serce miasta
DESCRIPTION
Przeglądając stare mapy i albumy Opola, mamy wrażenie, że spotykamy się z ciekawymi, tajemniczymi, a czasem nawet magicznymi historiami i legendami, które zostawiły swój ślad na pożółtłych kartkach papieru. Stare Oppeln, przeżywane razem ze Starsza Pania, jest jednym z miast, które daje nam odkryć w pełni swoją duszę. A czy uda nam się zakradnąć do serca współczesnego Opola wraz z młodą Karoliną? Odpowiedzi szukajcie w drugiej części Duszy Miasta - Sercu Miasta!TRANSCRIPT
Justyna Kraus, Grzegorz Bogdoł
Serce Miasta
Justyna Kraus, Grzegorz Bogdoł
Serce Miasta
Opole, 2013
www. opole-z-sercem.manifo.com
„Jeżeli ktoś nie kocha cię tak jakbyś tego chciał,
nie oznacza to,
że nie kocha się on z całego serca i ponad siły. ”
Gabriel García Márquez
dla tych, bez których moje serce nie ma prawa bić
P R O L O G Nigdy nie wysłane listy
Opole, 11 luty 2013 r.
Kochana Scharlotte!
Od naszego spotkania w Dolce Vicie minął ponad rok. Z każdą chwilą, czuję,
że bardziej brakuje mi Pani oraz naszych rozmów przy słynnych filiżankach
wypełnionych kolejno herbatą i kawą. Moje życie zmieniło się. Dostrzegam
Opole jako miasto, które można pokochać. Każdego dnia moje serce domaga
się spaceru po starych, zabytkowych uliczkach Opola – tylko wtedy wracają
wspomnienia, mogę przenieść się do historii, które pani opowiadała mi wtedy
w kawiarni.
Codziennie noszę tę broszkę, którą podarowała mi Pani tego dnia,
kiedy widziałyśmy się po raz ostatni. Przypomina mi o tamtym czerwcowym
dniu. Zawsze możemy zamknąć się w pewnym przedziale czasowym, lecz czy
to miało by sens? Musimy iść do przodu.
To takie zabawne, a jednocześnie interesujące i intrygujące, że
wszystko zaczęło się od małych kropelek deszczu spadających z szarych
chmur… nie możemy też zapominać, że na nich skończyła się poprzednia
historia. Teraz zaczynam nowy rozdział – zgodnie z Pani życzeniem. Nowa
opowiastka, nowi bohaterowie… jedyne co się nie zmienia (lecz tak naprawdę
ciągle rozwija) jest nasze miasto, jedyne w swoim rodzaju – Opole.
Mam nadzieję, że ta historia będzie chociaż częściowo tak doskonała,
opisująca miasto w najpiękniejszy w swoim rodzaju sposób, zupełnie tak jak
Pani robiła to tego czerwcowego dnia.
Dziękuję, naprawdę, z całego serca dziękuję… za wszystko.
Karolina,
zwana od tej pory Scharlotte.
I Kocham Cię
Dni, które skreślałam w kalendarzu, zamieniły się w „jeszcze tylko
niepełne dwie godziny” spędzone w chłodnym pomieszczeniu Dworca PKP,
stacja Opole Główne. Samolot z Madrytu przez Frankfurt nad Menem
wyleciał pięć godzin temu do Wrocławia, skąd zapchany do granic możliwości
pociąg właśnie ruszył. Nie widziałam go od zeszłorocznego listopada, mamy
ciepły festiwalowy czerwiec. Właśnie wtedy wyjechał do pracy w Hiszpani.
Pociąg osobowy, tak, tak, tak. Rzuciłam mu się na szyję. Nie poznał mnie w
pierwszym momencie. Trochę ściemniały mi włosy, urosły parę centymetrów.
Uśmiech wypełnił moją twarz. Zawsze mi powtarzał, że za to mnie kocha.
Prawdziwego uśmiechu nie da się udawać długo. Kochanie moje, pamiętasz
jeszcze jak siedzieliśmy na ławce nad Odrą, wtuleni w siebie, podziwiając
światła dochodzące z mieszkań Zaodrza? Każdy dzień był przepełniony
Twoim głupkowatym uśmiechem, idiotycznymi żartami, wszystkimi
intuicyjnymi buziakami… Nic wtedy nie odpowiedział na moje
niewypowiedziane słowa. Czułam tylko jak jego dłonie oplatają moją talię i
jak jego ramiona przyciskają mnie do niego.
Po pierwszych chwilach radości urządziliśmy sobie wieczorny,
romantyczny spacer - obok Solarisa (opowiadałam mu o dawnym browarze w
tym miejscu), skręcając w wąskie przejście między kamienicami i ze
śmiechem licząc kolejne stopnie przykościelnych schodów doszliśmy do
Krakowskiej. Trzymając się za ręce przeszliśmy wzdłuż charakterystycznych,
rynkowych kamieniczek, po naleśnikach w Grabówce, przechodząc przez
Zielony Most, zeszliśmy nad nowo wybudowane bulwary nad Młynówką.
Pokazywałam mu to Opole, które pokochałam ostatnim czasem, w moich
oczach z pewnością dało się zobaczyć blask w pełni oświetlonej wieczorem
Opolskiej Wenecji. Opowiadałam mu każdą historię, usłyszaną swego czasu
od Scharlotte w kawiarni. Starałam się, by pokochał tak samo to miasto jak
ja. Całym sercem.
Ulicą Strzelców Bytomskich, nie zważając na stukot obcasa na
suchych, chodnikowych płytkach, szliśmy obok Młodzieżowego Domu
Kultury, Radia Opole, Szkoły Plastycznej i Muzycznej. Schodząc kilka stopni
w dół wału znaleźliśmy się na nowo powstałych bulwarach nad Odrą.
Mijaliśmy ćwiczących seniorów na siłowniach pod chmurką, dzieci jeżdżące
na rolkach i rodziców próbujących nad nimi zapanować. Szliśmy wzdłuż
rzeki, w stronę mostu kolejowego, przez piękny park, gdzieś za nami migotał
na niebiesko Most Piastowski. Noc była niezwykle ciepła.
Leżeliśmy na trawie na wałach, wpatrując się w gwiazdy, które świeciły
swoim blaskiem na czerwono-granatowym niebie. Rozmawialiśmy o
wszystkich błahych rzeczach, pytał się mnie o to tajemnicze spotkanie w
kawiarni, zachwycał się wszystkimi zmianami, jakie zaszły w Opolu, jego
bogatą historię – zarówno usłaną różami jak i rwawą. Zauważył też te
wszystkie metamorfozy, fizyczne i psychiczne, jakie przeszłam od naszego
ostatniego spotkania. Nienawidziłam tego miasta, teraz mieszkam w nim z
radością. Cieszyłam się, że mogłam tam być, właśnie tam, właśnie z nim.
Chciałabym wtedy zatrzymać czas, by ta chwila trwała jak najdłużej. Lecz…
nie byłoby to trochę egoistyczne? Każda chwila musi przeminąć… a niektóre
miasta, takie jak to, mają to do siebie, że potrafią zatrzymać i zapisać te
chwile w swojej historii. Ilekroć będę tam wracać, obojętnie z kim,
wspomnienia odżyją, uśmiech pojawi się na mojej twarzy wskutek obrazków,
które automatycznie wyświetlą się w mojej wyobraźni.
Najpiękniej jest gdy wody Odry beztrosko płyną sobie, kiedy zachodzi
słońce, a wiatr rozwiewa Ci włosy, widzisz tysiące świateł dobiegających z
mieszkań naprzeciwko Ciebie, lecz nikt nie widzi Ciebie.
- Jak mógłbym o Tobie zapomnieć? – Szepnął mi do ucha.
Nie odezwałam się ani słowem, mowa werbalna nie była nam
potrzebna w tej chwili.
Spróbuj tam, oczywiście gdy czas Ci na to pozwoli, pójść i cieszyć się
właśnie tymi chwilami. Z osobami, które bezwarunkowo kochasz. W mieście,
które bezwarunkowo kochasz. Przekonasz się, że te uczucia, nie są jedynie
wynikiem syntezy hormonów szczęścia, skutkiem ubocznym działania
endorfiny. To nie tylko mikroskopijne neurony i reakcje chemiczno-
biologiczne. To coś więcej. Złudzenie szczęścia? Być może. Magia Serca
Miasta? Właśnie tak.
Najpiękniej jest gdy możesz bez żadnych zmartwień siedzieć na
drewnianej ławeczce, bądź leżeć na miękkiej trawie, wtulona w swoją drugą
połówkę.
- Scharlotte?
- Ja Ciebie też… Opole.
