numer 8 (czerwiec 1996)

22
. ..". "" ..... J' 4- Studentów SGH nr 8 Czerwiec 1996 1906 -1996 W tym numerze przeczytacie m.in.: -o tym, jak w wakacje Wasi -VVYBORY -ko lejny odcinek z krypty; porad Mody na. wakacje to nie YEAH! bajka -minister Jerzy naszym przyjacielem ... -o Czerwcowych Nocy, czyli NBA -autoprezentacje nowych Dziekanów- Salt1Yili o Soll,ie; -wywiad z prof Richardem Gritta- jak nas ... / -o studencie - mistrzu Student SGH Mistrzem z koncertu Deep Purpfe - Made in Spodek ... -Jak to jest Rektorem? wywiad z prof J -horr01y z nory- -o rozgrywkachfutbolowych -W wielkim finale .. . -Certyfika1y SGH - druga - wyniki .. . -informacje Komisji ds. Akademików- AKADEJ.v.IIKI; -o napoju SAKE -Jak ... ? z .. Girl6"- Czarnoskóra blondynka. KONKURSU NA 90-LECIE. S6.H; -liJ O[gWW®/l(g lill!,@'il'W U!!. 1/l&.@'il'W, czyli informacje ... -i nie tylko ... Hello! Witamy wszystkich czyli tych, którym w sposób w Warszawie, aby je sz- cze jeden ... Bo nie ma okresu w studenta, jak ta oczerniana przez niektórych sesyjka (ach te nocne przesiadywania nad kami, które pierwszej lub drugiej w zbiorowe imprezy i towarzyskie pogaduszki - dlatego grupowo ... ). Ale zostawmy zahartowanych studentów i powi- tajmy narybek ... Tak, tak .. W lipcu wepchamy z tym numerem gazety do domów, i kryjówek nowozwerbowa- nych studentów. Ale nie sobie, po Polsce. Nic z tych rzeczy. Tak pozdrawiamy wszystkich bez Ten numer gazety -jak -j est ostatnim w cym roku akademickim, ale zapewniam, nie ostatnim w ogóle. Wiele niestety nie a na niektóre po prostu nie czasu, w Dotyczy to przede wszystkim drugiego odcinka cyklu "Czas boi piramid", czy serii rysunkowej "Krótki kurs mikroekonomii". Mamy wyrozumiali ... W my mamy ... Na koniec tego wywodu w imieniu Redakcji Wam czadowych (ale nie ... ), odjazdowych (czyli na i odlotowych (czyli w samolocie) wakacji!!! Do "2" 41 ,-t; zobaczenia w nowym roku akademickim!!! tf UWAGA!!! UWAGA!!! UWAGA!!! UWAGA!!! UWAGA!!! UWAGA!!! lELKI AKACYJNY MAGIEL ONKURS OTOGRAFICZNY Halo!!! Halo!!! Halo!!! Redakcja "MAGLA" wraz z Foto-World, ofi- cjalnym przedstawicielem firmy KOCAK, organizuje Wielki Wakacyj- ny Konkurs Fotograficzny!!! przedstawionych przez Was z wakacji wybierzemy najlepsze, najbardziej najza- bawniejsze, najciekawsze ... NA.J! W konkursie ci z Was, którzy w terminie do 15 listopada roku dostar- nam co najmniej jedno wykonane przez siebie w czasie przerwy wakacyjnej. Tak miejcie Wasze aparaty zawsze przy sobie - nigdy nie wiadomo, kiedy ta chwila, aby Nagrody w konkursie firma Kodak (zdradzimy tylko, APARAT!!! Oprócz tego wiele innych atrakcyjnych nagród!]. Szcze- na ten temat poszukaj w numerze "MAGLA". A aparaty w i na polowanie. Tematyka dowolna, WC (hi, hi, hi, cha, cha, cha!]. Zaku do Studentów SGH nr 8 Czerwiec 1996 :·:·,, i ··< .,., - .. ; FOTO-WORLD strona l

Upload: nms-magiel

Post on 23-Mar-2016

242 views

Category:

Documents


4 download

DESCRIPTION

Niezależny Miesięcznik Studentów Szkoły Głównej Handlowej

TRANSCRIPT

Page 1: Numer 8 (czerwiec 1996)

. ..". ~ "" ..... J'

4-lrĄR·-"''' '

Niezależny Miesięcznik Studentów SGH nr 8 Czerwiec 1996 1906 -1996

W tym numerze przeczytacie m.in.: -o tym, jak wypoczywać będą w wakacje Wasi wykładowcy; -VVYBORY -kolejny odcinek Opowieści z krypty;

-trochę porad odnośnie Mody na. wakacje -Życie to nie YEAH! bajka -minister Jerzy naszym przyjacielem ...

-o Gorączce Czerwcowych Nocy, czyli Finałach NBA -autoprezentacje nowych Dziekanów- lD:.:ie lJ~,Jul1li Salt1Yili o Soll,ie; -wywiad z prof Richardem Gritta- jak nas widzą ... / -o studencie - mistrzu świata: Student SGH Mistrzem Świata! -relację z koncertu Deep Purpfe - Made in Spodek ... -Jak to jest być Rektorem? wywiad z prof J Jóźwiak;

-horr01y z nory- MIKROEKOtiOMifł... -o rozgrywkachfutbolowych -W wielkim finale .. . -Certyfika1y językowe SGH - część druga - wyniki .. . -informacje Komisji ds. Akademików- AKADEJ.v.IIKI;

-o japońskim napoju SAKE -Jak blefować znawcę ... ? -recenzję filmową z .. Girl6"- Czarnoskóra blondynka. -kolejną edycję KONKURSU NA 90-LECIE. S6.H; -liJO[gWW®/l(g lill!,@'il'W U!!. 1/l&.@'il'W, czyli informacje ... -i nie tylko ...

Hello! Witamy wszystkich szczęśliwców, czyli tych, którym udało się w jakiś sposób pozostać w Warszawie, aby pocieszyć się jesz­cze jeden dzień dłużej sesją ... Bo przecież nie ma piękniejszego okresu w życiu studenta, jak właśnie ta niesłusznie oczerniana przez niektórych sesyjka (ach te nocne przesiadywania nad książ­

kami, które około pierwszej lub drugiej przeradzają się w zbiorowe imprezy i towarzyskie pogaduszki - dlatego właśnie należy uczyć się grupowo ... ). Ale zostawmy zahartowanych studentów i powi­tajmy świeży narybek ... Tak, tak .. W lipcu wepchamy się z tym numerem gazety do domów, mieszkań i kryjówek nowozwerbowa­nych studentów. Ale nie myślcie sobie, że będziemy biegać po całej Polsce. Nic z tych rzeczy. Wyślemy się pocztą! Tak więc pozdrawiamy wszystkich bez wyjątku. Ten numer gazety -jak łatwo s ię domyślić -jest ostatnim w bieżą­

cym roku akademickim, ale zapewniam, że nie ostatnim w ogóle. Wiele artykułów niestety nie zmieściło się, a na niektóre po prostu nie mieliśmy czasu, więc ukażą się w październiku. Dotyczy to

przede wszystkim drugiego odcinka cyklu "Czas boi się piramid", czy serii rysunkowej "Krótki kurs mikroekonomii". Mamy nadzieję, że

będzi ecie wyrozumiali ... W końcu my też mamy sesję ... Na koniec tego wywodu w imieniu Redakcji pragnę życzyć Wam czadowych (ale nie śmierdzących ... ), odjazdowych (czyli na wyjeździe) i odlotowych (czyli w samolocie) wakacji!!! Do ~ "2"

41,-t;

zobaczenia w nowym roku akademickim!!! tf

UWAGA!!! UWAGA!!! UWAGA!!! UWAGA!!! UWAGA!!! UWAGA!!!

lELKI AKACYJNY

MAGIEL ONKURS OTOGRAFICZNY Halo!!! Halo!!! Halo!!! Redakcja "MAGLA" wraz z Foto-World, ofi­cjalnym przedstawicielem firmy KOCAK, organizuje Wielki Wakacyj­ny Konkurs Fotograficzny!!! Spośród przedstawionych przez Was zdjęć z wakacji wybierzemy najlepsze, najbardziej szajbnięte, najza­bawniejsze, najciekawsze ... słowem NA.J! W konkursie wezmą udział ci z Was, którzy w terminie do 15 listopada bieżącego roku dostar­czą nam co najmniej jedno zdjęcie wykonane przez siebie w czasie przerwy wakacyjnej. Tak więc, pamiętajcie: miejcie Wasze aparaty zawsze przy sobie - nigdy nie wiadomo, kiedy będzie ta chwila, aby pstryknąć zwycięskie zdjęcie... Nagrody w konkursie ufundowała

firma Kodak (zdradzimy tylko, iż główną wygraną będzie APARAT!!! Oprócz tego oczywiście wiele innych atrakcyjnych nagród!]. Szcze­gółów na ten temat poszukaj w październikowym numerze "MAGLA". A więc: aparaty w dłoń i na polowanie. Tematyka zdjęć

• dowolna, zachowująca WC (hi, hi, hi, cha, cha, cha!]. Zaku do dzieła!!!

~MAGIEL ~

Niezależny Miesięcznik Studentów SGH nr 8 Czerwiec 1996

• :·:·,,

i ··< .,.,

.· -.. ;

FOTO-WORLD

strona l

Page 2: Numer 8 (czerwiec 1996)

(5)

VVybory Sala Maxima Szkoły Głównej Humorystycznej przystrojona dziś była jak nigdy. Z barierek balkonów na pierwszym piętrze zwisały majestatyczne, acz przywiędłe girlandy, wplecione u nasady w lekko zakurzone, plastykowe kwiaty, które pani Inżynier osobiście

wykopała spośród sterty najprzeróżniejszych gratów w piwnicy swojego domku na działce za miastem. Odrapane i od wieków niemyte okna zasłonięte zostały obfitymi pasami aksamitnego niegdyś sukna, na którym obecnie wyraźnie zarysowywały się

kształty żółtych kaczuszek, które pani Kierowniczka ponaszywała na wygryzione przez mole dziury. Wszystkie lampy na sali owite były w artystycznie postrzępione wycinanki z kolorowej bibułki,

którą pan Magister podprowadził synowi, zaś pani Docent wy lała na nie całą swoją pasję twórczą, kreując collage, jakiego nie po­wstydziłoby się nawet najbardziej wyrafinowane koło gospodyń wiejskich. Z sufitu zwisała "żyrandola świecznikowa" - jak ją nazwał pan Inżynier - przystrojona w błyszczącą folię aluminiową, z której wystawały równiusieńko pocięte, podłużne kawałki kija od szczotki, imitujące według pierwotnych zamierzeń świeczki.

"Świeczki" zwieńczone były płomykami misternie wyciętymi z kartonu przez panią Inżynier, a pomalowanymi pisakiem przez samego Szefa, tak więc były zielono-błękitne z wyraźnymi śladami prób przemalowania na żółto ... W ciemności nikt na szczęście nie zwracał na to uwagi. "Lampiony" połączone były z "żyrandolą''

niekończącymi się, podłużnymi serpe~tynatni w kolorze szarego recyclingu ... -Po uroczystości pościągam je wszystkie, pozwijam w rolki i wrócą na swoje miejsce ... - tłumaczyła się Szefowi pani Kierowniczka, która była potnyslodawcą i zarazem wykonawcą tejże dekoracji- A na razie w toalecie położyłam gazety ... Przed rzędami krzeseł, na samym przodzie sali ustawione było podium dokładnie obite pozszywanytui przez panie sprzątaczki

stołówkowymi obrusami, na których gdzieniegdzie cieszyły oko plamy z zupy, tudzież po sosie. Na tym jakże przepysznym postu­mencie uwagę przykuwał stylizowany na gotyk, drewniany klęcz­nik pokryty misterną ornamentyką upaćkaną srebrnymi cekinami wymieszanymi z brokatem i koralikami. Klęcznik zapożyczony

został z pobliskiej parafii i po myśli reżysera tego widowiska miał pełnić funkcję mównicy. W tym celu przytwierdzono do niego elegancki mikrofon bezprzewodo\vy z klocków "Lego" ... Uroczystość poprowadzić miał pan Inżynier - z racji swego niskie­go wzrostu stwarzał iluzję naturalności klęcznika jako mównicy, a dzięki donośnemu głosowi n1ógł być tak samo dobrze słyszalny z mikrofonem, jak i bez niego ...

Pani Basieńka wkroczyła na salę u boku pani Kierowniczki. Ponie­waż wszystkie miejsca w pierwszych rzędach były już

"obsiedzone", obie panie zajęły skromniejsze i mniej wyekspono­wane pozycje w przedostatnitn rzędzie. Jak tylko usiadły, podbiegł

do nich elegancki mężczyzna w garniturze i wręczył programy. Kierowniczka ujęła książeczkę w ręce, otworzyła i zagłębiła się w jej treści . Ucieszyła się w duchu, gdy stwierdziła, że przewidziany jest koncert muzyki klasycznej - przez kilka minut wręcz upajała się długą listą kompozytorów, których utwory miały być wykonane pod koniec wieczoru. -Wiesz, Basia? - zagadnęła siedzącą obok koleżankę - Z nich wszystkich to ja najbardziej lubię Szopena ... Basieńka rozejrzała się wokoło, zerknęła uważniej na pierwsze rzędy i zaciekawiona zapytała: -A który to? W którym rzędzie ... ? Kierowniczkę zamurowało na Amen, tak że bliska była zjedzenia własnego programu i zagryzienia siedzącego przed nią pana. -A Smetana ... ? - zapytała się bliska obłędu - Co sądzisz o Smeta­nie?

-0 jakiej śmietanie? - Basieńka aż rozdziawiła paszczę ze zdziwie­nia - Osiemnastce czy dwunastce ... ? - nie za bardzo wiedziała, o co chodzi jej przyjaciółce, ale jako że nie chciała wyjść na mało inteli­gentną, próbowała wybadać, co też takiego interesującego może być w tej śmietanie. -Bo wiesz, ja cię przepraszam, ale dawno już żadnej śmietany nie kupowałam, no i tak prawdę mówiąc, to nie bardzo się mogę na ten temat wypowiadać ... -jąkała się Basieńka- Porozmawiajmy może o mleku ... - zaproponowała.

W tym czasie pani Rózia z Szefem podziwiali z pierwszego rzędu niepowtarzalny wystrój sali. -Mogli rozdać wszystkim woreczki foliowe albo aviomarin. - sko­mentował zgryźliwie Szef - Mdli mnie od tych cekinów, papieru toaletowego nad głową i innych pierdółek wytaszczonych z zatę­chłych nor. Ta cała dekoracja wygląda jakby wypelzła ze śmietnika i przykleiła się do ścian ... Jak coś będzie panią dusić, pani Róziu, to z pewnością tamta girlanda. -Nie jest tak źle Szefie - pocieszała go Rózia - Zawsze mogły jesz­cze się uprzeć i wystroić nam Szefoffice ... -Witajcie we wnętrzu sedesu! - zarechotał Wiceszef, zajmując

miejsce przy swoim przełożonym.

-Ja tam się czuję jak w trumnie ... -skwitował pan Magister. -Cicho! - skarciła ich pani Dyrektor, gdyż właśnie w tej chwili pan Inżynier wkroczył mąjestatycznym krokiem na podium, zbliżył się do klęcznika, rozejrzał się po zebranych i chrząknął znacząco. Towarzystwo uspokoiło się nagle i na sali zapadła grobowa cisza. -Lejdiz end dżentelmen! - ryknął na całe swoje tyci gardełko pan Inżynier - Panie i Panowie! Witamy na kolejnych w historii naszej uczelni wyborach Szefa naszej uczelni ... -Kto mu pisze te teksty? - zapytał Szef. -Pst. .. ! - uciszyła go pani Dyrektor. -Ale zanim ogłosimy wyniki. .. - kontynuował pan Inżynier. -Co?! -oburzyła się pani Dyrektor- Jakie wyniki!? Jeszcze nie było głosowania! ! ! Co to za burdajakaś!? -Jaka burda?! Jaka burda?! - poderwał się z miejsca Szef- Wybory są pośrednie i pośrednio się już odbyły, a teraz bezpośrednio ogło­simy ich wyniki ... -To jakaś machloja totalna, proszę państwa! -oponowała dalej pani Dyrektor - Ja muszę ... -Musi pani iść już do domu! - zakomunikował jej Szef - Mąż

dzwonił, że dzieci już ktoś odebrał z przedszkola i że ktoś jeszcze do niego dzwonił, że nic się dzieciom nie stanie, ale pani musi już . , , ' ISC ....

-Boże!!! - rozpłakała się pani Dyrektor - Dzieci moje! Na Boga! -chwyciła swoją torebkę i natychmiast wybiegła z sali. -Wypuść bachory po uroczystości - szepnął Szef do swojego za­stępcy, po czym zwrócił się do pana Inżyniera - Proszę kontynu­ować!

-No więc, zanim przedstawię oficjalne wyniki - wygłaszał pan Inżynier - najpierw pragnę wręczyć medale 150-lecia SGH najbar­dziej zasłużonym jej pracownikom. Pani Magister poprawiła fryzurę, pani Inżynier przejrzała się w lusterku, czy aby makijaż się nie obsunął, zaś pani Kierowniczka uśmiechnęła się pod nosem i wygładziła kołnierzyk swojej koszuli. Wszyscy na sali zamarli w oczekiwaniu na wyróżnienie. -Jak o pierwszą proszę panią.. . - tu zapadło dłuższe milczenie, w trakcie którego trzy czwarte pań na sali poderwało się z miejsca -Poproszę do mnie panią. .. Tereskę Piersiodeskę ... -Co?! -wyrwało się na głos pani Kierowniczce. -Już Iecem, ino wiedro gdzieta zostawim - krzyknęła z tyłów sali pani Tereska. -Chciałem wyjaśnić - wyjaśnił pan Inżynier - że pani Tereska jest sprzątaczką z trzeciej zmiany. -A w czym się niby tak zasłużyła?! - wrzasnęła z końca sali podirytowana pani Kierowniczka.

~MAGIEL ~

Niezależny Miesięcznik Studentów SGH nr 8 Czerwiec 1996 strona 2

Page 3: Numer 8 (czerwiec 1996)

-A choćby w tym, że ostatnio sprzątała po pani imprezie! - odpalił

jej Szef - Kiedy nikt już nie był w stanie doczyścić ściany, pani Tereska dokonała cudu!!! -I za to się teraz medale przyznaje?! - aż wrzało wewnątrz pani Kierowniczki. Szef zignorował to pytanie, obrócił się w kierunku podestu i dał panu Inżynierowi znak, aby ten kontynuował procedurę. -Ku chwale uczelni, obywatelko Piersiodeskol - wyrecytował uro­czyście przypinając pani Teresce medal. -Skandal! -ryknęła z tłumu pani Kierowniczka. Szef popatrzył na nią przez chwilę, mrużąc groźnie brwi, podniósł się wolno ze swojego fotela i ze stoickim spokojem, wolnym kro­kiem zbliżył się niej. -No co ... ?- zapytała przestraszona. Szef pochylił się i szepnął jej do ucha: -Pani chyba miała przydział na jakieś wczasy zakładowe, niepraw­daż? -zapytał tajemniczo. -No mam ... -odpowiedziała niepewna intencji swego przełożonego. -No to pani miała. - zakomunikował stanowczo - Chyba, że ... -dodał na odchodnym. Kierowniczka wybita z tropu postała jeszcze przez chwilę, pomy­ślała, po czym siadła grzecznie na krzesełku i przyłączyła się do burzliwych oklasków, którymi zebrani uhonorowywali panią Tere­skę. W ciągu najbliższych kilkunastu minut pan Inżynier wręczył medale wszystkim sprzątaczkom, kelnerkom, portierom, kuchar­kom i reszcie personelu ze szkoły oraz z jej najbliższej okolicy. Pani Magister ledwo się powstrzymywała, aby ze wściekłości nie wypuścić piany z ust, pani Kierowniczka doszczętnie obgryzła swe hodowane latami pazury, zaś pani Inżynier wykonała dwa miliony dziur we własnych i w swoich sąsiadek pończochach. -Lejdiz end dżentelmen! - zakomunikował pan Inżynier - End nał! Rizalts! -Że niby co? - zapytała Basieńka. -Wyniki- wyjaśniłajej Kierowniczka. -Łączymy się z Dublinem, aby usłyszeć wyniki irlandzkiego jury -poinformował pan Inżynier. Publika zamarła. Pani Magister przez moment pomyślała, że to ona zwariowała, ale na podstawie oniemiałych min reszty stwierdziła,

że to jednak pan Inżynier postradał zmysły . W jakiś sposób ją to pocieszyło.

-To był oczywiście żart - zaśmiał się pan Inżynier, spoglądając na Szefa, lecz ten najwyraźniej nie był rozbawiony wybrykiem. -Skecze sobie pan tu urządza?! -Czy my kiedyś poznamy w końcu te wyniki?! - niecierpliwił się

pan Docent. -Już, już ... - nerwowo przewracał kartki pan Inżynier - Ja w tych procentach nie jestem dobry ... -Tym lepiej dla nas ... -Ale postaram się państwu te liczby jakoś zaprezentować ... Cho-ciaż, tak sobie teraz myślę, że cyfry są nieistotne i można je osta­tecznie wyli ... Na sali zapadło milczenie. Nikt nie zawył, ale tylko dlatego, że wszyscy byli tak zaskoczeni nagłym absurdem wypowiedzi pana Inżyniera, że żaden dźwięk nie przeszedłby im przez gardło. -... wyli ... eli ... -Komu wyli?- zapytał się podirytowany Szef- Eli wyli? -... wyeli ... emi ... -Panie! Weź wyduś to z siebie! -... wyeli .. mi ... ni .. zować! -ucieszył się pan Inżynier. -To znaczy, co zrobić?- zainteresowała się pani Magister. -Wyeliminować - pośpieszył z podpowiedzią Szef- Pan Inżynier właśnie to miał na myśli ... -No właśnie! - ucieszył się pan Inżynier, który właśnie w tej chwili dokopał się do kartki z wynikami - Tak więc pozwolą państwo, że zacznę od stanowiska Dyrektora ds. Humoru Fikuśnego. Niestety w pierwszej turze nikt nie przeszedł i wszyscy kandydaci w liczbie jeden przeszli do drugiej tury ...

-A kto kandydował? -Ja! -odezwał się z przodu sali pan Dyrektor. -Znowu? - zapytała zdegustowana pani Kierowniczka - A kto pana wystawił?

