wiera iwanowna krzyżanowska - eliksir Życia

146
Wiera Iwanowna Krzy˝anowska Pi´cioksiàg ezotoryczny dziewi´ciotomowy E E L L I I K K S S I I R R ˚ ˚ Y Y C C I I A A wydane przez Powrót do Natury Katolickie publikacje 80-345 Gdaƒsk-Oliwa ul. Pomorska 86/d tel/fax. (058) 556-33-32

Upload: 7some742603219

Post on 09-Feb-2016

291 views

Category:

Documents


13 download

TRANSCRIPT

Wiera IwanownaKrzy˝anowska

Pi´cioksiàg ezotorycznydziewi´ciotomowy

EEEELLLLIIIIKKKKSSSSIIIIRRRR ˚̊̊̊YYYYCCCCIIIIAAAA

wydane przez

Powrót do NaturyKatolickie publikacje

80-345 Gdaƒsk-Oliwa ul. Pomorska 86/d tel/fax. (058) 556-33-32

SSppiiss RRoozzddzziiaa∏∏óóww

Rozdzia∏ I str - 21Rozdzia∏ II str - 31Rozdzia∏ III str - 40Rozdzia∏ VI str - 49Rozdzia∏ V str - 60Rozdzia∏ VI str - 69Rozdzia∏ VII str - 77Rozdzia∏ VIII str - 86Rozdzia∏ IX str - 97Rozdzia∏ X str - 108Rozdzia∏ XI str - 115Rozdzia∏ XII str - 123Rozdzia∏ XIII str - 130

W naszej bibliotece elektronicznejznajdziesz ciekawà literatur´” duchowà – leczniczà.

2

PPPP rrrr zzzz eeee dddd mmmm oooo wwww aaaa którà warto przeczytaç

Wiera Iwanowna Krzy˝anowskaja urodzi∏a si´ dnia 2 lipca 1861r. w Petersburgu, jako córkagenera∏a wojsk carskich. Dziecinne lata sp´dzi∏a szcz´Êliwie w warunkach ca∏kowitej niezale˝-noÊci materialnej, otoczona dobrobytem, pod opiekà goràco kochajàcej jà matki. Ojciec, zaj´tystale s∏u˝bà, wychowanie córki w zupe∏noÊci powierzy∏ ˝onie, tote˝ dzieci´ wzrasta∏o w atmosfe-rze ogólnej mi∏oÊci i szacunku, by∏o pos∏uszne i u∏o˝one, lecz jednoczeÊnie pe∏ne ˝ycia i tempe-ramentu. Szczególnym zaufaniem darzy∏a dziewczynka starszà swà siostr´, w której mia∏a nietylko przyjació∏k´, lecz i niezawodnà powiernic´ swych dzieci´cych sekretów; i mimo dzielàcej jedoÊç du˝ej ró˝nicy lat, ta g∏´boka i szczera przyjaêƒ przetrwa∏a a˝ do Êmierci siostry.

Gdy podros∏a, oddano jà do Instytutu Katarzyny w Petersburgu, gdzie przebywa∏a kilka lat ja-ko pensjonarka. Niestety, póêniejszy bieg zdarzeƒ nie pozwoli∏ jej ukoƒczyç Instytutu; nawiedzi-∏a bowiem w tych latach rodzin´ zupe∏na ruina majàtkowa, spowodowana por´kà, nieopatrznieudzielonà przez genera∏a Krzy˝anowskiego za jednego z przyjació∏, wskutek czego ca∏y majàtekzosta∏ sprzedany na licytacji, a wkrótce potem nieoczekiwana Êmierç ojca zakoƒczy∏a t´ bolesnàtragedi´ rodzinnà.

W nied∏ugim czasie po Êmierci ojca, majàc zaledwie 18 lat, rozpoczyna Wiera dzia∏alnoÊç li-terackà, która z czasem przyniesie jej s∏aw´ pisarskà i materialny dobrobyt.

W tym czasie wychodzi za mà˝ za szambelana Siemianowa, cz∏owieka o wiele od niej star-szego, zajmujàcego powa˝ne stanowisko na dworze carskim. Wkrótce rodzi im si´ córka Tama-ra. S∏awa literacka Wiery Iwanowny jest ju˝ wtedy mocno ugruntowana, niemniej jednak popu-larnoÊç jej roÊnie w dalszym ciàgu, a wydawnictwo ksià˝ek przynosi rodzinie Wiery powa˝ne do-chody, pozwalajàce jej na wysokà stop´ ˝ycia. Pracuje niezmordowanie i bezustannie na polu li-terackim, a jedynà powa˝nà przeszkodà w tej pracy jest gruêlica p∏uc, która mimo wszelkich wy-si∏ków lekarzy, stopniowo os∏abia jej si∏y.

W pewnym momencie jej ˝ycia zostaje – jak sama opowiada – wyleczona w cudowny spo-sób przez swego duchowego opiekuna, nie˝yjàcego ksi´cia Rochestera, który drogà wewn´trz-nego s∏owa przekaza∏ jej, ca∏à spuÊcizn´ literackà, i z podwójnà energià oddaje si´ swemu po-wo∏aniu.

Nowy i to fatalny okres ˝ycia W.Krzy˝anowskiej otwiera rewolucja rosyjska. Nieszcz´Êciai cierpienia stajà si´ odtàd sta∏ymi towarzyszami gasnàcego jej ˝ycia.

W ciàgu ostatnich siedmiu lat swego ziemskiego bytowania prze˝ywa prawdziwà gehenn´:tragicznà Êmierç m´˝a, utrat´ bliskich i kochanych przyjació∏, bezdomnoÊç, poni˝enie i g∏ód,a w Êlad za tym odnowienie si´ z˝erajàcej ostatnie si∏y choroby. Jest to straszna i nie dajàca si´opisaç niedola wygnaƒcza.

Wyemigrowawszy z Rosji, Krzy˝anowskaja schroni∏a si´ w Estonii. Nie znalaz∏a tam jednakÊrodków na znoÊnà egzystencj´. Zmuszona wi´c by∏a pracowaç fizycznie przez przesz∏o dwalata na tartaku „Forest´ w Narwie i ta ci´˝ka praca, a poza tym poniewierka po ró˝nych bara-kach i sza∏asach, g∏ód i n´dza, wszystko to wspó∏dzia∏a∏o w nawrocie gruêlicy. Przenosi si´ wi´cdo Rewla.

Jednak˝e nie zmienia to na lepsze tragicznego jej po∏o˝enia, bo brak jakichkolwiek Êrodkówfinansowych uniemo˝liwia, ponowne wydanie jej dzie∏.

W tym czasie w ca∏ej kulturalnej Europie, po strasznych wstrzàsach wojennych, zaintereso-wanie okultyzmem by∏o minimalne, a ludzie sk∏aniali si´ raczej ku materialistycznym teoriom,szukajàc dróg wyjÊcia z materialnego kryzysu i lekarstwa na blizny i rany, jakie pozostawi∏a posobie wojna.

3

Kilkakrotne próby wydawnicze Wiery Iwanowny Krzy˝anowskiej koƒczy∏y si´ wi´c fiaskiem,gdy˝ trafia∏a zwykle na ludzi nieuczciwych, którzy wykorzystujàc ∏atwowiernoÊç autorki, umieli jàeksploatowaç dla swego zysku i swych celów. Jedynà pociechà i os∏odà ostatnich jej m´czeƒ-skich lat by∏a córka Tamara oraz kilku starszych i wiernych przyjació∏.

Wiera Krzy˝anowskaja zmar∏a dnia 29 grudnia 1924r. w 64 roku ˝ycia. Przy Êmierci jej by∏aobecna tylko córka Tamara oraz jeden z dawnych przyjació∏ ich domu. Âmiertelne szczàtki wiel-kiej pisarki pochowane zosta∏y w Rewelu na Aleksandro-Newskim cmentarzu.

SpuÊcizn´ literackà Krzy˝anowskiej podzieliç mo˝emy na 3 grupy. Pierwsza grupa to powie-Êci wspó∏czesne, drugà grup´ stanowià powieÊci o pod∏o˝u ezoterycznym. Zajmiemy si´ kolejnoka˝dà z tych grup.

PowieÊci wspó∏czesne obejmujà swymi tematami przewa˝nie ˝ycie spo∏eczeƒstwa rosyjskie-go.

PowieÊç „Sieç Paj´cza´ zrywa Êmia∏o zas∏on´ z rozk∏adu i zgnilizny moralnej spo∏eczeƒstwa,uwypukla niemoc duchowà rosyjskiego kolosa na glinianych nogach oraz rysuje poczàtek roz∏a-mu spo∏ecznego i politycznego, uwydatniajàcego si´ z jednej strony przegranà wojnà rosyjsko-japoƒskà, a z drugiej strony aktami rewolucji 1904-5 roku.

Przygotowujàcy si´ rozpad moralny Rosji pi´tnuje autorka w powieÊciach „Zemsta ˚yda´i „Hrabina Rekenstein´.

PowieÊci historyczne przynoszà autorce szersze ju˝ uznanie i ugruntowujà jej pisarskà s∏a-w´.

Krzy˝anowskaja ma wybitny talent i zdolnoÊç ˝ywego odtwarzania bytowania, zwyczajów,obyczajów i duchowego pod∏o˝a epoki, którà opisuje.

ZdolnoÊci te uzna∏a i oceni∏a nale˝ycie instytucja tak powa˝na, jak Akademia Francuska, któ-ra za powieÊç „˚elazny Kanclerz Staro˝ytnego Egiptu” przyzna∏a autorce wawrzyny literackiei zaszczyci∏a jà stopniem i tytu∏em „Oficera Akademii”.

Autorka w∏ada∏a j´zykiem francuskim równie dobrze, jak rosyjskim i dlatego wiele jej powie-Êci by∏o wydawanych we Francji. Stàd te˝ pochodzi owo wyró˝nienie przez Akademi´ Francu-skà.

Drugà nagrod´ i wyró˝nienie otrzyma∏a Krzy˝anowskaja tym razem ze strony Akademii Ro-syjskiej za powieÊç z czasów walk religijnych w Czechach, zatytu∏owanà „Pochodzenie Cze-chów”. Tematem tej powieÊci sà czasy przejÊciowe z XIV na XV-ty wiek – okres budzenia si´ÊwiadomoÊci narodowej i religijnej narodu czeskiego.

Do epoki staroegipskiej odnosi si´ jeszcze bardzo ciekawa powieÊç „Faraon Mernefa”, któraopisuje wystàpienie Moj˝esza, tak jak widzieli je rodowici Egipcjanie.

Krzy˝anowskaja zajmuje si´ równie˝ epokà rzymskà, której poÊwi´ca szereg utworów. Sà topowieÊci: „W Tym Znaku Zwyci´˝ysz”, „Z ˚ycia Tyberiusza”, „Herkulanum” i inne.

Za najcenniejszà z nich uchodzi bezprzecznie powieÊç: „W Tym Znaku Zwyci´˝ysz”, któraomawia czasy przeÊladowania chrzeÊcijan za Dioklecjana.

Autorka nadzwyczaj interesujàco i wiernie zestawia tu dwa obrazy: obraz rozsypujàcegoi chylàcego si´ do upadku Êwiata pogaƒskiego oraz cichà i Êwietlanà glori´ m´czeƒstwa po-wstajàcego chrzeÊcijaƒstwa, krzepnàcego w swej etycznej sile i niez∏omnej wierze.

Epok´ Êredniowiecza, poza wspomnianà ju˝ powieÊcià „Pochodzenie Czechów”, odtwarzajàjeszcze inne powieÊci. Obszerna nowela „Na Rubie˝y” maluje obraz Êwiatów staroruskiegoi germaƒskiego, walczàcych z sobà na terenie Inflant, na rubie˝ach budzàcego si´ do ˝ycia mo-skiewskiego kolosa.

Inne ciekawe, a ma∏o dotàd wyjaÊnione tematy Êredniowiecza, porusza autorka w powie-Êciach: „Templariusze”, „S∏udzy Z∏ego”. „Noc Âw. Bart∏omieja”, Benedyktyƒskie Opactwo”, „TrzySpowiedzi” i w szeregu innych.

4

W powieÊciach tej grupy talent literacki autorki rozb∏ysnà∏ ju˝ w ca∏ej pe∏ni. Sà to pi´kne, za-mkni´te w sobie, po mistrzowsku kreÊlone dzie∏a, odtwarzajàce danà epok´ niezmiernie ˝ywoprzed naszymi oczami, malujàce szczegó∏y nadzwyczaj plastycznie i wyraziÊcie i pozostawiajà-ce niezatarte wra˝enie. Stanowià one równie˝ jakby ∏agodne przejÊcie od tematów historycz-nych do tematów ju˝ wyraênie ezotorycznych.

O trzeciej grupie, to jest, o powieÊciach ezotorycznych Krzy˝anowskiej nale˝y pomówiç nie-co szerzej.

UUwwaaggaa – trzeba tu powiedzieç, ˝e zastàpienie terminu „okultyzm´ terminem „ezoteryzm´ –z czym stykamy si´ w powieÊciach Krzy˝anowskiej – nie jest ca∏kiem s∏uszne. Okultyzm bowiemzajmowa∏ si´ (i w dalszym ciàgu zajmuje si´) tym wszystkim, co stanowi natur´ szeroko pojmo-wanà, czyli ca∏okszta∏t przedmiotu wiedzy rzeczy stworzonych, a przez nauk´ niewyjaÊnionych,natomiast „ezoteryzm´ traktuje o tajemnej stronie religii. Nietajemna jej strona, to znaczy, religiaoficjalna (czyli doktryna oficjalna) bywa okreÊlanà religià egzotorycznà, to znaczy, ukazujàcà tyl-ko zewn´trznà stron´ rzeczy. O tym co jest w religii ukryte, czyli o wewn´trznej stronie religii,traktuje ezoteryzm. Jak zatem widzimy, ró˝nica jest istotna.

I tu nale˝y podziwiaç odwag´ i Êmia∏oÊç autorki. Przed stu laty, gdy wszechw∏adnie panoszy∏si´ gruby materializm, gdy nauka oficjalna pot´pia∏a w czambu∏ i oÊmiesza∏a ka˝dego, ktoo sprawach ducha i o sprawach Êwiatów nadzmys∏owych odwa˝a∏ si´ mówiç, a tym bardziej pi-saç, ogromny cykl, wydanych przez Wier´ Krzy˝anowskà, wybitnie okultystyczno-ezotorycznychpowieÊci, uwa˝aç musimy za dzie∏o du˝ej, osobistej odwagi i zaparcia si´ siebie.

Pami´tamy, ˝e by∏y to czasy, gdy spirytyzm dopiero nieÊmia∏o torowa∏ sobie drog´ w Amery-ce i na zachodzie Europy, a dzie∏a Krzy˝anowskiej, przeszczepiajàce zasadnicze tezy wschod-niego ezotoryzmu, z trudem przesiàka∏y przez twardy i zbity mur ironii i uprzedzeƒ, drwin i szy-derstwa, a tak˝e fanatyzmu i ko∏tuƒstwa religijnego.

Wiemy dobrze, co przeszed∏ nasz wielki rodak prof. Julian Ochrowicz, który jako mà˝ naukistworzy∏ zasadnicze podstawy parafizyki i parapsychologii. Rzucano mu z∏oÊliwie na ró˝ne spo-soby k∏ody pod nogi, i jak si´ mówi „psy na nim wieszano´, tak i˝ zirytowany g∏upotà, krótko-wzrocznoÊcià i zawiÊcià rodaków, opuÊci∏ Polsk´ i osiad∏szy we Francji, zaczà∏ pisaç po francu-sku; co znów miano mu za z∏e; przedtem jednak nikt nie stanà∏ odwa˝nie w jego obronie, jakrównie˝ i w obronie nowych pràdów w nauce.

I w tym to w∏aÊnie czasie Krzy˝anowskaja rzuca w Êwiat tom za tomem swych pi´knych inte-resujàcych i inspirujàcych powieÊci. Mo˝e fabu∏a jest czasem zbytnio fantastyczna i nie na mia-r´ nauki, ale dla tego, kto chce w nich szukaç najwa˝niejszych prawd i zasad okultyzmu i ezote-ryzmu, sà one w tych powieÊciach ∏atwe do zauwa˝enia i do znalezienia.

Autorka uczy, bawiàc, w myÊl przys∏owia ∏aciƒskiego: „ludendo discimus´. Nie ka˝dy jestzdolny do ÊciÊle naukowych badaƒ, syntezy, analizy i samodzielnych dociekaƒ. Ogó∏ chce do-staç te prawdy w formie lekkiej, powieÊciowej – na tle fabu∏y, b∏yskotliwej i fantastycznej. Chceponadto widzieç i podziwiaç bohaterów- wtajemniczonych, Êmia∏o wkraczajàcych w ˝ycie i losy,ludzi rzàdzàcych naturà i kierujàcych losem wypadków.

Postulat ten spe∏niajà przewybornie okultystyczno- ezotoryczne powieÊci Krzy˝anowskiej.Pisze o nich sama autorka nast´pujàco:

„Dzie∏a niniejsze, wydane w formie powieÊci, sà przyst´pne dla szerokich kó∏ czytelników,dajàc im mo˝noÊç ∏atwiejszego orientowania si´ w trudnych do zrozumienia, oderwanych i nie-kiedy mglistych poczàtkach wiedzy tajemnej. Mo˝na by wy∏o˝yç te prawdy i teorie w formie su-chych, naukowo-filozoficznych traktatów, ale czy wielu znajdzie si´ czytelników, poÊwi´cajàcychsi´ powa˝nym studiom okultyzmu i czy b´dà oni w mo˝noÊci, ze wzgl´du na warunki ˝ycia, cza-su i miejsca, prowadziç systematyczne zaj´cia praktyczne z dziedziny wiedzy tajemnej?

Wszak nie ka˝dy mo˝e byç lekarzem, a jednak, nawet najbardziej ogólne poj´cie o anatomii

5

i fizjologii okazuje si´ w ˝yciu rzeczà po˝ytecznà. Wiedza tajemna, dzi´ki tym powieÊciom, do-st´pna jest dla ka˝dego, kto pragnie zapoznaç si´ z nià…”

WIARA – ta najpot´˝niejsza w Êwiecie si∏a, to niewyczerpane êród∏o dobra, ostatnimi czasys∏abnie coraz bardziej pod rozk∏adowym wp∏ywem zwàtpienia; przesta∏a ona ju˝ byç cichà przy-stanià dla poszukujàcych prawdy i pragnàcych si´ doskonaliç. Szcz´Êliwym jest, kto ma w sobiewiar´, kto nie pozby∏ si´ tego boskiego ognia, ale o prawdziwà wiar´ trudno w obecnej epocelekcewa˝enia zasad religii i filozofii. Ju˝ dawno i bezpowrotnie wygas∏o bohaterskie pokoleniem´czenników, którzy ˝yciem p∏acili za wiar´; dzisiaj spotykamy coraz mniej wznios∏ych czynów,widzimy na ka˝dym kroku egoizm i niskie instynkty; stopniowo zanika w nas potrzeba ˝ycia du-chowego i co za tym idzie, gaÊnie wiara, jak lampka bez oliwy. Zimny, analizujàcy rozum obec-nego wieku wymaga na wszystko pewnych dowodów. I oto przyszed∏ czas, kiedy unosi si´ rà-bek zas∏ony Izydy i ludzkoÊç jakby wkracza w przepowiedziany przez Aposto∏a okres czasów,w którym „…prorokowaç b´dà synowie wasi i córki wasze, i m∏odzieƒcy wasi b´dà mieli objawie-nia i starców waszych sny nauczaç b´dà…”

… Z przyczyn powy˝szych, uwa˝a∏am za w∏aÊciwe przedstawiç w ogólnych zarysach obraztajemnego Êwiata, by czytelnik móg∏ sobie dobrze uÊwiadomiç, czym mo˝e staç si´ cz∏owiek,który zwalczy∏ w sobie zwierz´.

…Wzrok ludzki nie jest doskona∏y, nie mo˝e przejrzeç otaczajàcej nas przestrzeni i poznaçukrytych w niej wrogów; nale˝y wi´c uÊwiadomiç cz∏owieka co do tajemnych êróde∏ grzechui przekonaç, ˝e prawa moralnoÊci to nie sà tylko martwe litery, wymyÊlone w tym celu, by kr´po-waç jego wol´; ˝e przekroczenie tych praw prowadzi bezwzgl´dnie do nieobliczalnie zgubnychskutków.

…Jaka higiena ogólna w walce z chorobami zakaênymi zabrania zaka˝enia ulic przez nie-czystoÊci materialne, tak samo nieczystoÊci nie mogà wsiàkaç w sfer´ astralnà, a˝eby nie s∏u˝y-∏y za po˝ywienie dla paso˝ytów niewidzialnego Êwiata.

Przeto w tym celu najwy˝sza màdroÊç Boska przez usta swych pos∏ów zapowiedzia∏a po-trzeb´ hamowania zwierz´cych instynktów w cz∏owieku, a pierwsi prawodawcy ustanowili suro-we kary na tego, kto by si´ oÊmieli∏ przekroczyç te, zwiàzane z cz∏owiekiem, prawa Boskie. Jakoprzyk∏ad mo˝e s∏u˝yç dziesi´cioro przykazaƒ Moj˝esza: sà one krótkie, Êcis∏e i jasne. DawniejludzkoÊç godzi∏a si´ na surowy i normalny uk∏ad ˝ycia, ustanowiony przez prawodawc´; bezszemrania przyjmowa∏a kar´ za wykroczenia przeciw prawu, nie pytajàc si´ „dlaczego” i „zaco?” Dzisiaj z∏y duch kusi ludzi, jak niegdyÊ skusi∏ Ew´ w raju i cz∏owiek waha si´, szemrze, za-przecza i ˝àda wyjaÊnieƒ.”

I na zakoƒczenie czyni takà uwag´:„W serii niniejszych dzie∏ okultystycznych czytelnik pozna drog´ po której kroczy mag, wta-

jemniczony i odwa˝ny badacz, dà˝àcy do prawdy po wàskiej Êcie˝ynie pomi´dzy Êwiat∏emi ciemnoÊcià.

Coraz wy˝ej wspina si´ po drabinie wiedzy, przy czym ka˝dy wy˝szy stopieƒ tej drabiny jestnieodzownie zwiàzany ze stopniowym zwalczaniem i uduchowieniem istoty cielesnej, z rozwo-jem woli i ca∏kowitym opanowaniem duszy.

Dla profana, ksià˝ki te stanowià równie˝ pewnego rodzaju wtajemniczenie, poznaje on Êwiatastralny i ca∏à przesz∏oÊç planetarnà. Niebo ju˝ daje znaç o sobie, „Gniew Bo˝y” wybucha nie-kiedy, ostrzegajàc ludzi i nawo∏ujàc ich do podj´cia trudnej, ale niezb´dnej pracy nad udoskona-leniem duszy, serca, cia∏a i umys∏u.

Nie marz´ o tym, aby da∏o si´ powstrzymaç te ca∏e strumienie z∏a; które przechodzà od ludzido obszarów Êwiatowych, nie marz´, by walczyç zwyci´sko z piekielnymi hordami, lub wreszciepowstrzymaç fizyczny i moralny rozk∏ad ludzkoÊci; jednak zdaje mi si´, ˝e owa zapalona wew∏aÊciwym czasie latarnia morska, mo˝e przeszkodziç wielu katastrofom, mo˝e oÊwietliç drog´

6

ratunku wielu tonàcym. Mo˝e i te ksià˝ki przyczynià si´ do ukojenia niejednej duszy, którà trapiàwàtpliwoÊci i która w tych ksià˝kach znajdzie to, czego szuka. Jak górnik wydobywa z g∏´binziemi cenny metal, tak ja chcia∏abym z g∏´bi zwàtpieƒ i nieÊwiadomoÊci wskazaç drog´ do Êwia-t∏a, prawdy i wiary w Boga”.

S∏owa powy˝ej przytoczone malujà nam jasno cel okultystyczno-ezotorycznych utworówKrzy˝anowskiej. Chcia∏a ona pod formà powieÊci otworzyç wspó∏czesnym choç troch´ wrota,wiodàce w Êwiat ducha, pouczyç ich o budowie z∏o˝onej istoty ludzkiej, która w∏asnà pracà i wy-trwa∏oÊcià doprowadziç mo˝e do wy˝szego rozwoju, ukazaç przepastne g∏´bie Êwiata eterycz-nego, astralnego i myÊlowego, a ponadto wykazaç im, ˝e wszystko, co znajduje si´ w ca∏ymbezmiernym kosmosie, jest – z czego wielu nie zdaje sobie sprawy – jednoÊcià, i ˝e wobec tegowszystkie jego cz∏ony pozostajà z sobà w sta∏ym zwiàzku.

To, co teozofia usi∏owa∏a rozszerzyç jako prawdy naukowe, Krzy˝anowskaja podawa∏aw l˝ejszej formie tym, którzy do naukowych badaƒ jeszcze nie dojrzeli, a którzy mimo to szukajàczegoÊ wi´cej w Êwiecie, ni˝ materii, pieniàdza, maszyn i musku∏ów. I cel swój osiàgn´∏a. Ezote-ryczne jej powieÊci budzi∏y w tym czasie ogromne zainteresowanie i by∏y t∏umaczone na wielej´zyków.

Materia∏ obj´ty przez te powieÊci jest olbrzymi, nie sposób go szczegó∏owo omówiç. Z ko-niecznoÊci przeto zajmiemy si´ tutaj tylko „Pi´cioksiàgiem”, jako ˝e dotyczy on wydanych obec-nie ksià˝ek.

Pi´cioksiàg sk∏ada si´ z nast´pujàcych cz´Êci:1. Elkiksir ˝ycia2. Magowie3. Gniew Bo˝y (2 tomy)4. Âmierç Planety (2 tomy)5. Prawodawcy (3 tomy)Przejrzyjmy po krótce treÊç ca∏ego cyklu.M∏ody lekarz angielski o nastawieniu uczonego, Ralf Morgan, dogorywa na suchoty w wilgot-

nych mg∏ach jesiennych Londynu. SpecjalnoÊcià jego sà choroby umys∏owe, trapiàce ludzkoÊç.Chce on ul˝yç cierpiàcej ludzkoÊci i zdjàç z niej brzemi´ strasznych umys∏owych chorób, ale tenw∏aÊnie pierwiastek psychiczny w cz∏owieku, który nie chce si´ poddaç skalpelowi wiedzy pozy-tywnej, wymyka si´ wszystkim materialistycznym badaniom, jest nieuchwytny a pomimo to za-wsze istniejàcy i w stosownych momentach dajàcy znaç o sobie. Niespodziewanie m∏ody lekarzzostaje spadkobiercà cz∏onka bractwa wtajemniczonych i zostaje przez nich uzdrowiony ze swejÊmiertelnej choroby oraz obdarzony d∏ugim planetarnym ˝yciem (Eliksir ˚ycia). Jako rzeczywistycz∏onek tego bractwa, pracujàcego dla dobra ludzkoÊci i przygotowujàcego powoli kadry pra-cowników nowej ery, przechodzi w drugiej cz´Êci cyklu (Magowie), pierwsze swe „wtajemnicze-nie”.

Pod kierownictwem innego cz∏onka bractwa, Dachira, zaznajamia si´ z otaczajàcymi nas re-gionami dolnego niewidzialnego Êwiata, tj. ze sferà eterycznà i astralnà. Rozwija w sobie w tymczasie pot´˝ne si∏y psychiczne, jakie cz∏owiekowi mo˝e daç Êwiadoma usilna i celowa pracanad rozwojem swej wy˝szej jaêni.

Nast´pny stopieƒ nauki przechodzi Ralf Morgan, a obecnie ksià˝´ Supramati, wraz z towa-rzyszem swym Dachirem, w katakumbach egipskich staro˝ytnego bractwa. Zostaje tam wtajem-niczony w prawa kosmicznych zwiàzków mi´dzy planetami, poznaje si∏´ wibracji astralnychi myÊlowych, a w koƒcu zostaje jako misjonarz wys∏any przez bractwo na sàsiednià planet´, abytam g∏osiç s∏owo Bo˝e i Êmiercià potwierdziç wielkoÊç swej nauki i Êwi´toÊç g∏oszonych przezsiebie prawd.

Na ziemi tymczasem dojrzewajà brzemienne w nast´pstwa wypadki – wielkie kataklizmy.

7

Zmaterializowane do ostatnich granic spo∏eczeƒstwo nie chce nic wiedzieç o duchu i prawachewolucji powszechnej ku dobru, i oddane rozkoszom wysokiej (w ich mniemaniu) cywilizacjitechnicznej, wiedzie rozwiàz∏y i pró˝niaczy ˝ywot, u˝ywajàc ˝ycia, ile tylko si´ da.

Jest to zresztà typowe dla wszelkiej cywilizacji technicznej, gdy˝ ta, tak lub owak odwodzicz∏owieka od Boga. Bo ufajàc swym osiàgni´ciom techniczno-materialnym i na nich g∏ównie si´opierajàc, dà˝àc, przede wszystkim do ich udoskonalenia, cz∏owiek coraz bardziej traci kontaktze Êwiatem duchowym. Coraz wi´cej od niego si´ oddala, bo coraz wi´cej idzie w materi´. Niepracuje bowiem nad rozwojem pierwiastka duchowego, posiadanej w swym wn´trzu Iskry Bo˝ej(Monda), lecz pracuje g∏ównie nad urabianiem rzeczy na zewnàtrz niego si´ znajdujàcych – niepracuje nad tym co posiada wewnàtrz, lecz, tym samym jego praca jest z punktu widzenia wy˝-szej màdroÊci daremnym trudem, poniewa˝ nie jest zdobywaniem cnót, które sà wewn´trznymdobrem cz∏owieka (tj. jego duchowymi doskona∏oÊciami), lecz tego, co z natury rzeczy jest nie-trwa∏e i czego z sobà nie weêmie, przechodzàc z egzystencji planu materialnego w inne wy˝szeistnienie.

Nasi „wtajemniczeni", widzàc, co si´ dzieje na planecie Ziemi, przygotowujà si´ do wzi´ciaincjatywy w swe r´ce.

Traktuje o tym „ Âmierç Planety”. Nast´pnie kataklizm teluryczny, jakich ju˝ kilka ludzkoÊçi ziemia przechodzi∏y. Z∏a i wyst´pna ludzkoÊç zostaje zmieciona z kontynentu przez olbrzymipotop i wybuch podziemnych ogni, a zaÊ cz´Êç mieszkaƒców, która nie da∏a si´ unieÊç ogólnejfali zwyrodnienia i nie wyzby∏a si´ zasad moralnoÊci oraz silnej wiary, zostaje przez cz∏onkówBractwa przeniesiona na sàsiednià m∏odocianà planet´ i pod przewodnictwem „Wtajemniczo-nych” zak∏ada tam nowà cywilizacj´, przyspieszajàc i kierujàc rozwojem tamtejszej niskiej jesz-cze ludzkoÊci, stawiajàc jà na stopniu prawdziwego cz∏owieczeƒstwa.

Ostatni tom tej cz´Êci cyklu, który jest zatytu∏owany „Prawodawcy”, opisuje dzieje organizacjipierwszych paƒstw na nowej dziewiczej ziemi.

Spostrzegawczy i inteligentny Czytelnik zauwa˝y tutaj rzeczy, które rzucajà nieco Êwiat∏a nanag∏e i niezrozumia∏e dotàd dla nauki oficjalnej powstanie dos∏ownie nie wiadomo skàd wielkichstaro˝ytnych cywilizacji.

(Warto w zwiàzku z tym zwróciç uwag´ na jeszcze jeden bardzo wa˝ny i zapomniany szcze-gó∏, jeÊli idzie o wielkich nauczycieli ludzkoÊci: Lao Tsy, Kung Fung Tse, Kriszna, Budda, Zoro-aster, Mahomet. Wszyscy oni trudzili si´ i zajmowali si´ nie czym innym, tylko duchowym ura-bianiem cz∏owieka. Nie pracowali oni nad ˝adnymi wynalazkami i udoskonaleniami techniczny-mi, lecz g∏ównie i przede wszystkim zajmowali si´ uczeniem ludzi, jak majà si´ staç lepszymi do-skonalszymi i jak powinni dà˝yç do tego. Ju˝ to samo jest rzeczà informujàcà, dla inteligentnegoobserwatora, co jest naprawd´ wa˝nym i potrzebnym w ˝yciu cz∏owieka).

W toku akcji – w du˝ej mierze niezwykle fantastycznej – przewija si´ przed naszymi oczamiszereg ciekawych postaci i zdarzeƒ. Supramati, Dachir, dowcipny i rezolutny Narajana, czcigod-ny i wielce uczony m´drzec Ebramar, pi´kna i uduchowiona Nara i inne postacie kobiece – pra-cujà, uczà si´, cierpià, majà wzloty i upadki, ale w jednym sà silni: w pracy nad sobà, nad rozwo-jem swej wy˝szej jaêni i w ch´ci ofiarnego s∏u˝enia ludzkoÊci, a tak˝e pomagania tym, którzy nadrabinie ewolucji stojà o stopieƒ ni˝ej i mozolnie usi∏ujà wyst´powaç na stopieƒ wy˝szy.

Wszelkie te osoby – (bohaterowie powieÊci) – malowane sà ˝ywo na tle ró˝nych epok, w któ-rych wyst´pujà w swym d∏ugowiecznym ˝yciu, a w ca∏à fabu∏´ wplecione sà poglàdy autorki naewolucj´ powszechnà obecnej ludzkoÊci, na kierunki i cele tej˝e ewolucji i na drog´, jakà obec-na ludzkoÊç obiera, pope∏niajàc w wyborze szereg powa˝nych b∏´dów, które kiedyÊ mogà si´krwawo zemÊciç.

I tu znowu trzeba powiedzieç, i˝ owe osobiste poglàdy autorki dla uwa˝nego Czytelnika sàpoÊrednio wa˝nymi wskazaniami, kierujàcymi go ku wtajemniczeniu; co bardziej dok∏adnie zo-

8

stanie objaÊnione dalej.Spotykamy si´ jednak z szeregiem zarzutów, których krytycy nie szcz´dzà autorce – mowa

tu oczywiÊcie o krytykach wspó∏czesnych, ˝e fabu∏a jest zbyt fantastyczna, ˝e autorka, ˝e takpowiem, zbytnio „materializuje” ezoteryzm, ka˝àc magom i wtajemniczonym, pos∏ugiwaç si´ ta-lizmanami, mieczami, formu∏ami oraz innymi magicznymi rzeczami, umo˝liwiajàcymi im wglàdw Êwiat nadzmys∏owy i kontakty w tym Êwiecie.

Zarzuty te zgo∏a sà nieusprawiedliwione, gdy˝ rzeczy tego rodzaju majà w magii swe miejscei swe specjalne zastosowanie, jako ˝e sà to instrumenty magiczne (o ile sà one, rzecz oczywi-sta, odpowiednio wykonane, konsekrowane i poÊwi´cone). Nie wiedzà o tym najcz´Êciej ci, któ-rzy te rzeczy oÊmieszajà. Ich „uczonoÊç” w tej mierze jest ˝adna, a tym samym i krytyka ich jestfaktycznie krytykà ich samych.

Doskonale to wyra˝a powiedzenie staro˝ytnych Rzymian: „Si tacuisses, philosophus mansi-ses´ (przek∏ad – gdybyÊ milcza∏, uchodzi∏byÊ za filozofa). Albowiem w sprawach Wiedzy Tajem-nej, prawdziwie sensownie wypowiadaç si´ mo˝e tylko jej adept, a nie ktoÊ, kto nim nie jest, ktotyle na niej si´ wyznaje, „co kura na pieprzu”.

Trzeba wszelako powiedzieç, ˝e dziÊ nawet niewtajemniczeni ogólnie orientujà si´ ju˝ coÊniecoÊ w niektórych dziedzinach wiedzy tajemnej, jakkolwiek jest to orientacja najcz´Êciej tylkopowierzchowna.

DziÊ jednak, trzeba to równie˝ powiedzieç, istnieje ju˝ olbrzymia literatura z tej dziedziny,wychodzà miesi´czniki i czasopisma, analizujàce ka˝dà z wy∏aniajàcych si´ kwestii z tej dziedzi-ny badaƒ; chocia˝ bardzo wiele rzeczy jest nadal poza zasi´giem nawet orientacji wi´kszoÊci lu-dzi. Mo˝na zatem mieç odpowiednio jasny i nawet naukowy poglàd na wi´kszoÊç faktów z tejdziedziny, chocia˝ nadal mimo wszystko pozostaje ona domenà wtajemniczonych.

W dziedzinie tej zbyt daleko idàce uogólnianie jest faktycznie sp∏ycaniem jej, jako ˝e jest todziedzina ENERGII I DUCHA, a nie MATERII; o czym si´ zwykle nie wie, gdy bada si´ te rze-czy, a wiedzieç trzeba, by mieç w∏aÊciwy poglàd na ich istot´.

WyjaÊnienie tych zagadnieƒ, trudnych i zawi∏ych z natury rzeczy, a nadto przedstawianychprzewa˝nie w tak samo trudnej do zrozumienia symbolicznej formie, w dialogach akcji powieÊcidaje mo˝noÊç poznaç je i pojàç szerszym ko∏om Czytelników, tak by choçby ogólnie zaznajomi-li si´ z zasadniczymi tezami Wiedzy Tajemnej.

Przypatrzmy si´, jak autorka przedstawia nam g∏ówne zasady „wtajemniczenia”.Otó˝ na pierwszy rzut oka widzimy, ˝e zasady te, zgodne sà w ogolnych zarysach z zasada-

mi indyjskiej jogi. Ralf Morgan jest cz∏owiekiem takim, jak setki innych, którzy w∏asnà pracà du-chowà nad sobà, ci´˝kim wiekowym trudem i znojem, zaparciem si´ siebie i pracà dla dobradrugich, rozwija tkwiàce w ka˝dym cz∏owieku zalà˝ki w∏adz wy˝szych i staje si´ nadcz∏owie-kiem, magiem o trzech promieniach. Dochodzi do tego nie jakimÊ cudem, nie zostaje mu to da-rowane jako coÊ gotowego, ale pracuje d∏ugi szereg lat, pope∏nia b∏´dy, kaleczy si´ nieraz bole-Ênie na tej ci´˝kiej i ˝mudnej Êcie˝ce uduchawiania, zdobywa wy˝szà wiedz´, lecz tak˝e uczysi´ pokory, pokonuje wreszcie wszystkie przeszkody i dochodzi do upragnionego celu. Korzystaz pomocy i opieki tych, którzy na drabinie ewolucji stojà wy˝ej od niego, ale musi sam w tej pra-cy, przerabiajàc do gruntu swà istot´, oraz wszystkie swe niewidzialne cia∏a.

To samo powiada i dziÊ joga nowoczesna. Twierdzi ona, ˝e oddajàcy si´ çwiczeniom jogi –ten, który „wstàpi∏ na Êcie˝k´” – osiàgnàç musi wszystko sam swojà w∏asnà pracà nad sobà. Ko-rzysta on rzecz jasna z pomocy innych, wy˝ej od niego stojàcych, ale tylko to, co sam dla siebie„wypracuje´, to ma dla jego rozwoju istotnà i prawdziwà wartoÊç! Bo inni, jak mawiajà nauczy-ciele jogi, sà tylko wspó∏towarzyszami drogi, których spotyka si´ na Êcie˝ce.

By uzmys∏owiç Czytelnikowi, czym jest wtajemniczenie, podaje si´ tu krótkie objaÊnienie.Wtajemniczenie – s∏owo to posiada w okultyêmie (wiedza tajemna) specjalne znaczenie.

9

W formie zlatynizowanej oddaje si´ je zwykle przez „inicjacj´”. Jest to, mówiàc najogólniej,wprowadzenie poznawcze w coÊ, co jest tajemnym, przedmiotem poznania, co poznaç warto,co poznaç trzeba, a˝eby mieç szerszy i g∏´bszy poglàd na rzeczywistoÊç, a co poznaç mo˝natylko i jedynie przez wprowadzenie w to przez kogoÊ innego, kto ju˝ takie poznanie posiada(choç wiedzieç trzeba, ˝e wtajemniczyç mo˝na si´ te˝ samemu, co jednak jest trudniejsze, jestniezwykle czasoch∏onne i wymaga du˝ej ∏aski Ducha Âwi´tego).

Chodzi tu rzecz oczywista nie o zwyk∏e poznanie, lecz o poznanie wy˝sze, poznanie ÂwiataDucha, które jest dost´pne dla uzyskujàcego je tylko w pewien okreÊlony sposób, poprzez prze-j´cie go od Hierofanta (czyli od wtajemniczonego) ; z racji czego ten, kto je w ten sposób uzy-skuje, staje si´ adeptem.

Poj´cie to wydaç si´ mo˝e dla wielu na pewno dziwnym, a nawet irytujàcym, w czasachwspó∏czesnych, gdy nauka poczyni∏a tak wiele odkryç, gdy przedmiotem badaƒ sta∏y si´ tak roz-leg∏e dziedziny, gdy wymyÊlono tak wiele przeró˝nych precyzyjnych aparatów i instrumentów,czyniàcych badania ∏atwiejszymi i bardziej doskona∏ymi, a nawet w ogóle czyniàce je dzi´ki nimmo˝liwymi. Jednak˝e nie wyklucza to niedoskona∏oÊci nauki wspó∏czesnej, jej ograniczonoÊcii w wielu wypadkach, jej nieporadnoÊci, jako ˝e badania naukowe zale˝à w du˝ej mierze najcz´-Êciej od tych˝e w∏aÊnie aparatów i instrumentów; z czego zdaje sobie spraw´ wielu powa˝nychnaukowców; a o czym zwykle nie wie szary cz∏owiek. Albowiem nauka nie mo˝e traktowaço rzeczach, które jà przerastajà, do których nie ma dost´pu, ani te˝ nie wie, jak si´ do nich za-braç. Jest to oczywiste samo przez si´, choç godzi w pych´ i zarozumia∏oÊç.

Tak wi´c wychodzàce z tradycji poj´cie „wiedza tajemna´ bynajmniej dotychczas si´ niezdezaktualizowa∏a, zwa˝ywszy, ˝e rozciàga si´ ono równoczeÊnie na trzy plany: - plan material-ny, plan astralny oraz plan mentalny, podczas gdy badania nauki wspó∏czesnej zajmujà si´ tylkojednym planem, dotyczy to wiedzy oficjalnej, chocia˝ i ta ostatnio wkracza powoli ˝mudnie i mo-zolnie w plany wy˝sze.

Bo wtajemniczony (inaczej PoÊwi´cony) jest autorytetem w sferze mentalnej, astralnej i ma-terialnej, podczas gdy wspó∏czesny uczony (Profan) jest autorytetem tylko w sferze materialneji to najcz´Êciej w sferze grubej materii. Tak wi´c mamy tu do czynienia z jednej strony z kompe-tencjà trójpoziomowà (autorytet Wtajemniczonego), z drugiej zaÊ strony, z kompetencjà jedno-poziomowà (autorytet Profana) Ró˝nica jest istotna i oczywista.

Nauka bowiem, wychodzàc od skutków (opierajàc si´ na skutkach), znajàc skutki i to najcz´-Êciej ze sfery grubej materii, szuka przyczyn, które stara si´ poznaç i okreÊliç.

MàdroÊç natomiast, (a do tej nale˝y wtajemniczenie) si´gajàc w przyczyny (majàc je(, mia-nowicie poprzez wtajemniczenie, mo˝e wyrokowaç zarazem o skutkach.

Jest wi´c tym samym tyle bogatsza od nauki ile ta jest ubo˝sza od màdroÊci.MàdroÊç jest wiedzà a p r i o r i . Nauka jest wiedzà a p o s t e r i o r i . Nie ka˝dy zdaje so-

bie z tego spraw´. Pierwsza jest wiedzà przyczyn (w których tkwià skutki). Druga jest wiedzàskutków ( w których nie sà bezpoÊrednio widoczne przyczyny) – lecz na podstawie których mo˝-na je wyÊledziç. Jak widzimy, sà to dwie ró˝ne rzeczy, choç z sobà analogicznie zwiàzane.

Dla Êcis∏oÊci trzeba tu powiedzieç, ˝e zagadnienie odniesienia przyczyny do skutku by∏o sze-roko ongiÊ omawiane w filozofii indyjskiej. Joga, na przyk∏ad nale˝y do systemów uznajàcychdoktryn´ o skutku istniejàcym w przyczynie.

Wiedza Wtajemniczonego jest wi´c prawdziwie autorytatywna (tzn. dojrza∏a), jako ˝e rozcià-ga si´ na trzy plany: – plan archetypiczny: - (plan zasad, plan mentalny) plan astralny: (planpraw, plan formalny) oraz plan materialny: (plan faktów, plan dokonaƒ fizycznych), plan konkret-ny.

Natomiast wiedza uczonego akademickiego, a nawet rzetelnego badacza-eksperymentatoraktóry nie jest wtajemniczonym, jest z gruntu wiedzà niepe∏nà, poniewa˝ dotyczy tylko planu ma-

10

terialnego.Nale˝y tu tak˝e dodaç, ˝e wtajemniczenie jest zawsze nurtem tradycji, niekiedy rozciàgajà-

cej si´ na ca∏e tysiàclecia. Natomiast nauka oficjalna nie posiada tak daleko si´gajàcych korze-ni, i przeto zaczynaç musi cz´sto od nowa. Wiemy, i˝ nie ma pewnoÊci, lecz bawi si´ w zgady-wanie (hipotezy naukowe); a poza tym jej miarodajnoÊç opiera si´ tylko na jednoplanowej oczy-wistoÊci, która nie jest, jak ju˝ wy˝ej zosta∏o powiedziane, pe∏nà rzeczywistoÊcià, lecz tylko cz´-Êcià rzeczywistoÊci.

Drugà ciekawà rzeczà poruszanà przez autork´, jest przymus ∏àczenia si´ co jakiÊ czas z t∏u-mem, niestronienia od ˝ycia, niedrapowania si´ w tog´ wy˝szoÊci, i tajemniczoÊci, a podejmo-wanie pracy i ˝ycia wÊród ludzi i dla ludzi. Jest to zupe∏nie odmienna teza od Êredniowiecznychmnichów. Kandydat na „Êwi´tego´ musia∏ w Êredniowieczu odseparowywaç si´ od Êwiata i od˝ycia, szed∏ na pustyni´, do jakiejÊ groty, czy jaskini, gdzie zazwyczaj p´dzi∏ ˝ywot w poÊcie, narozmyÊlaniu i modlitwach. Usuwa∏ si´ od ˝ycia i przez to traci∏ z nim kontakt.

Krzy˝anowskaja ka˝e swoim „wtajemniczonym´ cz´sto mieszaç si´ z t∏umem, ˝yç i dzia∏açwÊród tego t∏umu, prze˝ywaç wszystko czym drga i wybucha dusza ludzka, aby nie staç si´osch∏ym, ekscentrycznym, zimnym i nieczu∏ym na ludzkie bóle i cierpienia egoistà, a ponadto poto, aby rozwój duszy nie by∏ jednostronny.

Pos∏uchajmy co mówi w tej kwestii Mistrz i nauczyciel m∏odych adeptów, s´dziwy Ebramar,gdy strofuje ich za ch´ci odseperowania si´ od Êwiata i zamkni´cia si´ w dostojeƒstwie swejw∏asnej wiedzy.

Powiada on: - „Nigdy nie stroniç od ludzi, aby w niezmàconym spokoju beznami´tnego maganie pogas∏y wszystkie wzruszenia duszy ludzkiej. Dopóki ˝yjesz w Êwiecie, nurzaj si´ bez obawyw ko∏owrocie ˝ycia, prawdziwe Êwiat∏o nie powinno jaÊnieç i grzaç na samych tylko szczytach,a powinno rozjaÊniaç równie˝ g∏´bie bez dna. Czysta mi∏oÊç bynajmniej nie poni˝a maga, gdy tysam wiesz, ˝e mi∏oÊç to si∏a natury, to boskie uczucie, choçby nawet w nikczemnym stworzeniu.Maleƒki ptaszek, który dr˝y o swoje gniazdko i troszczy si´ o ma∏e piskl´ta, ju˝ porusza strunywielkich boskich uczuç…´ (Gniew Bo˝y).

A dalej zamiast wyrzutu, tak okreÊla on dà˝enia pseudo-magów: „…Panowie magowie bojàsi´ najmniejszego naruszenia swoich przyzwyczajeƒ, jakiegokolwiek zmàcenia b∏ogos∏awione-go stanu ich wiedzy; chcieliby oni objechaç wspó∏czesny Êwiat w charakterze ciekawszych tury-stów, ˝ywiàc dumnà ÊwiadomoÊç, ˝e mogà odwróciç si´ od niego i odejÊç, kiedy im si´ spodo-ba. Oprócz tego wiadomo im, ˝e sà nietykalni: ani ˝ywio∏y, ani nienawiÊç i nami´tnoÊci ludzkienie mogà im zaszkodziç, a che∏pliwoÊç jest im obca i bogactw zdobywaç nie majà potrzeby. Jed-nym s∏owem, chcielibyÊcie skamienieç w waszym spokoju i jasnej pomyÊlnoÊci? To, moi przyja-ciele i uczniowie, by∏oby niepowetowanym b∏´dem dla was i nieszcz´Êciem dla tych, którymimacie w przysz∏oÊci kierowaç.

Nie, nie, moje dzieci. Chcecie, czy nie chcecie, lecz oto nadszed∏ moment zamàcenia wa-szego niezmiennego spokoju i pozbycia si´ egoizmu waszej wy˝szoÊci.

Podobnie jak rodzice powinni znaç serca swoich dzieci, ˝eby rozumieç, przebaczaç i daro-wywaç wykroczenia przeciwko literze prawa, dokonanego przeciw s∏abostkom cia∏a, lecz nieprzewidujàcego stopnia ruiny waszej duszy, tak samo i prawodawca powinien wiedzieç, znaçrozumieç ka˝dy ruch i drgnienie ludzkiego serca, ˝eby przystosowaç wprowadzanà przez siebieustaw´ do poziomu poj´ç i mo˝noÊci rozumienia jej przez tych, dla których zosta∏a ona nadana.”(Gniew Bo˝y II).

A teraz dla porównania pos∏uchajmy, co mówi w tej kwestii J.A.S. (prof. Âwistkowski; w swo-jej ksià˝ce pt. „Droga w Âwiaty Nadzmys∏owe”:

„… W miar´ twego wst´powania w gór´ po szczeblach Êcie˝ki otrzymywaç b´dziesz corazwy˝sze uzdolnienia, b´dziesz po prostu stawa∏ si´ coraz bardziej nadcz∏owiekiem. Nie sàdê jed-

11

nak, ˝e te zdolnoÊci otrzymasz dla siebie. Od zdolnego ˝àda si´ wi´cej, ni˝ od mniej uzdolnio-nego; zasada ta obowiàzuje nawet w szko∏ach, nie tylko na Êcie˝ce. Wszystkie wi´c uzdolnieniawy˝sze, które na Êcie˝ce b´dziesz otrzymywa∏ kolejno, dane ci b´dà na to, abyÊ móg∏ tym wy-datniej pomagaç drugim. A jak˝e zdo∏asz im pomagaç, je˝eli odsuniesz si´ od nich z pogardà,lub choçby tylko z urazà tajonà? Jak nazwa∏byÊ t´ matk´, która dla swoich dzieci mia∏aby pogar-d´ za to, ˝e mniej wiedzà od niej, lub która by mia∏a do nich niech´ç za to, ˝e sprawiajà jej przy-kroÊç swà niewiedzà? Nie mów ˝e bliêni, to nie twoje dzieci, bo w∏aÊnie sà twoimi dzieçmi. Maszim byç opiekunem duchowym, masz ich uczyç i prowadziç, a przede wszystkim masz im Êwieciçprzyk∏adem. Masz ka˝demu z nich mówiç – nie s∏owem – lecz przyk∏adem w∏asnym: « zdo∏a∏emja nieco si´ wznieÊç i oczyÊciç, to i ty; zechciej tylko».

Jak w fabule powieÊci odbywa si´ owe „wtajemniczenie?”.Otó˝ musi najpierw uczeƒ (kandydat) przejÊç pewne przygotowanie, oczyÊciç si´, uspokoiç

wewn´trznie, uzyskaç równowag´ duchowà, wyzbyç si´ gniewu, zgryêliwoÊci, zarozumia∏oÊcii zapoznaç si´ z prawami i stosunkami w Êwiecie niewidzialnym.

Przygotowanie to przechodzi Ralf Morgan najpierw przy boku ˝ony Nary, a nast´pnie w zam-ku szkockim pod kierownictwem Dachira. Drugim stopniem wtajemniczenia jest praca nad pro-cesem myÊlowym. Jest to owo uzyskiwanie ezotorycznej wiedzy, którà Supramati nabywa podkierownictwem Dachira, Ebramara i staro˝ytnego bractwa egipskiego w katakumbach pod pira-midami. Jako sprawdzian nabytej wiedzy s∏u˝y praca obu adeptów na pustynnej wyspie, któràwiedza ich przemienia w ˝yzny zakàtek ziemi. Trzeci stopieƒ wtajemniczenia, polega na zupe∏-nym przerobieniu astralnego cia∏a, tak aby odczuwa∏o si´ tylko szlachetne uczucia, jak mi∏oÊçbliêniego i mi∏oÊç Boga. Supramati, jako misjonarz na sàsiedniej planecie, cierpi i ginie dla idei,doprowadziwszy przedtem wyst´pnà tamtejszà ludzkoÊç z powrotem do stóp Najwy˝szego.

Podobne zasady pracy duchowej nad sobà spotykamy te˝ w jodze. Najpierw ma miejsceprzygotowanie, które ma oczyÊciç dusz´ i cia∏o od b∏´dów, przywar i na∏ogów, aby przygotowaçgodne mieszkanie dla jaêni wy˝szej. Potem idzie Êcie˝ka oÊwiecenia, gdzie uczeƒ gromadziwiedz´ i przekszta∏ca zupe∏nie swe niewidzialne cia∏a, dbajàc o równoleg∏y harmonijny rozwójwszystkich w∏adz duszy, tj. myÊli, uczucia i woli. PrzeÊwietla wtedy te wy˝sze swoje cia∏a, zosta-je oÊwieconym i zbli˝a si´ przez to do bram wtajemniczenia.

Stàd zarówno w klasycznej jodze indyjskiej, jak i w buddyêmie, a tak˝e w sufiêmie, najpierwçwiczy si´ stron´ moralnà, a dopiero potem çwiczy si´ stron´ intelektulnà; bez czego same çwi-czenia medytacyjne mogà byç niebezpieczne dla çwiczàcego.

Chodzi bowiem o to, by najpierw si´ oczyÊciç zanim przystàpi si´ do çwiczeƒ, majàcych daçjak to bywa okreÊlane, kultur´ umys∏u.

Roz∏o˝enie tej pracy na wieki ca∏e, dzi´ki nieÊmiertelnoÊci Morgana, ma nam pokazaç, jak˝mudna jest to praca i ˝e niejednokrotnie nie sposób jej dokonaç w ciàgu jednego ˝ywota. Naszcz´Êcie nie ma nic straconego, bo ˝ywotów tych mamy do dyspozycji wi´cej ni˝ jeden i czegodziÊ nie dokonamy, to osiàgnàç mo˝emy w nast´pnym naszym wcieleniu.

W tym Êwietle nasi adepci stajà si´ ˝ywym przyk∏adem i obrazem tego, jakie wspania∏e mo˝-liwoÊci kryjà si´ w duszy ludzkiej i do jakich wyników doprowadziç mo˝e systematyczna i celowapraca nad rozwojem ducha w myÊl zasad wiedzy ezotorycznej.

Drugà zasadniczà tezà, którà Krzy˝anowskaja Êmia∏o stawia i przeprowadza w pi´cioksiàgu,jest teoria reinkarnacji i prawa karmy. Jest wielkà zas∏ugà autorki, ˝e w czasach, kiedy w Euro-pie o reinkarnacji zgo∏a si´ nie s∏ysza∏o, a jeszcze mniej mówi∏o, stawia ona Czytelników przedtà prawdà, jako przed faktem dokonanym.

Przepi´kna opowieÊç Nary o swych losach, prze˝ywanych w Rzymie, jako westalki i rozpo-znanie przez Morgana posàgu jej, kóry rzeêbi∏ w jednym z poprzednich swoich wcieleƒ, jakorzeêbiarz grecki Kreon, wzrusza nas do g∏´bi i czaruje g∏´bokim odczuciem ci´˝kich prze˝yç

12

przesz∏oÊci. Tak samo pi´knie przedstawiona jest Êmierç Olgi, b∏àkanie si´ jej i praca w zaÊwia-tach w stanie odcieleÊnionym i ponowny jej ˝ywot, jako Taissy, zakoƒczony m´czeƒskà Êmier-cià z r´ki Szeloma.

Jasno tak˝e i wyraênie przedstawione jest w ˝yciu bohaterów kosmiczne prawo karmy. Wie-lokrotnie wykazuje autorka, ˝e ka˝da wina, ka˝dy b∏àd i uchybienie prawu ewolucji i moralnoÊcizostaje bezapelacyjnie poddane ekspiacji w tym ˝yciu lub w nast´pnych wcieleniach, ˝e cz∏o-wiek sam zbiera to, co zasia∏, a dzisiejsze nasze ˝ycie jest tylko wypadkowà poprzednich na-szych ˝ywotów, czynów i pociàgni´ç. T∏umaczy dalej, ˝e kiedyÊ, gdy uczeƒ przezwyci´˝y swàcielesnoÊç i rozwinie wy˝sze w∏adze duszy, rozpozna ten ∏aƒcuch karmiczny wszystkich swoich˝ywotów odleg∏ych i zwiàzek, jaki mi´dzy nimi zachodzi∏.

Wyra˝a to Ebramar nast´pujàcymi s∏owami, zwróconymi do Ralfa Morgana:– „…W tej chwilisynu mój, borykasz si´ z cielesnoÊcià, która ci´ przygniata niby góra, ukrywajàc przesz∏oÊçi przysz∏oÊç. Przemawia w tobie tylko uczuciowy instynkt, lecz nie mo˝esz go zrozumieç. Nieszukaj i nie m´cz swego umys∏u w celu odnalezienia mego nazwiska w kronikach swej duszy.

Przyjdzie czas, kiedy dzi´ki wtajemniczeniu opadnà zas∏ony tajemnicy i poznasz swych bli-skich i przyjació∏ w okrywajàcej ich nowej cielesnej pow∏oce” (Eliksir ˝ycia).

Idea reinkarnacji i karmy jest w ca∏ym cyklu powieÊciowym przedstawiona jasno i konse-kwentnie i zaciekawiç musi, a tak˝e pobudziç do myÊlenia, nawet takiego Czytelnika, który jesz-cze nie spotka∏ si´ z ezoterycznymi terminami.

Otwiera nam dalej autorka oczy na budow´, sk∏adu i pi´kna niewidzialnego Êwiata, opisujeistotnoÊci w nim dzia∏ajàce i sposoby, przy pomocy których cz∏owiek mo˝e uzyskaç w∏adz´ nadtymi istotami. Wkracza tu cz´Êciowo w dziedziny Magii, ale podaje z niej tylko to, co bez niebez-pieczeƒstwa mo˝na poznaç. Nie ujawnia bowiem szczegó∏ów ani cytacji, ani formu∏ magicz-nych, ani obrz´dów (Magii Ceremonialnej) oraz nie nara˝a na pokus´ próbowania tych niebez-piecznych dla profana praktyk; wprowadza wszak˝e w Êwiat niewidzialny, opisujàc go i wskazu-jàc na zwiàzki jakie nas z nim ∏àczà. Wykazuje przy tym, ˝e Êwiat niewidzialny – w ca∏ej swejprzebogatej, ró˝norodnej z∏o˝onoÊci – jest Êwiatem przyczyn, a zaÊ Êwiat fizyczny jest Êwiatemskutków, zale˝nych od tych w∏aÊnie przyczyn; o czym zazwyczaj ma∏o kto wie.

Mag panujàc nad Êwiatem przyczyn, mo˝e dzi´ki swej wiedzy, wywo∏ywaç w Êwiecie fizycz-nym skutki uwarunkowane tymi przyczynami. Tworzy on wtedy to, co nie znajàcy tych˝e przy-czyn nazywajà cudami, a co jest tylko zastosowaniem nowych, acz nieznanych czy te˝ tylko ma-∏o znanych praw przyrody i Êwiata astralnego.

Przyjrzyjmy si´ temu tajemniczemu Êwiatu, tak jak autorka przedstawia. Twierdzi ona, ˝e ˝y-jà w nim istoty eteryczne, czyli duchy ˝ywio∏ów pracujàce w ni˝szych królestwach przyrody,a zwiàzane z czterema ˝ywio∏ami b´dàcymi ich naturalnym Êrodowiskiem, to jest; Ziemià, Wo-dà, Ogniem i Powietrzem, (nazwy w Tarocie i w Magii Obrz´dowej dotyczà czterech g∏ównychklas Duchów Przyrody, zwanych Elementami).

Wywo∏ane z przestrzeni i widziane odpowiednio wysubtelnionym na wibracje eterycznewzrokiem, przedstawiajà si´ one, wed∏ug opisu autorki, który jest zbli˝ony do relacji starych ma-gów w nast´pujàcy sposób: … „By∏y to szarawe o niewyraênych konturach istoty, przyodzianew rozwiewajàce si´ szaty… Jedne z tych zjaw by∏y czerwone jak ogieƒ i jakby odlane z rozpalo-nego ˝elaza; inne zielonkawe, utworzone z b∏otnej zaskrzep∏ej piany, zresztà oprócz fosforyzu-jàcych oczu, nie mia∏y w sobie nic ludzkiego. Trzecia grupa wyró˝nia∏a si´ dziwacznymi formamii posiada∏a skrzyd∏a w kolorze b∏´kitnym. Grupa ta bezustannie unosi∏a si´ ko∏o trójnoga, na któ-rym p∏onà∏ niebieski ogieƒ.

Wreszcie wÊród k∏´bów czarnego dymu porusza∏y si´ obrzydliwe maleƒkie istoty o z∏owro-gich, ziemisto-szarych twarzach´ (Magowie).

Zajmuje si´ dalej autorka straszliwà si∏à eterycznà, którà mieli ju˝ poznaç Atlantowie, a której

13

próbk´ da∏ nam genialny a niezrozumiany wynalazca amerykaƒski John Worrel Kely. O wyna-lazku tym mówi∏a szeroko B∏awacka w „Wiedzy Tajemnej´, przedstawiajàc perypetie, jakiez nim przechodzi∏ nieszcz´Êliwy wynalazca i jak wreszcie wynalazek ten, jako przedwczesnyi groêny w skutkach zniknàç musia∏ z pola widzenia wspó∏czesnych. Opis przygód tego˝ wyna-lazcy oraz jego wynalazku znajduje si´ w cz´Êci pi´cioksiàgu. (Prawodawcy).

O tej sile mówi równie˝ pisarz Surya w swej ksià˝ce pt. „Moderne Rosenkreuzer”.Si∏à wibracyjnà eteru, pos∏ugujà si´ wtajemniczeni na nowej planecie, celem zniszczenia ol-

brzymów Abraska, atakujàcych Êwi´te miasto magów. Purany indyjske okreÊlajà t´ si∏´ jako„spojrzenie m´drca Kapili´, który spojrzeniem zamienia∏ w proch szeÊçdziesiàt tysi´cy ˝o∏nierzykróla Sagara.

Autorka stara si´ nas dalej wprowadziç równie˝ w sfer´ astralnà. Zajmuje si´ przede wszyst-kim aurà ludzkà, jej barwà i skutkami, jakie poszczególne uczucia wywo∏ujà w ciele astralnymcz∏owieka.

Fatalne skutki gniewu i podobnych mu uczuç Dachir przedstawia nast´pujàco: …„Dla zwy-k∏ego Êmiertelnika czas jest brzemieniem rozgoryczeƒ i braków w przesz∏oÊci, ci´˝kich troski k∏opotów w teraêniejszoÊci, niepewnoÊci i pragnieƒ w przysz∏oÊci. Spokój i cisza, tak cenioneprzez uczonych, wydajà si´ nudnymi dla istoty niedoskona∏ej i bezmyÊlnej, która uwa˝a czas zawielkiego i okrutnego tyrana, je˝eli nie mo˝e go zape∏niç niskimi rozrywkami, intrygami i nigdyniezaspokojonymi nami´tnoÊciami. A ta burza wzajemnej nienawiÊci, pró˝nej zazdroÊci i dzikich˝àdz, wstrzàsa i miota mikrokosmosem, który si´ zwie ludzkim organizmem i niszczy go podob-nie jak trz´sienia ziemi niszczà fizyczny Êwiat. W purpurowym oceanie krwi, p∏ynàcym w ˝y∏achnaszych, unoszà si´ tysiàce ma∏ych Êwiatów, na których odzwierciedlajà si´ burze serca ludz-kiego, przekazujàc im nasze instynkty , uczucia i cierpienia, zachcianki i ˝àdze. Gdyby obdarzo-ne jasnowidzeniem oko cz∏owieka mog∏o widzieç spustoszenia, jakie czyni ka˝da burza moralnaw jego duszy w przyst´pie gniewu! Tam, w tej burzàcej si´ krwi dokonujà si´ katastrofy podobnedo kosmicznych; miliony komórek i kuleczek ginà zatopione, spalone, a pozosta∏e resztki zmar-∏ych mikroskopijnych organizmów wyrzucone z cia∏a unoszà si´ w powietrzu, jako zarazki, a wy-czerpany wewn´trznym wstrzàsem cz∏owiek odczuwa wtedy ci´˝ar, s∏aboÊç, strach i rozpacz.

Cz∏owiekowi zaÊ oczyszczonemu i pracujàcemu duchem, wschód i zachód s∏oƒca wskazujàtylko, ˝e zaczyna si´ i koƒczy dzieƒ pracy. Âwiat ducha – kontemplacja, modlitewny zachwyt,stwarzajà pe∏en b∏ogos∏awieƒstwa spokój, dajàcy cz∏owiekowi fizyczne i duchowe zdrowie; nicnie màci rzàdzàcego w nim wewn´trznego Êwiata i dra˝niàce powiewy otaczajàcego go ludzkie-go mrowiska, nie wywierajà naƒ ˝adnego wp∏ywu. (Âmierç Planety I).

Równie˝ o pot´dze wibracji myÊlowych mówi Dachir nast´pujàco: … „Niewtajemniczonycz∏owiek nie zdaje sobie sprawy z olbrzymiej, pracujàcej w jego mózgu si∏y. Ludzie nie domyÊla-jà si´ nawet, ˝e tworzone przez nich z takà ∏atwoÊcià myÊli, dla których z tego w∏aÊnie powodunie przywiàzujà wielkiej wagi, sà sprawà jednej z najwi´kszych w Êwiecie dêwigni, jakie sà wi-bracyjne fale eteru; im bardziej zdyscyplinowany jest umys∏, tym staje si´ on silniejszy, podob-niejszy do pos∏ugiwania si´ nim i korzystania zeƒ, delikatniejszy i wra˝liwszy, partycypujàcy wewszystkich formach, tworzàcy wszelkie dêwi´ki zdolny do przyswajania i przekazywania wszyst-kich aromatów. Wy to wszak rozumiecie, lecz profan, niestety nie uÊwiadamia sobie, jak dalecestraszna i niebezpieczna mo˝e byç ta subsancja, znajdujàc si´ w rozporzàdzaniu rozwini´tego,lecz wyçwiczonego w z∏ym kierunku rozumu, ze wzgl´du na jej ogromnà si∏´ przyciàgania lubodpychania.

Oprócz tego pomimo ca∏ej swej zdumiewajàcej wra˝liwoÊci i ∏atwoÊci oddzia∏ywania, ten cu-dotwórczy czynnik przedstawia przy tym fizycznà materi´, dzi´ki czemu pozostawia Êlad na ka˝-dym przedmiocie, po którym si´ przeÊlizgnie, odbijajàc na nim wyra˝onà przezeƒ w tej chwilimyÊl. A odbicie to do tego stopnia jest silne, ˝e jeÊli nawet po up∏ywie szeregu lat wziàç do r´ki

14

podobny przedmiot, to przesz∏oÊç od˝ywa a ÊwiadomoÊç nape∏nia si´ wra˝eniami, pomys∏amii zdarzeniami tej chwili, które w owym czasie zetkn´∏y si´ z tym przedmiotem”. (Prawodawcy I).

Niepodobna cytowaç tu dalszych ust´pów, odnoszàcych si´ do opisu stref, eterycznej,astralnej i myÊlowej, do praw w tych strefach panujàcych i do istot te strefy zaludniajàcych.Uwa˝ny Czytelnik wyszuka sam dla siebie te miejsca i wy∏uska z nich szereg ciekawych prawdokultystycznych i ezotorycznych.

Obecnie rozpatrzymy jeszcze jeden z dzia∏ów strefy astralnej, mianowicie teori´ dzwi´ku,muzyki i modlitwy, którymi autorka zajmuje si´ tak obszernie.

Pos∏uchajmy co mówi Dachir swemu uczniowi Kalitynowi (który przez nieopatrzne skando-wanie mantramów wywo∏a∏ ma∏à powódê: o pot´˝nej sile wibracji dêwi´kowych, tj. s∏owa mówio-nego i muzyki: „…Pyta∏eÊ mnie wczoraj, dlaczego w staro˝ytnoÊci religijna i ezotoryczna historiaka˝dego narodu by∏a przekazywana w mglistych symbolach, a nie po prostu literami lub s∏owa-mi? Przyczyna tych alegorii i przypowieÊci, zakrywajàcych sens minionych zdarzeƒ, jest ta sa-ma, dla której poleci∏em ci zamilknàç, kiedy na ca∏e gard∏o wykrzykiwa∏eÊ formu∏y i zakl´cia.Wiedz o tym, mój przyjacielu, ˝e wypowiedziane s∏owo posiada moc, którego si∏y z wielkà dlasiebie szkodà prostak nie uÊwiadamia sobie. Rzecz w tym, ˝e dêwi´k i rytm sà ÊciÊle zwiàzanez czterema ˝ywio∏ami; dlatego te˝ ta czy inna wibracja w powietrzu musi nieuchronnie pobudziçodpowiadajàce si∏y, powinowactwo z którymi wywo∏uje zale˝nie od okolicznoÊci, dobre lub z∏enast´pstwa.

…wymawiane przez ciebie s∏owa sà tak dobrane, by mog∏y wywo∏aç dêwi´ki lub wibracjew celu otrzymania ˝àdanych zjawisk. Oprócz tego, powtarzam, wypowiedziane s∏owo posiadastrasznà si∏´ i dodam przy tym, ˝e ju˝ od niepami´tnych czasów, nauka tajemna potrafi∏a w spo-sób naukowy ochroniç przejawianie si´ czterech ˝ywio∏ów. Wiedzàc o tym, ˝e w przejawianiusi´ ˝ywio∏ów towarzyszà rozumne si∏y, staro˝ytni m´drcy znaleêli sposób zwracania si´ do tychkosmicznych si∏ w zrozumia∏ym dla nich j´zyku. W starych aktach pozostawionych nam przeztych przedhistorycznych krzewicieli Êwiat∏a, mówi si´ po prostu: «S∏owo ludzi ziemskich nie mo-˝e dosi´gnàç w∏adców, dlatego te˝ do ka˝dego z nich trzeba si´ zwracaç w j´zyku odpowiada-jàcego mu ˝ywio∏u». Ten j´zyk ˝ywio∏ów nie sk∏ada si´ ze s∏ów, a sk∏ada si´ on z dêwi´ków,liczb i form. Ten kto potrafi zharmonizowaç wszystkie te postacie zwrotów, wywo∏uje odpowiedêkierujàcej si∏y, czyli ducha rzàdzàcego danym ˝ywio∏em. J´zyk ten bowiem jest j´zykiem zakl´çczyli «m a n t r». (Prawodawcy I).

Ciekawa fantazja! – powie z pewnoÊcià niejeden.Tak, ciekawa, nawet bardzo. Ale je˝eli udamy si´ na brzeg morza czy wielkiej rzeki i ws∏u-

chamy w szum jej wód czy fal, to czy˝ nie uchwycimy tam jakiegoÊ pot´˝nego a g∏´bokiego to-nu, zasadniczo zwiàzanego z tym ˝ywio∏em? A jak˝e˝ odmiennym dêwi´kiem wyra˝a si´ znówszum boru lub wycie halnego wichru!

Spróbujmy si´ ws∏uchaç uwa˝nie w ton szalejàcego przy po˝arze ognia! ˚ywio∏y majà te˝swojà mow´ i kto wie czy pewne grupy dêwi´ków nie sà jednak z tymi ˝ywio∏ami zwiàzane?!

(Powinni si´ nad tym zastanowiç ci wszyscy, którzy te rzeczy zbyt pochopnie krytykujà bezzrozumienia ich, bez wiedzy o duchowej stronie rzeczy zjawisk, bez zbadania ich – co wszak˝enajpierw zrobiç powinni, by ich krytyka by∏a s∏uszna i by mogli w tej sprawie sensownie si´ wy-powiadaç).

Przepi´knym jest obraz koÊcio∏a widzianego od strony astralnej. Wzruszony Supramati widzitam pe∏no astralnego Êwiat∏a i brylantowych ob∏oków unoszàcych si´ nad o∏tarzem.

O ochronnym dzia∏aniu modlitwy w Êwiecie astralnym mówi autorka nast´pujàco: „Wiara,,modlitwa, mi∏osierne uczynki – oto jest stra˝ niebieska, która ochrania Êwiat ziemski od wkra-czajàcych doƒ wrogów Êwiata niewidzialnego. Prawo jest jedno. Podobnie jak materialna dezyn-fekcja dokonywania si´ przez Êwiat∏o, s∏oƒce i odpowiednie aromaty, lub jak zapobiega si´ zara-

15

zie czystoÊcià i zdrowym pokarmem. Tak samo zupe∏nie modlitwa i wiara, te êród∏a Êwiat∏a i cie-p∏a, unieszkodliwiajà duchowà zaraz´, a zebrawszy umys∏owy pokarm chroni czystoÊç duszy odmoralnej zarazy. Dla tej to w∏aÊnie przyczyny nauki okultystyczne, nauki o duszy, by∏y zawszepogardzane i Êcigane, obrzucane b∏otem, obsypywane drwinami i szyderstwem. A przecie˝ tapogardzana nauka nigdy nikomu nie uczyni∏a nic z∏ego; przeciwnie, rozjaÊnia∏a ona i rozprasza-∏a otaczajàcy ludzi mrok i uzbraja∏a ich przeciwko niebezpiecznym i nieuchwytnym wrogom, od-s∏aniajàc istnienie istot, które nade wszystko stara∏y si´, by ich znano – bo wówczas mog∏ybybezpiecznie i bez ˝adnych przeszkód ˝erowaç na nieÊwiadomoÊci ludzkoÊci.

Ludzie nie wiedzà i nie chcà pojàç, jak olbrzymià pot´gà jest w astralnym Êwiecie odblaskczystego fluidu goràcej modlitwy, porywu woli, jaki przy tym po˝ar wznieca, ile okropnych mia-zmatów, ile larw, szkaradnych niewidzialnych istot i wszelkich astralnych odpadków niszczy takiczysty ogieƒ, a jednoczeÊnie oczyszcza si´ powietrze, ludzie przychodzà do równowagi umys∏u.Gdyby w domach dla ob∏àkanych równoczeÊnie z kàpielà stosowano równie˝ zakl´cia egzorcy-zmujàce, powa˝nà i podnios∏à muzyk´ w rodzaju koÊcielnej, gdyby odmawiano bezustannie mo-dlitwy, a chorych zraszano Êwi´conà lub namagnetyzowanà wodà – zdumiano by si´ osiàgni´ty-mi w ten sposób rezultatami (Âmierç Planety).

(Widzimy, ˝e nie rozeznawanie si´ w tych rzeczach wynika najcz´Êciej z braku odpowiedniejwiedzy, co najcz´Êciej jest wynikiem duchowego lenistwa oraz pysznego, zarozumia∏ego, duf-nego i wygodnego doktryniarstwa, charakterystycznego dla akademickich uczonych tudzie˝ dlamocno spasionych duchownych, którym sad∏o do tego stopnia mózg zala∏o i ugniata, ˝e nie po-zwala im na myÊlenie o tych rzeczach; co prowadzi znów do powierzchownych opinii oraz p∏yt-kiej krytyki, wyg∏aszanej apodyktycznie „ex cathedra´. Zak∏ada to tym jegomoÊciom na g∏ow´czapki z oÊlimi uszami; poniewa˝ krytykujà to, na czym si´ nie znajà).

Z cytowanych urywków widzimy, jak autorka ceni dobrà i prawdziwà modlitw´ i jak t∏umaczydzia∏anie modlitewnych fluidów. Zajmuje si´ równie˝ ezotorycznà stronà dzia∏ania miejsc Êwi´-tych i êróde∏ (Lurdes), pot´gà i mocà znaku Krzy˝a i wysokoÊcià oraz godnoÊcià i dostojeƒ-stwem urz´du kap∏aƒskiego, jakim powinien on byç w swym boskim pos∏annictwie, a jakim cz´-sto niestety nie jest.

(Tu znowu nale˝y wyraziç niezbyt pochlebnà opini´: kler wspó∏czesny jest po wi´kszej cz´-Êci zmaterializowany, pyszny i zrutynizowany, dla którego kap∏aƒstwo jest tylko rzemios∏em –owszem dobrze p∏atnym rzemios∏em; którego nawet dobrze nie trzeba wykonywaç i na którymtak˝e nie trzeba si´ znaç, by je pe∏niç. Doprawdy sà dziÊ wÊród duchownych uczciwi kap∏ani,którzy godnie wykonujà swe kap∏aƒskie obowiàzki, a tym samym godnie reprezentujà równie˝stan kap∏aƒski. Wielu spoÊród nich niewiele ró˝ni si´ od trutniów).

Pozostaje jeszcze do omówienia antropogeneza okultystyczna, której zasadnicze tezy Êmia-∏o zosta∏y zarysowane przez autork´ w ostatnim cyklu powieÊci, tj. w „Prawodawcach”.

Jak wiadomo ezoteryzm wschodni podaje, ˝e w d∏ugim ∏aƒcuchu ewolucyjnym – ziemia,a z nià i jej ludzkoÊç, a tak˝e inne królestwa natury podlegajà ustawicznym przemianom, prze-chodzàc kolejno w nowe, coraz wy˝sze formy i rozwijajàc w sobie coraz to nowe w∏aÊciwoÊcii zdolnoÊci. Takich w∏aÊnie przemian (liczàc tak˝e obecnà faz´) w ˝yciu naszej ziemi by∏o ju˝pi´ç i ludzkoÊç znajduje si´ obecnie w piàtej fazie swego rozwoju. My Aryjczycy, jesteÊmy piàtàz kolei rasà ludzkà i ˝yjemy na piàtym làdzie, który dla naszej rasy wy∏oni∏ si´ przed tysiàcami latz g∏´bin oceanu. W szczegó∏y nie mog´ tu wchodziç. Zaznacz´ tylko, ˝e w∏aÊciwy rozwój dzi-siejszej ludzkoÊci, tj. przejÊcie z form na po∏y zwierz´cych do form ludzkich i pierwsze poczàtkiintelektu rozpocz´∏y si´ podczas bytowania rasy trzeciej, tzw. lemuryjskiej. Ona to porzuci∏aostateczne formy zwierz´ce i rozwijaç zacz´∏a kszta∏t ludzki, zacz´∏a te˝ budowaç mózg i rozwi-jaç jego funkcje. Jednak˝e sama, bez impulsu zewn´trznego nie mog∏a by tego dokonaç; po-trzebne by∏y jakieÊ wy˝sze duchowe bodêce, które by ten rozwój popchn´∏y naprzód i skierowa-

16

∏y go na w∏aÊciwe tory.Nastàpi∏o to w po∏owie czasu bytowania rasy lemuryjskiej, w epoce tzw. rozdzia∏u p∏ci, który

zarazem sta∏ si´ poczàtkiem rozwoju intelektu. W czasie tym zwierz´ca jeszcze “ludzkoÊç”otrzyma∏a pomoc od swych starszych braci wczeÊniejszego cyklu rozwojowego na sàsiedniejplanecie, Wenus. W kosmosie i w naszym systemie s∏onecznym, wszystko pozostaje w Êcis∏ymze sobà zwiàzku, a m∏odzi i s∏absi zawsze otrzymujà pomoc ze strony starszych i bardziej posu-ni´tych w rozwoju. Wed∏ug te˝ wschodniego ezotoryzmu, pewna grupa dojrza∏ych duchowo lu-dzi z planety Venus przyby∏a w tym czasie na ziemi´ i sta∏a si´ przewodnikami lemuryjskiej ludz-koÊci na drodze jej ewolucji.

Hierarchowie ci w podaniach wszystkich ras i narodów czczeni sà jako pradawni bogowie,rzàdcy, królowie mityczni i pierwsi prawodawcy. Oni to oddzia∏owujà nieznanymi nam dotàd du-chowymi i fizycznymi Êrodkami na bardziej posuni´tych w rozwoju cz∏onków rasy, przyspiesza-jàc ten rozwój. Kierujà go na w∏aÊciwe tory, powodujà powstawanie nowych ras i usuwanie si´starych, prze˝ytych i skostnia∏ych form nie dajàcych ju˝ dalszych mo˝liwoÊci ewolucyjnych.

Te Êmia∏e tezy wschodniego ezotoryzmu mogà si´ na pierwszy rzut oka wydawaç mrzonka-mi i ∏adnymi bajkami. JeÊli jednak g∏´biej nad ca∏à naszà ewolucjà si´ zastanowimy, jeÊli przy-glàdniemy si´ tej mrówczej, a jednoczeÊnie celowej pracy natury i tej konsekwencji, z jakà dà˝yona do coraz wy˝szych form, to wówczas musi uderzyç nas bezwzgl´dnie koniecznoÊç przyj´-cia jakiejÊ zbiorowej wy˝szej woli kierowniczej, podtrzymujàcej i kierujàcej owymi impulsamiewolucyjnymi. Wówczas tezy wschodniego ezotoryzmu wejdà ca∏kiem powa˝nie w pole nasze-go zachodnio-europejskiego myÊlenia i nie b´dà si´ wydawa∏y spekulacjami filozoficznymi.

Krzy˝anowska pierwsza odwa˝y∏a si´ Êmia∏e te tezy rzuciç szeroko mi´dzy ludzi. Ubra∏a jewprawdzie w form´ powieÊciowà, tym niemniej sà one tam jasno postawione i tak samo jasnookreÊlone. Grupa wtajemniczonych bractwa „Rycerzy Gralla´, która opuszcza skazanà na za-g∏ad´ Ziemi´, przenosi si´ wraz z pewnà liczbà ziemian na m∏odzieƒczà sàsiednià planet´.

Planeta ta, opisywana szczegó∏owo w „Prawodawcach”, ma w∏aÊnie przedstawiaç naszàZiemi´ w czasie epoki lemuryjskiej. Tubylcza, ówczesna ludzkoÊç zwierz´cych olbrzymów, doktórych uda∏ si´ po pomoc buntowniczy Abrasak, jest w∏aÊnie ludnoÊcià lemuryjskà w okresierozwoju p∏ci i pierwszej budowy intelektu.

Nasi magowie i wtajemniczeni, Ebramar, Supramati, Dachir, Narajana i szereg innych, tow∏aÊnie owi hierarchowie z planety Venus, którzy w epoce lemuryjskiej przybyli na Ziemi´ i po-magali ówczesnej ludzkoÊci przybieraç prawdziwie ludzkie formy, rozbudowujàc jednoczeÊniepierwsze podstawy rodziny, gromady i spo∏eczeƒstwa.

(I tu znowu nale˝y powiedzieç, ˝e dotàd zgo∏a niewyt∏umaczalnym dla nauki jest pojawieniesi´ niemal równoczeÊnie w ró˝nych cz´Êciach naszego globu wspania∏ych i zdumiewajàcych,a przy tym niewyt∏umaczonych, oÊrodków staro˝ytnych cywilizacji. Nikt dotàd sensownie nie po-trafi∏ tego wyjaÊniç. OÊrodki te pozostawia∏y po sobie rzeczy, których dziÊ nie no˝emy powtó-rzyç, mimo du˝ych osiàgni´ç technicznych. Wielokrotnie zwracano ju˝ na to uwag´, co wszak˝ealbo by∏o ignorowane, albo zbywane niepowa˝nymi wypowiedziami).

Fabu∏a powieÊci przedstawia nam pot´˝nà si∏´ i groz´ owych pierwotnych, nieujarzmionychdzieci natury, jakimi by∏a ówczesna ludzkoÊç lemuryjska.

Zjawiajà si´ oto pewnego dnia na jej horyzoncie statki wtajemniczonych i zst´pujà istotypi´kne i Êwietlane, niosàce ratunek w czasie szerzàcej si´ zarazy.

Budzi si´ poj´cie bóstwa, któremu dzikusy zaczynajà oddawaç trwo˝liwie czeÊç. Budzi si´mi∏oÊç i szacunek dla tych Êwietlanych, wy˝szych istot. Powstaje poczucie w∏adzy rzàdzàceji karzàcej za przewinienia przeciw przykazaniom bóstwa. Maginie i wtajemniczone idà mi´dzylud i uczà go prowadzenia gospodarstwa, wyrobu sprz´tów domowych i opieki nad dzieckiem.Dzikusy zaczynajà si´ powoli cywilizowaç i rozwijaç.

17

Jednak˝e du˝à przeszkodà i wielkim niebezpieczeƒstwem dla rozwoju sà olbrzymi epigoniras, niezdolni do dalszego rozwoju, a brutalnà swà si∏à zagra˝ajà nowo budowanej cywilizacji.Celem wyeliminowania tego pokolenia dzikich olbrzymów, wtajemniczeni dopuszczajà do zorga-nizowania wojska w paƒstwie Abraska, z którym rusza on na zdobycie Êwi´tego miasta. W ata-ku tym gromady olbrzymów zostajà zniszczone eterycznà si∏à, którà majà do swej dyspozycjiwtajemniczeni.

Bardzo ciekawie przedstawia autorka ewolucyjnà stron´ wojny: „My jako prawodawcy, powo-∏ani jesteÊmy tu, aby za∏o˝yç podstawy wy˝szej cywilizacji, a wi´c strzec i kierowaç ruchami,które przyÊpieszajà rozwój umys∏owych funkcji. Przyspieszeniem takim, choç smutnym i nie-uniknionym, jest wojna. Wszystkie wielkie duchowe i polityczne przesilenia na ni˝szych Êwia-tach, podobnie jak i ten, na którym si´ obecnie znajdujemy, lub z któregoÊmy przybyli, dokony-wujà si´ przez ÊmiercionoÊne starcia ludzkich mas. U narodów dostatecznie rozwini´tych wojnapojawia si´ jako reakcja – krwawe przebudzenie z sennego, leniwego pokoju i przyziemnych in-teresów. Wojna wstrzàsa, lecz zarazem dêwiga i uszlachetnia narody powo∏ane do odegraniaroli w dalszej historii ludzkoÊci; kosi jednakowo˝ i doprowadza do rozk∏adu narody prze˝yte, któ-re znajdujà si´ w stanie moralnego i fizycznego upadku”. (Prawodawcy I)

S∏owa te, pisane przed tak wielu laty, sà doskona∏ym antidotum na marzenia ró˝nych, domo-ros∏ych pacyfistów, którzy ka˝à nam si´ rozbrajaç wtedy, gdy sàsiedzi nasi sà uzbrojeni po z´byi ∏akomym okiem spoglàdajà na nasze ziemie.

Wykazujà one ponadto, ˝e wielkie wstrzàsy rewolucyjne sà bezprzecznie potrzebne w ∏aƒcu-chu ewolucji, nie liczàc si´ z ˝yciem poszczególnych jednostek i robià nieraz wi´cej dla ewolucjini˝ wieki ca∏e powolnej pracy, w spokoju i uregulowanych warunkach ˝yciowych.

Zachodzi tu tak˝e inne bardzo powa˝ne niebezpieczeƒstwo, z którego nieliczni tylko zdajàsobie spraw´. Pewne si∏y na naszej planecie dà˝à wytrwale i uparcie, skrycie i podst´pnie, dorozbrojenia narodów, a˝eby nad nimi zapanowaç, a˝eby zniewoliç dusz´, zniewoliwszy przed-tem cia∏a, a to po to, a˝eby ca∏kowicie je sobie podporzàdkowaç. Jest to nader chytrze przemy-Êlane i realizowane za fasadami pseudohumanitarnych teorii i teoryjek oraz odpowiedniej propa-gandy, a tak˝e pseudokultury, (wspó∏czesna wrzaskliwa muzyka, kretyƒskie malarstwo, niby toabstrakcyjna rzeêba, itp.)

Mo˝na to tak˝e dosyç wyraênie zaobserwowaç w pierwszym rz´dzie w dà˝eniu do jednegoogólnoÊwiatowego systemu gospodarczo-ekonomicznego, za którym wszak˝e kryje si´, niczym˝mija wÊród kwiatów, totalizm religijno-paƒstwowy; dà˝àcy do zmonopolizowania tych dziedzin,aby z kolei przez nie zaprowadziç tzw. rzàd dusz pod pozorem dobrobytu i jednoÊci, nad rozbro-jonymi uprzednio narodami, co jednak jest tylko kamufla˝em. Bo w gruncie rzeczy chodzi o to,by zapanowaç nad wszystkim i nad wszystkimi i to w bardzo niegodziwym celu. Ju˝ mieliÊmymo˝noÊç przekonaç si´, czym sà tego rodzaju obiecanki choçby doktryny komunistycznej, czymsà i co sà warte, obietnice zwodzicieli ludzkoÊci.

Wolno przypuszczaç, ˝e opisujàc tak trafne losy Ziemi, autorka chce nam niejako wskazaç,˝e na naszej planecie powtarza si´ tylko to, co ju˝ by∏o przedtem gdzie indziej, czyli ˝e historiapowtarza si´ na nowo. Doprawdy nie mo˝na si´ wprost oprzeç wra˝eniu – tak bardzo jest onosilne i przemo˝ne – i˝ ten poglàd jest s∏uszny, aczkolwiek na pierwszy rzut oka wydaje si´, byçmo˝e, zanadto Êmia∏y. Ale wcale tak nie jest, poniewa˝ tu znowu sprawdza si´ tajemnicze po-wiedzenie Króla Salomona: „ Wszystko, co jest, by∏o dawniej, a co jest, b´dzie znowu".

I wiele innych tematów porusza Krzy˝anowskaja w „Pi´cioksiàgu´. Znajdzie je tam PolskiCzytelnik.

A poniewa˝ Polski Czytelnik, nie jest ani mniej inteligentny, ani mniej potrzebujàcy duchowood innych nacji, dlatego znajdzie on w dzie∏ach tej niepospolitej pisarki du˝o rzeczy, które go napewno usatysfakcjonujà, tak jak satysfakcjonowa∏y i porywa∏y one tych, którzy je ongiÊ czytali.

18

Stwierdzono po wielokroç razy, ˝e ludzie, którzy dotychczas nie interesowali si´ tematykà poprzeczytaniu choçby jednej czy dwu ksià˝ek Krzy˝anowskiej, interesowaç si´ nià zacz´li; stajàcsi´ rych∏o wielbicielami uduchowionej pisarki. Wielu pod wp∏ywem tych ksià˝ek, wstàpi∏o na dro-g´ doskona∏oÊci duchowej, na drog´ poznania zrozumienia praw natury.

Poni˝ej podajemy pe∏ny wykaz dzie∏ Wiery Iwanowny Krzy˝anowskiej:„˚elazny Kanclerz Staro˝ytnego Egiptu”, „Dwa Sfinksy”, „Królowa Hatasu”, „Herkulanum”,

„Zemsta ˚yda”, „Hrabina Rekenstein”, „W Tym Znaku Zwyci´˝ysz”, „S∏udzy Z∏ego”, „Templariu-sze”, „W Mocy Przesz∏oÊci”, „Benedyktyƒskie Opactwo”, „Na Innym Âwiecie”, „Nemezyda”, „SieçPaj´cza”, „W Szkockim Zamku”, Groêne Przewidzenie”, „Z Królestwa Mroku”, „Na SàsiedniejPlanecie”, „B∏ogos∏awieni Ubodzy Duchem”, „Ksenia”, „Copra Capella”, „Adon”, „Synowie Ado-na”, „Rafaella”,, „I Umarli ˚yjà”, „Z Mroku Do Âwiat∏a”, „Faraon Merefta”, „Wiek Nowy”.

(Je˝eli ktoÊ z czytelników posiada coÊ z tego zbioru, prosimy o kontakt z wydawnictwem,gdy˝ do pe∏nego zestawu, który chcemy wydaç brakuje nam kilku pozycji.)

Sprawa wydania wy˝ej wymienionych ksià˝ek (na poczàtek tylko tzw. Pi´cioksiàgu) okaza∏asi´ rzeczà koniecznà, a nawet naglàcà, kiedy si´ zwa˝y, ˝e ksià˝ki wydane w mi´dzywojennymokresie dawno ju˝ si´ wyczerpa∏y i dziÊ sà rzadkoÊcià. Nie by∏y tak˝e one dotàd wznawiane,a przecie˝ zapotrzebowanie na tego rodzaju lektur´ nie tylko ˝e nie zmala∏o, lecz przeciwniew mi´dzyczasie uros∏o. Przyczyni∏y si´ do tego w du˝ej mierze tak˝e rzàdy ˝ydo-komunistycz-ne, które swà destrukcyjnà filozofià materialistycznà zwalcza∏y programowo wszystko, co w jaki-kolwiek sposób sprzeciwia∏o si´ programowi ateizacji i marksistowskiemu oczadzaniu umys∏u,co uznawa∏o kult Boga i nieÊmiertelnoÊç duszy, co g∏osi∏o prawo do wolnoÊci s∏owa i myÊli, jakrównie˝ do innego modelu ˝ycia, ni˝ ten, który by∏ przez tyle lat brutalnie i bezczelnie narzuca-ny. Na szcz´Êcie czasy te mijajà.

Na arenie zmagaƒ, którà jest ca∏y wszechÊwiat, gdzie nieustannie Êcierajà si´ si∏y z∏a i do-bra, cz∏owiek musi i powinien posiadaç nale˝nà orientacj´, a˝eby wiedzia∏, po której stronie masi´ opowiedzieç. Winien równie˝ ˝yç godnie, a˝eby móg∏ mieç prawo przyjÊç do domu Ojca Nie-bieskiego. Powinien mieç NADZIEJ¢, ˝e do niego wejdzie.

Jest to w powieÊciach Krzy˝anowskiej. Poniewa˝ poznaliÊmy, i to doÊç dobrze, czym jestateistyczna ideologia materializmu, ideologia negacji wy˝szych wartoÊci duchowych, ideologiatotalistycznego systemu ucisku, gwa∏tu i przemocy, i mamy ju˝ doÊç obiecywanej i zachwalanej,a nigdy niespe∏nionej wizji Czerwonego Raju, któremu nie wystarcza, poniewa˝ wystarczyç niemo˝e ofiarowywana dotychczas „kultura dla mas´, lecz który pragnie prawdziwej kultury ducho-wej, godnej cz∏owieka, b´dàcego wszak dzieckiem Boga i na Jego obraz stworzony, który manaturalne prawo i chce oraz pragnie tworzyç dla siebie i dla swego potomstwa przysz∏oÊç niewed∏ug wzorów z∏a, lecz wed∏ug wzorów dobra, dlatego zwróçmy swe oczy na ukazanà w ksià˝-kach Krzy˝anowskiej wizj´ duchowà, zgodnà z prawdziwym przeznaczeniem cz∏owieka; bo jakpisa∏ nasz Wielki Wieszcz: „Wszystko z ducha i dla ducha stworzone jest, a dla ziemskiego celunic nie istnieje”.

Dà˝ymy tedy do poznania bogactwa duszy ludzkiej, b´dàcej ∏àcznikiem, pomi´dzy duchema cia∏em, by dojÊç do tego, co najwy˝sze. Nie w dó∏, lecz w gór´ patrzmy i idêmy!

Cz∏owiek nie zadowala si´, bo zadowoliç si´ nie mo˝e, tylko pe∏nà miskà, dlatego dà˝y dorzeczy wa˝niejszych od cia∏a i jego potrzeb doczesnych.

Cz∏owiek chce i potrzebuje strawy duchowej, chce nasyciç przede wszystkim swój g∏ód du-chowy, który tylko duchowà strawà mo˝e byç zaspokojony, a nie czym innym, i stàd te˝ cz∏owiekpnie si´ nieustannie ku s∏oƒcu prawdy z mroków ciemnoÊci: chamstwa, brutalnoÊci, zak∏amania,przewrotnoÊci, k∏amstwa, fa∏szu, ob∏udy, fanatyzmu, demagogii, cynizmu, tyranii i despotyzmu.

PrzeÊledzenie losów g∏ównego bohatera, jak równie˝ i innych postaci, umo˝liwi nam zorien-towanie si´ w przebogatej i ró˝norodnej problematyce duchowej, poruszanej mistrzowsko przez

19

autork´. Umo˝liwi to, wypatrzenie przysz∏oÊci naszej planety, ku której pcha jà nasz wspólnylos, który nie zawsze jest nale˝ycie pojmowany przez ludzi i narody.

Jest oczywistym, ˝e post´powanie cz∏owieka wyp∏ywa ze stanu jego ÊwiadomoÊci i stanu je-go poziomu moralnego. One stanowià o jego wartoÊci wewn´trznej.

One te˝ rzutujà na stopieƒ jego odpowiedzialnoÊci. Te rzeczy sà od siebie zale˝ne. Wyk∏ada je jasno i przyst´pnie autorka w niniejszym cyklu

powieÊciowym.To te˝ jest bardzo cennym walorem tych powieÊci.

Wydawca

EEEE LLLL IIII KKKK SSSS IIII RRRR ˚̊̊̊ YYYY CCCC IIII AAAA

RRoozzddzziiaa∏∏ ppiieerrwwsszzyy

W jednej z kraƒcowych dzielnic Londynu sta∏ stary, lecz dobrze jeszcze utrzymany dom, przylegajà-cy do obszernego ogrodu. Na trzecim pi´trze tego domu, pochodzàcego jeszcze z czasów Cromwellai odznaczajàcego si´ surowym i purytaƒskim wyglàdem owej epoki, mieszka∏ doktor Rafa∏ Morgan, jako tym oznajmia∏a miedziana tabliczka, przybita do sczernia∏ych, d´bowych drzwi.

Mieszkanie doktora sk∏ada∏o si´ z przedpokoju, jadalni, gabinetu i sypialni. Wszystkie pokoje by∏yumeblowane skromnie, ale wygodnie i posiada∏y t´ nieocenionà zalet´ dla mieszkaƒca, ˝e okna wycho-dzi∏y na ogród. Doktor lubi∏ cisz´ i zieleƒ, wola∏ chodziç do centrum miasta nawet podczas niepogody,ani˝eli stale tam mieszkaç wÊród wrzawy, turkotu i dymiàcych kominów.

Pewnej przepi´knej sierpniowej nocy , cichej i ciep∏ej, okna by∏y pootwierane, doktor siedzia∏ w gabi-necie przy biurku i czyta∏ przy Êwietle lampy, przyçmionej zielonym aba˝urem, du˝à ksià˝k´ w zniszczo-nej oprawie.

Doktor Morgan by∏ cz∏owiekiem m∏odym, trzydziestoletnim. Mo˝naby go nawet nazwaç pi´knym,gdyby nie jego niezwyk∏a chudoÊç i chorobliwa bladoÊç twarzy. By∏ wysokiego wzrostu i dobrze zbudo-wany; w∏osy mia∏ g´ste, ciemnà o z∏otawym odcieniu ,twarz o klasycznie prawid∏owych rysach okala∏krótki nieco ciemniejszy zarost; oczy du˝e, dobre i myÊlàce mia∏y w chwilach spokoju kolor szaro niebie-ski, lecz przy najmniejszym wzruszeniu nabiera∏y ciemniejszej barwy. W ogóle wzrok jego odznacza∏ si´niezwyk∏à ruchliwoÊcià i odzwierciedla∏ ka˝de poruszenie duszy.

Urzàdzenie gabinetu wskazywa∏o, ˝e doktor by∏ cz∏owiekiem uczonym i pracowitym. Obszerna bi-blioteka i mnóstwo pó∏ek by∏o zawalonych ksià˝kami, gazetami i broszurami nie tylko lekarskimi, leczi z innych dziedzin wiedzy.

Doktor móg∏ spokojnie zagrzebywaç si´ w ksi´gach i oddawaç si´ swym studiom, gdy˝ pacjentówprawie wcale nie mia∏, a Êrodków do ˝ycia dostarcza∏a mu p∏atna posada w du˝ym szpitalu psychiatrycz-nym. Z po∏o˝enia swego by∏ zadowolony, gdy˝ s∏aby stan zdrowia nakaza∏ mu prowadziç cichy i regular-ny tryb ˝ycia. Jako lekarz mia∏ ma∏o zaj´cia, lecz badawczy jego umys∏ pracowa∏ z wielkim napi´ciem.

20

Codzienne stykanie si´ z rozstrojem psychicznym - z tà niewyt∏umaczonà zagadkà i nieuchwytnymz∏em, którego istota dotàd nie jest naukowo wyjaÊniona a które pod_kopuje i niszczy zdrowie ludzkie -sk∏oni∏o doktora do badania tej tajemnicy.

Napró˝no jednak wertowa∏ dzie∏a praktycznej nauki, napró˝no wg∏´bia∏ si´ w prace mistyków i al-chemików: Ani wyniki badaƒ uczonych psychiatrów, ani mgliste formu∏y Paracelsa nie dawa∏y klucza dowrót tajemnicy.

Wsz´dzie, jak przez mg∏´, widzia∏ coÊ nieokreÊlonego i wyczuwa∏ prawa, które powinny istnieç,a których mechanizm tonà∏ jednak w ciemnoÊciach, a przenikni´cie ich nie le˝a∏o w jego mocy. Jednotylko stwierdzi∏, mianowicie, ˝e istnieje niewidzialny pràd, promieniowanie astralne, podtrzymujàce wy-mian´ materii mi´dzy wszystkimi ˝yjàcymi istotami, a posiadajàce stanowczy, przemo˝ny wp∏yw na or-ganizm. Lecz jak dzia∏a∏y owe niewidzialne si∏y i jakie prawa rzàdzi∏y nimi - zostawa∏o tajemnicà. Z gory-czà przekona∏ si´ doktor, ˝e nawet uczeni, uwa˝ajàcy si´ za specjalistów w tej dziedzinie, stali bezradniprzed tà najci´˝szà plagà ludzkoÊci - cierpieniem umys∏u.

Ob∏´d by∏ tà nieznanà i niezbadanà krainà, która niepowstrzymanie pociàga∏a ku sobie m∏odego le-karza, pragnàcego przynieÊç ulg´ ludzkoÊci. Niekiedy, po bezowocnych wysi∏kach rozwiàzania wieczniewymykajàcej si´ umys∏owi zagadki, porywa∏ go gniew przeciwko tyraƒskim prawom, owianym tajemncài ukrywajàcym Êrodki, które niewàtpliwie powinny istnieç dla ratowania chorej duszy cz∏owieka.

Ilu to uczonych poÊwi´ci∏o swe ˝ycie dla rozwiàzania tych zagadek, a jednak w dziedzinie choróbduszy uczyniono tak ma∏o. Niekiedy pomocnymi by∏y w tym wzgl´dzie magnetyzm i hypnotyzm, ale za-pewne tylko wypadkowo.

I nieraz Morgan zadawa∏ sobie pytanie: dlaczego ˝ycie ludzkie bywa cz´sto sta∏à, ci´˝kà agonià?Drogocenne o˝ywiajàce cz∏owieka tchnienie znika gdzieÊ bez Êladu, a pozosta∏oÊç gnije w ziemi. Nie-znanym jest cel, dla którego rodzà si´ i umierajà miliony jestestw: walczà, cierpià, dà˝à do niewiadome-go przeznaczenia, a Êmierç, niby huragan, zmiata je z oblicza ziemi, jak py∏ bezu˝yteczny.

Doktor odsunà∏ ksià˝k´ o hipnotyzmie, którà czyta∏, wsta∏ , podszed∏ do okna i zamyÊlony, zachwy-ca∏ si´ usianà gwiazdami przestrzenià, rozpostartà przed nim niby zas∏ona brylantowa, ze swà drogàmlecznà podobnà do iskrzàcej si´ mg∏y. Âwiat za Êwiatem, system za systemem... NieskoƒczonoÊç za-pe∏niona przez miliardy olbrzymich Êwiatów, a tymczasem wydaje si´, jakby miejsca by∏o za ma∏o...

Niewàtpliwie i tam, jak na ziemi, Êmierç kosi ludzkoÊç, która jak trawa, wiosnà zielenieje, a w jesieniwi´dnie i rozpada si´ w proch, spe∏niwszy swoje zadanie. Czy˝ mo˝liwe, by to samo dzia∏o si´ z duszàludzkà, Êwiadomà siebie i pot´˝nà iskrà psychicznà? Czy˝ mo˝e ona byç tak marnà, aby b∏ysnàwszy,niby ognik b∏´dny nad trz´sawiskiem, gas∏a na zawsze bez przesz∏oÊci i przysz∏oÊci?

Spojrza∏ przypadkowo na swà r´k´, w której trzyma∏ nó˝ z koÊci s∏oniowej do przecinania papieru,i drgnà∏: zapewne ju˝ wkrótce ta r´ka zesztywnieje i spoczywaç b´dzie na jego martwej piersi...

Oszcz´dzaj si´, mój m∏ody przyjacielu - powiedzia∏ mu kilka tygodni temu, po konsultacji, stary pro-fesor, dawny jego nauczyciel. - Serce twoje jest os∏abione, a p∏uca powa˝nie zaatakowane. Fizycznyumys∏owy odpoczynek jest konieczny, w przeciwnym razie…

Ralf westchnà∏ g∏´boko, gdy˝ doskonale rozumia∏, co znaczy∏o owo ´w przeciwnym razie´. Jako le-karz, zdawa∏ sobie spraw´ z tego, czym mu grozi∏y ostre k∏ucia w piersiach, nierówne i tamujàce oddechbicie serca. Ogólne os∏abienie, jak równie˝ suchy i gwa∏towny kaszel, podczas którego na wargach uka-zywa∏y si´ krople krwi…

Zatrzasnà∏ okno, usiad∏ znów na fotelu i przymknà∏ oczy. Ogarnà∏ go nag∏y l´k Êmierci. Profesorowi ∏atwo by∏o mówiç: “oszcz´dzaj si´, odpocznij umys∏owo”. Takie rady dobre sà dla istot

bezmyÊlnych, ˝yjàcych z dnia na dzieƒ; lecz dla tych, których myÊl pracuje, którzy szukajà prawdy i tra-fiajà na same tylko wàtpliwoÊci i przypuszczenia, taki odpoczynek jest niemo˝liwy.

I có˝ to jest Êmierç, której lodowate zabójcze tchnienie zawsze pilnuje cz∏owieka, która zabiera muukochane istoty, pozbawia go zdobytej wiedzy i wtràca w tajemniczy niebyt? ˚yjàcy czczà pami´ç zmar-∏ych pomnikami lub modlitwà, a czy˝ tamci wiedzà coÊ o tym? Czy czujà, czy cierpià i czy kochajà tych,co pozostali wÊród ˝yjàcych? Wiele dziwnych faktów mówi o pozagrobowym istnieniu, lecz ˝aden z nichnie zosta∏ naukowo stwierdzony. Zjawiska nie przychodzà na zawo∏anie, one podlegajà nieznanym pra-wom, równie ciemnym i zagadkowym, jak ów Êwiat, którym one rzàdzà.

Ralf obtar∏ wilgotne czo∏o i przy∏o˝y∏ r´k´ do swego chorego, niespokojnego serca. Ile˝ to razy m´-

21

czy∏a go walka z okropnà wàtpliwoÊcià: “byç albo nie byç”? Nieraz zapytywa∏ siebie, dlaczego ci, którzy odeszli z tego Êwiata, nie zjawiajà si´, je˝eli to jest mo˝-

liwe, aby objaÊniç swych najdro˝szych. Kilka lat temu straci∏ matk´, którà ubóstwia∏; ona równie˝ ˝y∏a tylko dla niego, myÊla∏a tylko o nim.

Jednak˝e pozosta∏a g∏uchà na jego rozpaczliwe wzywania i nie da∏a mu ˝adnego znaku, ˝e prze˝y∏aÊmierç i ˝e kocha go jeszcze po dawnemu.

Ostry ból w piersi i atak duszàcego kaszlu da∏y mu dotkliwie odczuç, ˝e sam by∏ bliski tej dziwnej ta-jemnicy, zwanej Êmiercià. ˚al i obawa przed zbli˝ajàcym si´ niebytem Êcisn´∏y mu serce jeszcze wi´cej.Czy˝ nie ma Êrodka na przed∏u˝enie ˝ycia i powstrzymanie rozk∏adu cia∏a?

Naraz przypomnia∏ sobie, ˝e w jednej z ksià˝ek, traktujàcych o okultyêmie czyta∏, i˝ istnieje ´eliksir˝ycia´, którego tajemnica zosta∏a zgubiona i alchemicy na pró˝no szukali jej w organach wewn´trznychlub krwi dziewczàt, dzieci i zwierzàt, w roÊlinach i atmosferze. Tymczasem ksi´gi magiczne mówi∏yo tym eliksirze, jak o niewàtpliwym fakcie.

O, gdyby go mo˝na znaleêç! Wszak musi istnieç taki ˝yciowy fluid i taka przemo˝ona si∏a, która s∏u-˝y za motor w ka˝dym ˝yjàcym jestestwie. To nieuchwytne tchnienie ˝ycia powinno si´ znajdowaçwsz´dzie, zarówno w najprostszych, jak i najbardziej z∏o˝onych organizmach.

Silny i ostry g∏os dzwonka przerwa∏ burzliwe myÊli doktora. Zaczà∏ nads∏uchiwaç. Ale, zapewne sta-ry Patrick, jego jedyny s∏u˝àcy, spa∏ jak zabity, gdy˝ w przedpokoju panowa∏a cisza.

Po up∏ywie minuty znów da∏ si´ s∏yszeç dzwonek i Ralf podniós∏ si´. Zapewne zachorowa∏ ktoÊw sàsiedztwie i przystali po niego; zdarza∏o si´ to niekiedy, bardzo rzadko. Poniewa˝ Patrick si´ nie zja-wia∏, przeto doktor sam drzwi otworzy∏.

Na schodach sta∏ m´˝czyzna wysokiego wzrostu, owini´ty w czarny p∏aszcz, w du˝ym kapeluszu nag∏owie. W r´kach trzyma∏ szkatu∏k´ ze srebrnym okuciem.

- Czy mam zaszczyt mówiç z doktorem Morganem? - zapyta∏ niskim, dêwi´cznym g∏osem.- Tak, jestem do us∏ug. - W takim razie pozwoli mi pan wejÊç. Chc´ pomówiç z panem w niezwykle wa˝nej sprawie, która

pana bardzo interesuje. Nieznajomy po∏o˝y∏ p∏aszcz i kapelusz na krzeÊle i przeszed∏ z Ralfem do gabinetu. Usiedli i pozo-

stali czas d∏u˝szy w milczeniu, w trakcie czego Ralf przyglàda∏ si´ z ciekawoÊcià goÊciowi.By∏ to cz∏owiek w wieku trzydziestu pi´ciu do czterdziestu lat; jakkolwiek zdawa∏ si´ byç zdrowym

i silnym, w tym momencie jednak by∏ blady i widocznie zm´czony. Na jego szerokim czole nie widaç by-∏o ˝adnej zmarszczki, a w g´stych kruczych w∏osach ani jednej srebrnej nitki. Twarz jego przedstawia∏anajczystszy typ grecki i mog∏aby s∏u˝yç za model do posàgów Fidiasza.

Nieznajomy spoglàda∏ zamyÊlonym wzrokiem na spoczywajàce na biurku ksià˝ki, nast´pnie pod-niós∏ na Ralfa du˝e, czarne, aksamitne oczy.

- Pan szuka eliksiru ˝ycia i chcia∏by go posiadaç? - Kto pan jesteÊ, ˝e odgadujesz moje myÊli? - zapyta∏ doktor, zrywajàc si´ z krzes∏a.Tajemniczy goÊç uÊmiechnà∏ si´.- Niech pan usiàdzie i nie l´ka si´ - rzek∏. - Nie jestem diab∏em, jak pan zapewne przypuszcza; je-

stem takim cz∏owiekiem, jak i pan. Mi´dzy nami jest tylko ta ró˝nica, ˝e pan pragnie ˝yç, a ja umrzeç;pan ˝y∏ za krótko, a ja za d∏ugo i chc´ wróciç w przestrzeƒ. Przyszed∏em, by panu zaproponowaç zmia-n´. Pan rozporzàdza Êmiercià, ja - ˝yciem. Za nieznacznà iloÊç paƒskiej krwi dam panu w zamian eliksir˝ycia. Czy si´ pan zgadza?

