wiersze - stanisław barańczak

127
Stanisław Barańczak 159 wierszy 1968 1988 Wstęp Stanisław Barańczak urodził się w 1946 r. w Poznaniu i ukończył tam studia na Uniwersytecie im. A. Mickiewicza. Debiutował jako poeta i krytyk w r. 1965. Był jednym z założycieli Komitetu Obrony Robotników i kwartalnika "Zapis". Objęty zakazem druku w PRL w latach 1976_#1980, pozbawiony dyscyplinarnie pracy na Uam w r. 1977, przyjęty został na dawne stanowisko w wyniku interwencji "Solidarności" w r. 1980. Od marca 1981 r. przebywa w Stanach Zjednoczonych, gdzie wykłada literaturę polską na Uniwersytecie Harvarda. Jest redaktorem naczelnym "The Polish Review" (Nowy Jork) i współredaguje paryskie "Zeszyty Literackie". Bogaty dorobek poetycki, krytycznoliteracki, edytorski i translatorski Barańczaka obejmuje blisko 30 książek. Niniejszy wybór wierszy z dziewięciu dotychczas opublikowanych tomów sporządzony został przez Autora i jest jego pierwszą książką poetycką, jaka ukazuje się oficjalnie w kraju od r. 1972. Z tomu~ "Korekta twarzy" (1968) Na tej czereśni czerwień,~ na jej krwawe włókna

Upload: ferdyguma

Post on 12-Apr-2016

372 views

Category:

Documents


14 download

DESCRIPTION

Barańczak

TRANSCRIPT

Page 1: Wiersze - Stanisław Barańczak

Stanisław Barańczak

159 wierszy1968 1988

WstępStanisław Barańczak urodził się w 1946 r. w Poznaniu i ukończył tam studia na Uniwersytecie im. A. Mickiewicza. Debiutował jako poeta i krytyk w r. 1965. Był jednym z założycieli Komitetu Obrony Robotników i kwartalnika "Zapis". Objęty zakazem druku w PRL w latach 1976_#1980, pozbawiony dyscyplinarnie pracy na Uam w r. 1977, przyjęty został na dawne stanowisko w wyniku interwencji "Solidarności" w r. 1980. Od marca 1981 r. przebywa w Stanach Zjednoczonych, gdzie wykłada literaturę polską na Uniwersytecie Harvarda. Jest redaktorem naczelnym "The Polish Review" (Nowy Jork) i współredaguje paryskie "Zeszyty Literackie". Bogaty dorobek poetycki, krytycznoliteracki, edytorski i translatorski Barańczaka obejmuje blisko 30 książek. Niniejszy wybór wierszy z dziewięciu dotychczas opublikowanych tomów sporządzony został przez Autora i jest jego pierwszą książką poetycką, jaka ukazuje się oficjalnie w kraju od r. 1972.

Z tomu~"Korekta twarzy"(1968)

Na tej czereśni czerwień,~na jej krwawe włókna

Page 2: Wiersze - Stanisław Barańczak

Na tej czereśni czerwień, na jej krwawe włókna@ kładą się oto w oczach mięśnie ćwiartowanym@ pasmem, smugi bandaży rozwinięte, na nich@ wyschnięte sieci ran, już gęstniejące w płótna@gobelinów utkanych grubym zmartwychwstaniem@ purpury w nadpalonych policzkami kłótniach,@ ostrzach, pogoniach, ciętych nitkach tego sukna,@ gdzie strumyk krwi jak w żyłach rdzawych liści zanikł@i splątał się; w czerwieni, w tych włóknach mięsistych@ za cichą kartką skóry wrą wyrwane trawy@ w płonącej plątaninie, rosną w oczach iskry@ruchu i słychać szkarłat ścieranych bezprawi@ w tych gałkach żyłkowanych, kiedy patrzą, bliskie,@ na tej czereśni czerwień, na jej włókna krwawe.@

Zbudzony~w jeszcze głębszy sen

Zbudzony w jeszcze głębszy sen, bo w jawę@ udzielną wszystkim i rozrzutną@ na wszystkich, kruszę jeszcze w palcach próchno@ przyśnione, kruszę światło niebieskawe,@co prześwietlało moje kości. Jutro,@ ten promień widnokręgu, krótki i jaskrawy,@ wrysuje w okrąg pulsującą krawędź@ każdego cienia. Tak się więc tka płótno@dnia, przepalając jedną nitkę drugą.@ W ogniu pytań krzyżowych, w tym piekącym siewie@ ziarn piasku pod powieki, budzić będę długo@

mój sen do jawy głębszej; a nasienie@ nocy, w głąb oczu wbite ziemną grudą,@ wzrośnie

Page 3: Wiersze - Stanisław Barańczak

światłem; z nim w siebie wejść i wyjść ze siebie.@

Czoło

Głuche wejście do ciebie, podwójne drzwi ze skóry i kości, zatrzaśnięta tablica zgładzona z liter, pęknięć oszukańczej skały. Mur w poprzek prostych przejść ze mnie do ciebie, porcelanowy filtr, przez który najcieńsze włosy nawijają się na zwoje twojego mózgu tak wolno, że po drugiej stronie są już siwe. Gładka kula armatnia, kulista rozrywanym powietrzem; głębinowy statek wśród ciśnienia myślanego przez mnie morza.

Pismo

Chciej wszystkiego: wbij się w te ciasne obroże z kolcami, przeszyj na ich wylot spojone w blok karty, godząc w to, co najciemniej zakryte w tunelach liter, ale sznurując na zawsze stronice cienką i łączliwą siecią; więc spętany jej okami, swoimi oczami, ale wolny, w głąb i na zewnątrz jaśniejący jak gwiazda z zakleszczonymi w czarnych dybach promieniami przegubów i karku. Tędy, przez rządki nierównych pierścieni, mknie strzała ciebie, smuga jeszcze tobie niejasna, póki nie zboczy, wytrącona z toru. Wtedy tobą ku tobie wybuchnie, zwrócona twarzą w twarz. I w świetle tej ostrości dostrzeżesz zakola rzek schnących na papierze, i pojmiesz: tak szybko krzepnie w bieli tego śniegu czarna i żywa krew.

Z tomów~"Jednym tchem"~

Page 4: Wiersze - Stanisław Barańczak

(1970)~i "Dziennik poranny"~(1972)

Jednym tchem

Jednym tchem, jednym nawiasem tchu zamykającym zdanie,@ jednym nawiasem żeber wokół serca@ zamykającym się jak pięść, jak niewód@ wokoło wąskich ryb wydechu, jednym tchem@ zamknąć wszystko i zamknąć się we wszystkim, jednym@ wiotkim wiórem płomienia zestruganym z płuc@ osmalić ściany więzień i wciągnąć ich pożar@ za kostne kraty klatki piersiowej i w wieżę@ tchawicy, jednym tchem, nim się udławisz@ kneblem powietrza zgęstniałego od@ ostatniego oddechu rozstrzelanych ciał@ i tchnienia luf gorących i obłoków@ z dymiącej jeszcze na betonie krwi,@ powietrza, w którym twój głos się rozlega@ czy się rozkłada, połykaczu szabel,@ tak białej broni, bezkrwawych a krwawo@ raniących krtań nawiasów, pośród których@ jak serce w żebrach i ryba w niewodzie@ trzepoce zdanie jednym tchem jąkane@ do ostatniego tchu@

Wziąłem sobie do serca

Wziąłem sobie do serca te pięć litrów krwi,@ która ucieka z niego,@ jakby chciała@ przebić się poprzez cienkie tynki skóry,@ lecz wraca wciąż tym samym torem@ ze ślepego zaułka serdecznego palca;@ przejąłem się na własność tą krwią, co chce zbiec,@ odkąd złapałem pierwszy oddech@ na gorącym uczynku@ kradzieży@ ze świata@ i na próbie ucieczki;@

Page 5: Wiersze - Stanisław Barańczak

musiałem wziąć na siebie kruche mury ciała.@Wbiłem sobie do głowy te pięć zmysłów, które@ rysują wewnątrz

czaszki@ suchą igłą@ dymem do dołu zawieszony pożar,@ wzięty w dwa ognie oczu portret@ wyryty na gorąco na mózgowej korze;@ wykuwałem na pamięć to zbielałe ostrze,@ odkąd mi zaprzątnęły głowę@ odwrócone płomienie,@ co patrzą@ mi z oczu@ na walące się krokwie;@ musiałem wziąć na siebie blask, swąd, żar i huk.@Wziąłem się w garść własnymi pięcioma palcami,@ wziąłem w garść grudę gliny@ ugniecioną@ palcami wszystkich, którzy umierali@ padając nagle twarzą w glebę@ i drąc z niej paznokciami ostatnią kryjówkę;@ patrzę im wciąż na ręce - lepkie, lecz od potu -@ odkąd tak mi się pali grunt@ pod palcami, że z bólu@ zaciskam@ je w pięść@ i tłukę nią w drzwi ziemi;@ musiałem wziąć na siebie otwarcie tych drzwi.@

Kwiat cięty

Ty, wyrwane żebro ziemi, włókno@ woni kolczastych drutów, wybuch wilczej nory@ ku niebu; ty, kwieciste kłamstwo,@ popłoch papieru (po trzykroć niech będzie@ pomięty): ty, wzlot z gruntu@ wynikły, z gruntu fałszywy, ty,@ szalbierzu bardziej niż wykorzeniony:@ ścięty z nóg;@ ścięty z szyi,@ nie odetniesz się nożycami ani@ barwą od swojej ziemi, nie okiełznasz@ swojego pędu od niej, wpół rozdarty tymi@ końmi na ciemność i zgiełk;@ ponad płatkami rozpłatany na@ sztuki piękne, po trzykroć bądź

Page 6: Wiersze - Stanisław Barańczak

bolesny: cudzą@ krwią na kolcach i własną, bo jesteś@ też językiem odciętym za krzywoprzysięstwo@ i dłonią wbitą nożem w stół (kwieciste zdanie@ złej sprawy, szulerstwo przygwożdżone); w kwiecie@ wieku tych kilku godzin, więc

nie w sile wieku@ umierający,@ bądź po trzykroć ścięty;@ po trzykroć nieśmiertelny.@

Źrenica, w której byłem

Źrenica, w której byłem; która była@ w czyimś oku i twarzy; w której była moja@ twarz; moje oczy; źrenice; i która@ w moim cieniu, w rzucanym przeze mnie wyzwaniu@ i podejrzeniu, rozwarła się ufnie@ jak chłodna woda, jak chłonne wołanie@ z bezdennych ocembrowań tęczówki, bijące@ w oczy umarłą wonią utopionych liści,@ smolnym smakiem obrotu długiej osi wody,@ która przebija szare zwoje Ziemi@ na wylot; byłem w źrenicy tak bardzo,@ jak tylko można być w czymś, co odpycha,@ co odbija twarz, oczy, źrenice, wciągając@ w głąb; byłem w źrenicy tak jasno,@ jak tylko można być w czymś, co przed światłem@ zamyka się i wwierca głębiej w szare zwoje,@ w których jeżeli nawet jestem, to umarły@

Papier i popiół,~dwa sprzeczne zeznania

Papier i popiół, dwa sprzeczne zeznania@ na ten sam ogień; powiedzą: "to jasne@ jak dzień, jak dziennik", zmięty i zmierzwiony kłąb@ w kałuży, "nie, w zwierciadle wiadomości z kraju@ (dobrego) i ze świata (złego)"; spaliłeś swój dziennik@ wśród nocy; "to

Page 7: Wiersze - Stanisław Barańczak

bezsprzeczne", powiedzą, "choć zmięty@ lecz niezmienny, zmierzwiony ale niezmierzony,@ z mierzwy lecz wierzmy"; plączesz się w zeznaniach,@ w skręconych kartkach, tak czarnych, jak przedtem@ były czyste; powiedzą: "to proste@ jak drut", kolczasty, "jak druk", gazetowy;@ spal i splącz papier, płomień, popiół,

północ@ w jednym błysku zwęglonym kroniki wypadków,@ poprawią ci otrucie gazem na otrucie@ gazet; "to logiczne", powiedzą, "samobójca, sam siebie@ się bał"@

Nie

To tylko słowo "nie", słowo, któremu nadać@ bagaż strzaskanych kości i wylanej krwi@ potrafi nawet ciemność z twojej krwi i kości,@ to nieświadome dzieło bólu (wszelkie prawa@ zastrzelone), którego zakrwawione kopie,@ czcionkami chłosty odbite od kości, arkusze@ przeszyte nicią strzałów,@ możesz co dzień podnosić z chodników zmęczonym@ wzrokiem, wczytywać się w nie bezradnością rąk;@ to tylko słowo "nie", ostatnie słowo@ w dziedzinie krwi - a poznasz ją zaraz na wylot@ roju pocisków z luf;@to tylko słowo "nie", miej je we krwi,@ która spływa kroplami po murze o świcie,@ daję tobie to słowo, jakbym dawał głowę@ za to, że ból istnieje, jakbym gardło dawał@ za sprawę żył i ścięgien i mięśni i skóry;@ czytam ci z liter bólu, ze skręconych nerwów@ pospiesznie zapisane słowa o tych, co gotowi@ zawsze otworzyć list

Page 8: Wiersze - Stanisław Barańczak

cudzego ciała,@ rozciąć kopertę skóry i złamać szyfr kości;@ to tylko słowo "nie", ostatni krzyk@ modlitwy krwi, którą dzisiaj odmawiam za ciebie,@ którą odmawiam sobie prawa do odejścia@

Ta dłoń może być garścią~i może być pięścią

Ta dłoń może być garścią i może być pięścią;@ zaciśnięta, otwarta,@ miękko oczekująca, gruzłowato twarda,@ kanciasta

na kamieniu, okrągła na ciepłej piersi,@ zdolna uderzyć w stół lub przesypywać zapach@ pszenicznych ziaren,@ dłoń, która umie pełną garścią złapać@ grudki słońca, co w rzece pełgają zmrożonym żarem@ lub pustą pięścią tłuc w zamkniętą bramę,@ ta dłoń jest tak jak zawsze@ tylko dłonią i więcej nic się w niej nie zawrze@ poza nią samą.@Ta czaszka może stać się zamkniętym zakładem@ albo domem otwartym,@ domem gry, w którym mózgu śliskie, szare karty@ są znaczone, lub domem poprawczym z surowym ładem@ posiłków i odwiedzin; obłąkany, więzień,@ szuler, kochanek,@ w tym domu schadzek mogą czuć się wszędzie@ tak jak u siebie w domu, chociaż mieszkają przez ścianę;@ czy ślepym murem jest czy okiem bramy,@ ta czaszka będzie zawsze@ tylko czaszką i więcej nic się w niej nie zawrze@ poza nią samą.@

Nigdy bym nie przypuścił

Nigdy bym nie przypuścił: że choć starcza tchu@ na zduszony wzlot krzyku z jednoczesnych

Page 9: Wiersze - Stanisław Barańczak

dwu@gardeł, to przecież kiedyś takie Nic jak śmierć@ wpół słowa krtań zarośnie jak skudlona sierść;@nigdy bym nie przypuścił, że w dwu ciałach skurcz,@ co wydaje się wieczny, skłębi się jak kurz@i w zmarszczki prześcieradeł pierzchnie lekkim snem,@ gdy rigor mortis w inne ciało wlewa się@nieodwołalnie skrzepłym woskiem; nigdy bym@ nie przypuścił, że w czyjeś usta wbijać dym@języka jest czułością mniej miękką niż strzęp@ gazy do podwiązania czyichś zmarłych

szczęk;@ nigdy bym nie przypuścił, że bezwładna dłoń@ zwieszająca się z łóżka sięga aż na dno@martwego morza potu, choć przedśmiertny pot@ wyschnie prędzej niż pościel pognieciona pod@ciał podwójnym ciężarem, w których rośnie krew,@ krążąca, aż nastanie ten i tamten kres.@

Kolęda

Urodzony@ ze srebrną łyżką w ustach, pod@ szczęśliwą gwiazdą (rozżarzonym@ kamieniem obrazy,@ rzuconym w twoją stronę już cztery lata temu),@urodzony@ tak wiele razy, że mógłbyś już wreszcie@ zacząć się bać,@ że mógłbyś wreszcie pragnąć czegoś mniej@ niż wszystkiego (tak jakbyś nie wiedział, że wszystko@ to tylko tyle, ile wytrwasz na niełaskawym chlebie@ ciała i słonym winie krwi, tak jakbyś nie wiedział,@ że będziesz odtąd tylko na przemian raną i

Page 10: Wiersze - Stanisław Barańczak

blizną),@ tak wiele razy, że mógłbyś pozostać@ skulony w swoich mrocznych wodach, z dala@ od woni iskier i łun,@urodzony,@ czy tego chcemy czy nie, z żelaznym nożem w zębach,@ w stalowym czepku,@uśnij, zanim@ dopędzi cię ten żar,@ to światło, które cztery lata@ czyhało w pędzie, aż otworzysz oczy.@

Święto Zmarłych

Podają sobie ręce@ pod ziemią; leżąc na wznak, rozpychają@ łokciami zgniłe deski, rozgarniają dłońmi@ glebę, korzenie traw, odłamki próchna; milcząc@ spiskują przeciw nam, zbierają siły;@ zbyt wielu ich już;@zbyt wielu, skulonych@ w

brzemiennych brzuchach grobów, które sterczą@ tak kanciasto, że pęka ich ziemista skóra;@ a oni rosną wewnątrz i rośnie im w płucach@ ostatni przechowany haust powietrza, choć@ przebiliśmy im piersi poprzez ziemię kołkiem@ krzyża;@za lekka ziemia im i przegnił krzyż,@ więc po to ta okrągła data: byśmy mogli@ choć raz do roku za jednym zamachem@ przywalić ich wieńcami, przygwoździć świecami@ i przydusić nabożnym kolanem, aż stracą@ nagromadzone siły, aż rozerwą@ podziemny łańcuch rąk, opasujący Ziemię.@

Przechowywać~ w chłodnym miejscu

Przechowywać w chłodnym miejscu,@ w centrum umiarkowanych stref;@ upał zbytnio by w nas streścił@

Page 11: Wiersze - Stanisław Barańczak

płynnie rozgadaną krew.@Ognista kula w niebie,@ kulisty ogień pod ziemią@ nasz strach skulony dzielą@ równo pomiędzy siebie.@Wypośrodkować trzeba@ możliwie bezpieczne lokum;@ gdy lęk bulgocze w trzewiach,@ trudno o chłodny spokój.@Powietrze drży i krwawi,@ bite przez słońca kułak;@ lecz drga też ziemska kula,@ rozdzierana przez lawy.@Między młotami skwaru@ niełatwo dojść do ładu;@ na nic lodowców okłady@ i chłodne wachlarze szkwałów.@Więc z obu stron nagleni@ wpełzamy, rozsądni wreszcie,@ tuż pod powierzchnię Ziemi,@ w to najchłodniejsze miejsce.@

Rzeźba Ziemi

Te nieruchome eksplozje granitu, te wyrwane z wąwozów@ i w niewiadomym kierunku

uprowadzone zwały@ gruntu, te zamrożone w ułamku sekundy fale@ spienionych wzgórz:@za czyją sprawą to? kto za tym stoi?@ kto przyłożył do tego rękę, kto poszarpał@ i wygniótł cienką tkankę Ziemi? wiem,@ zmarli od spodu tłuką głowami w ten mur,@ w kupę granitowego gruzu, tak, to oni@ pchając przed sobą góry, próbują wydostać@ się na zewnątrz, a przecież pozostają w grobach:@ bo coraz to ktoś nowy pada im na pierś@ i w miękkiej ziemi, w twardej skale żłobi@ własną twarzą swą maskę pośmiertną; ten chaos,@ to kłębowisko wzgórz, dolin, przełęczy,@ to rzeźba Ziemi, nieskończony i@ nie dokończony portret zbiorowy tych twarzy@

Page 12: Wiersze - Stanisław Barańczak

Szyba

Rzeczy nam kłamią: przecież@ szyby przejrzysta gładź@ umie najchytrzej na świecie@ maskować się i łgać.@Z pozoru jest czymś, co dzieli:@ na ulicę i wnętrze,@ na skwar zakurzonych zmęczeń@ i rzekę chłodnej pościeli,@na świat drzew i świat mebli,@ na otwarty na przestrzał@ wiatr i na martwy sześcian@ powietrza wbitego w cegły,@ na parkiety i bruki,@ na ogrzewanie i mrozy,@ na chmury i na sufit:@ ale to tylko pozór.@Naprawdę szyba nie jest@ podziałem, ale sama@ z własnego wnętrza zieje@ wąską, głęboką jamą.@Mało kto z nas to dostrzegł:@ dlatego tylko szyba@ jest cienka jak noża ostrze,@ że z obu jej stron przywarł@nierozerwalnym parciem@ dwu magdeburskich półkul@ świat, w niesłyszalnym huku@ zgniatający uparcie@

barwy, czasy, przestrzenie,@ zwierzęta, ptaki, ryby,@ pod ogromnym ciśnieniem@ aż do grubości szyby.@Ten świat skondensowany, gdy spojrzeć na szkła krawędź,@ zielonością jaskrawą@ lśni jak toń oceanu:@i tylko stąd wiadomo,@ że wewnątrz coś się dzieje,@ że wewnątrz szyby toną@ zmiażdżone epopeje,@bo szklany świat, zgniatany@ do utraty kolorów@ przez świat, który my znamy -@ zrezygnował z oporu.@Zbyt wielkie tu zagęszczenie,@ by mógł dać znać, że żyje;@ czasami tylko

Page 13: Wiersze - Stanisław Barańczak

drżenie@ szybę znienacka przeszyje,@gdy na ulicy wystrzał@ tryśnie fontanną huku@ ponad domy najwyższe,@ a po zmartwiałym bruku@czołgów zadudni horda;@ lecz wtedy gospodyni@ okleja szybę, przezorna, paskami papierowymi.@

Bo tylko ten świat bólu

Bo tylko ten świat bólu, tylko ta@ kula spłaszczona w lodowym imadle,@ wychłostana burzami, łamana kołami@ południków, trzeszcząca w granicach@ grubymi nićmi szytych, tylko ta@ cienka skóra skorupy ziemskiej, popękana@ rzekami, wydzielająca z siebie pot mórz słonych@ między ciosami lawy i ciosami słońca,@bo tylko ten świat bólu, tylko to@ ciało w imadle ziemi i powietrza,@ wychłostane kulami, łamane wpół ciosem@ pięści, trzeszczące pod pałką@ w kostnych szwach czaszki, tylko ta@ cienka skorupa skóry ludzkiej, popękana@ krwawo, tocząca z siebie słone morza potu@ pomiędzy ciosem narodzin i śmierci,@

bo tylko ten świat bólu; bo tylko ten świat@ jest bólem; bo światem jest tylko ten ból.@

Pajęczyna

Pajęczyna, symetryczna@ śmierć;@jeszcze@ jest żaglem rozpiętym od liścia do liścia,@ sitem świtu (więc rymujmy@ póki czas), strzechą,@ która cedzi gwiazdy w noc sierpniową (bo@ jutro już), zimowym@ wzrokiem (nie będzie nas) na szybie;@

Page 14: Wiersze - Stanisław Barańczak

nagle:@ rozczapierzona dłoń, którą dano ci w twarz;@ koło, na którym cię łamano; tarcza@ strzelnicza z twoją zgarbiona sylwetką;@ kręgi na wodzie, w której utonąłeś;@ twój splot słoneczny, rozjarzony@ bólem; celownik w samolocie,@ pikującym nad drogą, gdzie, pośród uchodźców, osłaniasz głowę rękami; szyba@ z siecią pęknięć, gdzie były twoje oczy;@pajęczyna, koncentryczne kręgi: tak@ narasta ból; odśrodkowe promienie:@ taką gwiazdą martwą się upada;@symetryczna śmierć;@ harmonijna hańba;@ upodlenie uporządkowane;@ czujesz tylko muśnięcie na twarzy.@

U końca wojny dwudziestodwuletniej

U końca wojny dwudziestodwuletniej,@ w dzień zwycięstwa nad sobą, w dzień@ przegranej z sobą, gdy się wszystko wyjaśniło@ pochodniami pochodów, kagankiem kagańca,@ gdy zapomniałeś nazwisk i adresów,@ oświecony lampą z biurka prosto w oczy, jak@ krótkim tchem psa spuszczonego ze smyczy, w ten dzień@ ostatecznego zawieszenia broni@ nad głową;@szedłeś z nimi; uciekałeś z

nimi;@ u końca wojny dwudziestodwuletniej@ liczyłeś zaginionych, zmarłych i zabitych@ w sobie samym, choć nigdy nie byłeś wśród siebie@ tak jasno żywy pod oświatą lampy,@ zapominając nazwisk i adresów@ (a szedłeś z nimi; uciekałeś z nimi),@ jeszcze z wilgotnym żarem tchu na twarzy@ zachowanej bez celu i składu;@

Page 15: Wiersze - Stanisław Barańczak

w ten dzień@ jakże pragnąłeś rozgromienia klęski,@ triumfu nad zwycięstwem, nowej wojny w sobie;@ mogłeś od nowa utkać dywanowy nalot@ na ochrypłym od krzyku gardle, nalot łez@ wybuchających cierpkim oświeceniem gniewu,@ od nowa atakować ostygłe okopy@ w huraganowym ogniu ich krzyżowych pytań;@ u końca wojny dwudziestodwuletniej,@ gdy zapomniałeś nazwisk i adresów,@ grzebałeś zaginionych, zmarłych i zabitych@ w pojemnym grobie cienkościennej czaszki:@ bo szedłeś z nimi; uciekałeś z nimi.@