-Szef mnie wystawił ... -odpowiedział bez entuzjazmu Dyrektor. -A czy ktoś się pana Dyrektora pytał, czy on w ogóle chce starto-wać w drugiej turze? - zapytał głos z sali . Szef podniósł się, obrócił do tłumu i odparł: -Już raz wyraził zgodę na kandydowanie, więc jest moją sprawą, czy chce, czy nie chce .. . -Ale ja nie chcę ... !- wykrzyknął pan Dyrektor. -Cicho siedź! - syknął Szef - Wiem, co robię. Panie Inżynierze! Proszę kontynuować!

-No cóż ... Zapadło grobowe milczenie. Pan Inżynier ujął w dłoń podłużną kopertę, spojrzał tajemniczo na publikę, po czym delikatnie przełamał pieczęć .

-Lejdiz end dżentelmen!- ryknął na całąsalę-End we łiner is ... ! -Kochamy cię Szefie!!! - pisnęła nagle mała dziewczynka, która niespodziewanie wybiegła zza zasłony . Dziewczynka miała około czterech lat, na głowie dwie kitki zaplecione w ogromne czerwone kokardy, a w malutkich rączkach bukiet świeżych, czerwonych róż. -Co jest do czarta?! -wyrwało się panu Inżynierowi. Dziewczynka stanęła zdezorientowana, spoglądając raz to na Szefa, raz na pana Inżyniera. -Nie teraz Zosiu, nie teraz ... - znaczącymi gestami Szef dawał jej do zrozumienia, że ma wycofać się z podestu i wrócić za zasłonkę. Zosia spuściła głowę i posłusznie podreptała do kryjówki. Wszyscy na sali siedzieli ogłupiali do reszty. Pan Inżynier jeszcze przez chwilę stał nieruchomo z otwartą paszczą, ale na wyraźne polecenie Szefa powrócił do procedury. Ponownie ujął w dłoń kopertę i .. . -Lejdiz end dżentelmen! End we łiner i s ... ! - wyjął z koperty białą kartkę i odczytał werdykt: -Trzy jajka ... -Kto ma trzy jajka?! - zainteresowała się żywo pani Kierowniczka. -... dodać do śmietany ... -kontynuował pan Inżynier. -0! - poderwała się z miejsca pani Basieńka- I jest śmietana! -... wymieszać dokładnie, dosypując powoli mąkę ... - czytał z żywym zainteresowaniem pan Inżynier. Nagle pani Rózia zczerwieniała na policzkach, podskoczyła jak oparzona i rzuciła się na podest. -Oddawaj! -wrzasnęła- To mój przepis! -Kochamy cię Szefie!!! -na scenę ponownie wbiegła Zosia. -Nie teraz! - warknął do niej Szef. Dziewczynka z przerażeniem spojrzała na szamoczących się na podeście panią Rózię i pana Inżyniera. Na sali wrzało. -Ujawnić tę kopertę! - rzucił ktoś.

-Dawaj! To moje!- wydzierała pismo pani Rózia. Zosi łzy podeszły do oczu. Przestraszona podreptała z powrotem za kurtynę. Pani Rózia wyrwała ostatecznie kopertę z rąk pana Inżyniera i czym prędzej uciekła z sali. -Ukradła wyniki! -oburzył się pan Magister. -Nie ... - pocieszył go pan Inżynier, poprawiając sobie uczesanie -Są tutaj. To nie była ta koperta. Wszyscy zajęli ponownie swoje miejsca. Pan Inżynier, ogarnąwszy się trochę, stanął przed mikrofonem, podniósł z klęcznika kopertę, przełamał pieczęć, wyjął ze środka białą kartkę i ... -Lejdiz end dżentelmen! End we łiner is ... ! Zamilkły rozmowy, zanikły oddechy ... -We Szef!- oznajmił nagle. -Jaka wsza?! O co tu chodzi?! Ja nic z tego nie rozumiem! - krzy-czała z końca pani Kierowniczka. Szef zwiewnie jak motylek poderwał się z siedzenia i kilkoma skokami dopadł podestu. -Tera?- Zosia wystawiła główkę zza kurtyny. -Teraz!- krzyknął do niej rozanielony Szef- Teraz!

c.d. str. 4

~MAGIEL ~

Niezależny Miesięcznik Studentów SGH nr 8 Czerwiec 1996 strona 3

Page 4: Numer 8 (czerwiec 1996)

VVYBORY c.d. Gdzieś z boku rozległy się huczne fanfary, a następnie przeciągły bulgot i charczenie. -Kaseta się wkręciła. .. - oznajmił zza kurtyny portier, który ob­sługiwał magnetofon. -Kochamy cię Szefie!!! - na plac boju wybiegła z uśmiechem na ustach Zosia - Żyj nam sto lat aż do następnej kadeee ... ! - nie dokoń­czyła, gdyż potknęła się o wystającą z podłogi deskę, padła na ziemię jak długa i przejechała na brzuchu pod sam klęcznik. Po chwili słychać było jedynie przeciągły płacz i zgrzytanie zębów. -Wy to musicie mi zawsze coś popsuć!!! - ryknął histerycznie Szef. Chciał jeszcze wrzasnąć "wszyscy na dywanik", ale powstrzymał się -Wy ... ! Wy ... - szukał odpowiedniego słowa- Szajbusy jedne! - wy­krzyknął i wybiegł z sali. Zapadła grobowa cisza ...

J. Polkowski

Głodni, ale modni ...

Moda na wakacje Nadchodzi radosna pora wakacji. Minęła kolejna sesja, choć nie dla wszystkich z wynikiem całkowitego usatysfakcjonowania, dlatego znakomita większość, mam nadzieję, spotka się tu we wrześniu na kampanii buraczanej. A teraz żądni wrażeń ruszamy na podbój górskich szlaków, słonecznych plaż, błękitnych toni i lasów pełnych kleszczy ... (i tu należy nadmienić, że pojawiło się nowe zagrożenie­muchówki). A ponieważ pora letnia pobudza nas do zawierania nowych znajomości, czy też zacieśniania starych, należy na początek zrobić piorunujące wrażenie - trzeba więc dobrze się u­brać . W myśl zasady: jak cię widzą, tak cię piszą. I nie chodzi tu bynajmniej o stroje wieczorowe, czy kolorową modę uliczną. Naj­większym polem do popisu staje się moda plażowa, czyli taka, która wie co i ile odsłonić. Moda ta musi wyeksponować nasze wdzięki, a ukryć niedociągnięcia Matki Natury... - czasem nie jest to najłatwiejsze, szczególnie gdy dwie tony czują się jak koliberek i odkryją w sobie potrzebę rzucenia się z impetem do basenu. Fon­tannom nie ma końca, a podmuch fali odpływowej zmiata wszystko w promieniu mili ... nie wspominając już o stroju zagubionym wśród fal. Ale to już inna bajka. Mimo to, i o takie wdzięki należy tro­skliwie zadbać i znaleźć odpowiednie opakowanie na te kilogramy. Inaczej ma się rzecz ze szkieletami, które nie mając nic innego do roboty, suszą swoje kości w piasku, co zapewnia ciągłe dostawy piachu (po rozpadzie wyżej wymienionych). I tak jedni i drudzy, skąpani w blasku słońca, oczekują przełomu w wakacyjnej modzie. Im to poświęcony będzie dzisiejszy odcinek.

ŻYCIE TO NIE YEAHIBAJKA czyli minister Jerzy naszym przyjacielem jest!

Ale jaja ! ! ! Oj dostało się panu ministrowi Jerzemu od szkół, oj dostało. I to gdzie? Na naszym najstarszym i najsłynniejszym Uni­wersytecie Jagiellońskim w Krakowie. Z drugiej strony wiadomo nie od dziś, że gdziejak gdzie, ale w Krakowie to najłatwiej dostać. Bractwo tam bojowe i do obecnej władzy nastawione też jakoś nie naj lepiej. Muszę wam przyznać, że mam mieszane uczucia w związku z tym incydentem. Z jednej strony nieźle się ubawiłem, z drugiej zaś zrobiło mi się troszeczkę żal pana ministra Jerzego, a z trzeciej (i w ten sposób podważam teorię o tylko dwóch stronach medalu - przecież jeszcze jest kant) na ministra z jajami? Nie po­wiem, żebym darzył tego faceta jakąś szczególną sympatią, ale mimo wszystko chyba ciut za mocno zasugerowano mu, że nikt go tu nie lubi. Czy nie za mocno? W końcu to wysokiej rangi urzędnik państwowy, a my podobno jesteśmy narodem cywilizowanym. Jednakże często słyszę opinię, iż oprócz tego, że musiał oddać

ubranie do czyszczenia, nic wielkiego mu się nie stało, a przynajm-

Wybory Szefa

Nawet na plaży, czy to w pogoni za napakowanym lifeguardem, czy leżąc nieruchomo niczym egipska mumia, należy zadbać o odpo­wiednią oprawę naszego radosnego, młodzieńczego wyglądu. O­statnim krzykiem kobiecej mody plażowej stały się metaliczne bikini, tzn. połyskujące niczym rybie łuski, oślepiające odbitymi promieniami słonecznymi. W takim stroju któż nie poczułby się

gwiazdą i co z tego, że świecącą światłem odbitym... Do tego -biodra otoczone gumową kaczką, a pod kuprem (tym razem swoim, nie kaczym) materac - najlepiej napompowany, połączony z brze­giem sznurkiem - to tak na wypadek, gdyby ratownik nie poleciał na nasze wdzięki i cobyśmy nie popłynęły do Szwecji lub nie padły ofiarą ludojada ... Całości dopełniąją gustowne klapki na dość wy­sokim obcasie, co umożliwia stały odpływ gromadzonego piasku. Nie radzę jednak pakować się w nich na materac, bo tworzy\vo ma to do siebie, że łatwo je przebić. Reszta dodatków zależy od in­wencji twórczej pań.

Panowie - nie wskazane jest tego lata obwieszanie się łańcuchami, nawet tymi z lekkich stopów, bo zasolenie mórz co prawda duże, ale wyporność się obniża. I nie pomogą nam nabyte na uczelnianym basenie zdolności przeżycia przy użyciu łokci, zwane potocznie crawlem. W tym sezonie płetwy postrzegane są jako brak ogłady i wyrobienia towarzyskiego. Najwięcej uroku dodają napompowane -podobnie jak materac - wytłuszczone bicepsy, a na nich motylki ( niewtajemniczonym wyjaśniam, że są to nadmuchiwane skrzydełka dla dzieci, chroniące przed utonięciem). A do tego uroczy trójkąt na wpijającym się w ciało sznureczku, co imitować ma zapewne kąpielówki. Okulary przeciwsłoneczne jak najbardziej, ale z jednym ograniczeniem: koniecznie na neonowozielonym sznureczku i założone na tył głowy. Robi to świetne złudzenie oczu w ... .

Brigitte Bardot

niej dowiedział się jak ludzie na niego reagują. A reagują (no może nie wszyscy, ale większość) z wielką niechęcią i odrazą. Panu pre­zydentowi niektórzy wybaczyli tzw. przeszłość: "Młody był i pew­nie nie wiedział, co czyni", ale Jerzy to przecież komunista z krwi i kości. I teraz na stare lata jeszcze mu się zachciało z ministerialną teczką biegać? No to niech się nie dziwi, że niektórym to się nie podoba. O tym, jak długo pan minister Jerzy i jego koledzy porządzą sobie w naszym pięknym kraju, zadecydują

przyszłoroczne wybory parlamentarne. W związku z tym na scenie politycznej obserwujemy ostatnio bardzo wzmożony ruch. Zwłaszcza po jej prawej stronie. Nie ma dnia, żeby nie powstało jakieś nowe porozumienie. Większość biednych rodaków już nie nadąża i dawno pogubiła się w kłębowisku nazw i skrótów. W ostatnich dniach zaobserwowaliśmy kolejne nowinki \V temacie Uakby to powiedział nasz ulubiony Lechu) porozumień prawico­wych. Sztaby wyborcze Wałęsy, Gronkiewicz-Waltz, Moczulskiego i Markiewicza zawiązały porozumienie "N owa Polska". Ledwo zaczęliśmy się uczyć tej nazwy, a już powołano Akcję Wyborczą "Solidarność". c.d. str. 5

~MAGIEL ~

Niezależny Miesięcznik Studentów SGH nr 8 Czerwiec 1996 strona 4

Page 5: Numer 8 (czerwiec 1996)

ŻYCIE TO NIE YEAHIBAJKA ciąg dalszy

I tu muszę przyznać, że autorzy wpadli na dobry pomysł. Użyli w nazwie słowa, którego maluchy jakieś 15 lat temu, gdy tylko zaczy­nały raczkować, uczyły się tuż po słowach mama i tata. "Solidarność" to brzmi dumnie i jakoś napawa optymizmem. Cho­ciaż nie bądźmy tacy szczęśliwi. W porozumieniu nie bierze jak na razie udziału ROP Olszewskiego (pan mecenas jakoś nie może

patrzeć na Lecha), ani UW, która chyba chce i ść do wyborów sama. Ogólnie więc rzecz biorąc, ten optymizm przedwyborczy jest jakoś

mało optymistyczny. Oby tylko panowie politycy nie zaczęli się

kłócić, jak to zwykle u nas bywa, tuż przed wyborami, bo wtedy znowu jedyną możliwą formą sprzeciwu będzie obrzucanie tego, bądź innego delikwenta jajkami. Tymczasem w Gdańsku padł potężny swego czasu bastion ruchu solidarnościowego - Stocznia. Walne Zgromadzenie Akcjonariuszy odrzuciło plan ratunkowy przygotowany przez wojewodę Płażyń­skiego oraz zarząd firmy i ogłosiło "wstrzymanie działalności"

Stoczni. Co ciekawe, wojewoda Płażyński głosował za upadłością przedsiębiorstwa, czyli przeciwko swojemu planowi. Szczególna osobliwość. Upadłość stoczni oznacza utratę miejsc pracy przez około 4000 osób, a to oznacza, że możemy się spodziewać niedługo w Gdańsku niezłej zadymy. Lechu zapowiedział poparcie dla stoczniowców i podpowiada im, aby walczyli o swoje prawa. Trud­no mu się dziwić, w końcu sam tu kiedyś nieźle namieszał. Ciekawa sytuacja wykreowała się po ostatnich wyborach parlamen­tarnych w Czechach. W przeciwieństwie do swoich sąsiadów w środkowo-wschodniej Europie lewica wyborów nie wygrała, ale za to zanotowaliśmy remis. A jak jest remis, to nie wiadomo kto wy­grał, a jak nie wiadomo, kto wygrał, to kto ma rządzić? Sytuacja patowa, jaka zai stniała w Czechach, spowodowała, że premier Wacław Klaus nie ma szans na stworzenie rządu większościowego. Podobnie zresztą nie ma szans na utworzenie takiego rządu przez lewicę. No, ale taką lub podobne jej sytuacje my już bardzo dobrze znamy z własnego podwórka i będziemy teraz z uwagą śledzili poczynania naszych południowych sąsiadów, jak też oni sobie poradzą. Mają przynajmniej możliwość wzięcia z "kogoś" przykła­du, czego wcale im nie życzę. Za nami pierwsza tura wyborów prezydenckich w Rosji . Jej wyniki w zasadzie nie rozminęły się z przedwyborczymi "notowaniami" -Borys nieznacznie wyprzedził Ziuganowa i tym samym obaj mili panowie spotkają się w drugiej turze. Na trzecie miejsce na podium wdrapał się Aleksander Lebiedź . O jego lektorat rozgorzała obecnie istna wojna pomiędzy dwoma zwycięzcami, którzy prześcigają się w propozycjach stanowisk dla swojego jeszcze niedawno kontrkan­dydata. Jelcyn widzi Lebiedzia jako sekretarza stanu, bądź pierw­szego wicepremiera sprawującego pieczę nad resortami obrony, spraw wewnętrznych i wojsk pogranicza, jednakże Ziuganow podbił już stawkę do stanowiska premiera. Lebiedź ma więc w czym prze­bierać, a na razie asekuracyjnie stwierdził , iż nie zasugeruje swoim wyborcom, kogo mąją poprzeć w drugiej turze. Jednakże terminy spotkań z obydwoma kandydatami ma już zapisane w kalendarzy­ku .. . Popatrzymy, poobserwujemy ... A na koniec o dwóch istotnych europejskich szczytach. Pierwszy odbył się ostatnio w Łańcucie. Pan prezydent zaprosił ośmiu euro­pejskich prezydentów, aby podyskutować w temacie (ach! Jak ja lubię ten zwrot!) wykorzystania historycznej szansy integracji Eu­ropy Środkowej ze strukturami zachodnimi. Spotkanie było bardzo owocne. Szczególne zainteresowanie wzbudzało spotkanie prezy­dentów Polski i Ukrainy. Prezydent Kuczma stwierdził, że Polska jest przewodnikiem i adwokatem Ukrainy na drodze do Europy i że należy dbać o jak nąjlepsze stosunki pomiędzy tymi państwami. Oprócz dyskusji prezydenci uczynili bardzo szlachetny gest w kierunku naszego środowiska i zasadzili w łańcuckim parku drzew­ka. Solidarnie każdy po jednym.

Drugi ważny europejski szczyt odbywa się od kilku dni w Anglii . Reprezentanci szesnastu państw europejskich spotkali się, aby naocznie przekonać się, kto naj lepiej z nich gra w piłkę nożną. Ale o tym na pewno opowie wam Radziej na innej stronie tej gazety (nie opowie, bo nic takiego nie napisał- wtrącenie od naczelnego) . I na sam koniec życzenia: jak najwięcej szaleństw w czasie nadcho­dzącego lata!!! Trzymajcie się!!!

Daniel "Jasiek" Jasiński

Sekretne zwierzenia ...

DZlilEKANli §AMli O §OBlilEooo Poniżej przedstawiamy autoprezentacje naszych nowowybranych Dziekanów i Prodziekanów Studiów, którzy rozpoczną swoją ka­dencję w nadchodzącym roku akademickim 1996/97 i do których zdołaliśmy dotrzeć ...

Dziekanat Studium Dyplomowego: prof. dr hab. Marek Rocki (Dziekan-Elekt): Pracuję w Insty­tucie Ekonometrii w Kolegium Analiz Ekonomicznych, jestem Kierownikiem Zakładu Ekonometrii Stosowanej . Moje zaintereso­wania naukowe - wbrew nazwie zakładu - związane są z teorią ekonometrii, poza tym z praktycznym wykorzystaniem ekonometrii w zagadnieniach ekonomicznych - symulacje, prognozowanie i takie tam rzeczy ... To też proponuję studentom jako tematy prac magisterskich. Prywatnie mam 43 lata, jestem żonaty, mam piętna­stoletnią córkę. Je żeli chodzi o pracę w Dziekanacie, to muszę podkreślić, że napisałem kiedyś regulamin Studium Dyplomowego i teraz chciałbym zobaczyć jak działa on w praktyce, ewentualnie zaproponować jakieś zmiany. Poza tym kod paskawy -to jest moje hobby - będę się starał go wprowadzić. Co jeszcze? Maksymalne zautomatyzowanie wprowadzania danych, tak aby zminimalizować "palcowanie" ... To chyba tyle ...

dr Tomasz Dołęgowski (Prodziekan-Elekt): Jestem pracowni­kiem Zakładu Transportu Międzynarodowego w Kolegium Gospo­darki Światowej, do tej pory byłem zastępcą Pełnomocnika Rektora ds. Studiów Wydziałowych na Wydziale Handlu Zagranicznego. Główną dziedziną moich zainteresowań jest kwestia polityki trans­portowej, ale de facto wychodzę poza tą tematykę, ponieważ intere­suję się również problematyką biznesu międzynarodowego ze szczególnym uwzględnieniem usług transportowych w szerszym kontekście polityki gospodarczej. Interesuję się też zagadnieniami krajów bałtyckich i transformacją gospodarczo-polityczną w tych regionach. W Dziekanacie wśród wielu zagadnień, którymi będę musiał s ię prawdopodobnie zająć, na pierwsze miejsce wysuwa się kwestia studentów zagranicznych ze szczególnym uwzględnieniem studentów polonijnych ze wschodu. W Kolegium pracuję przy programie "Inicjatywa Akademicka - Wschód", który zakłada

współpracę i pomoc edukacyjną dla środowisk polonijnych na wschodzie. Będę kontynuował tę działalność w Dziekanacie.

dr Jacek Wójcik (Prodziekan-Elekt): Mniej więcej od lutego bieżącego roku pracuję w Katedrze Poziomu Życia i Konsumpcji , poza tym prowadzę Ośrodek Promocji Absolwentów. Moje zainte­resowania naukowe są w zasadzie związane z marketingiem i ryn­kiem. Stan cywilny? Żonaty, półtora roku po ślubie, mamy dwóch synów - bliźniaków. Na rozwijanie zainteresowań pozanaukowych obecnie nie mam za bardzo czasu, ale kiedyś było to żeglarstwo -mam własnoręcznie zbudowaną łajbę morską, nie posiadam patentu sternika morskiego - mam łódź i to jest ważniejsze . Ostatnio intere­sują mnie stare samochody, poza tym na inne pasje brak mi czasu -bo jak się ma dwójkę małych dzieci... Mój charakter. .. ? Jestem podobno typowym Skorpionem - czyli bardzo niedobry nieprzyja­ciel, a bardzo dobry przyjaciel. .. ("dobry szef' - podpowiada Ola z Ośrodka Promocji Absolwentów). Po rozmowach z przyszłym

Dziekanem, a obecnym Prorektorem Markiem Rackim wiem, że w Dziekanacie mam się zajmować między innymi tym samym, czym w Ośrodku Promocji Absolwentów.

c.d. -+

~MAGIEL ~

Niezależny Miesięcznik Studentów SGH nr 8 Czerwiec 1996 strona 5

Page 6: Numer 8 (czerwiec 1996)

Sekretne zwierzenia ...

DZIEKANI §AMI 0 §OBIEooo c.d. Pragnąłbym w tym zakresie uporządkować współpracę z firmami, stworzyć bazę danych studentów, w której pozyskiwanie infonnacji odbyvvałoby się za pomocą wyszukiwania słów-kluczy, a poza tym usprawnić przepływ danych pomiędzy Dziekanatem, a Ośrodkiem oczywiście przy zachowaniu tajności tych informacji.

