czy ja mówiłem o pro-rodzinności?). Dodatko­wo, w makabrycznych wizjach Laury pieprzyk na torsie jej partnera rozrasta się do rozmiarów kapusty, co już do końca odbiera jej ochotę na radosny seks. Mamy w filmie elementy horroru. Amelia zadurza się w naprawdę brzydkim Brzydalu (zresztą sama nadała mu to przezwisko). Co potworniejsze, Brzydal obra­ca się w kręgu podobnych mu monstersów i ciąga biedną ofiarę ślepej miłości po wystawach rekwizy-

je się do ludzkich dusz i zmusza ich do przestępstw. Pytanie tylko, czy ów "Lalkarz" jest człowiekiem. Film ogląda się wyśmienicie, gdyż trzyma on w na­pięciu lepiej niż większość hollywoodzkich thrille­rów, a fabuła potrafi zainteresować, i co najważniej­sze, pozostaje na długo w pamięci.

Ghost In Tlle Silell

Anime to jednak nie tylko SF. Wśród setek pozycji znajdziemy też komedie, dramaty, filmy obyczajowe i sensacyjne, a nawet erotyczne - słowem wszystko to, co w zwyczajnym kinie pojawić się może. Domi­nacja fantastyki jest jednak u zafascynowanych tech­niką Japońców zrozumiała. A nic tak dobrze w Ani­me nie wychodzi, jak styl cyberpunk - wielkie mia­sta-molochy, gangi walczące o każdy metr, ludzie­szczury kryjący się po zamkniętych i podtapianych przez podziemne rzeki stacjach metra, wszechobecną technikę, czy wreszcie cyborgi, których obecność jest codziennością w skompanym deszczem świecie. Kto wie, może właśnie tak będzie wyglądać przy­szłość???

Jak dotąd Anime nie trafila na dobre na szerokie wo­dy polskiej telewizji, nie mówiąc już o kinach. Mamy możliwość oglądania paru seńali, np. ,,Załoga G'' (Bali/e for Planets) czy "Czarodziejki z księżyca" (Sailor Moon), parę filmów pokazał też Canal+, jed­nak szerszemu (nie chodzi mi o grubszego) widzowi nie są one znane. A sukces "Animegaido" wskazuje, że istnieje spory i chłonny rynek, w który trzeba po prostu zainwestować. I zamiast sprowadzać kolejną nieśmieszną komedię na lato, można przecież poka­zać jakiś nowy japoński przebój. Z pewnością nikt by na tym nie stracił. No to Sayonara.

Michał Zacharzewski

tów z filmów (z)grozy. To nic! Prawdziwe ciarki przechodzą po plecach każdego estetycznego widza, gdy Amelia idzie z tym monstrum do łóżka. Na ko­niec Brzydal obraża się na Amelię po przypadkowym wysłuchaniu Laury, która nagrała się na automatycz­ną sekretarkę: "Czy umówiłaś się z tym ... No ... Jak ty go tam nazywałaś ... ? ... Brzydalem ?". Polski tytułjestjak zwykle "wyrąbany w kosmos", co w slangu Redakcji MAGLA oznacza mniej więcej to, że nie oddaje treści, do której się odnosi. "Wal­king and Ta/king" miało być najprawdopodobniej humorystycznym przekazaniem tego, że film jest o NICZYM. Co bowiem wspólnego z polsko-tytuło­wym obmawianiem ma scena w ciasnej łazience, w której Laura podtrzymuje partnerowi instrument w czasie załatwiania przez niego potrzeby, a robi ten dobry uczynek po to, aby Frank mógł sięgnąć dla niej mydełko z półki ... ? Każdy prawdziwy Rambo Schwarzenneger wynudzi się na tym filmie i zaziewa do granic możliwości. Z kolei Romeo i Julia byliby zszokowani obscenicznoś­

cią, do jakiej sprowadzona została romeoantyczna miłość. Jest to niewątpliwie film w stylu Woody Allena - to widać, słychać i czuć. Polecam na kase­tach ...

(j.p.) ,,Rozmawiając, obmawiając ••• ", USA 1997, 85 min., Reż.: Nicole Holofcener, Wyst.: Anne Heche, Cathrine Keener

Page 28: Numer 23 (marzec 1998)

28

0800-187-187 Szkoła to zmora. Rzecz straszna. Katorżnicza

praca ociężałych nocną nauką Judzi. którym otaczają­ce opasłe tomy szepcą: "przeczytaj mnie!". To poli­gon zmagań pomiędzy ludzkim mózgiem a mrówecz­kami pokrywającymi setki stron, które muszą być wczytane, przeryte, spamiętane, skapowane, przy­swojone i opanowane. To Sajgon, gdzie w pojedyn­kach intelektualnych nauczyciel-uczeń zwycięzca

może być tylko jeden: ten, który ocenia. Szkoła to jednak bezduszna krypta pełna lęków także dla nau­czycieli. Biją ich, przezywają, każą obsh1giwać tabli­cę lub każą wykładać przy katedrze.

Garfield (taki kot, ale w "187'' gra go Samuel L. Jackson ucharakteryzowany na człowieka) był kiedyś cieżko raniony przez ucznia, któremu odmó­wił wystawienia dobrej oceny. Teraz postanowił wró­cić do zawodu, by pognębić malutkie, niewinne, deli­katne i słodziutkie dzieciaczki, lat "pod dwudziechę", które muchy nawet nie skrzywdzą, a co dopiero takie­go dużego i brzydkiego sora. Z czasem okazuje się,

Film

że także i w nowym miejscu pracy Garfielda ucznio­wie stoją, jeśli nie ponad prawem, to na pewno ponad bclferami. l tu oddajmy głos J. Owsiakowi: "Będzie się działo , kochani,b .. b ... będzie się działo! ".

Na pomysł realizacji fi lmu wpadł Scott Yage­mann, scenarzysta, a jednocześnie nauczyciel w jed­nej ze szkół Los Aniołes. Postanowił on napisać ma­łe co-nie-co o amerykaliskim systemie szkolnictwa, kiedy uczeń zagroził mu śmiercią, a on sam odkrył,

że ten sam uczeń semestr wcześniej pchnął nożem na-

PUCK-PUCK NAD MORZEM Jest ich dwóch. Martin Brest (Til Schweiger,

znany u nas z "Bandyty") ma guz przy (na, w?) móz­gu, zaś Rud i Wulitzer (Jan Josef Liefers) przechodzi ostatnią fazę raka kości. Dh1go nie pociągną, to jest pewne. A poznali się w pociągu ... Początkowo nie

przypadli sobie do gustu. Martin zgrywał luzaka, któ­ry niejedno przeżył i gdzieś ma jakieś ataki, po któ­rych zwykł tracić przytomność. Rudi zaś zdawał się

jeszcze walczyć, nie pił, unikał dymu papierosowego, słowem -świrował. Zbliżyła ich flaszka tequili , którą wysączyli w szpitalnej kuchni. l wtedy też wyszła na jaw rzecz straszna: Rudi nigdy nie widział morza. A

w niebie tylko o tym chrzanią. Martin rzucił więc po­mysł prosty jak krzywa popytu: kradniemy samochód i spadamy nad morze. Jego słowa stały się wkrótce c iałem, tj. rzeczywistością (amen). "Pożyczony" Mercedes należał przy­padkiem do mafii, a w jego bagażni­ku gniła sobie walizeczka z okrą­

głym milionem w banknotach. Nasi bohaterowie jednak o tym nie wiedzą i obrabiają sklepik na stacji benzyno­wej ...

Nie lubicie dramatów, w któ­rych bohaterowie umierają przez ca­ły film, by odnieść w tej kwestii suk­ces dopiero w ostatnim kwadransie? No to ,,Pukając do nieba bram", wielki przebój w Niemczech, jest w sam raz dla Was. W końcu każdy lubi szalone komedie, zwłaszcza gdy te nic gubią po drodze l ogikę. A z takim filmem ma­my właśnie do czynienia. Reżyser-debiutant, Thomas Jahn, zręcznie balansuje na granicy gorzkiej historii o młodych Judziach w obliczu śmierci i parodii prze­bojów lat 90-tych, z "Pulp Fiction" na czele. Bajer w tym, i ż bohaterowie stają przed możliwością odrzuce­nia wszelkich norm, jakie narzuciło im życie w spo­łeczeństwie, w którym wszystko powinno być zapla-

MOŻE BYC TYLKO GORZEJ Pies. Maty, całkiem niegłupi g1yjonik brukselski

koloru kawy z mlekiem. A przez niego wszystko się stało ...

Melvin Udali (Jack Nicholson, przedstawiać nie trza), znany pisarz, prowadzi życie samotnika chronicznie nie cierpiącego innych ludzi, a przede wszystkim zarazków z nimi związanych. Nienawidzi więc sąsiada, Simona-cioty (Greg Kinnear), który to robi karierę jako malarz, nienawidzi jego psiaka (Jill i 5 dublerów), który z wielkim poświęceniem moczy okolice, nienawidzi czarnoskórego handlarza dzieł sztuki (Cuba Gooding Dżunior, Oskar za ,,fen y Maguire"), no i wreszcie nienawidzi Carol-kelnerki (Helen Hunt, znana z przebojowego "Twistera"), która obsługuje go codziennie w restauracj i. To nie wszystkie jego dziwactwa. Nie będę ich jednak wy­mieniał, bo mi się nie chce (ale ze mnie cham). W każdym razie ingerencja bufonika brukselskiego jest niezbędna. Za jego sprawą Udali dostanie szansę, a

na dodatek szansę wykorzystan ia tej szansy. Jack Nicholson jest od Jat gwarantem wysokie­

go poziomu filmu. Laureat 2 Oskarów i z l O nomina­cji, setek pomniejszych nagród i tysięcy artykułów w prasie rzadko kiedy spuszcza z tonu i wypluwa jakieś marniejsze dziełko. Tym razem też utrzymał wysoki poziom, mimo że do szczytów mu daleko i ta oskaro-

uczyciela. Dość szybko przekonał szefostwo leon Productions z Melem Gibsonem na czele, by zdecy­dowali się wyprodukować film. Reżyserowania pod­jął się Kevin Reynolds, który szukał właśnie jakiegoś

niskobudżetowego filmu do zrealizowania. Również gwiazda filmu, Samuel L. Jackson (znany z ,,Pu/p Fiction", związki z Michaelem Jacksonem niezbada­ne niczym wyroki boskie), była bardzo napalona. Nie przeszkadzało jej (mu), że film był skrojony dla bia­łasa. Dzięki małym przeróbkom ciężar problemowy (no proszę!) filmu został przeniesiony z oklepanego już tematu konfliktów rasowych na sprawę autoryte­tów. Na ścieżce dżwiekowej znalazły się zaś utwory Massive Attack, Undercover Agent, DJ Shadow, Ma­dredeus i Milesa Davisa. PS. A Samuel L. Jackson dostał nagrodę na festiwa­lu w Berlinie na występ w najnowszym filmie Quen­tina Tarantino ,,lackie Brown", nie mylić z ,,Mrs. Brown".

Michał Zacharzewski

"187'', USA 1997, Reż.: Kevin Reynolds, Wyst.: Samuel L. Jackosn, Kelly Rowan, Hohn Heard

nowane co najmniej pięć lat naprzód. I z tej możli­wości oczywiście korzystają. Niczym Jurek Ki/er de­cydują się na bycie kimś innym, niż są, na przeżycie przygody, której wszyscy będą im zazdrościć. l z po­dobnym wdziękiem działają pod wpływem chwili. Brakuje kasy? No problemo, obokjest bank, a w kie-

szeni pistolet. Ojej, kumpel ma atak. Trza mu ukraść prochy. A publika się brechta. Zresztą najlepsi są i tak gangsterzy, Henk i Abdu/. l dla nich warto zobaczyć ten film.

Michał Zacharzewski

"Pukając do nieba bram", Niemcy l 997, Reż.: Thomas Jahn, Wyst.: Til Schweiger, Jan Josef Liefers oraz przez pół minuty Rutger Hauer. Są też inni.

wa nominacja, moim zdaniem, ma antydicapriowski i prowokacyjny charakter. Podobnież Helen Hun t, gra OK, ale jej kreacja nie zapada w pamięć na dłużej niż tydzień. Cóż, z cienia gryfonika brukselskiego nie jest łatwo wyjść.

Film jest całkiem śmieszny, jak na komedię przystało. Reżyser olał zasadę politycznej korekcyj­ności (i chwała mu za to), nawalił smutnych istot (chory na astmę synek Carol-kelnerki), dosypał tro­chę poczciwości (matka tejże), no i zrobiło się tak swojsko-wesołsko. Zdaje się, że Jamesa Brooksa można już nazwać specjalistą od takiego kina, kto pa­mięta ,.Czule słówka", wie, o jaki "klymat" chodzi. Jest to jednak kino nie d la wszystkich. Zbyt dużo tu

codzienności, by podobało się każdemu. Byle tarner wynudzi się jak koza na koncercie jazzowym. Resz­cie może się spodobać, choć z całą pewnością nie jest to arcydzieło.