Doktor ju˝ z trwogà patrzy∏ na nieznajomego. Widocznie mia∏ przed sobà pacjenta swej specjalno-Êci, lecz nie zdà˝y∏ si´ jeszcze zorientowaç, jak ma w danym razie postàpiç, gdy goÊç wybuchnà∏ takimg∏oÊnym Êmiechem, ˝e doktor uczu∏ si´ zupe∏nie zdetonowanym.

- Pan uwa˝a mnie za ob∏àkanego i myÊli nad tym, w jaki sposób pozbyç si´ mej niedogodnej obec-noÊci - rzek∏ teraz spokojnie nieznajomy. Uspokój si´, mój m∏ody przyjacielu. Umys∏ mój jest w zupe∏nymporzàdku. Choç to, co powiedzia∏em, wydaje ci si´ nieprawdopodobnym, niemniej jest ono prawdà nie-zaprzeczalnà; ja istotnie posiadam eliksir ˝ycia. A teraz pomówimy serio.

Ju˝ od dawna szukam cz∏owieka, któremu móg∏bym przekazaç mojà wiedz´ i tajemnic´ mego ˝ycia,lecz poszukiwania moje by∏y bezskuteczne. Przypadek zwróci∏ mojà uwag´ na pana. Zbada∏em i znam

22

paƒskie ˝ycie, charakter, dà˝enia, znane mi sà równie˝ paƒskie wàtpliwoÊci i goràce pragnienie wiedzy.Z tego wszystkiego wywnioskowa∏em, ˝e jesteÊ wi´cej ni˝ ktokolwiek inny zdolny przyjàç mojà spuÊci-zn´. Powiedz ˝e mi pan otwarcie: Czy chcesz ˝yç wiecznie?

M∏ody cz∏owiek o˝ywi∏ si´ i wyprostowa∏. - Bez wàtpienia chc´! Wàtpi´ tylko, czy pan mo˝esz mi daç to, co obiecujesz. Jakà˝ byÊ pan zdoby∏

s∏aw´, gdybyÊ rzeczywiÊcie rozporzàdza∏ Êrodkiem przed∏u˝ajàcym ˝ycie ludzkoÊci na ziemi. - Czy˝ panu si´ zdaje, ˝e ja, posiadajàc tajemnic´ d∏ugiego ˝ycia, mia∏bym post´powaç wbrew ro-

zumnym i po˝ytecznym prawom przyrody? Mia∏bym obarczaç planet´ przez miliony bezu˝ytecznych lu-dzi? Wszak dobroczyƒców ludzkoÊci bardzo niewielu, przy czym wàtpi´, czy w∏aÊnie oni zechcielibyskorzystaç z mego Êrodka.

Teraz przedstawiam moje warunki: Pan mi udzieli nieco swej krwi, ju˝ nasyconej przez fluid rozk∏a-du. Jako lekarz wiesz, ˝e jesteÊ skazany na Êmierç; stan twego serca i p∏uc wy∏àcza wszelkà mo˝noÊçwyleczenia zwyk∏ymi Êrodkami. W zamian za krew, która dopomo˝e mi umrzeç dam ci eliksir ˝ycia. Jed-na kropla wystarczy, aby pana wyleczyç i zapewniç ci ´quasi´, wieczne ˝ycie. Pozosta∏ego eliksiru pro-sz´ nigdy nie ruszaç, prosz´ równie˝ nie zdradziç si´ przed nikim, ze swà tajemnicà i nie powi´kszaçliczby nieÊmiertelnych na ziemi. Pokusa b´dzie wielka, ale obowiàzek pana sprzeciwi si´ temu. Jeszczes∏owo: je˝eli ci dam eliksir ˝ycia, to przekazuj´ ci równie˝ mojà wiedz´, majàtek i imi´. Mów wi´c: czychcesz byç moim spadkobiercà? Daj´ ci dziesi´ç minut do namys∏u.

Ralf by∏ oszo∏omiony. MyÊli kot∏ujàce si´ w jego mózgu sprawia∏y mu dotkliwy ból, a silne wzruszenie tamowa∏o mu od-

dech. Wtem napotka∏ màdry i energiczny wzrok nieznajomego i od razu wróci∏y mu spokój i si∏a woli.Zgadzam si´! Niech pan mnà rozporzàdza - rzek∏, wstajàc i podajàc r´k´ swemu dziwnemu goÊcio-

wi. Nieznajomy uÊcisnà∏ jà i wsta∏. - To znaczy, ˝e pan musi zaraz jechaç ze mnà.- Na d∏ugo? - B´dzie to zale˝a∏o od okolicznoÊci; prawdopodobnie na kilka tygodni. - W takim razie ja tylko zawiadomi´, ˝e wyje˝d˝am w sprawie spadkowej, przebior´ si´ i za kwa-

drans b´d´ gotów. - Prosz´ bardzo, b´d´ pana oczekiwa∏ na schodach.Ralf zapakowa∏ do walizki troch´ bielizny i ubranie, po czem obudzi∏ Patricka, wyda∏ mu odpowied-

nie rozporzàdzenia i zostawi∏ pieniàdze na wydatki. Wreszcie w∏o˝y∏ do kieszeni miniatur´ swej matkii wyszed∏ do nieznajomego.

Zeszli razem na dó∏, wsiedli do stojàcego przed bramà powozu i pojechali prosto na stacj´ kolejowà,gdzie trafili na pociàg, odchodzàcy do Dover.

Nieznajomy zajmowa∏ osobny przedzia∏ i gdy pociàg ruszy∏ zaproponowa∏ Ralfowi kolacj´. Pod wp∏y-wem nerwowego niepokoju m∏ody cz∏owiek nie mia∏ poczàtkowo apetytu, lecz jego towarzysz tak weso-∏o dowcipkowa∏, otwierajàc koszyk z wyszukanymi delikatesmi, który wniós∏ do wagonu jakiÊ niski kr´pys∏u˝àcy, ˝e doktor uspokoi∏ si´, jad∏, wypi∏ nieco doskona∏ego wina i zdecydowa∏ si´ nawet zapytaç do-kàd jadà.

- Na kontynent, a dalej sam pan zobaczy - odpar∏ z uÊmiechem nieznajomy. Podró˝ trwa∏a par´ dni. Nie zatrzymywali si´ nigdzie, z wyjàtkiem miejsc, gdzie trzeba by∏o czekaç

na statek lub zmieniç pociàg. Lecz w czasie podró˝y korzystali z takich udogodnieƒ i komfortu, ˝e Ralf,pomimo z∏ego stanu zdrowia, nie czu∏ najmniejszego znu˝enia.

Wiedzia∏ ju˝, ˝e jadà do Szwajcarii, do kantonu Wallis. Po przybyciu do celu podró˝y, zatrzymali si´w odosobnionej wiosce u stóp Monte-Rossa. Tajemniczy nieznajomy oÊwiadczy∏ doktorowi, ˝e nazajutrzoczekuje ich piesza podró˝ ku szczytowi góry.

Ralf by∏ bardzo zdziwiony, nie zrobi∏ jednak ˝adnej uwagi, pragnàc doprowadziç do koƒca t´ tajem-niczà podró˝.

Nast´pnego dnia obaj podró˝ni, odpowiednio ubrani i uzbrojeni w alpejskie kije, puÊcili si´ w drog´.Gdy przybyli na pierwszà wynios∏oÊç i powietrze znacznie si´ ozi´bi∏o, nieznajomy zauwa˝y∏

z uÊmiechem:

23

- B´dziemy musieli noc sp´dziç wÊród lodowców. Czy nie obawia si´ pan zimna? Ralf wzruszy∏ ramionami.- Zdaje mi si´, ˝e wytrzymam zimno, jak ka˝dy inny. A zresztà, je˝eli ju˝ ma miejsce rozk∏ad mego

cia∏a, to czy˝ nie wszystko jedno, kiedy on si´ skoƒczy - wczeÊniej czy póêniej? Przy tym , je˝eli pan niejest pacjentem mej specjalnoÊci i ˝ycie moje jest ci istotnie potrzebne, to nie pozwolisz mi umrzeç.

- Paƒskie m´stwo i energia podobajà mi si´, s∏usznà by∏a paƒska uwaga, ˝e jest mi potrzebne twe˝ycie. Otó˝, by panu oszcz´dziç zbytecznego zm´czenia, prosz´ przyjàç to pude∏ko z pastylkami i przyj-mowaç je podczas drogi; nie odczuje pan ani zimna, ani zm´czenia.

Widzàc, ˝e doktor si´ waha, doda∏ z lekkà ironià: - Niech pan bierze Êmia∏o. W tych pastylkach nie ma jeszcze eliksiru ˝ycia; to zwyk∏y Êrodek narko-

tyczny, dodajàcy si∏.Poszli dalej. Pomimo ˝e, droga stawa∏a si´ coraz trudniejszà, i ˝e dotarli ju˝ do linii Êniegów, na nie-

znajomym nie widaç by∏o najmniejszego zm´czenia; Ralf równie˝ podziwia∏ swojà si∏´ i to wzmacniajàceciep∏o, co krà˝y∏o w jego ˝y∏ach.

Noc sp´dzili w pustej chacie, wraz z pierwszym brzaskiem dnia puÊcili si´ w dalszà drog´. Jak d∏ugo ta podró˝ trwa∏a, Ralf nie umia∏ sobie dok∏adnie zdaç z tego sprawy. Brn´li przez lodowce,

przechodzili nad przepaÊciami i wspinali si´ na prostopad∏e prawie wierzcho∏ki. Najwidoczniej zboczylize zwyk∏ej drogi turystów i zag∏´bili si´ w niezbadanà jeszcze okolic´ Ênie˝nej pustyni.

Nieznajomy szed∏ pewnym krokiem, widocznie dobrze zna∏ drog´. Ominàwszy jeden ze stromychszczytów, znaleêli si´ na obna˝onej kamienistej p∏aszczyênie. Z boku tej p∏aszczyzny by∏a g∏´bokaszczelina, do której prowadzi∏y prawid∏owe stopnie, jak gdyby r´kà ludzkà wykute w skale.

Po tych stopniach zeszli do lodowca, a w kilkanaÊcie minut póêniej stan´li u wejÊcia do wielkiej gro-ty, z której wychodzi∏o niebieskawe Êwiat∏o.

Z uczuciem ciekawoÊci i trwogi wszed∏ Ralf za swoim przewodnikiem do groty. Za ogromnà bry∏à lo-du minà∏ rodzaj drzwi, a raczej p∏yt´, która obróci∏a si´ bez szelestu na ukrytych zawiasach, kiedy nie-znajomy nacisnà∏ s∏abo Êwiecàcy punkt.

Znaleêli si´ w wàskim, w skale wykutym korytarzu. Nieznajomy przekr´ci∏ znajdujàcy si´ w Êcianie wy∏àcznik i korytarz zosta∏ oÊwietlony Êwiat∏em elek-

trycznym.- Tutaj jest elektrycznoÊç? - zapyta∏ cicho Ralf, nie wierzàc w∏asnym oczom. - Co w tym dziwnego? Czemu nie mielibyÊmy korzystaç ze wspó∏czesnych wynalazków, aby zaopa-

trzyç we wszystkie wygody g∏ównà kwater´ ´eliksiru ˝ycia´? Znajdujemy si´ w∏aÊnie w królestwie tej drogocennej materii i siedzibie adeptów - odpowiedzia∏

z uÊmiechem tajemniczy przewodnik Ralfa.Na koƒcu korytarza by∏y kr´te schody, które na górze prowadzi∏y do ca∏ego szeregu drzwi. Nieznajomy otworzy∏ jedne z nich i wyszli na wyst´p szerokiej ska∏y, tworzàcy rodzaj tarasu.Z tej ogromnej wysokoÊci roztacza∏ si´, jak czarodziejska panorama, cudowny widok. Ska∏y, równiny

Ênie˝ne i g∏´bokie przepaÊcie ton´∏y w purpurowej mgle zachodzàcego s∏oƒca; g∏´boko w dolinachb∏yszcza∏y pola i ∏àki, niby olbrzymie szmaragdy; powietrze, jakkolwiek ch∏odne, by∏o czyste i orzeêwia-jàce. Ralfowi zdawa∏o si´, ˝e ziemia nigdy jeszcze nie przedstawia∏a mu si´ tak pi´knà, a ˝ycie tak po-˝àdanym, jak w tej chwili.

Nieznajomy skrzy˝owa∏ r´ce na piersi i smutnym, zamyÊlonym wzrokiem obejmowa∏ ten pi´kny kra-jobraz. Po pewnej chwili potar∏ r´kà czo∏o, jak gdyby chcàc odp´dziç przykre myÊli, i rzek∏, zwracajàc si´do Ralfa:

- Chodêmy teraz posiliç si´, a póêniej pomówimy o naszej sprawie. Powrócili tà samà drogà. Nieznajomy otworzy∏ przeciwleg∏e drzwi i wprowadzi∏ swego goÊcia do

okràg∏ej, niedu˝ej sali. Na kominku p∏onà∏ ˝ywy ogieƒ, w pokoju by∏o ciep∏o i przyjemnie.Ralf rozglàda∏ si´ z ciekawoÊcià. Âciany sali by∏y obite wschodnià materià ciemnego koloru, pod∏og´

okrywa∏ gruby dywan. Przy jednej Êcianie znajdowa∏o si´ coÊ w rodzaju kredensu z rzeêbionymi drzwicz-kami, przy drugiej - obszerne biurko z mnóstwem ksià˝ek i zwojów, reszt´ zaÊ umeblowania stanowi∏okilka krzese∏ staro˝ytnej formy, inkrustowanych z∏otem i koÊcià s∏oniowà. PoÊrodku sali sta∏ du˝y stó∏, nanim ogromny, z∏oty kandelabr i nakrycia dla dwóch osób.

24

Nieznajomy postawi∏ szkatu∏k´ na krzeÊle i zapali∏ Êwiece, po czym wyjà∏ z kredensu kilka butelekwina, ciasto i owoce, cz´stujàc tym Ralfa.

Niezwyk∏a przechadzka dodatnio wp∏yn´∏a na apetyt doktora. Kiedy obaj dostatecznie pokrzepiliswe si∏y, nieznajomy przysunà∏ swoje krzes∏o do kominka, proponujàc goÊciowi pójÊç za jego przyk∏a-dem.

- Nadesz∏a chwila, aby dok∏adnie omówiç spraw´, która nas tu przywiod∏a. Kilkaset lat temu, podob-nie jak pan w tej chwili, siedzia∏em na tym samym krzeÊle, na którym obecnie pan siedzi, i równie˝z trwogà i niepokojem s∏ucha∏em opowiadania o ˝yciu mojego poprzednika, posiadajàcego arkana wiel-kiej tajemnicy, którà teraz tobie chc´ powierzyç. Wys∏uchaj pan historii mego ˝ycia, jak i ja niegdyÊ s∏u-cha∏em ˝yciorysu tego cz∏owieka, który mnie tu wprowadzi∏.

Moje urz´dowe nazwisko - Narajana Supramati, ksià˝´ indyjski. Nazwisko to, jak i wszystkie stwier-dzajàce dokumenty lub zwiàzane z nim przywileje, otrzyma∏em od tego poprzednika, który mi przekaza∏eliksir ˝ycia.

RzeczywiÊcie moje nazwisko - Archezylaos. Urodzi∏em si´ w Aleksandrii, za czasów panowania Ptolomeusza Lagidy, któremu dosta∏ si´ Egipt

po Êmierci Aleksandra Wielkiego. Mój ojciec, Klonjusz s∏u˝y∏ w wojsku pod dowództwem Lagidy i zwià-za∏ los swój z jego losem.

Zostawszy w∏adcà Egiptu Ptolomeusz hojnie nagrodzi∏ mego ojca i da∏ mu znaczny urzàd przy swymdworze.

Jako jedynak by∏em pieszczony przez rodziców i wychowany w zbytkach; prowadzi∏em ˝ycie puste,weso∏e, bez treÊci i celu. Majàc lat dwadzieÊcia, straci∏em ojca.

Pozbawiony jedynego hamulca pope∏ni∏em tyle szaleƒstw i prowadzi∏em ˝ycie tak hulaszcze, ˝ew ciàgu pi´ciu lat roztrwoni∏em ca∏y swój majàtek. Pewnego dnia spostrzeg∏em, niestety ju˝ za póêno,˝e jestem chorym i n´dzarzem. Weso∏e ˝ycie wyczerpa∏o moje zasoby pieni´˝ne i si∏y ˝ywotne.

Nastàpi∏ czas smutnych doÊwiadczeƒ. Przyjaciele, którzy t∏umnie zbierali si´ na mych ucztach, ko-biety, które jedna przez drugà ubiega∏y si´ o moje wzgl´dy, a nawet paso˝yci, korzystajàcy z mych do-brodziejstw, wszyscy mnie opuÊcili. Pozosta∏em sam, bez grosza i by∏bym umar∏ z n´dzy i choroby, gdy-by mnie nie przygarnà∏ pewien biedak, by∏y ˝o∏nierz, który s∏u˝y∏ pod dowództwem mego ojca. Gdy stanmego zdrowia poprawi∏ si´ o tyle, ˝e mog∏em ju˝ wychodziç, opuÊciliÊmy Aleksandri´ i udaliÊmy si´ doniedu˝ej posiad∏oÊci ziemskiej, którà Merion - tak si´ nazywa∏ mój opiekun - otrzyma∏ w spadku. Spotka-∏o nas tam nowe rozczarowanie. Kawa∏ek ziemi graniczàcy z pustynià, ledwo móg∏ nas wy˝ywiç, a domby∏ zrujnowany i nie nadawa∏ si´ na mieszkanie. Mimo to Merion w ˝aden sposób nie chcia∏ wracaç doAleksandrii. By∏ to cz∏owiek ma∏omówny, zgorzkania∏y mizantrop: doÊwiadczy∏ on, jak i ja, wiele nie-wdzi´cznoÊci i zawodów ˝yciowych.

Nie sprzeciwia∏em si´, gdy na mieszkanie obra∏ sàsiednià grot´, i pomaga∏em mu w pracy, pozwala-jàcej nam na marnà egzystencj´. Âwie˝e powietrze i praca wróci∏y mi zdrowie i wkrótce pogodzi∏em si´z nowym swym ˝yciem. MyÊla∏em cz´sto o tej przesz∏oÊci i surowo pot´pia∏em g∏upot´, która uczyni∏aze mnie n´dzarza. Dopóki ˝y∏ mój stary opiekun, znosi∏em cierpliwie swój los. Gdy wieczorami rozma-wialiÊmy, siedzàc przed grotà, a stary ˝o∏nierz opowiada∏ mi o wojnach Aleksandra i przytacza∏ tysiàceciekawych wydarzeƒ z okresu pochodów do Indii i Persii, zapomina∏em o swej obecnej niedoli i ˝y∏emwspomnieniami s∏awnej przesz∏oÊci.

Po czterech latach Merion umar∏ i pozosta∏em sam. Stopniowo samotnoÊç zacz´∏a mi dokuczaç coraz bardziej, w koƒcu sta∏a si´ nie do wytrzymania.

Zaczà∏em myÊleç o swym poprzednim ˝yciu, o rozkoszach i komforcie, które mnie otacza∏y, o wykwint-nym, kulturalnym towarzystwie i uczu∏em, ˝e mnie coÊ gwa∏tem ciàgnie do tego niewdzi´cznego Êrodo-wiska, z którym zupe∏nie zerwa∏em.

Rozpacz mnie opanowa∏a ˝ycie w pustyni z ka˝dym dniem wi´cej mi dolega∏o, a powrót do Êwiatastawa∏ si´ coraz bardziej upragnionym. To moje pragnienie nie mog∏o byç urzeczywistnione, nie posia-da∏em bowiem nic, prócz pieczary, przerobionej przez Meriona na ludzkie legowisko. Jedyna odzie˝, ja-kà mia∏em na sobie by∏a w takim stanie, ˝e nie mog∏em si´ w niej pokazaç ˝adnemu z dawnych aleksan-dryjskich przyjació∏: drzwi ich pa∏aców zamkni´te by∏y dla takiego, jak ja, ˝ebraka. O ˝adnej pracy zarob-

25

kowej nie mog∏em nawet marzyç, gdy˝ do tego zupe∏nie nie by∏em przygotowany. Przesz∏o rok czasuzesz∏o mi w tej wewn´trznej rozterce. By∏em w stanie ostatecznej rozpaczy, nabra∏em takiego wstr´tudo ˝ycia, ˝e bliski by∏em samobójstwa.

Pewnej nocy le˝a∏em u wejÊcia do groty, ca∏kowicie pogrà˝ony w swych smutnych myÊlach, gdy na-raz us∏ysza∏em szelest zbli˝ajàcych si´ kroków. Z poczàtku myÊla∏em, ˝e to m∏ody pasterz, który niekie-dy przychodzi∏ do mnie z sàsiedniej wsi, ale gdy jakiÊ nieznajomy g∏os nazwa∏ mnie po imieniu, zerwa-∏em si´ na równe nogi.

Przede mnà sta∏ wysoki, owini´ty w ciemny p∏aszcz m´˝czyzna, o wyrazistej, energicznej twarzy. - Chcesz umrzeç, Archezylaosie, aby si´ uwolniç od marnego, nieszcz´Êliwego ˝ycia, jakie masz

w tej pustyni, - rzek∏ dêwi´cznym g∏osem, przeszywajàc mnie ognistym wzrokiem. Jakkolwiek zas∏u˝y∏eÊna swój los, jednak ˝al mi ci´. Je˝eli chcesz, zabior´ ci´ stàd, uwolni´ od tej n´dzy i b´dziesz móg∏ ˝yçw dodatku tak d∏ugo, jak sam b´dziesz chcia∏.

Ze s∏ów tych zrozumia∏em tylko, ˝e mia∏em mo˝noÊç porzuciç to straszne pustkowie, gdzie gni∏emza ˝ycia.

Zawo∏a∏em wi´c dr˝àcym g∏osem:- Kto jesteÊ, szlachetny cudzoziemcze, który chcesz mnie wydêwignàç z n´dzy? Z radoÊcià pójd´ za

tobà, gdy˝ brak mi ju˝ si∏ do takiego ˝ycia. Lecz jak˝e pójd´ w tych ∏achmanach, bosy i z rozczochranàbrodà?

- Kto jestem, dowiesz si´ we w∏aÊciwym czasie, a o inne rzeczy nie potrzebujesz si´ troszczyç.To mówiàc, wyjà∏ z pod p∏aszcza tobo∏ek, który mi poda∏ i koszyk, który postawi∏ na ziemi.- W tym zawiniàtku znajdziesz ubranie i no˝yczki, byÊ móg∏ sobie ostrzyc w∏osy i brod´. Idê do êró-

d∏a, umyj si´ i wracaj szybko.Nie potrzebowa∏ mi tego dwa razy powtarzaç. Porwa∏em zawiniàtko, pobieg∏em do êród∏a, wymy∏em si´ i doprowadzi∏em do mo˝liwego wyglàdu

swe w∏osy i brod´. Oprócz ubrania znalaz∏em w zawiniàtku obuwie, ciemny p∏aszcz, kapelusz, zwiercia-d∏o i flakon pachnàcego olejku.

Przebra∏em si´ bardzo szybko, przejrza∏em w zwierciadle i szcz´Êliwy powróci∏em do nieznajomego,który siedzia∏ na wielkim kamieniu i wyjmowa∏ z koszyka dzbanek z winem i ch∏odne mi´siwo. Obejrza∏mnie od stóp do g∏owy i rzek∏, Êmiejàc si´: Teraz jesteÊ znów podobny do ludzi.

Widz´, ˝e rad byÊ jak najpr´dzej porzuciç swà grot´.Pokrzep swe si∏y i zaraz ruszamy w drog´.

Zjad∏em doskona∏y kawa∏ mi´siwa, wypi∏em kubek starego wina i nieznajomy zaprowadzi∏ mnie domiejsca, gdzie oczekiwa∏a nas para Êlicznych koni, trzymanych przez ma∏ego, garbatego s∏u˝àcego.

PrzybyliÊmy do Aleksandrii. Chocia˝ moja sakiewka by∏a pe∏na, mój protektor nie pozwoli∏ mi na od-wiedzenie dawnych przyjació∏. Tego˝ wieczoru wsiedliÊmy na okr´t, p∏ynàcy do Europy.

Nie b´d´ mówi∏ o szczegó∏ach naszej podró˝y. Mój towarzysz przywióz∏ mnie tutaj. Z tarasu skalne-go czarowa∏ mnie ten sam widok, którym i ty si´ zachwyca∏eÊ, a który dotàd prawie si´ nie zmieni∏. Na-st´pnie przeszliÊmy tu do tej sali, gdzie równie˝ prawie nic nie uleg∏o zmianie.

Jak ty teraz, tak ja wtedy wys∏ucha∏em historii ˝ycia mego przewodnika, który w koƒcu pokaza∏ mi to,co ja tobie zaraz poka˝´.

Narajana podszed∏ do szafy, którà odsunà∏. Za szafà znajdowa∏a si´ du˝a stalowa rzeêbiona p∏yta,na której poÊrodku b∏yszcza∏a kabalistyczna figura, u∏o˝ona z drogich kamieni. Narajana nauczy∏ dokto-ra, jak si´ otwiera p∏yt´, za którà okaza∏o si´ wn´trze wielkiej szafy; by∏o tam wiele szkatu∏ek i pude∏ekró˝nej wielkoÊci, ale rzuca∏a si´ w oczy stojàca poÊrodku jakby na metalowej poduszce ciemna szkatu∏-ka, a na jej powierzchni p∏omyk, zdawa∏o si´, przyroÊni´ty do pokrywy. Narajana wyjà∏ szkatu∏k´, posta-wi∏ jà na stole i otworzy∏.

Wewnàtrz by∏a ona obita materià koloru niebiekiego, ale o takim odcieniu, jakiego Ralf nigdy jeszczenie widzia∏. Na tym niezwykle delikatnym tle le˝a∏y dwa kryszta∏owe flakony ze z∏otymi korkami, z∏ota ∏y-˝eczka wielkoÊci skorupki od orzecha i okràg∏e pude∏eczko z koÊci s∏oniowej.

Z ciekawoÊcià i dziwnym uczuciem spoglàda∏ Morgan na zawartoÊç szkatu∏ki, stanowiàcà jednàz najwi´kszych tajemnic.

- Tutaj znajduje si´ eliksir ˝ycia - rzek∏ Narajana. - Kto go wynalaz∏? Kto wyrwa∏ z kosmicznego cha-

26

osu t´ pot´˝nà materi´? Nie wiem. Mój poprzednik oznajmi∏ mi, ˝e tajemnic´ t´ otrzyma∏ takà˝ drogà,jakà ja przekazuj´ tobie. Wszystko tu jest tajemnicà, a w∏aÊciwoÊci eliksiru nie sà zbadane z powoduobawy zetkni´cia si´ z tà niebezpiecznà substancjà. Mówià, ˝e to jest gaz, majàcy w∏asnoÊç utrzymywa-nia równowagi mi´dzy ˝ywio∏ami, jak równie˝ i ich rozdzielania. Lecz na mocy jakiegoÊ nieznanego pra-wa ta substancja, po wprowadzeniu do organizmu, zabezpiecza go od rozk∏adu. Wed∏ug innego podaniaognista fontanna tej pramaterii, strze˝ona przez poczwórne stra˝e, znajduje si´ w Êrodku ziemi; jakiÊprofan, dostawszy si´ przypadkowo do tego miejsca, porwa∏ troch´ tej tajemniczej cieczy.

W jaki sposób uda∏o mu si´ przenieÊç ten p∏ynny ogieƒ, czy u˝y∏ do tego jakich chemicznych sposo-bów. Jakie jest pochodzenie tego proszku w pude∏ku, nie wiadomo.

Mog´ panu tylko daç wskazówki, jak nale˝y obchodziç si´ z tymi Êrodkami. Narajana otworzy∏ puszk´ z bia∏ym proszkiem i mówi∏ dalej, wskazujàc na z∏otà ∏y˝eczk´.– Je˝eli pan weêmie z flakonu ∏y˝eczk´ p∏ynnego ognia i zmiesza z odrobinà tego proszku, to obie

substancje przy zetkni´ciu z powietrzem utworzà bezbarwnà i przejrzystà, jak woda, ciecz, która mo˝ezapewniç nieÊmiertelnoÊç kilku setkom ludzi. Pan nie potrzebujesz tego sam przyrzàdzaç, gdy˝ cieczy,przygotowanej przez jednego z mych poprzedników, wystarczy i dla ciebie, i dla ca∏ego szeregu twychnast´pców. T´ przygotowanà ciecz dam ci póêniej, teraz musz´ tylko nadmieniç, ˝e proszek o którymmowa, ma zawieraç w sobie istot´ czterech znanych ˝ywio∏ów: powietrza, ognia, wody i ziemi. ˚ywio∏ytracà wszelkà moc nad tym organizmem, do którego zosta∏ wprowadzony eliksir ˝ycia. Ani woda, aniogieƒ, ani burza nie b´dà dla niego niebezpieczne, a cia∏o jego b´dzie niezniszczalne. Ale zbyt d∏ugie˝ycie mo˝e staç si´ ucià˝liwe, mo˝na dobrowolnie zapragnàç Êmierci, jak to obecnie ma miejsce zemnà.. Pozostaje mi przeto zapytaç, czy chcesz otrzymaç ode mnie ten eliksir ˝ycia, którego tak pragnà-∏eÊ, oraz przyjàç na siebie wszystkie obowiàzki, zwiàzane z posiadaniem tej tajemnicy?

Ralf Êcisnà∏ sobie g∏ow´ r´kami. - Wszystko, o czym s∏ysz´ od pana jest tak niezwyk∏e, ˝e umys∏ mój nie jest w mo˝noÊci tak szybko

si´ zorientowaç - rzek∏ cicho.- Niech si´ pan uspokoi! Pojmuj´ twój stan ducha, bowiem niegdyÊ sam by∏em w takim po∏o˝eniu.

Zresztà powinienem tu wspomnieç jeszcze o kilku niezb´dnych szczegó∏ach, abyÊ móg∏ sobie dobrzewyobraziç dodatnie i ujemne strony ˝ycia, sk∏adajàcego si´ z szeregu wieków, a nie z szeregu lat, jak toma miejsce w ˝yciu zwyk∏ym.

Najpierw pomówimy o stronie fizycznej. Nie b´dzie pan nigdy chory ani znu˝ony; ch∏ód, ani upa∏ nieb´dà ci dokucza∏y. B´dziesz spa∏ z przyzwyczajenia i sypia∏ dobrze, ale mo˝esz równie˝ obywaç si´ bezsnu.

B´dziesz doznawa∏ uczucia g∏odu, a raczej przyjemnego apetytu, ale w razie potrzeby b´dzieszmóg∏ d∏ugo obywaç si´ bez pokarmu. Tajemniczy eliksir obdarza nieznanymi si∏ami nie tylko cia∏o, alei dusz´. Staniesz si´ jasnowidzàcym, osiàgniesz mo˝noÊç widzenia i s∏yszenia tego, co dla zwyk∏ych lu-dzi jest niedost´pne, i leczenia ró˝nych chorób przez jedno tylko dotkni´cie. Nie potrzebujesz si´ oba-wiaç ani trucizny, ani kuli, ani ˝adnych skutków nadu˝yç. Cia∏o twoje nie b´dzie podlegaç ˝adnymuszkodzeniom.

Narajana wyjà∏ z przyniesionej z sobà szkatu∏ki wiàzank´ papierów. - Przejdziemy teraz do spraw spo∏ecznych. Oto sà dokumenty, stwierdzajàce prawnoÊç nazwiska

i majàtków ksi´cia Narajany Supramati, to zaÊ - jest mój testament; poÊwiadczony przez angielskiegorejenta w Kalkucie, mocà którego pozostawiam mojemu m∏odszemu bratu, noszàcemu jak i ja imi´ Na-rajany Supramati, wszystkie moje majàtki, których wykaz jest tutaj do∏àczony, jak równie˝ sto milionów,z∏o˝onych w bankach na wschodzie i zachodzie.

Zresztà sà to zaledwie okruszyny tych niezliczonych bogactw, jakimi rozporzàdza w∏aÊciciel eliksiru˝ycia.

Spojrzyj pan na te szkatu∏ki.Narajana znów podszed∏ do szafy i otworzy∏ kilka szkatu∏ek. - Wszystkie one pe∏ne sà brylantów, pere∏, rubinów i innych drogocennych kamieni, z których ka˝dy

przedstawia wartoÊç ca∏ego majàtku. A tutaj - Narajana nacisnà∏ inny guzik, otwierajàc sàsiednià skryt-k´, okràg∏à i szerokà jak studnia - le˝à sztaby czystego z∏ota. Jaka jest g∏´bokoÊç tej z∏otodajnej studni,naprawd´ nie wiem. Mo˝e si´ga podstawy góry. W ka˝dym razie jest to niewyczerpalna skarbnica i po-

27

zwala na ˝ycie królewskie. Teraz rzuçmy okiem na odwrotnà stron´ medalu:Doznawszy wszelkich rozkoszy ˝ycia, jakie mo˝e dostarczyç bogactwo, majàc dostatecznie nasyco-

ny swój egoizm przez pochlebstwa i uni˝noÊç ludzi, kl´kajàcych przed pot´gà z∏ota, i wreszcie zakoszto-wawszy mi∏oÊci i nadu˝yç we wszystkich odcieniach, cz∏owiek wpada w okropnà chorob´, towarzyszàcànieÊmiertelnym - przesyt.

Ow∏ada nim nieprzezwyci´˝one pragnienie ucieczki od tego ludzkiego ha∏asu, wszelkich uniesieƒi marnoÊci Êwiata, ukrycia si´ przed k∏amliwoÊcià i chciwoÊcià ludzkà.

Obejrzawszy wszystko i doÊwiadczywszy wszystkiego, dusza zamiera w tym niezmordowanym cie-le, zaczyna uczuwaç nieukojonà potrzeb´ samotnoÊci i ciszy, ow∏ada nià chorobliwe po˝àdanie wolno-Êci. Lecz ˝eby to pojàç, trzeba samemu tego doÊwiadczyç. Gdy na mnie przysz∏y takie momenty zwàt-pienia, goryczy i duchowego zm´czenia, ukrywa∏em si´ w jednym z mych samotnych zamków, lub w ci-chym pa∏acu w Himalajach.

Oprócz s∏u˝by nie by∏o tam nikogo; szuka∏em zapomnienia i pociechy w pracy i Ênie. Lecz sen, tenpocieszyciel ubogich i opuszczonych - nie móg∏ ju˝ mnie uspokoiç, zag∏uszyç m´czàcego rozdêwi´kupomi´dzy chorà duszà i zdrowym cia∏em. Praca by∏a nieco lepszym Êrodkiem, zaczà∏em wi´c goràczko-wo poszukiwaç prawdy we wszystkich przejawach bytu. Lecz znalezienie jej by∏o niemo˝liwe, pomimodziwnej i tajemniczej si∏y, którà by∏em przesycony. Przede wszystkim bada∏em t´ diabelskà substancj´,pe∏nà pokus, jak kubek upajajàcego wina, którego gorycz wyczuwa tylko ten, kto go wychyli do dna. Tebadania pozosta∏y bez rezultatu. Przewertowa∏em wiele ksiàg magii i nauk - na pró˝no. Alchemicy niemogli wykryç eliksiru ˝ycia, a ja, majàc go w r´ku, nie mog∏em zrobiç jego analizy.

Miewa∏em ci´˝kie chwile, kiedy ko∏ata∏em do wrót piek∏a, wzywajàc jego mieszkaƒców. Pragnienie˝ycia i jego rozkoszy przyciàga∏o ich; zjawiali si´ i b∏agali chocia˝ o kropl´ tej substancji, by mogli przy-braç kszta∏ty cielesne.

- I pan udziela∏ jej tym straszliwym istotom? - zapyta∏ Morgan, który s∏yszàc to wszystko, dosta∏ za-wrotu g∏owy.

- Jak pan mo˝e coÊ podobnego przypuszczaç! Nie uczyni∏em tego, z obawy naruszenia nieznanychmi, groênych praw. Wywo∏ywa∏em nie tylko owe ciemne istoty, ale równie˝ czyste, prawie boskie duchy.Promienne te istoty stawa∏y przede mnà zasmucone, mówi∏y mi o wierze, o modlitwie; a ja wszak˝e takdawno przesta∏em si´ modliç i o co wreszcie mia∏em prosiç Bóstwo? Wszak by∏em nieÊmiertelny i niegrozi∏y mi ani choroba, ani ˝adne niebezpieczeƒstwo; korzysta∏em z niewyczerpanych bogactw, a wiekiopancerzy∏y mojà dusz´ oboj´tnoÊcià tak, ˝e jedynie przesyt mnie m´czy∏. Ucieka∏em od ludzi wy∏àcz-nie w tym celu, aby w sobie znów rozbudziç pragnienie przebywania wÊród nich.

- Czy˝ to tak trudno ˝yç bez troski i rozczarowaƒ, gdy si´ nie czuje pod nogami przepaÊci niebytu? -zapyta∏ cicho doktor.

Narajana uÊmiechnà∏ si´ sarkastycznie.- Pan nie umie jeszcze wczuç si´ w tragikomedi´ po∏o˝enia. Eliksir ˝ycia ochrania ca∏oÊç cia∏a i roz-

wija ukryte zdolnoÊci duszy, lecz nie zabija tego, co w nas ˝yje i myÊli.W nieÊmiertelnym ciele dusza budzi si´ cz´sto w strasznych bólach. Niezbyt dawno doÊwiadczy∏em

uczucia mi∏oÊci, takiej mi∏oÊci, która jest nie do zwalczenia, bo poch∏ania ca∏à istot´ ludzkà. I oto kobie-ta, co otworzy∏a przede mnà wrota szcz´Êcia, przezi´bi∏a si´ i wkrótce umar∏a.

Zastanów si´ nad tym g∏´biej: ona umar∏a, a ja rozporzàdza∏em eliksirem ˝ycia! W tych s∏owach tyle by∏o bólu i goryczy, ˝e doktorowi przesz∏o przez myÊl pytanie, czemu Narajana

nie u˝y∏ w tym wypadku cudownego Êrodka? Jak gdyby przenikajàc myÊli Morgana, rzek∏ tamten z gorzkim uÊmiechem.- Dlatego, ˝e mimo wszystko, pozosta∏em cz∏owiekiem i niewolnikiem losu. Nie mia∏em czasu na

sprowadzenie tego, tak goràco po˝àdanego w owej chwili p∏ynu, gdy˝ z zasady nie wozi∏em go z sobà.O! wtedy by∏em jak oszala∏y i pragnà∏em umrzeç. Mo˝e post´puj´ niew∏aÊciwie, opowiadajàc ci to zda-rzenie, lecz uwa˝am za swój obowiàzek przedstawiç ci zarówno dobre, jak i z∏e strony tego, co ci propo-nuj´.

Nastàpi∏o d∏u˝sze milczenie. Ralf spoglàda∏ t´pym wzrokiem to na nagromadzone przed sobà skar-by, to na flakon z eliksirem ˝ycia.

28

- Nie wymagam niezw∏ocznej odpowiedzi - rzek∏ Narajana - masz zupe∏ne prawo ˝àdaç czasu, po-trzebnego ci na dok∏adne rozpatrzenie mej propozycji.

Po chwili wsta∏, pochowa∏ wszystko, zamknà∏ szaf´ i rzek∏: - Pójdêmy! Teraz poka˝´ ci sal´ przodków.Gdy po otworzeniu ukrytych za draperià drzwi, Narajana wprowadzi∏ Morgana do korytarza, wykute-

go jak i poprzedni w skale, Morgan spostrzeg∏ ze zdziwieniem, ˝e dalsza cz´Êç korytarza by∏a wykutaw lodzie. W tej lodowej galerii sta∏y tu i ówdzie, wysokie równie˝ lodowe trójnogi, na których pali∏a si´ ja-kaÊ substancja, rozrzucajàca oÊlepiajàcy blask, pozbawiony jednak cieplika. Od sinawych, jak kryszta∏przejrzystych Êcian wia∏ ch∏ód, przyprawiajàcy Morgana o nieprzyjemne dreszcze.

Po kilku minutach znaleêli si´ w obszernej grocie, oÊwietlonej podobnie jak galeria, i przedstawiajà-cej czarodziejski widok. Wzrok Morgana pad∏ na szereg artystycznie z lodu wyrobionych sarkofagów.Nie wszystkie jednak z nich zawiera∏y zw∏oki ludzkie. Morgan przyglàda∏ si´ w zamyÊleniu cia∏om tychludzi, co ˝yli po za prawami przyrody. Mo˝e i on, je˝eli zechce, powi´kszy ich liczb´.

Wszyscy oni byli pi´kni, w kwiecie wieku; spoczywali spokojnie w swych lodowych grobowcach,odziani w d∏ugie, fa∏dziste bia∏e tuniki; na g∏owach mieli wieƒce z bia∏ych fosforyzujàcych kwiatów, Êwie-˝ych, jak gdyby przed chwilà zerwanych.

Narajana zbli˝y∏ si´ do jednego ze spoczywajàcych w Ênie s∏odkim i spojrza∏ naƒ w mrocznej zadu-mie. Po czem zwróci∏ si´ do doktora i wskazujàc na sàsiedni pusty sarkofag, rzek∏ z zagadkowym wyra-zem twarzy:

- Moje miejsce obok tego, który mnie wtajemniczy∏, a tam dalej b´dzie twoje, gdy zechcesz po∏o˝yçkres d∏ugiej w´drówce ziemskiej.

Doktor spojrza∏ naƒ pytajàco. - W rezultacie - zauwa˝y∏ - nie jesteÊ jednak nieÊmiertelny; cia∏o twoje jest równie˝ zniszczalne, mo-

˝esz bowiem umrzeç, jak wszyscy inni. Narajana uÊmiechnà∏ si´. - Tak, mog´ umrzeç, gdy potrafi´ uchwyciç moment, sprzyjajàcy mojemu rozk∏adowi. Musz´ zazna-

czyç, ˝e po pewnym okresie czasu ma miejsce os∏abienie cia∏a astralnego; zu˝ywa si´ nie cia∏o fizycz-ne, lecz os∏abiajà si´ w´z∏y, wià˝àce dusz´ z jej pow∏okà materialnà. Spojrzyj na te cia∏a, le˝àce jak ˝y-we. Czas nie tknà∏ ich nawet. One sà niezniszczalne; tylko iskra psychiczna - ten nieÊmiertelny, boskigoÊç - porzuci∏ je. Niech pan mnie dobrze zrozumie: je˝eli uchwyc´ ten moment i powtórnie przyjm´eliksir ˝ycia, lecz zmieszany z krwià znajdujàcà si´ w stanie rozk∏adu, to spal´ wi´zy ∏àczàce mojà du-sz´.

W tobie, doktorze, odbywa si´ ju˝ tajemniczy proces oddzielania si´ astralu od materialnej pow∏oki,i si∏y dzia∏ajàce przedtem wspólnie, rozdzieli∏y si´, by pójÊç w∏aÊciwà sobie drogà: jedne, aby si´wznieÊç, drugie - aby dostawszy si´ do wielkiego laboratorium Êwiata, ulec przeistoczeniu i staç si´ ma-teria∏em do nowych zwiàzków. Tak wi´c, je˝eli walk´ t´ wprowadz´ w ∏àczàce mnie z cia∏em w´z∏y, toone rozerwà si´ i b´d´ wolny.

- Czy ja równie˝ mog´, w razie potrzeby, skorzystaç z tego Êrodka, a˝eby zostaç wolnym?- Rozumie si´, je˝eli potrafisz skorzystaç z w∏aÊciwej okazji, lecz nie wczeÊniej ni˝ za kilka stuleci,

Nie myÊl tylko, ˝e ∏atwo jest umrzeç po tak d∏ugim ˝yciu. A jednak ci´˝ko by by∏o ˝yç, gdyby cz∏owiek by∏pozbawiony nadziei, ˝e mo˝e si´ od tego ˝ycia uwolniç. Pilnuj wi´c dobrze eliksiru ˝ycia: je˝eli go stra-cisz lub pozwolisz sobie wykraÊç, nie b´dziesz mia∏ mo˝noÊci umrzeç. Teraz powracamy.

Przechodzàc przez lodowy korytarz, Morgan znów dozna∏ dreszczu, przeziàb∏ do szpiku koÊcii uczu∏ w ca∏ym ciele jakieÊ os∏abienie. Zm´czenie i wzruszenia ostatnich dni da∏y znaç o sobie.

W okràg∏ej sali wypi∏ kubek wina, i to pokrzepi∏o go nieco, nast´pnie poprosi∏ Narajan´, ˝eby mu po-zwoli∏ spoczàç, gdy˝ nie by∏ w stanie ani trzeêwo myÊleç, ani cokolwiek postanowiç.

Narajana odprowadzi∏ go ch´tnie do niedu˝ego pokoju, urzàdzonego z przepychem i równie˝ wyku-tego w skale. Na kominku p∏onà∏ ˝ywy ogieƒ, Morgan jednak nie przestawa∏ trzàÊç si´ z zimna. Nie roz-bierajàc si´, upad∏ na otoman´, okry∏ si´ grubà ko∏drà i wkrótce zasnà∏ ci´˝kim, chorobliwym snem.

Po przebudzeniu czu∏ si´ bardzo êle: straszny ˝ar i lodowate dreszcze na przemian nurtowa∏y w je-go ciele; r´ce opada∏y mu bezw∏adnie, a w piersiach czu∏ jakby rozpalone ˝elazo. Jako doktor zrozumia∏od razu, ˝e przezi´bi∏ si´ wÊród lodowców i dosta∏ ci´˝kiego zapalenia p∏uc. Chcia∏ wstaç, lecz nie mia∏

29

si∏y i powali∏ si´ znów na otoman´. O kilka kroków od ˝yciodajnego eliksiru umrze samotnie w tym od-ludnym miejscu...

Wkrótce zjawi∏ si´ Narajana. Obejrza∏ chorego i rzek∏ ze wspó∏czuciem: - Zanadto ufa∏em twym si∏om. Przezi´bi∏eÊ si´, i to przyÊpieszy∏o nieunikniony zresztà koniec. Teraz

znajdujesz si´ na wàskiej Êcie˝ynie, wiodàcej w inny Êwiat. Eliksir móg∏by ci´ jeszcze zbawiç, lecz b´-dàc w takim stanie, mo˝e nie zechcesz z niego skorzystaç. Natomiast ja ci´ prosz´: udziel mi, zanimumrzesz, odrobin´ krwi, abym móg∏ osiàgnàç to, czego ty si´ obawiasz.

Ralf wyciàgnà∏ do niego r´k´ i rzek∏ ze s∏abym uÊmiechem:- Bierz. Narajana wyjà∏ z kieszeni flakonik, odsunà∏ choremu r´kaw i ostrym lancetem przecià∏ naskórek.

Gdy krew trysn´∏a, zebra∏ jà starannie do flakonika, a nast´pnie z wprawnoÊcià chirurga obanda˝owa∏rank´.

- Dzi´kuj´ i ˝egnam - rzek∏ po skoƒczonej operacji, Êciskajàc r´k´ doktora, a raczej do widzenia natamtym Êwiecie!

Zrobi∏ ruch ku wyjÊciu, gdy Morgan zatrzyma∏ go nagle, mówiàc st∏umionym g∏osem:- Zaczekaj! Zostaw mi nieco twego eliksiru na wypadek, gdybym si´ ulàk∏ Êmierci.Zawstydzenie, a zarazem wielkie pragnienie ˝ycia, odmalowa∏o si´ na jego twarzy.Po pi´knej i surowej twarzy Narajany przemknà∏ si´ dziwny uÊmiech.- Dobrze, przynios´ zaraz. Po chwili wróci∏ z niedu˝à szkatu∏kà, zawierajàcà dwa flakony. Z wi´kszego nala∏ troch´ p∏ynu do

kryszta∏owego kubka, podniós∏ do Êwiat∏a i pokaza∏ doktorowi jego zawartoÊç, podobnà do p∏ynnegoognia.

Uwa˝aj - rzek∏, stawiajàc kubek na stole i nakrywajàc go szczelnie szklanà tafelkà - gdy to wypijesz,staniesz si´ spadkobiercà wszystkiego, o czym ci mówi∏em. Jest to eliksir gotowy do u˝ycia . ˚egnaj!

Zabra∏ ze szkatu∏ki mniejszy flakon i wyszed∏. A doktor, pozostawiony samemu sobie, utkwi∏ wzrokw kubku, zawierajàcym ˝ycie, i le˝a∏ bezw∏adnie, nie mogàc si´ zdobyç na decyzj´. Stan jego stawa∏ si´tymczasem coraz groêniejszy. W ca∏ym ciele palenie okrutne, w piersi niemi∏osierny ból, krótki oddechi dusznoÊç.

Przed oczami doktora stawa∏y jakieÊ widziad∏a, czasami czarna mg∏a pada∏a mu na wzrok i traci∏przytomnoÊç.

Widocznie zbli˝a∏a si´ ostatnia chwila ˝ycia.Serce Ralfa pe∏ne by∏o goryczy. Wszak on prawie nie zazna∏ radoÊci ˝ycia; pracowita m∏odoÊç jego

przesz∏a w ubóstwie; musia∏ borykaç si´ z biedà i robiç ci´˝kie wysi∏ki dla zdobycia powszedniego chle-ba, a gdy dobi∏ si´ wreszcie stanowiska, choroba ca∏ym ci´˝arem zwali∏a si´ na niego. M´czy∏o go nie-ustanne pragnienie przenikni´cia tajemnicy ˝ycia ludzkiego. A teraz, majàc pod r´kà esencj´ ˝ycia,umiera - i to umiera wskutek w∏asnego niezdecydowania. Prawda, ˝e ten kubek zawiera dziwnà tajemni-c´, lecz czy˝ nie lepsza jest od tej bezlitoÊnej Êmierci, która go powoli zam´cza.

Naraz uczu∏ zaparcie oddechu; klejowata masa przepe∏ni∏a mu pierÊ i t∏oczy∏a si´ do gard∏a, dusi∏ago. Przed jego zaçmionym wzrokiem wirowa∏y jakieÊ ko∏a ogniste, jakieÊ czerwone kule s∏ania∏y si´w g´stej mgle. Straci∏ przytomnoÊç.

RRoozzddzziiaa∏∏ ddrruuggii

Gdy Ralf przyszed∏ do przytomnoÊci, uczu∏ w sobie, zamiast palàcego ˝aru, jakiÊ ch∏ód lodowatyi Êmiertelne zm´czenie. Zdawa∏o mu si´, ˝e cz∏onki jego by∏y z o∏owiu i odmawia∏y mu pos∏uszeƒstwa.Z przera˝eniem spostrzeg∏, czy te˝ wyda∏o mu si´, ˝ez jego ràk i piersi wydobywa∏a si´ ciemna para.Ow∏adn´∏a nim t´sknota i niezmo˝ony l´k. Chcia∏ pochwyciç kubek, lecz nie móg∏ podnieÊç r´ki. Za d∏u-go zwleka∏.

Lecz nie, on nie chce umrzeç, majàc tu˝ zbawienie. Ockn´∏a si´ w nim ca∏a si∏a woli. Podniós∏ si´ z nadludzkim wysi∏kiem. Zdr´twia∏ymi palcami po-

chwyci∏ kubek, z którego spad∏a szklana pokrywka.

30

Ostry, duszàcy zapach uderzy∏ jego powonienie i podzia∏a∏ naƒ silnie, ˝e zda∏o mu si´, jak gdybywch∏ania∏ nowe ˝ycie. Umys∏ jego rozjaÊni∏ si´, oddech sta∏ si´ lekkim.

Nie namyÊlajàc si´ d∏u˝ej, wypi∏ duszkiem zawartoÊç kubka a˝ do ostatniej kropli. W pierwszej chwili dozna∏ wra˝enia, jak gdyby po∏knà∏ jakàÊ ciecz ognistà, potem nastàpi∏o coÊ w ro-

dzaju wybuchu. Cia∏o jego zdawa∏o si´ rozpadaç na miliony atomów, wirujàcych w morzu oÊlepiajàcegoÊwiat∏a. W mózgu b∏ysn´∏a mu myÊl, ˝e zosta∏ oszukany i otruty. Jak piorunem ra˝ony upad∏ na podusz-ki.

D∏ugi czas le˝a∏ bez przytomnoÊci, a gdy otworzy∏ oczy, nie pami´ta∏, co si´ z nim sta∏o i wyobra˝a∏sobie, ˝e si´ znajduje w swym mieszkaniu, w Londynie. Wzrok jego b∏àdzi∏ z niemym zdziwieniem poobiciach z ci´˝kiej wschodniej materii, po staro˝ytnych meblach i innych otaczajàcych go, a nieznanychmu przedmiotach.

Widok le˝àcego na ko∏drze, pustego kubka momentalnie przypomnia∏ mu ostatnie, tak niezwyk∏eprze˝ycia.

Troska i l´k przed tym, co bezpowrotnie si´ sta∏o, Êcisn´∏y mu serce. Teraz przypomnia∏ sobie wy-raênie w´drówk´ poprzez lodowce, opowiadanie nieznajomego, swojà agoni´ i obaw´ Êmierci, zniewa-lajàcà go do wypicia tajemniczego p∏ynu. Narajana wi´c nie oszuka∏ go; eliksir da∏ mu si∏´ i zdrowie, ja-kich nie posiada∏ dotàd. O˝ywiajàce ciep∏o przebiega∏o po jego ˝y∏ach, a serce bi∏o spokojnie i prawid∏o-wo. Zapragnà∏ zobaczyç znów Narajan´ i poprosiç go o niektóre wyjaÊnienia. Zeskoczy∏ rzeêko z otoma-ny, umy∏ si´ i ubra∏, a nast´pnie podszed∏ do gotowalni, której przedtem nie zauwa˝y∏.

Sta∏o tam du˝e zwierciad∏o w srebrnej oprawie, obok szczotka, grzebieƒ i inne przybory. Gdy Ralf zapali∏ Êwiec´ i spojrza∏ w lustro, drgnà∏ nagle i cofnà∏ si´ w ty∏. - Czy˝by ten pi´kny m∏o-

dzieniec, pe∏en si∏ i energii, z ognistym wzrokiem i purpurowymi ustami mia∏ byç nim, Ralfem Morganem,co dotàd chodzi∏ blady, z siƒcami pod oczyma i przedwczeÊnie zgarbiony?

Nie inaczej. On to by∏, w ca∏ym swym przeistoczeniu; czu∏ je w sobie, w sercu swym i umyÊle. Sta∏si´ cud. Jego organizm ca∏kowicie si´ odnowi∏, w ˝y∏ach pulsowa∏a niewyczerpalna energia ˝yciowa…Obecny stan jego si∏ i zdrowia nawet nie da∏ si´ porównaç z minionà niedolà. Wsta∏, przeciàgajàc silneramiona, i wyszed∏, pragnàc o wielu jeszcze sprawach pomówiç z Narajanà.

Nie widzàc go nigdzie, trapiony smutnym przeczuciem, uda∏ si´ w stron´ mauzoleum, zwanegoprzez Narajan´ grobowcem przodków. Z trwogà w sercu wszed∏ do sali, gdzie sta∏y lodowe sarkofagi ta-jemniczych ludzi, przesyconych ˝yciem.

Na pierwszy rzut oka przekona∏ si´, ˝e przeczucie go nie myli∏o: w jednym z grobowców, który wczo-raj jeszcze by∏ pusty, le˝a∏ Narajana.

Ze zd∏awionym krzykiem rzuci∏ si´ Ralf ku zgas∏emu, i nachyliwszy si´, spoglàda∏ na jego pi´knàtwarz, na której zakrzep∏ jasny, uroczysty wyraz spokoju. Tak, ten zg∏´bi∏ tajemnic´ i dobrowolnie prze-rwa∏ astralnà niç, przykuwajàcà go do niezniszczalnej materii. KiedyÊ i on, Ralf, zat´skni mo˝e do nie-wzruszonego spokoju i zajmie miejsce obok tego, który mu zostawi∏ swà spuÊcizn´.

Pod wp∏ywem nag∏ego wzruszenia pochyli∏ si´ nad swà przysz∏à mogi∏à i zamknà∏ oczy. Ogarnà∏ gol´k przed ogromem czasu, co rozciàga∏ si´ przed nim, jak droga nie majàca kresu.

- Narajano - zawo∏a∏ st∏umionym g∏osem - dlaczego mnie skusi∏eÊ? Dlaczego nie nauczy∏eÊ mnie, comam robiç, aby zape∏niç t´ otch∏aƒ czasu?

- Czas zu˝yj na prac´ umys∏owà; badaj tajemnice, otaczajàce ci´ i przemawiajàce do ciebie ka˝dymatomem; szukaj prawdy pod wszelkimi postaciami, a wtedy nawet wiecznoÊç nie wyda ci si´ zbyt d∏ugà- odpowiedzia∏ mu czyjÊ g∏os, jakby wychodzàcy spod ziemi.

Ralf zadr˝a∏ i wyprostowa∏ si´ nagle, ujrzawszy wysokiego starca, stojàcego u wezg∏owia sarkofaguNarajany.

Ostre rysy twarzy starca wyra˝a∏y spokój; d∏uga, srebrzysta broda sp∏ywa∏a na bia∏à tunik´, a z czo-∏a wydziela∏y si´ p∏omyki, tworzàce ognisty wieniec. Du˝e ciemne oczy wbi∏y si´ pytajàco w twarz Mor-gana.

- Jestem tym, który wykry∏ tajemnic´ i wydzieli∏ z kosmicznego chaosu pierwotnà twórczà esencj´,którà u˝y∏eÊ i która cia∏o twe uczyni niezniszczalnym, gdy˝ b´dzie stwarza∏a w nim ciàgle nowe ˝ycio-dajne elementy. Nie obawiaj si´ jednak, ˝e b´dziesz musia∏ ˝yç jedynie dla wiedzy; gdy do dna wychy-lisz kielich rozkoszy, sam si´gniesz po kielich wiedzy. Pami´taj, ˝e opiekuj´ si´ tymi, co korzystajà

31

z mego odkrycia.To rzek∏szy, starzec cofnà∏ si´ ku lodowej Êcianie i rozp∏ynà∏ si´ jak niebieskawy ob∏oczek. Ralf pozosta∏ sam. W duszy jego zasz∏a teraz dziwna zmiana. Niepokój i l´k przed nieznanà przy-

sz∏oÊcià ustàpi∏y miejsca niewzruszonej stanowczoÊci. Posiadanie zdrowia i si∏ przej´∏o go radoÊcià,a jednoczeÊnie ozwa∏o si´ w nim pragnienie porzucenia tej lodowej pustyni, by si´ pogrà˝yç w wir ˝ycia,jako istota nowa, pot´˝na, bogata i obdarzona jemu samemu nieznanymi tajemniczymi si∏ami.

Jeszcze raz nachyli∏ si´ nad nieruchomà twarzà Narajany, jak gdyby chcàc na zawsze utrwaliç w pa-mi´ci jego rysy.

- Bàdê b∏ogos∏awiony za twój bezcenny dar - wyszepta∏ z wdzi´cznoÊcià. Oby twoja oswobodzonadusza znalaz∏a spokój i szcz´Êcie w sferach wiecznej Êwiat∏oÊci!

Po krótkiej modlitwie opuÊci∏ “sal´ przodków” i uda∏ si´ do pokoju, gdzie by∏y ukryte skarby. Widocz-nie nieboszczyk zaglàda∏ tam jeszcze przed Êmiercià, gdy˝ na stole sta∏a otwarta szkatu∏ka, a obok le˝a∏portfel z czerwonej skóry, oraz gruba ksi´ga w pi´knej, z metalowym okuciem ok∏adce, w której tkwi∏klucz.

Ralf obejrza∏ z ciekawoÊcià te rzeczy i przeglàda∏ po˝ó∏k∏e, pergaminowe karty ksi´gi, pokryte dziw-nymi nieznanymi mu znakami. Nast´pnie otworzy∏ portfel, w którym obok ca∏ej pliki dokumentów znajdo-wa∏a si´ paczka fotografii, przedstawiajàcych wewn´trzne i zewn´trzne widoki dwóch starodawnychzamków, znajdujàcych si´ jeden nad Renem, drugi w Szkocji. Ostatni najwi´cej zainteresowa∏ nowegow∏aÊciciela.

Jak orle gniazdo by∏ przylepiony do wysokiej ska∏y Êredniowieczny olbrzym, o grubych, z´batychmurach, basztami i strzelnicami. Pos´pnoÊç jakaÊ wia∏a od tych murów, rozpadlin i ska∏, u których pod-nó˝a pieni∏y si´ burzliwe fale. Widocznie Narajana lubi∏ te ustronne miejsca, dalekie od gwaru Êwiata.Mo˝e, stojàc na jednym z tych balkonów, spoglàda∏ na czarnà przepaÊç i rozko∏ysany ocean, myÊlàco dziwacznoÊci swego losu. I nagle smutne przeczucie, ˝e samotnoÊç staje si´ dla nieÊmiertelnego cz∏o-wieka nieuniknionà, wkrad∏o si´ do duszy Ralfa i zaçmi∏o radosny nastrój, przepe∏niajàcy ca∏e jego jeste-stwo. Odsunà∏ fotografie i si´gnà∏ po pugilares, który widzia∏ w r´ku swego poprzednika.

Pugilares by∏ zape∏niony paczkami banknotów, adresami i zaÊwiadczeniami. W tej chwili jednak Ralfnie mia∏ najmniejszej ch´ci przeglàdania tych rzeczy i schowa∏ pugilares do kieszeni. Nast´pnie wzià∏ zeskrytki, przechowujàcej kosztownoÊci, dwa woreczki drogich kamieni i w∏o˝y∏ je wraz z ksi´gà i portfelemdo szkatu∏ki. Pilno mu by∏o stàd odejÊç, lecz naraz zdj´∏a go obawa, czy nie zab∏àdzi na tej bardzo kr´-tej drodze, którà przeby∏ ze swym przewodnikiem. W tym momencie zwàtpienia zasz∏o coÊ bardzo dziw-nego: jak na du˝ej mapie, zarysowa∏a si´ w jego pami´ci droga, którà mia∏ przejÊç: ka˝dy wzgórek, spa-dek i zwrot uwydatni∏y si´ tak wyraênie, ˝e pozby∏ si´ wàtpliwoÊci i l´ku.

Uspokojony i pe∏en nowej energii, Ralf zajà∏ si´ przygotowaniem do podró˝y; potem wszed∏ na ta-ras, by jeszcze raz popatrzeç na cudny krajobraz.

By∏a w∏aÊnie chwila, kiedy promienie wschodzàcego s∏oƒca zalewa∏y z∏otem i purpurà lodowce, ska-∏y i odleg∏e doliny: wszystko ton´∏o w powodzi ognistych rozb∏ysków.

Powietrze by∏o tak czyste i orzeêwiajàce, ˝e Ralf z przyjemnoÊcià wch∏ania∏ je pe∏nà piersià.W duszy jego rozbudzi∏a si´ naiwna radoÊç ˝ycia. Jak˝e rozsàdnie postàpi∏, decydujàc si´ na wypicie eliksiru! To wznoszàce si´ s∏oƒce by∏o jakby

przepowiednià i odbiciem jego radosnej przysz∏oÊci. Wszak wejdzie pomi´dzy ludzi z odnowionym cia-∏em i duszà, bogaty i niezale˝ny. W tym momencie wieczne ˝ycie wyda∏o mu si´ szczytem szcz´Êcia.

Przepe∏niony radoÊcià, wznios∏ w gór´ r´ce i zawo∏a∏ w ekstazie: - Narajano, jak mog∏eÊ rozstaç si´z najcenniejszym darem i odejÊç w Êwiat nieznany? Czy˝ mo˝na przesyciç si´ ˝yciem, posiadajàc towszystko, coÊ posiada∏ i co ja teraz zawdzi´czam tobie?

Zanim ucich∏ jego g∏os zachwytu, tu˝ obok rozeg∏ si´ przeszywajàcy, z∏owró˝bny Êmiech, który ude-rzajàc o wysokie ska∏y, powtórzy∏ si´ stokrotnym echem, konajàc z wolna w przestrzeni.

- Co to mo˝e byç? - zapytywa∏ si´ zdetonowany Ralf. Czy to duch ludowców da∏ wyraz swej weso∏oÊci, czy te˝ mo˝e to by∏ Êmiech pasterza, zab∏àkanego

w zawrotach górskich? Ostatnie przypuszczenie wyda∏o mu si´ prawdopodobniejszym, mimo to nastrój radosny zniknà∏.Z mocnym postanowieniem opuszczenia tej ponurej siedziby, Ralf wszed∏ do sali, by zabraç szkatu∏-

32

k´ i plany.U drzwi gabinetu spostrzeg∏ ze zdziwieniem jakiegoÊ opartego o Êcian´ cz∏owieka, który na jego wi-

dok zrobi∏ kilka kroków i zatrzyma∏ si´ ze skrzy˝owanymi na piersi r´koma, oddajàc g∏´boki uk∏on.Pozna∏ w nim s∏u˝àcego, który by∏ z Narajanà w Londynie. S∏u˝àcy ten zniknà∏ w tym czasie, gdy

Ralf z Narajanà przedsi´wzi´li podró˝ w góry. Teraz przypomnia∏ sobie, ˝e ten cz∏owiek ze z∏owrogimi przeszywajàcym spojrzeniem wywar∏ na nim wtedy przykre wra˝enie, choç wkrótce zapomnia∏ o nim.Dziwny s∏uga zmieni∏ teraz poprzednià liberi´ na szaro-bràzowy kostium, sk∏adajàcy si´ z wàskichspodni, trzewików z ostrymi noskami, kaftana spi´tego w talii miedzianym pasem i kapiszona, nasuni´-tego na g∏ow´. W takim ubraniu to dziwne stworzenie przypomina∏o malowanego gnoma, co o˝ywszynagle, wyszed∏ z dziecinnej ksià˝ki bajek.

- Witam ci´ mój nowy panie! - odezwa∏ si´ gnom, pochylajàc si´ do ziemi. - Bàdê ∏askaw dla Agni,jak by∏ dlaƒ Narajana.

- èle ci u mnie nie b´dzie Agni, lecz powiedz mi, kto jesteÊ i jak si´ tu dosta∏eÊ - odpowiedzia∏ uprzej-mie Ralf, k∏adàc mu r´k´ na ramieniu.

Z piersi karze∏ka wydar∏o si´ ci´˝kie westchnienie. - Nie pytaj mnie o to nigdy. Jestem stra˝nikiem tego miejsca i wychodz´ stàd tylko za nowym pa-

nem.- Jak to, wi´c i ty równie˝?! - zawo∏a∏ Ralf, cofajàc si´ mimowolnie w ty∏.Agni b∏agajàcym ruchem zatrzyma∏ go. - Ja strzeg´ tu przekl´tà tajemnic´ i szczàtki moich w∏adców wyjàknà∏ pos´pnym g∏osem.Po chwili doda∏ przesunàwszy r´kà po czole:– B´d´ ci wiernie s∏u˝y∏, b´d´ ci´ oczekiwa∏ i kiedykolwiek byÊ przyby∏, zawsze zastaniesz wszystko

przygotowane na twe przyj´cie. A z nià co b´dzie? Czy ty jà tu zostawisz panie? Zabierz jà ze sobà. JejobecnoÊç zak∏óca spokój tego miejsca i sprowadza duchy lodowca.

- Nie rozumiem o kim mówisz. Czy˝ tu si´ znajduje jakaÊ kobieta? - zapyta∏ zdziwiony Ralf. - Wi´c Narajana nic ci o niej nie mówi∏? W takim razie pozwól panie, abym ci´ do niej zaprowadzi∏.

Ona nie wie, ˝e go ju˝ nie ma.S∏yszàc to, Ralf nie wiedzia∏, co si´ z nim dzieje: Êni czy mo˝e dosta∏ ob∏´du? Zresztà - pomyÊla∏ -

trzeba braç rzeczy takimi jakie sà i ponieÊç wszelkie konsekwencje, wyp∏ywajàce z otrzymanego spad-ku. Widocznie chodzi o kobiet´, którà Narajana uprowadzi∏ i teraz porzuci∏.

- Zaprowadê mnie do niej - rzek∏ tonem stanowczym. Agni otworzy∏ drzwi w koƒcu korytarza, których Ralf przedtem nie zauwa˝y∏ i poprowadzi∏ go wàski-

mi, kr´tymi schodami na drugie pi´tro tej dziwnej siedziby. Przeszed∏szy przez umeblowany z przepychem pokój w rodzaju buduaru, Agni rozsunà∏ ci´˝kà por-

tier´. Oniemia∏y ze zdziwienia Ralf zatrzyma∏ si´ na progu obitej pasiastà, jedwabnà, z∏otem wyszytà ma-

terià sali, umeblowanej w guÊcie wschodnim.Na wprost wejÊcia znajdowa∏o si´ wykute w skale du˝e okno, z którego roztacza∏ si´ ten sam cudny

widok, co z tarasu ni˝szego pi´tra. W tej chwili jednak Ralf by∏ oboj´tny na pi´kno przyrody; ca∏à jegouwag´ poch∏on´∏a kobieta, spoczywajàca w pó∏le˝àcej postawie na purpurowych poduszkach otomany,pod oknem.

Kobieta, czy dziewczynka pi´tnastoletnia? Ralf nie umia∏ tego rozstrzygnàç, do takiego stopnia po-staç ta by∏a drobna, delikatna i eteryczna. Matowo-blady kolor jej twarzy by∏ dziwnie przejrzysty, jak gdy-by ani kropla krwi nie p∏yn´∏a pod jej at∏asowà skórà. Niemniej to dziwne stworzenie nie zdawa∏o si´wcale byç chorym: czerwone wargi jej ust i ca∏a jej postaç dysza∏a zdrowiem.

Pomimo ch∏odu panujàcego na tej wysokoÊci, nieznajoma by∏a odziana w lekki szlafroczek z indyj-skiej tkaniny , wyszywany z∏otem, z którego szerokich r´kawów wyglàda∏y nagie, klasyczne, dziwniepi´kne r´ce.

Jak oczarowany patrzy∏ Ralf na t´ zagadkowà kobiet´, której wzrok, jak si´ zdawa∏o, tonà∏ w prze-strzeni; by∏a tak poch∏oni´ta myÊlami, jak gdyby zapomnia∏a o zewn´trznym Êwiecie.

Szelest, sprawiony przez Agni, wyrwa∏ jà z zamyÊlenia. Obejrza∏a si´ szybko i w milczeniu patrzy∏ana przyby∏ych.

33

Ralf równie˝ sta∏, milczàc. Wydawa∏o mu si´, ˝e nigdy dotàd nie oglàda∏ takiej zachwycajàcej, de-monicznej pi´knoÊci. Du˝e, czarne oczy o d∏ugich rz´sach i prawie ra˝àcym blasku patrzy∏y naƒ z zadu-mà.

Agni podszed∏ do niej i powiedzia∏ kilka s∏ów w nieznanym j´zyku. M∏oda kobieta zadr˝a∏a lekkoi podnios∏a si´.

Jej ognisty wzrok, o zagadkowym wyrazie, b∏àdzi∏ po wysokiej i kszta∏tnej postaci Ralfa. - Prosz´, niech si´ pan zbli˝y - odezwa∏a si´ po angielsku, wyciàgajàc ku doktorowi ma∏à d∏oƒ.Tamten ujà∏ jej drobne palce i przycisnà∏ do ust. Nie spostrzeg∏, jak po twarzy Agni przemknà∏ z∏y

uÊmiech.- Teraz pewny jestem, ˝e ona tu nie zostanie - pomyÊla∏ gnom, znikajàc cicho za portierà.Przez kilka chwil milczeli oboje. Serce Ralfa t∏uk∏o si´ mocno; jakieÊ nieokreÊlone, lecz pot´˝ne

uczucie ow∏adn´∏o ca∏à jego istotà. - Czy wolno zapytaç, pani, z kim mam zaszczyt rozmawiaç, i jakim sposobem znalaz∏aÊ si´ w tym

miejscu? - zapyta∏ w koƒcu z pewnym zak∏opotaniem. Na ruchliwej twarzy kobiety zarysowa∏ si´ zagadkowy wyraz i zniknà∏ b∏yskawicznie. - Imi´ moje Nara, a kim b´d´ od obecnej chwili, dowiesz si´ pan z testamentu tego, po kim wzià∏eÊ

spadek - odpowiedzia∏a jasnym g∏osem, nie spuszczajàc z niego oczu.Ralf wyjà∏ nerwowo z kieszeni pugilares i przebieg∏ wzrokiem po znalezionym testamencie. Naraz

wydar∏ mu si´ okrzyk: Pani jesteÊ wdowà po Narajanie? W testamencie powiedziano, ˝e mam ci´ pojàç za ˝onà!- A pan sobie tego nie ˝yczy? - zapyta∏a drwiàco Nara.- Nie ˝ycz´ sobie?! - zawo∏a∏ Morgan z ogniem. - Nie widzia∏em w ˝yciu tak zachwycajàcej kobiety,

i je˝eli pani zechce byç mojà, spuÊcizna Narajany b´dzie dla mnie podwójnie cennà i Êwi´tà. Gdy czastwej ˝a∏oby si´ skoƒczy, b´d´ szcz´Êliwy, ∏àczàc moje ˝ycie z twoim.

Nara uÊmiechn´∏a si´. - W takim razie wyjedêmy stàd. Je˝eli nie masz nic przeciwko temu, udamy si´ do Wenecji, gdzie

mamy przeÊliczny pa∏ac. Odetchniemy tam po tych wszystkich przejÊciach i oznaczymy dzieƒ naszegoÊlubu. Nie potrzebujemy si´ jednak Êpieszyç, mamy doÊç czasu.

UÊmiech jej i odpowiedê wywar∏y na Ralfie przykre wra˝enie. W umyÊle jego powsta∏ rój pytaƒ, po-wàtpiewaƒ i przeczuç.

Wi´c ta dziwna istota by∏a równie˝ nieÊmiertelna? OczywiÊcie, jakkolwiek twarz jej bia∏a o at∏asowej g∏adkoÊci wskazuje na wiek m∏odociany, wzrok jej

zdradza tajemnic´ ˝ycia. Brak jej by∏o tej Êwie˝oÊci i radosnej beztroski. znamionujàcej prawdziwà m∏odoÊç. We wzroku jej

ukrywa∏o si´ coÊ, co Rafl ju˝ zauwa˝y∏ w oczach Narajany. Ona jest jego ˝onà. Dlaczego porzuci∏ t´ czarujàcà kobiet´? Kocha∏ jà bez wàtpienia, gdy˝ da∏ jej

drogocenny eliksir, ˝eby jà utrzymaç przy sobie; a tymczasem we wzroku Nary nie widaç by∏o namniej-szej troski, ani najmniejszego ˝alu po towarzyszu d∏ugiej, zapewne w´drówki, po m´˝u, o którego Êmier-ci dowiedzia∏a si´ przed chwilà. Ani jedna ∏za nie zrosi∏a jej czarnych ognistych oczu; przeciwnie, Naraprawie z cynicznà oboj´tnoÊcià mówi∏a o swym nowym Êlubie z innym cz∏owiekiem. Czy nie by∏o pomi´-dzy nimi porozumienia? Narajana wspomina∏, i˝ kocha∏ kobiet´, która umar∏a, zanim zdà˝y∏ daç jej elik-siru ˝ycia. A mo˝e serce, bijàce w tej alabastrowo, bia∏ej piersi, w ciàgu d∏ugich wieków tak dalecestwardnia∏o, ˝e nie mog∏o odczuwaç mi∏oÊci, ˝alu, troski i smutku, jakie sprowadza Êmierç bliskiej i dro-giej osoby. A przecie˝ Narajana powinien by∏ byç jej bliskim i drogim. Czy˝ nie ∏àczy∏ ich w´ze∏ d∏ugiego,wspólnego ˝ycia, po którym pozostajà zawsze tysiàczne mi∏e wspomnienia. Czy˝ wszystko to mog∏ozniknàç w jednej chwili i byç zmienione jak py∏, bez Êladu w tym sercu niewieÊcim?

Pomimo wiejàcego od niej uroku, jakiemu Ralf coraz wi´cej ulega∏, w duszy jego zrodzi∏y si´ dziwnerefleksje, które toczy∏y walk´ z po˝àdaniem, odpychajàc obrazy rozkoszy, jakie obiecywa∏a mu daç mi-∏oÊç tej zachwycajàcej istoty.

Nara obserwowa∏a go piekàcym wzrokiem; jej aksamitne oczy to przygasa∏y, to znów zapala∏y si´ogniem.

Zdawa∏o si´, ˝e ona s∏yszy jego myÊli i odpowiada na nie. Schyli∏a si´ ku niemu i dotkn´∏a r´kà jego

34

czo∏a.- Porzuciç te myÊli m´czàce - rzek∏a z na pó∏ ironià. - Czas, nasz wielki rozkazodawca, pozwoli ci wkrótce myÊleç o wszystkim inaczej, ni˝ teraz; jesteÊ

jeszcze pod wp∏ywem uczuç, wspomnieƒ i przekonaƒ zwyk∏ej egzystencji, krótkiej i Êlepej, jaka jestudzia∏em zwyczajnego Êmiertelnika. Mo˝e coÊ powiem o Narajanie, ale nie dziÊ.

A teraz czas w drog´. Idê i oczekuj mnie w sali skarbów. Przebior´ si´ i przyjd´ tam.Po powrocie do wspomnianej sali, Ralf usiad∏ przy oknie, zag∏´biajàc si´ w rozmyÊlaniach i usi∏ujàc

zorientowaç si´ w zdarzeniach ostatnich dni.Lekkie kroki wyrwa∏y go z zadumy. Odwróci∏ si´ i ujrza∏ Nar´, naciàgajàcà r´kawiczki. Ubrana by∏a

w zwyk∏y, czarny p∏aszcz i taki˝ kapelusz; w r´ku mia∏a niedu˝y, skórzany woreczek podró˝ny i kij alpej-ski. Na szyi wisia∏a na z∏otym ∏aƒcuszku lornetka.

W tym stroju niczym nie wyró˝nia∏a si´ od innych, zwiedzajàcych góry, turystek, tylko czarny ko-stium jeszcze bardziej podnosi∏ pi´knoÊç jej oÊlepiajàco bia∏ej twarzy i popielatych, o z∏otawym odcieniu,w∏osów.

- Nie zapomnia∏eÊ, panie Ralfie Morganie, drogi w niziny? Zresztà ja znam jà dok∏adnie i mog´wskazaç najkrótszà - rzek∏a Nara, po której twarzy przemknà∏ lekki uÊmiech, gdy spotka∏a pe∏en za-chwytu wzrok doktora.

- Drog´ pami´tam. Lecz skàd pani zna moje nazwisko? O ile wiem, nie wymienia∏em go pani - zapy-ta∏ zdziwiony Ralf.

- Wszak musz´ wiedzieç, kto mi jest przeznaczony na towarzysza ˝ycia... - Nie zaprzàtaj sobie tymg∏owy. Odtàd jesteÊ Ksi´ciem Narajanà Supramati, a nazwisko “Morgan” zatrzymaj, je˝eli ci b´dzie po-trzebne incognito. Idziemy!

Milczàc, poszed∏ za nià. MyÊl jego poch∏on´∏a ca∏kowicie ta zagadkowa, czarujàca istota, co zdawa-∏a si´ przenikaç wszystkie odruchy jego duszy i najskrytsze pragnienia.

Schodzenie z góry odbywa∏o si´ szybko; o zmroku znaleêli si´ w tym samym hotelu, w którym Ralfnocowa∏ z Narajanà. Okaza∏o si´, ˝e Nara zamówi∏a tam pokój, a nawet mia∏a tam swój baga˝.

Nast´pnego poranka Nara ukaza∏a si´ w g∏´bokiej ˝a∏obie, ca∏a w krepie. Powóz odwióz∏ ich na sta-cj´ kolejowà, skàd wkrótce odjechali do Wenecji.

Podró˝ ta wyda∏a si´ Ralfowi snem; widzia∏ tylko i ws∏uchiwa∏ si´ w g∏os swej zachwycajàcej towa-rzyszki, wszystkie jego uczucia skupi∏y si´ na niej: pi∏ czar jej obecnoÊci, gdy siedzieli tu˝ obok siebiew przedziale.

Z tych cudnych marzeƒ ocknà∏ si´, gdy Nara, dotknàwszy jego ramienia, zawo∏a∏a z o˝ywieniem;- JesteÊmy w Wenecji! Ralfa zawsze interesowa∏o to oryginalne miasto i pragnà∏ je oglàdaç, ale nigdy mu si´ nawet nie Êni-

∏o, ˝e znajdzie si´ tam w roli nieÊmiertelnego, hinduskiego ksi´cia.Gdy pociàg zatrzyma∏ si´ przed dworcem, Nara zeskoczy∏a zgrabnie na peron, a gdy w ci˝bie spo-

strzeg∏a dwóch, przedzierajàcych si´, ugalonowanych lokajów, rzek∏a do Ralfa:- Oto nasi ludzie. Moja depesza zdà˝y∏a na czas.Jeden ze s∏u˝àcych zbli˝y∏ si´ wnet i zameldowa∏ z g∏´bokim uk∏onem:- Gondola oczekuje waszà ksià˝´cà moÊç. - Dobrze, zajmij si´ baga˝em - rzuci∏a Nara.Po czym wsun´∏a r´k´ pod rami´ Ralfa i poprowadzi∏a do gondoli. W milczeniu p∏yn´li Kana∏em

Wielkim, skr´cili w bocznà lagun´ i zatrzymali si´ przed du˝ym, Êredniowiecznym pa∏acem.Zapad∏a noc. W mrokach, szeregi starodawnych budynków przybra∏y dziwnie fantastyczny wyglàd,

zdawa∏o si´ jak gdyby z nich sp∏ywa∏y wspomnienia o minionej ÊwietnoÊci miasta.Po opuszczeniu gondoli Nara wzi´∏a znów Ralfa pod r´k´. Weszli do obszernego, rz´siÊcie oÊwie-

tlonego westybulu. Kilkoro s∏u˝by pomog∏o im zdjàç okrycia, a gdy potem skierowali si´ ku szerokim,marmurowym schodom, przybranym kwiatami i statuami, ukaza∏ si´ starzec w czarnej liberii i jedwab-nych poƒczochach. Zbieg∏ pr´dko na dó∏ i powita∏ Nar´ z uni˝noÊcià, da∏a mu r´k´ do uca∏owania i ode-zwa∏a si´ zd∏awionym od ∏ez g∏osem:

- Giuseppo, przynosz´ ci smutnà wiadomoÊç: ukochany mà˝ mój opuÊci∏ t´ ziemi´. - Jednak˝e pi´knoÊç ta jest znakomità komediantkà - pomyÊla∏ Ralf.

35

Stary cz∏owiek zblad∏; ∏zy potoczy∏y si´ po jego pomarszczonej twarzy.- Nasz dobry pan umar∏ - rzek∏ z westchnieniem; jakie nieszcz´Êcie! Ksià˝´ca moÊç zdawa∏a si´ byç

zawsze w dobrym zdrowiu.- Niestety, ˝ycie ludzkie jest tak nietrwa∏e! Potem opowiem ci szczegó∏y Êmierci; teraz jestem zm´-

czona i chc´ byç sama. Ale - doda∏a - musz´ ci´ przedstawiç mojemu narzeczonemu - waszemu nowe-mu panu, ksi´ciu Narajanie Supramati, m∏odszemu bratu zgas∏ego i jego jedynemu spadkobiercy. - Po-tem, zwracajàc si´ do Ralfa: - to nasz zarzàdzajàcy pa∏acem, Giuseppo Rosati. Polecam go twymwzgl´dom. Poda∏a Ralfowi r´k´, którà on przycisnà∏ do ust i wesz∏a na schody, mówiàc: - Dobranoc! PoprzejÊciu kilku stopni zwróci∏a si´ znów:

- Giuseppo - prosz´ zaprowadziç ksi´cia do pokojów jego nieboszczyka brata. Jeszcze jedno: za-rzàdê, aby jutro ca∏y dom przywdzia∏ ˝a∏ob´.

Znikn´∏a za jednymi z drzwi pierwszego pi´tra. - Wasza ksià˝´ca moÊç pozwoli za mnà - odezwa∏ si´ stary s∏uga, przerywajàc myÊli Morgana, któ-

ry nie umia∏ jeszcze w ˝aden sposób zorientowaç si´ w swym nowym po∏o˝eniu. Poszed∏ za starym na gór´; weszli w d∏ugi korytarz, posiadajàcy z jednej strony wysokie okna gotyc-

kie.- Oto apartament ksi´cia - rzek∏ staruszek, wskazujàc drzwi w koƒcu korytarza.Przeszli przez rzàd pokojów, urzàdzonych z wielkim przepychem i tak przepe∏nionych cennymi dzie-

∏ami sztuki, ˝e ka˝dy przedstawia∏ istne muzeum.- To pracownia nieboszczyka ksi´cia, - drzwi na prawo prowadzà do biblioteki, na lewo do sypialni -

objaÊnia∏ starzec, podczas gdy s∏u˝àcy, nazwany przez niego Gracioso, odbiera∏ od Ralfa p∏aszcz i ka-pelusz.

Ralf z ciekawoÊcià rozglàda∏ si´ woko∏o. Znajdowa∏ si´ w ogromnej sali wyk∏adanej czarnym d´bemi urzàdzonej z nadzwyczajnà prostotà. Obicie mebli i klamki u drzwi by∏y z brunatnej skóry; na du˝ymd´bowym biurku znajdowa∏ si´ przybór do pisania i lampa z niebieskim aba˝urem, rzucajàca na sal´s∏abe Êwiat∏o; przez otwarte drzwi biblioteki widaç by∏o rzeêbione pó∏ki z ksià˝kami, pokrywajàce wszyst-kie Êciany a˝ po sufit.

Wreszcie znalaz∏ si´ w sypialni. By∏ to pokój niedu˝y, obity czerwonym jedwabiem. Umeblowaniesk∏ada∏o si´ z kilku foteli mi´kko wys∏anych, ∏ó˝ka pod baldachimem i szafki. Zaproponowano mu kàpieli kolacj´, na co zgodzi∏ si´ ch´tnie. Po za∏atwieniu si´ z tym s∏u˝àcy poda∏ mu cienkà bielizn´ i szlafrok.

Wkrótce Ralf odprawi∏ s∏u˝àcych, a gdy pozosta∏ sam, wzi´∏a go ch´ç obejrzenia jeszcze raz poko-jów.

Po przeglàdzie, który z powodu nagromadzonych w apartamencie skarbów wprawi∏ go w jeszczewi´ksze zdumienie, wróci∏ do gabinetu. Na krzeÊle sta∏a przywieziona z gór i pozostawiona tu zaraz nawst´pie szkatu∏ka. Otworzy∏ jà z wi´kszà uwagà i obejrza∏ znajdujàce si´ rzeczy. Nast´pnie chcia∏ wyj´-te z niej dokumenty w∏o˝yç do biurka, lecz by∏o zamkni´te. Niezadowolony z tego próbowa∏ otworzyçszaf´, lecz i tu spotka∏ go zawód.

Wracajàc znów do biurka przypomnia∏ sobie, ˝e w jednej z przegródek portfelu by∏ z∏oty kluczyk.Wydoby∏ go pospiesznie, ale klucz nie pasowa∏ do biurka, natomiast ku jego wielkiemu zadowoleniu,uda∏o mu si´ otworzyç szaf´ antyk, z delikatnà jak koronka rzeêbà.

Szafa zawiera∏a niezliczonà iloÊç ró˝nej wielkoÊci szufladek i przegródek. W Êrodkowej szufladceznajdowa∏y si´ dwie szkatu∏ki oraz p´k kluczy. Jedna szkatu∏ka by∏a nape∏niona pieni´dzmi, druga ró˝-nego rodzaju kosztownoÊciami.

Z kolei przeszed∏ do obejrzenia pozosta∏ych szufladek.W jednej znalaz∏ zegarki z ró˝nych czasów, w drugiej kolekcj´ tabakierek wysadzanych brylantami,

w innej znów opatrzonej napisem “medycyna” by∏o pe∏no torebek. W koƒcu, prawie po∏owa szafy by∏azape∏niona pamiàtkami kobiecymi, jak: spinki, pierÊcionki, medalioniki, breloki, chusteczki, suche kwiatyi ca∏a seria miniatur, wyobra˝ajàcych przeÊliczne g∏ówki kobiece. By∏y to widocznie wspomnienia d∏ugie-go i pe∏nego wydarzeƒ mi∏osnych ˝ycia Narajany.

Ralf zamknà∏ szaf´, wróci∏ do gabinetu i otworzy∏ znalezionymi kluczami biurko. W najwi´kszejz szufladek znalaz∏, po∏o˝ony jakby umyÊlnie na widoku oprawny zeszyt, na którym spoczywa∏a bia∏akartka, z napisem: “przeczyta mój spadkobierca”.

36

Bioràc zeszyt do r´ki, Morgan pomyÊla∏: - cz∏owiek ten myÊla∏ ju˝ o mnie przed poznaniem mnie.Z g∏´bokim wzruszeniem zaczà∏ przerzucaç kartki zeszytu, zawierajàcego kilka rozdzia∏ów, których

nag∏ówki by∏y wypisane czerwonym atramentem i nosi∏y tytu∏y: “Magiczny Kràg”, “Formu∏y wzywania”, “Ko∏o duchów”, “Mieszkaƒcy królestwa ciszy” itp.Morgan przesta∏ czytaç. Wyda∏o mu si´, jak gdyby ch∏odny powiew musnà∏ jego w∏osy i czyjÊ lodo-

waty oddech przebieg∏ mu po twarzy. Ow∏adni´ty przykrym uczuciem, zamknà∏ zeszyt i rzuci∏ go doszkatu∏ki. Przeczyta to póêniej, przy dziennym Êwietle, dok∏adniej i przejrzy listy i papiery znajdujàce si´w biurku.

Zag∏´biwszy si´ w fotelu Ralf, odda∏ si´ rozmyÊlaniom.Nie móg∏ w ˝aden sposób przyzwyczaiç si´ do swego nowego po∏o˝enia, wyrwany tak nagle z po-

przedniej skromnej egzystencji i chorobliwego stanu. Bez najmniejszego trudu i ˝adnej z jego strony za-s∏ugi znalaz∏ si´ na pozycji, której by mu najwi´ksi mocarze Êwiata pozazdroÊciç mogli. Zjawi∏ si´ jakiÊnieznajomy cz∏owiek i jak czarodziej z bajki, zrobi∏ z niego skromnego lekarza przy lecznicy umys∏owochorych, ksi´cia miliardera a co najbardziej nieprawdopodobne - cz∏owieka prawie nieÊmiertelnego.Kraƒcowa zagadka wszelkiego ˝ycia - Êmierç, ta wierna i straszna towarzyszka, a jednoczeÊnie oswo-bodzicielka, by∏a z jego drogi usuni´ta, je˝eli nie na zawsze - bo przecie˝ Nara-jana umar∏ - to w ka˝dymrazie na czas nieograniczony. Âmierç wi´c nie b´dzie go podglàda∏a, staroÊç nie uczyni go niedo∏´˝-nym, a choroby nie zamàcà mu radoÊci ˝ycia.

Wsta∏ i jà∏ oglàdaç w lustrze swà postaç w ten sposób, jakby oglàda∏ kogoÊ innego. Cz∏owiek, które-go odbicie wskazywa∏o lustro, móg∏ byç z siebie zadowolony. Ralf nie przypuszcza∏, ˝e jest tak pi´knym.Z dziecinnie naiwnym zadowoleniem uÊmiechnà∏ si´ do w∏asnego obrazu w zwierciadle, przesunà∏ r´kàpo g´stych w∏osach i znów usiad∏.

Teraz myÊli jego skierowa∏y si´ ca∏kowicie ku tajemniczej towarzyszce, która mu si´ wraz z wszyst-kim innym dosta∏a w spadku. Nie odrywajàc wzroku od stojàcego na biurku portretu Nary, malowanegoakwarelà, pieÊci∏ jà w myÊli, a zarazem obawia∏ si´ jej: portret przedstawia∏ jà w stroju balowym, a orygi-nalna pi´knoÊç i demoniczny wyraz jej oczu by∏y uchwycone mistrzowsko.

I ta dziwna zachwycajàca istota b´dzie nale˝a∏a do niego; po ukoƒczonym czasie ˝a∏oby zostaniejego prawnà ˝onà. Przy myÊli tej serce zabi∏o mu silniej; jakaÊ ognista struga przep∏yn´∏a mu po ˝y∏ach.

Wybi∏a szósta godzina; dêwi´k uderzeƒ zegara wyzwa∏ Ralfa z zadumy; wsta∏ i spojrzawszy jeszczeraz na podobizn´ Nary, uda∏ si´ na spoczynek. Wkrótce zasnà∏ snem twardym.

Gdy si´ obudzi∏, by∏o ju˝ póêno. Z uczuciem b∏ogoÊci przeciàgnà∏ si´ na mi´kkim pos∏aniu, wodzàcwzrokiem po bogatym komfortowym umeblowaniu. Naraz przypomnia∏y mu si´ ostatnie miesiàce w Lon-dynie, bezsenne noce, m´czàcy kaszel i nieznoÊny ból w piersi; przypomnia∏ sobie, z jakim niepokojemzrywa∏ si´ z ∏ó˝ka, a˝eby si´ nie spóêniç do kliniki, i jak wraca∏ do domu, zm´czony d∏ugà drogà, przeby-wanà pieszo lub tramwajem. Przy myÊli, ˝e wszystko to min´∏o bezpowrotnie, westchnienie ulgi wyrwa∏omu si´ z piersi.

Podniós∏ si´ szybko i nacisnà∏ guzik elektrycznego dzwonka. Dwaj s∏u˝àcy weszli bez szelestu i po-mogli mu si´ ubraç. A gdy ju˝ by∏ gotów, zjawi∏ si´ stary zarzàdzajàcy pa∏acem z wiadomoÊcià, ˝e ksi´˝-na prosi na Êniadanie, pragnàc przy tym poznaç go ze swymi goÊçmi, którzy dowiedziawszy si´ o jej nie-szcz´Êciu, przybyli wyraziç jej wspó∏czucie.

Poszed∏ zaraz; u Nary zasta∏ dwie panie i trzech panów. Wszyscy byli widocznie zasmuceni.Równie˝ i Nara mia∏a wyglàd stroskany. Poda∏a Ralfowi r´k´, po czym zaznajomi∏a go z obecnymi,

nale˝àcymi do znakomitoÊci weneckich, przedstawiajàc go jako brata nieboszczyka m´˝a.- On - objaÊnia∏a - nosi równie˝ imiona Narajana Supramati, lecz dla odró˝nienia go od nieboszczy-

ka, nazywamy go tylko drugim imieniem. ˚yczliwoÊç, okazana nast´pcy zmar∏ego Ksi´cia, by∏a w najwy˝szym stopniu schlebiajàca. Wszyscy

na wyÊcigi zapewniali go o swej przyjaêni i szacunku. Z tych wyszukanie grzecznych zapewnieƒ i po-chlebstw wyziera∏o tyle ob∏udy, ˝e Morgan doznawa∏ uczucia odrazy i z ch∏odnà rezerwà przymowa∏ wy-lew na uprzejmoÊci swych nowych znajomych.

Po pewnym czasie przeszli wszyscy do wspania∏ej jadalni, w staroweneckim stylu. Morgan nie bawi∏goÊci z tej racji, ˝e oni go bawili. Podziwia∏ pewnoÊç siebie, z jakà Nara komponowa∏a jego biografi´i opisywa∏a stosunki jego z bratem w dzieciƒstwie.

37

Opowiada∏a mianowicie, ˝e urodzony z drugiego ma∏˝eƒstwa, Supramati by∏ znacznie m∏odszy odnieboszczyka brata, lecz ˝e wiàza∏a ich najczulsza przyjaêƒ, jakkolwiek nie widzieli si´ przez kilka lat,bowiem m∏ody ksià˝e podró˝owa∏ dla rozrywki po wszystkich stronach Êwiata.

Zdziwienie Ralfa dosi´g∏o szczytu, gdy Nara zaproponowa∏a, by porównaç ich podobieƒstwo. I rze-czywiÊcie – obaj ksià˝´ta byli do siebie podobni. Podczas gdy wszyscy obecni potakiwali, a damy znala-z∏y w jego oczach i uÊmiechu ra˝àce potwierdzenie tego podobieƒstwa, ma∏o nie wybuchnà∏ Êmiechem;pochlebstwa te by∏y mu niemi∏e.

Widocznie jego w∏asna osoba znika∏a w aureoli przedstawiciela wielkich bogactw, a g∏ucha i Êlepauni˝noÊç ludzka korzy∏a si´ przed tà górà z∏ota.

Spojrza∏ mimowolnie na Nar´, usi∏ujàc przeniknàç jej myÊli i z zachwytem przekona∏ si´, ˝e mimo jejwestchnieƒ i ˝alów, pa∏ajàce oczy jej patrzy∏y naƒ z wyrazem, dowodzàcym, ˝e nie by∏ jej oboj´tny.

Gdy goÊcie zacz´li si´ rozchodziç, Nara oznajmi∏a im, ˝e nazajutrz wyje˝d˝a na kilka tygodni w celuuregulowania swych interesów.

Nareszcie zostali sami. Morgan uda∏ si´ za swà narzeczonà na du˝y balkon z widokiem na kana∏.Nara leniwie rozpar∏a si´ w niskim fotelu i spojrza∏a weso∏o na Morgana, opartego o por´cz balkonu.

- Mój drogi Supramati! Ty doÊç niezr´cznie przyswajasz sobie swà rol´ i masz nieco dziki wyglàdw tym nowym dla ciebie Êrodowisku. Wyobra˝am sobie jednak, ˝e twoja ma∏omównoÊç b´dzie przypisa-na smutkowi z powodu straty tak bliskiego krewnego - odezwa∏a si´, z odcieniem ironii Nara.

- Zupe∏nie s∏usznie - odpowiedzia∏ Morgan - czuj´ si´ jak we Ênie. Zresztà - doda∏ z uÊmiechem - je-˝eli Êmierç brata uczyni∏a mnie ma∏omównym, to przekona∏em si´ równie˝, ˝e i twój smutek wdowi niejest g∏´boki. Lecz na bok ˝arty! Ty nie op∏akujesz Narajany, widocznie wi´c ˝a∏ujesz go. Czy dawno zo-staliÊcie ma∏˝onkami?

Nara wybuchn´∏a cichym, jadowitym Êmiechem, który niemile obi∏ si´ o s∏uch Morgana. - DoÊç dawno, ˝eby si´ sobie wzajemnie sprzykrzyç.I w zwyk∏ym ˝yciu nieco lekkomyÊlny mà˝ mo-

˝e ˝onie obrzydnàç; lecz tam dla obu stron zagadk´ rozwiàzuje Êmierç. Teraz wyobraê sobie po∏o˝eniekobiety, zwiàzanej z wiecznie m∏odym i pe∏nym si∏ m´˝em, zazdrosnym, ciàgle wymagajàcym, niewier-nym i egoistà! Podobny zwiàzek mo˝e zgasiç wulkan uczuç i wyczerpaç cierpliwoÊç wielb∏àda. A je˝elizwyk∏y mà˝ w ciàgu dwudziestu lub trzydziestu lat wspólnego po˝ycia oszuka ˝on´ tysiàce razy, to zro-zumiesz ile ma∏˝eƒskich zdrad powinien by pope∏niç “nieÊmiertelny”.

Gdy Nara to mówi∏a, wyraz smutku, pogardy i zm´czenia pokry∏ jej twarz. Serce Morgana poruszonezosta∏o g∏´bokim wspó∏czuciem dla tej nowej towarzyszki jego dziwnego odtàd losu.

Nachyliwszy si´, Ralf ujà∏ jej d∏oƒ i mówi∏ z nami´tnym szeptem:- Niech pani o tym zapomni, Naro. W oczekujàcym nas d∏ugim ˝yciu b´d´ ci´ ubóstwia∏, ciebie jedy-

nà kochaç b´d´ i pragnieniem moim b´dzie uczyniç ci´ szcz´Êliwà. Wyraz g∏´bokiego smutku przemknà∏ po wra˝liwej twarzy Nary. - Nie przysi´gaj, bo nie dotrzymasz ani jednej przysi´gi. Nie zapominaj, ˝e jedyne êród∏o ˝yciowych

si∏ jest w nas inne, ani˝eli u pozosta∏ych Êmiertelników, a we wszystkim innym pozostaniesz takim sa-mym niewolnikiem u∏omnoÊci ludzkich, jakim by∏eÊ przedtem, chyba z wyjàtkiem tego, ˝e dla u˝ywaniarozkoszy ˝ycia dane ci jest niezniszczalne zdrowie, na które ˝adne nadu˝ycia ani nami´tnoÊci nie mogàwywieraç wp∏ywu, a nadto ogromne bogactwa, pozwalajàce zaspakajaç wszelkie zachcianki.

Niebezpieczeƒstwa takich warunków ˝ycia nie doÊwiadczy∏eÊ jeszcze. - WàtpliwoÊci co do mej osoby sà zrozumia∏e, gdy˝ zna mnie pani jeszcze zbyt ma∏o. Czy nie ta w∏a-

Ênie nieufnoÊç do mnie ka˝e ci opuÊciç Wenecj´?- Nie, opinia Êwiata wymaga, ˝ebyÊmy si´ rozstali. Czas ˝a∏oby pragn´ sp´dziç w samotnoÊci, a przy tym uregulowaç swoje interesy. A ty przyzwycza-

jaj si´ do nowego ˝ycia: spadek po Narajanie sprawi ci jeszcze wiele niespodzianek. Popracuj równie˝nad przyswojeniem sobie wiadomoÊci, jak nale˝y u˝ytkowaç tajemnicze si∏y, którymi rozporzàdzasz. Niefrasuj si´, mój drogi - doda∏a z uÊmiechem, - b´dziesz mia∏ ode mnie wiadomoÊci. A gdy czas mej ˝a∏o-by si´ skoƒczy i ja tu wróc´, sp´dzimy z sobà krótkà chwil´ upojenia i zapomnienia, ∏udzàc si´ co dotrwa∏oÊci naszego szcz´Êcia, które mo˝emy sobie wyobraziç tak d∏ugim, jak ˝ycie nasze. Bo có˝ toszkodzi? W pustce ˝ycia nie nale˝y gardziç nawet chwilowà szcz´ÊliwoÊcià.

Nie dajàc mu czasu na odpowiedê, zrobi∏a r´kà ruch po˝egnalny i opuÊci∏a balkon.

38

RRoozzddzziiaa∏∏ ttrrzzeeccii

Reszta dnia i noc nie przynios∏y nic nadzwyczajnego. Czas up∏ywa∏ na naradzie z krawcem, któregowezwa∏ w celu zaopatrzenia si´ w garderob´, na oglàdaniu pa∏acu i na nudnej rozmowie z GiuseppemRosati, który przedstawi∏ mu ksi´gi rachunkowe i jà∏ rozgadywaç si´ o sprawach zarzàdu.

Nazajutrz rano Ralf odwióz∏ Nar´ na dworzec kolejowy, lecz nie dowiedzia∏ si´ od niej, dokàd si´udaje.

Zmartwiony i ca∏kiem nie swój wróci∏ do domu, który wyda∏ mu si´ pustym bez niej.Po obiedzie uda∏ si´ do swego apartamentu nakazujàc, aby mu nie przeszkadzano i zajà∏ si´ oglà-

daniem ró˝nych rzeczy w sypialni, a tak˝e przeglàdaniem szuflad biurka.W jednej z nich znalaz∏ oprawiony notes zapisany r´kà Narajany. Przerzuciwszy kilka kartek przeko-

na∏ si´, ˝e to by∏ dzienniczek, do którego nieboszczyk wpisywa∏, gdy mu przysz∏a fantazja, wypadki z ˝y-cia, ró˝ne notatki i prze˝yte wra˝enie. Koƒcowe stronice by∏y niezapisane. Ralfowi przysz∏a ch´ç prze-konania si´, co te˝ ten dziwny cz∏owiek zanotowa∏ ostatnio.

“Czy istnieje straszniejsza choroba nad przesyt? - pisa∏ Narajana. - Przesyt, to okropna nuda, któraprzerzuca cz∏owieka z miejsca na miejsce, robi wszystko nieznoÊnym i wyczerpuje cierpliwoÊç.

“Tylko praca mo˝e zabiç czas - tego strasznego olbrzyma - strasznego wskutek swej ciemnej i nie-znanej przysz∏oÊci, swej wiecznie usuwajàcej si´ spod nóg teraêniejszoÊci oraz przesz∏oÊci zaludnionejniezatartymi wspomnieniami.

Najgorszà jednak jest teraêniejszoÊç, gdy˝ w teraêniejszoÊci stykam si´ ciàgle z ludêmi, tymi roba-kami, które swymi jadowitymi ukàszeniami toczà dusz´, nie mogàc cia∏a zniszczyç.

Odra˝ajàcy, niski, sprzedajny i niewdzi´czny t∏um, pochlebczy i p∏aszczàcy si´ przed bogatym,a depczàcy nogami biedaka, nie b´dàcego w mo˝noÊci p∏aciç mu za sprzedajnà i p∏aczliwà przyjaêƒ! O,ta nieuchwytna hipokryzja, przepe∏niajàca ca∏e jestestwo tych pogardy godnych i okrutnych ludzi, co si´wzajemnie nienawidzà, spotwarzajà i szarpià lub wydzierajà sobie kawa∏ek chleba, a jednoczeÊnie Êci-skajà si´ ob∏udnie, kàpiàc si´ w fa∏szu, bez którego istnieç nie mogà. Biada temu, kto skazany na wle-czenie ˝ycia z otwartymi oczyma, pozbawiony wszelkich iluzji i zmuszony widzieç wsz´dzie - w rodzi-nach, pomi´dzy ma∏˝eƒstwem, przyjació∏mi n´dzne pe∏zanie fa∏szu i stwierdzaç ordynarnoÊç, zawiÊç,chytroÊç i z∏oÊç ludzkà. A poza tym musieç milczeç, bo któ˝by go zrozumia∏?

Biedny nieÊmiertelny! W okrutnej samotnoÊci tego nienormalnego istnienia zmuszony jesteÊ, byuciec od samego siebie, rzucaç si´ w ten t∏um, usi∏ujàc skosztowaç ca∏ej jego n´dzy, gotów nawet zo-staç oszukanym i niemym na wszystko, byleby nie byç samym; wszak sama mi∏oÊç - ta wielka dêwignia,podtrzymujàca ludzi w ich przelotnej walce ˝yciowej, staje si´ nielitoÊciwym katem dla wiecznego w´-drowca. Nawet Êmierç wo∏a doƒ drwiàco: dzi´ki twemu nieÊmiertelnemu ˝yciu sk∏adaj na tym o∏tarzuwszystko, co ukocha∏eÊ!

Wiem, ˝e mog´ ignorowaç Êmierç oraz ˝e rozporzàdzam Êrodkiem, za pomocà którego mog´, kie-dy zechc´, z jej ràk wydzieraç jej ofiary; lecz nie korzystam z tego. Nie Êmiem skazywaç innej istoty nam´k´, jakà sam znosz´!

To, co poczytywa∏em za szcz´ÊliwoÊç, okaza∏o si´ ci´˝arem nieznoÊnym. Nie mam ju˝ ˝adnych pra-gnieƒ ani nadziei; nie podejmuj´ ju˝ walki dla Êwi´tego celu i ludzkoÊç jest dla mnie - martwà literà.

I wiecznie jeden i ten sam obraz. Miliony ludzi rodzi si´, borykajà si´, cierpià i po tym krótkim, n´dz-nym ˝yciu znikajà, nic nie zdzia∏awszy. Je˝eli wysi∏ki miliona ludzi nic nie dajà, to co mo˝e zrobiç jedennieszcz´sny, co nie posuwa si´ naprzód, lecz stoi w miejscu w tym zbiorowisku, które inni porzucajà ry-ch∏o, starajàc si´ wydrzeç przeÊladujàcemu ich majakowi “szcz´Êcia” jakàÊ okruszyn´ ˝ycia.

Wstr´tny obraz zw∏aszcza dla tego, kto wy∏àczony z praw zwyk∏ych, spoglàda z lotu ptaka na kot∏u-jàcy si´ u jego nóg chaos niesprawiedliwoÊci i nie∏adu, nie b´dàc w mo˝noÊci zrozumieç ukrytego celu,zmuszajàcego geniusz i talent szarpaç si´ i umieraç z g∏odu na bar∏ogu, podczas gdy p∏ytkoÊç, niezdar-noÊç i ograniczonoÊç, nad´te pychà i samochwalstwem, wdzierajà si´ na tryumfalny rydwan, rzàdzà ro-zumem narodów, powi´kszajà nieporzàdki i urzàdzajà krwawe saturnalia, gdzie g∏uchnà i ginà niewinnei u˝yteczne istoty, które sprawiedliwoÊç - gdyby ona istnia∏a powinna wysunàç naprzód, aby Êwiatu przy-nios∏y Êwiat∏o, dobro i màdroÊç. I ˝adna z ofiar nie strzàÊnie z siebie grobowego prochu, ˝eby rzuciç

39

rzàdcy Êwiata, piekielnemu areopagowi: “Zemsta”! I rzeczywiÊcie - wielkie szcz´Êcie, ˝e ludzie, których˝o∏àdek szarpie si´ z g∏odu, którzy gnani sà ciàgle naprzód biczem niedoli, nie majà czasu zastanowiçsi´ nad celowoÊcià rzeczy i tajemnymi przyczynami swej n´dzy.

Um´czonej, d∏awiàcej si´ i og∏upia∏ej w ciàg∏ej walce ludzkoÊci brak czasu na zastanowienie si´i protest. Ona dà˝y ku mogile, zrodziwszy nowe pokolenie tak samo nieszcz´Êliwe i uciemi´˝one, jak jejojcowie i dziady…

O, jak mi to obrzyd∏o i jak˝e zm´czony jestem! Jak˝e bym pragnà∏ uwolniç si´ od ∏aƒcucha, przyku-wajàcego mnie do cia∏a. Âmierci! Oswobodzicielko, przyjació∏ko nieodgadniona! Pragn´ odpoczàçw twym obj´ciu, chc´ byç wolnym!”

Poblad∏y, z l´kiem czyta∏ Morgan te s∏owa, widocznie pisane w ró˝nych czasach, pod wra˝eniemchwili i wiersze te jasno malowa∏y stan duszy tego cz∏owieka, który wszystko widzia∏, wszystkiego za-kosztowa∏, i wszystkiego doÊwiadczy∏. Zdawa∏oby si´, ˝e nadzwyczajne zdarzenie jego ˝ycia powinnogo odgradzaç od wszystkich ludzkich trosk. Mimo to, znu˝ony po˝àda∏ jednego tylko - Êmierci...

- Czy i na mnie przyjdzie kiedy taka chwila? - zapytywa∏ siebie ze smutkiem Morgan.- Nie, to niemo˝liwe! - ˚ycie to najcenniejszy dar, i starzec, który mnie poucza∏ w galerii przodków

mia∏ racj´ mówiàc, ˝e nawet wiecznoÊç nie wyda si´ zbyt d∏ugà temu, kto potrafi wype∏niç jà pracà i czy-nami mi∏osierdzia. Nie b´d´ filozofowa∏ i biada∏ nad niedolà ludzkoÊci, lecz b´d´ si´ stara∏ jej ul˝yç - za-koƒczy∏ swój monolog.

Zaprzàtni´ty swymi myÊlami, Ralf nie zauwa˝y∏ nawet, ˝e za jego plecami otworzy∏y si´ drzwi i dogabinetu wszed∏ cz∏owiek wysokiego wzrostu, otulony czarnym p∏aszczem i z maskà na twarzy. Dopiero,gdy nieznajomy po∏o˝y∏ mu r´k´ na ramiona, zerwa∏ si´ i ze zdziwieniem spojrza∏ na dziwnego goÊcia.

- Nie obawiaj si´, spadkobierco Narajany, Supramati ! - odezwa∏ si´ g∏´bokim g∏osem nieznajomy. -Musisz pójÊç ze mnà. NieobecnoÊç twoja tu, potrwa zaledwie kilka dni, lecz jest koniecznà.

- Jestem gotów. Wiem, ˝e wstàpi∏em w kràg magiczny, co mnie oplót∏ w´˝owymi skr´tami i w∏o˝y∏na mnie obowiàzki, od których nie wolno mi si´ usuwaç - odrzek∏ spokojnie Morgan. - Zresztà - doda∏ -nie mam potrzeby obawiaç si´ czegoÊ, nawet Êmierci, dlatego ch´tnie pójd´ z tobà.

- Dobrze, wydaj niezb´dne rozporzàdzenia i przychodê pr´dko; b´d´ ci´ oczekiwa∏ w gondoli przydu˝ych schodach. Nie zapomnij wziàÊç z sobà pierÊcienia, który znalaz∏eÊ w portfelu.

Gdy nieznajomy wyszed∏, Ralf kaza∏ s∏u˝àcemu zapakowaç do ma∏ej walizki niezb´dne mu rzeczy,po czym wezwa∏ Giuseppa i oznajmi∏ mu, ˝e wyje˝d˝a na dwa tygodnie. Nast´pnie w∏o˝y∏ na palec sta-ro˝ytny pierÊcieƒ, nape∏ni∏ pugilares pieni´dzmi i wyszed∏.