Ci, którzy jedzą grzanki,~będą jeść suchary

Ci, którzy jedzą grzanki, będą jeść@ suchary; nic się nie zmieni; ci wszyscy@ poubierani dzisiaj@ w skarpetki, w szelki, wyfasują jutro@ pas i onuce; i pójdą, nakryci@ paradoksalnym parasolem ognia,@ co prawda tyralierą,@ ale tym samym krokiem@ marszowym, którym wczoraj szli spod feretronów@ pod transparenty;@ niedzielny spacer zmieni się w codzienny marsz.@Ci, którzy liżą klamki, będą gryźć@ kraty, lecz nic się nie zmieni, bo wszyscy@ przezornie stracą dzisiaj@ kły i siekacze, by przeżuwać jutro@ tylko jedzenie; siądą, osłonięci@ paradoksalnym parawanem murów,@ wprawdzie w wieżach strażniczych,@ lecz na tym

samym stołku,@ który stał jeszcze wczoraj przy stole i pryczy@ pod ścianą celi;@ niedzielna drzemka zmieni się w codzienną straż.@Ci, którzy biją czołem, będą bić@ w twarz, ale nic się nie

Page 16: Wiersze - Stanisław Barańczak

zmieni; ci wszyscy,@ co nie umieją dzisiaj@ spoglądać w oczy, będą strzelać jutro@ pomiędzy oczy; pójdą, zagarnięci@ paradoksalną paradą pobitych,@ wprawdzie unosząc ramię,@ ale tym samym ruchem,@ którym umieli wczoraj wznieść ręce do góry@ lub złożyć dłonie;@ niedzielna msza przemieni się w codzienną kaźń.@

Wyciągnęliśmy~ właściwe wnioski z wydarzeń

Co się dało, naprędce@ wyciągnęliśmy spośród@ palących się kartotek@ wyrzucanych przez okna;@ niewiele ucierpiało:@ nasze serca są@ nieco po lewej stronie,@ wątroby są po prawej,@ nasza krew jest tętnicza@ i żylna (po połowie),@ nasze dłonie wciąż mają@ po pięć palców (w tym kciuk,@ wskazujący, środkowy,@ serdeczny, mały), nasz@ mózg ma dwie półkule@ tak jak nasz glob, którego@ spłaszczenie w dalszym ciągu@ jest równomierne z obu@ stron, nasze rzeki płyną@ jak zwykle w dół ku morzu@ a drzewa rosną w górę,@ nasze jabłka spadają@ pionowo a poziomo@ suną nad ziemią chmury,@ nasz dzień jest jasny, noc@ jest ciemna, nasz chleb jest@ powszedni, nasza woda@ przegotowana, dom@ jest mieszkalny, gazety@ są codzienne, a nasze@ pióra, och, nasze pióra są nawet@ bardziej niż dotąd wieczne.@

Plakat

Z głową@ lekko wzniesioną, ze

szczerym spojrzeniem utkwionym@ w przyszłość, która znajduje się (jak powszechnie@ wiadomo)@

Page 17: Wiersze - Stanisław Barańczak

zawsze o stopień wyżej na ruchomych schodach postępu,@ a jej świetlaność razi tylko skryte@ za szkłami,@ przekrwione oczy krótkowidzów (sami sobie winni,@ za dużo czytają po nocach, noc@ jest po to, żeby spać);@z głową lekko wzniesioną, więc@ widziany od dołu,@ potężny,@ choć streszczony do popiersia przez dolną krawędź papieru,@ domyślnymi nogami kroczy tylko naprzód, wyższy@ o głowę (lekko wzniesioną w dodatku)@ ponad przeciętną@ tłumu;@ w perspektywicznym skrócie dostrzega się głównie@ planowy rozwój podbródka, który osiąga szerokość@ szynki wieprzowej (usta@ są po to, żeby jeść), natomiast czoło,@ proporcjonalnie węższe, ma rozmiar 23 cali@ i mieści się swobodnie w znormalizowanym@ hełmie;@z wyrazem twarzy@ myślącym@ ale optymistycznym:@ głowa jest po to, żeby myśleć, tu@ trzeba z głową, panowie, z głową@ lekko wzniesioną.@

Złożyli wieńce~ i wiązanki kwiatów

Złożyli wieńce@ i wiązanki kwiatów;@ ci z chorobą wieńcową, z wapnem w żyłach, tym,@ którzy w wapienne doły twarzą w dół padali@ ze związanymi z tyłu bukietami rąk;@ o, karki pogrubiałe; kolczasta obroża@ z jedliny pęknie na was; plecy w marynarkach,@ nie was chłostać rózgami róż, nie znacie bólu@ znanego ziemi, z której nawet kwiaty@ wyrastają usłużnie związane; złożyli@ broń wiązanek i wieńców, i brną ciężkie koła@ ze złoconymi lawetami wstęg@ przez odarte ze

Page 18: Wiersze - Stanisław Barańczak

skóry żywe mięso płyty@ zryte krętymi ranami napisów,@ rozstrzeliwane zgraną salwą werbli, zniczem@ nieskończenie palone u ich stóp;@i tylko@ dzwony,@ bukiety zawieszone koronami w dół,@ rozsiewają nad miastem@ dawno zapomnianą@ woń ołowianych łez.@

W atmosferzeRyszardowi Krynickiemui jego wierszowi"Odkrycie Ameryki"

W atmosferze szczebiotu oraz wzajemnego@ zrozumienia, w atmosferze ptaszęco@ świeżej (rosa, wschód słońca, poranne@ gazety), wydestylowanej w ciągu@ nocy wspólnym wysiłkiem@ z parnych oddechów śpiących, z dymu sal@ konferencyjnych, z zaduchu cel (cele@ uświęcają środki zaradcze), w atmosferze@ szczerości@ szczekania (reakcja@ łańcuchowa) lub merdania językiem oraz wzajemnego@ zrogowacenia gałek ocznych rozmówców@ toczą się w dal rozmowy w sprawie, dochodzenia@ też w sprawie (różnica w ustawieniu@ lampy na biurku) i walki za sprawę@ oraz koła pociągów towarowych, które@ wiozą w wagonach_chłodniach ku najodleglejszym@ krańcom kraju@ atmosferę szczelności i wzajemnego zrośnięcia się z sobą@ mózgów i ust.@

Protokół

Zdając sobie sprawę@ z własnej winy, ponad wszelką wątpliwość (oklaski)@ udowodnionej przez przedmówców, chciałbym@ oświadczyć na

Page 19: Wiersze - Stanisław Barańczak

usprawiedliwienie, mimo (okrzyk: brawo!)@ iż takie wykroczenie przeciw wszelkim normom@ nie może być (oklaski)

usprawiedliwione,@ że urodziłem się istotnie, ale@ nie z własnej woli i bez złych zamiarów;@ ten postępek mi ciążył przez (śmiech, brawa) długie@ lata; jak słusznie podkreślono@ w dyskusji, nie potrafiłem wyciągnąć@ z (oklaski) tego odpowiednich wniosków@ i starałem się zatrzeć ślady swego czynu,@ ale po (ironiczne sykanie) gruntownym@ i szczerym przemyśleniu swej dotychczasowej@ postawy, pragnę stanowczo@ odciąć się od niej i poprosić o@ (śmiech) danie mi jeszcze@ jednej szansy (oklaski@ przechodzące w owację).@

Wypełnić czytelnym pismem

Urodzony? (tak, nie; niepotrzebne@ skreślić); dlaczego "tak"? (uzasadnić); gdzie,@ kiedy, po co, dla kogo żyje? z kim się styka@ powierzchnią mózgu, z kim jest zbieżny@ częstotliwością pulsu? krewni za granicą@ skóry? (tak, nie); dlaczego@ "nie"? (uzasadnić); czy się kontaktuje@ z prądem krwi epoki? (tak, nie); czy pisuje listy do@ samego siebie? (tak, nie); czy korzysta@ z telefonu zaufania? (tak,@ nie); czy żywi@ i czym żywi nieufność? skąd czerpie@ środki utrzymania się w ryzach@ nieposłuszeństwa? czy jest@ posiadaczem majątku@ trwałego lęku? znajomość obcych@ ciał i języków? ordery, odznaczenia,@ piętna? stan cywilnej odwagi? czy zamierza@ mieć dzieci? (tak, nie);

Page 20: Wiersze - Stanisław Barańczak

dlaczego@ "nie"?@

Spójrzmy prawdzie w oczy

Spójrzmy prawdzie w oczy: w nieobecne@ oczy potrąconego przypadkowo@ przechodnia z podniesionym kołnierzem; w

stężałe@ oczy wzniesione ku tablicy z odjazdami@ dalekobieżnych pociągów; w krótkowzroczne@ oczy wpatrzone z bliska w gazetowy petit;@ w oczy pośpiesznie obmywane rankiem@ z nieposłusznego snu, pośpiesznie ocierane@ za dnia z łez nieposłusznych, pośpiesznie@ zakrywane monetami, bo śmierć także jest@ nieposłuszna, zbyt śpiesznie gna w ślepy zaułek@ oczodołów; więc dajmy z siebie wszystko@ na własność tym spojrzeniom, stańmy na wysokości@ oczu, jak napis kredą na murze, odważmy się spojrzeć@ prawdzie w te szare oczy, których z nas nie spuszcza,@ które są wszędzie, wbite w chodnik pod stopami,@ wlepione w afisz i utkwione w chmurach;@ a choćby się pod nami nigdy nie ugięły@ nogi, to jedno będzie nas umiało rzucić@ na kolana.@

Och, wszystkie słowa pisane

Och, wszystkie słowa pisane pod szpiegującym przez ramię@ nagim bielmem żarówki, och, wszystkie słowa pod baczną,@ białą twarzą sufitu, pod dachem, pod chmurą, pod słońcem:@na płask wprasowane w kartkę kafarem białego światła,@ nie wiecie, oślepione, jak ciemność gęstnieje nad ranem,@ nie wiecie, że to o świcie codziennie noc musi się zacząć@i, co dzień rozpoczynana, nigdy nie może się skończyć,@ och,

Page 21: Wiersze - Stanisław Barańczak

każde słowo wzywając na fałszywego świadka.@

Strzał strącił mnie na ziemię

Strzał strącił mnie na ziemię;@ strzał w ciemnej przecznicy,@ ciemne przeczenie za dygotem szyby;@ dopadł mnie, przeszył, strącił, gdy wysoko śniłem@ wśród pędu mrowiącego w jasnej zgodzie mięśni,@ wparty

w strzemiona głośno kłębiącej się krwi,@ uprzężą ścięgien ledwie hamowany,@ z uzdą języka w zębach;@ strącił mnie na ziemię@ ten strzał ciemną i trzeźwą sylabą przeczenia;@ moja dłoń zacisnęła na przebitej krtani@ te same palce, które@ tam w ciemnej przecznicy,@ objęły szyjkę karabinu, i@ te same, które zagarniały ziemię@ w garść tak kurczową, jakby chciały Ziemię@ ugnieść w jeden brukowiec i rzucić go we mnie;@ ten strzał jasną i senną zgodę mego ciała@ powalił w pędzie ku żarłocznym łąkom@ i, w każdej chwili@ przeszywany salwą@ własnej krwi, która z ciemnych przecznic żył@ buchała niecierpliwie, rozmnożona w świetle,@ ujrzałem,@ jak upadam na asfalt z przestrzeloną krtanią,@ z uzdą języka tężejącą w knebel@ wilgotny od słów, które ołów wpisał w ciało.@

O wpół do piątej rano

O wpół do piątej rano na ciała kochanków nagie@ jęk zza ścian spada nagle otwartą na oścież raną,@ za wszystkimi oknami krwawi ten sam śnieg;@drżą za ścianami piersi spoconych od jawy ciemnej:@ czy przez sen słyszą cierniem swą rozkosz mroczną i pierwszą@

Page 22: Wiersze - Stanisław Barańczak

sprzed kilku ledwie godzin, czy w tym samym śnie@słyszą kroki krwi nagie pod brzytwą, czy pęd krwi w piersi@ kobiet, gdy poród pierwszą włócznią rozszczepia je nagle?@ wokół ich dwojga miłość, narodziny, śmierć@toną w tej samej ciemnej krwi; o wpół do piątej rano@ trzy jęki są im raną, są brzytwą, włócznią i cierniem,@ na których taka sama rdzawa krzepnie śniedź.@

Gdzie się zbudziłem

Gdzie się zbudziłem? gdzie jestem? gdzie jest@ strona prawa, gdzie lewa? gdzie góra a gdzie@ dół? spokojnie; spokojnie: to jest moje ciało,@ leżące na wznak, to ręka, w której zwykle@ trzymam widelec, a tą drugą chwytam@ nóż lub wyciągam ją na przywitanie;@ pode mną prześcieradło, materac, podłoga,@ nade mną kołdra i sufit; po lewej@ ręce ściana, przedpokój, drzwi, butelka z mlekiem@ stojąca już pod drzwiami, bo po prawej widzę@ okno, a za nim świt; pode mną@ przepaść pięter, piwnica, a w niej hermetycznie@ zamknięte słoje z kompotem na zimę;@ nade mną inne piętra, strych z bielizną@ na sznurach, dach, telewizyjne@ anteny; dalej, po lewej, ulica@ wiodąca na zachodnie przedmieścia, za nimi@ pola, szosy, granice, rzeki i przypływy@ oceanu; po prawej, już w szarych zaciekach@ świtu, inne ulice, pola, szosy, rzeki,@ granice, mroźne stepy, lodowate lasy; pode mną fundamenty, ziemia, otchłań ognia,@ nade mną chmury, wiatr, blednący księżyc,@ ledwie widoczne

Page 23: Wiersze - Stanisław Barańczak

gwiazdy, tak;@ odnaleziony,@ przymyka jeszcze oczy, z głową w miejscu@ krzyżowania się wszystkich pionów i poziomów,@ przybity do tych wszystkich naraz krzyży@ miarowymi ćwiekami dudniącego serca.@

Kołysanka

Śpij; w ciszy, w cieniu sinym śpij,@ śpij w ciepłym ciele nieba o siwej godzinie@ świtu, szarego świergotu, sitowia@ szumiącego za szybą; śpij, z kącika ust@ rozchylonych niech spływa nikła nitka śliny,@śpij, stół przy oknie nasiąkł krwią@ pod białym plastrem kartki, którą wczoraj@ pokryłeś

literami okrągłymi jak@ rana rannego słońca, wzbierająca ropą@ pod przetartym obłoków opatrunkiem; nie,@śpij, nie budź się, świergocze świt@ i szary szum sitowia szepcze cicho:@ śpij, w śnie się schowaj, umknij przed@ mroźną zawieją ciał jak ty skulonych,@ którym ze skroni spływa nikła nitka krwi,@ uciekaj za zamknięte@ okiennice oczu@ (nie ty będziesz zasuwać ich powieki,@ śpij),@ skryj się za drzwiami@ uchylonych ust@ (nie ty będziesz im szczęki podwiązywać,@ śpij),@ schroń się za ścianę@ rozgrzanej pościeli@ (nie ty masz ich nakrywać prześcieradłem),@śpij; w ciszy, w świetle ostrym śpij,@ ze stołu krew spłynęła, lśnią czarne promienie@ okrągłych liter, zwrócone do wewnątrz;@ w te kolczaste obroże musisz wcisnąć szyję,@ pora już wstać@

Śpiący

Page 24: Wiersze - Stanisław Barańczak

Ciężkie oddechy śpiących; ciężkie chmury snu;@ po miękkich podniebieniach toczą się chrapliwie@ ciężkie lawiny tchu i na poduszkach miękkich@ kołują nieruchomo ciężkie głazy głów;@ złożyli senne głowy, swoje ciężkie głowy@ złożyli wszyscy, którzy za dnia się strudzili@ składaniem hołdu, doniesienia, broni,@ fałszywego świadectwa, ukłonu, podpisu,@ uwierzytelniających listów, skarg, ojcowskich@ pocałunków na czole, wyrazów współczucia,@ pieniędzy (grosz do grosza), meldunków, odwołań,@ przysiąg, życzeń (wszystkiego najlepszego), wizyt,@ rezygnacji; złożyli głowy jak się składa@ kości w ziemi; śpią; tylko oddychają, bo@ ich gardła są zbyt snem zarosłe, aby mogły@ zmieścić krzyk; tylko

leżą, bo ich ciała są@ zbyt słabe po mozolnym dniu, by mogły unieść@ śmierć; tylko śpią, bo głowy są zbyt ciężkie, aby@ ciepłe powietrze marzeń uniosło je wzwyż@ kulistym wzlotem nad dachy i place;@ ciężkie oddechy śpiących; ciężkie chmury snu.@ Śpijcie. Dzień, dzień, o którym niespokojnie śnicie,@ który wam bliźni jest jak świeża blizna,@ bliski jak ból kulisty w oczodołach, znany@ do łez codziennie pierwszego spojrzenia -@ ten dzień wstanie niedługo, wstanie bosą stopą@ jutrzni. A wstanie ciężko: spod dymiących płyt@ chodnika; spod łomotu kubłów ze śmieciami;@ spod ociężale czterdziestodwuletnich@ piersi kobiety, która, jeszcze śpiąc,@ ściąga przez głowę koszulę; spod powiek@ mężczyzny, który na oślep wyciąga@ rękę po rozjątrzony budzik. Ciężki sen@ jak szala wagi uleci w

Page 25: Wiersze - Stanisław Barańczak

powietrze,@ bo dzień jest cięższy; bo dzień jest podstępny,@ bez uprzedzenia skacze wam do gardła@ co dzień o innej porze, co dzień o minutę@ wcześniej czy później ciężka głowa słońca@ unosi się nad dachy. Śpijcie. Jeszcze chwila,@ wzniesiecie senne głowy, swoje ciężkie głowy@ wzniesiecie wszyscy, którzy za dnia się trudzicie@ wznoszeniem błagań, wiwatów, sztandarów,@ modłów, toastów za zdrowie, chóralnych@ okrzyków, rąk do nieba, dziękczynień; wnoszeniem@ zażaleń, należności, wniosków, spraw do sądu,@ interpelacji, wkładów na książeczkę@ oszczędnościową, aktów oskarżenia,@ sprzeciwów, opłat, poprawek; znoszeniem@ przeciwności, przepisów, nowin, upokorzeń, krzywd. Śpijcie. Śpijcie. Zanim ołów słońca@ zaleje was, niech na poduszkach miękkich@ kołują nieruchomo ciężkie głazy głów,@ po miękkich

podniebieniach niech suną chrapliwie@ ciężkie lawiny tchu i niech nad ziemią płyną@ ciężkie oddechy śpiących, ciężkie chmury snu.@

Z tomu~"Ja wiem, że to niesłuszne"~(1977)

W zasadzie niemożliwe

Na tych ulicach, które kilkanaście razy@ do roku przybierają odświętną szatę (a kolor jej@ jest czerwony, bo na niej), na tle tych wielkich portretów@ malowanych techniką wcierkową (a kolor@ ich jest brunatny, bo), obok tych@ kolosalnych liter ze styropianu, niesionych@ w każdym pochodzie (a kolor ich jest z niewiadomych

Page 26: Wiersze - Stanisław Barańczak

przyczyn@ śnieżnobiały),@w zasadzie nie ma prawa pojawić się ktoś taki,@ o mózgu tak wyzywająco szarym;@nie potrzebują go ci ludzie, którzy w zimowy przedświt@ jadą tramwajem do pracy; ich ręce@ zbyt są zajęte przytrzymywaniem teczek@ z drugim śniadaniem, aby mogły sięgnąć@ po książkę, zresztą jest zbyt ciemno; nie@ potrzebuje go ta starsza kobieta, ciążąca@ samej sobie jak siatka z zakupami: na jej@ nogach żylaki biegną linią i tak prostszą@ niż najprostsze linijki wiersza; nie potrzebuje go młody@ człowiek w płaszczu ze sztucznej skóry, odkładający@ wątpliwości na później a nadzieję na@ książeczkę oszczędnościową, nie na jakąkolwiek@ z książek;@w zasadzie niemożliwe więc, by się pojawił,@a jednak jest;@ i niepojęty upór@ każe mu wciąż na nowo wznosić ze słów mury,@ które aby obalić, dość jest machnąć ręką@

Co jest grane

Wszyscy wiemy, co; puszczamy do siebie oko, nie puszczając farby;@ wiadomo, co jest grane: muzyka ludowa@ w radio, wojskowe marsze na ulicach@ w każde święto, na estradach piosenki młodzieżowe o@ radości życia, na stadionie grany@ jest hymn państwowy, na wieży Mariackiej@ hejnał, w czasie pochodu Międzynarodówka,@ o świcie grana jest pobudka na fanfarach@ fabrycznych syren, a wieczorem@ kołysanka telewizyjnego filmu z wyższych sfer;@ i wszystko, co tu jest grane, wszystko, co tu się

Page 27: Wiersze - Stanisław Barańczak

rozgrywa,@ kończy się pięknym i optymistycznym akordem,@ np. przyszłość narodu w postaci małej dziewczynki@ odgrywa pantomimę wręczania wzruszonych kwiatów.@ Wszyscy wiemy, co tu jest grane, wszyscy wiemy, co się za tym kryje,@ kto się kryje za złotym pancerzem tuby w wojskowej@ orkiestrze, kto się kryje za tarczą ludowej basetli,@ za naelektryzowanym drutem gitarowych strun; wszyscy@ wiemy, że to my sami się kryjemy, że to nami,@ żetonami, gra się w tę grę, a mówiąc ściślej@ my sami gramy sobą przed samymi sobą -@ale w rytmicznym terrorze hołubców, paradnego marszu,@ estradowych podrygów, chóralnego śpiewu,@ w tym tumulcie wszystkiego, co jest grane przez nas, ogłuszeni i ogłupieni doszczętnie, tracimy@ głos i głowę, zapominając wciąż na nowo, kto@ tu gra, po co, i co jest właściwie@ grane.@

Ugryź się w język

Nie pluj od razu wszystkim, co ci myśl@ na język przyniesie; zanim otworzysz usta,@

przełknij tę gorzką ślinę, zanim co powiesz, trzy razy@ się zastanów nad losem a) posady, b)@ posad świata, c) wszystkich@ posadzonych; bity w twarz pięścią@ pieśni masowej, ugryź się czym prędzej w język,@ tak, mocno, jeszcze mocniej, nie rozwieraj szczęk,@ zaciśnij zęby, nie bój się, najwyżej@ język ci spuchnie tak korzystnie, że@ nie będziesz mógł już wybełkotać ani słowa@ i bez żadnych problemów uzyskasz czasowe@ zwolnienie z prawdy; a

Page 28: Wiersze - Stanisław Barańczak

jeśli poczujesz@ na podniebieniu słony smak, nie przejmuj się:@ ten czerwony atrament gniewu i tak nie przejdzie ci przez usta@

To się nie mieści w głowie

Nawet najmniejszy pocisk przechodzi na wylot@ wszelkie jej wyobrażenie, nawet najkrótszy@ drut kolczasty potrafi więcej pojmać@ niż ona jest w stanie pojąć, to@ się nie mieści w głowie, ten grób, to się@ nie mieści w grobie, ten glob, to się nie mieści@ w globie, ten głód@ wolności,@ która nam co dzień przychodzi do głowy,@ ale się w niej nie mieści, którą co dzień@ zadajemy sobie samym@ do odrobienia jak wypracowanie, ale@ na nasze szczęście@ to się nie mieści w słowie@

Fotografia pisarza

Choć książka, trzepiąc skrzydełkami@ obwoluty, zrywa się do panicznego lotu@ z przerażonym gdakaniem, gubiąc pierze słów,@ on@ zachowuje spokój@ (chciałoby się powiedzieć: nieporuszony, bądź co bądź zdjęcie@ wykonano przy użyciu statywu);@prawa ręka na pierwszym

planie, palce: środkowy,@ serdeczny i mały, zwinięte, tworzą coś w rodzaju@ półpięści, która nie ma zamiaru uderzyć@ w żaden stół,@ a tym bardziej w żadne biurko,@ kciuk podpiera szczękę dolną, przyciska ją do górnej, zamykając@ szczelnie ten wentyl bezpieczeństwa,@ usta,@ by nie puściły pary w postaci

Page 29: Wiersze - Stanisław Barańczak

szkodliwych półsłówków, palec@ wskazujący podpiera skroń, dotyka@ opuszką zmęczonego miejsca@ pod czaszką, w tej akurat półkuli mózgowej,@ która jest bliższa oczom czytelnika, więc skwapliwie@ myśli;@zwrócony półprofilem,@ bierze na siebie całą półodpowiedzialność,@ śmiało i szczerze nie patrząc nikomu w oczy;@w tle biblioteka z dziełami klasyków@ i słownikiem poprawnej polszczyzny.@

To nie jest~ rozmowa na telefon

Więc przypuśćmy, że tak, ale to nie jest rozmowa@ na telefon, wiesz, nasze uszy@ mają czujnych słuchaczy, zatem przełóżmy to na@ język obcy im i nam, i nie mów "tak",@ póki nie przełożysz;@więc powiedzmy, że tak, ale to nie jest@ wymowa na czasie, wiesz, nasze@ ściany mają czułe uszy, zatem odłóżmy to@ na potem, na zapas, i nie mów@ "tak", póki nie przeczekasz;@więc zgódźmy się, że tak, ale to nie jest umowa na zawsze, wiesz,@ nasze dusze mają cienkie ściany, zatem załóżmy@ to na razie, na chwilę, i nie@ mów "tak", póki nie przekreślisz;@ więc niech będzie, że nie, ale to@ nie jest odmowa na serio,@ wiesz, nasi słuchacze mają wrażliwe dusze, zatem@ złóżmy

na niby ten protest, i@ nie mów "nie", póki nie przeprosisz@

Te słowa

Te słowa z mównic i te w

Page 30: Wiersze - Stanisław Barańczak

rozmównicach,@ te grubą nicią głosu zaszywane@ w granatowy worek garnituru, i@ tamte, rozbierane do naga z drelichu@ przed osobistą zniewagą rewizji;@ te, znane ze zbyt częstego słyszenia, i tamte,@ z trudem przypominane na zawsze zbyt rzadkich@ widzeniach; te słowa, które łatwo@ dają się cedzić przez sitko mikrofonu,@ i tamte, które muszą przebić się przez kratę@ z trudem o wiele większym; te,@ wygłaszane z nieustraszonym bezwstydem, i tamte,@ wyciszane ze wstydliwej obawy przed uchem@ strażnika; te, mówione prosto@ w suche oko kamery, i tamte, które mówiąc,@ spuszcza się wzrok, bo trudno znieść kobiece łzy;@ te słowa, które przerywane są na salach obrad@ przez burzliwe, długo nie milknące owacje,@ i tamte, w salach widzeń przerywane@ interwencją czujnego zegara; te słowa,@ te słowa mów zbyt długich i zbyt krótkich rozmów@ są - wiem, że to niepojęte - słowami@ jednego i tego samego języka@