(c) 1998 Michał Zacharzewski

,,Lepiej być nie może" (As good as it gets), Reż. :

James J. Brooks, Wyst.: Jack Nicholson, Helen Hunt, Greg Kinnear, Cuba Gooding Jr.

Page 29: Numer 23 (marzec 1998)

Til W Polsce W związku z polską premerią filmu "Pukając do nie­ba bram", do naszego uroczego kraju przyleciał Til Schweiger - aktor odtwarzający w tej produkcji główną rolę. Towarzyszył mu Moritz Bleibtreu gra­jący w filmie rolę Abdula - przygłupkowatego prze­stępcy. Specjalnie dla wszystkich pismaków zorgani­zowana została konferencja prasowa z udziałem obu aktorów. Jak można się było spodziewać, zdecydo­wana większość pytań skierowana była pod adresem Tila Schweigera.

-Chce pan zostać producelltem filmowym. Czy chce pan konkurowac z kinem amerykańskim?

-Mówienie o tym, że jesteśmy konkurencją dla filmów Hollywoodzkich, jest trochę

przesadzone. Staramy się produkować nie­mieckie filmy rozrywkowe i ostatni - "Pu­kając do nieba bram" - został bardzo ciepło przyjęty w moim kraju. Film jest dystrybu­owany w Niemczech przez amerykańską kompanię Buena Vista i okazał się o wiele większym sukcesem niż jakakolwiek pro­dukcja ametykańska na naszym rynku. co zostało bardzo dobrze przyjęte przez nie­mieckie środowisko filmowe. Jestem bar­dzo dumny z tego filmu, ponieważ zrobiliś­my go sami. Kiedy snuliśmy plany o nim, nikt nie dawał mu najmniejszej szansy, nikt nie wierzył w ten projekt, poza naszym dystrybuto­rem. Był to debiut reżyserski Thomasa Jahna, mój de­biut jako producenta. Zatrudniliśmy wielu mało zna­nych aktorów z niemieckiej telewizj i. Po prostu to zrobiliśmy, a przy okazji mieliśmy wiele ubawu. Sądzę, że doskonale rozumiecie ten problem, iż więk­szość filmów w naszych kinach to produkcje amery­kańskie, a my staramy się zrobić coś, aby to zmienić. -Z jakimi uczuciami przyjął pan nagrodę w Gdyni i dlaczego nie był pan obecny na Festiwalu? -Niestety moja obecność na Festiwalu w Gdyni nie była możliwa, ponieważ wówczas pracowałem w Los Angeles. Jeśli chodzi o moje odczucia, to byłem bar­dzo zaskoczony i zaszczycony tym, że otrzymałem nagrodę.

-Czy jest prawdą pogłoska, że przyjął pan rolę w " Bandycie" tylko po to, aby zobaczyć, jak to jest od­twarzać rolę w języku angielsku? Czy była to próba przed innymi filmami anglojęzycznymi? Jaki był prawdziwy powód przyjęcia przez pana roli w "Ban­dycie"? -To, że zagrałem w " Bandycie", było splotem wielu czynników. Nie można tego traktować jako próby przed moimi innymi filmami anglojęzycznymi, po­nieważ wówczas nie wiedziałem jeszcze, że pojadę kręcić film do Los Angeles. Po prostu chciałem sprawdzić, czy jestem w stanie zagrać w obcym języ­ku. Kolejnym powodem był scenariusz. Wcześniej

UWAGA! Kto pierwszy, ten lepszy .. . w redakcji czeka na Was cała fura plakatów filmowych. Będzie co powiesić na obnażone ściany akademików, na świecące łysym czubkiem gwoździe wychodków, Mamy plakaty (in alfabetyczna kolejność) do: "De­monów wojny według Goyi" Władysława Pasikow­skiego (od firmy Vision), "Gniewu" Marcina Ziębiń­

skiego również od firmy Vision, "Pukając do nieba bram" Thomasa Jahna z Best Filmu i do przeboju ostatnich dni - "Titanica" Jamesa Camerona od Sy­reny Entertainrnent Group. Wszystkie ładne, czyste, bez nalotów kleju do nalepiania na słupy (jak się u­mie zrywać, to nie ma, haha!). Kto pierwszy, ten lepszy .. . Czekamy!

widziałem inny film Macieja Dejczera - "300 mil do nieba", który bardzo mi się spodobał. Trzecim powo­dem była obsada, która stwarzała szansę pracowania u boku Johna Hurta i Pete' a Postlethwaite. -Jaki był główny powód, dla którego wyjechał pan do Hollywood? Czy uważa pan, że kino amerykati­skie jest lepsze od europejskiego? -Nie uważam, aby w Ameryce robiono lepsze filmy. Zarówno tam, jak i w Europie są filmy dobre i złe,

choć wielu Europejczyków uważa, że Amerykanie mają filmy gorsze od naszych. Musimy zdać sobie jednak sprawę z tego, że wielu dobrych filmów ame­rykańskich nie widzimy w ogóle, ponieważ nie są one

dystrybuowane u nas. Widzi­my jedynie te największe,

komercyjne produkcje. Wyjazd do Hollywood był

dla mnie czymś w rodzaju gry, sprawdzenia tego, co jest możliwe. Mam bardzo dobrego agenta i prawnika, a oni poprosili mnie, żebym pojechał do Ameryki. Ponie­waż w Niemczech pracowa­łem bardzo dużo, chciałem

po prostu zrobić sobie przer­wę. Pojechałem tam też po to, aby jako aktor spróbować szczęścia w Ameryce, otrzy­mać więcej możliwości .

Ponadto wyjazd do Ametyki umożliwił mi pracę jako pro­

ducent. Dzięki temu mogę w Hollywood realizować filmy na rynek niemiecki. Próbuję wynajdywać sce­nariusze, które mógłbym adaptować do potrzeb tego rynku. Poza tym, chciałem po prostu uciec z Niemiec, ponieważ kiedy sil( jest populamym w Niemczech, ludzie przestają ci(( lubić. W związku z tym postano­wiłem ukryć sil( w Ameryce. -Czym różnią się role w Hollywood, od tych, które były panu proponowane w Niemczech? -Największą różnicą jest to, że role, które propono­wano mi w Niemczech, były znacznie większe ... -W ilu hollywoodzkich filmach już pan zagrał? -W ostatnim roku zrobi Iem trzy filmy- w jednym za-

ŁO-BUZKI "Otake Polskie (filmy) walczyłem", rzeki by Lech Wa­łęsa. Wreszcie są w kinach, a nie o 27:63 w TV! Bra­cia: Paweł i Piotr, po śmierci rodziców stracili z sobą kontakt. Starszy zrobił karierę i przygruchał sobie na­rzeczoną, Magdę zresztą, młodszy zaś poprawia się w poprawczaku. Idylla nie trwa jednak wiecznie.

Kłopoty zmuszają Pawła do ucieczki z miasta. Jedzie więc z ukochaną do starego i opustoszałego domu, który odziedziczył. Daleko od ludzi, wśród lasów i bagien, młodzi zdają się znaleźć choć przejściowo

spokój. Niespodziewanie pojawia się Piotr, któremu znudziło się poprawianie i uciekł. Wybucha konflikt, bracia nie są w stanie dojść do porozumienia. Wkró­tce później w domu pojawiają się koledzy Piotra, któ­rzy popełnili baaardzo poważną zbrodnię i zmuszeni są do ukrywania się przed łapizbirami . Pozbawieni ludzkich odczuć w genach ło-buzki urządzają sobie

grałem główną rolę, w dwóch pozostałych role dru­goplanowe. Jeden z tych filmów był z Mirą Sorvino, w dmgim grałem u boku Emmy Thompson i Alana Rickmana, a w trzecim grali aktorzy, których z pew­nością nikt nie zna ... (śmiech) -Jest pan jednym z niewielu aktorów niemieckich, kttlrzy otwarcie przyznają się do tego, że chcą być gwiazdami ... -Nigdy nie powiedziałem, że chcę być gwiazdą. Po prostu stwierdzi łem pewnego dnia, że jestem gwiazdą i akceptuję to. W Niemczech nie mamy zbyt wielu gwiazd, a ja w którymś momencie bylem znudzony ciągłym powtarzaniem: nie, nie jestem gwiazdą, nie jestem gwiazdą ... Pewnego dnia powiedziałem po prostu: OK, jestem gwiazdą. -Jakie gwiazdy kina ptm podziwia? -Moimi ulubionymi gwiazdami kina są Mel Gibson i Bmce Willis. -Czy jest prawdą, że pomógł pan rezyserowi filmu "Knockin' On Heave11 's Door" i bez tej pomocy film by 11ie powstał? -Zadaniem producenta jest pomagać reżyserowi.

,,Knockin' On Heaven's Door" jest z pewnością fil­mem Thomasa Jahna, choć wniosłem do niego wiele swoich pomysłów, podobnie jak inni aktorzy. Na pla­nie panowała dernokracja i gdy pojawiały się jakieś ciekawe pomysły, czy to ze strony charakteryzatorów czy nawet kierowców, były one wykorzystywane. -Co by pan robił, gdyby podobnie jak bohaterowie filmu " Knocki11' On Heave11 's Door" pozostało pa­"" kilka d11i zycia? -To pytanie musiało w końcu paść, ponieważ było ono najczęściej zadawanym pytaniem w Niemczech. Odpowiedź jest prosta: nie wiem. Nie chcę nawet myśleć o takich rzeczach. Ideą, która przyświecała naszemu filmowi, było ukazanie ludzkich marzeń. Chyba każdy z nas zadawal sobie to pytanie: co bym zrobił , gdyby pozostał mi jeszcze tylko tydzień? Każ­dy odpowiedzialby pewnie: napadłbym na bank i po­lecia! na Karaiby, rzuciłbym pracę, bawiłbym się

świetnie ... Spotkałem kilku ludzi, którzy byli w takiej sytuacji, i okazało się, że rzeczywistość jest inna. Nikt z nich nie oddawał się zabawie.

opr. (j.p.)

wesołą zabawę kosztem Pawła i Magdy. Piotr nie wie oczywiście, po której stronie stanąć ... Siara. To imie znają wszyscy fani ,,Ki/era". Tu jednak jest młodszy i groźniejszy. Nie zmienia to faktu, że "Gniew" poniósł klęskę na festiwalu w Gdyni. Pisa­no o nim źle, stawiano niskie oceny, naśmiewano się. l to się nazywa promocja polskiego kina. Ci sami lu­dzie dziwią się, że rodzime kino nie jest konkurencyj­ne względem amerykańkiego. Dziś jednak, gdy pol­skie filmy są na fali ("Ki/er" - 1,8 mln widzów, ,,Mło­de wilki 112" - 130 tys. w pierwszy weekend), obraz Marcina Ziębińskiego ma szansę odnieść sukces. l to będzie ostateczny sprawdzian dla filmu. Kciuk w górę lub w dół. A nie jakieś tam majaczenia nobli­wych staruszków, dających tylko jedną *.

Michał Zacharzewski

"Gniew", Polska 1997, 85 minut, Reż.: M. Ziębiński (Kiedy rozum śpi) , Zdj.: Ł. Kośmicki (Gty uliczne, Poznań 56), Wyst.: A. Żmijewski (Psy li, Ekstradycja), R. Dancewicz (Ekstradycja, Pułkownik Kwiatkowski), R. Maćkowiak

Page 30: Numer 23 (marzec 1998)

Bajery rowery Był taki okres w dziejach ludzkości, kiedy wydawało się, że rower jako przeżytek minionych czasów odejdzie w niepamięć. Szybko jednak uświadomiono sobie, że jest to jeden z najlepszych wynalazków, jakie kiedykol­wiek mógł wymyślić człowiek. Bo taki rowerek i wszędzie się wciśnie i ominie każdy korek i nie zanieczysz­cza powietrza, a przede wszystkim daje telewizyjno-konsumpcyjnemu społeczeństwu od czasu do czasu moż­liwość zrzucenia kilku zbędnych kilogramów. Dwa najbardziej "rowerowe" społeczeństwa, z którymi jak dotąd miałem oka;ję się zetknąć to Duńczycy i Szwedzi.

Szwecja - rower rządzi Rowerzysta to w Szwecji pan ulicy. Tam, gdzie

drogi jego i kierowcy samochodu spotykają się, ten drugi może zapomnieć o swoich większych rozmia­rach. Rowerzysta ma bezwzględne pierwszeństwo (wykluczając oczywiście sytuacje, w których, tak jak każdego innego uczestnika ruchu, obowiązują go światła). Nieczęsto jednak zdarza się, że oba rodzaje pojazdów są zmuszone sobie nawzajem wchodzić w ·paradę. Tam, gdzie to tylko możliwe, oddziela się ścieżki rowerowe od zwykłego ruchu ulicznego. Dla rowerzystów buduje się nawet specjalne przejazdy pod i nad drogami. Czasami można spotkać dwupas­mówki lub wieiopasmówki dla rowerów.