II Kochanka
Te kilka tygodni kiedy się widzieliśmy każde z nas chciało spędzić
razem. Bez żadnych przeszkód, bez problemów. Razem. Ale też razem z
rodziną. Oni także połączeni z nami miłością – choć jak inną od tej naszej –
chcieli się cieszyć naszą obecnością przy wspólnym stole. To był dzień, na
który czekałam od dawna. Wcześniej wiele słyszałam o Jego Babci. O Jej
historii, która wiele razy wydawała mi się dziwnie znajoma. Nigdy nie udało
nam się spotkać – tym bardziej byłam zestresowana. Kilkakrotne próby
wybrania najlepszej kreacji na obiad u Babci mojego ukochanego były
bezowocne. Wyprawa na zakupy, nawet do oblężonej wiecznie przez opolan,
Karolinki nie przyniosła żadnego rezultatu – poza kolejnym przekonaniem o
mojej nieudolności. On stojąc w progu drzwi mojego pokoju z beztroskim
uśmiechem spoglądał na moją walkę. Żółta czy niebieska? Za kolano czy
przed kolano? Szpilki czy baleriny? Włosy proste czy fale? Z każdą minutą
pojawiało się więcej pytań, a ja byłam dalsza od wyimaginowanego ideału. Po
kolejnym kwadransie zrezygnowana postanowiłam ubrać cokolwiek –
poganiana nerwowym stukaniem Jego buta o świeżo wypolerowane panele
podjęłam szybką decyzję – musiałam. Beżowa sukienka do kolan, z
zakrytymi ramionami, do tego czarne, klasyczne czółenka na niewysokim
obcasie i proste, naturalne włosy. Jeszcze tylko coś do narzucenia na górę i
mogliśmy wychodzić.
Babcia mieszkała na Zaodrzu – w kamienicy kilka kroków od dworca
Opole Zachód. Prawdę mówiąc nigdy nie byłam w tamtej okolicy. Kiedy
staliśmy na zdewastowanym przystanku bez szyb patrzyłam na kamienice po
drugiej stronie ulicy. Odnowione, jednak pozbawione swojego uroku. Z
pięknych – często zabytkowych kamienic zostały obłożone styropianem,
pstrokate potworki. To były rany na ciele tego miasta. Zastanawiałam się
dlaczego nikt inny nie chce tego zauważyć – czy czasami ciężko jest podnieść
głowę znad chodnika?
Autobus linii 15 podjechał z lekkim skrzypnięciem. Nowy,
kilkunastoletni MAN otworzył drzwi, zapraszając na swój pokład zapachem
potu. Dwa skrzypnięcia kasownika i jedziemy. Stojąc przy brudnej szybie
trzymam Go za rękę. Opieram się o Jego ramię – patrzy na miasto. Gdyby
tylko wiedział jak bardzo patrzy na moje odbicie… Przystanek przy
ruchliwym skrzyżowaniu był naszym ostatnim. Czekając na światłach minął
nas dawno wysłużony Ikarus wzbudzając na Jego twarzy uśmiech. Trzymał
mnie mocno za rękę jakby bał się mojej ucieczki. Nie uciekłabym nigdy.
Kamienica z numerem 17. Weszliśmy na pierwsze piętro. Serce waliło mi jak
młot. Spocone dłonie sugerowały zbliżającą się maturę, a nie miły, rodzinny
obiadek. Bałam się. Pierwsze wrażenie jest najważniejsze. Chciał zapukać w
drzwi:
- Czekaj – musiałam spojrzeć w lusterko, wszystko było tak jak powinno –
Ok, pukaj.
Te kilkanaście sekund oczekiwania na otwarcie drzwi to były dla mnie
istne sekundy grozy. Drzwi z głośnym skrzypnięciem otworzyły się. Stała w
nich starsza pani w różowym dresie. Na oko miała jakieś 70lat. Mocno
pomalowane oczy i podkreślone na niebiesko brwi, usta w kolorze krwisto
czerwonym i trwała.
- Wchodźcie! – jej głos przypominał nieco zachrypniętego pijaka – Nie
ściągajcie butów, nie róbcie wiochy.
Wiochy? Czy ja dobrze słyszałam? Starsza pani zna takie słowo?
- Zaprowadź swoją dziewczynę do pokoju, zaraz przyniosę rosołek. Babcia
odmaszerowała w stronę, gdzie prawdopodobnie była kuchnia.
- Widzisz. Dlatego nie chciałem ci o niej opowiadać, nie wiedziałem jak
zacząć – mój ukochany próbował wytłumaczyć mi wygląd Babci. Jednak jak
się okazało siedemdziesięciolatka była całkiem szybka i już wracała z dwoma
talerzami zapowiedzianego rosołu.
- Czym się zajmujesz? – starsza pani zaczęła rozmowę.
- Studiuję filologie angielską na Uniwersytecie Opolskim – zaczęłam jeść
rosół, który okazał się wyjątkowo dobry.
- Oooo, to chyba ciekawy kierunek. Będziesz mogła podróżować. Podróże są
cudowne. To wszystko co widzisz na tych półkach to są pamiątki z całego
świata.
- Lubi pani podróże?
- Uwielbiam, całe życie spędziłam na wyjazdach - Babcia poprawiła się na
krześle - Moje życie polegało na wiecznym przemieszczaniu się. Zawsze
jednak wracałam do swojego portu jakim było Opole. To zabawne prawda?
Byłam w setkach miast na całym świecie. Zwiedziłam wszystkie kontynenty,
a i tak wracałam do Opola. Mój trzeci mąż mówił, że jestem chorobliwie
zakochana w tym mieście. Zresztą tak samo jak mój 4 mąż.
- Babcia miała 5 mężów – nieoczekiwanie wtrącił się mój chłopak, który do
tej pory był zajęty rosołkiem dużo bardziej niż rozmową.
- Każdy z nich czegoś mnie nauczył, coś mi pozostawił po sobie. Słyszałam,
że jesteś zafascynowana tym miastem?
- Tak, chociaż właściwie przez przypadek odkryłam jego magię.
- Nie ważne. Jeżeli znasz historię tego miasta to na pewno znasz mojego
czwartego męża. To była wybitna postać w Opolu.
- Kto to był? – moja ciekawość była ogromna, na każdym kroku spotykałam
się z historią tego miejsca.
- „Witam was ciule!” – słyszałaś kiedyś te słowa? - Babcia zaśmiała się.
Przed moimi oczami pojawił się mały stolik w Dolce Vicie. Starsza pani
z bladą cerą, drewniane pudełko – tam usłyszałam po raz pierwszy te słowa.
II Zagubiony skrawek papieru
Stół, na którym stał talerz z moim niezjedzonym rosołem zatrząsł się.
To właśnie pociąg osobowy relacji Opole – Wrocław wjechał na stację Opole
Zachód. W linii prostej do dworca było kilka kroków, gdyby nie szum ulicy
byłoby doskonale słychać zapowiedzi wjeżdżających składów. Czynnych
stacji kolejowych w mieście było sześć – chociaż oczywiście najważniejszą
była obsługująca kilka milionów pasażerów rocznie stacja – Opole Główne.
- Tak… kiedyś coś moja… ciocia wspominała o tych słowach. Ona interesuje
się historią Opola. – Skłamałam, nie chciałam mówić prawdy o Starszej
Pani. Uznaliby mnie za co najmniej dziwną.
- Mogę dokładkę? – Powiedział nagle mój chłopak z pełną buzią, zapominając
zupełnie o zasadach savoir vivre’u.
- Babci się pytasz? – Staruszka uśmiechnęła się ukazując światu perfekcyjną
pracę protetyka.
- Gruby będziesz. – Odpowiedziałam z uśmiechem słysząc parsknięcie
śmiechu babci.
- Ahhh… młodzi i zakochani. Zupełnie jak ja i Karol. Miłość od pierwszego
wejrzenia. Wracałam wtedy z cmentarza. Tego przy ulicy Wrocławskiej – to
piękna i zabytkowa nekropolia, spoczywają na niej zarówno zwykli jak i
wybitni mieszkańcy Opola. Dziś zapomniana i mocno zaniedbana – Babcia
westchnęła – Dlaczego nie szanujemy naszej historii? No ale to teraz
nieważne. Więc wracałam z cmentarza, gdy zobaczyłam jego – ze skórzaną
teczką w ręce i targanym przez wiatr krawatem. Dokładnie w tej samej pozie
jaką teraz widzimy jego pomnik. I ten uśmiech – uśmiech dobrego człowieka,
od razu widać, że właśnie takim był.
Karol dużo zrobił dla Opola jak oboje pewnie wiecie. Festiwal, o którym
chyba każdy słyszał to jedynie niewielka cząstka efektów jego pracy. Nie
byliśmy aż tacy młodzi kiedy się poznaliśmy, ale dwoje Ślązaków zawsze
znajdzie wspólny temat do rozmowy. Nie wiem, czy mój wnuczek Ci mówił. -
Zwróciła się do mnie. - Ale moi rodzice pochodzili z Górnego Śląska lecz
potem przeprowadziliśmy się do Opola. Karol był z Biertułtowa, to też na
Śląsku. Tego dnia, gdy zobaczyliśmy się po raz pierwszy, miałam strasznego
pecha. Rozerwała mi się torba, z której wypadły wszystkie rzeczy. Pomógł mi
je wtedy pozbierać. Tak, tak, wiem, że to brzmi jak scenariusz telenoweli
kolumbijskiej, ale te scenariusze są pisane na podstawie przeżyć . Zabujałam
się w nim, czy jak wy to teraz mówicie.
- Babciu! – Chłopak chciał poprawić Babcię, by nie używała młodzieżowych
zwrotów.