Daję ci słowo, że nie ma mowy

Daję ci słowo, że nie ma mowy@ takiej i takich słów, które by można@ dać komuś tak, jak rękę na zgodę się daje,@ dam sobie uciąć tę rękę, że nie ma@ mowy o takich słowach, że dać słowo znaczy@ dać gardło za coś, co i tak nie przejdzie@ przez nie, co jest już z góry daniem za wygraną;@ kto daje słowo, nie daje nikomu@ posłuchu ani spokoju, niczemu@ nie daje wiary i z niczym nie

daje@ sobie rady i wszystkim daje do myślenia, więc@ daję ci słowo, że nie ma mowy,@ że nie

Page 31: Wiersze - Stanisław Barańczak

ma rady, że nie ma sensu,@ że nie ma tu do kogo ust otworzyć i że@ jednak dano nam tylko słowo do wyboru@

Przejściowe ograniczenia

Co się stało z naszymi meblami; z naszych@ mebli wyheblowano@mównice; co się stało z@ naszym mięsem; nasze mięso@ przehandlowano na megafony; co@ się stało z naszymi@mieszkaniami; nasze mieszkania@ rozchodowano na medale; co się@stało z naszymi mózgami;@ z naszymi mózgami@przeholowano, z naszych mózgów@ wyhodowano milczenie, nasze@mózgi wychowano@ milczeniem, nasze mózgi@ pochowano w milczeniu, są@ mądre bo małomówne@małomówne bo martwe@

Zbiorowy entuzjazm

Porwani zbiorowym entuzjazmem@ historycznego momentu, polegającego przeważnie@ na wykryciu i przykładnym ukaraniu kogoś,@ kto nie daje się porwać@ zbiorowym entuzjazmem,@ludzie@ niewątpliwie@ przerastają samych siebie:@okazuje się np. nagle, że jest bardzo wielu@ (znacznie więcej, niż nam się dotąd wydawało)@ ludzi, którzy, porwani zbiorowym@ entuzjazmem, potrafią napisać@ list do redakcji,@ co więcej, potrafią go napisać w sposób@ poprawny,@ z użyciem właściwych na tę okazję wyrażeń,@ i robią to tak sprawnie, że wszystkie

Page 32: Wiersze - Stanisław Barańczak

listy pisane@ na tę okazję@ są do siebie bardzo podobne;@doprawdy, wielka jest siła zbiorowego entuzjazmu,@ jeśli zważyć, że w normalnych,@ niehistorycznych momentach@ większość tych ludzi nigdy nie bierze pióra do ręki,@ niektórzy są wręcz niepiśmienni,@ a są i tacy,@ którzy nie istnieją@

Określona epoka

Żyjemy w określonej epoce (odchrząknięcie) i z tego@ trzeba sobie, nieprawda, zdać z całą jasnością.@ Sprawę. Żyjemy w (bulgot@ z karafki) określonej, nieprawda,@ epoce, w epoce@ ciągłych wysiłków na rzecz, w@ epoce narastających i zaostrzających się i@ tak dalej (siorbnięcie), nieprawda. Konfliktów.@ Żyjemy w określonej e (brzęk odstawianej@ szklanki) poce i ja bym tu podkreślił,@ nieprawda, że na tej podstawie zostaną@ nakreślone perspektywy, wykreślane będą@ zdania, które nie podkreślają dostatecznie, oraz@ przekreślone zostaną, nieprawda, rachuby@ (odkaszlnięcie) tych, którzy. Kto ma pytania? Nie widzę.@ Skoro nie widzę, widzę, że będę wyrazicielem,@ wyrażając na zakończenie przeświadczenie, że@ żyjemy w określonej epoce, taka@ jest prawda, nieprawda,@ i innej prawdy nie ma.@

Humanistyczne warunki

Humanistyczne warunki życia, jakie mi@ zapewniono: prawo do ludzkich uczuć,@ do

Page 33: Wiersze - Stanisław Barańczak

niepewności, strachu, do (jakież to ludzkie)@ nienawiści (rzecz jasna, względem wrogów, których@ starannie mi się

dobiera, abym nie musiał się trudzić);@ prawo do ludzkiej (nie ma powodu do wstydu)@ fizjologii: do pocenia się (przy robocie), do popłakiwania@ (w poduszkę), do krwawienia nawet (na@ stacji krwiodawstwa); mam nie tylko prawo,@ ale i obowiązek przejawiania wszelkich@ ludzkich słabości: nikt mnie na przykład nie zmusza,@ abym był bohaterem, tj. mówił prawdę,@ nie donosił, wstrzymywał się przed jakże ludzką@ potrzebą dokopania leżącemu; nic,@ co ludzkie, nie jest mi obce, a także@ nic, co obce, nie jest mi ludzkie, żyjemy@ tu w swoim kółku, obcych nam nie trzeba,@ dobrzy znajomi, sami swoi,@ ludzie.@

Mównica

Zbyt wysoka na klęcznik, zbyt niska@ na budkę wartowniczą,@chociaż zbijana zwykle z podobnie prostolinijnych@ i równie gładko heblowanych@ desek zdań,@zatrzymała się w pół drogi pomiędzy pokorą@ modlitwy a wyniosłym wtajemniczeniem@ wartowniczego hasła@ i zmusza do przyjęcia postawy pośredniej@ między klęczkami@ a staniem na baczność;@to znaczy, ciężar ciała spoczywa na dłoniach lub łokciach,@ nogi zaś, uwolnione od zwykłych obowiązków, mogą@

Page 34: Wiersze - Stanisław Barańczak

swobodnie podrygiwać w służalczej ekstazie,@ uginać się pod ciężarem kłamstwa, lub@ trząść się ze strachu:@właśnie po to wynaleziono mównicę, ażeby@ zasłonić to wszystko@ dyskretnie@ przed naszymi oczami.@

Napiszcie do nas,~co o tym sądzicie

Ponieważ zależy nam na szczerej i spontanicznej@ wymianie zdań z naszymi czytelnikami,@ pragniemy poddać publicznej dyskusji@ następującą kwestię, która stanowi drażliwą@ bolączkę codziennego życia i domaga@ się zdecydowanej odpowiedzi:@ czy Ziemia kręci się wokoło Słońca,@ czy Słońce wokół Ziemi, a jeśli tak@ lub nie, to dlaczego?@ Najbardziej spontaniczne i szczere opinie@ zostaną nagrodzone bonami towarowymi;@ anonimów nie drukujemy.@Napiszcie do nas, co o tym sądzicie.@

Gdzie drwa rąbią (I)

Gdzie znów drwa rąbią; skąd znowu te drwa@ się wzięły; jakim cudem coś z nich jeszcze trwa,@ skoro - zdawałoby się - nie został ni wiórek@ z tylu rodzinnych stołów i służbowych biurek@pod toporami, które jak obuchem leczą@ wszelkie zwątpienie tezą, że tam wióry lecą,@gdzie drwa się rąbie: a w rąbania sens@ nikt nie wątpi, bo wlewa otuchę do serc@

Page 35: Wiersze - Stanisław Barańczak

widok muskularnego i zdrowego drwala,@ który wie, co ma robić, i przez to utrwala@ w nas pewność, że ktoś przecież i o nas pomyśli,@ że pomaca nam mięśnie, doceni, że myśmy@też zdrowi, zdolni, zdatni do rąbania drew;@ lecz topór spada: w wióry wsiąka nasza krew@

Przeglądając czasopismo~"Home i Garden"

Więc tak wygląda na tamtym

świecie; ale@ okażmy czujność, nie dajmy się zwieść, te ich@ meble też pokrywają się kurzem, te soczyste@ befsztyki bywają przypalone, te trawniki trzeba@ bez przerwy strzyc, kurz, spalenizna, warkot@ motoru na tamtym świecie także@ czasem kogoś uwiera, czasem ktoś umiera@ z tych ludzi, ich opalone i wymasowane@ twarze też czasem bledną lub pokrywają się potem;@poza tym i my mamy swoje osiągnięcia,@nasze wyroby w niczym nie ustępują, nasze@ pozytywne zjawiska coraz częściej@ występują, nasze roboty postępują, nasza@ młodzież wstępuje w szeregi, nasze widoczne efekty@ następują po podjęciu określonych działań,@a jednak na tym świecie zawsze coś uwiera,@ choćby wszystko szło gładko, zawsze ktoś umiera,@ chociażby nawet żył, to tylko na tamtym@ świecie nikomu nic do umierania,@ tylko tam wszystko nie do uwierania@ i nie do uwierzenia@

Nazajutrz

Page 36: Wiersze - Stanisław Barańczak

Nazajutrz po kolejnym@ zbiorowym samobójstwie zawsze tak samo@ idzie się rano po gazety,@ zawsze tak samo bieli się świeżo@ spadły śnieg albo wschodzi@ czyściutkie słońce letniego poranka, zawsze@ tak samo dzwonią butelki z mlekiem i@ pachną rogaliki, zawsze tak@ samo mała dziewczynka z tornistrem@ biegnie do szkoły i potyka się i pada@ i tłucze kolano i jest dużo płaczu i w tym płaczu@ jest zawsze@ tak wiele życia@11 II 76

AutentykDanucie i Adamowi Zagajewskim

Za jakieś czterdzieści lat, kiedy już wszyscy@ powymieramy,@ okaże się (ku ogólnemu zaskoczeniu), że@ czas życia tego pokolenia nie był@ erą rozkwitu dzienników intymnych:@ choć z pozoru sprzyjała temu zjawisku masowa@ samotność, dzienniki@ jakoś się nie rodziły, te intymne@ embriony poczęte z zapłodnienia mózgu przez rzeczywistość@ (a może odwrotnie)@ uśmiercane były przed swym narodzeniem, w ciasnych@ łonach naszych spółdzielczych mieszkań,@ w których co noc podrywał nas ze snu@ trzask drzwi od windy lub kroki na schodach;@ na nic były zapewnienia żon, że to tylko sąsiedzi wracają z dansingu.@ Tak, bojaźliwe było nasze pokolenie@ i może nawet@ lepiej, że nie zostaną po nim te dzienniki,@ które i tak byłyby nieczytelne@ z powodu braku imion i poglądów własnych,@ ograniczone do zapisu stanu@ pogody@ i aktualnego, na wszelki wypadek niezmiennie@

Page 37: Wiersze - Stanisław Barańczak

dobrego samopoczucia.@

Trzej królowieLechowi Dymarskiemu

Przyjdą pewnie po Nowym Roku.@ Jak zwykle, wcześnie rano.@ Kleszczami dzwonka wyciągnięty za głowę z pościeli,@ oszołomiony jak noworodek,@ otworzysz drzwi. Błyśnie@ gwiazda legitymacji.@ Trzech. W jednym z nich rozpoznasz@ z bezmyślnym zdumieniem (jaki ten świat@ jest mały) swego kolegę z ławy szkolnej.@ Od tamtych czasów prawie wcale się nie zmienił,@ zapuścił tylko wąsy,@ no, może przytył trochę.@ Wejdą. Błyśnie złoto ich zegarków (jaki@ ten świt jest szary), dym z ich papierosów@ zasnuje pokój kadzidlaną wonią.@ Brak mirry

do kompletu - pomyślisz półprzytomnie,@ wsuwając piętą pod tapczan książkę, której nie powinni znaleźć -@ co to właściwie takiego ta mirra,@ trzeba by kiedyś nareszcie@ sprawdzić. Pan@ pójdzie z nami.@ Pójdziesz@ z nimi. Jaki ten śnieg jest biały.@ Jaki ten fiat jest czarny.@ Jaki ten świat był ogromny.@grudzień 76

Co będzie świadectwemKrystynie i RyszardowiKrynickim

Nie nasze podręczniki historii, których nikt@ nie otworzy, bo i po co, nie@ gazety, które nigdy nie były otwarte@ na rzeczywistość (jeśli nie liczyć niektórych@ nekrologów i prognoz pogody), nie listy,@ które tak często bywały otwierane, że@ niczego w

Page 38: Wiersze - Stanisław Barańczak

nich nie mogliśmy pisać otwarcie,@ i nawet nie literatura, też zamknięta@ w sobie, w szufladach urzędników albo@ w tekturowych trumienkach okrojonych wydań;@jeśli co pozostanie, to otwarte oczy@ tego dziecka, co dzisiaj nie może zrozumieć@ naszego świata zamkniętego - i@ otwiera usta, aby zadać nam pytanie;@ i jeśli nie przestanie powtarzać swych pytań,@ da kiedyś naszej prawdzie otwarte świadectwo@

Chciałbym się raz dowiedzieć,~co właściwie

Chciałbym się raz dowiedzieć, co właściwie o tym@ myślę,@ o tym sobie (czas wreszcie pomyśleć o sobie,@ zakrzątnąć się w przedsionkach serca,@ wyjaśnić tlenem, na czym właściwie polega@ czerń krwi w żyłach, ustalić, jaki wniosek płynie@ z gruczołów, co kryje

się pod okrągłym@ pozorem czaszki, dokąd w gruncie życia zmierza@ całe to wiotczejące, spocone, dyszące ciało);@chciałbym wiedzieć, co w całej tej sprawie należy do mnie@ ze świata (czas już byłby wyznaczyć granice,@ zdać sobie sprawę, z czym się wiążą@ te nici nerwów, jakie noże żłobią@ słowa w korze mózgowej, co wpływa z oddechem@ na zachowanie się płuc, co przyjmuje@ naskórek do swej chłonnej wiadomości, i@ co się nie mieści w głowie ani w głodnych oknach źrenic);@chciałbym być całkiem pewny, co właściwie sądzić w procesie@ umierania (czas byłby już się przyzwyczaić@ do pytań tego trybunału,@ czas byłby wreszcie ustalić, kto tu jest@ oskarżony o

Page 39: Wiersze - Stanisław Barańczak

zbrodnię tego codziennego@ stanu, kto sądzi i kto kogo więzi:@ czy za tym murem skóry jest świat czy ja sam,@ czy ja krzyczę przez kratę rzęs w świat, czy świat krzyczy w głąb mnie)@

Łono przyrody

Nie chce mnie płodne@ przyrody łono:@ nie chcą mnie wchłonąć@ jej wody chłodne,@jej wonne zioła;@ choćbym się kulił@ jak płód - nie zdołam@ nigdy się wtulić@w łono natury.@ Ono nie kłamie.@ Wie, że nie dla mnie@ sosny i chmury,@ azyle wiatru,@ rosy i trawy,@ trafny i trwały@ sens tego świata.@Nie, cóż za lapsus:@ w ten sens gościnny@ wnosić swój absurd?@ Zostaw to innym.@Dla nich - sobotnie@ sielskie wycieczki;@ dla mnie - sromotne@ w siebie ucieczki,@odwroty, klęski.@ Łono mnie roni:@ zamiast osłonić,@ ściska drzew pięści,@bodzie jak włócznią@ każdym

promieniem.@ Zwraca mnie w sztuczność, w ludzką niesłuszność@ tym poronieniem.@

Całe życie przed tobą

Całe życie przed tobą, spójrz; cały świat czeka@ na ciebie tą poczekalnią, twarzą tego człowieka,@ który zasnął nad stołem z rozlaną kałużą piwa,@nieogolony i zmięty; przed tobą całe i obce@ życie, na stos śpiącego ciała zwalone w poprzek@ twego spojrzenia - i jest; i żyje; i żyjąc - wzywa@

Page 40: Wiersze - Stanisław Barańczak

ciebie. Czy to jest właśnie to, czegoś się spodziewał?@ Czy rodząc się, mogłeś wiedzieć, żeś tylko w jedno się przedarł@ życie - że cała reszta czeka cię, obca i żywa?@

Ja wiem, że to niesłuszne

Tak, ja wiem, ale@ kiedy ocknąłem się przed włączonym telewizorem, kiedy@ mignęła na ekranie ta twarz (ja wiem) ogłuszona@ dziecięcym zdumieniem bólu, kiedy@ przez parę sekund (ja wiem, że) w moich oczach@ to przetrącone wybuchem ciało czołgało się jak najdalej od linii@ okopów, kiedy (ja wiem, że to) jeszcze@ w chwilę potem w moich oczach płynęły@ jego łzy po umazanej błotem czy krwią twarzy -@ja wiem, że to niesłuszne, że@ niesłuszny był kształt hełmu, niewłaściwy@ model karabinu, nie ten okop, nieprawidłowy@ kierunek pełzania, nie na miejscu@ te łzy, a nade wszystko, nade@ wszystko niesłuszne było wszystko, co widziałem,@ co wiedziałem, ogłuszony@ dziecięcym zdumieniem nie mojego, nie@ naszego bólu,@ale mimo to (ja wiem, że to

niesłuszne)@ widziałem, mimo to wiedziałem (ja wiem,@ że), mimo to@ byłem nim przez chwilę (ja@ wiem) i bardzo chciałem,@ przysięgam, tylko przez chwilę, żeby@ nie trafił mnie nowy odłamek, żeby udało mi się@ dotrzeć do swoich i żebym wrócił cały@ do domu, ja wiem, że to było,@ ja wiem, przysięgam,@ ja wiem.@

To mnie nie dotyczy

Page 41: Wiersze - Stanisław Barańczak

To mnie nie dotyczy, ten dotkliwy@ chłód lufy przytkniętej do czyjejś potylicy@ nie mnie dotyczy, nie do mnie należy@ ani ta głowa, ani ta dłoń z pistoletem, ani@ ocena kto ma rację i po czyjej stronie leży@ łopata, którą wykopano dół, nie zawracajcie@ mi tej ogolonej głowy, myślenie o tym nie jest mi na rękę,@ ani na tę w rękawie mundurowym, ani@ na tę związaną drutem, mnie to nie dotyczy@ (a jednak czuję, że choć takie to nieważne,@ to przecież@ znieważa mnie);@powtarzam sobie: to mnie nie dotyczy, nie dotyka@ mnie wskazujący palec pałki, nie moja w tym głowa@ osłaniana rękami, nie mam nic wspólnego@ z tym zbitym człowiekiem poza niezbitym faktem,@ że też jestem człowiekiem, a to znaczy w końcu@ tak niewiele, poza tym bez powodu przecież@ nie biją, jestem wprawdzie wolny od uprzedzeń,@ ale nawet, gdy kogoś biją bez uprzedzenia, wiem,@ że sam sobie był winien, mnie to nie dotyczy@ (a jednak czuję, że choć jest to tak niewiele,@ to przecież@ zniewala mnie);@raz jeszcze: to mnie nie dotyczy, nie czuję się dotknięty,@ gdy muszę szeptać swoją spowiedź poprzez kratki@ rubryk ankiety, z ulgą wpisuję

dużymi@ literami Nie Dotyczy, gdy mnie pytają o@ przeszłe, obecne i przyszłe poglądy,@ sam siebie rozgrzeszając, daję sobie słowo,@ że w nic się nie dam wplątać, że nie powiem słowa@ więcej niż to konieczne, bo ostatnie słowo@ i tak mają silniejsi, mnie to nie dotyczy@ (a jednak: chociaż to mi na nic

Page 42: Wiersze - Stanisław Barańczak

nie zezwala,@ to przecież@ nie zwalnia mnie)@

Na śmierć przyjaciela

Na twą śmierć - bo choć nigdy tak bardzo jak teraz@ nie żyłeś (jeśli życiem@ nazwiemy regularny puls żywej gotówki@ wzbierający co miesiąc w kieszeni na sercu@ i równie regularny przyrost żywej wagi),@ więc choć nigdy nie żyłeś tak bardzo jak teraz,@ to jednak twoje życie już od dawna@ przestało żyć@ o własnych siłach: teraz jest to życie,@ na które się zarabia, życie towarzyskie,@ w którym się bierze udział, życie z tą czy inną@ kobietą, życie osobiste i@ zawodowe, w którym wszelkiej pomyślności życzą@ podwładni, z ludźmi trzeba umieć żyć, nie samym@ chlebem i tak dalej, tak to jest w tym życiu;@na twą śmierć - bo choć nigdy tak bardzo jak teraz@ nie czułeś się jak nowo narodzony (jeśli@ nazwać narodzinami to proste odkrycie,@ że nie jest niczym wyrodnym wrodzona@ nam wszystkim rezygnacja, zrodzone z warunków@ posłuszeństwo lub przyrodzone ludzkie prawo do@ przejścia przez życie na kolanach), zatem@ chociaż nigdy tak bardzo jak teraz nie czułeś,@ że po trzydziestce narodziłeś się na nowo,@ to jednak twoje narodziny nie są@ przyjściem na świat@ i

otwarciem nań oczu:@ są odejściem w mrok, mimo że tak bardzo jesteś@ rodzonym bratem, nieodrodnym synem@ każdego z nas;@ na twą śmierć więc, raz

Page 43: Wiersze - Stanisław Barańczak

jeszcze powtórzę, na śmierć@ zapomniałem, że można uścisnąć ci rękę@ i nie czuć jej trupiego zimna, na twą śmierć@ spycham dziś winę za to, że już nigdy@ cię nie zobaczę, choć codziennie chodzisz@ tymi samymi co ja ulicami,@ na twą śmierć zapomniałem powołać się przed@ trybunałem tej kartki, tego trenu, który@ i mnie skazuje@ na twoją śmierć@

Ci mężczyźni, tak potężni

Ci mężczyźni, tak potężni, pokazywani zawsze@ nieco od dołu przez przykucniętych kamerzystów, unoszący@ ciężką stopę, aby mnie rozgnieść, nie, aby się wspiąć@ po schodkach samolotu, podnoszący rękę@ na mnie, nie, na powitanie tłumów@ posłusznie machający chorągiewkami, ci podpisujący@ mój wyrok śmierci, nie, tylko umowę@ handlową osuszaną natychmiast usłużnym@ bibularzem,@ci tak odważni, z tak podniesionym czołem@ stojący w otwartym samochodzie, tak@ mężnie wizytujący front robót żniwnych, jakby@ stawiając stopę w bruździe wstępowali w okop,@ ci z twardą ręką, zdatną do walenia w pulpit@ mównicy i klepania po ramieniu@ zgiętych w ukłonie ludzi, przyszpilonych przed chwilą@ orderem do czarnego garnituru,@zawsze@ tak się ich bałeś,@ taki byłeś mały@ wobec nich, zawsze stojących powyżej@ ciebie, na schodach, mównicach, trybunach,@ a przecież wystarczy choć na jedną chwilę@

przestać się bać, powiedzmy:@ zacząć się bać trochę mniej,@

Page 44: Wiersze - Stanisław Barańczak

by się przekonać, że to właśnie oni,@ że to oni najbardziej się boją@

A tak niewiele brakowałoAdamowi Michnikowi

A tak niewiele brakowało: mogłem@ po prostu wraz z innymi podnieść rękę,@ po prostu wraz z innymi ją opuścić -@ aby w tej samej chwili wrosła ciężkim@ łokciem w zielone sukno prezydialnych stołów,@ w skórę wyściełającą przepastne siedzenia@ czarnych limuzyn, w polakierowane@ pulpity mównic, w bankietową biel@ obrusów;@mogłem podnieść rękę. Ale nie.@ Nadmiar przekory? brak pokory? szczerze@ mówiąc, jedynie moment zagapienia:@ paniczny strach na myśl, że może wcale@ nie będę mógł opuścić ręki, że@ dłoń podniesioną przebije rzeźnicki@ hak nieba, które ze smutną ironią@ lubimy sobie wyobrażać jako@ pusty sklep mięsny, gdzie tylko czasami@ zjawia się towar w postaci@ naszych zarżniętych dusz.@

Tłum, który tłumi~ i tłumaczy

Tłum, który tłumi i tłumaczy;@ który tupotem i tępą głuchotą,@ stłoczony w autobusach i tunelach, tłumi@ słabiutkie tętno sensu, stukające w czaszce,@ ale który tłumaczy ten ulotny puls@ na nieodwołalną mowę@ swej tłumnej samotności;@ tłum, który, choć nie daje mi się wytłumaczyć@ i tłumi każde słowo, kładąc mi na ustach@ dłoń wspólnego milczenia,@ jednak w moje tętnice tłoczy wspólną krew,@

Page 45: Wiersze - Stanisław Barańczak

czarną,@ na oczyszczenie

czekającą, wciąż@ tłukącą głuchym mrokiem w mur komory serca;@ ten tłum, który tratując i dusząc, zarazem@ ogarnia swym uściskiem, tchem napełnia płuca@ i niewytłumaczalny, jest wytłumaczony@

Stan skupienia

Choć pisane w stanie braku skupienia;@choć powstają na kolanie; choć rzucone na kolana, rzadko kiedy powstają;@choć lotny i ciekły pośpiech przenika przez zamknięte drzwi strof jak swąd kuchenny i szum wody z kranu;@choć w ich akcentach słychać stąpanie sąsiada po obolałej podłodze czaszki;@choć czuje się w ich rytmie śpieszny puls stanów przedzawałowych, duszny ból codziennego stanu wyjątkowego;@choć w charakterze ich pisma widać nerwowość, jakby próbowano je spisać szybciej niż trwa złożenie podpisu pod nakazem rewizji;@choć powstają nieraz tak jak powstające z przerażenia włosy;@choć ich stan pozostawia wiele do krzyczenia -@ umówmy się, że@ krzyczeć w nich nie warto;@ że w stałym braku skupienia ich stan skupienia musi być tym bardziej stały;@że nie wolno im przeciekać przez byle palce, ulatniać się przy byle pałce;@że są jedyną rzeczą, która nie jest do kupienia@i która czasem bywa odkupieniem@

Page 46: Wiersze - Stanisław Barańczak

To, co jest wierszem~nie do pomyślenia

To, co jest wierszem nie do pomyślenia@ w owalnych ramach stadionu, na którym@ stłoczeni@ (głowa przy głowie)@ głuszymy@ zwycięską wrzawą wspólny i codzienny lęk;@to, co jest wierszem nie do ułożenia@ w ochoczym rytmie marszu, który krokiem@ defiladowym@ (noga w nogę)@ w strzępy@ roznosi każdą nie dość regularną myśl;@to, co jest wierszem nie do wymówienia@ w ospałym ryku ekranu, przed którym@ spędzamy@ (ramię w ramię)@ każdy wieczór@ jak zbyt szybko rosnący nam pod sercem płód;@to, co jest wierszem nie do umieszczenia@ w otwartej ranie porannej gazety,@ która powtarza@ (słowo w słowo)@ co dzień@ ten sam krwotok świtania, choć dokoła noc;@to, co jest takim wierszem, lub inaczej:@ to, co jest winą nie do odpuszczenia,@staje się wiarą nie do odrzucenia,@ staje się wiedzą nie do oduczenia,@ staje się wzrokiem nie do oślepienia@

Z tomu~"Tryptyk z betonu,~zmęczenia i śniegu"~(1980)

Kątem u siebie(Wiersze mieszkalne)

Mieszkać

Mieszkać kątem u siebie (cztery kąty a@ szpieg piąty, sufit, z góry przejrzy moje@

Page 47: Wiersze - Stanisław Barańczak

sny), we własnych czterech@ cienkich ścianach (każda z nich pusta,@ a podłoga szósta oddolnie napiętnuje@ każdy mój krok), na własnych śmieciach,@ do własnej śmierci (masz jamę w betonie,@ więc pomyśl o siódmym,@ o zgonie,@ ósmy cudzie świata, człowieku)@

Nota: Wyrażenie "jama w betonie", oznaczające mieszkanie spółdzielcze, autor zawdzięcza niezmordowanej inwencji językowej Lecha Dymarskiego.

