poludnie obywatelskie

4
Jan Kowalski, mieszkaniec Ursynowa, czytelnik „Południa”, postanowił ubie- gać się o mandat poselski. Powstał już Komitet Wyborczy Jana Kowalskiego. „Południe” będzie towarzyszyć poczy- naniom kandydata na posła. Chcemy 2011-08-25 Jan Kowalski sprawdzić, w jakim stopniu ordynacja wyborcza ma demokratyczny charakter. W tej sprawie współdziałać będziemy z Fundacją im. J. Madisona Centrum Roz- woju Demokracji. 2011-09-01 Startuje do Sejmu Przyjąłem pełnomocnictwo hipotetycznego Komitetu Wyborczego Jana Kowalskiego, któ- ry zapragnął stanąć w wyborach do Sejmu w 20-mandatowym okręgu w Warszawie. W jaki sposób zostałem pełnomocnikiem, pozostanie słodką tajemnicą Komitetu, podobnie jak mało kto wie, skąd się wzięli inni pełnomocnicy, np. w PO czy w PiS. Są i już. Prawo nie wymaga w tym względzie żadnych publicznych i demo- kratycznych procedur. Moja władza w zakresie decydowania o liście wyborczej jest absolutna. To ja jednoosobowo po złożeniu zawiadomienia PKW (Państwowej Komisji Wyborczej) o przyjęciu pełnomocnictwa wraz ze złożeniem listy 15 członków Komitetu Wyborczego Jana Kowalskiego oraz 1000 pod- pisów obywateli zostałem de facto bogiem wy- borczym. 30 sierpnia o godz. 24, minął termin złożenia przeze mnie listy wyborczej. Mogłem, jeśli tylko miałbym takie widzimisię w ostatniej minucie wykreślić naszego Jana Ko- walskiego i wpisać kogokolwiek innego. Taki przypadek miał swego czasu miejsce w Gdańsku, co pokazywała nawet telewizja. To jest dopie- ro władza. Zero demokracji, pełna dyktatura, a wszystko zgodnie z prawem w demokratycz- nym kraju. Bez mojego pośrednictwa Jan Kowalski do wy- borów stanąć nie mógł. Mało tego, Kowalski nie może stanąć w Polsce sam do żadnych wyborów, nawet na wójta czy radnego najmniejszej gminy. Mamy oryginalną demokrację, niby bierne prawo wyborcze (prawo kandydowania) przysługuje każ- demu, ale tak naprawdę jest scedowane na po- średnika, w tym przypadku na mnie, pełnomocni- ka Komitetu Jana Kowalskiego. Pozostawiłem na naszej liście Jana Kowalskie- go, gdyż - jak oceniła szara eminencja, która zdecydowała, że zostałem pełnomocnikiem - ten kandydat gwarantuje, iż, będąc już posłem, kar- nie podporządkuje się decyzjom szefa. Będzie dobrym żołnierzem naszego Komitetu. Formalnie tylko ja, pełnomocnik, mogłem zgłosić lub wy- kreślić Jana Kowalskiego z listy, ale tak naprawdę decydował o tym szef, nasza szara eminencja. On bardziej ufa mnie niż sobie samemu. Do Jana Kowalskiego dopisaliśmy jeszcze 19 nazwisk oraz zebraliśmy pod tą listą 6000 pod- pisów na wypadek, gdyby okazało się, że PKW nie uzna wszystkich. Ustawa, Kodeks wyborczy (poprzednio nazywany „ordynacją wyborczą”) żąda 5000 podpisów. No cóż, nie ja stanowiłem to prawo. Teraz nikt nie może już usunąć Kowalskiego z kandydowania do Sejmu. Zaczyna się praw- dziwa demokracja. Wszystko zależy od wybor- ców. I pomyśleć, że wybory, które rozpoczęły się w dniu ogłoszenia przez Prezydenta RP i okre- ślone w konstytucji (art. 96 p 2) przymiotnikiem „bezpośrednie”, są tak naprawdę dwustopniowe i tylko w połowie demokratyczne. Pierwszy stopień, do 30 sierpnia (40 dni przed wyborami), to etap daleki od demokracji, wręcz dyktatorski, kiedy to pośrednik decyduje, kto może wystartować, i stopień drugi, demokratyczny, zakończo- ny głosowaniem na wcześniej już wybra- nych przez różne komitety, a to partyjne, a to obywatelskie. Jeżeli Jan Kowalski jako poseł będzie po- słuszny szefowi, to pozwoli on na jego reelek- cję, jeśli nie, to niech sobie jedzie np. do Wiel- kiej Brytanii, gdzie po zebraniu 10 podpisów i wpłaceniu 500 funtów kaucji, zwracanej po uzy- skaniu 5 proc. poparcia, każdy obywatel może stanąć i sprawdzić się w wyborach. W Polsce tylko wskazani przez komitety. Mariusz Wis, prezes Fundacji im. J. Madisona Centrum Rozwoju Demokracji PS - Naszą szarą eminencją jest redaktor naczelny, który może ten tekst wydrukować lub nie. Od redaktora naczelnego Na przykładzie Jana Kowalskiego objaśnimy Czytelnikom „Południa” polski system wybor- czy. Sprawdzimy, na ile jest on demokratyczny. Po ogłoszeniu wyników wyborów przedstawimy wnioski kampanii publicystycznej Jan Kowalski. Mariusz Wis jest ekspertem systemów wyborczych, na własnej skórze doświadczył skutków tego typu wy- borów, zarówno wygrywając w nich, jak i przegrywa- jąc, i dobrze wie, o czym pisze. Andrzej Rogiński