- Nie przeszkadzaj nam! – został przeze mnie skarcony – I co było dalej? Z
panią i z panem Musiołem?
- Ah… to nie takie proste. Poznawaliśmy się powoli, po kryjomu. Karol był
wtedy żonaty. Wszyscy uważali ich za idealne małżeństwo, a ja byłam tą
trzecią. W małym Opolu nie mogliśmy pokazywać się razem. Przychodził do
mojego mieszkania i opowiadał mi o wszystkim. Najczęściej w jego
opowieściach przewijało się jedno słowo – Opole. To była jego prawdziwa
miłość. Chociaż nie był tutaj urodzony - to tu był jego dom. Jego przeszłość
nie była taka jaką chcieliby widzieć współcześni – wielu zapomina jakie to
były czasy. Chcąc coś zmienić nie dało się nie być w partii – niestety. Tylko
dzisiaj i tylko osoby z niewiedzą lub zwykłym wyrachowaniem próbują
rozliczać osoby żyjące w innych realiach. Jest jeden dzień, który
zapamiętałam do końca życia. Po 3 latach znajomości zdecydowaliśmy się na
wspólny spacer. Opole nie było takie piękne jak teraz – nie było pięknych
bulwarów nad Młynówką. Wyszliśmy na Rynek, na Wyspę Bolko. Byłam
szczęśliwa. No, ale jak zapewne wiesz – nigdy nie związałam się z nim na
stałe. Nikt o nas nie wiedział, ale rozwód tak ważniej osoby w mieście byłby
ogromnym skandalem. Musiałam odejść – Babcia otarła samotną łzę
spływającą po policzku – Pozostały mi po nim wspomnienia i coś jeszcze –
Kobieta wstała i wyszła z pokoju.
Spojrzałam na chłopaka, ale na nim opowieść nie zrobiła żadnego wrażenia.
Właśnie dolewał sobie babcinego kompotu truskawkowego. Babcia wróciła z
czarną teczką.
- Kiedy ostatni raz u mnie był zostawił to – wskazała na teczkę – to jego
teczka, którą miał zawsze przy sobie. Przesiąknęła zapachem cygar jakie
palił. Jednak nie to jest najciekawsze – otworzyła teczkę i wyjęła z niej dużej
wielkości arkusz papieru – Zobacz, na pewno cię to zaciekawi.
- Co to jest? – Starsza pani zaczęła rozwijać pożółkły plan. Zajął on sporą
część stołu, z którego wcześniej zostały zabrane talerze i wszystko to co
mogło zabrudzić cenne znalezisko. Patrzyłam na plan jakiegoś budynku.
Wydawało mi się, że dobrze znałam to miejsce, które widziałam jednak nie
mogłam przywołać z pamięci dokładnego obrazu. W końcu Babcia przerwała
moje rozmyślania:
- To plany podziemnych korytarzy. Po wojnie pojawiły się plotki o
tajemniczych korytarzach pod Opolem. Zarządzono dokładne sprawdzenie
tych informacji. Przez wiele lat spora grupa geologów badała to co znajduje
się pod miastem. Komuniści bali się, że opozycjoniści wykorzystują te tunele
do konspiracji. Mieli rację – w początkowych latach po wojnie tak było.
Ludzie związani z ruchami antykomunistycznymi spotykali się tam raz w
tygodniu. Mało kto wiedział o tym gdzie jest wejście. Jedno z nich –
pomarszczony palec wskazał na mapę – znajdowało się tutaj.
Odczytałam nazwę ulicy Kościuszki. Dobrze pamiętałam, że w tym miejscu
znajdowała się klimatyczna kawiarnia New York Cafe - która niestety już nie
funkcjonuje.
- Dzisiaj mówią na to „Ślimak”. Ten budynek wybudowali właśnie po to, by
nikt więcej nie mógł wejść do korytarzy. Nikt nie protestował. Ludzie liczyli,
że będą mogli dostać się w tajne miejsce innym sposobem. Niestety nigdy się
to nie udało. Papa wspominał mi o jakieś Róży.
Poczułam zimny dreszcz na plecach.
- Ta kobieta odwiedziła go dokładnie w dniu gdy otrzymał plany tuneli pod
miastem. Nie wiedział skąd się o nim dowiedziała, ani nawet kim jest. Nie
chciała nic o sobie powiedzieć, mimo groźby wezwania milicji. Jedyne co
powiedziała o sobie to to, że od wielu lat mieszka w Opolu. Wspominał, że w
jej oczach był ogromny blask – wydawało się, że jej źrenica ma kształt
piastowskiego orła. To po rozmowie z nią Karol podjął decyzję o
niepublikowaniu mapy. Swoim towarzyszą przekazał, że została ona
zdeponowana w sejfie, do którego tylko on ma dostęp. Nikt nie zna jej treści.
Przyniósł ją do mnie bo mi ufał. Wiedział, że nikt nas ze sobą nie łączy i
mapa będzie tutaj bezpieczna. Miałam ją wywieść za granicę w trakcie jednej
z moich podróży, jednak bałam się kontroli na granicy. Pokazuję ci ją bo
czuję, że łączy cię z tym miastem dużo więcej niż mówisz – starsza pani
puściła w moją stronę oczko.
- Słucham? – byłam zaskoczona zachowaniem Babci, czy to możliwe by
wiedziała o moim spotkaniu z Scharllote? – Nie rozumiem co ma Pani na
myśli?
- Kochanie, jego – wskazała na Mojego chłopaka – możesz oszukać, ale ja
przeżyłam to samo co ty – uwierz mi na słowo – uśmiech starszej pani był
bardzo przyjazny i tajemniczy.
- Czy ja dobrze rozumiem? – nie byłam pewna czy obie mamy to samo na
myśli.
- O czym wy mówicie? – chłopak w końcu włączył się do naszej rozmowy.
- Dobrze rozumiesz Kochanie – W tym momencie na podłogę z otwartej teczki
wysunęła się kartka z namalowanym odręcznie sercem z podpisem: Dla mojej
Karoliny.
IV Pierwsze słowa
Poczułam jak silny dreszcz przeszywa całe moje ciało, paraliżując
kolejne jego części. W mózgu trwała wojna pomiędzy myślami. Babcia mojego
chłopaka poznała mnie zaledwie godzinę temu. Czy to jest w ogóle możliwe,
by uśmiechnięta staruszka wiedziała o Scharlotte, o incydencie w Dolce
Vicie? A może starannie wypisane imię na kartce to jedynie dziwny zbieg
okoliczności? Nie jednemu psu na imię Burek, nie jednej dziewczynie na imię
Karolina. Coś mi jednak mówiło w głowie, że cała ta sytuacja ma związek ze
mną. Czemu właśnie ze mną? Poczułam jak moje policzki zaczęły się
czerwienić. Pewnie wyglądam teraz jak czerwona róża… pomyślałam… Róża?
Przypomniałam sobie tą historię, której potem wypierała się Scharlotte.
Mówiła mi wtedy o tych tunelach, będąc w transie. Nagle przed oczami
wyświetlił mi się obraz i pomimo lekko rozmazanej twarzy Starszej Pani – jej
mocny, zdecydowany głos, recytujący:
„Każdy z nas miał swój pseudonim. Ja pamiętam, nazywali mnie Różą,
chociaż to nie było moje prawdziwe imię. Trzeciego listopada, pewien
chłopak, już nawet nie pamiętam jak miał na imię, dał mi kwiat róży, mówiąc
mi, że zaprasza mnie na wodę sodową, kiedy tylko już odbudują kawiarnię
pana Gebela.”
Poczułam się w pewnej chwili jak Sherlock Holmes, który właśnie
dowiedział się, kto stoi za zabójstwem pani X w miejscowości Y. Czułam, jak
serce zaczyna mi bić mocniej, jak wkręcam się w nową przygodę, historię,
która znowu sprawi, że pokocham to miasto bardziej.
Myślałam o tym przez chwilę. Nikt nie zwracał na mnie uwagi. Mój
chłopak opowiadał swojej babci o pracy, o pięknie Hiszpanii, o swoich
wpadkach na lotnisku i na ulicy, o nowych znajomych i… o imprezach w
klubach, które najbardziej interesowały Babcię. Ona zaś opowiadała mu o
tym jak to Mareczek z góry stał się już dorosłym kawalerem, ale na studia to
on nie pójdzie, bo jest za leniwy. Tak przynajmniej mówi o nim jego mama -
pani Bożenka spod dziesiątki. Nowakowie znowu pokłócili się ze Słowikami.
Kowalczykowa wnosi pozew o rozwód z Kowalczykiem, a to taka dobre
małżeństwo było, ale on podobno miał jakąś kobietę na boku… Całkiem
zwyczajne ploteczki kamienicy numer 17. Pociąg znowu przejechał, czułam
drgania drewnianej podłogi.
W końcu, zorientował się, że nie słuchałam jego opowieści.
- Karolajna, co jest? – Złapał mnie za rękę. Zimno jego dłoni było niebiańsko
przyjemne dla mojej rozpalonej skóry.
- No właśnie, Karolajna, zupa nie smakuje? – Babcia uśmiechnęła się, a
wyraz jej twarzy uspokoił trochę mój puls. – Przesoliłam, wiem, smak już nie
ten.