Całe życie na walizkach

Całe życie na walizkach z własnej skóry@ (ta najtańsza imitacja tektury);@ kątem pośród swych składanych kości@ (prawie plastik, lecz gorszej jakości);@wprowadzając się przejściowo w mózgu zwoje@ (mniej ustawne niż przechodnie pokoje);@ na odchodnym z przedsionków serca@ (byle klatka schodowa jest szersza);@ na wylocie ze źrenicy oka@ (nie tak jasnej jak kuchnia bez okna):@ w tym lokalu nie umeblowanym@ z tymczasowym żyj zameldowaniem,@ chociaż nigdy twoim się nie stanie@ twoje życie, zastępcze mieszkanie@

Razem z kurzem

Razem z kurzem na książkach, z odciskami@ palców na szkle (ostrożnie,@ nie rzucać), razem@ z kartką na cukier i krzyżem na drogę@ (ostrożnie, nie upuszczać); przeprowadzam się@ razem z pisaniem na kolanie, z tysiącem terminów@

Page 48: Wiersze - Stanisław Barańczak

na głowie (ostrożnie, nie przesuwać), z tysiącem@ na czarną godzinę (ostrożnie, nie@ przeczuwać), razem z miną na schwał i raną@ na przestrzał, z obietnicą na odczepnego i nadzieją na@ wyrost (ostrożnie, nie dowierzać), razem@ z można na upartego i trzeba na gwałt,@ razem z będzie na pewniaka i zapomniałem na śmierć (ostrożnie,@ nie umierać), razem z zacznijmy na nowo@ i

odpukać na wszelki wypadek i wszystko@ na próżno, i razem z tą miłością, która@ jedyna mi zostanie na zawsze, na przekór@ i naprawdę, ostrożnie, tragarze,@to wszystko jest znacznie cięższe, niż na to wygląda@

Jeżeli porcelana,~to wyłącznie taka

Jeżeli porcelana, to wyłącznie taka,@ której nie żal pod butem tragarza lub gąsienicą czołgu;@ jeżeli fotel, to niezbyt wygodny, tak aby@ nie było przykro podnieść się i odejść;@ jeżeli odzież, to tyle, ile można unieść w walizce,@ jeżeli książki, to te, które można unieść w pamięci,@ jeżeli plany, to takie, by można o nich zapomnieć,@ kiedy nadejdzie czas następnej przeprowadzki@ na inną ulicę, kontynent, etap dziejowy@ lub świat:@kto ci powiedział, że wolno ci się przyzwyczajać?@ kto ci powiedział, że cokolwiek jest na zawsze?@ czy nikt ci nie powiedział, że nie będziesz nigdy@ w świecie@ czuł się jak u siebie w domu?@

Page 49: Wiersze - Stanisław Barańczak

Dykto, sklejko, tekturo,~płyto paździerzowa

Dykto, sklejko, tekturo, płyto paździerzowa,@ jeszcze się wyprostuję i kość pacierzowa@wstawi się za mną, we mnie nieugięcie skleci@ pacierz prosty jak mebli odwróconych plecy@z dykty, z płyty pilśniowej, ze sklejki, z tektury;@ ja jeszcze zmartwychwstanę, chociaż nie wiem, który@ja; przestanę się garbić, chociaż kręgów dyktat@ nie przetrwa w moim ciele tak długo

jak dykta,@ co wpaja plecom szafy niezłomność pionową;@ jakby się Księżyc nagle swą ciemną połową@ odwrócił ku mnie - stoję i przykładam ucho,@ i puste serca mebli głucho w nich i sucho@ dudnią swą nieśmiertelność tandetną; ja jeszcze@ wyprostuję się przecież, podźwignę się, zmieszczę@w sobie ten cały prosty świat, moja grobowa@ płyto, dykto, tekturo, płyto paździerzowa@

Czas skończyć z takimi

Czas skończyć z takimi@ praktykami - skarży się lokator@ własnościowego życia - czekam co dzień,@ a On nie raczy się zjawić,@ fachowiec od siedmiu boleści; wszystko@ paczy się, pęka, psuje,@ a On nie przyjdzie, chociaż sam zawinił@ w swoim czasie@ wszystkie możliwe usterki;@ zapytuję, jak długo można się modlić na klęczkach,@ chodzi w końcu o zwykłą@ rzetelność; na początku było słowo@ honoru, że przyjdzie i naprawi,@ a teraz

Page 50: Wiersze - Stanisław Barańczak

tylko domaganie się kolejnych zaliczek;@i jak On chce, żebym w Niego wierzył,@ ten niesolidny rzemieślnik@ bujający w obłokach;@czas skończyć z takim spoglądaniem z góry@ na człowieka;@czy On sobie wyobraża, że jest moim Panem?@

Choćby najgrubszy rygiel

Choćby najgrubszy rygiel,@ najwymyślniejszy zamek:@ cóż żelazny ich rygor,@ gdy z zewnątrz i wewnątrz zamęt?@Na nic zatrzask i sztaba,@ pęk patentowych kluczy:@ pięść

mroku rygle kruszy,@ gdy na drzwi twoje spada.@Przez niewidoczną szparę@ zamkniętych na łańcuch drzwi@ wciśnie się dłoń koszmaru,@ który otwarcie drwi@z twoich zamknięć i zaklęć;@ a w drzwi wprawiony judasz,@ choć obojętność udasz,@ każe ci w ciemność patrzeć.@I wołanie o pomoc, wierne i wieczne wołanie,@ kpiąc z opłaconych polis,@ do domu ci się włamie,@miażdżąc najgrubsze rygle,@ najsolidniejsze z zasuw.@ Spoza światów i czasów@ własny głos cię doścignie.@

Z rzadkiego błota, z gliny

Z rzadkiego błota, z gliny wilgotnej wyrosłe wieżowce,@ w jedenastopiętrowy swój byt na mur_beton wierzące,@ czy naprawdę? powiedzcie, naprawdę obca wam rozpacz@tego, kto dach nad głową ma

Page 51: Wiersze - Stanisław Barańczak

jak nad głową wiszący@ miecz, kto jednym tchem życia śmierć sam sobie wyrządza@ i nie ma chwili, by z częścią siebie nie musiał się rozstać?@Otwartymi oknami spójrzcie: z terierem zawzięcie węszącym@ powraca ze spaceru mieszkaniec, ciało w jesionce,@ wilgotna glina, której co chwila nowy rozkaz@wydaje śmierć. Lecz on o tym wie. Wierzy w lata, w miesiące@ nie tak jak wy, wieżowce, swą wieczność wyniosłą wieszczące@ i nieświadome, że glina przetrwa betonu rozpad.@

Skoro już musisz krzyczeć,~rób to cicho

Skoro już musisz krzyczeć, rób to cicho (ściany@ mają@ uszy), skoro już musisz się kochać,@

zgaś światło (sąsiad@ ma@ lornetkę), skoro już musisz@mieszkać, nie zamykaj drzwi (władza@ ma@ nakaz), skoro już@musisz cierpieć, rób to we własnym domu (życie@ ma@ swoje prawa), skoro@ już musisz żyć, ogranicz się we wszystkim (wszystko@ ma@ swoje granice)@

Każdy z nas~ma schronienie

Każdy z nas ma schronienie w betonie,@ oprócz tego po jednym balkonie,@ na nim skrzynkę, gdzie sadzi begonie;@odbywamy śmierci i porody,@ oglądamy prognozę pogody,@ aby żyć, mamy ważne powody;@jednocześnie nam biją godziny,@ jednakowo się

Page 52: Wiersze - Stanisław Barańczak

kłócimy, godzimy,@ odpoczynek nasz jest jaki? - godziwy;@z okna widać w porze szarówki@ stuwatowe w innych oknach żarówki;@ a pod blokiem kredens z ciężarówki@właśnie znosi firma transportowa@ i ktoś dźwiga - ależ się zmordował -@ sofę, która jest jak zawsze bordowa@czerwiec_październik 1978

Dziennik zimowy(Wiersze okolicznościowe)"What if this present were the world's last night?"(John Donne)

1 Xi 79: Elegia pierwsza,~ przedzimowa

Zima nas nie zaskoczy. Nas zmarzniętych, zmartwionych zawczasu,@ dmuchających na zimny październik, żeby prędzej już sparzył nas mróz.@ Kto w wietrznym śnie tutaj wyrósł, kto w wieczny śnieg tutaj wrósł,@

temu lato, zawsze zbyt krótkie, nie rozepnie do końca zatrzasków@mrozu, trzaskającego jak radio jeszcze długo po wyłączeniu.@ Nie zaskoczy nas zima. Szkoleni w skuleniu, w stuleniu dłoni,@ w stuleciu tym i w tych stronach, w których nas nic nie osłoni@ przed przeciągiem zamieszek, zadymek - śnimy trzeźwo, już wyleczeni@ z marzeń o tym, że życie podaruje nam ciepłą rączką@ coś trwałego. Kąpanych w przerębli a nie w gorącym źródle,@ nas zima nie zaskoczy, nie oszukają nas złudne@ suflety czerwców i lipców, serwowane na niezbyt gorąco@i topniejące w ustach. Tu zawsze - mniej więcej - jest

Page 53: Wiersze - Stanisław Barańczak

zima.@ Nam, zawczasu zmartwionym, za życia zmartwiałym, szron@ skroń bieli przed terminem; a śnieg jak schludny schron@ skrywa przed czasem szarość, niejasność, brud; a mróz trzyma@długo, choć trzyma nas krótko za twarz schowaną w szaliku.@ Nas nie zaskoczy zima. Nas zimy przygotowały@ na najcięższe krawiectwo; do upałów nam starcza opału@ i ze sceptyczną miną patrzymy, jak w oczach zanika@sczerniała pryzma, jak żyzne błoto wygrywa w tej walce,@ jak ziemia przebiśniegiem przebija kartę śniegu;@ nam zimno się robi na myśl, że nie ma nic bardziej jasnego@ od śniegu i śmierci, które i tak wrócą - twardsze i trwalsze.@Zima nas nie zaskoczy. Nas zmartwiałych, zmarniałych na zapas.@ Tylko wznosić nam wzdłuż chodników piramidy; tylko nam piach@ sypać pod koła miażdżące; tylko węszyć spod białych płacht@ nikły zapach nicości, bezgraniczny, bezbarwny zapach.@

5 Xi 79: Gdyby nie ludzie

Gdyby nie ludzie, gdyby nie istnieli@ tak natrętnie, ze swoim łupieżem, paranoją,@ wystrzępionymi spodniami, antysemityzmem,@ kłopotami w pracy, trwałą ondulacją, skłonnością@ do uproszczeń i zadyszki, gdyby wcale@ nie trzeba ich było poznawać, przecierających zamglone@ okulary, wycierających zamaszyście@ buty straszne dziś błoto, ocierających@ bezsilną łzę, gdyby nie otwierali przed każdym@ tak od razu swoich otłuszczonych serc i

Page 54: Wiersze - Stanisław Barańczak

wyszmelcowanych teczek@ z przetartymi na zgięciach papierami chwileczkę@ gdzie ja podziałem to zaświadczenie, gdyby@ w ogóle ich nie było, tych zanadto@ takich samych i nadmiernie@ odmiennych światów z podwyższonym@ ciśnieniem, z wygórowanymi@ żądaniami panie musisz pan mi pomóc, zbyt głośno@ mówiących, zbyt naocznie@ żywych, zbyt dotkliwie@ ludzkich,@o ile łatwiej by się mówiło nic co ludzkie nie jest@

7 Xi 79: Nigdy naprawdę

Nigdy naprawdę nie marzłem, nigdy@ nie żarły mnie wszy, nigdy nie zaznałem@ prawdziwego głodu, poniżenia, strachu o własne życie:@czasami się zastanawiam, czy w ogóle mam prawo pisać@

13 Xi 79: Elegia druga,~urodzinowa

Obchodzę urodziny@ z daleka i na palcach@ liczę trzydzieści trzy lata, skończone@ na chybcika i z grubsza@ jak terminowa praca, do której nie miałem@

nigdy serca; bo z ręką@ na nim przyznaję: wcale@ nie spodziewałem się akurat tego@ a nie innego życia,@ przychodząc w swoim czasie na świat.@ Szczerze mówiąc,@jeśli chodzi o życie,@ nie mam wyrobionego@ w ciągłym użyciu zdania, żadnej gładko@ chodzącej wte i wewte@ szuflady, którą można by szczelnie zamykać@usta zwątpieniom; moim@ zdaniom wciąż - moim zdaniem -@

Page 55: Wiersze - Stanisław Barańczak

brak wyrobienia, brak ogłady takiej,@ jaka ułatwia życie@ w jego ważnych momentach, na przykład w momencie@śmierci. Ostatnie słowo@ ma ten, kto jest go pewny,@ kto na pewniaka głosi: "najważniejsze@ to przeżyć", albo "życie@ ma swoje prawa", albo (jeszcze lepiej) "życie@jest życiem"; w moich zdaniach@ nie ma żywego ducha@ pewności co do tego, że naprawdę@ życie (własne) jest ważne,@ i że ma swoje prawa, i nawet, że jest@życiem a nie czym innym;@ nie jestem pewny swego@ życia, nie jestem pewny siebie, nie wiem,@ nawet, czy czuję pewny@ grób pod nogami, właśnie, niepewny jest nawet@amen w pacierzu (nigdy@ nie zdołałem go wykuć@ na blachę ani wyklepać tak prosto@ jak drut, zawsze zgniatała@ mnie ta żeliwna kula, tak trudno ją dźwignąć@do pewnych granic nieba,@ biedroneczko leć przynieś@ pewny kawałek chleba, nie, do dzisiaj@ nie wiem, jak to powiedzieć@ pewnym i pełnym głosem, skąd miałbym wziąć taki@ głos, skoro gardło jeszcze@ boli po pierwszym krzyku,@ tym sprzed trzydziestu trzech lat); nie, nie stoję@ na pewnym gruncie, stoję@ na lotnym piasku, który mierzy mój, nasz czas@

26 Xi 79: Z innych~ważnych względów społecznych"bleiben und stille bewahrendas sich begrenzende Ich"(Gottfried Benn)

W niezdecydowanym odwołaniu od nieodwołalnej decyzji@ zatajam niniejszym (pouczony o odpowiedzialności karnej), że@

Page 56: Wiersze - Stanisław Barańczak

to, iż odmówiona mi jest i tym razem łaska@ paszportu, tak naprawdę sprawia mi pewną ulgę:@ gdy wyobrażam sobie z fotograficzną (lewe ucho@ odsłonięte) dokładnością siebie samego@ na wszystkich tych akropolach i broadwayach - siebie@ wraz ze wszystkimi przeszmuglowanymi@ w szarych tobołkach (co pan ma@ do zadeklarowania) obu półkul mózgu@ zmartwieniami, zmarznięciami, zmarnotrawieniami,@ z całą tą wsiąkłą w oczy (szare; ciemnoblond;@ wysoki; brak) wilgotną kontrabandą@ śniegu z deszczem, zacieków i błota,@wtedy ogarnia mnie przestrach,@ że w tak jaskrawo odmiennym świetle, gwarze, zapachu@ ja przecież będę wciąż ten sam@ i rzeczywistość, kryształowy kieliszek,@ może nie wytrzymać tego dysonansu@

10 Xii 79: Śnieg I

Z ust mi wyjąłeś, śniegu,@ ten język, który wziąłem pomyłkowo@ sobie na własność i który trzymałem@ tak długo za zębami; wyrwało@ mi się to z ust, ta czerwień bolesna i ciepła,@ gdyś mnie, śniegu, za język ciągnął, kiedyś łamał@ sobie mój język na mnie, chcąc mi rozwiązać ten supeł@ śliski od krwi i śliny, który, między nami@ mówiąc, strzępił się niepotrzebnie o@ pękniętą szybę jawy, która nas rozdziela;@od ust mi odjąłeś, języku,@

ten śnieg, co między ustami a brzegiem@ horyzontu tak jarzył się dla mnie, że stałem@ z otwartymi ustami; nie mam do nich co@ włożyć teraz, ta biel lodowata i czysta@ nie jest w

Page 57: Wiersze - Stanisław Barańczak

stanie przemówić do mnie bez ogródek@ zębów i mam ją tylko na końcu języka,@ szorstką od mrozu i szronu, nawet nie na końcu,@ mam tylko język, kaleczony o@ pękniętą szybę jawy, która nas rozdziela@

14 Xii 79: Wieczór autorskiLeszkowi, autorowi

Przyszli, ponieważ są pewne sprawy i sami panowie jesteście sobie winni.@ Wkroczyli, ponieważ są pewne prawa i chyba pan nie chce, żebyśmy wyważyli drzwi.@ Przerwali czytanie, ponieważ są pewne słowa i radzimy panu po dobroci.@ Odebrali wiersze, ponieważ są pewne granice i umówmy się.@ Spisali wszystkich, ponieważ są pewne przepisy i niech pan nie nadużywa naszej cierpliwości.@ Przeszukali mieszkanie, ponieważ są pewne zasady i pani będzie łaskawa uciszyć to dziecko.@ Zabrali parę osób, ponieważ są pewne konieczności i spokojna głowa, mąż wróci pojutrze.@ Nikogo nie uderzyli, ponieważ są pewne formy i a jakże, tego byście panowie chcieli.@ Nie pracowali długo, ponieważ jest pewien film w telewizji i człowiek jest tylko człowiekiem.@

15 Xii 79: Zawrót głowy~ od sukcesów

Stoję przy stole w kuchni, kroję baleron@ na kolację dla rodziny, dobrze,@ że mam rodzinę, dobrze, że zdobyłem@ dla niej baleron, dobrze, że dochrapałem się własnej@

kuchni, w której mogę kroić@ ten baleron;@

Page 58: Wiersze - Stanisław Barańczak

nagle@ coś ze mną niedobrze, muszę@ się oprzeć, biały stół tańczy@ w oczach, rozpływa się, rośnie@ w śnieżny (dlaczego wszystkie@ przywidzenia) step, po którym,@ trzymając się (muszą@ być takie) za ręce, idą przed@ (melodramatyczne) siebie@ moje dzieci;@otrząsam się, przecieram oczy, sięgam po baleron,@ którego sporo jeszcze zostanie na jutro@

18 Xii 79: Śnieg II

Bezczelnie bezcielesny, bezczeszcząco czysty,@ brukający swą bielą krochmaloną bruk@ najbardziej wyboisty i najbardziej szary;@ kryjący każdą sprawkę, każdą prawdę, brud@ i brak każdy, dróg bruzdy i brunatność grud@ pod płachtę gładką, spraną i sterylną; czyżby@ między bólem a bielą tak obce obszary,@ tak puste karty były, że on tylko śmie@ zapisać je, zasypać: drobny, biały druk@płatków? Nieprawda. Żyzne i żywe ojczyzny@ szarości rażą ruchem w tym zmrożonym śnie:@ ludzie; ich ten odgórnie narzucony grób@ nie pochłonie, wystawać będą z każdej szpary@ pobielanej mogiły i deptać ten próg,@ ten stopień topniejący, przejściową śmierć, śnieg@

19 Xii 79: Czyste ręce

Palce młodego porucznika Służby Bezpieczeństwa,@ który w komisariacie dworcowym wertował,@ podnosząc na mnie co chwila pełen wyrzutu wzrok,@ wydobyte z moich bagaży rysunki Jana Lebensteina,@nie zostawiły na papierze żadnych śladów.@

Page 59: Wiersze - Stanisław Barańczak

Dziwne.@

Nie żebym się spodziewał plam krwi, smug potu, brudu,@ czy choćby tłustych odcisków, które podobno zostawiał na książkach@ lubiący czytać przy jedzeniu Wielki Nauczyciel Ludzkości:@ praca młodego porucznika Służby Bezpieczeństwa@ jest czysta,@ on sam ma tytuł magistra praw@ i nawyki higieny osobistej, wyniesione@ z kulturalnej,@ inteligenckiej rodziny.@A jednak@ byłoby jakoś naturalniej,@ gdyby na naszych wierszach, rysunkach, dziennikach i mózgach@ pozostawiali, choćby na pamiątkę,@ swój niepowtarzalny (linie papilarne!) ślad@ ci najwnikliwsi z odbiorców współczesnej sztuki;@ zwłaszcza gdy ocalają ją od zagłady jednym niechętnym zdaniem:@ "No dobra,@ ostatecznie@ możemy panu tego nie konfiskować".@

21 Xii 79: But why?

Cynthia Kaminsky, dziewczyna nie z tego@ świata; z tego drugiego; w tym@ znalazła się tydzień temu (w pierwszym dniu od razu@ zatrucie befsztykiem tatarskim, "nothing serious"); przez całe@ dwudziestojednoletnie życie (widziała też@ coś, co się nazywa "bar mleczny", "very strange") nie wysuwała@ zadartego nosa poza Springfield, Illinois;@"sorry", raz była z wycieczką w Washington, D.C.;@ Cynthia Kaminsky, wystające zęby, nieopanowany chichot,@ nieustające zdumienie:@jak ludzie tutaj mogą to wszystko wytrzymać?@ czemu nikt tego nie zdemaskuje w gazetach?@

Page 60: Wiersze - Stanisław Barańczak

Tłumaczymy długo i mozolnie,@ a ona znowu:@ to po co w ogóle ludzie kupują te gazety?@Znów tłumaczymy z wysiłkiem (na szczęście wiemy,@ jak jest

po angielsku "nekrolog" czy "dział sportowy"),@ i zdawałoby się, że już wszystko rozumie,@ ale nagle:@A dlaczego tu wszyscy tacy źli i smutni?@ czemu nikt się nie śmieje, gdy idzie ulicą?@ przecież za parę dni "Christmas"!@

22 Xii 79:~Ułożone po ciemku

Układ słoneczny i ustrój społeczny@ łączą swe siły w trosce o moje oczy,@ oślepiane jarzeniową lampą śniegu:@pierwszy, pod pretekstem astronomii, systematycznie@ obcina mi (przynajmniej do dzisiaj) przydział dziennego światła;@ drugi, pod pretekstem ekonomii, nieregularnie@ wyłącza mi (na przykład dzisiaj) światło elektryczne.@Ja wiem, chodzi im o to, abym dał oczom odpocząć,@ a jeszcze bardziej o to, abym odłożył książkę@ i posłuchał tranzystorowego radia albo muzyki sfer,@ abym nie przejawiał niezdrowej skłonności do czarnowidztwa, ale dla zdrowia chadzał spać z kurami -@otóż niedoczekanie wasze, orbity i komitety:@ ja, nocny marek, podejrzany okularnik,@ niepoprawny człowiek, nieopierzona sowa@ na złość i na próżno wpatrzona w ciemnotę i ciemność,@ ja, niewprawny jasnowidz, widzący czarno przed sobą,@ do upadłego będę targować się z kurzą ślepotą@ źle oświetlonych planet i

Page 61: Wiersze - Stanisław Barańczak

nieoświeconych reżymów:@"Moje ostatnie słowo: więcej światła!" -@chociaż ostatnie słowo - wiem o tym - będą mieć one@

29 Xii 79: Śnieg III

Daremnie się wywyższasz o ten centymetr nad ziemię:@ i tak cię z niej zedrzemy, zgarniemy, wywieziemy@gdzieś, gdzie nie będziesz nam dawał bielą wyniosłą i niemą@ jasno do zrozumienia, że przecież zesłało cię niebo@na nasze ciężkie roboty, abyś nam był aniołem@ upadłym ale stróżem; i tak cię piachem, popiołem@ sypniemy, byś nam przykładem nie świecił, w oczy nas nie kłuł;@ próżno się chcesz zasłużyć, śniegu, przebrany człowieku,@i tak cię stratujemy, i tak zmieszamy cię z błotem,@ i tak zrównamy cię z ziemią a nie z odległym obłokiem,@ abyś nie mógł nam wmawiać - zszarzały, zdeptany śmieć -@ że ludzkie umieranie gorsze niż biała śmierć@