Ścieżki rowerowe tworzą gęstą sieć w miastach

do swoich pojazdów przywiązani. A że taki styl prze­waża ... cóż, moda jest modą. Od pewnego czasu re­kordy populamości biją topomie wyglądające rowery koloru khaki z masywnym bagażnikiem, które jesz­cze do niedawna wierriie służyły szwedzkiej armii. To wszystko nie oznacza jednak, że na ulicach nie ma pięknych rowerów wyposażonych w amortyzatory, skomplikowane kombinacje przerzutek, elektronicz­ne prędkościomierze i liczniki kilometrów. Sąjednak na pewno rowerową mniejszością.

Życie Szwedów z ich ulubionym środkiem tran­sportu byłoby sielanką, gdyby nie tzw. amatorzy cu­dzej własności. Kradzieże rowerów na większą skalę rozpoczęły się w latach 60-tych i 70-tych, kiedy to władze prowadziły szczególnie liberalną politykę

wobec napływu cudzoziemców (w Szwecji zwanych invandrare). Przykro to stwierdzać, ale swój udział w kradzieżach, czyli zjawisku mało wcześniej znanym wśród spokojnych i bogatych Skandynawów, mieli również nasi rodacy. Zdarzały się przypadki odkrycia na polskich statkach płynących do kraju całych la-

downi wypełnionych kradzionymi w Szwecji rowera-mi.

Co się tyczy przestępstw, w których pojawia się rower: podczas mojego pobytu za morzem głośno by­ło o zabójstwie dokonanym na jakimś przybyłym z Rosji mafioso, który chyba łudził się, że w Szwecji znajdzie przytulne schronienie. Mylił się, gdyż pew­nego letniego dnia, gdy wychodził z supermarketu, spotkały go kule zabójcy, który ponoć oddalił się z miejsca zbrodni ... na rowerze.

Najważniejsze jest jednak to, że rowery oraz ogólne zamiłowanie do sportu utrzymują naród szwedzki w dobrej kondycji. Na marginesie: trzy naj­popularniejsze sporty wśród młodzieży to piłka noż­na, jazda konna (uwaga dziewczyny!: prawie każda Szwedka spędza w siodle około godziny tygodniowo) oraz hokej (normalka!) i kolarstwo. Warto dodać, że około 75% młodych Szwedów należy do jakiegoś klubu sportowego i aktywnie trenuje przynajmniej raz w tygodniu.

Dania- tu też rządzi rower Kopenhaga posiada coś, czego nie udało się

wprowadzić chyba nigdzie indziej na świecie (swego czasu były nieudane próby w Amsterdamie). Otóż są tam rowery dla ogólnego użytku, to znaczy takie, z których może skorzystać każdy. Obowiązuje taka sa­ma zasada, jak w przypadku wózków w supemlarke­cie: wkładasz monetę 20-koronową, pstryk! .. .i rower do twojej dyspozycji, oddajesz, pstryk! .. .i masz z powrotem dwudziestokoronówkę.

ciąg dalszy na następnej stronie

Autostop dla początkujących 1/5

- dojechać można praktycznie w każde miejsce. Łą­czą one z miastami także podmiejskie popularne rejo­

. ny wypoczynkowe. · W kraju istnieje ponadto wiele rowerowych

szlaków turystycznych wraz z całą turystyczną infra­strukturą. Gdy jednak mieszkaniec Szwecji chce (lub musi) udać się w dalszą podróż, ale z różnych powo­dów nie decyduje się pojechać na rowerze, może przynajmniej część trasy (konkretnie np. do stacji ko­lejowej) pokonać na swoim bicyklu. Obok stacj i ko­lejowych są zazwyczaj parkingi dla rowerów, na któ­rych pojazdy ustawione w długich szeregach czekają cierpliwie na powrót swoich właścicieli .

Jeśli chodzi o wygląd rowerów, to Szwedzi ma­ją co najmniej dziwne gusta. Okazuje się, że im rower jest starszy i bardziej wysh1żony, tym dla Szweda cenniejszy Te które mają odrapaną farbę, powykrzy­wiane błotniki itd. są niejednokrotnie własnością bar­dzo eleganckich osób. Warto wiedzieć, że używają

ich profesorowie na równi ze studentami, szefowie i pracownicy, urzędnicy ważniejsi i mniej ważni, go­spodynie domowe i businesswomen. Co sprawia jed­nak, że wymarzony rower Szweda bardziej przypo­mina wyeksploatowaną "Ukrainę", niż nowoczesne­go "górala"? Nie ma wątpliwości - Szwedzi są bardzo

"Mnie zawsze brali za chuligana, wyrzu­cali z lokali za drzwi, już nie piję w loka­lach, piję po bramach, taniej i lepiej, koty i Ty"- Maciek Maleńczok

Hm, w przedostatnim odcinku mojego, wyśmiewane­go w redakcji cyklu (zresztą, serie artykułów nie znajdują uznania tak "w ogólności") chciałbym po­dzielić się z Wami kilkoma refleksjami. Nie mam by­najmniej zamiaru krytykować tych, co autostopu nie lubią, a sam nie uważam się za specjalis-tę. Chciałbym li tyl­ko opisać pewien typ podróżnika,

który - by nie wypaść z kon­wencji o­chrzciłem

m1anem "antyau- , tostopo­wicza". Jego cechą szczególnąjest

swoisty determinizm w odpowiadaniu na pytanie o swoje hobby. Jedyna odpowiedź, jaka mu przy­chodzi do głowy, to oczy­wiście podróże. W dużych naturalnie ilościach, autoka­rem z klimatyzacją i z wygodny-mi fotelami. Najlepiej jeszcze, gdy kieruje on się na południe, dajmy na to: do Barcelony (do­kończenie wariantu autostopowego + MAPKA! w następnym numerze). Problem w tym, że ludzie tego pokroju niestety niezbyt często wyjeżdżają za grani­cę, z prostego względu: MONEY. Wolą więc kryty­kować tych, co śpią w PTSM'kach i zadowalają się budżetem l 0$ na dzień . Siedzą w domu, oglądają te-

lewizję, a co najgorsze zarzekają się, że nigdy nikogo nie wezmą "na stopa" (sam otrzymałem tego typu po­gróżki!) . A więc (po raz drugi w tym MAGLU) "ha­ka im w smaka", a ja lecę ·dalej ze swoimi smęcina­mi. Antyautostopowicz należy do Nienerwowej Szkoły Historyków Ekonomii. Uczeni spod tej gwiazdy uzależniają bogactwo narodu od wielkości PKB (całkiem słusznie skądinąd). Nie mam nic "na­przeciw" temu poglądowi. Dużo kontrowersji w tzw. środowisku wywołuje jeden mały szczegół. Uważają oni, że branie na stopa, spanie na plaży, smażenie i

spożywanie mrówek etc. nie zwiększa PKB, gdyż zachowania takie nie są

rejestrowane przez aparat kontroli. Nie zwiększa się ilość kupowanych biletów PKP czy PKS (= ich odpo­wiedników w innych kra­jach). No i infrastruktura turystyczna nie jest wyko­rzystana w całości. Sami za to rozbijają się ekspresami, próbując przy tym przeko­nać stop-maniaków do zmiany sposobu na waka­cje. Antyautostopowicze sypiają w najlepszych hote­lach, moczą nogi w kompo­cie i plują pestkami. Prze­strzegam wszystkich przed agresywnymi namowami, by po ich stronie być! Auto­stop to jest to! Zatrzymują i zabierają cię fajscy ludzie,

spotykasz współbraci w trasie, a co najważniejsze: wszystko jest absolutnie low-budget. Jeszcze 3 lata temu nabijałem się z Bartka, że podróżuje w ten spo­sób. To było jednak dawno, dawno temu ...

TomekKluk

Page 31: Numer 23 (marzec 1998)

Turcja {3): Wypad na Cypr Szczęśliwie udało się nam przeżyć podróż promem na Cypr. Po zażyciu wręcz zabójczej dawki aviomarinu spaliśmy jak niemowlaki. W nocy, zbudzony parciem płynów na mój pęcherz, zwlokłem się ze skajowego siedzenia. Obraz, jaki ukazał się moim oczom, był piorunujący. Nie będę się zagłębiał w temat, lecz jedyna myśl, jaka mi teraz przychodzi tło głowy, to stwierdzenie faktu: Turcy aviomarin u nie znają ! ! !

Nad ranem przybiliśmy do portu w Kyrenii. Odprawa w porcie trwała około 2 godzin. Zmęczeni, brudni, głodni , dotarliśmy do centrum. W Kyrenii raczej pro­blemów ze znalezieniem noclegu nie ma, no i są one stosunkowo tanie. Ceny oscylują między 5 a 8 zielo­nych papierków za noc. Zapłaciliśmy po 6$ za noc w 3 gwiazdkowym hotelu.

..

Kyrenia - ponoć najpiękniejszy

port na całej

wyspie. Tak przynajmniej na­pisali w przewo­dniku. Po krót­kim zwiedzaniu - obiad, czyli jak zwykle: arbuz, jogurt, bagietki , piwo, l tabletka multitabs. Co trzeba zoba­czyć w Kyrenii? Przede wszyst­kim twierdzę,

znajdującą się w Starym Porcie. W środku znajduje się Muzeum Wra­ku (najstarszy wrak statku na świecie: 2300 lat). Wieczorem warto też powłóczyć się po krętych uli­czkach miasta i posiedzieć w Starym Porcie, słucha­jąc muzyki i popijając piwko. Jeśli ktoś chce, to mo­że sobie zrobić tatuaż, który znika po miesiącu (po­noć). Tej nocy sen przyszedł szybko. Rano zjedliśmy

śniadanie na tarasie (pieczywo, dżem, oliwki, pomi­dor, kawa). Uważam, że wstawanie o 8 rano to czyste barbarzyństwo. Krótka rozmowa o F/X w filmach. Nie prowadzi do niczego. Pojechaliśmy na zamek St. Hilarion. Najpierw busem, potem na nogach. Po paru kilosach dotarl iśmy do posterunku wojskowego. Tam pan żołnierz rzeki, że dalej na piechotę nie wolno. Tylko na czterech kółkach. Dotarliśmy do zamku ta­ksówką. Kolejny wydatek. Tak więc wybierając się na zamek lepiej sobie już w mieście wykupić kurs

busem lub taksówką w dwie strony. Taniej wyjdzie. Przeżyłem małą przygodę wspinając się na zamek. Niewiele brakowało, bym zakończył tam swoje ziem­skie bytowanie. Zamek St. Hilarion to jeden z najpię­kniejszych zameczków, jakie widziałem. Położony na wysokości około 800 m.n.p.m. Niesamowity widok na góry Płn. Cypru (skojarzenia z Gibraltarem), na Kyrenię oraz morze. Wieczorem trzy godziny pływa­liśmy w morzu. Zaczęliśmy rozprawiać o zaletach McDonalda. Szaleństwo.

Cypr- podzielony na dwie części (o przyczynach pi­sze Tomek) - ogólnie sprawia przygnębiające wraże­nie, głównie z powodu baz wojskowych i wszecho­becnych żołnierzy. Ale można się przyzwyczaić. Nie radzę spać na dziko na plażach. Niebezpieczne z powodu patrolów. Lepiej wtedy nie "udawać Gre­ka". Wieczorem pograliśmy w bi-larda w barku przy tarasie. Tuż obok tarasu znajduje się minaret. Lecz żadna z tego pociecha. Otóż w Kyrenii ma­ją muezina bez głosu. Wyje jak stara baba. Następnego dnia postanowili­śmy wreszcie ruszyć tyłki.

Poszliśmy do Karaman (wios­ka w górach). Po przejściu pa­ru kilometrów szosą na za­chód, w niemiłosiernym słoń­cu oczywiście, doszliśmy do wioski Karanoglanguy (czy coś w tym stylu). Nazwa po­chodz i ponoć od nazwiska pierwszego zabitego żołnierza tureckiego podczas inwazji Turków na Cypr w 1974 roku. Ale co tam. Złapaliśmy stopa do Karaman. Za­trzymała się 50-letnia Niemka. Dojechaliśmy do wio­ski. Najpiękniejsza w okolicy. Sami Anglicy i Niem­cy. Nawet dwóch parlamentarzystów brytyjskich po­mieszkuje sobie w tym zapomnianym przez ludzi miejscu (nie spotkaliśmy żadnych turystów i tylko kilku tubylców). Karaman przywoh1je wrażenia z "U­krytych pragnień" Bertolucciego. Zeszliśmy na dół i kupiliśmy ... oczywiście arbuza.

Bajery ... c.d. Nie są to jednak typowe jednoślady. Nie mają

szprych, a koła są w środku wypełnione, przez co ca­łoś~ sprawia wrażenie pojazdu do wyścigów toro­wych. Są wyposażone jedynie w gumowe opony bez dętek. Wyglądają trochę rachitycznie, ale jeździć się da, nawet mimo twardych opon (nie zapominajmy, że Kopenhaga to nie Warszawa - chodniki na ogół bar­dziej równe, a i dziur jak na lekarstwo).