By∏a ju˝ noc. Pomimo Êwiat∏a, oÊwietlacjàcego podjazd. Ko∏yszàca si´ na wodzie gondola ton´∏aw mroku. U czuba jej sta∏ wioÊlarz, a w kajucie za opuszczonà do po∏owy roletà siedzia∏ nieznajomygoÊç. Ralf umieÊci∏ si´ obok niego. Gondola ruszy∏a szybko i wkrótce Êlizga∏a si´ po ciemnych wodachkana∏u. Cz∏owiek w masce milcza∏, a Ralf, nie chcàc wszczynaç rozmowy, opar∏ si´ o poduszki i popad∏w zadum´. Z wolna ow∏ada∏a nim sennoÊç i zamknà∏ oczy.

Jak d∏ugo trwa∏a owa drzemka, czy zaduma, nie wiedzia∏. Oprzytomni∏ go g∏os zamaskowanegocz∏owieka.

Ralf by∏ troch´ zak∏opotany z powodu swej sennoÊci i spostrzeg∏ pomimo ciemnoÊci nocnej, ˝e znaj-dowali si´ na otwartym morzu, i ˝e gondola przybi∏a do okr´tu, którego wysokie maszty i rozpi´te ˝aglezarysowa∏y si´ niewyraênie w ciemnoÊciach.

- Wyjdê! - rzek∏ ponuro nieznajomy. Morgan wszed∏ na pok∏ad; opanowa∏o go coraz bardziej jakieÊ przykre uczucie. ˚aglowa ∏ódê, na której si´ znalaz∏, by∏a bardzo starego typu. Nie by∏o na niej widaç ani marynarzy,

ani pasa˝erów; wejÊcie do kajut oÊwieca∏a tylko kopcàca pochodnia.Poddajàc si´ wskazówkom swego nierozmownego towarzysza, Ralf zszed∏ za nim do bogato, lecz

dziwnie jakoÊ umeblowanej kajuty. PoÊrodku znajdowa∏ si´ stó∏, zastawiony obficie winem i dziczyznàna zimno. Woskowe Êwiece w ma∏ym z∏otym kandelabrze oÊwietla∏y bogate nakrycia, które wyglàda∏y,jak zresztà wszystkie znajdujàce si´ w kajucie sprz´ty, jak gdyby by∏y zebrane przypadkowo.

Rzuciwszy na krzes∏o p∏aszcz i kapelusz, nieznajomy zdjà∏ mask´. Morgan spostrzeg∏ teraz, ˝e by∏to wysoki, kszta∏tny m´˝czyzna, lat trzydziestu. Pi´kna, o prawid∏owych rysach, twarz jego by∏a nadzwy-czaj blada, a bladoÊç t´ uwydatnia∏y jeszcze jego czarne, k´dzierzawe w∏osy i taka˝ broda. Wyraz czar-

40

nych, szeroko rozwartych oczu wywo∏ywa∏ dreszcz; w kàtach ust za∏ama∏a si´ gorzka i surowa fa∏da. Po-mimo niewàtpliwej pi´knoÊci tego cz∏owieka, wia∏a od niego jakaÊ pochmurnoÊç, pe∏na determinacjii Ralf poczu∏, ˝e dreszcz nieokreÊlonego l´ku przebieg∏ mu po ciele.

Jego przygn´biajàcy stan ducha oraz zdziwienie wzmog∏y si´ jeszcze, gdy na trupiobladej r´ce nie-znajomego ujrza∏ taki sam pierÊcieƒ, jaki on posiada∏, z tà ró˝nicà, ˝e zamiast rubinu b∏yszcza∏ w nimszafir.

Równie˝ strój jego nie by∏ wspó∏czesny: nieznajomy mia∏ na sobie czarny, aksamitny spancer, z sze-rokim, koronkowym ko∏nierzem i d∏ugie buty; z szerokiego czarnego pasa, obejmujàcego tali´, wyziera∏sztylet o inkrustowanej r´kojeÊci.

- Witaj, bracie mój! - odezwa∏ si´ wreszcie nienajomy, podajàc Morganowi r´k´. Tamten uÊcisnà∏ jà i nie zdà˝y∏ jeszcze sformu∏owaç pytania, cisnàcego mu si´ na usta, gdy naraz

podnios∏a si´ ci´˝ka we∏niana portiera i w progu sàsiedniej kajuty ukaza∏a si´ postaç jeszcze dziwniej-sza.

By∏ to starzec przynajmniej osiemdziesi´cioletni, sàdzàc po mnóstwie zmarszczek pokrywajàcychjego twarz. Bia∏a broda zwisa∏a mu do pasa; orli nos i przeszywajàce spojrzenie czarnych oczu przypo-mina∏y drapie˝nego ptaka.

Starzec ten mia∏ na sobie odzie˝ z czarnej we∏nianej materii, jakà noszà pielgrzymi; nogi obutew sanda∏y, a g∏ow´ okrywa∏a jedwabna jarmu∏ka. Plecy mia∏ zgarbione; r´ka opiera∏a si´ na d∏ugim, s´-katym kiju, poczernia∏ym od staroÊci, na placu widnia∏ taki , jak i u Ralfa pierÊcieƒ z∏oty, lecz ze szma-ragdem.

- Bàdê pozdrowiony, nasz m∏ody bracie, Narajano Supramati! - zwróci∏ si´ do Morgana, podajàc mur´k´.

- I ja was pozdrawiam, bracia - odrzek∏ Morgan, sk∏adajàc uk∏on. Wobec podobieƒstwa pierÊcieni Morgan domyÊli∏ si´, ˝e znajduje si´ wÊród cz∏onków tajemnego

bractwa, do którego i on, nie wiedzàc o tym, zosta∏ zaliczony. Upewnia∏ go w tym u obu tych ludzi za-uwa˝ony, gorejàcy wzrok, jaki go uderza∏ w oczach Narajany.

Po krótkiej rozmowie, w jakimÊ nieznanym Ralfowi j´zyku, wszyscy usiedli do sto∏u. M∏odszy niezna-jomy, który zdawa∏ si´ byç tu gospodarzem, nape∏ni∏ kielichy winem i zaprasza∏ do posi∏ku.

Gdy w milczeniu posilili si´ nieco, Morgan podniós∏ swój kielich, mówiàc:- Pij´ za wasze zdrowie bracia i prosz´ wybaczyç, ˝e pozwol´ sobie na jedno pytanie.- Mów - odpowiedzieli obaj razem. - Wy mnie znacie, boÊcie mnie nazwali po imieniu - rzek∏ Ralf, lecz ja, co do was, szanowni panowie,

jestem w zupe∏nej nieÊwiadomoÊci. Czuj´ jednak, ˝e jesteÊcie mojà nowà rodzinà, z którà mnie zwiàza-∏y tajemne nici - istotami, które si´ znalaz∏y w takich jak i ja warunkach ˝ycia, widz´ bowiem w waszychoczach taki p∏omieƒ, jak w oczach zgas∏ego Narajany.

- Nie mylisz si´, mój bracie: stanowimy jednà rodzin´. Pomimo dzielàcej nas przestrzeni jesteÊmyzwiàzani tajemniczymi w´z∏ami - odpowiedzia∏ starzec. Masz zupe∏ne prawo poznaç nasze imiona, lecznie przestrasz si´, je˝eli one wydadzà ci si´ dziwnymi. Zapewne s∏ysza∏eÊ o Ahasferze?

- Ahasfer! Nazwisko to legenda daje ˚ydowi wiecznemu tu∏aczowi, - zawo∏a∏ zdumiony Ralf.- Legenda zawiera zawsze prawd´ ska˝onà fantazjà ludzkà; czas uzupe∏nia jà i przeistacza stopnio-

wo - odrzek∏ starzec. - ˚ydem wiecznym tu∏aczem jestem ja, on zaÊ doda∏, wskazujàc na ponurego, sie-dzàcego w zadumie sàsiada, jest równie˝ bohaterem legendy, kapitanem okr´tu-widma, przynoszàcegonieszcz´Êcie spotykanym statkom. To “Latajàcy Holender”, jak go nazywajà ˝eglarze.

Morgan podniós∏ si´ machinalnie i prawie z przera˝eniem patrzy∏ na obu.Przypuszcza∏, ˝e te legendarne postacie powsta∏y tylko w fantazji ludowej, a teraz siedzia∏ z nimi

u jednego sto∏u, o ile to nie by∏y pseudonimy, ukrywajàce ich rzeczywiste nazwiska tak, jak on sam ukry-wa∏ si´ pod nazwiskiem Narajany Supramati. Je˝eli zaÊ starzec mówi∏ prawd´, to widma straszàce ludzi,powinny w∏aÊnie tak jak oni obaj wyglàdaç. DoÊç by∏o spojrzeç na nich, aby si´ przekonaç, ˝e by∏y toistoty niezwyk∏e.

- “Nie jesteÊmy widmami - jesteÊmy dzieçmi przeznaczenia i takimi ludêmi jak ty, nie miej wi´c oba-wy - odezwa∏ si´ nazwany “Latajàcym Holendrem”.

Morgan, zawstydzony swym przestrachem, zdoby∏ si´ na lekki uÊmiech i rzek∏:

41

- Wybaczcie mi bracia ten mimowolny, Êmieszny przestrach, wywo∏any mym dziwnym stanem du-szy. Wejdêcie w moje po∏o˝enie i wyobraêcie sobie cz∏owieka naszego, niewierzàcego stulecia, lekarza,zdeklarowanego sceptyka, który znalaz∏ si´ nagle w takim Êrodowisku. On mimowolnie musi zadaç so-bie pytania; co si´ z nim dzieje, czy jest pijany, czy dosta∏ pomieszania zmys∏ów, czy te˝ mo˝e sta∏ si´ofiarà halucynacji? - Objà∏ r´kami g∏ow´, która zdawa∏a si´ p´kaç pod nap∏ywem ró˝norodnych uczuç,po czym ciàgnà∏ dalej. - Nie miejcie mi przeto za z∏e, jeÊli zapytam, czy jesteÊcie tymi, którymi si´ byçmianujecie? Ty naprzyk∏ad, Ahasferze, czy˝byÊ rzeczywiÊcie by∏ owym cz∏owiekiem, którego przeklà∏Chrystus, je˝eli w ogóle móg∏ kiedykolwiek taki cz∏owiek istnieç?

- Tak, jestem Ahasferem. Widzia∏em i zna∏em Chrystusa, lecz on mnie nie przeklà∏, gdy˝ ten boskisiewca ∏ask Ojca Niebieskiego umia∏ tylko b∏ogos∏awiç i przebaczaç.

Inna przyczyna zniewoli∏a mnie do tu∏actwa.- W takim razie, gdzie mieszkasz? - zapyta∏ oszo∏omiony Ralf,- Nie mieszkam nigdzie; ca∏y Êwiat nale˝y do mnie. Oparty na tym kiju, obchodz´ w sanda∏ach, w ka˝dym stuleciu siedem razy ca∏à planet´, wracajàc

za ka˝dym razem do punktu swego wyjÊcia. Niebo jest moim dachem, ziemia pos∏aniem, a roÊliny pokarmem. Odpoczywam tylko u “poÊwi´conych”, w ciàgu trzech dni i trzech nocy, co ka˝de dziesi´ç lat. Nie

mam ˝adnych potrzeb. Uciekam od czasu, a on mnie przeÊladuje - dokoƒczy∏ pos´pnie starzec.Na czole jego zarysowa∏a si´ g∏´boka fa∏da, a na ustach rozsiad∏ si´ wyraz goryczy.Po d∏u˝szej chwili ucià˝liwego milczenia starzec wsta∏ i kiwnàwszy g∏owà, uda∏ si´ z powrotem do

sàsiedniej kajuty, z której by∏ wyszed∏.Morgan czu∏ si´ ca∏kowicie za∏amany i z pewnà nieufnoÊcià spoglàda∏ na pozosta∏ego wspó∏towa-

rzysza. Bez wzgl´du na jego przera˝ajàcà bladoÊç i dziwne wejrzenie jego czarnych oczu, “Holender”wyda∏ mu si´ nieporównanie sympatyczniejszym od z∏owieszczego Ahasfera. Mia∏ nieprzezwyci´˝onàch´ç zapytania, czy legenda, jakoby on i jego okr´t byli zwiastunami Êmierci, ma jakàÊ podstaw´.

Tamten, jak gdyby odgadujàc myÊl Ralfa, podniós∏ g∏ow´ i rzek∏ spokojnym g∏osem:- Póêniej powiem ci, dlaczego morze sta∏o si´ mojà arenà, fale ojczyznà, a ten okr´t przytuliskiem,

w którym ˝yj´ wÊród ksiàg i wspomnieƒ. Powiem ci tak˝e, dlaczego ukazuj´ si´ tym, którzy sà na Êmierçskazani.

- I zawsze p∏yniesz sam na tym okr´cie?- Niekiedy wychodz´ na làd, aby ucieszyç si´ przelotnà mi∏oÊcià, gdy˝ to urozmaica troch´ monoto-

ni´ mego ˝ycia, lecz twardy làd nie znosi mnie d∏u˝ej ni˝ trzy dni i trzy noce. Z kolei ty powiedz mi, jakaprzyczyna sk∏oni∏a ci´ zostaç jednym z “naszych”, i czy czujesz si´ szcz´Êliwy, posiad∏szy dar, stawiajà-cy ci´ w innych, ni˝ zwyk∏e, warunkach ˝ycia.

- Dotàd osiàgnà∏em z tego dopiero jednà korzyÊç - powrót do zdrowia. Ralf opowiedzia∏ mu w kilku s∏owach swà przesz∏oÊç, po czym ciàgnà∏ dalej:Umiera∏em prawie na suchoty i czujàc zbli˝ajàcà si´ Êmierç, pragnà∏em przeniknàç rzeczywistoÊç

pozagrobowego ˝ycia. Dusza moja wyczuwa∏a tajemnice, kryjàce si´ za g´stà zas∏onà niewiedzy, w któ-rej cz∏owiek ˝yje. Jako lekarz psychiatra widzia∏em, ˝e u chorych, których nie umia∏em leczyç odbywasi´ jakiÊ tajemniczy proces. Cia∏o ich by∏o zdrowe, a cierpia∏o coÊ niewidzialnego, nieuchwytnego. I taw∏aÊnie ukryta si∏a, ten tajemniczy Êwiat, otaczajàcy cz∏owieka ze wszech stron i przejawiajàcy si´w najdziwniejszych formach, pociàga∏ mnie gwa∏townie. Czujàc l´k przed nieznanà przepaÊcià, w którànas Êmierç stràca, usi∏owa∏em znaleêç drog´, którà dusza kroczy i dowiedzieç si´, czy ona prze˝ywacia∏o. Lecz sta∏em samotny ze swymi wàtpliwoÊciami, obawà i poszukiwaniem. Jako lekarz wstydzi∏emsi´ zwierzyç swym niewierzàcym kolegom, ˝e poszukuj´ nieuchwytnej boskiej iskry, usuwajàcej si´spod skalpela. Czy Narajana, dzi´ki jasnowidzeniu, jakie zdawa∏ si´ posiadaç, dowiedzia∏ si´ o mychusi∏owaniach, cierpieniach i pragnieniu ul˝enia bliênim - nie wiem, lecz on tylko wybra∏ mnie spoÊród in-nych i ofiarowa∏ mi drogocenny, a zarazem straszliwy dar nieÊmiertelnego ˝ycia. Zresztà sà to tylko mo-je przypuszczenia; istotny powód, który sk∏oni∏ Narajan´ uczyniç ten wybór, nie jest mi znany.

- Mo˝e jakieÊ w´z∏y przesz∏oÊci ∏àczy∏y ci´ z Narajanà. W´z∏y pochodzàce z mi∏oÊci w przesz∏ychbytach bywajà bardzo silne i trudno je rozerwaç - zauwa˝y∏ “Holender”. - Lecz czy nie masz ochoty spo-czàç?

42

Morgan zaprzeczy∏ poruszeniem g∏owy.- Nawa∏ wra˝eƒ, dziÊ doznanych - odp´dzi∏ sen. Je˝eli sam nie jesteÊ zm´czony i moje towarzystwo

ci si´ nie sprzykrzy∏o, to pragnà∏bym d∏u˝ej z tobà porozmawiaç. Bardzo bym pragnà∏ poznaç histori´ twego ˝ycia. Oprócz tego chcia∏bym wiedzieç, dlaczego mnie przyprowadzi∏eÊ na ten okr´t i zapozna∏eÊ z Ahas-

ferem, a w koƒcu - dokàd si´ udamy? - Udajemy si´ do g∏ównej rezydencji naszego bractwa, aby wziàç udzia∏ w jednej z uroczystoÊci na-

szych stuletnich zebraƒ, Tam, w tej tajemniczej Êwiàtyni, znajduje si´ czara Graala.- Jak to, albo˝ Graal istnieje? - zapyta∏ z uÊmiechem niedowierzania Morgan.- Wszak my istniejemy. Dlaczego nie mog∏aby istnieç czara, której sam widok, wed∏ug tradycji, daje

nieÊmiertelnoÊç? Nas nic nie stanowi - odpowiedzia∏ powa˝nie ”Holender”. A teraz, je˝eli ci´ to tak inte-resuje, opowiem ci histori´ mojego ˝ycia, usuwajàc zas∏on´, którà okry∏a mnie legenda.

- W koƒcu pi´tnastego stulecia urodzi∏em si´ jako syn pirata, który swoimi rabunkami zdoby∏ bardzoznaczny majàtek. Ojciec mój by∏ z pochodzenia Holendrem. By∏ to cz∏owiek surowy, krwio˝erczy, chci-wy, lecz znakomity ˝eglarz. Wzrasta∏em na okr´cie ojcowskim, gdzie od dzieciƒstwa wprawia∏em si´ dorzemios∏a pirata. Mia∏em ju˝ dwadzieÊcia lat, gdy ojciec mój zosta∏ zabity w czasie napadu na du˝à hisz-paƒskà galer´, i objà∏em po nim komend´ na okr´tem.

Wkrótce zdoby∏em s∏aw´ znacznie wi´kszà ni˝ mój ojciec. Wszystkie moje przedsi´wzi´cia udawa∏ysi´ szcz´Êliwie; a szybkoÊç, z jakà zjawia∏em si´ tam, gdzie mnie najmniej oczekiwano, otoczy∏a mniei mój okr´t nadprzyrodzonà aureolà, z czego nie omieszka∏em wynieÊç korzyÊci.

Wyobra˝ano sobie, ˝e jestem w stosunkach z diab∏em. Jakkolwiek nie posiada∏em warunków do za-warcia znajomoÊci z w∏adzami piek∏a, lecz moi marynarze z powodu swej dzikoÊci, nierozumnej odwagii kwio˝erczoÊci mogli w zupe∏noÊci uchodziç za pot´pieƒców.

Pewnego razu, gdy brodzi∏em po Pó∏nocnym Morzu, czatownik dostrzeg∏ du˝y statek kupiecki, któryprzypuszczalnie przeby∏ d∏ugà podró˝ i musia∏ posiadaç bogaty ∏adunek. Wyda∏em rozkaz pogoni. Gale-ra spostrzeg∏a nas równie˝ i usi∏owa∏a uciec, rozpiàwszy wszystkie ˝agle, lecz daremne: mój chy˝y sta-tek dop´dzi∏ wkrótce zdobycz i wdarliÊmy si´ na pok∏ad. Wszczà∏ si´ zaci´ty bój, gdy˝ galera mia∏auzbrojonych ludzi; mimo to bezprzyk∏adna Êmia∏oÊç mych ludzi da∏a nam zwyci´stwo.

Dajàc przyk∏ad swym marynarzom, pierwszy skoczy∏em na pok∏ad i topór mój sia∏ zniszczenie wÊródrozpaczliwie broniàcej si´ za∏ogi. Zagrzany bitwà rzuci∏em si´ ca∏y skàpany krwià do jednej z kajut,gdzie znalaz∏em starca i m∏odà dziewczyn´, prawie nieprzytomnà ze strachu. Byç mo˝e, i˝ zadowoli∏-bym si´ wzi´ciem starca do niewoli, gdyby si´ na mnie nie porwa∏ i nie rani∏ mnie szpadà w plecy.WÊciek∏y z gniewu, uderzeniem topora rozp∏ata∏em mu g∏ow´.

Gdy pad∏, dziewczyna rzuci∏a si´ z j´kiem ku niemu. Wtedy spostrzeg∏em, ˝e by∏a to pi´knoÊç, jakiej nigdy dotàd nie spotka∏em: jej cudna, w tej chwili

alabastrowo bia∏a twarz, du˝e szafirowe oczy i jasne, o z∏otawym odcieniu w∏osy rozpali∏y mi serce p∏o-mieniem.

- Nie obawiaj si´, pi´kna! - zawo∏a∏em - ani w∏os nie spadnie ci z g∏owy.Pragnàc jà uchroniç przed brutalnoÊcià swych marynarzy, postanowi∏em przenieÊç jà na mój w∏asny

statek.Gdy jà bra∏em na r´ce, broni∏a si´ zawzi´cie, po czym straci∏a przytomnoÊç. W tym stanie zanios∏em

jà do swej kajuty i zamknà∏em drzwi.Bitwa tymczasem skoƒczy∏a si´ naszym zwyci´stwem; mog∏em ju˝ przystàpiç do obejrzenia zdoby-

czy, która by∏a, jak si´ okaza∏o, bardzo znaczna. Od jednego z rannych ludzi zwyci´˝onego okr´tu do-wiedzia∏em si´, ˝e okr´t ten by∏ w∏asnoÊcià jednego z najbogatszych kupców hanzeatyckiego miasta,Lubeki, i ˝e kupiec ten p∏ynà∏ do Wenecji wraz z córkà, narzeczonà jakiegoÊ w∏oskiego signora. Na okr´-cie znajdowa∏a si´ równie˝ wspania∏a wyprawa m∏odej dziewczyny.

Min´∏o kilka godzin zanim dokonaliÊmy ogl´dzin, podzia∏u zdobyczy i przeniesienia jej na nasz sta-tek.

Zamierza∏em ju˝ opuÊciç galer´ i zatopiç jà wraz z wzi´tymi do niewoli, których moi ludzie dobijali,gdy naraz na krwià zalanym pok∏adzie zjawi∏ si´ starzec w odzie˝y pielgrzyma.

Nagle pojawienie si´ jego zdziwi∏o nas bardzo, gdy˝ przedtem nie zauwa˝yliÊmy go nigdzie. Wi-

43

docznie jecha∏ jako pasa˝er i ukrywa∏ si´ gdzieÊ podczas bitwy. Starzec zbli˝y∏ si´ do mnie i utkwiwszywe mnie dziwny, palàcy wzrok, odezwa∏ si´:

- Czy nie udzieli∏byÊ mi, kapitanie goÊciny na swym okr´cie?Nie odznacza∏em si´ mi´kkim sercem, ale starzec, nie wiem czemu, wzbudzi∏ we mnie ogromny dla

siebie szacunek. Nadto jego bia∏a broda i orli nos przypomina∏y mi mego ojca, którego bardzo kocha∏em.Có˝ móg∏ zresztà znaczyç jeden cz∏owiek przeciwko moim szeÊçdziesi´ciu zuchom?

- Owszem - rzek∏em - przejdê na mój okr´t, szanowny starcze. Znajdziemy u siebie doÊç chleba i wi-na, ˝eby ci´ nakarmiç. Je˝eli jednak nasze krwawe rzemios∏o jest ci wstr´tne, to wysadzimy ci´ na làdprzy pierwszej sposobnoÊci.

Starzec podzi´kowa∏ i umieÊci∏em go zaraz w tej kajucie, którà obecnie zajmuje Ahasfer.Pragnàc sobie i swoim ludziom sprawiç po tak pracowitym dniu innego rodzaju rozrywk´, kaza∏em

urzàdziç wielki bal. ZdobyliÊmy tyle wina i wszelkiego rodzaju ˝ywnoÊci, ˝e przyj´cie wypad∏o wspania-le. Dla siebie, swego pomocnika i starca kaza∏em przygotowaç osobny stó∏ w kajucie, piraci zabawialisi´ na pok∏adzie.

By∏em w najlepszym nastroju ducha, Êmia∏em si´, ˝artowa∏em sobie ze staruszka i winszowa∏em muszcz´Êliwego wydostania si´ z rzezi. On uÊmiechnà∏ si´ i oznajmi∏, ˝e si´ nie obawia Êmierci. Na to od-rzek∏em, ˝e równie˝ si´ jej nie boj´, i obaj z pomocnikiem przechwalaliÊmy si´ naszymi zwyci´stwami.

W miar´ wychylania kieliszka za kieliszkiem krew zacz´∏a mi wrzeç; wzi´te do niewoli dziewcz´ wy-dawa∏o mi si´ coraz wi´cej czarujàcym i obudzi∏a si´ we mnie goràca ˝àdza posiadania jej. Wsta∏em odsto∏u i uda∏em si´ do swej kajuty.

M∏ode dziewcz´ zbudzi∏o si´ ju˝ z omdlenia i siedzia∏o z ukrytà w d∏oniach twarzà. Ujrzawszy mnie,wchodzàcego wsta∏a i z przera˝eniem patrzy∏a na mnie.

Usiad∏em obok niej, próbujàc jà pocieszaç, a w koƒcu oÊwiadczy∏em, ˝e jà kocham, zostawiam jàu siebie i b´dzie dzieli∏a nasze weso∏e, pe∏ne g∏´bokich wra˝eƒ ˝ycie.

Dziewcz´ s∏ucha∏o mnie, milczàc, tylko jej usta dr˝a∏y nerwowo. Nie broni∏a si´ nawet , gdy jà poca-∏owa∏em.

Zadowolony tym poddaniem si´, chcàc jà jeszcze przychylniej dla siebie usposobiç, poszed∏emprzynieÊç szkatu∏k´ z kosztownoÊciami i z∏o˝y∏em jej w darze.

Ona wnet z goràczkowym poÊpiechem otworzy∏a szkatu∏k´ i j´∏a w niej grzebaç. Naraz goràcy ru-mieniec obla∏ jej twarz. PomyÊla∏em, ˝e dla kobiety nie ma na Êwiecie nic dro˝szego nad kosztownoÊcii ledwie si´ powstrzyma∏em od Êmiechu. Nast´pnie kaza∏em mej pi´knej lokatorce ubraç si´ odpowied-nio i wziàç udzia∏ w balu.

Dziewcz´ poblad∏o, a w jej szafirowych oczach b∏ysnà∏ md∏y ognik. Po chwili odezwa∏a si´. - Prosz´ kazaç przynieÊç mi moje suknie, gdy˝ ta, którà mam na sobie jest ca∏a zakrwawiona. Póê-

niej przyjd´ do ciebie.Spe∏ni∏em jej ˝yczenie, ona zaÊ, po up∏ywie pó∏ godziny zjawi∏a si´ na pok∏adzie, wystrojona jak kró-

lowa.Mia∏a na sobie bia∏à, z∏otem haftowanà sukni´, spi´tà pasem, wysadzanym per∏ami i brylantami,

a na g∏owie rozsypujàcy ogniste blaski diadem brylantowy.By∏em olÊniony. Nigdy nie dozna∏em tak poruszajàcego zmys∏owoÊç wra˝enia na widok kobiety.

A co mi´ najbardziej oczarowywa∏o, to jej rozpuszczone, g´ste w∏osy, sp∏ywajàce z∏otà falà a˝ do kolan.Posadzi∏em jà obok siebie, objà∏em jej tali´ i prosi∏em, by pi∏a wino. Dziewcz´ wzi´∏o z mej r´ki kieliszek,wypi∏o kilka kropel i zdawa∏o si´ byç weso∏e. Sama nape∏nia∏a mój kieliszek i bez widocznej niech´ciprzyjmowa∏a moje karesy.

Bachanalia dochodzi∏y ju˝ do szczytu, gdy˝ Lora - tak bowiem nazywa∏o si´ dziewcz´ - wsta∏a i na-chylajàc si´ nad Êwie˝o przyniesionà amforà wina, rzek∏a:

- Pragn´∏abym pocz´stowaç tych dzielnych marynarzy, wiwatujàcych tak g∏oÊno na naszà czeÊç.Pozwól mi samej nape∏niç ich szklanki. Za dzisiejszà prac´, pe∏nà rycerskiego poÊwi´cenia, zas∏ugujàna nagrod´.

Rozporzàdzaj si´ dowolnie - przepi´kna moja; nie mam nic przeciwko temu i rad b´d´, gdy samaugoÊcisz moich zuchów.

Jednemu z piratów kaza∏em nieÊç za Lorà amfor´, po czym dziewcz´ samo nape∏nia∏o rozbawionym

44

szklanki, proszàc, by pili za jej zdrowie.Gdy Lora wróci∏a do sto∏u, by∏a bledsza od swej sukni, chwia∏a si´, prawie upadajàc z os∏abienia.

Spojrza∏em na nià z niepokojem, pytajàc, czy nie czuje si´ zanadto zm´czonà. - O, nie! Bal zaledwie si´ rozpoczyna.By∏ moment zachwytu: Lora, oddychajàc silnie pó∏otwartymi z um´czenia ustami, z falujàcà piersià

dziewiczà i oczami rzucajàcymi ogniste, pe∏ne z∏owró˝bnej nami´tnoÊci, b∏yski, oczarowa∏a mnie ca∏ko-wicie.

Ow∏adni´ty sza∏em nami´tnoÊci, pochwyci∏em jà w obj´cia i zanios∏em do kajuty, oddajàc kierownic-two okr´tem memu pomocnikowi; co si´ zaÊ tyczy w´drowca, to on dawno ju˝ si´ oddali∏ do ma∏ej kaju-ty, uskar˝ajàc si´ na zm´czenie.

Min´∏a mo˝e godzina czasu, gdy naraz us∏ysza∏em dochodzàce mnie z pok∏adu przera˝liwe krzyki,które przerwa∏y moje mi∏osne zap´dy.

Ocuci∏em si´ w mgnieniu oka i wypad∏em na pok∏ad. Widok, jaki mi si´ tam przedstawi∏, Êcià∏ mikrew w ˝y∏ach.

Marynarze tarzali si´ z pianà na ustach po pok∏adzie, ryczàc, jak dzikie zwierz´ta, a niektórzy le˝eliju˝ nieruchomo z poczernia∏ymi twarzami jak martwi.

WÊród tego przera˝ajàcego wycia us∏ysza∏em g∏os mego pomocnika, który chwiejàc si´, podniós∏pi´Êç w gór´ i krzyknà∏.

- Przekl´ta! Ona nas otru∏a...Nie wàtpi∏em, ˝e on ma racj´. Opanowa∏ mnie okropny gniew przeciw tej kobiecie, co tak szataƒsko

zemÊci∏a si´ pozbawiajàc mnie wszystkich moich wiernych towarzyszy. Chcia∏em wyrwaç z pochwysztylet, by ukaraç zdrajczyni´, lecz pochwa by∏a pusta. W tej chwili os∏upienia uczu∏em silne uderzeniew bok, a jednoczeÊnie us∏ysza∏em pot´˝ny g∏os.

- Giƒ zabójco i bàdê przekl´ty! Niech twoja dusza pod∏a b∏àka si´ wiecznie po tych wodach i nigdzienie znajdzie spokoju!

Odwróci∏em si´ i spostrzeg∏em Lor´. Twarz jej pa∏a∏a, a oczy gorza∏y dzikà nienawiÊcià. W r´ku trzy-ma∏a mój sztylet, który jak i jej ca∏a odzie˝, by∏y zmoczone mojà krwià.

Podnios∏em r´k´, chcàc uderzyç w t´ niedawno poca∏unkami okrywanà twarz, lecz r´ka zwis∏a mibezw∏adnie; w oczach mi pociemnia∏o; jak przez mg∏´ widzia∏em, ˝e Lora, podnios∏szy sztylet, utopi∏a gow swej piersi. Potem straci∏em przytomnoÊç.

Âwie˝y powiew powietrza, co musnà∏ mojà twarz, sprawi∏ to, ˝e otworzy∏em oczy. Ujrza∏em kl´czà-cego obok mnie starca, którego wzrok p∏omienny przeszywa∏ mi´ na wskroÊ. Us∏ysza∏em g∏os:

- Czy pragniesz ˝yç bardzo d∏ugo? Je˝eli nie b´dziesz mi´ za to przeklina∏, to ja ci´ uratuj´...Czu∏em, ˝e umieram, z nadludzkim wi´c wysi∏kiem wyszepta∏em:- Ocal mnie, a b´d´ ci´ b∏ogos∏awi∏! Wtedy Ahasfer, gdy˝ on by∏ starcem, wyjà∏ z kieszeni flakonik nape∏niony bezbarwnym p∏ynem, pod-

niós∏ mi g∏ow´ i wla∏ mi do ust zawartoÊç flakona.Zdawa∏o mi si´, ˝e po∏ykam ogieƒ; palàcy ˝ar rozla∏ mi si´ po ca∏ym ciele; og∏uszy∏o mnie równocze-

Ênie jakby uderzenie pioruna.Po przyjÊciu do przytomnoÊci spostrzeg∏em, ˝e spoczywam w swym ∏ó˝ku, i ˝e o kilka kroków ode

mnie siedzia∏ przy stole starzec, zaj´ty czytaniem d∏ugiego zwoju pergaminu.Uczu∏em si´ w pe∏ni si∏ i zdrowia, jak zawsze. Wraz ze ÊwiadomoÊcià powróci∏a mi pami´ç. Na

wspomnienie okropnej Êmierci mych wiernych towarzyszy z ust wyrwa∏o mi si´ westchnienie wraz z or-dynarnym przekleƒstwem.

Starzec stanà∏ wnet przy mnie i rzek∏ g∏osem nagany:- Dlaczego swoje cudowne ocalenie przekleƒstwem witasz? Bàdê, mój bracie, wdzi´czny Niebu za

zwrócone ci si∏y i zdrowie. Spójrz na jedyny Êlad okropnej nocy.Podniós∏ mi koszul´; ujrza∏em w swym boku szerokà ran´, zasklepionà cienkà, jak szk∏o przejrzystà

b∏onkà.- Czy rana ta d∏ugo by∏a widoczna?- zapyta∏ z ciekawoÊcià Morgan.- Ona widoczna dotàd, jakkolwiek od owej chwili min´∏o ju˝ przesz∏o trzysta lat, odpowiedzia∏ “Ho-

lender”.

45

Mówiàc to, rozpià∏ ubranie i ukaza∏ Ralfowi znak, przypominajàcy Êwie˝à ran´, pokrytà przejrzystàb∏onkà koloru ludzkiego naskórka.

- Widok tego znaku wywar∏ na mnie wówczas dziwnie przygn´biajàce wra˝enie, które i na twarzymej odbi∏o si´ wyrazem goryczy.

Wtedy starzec po∏o˝y∏ mi na ramieniu r´k´ i rzek∏:-Ten krwawy Êlad b´dzie ci wiecznie przypomina∏, ˝e nie powinieneÊ nigdy nastawaç na ˝ycie bliê-

niego. DoÊç przelewu krwi i przest´pstw. Odtàd przestajesz byç cz∏owiekiem zwyk∏ym; przekroczy∏eÊgranic´ zwyczajnoÊci i oczekuje ci´ ˝ycie nieskoƒczenie d∏ugie. Ale, ˝eby si´ staç godnym tego, wy-rzecz si´ przesz∏oÊci. Skruchà i modlitwà musisz zatrzeç Êlady twych przest´pstw. Nie potrzebujesz ju˝˝yç z rozboju, gdy˝ obdarz´ ci´ bogactwem, a potem zaprowadz´ ci´ w pewne miejsce, gdzie zosta-niesz przyj´ty jako cz∏onek mistycznego i tajemnego bractwa.

W miar´ tego jak starzec mówi∏, ogarnia∏ mnie g∏´boki smutek. Przesz∏oÊç moja, pe∏na wra˝eƒ, zbla-d∏a naraz; z mglistym przeczuciem oczekiwa∏em czegoÊ nowego, nieznanego.

- Spe∏ni´ wszystko, co mi nakazujesz, nauczycielu pot´˝ny, który rozkazujesz Êmierci! zawo∏a∏a∏em,opuszczajàc g∏ow´ na pierÊ.

Nast´pnie ubra∏em si´ i wyrazi∏em ˝yczenie udania si´ na pok∏ad. Starzec zgodzi∏ si´. Odra˝ajàcyobraz pok∏adu, oÊwietlony pochodniami, nape∏ni∏ mà dusz´ zgrozà i rozpaczà.

Wszyscy moi ludzie le˝eli rozpostarci w g∏´bokim Ênie Êmierci. Na ich poczernia∏ych twarzach za-styg∏ wyraz okropnych màk agonii. Nie dawniej jak wczoraj, ci Êmiali ludzie krà˝yli ko∏o mnie, pe∏ni ˝yciai m´stwa, a teraz? Oto poniewierajà si´ ich poczernia∏e wzd´te trupy! Zwalczywszy z trudem burzàcysi´ we mnie gniew, zwróci∏em si´ do stojàcego obok mnie starca:

- Trzeba wrzuciç cia∏a do morza i oczyÊciç pok∏ad. Nachyli∏em si´, chcàc wziàç jedno z cia∏ i wrzuciç je do wody, starzec jednak wstrzyma∏ mà r´k´,

mówiàc:Nie dotykaj tych nieczystych cia∏. Gdy noc nadejdzie, zrobi si´ tu porzàdek sam przez si´. A teraz

zejdêmy na dó∏. Musimy nieco czasu poÊwi´ciç przygotowaniom do twego nowego ˝ycia.WróciliÊmy do kajuty. Starzec poleci∏ mi usunàç z niej niepotrzebne rzeczy, po czym zas∏oni∏ okna

g´stà zas∏onà, zupe∏nie nieprzepuszczajàcà Êwiat∏a, i zapali∏ stojàcà w kàcie na ma∏ym stoliku Êwiec´woskowà. Nast´pnie kaza∏ mi ukl´knàç na Êrodku kajuty i zamknà∏ nas obu w kole, zakreÊlonem naj-pierw na suficie, a póêniej na pod∏odze.

Ze zdziwieniem spostrzeg∏em, ˝e z jego kija wydobywa si´ snop ognistych promieni, który, na podo-bieƒstwo po∏yskujàcej wst´gi, trzyma∏ si´ w powietrzu, a na pod∏odze pe∏za∏y j´zyczki p∏omienne.

Potem starzec wyjà∏ zza pasa niedu˝y zwitek, zawierajàcy ma∏y kawa∏ek czerwonej czworokàtnejmaterii i szarawà kulk´ nieznanej mi substancji. Materi´ wraz z kulkà po∏o˝y∏ mi na g∏owie i kaza∏ mi si´modliç. Lecz nie umia∏em si´ modliç, gdy˝ modlitwy, których mnie nauczy∏a nieboszczka matka w dzie-ciƒstwie, wysz∏y mi zupe∏nie z pami´ci, a moje póêniejsze dzikie i wyst´pne ˝ycie uczyni∏o mnie ateistà.Gdy przyzna∏em si´ do swej nieÊwiadomoÊci, starzec zaczà∏ wymawiaç s∏owa, które za nim powtarza-∏em, i nauczy∏em si´ ich póêniej na pami´ç. W modlitwie tej b∏aga∏em Wszechmocnego o przebaczeniemi przest´pstw. Podczas tej mojej pierwszej modlitwy, uczu∏em straszny ból w ca∏ym ciele, zdawa∏o misià, ˝e jestem ze wszystkich stron k∏uty sztyletami; nast´pnie ten ból fizyczny przeistoczy∏ si´ w takokropny l´k, jakiego ja, Êmia∏y pirat, nigdy w ˝yciu jeszcze nie dozna∏em.

Poza ognistym, otaczajàcym nas ko∏em zacz´∏y si´ zjawiaç blade, krwià zbroczone istoty, ze ska˝o-nymi twarzami. Krew we mnie zastyg∏a, gdy pozna∏em w nich pomordowanych przeze mnie ludzi! Gro-mada moich ofiar ros∏a ciàgle, lecz starzec nie zwraca∏ na nie uwagi, wymawiajàc równym rytmem s∏owaw jakimÊ dziwnym j´zyku.

Naraz w powietrzu ukaza∏ si´ Ênie˝nej bia∏oÊci kielich, podobny do iskrzàcego si´ ob∏oczka i zawis∏nad naszymi g∏owami. Nad kielichem widnia∏ szeroki, z∏oty krzy˝. Ca∏e to widziad∏o otoczone by∏o ró˝no-kolorowymi p∏omykami.

Co prawda, patrzy∏em wówczas na to, jakby we Ênie. Ca∏a moja uwaga skupi∏a si´ na odra˝ajàcym t∏umie, który t∏oczy∏ si´ ku mnie ze wszystkich stron.

Pa∏ajàce oczy widm patrzy∏y na mnie z dzikà nienawiÊcià; do uszu mych dochodzi∏y z∏orzeczenia i bluê-nierstwa; d∏ugie r´ce, z zakrzywionymi jak szpony palcami, wyciàga∏y si´ do mnie, jakby mnie chcia∏y

46

pochwyciç.Co wtedy ucierpia∏em, trudno by by∏o opisaç. Prawdziwa agonia! Âmia∏o mog´ powiedzieç, ˝e prze˝y∏em wtedy po kolei wszystkie Êmierci, jakie

zadawa∏em innym.Zmaltretowany i ob∏àkany z przera˝enia czepia∏em si´ szat Ahasfera, który silnym g∏osem zaklina∏

wyjàce cienie, wskazujàc na krzy˝ i mówiàc o przebaczeniu.Stopniowo cz´Êç widm blad∏a i znika∏a w ciemnoÊci lecz najz∏oÊliwsze z nich nie przestawa∏y krzy-

czeç:- Oko za oko, zàb za zàb! Niech cierpi, niech b´dzie przekl´ty, przekl´ty! Niech nie zazna spoczyn-

ku, niech b∏àdzi po morzach, które skala∏ swymi przest´pstwami! Niech znienawidzony i przeklinany b∏àka si´ po falach naszej krwi!W koƒcu znikn´∏y równie˝ ostatnie duchy mÊciciele, ja zaÊ, z∏amany upad∏em do nóg starca. Lecz

odpoczynek mój trwa∏ krótko, gdy˝ uczu∏em nagle, ˝e dziwny i bolesny dreszcz wstrzàsa ca∏ym moim je-stestwem. Z nowym przera˝eniem spostrzeg∏em, jak ze st´kaniem i Êwistem zacz´∏a wydobywaç si´z mego cia∏a czerwona, wilgotna, kleista i cuchnàca para. Z zapartym oddechem runà∏em jak martwy napod∏og´.

Gdym przyszed∏ do siebie, kielich i ogniste ko∏a nie by∏y ju˝ widoczne. Obok mnie kl´cza∏ Ahasferi wyciera∏ mi r´ce, twarz i piersi wilgotnym r´cznikiem. Nastàpnie pomóg∏ mi podnieÊç si´ i po∏o˝yç na∏ó˝ku.

- OczyÊci∏em ci´ do pewnego stopnia i zniewoli∏em do wyjÊcia z twego cia∏a fluidu spe∏nionych przezciebie zbrodni; lecz nie dana mi by∏a mo˝noÊç zdj´cia z ciebie przekleƒstw twych ofiar i nienawiÊci, jakàw nich wzbudzi∏eÊ.

Wrogowie b´dà ci´ przeÊladowali. Lecz módl si´ i pokutuj, a mo˝e b´dziesz od nich ca∏kowiciezwolniony.

Tymczasem odpocznij i staraj si´ usnàç. Tej nocy b´dziemy musieli spe∏niç jeszcze ci´˝ki obowià-zek.

By∏em do tego stopnia wyczerpany, ˝e usnà∏em natychmiast snem g∏´bokim. Obudzi∏y mnie przeni-kliwe, z∏owró˝bne i przeciàg∏e dêwi´ki dzwonu, jak gdyby dzwonienie pogrzebowe.

Oblany zimnym potem, z dr˝eniem serca podnios∏em si´ na ∏ó˝ku. Nie, to nie by∏ sen! Dzwon istot-nie j´cza∏, t∏umiàc szum burzy, co si´ zerwa∏a podczas mego snu. Wiatr wydawa∏ ponury Êwist, t∏ukàcsi´ po zakàtkach okr´tu, uginajàc maszty i wstrzàsajàc korpusem okr´tu. W oddali rozlega∏ si´ grzmot.

Z krzykiem rozpaczy zerwa∏em si´ z ∏ó˝ka i potoczy∏em si´, nie mogàc utrzymaç równowagi. Pod-trzyma∏ mnie Ahasfer, który wszed∏ w∏aÊnie i rzek∏ nakazujàco:

- Chodê, musimy pochowaç twoich piratów! NIe mówiàc s∏owa poszed∏em pos∏usznie za nim.Tymczasem zapad∏a ciemna noc, tylko cz´ste b∏yskawice oÊwietla∏y w odst´pach kot∏ujàce si´ mo-

rze i stosy trupów na pok∏adzie.Takiej burzy nie widzia∏em jeszcze nigdy. Wycie wiatru zag∏usza∏o prawie ∏oskot gromu i ryk fal, któ-

re podnosi∏y si´ niby góry i gotowe by∏y co chwila poch∏onàç nas jak ∏upin´ orzecha, wraz z ca∏à naszàtragedià. P∏yn´liÊmy jednak o rozpi´tych ˝aglach.

OkropnoÊç scenerii podnosi∏y jeszcze przewalajàce si´ sztywne zw∏oki, nad którymi snu∏y si´ b∏´d-ne ogniki, a widniejàca wÊród tej grozy wysoka postaç starca z wzniesionymi ku niebu r´kami uzupe∏nia-∏a ten fantastyczny i straszny obraz.

Naraz wy∏oni∏o si´ jakby z g∏´bin oceanu jakieÊ zielonkowate Êwiat∏o, które otoczy∏o aureolà okr´t;jednoczeÊnie, na grzbiecie du˝ej fali dzwon, jakby odlany z roz˝arzonego metalu, a obok sta∏a czarna,s∏abo zarysowana figura.

Wyraêniej – wyst´powa∏a jedynie ziemistego koloru twarz widma o zielonkawych, szataƒsko z∏oÊli-wych oczach. Odra˝ajàca zjawa ta trzyma∏a w r´ku sznur dzwonu, którego powolne poruszenie wywo∏y-wa∏o z∏owrogie, p∏aczàce tony, co zlewa∏y si´ z szumem burzy, wywo∏ujàc tak przygn´biajàce wra˝enie,˝e dotàd nie mog´ o nim pomyÊleç bez dreszczu.

Równie˝ i postaç Ahasfera by∏a w tym momencie dziwna. G∏owa jego, broda i r´ce wydziela∏y z sie-bie fosforyczne Êwiat∏o, a donoÊny g∏os posiada∏ jakiÊ tajemniczy dêwi´k, gdy wyrzuca∏ w rozszala∏à

47

przestrzeƒ s∏owa w nieznanym mi j´zyku.Lecz oto nowy, nieoczekiwyny, a straszny widok przedstawi∏ si´ mym oczom. Trupy piratów zacz´∏y

si´ podnosiç; jeden za drugim przeskakiwali przez burt´ okr´tu i grupowali si´ woko∏o dzwonu, nieprze-rywajàcego swego pogrzebowego ∏kania. Przy Êwietle b∏yskawic widzia∏em wyraênie ca∏à grup´, ko∏y-szàcà si´ na wierzcho∏ku ogromnej fali; ich zielonkawe twarze o szklanych oczach by∏y zwrócone namnie. Po pewnym czasie zblad∏o wszystko i znika∏o stopniowo jakby rozp∏ywajàc si´ w rozhukanych fa-lach.

Chwiejàc si´ jak pijany, skierowa∏em si´ ku mej kajucie. Czu∏em szum w uszach; przed oczami s∏a-nia∏y mi si´ miliardy iskier. Zdawa∏o mi si´, ˝e trupy moich towarzyszy plàsajà obok mnie i zagladajà miw oczy.

Upad∏em z g∏uchym krzykiem na deski pok∏adu.

RRoozzddzziiaa∏∏ cczzwwaarrttyy

Jak d∏ugo trwa∏ mój stan nieÊwiadomoÊci - nie wiem. By∏ to stan dziwny: ani omdlenie, ani sen, lecz odr´twienie bez myÊli i czucia, nie pozbawione jed-

nak zdolnoÊci postrzegania napaÊci przeró˝nych widziade∏. Gdy otworzy∏em oczy, by∏ ju˝ dzieƒ. S∏oneczne promienie zalewa∏y pok∏ad, który by∏ uprzàtni´ty tak

czysto i starannie, jak gdyby tam nigdy nie rozegra∏ si´ jeden z najstraszniejszych dramatów. Le˝a∏em u podnó˝a masztu zdrów i rzeÊki, lecz w duszy czu∏em wielkie zm´czenie. U steru nie by∏o

nikogo, okr´t jednak posuwa∏ si´ szybko, trzymajàc si´ widocznie wyznaczonego mu kierunku.U burty sta∏ Ahasfer, spoglàdajàcy zamyÊlonym stroskanym wzrokiem na ocean.Na odg∏os mych kroków odwróci∏ si´ i rzek∏ z uÊmiechem:- Witaj, bracie! Jak widzisz, wszystko jest w porzàdku.Prócz tego z przyjemnoÊcià mog´ ci zakomunikowaç, ˝e jesteÊmy w drodze do miejsca zebrania

naszego bractwa.- Podzi´kowa∏em i zapyta∏em, czy pr´dko b´dziemy na miejscu przeznaczenia.- B´dziemy tam - odrzek∏ - jak tylko si´ skoƒczy wst´pne oczyszczenie zarówno twoje, jak i innej

osoby, znajdujàcej si´ na okr´cie.Widzàc moje zdziwienie, doda∏:- Tak, mamy tu trzeciego pasa˝era; pójdê, poka˝´ ci go.ZeszliÊmy do ma∏ej kajuty, zajmowanej przedtem przez mego pomocnika i - wyobraê sobie moje

zdumienie - spotka∏em si´ oko w oko z kobietà, co mi zada∏a sztyletem cios Êmiertelny.By∏a w ˝a∏obie i tak blada, jak gdyby w jej ˝y∏ach nie p∏yn´∏a ani kropla krwi. Zmiesza∏a si´ na mój

widok i spuÊci∏a oczy; od ca∏ej postaci jej wia∏ g∏´boki smutek. Ja zaÊ patrzy∏em na nià ze spokojem, któ-ry mnie samego zdziwi∏.

Nie czu∏em do niej najmniejszego ˝alu, przeciwnie - zdawa∏em sobie doskonale spraw´, ˝e wina by-∏a po mej stronie.

- Przebacz! - wydar∏o mi si´ mimowolnie z ust.- Przebaczcie sobie wzajemnie - odezwa∏ si´ starzec. - Oboje zgrzeszyliÊcie, gdy˝ oboje pope∏niliÊcie zabójstwo i dla tego cià˝à na was przekleƒstwa, któ-

re wydadzà z∏e owoce, bo prawo, pobudzone raz do dzia∏ania musi bezwarunkowo si´ spe∏niç.Z ci´˝kim sercem zbli˝y∏em si´ do Lory i powtórzy∏em proÊb´ o przebaczenie. Poda∏a mi r´k´ i spoj-

rza∏a na mnie swymi przepi´knymi oczami, posiadajàcymi ju˝ ten dziwny wyraz, znamionujàcy naswszystkich, którzy skazani jesteÊmy na d∏ugowiecznoÊç.

Nastàpi∏o pojednanie, niewàtpliwie z obu stron szczere. Odtàd mieszkaliÊmy we troje na okr´cie, którym ja ju˝ nie zarzàdza∏em; prowadzi∏y go inne, niewi-

dzialne r´ce. Cz´Êç dnia i nocy sp´dzaliÊmy z Lorà na wykonywaniu przepisanego nam przez Ahasfera rytua∏u,

w którym równie˝ on sam bra∏ udzia∏. Godziny wypoczynku sp´dzaliÊmy na pok∏adzie w marzeniach lub

48

na pogadankach. Ja i Lora zaprzyjaêniliÊmy si´, lecz z ka˝dym dniem stawaliÊmy si´ wzgl´dem siebiemniej udzielajàcymi. W miar´ post´pu mojego oczyszczenia i rozwoju umys∏owego opanowywa∏ mnieg∏´boki smutek i zoboj´tnienie do ˝ycia. Moja burzliwa przesz∏oÊç, pe∏na zabójstw i rabunków, wydawa-∏a mi si´ snem. Zmory, napastujàce mnie jeszcze niekiedy, powodowa∏y obaw´ Êmierci, a jednak niemog∏em jeszcze uwierzyç w nieskoƒczone ˝ycie, o którym mówi∏ Ahasfer.

Tak min´∏o wi´cej ni˝ dwa miesiàce. Nareszcie starzec zawiadomi∏ nas, ˝e jesteÊmy ju˝ dostatecz-nie oczyszczeni, aby zostaç dopuszczonymi do Êwiàtyni i ˝e tej nocy przyb´dziemy tam. ZnajdowaliÊmysi´ na pe∏nym morzu, lecz gdzie, nie umia∏em si´ zorientowaç, gdy˝ nigdy nie spotykaliÊmy ˝adnegookr´tu i zdawa∏o si´, jak gdyby ocean zamieniony by∏ w pustyni´. Pragnà∏em, ˝ebyÊmy jak najpr´dzejdobili do brzegu, aby si´ wreszcie dowiedzieç, gdzie si´ znajdujemy.

Nie opuszcza∏em pok∏adu. Zapad∏a noc, lecz làd wcale si´ nie ukazywa∏. W koƒcu, przy bladymÊwietle ksi´˝yca, mog∏em sàdziç, zbli˝aliÊmy si´ do jakiejÊ wyspy lub du˝ej, dzikiej rafy, gdy˝ nie widaçtam by∏o ˝adnej roÊlinnoÊci.

Gdy okr´t podp∏ynà∏ do ogromnej, spiczastej ska∏y, zatrzyma∏ si´ oparty bokiem do szarego, p∏askie-go kamienia. Starzec zbli˝y∏ si´ do burty i zawo∏a∏ trzykrotnie:

- Ahasfer! Zanim echo, powtarzajàce to imi´ umilk∏o, wewnàtrz ska∏y odezwa∏ si´ przyg∏uszony dêwi´k dzwo-

nu. I naraz sta∏o si´ coÊ dziwnego: granitowa ska∏a zatrz´s∏a si´ i, jak gdyby popychana niewidzialnymir´kami, posun´∏a si´ w bok, otwierajàc g∏´bokà pieczar´, w której ukaza∏a si´ pochy∏o idàca galeriao dwunastu stopniach, okrytych dywanem. Na najni˝szym stopniu stali dwaj ch∏opcy w bia∏ej odzie˝y,trzymajàcy w r´kach lampy, rzucajàce jaskrawe Êwiat∏o.

Ty, obeznany ze Êwiat∏em elektrycznym nie b´dziesz, rozumie si´, zdziwiony, gdy tam przyb´dzie-my, ale ja, prosty i dziki ˝eglarz pi´tnastego stulecia myÊla∏em, ˝e znalaz∏em si´ w Êwiat∏oÊci niebiaƒ-skiej.

Ahasfer wyszed∏ z okr´tu pierwszy, za nim posz∏a Lora, potem ja. GdyÊmy weszli do Galerii ska∏azamkn´∏a si´ za nami bez szelestu.

W milczeniu szliÊmy za Ahasferem i znaleêliÊmy si´ niebawem w niedu˝ej okràg∏ej komnacie, z któ-rej otwiera∏o si´ w kilku kierunkach wyjÊcie na galerie, podobne tej, przez którà przyÊliÊmy. PoÊrodku tej,jakby przechodniej sali sta∏ starzec w bia∏ych szatach, iskrzàcych si´ tak, jak gdyby by∏y usiane brylanta-mi. U pasa mia∏ szeroki miecz, a na piersi, pod d∏ugà srebrzystà brodà, widnia∏ z∏oty, wysadzany drogimikamieniami napierÊnik. Na nogach mia∏ bia∏e trzewiki z zagi´tymi koƒcami.

Starzec uÊciska∏ Ahasfera, a na nas rzuci∏ d∏ugie, pytajàce spojrzenie. Nast´pnie, zamieniwszyz Ahasferem kilka s∏ów, zadà∏ w niedu˝y róg z koÊci s∏oniowej.

Na odg∏os rogu zjawi∏ si´ ch∏opiec odziany w biel, jak ci, których spotkaliÊmy u wejÊcia, i zaprowadzi∏mnie przez jednà z galerii do mile urzàdzonej komnaty, gdzie przygotowane ju˝ by∏o ∏ó˝ko i posi∏ek.

- Oto twoje mieszkanie - rzek∏ ch∏opiec - posil si´ i odpocznij, a we w∏aÊciwym czasie przyjd´ po cie-bie.

Jad∏em z wielkim apetytem i czu∏em si´ znacznie lepiej ni˝ przedtem. Wyda∏o mi si´, ˝e tu jest po-wietrze l˝ejsze, czyÊciejsze i nasycone jakimÊ orzeêwiajàcym aromatem. Na nowo odezwa∏o si´ wemnie pragnienie ˝ycia.

Po posi∏ku jà∏em oglàdaç moje mieszkanie, widocznie przerobione z groty. Urzàdzenie by∏o bogate:meble o dziwnych, nigdy przeze mnie niewidzianych kszta∏tach i draperia z nieznanej mi materii, jakbyutkanej z metalowych sieci.

W kilku miejscach widnia∏y kotary. Przypuszczajàc, ˝e jedna z nich zakrywa wejÊcie do sàsiedniejkomnaty, zajrza∏em poza kotar´, i naraz wyrwa∏ mi si´ okrzyk zachwytu.

Znajdowa∏em si´ u wykutego w skale okna, skàd roztacza∏ si´ czarodziejski widok na g∏´bokà doli-n´, otoczonà ze wszech stron ska∏ami.

Nad ciemnà masà widnia∏y, podobne b∏´kitnej kopule, zasiane gwiazdami, niebiosa; dno doliny za-kryte by∏o cichà wodà jeziora, w którym, jak w zwierciadle odbija∏o si´ niebo z ksi´˝ycem w pe∏ni.Wzd∏u˝ brzegów ciàgn´∏y si´ przedziwnie obramowane naturalnà rzeêbà, g∏´bokie groty, nurzajàce si´w sinawym Êwietle ksi´˝yca; g∏´bie ich ton´∏y w mroku tajemniczym. W jednej z nich majaczy∏y stopniewàziuchnych schodków, wykutych w skale i niknàcych pod sklepieniem. W wielu miejscach sta∏y na

49

uwi´zi zgrabne ∏ódki. Dwa du˝e, bia∏e ∏ab´dzie przesuwa∏y si´ powa˝nie po ciemnych, nieruchomychwodach jeziora.

Ca∏y ten obraz tchnà∏ niewymownym spokojem i niezmiernie kojàco wp∏ywa∏ na mojà dusz´ starga-nà.

Upojony tym czarujàcym widokiem, po∏o˝y∏em si´ na wygodnym pos∏aniu i wnet usnà∏em.Obudzi∏ mnie mój wczorajszy ma∏y przewodnik. Zaprowadzi∏ mnie do obszernej komnaty, gdzie si´ wykàpa∏em w basenie, wy∏o˝onym zielonym ka-

mieniem i nape∏nionym aromatycznà wodà; nast´pnie przywdzia∏em wskazanà mi bia∏à odzie˝, jakàmia∏ na sobie przyjmujàcy nas starzec, a w koƒcu mój ma∏y paê opasa∏ mnie pasem, lecz bez miecza;na szyj´ na∏o˝y∏ mi wysadzany czarnymi brylantami ∏aƒcuch, na którym zawieszony by∏ czerwony ema-liowany trójkàt, majàcy poÊrodku przejrzysty kamieƒ z zamkni´tym wewnàtrz czymÊ podobnym doognia.

Po skoƒczonej toalecie ch∏opiec obejrza∏ mnie i rzek∏ cicho:- Ile krwi na tobie, mój bracie!Widzàc moje zmieszanie, zwróci∏ mojà uwag´ na inny przedmiot, mianowicie wskaza∏ na stojàcy

pod Êcianà du˝y, srebrem okuty kufer i rzek∏: - Kufer ten przeznaczony jest na przechowywanie odzie˝y, którà masz na sobie. Mo˝esz jà u˝ywaç

zawsze, ilekroç znajdziesz si´ tu.Nast´pnie zapali∏ Êwiec´ i wyszliÊmy. Szed∏em w milczeniu za nim. Po przebyciu kilku galerii stan´-

liÊmy u masywnych drzwi, które otworzy∏y si´ same, i znalaz∏em si´ naraz w ogromnej sali. Od stropusali sp∏ywa∏y strugi oÊlepiajàcego Êwiat∏a, odbijajàcego si´ od marmurowych p∏yt i mozaiki posadzki.

W pierwszej chwili nie mog∏em nic widzieç, bowiem dosta∏em zawrotu g∏owy, a serce zdawa∏o si´,przesta∏o mi biç zupe∏nie. By∏bym runà∏, gdyby mnie nie podtrzyma∏a czyjaÊ silna r´ka.

Póêniej dowiedzia∏em si´, ˝e pot´˝ne, nape∏niajàce Êwiàtyni´ pràdy Êwietlne dzia∏ajà tak na wcho-dzàcego tu wyst´pnego cz∏owieka.

Gdy niemoc moja przemin´∏a, spostrzeg∏em, ˝e podtrzymuje mnie Ahasfer, który szepta∏ mi do uchapokrzepiajàce s∏owa. Mia∏ na sobie takà˝ jak ja odzie˝, z tà ró˝nicà, ˝e g∏owa jego ozdobiona by∏a z∏otàobr´czà z gwiazdà nad czo∏em, rzucajàcà ostre blaski.

Po obu stronach sali widnia∏y rz´dy odzianych równie˝ w bia∏e szaty m´˝czyzn i kobiet z lampami,okrytymi zas∏onami; wszyscy na kl´czkach, pogrà˝eni w modlitwie.

Zauwa˝y∏em równie˝, ˝e sala nie posiada∏a sufitu i ˝e zalewajàce jà potoki Êwiat∏a by∏y niczym in-nym, tylko promieniami s∏oƒca.

W g∏´bi sali widnia∏ na podwy˝szeniu otwarty u góry pawilon ze srebrzystej materii, opi´tej na ko-lumnach z lapis lazuli. Przód pawilonu zupe∏nie otwarty, ods∏ania∏ widok na du˝y o∏tarz, do którego pro-wadzi∏o kilka stopni. Na o∏tarzu pali∏y si´ woskowe Êwiece w z∏otym siedmioramiennym Êwieczniku. Po-Êrodku sta∏ du˝y krzy˝, nad którym unosi∏ si´ z rozpi´tymi skrzyd∏ami go∏àb, a u podnó˝a krzy˝a umiesz-czona by∏a ogromna czasza, otoczona fosforyzujàcà krepà.

Na pokrytych dywanem stopniach o∏tarza sta∏ wysoki starzec, ca∏y jak i pozostali w bieli, lecz odzie˝ta by∏a z jakiejÊ po∏yskujàcej takniny, rzucajàcej przy ka˝dym poruszeniu ró˝nobarwne b∏yski.

By∏ to arcykap∏an. Na g∏owie mia∏ wieniec w formie obr´czy o siedmiu s∏upkach; z ka˝dego z nichwyp∏ywa∏ drobny p∏omyk. W r´ku trzyma∏ krótki, szeroki miecz, którym kreÊli∏ w powietrzu tajemniczeznaki.

Po obu stronach o∏tarza, na najni˝szym stopniu, stali dwaj rycerze, jeden w z∏otej, drugi w srebrnejzbroi; w r´kach trzymali miecze o r´kojeÊciach w kszta∏cie krzy˝a.

Odkryte przy∏bice ukazywa∏y pi´kne, surowe i spokojne oblicza.By∏em ca∏y poch∏oni´ty tym widokiem, gdy naraz rozleg∏ si´ niewiadomo skàd czarujàcy Êpiew

z akompaniamentem organów. Melodia by∏a przecudna i sprawia∏a wprost niewypowiedziane wra˝enie.- Co si´ wtedy ze mnà dzia∏o, nie próbuj´ nawet opisywaç, rozpada∏o si´ we mnie coÊ, oddziela∏o,

ulata∏o; ka˝dy nerw mój dr˝a∏, elektryzowa∏ si´, dêwi´cza∏. I wybuchnà∏em jakimÊ dziwnym spazmatycz-nym p∏aczem.

W tym pami´tnym dla mnie momencie r´ka Ahasfera spocz´∏a na mej g∏owie; g∏os jego szepta∏:- P∏acz, mój biedny bracie! Op∏akuj pope∏nione wyst´pki, przelanà krew i niedoskona∏oÊç, przykuwa-

50

jàcà nas do cia∏a.Nie umiem okreÊliç, jak d∏ugo pozostawa∏em na kl´czkach, zmia˝d˝ony rozpatrywaniem swej n´dzy

i ca∏à duszà tonàcy w ojczyênie niebieskiej. Inaczej nie mog´ nazwaç tego dziwnego, ˝a∏osnego uczuciabez skarg, szemrania, lecz zmieszanego z nieprzepartym pragnieniem dà˝enia ku spokojowi, doskona-leniu si´ i Êwiat∏u. Wra˝enia, wywo∏ane cudnà muzykà zabi∏y we mnie dawnego cz∏owieka.

Wsta∏em zupe∏nie przeistoczony, skruszony i ∏aknàcy oÊwiecenia.W tym czasie stojàcy u o∏tarza rycerze wznieÊli du˝à z∏otà czasz´ i uklàk∏szy, trzymali jà u stóp o∏ta-

rza. Arcykap∏an zszed∏ ze stopni, niosàc ma∏à kryszta∏owà czasz´, nape∏nionà p∏ynem koloru krwi oraz

z∏otà ∏y˝eczk´, rzuci∏ okiem po obecnych i wed∏ug ich liczby nabiera∏ ∏y˝eczkà czerwony p∏yn, wlewajàcgo do du˝ej czaszy.

Nast´pnie umieÊci∏ kryszta∏owà czasz´ na o∏tarzu, zszed∏ znów na dó∏ i zaczà∏ po kolei przywo∏ywaçobecnych, a gdy podchodzili, skrapia∏ im g∏owy p∏ynem z du˝ej czaszy. W koƒcu przywo∏a∏ Ahasfera, Lo-r´ i mnie.

Gdy us∏ysza∏em swoje imi´, drgnà∏em, lecz Ahasfer ujà∏ mnie za r´k´ i podprowadzi∏ do arcykap∏a-na. Po przedstawieniu nas opowiedzia∏ pokrótce naszà histori´ i prosi∏ o przyj´cie nas do stowarzysze-nia, na co arcykap∏an si´ zgodzi∏. Nast´pnie skropi∏ Ahasferowi g∏ow´ tajemniczym p∏ynem i przywo∏a∏mnie skinieniem r´ki:

- Pope∏ni∏eÊ, synu mój - rzek∏ pe∏nym powagi i spokoju g∏osem - wiele ci´˝kich grzechów, a wi´c wi-si nad tobà wiele przekleƒstw. Dokàd si´ ca∏kowicie nie oczyÊcisz, nie mo˝esz wÊród nas przebywaç,Do chwili wi´c, a˝ z g∏owy twej b´dzie zdj´te ostatnie przekleƒstwo, pozwol´ ci zjawiaç si´ tu co siedemlat, abyÊ móg∏ byç obecnym przy s∏u˝bie Bo˝ej, odetchnàç i wzmóc swe si∏y w ciàgu trzech dni i trzechnocy. Po up∏ywie tych kilku dni b´dziesz znów b∏àdzi∏ po morzach, aby si´ m´czyç, pokutowaç i napra-wiaç wyrzàdzone przez si´ z∏o. Ukl´knij!

Pos∏uszny rozkazowi uklàk∏em, a gdy arcykap∏an zrosi∏ mi g∏ow´ dozna∏em uczucia, jak gdyby palà-ce ognie przebieg∏y po mym ciele; on zaÊ, bioràc z podanego mu z∏otego naczynia sztylet i podajàc migo, rzek∏:

- Uzbrajam ci´ tym magicznym or´˝em, abyÊ móg∏ si´ broniç przed cierpiàcymi i mÊciwymi ducha-mi, które b´dà ci´ przeÊladowa∏y. Nie zapomnij, ˝e wolno ci si´ pos∏ugiwaç wy∏àcznie tà bronià.

- Oto ona - doda∏ “Holender”, wskazujàc na r´kojeÊç tkwiàcego mu za pasem sztyletu. Po chwilowym zamyÊleniu ciàgnà∏ dalej:Gdym wetknà∏ sztylet za pas, starzec w∏o˝y∏ mi na palec ten oto pierÊcieƒ i rzek∏:- NoÊ to, jako znak, ˝e zaliczony zosta∏eÊ do Bractwa Okràg∏ego Sto∏u WiecznoÊci. Odtàd b´dziesz

nosi∏ imi´ Dachir i pod tym imieniem b´dziesz znany w bractwie. Gdy t´sknota i samotnoÊç na twymprzekl´tym okr´cie doprowadzà ci´ do rozpaczy, uderzysz w dzwon, którego dêwi´ki dop∏ynà do nasi my ci´ wesprzemy. Poza tym mo˝esz czasami wychodziç na làd i komunikowaç si´ z ludêmi, lecz nied∏u˝ej ni˝ przez trzy dni i trzy noce. A teraz idê w ciàgu dwóch dni dozwolonego ci pobytu w tym miejscuprzyjrzyj si´ ˝yciu swych nowych braci.

Uca∏owa∏em r´k´ starca i odszed∏em, a przed starcem stan´∏a blada i zmieszana Lora. Tamten zaÊodezwa∏ si´, dotykajàc r´kà jej czo∏a.

- Uleg∏aÊ, córko moja, Êlepej nienawiÊci i pragnieniu zemsty, niegodnej chrzeÊcijanki; one ci´ dopro-wadzi∏y do zabójstwa ludzi, wyst´pnych wprawdzie i niegodziwych, lecz nie do ciebie nale˝a∏ sàd nad ni-mi. Ich przekleƒstwa cià˝à nad tobà. Sama b´dziesz op∏akiwa∏a bluênierstwa, plamiàce twe usta;a przekleƒstwa, którymi obrzuci∏aÊ stojàcego tu oto cz∏owieka, d∏ugo jeszcze b´dà was rozdziela∏y. Zaprzest´pstwa twe skazana zostaniesz na samotnoÊç. Zostaniesz tu, lecz nas nie ujrzysz, dokàd nie za-trze si´ przelana krew i rzucone przez ciebie przekleƒstwa.

Miejsce, w którym b´dziesz ˝y∏a samotnie, modlàc si´, pokutujàc i oczyszczajàc si´, zostanie ciwskazane. I to wiedz, ˝e widok twój przynosi nieszcz´Êcie wszystkim Êmiertelnym, którzy ci´ ujrzà,Strze˝ si´ wi´c pokazywaç si´ komukolwiek, by nie powi´kszaç liczby swych ofiar.

Trzy dni przebywaliÊmy w tym dziwnym pa∏acu, którego mieszkaƒcy, co nigdy ju˝ nie porzucali tegomiejsca spokoju i szcz´Êcia, traktowali nas jak braci.

Wi´kszà cz´Êç dnia bracia wy˝szych stopni oddawali si´ zaj´ciom, do których nie by∏em dopuszcza-

51

ny. W oznaczonym czasie wszyscy zbierali si´ w sali, którà zobaczysz niebawem. W sali tej, na okrà-g∏ym stole stoi z∏ota czasza, zawsze nape∏niona niewiadomym p∏ynem, którego ∏yk wypija ka˝dyz uczestników, zasiadajàc do sto∏u.

Trzeciego dnia mojego pobytu, wieczorem, odby∏o si´ wielkie nabo˝eƒstwo ze Êpiewami w sanktu-arium, gdzie przechowywany jest kielich Graala.

- Wybacz bracie, ˝e zapytam o rzecz jednà - przerwa∏ mu s∏uchajàcy. Oto ju˝ kilkakrotnie wspomina-∏eÊ o Graalu jak o czymÊ rzeczywistym, podczas gdy wiadomo powszechnie, i˝ historia Graala jest tylkowymys∏em poetyckim, zrodzonym prawdopodobnie w Prowancji i rozs∏awionym przez WolframaEschenbacha, rycerza - trubadura trzynastego stulecia.

Dachir uÊmiechnà∏ si´.- Historia Graala w takiej formie, w jakiej jà przedstawi∏ Eschenbach, a przedtem jeszcze prowansal-

czyk Guyo de Provain, Chretien de Tours i inni, jest, rozumie si´, tylko fantazjà poetyckà. Lecz wàtek le-gendy, wspominajàcy o istnieniu eliksiru ˝ycia jest prawdà niezbità. Jakkolwiek bracia Okràg∏ego Sto∏ustrzegli tajemnicy z najwi´kszà starannoÊcià, niemniej wydosta∏o si´ coÊ nie coÊ na zewnàtrz. Z otch∏aniwieków legenda ta, przechodzàc od narodu do narodu, przeistaczana i ubarwiana, stosownie do oby-czajów i wierzeƒ chwili, dosz∏a do Êredniowiecza, kiedy sam Eschenbach i jego poprzednicy nadali jejcharakter chrzeÊcijaƒski. Esencja ˝ycia przeistacza si´ w krew Chrystusa, widok kielicha daje nieÊmier-telnoÊç, a nasze tajemne schronisko przeistacza si´ w niedosi´g∏à Êwiàtyni´ Graala, którego poszukujàRycerze Okràg∏ego Sto∏u.

Gdyby opowieÊci celtyckie i normandzkie lub nawet poematy prowansalskie dosz∏y do nas w ichpierwotnym sensie, znalaz∏byÊ wyraêniejsze Êlady ich pochodzenia.

Lecz wszystko to znikn´∏o. Ostatnie okruchy przechowywane jeszcze u albigensów, zosta∏y znisz-czone przez inkwizycj´ tak, ˝e pozosta∏y tylko niektóre poematy Êredniowiecznych poetów germaƒskich.Je˝eli nasze bractwo nazywam “Bractwem Graala”, to dlatego jedynie, ˝eby si´ pos∏u˝yç znanà ci ju˝nazwà, którà wymawiano Saing real, co znaczy Sang Royal Krew Królewska. Ta alegoryczna nazwajest doÊç dok∏adna, gdy˝ esencja ˝ycia przedstawia rzeczywiÊcie królewskà krew przyrody.

- Dzi´kuj´ za objaÊnienie - rzek∏ Morgan - a teraz mo˝e b´dziesz ∏askaw kontynuowaç swà interesu-jàcà opowieÊç.

- Ona zbli˝a si´ ju˝ ku koƒcowi. Wychodzàc ze Êwiàtyni w stanie nieuspokojonego jeszcze podnie-cenia, spotka∏em Lor´. Zaproponowa∏a mi obejrzenie przeznaczonego jej miejsca, gdzie mia∏a przeby-waç w samotnoÊci.

Zgodzi∏em si´. Lora zaprowadzi∏a mnie na brzeg jeziora, a stamtàd pop∏yn´liÊmy ∏ódkà do schodów,którymi weszliÊmy do znajdujàcej si´ w pewnej wysokoÊci groty. Z jednej Êciany bi∏o êród∏o kryszta∏owejwody, która nape∏nia∏a du˝y, kamienny basen, a nast´pnie Êcieka∏a z szumem do szczeliny skalnej, podrugiej stronie w zag∏´bieniu znajdowa∏o si´ ∏ó˝ko i stó∏, na którym spoczywa∏a du˝a ksi´ga, amfora, ku-bek i Êwiece. W jednej z nisz skalnych umocowany by∏ krzy˝, a u jego stóp gorza∏a lampa.

- Oto jest przeznaczone mi mieszkanie! - odezwa∏a si´ Lora. - Co tydzieƒ m∏ody s∏uga Êwiàtyni b´-dzie mi przynosi∏ ˝ywnoÊç i Êwie˝à odzie˝. W basenie tym mog´ si´ kàpaç, a pozosta∏y czas winnampoÊwi´ciç studiowaniu tej ksi´gi. - Westchn´∏a i ciàgn´∏a dalej dr˝àcymi ustami.

- Jutro droga, wiodàca ku jezioru, zostanie odci´ta i b´d´ musia∏a, chcàc odetchnàç Êwie˝ym powie-trzem, wychodziç oto tamt´dy.

Wskaza∏a na kr´cone schody, których przedtem nie dostrzeg∏em, tymi schodami weszliÊmy na ma∏àp∏aszczyzn´ na samym wierzcho∏ku urwiska. Z tej zawrotnej wysokoÊci roztacza∏ si´ widok na bezgra-niczny, pusty ocean, a u naszych stóp ko∏ysa∏ si´ zalany Êwiat∏em ksi´˝yca mój okr´t.

Serce Êcisn´∏o mi si´ niewypowiedzianà goryczà. Równie˝ i Lora uleg∏a takiemu uczuciu, gdy˝ rzu-ci∏a si´ naraz na kolana i uchwyciwszy mà r´k´ zawo∏a∏a ∏zawym g∏osem:

- Zabierz mnie z sobà, Dachirze! W tym strasznym osamotnieniu i jednostajnoÊci ˝ycia dostan´ chy-ba ob∏´du. Wol´ byç z tobà na okr´cie i podzielaç twe ˝ycie tu∏acze.

W tym momencie rozpaczy by∏a tak pi´kna, ˝e serce rwa∏o si´ do niej. O, gdyby to by∏o mo˝liwe!Rozumie si´, gdybyÊmy byli razem, to moja samotnoÊç straci∏aby po∏ow´ swej grozy. Wiedzia∏em jed-nak, ˝e nie mam ani prawa, ani mo˝noÊci uczynienia zadoÊç ˝yczeniu tej nieszcz´Êliwej, którà samwtràci∏em w przepaÊç. Podnios∏em Lor´ i uÊcisnàwszy silnie jej r´k´, rzek∏em:

52

- Nie ul˝ymy swemu losowi, zaczynajàc nasze odkupienie od niepos∏uszeƒstwa. Nie, Loro, musimypójÊç drogà, wskazanà nam przez naszych nauczycieli, i ka˝de z nas powinno z ufnoÊcià i ze spokojempoddaç si´ wyznaczonej nam próbie.

Za siedem lat powróc´. Mam nadziej´, ˝e przez ten czas modlitwa i pokuta zma˝à cz´Êç naszychprzewinieƒ.

Lora podnios∏a si´ z kl´czek blada, ale zrezygnowana.- Masz racj´ - rzek∏a z westchnieniem. B´d´ pos∏uszna i cierpliwie oczekiwaç ci´ b´d´, bo wszak˝e

ty jesteÊ jedynym cz∏owiekiem, którego tu znam.Odszed∏em smutny. W du˝ej poczekalni zebrali si´ ju˝ wszyscy bracia. Ahasfer mia∏ ju˝ na sobie

odzie˝ pielgrzyma. Wszyscy odje˝d˝ajàcy równie˝ zdj´li ju˝ swoje bia∏e b∏yszczàce szaty. UÊcisn´liÊmy si´ ostatni raz. Otwór skalny rozsunà∏ si´; spostrzeg∏em swój okr´t, a tak˝e drugi sta-

tek, który niezawodnie mia∏ zabraç pozosta∏ych.Z bólem serca wszed∏em pospiesznie na swój okr´t. Za mnà wszed∏ Ahasfer i pop∏yn´liÊmy. Przez kilka chwil jeszcze widzia∏em na wierzcho∏ku ska∏y

bia∏à, oblanà ksi´˝ycowm Êwiat∏em, postaç Lory, póêniej znikn´∏o wszystko we mgle.Z uczuciem przygn´bienia wszed∏em do swej kajuty i spostrzeg∏em, ˝e w urzàdzeniu okr´tu zasz∏a

znaczna zmiana. Ca∏a przestrzeƒ mi´dzy bokami okr´tu, zajmowana niegdyÊ przez moich marynarzyby∏a podzielona na kilka kajut. W jednej z nich, najobszerniejszej, znajdowa∏ si´ stó∏, na którym le˝a∏adu˝a ksi´ga w czarnej oprawie, w g∏´bi na cokole wisia∏ krzy˝ z gorejàcà u podnó˝a lampà, rozrzucajà-cà oÊlepiajàcy blask, a obok zwisa∏ dzwon metalowy. Prócz tego, zupe∏nie na uboczu, widnia∏ jakiÊprzedmiot okryty czarnym suknem.

Podczas, gdy ze zdziwieniem oglàda∏em to wszystko, do kajuty wszed∏ Ahasfer.- Przychodz´ daç ci niezb´dne objaÊnienia - rzek∏. - W ksi´dze, którà widzisz, znajduje si´ pierwsze

wtajemniczenie. Masz si´ go uczyç w ciàgu siedmiu lat i znaç dok∏adnie do czasu twego powrotu doÊwiàtyni. Gdy uderzysz w dzwon dêwi´ki jego skomunikujà ci´ z siedzibà Graala i otrzymasz odpowiedêod nauczyciela. Przed krzy˝em powinieneÊ odmawiaç oczyszczajàce modlitwy, a ta magiczna lampab´dzie si´ pali∏a nieustannie przez siedem lat.

Wreszcie to - rzek∏, odsuwajàc sukno i odkrywajàc metalowà tafl´ mieniàcà si´ wszystkimi barwamit´czy - jest zwierciad∏o magiczne, które uka˝e ci wszystkie skazane na zag∏ad´ okr´ty. B´dziesz si´ imukazywa∏ jako zwiastun nieszcz´Êcia i Êmierci, ale twoim obowiàzkiem b´dzie, dost´pnymi dla ludzisposobami, nie zdradzajàc si´, uratowaç choç jednego z rozbitków. Nie ryzykujesz przy tym ˝ycia, leczmusisz znieÊç wszelkie niewygody, wysi∏ki i zm´czenie zwyk∏ego ˝eglarza, poÊwi´cajàcego si´ dla ura-towania bliêniego.

Nast´pnego poranka by∏em ju˝ sam. Mój okr´t, prowadzony niewidzialnymi r´kami, p∏ynà∏ z rozpo-startymi ˝aglami po falach, uràgajàc burzom, i nawet podczas najwi´kszych sztormów ko∏ysa∏ si´ bez-piecznie na grzbietach fal.

Pewnego razu podczas okropnej burzy obudzi∏a si´ we mnie nieprzezwyci´˝ona ch´ç spojrzeniaw zwierciad∏o, Zdjà∏em sukno, z poczàtku nic nie widzia∏em, tylko oddalone krzyki rozpaczy dochodzi∏ymoich uszu; po chwili w g∏´bi b∏yszczàcej ró˝nobarwnej tafli zarysowa∏ si´ jak na obrazie skot∏owanyocean - i du˝a galera ze z∏amanymi masztami, walczàca z czychajàcà zgubà. Pojà∏em, ˝e jest to jednaz nastr´czajàcych mi si´ sposobnoÊci niesienia ratunku, o czym mówi∏ mi Ahasfer.

Wbieg∏em szybko na pok∏ad. Mój okr´t mknà∏ z niewiarygodnà szybkoÊcià po falach i wkrótce ujrza-∏em tonàcà ∏ódê, obok której przep∏ynà∏em, jak widmo, dotykajàc prawie jej burty.

Gdy ginàcy znikn´li z widoku, okr´t mój zatrzyma∏ si´. Wskoczy∏em do niewielkiej ∏ódki i dosta∏em si´ z wielkim trudem w miejsce wypadku, gdzie p∏ywa∏y

szczàtki zatopionej galery. Uda∏o mi si´ uratowaç dwoje dzieci. Nie mogàc zostawiç ich u siebie, wysa-dzi∏em ich przy najbli˝szej sposobnoÊci na brzeg, zaopatrzywszy szczodrze w z∏oto.

Od tej pory, jak ci ju˝ mówi∏em, prowadz´ taki sam nieurozmaicony i samotny ˝ywot. Nauczy∏em si´wiele z tej wielkiej ksi´gi, z której i ty b´dziesz czerpa∏ wiedz´, bowiem eliksir ˝ycia udzielany jest nie tyl-ko dla tego, ˝eby ˝yç i u˝ywaç, lecz ˝eby zaciàgni´ty przez otrzymanie go d∏ug sp∏acaç d∏ugà pracà. Do-wiesz si´ z ksi´gi tej wiele nowych rzeczy, otworzy si´ przed tobà nowy Êwiat, ale na razie nie mamjeszcze prawa powiedzieç ci wi´cej, ˝eby ci´ nie smuciç przed czasem.

53

Dachir umilk∏ i w zadumie spoglàda∏ w dó∏. Morgan równie˝ milcza∏. W g∏owie plàta∏y mu si´ najdzi-waczniejsze myÊli. Chwilami m´czy∏o go pytanie: czy nie dosta∏ pomieszania zmys∏ów i czy ów fanta-styczny Êwiat, w którym zdawa∏o si´ byç z krwi i koÊci wszystko to, na co niewzruszeni sceptycy XIXwieku patrzyli jak na czarodziejskie bajki?

Naraz przypomnia∏ sobie, jak to on, jeszcze w dzieciƒstwie, sp´dzajàc lato w nadmorskiej wiosce,zaprzyjaêni∏ si´ ze starym marynarzem, który mu opowiada∏, ˝e sam widzia∏ niegdyÊ okr´t widmo. OnzaÊ, przesiàkni´ty ju˝ niedowiarstwem, naÊmiewa∏ si´ podejrzliwie z takiej halucynacji. Stary wilk morskinachmurzy∏ brwi i rzek∏: - Nie Êmiej si´ ch∏opcze z rzeczy, których nie rozumiesz. Powtarzam ci, na w∏a-sne oczy widzia∏em okr´t widmo i jego kapitana, a spojrzenie widma przej´∏o mnie dreszczem trwogi.Byç mo˝e, i˝ ten straszny zwiastun Êmierci sam cierpi wskutek swej z∏owrogiej misji. Wtedy tylko ja je-den uratowa∏em si´ z tonàcego okr´tu...

Teraz oto ten sam cz∏owiek, którego John Smith nazywa∏ “widmem”, siedzi tu˝ obok, a jego smutneg∏´bokie oczy, co niegdyÊ przej´∏y dreszczem Êmia∏ego ˝eglarza, spoglàdajà teraz na niego z lekkà iro-nià. RzeczywiÊcie mo˝na od tego wszystkiego oszaleç,

˚al, i˝ na oÊlep rzuci∏ si´ w ten labirynt dziwnych tajemnic, Êcisnà∏ mu serce, ale skoro si´ to ju˝ razsta∏o, trzeba m´˝nie i z godnoÊcià ponosiç skutki. Chcàc ci´˝kie myÊli swe przerzuciç na inny, choç nie-mniej zawi∏y przedmiot, zapyta∏:

- Czy znana ci jest, Dachirze historia Ahasfera i przyczyna jego w´drownego ˝ycia?- Nie, szczegó∏y jego ˝ycia nie sà mi znane. Wiem tylko, ˝e powierzono mu dor´czenie flakonu elik-

siru ˝ycia pewnej osobie, majàcej zostaç cz∏onkiem naszego stowarzyszenia i ˝e osoba ta otrzyma∏a ju˝pierwsze wtajemniczenie. Ahasfer, dowiedziawszy si´, nie wiadomo jakim sposobem, ˝e flakon zawieratak cudowny Êrodek, sam go opró˝ni∏. Po czym, przera˝ony tà zdradà zaufania, uciek∏ z obawy zemstynauczycieli, których pot´g´ pozna∏. Lecz, jak powiedzia∏em, szczegó∏ów nie znam.

Powiedziawszy to, Dachir rzuci∏ okiem na zegar i podniós∏ si´ z krzes∏a. - Ju˝ póêno, mój bracie, uczynimy wi´c dobrze, idàc na spoczynek, bo - uÊmiechnà∏ si´ smutnie -

jakkolwiek obdarzeni jesteÊmy ˝yciem nieÊmiertelnym, jest nam potrzebny sen, ten nieoceniony dar, conam pozosta∏ ze zwyczajnego ˝ycia ludzkiego.

Dusz´ Dachira szarpa∏y bolesne uczucia. Wypi∏ kieliszek wina, odprowadzi∏ goÊcia do ma∏ej kajuty,gdzie by∏ przygotowany hamak, i poszed∏ do siebie.

Morgan, u∏o˝ywszy si´ w hamaku, usnà∏ wkrótce. A gdy po d∏ugim Ênie wskutek dotkni´cia czyjejÊr´ki obudzi∏ si´ i us∏ysza∏ g∏os Dachira:

- Wstaƒ, bracie, zbli˝amy si´ do celu podró˝y.Gdy Morgan, zaproszony przez Dachira, wszed∏ do jego kajuty, spostrzeg∏ wspaniale zastawiony

stó∏. Zdziwiony obfitoÊcià zastawy rzek∏:- Czy nie weêmiesz mi za z∏e bracie , ˝e pragnàc zaspokoiç mà niebezpodstawnà ciekawoÊç zapy-

tam: kto ci przygotowuje jedzenie i skàd nabywasz te zupe∏nie Êwie˝e produkty? - Ja ich nie nabywam.- A wi´c?- Rozporzàdzam s∏u˝bà, która mnie zaopatruje we wszystko.

- Ale gdzie˝ jest ta s∏u˝ba? Nigdy jej tu nie widzia∏em...Przyjdzie czas, kiedy ich ujrzysz, mój bracie, lecz prosz´, nie pytaj o wiele rzeczy naraz.Morgan domyÊli∏ si´, ˝e znów dotknà∏ tajemnicy, którà pozna póêniej. Umilk∏ wi´c, patrzàc z wspó∏-

czuciem na bladà, zgn´bionà twarz i du˝e zamyÊlone oczy towarzysza. Uczu∏ do niego najwi´kszà sym-pati´ i postanowi∏ zaprzyjaêniç si´ z nim.

Po kolacji wyszli na pok∏ad, gdzie ju˝ zastali milczàcego i skupionego Ahasfera. Nie chcàc starcowiprzerywaç rozmyÊlaƒ, przeszli w koniec okr´tu i patrzyli na drzemiàcy w ciszy ocean.

- Noc by∏a pi´kna, ksi´˝ycowa, a tak jasna, ˝e mo˝na by∏o dok∏adnie widzieç wszystko na dalekiejprzestrzeni.

- Oto i pa∏ac Graala! - rzek∏ melancholijnie Dachir. - Czy˝ w istocie! Wydaje mi si´, jak gdybym zosta∏ wprowadzony w kraj czarów. Wszystko tu prze-

mawia przeciwko rozsàdkowi. Gdybym w Londynie opowiedzia∏ w klinice, ˝e jecha∏em na “okr´cie wid-

54

mo” do pa∏acu Graala w towarzystwie ˚yda, wiecznego tu∏acza, moi koledzy przywdzialiby mi na pewnokoszul´ bezpieczeƒstwa i zamkn´li jako jednego .

- O, ja doskonale ci´ rozumiem, bo sam prze˝y∏em podobne wstrzàÊnienia, lecz w ci´˝szychi straszniejszych okolicznoÊciach. Ty jesteÊ dzieckiem XIX wieku, cz∏owiekiem niedowierzajàcym, scep-tykiem, ale wykszta∏conym; wyobraê sobie jednak postawionego w takie po∏o˝enie dzikiego pirata, umie-jàcego zaledwie troch´ czytaç i majàcego najs∏absze poj´cie o jakimÊ Graalu lub ˚ydzie, wiecznym tu∏a-czu. W ciàgu d∏ugich stuleci mojej tu∏aczki musia∏em si´ wszystkiego nauczyç, dop´dziç cywilizacj´i Êledziç jej post´p i odkrycia. Mimo woli, sta∏em si´ zupe∏nie innym cz∏owiekiem; czas wlecze mnie zasobà, nie pozwalajàc mi ani zestarzeç si´, ani umrzeç; lecz gdybym opuÊci∏ mój okr´t i zmiesza∏ si´z t∏umem ludzkim, uwa˝ano by mnie niezawodnie za niebezpiecznego czarodzieja.

Umilk∏, a melancholijny wzrok jego utknà∏ nieruchomo w tajemniczej wyspie, której nagie, z´batekontury zarysowa∏y si´ wyraênie na lazurze nieba. Naraz drgnà∏, zrobi∏ r´kami poruszenie, jak gdybychcia∏ coÊ niewidzialnego przygarnàç do siebie, i szepnà∏, podczas gdy w oczach zab∏ys∏o mu na chwil´Êwiate∏ko radoÊci:

- Spójrz! Na wierzcho∏ku ska∏y zamajaczy∏ bia∏y, po∏yskujàcy punkcik, w który wpi∏y si´ oczy Dachira.- To ona... Lora... oczekuje mnie... - wymówi∏ znów Dachir, cicho, jakby do siebie.Supramati - tak odtàd b´dziemy nazywali Morgana - po∏o˝y∏ r´k´ na ramieniu towarzysza i spoj-

rzawszy mu w przedziwnie wymowne i melancholijne oczy, rzek∏:- DomyÊlam si´, ˝e nienawiÊç pi´knej Lory ju˝ dawno przemieni∏a si´ w mi∏oÊç i ˝e nie wroga ona

oczekuje z takim upragnieniem.Dachir westchnà∏.- Tak, ona jest przepi´kna, lecz...- Czy˝byÊ si´ jej nie odp∏aca∏ wzajemnoÊcià? - Nie, nie kocham jej. Gdyby nie zadany mi przez nià sztyletem cios Êmiertelny, by∏bym pozosta∏

tym, kim by∏em; Ahasfer nie mia∏by powodu darzenia mnie nieÊmiertelnoÊcià i by∏bym spoczywa∏ teraz,podobnie jak ojcowie moi - odpowiedzia∏ Dachir, którego wzrok spos´pnia∏ nagle.

Pomi´dzy mnà a Lorà stoi jej przekleƒstwo, zmuszajàce mnie do b∏àkania si´, czego nie mo˝e usu-nàç jej mi∏oÊç. Chcia∏bym ukochaç istot´ zwyk∏à, Êmiertelnà, lecz nie wieczyste memento mori. Co si´zaÊ tyczy pi´knoÊci, to ona nie wywiera na mnie ju˝ takiego wp∏ywu, jak dawniej...

I ty, gdy ju˝ poznasz arkany tajemnic, osiàgniesz równie˝ spokojne panowanie nad uczuciami.Supramati zamyÊli∏ si´. Opanowa∏a go obawa przed tym wszystkim, co b´dzie musia∏ widzieç i do-

znawaç, s∏owem przed wszystkimi doÊwiadczeniami, jakie mu gotujà tajemnice nieznanej nauki. Otospotyka ju˝ trzeciego nieÊmiertelnego i ˝aden z nich nie czu∏ si´ szcz´Êliwym z uzyskania nieÊmiertelno-Êci. Stojàcy przed nimi bezgraniczny czas zdawa∏ si´ byç dla nich ci´˝arem.

W trakcie tego zbli˝y∏ si´ do nich Ahasfer, a jednoczeÊnie okr´t wstrzyma∏ swój bieg i stanà∏ przyskale.

Supramati spojrza∏ z zaciekawieniem na starca, który podniesionym g∏osem wymówi∏ swoje imi´.W oczach Ahasfera mo˝na by∏o dostrzec wiele rozumu i energii, lecz ani odrobiny szcz´Êcia.

Odsuwajàca si´ ska∏a, która zamyka∏a wejÊcie oraz oÊlepiajàce Êwiat∏o, co bi∏o z wn´trza groty,nada∏y myÊlom Supramatiego inny kierunek.

Przyj´cie przyby∏ych odby∏o si´ zupe∏nie tak, jak to opisa∏ Dachir. Ch∏opiec odprowadzi∏ Supramatie-go do komnaty, gdzie sp´dzi∏ noc. Rano, odziany w przepisanà odzie˝ zosta∏ zaprowadzony do wielkiejsali, gdzie si´ odprawia∏o uroczyste nabo˝eƒstwo, o którym wspomina∏ ju˝ Dachir. Na wezwanie arcyka-p∏ana, Supramati zbli˝y∏ si´ pe∏en wewn´trznej walki. Starzec zwil˝y∏ mu g∏ow´ czerwonà esencjà i taksi´ odezwa∏:

Nast´pco Narajany, zostajesz przyj´ty do grona braci Orkàg∏ego Sto∏u WiecznoÊci. Po∏ó˝ r´k´ na tejczaszy i przysi´gnij, ˝e odpowiesz szczerà prawdà na pytanie, jakie ci zadam.

- Przysi´gam! - rzek∏ Supramati dr˝àcym nieco g∏osem.- Czy jesteÊ uczciwego pochodzenia? - Tak, jestem jedynym synem prawych rodziców.- Jaki by∏ twój stosunek z nimi, czy nie oddawa∏eÊ si´ z∏ym nami´tnoÊciom?

55

- Kocha∏em matk´ swà ca∏à duszà i czci∏em pami´ç mego ojca, gdy˝ zas∏ugiwa∏ na to ca∏kowicie. Cosi´ zaÊ tyczy mego ˝ycia, to ono by∏o proste i pracowite. Màci∏a je tylko moja choroba. By∏em lekarzempsychiatrà i mog´ przysiàdz, ˝e z nieszcz´Êliwymi chorymi obchodzi∏em si´ zgodnie z tym, co mi wska-zywa∏y sumienie i nauka, bowiem ukocha∏em obrany przeze mnie zawód.

Czy dusza twoja ∏aknie poznania prawdy?- Tak, zawsze szuka∏em prawdy i wierzy∏em w nieÊmiertelnoÊç, bez wzgl´du na zaszczepione mi

w szkole materialistyczne poglàdy. Nie potrzebuj´ przyznawaç si´ ani do przest´pstw, ani do ˝adnychnadu˝yç. A co do eliksiru ˝ycia, to u˝y∏em go, umierajàc; podstawi∏ mi go na Êmiertelnym ∏o˝u kusiciel,którego imi´ teraz nosz´.

Mówiàc to, Supramati dr˝a∏ na ca∏ym ciele, gdy˝ z czaszy, na której spoczywa∏a jego r´ka, wyp∏y-wa∏, zdawa∏o si´ , elektryczny pràd, przenikajàcy jego istot´.

Arcykap∏an spojrza∏ na niego przychylnie.- Ty, synu mój, stoisz na pierwszym szczeblu wielkiej drabiny i przyszed∏eÊ tu z czystà duszà i cia-

∏em. Ani haƒba, ani przest´pstwo ci´ nie wià˝à; ani nienawiÊç, ani przekleƒstwa nie cià˝à nad twà g∏o-wà. Ale przyjà∏eÊ pramateri´ i musisz tego skutki ponosiç. Powiedz mi, jakà drogà pragnà∏byÊ pójÊçw twym d∏ugim ˝yciu?

Na mgnienie oka Supramati wzniós∏ wzrok w gór´, gdzie naƒ spoglàda∏o na niego b∏´kitne nieboi promienne s∏oƒce.

- Pragnà∏bym ca∏e d∏ugie ˝ycie swoje poÊwi´ciç s∏u˝bie ludzkoÊci - odpowiedzia∏ swym jasnymi dêwi´cznym g∏osem - chcia∏bym i nadal pójÊç poprzednià drogà, wzbogacony Êwiat∏em waszej wiedzy,aby si´ borykaç z okrutnà Êmiercià, zabierajàcà bezlitoÊnie rodzinom ukochanych i u˝ytecznych cz∏on-ków. W koƒcu pragnà∏bym istotnie leczyç chorob´ duszy, wydzierajàcà cz∏owiekowi najcenniejsze dobro- rozum!

Arcykap∏an wzià∏ mówiàcego w obj´cia i uca∏owa∏ go; jednoczeÊnie niewidzialny chór zaÊpiewa∏ ra-dosny i podnios∏y hymn. Nast´pnie arcykap∏an zwróci∏ si´ do obecnych i rzek∏ radoÊnie:

- Jestem szcz´Êliwy, bracia, mogàc wam przedstawiç cz∏onka naszego towarzystwa, który ju˝ nawst´pie da∏ poznaç swe zacne zamiary. W duszy jego p∏onie nieÊmiertelny ogieƒ mi∏osierdzia, a zdoby-tà wiedz´ pragnie zu˝ytkowaç na s∏u˝b´ ludzkoÊci. B∏ogos∏awi´ ci´, synu, ˝eÊ obra∏ tak szlachetnà dro-g´, która pozwoli ci wznieÊç si´ wysoko na drabinie doskona∏oÊci.

Wzià∏ z o∏tarza wytoczony w kszta∏cie serca, czerwony, jak rubin kamieƒ, w którego wn´trzu ˝arzy∏si´ jakiÊ ognik, i w∏o˝y∏ go Supramatiemu na szyj´.

- Przyjmij ten wielki talizman - uzdrawiajàcy! Ratuj cierpiàcych, nie odmawiajàc im nigdy swej pomo-cy. A teraz udziel´ ci kilku rad i wskazówek, dotyczàcych twej najbli˝szej przysz∏oÊci.

Dotàd nie ˝y∏eÊ jeszcze, w szerszym znaczeniu tego s∏owa. Jako ubogi pracownik, a w dodatku cho-ry i z tej racji zmuszony oszcz´dzaç swe si∏y i unikaç pokusy, nie mo˝esz byç pewny, ˝e im si´, mimozmiany warunków nie poddasz; nie zapominaj bowiem, ˝e jesteÊ cz∏owiekiem i ˝e wszystkie s∏aboÊciludzkie sà ci w∏aÊciwe. Tym wi´cej, ˝e przyj´ta przez ciebie esencja ˝ycia uczyni∏a twe si∏y ˝ywotne takdalece niewyczerpanymi, ˝e ˝adne szaleƒstwa i zbytek nie sà w stanie ich wyczerpaç. Lecz, a˝eby zdo-byç zupe∏ny spokój, niezb´dny do przebywania w sferach wy˝szych czystej wiedzy, nale˝y wypiç kielichi poznaç nami´tnoÊci, poch∏aniajàce Êwiat, do którego wrócisz. Wmieszaj si´ wi´c w bezmyÊlny t∏um,wystawiajàcy swoje fizyczne i umys∏owe si∏y na rynek ˝yciowy, gdzie wszystko mo˝na kupiç i wszystkosprzedaç i gdzie króluje wszechw∏adnie egoizm. Pró˝noÊç oÊlepia tych nieszcz´snych, zara˝onych i po-krytych ranami, jakimi haƒba p∏aci swym adeptom; oni taƒczà nad swà otwartà mogi∏à, nie spostrzega-jàc, ˝e nogi ich staczajà si´ ju˝ w ciemny dó∏. B´dziesz musia∏ nauczyç si´ ze spokojem m´drca i po-b∏a˝liwoÊcià Êwi´tego mi∏osierdzia patrzeç na piekielny i zaraêliwy korowód oÊlepionego t∏umu, któryw swej wiecznej pogoni za nowà uciechà, kr´ci si´ w wirze ˝ycia z idiotycznym uÊmiechem na ustach,nie dostrzegajàc, ˝e policzki mu wi´dnà, w∏osy siwiejà i zbli˝a si´ czas, kiedy trzeba b´dzie zdaç rachu-nek ze zmarnowanego wszelkim zbytkiem ˝ywota.

Powtarzam jeszcze raz, mój bracie: idê, rzuç si´ w ten wir ˝yciowy! A gdy ow∏adniesz wszystkimiuczuciami, krew twoja zmieni swój sk∏ad, a promieniowanie oczyszczonego myÊlenia wzniesie ci´ po-nad stado ludzkie. S∏owem, gdy twoja praca przygotowawcza b´dzie ukoƒczona, b´dziesz ju˝ zdolnyotworzyç wielkà ksi´g´ wy˝szej wiedzy i szukaç przyczyny przyczyn.

56

Jeszcze jedno pytanie: kogo z obecnych tu braci chcesz sobie wybraç za przewodnika do pierwsze-go wtajemniczenia, gdy czas przyjdzie i gdy zapragniesz samotnoÊci w celu podj´cia pracy?

Wzrok Supramatiego przesunà∏ si´ po Êwietnym zgromadzeniu, przeÊlizgujàc si´ po m∏odych i pi´k-nych twarzach, które uÊmiecha∏y si´ ˝yczliwie, po twarzach czcigodnych i dostojnych starców, a w koƒ-cu zatrzyma∏ si´ na Dachirze. W bia∏ej odzie˝y nie mia∏ on tego pos´pnego wyglàdu, jaki mu nadawa∏aodzie˝ czarna. Pi´kna, bia∏a twarz i du˝e, pe∏ne melancholii oczy wyda∏y si´ Supramatiemu niezmierniesympatycznymi.

- Czy mog´ wybraç tego, który by∏ po mnie przys∏any i tu mnie przywiód∏? Wyraz radoÊci i zdziwienia rozjaÊni∏y twarz Dachira.- Dobrze, - odrzek∏ starzec, niech on b´dzie twoim - pierwszym przewodnikiem.Dachir podszed∏ ku niemu i z∏o˝y∏ braterski poca∏unek, a za jego przyk∏adem wszyscy obecni po-

zdrowili nowego brata. Gdy wszystko si´ uspokoi∏o, arcykap∏an odezwa∏ si´ znów:- Bracia moi, pozostaje nam do spe∏nienia jeszcze jeden obowiàzek; musimy przeciàç w´z∏y, ∏àczà-

ce zdrajc´ Narajan´ ze sprawà, którà porzuci∏, wracajàc do niewidzialnego Êwiata przed terminem,oczekujàcym nas wtedy, gdy pos∏annictwo nasze b´dzie skoƒczone.

Nastàpi∏o ogólne poruszenie. Obecni utworzyli du˝e ko∏o. Dwaj ch∏opcy umieÊcili poÊrodku trójnógz w´glami i niedu˝à, szerokà czasz´ z bia∏à substancjà. Nast´pnie arcykap∏an wszed∏ do Êrodka ko∏a,postawi∏ czasz´ na w´glach i wla∏ w nià z flakonu kilka kropel jakiegoÊ p∏ynu.

W tej samej chwili rozleg∏ si´ w oddali grzmot i sal´ zaleg∏a ciemnoÊç; grzmot zbli˝a∏ si´; narazprzez górny otwór wpad∏ piorun i roz˝arzy∏ na trójnogu w´giel, który wybuchnà∏ p∏omieniem. S∏up dymupodniós∏ si´ w gór´, póêniej pad∏ na posadzk´ i zaczà∏ zwijaç si´ spiralnie, na kszta∏t zwojów ogromne-go w´˝a. Podnios∏a si´ okropna burza, piorun uderza∏ raz po raz, zdawa∏o si´, jak gdyby ziemia zatrz´-s∏a si´ w posadach. Ze wszystkich stron wy∏ania∏y si´ dziwne, grozà przejmujàce istoty: jedne skrzydla-te, o g∏owach sfinksa lub ptasich, inne zaÊ o twarzach ludzkich, lecz odstraszajàcych swym zwierz´cym,chytrym, piekielnym wyrazem.

Supramati, oparty o kolumn´, z ciekawoÊcià i rodzajem l´ku spoglàda∏ na odra˝ajàcà czered´, ko-t∏ujàcà si´ doko∏a trójnoga i nape∏niajàcà powietrze przera˝ajàcym, jakby szarpiàcym dusz´ krzykiem.

Naraz ze Êwistem i trzaskiem wpad∏ purpurowy s∏up ob∏oku i rozpad∏ si´, ukazujàc postaç ludzkà,której kszta∏ty, zw∏aszcza twarz, wyraênie zarysowa∏y si´ na tym tle krwawym. Supramatiemu wyrwa∏ si´zd∏awiony krzyk, gdy w postaci tej pozna∏ Narajan´. Widmo by∏o po∏àczone szkar∏atno-ognistà wst´gàz kocio∏kiem trójnoga, z którego bucha∏ tajemniczy p∏omieƒ, wydzielajàcy ostrà, przykrà woƒ,

- Starga∏em wi´zy, których d∏u˝sze dêwiganie by∏o ponad moje si∏y - odezwa∏ si´ wyraêny g∏os Nara-jany - lecz nie wyrzàdzi∏em tym nikomu krzywdy, dajàc w zamian godniejszego od siebie nast´pc´.

- Pragnà∏eÊ wolnoÊci, wi´c jà otrzymasz! Za post´pek twój oczekuje ci´ tu pokuta. Nie b´dziemy ˝a-∏owali ani op∏akiwali niewiernego s∏ugi prawdy - odpowiedzia∏ arcykap∏an, podnoszàc oburàcz swójmiecz, którym wymawiajàc niezrozumia∏e dla Supramateigo wyrazy, przecià∏ b∏yskawicznie wst´g´, ∏à-czàcà Narajan´ z trójnogiem.

Rozleg∏ si´ okropny krzyk, któremu towarzyszy∏y uderzenia pioruna, i postaç Narajany rozprysn´∏asi´ na tysiàce iskier. Nad trójnogiem krà˝y∏ jeszcze czas jakiÊ s∏up ognia i dymu, a po chwili p∏omieƒzgas∏, ciemnoÊç rozproszy∏a si´ i sala zmów zape∏niona zosta∏a radosnymi promieniami s∏oƒca.

Supramatiemu wyda∏o si´, ˝e widzia∏ we Ênie okropnà scen´, jakkolwiek pusty i wygas∏y trójnógÊwiadczy∏ o czymÊ przeciwnym. Z g∏´bokim westchnieniem obróci∏ si´ i oko w oko spotka∏ si´ z Narà,która sta∏a w gronie innych kobiet. WÊród nich znajdowa∏a si´ równie˝ Lora, której st´skniony wzrokszuka∏ widocznie w ci˝bie wysokà postaç Dachira.

Na widok narzeczonej, która wyda∏a mu si´ teraz stokroç pi´kniejszà, serce zabi∏o mu silniej. Chcia∏si´ ju˝ do niej zbli˝yç, gdy naraz przywo∏a∏ go arcykap∏an i zapyta∏ ˝yczliwie:

- Przyjà∏eÊ spadek po Narajanie, czy zgadzasz si´ równie˝ zostaç m´˝em i opiekunem jego ˝ony? - Tak, to najdro˝sza i Êwi´ta cz´Êç jego dziedzictwa. - W takim razie podejdêcie; po∏àcz´ was.Dwaj ch∏opcy uprzàtn´li trójnóg i po∏o˝yli przed arcykap∏anem purpurowà, z∏otem wyszywanà po-

duszk´. Do Nary podesz∏y dwie kobiety, z których jedna nios∏a wianek z bia∏ych kwiatów, a druga lekkài przejrzystà zas∏on´. Gdy kobiety przystroi∏y Nar´, po∏àczy∏y jej r´k´ z r´kà jej przysz∏ego m´˝a. Oboje

57

ukl´kli na poduszce, a po obu stronach stan´li dwaj uzbrojeni rycerze, skrzy˝owawszy nad ich g∏owamimiecze, z których ostrzy wyp∏ywa∏y z∏ociste p∏omyki.

Arcykap∏an nala∏ na wzi´tà z o∏tarza miseczk´ jakiegoÊ p∏ynu i zapali∏ go. Po sali rozszed∏ si´ mi∏yzapach.

Nast´pnie na∏o˝y∏ nowo˝eƒcom na palce pierÊcionki i wprowadzi∏ Nar´ do sanktuarium za o∏tarzem,zas∏oni´tego srebrzystà kotarà. Po kilku minutach wrócili. Nara zdawa∏a si´ byç zmieszanà i z opusz-czonà g∏owà ukl´k∏a znów na poduszce. Wtedy arcykap∏an z∏ama∏ nad jej g∏owà pr´cik z koÊci s∏onio-wej, mówiàc:

- Uniewa˝niam przesz∏oÊç, teraz istnieje dla ciebie, Naro, tylko teraêniejszoÊç i przysz∏oÊç. Staƒ si´godnà nowego ˝ycia! Bàdê wiernà i kochajàcà, abyÊ wreszcie uzyska∏a wolnoÊç.

Po napiciu si´ nieco wina z jednego kielicha, Supramati i Nara podnieÊli si´ z kl´czek.- Idêcie jednà drogà! Ogniowe w´z∏y po∏àczy∏y was i nic was wi´cej nie roz∏àczy - rzek∏ starzec.Rycerze wzi´li nowo˝eƒców za r´ce i odprowadzili ich do wyjÊcia ze Êwiàtyni. Pozostali uczestnicy

rozeszli si´ równie˝. Do obiadu mo˝emy pozostaç ze sobà - rzek∏a Nara ze swym zwyk∏ym, niedbale - szyderskim uÊmie-

chem.Supramati by∏ zbyt szcz´Êliwym, ˝eby zwróciç na to uwag´.- Czy nie zechcesz przyjÊç do mej komnaty? - zapyta∏ radoÊnie.- Czemu˝by nie? Prowadê. Gdy si´ znaleêli w komnacie nowo˝eƒca, Supramati wzià∏ jà w obj´cia i uca∏owa∏, mówiàc:- Nie przypuszcza∏em nawet, ˝e marzenie moje ziÊci si´ tak pr´dko. - Czy˝ to tak wielkie szcz´Êcie oddziedziczyç wdow´, a przy tym ma∏˝onk´ nieÊmiertelnà? - zapyta-

∏a drwiàco Nara, uwalniajàc si´ z jego obj´ç.- Uwa˝am, to za szcz´Êcie i chcia∏bym, ˝ebyÊmy wspólnie postanowili, gdzie zamieszkamy.