31 Xii 79: Już wkrótce

Już wkrótce wezmę się za siebie, wezmę@ się w garść, zrobię porządek w szufladzie@ przemyślę wszystko do końca, zaplombuję zęby,@ uzupełnię luki w wykształceniu, zacznę@ gimnastykować się co rano, w słowniku@ sprawdzę kilka słów, których znaczenie jest dla mnie wciąż niejasne,@ więcej spacerów z dziećmi, regularny@ tryb życia, odpisywać na listy, pić mleko,@ nie rozpraszać się, więcej pracy nad sobą, w ogóle@

Page 62: Wiersze - Stanisław Barańczak

być sobą, być wreszcie bardziej@ sobą,@ale właściwie jak to zrobić, skoro@ już@ i to od tak dawna, tak bardzo@ nim jestem@

1 I 80: Elegia trzecia,~noworoczna

Więcej huku petard,@ niż co roku; śledzimy,@ wychyleni z balkonu,@ jak wszystkim i

nikomu@ w środku nocy i zimy@ chce się urządzać przetarg:@ kto radośniej i głośniej@ skłamie, że z niepokoju@ pierwszej w roku godziny@ nie nasz codzienny letarg,@ lecz nowa jawa rośnie@ i narodziny.@Z balkonów, loggi, okien@ betonowego miasta@ lecą petardy, sztuczne@ ognie, flaszki po wódce,@ gazet płonące pasma;@ wszędzie, jak sięgnąć okiem,@ wszędzie, jak zadrżeć sercem@ (które w piersi się tłucze@ głośniej niż szkło o asfalt), coś nas, jak wspólnym mrokiem,@ wspólnym niejasnym sensem@ jednak rozjaśnia.@Potrzebna jest okrągła@ data, godzina zero,@ by się w tej okrągłości@ mogła zmieścić, umościć@ ta, co zwykle uwiera@ kanciasto, co urąga@ szorstkim brakiem ogłady:@ sztucznie radośni, głośni,@ żyjmy; jutro dopiero@ śmierć codzienna i ciągła@ wda się w nowe układy@ z tym, kto umiera.@Ale to - w dni poprzednie,@ ale to - w dni następne.@ Tymczasem - więcej huku,@ by w ogłuszonym uchu@ nie brzmiały mętnym tętnem@ echa bardziej powszednie:@ łopot flag, werbli warkot,@ pochodów tupot głuchy,@ brawa stadionów tępe -@ to szumy niepotrzebne,@

Page 63: Wiersze - Stanisław Barańczak

których słuchać nie warto;@ słychać w nich tętent@zagłady - lecz zagłady@ dalekiej i nieśpiesznej.@ Fajerwerki, petardy@ zagłuszą łoskot twardy@ czołgów, co łamią śmieszne@ szlabany i zasady,@ i - z drugiej strony - serię,@ pod którą pada martwy@ w sytym i światłym mieście@ jeszcze jeden zakładnik.@ To wszystko nie na serio;@ to - nie tu - jeszcze.@Więc więcej, więcej, więcej@ petard i fajerwerków:@ oślepić oczy śmierci,@ zagłuszyć łomot w piersi,@ który jutro,

człowieku,@ kiedy budzik zadźwięczy,@ znów skoczy ci do gardła -@ aż kiedyś po raz pierwszy@ ujrzysz na dnie lusterka@ w swojej własnej łazience@ twarz, w której jest pogarda@ i jest rozterka@To ty. To on. Nad głową@ nie gwiazda, lecz jaskrawa@ żarówka. Siwe włosy@ liczy i zanim włoży@ marynarkę i krawat,@ myśli cierpko i błogo,@ że jeszcze ten dzień wytrwa;@ w betonowej swej loży@ słyszy, jak z lewa, z prawa,@ nad stropem, pod podłogą@ brzmi ta sama modlitwa:@ "Nie moja sprawa;@nie moja sprawa, Boże,@ co ze światem się stanie@ i ze mną; żadnych pytań,@ nie mów mi, że głód, szpital,@ potop, wojna, rozstanie;@ i cóż mi po oporze,@ gdy jestem lotnym listkiem:@ nim zdepczą mnie kopyta,@ ześlij mi długie spanie@ i niech oczy otworzę,@ gdy już będzie po wszystkim;@ nie wcześniej, Panie".@Popatrz: jak zsyp do śmieci@ przepaść czeka pod nami:@ u stóp ludnego bloku,@ u stóp głodnego globu,@ gdzie trwamy wciąż, poddani@ niepunktualnej

Page 64: Wiersze - Stanisław Barańczak

śmierci.@ Fajerwerki, petardy@ rzucamy na dno grobu:@ figę, my się nie damy.@ Daleka gwiazda świeci@ bez żalu, bez pogardy@ ponad głowami.@

2 I 80: Eroica

"Schwycić swój los za gardło" (Beethoven), ale jak@ to zrobić, na to nie starczy pięciu palców ani@ pięciu zmysłów, tego się nie da@ pojąć ani objąć, tego gardła, ono@ nie jest obudowane grubymi mięśniami@ ani okutane cienkim szalikiem, z niego@ nie wydobywa się ani krwawy ryk ani kwaśny@ oddech, jego po prostu

nie ma,@tego gardła,@ a gdyby nawet było,@ ręce i tak są stale czymś zajęte,@ biciem braw, podpisywaniem zeznań, grą na akordeonie,@ niesieniem siatki z karpiami na święta, trzymaniem@ drzewca, pchaniem wózka, pocieraniem czoła@

30 I 80: Śnieg IV

Należy go oglądać z autobusu "Jelcz"@ starego typu, w którym 3 okna całkiem czyste@ nie są nigdy, z zasady; i należy mieć@ miejsce siedzące z dermy pociętej żyletką@ przez chuligana, z nudów; i należy lekko@ mrużyć oczy, by twarze stłoczone, bezkrwiste@ (mgliście znane, z widzenia) pokrywały wszystek@ szarawy obszar szyby jak lustrzana śniedź;@i trzeba jechać w tłoku; i trzeba daleko,@ na drugi koniec mózgu, ten, który ma przystęp@ bezwiedny i swobodny do świata,

Page 65: Wiersze - Stanisław Barańczak

danego@ raz na zawsze; i z łaski; i przy sobie mieć@ w tym autobusie to, co najbardziej dolega,@ ludzką woń, asymetrię, odroczoną śmierć@ (wsuwany - z góry, z wolna - do kieszonek serc@ paszport z trwałą ważnością, ale w czasie przyszłym),@ także kaszel, gderanie, łokieć, nikły śmiech -@ dopiero wtedy można znieść ten ból puszysty,@ tę biel przeszywającą, ten zbyt czysty śnieg@

31 I 80: Trzy spojrzenia~ przez ramię

1Brnąc przez świeżo spadły śnieg,@ ja@ toruję drogę jemu,@nigdy odwrotnie,@a on mimo to myśli z

nienawiścią:@ zagnać by tego nieroba@ do odgarniania śniegu@

2Patrząc na tłum uliczny w zimowe popołudnie,@ pocieszam się, że jeszcze wcale@ nie jest tak źle:@wcale nie jest tak, że co drugi przechodzień@ jest policjantem w cywilu,@to tylko stąd się bierze, że po prostu@ co drugi dorosły Polak@ ma taki wygląd@

3Przynajmniej mam tę pewność, że na całej ziemi@ jest chociaż jeden człowiek, który@ w tej chwili@ pamięta o mnie@i gdzie ja pójdę, tam pójdzie i on;@ co więcej, jeśli z lenistwa albo niedbalstwa@ straci z oczu mnie,@ swojego bliźniego,@

Page 66: Wiersze - Stanisław Barańczak

czeka go nie tylko potępienie wieczne,@ ale gorzej:@ nagana służbowa@

4 Ii 80: Śnieg V

Milczkiem opadający, chyłkiem bielący się śniegu,@ cóż w lutym, za oknem, nad ranem może być w tobie jasnego@bardziej niż to, że trzeba pod kołdrą jedną i ciepłą@ objąć się, spleść ze sobą obydwa sny, nim uciekną@przed świtem; niż to, że trzeba do nastroszonej piersi@ przemówić ciepłym językiem (już drzwiami trzaskają pierwsi@punktualni sąsiedzi, już przez dwie ściany winda@ swą listę obecności szumi); niż to, że pokój rozwidnia@ten chłód nagi, wilgotny, przed którym tylko nagie,@ wilgotne ciepło chroni - i to, co zrywa się nagle,@dwoiste, jednolite, zdławione, nie do zniesienia,@ wzbijające

się z krzykiem, jawne i mroczne jak ziemia@

8 Ii 80: I nikt mnie~ nie uprzedził

I nikt mnie nie uprzedził, że wolność@ może polegać także na tym: że@ siedzę w komisariacie z brulionem własnych wierszy@ ukrytym (co za przezorność) w nogawce zimowej bielizny,@ podczas gdy pięciu cywilów z wyższym wykształceniem@ i jeszcze wyższymi poborami traci czas@ na analizę śmieci wyciągniętych z moich kieszeni:@ biletów tramwajowych, kwitu z magla, brudnej@ chustki do nosa i

Page 67: Wiersze - Stanisław Barańczak

tajemniczej (skonam ze śmiechu) kartki:@ "włoszczyzna@ puszka groszku@ koncentrat pomid.@ ziemniaki";@i nikt mnie nie uprzedził, że niewola@ może polegać także na tym: że@ siedzę w komisariacie z brulionem własnych wierszy@ ukrytym (co za groteska) w nogawce zimowej bielizny,@ podczas gdy pięciu cywilów z wyższym wykształceniem@ i jeszcze niżczymi czołami ma prawo@ obmacywać wnętrzności wyszarpnięte z mojego życia:@ bilety tramwajowe, kwitek z magla, brudną@ chustkę, a nade wszystko (nie, tego nie zniosę) tę kartkę:@ "włoszczyzna@ puszka groszku@ koncentrat pomid.@ ziemniaki";@i nikt mnie nie uprzedził, że cały mój glob@ to ten odstęp, dzielący przeciwne bieguny,@ między którymi nie ma właściwie odstępu@

9810 Ii 80:~Czterdzieści osiem

W zakratowanym zaduchu, na nieugiętych deskach@ próbuję zasnąć, ogrzewany z lewej@ przez robociarza w kitlu (kradzież narzędzi), z prawej@ przez waluciarza w kożuchu (zakłócenie@ spokoju w stanie wskazującym). Co@ ja mam z nimi wspólnego poza tą wspólną celą@ (trzy na trzy metry), wspólnym celem (przespać@ dwa dni i dwie noce), wspólnym ciepłem i@ może tym, że wszyscy naraz budzimy się, kiedy@ na korytarzu podrywa się nagły@ jak torsje skowyt kogoś kopanego@ w nerki czy w krocze,@i może tym jeszcze,@ że

Page 68: Wiersze - Stanisław Barańczak

wszyscy długo potem nie możemy zasnąć@

11 Ii 80:~O dalszy pomyślny

O dalszy pomyślny rozbój, tak żeby@ można śmiało walić naprzód (a@ pytać potem) bez potykania się na wybuchowych@ spółgłoskach bruku, żeby nikt@ nie nadążał budować z nich słów, barykad, które@ tamują ruch@ w interesie@ żywotnym i właściwie pojętym, żeby to@ jakoś szło do przodu, żeby@ przez usta nam to przeszło, ten prostolinijny@ ryk poparcia, powiadacie: zęby@ stoją na przeszkodzie? no to wybić@ to sobie z głowy, wyrwać z korzeniami@ język, niech nic nie zawadza, niech się@ rozwija pomyślnie, po naszej myśli proporcjonalny proporzec@ wycia, o tak, to dopiero będzie@ rozwój na równej drodze@

15 Ii 80: Śnieg VI

Ten biało farbowany lis, ten świat, ten wilk@ w owczej skórze śniegu, nie wartej wyprawy@ w głąb, do żywego mięsa ziemi - kilku chwil@

wystarczy przecież, aby ten kożuch, wyprany@ i tak chemicznie ze Wszystkiego, Niczym@ stał się, kiedy wiatr ciepły dobierze mu się do skóry,@ kiedy z niej mało zieleń nie wyskoczy; niszczy@ wierzchnie okrycia, zrzuca wciąż skórę ten wilk,@ ten lis, ten świat przebrany, nieprzebrany, który@ w nieczystej walce z czystością, wytrwały@ drapieżnik, zawsze błyśnie nagim, tajemniczym,@ pstrokatym

Page 69: Wiersze - Stanisław Barańczak

ciałem fiołków, rdzy, błota i wilg@

4 Iii 80: Może jednak

Właściwie powinienem coś zrobić, jakoś ich@ przestrzec, biec na ratunek, machając rękami, krzyczeć@ stójcie to nie ma sensu, ale kiedy widzę,@ jak w szarym marcowym parku, w szpalerze nagich akacji@ idący przede mną chłopak, dwa razy ode mnie@ młodszy i rzeczywistszy, kładzie nieśmiało, zuchwale@ dłoń na biodrze dziewczyny, jakby nigdy nic@ nie miało im zagrozić, jakby się nie zbliżali@ również w tej chwili, również oni, do -@wtedy wydaje mi się, że może jednak jest jakaś nadzieja@

20 Iii 80: Elegia czwarta,~przedwiosenna

I znowu się udało. Znów, zimo, niedoczekanie,@ pocałuj mnie gdzieś, mrozie, i każ się wypchać, śniegu,@ szuflami poza chodnik; przeżyłem was raz jeszcze.@I znowu się udało wziąć was na przeczekanie,@ tępogłowe bałwany; znów was zaskoczył świegot@ plusowych temperatur, spływajcie stąd nareszcie@strugami, już was nie ma.

Przeczekać. Zbyt się dłużą@ złe passy i złe czasy. Żyliśmy, by przeczekać@ dwie godziny pod sklepem i dwie doby pod kluczem,@dwa miesiące, po których powtarzał każdy urząd,@ że czekać dalej i że niczego nie przyrzeka.@ Wszystko tak się dłużyło, że coraz było krótsze@

Page 70: Wiersze - Stanisław Barańczak

życie - i krótkie były chwile, którym się chciało@ powiedzieć: Trwaj, do diabła, nawet za cenę duszy;@ krótkie jak żart, jak dwuwiersz, stłumione jak rozmowa@z kimś bliskim, w nocy; nikłe jak muzyka za ścianą,@ nieważkie jak dwa ciała, porwane w lot nie dłuższy@ niż ich jeden zmieszany oddech. I wciąż od nowa@ zmęczone dni liczenie: byle do jakiejś wiosny@ nieznanej; byle do tej odwilży, tych roztopów,@ kiedy odtaje we mnie prowizorka zziębnięta@ i zacznę żyć naprawdę; na całego; na oścież@ targnę koszulę serca - a tymczasem roztropnie@ czekać - trzymać się ciepło - o szaliku pamiętać -@Ale nie ma innego życia. Ten zamrażalnik,@ dokąd - aby nas ciepło nie zepsuło zanadto -@ upchnięto nas, chowając rzekomo na lepsze dni,@jest tylko najzimniejszą częścią zimnej spiżarni,@ do której z rzadka, z zewnątrz, wpadnie ciepło i światło,@ gdy Ktoś otworzy - zajrzy - i znów zatrzaśnie drzwi@listopad 1979 -czerwiec 1980Dojść do lady~(Wiersze nabywcze)

Posuwać się do przodu

Posuwać się tam do przodu, ale@ jeden za drugim, nie jeden za wszystkich, nie wszyscy@ jak jeden mąż, lepiej każdy po

jednemu, osobno,@ osobno ale blisko, żeby luk nie było, żeby@ nie wepchnął się ktoś z boku, blisko@ ale się nie pchać, nie pchać nosa w cudze@ plecy, posuwać się ale@ nie do

Page 71: Wiersze - Stanisław Barańczak

przesady, powtarzam: nie do przesady@ tylko do przodu, nie pchać@ noża w cudze sprawy, każdy ma swoją, po@ jednej, po@ jednemu, osobno, chociaż jak rząd kiełbas@ przebici jesteśmy jednym, prostym rożnem@ nienawiści jednego do wszystkich i wszystkich@ do jednego, tego pierwszego, no nie, ten się już posunął@ za daleko, do samej lady, gdzie zabiera@ nam sprzed nosa, spod noża ostatnią@ kiełbasę,@ która należała się nam, niech on nie pcha@ nosa w cudzą kiełbasę, niech nie pcha noża w cud@ naszej chwilowej wspólnoty, no, może przesada@ z tym cudem, ale w końcu@ jakoś się pcha@ wspólnymi siłami, wszyscy na jednego@ naszą daleko posuniętą bezsilność i@ ostatecznie nawet ten jeden szczęśliwiec@ ujdzie w tłoku@ z kiełbasą@ i życiem@

Grunt to zachować porządek

Grunt to zachować porządek,@ tu koniec, tam początek,@ nie dostawiać się z boku;@trochę więcej kultury i ładu,@ towaru starczy za ladą,@ marny, ale jest, chwała Bogu;@przed oczami plecy z łupieżem,@ na karku oddechy nieświeże:@ moje miejsce jest między ludźmi,@ tak jak oni z życiem, przez życie@ dojść do ładu, dojść do lady sobie życzę;@ bo co za nią? lepiej się nie łudźmy@

Co dziś rzucili

Co dziś rzucili@ w błoto a co

Page 72: Wiersze - Stanisław Barańczak

na wiatr, kogo tam znów@ rzucili na kolana a kogo błotem@ obrzucili, na kogo to błoto rzuca@ określone światło a komu@ rzuca piaskiem w oczy, komu rzuca@ się w oczy to błoto, komu do@ gardła się rzuca a komu najwyżej@ na mózg się rzuciło, ale pozwólmy tu sobie@ na krótki rzut błota wstecz, wspomnijmy tradycyjną@ pieśń nie rzucim@ ziemi skąd nasz@ brud, przepraszam trud, trud_@ no darmo, nie rzucimy i dziś, rzucimy@ się w tę przepaść błota, w którą może@ rzucą dziś wreszcie jakiś@ ochłap, przepraszam@ towar,@ chociaż czy@

Braki, odrzuty,~ produkty zastępcze

Więc to już zawsze tak, już zawsze zamiast@ gwiazdy pierwszej świetności dorsz drugiej świeżości,@ więc zawsze ziemia sztucznym miodem, rozwodnionym@ mlekiem będzie płynęła, a w księdze przeznaczeń,@ odbitej na papierze piątej klasy, zawsze@ gdzieś w środku będzie brakować arkusza?@Więc to już zawsze, tak, już zawsze. Zamiast@ ostatecznej jasności i pierwszej jakości@ przed oczami wciąż będą paczące się drzwi@ z obluzowaną klamką, a nie rajskie wrota.@ Objadając się śpiesznie przy chwiejnym stoliku@ przecenionym bigosem, jakże tu wyszeptać:@"Więc to już". Zawsze tak. Już zawsze zamiast@ wołać: "Chcę żyć jak człowiek", szukać dziury w całym@ niebie, jakie ci dano - będziesz żył jak człowiek,@ czyli: patrząc przez palce, przymykając oczy.@ Dziury w

Page 73: Wiersze - Stanisław Barańczak

niebie nie będzie, gdy zaczniesz

tak żyć.@ I przyciasna korona z głowy ci nie spadnie.@Więc to już nigdy? Tak, już nigdy. Zamiast@ prowizorki, tandety, trzeciej kategorii@ nie nastanie świat świetny, świetlisty i świeży.@ Bo skąd zresztą wiadomo, że ten świat gdziekolwiek@ jaśnieje, skoro nigdy nikt nie odpowiada@ za ukryte usterki. Ani na wołanie.@

Pan tu nie stał

Pan tu nie stał, zwracam panu uwagę,@ że nigdy nie stał pan za nami@ murem, na stanowisku naszym też@ pan nie stał, już nie mówiąc, że na naszym czele@ nie stał pan nigdy, pan tu nie stał, panie,@ nas na to nie stać, żeby pan tu stał@ obiema nogami na naszej ziemi, ona stoi@ przed panem otworem, a pan co,@ stoi pan sobie na uboczu@ wspólnego grobu, panie, tam jest koniec,@ nie stój pan w miejscu, nie stawiaj się pan, stawaj@ pan w pąsach na szarym końcu, w końcu@ znajdzie się jakieś miejsce i dla pana@

Niech Pan zajmie mi miejsce

Niech Pan zajmie mi miejsce,@ którego tak mało@ między tym ze świecznika@ a tym ze śmietnika@ (bo stoją bliżej siebie niż na to wygląda,@ z ich ciał, zbratanych ściskiem, ten sam śpiewa pot:@chociaż cię dławimy@ chociaż cię dławimy@ ale cię zbawimy@ ale cię zbawimy);@niech Pan to miejsce trzyma@ dla mnie, ja tu wrócę@ między

Page 74: Wiersze - Stanisław Barańczak

tych z samogonem@ a tych z samochodem@ (mimo że obie strony odmówią mi wstępu,@ z oczu, bliźniaczo obcych, ten sam zabrzmi wzrok:@

chociaż cię ranimy@ chociaż cię ranimy@ ale cię chronimy@ ale cię chronimy);@nie pomoże ucieczka@ w podróż, w sen, czy w siebie:@ między tytułowanych@ a tatuowanych@ i tak powrócę, Panie (bo jedni i drudzy@ gdzieś z pokrewnego środka skandują tę krew:@choć cię kaleczymy@ chociaż tratujemy@ ale cię leczymy@ ale ratujemy@ choć cię kaleczymy@ chociaż tratujemy@ ale cię leczymy@ ale ratujemy)@

Każdy może stać

Pamięci nieznanej kobiety, której śmierć w przeddzień Wszystkich Świętych 1979 stała się przyczyną czasowego zamknięcia sklepu mięsnego przy ul. Ściegiennego, a stąd zrozumiałego zawodu i rozgoryczenia pozostałych klientów

Może nie karkówki, lecz za to ile otuchy@ mógł wynieść z tego wydarzenia i@ sklepu mięsnego (karkówka@ to mięso) każdy, kto widział, jak starsza@ kobieta, na wpół mdlejąc w tłoku (mięso@ to białko), osuwa@ się na klęczki, ale ostatkiem sił,@ czepiając się cudzych toreb i jesionek, znowu@ dźwiga się (białko@ to życie) do pozycji pionowej, po czym@ dopiero,@ utrzymywana w niej przez napór innych (życie@ to walka) ciał,@ umiera na serce,@ stanowiąc tym samym żywy, tj.