Dziekanat Studium Podstawowego: dr Urszula Ornarowicz (Dziekan-Elekt): jestem pracownikiem Katedry Teorii Zarządzania w Kolegium Zarządzania i Finansów, specjalizacja- teoria zarządzania małą i dużą finną (śmiech) ... Poza tym jestem zamężna, mam syna oraz córkę. Jeśli chodzi o Dzieka­nat, to zamierzam kontynuować, podkreślam: kontynuować to, co było do tej pory. Był tu tak wspaniały Dziekan Noga, że ja nie planuję prawie nic zmieniać. Na wszelki wypadek mówię "prawie", bo jak bym jednak chciała coś zmienić ... W każdym razie nie tknę wystroju ani wyposażenia Dziekanatu, gdyż nie mamy aspiracji na jakieś szkło, czy aluminium, jak w innych Dziekanatach. Ani pra­cownicy, ani studenci nie lubią zmian rewolucyjnych. A w nawia­sie, poza protokołem można dodać: "Ja Was jeszcze zaskoczę! " (śmiech) ...

prof dr hab. Marta Juchnowicz (Prodziekan-Elekt): pracuję w Katedrze Gospodarowania Zasobami Pracy w Kolegium Gospo­darki Światowej. Moje zainteresowania naukowe skupiają się vvokół zarządzania potencjałem kadrowym, w tym przede wszystkim wo­kół oceny pracy, motywowania pracowników oraz systemów ich wynagradzania. Jeżeli chodzi o pracę w Dziekanacie, to muszę podkreślić, iż nie jestem zwolenniczką hasła "nowa miotła powinna po nowemu zan1iatać" . Dlatego mam duże zaufanie w stosunku do dotychczasowego kierownictwa i pracowników Dziekanatu -jestem przekonana, że wszystko funkcjonuje w nim tak, iż żadne zmiany -przynąjmniej w chwili obecnej - nie są potrzebne. Jedyną kwestią, którą chciałabym się w najbliższym czasie zająć, jest stworzenie w ramach skromnych środków finansowych funduszu miesięcznej lub kwartalnej nagrody dla pracowników Dziekanatu. Fundusz pozo­stawałby w gestii Dziekana i Kierownika Dziekanatu.

dr Piotr Błędowski (Prodziekan-Elekt): w SGH pracuję od 1979 roku, od pięciu lat pełnię funkcję Pełnomocnika Rektora ds. W spółpracy Akademickiej z Uczelniami RFN, od trzech lat jestem Dyrektorem Polsko-Niemieckiego Forum Akademickiego (więc

przy okazji zapraszam studentów kończących w semestrze zimo­wym Studium Podstawowe do udziału w wykładach Forum), w upływającej kadencji byłem sekretarzem Senatu SGH, a na codzień pracuję w Katedrze Socjologii Pracy, Polityki Społecznej i Zatrud­nienia w Kolegium Ekonomiczno-Społecznym. Moimi głównymi zainteresowaniami naukowymi są społeczne problemy starości i ubóstwa, które jak do tej pory raczej roztnijają się z wyborami studenckimi ... Teraz może trochę o mnie prywatnie. Jestem żonaty,

dzieciaty (córka Paulina - l O lat, chce w swojej błogiej nieświado­mości w przyszłości studiować w SGH), względnie ustabilizowany, posiadąjący permanentny chaos na biurku w domu - w Katedrze nie ma takiego luksusu - świadczy o braku wewnętrznego uporządko­

wania, na zewnątrz pozorny spokój ... Plany i propozycje odnośnie mojej działalności w SP? Są w pełni zgodne z planami Pani Dziekan Ornarowicz, o ile tylko nie będą wymagały ode mnie przejęcia na siebie nadmiernych obowiązków.

Dziekanat Studium Zaocznego: prof dr hab. Edward Golachowski (Dziekan-Elekt): mam 50 lat, jestem szczęśliwym mężem pięknej żony, która zresztą też w tej Szkole pracuje, jestem szczęśliwym ojcem bardzo przystojnego syna, który w tym roku kończy studia na Wydziale Biologii Uni­wersytetu Warszawskiego. Jak bym się scharakteryzował? Jestem przystojny, miły, grzeczny, ludzie mnie lubią, chociaż czasami trafia się taka osoba, która ma odmienne zdanie ... (śmiech). Jestem

pracowity - na przykład teraz jestem tu w Szkole chociaż choruję na korzonki i powinienem leżeć w domu. Zawodowo? W SGH zacząłem studiować w 1964 roku, więc obra­cam się na Uczelni już przez 32 lata. Cały czas pracuję w różnych katedrach ekonomii, lecz od kilku lat wykładam wyłącznie tnakro­ekonomię. Czy mnie t~ri · przedmiot interesuje? Troszkę tak, troszkę nie, tzn. jest wiele takich dziedzin ekonomii, które mnie zupełnie nie interesują. To, co lubię najbardziej w ekonomii, to procesy przekształceń własnościowych.

Studia zaoczne pielęgnuję od samego ich początku . W 1991 roku Szkoła wpadła na pomysł stworzenia studiów płatnych. Każdy z wydziałów przeprowadził wówczas jednorazową rekrutację. Ja byłem Prodziekanem ds. Studiów Zaocznych na Wydziale Finan­sów i Statystyki, więc automatycznie zajmowałem się tą problema­tyką. I widocznie robiłem to dobrze, gdyż kiedy Władze Szkoły wpadły na pomysł stworzenia ogólnouczelnianych studiów zaocz­nych, to właśnie mnie powołano na Pełnomocnika Rektora ds. Studiów Zaocznych. Niestety nadchodząca kadencja Dziekana jest moją drugą i zarazem ostatnią. Co mam zamiar w jej trakcie zrobić? Poprzednie lata były strasznie ciężkie - rosła liczba studentów, rozbudowywaliśmy studia programowo. W obecnej chwili dopra­cowaliśmy pewne schematy działania - puściliśmy w ruch "maszynę" i mam nadzieję, że będzie ona po prostu funkcjonować. Zakładając, iż na Uczelni w najbliższym czasie nie będzie żadnych rewolucyjnych zmian programowych, sądzę, że następna kadencja będzie spokojniejsza i mniej pracochłonna. Na nieco wyższy po­ziom chciałbym podnieść system informacji i ewidencji kompute­rowej dotyczącej studentów. Jakieś dwa miesiące temu odbyło się uroczyste otwarcie nowego Dziekanatu SZ, który jest większy,

ładniejszy, nowocześniejszy, idealnie wyposażony w meble, ale nie ma tam ani telefonów, ani komputerów, ani maszyn do powielania, itd., niczego, co pozwalałoby nam prowadzić codzienną pracę biu­rową. Dopóki tego nie będzie, nie będziemy się mogli tan1 prze­nieść . A przetwarzanie informacji jest podstawą funkcjonowania Dziekanatu. Poza tym będziemy na pewno doskonalić to, co już jest.

proj dr hab. Tomasz Panek (Prodziekan-Elekt): pracuję w Instytucie Statystyki i Demografii - jestem kierownikiem Zakładu Statystyki Stosowanej. Moje zainteresowania naukowe poza pew­nymi zagadnieniami z teorii statystyki skupiają się wokół kwestii stosowania metod ilościowych oraz systemów informacji gospodar­czej. Jestem żonaty od osiemnastu lat, matn szesnastoletniego syna. Prywatnie interesuję się sportem, turystyką, muzyką, historią i geografią. Jeżeli miałbym określić swój charakter, to podobnie jak inne osoby, które otrzymały wykształcenie typu ilościowego, tnam predyspozycje natury organizacyjnej, czyli pewne możliwości

usystematyzowanego działania, co jest sprawą bardzo istotną. Oso­by, które nie posiadają cech związanych z sumiennością i zorgani­zowaniem, są u mnie w pewien sposób przekreślone, tzn. dobierąjąc sobie pracowników najpierw patrzę na ich cechy osobowe, a później na wykształcenie, ponieważ wiedzę można komuś przekazać, na­tomiast charakteru nie da się "nauczyć". Je żeli chodzi o studentów, to mogę najwyżej przekazywać im moje przemyślenia odnośnie tego, jak powinni oni organizować swoje sprawy, a to, w jaki spo­sób je wykorzystają, jest ich sprawą. Funkcję Dziekana w poprzed­niej kadencji objąłem w jasnym i sprecyzowanym celu, tzn. uru­chomienia studiów magisterskich. Udało się to i w obecnej chwili piervvsi magistranci obronili już swoje prace. Teraz można zająć się szlifowaniem tego, gdyż oczywiste jest, że musi nastąpić pewna stabilizacja - nie można bez końca zmieniać struktur organizacyj­nych, ani programowych. Studenci zaoczni zostali już dotknięci takimi zmianami i obecnie pragnęlibyśmy tego uniknąć. Bardzo poważnie podchodzimy do prac magisterskich - nawet kosztem tego, że w pierwszym etapie do ich obrony podeszło tylko około 400 studentów, absolutnie nie zmniejszymy wymagań - w każdym razie dopóki ja tu będę .. . Poza tym będę dążył do dalszego rozsze­rzania i uatrakcyjniania oferty dydaktycznej.

~MAGIEL ~

Niezależny Miesięcznik Studentów SGH nr 8 Czerwiec 1996 strona 6

Page 7: Numer 8 (czerwiec 1996)

GORĄCZKA CZERWCOWYCH NOCY, CZYLI FINAŁY NBA Początek decydujących rozgrywek

należał do graczy z Chicago Bulls. Kolejne wy­grane nie były z pewnością niczym oryginalnym z ich strony (l 07-90, 92-88, 86-1 08). Zapowiadał się koniec nieprzespanych nocy, aż tu nagle "ponaddźwiękowcy" znaleźli w Key Arena klucz

do zwycięstwa z "bykami". Największym jednak osiągnięciem Seattle w finałach pozostały tylko dwa pod rząd wygrane spotkania (l 07-86, 89-78). Słowo "tylko" oznacza tutaj spore osiągnięcie,

gdyż sztuka z dwukrotnym pokonaniem rekordzistów sezonu regu­larnego nie udała się w tym roku chyba nikomu innemu. Gdy walka w szóstym meczu przeniosła się do United Center w Chica­go, "byki" zjednoczyły się ponownie (zwycięstwo 87-75) i M. Jordan mógł złożyć koronę w hołdzie ztnarłemu tragicznie ojcu. "Air" zdobył nąjwięcej punktów dla swojej drużyny - 164 w sze­ściu finałowych meczach (średnio 27,3 punkty na mecz). Do jego wyniku zbliżył się Shawn Kemp ze średnią 23,3 punkta (w sumie 140 - najwięcej dla Supersonics ). Tak więc wszystko potoczyło się jak w dobrze wyreżyserowanym amerykańskim filmie akcji. Nie chcę oczywiście niczego insynuować. Szkoda, że nie doszło do siódmego spotkania. Można przecież do znudzenia śledzić festiwal strzelecki Jordana lub zachwycać się fantastycznymi slam-dunkami Kempa. Przy najładniejszym (od tyłu) miał swój udział Rodman, który najpierw dał się ograć, a później wplątał się w nogi Shawna, gdy ten zawisł na koszu po udanej akcji. Dennis "the Menace" jak zwykle dodał rozgrywkom sporo kolorytu, nie tylko dzięki swej barwnej czuprynce. Publiczność w Seattle nie pokochała chyba "Robaka", gdyż wśród tłumu widniały tablice z napisem "Hook the rodman", czy też "Dead Rodman Walking". Był też napis "Sweepless in Seattle", ale jak już wiemy, "sweeping" dokonał się w Chicago. Tak więc kolejny sezon za nami i ciekawe tylko, w jakich składach wystąpią zespoły w następnych rozgrywkach.

Mecze NBA ogląda się zazwyczaj dla niecodziennych akcji . Uwagę przyciąga także błyskawicznie zmieniająca się sytu­acja na parkiecie, często nie wyjaśniona do ostatnich sekund. Do najefektowniej grających zawodników, zarówno w meczach fina­łowych, jak i w całej lidze, należy wspomniany Shawn Kemp. Warto przybliżyć sylwetkę tego zawodnika. Już w wieku 19 lat postanowił zająć się koszykówką profesjonalnie, gdyż nie był

zadowolony z przebiegu swej akademickiej kariery. W pierwszym roku gry w lidze NBA uzyskiwał tylko 6,5 punktu i 4,3 zbiórki na mecz. W drugim roku gry w Seattle, w meczu z Lakersami uzyskał rekordowy dla swojej drużyny wynik l O bloków, zaś w trzecim roku zdobył w jednym meczu 22 punkty i 21 zbiórek. W piątym sezonie został już wybrany do pierwszej piątki Ali-Star Zachodu, by w końcu znaleźć się w drugim składzie w zaszczytnych wybo­rach All-NBA. Jego piorunujące slam-dunki przyprawiają wielu o gęsią skórkę. Wnosząc na parkiet ogromny ładunek energii, potrafi jednocześnie zachwycać miękkością gry, jak i niespotykanym dynamizmem. Niektórzy uważają energię i emocje okazywane przez Kempa na boisku za niepotrzebne pozerstwo. On jednak nie stara kreować się na bohatera. Jak sam mawia, taki jest po prostu styl jego gry, a swoich sukcesów nie traktuje jako osobistych pora­chunków z kimkolwiek. Zresztą- jakie akcje, takie emocje. Gary Payton mówi, że Shawn jest raczej spokojny i nieśmiały, woli pozostać w cieniu. Kemp twierdzi, że wciąż ma przed sobą długą drogę, na razie dopiero puka do drzwi ekstraklasy. Mawia też, że zawsze bardziej chciał uchodzić za zwycięzcę niż za gwiazdora. W wakacje trenuje często na swojej 30-akrowej posiadłości pod El­khart w stanie Indiana.(*)

Andrzej Słodki (*) Informacje o Shawnie Kempie opracowane na podstawie maga­zynu Magie Basketball z maja 1996 roku.

W WIELKIM FINALE: ABC-KS GROSIK 6:0 (2:0)!!! Dnia 29 mąja Roku Pańskiego 1996 na stadionie przy ulicy N arbutta doszło do wiekopomnego wyda­rzenia, które do głębi poruszyło społeczność akade­mikową (na razie "akademikową" zaledwie, ale myślimy o rozszerzeniu formuły na "akademicką'' -być może w przyszłym sezonie itnpreza nabierze charakteru ogólnoszkolnego, a póki co musimy

uzbroić się w cierpliwość). Zjawiskiem tym niecodziennym był długo oczekiwany finał naszego ukochanego dziecka - ligi piłkar­skiej Serie A. Do decydującej gry zakwalifikowały się drużyny, które już w regular season udowodniły, że potrafią kopać piłkę (ząjęły w końcu pierwszą i drugą lokatę), czyli ABC i KS Grosik. Aha, sorry. Winien jestem jeszcze wyniki półfinałowe, w końcu szanujemy statystyków, nieprawdaż? Otóż na tym etapie ABC rozprawiło się gładko z Desperados (6: l i 5:2), zaś Grosik pokonał po ciężkiej walce Tańczących z Piłkami (l: l i 2:0). Wróćmy jed­nak do ostatecznej rozgrywki. Oto garść danych (znów ukłon w stronę statystyków):

ABC - KS Grosik 6:0 (2:0) Bramki: Rydlewski 3 (17, 24, 58 min.), Baran 32 min., Stankiewicz 51 min. , Nowak 57 min. Skład: ABC: Ankurowski; Białas, Nowak, Rydlewski, Stankie­wicz, Strzeszewski oraz Baran, Majchrzak, Olczak; KS Grosik: Steindel, Wojczakowski, Olszta, Ramatowski, Urbaniak, Kornas oraz Skała. Sędziował Piotr Kania (Tarnowskie Góry); widzów około setki. Rozgrywka finałowa rozpoczęła się w dosyć ślamazarnym tempie, z pewnością rywale czując przed sobą respekt postanowili troszkę pobadać przeciwnika. Grosik od początku przyjął taktykę defen­sywną, wciągając zawodników ABC na swoją połowę. Był to zresztą krok jak najbardziej uzasadniony, zważywszy na wyszko­lenie techniczne i umiejętność rozegrania szybkiego ataku przez konkurenta.

c.d. str. 8

~MAGIEL ~

Niezależny Miesięcznik Studentów SGH nr 8 Czerwiec 1996 strona 7

Page 8: Numer 8 (czerwiec 1996)

W WIELKIM FINALE : ABC-KS GROSIK 6:0 (2:0)!!! c.d. Taka strategia przyniosła rezultat - to właśnie KS przeprowadził pierwszą groźną akcję meczu. Krzysz­tof Kornas przedarł się pięknie lewą flanką mijając po drodze dwóch obrońców i zacentrował na środek pola karnego, gdzie przed pustą bramką znalazł się Zbigniew "Zibi" Wojczakowski. Fatalnie prze­

strzelił. Dalej w sumie nic ciekawego się nie działo aż do momen­tu, gdy zaszczycił nas swą obecnością "O lo" Kwaśniewski wraz z małżonką.

Z m~r~zu gra nabrała rumi~ńców. Z tym jednak za5trzeżeniem, iż przyszło się cieszyć tylko jednej ekipie - ABC. W 17 min. sklecili oni pokazową akcję zapoczątkowaną przez Pawła "Nowego" Nowaka, a wykończoną przytomnym strzałem Tomasza Rydlew­skiego. Było l :0. Od tego momentu rozpoczął się koncert gry w wykonaniu prowadzących. Na bramkę Grosza sunął atak za ata­kiem, w których niepośledni udział miał najlepszy na boisku w tej fazie gry Rydlewski. Wprzódy po jego zagraniu z prawej strony w wymarzonej sytuacji znalazł się Marcin "Oio" Olczak. Choć

popisowo przymierzył w słupek. Na nieszczęście strzelającego my, Europejczycy cenimy raczej gole niż trafienia w obramowanie bramki wobec czego wyczyn Grosikowca (ładnie brzmi, czyż nie?) wywołał jedynie potężny jęk zawodu. Nieco wcześniej znakomicie przedarł się lewym skrzydłem Jacek Stankiewicz, ale niestety nie potrafił uwieńczyć swego rajdu celnym uderzeniem- piłka przeszła

tuż obok lewego słupka. Później szarżował jeszcze efektownie, lecz nieefektywnie kolejny raz Olszta, aż wreszcie w 51 min. spotkania pokazał, co potrafi Stankiewicz z dalszej odległości, posyłając

futbolówkrr obok zaskoczonego golkipera KS. Wynik 4:0 zupełnie zniechęcił do gry chłopaków z Grosza. Niby atakowali (strzał

głową Sebastiana Ramatowskiego ), niby starali się wcisnąć choć­by honorowego gola, ale dało się odczuć, że czynią to bez zbytnie­go przekonania i wiary w sukces. Tymczasem zawodnicy ABC pewni sukcesu, a co za tym idzie rozluźnieni i swobodnie rozgry­wający kontrataki, ze stoickim spokojem bezlitośnie punktowali rywala. Jeszcze w 54 min. Rydlewski okropnie partaczy wymarzo­ną sytuację, lecz chwil kilka później jego kolega Nowak, a następ­

nie i on we własnej osobie pogrą­żają Grosik do cna.

pozostało zaledwie skierować

piłkę do opuszczonej bramki, gol nie padł. Kolejny szybki kontr­atak faworytów zakończył się

jednak podwyższeniem rezultatu. Znów w roli głównej wystąpił

Rydlewski, który po minięciu

Marcina Steindela sfinalizował

po raz drugi akcję całego zespołu. Za chwilkę strzelec dwóch bra­mek świetnie dostrzegł pozosta­wionego bez opieki Jacka Biała­sa, ale ten nie wykorzystał wyma­rzonej okazji. Tuż przed przerwą obudzi li s i ę przeciwnicy - bardzo groźnie uderzał Kornas, ale bez powodzenia. W przerwie meczu dokonano kilku zmian, które w istotny sposób wpłynęły na dalszy przebieg widowiska. M.in. na murawie (a raczej na klepisku) pojawił się Wojciech Baran i bardzo szybko zaakcentował

swoją obecność. Przejął piłkę w środku pola i po wymanewrowa-

Zwycięskie ABC w pełnej krasie. W górnym rzędzie od lewej:

Wynik końcowy 6:0 może i jest zbyt wysoki, ale faktem jest, że

różnica w umiejętnościach obu zespołów była doprawdy znaczna. Trzeba przyznać, że w finale triumfowała drużyna ewidentnie najlepsza, która w przekroju całej ligi grała najbardziej ułożony i mądry futbol. Zasługi owe nie pozostały naturalnie bez echa. Bezpośrednio po zakończeniu

rozgrywki finałowej organizatorzy (Tomasz Gibas, Przemysław

Czu k i Piotr Kan i a - przy okazji serdeczne słowa podzięki za to, czego dokonaliście, panowie') wręczyli obu drużynom, a także zdobywcom trzeCieJ lokaty Tańczącym z Piłkami (3: l z De­sperados) - nagrody rzeczowe w postaci strojów sportowych. Zna­lazło się również coś dla ducha -

Baran, Stankiewicz, Rydlewski, Majchrzak, O/czak; dół od lewej: Nowak, Bżałas z szampanem, Ankurowskż dzierżący puchar prze­chodni i Strzeszewski.

niu kilku przeciwników zakończył swą solówkę pięknym strzałem, po którym Steindel mógł tylko wyjąć gałę z siatki (gdyby takowa w bramce wisiała pewnikiem byłby to uczynił, lecz przyznaję bez bicia, że siatek jakby brakowało). Nie zmienia to jednak faktu, że zrobiło się 3:0 i już w 32 min . było praktycznie po herbacie. Nie uważał tak imponujący ochotą do gry i ciągiem na bramkę Baran. Za chwilę znowu szarżuje na świątynię Steindela, który pierwsze uderzenie odbija zaś drugie prawie łamie słupek. Mija kolejnych kilka minut i przed szansą staje Piotr Majchrzak, ale wynik nie ulega zmianie. Wreszcie budzą się z letargu reprezentanci Grosika­najpierw Łukasz Urbaniak strzela zbyt lekko, następnie po poka­zowym kontrataku ten sam zawodnik podaje do "czystego" Pawła Olszty, ale nic z tego nie wynika, bowiem brawurową interwencją popisuje s ię nie mający zbyt wiele do roboty w tym meczu Krzysz­tof Ankurowski. W międzyczasie niebywałym hartem ducha wykazuje się Zibi Wojczakowski, który pokonuje swą chwilową słabość (wyglądało jakby złamał nogę!!') i z widocznym grymasem bólu na twarzy powraca na plac boju . Mija kilka chwil i rekonwa­lescent znajduje się oko w oko z opuszczoną bramką przeciwnika. Mimo to rezultat na tablicy świetlnej (no, takiej też nie było, zgo­da) ani drgnie. Gdyby na trybunach znaleźli się jacyś Amerykanie, z pewnością długo wiwatowaliby na cześć strzelca, gdyż Zibi

dwie beczułki bro znakomicie wpłynęły na samopoczucie wszystkich uczestników imprezy, a co ważniejsze dały sygnał do zabawy na całego. Tego wieczoru (tej nocy) jeszcze długo w okolicach wszystkich akademików dało s ię słyszeć piłkarskie śpiewy. To futbolowa młódź świętowała uro­czyste zakończenie piłkarskiej wiosny '96. Teraz wszyscy ostrzy­my sobie apetyty na jesienne, możliwe, że rozszerzone, drugie wydanie LIGI. Tak więc do zobaczyska w nowym sezonie. Tym-czasem.