- Nie, nie, skąd. Jest wyśmienita. Po prostu… - Mimowolnie spojrzałam na
kartkę papieru.
Babcia mojego chłopaka zrobiła poważną minę. Popatrzyła mi głęboko
w oczy, tak samo niebieskie jak moje, potem spuściła wzrok i jedyne co
powiedziała to było:
- No tak… Drugie danie zaraz będzie. – Poszła w stronę kuchni lecz po chwili
odwróciła się, kierując słowa w stronę jej wnuka. – A ty, wytrzyj buzię.
Ogarnij się w końcu.
Totalna katastrofa. Swoim myśleniem i zachowaniem, zepsułam całą
atmosferę. Zjadłam obiad, deser aż w końcu przyszedł moment pożegnania
się i pójścia do domu.
Wracałam do mieszkania na piechotę, trzymając za rękę wiadomo
kogo. Moja torebka była trochę cięższa niż parę godzin temu, gdy szłam w
przeciwnym kierunku. To pewnie zmęczenie myśleniem o tym, że mogę być
niewiadomo kim. Postanowił, że odprowadzi mnie do domu i tak też zrobił.
Buziak na pożegnanie, napisze smsa wieczorem. Zdjęłam buty i położyłam
torebkę na swoje biurko, które było zawalone kartkami i papierami.
Zaczęłam sprzątać. W torebce zobaczyłam kopertę, to pewnie z poczty, nie
wypakowałam jej wczoraj. Trafiła do kosza. Otworzyłam okno i poszłam pod
prysznic. Lekki podmuch wiatru zawiał i koperta, wbrew prawom fizyki,
zawędrowała na moje biurko. Nie wierzyłam, że ona tam się znajdowała. Cały
problem w tym, że była zwrócona przednią stroną, na której widniało
starannie wypisane moje imię. Domyśliłam się, że to babcia mojego chłopaka
włożyła ją do mojej torebki, kiedy ja poszłam ochłonąć do łazienki. Starannie
ją otworzyłam, a ręce trzęsły mi się wbrew mojej woli, kiedy wyciągałam
pożółkłą i pogniecioną kartkę papieru, na której widniały staranne, napisane
damskim pismem literki, pisane czarnym atramentem:
„Kiedy kropelki deszczu biegną po szybie,
Pijesz herbatę i wtedy czas do tyłu płynie.
Każda historia krwią i łzami przelana,
Może sprawić też uśmiech, Scharlotte kochana.
Czyżby kolejna tajemnica do rozwiązania?
Opole to miasto z sercem, do pokochania.
Są jednak przeszkody i źli ludzie czyhają,
Nie znają magii serca, bo go po prostu nie mają.
Nagroda jednak będzie, myślisz… ciekawe jaka?
Mogę zdradzić, że Opole da Tobie solidnego buziaka.
Mądra i zdolna jesteś więc pomóż Karolowi staremu,
Znasz historię więc nie będzie z tym żadnego problemu.
Gdzie popełnił znaną gafę, tam powiedz nazwę kwiatu
A opolska gwiazda, wręczy Ci klucz do kolejnego schematu.”
Wiersz?
To był początek, drugiej części nie było – został po niej jedynie ślad w postaci
porwanych brzegów. Co stało się z oderwaną połową? I co tam właściwie
było?
V Próba generalna
Kolejna papierowa kartka kalendarza została zerwana jednym,
sprawnym ruchem. 3 czerwca wylądował w koszu razem z pudełkiem po
truskawkowym jogurcie i pustym słoiku kremu czekoladowego. 4 czerwca –
właśnie dziś o 20:00 tłum osób zasiądzie na widowni opolskiego amfiteatru
by oklaskiwać kolejnych wykonawców śpiewających lepiej lub gorzej polskie
przeboje. Nie miałam zaproszenia na festiwal – nawet nie specjalnie miałam
ochotę tam iść. Wolałam zostać w domu i obejrzeć go w telewizji z popcornem
w misce, przykryta kocem. Jednak, mój chłopak uparł się, że musimy
właśnie w tym specjalnym dniu odwiedzić Muzeum Piosenki. Nie
przywiązując wagi do swojego ubioru czekałam, aż domofon oznajmi jego
obecność. Gdy wreszcie w mieszkaniu rozległ się głośny dzwonek otworzyłam
drzwi. Trochę trwało zanim pokonał kolejne piętra mojego bloku, by stanąć w
uchylonych drzwiach.
- To dla Ciebie. – Wręczył mi piękny czerwony kwiat ze srebrną wstążką. – Z
pozdrowieniami od babci, spodobałaś jej się.
- Dzięki. – Szepnęłam i pocałowałam go w policzek. - Jeszcze tylko torebka i
idziemy. – Usilnie szukałam malinowego błyszczyku, którego ostatni raz
widziałam na stole.
Kątem oka zauważyłam leżącą na biurku kopertę, której zawartość
przyprawiała mnie o ciarki. Zdecydowałam, że nie powiem mu o tym, co
wczoraj przeczytałam.
- Szybciej, Karolajn! – Usłyszałam z przedpokoju.
Czy on myśli, że poszukiwania małej, różowej buteleczki są takie proste? W
końcu słysząc nerwowe postukiwanie jego buta poddaję się. Wychodzimy.
Czerwcowe słońce świeciło niemiłosiernie. Nie mogłam się doczekać, aż
wejdziemy do klimatyzowanego wnętrza muzeum. Mieści się ono pod
widownią amfiteatru – zostało niedawno otwarte więc jego wnętrze wciąż
pachnie nowością. Pachnie też hmm… muzyką, śpiewaną tylko i wyłącznie w
jednym języku – po polsku. Stojąc przed głównym budynkiem wejściowym
słyszałam próbę jaka odbywała się właśnie na scenie. Po słowach piosenki
mogłam łatwo odgadnąć kto właśnie przygotowywał się do wieczornego
koncertu. „Jestem kobietą. Wodą, ogniem, burzą, perłą na dnie. Wolna jak
rzeka. Nigdy, nigdy nie poddam się”. Wbrew sobie zaczynałam nucić dobrze
znany mi tekst wywołując tym sposobem uśmiech tego, którego mnie tu
przyprowadził. W końcu dotarliśmy do kasy gdzie długa kolejka wiązała się
zapewne z festiwalową atmosferą w jakiej od paru dni jest całe Opole.
Turyści przechadzający się po mieście, ogromne reklamy zapraszające na
koncerty, poruszający się czerwony, festiwalowy autobus rozbrzmiewający
muzyką… tak właśnie wyglądało nasze miasto tego dnia.
Za szklanymi drzwiami informującymi o wejściu do muzeum piosenki grała
muzyka. Poruszaliśmy się w lekkim tłumie od ściany do ściany.
Multimedialne ekrany prezentowały po kolei historię, z jednej strony,
opolskiego festiwalu – z drugiej – jego największych gwiazd. Mimo bardzo
dobrego nagłośnienia co jakiś czas docierały pojedyncze dźwięki z próby,
która w najlepsze trwała na scenie.
Staliśmy na pustej widowni i patrzyliśmy jak omawiała kolejne
szczegóły swojego występu. Teraz dobrze pamiętałam, że od dawna
reklamowany był jej mini koncert w trakcie festiwalowego koncertu. Stała
teraz na jeszcze nie przygotowanej do końca scenie, ubrana w dresową, szarą
bluzę z kapturem, zwykłe dżinsy i adidasy. Jej włosy były związane w lekki
kucyk. Nie przypominała w niczym gwiazdy światowego formatu. Zabrzmiały
pierwsze dźwięki kolejnej piosenki. „Nie mów, że dzisiaj nie kończy się świat.
Że ból kiedyś minie, zagoi rany czas. Nie mów, że jeszcze przede mną jest
wciąż. To, co najpiękniejsze. Jak mam uwierzyć w to?” Jej głos sprawił, że od
razu ją poznałam.
Drugie miejsce na konkursie Eurowizji w 1994 roku. Ciotka mówiła mi
kiedyś, że rzuciła technikum w Kluczborku, by poświęcić się jej pasji jaką od
zawsze była muzyka. Pokazywała mi ją na szkolnym zdjęciu klasowym z
internatu w Prószkowie, jak stały obok siebie. Tamta nastolatka nie
przypominała dzisiejszej wokalistki pop, Honorowej Ambasadorki Stolicy
Polskiej Piosenki. Kto z nas nie zauważył podczas spaceru po Alei Gwiazd na
Rynku jej gwiazdy z autografem?
Widziałam na własne oczy jak wczuwa się w każde słowo swojego
utworu, każdy dźwięk przechodził jej ciało. „Nie proszę o więcej niż możesz mi
dać. Czy jeszcze kiedyś powtórzy się co zdarzyło się nam... Co zdarzyło się
nam...”. Kiedy utwór wybrzmiał do końca zapadła cisza, która przerwana
została przez donośny okrzyk reżysera z blond loczkami – koniec. Oddała
mikrofon starszemu panu, który od wielu lat zajmował się nagłośnieniem i
powoli, ostrożnie zeszła ze sceny na widownię. Wzięła do ręki butelkę
mineralnej, niegazowanej wody, które leżała przy wielkiej torbie młodej
dziewczyny i spojrzała w naszym kierunku. Speszyłam się, dopiero teraz
uświadomiłam sobie, że od dłuższego czasu zaciskam dłoń na kwiecie róży,
zamiast na męskiej dłoni.