Page 75: Wiersze - Stanisław Barańczak

właściwie nieżywy dowód@ prawdy zawartej w sentencji: lepiej umrzeć@ stojąc,@ niż żyć na kolanach@

Przepraszam, kto jest ostatni

Przepraszam, kto jest ostatni,

ten@ gorszy wprawdzie, kto pierwszy,@ ten lepszy, zgoda, ale i tak@ ostatni będą pierwszymi,@ jeśli tylko odstoją@ swoje@ bez przepychanki i z zachowaniem porządku,@i nikt ich wtedy nie zwymyśla od ostatnich;@więc przepraszam bardzo, ale musimy@ w końcu@ bronić się do ostatniego przed@ utratą tej ostatniej@ nadziei,@ jaka nam jeszcze została@

Za czym państwo stoją

Kobiety w średnim wieku, staruszki, emeryci:@ za czym stanęliście murem pod murem tej kamienicy,@ w której ceglanym pierścieniu tkwi brylant witryny "Mięso"?@za czym stoicie tym murem, tym chórem codziennej tragedii,@ za jakim sensem powszechnym, potrzebnym i powszednim,@ oprawnym w wers kolejki, który łatwo ogarnąć pamięcią?@za jaką - dzień w dzień, ramię w ramię - stoicie barykadą,@ komu te oczy zgaszone mają w oczy świecić przykładem,@ jaki ład osłaniacie tym murem płaskich twarzy?@za jaką mgłą mętną, mdłą męką od czwartej rano stoicie,@ skazańcy pod murem straceń oczekujący o świcie,@ że z mgły przybędzie ratunek, że zdąży, coś zdąży się zdarzyć?@

Page 76: Wiersze - Stanisław Barańczak

za czym stoicie, co za tym wszystkim (nie, Wszystkim) stoi -@ nie wiem, o szare kobiety, emeryci zgarbieni moi,@ ciśnieniem niewidzialnej nadziei przyparci do muru,@ niewidzialnego sensu - niewidzialnego dla mnie, lecz także mojego;@ i ja też stoję za nim, choćbym zrywał się, szarpał, odbiegał,@ ja też, wśród milczącego i zmęczonego chóru.@

październik 1979 - luty 1980

Z tomu~"Atlantyda"~(1986)

Historia

Dziesięcioletni, wybiega na zapuchniętą od snu ulicę.@ Słońce czerwca zgrzyta pod stopą, odbite w rozsypanym szkle.@Zamknięty kiosk jak latawiec ciągnie za sobą wstęgę@ kolejki. Ludzie milczą, z rzadka podnosząc oczy.@Normalnie o tej porze gazety zawsze już były.@ Moneta poci się w garści. Gdy wraca pędem do domu,@ dwaj mundurowi przy słupie ogłoszeniowym na rogu@ usiłują jakimś narzędziem - najwyraźniej jest to śrubokręt -@wyciąć z słoniowej skóry cyrkowych afiszy@ naklejoną na wierzchu, ręcznie pisaną kartkę.@Poza kręgiem podejrzeń gęstnieje grupka gapiów.@ Mundurowi mozolą się, zakłopotani@ tępą przypadkowością swojego narzędzia:@ nie mieli właściwego na tę okoliczność.@

Page 77: Wiersze - Stanisław Barańczak

Grażynie

Pamiętać o papierosach. Żeby zawsze były pod ręką,@ gotowe do wsunięcia w kieszeń, gdy znowu go zabierają.@Znać na pamięć przepisy dotyczące paczek i widzeń.@ Sztukę zmuszania mięśni twarzy do uśmiechu.@Jednym chłodnym spojrzeniem gasić wrzask policjanta,@ zaparzać spokojnie herbatę, gdy oni bebeszą szuflady.@Z obozu albo szpitala słać listy, że wszystko w porządku.@Tyle umiejętności, taka

perfekcja. Mówię poważnie.@ Chociażby po to, aby się nie zmarnowały,@ nagrodą za to wszystko powinna być nieśmiertelność,@ a już co najmniej jej wybrakowana wersja, życie.@Śmierć. Nie, to niepoważne, nie przyjmuję tego do wiadomości.@ Z iloma trudniejszymi sprawami dawałaś sobie radę.@ Jeżeli kogoś podziwiałem, to właśnie ciebie.@ Jeśli co było trwałe, to właśnie ten podziw.@ Ile razy chciałem ci powiedzieć. Nie było jak.@ Wstydziłem się luk w słownictwie i mikrofonu w ścianie.@ Teraz słyszę, że za późno. Nie, nie wierzę.@To przecież tylko nicość. Jakże takie nic@ ma stanąć pomiędzy nami. Na złość, na zawsze zapiszę@ tę kreskę na tęczówce, zmarszczkę w kącie ust.@ Zgoda, wiem, nie odpowiesz na moją ostatnią pocztówkę.@ Ale będę za to winić coś rzeczywistego,@ listonosza, katastrofę lotniczą, cenzurę,@ nie nieistnienie, które, zgódź się, nie istnieje.@XI_XII, 1982

Page 78: Wiersze - Stanisław Barańczak

Kiedyś, po latach

"Kiedyś, po latach, Historia przyzna nam rację."@ Ale Historia niczego nie przyzna, nie przyzna@ się do niczego, Historia nie odezwie się już ani słowem, Historia@ leży pod półtora metrem piasku albo gliny,@ pod skórą Historii zgęstniała w sińce krew@ z wolna przemieszcza się w dół, zgodnie z prawami ciążenia,@ w oczach Historii jest pustka i nad wybitymi zębami@ nawet nie drgną jej na zawsze zaciśnięte,@ na zawsze uciszone, na zawsze osiemnastoletnie wargi@

DyletanciZbigniewowi Herbertowi

Pozbawieni zaślepienia historycy niewątpliwie wydobędą na jaw@ zastanawiającą cechę tego społeczeństwa,@ która stawia w określonym świetle całą jego manię wielkości:@ było to@ społeczeństwo dyletantów.@Aktorka marnowała swój talent zbierając podpisy i składki.@ Porad prawnych udzielał krytyk literacki (wykształcony za państwowe pieniądze),@ suwnicowa, śmiechu warte, zasiadała przy konferencyjnym stole,@ powielacze klecone przez fizyka jądrowego@ były, powiedzmy sobie szczerze,@ żałośnie prymitywne.@Każdy robił nie to, co do niego należało.@Rzecz prosta, miały w tym swój udział pewne niedobre tradycje,@ wszyscy ci poeci liryczni szturmujący bez przeszkolenia Belweder,@ nie pilnujący kopyta szewcy z szablami, damy w czerni@

Page 79: Wiersze - Stanisław Barańczak

skubiące szarpie bez pojęcia o higienie -@ jakby nie można było pozostawić pewnych spraw w ręku ekspertów!@Tradycja nie usprawiedliwia jednak wszystkiego.@ Pożałowania godny wydaje się zwłaszcza fakt,@ że właśnie specjalistami społeczeństwo to pogardzało najbardziej,@ nie szczędząc docinków wszystkim owym cichym bohaterom,@ którzy robili to, co do nich należało,@ przetrząsali chlebaki, odklejali koperty nad parą,@ spędzali długie godziny ze słuchawkami na uszach,@ zawsze fachowo,@ zgodnie z kwalifikacjami,@ bez słowa skargi na nudę.@A przecież i wśród nich byli na pewno tacy,@ którzy tłumili w sobie prywatną pasję do Rembrandta lub ichtiologii!@Z drugiej strony, wielu z

tamtych też by zapewne wolało@ wrócić do swojej suwnicy, eklogi, reaktora,@ ale cóż: powodowała nimi presja środowiska,@ dla niepoznaki określana jako współczucie lub honor.@Na takiej amatorszczyźnie oparte, życie nie mogło się toczyć@ gładko,@ bez przeszkód,@ odbierając jak należy z rąk każdego@ to, co do niego należało.@

Cóż dzisiaj"Była niegdyś od morza do morza,@ dziś być musi od dłoni do dłoni.@"(Peiper "Powojenne wezwanie")

Dzisiaj, cóż dzisiaj. Dziś być musi od teraz do zawsze.@ Dziś być musi od ciała do koszuli, na grubość@ pliku świeżych ulotek.

Page 80: Wiersze - Stanisław Barańczak

Od Odry do Bugu,@ z przesiadką we Frankfurcie nad Menem i dożywotnim postojem w Cleveland.@ Od judasza do blindy, cztery kroki. Od zamknięcia do otwarcia oczu,@ siedem godzin, od otwarcia do zamknięcia oczu, siedemdziesiąt@ lat. Dziś musi być czytana od środka, od deski rzuconej@ na dno ziemi do deski przywalonej grudami chmur. Dziś@ wystarczy, że jest od początku do szczętu,@ od niechcenia do szpiku kości, nieuchwytna,@ nieobjęta, dotykalna, dotkliwa,@ dziś być musi od nigdy do teraz.@

Kwestia rytmu

W dzieciństwie nigdy nie umiał maszerować w nogę,@ w każdym pochodzie było to samo: zanadto skupiony@ na konieczności zachowania rytmu, usztywniał krok,@ wypadał z szyku i, jak w koszmarnym śnie,@ wszystkie

spojrzenia kierowały się na niego.@Po latach, na patriotycznej mszy,@ nagle uświadamia sobie ze zgrozą, że nie umie się przeżegnać.@ Nie wie, którą ręką i w którą stronę; robił to tyle razy,@ ale zawsze odruchowo, bez zastanowienia.@ Wszyscy wokół wykonują ten gest, jednocześnie i płynnie, jak w balecie,@ teraz można by to naśladować, ale jest o sekundę za późno,@ jego nieprzynależność byłaby jeszcze bardziej widoczna,@ rytm jeszcze wyraźniej zakłócony.@ Stoi z opuszczonymi rękami i choć spojrzenia@ biegną w stronę ołtarza, jest znowu tak,@ jakby wszyscy patrzyli tylko na niego.@

Page 81: Wiersze - Stanisław Barańczak

Dlaczego właściwie nigdy nie nauczył się na pamięć@ tekstu tej pieśni, znanej każdemu od wieków?@ Porusza niemo i rytmicznie ustami, aby przynajmniej@ wyglądać jak należy, myśląc z rozpaczą: nieprawda,@ mimo wszystko jestem z nimi, po ich stronie.@

Msza za Polskę~ w St. Paul's Church,~ grudzień 1984

"A teraz, bracia i siostry, otwórzmy śpiewniki na hymnie@ numer trzydzieści osiem"; w głębi nawy@ bez przekonania zawodzi niemowlę, niechybnie@ mokra pieluszka; przeciąg zimnymi klinami@ podważa klęczące kolana; ten ksiądz@ wygląda na Irlandczyka; ktoś z tyłu sucho zakaszlał,@ otrzepywanie nogawek, chyba znów można siąść,@ tak, wszyscy siadają; to znaczy, z wyjątkiem stojących na baczność@ weteranów z sztandarem; brunetka w futrze wymyka@ się na palcach (ze skrzypiącej szpary w półmroku wionie@ jasny uliczny

mróz, aż się ugina płomień@ świec) i wraca, zatkawszy monetą przełyk licznika;@ "dłonie przebite ćwiekami; za plecami związane dłonie"@czyżby z tym nic wspólnego nie miały? z reumatyzmami@ w kościach, drobnymi w kieszeniach i rodzinami na karku,@ z rezygnacjami, do których nigdy się nie przyznamy,@ z ucieczkami od strachu sprzedawanego na kartki,@ z haftem chorągwi i hymnów ("Jak długo męka twa trwa,@ Ojczyzno", przy bocznym ołtarzu emigracyjny kontrakt,@ "twa - trwa"! powinno się dawać mandat

Page 82: Wiersze - Stanisław Barańczak

za takie dwa@ zaparkowane zbyt blisko słowa), z naszą po kątach@ świata upchniętą wspólnotą, skrzypieniem głosek, nalepką@ na zderzaku, z wiarą w leżące zbyt ciężkim krzyżem słowa@ lub w żart ("Czy wierzę? Bóg mi świadkiem, nie wiem") wciąż od nowa@ z klęsk i klęczek wstający zbyt desperacko i lekko;@ "głowa w cierniach; pałkami zmasakrowana głowa"@czy to obejmie, czy się to w niej mieści?@ Bóg nam świadkiem, nie wiemy. Otwieramy śpiewniki na hymnie@ żywego ciała, numer nieskończony, na jego treści@ żołądkowej, śluzówce, nerwach wrażliwych na zimno@ i ból; tylko takimi możesz nas objąć, pojąć i mieć,@ ze wszystkim, ze zdrętwiałym kolanem, spłowiałą chorągwią,@ nielogiczną miłością do tych a nie innych miejsc,@ twarzy, skrzypiących dźwięków; z nieuleczalną chorobą@ nadziei; i z zapomnieniem; i z rozdzierającym je błyskiem@ zrozumienia, jak to jest, kiedy bez świadka i światła@ ginie się wśród niewiedzy pulsującego krwią świata,@ słysząc własne słabnące, decydujące o wszystkim@ "wołanie znad belki krzyża; uderzenia w bagażnik

fiata"@

Nowy Świat

Jedyny problem - znaleźć miejsce do parkowania,@ wszystkiego poza tym mogę być mniej więcej pewny,@ porannej gazety na progu, wysokości federalnego podatku,@ sprawdzających się prognoz pogody, zapachu mydła@ wionącego od mijanych kobiet,

Page 83: Wiersze - Stanisław Barańczak

uśmiechu@ kasjera w banku, punktualnego nadejścia śmierci,@ nawet tego, że wracając z pracy znajdę@ w skrzynce na listy, obok rachunków, prospektów i reklam,@ pocztówkę z widokiem Nowego Światu i pozdrowieniami@ od aresztowanego tymczasem przyjaciela.@Cambridge, Mass.,1982_#1985

R~esum~e

Moje niedoceniane tutaj kwalifikacje i osiągnięcia:@ ja, ekspert na skalę wschodnioeuropejską w kwestiach odmowy zeznań i mówienia między wierszami,@ wielokrotny mistrz osiedla w konkurencji zdobywania miejsca w kolejce,@ rekordzista województwa w godzeniu się z losem na bliższą i dalszą metę,@ dyplomowany specjalista w dziedzinie czekania na autobus@ godzinami, w zamieci, w polu szczerym jak uzasadnienie wyroku;@ jakże to się marnuje tutaj, gdzie wolność i gdzie wszystko gra jak w kwarcowym zegarku.@ W dodatku młodość zeszła na nabywaniu tamtych kwalifikacji@ i już się nie nauczę (nie to zdrowie i nie ta głowa, panie)@ nowych, bardziej przydatnych na tutejszym rynku:@ sztuki nieskrępowanego uśmiechu i

niezachwianej pewności,@ że można być tym, kim się chce być.@

Wrzesień

W pokoju z biurkiem, tablicą i nie dającym się otworzyć oknem@ (klimatyzacja) wyjaśnia

Page 84: Wiersze - Stanisław Barańczak

znaczenie zdania@ "goniąc za żywiołkami drobniejszego płazu"@ grupie złożonej z Mulata, Japonki, dwojga Anglosasów,@ nowojorskiego Żyda i kalifornijskiej Irlandki.@ Po chwili skupionego milczenia Japonka podejmuje czytanie,@ brnąc po kostki przez Bałtyk spółgłosek. Za oknem wieżyczka Lowell House@ złoci się w słońcu, jak co roku świeżo odmalowana.@ Skończyło się, dawno temu. Co? Młodość. W promieniu@ co najmniej mili (1609,31 m)@ jeszcze przez dobre pięć minut oprócz niego nie będzie nikogo.@ Kto by wiedział, co znaczą słowa "spólny łańcuch" oraz "ziemskie kolisko".@

Naród, któremu się~lepiej powiodło

Naród, któremu się lepiej powiodło,@ może, czemużby nie, przybrać postać studenta School of Dentistry@ (taki przynajmniej napis szczerzy trzonowce na jego koszulce),@ który w tej właśnie chwili, na rogu Brattle i Church Street,@ przytracza łańcuchem rower do parkingowego licznika.@Naród, któremu się bardziej udało,@ ma, domyślasz się, swoje własne poważne problemy,@ trądzik młodzieńczy, egzamin, od którego wszystko zależy,@ skandaliczny koszt studiów, niezrozumiały fakt,@ że Jane z drugiego roku udaje obojętność.@

Naród, który wygrał lepszy los,@ jest godny twojego podziwu, nie taniej kpiny.@ Bo niby z jakiej racji miałby mu się dostać los gorszy.@ Bo w tym, że inni nie widzą wyjścia,

Page 85: Wiersze - Stanisław Barańczak

nie ma jego winy.@ Przechodzisz obok niego, a naród znad ramy roweru@ ogarnia cię pojemnym, nie czyniącym różnic uśmiechem.@

Garden party

"Pomarańcza, jak widzę, z Malty - wyśmienita!"(Norwid)

"Przepraszam, nie dosłyszałam nazwiska?... Banaczek?...@ Czy to czeskie nazwisko? A, polskie! To znaczy,@ pan z Polski? jakże miło. Państwo przyjechali@ całą rodziną? dawno?", "No nie, wybacz, Sally,@ zamęczasz pytaniami, a trzeba, po pierwsze,@ zaprowadzić do stołu - proszę, tu krakersy,@ "potato chips", sałatka - pan sobie naleje@ sam, prawda? Witaj, Henry -", "I co też się dzieje@ ostatnio w Polsce? Co porabia Wa..., no, ten z wąsami,@ zna go pan osobiście? nie? Widzę czasami@ w dzienniku demonstracje - choć czy można wierzyć@ tej naszej telewizji, koszmar, prawda? jeży@ się włos od wszystkich tych reklam - cenzury -@ Europejczycy słusznie twierdzą, że kultury@ nam brakuje -", "Cześć, jestem Sam. Mówi mi Billy,@ że pan z Polski - znam Polskę, widziałem dwa filmy@ z Papieżem - ten wasz Papież nic nie wie o świecie,@ straszny konserwatysta -", "A jak pańskie dzieci?@ Mówią już po angielsku? Czy chodzą do dobrej@ szkoły?", "Te szkoły publiczne to problem@ numer jeden, niestety -", "Nie zgadzam się, Sammy,@ szkoły są lepsze,

jeśli rodzice, my sami,@ dbamy o to -", "Tak, ale budżet

Page 86: Wiersze - Stanisław Barańczak

federalny -",@ "Hej, wy tam, skończcie wreszcie, co to za fatalny@ obyczaj - dyskutować przy winie, zakąsce@ na poważne tematy -", "Więc? co słychać w Polsce?"

Druga natura

Po paru dniach oko się przyzwyczaja@ do wiewiórki, szarej, a nie rudej jak Pan Bóg przykazał,@ do samochodów, przeciętnie o półtora metra za długich,@ do zbyt czystego powietrza, w którym rysują się świeżo malowane@ reklamy na dachach, obłoki i pożarowe drabinki.@Po paru tygodniach przyzwyczaja się ręka@ do innej pisowni jedynki i do nieprzekreślania siódemki,@ nie mówiąc o opuszczaniu kreski nad "n" w podpisie.@Po paru miesiącach nawet język umie układać się w ustach@ w ten jedyny sposób, który zapewnia właściwą wymowę "the".@ Jeszcze parę miesięcy i, przyklękając na ulicy, aby zawiązać sznurowadło,@ uświadamiasz sobie, że robisz to, aby zawiązać sznurowadło,@ nie po to, aby rutynowo zerknąć przez ramię,@ czy ktoś za tobą nie idzie.@Po paru latach śni się sen:@ stoisz przy zlewie w kuchni leśniczówki@ w pobliżu miejscowości Sieraków, gdzie po maturze, nieszczęśliwie zakochany, spędzałeś wakacje,@ twoja lewa dłoń unosi czajnik, prawa kieruje się w stronę gałki kranu.@ Sen, jakby uderzył w ścianę, staje nagle w miejscu,@ z męczącym natężeniem skupiając się na niepewnym szczególe:@ czy gałka była porcelanowa, czy mosiężna.@ Śpiąc jeszcze, wiesz

Page 87: Wiersze - Stanisław Barańczak

przeraźliwie jasno, że od tego

wszystko zależy.@ Budząc się wiesz równie jasno, że nigdy się nie przekonasz.@

Nie używać słowa "wygnanie"

Stać obiema stopami na twardym gruncie tej chwili,@ gdy kostka jezdni podbiega zakosem, uderza piekąco w podeszwy@ i, wytracając pęd, łomocząc trampkami w licealnej torbie,@ zbaczasz łukiem na chodnik (te trzy, dokładnie trzy kroki)@ a siedemnastka wlecze swój ciemnozielony zgrzyt@ po przeciwbieżnym łuku szyn za róg Mielżyńskiego i Fredry.@Całą powierzchnią dłoni trzymać się uparcie tej klamki@ na stacji kolejowej Nojewo, w pachnące deszczem i krowim nawozem lato,@ jej grubej, drewnianej walcowatości, wyślizganej przez miejscowe ręce,@ naciskać co chwilę, wyczuwać moment luzu i opór sprężyny.@I nie używać słowa "wygnanie", bo to nieprzyzwoicie i bez sensu.@ Można spojrzeć na sprawę z dwóch punktów wytężonego widzenia.@ Albo nikt cię nie zepchnął z jezdni, po której wciąż jeszcze@ biegniesz, przez mgnienie trwające do tej pory,@ nikt ci nie wydarł z rąk klamki uchwyconej na sekundę, na zawsze.@ Albo też sam, natychmiast gdy skręcałeś na chodnik, wchodziłeś w drzwi dworca, zostawiałeś je za sobą, samolubnie@ porzucone, bo z każdą chwilą wybiera się inne życie.@

Ziemia usuwała się spod nóg

Page 88: Wiersze - Stanisław Barańczak

Ziemia usuwała się spod nóg, ruchomy chodnik@ rozsuwających się kontynentów unosił cię coraz dalej@ z tekturową walizką u

nogi i wiązanką więdnących dalii@ na pożegnanie wręczonych, a górą niósł się głos chłodny@ megafonistki? anioła? nieważne, dość że żądali@ czegoś od ciebie głosem na kształt poziomej pochodni,@a ziemia usuwała się spod nóg, wyszarpnięty ukradkiem@ dywanik w niemej komedii; nie gorzej niż Hardy czy Laurel@ traciłeś równowagę i, ratując się przed upadkiem,@ machałeś niezgrabnie rękami, w imitacji, dość nawet udatnej,@ przybysza, który już wita nowy ląd; i grałbyś jeszcze tę rolę,@ lecz głos wyznaczał ci celne i celestialne kontrole,@a ziemia usuwała się spod nóg, latający dywan,@ który w zniecierpliwieniu chce znieść ze swojej powierzchni@ zbędny balast; głos żądał, abyś się udał pośpiesznie@ do bramy numer szesnaście, i dywan już się wyrywał@ spod zabryzganej jeszcze miejscowym błotem podeszwy,@ i przyśpieszałeś kroku, swój własny kibic i rywal;@a ziemia usuwała się spod nóg, może tylko deska@ zapadni; i zamiast stać jak wrośnięty w ziemię,@ zamiast pędzić wraz z nią na zabój i na przestrzał,@ spadałeś w głąb, i było coraz powolniej i ciemniej,@ i odrzutowy ryk nieba cichł, i głos w górze obwieszczał@ zimnym ostrzem płomienia twoje kolejne spóźnienie@

Atlantyda

Page 89: Wiersze - Stanisław Barańczak

"Tak samo jeden porucznik, co żeśmy@ go mieli w wojsku, nazwisko Woźniak, chłop, panie,@ jak świca", i przy skroni prostolinijny i trzeźwy@ chłód nożyczek, gdzieś z tyłu brzytwy o rzemień klaskanie,@ kapela Dzierżanowskiego szczerzy klarnety z radia@ i woda

"Przemysławka" ma wszystko w kolońskiej opiece;@ że odpłynąłem na inny kontynent, to nieprawda,@ a raczej, to bez znaczenia; byliśmy już wtedy przecież@ - osiemnaście, dwadzieściaa lat temu? zresztą, to obojętne@ z kim, kiedy i czy naprawdę na rogu Libelta i Placu@ Młodej Gwardii - jak dwa cal po calu rozsuwające się kontynenty,@ połączone już tylko ostatnią mierzeją palców,@ co pochylały mi głowę, aby dokładniej wygolić@ kark; ostatnią mielizną głosu, niknącą powoli@ - przez sekundę, przez lata - w głucho dzielącej nas wodzie;@ już wtedy zaczynała nieodwołalnym ołowiem@ zapadać się w nią jeszcze jedna stracona tajemnica,@ Atlantyda porucznika Woźniaka, który był prosty jak świca,@ którego los naprawdę nic mnie nie obchodził@ i o którym niczego więcej się nie dowiem@

Small talk

Jak Się Masz, Mam Się Dobrze; kto mówi, że nie ma@ mowy o jakiejkolwiek rozmowie między nami,@ że nie ma porozumienia między murkiem z szarego kamienia@ i drżeniem okiennej ramy i tęczowymi plamami@ oleju na asfalcie, a mną; dlaczego niby skłamany@ miałby być dialog mój z nimi, czemużby miała być niema@ ta konwersacja

Page 90: Wiersze - Stanisław Barańczak

hydrantu, mgły, schodów, zgrzytu, gałęzi@ ze mną, zagadywanym - w przelocie, w przejściu, przejazdem -@ pytaniem wciąż tym samym i wciąż tak samo przyjaznym@ Co Słychać, Wszystko W Porządku; przecież serdecznie gawędzi@ ze mną, wśród tylu gości, ten świat, gospodarz przyjęcia,@ klepie mnie po ramieniu kordialnym pytaniem, poświęca@ chwilę cennego czasu, całkiem

przy tym świadom,@ że wszystko, co odpowiem, i tak nie będzie mieć większej@ wagi, że nie jest przyjęte, aby się zbytnio wywnętrzać@ w wymianie zdań ze znanym od tak niedawna światem,@ że zresztą, choćbym nawet chciał, i tak nie zdążę@ wyjść w tej krótkiej rozmowie poza I Jak Tam, Niezgorzej@

Ze wstępu do rozmówek

Celem jest mówić płynnie, choć w języku, który@ do końca będzie obcy. Ale co to znaczy@ mówić płynnie? To raczej mieć wzgląd na słuchaczy,@ niż przełamywać sztywność tej wyschłej tektury,@ języka w nietutejszej gębie. Rzecz w tym, żeby@ pozwolić im się przemknąć jak na wodnych nartach@ przez sztuczny staw rozmowy, cokolwiek jest warta@ jej głębia po kolana; aby bez potrzeby@ nie hamować ich zjazdu po zjeżdżalni słów@ w brodzik porozumienia; gdy rozmowa będzie@ sportem wodnym, gdy w swoim tęponosym pędzie@ ledwie muśnie powierzchnię obły ślizgacz_słuch,@ gdy dna mu nie rozpruje kołek epitetu@ nieoczekiwanego, albo nagła rafa@ zwierzenia - słowem, kiedy słowo gładko trafia@ na

Page 91: Wiersze - Stanisław Barańczak

słowo i zdań fala nie podnosi grzbietu@ ponad dopisujące zdrowie i tę wściekłą@ drożyznę i pogodę doprawdy dziś ładną,@ gdy mówisz to, co umiesz, nie to, co byś pragnął - na chwilę was opływa płytkiej unii ciepło@ i w pluskaniu podmiotów, chlupocie orzeczeń@ nareszcie zapominasz o tym, że ruch warg@ może być nieraz - bywał nieraz - wart@ coś więcej; mówić płynnie, to rozumieć, że się@ nie opłaca z kimś schodzić pod powierzchnię słów@ cudzej czy własnej mowy - choćbyś jak najbieglej@ wiódł

go przez ciemne głębie, zawsze w dole zblednie@ odstraszająco piaszczyste i biedne@ dno obcości, przybyszu. Godzisz się? To mów.@

Pięć pocztówek od i do ~Emily Dickinson

1.Całą nieobjętość świata -@ czerń wron - turkot kół -@ kąt, pod którym pada światło,@ gdy, gęstniejąc ku@krawędzi zachodu, czerwień@ w jutrzejszy świt ścieka -@ dech, którego las zaczerpnie,@ gdy nagle - przesieka -@poirytowany syk@ żelazka - brzoskwiń rumieniec,@ jakby im było wstyd@ tak całkiem wstydu nie mieć -@a jeszcze deszcz - jeszcze na piętro@ wdzierający się cal po calu@ bluszcz - i tę nieobjętość,@ tę niepojętność całą,@włącznie z ślimakiem na ścieżce,@ nie wykluczając ostu,@ zamienić - głupio, pośpiesznie -@ na tę drobnostkę,@na ten wiek - na kraj jakiś -