Radziej

P.S. Napisałem niegdyś na tych łamach coś w tym guście, że ABC jest drużyną z Hermesa. Nieprawda. Okazuje się, że 1/3 składu nie pomieszkuje w tym niewątpliwie pięknym domostwie. Zainteresowanych i urażonych przepraszam. (gr)

UVV AGA!!! APEL!!! Wszystkich za­interesowanych sportową listą dysku­syjną na Internecie proszę o kontakt. W Samorządzie pytajcie o autora tego ar­tykułu, bądź wyślijcie maila na adres: [email protected]

~MAGIEL ~

Niezależny Miesięcznik Studentów SGH nr 8 Czerwiec 1996 strona 8

Page 9: Numer 8 (czerwiec 1996)

~

Student SGH Mistrzem Swiata!!! Nie, to nie żart. Kilka dni temu dotarła do

mnie wiadomość, ie iedn~m ze studentaw naszej Szkoły jest mistrz świata nie dość dobrze w Polsce znanej odmiany motocros­su, a mianowicie enduro. Przyznam szcze­rze, że zdziwił mnie trochę fakt, iż nigdy

wcześniej o nim nie słyszałam . Nie sły szeli również moi starsi koledzy. Dlaczego? Czyżby Szkoła nasza zwracała uwagę tylko na tych spośród swoich studentów, którzy osiągają mistrzostwo w nauce, biznesie i ekonomii? Tak, czy inaczej postanowiłam sprawdzić tę informacj ę . I faktycznie okazało się, że ktoś taki istnieje. MAREK DĄBROWSKI, bo o nim mowa, jest studen­

tem III roku Szkoły Głównej Handlowej, będąc jednocześnie członkiem polskiej ligi motocrossowej.

Swoją motorową przygodę Marek zaczynał od moto­roweru Simson. Miał wtedy 16 lat. Wraz z paczką podobnych mu młodzieńców " l atał" tymi "sprzętami" po podwarszawskich okolicach. Szybko odkrył, że jazda po polnych i leśnych ścież­kach sprawia mu dużą frajdę. Fascynował go teren i motocykle terenowe. W 1989 roku trafił do Auto Moto Klubu Pałacu Mło­

dz ieży. Po zdobyciu licencj i, w pierwszym sezonie zaliczył dwie eliminacje Mistrzostw Strefy Centralnej w Motocrossie i jedną eliminacj ę Mistrzostw Polski w rajdach enduro. W następnym

sezonie prze~iadł s:~ j~ż 'na rrawdzi~ mijm~~l (t[t~~~~ ~~~O fiU Się kuptc plęCJoletnie motocrossowe Suzuki 125.

Wtedy skończyła sil zabawa! a za~~zy ~~n~u~ . r~ Uw~t~ ~~ZO· nacn ~tartow ~oj ecnał ~am za wła~ne pieniąaze na Mistrzostwa

M~~ek Dąbrowski z polskąflagą i zniczem oiimp~!~im; W 111 · Wlezowce Cnicago.

Marek (ten z lewej) biegnie ulicą Chicago, dzierżąc w ręku znicz olimpijski.

' Swiata na Słowację, gdzie udało mu s i ę zająć miej sce w pierwszej piętnastce . Tam zauważony został przez trenerów Kadry Narodowej i automatycznie do niej przyję­tr W 1993 roku wraz z pięcioma innymi zawodnikami wyjechał na Mistrzostwa Swiata, gdzie polska drużyna, oczywiście z Markiem na czele, zajęła po raz pierw­szy w historii tego sportu I miejsce.

W tym roku firma Coca Cola, jeden ze sponsorów tegorocznej Olimpiady w Atlancie, wytypowała Marka jako swojego reprezentanta do niesienia pochodni z ogniem olimpij skim. Należy tu zaznaczyć, i ż Marek był jednym z trzech Polaków, którzy mieli zaszczyt biec ulicami Chicago wśród tłumów ludzi, trzymając w dłoni pochodnię z ogniem prosto z Olimpu.

Na pytanie, czy kariera sportowa nie przeszkadza mu w studiach w SGH, Marek odpowiedział: "Tak jest w istocie. Karierę sportową plus jeszcze pracę - bo od kilku lat utrzymuję się sam - faktycznie bardzo trudno jest pogodzić z nauką w SGH. Gdyby w moim życiu nie było sportu, byłbym dziś na piątym , a nie na trze­cim roku. Jedni wykładowcy na przykład bardzo popierają to, co robię, interesuj ą s i ę, pytają, gratulują, lecz są i tacy, którzy nie chcą o tym słyszeć , co gorsza odnoszą si ę do mnie zło ś liwie, wręcz wrogo. No cóż, mogłem się tego spodziewać. Tak czy inaczej zamierzam skończyć SGH, choć na dzień dzisiej szy trudno mi powiedzieć , czym w przyszłości zajmę się zawodowo."

Redakcja "MAGLA" gratuluje serdecznie Markowi i życzy dalszych sukcesów, o których nie omieszka napisać .. .

Bianka

UWAGA!!! UWAGA!!! UWAGA!!! UWAGA!!! UW AGA!!!

PRfii<TYI<I Wfil<fiCY)HE DLfi STODEHTÓW •• ŚCIEŻI<I WSCHODHIE) .. Moskwa, Kaliningrad, Lwów, Ryga, Brześć, oraz inne - również w kraju!

w okresie: lipiec -sierpień - wrzesień, na czas jednego miesiąca. Osoby za.intereso"-Va.ne proszone są o złożenie: • listu. motY"Va.cyjnego,

• • • zyc1orysu.;

Page 10: Numer 8 (czerwiec 1996)

Komisje przedstawiają ...

Akademiki Korzystając z gościnności miesięcznika "MAGIEL",

chciałbym w skrócie przedstawić najważniejsze problemy, z jakimi boryka się Komisja ds. Akademików:

l. Fałszowanie dokumentów - jest to problem z jednej strony prawny, a z drugiej - etyczny, bowiem często zdarza się, że osoby uczciwe, o niskim dochodzie nie otrzymują miejsca. Działania Komisji: • dalsze zaostrzenie wymogów odnośnie dokumentów - wiele osób skarży się na biurokrację, ale innego wyjścia nie ma, • nierozpatrywanie wniosków niepełnych, nieprawidłowo udo­kumentowanych i błędnie wypełnionych (np. podanie dochodu brutto zamiast netto), • dokładne sprawdzanie wniosków; sprawy osób, które ewi­dentnie sfałszowały dokumenty, będą kierowane do Uczelnianej Kotnisji Dyscyplinarnej, • stworzenie komputerowej bazy danych studentów składających podania o akademik - pozwoli to na porównywanie danych z ko­lejnych lat i z Dziekanatów.

2. Sprzedaż miejsc - według moich ocen istnieje dość liczna grupa osób, które co roku sprzedają 1niejsca w akademiku. Chciał­bym lojalnie ostrzec takie osoby - Komisja już podjęła działania zmierzające do ograniczenia tego procederu, a po wakacjach prze­prowadzona zostanie kontrola w akademikach. Osoby, którym

udowodni się sprzedaż miejsca, nigdy już go ponownie nie otrzy­mąją, a także będą mogły zostać ukarane dyscyplinarnie.

3. Wzrost popytu na miejsca w akademikach - coraz więcej studentów pochodzi spoza Warszawy, wzrasta liczba stu­dentów-obcokrajowców, asystentów i doktorantów.

4. Problem główny - brak miejsc w akademikach -na dzień dzisiejszy posiadamy l 050 miejsc (oprócz 50 na Jelon­kach) w trzech akademikach. Działania Komisji: • uruchomienie pośrednictwa mieszkaniowego, • ograniczenie ilości pokoi hotelowych w akademikach, • efektywniejsze gospodarowanie miejscami, • szukanie miejsc w domach studenckich innych uczelni, • uświadomienie władzom Uczelni istoty problemu - wymusze­nie odpowiednich działań.

A teraz trochę statystyki. W bieżącym roku miejsce w akademiku otrzymało 7 60 studentów, 20 małżeństw studenckich, 42 studentów-obcokrajowców, 35 asystentów, 12 doktorantów, ok. 160 pozostawiono dla I roku. W pierwszym terminie negatywnie rozpatrzono 23 7 wniosków.

Na zakończenie chciałbym wyrazić nadzieję, że ta wy­powiedź otworzy cykl artykułów na temat działań Komisji ds. Akademików.

Marcin Żelazek

Certyfikaty ięzykowe SGH ... - część 2 Pierwsze podejście.

Zakończyliśmy już pierwszy egzamin u­prawniający studentów do otrzymania certyfikatów językowych SGH. Przystąpiły do niego 42 osoby - nie jest to imponująca liczba, lecz tłumaczę ją ty1n, iż egzatnin przeprowadzany był po raz pierwszy i część studentów obawiała się, iż będzie on trud­niejszy i bardziej skomplikowany niż nor­

malny egzan1in końcowy. Jeżeli chodzi o podział na poszczególne języki, to wśród tych 42 osób 28 pisało prace z języka angielskiego, 12 z niemieckiego i 2 z francuskiego. Jestem przekonana, że w następnyn1 roku będzie to większa ilość studentów. Do egzaminu pisemnego przystępowali razem wszyscy studenci zarówno ci, którzy zdawali normalny egzamin, jak i ci, którzy starali się o certyfikat. Ostatni nie umieszczali na pracach nazwisk lektorów. Aby przystąpić do egzaminu certyfikatowego, student tnusiał jedynie zadeklarować chęć jego zdawania- nie musiał wno­sić opłaty. Stwierdziliśmy, że opłatę uiszczać będą tylko ci stu­denci, którzy zakwalifikują się do egzaminu ustnego. W tym roku pozostawiliśmy studentom możliwość rezygnacji po egzaminie pisemnym, tzn. student mógł zaniechać podchodzenia do egzaminu ustnego przed komisją. W efekcie dwie osoby zdające język angiel­ski nie zgłosiły się na egzamin ustny - podejrze\vam, że zdawały go w grupie u swojego lektora. Nie wiem, czy w przyszłości, przy większej liczbie zdających, studenci, którzy zadeklarowali chęć zdawania egzaminu certyfikatowego, będą mogli swobodnie rezy­gnować z podchodzenia do niego, gdyż wiąże się to z dodatkowym i bezefektownym obciążeniem Komisji Egzaminacyjnej. Jedna osoba zdająca egzamin z języka niemieckiego odpadła po egzaminie pisemnyn1, tak więc do drugiego etapu, czyli do egzami­nu ustnego przed kotnisją przystąpiło 39 studentów. Rezultaty ... ... były następujące: czterech studentów otrzymało oceny celujące (w tym dwie z języka angielskiego i po jednej z niemieckiego i francuskiego), trzynastu oceny bardzo dobre (w tym z poszczegól­nych języków odpowiednio: 9, 3, l), osiemnastu oceny dobre (w

tym dwanaście z języka angielskiego i sześć z niemieckiego) oraz czterech oceny dostateczne (trzy z języka angielskiego i jedna z niemieckiego). Jak więc widać, wyniki oscylują wokół oceny do­brej i bardzo dobrej - nie ma za dużo ocen celujących, a z drugiej strony jest kilka trójek, co świadczy o tym, że wyniki nie były specjalnie "wywindowane". Wydaje mi się, że rezultat ten można uważać za miarodajny. Jeżeli w przyszłości zdarzy się, iż studenci nie zdadzą egzaminu pisemnego lub ustnego, będą mogli go powtórzyć w najbliższej sesji poprawkowej, ale już tylko jako normalny egzamin końcowy. "Poprawek" z egzaminów certyfikatowych nie przewidujemy. Kiedy certyfikaty? Mamy nadzieję, że już pod koniec czerwca studenci będą mogli odebrać certyfikaty. Obecnie czekamy na druki certyfikatów. Kiedy następne egzaminy? W przyszłości egzaminy tego typu będą przeprowadzane zawsze w sesji egzaminacyjnej, w której organizowane będą egzaminy koń­cowe dla V roku. Nie wykluczam jednak możliwości organizowa­nia tych egzaminów w sesjach nie przewidujących egzaminu dla V roku, jeśli tylko zgłosi się pewna grupa studentów np. z IV roku chętnych wcześniej zakończyć lektorat, w stosunku do których lektorzy potwierdzą ich odpowiednie przygotowanie. Wnioski. Zarówno ja, jak i Kierownicy Zespołów Językowych uważnie obserwowaliśmy przebieg egzaminu i muszę powiedzieć, iż wycią­

gnęliśmy kilka wniosków, które pomogą nam udoskonalić formułę i jeszcze bardziej ujednolicić wymagania w poszczególnych gru­pach języków. Poprosiłam przewodniczących Komisji Egzamina­cyjnych o złożenie na moje ręce sprawozdań zawierających uwagi i ewentualne propozycje zmian. W przyszłości być może przeprowadzać będziemy egzaminy certy­fikatowe dla osób spoza SGH. Dopiero wtedy ta forma egzaminu będzie mogła stać się dla Szkoły źródłem dochodu, gdyż - jak powtarzam - opłata, którą pobieramy od studentów SGI-1 pokrywa jedynie koszty przeprowadzenia egzaminu i wydania certyfikatu.

Anna Stawiecka Dyrektor CNJO

~MAGIEL ~

Niezależny Miesięcznik Studentów SGH nr 8 Czerwiec 1996 strona 10

Page 11: Numer 8 (czerwiec 1996)

Wszystko, czego nie wiecie, a o co hoicie sit zapytać, czyli Wasi wykładowcy od kuchni ... Jak to jest być Rektorem ... ?~~ -wywiad z profesor Janiną Jóźwiak, Rektorem SGH.

~

' . z -z'1c.~~~ . IA-ol.o-.4 ..L... hl a)... cvc ' .

Jacek Połkowski: Jest Pani absolwentką SGH. .. prof. Janina Jóźwiak, Rektor SGH: SGPiS-u ...

t •

No tak, SGPiS-u ... Proszę więc opowiedzieć nam kilka słów o Pani studiach.

Jak było w tamtych czasach? Prawdę mówiąc, ciężko jest podsu­Inować taki kilkuletni okres. Wydaje mi się, że pan też kiedyś będzie miał kłopot z opowiedzeniem, jak to było w pańskich cza­sach studenckich. Może zacznę od tego, jaką byłam studentką. .. Dobrą, ale nie bardzo dobrą. .. Studia skończyłam z wynikiem bar­dzo dobrym, natomiast jeśli chodzi o średnią w czasie studiów, to było to cztery z kawałkiem. Studiowałam ekonometrię - był to wtedy taki oddzielny kierunek i troszeczkę - nie chcę powiedzieć elitarny - ale różniący się programem od całej reszty na Wydziale Finansów i Statystyki, oczywiście z dużą dozą przedmiotów ilo­ściowych. Było to coś, co mnie intelektualnie pociągało. Tak na­prawdę, nigdy nie byłam zagrożona skreśleniem z listy i chyba tylko raz w życiu zdawałam jeden egzamin w sesji poprawkowej ; ale nie z tego powodu, że dostałam dwóję - po prostu przeniosłam sobie jeden egzamin na jesień. Musiałam więc wrócić do Warszawy pod koniec wakacji ...

Czyli niejest Pani rodowitą Warszawianką? Nie. Mieszkałam w akademiku przy Alei Niepodległości - wtedy jeszcze nie nazywał się "Sabinki", lecz po prostu dom studenta numer l. Był to akademik wyłącznie żeński, więc można sobie wyobrazić, jaka była w nim atmosfera ... Prawdę powiedziawszy, w tamtym okresie nawiązałam większość moich najtrwalszych przy­jaźni - do tej pory mam bardzo bliski kontakt z paniami, z którymi mieszkałam w pokoju przez cały okres studiów.

Czy dużo osób z Pani roku pozostało na Uczelni po studiach? Tak, kilka osób z mojej grupy, z którą studiowałam przez pięć lat, m.in. profesor Gajęcki, który był wybitnym i najlepszym studentem na naszym roku i od początku było wiadomo, że będzie robił karie­rę na Uczelni. Kończąc studia, nie bardzo jeszcze wiedziałam, co będę robić i w pewnym sensie przypadek zadecydował o pozosta-

Dane osobiste: data urodzenia: 15 lutego 1948; miejsce urodzenia: Cieśle; znak zodiaku: Wodnik; stan cywilny: wolny; mieszkanie: małe, tzw. rotacyjne, z bliską perspektywą

. zmiany; samochód: wyłącznie służbowy;

sporty uprawiane: ostatnio wyłącznie spacery i to rzadko; sporty biernie podziwiane: piłka nożna, tenis, koszykówka; ulubione miejsce wypoczynku: las (gdziekolwiek); ulubiona gazeta codzienna: Rzeczpospolita; ulubiony kolor: zielony; ideał mężczyzny: ciepły, inteligentny, z poczuciem humoru; ulubiony alkohol: malt whisky bez dodatków; ulubiona książka: jeśli muszę wybrać, to "Sto lat samotno­ści";

ulubiony film: z zastrzeżeniem jak wyżej -"La Strada"; ulubiony typ muzyki: od klasycznej po rock, oprócz disco, techno, rap, itd., których nie znoszę; nałogi: niestety papierosy; zalety: tolerancja; wady: lenistwo; zainteresowania naukowe: demografia; zainteresowania pozanaukowe: różnorodne, ale żadne

szczególnie; motto życiowe: "Przechodź spokojnie przez hałas i po­śpiech ... W zgiełkliwym pomieszaniu życia zachowaj spo­kój. Zachowaj pokój ze swoją duszą. Bądź sobą";

rzecz, którą zabrałaby na bezludną wyspę: trochę książek.

niu na Uczelni. Wiedziałam na pewno, że nie chcę pójść do jakiejś urzędniczej roboty. Skąd wzięły się zainteresowania ekonometrią?

Ekonomia tak naprawdę w ogóle mnie nie interesowała. O wybra­niu ekonometrii zadecydował także przypadek. SGPiS nie był taką Uczelnią jak SGH obecnie. Nie był on postrzegany jako szkoła, o którą warto zabiegać, gdzie warto studiować - takimi uczelniami były wtedy raczej Politechnika i Uniwersytet Warszawski. One przyciągały najlepszych. Oprócz pewnej grupy osób, które świa­domie wybrały SGPiS, było wśród moich kolegów bardzo dużo takich osób, które nie do końca miały sprecyzowane zainteresowa­nia. SGPiS był jakby najbezpieczniejszym miejscem, gdzie można było studiować, jednocześnie zastanawiając się, co ewentualnie robić dalej. Może oprócz Wydziału Handlu Zagranicznego, który był wtedy elitarny i trudniej było się na niego dostać. To, że zdecy­dowałam się na ekonometrię być może wynikało z tego, że intere­sowałam się matematyką, a na pewno byłam za słaba, żeby starto­wać na matematykę. Wybrałam więc taką dziedzinę, która zawiera­ła pewne elementy tego przedmiotu.

c.d. str. 12

~MAGIEL ~

Niezależny Miesięcznik Studentów SGH nr 8 Czerwiec 1996 strona 11

Page 12: Numer 8 (czerwiec 1996)

A czy myślała Pani o innej uczelni? Zastanawiałam się nad Uniwersytetem Warszawskim. Sądzę, że

gdybym nie zdecydowała się na zdawać na ekonometrię, wybrała­bym jakiś kierunek przyrodniczy. O! Widzę, że ma pan zaskoczoną minę ... Mnie też to teraz dziwi, ale powiem panu, że już mi przeszło i obecnie zastanawia mnie to, jak mogłam mieć podobne zaintere­sowania. Powróćmy jednak do moich studiów. Ostatecznie zdecy­dowałam się więc na SGPiS i muszę szczerze wyznać, że nigdy tego nie żałowałam, ponieważ studia były ciekawe, pomimo że kierunek był cięższy niż pozostałe. Później już konsekwentnie ciągnęła się moja kariera. Nie od razu pozostałam na Uczelni. Oka­zało się, że w tamtych czasach było trochę trudniej pozostać w Szkole - chyba miałam trochę za niską średnią. Przez rok pracowa­łam, tzn. była1n na stażu asystenckim w sąsiedniej uczelni, czy li SGGW. Został tam utworzony Instytut Zastosowań Matetnatyki i Statystyki, więc tam zaczęła1n swoją karierę. Moim zdaniem nie był to najlepszy rok, raczej trochę stracony i dlatego zdecydowałam się przenieść na studia doktoranckie do SGPiS. Zdawałam egzamin, który jakby to powiedzieć, poszedł mi niezbyt zachwycająco tak, że nie dostałam się w pierwszym podejściu i znalazłam się na liście rezerwowej. Na listę studentów wpisano mnie chyba tylko dzięki sympatii pewnego profesora, który pamiętał mnie z okresu studiów jako bardzo dobrą studentkę - miałam czasami takie przebłyski z niektórych przedmiotów. Kiedy już zaczęłam studia doktoranckie, spodobało mi się to i postanowiłam zająć się pracą naukową. Dok­torat pisałam począwszy od 1972 roku, a tematem były modele łańcuchów Markowa, o ile to panu cokolwiek mówi ... Pracę obroni­łam w 1976 roku, jak sądzę jest to dla pana prehistoria ... Potem znowu znalazłam się na pewnym rozdrożu i zastanawiałam się, co dalej z sobą robić. Pani profesor Koźniewska, która była moim promotorem, zasugerowała, abym zdecydowała się na demografię, gdyż jest to wdzięczne pole dla zastosowań wspomnianych modeli. Jak się okazało, miała rację. Więc pozostała Pani na U czelni. Jak potoczyła się dalej Pani kariera zawodowa i w jaki sposób została Pani Rektorem SGH?

Zadaje pan takie pytania, że tnuszę robić coś w rodzaju rachunku sumienia z całej swojej przeszłości. Jak to się stało, że zostałam

Rektorem? Myślę, że złożyło się na to mnóstwo mniejszych i więk­szych spraw, mnóstwo mniejszych i większych moich aktywności, które w konsekwencji doprowadziły do tego wyboru. Ale kiedy się to stało, nie potrafię określić. Oczywiście, że dwadzieścia lat temu nie wyobrażałam sobie, iż będę taką funkcję pelnić. Myślę, że

wynika to między innymi z pewnego temperamentu i naturalnego włączania się w różnorodne działania ...

... Działała Pani czynnie w "Solidarności" ... ... tak. Zapewne lata osiemdziesiąte i "Solidarność" były znaczącym elementem w całej mojej karierze.

Jak w tamtych czasach wyglądała Uczelnia? Nasza Uczelnia wyglądała może niezupełnie, tak jak inne. Tutaj do "Solidarności" zapisało się tylko około 300 osób w przeciwieństwie do innych szkół, gdzie ten akces był masowy.