W obecnej chwili Wenecja zdaje mi si´ byç nieodpowiednià.- Ty naglisz, zapominajàc o tym, na co ˝eÊmy si´ ju˝ dawniej zgodzili. Âwiat uwa˝a nas za ludzi

zwyk∏ych i dla niego dzisiejsza ceremonia nie ma znaczenia. Musimy wi´c, a˝ do koƒca mej, ˝e tak po-wiem, urz´dowej ˝a∏oby pozostaç w roli narzeczonych. Nast´pnie weêmiemy Êlub, jak wszyscy inni. Za-nim to nastàpi, podró˝uj, zwiedzaj pierwszorz´dne stolice i szukaj rozrywek.

- Jak˝e tyraƒsko brzmià twoje s∏owa Naro, i to w chwili, gdy prawo tego wielkiego bractwa nas po∏à-czy∏o! Nie nalegam i uszanuj´ twà wol´, lecz roz∏àka jest dla mnie bardzo ci´˝ka.

- Ciàgle zapominasz, ˝e eliksir ˝ycia nie pozbawi∏ ci´ ani jednego instynktu. Nasza roz∏àka zdaje cisi´ byç ci´˝kà, dlatego tylko ˝eÊ jeszcze nie zakosztowa∏ ˝ycia ludzi zdrowych i bogatych, w du˝ymmieÊcie pe∏nym pokus i zaludnionym przez armi´ kobiet, ˝yjàcych tylko rozpustà: jawnà i protekcjonal-nà, jak aktorki i kokoty wszelkich kategorii, lub ukrytà, jak si´ to dzieje u kobiet Êwiatowych. Ca∏y tenÊwiat kokot i niewiernych ˝on zawsze poszukuje m∏odych, pi´knych, a przede wszystkim bogatych m´˝-czyzn.

- Zapominasz ze swej strony, ˝e jestem cz∏owiekiem ˝onatym.Nara uÊmiechn´∏a si´.- O, Êlub nie by∏ nigdy przeszkodà ani dla m´˝czyzn, ani dla kobiet, po˝àdajàcych zmiany obowiàz-

ków. Królowe kulis uwa˝ajà to za zas∏ug´, je˝eli im si´ uda oskubaç jakiego ptaka, zaplàtanego w ichsieci, z krzywdà rodziny, ukrywanej starannie w cieniu, aby nie przeszkadza∏a kochankom. ˚ona zwyklenie ma poj´cia o zaletach swego m´˝a, o jego uprzejmoÊci, wspania∏omyÊlnoÊci i pob∏a˝liwoÊci, jakie onokazuje tym kap∏ankom Wenery; tylko w ich buduarach mog∏aby prawa ˝ona wyrobiç sobie rzeczywistepoj´cie o charakterze swego pana i w∏adcy, który nigdzie nie bywa tak znudzony i kapryÊny, jak w swymdomu. Nie myÊl, ˝e to fantazja: mówi´ czystà prawd´. TyÊ jeszcze tych rzeczy nie pozna∏, ale zoba-czysz, co b´dzie, gdy przyjedziesz do Pary˝a, zamieszkasz w zapisanym nam przez Narajan´ ogrom-nym pa∏acu i po mieÊcie rozejdzie si´ pog∏oska, ˝e nabab przyjecha∏. Ze wszech stron zjawià si´ przyja-ciele i b´dà si´ starali us∏u˝yç ci, rozerwaç. A jaka˝ mo˝e byç wi´ksza rozrywka nad “zaopiekowanie si´talentem”, jakich w teatrze nigdy nie brak.

Jeszcze nie skosztowa∏eÊ przyjemnoÊci byç “swoim” za kulisami, wr´czyç we w∏aÊciwej chwili jakàÊkosztownoÊç lub bukiet, urzàdziç mi∏à z “tymi damami” przeja˝d˝k´ itd., a jako wysokà nagrod´, wolno

58

ci nosiç w dziurce kwiatek od jakiejÊ gwiazdy teatralnej. Choçby r´ka dajàca kwiatek, by∏a najbrudniej-szà, oczyszcza jà talent. I oto rodzi si´ porównanie tej szykownej, czarujàcej syreny z prawà ˝onà - isto-tà g∏upià, cz´sto niedbajàcà o siebie, która oÊmiela si´ w dodatku roÊciç sobie do ciebie jakieÊ prawoi pretensje.

Supramati s∏ucha∏, oniemia∏y ze zdziwienia. Gorycz, jakà si´ wyczuwa∏o z g∏osu Nary i jej rozp∏omie-niony wzrok wskazywa∏y, ˝e w tym momencie wydosta∏y si´ na zewnàtrz d∏ugo hamowane uczucia. Wi-docznie Narajana urazi∏ g∏´boko t´ kobiet´ z oczami sfinksa, kiedy móg∏ natchnàç jà takà pogardà donajÊwi´tszych w´z∏ów, ∏àczàcych ludzi. Teraz dopiero zrozumia∏, dlaczego by∏a tak oboj´tna na wiado-moÊç o Êmierci m´˝a.

- Jednak˝e - odezwa∏ si´ po chwili milczenia - nie nale˝y wszystkich m´˝ów mierzyç jednà miarà.Ja, przynajmniej, nie wyczuwam w sobie zdolnoÊci do post´powania z ˝onà wed∏ug przytoczonegoprzez ciebie wzoru.

- Wszystko, co powiedzia∏am, nie jest skierowane wprost do ciebie - rzek∏a Nara. W tej chwili nie wy-magam od ciebie wiernoÊci i do czasu, kiedy si´ jawnie po∏àczymy, mo˝esz si´ uwa˝aç za cz∏owiekawolnego i u˝ywaç ˝ycia wed∏ug w∏asnego upodobania.

- Bàdê co bàdê - zauwa˝y∏ nie bez goryczy Supramati - nasza pierwsza rozmowa ma∏˝eƒska nie na-le˝y do najs∏odszych.

- Postaram si´ ci to wynagrodziç. Zanim si´ staniemy prawdziwym ma∏˝eƒstwem, b´d´ bada∏a sweuczucia, wpaja∏a w siebie mi∏oÊç i ufnoÊç, aby nawet nie podejrzewaç twej dobrej woli. Znajdziesz wemnie ˝on´ pokornà, Êlepà i zakochanà, jakà móg∏byÊ sobie tylko wymarzyç.

Dzwon, wzywajàcy do obiadu, przerwa∏ ich rozmow´.Ostatnie dwa dni przemin´∏y, jak we Ênie. Supramati oglàda∏ tajemniczy pa∏ac, którego wspania∏e

urzàdzenie wzbudza∏o w nim zachwyt, i zawiera∏ znajomoÊç z nowymi braçmi. Na krótko przed odjazdem Nara mia∏a ostatnià rozmow´ z Supramatim i radzi∏a mu udaç si´ wprost

do Pary˝a, dla siebie zaÊ wybra∏a Wenecj´. Da∏a mu równie˝ adres domu, b´dàcego w∏asnoÊcià Nara-jany, gdzie mia∏ si´ ulokowaç, natomiast korespondowania z nim stanowczo odmówi∏a, motywujàc topragnieniem pozostawienia mu ca∏kowitej swobody.

Z nastaniem nocy Supramati, Ahasfer i Dachir opuÊcili tajemniczy pa∏ac.Nast´pnego poranka nie znaleêli Ahasfera; zniknà∏ bez Êladu, a okr´t - widmo zmierza∏ chy˝o ku

brzegom Francji.

RRoozzddzziiaa∏∏ ppiiààttyy

Oko∏o godziny szóstej wieczór Supramati wysiad∏ z wagonu w Pary˝u i zdà˝a∏ wolno ku wyjÊciuz dworca. Wiedzia∏, ˝e go oczekujà, gdy˝ przyjazd swój zapowiedzia∏ depeszà.

Wkrótce spostrzeg∏ s∏u˝àcego w liberii, jakà nosi∏a s∏u˝ba Narajany w Wenecji, a gdy umieszczonyprzez s∏u˝àcego we wspania∏ej karecie, wtuli∏ si´ w mi´kkie poduszki, z uczuciem zadowolenia i b∏ogo-Êci da∏ ujÊcie swym myÊlom:

Pojàç nie mog´, jak mo˝na si´ zm´czyç tak rozkosznym ˝yciem, choçby ono trwa∏o do nieskoƒczo-noÊci.

Gdyby mi przysz∏o ˝yç w biedzie, byç obdartym, g∏odnym i wiecznie pracowaç jak koƒ doro˝karski,to naturalnie, podzi´kowa∏bym za takà przyjemnoÊç.

Supramati nie by∏ nigdy w Pary˝u, przeto rozglàda∏ si´ z ciekawoÊcià, jakkolwiek przedmieÊcie, któ-rym jechali, nie posiada∏o nic godnego uwagi. Wkrótce powóz skr´ci∏ w d´bowà alej´, wjecha∏ w cienistypark i zatrzyma∏ si´ przed pi´knym gmachem w stylu Ludwika XIV.

U wejÊcia zebrana s∏u˝ba wita∏a nowego pana. Stary klucznik oznajmi∏, ˝e parter domu przeznaczo-ny by∏ na przyj´cia, osobisty zaÊ apartament mieÊci∏ si´ na pierwszym pi´trze.

Prowadzony przez klucznika i swego przysz∏ego kamerdynera, Supramati wszed∏ po marmurowych,dywanem wys∏anych i przybranych kwiatami schodach na gór´. Ca∏e umeblowanie pa∏acu by∏o w tymsamym co i gmach, stylu.

59

Tu, wi´cej ni˝ w Wenecji, przypomina∏o wszystko Narajan´. Widocznie przebywa∏ tu ch´tnie i d∏ugo.W salonie, obitym bia∏à materià, wisia∏ w z∏otej ramie portret nieboszczyka w ca∏ej postaci; w gabineciele˝a∏a na stole otwarta ksià˝ka, na biurku by∏y rozrzucone listy i otwarte i wcale nie rozpiecz´towane, ar-kusz papieru z napisanymi kilkoma wierszami i niedbale w popielniczk´ rzucony rulonik z∏ota.

Sypialnia równie˝ nosi∏a Êlady nieporzàdku: na stoliku obok ∏ó˝ka le˝a∏y ksià˝ki i pisma, pomieszanez rozmaitymi drobiazgami; na otomanie i oknie poniewiera∏y si´ równie˝ gazety i jakieÊ papiery. Wszyst-ko Êwiadczy∏o o niecierpliwoÊci, roztargnieniu i nudzie poprzedniego gospodarza.

Po obiedzie Supramati usiad∏ w gabinecie przy kominku, na którym pali∏ si´ ogieƒ. Spostrzeg∏szy drzwi, zakryte portierà, otworzy∏ je i wszed∏ na balkon przybrany kwiatami. Na dworze

by∏o ch∏odno. Jesienny wiatr potrzàsa∏ na pó∏ obna˝onymi drzewami, pada∏ drobny deszczyk. Suprama-ti z zadowoleniem przypomnia∏ sobie, ˝e nie potrzebuje si´ obawiaç przezi´bienia, którego dawniej taksi´ wystrzega∏.

Pomimo zapadajàcej nocy, z balkonu mo˝na by∏o jeszcze obserwowaç pi´kny ogród z widniejàcymiwÊród zieleni statuami i bijàcà fontannà marmurowà. W dole rozpoÊciera∏ si´ du˝y taras, otoczony balu-stradà, skàd prowadzi∏y marmurowe schody do ogrodu. Na taras ten widocznie wychodzi∏y apartamenty,których Supramati jeszcze nie widzia∏.

- Istotnie, jestem jak ów bajkowy pastuszek, przemieniony w królewicza - pomyÊla∏ Supramati, wra-cajàc do gabinetu i k∏adàc si´ z cygarem, na otomanie. Lecz co on b´dzie robi∏ w tym obcym dla siebiemieÊcie, gdzie nie mia∏ ani jednego znajomego. Przede wszystkim obejrzy muzea i b´dzie w teatrze. Natakie przyjemnoÊci dawniej bardzo rzadko pozwala∏ sobie, teraz ca∏a trudnoÊç polega na tym, ˝eby ka-zaç zamówiç lo˝´ lub zaprz´gnàç konie. Stanowczo ta mi´kka otomana z zielonymi aksamitnymi po-duszkami jest lepsza od sosnowej trumny i samotnego grobu na cmentarzu. Choçby poeci nie wiem jakpi´knie opisywali Êmierç, to jednak zbli˝anie si´ jej przejmuje dreszczem najodwa˝niejszego z ludzi,a o ˝yciu pozagrobowym ma si´ tylko jakieÊ mgliste przypuszczenia...

Nie - on rad, ˝e ˝yje i ca∏e swoje d∏ugie ˝ycie poÊwi´ci na us∏ugi i niesienie pomocy bliênim. Ile˝ ton´dzy mo˝na usunàç, ile ∏ez osuszyç...

Przypomnia∏ sobie kilka rodzin ze swej praktyki. W jednej z nich cierpiàcemu na reumatyzm zalecono koniecznie d∏u˝szy pobyt w ciep∏ym klimacie,

w drugiej syn by∏ maniakiem, lecz nie miano Êrodków na leczenia go, tak ˝e w koƒcu uleg∏ zupe∏nemuob∏àkaniu. Ale teraz on wielu w wielu podobnych przypadkach udzieli swej opieki. Najwi´cej utkwi∏a muw pami´ci pewna m∏oda dziewczyna, mieszkajàca skromnie ze swà chorà matkà.

Ma∏gorzatka Wilson zyska∏a sobie jego sympati´, graniczàcà z mi∏oÊcià. By∏a to pi´kna, kszta∏tnadzieweczka, o du˝ych, ∏agodnych oczach i przeÊlicznych w∏osach. Marzy∏ cz´sto o tym, ˝eby to czyste,mi∏e stworzenie uczyniç swà towarzyszkà ˝ycia. Ona by go kocha∏a i piel´gnowa∏a z takà pieczo∏owi-toÊcià, jakà otacza∏a swà matk´. Ze wzruszeniem przypomina∏ sobie, z jakim zaparciem siebie pracowa-∏o to dziewcz´, odmawiajàc sobie najniezb´dniejszych rzeczy, byle tylko chorej na niczym nie zbywa∏o.

Teraz Ma∏gorzata zosta∏a sierotà; dwa lata temu umar∏a jej matka i teraz sama zarabia na sweutrzymanie, biegajàc z lekcji na lekcj´, nie zwa˝ajàc na pogod´, jakkolwiek by∏a s∏abego zdrowia i mia∏ask∏onnoÊç do suchot.

Prócz tego Ma∏gorzata nosi∏a niepokój w sercu. Mimo jej skromnoÊci i panowania nad sobà, domy-Êla∏ si´, ˝e ona si´ nim interesowa∏a, a mo˝e kocha∏a go nawet skrycie, a teraz dowiedzia∏a si´ nieza-wodnie od Patricka o jego tajemniczym wyjeêdzie i nie wiedzia∏a, co o tym myÊleç.

Westchnà∏ ci´˝ko; czu∏, ˝e pomi´dzy nim a Ma∏gorzatà skoƒczy∏o si´ wszystko. Wszak o˝eni∏ si´z Narà, której czarujàca pi´knoÊç zaçmi∏a skromnà dzieweczk´ z mi∏ym i jasnym spojrzeniem; ale onmóg∏ jej pomóc, daç jej niezale˝noÊç - bo czy˝ nie rozporzàdza∏ bogactwem niewyczerpanym?

Pod wp∏ywem tej myÊli wsta∏ szybko z otomany i jà∏ przechadzaç si´ po gabinecie. Nie chcia∏ traciçani jednego dnia, by jà wyrwaç z zabijajàcej jà pracy. Wyjà∏ pugilares i przeliczy∏ jego zawartoÊç, leczokaza∏o si´, ˝e nie zawiera∏ tyle, ile by∏o potrzeba. Wprawdzie móg∏, jako spadkobierca Narajany, podjàçpieniàdze w banku, lecz to wymaga∏o wi´cej czasu. Wtem przysz∏o mu na myÊl, ˝e Narajana miewa∏zwykle w domu wi´ksze sumy i wzrok jego pad∏ na szafk´, podobnà , jaka si´ znajdowa∏a w gabinecieNarajany w Wenecji. Przypomnia∏ sobie te˝, ˝e wed∏ug wskazówek zapisodawcy z∏oty kluczyk, którymia∏ przy dewizce zegarka, otwiera wszystkie szafy. Istotnie kluczyk pasowa∏. Na pierwszym planie

60

w szafie sta∏a szkatu∏ka z per∏owej macicy, nape∏niona z∏otem i banknotami. Zajrza∏ pobie˝nie równie˝do innych szkatu∏ek i szufladek i zdziwiony zosta∏ mnóstwem znajdujàcych si´ cz´Êci damskiej gardero-by, tj. tuzinami jedwabnych poƒczoszek, r´kawiczek i chusteczek do nosa. Tu˝ le˝a∏a para Êlicznychat∏asowych pantofelków i dwie czarne koszule damskie, ozdobione drogimi koronkami.

- Nale˝y przyznaç, ˝e mój poprzednik by∏ skoƒczonym rozpustnikiem, i ˝e nie na darmo Nara mia∏atak z∏e mniemanie o ma∏˝eƒstwie pomyÊla∏, uÊmiechajàc si´ ironicznie.

Opró˝niwszy najwi´kszà ze szkatu∏ek, w∏o˝y∏ w nià du˝à sum´ pieni´dzy, dwa garnitury, brylantowyi rubinowy, a reszt´ wolnego miejsca zape∏ni∏ drobniejszymi kosztownoÊciami i zamknà∏ szkatu∏k´.

- Jutro rano w∏o˝´ tam jeszcze kartk´, zawiadamiajàcà Ma∏gorzat´, ˝e prezent przesy∏a by∏y d∏u˝nikjej ojca.

Wrzucajàc na powrót do szafy wyj´te przedmioty, dotknà∏ mimowolnie jednà z szkatu∏ek, która wy-da∏a brz´k.

Zaciekawiony tym, nachyli∏ si´ i spostrzeg∏, ˝e metalowe okucie uderzy∏o o ukrytà spr´˝yn´, otwiera-jàcà sekretny przedzia∏, z którego po otworzeniu wyjà∏ jakiÊ zwitek batystu, zawierajàcy wewnàtrz coÊtwardego.

Okaza∏o si´, ˝e zwitek by∏ w poÊpiechu zwini´tà koszulà damskà, a wewnàtrz znajdowa∏ si´ niedu˝ysztylet z r´kojeÊcià, wysadzanà drogimi kamieniami. Ca∏a koszula by∏a zbroczona krwià; na przedniejstronie, w miejscu wskazujàcym pierÊ, mia∏a niedu˝y otwór od ostrza sztyletu, który równie˝ nosi∏ Êladykrwi.

Ze zgrozà patrzy∏ Supramati na znamiona przest´pstwa. Lecz kto by∏ sprawcà - czy˝by Narajana?I w jakim celu mia∏by spe∏niç zabójstwo? Wreszcie, kim by∏a ofiara i co si´ z nià sta∏o?

Zadajàc sobie te pytania, Supramati zaczà∏ robiç dalsze poszukiwania w szafce, majàcej wiele za-maskowanych skrytek.

Po pewnym czasie wydosta∏ jakiÊ zmi´ty papier, z którego wysunà∏ si´ z∏oty ∏aƒcuszek z medalio-nem, majàcy u∏o˝ony z brylancików napis: Liliana. Wewnàtrz medalionu znajdowa∏ si´ portret m∏odej ko-biety, porywajàco pi´knej.

Du˝e, czarne oczy patrzy∏y pogardliwie, na ustach nieco uchylonych igra∏ nami´tny uÊmiech; czaru-jàcà g∏ówk´ okrywa∏y krótkie, jedwabiste pukle w∏osów; ca∏oÊç przypomina∏a s∏ynnà Hortensj´ Mancini.Zmi´ty papier, z którego ∏aƒcuszek wypad∏, by∏ niczym innym jak teatralnym afiszem, u˝ytym przez mor-derc´ do obtarcia skrwawionych palców. Afisz, drukowany mo˝e przed rokiem, brzmia∏: “Benefis Êpie-waczki miss Liliany”...

Zaprzàtni´ty myÊlà, dlaczego sprawca tego okropnego czynu nie zniszczy∏ tak niebezpiecznych do-wodów, w∏o˝y∏ je na powrót do szafki, po czym wziàwszy szkatu∏k´ przeznaczonà dla Ma∏gorzaty, uda∏si´ na spoczynek.

Obudzi∏ si´ doÊç póêno, a gdy zasiad∏ do podanej herbaty, przeglàdajàc zarazem poranne pisma,s∏u˝àcy przyniós∏ kart´ wizytowà z napisem: “wicehrabia Marcell de Lormoeil”.

Ten pan dowiadywa∏ si´ ju˝ kilka razy, czy wasza ksià˝´ca moÊç nie przyjecha∏ - oznajmi∏ s∏u˝àcy. - Czy dawno tu s∏u˝ysz? - Nie, dopiero tydzieƒ. Jak mi mówiono, ca∏y poprzedni personel by∏ wydalony przez pana Jamesa,

a teraz, w oczekiwaniu waszej ksià˝´cej moÊci, przyj´to nowà s∏u˝b´ i pan James, odje˝d˝ajàc, odda∏zarzàd pa∏acem panu Gremieux.

Supramati zamyÊli∏ si´. Widocznie ten wicehrabia by∏ jednym ze znajomych Narajany i nie wiedzia∏jeszcze o jego Êmierci. Dla nieznajàcego Pary˝a i nie posiadajàcego tu ˝adnych znajomoÊci, osobistoÊçta mo˝e byç przydatnà...

- Zaprowadê pana do salonu, za chwil´ tam przyjd´. Ubra∏ si´ pr´dko i skierowa∏ si´ ku salonowi. Zanim jednak tam wszed∏, zajrza∏ przez uchylonà nieco

portier´.M∏ody m´˝czyzna lat trzydziestu, wytwornie ubrany, przechadza∏ si´ niecierpliwie po salonie. Mo˝na

by go nazwaç pi´knym, gdyby nie chorobliwa bladoÊç twarzy, ciemne smugi pod oczyma i przedwcze-sne zmarszczki, pokrywajàce jego zwi´d∏à twarz.

- Ten musia∏ dobrze u˝ywaç rozkoszy ˝ycia pomyÊla∏ Supramati, wchodzàc do salonu.Stojàcy przed jakimÊ obrazem wicehrabia odwróci∏ si´ szybko na odg∏os kroków, wo∏ajàc z urado-

61

waniem. Wróci∏eÊ nareszcie Naraja... Urwa∏, widzàc przed sobà cz∏owieka nieznajomego i rzek∏ nieco zmie-

szany:- Przepraszam - powiedziano mi, ˝e ksià˝e Narajana wróci∏ z podró˝y, a nale˝àc do jego najlep-

szych przyjació∏, pozwoli∏em sobie przyjÊç tak wczeÊnie...- Nie rób sobie z tego wyrzutów, wicehrabio - rzek∏ uÊmiechajàc si´ i podajàc mu r´k´, Suprama-

ti, powiedziano ci prawd´: jestem ksià˝e Narajana Supramati, m∏odszy brat i spadkobierca twego zga-s∏ego przyjaciela.

- Wi´c on, Narajana, umar∏?! - zawo∏a∏ wicehrabia prawie z rozpaczà. By∏ tak zgn´biony, ˝e a˝ r´cemu dr˝a∏y. Wprost nie do uwierzenia! Ksià˝´ by∏ zawsze tak zdrów, czerstwy i pe∏en ˝ycia, ˝e móg∏by˝yç sto lat...

- Nawet d∏u˝ej – nadmieni∏ Supramati, bawiàc si´ w duchu zawartà w tych s∏owach prawdà. - Niechoroba zmog∏a mego biednego brata, lecz nieszcz´Êliwy wypadek na polowaniu w Alpach.

-Jakie nieszcz´Êcie! Jestem wprost zrozpaczony... Straciç tak mi∏ego, uczynnego przyjaciela! RzeczywiÊcie, prawdziwego przyjaciela...Jestem pewny - pomyÊla∏ Supramati - ˝e wicehrabia odczu∏ tak strat´ Narajany dlatego, ˝e pragnà∏

u niego zaciàgnàç po˝yczk´.Nast´pnie, proszàc, by usiad∏, odezwa∏ si´ uprzejmie:- Jestem wzruszony paƒskim wspó∏czuciem, wicehrabio i mam nadziej´, ˝e mnie równie˝ udzielisz

czàstk´ tej przyjaêni, jakà darzy∏eÊ mego zmar∏ego brata. Przyby∏em niedawno do Europy i w Pary˝u nie mam ˝adnych znajomoÊci, wobec czego przyjaêƒ

i przewodnicwo pana by∏yby dla mnie bardzo cenne. Na bladej twarzy wicehrabiego odmalowa∏o si´ uczucie zadowolenia i w zgn´bionym sercu zrodzi∏a

si´ nadzieja, ˝e nowa przyjaêƒ b´dzie w skutkach nie gorsza od utraconej.- Jestem ca∏kowicie do us∏ug - zawo∏a∏ ˝ywo wicehrabia i dla mnie, moÊci ksià˝´, przyjaêƒ twoja b´-

dzie mi∏à i zaszczytna. Prosz´ mnà rozporzàdzaç.- Przeciwnie, hrabio, to ja, jako obcy w tym mieÊcie, jestem do twego rozporzàdzenia i mam nadzie-

j´, ˝e b´dziesz ∏askaw u∏o˝yç program, wed∏ug którego b´d´ móg∏ orientowaç. Pragnà∏bym przedewszystkim poznaç miasto, no i rozerwaç si´ troch´.

GoÊç a˝ podskoczy∏ z radoÊci.- Bàdê spokojny ksià˝e, znajdziesz we mnie dobrego doradc´. Mam ju˝ nawet gotowy program na

dziÊ. Najpierw zrobimy przeja˝d˝k´ po Lasku Buloƒskim, gdzie zobaczysz i “Êwiat”, i “pó∏Êwiatek”, na-

st´pnie zjemy obiad u mnie, je˝eli mi pan zrobi ten zaszczyt, gdzie ci przedstawi´ dwóch przemi∏ychm∏odych ludzi, moich przyjació∏, a wieczorem udamy si´ na nowà operetk´. W koƒcu kolacja w restaura-cji, gdzie poznam pana z kilkoma damami i m´˝czyznami ze Êwiata teatralnego - równie˝ moimi przyja-ció∏mi.

- Program istotnie dobry, choç mo˝e nieco za weso∏y wobec mej ˝a∏oby - zauwa˝y∏ Supramati - leczjest tak zach´cajàcy, ˝e przystaj´ naƒ zupe∏nie.

W godzin´ pó˝niej Supramati jecha∏ ze swym nowym towarzyszem przez lasek Buloƒski. Pysznypowóz, bogata uprzà˝ Êlicznych koni, a zw∏aszcza pi´kna postaç nieznajomego budzi∏y powszechne za-ciekawienie, g∏ównie wÊród dam pó∏Êwiatka, których pali∏o pragnienie dowiedzenia si´, kto to taki. Wi-cehrabia nie Êpieszy∏ z zaspokojeniem ciekawoÊci tych pi´knych grzesznic i po d∏u˝szej przeja˝d˝ce za-wióz∏ goÊcia do siebie.

Wicehrabia zajmowa∏ na bulwarze Gosman wykwintne kawalerskie mieszkanie, urzàdzone z du˝ymsmakiem.

Gospodarz siedzia∏ z goÊciem, rozmawiajàc i palàc cygara, gdy przybyli przyjaciele wicehrabiego:baron Robert de Lonsac i kapitan Karol de Marnie. Obydwaj znali Narajan´ i byli mocno zdziwieni jegoniespodziewanà Êmiercià, jak niemniej przybyciem jego spadkobiercy. Póêniej, gdy wicehrabia pokazy-wa∏ Supramatiemu kolekcj´ papieroÊnic i fajek, baron szepnà∏ kapitanowi do ucha:

- Jakie szcz´Êcie ma ten przekl´ty wicehrabia, ˝e tak pr´dko opanowa∏ spadkobierc´ tamtego g∏up-

62

ca! Pami´taj, co ci mówi´. Dzi´ki tej nowej przyjaêni zap∏aci wszystkie swoje d∏ugi.- Prawdopodobnie! Ale tak˝e pomi´dzy naszymi damami zacznie si´ batalia. Ciekawa rzecz, komu

si´ dostanie ten t∏usty kàsek - odpowiedzia∏ równie˝ cicho kapitan.Obiad by∏ znakomity, lecz rozmowa, po wychyleniu wielu kielichów, stawa∏a si´ coraz ˝ywszà i prze-

kraczajàcà miar´ dobrego tonu. Zbyt swobodnie wypowiadane, cz´sto nielogiczne zdania, pieprzneanegdoty i bezwstydny cynizm, z jakim omawiano ka˝dà kwesti´, kr´powa∏y trzeêwego i skromnego le-karza, który nie obraca∏ si´ jeszcze w podobnym towarzystwie. Biesiadnicy rzucali z ca∏à lekkomyÊlno-Êcià i z∏oÊliwoÊcià cieƒ na opini´ kobiet, których nazwisk Supramati nie zna∏, i oÊmieszali ma∏˝eƒstwa,majàce zbyt du˝e potomstwo. Ta “interesujàca” rozmowa poch∏ania∏a ich do tego stopnia, ˝e nie do-strzegli, jak niemi∏e wra˝enie wywiera∏a na Supramatim, który prawie nic nie mówi∏,

- Czy˝ byç mo˝e, ˝eby ludzie inteligentni trawili ˝ycie na takich g∏upstwach, w karygodnym lenistwie,zajmujàc si´ tylko plotkami, hulankami, kr´ceniem si´ po ulicach i opowiadaniem “t∏ustych” anegdot, za-pominajàc natomiast, ˝e b´dà musieli ci´˝ko za to wszystko odpokutowaç i ˝e przedwczesna staroÊç,pe∏na dolegliwoÊci, b´dzie dla nich ci´˝sza, ni˝ sama Êmierç. Tak myÊla∏ Supramati i bardzo zapragnà∏zobaczyç si´ z Dachirem.

Tamten rozumia∏ go i z nim mo˝na by∏o mówiç o wszystkim, co obu interesowa∏o w ich bezkraƒco-wym bycie. Musia∏ sobie nawet zadawaç gwa∏t, ˝eby si´ znów dostroiç do tego towarzystwa, gdy wiceh-rabia zwróci∏ si´ wprost do niego, pragnàc wciàgnàç drogiego goÊcia do rozmowy.

Po obiedzie przeszli wszyscy do salonu. Supramati, spostrzeg∏szy na stole albumy, zaczà∏ je oglà-daç. W trakcie tego przypomnia∏ sobie poczynione ubieg∏ej nocy w szafce zagadkowe odkrycia i zapra-gnà∏ dowiedzieç si´ czegoÊ o tym tajemniczym dramacie. Je˝eli ofiara by∏a aktorkà - co nie ulega∏o wàt-pliwoÊci - i fotografia jej znajdowa∏a si´ w albumie, to przypuszczalnie móg∏by dowiedzieç si´ jak sobiet∏umaczono jej znikni´cie, gdy˝ wicehrabia, rozumie si´, zna∏ zakulisowà kronik´. Niestety przejrzawszykilka albumów, nie znalaz∏ tej, której szuka∏. Obserwujàcy go gospodarz domu zbli˝y∏ si´ i, podajàc munajwi´kszy album, rzek∏:

- Tu ksià˝e, szukaj i wybieraj. R´cz´, ˝e wsz´dzie b´dziesz przyj´ty z radoÊcià. Znajdziesz tuwszystkie znakomitoÊci sceniczne i gwiazdy pó∏Êwiatka. To prawda nie spotkasz tu wyjàtkowej pi´kno-Êci, ale wÊród tych dam sà niektóre bardzo zabawne i mi∏e.

Supramati jà∏ przeglàdaç podany album i tym razem nie potrzebowa∏ d∏ugo szukaç interesujàcej goosoby. Tak, to by∏a jej subtelna g∏ówka i zadzierzysty uÊmieszek; tylko, ˝e zamiast balowej sukni mia∏ana sobie oryginalny kostium Kolombiny.

- O, ta jest w moim guÊcie - rzek∏, pokazujàc fotografi´ wicehrabiemu.Wszyscy zbli˝yli si´ z ciekawoÊcià, a kapitan zawo∏a∏:- Ba, pi´kna Liliana! Oto, co znaczy pokrewieƒstwo. Nieboszczyk brat pana szala∏ za tà kobietà.- Nie masz szcz´Êcia, ksià˝´. W∏aÊnie tej kobiety, która ci si´ tak podoba∏a, nie mo˝esz zdobyç,

chyba ˝ebyÊ si´ o˝eni∏ ze swà bratowà. Ale jak˝e si´ to sta∏o, ˝eÊ wdowy nie widzia∏ na pogrzebie bra-ta? A mo˝eÊ nie wiedzia∏, ˝e jest ˝onaty? - zauwa˝y∏ wicehrabia.

- Narajana od dawna by∏ ˝onaty i znam jego ˝on´. Jest to czarujàca blondyna, nie majàca najmniejszego podobieƒstwa do orygina∏u tego portretu - od-

powiedzia∏ Supramati.Obecni zamienili ze sobà zdziwione spojrzenia.- Jaka to jednak skrytoÊç! - zawo∏a∏ Lormoeil - on ani s∏ówkiem nie wspomina∏, ˝e jest ˝onaty.- W ka˝dym razie ksi´˝na nigdy tu nie by∏a i nie dawa∏a o sobie znaku ˝ycia - doda∏ baron de Lon-

sac.- Lecz có˝ naprowadzi∏o was na myÊl, ˝e brat mój chcia∏ poÊlubiç Lilian´?- Liliana sama nam mówi∏a, ˝e jest narzeczonà ksi´cia i wkrótce zostanie jego ˝onà, W jakiÊ czas

póêniej znikn´∏a, nie po˝egnawszy si´ nawet z nikim. Sta∏o si´ to na jakieÊ szeÊç tygodni przed odjaz-dem Narajany i przypuszczaliÊmy, ˝e chcàc uniknàç rozg∏osu, pojechali wziàç Êlub w jakimÊ cichym za-kàtku. W ka˝dym razie Êlub z takà operetkowà Êpiewaczkà, majàcà w dodatku tak g∏oÊnà przesz∏oÊç,by∏by dla ksi´cia jaskrawym mezaliansem. Mówiono równie˝, ˝e Narajana sta∏ si´ zazdrosnym z powo-du jakiegoÊ W∏ocha, bardzo si´ ubiegajàcego o wzgl´dy Liliany.

63

Póêniej znaleziono tego pana martwym w ∏ó˝ku. Wiele mówiono o tym, robiàc przypuszczenia, ˝ezabi∏ go odjazd Liliany, lecz wed∏ug mego zdania powodem jego Êmierci by∏o nadmierne wch∏oni´ciew siebie trunków, co wywo∏a∏o p´kni´cie serca - zakonkludowa∏ baron.

- Bo te˝ ludzie zawsze stwarzajà komentarze, nie majàce ˝adnego sensu. Gdy na nieboszczykaksi´cia przychodzi∏y chwile jakiegoÊ przygn´bienia tak, ˝e zamyka∏ si´ nawet przed najlepszymi przyja-ció∏mi, z tego wyciàgn´li wniosek, ˝e jest czarownikiem, czy hinduskim mahatmà, czymÊ w rodzaju ma-ga. Przypuszczali równie˝, ˝e znany mu jest sekret robienia z∏ota i zachowania wiecznej m∏odoÊci. Gdy-bym wam chcia∏ opowiedzieç wszystkie krà˝àce o nim bajki, nie skoƒczy∏bym do jutra. Zostawmy wi´cto g∏upstwo i wróçmy do rzeczy g∏ównej. Liliana podoba si´ panu i ja przepowiadam, ˝e b´dziesz jà po-siada∏.

Poniewa˝ Narajana jej nie poÊlubi∏, to ona pewnego pi´knego wieczoru zjawi si´ u nas i naturalnieb´dzie szcz´Êliwa, znalaz∏szy nowego opiekuna równie pi´knego i hojnego jak ten, którego straci∏a.

Supramati nic na to nie odpowiedzia∏ i koƒca wywodzeƒ s∏ucha∏ ju˝ z roztargnieniem. Ca∏a myÊl jegoskupi∏a si´ na mglistym dramacie, którego Êlady odkry∏.

˚e pi´knà aktork´ zamordowa∏ Narajana, o tym ani chwil´ nie wàtpi∏. Lecz czy istotnie zazdroÊç by-∏a powodem zabójstwa? Zdawa∏o si´ to nieprawdopodobnym. Nast´pnie, czy rywal jego umar∏ istotniewskutek anewryzmu serca, czy te˝ sta∏ si´ ofiarà skrytobójstwa?

Opanowany tymi pytaniami, Supramati ma∏y bra∏ udzia∏ w ogólnej rozmowie; wtedy dopiero si´ ock-nà∏, gdy wicehrabia oznajmi∏, ˝e czas jechaç do teatru. Udali si´ tam wszyscy razem.

W tych czasach, kiedy Supramati by∏ jeszcze Ralfem, Morgan nie bywa∏ na operetkach. Chory,oszcz´dny, zmuszony liczyç si´ ze swymi wydatkami wola∏ pójÊç na powa˝nà oper´ lub koncert. Przed-stawienie, na którym si´ obecnie znalaz∏, by∏o dlaƒ nowoÊcià. Pikantna treÊç i nazbyt mo˝e swobodnegesty wykonawców sztuki ubawi∏y go.

Prócz tego, jego mi∏oÊç w∏asna zosta∏a pog∏askana du˝ym i wyró˝niajàcym zainteresowaniem si´jego osobà.

Widzia∏ mnóstwo skierowanych na siebie lornetek, mnóstwo b∏yszczàcych oczu, zwracajàcych si´na jego lo˝´. Supramati bawi∏ si´ naiwnie tym pierwszym i tak olbrzymim sukcesem. Skromny lekarzszpitala umys∏owo chorych nie Êciàga∏ na siebie w teatrze niczyjej uwagi. Prawie zapomnia∏ teraz, ˝e zo-sta∏ milionerem i ksi´ciem; przy tym nie domyÊla∏ si´, ˝e dzi´ki wicehrabiemu i baronowi, którzy wÊródwidzów mieli wielu znajomych, rozesz∏a si´ fama, ˝e jest ksi´ciem indyjskim i sukcesorem niezmierniebogatego i znanego w weso∏ych ko∏ach ksi´cia Narajany.

Po skoƒczonym przedstawieniu ca∏e towarzystwo uda∏o si´ do restauracji, gdzie ju˝ zawczasu by∏yzamówione gabinety i kolacja.

Supramati by∏ doskona∏ego usposobienia. Âmia∏ si´, gdy mu oznajmiono, ˝e w jego imieniu zapro-szono kilka dam i m´˝czyzn ze sceny.

- Same pierwszorz´dne talenty, pó∏bogowie sztuki i nasi najserdeczniejsi przyjaciele - objaÊnia∏ wi-cehrabia.

- Mam nadziej´, ksià˝´, ˝e zaznajomienie si´ z nimi sprawi ci przyjemnoÊç.Najpierw zjawili si´ m´˝czyêni i wicehrabia przedstawia∏: Horacy Daniel, artysta dramatyczny; Rafa-

el Pinson, z komedii francuskiej. Pierwszy by∏ cz∏owiekiem dobrej tuszy, w Êrednim wieku, drugi wysokii chudy mia∏ wyglàd przesadny i by∏ wyró˝owany. Obaj byli zachwyceni nowà znajomoÊcià, a wicegrabiazaÊ przedstawiajàc Supramatiemu wprowadzonych goÊci wychwala∏ nadzwyczajnie ich wielkoÊç i talen-ty.

W rozmowie Daniel napomknà∏, ˝e zna∏ nieboszczyka Narajanà, cz∏owieka niezwykle szlachetnegoi wielkiego mecenasa sztuki i talentu. Supramati zrozumia∏, ˝e on nie chcàc si´ skompromitowaç, niemo˝e byç oboj´tnym na zas∏ugi “sztuki” i “talentu” i postanowi∏ w duchu byç takim wspania∏omyÊlnymmecenasem, jak jego poprzednik.

W jakiÊ czas póêniej ukaza∏y si´ damy. By∏y to: Baretti z cyrku, Pierrota z “Alkazaru” i Kamilla Mo-ucheron.

Wszystkie by∏y pi´kne i z temperamentem. Wprawdzie jedna z nich mia∏a typ ˝ydowski, lecz wiceh-rabia szepnà∏ Supramatiemu, ˝e matka Pierroty by∏a Turczynkà i ˝e w “Gwieêdzie Alkazaru” nie p∏ynieani kropla krwi ˝ydowskiej.

64

Najm∏odszà i najpi´kniejszà z nich by∏a dziewi´tnastoletnia Moucheron, o oÊlepiajàco bia∏ej twarzyi du˝ych b∏´kitnych oczach. Ona te˝ od razu usiad∏a przy Supramatim, okazujàc jawnie, ˝e postanowi∏ago zdobyç. Spoglàdajàc nami´tnie na nababa, rzuca∏a ukradkiem wÊciek∏e i zapami´ta∏e spojrzenia naswe rywalki. A spojrzenia te mówi∏y wyraênie: “Tylko si´ oÊmielcie próbowaç wydrzeç mi go, a poka˝´wam do czegom zdolna”.

Wicehrabia dostrzeg∏ chmury, mogàce zaciemniç horyzont uczty, i jako wytrawny kierownik zabaw,poczyni∏ kroki, by nie dopuÊciç do przeistoczenia si´ nienawiÊci w walk´. Szampan la∏ si´ strumieniami.Zelektryzowany rozmowà wspó∏biesiadników i krzy˝owym ogniem dowcipów, trzeêwy i wstrzemi´êliwySupramati wychyla∏ kielich za kielichem, pozwalajàc obs∏ugiwaç si´ uganiajàcym si´ za nim bohaterkompó∏Êwiatka i bawiàc si´ ich wspó∏zawodnictwem. By∏ ju˝ dostatecznie nietrzeêwym, gdy w koƒcu odda∏palm´ pierszeƒstwa Pierrocie, odprowadzajàc jà do domu w∏asnym powozem i nie zwracajàc uwagi nawÊciek∏oÊç pi´knej Moucheron.

Pierrota, rozumie si´, nie wypuÊci∏a go ju˝ od siebie; zjedli drugà kolacj´ we dwoje i pierwszy razw ˝yciu Supramati odda∏ si´ tym bezmyÊlnym pieszczotom, jakie dotàd nie by∏y mu znane.

Nazajutrz, dzi´ki cudownym w∏asnoÊciom eliksiru ˝ycia, Supramati czu∏ si´ tak rzeêkim, jak gdybynie sp´dzi∏ nocy na orgii. Lecz dusza jego otrzeêwia∏a i objawi∏a si´ rumieƒcem wstydu na twarzy. Terazprzypomnia∏ sobie, co mówi∏a Nara o rozpuÊcie m´˝czyzn. I mia∏a racj´; przejrza∏a go nawskroÊ.

Zaledwie jeden dzieƒ sp´dzi∏ w Pary˝u i ju˝ pope∏ni∏ przeniewierstwo, przy tym jedno z najbrzyd-szych, gdy˝ wynik∏o nie z jakiegoÊ serdecznego pociàgu, ale pod wp∏ywem pijackiego wyuzdania. Zdra-dzi∏ ˝on´ z upad∏à i bezwstydnà kobietà; nie czu∏ nawet wielkiego zadowolenia z urzàdzonej specjalniedla niego uczty. W∏aÊciwie tylko drobny tryumf w tym jego nowym po∏o˝eniu pochlebi∏ jego mi∏oÊci w∏a-snej, rozbudzajàc trzymane przedtem na wodzy chucie. Dziwnym si´ to mo˝e wydaç, lecz uczuciewstydu przeistacza∏o si´ z wolna w ˝al do Nary.

Bo gdyby by∏a nie od∏o˝y∏a Êlubu na ca∏y rok, prowadzi∏by skromne i uczciwe ˝ycie u jej boku w We-necji lub innym miejscu, nie potrzebujàc si´ w∏óczyç po kawiarniach z upad∏ymi kobietami. Ale je˝eli Na-ra sama tego pragn´∏a, to musia∏ przecie˝ jakoÊ czas sp´dzaç. Wreszcie dlaczego nie mia∏by si´ opie-kowaç “talentem”, jak to robi∏ Narajana? Wszak ma na to Êrodki.

Wprawdzie nie mia∏ jeszcze sposobnoÊci oceniç talentu tych, których pozna∏ zaledwie wczoraj. M´˝-czyêni bowiem wykazali tylko cynizm i brak moralnoÊci, a co do kobiet, to dotàd nie spotyka∏ podobnych.Ubogi lekarz, suchotnik, nie Êmia∏ podnosiç oczu na zakulisowe gwiazdy i kokoty wy˝szej kategorii.

W∏aÊciwie ca∏a ich “sztuka” polega na umiej´tnym malowaniu twarzy i powtarzaniu wiecznie nowychmonologów o mi∏oÊci.

- O, te damy pó∏Êwiatka sà czarujàce - powiedzia∏ mu z g∏´bokim westchnieniem wczoraj wicehrabia- lecz okropnie chciwe. Za te pieniàdze, które one wy∏udzajà mo˝na utrzymaç prawne rodziny. ˚eby jezadowoliç, ludzie si´ rujnujà.

Na wspomnienie tego frazesu Supramati uÊmiechnà∏ si´ z zadowoleniem. On nie potrzebuje si´obawiaç ruiny ani majàtkowej, ani fizycznej; pomimo to rozrywkom b´dzie si´ oddawa∏ z umiarkowa-niem.

Podczas Êniadania zjawi∏ si´ wicehrabia z niezwykle urozmaiconym programem dnia, lecz Supra-mati oznajmi∏, ˝e pragnie byç w katedrze Notre Dame i obejrzeç muzeum w Luwrze. Wieczorem zaÊobieca∏ byç w Alkazarze.

- A nast´pnie kolacja z Pierrotà? - zapyta∏ wicehrabia ze znaczàcym uÊmiechem.- O, nie! Codziennie rozkoszowaç si´ towarzystwem mademoiselle Pierroty, to by∏oby nieco nudne.- Rozumiem! Ksià˝´ czuje si´ jeszcze zm´czonym po wczorajszym wieczorze. A mo˝e pan ˝a∏uje,

˝e nie wybra∏ Moucheron? Tak si´ biedaczka stara∏a panu podobaç - doda∏, Êmiejàc si´, de Lormoeil.To, zresztà jest do naprawienia.

Wkrótce drogi przyjacielu, wejdziesz w ko∏o weso∏ego ˝ycia, pe∏nego coraz to nowszych wra˝eƒ.Wyobra˝am sobie ksià˝´, i˝ podczas swych d∏ugich podró˝y prowadzi∏eÊ zbyt ascetyczny ˝ywot, po-Êwi´cajàc wiele czasu nauce, a ma∏o rzeczywistemu ˝yciu. Nale˝y to koniecznie naprawiç, a najlepszàpod tym wzgl´dem szko∏à jest towarzystwo artystów i kap∏anek wolnej mi∏oÊci. Te kobiety umiejà ˝yç.Ich wysubtelniony smak wyciska osobliwe pi´tno wykwintu na wszystkim, co je otacza. Wiem, ˝e na teniebezpieczne czarodziejki patrzà z pogardà zam´˝ne kobiety, tj. kobiety uczciwe, czyli inaczej mówiàc,

65

o ciasnym widnokr´gu, których ca∏y Êwiat zamyka si´ w gospodarstwie i dzieciach. W podobnym Êrodo-wisku cz∏owiek formalnie zastyga, a nuda i jednostajnoÊç takiego mieszczaƒskiego po˝ycia w gnieêdziema∏˝eƒskim mo˝e z ka˝dego zrobiç idiot´.

- Czy czasem hrabio, nie jesteÊ ˝onaty, ˝e ma∏˝eƒstwo opisujesz w tak ciemnych barwach - zapyta∏z uÊmiechem Supramati.

Czo∏o wicehrabiego pokry∏o si´ chmurà.- Niestety, odgad∏eÊ, ksià˝´. Jestem ˝onaty z bardzo naiwnà istotkà, marzàcà o wiecznej idylli i ma-

jàcà niedorzeczne wymagania. Gdy ˝ona znalaz∏a adresowany do mnie liÊcik mi∏osny od kobiety, z któ-rà utrzymywa∏em najniewinniejszy zresztà flirt, zemdla∏a z rozpaczy, g∏osi∏a potem o mej niegodziwoÊci,twierdzàc, ˝e powinno mi wystarczyç jej towarzystwo... Âmieszne! A obok tego sama nie ma ani cieniagustu lub szyku.

Na pró˝no usi∏owa∏em przerobiç jej opaczne wychowanie i rozwinàç w niej poczucie prawdziwegogustu.

Pokazywa∏em jej w teatrze toalety i uczesania - prawdziwe wzory szyku i subtelnego gustu, radzàcje naÊladowaç. Lecz... mój Bo˝e, gdy porównywa∏em kopi´ z orygina∏em, to wprost dusi∏em si´ ze Êmie-chu. Jej po prostu brak by∏o czegoÊ nieuchwytnego, jakiegoÊ wrodzonego zmys∏u artystycznego. W re-zultacie znienawidzi∏a scen´ i zacz´∏a gardziç aktorkami, które jej mog∏y s∏u˝yç na wzrór, niestety, nie-doÊcig∏y.

- Swojà drogà pan mnie przedstawi wicehrabinie? Prawdopodobnie wczoraj nie by∏a w domu? - zapyta∏ Supramati.Oburzy∏o go to, co s∏ysza∏. Wychowywany przez wielce moralnà matk´, nie pojmowa∏a, jak mo˝na

uczciwej kobiecie stawiaç za wzór obyczaje i gusty kokot.- Wicehrabiny nie ma w Pary˝u. W kilka miesi´cy po urodzeniu córki wyjecha∏a do krewnych w Nor-

mandii, u których si´ wychowywa∏a. Jej wuj, który umar∏ w zesz∏ym roku, by∏ starym idotà, z poglàdamiz czasów Noego, a ˝ona jego równie˝ konserwatystka, mieszka jak sowa w swym starym zamku, oto-czona przez klechów. Mojej ˝onie podoba si´ takie towarzystwo, a ja wcale sobie nie ˝ycz´ jej powrotu.Ona mnie szpiegowa∏a, urzàdza∏a sceny i zmusza∏a, jak z∏odzieja, do ukrywania si´. Teraz oto, Bogudzi´ki, trzeci rok ju˝ prowadz´ ˝ywot kawalerski; ˝ywot beztroski i weso∏y, pozwalajàcy mi zaspakajàçzami∏owanie do muzyki i sztuki dramatycznej. Ale zostawmy ten nudny temat, doda∏ wicehrabia, bioràcSupramatiego pod r´k´. - Je˝eli chcesz, mog´ ci ofiarowaç swà pomoc w nabyciu pewnych drobiazgówdla Pierroty. Po wczorajszym wieczorze staje si´ to prawie niezb´dnym.

- Bardzo prosz´! Naturalnie, b´d´ mocno obowiàzany, je˝eli mi wska˝esz jubilera - odpowiedzia∏nieco zarumieniony Supramati.

- W takim razie bior´ to na siebie i zawioz´ pana do sklepu, gdzie mo˝na nabyç pi´kne rzeczy pocenach umiarkowanych.

Wicehrabia zdawa∏ si´ byç tà sprawà bardzo przej´ty. Zawióz∏ Supramatiego do jubilera i dawa∏ mutak dobre rady, ˝e nabyty “drobiazg” by∏ zaledwie brylantowym naszyjnikiem za sto tysi´cy franków.Prócz tego, na pamiàtk´ sp´dzonego razem czarujàcego wieczoru, Supramati naby∏ bransolety po pi´çtysi´cy franków, dla dwóch pozosta∏ych dam. Od jubilera udali si´ do katedry Notre Dame.

Supramati nie przypuszcza∏ nawet, ˝e wicehrabia otrzymywa∏ od jubilera dziesi´ç procent prowizjiod ka˝dego kupna, i ˝e marzy∏ tylko o nieprzerwanym szeregu podobnie mi∏ych zakupów.

Nami´tnoÊç do gry w karty i ˝ycie hulaszcze poch∏on´∏y nie tylko jego w∏asnà sched´, ale i cz´Êçposàgu ˝ony.

Zrujnowany, a przyzwyczajony ˝yç na wielkà stop´ i niczego sobie nie odmawiaç, prowadzi∏ egzy-stencj´ zale˝nà od okolicznoÊci. Narajana by∏ dla niego kurà, niosàcà z∏ote jaja. Umia∏ mu si´ przypodo-baç, a tamten szczodrze p∏aci∏ za drobne us∏ugi i po˝ycza∏ mu pieniàdze, których zwrotu nigdy nie ˝àda∏.Prócz tego Lormoeil potrafi∏ sobie zapewniç znaczny dochód z prowizji od dostawców kosztownoÊci,kwiatów i innych rzeczy, którymi nabab mia∏ zwyczaj obdarzaç kobiety, cieszàce si´ jego sympatià.

Supramati wróci∏ do domu doÊç póêno. Pod pozorem napisania kilku wa˝nych listów, wymówi∏ si´od kolacji z Pierrotà, zachwyconà otrzymanym prezentem.

RzeczywiÊcie, oczekiwa∏ notariusza nazajutrz rano, gdy˝ pragnà∏ zapoznaç si´ z dokumentami, zna-lezionymi na biurku Narajany.

66

Po przejrzeniu kilku wa˝niejszych papierów, Supramati po∏o˝y∏ si´ w swym gabinecie na otomaniez zamiarem przeczytania nowego romansu, ogromnie zalecanego mu przez wicehrabiego, lecz ju˝pierwsze stronice niemoralnego utworu zniech´ci∏y go tak, ˝e rzuci∏ ksià˝k´ i popad∏ w zamyÊlenie.

Czu∏ si´ nie swój. Nie by∏o to znu˝enie lub jakieÊ niedomaganie fizyczne, lecz g∏´bokie niezadowole-nie z siebie. Ca∏a jego pracowita, czysta i religijna przesz∏oÊç wyst´powa∏a przeciwko obecnej rozwià-z∏oÊci i lenistwa. Z zadziwiajàcà wyrazistoÊcià zarysowa∏ si´ w jego pami´ci obraz nieboszczki matki,zacnej i tkliwej kobiety, niewolnicy swego obowiàzku, która przyk∏adem i s∏owami wpaja∏a mu zasadyprawoÊci, uczciwoÊci w post´pkach i surowoÊci wzgl´dem siebie samego, którymi sama si´ kierowa∏a,a które w ciàgu trzydziestu lat s∏u˝y∏y mu za osnow´ ˝ycia.

Niezwyk∏e zdarzenie zmieni∏o ca∏kowicie jego poprzednie warunki bytu. Obdarzony nieskoƒczonym˝yciem i bogactwem czy˝ nie by∏ obowiàzany obracaç te ogromne Êrodki na pomoc bliênim, a nie rzucaçpieniàdze istotom upad∏ym i oz∏acaç ich haƒb´ pod pozorem popierania talentu?

I to wobec ÊwiadomoÊci, ˝e tyle n´dzy i niedoli poniewiera si´ w wilgotnych suterenach i podda-szach! Dziesiàta cz´Êç tego, co dziÊ podarowa∏ Pierrocie, mog∏aby wyrwaç z n´dzy kilka rodzin.

Z pogardà dla siebie samego porównywa∏ si´ z g∏odnym n´dzarzem, który, znalaz∏szy pe∏en wore-czek z∏ota, rzuca si´ chciwie na wszystko jadalne, po˝erajàc nawet to, czego nie lubi.

Przypomnia∏ sobie, ˝e jeszcze w czasach studenckich pozna∏ pewnego biedaka, który odziedzidziw-szy niespodziewanie doÊç znaczny spadek, straci∏ od razu g∏ow´ i zaczà∏ graç rol´ wielkiego pana, zmu-szajàc si´ do jedzenia takich potraw, do których mia∏ wstr´t. I wszystko to robi∏ jedynie po to, by poka-zaç, ˝e jest przyzwyczajony do smako∏yków. W owym czasie Morgan wyÊmiewa∏ bardzo takà pró˝noÊç,a teraz, czy˝ on nie post´puje w ten sam sposób, bioràc udzia∏ w orgii, która nie da∏a mu ˝adnego zado-wolenia? A w dodatku jeszcze z obawy, by go nie posàdzono o skàpstwo i prowincjonalizm, nie ma od-wagi wymówiç si´ do dalszych uczt.

Nast´pnie przeniós∏ myÊl na Narajan´. Tamten by∏ zawsze jednakowym rozpustnikiem i birbantem,którego rozrzutnoÊç w swoim czasie doprowadzi∏a do n´dzy.

Wtedy koniecznoÊç zmusi∏a go do ograniczania si´, ale gdy zosta∏ magnatem, zaczà∏ znów birban-towaç; wyjàtkowo tylko, zm´czony przesytem, zamyka∏ si´ w jednym ze swych pa∏aców w celu studio-wania nauk okultystycznych. Lecz czego si´ nauczy∏? Jak wykorzysta∏ swà wiedz´? Czy zu˝ytkowa∏ jàdla dobra bliênich? OczywiÊcie nie, gdy˝ wiele mówiono o jego szczodrobliwoÊci wzgl´dem nierzàdnic,a nigdy o jego dobroczynnoÊci. A w koƒcu, jakim strasznym dramatem zakoƒczy∏ swój ˝ywot!

RozmyÊlania Supramatiego przerwa∏ wychodzàcy z sypialni g∏uchy krzyk, który go przejà∏ dresz-czem. S∏ychaç by∏o przy tym ∏oskot przewracanych mebli, a nast´pnie runi´cie na pod∏og´ jakiegoÊci´˝kiego przedmiotu.

Zsunàwszy si´ z otomany, Supramati pobieg∏ do sypialni, lecz nic tam nie spostrzeg∏. Cisza i spokój;lampa rzuca∏a na pokój, matowe Êwiat∏o i nigdzie nic... Wszystko by∏o w zwyk∏ym porzàdku. Mimo to niewàtpi∏, ˝e ha∏as pochodzi∏ w∏aÊnie z sypialni. Obejrzawszy wszystko dok∏adnie i nie znalaz∏szy nic, co bymog∏o wyjaÊniç s∏yszany ∏oskot, uspokoi∏ si´ przypuszczajàc, ˝e uleg∏ s∏uchowej halucynacji; po∏o˝y∏ si´do ∏ó˝ka i usnà∏.

Sen jego nie trwa∏ jednak nawet kwadransa, gdy jakieÊ niezmiernie przykre dotkni´cie spowodowa-∏o raptowne obudzenie. Supramati uczu∏ na twarzy podmuch zimnego powietrza i wyda∏o mu si´ jakgdyby ktoÊ wszed∏ do pokoju. To go rozbudzi∏o; podniós∏ si´ w ∏ó˝ku i z bijàcym gwa∏townie sercem, pa-trzy∏...

Przy szafce sta∏a, odziana tylko w bia∏à spódnic´, kobieta. Przez palce jednej r´ki, którà przyciska∏asobie do piersi, sàczy∏ si´ strumyczek krwi.

- Kto jesteÊ i czego tu chcesz?! - zawo∏a∏ rozkazujàcym tonem Supramati.Na dêwi´k tego g∏osu kobieta odwróci∏a si´, ukazujàc Êmiertelnie bladà twarz, z posinia∏ymi i Êci´ty-

mi ustami. Du˝e oczy patrzy∏y na pytajàcego wzrokiem przejmujàcym zgrozà. Po chwili znikn´∏a za szafkà.Lecz co, to Supramati widzia∏ wystarcza∏o. Pomimo strasznej bladoÊci twarzy, z której patrzy∏y prze-

ra˝one oczy, pozna∏ w tym nocnym zjawisku pi´knà Lilian´, ofiar´ Narajany.Dr˝àcà r´kà nacisnà∏ guzik u lampy; strumienie Êwiat∏a zala∏y pokój! Jednak˝e doznane wstrzàÊnie-

nia nie pozwoli∏y mu ju˝, a˝ do rana zasnàç, Przez kilka nast´pnych nocy równie˝ nie móg∏ spaç dobrze;

67

dwa razy powtórzy∏o si´ jeszcze przewracanie mebli, upadanie ci´˝kiego przedmiotu, jakby cia∏a ludz-kiego, i przera˝ajàcy krzyk mordowanej kobiety, jakkolwiek osoba jej nie ukaza∏a si´ wi´cej.

Sp´dzanie nocy w tym pokoju stawa∏o si´ niemo˝liwym, Supramati, wstydzàc si´ braku odwagi,a nie chcàc zmieniaç sypialni ze wzgl´du na s∏u˝b´, wyje˝d˝a∏ co wieczór i wraca∏ nad ranem, pozwala-jàc wicehrabiemu prowadzaç si´ po ró˝nych miejscach zabaw.

RRoozzddzziiaa∏∏ sszzóóssttyy

Pewnego ranka, w tydzieƒ po owej pami´tnej nocy, Supramati wyszed∏ do ogrodu. By∏ cudowny, je-sienny dzieƒ i Supramati z rozkoszà oddycha∏ Êwie˝ym powietrzem. By∏ to jego pierwszy przeglàd ogro-du.

Przede wszystkim spostrzeg∏, ˝e po bokach domu i przed domem ogród zajmowa∏ du˝à przestrzeƒ,natomiast poza domem ciàgnà∏ si´ tylko wàskim pasem. W tym miejscu ogrodzenia, zamiast metalowejsiatki, znajdujàcej si´ od frontu i po bokach, tworzy∏ si´ wysoki mur. Ta cz´Êç ogrodu by∏a bardzo g´sta,prawie nieprzejrzysta.

Supramati, zdziwiony takim planem, przeszed∏ poza dom, chcàc si´ dowiedzieç, czy obie cz´Êciogrodu sà ze sobà po∏àczone. Okaza∏o si´, ˝e nie,bo mur, zgi´ty pod kàtem zamyka∏ przejÊcie, przyle-gajàc do domu.

Spojrzawszy przypadkowo w gór´, Supramati ujrza∏ dwa okna, prawie zupe∏nie zakryte zielenià,a nadto zas∏oni´te ˝aluzjami. Nie przypomina∏ sobie, ˝eby widzia∏ w domu ciemny pokój z oknami, wy-chodzàcymi na mur.

Poczàtkowo nie móg∏ si´ domyÊleç, gdzie by∏ ten nieznany mu pokój, i dopiero po d∏u˝szym badaniuplanu okien doszed∏ do wniosku, ˝e musi on przylegaç do jego sypialni, jakkolwiek w Êcianie, przedzie-lajàcej te dwa pokoje, ˝adnych drzwi nie zauwa˝y∏.

Supramati zaczà∏ podejrzewaç, czy to nie by∏ tajemny kàcik Narajany, którego razi∏ widok go∏egomuru i który kaza∏ go zas∏oniç drzewami.

Zaciekawiony Supramati wróci∏ do domu i zabra∏ si´ do Êcis∏ych ogl´dzin pokojów, a g∏ównie sypial-ni.

Wspomnienie o nocnym widziadle podsun´∏o mu myÊl, ˝e w tym zapewne pokoju Narajana ukry∏zw∏oki swej ofiary, i ˝e wejÊcie do niego znajduje si´ za szafà. Pomimoj ednak najÊciÊlejszych poszuki-waƒ nie znalaz∏ nic.

Wieczorem nie móg∏ w ˝aden sposób zasnàç, do czytania nie mia∏ ch´ci. Odrzuci∏ gazet´, przyci-snà∏ g∏ow´ do poduszek i zaczà∏ znów myÊleç o tajemniczym pokoju.

Âwiat∏o lampy odbija∏o si´ ∏agodnie od z∏oconego obicia pokoju; oczy Supramatiego, b∏àdzàce w za-dumie po z∏oceniach, zatrzyma∏y si´ nieruchomo na jednym punkcie w Êrodku du˝ego kwiatu.

Machinalnie wsta∏ i przy∏o˝y∏ palec do znalezionego punktu, podejrzewajàc, ze wzgl´du na pewnàjego wypuk∏oÊç, ˝e musi to byç guzik, naciskajàcy spr´˝yn´. I nie omyli∏ si´: guzik poruszy∏ si´ pod naci-Êni´ciem, cz´Êç Êciany, ukrytej starannie pod obiciem, cicho si´ odsun´∏a, ukazujàc niedu˝y otwór, pro-wadzàcy do ciemnej przestrzeni.

- Jestem u celu - pomyÊla∏ Supramati, wk∏adajàc szlafrok.Pali∏a go ciekawoÊç obejrzenia kryjówki Narajany i tych rzeczy, które tam mog∏y si´ przechowywaç.Od Nary dowiedzia∏ si´, ˝e pa∏ac ten nale˝a∏ do Narajany od czasów Ludwika XIV, ˝e wtedy ju˝ Na-

rajana go naby∏ i urzàdzi∏ wed∏ug w∏asnego gustu.Supramati wszed∏ ze Êwiat∏em do wn´trza tajemniczego pokoju, umeblowanego w stylu najczyst-

szego “rococo”. Âciany pokryte by∏y b∏´kitnà, jedwabnà materià, ozdobionà girlandami kwiatów i amor-kami; pod∏oga obita dywanem, z ró˝ami na bia∏ym tle.

Naprzeciwko wejÊcia, mi´dzy oknami, sta∏o niedu˝e biurko pi´knej roboty, wysadzane z∏otem i per-∏owà macicà.

Nad biurkiem wisia∏ portret Narajany w zbytkownym stroju z czasów Ludwika XV, mianowiciew szmaragdowym ˝upaniku na koronkowym ˝abocie; w∏osy mia∏ upudrowane. R´ka oparta by∏a na z∏o-

68

tej r´kojeÊci wàskiej szpady. Z pod koronek na szerokich mankietach rozrzuca∏ promienie tajemniczypierÊcieƒ bractwa Graala. W kostiumie tym Narajana by∏ prawdziwie pi´kny; jego czarne oczy mia∏yw sobie coÊ demonicznego.

Przyjrzawszy si´ klasycznym rysom twarzy swego poprzednika Supramati zaczà∏ oglàdaç pokój.Panowa∏ tam wielki nie∏ad: jedno z krzese∏ przewrócone, na dywanie poniewiera∏y si´ otwarte pude∏ka,a na biurku rozrzucone papiery. Z tego pokoju Supramati przeszed∏ do drugiego, mniejszego pokoiku.

By∏ to buduar damski z toaletà, przybranà w pyszne koronki i zwierciad∏em w z∏otych ramach. Âcia-ny i meble by∏y obite bia∏ym at∏asem, wyszywanym z∏otem. ¸ó˝ko, umieszczone na futrzanym dywanie,na podwy˝szeniu, posiada∏o draperie z takiej samej materii. Poduszki by∏y rozrzucone po ∏ó˝ku, a ko∏-dra, zakrwawiona i zmi´ta le˝a∏a na pod∏odze. Na bia∏ym dywanie. Obok najwi´kszej krwawej plamy,sta∏ kieliszek z p∏ynem ciemnego koloru, wydzielajàcym md∏y zapach. Niedaleko od ∏ó˝ka widaç by∏o napó∏ otwarte drzwi, prowadzàce do niedu˝ego przedpokoju, a stamtàd na schody, okryte dywanem. Obapokoje i przedpokój nie posiada∏y oÊwietlenia elektrycznego.

Po zejÊciu ze schodów Supramati spostrzeg∏ drzwi, w których tkwi∏ klucz. Po otworzeniu tych no-wych drzwi ujrza∏ wàziutki korytarzyk, którego ju˝ nie oglàda∏, a wszed∏ z powrotem na schody.

Oglàdajàc po raz drugi buduar, spostrzeg∏ jeszcze jedne drzwi, przykryte portierà, lecz te by∏y za-mkni´te i klucza w nich nie znalaz∏.

Chcàc je otworzyç, szuka∏ jakiegoÊ cienkiego, metalowego przedmiotu, którym by da∏o si´ to uczy-niç; nie znalaz∏szy nic w buduarze, uda∏ si´ do salonu, gdzie ujrza∏ le˝àcy na stole d∏ugi i mocny nó˝,którego przedtem nie zauwa˝y∏. Zaopatrzony w to narz´dzie, podszed∏ znów do wspomnianych drzwi.

Po pewnym wysi∏ku otworzy∏ je. Z wn´trza buchn´∏o ch∏odne, o duszàcym zapachu powietrze.Ze Êwiecà w r´ku przestàpi∏ próg i stanà∏, jak wryty, spoglàdajàc na d∏ugà skrzyni´, podobnà do

trumny i pokrytà czarnym suknem. Le˝a∏ na niej p´k kwiatów tak Êwie˝ych, jakby by∏y dopiero co zerwa-ne.

Po bokach trumny sta∏y cztery staroÊwieckie Êwieczniki z tlejàcymi jeszcze lampami oliwnymi.Przy drgajàcym Êwietle Êwiecy pogrzebowa komnata mia∏a tak z∏owrogi wyglàd, ˝e Supramati za-

trzàs∏ si´ na jej widok.W g∏´bi komnaty widnia∏a wanna, a obok niej marmurowa ∏awka, na której le˝a∏a zakrwawiona bieli-

zna i sta∏o naczynie z gàbkà. Supramati walczy∏ z ogarniajàcym go l´kiem i z pewnym wahaniem zbli˝y∏si´ do skrzyni, by wreszcie dowiedzieç si´, co zawiera i donieÊç rano w∏adzom o swym odkryciu.

Obejrza∏ czarny ca∏un, na którym by∏y wyszyte srebrem kabalistyczne znaki, i chcia∏ go podnieÊç,lecz sukno przy dotkni´ciu zeÊlizgn´∏o si´ samo na pod∏og´. Z g∏uchym krzykiem Supramati odskoczy∏w ty∏, przy czym omal nie upuÊci∏ Êwiecy.

Przed nim sta∏a kryszta∏owa skrzynia, a w niej na bia∏ym, jedwabnym materacu i koronkowej po-duszce pod g∏owà, spoczywa∏a kobieta w bia∏ej sukni. By∏ to orygina∏ widzianej miniatury, pi´kna Liliana.Lecz teraz twarz jej nie mia∏a tego okropnego wyrazu, jak podczas owego nocnego widzenia. Pomimowybitnej bladoÊci twarz nie robi∏a wra˝enia trupiej; cia∏o nie posiada∏o znamiennej sztywnoÊci i zdawa∏osi´ byç elastycznym, jak cia∏o Êpiàcego cz∏owieka. Ma∏e, nieco uchylone usta mia∏y wyraz cierpienia;d∏ugie, czarne rz´sy rzuca∏y cieƒ na prawie przejrzyste policzki, a jedna r´ka spoczywa∏a lekko na pier-si. Cia∏o, od pasa do nóg by∏o okryte ró˝ami, fio∏kami, liliami i innymi wonnymi kwiatami, Êwie˝ymi, jakgdyby ros∏y w ogrodzie.

Zapominajàc o poprzednim l´ku, Supramati lubowa∏ si´ widokiem tego pi´knego dziewcz´cia. Pra-gnàc lepiej si´ jej przyjrzeç, nachyli∏ si´ i spostrzeg∏, ˝e ca∏e cia∏o by∏o zanurzone w jakiejÊ bezbarwnejcieczy, którà by∏a nape∏niona kryszta∏owa skrzynia.

Co to by∏ za p∏yn, konserwujàcy nie tylko cia∏o ludzkie, lecz i kwiaty z ca∏à ich barwà i ˝ywotnoÊcià,by∏o tajemnicà - takà samà tajemnicà jak ta, dla której Narajana trzyma∏ tu cia∏o zabitej przez siebie ko-biety, której zdawa∏o si´ nie chcia∏ prze˝yç.

ZamyÊlony i przygn´biony Supramati zbli˝y∏ si´ do ∏aweczki przy wannie, pragnàc zobaczyç, co wi´-cej si´ na niej znajdowa∏o. Wtem nadepnà∏ na jakiÊ twardy przedmiot, podniós∏ go przekona∏ si´, ˝e toby∏ zupe∏nie taki sam flakonik, jaki on posiada∏ z eliksirem ˝ycia. Znalezienie flakonu rzuca∏o pewneÊwiat∏o na scen´, jaka si´ tu rozegra∏a!

Pchnàwszy m∏odà kobiet´ sztyletem, Narajana chcia∏ jà nast´pnie uratowaç za pomocà esencji ˝y-

69

ciowej. Lecz dlaczego si´ to nie uda∏o? Czy pomoc by∏a ju˝ spóêniona, czy te˝ nie zna∏ on wszystkichw∏asnoÊci p∏ynu i sposobów jego zastosowania?

Panujàcy wsz´dzie nie∏ad Êwiadczy∏, ˝e Narajana dzia∏a∏ w poÊpiechu, nie zadajàc sobie fatygi zro-bienia porzàdku i zniszczenia jawnych dowodów zbrodni.

Przechodzàc przez buduar, Supramati spostrzeg∏ na krzeÊle, obok ∏ó˝ka, bia∏à kamizelk´ z plamamikrwi.

Widocznie zabójca tu najpierw przyniós∏ swà ofiar´.Zatopiony w myÊlach, Supramati usiad∏ przy biurku i wpatrujàc si´ w portret tego, który w jego ˝yciu

odegra∏ tak nadzwyczajnà rol´, zapytywa∏ si´ w duchu: jak móg∏ cz∏owiek, posiadajàcy tak niezwyk∏ewtajemniczenie, posunàç si´ a˝ do pope∏nienia zabójstwa?

Nast´pnie zaczà∏ przeglàdaç rozrzucone na stole papiery. Mi´dzy innymi le˝a∏ tam taki sam zeszyt,jaki widzia∏ w Wenecji, traktujàcy o wiedzy okultystycznej, ró˝ne listy, rachunki dostawców, czysty papieri koperty, a tak˝e zapisany do po∏owy arkusz papieru, którego cz´Êç by∏a zalana atramentem, widoczniez wywróconego w poÊpiechu ka∏amarza.

Poznawszy pismo Narajany, Supramati zaczà∏ czytaç, zaciekawiony ju˝ pierwszymi s∏owami:“Nauczycielu! Zabi∏em jà, a to dowodzi, ˝e pomimo mojej niewyczerpanej si∏y ˝yciowej, przepe∏nia-

jàcej me cia∏o, pozosta∏em takim samym mizernym niewolnikiem cia∏a jak inni ludzie. Ale wtedy by∏emdoprowadzony do wÊciek∏oÊci, bo jak ona Êmia∏a mnie zdradziç? Wszak nie jestem pierwszym lepszym.Nadto, czy˝ nie uczyni∏em wszystkiego, aby czu∏a si´ szcz´Êliwà? Przeznaczeniem jej by∏o niezawod-nie, zestarzeç si´ i umrzeç, a wtedy wszelkie w´z∏y by∏yby same przez si´ rozwiàzane; ale ja o tym niepomyÊla∏em. To nie Nara, która jest tym, co i ja; z nià mo˝emy zawsze si´ kochaç. Ale nie o tym chcia-∏em mówiç, Nauczycielu.

Pragnà∏em uratowaç Lilian´ i pobieg∏em wziàç flakon, a gdym go przyniós∏, by∏o ju˝ za póêno. Mó-wiono mi, ˝e rany si´ zabliêniajà, gdy si´ je poleje tym p∏ynem.

Uczyni∏em to, lecz rezultat by∏ zgo∏a nieoczekiwany.Nie wiem, czy ona jest ˝ywa, czy umar∏a? Lecz, przy wszelkich pozorach Êmierci, zdaje si´ byç ˝y-

wa, jakkolwiek ˝aden Êrodek nie mo˝e jej wyprowadziç z tego stanu.Cia∏o mi´kkie i elastyczne, nie wieje odeƒ ch∏ód Êmierci, a jednak nie ma poza tym ˝adnych oznak

˝ycia! Co mam uczyniç, Nauczycielu, zanim przyjdziesz mi pomóc i wyjaÊniç to wszystko? Doznaj´ okrop-

nego niepokoju; splami∏em r´ce nieczystà krwià tej kobiety. Do czasu twego przybycia zdecydowa∏emsi´ na u˝ycie jeszcze jednego Êrodka, u˝ywanego do zatrzymania w kwiatach ˝ywotnego soku i zacho-wania ich Êwie˝oÊci. Sposobu tego u˝ywa∏em ju˝ wielokrotnie, a nawet robi∏em prezenty z takich nie-Êmiertelnych kwiatów, co mi zjedna∏o s∏aw´ maga.

W p∏ynie tym zanurzy∏em Lilian´, ˝ywà czy umar∏à, nie wiem - bo nie daje oznak ca∏kowitego ˝ycia.O, wielki i pot´˝ny Nauczycielu! Ty mnie objaÊnisz i pomo˝esz, bo w przeciwnym razie...'Na tym koƒczy∏ si´ list. Czy Narajana napisa∏ inny, czy te˝ jakiÊ niezwyk∏y wypadek nie pozwoli∏ mu

dokoƒczyç? Na te pytania nie by∏o odpowiedzi.- Bo˝e, w jakim˝e labiryncie tajemnic si´ znalaz∏em? - wyszepta∏ Supramati, chowajàc list do kiesze-

ni szlafroka.Pogasiwszy Êwiece w kandelabrach, poszed∏ do sypialni, lecz nie decydowa∏ si´ spaç w tak bliskim

sàsiedztwie umar∏ej. Nast´pnie przeszed∏ do gabinetu i po∏o˝y∏ si´ na otomanie. Z nawa∏u myÊli wytwo-rzy∏ si´ istny chaos.

Zamierza∏ poczàtkowo zawiadomiç w∏adze o wykryciu zbrodni. Lecz czy mia∏ prawo to czyniç?Wszak tu wchodzi∏y w gr´ czynniki z dziedzin, stojàcych poza kompetencjà zwyk∏ych ludzi. Po wtóre,czy nie sprzeciwia∏oby si´ to statutom bractwa, gdyby choç czàstk´ tajemnic ods∏oni∏ profanom? Pog∏´bszym namyÊle zadecydowa∏ milczeç o swym odkryciu, dopóki sprawa ta nie zostanie wyjaÊnionaprzez kompetentnego cz∏onka bractwa.

Po tej decyzji zaczà∏ si´ zastanawiaç nad nast´pujàcà, dziwnà okolicznoÊcià - Jak móg∏ Narajanado tego stopnia nie znaç w∏asnoÊci i sposobów u˝ycia tego straszliwego eliksiru, którym rozporzàdza∏?Dlaczego nie umia∏ go zastosowaç? Kto jest owym nauczycielem, do którego si´ zwraca∏ - Dachir czy

70

Ahasfer?Ow∏adn´∏o nim straszne pragnienie mieç blisko siebie kogoÊ z wtajemniczonych, i myÊl jego z nat´-

˝eniem skierowa∏a si´ ku Êwiàtyni Graala, do tego starca, który go przyjà∏ do grona bractwa.I naraz da∏ mu si´ odczuç powiew dziwnie aromatycznego powietrza oraz da∏ si´ s∏yszeç niewiado-

mo skàd pochodzàcy g∏os:- “Narajana by∏ hultajem i leniuchem, u˝ywajàcym swà si∏´ ˝yciowà jedynie na zaspokojenie swych

na∏ogów i nami´tnoÊci. On zaledwie powierzchownie dotyka∏ tajemnic; nie posiada∏ ani cierpliwoÊci, anich´ci zag∏´biania si´ w dziedzin´ wy˝szej wiedzy; przeszed∏ zaledwie pierwsze stopnie wtajemniczeniai pozosta∏ niewolnikiem niskich instynktów: otoczony przez duchy ciemnoÊci, poddawa∏ si´ ich w∏adzy,nie b´dàc zdolnym ich ujarzmiç. Âmierç jego by∏a godnà jego ˝ycia. Nie wolno, rozporzàdzajàc najwi´k-szà tajemnicà praw kosmicznych - mianowicie tajemnicà zachowania ˝ycia - zu˝ytkowaç jà tylko dla do-godzenia swym chuciom. Ten, komu powierzonà zosta∏a pierwotna materia ˝ycia, powinien badaç jànieustannie, aby poznaç jej w∏asnoÊci i umieç jà stosowaç”.

Ws∏uchany w ten g∏os tajemniczy, Supramati pozosta∏ jakiÊ czas w os∏upieniu. To niezw∏oczne prze-j´cie jego myÊli i odpowiedê na zawarte w niej pytania wprowadzi∏y go w stan mistycznego upojenia. Za-g∏´bi∏ si´ w sobie, postanawiajàc przyjmowaç zupe∏nie trzeêwo podobnego rodzaju fakty, skoro ju˝ si∏àokolicznoÊci zmuszony by∏ wnikaç w Êwiat okultystyczny, ukryty przed wzrokiem zwyk∏ych Êmiertelni-ków.

Pragnà∏ przy tym wejÊç w t´ sfer´ i przeniknàç jà, aby nie pozostaç d∏ugo w nieÊwiadomoÊci, w ja-kiej Narajana trwa∏ do koƒca ˝ycia.

Opanowawszy si´ ca∏kowicie, usiad∏ przy biurku i zaczà∏ czytaç zeszyt, znaleziony w tajemnej kom-nacie.

Pierwsza stronica zawiera∏a treÊç nast´pujàcà: “Przedmowa. Wyciàg z wielkiej ksi´gi, przet∏umaczony dla wst´pujàcych do ko∏a wtajemniczonych”.“Tajemnice wielkiej okultystycznej nauki nie mogà byç podane w ca∏oÊci w j´zyku profanów. Praw-

dziwy uczeƒ, pragnàcy poznaç ich istot´, musi znaç j´zyk ezoteryczny, j´zyk objaÊniajàcy formu∏yi prawdziwe znaczenie tajemniczych znaków. Niniejsza ksi´ga napisana jest dla poczàtkujàcych, nie-zdolnych jeszcze zrozumieç znaków Êwi´tego j´zyka, lecz którzy potrzebujà pierwszego wtajemnicze-nia, aby mieli mo˝noÊç orientowania si´, zanim dla nich nie zostanà zdj´te siedem piecz´ci”.

'Kto otrzyma∏ esencj´ ˝ycia, która jak niewyczerpane êród∏o odnawia jego si∏y ˝yciowe, tego pierw-szym i najwi´kszym obowiàzkiem jest badanie tego tajemniczego i pot´˝nego, o˝ywiajàcego eliksiru.

Sok ten przedstawia pramateri´, krew przep∏ywajàcà, niby potok ˝ycia przez arterie nieobj´tego or-ganizmu, który nazywamy wszechÊwiatem.

Znajduje si´ ten sok w kosmicznych i organicznych zwiàzkach, podobny jest do ognia i stykajàc si´z materià, ogrzewa jà, jak p∏omieƒ, i ka˝e jej ˝yç, jak serce trzepoce si´ on w centrum planet; on w cià-gu miliardów lat stwarza, karmi i przyobleka Êwiaty. A gdy wskutek pracy wymiennej z innymi kosmicz-nymi si∏ami, sok ˝ycia zostanie wch∏oni´ty i ostatni wp∏yw jego zaniknie, wszystko si´ rozwali, rozproszyi przeistoczy w inne kszta∏ty.

Dla ludzi i w ogóle istot rodzàcych si´ i podlegajàcych ciàg∏ym zmianom, lampa ˝ycia wygasa pr´d-ko, albowiem wprowadzana do cia∏ ich esencja nie jest w stanie czystym, a wchodzi nieÊwiadomie przyzap∏adnianiu. Lecz ten tajemniczy sok ˝ycia mo˝e byç wydobyty z chaosu i podawany ludziom w posta-ci czystej esencji.

Ta prapoczàtkowa si∏a twórcza, najsilniejsza z cia∏, ma tysiàce cudownych w∏asnoÊci, których ludz-koÊç nie zna i nie umie z nich korzystaç.

Kto pozna te w∏asnoÊci i ich zastosowanie, ten dosi´gnie tajemnic Êwiata niestworzonego i staniesi´ panem siedmiu dobrodziejstw pryzmy.

Wàtpliwym jest, czy nawet tacy, którzy by przeszli przez ˝ycie na planetach wed∏ug ich wszystkichstopniowaƒ hierarchicznych, byliby zdolni przeniknàç prawa pramaterii. Wielkim jest ten, kto zdoby∏umiej´tnoÊç wyprowadzania jej z kosmicznego chaosu; lecz i on pozostanie profanem, je˝eli zaw∏ad-nàwszy nià, nie potrafi zu˝ytkowaç niezliczonych si∏ i w∏asnoÊci tego Prometeusza wszechÊwiata, któryto zjawia si´, to znika. Zmienny, nieuchwytny, lecz straszny z powodu swej twórczej i niszczàcej si∏y -pozostaje on tajemnicà, której niezwyk∏e i ró˝norodne prawa nie zosta∏y jeszcze poznane przez ˝adne-

71

go Êmiertelnego.I mimo tego wielkiego, ˝yciowego oddechu przedwiecznego, cz∏owiek umiera jako Êlepy i pró˝ny

nieuk.Wiadomym jest, ˝e pierwotna materia wprowadzona do organizmu, obdarza go niewyczerpanym

êród∏em ˝ycia tak d∏ugotrwa∏ego, jak ˝ycie planety.W zamian za to ka˝dy, kto za˝y∏ ten p∏yn powinien uwa˝aç si´ za ucznia wielkiej, p∏ynàcej w ˝y∏ach

jego tajemnicy, i obowiàzany badaç jà wed∏ug swych si∏, a nie staç na jednym miejscu, korzystajàc zeswego wyjàtkowego po∏o˝enia jedynie dla zaspokojenia swych instynktów ˝yciowych.

Wiedz o tym, cz∏owieku, ˝e ty sam przedstawiasz mikroskopijny Êwiat i rozum twój jest zdolny objàçwszechÊwiat. A wi´c pracuj, a wtedy przejrzysz. Oko twoje przebije otaczajàce ci´ ciemnoÊci i us∏yszyszuchem duszy harmoni´ sfer.

Utajona w tobie si∏a b´dzie albo twym sprzymierzeƒcem, albo tyranem. Ona ci u˝yczy skrzyde∏ wie-dzy i zapali na twym czole siedem p∏omieni, albo ci´ poni˝y do stanu zwierz´cia, które b´dzie ci´ m´-czy∏o nieziszczalnymi nigdy pragnieniami. Niewyczerpane êród∏o ˝ycia b´dzie gorza∏o czystym ogniem,dajàc ci szcz´ÊliwoÊç maga, albo przemieni ci´ w demona i odda ci´ pod w∏adz´ demonów.

Promienne zast´py dobra, jak i legiony ciemnoÊci b´dà usi∏owa∏y ci´ przyciàgnàç. Nie zapominaj, ˝e˝yjesz w chaotycznym Êwiecie, gdzie i z∏o panuje.

Ucz si´ wi´c, staraj si´ zrozumieç wielkie, magiczne symbole, poznaç sposoby wezwania, zaklina-nia otaczajàcej ci´ gromady i w∏adania mieczem magicznym, albowiem biada ci, jeÊli zostaniesz zwyci´-˝onym!

Naucz si´ rzàdziç dêwi´kami, zastosowywyç Êwiat∏o i rozeznawaç aromaty; naucz si´ rzàdziç ma-gnetycznymi pràdami piramidalnymi, wydzielajàcymi si´ z przedmiotów, i pokonywaç Êwiat∏em mroki.Wtedy b´dziesz silnym i niezwyci´˝onym, gdy˝ s∏abym bywa tylko leniwiec i nieuk.

Wielka ksi´ga praw otwarta jest dla ka˝dego, kto chce jà czytaç. Któ˝ winien, je˝eli Êlepi i nieuÊwia-domieni ludzie przechodzà obok niej, ˝artujàc sobie ze znaków krzy˝y, pokrywajàcych jej karty, dlatego˝e ich nie rozumiejà. Oni podobni sà do nierozsàdnych dzieci, nie chcàcych uczyç si´ abecad∏a, którewszak˝e prowadzi do poznania ca∏ego Êwiata wiedzy; one nie pojmujà, ˝e nie umiejàcy czytaç skazanyjest w ciàgu ca∏ego ˝ycia na niewiedz´”.

Po przeczytaniu ostatniego wiersza tego krótkiego wst´pu Supramati zatrzyma∏ si´. To, co przeczy-ta∏, wystarcza∏o, a˝eby poch∏onàç wszystkie jego myÊli.

Czy wystarczy mu si∏ na godne spe∏nienie tych olbrzymich zadaƒ, o których si´ teraz dowiedzia∏?Narajana nie spe∏ni∏ ich, zapominajàc, ˝e niebezpiecznie jest igraç z si∏ami, które si´ zna tylko po∏owicz-nie. On pad∏ ofiarà fatalistycznej przypadkowoÊci, którà sam wywo∏a∏, lecz poradziç nie umia∏. I to niepo-znane prawo spowodowa∏o jego destrukcj´, pomimo wlania weƒ si∏ pot´˝nych.

Westchnà∏ ci´˝ko. Dosta∏ zawrotu g∏owy na myÊl o ciàg∏oÊci ˝ycia tak d∏ugiego, jak ˝ycie planety.Obawia∏ si´ samego siebie, obawia∏ si´ tajemnicy, która go ze wszech stron otacza∏a i d∏awi∏a.

Z bolesnà wyrazistoÊcià odtworzy∏ w swej pami´ci wieczór, kiedy si´ u niego zjawi∏ tajemniczy nie-znajomy; przypomnia∏ sobie l´k i odraz´, jakie nim wstrzàsn´∏y na myÊl o Êmierci, i gorycz, doznawanàna widok ludzi zdrowych i szcz´Êliwych, korzystajàcych z wszelkich dobrodziejstw ˝ycia. Teraz posiad∏wszystko. Wszystkie rozkosze ˝ycia le˝a∏y u jego nóg, lecz o dziwo straci∏y dlaƒ wszelkà wartoÊç.

Taki stan ci´˝kiego przygn´bienia nie trwa∏ jednak d∏ugo. Jasny umys∏ i energia m∏odego uczonegozwalczy∏y stan przygn´bienia. Droga zosta∏a wytkni´ta, nale˝a∏o wi´c po niej kroczyç, by staç si´ panempo∏o˝enia.

Dopiero po osiàgni´ciu wtajemniczenia wystàpi na arenie ˝ycia; lecz nie jak Narajana, aby si´ roz-koszowaç n´dznymi materialnymi przyjemnoÊciami, lecz aby za pomocà wiedzy pomagaç cierpiàcymbliênim. Z∏oto b´dzie rozdawa∏ nie jakimÊ tam damom, które i bez niego znajdà sobie hojnych wielbicieli,lecz istotom nieszcz´Êliwym, którymi nikt si´ nie zajmuje i których bogacze omijajà z obawy pobrudzeniasobie ràk.

W pami´ci jego przesunà∏ si´ ca∏y szereg smutnych obrazów n´dzy, z którymi spotyka∏ si´ podczasswej lekarskiej praktyki: poddasza i suteryny, gdzie ca∏e rodziny z drobnymi dzieçmi, których niewinneocz´ta patrzy∏y ˝a∏oÊnie, jak gdyby pyta∏y: czemu los srogi kaza∏ im si´ rodziç dla m´ki?

Nami´tne pragnienie wiedzy, leczenia i wspierania ludzi przepe∏ni∏o mu serce. P∏onà∏ w nim czysty

72

ogieƒ mi∏osierdzia; nie obawia∏ si´ ju˝ pracy na ogromnym polu niedoli ludzkiej, chocia˝by w ciàgu ca∏e-go ˝ycia planety.

Nast´pnego dnia podczas Êniadania zjawi∏ si´ wicehrabia, przynoszàc jak zwykle, bardzo interesu-jàcy program dnia. Tym razem chodzi∏o o czarujàcà hiszpank´ - Rozit´.

- To wprost per∏a, prawdziwy koliber! Uprzedzam ci´ ksià˝´, ˝e b´dziesz za nià szala∏ - mówi∏ Lor-moeil, ca∏ujàc w uniesieniu koƒce swych palców.

Lecz w duszy Supramatiego dêwi´cza∏ jeszcze zachwyt ubieg∏ej nocy tak, ˝e z trudem ukrywa∏wzgard´ dla tego hulaki, co pozby∏ si´ obowiàzków m´˝a i ojca, aby prowadziç haniebne i pró˝niacze˝ycie za kulisami i w buduarach kokot.

Przerywajàc potok pochwa∏ wicehrabiego na rzecz Rozity, Supramati zapyta∏:- Czy nie móg∏by mi pan wskazaç kilka ubogich rodzin, nie wyciàgajàcych r´ki po ja∏mu˝n´, a umie-

rajàcych z n´dzy w milczeniu, jako ofiary niezas∏u˝onego losu? Tego rodzaju wizyty b´dà moim zda-niem o wiele interesujàce ni˝ towarzystwo podobnych mniej wi´cej do siebie dam pó∏Êwiatka, które za-wsze znajdà wspó∏czujàce im dusze, gotowe do poÊwi´ceƒ i uprzyjemnienia im ˝ycia.

Wicehrabia stanà∏ jak wryty. Podobne idee nababa, którego chcia∏ eksploatowaç, wcale mu nie przy-pad∏y do gustu; by∏ on jednak zanadto przebieg∏y i sprytny, a˝eby swe niezadowolenie wyraênie okazaç.Dlatego ograniczy∏ si´ tylko do g∏oÊnego Êmiechu.

- Mo˝esz si´ pochwaliç ksià˝´, ˝eÊ mnie ca∏kowicie zaintrygowa∏. Tego, jako ˝ywo, nie mog∏emprzypuszczaç, ˝e pan chce si´ bawiç w filantropi´. Zresztà, jest to tak dobra fantazja jak ka˝da inna,i skoro si´ przejawi∏a, to ∏atwo mo˝na uczyniç jej zadoÊç, nie odmawiajàc sobie innego rodzaju przyjem-noÊci. W Pary˝u, Bogu dzi´ki, nie brak n´dzy! Na dowód mej przyjaêni mog´ ci´ poznaç z pewnà oso-bà, ˝yjàcà w tym Êwiecie n´dzy. Jest to pewna osoba, na pó∏ ob∏àkana, snujàca si´ od rana do wieczo-ra po suterynach i poddaszach z workiem na r´ku, nape∏nionym datkami, które wy∏udza od ka˝dego, ko-go spotyka. Panna Rozalia wprowadzi pana do prawdziwego panopticum. Za anio∏a uwa˝ajà jà ci pró˝-niacy, którzy zamiast pracowaç, chcà ˝yç z dobroczynnoÊci publicznej, liczàc na wspania∏omyÊlnoÊç lu-dzi naiwnych, co wspó∏czujàc ich niedoli, nie widzà ich pró˝niactwa...

Wicehrabia umilk∏, zmieszany troch´ na widok chmurnego i surowego spojrzenia wspó∏biesiadnika.- JesteÊ pan zbyt surowym dla ubogich! Powiedz otwarcie, patrzàc trzeêwo, czy nie jesteÊmy rów-

nie˝ leniwcami, chcàcymi dobrze ˝yç i nic nie robiç? Przeje˝d˝amy si´ powozami, spo˝ywamy wspania-∏e obiady, obficie oblane szampanem, bawimy si´ z kobietami, wieczory sp´dzamy w teatrze i koƒczymydzieƒ wyszukanà hulatykà. Ca∏a ró˝nica pomi´dzy nami a n´dzarzami – pró˝niakami - o ile oni rzeczy-wiÊcie sà “pró˝niakami” polega na tym, ˝e my mamy czym p∏aciç za wszystkie rozrywki, oni zaÊ muszàsobie odmawiaç najniezb´dniejszych rzeczy.

- Pan porównuje siebie z takà ho∏otà!- Wszak˝e i oni sà ludêmi i majà takie same potrzeby i pragnienia jak my - odpowiedzia∏ Supramati.

- Ale wróçmy do rzeczy. Bardzo mnie zobowià˝esz, panie wicehrabio, je˝eli mnie poznasz z damà,o której mi mówi∏eÊ, a b´dzie jeszcze lepiej, gdy mnie do niej zawieziesz. Mam czas wolny, nie powinie-niem wi´c zabieraç czasu tej zacnej kobiecie, która ka˝dà godzin´ poÊwi´ca dobrym uczynkom.

Wicehrabia skrzywi∏ si´ zjadliwie, lecz spostrzeg∏szy si´ wnet rzek∏ tonem ˝artobliwym: - O, ci magnaci! Oni zawsze majà jakieÊ ekscentryczne fantazje. Zresztà dobroczynnoÊç jest takà

rozrywkà jak inne, ch´tnie wi´c spe∏ni´ paƒskie ˝yczenie.W godzin´ póêniej lando ksi´cia zatrzyma∏o si´ przed ma∏ym domkiem na przedmieÊciu. Supramati

z towarzyszem weszli do ma∏ej, ubogiej izdebki, gdzie pani Rozalia koƒczy∏a swe skromne Êniadanie.Zdziwiona wizytà eleganckich panów, wsta∏a i zrobi∏a krok na ich spotkanie.

By∏a to kobieta wysokiego wzrostu w wieku ponad trzydziestk´, o tajemniczych b∏´kitnych oczach,wyra˝ajàcych nieskoƒczonà dobroç.

Zarumieni∏a si´ nieco, gdy wicehrabia przedstawi∏ jej ksi´cia i nadmieni∏, ˝e ksià˝´ chce wziàç udzia∏w jej pracy dobroczynnej. Rozalia nie przypuszcza∏a, ˝e ma przed sobà miliardera, lecz dla niej ka˝dydobroczyƒca by∏ po˝àdanym goÊciem, co te˝ zaznaczy∏a w prostych i serdecznych s∏owach.

- Ubóstwa jest tak wiele! Lecz, dzi´ki Bogu, nie brak te˝ i wspania∏omyÊlnych serc, gotowych przyjÊçz pomocà swym braciom - powiedzia∏a z lekkim westchnieniem.

- Szanowna pani - rzek∏ na to Supramati, ja równie˝ pragn´ pomagaç ubogim braciom, lecz nie pó∏-

73

Êrodkami, a w sposób gruntowny. Przyby∏em w∏aÊnie do pani z proÊbà o wskazanie mi rodzin, potrzebu-jàcych i zas∏ugujàcych na pomoc.

- Niech ci´, moÊci ksà˝´, Bóg b∏ogos∏awi za twój szlachetny zamiar - zawo∏a∏a z radoÊcià Rozalia. -Co si´ tyczy rodzin godnych twej dobroci, to nale˝y tylko wybieraç. Jest na przyk∏ad wdowa z szeÊcior-giem dzieci, której mà˝ zosta∏ zabity podczas katastrofy kolejowej; ta nieszcz´Êliwa kobieta niedawnoprzeby∏a tyfus, i ca∏a jej rodzina prawie umiera z g∏odu. Mam równie˝ na widoku m∏odà dziewczyn´, zu-pe∏nà sierot´, która ze swej pracy utrzymuje brata oraz dwie ma∏oletnie siostry; zajmowa∏a si´ grawero-waniem na drzewie i artystycznym wyszywaniem, lecz wskutek wyczerpujàcej pracy nocnej zapad∏a naoczy i jest zagro˝ona Êlepotà. O, ksià˝´! d∏ugà jest lista nieszcz´Êliwych, których dusza potrzebuje po-mocy w równej mierze jak i cia∏o. Lecz najstraszniejszym jest, gdy si´ widzi takich, co w rozpaczy sarka-jà przeciw sprawiedliwoÊci Bo˝ej i wàtpià w Jego mi∏osierdzie. Najlepsi i najuczciwsi ludzie podlegajà ta-kiemu zamroczeniu ducha.

W g∏osie Rozali dêwi´cza∏o tak g∏´bokie i prawdziwe wspó∏czucie, ˝e Supramati zosta∏ rozrzewnionyi odezwa∏ si´ z dobrotliwym uÊmiechem.

- Pani ma racj´! Âpieszmy wi´c, aby wnieÊç choç odrobin´ Êwiat∏a do mroków tych dusz zrozpaczo-nych. Je˝eli pani pozwoli, b´d´ jej towarzyszy∏, a korzystajàc z mego powozu, mo˝emy wiele rzeczypr´dzej za∏atwiç.

Wzruszona kobieta w∏o˝y∏a pr´dko kapelusz i r´kawiczki, a gdy chcia∏a wziàç koszyk z prowiantamii starà odzie˝à, Supramati wstrzyma∏ jà.

- Niech pani to zostawi, dam pieniàdze na kupno nowej odzie˝y.Nast´pnie zwróci∏ si´ do wicehrabiego, który nie bra∏ udzia∏u w rozmowie i z irytacji gryz∏ wàsy mó-

wiàc, ˝e na umówionà kolacj´ stawi si´, lecz dzieƒ zu˝yje w inny sposób.Siedzàc we wspania∏ym powozie obok m∏odego i pi´knego m´˝czyzny, który imponowa∏ jej swym

bogactwem i tytu∏em, prosta i skromna kobieta czu∏a si´ poczàtkowo bardzo nieswojo; lecz rozmowaz Supramatim rozwia∏a wkrótce jej niepokój. A gdy nast´pnie zobaczy∏a, jak wytrwale towarzyszy jej dosiedzib n´dzy, bez wstr´tu oddycha ci´˝kim i wilgotnym powietrzem i niezmordowanie przemyka si´ pokr´tych, wàskich schodach, zacz´∏a naƒ patrzeç jak na geniusza dobra.

I rzeczywiÊcie, gdzie Supramati si´ zjawi∏, wnosi∏ z sobà nadziej´, radoÊç i otuch´. Dr˝àce r´ce tych,co ju˝ stracili wszelkà nadziej´, odbiera∏y hojne czeki od swego dobroczyƒcy.

Pomoc udzielana przez Supramatiego nie by∏a dorywczà, chwilowà, lecz zapewnia∏a n´dzarzomdalszà egzystencj´.

Nigdy jeszcze nie widzia∏ tylu ∏ez radoÊci, nie s∏ysza∏ tylu b∏ogos∏awieƒstw. Stwierdzajàc, jak wiarai nadzieja budzi∏y si´ w sercach zbola∏ych i wàtpiàcych, Supramati przekona∏ si´, ˝e ogromne bogactwa,jakimi rozporzàdza∏, sà istotnie darem nieocenionym. Gdy si´ ˝egnali z panià Rozalii, byli ju˝ przyjació∏-mi.

- Je˝eli - rzek∏ - pani b´dzie potrzebowa∏a czegokolwiek dla swych ubogich, prosz´ Êmia∏o zwracaçsi´ do mnie; dla pani jestem zawsze w domu. Albo, jeszcze lepiej, niech mnie pani zawezwie, kiedy b´-dzie potrzeba.

Prócz tego wyznacz´ miesi´cznà rent´, którà pani b´dzie otrzymywa∏a od mego notariusza i rozpo-rzàdza∏a nià wed∏ug w∏asnego uznania.

- Nie wiem, jak mam panu dzi´kowaç powiedzia∏a ze ∏zami w oczach Rozalia.- W∏aÊciwie nie ma za co - odrzek∏ Supramati. Daj´ tylko troch´ z∏ota, którego posiadam wi´cej ni˝

mog´ wydaç. Istotne zaÊ mi∏osierdzie jest po stronie pani, gdy˝ pani poÊwi´ca swój czas i prac´, wywie-rajàc przy tym wp∏yw moralny, który cz´stokroç powstrzymuje cz∏owieka od rozpaczliwego czynu.

Wróci∏ do domu uszcz´Êliwiony i wesó∏, jakim ju˝ dawno nie by∏. Obiadowa∏ sam, nast´pnie po∏o˝y∏si´ na swej ulubionej otomanie i przebiega∏ myÊlà prze˝ycia i wra˝enia dzisiejszego dnia, Zdawa∏o musi´, ˝e dzia∏a∏ zgodnie z prawem harmonii, dajàcym cz∏owiekowi szcz´Êcie, wiedzia∏ bowiem z doÊwiad-czenia, ˝e dobry uczynek daje cz∏owiekowi zadowolenie i radoÊç, z którymi nic porównaç si´ nie mo˝e.

To znaczy, ˝e istnieje fluidalne prawo, wynagradzajàce cnot´ i mi∏osierdzie stanem zaspokojonegosumienia.

- Tak, powinienem poznaç te prawa i dowiedzieç si´, dlaczego dobro stwarza harmoni´, a z∏o rodzizamieszanie.

74

Nast´pne dnie up∏ywa∏y na zwyk∏ych rozrywkach, wed∏ug programów wicehrabiego. Pierrota pilno-wa∏a Supramatiego jak tylko mog∏a, rozwijajàc rozpaczliwà kokieteri´, a˝eby nim ca∏kowicie ow∏adnàç.Syrena ta zdziwi∏aby si´ bardzo, gdyby wiedzia∏a, ˝e on myÊla∏ nieraz, patrzàc na nià:

- Biedna igraszko rozkoszy i haƒby! Czy˝byÊ nigdy nie myÊla∏a o tym, ˝e ci´ czeka n´dza lub Êmierçw szpitalu, gdy przeminie twa pi´knoÊç, którà teraz frymarczysz.

Pewnego wieczora wicehrabia ze swà przyjació∏kà i Supramati z Pierrotà koƒczyli weso∏o dzieƒw jednej z modnych restauracji. Pierrota, uwa˝ajàc si´ ju˝ za g∏ównà kochank´ m∏odego bogacza, sta-wa∏a si´ coraz Êmielsza i wymagajàca, a przy koƒcu kolacji wypity w du˝ej iloÊci szampan uderzy∏ jej dog∏owy, doprowadzajàc bezwstyd jej do ostatecznych granic. Po odÊpiewaniu brawurowej piosenki, któràwicehrabia by∏ zachwycony, niespostrzeg∏a, ˝e Supramati s∏ucha∏ oboj´tnie, i zacz´∏a go prosiç o nagro-d´. Nast´pnie doda∏a, ˝e by∏by ju˝ czas, aby jej kupi∏ dom, zw∏aszcza ˝e dziÊ czyta∏a og∏oszenieo sprzeda˝y wspania∏ego domu za niskà cen´.

- Co dla ciebie znaczy jakieÊ pi´çset lub szeÊçset tysi´cy franków? A dla mnie stanowi to majàtek.Wszak powinieneÊ zabezpieczyç mi przysz∏oÊç - mówi∏a, g∏adzàc go po policzku. Supramafi uÊmiechnà∏si´ zagadkowo.

- Masz racj´, powinienem zabezpieczyç ci przysz∏oÊç i zajà∏em si´ ju˝ tà sprawà. Lecz, zamiastkupowania domu, z∏o˝y∏em w banku kapita∏, od którego procenty b´dà stanowi∏y doÊç solidnà pensj´,aby mo˝na z niej ˝yç przyzwoicie. Pensja ta b´dzie ci wyp∏acana, gdy skoƒczysz czterdzieÊci lat.B´dziesz wtedy niezdolnà do pracy, a wielbiciele twoi ci´ porzucà, na ten przeto czas zabezpiecz´ ciutrzymanie, a˝ebyÊ mog∏a odpoczàç i pokutowaç za grzechy m∏odoÊci.

Pierrota poblad∏a strasznie i nie spuszczajàc z niego oczu, zapyta∏a z niedowierzaniem:- Ty naturalnie ˝artujesz sobie ze mnie?- Bynajmniej, mówi´ zupe∏nie serio. Gdyby twoi wielbiciele, zamiast ci´ stroiç, pomyÊleliby o

zabezpieczeniu ci staroÊci, to nie umiera∏oby tyle kap∏anek mi∏oÊci z n´dzy na poddaszu lub w szpitalu.Teraz jesteÊ m∏oda, pi´kna i znajdà si´ tacy, którzy b´dà ci´ kochali i stroili, lecz gdy si´ zestarzejesz inikt ci´ ju˝ nie zechce, wtedy wyznaczona ci przeze mnie pensja b´dzie mia∏a dla ciebie wielkie zna-czenie.

Na poblad∏à przedtem twarz Pierroty wystàpi∏ goràcy rumieniec. Z piorunujàcym wzrokiem zerwa∏asi´ z miejsca i wziàwszy si´ pod boki, stan´∏a przed Supramatim, krzyczàc:

- A czy ty wiesz, panie dziki, ˝e jesteÊ bardzo zuchwa∏y? Nie ˝àdam, a˝ebyÊ mi zabezpiecza∏staroÊç, bo kto wie, czy doczekam starszych lat. Po takiej obeldze przestaj´, naturalnie ci´ kochaç, tysknero, ludo˝erco indyjski!

G∏os jej dr˝a∏ z gniewu, a wicehrabia i jego przyjació∏ka pok∏adali si´ ze Êmiechu. Lecz Supramatinie czu∏ si´ widocznie obra˝onym.

Z uprzejmym uÊmiechem wyjà∏ z pugilaresu z∏o˝ony arkusz papieru i poda∏ go Pierrocie.- Nies∏usznie si´ obra˝asz, moja kochana, przyjdzie chwila, kiedy dzisiejszy dar bardzo ci si´

przyda. Weê i zachowaj ten dokument, a przynajmniej zapami´taj miejsce, skàd b´dziesz mog∏aczerpaç Êrodki na uczciwe i spokojne ˝ycie.

Pierrota nie mog∏a si´ ju˝ opanowaç i trz´s∏a si´ z wÊciek∏oÊci. Lecz nic nie odrzek∏a.Po chwili oczekiwania Supramati otworzy∏ znów pugilares, zamierzajàc schowaç wyj´ty dokument,

gdy naraz aktorka rzuci∏a si´ na niego jak pantera, wyrwa∏a papier i schowa∏a go za gorset.- Sknera! - zawo∏a∏a znów tonem pogardy. - Twój brat, Narajana by∏ rycerzem i nigdy by mu nie

przysz∏y do g∏owy takie g∏upie pomys∏y. Z∏otem i brylantami obsypywa∏ kobiety, które kocha∏, którychm∏odoÊcià i pi´knoÊcià si´ upaja∏, i nie mówi∏ do nich jak trapista: “Pami´taj o Êmierci!”

- Wszak ja ci moja droga, nie broni´ zamieniç mnie na bardziej rycerskiego i hojnego wielbiciela -rzek∏ spokojnie Supramati.

Kszta∏tna i zgrabna jak kotek Pierrota rzuci∏a si´ ku niemu, obj´∏a go za szyj´ i uca∏owa∏a w obapoliczki.

- Potworze! Gdybym ci´ nie kocha∏a, to napewno bym ci pokaza∏a drzwi. Gdy serce moje przemówi,to pieniàdz jest dla mnie fraszkà. A co si´ tyczy obrazy, to czy˝ prawdziwa mi∏oÊç nie cierpi i nieprzebacza wszystkiego?

Pokój zosta∏ zawarty przy homerycznym Êmiechu wszystkich obecnych, nie wy∏àczajàc Pierroty.

75

RRoozzddzziiaa∏∏ ssiióóddmmyy

Supramati wróci∏ póêno do domu, co sta∏o si´ jego zwyczajem, od czasu, gdy bliskoÊç umar∏ej Liljanyzmusi∏a go do usuni´cia si´ ze swej sypialni. Nie by∏ zm´czony, lecz dusza jego t´skni∏a. Wbrew posta-nowieniu skosztowania wszystkich przyjemnoÊci ˝ycia i wychylenia do dna kielicha rozkoszy, zanim si´-gnie po kielich wiedzy - jak mówi∏ arcykap∏an Êwiàtyni Graala, nie móg∏ w ˝aden sposób znaleêç zado-wolenia w uciechach, jakich mu dostarcza∏o otaczajàce go towarzystwo. Wszyscy ci zaszargani, bez za-sad, arystokraci-aferzyÊci, co zatracili swój honor i sumienie, oraz chciwe rozpustnice, budzili w nim nie-kiedy prawdziwy wstr´t tak, ˝e coraz cz´Êciej zjawia∏o si´ pragnienie porzucenia tej szajki.

I zadawa∏ sobie pytanie, jak móg∏ Narajana miesiàce ca∏e przebywaç w takim Êrodowisku, upaÊç dotego stopnia, aby byç zdolnym do zbrodniczego czynu? Czy˝by istotnie Narajana móg∏ byç zazdrosnymo sprzedajnà kobiet´, na której wiernoÊci polegaç by∏oby szaleƒstwem? Cz∏owiek, majàcy za sobà do-Êwiadczenie wielu wieków, nie móg∏ si´ ∏udziç jak m∏okos. Tu musia∏a wchodziç w gr´ jakaÊ tajemnica,ale czy uda mu si´ kiedy jà wykryç?

Tej nocy Supramatiemu bardzo ˝ywo stawa∏y przed oczami niemi∏e sceny. Wspomnienie o Pierrociei pustej, pozbawionej treÊci paplaninie, naszpikowanej cynicznymi zwrotami i “t∏ustymi” anegdotami, by-∏o mu niewymownie przykrym, i w duszy zbudzi∏o si´ nami´tne pragnienie osiàgni´cia harmonii, jaka pa-nowa∏a w Êwiàtyni Graala. Czu∏ gwa∏townà potrzeb´ spokoju i samotnoÊci, a˝eby si´ móc skupiç, pomy-Êleç o wielkich zagadnieniach, do których zosta∏ powo∏any, wreszcie by przeczytaç zeszyty, pozostawio-ne przez Narajan´.