Te kopenhaskie cuda cieszą się ogromną popu­larnością, szczególnie wśród studentów i turystów. Dlatego jeśli koniecznie chcecie sobie pojeździć, po­szukajcie stanowisk z rowerami w mniej uczęszcza­nych miejscach (polecam okolice Christianshavns Kanal na wschodnim brzegu Sydhavnen).

O tym jak dalece rower wpłynął na mentalność Duńczyków, może świadczyć mechanizm meteorolo­giczny zainstalowany na wieży Ratusza położonego w samym centrum miasta na Radhuspladsen. Kiedy zapowiada się deszcz, na zewnątrz pojawia się pozła­cana figurka dziewczyny z parasolką. Natomiast ład­ną i słoneczną pogodę zwiastuje ta sama dziewczyna na rowerze.

Moda rowerowa jest wszechobecna i trwała, a Duńczycy poznająjej reguły już od najmłodszych lat (patrz foto). Takiej masy rowerów jak w Kopenhadze nie widziałem chyba jeszcze nigdzie. Pojazdy, które nie są już nikomu potrzebne (jakie to smutne ... snift)

Zjedliśmy go leżąc w płytkiej, gorącej wodzie, opala­jąc brzuchy i strącając gruchy. Potem nurkowaliśmy, skacząc do wody ze skał. Woda przejrzysta i bardzo ciepła. Pogadaliśmy trochę o Kłodzku i planowanej wyprawie do Indii. Usłyszałem rozmowę w sklepie pomiędzy starszym Cypryjczykiem a Angielką. Angielka uciekła stąd w 1974 roku (podczas wojny). Teraz wróciła i zamiesz­kała na nowo. Człowiek może odnieść wrażenie, że znajduje się ciągle w koloni i brytyjskiej: ruch lewo­stronny, budynki w stylu wiktoriańskim, samochody, wszechobecny angielski. Zbudzi liśmy się wcześnie. Mycie, pakowanko, kibe­lek i w drogę. Spotkaliśmy Polaków ze Skarżyska­Kamiennej. Jacyś nieżyciowi i przerażeni byli. Miał­em wrażenie, że za chwilę zapytają: "Jaka to pla­neta?".

Mieliśmy małe "przejścia" w por­cie. l 00 metrów kolejki do odpra­wy. Walka o miejsce. Pauła jakoś się przedostała do przodu. Okazało się, że nie mamy kupionego biletu powrotnego (bez sensu - przecież

kupiłem return ticket!). Musieli-· śmy wybulić po 6$. Dzięki uprzej­mości jednego z gostków udało się nam przedostać do przodu., czym wzbudziliśmy nienawiść pozosta­łych kolejkowiczów. Celnicy wy­różniają się szczególnym flegma­tyzmem, prawdopodobnie prze­jętym w spadku po Angolach. Podróż całkiem znośna. Kanapki zjadliwe. Jeden pies i Turcy obwie­szeni złotem do granic możliwości .

Wieczorem szopki na odprawie celnej. Okazało się, że musimy kupić wizy do Turcji (p a r a n oj a- ponoć dla Turków Cypr Północny jest ich "własnością"). Po zakupie wiz podchodzimy do okienka policji, gdzie kazano nam jeszcze uiścić parę opłat ... Szkoda gadać.

C.D.N. tekst i foto Bartek Pogoda

[email protected] http :/ /www. friko.onet. pl/wb/pogoda/

znajdują miejsce wiecznego spoczynku w licznych kanałach portowego miasta.

Cztery powody, dla których warto wybrać się tam na rowerze

Po pierwsze, warto wiedzieć, że w ustawie o powszechnym dostępie do bogactw przyrody Szwecji (podobnie jak Norwegii i Finlandii, ale nie Danii) ist­nieje zapis zezwalający na bezpłatne i legalne biwa­kowanie na państwowym i prywatnym terenie, ale nie dłużej niż jedną dobę i w określonej odległości od dróg. Oczywiście obowiązują ścisłe reguły: nie hała­sować, nie śmiecić, zachować zasady bezpieczeń­stwa, zostawić po sobie miejsce w takim stanie, w ja­kim się je zastało. Jest to wręcz wymarzona okolicz­ność ułatwiająca zwiedzanie Skandynawii na rowe­rze; oczywiście przy poszanowaniu ustalonych pra­wideł.

Po drugie, podczas każdej wyprawy rowerowej nieocenione są dokładne mapy. Niestety w Polsce są trudno osiągalne, a w Szwecji trzeba na nie wysupłać sporo koron, ale na pewno warto.

Po trzecie wszyscy przewoźnicy promowi dzia­łający w Polsce oferują bezpłatny przewóz roweru do Szwecji i Danii.

Wreszcie po czwarte, urzędnicy na granicy, zna­ni ogólnie ze swojej skrupulatności i bezwzględnie egzekwujący przepisy imigracyjne, jakby bardziej łaskawym okiem patrzą na turystów z rowerami.

tekst i foto Sebastian

Page 32: Numer 23 (marzec 1998)

Turystyka

Miasto wielu światów {4 ost.) l oto przed nami ostatni dzień spaceru po Lwo­

wie, który wcale nie będzie mniej atrakcyjny od po­przednich. Tym razem przemierzymy zachodnią część miasta.

Początek - wspominany już Prospekt Swobody. Skręćcie w ul. Gnatiuka polożoną po przeciwnej stro­nie Prospektu niż staromiejski Rynek. Po krótkiej chwi li ulica rozwidla się- skierujcie się w lewą odno­gę, ul. Strzelców Siczowych, która zaprowadzi Was do niewielkiego skweru. Z jednej strony zamyka go elewacja Uniwersytetu im. Iwana Franki, a z prze­ciwnej pomnik patrona uczelni i park jego imienia. Iwan Franko to jeden z bohaterów narodowych, któ­rych tak usilnie szuka w swojej krótkiej historii nie­podległa Ukraina. Był poetą i pisarzem slawistą, mi­łośnikiem słowiańskiej literatury i propagatorem miejscowego folkloru. Pisał zarówno po ukraińsku, jak i po polsku, a swoje studenckie lata spędził na Uniwersytecie im. Jana Kazimierza, bo tak przed wojną nazywała się uczelnia nazwana potem jego imieniem.

Cerkiew św. Jura - naprawdę przyciąga

Budynek Uniwersytetu nie od zawsze był "stu­dencki". Gdy Galicja uzyskała autonomię, obradował w nim Sejm Galicyjski. Styl architektoniczny to neo­renesans wiedeński - zapamiętałem tylko przez przy­padek.

Gorąco polecam chociaż na chwilę wejść do głównego budynku uczelni, wspiąć się na wspaniałe

białe schody ze stylizowanymi balustradami, zajrzeć do auli i sal wykładowych, co przy odrobinie szczę­·ścia powinno się bez problemu udać (uwaga na panie sprzątaczki i portierów, którzy wszędzie są upierdli­wi).

Obecnie na Uniwerku na 14 wydziałach w 64 specjalnościach kształci się około 13 tysięcy studen­tów obu płci. Własnością uczelni są dwie badawcze stacje terenowe - na Podolu i w Karpatach.

Szkoła Główna Handlowa, o czym warto tutaj wspomnieć, utrzymuje międzyuczelniane kontakty z Uniwersytetem im. l. Franko. Na mocy podpisanej niedawno umowy, w SGH w semestrze zimowym studiowało dwóch studentów lwowskiej uczelni. Za­łożenia wymiany akademickiej przewidują w przysz­łości możliwość studiowania we Lwowie także dla studentów naszej uczelni.

Ul. Strzelców Siczowych na granicy Parku im. l. Franki skręca w lewo. Za zakrętem jest to już ul.. Słowackiego. Na rogu ulic Słowackiego i Kopernika znajduje s ię budynek Poczty Głównej. Na pewno przyjemnie będzie Waszym znajomym, kiedy dostaną od Was kartkę z pozdrowieniami (znam to z autopsji). Wykorzystajcie fakt, że się tam znaleźliście, jeśli od-

czuwacie potrzebę skorzystania z telefonu - jeszcze niedawno było to jedno z nielicznych miejsc w mieś­cie, gdzie można spotkać nowe automaty telefonicz­ne UTEL-u (Ukraińskiej Telekomunikacji) na karty magnetyczne.

Przedłużeniem ul. Słowackiego za skrzyżowa­niem z ul. Kopernikajest ul. Stefanyka (dawna Osso­lińskich). Znajduje się przy niej bodaj najsłynniejsza galeria obrazów na Ukrainie, a zarazem największa poza Polską kolekcja dzieł polskiej sztuki. ,,Rodzyn­kami" galerii są pojedyncze obrazy malarzy obcych -Tycjana, Goyi i Canaletta. Niektóre polskie nazwiska to Bozańska, Mehoffer, Chełmoński , Fałat, Cybis, Grottger, J. Kossak, W. Kos.sak, Wyczółkowski, Wys­piański oraz, w roli kropki nad " i" , Matejko. Nazwis­ka można by jeszcze długo wymieniać- niech zatem reszta pozostanie niespodzianką. Nic wiem jak Wy, ale ja, będąc zapaleńcem malarstwa, usłyszawszy ta­kie nazwiskajuż dzisiaj myślałbym o terminie wyjaz­du do Lwowa; choćby dla samej galerii.

Na południe od budynku galerii znajdują się wzgórza Cytadeli. Forteca składająca się z czterech wolno stojących bastionów obronnych (tzw. blokhau­zy) oraz otoczonych rowem potężnych koszar jest jeszcze jedną pozostałością po zaborze austriackim. Ogólnie mówiąc można sobie darować, chyba, że ktoś pasjonuje się sztuką fortyfikowania.

Ul. Kopernika, przylegająca w części swojej długości do stoków wzgórz, na których położona jest Cytadela, łączy się z ul. Bandery na wysokości Koś­

ciola św. Łazarza. Przy ul. Bandery około 300 met­rów dalej znajduje się budynek główny Połitechniki Lwowskiej otoczony ze wszystkich stron parkiem, w sam raz na spędzanie wolnego czasu pomiędzy wy­kładami. Gmach Politechniki jest owocem praktycz­nego i ekonomicznego podejścia, gdyż został zapro­jektowany przez profesora architektury tejże uczelni, kiedy mieściła sięjeszcze w innym miejscu i zaczęła potrzebować nowej przestrzeni (rok 1873). Styl ek­lektyczny architektury budynku tak spodobał się Lwowiakom, że gmach posłużył za wzór wielu wzniesionym w późniejszych latach budowlom.

Politechnika (obecnie Lwowski Instytut Poli­techniczny) istnieje we Lwowie od 1844 r. Dziś jest to największa uczelnia techniczna Ukrainy kształcąca 25 tysięcy przyszłych inżynierów. Niestety, nawet dobrze wykształceni inżynierowie mają w obecnych czasach na Ukrainie trudności ze znalezieniem pracy.

To samo, tylko bliżej- barokowa fasada Cerkwi

Za budynkiem Politechniki u zbiegu kilku mniejszych ulic leży Pł. Św. Jura. Nieco powyżej na wzgórzu położona jest najważniej sza świątynia ob­rządku bizantyjsko-ukraińskiego (obecna oficjalna nazwa obrządku greko-katolickiego/unickiego). Póź­nobarokowa Archikatedralna Cerkiew Św. Jura jest jedną z wizytówek Lwowa. Fasadę wieńczy rzeż­ba Św. Jerzego, patrona świątyni , zmagającego się ze smokiem. Pod schodami znajduje się Grota Św. Onufrego - pustelnika. Wnętrze bardzo jasne i prze­stronne o wspaniałej akustyce - można przekonać się o tym w czasie występów profesjonalnych chórów, które często goszczą w cerkwi ze względu na jej du­że znaczenie.

W skład otoczonego murem zespołu budynków oprócz cerkwi wchodzi jeszcze dzwonnica, po­mieszczenia kapituły oraz pałac metropolity. Ten ostatni budynek z 1772 roku warto obejść ze wszyst­kich stron. Od strony ogrodów pałacowych ładny wi­dok na miasto (trochę popsuty przez cztery wysokie maszty niewiadomego przeznaczenia).

Od Pł. Św. Jura skierujcie się do ul. Gródeckiej, potem w prawo. U skrzyżowania ul. Gródeckiej z ul. Bandery z daleka widoczny stoi ogromny, strzelisty Kościół św. Elżbiety. Gdy lepiej mu się przyjrzeć, da

fot. M.Paradowski

",

W naszej szkółce stylów architektonicznych tym razem neogotyk - Kościół św. Elżbiety

się zauważyć jeszcze pozostałości z czasów wojńy -otwory po pociskach, brak niektórych detali architek­tonicznych na wieżach. W zbudowanym na początku wieku neogotyckim kościele po wojnie urządzono magazyn żywności , przy okazji całkowicie niszcząc jego cenne sakralne wyposażenie (także organy -przed wojnąjedne z największych w Polsce). Od kil­ku lat kościół jest odnawiany. Jeszcze niedawno całe wnętrze wypełnione było plątaniną rusztowań. Kiedy ostatnio we wrześniu ubiegłego roku byłem we Lwo­wie i ciekawy postępu prac wszedłem do kościoła, po rusztowaniach nie było już śladu (wtedy dopiero zda­łem sobie sprawę jak ogromna jest jego nawa głów­na). Trwały prace wykończeniowe, których najbar­dziej udanym efektem jest przepiękna ambona wyko­nana z białego i zielonego marmuru.