Z czego to wynikało? By~ może niekoniecznie z postaw ludzi, ale z innego sposobu tworzenia "Solidarności" tutaj. Powstała grupa inicjatywna, pamię­tam Anię Rokicką, Tomka Szapiro oraz kilka innych osób ... Aha! Jeszcze profesor Beksiak, który od razu zadeklarował chęć przy­stąpienia do niezarejestrowanego wtedy związku. Na innych u­czelniach ktoś w imieniu pracowników maso-vvo przenosił ich ze ~wiązku Nauczycielstwa Polskiego do Związku Zawodowego "Solidarność". Natomiast tutaj każdy indywidualnie musiał złożyć deklarację rezygnacji z członkostwa w ZNP. To znacznie okroiło liczbę osób, które taką decyzję podjęly. Te osoby, które tego doko­nały, stanowily grupę ludzi zdecydowanych i z pełną świadomością podejmujących decyzję o przejściu do "Solidarności".

Jak zachowali się w tamtej sytuacji studenci? Czy były strajki? Były mniejsze i większe akcje podejmowane przez NZS, były też strajki - ja szczególnie zapamiętałam jeden duży strajk solidarno­ściowy zorganizowany w związku z tym, co działo się w Wyższej

Szkole Inżynierskiej w Radomiu i pewnymi represjami, które w stosunku do pracowników i studentów tamtej uczelni zostały podję­te~ Wystąpili oni z wnioskiem o odwołanie rektora, co wywołało owór i arogancję ze strony władz. Ten strajk rozprzestrzenił się na c,łą Polskę i wtedy SGPiS strajkował w całości. Nie wiem, jaki procent pracowników i studentów czynnie uczestniczył w tym strajku, ale niezależnie od tego Uczelnia przestała pracować. Strajk został w końcu przerwany w listopadzie, albo w grudniu 1981 roku tuż przed stanem wojennym i wtedy była ta słynna akcja z Wyższą Szkołą Służby Pożarniczej. Był to atak komandosów w z-vviązku bodajże z protestem studentów wobec podporządkowania uczelni służbom wewnętrznym. Każda taka sytuacja była pretekstem do podjęcia akcji strajkowych w innych szkołach. A potem wiadomo -był Stan Wojenny, na jakiś czas zawieszono zajęcia na Uczelni. Represje w naszej Szkole nie były takie silne, dotknęły tak napraw­dę paru osób, nikogo stąd nie wyrzucono. Polegało to raczej na tym, że kilka osób zostało odsuniętych od zajęć dydaktycznych. Niemniej jednak pierwsze miesiące były bardzo ciężkie. Pamiętan1 to jako okres pewnego upokorzenia i poczucia bezsilności - po kilku miesiącach, w trakcie których chłonęliśmy tę chwilową wol­ność, nagle to wszystko zostało nam zabrane. Kiedy było wiadomo, że sytuacja w krąju jest napięta i że być może coś się wydarzy, myśleliśmy o tym, żeby utajnić Komisję Zakładową "Solidarności" i nie wystawiać na pierwszy ogień tych ludzi, którzy byli funkcyj­nymi jej działaczami. W związku z tym wyznaczono mnie i mojego kolegę na osoby, które kierować będą tą utajnioną komisją. Potem była to chyba typowa działalność w podziemiu z pewnym poczu­ciem ryzyka. Władze Szkoły, jeżeli nie wiedziały, to chyba domy­ślały się, kto w tej komisji funkcjonuje, ale nie zastosowano wobec mnie żadnych większych restrykcji, może oprócz tego, że czekałam ponad rok na awans po zrobieniu habilitacji, a moje dokumenty podobno "przeleżały na Szopena" ... Ale tak naprawdę uświadomi­łain sobie wtedy, że - tnimo całej tej sytuacji i mimo stanu wojen­nego - zakres wolności, jaką mieliśmy był znacznie większy niż ludziom się wydawało.

I przyszedł przełom, reforma Uczelni. Pani w niej uczestniczyła? Tak. Ale o reformie Szkoły tak naprawdę po raz pierwszy zaczęli­śmy mówić w 1981 roku, w czasie strajku, kiedy była okazja wy­miany poglądów. Mówiło się wtedy o pomyśle założenia niezależ­nego, szóstego wydziału, który miał mieć idealną postać, kształcić

na akademickim poziomie elitę intelektualną ekonomistów. To oczywiście upadło, gdyż było nie do zrealizowania w tamtych latach. Później, pod koniec lat osiemdziesiątych, kiedy spotykali­śmy się w gronie osób tajnej "Solidarności", zaczęliśmy mówić o tym, że za chwilę może się coś zmienić. Nikt nie przypuszczał, że zmiana będzie taka szybka i radykalna, że w ogóle nastąpi zmiana systemu politycznego i ekonomicznego, ale próbowaliśmy rozma­wiać na temat, czym Szkoła powinna być i jak powinniśmy być przygotowani na zmiany jej struktury i systemów nauczania. To znowu nie miało dojrzałego kształtu, ale zebrała się grupa osób, które pragnęły, aby Szkoła miała przyzwoity poziom i aby oferowa­ła przyzwoite wykształcenie ekonomiczne. Później, w 1990 roku, doszło do wyborów rektorskich - znowu demokratyczne. "Znowu", gdyż przez pewien czas rektorzy mianowani by li przez minister­stwo. W czasie wyborów byłam w Stanach Zjednoczonych na stypendium. Kiedy wróciłam, Rektor Mtiller i jego "ekipa" już byli wybrani i tak naprawdę główną osobą w procesie reformowania Uczelni był profesor Roszkowski, który pełnił funkcję Prorektora. Przez chwilę byłam poza tą grupą, ale już na początku 1991 roku poproszono mnie, abym pokierowała Komisją ds. Reformy. W tym momencie zaczął się mój rzeczywisty udział w reformie Uczelni. W tym samym roku zapadła decyzja, że nabór dokonywany będzie na Uczelnię, a nie na poszczególne wydziały i wtedy proces wprowa­dzania zmian został uruchomiony w sposób trudny do odwrócenia. Wydaje mi się, że gdybyśmy próbowali przeprowadzić to rok czy dwa lata później, to nie udałoby się.

c.d. -+

~MAGIEL ~

Niezależny Miesięcznik Studentów SGH nr 8 Czerwiec 1996 strona 12

Page 13: Numer 8 (czerwiec 1996)

Po zmianie systemu pewna grupa ludzi była jeszcze w szoku, ocze­kując różnych - i pozytywnych i negatywnych - zmian, tak że można było tę reformę przeprowadzić. Później zostałam Rektorem i kontynuowałam rozpoczęte już "dzieło'' .

A co w obecnej kadencji? Co jeszcze pozostało do zrobienia? Strasznie dużo ... Jak pan wie, ostatnio ukazał się we "Wprost" ranking uczelni, który plasuje nas na najwyższym miejscu ...

Ale zauważyłem, że doganiają nas uczelnie prywatne ... Tak ... I bardzo dobrze. Nie widzę tutaj zagrożenia. Ale to uplaso­wanie nas na pozycji najlepszej uczelni w ogóle jest naprawdę ciężkim zobowiązaniem.

Czy jesteśmy w stanie utrzymać tę pozycję? /jak długo? Uważam, że jesteśmy jak najbardziej w stanie utrzymać tę pozycję. Bez wątpienia na długo. Po pierwsze, pewne procesy, które zostały uruchomione - chociażby w kwestii reforn1y programowej, czy reformy strukturalnej - są nie do odwrócenia. I tutaj główną siłą napędową są oczywiście studenci, którzy decydują o wyborze uczelni. Przyciąga ich bogata oferta dydaktyczna, możliwość swo­bodnego wyboru przedmiotów, itd. To wszystko są efekty wyżej omawianej reformy. Pomimo zalet, wiem o wszystkich wadach tego systemu, które wymagają naprawy, czy usunięcia i o tych słabościach mówiliśmy chociażby w trakcie kampanii wyborczej. Byłam mile zaskoczona tym, że również elektorzy studenccy do­strzegli te same mankan1enty, które my widzimy. Z całą pewnością uporządkowania wymaga oferta dydaktyczna - te nakładające się na siebie przedmioty, czasami zbyt niski poziom prowadzonych zajęć, poza tym należy podjąć decyzję odnośnie kształtu kierunków za kilka lat. Wydaje mi się, że ten system siedmiokierunkowy nie jest najlepszy - zbyt wąsko upycha studentów w pewne ścieżki i należałoby się zastanowić nad dwukierunkową, czy bezkierunkową strukturą studiów. Biegnie czas, zmienia się rzeczywistość i musi­my się elastycznie dostosowywać do tego, co się dzieje. Reforma nie oznacza burzenia dotychczasowych osiągnięć, lecz ich korektę z uwzględnieniem wszelkich doświadczeń. A co w tej kadencji? Na pewno wymaga uporządkowania sposób zarządzania Szkołą.

Struktura administracji pozostała taka, jak w przeszłości i nie pasu­je do tego, co Szkoła robi w obecnej chwili -już nie tylko kształ­cenie, badania, ale także te aktywności, o których wcześniej w ogóle nie było mowy, m.in. programy współpracy, rozbudowane studia podyplomowe, zarabianie pieniędzy - bez tego nie będziemy mogli funkcjonować, jeśli chcemy utrzymać wysoki standard kształcenia i dokonać poprawy infrastruktury.

Co z prywatyzacją Uczelni? Ten pomysł pojawiał się wielokrotnie. Gdyby patrzeć na uczelnię, jako na instytucję, która ma tylko działać jak najbardziej efektyw­nie, to z całą pewnością prywatyzacja byłaby idealnym rozwiąza­niem dla zwiększenia efektywności tego funkcjonowania. Szkoła jednak nie jest wyizolowaną strukturą, lecz instytucją, która zawie­ra w sobie społeczność akademicką. Sprywatyzowanie Uczelni wbrew opinii tej społeczności jest niemożliwe, gdyż może dopro­wadzić szybciej do rozpadu instytucji niż do zmiany formy wła­sności. Poza tym dla prywatyzacji konieczne jest spełnienie kilku warunków zewnętrznych. Przed wojną była to Uczelnia prywatna, ale istniał rozbudowany system fundowania stypendiów nie tylko najwybitniejszym studentom, ale także osobom, które wywodziły się z biednych środowisk. Nie były to studia wyłącznie dla dobrze sytuowanych. Sprywatyzowanie uczelni wyższych może spowo­dować odcięcie dostępu pewnych grup społeczeństwa do edukacji. Jest to problem wynikający ogólnie z kwestii odpłatności za studia. Wielokrotnie podkreślałam, że jestem za odpłatnością, ale pod pewnymi warunkami, tzn. jeżeli zaistnieje rozbudowany system stypendiów, czy może nawet bezpośrednie finansowanie studentów z budżetu państwa, zamiast dofinansowywania instytucji, jakąjest uczelnia wyższa. Można to osiągnąć zmieniając zasady dystrybucji pieniędzy budżetowych - zamiast przekazywania ich uczelni, stu­denci otrzymywaliby np. bony edukacyjne. Mogliby z takim bo-

nem udać się do wybranej przez siebie szkoły i tam pozostawić te pieniądze.

Czy może nam Pani powiedzieć kilka słów o pracy Rektora S G H. Jakie są najprzyjemniejsze, a jakie najgorsze aspekty tego stanowiska?

Z formalnego punktu widzenia funkcja rektora jest przynajmniej dwoista: z jednej strony rektor jest w pewnym sensie przedstawi­cielem "sponsora", czyli menedżerem zarządzającym uczelnią i wydającym pieniądze, które pochodzą z budżetu państwa, z drugiej strony jest przedstawicielem środowiska akademickiego, któremu również przewodzi. Aha! Z trzeciej strony jest zwierzchnikiem wszystkich pracowników i studentów. Rektor - oczywiście - nie jest lepszy od całej reszty środowiska, a jest osobą, która w imieniu tego środowiska formułuje pewne problemy, czy występuje z inicjatywami przez to środowisko akceptowanymi (demokratycznie, miejmy nadzieję .. . ).

Czy Rektor ma dużą autonomię przy podejmowaniu decyzji? Teoretycznie jest dość ograniczony, dlatego że większość znaczą­cych decyzji musi być akceptowana przez Senat. Ale jest to także kwestia współpracy z Senatem i innymi ciałami reprezentującymi środowisko. Za wszystkie decyzje odpowiada Rektor, natomiast niektóre decyzje podejmowane są przez Senat i jeśli są one błędne, to odpowiedzialność jest jednoosobowa, a nie zbiorowa ... Na co­dzień się o tym nie myśli, bo przecież nie można żyć ciągle w stresie. Praca Rektora jest na pewno czasochłonna i konkurencyjna wobec pracy naukowej. Pełniąc tę funkcję, zajmuję się jeszcze badaniami naukowymi kosztem mojego prywatnego czasu. Naj­trudniejszą częścią sprawowania tego stanowiska jest codzienne administrowanie Szkołą. Wydaje mi się, iż zbyt dużo codziennych spraw dociera do mnie, chociaż powinny być rozpatrzone na niż­szym poziomie. Czasami grafik spotkań i zajęć mam wyliczony z dokładnością do l O minut. Bardzo szybko trzeba przestawiać się z jednych dziedzin, problemów i zagadnień na zupełnie inne. Jeżeli natomiast chodzi o rzeczy przyjemne, to muszę podkreślić, że

funkcja Rektora wiąże się z licznymi kontaktami z naprawdę cie­kawymi ludźmi.

Jest Pani obecniejedynym rektorem-kobietą? Jest jeszcze pani profesor Frąckiewicz - Rektor Akademii Ekono­micznej w Katowicach. Ale z tego, co wiem, nie startowała ona na następną kadencję, więc myślę, że w tej chwili jestem jedynym rektorem-kobietą.

Jak się Pani czuje na przykład na spotkaniach rektorów? Teraz to już nie ma znaczenia. Natomiast na początku wszyscy przyglądali się mi z uwagą, może dlatego, że panowie-rektorzy zastanawiali się, jak ,jakaś tam kobieta sobie poradzi", czy też

dlatego, że byłam osobą nową w tym środowisku. Z początku w oficjalnych przemówieniach nie wyróżniano mojej osoby, mówiąc np. "witamy szanownych panów rektorów", jak to uczynił ostatnio prezydent Kwaśniewski w trakcie uroczystości na Politechnice. Panowie rektorzy przyjmowali to jak o normalne, ale z czasem zaczęli reagować na to, że znajduje się wśród nich kobieta.

Kadencja Rektora, którą rozpocznie Pani w roku akademickim 1996197 jest Pani ostatnią kadencją na tym stanowisku (można pełnić ją tylko dwukrotnie - przyp. autor). Co zamierza Pani robić po odejściu z Rektoratu?

Gdy zostałam Rektorem, zmuszona byłam zaniechać prowadzenia zajęć ze statystyki. Do tamtej pory miałam wykłady w kilkuset osobowych grupach studentów i w ciągu semestru, kiedy byłam już Rektorem, zbyt często zdarzało się, że musiałam wykłady odwoły­wać. W końcu doszłam do wniosku, że jest to po prostu nieele­ganckie w stosunku do studentów - z tego powodu zrezygnowałan1 z dużego wykładu i obecnie prowadzę jedynie mały blok zajęć z Metod Statystycznych na III poziomie. Kiedy przestanę być Rek­torem, wrócę do Instytutu, do dydaktyki i pracy naukowej. Dziękuję za wywiad.

(j.p.)

~MAGIEL ~

Niezależny Miesięcznik Studentów SGH Dr 8 Czerwiec 1996 strona 13

Page 14: Numer 8 (czerwiec 1996)

Jak wypoczywają studenci, każdy student wie. Ale co w wakacje porabiać będą pracownicy naszej Uczelni ... ? Poniższy sondaż zro­biony został "z do padu" - na korytarzach, w klubie profesorskim, w czasie wyborów... Odpowiedzi są spontaniczne, czasem nie­uporządkowane, ale szczere. Zapraszamy do lektury ... ! prof. dr hab. J. Jóźwiak (Rektor SGH): Na wakacje mam zamiar zawiesić na kołku tutaj w Rektoracie moją funkcję. A jeżeli chodzi o konkretne plany, to sądzę, że będę w Warszawie do około 20 lipca -jest to taki okres, że powinnam jeszcze tu być. Wyrwę się dopiero w sierpniu. Rokrocznie spędzam trochę czasu że swoją rodziną, a ponadto w tym roku pojadę pewnie do Holandii - być może na tydzień. Co prawda, jest to kraj, który wizytuję dość często, ale lubię wracać do miejsc, które znam. Poza tym -jak zawsze - spróbu­ję się wyrwać na trochę do lasu, dokładnie jeszcze nie wiem, gdzie. Zawsze, gdy czuję zmęczenie, a na dworze jest taka pogoda jak teraz, pragnę uciec, wyrwać się do lasu ...

dr Jacek Kłopotowski (Instytut Ekonometrii): Na początku wa­kacji będę na rekrutacji. Mam nadzieję, że od połowy lipca będę mógł gdzieś wyjechać, ale nie robiłem jeszcze żadnych planów, więc nie wiem, gdzie. prof. dr hab. M. Rocki (Prorektor ds. Zarządzania): Wakacje spędzę wraz z rodziną na Sycylii w okolicy Corleone. Chcę zoba­czyć, jak tam jest naprawdę. We Włoszech będę w sumie przez cztery tygodnie. Pojedziemy własnym samochodem, oczywiście bez naszych psów. Zamieszkamy w wynajętych apartamentach, co tydzień w innym rejonie. Będziemy szybko podróżować, bo bardzo lubię szybkąjazdę po autostradzie. Mamy to tak rozplanowane, że o l 0:00 muszę oddać klucze do mieszkania w jednym miejscu, a o 17:00 odebrać następne w miejscowości oddalonej od tej poprzed­niej o 800 kilometrów ... Musi to więc być szybka jazda. Poza tym będę przebywał na działce, gdzie zamierzam rozbudować domek. Chcę też napisać książkę - taką pracę naukową. Zaś we wrześniu stanę się Dziekanem Studium Dyplomowego, a co za tym idzie -zabiorę się za przeprowadzanie obron prac magisterskich. prof. dr hab. K. Lutkowski (Kierownik Katedry Finansów Mię­dzynarodowych): Nie zamierzam wyjechać specjalnie daleko. O­prócz dwutygodniowego wyskoku na Mazury, planuję pobyt w Wildze koło Warszawy, gdzie będę przesiadywał pod drzewkami i słuchał radia. Znajdę wtedy również czas na przeczytanie różnych lektur - tych odprężających i tych odświeżających orientację w świecie. Tak więc w tym roku nie zaplanowałem żadnych rewela­cyjnych podróży. prof. dr hab. E. Teichmann (Dziekan Kolegium Gospodarki , Swiatowej): Niedaleko Warszawy, nad zalewem, mam działkę,

która przykryta jest popiołem odkąd weszłam w urzędy akademic­kie. Zamierzam jej teraz poświęcić trochę serca i wątroby. Z pewno­ścią odwiedzi mnie rodzina - przyjedzie wnuk, obie córki, ale praw­dę powiedziawszy czasem potrzebuję pobyć sama i całkiem zwy­czajnie posłuchać przyrody - "słowiki są jak byki" mówił Gałczyński. Poza tym w wakacje nadrabiać będę rzeczy, których nie zdążyłam zrobić w ciągu roku - trzeba przecież coś napisać ... prof. dr T. Stępień (Katedra Studiów Politycznych): Gdy nie planuję żadnych wyjazdów, to moim ulubionym miejscem wypo­czynku zawsze pozostaje działka ogrodnicza. A co oprócz tego ... ? Tak się składa, że w tym roku jadę odwiedzić swoją córkę w Kana­dzie. Jeżdżę tam co 2-3 lata. Wakacje spędzę więc w otoczeniu pięknej, kanadyjskiej przyrody. Będę mieszkał w Ottawie, ale jako że pokonywanie dużych odległości w tym kraju nie stanowi pro-

blemu, to odwiedzę również inne miejsca. Zadziwia mnie tamtejsza przyroda. W niezmiernie czystych wodach jest dużo ryb, które próbuję łapać, aby je później wypuścić ... Nie lubię nabijać robaka na haczyk, bo on strasznie się wije. Wolę łowić "na muchę" lub dawać rybie robaka prosto do jedzenia. W tej czystej wodzie widać, jak "bierze" go ona wprost z ręki. Można też obserwować bobry, jak budują na bieżąco swoje domki. Planuję spędzić w Kanadzie półtora miesiąca, by wrócić znów do Was na dodatkową sesję eg-

. . zaminacyJną.

prof. dr hab. M. Nowakowski (Dyrektor Biura Programu Kana­dyjsko-Polskiego ): Moje wakacje będą po części poświęcone pisa­niu, gdyż w ciągu roku akademickiego trudno jest znaleźć na to czas. Następnie spędzę jakiś tydzień lub l O dni w swojej daczy w Sudetach. Zobaczę się też zapewne z moją liczną rodziną z Wrocławia. Następnie spędzę jakiś tydzień w Bawarii, niedaleko Monachium. Jestem tam zaproszony prywatnie przez przyjaciół.

Przypuszczalnie na przełomie sierpnia i września wyjadę gdzieś nad , Morze Sródziemne. To będzie wyjazd typu zorganizowanego przez firmę turystyczną. Odwiedzę Maltę, Cypr lub Kretę. Tak sobie właśnie te wakacje zaplanowałem. Moim stałym miejscem odpo­czynku jest wspomniana dacza. Jest to bardzo ładne miejsce, odda­lone od Wrocławia o 50 kilometrów. Mam tam mały domek na wsi. prof. dr hab. J. Kaja (Kierownik Katedry Polityki Gospodarczej): W tej chwili mam w planie skończenie dwóch książek, a także przeprowadzenie badań z Japończykami na Litwie. Jestem właśnie w składzie ekipy japońskiej. czeka mnie zatem praca. W sumie już od l O lat nie miałem prawdziwych wakacji. Jeśli miałbym czas, to pojechałbym nad Bałtyk, który mi bardzo odpo\viada lub gdzieś nad Morze Śródziemne. dr J. Wójcik (Ośrodek Promocji Absolwentów): W wakacje pracu­ję. Poza tym mam dwójkę małych dzieci, więc nigdzie nie mogę wyjechać, gdyż ciągle jest przy nich jakaś robota ... Prawdopodobnie też będę się zajmował powiększaniem swojego stanu majątkowego -takie różne prace budowlane, związane z ewentualnym stawianiem nieruchomości, być może z remontem domu - nic ciekawego, nic ambitnego, żadne Bali i inne modne teraz kurorty ... prof. dr hab. J. Mąkosza-Bogdan (Prodziekan Kolegium Go-, spodarki Swiatowej): Moją ulubioną formą wypoczynku są podróże zagraniczne. W tym roku nie mogę sobie pozwolić na jakąś wypra­wę, ale mam jeszcze w pamięci zeszłoroczną podróż samochodem po Stanach Zjednoczonych. Pokonaliśmy z mężem i z córką trasę od Chicago aż po tereny Key West na południu. Cały czas towarzy­szył nam deszcz. Nasi znajomi ze stanu Oklahoma, gdzie występują niedobory wody, cieszy li się, że po raz pierwszy od kilku miesięcy wystąpiły opady i twierdzili, że to właśnie my przywieźliśmy ze sobą deszcz .. . Wracając do tegorocznych wakacji: na ich początku będę na egzaminach wstępnych. Jestem prze\vodniczącą jednej z podkomisji. Czeka mnie więc poprawianie prac. Później muszę

dokończyć prace związane z moimi publikacjami. Piszę miedzy innymi skrypt dla studentów. Modlę się, aby to lato nie było zbyt gorące i aby nie kusiło mnie, żeby to wszystko zostawić i gdzieś wyjechać oraz żeby były lepsze warunki do pracy. Oczywiście trochę jednak wypocznę. Na pewno pojedziemy na naszą działkę nad Bug, który obecnie nie jest zbyt atrakcyjną rzeką. Tak jak cały obecny rok, także wakacje wypełnione będą ciężką pracą związaną z Uczelnią. ..