- Róża? Gdzie On się podział?
- Karolina, tak? Cześć. – Usłyszałam wysoki głos, który doskonale znałam.
Nie potrafiłam się nic odezwać, wiedziałam, że cokolwiek powiem będzie to
dla niej zabawne i co najmniej żałosne
– Mam coś dla ciebie. – Kontynuowała, wyciągając z torebki biały papier.
- Ta koperta jest dla mnie? – Wyjąkałam, co samo w sobie było tragiczne. Mój
kolor na twarzy przypominał kolor róży.
- Jeżeli jesteś Karoliną to raczej tak. Znalazłam to w swojej garderobie z
dokładną instrukcją o twoim wyglądzie. Wydaje mi się, że dobrze wiesz co to
jest i do czego służy. – Mówiła cicho i ze spokojem, który nie był wskazany
dla gwiazdy aż tak wielkiego formatu.
Czytając wszystkie artykuły z plotka i pudelka wydawała się taka inna.
Taka… normalna i zwyczajna lecz w dalszym ciągu budząca respekt swoim
talentem i zamiłowaniem do muzyki. Podziękowałam i chwyciłam kopertę
jednak lęk przed jej otwarciem był ogromny, wręcz paraliżujący.
- Mogę? - Tym razem jej ręka wyciągnęła się w stronę róży, którą miałam w
dłoni. – Przyda mi się podczas występu. Też miewam czasami tremę. –
Uśmiechnęła się.
- Tak, oczywiście. Proszę. – Podałam jej kwiatek
- Dzięki. I mam coś jeszcze dla ciebie. Trzymaj. – Podała mi swoje zdjęcie z
autografem. – Ja już idę. Miło było cię poznać. Powodzenia!
Wołana przez managera odwróciła się i odeszła w stronę sceny, by po
chwili zniknąć za scenografią. Ja zostałam. Stałam sama, trzymając w jednej
ręce idealnie białą kopertę, z jednym małym napisem – Dla Karoliny. Zimny
dreszcz przebiegł po moim ciele. Nie wiedziałam co zrobić… W drugiej zaś
miałam zdjęcie z autografem na miarę złota.
- Gdzie ty się szwędasz, Karolajna! – Aż podskoczyłam na dźwięk jego głosu.
– Zgubisz się i co?
- Byłam tu cały czas. Rozmawiałam z Edytą. – Z moich ust wyłaniały się
słowa, jednak on mi nie uwierzył dopóki nie pokazałam mu zdjęcia. -
Odprowadzisz mnie do domu?
- Jasne, słońce! Ale pójdziemy trochę dłuższą drogą, przez Aleję Gwiazd na
Rynku, dobrze?
Zgodziłam się. Oglądaliśmy gwiazdy, podziwialiśmy autografy tych
wszystkich znanych, którzy tworzyli historię Festiwalu, rozmiękczając serca
Opolan (i samego Opola – może dlatego ten deszcz?) swoim talentem
niebiańskiego brzmienia strun głosowych.
Parę godzin później siedziałam pochylona nad biurkiem. Na biurku
stało w ramce zdjęcie Edyty z autografem. Miałam wrażenie, że patrzy się na
mnie. Światło lampki rozjaśniało zawartość kartki lecz w dalszym ciągu nic
nie wpadało mi do głowy. Poszłam do kuchni by zaparzyć sobie herbaty.
Otworzyłam okno na oścież – słońce zachodziło a łagodny, ciepły wiatr
tańczył z moją firanką. Z telewizora dobiegał wyraźny i czysty głos wiadomej
piosenkarki. Usiadłam na krześle i zaczęłam czytać linijka po linijce:
„Pierwszy krok poprawnie wykonany.
To nie początek, nie koniec naszej wyprawy.
Tam gdzie sławny pomnik na sławnej ulicy,
Tam znajdziesz kolejny klucz do rozwiązania tajemnicy.
Ulica jak miasto, co drugą stolicą Polski było,
Lecz to nie w tym regionie kraju się wydarzyło.
Nazwa placu, miejsce jak symbol mającego przesłanie
Przypominającego o tym, o co walczyli Opolanie.
Pośród kwiatów i wspomnień z uroczystości,
Podejdź bliżej i nie bój się wysokości.
Ludzie będą mówić, że coś ma nie tak z głową,
Ale to Twoje serce jest naszą opolską mową.
Powiedz nazwę tego, co było obok spalone brutalnie
Dama poda Ci poszarzałą kartkę, jak tylko poprosisz ładnie.”
VI
Zmierzając ku zachodowi
Leżałam na plecach w prostokątnej przestrzeni łóżka i patrzyłam w
biały sufit, oświetlany biurkową lampką. Obok mnie leżała biała koperta,
rozerwana delikatnie, małym nożykiem do papieru. Czułam jak łzy napływają
mi do oczu z bezsilności. Każde słowo w każdym wersie nie układało mi się w
jedną całość. Każdy wyraz był przeczeniem poprzedniego i następnego.
Odetchnęłam i stwierdziłam, że pójdę spać. Pomyślałam jeszcze raz o
Scharlotte, o Róży.
Nim się zorientowałam, moje powieki samoistnie się zamknęły. Jakby
ktoś dotknął ich czarodziejską różdżką.
Zazwyczaj nie pamiętam swoich snów, ale ten był wyjątkiem.
Za rękę trzymała mnie Starsza Pani. Pamiętam jak szłam obok swojego
Uniwersytetu – Collegium Maius. Schodziłam schodami przy kościele „Na
Górce”. Minęłam Mały Rynek i przechodząc obok cukierni i amerykańskiej
restauracji. Naprzeciwko ujrzałam tłum ludzi, którzy składali kwiaty przy
Pomniku Brońmy Swego Opolskiego czyli tej śmiesznej armaty z lufą wieży
piastowskiej. Pewien gruby pan stał na drabinie i montował dwie tabliczki na
słupie: Ulica Krakowska oraz Plac Wolności. Scharlotte mrugnęła do mnie
okiem. Nic nie mówiła od początku naszej wyprawy. Szłyśmy w stronę
Zielonego Mostu skąd ujrzałam starą synagogę. To było dziwne, ona przecież
została spalona wiele lat temu…
Znalazłyśmy się znowu w parku przy Placu Wolności. Widziałam wiele
twarzy, młodszych i tych starszych, gładszych i tych z odznakami starości.
Mimo różnic w wyglądzie, krojów sukienek i kolorów koszul, każdego łączyło
to samo – uśmiech. Śmiały się dzieci do swoich rodziców, rodzice uśmiechali
się do swoich pociech. Na miejscu wielkiej szachownicy była maleńka scena,
na której wesoło paradował mały, śmieszny mężczyzna dyrygując niewiele
większą orkiestrą. Na trawie leżały koce, niektóre dzieci moczyły swoje nóżki
w fantazyjnie odmalowanej fontannie. Ludzie jedli kanapki, pili soki i
herbaty. Zorientowałam się, że moja ręka była wolna od dłoni Starszej Pani.
Nie mogłam jej znaleźć w tym tłumie. Po dłuższej chwili poszukiwań i
przejściu paru metrów zauważyłam ją. Stała, prawie niewidoczna, przed
pomnikiem i pilnowała, by nie zgasł ogień malutkiego, czerwonego znicza.
Obok leżał bukiet kwiatów obwiązany biało-czerwoną wstążką. Patrzyła się
smutno na napis pomnika: „Bóg, Honor, Ojczyzna.” Potem spojrzała na mnie
lecz jej wzrok był pełen żalu.
Obudziłam się. Zegarek pokazywał szóstą rano. Mój budzik miałby
zadzwonić o ósmej. Wstałam, dłuższe leżenie w łóżku po tym czego przed
chwilą doświadczyłam byłoby męczarnią. Ubrałam się i stwierdziłam, że
pójdę na poranny spacer. Doskonale zrozumiałam przekaz snu. Scharlotte
znowu mi pomogła. Do kieszeni wsunęłam zawartość koperty od Edyty,
głęboko wierząc, że poranny wiatr orzeźwi choć trochę mój zmęczony nauką
zapisów fonetycznych dźwięków, mózg.
Opole nie mogło by nie być opolskie. Miasto wraz z jego mieszkańcami
walczyło, by być polskie i co najważniejsze – by pozostać stolicą
województwa. Kiedyś o tym czytałam w przewodniku. Był rok 1998. Kilka
tysięcy Opolan manifestowało w całym województwie przeciw rządowym
planom likwidacji województwa opolskiego oraz włączenia go do województwa
śląskiego i dolnośląskiego. Najgłośniejszym wydarzeniem był "Łańcuch
nadziei", który połączył mieszkańców województwa opolskiego 7 czerwca
1998 roku. Na 92-kilometrowym odcinku trasy E-40 dziesiątki tysięcy
Opolan, trzymając się za ręce, demonstrowało poparcie dla Opolszczyzny.