Miejsce usytuowania kościola jest bardzo cieka­we. Stoi on dokładnie na dziale wodnym, tak że bez odrobiny przesady można powiedzieć, że podczas deszczu woda z jednej połowy kryjącego nawę głów­ną dachu spływa do Morza Czarnego, a z drugiej do Bałtyckiego.

ciąg dalszy na następnej stronie

Page 33: Numer 23 (marzec 1998)

Geneza konfliktu na Cyprze Cypr jest podzielony na dwie części. Co ważne dla zapalonych podróżników, z te1ytoriunr Turcji można się jedynie dostać do części pólnocnej (dopływają promy do Famagusty i Kyrenii: Mersin- Fanragusta, Tasucu - Kyrenia). Na terytorium poludniowe można się dostać promem tylko z Grecji. Jeżeli ktoś chce przylecieć samolotem, nie będzie miał żadnych problemów z wylądowaniem tan na południu, jak i na północy. Dlacze­go jednak wyspa jest podzielona?

Cypr jest trzecią największą wyspą . Morza Śródziemnego (9251 km'). Znajduje się w jego pół· nocno-wschodnim zakątku, na styku trzech konty­nentów: Europy, Azji i Afryki. Zamieszkuje go 718 tys. ludzi (1992 r.), z czego 81 ,7% stanowią Grecy Cypryjscy, a 18,3% Turcy Cypryjscy. Ślady pierwszego osadnictwa pochodzą z siódmego tysiąclecia p.n.e. W XII wieku p.n.e. na wyspie pojawili się Mykenyjczycy, którzy przywieźli grecką kulturę i literaturę,

zachowane do dnia dzisiejszego. Na przest­rzeni wieków Cypr stawał się kolejno częś­cią imperium Aleksandra Wielkiego, Cesar­stwa Rzymskiego, Cesarstwa Wschodnio­rzymskiego, został podbity przez Ryszarda Lwie Serce, a później zdobyty przez Repub­likę Wenecką. W XVI wieku nad wyspą (tak jak i nad całą Grecją i jej enklawami) zapa­nowało na kilka stuleci Imperium Ottomań­

skie. Niestety, mimo stopniowego odzyski­

wania niepodległości przez kolejne obszary Grecji, Cypr pozostał aż do 1878 roku pod panowaniem Turków. Wtedy, w zamian za obietnicę wsparcia w wojnie z Rosją, Turcja przekazała Cypr Anglikom. Pakt Turecko­Brytyjski został podpisany wbrew woli Cyp­ryjczyków, którzy chcieli uczynienia z wys­py części Grecji. W okresie l wojny świata-

wej Cypr został włączony do Imperium Brytyjskiego, by następnie stać się częścią Korony B1ytyjskiej. Wtedy to Turkawie Cypryjscy otrzymali możliwość wyboru między repatriacją do Turcji a osiedleniem

się na wyspie - wielu z nich pozostało. W 1955 roku Grecy Cypryjscy rozpoczęli zbrojną walkę

Miasto wielu światów c.d. Ulicą Wokzalną można dojść do zabytkowego

budynku Dworca Głównego. Dworzec, którego pe­rony kryje oszklona hala, podobny jest do starych dworców w Berlinie, Wiedniu i Lipsku. Niegdyś był to największy i najnowocześniejszy obiekt tego typu w naszej części Europy. Niedawno odnowiono fasadę głównego budynku mieszczącego kasy i poczekalnie.

Polibuda Lwowska

Wewnątrz jednak kompletna dewastacja, która spra­wia przygnębiające wrażenie. Odnowiony dworzec jakby n.ie pasuje do szarego, brudnego otoczenia; od­nosi się dziwne wrażenie, że to tymczasowa dekorac­ja do jakiegoś filmu. Ważna wiadomość dla tych, któ­rym nie chce się sprawdzać pociągów na rozkładach: informacja w okienku jest na lwowskim dworcu jest płatna (sic!). No cóż, każdy przyszły biznesmen z SGH wie, co to cena informacji.

Stąd jeżdżą pociągi do oddałonej o około 27 km Żółkwi (dawniej Niesterow). Główne atrakcje turys­tyczne założonego przez hetmana Żółkiewskiego miasta to renesansowo-barokowy kościół parafial­ny, klasztory Dominikanów i Bazylianów, a także ruiny zamku. Faktycznie nie tylko zamek jest ruiną, ale i wszystkie pozostałe zabytki - przejmuje się tu ni­mi mało kto, a już na pewno nie miejscowe władze. Mimo to warto odwiedzić Żółkiew jako najatrakcyj­niejszą turystycznie miejscowość okolic Lwowa, a także ze względu na nienajgorsze połączenia komuni­kacyjne (jeżdżą tam także autobusy z dworca autobu­sowego).

Kto chce zobaczyć Lwów z innej perspektywy, może wspiąć się na Wzgórze Wysokiego Zamku, gdzie niegdyś stała warownia strzegąca miasta, roze­brana w końcu przez Austriaków. Na wytrwałych czeka tam kolejna wspinaczka na usypany z okazji 300-lecia unii polsko-litewskiej Kopiec Unii Lubel­skiej. Stąd widok jest oszałamiający.

Na koniec kilka słów o jeszcze jednym niezwy­kłym miejscu Lwowa- Parku Stryjskim (przed woj­ną Kilińskiego). Jest to piękny rozległy park rozkwi­tający w pełnej krasie wiosną i latem, położony na pagórkowatym terenie i dzięki temu pełen malowni­czych miejsc. W rotundzie w Parku Kilińskiego po

o wyzwolenie się spod okupacji angielskiej . Cypr ostatecznie uzyskał niepodległość od Wlk.

Brytanii w 1960 roku. Przez ponad pięć wieków Gre­cy i Turkawie Cypryjscy żyli w pokoju i harmonii, rozproszeni po całej wyspie, pracując · często jedni u drugich. W 1974 roku członkowie rządzącej wtedy w Grecji junty wzniecili powstanie przeciw prezydento­wi Makariosowi. Turcja 20 lipca 1974 zaatakowała wyspę pod hasłem "przywrócenia ładu konstytucyj­nego Republiki Cypru i ochrony 18% mniejszości tu­reckiej". Przypomina to nieco inwazję Niemiec na Czechosłowację, która miała na celu ochronę mniej­szości niemieckiej. 24 lata od tamtego c:oasu 38% te­rytorium wyspy wciąż pozostaje w rękach Turcji, choć rezolucja nr 353 Rady Bezpieczeństwa ostro po­tępiła tę interwencję w wewnętrzne sprawy wyspy. Na zajętym terytorium zapanował terror wobec Gre­

ków Cypryjskich, szacuje się, że zginęło kil­ka tysięcy osób, a kilkadziesiąt tysięcy wy­emigrowało, zostawiając cały swój dobytek.

Na wyspie stacjonuje 30 tys. żołnie­rzy tureckich - jest to jeden z najbar­dziej zmilitaryzowanych obszarów na świecie. Władze tureckie przesiedliły ok. 110 tys. Turków na wyspę, chcąc w ten sposób zmienić jej demogra­ficzny charakter. F aktem jest jednak, że Turcy ci są zupełnie odmienni kul­turowo od Turków Cypryjskich. Kwestia Cypru pozostaje jednym z najgoręcej dyskutowanych proble­mów na drażliwym Bliskim Wscho­dzie, lecz na razie nie ma perspektyw na zjednoczenie wyspy. Kwestia ewentualnego członkostwa Cypru w UE dodatkowo komplikuje sytuację.

TomekKluk

raz pierwszy pokazano zwiedzającym Panoramę Rac­ławicką Styki i Kossaka. Na terenach wystawowych na obrzeżu parku tzn. głównej alei z niewielkimi pa­wilonikami, corocznie organizowano przed wojną Międzynarodowe Targi Wschodnie. Co ciekawe otwarcie pierwszych targów zapisało się w historii nieudaną próbą zamachu na Marszałka Piłsudskiego dokonaną przez ukraińskiego nacjonalistę.

Impreza służyła przede wszystkim promocji handlu z producentami azjatyckimi. Targi były wiel­kim wydarzeniem gromadzącym corocznie kilkaset tysięcy osób, w tym kupców z całego świata. Towa­rzyszyły im m.in. pokazy mody i psów rasowych.

To, na co warto we Lwowie szczególnie zwró­cić uwagę, to tereny zielone - wiele rozległych i sta­rych parków, których urok polega głównie na ich za­niedbaniu. Generalnie jednak polecam odwiedzanie takich miejsc tylko w dzień.

Tym samym nasze wspólne zwiedzanie Lwowa uważam za zakończone. Trzeba zaznaczyć, że do­ciekliwy turysta znalazłby w tym mieście jeszcze więcej atrakcji turystycznych, ja ograniczyłem się do opisania najważniejszych.

Jeszcze raz zachęcam do odwiedzenia miasta niemałego, bo jego milionowy mieszkaniec urodzi się już w roku 2000, i nie pozbawionego problemów, z których największe to chroniczny niedobór wody, du­że zanieczyszczenia powietrza i problemy z utylizac­ją śmieci. Jest to jednak miejsce, które warto poznać. Przecież leży tak blisko.

Sebastian

Dziękuję serdecznie moim towarzyszom podróży -Magdzie Krawczak, Magdzie Szymańskiej i Micha­łowi Paradowskiemu - za uwagi w trakcie pisania tekstu. Michałowi dziękuję też za to, że "napstrykał" tyle fajnych fotek.

Page 34: Numer 23 (marzec 1998)

~J;":, ' - " 2 j ~ :, • ' ', 1 ':: ,ł,.::~J-~~1·~ : :' Y;> 4

~' >; < ~ ... '· ~ ~ 1 1\- < '11' '{ l ł'\ ' ' '

' ~ "'i'\, :r • • .:.v~;_._,.t:,.:* ·~-:i?;,~/.~"_,."·"~·~,·.:r.-:.'1'*•';,!t~.~·:~~. ' .~.;J'_,_,-; 1~ --P"" ,\-(""'~ "'~"

"Trzeci policjant" - dzieło czwartego wymiaru Enigmatycznym "czwartym wymiarem" jest tym razem prawie zupełnie u nas niezna­ny Irlandczyk, Flann O'Brien- pisarz o którym niewiele wiadomo nawet najbardziej zagorzałym fanatykom literatury pochodzącej z Zielonej Wyspy.

waszemu bohaterowi podłego O ile nazwiska takie, jak Joyce czy Beckett są kojarzone na ogół poprawnie, czyli z litera­turą wielką i niepowtarzalną, o tyle Flann O'Brien nie brzmi znajomo. Trudno jednakże dzi­wić się takiemu stanowi rzeczy:

Tr~e c i f)O ł Jvl n t wspólnika do pomocy (możecie naz-

"Trzeci policjant" jest jedną z niewielu - jeżeli nie jedyną

dostępną w chwili obecnej - pu­blikacją tego autora na naszym rynku. Ale za to jaką! Weźcie

"Alicję w krainie czarów" Lewi­sa Carolla, "Boską Komedię" Dantego oraz najlepsze opowia­dania kryminalne, jakie kiedy­kolwiek czytaliście i połączcie w spójny twór, nie zapominając przy tym doprawić całej miesza­niny specyficznym irlandzkim poczuciem humoru. Każcie głównemu bohaterowi waszego dzieła zostać spadkobiercą starej gospody na irlandzkim odludziu, gdzie jedyną rozrywką jest­óprócz nieustającej konsumpcji portera - czytanie książek nieistniejących autorów. Wymyślcie teraz

wać go John Divney - tak jak zrobił to O'B.rien), który namówi go na morderstwo okolicznego bogacza. A później każcie podatnemu na wpły­wy młodzieńcowi udać się do domu tegoż bogacza po tajemniczą czarną kasetkę.. . Następnie sprawcie, by wasz śmiałek zamiast "czarnej skrzynki" odnalazł nieoczekiwanie drzwi do innego wymiaru niż te powszechnie nam znane, i świat zu­pełnie inny od tego, z którego tu przyszedł - i proszę, macie już goto­wy początek "Trzeciego policjanta". Z dalszym ciągiem nie będzie żad­nego kłopotu, główny kierunek na­szej wędrówki został przecież wyty­czony: ma być tajemniczo i miejsca­

mi absurdalnie, a wszystko to podane w irlandzkim sosie ... Tak też się dzieje: Flarrn O'Brien prowadzi nas niemalże za rękę poprzez dziwaczną krainę pełną jednonogich włóczęgów, związków emocjonalnych ludzi i rowerów, mgły, a przede wszystkim komisa-

Cywilizacyjny krach? Samuel Buntington i jego teza, że świat dzieli się stopniowo na ogromne, prze­ciwstawne sobie bloki zwalczających się cywilizacyjnych formacji, otworzyła bo­dajże najgłośniejszy spór intelektualny końca XX wieku. Jego książka "Zderze­nie cywilizacji", w której znajdziemy obszerne rozwinięcie postawionej tezy, cztery lata po swoim amerykańskim debiucie, ukazała się niedawno nakładem wydawnictwa MUZA SA.