Ralf Morgan by∏ z natury bardzo pracowitym. Pomimo s∏abego zdrowia i obowiàzków s∏u˝bowych lu-bi∏ prac´ umys∏owà: pisa∏ uczone rozprawy i czyta∏ wszystko, co by∏o nowego w jego specjalnoÊci. Tym-czasem, gdy zosta∏ ksi´ciem Supramati i uczu∏ si´ silnym i zdrowym jak nigdy, sta∏ si´ pró˝niakiem. Dotego rodzaju ˝ycia poczu∏ wstr´t. Nie on musi uciec z tego gwarnego Pary˝a, uciec od tych upad∏ychniegodziwców i przenieÊç si´ do innego Êrodowiska.

Wyjedzie jutro ! MyÊl o rozczarowaniu wice-hrabiego i wszystkich oszustów, ucztujàcych za jegopieniàdze, sprawi∏a mu z∏oÊliwà radoÊç. Obliczywszy, ile by go mniej wi´cej kosztowa∏a uczta po˝egnal-na i prezenty, w∏o˝y∏ takà˝ sum´ do koperty, którà zaadresowa∏ na imi´ pani Rozalii.

Po za∏atwieniu tej sprawy kaza∏ sobie przynieÊç ma∏à walizk´ i zapakowaç w nià najpotrzebniejszerzeczy .Postanowi∏ wyjechaç rannym pociàgiem i sam, bez ciekawej i nieprzychylnej s∏u˝by. Chcia∏ byçtakim niezale˝nym, wolnym i nie zwracajàcym na siebie uwagi podró˝nym, jak dawniej.

Z niewypowiedzianym uczuciem b∏ogiego stanu wsiad∏ do zamówionego zawczasu przedzia∏upierwszej klasy. DziÊ wicehrabia nie b´dzie si´ ju˝ narzuca∏ ze swym niedorzecz- nym programem i niepociàgnie go do ró˝nych nierzàdnic; nie b´dzie ju˝ oglàda∏ bladych, wycieƒczonych, z wpadni´tymioczami niewolników wyst´pku, co si´ go czepiali jak pijawki.

Pozosta∏o do wyjaÊnienia pytanie: dokàd jechaç? Wybór by∏ ogromny, gdy˝ w pozostawionym przezNarajan´ wykazie znajdowa∏o si´ przesz∏o pi´çdziesiàt w∏asnych ma-jàtków, zamków, willi itp. w ró˝-nych okolicach Êwiata.

Supramati wyjà∏ ten wykaz i, czytajàc, zachwyca∏ si´ jego uk∏adem. Obok nazwy ka˝dej nierucho-moÊci znajdowa∏y si´: czas jej nabycia, wartoÊç, suma rocznego dochodu, oraz data ostatnich odwie-dzin przez Narajan´. W osobnej notatce by∏o powiedziane, gdzie jest przechowywany opis inwentarzai dane ostatniej lustracji, oraz gdzie si´ znajdowa∏a skrytka, zawierajàca kapita∏y w z∏ocie i drogich ka-mieniach: “na wypadek, gdyby nie mo˝na by∏o dostaç pieni´dzy z banku”.

- Zaiste, Narajana by∏ dobrym gospodarzem; wprawdzie wydawa∏ wiele, ale nie chcia∏, by go okrada-no - pomyÊla∏ Supramati. Trzeba b´dzie pójÊç za jego przyk∏adem.PrzezornoÊç, godna naÊladowania,i wskazuje, ˝e na sprawy finansowe zmar∏y poÊwi´ca∏ du˝o czasu. Majàc wolny czas, musz´ obejrzeçchocia˝ cz´Êç mych majàtków. Lecz od czego zaczàç przy tak du˝ym wyborze?

Przeczyta∏ jeszcze raz wykaz majàtków europejskich. Mi´dzy innymi by∏ tam stary zamek nad Re-nem. Ten najwi´cej przypad∏ mu do gustu.

- Mo˝e to byç coÊ interesujàcego - pomyÊla∏. - Lubi´ te stare, feudalne gniazda na ska∏ach. Idzie odnich zawsze jakiÊ wiew rycerskoÊci, a legendy otaczajà je aureolà poezji. Zamek ten nale˝y do Narajany

76

od trzech wieków, co jest dostatecznà gwarancjà, ˝e nie przebudowano go w duchu wspó∏czesnym.A wi´c jad´ tam.

Po przybyciu do Kolonii uda∏ si´ dalej parostatkiem. Nale˝a∏o si´ zatrzymaç w ma∏o odwiedzanejmiejscowoÊci, gdzie parostatek zatrzymywa∏ si´ tylko na proÊb´ pasa˝erów.

Supramati wysiad∏ na brzeg i ujrza∏ w pobli˝u ma∏à wiosk´; czerwone jej dachy przeÊwieca∏y przezpo˝ó∏k∏e listowie, na pó∏ obna˝onych drzew. Za wioskà, na spadzistej, zdawa∏o si´, niedost´pnej skaleujrza∏ niedu˝y zamek z grubymi wie˝yczkami, otoczony z´batym murem, ze zwodzonym mostem.

W wiosce zapyta∏ Supramati, czy nie móg∏by go ktokolwiek zaprowadziç do zamku i zanieÊç waliz-k´. Stary wieÊniak, zaj´ty naprawà beczki, zgodzi∏ si´ to uczyniç.

By∏ Êliczny dzieƒ paêdziernikowy; od Renu wia∏o czyste, orzeêwiajàce powietrze. Supramati, pe∏enradoÊci, wspina∏ si´ po wàskiej i kr´tej dro˝ynie ku sterczàcemu na górze zamkowi. WieÊniak, któremusprzykrzy∏o si´ milczenie cudzoziemca, zaczà∏ z nim rozmow´, pragnàc dowiedzieç si´, czy nie jestkrewnym zarzàdzajàcego. Gdy Supramati zapyta∏ kto w ogóle mieszka w zamku, stary rozgada∏ si´ nadobre:

- W zamku - rzek∏ - sà tylko: zarzàdzajàcy, kucharz, dwaj s∏u˝àcy, klucznica i moja krewna Anna, po-mywaczka. Od niej te˝ wiem, co si´ dzieje w tym gnieêdzie strachów.

- A wi´c tam sà i strachy?! To bardzo ciekawe.- Czy ciekawe, to nie wiem, ale wiadomo, ˝e w ka˝dej starej ruderze sà strachy, zw∏aszcza tu, gdzie

i gospodarz, i zarzàdzajàcy sà w zmowie z diab∏em.- A˝ tak dalece! Skàd˝e wiecie o tym? - Wszyscy o tym wiedzà. Przede wszystkim w∏aÊciciel zamczyska ma takie diabelskie imi´, ˝e trud-

no je wymówiç... Dziesi´ç lat temu wyjecha∏ i nikt nie wie, gdzie si´ teraz znajduje. Wtedy mieszka∏ tutrzy lata, a jednak nikt go nie widzia∏. Jedni mówià, ˝e jest m∏ody i pi´kny, drudzy - ˝e stary. Wyje˝d˝a-jàc, zabra∏ ze sobà ca∏à s∏u˝b´ i teraz, z wyjàtkiem zarzàdzajàcego, personel jest nowy. Zarzàdzajàcy tote˝ dziwna osobistoÊç. Zawsze ponury i milczàcy tak, ˝e prawie prawie nigdy s∏owa z ust nie wypuÊci.O ile nie zajmuje si´ oglàdaniem zamku, siedzi zamkni´ty w swym pokoju. Jest ju˝ bardzo stary, musimieç chyba co najmniej dziewi´çdzie- siàt lat, bo przyby∏ tu jeszcze za ˝ycia mojego dziadka, a wyglàdatak rzeêko, jakby mia∏ pi´çdziesiàtk´. Od czasu przybycia ani odrobin´ si´ nie zmieni∏, a pan chyba ro-zumie, ˝e nie starzeç si´ mo˝na tylko przy pomocy diab∏a.

- Przyznam si´, ˝e wasze podejrzenie nie bardzo mnie przykonuje; rzeêka staroÊç niekonieczniemusi byç darem szatana.

- Ee, zaraz widaç, ˝e pan nie tutejszy i nie wie, jak si´ rzeczy majà. Niezbyt dawno diabe∏ sp∏ata∏ ta-kiego figla, ˝e wszyscy tu o nim wiedzà. Dowiedzia∏em si´ o tym od Anny, która jest uczciwa i nigdy niek∏amie.

- Có˝ to si´ takiego zdarzy∏o?- Zaraz panu powiem. W zamku jest stara kaplica, z której przez drzwi, zwykle zamkni´te, mo˝na si´

dostaç do wie˝yczki, gdzie widocznie znajduje si´ dzwon. Pewnego razu, ze trzy miesiàce temu, ode-zwa∏ si´ dzwon. Wszyscy si´ przestraszyli i pobiegli do kaplicy, która jednak by∏a, jak zwykle, zamkni´tana klucz; mimo to dzwon dzwoni∏ bardzo g∏oÊno. Anna przysi´ga∏a, ˝e jeszcze nigdy nie s∏ysza∏a takie-go przeraêliwego dzwonienia, robi∏o ono wra˝enie, jak gdyby ranni i umierajàcy j´czeli chórem. Przy-bieg∏ równie˝ zarzàdzajàcy z p´kiem kluczy. By∏ strasznie blady. Dr˝àcy mi r´kami otworzy∏ kaplic´ i -niech pan sobie wyobrazi, ˝e wszystkie Êwiece na o∏tarzu by∏y zapalone. Pad∏ na kolana modlàc si´ go-ràco. Ca∏a pozosta∏a s∏u˝ba rozbieg∏a si´ ze strachu. S∏u˝ba ma dobre wynagrodzenie, a roboty bardzoma∏o.

Supramati z najwi´kszym zadowoleniem przys∏uchiwa∏ si´ opowiadaniu. Owo nocne zdarzenie zbie-g∏o si´ niezawodnie ze Êmiercià Narajany. Fakt ten by∏ istotnie dziwny i straszny, lecz Supramati nie dzi-wi∏ si´ ju˝ niczemu, odkàd si´ znalaz∏ w tym kole tajemniczych zagadek.

Wkrótce stan´li na p∏aszczyênie, gdzie wznosi∏ si´ zamek. Zwodzony most nad g∏´bokim rowem by∏spuszczony, lecz brama zamkni´ta.

Wynagrodziwszy hojnie przewodnika, Supramati chcia∏ go odprawiç, ten jednak pozosta∏ jeszcze,pragnàc odwiedziç swà krewnà, przy czym zrobi∏ uwag´, ˝e trzeba zadzwoniç.

W kilka minut po zadzwonieniu otworzy∏o si´ w bramie okienko, i jakiÊ surowy g∏os odezwa∏ si´ nie-

77

zbyt grzecznie:j- Kto tam? Czego chcecie? TuryÊci nie mogà oglàdaç zamku.- Sprowadêcie tu zarzàdzajàcego i powiedêcie, ˝e przychodz´ w imieniu w∏aÊciciela zamku - odpo-

wiedzia∏ Supramati.W ciàgu paru minut wielka brama otworzy∏a si´ i na spotkanie przyby∏ego wyszed∏ cz∏owiek czarno

ubrany. By∏ to rzàdca.- Pan przybywa w imieniu ksi´cia? Prosz´ wi´c uprzejmie do Êrodka, rzek∏ z niskim uk∏onem.- Prosz´ mnie zaprowadziç do gabinetu ksi´cia, musz´ z panem pomówiç - odpowiedzia∏ Suprama-

ti, obrzucajàc rzàdc´ zaciekawionym wzrokiem.By∏ to cz∏owiek wysokiego wzrostu i silnej budowy; wy glàda∏ na lat pi´çdziesiàt, chocia˝ gdzienie-

gdzie tylko widniejàce bia∏e nitki we w∏osach, zdrowa cera, blask niedu˝ych, szarych oczu, elastycznoÊçw ruchach, pozwala∏y przypuszczaç wiek wiele jeszcze m∏odszy.

Po przejÊciu przez niedu˝e brukowane podwórze, weszli do ogromnego przedpokoju, s∏u˝àcego za-pewne niegdyÊ za zbrojowni´.

Architektura zamku wskazywa∏a na wiek dwunasty lub trzynasty. Mury odznacza∏y si´ niezwyk∏àgruboÊcià, sufity by∏y niskie, a wàskie okna w g∏´bokich niszach robi∏y wra˝enie strzelnic.

Urzàdzenie wewn´trzne w zupe∏noÊci odpowiada∏o strukturze zewn´trznej, Êciany by∏y pokryte rzeê-bà z d´bu poczernia∏ego ze staroÊci; meble by∏y masywne i ci´˝kie. W du˝ej sali, gdzie wisia∏y stareportrety i zbroje, zatrzyma∏ si´ Supramati i k∏adàc r´k´ na ramieniu rzàdcy, rzek∏:

- Przyby∏em tu nie w imieniu by∏ego w∏aÊciciela, lecz we w∏asnym. Jestem Narajana Supramati,m∏odszy brat i spadkobierca zmar∏ego ksi´cia. Pan wie zapewne, ˝e on umar∏, gdy˝ dzwon w kaplicydzwoni∏ w chwili jego Êmierci.

Rzàdca spojrza∏ naƒ przera˝ony.- Tak, wiem! Lecz czy˝ mo˝liwe, ˝eby on umar∏, on, który nie powinien by∏ nigdy umrzeç - rzek∏ ze

smutkiem.Wnet jednak opami´ta∏ si´ i uca∏owa∏ r´k´ Supramatiego. - Pozdrawiam ci´, panie! Oby Bóg b∏ogos∏awi∏ ci pod tym dachem! Wszystko jest gotowe na twoje

przyj´cie, jak by∏o zawsze gotowe dla niego, gdy przybywa∏ niespodzianie. Supramati ze zdziwieniem patrzy∏ na stojàcego przed sobà cz∏owieka, w którego oczach dostrzeg∏

pewien blask nieuchwytny, który Êwieci∏ w oczach cz∏onków tajemnego bractwa. - A skàd wiesz, ˝e Narajana móg∏ nigdy nie umrzeç? - zapyta∏.

- Jak˝e mia∏em nie wiedzieç, kiedy s∏u˝´ u niego ju˝ od czasu wojen krzy˝owych. Bóg zapomnia∏o mnie jak i o nim - odpowiedzia∏ z westchnieniem rzàdca - lecz, gdy ju˝ umar∏, mam nadziej´, ˝e i namnie przyjdzie kolej?

- Pomówimy o tym obszerniej i pan opowie mi histori´ swego ˝ycia. Obecnie zaÊ prosz´ mnie zapro-wadziç do pokoju, w którym mieszka∏ brat mój, i zarzàdziç, by podano mi Êniadanie.

Apartament, zajmowany zwykle przez Narajan´, sk∏ada∏ si´ z trzech pokoi: jeden, okràg∏y, s∏u˝y∏ zabibliotek´; okna jego, o kolorowych szybach, wychodzi∏y na baszt´ naro˝nà; Êciany by∏y wy∏o˝one czar-nym d´bem, a drzwi i okna zas∏oni´te by∏y przez ci´˝kie portiery, co nadawa∏o pokojowi charakter dziw-nie ponury.

Na pó∏kach znajdowa∏y si´, oprócz ksià˝ek wspó∏czesnych, stare folia∏y o oprawie skórzanej; w jed-nym kàcie sta∏ stary zegar, a poÊrodku du˝y stó∏, otoczony krzes∏ami o wysokich, rzeêbionych opar-ciach.

Drugi pokój by∏ czymÊ w rodzaju salonu, obity gobelina- mi, przedstawiajàcymi sceny biblijne. W jed-nej z nisz znajdowa∏a si´ szafa w stylu gotyckim, z filarkami. Rzeêba na niej przedstawia∏a dwunastuaposto∏ów. Krzes∏a w rodzaju ∏aweczek i szerokie fotele mia∏y b∏´kitne, srebrem wyszywane poduszki.Na Êcianie wisia∏ portret Narajany w zbytkownym stroju Franciszka I.

W sypialni, na podwy˝szeniu, pod baldachimem z herbem, umieszczone by∏o ogromne ∏o˝e z dra-perià; krzes∏a mia∏y obicie z tej samej co i draperia materii.

Na wszystkim by∏o widaç pi´tno przesz∏oÊci; draperie i obicia krzese∏ wyp∏owia∏y mocno, jednak ca-∏oÊç robi∏a wra˝enie komfortu. Na wszystkich kominkach pali∏ si´ ogieƒ, gdy˝ czas jesienny wnosi∏ ch∏óddo grubych i wilgotnych murów zamku.

78

Rzàdca wyszed∏ zajàç si´ Êniadaniem, które Supramati kaza∏ sobie podaç w bibliotece. Gdy po kwa-dransie wróci∏, podajàc na srebrnej tacy Êniadanie, Supramati zapyta∏ podczas jedzenia:

- Teraz, mój przyjacielu, mo˝e mi powiesz, jak si´ nazywasz i jak d∏ugo s∏u˝y∏eÊ u mojego brata?- Nazywam si´ Jan Tortoz, a u nieboszczyka ksi´cia s∏u˝´ od czasu pochodów i wojen krzy˝owych.

Zwiedzi∏em kawa∏ Êwiata i prze˝y∏em nie ma∏o wydarzeƒ, odpowiedzia∏ z westchnieniem rzàdca.- DziÊ wieczór albo jutro rano opowiesz mi wszystko szczegó∏owo. Przede wszystkim powiedz mi,

czy ci si´ nie przykrzy w tym pustkowiu? - Nie zawsze tu, wasza ksià˝´ca moÊç, mieszka∏em. Przebywa∏em w Tyrolu, gdzie nieboszczyk

ksià˝´ mia∏ równie˝ zamek, a póêniej w Bretanii. Tu mieszka∏em dopiero trzysta lat, ale stàd cz´sto wy-je˝d˝a∏em. Niekiedy zupe∏nie gubi∏em rachunek lat. Nie chcàc zwracaç na siebie uwagi, oraz w obawie,˝eby nie uwa˝ano mnie za diab∏a - w dawniejszych czasach by∏o to niebezpieczne, bo mo˝na si´ by∏odostaç na stos - zwalniam personel s∏u˝bowy i przyjmuj´ inny; skracam brod´ albo te˝ jà gol´, czasemfarbuj´ brod´ na inny kolor, zdarza si´ równie˝, ˝e wyje˝d˝am na jakiÊ czas i wracam jako nowy rzàdca.Stopniowo wszyscy doko∏a mnie wymierajà, a ˝e staram si´ mieç ze wsià jak najmniej stosunków, to za-pominajà o mnie i nikomu nie przychodzi do g∏owy, ˝e jestem zawsze ten sam. Czuj´ si´ ciàgle tak, jakgdybym mia∏ dwadzieÊcia lat. Nigdy nie chorowa∏em. Mój pan by∏ dla mnie zawsze ∏askaw i cz´sto sp´-dza∏ ze mnà tutaj po dwa i trzy lata. Lecz... Bo˝e wielki! Jak on móg∏ umrzeç, kiedy powinien by∏ ˝yçwiecznie? Tego nie mog´ w ˝aden sposób zrozumieç.

- On by∏ zm´czony ˝yciem i zapragnà∏ spokoju mogi∏y - rzek∏ smutnie Supramati. NieÊmiertelnoÊçpo∏àczona z cia∏em ma swoje z∏e strony.

- O tak, ja sam cierpi´ okropnie, prze˝ywajàc wszystko, co kocha∏em. Ile˝ to razy by∏em ˝onaty, iledzieci mia∏em! - I wszystkich musia∏em pogrzebaç, jedno za drugim! Nawet ród ich wygas∏, a ja wcià˝˝yj´...

- Jest to bardzo bolesne, ale przy takim osamotnionym ˝yciu nieuniknione, gdy˝ zawsze przywiàzu-jemy si´ do istot najbli˝szych.

Rzàdca otar∏ ∏z´, a Supramati, przej´ty tym opowiadaniem, zwiesi∏ g∏ow´. Smutek i t´sknota, którymulega∏ cz´sto, znów go opanowa∏y. Wkrótce jednak zd∏awi∏ te uczucia i rzek∏:

- Dajmy temu pokój. DolegliwoÊci nieskoƒczonego ˝ycia nale˝y utopiç w pracy. Obieca∏eÊ zapoznaçmnie z zamkiem, poprowadê mnie wi´c. Ogromnie lubi´ stare feudalne zamki, zw∏aszcza je˝eli tak jakten, sà dobrze utrzymane.

- Sto lat temu zamek ten by∏ zburzony, lecz nieboszczyk ksià˝´ kaza∏ wszystko odbudowaç, nie do-puszczajàc ˝adnych zmian. Teraz znów mo˝e przetrwaç par´ stuleci.

Z najwi´kszym zainteresowaniem obejrza∏ Supramati wn´trze zamku, gdzie ka˝dy wa∏, wie˝yczkai sklepiona galeria mia∏y swojà legend´, którà Tortoz opowiada∏ mu pobie˝nie. Z tych krótkich opowieÊciSupramati wyciàgnà∏ wniosek, ˝e zarówno u dawnych w∏aÊcicieli zamku jak i u Narajany, kobiety odgry-wa∏y tu wybitnà rol´. Na parterze Supramati obejrza∏ kolekcj´ zbroi niezbyt obfità, lecz z∏o˝onà z rzad-kich i cennych okazów. Nast´pnie zeszli w podziemia, gdzie Tortoz pokaza∏ mu wykute w skale pojedyƒ-cze cele i ciemnice. Drzwi dwóch z tych ponurych miejsc wi´ziennych by∏y zamkni´te. Przechodzàcobok nich, rzàdca prze˝egna∏ si´ mówiàc, ˝e cele te majà tragicznà histori´.

Supramati pragnà∏ zajrzeç do jednej z nich, lecz spostrzeg∏szy pe∏en obawy wzrok i zaniepokojenierzàdcy, odstàpi∏ od zamiaru, zaÊ Tortoz, pragnàc rozmowie daç inny kierunek, zaprowadzi∏ go szybko dopiwnicy.

By∏o to obszerne podziemie, którego sklepienie podtrzymywa∏y dwa pot´˝ne filary. Pod Êcianamista∏y rz´dy beczek, ustawionych jedne nad drugimi na wysokoÊç wzrostu cz∏owieka. Wszystkie by∏y po-czernia∏e od staroÊci i mia∏y przybite, jako etykiety, tabliczki miedziane, na których by∏y wypisane: na-zwa, data i rok, odkàd stojà. Prócz tego w kàtach sta∏y zanurzone w piasku omsza∏e butelki.

PoÊrodku by∏ okràg∏y stó∏ i kilka ∏awek, a z sufitu zwiesza∏a si´ na ˝elaznych ∏aƒcuchach palàca si´lampa oliwna, której dr˝àce, czerwone Êwiat∏o odbija∏o si´ od stojàcych na stole, na srebrnej tacy, z∏o-tych kubków.

- Widz´, kochany Tortozie, ˝e zawczasu oÊwietli∏eÊ ju˝ piwnic´. - Nie, wasza ksià˝´ca moÊç, piwnicy tej nigdy nie zostawiam w ciemnoÊci. Ale czy mog´ uczciç pa-

mi´ç kubkiem wina, najstarszego ze znajdujàcych si´ tutaj? Nieboszczyk ksià˝´, aby uczciç swój przy-

79

jazd, przychodzi∏ tutaj, ja podawa∏em najlepsze wino i wypijaliÊmy razem za jego zdrowie.- Dobrze, Tortozie, ale je˝eli oprócz tego, co wypi∏em przy Êniadaniu, pozwol´ sobie jeszcze wypiç,

to b´d´ zupe∏nie pijany, rzek∏, Êmiejàc si´ Supramati.- Zaraz widaç, ˝e ksià˝´ niedawno zosta∏ nieÊmiertelnym, bo gdyby by∏o inaczej, to by ksi´˝´ wie-

dzia∏, ˝e nigdy pijanym nie b´dzie - odpowiedzia∏ Tortoz z chytrym uÊmiechem.- W takim razie podaj kubki. Po wypiciu starego, aromatycznego wina, które niby ogieƒ przebieg∏o

po ˝y∏ach, Supramati zauwa˝y∏ z zadowoleniem:- Wyborne! Prawdziwy nektar. Utrzymujesz wi´c, ˝e Narajana lubi∏ to wino?- Bez wàtpienia. Podczas pobytu w zamku cz´sto tu zachodzi∏, a gdy by∏ po raz ostatni i mia∏ zamiar

o˝eniç si´, to...- Jak to, Narajana o˝eni∏ si´ dziesi´ç lat temu? - zawo∏a∏ zdziwiony Supramati. - Lecz z kim, z ksi´˝-

niczkà Narà?- Nie, ona nazywa∏a si´ Eleonora. On przywióz∏ jà tutaj, a pewien stary ksiàdz da∏ im potajemnie Êlub

w kaplicy zamkowej. Potem wyjechali, a po up∏ywie pó∏tora roku powrócili. Ale ksi´˝niczka by∏a ju˝umierajàca i pewnego poranka znaleziono jà martwà w ∏ó˝ku. Zosta∏a pochowana tu, w grobie rodzin-nym. Hrabina Gizela umar∏a równie˝ tutaj.

- Któ˝ to by∏a owa Hrabina?- By∏a córkà pewnego hrabiego bawarskiego. By∏o to w czasie trzydziestoletniej wojny. Nieboszczyk

ksià˝e s∏u˝y∏ w armii Wallensteina, lecz pod przybranym nazwiskiem. Hrabina Gizela zakocha∏a si´w nim na zabój i dowiedziawszy si´, ˝e jest w obozie Wallensteina i ˝e ojciec jej i bracia polegli, przebra-∏a si´ za pazia i zosta∏a przy nim. Nieboszczyk ksià˝´ by∏, zdaje si´, bardzo wzruszony takim przywiàza-niem, a ˝e wojny mia∏ ju˝ dosyç, przyjecha∏ tutaj z hrabinà i poÊlubi∏ jà. Dotàd widz´ jà jak ˝ywà. By∏aw g∏´bokiej ˝a∏obie, lecz cudnie pi´kna. Prze˝yli ze sobà bardzo szcz´Êliwie oko∏o pi´ciu lat, póêniejumar∏a przy po∏ogu, wydawszy na Êwiat ch∏opczyka. Dziecko prze˝y∏o matk´ zaledwie o kilka miesi´cy.Oboje sà tutaj pochowani w grobowcu podziemnym.

- A czy nie ma tutaj wi´cej pochowanych kobiet, które by∏y bliskie Narajanie? - zapyta∏ Supramati co-raz bardziej zdziwiony.

- Sà istotnie. Przepi´kna Saracenka, Izolina i jeszcze jedna. Prochy ich przywieziono tutaj, gdy za-mek w Tyrolu sp∏onà∏ od uderzenia pioruna.

- Saracenk´ przywióz∏ zapewne z wypraw krzy˝owych.- By∏o to podczas trzeciej wyprawy. Ksià˝´ wstàpi∏ wtedy do zakonu krzy˝owców pod nazwiskiem

Rodeka. Utworzy∏ i uzbroi∏ w∏asnym kosztem oddzia∏ strzelców konnych, do których i ja nale˝a∏em. A by-∏em mistrzem w strzelaniu z arbaletu. Poczàtkowo szliÊmy z cesarzem Barbarossà, póêniej jednak, niewiem dlaczego, pan mój przeszed∏ do obozu króla angielskiego Ryszarda. Odznaczy∏em si´ przy obl´-˝eniu Saint-Jean d`Acre i wyobra˝a∏em sobie, ˝em dwa razy ocali∏ ˝ycie swemu panu; wtedy nie wie-dzia∏em jeszcze, ˝e on jest nieÊmiertelny. Pewnego razu, w goràcej potyczce z niewiernymi, kiedy jeê-dziec saraceƒski omal ˝e nie rozp∏ata∏ siekierà g∏owy ksi´cia, odbi∏em jego r´k´ uderzeniem miecza. In-nym razem pewna Saracenka, którà on wzià∏ do niewoli i trzyma∏ w swym namiocie, chcia∏a go otruç,mnie jednak uda∏o si´ przeszkodziç temu zamiarowi. Ksià˝´ tylko naÊmia∏ si´ z tej afery, niemniej wyra-zi∏ mi swà wdzi´cznoÊç. Gdy by∏em ci´˝ko ranny w bitwie pod Azorà, rycerz, tj. ksià˝´ z wielkà troskliwo-Êcià piel´gnowa∏ mnie. Mimo to by∏o ze mnà coraz gorzej tak, i˝ pewnej nocy myÊ- la∏em, ˝e zbli˝a si´mój koniec. Wtedy przyszed∏ ksià˝´, obejrza∏ mnie troskliwie i d∏ugo nad czymÊ si´ namyÊla∏. Nast´pniekl´knà∏ obok mnie i nachyliwszy si´ szepnà∏:

- Czy chcesz wyzdrowieç i ˝yç? ˚yç bardzo d∏ugo, tak d∏ugo, ˝e stracisz rachub´ lat? I czy nie b´-dziesz mnie za to przeklina∏?

Nie odgad∏em oczywiÊcie, znaczenia jego s∏ów, a ˝yç pragnà∏em. Powiedzia∏em wi´c:- O panie rycerzu, wylecz mnie tylko, a b´d´ ci´ b∏ogo- s∏awi∏ ca∏e ˝ycie, choçby ono by∏o nie wiem

jak d∏ugie! Wtedy ksià˝´ da∏ mi si´ napiç takiego wina, jakiego nigdy nie kosztowa∏em. Po wypiciu zdawa∏o mi

si´, ˝e jestem ca∏y w ogniu; pali∏o si´ coÊ we mnie i rozrywa∏o. Po pewnym czasie straci∏em przytom-noÊç. Gdym si´ obudzi∏, uczu∏em si´ tak zdrowym i silnym jak obecnie.

Wracajàc do Europy, pan mój uprowadzi∏ ze sobà pi´knà Saracenk´, która wkrótce umar∏a. Po jej

80

Êmierci o˝eni∏ si´ z Izolinà, którà pozna∏ na dworze austriackiego ksi´cia.A ja ciàgle ˝yj´ i ˝yj´, choç czasem odczuwam wielkie znu˝enie. Zresztà nie mog´ narzekaç: ksià˝´

zawsze hojnie mnie wynagradza∏, mia∏ do mnie zaufanie, i mia∏em prawo mieszkaç, wed∏ug upodobania,w jednym z jego majàtków.

Westchnà∏ g∏´boko i po chwili ciàgnà∏ dalej:- Mimo to popada∏em niekiedy w melancholi´. Podczas jednego z takich okresów przygn´bienia za-

pragnà∏em zmieniç ca∏kowicie tryb ˝ycia i ... zosta∏em mnichem. TrzydzieÊci lat sp´dzi∏em w klasztorze,lecz to ˝ycie mi si´ sprzykrzy∏o. Uciek∏em i znów odszuka∏em ksi´cia, który mnie wyÊ- mia∏ i namówi∏ doma∏˝eƒstwa twierdzàc, ˝e nale˝y mnie oczyÊciç od habitu i tonsury.

Tortoz umilk∏, pogrà˝ajàc si´ w swych wspomnieniach. Supramati równie˝ si´ zamyÊli∏, po chwilijednak zapyta∏:

- A czy nie zna∏eÊ ksi´˝niczki Nary, wdowy po Narajanie? Tortoz drgnà∏ i dopiero po pewnym namyÊle odpowiedzia∏, zni˝ajàc g∏os:- Je˝eli ksià˝´ mówi o bajaderze z Benaresu, to tak. Blondyna z czarnymi oczyma... Ale nie wiem,

czy to ta, o którà ksià˝´ pyta.- Blondyna z czarnymi oczyma? - powtórzy∏ podniecony troch´ Supramati. Po czym wskaza∏ Torto-

zowi ∏awk´ i rzek∏: - Usiàdê i opowiedz mi wszystko, co wiesz o bajaderze z Benaresu.- To mia∏o miejsce niezbyt dawno, b´dzie temu jakieÊ sto osiemdziesiàt lat, zaczà∏ opowiadaç Tor-

toz, zbierajàc myÊli. - Mieszka∏em wtedy w Bretanii w drugim zamku ksi´cia i o˝eni∏em si´ z mà dobràCelestynà. ByliÊmy bardzo szcz´Êliwi. Nasze pierwsze dzieci´ skoƒczy∏o zaledwie rok, gdy naraz, w no-cy ca∏kiem nieoczekiwanie zjawi∏ si´ ksià˝´. Dodaç musz´, ˝e by∏ on nieobecny przesz∏o dwa lata,a gdzie przebywa∏ - nie wiadomo.

Jak powiedzia∏em, przyjecha∏ w nocy bryczkà pocztowà, z której wysiad∏, niosàc na r´kach coÊ za-wini´tego w p∏aszcz jakby du˝e dziecko. Zaraz po wejÊciu do pokoju kaza∏ wezwaç mojà ˝on´. Okaza∏osi´, ˝e przedmiot, zawini´ty w p∏aszcz, by∏ m∏odziutkà dziewczynà, niewypowie- dzianie pi´knà, ale cho-rà, w stanie omdlenia.

Groêny stan dziewczyny trwa∏ przesz∏o dwa tygodnie, a ksià˝´ by∏ w niej widocznie bardzo zakocha-ny, bo doglàda∏ jà pieczo∏owicie wraz z mojà ˝onà.

Kiedy zacz´∏a powracaç do zdrowia, poznaliÊmy jà bli˝ej i pokochaliÊmy, gdy˝ by∏a nie tylko pi´knà,ale i dobrà, zw∏aszcza do mojej ˝ony przywiàza∏a si´ bardzo. Mówi∏a o sobie, ˝e jest bajaderà z Benare-su.

Poczàtkowo mówi∏a jakimÊ nieznanym j´zykiem, tylko ksià˝´ jà rozumia∏. Nie chcia∏a nosiç ubrania,przygotowanego dla niej przez mojà ˝on´, i musiano jà ubraç w suknie, które ksià˝´ kaza∏ wyjàç z przy-wiezionego z nià razem kufra. By∏y to stroje wschodnie; jakieÊ spódniczki z gazy, wyszywane z∏otemi srebrem, ró˝nobarwne wstà˝ki i dziwaczne kosztownoÊci.

Ma∏a cudzoziemka by∏a zachwycona, szybko si´ ubra∏a, na r´ce i nogi w∏o˝y∏a szerokie bransolety,obiecujàc zataƒczyç po zupe∏nym wyzdrowieniu. Póêniej te˝ istotnie taƒczy∏a i Êpiewa∏a przy akompa-niamencie jakiegoÊ instrumentu w rodzaju gitary. Taƒczy∏a cudownie. Zdawa∏o si´, ˝e to nie tancerka,a jakieÊ zjawisko czarodziejskie.

Ksià˝´ ubóstwia∏ jà, to by∏o widoczne; a ona - dziwna rzecz - nienawidzi∏a go, wcale z tym si´ niekryjàc. Z poczàtku Êmia∏ si´ z niej i gwa∏tem jà ca∏owa∏, choç go odpycha∏a, póêniej zacz´∏y si´ nieporo-zumienia i k∏ótnie. Choç rozmawiali ze sobà w obcym j´zyku, z tonu g∏osu i gestów widaç by∏o, ˝e wy-mys∏ami obrzucali si´ wzajemnie.

Pewnej nocy uciek∏a z sypialni i ukry∏a si´ u nas, dr˝àc jak w febrze. Gestami i s∏owami dawa∏a przytym do zrozumienia, ˝e go nie cierpi, i ˝e on przejmuje jà strachem. W kilka dni potem zostaliÊmy zbu-dzeni wo∏aniem samego ksi´cia. Ca∏a s∏u˝ba rzuci∏a si´ do ogrodu, gdy˝ krzyk stamtàd wychodzi∏. Oka-za∏o si´, ˝e bajaderka rzuci∏a si´ do stawu.

Ksià˝´ by∏ mokry, widocznie sam wchodzi∏ do wody, ale nie móg∏ jej znaleêç. ZapaliliÊmy pochodniei zacz´liÊmy przeszukiwaç ca∏y staw. Ksià˝´ obieca∏ wysokà nagrod´ temu, kto wyciàgnie topielic´. Ni-gdy nie widzia∏em go w takim gniewie jak wtedy: by∏ blady, tupa∏ nogami i rzuca∏ okropne bluênierstwa.

Blisko godzin´ trwa∏y poszukiwania, nareszcie pomocnik ogrodnika, Teofil znalaz∏ cia∏o i wyciàgnà∏je na brzeg.

81

Zdawa∏o si´, ˝e biedna bajaderka nie ˝yje, przesz∏o godzin´ bowiem by∏a pod wodà, Jej pi´knatwarz ca∏a posinia∏a, cieniuchne ubranie przylepi∏o si´ do zesztywnia∏ego cia∏a, a z d∏ugich w∏osów cie-k∏a woda.

Jak szalony rzuci∏ si´ do niej ksià˝´. Nikomu nie pozwoli∏ jej dotknàç, lecz sam pochwyci∏ jà dr˝àcy-mi r´kami i zaniós∏ do laboratorium.

- Wi´c mia∏ tam urzàdzone laboratorium? - zapyta∏ Supramati, którego ta opowieÊç przyprawi∏a o za-wrót g∏owy.

- Tak, panie; mia∏ tam laboratorium alchemiczne. Poniewa˝ zamyka∏ si´ w nim nieraz na dwa lubtrzy dni, jak najsurowiej zabraniajàc komukolwiek tam wchodziç, przypuszczaliÊmy wszyscy, ˝e wyrabiaz∏oto przy pomocy diab∏a. Wszyscy bali si´ zbli˝aç do tego miejsca.

Trzy dni sp´dzi∏ wtedy w laboratorium, ale bajaderk´ wskrzesi∏ w jakiÊ sposób czarodziejski. Gdymjà pierwszy raz po tym zmartwychwstaniu ujrza∏, by∏a tak blada, jak gdyby nie mia∏a w sobie ani kroplikrwi, a wyraz jej oczu przejà∏ mnie dreszczem.

Po pewnym czasie przybyliÊmy tutaj. Hinduska ju˝ mu si´ nie sprzeciwia∏a, nawet zosta∏a jego ˝onà,ale zawsze by∏a smutna i apatyczna. Po trzech miesiàcach ksià˝´ wyjecha∏ ze swà m∏odà ˝onà, i od te-go czasu nic o niej nie s∏ysza∏em. Musia∏a zapewne umrzeç, gdy˝ ksià˝´ póêniej znów si´ o˝eni∏. Imie-nia bajaderki nie pami´tam dobrze, ale zdaje mi si´, ˝e by∏o podobne do imienia tej ksi´˝niczki, któràwasza ksià˝´ca moÊç nazwa∏ wdowà po nieboszczy- ku swym bracie. Gdybym jà zobaczy∏, pozna∏bymjà od razu. Zresztà, mo˝e bajaderka i ˝yje, je˝eli ksià˝´ Narajana da∏ jej si´ napiç tego samego co i mniep∏ynu. Mo˝liwe równie˝, ˝e ostatnio o˝eni∏ si´ w sekrecie przed tamtà. Ostatnia ˝ona ksi´cia przyby∏a donas tylko po to, aby spoczàç w podziemnym grobowcu tego zamku.

Supramati wróci∏ pos´pny i rozstrojony do swego apartamentu, odk∏adajàc dalsze oglàdanie zamkui s∏uchanie opowieÊci Tortoza do dnia nast´pnego. Chcia∏ byç sam.

MyÊla∏ o Narajanie i o jego dziwnie zagadkowym post´powaniu. Jak sobie np. wyt∏umaczyç, ˝e cz∏o-wiek wtajemniczony zape∏nia∏ swe ˝ycie szeregiem awantur mi∏osnych, koƒczàcych si´ Êmiercià bied-nych kobiet, zwabianych ze wszystkich kraƒców Êwiata?

Znaleziona w Wenecji kolekcja portretów s∏u˝y∏a mu, zapewne do wywo∏ywania wspomnia, o tychpi´knych ˝onach, których istnienie by∏o tak przemijajàce. Lecz z jakich przyczyn tak szybko koƒczy∏o si´˝ycie tych m∏odych istot? Czy nie spala∏ je, zamiast umacniaç, pot´˝ny wp∏yw ˝ywotnoÊci tego cz∏owie-ka? Czy podobna, ˝eby on w ciàgu swego d∏ugiego ˝ycia nie mia∏ dzieci i nie zostawi∏ prawowitegospadkobiercy? Czemu majàtek swój zapisa∏ cz∏owiekowi obcemu? Je˝eli udzieli∏ eliksiru ˝ycia s∏udze, toczemu go nie da∏ w∏asnemu dziecku?

Wreszcie najbardziej zajmowa∏o go pytanie, czy Nara i owa bajadera by∏y tà samà osobà. On, bàdêco bàdê, dowie si´ o tym, gdy Nara zostanie jego ˝onà. Zdawa∏o mu si´ niemo˝liwe, ˝eby ta rozumnakobieta z demonicznym wejrzeniem mog∏a byç niegdyÊ cichà i nieÊwiadomà tancerkà z Benaresu.

Nie bez obawy zapytywa∏ siebie Supramati, jak te˝ si´ u∏o˝y ich wspólne po˝ycie, czy Nara b´dziezdolna do prawdziwej, g∏´bokiej mi∏oÊci, i czy zadowoli si´ cichym, uczciwym, rodzinnym ˝yciem, któreon uwa˝a∏ za idea∏ szcz´Êcia?

Zasnà∏ bardzo póêno. Nazajutrz wra˝enia poprzedniego dnia przyblad∏y nieco, z nowym przeto zain-teresowaniem przystàpi∏ do dalszych ogl´dzin zamku.

Najpierw obejrzeli z Tortozem niedu˝y, otoczony murem ogród ze stuletnimi drzewami, nast´pnieweszli na najwy˝szà wie˝´, z której roztacza∏ si´ przecudny widok na górzystà okolic´ zamku.

Gdy Supramati wyrazi∏ swój zachwyt, Tortoz rzek∏:- Tak, okolice tego zamku sà pi´kne. Ale ksià˝´ posiada stary zamek w Szkocji, który jest zbudowa-

ny nad brzegiem oceanu, na olbrzymiej skale. Tam, pomi´dzy niebem a ziemià, cz∏owiek czuje si´ sa-motnym i spokojnym. Podczas pi´knej pogody promienie s∏oneczne rozsypujà si´ iskrami na grzbietachfal, a wokó∏ balkonu krà˝à ptaki morskie. Nieboszczyk ksià˝´ bardzo lubi∏ to miejsce, zw∏aszcza gdy naƒprzychodzi∏y chwile przygn´bienia i pragnà∏ si´ gdzieÊ ukryç. Je˝eli w dodatku trafi∏ na burz´ morskà,gdy ocean rycza∏, a wysokie fale podobne do gór, rozbija∏y si´ z ∏oskotem o ska∏y, czu∏ si´ wtedy najle-piej i d∏ugo nie opuszcza∏ wiszàcego nad przepaÊcià balkonu.

- Tak, jego dusza cierpia∏a i nigdzie nie móg∏ znaleêç spokoju - rzek∏ ze wspó∏czuciem Suprama-ti.Rzàdca westchnà∏.

82

- Istotnie. Nieboszczyk tak raz do mnie mówi∏: “Nieszcz´Êciem dla mnie jest to, ˝e brak mi cierpliwo-Êci do pracy. Gdybym pracowa∏, gdybym si´ uczy∏, zapomnia∏bym o czasie i by∏bym szcz´Êliwy”.

Pod koniec obejrzeli kaplic´ i podziemia, gdzie ten dziwny “Sinobrody” chowa∏ swe liczne ˝ony.Podziemia by∏y wykute w skale i przedstawia∏y olbrzymià sal´, w której sta∏ kamienny o∏tarz z du-

˝ym, marmurowym krzy˝em bia∏ego koloru; przed o∏tarzem pali∏a si´ lampa. Po bokach ciàgn´∏y si´ dwaszeregi sarkofagów, których kszta∏t i ozdoby wskazywa∏y na pochodzenie z ró˝nych stuleci.

Je˝eli ksià˝´ ˝yczy sobie obejrzeç biedne nieboszczki, to oto w tej skrzynce znajdujà si´ klucze odtrumien - odezwa∏ si´ Tortoz, wskazujàc na le˝àcà na stopniach o∏tarza skrzynk´ z czarnego drzewa,okutà srebrem.

Supramati waha∏ si´ chwil´. Chcia∏ zaspokoiç swà ciekawoÊç i spojrzeç na nieszcz´Êliwe ofiaryswego zapisodawcy, coÊ go jednak wstrzymywa∏o od zak∏ócania im spokoju jedynie dla swej ciekawo-Êci.

- Zapewne w trumnach tych pozosta∏y tylko koÊci - odrzek∏ niezdecydowanie.- Wàtpi´. Sam nie Êmia∏em zaglàdaç do trumien, wiem jednak, ˝e ksià˝´ za ka˝dà swà bytnoÊcià

w zamku wchodzi∏ do podziemi i otwiera∏ trumny. Nale˝y przypuszczaç, ˝e ksi´ciu nie chodzi∏o o oglàda-nie rozsypujàcych si´ koÊci swych ukochanych ˝on.

Wobec tego twierdzenia Supramati zdecydowa∏ si´ otworzyç trumny i kaza∏ sobie podaç skrzynk´z kluczami. Tortoz zapali∏ stojàce w niszy kandelabry, i sal´ podziemnà zala∏o ˝ó∏tawe Êwiat∏o dwudzie-stu czterech Êwiec. Supramati, który otworzy∏ w∏aÊnie jednà z najstarszych trumien i dr˝àcà r´kà odsu-nà∏ jedwabnà zas∏on´, wyda∏ naraz okrzyk zachwytu.

W trumnie le˝a∏a, jak gdyby w uÊpieniu, kobieta cudnej urody, w bogatym ubraniu, od stóp do po∏o-wy cia∏a pokryta kwiatami, które ca∏kowicie zachowa∏y swà Êwie˝oÊç, jak w trumnie Liliany.

Z tà samà ciekawoÊcià i zachwytem wpatrywa∏ si´ Supramati w pi´kne twarze innych ˝on Narajany,otwierajàc po kolei trumny. W ostatniej spoczywa∏a Eleonora, z którà Narajana o˝eni∏ si´ podczas swejostatniej bytnoÊci w zamku.

- Biedne ofiary mi∏oÊci, czy ob∏´du Narajany - myÊla∏ , rzucajàc ostatni klucz do skrzynki. I znów postawi∏ sobie pytanie, które mu przysz∏o na myÊl podczas oglàdania cia∏a Liliany: dlaczego

Narajana, rozporzàdzajàc tak pon´tnymi Êrodkami, nie uchroni∏ od Êmierci chocia˝ jednej z ukochanychkobiet?

A Tortoz równie˝ zaj´ty myÊlà o Eleonorze, którà zna∏ dobrze, mówi∏ na wpó∏ do siebie:- Jak ona nie chcia∏a umieraç! Ona tak kocha∏a ksi´cia, ˝e na samà myÊ∏ o roz∏àce z nim dostawa∏a

ob∏´du. On równie˝ gorzko p∏aka∏ i okrywa∏ jà poca∏unkami, powtarzajàc “Jak wielkà by∏aby ∏aska nieba,gdybym móg∏ umrzeç wraz z tobà!”

Dalszy ciàg myÊli Tortoz wypowiedzia∏ g∏oÊno:- Niech si´ Bóg zmi∏uje nad jego duszà. Nigdy nie chcia∏em wierzyç, ˝e on mia∏ stosunki z diab∏em,

ale te kwiaty dajà wiele do myÊlenia. Bez pomocy Boga lub diab∏a kwiatek nie mo˝e zachowaç ˝yciai Êwie˝oÊci przez tyle wieków.

- Nie rozumiesz tych rzeczy - t∏umaczy∏ ∏agodnie Supramati, diabe∏ nie bra∏ w tym ˝adnego udzia∏u.Zachowanie Êwie˝oÊci kwiatów, zarówno jak i cia∏ ludzkich, jest rezultatem wiedzy, tylko ˝e wiedz´ t´Narajana móg∏ zu˝ytkowaç inaczej.

W dalszym ciàgu rozmowy Supramati wyrazi∏ zdziwienie, ˝e tu nie ma laboratorium takiego, jakw zamku w Bretanii, skoro Narajana przebywa∏ tu cz´sto i przez czas d∏u˝szy.

- Laboratorium jest i tutaj - odpowiedzia∏ Tortoz, ma wejÊcie z biblioteki, lecz drzwi sà ukryte za obi-ciem, a sekretu ich otwierania nikt nie zna.

Supramati poszed∏ wnet na poszukiwania. Miejsce, wskazane przez Tortoza by∏o zakryte przez pó∏-ki z ksià˝kami, aby wi´c obejrzeç Êcian´, musia∏ ksià˝ki usunàç. Po dwugodzinnym poszukiwaniu Su-pramatiemu uda∏o si´ znaleêç spr´˝yn´, ukrytà w rzeêbie pó∏ek. Otworzy∏ drzwi i znalaz∏ si´ w du˝ej sa-li bez okien. Na suficie zawieszone by∏o naczynie w rodzaju lampy, w którym widaç by∏o niebieskawyp∏omieƒ, rzucajàcy doko∏a s∏abe Êwiat∏o, jak u trumny Liliany; po chwili Êwiat∏o to zgas∏o. Supramatiprzyniós∏ zapalony kandelabr i z ciekawoÊcià oglàda∏ t´ dziwnà kryjówk´.

W g∏´bi sali znajdowa∏o si´ ogromne ognisko, zaopatrzone w miech i zastawione retortami i innyminaczyniami, u˝ywanymi przez alchemików. Przy Êcianie sta∏ pulpit, do którego przykuty by∏ na ∏aƒcuchu

83

gruby foliant w skórzanej oprawie. Nieco dalej sta∏a szafa, nape∏niona skórzanymi, ró˝nokolorowymi wo-reczkami, flaszeczkami, pude∏kami oraz zwojami pergaminu. Wzd∏u˝ Êcian sta∏y trójnogi i jakieÊ dziwneinstrumenty. Najbardziej zaciekawi∏y Supramatiego przedmioty, umieszczone na koƒcu sali, a mianowi-cie: drewniana, trójkàtna podstawka, do której by∏ przytwierdzony, ostrzem do góry, szeroki miecz z ró˝-nymi, niezrozumia∏ymi dla Supramatiego napisami na b∏yszczàcej g∏owni oraz du˝a, metalowa tarcza,równie˝ umocowana na podstawie; obok le˝a∏ m∏otek. Wszystkie te przednioty by∏y otoczone narysowa-nym na pod∏odze czerwonym ko∏em, majàcym z trzech stron kabalistyczne znaki.

Tarcza by∏a wykuta z jakiegoÊ zagadkowego metalu, który zdawa∏ si´ byç przezroczystym i mieni∏si´ wszystkimi barwami t´czy.

Pragnàc dok∏adniej obejrzeç t´ dziwnà tarcz´, Supramati przestàpi∏ lini´ ko∏a i nachyli∏ si´, oglàdajàcszczegó∏owo i dotykajàc tarczy w ró˝nych miejscach; ogl´dziny te nic nie wyjaÊni∏y. Powierzchnia tarczyby∏a polerowana; gdy si´ na nià patrzy∏o z bliska wydawa∏o si´, ˝e jest jednolitego mlecznego koloru,w pewnym zaÊ oddaleniu mieni∏a si´ barwami t´czy. Zaciekawiony, chcia∏ si´ przekonaç, jaki dêwi´kwydaje tarcza, i uderzy∏ w nià lekko znajdujàcym si´ tu˝ obok m∏oteczkiem. Zaledwie to uczyni∏, rozleg∏si´ drgajàcy i przeciàg∏y jak westchnienie dêwi´k, jakiego nie wydaje ˝aden metal. Nast´pnie da∏ si´ s∏y-szeç cichy szmer, który si´ zwi´ksza∏ stopniowo i przechodzi∏ w Êwist, podobny do wycia wiatru. Wtemza Êcianà rozleg∏ si´ huk, jak gdyby wodospad uderza∏ z rykiem o dno przepaÊci, oraz trzask, podobnydo uderzeƒ gradu o szklanà Êcian´.

W tej chaotycznej mieszaninie odg∏osów trudno by∏o pochwyciç jakiÊ zasadniczy ton metalu. Supra-mati wi´c, chcàc przerwaç t´ plàtanin´ huków, wycia i trzaskania, uderzy∏ jeszcze raz m∏oteczkiemo kant tarczy.

Skutek tego uderzenia by∏ nadzwyczajny, bo naraz rozleg∏ si´ og∏uszajàcy huk, jakby uderzenia gro-mu; z g∏´bin podziemnych zacz´∏y wydobywaç si´ splàtane g∏osy ludzkie, szcz´k or´˝a i r˝enie koni.Szum ten zbli˝a∏ si´ i stawa∏ tak wyraênym, ˝e Supramati, chwytajàc uchem pojedyƒcze g∏osy, zastyg∏w os∏upieniu.

Czerwony kràg, w którym si´ znajdowa∏, zape∏ni∏ si´ ca∏y zielonawym p∏omieniem, a poza kr´giemwszystko zmieni∏o swój wyglàd: Êciany i ca∏a zawartoÊç sali znik∏y, a przed oczami Supramatiego zjawi-∏a si´ otoczona górami p∏aszczyzna, w której g∏´bi sta∏a twierdza, obwiedziona z´batym murem.

Ca∏y ten obraz by∏ jakby otoczony sinawym, fosforycznym Êwiat∏em, z którego wy∏ania∏y si´ kolumnywojsk, dà˝àcych do wa∏ów twierdzy. Widaç by∏o przystawione do murów drabiny i ustawione maszyny-miotacze pocisków. Na drodze ukaza∏ si´ du˝y oddzia∏, spieszàcy w kierunku twierdzy. O dwa kroki odSupramatiego przechodzili uzbrojeni w dzidy i maczugi strzelcy oraz przeje˝d˝ali zakuci w ˝elazo kawa-lerzyÊci. Ka˝dy z nich mia∏ na pancerzu lub kolczudze bia∏à p∏óciennà koszul´ z czerwonym krzy˝em.

Fosforyczne Êwiat∏o na or´˝u i stalowych he∏mach pozwala∏o oglàdaç brodate oblicza i oczy, pa∏ajà-ce dzikà odwagà i wolà niez∏omnà.

W pewnym oddaleniu od tych hufców p´dzi∏ oddzia∏ rycerzy, majàcy na czele cz∏owieka wysokiegowzrostu o groênej i dumnej twarzy; jego b∏yszczàce oczy wyra˝a∏y Êmia∏oÊç, ciekawoÊç i okrutnà suro-woÊç. Na g∏owie mia∏ he∏m z rozwianymi piórami, upi´kszony koronà królewskà, jadàcy za nim giermektrzyma∏ sztandar z herbem Anglii.

Za tym dzielnym wodzem jecha∏a wspania∏a Êwita, z∏o˝ona ze zbrojnych rycerzy, bogato ubranychi majàcych równie˝ korony na he∏mach.

Ziemia dr˝a∏a pod kopytami koni, p´dzàcych tak blisko, ˝e Supramati móg∏ je r´kà dosi´gnàç. S∏y-chaç by∏o przyspieszony oddech koni i ludzi, oddycha∏o si´ specyficznym zapachem tego t∏umu rycerzy,paziów i giermków, a wzrok uderza∏a ró˝norodnoÊç malowniczych sztandarów i strojów Êredniowiecza.

Bez∏adna mieszanina g∏osów i pojedyƒcze zdania w staroangielskim j´zyku dêwi´cza∏y w uszachSupramatiego, który je chwyta∏ z wyt´˝onà uwagà.

Naraz zadr˝a∏ i przetar∏ oczy jak cz∏owiek, który ujrza∏ przypadkowo jakàÊ rzecz dziwnà i nie wierzyw jej mo˝liwoÊç. Opodal, wÊród hufca jeêdêców, jecha∏ na wspania∏ym koniu rycerz, którego twarz by∏amu dobrze znana Zamiast ci´˝kich blach, mia∏ na sobie cienkà, saraceƒskà kolczug´, gi´tkà i lekkà jaksuknia jedwabna; na g∏owie mia∏ lekki he∏m bez przy∏bicy spod którego wyglàda∏y czarne,g´ste k´dziory;du˝e, czarne, z dziwnym wyrazem oczy rycerza wpatrzone by∏y w Supramatiego.

By∏ to Narajana. Gdy podjecha∏ bli˝ej, koƒ jego skoczy∏ w bok i obsypa∏ Supramatiego masà piasku

84

tak, ˝e ten zmru˝y∏ oczy i zakry∏ sobie twarz r´kà,Kiedy otworzy∏ oczy, ca∏y obraz ju˝ znik∏. Ujrza∏ si´ znów w laboratorium, lecz nie sam, bo za czer-

wonym ko∏em sta∏ wysoki, chudy mnich, o twarzy ascetycznej. Popatrzy∏ on surowo na Supramatiegoi rzek∏, podnoszàc koÊcistà r´k´:

- Szalony! Niewiedza i ciekawoÊç popchn´∏y ci´ do czynu, godnego kary. Zuchwa∏à r´kà oÊmieli∏eÊsi´ dotknàç tajemnic, których nie rozumiesz. Gdyby cia∏o twe nie by∏o zabezpieczone od mocy ˝ywio∏ów,chwila ta by∏aby ostatnià w twym ˝yciu. Biada temu, kto wywo∏uje Êwiat niewidzialny, nie b´dàc do tegoodpowiednio przygotowanym. Pami´taj, ˝e do czasu, kiedy zostaniesz wtajemniczonym, nie wolno cidotykaç tych przedmiotów i znaków, które sà przewodnikami po ciemnych dla ciebie drogach okulty-stycznego Êwiata.

Teraz dopiero Supramati z przera˝eniem ujrza∏ kot∏ujàcà si´ poza mnichem odra˝ajàcà czered´ pó∏-ludzi, pó∏zwierzàt, o wstr´tnych twarzach z wyrazem piekielnej z∏oÊci.

W r´ku mnich trzyma∏ dzwonek, który gdy zadzwoni∏, wyda∏ tak przeszywajàce dêwi´ki, ˝e Supra-mati dosta∏ zawrotu g∏owy; zdawa∏o mu si´, ˝e jest pochwycony przez wicher i ˝e krà˝y w powietrzu.W koƒcu straci∏ przytomnoÊç.

Gdy otworzy∏ oczy, stwierdzi∏, ˝e le˝y poza linià czerwonego ko∏a. W ca∏ym ciele czu∏ ogromnà nie-moc. Sala, w której le˝a∏ wyda∏a mu si´ tak strasznà, ˝e opuÊci∏ jà chwiejnym krokiem i drzwi za sobàzamknà∏, postanawiajàc otworzyç je dopiero wtedy, gdy b´dzie dostatecznie przygotowany do pracyw okultystycznym Êwiecie.

RRoozzddzziiaa∏∏ óóssmmyy

W ciàgu nast´pnych kilu dni Supramati wypoczywa∏ po doznanych wstrzàsach, rozmyÊlajàc o prze-sz∏oÊci i przysz∏oÊci.

Od chwili przyj´cia eliksiru ˝ycia, po raz pierwszy uleg∏ niemocy fizycznej, doznawa∏ zawrotu g∏owyi jakby rozbicia ca∏ego cia∏a. Ten stan niezwyk∏y da∏ mu do zrozumienia, ˝e b´dàc nieprzygotowanym,nara˝a∏ si´ na niebezpieczeƒstwa. Postanowi∏ przeto zajàç si´ niezw∏ocznie naukà hermetycznà, abysi´ zapoznaç z otaczajàcym cz∏owieka Êwiatem niewidzialnym. Na wspomnienie strasznych chwil, prze-˝ytych w laboratorium, przejmowa∏ go dreszcz lodowaty, ciàgle przeÊladowa∏a go i przera˝a∏a myÊl, ˝eprzez owych kilka chwil oddycha∏ atmosferà Ziemi Âwi´tej; obok niego jak najwidoczniej przesuwali si´legendarni bohaterowie pochodów krzy˝owych. Lecz jakie˝ to prawo niewidzialnego Êwiata pobudzi∏ ondo odtworzenia w tak cudowny sposób obrazów dalekiej przesz∏oÊci?

Niemniej zainteresowa∏y go tajemnice, jakimi by∏o otoczonone ˝ycie Narajany. W ˝aden sposób niemóg∏ zrozumieç tego dziwnego cz∏owieka, którego przypadek przywiód∏ do samego êród∏a tajemnic,a on bezmyÊlnie trwoni∏ ˝ycie i czas na mi∏osne przygody.

Po powrocie do normalnego stanu poczu∏ odraz´ do starego zamku, zape∏nionego widocznie przezmnóstwo demonów. M´czy∏o go pragnienie wyjazdu, ujrzenia innych miejsc i doznania odmiennych wra-˝eƒ, przychodzi∏o mu przy tym na myÊl pytanie, czy ten sta∏y wewn´trzny niepokój, te przejazdy z miej-sca na miejsce nie sà specjalnà w∏aÊciwoÊcià ˝ycia nieÊmiertlnych?

Ahasfer przebiega∏ Êwiat bez spokoju i wytchnienia; Dachir b∏àka si´ po falach; Narajana równie˝,jak ˚yd wieczny ∏u∏acz, szuka∏ wsz´dzie spokoju, a nigdzie go znaleêç nie móg∏, wreszcie on sam, pomi-mo ˝e go nie szarpie ˝adne fizyczne lub moralne cierpienie, pi´kny i pot´˝ny przez swe bogactwa - za-ledwie wstàpi∏ w granice nieprzemijajàcego ˝ycia, ju˝ odczuwa wewn´trznà pustk´ i niejasne pragnienieczegoÊ nieznanego. W Pary˝u obrzyd∏o mu lekkomyÊlne towarzystwo rozpustników, a tu m´czy go ci-sza i samotnoÊç.

Postanowi∏ wyjechaç za par´ dni do zamku w Bretanii, gdzie mia∏ miejsce dramat z bajaderkà.Chcia∏ odnaleêç Êlad m∏odej Hinduski i przekonaç si´, czy to nie by∏a Nara.

Opuszczajàc zamek, postanowi∏ zabraç ze sobà Tortoza. Potrzebny mu by∏ koniecznie wierny i od-dany s∏uga, który znajàc jego tajemnic´, nie zdradzi∏by jej nikomu. A któ˝ nadawa∏ si´ do tego lepiej odTortoza, który równie˝ b´dzie przewodnikiem po jego nowych maj´tnoÊciach? Tortoz niezawodnie jest

85

rozumny, oddany i skromny, gdy˝ Narajana nie darzy∏by go swym zaufaniem. Lecz dlaczego on go niewtajemniczy∏? Czy umys∏ Tortoza nie by∏ odpowiednim, by pojàç zawrotne tajemnice, czy te˝ mo˝e ja-kieÊ prawo ich stowarzyszenia nie pozwala∏o wprowadziç tego ni˝szego brata do Êwiàtymi Graala? Jed-no nie uleg∏o wàtpliwoÊci: Tortoz, jakkolwiek obdarzony zdolnoÊcià d∏ugiego ˝ycia, nie zna∏ jednak zwià-zanych z tà d∏ugowiecznoÊcià tajemnic okultystycznych.

Niezw∏ocznie wezwa∏ Tortoza i oznajmi∏ mu, ˝e pragnàc odwiedziç zamek w Bretanii i inne maj´tno-Êci, zabiera go ze sobà.

- Zapewne w tym zamku ju˝ si´ nasyci∏eÊ samotnoÊcià i towarzystwem ˝on mego nieboszczyka bra-ta, rzek∏ z uÊmiechem.

- Zechciej wi´c poszukaç sobie kogoÊ na zast´pc´, a gdy si´ z tym uporasz, wyjedziemy.S∏owa te musia∏y ucieszyç Tortoza, gdy˝ odpowiedzia∏ z radoÊcià:

- Mam ju˝ nawet na widoku uczciwego, inteligentnego i pracowitego cz∏owieka, który b´dzie uszcz´-Êliwiony powierzeniem mu mego zast´pstwa, o ile ksià˝´ na to si´ zgodzi.

- Dlaczegó˝by nie! A kto to taki?- Kuzyn nauczyciela wiejskiego. Dobry ch∏opiec, pomaga swemu wujowi, zanim dostanie jakà posa-

d´, która by mu da∏a mo˝noÊç o˝enienia si´ z mojà chrzeÊniaczkà: jest z nià zar´czony. - A wi´c masz chrzeÊniaczk´!- Tak. Córka jednej z naszych s∏u˝àcych wysz∏a za mà˝ na wsi i prosi∏a mnie, bym trzyma∏ do chrztu

jej jedynaczk´. Obecnie ju˝ owdowia∏a, jest biedna, chora, i ja im dopomagam. Gdy Franciszek Busz zo-stanie zarzàdzajàcym i wasza ksià˝´ca moÊç pozwoli mu zajàç trzy pokoje na parterze od strony ma∏e-go podwórza, to los ca∏ej tej rodziny b´dzie ustalony.

- Ch´tnie si´ zgadzam i dam nawet twej chrzeÊniaczce porzàdnà wypraw´, ale pod warunkiem, ˝ewesele odb´dzie si´ w ciàgu tygodnia. Po weselu wyjedziemy.

Wszystko zosta∏o za∏atwione wed∏ug ˝yczenia Supra- matiego. Wyprawa, którà da∏ pannie m∏odej,usun´∏a wszel- kie przeszkody, a w tydzieƒ póêniej odby∏o si´ wesele, na którym byli obecni stary rzàd-ca i jego pan. Wszyscy witali radoÊnie w∏aÊciciela zamku, który, nie idàc za przyk∏adem Narajany, poka-zywa∏ si´ wsz´dzie, sam robi∏ zakupy na wypraw´, a oprócz tego udziela∏ wsparcia wielu potrzebujàcychze wsi.

Kiedy odjecha∏ z Tortozem wprost do Bretanii, pozostawi∏ po sobie jak najlepszà pami´ç.Ta podró˝ nie sprawi∏a mu ˝adnej przyjemnoÊci. Zamek by∏ cz´Êciowo zniszczony przez rewolucj´,

obrabowany, a pawilon, gdzie si´ mieÊci∏o laboratorium, zupe∏nie zrujnowany. Pomimo najwi´kszychstaraƒ nie móg∏ znaleêç najmniejszego Êladu bajaderki i ani jednego jej portretu. Jedynà rzeczà, któramu si´ podoba∏a, by∏ ogromny, cienisty park ze stuletnimi drzewami.

Supramati pr´dko si´ znudzi∏: ju˝ po up∏ywie tygodnia przeglàda∏ list´ swych maj´tnoÊci i szuka∏ no-wego celu podró˝y.

Poczàtkowo zamierza∏ jechaç do Szkocji, po namyÊle jednak, gdy ujrza∏ przed sobà nazwy dwóchpa∏aców, jednego w Benaresie, a drugiego w górach Himalajskich, zapragnà∏ udaç si´ do Indii, staro˝yt-nej ziemi cudów, kolebki ludzkoÊci. Zawsze by∏o jego marzeniem zwiedziç ten kraj, lecz zaj´cia, z∏y stanzdrowia i brak Êrodków nie pozwala∏y uskuteczniç tego zamiaru. Uczy∏ si´ nawet w ciàgu kilku lat j´zykasanskryckiego i móg∏ si´ w tym j´zyku porozumiewaç, co mia∏o obecnie dla niego du˝e znaczenie, gdy˝uprawnia∏o go niejako w oczach otoczenia do noszenia swego egzotycznego imienia.

Pojedzie zatem do Benaresu i poÊwi´ci tam ca∏y swój czas gruntownej nauce sanskrytu, niezb´dne-go przy studiowaniu nauk hermetycznych, które mia∏ na celu. Tortoz by∏ z powodu tej podró˝y wielce za-dowolony, gdy˝ z Narajanà nigdy do Indii nie jeêdzi∏.

Chcàc przed wyjazdem za∏atwiç wszelkie osobiste sprawy, zwiàzane z Europà, pojecha∏ do Londy-nu, gdzie wyda∏ odpowiednie rozporzàdzenia swemu staremu s∏udze Patrickowi, któremu przy tej okazjiwyznaczy∏ sta∏à pensj´ i oÊwiadczy∏, ˝e wobec otrzymania du˝ego spadku wybiera si´ na kilka lat w po-dró˝.

Z Londynu wyjecha∏ na okr´cie udajàcym si´ do Indii; w ksi´dze okr´towej zapisa∏ si´ jako Ralf Mor-gan.

Podczas podró˝y cz´sto rozmawia∏ z Tortozem i dowiedzia∏ si´ jeszcze wi´cej szczegó∏ów z ˝yciaNarajany, którego przesz∏oÊç przedstawia∏a si´ w coraz mniej pochlebnych barwach.

86

Supramati nie móg∏ zrozumieç, dlaczego ten cz∏owiek, osiàgnàwszy ju˝ pierwsze stopnie wtajemni-czenia, które uczyni∏y go tak dalece panem okultystycznych si∏, ˝e mia∏ mo˝noÊç wywo∏ywania przesz∏o-Êci, nie stara∏ si´ osiàgnàç szczytu wiedzy tajemnej.

Poczàtkowo Supramati zamierza∏ udaç si´ wprost do Benaresu, lecz gdy wylàdowa∏, wszystko co uj-rza∏ ju˝ na wst´pie, zainteresowa∏o go do tego stopnia, ˝e postanowi∏ zwiedzaç wszystko, co si´ da podrodze. Pi´knoÊç okolicy, w∏aÊciwoÊci starej cywilizacji i ˝ycie tego oryginalnego narodu ca∏kowicie po-ch∏on´∏y jego uwag´; a poniewa˝ nie potrzebowa∏ oszcz´dzaç ani czasu, ani pieni´dzy, przeto podró˝o-wa∏, kierujàc si´ wy∏àcznie fantazjà i czyniàc przy tym du˝e post´py we w∏adaniu j´zykiem miejscowym.

Do Benaresu przyby∏ dopiero w dwa miesiàce po wylàdowaniu w Indiach. Zatrzyma∏ si´ w hotelu,gdy˝ nie wiedzia∏, jaki jest adres pa∏acu Narajany. Dopiero nazajutrz wyjaÊni∏o si´, ˝e pa∏ac ten po∏o˝o-ny by∏ w odleg∏oÊci dwóch godzin drogi od miasta.

Uda∏ si´ tam niezw∏ocznie konno wraz z Tortozem i przewodnikiem Hindusem.Z daleka ju˝ ujrzeli na wzgórzu, wÊród zieleni ogrodów, bia∏y pa∏ac z wysokimi, o bogatej, artystycz-

nie wykonanej ornamentacji, wie˝ycami. Supramati zatrzyma∏ konia, rozkoszujàc si´ tym przepi´knymkrajobrazem, który jakby zastyg∏ w sennym spokoju.

Po pewnym czasie podjechali do bramy pa∏acu, za którà widaç by∏o obszerne podwórze, wybruko-wane kamiennymi p∏ytami. PoÊrodku podwórza bi∏a fontanna w marmurowym basenie, otoczonym pal-mami.

Kilka s∏oni swobodnie przechadza∏o si´ po podwórzu, a przy studni dwie Hinduski rozmawia∏yz m´˝czyznà, niosàcym na plecach kosz ze Êwie˝ymi owocami; Hinduski trzyma∏y na ramionach amforydo noszenia wody.

Supramati zsiad∏ z konia, przywo∏a∏ cz∏owieka z koszem i zapyta∏ o zarzàdzajàcego pa∏acem.Hindus obrzuci∏ go nienawistnym wzrokiem i nie rzek∏szy ani s∏owa, pobieg∏ na drugie podwórze, od-

dzielo ne od pierwszego wysokà, z∏oconà siatkà.- Widocznie nie wzbudzamy tutaj zaufania - rzek∏, Êmiejàc si´, Supramati.Po kilku minutach ukaza∏ si´ poza siatkà wysoki Hindus o bràzowej barwie twarzy, odziany w bia∏e

szaty, z turbanem na g∏owie, bransoletami na r´kach i du˝ymi, z∏otymi kolczykami w uszach. Towarzy-szy∏ mu cz∏owiek z koszem i jeszcze jeden s∏u˝àcy.

Hindus w turbanie równie˝ obrzuci∏ przyby∏ych nienawistnym i podejrzliwym wzrokiem i nie otwiera-jàc furtki, krzyknà∏ ∏amanà angielszczyznà:

- Czego tu chcecie? Pa∏ac dla ciekawych jest zamkni´ty; nie otwiera si´ go dla nikogo, ani z miej-scowych, ani z cudzoziemców.

- Nie jestem cudzoziemcem, lecz m∏odszym bratem nieboszczyka waszego pana i jego spadkobier-cà. Zanim b´dà ukoƒczone formalnoÊci spadkowe, ten oto pierÊcieƒ mego brata stwierdzi prawdziwoÊçmej osoby.

Mówiàc to, zdjà∏ z palca pierÊcieƒ Narajany i poda∏ go Hindusowi.Wyraz twarzy Hindusa zmieni∏ si´ w mgnieniu oka, widocznie zna∏ ten pierÊcieƒ. Ârodkowa brama

w ogrodzeniu ze z∏otej siatki otworzy∏a si´ szeroko i zarzàdzajàcy z g∏´bokim uk∏onem pozdrowi∏ nowe-go w∏aÊciciela.

- Wybacz, panie, ˝em ci´ od razu nie przyjà∏ z nale˝nym szacunkiem, lecz nie wiedzieliÊmy o Êmier-ci naszego pana, a ciebie nie mieliÊmy szcz´Êcia oglàdaç, jakkolwiek s∏yszeliÊmy, ˝e m∏odszy brat ksi´-cia kszta∏ci∏ si´ w Anglii.

- Nie mam ci tego za z∏e; prosz´, zechciej mnie zaprowadziç do pa∏acu, abym móg∏ wypoczàç.Rzàdca wyjà∏ zza pasa ma∏y ro˝ek z koÊci s∏oniowej i zagwizda∏. Zanim przebrzmia∏ g∏os ro˝ka,

w pa∏acu wszczà∏ si´ ruch jak w podra˝nionym mrowisku. Ze wszech stron zaczà∏ gromadziç si´ rójs∏u˝by, witajàc ze wschodnià czo∏obitnoÊcià przedstawionego przez rzàdc´ nowego w∏aÊciciela.

Supramati rzuci∏ im kilka ˝yczliwych s∏ów, kaza∏ rzàdcy rozdaç wszystkim odpowiednie podarki, poczym wszed∏ do pa∏acu, robiàcego wra˝enie jakiejÊ siedziby czarodziejskiej, pe∏nej cudów.

Drogocenne materie, marmur, malachit i lapis lazuli by∏y tu tak zwyk∏ym, zdawa∏o si´ materia∏em, jakgdzie indziej drewno, kamieƒ lub ceg∏a. Posadzki by∏y mozaikowe; cicho szemrzàce fontanny, umie-sczone w onyksowych basenach; z∏ocone drzwi, zas∏oni´te portierami z cudnych tkanin, wyszywanychz∏otem, srebrem lub ró˝nokolorowym jedwabiem. W przepysznych wazonach ros∏y niezwyk∏e kwiaty;

87

z trójnogów wydziela∏ si´ dym wonnych kadzide∏; na z∏otych obr´czach ko∏ysa∏y si´ ró˝nobarwne papu-gi, a w ogromnej, artystycznie rzeêbionej klatce, fruwa∏y barwne kolibry.

Jak we Ênie przeszed∏ Supramati przez szereg sal i galerii o rzeêbionych arkadach i wydosta∏ si´ nataras, przed którym roztacza∏ si´ olbrzymi ogród z cienistymi alejami, fontannami, klombami ró˝ i innychkwiatów, nad którymi wysmuk∏e palmy z dumà rozwiesza∏y swe wspania∏e liÊciaste wachlarze. Upojonytym wszystkim Supramati b∏àdzi∏ rozmarzonym wzrokiem po tych cudach przyrody i sztuki. Jak móg∏ Na-rajana porzuciç ziemi´, b´dàc w∏aÊcicielem tylu wspania∏ych posiad∏oÊci, skoro ten jeden czarodziejskizakàtek powinien wystarczaç, by go zwiàzaç z ˝yciem na zawsze. Wszak, oddajàc si´ nauce i obowiàz-kom wyp∏ywajàcym z uczucia mi∏oÊci bliêniego, mo˝na tu ˝yç tysiàce lat bez uczucia przesytu i nudy.

- Bo˝e! Czy˝ mogà na ziemi istnieç takie cudownoÊci - odezwa∏ si´ zachwycony Tortoz.Z trudem oderwa∏ si´ Supramati od tego pi´kna, a gdy wróci∏ do sali, Amudon - tak si´ nazywa∏ rzàd-

ca - poda∏ mu, kl´czàc, kielich wina na z∏otej tacy; kilku s∏u˝àcych ustawi∏o na stole owoce, s∏odyczei orzeêwiajàce napoje. Za krzes∏em, na którym usiad∏ Supramati, stan´li dwaj m∏odzieƒcy z wachlarzamiz pawich piór.

Posiliwszy si´ i rzuciwszy Amudonowi kilka pytaƒ, dotyczàcych zarzàdu pa∏acem, Supramati kaza∏si´ zaprowadziç do apartamentu, zajmowanego dawniej przez Narajan´. Apartament ten sk∏ada∏ si´z sypialni i gabinetu, a poza tym z salonów, rzadko zresztà przez jego poprzednika odwiedzanych. Sy-pialni´ i gabinet urzàdzi∏ Narajana pod∏ug w∏asnego gustu.

Mieszanina rzeczy europejskich i wschodnich nie podoba∏a si´ Supramatiemu. Zdawa∏o mu si´, ˝ew tym pa∏acu z bajek “Tysiàca i jednej nocy” nie powinno przypominaç Europy i jej pospolitego komfortu.

Wielkie biurko z sanda∏owego drzewa i szafa z mnóstwem drzwiczek i szufladek, niemile przypomi-na∏y Supramatiemu gabinety w Pary˝u i Wenecji. I tu równie˝ te meble, jak gdyby nieod∏àczne od osobyNarajany - by∏y zapewne nape∏nione pamiàtkami po kobietach, a mo˝e nawet mieÊci∏y si´ w nich dowo-dy jakiego przest´pstwa.

Przeszed∏szy do sàsiedniej, niedu˝ej sali, Supramati po∏o˝y∏ si´ na mi´kkiej otomanie przy oknie,wychodzàcym na wewn´trzne podwórze, otoczone galerià o emaliowanych kolumnach. PoÊrodku po-dwórza bi∏a fontanna.

I ta królewska siedziba jest mojà w∏asnoÊcià! - myÊla∏. - Zdaje mi si´, ˝e Êni´... Zresztà czuj´ si´w tym pa∏acu jak chwilowy w´drowiec. Wszystko, co tu znajduj´, jest dla mnie tak nowym, nieznanym.Nie wià˝à mnie z tym wszystkim ani przyzwyczajenie, ani wspomnienia, co jedynie dajà poczucie w∏a-snoÊci. Mam nadziej´, ˝e z czasem to przyjdzie, chocia˝ równie˝ mo˝e si´ staç, ˝e ten pa∏ac wczeÊniejode mnie rozpadnie si´ w gruzy!

Tak rozmyÊlajàc, po∏o˝y∏ si´ wygodnie na poduszkach i wkrótce spokojnie zasnà∏.Noc zapad∏a, gdy jeden ze s∏u˝by obudzi∏ go, meldujàc, ˝e kolacja podana.Po kolacji, która przypad∏a mu do gustu, wyszed∏ z cygarem na du˝y taras, gdzie wkrótce zjawi∏ si´

Tortoz z po dzi´kowaniem za pi´kne mieszkanie, które dosta∏o mu si´ dzi´ki temu, ˝e Supramati przed-stawi∏ go Amudonowi jako swego sekretarza.

Rozmawiajàc, wyszli obydwaj do ogrodu. Noc by∏a ksi´˝ycowa, ogród wi´c wyda∏ si´ jeszcze pi´k-niejszym ni˝ przy Êwietle dziennym.

Spostrzeg∏szy stojàcà przy jednej z alei du˝à waz´ o bardzo oryginalnej formie, Supramati zbli˝y∏si´, chcàc jà obejrzeç i nadepnà∏ na coÊ okràg∏ego i mi´kkiego. W tym samym momencie podniós∏ si´z sykiem ogromny wà˝ z gatunku najbardziej jadowitych.

Supramati zblad∏ i odskoczy∏, nie spuszczajàc oczu z w´˝a, który podniós∏ si´ na ogonie i, nie prze-stajàc syczeç, wlepi∏ w niego zielonkawe, fosforycznie b∏yszczàce oczy.

Tortoz odruchowo wyda∏ krzyk przestrachu, lecz natychmiast och∏onà∏ i rzek∏ zupe∏nie spokojnie:- Jaki˝ jestem g∏upi! Zapomnia∏em, ˝e ze strony zwierzàt nie grozi nam ˝adne niebezpieczeƒstwo.

Niech ksià˝e si´ uspokoi! ˚aden wà˝ nie rzuci si´ na ksi´cia, jak równie˝ ˝adne dzikie zwierz´, np. ty-grys lub lew. Nieboszczyk pan mówi∏ mi, ˝e zwierz´ta wyczuwajà emanacj´ naszej nieÊmiertelnoÊci i in-stynktownie nas nie zaczepiajà.

- Taka nietykalnoÊç by∏aby, naturalnie, bardzo przyjemna, gdyby mo˝na by∏o w zupe∏noÊci na s∏o-wach Narajany polegaç - z uÊmiechem odpowiedzia∏ Supramati.

- Ale˝ to szczera prawda! Nieboszczyk ksià˝´ opowiada∏ mi, ˝e pewnego razu w nocy wà˝ wÊlizgnà∏

88

si´ do jego sypialni i zwini´ty, spokojnie le˝a∏ w nogach poÊcieli. Rano, po obudzeniu si´, ksià˝´ by∏przera˝ony widokiem p∏aza, lecz ten, nie dotknàwszy go, wyczo∏ga∏ si´ z pokoju.Ooo! i teraz wà˝ ju˝ si´od ksi´cia odwraca i Êpieszy ukryç si´ w trawie. Na mnie napad∏y pewnego razu na polowaniu, czteryg∏odne wilki, lecz obwàcha∏y mnie tylko i uciek∏y z wyciem.

- Je˝eli tak, to pozwol´ sobie zapolowaç na tygrysa w d˝unglach, bo jakkolwiek pa∏ac ten jest prze-pi´kny, trudno jednak siedzieç w nim wiecznie.

- Nawet sobie nie wyobra˝a∏em, ˝e mo˝e istnieç coÊ tak pi´knego, jak ten pa∏ac, zauwa˝y∏ Tortoz. -Jedynà niedogodnoÊcià pa∏acu jest jego wielkoÊç; cz∏owiek po prostu ginie w tych ogromnych salach,pe∏nych uroczystej ciszy.

- B´dziesz jednak musia∏ z tym si´ pogodziç, ˝e pozostaniemy tu przez czas d∏u˝szy. Po przechadz-ce Supramati wróci∏ do sypialni, lecz ze zdziwieniem zatrzyma∏ si´ w progu.

Przy ∏ó˝ku, na poduszce siedzia∏a kobieta ca∏a w bieli. D∏ugie blond w∏osy mia∏a rozpuszczonei przeplecione sznurkiem pere∏, g∏ow´ pochylonà, a na twarzy wyraz uporu i dzikiej nienawiÊci. Kurczo-wo zaciÊni´te r´ce opiera∏a na kolanach.

Supramati patrzy∏ na nià z zaciekawieniem. Czy i ona stanowi∏a cz´Êç komfortu Narajany, czy te˝przywiód∏ jà tu rzàdca? Widzia∏ on ju˝ wiele dziwnych przyk∏adów hinduskiej uprzejmoÊci nawet wzgl´-dem cudzoziemców, a wzgl´dem swego pana grzecznoÊç taka by∏a niezawodnie obowiàzujàcà.

Zbli˝ywszy si´ do nieznajomej, która nie poruszy∏a si´ z miejsca i nie podnios∏a g∏owy, zapyta∏:- Co jesteÊ za jedna? Kto ci´ tu przyprowadzi∏?Na dêwi´k jego g∏osu kobieta wyprostowa∏a si´ szybko, wytrzeszczy∏a naƒ du˝e, czarne oczy i wy-

szepta∏a dr˝àcym g∏osem:- To nie on!- Mówisz o ksi´ciu Narajanie? Tak, o nim, nienawistnym! Amudon powiedzia∏ mi tylko: “Przyjecha∏ pan, idê do jego pokoju”!- Ksià˝´ Narajana umar∏, a ja jestem jego bratem i spadkobiercà.- Umar∏?! On umar∏! A wi´c on móg∏ umrzeç - zawo∏a∏a m∏oda dziewczyna.W napadzie szalonej radoÊci zeskoczy∏a z poduszki, podnios∏a do góry r´ce i zacz´∏a krà˝yç po po-

koju, lekka i gibka, jak eteryczne zjawisko. Nast´pnie, opanowawszy wylew swej radoÊci, zbli˝y∏a si´ doSupramatiego, skrzy˝owa∏a r´ce na piersiach i z∏o˝y∏a mu g∏´boki uk∏on.

- Wybacz panie, ˝em si´ do tego stopnia zapomnia∏a w twej obecnoÊci! Twoja niewolnica pozdrawiaci´ i oczekuje twych rozkazów.

Supramati patrzy∏ na nià roz˝alony i zachwycony zarazem. Z jednà tylko Narà móg∏ porównaç t´cudnà istot´, która widocznie równie˝ by∏a ofiarà Narajany, czego nie trudno si´ by∏o domyÊleç z jej dzi-kiej i strasznej nienawiÊci do jego poprzednika.

- Biedna! - rzek∏, g∏aszczàc r´kà jej opuszczonà g∏ow´. - Nie obawiaj si´ niczego! Chc´, ˝ebyÊ by∏awolna i urzàdzi∏a swe ˝ycie wed∏ug w∏asnego upodobania. Jak si´ nazywasz?

- Nurwadi - odrzek∏a, patrzàc naƒ ze zdziwieniem i wdzi´cznoÊcià. - Tobie b´d´ pos∏usznà i je˝elika˝esz, b´d´ ci´ kocha∏a - doda∏a po chwili. - TyÊ dobry, w oczach twych nie b∏yszczy, jak u tamtego,spojrzenie srogiego tygrysa.

Supramati uÊmiechnà∏ si´.- Wol´, ˝ebyÊ mnie pokocha∏a bez rozkazu. Lecz usiàdê tu, obok mnie i opowiedz mi dzieje swego

˝ycia.Nieco zmieszana, lecz widocznie szcz´Êliwa, m∏oda dziewczyna usiad∏a na wskazanym miejscu. - Nie wiem na pewno, kim byli moi rodzice - zacz´∏a po chwili milczenia. Matka moja by∏a cudzo-

ziemkà. Po niej to odziedziczy∏am jasne w∏osy i bia∏y kolor twarzy. Nie wiem, co mnie z nià roz∏àczy∏o.Opowiadano mi tylko, ˝e po znalezieniu mnie w hotelu, zlitowa∏ si´ nade mnà stary bramin i zabra∏ doÊwiàtyni, gdzie si´ wychowywa∏am na bajaderk´.

Gdy uros∏am i zacz´∏am si´ ukazywaç na publicznych uroczystoÊciach w pagodzie, pi´knoÊç mojazwróci∏a na siebie ogólnà uwag´. Pokocha∏ mnie pewien m∏ody cz∏owiek z kasty wajsjów i postanowi∏ si´ze mnà o˝eniç. Ja te˝ pokocha∏am go ca∏à duszà. Wszystko ju˝ by∏o u∏o˝one, pagodzie zosta∏a wp∏aco-na pokaêna suma, jako zwrot kosztów mego utrzymania, gdy wtem na mej drodze stanà∏ demon, któryzburzy∏ me szcz´Êcie i z∏ama∏ me ˝ycie.

89

Nie wiem nawet, jak si´ to sta∏o, ˝e mnie gdzieÊ spotka∏ ksià˝´ Narajana i natychmiast postanowi∏mnie zdobyç. Równie˝ nie pojmuj´, jaki on mia∏ wp∏yw na braminów, ˝e zgodzili si´ uniewa˝niç mojeÊluby i oddali mnie ksi´ciu, który niezw∏ocznie wywióz∏ mnie z Benaresu.

Strasznie cierpia∏am i okropnie ba∏am si´ tego cz∏owieka; nie znajduj´ s∏ów, ˝eby wyraziç odraz´i nienawiÊç, jakà czu∏am do niego i z jakà si´ nigdy nie kry∏am.

Umilk∏a na chwil´, tonàc w przykrych wspomnieniach, potem tak dalej ciàgn´∏a:- Zachorowa∏am ci´˝ko i ten okropny okres mej choroby pami´tam jak we mgle. Wywióz∏ mnie za

morze do zimnego, pochmurnego kraju, gdzie nic nie przypomina∏o b∏´kitnego nieba, wonnego powie-trza i innych pi´knoÊci mej ojczyzny. Zimno mi by∏o w starym zimnym domu, dusi∏am si´ w wilgotnychi ciemnych komnatach i czu∏am si´ obcà mi´dzy ludêmi, którzy nie rozumieli mego j´zyka.. Ale naj-straszniejszà by∏a mi∏oÊç, którà on mnie przeÊladowa∏.

Pewnej nocy odraza i rozpacz ow∏adn´∏y mnà tak silnie, ˝e wola∏am umrzeç, ani˝eli w dalszym cià-gu tak cierpieç. Wyrwa∏am si´ z jego obj´ç, pobieg∏am do ogrodu i rzuci∏am si´ do g∏´bokiego stawu.Ton´∏am, tracàc zmys∏y. Ostatnià mojà myÊlà by∏o, ˝e zbli˝a∏a si´ Êmierç i wybawienie od m´czarni ta-kiego ˝ycia. Niestety, omyli∏am si´!

Gdy si´ znów obudzi∏am ze snu Êmierci, spostrzeg∏am, ˝e le˝´ na stole w pokoju, gdzie Narajanaukrywa∏ ró˝ne przyrzàdy magiczne.

Sta∏ przede mnà, trzymajàc w r´kach dwie kule, a obok niego znajdowa∏ si´ jakiÊ aparat, sypiàcy namnie snopy iskier, które k∏u∏y jak ig∏y. Uk∏ucia najwidoczniej mnie obudzi∏y.

Krzykn´∏am i chcia∏am uciec, lecz by∏am bezw∏adna, jakby tkni´ta parali˝em. MyÊla∏am, ˝e umierampo raz drugi; coÊ strasznego dzia∏o si´ w mym ciele, czego wyraziç nie umiem. Nast´pnie wyda∏o mi si´,˝e jestem pozbawiona wagi cia∏a i ˝e bujam w powietrzu. Wtedy on wla∏ mi do ust ∏y˝k´ jakiegoÊ p∏ynu,podobnego do ognia i znów utraci∏am ÊwiadomoÊç... Kiedy si´ wkrótce ocuci∏am, czu∏am si´ zdrowài silnà, jak nigdy.

Wkrótce wyjechaliÊmy i mieszkaliÊmy w ró˝nych miastach; musia∏am si´ nauczyç j´zyka angielskie-go. On nie pozwala∏ mi si´ nikomu pokazywaç, ˝y∏am samotna, smutna i nieszcz´Êliwa. Nie opiera∏ammu si´ wi´cej; nie mia∏am na to si∏. Uwa˝a∏am go za wielkiego czarodzieja, lecz odraza i nienawiÊç mo-ja do niego wzmaga∏a si´ coraz bardziej.

Nareszcie przywióz∏ mnie tutaj, a sam wyjecha∏. Sprawi∏o mi to du˝à przyjemnoÊç, gdy˝ bàdê cobàdê wróci∏am do ojczyzny i nie potrzebowa∏am patrzeç na tego cz∏owieka, którego znieÊç nie mog∏am.Mia∏am wszelkie wygody, otoczona wykwintem i szacunkiem, lecz... m´czy∏o mnie pragnienie zobacze-nia si´ z moim by∏ym narzeczonym. Musia∏am u˝yç pewnego wybiegu, by uskuteczniç swój zamiar,i prosz´ sobie wyobraziç moje zdumienie, gdy ujrza∏am osiemdziesi´cioletniego starca, który spoglàda∏na mnie z przera˝eniem, mówiàc, ˝e z∏y duch opanowa∏ me cia∏o, bo pozosta∏am tak m∏odà i pi´knà, jakszeÊçdziesiàt lat temu.

By∏am niezmiernie zdziwiona i usi∏owa∏am mu wyt∏umaczyç, ˝e ze mnà nie sta∏o si´ nic nadzwyczaj-nego; wcale nie wiedzia∏am, ˝e od chwili naszego rozstania min´∏o ju˝ tyle czasu. Starzec ze wzrusze-nia rozchorowa∏ si´, a ja uciek∏am i od tej pory mieszkam stale tutaj, zawsze m∏oda.... ofiara si∏ czarno-ksi´skich. Najbardziej obawia∏am si´ demona, który mnà zaw∏adnà∏, bo wszak˝e tylko diabe∏ móg∏ po-wstrzymaç bieg czasu i uczyniç mnie wiecznie m∏odà.

Od czasu do czasu przyje˝d˝a∏ Narajana i zabiera∏ mnie ze sobà; gdy powraca∏am, zawsze zasta-wa∏am tu nowà i nieznanà mi s∏u˝b´. Widocznie Narajana nie chcia∏, ˝eby wysz∏a na jaw tajemnica na-szego d∏ugiego ˝ycia, przypuszczam jednak, ˝e ludzie domyÊlali si´ czegoÊ, gdy˝ pomimo okazywane-go mi uszanowania wyczuwa∏am, ˝e si´ mnie bojà i unikajà mego towarzystwa, a mo˝e nawet mnie nie-nawidzà, uwa˝ajàc za ciemnà si∏´.

Po krótkiej przerwie doda∏a:- Teraz, kiedy on umar∏, mo˝e i ja umr´? Ach jak˝e jestem zm´czona ˝yciem!...Supramati wys∏ucha∏ z wielkim wspó∏czuciem historii tego biednego stworzenia, wyrwanego tak lek-

komyÊlnie ze zwyk∏ych warunków ˝ycia, ofiarowa∏ jej swà przyjaêƒ i opiek´ na przysz∏oÊç.Od tej pory codziennie widywa∏ Nurwadi, która wyraênie zaczyna∏a go coraz wi´cej kochaç. Ze zdzi-

wieniem stwierdzi∏, ˝e jest umys∏owo dosyç rozwini´ta, ˝e w∏ada j´zykami i przeczyta∏a prawie ca∏à bi-bliotek´ Narajany.

90

Rozmowa z nià dostarcza∏a mu wiele przyjemnoÊci, zw∏aszcza, ˝e jej pi´knoÊç by∏a czarujàca. TaokolicznoÊç, ˝e nienawidzi∏a pi´knego Narajany, a wcale nie ukrywa∏a swojej sympatii do niego, oczywi-Êcie nie pozosta∏a bez wp∏ywu na jego mi∏oÊç w∏asnà.

Nic wi´c dziwnego, ˝e pewnego wieczoru Supramati wzià∏ jà w obj´cia i wyzna∏, ˝e jà kocha.Uszcz´Êliwiona tym Nurwadi przytuli∏a si´ do jego piersi, mówiàc z rozrzewnieniem:

- Kochaj mnie, choç odrobin´! Taka jestem samotna... ˚ycie moje to tylko wegetacja. A ja ci´ poko-cha∏am od pierwszego wejrzenia.

Zapominajàc o Narze i o Êwiàtyni Grala, Supramati przycisnà∏ Nurwadi do serca i obieca∏ jej bardzowiele, nawet to, czego daç nie móg∏ - mi∏oÊç wiecznà. Pomimo uczciwych zasad, by∏y Ralf Morgan by∏wolny od despotycznego i niewdzi´cznego m´skiego egoizmu, eksploatujàce- go wszystkie uczucia ko-biety, poczàwszy od czystego przywiàzania, a koƒczàc na ˝ywio∏owej nami´tnoÊci...

On, bez wàtpienia nie by∏ rozpustny jak tysiàce jego wspó∏braci, nie myÊlàcych o odpowiedzialnoÊci,nie uznajàcych ˝adnych obowiàzków i tulàcych do piersi z równà lekkomyÊlnoÊcià rozpustnà publicznàkobiet´, niewinnà dziewczyn´, lub czystà, uczciwà ˝on´, oddajàcà im serce na ca∏e ˝ycie. Supramati by∏dobry, uczciwy, ale nie wolny od pokus. Dlaczego zresztà mia∏by unikaç tej pi´knej, kochajàcej go ko-biety, w której z ka˝dym dniem odnajdywa∏ nowe czary? Nurwadi by∏a nie tylko pi´knoÊcià w ca∏ym zna-czeniu tego s∏owa, ale poza tym, naiwnym, szczerym i najmilszym stworzeniem. Jak zaczarowany kwiat,mieszka∏a do tego czasu w pa∏acu samotna, nale˝àc tylko do jednego, znienawidzonego przez nià Na-rajany, co sobie si∏à przyw∏aszczy∏ prawo jej posiadania.

Obecnie do cz∏owieka, którego uroda pobudzi∏a jej zmys∏y, a dobroç serce, uczu∏a g∏´bokà mi∏oÊç,tak goràcà jak s∏oƒce jej ojczyzny. Wp∏yw ognistego klimatu, czaro dziejskiego otoczenia i sennej ciszyby∏ tak pot´˝ny, ˝e rozp∏omieni∏ nawet krew syna ch∏odnego Albionu. I oto w pa∏acu Narajany zakwit∏atropikalna idylla. Przesz∏oÊç i przysz∏oÊç zatar∏y si´, nawet nieÊmiertelnoÊç posz∏a ca∏kiem w niepami´ç.Nowy ksià˝´ ˝y∏ tylko teraêniejszoÊcià. Szaty europejskie zmieni∏ na bogaty strój indyjski, w którym bar-dzo dobrze wyglàda∏. Buja∏ si´ w palankinie lub jeêdzi∏ na s∏oniu i podda∏ si´ ca∏kowicie usypiajàcej har-monii ˝ycia. Otoczenie odgadywa∏o ka˝de jego ˝yczenie i najmniejsza troska nie zmàci∏a tego czarow-nego snu jego ˝ycia. Tak sp´dzili kilka miesi´cy. Pewnego dnia szcz´Êliwa Nurwadi powiedzia∏a mu, ˝eczuje si´ matkà. WiadomoÊç ta zbieg∏a si´ z krytycznà chwilà szcz´Êcia m∏odej kobiety, kiedy to wrazz os∏abieniem mi∏osnego upojenia zaczyna si´ przejawiaç niewdzi´czny egoizm m´˝czyzny.

Coraz cz´Êciej Supramati zaczà∏ sobie przypominaç, ˝e musi wracaç do Europy, gdzie go oczekiwa-∏y cierpiàce zw∏oki sprawy i Nara, po∏àczona z nim przez groêne bractwo, do którego nale˝a∏. Pomimopi´knoÊci Nurwadi i jej bezgranicznej mi∏oÊci, musia∏ wczeÊniej czy póêniej z nià si´ roz∏àczyç. To by∏onieuniknione.

WiadomoÊç, ˝e ma zostaç ojcem, zmieni∏a jego plany. Nie chcia∏ wyje˝d˝aç, zanim nie ujrzy i nieuca∏uje swego dziecka. Jednak rozbudzona ju˝ w nim potrzeba zmiany wra˝eƒ i rozrywek skierowywa∏ajego myÊli do Himalajów, gdzie równie˝ posiada∏ pa∏ac. Czy˝ móg∏ wyjechaç z Azji, nie zwiedziwszy tejposiad∏oÊci? MiejscowoÊç ta musia∏a byç bardzo interesujàca, gdy˝ notatka o tym pa∏acu mia∏a w sobiecoÊ tajemniczego i dawa∏a do zrozumienia, ˝e nale˝a∏o si´ tam udaç bez liczniejszej Êwity.

Supramati wyczuwa∏ jakàÊ nowà tajemnic´, dziedzictwo Narajany zepsu∏o go ju˝ pod tym wzgl´-dem. Im wi´cej myÊla∏ o himalajskim pa∏acu, tym bardziej by∏ zaciekawiony.

Postanowi∏ udaç si´ tam tylko w towarzystwie Tortoza i jednego s∏u˝àcego Hindusa, cz∏owieka po-wa˝nego, milczàcego o wypróbowanej uczciwoÊci.

Lecz Tortoz nie by∏ zachwycony projektem nowej podró˝y. Za przyk∏adem swego pana skraca∏ sobieczas swego wdowieƒstwa z m∏odà, pi´knà Hinduskà i czu∏ si´ jak w raju.

Nurwadi przyj´∏a t´ wiadomoÊç z g∏´bokim smutkiem i b∏aga∏a, by jà zabra∏ ze sobà. Supramatiutrzymywa∏, ˝e obecny jej stan wymaga∏ spokoju i nie pozwala∏ na doÊç ucià˝liwà podró˝. Przy tym obie-ca∏, ˝e nieobecnoÊç jego b´dzie trwa∏a krótko, tyle tylko, ile czasu potrzeba na podró˝ i obejrzenie ma-jàtku. Nurwadi musia∏a si´ z tym zgodziç i po czu∏ym po˝egnaniu Surpamati odjecha∏. Zabra∏ ze sobàtylko wierzchowe konie i s∏onia do dêwigania baga˝u.

Podró˝ by∏a ucià˝liwsza i d∏u˝sza, ni˝ Supramat przypuszcza∏. Trzeba by∏o zapuszczaç si´ doÊç da-leko w góry po trudnych i ma∏o dost´pnych drogach. Nareszcie dostali si´ na obszernà p∏aszczyzn´,gdzie wznosi∏ si´ niedu˝ych rozmiarów budynek, przypominajàcy strukturà i charakterem ornamentacji

91

bardziej Êwiàtyni´ ni˝ pa∏ac. W otoczeniu du˝ego ogrodu pa∏ac ten wyglàda∏ jak du˝y bia∏y kwiat, wyra-stajàcy z ciemnej zieleni.

Zdawa∏o si´, ˝e Supramatiego ju˝ tu oczekiwano, jakkolwiek nie zawiadamia∏ o zamiarze przybycia.Brama pierwszego podwórza by∏a szeroko otwarta, a u wejÊcia oczekiwa∏o ju˝ kilku s∏u˝àcych na czeleze starcem, w odzie˝y, jakà u˝ywali kap∏ani ni˝szego rz´du. Starzec ten z∏o˝y∏ nowemu panu uk∏on, mó-wiàc:

- Bàdê pozdrowiony, ksià˝´, dziedzicu tej siedziby! Oby godzina twego przybycia by∏a godzinàszcz´Êcia i oby Brahma zes∏a∏ duszy twego poprzednika spokój b∏ogos∏awionych!

Zdziwiony i prawie niezadowolony z tego nieoczekiwanego przemówienia, Supramati podzi´kowa∏za s∏owa przywitania i prowadzony przez staruszka, który przedstawi∏ si´ jako zarzàdzajàcy pa∏acem,wszed∏ do mieszkania.

Znalaz∏ tu, pomimo pozorów pewnego zbytku, wszystko proste i niewyszukane; wsz´dzie panowa∏tajemniczy pó∏mrok. Wn´trze pa∏acu równie˝ robi∏o wra˝enie raczej Êwiàtyni ni˝ mieszkania.

Gdy Supramati posili∏ si´ nieco i przebra∏, Aurita (takie by∏o nazwisko staruszka), zapyta∏, czy nie ze-chce zobaczyç si´ ze swym ojcem. Supramati spojrza∏ na niego ze zdziwieniem, nie pojmujàc, o kimmówi∏. Poniewa˝ jednak przywyk∏ ju˝ do wszelkich nadzwyczajnych niespodzianek, odpowiedzia∏, ˝ech´tnie to uczyni.

Przeszli przez d∏ugà galeri´, przedzielajàcà dom na dwie cz´Êci, póêniej przez sal´ z szeregiem ja-kichÊ dziwnych instrumentów i zatrzymali si´ przed opuszczonà portierà z jedwabnej materii, wyszywa-nej z∏otem i srebrem. Aurita ods∏oni∏ portier´ i ruchem r´ki wskaza∏ Supramatiemu przejÊcie.

Sala, w której si´ teraz znalaz∏, widocznie biblioteka, wychodzi∏a na taras. Na pó∏kach i w szafachby∏o bardzo wiele astronomicznych przyrzàdów. PoÊrodku, przy stole, w trzcinowym fotelu siedzia∏ m´˝-czyzna z cyrklem i kompasem w r´ku, rysujàc na wielkim arkuszu papieru jakieÊ figury i znaki.

Kiedy Supramati zbli˝y∏ si´ do niego, nieznajomy po∏o˝y∏ instrumenty na stole i powsta∏. Supramatistanà∏ w miejscu jak wryty.

Nigdy bowiem, ˝aden cz∏owiek nie wzbudzi∏ w nim od pierwszego wejrzenia tyle szacunku. Uczu∏,˝e stoi w obliczu bardzo powa˝nej i niezwyk∏ej osobistoÊci.

Nieznajomy by∏ szczup∏y i wysokiego wzrostu. Mia∏ na sobie luênà odzie˝, zupe∏nie bia∏à i bia∏y tur-ban na g∏owie. Bràzowa, prawdziwie pi´kna jego twarz z czarnym zaros tem, wyglàda∏a m∏odo: by∏ tocz∏owiek w wieku ponad trzydzieÊci lat, Supramatiemu jednak ani nawet przez myÊl nie przesz∏o, bymóg∏ go uwa˝aç za swego rówieÊnika. Królewska powaga, wspania∏oÊç i jakaÊ zwyci´ska pot´ga, którebi∏y od tej dziwnej postaci, upowa˝nia∏y do nazwy “ojca”, jakà jej da∏ Aurita. Lecz co najbardziej onie-Êmieli∏o Supramatiego, to oczy nieznajomego. Wielkie, ciemne i nieprzeniknione, o nadprzyrodzonymblasku, oczy te promieniowa∏y jakàÊ pot´gà, która zwyci´˝a∏a wszystko, przenika∏a na wskroÊ i czyta∏aw g∏´bi duszy ka˝dego, na kogo wzrok ten by∏ zwrócony.

Supramati mimowolnie z∏o˝y∏ nieznajomemu g∏´boki uk∏on i odezwa∏ si´ niepewnym g∏osem.- Pozdrawiam ci´ nauczycielu i prosz´ o goÊcin´!Lekki uÊmiech ukaza∏ si´ na twarzy nieznajomego. K∏adàc r´k´ na ramieniu przyby∏ego, rzek∏

uprzejmie:-- Witam ci´ synu! Lecz niew∏aÊciwà jest twa proÊba o goÊcin´. W domu tym - ty jesteÊ gospoda-

rzem, a ja goÊciem.- Supramati zadr˝a∏. Ten g∏os g∏´boki i dêwi´czny by∏ mu znany. Lecz gdzie go s∏ysza∏?Niby wicher zerwa∏y si´ w jego umyÊle jakieÊ wspomnienia, niejasne obrazy i zmàcone uczucia,

z którymi rady sobie daç nie umia∏, a jednoczeÊnie odczuwa∏ budzàcà si´ potrzeb´ uwielbiania tegocz∏owieka i bezgraniczne do niego zaufanie. Ten zaÊ, patrzàc na niego b∏yszczàcym wzrokiem, uÊcisnà∏go i poca∏owa∏ w czo∏o. Nast´pnie posadzi∏ go obok siebie i rzek∏ przyjaznym g∏osem:

- W tej chwili, synu mój, borykasz si´ z cielesnoÊcià, która ci´ przygniata, niby góra, ukrywajàc prze-sz∏oÊç i przysz∏oÊç. Przemawia w tobie tylko uczciwy instynkt, lecz nie mo˝esz go zrozumieç. Nie szukaji nie m´cz swego umys∏u w celu odnalezienia mego nazwiska w kronikach twej duszy. Przyjdzie czas,kiedy dzi´ki wtajemniczeniu, opadnà zas∏ony tajemnicy i poznasz swych bliskich przyjació∏ w okrywajà-cej ich nowej cielesnej pow∏oce.

- O nauczycielu! Kiedy nadejdzie szcz´Êliwy dzieƒ mego wtajemniczenia?

92

M´drzec odpowiedzia∏ ∏agodnie:- Czas rozpocz´cia pierwszego wtajemniczenia zale˝y od ciebie. Gdy zrozumiesz pierwsze proble-

maty otaczajàcej ci´ materii, gdy zwyci´˝ysz smoka rozpartego u progu, a duchy ˝ywio∏ów b´dà ci po-s∏uszne, wtedy powrócisz do mnie, a ja ci´ wtajemnicz´ w wy˝szà wiedz´.

- A czy nie mog´ ju˝ teraz mistrzu, korzystaç z twej nauki? - Tymczasem nie zrozumia∏byÊ mnie i nie starczy∏oby ci si∏ do wnikni´cia w sfery wiecznego Êwiat∏a.

Do Êwiat∏a trzeba iÊç przez ciemnoÊci, a sfera mroku straszniejszà jest od dziedziny Êwiat∏oÊci. Gdyw cz∏owieku zwierz´ zostanie ujarzmione, a instynkt krwi i po˝àdaƒ zmia˝d˝ony, wtedy Êwiat∏o karmi,opromienia, prowadzi i nagradza bojownika, co z honorem wyszed∏ z ci´˝kiej walki. Mam nadziej´ mójsynu, ˝e b´dziesz w∏aÊnie takim bojownikiem i wrócisz tu, jako mój prawdziwy uczeƒ, aby poznaç prawapierwotnej materii. Zresztà znajdziemy jeszcze czas na porozumienie si´ w tych sprawach. Wszak za-bawisz tu jakiÊ czas i podzielisz mojà samotnoÊç?

- Pozostan´ tu tak d∏ugo, jak mi pozwolisz - odpowiedzia∏ z radoÊcià Supramati, - lecz zechciej mipowiedzieç nauczycielu, czy Narajana ciebie zna∏? Czy korzysta∏ z twej nauki? A jeÊli tak, to jak móg∏prowadziç takie naganne ˝ycie?

Cieƒ smutku omroczy∏ na chwil´ jasne wejrzenie m´drca. - Narajana miewa∏ chwile porywu i dà˝enia ku Êwiat∏u. Pod wp∏ywem jednej z takich chwil, wybra∏

mnie sobie na nauczyciela, ale niestety, by∏ to uczeƒ godny po˝a∏owania. Wszystkie moje starania, bygo wprowadziç na drog´ prawdy, zosta∏y bez skutku. Leniwy i niezrównowa˝ony, nie by∏ on zdolny doprzyj´cia czystej wiedzy i ugrzàz∏ w ˝àdzy materialnych uciech. Nie b´dàc w mo˝noÊci przyswojenia so-bie nawet pierwszego stopnia wtajemniczenia, zosta∏ szarlatanem, bawiàcym si´ ma∏ymi misteriami,których sekret jedynie móg∏ zdobyç. Dlatego i ˝ycie jego sta∏o si´ bezcelowym.

Co prawda, nie∏atwo wznosiç si´ po drabinie wy˝szej nauki; wiedza hermetyczna jest surowa, de-spotyczna i wymaga od swego wyznawcy przede wszystkim rozwoju pi´ciu ezoterycznych w∏adz. Musion widzieç oczami ducha, s∏yszeç uszami duszy, okultystycznym zmys∏em powonienia wyczuwaç ema-nacj´ istot i rzeczy, wch∏aniaç czystà rzeczywistoÊç, a wreszcie, odbieraç, bez dotykania, fluidyczne wi-bracje. W miar´ rozwoju i doskonalenia si´ tych ezoterycznych w∏adz, dà˝àcy ku wy˝szej wiedzy uwal-nia si´ od w∏adzy grubej materii, a ogieƒ astralny jego dyscyplinowanej woli unicestwia wszystko, co muzagradza drog´ do pojmowania wielkich tajemnic. Przybycie tych wszystkich stopni, powtarzam, nie jest∏atwe; lecz wtajemniczony nie powinien korzystaç ze swej wiedzy w tym celu, aby zadziwiaç “sztuczka-mi” nieÊwiadomy t∏um. Biada temu, kto stojàc w magicznym kole wywo∏uje si∏y, których nie umie sobiepodporzàdkowaç! Te same si∏y, które on pobudzi∏ do dzia∏ania, a którymi rzàdziç nie umie, b´dà goszarpa∏y, goryczà i rozterkami nape∏nià jego ducha i zmuszà go do samobójczej, haniebnej Êmierci.

Supramati w milczeniu i z wielkà uwagà s∏ucha∏, wreszcie zapyta∏ niezdecydowanym g∏osem:- S∏owa twoje mistrzu, nape∏niajà mnie l´kiem przed tym straszliwym Êwiatem, do którego mam

wkroczyç. Czy˝ nie sà szcz´Êliwi ci, co nie wiedzà nic o jego istnieniu?M´drzec uÊmiechnà∏ si´ dobrotliwie.- Bez wàtpienia. Ten, który powiedzia∏: “b∏ogos∏awieni ubodzy duchem” by∏ wielkim znawcà serca

ludzkiego. Niewiedzàcy unikajà obu dziedzin wiedzy w∏aÊnie przez swà niewiedz´. Lecz ten, kto dotknà∏chocia˝ jednego ogniwa w tym ∏aƒcuchu, pobudza do dêwi´ku wszystkie pozosta∏e ogniwa i musi pono-siç nast´pstwa swego czynu.