Relacje z protestu pokazały wszystkie najważniejsze telewizje. Był to
wyjątkowo jasny sygnał dla polityków, że w województwie opolskim mają do
czynienia z wyjątkowo silnym oporem i wybuchem lokalnego patriotyzmu.
Obok siebie stanęły osoby, które do tej pory były dla siebie wrogami.
Opolanie walczyli także po województwem. Ponad dwa tysiace Opolan
wyruszyło do stolicy by na placu Piłsudskiego protestować w żółto
niebieskim korowodzie. Kolejne 10 tysięcy opolan skandowała na opolskim
placu Wolności - "Nie ma ojczyzny bez Opolszczyzny”. Parę miesięcy później
Sejm podjął odpowiednią uchwałę o nowym podziale administracyjnym
Polski wraz z ostatnim, szesnastym województwem – opolskim.
Stanęłam dokładnie naprzeciwko Pomnika Brońmy Swego Opolskiego.
Wyciągnęłam lekko pogiętą karteczkę i przeczytałam po cichu kolejne wersy.
Myśląc o śnie, miałam przed oczami obraz spalonej synagogi, która mogła
być rozwiązaniem „co było obok spalone brutalnie”. Podniosłam głowę ku
niebu, patrząc stanowczo na pomnik. Szepnęłam "synagoga". Nic się nie
wydarzyło. Stałam zawiedziona, spuściłam głowę i zamknęłam oczy. Po kilku
chwilach, gdy miałam ochotę odejść, zobaczyłam skrawek papieru. Leżał
dokładnie przede mną. Odchyliłam ostrożnie róg kartki i uśmiechnęłam się
sama do siebie, gdy ujrzałam kolejne, wykaligrafowane linijki:
„Po raz ostatni to czytasz moja kochana,
Tajemnica Opola prawie rozwiązana,
Za chwilę pójdziesz całkiem blisko,
A za parę miesięcy na lotnisko.
Jednak pamiętaj o kolejnym zadaniu,
Którę utwierdzi Cię w pewnym przekonaniu.
Tu gdzie teraz się znajdujesz,
Nie odwracaj się bo się rozczarujesz.
Idź w stronę dymu co z elektrowni bucha,
A kilka metrów dalej zobaczysz znanego ducha.
Uśmiech szczery rozwieje wątpliwości,
To będzie spotkanie młodości i starości.
Powiedz śmiało co czujesz do miasta
A wtedy sprawa będzie zupełnie jasna.
Dusza i serce w Tobie ukrywane,
Są z pokolenia na pokolenie przekazywane.
Ci powiadają że jeden krok do Opola - drugi do zakochania.
Zrozumiesz to i wtedy pożegnam Cię ciule, ot co, koniec gadania!"
Nagle telefon w mojej kieszeni zawibrował. Nieznany numer.
Odebrałam.
- Dzień dobry, czy rozmawiam z panią Karoliną?
- Tak, przy telefonie.
- Dobrze. Chciałabym poinformować panią, że pani podanie zostało przyjęte i
jednocześnie jest pani wybrana, by uczestniczyć w programie wymiany
studenckiej Erasmus. Mamy propozycję wyjazdu na Uniwersytet w Jaén w
południowej Hiszpanii na cały rok akademicki. W celu uzgodnienia
szczegółów i podpisania niezbędnych dokumentów prosiłabym jeszcze o
spotkanie. Najlepiej dzisiaj od godziny dwunastej w pokoju numer 117 w
budynku Collegium Maius.
- Dobrze. Oczywiście. Przyjdę. Do widzenia.
VII Znajoma twarz
Doskonale pamiętam jak tego dnia, każda moja myśl była
ukierunkowana na jedno: Hiszpania. Z jednej strony, czułam się naprawdę
podekscytowana tym, że za parę miesięcy przeżyję swoją najdłuższą podróż.
Z drugiej zaś, czułam pewien niedosyt. Wyrzuty sumienia powodowało
samo… Opole. Nie chciałam wyjeżdżać chociaż wszelkie formalności zostały
już dopełnione. Wiem, że będę tęsknić…
Słuchając niezbyt ciekawego wykładu, tym razem z filozofii kreśliłam w
zeszycie małą mapkę Opola. Właściwie widząc swoje anty-zdolności
plastyczne - jej karykaturę. Usiadłam w ostatnim rzędzie więc nikt nie miał
możliwości czytać wierszyka zapisanego na kartce papieru. Rozwiązywałam
zagadkę, która, o dziwo, szła mi dobrze i odgadywanie kolejnych miejsc nie
było już takie trudne jak poprzednim razem. Przesuwałam ołówek po
uliczkach, tak długo, aż w końcu znalazłam odpowiedź. Spotkanie miałoby
się odbyć na opolskim Rynku. Doskonale też wiedziałam z kim.
Wpatrywałam się w zegarek odliczając minuty do sławnego zdania: „Ok,
ladies and gentlemen, thank you very much and see you next week”. Mijały
kolejne minuty,a sala wypełniała się idealną ciszą przerywaną tylko
zachętami wykładowcy do rozmowy. Niestety. Dziś studenci umiłowali sobie
ciszę. W końcu doczekałam się.Błyskawicznie spakowałam swoje rzeczy do
dużej, malinowej torby i wybiegłam z budynku Collegium Civitas, nie
pożegnawszy się nawet ze swoimi koleżankami.
To nie mogłoby dłużej czekać. Ze słuchawkami w uszach poszłam
dzielnie w dół ulicy Osmańczyka, która prowadzi prosto na opolski Rynek.
Serce waliło mi jak oszalałe. Poziom adrenaliny w moim organizmie wzrastał.
Im bardziej się zbliżałam do Rynku, tym moja krew pulsowała szybciej w
żyłach.
W końcu dotarłam tam gdzie musiałam. Rozejrzałam się dokładnie. W
koło pełno było osób - jednak żadna nie wyglądała na zainteresowaną moją
obecnością. Tak więc nikt na mnie nie czekał? Jak to możliwe? Pomyliłabym
się?
Usiadłam na ławeczce, trochę zawiedziona, lekko oszukana, ogarnął
mnie smutek. Solidny promień słońca był widocznie innego zdania i bez
pytania oślepił mnie. Postanowiłam wyciągnąć okulary przeciwsłoneczne z
torebki, by zrobić mu na złość i nie dać się. Gdy podniosłam głowę znad
torby, zobaczyłam prawdopodobnie to, co miałam zobaczyć.
To była ona.
Scharlotte.
Starsza Pani stała naprzeciwko mnie i uśmiechała się niczym mała,
rozwijająca się do słońca róża. Nie zdążyłam nic odpowiedzieć. Sama
otworzyła usta, z których miały wydobyć się słowa. Nie chciałam jej
przerywać, jak mniemam, ostatniej części zagadki:
Tam gdzie się kończy lub gdzie się zaczyna,
Tam zawsze będzie stała ta sama dziewczyna.
Ona Ci powie historie całkiem prawdziwe,
Te gorsze i te lepsze, lecz całkiem uczciwie.
Możesz wierzyć, bądź nie, co się wydarzyło,
To zależy od Ciebie, co jest a co było.
Do poznania każdy krok, to kolejny krok,
Nim się odwrócisz, minie już ten rok.
I znów poczujesz, że miasto Cię oczarowuje,
A twoje serce się w nim od nowa zakochuje.
Nie ma na to lekarstwa, ani skutecznej rady,
Kochaj to co kochasz, obojętnie z której dekady.
Początek końca, koniec początku, tu masz klucz,
By wyjechać, najpierw wróć.
I już.
- Więc co? Więc to już koniec? Czym jest Serce Miasta?
- Koniec nigdy nie jest zakończeniem. To zupełnie tak samo jak początek –
nigdy nie zapowiada czegoś nowego. Początek końca, koniec początku… jaka
to różnica?
- To litera K. Wiem, bo czytałam Harrego Potter’a tysiąc razy. Ale co to ma
wspólnego z Opolem?
- Nie będę wskazywać palcem, czyje imię zaczyna się na tą literę. – Starsza
Pani zaśmiała się.
- Moje… Karolina. Zaczyna się na K. Czy to znaczy, że to ja? Nie. A może? To
znaczy, że to ja jestem rozwiązaniem każdej zagadki? Jak to możliwe?
- Kochana… Sercem Miasta jest Każdy-z-nas. Chodząc po opolskich ulicach,
wpatrując się w to wszystko sprawia, że to miasto zapisuje się w naszych
sercu. To my tworzymy historie. Budujemy pomniki, upiększamy uliczki.
Nikt tego by nie robił bez powodu. W naszej kwestii pozostaje jedynie to, czy
chcemy o tym wiedzieć i nie wymazywać naszych uczuć. Wiesz co robią
ludzie, którzy wyjeżdżają?
- Wracają…
- I chcą zostać. Idź dziecko przed siebie i spełniaj marzenia. Opole zawsze
przygarnie Cię z otwartymi rękoma. Ja też tutaj będę zawsze czekać na
Ciebie. I nic nie musisz już mówić. To widać po Tobie, po Twoich oczach, że
czujesz, że kochasz to miasto tak samo jak ja. Znając kawałek historii i te
wszystkie uchylone rąbki tajemnic, widzisz jak to właśnie Każdy-z-nas dba o
dobro miasta, czyni je jeszcze piękniejszym niż jest. Nie tylko teraz… To się
dzieje na przestrzeni wieków. Mówią, że to miłość jest największą magią na
tym świecie. Spójrz, serce może bić bez miłości, ale czy miłość może istnieć
bez bicia serca?