Upload: poludnie-andrzej-roginski

Post on 31-Mar-2016

225 views

Category:

Documents


0 download

DESCRIPTION

Ordynacja wyborcza, organizacje pozarzadowe, samorzad terytorialny, kampanie obywatelskie

TRANSCRIPT

Jan Kowalski, mieszkaniec Ursynowa, czytelnik „Południa”, postanowił ubie-gać się o mandat poselski. Powstał już Komitet Wyborczy Jana Kowalskiego. „Południe” będzie towarzyszyć poczy-naniom kandydata na posła. Chcemy

2011-08-25

Jan Kowalskisprawdzić, w jakim stopniu ordynacja wyborcza ma demokratyczny charakter. W tej sprawie współdziałać będziemy z Fundacją im. J. Madisona Centrum Roz-woju Demokracji.

2011-09-01

Startuje do SejmuPrzyjąłem pełnomocnictwo hipotetycznego

Komitetu Wyborczego Jana Kowalskiego, któ-ry zapragnął stanąć w wyborach do Sejmu w 20-mandatowym okręgu w Warszawie. W jaki sposób zostałem pełnomocnikiem, pozostanie słodką tajemnicą Komitetu, podobnie jak mało kto wie, skąd się wzięli inni pełnomocnicy, np. w PO czy w PiS. Są i już. Prawo nie wymaga w tym względzie żadnych publicznych i demo-kratycznych procedur.

Moja władza w zakresie decydowania o liście wyborczej jest absolutna. To ja jednoosobowo po złożeniu zawiadomienia PKW (Państwowej Komisji Wyborczej) o przyjęciu pełnomocnictwa wraz ze złożeniem listy 15 członków Komitetu Wyborczego Jana Kowalskiego oraz 1000 pod-pisów obywateli zostałem de facto bogiem wy-borczym. 30 sierpnia o godz. 24, minął termin złożenia przeze mnie listy wyborczej.

Mogłem, jeśli tylko miałbym takie widzimisię w ostatniej minucie wykreślić naszego Jana Ko-walskiego i wpisać kogokolwiek innego. Taki przypadek miał swego czasu miejsce w Gdańsku, co pokazywała nawet telewizja. To jest dopie-ro władza. Zero demokracji, pełna dyktatura, a wszystko zgodnie z prawem w demokratycz-nym kraju.

Bez mojego pośrednictwa Jan Kowalski do wy-borów stanąć nie mógł. Mało tego, Kowalski nie może stanąć w Polsce sam do żadnych wyborów, nawet na wójta czy radnego najmniejszej gminy. Mamy oryginalną demokrację, niby bierne prawo

wyborcze (prawo kandydowania) przysługuje każ-demu, ale tak naprawdę jest scedowane na po-średnika, w tym przypadku na mnie, pełnomocni-ka Komitetu Jana Kowalskiego.