~MAGIEL ~

Niezależny Miesięcznik Studentów SGH nr 8 Czerwiec 1996 strona 14

Page 15: Numer 8 (czerwiec 1996)

prof. dr hab. Krzysztof Rutkowski (Prorektor ds. Współpracy z Zagranicą): Część wakacji spędzę w lesie, w domku w Wildze, oczywiście z moją rodziną. Oprócz tego być może wyjadę gdzieś dalej, prawdopodobnie nawet na inny kontynent - mam teraz wreszcie trochę czasu dla siebie i mam nadzieję, że odpocznę. dr Sz. Perz (Instytut Ekonometrii): Wakacje spędzę jak zwykle u siebie, tzn. w jednym z moich miejsc zamieszkania, czyli w Kuźni­cy na Helu. Oczywiście będę wypoczywał z rodziną: z żoną i z dziećmi. Poza tym ... ? Nic. Tylko to. Plaża tuż tuż, morze tuż tuż,

zatoka tuż tuż ... Tak się składa, że na wczasy do mojej wsi przy­jeżdżają znajomi z SGH, więc mnie odwiedzają. Wyjazdów nie planuję - mam za mało czasu, a poza tym w tym milenium muszę się habilitować .. . prof. dr hab. A. Budnikowski (Instytut MSG): Moje wakacje obejmują część wypoczynkową i część naukową. Ta pierwsza wy­pełniona będzie kilkoma wyjazdami: odwiedzę swoją mamę na Pomorzu, spędzę kilka dni nad jeziorem, wyjadę również na dwa tygodnie do Egiptu, gdzie będę leżał na plaży i się kąpał. Zamiesz­kam prawdopodobnie w miejscowości Furgada nad Morzem Czer­wonym. Już kiedyś miałem to szczęście zobaczyć piramidy, więc w tym roku nie przewiduję ich zwiedzania, zresztą będę wypoczywał daleko od Kairu. Tak na marginesie: nie można być profesorem uczelni wyższej, jeżeli nie zwiedziło się piramid... W tym roku może odwiedzę jakieś zabytki na południu. Nie zajmuję się

żeglowaniem, za to zawsze dużo pływam wpław, kiedy jestem nad morzem. N atomiast część naukowa moich wakacji poświęcona

będzie pisaniu książki o zależnościach między handlem międzyna­rodowym, a środowiskiem naturalnym. prof. dr hab. E. Golachowski (Dziekan Studium Zaocznego): W te wakacje, tak samo zresztą jak we wszystkie letnie miesiące od pięciu lat, będę siedział w Szkole. Nie przewiduję więc żadnego dłuższego wypoczynku. A wszystko to dzięki studiom zaocznym ... dr hab. J. Osiński (Katedra Studiów Politycznych): W czasie lata wyjeżdżam zazwyczaj za granicę. Już od l O lat nie spędziłem takich prawdziwych wakacji w Polsce. W tym roku oprócz Norwegii i Szwecji odwiedzę jeszcze jeden kraj skandynawski - będzie to Is­landia. Tam jeszcze nie byłem. Zawsze staram się połączyć wypo­czynek z wyszukiwaniem informacji o danym kraju. Zbieram różne materiały do moich prac. Wyjazdy do krajów północnej Europy są dla mnie zawsze dużym przeżyciem. Odświeżam sobie znajomość języków skandynawskich. W Polsce rzadko mogę z kimś poroz­mawiać po norwesku, czy też po duńsku. Typowe wakacje spędzam też często w Niemczech. Mam przyjaciół w Saarbrticken. Bardzo lubię góry. Odwiedzam więc także Włochy oraz Szwajcarię. Szcze­gólnie upodobałem sobie Dolomity Włoskie. Tam jest przepięknie! Górna Adyga robi niesamowite wrażenie. Podsumowując: w \vaka­cje \\ryjeżdżam za granicę. Przywożę następnie stertę książek,

różnych gazet, kserokopii, pocztówek, itd. Później sortuję to wszystko w domu i przeglądam.

dr T. Dołęgowski (Instytut Marketingu Międzynarodowego) :

Moje plany wakacyjne nie są jeszcze sprecyzowane. Na pewno odwiedzę Litwę, gdzie z reguły jeżdżę. W sierpniu planuję wypad gdzieś do Europy Środkowej - będzie to Wiedeń albo Praga. We wrześniu szykuje mi się jeszcze krótkie stypendium w Turynie. W nowym roku akademickim rozpoczynam swoją kadencję Prodzie­kana Studium Dyplomowego. Rozpocznę ją właśnie od tego sty­pendium. prof. dr hab. A. Noga (Dziekan Studium Dyplomowego): Cały lipiec będę się zajmował egzaminami wstępnymi. Później będę

nadrabiał ogromne zaległości w pisaniu prac naukowych. Już teraz ,

jestem jak Balzak. Scigają mnie wszyscy, ponieważ "wiszę" jakieś 500 stron tekstu niezłożonego w różnych miejscach. Tak więc wa­kacje zapowiadają się uroczo. Poza tym wyjadę pewnie na Mazury. Jest taka ładna miejscowość o nazwie Nieradka. Mam nadzieję, że tam właśnie coś napiszę. Pojedziemy samochodem we czwórkę, tzn. ja, żona, jeden syn biegąjący na własnych nogach i jeden w brzuchu

żony ... Dlaczego syn? Takie przeznaczenie .. . Powracając do wakacji - zamieszkamy oczywiście w domku kempingowym. mgr J. Kosmowski (Polsko-Amerykańskie Centrum Zarządzania i Nauk Ekonomicznych): Przez lipiec będę odpoczywał z dziećmi w Borach Tucholskich. W tym czasie moja żona będzie pracowała.

Natomiast w sierpniu nastąpi odwrócenie ról, tzn. ja będę pracował, a moja żona dostanie urlop i będzie wypoczywać. We wrześniu też pracuję- moje ulubione miejsce wypoczynku to SGH .. . (śmiech). prof. dr hab. E. Chrabonszczewska (Dyrektor Europejskiego Centrum Kształcenia Ekonomicznego i Menedżerskiego): Odpo-czywam zawsze z mężem, a tegoroczne wakacje spędzimy - tak jak poprzednie - na Mazurach. Uprawiam bowiem czynnie żeglarstwo -posiadam patent żeglarza i sternika. Jeździmy do Dziwiszewa pod Giżyckiem, gdzie wynąjmujemy jacht i po prostu pływamy. Na cyplu dziwiszewskim co roku organizowany jest obóz SGH, więc często tam przybijamy, aby spotkać przyjaciół z Uczelni. Mamy również dom na wsi, 150 km od Warszawy, gdzie prowadzimy bardzo ekologiczne życie. W wakacje nie lubię jeździć za granicę -inne kraje zwiedzam przy okazji różnych konferencji naukowych. Byliśmy już m.in. w Szwajcarii i we Francji. Wakacje to także taki czas, kiedy poświęcam się pracy naukowej ...

dr hab. A. Sulejewicz (Prodziekan Studium Dyplomowego): Po raz pierwszy od pięciu, czy sześciu lat będę mógł wyjechać na wa­kacje. Chcę pojechać do Zakopanego, gdyż za czasów kapitalizmu jeszcze tam nie byłem. Pragnę jeszcze raz pochodzić po tych sa­mych górach, zobaczyć, czy coś się zmieniło. Nie wiem jeszcze, czy wyjadę w sierpniu, czy we wrześniu, jak też, czy wyjadę sam, czy z rodziną i gdzie zamieszkamy - po prostu postanowiłem odwiedzić góry, zaś szczegóły dopracuję później .. . Poza tym nie starczy mi na nic innego czasu - mam bardzo dużo obowiązków zarówno na U­czelni, jak i poza nią. dr U. Ornarowicz (Prodziekan Studium Podstawowego): W wa­kacje postanowiłam pisać pracę habilitacyjną, gdyż doszłam do wniosku, że to chyba nie wypada, aby Dziekan nie miał habilitacji (śmiech). Aby mieć spokój w domu, córkę wysyłam na dwa obozy­sportowy ze Szkoły i taneczny z klubu tańca; syna oddeleguję na obóz sportów wodnych - też ze Szkoły, a potem do Anglii, aby nauczył się dobrze języka. Męża natomiast wysyłam do Włoch na trzy tygodnie i w związku z tym ja mam swoje własne wakacje. Wyjadę tradycyjnie na pewien czas do Szwajcarii do Innerkrems. Jest tam bardzo sympatycznie- niedaleko znajduje się piękne jezio­ro i oczywiście góry. Zimą można więc jeździć na nartach, a w lecie pływać w jeziorze. Oczywiście zabiorę tam swoje papiery i będę pisać pracę habilitacyjną.

dr P. Błędowski (Dyrektor Polsko-Niemieckiego Forum Akade­mickiego): Z dużym rozczarowaniem odebrałem pismo Dziekana Nogi obligujące mnie do udziału w egzaminach wstępnych, gdyż w tym czasie chciałem być już z rodziną w Kołobrzegu (nie dlatego, że lubię morze, ale raczej dlatego, że tam nie ma nic do roboty, a lenistwo na wczasach jest pierwszym przykazaniem ... ). Tak więc, pierwszą część wakacji mam z głowy. W drugiej części pojadę z córką do Zakopanego, skąd od dwóch lat stopniowo wędrujemy przez wszystkie szlaki w Tatrach Zachodnich. prof. dr hab. M. Juchnowicz (Katedra Gospodarowania Zaso­bami Pracy): W wakacje planuję przeprowadzkę do nowego, \Vyma­rzonego domu, a więc sprzątanie, sprzątanie i jeszcze raz sprzątanie ... W sierpniu wyjeżdżam nad morze na urlop z rodziną. Pojedziemy do Pobierowa, gdyż tylko tam chcieli nas przyjąć z naszym Goldem, tzn. Golden Rottweilerem. mgr A. Stawiecka (Dyrektor CNJO): Prawdę mówiąc, jeszcze nie wiem, co będę robić w wakacje. Na początku na pewno będzie rekrutacja, potem tworzenie i obsadzanie grup językowych, w trak­cie którego okaże się, że połowa z nich to grupy angielskie, dla których będzie brakowało lektorów. W sierpniu ewentualnie jakaś wieś, może Mazury, na pewno nie żadne kurorty. W każdym razie nie mam sprecyzowanych jeszcze żadnych planów.

~MAGIEL ~

Niezależny Miesięcznik Studentów SGH nr 8 Czerwiec 1996 strona 15

Page 16: Numer 8 (czerwiec 1996)

Wszystko, czego nie wiecie, a o co boicie sit zapytać, czyli Wasi wykładowcy od kuchni •••

Jak nas widzą i co o nas myślą? -wywiad z profesorem Richardem Gritta

Dane osobiste: data i miejsce urodzenia: 26 sierpnia 1943, Ne\v Rochelle; rodzina: żona (40), córka (5 miesięcy); samochód: BMW; mieszkanie: obecnie 60 m2 na Nowym Mieście, w USA dom z ogrodem; ulubiony kolor: niebieski; kolor włosów i oczu u kobiety: włosy brązowe, oczy orzechowe (żona!!) ;

ulubiony alkohol: wino, piwo; muzyka: rock'n ' roll, heavy metal, gitara klasyczna (sam grywa); gazeta codzienna: Wall Street Journal; nałóg: kawa; sport: narty, biegi ( 6-7 mil dziennie), siłownia; ulubione miejsce wypoczynku: wyspa Capri; ulubiony jiln1: trudno powiedzieć, ostatnio wrażenie wywarł na mnie "Dead man walking"; ostatnio czytana książka: książki o Polsce; na bezludną wyspę zabrałby: żonę, aha, nie można - to gitarę.

Małgorzata Łachut i Agnieszka Sochoń: Zacznijmy od wspomnień: czy zawsze był Pan wybitnym studentem?

prof. Richard Gritta: Nie, bez przesady. Chciałem tylko skończyć studia, a potem wykładać... W ogóle to chciałem skończyć

astrofizykę na Harvardzie. Kochałem astronomię. Do dziś jest to moje hobby. Trochę studiowałem prawo. W Stanach studenci zmieniają kierunki wiele razy. Jest to dość łatwe. Na pierwszym roku można spróbować właściwie wszystkiego. W ten sposób wiesz, co cię interesuje i jesteś w stanie dokonać wyboru przyszłego kierunku studiów.

Jak to się stało, że przyjechał Pan do Polski? W zeszłym roku otrzymałem stypendium Fullbrighta. Zacząłem się o nie starać w lecie 1994 roku, tak aby przyjechać tu w roku akademickim 94/95. Zdecydowałem się na to z przyczyn osobistych. Moja żona zmarła po długiej chorobie. Wtedy jeden z przyjaciół zaproponował, żebym wystąpił o stypendium Fullbrighta. Do tej pory nikt z Uniwersytetu w Portland nie dostał tego stypendium. Udało mi się to jako pierwszemu. Składając podanie, musiałem wybrać krąje, do których chciałem pojechać. Myślałem o Włoszech, ponieważ jestem Włochem, myślałem o Irlandii, ponieważ w pewnej części jestem Irlandczykiem. Ale kilku moich przyjaciół miało dobre wspomnienia z Polski. Jeden z nich, Mike Cram z Uniwersytetu Iowa, był redaktorem magazynu, w którym miałem opublikować artykuł. To on zaproponował: "Mam Full'a (stypendium Fullbrighta - przyp. autorki) do SGH. Polska jest naprawdę fajna - powinieneś tam pojechać." Mój współautor - Garland Chow - wykładał tutaj przez 6 tygodni i bardzo mu się podobało. Dokonałem ostatecznego wyboru -wskazałem na Polskę jako pierwszą, potem Czechy i na końcu Irlandię . Jak wspomniałem, moja żona zmarła po długiej chorobie. Jakiś czas potem ożeniłem się powtórnie, z młodszą kobietą. Dziecko pojawiło się szybciej niż myśleliśmy. Przysporzyło nam to trochę problemów. Ponieważ jest to jej pierwsze dziecko, byliśmy tym bardzo przejęci. Chciałem tutaj przyjechać na jesieni i zostać na cały rok, ale w końcu zdecydowaliśmy się poczekać aż dziecko się urodzi i przyjechać na wiosnę. Nasza córka Alexandra Joy

. obecnie ma 5 miesięcy, z czego 4 spędziła w Warszawie. Jakie było Pana wyobrażenie o Polsce przed przyjazdem tutaj?

Posiadam przyjaciół, którzy mają tutaj krewnych, więc miałem pewien obraz na podstawie rozmów z nimi. Rzeczywistość jest jednak inna. Mile mnie zaskoczyło to, co tutaj zobaczyłem.

Czy dostrzega Pan jednak jakieś minusy? Nie macie tutaj suszarek do ubrań. Tęsknię za tym bardziej niż za czymkolwiek innym na świecie. (śmiech)

Czy miał Pan kiedyś polskich studentów? Tak, całe mnóstwo. To znaczy studentów polskiego pochodzenia. Mam również takich przyjaciół. W czasie studiów grałem w zespole rockowym i jeden z nas - obecnie zawodowy muzyk -mówił po polsku. Teraz ma tytuł doktora. Właściwie to trzech z nas pięciu ma taki tytuł. Można wiedzieć, w jakich dziedzinach?

W astronautyce, finansach i obu tych dziedzinach. Jesteśmy chyba najbardziej wyedukowanym zespołem muzycznym! Jaką muzykę graliście?

Zwykły rock'n'roll. Widziałyście filmy "Pulp Fiction" i "Dick Dale"? No więc wiecie, te klimaty ... Graliśmy właśnie trochę tego, a trochę Beatlesów.

Grywa Pan jeszcze od czasu do czasu? Zarzuciłem to na lata. Jednak po śmierci mojej żony spróbowałem od nowa. Ponieważ jestem leworęczny, mam problem z doborem gitary - musi być specjalnie przystosowana. Udało mi się taką kupić i zacząłem ćwiczyć ostre kawałki.

A jakiej muzyki słucha Pan teraz? Głównie rocka, nie jestem fanem muzyki poważnej.

Co sądzi Pan o muzyce nadawanej w polskim radiu? Nie wiem dlaczego, ale nie słucham za często radia. Natomiast lubię oglądać videoclipy, głównie na Polsacie i stacjach niemieckich. To pozwala się zorientować w nowych stylach. Na przykład w polskich restauracjach można usłyszeć klasycznego rocka, ale zdarza się też słyszeć rap, którego nie trawię. (śmiech)

Czy podróżował Pan dużo po świecie? Byłem w Europie 4-5 razy, raz przez całe lato ... Odwiedziłetn WÓ\vczas Paryż, Londyn, Wiedeń, Rzym... Ale teraz to jest pierwszy raz, kiedy tak naprawdę mieszkam za granicą.

A w Stanach? Zmieniał Pan miejsce zamieszkania? Tak. Urodziłem się i dorastałem w Nowym Jorku, a potem mieszkałem w około 12 różnych stanach. Do szkoły chodziłem w Indianie, doktorat przygotowywałem w Maryland, pracowałem w Ohio, Kalifornii, Oregonie. Przez lato pracowałem jako konsultant w Kentucky. Najdłużej, bo przez 20 lat, tnieszkałem w Oregonie.

Co Pan myśli o polskich studentach? Cóż, z pewnością studenci tej Szkoły reprezentują wyższy poziom niż moi studenci w USA (mam nadzieję, że tego nie usłyszą ... ), ale z tego, co wiem, dość trudno się tutąj dostać. To prawda, że studenci Harvardu lub Chicago są niesamowici. Ale byłem w komitecie Fullbrighta kwalifikującym stypendystów z Europy Centralnej. Ci studenci mogą konkurować z tymi naj lepszymi w Stanach. Dostali się do najlepszych szkół, takich jak Harvard, Yale, Duke, Berkley, Chicago ... Myślę, że jest to kwestia przygotowania. Poza tym, większość polskich studentów zna angielski i zwykle dodatkowo jeden lub dwa inne języki. Jest to bardzo rzadkie w Stanach. U nas wielu studentów nawet nie mówi dobrze po angielsku (śmiech). Z pewnością możecie być konkurencyjni.

A gdyby nasi absolwenci chcieli pracować w Stanach, czy byliby traktowani jako "second best"?

Wiecie, zawsze są jakieś uprzedzenia w stosunku do cudzoziemców. Również tutaj to się zdarza - słyszałem kilka antyamerykańskich wypowiedzi skierowanych pod moim adresem. Ale staram się nie oceniać na podstawie kilku kretyńskich uwag.

c.d. -+

~MAGIEL ~

Niezależny Miesięcznik Studentów SGH nr 8 Czerwiec 1996 strona 16

Page 17: Numer 8 (czerwiec 1996)

Jak nas widzą i co o nas sądzą? c.d. Czy nasza Szkoła różni się od typowych amerykańskich uniwer­sytetów?

Podstawowa różnica (niestety na waszą niekorzyść) leży w wypo­sażeniu komputerowym. U nas jest mnóstwo laboratoriów z nie­ograniczonym dostępem do sprzętu. Jest to oczywiście zależne od pieniędzy, dotacji, itd. Nasze budynki uniwersyteckie w Portland są zupełnie nowe, kosztowały 12,5 miliona USD. Są naprawdę nowoczesne i super urządzone, ale brak im ducha, jaki drzemie w starych murach. Nie ma u was również uniwersyteckich drużyn sportowych. W USA stanowią one integralną cześć życia studenc­kiego, u nas sport jest bardzo ważny.

A czy coś Pana bardzo tu zdziwiło? Tak, pensje wykładowców. Wasi profesorowie są bardzo źle opła­cani. W Ameryce zarobki są godne, nie trzeba dorabiać na boku, chociaż niektórzy to robią. Możliwe, że w USA profesor cieszy się mniejszym szacunkiem, ale zarabia więcej.

Jak się Panu podoba Warszawa? O, bardzo! Zwykle n1ieszkałem na przedmieściach, a teraz jestem w samym "centrum akcji". Mieszkam na Nowym Mieście przy Kościelnej , dwie przecznice od Starego Miasta. Rano biegam wzdłuż rzeki, ·spaceruję po Starówce- jestem tam w zasadzie stale.

Co zwróciło Pana szczególną uwagę zaraz po przyjeździe do Polski?

Hmm ... Mówiono mi, że Polacy dobrze się ubierają i rzeczywiście to się rzuca w oczy. W Ameryce obowiązuje styl raczej luźny, zwłaszcza w Oregonie i Kalifornii. Co prawda ludzie biznesu ubierają się oficjalnie, ale są branże, np. elektronika, gdzie nawet zarabiając duże pieniądze chodzi się do pracy w jeansach. To zale­ży od podejścia. W Nowym Jorku, na Wall Street, ludzie wciąż noszą się bardzo konserwatywnie. Ale na Zachodzie nie stroimy się tak bardzo. I myślę, że Warszawa jest pod tym względem bardziej podobna do Nowego Jorku niż do Portland, Los Angeles lub San Francisco. Był Pan gdzieś poza Warszawą?