Za to po pracy czeka go sowita nagroda: nauka ods∏ania nieznane mu przedtem horyzonty i r´k´ je-go uzbraja w pot´˝ne si∏y, oÊwietlajàc nieziemskim blaskiem drog´ jego przysz∏oÊci.

W miar´ tego jak m´drzec mówi∏, Supramati odzyskiwa∏ spokój, ufnoÊç i nadziej´ dobrej przysz∏oÊci.Czego si´ mia∏ obawiaç z takim przewodnikiem, którego Êwiat∏e wskazówki w kilku s∏owach da∏y mumo˝noÊç zrozumienia mglistej zagadki uduchowienia zmys∏ów? Czy móg∏ si´ smuciç, b´dàc pod os∏onàtego wy˝szego cz∏owieka, którego ca∏a istota tchn´∏a harmonià, dobrocià, a jednoczeÊnie zadziwiajàcàpot´gà?

Lecz kto on taki? Jak móg∏ Narajana, korzystajàc z jego nauk, wejÊç na takie rozdro˝a?Jak gdyby odgadujàc jego myÊli, m´drzec odpowiedzia∏: - Nazywam si´ Ebramar. Ju˝ ci wspomina∏em, od dawna pozostaj´ w tym pa∏acu Narajany, a zaj´ty

jestem badaniem problemów, których dotàd nie zdo∏a∏em rozstrzygnàç. Co si´ zaÊ tyczy mego ucznia,

93

to brak mu by∏o wytrwania i cierpliwoÊci, oraz niezb´dnego do pracy zwyci´˝ania przeszkód. CielesnoÊçz jej nieczystymi ˝àdzami i po˝erajàcymi nami´tnoÊciami nie zostawia∏a go nigdy w spokoju. Jak jeleƒ,szczuty psami, wraca∏ on tu zawsze nieza-dowolony, z okaleczonà duszà jako pastwa elementarnychduchów, które potrafi∏ wywo∏ywaç, a których nie by∏ w mo˝noÊci ich poskromiç. Szuka∏ schronienia tu,gdzie przeÊladowcy nie mogli go dosi´gnàç i znów rozpoczyna∏ powa˝nà prac´ doÊwiadczalnà. Jednak-˝e nie d∏ugo to trwa∏o: nami´tnoÊci bra∏y w nim gór´, zaczyna∏ odczuwaç zm´czenie i wkrótce znika∏. Poswych ostatnich próbach nie wróci∏ ju˝ wi´cej, podszczuwany natomiast przez ni˝szych duchów roze-rwa∏ ∏aƒcuch, wià˝àcy go z cia∏em. By∏ tak dalece zaÊlepiony, ˝e uwierzy∏ demonom wmawiajàcymw niego, ˝e jakoby si∏y dobra ˝àdajà jego oswobodzenia i przyjmà go jako “syna marnotrawnego”. Terazten duch nieszcz´sny b∏àka si´, szarpany przez z∏oÊliwych demonów, rozpaczajàc i ∏amiàc si´ w t´skno-cie do niepowrotnej przesz∏oÊci.

Ebramar opuÊci∏ g∏ow´ i zamyÊli∏ si´ g∏´boko, a Supramati nie Êmia∏ przerywaç jego zadumy; samzresztà czu∏ si´ zm´czony i doznawa∏ chwilami zawrotu g∏owy.

Po kilku minutach Ebramar podniós∏ g∏ow´ i, spostrzeg∏szy przyblad∏à twarz Supramatiego, wsta∏mówiàc:

- Pójdêmy stàd, potrzebne ci jest powietrze. Atmosfera tego miejsca przesycona jest nieodpowiedni-mi dla twego organizmu aromatami i wibracjami. Póêniej, kiedy uzyskasz wtajemniczenie, b´dzie mia∏omiejsce zjawisko odwrotne: przygn´biaç i niepokoiç ci´ b´dà chaotyczne emanacje t∏umu...

Podniós∏ portier´ i wyszed∏ z goÊciem na d∏ugà galeri´ z arkadami o cudnej rzeêbie i emalii, jakby zez∏otej, drogimi kamieniami wyszytej koronki. Galeria zakoƒczona by∏a tarasem, z którego zeszli do ogro-du i usiedli w altanie, gdzie stó∏ nakryty by∏ do kolacji.

Z altany, umieszczonej na wzgórku widaç by∏o ca∏e otoczenie pa∏acu. Poprzez dwie równo Êci´teska∏y, jak przez olbrzymie okno, w oddali widaç by∏o wysokie góry i kr´tà drog´, zbiegajàcà w dolin´.Spadajàcy ze ska∏ potok po∏yskiwa∏ w Êwietle zachodzàcego s∏oƒca ró˝nobarwnymi ogniami i z ∏osko-tem uderza∏ o dno granitowe. Widok z drugiej strony altany, pe∏en sielankowego spokoju, tworzy∏ ude-rzajàcy kontrast.

Tu, mi´dzy szmaragdowymi ∏àkami i grupami drzew, rozrzuconymi r´kà artysty, rozpostar∏o si´ je-zioro, po którego srebrzystym zwierciadle p∏ywa∏y powa˝nie bia∏e i czarne ∏ab´dzie, a wystrzelajàcez brzegów smuk∏e palmy sta∏y nieruchomo, zapatrzone w g∏´bi´ wód jeziora.

Tymczasem dwaj bia∏o odziani s∏u˝àcy wnieÊli posi∏ek. Ebramar przysunà∏ do siebie srebrny koszz owocami i uÊmiechajàc si´, rzek∏:

Nasze potrawy mogà ci nie przypaÊç do gustu, nie mamy tu bowiem ani mi´sa, ani ryb. W obr´bietej siedziby wszelkie ˝ycie jest Êwi´te. Tu nie przelewa si´ ani kropli krwi i nikt z tutejszych mieszkaƒcównie dotknie si´ do nieczystego, rozk∏adajàcego si´ ju˝ pokarmu.

Tylko niskie warstwy ludzkoÊci, bliskie jeszcze zwierz´tom, mogà czuç pociàg do po˝erania trupów,niszczàc w tym celu istoty, zamieszkujàce ziemi´. W tych to wstr´tnych potrawach oraz w zatruwajàcymatmosfer´ zapachu krwi i rozk∏adu - choç przyt´pione zmys∏y tego nie odczuwajà - nale˝y szukaç istot-nej przyczyny os∏abienia, nieczystych chorób i niebezpiecznych epidemii. Ta sama przyczyna kryjew sobie zarodki ordynarnych, krwio˝erczych instynktów i wyuzdanych nami´tnoÊci, spychajàcych cz∏o-wieka do poziomu zwierz´cia...

Supramati s∏yszàc to, z odrazà przypomnia∏ sobie krwià ociekajàce befsztyki i inne tego rodzaju da-nia, które on jako rodowity Anglik bardzo lubi∏. Na stole znalaz∏y si´ owoce, jaja, mas∏o, mleko, miód,które Supramatiemu wyjàtkowo smakowa∏y; nie spostrzeg∏ nawet braku mi´sa i postanowi∏ na przy-sz∏oÊç wyrzec si´ go ca∏kowicie.

- By∏oby to dla twego oczyszczenia bardzo po˝àdane, a nawet konieczne mój synu, gdybyÊ móg∏postanowienie to wype∏niç - zauwa˝y∏ Ebramar. Pokarm zwierz´cy niszczy fluid astralny, roÊlinny zaÊrozwija go, bowiem roÊliny majà w sobie wiele mineralnych czàstek i elektrycznoÊci nasycajàcej krewi s∏u˝àcej za przewodnik si∏ duchowych. Nie myÊl jednak, ˝e ∏atwo jest przezwyci´˝yç stary na∏óg. Tutajwydaje ci si´ to ∏atwym, gdy˝ otaczajàce si´ powietrze nie zaostrza specjalnie apetytu; lecz atmosferawielkich skupieƒ ludzi jest tak przesycona trujàcymi wyziewami, ˝e one przedostajà si´ do krwi. Dlategoto mieszkaƒcowi miasta trudno jest obejÊç si´ bez mi´sa, jak pijakowi bez alkoholu.

Rozmowa ciàgn´∏a si´ jeszcze na ten temat, gdy naraz da∏ si´ s∏yszeç niezwykle pi´kny Êpiew. Ja-

94

sne, aksamitne, harmonijnie dostrojone g∏osy rozp∏ywa∏y si´ w powietrzu pot´˝nym hymnem, przy wtó-rze dêwi´ków jakiegoÊ instrumentu, przypominajàcego organy.

- Bo˝e, co za cudny Êpiew! - zawo∏a∏ Supramati, rozglàdajàc si´ woko∏o. - Uczniowie Êpiewajà wieczorny hymn - odpowiedzia∏ Ebramar. Musz´ ci objaÊniç, ˝e muzyczne wi-

bracje sà niezb´dnym pokarmem dla ducha. One orzeêwiajà umys∏, u∏atwiajà proces myÊlenia, uspaka-jajà i leczà zm´czone nerwy, a wreszcie odrywajà dusz´ od trosk ziemskich.

Ws∏uchaj si´ w ten hymn, a sam na sobie stwierdzisz kojàce dzia∏anie tego znakomitego Êrodka.Supramati przymknà∏ oczy i rozkoszowa∏ si´ cudownà dziewcz´cà wokó∏ niego harmonià. Ogarn´∏a

go niewypowiedziana b∏ogoÊç, która przeistacza∏a si´ w jakàÊ dziwnà sennoÊç.Zdawa∏o mu si´, ˝e p∏ynie, ko∏ysany ∏agodnà falà. Ca∏y otaczajàcy go krajobraz oraz ca∏a atmosfera,

zdawa∏y si´ tonàç w fosforycznym blasku. Po zalanej niebieskawym Êwiat∏em ∏àczce, p∏ywa∏y jakieÊprzejrzyste istoty w bia∏ych, rozwiewnych szatach; niewyraênie zarysowane ich twarze by∏y ∏agodnei spokojne, a ka˝de ich poruszenie zostawia∏o po sobie Êwietlanà smug´, wydzielajàcà rozkosznà woƒ.

Marzenie to trwa∏o zapewne doÊç d∏ugo, bo gdy Supramati otworzy∏ oczy, spotka∏ si´ z uÊmiechni´-tym wzrokiem Ebramara, który siedzia∏ teraz przy balustradzie altany w licznym towarzystwie. Ca∏e sta-da ptactwa uwija∏y si´ doko∏a m´drca, siada∏y mu na ramionach i oparciu krzes∏a. Z radosnym szczebio-tem dzioba∏y z jego ràk ziarenka zbo˝a. U nóg jego sta∏y zgodnie obok siebie psy, gazela, lampart i innezwierz´ta, spokojnie odbierajàc z jego ràk chleb, gotowany ry˝ i ciastka.

Supramati wpatrywa∏ si´ przez chwil´ w ten niezwyk∏y obrazek, po czym zapyta∏:- Jakim sposobem, mistrzu, oswoi∏eÊ te zwierz´ta? Teraz sà one spokojne, ale czy nie mo˝e si´

zdarzyç, ˝e tygrys lub lampart odmówià ci pos∏uszeƒstwa i rzucà si´ na ciebie?Ebramar uÊmiechnà∏ si´ i pog∏aska∏ lamparta oraz stojàcego obok niego psa, nast´pnie odpowie-

dzia∏:- Nie potrzebuj´ si´ obawiaç mych braci, m∏odszych wprawdzie, ale w ka˝dym bàdê razie braci. Ko-

cham ich, a oni kochajà mnie, co prawda, po swojemu, lecz prawdziwym, bezinteresownym uczuciem,poniewa˝ nie naby∏y jeszcze ludzkiej przewrotnoÊci i fa∏szu. Bez obawy zbli˝ajà si´ do mnie, poniewa˝wiedzà, ˝e nie potrzebujà si´ l´kaç kuli, ani side∏, które cz∏owiek wymyÊli∏, aby podst´pnie je zabijaç.Wsz´dzie, gdzie ludzka krwio˝erczoÊç nie zosta-wi∏a po sobie Êladów, dzieje si´ to samo: zwierz´taz ufnoÊcià zbli˝ajà si´ do cz∏owieka.

Ludzie nie chcà zrozumieç, ˝e prawo ˝ycia i korzystania z darów przyrody przys∏uguje zarówno wy˝-szym jak i ni˝szym istotom. Nie ma prawa, które by cz∏owieka ustanawia∏o panem wszechw∏adnym nadtymi bezbronnymi stworzeniami i upowa˝nia∏o go do niszczenia ich pod pozorem szkody, którà mu jako-by przynoszà. Ten, który stworzy∏ pola z obfitym ˝niwem, który obdarzy∏ ziemi´ p∏odami i wszystkim, cos∏u˝y za pokarm ludziom i zwierz´tom, nie powiedzia∏: “Cz∏owieku, wszystko to stworzy∏em dla ciebie je-dynie”. Nie! Jego prawo mi∏oÊci g∏osi: “Wszystko, co ˝yje, powsta∏o z mego tchnienia i ka˝dy z mychtworów ma prawo do ˝ycia”.

Lecz cz∏owiek, pe∏en nienasyconej chciwoÊci i ˝ar∏ocznoÊci, nie zadawala si´ tymi bogactwami, któ-re mu daje ziemia; nie on po˝àda krwi, mi´sa - i oto zabija wszystko, co si´ do niego zbli˝a, niszczàc na-wet sobie podobnych. Âmierç, j´k agonii i zag∏ada znaczà drog´, po której kroczy rodzaj ludzki.

Lecz przyjdzie czas, kiedy oburzona przyroda zemÊci si´ srogo na wyst´pnej ludzkoÊci. Wyczerpa-na ziemia odmówi jej swych p∏odów, rzeki b´dà pozbawione ryb, a wyràbane przez cz∏owieka lasy niedadzà mu ani cienia, ani Êwie˝oÊci. Powietrze zostanie pozbawione ciep∏a i w∏aÊciwego stosunku ga-zów. Wzburzone ˝ywio∏y spowodujà okropne kataklizmy i grozà przejmà Êwiat ca∏y. Burze, trz´sieniaziemi i grad zniszczà pola i drzewa; woda wystàpi z brze-gów lub wyschnie; i urodzajna ziemia zamienisi´ w pustyni´.

Lecz, zanim to nastàpi, ile˝ trosk i cierpieƒ ludzie przyniosà ! G∏ód-mÊciciel obruszy si´ na bezbo˝-nà, krwio˝erczà ludzkoÊç, i to z∏oto, w imi´ którego ona niszczy∏a wszystko i któremu wszystko nios∏aw ofierze, naÊmieje si´ z niej, gdy b´dzie pe∏za∏a doko∏a niego, pozbawiona chleba, dr˝àca z zimnaw swych palcach.

I ty, synu mój, ujrzysz t´ chwil´ Bo˝ego gniewu! Nieuczciwa i pogrà˝ona w ciemnoÊci ludzkoÊç gru-bo si´ myli, przypuszczajàc, ˝e mo˝na deptaç bezkarnie wszystkie boskie i ludzkie prawa. Zap∏at´ otrzy-ma zarówno jednostka, jak naród i ludzkoÊç ca∏a.

95

Oczy Ebramara, gdy to mówi∏, pa∏a∏y ogniem, a g∏os jego, podobny do oddalonego grzmotu, przej-mowa∏ Supramatiego dreszczem. Zdawa∏o mu si´, ˝e w tym pot´˝nym g∏osie s∏yszy mow´ Przedwiecz-nego, sàdzàcego sprawiedliwie swe wyst´pne twory – t´ zabrukanà i okrytà krwià ludzkoÊç, która wy-czerpa∏a Jego cierpliwoÊç.

Z bolesnà wyrazistoÊcià zarysowa∏ si´ w jego pami´ci smutny obraz fizycznych i spo∏ecznych cier-pieƒ, gn´biàcych narody i doprowadzajàcych wielu do rozpaczy. Nienasycona pycha rzàdów, nak∏adajà-cych na ludnoÊç ogromne podatki, przeistoczy∏a Êwiat ca∏y w obóz wojenny i trzyma go pod wiecznàgrozà bratobójczych wojen; niegodziwa spekulacja, obdzierajàca ludzkie masy na korzyÊç niewielu jed-nostek, wytwarza proletariat, upodlony alkoholem i wszelkimi chorobami haƒby; proletariat ten kipi nie-nawiÊcià i zawiÊcià, wytwarza wielki bicz ludzkoÊci pod postacià anarchizmu, który uprawni ludzi do po-pe∏niania bezkarnie zbrodni, zniszczenia i zabójstwa. Te s∏owa Ebramara znajdowa∏y potwierdzeniew tysiàcach z∏owrogich objawów, w deptaniu wszystkich zasad, podtrzymujàcych moralnoÊç ludzkà jakreligia, obowiàzek, szlachetnoÊç, dobroczynnoÊç lub mi∏oÊç rodziny i ojczyzny. Wzburzona natura jakgdyby przypomina∏a o sobie coraz cz´Êciej nieurodzajami i g∏odem, wstrzàsami atmosferycznymi, wy-raênà zmianà klimatu, epidemiami, przejawami zdziczenia i innymi objawami, które trudno wyliczyç.

Gniotàca troska Êcisn´∏a mu serce; pochwyci∏ r´k´ Ebramara, mówiàc z ˝ywoÊcià:- Mistrzu, a czy˝ nie mo˝na ludzkoÊci uÊwiadomiç i otworzyç jej oczy na niedol´, którà ona wywo∏a-

∏a przez g∏upot´, czy nie mo˝na ratowaç jà wbrew jej woli, jak doros∏y ratuje dziecko przed niebezpie-czeƒstwem, którego ono nie rozumie? Czy˝byÊcie wy, màdrzy i wiedzàcy, którzy macie w∏adz´ rozkazy-wania ˝ywio∏om, nie mieli w∏adzy ratowania waszych braci? Czy˝ to nie jest waszym obowiàzkiem?

Ebramar poruszy∏ g∏owà. - Nie posiadamy mocy ratowania tej pró˝nej, wyrodnej i niewierzàcej ludzkoÊci wbrew jej woli. Ta

ludzkoÊç, która wyÊmiewa g∏osy zza grobu, która g∏uchà jest na nawo∏ywania swych przewodnikówi uczonych, ta ludzkoÊç obecna to kat przysz∏ych pokoleƒ, które przeklnà jà za piekielne dziedzictwo.Oszala∏a wskutek egoizmu i ˝àdzy zabaw, stacza si´ w przepaÊç z idiotycznym uÊmiechem na twarzy;taƒczàc na wulkanie, nie widzi trupów swych braci, gi-nàcych wskutek zaka˝enia atmosfery. Ta kata-strofa jest, mój synu, nieunikniona, albowiem surowe prawo karze wszelkie nadu˝ycia, czy to fizyczne,czy polityczne lub planetarne. Powtarzam tedy: nie w naszej le˝y mocy odwrócenie katastrofy, wywo∏a-nej nagromadzeniem si´ nadu˝yç. Niemniej nadejdzie czas, kiedy wypadnie nam dzia∏aç. Zanim to na-stàpi, powinniÊmy nieustannà pracà nad osiàgni´ciem wy˝szej wiedzy przygotowywaç si´ do wykonaniaw stosownej chwili wskazanej nam czynnoÊci. Gdy umierajàca ludzkoÊç, pozbawiona chleba i powie-trza, zape∏ni Êwiat j´kiem rozpaczy, wtedy z pieczar, grot i innych ta-jemnych schronisk wyjdzie legionmagów, aby zaklàç rozp´tane ˝ywio∏y i uratowaç to, co jeszcze uratowanym byç mo˝e. Wtedy trzebab´dzie zdaç egzamin i dowodami stwierdziç zdobytà przez nas wiedz´, wol´ i pot´g´. A wi´c pracuj sy-nu, abyÊ móg∏ w tej wielkiej przez swà groz´ i uroczystej chwili stanàç w naszych szeregach i zajàçw nich miejsce zaszczytne.

- Mistrzu, pozwól mi zostaç tu pod twoim przewodnictwem! Wybaw mi´ od zetkni´cia z tym nieczy-stym Êwiatem, z którym dotàd obcowa∏em - zawo∏a∏ wzruszony do g∏´bi Supramati.

- ˚àdasz rzeczy niemo˝liwych. Dusza twoja, pe∏na jeszcze cielesnych po˝àdaƒ, zbyt jest s∏aba,abyÊ móg∏ przystàpiç do wielkiej, udzielanej tutaj nauki. Gdy zwyci´˝ysz wszelkie ˝àdze i s∏aboÊci cia∏a,gdy wyrobisz wol´ i poznasz tajemnice magii, a twoja Êmia∏a dusza b´dzie rozkazywa∏a ˝ywio∏om i pro-stym, ni˝szym tworom, wtedy wrócisz do mnie. Tymczasem duch mój b´dzie ci´ wspiera∏, podtrzymamci´ w ci´˝kich chwilach i zjawi´ ci si´, kiedy b´d´ uwa˝a∏ to za potrzebne, albowiem przestrzeƒ dla mnienie istnieje. Bàdê m´˝nym, wytrwa∏ym i zachowaj spokój! Widz´ na twym czole p∏omieƒ, który wskazuje,˝e kiedyÊ bàdziesz wraz z nami pracowa∏ nad wielkim dzie∏em...

RRoozzddzziiaa∏∏ ddzziieewwiiààttyy

Supramati czu∏ si´ niewypowiedzianie szcz´Êliwym, ˝e móg∏ za zgodà Ebramara, pozostaç u niegoprzez dwa miesiàce, aby w tym odosobnieniu i spokoju przygotowaç si´ do ci´˝kich prób pierwszego

96

wtajemniczenia, które postanowi∏ rozpoczàç niezw∏ocznie, gdy na to pozwolà okolicznoÊci. Rzeczywi-Êcie do skupienia si´, rozmyÊlaƒ i pracy umys∏owej nie by∏o odpowiedniejszego miejsca od tej zapad∏ejg∏uszy, gdzie tylko szum wodospadu i szczebiotanie ptactwa narusza∏o g∏´bokà cisz´.

Do tego przybytku pracy i nauki nie dochodzi∏ z zewnàtrz ˝aden ha∏as, nie by∏o te˝ tutaj ˝adnej pi´k-nej kusicielki, która odrywa∏aby od pracy i od powa˝nych myÊli.

G∏´bokie problematy, dotyczàce nieskoƒczonoÊci i rozmowy z Ebramarem zajmowa∏y go do tegostopnia, ods∏ania∏y mu tak obszerne i nieoczekiwane horyzonty, ˝e podziw jego dla swego nauczycielawzrasta∏ z ka˝dym dniem, graniczàc z ubóstwieniem.

Przed obiadem indyjski m´drzec nie by∏ widzialny. Pozostawiony wi´c samemu sobie, Supramaticzyta∏ lub stosownie do nastroju, oddawa∏ si´ rozmyÊlaniom; za to ca∏y czas po obiedzie i wieczory by∏ypoÊwi´cane rozmowom. W tych to chwilach, których Supramati tak goràco oczekiwa∏, Ebramar z niewy-czerpanà cierpliwoÊcià odpowiada∏ na wszystkie pytania i wyjaÊnia∏ zawi∏e problemy.

Pewnego razu znów mówili o majàcej nadejÊç katastrofie, którà kiedyÊ sprowadzi ludzka krótko-wzrocznoÊç. Supramati nie móg∏ powstrzymaç swego podziwu wobec tego faktu, ˝e Ebramar posiada∏niezwykle wszechstronnà znajomoÊç spraw ludzkich z dziedzin socjalnych, religijnych, politycznych,a nawet przemys∏owych.

- Nauczycielu, wybacz mojà Êmia∏oÊç, je˝eli zapytam, jak mo˝esz wiedzieç o tym wszystkim, co si´dzieje z dala od ciebie, i dlaczego jesteÊ tak obcy Êwiatu w swym odosobnieniu? - zapyta∏ Supramati.

- To - rzek∏ Ebramar - co si´ tobie wydaje czymÊ nadzwyczajnym, jest w istocie rzeczy prostym i po-lega na spirytualizacji zmys∏ów. Wskutek uduchowienia zmys∏ów zdobywa si´ si∏´ ogarniania i zdolnoÊçrzekomego, ˝e tak powiem, duchowego przemieszczania; kto osiàgnà∏ zdolnoÊç usuwania i przezwyci´-˝ania przestrzeni, mo˝e byç Êwiadomym widzem wsz´dzie, gdzie go myÊl przeniesie. Z tej racji mammo˝noÊç widzenia na ka˝dà odleg∏oÊç nie organem wzroku, a wzrokiem ducha lub s∏yszenia zamiarówludzkich i pojmowania pobudek, sk∏aniajàcych ludzi do takich czy innych post´pków, dla opracowaniai usystematyzowania tych, ˝e tak powiem, materialnych wiadomoÊci, badam drogi gwiazd i analizuj´wp∏ywy kosmiczne. Musisz sobie uÊwiadomiç, ˝e chaotyczne emanacje planety i miazmaty, które onaodrzuca, nie mogà pozostaç niezauwa˝onymi dla oka wtajemniczonego. To te˝ ja i bracia moi magowie,znamy szarpiàce ludzkoÊç plagi i przewidujemy przysz∏e kl´ski. Ale na odwrócenie ich nie mamy si∏y,w przeciwnym bowiem razie nie pozostawalibyÊmy biernymi. Obezw∏adnia nas prawo odpychania, po-wstajàce wskutek braku wiary, a nadmiaru brudnych nami´tnoÊci i ró˝nego rodzaju karygodnych czy-nów. Spróbuj zmusiç do chodzenia kamiennà statu´, wyda ci si´ to absurdem; a jednak ∏atwiej jest prze-mo˝nym wp∏ywem pobudziç granit do poruszenia si´, ani˝eli skamienia∏e serce cz∏owieka, oÊlepionegopró˝noÊcià, pychà i upodleniem. Jak Êwiat∏o i ciemnoÊç nie mogà si´ przejawiaç jedoczeÊnie, tak i mynie mo˝emy powstrzymaç biegu wydarzeƒ, ani przebywaç w zgni∏ej atmosferze zbiorowisk ludzkich, któ-re wy uwa˝acie za kwiat waszej cywilizacji. Dlatego uciekamy si´ do samotnoÊci i pracujemy nad sobà,uczymy si´ w oczekiwaniu przysz∏oÊci.

Zresztà to, co si´ dzieje na naszej ziemi, nie ma w sobie nic niezwyk∏ego, bowiem i na innych plane-tach, podobnych do ziemi, ˝y∏y takie same chciwe i nieopatrzne pokolenia ludzi, jakie widzimy u nas; po-kolenia te równie˝ nadu˝ywa∏y wszystkiego, wycieƒcza∏y i niszczy∏y swà karmicielk´ planet´ tak d∏ugo,˝e rozpasane ˝ywio∏y sprowadzi∏y wielkà katastrof´ - ostateczne odprowadzenie gazów, które zapali∏ysi´ i rozproszy∏y w przestrzeni; a materialne, rozpadajàce si´ nast´pnie na atomy czàsteczki, przeisto-czy∏y si´ w garÊç popio∏u w r´ku Niepoj´tego, którego oddech wszechw∏adny wszystko stwarza i wszyst-ko niszczy.

Podobne po˝ary w przestrzeni by∏y spostrzegane równie˝ przez waszych astronomów. Obserwujàc,jak rozpada si´ ta garÊç popio∏u, co zawiera∏a w sobie tyle mi∏oÊci i nienawiÊci, pychy i przest´pstw, ty-ranii i dumy, a z której znik∏o bez Êladu tyle imion, uwa˝ajàcych si´ za “nieÊmiertelne” i tyle “nieprzemija-jàcej” s∏awy, stanie si´ zrozmia∏à bezsilnoÊç Pigmejczyka, nazywajàcego si´ cz∏owiekiem, w walcez przeolbrzymimi si∏ami kosmicznymi. Gdyby ludzie pojmowali lepiej rzàdzàce nimi prawa, nie patrzylibyna ˝ycie jak na saturnalia, których jedynym celem jest u˝ywanie; nie gin´liby tak g∏upio i marnie w ot-ch∏aniach ciemnoÊci.

Takie rozmowy powtarza∏y si´ cz´sto i Supramati zastanawia∏ si´ nad ka˝dà, rzuconà przez Ebra-mara, myÊlà, nad ka˝dym jego wnioskiem, co z kolei stawa∏o si´ êród∏em szeregu nowych pytaƒ.

97

- Leczenie chorób duszy przedstawia wiele trudnoÊci dlatego, ˝e lekarze nie zwracajà uwagi naokultystyczne przyczyny, powodujàce zaburzenia czynnoÊci mózgowych, lecz ograniczajà swe zabiegido leczenia tylko cia∏a - zauwa˝y∏ Ebramar. Dopiero wtedy b´dziesz prawdziwym lekarzem psychiatrà,gdy otrzymasz pierwsze wtajemniczenie, bo wtedy b´dziesz widzia∏, co si´ dzieje za zas∏onà, ukrywajà-cà niewidzialny Êwiat przed okiem profana.

Nie ukrywam, ˝e oczekuje si´ wielka próba: “smok” pilnujàcy progu, Êledzi “neofit´” i usi∏uje go na-straszyç i odp´dziç od przejÊcia do Êwiata pozazmys∏owego. OczywiÊcie ∏atwiej jest pracowaç przyÊwietle i harmonii, ni˝ wnikaç w mroki i walczyç z okrutnymi wrogami, zjawiajàcymi si´ na ka˝dym krokupod ró˝nymi postaciami.

Pomimo tych trudnoÊci musisz zbadaç zawartoÊç pierwszego, otaczajàcego naszà ziemi´ pasa, któ-ry jest zbiornikiem wszystkich podlegajàcych rozk∏adowi miazmatów. One zatruwajà ziemi´ i przestrzeƒ,a sk∏adowe ich cz´Êci s∏u˝à za po˝ywienie mieszkaƒcom piekie∏. W tej sferze, która twemu niedoskona-∏emu wzrokowi wydaje si´ tak przejrzystà i czystà, k∏´bi si´ mnóstwo istot, ow∏adni´tych wszystkimi, w∏a-Êciwymi ludziom nami´tnoÊciami.

Brudne ˝àdze, wyst´pki, nadu˝ycia i objawy zbytku przyciàgajà je do ma∏o odpornych organizmówludzkich, którymi starajà si´ zaw∏adnàç, aby przez pewne wspó∏˝ycie, tj przy pomocy organów ˝ycia ro-Êlinnego, rozkoszowaç si´ cielesnymi wra˝eniami.

Te ciemne duchy sà najszkodliwsze, bo opanowane przez wszelkie ludzkie nami´tnoÊci, wysysajàze swych ofiar si∏y ˝yciowe tak, jak pszczo∏y zbierajà miód z kwiatów. Wszystko, co powiedzia∏em, zbli-˝a nas do ˝ywo interesujàcego ci´ zagadnienia o ob∏´dzie, poniewa˝ przewa˝ajàca liczba raptownychob∏àkaƒ pochodzi od takiego opanowania, czyli “op´tania”, jak to s∏usznie lud nazywa.

Ró˝ne przyczyny wywo∏ujà takie op´tanie: nadu˝ycia, podatnoÊç fizyczna, zwiàzki przesz∏oÊci lubniewidzialne zetkni´cia w jakimkolwiek, podatnym do tego miejscu (jak np. w sali gry w Monte Carlo z ta-kimi moralnie upad∏ymi istotami, ju˝ nie˝yjàcymi ) tj uwolnionymi tylko od cielesnoÊci|, które jednak, b´-dàc nasycone ziemskimi po˝àdliwoÊciami, usi∏ujà dostaç si´ do ˝ywego organizmu, aby si´ odrodziç, ˝etak powiem do uciech cielesnych.

Dà˝enie do panowania nad ˝ywym organizmem wywo∏ujà zazwyczaj walk´ pomi´dzy dwoma du-chami, z których prawny w∏aÊciciel cia∏a, jako silniejszy, powinien zwyci´˝yç; niestety trzeba mieç wielkàsi∏´ moralnà, aby si´ borykaç ze z∏ym i upiornym wrogiem, wypatrujàcym ka˝dà chwil´ s∏aboÊci, ka˝denadu˝ycie i ka˝dà chorob´, aby ow∏adnàç swà ofiarà, rozbudziç w niej instynkty zwierz´ce, popchnàç jàdo wszelkich nadu˝yç i w koƒcu uczyniç niezdolnà do normalnego ˝ycia.

Cz´sto si´ zdarza, ˝e ciemny duch, nasycony rozk∏adowym fluidem, wywiera destrukcyjny wp∏yw namózg swej ofiary; prowadzi to do chronicznych cierpieƒ organów ˝ycia roÊlinnego obok stopniowego za-niku w∏adz umys∏owych. Leczenie takich chorych jest bardzo trudne wobec nieznanej lekarzom istotnejprzyczyny cierpienia.

W obecnym czasie, kiedy demoralizacja dosz∏a do ostatecznych granic, kiedy ˝adne w´dzid∏o dlacz∏owieka nie istnieje, przekazuje on potomstwu wszystkie swoje moralne i fizyczne cierpienia: nowe po-kolenie rodzi si´ chore, przesycone wyst´pkami rodziców, a niekiedy op´tane ju˝ od dnia swego uro-dzenia.

Jednà z przyczyn op´tania ostatniej kategorii sà tak cz´sto zdarzajàce si´ dziÊ wypadki wywo∏ywa-nia sztucznych poronieƒ. Kobiety stosujà ró˝ne Êrodki, aby si´ uwolniç od macierzyƒstwa, nie rozumie-jàc, na jakie niebezpieczeƒstwa sà przez to nara˝one. Bo poronienie usuwa formujàce si´ cia∏o dziecka,ale trudno jest niekiedy uwolniç si´ od ducha, który usadawia si´ w matce, albo te˝ w nast´pnym dziec-ku. W takim razie w jednym ciele mogà si´ osiedliç dwa duchy-bliêni´ta.

Ludziom si´ zdaje, ˝e prawa przyrody mo˝na sobie lekcewa˝aç, bo sprawiedliwoÊç ludzka prawtych nie strze˝e, a kara niebios nie spada na winowajców niezw∏ocznie; bo ludzie nie widzà straszliwegoobrazu tego, co si´ wko∏o nich dzieje i nie majà poj´cia o przyczynach wielu nieszcz´Êç, które mÊciwanatura niewidzialnie, lecz z nieub∏aganà surowoÊcià na nich zsy∏a.

- Tak, ja to pojmuj´. Nami rzàdzà nieub∏agane prawa, których ludzkoÊç w∏aÊciwie wcale nie zna..Chciej mi powiedzieç mistrzu, jak si´ zapatrujesz na samobójstwo? W naszym materialnym Êwiecie mó-wià, ˝e ˝ycie jest jednym niezaprzeczonym dobrem cz∏owieka i ˝e on ma prawo rozporzàdzaç ˝yciem,czyli ˝e mo˝e si´ go pozbawiç, je˝eli mu stanie si´ nieznoÊnym. Co si´ zaÊ tyczy pot´piania samobój-

98

stwa przez KoÊció∏, to ludzie uwa˝ajà to za przesàd, dostatecznie ju˝ przestarza∏y.- Taki poglàd na samobójstwo z ludzkiego punktu widzenia jest prosty i logiczny - rzek∏ Ebramer. -

Cz∏owiek, niewierzàcy w duchowy swój poczàtek, patrzy na rozk∏ad materii jak na rzecz prostà i zwyk∏à,gdy˝ nikomu nie przynosi to szkody, a nie istniejàcy Bóg nie mo˝e si´ w to wtràcaç.

Takie zapatrywania sà podobne do twierdzeƒ prostego ludu, ˝e Êwiat spoczywa na trzech wielory-bach, czy te˝ na plecach olbrzyma, bo lud ten nie mo˝e zrozumieç, jak mo˝e Êwiat ca∏y wirowaç w pust-ce. Pomówimy o samobójstwie z punktu widzenia etycznego, a nast´pnie fizycznych i moralnych na-st´pstw.

Z punktu widzenia etycznego jest to tchórzostwo, ucieczka z pola bitwy, przyczyna gorzkich, spóê-nionych ˝alów i ci´˝kich rozpaczy na tamtym Êwiecie, gdy˝ cz∏owiek mo˝e si´ pozbyç materialnego cia-∏a, ale nigdy ˝yciowego fluidu, nape∏niajàcego jego cia∏o astralne, tej kropli pramaterii, która o˝ywia goi powinna w nim gorzeç przez ca∏y czas jego ziemskiego istnienia. To ˝yciowe jestestwo, b´dàc pozba-wione warunków normalnego ˝ycia organicznego, nie przestaje gorzeç we fluidycznym organizmie,sprawiajàc mu niewypowiedziane udr´czenia i rozbudzajàc w duchu wszystkie cielesne po˝àdania, któ-re nie mogà ju˝ byç zaspokojone.

Pod tym wzgl´dem samobójstwo jest o wiele wi´cej godne pot´pienia od najbardziej wyuzdanychnadu˝yç, niszczàcych cia∏o i wyczerpujàcych p∏omieƒ ˝ycia, gdy˝ jakkolwiek zbytki i nadu˝ycia skracajà˝ycie cz∏owieka w sposób poni˝ajàcy a nieraz haniebny, to jednak takie przyspieszone rujnowanie orga-nizmu nie ró˝ni si´ od zniszczalnoÊci naturalnej.

Pope∏niane nadu˝ycia prowadzà do przykrych nast´pstw w Êwiecie astralnym, z którym duch musisi´ liczyç: ka˝de naruszenie prawa prowadzi do nieuniknionej kary. Albowiem ˝ycie pojawia si´ na zasa-dzie prawa rodzenia i musi trwaç tak d∏ugo, póki drugie prawo, Êmierç, nie po∏o˝y mu kresu. A kres tenbywa spokojny i niebolesny, je˝eli cz∏owiek przestrzega∏ prawa natury i prowadzi∏ ˝ycie uczciwe i praco-wite; bowiem praca, konieczny przewodnik ˝ycia cz∏owieka, prowadzi go cicho przez zdrowà staroÊç dogranic jego ziemskiego bytu.

Dodam, ˝e religia jest przestawicielkà praw boskich, jak paƒstwo przedstawia prawa obywatelskie;jedne zabraniajà kradzie˝y, zabójstwa i innych przest´pstw, drugie – samobójstwa, nadu˝yç p∏ciowychitp.

Religie ustanowione sà przez ludzi natchnionych, wys∏anników Ojca Niebieskiego, przez umys∏ywielkie, znajàce dok∏adnie prawa okultystyczne. Samobójstwa zabronili oni z przyczyn, o których wy˝ejwspomina∏em. Zabronili równie˝ rozpasania i rozpusty bynajmniej nie przez pedanteri´ lub ciasnot´umys∏owà, a z tej racji, ˝e nierzàdne po∏àczenie p∏ciowe wywo∏uje rozstrój fluidyczny, zgubny dla zdro-wia, a nadto powoduje z∏e nast´pstwa: rodzenie istot, majàcych prawo do ˝ycia i mi∏oÊci, a porzucanychcz´sto, lub nawet niszczonych jako brzemi´ wstydu.

Tymczasem, aby si´ od nich zupe∏nie uwolniç, nie wystarcza usuni´cie tych kr´pujàcych istot zeÊwiata widzialnego, atmosfera bowiem roi si´ od mnóstwa takich nieszcz´Êliwych duchów, powodujà-cych nawet powa˝ne fluidyczne zaburzenia; posiadajà one pe∏ni´ si∏ dla d∏ugiego ˝ycia, a wyrwane zo-sta∏y z normalnych warunków i zmuszone znosiç cierpienia z powodu stanu, w jakim si´ z cudzej si∏yznalaz∏y.

O, gdyby cz∏owiek chcia∏ zrozumieç, ˝e nie ma prawa gwa∏ciç samowolnie wielkich praw boskich,ustanowionych do rzàdzenia Êwiatem i utrzymania go w porzàdku; gdyby chcia∏ zrozumieç, ˝e wy˝szamàdroÊç nie stworzy∏a nic nieu˝ytecznego i ˝e ka˝da istota, ka˝da rzecz ma racj´ bytu, swoje okreÊloneprzeznaczenie i wytkni´tà drog´!

Ka˝demu tworowi wyznaczy∏ Bóg miejsce i potrzebny pokarm. Cz∏owiek sam jest sprawcà w∏asnychniepowodzeƒ i nieszcz´Êç, jak równie˝ zaburzeƒ kosmicznych; usi∏uje bowiem poprawiaç przyrod´ za-miast byç jej pos∏usznym i ukorzyç si´ przed Niepoj´tym, którego bytu, pot´gi i wielkoÊci ogarnàç niejest zdolny.

Czy˝ nie wzbudza w cz∏owieku podziwu màdroÊç, która utworzy∏a wszystko z jednej substancji, o˝y-wi∏a jednym tchnieniem zarówno pojedyƒcze atomy jak flor´ i faun´, i po∏àczy∏a je nieprzerwanym ∏aƒcu-chem. MàdroÊç ta z takà samà dok∏adnoÊcià wykreÊli∏a w NieskoƒczonoÊci kombinacje chemicznew ten sposób, ˝e ka˝dy atom zosta∏ jakby zwa˝ony: nie mo˝na nic ani odjàç, ani dodaç bez naruszeniaharmonii ogólnej.

99

Gdyby cz∏owiek, odsunàwszy na bok swà pych´ i pró˝noÊç, spojrza∏ na w∏asne dzie∏a i porówna∏ jez dzie∏ami przyrody, zrozumia∏by, ˝e jest tylko niewdzi´cznym leniwcem. R´ka Bo˝a da∏a mu wszystkoniezb´dne, aby móg∏ ˝yç, zaspakajaç wszelkie swoje potrzeby ˝yciowe i doskonaliç si´; tymczasem onze wszystkiego jest niezadowolony, chce wszystko ulepszaç, przeistaczaç i wykorzystaç dla zaspokoje-nia swej chciwoÊci; w rezultacie droga jego ˝ycia prowadzi do nadu˝yç, gwa∏tów i zbrodni.

- S∏owa twoje, mistrzu, ka˝à przypuszczaç, ˝e nie podzielasz tego zachwytu, jaki Êwiat ˝ywi dla zdo-bywców, wielkich wodzów i geniuszów politycznych - zauwa˝y∏ z uÊmiechem Supramati.

Na jasnej i spokojnej twarzy Ebramara zarysowa∏ si´ wyraz surowoÊci i wzgardy, jakiego Supramatijeszcze nie widzia∏.

- Je˝eli geniuszami politycznymi nazywasz intrygantów bez czci i wiary, ˝yjàcych jedynie po to, abywprowadzaç nie∏ad, wichrzyç i burzyç dobrobyt narodów, rozbudzajàc z∏e nami´tnoÊci - to masz s∏usz-noÊç: ja, nie tylko ˝e si´ nimi nie zachwycam, ale gardz´ nimi i nazywam ich istotami przewrotnymi i nie-bezpiecznymi. Co si´ zaÊ tyczy zdobywców, to sà to po prostu pró˝noÊcià i pychà nad´te banie, darmo-zjady, którzy pragnà cudzym kosztem dojÊç do s∏awy nieÊmiertelnej. Dla zaspokojenia wyst´pnej ambi-cji poÊwi´cajà miliony istot, przelewajàc rzeki krwi w wojnach bratobójczych z racji jakiegoÊ nieszcz´-snego kawa∏ka ziemi, bez którego obie strony mog∏yby doskonale si´ obejÊç. Ka˝dy rozumny i uczciwycz∏owiek zgodzi si´ ze mnà, ˝e nie ma wstr´tniejszego, bardziej demoralizujàcego czynnika od wojny:ona upadla ca∏e narody, podniecajàc nami´tnoÊci, rozbudzajàc instynkty okrucieƒstwa i rabunku; onawywo∏uje niedol´ i przekleƒstwa, siejàc stale Êmierç na swej drodze, a w rezultacie prowadzi do znisz-czenia, epidemii, przewrotów i wszelkich nieszcz´Êç spo∏ecznych.

W niewidzialnym Êwiecie zdobywcy, którzy wywo∏ujà podobnà niedol´ w celu zdobycia krwawychlaurów, noszà miano katów, a nie bohaterów. Ciemny t∏um czci ich i stawia im pomniki, ale historia ludz-koÊci da im nazw´ straszyde∏, a prawo astralne zaprowadzi ich, w otoczeniu okrwawionych trupów, jakoprzest´pców przed sàd Wszechmocnego.

Smutny widok przedstawia wasz Êwiat: widok wstr´tniejszy nawet od cyrku rzymskiego, gdzie si´zabawiano patrzàc, jak dzikie zwierz´ta szarpa∏y bezbronnych ludzi. Obecnie ludzie zmienili si´ w dzikiezwierz´ta, wydzierajàc sobie wzajemnie z∏oto i inne materialne bogactwa i nie poczuwajàc si´ ani do mi-∏osierdzia, ani do wspó∏czucia, kiedy chodzi o ich interesy materialne.

Na szcz´Êcie Êwiat ten i jemu podobne, które jak wst´ga czarna, zajmujà drugà sfer´ planetarnà,nie jest jedynym siedliskiem dusz. Sà ziemie, gdzie panujà: harmonia, mi∏osierdzie i porzàdek, gdziez zapa∏em studiujà istot´ i cel strony duchowej istnienia, starannie unikajàc wszystkiego, co by mog∏owywo∏aç kl´ski, gn´biàce nasz Êwiat. Umilk∏ i obydwaj popadli w g∏´bokà zadum´.

Tymczasem nasta∏a noc; po∏udniowa noc, ciep∏a i wonna. Niby ogromna kopu∏a roztacza∏o si´ nadich g∏owami ciemnolazurowe niebo zasiane gwiazdami, rzucajàcymi brylantowe blaski, a bia∏a smugadrogi mlecznej, niby srebrzysty ob∏oczek, opasywa∏a ziemi´.

Wtem Ebramar podniós∏ r´k´ i wskazujàc na b∏´kit nieba, zawo∏a∏ z zachwytem:- Spójrz na bezgraniczne posiad∏oÊci naszych dusz - niezliczone “mieszkania Ojca”, jak powiedzia∏

Chrystus! Co za obszerne pole badaƒ dajà tajemnice tych miliardów b∏yszczàcych punktów, z którychka˝dy przedstawia Êwiat, zaludniony przez podobne do nas istoty. Czy nie wydaje ci si´ n´dznà zarozu-mia∏oÊcià ziemskiego cz∏owieka wobec nieskoƒczonoÊci wszechÊwiata? I ten to miotany wichrem py∏ek,ten nieuk, który nie zna ani przesz∏oÊci, ani teraêniejszoÊci, ani przysz∏oÊci, ten nad´ty Pigmejczyk, któ-ry nie wie nawet, czy ujrzy jutrzejszy wschód s∏oƒca, oÊmiela si´ oburzaç, wàtpiç, krytykowaç i lekcewa-˝yç wielkie prawa, którym podlega, a których nie rozumie!

Supramati siedzia∏ milczàcy i zas∏uchany. W tej chwili czu∏ si´ istotnie tylko drobnym py∏kiem i rozu-mia∏ ca∏à swà nicoÊç w porównaniu ze wspania∏à, otaczajàcà go ze wszech stron, NieskoƒczonoÊcià.I przypomina∏ sobie ten przeogromny l´k, jakim go niegdyÊ przejmowa∏a Êmierç. Tajemniczy, mro˝àcygoÊç ten beznami´tnie i nieub∏aganie wkracza do przytu∏ku n´dzy, wdziera si´ na stopnie tronu i si´galodowatà d∏onià bez ró˝nicy po g∏owy tak najbardziej skromnych jak i najbardziej dumnych. Zapomina-jàc, ˝e obecnie nie potrzebuje si´ ju˝ obawiaç Êmierci, myÊla∏ ze smutkiem:

- Jak mogà ludzie uganiaç si´ tak chciwie za przyjemnoÊciami ˝ycia i poÊwi´caç honor swój i obo-wiàzki dla zaspokojenia swych nami´tnoÊci, zapominajàc, ˝e w ka˝dej chwili mo˝e nastàpiç rozsypaniesi´ ich materialnej pow∏oki i wybiç godzina sàdu?

100

- Tak - rzek∏ Ebramar, odpowiadajàc na jego myÊli - nale˝a∏oby zastanowiç si´ wi´cej nad nast´pu-jàcym zdaniem Wed.: “Po Êmierci cz∏owiekowi nie b´dà towarzyszyli ani ˝ona jego, ani dzieci, ani rodzi-ce, ani przyjaciele, ani jego majàtek, lecz jedynie jego dobre uczynki, aby daç Êwiadectwo o nim przedwiecznà sprawiedliwoÊcià”.

Dwa miesiàce, które Supramati mia∏ sp´dziç w Himalajach, przelecia∏y z nadzwyczajnà szybkoÊciàtak, ˝e z ˝alem zaczà∏ si´ przygotowywaç do odjazdu.

W ostatnim dniu swego pobytu w tym ma∏ym pa∏acyku, który sta∏ si´ dla niego bardzo drogim, Ebra-mar rano wezwa∏ go do siebie i odk∏adajàc na bok zwyk∏à prac´, ca∏y czas poÊwi´ci∏ przysz∏emu ucznio-wi. Udziela∏ mu ostatnich rad i wskazówek, dotyczàcych pierwszego wtajemniczenia, a w koƒcu wr´czy∏mu gruby medalion z tajemniczymi znakami na obu stronach; znaki te by∏y u∏o˝one z ró˝no-kolorowychdrogich kamieni; nadmieni∏ przy tym, ˝e Supramati powinien go otworzyç tylko w razie wyjàtkowej po-trzeby.

Po obiedzie obaj usiedli na tarasie. Na myÊl, ˝e to ju˝ ostatni wieczór sp´dza z nauczycielem, które-go czci∏ i kocha∏ z ca∏ego serca, Supramati zasmuci∏ si´ bardzo. Ile˝ to Êwiat∏ych i nowych myÊli wpoi∏w jego dusz´ ten niezwyk∏y cz∏owiek, który zdawa∏o si´, zwalczy∏ i opanowa∏ wszelkie s∏aboÊci, od które-go, jak od wys∏annika niebios, promieniowa∏a dobroç, màdroÊç i mi∏oÊç.

- Niech ci´ mój synu, nie smuci nasze rozstanie; powtarzam ci, ˝e dusza moja b´dzie zawsze bliskociebie i zjawi si´, gdy to b´dzie konieczne, aby ci´ wesprzeç i uspokoiç - rzek∏ Ebramar, Êciskajàc mur´k´.

- O, jakbym pragnà∏ staç si´ jak najpr´dzej godnym powrotu. Nigdy nie czu∏em si´ tak spokojnymi szcz´Êliwym, jak tutaj; obawiam si´, ˝e gdy wróc´ w wir Êwiata, nami´tnoÊci znów mnà ow∏adnà.

- Niewàtpliwie b´dziesz musia∏ zwalczyç wiele pokus, zanim wyrobisz w sobie wzgard´ dla drobno-stek ziemskich - zauwa˝y∏ Ebramar. Co si´ zaÊ tyczy spokoju i harmonii uczuç, które ci uczyni∏y mi∏ymmoje schronisko pracy, to wszystko znajdziesz w koÊcio∏ach, których cisza i spokój wzmocnià twà du-sz´, a równie˝ w tych klasztorach, które prowadzone sà zgodnie z regulaminem surowego i uczciwego˝ycia; s∏owem wsz´dzie, dokàd nie majà dost´pu ludzkie nami´tnoÊci, znajdziesz upragnionà cisz´i ukojenie.

Nast´pnie rozmowa przesz∏a niepostrze˝enie na Narajan´, Ebramar wspomnia∏ o jego kilku nieuda-nych próbach osiàgni´cia wy˝szego wtajemniczenia.

Supramatiemu przysz∏a na myÊ∏ Liliana. W krótkich s∏owach przedstawi∏ okolicznoÊci, w jakich prze-st´pstwo zosta∏o przez niego wykryte i zapyta∏, jak ma sobie wyt∏umaczyç jej dziwny stan: czy by∏a toÊmierç, czy te˝ ˝ycie ukryte?

- Je˝eli jà mo˝na doprowadziç do naturalnego stanu ˝ycia, to bàdê ∏askaw wskazaç mi, co mamuczyniç, a je˝eli umar∏a, to chcia∏bym t´ nieszcz´Êliwà pochowaç wed∏ug obrzàdku chrzeÊcijaƒskiegoi nie zostwiaç jej w szklanej skrzyni jak jakiÊ ciekawy okaz.

- Znanà mi jest ostatnia obrzydliwa zbrodnia Narajany, przy której lekkomyÊlnie pos∏ugiwa∏ si´ sub-stancjà, której w∏asnoÊci dostatecznie nie zna∏ i przez to narazi∏ swà ofiar´ na okropne m´ki. Ona nieumar∏a, lecz pogrà˝onà zosta∏a w stan podobny do snu letargicznego z tà ró˝nicà, ˝e przez ca∏y czaszachowuje ca∏kowità ÊwiadomoÊç, odczuwa g∏ód, pragnienie, ból z powodu rany i przera˝enie na myÊl,˝e stan taki mo˝e trwaç wiecznie.

Czas ju˝ po∏o˝yç kres jej cierpieniom. Udziel´ ci pewnej substancji, która nie jest wprawdzie eliksi-rem ˝ycia, ale przywróci jej stan normalny.

Szczegó∏owe wskazówki co do sposobu u˝ycia znajdziesz przy lekarstwie, teraz dodam tylko, ˝enajpierw Lilian´ musisz pogrà˝yç w ciep∏ej wodzie, przy czym nie l´kaj si´, gdy z rany jej obficie krewpop∏ynie.

Nast´pnie po∏o˝ysz jà na ∏ó˝ku, obanda˝ujesz ran´ po przy∏o˝eniu na nià maÊci, którà ci dam i doust wlejesz jej nieco ciep∏ego wina. Gdy letarg zupe∏nie przeminie, chora otworzy oczy i prawie w tej sa-mej chwili wpadnie w g∏´boki sen, który potrwa trzy dni. Po obudzeniu dasz jej troch´ jeÊç, ale nie mi´-so, a mleko i owoce. Potem przyjdzie zupe∏nie do siebie i b´dzie mog∏a robiç, co si´ jej podoba, nawetwróciç do swego weso∏ego ˝ycia, bowiem ˝yç b´dzie bardzo d∏ugo.

- Czy ona otrzyma∏a eliksir ˝ycia? - Nie, Narajana wla∏ jej eliksiru do rany, a to ma ca∏kiem inne dzia∏anie, ani˝eli wprowadzenie go do

101

˝o∏àdka - odpowiedzia∏ Ebramar, wstajàc z zamiarem przyniesienia lekarstw. O Êwicie nast´pnego dnia Supramati po˝egna∏ si´ z Ebramarem i odjecha∏ do Benaresu, gdzie Nur-

wadi powita∏a go z takà niewypowiedzianà radoÊcià, ˝e a˝ go to g∏´boko wzruszy∏o, a jego zamiaropuszczenia w najbli˝szym czasie Indii, mocno zosta∏ zachwiany.

Bezgraniczna mi∏oÊç m∏odej kobiety, spokojne, pe∏ne zbytku ˝ycie w tym czarodziejskim pa∏acu orazpi´knoÊç przyrody Indii, wszystko to zatrzymywa∏o go tutaj pomimo podszeptów sumienia, które wyraê-nie mówi∏o, ˝e powinien wróciç do Nary; jednoczeÊnie wspó∏czucie nakazywa∏o najpierw uwolniç Lilian´od strasznych spraw, Supramati nie rusza∏ si´ z Benaresu, a narodziny syna zaabsorbowa∏y go tak da-lece, ˝e zapomnia∏ o wszystkim innym. èród∏o nowych uczuç wytrysn´∏o w jego sercu, przywiàza∏ si´nami´tnie do ma∏ej istotki, której du˝e, b∏yszczàce oczy patrzy∏y na niego ˝yczliwie i ∏agodnie. MyÊlo roz∏àce z synem by∏a dlaƒ tak ci´˝ka, ˝e nawet po up∏ywie szeÊciu miesi´cy nie zdecydowa∏ si´ wyje-chaç.

Pewnego dnia, gdy obliczy∏, ˝e w Indiach przebywa ju˝ pó∏tora roku, poczu∏ pewien wstyd i zaniepo-kojenie: Co o nim pomyÊli Nara? Nie otrzyma∏ od niej ˝adnej wiadomoÊci. Tak, trzeba wszystko porzuciçi wyjechaç! Od czasu do czasu b´dzie odwiedza∏ swego syna, tego nikt mu nie zabroni.

Obawiajàc si´ w∏asnego niezdecydowania, oznajmi∏ tego samego dnia Nurwadi, ˝e sprawy niecier-piàce zw∏oki wzywajà go do Europy i ˝e za kilka dni musi wyjechaç. Nurwadi zblad∏a i zala∏a si´ ∏zami,lecz nie protestowa∏a. Objàwszy ukochanego za szyj´, wyszepta∏a:

- Da∏eÊ mi tyle szcz´Êcia, ˝e nie mam prawa si´ uskar˝aç; da∏eÊ mi swà mi∏oÊç, zostawiasz dzieci´,jako ˝ywà pami´ç o tobie. Jego wychowanie wype∏ni moje ˝ycie, lecz nie zapominaj o nas i odwiedzajswego syna, a˝eby zna∏ ojca i cieszy∏ si´ choç chwilowo twà mi∏oÊcià i pieszczotà.

G∏´boko wzruszony Supramati przycisnà∏ jà do piersi. - Bàdê pewna - rzek∏ - ˝e nigdy o was nie zapomn´ i b´d´ was odwiedza∏ mo˝liwie cz´sto. Zabieram

ze sobà wasze portrety, a ty b´dziesz do mnie pisywa∏a na adres, który ci zostawi´. Majàce wkrótce nastàpiç rozstanie by∏o mu nad wyraz przykre. W tym czasie ˝ona, przeznaczona

przez bractwo, by∏a mu zupe∏nie oboj´tna, nawet pi´knoÊç jej zatar∏a si´ jakby zaton´∏a w uczuciu oj-cowskiej mi∏oÊci.

W sercu jego powsta∏a nowa obawa, ˝e dzieci´ mo˝e umrzeç i on nie ujrzy go wi´cej, a biedna Nur-wadi zostanie po tej stracie zupe∏nie sama. Ale mia∏ na to rad´; posiada∏ przecie˝ Êrodek, zapobiegajà-cy Êmierci... Kto mo˝e mu mieç za z∏e lub zabroniç, je˝eli zechce zabezpieczyç i zachowaç ˝ycie najbli˝-szej mu istoty?

To postanowienie uspokoi∏o go. W przededniu odjazdu wszed∏ nocà cicho do pokoju, gdzie w koleb-ce, pod lekkà ko∏derkà, spa∏o spokojnie ukochane dziecko, a obok na rogo˝y, pogrà˝ona we Ênie twar-dym spoczywa∏a jego niaƒka, m∏oda Hinduska.

Supramati przyklàk∏ i patrzy∏ d∏ugo na czarujàcego ch∏opczyka. On chce widzieç go wiecznie zdro-wym i pi´knym; on zabezpieczy jego ˝ycie od wszelkich wypadków. Odmierzy∏ czwartà cz´Êç tej iloÊcieliksiru ˝ycia, jaka by∏a wskazana dla osób doros∏ych i wla∏ w ró˝owe usteczka dziecka. Efekt by∏ nad-zwyczajny: dziecko dosta∏o drgawek, a nast´pnie zesztywnia∏o i zlodowacia∏o.

Przera˝ony Supramati wzià∏ je na r´ce i nie wiedzàc, co poczàç, wyniós∏ na taras, myÊlàc, ˝e Êwie-˝e powietrze mu pomo˝e. Lecz dziecina nie poruszy∏a si´ wcale, oddech i bicie serca usta∏y.

- Bo˝e! czy˝bym je zabi∏? Nie, to niemo˝liwe, to niemo˝liwe! - powtarza∏ jak w ob∏´dzie, po czymu∏o˝y∏ dziecko na powrót w kolebce.

Zdziwiona nieobecnoÊcià Supramatiego, Nurwadi wsta∏a i zajrza∏a do gabinetu, a nie znalaz∏szy gotam, podesz∏a cicho do pokoju dziecinnego. Gdy odsun´∏a cz´Êç portiery, ujrza∏a go, nachylonego nadkolebkà. MyÊlàc, ˝e wobec wyjazdu przyszed∏ jeszcze raz popatrzeç na s∏odkà twarzyczk´ dziecka,uszcz´Êliwiona uÊmiechn´∏a si´ i niepostrze˝enie odesz∏a.

Przesz∏o dwie godziny sp´dzi∏ Supramati w m´czàcej niepewnoÊci, a˝ nareszcie westchnienie ulgiwydar∏o mu si´ z piersi. Na twarzy dziecka wystàpi∏ lekki rumieniec, a regularny oddech wskazywa∏, ˝eusn´∏o spokojnie.

Nazajutrz o Êwicie Supramati ze smutkiem w sercu opuszcza∏ Benares, a w kilka dni póêniej odp∏y-nà∏ do Europy.

Zdecydowa∏ udaç si´ prosto do Pary˝a, aby czym pr´dzej obudziç nieszcz´Êliwà Lilian´, a potem

102

zapytaç Nar´, kiedy mo˝e do niej przybyç.Kiedy znalaz∏ si´ ca∏kiem nieoczekiwanie w swym paryskim pa∏acu, przede wszystkim zabroni∏ s∏u˝-

bie wspominaç o swej obecnoÊci. Wiedzia∏ dobrze, ˝e wicehrabia z ca∏à teatralnà klikà rzucà si´ na nie-go, jak stado s´pów, podczas gdy on pragnà∏ byç wolnym od tego towarzystwa przynajmniej w ciàgu kil-ku dni.

Po krótkim wypoczynku i spo˝yciu kolacji zamknà∏ si´ w swym gabinecie, nakazujàc, aby go nikt nieniepokoi∏, po czym wyjà∏ z walizy ofiarowanà mu przez Ebramara szkatu∏k´, zawierajàcà flakon z tajem-niczym p∏ynem, s∏oik z maÊcià, podobnà do wosku, i dwie flaszeczki: zielonà i purpurowà. Obok le˝a∏akartka ze szczegó∏owymi wskazówkami m´drca, jak nale˝y stosowaç te Êrodki.

Po kilkakrotnym uwa˝nym odczytaniu tej kartki Supramati nacisnà∏ spr´˝yn´ i wszed∏ do tajemnegopokoju. Wszystko tam by∏o po dawnemu.

Supramati zapali∏ wszystkie Êwiece i lampy, przygotowa∏ bielizn´, opatrunek i poÊciel, nast´pnieotworzy∏ krany i nape∏ni∏ wodà wann´. Narajana widocznie dba∏ o swe wygody, a s∏u˝ba zna∏a jego na-g∏e zachcianki, gdy˝ woda sp∏ywajàca do wanny by∏a ogrzana, jakkolwiek Supramati nie dawa∏ w tymwzgl´dzie ˝adnych poleceƒ.

Âmiejàc si´ w duchu z wyszukanych nawyków swego poprzednika, zbli˝y∏ si´ do szklanej skrzynii zdjà∏ zas∏on´.

Cia∏o Liliany nie uleg∏o ˝adnej zmianie. Teraz zajà∏ si´ pytaniem, jak wyjàç cia∏o ze skrzyni, herme-tycznie zamkni´tej i zape∏nionej p∏ynem, który móg∏ mieç szkodliwe dla niego w∏asnoÊci.

Po krótkim namyÊle wróci∏ do swego pokoju, obu∏ si´ w wysokie, nieprzemakalne buty, na∏o˝y∏ skó-rzane r´kawiczki i zaopatrzony w m∏otek i szczypce, wróci∏ do Liliany. Obok skrzyni po∏o˝y∏ bielizn´i znaleziony w garderobie kosz z piaskiem. Teraz dopiero rozbi∏ Êcian´ skrzyni od strony nóg, a gdyciecz z szumem wyp∏yn´∏a na marmurowà posadzk´, oderwa∏ wieko, wyjà∏ Lilian´, która utraci∏a zwyk∏àwag´ cia∏a i u∏o˝y∏ jà w sàsiednim pokoju na otomanie. Nast´pnie zdjà∏ z niej bielizn´ i umieÊci∏ jàw wannie, podtrzymujàc g∏ow´ i korpus na p∏óciennej taÊmie tak, aby g∏owa nie znalaz∏a si´ pod wodà.

Teraz dopiero spostrzeg∏ na boku m∏odej kobiety szerokà ran´, zasnutà cienkà b∏onkà. Taka ranawed∏ug jego lekarskiej oceny by∏aby w zwyk∏ych warunkach stanowczo Êmiertelnà.

Supramati z zachwytem patrzy∏ na to m∏ode cia∏o o idealnych kszta∏tach godnych mistrzowskiegod∏uta.

- Narajana by∏ niezaprzeczenie sybarytà pod ka˝dym wzgl´dem - myÊla∏ Supramati, wlewajàc dowanny trzecià cz´Êç zawartoÊci du˝ego flakonu.

Nast´pnie usiad∏ z zegarkiem w r´ku, aby cia∏a nie trzymaç w wannie d∏u˝ej ponad przepisany kwa-drans czasu. Woda zacz´∏a przybieraç stopniowo kolor b∏´kitny. Po up∏ywie paru minut usta i powieki Li-liany zacz´∏y si´ poruszaç, a w ca∏ym ciele ujawni∏y si´ drgania. Rana nabra∏a ciemno-czerwonej barwy,b∏onka p´k∏a i przez otwór wyp∏yn´∏a obfita struga ciemnej jak atrament ropy. Po kwadransie wszystkawoda poczernia∏a i zacz´∏a wydawaç przykry zapach. Supramati wypuÊci∏ zaka˝onà wod´ i wla∏ doÊwie˝ej drugà cz´Êç zawartoÊci flakonu. Niezw∏ocznie z rany zacz´∏a wyp∏ywaç czerwona krew w takiejobfitoÊci, ˝e w zwyk∏ych warunkach musia∏aby nastàpiç Êmierç z powodu wyczerpania. Mimo to nie by∏owidaç pogorszenia stanu chorej, przeciwnie, pierÊ jej zacz´∏a z lekka falowaç pod wp∏ywem zjawiajàce-go si´ oddechu.

Po up∏ywie przepisanego czasu Supramati zmieni∏ wod´ w wannie po raz drugi i wla∏ do niej reszt´zawartoÊci flakonu. Tym razem woda nie zmieni∏a ju˝ naturalnej barwy, a rana mia∏a wyglàd zwyk∏y,w okresie gojenia.

Supramati przeniós∏ chorà na otoman´, przy∏o˝y∏ do rany maÊç nasmarowanà na p∏ótno, wytar∏starannie jej cia∏o i w∏osy i owinà∏ jà ko∏drà tak, ˝e wyglàda∏a jak mumia; w takim stanie przeniós∏ jà na∏ó˝ko i wla∏ jej do ust ∏y˝k´ czerwonego p∏ynu.

Cia∏o m∏odej kobiety drgn´∏o kurczowo, a z ust jej wyrwa∏ si´ nieludzki krzyk. Otworzy∏a szerokooczy. W tych du˝ych czarnych, at∏asowych oczach widaç by∏o takie cierpienie i takà milczàcà skarg´, ˝eSupramati, który jako psychiatra, spotyka∏ u wielu umys∏owo chorych wzrok pe∏en rozpaczliwej niedoli,nigdy jeszcze nie widzia∏ podobnego wyrazu boleÊci.

Zadr˝a∏ z ˝a∏oÊci i wspó∏czucia. Ebramar s∏usznie twierdzi∏, ˝e ta nieszcz´Êliwa musia∏a znosiç pie-kielne cierpienia. Nie zdà˝y∏ jednak wymówiç ani jednego s∏owa, gdy Liliana zamkn´∏a znów powieki

103

i popad∏a w rodzaj odr´twienia, które okaza∏o si´ g∏´bokim i dobroczynnym snem.Supramati opuÊci∏ rolety i z zielonej flaszeczki, otrzymanej od Ebramara, wyla∏ na spodek p∏yn, wy-

dzielajàcy bardzo mi∏y zapach. Ku swemu zdziwieniu Supramati zauwa˝y∏, ˝e ze spodka wydobywa∏asi´ g´sta, zielonkawa para, posuwajàca si´ w stron´ ∏ó˝ka i jakby wch∏aniana przez cia∏o chorej.

Przez kilka minut obserwowa∏ to dziwne zjawisko, po czym wróci∏ do swego pokoju. Poniewa˝ pra-cowa∏ oko∏o trzech godzin, poczu∏ g∏ód, umy∏ si´ wi´c, kaza∏ podaç sobie kolacj´ i zadowolony z za∏a-twienia sprawy, uda∏ si´ na spoczynek.

Supramati postanowi∏ sp´dziç trzy dni, przed przebudzeniem si´ Liliany, w samotnoÊci ograniczajàcsi´ tylko do przechadzki po parku. Nadto ten wyznaczony sobie wolny czas chcia∏ poÊwi´ciç uregulowa-niu niektórych spraw, zaniedbanych z powodu d∏u˝szego pobytu w Indiach.

By∏ pewny, ˝e nikt mu nie przeszkodzi, gdy˝ surowo nakaza∏ s∏u˝bie, aby nikomu nie mówi∏a o jegoprzyjeêdzie. Jednak nazajutrz rano przekona∏ si´, ˝e jego przyjaciele mieli czujnà policj´ i ˝e odczuwalitak g∏´bokà potrzeb´ widzenia si´ z nim, ˝e potrafili usunàç wszelkie przeszkody.

Przede wszystkim przeÊladowany przez wierzycieli i pozbawiony innych êróde∏ dochodów, dajàcychmu mo˝noÊç egzystencji, wicehrabia de Lormoeil by∏ wÊciek∏y z powodu d∏ugiej nieobecnoÊci magnata.On te˝ rozciàga∏ nad pa∏acem Supramatiego Êcis∏y nadzór, a niedowierzajàc s∏u˝bie pa∏acowej, któramog∏aby przyjazd swego pana ukrywaç, wicehrabia zabezpieczy∏ sobie pomoc odêwiernego sàsiednie-go domu, który wiedzàc o przybyciu ksi´cia, doniós∏ o tym niezw∏ocznie wicehrabiemu.

Pan de Lormoeil, po tej wiadomoÊci, poczu∏ si´ jakby odrodzonym i zaraz na drugi dzieƒ zjawi∏ si´w pa∏acu z tak bezczelnà pewnoÊcià siebie, ˝e s∏u˝ba os∏upia∏a i nie mog∏a go powstrzymaç od wtar-gni´cia do mieszkania.

Dowiedziawszy si´, ˝e ksià˝´ jest w ogrodzie, wicehrabia uda∏ si´ tam niezw∏ocznie. Pomimo wi-docznego niezadowolenia, jakie malowa∏o si´ na twarzy Supramatiego, wita∏ go z nieudanà radoÊcià,nie dajàc mu przyjÊç do s∏owa, a nawet czyniàc mu przyjacielskie wymówki, ˝e wyjecha∏ potajemnie, ˝etak d∏ugo nie da∏ si´ widzieç i ˝e nie zawiadomi∏ o swym powrocie.

Nast´pnie zaczà∏ opisywaç ogólne przygn´bienie, wywo∏ane nag∏ym znikni´ciem ksi´cia oraz roz-pacz Pierroty, która chcia∏a nawet pope∏niç samobójstwo. Przy sposobnoÊci nadmieni∏, ˝e je˝eli przyja-ciel jego nie jest najniewdzi´czniejszym i najskàpszym ze wszystkich dzisiejszych przesz∏ych i przy-sz∏ych nababów, to powinien wynagrodziç przyjacio∏om ich t´sknot´, urzàdzajàc wspania∏à uczt´.

Niezadowolenie, jakiego dozna∏ Supramati z powodu tak bezceremonialnego wtargni´cia, przeisto-czy∏o si´ wkrótce w nieprzezwyci´˝onà ch´ç Êmiechu. Wicehrabia rozwinà∏ takà elokwencj´, ˝e Supra-mati nie móg∏ przyjÊç do s∏owa, zrozumia∏ jednak, jak bardzo musia∏ go potrzebowaç ten zrujnowany hu-laka.

Odzyskawszy dobry humor, Supramati przyjà∏ propozycj´ wicehrabiego i zgodzi∏ si´ uczciç swójprzyjazd wydaniem nadzwyczajnego obiadu, a cierpienia Pierroty ukoiç przez ofiarowanie kosztownoÊcii kwiatów, oczywiÊcie za poÊrednictwem de Lormoeila, któremu wr´czy∏ na te wydatki du˝à sum´. Za-strzeg∏ sobie jednak, ˝e z powodu nawa∏u pracy i pewnej niedyspozycji b´dzie móg∏ s∏u˝yç przyjacio∏omdopiero za trzy dni.

Chcia∏ si´ uwolniç jak najpr´dzej od przesadnej czu∏oÊci wicehrabiego, który zaledwie poczu∏ w r´-kach du˝à paczk´ banknotów, po˝egna∏ si´ pod pozorem, ˝e musi bezzw∏ocznie zajàç si´ przygotowa-niami do uczty. W∏aÊciwie Lormoeil spieszy∏ zawiadomiç przyjació∏ o powrocie ob∏adowanego z∏otemg∏upca, który nie zna∏ wartoÊci pieni´dzy. Nadto pragnà∏ pochwaliç si´ prezentami otrzymanymi od Su-pramatiego, który podczas rozmowy o swym pobycie w Indiach ofiarowa∏ mu na pamiàtk´ pi´kny sztyletz r´kojeÊcià, wysadzanà drogimi kamieniami, pierÊcieƒ z pi´knym rubinem i szkatu∏k´ ze wschodnimiwonnoÊciami.

Po powrocie do domu wicehrabia przede wszystkim przeliczy∏ pieni´dze; okaza∏o si´, ˝e po pokryciuwszystkich kosztów, zwiàzanych z ucztà i nabyciem upominku dla Pierroty, pozostanie mu jeszcze du˝asuma, wystarczajàca na pokrycie wszystkich jego d∏ugów. Zadowolony z takiego obrotu sprawy ten“ptak niebieski” pojecha∏ do znajomego jubilera i kupi∏ dla Pierroty brylantowy garnitur, na oko bardzoefektowny, ale za znacznie ni˝szà sum´ od tej, jakà Supramati na ten cel przeznaczy∏. Nast´pnie kupi∏jeszcze wielki bukiet i pojecha∏ do Pierroty.

Od czasu niespodziewanego wyjazdu Supramatiego, pi´kna Êpiewaczka z Alkazaru miewa∏a i ja-

104

sne, i bardzo pos´pne okresy w swym ˝yciu. Bogaty wielbiciel, który zastàpi∏ indyjskiego nababa, umar∏nagle, i od tego czasu nie mog∏a zaw∏adnàç sercem kogoÊ “godnego siebie”, z powodu wspó∏zawodnic-twa ze strony Kamilli Moucheron, która w dodatku pa∏a∏a do niej ˝àdzà zemsty i nienawiÊcià od czasuwalki o wzgl´dy Supramatiego.

Obecnie wspó∏zawodniczki te gotowe by∏y wzajemnie si´ poszarpaç z powodu pewnego Amerykani-na, który przechyla∏ si´ wi´cej ku wdzi´kom Kamilli. To te˝, gdy wicehrabia zjawi∏ si´ w mieszkaniu Pier-roty i oznajmi∏ jej o powrocie Supramatiego, dor´czajàc brylanty i kwiaty. Pierrot´ ogarn´∏a taka radoÊç,˝e o ma∏o nie zemdla∏a, w koƒcu dosta∏a napadu histerii. Wicehrabia stara∏ si´ jà uspokoiç; by∏a mu te-raz potrzebna, a w ogóle od dawna byli ze sobà w przyjaêni, pomagajàc sobie wzajemnie.

Lormoeil zwykle mija∏ si´ z prawdà w swych opowiadaniach. Obecnie równie˝ to, co opowiada∏ Pier-rocie o widzeniu si´ z Supramatim i o jego goràcym przywiàzaniu do swej dawnej przyjació∏ki by∏o takobrazowe i poetyczne, ˝e w umyÊle Pierroty zacz´∏y si´ rodziç Êmia∏e plany; przed jej otumanionymwzrokiem majaczy∏a ju˝ ksià˝´ca korona... Czemu˝by nie? Gorsze od niej wychodzi∏y za ksià˝àt; a je˝e-li Supramati po dwuletniej nieobecnoÊci nie zapomnia∏ o niej i przysy∏a teraz, jak narzeczonej, bukieti brylanty, to znaczy, ˝e jest nià bardzo zaj´ty.

- Kiedy zostan´ ˝onà ksi´cia, nie zapomn´ o us∏ugach paƒskich i wybawi´ pana z wszelkich k∏opo-tów materialnych, wicehrabio. Mo˝e pan Êmia∏o na to liczyç - rzek∏a tonem protekcjonalnym.

Zdumiony tym wicehrabia spojrza∏ na nià niedowierzajàco. Nawet mu przez myÊl nie przesz∏o, ˝eona ze s∏ów jego mog∏a wyciàgnàç podobne wnioski. Gdyby wiedzia∏a, jakim sposobem wtargnà∏em doSupramatiego i prawie wymusi∏em od niego te podarki dla niej, to na pewno spuÊci∏aby nos na kwint´ -myÊla∏, z trudem powstrzymujàc si´ od Êmiechu.

Potem odpowiedzia∏ g∏oÊno, w uprzejmym tonie: - Nie wàtpi´, ˝e je˝eli panià spotka takie szcz´Êcie, to pani nie zapomni o tym, komu to zawdzi´cza.

Tylko moja przyjaêƒ dla pani sk∏oni∏a mnie do przedstawienia jej Supramatiemu, zwracajàc jego uwag´na twà pi´knoÊç i talent. Uczciwi ludzie nie zapominajà o podobnych us∏ugach.

Pierrota s∏ucha∏a tych s∏ów z roztargnieniem. Wyj´∏a z futera∏u garnitur i oglàda∏a go drobiazgowo,próbujàc, jakie ognie dajà brylanty.

- Rzecz bardzo pi´kna, zw∏aszcza je˝eli to sà prawdziwe brylanty - zauwa˝y∏a. Wicehrabia obruszy∏ si´. - Ale˝ pani bredzi, przypuszczajàc, ˝e ksià˝´ móg∏by przys∏aç pani fa∏szywe brylanty.- On nie, to nie ulega ˝adnej wàtpliwoÊci. Jednak˝e trudne doÊwiadczenie pozwoli∏o mi si´ przeko-

naç, ˝e podobny fakt nie jest niemo˝liwy. Przypomina pan sobie wspania∏à bransolet´, którà mi dor´czy-∏eÊ w imieniu ksi´cia, jako dar po˝egnalny: ogromny szmaragd otoczony brylantami? I có˝ si´ okaza∏o?Gdy po nag∏ej Êmierci biednego Julka znalaz∏am si´ w potrzebie i zmuszona by∏am t´ pi´knà rzecz za-stawiç, powiedziano mi - niech pan sobie wyobrazi moje zdumienie - ˝e te pi´kne kamienie sà zwyk∏ymiszkie∏kami. By∏am wtedy tak rozgoryczona i chora, ˝e nie dochodzi∏am swoich praw i nie szuka∏amsprawcy tego nikczemnego z∏odzejstwa; ale postanowi∏am uczyniç to obecnie.

Niegodziwiec musi mi zap∏aciç za mojà strat´, albo wpakuj´ go do wi´zienia. Mówiono mi ju˝ nawet,˝e tego z∏odzieja mo˝na wykryç bardzo ∏atwo.

Mówiàc to g∏osem oboj´tnym i oglàdajàc zarazem brylanty, Pierrota spoglàda∏a ironicznie na wiceh-rabiego, który si´ troch´ od niej odwróci∏ i strzàsa∏ popió∏ do popielniczki.

Twarz utracjusza i rozpustnika sta∏a si´ ziemistobladà, przez co przedwczesne zmarszczki uwidocz-ni∏y si´ jeszcze lepiej; r´ka trzymajàca cygaro lekko drga∏a; mimo to g∏os jego wcale nie by∏ zmieniony,kiedy mówi∏:

- Mam nadziej´, ˝e droga pani nie uskuteczni swego nierozsàdnego projektu; wàtpi´ bowiem bar-dzo, czy ksià˝´ by∏by zadowolony, gdyby musia∏ stawaç jako Êwiadek w tak skandalicznym procesie.Zresztà nie le˝y w pani interesie afiszowanie si´ ze swymi mi∏osnymi stosunkami w tym okresie czasu,kiedy pani ma nadziej´ wyjÊç za mà˝. Istotnie, taka gra nie by∏aby warta Êwiecy. Co si´ zaÊ tyczy wino-wajcy tego oszukaƒstwa, to ja go pani wymieni´ bez pomocy policji. Uczyni∏a to Fanszeta, przedostatniapani garderobiana, która po odejÊciu od pani, wysz∏a za mà˝ i naby∏a jakiÊ magazyn. OczywiÊcie niecnota dostarczy∏a jej Êrodków do takiej kosztownej transakcji.

- Podsunà∏eÊ mi szcz´Êliwà myÊl, panie wicehrabio! Nie rozumiem, dlaczego mia∏abym oszcz´dzaç

105

Fanszet´. Jej magazyn wystarczy na pokrycie moich strat - rzek∏a Pierrota.- Ale˝ droga pani zapomina, ˝e Fanszeta mo˝e wypaplaç coÊ nie coÊ z twej przesz∏oÊci, coÊ mo˝e

niezbyt mi∏ego dla twego przysz∏ego, utytu∏owanego ma∏˝onka. Radz´ pani zapomnieç o tej historii. Mi-∏oÊç ksi´cia wynagrodzi ci wszelkie straty.

- Mo˝e pan ma racj´. Ale w przysz∏oÊci b´d´ co miesiàc zanosi∏a swe kosztownoÊci do jubilera, abysi´ przekonaç, czy kamienie nie sà fa∏szywe.

- Niech pani zacznie od tego garnituru, a przekona si´, ˝e ode mnie otrzymujesz zawsze prawdziwekamienie - odpowiedzia∏ wicehrabia.

Nast´pnie poca∏owa∏ Pierrot´ w r´k´ i doda∏:- Do widzenia, do czwartku! Radz´ si´ odpowiednio przygotowaç, aby od razu z miejsca uwi´ziç

serce ksi´cia. Gdy mu pani we w∏aÊciwym czasie opowie histori´ Fanszety, to szmaragd pani mo˝e ∏a-two odzyskaç swojà wartoÊç pierwotnà.

Gdy wicehrabia si´ oddali∏, Pierrota wybuchn´∏a Êmiechem. - A ∏otr, niegodziwiec! Bandyta! Nastraszy∏am ci´ porzàdnie! GdybyÊ wiedzia∏, ˝e mam dowody

wszystkich twoich z∏odziejstw i ˝e mog´ ci´ w ka˝dej chwili zdemaskowaç, to byÊ ze strachu trzàs∏ si´jeszcze wi´cej. I ja ci´ wsadz´ do wi´zienia, gdybyÊ si´ oÊmieli∏ szkodziç mi kiedykolwiek. - Na raziemilcz´, ˝ebyÊ mi nie szkodzi∏ u Supramatiego, ale gdy zostan´ ksi´˝nà, przypomn´ ci o wszystkim, coÊmi pokrad∏ i postaram si´, aby ci ksià˝´ nie dawa∏ wi´cej ˝adnych zleceƒ. Za∏o˝y∏abym si´, ˝e Hindusda∏ mu dzisiaj pieniàdze na uczt´ i na prezenty dla mnie, a ten n´dznik przyw∏aszczy∏ sobie po∏ow´ tego,co by∏o przeznaczone dla mnie.

Zapali∏a papierosa i zacz´∏a sobie uk∏adaç, jakà sukni´ nabyç na uczt´ czwartkowà. Musia∏a prze-cie˝ mieç coÊ nowego i oryginalnego, co by mog∏o jeszcze podnieÊç jej pi´knoÊç.

Zawo∏a∏a ju˝ na pokojówk´ i chcia∏a si´ ubieraç, aby wyjÊç na przeglàd magazynów, gdy naraz zja-wi∏a si´ jej przyjació∏ka. By∏a nià równie˝ artystka z Alkazaru.

- A! - zawo∏a∏a, spostrzeg∏szy na stole bukiet i futera∏ - co za Êliczny bukiet! Ale ten dodatek do niegomusi zapewne byç pi´kniejszy. Od kogó˝ to pochodzi, czy od barona Mercandier! - doda∏a Êmiejàc si´.

Widzàc pogardliwe skrzywienia ust Pierroty, ciàgn´∏a dalej:- Nie pogardzaj hojnym wielbicielem, bo Moucheron sprzàtnie ci go z przed nosa.- A niech sobie bierze tego wstr´tnego ˚yda; dla mnie, prawie narzeczonej ksi´cia Supramati, po-

dobne indywidua nie istniejà.- Ach, moja droga! To stara historia owe zar´czyny z ksi´ciem. Wszak ju˝ dwa lata min´∏o, jak twój

narzeczony ulotni∏ si´, a przez ten czas przyprawi∏aÊ mu nie ma∏o rogów.- Gardz´ podobnym oszczerstwem i on równie˝. Ksià˝´ przebywa∏ w Indiach w celu uporzàdkowa-

nia swych interesów, co, rozumiesz chyba, wymaga nieco wi´cej czasu, ni˝ na przyk∏ad, likwidacja two-ich lub moich interesów. Wczoraj powróci∏ do Pary˝a, a na dowód, ˝e jestem zawsze pierwszà jego my-Êlà, przys∏a∏ mi te brylanty i bukiet.

- Istotnie? Wi´c to na serio? W takim razie przyjmij moje powinszowania. Ale czy b´dziesz szcz´Êli-wa? Wiesz co powiedzia∏ niedawno baron Mercandier z powodu pog∏oski o ma∏˝eƒstwie cyrkówki Risto-li z ksi´ciem rumuƒskim:

- Ma∏˝eƒstwo to nie przyczyni si´ do szcz´Êcia tej biedaczki; dzisiejsze ksi´˝ne - to prawie wszystkiebohaterki kabaretów; damy Êwiatowe nie dopuszczajà je do swego towarzystwa, utrzymujàc, ˝e trudnopogodziç uczesanie kokoty z koronà ksià˝ecà.

- Zuchwalec! W ka˝dym razie porównanie to nie mo˝e si´ stosowaç do mnie. Jestem artystkà dra-matycznà, a nie jakàÊ akrobatkà, jak Ristoli. Potrafi´ tak si´ zachowywaç, ˝e nikt nie b´dzie wàtpi∏ o mo-im arystokratycznym pochodzeniu.

Pierrota kaza∏a podaç czekolad´, przy której przyjació∏ki docina∏y sobie wzajemnie. Po wyjÊciu Li-zetty Pierrota kaza∏a sobie podaç r´kawiczki i kapelusz i, przeglàdajàc si´ w lustrze, myÊla∏a:

- Trzeba b´dzie zwracaç uwag´ na swoje zachowanie i ruchy. Ta ˝mija Mercandier powiedzia∏ kie-dyÊ, ˝e po ruchach przy chodzeniu i sposobie poruszania biodrami, podobnym do taƒca brzucha, mo˝-na odró˝niç kokot´ od tysiàca uczciwych kobiet. Musz´ si´ od tego odzwyczaiç. Chc´ mieç wyglàdprawdziwej wielkoÊwiatowej damy.

106

RRoozzddzziiaa∏∏ ddzziieessiiààttyy

Nast´pnego dnia z rana Supramati poszed∏ do tajemnego pokoju zobaczyç, co si´ dzieje z chorà Li-lianà. Zasta∏ jà w tej nieruchomej pozycji, chocia˝ oddech by∏ regularniejszy i twarz ju˝ nie by∏a tak bla-dà. Mia∏ ochot´ zobaczyç, jak wyglàda rana, ale nie chcia∏ zdejmowaç opatrunku wobec instrukcji Ebra-mara, zabraniajàcej niepokoiç chorà do czasu naturalnego jej przebudzenia si´.

W pokoju unosi∏ si´ przyjemny i orzeêwiajàcy aromat, pochodzàcy z ulatniajàcego si´ zielonego p∏y-nu. Aromat ten jednak, po pewnym czasie zaczà∏ wywieraç na Supramatim przykre i rozdra˝niajàce wra-˝enie.

Kiedy zajrza∏ do pokoju nast´pnego dnia sen Liliany by∏ ju˝ g∏´boki i spokojny, jak sen zdrowegocz∏owieka. Twarz mia∏a zarumienionà, a pozycj´ cia∏a zmieni∏a podczas snu. Supramati zdjà∏ ostro˝niekr´pujàce jej ruchy banda˝e i zastanowi∏ si´ nad potrzebà dostarczenia jej bielizny i ubrania, kiedy si´obudzi.

Liliana niezawodnie tutaj pewien czas mieszka∏a, a wi´c mia∏a potrzebnà garderob´. Po krótkim po-szukiwaniu znalaz∏ szaf´ i komod´, pe∏nà bielizny i ubraƒ kobiecych; wyjà∏ z niej bielizn´ oraz szlafro-czek i po∏o˝y∏ na taborecie przy ∏ó˝ku. Na stole po∏o˝y∏ wino, owoce i ciastka na wypadek, gdyby choraobudzi∏a si´ w nocy z uczuciem g∏odu.

Wróciwszy do gabinetu, po∏o˝y∏ si´ na otomanie, myÊlàc z przyjemoÊcià, ˝e do rana b´dzie wolnyod wicehrabiego i ca∏ego tego towarzystwa, nie wy∏àczajàc Pierroty.

Co do Lormoeila, tak mia∏ go ju˝ dosyç, ˝e gotów by∏ zap∏aciç wszystkie d∏ugi wicehrabiego, bylebymia∏ pewnoÊç, ˝e si´ tym raz na zawsze od niego uwolni. Stopniowo jednak myÊl jego wróci∏a znów doLiliany. Nale˝a∏o obmyÊleç, w jaki sposób ukryç obecnoÊç tej kobiety w jego domu i uniknàç plotek, któ-re mog∏yby powstaç po jej nag∏ym zjawieniu si´ w jego mieszkaniu. Postanowi∏ wyprowadziç jà z miesz-kania przez ma∏à bocznà uliczk´, a nast´pnie zabezpieczyç jej przysz∏à egzystencj´.

- Mo˝e - myÊla∏ - wyjdzie za mà˝ i zacznie prowadziç nowe, uczciwe ˝ycie, nie potrzebujàc wysta-wiaç na sprzeda˝ swych wdzi´ków, zw∏aszcza po takim strasznym wypadku.

Przy tym s∏usznà jest rzeczà, a˝eby z majàtku Narajany otrzyma∏a rekompensat´ za te okropnecierpienia, na jakie on jà narazi∏ bez ˝adnego powodu.

Zadowolony ze swego postanowienia, Supramati uda∏ si´ do sypialni na spoczynek. Gdy si´ doÊç póêno obudzi∏, us∏ysza∏ jakiÊ szelest za Êcianà, jak gdyby ktoÊ usi∏owa∏ otworzyç ta-

jemne drzwi. Wsta∏ wtedy pr´dko, ubra∏ si´ po cichu, bez pomocy s∏u˝by, i wszed∏ do mieszkania Liliany. Salon

by∏ pusty, lecz z sypialnego pokoju czuç by∏o dop∏yw Êwie˝ego powietrza, i da∏o si´ zauwa˝yç falowanieopuszczonej portiery.

Supramati uniós∏ portier´ i ujrza∏ Lilian´ przy otwartym oknie. Sta∏a odwrócona do niego plecami,w ró˝owym szlafroczku, uczesana by∏a artystycznie. Przeglàda∏ jej si´ czas pewien, po czym wszed∏ dosypialni.

S∏yszàc szelest kroków, Liliana odwróci∏a si´. Oczy jej mia∏y wyraz takiej nienawiÊci, ˝e Supramatizatrzyma∏ si´ mimowolnie; ona zaÊ, ujrzawszy nieznajomego cz∏owieka, zrobi∏a krok w ty∏, zblad∏ai zmieszana opar∏a si´ o ram´ okiennà.

To jej zmieszanie nie trwa∏o d∏u˝ej jak minut´. Trz´sàc si´ ze wzruszenia, zrobi∏a kilka kroków na-przód i zawo∏a∏a przerywanym g∏osem:

- Gdzie on! Ten kat, m´czàcy mnie bezlitoÊnie. Czy ukry∏ si´ w obawie przed mojà zemstà? Ach tojest wprost niemo˝liwe! - doda∏a, Êciskajàc g∏ow´ r´kami. - Nie ma takiej kary, która mog∏aby dorównaçsprawionym mi przez niego piekielnym m´kom.

- Niech si´ pani uspokoi! Ten, który wyrzàdzi∏ tyle z∏ego, nie uka˝e si´ wi´cej; on stanà∏ przed sà-dem straszniejszym od zemsty ludzkiej. Narajana umar∏. Ja zawdzi´czam przypadkowi wykrycie doko-nanego na pani przest´pstwa, a wiedza, zdobyta przeze mnie w Indiach, pozwoli∏a mi powo∏aç paniàznów do ˝ycia.

Wzruszona Liliana s∏ucha∏a w milczeniu. - Lecz kto pan jesteÊ, mój wspania∏omyÊlny zbawco?

107

- Jestem m∏odszym bratem Narajany i postaram si´, w miar´ mo˝noÊci, naprawiç wyrzàdzonà ciprzez niego krzywd´.

Duszà Liliany ow∏adn´∏o silne wzruszenie. Jej nienawiÊç i pragnienie zemsty rozp∏yn´∏y si´ w gwa∏-townym p∏aczu. Upad∏a na kolana, pochwyci∏a r´k´ Supramatiego i przycisn´∏a do ust. On podniós∏ jàszybko, posadzi∏ na krzeÊle, poda∏ wody do picia i stara∏ si´ uspokoiç ten atak nerwowy.

- Niech si´ pani uspokoi, cierpienia twoje ju˝ si´ skoƒczy∏y, a ja postaram si´ zabezpieczyç ci przy-sz∏oÊç.

Spotkawszy jego wzrok, pe∏en dobroci i wyrozumienia, Liliana zacz´∏a si´ uspakajaç.- Pan wcale nie jest podobny do swego brata! zawo∏a∏a, ocierajàc ∏zy. - W paƒskim spojrzeniu nie

ma tego nami´tnego i groênego ognia, co b∏yszcza∏ w oczach Narajany. Ach, co to by∏ za potwór! Bógjeden tylko wie, jakim on mnie, podda∏ cierpieniom.

- Póêniej, gdy pani si´ uspokoi i przyjdzie do siebie, poprosz´, ˝eby pani mi opowiedzia∏a, co odczu-wa∏a podczas letargu. Rzecz ta bardzo mnie interesuje.

- O, ch´tnie opowiem panu wszystko, mój szlachetny zbawco, lecz pragn´∏abym poznaç szczegó∏yÊmierci Narajany.

- Zmar∏ on wskutek nieszcz´Êliwego wypadku w Alpach. Lecz nie mówmy o tych smutnych rze-czach. Pani musi si´ posiliç. Zaraz przynios´ Êniadanie, a póêniej pomówimy o rzeczy najwa˝niejszej,gdzie pani tymczasowo zamieszka?

Przyniós∏ ju˝ wczeÊniej przygotowane Êniadanie, sk∏adajàce si´ z mleka, owoców, jaj i ciastek, Usta-wi∏ to wszystko na stole i uprzejmie prosi∏ Lilian´, by jad∏a.

Z nieukrywanà ciekawoÊcià Liliana Êledzi∏a ka˝dy ruch Supramatiego. Dzi´kujàc serdecznie, zabra∏a si´ niezw∏ocznie do jedzenia. Jej wyczerpany organizm natarczywie

domaga∏ si´ od˝ywiania, jad∏a ze wzrastajàcym wcià˝ apetytem. - Pan pewnie myÊli sobie o tym, jaka ja jestem ∏akoma, zauwa˝y∏a, rumieniàc si´.- Nic podobnego. Po takim d∏ugim wyg∏odzeniu organizmu powinna pani mieç jeszcze wi´kszy ape-

tyt. Zdaje mi si´, ˝e na pani miejscu zjad∏bym ca∏ego pieczonego wo∏u - powiedzia∏ weso∏o Supramati. -

Teraz, skoro pani si´ troch´ posili∏a, przejdziemy na konferencj´ do salonu. Kiedy usiedli w salonie, Supramati rzek∏:- Musz´ pani przede wszystkim zakomunikowaç, ˝e od tej nieszcz´snej chwili, kiedy Narajana zada∏

pani cios Êmiertelny, up∏yn´∏o ju˝ trzy lata.- Trzy lata! - zawo∏a∏a Liliana, blednàc. - Niech pani si´ tym nie przera˝a. B´dziesz ˝y∏a bardzo d∏ugo i wynagrodzisz sobie stracony czas.

Chcia∏em tylko daç pani do zrozumienia, ˝e po twym nag∏ym i tajemniczym znikni´ciu oraz d∏ugiej nie-obecnoÊci nie mog∏a by pani pozostawaç w moim domu, gdy˝ to by∏oby êród∏em podejrzeƒ i plotek; tutajzaÊ, gdzie Êciany i ka˝dy przedmiot przypomina∏by pani przeniesione m´czarnie, równie˝ niepodobnazostaç. Dlatego postanowi∏em wynajàç dla pani lokal; wieczorem sprowadz´ od strony bocznej uliczkidoro˝k´, która panià przewiezie na nowe mieszkanie. Po pewnym czasie pani wyt∏umaczy znajomymswoje znikni´cie i powrót w sposób dla siebie najdogodniejszy, je˝eli nota bene, nie zechcesz usunàçsi´ od swych dawnych przyjació∏ i ˝yç w samotnoÊci. Mo˝e mi pani zechce jeszcze powiedzieç, czy pa-ni ma w tym mieszkaniu jakieÊ rzeczy oprócz tych sukien i bielizny, które znalaz∏am w szafie i komodzie.

- Owszem, obok schodów znajduje si´ pokój, którego pan nie móg∏ zauwa˝yç; tam sà jeszcze dwieszafy i komoda.

- Pi´knie! Niech˝e wi´c pani zbierze swoje najniezb´dniejsze rzeczy i b´dzie gotowa do odjazdu nagodzin´ ósmà wieczorem. Tymczasem - do widzenia!

Na przedmieÊciu, gdzie mieszka∏a pani Rozalia, Supramati wynajà∏ mieszkanie, sk∏adajàce si´z pi´ciu pokoi, na pierwszym pi´trze, w ustronnym domku z ogrodem. Parter zajmowa∏ w∏aÊciciel tej po-sesji, cz∏owiek stary i nie majàcy przy sobie nikogo prócz ˝ony. Supramati op∏aci∏ za ca∏y rok komornewraz z ca∏kowitym utrzymaniem i oznajmi∏ gospodarzowi, ˝e nowa lokatorka wprowadzi si´ tego˝ dniawieczorem.

O umówionej porze Liliana oczekiwa∏a na niego zupe∏nie gotowa do wyjÊcia. Mia∏a na sobie ele-gancki kostium, kapelusz i r´kawiczki. Ku wielkiemu zdziwieniu Supramati spostrzeg∏ na pod∏odze kilka

108

du˝ych paczek, ró˝nej wielkoÊci pud∏a tekturowe i ci´˝ki skórzany sakwoja˝, który Liljana trzyma∏a nakolanach. Widocznie zabiera∏a ca∏y swój ruchomy majàtek, który tutaj posiada∏a. Taka przezornoÊç potych strasznych przejÊciach wyda∏a mu si´ tak zabawnà, ˝e omal si´ nie rozeÊmia∏.

Wr´czajàc jej dobrze wype∏niony pugilares, rzek∏:-- Oto pieniàdze na pierwsze pani potrzeby, jutro albo pojutrze odwiedz´ panià i pomówimy o pani

losie. A teraz radbym wiedzieç, jak pani si´ czuje? Chcia∏bym równie˝ zapytaç, czy rana nie sprawia pa-ni bólu?

– Prosz´ sobie wyobraziç, ˝e ból zupe∏nie przeszed∏, a rana si´ zagoi∏a. Tylko ró˝owa blizna pozo-sta∏a po ranie i ona zapewne nie pozwoli mi jeszcze d∏ugo zapomnieç o Narajanie.

– W takim razie wychodzimy. Ja wynios´ sam pani rzeczy. Ale co pani w∏o˝y∏a do tego skórzanegosakwoja˝a, ˝e taki ci´˝ki?

– To jest moja bi˝uteria.Nie∏atwo by∏o usadowiç w doro˝ce Lilian´ z jej paczkami, pud∏ami i sakwoja˝em. Wreszcie Supra-

mati z tym si´ upora∏, powiedzia∏ adres doro˝karzowi i na po˝egnanie jeszcze jà przestrzeg∏:– Prosz´ pami´taç, ˝e nie wolno pani jadaç mi´sa. Wieczorem, przed udaniem si´ na spoczynek, Supramati wezwa∏ rzàdc´ i wskazujàc na tajemne

drzwi, obecnie otwarte na oÊcie˝, rzek∏:– Tam, widocznie, mieÊci∏a si´ pracownia nieboszczyka ksi´cia. Prosz´ kazaç te pokoje doprowa-

dziç do porzàdku. Moja Sypialnia zostanie przeniesiona na drugà stron´ biblioteki do ciemnego salonu,a tu nale˝y wszystko gruntownie odnowiç. Meble i obicia sam wybior´. Musz´ panu oznajmiç, ˝e wkrót-ce zamierzam si´ ˝eniç, i ˝e te pokoje przeznaczam na mieszkanie ksi´˝ny.

Nast´pnego dnia przyszli robotnicy. Zgodnie z ˝yczeniem Supramatiego, z tà szybkoÊcià i ∏atwo-Êcià, jakà dajà pieniàdze, sypialnia zosta∏a przeniesiona do wskazanego salonu i rozpocz´∏o si´ odÊwie-˝anie tajemnych pokoi pod dozorem zarzàdzajàcego, który myÊla∏ sobie w duchu, ˝e jednak te pokojewcale nie wyglàda∏y na laboratorium.

Liliana w nowym mieszkaniu przede wszystkim przeliczy∏a zawartoÊç pugilaresu, co jà wprawi∏ow dobry humor, a nast´pnie obejrza∏a urzàdzenie mieszkania: meble wyda∏y si´ jej ma∏o modne i zabardzo skromne. Ona lubi∏a rzeczy wykwintne i nigdy nie potrzebowa∏a sobie niczego odmawiaç.

NIe tracàc czasu, uda∏a si´ do gospodarza domu z proÊbà o pozwolenie umeblowania mieszkaniaw∏asnym kosztem i wed∏ug w∏asnego gustu. Ten oczywiÊcie ch´tnie si´ na to zgodzi∏ i Liliana zacz´∏aniezw∏ocznie sprowadzaç z magazynów meble, obicia itp.

Po kilku godzinach zacz´li swà prac´ tapicerze, a ju˝ nast´pnego dnia wieczorem mieszkanie by∏onie do poznania: zaczynajàc od buduaru obitego ró˝owym at∏asem i bia∏ej sypialni, a koƒczàc na pokojusto∏owym z pi´knymi stylowymi meblami, wszystko by∏o przesiàkni´te wyrafinowanym smakiem.

Oprócz tego Liliana zgodzi∏a pann´ s∏u˝àcà, kupi∏a sobie nowe stroje i bia∏ego pinczerka, lubi∏a bo-wiem bardzo zwierz´ta. Ma∏y piesek, uczesany i uperfumowany, le˝a∏ na at∏asowym obiciu otomanyi z zadowoleniem spoglàda∏ na swojà nowà panià.

Ubrana z wyjàtkowo drobiazgowà starannoÊcià, Liliana niecierpliwie oczekiwa∏a na swego dobro-czyƒc´. MyÊl jej by∏a teraz ciàgle nim zaj´ta. Porównywa∏a go z dzikim, bezwzgl´dnym, despotycznymNarajanà. Jaka˝ ró˝nica! Coraz wyraêniej rysowa∏a si´ w jej duszy postaç Supramatiego z tym jego po-czciwym uÊmiechem i ∏agodnym, wspó∏czujàcym spojrzeniem; w jej uszach i sercu dêwi´cza∏ ciàgle jegomi∏y g∏os.

W tym czasie Supramati doznawa∏ wszelakich rozkoszy na wielkiej zapowiedzianej powitalnejuczcie, na którà Êciàgn´∏a ca∏a klika teatralna. Kielichy krà˝y∏y bezustannie; Pierreta by∏a tak podnieco-na, ˝e wobec wszystkich rzuci∏a si´ w ramiona gospodarza i omdla∏a ze wzruszenia. Omdlenie to by∏otak artystycznie udane, ˝e Supramati, pomimo ca∏ego swego krytycyzmu i braku zaufania, by∏ wzruszo-ny tym rzekomo g∏´bokim przywiàzaniem do niego Pierrety.

Po uczcie wi´kszoÊç aktorów p∏ci obojga rozjecha∏a si´ na oczekujàce ich wyst´py; Pierreta równie˝uda∏a si´ do Alkazaru.

Wicehrabia podszepnà∏ Supramatiemu, ˝e nale˝a∏oby przes∏aç tej mi∏ej artystce bukiet i jakàÊ drob-nostk´.

Supramati upowa˝ni∏ go do nabycia upominków i przes∏ania rachunku rzàdcy, po czym zadowolony,

109

˝e si´ wreszcie pozby∏ niezbyt mi∏ych mu goÊci, uda∏ si´ do Liliany. W drodze myÊla∏ o tym, ˝e musi raz ju˝ skoƒczyç z takimi, jak dzisiejsza uczta, przyjemnoÊciami.

Wyrwie si´ z tego Êrodowiska rozpusty i wyjedzie natychmiast po otrzymaniu odpowiedzi od Nary.W mieszkaniu Liliany zauwa˝y∏ zaraz na wst´pie nowe ubeblowanie i urzàdzenie: zasz∏e zmiany

przeistoczy∏y skromny lokal w kokieteryjny apartament kap∏anki mi∏oÊci. Zmarszczy∏ brwi, myÊlàc o tej kobiecie, która po tak Êwie˝ej tragedii swego ˝ycia, zaledwie zosta∏a

wybawiona ze strasznych m´czarni, mog∏a z ca∏à lekkomyÊlnoÊcià zajmowaç si´ takimi b∏ahymi sprawa-mi.

Pod wp∏ywem takich myÊli nie zwróci∏ wcale uwagi na jej pi´knoÊç którà znakomicie uwydatnia∏ ko-kieteryjny kostium.

Na jej proÊb´ przeszed∏ do buduaru, w którym przy Êwietle du˝ej lampy, os∏oni´tej ró˝owym aba˝u-rem, garderobiana ˝or˝eta nalewa∏a herbat´.

Nie trudno mu by∏o domyÊleç si´, ˝e Liliana stara∏a mu si´ podobaç pragnàc, by zajà∏ przy niej miej-sce Narajany, postanowi∏ przeto jak najpr´dzej wyprowadziç jà z b∏´du.

Chcàc od razu ostudziç jej obecne kokieteryjne zapa∏y, rzek∏, bioràc do ràk fili˝ank´ herbaty:– Mam do pani ma∏à proÊb´...– Jestem ca∏a do paƒskich us∏ug, ksià˝´! – zawo∏a∏a nieco zdziwiona jego powagà. – Chodzi mi o nast´pujàcà kwesti´: mówi∏em ju˝ pani, ˝e w Indiach studiowa∏em medycyn´, dlatego

ten przedziwny stan, w jakim panià znalaz∏em, interesuje mi´ wielce z lekarskiego punktu widzenia. Je-˝eli to nie b´dzie dla pani zbyt ucià˝liwe, prosz´ mi opowiedzieç, co pani czu∏a w czasie letargu. Pra-gnà∏bym dowiedzieç si´ o tych wra˝eniach od pani i porównaç je z innymi moimi spostrze˝eniami.

– Z radoÊcià opowiem panu wszystko, nawet histori´ mego ˝ycia, o ile to pana nie znudzi. – Dzi´kuj´. Przede wszystkim pragnà∏bym wiedzieç, co by∏o przyczynà sprzeczki pomi´dzy panià

a Narajanà i dlaczego ta sprzeczka doprowadzi∏a a˝ do zabójstwa?– Zaczn´ od moich rodziców i opowiem w streszczeniu histori´ mego ˝ycia. Matka moja by∏a Fran-

cuskà, z zawodu hafciarkà. Odznacza∏a si´ wybitnà pi´knoÊcià, ale i nie mniejszà lekkomyÊlnoÊcià. Za-kocha∏ si´ w niej pewien kupiec Anglik i o˝eni∏ si´ z nià ju˝ po moim przyjÊciu na Êwiat.

Po˝ycie moich rodziców by∏o jak najgorsze. Matka by∏a rozpustnicà, a ojciec gwa∏towny i zazdrosny;dlatego to, b´dàc jeszcze dzieckiem napatrzy∏am si´ na wiele awantur i odra˝ajàcych scen.

Mia∏am pi´ç lat, kiedy matka moja uciek∏a z w∏oskim Êpiewakiem, zabierajàc mnie ze sobà. Póêniejdowiedzia∏am si´, ˝e ojciec mnie poszukiwa∏, ale bezskutecznie.

Kiedy ojciec zmar∏ na apopleksj´, brat jego zagarnà∏ wszystko, tak ˝e dla mnie pozosta∏a niedu˝asuma, którà mi przys∏ano na ˝àdanie matki. Z pieni´dzy tych nie widzia∏em ani grosza, gdy˝ matka wrazz kochankiem wszystko roztrwoni∏a. Póêniej W∏och porzuci∏ jà i wtedy przechodzi∏yÊmy ró˝ne koleje lo-su: jednego dnia ucztowa∏yÊmy bez miary, drugiego nie mia∏yÊmy co jeÊç. Kochankowie zdarzali si´ tyl-ko przygodni, gdy˝ matka zwi´d∏a ju˝ i ˝adne kosmetyki nie pomaga∏y. By∏a dla mnie coraz gorszà, cz´-sto te˝ mnie bi∏a. Nieraz przychodzi∏o mi do g∏owy, ˝e jest ona zazdrosnà o mà m∏odoÊç i urod´.

Pilnowa∏a mnie bardzo, liczàc na to, ˝e uda si´ jej dobrze mnie sprzedaç, a przynajmniej, ˝e b´dzieciàgn´∏a ze mnie zyski. Nauczy∏a mnie Êpiewaç i dzi´ki protekcji jakiegoÊ starego pana debiutowa∏amw teatrzyku podmiejskim.

Póêniej wstàpi∏am do operetki, gdzie mia∏am wielkie powodzenie. W tym czasie matka sama wybie-ra∏a mi wielbicieli, rozumie si´, tylko bogatych.

Dwa lata prawie przeby∏am na scenie, gdy pewnego razu w jednej z ló˝ naszego teatru zjawi∏ si´Narajana - “nabab”, jak go nazywa∏a jedna z mych kole˝anek. Gdy wróci∏am do domu, zasta∏am koszkwiatów i naszyjnik wielkiej wartoÊci.

– Oto wielbiciel, za którego powinnaÊ wyjÊç za mà˝ – zauwa˝y∏a matka, oglàdajàc prezent. – Niepoddawaj si´ zatem i trzymaj si´ mocno, dopóki nie dopniesz swego celu.

Uwa˝a∏am, ˝e matka mia∏a s∏usznoÊç i posz∏am za jej radà. Narajana szala∏ za mnà, a mój opór do-prowadza∏ go do wÊciek∏oÊci. Jego podarki by∏y wspania∏e, ale sam on nie by∏ dla mnie sympatyczny:w oczach mia∏ coÊ takiego, co mnie przejmowa∏o strachem. Skoƒczy∏o si´ na tym, ˝e matka po prostusprzeda∏a mnie.

Pewnego razu oznajmi∏a mi, ˝e ksià˝´ oÊwiadczy∏ si´ o mojà r´k´, lecz ˝yczy sobie, by ona przed

110

Êlubem opuÊci∏a Pary˝, gdy˝ nie chce mieç teÊciowej z takà reputacjà; ona przeto poÊwi´ca si´ dlaszcz´Êcia córki i wyjedzie z Pary˝a.

OczywiÊcie nie by∏o to poÊwi´cenie, bo otrzyma∏a od ksi´cia du˝à sum´, za którà mog∏a sobie kupiçm∏odego m´˝a, jakiegoÊ muzyka, i wyjecha∏a z nim razem do Ameryki. Odtàd nic o niej nie s∏ysza∏am.

Nie t´skni∏am do niej, zosta∏am porwana przez wicher uciech ˝yciowych, pieniàdze przedk∏ada∏amponad wszystko, czu∏am si´ oszo∏omiona i szcz´Êliwa.