Pozostawiłem na naszej liście Jana Kowalskie-go, gdyż - jak oceniła szara eminencja, która zdecydowała, że zostałem pełnomocnikiem - ten kandydat gwarantuje, iż, będąc już posłem, kar-nie podporządkuje się decyzjom szefa. Będzie dobrym żołnierzem naszego Komitetu. Formalnie tylko ja, pełnomocnik, mogłem zgłosić lub wy-kreślić Jana Kowalskiego z listy, ale tak naprawdę decydował o tym szef, nasza szara eminencja. On bardziej ufa mnie niż sobie samemu.

Do Jana Kowalskiego dopisaliśmy jeszcze 19 nazwisk oraz zebraliśmy pod tą listą 6000 pod-pisów na wypadek, gdyby okazało się, że PKW nie uzna wszystkich. Ustawa, Kodeks wyborczy (poprzednio nazywany „ordynacją wyborczą”) żąda 5000 podpisów. No cóż, nie ja stanowiłem to prawo.

Teraz nikt nie może już usunąć Kowalskiego z kandydowania do Sejmu. Zaczyna się praw-dziwa demokracja. Wszystko zależy od wybor-ców. I pomyśleć, że wybory, które rozpoczęły się w dniu ogłoszenia przez Prezydenta RP i okre-ślone w konstytucji (art. 96 p 2) przymiotnikiem „bezpośrednie”, są tak naprawdę dwustopniowe i tylko w połowie demokratyczne. Pierwszy stopień, do 30 sierpnia (40 dni przed wyborami), to etap daleki od demokracji, wręcz dyktatorski, kiedy to pośrednik decyduje, kto może wystartować,

i stopień drugi, demokratyczny, zakończo-ny głosowaniem na wcześniej już wybra-nych przez różne komitety, a to partyjne, a to obywatelskie.

Jeżeli Jan Kowalski jako poseł będzie po-słuszny szefowi, to pozwoli on na jego reelek-cję, jeśli nie, to niech sobie jedzie np. do Wiel-kiej Brytanii, gdzie po zebraniu 10 podpisów i wpłaceniu 500 funtów kaucji, zwracanej po uzy-skaniu 5 proc. poparcia, każdy obywatel może stanąć i sprawdzić się w wyborach. W Polsce tylko wskazani przez komitety.

Mariusz Wis, prezes Fundacji im. J. Madisona

Centrum Rozwoju Demokracji

PS - Naszą szarą eminencją jest redaktor naczelny, który może ten tekst wydrukować lub nie.

Od redaktora naczelnegoNa przykładzie Jana Kowalskiego objaśnimy

Czytelnikom „Południa” polski system wybor-czy. Sprawdzimy, na ile jest on demokratyczny. Po ogłoszeniu wyników wyborów przedstawimy wnioski kampanii publicystycznej Jan Kowalski.

Mariusz Wis jest ekspertem systemów wyborczych, na własnej skórze doświadczył skutków tego typu wy-borów, zarówno wygrywając w nich, jak i przegrywa-jąc, i dobrze wie, o czym pisze.

Andrzej Rogiński

2011-09-08

Brak zaufaniaCoś w tych wyborach jest nie tak. Na przykład

w Warszawie każdy wyborca będzie wybierał 20 posłów, a skutecznie może postawić tylko jeden krzyżyk? Przecież ten system de facto jednego skreślenia powoduje, że kandydaci z tej samej listy stają się wobec siebie największymi konkurenta-mi. W kampanii będą udawać, że łączą ich wspól-ne cele, należą do tej samej drużyny, ale gołym okiem widać, że jak jeden dostanie głos, to drugi go straci. W tej technice wyborczej najbliższy pro-gramowo kandydat automatycznie staje się wro-giem. To wręcz resztki stalinowskiej obrzydliwości

w naszych wyborach. Tak skonstruowane pra-wo wyborcze wytwarza mechanizmy sprzeczne z ideą wzajemnego zaufania, na fundamencie które-go tworzy się przecież społeczeństwo obywatelskie. Jak mamy je budować, skoro ci, co mają nas później reprezentować, już na samym wstępie reprezentacji muszą grać w fałszywe karty?