Page 92: Wiersze - Stanisław Barańczak

na ten@ los, z którego wyjścia nie ma -@ na, tańszy niż obraz świata,@ oleodruk sumienia?@

2.Zrozum, ty jedna: Mój język@ szeleści jak zwiędły strzęp@ gazety - w wynajętym@ pokoju skrzypiący sprzęt -@cementowy pył osiedli@ wżarł się na zawsze@ w ten głos schrypły, powszedni -@ który, jeśli co zawrze@w sobie, to nie rozpiętość@ tęczy - nie obłok -@ najwyżej kartkę zmiętą,@ a przy niej - obok -@dłoń, która nie umiała@ podpisać aktu zdrady -@ taka jest moja miara,@ takie są straty.@

3. Nie znajdziesz zrozumienia.@ Żadnych w tym naszych zasług,@ żadnych win nie ma -@ spomiędzy czasów@i przestrzeni wybierasz@ nie ty sam przecież@ jakieś tu - jakieś teraz -@ We wszystkich punktach przecięć,@w których Ktoś nas rozstawia,@ jest to samo - trotuar@ z kredowym obrysem - jaskrawa@ żółtość klonu - tortura -@zaciek na tynku - zmierzch -@ różne, te same@ składniki tego, co jest -@ czego nie wybieramy.@

4.Nie udawaj. Wiesz dobrze,@ zajrzałeś niejeden raz w głąb:@ kurczące się palce na kołdrze@ zagarniają więcej niż glob -@Choćbyśmy chcieli zawsze@ brać w siebie, wchłaniać świat,@ odbierze go nam, zatrze@ najgłębiej wyryty ślad@ta jedna ostatnia krzywda,@

Page 93: Wiersze - Stanisław Barańczak

której nic nie uchyli -@ którą widziałaś oczyma@ suchymi@pod skórą ciał, chmur, głosów,@ sukien, jagód, hipotez.@ Widząc, też na swój sposób@ zakładasz protest.@

5.Jeśli świat się w nim rozpozna,@ słowo - w końcu - jest tym@ światem - jest gdzieś ponad - poza@ zgodą czy protestem -@I wiesz - choć się zwęzi w język -@ w cztery kąty kartki -@w krzywy liter wężyk -@ wiesz dobrze - że i tak warto@ocalić go - z każdą usterką -@ do krwi - w całym blasku śniegu -@ na dnie kuferka@ na śmierć zapomnianego -@

Strofa z Roberta Frosta

"Nietowarzyskim odludkiem wprawdzie na zawsze zostanę,@ lecz klub ludzkości mnie przyjmie, notując w aktach pobieżnie,@ że moim zajęciem było coś, co, choć nie zakazane,@ jednak wskazane nie jest. I dobrze widziane - też nie;"@

i ja, i ja także; tak, zgadza się, przybyłem w towarzystwie@ tamtego siwego pana, który właśnie wszedł,@ ja razem z nim; już prawie kładę dłoń na klamce@ drzwi, spoza których ożywione głosy,@ brzęk lodu w szklankach, śmiech, synkopy kontrabasu. I ja,@ zajrzyjcie do akt, i ja należę, przecież płacę regularnie@ składkę tętna, przecież zapisałem swój ostatni oddech@ funduszowi wspólnego powietrza. Ciężka ręka@ spada na ramię, zawraca mnie od progu@ do dnia

Page 94: Wiersze - Stanisław Barańczak

narodzin, włóczęgostwo i zakłócenie porządku,@ przekroczenie granicy, tamowanie ruchu,@ pragnienie znalezienia się nie tam gdzie moje miejsce,@ taki jest zarzut sprawnie obmacujących mnie dłoni@ a szczęk kajdanek za plecami poucza mnie przepisowo i płynnie,@ że mam prawo zachować milczenie, że wszystko,@ co powiem, może obrócić się przeciwko mnie@

Okno

I opuszczenie będzie odpuszczeniem.@ Przez podciągnięte - a nie uchylone -@okno dobiegnie obcy idiom popołudnia,@ pomruk strzyżonych trawników, tuż obok@ miękkie trzaśnięcie drzwiczek samochodu,@ gardłowy głos sąsiada z naprzeciwka@ pozdrowi po imieniu przybysza, w języku,@ w którym "sąsiad" i "bliźni" to jedno i to samo@

słowo, w języku, który nie byłby twój własny@ nawet gdyby, nawet gdyby był twój.@ I opuszczenie będzie odpouszczeniem.@

Lot do Seattle

Mężczyzna o wyglądzie drwala i kobieta w ciąży,@ na oko piąty miesiąc, po twojej prawej stronie;@ tak, ona mieszka na Wschodnim Wybrzeżu, leci@ odwiedzić matkę w Seattle; tak, spędziła tam całe dzieciństwo,@ owszem, lubi to miasto; nie, on leci dalej,@ do Anchorage, to już jego trzeci rok na Alasce,@ tak, jest tam ładnie o tej porze roku;@ ich słowa są dobroduszne i obłe jak obłoki@ po lewej ręce. W trzech plastikowych

Page 95: Wiersze - Stanisław Barańczak

szklankach@ topnieją jednakowe kostki lodu.@ Trzy pary równoległych stóp, pod nimi wolno@ przesuwa się wspólny kontynent. Tak wielka i czuła bliskość,@ tak całkowicie jesteś od nich oddzielony.@ Nie, ona jeszcze nie wie, że odkryją u niej raka piersi,@ nie, jemu nikt nie powiedział, że po wybuchu na dworcu w Atenach@ będzie na fotografii ciałem turysty, leżącym@ koło przechowalni bagażu, z wystającą spod prześcieradła dłonią.@ Tak bardzo chciałbyś pomóc, tak zupełnie nic@ nie możesz zrobić, wpatrzony bezradnie w obłok.@ Kobieta prosi, abyś zasłonił okno: razi ją słońce.@

Poczta

"Otrzyma pan natychmiast, Mr. Baranazack,@ czek na 10.000.000 dolarów"; w okienku@ koperty widać tyle; tyle razy@ zdarzało się to już, że nie ma sensu@ rozdzierać jej raz jeszcze, by podziwiać tupet,@ z jakim komputer@ kończy swój głupi dowcip: "...jeśli do

lutego@ zwróci pan załączony blankiet i na pana@ los padnie główna wygrana":@ co z tego,@że jest tam i przestroga: "Mr. Baranazack,@ może właśnie w tej chwili traci pan jedyną@ szansę fortuny i szczęścia"; narażam@ na szwank swój los, z koszykarską rutyną@ trafiając zmiętoszoną kopertą do kosza;@ a jednak, owszem@ jest mi trochę nieswojo, kiedy, ot, tak właśnie,@ unicestwiam możliwość (jeżeli nie "szczęścia",@ to choć "fortuny"), ukręcam@ łeb szansie@zamiast, jak inni... Właśnie, Mr. Baranazack,@ otóż to, mamy

Page 96: Wiersze - Stanisław Barańczak

z panem wiecznie ten sam problem:@ los - jeden, taki, co się nie powtarza -@ jest panu dany do rąk, a pan dobrej@ woli nie chce okazać i nie ruszy palcem,@ nie wierzy w szansę,@ nie chce zaryzykować, otworzyć koperty.@ Dość, Mr. Baranazack, dość tego; jeżeli@ nie, to spadnie pan z listy naszej klienteli@ i przestaniemy przysyłać@ oferty.@

Po przejściu~huraganu "Gloria"

Po kilku godzinach popisów wichura przekonała@ samą siebie, że nie ma sensu produkować się na trzech kanałach@ w przerywanych reklamami reportażach z terenów zniszczeń@ jako świszczące tło dla wywiadów z miejscowym burmistrzem,@ a przy tym występować na naszej ulicy na żywo.@ Tyle roboty za frajer? Za oknem, na krzyż i krzywo@ zalepionym taśmami, czekaliśmy, aż się zniechęci,@ zastrajkuje, odejdzie na północ, w stronę New Hampshire.@ Przez drzwi zapach ozonu, mokrych liści, bezpiecznej przygody.@ Stajemy przy zwalonym klonie, który pozrywał przewody,@ padając w

poprzek jezdni przed domem pani Aaron.@ Postukując laseczką i wyglądając jeszcze niestaro,@ prawie jak wtedy, kiedy ukrywały ją zakonnice,@ bo miała jasne włosy, pani Aaron krąży, oblicza@ koszty napraw. Tuż obok pan Vitulaitis na skraju@ chodnika ogląda z namysłem pień, ofiarowuje się nazajutrz@ z pomocą i elektryczną piłą, przydadzą się lata praktyki@ - żartuje - w tajdze. Łamiąc ścielące się na jezdni patyki,@

Page 97: Wiersze - Stanisław Barańczak

omal nie wjeżdża na pień półciężarówka nowego sąsiada,@ jak mu tam, Nhu czy Ngu, który hamuje, wysiada,@ pewnie nie wspominając chwili, gdy ich łódź, wypełniona po brzegi,@ po dwudziestu dziewięciu dniach natknęła się na frachtowiec z Norwegii.@ Ogarnia nas nastrój pikniku, wymieniamy uwagi i żarty@ na temat kataklizmu. Nie był w końcu taki zażarty@ jak zapowiadały prognozy, większych śladów czy blizn po nim nie ma,@ krzywdy, jakie wyrządził, są do naprawienia@ i z rana punktualnie pojawi się fachowy@ elektryk, świt, lustrator ubezpieczeniowy.@ Pora wracać do domu, usuwać krzyże - te z taśmy@ oklejającej szyby, tych innych nie jesteśmy@ w stanie usunąć z przeszłości albo przyszłości, na których@ stawialiśmy je tyle razy. - Tak zwane kaprysy natury -@ orzeka pani Aaron wzgardliwie, dodając, że kto ciekawy,@ niech ogląda zniszczenia, ona idzie zaparzyć kawy.@

Na pustym parkingu~ za miastem,~ zaciągając ręczny hamulec

Na pustym parkingu za miastem, zaciągając ręczny hamulec,@ zastanawia się, co go właściwie tutaj przyniosło@ i czemu na dobrą sprawę nigdy nie umiał nie

ulec@ sztampie smutku, znanej każdemu, kto uprawia niewidzialne rzemiosło@ wygnania. Zawsze gdzieś będzie ojczyzna asfaltów spotniałych@ pod mrozem wysokich latarń, ojczyzna zrudziałych podkładów@ pod parą szyn, które także mogą liczyć na wzajemne spotkanie@ w nieskończoności dopiero;

Page 98: Wiersze - Stanisław Barańczak

ojczyzna rozpędu, rozpadu,@ ruchu przed siebie w wąwozie szpar w podłodze rozeschłej,@ w wąwozie lamp w cudzych oknach, w wąwozie tętnicy, w wąwozie@ galaktycznego wybuchu. Co go właściwie tu jeszcze@ trzyma, unieruchamia, co go zamyka w obwodzie@ tej a nie innej skóry, planety, parkingu za miastem.@ I skąd to urojone, uroszczone prawo do wygnania,@ jakby nie było prawdą, że i tak nikt dziś wieczór nie zaśnie@ na własnej Ziemi. Gdzieś będzie: nie z własnej woli wybrana@ sekunda ocknięcia się w ruchu, pośrodku zdyszanego wyznania@ przecinek stawiany na oślep, na opak, na razie, na zawsze.@

Z tomu~"Widokówka z tego świata"~(1988)

Co mam powiedzieć

Który to świat, czy ten? Nie w takt, niespodziewane@ targnięcia wiatru szarpią rozespanym niebem.@ Co mam powiedzieć, wie, że będzie powiedziane.@Furkot wróbla. Filc piłki uderza o ścianę@ garażu. Szum z odległych szos. Znów, po raz nie wiem@ który: to świat, czytelne "tak", niespodziewane@przybicie stempla słońca na kolejny ranek,@ którego mogło nie być, a jest, cały, jeden.@ Co mam powiedzieć? "Wierzę"? Będzie powiedziane@

tak wiele słów, a żadne nie złożą się w zdanie@ proste oznajmujące o Wiedzącym Niemym,@ który, osiadłszy w tętnie, tka niespodziewane@skrzyżowania przypadków na tej

Page 99: Wiersze - Stanisław Barańczak

jednej z planet,@ w jednym z ciał, między jednym a następnym mgnieniem.@ Co nam w powiewie, w wietrze będzie powiedziane@na ucho, to się może w głębi krtani stanie@ słowem, uwięzłym między podziwem a gniewem,@ które poświadczy, będzie trwać, niespodziewane.@ Co mam powiedzieć - wierzę - będzie powiedziane.@

Podnosząc z progu~ niedzielną gazetę

W żaden sposób nie możesz wiedzieć - oddzielony@ przez strefy czasu, sześć strzępiastych klinów@ skórki zdzieranej z pomarańczy globu -@ że właśnie w tym momencie (dokładnie pięć minut@ po ósmej rano, w ostrożnie zielonym@ pierwszym tygodniu kwietnia) schylam się i z progu@ podnoszę ciężkie cielsko niedzielnej gazety,@ zarżniętą na mój ołtarz i obwisłą tuszę@ minionego tygodnia - czy raczej zmielony@ hamburger wiadomości, ogłoszeń, programów@ telewizji, wyników meczów, prognoz, reklam,@ porad życiowych - w sumie parę kilogramów@ rzeczy zwięźlejszych lub barwniejszych niż w naturze.@ Przyznaj się, tylko nie kręć, tylko nie kłam:@ tam, gdzie żyjesz, nie macie podobnej gazety.@W żaden sposób nie możesz wiedzieć - odgrodzony@ przez złoża ziemi, sześć stóp zbitej gleby,@ co bębniła grudkami o wieko twej trumny -@ że właśnie ponad tobą schylam się, ażeby@ w porannym słońcu, które ogrodowi@ przyspiesza ćwierkający

puls, spełnić nietrudny@ rytuał podniesienia niedzielnej

Page 100: Wiersze - Stanisław Barańczak

gazety:@ poczuć znów to strzyknięcie w dole kręgosłupa,@ które mi przypomina, że, twój pogrobowy@ konkurent, ciągle jeszcze góruję nad tobą@ tą warstwą gliny, tym, że żyję na złość@ tobie. Ty, z binoklami i lampą naftową,@ obudź się i przez chwilę, ziemię, śmierć - posłuchaj@ i przyznaj, tylko nie kręć, nie fantazjuj:@ kiedy żyłeś, nie mieliście takiej gazety.@W jakiś tam sposób musisz wiedzieć - wyniesiony@ nad sfery nieba, sześć (czy ile ich tam@ jest u Ptolemeusza) przezroczystych kopuł -@ że właśnie pod nim, jasnym masywnym jak lichtarz@ sześcioramienny, z progu podnoszę zgniecioną@ w pakowną kostkę porcję Twego mroku@ i Twojej wiedzy: sześcian niedzielnej gazety;@ na betonowe schodki przedmiejskiego domu@ upuszczone o świcie pękate nasiono.@ Nie myśl, że nie doceniam tego, że łagodnie@ oszczędzasz mnie, że nie chcesz mnie oniemić@ wszystkim, że to jedynie okruch grozy, zbrodnie@ ledwie niektóre z tych, o jakich Ci wiadomo.@ Przyznaj się, tylko nie kręć, tylko nie milcz:@ tam, skąd patrzysz, drukuje się takie gazety.@

Długowieczność oprawców

Oprawcy - ale ci na monumentalną skalę,@ nie od mokrej roboty ale od suchych statystyk,@ nie od kanciastych pięści lecz od zaokrąglonych cyfr@ w obstawie sześciu zer - słowem, oprawcy masowi,@ gdy tylko wyjdą cało ze swych własnych czystek@ i przejdą do historii, zaskakują stale@ tym,

Page 101: Wiersze - Stanisław Barańczak

że każdy dożywa w zdrowiu do

późnego@ wieku.@Wszyscy niesłuszni świadkowie Jehowy, masoni,@ artyści, chłopi, księża, posiadacze ziemscy,@ mniejszości narodowe, opowiadacze anegdot,@ przypadkowi pechowcy, na których ktoś doniósł z zemsty,@ i ci, których nazwisko ktoś wypluł razem z zębami,@ powtarzaliby pewnie (gdyby ich wskrzesić) wraz z nami@ (i chyba głośniej) swoje zdziwione "dlaczego",@ widząc tych krzepkich staruszków na rencie,@ jak grzeją kości na ławce w ogrodzie,@ majstrują dla prawnuków latawce, z prostotą@ siorbią barszcz, korzystają z dobrodziejstw@ dzisiejszej medycyny, prócz starczych kłopotów z prostatą@ nie doznając w zasadzie żadnych piekielnych udręczeń.@Domyślam się, że w ten sposób nadajesz nam jakiś szyfr,@ że kryje się w tym, jak zawsze, Twój zamysł,@ który wymierzasz Tobie tylko wiadomą miarą.@A jednak, o co chodzi? O trzymanie ich między nami,@ by dać nam szansę - na co? na proces, spóźniony@ o parę epok, o miliony@ zlikwidowanych lat życia? na wyduszenie z nich@ zeznań czy pamiętników? na zrozumienie natury@ ludzkiej na tym rażąco żywym przykładzie? Czy mamy@ stawać z nimi przed lustrem, pozować do zdjęć, na których@ będzie widać, że niczym się tak naprawdę nie różnią@ kaci od tych, co zwykle padają ofiarą?@ A może chcesz nam pokazać, że gdybyś do końca znikł,@ świadczyłoby wciąż o Tobie przynajmniej to, że na próżno@ usiłujemy zrozumieć, co jest nagrodą, co karą?@

Page 102: Wiersze - Stanisław Barańczak

Lipiec 1952

Ocknąłem się bez paniki: jakby godząc się, że wzrokiem natrafię@ na granatową emalię

wiadra, tuż obok na trawie,@ z wodą po brzegi, niezrozumiale jasnoczerwoną;@ktoś, z ciurkaniem i wprawą, wyżymał ścierkę czy fartuch@ i kretonowy, mokry, wskrzeszający z martwych@ chłód wdawał się w układy z moją prawą skronią,@w której coś pulsowało; rozdziawione gamoniowato@ wrota kuźni, dyszące, tak jak przez całe to lato,@ zastarzałą wonią opiłków, iskier, skórzanych miechów@i przypalonych kopyt, tłumaczyły mi schrypłym, dymnym@ basem Hendryka, szwagra naszej gospodyni,@ że jak się ma sześć lat, to nie można, człowieku,@podchodzić za blisko kowadła, bo jak czasem odłamek pryśnie,@ no to tego. I przez sekundę widziałem sam siebie, przejrzyście@ odrębnego, wielokrotnego, na progach niezliczonych kuźni,@jak wchodziliśmy w drogę odpryskom świata, stali@ na torach pędzących pociągów, gwiazd, losów, okruchów stali.@ "Ja" było tym, co nie było tym wszystkim. Za pół roku miał umrzeć Stalin.@ O pół globu był inny kontynent. W pół mgnienia zaczynało się Później.@

Jakieś Ty

Właściwie nie muszę wiedzieć o tobie nic więcej, niż@ to, że jesteś tym jakimś Ty, które formuje mi w ustach@ i - przez opar wydechu, przez opór języka, przez niż@ atmosferyczny, przez

Page 103: Wiersze - Stanisław Barańczak

kłęby spalin nad jezdnią, mgłę lustra,@ pył międzyplanetarny - każe przebijać się (z ust@ do ust, przez morza, z tego świata na tamten, z chodnika@ na chodnik, z murów mózgu w ten sam mur czy mózg)@ drugiej osobie liczby pojedynczej czasownika,@ jakiemuś "słyszysz", "nie

milcz", "pamiętasz", "spójrz", "bądź",@ które, prostolinijnie wysłane przed siebie, pętlą@ powraca, nie drasnąwszy skóry, ścian, urwisk, słońc,@ mój rozmówco, Fachowy Psychoterapeuto,@ Łaskawy Czytelniku, Wszechmogący Panie,@ Nieśmiertelna Jedyna, Od Czterdziestu Dwóch@ Lat Już Wytężający Nadaremnie Słuch@ Sobowtórze, Tubylcze Na Brzegu, skąd jak bumerang@ ze świstem nadlatuje ciągle to samo pytanie@ zmienione w tę samą odpowiedź: że w międzyczasie umieram@

Prześwietlenie

Słońce, tak dufnie jaskrawe@ na placu przed kliniką,@ zamiast na wskroś mnie przeniknąć,@ umiało na dobrą sprawę@naświetlić tylko powierzchnię@ mojej skóry czy kurtki,@ co najwyżej pobieżnie@ olśnić oczy przez krótki@moment przed ich zmrużeniem;@ tu, w czterech półmrocznych ścianach,@ przez ścisłą bryłę ciała@ przebija się - nieznużenie@i błyskawicznie - nikła@ bladość promienia, który@ jak wścibski brukowy dziennikarz@ ujawnia pod gruboskórnym@zdrowiem wewnętrzne wstydy,@ sztywną kruchość i śliski@

Page 104: Wiersze - Stanisław Barańczak

dygot, żałosne spiski,@ skandale i ohydy,@skrywane w sobie przed sobą,@ by siebie nie przestraszyć.@ Radiologu Bez Twarzy,@ niech stanę obok@Ciebie, pokaż mi ekran@ z tym mną, znanym na wylot@ jedynie Tobie; chwilą@ wiedzy niech mnie prześwietla@Twój promień, tylko jedną:@ daj - nim ją zaciemnię, zagrzebię -@ spróbować, czy

zniosę tę pewność@ siebie.@

Pan Elliot Tischler

Pan Elliot Tischler ciągle otrzymuje listy,@ choć pięć lat temu umarł. W przedostatniej chwili@ sprzedał dom genetyczce, żonie mediewisty,@ który w tych stronach nie mógł na żadnej posadzie@ zaczepić się na stałe, więc dom opylili@ z kolei nam i teraz uczą gdzieś w Nevadzie.@ Pan Tischler, choć też znikł, jest bardziej rzeczywisty:@"Time" proponuje, że mu wznowi abonament,@ komitet szkolny liczy na jego głos w przyszłych@ wyborach, instytuty zajęte badaniem@ przyczyn dystrofii mięśni proszą go o datek,@ Lawn Shark Company marzy o tym, by mu przystrzyc@ trawnik, i wciąż tym samym zamierzchłym mandatem,@ o którym najwidoczniej zapomniał na amen,@nęka go Biuro Grzywien w Milford, gdzie - Bóg raczy@ wiedzieć, po co - parkował w miejscu nielegalnym.@ Nie cały

Page 105: Wiersze - Stanisław Barańczak

umarł. Prawda, wiemy o nim raczej@ mało: ściany malował na żółto; dla żony_@ _inwalidki (zmarł po niej) zrobił zjazd z sypialni@ do ogrodu, z masywnych desek przygwożdżonych@ na fest, na wieczność, miałem potępieńczą pracę@rozbierając to wszystko. Co jeszcze? Nic. Tyle@ co nic: odciski palców na kuchennym blacie,@ którego się kurczowo trzymał w tamtej chwili,@ kiedy, sam wśród gotowych do transportu gratów@ i pudeł, mieszał cukier w ostatniej herbacie@ i czuł, że wszystko na nic, że niknie bez śladu.@ Te odciski już starte. A zresztą się mylił.@

Czerwiec 1962

Chciałeś, bym poszedł w twoje ślady, wprasowane@ w osobliwą glinę tych okolic (coś w rodzaju białawego szamotu)@ przez starte bieżniki opon garbatej, spracowanej@ warszawy (ta skrzynia biegów: ileś się naszamotał@ z jej topornym lewarkiem), gdy woziła cię do wiejskich pacjentów:@ więc zdawało się naturalne, że zabrałeś mnie do Szamotuł,@ gdzie Szpital Powiatowy rozpłaszczał się burą, pacniętą@w pobliże rynku grudą. Oprócz nas nie było nikogo@ w kafelkowo spłukanej, źle oświetlonej kostnicy,@ tylko starsza kobieta na stole, żółtawa, jak pomnikowo_@ _skrócona bryła piaskowca, był jakiś kosmiczny,@ komiczny, Kolumbowy błąd w tej niezbicie napiętej,@ poziomej nieruchomości. Na kształt odwróconej kotwicy@ łuk żeber

Page 106: Wiersze - Stanisław Barańczak

krzyżował się z długim, w dół przez mostek biegnącym nacięciem@(wzgórek łonowy taktownie przykryłeś strzępem ligniny),@ w którym wyręczył cię wcześniej szpitalny posługacz_osiłek.@ I zdawało się naturalne, że pozwane na proces gnilny,@ upokorzone ciało poddawało się, gdy podnosiłeś@ do światła gumową dłonią jego serce czy wątrobę, badałeś@ treść jelit i barwę płuc, rozcinałeś tęczowosine@ płaty żołądka. A wszystko swym ostatecznym banałem@sumował odór, przed którym ostrzegłeś mnie jeszcze w domu:@ "Co zrobić, jest tylko biologia: co zostaje z człowieka, to śmierdzi."@ Ile tomów, totemów, systemów tym samym "ecce homo" zatykało mi nos i usta później - jakby chciały potwierdzić,@ że nie

dorosłem do tego, aby o tych, którzy muszą umierać,@ powiedzieć cokolwiek więcej niż da się powiedzieć o śmierci.@ Lecz zdawało się naturalne, że się muszę buntować, upierać.@

Yard sale

"Popielniczka, abażur, rowerek dziecięcy,@ stary mikser (ebonit o lepkiej powierzchni@ z wżartym w szczeliny kurzem),@ dwie walizy,@ jaskrawe bluzki, krzesło bez lewej poręczy,@ budzik, książki z zakresu psychoanalizy@ i kuchni chińskiej, toster - na wszystkim przywieszki@ z cenami jak dla zgrywy (dziesięć centów, dolar)@ i wszystko, wystawione na sprzedaż i trawnik, trwa pod niedzielnym dzwonem słońca i wytrawną,@ choć autoironicznie