Narajana by∏ pi´kny i obsypywa∏ mnie z∏otem. Wszystkie kobiety zazdroÊci∏y mi go, a jednak w jego obejÊciu ze mnà by∏o coÊ, co mi´ obra˝a∏o

i odpycha∏o od niego. Pewnego razu, kiedy Narajana by∏ niezwykle weso∏y i czu∏y, przypomnia∏am mu o obietnicy, którà

da∏ mojej matce, poÊlubienia mnie.RozeÊmia∏ si´ g∏oÊno i swoim zwyczajem brutalnie odpowiedzia∏:– Stara czarownica ok∏ama∏a ci´, moja pi´kna. Z takimi, jak ty, nikt si´ nie ˝eni; mo˝na je tylko ko-

chaç, co zresztà, jest daleko lepsze. Ciekaw jestem, po co màciç czyste i wolne uczucie, i dobrowolnienak∏adaç na siebie jarzmo obowiàzków? Sama myÊl, ˝e straci∏em wolnoÊç, odciàgn´∏aby mnie od ma∏-˝onki, chocia˝by posiada∏a wszystkie cnoty anielskie. I có˝ bym wreszcie móg∏ daç prawej ma∏˝oncewi´cej ponadto, co ty otrzymujesz? Wszak korzystasz z przepychu królewskiego, posiadasz gniazdkouwite z jedwabiu i koronek, a na spacerach i w teatrach widujà ci´ ze mnà cz´Êciej ni˝ widywaliby ci´,gdybyÊ by∏a mojà ˝onà. Bàdê wi´c zadowolona i nie myÊl o g∏upstwach.

Umilk∏am, lecz w g∏´bi serca by∏am bardzo ura˝ona, gdy˝ istotnie marzy∏am o ksià˝àcej koronie. Odtego czasu wkrad∏ si´ pomi´dzy nas brak zaufania, a charakter Narajany stawa∏ si´ coraz nieznoÊniej-szym. Miewa∏ napady z∏ego humoru, wtedy zamyka∏ si´ i nie chcia∏ nikogo widzieç, ˝àda∏ jednak, ˝ebymja równie˝ nie wychodzi∏a i nikogo nie przyjmowa∏a. Dosz∏o w koƒcu do tego, ˝e zamknà∏ mnie w znanejpanu kryjówce, która zapewne goÊci∏a ju˝ nie jednà jego kochank´.

Wszystko to mnie irytowa∏o, by∏am zm´czona jego zazdroÊcià i zaczyna∏am go nienawidzieç. Wtedyon stara∏ si´ mnie dra˝niç i poni˝yç, bioràc sobie za kochank´ pewnà tancerk´, kankanistk´.

W owym czasie zaczà∏ si´ staraç o moje wzgl´dy m∏ody W∏och Ulpiano Poveri, cz∏owiek niezamo˝-ny, lecz pi´kny, subtelny i ∏agodny. Zakocha∏am si´ w nim i zosta∏am jego kochankà, nie podejrzewajàc,˝e mo˝e si´ tak êle skoƒczyç.

Gdy Narajana o tym si´ dowiedzia∏, poczàtkowo zapa∏a∏ raptownym gniewem, nast´pnie jednakrównie˝ raptownie si´ uspokoi∏; powinno to by∏o wzbudziç mojà podejrzliwoÊç, zw∏aszcza gdy za˝àda∏,abym u niego sp´dzi∏a noc dla wyjaÊnienia sprawy i pogodzenia si´. Zgodzi∏am si´, gdy˝ pragn´∏am ju˝z nim zerwaç, nie przewidzia∏am, niestety, co mnie tam czeka. Zaraz na wst´pie obsypa∏ mnie obelgamii wymys∏ami, czego nie zostawi∏am bez w∏aÊciwej odpowiedzi. Nast´pnie za˝àda∏ zerwania z Ulpiano,a na mojà stanowczà odmow´ zagrozi∏ zabiciem go. Wtedy oÊwiadczy∏am, ˝e go nienawidz´, ˝e si´ nimbrzydz´, ˝e czuj´ dla niego pogard´ i od tej chwili zrywam z nim wszelkie stosunki.

Na te s∏owa zatrzàs∏ si´ z wÊciek∏oÊci, porwa∏ le˝àcy na stole sztylet i pchnà∏ mnie w bok. Krzykn´∏am i chcia∏am uciekaç, lecz nogi odmówi∏y mi pos∏uszeƒstwa; upad∏am na posadzk´ i stra-

ci∏am ÊwiadomoÊç. Niewypowiedziany ból przywróci∏ mi jednak przytomnoÊç: zdawa∏o mi si´, ˝e mniektoÊ przypieka rozpalonym ˝elazem. Otworzy∏am oczy.

Narajana sta∏ przede mnà nachylony i wlewa∏ mi do rany jakiÊ p∏yn. By∏ strasznie blady; b∏´dnywzrok utkwi∏ w mej twarzy, usta drga∏y mu kurczowo. Pomimo okropnych cierpieƒ nie straci∏am przytom-noÊci i widzia∏am jak przez mg∏´, co si´ doko∏a mnie dzia∏o.

Czu∏am, ˝e Narajana przenosi∏ mnie w inne miejsce. S∏ysza∏am jego przekleƒstwa i bluênierstwa,przerywane sk∏adanymi na mej twarzy i szyi poca∏unkami. Wreszcie zanurzy∏ mnie w jakimÊ p∏ynie i na-stàpi∏a cisza.

MyÊla∏am, ˝e mnie pogrzeba∏ i chcia∏am krzyczeç, zerwaç si´, zrzuciç z siebie gniotàcy ci´˝ar, leczby∏am zupe∏nie pozbawiona w∏adzy.

Pod wp∏ywem okropnych wspomnieƒ Liliana przesta∏a mówiç, a z oczu jej pola∏y si´ strumienie ∏ez.Po krótkiej przerwie uspokoi∏a si´ i ciàgn´∏a dalej:

- To, co ucierpia∏am nie da si´ opisaç. Czu∏am straszny g∏ód i pragnienie, otaczajàce mnie ciemno-Êci i cisza przejmowa∏y mnie okropnym l´kiem; rana pali∏a mnie jak ogniem. Sam proces myÊlenia spra-

111

wia∏ mi dotkliwy ból. I wÊród tych m´czarni musia∏am pozostawaç w pozycji nieruchomej, nie mog∏amani otworzyç oczu, ani ul˝yç sobie westchnieniem! Czasem zdawa∏o mi si´, ˝e na ca∏ym ciele wystàpi∏mi zimny pot.

Pewnego razu us∏ysza∏am jakiÊ szelest i zgrzyt, jak gdyby ktoÊ odrywa∏ zamek od drzwi, czyjeÊ kro-ki zbli˝y∏y si´ do mnie...

– To ja by∏em – przerwa∏ Supramati – przypadkowo wykry∏em to tajemne mieszkanie i znalaz∏em pa-nià w szklanej skrzyni, ale myÊla∏em, ˝e mam do czynienia ze zmar∏à. Odkrycie to zrobi∏em w kilka mie-si´cy po Êmierci Narajany.

– Wtedy – mówi∏a dalej Liliana – wstàpi∏a we mnie nadzieja. Niestety, na krótkà chwil´, bo potemnastàpi∏a znów przera˝ajàco d∏uga cisza, która, zdawa∏o si´, doprowadzi mnie do szaleƒstwa. Przysz∏ami na myÊl potrzeba modlitwy. Z ca∏ej mej zbola∏ej duszy wzywa∏am Chrystusa i Jego Matk´. Prosi∏amo zmi∏owanie, o powrócenie mi ˝ycia lub pogrà˝enie w sen Êmierci.

Czy modlitwa moja by∏a wys∏uchana – nie wiem, lecz sp∏ynà∏ na mnie jakiÊ dziwny spokój, jakbysennoÊç, z której obudzi∏ mnie dêwi´k t∏ukàcego si´ szk∏a. Nast´pnie, z uczuciem niewymownegoszcz´Êcia, poczu∏am, ˝e mnie gdzieÊ przenoszono, póêniej zanurzono w jakimÊ rozkosznym, kojàcymp∏ynie. I znów straci∏am ca∏kowicie ÊwiadomoÊç...

Obudzi∏am si´ w ∏ó˝ku, zupe∏nie przytomna. Wsta∏am, ubra∏am si´, wypi∏am nieco wina. Chcia∏amwyjÊç, ale drzwi by∏y zamkni´te; stan´∏am wi´c przy oknie oczekujàc na swego tyrana, którego gotowaby∏am zadusiç. Zamiast niego tyÊ przyszed∏, panie mój, zbawco i dobroczyƒco.

Wdzi´cznà ci za to b´d´ do koƒca mego ˝ycia.Z oczu Liliany p∏yn´∏y obficie ∏zy. Schwyci∏a r´k´ Supramatiego i zanim ten zdo∏a∏ jà cofnàç, przy-

lgn´∏a do niej goràcymi ustami.– Biedna! Doskonale rozumiem, jak okropne musia∏y byç twe cierpienia. Lecz, prosz´, nie przece-

niaj mych zas∏ug i nie przeklinaj Narajany, który niezawodnie równie˝ wiele przecierpia∏, a obecnie sta-nà∏ ju˝ przed sprawiedliwym sàdem Bo˝ym. W ogóle nie mówmy ju˝ nic o przesz∏oÊci. ale poniewa˝ pa-ni opisa∏a mi ca∏e swoje ˝ycie, pragn´ jeszcze zapytaç: co pani myÊli obecnie ze sobà uczyniç? Nie zna-czy to, bym pani proponowa∏ jakàÊ prac´, dajàcà utrzymanie; bynajmniej, zabezpiecz´ ci´ tak, ˝ebyÊ by-∏a zupe∏nie niezale˝na. Ale cz∏owiek nie powinien ˝yç bez ˝adnego zaj´cia i okreÊlonego celu. Takà pra-cà, czy to dla polepszenia sobie bytu, czy dla dobra bliênich, nie powinnaÊ gardziç. Pró˝niactwo jestprzyczynà wszelkich zbrodni, a praca – przyjacielem i podporà cz∏owieka we wszystkich okolicznoÊciach˝ycia.

Liliana, s∏uchajàc tych s∏ów, doznawa∏a l´ku i przykrego rozczarowania. Gniew i roz˝alenie wywo∏a-∏y na jej twarzy goràcy rumieniec, gdy mówi∏a niezdecydowanym g∏osem:

– A có˝ ja mog´ robiç? Nie umiem nic, nawet porzàdnie czytaç i pisaç, gdy˝ matka mówi∏a mi za-wsze: “kto posiada takà, jak ty urod´, ten nie potrzebuje pracowaç; mi∏oÊç dostarczy mu wszystkiego”.

– Takie niemoralne nauki i poglàdy nie przynoszà twej matce zaszczytu. To, co nazywa “mi∏oÊcià”jest po prostu handlem w∏asnà osobà. Lecz prosz´ mi powiedzieç, czy to okropne przejÊcie, jakiego pa-ni doÊwiadczy∏a, nie zrobi∏o na pani ˝adnego wra˝enia. Czy w ciàgu d∏ugich dni samotnoÊci, podczasm´czarni fizycznych i duchowych nie zastanawia∏aÊ si´ nad marnoÊcià i nietrwa∏oÊcià rozwiàz∏ego, pe∏-nego pozornych przyjemnoÊci ˝ycia, nad swym upadkiem moralnym wobec zale˝noÊci od kaprysu ludzilekkomyÊlnych i rozpustnych, z których ˝aden nie kocha∏ ci´ prawdziwie, a Narajana mniej ni˝ inni. Sko-ro pod wp∏ywem zazdroÊci zabi∏ ci´ i porzuci∏. Przykro mi to mówiç, ale mój nieboszczyk brat by∏ wielkimegoistà. On nikogo nie kocha∏, prócz w∏asnego “ja”. Wàtpi´, czy prowadzàc dalej podobne ˝ycie, czu∏a-byÊ si´ prawdziwie szcz´Êliwà i mam nadziej´, ˝e skoro Bóg tak cudownie wyprowadzi∏ ci´ z okropnegopo∏o˝enia, rozpoczniesz nowe, niepodobne do dawnego, ˝ycie.

Wychowanie twoje by∏o bardzo z∏e: ucz si´ wi´c teraz, rozwijaj swój umys∏ i staraj si´ pomagaçswym nieszcz´Êliwym wspó∏braciom. Niesienie ulgi cierpiàcym jest pracà szlachetnà i mi∏à Wszechmoc-nemu. Je˝eli nie masz nic przeciwko temu, to zawioz´ ci´ jutro do znanej mi osoby, która cieszy si´ogólnym szacunkiem z przyczyny swej dobroci, skromnoÊci i pobo˝noÊci, mianowicie do pani RozaliiBerken. Ona b´dzie ci siostrà, towarzyszkà i wska˝e ci inne cele, inne wi´ksze i cenniejsze przyjemno-Êci ˝ycia, które powinny ci zastàpiç zabaw´ w towarzystwie rozwiàz∏ych i cynicznych m´˝czyzn, w ro-dzaju Narajany lub Lormoeila, którzy nie poczuwajàc si´ do ˝adnych obowiàzków, porzucajà swe ˝ony.

112

– A czy ksià˝´ by∏ ˝onaty?– Tak, Narajana by∏ ˝onaty z bardzo rozumnà i przepi´knà jak anio∏ kobietà. Lekcewa˝y∏ jà jednak

i porzuci∏, uganiajàc si´ za przygodnymi mi∏ostkami, sp´dzajàc czas za kulisami wraz z wicehrabià deLormoeil i innymi birbantami, którzy wys∏ugujà si´ aktorkom i marnujà czas na ucztach, a raczej orgiach.

Tacy panowie sà o sobie dobrego mniemania, uwa˝ajà si´ za bardzo interesujàcych chyba dlatego,˝e wyzbyli si´ poczucia obowiàzku, honoru i sumienia. Z ca∏ym tym towarzystwem m´˝czyzn i kobiet,których rozpusta i przedwczeÊnie zwi´d∏e twarze dobrze ci sà znane, musisz pani zerwaç wszelkie sto-sunki, je˝eli chcesz rozpoczàç inne ˝ycie i wyjÊç za mà˝.

Pani jest tak m∏odà i pi´knà, ˝e ∏atwo znajdzie si´ uczciwy cz∏owiek, który panià pokocha. ˚ycie ro-dzinne i dzieci napewno dostarczà ci takiego ogromu szcz´Êcia, ˝e z niczym nie da si´ ono porównaç.

Liliana s∏ucha∏a go ze spuszczonymi oczami; r´ce jej drga∏y nerwowo, a serce o ma∏o nie p´k∏o zez∏oÊci, goryczy i uczucia obrazy mi∏oÊci w∏asnej. Czu∏a, ˝e Supramati dawa∏ jej delikatnie do zrozumie-mia, ˝e nie uczyni z niej swej kochanki. On jà uratowa∏, hojnie zabezpieczy∏ jej przysz∏oÊç, lecz nie pra-gnà∏, by do niego nale˝a∏a, ukazujàc jej natomiast innà drog´ – drog´ uczciwego ˝ycia. Po pewnej wal-ce z nurtujàcymi w niej, ca∏kiem odmiennymi, uczuciami nie mog∏a powstrzymaç si´ od g∏oÊnego p∏aczu.

Supramati patrzy∏ na nià z wspó∏czuciem, rozumia∏, co si´ dzia∏o w jej duszy, czu∏, ˝e si´ jej podoba∏i ˝e w swej naiwnej wierze wyznaczy∏a mu przej´cie roli Narajany; Êwiadoma swej pi´knoÊci, nie spo-dziewa∏a si´ nigdy, by mog∏a mu byç oboj´tnà.

Supramati nie móg∏ jej pokochaç, gdy˝ serce jego zanadto jeszcze by∏o zaj´te Nurwadi, matkà jegodziecka. Nadto obowiàzek przykuwa∏ go do Nary, a dla zaspokojenia potrzeb zmys∏owych wystarcza∏amu Pierreta. Ta by∏a ju˝ do tego stopnia poch∏oni´ta rozpustà, ˝e nie móg∏ liczyç na jej odrodzenie mo-ralne. Lilian´ zaÊ, jako mniej zepsutà, chcia∏ ratowaç jeszcze z tego wzgl´du, ˝e dzi´ki eliksirowi, wpro-wadzonemu do jej organizmu przez Narajan´, skazana by∏a na nieskoƒczenie d∏ugie ˝ycie ziemskie:niech by przynajmniej to jej planetarne ˝ycie prowadzi∏o jà do udoskonalenia, a nie do ostatecznegoupadku.

– Do widzenia – rzek∏, podnoszàc si´. – Niech pani nie p∏acze. Oby Bóg zes∏a∏ pani dobre myÊlii ukojenie. DziÊ nie mog´ tu d∏u˝ej pozostaç, ale je˝eli pani pozwoli, b´dà tu pojutrze z panià Rozali.

Nie podnoszàc g∏owy, Liliana poda∏a mu r´k´, mówiàc zd∏awionym g∏osem:– Niech pan jà przyprowadzi, bàd´ si´ stara∏a urzàdziç sobie ˝ycie wed∏ug pana wskazówek. Supramati goràco uÊcisnà∏ jej r´k´. – Dzi´kuj´ bardzo! Pani przyrzeczenie sprawia mi wielkà radoÊç. B´d´ podwójnie szcz´Êliwy, je˝eli,

uratowawszy cia∏o uratuj´ równie˝ twà dusz´.Liliana nic nie odpowiedzia∏a, natomiast zacz´∏a jeszcze gwa∏towniej p∏akaç.Nie próbujàc jej pocieszaç, Supramati pocichu wyszed∏ z pokoju. Wiedzia∏, ˝e te ∏zy by∏y wst´pem

do wewn´trznego odrodzenia Liliany, ˝e toczy si´ w niej walka, aby zerwaç z rozpustnà przesz∏oÊcià,której drog´, lÊniàcà fa∏szywym blaskiem, zwykle trudno bywa porzuciç!... W takich ci´˝kich chwilach ˝y-cia, samotnoÊç jest najlepszym pocieszycielem i doradcà.

Jak móg∏ Narajana, który dostatecznie zna∏ Êwiat okultystyczny, prowadziç tak bezcelowe ˝ycie, po-pieraç pró˝niactwo i rozpust´? Na pytanie to Supramati nie umia∏ sobie odpowiedzieç.

Natychmiast po przyjeêdzie do Pary˝a Supramati wys∏a∏ list do Nary, proszàc o wyznaczenie miej-sca spotkania, aby mogli porozumieç si´ co do terminu Êlubu i zwiàzanych z tym spraw. List by∏ adreso-wany do Wenecji.

Odpowiedzi jeszcze nie otrzyma∏, lecz spodziewa∏ si´ nadejÊcia takowej w najbli˝szym czasie i po-stanowi∏ byç ka˝dej chwili gotowym do wyjazdu. Chcia∏ przeto jak najpr´dzej zobaczyç si´ z panià Roza-lià i powierzyç Liljan´ jej opiece.

Zaraz nast´pnego dnia uda∏ si´ do niej. Zasta∏ jà w otoczeniu tuzina ma∏ych dziewczynek, które bez-p∏atnie uczy∏a. Wizyta Supramatiego ucieszy∏a jà bardzo, opowiedzia∏a mu, ile to n´dzy zdo∏a∏a, dzi´kijego pomocy usunàç i ile b∏ogos∏awieƒstw sp∏yn´∏o na nià z rozradowanych i wdzi´cznych serc tych n´-dzarzy.

– Przychodz´ prosiç panià o zaopiekowanie si´ jeszcze jednà biednà istotà – rzek∏, Êciskajàc poda-nà mu d∏oƒ. Nieszcz´Êliwa, którà chc´ pani poleciç, nie potrzebuje pomocy materialnej, ale pozbawionajest zupe∏nie poj´cia o moralnoÊci. Pragnà∏bym, ˝eby mi pani pomog∏a oderwaç jà od najbardziej poni-

113

˝ajàcego rzemios∏a. Osoba ta nazywa si´ Liliana Robertson. Jest to dziewczyna z natury dobra, lecznikt nie stara∏ si´ wprowadziç jej na w∏aÊciwà i prawà drog´. Niedawno mia∏a okropne przejÊcia, duszajej wi´c jest strwo˝ona i wstrzàÊni´ta. Mam wra˝enie, ˝e obecna chwila jest bardzo odpowiednià dopodj´cia próby skierowania jej na drog´ cnoty. Niewàtpliwie znajàc pani charakter, jestem pewny, ˝ewszelkie trudnoÊci b´dà przez panià zwalczone.

– Mog´ pana zapewniç, ˝e najusilniej b´d´ si´ stara∏a podêwignàç jà z upadku. Je˝eli tylko oka˝esi´ zdolnà do skruchy, starania moje nie pozostanà bez dobrego skutku.

Pan mi daje Êwi´tà misj´, za którà jestem panu niezmiernie wdzi´czna. Umówili si´, ˝e nazajutrz Supramati wstàpi po nià i odwiezie do Liliany.Ju˝ podczas pierwszej wizyty pani Rozalii, jej dobra, spokojna twarz i jasne, przyjazne spojrzenie

zrobi∏y jak najlepsze wra˝enie i mia∏y kojàcy wp∏yw na zbola∏e serce Liliany. Z serdecznà otwartoÊcià Li-liana zapewni∏a panià Rozali´, ˝e przyjmie rady i przyjaêƒ wspania∏omyÊlnej opiekunki nieszcz´Êliwych,o której ksià˝´ Supramati mówi∏ jej tyle dobrego.

Widzàc, ˝e zaraz na wst´pie zawiàza∏ si´ pomi´dzy obiema kobietami przyjazny stosunek, Supra-mati po˝egna∏ je i wyszed∏.

RRoozzddzziiaa∏∏ jjeeddeennaassttyy

Min´∏o blisko dwa tygodnie od wys∏ania listu, a odpowiedê nie nadchodzi∏a. Milczenie Nary niepoko-i∏o i smuci∏o Supramatiego.

By∏ z tego powodu w jak najgorszym humorze: nie pozwala∏ wicehrabiemu prowadzaç si´ po zaba-wach, jakie ten gotów by∏ stale urzàdzaç dla rozerwania ksi´cia, no i dla widoków w∏asnej korzyÊci; wy-kazywa∏ karygodnà oboj´tnoÊç w stosunku do Pierrety i jej wyst´pów w Alkazarze. Âpiewaczka miota∏asi´ w bezsilnym gniewie, a wicehrabia z przyjació∏mi równie˝ byli oburzeni, i w poufnym kó∏ku nie szcz´-dzili magnatowi niepochlebnych epitetów. To ich tylko pociesza∏o, ˝e Supramati pozwala∏ si´ eksploato-waç i mogli od niego wy∏udzaç przeró˝ne prezenty, ofiarowywane w imieniu ksi´cia znakomitoÊciom te-atralnym.

Pewnego razu, gdy Lormoeil napomknà∏ delikatnie o d∏ugach, które zatruwa∏y mu ˝ycie, a które mu-sia∏ zaciàgnàç wskutek zbiegu nieszcz´Êliwych okolicznoÊci, Supramati darowa∏ mu wi´kszà kwot´ pie-ni´dzy.

NiecierpliwoÊç Supramatiego dosz∏a wreszcie do ostatecznych granic; postanowi∏ przeto, ˝e potrzech dniach, o ile nie otrzyma od Nary odpowiedzi, pojedzie do Wenecji i tam dowie si´ o przyczynachtak d∏ugiego ze jej strony milczenia. Tego˝ dnia wieczorem, gdy ju˝ mia∏ udaç si´ na spoczynek, oznaj-miono mu, ˝e jakiÊ cz∏owiek przyjecha∏ z listem. By∏ to list od Nary. Supramati otworzy∏ go szybko i czy-ta∏:

“Nie Êpieszy∏am z odpowiedzià, przypuszczajàc, – nie bez powodu, – ˝e pan nie umiera z niecierpli-woÊci widzenia si´ ze mnà. Nie zabraniam panu przyjazdu; je˝eli chcesz, przybywaj. Lecz, na mi∏oÊçboskà, nie rób z siebie ofiary obowiàzku. Je˝eli pobyt w Pary˝u sprawia panu przyjemnoÊç, a towarzy-stwo, w którym przebywasz, bardzo ci´ bawi – zostaƒ! Ja si´ bynajmniej o to nie obra˝´. Przywyk∏ampatrzeç na wszystko z pob∏a˝liwoÊcià, mia∏am ju˝ pod tym wzgl´dem dobrà szko∏´ jako ˝ona Narajany”.

P.S. List ten przesy∏am przez wiernego goƒca i prosz´ daç mi przez niego odpowiedê. Wiem, ˝e toanachronizm, lecz z przyzwyczajenia u˝ywam tego sposobu korespondowania, uwa˝ajàc go za dogod-niejszy i pewniejszy od poÊrednictwa poczty.

Do widzenia! Od pana zale˝y, czy ono bàdzie mia∏o miejsce wczeÊniej, czy póêniej. Nara

TreÊç listu wywo∏a∏a w duszy Supramatiego najbardziej powik∏ane uczucia i sk∏oni∏a go do wyjazduju˝ nazajutrz rano.

Obudziwszy si´ o szóstej, wezwa∏ swego kamerdynera i oznajmi∏ mu, ˝e za dwie godziny wyje˝d˝a;

114

kaza∏ przy tym natychmiast zapakowaç niezb´dne rzeczy i zabroni∏ dawaç komukolwiek wskazówki codo miejsca swego wyjazdu, s∏usznie si´ obawiajàc, by Lormoeil nie podà˝y∏ w Êlad za nim.

Znalaz∏szy si´ w przedziale wagonu, odetchnà∏ z ulgà i nie bez pewnego z∏oÊliwego zadowoleniamyÊla∏ o rozczarowaniu wicehrabiego, kiedy si´ dowie o jego wyjeêdzie.

Ju˝ od kilku dni pró˝niak ten projektowa∏ urzàdzenie uczty na czeÊç wielkiego tragika, Pensona,z racji dziesi´cioletniego jubileuszu jego artystycznej dzia∏alnoÊci.

Supramati rozumie si´, mia∏ przes∏aç artyÊcie odpowiedni prezent. Supramati od dawna ju˝ wie-dzia∏, ˝e urzàdzenie w jego imieniu uczty i zakupy kosztownoÊci by∏y dla wicehrabiego êród∏em znacz-nych dochodów.

Co si´ zaÊ tyczy Pierrety, to ta ju˝ mu si´ naprzykrzy∏a i obrzyd∏a do niemo˝liwoÊci, tylko jej czel-noÊç, oraz ch´ç unikni´cia tragicznych scen, na jakie w razie otwartego zerwania by∏by nara˝ony,wstrzymywa∏y go od zaniechania z nià stosunków. Tym sposobem wyjazd ten uwalnia∏ go jednoczeÊnieod Pierrety, co wprawia∏o go w doskona∏y humor.

Kiedy Lormoeil si´ obudzi∏, dwie godziny ju˝ przesz∏o od chwili odejÊcia pociàgu, którym odjecha∏Supramati.

Lormoeil by∏ w okropnym humorze. Poprzedniego wieczora karta mu nie sz∏a w klubie i przegra∏znacznà sum´, otrzymanà od ksi´cia na zlikwidowanie d∏ugów. Teraz wy∏udzaç od niego pieniàdze ja-koÊ, na razie nie wypada∏o... Przypomnia∏ sobie na szcz´Êcie, ˝e na dzieƒ jutrzejszy przypada∏y imieni-ny Pierrety i jubileusz Pensona.

Musia∏a zatem odbyç si´ niezwyk∏a uczta, musi byç mowa o odpowiednich prezentach, a to wszyst-ko poprawi obecny stan rzeczy...

Ubra∏ si´ szybko i pojecha∏ przede wszystkim zamówiç na dzieƒ jutrzejszy wspania∏y bukiet i nie-zwykle wyszukanà kolacj´. Nast´pnie uda∏ si´ do pa∏acu ksi´cia. Wszed∏ swobodnie do westybulu, jak“swój” cz∏owiek, lecz naraz stanà∏ zdumiony, ˝e o tak póênej porze widoczny nieporzàdek w domu Na-baba.

Odêwierny, zamiast w liberii, kr´ci∏ si´ w zwyczajnej kurtce, rozmawiajàc g∏oÊno ze swà ˝onà, a naschodach dzieci jego bawi∏y si´ spokojnie ma∏ym kotkiem.

– Co to jest, Sebastianie? Czy ksià˝´ Êpi dziÊ tak d∏ugo, ˝e o pierwszej godzinie jesteÊ jeszczew zwyk∏ym ubraniu? – zapyta∏ wicehrabia tonem wymówki.

Odêwierny, który nie zauwa˝y∏ wejÊcia wicehrabiego, obejrza∏ si´ i odrzek∏ z niskim uk∏onem:– Ach, pan wicehrabia! Jego ksià˝´ca moÊç wyjecha∏ dziÊ o wpó∏ do ósmej wraz z panem Tortozem,

a o godzinie dziesiàtej pojecha∏ za nim jego sekretarz.– A dokàd wyjecha∏ ksià˝´? Jak d∏ugo potrwa jego nieobecnoÊç? – zapyta∏ niepewnym g∏osem wi-

cehrabia. – Tego nikt nie wie. Przypuszczajà, ˝e musia∏o zajÊç coÊ bardzo wa˝nego, gdy˝ wczoraj ju˝ po pó∏-

nocy przyjecha∏ jakiÊ cz∏owiek z listem. Kto by∏ ten pose∏ i skàd przyjecha∏, nie mogliÊmy si´ dowiedzieç,gdy˝ nic nie chcia∏ mówiç. Ksià˝´ kaza∏ mu wyznaczyç osobny pokój i daç dobrà kolacj´, a dziÊ zabra∏go ze sobà. Sekretarz poleci∏ rzàdcy pozamykaç wszystkie pokoje, gdy˝ nieobecnoÊç ksi´cia potrwaczas nieokreÊlony, a ca∏y personel s∏u˝bowy pozosta∏ od czasu osobnego rozporzàdzenia.

Wicehrabia zblad∏; czu∏, ˝e nogi si´ pod nim uginajà. – Czy ksià˝´ nie zostawi∏ dla mnie jakiegoÊ listu?– Nie, prosz´ pana, by∏a tylko kartka do pani Rozalii Berken. Wicehrabia machnà∏ gniewnie r´kà

i wsiad∏ do oczekujàcego na niego powozu. CoÊ go dusi∏o i czu∏ si´ ca∏y w goràczce. Co za niegodziwoÊç ze strony tego wstr´tnego Hindusa – myÊla∏ – ˝eby si´ tak ukrywaç, wyje˝d˝aç

bez po˝egnania, nawet nie zostawiç kilku s∏ów swemu najlepszemu przyjacielowi! Narajana nigdy by taknie postàpi∏. Tamtemu mo˝na by∏o, zupe∏nie otwarcie zwierzyç si´ ze swych k∏opotów finansowych,zresztà tamten z pó∏s∏ówka odgadywa∏ wszystko i by∏ nadzwyczaj hojny. A ten potwór...

Naraz przysz∏o mu na myÊl, ˝e Supramati móg∏ napisaç pani Berken, dokàd jedzie. Nie tracàc chwi-li czasu, kaza∏ si´ do niej zawieêç.

Pani Berken otrzyma∏a kart´, ale ksià˝´ pisa∏ tyle tylko, ˝e wyje˝d˝a na czas nieograniczony i ˝e po-wi´kszy∏ kwot´ dziennà, wyznaczonà jej na cele dobroczynne.

Jak pijany wicehrabia wróci∏ do powozu, klnàc w duchu, ˝e usiad∏ wczoraj do gry. Za t´ sum´, która

115

znikn´∏a z zielonego stolika, uregulowa∏by swoje interesy. Co teraz pocznie? G∏ówny wierzyciel nie ze-chce d∏u˝ej czekaç i sprzeda jego konie, powóz i meble; b´dzie wielki skandal!

Przy ca∏ym swym strachu i niezale˝nie od wÊciek∏oÊci, która go rozsadza∏a, nie zapomnia∏ udaç si´do kwiaciarki i restauracji, aby odwo∏aç zamówienia na bukiet i kolacj´, nast´pnie wróci∏ do domu i za-mknà∏ si´ w gabinecie. chcia∏ byç sam, by obmyÊliç sposób wydostania si´ z k∏opotów.

Nigdy jeszcze nie znajdowa∏ si´ w tak krytycznym po∏o˝eniu, gdy˝ liczàc na pomoc Supramatiego,˝y∏ bardzo rozrzutnie.

Chodzi∏ po gabinecie blady i w najwy˝szym stopniu zdenerwowany. Przychodzi∏o mu na myÊl udaçsi´ do g∏ównego wierzyciela i prosiç o zw∏ok´ do czasu powrotu ksi´cia, który wyjecha∏ tylko na czaskrótki i po powrocie zwróci wicehrabiemu wi´kszà sum´, dawniej mu po˝yczonà. Po g∏´bszej rozwadzezaniecha∏ tego zamiaru, wiedzàc, ˝e przebieg∏y ˚yd nie uwierzy, aby taki magnat po˝ycza∏ pieniàdze odzrujnowanego cz∏owieka.

Usiad∏ przy biurku, by obliczyç ca∏à sum´ swych d∏ugów. Przeglàdajàc w szufladzie ró˝ne papiery,natrafi∏ na kartk´ pisanà r´kà Supramatiego. Przyjrza∏ si´ jej bacznie i rumieniec wystàpi∏ mu na twarz.Mo˝e w niej znajdzie dla siebie ratunek ?... “Kochany wicehrabio – pisa∏ Supramati – zechciej wybraçu Mercieux kilka przedmiotów dla Pierrety, rachunek przyÊlij do mnie. B´dzie zap∏acony zaraz po powro-cie mego sekretarza”.

Nast´powa∏ podpis, lecz brakowa∏o daty, i to da∏o wicehrabiemu mo˝noÊç u∏o˝enia planu, który nie-zw∏ocznie powsta∏ w jego umyÊle.

Wprawdzie kartka ta by∏a pisana dwa lata temu, podczas pierwszej bytnoÊci Supramatiego w Pary-˝u, ale ˝e by∏a bez daty, nie mog∏a wzbudziç w nikim najmiejszego podejrzenia. Rozwa˝ywszy dok∏ad-nie t´ spraw´, Lormoeil uda∏ si´ niezw∏ocznie do jubilera, u którego nabywa∏ zwyk∏e rozdawane przezSupramatiego podarki.

Po przybyciu do sklepu za˝àda∏ widzenia si´ z w∏aÊcicielem i jemu samemu przedstawi∏ kartk´ Su-pramatiego.

Dosta∏em kartk´ t´ wczoraj, ale w nocy ksià˝´, z powodu wa˝nych wiadomoÊci, jakie otrzyma∏, zmu-szony by∏ wyjechaç. Wróci za kilka tygodni i, naturalnie, b´dzie bardzo ˝a∏owa∏, je˝eli jego nag∏y wyjazdpozbawi pann´ Pierret´ przeznaczonego jej prezentu. Przyjecha∏em wi´c zapytaç, czy mog´ wybraç kil-ka przedmiotów, a rachunek za∏atwi sekretarz ksi´cia. Wreszcie, je˝eli pan ma jakieÊ obawy, to zacze-kamy do powrotu ksi´cia – doda∏, chowajàc kartk´ do pugilaresu. Przypuszczam jednak, ˝e ksià˝´ by∏bybardzo zdziwiony odmowà po tylu zrobionych u pana zakupach.

– Ale˝, panie wicehrabio, nieufnoÊç z mej strony by∏aby doprawdy Êmiesznà. Wystarczy samo na-zwisko ksi´cia. B´dzie pan ∏askaw wybraç, co potrzeba, a na przysz∏oÊç polecam si´ równie˝ pami´cipana.

Zadowolony z takiego obrotu sprawy, wicehrabia wybra∏ garnitur z pere∏ i rubinów, otrzyma∏, jakzwykle, komisowe, zabra∏ nabytà kosztownoÊç i odjecha∏.

Nie wierzàc jeszcze swemu szcz´Êciu, wróci∏ do domu by obliczyç, ile weksli mo˝na b´dzie wykupiçza pieniàdze, otrzymane ze sprzeda˝y, tak ∏atwo zdobytych kosztownoÊci, o których Pierreta nie powin-na si´ nigdy dowiedzieç... Niestety, tym razem los nie sprzyja∏ biednemu wicehrabiemu.

W godzin´ po jego wyjÊciu, do magazynu pana Mercieux wesz∏a Pierreta z zamiarem nabycia kilkudrobiazgów dla swej kuzynki, wychodzàcej za mà˝. Poniewa˝ ta godna niewiasta by∏a o tyle skàpa dlainnych, o ile rozrzutna dla siebie, uda∏a si´ przeto, do dostawcy Supramatiego, liczàc na to, ˝e faworyt-ce tak powa˝nego klienta zrobi on przy kupnie jak najwi´ksze ust´pstwa. Jubiler przyjà∏ jà bardzouprzejmie i chytrze si´ uÊmiechajàc, pokaza∏ rachunek, przygotowany dla Supramatiego.

– A! – pomyÊla∏a zachwycona Pierreta, rzucajàc okiem na rachunek – chce z∏agodziç mój gniew ...przeprosiç za okazane mi lekcewa˝enie...

Wtem b∏ysn´∏a jej w g∏owie myÊl, ˝e nale˝y wyzyskaç skruch´ ksi´cia i kazaç mu zap∏aciç za podar-ki, nabyte przez nià dla kuzynki; wybra∏a pi´knà broszk´ za 300 franków zamiast pierÊcionka za 50 i rze-k∏a bez wahania:

– Mo˝e pan zechce dodaç do rachunku jeszcze t´ drobnostk´. Ksià˝´ nie b´dzie robi∏ trudnoÊciw jej pokryciu.

Po tak pomyÊlnym za∏atwieniu kupna, wysz∏a rozpromieniona z magazynu.

116

– Ale... – pomyÊla∏a, wsiadajàc do swego powozu – gdyby tak kochanemu wicehrabiemu przysz∏aochota zamieniç kupione dla mnie rubiny na szkie∏ka?! Mo˝e jeszcze zdo∏am ocaliç rubiny!

– Czekaj, ∏obuzie, je˝eli i teraz urzàdzi∏eÊ mi takà sztuczk´, to si´ dowiesz, ˝e cierpliwoÊç moja ju˝si´ wyczerpa∏a! Wcale nie b´d´ ci´ oszcz´dzaç i powiem o wszystkim Supramatiemu.

Gdy wicehrabiemu oznajmiono o przyjeêdzie aktorki, pomyÊla∏ sobie, ˝e dowiedzia∏a si´ o wyjeêdzieSupramatiego i chcia∏a zasi´gnàç bli˝szych wiadomoÊci, postanowi∏ wi´c przyjàç jà sucho. Jakie˝ by∏ojego zdziwienie, strach i wÊciek∏oÊç, kiedy Pierreta ju˝ od progu wo∏a∏a:

– Wiem, ˝e ksià˝´ wyjecha∏, ale jak zawsze, pomyÊla∏ o mnie. Przyjecha∏am zabraç garnitur z pere∏i rubinów, który zgodnie z jego poleceniem masz mi dor´czyç. Oddaj to natychmiast! Jubiler powiedzia∏mi, ˝e go zabra∏eÊ, wi´c przyjecha∏am po swojà w∏asnoÊç.

Wicehrabia zblad∏, zatrzàs∏ si´ i sta∏ z zaciÊni´tymi pi´Êciami, jakby mia∏ zamiar rzuciç si´ i zd∏awiçbezwstydnà kokot´, co przysz∏a wydrzeç mu ostatnià desk´ ratunku. ale on mia∏ broƒ innà... Zmierzyw-szy napastnic´ ch∏odnym, lekcewa˝àcym spojrzeniem, rzek∏:

– Nie Êpiesz si´ tak bardzo ze swym ˝àdaniem! Garnitur ten przeznaczony jest dla innej kobiety,której nazwiska nie mam prawa wymieniç...

S∏yszàc to, Pierreta stan´∏a ca∏a w ogniach: oczy jej rzuca∏y b∏yskawice gniewu. Niby pantera goto-wa do skoku, przegi´∏a si´ i, dyszàc ci´˝ko, podesz∏a do przeciwnika.

Zapomnia∏a, ˝e jest aktorkà i aspirantkà do korony ksià˝´cej; w tej chwili odezwa∏a si´ w niej naturaprostacza, zagra∏a krew wychowanej na bruku paryskim ladacznicy.

-- Przeznaczone dla innej, której nazwiska nie mo˝esz wymieniç?! Cha, cha, cha – krzykn´∏a. –Czekaj, ptaszku, teraz ujawni´ tajemnic´ twego wyjazdu do Lyonu w celu zamiany brylantów na szkie∏-ka przy pomocy ˚yda Szachraja.

Mam w r´ku dowody twego z∏odziejstwa i pójdziesz pod sàd! Chcesz, bandyto, okradaç biednà ko-biet´, wydrzeç jej to, co zarobi∏a uczciwà pracà?! Nie, kochanku, to ci si´ nie uda. Oddaj natychmiat to,coÊ wzià∏ dzisiaj od jubilera!

Wicehrabia sta∏ jak skamienia∏y. Widzàc, ˝e oszustwa jego nie sà dla niej tajemnicà i ˝e przy dal-szym uporze ta wÊciek∏a kobieta mo˝e go zgubiç, wyjà∏ z biurka kupiony garnitur i rzuci∏ jej w twarz.

– Masz, ulicznico i precz stàd! ˚eby mi twoja noga ju˝ nigdy u mnie nie posta∏a. Ale pami´taj, ˝ez podarkami ksi´cia skoƒczy∏o si´ raz na zawsze.

Futera∏ trafi∏ Pierret´ w twarz, z nosa pokaza∏a si´ krew; cofn´∏a si´ i, ocierajàc twarz, wo∏a∏a:– Zbrodniarzu! chcia∏eÊ mnie okraÊç, a teraz usi∏ujesz zabiç.– Precz, mówi∏em, nierzàdnico, bo ci koÊci pogruchocz´ – rycza∏ ze swej strony Lormoeil. Lecz Pierreta rzuci∏a si´ ju˝ na niego z zaciÊni´tymi pi´Êciami, wrzeszczàc:– Poczekaj, ty pod∏y szanta˝ysto, wicehrabio z chlewa, ˝ebraku!Ma∏e, lecz silne pi´Êci spada∏y raz po raz na g∏ow´ i twarz wicehrabiego.– Odejdê, nocny szakalu, ˝ywiàcy si´ padlinà, bo nie r´cz´ za siebie! – krzycza∏ napadni´ty, usi∏ujàc

strzàsnàç z siebie napastnic´, która jak pijawka, wpi∏a si´ w jego cia∏o.Po pewnym czasie puÊci∏a go sama, podnios∏a puzderko z kosztownoÊciami i wybieg∏a z mieszka-

nia, krzyczàc:– Raz tylko w ˝yciu mia∏am do czynienia z padlinà, to wtedy, kiedy by∏am twojà kochankà; obecnie

nie jestem taka g∏upia i po dzisiejszym zajÊciu, mo˝esz byç pewny, ˝e si´ znajdziesz w wi´zieniu. Trzasn´∏a drzwiami, a wicehrabia upad∏ bezsilny na fotel. Twarz mia∏ podrapanà, krawat porwany. – O, pod∏a ˝mijo! Musz´ ci´ zd∏awiç w jaki si´ da sposób, ˝ebyÊ wi´cej nikogo kàsaç nie mog∏a! Os∏abione nerwy zblazowanego cz∏owieka nie wytrzyma∏y tego wstrzàÊnienia. Ukry∏ twarz w d∏o-

niach i p∏aka∏ jak dziecko. Gdyby Supramati wiedzia∏, jaki dramat rozgrywa∏ si´ pomi´dzy jego przyjació∏mi, by∏by zapewne ˝a-

∏owa∏ wicehrabiego, ale on teraz myÊla∏ tylko o Wenecji. Po powrocie do domu Pierreta zacz´∏a si´ uspakajaç. Zwierciad∏o pokaza∏o, ˝e jej nos nie bardzo

ucierpia∏, a pi´kne rubiny, których nikt jej nie wydrze, wróci∏y jej dobry humor. Ucich∏ te˝ gniew na wiceh-rabiego, ciàgle jednak m´czy∏y jà jego zagadkowe s∏owa o jakiejÊ innej kobiecie. Wprawdzie nie zauwa-˝y∏a, ˝eby Supramati stara∏ si´ o czyjeÊ wzgl´dy, ale rywalka mog∏a nale˝eç do Êwiata, w którym Pierre-ta by∏a osobà obcà i nieznanà. Kto wie, mo˝e historia o wyjeêdzie ksi´cia by∏a tylko wymys∏em. Pod

117

wp∏ywem zazdroÊci postanowi∏a wszystko wyÊledziç i tego˝ wieczora wys∏a∏a pokojówk´ na zwiady. Dowiedziawszy si´ z wiarygodnego êród∏a, ˝e ksià˝´ istotnie wyjecha∏ i wróci niepr´dko, musia∏a za-

stàpiç go czasowo przez kogoÊ innego. Z wicehrabià nie chcia∏a zupe∏nie zrywaç, gdy˝ jakkolwiek by∏zupe∏nie zrujnowany, móg∏ jednak jej szkodziç; z drugiej strony móg∏ byç jej bardzo u˝ytecznym, co ju˝nieraz mia∏o miejsce. Wiedzia∏a, ˝e znajduje si´ on teraz w okropnym po∏o˝eniu i chcia∏a mu pomóc. Alejak? G∏ównym jego wierzycielem by∏ baron Mercandier, o którym ju˝ wspominaliÊmy. ˚yd ten by∏ jedno-czeÊnie bankierem, przemys∏owcem i lichwiarzem. By∏ on bardzo zakochany w Pierrecie i ciàgle jà prze-Êladowa∏ swà mi∏oÊcià, lecz pi´kna aktorka udawa∏a niedost´pnà i wyÊmiewa∏a ma∏ego, Êniadego, z ha-czykowatym nosem cz∏owieczka, który Êmia∏ rywalizowaç z pi´knym Supramatim.

Teraz po raz pierwszy pomyÊla∏a serio o tym upartym wielbicielu. Mog∏a wszak przez kilka tygodnipoÊwi´ciç si´ i obdarzaç swymi wzgl´dami tego g∏upca z nabità kieszenià, a póêniej wyrzuciç go zadrzwi, gdy si´ znajdzie ktoÊ lepszy. Postara∏aby si´ przy tym o odroczenie terminu p∏acenia d∏ugów wi-cehrabiego. Po u∏o˝eniu tego planu przeczyta∏a jeszcze raz przys∏any jej przed dwoma dniami wrazz pi´knym bukietem list Mercandiera i zaraz mu odpisa∏a, zapraszajàc na wieczór.

Baron, ca∏y rozpromieniony, nie omieszka∏ przybyç, a bardzo ˝yczliwe przyj´cie przez Pierret´wprowadzi∏o go w prawdziwy zachwyt.

Wieczór sp´dzili we dwoje, a kiedy po dobrej kolacji, Mercandier wypi∏ par´ kieliszków likieru, czu∏si´ podwójnie upojonym. Przyciàga∏ do siebie pi´knà aktork´ i czu∏ym g∏osem zapyta∏: – Je˝eli masz ja-kieÊ ˝yczenie, moje maleƒstwo, to jedno twoje s∏ówko wystarczy, bym je zaspokoi∏.

Pierreta, g∏aszczàc go po twarzy, rzek∏a:– Ja nie nale˝´ do tych, co majà na sprzeda˝ swà mi∏oÊç. O tym wiesz dobrze. Je˝eli zatem chcesz

mi ofiarowaç jakàÊ drobnostk´ na pamiàtk´ tego mi∏ego wieczoru, to kup mi wachlarz ze s∏oniowej ko-Êci; widzia∏am bardzo ∏adny w jednym ze znanych mi magazynów. Na taki prezent pozwalam, aby ci zro-biç przyjemnoÊç. Ale, je˝eli chcesz mnie naprawd´ ucieszyç, to odrocz termin zap∏aty d∏ugu wekslowe-go biednemu wicehrabiemu de Lormoeil, który obecnie jest w bardzo ci´˝kich warunkach materialnych.Ksià˝´ Supramati odjecha∏ tak niespodziewanie, ˝e wicehrabia nie zdà˝y∏ otrzymaç od niego sumy, nie-zb´dnej na pokrycie twego wekslu. Ksià˝´ bezwarunkowo nie odmówi∏by tej sumy wicehrabiemu wobecwielkich us∏ug, jakie wicehrabia mu okaza∏, oraz ∏àczàcej ich od dawna przyjaêni.

Prawda, ˝e Lormoeil jest nicpoƒ, ale ma on pewne zalety, jest us∏u˝ny, obowiàzkowy i posiada roz-leg∏e stosunki. Nie warto go niszczyç dla sumy, która wobec twoich bogactw nie ma ˝adnego znaczenia.A zatem czy zgadzasz si´ odroczyç termin tej jego wp∏aty do czasu powrotu ksi´cia?

– Wszystko uczyni´, co tylko sobie ˝yczysz, moja królowo, odrocz´ sp∏at´ d∏ugu wicehrabiemu nataki termin, jaki sama wyznaczysz.

Nie tracàc czasu, Pierreta przynios∏a przyrzàdy do pisania, poda∏a baronowi pióro i podsun´∏a pa-pier, mówiàc kokieteryjnie:

– Twoja królowa ˝yczy sobie, byÊ niezw∏ocznie da∏ dowód swego wspania∏omyÊlnego czynu. Mercandier bez wahania napisa∏ podyktowany przez aktork´ list, nast´pujàcej treÊci:“Kochany wicehrabio! Majàc na wzgl´dzie okolicznoÊci, w jakich si´ pan znajduje, rozumiem, ˝e wy-

p∏ata nale˝nych mi pieni´dzy we w∏aÊciwym terminie mo˝e sprawiç panu pewne trudnoÊci, prosz´ za-tem termin ten odroczyç sobie do czasu, kiedy bàdzie pan w mo˝noÊci d∏ug sp∏aciç”.

– Trzeba natychmiast zawiadomiç o tym wicehrabiego – pomyÊla∏a sobie Pierreta – w przyst´pierozpaczy gotów on targnàç si´ na swoje ˝ycie.

Zaraz po odejÊciu Mencandiera, Pierreta napisa∏a na kartce:“Niewdzi´czniku!, nie zas∏ugujesz wprawdzie na moje wspó∏czucie, ale jestem lepsza od ciebie i po-

trafi∏am u˝yç swego wp∏ywu, ˝eby Mercandier odroczy∏ ci termin sp∏aty d∏ugu do czasu przyjazdu Supra-matiego”.

Pomimo póênej godziny kartk´ t´ wys∏a∏a natychmiast do wicehrabiego.Po scenie z Pierretà Lormoeil wpad∏ w stan apatii i ostatecznej rozpaczy. Nie wychodzi∏ z domu i ni-

komu si´ nie pokazywa∏ przede wszystkim dlatego, ˝e kr´powa∏y go Êlady na twarzy po paznokciachPierrety, nastàpnie zaczà∏ naprawd´ myÊleç o samobójstwie, gdy˝ nie widzia∏ innego wyjÊcia z po∏o˝e-nia w jakim si´ znalaz∏.

Zrozumia∏à przeto jest rzeczà, ˝e otrzymana kartka od Pierrety z do∏àczonym listem od barona zro-

118

bi∏y na nim pot´˝ne wra˝enie. Poczu∏ w sobie momentalnie si∏y do ˝ycia i Êwiat przedstawi∏ mu si´ w in-nych barwach.

– Niegodziwa! Zrozumia∏a, jakà mi wyrzàdzi∏a krzywd´, i l´ka si´, bym jej nie zepsu∏ opinii u Supra-matiego. Daj´ na to s∏owo, ˝e uczyni∏bym to, gdyby nie postara∏a si´ o t´ prolongat´.

Nast´pnego dnia, po dobrym Êniadaniu, wicehrabia myÊla∏ nad tym, ˝e wypada∏oby odpisaç Pierre-cie i pos∏aç, jako dowód wdzi´cznoÊci, co najmniej pi´knà bombonierk´. Niestety jednak bombonierkidrogo kosztujà, a kieszeƒ Lormoeila by∏a pró˝na.

Przyszed∏ mu do g∏owy genialny pomys∏: przypomnia∏ sobie, ˝e by∏ w posiadaniu pi´knego pude∏kaz muszli, ze z∏oceniami i miniaturami artystycznie wykonanymi przez jednego ze wspó∏czesnych mala-rzy. Pude∏ko to ju˝ raz jeden s∏u˝y∏o za bombonierk´, kiedy wicehrabia w dzieƒ swego Êlubu ofiarowa∏ jeswej ma∏˝once. Wicehrabina, porzucajàc dom swego m´˝a, przez zapomnienie lub mo˝e umyÊlnie zo-stawi∏a bombonierk´, która by∏a wspomnieniem fatalnego dnia w jej ˝yciu.

Bez najmniejszych wyrzutów sumienie, nie wyczuwajàc cynizmu w swym czynie, wicehrabia wydo-sta∏ to pude∏ko i pos∏a∏ lokaja po cukierki, bibu∏k´ i b∏´kitnà wstà˝k´.

W ten sposób przyozdobi∏ swój prezent i przes∏a∏ go do Pierrety z nast´pujàcym listem:“Zachowanie si´ pani w stosunku do starego przyjaciela i szlachcica by∏o niegodziwe. Musia∏em to

napisaç i nie cofam swych s∏ów, aby panià ukaraç, Ale prawdziwa przyjaêƒ wszystko gotowa jest znieÊçi wszystko przebaczyç. Oceniam dobrà intencj´ pani i przebaczam oraz dzi´kuj´. Zapomnijmy o prze-sz∏oÊci”.

– A teraz musz´ si´ zajàç odszukaniem tego przebieg∏ego i sprytnego Supramatiego. Musi on mipodwójnie zap∏aciç za ten zawód, na jaki mnie narazi∏ przez swà ucieczk´ – powiedzia∏ do siebie Lormo-eil.

Podczas, gdy wy˝ej opisane wypadki mia∏y miejsce w Pary˝u, Supramati przyby∏ do Wenecji. U wej-Êcia do pa∏acu spotka∏ go tylko rzàdca, który mu oznajmi∏, ˝e ksi´˝na wysz∏a na wieczór do znajomychi przeprowadzi∏ go do cz´Êci pa∏acu, zajmowanej niegdyÊ przez Narajan´.

Wiedzàc o tym, ˝e Nara wróci bardzo póêno, Supramati postanowi∏ zobaczyç si´ z nià dopiero naza-jutrz. Kaza∏ sobie podaç kolacj´, a po kolacji uda∏ si´ do gabinetu.

Gdy zosta∏ sam, wspomnienia otoczy∏y go ze wszech stron. Przypomnia∏ sobie pierwszà sp´dzonàtu noc i niepewnoÊç, która mu towarzyszy∏a w pierwszym okresie nowej jego roli. Teraz ju˝ si´ do niejprzyzwyczai∏, oswoi∏ si´ ze swym stanowiskiem ksi´cia i miliardera. Skromna przesz∏oÊç zblad∏a, prze-sta∏a byç rzeczywistoÊcià, a bezkraƒcowa, roztaczajàca si´ przed nim przysz∏oÊç, nape∏nia∏a mu dusz´jakimÊ dziwnym uczuciem dwoistoÊci.

D∏ugie ˝ycie wydawa∏o mu si´ darem drogocennym, jakimÊ dziwnym niebezpieczeƒstwem, które goprzejmowa∏o strachem. Obawia∏ si´ wszystkiego tego, co mia∏ poznaç, nauczyç sià i pokonaç, a˝ebyz mizernego lekarza, o ograniczonym poglàdzie na Êwiat, przeistoczyç si´ w czarodzieja lub maga.

Supramati ju˝ mia∏ sposobnoÊç zetknàç si´ z nadzwyczajnymi niepoj´tymi tajemnicami, nie mówiàco najg∏´bszej, najstraszniejszej, ukrytej przed ludêmi tajemnicy eliksiru ˝ycia. Ta tajemnica by∏a odrzu-cana i oÊmieszana przez ludzi, jako brednia, jak dziecinna utopia Êredniowiecznych alchemików, a dlaniego by∏a to niezaprzeczona rzeczywistoÊç. Przekona∏ si´ o tym na samym sobie, na Narajanie, Narze,Ebramarze, Tortozie i wielu innych.

Stojàca na biurku fotografia Nary nada∏a inny kierunek jego myÊlom. Przysunà∏ do siebie fotografi´i zachwyca∏ si´ czarujàcà pi´knoÊcià twarzy i du˝ymi oczami, które patrzy∏y na niego jak ˝ywe.

Znów owionà∏ go czar, jaki wnosi∏a ze sobà obecnoÊç Nary; a przeÊwiadczenie, ˝e ta dziwna, czaru-jàca kobieta nale˝y do niego, wywo∏a∏o przyÊpieszone bicie jego serca. Wydarzenia minionych dwóchlat, nawet wszelkie powàtpiewania i obawa przysz∏oÊç, wszystko to rozp∏yn´∏o si´ w uczuciu dumnegozadowolenia i ÊwiadomoÊci, ˝e jest nieÊmiertelnym i m´˝em Nary.

Nazajutrz obudzi∏ si´ bardzo wczeÊnie. Lokaj Grazioso zameldowa∏ mu, ˝e ksi´˝na prosi na pierw-sze Êniadanie. Nie przypomina∏ sobie, by kiedykolwiek w ˝yciu ubiera∏ si´ tak szybko jak po tym zapro-szeniu; mo˝e bardzo dawno, kiedy nie chcia∏ spóêniaç si´ do klinik, za∏atwia∏ z takim poÊpiechem swàrannà garderob´. Pomimo, ˝e czu∏ si´ winnym, jako ma∏˝onek Nary, uwa˝a∏, ˝e mo˝e rozporzàdzaçw takim razie Êrodkami, jakie stosujà m´˝owie wszystkich czasów, k∏amstwem i nadziejà, ˝e ona nie b´-dzie go w niczym podejrzewaç.

119

Grazioso wskaza∏ mu drog´ do komnat ksi´˝nej, których Supramati nigdy jeszcze nie odwiedza∏. Przeszli przez kilka pokoi, po czym lokaj podniós∏ kotar´ i Supramati znalaz∏ si´ w buduarze Nary.

By∏ to obszerny pokój w stylu odrodzenia. Na stole o rzeêbionych nó˝kach by∏o przygotowane nakryciena dwie osoby. Nara, ubrana w ranny bia∏y, batystowy szlafroczek, siedzia∏a przy otwartym oknie, spo-glàdajàc w zadumie na kana∏ i p∏ynàce po nim gondole.

Na odg∏os kroków Supramatiego odwróci∏a si´; jej du˝e, b∏yszczàce oczy patrzy∏y na niego ironicz-nie. Mocno zaczerwieniony, nie spostrzegajàc wyciàgni´tej doƒ r´ki, usiad∏ obok Nary na otomanie, oto-czy∏ jà ramieniem i poca∏owa∏ w usta, Nie broni∏a si´, ale te˝ i nie odda∏a poca∏unku. Po czym zgrabniewysun´∏a si´ z jego obj´ç i rzek∏a, uÊmiechajàc si´:

– Widz´, kochany doktorze, ˝e przeszed∏eÊ dobrà szko∏´, nabra∏eÊ praktyki i potrafisz Êmia∏o braçsi´ do kobiet.

– Bardzo si´ pani myli i zupe∏nie nies∏usznie mnie posàdza – rzek∏ Supramati doÊç niepewnym g∏o-sem.

Nara podnios∏a si´, podesz∏a do sto∏u i podajàc fili˝ank´ swemu goÊciowi, mówi∏a:– Oto paƒska czekolada, kochany Supramati. Podczas Êniadania uprzyjemni´ ci czas rozmowà, ze-

chciej tylko dobrze s∏uchaç. Wszyscy m´˝czyêni, gdy narobià g∏upstw, starajà si´ pokryç je siecià mniejlub wi´cej sprytnego k∏amstwa; jest to s∏aboÊç ogólnoludzka. ˚adne stworzenie na Êwiecie nie k∏amietak jak mà˝, bo zdrada jest specjalnoÊcià m´˝ów. Nie chc´ analizowaç, co ich pobudza do zdrady, gdytylko si´ znajdà za oczami kobiety, czy to ˝ony czy kochanki. Ale jest to fakt niezbity, ˝e nikt tak bezczel-nie nie k∏amie, jak ci panowie. Majà oni przy tym to przyjemne z∏udzenie, ˝e nic si´ nie wyda. Takie˝ z∏u-dzenie majà strusie, którym si´ zdaje, ˝e ich wcale nie widaç, kiedy ukryjà g∏ow´.

- Porównanie niezbyt pochlebne, ale co do mnie...Nara przerwa∏a mu.– Na mi∏oÊç boskà, nie k∏am! Czy˝ ˝àdam rachunku z twego prowadzenia si´? Sama da∏am panu

swobod´. Czy znalaz∏eÊ choç jeden list mój z wymówkami w szufladkach Narajany? Wtedy mia∏am pra-wo ˝àdaç, a jednak nie korzysta∏am z tego prawa. Obecnie nie mog´ ˝àdaç tego, co straci∏o dla mniewszelkà wartoÊç? Wiem, ˝e sà kobiety, które bezkrytycznie i Êlepo przywiàzane sà do m´˝czyzny, choçpowinny dawno straciç dla niego szacunek. Wybaczam im, gdy˝ sà to kobiety Êmiertelne, które w takkrótkim ˝yciu nie zdà˝y∏y dostatecznie zorientowaç si´ co do wartoÊci swych m´˝ów, nie nabra∏y ca∏ko-witej do nich odrazy, i nie pogrzeba∏y wszelkich iluzji i zazdroÊci.

– ZazdroÊç to s∏aboÊç, cz´sto nie majàca ˝adnej podstawy. – Pan si´ myli! ZazdroÊç to barometr mi∏oÊci! Kiedy ˝ona przestaje byç zazdrosnà, kiedy oboj´tnie

traktuje wspó∏zawodniczk´, która zaj´∏a jej miejsce w sercu m´˝a, kiedy wreszcie przestaje si´ intereso-waç zmianami w haremie m´˝a, jest to nieomylny znak, ˝e mi∏oÊç na zawsze umar∏a, ˝e nie ma nadzieijej wskrzeszenia. ZazdroÊç to obawa stracenia tego, co drogie i po˝àdane: dokàd ona tli si´ pod popio-∏em oboj´tnoÊci - mi∏oÊç mo˝e wybuchnàç p∏omieniem; lecz kiedy zagaÊnie ta iskierka zazdroÊci, wtedynic ju˝ nie wskrzesi uroku cz∏owieka, który by∏ kochanym, nic nie wywo∏a silniejszego bicia serca, kiedyona si´ zbli˝a. Pozostanie tylko oboj´tnoÊç – ten pomnik nad mogi∏à kochanej niegdyÊ istoty.

– Naro! – zawo∏a∏ blady ze wzruszenia Supramati – czy˝ a˝ do tego stopnia mnà gardzisz, ˝e prze-sta∏aÊ mnie kochaç?

Lekki uÊmiech zaigra∏ na ustach Nary. – W s∏owach pana przebija si´ ca∏a pró˝noÊç m´ska. Lecz uspokój si´: nie mog∏am przestaç pana

kochaç, gdy˝ jeszcze ci´ nie pokocha∏am. Cz∏owieka kocha si´ nie dla jego urody. PowierzchownoÊçuspasabia, to prawda, lecz nie jest jeszcze talizmanem mi∏oÊci. Prawdziwe przywiàzanie nale˝y zdobyçprzez odpowiednie zas∏ugi. Tylko zwierz´tom wystarcza instynkt i zadawala obie strony; cz∏owiek kieru-je si´ sercem i rozumem. Przyznaj´, ˝e obecne pokolenie ludzi pod tym wzgl´dem nie ró˝ni si´ od zwie-rzàt: instynkt im wystarcza do zaspokojenia swych potrzeb mi∏osnych.

Cnota nie przedstawia dla tych ludzi ˝adnej wartoÊci i nie jest im potrzebnà do szcz´Êcia. M´˝czy-zna uwa˝a cnot´ za coÊ Êmiesznego, nawet nienormalnego, a dla kobiet jest ona potrzebnà tylko o tyle,o ile zaspakaja zwierz´cà zazdroÊç m´˝czyzny. Nikt jej zresztà nie ceni, ka˝dy uwa˝a kobiet´ cnotliwàza wielce ograniczonà. To powszechne mniemanie nie mo˝e mieç zastosowania wzgl´dem ciebie, cz∏o-wieka wykszta∏conego i stojàcego u progu wtajemniczenia. Nie jesteÊ, jak Narajana, pró˝ny i oÊlepiony

120

zbytkiem; powinieneÊ rozumieç, ˝e dwie umys∏owo i duchowo rozwini´te istoty nie mogà si´ kochaçwzajemnie tylko dlatego, ˝e je do tego popycha instynkt. Jedynie tylko wzajemny szacunek mo˝e byçpodstawà ich przywiàzania. Chcia∏abym pana kochaç i szanowaç, ale musisz si´ pozbyç tych przymio-tów, które naby∏eÊ w szkole Pierrety.

Widzàc, ˝e Supramati obla∏ si´ goràcym rumieƒcem, Nara doda∏a:- Panu, oczywiÊcie, te moje s∏owa nie mogà si´ podobaç. M´˝czyêni nie lubià kobiet, które pozwala-

jà sobie, wydawaç o nich sàd, poddawaç analizie ich przymioty i wytykaç ich wady. DoÊwiadczy∏am tegona Narajanie, który pomimo swej nieÊmiertelnoÊci i okruchów zdobytej wiedzy, by∏ cz∏owiekiem ograni-czonym, egoistà, zmys∏owym i pró˝nym. Lubowa∏ si´ w swej tajemniczoÊci i, zamiast rozwijaç swójumys∏ i uczucia, hodowa∏ w sobie tylko ludzkie zwierz´, które go w rezultacie po˝ar∏o.

Supramati opuÊci∏ g∏ow´, zgn´biony i zawstydzony. Czu∏ si´ n´dznym wobec tej rozumnej i spo-strzegawczej kobiety, przed którà tak naiwnie zdradzi∏ si´ ze swà pró˝noÊcià. On istotnie najzupe∏niejnie zas∏ugiwa∏ na mi∏oÊç Nary; przeciwnie, przez swoje z∏e prowadzenie si´ i zwlekanie z przyjazdem doniej, nara˝a∏ si´ na jej obraz´ i gniew.

– Pani jest surowym s´dzià, a s∏owa twoje bolà mnie dotkliwie – rzek∏ po chwili milczenia. – Nieprzecz´ jednak, ˝e zas∏u˝y∏em na nagan´ i ˝e zmarnowa∏em wiele cennego czasu. Prawdà jest rów-nie˝, ˝e nie kocha∏em, lecz, jak pani to nazwa∏a, pozwoli∏em przemówiç “instynktowi” i wystarcza∏o mi to-warzystwo i mi∏oÊç takiego stworzenia jak Pierreta.

– Ale˝ ja pana nie pot´piam i nie mam wcale zamiaru obra˝aç si´. Nauczy∏am si´ tylko spokojnieobserwowaç ludzi i zdarzenia. Czas i rozmyÊlania by∏y moimi nauczycielami, nie mog∏am oboj´tnie prze-chodziç obok otaczajàcych mnie tajemnic. Zbada∏am w∏asnoÊci pramaterii, nauczy∏am si´ w∏adaç swàwolà i osiàgn´∏am wtajemniczenie.

Supramati z podziwem wpatrywa∏ si´ w twarz m∏odej kobiety. – Dlaczego pani nie powiedzia∏a mi od razu, ˝e jesteÊ wtajemniczonà? Gdybym by∏ wiedzia∏, ciebie

wybra∏bym za przewodnika.– Nie - postàpi∏eÊ dobrze, wybierajàc Dachira. Kobieta nie mo˝e dobrze kierowaç m´˝czyznà. Lecz,

je˝eli zechcesz, b´d´ ci´ wspiera∏a i b´d´ kierowa∏a twymi próbami. – Pani? Nie rozumiem.– Tak, ja! Przy moim wspó∏udziale nauczysz si´ pokonywaç pop´dy zmys∏owe i kochaç duchowo.

W tej chwili s∏owa moje sà dla pana niejasne, ale przyjdzie czas, ˝e mnie zrozumiesz i mam nadziej´,pokochasz innym uczuciem ni˝ Pierret´. Wsta∏a i przesz∏a do sàsiedniego gabinetu; Supramati podà˝y∏za nià.

– Pani jest istotà bardzo zagadkowà - rzek∏, siadajàc obok niej i ca∏ujàc jà w r´k´. – Jak˝e pragnà∏-bym poznaç twà przesz∏oÊç! A mo˝e musz´ przedtem zas∏u˝yç na twe zaufanie?

M∏oda kobieta zamyÊli∏a si´.-- Histori´ mego ˝ycia jak równie˝ szczegó∏y, dotyczàce Êmierci Narajany, opowiem ci w dniu nasze-

go Êlubu. B´dzie to straszny i pouczajàcy przyk∏ad dla ciebie, jako nowicjusza. – Czy mog´ zapytaç, kiedy nastàpi ten szcz´Êliwy dzieƒ?– W∏aÊciwie mówiàc, nale˝a∏oby odp∏aciç ci pi´knem za nadobne – przyÊpieszaç termin Êlubu w ten

sposób, w jaki ty przyÊpiesza∏eÊ termin swego powrotu – rzek∏a Nara z odcieniem ironii. Na widok zas´-pionej twarzy Supramatiego, doda∏a:

– Zaraz si´ pan przekona, ˝e nie jestem zawzi´ta. Teraz, gdy czas mojej ˝a∏oby ju˝ dawno si´ skoƒczy∏, mamy prawo pomyÊleç o naszej przysz∏oÊci

i uwa˝am za mo˝liwe wyznaczyç dzieƒ naszego Êlubu w terminie dwutygodniowym. Ale czy pan pomy-Êla∏, jak to urzàdziç?

Wszak jesteÊ uwa˝any za buddyst´, a zapewne, ˝yczysz sobie, ˝eby nasz zwiàzek zosta∏ uÊwi´co-ny przez KoÊció∏.

– Przyznaj´, ˝e by∏oby mi bardzo przykro poprzestaç tylko na Êlubie cywilnym. Jestem do g∏´bi du-szy chrzeÊcijaninem.

PomyÊla∏am o tym i puÊci∏am pog∏osk´, ˝e Narajana przyjà∏ chrzest, ˝e mnie uczyni∏ protestantkài ˝e to przyczyni∏o si´ do och∏odzenia stosunków pomi´dzy tobà i twym bratem; dalej, ˝e ty, szanujàc

121

moje chrzeÊcijaƒskie przekonania, zgadzasz si´ na Êlub w koÊciele. W ten sposób mój znajomy pastor,nale˝àcy do wolnego koÊcio∏a, mo˝e nam daç Êlub. Jeszcze jedno: dziÊ wieczór zaprosz´ kilka osób,którym przedstawi´ pana, jako mego narzeczonego. Czy dobrze?

– Ale˝ prosz´! – odrzek∏ rozpromieniony Supramati. – W takim razie – do widzenia, do obiadu. Musz´ jeszcze wyjechaç na miasto – rzek∏a Nara, poda-

jàc mu r´k´. Supramati, zamyÊlony, wróci∏ do siebie i zaczà∏ rozwa˝aç s∏owa Nary. Dotàd ma∏o ze sobà mówili

o mi∏oÊci, natomiast wys∏ucha∏ od niej wiele gorzkich s∏ów prawdy. Pomimo to ta dziwna i rozumna ko-bieta niepowstrzymanie pociàga∏a go ku sobie. Wszystko, o czym mówi∏a, by∏o czystà prawdà. Bo czy˝pokolenie, wÊród którego ˝y∏, nie by∏o wyzute z idea∏ów i pozbawione wszystkich zasad?

Rodzina, ufundowana na wygodzie osobistej, przesiàkni´ta egoizmem i rozwi´z∏oÊcià, nie mog∏a za-pobiec temu fatalnemu stanowi rzeczy. Czy˝ mogà dzieci, pod okiem rodziców, którzy sà pomi´dzy so-bà w ciàg∏ej walce, lub wzajemnie sobie oboj´tni do tego stopnia, ˝e wyglàdajà jak ludzie wzgl´dem sie-bie obcy, byç wychowane w uczuciach mi∏oÊci i wzajemnego poÊwi´cenia, które cz∏owieka uszlachetniai jest mu przewodnikiem w ˝yciu, wpajajàc w niego poczucie obowiàzku i uszanowanie prawa. Ale nieprawa, które jest zawarte w kodeksie, bo cz∏owiek zawsze b´dzie gardzi∏ literà prawa, b´dzie bez cere-monii krad∏ lub pope∏nia∏ inne nadu˝ycia – lecz prawa sumienia. Wiadome to sà rzeczy, ˝e demoraliza-cja rodziny prowadzi∏a zawsze do upadku poszczególne narody.

Mimowolnie przypomnia∏ sobie s∏owa Ebramara o powolnym, ale nieuniknionym wyczerpaniu plane-ty, wycieƒczonej i rujnowanej przez chciwoÊç ludzkà. Z uczuciem szcz´Êcia myÊla∏ o swym przysz∏ympo˝yciu z tak wyjàtkowà kobietà, która zdoby∏a wiedz´ tajemnà i umie czytaç myÊli. Chwilami prawie, ˝eodczuwa∏ l´k przed tà wy˝szà od siebie istotà. Postanowi∏ zabraç si´ do forsownej pracy naukowej, bygo nie spotka∏ los Narajany: by nie pad∏ jako ofiara praw, które móg∏ wywo∏aç, nie b´dàc w mo˝noÊci ni-mi kierowaç.

RRoozzddzziiaa∏∏ ddwwuunnaassttyy

Dwa tygodnie przelecia∏y jak sen, nastàpi∏ dzieƒ Êlubu.Supramati by∏ coraz wi´cej zakochany. Rozum i pi´knoÊç Nary ujarzmia∏y go i upaja∏y. Nie zauwa˝y∏

nawet, ˝e “m∏oda” kobieta wywiera∏a na niego coraz wi´kszy wp∏yw. Zgodnie z ˝yczeniem Nary, stary protestancki pastor da∏ im Êlub przy o∏tarzu, urzàdzonym w uroczy-

Êcie przybranej wielkiej sali. Nowo˝eƒcy ukl´kli na purpurowych poduszkach. Nara, w d∏ugim weloniei w wieƒcu z nieznanych kwiatów, podobnych do lilii, o fosforyzujàcych kielichach, wyglàda∏a jak cudnezjawisko. Jej pi´kna twarz wyra˝a∏a skupienie i by∏a nacechowana powagà; Supramati mia∏ wra˝enie,˝e si´ goràco modli∏a.

Wieczór poÊlubny sp´dzili bardzo weso∏o. GoÊcie, którym, oczywiÊcie nawet przez myÊl nie prze-sz∏o, ˝e odby∏ si´ Êlub dwojga “nieÊmiertelnych”, sk∏adali ˝yczenia, by nowo˝eƒcy doczekali “brylanto-wych” godów.

O dziesiàtej godzinie goÊcie si´ rozjechali, a m∏odzi ma∏˝onkowie poszli do swych apartamentów,aby si´ przebraç.

W pó∏ godziny póêniej znaleêli si´ w sypialni, urzàdzonej z królewskim przepychem. By∏ to obszernypokój, obity bia∏ym at∏asem, z odpowiednio dostosowanymi meblami.

Supramati podszed∏ do ˝ony, która w bia∏ym, powiewnym peniuarze z indyjskiej tkaniny, siedzia∏aprzed toaletà. Garderobiana zaj´ta by∏a czesaniem jej pi´knych w∏osów, spadajàcych na dywan, jak z∏o-cista kaskada.

Nara wydali∏a z pokoju garderobian´, z uÊmiechem poda∏a r´k´ swemu m´˝owi. Supramati uklàk∏i uca∏owa∏ m∏odà ˝on´, która odda∏a mu poca∏unek i podst´pnie zapyta∏a:

–Teraz, kiedy powtórnie ju˝ jesteÊmy ze sobà z∏àczeni, mo˝e pan zechce wys∏uchaç tego, co takbardzo pana interesuje, historii mego ˝ycia.

122

– Przede wszystkim – rzek∏ z uÊmiechem Supramati – pragnà∏bym w stosunku do mnie nie s∏yszeçz ust twoich wyrazu ”pan”. A nast´pnie, jakkolwiek przesz∏oÊç twa jest niezawodnie bardzo interesujàca,wol´, ˝ebyÊmy si´ zaj´li teraêniejszoÊcià. PoÊwi´cimy czas obecny mi∏oÊci, a nie wzajemnym wynurze-niom.

– Oto, jacy sà m´˝czyêni – rzek∏a ∏agodnie Nara. – Przy ca∏ym swym naiwnym egoizmie zawsze napierwszym miejscu stawiajà zaspokojenie swego “ja”.

Supramati chcia∏ coÊ odpowiedzieç, gdy naraz drgnà∏ i zblad∏, wpatrujàc si´ w draperi´. Zda∏o musi´ bowiem, ˝e z fa∏dów wysun´∏a si´ twarz Narajany i ˝e jego czarne oczy wpi∏y si´ weƒ z szataƒskàz∏oÊliwoÊcià.

– Niepotrzebnie si´ niepokoisz – rzek∏a Nara, przyciàgajàc do siebie Supramatiego. W mojej obec-noÊci mo˝esz si´ nie obawiaç widoku Narajany.

Po czym wsta∏a i zrobi∏a jakiÊ znak w powietrzu. Przed zdumionym wzrokiem Supramatiego natych-miast si´ ukaza∏ Êwietlany krzy˝, jakby utworzony z ksi´˝ycowych promieni.

– Spójrz! Oto znak bia∏ej magii: jest on nieprzezwyci´˝onà ochronà przed ka˝dym z∏ym duchem.A˝eby wywo∏aç ten znak, nale˝y przejÊç przynajmniej pierwszy stopieƒ wy˝szego wtajemniczenia, mó-wi∏a Nara, siadajàc na otomanie. Czarodziej mo˝e stworzyç tylko pentagram, noszony przez maga napiersi, jako oznaka ca∏kowitej w∏adzy nad czarnà magià – zwyci´stwo krzy˝a.

– Mówisz, ˝e ten krzy˝ s∏u˝y za obron´ od z∏ych duchów. Czy˝by Narajana do tego stopnia upad∏?Skàd wiesz, zresztà, ˝e on mi si´ ukaza∏ – pyta∏ cicho Supramati, obcierajàc chustkà swe wilgotne czo-∏o.

– Astralnie wyczu∏am jego obecnoÊç. Narajana by∏ zdeklarowanym przest´pcà. Z punktu widzenianaukowego by∏ to czarodziej Êredniej wartoÊci; mia∏ on znaczenie dla podleg∏ych mu elementarnych du-chów, gdy˝ posiada∏ drogocennà esencj´, mogàcà dawaç im si∏y ˝yciowe bez cielesnej materilizacji.Narajana nadu˝ywa∏ ˝ycia cielesnego, nie zachowujàc ani postów, ani wstrzemi´êliwoÊci, ani wypo-czynku, niezb´dnego dla tych, którzy chcà podporzàdkowaç sobie t∏umy ni˝szych istot; chcia∏ bezustan-nie ˝yç i u˝ywaç, a móg∏ to czyniç, gdy˝ nie potrzebowa∏ obawiaç si´ zm´czenia. Jego niespo˝yte si∏y˝yciowe pokrywa∏y wszelkie straty wynikajàce z nadu˝yç. Lecz podobny nadmiar si∏ jednoczeÊnie pod-nieca∏, màci∏ larwy i pokutujàcych duchów, których Narajana doprowadzi∏ do zetkni´cia si´ z nim wsku-tek wywo∏ywaƒ. Si∏a fizyczna w tym cz∏owieku zast´powa∏a duchowà, którà nawet czarodziej winienw sobie wyrobiç, je˝eli chce mieç w∏adz´ nad najni˝szà kategorià z∏ych duchów. Ju˝ sama jego obec-noÊç podnieca∏a w ni˝szych nieczystych duchach wszystkie z∏e instynkty i niezaspokojone nami´tnoÊci,którymi sà jeszcze przesycone ich astralne cia∏a.

Emanacja pot´˝nych pràdów ˝yciowych tego cz∏owieka wywo∏ywa∏a cz´Êciowà materializacj´ pod-w∏adnych mu ni˝szych duchów, stwarzajàc woko∏o niego groênà armi´, która posuwa∏a si´ za nim, cze-pia∏a si´ go i popycha∏a do wszelkiego rodzaju szaleƒstw, pragnàc u˝ywaç wraz z nim i przez niego.

Narajanie brak by∏o wytrwa∏oÊci i energii, a˝eby przejÊç przez surowà szko∏´ wstrzemi´êliwoÊci, któ-ra uczyni∏aby go panem tych z∏ych duchów, sta∏ si´ wi´c ich niewolnikiem bez mo˝noÊci podj´cia z nimiwalki. Dlatego, a˝eby si´ uwolniç od swych przeÊladowców, musia∏ umrzeç, przyjàwszy powtórnie eliksir˝ycia zmieszany z rozk∏adajàcà si´ krwià. A jednak umar∏ ca∏kowicie dopiero wtedy, gdy miecz magicz-ny najstarszego z bractwa “Okràg∏ego Sto∏u WiecznoÊci” przecià∏ wi´zy, przykuwajàce go do cia∏a.

– W takim razie i ja, posiadajàc w swym organizmie eliksir ˝ycia, mog´ byç nara˝ony na podobneniebezpieczeƒstwo? – z l´kiem zapyta∏ Supramati.

– Naturalnie, je˝eli b´dziesz prowadzi∏ takie ˝ycie jak Narajana. Bo trzeba ci wiedzieç, ˝e eliksir ˝y-cia to or´˝ obosieczny. Ten tajemniczy eliksir, uduchowiony przez wstrzemi´êliwoÊç, panowanie naduczuciami i si∏´ woli, nabiera ogromnej pot´gi i mo˝e wyzwalaç takie si∏y i prawa, których istnienia nawetnie podejrzewasz. Natomiast w po∏àczeniu z zaspakajajàcymi wymaganiami ˝àdz cielesnych si∏a eliksi-ru staje si´ brutalnà, tyraƒskà, a w koƒcu unicestwia tego, kto nie umia∏ jej opanowaç.

Moje s∏owa nie sà dla ciebie dostatecznie jasne, gdy˝ nie znasz istot, ukrytych przed ludzkim wzro-kiem w eterze, który wydaje si´ zupe∏nie przejrzystym; ale przypomnij sobie, co widzia∏eÊ w starym zam-ku nad Renem po nieostro˝nym uderzeniu w miedzianà tarcz´ w laboratorium Narajany. Gdy widzenieznik∏o, na zewnàtrz nakreÊlonego na pod∏odze, magicznego ko∏a pe∏za∏y odra˝ajàce istoty, które by ci´unicestwi∏y, gdybyÊ znajdowa∏ si´ w zwyk∏ych warunkach ˝ycia. A Narajana bawi∏ si´ w wywo∏ywanie

123

istot tego rodzaju, lub innych, wprawdzie wy˝szych, lecz niedoskona∏ych i wyprawia∏ z nimi niezwyk∏e or-gie, nikomu z ludzi nieznane. Obdarzona jasnowidzeniem, widzia∏am te obmierz∏e paso˝ytnicze istoty,które o˝ywia∏a pot´˝na si∏a ˝yciowa tego cz∏owieka; one go sugestionowa∏y, poddajàc mu zdro˝ne my-Êli, pobudzajàc do przest´pstw i, za jego poÊrednictwem, nasycajàc swe pragnienia.

Cz´sto si´ zdarza∏o, ˝e w jednej z pustych komnat swego pa∏acu gromadzi∏ towarzystwo, sk∏adajàcesi´, nie z ludzi ˝yjàcych, lecz z duchów ludzi umar∏ych; niekiedy zaÊ z w∏aÊciwym sobie cynizmem uda-wa∏ si´ nocà na jeden z opuszczonych cmentarzy, gdzie zapala∏ w trójnogu pewne aromatyczne sub-stancje z domieszkà kropli tajemniczej esencji i bawi∏ si´ widokiem istot, które wychodzi∏y z mogi∏, jakochwilowo przywrócone do ˝ycia. Razem z aromatem ostatniego p∏omyka dogorywajàcych substancjiistoty te rozprasza∏y si´ w przestrzeni i powraca∏y do swego poprzedniego stanu b∏àkajàcych si´ du-chów. Przez tego rodzaju zabawy Narajana niepotrzebnie rozbudza∏ w tych duchach nieprzezwyci´˝onepragnienie ˝ycia.

Napró˝no b∏aga∏am, by zaniecha∏ tych okropnych i karygodnych zabaw; Êmia∏ si´ z mych rad i uwa-˝a∏ za rzecz bardzo dla siebie pochlebnà mieç mo˝noÊç zdobycia ka˝dej nie tylko ˝ywej, ale i umar∏ejkobiety, która mia∏a szcz´Êcie mu si´ podobaç.

Nie, gdybym opowiedzia∏a ci o wszystkich jego wyst´pnych zachciankach, myÊla∏byÊ, ˝e to bajkaz “Tysiàca i jednej nocy”. Na przyk∏ad w zesz∏ym stuleciu mieszka∏a w Neapolu znana Êpiewaczka, któ-rej Êpiew podoba∏ si´ Narajanie. Gdy umar∏a, Narajana wydosta∏ cia∏o Êpiewaczki i ukry∏ w tajemnym po-koju, jakie zwyk∏ mieç w ka˝dym swym pa∏acu. Kiedy przysz∏a mu fantazja, spala∏ na trójnogu odpowied-nià mieszanin´ aromatów wraz z eliksirem i materializujàc nieszcz´snà istot´, napawa∏ si´ jej Êpiewem.Pewnego razu w czasie nieobecnoÊci Narajany wesz∏am przypadkiem do tajemnego pokoju, nasycone-go jeszcze okropnymi aromatami, gdzie w cierpieniu wi∏a si´ istota pó∏duch pó∏cz∏owiek, którà piekielnasi∏a przykuwa∏a do rozk∏adajàcego si´ cia∏a.

Nie mog´ ani ˝yç, ani uwolniç si´ od tego rozk∏adajàcego si´ cia∏a – ˝ali∏a si´ nieszcz´sna. Podj´∏am Êrodki, a˝eby jà uwolniç. Gdy duch rozdzieli∏ si´ z cieniem, spali∏am trupa ogniem elek-

trycznym, którym potrafi´ si´ pos∏ugiwaç. Popio∏y z∏o˝y∏am w kaplicy na miejscu, gdzie znalaz∏am zw∏o-ki, uczyniwszy krzy˝ astralny, aby przeszkodziç Narajanie w ponownym m´czeniu duszy tej kobiety. Tenmój post´pek wywo∏a∏ burzliwà scen´ ma∏˝eƒskà, do czego ju˝ przywyk∏am.

Nie wiem, czy wszystko zrozumia∏eÊ, lecz pojmiesz to, gdy Dachir przy wtajemniczeniu stopniowowszystko ci objaÊni.

– Tak zrozumia∏em ci´. Je˝eli niezupe∏nie pojmuj´, w jaki sposób powstajà zjawiska okultystyczne,to jednak czyta∏em dosyç o larwach, wampirach, strzygach i upiorach, aby wiedzieç, jak okropne tajem-nice kryjà si´ w pozagrobowym Êwiecie. Tajemnicà jest dla mnie to, co sk∏oni∏o Narajan´, ˝e wybra∏mnie, nieznanego, biednego lekarza, swoim nast´pcà.

Zagadkowy uÊmiech przemknà∏ po twarzy Nary.– Przyczyn by∏o kilka. Szukajàc sobie nast´pcy, Narajana chcia∏ przede wszystkim, aby by∏ to cz∏o-

wiek uczciwy, interesujàcy si´ wiedzà okultnà, a poza tym by by∏ to cz∏owiek chory, krew którego mog∏a-by byç przewodnikiem Êmierci. TyÊ odpowiada∏ wymaganiom. Narajana dzi´ki eliksirowi, obdarzony ja-snowidzeniem, gdy ci´ ujrza∏ w teatrze, wiedzia∏, ˝e jesteÊ myÊlicielem i pracowitym cz∏owiekiem, gdy˝nad twà g∏owà widzia∏ Êwiat∏o astralne w kszta∏cie strza∏y. To razem z innymi przyczynami, których wyli-czyç zbyt wiele czasu by zaj´∏o, zdecydowa∏o o twoim wyborze.

– Wiedzia∏aÊ, ˝e on chce umrzeç?– Wiedzia∏am, ˝e on powinien umrzeç. Nie ˝a∏owa∏am wyst´pnego cz∏owieka, który ca∏e wieki trwo-

ni∏ si∏y ˝yciowe na zaspokojenie wyst´pnych zachcianek. On, wtajemniczony, znajdowa∏ zadowoleniew towarzystwie sprzedajnych kobiet i doszed∏ do tego, ˝e zabi∏ kochank´ i otru∏ cygarem rywala.

– Powiedzia∏aÊ, ˝e eliksir ˝ycia daje jasnowidzenie. Czemu ja go nie posiadam? - spyta∏ Su-prama-ti.

– Dlatego, ˝e nie rozwinà∏eÊ jeszcze dostatecznie swych ukrytych zdolnoÊci. Dzisiejsza rozmowa topierwsza lekcja wtajemniczenia, pierwszy krok na kr´tej, lecz usianej cudami Êcie˝ce, którà musiszprzebyç. JesteÊ blady i zdenerwowany. Zostawmy przeto Êwiat okultystyczny z jego tajemnicami i staƒ-my si´ zwyk∏ymi Êmiertelnikami, kochajàcymi si´ wzajemnie i ∏aknàcymi szcz´Êcia - rzek∏a z kochajà-cym wejrzeniem Nara, opierajàc g∏ow´ na ramieniu m´˝a.

124

Uszcz´Êliwiony Supramati, zapomnia∏ z miejsca o wszystkich wàtpliwoÊciach, o l´ku swym i tysiàcum´czàcych go pytaƒ. Nie widzia∏ teraz nic prócz jej aksamitnych oczu, patrzàcych naƒ z mi∏oÊcià i jejuÊmiechni´tych, purpurowych ust...

M∏odzi ma∏˝onkowie sp´dzili kilka dni jak w b∏ogim Ênie. Nara by∏a tak dobra, mi∏a i dowcipna, ˝e Su-pramati coraz bardziej jà ubóstwia∏; ka˝da godzina sp´dzona z dala od niej wydawa∏a mu si´ kradzie˝àw∏asnego szcz´Êcia. Nara, zdawa∏o si´, by∏a równie˝ szcz´Êliwa. Bawi∏ jà zachwyt mi∏osny m∏odegoma∏˝onka, gdy wÊród poca∏unków mówi∏:

– Naro, zapomnij o przesz∏oÊci, o swej wiedzy; nie mów mi o tajemnicach, ani o wtajemniczaniu.Obecnie pragn´ tylko kochaç ciebie i mówiç o mi∏oÊci.

Jednak wra˝enie, jakie na nim wywar∏a rozmowa w dniu zaÊlubin, by∏o bardzo g∏´bokie, a zjawiskoNarajany i wszystko, co si´ o nim dowiedzia∏, utkwi∏o mu zbyt g∏´boko w pami´ci, aby móg∏ o tym zapo-mnieç. Przeciwnie zaczyna∏ coraz cz´Êciej rozpytywaç ˝on´ o ró˝ne rzeczy i wypadki, których sam nieumia∏ sobie wyt∏umaczyç. Podczas jednej z rozmów o alpejskich lodowcach i tamtejszym, w ska∏ach wy-kutym zamku, przypomnia∏ sobie o Agnim i zapyta∏, kto to by∏ ten dziwny s∏uga.

– To jeden z ni˝szych duchów, materializowany przez jednego z twych poprzedników, noszàcychrównie˝ nazwisko “Narajana Supramati” – odpowiedzia∏a Nara. – Musz´ zaznaczyç, ˝e wszyscy twoipoprzednicy byli hulakami, ale pomimo to dobrze administrowali swymi majàtkami, znali si´ na spra-wach finansowych i umieli gromadziç skarby w takiej iloÊci, ˝e przy najlepszych ch´ciach tylko drobnàich cz´Êç mogli roztrwoniç.

Jednen z pierwszych “Narajanów” by∏ jednostkà, pod tym wzgl´dem, niezwykle pomys∏owà. B´dàcwybitnym czarownikiem, skorzysta∏ z si∏ pos∏usznych mu elementarnych duchów, aby wykopaç i nape∏-niç z∏otem studni´, którà tam widzia∏eÊ. W tym celu wyszukiwa∏ i zabiera∏ skarby, których w ukryciu znaj-duje si´ na Êwiecie bardzo du˝o. Nie wiem, czy ci wiadomo, ˝e ka˝dy ukryty skarb jest pilnowany przezniedoskona∏e i chciwe duchy, które go zazdroÊnie strzegà, czy to dlatego, ˝e ukryty zosta∏ przez nich za˝ycia czy te˝ z innych przyczyn, których nie mog´ w tej chwili przytaczaç. Przy jednym takim bardzoznacznym skarbie duchem strzegàcym by∏ Agni. Bardzo chciwy za ˝ycia. Zabi∏ on swego pana, ograbi∏go ze z∏ota i drogich kamieni i zakopa∏ je w ziemi. Lecz przest´pstwo to przyku∏o go do miejsca, gdzieukry∏ te bogactwa. Gdy ów Narajana chcia∏ skarb przenieÊç do swej w∏adzy, aby go pokonaç. Mimo toAgni podà˝y∏ za swym skarbem i zamieszka∏ w lodowcach. Wtedy ów Narajana. który by∏ takim z∏oÊli-wym figlarzem jak i twój poprzednik, uwa˝a∏ za rzecz po˝ytecznà i stosownà zatrzymaç u siebie takiegodobrego stró˝a. W tym celu zapali∏ w ukryciu wspomniane wy˝ej kadzid∏a, zmieszane z eliksirem ˝ycia.Pod wp∏ywem tego o˝ywiajàcego pràdu Agni sta∏ si´ widzialnym, dotykalnym, w pewnej mierze korzy-stajàcym z w∏aÊciwoÊci ucieleÊnionego. Jest to dwojaka istota: cz´Êciowo cz∏owiek, cz´Êciowo wolnyduch.

ChciwoÊç trzyma go przy z∏ocie. pozostaje przeto w lodowcach, pilnujàc skarbów, których jeden tyl-ko widok czyni go szcz´Êliwym.

Jest on skromny i wierny, dr˝àcy przed pot´gà swych w∏adców. Mnie jednak nienawidzi, wyobra˝a-jàc sobie, nie wiem dlaczego, ˝e skorzystam ze swej si∏y, aby zniszczyç jego zjawiskowe istnienie. Tajego obawa jest zupe∏nie zbyteczna. Je˝eli takie samotne, zastyg∏e ˝ycie nie jest dla niego przykrym ci´-˝arem, to niech sobie w dalszym ciàgu wegetuje w tym lodzie; ja mu nie b´d´ przeszkadzaç”.

Takie rozmowy, wyjaÊniajàce Supramatiemu coraz to nowe tajemnice, bardzo go zajmowa∏y i zara-zem niepokoi∏y. Narajana w naÊwietleniu opowiadaƒ Nary przybiera∏ w jego umyÊle jakàÊ fantastycznài groênà postaç. MyÊl o tym cz∏owieku, którego zna∏ tak ma∏o, a sta∏ si´ jego spadkobiercà, przeÊladowa-∏a go z niezmo˝onà si∏à.

Pewnego wieczoru, kiedy Nara by∏a zaj´ta rozmowà z pewnà damà, Supramati uda∏ si´ do bibliote-ki. W jednej z szufladek, nape∏nionej listami, rachunkami itp. papierami, obok których by∏y cenne starer´kopisy, natrafi∏ na du˝y medalion z portretem Narajany, malowanym na koÊci s∏oniowej w bogatymstroju z siedemnastego stulecia.

Supramati przyglàda∏ si´ z zaciekawieniem klasycznie pi´knej jego twarzy. W wielkich, ciemnych jaknoc, oczach kry∏o si´ coÊ demonicznego, co zupe∏nie zgadza∏o si´ z poj´ciem, jakie sobie wytworzy∏o Narajanie na podstawie opowiadaƒ Êwiadków jego ˝ycia, a przede wszystkim Nary. Pope∏ni∏ on ca∏yszereg przest´pstw, by∏ powodem licznych cierpieƒ, pozwala∏ sobie na lekkomyÊlne zabawy z podw∏ad-

125

nymi mu si∏ami. Co obecnie odczuwa∏ ten pi´kny m∏odzian, który zdawa∏o si´ by∏ o˝ywionym posàgiemFidjasza?!

Naraz Supramati dozna∏ dziwnego uczucia. Z jego cia∏a zacz´∏y wyrywaç si´ jak gdyby pràdy ciep∏e-go powietrza, oddech sta∏ si´ goràcy jak ogieƒ, a r´ce jakby wydziela∏y czerwonawà par´. JednoczeÊnieda∏ si´ s∏yszeç wybuch g∏oÊnego Êmiechu, który ostatecznie przerwa∏ rozmyÊlania Supramatiego i wpro-wadzi∏ go w stan jakiegoÊ dziwnego rozstroju; poczu∏ w ciele lodowaty dreszcz.

Zblad∏ okropnie i trwo˝liwie spoglàda∏ doko∏a siebie.Naprzeciw niego, na tle pó∏ek z ksià˝kami, porusza∏ si´ czarny cieƒ, który rozszerza∏ si´, g´stnia∏

i falowa∏, jak k∏àb dymu. Po chwili ten cieƒ przybra∏ wyraêne zarysy i oczy Supramatiego ze zrozumia∏ymprzera˝eniem przyros∏y do wysokiej postaci Narajany, który jak ˝ywy, sta∏ o kilka kroków od niego.

Wydawa∏ si´ nieco wy˝szy i szczuplejszy jak dawniej; twarz mia∏ trupio bladà, o˝ywia∏y jà tylkob∏yszczàce oczy, które ˝arzy∏y si´ jak dwa rozpalone w´gle i ze strasznym wyrazem wpatrzone by∏yw Supramatiego.

– Podaj mi r´k´, Morganie; u˝ycz mi troch´ ciep∏a, bo umieram z zimna – wyraênie rzek∏o widmo,zbli˝ajàc si´ i wyciàgajàc do Supramatiego bladà, z silnymi paznokciami, r´k´.

Pomimo strachu, jakiego dozna∏ na widok dziwnego zjawiska, Supramati podniós∏ ju˝ r´k´, gdy˝ wo-la jego by∏a zupe∏nie sparali˝owana przez wejrzenie owych gorejàcych oczu – i brakowa∏o zaledwie se-kundy, aby dotknà∏ r´ki zjawiska – gdy naraz w drzwiach pokoju ukaza∏a si´ Nara.

W jednym r´ku trzyma∏a s´katà pa∏eczk´ magicznà, w drugim ma∏à, srebrnà tac´, którà szybko po-stawi∏a na stole i stan´∏a mi´dzy Supramatim, a zjawiskiem, podnoszàc do góry pa∏eczk´. Widmo na-tychmiast zachwia∏o si´ i cofn´∏o, wydajàc Êwist, podobny do syczenia ˝mii. Z szeroko otwartych jegooczu b∏ysnà∏ zielonkawy p∏omyk, a twarz wykrzywi∏a si´ w odra˝ajàcym skurczu.

– Nie plam go swym dotkni´ciem! – zawo∏a∏a rozkazujàcym g∏osem – otrzyma∏eÊ to, na co zas∏u˝y-∏eÊ. Idê i nasyç swój g∏ód.

Wskaza∏a mu przyniesionà tac´, na której sta∏a szklanka wina i le˝a∏ chleb z kawa∏kiem surowegomi´sa. Supramati patrzy∏ z przera˝eniem, jak Narajana podszed∏ szybko do sto∏u, momentalnie wypi∏ wi-no i po by∏skawicznym spo˝yciu chleba z mi´sem, zaczà∏ blednàç i rozp∏ywaç si´ w mglisty ob∏oczek,który ulecia∏ przez otwór w kominku, pozostawiajàc po sobie duszàcy trupi zapach.

– Wielki Bo˝e, wszak on ˝yje! – zawo∏a∏ Supramati, ze zdumieniem i w milczeniu obserwujàcy to no-we dla niego widowisko.

Nara poruszy∏a g∏owà przeczàco. – Nie, on si´ sta∏ teraz istotà wampirycznà, której s∏u˝à za pokarm emanacje ludzi ˝yjàcych. Takie

istoty odczuwajà potrzeb´ zaspokojenia swego pragnienia i g∏odu oraz ogrzania si´. W ciàgu pewnegoczasu nale˝y go karmiç, w przeciwnym razie stanie si´ bardziej niebezpiecznym.

Wyjdêmy stàd, bo trzeba otworzyç okna, by oczyÊciç powietrze. A ty musisz si´ wykàpaç, aby usu-nàç z organizmu nieczyste fluidy i rozk∏adowe emanacje, którymi oddycha∏eÊ i które mog∏y by ci´ niepo-koiç.

RzeczywiÊcie Supramati by∏ ca∏y rozstrojony, blady, odczuwa∏ zawrót g∏owy i ci´˝ar o∏owiu w ca∏ymciele. Sta∏ oparty o Êcian´ i zadawa∏o mu si´, ˝e nie b´dzie móg∏ ruszyç si´ z miejsca.

– Nie l´kaj si´ niczego – rzek∏a Nara, k∏adàc swà ciep∏à i pachnàcà ràczk´ na wilgotnym czole m´-˝a. Tobie on nie mo˝e zaszkodziç. Ja z daleka wyczuwam jego obecnoÊç i posiadam nad nim dosta-tecznà w∏adz´. Po kàpieli wyjdziemy na Êwie˝e powietrze, aby si´ ∏atwiej mog∏o rozwijaç to przykre wra-˝enie.

Supramati ÊciÊle wykona∏ polecenia Nary, jednak przez kilka dni chodzi∏ jeszcze oszo∏omiony i oci´-˝a∏y; zdawa∏o mu si´, ˝e wsz´dzie widzi straszny cieƒ Narajany, który obok grozy wzbudza∏ wiele wspó∏-czucia.

Nara dobrodusznie ˝artowa∏a sobie z jego nerwowoÊci i stara∏a si´ zape∏niç mu czas przez rozrywki,wizyty u znajomych i opowiadania ciekawych epizodów ze swego d∏ugiego ˝ycia. Stopniowo Supramatizapomnia∏ o wszystkim i odzyska∏ swój dawny dobry humor. Z zachwytem s∏ucha∏ zawsze opowiadaƒswej ˝ony, ale nie móg∏ doczekaç si´ historii jej w∏asnego ˝ycia. Od tego opowiadania zwykle wykr´ca∏asi´ jakimÊ ˝artem.

Pewnego wieczora, kiedy oboje byli w doskona∏ych humorach, Nara napomkn´ta z figlarnym uÊmie-

126

chem:– Jednak nie∏adnie postàpi∏eÊ ze swym przyjacielem wicehrabià de Lormoeil, w Pary˝u. –Jak to nie∏adnie? Wszak da∏em mu du˝à kwot´ na zap∏acenie wszystkich jego d∏ugów. – T´ drobnostk´ to on przegra∏ w karty, a twój podst´pny i niespodziewany wyjazd przyczyni∏ si´ do

wielu trosk biednego Lormoeila. Duszàc si´ ze Êmiechu, Nara opowiedzia∏a mu z najdrobniejszymi szczegó∏ami histori´ z jubilerem

oraz k∏ótni´ i walk´ na pi´Êci pomi´dzy wicehrabià, a Pierretà. Supramati równie˝ pok∏ada∏ si´ ze Êmie-chu, twierdzàc, ˝e gdyby przewidzia∏ takà tragikomedi´, niezawodnie dopomóg∏by wicehrabiemu.

– Nic jeszcze nie ma straconego. Wicehrabia postanowi∏ bezwarunkowo ci´ odszukaç i kazaç sobiezap∏aciç za twój zdradziecki wyjazd. Radz´ ci napisaç do niego, zawiadomiç go o swym ma∏˝eƒstwiei zakomunikowaç mu, ˝e wyje˝d˝ajàc na kilka lat, pragniesz pomóc mu po raz ostatni i uregulowaçwszystkie jego d∏ugi pod warunkiem, by na przysz∏oÊç wi´cej ju˝ nie liczy∏ na twojà pomoc.

– Doskona∏a myÊl; uczyni´ to z przyjemnoÊcià, tylko chcia∏bym, je˝eli pozwolisz, wys∏aç mu naszeportrety.

Nara pociàgn´∏a go za ucho.– Niedobry ch∏opcze, chcesz zatruç serce biednej Pierrecie, która chwali∏a si´ ju˝, ˝e zostanie ksi´˝-

nà!Supramati zarumieni∏ si´ i uca∏owa∏ r´k´ ˝ony.– Nawet nie myÊla∏em o tym g∏upim zwierzàtku. Jestem zdumiony, ˝e ty tak dok∏adnie wiesz o wszystkim? Z przykroÊcià i wstydem wyobra˝am so-

bie, ˝e mog∏aÊ krok za krokiem Êledziç mnie podczas ca∏ego mego pobytu w Pary˝u. - Tak êle nie by∏o; pami´taj, ˝e jestem uospobieniem skromnoÊci i nigdy nie nadu˝ywa∏am swej w∏a-

dzy przy wywo∏ywaniu w magicznym zwierciadle obrazów przesz∏oÊci i teraêniejszoÊci; uwa˝a∏am tylko,˝e mam prawo uÊwiadomiç sobie mniej wi´cej, co porabia mój troch´ lekkomyÊlny mà˝.

Lecz nie mówmy o tym; zapomnia∏am o wszystkim, co widzia∏am. Jutro ka˝emy si´ razem sfotogra-fowaç.

U wicehrabiego zebra∏o si´ kilka znajomych osób, a w ich liczbie Pierreta, która na znak zgodyi przyjaêni mia∏a na sobie ten fatalny rubinowy garnitur, który by∏ przyczynà ich poró˝nienia. Obiad mia∏si´ ku koƒcowi, gdy wszed∏ lokaj i poda∏ wicehrabiemu du˝y pakiet otrzymany z poczty. Lormoeil otwo-rzy∏ kopert´, w której znajdowa∏a si´ du˝ych rozmiarów fotografia i list, przyjrza∏ si´ fotografii. Przebieg∏oczyma znane mu pismo i zawo∏a∏ z zachwytem:

– O, nieoceniony przyjacielu! Jaka˝ cudna kobieta! Co za boska pi´knoÊç!Wszyscy zbli˝yli si´ zaciekawieni, co te˝ mog∏o byç przyczynà tego zachwytu gospodarza domu,

a dowiedziawszy si´ o ma∏˝eƒstwie Supramatiego i o tym, ˝e p∏aci d∏ugi przyjaciela, zachwyceni wznosi-li okrzyki na czeÊç nowo˝eƒców. Jedynie Pierreta, która do tego czasu papla∏a na wszystkie stronyo swych zar´czynach z ksi´ciem, k∏amiàc w dodatku, ˝e otrzymywa∏a od niego listy mi∏osne, czu∏a si´zawstydzonà i zawiedzionà. Widzàc zwrócone na siebie ironiczne spojrzenia, dosta∏a napadu histerii,upad∏a na pod∏og´, psujàc wszystkim zabaw´ i zmuszajàc wicehrabiego do odwiezienia jej do domu.

Nast´pnego dnia wicehrabia w bardzo przyjemnym nastroju wychodzi∏ z domu bankierskiego Rot-szylda, dokàd uda∏ si´ z sekretarzem ksi´cia, przyby∏ym specjalnie w tym celu z Wenecji. Lormoeil po-da∏ cyfr´ swych d∏ugów dwa razy wy˝szà od rzeczywistej. Wyp∏acono mu jà niezw∏ocznie. Wobec tegowyda∏a mu si´ Êmiesznà sama myÊl o tym, ˝e nale˝a∏oby si´ do pewnego stopnia ustatkowaç i ograni-czyç w wydatkach.

Przede wszystkim wicehrabia uda∏ si´ do Mercandiera, by uregulowaç swe weksle. Baron zakomu-nikowa∏ mu, ˝e Pierreta jest chora i nikogo nie przyjmuje. Pojecha∏ wi´c do Pierrety. Aktorka ta rzeczywi-Êcie gra∏a rol´ osoby zawiedzionej w mi∏oÊci i porzuconej. Z jej s∏ów mo˝na by∏o wnioskowaç, ˝e Supra-mati przysiàg∏ jej dozgonnà mi∏oÊç i wiernoÊç. Wicehrabia porozmawia∏ z nià powa˝nie i poradzi∏, by po-zby∏a si´ swych nieziszczalnych marzeƒ, oraz by rozwa˝y∏a na trzeêwo swe obecne po∏o˝enie, którewcale z∏ym nie by∏o.

– Ksià˝´ w ˝adnym razie nie móg∏ zostaç twym m´˝em, a ty w∏aÊciwie mówiàc, nie mo˝esz si´ na-wet porównaç z jego obecnà ˝onà – mówi∏ wicehrabia – natomiast Mercandier szaleje za tobà. Wyj-dziesz za niego, zostaniesz baronowà i b´dziesz doÊç bogata by sobie w niczym nie odmawiaç.

127

Rada przypad∏a do gustu obra˝onej Pierrecie. Postanowi∏a zmusiç Mercandiera do wzi´cia z nià na-tychmiast Êlubu, gdy˝ pragn´∏a przekonaç Supramatiego, ˝e nie brak jej pretendentów do r´ki i serca.

Starania jej zosta∏y uwieƒczone dobrym skutkiem, bowiem w ciàgu szeÊciu miesi´cy zosta∏a ˝onàMercandiera. Wicehrabia prowadzi∏ jà do o∏tarza.

W tym czasie w Wenecji Supramati sp´dza∏ miodowe miesiàce przy boku Nary i czu∏ si´ nad wyrazszcz´Êliwym. Niekiedy tylko powstawa∏ w jego pami´ci straszny obraz Narajany, jako istoty wampirycz-nej - trupa ∏aknàcego po˝ywienia i ciep∏a – wtedy dreszcz go przejmowa∏.

– Czy dawa∏aÊ kiedy po˝ywienie Narajanie od czasu kiedy go widzia∏em? – zapyta∏ pewnego razuNar´, gdy wspomnienie o tamtych strasznych odwiedzinach wystàpi∏o niezwykle wyraênie w jego pa-mi´ci.

– Naturalnie, codziennie zostawiam mu jad∏o w gabinecie, przylegajàcym do biblioteki – odrzek∏aNara. – Je˝eli chcesz, to pójdziemy dziÊ w nocy zobaczyç, jak on ucztuje. Supramati nie mia∏ na to wiel-kiej ochoty, zaczà∏ si´ wymawiaç, lecz Nara ostro powsta∏a przeciw jego l´kowi.

– Nie pozwalaj tak si´ poddawaç swym rozstrojonym nerwom – rzek∏a. Jest to choroba, którà nale˝yzwalczaç; musz´ ci´ uprzedziç, ˝e podczas wtajemniczania zobaczysz wiele rzeczy daleko straszniej-szych od tej mizernej larwy. Chcàc zapoznaç si´ z rozmaitego rodzaju duchami, nale˝y spokojniei Êmia∏o na ka˝dego z nich patrzeç; a nast´pnie nale˝y wyrobiç w sobie m´stwo, niezb´dne do w∏adzynad tymi z∏ymi, na pozór strasznymi istotami.

Supramati przyzna∏ jej racj´, wiedzàc, ˝e pr´dzej czy póêniej b´dzie musia∏ zwalczyç swà s∏aboÊçi swój l´k.

– Dobrze, pójdziemy – rzek∏ niepewnym g∏osem, czu∏ bowiem, ˝e mu w∏osy powstajà na g∏owie. – W mojej obecnoÊci Narajana jest bezsilny, mo˝esz zatem iÊç Êmia∏o. Zresztà nie wejdziemy do

gabinetu, lecz b´dziemy patrzyli przez okno wychodzàce na galeri´.Gabinet, o którym mowa, by∏ niewielki i znajdowa∏ si´ w rogu domu. Z jednej strony okno wychodzi-

∏o na kana∏, z drugiej na galeri´, ciàgnàcà si´ wzd∏u˝ przeciwleg∏ej Êciany. Przed pó∏nocà Nara przesz∏awraz z m´˝em w milczeniu przez galeri´ i zatrzyma∏a si´ przy oknie, z którego doskonale by∏o widaç ca-∏e wn´trze gabinetu.

Przez wysokie, gotyckie okno, wychodzàce na kana∏, wpada∏y do gabinetu promienie ksi´˝ycai oÊwietla∏y go tak wyraênie, ˝e mo˝na by∏o dostrzec wyszyte na aksamitnych portierach kwiaty orazrzeêb´ na poczernia∏ych od staroÊci szafach i na krzes∏ach z wysokimi oparciami. Na Êrodku pokoju sta∏stolik z jad∏em, przygotowanym dla upiora. Srebrne promienie ksi´˝yca oÊwietla∏y tac´ i kryszta∏owy ta-lerz z chlebem i kawa∏kiem surowego mi´sa.

Widzàc, ˝e Supramati odczuwa lekkie dreszcze, Nara Êcisn´∏a mu silnie r´k´, mówiàc:– Odwagi, mój przyjacielu! DziÊ przechodzisz pierwszà prób´ wtajemniczenia. Przede wszystkim

musisz przezwyci´˝yç l´k, który duchom ciemnoÊci daje w∏adz´ nad tobà; natomiast spokój i odwagaobezw∏adniajà duchy i czynià ich pos∏usznymi twej woli.