Podział na kapitalistyczne demokracje Zachodu oraz kraje gospodarki centralnie planowanej przestał być aktualny. Stary porządek, narzucony często siłą i trwający z górą czterdzieści lat, żegnany był w atmo­sferze radości i nadziei na "lepsze jutro" . Niektórzy

optymiści zakładali nawet, że nie ma alternatywy dla liberalnej demokracji w polityce i kapitalizmu w go­spodarce. Niestety, teza F rancisa Fukuyamy o "końcu historii" nie znajduje potwierdzenia w faktach. Woj­na domowa w Jugosławii, konflikty na Bliskim Wschodzie i w Afryce każdego roku przynoszą tys ią-

ce ofiar. Mniejszości o wspólnej kulturze, ję­zyku czy religii, walczą między sobą, często aż do ostatecznego "zwycięstwa". l mimo te­go, że świat coraz bardziej się integruje, co­raz bardziej staje się "globalną wioską", to

geopolityka właśnie · odgrywa decydującą

rolę w ksztahowaniu stosunków między na­rodami. Następuje

fragmentaryzacja świata,

kształtują się nowe społeczeń­stwa. Jak pisze Ryszard Kapu­ściński, we współczesnym

świecie - w odróżnieniu od chociażby początku XX wieku - znajomość francuskiego czy angielskiego przydaje się w o wiele mniejszym stopniu. Od­radzają się stare nacjonalizmy,

~- a najmniejsze nawet społeczno­ści chcą w jakiś sposób się wy­różniać .

Samuel Huntington, doradca amerykańskiego MSZ, przywołując wiele danych statystycznych i oszaco­wań, stara się dowieść dość jednostronnej moim zda­niem tezy. Sądzi on, że dominacja Zachodu w świe­cie ma charakter przejściowy, a paradygmatem poli­tyki światowej będzie walka przeciwstawnych cywi-

riatów, w których urzędują policjanci o niezwykłych

obyczajach, zajmujący się głównie kontaktami z siła­mi co najmniej nieczystymi. Jeżeli nie mamy jeszcze dość wrażeń, to w międzyczasie przewiną nam się wątki tajemniczych szkatułek o niewypowiedzianej doskonałości konstruowanych przez posterunkowego McCruiskeena w wolnych chwilach, tytułowy trzeci policjant, próba wykonania kary śmierci na głównym bohaterze i długo oczekiwana czarna szkatułka. Co znajdowało się w środku skrzyneczki orazjak zakoń­

czy się wędrówka naszego śmiałka, powinniście do­wiedzieć się sami, sięgając po "Trzeciego policjanta" - pointa jest co najmniej zaskakująca, wieńcząc dzie­ło. Po książkę tę warto sięgnąć przynajmniej z trzech powodów: po pierwsze, ze względu na jej klimat, nieporównywalny z niczym dotychczas znanym, a wciągającym czytelnika bez reszty. Po drugie, ze względu na jej ton: absurd, czarny humor i historia kryminalna niepostrzeżenie przenikają się, co daje niesamowite wprost efekty. l w końcu - za odkrycie tajemnicy wszechrzeczy, która dokonuje sie niejako "przy okazji" ... Za to, że O 'Brien podaje nam, profa­nom, tę tajemnicę na tacy (wszystkiemu winne jest omnium ... ) - kapelusze z głów, drodzy państwo ! A dla uczczenia wielkiego, nieżyjącego już niestety, Ir­landczyka -jeszcze jeden porter ...

Natomiast porter degustował i klimat Irlandii łapał,

zagłębiając się w czwarty wymiar

Maciek [email protected]

Flann O'Brien: "Trzeci policjant" Tłumaczenie: Małgorzata i Andrzej Grabowscy Zysk i S-ka Wydawnictwo s.c. Poznań, 1996

lizacji, w wyniku któ­rej uksztahuje się no­wy ład światowy.

Wydaje mi się jednak, że pomija on w swo­jej rozwlekłej nieco a­nalizie bardzo istotny czynnik ekonomicz­ny. Przykładem może być tutaj pódział Cze­chosłowacji, konflikt między Flamandczy­kami i Wałonami w Belgii czy wreszcie secesyjne zapędy pół­

nocnych Włoch. Po­dzielam raczej po­gląd, że konflikty re­ligijne czy etniczne mogłyby ulec złago­

dzeniu wskutek wy­równania szans czy

równouprawnienia łudzi . Nie zgadzam się także ze stwierdzeniem, iż Europa stanowi jednolity cywiliza­cyjnie i religijnie obszar, mający stanowić silny blok w przyszłości. Moim zdaniem może ona raczej , w o­bliczu swej immanentnej różnorodności narodowo­ściowej i kulturowej, stanowić dobry przykład dla po­kojowej koegzystencji regionów, klas, religii czy grup etnicznych. l czasem tylko ogarnia mnie zwąt­

pienie w sens naszego patriarchalnego świata, w któ­rym wyżej stawia się rywalizację, chęć górowania, stanowczość i stawianie wymagań od kooperacji, par­tnerstwa, uległości i akceptacji. Może inaczej wyglą­dałby świat...

Tomek Kluk

Samuel Huntington "Zderzenie cywilizacji" MUZA SA, Warszawa 1997

Page 35: Numer 23 (marzec 1998)

PŁ YTOMANIAK Dezerter znowu uderza, czyli "Ziemia jest płaska"

Wszystkim fanom punk-rocka nazwa Dezerter znana jest bardzo dobrze: to kultowa kapela spod znaku rebelii, grupa - symbol, która mimo upływu lat gra równie zaangażowany i szczery punk, jak na po­czątku swej drogi twórczej. Założona w 1981 roku przez Roberta "Robala" Materę (gitara, wokal), Krzyśka Grabowskiego (perkusja, teksty) oraz Dar­ka "Stepę" Stepowskiego, wielokrotnie zmieniała

skład: dołączył do niej, a później opuścił Darek Hajn, czyli sławny "Skandal", w miejsce mającego problemy z wojskiem Stepy przyjęty został Paweł Piotrowski... Sam wizerunek grupy nie zmienił się jednak, pomimo rewolucji personalnych, ani na jotę:

Dezerter w dowolnym składzie to wcielona bezkompromisowość.

To ludzie, którzy nie boją się otwarcie mó­wić o niedoskonałoś­

ciach każdego systemu politycznego i absur­dzie życia w społeczeń­stwie konsumpcyjnym, gdzie obok bogactwa czai się nędza. Takie zachowanie nie zjedny­wało wielu zwolenni­ków wśród polityków: tego Dezerter doświad­czył już w roku 1983, gdy nie wydano jego debiutan­ckiego singla w państwowym Tonpressie - dla anar­chistów cenzura była bezwzględna ... Nie zniechęca­jąc się, zespół działał dalej, wydając niezależnie i w podziemiu kasety, grając koncerty, organizując de­monstracje -jednym słowem, przechodził do klasyki polskiego punku ... l oto dziś dostajemy do rąk zwias­tunjedenastej już(!) produkcji DEZERTERA - płyty

"Ziemia jest płaska". A sama zapowiedź, mimo że zawiera jedynie trzy utwory (plus dżingielek na uży­tek radia), ma swoją określoną "dezerterową" moc: kombinację szczerości i ciężkiego, prostego punko­wego grania, którą zespół nieodmiennie zaskakuje.

Muzyczny pierwszy plan to oczywiście wokal:

schrypnięty, specyficzny głos Robala wywrzaskujący poszczególne słowa na pewno będzie mocnym pun­ktem następnej płyty ... nie wspominając o treści sa­mego tekstu, zawsze bardzo istotnej dla zespołu:

Świat jest piękny, a ludzie wspaniali uśmiechnij się, jesteśmy doskonali

Nie próbuj narzekać, i tak ci nie uwierzę uśmiechnij się, jesteś w ukrytej kamerze!

Przesłanie jest jasne: nie będzie tak różowo, jak każą nam wierzyć media, a ironia i gorycz dominują w Ukrytej kamerze, w której Dezerter pokazuje nam obrazy codzienności . Podobnie jest w Od wschodu do zachodu, oraz w Jezusie: mocno, ostro, bez kom­

promisu i szczerze od początku do końca.

Czyli takjak miało być, dokładnie tego od De­zertera oczekiwaliśmy.

Od strony muzycz­nej daje się odczuć

ewolucję i dorastanie nieco starszych już

buntowników lat 80-tych. Słyszymy już nie trzy akordy gitarowe, bas i łomot perkusji, służący "zrobieniu" tła dźwiękowego pod tek­

sty, ale znacznie bogatsze brzmienia- choć nadal naj­ważniejsza jest surowość i ci<;żar dźwięków: a zgod­nie ze staropunkową tradycją jest i surowo, i ciężko.

To trafia chyba najmocniej do słuchacza, który w epoce komercj i nie dostaje do rąk kolejnego papko­watego i plastikowego wytworu rodem z maszyny, ale solidną porcję muzycznej szczerości , i za to De­zerter jest doceniany.

Dezerter nie zawodzi: to wiedzą wszyscy, tak fani jak niefani oraz każde dziecko w przedszkolu. Czyli, Panie i Panowie, podsumowując: szykuje nam się dooobra płyta. Punkowcy wszystkich odłamów, łączcie się. Wkrótce okaże się, że Ziemia j est płas-ka ...

Maciek

"The Blue Cafe" czyli u Chrisa Rea bez zmian

Styczeń roku 1998 przyniósł fanom muzyki rozrywkowej kilka miłych niespodzianek. Jedną z nich niewątpliwie była nowa płyta C hrisa Rea, już siedemnasta (!) w dorobku artysty. The B/ue Cafe -bo taki jest tytuł płyty - specjalnie nie zaskakuje fa­nów artysty, ale przecież nie taki był zamiar twórcy. Miało być umiarkowanie, spokojnie i troszkę reflek­syjnie, a przy okazji odrobinę rockowo z domieszką lekkiego bluesa - i to się niewątpliwie panu R. udało.

Mamy wi<;c dużo (być mo ze trochę zbyt dużo) utwo­rów ładnych, lekkich i przyjemnych, cieszących ucho jako muzyka tła i doskonale nadających się do jazdy samochodem. Ta płyta zdecydowanie nie jest przez­naczona dla wielbicieli mocnego uderzenia, zespo­łów alternatywnych czy awangardy. Nie znajdziemy na pewno na The B/ue Cafe·ani żadnych spektakular­nych eksperymentów muzycznych, ani poszukiwania nowych brzmień: łagodna gitara, sekcja rytmiczna i klawisze, nie narzucające s i<; słuchaczowi oraz (a mo-

że przede wszystkim ? ) głos Chrisa Rea tworzą klimat tej płyty, bardzo b l iski zresztą

poprzednim do­konaniom ar­tysty. Jeżeli sły­

szeliśc ie po­przednie płyty

pana R., słysze­liście także te, które jeszcze nie powstały ... Ale w przypadku tego artysty nie stanowi to poważnego problemu: niczego innego od niego przecież nie oczekiwaliśmy, miało być miło dla ucha i bez specjal­nych niespodzianek i tak też jest. Teksty takie jak zwykle: bez szaleństw i wulgaryzmów (gdzieżby! U Chrisa?!), traktujące o umiarkowanie istotnych spra-

Zdrowa Woda "Nie bój się miłości" *** Jak nie polubić płyty, która zaczyna się od bardzo wymownego tekstu: " Piwo jest dobre, piwo pić trzeba Kto pije piwo, pójdzie do nieba " A poważnie mówiąc, najnowsza produkcja ZW za­sługuje na słowa podziwu. Niezdrowy zachwyt co prawda nie wchodzi w rachubę, ale ciche brawa są

j ak najbardziej wskazane. Im dłużej słucham tej pły­ty, tym mocniej nasuwają mi się skojarzenia z Nale­pą, Nocnymi Zmianami Bluesa czy nawet Martyną Jakubowicz. l nie wiem, czy to zasługa muzyki, czy dość specyficznej maniery śpiewu Marka Modrze­jewskiego, czy też faktu, że udzie lało się tu kilku muzyków z zewnątrz (Dżem, Nocna Zmiana Bluesa). Muzyka miła, łatwa (?) i przyjemna dla ucha i ducha, w sam raz na popołudniową sjestę lub posiadówkę przy piwie. Teksty raz trywialne, raz frywolne: " Wszystko tu jasne, gdy światło zgaśnie miłe dziewczyny, to nie są kpiny bez zbędnej gadki zdejmują szmatki nie tracisz czasu, ni słów" innym razem refleksyjne. Dla każdego znajdzie się choć jeden utworek, bo płyta - mimo, że trzyma się kierunku kołysano-gibanego - ma w sobie to COŚ, co każda przyzwoita płyta mieć powinna. Tak trzymać.