Recenzja filmowa

Czarnoskóra blondynka "40 akrów zie1ni i muł" - pierwsza niespełniona obietnica rządu USA wobec wyzwolonych murzyńskich niewolników, która do­starczyła nazwę agencji produkcyjnej czarnoskóremu Spike'owi Lee - producentowi, reżyserowi, scenarzyście, autorowi muzyki i wreszcie aktorowi. Spike Lee znany jest polskim kinomanom z Warszawskiego Fe­stiwalu Filmowego z 1993 roku (pokazano wtedy Rób, co należy, Malarię, Mo 'Better Blues oraz Malcaima X- niestety żaden z tych filmów nie wszedł na ekrany kin - w ramach rehabilitacji część z nich pokazała ostatnio TV). Spike Lee- czołowy twórca tzw. Czarnej Nowej Fali w kinie ame­rykańskim, w USA określany jest jako "rasista w drugą stronę", "czarny szowinista", a nawet "antysemita", gdyż pokazuje reali­stycznie życie Czarnych. Jego filmy są brutalne, społecznie zaangażowane, nierzadko ten­dencyjne aż do bólu. Agonia Murzyna duszonego policyjną pałką (3-minutowa scena), zmasakrowanie ust trębacza jazzowego kończące jego karierę,

narkotyczna śmierć, zabójstwo syna-narkomana przez ojca -wszystko to był duży kaliber, brutalna rzeczywistość, siekąca po oczach. Jego świat jest prawie dosłownie czarno-biały, w jego filmach grąją niemal wyłącznie czarni aktorzy (tak jak u Kurosawy wyłącznie Japończycy - nieliczni biali to zazwyczaj ogarnięte

"malarią'' czarne charaktery). Mając własną firmę, Spike Lee mógł sobie pozwolić na większą odwagę, szczerość, buntowniczość, zaangażowanie społeczne i niezależność niż inni współcześni reżyserzy. Jego najnowszy film "Dziewczyna nr 6" (ósma produkcja wy­twórni 40 Acres and a Mule) jestjednak trochę inny. Już kolorowy,

Tak, byliśmy w Częstochowie, Żelazowej Woli. Chcemy jeszcze pojechać do Gdańska i Krakowa. Z naszym przyjacielem, dr Dariu­szem Kalińskim, zrobiliśmy parę jednodniowych wypadów.

Czym zajmuje się Pańska żona? W Stanach była menedżerem. Tutaj chciała uczyć angielskiego, ale okazało się to zbyt skomplikowane - musi zajmować się dzieckiem.

A kto z Państwa robi zakupy? I co Pan myśli o polskich skle­pach?

Oboje robimy zakupy. Cóż, jest to ciekawe doświadczenie - macie mnóstwo małych sklepów, a nie olbrzymie centra handlowe jak u nas. N a wet wasze największe magazyny są po prostu małe. Intere­sujący jest fakt, że niektóre towary są na półkach, potem nagle znikają i po jakimś czasie znowu się pojawiają!

A co z cenami? Powiedziałbym, że jedzenie w dobrych polskich restauracjach jest dużo tańsze. Oczywiście są też i drogie miejsca, np. na Stary1n M~eście. Znaleźliśmy bardzo dobre knajpy z kuchnia polską, chtńską. .. Są bardzo tanie w porównaniu z naszymi.

Czy coś Panu przypadło do gustu? Tak, między innymi schabowy ze śliwkami, kurczak .. . Jeszcze nie jadłem bigosu, ale smakowała mi pomidorowa z ryżem, makaro­nem. Dziwi mnie, że tak wielu Polaków zajada się "fast-foodem". To amerykańskie paskudztwo! Ale można u was zjeść dobrze za rozsądną cenę. Gotujemy również w domu. Jednak nie bardzo mamy ku temu warunki. Nasze mieszkanie jest nieduże, ok. 60m2

,

trzy pokoje z kuchnią. Jest naprawdę milutkie, już się do niego p~zyzwyczailiśmy. No, wyjątek stanowi wanna- wolałbym prysz­nic.

Czy chciałby Pan do nas wrócić? Jasne! Chętnie wróciłbym z serią krótkich wykładów. Dziękujemy za rozmowę.

(M.G. & A.S)

słodziutki, przyciągający uwagę plakat ze znanymi nazwiskatni (Madonny, Quintina Tarantino, Naomi Cambell) informuje, że oto mamy do czynienia z komedią (ten zwrot "prowokacyjna" mógł sobie dystrybutor darować). Dziewczyna nr 6 -Theresa Ran dl e jest niespełnioną aktorką (nie chciała spełnić wszystkich życzeń reżyse­ra - QT - "nie pokażesz, to nie dostaniesz"), która z braku pienię­dzy i męża (rozwódka) postana,via dorobić w sex-telefonie. Tak ją to wciąga i pochłania (ta amerykańska mass kultura ... ), że \\'krótce staje się gwiazdą (mimo, że to podobno panie są słuchowcami i tak potwierdza to tezę Secret Confession). Nie będę streszczał filmu i zawartych w nim gagów ... bo to prze­cież komedia. Powiem tylko, że rozmowy wyrazistych kobiet (gdzież ten video-sex telefon dla Naomi?) z high definition męż­czyznami "w potrzebie" i tak nie dorównują scenie z filmu "Short Cuts ", kiedy to kobieta w obecności męża zaspokaja telefonicznie klienta, karmiąc przy tym swoje dziecko. Powiem tylko, że zagu­biona czekoladka, nie potrafiąca na początku oddzielić fikcji od prawdy, na końcu - w przeciwieństwie do reżysera - nabywa tę umiejętność. Zaangażowany Spike Lee pewnie pokazałby, jak kończą takie młode idealistki (choć ta praca zdaj e się nie 1nieć końca - w sex-telefonach pracują 80-letnie zgrzybiałe babcie -podobno są bezkonkurencyjne), komercyjny zaś reżyser kończy film słodziutkim, sentymentalnym, surrealistycznym happy en­dem ... bo to przecież komedia. O tym, czy to autoironia (reżyser zbiera kasę na nowe działa?), czy też sam wpadł w pułapkę kultury masowej, dowiemy się z następ­nego odcinka Spike'a Lee jointa.

Girl6- Dziewczyna nr 6 -USA 1996 Reżyseria: Spike Lee Grają: Theresa Randle, Isaiah Washington, Spike Lee, John Turturo, Madonna, Quintin Tarantino, Naomi Cambell

Piotr Bulak

~MAGIEL ~

Niezależny Miesięcznik Studentów SGH nr 8 Czerwiec 1996 strona 17

Page 18: Numer 8 (czerwiec 1996)

Sake jest dla Japonii tym, czym wino dla Francji. Ma ono długą historię. Legenda głosi, że sake pili antyczni bogowie, robiąc je z pierwszego ryżu nowego roku. I nawet teraz sake zachowało swój kapłański charakter. Ceremonia małżeństwa zawiera rytuał picia sake; sake jest umieszczane na rodzinnym ołtarzu, aby mogli się nim delektować zarówno bogowie, jak i umarli; wiele dorocz­nych festiwali wiąże się z piciem bez umiaru, gdyż bogowie lubią pić oraz dlatego, że człowiek pijany jest w lepszym kontakcie z zaświatami niż trzeźwy .

Najwcześniejsza literacka \vzmianka o piciu sake pojawia się w "Kojiki", pierwszej kronice japońskiej, którą- jak się przypusz­cza - ukończono w 712 r. n.e. Jednakże tamto sake nie było tym kolorowym i aromatycznym napojem, który znamy dzisiaj. Przy­pominało raczej mleczny, nieoczyszczony likier.

Zwyczaj picia ciepłego, oczyszczonego sake powstał późno. Początkowo pito je zwyczajowo tylko podczas zimowych miesięcy. Jednakże od połowy XVIII wieku picie podgrzanego sake stało się

początkowo modą, a następnie zwyczajem. Jednym z powodów był fakt iż zimne sake zawierało szkodliwe zanieczyszczenia, zaś pod-, grzewanie w jakiś sposób je usuwało . Innym, przytaczanym czasami argumentem jest ten, iż picie ciepłego sake zapobiega nieświeżemu oddechowi, faktycznie powstającemu na skutek spożywania sake na zimno. Jeszcze innym argumentem były względy ekonomiczne -gorącym sake upijano się szybciej. Z drugiej strony, ciepłe sake jest tak łagodne, że trudno mu się oprzeć, natomiast zimne zmusza do powolnego picia. W każdym razie, odpowiednia temperatura dla ciepłego sake wynosi 40-60°C.

Mimo, że sake nazywana jest wódką ryżową, to zawartość alkoholu jest zaskakująco niska. Rząd japoński ogranicza ją do przedziału 15-16.5%. Dla porównania: piwo japońskie zawiera 4%, większość win l 0% .

Sake jest robione oczywiście z ryżu, ale metoda warzenia jest odtnienna od używanej przy produkcji innych napojów opartych na ziarnie, takich jak np. piwo. Jest wiele skomplikowanych procesów pośród różnych etapów produkcji sake, a ponieważ każda z 2700 gorzelni w Japonii dodaje swoje własne, różnorodne substancje podczas rafinacji, sake oferuje mnóstwo smaków.

Jedną z radości picia sake i jednym z obowiązków sake tsu (konesera) jest odkrywanie, które spośród wielu jest naprawdę naj lepsze i które naj doskonalej odpowiada własnemu podniebieniu. Są trzy cechy uznane za podstawowe: rodzaj sake, moc sake oraz czy jest ono słodkie, czy też wytrawne. Wszystkie te informacje są wyraźnie wypisane na etykietce butelki, oczywiście poj apońsku.

Jest tak wiele gatunków sake, że nie sposób je wszystkie opisać. Do nąjważniejszych można zaliczyć: 1. junmai-shu, czyste sake ryżowe bez dodatków; jest to te sake, które najczęściej spotyka się za granicą, szczególnie w Ameryce, gdzie pozwala się na import wyłącznie tego gatunku; 2. honjo-zukuri, do którego dodaje się alkohol (mimo to ma zale­dwie ok. 15% mocy); 3. ginjo-zukuri - szczególny rodzaj junmai-shu uznawany przez wielu tsu za nąj lepsze. Jest ono warzone w małych ilościach, przez co trudno je znaleźć, a poza tym jest bardzo drogie; 4. genshu, które posiada troszeczkę wyższą zawartość alkoholu (około 20 %), ma mocny smak i często pite jest z lodem; 5. taru-zake lub sake z beczki. Leżakuje ono \V beczce i podobnie jak wszystkie sake powinno być pite wkrótce po otwarciu beczki (lub butelki, gdyż obecnie występuje ono także w tej postaci).

Wszystkie rodzaje sake są oceniane. Zajmuje się tym rządo­wa agencja, zbierająca również podatki za sake. Sake kwalifikuje się do jednej z trzech kategorii: tokkyu (specjalna klasa), ikkyu (klasa pierwsza) oraz nikyu (klasa druga). Podatek za sake pierwszej klasy jest dwukrotnie wyższy niż za sake klasy drugiej. Część pro­ducentów nie przedstawia więc swojego sake do testów. W takim przypadku uzyskują one automatycznie klasę drugą. Zatem sake z niektórych gorzelni oznaczone jest jako drugiej klasy, chociaż tak naprawdę ich jakość odpowiada klasie pierwszej. Jest zadaniem tsu wiedzieć, którzy to są producenci. Dzięki temu, za cenę sake klasy drugiej, można uzyskać sake klasy pierwszej, a nawet specjalnej.

Ostatnim podziałem jest rozróżnienie sake na słodkie i wy­trawne. Ma to naturalny wpływ na rodzaj sake kupowanego przez nas w barze lub pijalni. Tsu (koneserzy) preferują sake, które jest bardzo wytrawne i bardzo mocne. Lecz nie-tsu, przeciętni konsu­menci, lubią sake o słodkawym smaku, które jest raczej lżejsze.

Odzwierciedla to zmianę w gustach Japończyków- piją oni głównie lekkie napoje- jasne, słabe piwa oraz lekkie soft-drinki.

Teraz słów kilka o etykiecie picia sake. Jest ona także trochę skomplikowana, ale przynajmniej niezmienna. Po pierwsze, należy pamiętać, że sake jest zrobiona z ryżu. Dlatego picie sake podczas spożywania ryżu jest niewskazane. W praktyce picie sake kończy się przed pojawieniem się na stole ryżu. Jest zatem oczywiste, że spożywaniu sake powinno towarzyszyć jedzenie. Tsu podkreślają, iż obecność jedzenia, bądź przynajmniej przekąsek jest obowiązkowa. Niezależnie od tego, czy są to przekąski, czy wielodaniowy posiłek,

musimy wiedzieć jaki rodzaj jedzenia nadaje się do sake, a jaki nie. Sake pasuje do ryby podanej w każdej postaci. Ulubionymi potra­wami są: ikra dorsza i łososia, wędzona ryba oraz rzadsze potrawy regionalne Japonii. Sake jest świetna z różnymi gulaszami, chociaż jeśli chodzi o porę zimową, niektórzy tsu utrzymują, że sake i popu­larny gulasz zimowy sukiyaki, nie łączą się prawidłowo.

Inną rzeczą, o której musi pamiętać początkujący jest podno­szenie miseczki sake (sakazuki lub choko) za każdym razem, gdy nalewa się do niej napój. Również - chyba, że jest się w towarzy­stwie bardzo bliskich znąjomych - nigdy nie napełnia się samemu swojej miseczki. Najlepiej jest, gdy sake nalewa kelner (kiedyś służący). Jeśli nie ma takiego, "niższy" najpierw nalewa "wyższemu". Jest to na tyle skomplikowane, że nie będziemy w to wnikali. Powiemy jedynie, że na początku gospodarz jest zawsze "niższy", nawet gdyby jego status społeczny był wyższy od statusu gościa. Gość, którego status społeczny jest niższy, musi następnie zrewanżować się, nalewając w następnej kolejce gospodarzowi. Jeśli chcemy pić według własnego tempa, a co za tym idzie nalewać sobie samemu, zamiar ten sygnalizujemy mówiąc "tejaku shimasu ".

Jeden z wczesnych sposobów picia sake polegał na używaniu tylko pojedynczego, dużego kubeczka, który był kolejno przekazy­wany między sobą. Pozostałości tego przetrwały w zwyczaju poda­wania choko w tę i z powrotem. Wypijasz swoją miseczkę, zanu­rzasz ją w misce do płukania, jeśli jest takowa, następnie przekazu­jesz osobie, której chcesz wyrazić szacunek. Trzyma ona miseczkę, a ty ją napełniasz. Osoba ta wypija zawartość, wręcza miseczkę tobie i napełnia ją sake. Teraz pijesz ty ... Trwa to w nieskończoność i zawsze sprowadza się w konsekwencji do straszliwego kaca ...

Podobnie jak szampan, sake pozostaje napojem o uroczy­stym charakterze. W przypadku piwa, whisky, bądź destylowanej shochu, czyli napoi obecnie bardziej popularnych niż sake -zwykłe trącenie się szklankami jest wystarczającym "rytuałem". Sake wy­maga znacznie większej etykiety i większego okazywania przyjaźni pomiędzy pijącymi.

Mówisz "kampai ", wznosząc toast, który jest wymagany przez ceremoniał picia sake, następnie bierzesz malutki łyk i delek­tujesz się pierwszymi wrażeniami ze wspaniałego sake, jednego z najlepszych napojów, jakie kiedykolwiek piłeś.

na podstawie tłumaczenia z angielskiego: członkowie SKN Kultury Japońskiej

~MAGIEL ~

Niezależny Miesięcznik Studentów SGH nr 8 Czerwiec 1996 strona 18

Page 19: Numer 8 (czerwiec 1996)

SKN Kultury Japońskiej prezentuje: Ostatnie wydarzenia ...

SKN Kultury Japońskiej było w trakcie kończącego się semestru jednym z najaktywniej działających kół naukowych w SGH. Co tydzień organizowaliśmy spotkania, na które mógł przyjść każdy. Były zatem wykłady pracowników naszej Uczelni, gości z Japonii, prezentacje filmów, itd.

Jeden z oglądanych przez nas odcinków serialu JAPAN TODAY nosił tytuł: "Japanese favourite dishes". Żeby uroztnaicić prezentację, zaprosiliśmy właścicieli restauracji japońskiej Tsuba­me - państwo Ewę i Jacka Wan. Opowiadali oni o sposobach przy­rządzania typowych japońskich potraw, takich jak: tempura, tofu, soba, sushi. Mieliśmy również okazję zadawać pytania, na które u­zyskiwaliśmy urozmaicone anegdotami odpowiedzi. O dużym zain­teresowani u japońską kuchnią świadczył też fakt, iż jeszcze długo po zakończeniu filmu, studenci pytali o tajniki kuchni japońskiej.

ebi, które były podane wraz z dwoma rodzajami sushi. Był to goto­wany ryż uformowany w około 2-centymetrowej grubości krążki, z różnymi dodatkami w środku, na zewnątrz otoczony morską trawą -norz.

W trakcie spotkania poruszanych było bardzo wiele inte­resujących tematów, jak się można domyślać, związanych z kulturą Japonii. Były więc wspomnienia z pobytu w tym kraju, opowieści o najbardziej zaskakujących gaijin'a (cudzoziemca) zwyczajach, o popełnianych tam gafach. Oczywiście nie zabrakło opowiadań o do­świadczeniach kulinarnych i o sake ...

Na zakończenie pan Jacek zaproponował nan1 jego ulu­bioną herbatę, która jak się okazało po spojrzeniu na rachunek, była gratis. Ponieważ właściciel był wyrozumiały dla zasobności na­szych kieszeni, po wyjściu z restauracji i podzieleniu kosztów mię­dzy wszystkich okazało się, że zostało nam jeszcze trochę pienię­dzy. Posiłek w Tsubame, jednej z najlepszych restauracji wg. tygo­dnika "Polityka", okazał się nie aż tak kosztowny, jak można było sądzić Uapońskie restauracje, w przeciwieństwie do chińskich czy

Postanowiliśmy więc sprawdzić, czy oglądane przez nas dania rzeczywiście są tak smaczne ...

.--------------------L----------------~ wietnamskich, są zawsze drogie).

l czerwca (!) zorganizowane zostało przez wiceprzewodniczącą Koła - Marię Kluz - spotkanie, właśnie w re­stauracji Tsubame. Zaprosiliśmy na nie studentów języka japońskiego w SGH, studentów japonistyki UW, członków organizacji Taipan oraz oczywiście o­

'])t,~~ 'Jg)~** B *Xft~Jf~ft

W restauracji, która mieściła się na ul. Foksal 14, gdzie obecnie znajduje się

Tsubame, 6 lat temu zostały przeprowa­dzane przez naukowców z Japonii pierw­sze w Polsce badania deskryptywne; uzy­skaliśmy zgodę na przeprowadzenie tam własnego projektu, który będzie pilotował ogólnopolskie "Deskryptywne badanie

Szkoła Główna Handlowa Kolo Naukowe Kultury Japońskiej

piekunów naszego koła: prof. Jana Kaję oraz sensei'a Okazaki. O­becni byli również właściciele restauracji. Pan Jacek Wan osobiście wybierał potrawy, które uważał za najlepsze dla nas. Jako w więk­szości osoby niewtąjemniczone w tajniki japońskiej kuchni, zdali­śmy się całkowicie na jego zdanie. I doskonale trafił w nasze gusta.

Zaczęliśmy od przedstawienia się i... zamówienia piwa (nie przez wszystkich), którego picie przy towarzyskich spotkaniach jest elementem tradycji. Prof. Kąja wzniósł japoński toast- kampai.

Pierwszą smakowaną przez nas potrawą było gyutataki -wołowina, skruszała, pokrojona na małe, cienkie plastry, opiekana w specjalny sposób na 3 dni przed podaniem. Na zewnątrz była so­czysta, wewnątrz - prawie surowa. Brane przez nas kawałki macza­liśtny w sioyu -japońskim sosie sojowym. Był on rozmieszany z korzeniem imbiru - sioga. Tworzyło to wspaniały zestaw smakowy, do którego dołączono elementy dekoracyjne. Następnie próbowali­śmy danie o nazwie yakitori. Były to paszteciki ze specjalnym na­dzieniem, którego skład jest trudny do zidentyfikowania. Można je było jeść musztardą i chipami. Po yakitori zaserwowano nam haru­maki. Były to szaszłyki z mięsem kurczaka i z dodatkiem kawałków pędów bambusa. Mięso również należało (dla lepszego smaku) ma­czać w sioyu. Później raczyliśmy się delikatnym mięsem krewetek -

M ikR OEk lAto łl fa ... stężenie procentowe e!:)

s

z

czas (Q)

prędkość

( ~~-) Q

N a rynku pewnego kraju, tuż za dworcem, funkcjonuje monopolista "Gopol" produ­kujący jedynie dwa dobra, a mianowicie lodówki, spódni­ce oraz lody bakaliowe. Krzywa popytu na flakony produkowane przez ten Oli "Gopol" jest prosta (do za­pamiętania), gdyż przedsta­wia się jak na rysunku z le­wej . Wiedząc, że monopolista ten funkcjonuje w warunkach

L..--------------------------.....J w o l n ej konkurencji, zakłada-

spółek z udziałem kapitału japońskiego w Polsce". W trakcie spo­tkania ustaliliśmy również, że wraz z członkami organizacji Taipan zorganizujemy w ramach corocznego Tygodnia Kultury Japońskiej wspólne imprezy jednocześnie na SGH i UW.

Co czeka Was w przyszłości ... W następnym semestrze będziecie mogli w dalszym ciągu

obserwować aktywną działalność koła. Oprócz wspomnianych wcześniej badań oraz zorganizowania na SGH Dni Kultury J apoń­skiej przewidujemy serię cotygodniowych spotkań otwartych dla wszystkich chętnych. Będą więc liczne wykłady o gospodarce Ja­ponii, które zainauguruje kolejny raz prof. Jan Kaja. Będą też pre­zentacje filmów o Kraju Kwitnącej Wiśni. Na przełomie listopada i grudnia odbędzie się dwudniowe seminarium poświęcone inwesty­cjom japońskim w Polsce oraz rezultatom nauczania języka japoń­skiego na SGH przez sensei'a Okazaki (miejmy nadzieję, że zosta­nie utrzymana 22-letnia tradycja bezpłatnego nauczania języka ja­pońskiego w SGH, która jest jedną z czterech polskich Uczelni ofe­rującą tego typu możliwość).