Supramati nie móg∏ si´ zdobyç nawet na jedno s∏owo odpowiedzi. Zimny pot wystàpi∏ mu na czo∏o,a niewypowiedziany l´k i odraza wstrzàsn´∏y ca∏ym jego jestestwem. Kurczowo przycisnà∏ do siebie r´-k´ Nary i u˝y∏ ca∏ego wysi∏ku swej woli, aby si´ pozbyç strachu i spokojnie obserwowaç stolik, przy któ-rym mia∏a si´ pokazaç wampiryczna mara.

Stary zegar pa∏acowy powoli wydzwoni∏ dwunastà godzin´. Naraz w przeciwleg∏ym oknie ukaza∏ si´ czarny cieƒ i zas∏oni∏ sobà Êwiat∏o ksi´˝yca. Z kocià zr´cz-

noÊcià, bez szelestu, zeskoczy∏ z okna do pokoju i zbli˝y∏ si´ do stolika. Pomimo strasznego wra˝enia, zaciekawiony Supramati przyglàda∏ si´ wysokiej postaci Narajany,

który mia∏ na sobie obcis∏e, jakby trykotowe ubranie ciemnoszarego koloru, doskonale uwydatniajàce je-go szczup∏à i zgrabnà figur´. Przy Êwietle ksi´˝yca wyraênie widaç by∏o jego trupiobladà twarz. G∏´bokozapad∏e oczy ˝arzy∏y si´ jak dwa w´gle; czerwonawe, fosforyczne Êwiat∏o wyst´powa∏o na jego czole,dzi´ki czemu da∏y si´ zauwa˝yç dwa niedu˝e zakrzywione rogi, sterczàce wÊród g´stych, czarnych w∏o-sów.

Z ˝ar∏ocznoÊcià g∏odnego zwierz´cia zaczà∏ po˝eraç chleb, i mi´so, poczu∏ jednak, ˝e jest Êledzony,podniós∏ g∏ow´ i swym strasznym diabelskim wzrokiem spoglàda∏ na Êwiadków swej uczty. Odra˝ajàcygrymas skrzywi∏ jego blade usta.

128

Ta wzajemna obserwacja trwa∏a sekund´, ale Supramatiemu wyda∏a si´ nieskoƒczenie d∏ugà. Na-st´pnie widmo zrobi∏o ruch, jakby chcia∏o rzuciç si´ w stron´ Supramatiego i Nary, lecz zab∏ysnà∏ przednim Ênie˝nobia∏y krzy˝ i zagrodzi∏ mu drog´. Narajana skurczy∏ si´ i cofnà∏ w ty∏, wyglàda∏ przy tym, jak-by mu brak by∏o powietrza: z niedomkni´tych ust wydobywa∏ si´ syk ˝mii i bieli∏y si´ bia∏e ostre jakby wil-cze z´by.

Promienny krzy˝ wcià˝ posuwa∏ si´ naprzód, odrzucajàc go w kierunku okna; widmo cofa∏o si´, pe∏-zajàc prawie po pod∏odze, a˝ wreszcie wyprostowa∏o si´, jednym skokiem wpe∏za∏o na parapet i znikn´-∏o za oknem.

Supramati dosta∏ zawrotu g∏owy, mia∏ uczucie jakby ziemia usuwa∏a si´ spod jego nóg, jakby lecia∏w czarnà otch∏aƒ. Skoƒczy∏o si´ na tym, ˝e straci∏ przytomnoÊç.

Kiedy otworzy∏ oczy, zobaczy∏, ˝e le˝y na pod∏odze w galerii, a Nara kl´czy obok niego i podtrzymu-je mu g∏ow´, dajàc do wàchania chusteczk´, zwil˝onà jakimÊ p∏ynem o mi∏ym orzeêwiajàcym zapachu.Szybko powsta∏ i rzek∏ zawstydzony:

– Wybacz, ˝e wykaza∏em tyle s∏aboÊci i braku woli. Sam nie wiem, co si´ ze mnà sta∏o.– Przede mnà nie potrzebujesz si´ t∏umaczyç – rzek∏a, uÊmiechajàc si´ dobrotliwie. – Czasem trud-

no jest dojÊç do ∏adu z nerwami, ale zapewniam ci´, ˝e si´ przyzwyczaisz do tych rzeczy i b´dziesz do-skonale nad sobà panowa∏. Tego wprost trzeba si´ nauczyç, jak ka˝dej innej wiedzy. Przyjdzie czas,kiedy odwiedziny podobnego jegomoÊcia nie b´dà na tobie wywiera∏y ˝adnego wra˝enia i wystarczyjedno podniesienie twej r´ki, aby go zmusiç do ucieczki. A teraz pójdziemy i my na kolacj´, a potemspaç, gdy˝ potrzebujesz wypoczynku.

Pomimo weso∏ego nastroju, uprzejmoÊci i dobroci Nary, Supramati podczas kolacji by∏ milczàcyi bez humoru, a nocà êle spa∏, majàc g∏owà nabità poprzednimi wypadkami i wyrzucajàc sobie, ˝e on,m´˝czyzna, lekarz omdla∏ ze strachu, podczas kiedy Nara - kobieta nie tylko zachowywa∏a ca∏kowityspokój, ale zwyci´˝y∏a z∏ego ducha dzi´ki swojej wiedzy i woli. Pragnà∏ za wszelkà cen´ dorównywaçwe wszystkim ˝onie i postanowi∏, pomimo strasznego wyglàdu widma Narajany, przyzwyczaiç si´ do ob-serwowania go bez uczucia strachu. Je˝eli bowiem by∏o mu sàdzone przedostaç si´ do paƒstwa mrokui to paƒstwo zwyci´˝yç, to musi energicznie wziàç si´ do pracy i zwyci´˝yç przede wszystkim samegosiebie, by na przysz∏oÊç nie potrzebowa∏ rumieniç si´ przed ˝onà. W rezultacie mia∏ ochot´ zaraz na-st´pnego dnia byç obecnym przy kolacji Narajany. Niestety widmo nie pokaza∏o si´ ani tego wieczoru,ani nast´pnych.

RRoozzddzziiaa∏∏ ttrrzzyynnaassttyy

Pewnego dnia po obiedzie Supramati i Nara przeszli, jak zwykle, do jej saloniku. W du˝ym marmu-rowym kominku p∏onà∏ weso∏y ogieƒ, roznoszàc po pokoju mi∏e, o˝ywcze ciep∏o. Na dworze by∏o ch∏od-no i pada∏ ulewny deszcz. M∏odzi ma∏˝onkowie usiedli obok siebie na kozetce i w zamyÊleniu patrzyli naogieƒ.

– Dzisiejszy wieczór ogromnie nadaje si´, do szczerych serdecznych zwierzeƒ – przerwa∏ nastrojo-wà cisz´ Supramati. Ty Naro, znasz ca∏à mojà przesz∏oÊç, a ja prawie nic nie wiem o tobie.

Nara opar∏a g∏ow´ o poduszki otomany i przymkn´∏a oczy. Po d∏ugiej ciszy, której Supramati nieÊmia∏ przerywaç, wyprostowa∏a si´ energicznie i rzek∏a g∏osem zdecydowanym:

– Dobrze, opowiem ci histori´ mego ˝ycia; tego d∏ugiego ˝ycia, którego poczàtek ginie w pomrocewieków. Lecz powiedz, czy nie b´dziesz si´ ba∏ tak starej ˝ony?

– Takiej staroÊci mo˝e ci pozazdroÊciç ka˝da m∏oda panna. Mam jednak wra˝enie, ˝e wspomnieniaodleg∏ej przesz∏oÊci sprawiajà ci pewnà przykroÊç. Je˝eli tak jest rzeczywiÊcie, to cofam swà proÊb´i prosz´, nie opowiadaj mi historii swego ˝ycia. TeraêniejszoÊç daje mi tyle szcz´Êcia, ˝e niczego wi´cejnie pragn´.

– Masz s∏usznoÊç! Musz´ wskrzesiç w swej pami´ci ci´˝kie, okropne wspomnienia. Lecz mniejszao to; ja sama chc´, byÊ pozna∏ koleje mego ˝ycia. Wypadki, o których us∏yszysz, sà tak odleg∏e, ˝e po-winnam je traktowaç zupe∏nie oboj´tnie. Lecz dusza ludzka ma t´ dziwnà w∏aÊciwoÊç, ˝e wszystko, co

129

prze˝y∏a, przecierpia∏a i odczu∏a w przesz∏oÊci, budzi si´ w niej i ˝yje niejako, kiedy si´ t´ przesz∏oÊçw swej pami´ci porusza. Stulecia mijajà, a my znów prze˝ywamy zapomniane wra˝enia.

Urodzi∏am si´ w Rzymie w roku 202 przed Narodzeniem Chrystusa. By∏ to okres czasu zaraz po dru-giej wojnie Punickiej, kiedy pomimo zwyci´stwa republiki, kraj by∏ zniszczony i wiele rodzin dotkliwieucierpia∏o.

Mój ojciec Marcus Licinius dowodzi∏ legionem. Ci´˝ko raniony w jednej z potyczek, musia∏ porzuciçs∏u˝b´ wojskowà i zamieszka∏ w Rzymie, w ma∏ym domku obok Forum. By∏y to czasy surowych obycza-jów, czasy cnót obywatelskich i goràcej mi∏oÊci ojczyzny. Rzym nie by∏ jeszcze wtedy miastem pa∏aców,bezmyÊlnego zbytku i wielkich bogactw, jakim si´ sta∏ póêniej. Obywatele rzymscy odznaczali si´ w tymczasie surowà prostotà ˝ycia w takim samym stopniu, w jakim za panowania cezarów szczycili si´ wy-delikaceniem i rozrzutnoÊcià.

Ojciec mój, cz∏owiek wzgl´dnie zamo˝ny, prowadzi∏ ˝ycie bardzo skromne. By∏ to surowy ˝o∏nierz,który pod wp∏ywem rodzinnych nieszcz´Êç odsunà∏ si´ zupe∏nie od ludzi. Pierwsza ˝ona Fabia obdarzy-∏a go pi´cioma synami, z których czterech umar∏o w dzieciƒstwie, pozosta∏ jeden tylko Cajus Licinius,który by∏ bo˝yszczem ojca.

W trzy lata po Êmierci pierwszej swej ˝ony ojciec zakocha∏ si´ w m∏odej, jasnow∏osej, jak ja patry-cjuszce i o˝eni∏ si´ z nià. Moje przyjÊcie na Êwiat przyczyni∏o si´ do Êmierci mej matki i to by∏o powodempewnej niech´ci, jakà ojciec czu∏ zawsze do mnie. Pomimo swej mi∏oÊci, zdawa∏ sobie spraw´ z tego, ˝eby∏am przyczynà Êmierci ubóstwianej przez niego kobiety. Ros∏am samotnie, pod opiekà niewolnicy,Greczynki, dobrej Euryklei, która bardzo mnie kocha∏a, pieÊci∏a i nauczy∏a swego j´zyka. Ten j´zyk, jaksi´ o tym zaraz dowiesz, mia∏ prze∏omowe znaczenie w mym ówczesnym ˝yciu. Mia∏am szeÊç lat, kiedymój brat, Cajus, zachorowa∏ tak powa˝nie, ˝e obawiano si´ o jego ˝ycie. Ojciec by∏ w rozpaczy. Obawao strat´ jedynego siedemnastoletniego syna, prawie w przededniu, kiedy mia∏ przyoblec tog´ “m´˝a”,przyprawia∏a go wprost o utrat´ zmys∏ów. Sam piel´gnowa∏ Cajusa. Pewnego razu, gdy usnà∏ przy ∏o˝uchorego, mia∏ sen, który rozstrzygnà∏ o moim losie.

Âni∏o mu si´, ˝e znalaz∏ si´ w Êwiàtyni Westy i ˝e przy o∏tarzu sta∏a westalka, w której pozna∏ swojàcórk´.

Westalka podsyca∏a Êwi´ty ogieƒ, a w ogniu ukaza∏a si´ sama bogini, która k∏adàc r´k´ na mej g∏o-wie, wyrzek∏a te s∏owa:

– Za to, ˝e córka pe∏ni s∏u˝b´ u mego o∏tarza, daruj´ ˝ycie twemu synowi. Po tych s∏owach boginiznikn´∏a, a ojciec ujrza∏ na stopniach o∏tarza, zamiast wysokiej westalki, mnie takà, jakà wtedy by∏am, tj,szeÊcioletnià dziewczynk´.

Taki sen ojciec uwa˝a∏ za rozkaz nieÊmiertelnych, zw∏aszcza, ˝e sta∏o si´ to w przeddzieƒ wyboru,przez arcykap∏ana nowicjuszki. Bez najmniejszego wahania, o Êwicie, uda∏ si´ ojciec do Êwiàtyni i oznaj-mi∏ arcykap∏anowi, ˝e dobrowolnie poÊwi´ca mnie na s∏u˝b´ bogini Westy, oraz przeznacza dla Êwiàtyniznaczne dary.

Wszystko sta∏o si´ zgodnie z jego ˝yczeniem. Ju˝ po up∏ywie kilku godzin pi´kne moje w∏osy sta∏ysi´ pastwà no˝yczek, a na g∏owie zieleni∏ si´ wianek westalki. Doskonale pami´tam te chwile, choç niepojmowa∏am wtedy ich wielkiego znaczenia. Smutno mi tylko by∏o, ˝e nie mia∏am przy sobie ojca i do-brej Euryklei.

Jakby na potwierdzenie s∏usznoÊci interpretacji ojcowskiego snu, bratu si´ polepszy∏o. Ja zamiesz-ka∏am w Êwiàtyni, gdzie w ciszy up∏ywa∏ mój dziesi´cioletni nowicjat.

Uros∏am i moja pi´knoÊç by∏a wyjàtkowa. M´˝czyêni, kobiety i dzieci zatrzymywali si´ i zachwycalimojà urodà, kiedy, poprzedzana przez liktorów, przeje˝d˝a∏am przez Rzym w kolasie, lub by∏am niesio-na w lektyce. Spotkanie pi´knej westalki Licynii by∏o szcz´Êliwà wró˝bà. M∏odzi obywatele i osoby urz´-dowe, ust´pujàc mi z drogi z oznakami szacunku, jednoczeÊnie przesy∏ali mi nami´tne, pe∏ne zachwytu,spojrzenia. Ja by∏am na wszystko oboj´tna. Ch∏odno i ze spokojem na nich spoglàda∏am, wiedzàc, jakstrasznà stan mój wk∏ada∏ na mnie odpowiedzialnoÊç; pogodzi∏am si´ ju˝ z surowym ˝yciem westalkii z zadowoleniem pe∏ni∏am s∏u˝b´ przy bogini. Podoba∏o mi si´ pilnowanie Êwi´tego ognia podczas d∏u-gich, milczàcych nocy; bo ju˝ wtedy mi si´ zdawa∏o, ˝e widzia∏am rozmaite cienie, pe∏zajàce pod skle-pieniem Êwiàtyni.

Ojca widywa∏am dosyç cz´sto; zdawa∏o mi si´, ˝e chocia˝ tego po sobie nie pokazywa∏, ˝a∏owa∏

130

w g∏´bi duszy, ˝e uczyni∏ ze mnie westalk´, tym bardziej, ˝e ta ofiara nie na wiele mu si´ przyda∏a. Bratmój wprawdzie wyzdrowia∏, lecz by∏ s∏aby i niezdolny do s∏u˝by wojskowej, a ma∏˝eƒstwo jego by∏o bez-potomne.

W atrium, domu westalek sta∏y posàgi tych dziewic, które wyró˝nia∏y si´ swymi cnotami i pi´knoÊcià;ojciec zapragnà∏ dodaç mój posàg do tej kolekcji.

Po porozumieniu si´ z arcykap∏anem powierzy∏ wykonanie posàgu znadujàcemu si´ wówczasw Rzymie s∏awnemu greckiemu rzeêbiarzowi Kreonowi. By∏ to pi´kny, m∏ody cz∏owiek, lat oko∏o trzydzie-stu. Jedna z komnat domu westalek zosta∏a czasowo zamieniona na pracowni´, gdzie artysta mia∏ co-dziennie po kilka godzin pracowaç nad wykonaniem dzie∏a.

Kiedy zobaczy∏ mnie po raz pierwszy, sta∏ przez kilka chwil przede mnà, jak oszo∏omiony. W oczachjego b∏yszcza∏ taki nami´tny zachwyt, ˝e zarumieni∏am si´ i spuÊci∏am oczy. I mnie równie˝ on od pierw-szego wejrzenia tak si´ podoba∏, jak ˝aden dotàd m´˝czyzna. Kreon szybko si´ opami´ta∏ i z udanàoboj´tnoÊcià przystàpi∏ do pracy.

Podczas kiedy on miesza∏ i wyrabia∏ glin´, a stara westalka Quarta, obecna zawsze podczas tychseansów, zaj´ta by∏a uk∏adaniem girland do przybrania o∏tarza, obserwowa∏am Kreona. Porównywa∏amgo ze znanymi mi m∏odymi Rzymianami; odnosi∏am wra˝enie, ˝e ˝aden nie dorównywa∏ urodzie tegoGreka. Staro˝ytni Rzymianie nie odznaczali si´ pi´knoÊcià; byli Êredniego wzrostu i silnej budowy cia∏a;charakterystycznym wyrazem ich twarzy by∏a ostroÊç rysów; w∏osy mieli k´dzierzawe. Kreon, przeciwnieby∏ wysokiego wzrostu, zgrabny i gibki jak trzcina. Twarz mia∏ bia∏à i delikatnà, czysto greckiego typu,w∏osy krucze i faliste, a ciemnob∏´bkitne oczy pe∏ne czarujàcej tkliwoÊci. Gdyby nie ten wyraz i koloroczu, by∏by bardzo podobny do Narajany.

Czu∏am, ˝e mnie jakaÊ si∏a coraz wi´cej popycha do niego. Na jednym z seansów przysz∏o mi dog∏owy przyznaç mu si´, ˝e mówi´ po grecku. By∏ zachwycony; zacz´liÊmy rozmawiaç, wprawdzie niewiele, gdy˝ Quarta tego nie lubi∏a, wszak˝e dostatecznie, by si´ wzajemnie poznaç bli˝ej i prze∏amaçpierwsze lody. Kreon zawsze znalaz∏ sposobnoÊç rzucenia jakiegoÊ s∏ówka i spoglàdania na mnieukradkiem, czym wywo∏ywa∏ ˝ywsze bicie mego serca.

Pewnego razu zauwa˝y∏am, ˝e Kreon u∏o˝y∏ swoje narz´dzia na stole za plecami Quarty; po czymstanà∏ za nià, wyciàgnà∏ r´ce w kierunku starej westalki i patrzy∏ na nià piorunujàcym wzrokiem z takà si-∏à, ˝e pod napi´ciem woli ˝y∏y nabrzmia∏y mu na czole. Obserwowa∏am to z pewnym zdziwieniem, leczjakie˝ by∏o moje przera˝enie, kiedy nagle Quarta zamkn´∏a oczy i zasn´∏a, opuszczajàc g∏ow´ na opar-cie trzcinowego fotela.

– Co to znaczy Kreonie? – szepn´∏am. Czy˝ byÊ by∏ czarownikiem? Powiedz, dlaczego to uczyni-∏eÊ?

Kreon szybko podszed∏ do mnie i bioràc za r´k´ rzek∏:– Uczyni∏em to po to, a˝eby choç na chwil´ uwolniç si´ od Êwiadka i powiedzieç ci, ˝e ci´ kocham,

˝e ˝yç bez ciebie nie mog´ i ˝e pragn´ przynajmniej raz jeden uca∏owaç twe usta.W oczach jego pali∏a si´ ˝àdza i zanim mog∏am coÊ odpowiedzieç lub broniç si´, objà∏ mnie i na-

mi´tnie uca∏owa∏. Powiedzia∏ mi, ˝e je˝eli podzielam jego uczucia, wyrwie mnie z tego smutnego ˝yciaw Êwiàtyni przy pomocy swego przyjaciela, indyjskiego m´drca, który nauczy∏ go, jak uÊpiç dozorczyni´.Ten to m´drzec mia∏ nam dopomóc w ucieczce.

Zgodzi∏am si´ na wszystko; tylko co prze˝yta chwila przekona∏a mnie, ˝e ˝ycie westalki ju˝ mi niewystarczy, zbudzi∏y si´ we mnie inne pragnienia. UmówiliÊmy si´ z nim, ˝e znów za kilka dni uÊpi staràQuart´. Po czym Kreon obudzi∏ jà; ku mojemu wielkiemu êdziwieniu Quarta nie tylko ˝e nic nie s∏ysza∏a,ale nawet nie wiedzia∏a o swoim uÊpieniu.

W ten sposób mieliÊmy mo˝noÊç porozumiewania si´ ze sobà.Kreon zapewni∏ mnie, ˝e Hindus zabierze nas na swój okr´t, który ma przybyç do Ostji, co nastàpi

w ciàgu kilku miesi´cy.Wykoƒczony przez Kreona mój posàg wzbudzi∏ ogólny zachwyt. Ojciec by∏ do tego stopnia olÊniony,

˝e zamówi∏ drugi posàg dla domu westalek, gdy˝ wykoƒczony, kaza∏ natychmiast przenieÊç do swojegoatrium.

– Je˝eli chcesz, Supramati, mog´ ci zaraz ten posàg pokazaç...– Jak to? Wi´c masz go u siebie? – zawo∏a∏ Supramati, otwierajàc szeroko oczy.

131

– Tak. Mam go. Z dalszego mego opowiadania dowiesz si´, w jaki sposób znalaz∏ si´ on u mnie. Nara wsta∏a, przesz∏a do buduaru i nacisn´∏a spr´˝yn´, znajdujàcà si´ obok du˝ego lustra. Zama-

skowane w Êcianie drzwi otworzy∏y si´ i natychmiast zatrzasn´∏y za nimi. Zawieszona u sufitu lampaelektryczna zapali∏a si´ i oÊwietli∏a du˝à okràg∏à sal´ bez okien. PoÊrodku na wysokiej podstawie sta∏oblany Êwiat∏em posàg z bia∏ego marmuru.

Mimo woli z piersi Supramatiego wyrwa∏ si´ okrzyk zachwytu. Tylko r´ka wielkiego artysty, podwp∏ywem uczucia mi∏oÊci, mog∏a stworzyç podobne arcydzie∏o. Z tej marmurowej postaci tryska∏o ˝ycie,rozchylone usta uÊmiecha∏y si´, a g∏´boko wyrzeêbione oczy dawa∏y z∏udzenie ˝ywego spojrzenia. Podniezwykle delikatnymi i mi´kkimi fa∏dami tuniki wyczuwa∏o si´ klasyczne kszta∏ty m∏odego, pi´knego cia-∏a, a artystycznie upi´ta zas∏ona mia∏a przejrzystoÊç prawdziwej tkaniny.

Supramati nie móg∏ oderwaç oczu od posàgu, zdawa∏o mu si´, ˝e zna∏ go ju˝ dawniej. Dziwnie splà-tane myÊli snu∏y mu si´ po g∏owie. Przypomnia∏ sobie, ˝e takiego wra˝enia, jak obecnie na widok posà-gu dozna∏ w swoim czasie, przy pierwszym spotkaniu z Ebramarem.

W tym momencie w umyÊle jego z wi´kszà jeszcze si∏à powstawa∏y dr´czàce, w jakimÊ niepoj´tymchaosie, widoki nieznanych miast, gmachów i osób. Usi∏ujàc otrzàsnàç si´ z tego ucià˝liwego uczuciapatrzy∏ uporczywie w twarz posàgu. Tak, to Nara, podobna do ˝yjàcej, jak dwie krople wody, jednak in-na. Na czym polega∏a ró˝nica, okreÊliç nie umia∏. Czy Nara teraz zeszczupla∏a, czy wyraz twarzy si´zmieni∏, doÊç ˝e ˝ywej brak by∏o tego pociàgajàcego czaru, jaki posiada∏o oblicze z marmuru.

– Naro, to jak gdybyÊ ty by∏a i nie ty! – wyszepta∏. Oparta w zadumie o Êcian´, odrzek∏a cicho:– Tak, jestem Narà, ale ju˝ nie Licynjà. Moje rysy nie odzwierciedlajà ju˝ tej beztroskiej, prawdziwej

m∏odoÊci; nie posiadam ju˝ tej Êwie˝ej niezmàconej duszy, która nie mia∏a przesz∏oÊci, nie wie co przy-sz∏oÊç niesie i nawet pod zas∏onà westalki, naiwnie zachwyca si´ teraêniejszoÊcià.

Obecnie, pomimo, ˝e pi´knoÊç zosta∏a zachowana, gorzkie doÊwiadczenie prze˝ytych stuleci odbijasi´ w mych oczach. Utraci∏am najcenniejsze dary ˝ycia: upajanie si´ chwilà obecnà i nadziej´ na przy-sz∏oÊç. Nie mog´ zapomnieç minionych dni, a zwiàzane z nimi bóle i troski zawsze sà ˝ywe.

Znam swoje przeznaczenie i dlatego oboj´tna mi jest teraêniejszoÊç; jest ona dla mnie tylko przelot-nym schronieniem pomi´dzy tym, co min´∏o i tym, co nadchodzi... Ale odejdêmy stàd, opowiem ci w dal-szym ciàgu przebieg mego ˝ycia.

– A czy nie moglibyÊmy pozostaç tutaj? Widz´ jakieÊ krzes∏o i ∏aweczk´, szcz´Êliwy b´d´, siedzàcu twych nóg. Radbym s∏uchaç twej opowieÊci, patrzàc na to cudne dzie∏o, które wydaje mi si´ dziwnieznanym i wprost mnie czaruje.

Zagadkowy uÊmiech przeÊlizgnà∏ si´ po twarzy Nary. – Zostaƒmy wi´c! – odpowiedzia∏a krótko. – B´dziemy wywo∏ywali przesz∏oÊç w obecnoÊci niemego

Êwiadka tych dawnych wydarzeƒ.Gdy usiedli, mówi∏a dalej:– Powiedzia∏am ju˝, ˝e ojciec zamówi∏ u Kreona kopi´ mego posàgu i ˝e on przystàpi∏ do tej pracy.

Poniewa˝ rzeêbi∏ w pracowni urzàdzonej w domu ojca, wi´c nasze spotkania by∏y utrudnione. Mi∏oÊçjednak jest odwa˝na i pomys∏owa, Rzeêbiarz przychodzi∏ cz´sto sk∏adaç ofiary w Êwiàtyni podczas mejs∏u˝by, by∏a zatem mo˝noÊç zamiany kilku s∏ów po grecku i wyznaczania sobie spotkaƒ w ogrodzie.Kreon posunà∏ swà Êmia∏oÊç tak daleko, ˝e przekrada∏ si´ nocà przez otaczajàcy Êwiàtyni´ parkan, a jaby∏am tak zaÊlepiona, ˝e naruszy∏am Êlub czystoÊci... Poch∏oni´ta uczuciem mi∏oÊci nie przypuszcza∏amnawet, ˝e zguba wisi nad mojà g∏owà.

Rywalka przenikn´∏a mojà tajemnic´. By∏a nià Ogulia, taka sama, jak ja, m∏oda westalka, lecz mniejpi´kna i nielubiana, a to z powodu k∏ótliwego usposobienia. Na nieszcz´Êcie, zakocha∏a si´ w Kreonie,choç troskliwie ukrywa∏a swe uczucie. ZazdroÊç, widocznie, uczyni∏a jà podejrzliwà. Czy podpatrzy∏amo˝e kiedyÊ nami´tny wzrok rzeêbiarza, czy mo˝e przej´∏a jeden ze Êwistków, które Kreon mia∏ mo˝-noÊç przesy∏ania mi parokrotnie – nie wiem, bàdê co bàdê odkry∏a prawd´ i ˝eby ∏atwiej móc mnie zgu-biç dobra∏a sobie wspólnika podwójnie dla mnie niebezpiecznego.

By∏ nim kap∏an, cz∏owiek czterdziestoletni, znany ze swego surowego ˝ycia. ˚ywi∏ on dla mnie w du-szy goràcà nami´tnoÊç. W jego ponurym i surowym wejrzeniu podchwyci∏am po∏yskujàcy ukradkiem wy-raz, zdradzajàcy jego uczucie, choç stara∏ si´ je ukryç pod maskà pobo˝noÊci.

132

Pewnej nocy, w porze gdy zwykle wszyscy spali, a ja by∏am zaj´ta podsycaniem Êwi´tego ognia,przyszed∏ Kreon z wiadomoÊcià, ˝e nasza ucieczka nastàpi ju˝ w krótkim czasie, gdy˝ jego przyjacielHindus, zawiadomi∏ go, i˝ za dwanaÊcie dni mo˝emy porzuciç Rzym i rozpoczàç nowe ˝ycie w Grecji.Uszcz´Êliwieni oboje, siedzàc na stopniach o∏tarza, zacz´liÊmy rozmawiaç o naszej przysz∏oÊci. Wtemus∏yszeliÊmy gwar i krzyki, b∏ysn´∏o Êwiat∏o pochodni, rozjaÊniajàc ponure wn´trze Êwiàtyni. Starsza we-stalka, kap∏an Manlius, Ogulnia i inne westalki zbli˝a∏y si´ ku nam.

Sta∏am jak skamienia∏a, Kreon skoczy∏ do ogrodu i zniknà∏ w ciemnoÊciach. Mnie otoczono zarazi odprowadzono do podziemnego wi´zienia, jako przy∏apanà na przest´pstwie, za które westalka p∏aci∏azawsze ˝yciem.

Zwykle sàd nast´powa∏ niezw∏ocznie, mnie jednak trzymano w wi´zieniu przesz∏o tydzieƒ. Przyczy-nà tej zw∏oki by∏o, jak si´ póêniej dowiedzia∏am, znikni´cie Kreona, który przepad∏, jak gdyby go ziemiapoch∏on´∏a, pomimo ˝arliwych poszukiwaƒ Manliusa, gdy˝ wed∏ug zwyczaju, powinien byç ukaranyÊmiercià w tym samym dniu, w którym jego wspó∏winna zostanie ˝ywcem pogrzebana.

Nareszcie stan´∏am przed trybuna∏em najwy˝szych kap∏anów, zebranych w Regium.Skazano mnie na pogrzebanie ˝ywcem. Kap∏ani zdj´li ze mnie zas∏on´ westalki i p∏óciennà tunik´. Odprowadzono mnie do ciemnicy, gdzie mia∏am sp´dziç ostatnià dob´ mego ziemskiego ˝ycia...Nara umilk∏a na chwil´, spuÊci∏a zamyÊlone oczy, a usta jej drga∏y nerwowo. Wspomnienia okrop-

nych dni przygniot∏y ci´˝arem jej dusz´. Supramati nie Êmia∏ przerywaç ciszy, rozumiejàc, jak wielkie m´czarnie przejÊç musia∏a, je˝eli po

up∏ywie tylu wieków nie mo˝e o nich mówiç bez g∏´bokiego wzruszenia. Nachyli∏ si´ tylko i uca∏owa∏ jejdr˝àcà r´k´.

Ocknàwszy si´ Nara mówi∏a dalej:Po po∏udniu przyszed∏ do mego wi´zienia arcykap∏an i wed∏ug prawa okrutnie ukara∏ mnie rózgami.

Móg∏by byç litoÊciwszym, lecz mÊci∏ si´ na mnie za znikni´cie Kreona. Za to okazano mi innà, zupe∏nienieoczekiwanà, ∏ask´.

W nocy wpuszczono do mnie ojca, by móg∏ ze mnà po˝egnaç si´. Osiwia∏ i postarza∏ si´ o dwadzie-Êcia lat. Nie zrobi∏ mi ani jednego wyrzutu, natomiast poraz pierwszy w ˝yciu widzia∏am, ˝e p∏aka∏. Roz-rzewni∏o mnie to niezmiernie; rzucia∏am si´ w jego obj´cia i gorzko zaszlocha∏am. ObecnoÊç starszejwestalki nie pozwala∏a nam rozmawiaç otwarcie, lecz wÊród uÊcisków szepnà∏ mi do ucha: - Roz∏amchleb, który zostawià ci w mogile i miej nadziej´.

Serce we mnie zamar∏o. Wi´c chciano mnie ocaliç. Wprawdzie by∏a to nadzieja wprost szalona, jednak podtrzymywa∏a mnie i uspakaja∏a me um´czone

cia∏o i zbola∏à dusz´. Noc ca∏à nie spa∏am, o Êwicie ubrano mnie w szaty ˝a∏obne i wyprowadzono z wi´-zienia. Na widok strasznej, czarnej lektyki, kata, liktorów i ca∏ego pogrzebowego otoczenia, z krzykiemrozpaczy cofn´∏am si´ w ty∏. Wtedy si∏à umieszczono mnie w lektyce, którà z zewnàtrz ob∏o˝ono po-duszkami, widocznie w tym celu, aby krzyk nie rozchodzi∏ si´ i nie wzburzy∏ narodu. Ja jednak nie krzy-cza∏am.

Nie potrafi´ ci opowiedzieç co si´ wówczas dzia∏o ze mnà. Zdawa∏o mi si´, ˝e dusza wydziera si´z cia∏a; w uszach czu∏am szum, zdr´twia∏am i poruszyç si´ nie mog∏am. Najdziwniejszym jednak by∏o, i˝zdawa∏o mi si´ jakoby mrok woko∏o mnie zniknà∏, uczyni∏o si´ jasno, ujrza∏am Forum, zape∏nione niezli-czonym, milczàcym, skupionym w sobie t∏umem, kondukt pogrzebowy i czarne nosze, w których by∏amzamkni´ta. Wkrótce widzenie to znikn´∏o i znów ujrza∏am si´ wewnàtrz lektyki, wyczuwajàc jej miaroweko∏ysanie si´ na plecach niewolników.

Nast´pnie uczu∏am, ˝e si´ zatrzymano; lektyk´ postawiono na ziemi i kazano mi wyjÊç. Spostrze-g∏am, ˝e znajdujemy si´ na Campus Sceleratus (pole przest´pców) tj, na miejscu stracenia. Ca∏a prze-strzeƒ mi´dzy porta Collina, Via publica i Ager Servii by∏a zape∏niona t∏umem. Z niewielkiego podwy˝-szenia, na którym sta∏am, widzia∏am ko∏yszàce si´ woko∏o mnie morze g∏ów, lecz t∏um by∏ jakby przej´tystrachem. Wszystko to widzia∏am jak przez mg∏´, gdy˝ g∏ow´ i twarz mia∏am owini´te g´stà i grubà za-s∏onà.

Arcykap∏an zbli˝y∏ si´ do mnie i wzniós∏szy do góry ràce, odmawia∏ jakàÊ modlitw´ tajemnà, specjal-nie stosowanà przy ceremoniach pogrzebowych. Nastàpnie ujà∏ mnie za ràk´, zaprowadzi∏ do wykutegolochu i, zostawiwszy na pierwszym stopniu schodków, wiodàcych wg∏àb, oddali∏ si´... Prawie bezwied-

133

nie ods∏oni∏am okrywajàcà mi twarz zas∏on´. Pragn´∏am po˝egnaç miasto rodzinne i wiszàcy nad nimb∏´kit nieba. Ostatnie spojrzenie moje pad∏o na wysokà i suchà postaç Arcykap∏ana, oddalajàcego si´w towarzystwie swej Êwity. Widzàc, ˝e kat chce mnie wziàç za r´k´ i sprowadziç do grobu, odsun´∏amgo i zesz∏am sama. Na ostatnich stopniach spostrzeg∏am, ˝e w grobie mym, obok ∏o˝a okrytego czar-nym ca∏unem, pali si´ lampa.

Ow∏adni´ta niewypowiedzianà t´sknotà i l´kiem zatrzyma∏am si´. Widocznie straci∏am przytomnoÊç,i stoczy∏am si´ na dó∏, bo gdy si´ ockn´∏am, schodki by∏y wyciàni´te, a wejÊcie zamurowane. Grób mójmia∏ pi´ç do szeÊciu kroków d∏ugoÊci i szerokoÊci. Obok ∏o˝a, na kamiennym stole, pali∏a si´ jeszczelampa, tam te˝ znajdowa∏ si´ du˝y bochen chleba, amfora z wodà, garnek mleka i niedu˝y zapas oliwy.G´ste i duszàce powietrze zapiera∏o mi oddech. Zerwa∏am z siebie zas∏on´ i ci´˝kà tunik´ ˝a∏obnà,a nastàpnie roz∏ama∏am chleb, z którego wypad∏ kryszta∏owy flakonik z jakimÊ p∏ynem, zawini´ty w ka-wa∏ek cienkiego papirusu, na którym z trudnoÊcià odczyta∏am nastàpujàce s∏owa: “Wyjmij ze Êciany na-przeciw ∏ó˝ka ceg∏´ ze znakiem trójkàta. Nie traç nadziei, choçbyÊ musia∏a czekaç d∏ugo. W razie wiel-kiego upadku si∏ wypij zawartoÊç flakonu”.

S∏owa te nape∏ni∏y mnie otuchà. Goràczkowo podniecona niezw∏ocznie zacz´∏am oglàdaç i obmacy-waç Êcian´; wkrótce znalaz∏am oznaczonà trójkàtem ceg∏´ i wyj´∏am jà z wielkim trudem, kaleczàc sobiedo krwi palce. Przekona∏am si´, ˝e w tym miejscu Êciana by∏a cienka, wyj´∏am wi´c jeszcze kilka cegie∏i ujrza∏am za Êcianà g∏´bokà nisz´, a w niej du˝y kosz. Otworzy∏am go niezw∏ocznie i zbada∏am jego za-wartoÊç: by∏y tam dwie amfory wina, jedna oliwy, suszone owoce, chleb, miód i du˝y kawa∏ek pieczone-go mi´sa.

Za rzecz najg∏ówniejszà uwa˝a∏am mo˝noÊç podtrzymywania Êwiat∏a w lampie. Obawa tylko by∏a,czy nie zadusz´ si´ w tej mogile, odczuwa∏am bowiem dotkliwie brak powietrza.

Tak przesz∏o kilka niewypowiedzianie ci´˝kich dni. Z biegiem czasu powietrze stawa∏o si´ corazci´˝sze, znalezione w koszu prowianty oraz oliwa by∏y ju˝ na wyczerpaniu, a obiecane uwolniene nienadchodzi∏o. Mój s∏uch zaostrzy∏ si´ chorobliwie i niekiedy zdawa∏o mi si´, ˝e s∏ysz´ oddalone uderze-nia kilofów i g∏uche g∏osy ludzkie. Sama myÊl o tym, ˝e wybijajà przejÊcie w kierunku mego grobu doda-wa∏a mi m´stwa. Czeka∏am cierpliwie, lecz w koƒcu m´czarnie duszy i cia∏a zmog∏y mnie. Dosta∏am sil-nego zawrotu g∏owy i dusi∏am si´, z braku powietrza; lampa grozi∏a lada chwila zagaÊni´ciem , a ratuneksi´ nie zjawia∏. Najwidoczniej nie uda∏ si´ plan uwolnienia mnie z mogi∏y, co by∏o przewidziane i nawszelki wypadek we flakonie dano mi jakàÊ trucizn´, aby mnie wybawiç od powolnej, g∏odowej Êmierci.Nadesz∏a chwila skorzystania z tego zbawiennego daru. Si∏y mnie opuszcza∏y; Êwiat∏a mog∏o wystar-czaç jeszcze na pó∏ godziny, a umieraç w ciemnoÊci by∏o jeszcze okropniej.

Z nadzwyczajnym wysi∏kiem – gdy˝ ju˝ na nogach utrzymaç si´ nie mog∏am, – nape∏ni∏am znalezio-ny w koszu kryszta∏owy kubek resztkà wina, do którego wla∏am ca∏à zawartoÊç flakonu i wszystko od ra-zu wypi∏am.

Zdawa∏o mi si´, ˝e prze∏kn´∏am ogieƒ, takiego dozna∏am palenia w ca∏ym ciele. Mia∏am wra˝enie,˝e ca∏a rozpadam si´ na czàstki i bujam nad czarnà przepaÊcià. Co si´ póêniej sta∏o, nie pami´tam. gdypowróci∏am do przytomnoÊci, spostrzeg∏am, ˝e le˝´ na pod∏odze i ˝e jest zupe∏nie ciemno. Nie mog∏amna razie przypomnieç sobie, gdzie si´ znajduj´, okropny dramat mego ˝ycia ulotni∏ si´ z mej pami´ci,czu∏am si´ rzeêkà i silnà. Wyciàgnàwszy r´k´, zacz´∏am macaç woko∏o siebie i natrafi∏am na kamiennystó∏. Dotkni´cie sto∏u wróci∏o mi ÊwiadomoÊç wszystkiego.

Krzyk rozpaczy wyrwa∏ mi si´ z piersi. Wi´c nie umar∏am... wi´c to, co wypi∏am nie by∏o truciznà...sàdzonym mi by∏o umrzeç powolnà jeszcze straszniejszà Êmiercià w tym czarnym grobie... Nie rozu-miem, jak to si´ sta∏o, ˝e nie postrada∏am zmys∏ów w t´ strasznà chwil´ mego ˝ycia!

Ow∏adn´∏a mnà jedyna myÊl - umrzeç za wszelkà cen´ i jak najpr´dzej! Usi∏owa∏am oderwaç pasekod tuniki, a˝eby si´ udusiç, gdy naraz us∏ysza∏am wyraêne uderzenia kilofów w niszy. Tym razem nieby∏o to z∏udzenie.

W zag∏´bieniu wyjmowano ceg∏y i wkrótce do ciemnicy wpad∏ promyk Êwiat∏a, a na Êcianie odbi∏y si´cienie dwóch ogromnych ràk, usuwajàcych gruz, a wi´c nadesz∏a chwila wyzwolenia!

Z wielkiego wzruszenia nie mog∏am przemówiç s∏owa. Dr˝àc na ca∏ym ciele, dziwnie os∏abiona, niemia∏am si∏ powstaç z ziemi i bez ruchu patrzy∏am na posuwajàcà si´ prac´. Wreszcie przejÊcie by∏o go-towe i ukaza∏ si´ w nim cz∏owiek w ciemnym p∏aszczu z latarkà w r´ku.

134

MyÊla∏am, ˝e to Kreon i wyda∏am okrzyk radoÊci. Lecz, gdy mój wybawca zdjà∏ kaptur z g∏owy, ujrza-∏am, ˝e to ktoÊ zupe∏nie obcy i tak majestatycznie pi´kny, ˝e serce moje nape∏ni∏o si´ uczuciem g∏´bo-kiej czci i nieopisanego zachwytu.

Nieznajomy by∏ wy˝szy od Kreona. Jego twarz, jak z bràzu wykuta, odznacza∏a si´ klasycznà czy-stoÊcià rysów; okala∏y jà g´ste, czarne, wijàce si´ w∏osy i taka˝ krótka broda. W wielkich, czarnychoczach, p∏onà∏ dziwny ogieƒ. Poczu∏am na sobie jego wzrok o tajemniczym wyrazie.

– Biedactwo! – odezwa∏ si´ dzwi´cznym, ∏agodnym g∏osem. M´ka twoja skoƒczona. Uspokój si´i w∏ó˝ zaraz ubranie, które ci przynios∏em, gdy˝ musimy stàd jak najpr´dzej uciekaç.

Mówiàc to, odwróci∏ si´, a ja szybko w∏o˝y∏am m´ski strój wieÊniaczy.– Ju˝ jestem gotowa, nie wiem tylko, czem sobie obciàç w∏osy – rzek∏am dr˝àcym g∏osem.Nieznajomy obejrza∏ mnie i rzek∏ z uÊmiechem na twarzy.– Wyglàdasz zupe∏nie jak ch∏opiec. Ale szkoda obcinaç twe w∏osy, w których jak gdyby Êwieci∏ zb∏à-

kany promieƒ ksi´˝yca. Zbierz je do ty∏u i zakryj kapturem p∏aszcza. O tak, bardzo dobrze. Teraz wycho-dzimy, nie mamy ani chwili do stracenia.

Wszed∏ do niskiego podziemnego lochu, a ja za nim. Posuwaç si´ mo˝na by∏o tylko w pochy∏ej po-stawie; wyda∏o mi si´ ˝e szliÊmy bardzo d∏ugo. Nareszcie znaleêliÊmy si´ w jakiejÊ na wpó∏ rozwalonejchacie, zamkni´tej mocnymi drzwiami.

Nieznajomy wyciàgnà∏ z kàta ∏opat´ i zabra∏ si´ do zasypania wejÊcia lochu. Po kilkunastu minutachwszystkie Êlady by∏y zupe∏nie zatarte.

WyszliÊmy na jakieÊ pole, znacznie oddalone od murów miasta. Noc by∏a ciemna, wicher szumia∏i deszcz la∏ jak z cebra. Sz∏am z trudnoÊcià, potykajàc si´ o kamienie i brnàc po ka∏u˝ach. Widzàc to mójprzewodnik wzià∏ mnie na r´ce i niós∏ dalej.

Po up∏ywie godziny wyszliÊmy na brzeg Tybru, gdzie na nas czeka∏a kryta ∏ódka z czterema wioÊla-rzami, którzy przewieêli nas do wielkiego okr´tu, stojàcego w Ostoji.

Nieznajomy zaprowadzi∏ mnie do kajuty, urzàdzonej ze wschodnim przepychem, gdzie znajdowa∏si´ suto zastawiony stó∏.

– Najpierw pokrzep swe si∏y, a potem pójdziesz spoczàç. Sen bardzo jest ci potrzebny – mówi∏ pod-suwajàc mi mi´kkie krzes∏o i nalewajàc mi kubek wina.

Jad∏am i pi∏am patrzàc na swego zbawc´, który cz´stowa∏ mnie, bawi∏ rozmowà i zdawa∏o mi si´, by∏w bardzo dobrym humorze.

Wyda∏ mi si´ bardzo pi´knym, a gdy si´ uÊmiecha∏, twarz jego nabiera∏a dziwnie czarujàcego wyra-zu.

Kiedy si´ dostatecznie posili∏am, klasnà∏ w d∏onie i natychmiast zjawi∏a si´ Murzynka.– Oto s∏u˝àca, która ci poda odzie˝ kobiecà i b´dzie do twego rozporzàdzenia podczas ca∏ej naszej

podró˝y okr´tem. A teraz do widzenia! Âpij i odpoczywaj.Bardzo chcia∏am dowiedzieç si´, gdzie i kiedy zobacz´ Kreona, lecz nie Êmia∏am zadaç mu tego py-

tania. Posz∏am, milczàc za Murzynkà, która zaprowadzi∏a mnie do drugiej, równie˝ bogato urzàdzonej ka-

juty; przebra∏am si´ i po∏o˝y∏am zm´czona na otomanie. Prawie natychmiast zasn´∏am. Podró˝ nasza trwa∏a ca∏e tygodnie i wyda∏a mi si´ tak d∏ugà, ˝e chwilami przychodzi∏o mi do g∏owy,

czy nie jestem skazana na podró˝owanie przez ca∏e ˝ycie. Wybawc´ swego widywa∏am tylko co trzy lub cztery dni. Niekiedy zjawia∏ si´ na pok∏adzie, kiedy

i mnie wolno by∏o wyjÊç z kajuty, aby odetchnàç Êwie˝ym powietrzem. Niekiedy zaprasza∏ mnie do sie-bie na obiad. Cz´sto te˝ okr´t nasz zatrzymywa∏ si´ po kilka dni w przystani, wtedy jednak nie wychodzi-∏am wcale z kajuty. Niekiedy znów opuszczaliÊmy na kilka dni okr´t i jechaliÊmy làdem, po czym znówodbywa∏a si´ dalsza podró˝ wodà.

Im cz´Êciej widywa∏am nieznajomego, im wi´cej s∏ucha∏am jego zawsze interesujàcych i pouczajà-cych rozmów, w których, z w∏aÊciwà sobie màdroÊcià i dobrocià, otwiera∏ przede mnà nowy i szerokiwidnokràg dla mego umys∏u – tym bardziej zachwyca∏am si´ nim i ubóstwia∏am go, a obraz Kreonastopniowo zanika∏ w mym sercu.

Gdy mi si´ czasem uda∏o uchwyciç w ciemnych oczach mego dobroczyƒcy wyraz, dajàcy do myÊle-nia, ˝e i ja mu si´ podobam, serce zaczyna∏o mi biç silniej, lecz zawsze powtarza∏am sobie, ˝e nie po-

135

winnam si´ ∏udziç, gdy˝ bezwstydna, wyst´pna kap∏anka Westy, co z∏ama∏a Êlub czystoÊci, nie jest god-na mi∏oÊci tego wy˝szego cz∏owieka. Wiedzia∏am ju˝, ˝e jest m´drcem i ˝e mieszka naprzemian w Alek-sandrii lub w Atenach. Gdy raz oÊmieli∏am si´ zapytaç go o Kreona, odpowiedzia∏:

– On zosta∏ uratowany, lecz nie mog´ zawieêç ci´ do niego – spojrza∏ mi pytajàco w oczy – je˝eli sa-ma tego nie za˝àdasz i sama nie zechcesz mnie porzuciç.

Poruszy∏am przeczàco g∏owà, nic nie mówiàc. Nie mog∏am go porzuciç; zdawa∏o mi si´, ˝e tylko podjego bezpoÊrednià opiekà b´d´ wolna od mych przeÊladowców.

Pewnej nocy okr´t znów si´ zatrzyma∏. O Êwicie murzynka przynios∏a mi nowà odzie˝, mówiàc, ˝e“Pan” kaza∏ mnie tak ubraç. By∏a to dziwnego kroju jedwabna suknia wyszyta per∏ami i brylantami. Nad-to murzynka przynios∏a mi niezwykle cenne kosztownoÊci, a na g∏ow´ w∏o˝y∏a leciuchny, przejrzysty we-lon i wyprowadzi∏a mnie na pok∏ad.

Mo˝esz sobie wyobraziç moje zdziwienie i zachwyt, gdy rzuciwszy okiem na pobliski brzeg, ujrza∏amprzecudne palmy i pysznà, nigdy przedtem niewidzianà roÊlinnoÊç podzwrotnikowà. Nie mog∏am ode-rwaç oczu od ogromnych, jaskrawych kwiatów, od zebranej na brzegu barwnej gromady ludzi i s∏oni.W oddali widnia∏y liczne domy zapewne jakiegoÊ miasta i ogromny gmach, którego kopu∏y i dachy góro-wa∏y nad wszystkimi innymi budynkami.

Ukazanie si´ mego opiekuna oderwa∏o mnie od obserwacji. I on równie˝ zmieni∏ ubranie. Zamiastzwyczajnej p∏óciennej tuniki, przywdzia∏ teraz jedwabne szaty. Szyj´ i r´ce jego zdobi∏y kosztownoÊci,na g∏owie mia∏ coÊ w rodzaju muÊlinowego he∏mu, a za pasem or´˝, ca∏y b∏yszczàcy od drogich kamie-ni. By∏am olÊniona i nie mia∏am odwagi spojrzeç mu w oczy, choç czu∏am na sobie jego ognisty wzrok.

Na ∏ódce przeprawiliÊmy si´ do brzegu. WÊród okrzyków zgromadzonego ludu wsiedliÊmy do wspa-nia∏ego palankinu, umieszczonego na grzbiecie bia∏ego s∏onia, którego szyja, uszy, a nawet tràba by∏yozdobione kosztownoÊciami, pochód ruszy∏ naprzód. By∏am do tego stopnia oszo∏omiona, ˝e wszystko,co mnie otacza∏o, skaka∏o przed mymi oczami, i dziwna roÊlinnoÊç i bràzowi ludzie z iskrzàcymi oczami,padajàcy przed nami na twarz, wydajàcy entuzjastyczne okrzyki.

O tej pierwszej podró˝y po Indiach zachowa∏am zaledwie mgliste wspomnienie. Kiedy zatrzymali-Êmy si´ przed okaza∏ym gmachem, który, jak si´ dowiedzia∏am, by∏ pagodà, ca∏à mojà uwag´ poch∏on´-∏a jego dziwna architektua oraz znajdujàce si´ w nich posàgi jakch istot ludzkich o wielu r´kach i no-gach. Widok bajaderek i nagich lub okaleczonych fakirów, zrobi∏ na mnie du˝e wra˝enie.

Gdy wysiedliÊmy z palankinu, opiekun mój wzià∏ mnie za r´k´ i wprowadzi∏ do pagody, gdzie nasspotkali kap∏ani i Êpiewaczki, które uwa˝a∏am za kap∏anki. Zaprowadzono nas do o∏tarza, na którymw kadzielnicach p∏onà∏ ogieƒ, pokropiono wodà i pocz´stowano miodem oraz ry˝em z szafranem. Nie-znajomy w∏o˝y∏ mi na palec pierÊcieƒ, a nast´pnie wzià∏ mnie na r´ce i trzy razy obniós∏ dooko∏a p∏onà-cego o∏tarza ognia.

Ca∏kowita nieÊwiadomoÊç oraz oszo∏omienie, w jakim si´ znajdowa∏am, sprawi∏y, ˝e nie domyÊli∏amsi´ wcale, ˝e to by∏ obrz´d Êlubny.

OpuÊciwszy pagod´, zaj´liÊmy znów miejsca w palankinie, który nas zawióz∏ do otoczonego ogrom-nym ogrodem pa∏acu, znacznie wi´kszego ni˝ pa∏ac Narajany w Benaresie.

Zaraz przy wejÊciu do pa∏acu spotka∏y mnie kobiety i zaprowadzi∏y do wspania∏ej sali, urzàdzonejz takim przepychem, ˝e zosta∏am wprost oÊlepiona blaskiem z∏ota, emalii, drogich kamieni i cudnymibarwami tkanin. Przez rzeêbionà, jak koronka, arkad´, widaç by∏o ogród z tryskajàcymi fontannamii wzorzystymi kwietnikami, nad którymi fruwa∏y motyle i maleƒkie ptaszki, po∏yskujàce tysiàcem barw.

Ten przepych i to pi´kno, dla mnie, która nie widzia∏am nic, oprócz ubogiego wówczas Rzymu, a wy-chowana by∏am w surowej prostocie westalek, wyda∏y mi si´ czymÊ nadprzyrodzonym, robiàc wra˝enieczarownego snu.

Zadawa∏am sobie pytanie, czy˝bym umar∏a w mym grobie, a dusza moja, uzyskawszy przebaczenieWesty, buja∏a teraz po Polach Elizejskich?

Noc ju˝ zapad∏a, gdy mój opiekun wszed∏ do mego pokoju. W jego oczach otwarcie ju˝ malowa∏a si´mi∏oÊç...

Póêniej dowiedzia∏am si´, ˝e powraca∏ z wielkiej uczty, urzàdzonej z racji jego powrotu i Êlubu.WejÊcie jego wywo∏a∏o we mnie najró˝norodniejsze uczucia, nad którymi górowa∏o pragnienie do-

wiedzenia si´ prawdy. Ze z∏o˝onymi, jak do modlitwy, r´kami rzuci∏am si´ przed nim na kolana.

136

– Powiedz, b∏agam ci´, kim jesteÊ i gdzie ja si´ znajduj´. Widzisz, panie, jestem jak w ob∏´dzie; po-wiedz mi wi´c, czy ˝yj´ jeszcze, czy umar∏am? Co to wszystko znaczy, co widz´ doko∏a siebie?

Na te s∏owa rozeÊmia∏ si´ weso∏o, jak zwyk∏y Êmiertelnik, podniós∏ mnie i posadzi∏ obok siebie naotomanie, spoglàdajàc na mnie wzrokiem, który wprost pali∏.

– Znajdujesz sià w mojej ojczyênie, w Indiach. Jam jest rad˝a Wiwaswata, a ty jesteÊ mojà ˝onà.Czy˝byÊ nie zrozumia∏a, ˝e w Êwiàtyni w∏o˝y∏em ci na palec b∏ogos∏awiony pierÊcieƒ i podzieli∏em z tobàpoÊwi´cony ry˝ i miód?

– Mnie wybra∏eÊ – zawo∏a∏am. – Mnie, niegodnà i wyst´pnà westalk´?!– Do tego wykroczenia przeciwko prawu, popchn´∏o ci´ najnaturalniejsze z uczuç ludzkich, a za

swà win´ dostatecznie odpokutowa∏aÊ. Kreon wi´cej zawini∏ ni˝ ty. Obieca∏em mu swà pomoc, ale jednoczeÊnie radzi∏em, ˝eby by∏ rozsàdnym i uszanowa∏ twà god-

noÊç westalki do czasu kiedy znajdziemy si´ daleko od Rzymu; zamiast zastosowaç si´ do mych racji,on posunà∏ swà nami´tnoÊç do tego stopnia, ˝e przedostawa∏ si´ poza ogrodzenie Êwiàtyni i zmusi∏ ci´do naruszenia Êlubu czystoÊci, nara˝ajàc was oboje na niebezpieczeƒstwo haƒbiàcej kary.

Z wielkim trudem uda∏o mi si´ go ocaliç. Obecnie znajduje si´ w swej ojczyênie, lecz utraci∏ ciebie,ca∏kowicie zas∏ugujàc na t´ kar´. Zapomnij wi´c o przesz∏oÊci. Prawom Êwiàtyni Westy sta∏o si´ zadoÊç;Westalka Lincynia umar∏a, a ty jesteÊ innà osobà, mojà ˝onà, i nazywasz si´ Nara. Twoja odwaga i skru-cha uczyni∏y ci´ godnà mej mi∏oÊci.

S∏ucha∏am jak we Ênie. Z uczuciem najwy˝szego szcz´Êcia i wdzi´cznoÊci spojrza∏am w oczy tegocz∏owieka, którego w swych myÊlach nazywa∏am dobroczynnym bóstwem i przycisn´∏am nami´tnie doust r´k´ Ebramara, m´drca ateƒskiego i aleksandryjskiego.

– Ebramara?! – zawo∏a∏ z najwi´kszym zdziwieniem Supramati zrywajàc si´ z miejsca. Czy˝byzbawca twój by∏ tym Ebramarem, którego poza∏em w pa∏acu Narajany w Himalajach?

– Tak, to ten sam. Poniewa˝ go widzia∏eÊ, wi´c rozumiesz, ˝e kocha∏am go innà, ni˝ zwyk∏a mi-∏oÊcià. W uczuciu jakie ˝ywi∏am dla niego by∏a mi∏oÊç, szacunek i uwielbienie.

Lecz uspokój si´! Usiàdê i wys∏uchaj opowieÊci mej do koƒca.Gdy wzruszony Supramati na powrót zajà∏ swe miejsce, Nara mówi∏a dalej:Od tego dnia, który ci przed chwilà opisa∏am, ˝ycie moje p∏yn´∏o spokojnie, bez najmniejszej chmur-

ki. By∏ to jakiÊ czarodziejski sen, poÊwi´cony mi∏oÊci i zaj´ciom naukowym.Ebramar – b´d´ go nazywa∏a znanym ci ju˝ imieniem, da∏ mi poznaç poczàtki nauk hermetycznych,

a ˝aden zapewne nauczyciel nie mia∏ tak ch´tnej i uwa˝nej uczennicy. Siedzàc u jego nóg w wielkim la-boratorium, s∏ucha∏am jego wyk∏adów, uczàc si´ przy tym staro˝ytnych j´zyków, jak: sanskryckiego, j´-zyka Wed, assyryjskiego, starych narzeczy Azji oraz egipskiego; umiem równie˝ odczytywaç hieroglifyi napisy klinowe. Ebramar jako nauczyciel by∏ dobry, cierpliwy, lecz bardzo wymagajàcy; od niego na-uczy∏am si´ gorliwoÊci i wytrwania. Czas up∏ywa∏ niepostrze˝enie: im dalej post´powa∏y moje prace, tymwi´ksza budzi∏a si´ we mnie ˝àdza, poznania tajników przesz∏oÊci i przysz∏oÊci.

Pewnego dnia, kiedy wspólnie pracowaliÊmy w laboratorium, Ebramar ujà∏ mà r´k´ i zapyta∏:– Licynio, czy nie pragn´∏abyÊ znaleêç si´ w Rzymie i zobaczyç si´ ze swym ojcem? Jest on ju˝

w bardzo podesz∏ym wieku i zbli˝a si´ koniec jego ˝ycia, a ja obieca∏am mu, ˝e ujrzy ci´ przed Êmiercià.Na dêwi´k dawnego swego imienia, o którym ju˝ prawie zapomnia∏am, a które kry∏o w sobie strasz-

ne wspomnienia, ca∏a zadr˝a∏am, a jednoczeÊnie zbudzi∏o si´ we mnie nami´tne i poprostu chorobliwepragnienie ujrzenia znowu mego biednego ojca. Oczy zasz∏y mi ∏zami.

– O, zapewne! – zawo∏a∏am – bardzo pragn´∏abym ujrzeç swà ojczyzn´ i dobrego ojca. Obawiamsi´ tylko, ˝e ∏atwo mog´ byç poznanà i w takim razie grozi mi wed∏ug prawa nowa kara.

Ebramar uÊmiechnà∏ si´ i zapyta∏:– A jak ci si´ zdaje, ile czasu up∏yn´∏o od chwili, kiedy opuÊci∏aÊ Rzym? – Sama nie wiem, czas tak leci... Pewnie z dziesi´ç lat. – Dziesi´ç! – powtórzy∏ za mnà Ebramar, ciàgle uÊmiechajàc si´ zagadkowo. - Odpowiedê twoja do-

wodzi, ˝e dla sumiennego pracownika czas p´dzi na skrzyd∏ach. CzterdzieÊci lat ju˝ min´∏o od tego smutnego dramatu, którego ty by∏aÊ bohaterkà. Ojciec twój ma

obecnie dziewi´çdziesiàt osiem lat, a ty pi´çdziesiàt siedem lat.Krzykn´∏am, zdumiona i zarazem przera˝ona. Wi´c by∏am ju˝ prawdziwà staruszkà, a zdawa∏o mi

137

si´, ˝e si´ wcale nie zmieni∏am. Spojrza∏am na Ebramara: on równie˝, pozosta∏ m∏odym trzydziestolet-nim cz∏owiekiem, jakim by∏ wtedy, kiedy mnie uratowa∏. Na g∏owie nie mia∏ ani jednego siwego w∏osa,oczy zachowa∏y dawny ogieƒ, a si∏a i energia ˝yciowa wskazywa∏y na rozkwit m∏odoÊci.

Odgadujàc moje myÊli, Ebramar mówi∏, Êmiejàc si´. – Niepotrzebnie si´ przestraszy∏aÊ. JesteÊ rze-czywiÊcie takà, jakà przed laty by∏aÊ w Rzymie, tj. m∏odà i pi´knà. Wyjà∏ z szafy i poda∏ mi zwierciad∏o,zrobione z nieznanej mi substancji i o wiele doskonalsze od tych, które dotàd zna∏am. Patrzy∏am wzru-szona na swoje odbicie i przekona∏am si´, ˝e istotnie pozosta∏am niezmienionà w ciàgu czterdziestu lat.

Teraz sama widzisz, ˝e nie przesadzam. Zwierciad∏o nie k∏amie, a zatem w Rzymie b´dziesz zupe∏-nie bezpieczna. Dawna Licynja by∏aby teraz siwà, zgarbionà, i pomarszczonà matronà, a nie dziewcz´-ciem w ca∏ym blasku lat siedemnastu.

– Có˝ wtedy za cud sta∏ si´ ze mnà? Czy˝by nauka posiada∏a tajemnic´ utrzymania wiecznej m∏o-doÊci? – zapyta∏am zdumiona.

– Z czasem zrozumiesz wszystko, a teraz zajmij si´ przygotowaniem do podró˝y; za trzy dni wyje˝-d˝amy do Rzymu.

Nie bàd´ ci opisywaç szczegó∏owo naszej podró˝y. W Aleksandrii przebraliÊmy si´ w greckie ubioryi przyjechaliÊmy do Rzymu: Ebramar w charakterze m´drca z Aten, a ja jako jego ˝ona Eucharysa. Wy-s∏aliÊmy naprzód s∏u˝àcego, który wynajà∏ nam mieszkanie i wszystko przyszykowa∏ do naszego przy-jazdu.

Mo˝esz sobie wyobraziç, z jakim uczuciem po przybyciu do Rzymu, jecha∏am ulicami, przez któreongi by∏am prowadzona na Êmierç. Wra˝enie by∏o jeszcze tak silne, ˝e by∏am oblana zimnym potemi prawie traci∏am przytomnoÊç. Ebramar uprzedzi∏ ju˝ ojca, ˝e go odwiedz´. Gdym wesz∏a do komnaty,ujrza∏am siedzàcego w fotelu starca, wyschni´tego, jak szkielet. Obok niego sta∏ drugi zgarbiony starzecz siwà brodà i pomarszczonà twarzà; oczy jego wyda∏y mi si´ znane, ale nie mog∏am si´ domyÊleç, ktoto móg∏ byç.

Gdym zdj´∏a zas∏on´, obydwaj wydali okrzyk zdumienia. Ojciec opuÊci∏ g∏ow´ w ty∏ i zamknà∏ oczy.MyÊlàc, ˝e umiera, upad∏am na kolana i ca∏owa∏am jego r´ce i nogi. Nareszcie otworzy∏ oczy, ujà∏ màg∏ow´ i patrzàc na mnie p∏aka∏. Nie móg∏ widocznie pojàç, jakim sposobem nie zmieni∏am si´ przez tylelat. Uspokoiwszy si´ nieco, wskaza∏ na drugiego starca, który sta∏ w milczeniu z ukrytà w d∏oniach twa-rzà.

– A towarzysza mego nie poznajesz? – rzek∏ ojciec cicho. – To Kreon.Podnios∏am si´ szybko i wyciàgajàc r´ce, zbli˝y∏am si´ do tego strasznie zmienionego cz∏owieka,

mojej pierwszej mi∏oÊci. – Nie chcesz mnie widzieç, Kreonie? – zapyta∏am. Odjà∏ r´ce od twarzy i patrzàc na mnie z wyrazem ˝alu, goryczy i bólu, mówi∏:– Z wielkà przykroÊcià patrz´ na ciebie. Jam zgarbiony starzec, a ciebie, wzruszeni widocznie twà

pi´knoÊcià, bogowie obdarzyli wiecznà m∏odoÊcià. Podczas, gdy smutek, spowodowany twà stratà zgi-na∏ mój krzy˝ i bieli∏ mi w∏osy, inny cz∏owiek ˝y∏ z ukochanà przeze mnie kobietà pomimo przyrzeczenia,˝e mi jà odda. Niegodziwiec! On jednak posiad∏ wszystko, a jednak ukrad∏ mi jà, zabra∏ nieszcz´Êliwemujedyny skarb, skaza∏ na ca∏kowite osamotnienie i mnie i twego ojca.

– JesteÊ niesprawiedliwy i niewdzi´czny – odrzek∏am powa˝nie. – Komu to, je˝eli nie jemu, za-wdzi´czamy oboje wybawienie od strasznej i haniebnej Êmierci? GdybyÊ mia∏ wi´cej cierpliwoÊci i roz-sàdku, ucieklibyÊmy razem, ja nie dopuÊci∏abym si´ zbrodni i wszystko u∏o˝y∏oby si´ inaczej.

Kreon zblad∏ i zwiesi∏ smutnie g∏ow´. Ten niemy ból wzruszy∏ mnie do ∏ez. Podesz∏am i uca∏owa∏amgo.

“Zapomnij o tym, co nie powróci. Bàdêmy przyjació∏mi i podzi´kujmy bogom, ˝e pozwolili nam si´zobaczyç”.

Gdy w koƒcu uspokoiliÊmy si´ wszyscy, ojciec opowiedzia∏ mi, ˝e po moim uwolnieniu otrzyma∏ odEbramara tylko jednà lakonicznà kartk´: “ona ocalona”.

W kilka lat mój brat Cajus umar∏. Przypuszczajàc, ˝e mieszkam z Kreonem w Grecji i boj´ si´ daçznaç o sobie, ojciec uda∏ si´ do Aten i odszuka∏ Kreona. Ten, oczywiÊcie równie˝ nic o mnie nie wie-dzia∏, lecz zajà∏ si´ ojcem bardzo troskliwie, okazujàc mu wiele prawdziwie synowskiej mi∏oÊci. Stopnio-wo tak si´ do siebie przyzwyczaili, ˝e wiele lat mieszkali w Grecji razem ze sobà.

138

Czujàc si´ bliskim Êmierci, ojciec znów zapragnà∏ ujrzeç Rzym i umrzeç w swoim domu. Uda∏ si´tam razem z Kreonem, którego sprawa ju˝ by∏a zapomniana i nikt ju˝ nie móg∏by go poznaç.

Po kilku dniach naszego pobytu w Rzymie Ebramar te˝ odwiedzi∏ ojca i pogodzi∏ si´ z Kreonem; odtego czasu Kreon zaczà∏ gasnàç w oczach, a w trzy miesiàce po moim przyjeêdzie znaleziono go mar-twym u stóp posàgu Westalki, na którego cokole wyry∏ napis:

“Dzie∏o ràk moich, promienne widmo szcz´Êcia mej m∏odoÊci, przy tobie - moja ostatnia myÊl! Ta,którà niegdyÊ rzeêbi∏em w marmurze, kocha∏a mnie i nale˝a∏a do mnie. Jej boskie rysy by∏y mojà rado-Êcià”.

– Napis ten jeszcze dotàd jest widzialny. Po Êmierci ojca, która nastàpi∏a w kilka tygodni po zgonieKreona, opuÊci∏am Rzym, zabierajàc ze sobà posàg. Odtàd ta droga pamiàtka zawsze jest ze mnà.

Umilk∏a i kilka ∏ez stoczy∏o si´ po jej aksamitnych policzkach. Widzàc zgn´biony i wspó∏czujàcy wy-raz twarzy m´˝a, uÊmiechn´∏a si´, mówiàc:

– Widzisz wi´c, ˝e pomimo nieÊmiertelnoÊci i wiedzy wra˝liwe serce ludzkie nie mo˝e znieÊç ˝alu porozstaniu si´ z drogimi istotami, lub przezwyci´˝yç wspomnienia o przeniesionych cierpieniach.

– Naro! – zawo∏a∏ dr˝àcym od wzruszenia g∏osem Supramati. – Opowiadanie twoje wywo∏a∏o wemnie jakieÊ przykre uczucia i nieznane mi obrazy; powiedzia∏bym, ˝e mam wra˝enie czegoÊ, jak gdybyprzeze mnie prze˝ytego, wszystko to jednak jest m´tne i niezrozumia∏e... Mówià, ˝e dusze ludzkie prze-chodzà z jednych cia∏ w drugie, ˝e po Êmierci ˝yjà w nowych cia∏ach. Lecz, wobec tego, kim ja jestem?– Pochwyci∏ r´k´ ˝ony. – Ty to wiesz... Rozprosz ciemnoÊci i oÊwieç mà dusz´!

Oczy Nary zap∏on´∏y. Nachyli∏a si´ i po∏o˝y∏a d∏oƒ na jego czole. Po d∏u˝szej chwili odezwa∏a si´:– Pami´tasz, Kreonie, szcz´Êliwe chwile, za które zap∏aciliÊmy tak drogo?CoÊ jak b∏yskawica przebieg∏o przez umys∏ Supramatiego; ci´˝ka zas∏ona opad∏a mu z oczu. Ujrza∏ naraz Êwiàtyni´ Westy, o∏tarz, na którym p∏onà∏ Êwi´ty ogieƒ i bia∏à postaç westalki w swych

obj´ciach. Wzruszony przycisnà∏ g∏ow´ do kolan Nary, która po∏o˝y∏a r´k´ na jego ciemnych w∏osach. – Teraz rozumiesz, dlaczego w∏aÊnie ty, a nie kto inny, zosta∏ spadkobiercà Narajany? Jakkolwiek

póêno, jednak Ebramar dotrzyma∏ s∏owa i zwróci∏ ci ukochanà kobiet´, m∏odà i pi´knà. W ciàgu wszyst-kich twych istnieƒ on zawsze by∏ twym opiekunem; stàd te˝ pochodzi to uczucie mi∏oÊci, szacunku i uf-noÊci, jakiego dozna∏eÊ przy spotkaniu z Ebramarem.

– Teraz – rzek∏ Supramati prostujàc si´ i ocierajàc spocone czo∏o – wszystko staje si´ dla mnie ja-snym; jednego tylko nie pojmuj´: jak mog∏aÊ, kochajàc Ebramara, oddaç si´ Narajanie i poÊlubiç go.

–To by∏a tylko zwyk∏a s∏aboÊç ludzka – z westchnieniem odpowiedzia∏a Nara. – Oto jak si´ to sta∏o:w miar´ tego, jak Ebramar wznosi∏ si´ na wy˝yny czystej wiedzy, mi∏oÊç jego dla mnie stawa∏a si´ corazwi´cej uduchowionà. Mo˝e w g∏´bi duszy ˝a∏owa∏, ˝e odebra∏ mnie tobie; w ka˝dym razie, osiàgnàwszywy˝sze stopnie wielkiego wtajemniczenia, wyrzek∏ si´ stosunków z kobietà i musieliÊmy si´ rozstaç...

On wzniós∏ si´ jeszcze wy˝ej, ja zaÊ, pomimo zdobytej wiedzy, pozosta∏am w tym czasie takà samànami´tnà, zazdrosnà i dumnà kobietà; ta roz∏àka wyda∏a si´ memu ograniczonemu umys∏owi niespra-wiedliwà i okrutnà.

By∏am wtedy ˝ywà i pe∏nà entuzjazmu, wszystkie wi´c z∏e pierwiastki, drzemiàce jeszcze w mej du-szy, naraz ockn´∏y si´. Zamiast pójÊç za radà Ebramara i poÊwi´ciç si´ nauce, pope∏ni∏am szaleƒstwonie do wiary, wià˝àc si´ z Narajanà. Przyby∏ on w sprawach bractwa; ujrzawszy mnie, od pierwszegowejrzenia zapa∏a∏ goràcà mi∏oÊcià; ja zaÊ, pod wp∏ywem gniewu i obra˝onej mi∏oÊci w∏asnej, przyjmowa-∏am ch´tnie jego zalecanki. Poniewa˝ podobny by∏ do ciebie, zgodzi∏am si´ go poÊlubiç w tej samej gro-cie, którà zajmuje nasze bractwo.

Zgn´biona i nieszcz´Êliwa wróci∏am do Ebramara. A˝eby zdobyç w∏adz´ i wy˝szoÊç nad swym nie-godziwym ma∏˝onkiem, przesz∏am pod kierownictwem maga pierwsze stopnie wy˝szego wtajemnicze-nia. Lecz by∏a to tylko samoobrona, a nie oswobodzenie, bowiem dobrowolnie rzuci∏am si´ w Êwiat prób-nych doÊwiadczeƒ i pokus.

Lecz, dosyç tego na dzisiaj! JesteÊ blady i rozstrojony. Dusza twoja uleg∏a zbyt silnemu wstrzàÊnie-niu. Pójdêmy, dam ci uspakajajàcych kropli, które sprowadzà sen i równowag´ dla twego organizmu.

Po u˝yciu lekarstw, i wypoczynku Supramati czu∏ si´ fizycznie zupe∏nie dobrze, lecz dusza jego by∏aciàgle pod niezwykle silnym wra˝eniem wczorajszych opowieÊci ˝ony. Ca∏e godziny sp´dza∏ przy jej po-

139

sàgu, zachwycajàc si´ jego szczegó∏ami i unikajàc wszelkiego towarzystwa.Pewnego wieczoru, gdy zacz´li znów o przesz∏oÊci rozmawiaç, Supramati oÊwiadczy∏, ˝e goràco

pragnie jak najpr´dzej przystàpiç do wtajemniczenia.– Je˝eli jesteÊ pewien, ˝e nie b´dziesz ˝a∏owa∏ ˝ycia Êwiatowego i wszelkich jego rozkoszy, którymi

nie zdà˝y∏eÊ jeszcze si´ nasyciç, to któ˝ ci przeszkadza wezwaç Dachira – powiedzia∏a z uÊmiechemNara.

– O uciechach Êwiatowych nie mo˝e byç mowy, wcale mi ich nie ˝al, lecz z tobà rozstaç si´ nie mo-g´ – mówi∏ Supramati, przytulajàc do siebie Nar´.

– PomyÊl tylko, ˝e teraz, zaledwie ci´ odzyska∏em, musia∏bym znów utraciç. Na samà myÊl o tymopuszcza mnie ch´ç do pracy nad wtajemniczeniem.

– Ale˝ my si´ nie potrzebujemy rozstawaç. Ni˝sze wtajemniczenie tego nie wymaga. B´d´ mieszka-∏a z tobà w przybytku wtajemniczenia, wezm´ udzia∏ w twej pracy, b´d´ twà pomocnicà i doradczynià,gdy nadejdà chwile zwàtpieƒ i s∏aboÊci. Takie chwile sà nieuniknione.

– W takim razie jedêmy natychmiast. Z tobà wytrwam w samotnoÊci. Nie cofn´ si´ przed ˝adnà pra-cà – zawo∏a∏ weso∏o Supramati.

Nara rozeÊmia∏a si´.– Entuzjasto! Nie zapominaj, ˝e poÊpiech jest oznakà niedoskona∏oÊci. Dobrze, zatem jedziemy,

zgadzam si´. Pozwól jednak, bym ci´ najpierw troch´ przygotowa∏a do tego, co ci´ czeka. WejÊcie doÊwiata niewidzialnego jest pewnego rodzaju wstàpieniem na ognistà drog´, której przebycie wymagawiele odwagi.

Na poczàtek chc´ otworzyç ci oczy i pokazaç, co nas otacza. W tym celu dam ci do wdychania pew-ne substancje, które zaostrzajà i pobudzajà do dzia∏ania drzemiàce w∏asnoÊci astralu. GdybyÊ by∏ zwy-k∏ym Êmiertelnikiem, nie mog∏abym sobie na takà prób´ pozwoliç. Zwyczajny cz∏owiek pod wp∏ywemtych Êrodków dosta∏by pomieszania zmys∏ów, a w najlepszym razie zapalenia mózgu. Lecz ty jesteÊ za-bezpieczony od chorób i Êmierci; eliksir ˝ycia ma pewien wp∏yw nawet na dusz´ cz∏owieka. W ka˝dymrazie musisz byç przygotowany na bardzo silne wzruszenia.

– Czy to dziÊ mam byç poddany tej próbie? – Nie, do tego doÊwiadczenia potrzeba nam b´dzie jakiegoÊ licznego zebrania. Pojutrze, na przy-

k∏ad, hrabia de Rocca uÊwietnia wielkim balem zar´czyny swej córki. To jest dobrà dla nas okazjà. Gdyb´dziesz ju˝ ubrany na bal, przyjdziesz do mnie do laboratorium, gdzie sam b´dziesz móg∏ robiç obser-wacje.

Supramati niecierpliwie oczekiwa∏ na dzieƒ balu; by∏ bardzo zaciekawiony, a w g∏´bi duszy nieco za-trwo˝ony.

W oznaczonym dniu kiedy skoƒczy∏ si´ ubieraç, uda∏ si´ do pokoju Nary, która go oczekiwa∏a i wy-prawiwszy garderobian´, zaprowadzi∏a do laboratorium; poÊrodku du˝ej sali sta∏ trójnóg z ˝arzàcymi si´w´glami.

– Usiàdê i czekaj, co b´dzie – rzek∏a z uÊmiechem Nara, wskazujàc fotel.Po chwili na roz˝arzone w´gle rzuci∏a jakieÊ wysuszone zio∏a, nastàpnie wyj´∏a ze szkatu∏ki naczy-

nie ze z∏otà pokrywkà, zaczerpn´∏a zeƒ ∏y˝eczk´ bia∏ego proszku i równie˝ wsypa∏a do trójnoga. Natych-miast powsta∏ trzask i buchà∏ du˝y p∏omieƒ, w którym przebija∏y wszystkie kolory t´czy. W laboratoriumpowsta∏a bia∏awa para i tak duszàcy zapach, ˝e Supramati dozna∏ zawrotu g∏owy, jakiegoÊ nerwowegodr˝enia i uczu∏ dotkliwe k∏ócie w ca∏ym ciele.

Ogarn´∏a go wielka sennoÊç i zamroczy∏o mu si´ w g∏owie. G∏os Nary otrzeêwi∏ go, drgnà∏, wypro-stowa∏ si´ i otworzy∏ oczy.

JednoczeÊnie spojrza∏ na ˝on´, krzyknà∏ przeraêliwie i, zerwawszy z obok stojàcego sto∏u jedwabnàhaftowanà serwet´, rzuci∏ si´ do Nary.

– Na Boga! Ca∏a jesteÊ w p∏omieniach!Nara g∏oÊno rozeÊmie∏a si´.- Nie obawiaj si´; to nie ogieƒ, a Êwiat∏o astralne. Mo˝esz si´ do niego dotykaç bez obawy poparze-

nia palców.Zawstydzony Supramati spojrza∏ spokojniej na Nar´ i przekona∏ si´, ˝e by∏a otoczona szerokà aure-

olà fosforycznego Êwiat∏a, które mia∏o wyglàd ognisty o zmieniajàcych si´ zabarwieniach. Z wzrastajà-

140

cym zdziwieniem zauwa˝y∏, ˝e i z ca∏ego jej cia∏a promieniowa∏y snopy Êwiat∏a: z lewej strony - czerwo-ne, z prawej niebieskie. Oprócz tego nad jej czo∏em widnia∏ bia∏y p∏omieƒ w kszta∏cie gwiazdy i takie˝bia∏e promienie wytryskiwa∏y z jej oczu i palców.

Nawet jej ubranie – Nara mia∏a na sobie przeÊlicznà bia∏à at∏asowà sukni´ balowà, przybranà koron-kami i kwiatami, oraz kosztownoÊci by∏y pokryte b∏yszczàcym fosforycznym py∏em.

Supramati by∏ mocno przej´ty tym nadzwyczajnym obrazem i myÊla∏, jak go sobie wyt∏umaczyç, gdywtem ca∏a jego uwaga zosta∏a poch∏oni´ta przez widok nieznajomych osób, które zjawi∏y si´ nieoczeki-wanie i mia∏y dziwny, zastyg∏y i nieruchomy wyraz oczu, wywierajàcy przykre i odpychajàce wra˝enie.

– Skàd si´ wzi´li ci ludzie – zapyta∏ z niezadowoleniem – wszak byliÊmy tu sami.– Mylisz si´ – odpowiedzia∏a Nara – oni tu byli zawsze, tylko ˝e ty ich nie widzia∏eÊ. Sà to istoty at-

mosferyczne, z którymi ludzie bezwiednie stykajà si´ wsz´dzie, chocia˝ jako nieÊwiadomi, z wielkà pew-noÊcià siebie zaprzeczajà ich istnieniu.

Ale na nas ju˝ czas, zaraz jedziemy na bal.Najwa˝niejsza rzecz, nie zapominaj o tym, ˝e jesteÊ obecnie wprowadzony w stan jasnowidzenia,

powstrzymuj si´ zatem od niew∏aÊciwych uwag i okrzyków. Szli w milczeniu przez d∏ugi szereg sal do przedpokoju. Wsz´dzie snu∏a si´ gromada istot o ró˝nym

wyglàdzie: jedne przejrzyste, o spokojnych, powa˝nych twarzach, unosi∏y si´ w powietrzu, owini´tew bia∏e powiewne szaty; inne oci´˝a∏e wi´cej materialne, mia∏y szare lub czarne twarze i oczy o przera-˝ajàcych spojrzeniach. Jedne ubrane by∏y w staro˝ytne, drugie we wspó∏czesne stroje; inne jakby zawi-ni´te w czerwone lub czarne przeÊcierad∏a. Niektóre by∏y zupe∏nie nagie, pokryte ranami i obrzydliwymiwrzodami. Ca∏e to, w zwyk∏ych warunkach niewidzialne, towarzystwo sprawia∏o Supramatiemu niewypo-wiedziane obrzydzenie.

Na ulicy uderza∏ go niezwyk∏y wyglàd s∏u˝by, krzàtajàcej si´ oko∏o swych panów przy wsiadaniu dogondoli. Niezale˝nie od czerwono-b∏´kitnego zabarwienia, które by∏o w∏aÊciwe nie tylko wszystkim ˝y-wym istotom, ale tak˝e martwym przedmiotom - lokaje, odêwierny, gondolierzy – wszyscy ci ludzie byliotoczeni czarno-czerwonymi kr´gami. Z oczu ich, ràk i ust wydobywa∏ si´ dym koloru pomaraƒczowegoo przykrej woni, którà trudno by∏o okreÊliç: przypomina∏a ona zapach spalonego t∏uszczu i jakiÊ korzen-nych domieszek. Supramati zmuszony by∏ zatkaç sobie nos chustkà. Nara zauwa˝y∏a to i zacz´∏a si´Êmiaç z niego, kiedy usiedli do gondoli. Supramati sam równie˝ si´ rozeÊmia∏ i szepnà∏ jej do ucha:

– Zapewniam ci´, najdro˝sza, ˝e wol´ swój niewra˝liwy, mieszczaƒski nos, ani˝eli wysubtelnione dotego stopnia, dzi´ki wiedzy, powonienie. Fe! Ja po prostu dusz´ si´ w przyprawiajàcym o md∏oÊci zadu-chu, wydzielanym przez tych ludzi.

– Có˝ na to poradziç?! To sà ludzie proÊci, o ordynarnych gustach, wilczym apetycie i zwierz´cychinstynktach. Ich cia∏a nie mogà wydzielaç delikatnych wschodnich wonnoÊci.

Wkrótce ca∏à swà uwag´ Supramati skierowa∏ na otaczajàce ich obrazy ze Êwiata niewidzialnego.Ze wszystkich stron, bez najmniejszego szelestu przesuwa∏o si´ mnóstwo tych istot, równie˝ zaj´-

tych swymi sprawami; tu i ówdzie przechodzi∏y wolno, lub przebiega∏y zwierz´ta. Z ciemnych wód kana-∏u wynurza∏y si´ blade, z wyrazem cierpienia, twarze, które spoglàda∏y na siedzàcyh w gondoli z cieka-woÊcià lub z wyrazem gniewu.

– Wi´c to wszystko umarli? – cicho zapyta∏ Supramati.Nara pob∏a˝liwie spojrza∏a na swego m´˝a.– Có˝ ty mówisz za g∏upstwa? Czy˝ sà umarli? To sà duchy, wcale nawet nie widma, zawsze obec-

ne, ˝ywe, wa∏´sajàce si´ wÊród ucieleÊnionych.Gondola zatrzyma∏a si´ przy oÊwietloym portalu pa∏acu hrabiego de Rocca. Supramati z ˝onà mu-

sieli przerwaç swà rozmow´ i weszli do salonów, zape∏nionych ju˝ goÊçmi. Nigdy jeszcze w ˝yciu nie mia∏ Supramati tyle trudu przy wype∏nianiu zwyk∏ych obowiàzków towarzy-

skich: s∏uchaç lub odpowiadaç na zwracane do niego frazesy, móg∏ tylko przy du˝ym wysi∏ku i nat´˝eniuca∏ej uwagi, ciàgle bowiem obawia∏ si´ zdradziç z tym wzruszeniem, jakie nim opanowa∏o na widok ob-razu okultystycznego, rozpostartego przed jego oczyma.

Zmieszana z t∏umem goÊci t∏oczy∏a si´ gromada cz´Êciowo zmaterializowanych duchów, majàcychwszelkie cechy ludzi normalnych tak dalece, ˝e m∏ody doktor nie umia∏ si´ poczàtkowo w tym chaosieorientowaç.

141

Ze wszystkich stron krzy˝owa∏y si´ promienie czerwonego, pomaraƒczowego, ciemnoszarego lubczarnego koloru, a trudne do okreÊlenia, mieszaniny przyjemnych aromatów z zapachem trupim, stwa-rza∏y g´stà i ci´˝kà atmosfer´, w której trudno by∏o oddychaç. Z g∏ów ludzi ˝yjàych wytryskiwa∏y ˝ó∏te,niebieskie, zielone i czerwone, podobne do strza∏ek ogniki, wydajàce dym i cichy trzask.

Niekiedy jedna lub druga z tych p∏omienistych strza∏ pada∏a na sàsiada lub kogoÊ z towarzystwa, po-wodujàc jakby oparzenia, wyczuwane podÊwiadomie, gdy˝ ci, których to spotyka∏o, chwytali si´ odru-chowo r´kà za g∏ow´ lub serce, jak gdyby doznajàc bólu. Nad g∏owami niektórych unosi∏ si´ czarny dymi owija∏ ich spiralnie jakby tworzàc okrycie z chmur, poprzez które twarz, szyja lub dekoltowany biust ko-biecy, wydawa∏y si´ Êmiertelnie blade, jakby trupie.

– Co to znaczy? – szepnà∏ do ucha ˝onie przera˝ony Supramati.– To sà ci – co majà wkrótce umrzeç, lecz sà jeszcze zbyt zwiàzani z cia∏em. Póêniej objaÊni´ ci to

dok∏adniej. Teraz tylko wszystko pilnie obserwuj.Tymczasem cienie upiorów wyp∏ywa∏y z ró˝nych stron, to jakieÊ skrzywione o wypuk∏ych oczach,

z przera˝ajàcym wejrzeniem, to blade, smutne, o powolnych ruchach z zastyg∏à rezygnacjà w oczach.By∏y równie˝ duchy, nie posiadajàce wyraênych kszta∏tów, podobne do wielkich czarnych plam, tylko ichstraszne oczy, o silnym fosforycznym blasku, p∏onàce wÊród tej bezkszta∏tnej masy, wskazywa∏y, ˝e toby∏y istoty myÊlàce. Te duchy przyczepia∏y si´, jak pijawki, do niektórych osób, czasem po kilka do jed-nej osoby. Przy zbli˝aniu si´ Nary, gdy jej czysty, jasny i ciep∏y fluid je owionà∏, te ˝ywe plamy podra˝-nione skrywa∏y si´ pod skór´, a cz∏owiek, do którego by∏y przyczepione, poczyna∏ dr˝eç, jak gdyby od-czuwajàc bolesne uk∏ucia i Êpieszy∏ wydostaç si´ z ci˝by.

Widok niektórych dam by∏ straszny i przejmowa∏ Supramatiego dreszczem: zdawa∏o si´, ˝e by∏y donich poprzyczepiane ogromne czerwone pijawki. Po dok∏adniejszym obejrzeniu okaza∏o si´, ˝e by∏y tocia∏ka niemowlàt.

Taki widok sali balowej dla Supramatiego mia∏ znaczenie prawdziwej próby jego m´stwa i przytom-noÊci umys∏u: znajdujàc si´ w towarzystwie, musia∏ rozmawiaç, uÊmiechaç si´, s∏owem braç udzia∏w zabawie tych, którzy nawet nie mogli przypuszczaç, w jakim znajdujà si´ otoczeniu. Szum pochodzà-cy ze Êwiata tajemnego wydawa∏ mu si´ niekiedy tak og∏uszajàcy, ˝e zaledwie odró˝nia∏ g∏osy osób,zwracajàcych si´ do niego z pytaniami.

Kiedy w pewnej chwili, Supramati z ˝onà przeszli do sali bufetowej, aby si´ oÊwie˝yç, zauwa˝y∏ onz obrzydzeniem, ˝e niewidzialni goÊcie raczyli si´ tutaj, znacznie wi´cej i bardziej si´ t∏oczyli, ani˝eli to-warzystwo ˝yjàce. Blade i ∏akome ich twarze nachyla∏y si´ ˝ar∏ocznie nad potrawami, lub przysysa∏y si´do samych ust ludzi jedzàcych, jakby pragn´∏y wyrwaç czàstk´ pokarmów, lub chocia˝by wch∏onàçw siebie nieco ich woni.

Naraz, poÊród tego t∏umu Supramati ujrza∏ Narajan´, który przyczepi∏ si´ do bardzo m∏odej dziew-czyny: ∏adnej i Êwie˝ej, jak rozkwitajàcy pàczek ró˝y. Ciep∏a, purpurowego koloru aureola, otaczajàcadziewczyn´, wskazywa∏a na jej zdrowie i nadmiar si∏. Wampir-widmo z rozkoszà wch∏ania∏ promieniujà-ce z niej emanacje ˝yciowe, owiewajàc jà natomiast jak parà, swymi czarnymi rozk∏adowymi wyziewami.

Spójrz, jak on m´czy to biedne dziecko! Lecz ja rozetn´ zaraz ca∏y ten jego z nià zwiàzek, szepn´∏aNara, patrzàc na m∏odà panienk´, która czu∏a si´ êle i nie wiedzia∏a, co si´ z nià dzieje; na przemian bla-d∏a i rumieni∏a si´, wykonywujàc raptowne ruchy r´koma.

Mówiàc to Nara podnios∏a r´k´, udajàc, ˝e pragnie coÊ m´˝owi pokazaç koƒcem swego wachlarza;z palców jej natychmiast wytrysn´∏o Êwiat∏o, które jak b∏yskawica przemkn´∏o si´ pomi´dzy Narajanà,a jego ofiarà. Widmo odskoczy∏o w ty∏, jakby uderzone batem, po czym rzuciwszy na Nar´ jadowite spoj-rzenie, ukry∏o si´ w t∏umie.

M∏oda jego ofiara od razu westchn´∏a g∏´boko, jak gdyby z niej spad∏ wielki niewidzialny ci´˝ar.Sceny, na które zmuszony by∏ patrzeç w sali jadalnej, ostatecznie pozbawi∏y Supramatiego apetytu;

w ogóle czu∏ on si´ bardzo zm´czony wobec ciàg∏ego wysi∏ku woli, niezb´dnego przy pokrywaniu ma-skà oboj´tnoÊci niezwykle silnych wra˝eƒ, oraz doznawa∏ silnego bólu g∏owy. Mia∏ ju˝ dosyç tych wra-˝eƒ i wyrazi∏ ch´ç powrotu do domu.

Kiedy przechodzili przez salony, kierujàc si´ ku wyjÊciu, Supramati zapyta∏ Nar´, co oznacza po-dwójne zabarwienie ludzi i przedmiotów na czerwono lub niebiesko, co oznacza krzy˝ujàce si´ ró˝nego

142

koloru promieniowanie cia∏ oraz wytryskujàce z g∏ów strzeliste p∏omyki, wreszcie co to sà za wstr´tnepaso˝yty, czarnego lub krwawego koloru, w˝erajàce si´ w cia∏a wielu m´˝czyzn i kobiet.

– Czy nie za wiele naraz? – odrzek∏a z uÊmiechem Nara. – Chcia∏byÊ od razu poch∏onàç ca∏y traktato naukach okultystycznych! Owszem, odpowiem krótko na twe pytania; ˝ebyÊ mnie jednak lepiej móg∏zrozumieç, musisz pami´taç o prawie zasadniczym: wszystko, co czynimy, czujemy i myÊlimy jest pod-legajàcà zmys∏om wydzielajàcà si´ z nas substancjà, która stosownie do swego sk∏adu chemicznego,posiada odpowiedni dêwi´k, barw´ i zapach.

Ró˝nobarwne promienie oznaczajà fluidyczne promieniowania cia∏a; wytryskujàce z g∏ów ognistestrza∏y, to myÊli ludzkie, zabarwiajàce si´ stosownie do przyczyn, które je wytworzy∏y. A wi´c myÊli, po-wsta∏e z nienawiÊci, zazdroÊci i nie˝yczliwoÊci padajàc na osob´, do której sà skierowane, wywo∏ujàw niej niewidzialne wstrzàÊnienia. MyÊl, pos∏ana przez Êwiadomà i pot´˝nà wol´, mo˝e nawet zabiç, jakpiorun.

Prócz tego wszystko, co spostrzegasz w obecnym stanie jasnowidzenia, pozostawia odbicie na pla-nie astralnym, którego zdolnoÊç wch∏aniania nie da si´ opisaç.

Spójrz na to krzes∏o opuszczone przed chwilà przez starca: spostrzegasz, ˝e na nim pozosta∏o coÊw rodzaju szarawego oparu, który prawie odzwierciedla odchodzàcego tak, ˝e mo˝esz nawet rozeznaçrysy jego twarzy. Podobne odbicie naszej postaci, naszych czynów i myÊli - promieƒ przesz∏oÊci unosido wiecznego archiwum przestrzeni, a raczej rozciàg∏oÊci.

Siedzàc ju˝ w gondoli, zamyÊlony Supramati zapyta∏:– Nie powiedzia∏aÊ mi jednak nic o naszej podwójnej barwie ani o czarnych, oraz jeszcze bardziej

wstr´tnych, czerwonych paso˝ytach, podobnych do niemowlàt.– To, co nazywasz podwójnà barwà, jest po prostu naszà polarnoÊcià. Cia∏o nasze, podobnie jak

planeta posiada dwa bieguny. Biegun pó∏nocny daje pràdy niebieskie, po∏udniowy czerwone. Mog∏eÊnawet zauwa˝yç, ˝e im cz∏owiek jest zdrowszy, tam silniejsza jest jego aura. Co si´ zaÊ tyczy czarnychpaso˝ytów, to sà to ni˝sze, materialne i nieczyste duchy, w rodzaju Narajany. One czepiajà si´ ˝yjàcyh,nale˝àcych do ich kategorii tj, równie˝ ludzi zmys∏owych i sk∏onnych do wszelkich wyst´pków. Te paso-˝yty karmià si´ sokiem ˝yciowym swych ofiar i upajajà si´ za ich poÊrednictwem przyjemnoÊciami jakichpragnà, a osobiÊcie osiàgnàç nie mogà. Co innego krwawo czerwone paso˝yty, czepiajàce si´ wielu ko-biet; to sà fluidalne nast´pstwa tak modnych dziÊ poronieƒ. Astralne cia∏o dziecka, zwiàzane od chwilizap∏odnienia z organizmem matki, nie zawsze si´ odrywa przy usuni´ciu cielesnego p∏odu. ¸àcznoÊç,która przerywa si´ w sposób naturalny przy porodzie, w tym razie nie przestaje istnieç i wiszàca przyciele astralna pijawka wycieƒcza organizm kobiety.

– Bo˝e! Jakie˝ to wszystko okropne i wstr´tne. Ile˝ brudu i z∏a widzia∏em dzisiaj; natomiast dobra takniewiele, jak gdyby wcale nie istnia∏o!

– Zbiorowisko, podobne do tego, które my teraz opuÊciliÊmy, jest wi´cej zdolne przyciàgaç z∏o ni˝dobro. Tam nurtujà wszystkich cielesne ˝àdze i wszelkie z∏e nami´tnoÊci; tyÊ sam czu∏ wibracje i wonietej zgnilizny, którà ta rozwiàz∏a, zawistna i przewrotna gromada ludzka nasyci∏a swój astral. Ale w tychdniach zaprowadz´ ci´ w inne miejsce, które dostarczy ci przyjemniejszych wra˝eƒ; ujrzysz tam i oce-nisz widok, jaki stwarzajà na tamtym Êwiecie czystoÊç, harmonia i goràce oddanie si´ Ojcu Niebieskie-mu.

– Gdzie˝ si´ znajduje ten szcz´Êliwy przybytek? – zapyta∏ zaciekawiony Supramati.– Jest to niedu˝y, ubogi klasztor na kraƒcu Wenecji. Znam przeora tego zgromadzenia. Jest to cz∏owiek surowy, pobo˝ny i cnotliwy, zakonnicy równie˝

warci sà swego zwierzchnika. W tym klasztorze znalaz∏o ukojenie wielu ludzi z∏amanych ˝yciem, bo tomiejsce najzupe∏niej odpowiada swemu w∏aÊciwemu przeznaczeniu: byç schroniskiem dla modlitwy i mi-∏osierdzia.

Nazajutrz po balu Supramati obudzi∏ si´ zbyt póêno, aby mogli tego˝ dnia udaç si´ do klasztoru, Na-ra bowiem pragn´∏a byç na nabo˝eƒstwie.

Dopiero nast´pnego dnia wstali, udali si´ tam i trafili na poczàtek mszy Êwi´tej. Stare mury klasztoru, szarpni´te z´bem czasu, jego ma∏y koÊció∏ek w stylu gotyckim, z kolorowymi

szybami, d´bowymi ∏awkami i pociemnia∏ymi malowid∏ami na Êcianach, sprawia∏y widok pos´pny i ta-jemniczy.

143

Tony organów i mi∏y Êpiew rozp∏ywa∏y si´ pod sklepieniem, gdy Nara z m´˝em weszli do koÊcio∏ai milczàc, usiedli na jednej z ∏awek. Pobo˝nych by∏o niewiele: kilka staruszek i dzieci oraz dwóch, czytrzech ˝ebraków le˝àcych krzy˝em.

Supramati ca∏à swà uwag´ skupi∏ na mnichów, siedzàcych na podwy˝szeniu, po obu stronach o∏ta-rza. Powa˝ne, blade ich twarze, z uduchowionym wejrzeniem wskaza∏y na goràcà modlitw´ i zapomnie-nie o otaczajàcym ich Êwiecie, którego si´ wyrzekli. Wszyscy oni byli jakby odziani w lekkie, bia∏aweopoƒcze; z ich krótko ostrzy˝onych g∏ów wytryska∏y snopy jasnego Êwiat∏a, jak równie˝ z ust p∏yn´∏y sre-brzyste promienie. Pod sklepieniem koÊcio∏a po∏yskiwa∏y fosforyczne ogniki i wszystkie te Êwiate∏ka, jakgdyby przyciàgane magnesem, skupia∏y si´ przed o∏tarzem w jednym, ogromnym ognisku, Êwiat∏a i cie-p∏a. Po∏yskujàce ob∏oczki, ko∏ysa∏y si´ miarowo okrà˝ajàc i pokrywajàc chwilami, jakby brylantowymdeszczem, krzy˝ z wyobra˝eniem Chrystusa.

Dusz´ Supramatiego przepe∏ni∏o niewypowiedziane uczucie cichego spokoju i dà˝enia ku Bogu. Je-dynie tylko mi´kki i melodyjny g∏os kap∏ana odprawiajàcego nabo˝eƒstwo, przerywa∏ g∏´bokà cisz´ tegoÊwi´tego miejsca, podczas gdy Supramati mia∏ wra˝enie, jak gdyby ca∏a atmosfera rozko∏ysa∏a si´w subtelnej, uroczej harmonii, majàcej wielce dodatni wp∏yw na dusz´. G∏´boko wzruszony nachyli∏ si´i zapyta∏ cicho ˝on´:

– Co oznaczajà te Êwiat∏a i brylantowe ob∏oki, unoszàce si´ przed o∏tarzem?– To fluid powsta∏y z mod∏ów, czyste promieniowanie duszy, która cz´Êciowo materializuje utajonà

w niej si∏´ boskà. A tak jest po˝yteczne takie zbiorowe ognisko Êwiat∏a i ciep∏a, ten pràd pochodzàcyz czystego, goràcego serca, o tym mo˝esz sàdziç, gdy ujrzysz jaki wp∏yw ono wywiera na fizycznie i du-chowo cierpiàce istoty - odpowiedzia∏a - równie cicho Nara.

– Najbardziej insteresowa∏y, Supramatiego niewidzialne dla innych, duchy, których w koÊciele znaj-dowa∏o si´ wi´cej ni˝ modlàcych si´ ludzi. Przejrzyste, otulone Ênie˝nobia∏ymi zas∏onami istoty, z po-wa˝nymi i spokojnymi twarzami, stanowi∏y wi´kszoÊç. Jasna ich gromada skupia∏a si´ g∏ównie u o∏tarzai zdawa∏o si´, ˝e one równie˝ bra∏y udzia∏ w modlitwie.

DoÊç licznà grup´ tworzy∏y duchy cierpiàce o poczernia∏ych, astralnych cia∏ach i z wyrazem smutkuna twarzach; one równie˝ pogrà˝one by∏y w modlitwie i w miar´ si∏ stara∏y si´ zbli˝yç do êród∏a Êwiat∏a.

W chwili tej do koÊcio∏a wszed∏ jakiÊ cz∏owiek i zatrzyma∏ si´ obok ∏awki, gdzie siedzieli Supramatiz Narà.

By∏ to m´˝czyzna w Êrednim wieku, chudy i blady; jego zmizerowana twarz, zorana przedwczesnymizmarszczkami, nosi∏a na sobie Êlady wielkich cierpieƒ; wzrok jego gorza∏, a chód by∏ chwiejny. Powolidowlók∏ si´ do ciemnego wg∏´bienia w pobli˝u o∏tarza, uklàk∏ i zakry∏ oczy r´kami.

– Obserwuj tego cz∏owieka – patrz, co doko∏a niego si´ dzieje – szepn´∏a Nara; Êciskajàc r´k´ m´-˝owi. – Czy s∏yszysz przejmujàcy Êwist i j´ki, zak∏ócajàce cisz´ i melodyjne wibracje tego Êwi´tego miej-sca?

– Widz´ odra˝ajàce cienie, które jakby go oblepi∏y i stara∏y si´ stàd uprowadziç; widz´, jak z drugiejstrony podtrzymuje go nachylona ku niemu bia∏a, Êwietlana postaç. Powiedz, co to ma znaczyç?

– Jest to cz∏owiek – który wiele przecierpia∏: straci∏ rodzin´, byt, zdrowie, lecz zamiast znosiç ci´˝ar˝ycia jako odwrotny cios przeznaczenia za pope∏nione niegdyÊ b∏´dy, zaczà∏ szemraç, z∏orzeczy∏ i bluê-ni∏ przeciw Bogu, przez co da∏ do siebie dost´p z∏ym i nieczystym duchom, które go m´czà, odbierajàcresztki spokoju i popychajà do samobójstwa.

Stojàca przy nim bia∏a postaç - to mi∏ujàca go i ukochana przez niego ˝ona, którà straci∏. Zrozpaczo-na okropnym stanem jego duszy, pragnàc go ratowaç, zmusi∏a go do przybycia tutaj, by móg∏ znaleêçukojenie we wspólnej z nià modlitwie.

Supramati nie przestawa∏ przyglàdaç si´ z zaciekawieniem tej niezwyk∏ej parze ma∏˝onków. Nie-szcz´Êliwy kl´cza∏ ciàgle, widocznie s∏aby, zgn´biony i pozbawiony woli, a bia∏a postaç modli∏a si´ przynim. Idàca od niej promienna emanacja ∏àczy∏a si´ z jasnoÊcià, otaczajàcà obraz Zbawiciela. Naraz z te-go zbiornika jasnoÊci oddzieli∏a si´ Êwietlista fala i opromieni∏a nieszcz´snego. Mroczne cienie odstàpi∏y,a Êwiat∏oÊç zacz´∏a wnikaç w jego cia∏o. Objawy uczucia goryczy, buntu i rozpaczy widocznie opuszcza-∏y ju˝ grzesznika.

O˝ywcze si∏y i ciep∏o zjedoczonego fluidu modlitw, wywiera∏y pot´˝ny wp∏yw na tego cz∏owieka: po-zby∏ si´ niepokoju i wzmocni∏a si´ si∏a jego woli.

144

Wyprostowa∏ si´, wyciàgnà∏ r´ce w kierunku o∏tarza i wyszepta∏:– Bo˝e, wesprzyj mnie i przebacz!Jasny p∏omieƒ wytrysnà∏ z jego g∏owy, twarz zala∏y potoki ∏ez. Ciemne duchy znikn´∏y.Powa˝nie nastrojony wyszed∏ Supramati z koÊcio∏a, tego przybytku ukojenia wszystkich cierpiàcych.– Przekona∏eÊ si´ dzisiaj – mówi∏a Nara – ˝e ˝adna modlitwa nie ginie i nie jest naderamnà. Ani je-

den promieƒ wiary i mi∏oÊci, wyp∏ywajàcy z serc ludzkich, nie idzie na marne. Jak iskry boskiego ogniaunoszà si´ one w przestrzeni lub skupiajà w miejscach poÊwi´conych modlitwie i przy pierwszej sposob-noÊci, sp∏ywajà na jakàÊ z∏amanà cierpieniami zbuntowanà istot´, niezdolnà do modlitwy.

Niewidzialne to lekarstwo, rzucone w przestrzeƒ przez kogoÊ innego, przenika do duszy cierpiàce-go, ∏agodzi bóle, dodaje si∏ i cz´sto ratuje od ostatecznej zag∏ady.

Cz∏owiek, którego widzia∏eÊ, wyjdzie z koÊcio∏a równie˝ uspokojony i wzmocniony do walk ˝ycio-wych. Co by si´ sta∏o z ludzkoÊcià, gdyby nie istnia∏y takie ogniska Êwiat∏a? Czy˝ nie przekona∏eÊ si´sam, ˝e harmonia i spokój, wyp∏ywajàce z czystego ˝ycia, majà równie˝ swój urok?

Po powrocie do domu Supramati zaczà∏ si´ uskar˝aç na ból w oczach i zawrót g∏owy.– Musz´ ci´ ju˝ wyprowadziç ze stanu jasnowidzenia – rzek∏a Nara. – ˚eby nie odczuwaç dolegliwoÊci cia∏a przy jasnowidzeniu, trzeba byç do tego odpowiednio przygo-

towanym i otworzyç wzrok mocà si∏y astralnej w∏asnego oczyszczonego jestestwa, a nie Êrodkami pod-niecajàcymi, jakich u˝y∏am dla ciebie. Pot´˝ne wibracje niewidzialnego Êwiata, do których si´ dotkn´∏eÊ,sà zbyt silne nawet dla twego nieÊmiertelnego cia∏a; a organizm zwyk∏y musia∏by zginàç, gdyby go niechroni∏a jego w∏asna Êlepota. Dzi´ki wtajemniczeniu, twój cielesny organizm stanie si´ uduchowionymi bez zm´czenia b´dziesz wiedzia∏, co si´ dzieje w przestrzeni.

Po wypiciu podanego mu przez Nar´ napoju, Supramati zasnà∏, a gdy si´ obudzi∏ zdrów i rzeêki,Êwiat niewidzialny zniknà∏ z jego oczu. Tylko wspomnienia o dziwnych i cudnych obrazach, kryjàcych si´w przejrzystym, otaczajàcym go powietrzu, pozosta∏y ˝ywe w jego pami´ci i zmusza∏y go do myÊleniao ca∏ym ogromie i pot´dzie ˝ycia duchowego.

Zmys∏owe rozkosze, rozrywki Êwiatowe, zadowolenie mi∏oÊci w∏asnej i bogactwo wszystko to zbla-d∏o i straci∏o dlaƒ wartoÊç; a przyk∏ad Narajany pot´gowa∏ w jego duszy wstr´t do u˝ycia i wszelkichziemskich rozkoszy. Nie chcia∏ ulec podobnemu losowi, przeciwnie, pragnà∏ odwa˝nie wejÊç w mrokiniewidzialnego Êwiata otrzàsnàwszy z siebie despotyzm cielesny i rozwinàç wszystkie zdolnoÊci duszy,a˝eby dà˝yç ku wielkiemu Êwiat∏u, zape∏niajàcemu wszechÊwiat.

Przed nim sta∏ Bóg bezgraniczny, niepoj´ty w swej màdroÊci i pot´dze. Nie Bóg ziemskiego cz∏owie-ka, przystosowany do jego dziecinnych poj´ç, lecz istota istot, Wszechmocne Tchnienie wszechÊwiata,prowadzàce twory swe naprzód, do dalekiego, tajemnego celu i z jednakowà Êcis∏oÊcià rzàdzàce, we-d∏ug niezmiennego prawa zarówno atomów, jak i miliardami Êwiatów, rozsianych w NieskoƒczonoÊci.

Pod wp∏ywem tych myÊli Supramati oznajmi∏ ˝onie pragnienie niezw∏ocznego przystàpienia do wta-jemniczenia, na co Nara ch´tnie si´ zgodzi∏a radzàc mu, by prace swe rozpoczà∏ w zamku w Szkocji.

– Zamek ten – doda∏a Nara – po∏o˝ony w miejscowoÊci odosobnionej, posiada laboratorium i wszel-kie, niezb´dne dla naszych prac, urzàdzenia. Ja z przyjemnoÊcià b´d´ ci towarzyszy∏a. ˚ycie Êwiatoweju˝ mi obrzyd∏o i ciesz´ si´, ˝e b´d´ mog∏a pracowaç nad rozwojem mej astralnej si∏y.

Zdecydowawszy si´ na ten wyjazd, zacz´li energicznie szykowaç si´ do podró˝y. Supramati dyskretnie wyda∏ odpowiednie rozporzàdzenia, co do swych majàtków i pa∏acu w Wene-

cji, który mia∏ byç zawsze gotowy na ich przyj´cie.Nara zostawi∏a w odosobnionym pokoju, od którego klucz zabra∏a ze sobà – zapas suszonej krwi,

chleba, wina, soli i miodu.Pewnego wieczoru ksià˝e Supramati z ˝onà niepostrze˝enie opuÊcili Wenecj´, bioràc ze sobà tylko

jednà s∏u˝àcà i Tortoza. Pomimo strachu, w∏aÊciwego cz∏owiekowi przy zetkni´ciu si´ z tajemnym Êwiatem, Ralf Morgan od-

wa˝nie jecha∏ do swego zamku w Szkocji. Co mu gotuje nieznana przysz∏oÊç i zagadkowy los, który zwyk∏ego lekarza, cz∏owieka nieuleczalnie

chorego, przeistoczy∏ w nieÊmiertelnego ksi´cia Supramatiego i przysz∏ego ucznia magów?

145

Koniec pierwszej ksi´gi„Eliksir ˝ycia”

Ciàg dalszy w ksi´gach: „

“Magowie”„Gniew Bo˝y”

„Âmierç Planety „ “Prawodawcy”

146