Maciek

Nie bój się miłości: Bractwo, Dom, Co ja mam, No i co, Nie bój się miłości, Kolarze, Żyć j ak człowiek, Lo­la, Zwykły człowiek, Gdy jest dobrze, Okolica, Kiedy byłem małym chłopcem, Nie mów mi że mnie ko­chasz, Szansa

wach: trochę miłości, samotność, i oczywiście motyw drogi, czyli amerykańskie szerokie autostrady i wiel­kie samochody. Taka właśnie jest ta płyta: bez rewe­lacji, ale bardzo przyjemna w odbiorze. Bo przecież dokładnie tego chcieliśmy .. .

Chris Rea - The Blue Cafe: Square peg, round hole , Miss your kiss, Shadows of t he big man, Where do we gofrom he re, Since I found You, Thinking of You, As long as I have your love, Anyone quite like You, Sweet summer day, Stick by You, /'m stil/ holding on, The B/ue Cafe. Skład: Chris Rea (g, voc, teksty), Silvan Marc (b), Max Middleton {keyb) Martin Ditcham (d1; perc).

Maciek [email protected]

Page 36: Numer 23 (marzec 1998)

GENESIS Genesis to zespół, którego fani należą do wielu

pokoleń. Jedni zaczynal i słuchać go, gdy wokalistą był Peter Gabriel, inni - gdy Phił Collins. Wszyscy zastanawiali się_, czy tym dwóm gigantom dorówna młody Ray Wilson - nowy głos grupy. Olate­go na katowicki koncert, bt;dący częścią trasy Caliing Ali Stations in Europe '98 przyszli pię_ćdziesię_cio-, czterdziesto-, trzydziesto- czy dwudziestołatkowie ze swoimi dziećmi.

Na początku spotkał mnie zawód - stro­na promocyjna koncertu była przygotowana fatalnie. Dwa stoiska z koszulkami i jedno z płytami prezentowały sit; żałośnie w dużych kuluarach Spodka. Znakiem czasu był fakt, że poproszono o ... wyłączenie komórek. Koncert zaczął sit; punktualnie - kilka minut po dwu­dziestej - utworem No son ofmine z przedos­·tatniej płyty grupy. l już od samego początku wiadomo było, że dodatkowym atutem kon­certu będzie oprawa świetlna, ale o tym póź-

Koncepcja wystt;pu była oparta na prze­plataniu ze sobą utworów starszych i now­szych. W ogólnym rozliczeniu wit;cej było tych star­szych, co jest zresztą zrozumiale. Publiczność akcep­towała tę_ formult; - razem z wokalistą śpiewała zna­ne utwory, jak na przykład nieśmiertelną już wiązan­

kę_ Dance On The Volcano - Lamb Lies Down On Broadway - The Musical Box - Firtlr OJ Fifth - l Know What l Like ... Bardzo interesuj ący był też

fragment akustyczny, zawierający między innymi wspaniałe wykonanie Follow You Follow Me. Przy innym przeboju grupy - Carpet Crawlers na widow­ni zapłonęły ogniki zapalniczek. W popisowym ut­worze Collinsa H om e By T/re Sea l Secoml Home By The Sea zabrakło tym razem jego solówki na perkus­ji i ekspresyjnego wokalu. Publiczność, szczególnie ta młodsza, dobrze przyjęła nowe utwory - Caliing Al/ Stations, Alien Aftemoon, Slripwrecketl, nie mó­wiąc już o Congo.

Muzyka

Choć o Wilsonie nie można powiedzieć, że jest doskonałym wokalistą, można jednak powiedzieć, że

wie jak bawić się z publ icznośc ią (ale i w tym ustt;pu­je Collinsowi ... ). Nauczył się_ kilku zdań po polsku, opowiadał historie związane z jego przyjściem do zespołu . Przed Shipwrecked bawił s i ę_ przenośnym

radiem i skacząc po polskich stacjach pytał Czy tego słuchacie? Z dobrej strony pokazał s iQ perkusista -

Nir Zidkyahu. Ostro garował przez cały koncert sprawiając , że nogi same chodziły ... Słabszą formę

prezentowal Mike Rutherford. Jest świetnym kom­pozytorem, ale brak mu charyzmy, nic więc dziwne­go, że publ iczność i operator reflektorów trochę_ go zaniedba li . Na wysokości zadania stanął natomiast Tony Banks (k iedy publiczność zgotowała mu owac­j~, Ray Wilson zapytał: Man, do you know this pe­ople?) popisując si ę_ świetnymi solówkami. Podobnie Tony D1·ennan - dodatkowy, koncertowy gitarzysta.

Wracając do wspomnianej j uż oprawy świetl­nej. W show grup takich jak Genesis czy Pink Floyd gra ona zawsze niebagatelną rolę_ i dlatego czasem warto się_ zastanowić, czy pchać s i ę_ pod samą scenę_ czy też zostać z tyłu , gdzie całość robi lepsze wrażen ie. Najciekawsze efekty osiągnięto tym razem

(według mnie) przy utworach Congo (wrażen ie

ruchomych ścian drzew) oraz Mama (iśc ie

"piekie lne" - soczysta czerwień i ruchoma, "pło­

mienna", faktura zasłony za sceną). Nowoczesna technika - cztery specjalne, ruchome roboty wyposa­żone w reflektory punktowe i stroboskopy ...

O koncercie mam pozytywną opinię, a narzeka­nia purystów na nicdociągnięcia techniczne ze strony muzyków uważam za przesadzone. Zawsze mogą sobie kupić płytę (kosztuje w sumie tyle, ile bilet) i posłuchać na swoim haj- faju. Występ jest po to, żeby s ię_ bawić z dziesiątkam i fanów, takich jak my. Mogę tylko zarzucić rzemieśln icze podejście do koncertu: mieli zapłacone za dwie i pół godziny to zagrali tak, żeby i bisy się w tym czasie zmieściły.

l jeszcze jedna sprawa. Przy okazji takich wys­tępów widać, że w Polsce brakuje sali koncertowej z prawdziwego zdarzenia. Spodek, a właściwie jego połowa, są za małe na takie imprezy. A im mniejsza sala, tym droższe bilety (na koncert YES w marcu bilety kosztują 90- 120 zł')

Przemysław Gołębiewski

[email protected]

P.S. Ci, co widzieli, to wiedzą- w czasie l Can't Dance Ray tańczył z dziewczyną z płyty. A czy wiecie, że to była ta sama dziewczyna, która tańczyła ze Stingiem?

Starocie (1)

NA DWORZE KARMAZYNOWEGO KRÓLA ~ing Crimson to_ nieodłączny fragmellf moich licealnych czasów. Odtwarzane na szemrzącym magne­

tofom~ kasety Elbo z tch muzy_ką (ach, te pirackie czasy!) bardzo szybko poclt/onęły 11111ie na tyle, że instyn­kt~wn~e odrzucałem wszystko mne. Cokolwiek bym nie 11apisał i tak nie będzie to ot/powiadało prawdzie, bo­~tem jest t~ _muzyka, któ~ą k~żdy odbiera bardzo indywidualnie. Chciałbym tylko zwrócić Waszą uwagę na jedno z najCiekawszych <Jawtsk w rocku lat sietlemdziesiątyclt i osiemdziesiątych.

Zacznijmy zatem od pierwszej odsłony ... Płyta "In the Court ofthe Crimson King" ukazała s ię pod koniec 1969 roku, faktycznie w momencie, gdy zes­pół już się rozwiązał, na szczęście tylko chwi lowo ... Najpierw "Schizofrenik XXI wieku", utwór tak ost­ry, że bardziej wrażliwy słuchacz już po chwili może wyglądaćjak postać z okładki ... Demoniczny, zdefor­mowany głos Grega Lake'a (znanego później z "Emerson Lake & Pal­mer") zwiastuje bliski ko­niec świata, a pozostali muzycy idą na całego.

Powstaje wrażenie, że z głośników wydobywa się hałas, nic więcej. Wibru­jący riff gitarowy Frippa wraz z agresywnymi bęb­

nami wprowadza w trans. Po chwili jednak - kraina piękna i łagodności: " 1 talk to the wind". Łagod-

na melodia i deli katny głos. Gdzieś w tle mięciutkie solo fletu ... Trzeci kawałek to jeden z najbardziej zna­nych dzieł Króla. "Epitaph" jest poetycką opowie­śc ią o tym, że losy ludzkośc i leżą w rękach szaleń­ców. Znowu pełna majestatu wokaliza, skąpo przyo­zdobiona perkusją i organami. Bardzo wzmszający i pełen zwątpienia tekst Petera Sinfielda. ,. Epitaph"

to, obok " Nights in W/lite Satin " The Moody Blues, najp iękniejsza moim zdaniem ballada lat siedemdzie­siątych . Słuchając " Momtclrild", przynajmniej jego pierwszej części, ma siQ wrażenie, że czas się zatrzy­mał. Urwane frazy, przypadkowe z pozoru dźwięki ... Prawdziwym sza leństwem j est druga część, która wprowadza nas stopniowo w patos tytułowego utwo­ru . Majestatyczne, podniosłe, pompatyczne granie ... i koniec. Mój ulubiony zespół milknie na jaki ś czas. A Ie co bardzo istotne, grupa w swoich śmiałych eks­perymentach muzycznych nigdy nie zabrnęła na ma­nowce. Gorąco polecam'

Tomasz Kluk, Jat 21

"In T/te Court OJ T he Crimson King A n Observa­tion By King Crimson ", ls/and (1969)

21st Cenlwy Schizoid Man in c/. Mirrors; l Talk To The Wind; Epitaph inc/. March For No Reason and Tomorrow And Tomorrow; Moonchild incl. The Dream and The 1//usion: The Court O( The Crimson King inc/. The Return Of The Fire Witch and The Dance O f The Puppets

Skład : Robert Fripp - g itara; lan McDonald - flet, melotron, klawisze, wokal; Greg Lake - bas, wokal; M ichael Giles - inslr. perk., wokal; Peter Sinfield -teksty.

Page 37: Numer 23 (marzec 1998)

EPPELIN To był największy koncert na

wschodnioeuropejskiej trasie połowy zes­połu Led Zeppelin, czyli Jamesa Page i Roberta Planta. Organizatorzy zdołali up­chnąć do ośmiotysięcznego katowickiego Spodka aż l O tysięcy ludzi. I tak było to za mało. Przed wejściem utworzyła się długa kolejka osób pragnących kupić bilet, choć­by u konia, mimo że większość tiketsów sprzedano już kilka tygodni wcześniej .

Zabawa zaczęła się o dwudziestej występem artrockowej grupy Abraxas. Wypadli nieżle, niestety, nie trafili na swo­ją publiczność i dość szybko zwinęli żagle ze sceny. Po krótkiej przerwie technicznej, przy dżwiękach orientalno-egipskich poja­wili się oni - wielcy klasycy rocka. Dali in­teresujący, stuminutowy koncert, który porwał dwu­pokoleniową publiczność i zmusił do podrygiwania,

NEWSLAND Praktycznie niezatapialny ... Titanic pobija wszelkie rekordy kasowości . W Pol­sce w ciągu trzech dni po premierze obejrzało tę su­perprodukcję 225 tys. widzów. Ścieżka dżwiękowa (tzw. soundtrack) wytłoczona na srebrnych krążkach osiągnęła u nas status Poczwómej Platyny (kategoria klasyka), natomiast na świecie sprzedała się w l O mln egzemplarzy. Kompozytor utworów na płycie, James Horner, zdobył za płytę nagrodę Złotego Globu oraz nominację do Oscara. Sam film zresztą nominowany jest aż w 14 kategoriach!!!

ltalo (nie)disco Tegoroczny Festiwal Piosenki w San Remo, odby· wający się tradycyjnie pod koniec lutego, upłynie pod znakiem dwóch gwiazd zza oceanu. Pierwsza z nich to Celine Dion - niekwestionowana top wokalistka bieżącego roku, której ostatni LP "Let's talk about love" króluje na światowych listach przebojów, a u nas zbliża się do osiągnięcia podwójnej platyny (dla niewtajemniczonych - 200 tys. sprzedanych płyt).

Druga- Mariah Carey, zaśpiewa piosenki z "Butter­fly". Obie wokalistki zapowiedziały, że zaśpiewają na żywo, co raczej się nie zdarza na tym włoskim fes­tiwalu.

Ameryka bez prezydentów ... Rozpadł się zespól Presidents of the United States of America, a to za sprawą rodzinnych pieleszy. Otóż wokalista i basista w jednej osobie - Chris Ballew -postanowił odejść, aby poświęcić się rodzinie i swo­im indywidualnym projektom muzycznym. Colum­bia Records ma w planach wydanie pożegnalnego al­bumu, na który złożą się niepublikowane dotąd utwo­ry, covery, strony B singli, jak również fragmenty koncertów. Premiera płyty przewidziana jest na lato. A co na to inni z zespołu? "Chcielibyśmy podzięko­wać wszystkim, którzy wspomagali nas przez wszys­tkie te lata - mówi gitarzysta Dave Deaderer - Roz­staliśmy się z tego samego powodu, co Sound­garden ... Chris (takie same imiona!) od nas odszedf'.