VIII Czy koniec może być początkiem?
(parę miesięcy później…)
W przeddzień mojego wyjazdu spotkałam się z moim chłopakiem.
Byliśmy zaproszenie do jego Babci na pożegnalny obiad. Przykro było mi
odwiedzać kolejne osoby z myślą, że długo się nie zobaczymy. Wybierając się
do Babci po cichu liczyłam na kolejną kremową kopertę z moim imieniem.
Na to, że zabawa w Sherlocka Holmesa zacznie się od nowa. Niestety nie.
Zostałam wycałowana przez Babcię, która uważała mnie już za członka
swojej rodziny. Bardzo się polubiłyśmy. Była to dla mnie osoba, która po raz
kolejny rozpoczęła moją przygodę z Opolem. Cały czas miałam w pamięci, że
to właśnie u niej rozpoczął się kolejny etap mojego życia – jak się okazuję
wiele zmieniający. Jedząc przepyszne kotlety mielone cały czas miała w
pamięci pierwsze spotkanie z uroczą staruszką.
Po obiedzie mój chłopak zabrał mnie na spacer po najpiękniejszych i
najromantyczniejszych zakątkach Opola. Na bulwarze nad Odrą czekali na
nas Kamil i Marcin. Chciałam pożegnać się także z nimi. Spędziłam w ich
towarzystwie mnóstwo czasu. To im wypłakiwałam się z tęsknoty za moim
kochanym. Doskonale rozumieli mój ból bo sami wiele musieli przetrwać by
móc być razem. To oni zabierali mnie na zwiedzanie wieczornego Opola. To z
nimi śpiewałam nieskładne zwrotki piosenek wracając nad ranem do domu z
kolejnej wyprawy po knajpkach przy Szpitalnej. Tych chwil będzie mi
brakować. Na pewno tam gdzie pojadę będą nowi ludzi, może będą równie
przyjaźni, lecz nigdy nie będą ze mną w Opolu. Ten czas spędzony tu na
zawsze zostawanie zapisany w mojej pamięci.
Ostatniej nocy w Opolu miałam dziwny sen. Śniło mi się, że siedziałam
przy stoliku w Dolce Vicie – kawiarni, w której wszystko się zaczęło.
Obserwowałam spotkanie młodej dziewczyny ze staruszką o żywych oczach.
Było w tym coś dziwnie znajomego, a jednocześnie wyjątkowo tajemniczego.
Nie mogłam się ruszyć, odezwać. Byłam jedynie niemym obserwatorem.
Kawiarnia zamieniła się w salę kinową. Znów siedząc nieruchomo na fotelu
oglądałam stary film, bez głosu, bez napisów. Opowiadał historie, które
swego czasu opowiadała mi Starsza Pani. Czułam się widzem, a jednocześnie
widziałam siebie w wydarzeniach, które oglądałam. Z końcem mojej sennej
podróży, dostałam kartkę papieru od dziecka ze smutnym wyrazem twarzy i
wielkimi, orzechowymi oczami. Nie mogłam przeczytać, co na niej pisze.
Niesamowite prawda? Byłam uwięziona we własnej wyobraźni. Obudziłam się
z zaciśniętymi kurczowo dłońmi. Zdecydowanie za dużo o tym myślę. Ku
mojemu zdziwieniu gdy otworzyłam oczy ta sama kartka leżała na moim
parapecie… Mimo środka nocy, szybko wydostałam się spod ciepłej kołdry.
Ciekawość nie dała mi możliwości czekania do rana. W kopercie ujrzałam
małą mapkę Opola, na której zaznaczone były punkty, które zaś tworzyły
kontur serca.
Pod spodem, wykaligrafowanym pismem widniał napis:
„Sercem Miasta Jest Każdy Z Nas”
Niżej zaś, mniejszymi literkami dało się odczytać:
„Pamiętaj o tym dziecko”
Zdecydowanie… za dużo o tym myślę.
Byłam już dawno spakowana. Teraz tylko upewniałam się z ciocią czy
wszystko mam, czy nie zapomniałam niczego. Nerwowe oczekiwanie ciągnęło
się w nieskończoność. Siedziałam na kanapie, odliczając minuty do godziny
zwanej: ‘w sam raz na wyjście’. Po raz kolejny musiał wysłuchiwać
dydaktycznych kazań mojej cioci. Martwiła się bardzo moim wyjazdem, ale
cieszyła się, że mogę rozwijać swoje pasje. Gdy nadeszła ta upragniona
godzina, kiedy należy wyjść - pożegnałam się z rodziną, zostałam
wycałowana, spojrzałam po raz ostatni na swój pokój, gdzie parę miesięcy
temu otwierałam tajemnicze koperty z zagadkami.
Moja walizka rytmicznie uderzała o suchy bruk ulicy Krakowskiej. Po
raz kolejny wydawało mi się, że ciągnę w niej nie tylko ubrania, ale także
masę wspomnień. Jej ciężar rósł wraz ze zbliżaniem się do dworca. Byłam na
wysokości pomniku, o wielu nazwach. Dla jednego to po prostu „Baba na
byku”, dla innych opolska Nike, a dla osób lubujących się w oficjalnych
nazwach jest to pomnik Bojownikom o Polskość Śląska Opolskiego. Czułam
na sobie wzrok wielu osób – dziwne uczucie, gdy ulica jest praktycznie pusta.
Podniosłam wzrok zajęty do tej pory wpatrywaniem się w równą kostkę
brukowa. Przy szklanej witrynie cukierni Ptyś dumnie swój wąs prężył pan
Paul Gebel – dawny właściciel kawiarni. W tym miejscu wiele lat temu
poznałam uroczego Hansa. Moje wspomnienia zostały przerwane przez
kolejne rytmiczne uderzenia kółek walizki. Zza przyciemnioną szybą lodziarni
Dolce Vita swoją, zapewne posłodzoną, herbatę mieszała Starsza Pani. Na jej
widok w moim sercu poczułam ogromne ciepło. To jej zawdzięczam to
wszystko co wydarzyło się przez ostatni rok. Na jednej z pustych, ze względu
na wczesną porę, ławek siedzieli zakochani, zapatrzeni w siebie Kamil z
Marcinem. Z nimi odkrywałam inne Opole. Niespokojne, głośne, często
pijane. Gdy doszłam do popularnych Delikatesów spostrzegłam siedzącego
przy drzwiach - jak zawsze uśmiechniętego - Żyda. Poznałam go przy Moście
Groszowym pewnego deszczowego dnia. A może to nie ja go poznałam, a
Scharlotte? Tuż nad nim stał sprzedawca pluszaków z opolskiego Solarisa
mocno ściskając wielką maskotkę. Na jego widok przypomniał mi się
świąteczny szał zakupów jaki opanował opolan przed Bożym Narodzeniem.
Uśmiechając się pod nosem mijałam kolejne kamienice. Patrzyłam z
podziwem na ich historie, która jeszcze kilkanaście miesięcy temu była mi
obojętna. Przypominałam sobie wszystkie chwile, które spędziłam w Opolu.
Czułam w swoim sercu coraz większą ranę. Każdy krok bliżej do Dworca
Głównego powodował, że powiększała się i bolała bardziej. Nie chciała się
goić mimo wsparcia, które czułam ze strony bliskich. Przed drzwiami do
domu towarowego Ziemowit uśmiechnęła się do mnie Babcia mojego
chłopaka. Jak zwykle miała na twarzy ostry makijaż i mocną, wydawałoby
się niezniszczalną trwałą. Jej ciało, ubrane w różowy dres, poruszało się w
rytm muzyki dobiegającej z sąsiedniego skate shopu. Jak ta kobieta może
mieć tyle pozytywnej energii? Była wyjątkową osobą, która mimo wieku nie
dała się zamknąć w domu, w stereotypie babci. Tuż przy witrynie banku,
gdzie kiedyś mieścił się sklep Renifer, minęłam zajętych rozmową - Damę
Pasieczną z rabinem Hansem Hirschbergiem. Ona dostojna pani, symbol
solidarności ludzi w walce z żywiołem, w spokoju prowadziła konwersację z
mężczyzną, którego próbował zniszczyć właśnie brak ludzkiej solidarności w
walce z oprawcą. Jakie to piękne, że dziś mogą prowadzić rozmowę i tylko
wspominać złe momenty, ciesząc się z ludzkiej dobroci serc. Z okien
okolicznych kamienic dobiegały przeróżne dźwięki. Od odgłosów telewizji,
przez znienawidzony przez większość ludzi dźwięk wiertła dentystycznego, po
próby muzycznej pani Edyty. Jak mogłam się domyśleć trenowała w hotelu
przed swoim kolejnym koncertem. Gdy doszłam do świateł tuż przy Dworcu,
nie musiałam wciskać przycisku przywołującego zielone światło. Zrobił to
wcześniej niski pan z wyraźnie zaznaczoną łysiną. Był ode mnie znacznie
niższy nawet gdybym zdjęła buty na obcasie. W prawej ręce trzymał skórzaną
teczkę co zdecydowanie dodawało mu powagi i uroku. Gdy zapaliło się
zielone ruszyłam przed siebie. Będąc w połowie pasów zauważyłam, że pan z
teczką pozostał na przejściu. Być może czekał na kogoś? Gdy byłam już po
drugiej stronie ulicy odwróciłam się. Jakie było moje zdziwienie, gdy
rozpoznałam ów starszego pana? To był Papa Musioł – ten sam, którego
pomnik nie raz mijałam przechodząc przez Most Zamkowy. Teraz machał do
mnie i donośnym głosem krzyczał w moją stronę:
- Dziękuję! Wracaj szybko!