Szkoda, że Kowalski nie startuje do Sena-tu, gdzie tych manipulacji nie będzie. Tam w jednomandatowych okręgach wyborczych (JOW), w każdym okręgu, z każdego ugrupowania stra-tuje tylko jeden kandydat, a wszyscy razem mogą

się rzetelnie i autentycznie wspierać, bez picu udawania wspólnoty. W systemie jednomandato-wym pretendenci z tej samej partii nie znajdują się wobec siebie w konflikcie interesu wyborcze-go. Warto się zastanowić, a może wręcz żądać wyborów do Sejmu w takiej samej formule jed-nomandatowej, jak do Senatu? Byłyby to wybory uczciwe i na pewno demokratyczne.

Mariusz Wis, prezes Fundacji im. J. Madisona

Centrum Rozwoju Demokracji,

Obywatel drugiej kategoriiCzuję się pokrzywdzony jako obywatel, któ-

remu podobno przysługuje prawo do wyboru posła. Kodeks wyborczy mówi, że „Wyborca głosuje tylko na jedną listę kandydatów, sta-wiając na karcie do głosowania znak „x” [...] w kratce z lewej strony obok nazwiska jednego z kandydatów z tej listy, przez co wskazuje jego pierwszeństwo do uzyskania mandatu”. A za-tem ustawodawca odebrał część mojego prawa wyborczego, gdyż pozwala mi jedynie „wskazać pierwszeństwo”, a ja chcę wybierać konkret-nego kandydata. Dlaczego muszę głosować w pierwszej preferencji na partie, a nie na czło-wieka? Przecież to jawna sprzeczność, gdyż to właśnie konkretny, z krwi i kości poseł będzie podnosił w Sejmie rękę za ustawami, a nie partie. W art. 104 Konstytucji RP wyczytałem, że „Posło-wie są przedstawicielami Narodu”. Kto mnie więc przekona, że posłowie są przedstawicielami Na-

rodu, a nie przedstawicielami partii politycznych?Czuję się pokrzywdzony także jako kan-

dydat na posła. Partie polityczne na swoich listach w Warszawie wystawią do 40 kandy-datów, z których każdy może zebrać głosy, a ich suma przypadnie temu, kto personalnie otrzyma ich najwięcej. Partie dysponują duży-mi pieniędzmi z budżetu państwa, strukturą or-ganizacyjną, korzystają ze środków masowego przekazu, wstawiły na listy wyborcze celebrytów i inne znane osoby, które pozyskują głosy. Ja, jako jednoosobowy kandydat, jestem - na dzień dobry - postawiony w pozycji upośledzonej wobec kon-stytucyjnej zasady równości wyborów.

Dlaczego Marszałek Sejmu i Prezydent RP podpisali taką ustawę? Co w tej sprawie zrobił Rzecznik Praw Obywatelskich? Czyżby zawiodły mechanizmy demokratyczne Rzeczypospolitej Polskiej? Kto mi na to odpowie?

Pomimo to staję do nierównej rywalizacji o mandat, jako obywatel drugiej kategorii.

Jan Kowalski

2011-09-08

2011-09-15

2011-09-22

Jan Kowalski ubiega się o mandat poselski

Bieg pod górkęJan Kowalski, któremu kibicujemy w starcie

do Sejmu, musiał już pokonać wiele formalnych przeszkód wyborczych. Pierwszą, gdy komitet wyborczy, do którego zgłosił swój akces, musiał zebrać 1000 podpisów, bez których ani rusz. Drugą, gdy ten komitet został postanowieniem PKW przyjęty, co nie było sprawą obligatoryjną.

Trzecią, gdy pełnomocnik wyborczy umie-ścił Jana Kowalskiego na liście wyborczej, i czwartą, gdy ten komitet uzyskał pod listą 5000 dobrych - według PKW - podpisów.

Teraz nastąpi przedostatnia przeszkoda wybo-rów zakończona głosowaniem. W Warszawie wy-startuje 261 kandydatów, a będzie się liczył tylko jeden krzyżyk wyborczy każdego udającego się do urny. To dopiero będzie problem dla wybor-ców, komu go postawić!

Ostatnią przeszkodą do pokonania nie będzie osobisty wynik Jana Kowalskiego, ale suma głosów, jaką uzyska jego cała lista. Jeśli wyniesie min. 5

proc. w skali kraju, wówczas głosy na Kowalskiego ubiegającego się o mandat będą brane pod uwagę. Jeśli nie to wszystko przepadnie. Czyli wracamy do punktu wyjścia biegu z przeszkodami. Nie człowieka wybieramy w pierwszej preferencji, ale całe komi-tety. Gołym okiem widać, że te partyjne, startujące w całym kraju, są uprzywilejowane w stosunku do obywatelskich, lokalnych. Kłania się brak równości wyborczej zagwarantowanej naszą Konstytucją (art. 96 ust. 2).