Tytus WędrownicŻek ... Spakował swój obój i wyjechał do Wielkiej Brytanii, by tam wraz z kwartetem smyczkowym dać całą ma­sę koncertów. Mimo, że plan tournee był bardzo na­pięty Tytus zdążył nie tylko zwiedzić i pozachwycać się malowniczym krajobrazem tamtejszej okolicy, ale jako koneser i kolekcjoner szkockiej, powiększył swe zasoby o następne renomowane i unikatowe gatunki whisky.

czy też oklaskiwania (niepotrzebne skreślić).

Sama scena przedsta­wiała się dość skrom­nie: czerwona kotara, przed nią perkusja, brak jakichkolwiek sztucz­nych "wybuchów", nie­skomplikowane oświe­

tlenie. Nagłośnienie po­czątkowo szwankowa­ło, z czasem fachowcy od fonii zdołali dopro­wadzić je do porządku (choć Planta było dość ciężko usłyszeć, domi­nowała gitara Page'a).

Zaprezentowano nam kilkanaście utwo­rów, w tym 3 z ich naj­

nowszej płyty," Walking Into Clarksdale". Zdały się one być żywiołowe i dość ciężkawe (ta gitara Pa-

Zaskoczeni... .. . są z pewnością Elton John, Gary Barlow, Paul Wel­ler i Robbie Wiliams. Nagrodę Brit Awards'98 w ka­tegorii Najlepszy Wokalista Roku zdobył Finley Quaye za płytę "Maverick a strike".

Kiler in Black To, że Hollywood ma chrapkę na "Kiłera'', wiedzą już wszyscy. Ale to, że największe szanse na zabójcę­przygłupa ma Will Smith (MiB, 104) być może nie jest Wam jeszcze znane. Willa zaproponował na tę ro­lę sam Juliusz Machulski. Obok niego miałaby wy­stąpić Melanie Griffith, obecnie żona Antonio Ban­derasa, a niegdysiejsza pani Johnson (od Dona, Mia­mi Vice). Will ma do zagrania w najbliższym czasie poważniej­szą, bo permanentną rolę. Otóż niedługo powiększy się rodzina państwa Smithów.

Powietrzni kowale ... Wkrótce ukaże s i ę biograficzna książka o Aerosinith, zatytułowana "Walk this way". Chodzą słuchy, że w tym roku zespól odwiedzi ziemie nad Wisłą zamieszkałe przez waleczny slowiański

szczep.

Już za chwileczkę, już za momencik ... .. . pojawi się na rynku nowa, trzecia płyta zespołu O.N.A. W studiu trwają ostatnie prace nad zgrywa­niem materiału, małe dopieszczenie i jak Bozia da, to za miesiąc zrecenzujemy Wam najnowszy T.R.I.P. Waldemar Tkaczyk uchylił rąbka tajemnicy i rozwi­nął ten skrót: "Chodziło o to, żeby sprowokować do gier słownych. Tym razem proponujemy Trzeci Raz I­dziemy Ponagrywać ". Album nagrywany jest w skła­dzie: Agnieszka (śpiew), Grzegorz Skawiński (gita­ra), Waldemar Tkaczyk (bas), Zbigniew Kraszewski (perkusja), Wojtek Homy (klawisze).

ge'a), zdaje się, że będzie to powrót do rockowych korzeni zespołu po krótkiej odskoczni w mistyczne klimaty na "No Quarter". Usłyszeliśmy za to sporo starych piosenek Zeppelinów. Było akustyczne" Tan­gerine", wspaniałe "Gallows Pole", niezwykle gorą­co przyjęte "Baby J'm gonna leave you" i wreszcie słynne '·' Whole Lotta Love". Zabrakło kilku znamie­nitych songów, jak choćby "Stairway to heaven ",po­dobno jednak bezczelny Plant nie ma ochoty śpiewać tego utworu. W ramach bisów usłyszeliśmy "Thank You" i "Rock And Roll", po czym muzycy się ukło­nili i zeszli ze sceny.

Koncert był, moim zdaniem, bardzo udany. Publiczność bawiła się cały czas, starsi co prawda na­rzekali na prawie zupełny brak wolniejszych ballad; myślę jednak, że i tak koncert im się podobał. Pozo­staje więc czekać na kolejną wizytę P&P w naszym kraju. Jest szansa, że będzie ona mieć miejsce już cał­kiem niedługo (czort wie jednak, kiedy).

Michał Zacharzewski

Kabała, joga i hinduizm ... Najnowszy album Madonny przewidywany jest na muzycznym rynku 2 marca. Nosi tytuł "Ray of light", jego producentem jest William Orbit, a w na­graniach słychać całą plejadę znakomitych muzyków. Muzycznie ma to przypominać dokonania Bjork, Massive Attack czy też Portishead, a tekstowo? Po­noć dojrzale refleksje dojrzałej kobiety, która zgłębia ostatnio Stary Testament, ćwiczy jogę i w wolnych chwilach studiuje hinduizm. Madonna nie poprzesta­je jednak na muzyce - pojawi się w najbliższej przy­szłości w dwóch filmach "Red door" i "Recycle hazel".

Pechowa (?) Trzynastka 28 marca do Katowic ściągną tłumy wielbicieli moc­nego uderzenia. Gwiazdą festiwalu będzie legenda metalu Judas Priest.Oprócz "painkillerów" ujrzymy m.in. krwiożerczy Cannibal Corpse i równie masak­rujący Morbid Angel z USA, z Holandii Gorefest i The Gathering, ze Szwecji Dimmu Borgir i Therion (ciekawe czy z Piotrem) i oczywiście nasz polski Vader. Bilety w cenie 60 zł. Skandal...

(zebr. 88)

NOWOŚCI BLIŻSZE l DALSZE SonyMusie Crystal Method Vegas (luty) Headswim Despite yourseif(luty) Imani Coppola Chupacabra (2.03) Beatnus The spoi (2.03) E-A-S-K-1 Earthquake (2.03) Joe Satriani Grystal Planet (2.03) Vitro Space bar (9.03) Guy Chadwick Lazy sofland slow (16.03) Ricky Martin Vuelve (23.03) Jerry Cantrell Boggy Depot (23.03) Save Ferris !t means everything (30.03) Stabbing Westward Darkest Days (30.03) Maria Montell And so the story goes (30.03)

Warner Musie KingsX Best of(styczeń) Chris Rea The b/ue cafe (styczeń) Das Ich Egodram (luty) Dezerter Ziemiajest płaska (2.03) Madonna Ray of light (2.03) Eric Ciapton Pilgrim (9.03) Various Dance Attack 5 (9.03) Van Halen Van Ha/en 3 (16.03)

Page 38: Numer 23 (marzec 1998)

KONKURS PRICE WATERHOUSE Regulamin konkursu na najlepszą pracę napisaną na temat:

"PODATKI A WZROST GOSPODARCZY NA PRZYKŁADZIE GOSPODARKI POLSKIEJ W OSTATNICH LATACH"

Zagadnienia ogólne l. Konkurs ma formę otwartą. Kierowany jest do stu­dentów Szkoły Głównej Handlowej. 2. Celem przeprowadzenia konkursu jest wyróżnienie najlepszych prac z dziedziny finansów publicznych, bankowości i rachunkowości finansowej , a jed­nocześnie pobudzenie zainteresowania studentów SGH tematyką polityki fiskalnej i systemów podatkowych. 3. Organizatorami konkursu są: --Price Waterhouse Polska Sp. z o.o., Dział Usług Podatkowych i Prawnych, --Ośrodek Promocji Absolwentów SGH. 4. Fundatorem nagród jest Price Waterhouse Polska Sp. z o.o. 5. Adresem biura konkursu, na który przesyłane

powinny być prace, jest: Szkoła Główna Handlowa

Ośrodek Promocji Absolwentów ul. Rakowiecka 24 02-521 Warszawa

6. Nagrodę przyznaje Komisja Konkursowa, składająca się z profesorów wykładających w Szkole Głównej Handlowej i pracowników PW.

Procedura przystąpienia do konkursu: l . Warunkiem uczestnictwa w konkursie jest złożenie przez kandydata dwóch egzemplarzy pracy na podany temat. 2. Zgłoszona do konkursu praca nie może być pracą wcześniej publikowaną: 3. Objętość pracy nie powinna przekraczać objętości l artykułu wydawniczego (21 stron maszynopisu). 4. Praca składana jest w formie wydruku komputero­wego. 5. Złożenie pracy konkursowej powinno nastąpić do 30 kwietnia 1998 roku. 6. Do momentu ogłoszenia wyników konkursu główny sponsor zapewnia ochronę treści prac przez udostępnienie ich wyłącznie członkom Komisji Konkursowej.

Ocena prac l . Prace uczestników podlegają ocenie Komisji Konkursowej (nazwanej dalej Komisją) powołaną przez organizatorów. 2. Kryterium oceny prac jest ich walor poznawczy, tzn. oryginalność treści pracy oraz stopień głębokoś­ci analizy podjętej przez uczestnika. 3. Podstawą do sformułowania werdyktu jest zapoz­nanie się przez każdego członka Komisji z poziomem prac konkursowych. 4. Ostateczny werdykt zostanie ustalony w drodze wspólnej dyskusji członków Komisji. 5. W przypadku równego podziału głosów w Komi­sji, rozstrzygającym jest głos przewodniczącego.

Ogłoszenie wyników i przyznanie nagród l . Ogłoszenie wyników i przyznanie nagród nastąpi 15 czerwca 1998 roku. 2. Pula nagród wynosi 5.000 PLN i może być w sposób dowolny podzielona przez Komisję.

HARMONOGRAM KONKURSU 30 kwietnia 1998 r. - ostateczny termin składania prac konkursowych 30 kwietnia- 31 maja 1998 r. - analiza prac przez członków Komisji Konkursowej 15 czerwiec 1998 r. - ogłoszenie wyników i wręcze­nie nagród

••••••••••••••••••••••••••••••••••••••••••••••••••••••••••••••••••••••••••••••••••••••••••

~~l'łl"l A 1/ ,.A'I'A Wl-llJll=lllll IILLrlft l U l U ·--· ••• l .. l ..

Sieć punktów FOTO RELAX

l. Złota 8 (kino Relax) 2. Złota 8 3. Chmielna 33 (kino Atlantic) 4. Marszałkowska 104/122 (Junior)

Laboratorium FOTO RELAX świadczy najwyższej jakości usługi, przyjmuje prace amatorskie i zawodo-we. Posiada najnowocześniejszy sprzęt i materiały fotograficzne firmy KODAK, pozwalające wykonać:

- wywołanie i odbitki w systemie APS (nowość!!) - odbitki barwne i czarno-białe na profesjonalnym papierze KODAK SUPRA - zdjęcia do formatu 30,5x45 cm na papierze błyszczącym lub matowym - kadrowanie ze wszystkich formatów -wykonywanie stykówek lub tzw. INDEX-PRINT -wywołanie filmów w procesie C-41 oraz slajdów w procesie E-6

Zapraszamy Wszystkich do korzystania z naszych usług . •••••••••••••••••••••••••••••••••••••••••••••••••••••••••••••••••••••••••••••••••••••••••• . Włoska firma konsultingowa poszukuje dynamicznych, młodych do obsługi włoskich biznesmenów w Polsce. Praca dorywcza z możliwością zatrudnienia na stałe.

Wymagania: -skończona ekonomia lub ostatni rok studiów -znajomość marketingu -obsługa komputera -znajomość języka włoskiego lub angielskiego -własny telefon i fax

Prosimy wysłać krótkie curriculum vitae ze zdjęciem na adres: Via Saturno 2

l - 30020 Bibione Italia

fax 0-039-431-439-445

Page 39: Numer 23 (marzec 1998)

Aleja Nlepodległoścl196 00·608 Warszawa

niedziałek 21:00-3:00 McDonald's, PepsiCo. Imprezy dla pracowników muzyka disco, 6 zł wszyscy

\ltorek 20:00-2:00 WAWa Szał polski rock, 4 zł dla studentów, 8 zł normalny

roda 20:00-2:00 WAWa Night elassie rock, 4 zł dla studentów, 8 zł normalny

wartek 20:00-2:00 Hard Zone metal, 4 zł dla studentów, 8 zł normalny

~tek 21 :00-3:00 Power Park rock & pop, 8 zł dla studentów, 16 zł normalny

bota 21 :00-3:00 Power Park rock & pop, 8 zł dla studentów, 16 zł normalny

dziela 20:00-2:00 Sunshine Reggae reggae & muzyczny przegląd tygodnia 4 zł dla studentów, 8 zł normalny

marca 1998 .. koncert K.A.S.A. pport TAKE4 rt: 20:00

Page 40: Numer 23 (marzec 1998)