Krzysztof Piech

my, że krzywa produkcji w okresie jest niezmiernie elastyczna i wygiba się w kierunku punktu ciążenia dostaw długookresowych, których wartość jest niczym innym, jak ilorazem przyciągania ziem­skiego oraz przyrostu naturalnego na terenach zagrożonych klęską ekologiczną. Przy maksymalnym wydłużeniu orbity okołoziemskiej krzywa ulega rozciągnięciu w kierunku Marsa, a następnie Camela, gdyż jak widać na wykresie, h>O, z czego wynika, że przy rr dążą­cym do nieskończoności zachodzi równość:

mc2 > KC PZPR Równanie to ma kluczowe znaczenie dla produkcji żelków migda­łowych, gdyż po prostych jego przekształceniach otrzymujemy:

SLD = SdRP + PSL gdzie S to nic innego jak Y, zaś reszta oznaczeń pozostaje ta sama. Po kolejnych przekształceniach, a mianowicie po zróżniczkowaniu przez wielomian czasowy oraz wyciągnięciu z kosza pochodnej o­trzymujemy:

2 SLD = SdRP + 2 PSL + SdRP c.d. str. 20

~MAGIEL ~

Niezależny Miesięcznik Studentów SGH nr 8 Czerwiec 1996 strona 19

Page 20: Numer 8 (czerwiec 1996)

f 90 1 l KONKU~ NA 90-~ł:Cił: ~6H • KONKURS NA 90-Lł:Cił: S6H a t To naprawdę me było trudne pytam e ... A brzmtało: Co przedstaw w załączony obok rysunek? Niektóre odpo\viedzi były zdumiewające! Pojawiały się pomysły, że jest to budynek główny widziany od strony dziedzińca, że jest to biblioteka, a nawet. .. że jest to projekt nowego budynku, który ma być postawiony na ulicy Madalińskie­go (czy to wygląda na Łuk Triumfalny?). A przecież każde dziecko wie, że rysunek przedstawia przekrój przez budynek "A" (dziękujemy niektórym za szczegółowe plany i rysunki - naprawdę

1906 - 1996 były imponujące). W gronie zwycięzców tym razem znaleźli się: Wanda Gniazdowska (torba SGH), Gracjan Fiedorowicz (znaczek

studencki SGH), Dariusz Wieczorek (koszulka), Paweł Ciborowski (koszulka), Adam Siemiątkowski (koszulka), Sebastian Urlik (czapka firmowa). Po nagrody prosimy zgło­sić się do pokoju Samorządu Studentów SGH. Znaczki studenckie można odebrać w Dziale Nauczania za okazaniem legitymacji. Gratulujemy i zapraszamy do dalszego udziału w naszym konkursie. Jeżeli piszecie do nas odpowiedzi, to podawajcie nam swoje następujące dane: imię i nazwisko, nazwę szkoły, numer albumu, rok studiów oraz adres do korespondencji. Z góry dziękujemy.

Pytanie nr 6: w jakim miesiącu odbędzie się Zjazd Absol­wentów SGH?

Odpowiedzi możecie przesyłać do nas na trzy różne sposoby, tzn.:

~ wysyłając na adres Redakcji kartkę pocztową; ~ wrzucając do skrzynki kontaktowej kartkę z odpowiedzią; ,Q, wysyłając do nas przez Internet list na poniższy adres:

[email protected]

Nasza skrzynka kontaktowa zawieszona jest na kolumnie przy portierni w budynku głównym. Teraz macie bardzo dużo czasu na wyszukanie odpowiedzi. Ostateczny termin ich wysyłania to 10 października. Finał konkursu zostanie przepro­wadzony w miesiącu grudniu. W numerze grudniowym gazety przedstawi­my listę osób, które wylosowały główne nagrody. W losowaniu tym u­czestniczyć będą nazwiska tylko tych osób, które w trakcie trwania konkur­su odpowiedziały poprawnie na co najmniej trzy zadane przez nas pytania.

Radzimy więc szybko podjąć decyzję o uczestnictwie w naszej zabawie - oprócz powyższego pozostały jeszcze tylko trzy pytania. To się naprawdę opłaca!

Gdzie można znaleźć informacje na temat historii Uczelni: Zakład Historii Szkoły (pan Jerzy Bitner, po k. l 03 A), Archiwum SGH (pok. 58 G, pani Wanda Mróz), Biblioteka SGH.

M ikR OEk lAto łl ia ... c. d. Wnioski z analizy tej nierówności są szalenie interesujące, to zna­czy: przedsiębiorst\vo zmuszone jest obniżać cenę swoich usług do poziomu w punkcie G, gdzie koszty analogiczne równają się kosz­tom analogowym, a jak wiadomo, nic to nie powoduje. W tym punkcie sytuacja przedsiębiorstwa może być albo dobra lub zła,

albo na odwrót. Przedsiębiorstwo ma dwie możliwości działania: musi zaciągnąć w banku pończochę w ciągu doby lub dwudziestu czterech godzin. W tym trzecim wariancie monopol przynosi naj­większe korzyści społeczne, gdyż upada. Jeżeli jednak wybierze wariant pierwszy, musi wziąć pod uwagę oprocentowanie wkładu, które nie może przekroczyć 40o/o, zaś jego odległość od świadomo­ści nie może być większa niż dwie pro-mile. Przyjmijmy, że firma bierze z banku porzeczkę, bo jest ku temu największa pora i selera. Co dzieje się w tej sytuacji? Otóż, jeśli bank okaże się być uniwer­salnym kredytodawcą, to na podstawie prawa i leva ma możliwość podejmowania starań kolacją. Warto jeszcze zauważyć, że przed­stawiona krzywa jest wypukła w miejscach, gdzie nie jest wklęsła­ale uwaga! - w drugą stronę to nie działa Navarony ... Przejdźmy teraz do analizy dynamiczno-strategicznej przedsiębiorstwa, czego dokonamy przesuwając się pionowo wzdłuż poziomej osi czaso­wej . Otóż w punkcie W firma produkuje 14 buszli traktorów (tj.

Życzymy powodzenia!

około 25,5 łokcia kwadratowego). Jeżeli teraz uważniej przyjrzymy się obszarowi zakreskowanemu na czarno, to widać, że go nie widać, a to znaczy, że go nie ma. Czyli już wiadomo, że nasz mo­nopolista nie ma możliwości operowania za pasami, jedynie przy sprzączce. W tej sytuacji nie pozostaje mu nic innego, jak tylko wykorzystać wolne noce przerobowe, albo zwiększyć "U" targ o następne stoiska. Jeżeli tego nie uczyni będzie musiał ulokować \V

banku włosy pani Prezes. Spadek dochodów pracowników przed­siębiorstwa spowoduje analogiczny wzrost ich u bóstwa (za jakie uważa się pani Prezes). Wzrost ten uzależniony jest od stopy dys­kotekontowej, którą charakteryzuje pełzanie przedziałowe po każdym kontakcie z monopolem. W tych przypadkach występuje u niej opóźnienie rozpoznawcze, prowadzące do iluzji pieniężnej i problemów w osiąganiu pełnej równowagi konsumenta. Jeżeli

jeszcze pani Prezes okaże się być chamulcem fiskalnym i nie poży­czy pieniędzy przedsiębiorstwu, to zmuszone ono będzie prze­kształcić się w monopol naturalny, czyli bimber i zejdzie ze swoją działalnością do podziemia, czyli piwnicy. Czy ktoś coś z tego zrozumiał ... ? Nie? My też nie. Niestety tak wygląda większość naszych podręczników z ekonomii - same żałosne przedruki i tłumaczenia z innych języków. Panowie profe­sorzy! Nadzwyczajni i zwyczajni! Zwyczajni i niezwyczajni ... czy coś w tym stylu. Napiszcie coś po polsku (doktorzy, doktorzy hab, magistrowie, a nawet "beztytulni" też mogą chwycić za pióra).

KUPA (Kooperatywne U grupowanie Prelegentów Akademickich)

~MAGIEL ~

Niezależny Miesięcznik Studentów SGH nr 8 Czerwiec 1996 strona 20

Page 21: Numer 8 (czerwiec 1996)

o

1 · f Zerwsze floty za floty •••

3est już 'Bolek) jest już ,(alek) kiedy będzie Cfola?

W piątek 7 czerwca SAl -gon bawił w nowootwartym pubie Lolek, malowniczo położonym na Polach Mokotowskich (tym, którzy jeszcze o nim nie wiedzą, podpowiadamy, że powstał w miejsce dawnego Rezon e (?) - ale jak to pisze, nie wie nikt). Swoim wyglądem imituje jaskinię, z tą różnicą, że w prehistorii podobnych lokali byś człowieku nie uświadczył, a bibek takich, jak ta, na której my szaleliśmy, z pewnością wtedy nie urządzano. Wystrój klubu jest niepowtarzalny - kamień w przeróżnych odcie­niach, kominek, drewniane ławy, patio wysypane drobnymi kamy­kami, kamienne schodki... Słowem, yabadabadooo ... !!! Wszystko naprawdę tworzy specyficzną atmosferę jaskiniowców. A do tego również podest dla grających kapel, no i miejsce do tańca, bo jak obiecują właściciele, muzyki na żywo będzie w "Lolku" pod do­statkiem. Jednym zdaniem: wszystko pomyślane tak, żeby sprostać życzeniom gości i pognębić konkurencję. Polecamy!

Połqczyły się nam Senaty ... A stało się to dnia pamiętnego, 24 maj a Roku Pańskiego 1996, kiedy do Auli Dużej Folitechniki Warszawskiej z najodleglejszych zakątków miasta ściągnęły Senaty wszystkich uczelni wyższych stolicy. Godzina 19:00. Jeszcze sporo krzątaniny, poprawianie strojów, ostatnie przygotowania i... zaczęło się! Majestatycznym orszakiem Senaty ruszyły wzdłuż krużganków i wkroczyły do Auli, aby tam zająć należne im miejsca - oczywiście według określonej

hierarchii. Gdy już wszyscy znaleźli się na swych miejscach, gdy ucichł gwar i szepty, połączone chóry akademickie - w tym także chór SGH- odśpiewały Hymn Narodowy. A cóż to była za akusty­ka! W każdym razie nie to, co nasza skromna Aula Główna... I trzeba przyznać, że chóry zaprezentowały się wspaniale. Po hymnie Rektor Folitechniki Warszawskiej dokonał oficjalnego otwarcia Uroczystego Posiedzenia Senatów Uczelni Warszawy. Z tej okazji chóry odśpiewały Gaude Mater Polonia, które - przyznam szczerze -w tym wykonaniu zapierało nam dech w piersiach. Później

"poleciały" kolejne punkty programu, tzn. wykład prof. A. Gieysz­tora pt. "Tradycja akademicka Warszawy", następnie muzyka rene­sansowa w wykonaniu chórów, "Odprawa posłów greckich" w aranżacji studentóvv Państwowej Wyższej Szkoły Teatralnej, wy­kład prof. M. Grabskiego "Akademicka Warszawa na progu Trze­ciego Tysiąclecia"... Jak zawsze w trakcie takich uroczystości,

wykłady były tymi pozycjami programu, które cieszyły się naj­mniejszym zainteresowaniem. W efekcie, po kilkunastu minutach "odczytu" na sali potworzyły się tzw. "kółka zainteresowań", w ramach których prowadzono przeróżne dyskusje na tematy całko­wicie abstrahujące od przedmiotu wykładu. Uwagę wszystkich przyciągnęło wystąpienie Prezydenta RP, Aleksandra K waśniew­skiego, który - pamiętając o naszej pani Rektor - przywitał wszyst­kie głowy uczelni spontanicznym "witam panów rektorów", co wywołało falę szumów, szczególnie wśród pracowników i studen­tów SGH. Ponieważ zapowiadało się, że wykładom nie będzie końca, część studentów dyskretnie wymknęła się do pokoju Samo­rządu Studentów PW, gdzie przynajmniej można było napić się

gorącej herbaty. W okolicy godziny 21.00 całą uczelnię wypełniły donośne dźwięki Orkiestry Akademii Muzycznej, której gra przy­ciągnęła wszystkich z powrotem do auli. A tam usłyszeć można było Finał IX Symfonii Ludwika van Beethoven - niepowtarzalne wrażenia ... ! I sprawdziło się powiedzenie, mówiące, że najlepsze kąski należy pozostawić na koniec. Koncert by ostatnim elementem oficjalnej części uroczystości. Po jego zakończeniu Senaty udały się

do innej auli, gdzie czekała na nie symboliczna lampka szampana oraz przekąski. Była też okazja do rozmów - studenci tłocznie oble­gali premiera Cimoszewicza, profesorowie - prezydenta Warszawy , Marcina Swięcickiego. My - po wnikliwym przebadaniu terenu i zasłyszeniu kilku plotek - opuściliśmy lokal, aby udać się na Piknik Żaków, który trwał już na dziedzińcu SGH. Ta noc jeszcze się dla nas nie skończyła ...

I(yrsy na podłodze ... Zamiejscowi kursanci z pewnością ucieszyli się, gdy w niedzielę, 16 czerwca, dowiedzieli się, że będą spać... na podłodze w salach tele\vizyjnych naszych akademików. Jeszcze kilka dni wcześniej Dział Nauczania zapewniał ich, że gwarantuje miejsca noclegowe w domach studenckich. "Gwarantował", pomimo tego, iż kwestii tej nie uzgadniał z administracją akademików. Około 15.00 w piątek 14 czerwca panie z Działu Nauczania przesłały do akademików listę, cytujemy: "osób zakwaterowanych w domach studenckich" ... Na liście znajdowały się 223 osoby. W niedzielę przypuściły one zmasowany atak na akademiki, które w tamtym momencie dyspo­nowały jedynie 116 miejscami wolnymi... W tej sytuacji część kursantów spała na materacach w salach telewizyjnych. Czy Dział Nauczania nie wziął pod uwagę tego, że sesja trwa do 24 czerwca, więc studenci wcale się nie wykwaterują? W każdym razie, zarówno kursanci, jak i ich rodzice pod wątpliwość poddawali wiarygodność Szkoły Głównej Handlowej ...

'Blaszana pułapka ... N a zegarze dochodziła dwudziesta trzecia... Spracowana grupka Waszych redaktorów wracała do domu, czy li do akademika. Zaopa­trzeni w litr lodów bakaliowych, wpakowaliśmy się do windy. Nie my jedyni ... Dopakowała się do nas radosna gromadka rozbawio­nych uczestników wieczornego grilla (bynajmniej nie czuć było od nich kiełbasek, a jedynie napój chmielowy, popularnie zwany ... ). Dyskretnie zerknęliśmy na tabliczkę z przepisową liczbą osób, które winda może unieść ze sobą. Liczba wynosiła sześć, czy li równo 2/3 tego, co weszło.. . Drzwi zatrzasnęły się z metalicznym hukiem. Ruszyliśmy ... I stanęliśmy .. . pomiędzy piętrami. Grillowcy ucieszyli się niezmiernie - była to kolejna okazja, aby sobie poskakać, po­drzeć się wniebogłosy, a dodatkowo powalić pięścią w drzwi i popstrykać po przyciskach. Upłynęło dziesięć minut. .. W powietrzu można było powiesić siekierkę ... Pomimo włączonej klimatyzacji, pot ściekał strużkami po naszych twarzach. W tej sytuacji nawet grillowcy zatracili ducha imprezy. Przestało być wesoło, a powiało grozą. Nikt nie odpowiadał na uruchomiony alarm. Nagle zgasło światło i siadł wiatraczek ... W metalowej trumnie zrobiło się ciem­no. Zamarliśmy z wrażenia. Chwila mroku trwała dla nas całe

wieki. Lampy rozbłysły tak samo niespodziewanie, jak zgasły.

Ruszyliśmy w dół, gdzie przywitał nas tłum żądnych wrażeń ga­piów - rozległy się oklaski ... Tym krótkim sprawozdaniem chcieliśmy zakomunikować, że winda już działa i - jak twierdzą "pewne" źródła - ma prawo docierać się przez najbliższy miesiąc. Życzymy mrożących krew w żyłach win­doski eszczeń ...

(jazeta na bruku ... ... co nie znaczy, że jesteśmy brukowcem. Redakcja straciła swoją siedzibę, dzięki uprzejmości jednego z jej zagorzałych "fanów". Dziękujemy ci ... Naszych czytelników przepraszamy za niedogod­ności w listownym komunikowaniu się z nami - w obecnej chwili nie mamy własnego adresu, więc prosimy wszystkich o przesyłanie korespondencji na adres Samorządu Studentów SGH.

SAigon (Studencka Agencja Informacyjna)

~MAGIEL \ill7

Niezależny Miesięcznik Studentów SGH nr 8 Czerwiec 1996 strona 21

Page 22: Numer 8 (czerwiec 1996)

MADE IN SPODEK Deep Purple 03.06.96 Katowice

Jadąc na koncert pociągiem typu: OSOBOWY, relacji: WAR­SZAWA-KATO WICE, starałem się odtworzyć w pamięci koncert sprzed trzech lat, kiedy to po raz pierwszy ujrzałem na żywo zespół moich marzeń. Choć nastroje w zespole były wtedy minorowe, co było widać po niektórych członkach kapeli, a na dodatek Ian Gillan cierpiał z powodu choroby gardła, był to najpiękniejszy koncert, jaki słyszałem w moim (krótkim dotychczas) życiu. Usłyszałem to, co chciałem, począwszy od Space Trucking na Child in Time skoń­czywszy. W tnojej pamięci szczególnie utkwił nastoletni chłopak, który po koncercie podszedł do nas (czyli do mnie, Papcia D amen­sa, Radusia i Franza) zapłakany, szlochając: "Nie zagrali Fire­ball 'a". Tym razem było inaczej ...

Przed Deep Purple zagrała poznańska kapela Acid Drin­kers. Zdążyłem tylko na dwa ostatnie kawałki, ale za to jakie- Seek and Destroy oraz Wild Thing w wykonaniu Titusa. Rozgrzały one publiczność prawie do czerwoności. Po A c id' ach nadszedł czas na "Głęboką Purpurę".

Mniej więcej o godzinie 19.45 w uszach fanów zabrzmiał szybki i dynamiczny "Fireball" . Później poleciały stare dobre kawałki takie, jak "powerowy" Black Night, Pictures oj Home, Maybe ! 'm a Leo, W oman from Tokyo przeplatane songami z o­statniego krążka "Purpendicular". "That's the middle" - krzyknął

W wodzie w Seattle musi być coś wyjątkowego. Z tego miasta położonego na zachodnim wybrzeżu USA, w stanie Washington wywodzą się Nirvana, Pearl Jam, Soundgarden i Screeming Trees. Stąd pochodzi też Candlebox. Czterech młodych facetów czerpią­cych swe muzyczne natchnienie z Dead Kennedys, Black Sabbath, Led Zeppelin, Aerosmith i wielu innych. Pierwsza płyta zespołu, zatytułowana po prostu Candlebox, rozeszła się w 4 mln egzempla­rzy i otrzymała status platynowej płyty. Druga - "Lucy" - robi nie mniejszą karierę . Co prawda, nie jest na szczycie Billboardu, ale sprzedaje się naprawdę nieźle. Sam zespół jest z niej dumny. A ma z czego. W porównaniu do poprzedniej jest bardziej dojrzała, jakby więcej przemyślana. I nic w tym dziwnego, pierwsza płyta po-, wstawała bowiem w dosyć niekonwencjonalny sposób. "Swieczki"

Jan Gillan, po czym rozpoczął się prawdziwy koncert. "Smoke on the Water" doprowadził do ekstazy publiczność, która ruszyła pod scenę. Ja nie młynowałem za bardzo z wiadomych względów, ale i tak bawiłem się zajebiście.

Oczywiście nie zabrakło solo Jon 'a Lorda, który zako­chany w muzyce Chopina, ku uciesze Polaków odegrał Poloneza As-dur, po czym w nastrojowy sposób przeszedł do jednej z naj­piękniejszych ballad - When a Blind Man Cries. Potem poleciał czadowy Speed King, Perfect Strangers, a na koniec Hihgway Star wykonany chyba trochę za wolno. Zagrali też sporo, jak na Deep Purple, kawałków z nowej płyty m.in. Te d t he Mechanic, I 'm not your Lover, Rosa 's Cantina, Hey Cisco oraz przepiękną balladę Sontetimes I Feel like screaming, która została wyjątkowo gorąco przyjęta przez fanów. "Głęboka Purpura" grała przez dwie godzi­ny. Kilka dni później mieliśmy okazję obejrzeć koncert w TV. Ian Gillan nie zaśpiewał tak, jak to robił 20 lat temu, zabrakło też Chi/d in Time i gitary Ritchiego, której nie zastąpiła gitara Morse' a.

Mimo wszystko koncert był bardzo dobry i Ci, którzy po obejrzeniu relacji w TV potrafią zdobyć się tylko na krytykę, niech lepiej zaczną słuchać Disco Polo. Ja jestem wdzięczny Deep Purple za wszystko, co zrobili dla muzyki, a przy okazji chciałbym złożyć życzenia urodzinowe Jonowi Lordowi, który swoje "pięćdziesiąte piąte" obchodził 9 czerwca.

Krzysiek Karpiński

czerpały pomysły prosto z głowy i nagrywały je na bieżąco. Po prostu ktoś "miał" melodię i zaczynał grać. Pozwalali muzyce tworzyć się samej, zapanować nad ich własnymi emocjami. Dlate­go słychać n niej pierwiastki punka, rocka, jazzu. Nąjwiększym show, w jakim zespół brał udział, był Woodstock 1994 w Saugerties w stanie New York. Wielkie widowisko, 250.000 ludzi przed sceną. Promując swój pierwszy album, byli w trasie 18 miesięcy, grając po 12 dni bez żadnej przerwy. Koszt ostatniej trasy, wliczając świetlne show, wyniósł 65 tys. dolarów tygodniowo. Według wokalisty do fanów nąjlepiej trafia się w kameralnym gronie, nie na spędzie. Dlatego Candlebox występuje raczej w klubach, koncentrując się na mniejszych koncertach. Warto posłuchać, czym fascynuje się teraz Ameryka ...

Barabara

TO JUŻ OSTATNI W TYM ROKU AKADEMICKIM NUMER ••• I to wszystko w tym numerze ... Ale na koniec jeszcze mała niespodzianka. Otóż, urządzamy

KONKURS na najbardziej czaderskie życzenia z wakacj i oraz na najzabawniejszą pocztówkę z wakacji! (niekoniecznie taką, jak ta po lewej ... ). Przysyłajcie kartki pocztowe z życzeniami na adres Redakcji (podany niżej) - nie musicie robić tego tylko i wyłącznie z powodu konkursu. Będzie nam miło dostać kartkę, a Wy dodatkowo możecie wygrać jakąś nagrodę ... Bawcie się

dobrze i wróćcie do nas żywi, opaleni i z nową energią na nowe numery "MAGLA". Cześć!!!

Redaktor Naczelny: Jacek Polkowski, Dział Sportowy: Grzegorz Radziejewski, Daniel Michałowski, Dział Pro­mocji i Reklamy: Barbara Bielska, Wojciech Miller, Dział Komentarzy Politycznych: Daniel Jasiński, Dział Mu­zyczny: nadal wakat, Pozostali Redaktorzy: Bianka Dźwigała, Andrzej Słodki, Piotr Bulak "MAGIEL" Niezależny Miesięcznik Studentów SGH, bezpłatny, nakład : 1500 egzemplarzy Adres Redakcji: Aleja Niepodległości 162, pok. 2A, 02-554 Warszawa, telefax: (0-22) 48-72-23

~MAGIEL ~

Niezależny Miesięcznik Studentów SGH nr 8 Czerwiec 1996 strona 22