Jak to jest, że w takiej Wielkiej Brytanii w wybo-rach nie ma żadnych komitetów, żadnych komisji, a do tego jeszcze państwowych? Wyborcy wybierają konkretnego, z krwi i kości człowieka, a nie partie. Kandydat zgłasza się do wyborów sam, jest ich do-słownie kilku (średnia z czterech ostatnich wyborów parlamentarnych wynosi 5,4 kandydata na okręg). Wygrywa ten, kto uzyska najlepszy wynik. Nie obo-wiązują, jak to ma miejsce u nas, przeliczniki głosów na mandaty, które mało kto rozumie (jakiś system

d’Hondta). O tym, która partia wygra wybory, decy-duje tam suma zwycięstw indywidualnych z każdego okręgu. Wielka Brytania i jej demokracja od tej tech-niki wybierania „pierwszego na mecie” nie upada, a wręcz przeciwnie,ma się całkiem dobrze. Mało tego, 5 maja Brytyjczycy mieli referendum (drugie w swej historii, po akcesyjnym do Unii Europejskiej) na temat zmiany ordynacji wyborczej. 70 proc. obywateli po-wiedziało NIE. Chcemy tak wybierać swoich przedsta-wicieli do parlamentu, jak dotychczas, w jednoman-datowych okręgach wyborczych (JOW), prosto, jasno i powszechnie zrozumiale.

Pomyślmy i my o tym poważnie, bo to my jeź-dzimy do Albionu za chlebem i na studia, a nie oni do nas.

Mariusz Wis, prezes Fundacji im. J. Madisona

Centrum Rozwoju Demokracji

Wybory nie dla wszystkichUsłyszałem w radiowej Trójce, że Rzecznik Praw

Obywatelskich i ta popularna stacja prowadzą akcję „Wybory dla wszystkich”. Zadaniem akcji jest, aby każdy obywatel - jak twierdzą - nawet niepełno-sprawny mógł skutecznie wziąć udział w wyborach. Ale czy nazwa akcji jest właściwa?

Wybory, które w powszechnym odbiorze ko-jarzymy z głosowaniem, odbywają się pomiędzy dwoma ogłoszeniami, Prezydenta RP o ich rozpo-częciu i Państwowej Komisji Wyborczej stwierdza-jącej jej wyniki. W środku są dwie fazy: pierwsza, niemająca wiele wspólnego z demokracją, to usta-nawianie list i zgłaszania kandydatów, i druga, już demokratyczna, trwająca dokładnie 40 dni, koń-cząca się głosowaniem w lokalach wyborczych.

RPO wraz z Trójką wprowadzają ludzi w błąd, mówiąc, że chodzi o to, aby każdy oby-watel mógł wziąć udział w wyborach. Im cho-dzi tylko o to, aby każdy mógł zagłosować. O pierwszej części wyborów, czyli możliwości sta-nięcia do nich łatwo i skutecznie przez każdego chętnego obywatela pełna dyskrecja i cisza.

W tej drugiej części, demokratycznej, RPO jest aktywny i chwała mu za to. A co z częścią pierwszą, niedemokratyczną? Nie tylko niepeł-nosprawni są tam wykluczeni, ale wielu innych obywateli. Oto jeden z obywateli zwrócił się do Rzecznika (RPO-666284-I/11/KJ) o zajęcie się tą na wskroś obywatelską sprawą: Obywa-tel Rzeczpospolitej Polskiej, który nie należy do lub nie utożsamia się z żadną z istniejących par-

tii politycznych lub innej grupy obywateli o cha-rakterze politycznym, jest przez ustawodawcę w sposób zasadniczy pozbawiony biernego prawa wyborczego. W odpowiedzi pisemnej dowiedział się, że RPO się tym nie zajmie bo: …urząd rzecz-nika jest urzędem apolitycznym a określenie zasad i trybu wyborów jest zagadnieniem całkowicie po-litycznym. Innymi słowy część pierwsza wyborów

jest polityczna i RPO prawa obywateli ma gdzieś, a część druga, samo głosowanie już mieści się w obszarze zainteresowań Rzecznika Praw Obywa-telskich. To oryginalne rozumienie hasła „Wybo-ry dla wszystkich”.