Odwróciłam głowę. Nie chciałam by dojrzał potok łez spływający po
moim policzku. Nie chciałam by wątpliwości panoszące się w mojej głowie
zatrzymały mnie. Szłam dalej w stronę budynku Dworca Głównego wymijając
masę uczniów kierujących się z pociągów do swoich szkół.
Czekając na peronie myślałam o mojej podróży. O moim nowym życiu,
które właśnie rozpoczynam. Próbowałam sobie odtworzyć słowa Starszej Pani
i trochę się uspokoiłam. Po komunikacie dochodzącym z peronowych
głośników, wraz z moją walizką udałam się do wagonu, gdzie miałam spędzić
kolejne półtorej godziny. Stacja Opole Główne, stacja Opole Główne pociąg do
Wrocławia Głównego przez Brzeg i Oławę odjedzie z toru drugiego przy
peronie pierwszym. Odetchnęłam głęboko i poczułam jak magiczna więź
trzyma mnie tutaj i prosi o zostanie. Nie mogłam. Każdy musi szukać
swojego miejsca. Ja odnalazłam je w Opolu i byłam pewna, że nigdy mojego
miejsca na ziemi nie stracę.
Pociąg ruszył, a ja, siedząca przy oknie patrzyłam jak moje ukochane
miasto oddala się i żegna się ze mną. Czułam pożegnalny pocałunek jaki
złożyło Opole na moim policzku. Drewniane pudełeczko ze starymi zdjęciami
tkwiło w czarnej walizce. To dzięki niemu będzie mi łatwiej przetrwać rozłąkę.
To już jest koniec, ale wrócę. Wrócę szybko.
Przedział był pusty.
Nie zwracając uwagi na płynące łzy po moich policzkach, wyciągnęłam
zeszyt, w którym zapisałam swoją historię. O mnie, o Scharlotte, o Opolu i
zaczęłam pisać na ostatniej kartce prawdopodobnie nigdy nie wysłany list:
Kochana Scharlotte!
Dziękuję. Dziękuję za wszystko. Nie jestem już tą samą dziewczyną,
która siedziała w Dolce Vicie mieszając kawę i rysując znaczki na szklanej
witrynie. Wtedy, każda chwila w tym mieście była stracona. Dzisiaj jest
inaczej. Wszystko zmieniło się, całe moje spojrzenie na Opole można
powiedzieć, że jest al revés*.
Będę tęsknić za tym miastem. Nie mówiłam tego nigdy, ale tu się
urodziłam i mieszkałam przez 5 lat. Pamiętam jak przed przeprowadzką na
wieś, tańczyłam i śpiewałam. Aktywnie spędzałam czas w Młodzieżowym
Domu Kultury, jeździłam po parku na rolkach z koleżankami, wygrywałam
prawie każde małe, szkolne olimpiady. Spotkałam tutaj swoją pierwszą i jak
na razie jedyną miłość, poznałam prawdziwych przyjaciół. Za każdy razem,
gdy mijam ulicę Krakowską, przypomina mi się nasze spotkanie i mam w
uszach dźwięk melodii opowiadanych przez Panią historii, które tak
zawładnęły moim sercem. Za rok przyjadę tutaj znowu, odmieniona, z
nowym doświadczeniami lecz wiem, że te 3000 km nie zmieni tego, co czuję
do tego miasta.
Dla mnie, Opole jest miastem, którego serce bije w każdym z
mieszkańców. Wspomnienia, które mamy i o których rozmyślamy przed
snem lub stojąc w miejscach ich wydarzenia, sprawiają, że przenosimy się
tam, stając się jednocześnie Sercem i Duszą Miasta. Bo każdy z nas,
mieszkańców tego magicznego grodu nad Odrą tworzy jego wyjątkową
historię, o której warto pamiętać.
Dziękuję.
Na zawsze zakochana w Opolu, całym sercem
K.
* al revés (hiszp.) – do góry nogami. Odnosi się do tytułu następnego
opowiadania autorów „Opola z Sercem”, którego premiera już niedługo!
Od autorki „Duszy Miasta” i „Serca Miasta” do wszystkich czytelników!
Tak to już chyba jest. Coś się zaczyna, a coś się kończy. Każda chwila
spędzona przed komputerem i klawiaturą ( chociaż czasami także przed
kartką i długopisem) była dla mnie wielką przygodą. Pisząc rozdział za
rozdziałem poznawałam na nowo Opole, zakochiwałam się w nim od nowa.
Na pomysł pisania opowiadania o takiej tematyce wpadł założyciel strony
„Opole z Sercem” , a przede wszystkim mój przyjaciel ze szkolnej ławki –
Grzegorz Bogdoł, któremu jestem niesamowicie wdzięczna za te wszystkie
słowa otuchy, nieustające wsparcie i za możliwość pisania dla Was.
Sprawiało mi to wielką przyjemność. Przez to też rozwinęła się nasza
współpraca z portalem Wolne Dziennikarstwo, gdzie zarówno ja jak i mój
przyjaciel jesteśmy autorami artykułów dotyczących historii i tajemnic
Opola. Dla niespełna dwudziestoletniej studentki Uniwersytetu Opolskiego…
to naprawdę duże osiągnięcie. Szczególnie, gdy przez ostatnie dwa lata
słyszałam komentarze, że powinnam trzymać się z daleka od pisania. Na
początku, nie pomyślałabym, że to zajdzie aż tak daleko. Dziękuję z całego
serca.
Moi znajomi czytając „Duszę” bądź „Serce” widzą w niektórych
fragmentach, że postać Karoliny utożsamiana jest czasami ze mną. Za parę
miesięcy, wyjeżdżam podobnie jak ona do Hiszpanii na cały rok i czuję, że nie
będzie mi łatwo. Opole jest jak narkotyk… Łatwo się od niego uzależnić, nie
łatwo jest odsunąć na bok i po prostu wyjechać, nawet gdy od zawsze
marzyło się o poznaniu nowych kultur. Warto tutaj wspomnieć słowa
Scharlotte: „Idź dziecko przed siebie i spełniaj marzenia. Opole zawsze
przygarnie Cię z otwartymi rękoma”.
Na razie skupiamy się na artykułach do których lektury gorąco
zapraszamy. Będą one pojawiać się co tydzień – mamy nadzieję, że
regularnie. Wkrótce też ruszamy z nowym opowiadaniem. Liczę, że jego
historia wciągnie Was tak samo jak opowieści Starszej Pani i Karoliny. Co do
„Duszy” i „Serca” obecnie pracujemy też nad tłumaczeniem ich na język
angielski, by Opole promować nie tylko wśród jego mieszkańców.
„Pozdrawiam Was ciule” bardzo, bardzo serdecznie i dziękuję jeszcze
raz za to, że jesteście z nami!
Justyna Kraus
„Wiesz co robią ludzie, którzy wyjeżdżają? Wracają…”
Przeglądając stare mapy i albumy Opola, mamy wrażenie, że spotykamy się z
ciekawymi, tajemniczymi, a czasem nawet magicznymi historiami i
legendami, które zostawiły swój ślad na pożółkłych kartkach papieru. Stare
Oppeln, przeżywane razem ze Starsza Pania, jest jednym z miast, które daje
nam odkryć w pełni swoją duszę. A czy uda nam się zakradnąć do serca
współczesnego Opola wraz z młodą Karoliną? Odpowiedzi szukajcie w drugiej
części Duszy Miasta - Sercu Miasta!
O Autorach: Dwoje przyjaciół z jednej ławki.
Teraz wspólnie odkrywają historię swojego
rodzinnego Opola, przeszukując miejskie archiwa
w poszukiwaniu informacji o starym Oppeln.
Ona - młody talent pisarski, bo tak w dużym
skrócie można powiedzieć o autorce opowiadania
„Dusza Miasta”. Absolwentka I Liceum
Ogólnokształcącego w Opolu, studentka filologii
angielskiej na Uniwersytecie Opolskim. Interesuje
się piłką nożną. Mówi bardzo dobrze po
hiszpańsku, a w przyszłości chciałaby rozpocząć
naukę języka włoskiego.
On - pomysłodawca i założyciel strony Opole Z
Sercem, student europeistyki na Uniwersytecie
Opolskim. Interesuje się od zawsze dziejami Opola
i zmianami, jakie zachodzą w jego rodzinnym
mieście. Marzy, by kiedyś stworzyć w pełni
multimedialne muzeum historii miasta Opola.