Podobnie dzieje się z akcją „Kobiety na wybo-ry”, zainaugurowaną 31 sierpnia przez Fundację Batorego, już po zatwierdzeniu list wyborczych (termin minął 30.08). Abstrahując od tego, że kobiety chodzą średnio do urn wyborczych tylko 4,5 proc. rzadziej niż mężczyźni, czyli tak naprawdę problemu nie ma, to twórców tej jak i innych akcji interesują nie wybory w całości, tylko głosowanie.

Zmieńcie czym prędzej w tytule „Wybory dla wszystkich” na „głosowanie dla wszystkich”, bo wybory na pewno nie są dla wszystkich.

Abym w Warszawie mógł być brany pod uwa-gę przy rozdziale mandatów muszę otrzymać 5 proc. głosów w skali kraju. Przy założeniu, że 50 proc. wyborców pójdzie na głosowanie, muszę uzyskać ok. 750 000 głosów czyli wszystkich głosujących w Warszawie. Już na starcie je-stem pokonany przez prawo wyborcze. To nie są wybory dla wszystkich. Pytam, czy aby na pewno polskie wybory są równe, skoro inne prawa ma obywatel partyjny, a inne indywi-dualny, niezwiązany z żadnym ugrupowaniem? A tak przy okazji, skoro tak się de facto dzieje, skoro taka jest ordynacja wyborcza, to chyba zawodzą mechanizmy naszej demokracji?

Jan Kowalski

2011-09-29

31 sierpnia w Fundacji Batorego odbyło się śniadanie prasowe inaugurujące kampanię „Ko-biety na wybory”. Ma ona zachęcić kobiety do udziału w głosowaniu, bo do udziału w starcie o mandat parlamentarny jest już po herbacie (ter-min zgłoszeń minął 30 sierpnia).

Zebrani dowiedzieli się, dzięki badaniom dr Mi-kołaja Cześnika z ISP PAN, że kobiety od 1997 r w ostatnich 4 wyborach uczestniczą średnio o 4,5 proc. słabiej niż mężczyźni (!). Największa różnica 6,3 proc. była w 2007 r., ale np. w 2001 r. wy-nosiła tylko 0,9 proc. Czternaście organizacji po-zarządowych uznało to za gigantyczny problem i zorganizowało kampanię, która ma zachęcić kobiety, aby tę 4,5-procentową przepaść zasy-pać. Zakrawałoby to na farsę, gdyby nie to, że

za kampanią stoi wydawanie publicznych pienię-dzy, a to już nie jest zabawa, tylko korupcja. Niżej podpisany z sarkazmem w głosie pogratulował organizatorom inicjatywy, wyrażając nadzieję, że doprowadzi ona do tego, iż po tych wyborach to mężczyźni okażą się grupą wykluczonych w 5 pro-centach, a wówczas trzeba będzie organizować akcję „Mężczyźni na wybory”.

Nie dajmy się zwariować. W wyborach biorą udział obywatele. Obywatel nie ma orientacji sek-sualnej, narodowości, wieku, wyznania ani płci. Nie ma nawet wzrostu i tuszy. Ale powinien mieć obywatelskie prawa. Czy kobiety są grupą wyklu-czonych w wyborach? Nic z tych rzeczy, ale na pewno wykluczani są obywatele, gdy zabiera im się realne bierne prawo wyborcze i ceduje je na

komitety i pełnomocników. Nikt nie może sam, bez tych pośredników, stanąć do wyborów. I to jest autentyczny dylemat naszej demokracji, a nie fikcyjnie stworzony problem, niby braku uczest-nictwa kobiet w głosowaniu.

A tak przy okazji, jak mało obchodzą dzienni-karzy te wybory, niech świadczy fakt, że nikt z ok. 50 osób zebranych na tym śniadaniu, poza mną, nie miał żadnych pytań w sprawie wyborów. Może to jest też istotny problem jakości naszej demokracji?

Mariusz Wis, prezes Fundacji im. J. Madisona

Centrum Rozwoju Demokracji

Obywatel nie ma płci