Page 107: Wiersze - Stanisław Barańczak

niedbałą kontrolą@ piegowatej dziewczynki w baseballowej czapce.@ Może po to te graty, te komiczne ceny:@aluzja, że właściciel jest kimś, kto nie zawsze@ dba tylko o pieniądze, że chodzi o proste@ pozbycie się rupieci, o więcej przestrzeni,@ o "fun", o ułatwienie w przyszłej przeprowadzce;@ i - przy okazji - że ma w domu lepsze sprzęty?" -@ "A w tobie skąd ten sarkazm. Te twoje żałosne@ zakurzone odkrycia, wizje w kiepskim guście,@ metafory tandetne jak wasza epoka,@ taniocha tych konstrukcji, te rymy na pokaz,@ te echa jak w wulgarnie oprawionym lustrze,@ to przebieranie sensu w sztuczne włókna mowy.@ Może po to te szmaty, te mimiczne weny,@bym przyjął, że strój, mina, cały ten umowny@ kształt nie może być tobą, że masz coś lepszego@ w zanadrzu, jakiś wiecznie trzymany w kieszeni@ dowód, iż jesteś godny mnie, czy też gotowy@ w razie potrzeby

(jakiej?) całkiem się odmienić,@ być sobą w razie czego (a właściwie czego?)?" -@ "A w Tobie skąd ta wyższość. Tobie też nie wszystko@ wypadło bez zarzutu. Ty także wystawiasz@ na pokaz, co masz, kryjąc w swój wewnętrzny nawias@ to, czym mógłbyś być, gdyby lepiej Ci to wyszło;@ przyznaj się, że tak jest, że Ciebie też to dręczy.@ Może po to te światy, te kosmiczne sceny."@

Drobnomieszczańskie cnoty

Ta bezbrzeżna, zalana, lirycznie_bokserska@ pogarda w oczach artysty J., gdy się

Page 108: Wiersze - Stanisław Barańczak

przysiadał w "Smakoszu",@ zionąc nieogolonym, trzydniowym podmuchem:@ jak to, ja pod krawatem, kiedy on pod muchą,@ ja skrępowany, zapięty, gdy on ostatnią z koszul@ rozrywa jak krwawiącą pierś! Filisterski brak serca!@Drobnomieszczańskie cnoty. Ja wiem, ja się ich wstydzę,@ od lat poniżej poziomu: co za blamaż, nie mieć w biografii@ ani jednego rozwodu, dewiacji, większego nałogu,@ kuracji psychiatrycznej, burzliwego romansu na boku,@ pełnokrwistego podcięcia żył; jakieś szare gafy@ zamiast tęczowych skandali; chandry trwające z tydzień,@zamiast żeby z szacunkiem szeptano: "B. ma potworne@ wielomiesięczne kryzysy"; żadnego dzwonienia po nocy@ do przyjaciół z żądaniem wysłuchania nowego wiersza,@ pożyczki na heroinę czy kaucję, znalezienia w ich życiu miejsca@ na mnie, całego; nic - czasem list, lecz bez krzyku "Pomocy!",@ najwyżej z aluzją typu: "Ostatnio jestem w złej formie".@Ja wiem, to nie materiał na mit, kult, legendę,@ film z

Robertem De Niro, tłuczeniem szkła i scenami.@ W którym momencie zszedłem, nieuleczalny prymus,@ na tę złą drogę? Skąd ten chorobliwy przymus,@ aby udawać zdrowie, ustawiać przed zniszczeniami@ barierki i makiety? Z pewności, że nie będę@i tak słyszany ze swoją zdławioną supliką do nikąd@ w chórze profesjonalnie dźwięcznych koloratur@ skowytu? Z nieśmiałości? Z nie do zniesienia jaskrawej@ świadomości, że trzeba by, na dobrą sprawę,@ w każdej

Page 109: Wiersze - Stanisław Barańczak

sekundzie życia powtarzać to samo "ratuj"?@ Z niechęci do zakłócania spokoju ratownikom@ czy z krańcowej niewiary w ich ratownicze talenty?@Z pychy: że dam sobie radę z upchniętym do wnętrza złem?@ Czy z innej pychy: kogoś, kto jest tak niedościgłym mistrzem@ własnych braków i mroków, że nie wciąga w ich system zamknięty@ nikogo, igrając z myślą: och, gdybym tak zdradził, co wiem;@ gdybym chciał wam powiedzieć to wszystko, o czym milczę?@

Wrzesień 1967

I jakim prawem mieliśmy w sobie aż tyle@ nieprzezorności, aby w bezsennym przedziale@ spędzić noc, wysiąść, drżąc z zimna, i znaleźć@ między dnem szarych chmur a warstwą rudych szpilek@ śliski od mżawki, pusty po sezonie camping -@ garść słupów do siatkówki i sklejkowych ruder,@ zza których grzmiało morze; aby w przemokniętym@ domku z dykty nie zwlekać już ani przez chwilę@ dłużej i paść w ubraniach na nagi materac@ i, niezdarnie zdzierając je z siebie, docierać@ do nas, odnalezionych Bóg wie jakim cudem@

i jakim trafem; aby nic wtedy nie przeczuć, chichotać z układanych wspólnie - senną głową@ przy ciepłej piersi - głupstw: "Morze miarowo@ szumi, Bo niemiarowo nie umi", pod wieczór@ czuć nadal w ciele słony, dziki, jednostajny@ rytm fal, które zbijały z nóg spienionym światłem@ zmieszanym z piaskiem, żwirem i wodorostami,@ i ten rytm naśladować w śpieszniejszym

Page 110: Wiersze - Stanisław Barańczak

narzeczu@ dwojga ciał; aby wargi, błądzące powoli@ plażą skóry, trafiały na kryształki soli@ z morza? z potu? nie wiedząc jeszcze, jakim wiatrem@i jakim trwaniem będą zdmuchnięte, spłukane;@ aby języki dwa bez skutku ale czule@ chciały się spleść, przytrzymać nawzajem, nie ulec@ sygnałowi z latarni morskiej, gdy nad ranem@ buczał przez mgłę, na znak, że wszystko ma swój brzeg,@ i gdy do wnętrza domku przez koślawą ramę@ okna sączył się z anten, kominów i drzew@ świt ze swoim natrętnie milczącym pytaniem,@ jakim właściwie cudem, jakim trafem, jakim@ prawem wszystko ma odtąd pozostać tym samym@ morzem, tym samym snem, tym samym słonym smakiem.@

Cape Cod

"Gdybyś, szpiegowska kamero, krążąc wyżej niż lakierowana@ na biało tłusta mewa, swój obiektyw nakierowała@ na łokieć tego półwyspu, z zadziornym "Takiego wała!"@ wypinający się w stronę kosmosu? losu? na Wschód?@(całkiem jak słynny łokieć tyczkarza Kozakiewicza:@ dla ciebie jasne jest wszystko, nawet to, tajemnicza@ aluzja, zrozumiała - jak akcja pozasceniczna@ dla postaci Posłańca, co wpada na scenę bez

tchu -@ tylko dla kogoś ze schyłku tysiąclecia, kto zamieszkały@ był w pewnym kraju, wstrząsanym to czkawką, to zamieszkami,@ to szlochem, to rechotem wisielczym; tu zawieszamy@ głos, zamykamy nawias na klucz wrzucony w głąb@

Page 111: Wiersze - Stanisław Barańczak

Atlantyku), więc gdybyś, kamero_kameralistko,@ w duecie z mikrofonem nagrywała tam teraz wszystko:@ polerowaną pluskiem płaskość kamienia, czystość@ sterczących biało wieżyczek, nie przytępiony mgłą@horyzont, ślady przy brzegu, gdzie przed chwilą defilowały@ stadka mew, szarość drewna, błogi uśmiech (dość debilowaty)@ opalających się, nawet nie do końca zdepilowany@ włosek na którejś z długich, połyskliwych nóg -@cóż by ci się udało wykryć, nakryć, zarejestrować@ na gorącym uczynku i piasku, gdy szum fali zaleje spowiedź,@ w jednej z wielu pod słońcem głów zawiązane zaledwie w słowie@ przyznanie się do winy?" - "O, gdybyś tylko mógł@wiedzieć, jak łatwo wyłowić z tych rojowisk czy z tych słuchanych@ milczeń, jak łatwo sporządzić kartotekę wszystkich spróchniałych,@ zbrukanych, obcych, którzy nie wywodzą się z czystych, spłukanych@ muszel czy kontynentów, którzy nie mają praw@do planety, kamyka, wizy, którzy zawsze wniosą w świat na podeszwach@ brud niepokoju, zostawią oddechu ślad na powietrznych@ kryształach, smugi udręk na wypranych światła powierzchniach -@ jak ty, piąta kolumna, człowiek, mąciciel prawd!"@

Południe

Słodki lek prawdziwości, smak,

co skróci z nami@ przejście, ten stromy szlak, pionową drogę@ z nagłego krzyku tuż po urodzeniu@ w dół; jeszcze nieprzytomny@ bielą kropli z

Page 112: Wiersze - Stanisław Barańczak

piersi,@ nagim potopem@ światła,@ smak@ i@ znak@ światła;@ jakim powrotem@ - wielokrotny, pierwszy,@ twój - jeszcze się przypomni@ na dnie, po życiu już, po urojeniu@ trzeźwiej bezstronny: smak ponownie trochę@ słodki, lecz bardziej gorzki, jak to z truciznami@

Widokówka z tego świata

Szkoda, że Cię tu nie ma. Zamieszkałem w punkcie,@ z którego mam za darmo rozległe widoki:@ gdziekolwiek stanąć na wystygłym gruncie@ tej przypłaszczonej kropki, zawsze ponad głową@ ta sama mroźna próżnia@ milczy swą nałogową@ odpowiedź. Klimat znośny, chociaż bywa różnie.@ Powietrze lepsze pewnie niż gdzie indziej.@ Są urozmaicenia: klucz żurawi, cienie@ palm i wieżowców, grzmot, bufiasty obłok.@ Ale dosyć już o mnie. Powiedz, co u Ciebie@ słychać, co można widzieć,@ gdy się jest Tobą.@Szkoda, że Cię tu nie ma. Zawarłem się w chwili@ dumnej, że się rozrasta w nowotwór epoki;@ choć jak ją nazwą, co będą mówili@ o niej ci, co przewyższą nas o grubą warstwę@ geologiczną, stojąc@ na naszym próchnie, łgarstwie,@ niezniszczalnym plastiku, doskonaląc swoją@ własną mieszankę śmiecia i rozpaczy -@ nie wiem. Jak zgniatacz złomu, sekunda ubija@ kolejny stopień, rosnący pod stopą.@ Ale dosyć już o mnie. Mów, jak Tobie mija@ czas - i czy czas coś znaczy,@ gdy się jest Tobą.@Szkoda, że Cię tu nie ma.

Zagłębiam się w ciele,@ w

Page 113: Wiersze - Stanisław Barańczak

którym zaszyfrowane są tajne wyroki@ śmierci lub dożywocia - co niewiele@ różni się jedno z drugim w grząskim gruncie rzeczy,@ a jednak ta lektura@ wciąga mnie, niedorzeczny@ kryminał krwi i grozy, powieść_rzeka, która@ swój mętny finał poznać mi pozwoli@ dopiero, gdy i tak nie będę w stanie unieść@ zamkniętych ciepłą dłonią zimnych powiek.@ Ale dosyć już o mnie. Mów, jak Ty się czujesz@ z moim bólem - jak boli@ Ciebie Twój człowiek.@

Grudzień 1976

Na przykład Krawczyk Olgierd (bo w takim szyku, z tym szykiem@ zwykł się przedstawiać naszym spłoszonym żonom: "Krawczyk@ Olgierd, całuję rączki", staromodne trzaśnięcie obcasów),@ pamiętasz, no, ten, co to wciąż był ofiarą szykan@ w swojej zajezdni czy gdzie to było - w Zakładach Naprawczych@ Taboru Kolejowego?, szczególnie później, od czasu@afery z ulotkami; wiesz, ten bez górnych siekaczy,@ w wiecznej kurtce z zielonej dermy, z baczkami na cały policzek;@ ten, co to zawsze musiał najpierw się rozsiąść, rozetrzeć@ w popielniczce zżółkłego peta, przedmuchać jak się patrzy@ szklaną lufkę, pogadać przez pół godziny o lidze@ piłkarskiej i polityce, załzawić w pokoju powietrze@jednym i drugim "Klubowym", wypocić parę herbat,@ zrelacjonować szczegóły najnowszego z przesłuchań czy pobić@ (przedłużał te opowieści, jakby na zapas, na przyszłość:@ siedziałem jak na szpilkach - na biurku czekał

Page 114: Wiersze - Stanisław Barańczak

George Herbert,@ porzucony w pół rymu, ale co było robić,@

Krawczyk Olgierd miał nad nim tę niewątpliwą wyższość,@że był żywy, posiniaczony, niezwłoczny): dopiero potem zaczynał@ pakować numery gazetek we flanelowe zanadrze.@ Stary kawaler, mieszkał na Górczynie, kątem u matki.@ Rewizje, doby w aresztach - było także parę zatrzymań@ po wyjściu od nas, pod blokiem, ale w takich momentach zawsze@ umiał się sprytnie wyłgać i nigdy nie było wpadki:@na przykład on. Chrzęst kurtki, czerń smaru czy farby@ wokół paznokcia kciuka, gdy gruntownie gniótł niedopałek.@ Co miałem powiedzieć istnieniu, które było Krawczykiem Olgierdem:@ "Jesteś sam, twoje skargi, protesty i tak tłumi martwy@ klosz ciszy nad tobą, nad globem: podnieś tylko wzrok?" Nie umiałem,@ nie było na to wspólnych słów. Tylko te płytsze, umowne, oględne,@ to, co się w takich sytuacjach mówi, co się bąka znad kartki,@ na której długopis notuje detale - uchwytne, podatne -@ zwykłego zła, krzywd prostszych niż tamta, choć nie mniej rzeczywistych,@ jakieś: "Spokojna głowa; nie ma się co martwić";@ jakieś: "Dam znać, gdzie trzeba; zamieścimy w "Biuletynie" notatkę";@ jakieś, z bezradną wiarą: "Poradzimy sobie z tym wszystkim".@

Ustawienie głosu

Tak, takim może głosem, jakim pierwszy pilot@ oświadcza przez głośniki, że wszystko w porządku@ (tak jakby sto ton

Page 115: Wiersze - Stanisław Barańczak

stali prującej na wylot@ chmurę nie było gwałtem na zdrowym rozsądku) -@ ciepłym, choć ochłodzonym i orzeźwiającym@ napojem głosu, w którym musują bąbelki@ wiary, że żaden ciężar

nie będzie zbyt wielki,@ gdy w garść wziąć dźwignię męskiej odpowiedzialności;@albo telewizyjnym głosem kaznodziei,@ w którym pod reflektorem nie ma ani cienia@ wątpliwości (że niby wyjściem z beznadziei@ jest wpłacić czek na konto przyjścia Zbawiciela),@ gdy grzmi z piętrowych estrad, w jaskrawo niebieskim@ smokingu z poliestru - w tle chórek anielic@ z sekcją rytmiczną - gotów cały się zamienić@ w neon: "I Ty Się Znajdziesz W Królestwie Niebieskim";@czy zwłaszcza głosem, jakim syntetyczny pieśniarz,@ jakiś w jednej osobie Simon i Garfunkel@ (tych dwóch zresztą naprawdę lubię), ucieleśnia@ przekonanie, że nie jest źle z naszym gatunkiem,@ bo w gruncie rzeczy cóż jest nienawiść z pogardą:@ to dysonans, co zmierza w tonikę durową@ naszej dobrej natury (tu, jak za umową,@ sprawny chwyt modulacji łapie nas za gardło) -@więc takim głosem gdyby mówić; ale gdzież tam.@ Żaden promieniujący z przepony rezonans:@ na drogach oddechowych chropawa nawierzchnia@ chrypki, na rozpaczliwie skrzypliwych resorach@ strun głosowych cichnący gdzieś w pustce wehikuł,@ który im bardziej grozi na starość rozsypką,@ tym częściej chce przekraczać dozwoloną szybkość.@ Nie żebyś skąpił mi specjalnych wysłanników:@

Page 116: Wiersze - Stanisław Barańczak

już tyle razy w szumie niewidzialnych skrzydeł@ zsyłałeś ich, w nadziei, że któryś ustawi@ mój głos. Stary łacinnik B. (sam zresztą skrzypiał):@ "Dykcja, mój panie, dykcja! Poruszać ustami,@ nie mamrotać pod nosem!" Lub takie zjawisko,@ jak materializacja którejś z

tych uroczych@ starszych pań, kiedy tylko mój publiczny odczyt@ przebrzmi w pustawej sali: "Ciekawe to wszystko,@z tym, że nie można było nic a nic zrozumieć;@ czy pan nie może głośniej, żeby w tylnym rzędzie@ też było słychać?" Nie wiem, jakoś nigdy w sumie@ nie umiałem się zdobyć na to, by powiedzieć@ cokolwiek na głos z pełną i natychmiastową@ wiarą - nie w prawdę własnych słów, ale w potrzebę@ męczenia innych tym, co w męce sam spostrzegę.@ Tylko wiara ustawia głos. A Ty - jak z Tobą@ jest, czy przypadkiem nie tak samo? Czemu@ sam nic nie powiesz pełniej, pewniej? Posiekane@ komunikaty, zgłoski tonące w milczeniu.@ Dykcja, mój Panie, dykcja. Wszystko to ciekawe,@ ale nic nie rozumiem w moim tylnym rzędzie.@ Wybacz. Ja nie kpię. Jakoś rozumiem Cię w sumie,@ jak jąkała drugiego jąkałę rozumie,@ to znaczy, z nim się męcząc, gdy chce coś powiedzieć.@

Obserwatorzy ptaków

Z drżącej w upale szosy numer 8@ z jej motelami, pędem i stacjami Esso@ dość było skręcić ostro, szorując podwoziem@ o piach, w ciągnącą się pół mili leśną@ drogę, dotrzeć do kiosku z desek, gdzie

Page 117: Wiersze - Stanisław Barańczak

sumienna@ grubaska pobierała stosowną opłatę,@ wydając w zamian uśmiech i broszurę,@ zostawić wóz pod sosną, której czubek z szumem@ mierzwił obłoki, i tak już kudłate,@ i bez większego zrozumienia@wpatrzyć się w planszę z mapką okolicy@ i strzałką "Jesteś Tutaj". O sto metrów dalej@ szła ścieżką para z dziećmi: równie pospolici@ jak my, też "byli tutaj" i zwiedzali.@ Nie tak wyobrażaliśmy sobie

rezerwat@ dzikiego ptactwa. Prawda, i tak był to czysty@ wymysł, ta cała komedia z naturą,@ która istnieje dzięki przewodnikom, którą@ widzi się w ramach zatrudnień turysty.@ Wiatr, który czujnie się poderwał,@był w każdym razie autentyczny: świeży,@ nadmorski. Machinalnie sprawdzając w broszurce@ szlak, ruszyliśmy, depcząc chrupiący żwir ścieżek,@ trochę niepewni, czy nie jest oszustwem@ ten cały "show" - szczególnie że główna atrakcja,@ to znaczy ptaki, jakoś nie chciała się stawić@ na scenie. Dróżka wychynęła z nagła@ z zarośli na zjeżone trawą słone bagna,@ kładki, w sitowie oprawiony stawek:@ no, wreszcie są! Gromadki ptactwa,@ zielonogłowych kaczek, burych gęsi@ taplały się rodzinnie w wodzie. Ale najpierw@ wpadła nam w oczy inna grupa, jeszcze gęściej@ stłoczona obok, na piaszczystej skarpie:@ obserwatorzy ptaków! Składane siedzenia,@ lunety na trójnogach, lornetki polowe,@ kurtki z mnogością fachowych kieszonek,@ spłowiałe kapelusze i kamery "Sony":@ prawdziwi, tkwiący tu dobrą połowę@ dnia, zjeżdżający co niedziela@

Page 118: Wiersze - Stanisław Barańczak

obserwatorzy ptaków, ludzie, którzy@ na pytanie "Kim jestem?" mówią sobie: "Jestem@ obserwatorem ptaków"! Był ich prawie tuzin,@ wpatrzonych w jedną stronę. Nigdy jeszcze@ tak niezdefiniowany, tak z boku, wygnany...@ nagle drgnąłem wraz z nimi. Jakby wszystkich przeszył@ ten sam prąd: spoza trzcin mokro zakłapał@ groteskowo sflaczały dźwięk - ogromna czapla@ wzbiła się, spójrz, jak blisko!, i poprzecznym@ lotem poniosła nad wydmami,@tak, "Wielka Czapla Błękitna" z fotosu@ w broszurce, "bardzo

rzadko spotykana"! Tłumek@ wydał wspólny, radosny pomruk, kilka osób@ podniosło oczy znad wzierników lunet:@ i wszystkich objął uśmiech - bezpieczny, bezsprzeczny.@ Więc świat może jest po to, by przeszył, otworzył@ nas czasem znak, jak strzałka: "Jesteś tutaj:@ wśród ludzi, obcych, ale jesteście - zaufaj -@ po jednej stronie, współobserwatorzy@ ptaków, pogody, innych rzeczy."@

Sierpień 1988"...Wystukiwałeś wierszy mych rytm; gdy w nim zbłądzę@ Dziś, o kulawość strofy twoją śmierć posądzę:@ utrata palca (wybacz, że w żałobne smutki@ pcham kalambur) wiersz stworzy o stopę za krótki..."@(Thomas Randolph(1605_#35)"Na utratę małego palca")

"Ten sierpień przejdzie do historii meteorologii".("The Boston Globe")

Ten sierpień przejdzie, już przeszedł do historii mojego

Page 119: Wiersze - Stanisław Barańczak

ciała@ jako epoka mokrych koszul, pod którymi skóra nie wiedziała,@ czy skrapla się na niej pot, czy rekordowa wilgotność powietrza;@ czas, gdy przez błękit smogu drwiła z płuc zwierciadlana powierzchnia@ Hancock Tower, wzniosłej żyletki postawionej na sztorc w środku miasta;@ gdy uszy chłonęły chłodne, kompetentne łkanie syren, gumiasta@ od upału jezdnia w Roxbury utrwalała ślad po dotyku@ opon karetki, a w środku młodociany handlarz narkotyków,@ trafiony w brzuch serią z Uzi, szarzał pod maską tlenową,@ pędząc w banalny, jedyny los, jaki ktoś mu planował;@ gdy w oczach, wpatrzonych w ekran, punktowane

uśmiechem spikerki@ płonęły samoloty na pasach, wytryskały znad miast fajerwerki,@ groził powodzią Ganges, ściskał dłonie kandydat, trajkotał@ komik w reklamie Toyoty, narastała sytuacja strajkowa@ w Polsce, afrykański dyktator na trybunie stroszył epolety;@ gdy na gołym, wilgotnym kolanie tłumaczyłem fraszkę poety,@ który trzy i pół wieku wcześniej żegnał swój mały palec,@ ucięty w karczemnej bójce; gdy w każdej sekundzie ospale@ toczyły się wody rzek, krew krążyła w miliardach krwioobiegów,@ nad wszystkim, jeśli istniał, czuwał niewidzialny opiekun@ lub tylko obserwator, nie wiem; czas, gdy pod stopą rozprażał@ się chodnik, gazety pisały o znajdowanych na plażach@ odpadkach ze szpitali, o przemianach w klimacie globu;@ gdyśmy konali, jak zwykle, w katastrofach, na raka, z głodu;@ gdy któregoś dnia, pod prysznicem, obracając w głowie

Page 120: Wiersze - Stanisław Barańczak

zmienianą@ bez końca pointę przekładu, wybrałem: "widzę z niemałą@ udręką: "Trzeba będzie na własny palec machnąć ręką";@ gdy włączaliśmy klimatyzację, biliśmy kolejny rekord,@ mdleliśmy na torturach, prześladował nas motyw z kwartetu@ e_moll Mendelssohna, poranek powierzał nas otwartemu@ oknu słońca, ze skrzynek wyjmowaliśmy listy i kartki,@ strzelał do nas patrol graniczny, całowaliśmy delikatny@ puch na karku, zastawki otwierały się miarowo w sercu,@ gdy przez każdy moment i miejsce przewlekała się nitka sensu,@ którego nie chcieliśmy dociec, a na naszych przegubach ucięty@ palec Thomasa Randolpha wystukiwał bezgłośnie akcenty.@

Pierwsza piątka

W oceanicznym ryku nabitej głowami hali@ Boston Garden, w ekstazie od górnych galerii po parter,@ wbiegają truchtem, luźni, zblazowani, cali@ w niby_leniwej glorii, pięć piętrowych panter:@ długoręki Kevin Mchale, sześć stóp i dziesięć cali@ofensywnego geniuszu; chmurny i uparty@ wielkolud Robert Parish; piegowaty Dennis@ Johnson, mistrz błyskotliwych podań; jego partner@ Danny Ainge, cwany gówniarz z wyglądu, bezcenny@ artysta strzałów z dystansu; aż wreszcie wstępuje na parkiet@Larry Bird (z trybun: "La_Ree!!!"), kluchowaty, senny@ blondas, w którym nikt by się nie domyślił żywej,@ jedynej, wszystko dotąd zaćmiewającej legendy.@ Fale wrzawy wzbierają, aż burzliwe

Page 121: Wiersze - Stanisław Barańczak

grzywy@ walą się, nagła cisza święci ewidentny@fakt: w dziejach koszykówki nie było drużyny@ tak zgranej, niezrównanej. Gwizdek, pierwszy wyskok@ do piłki. Parish; Johnson; Mchale czterema dużymi@ krokami dopada kosza, dwa punkty, ryk: znów im wyszło.@ "Socjotechnika: bez meczów, lig, tabel zbyt by się dłużyły@ tygodnie", mruczę zawistnie. (Bird rzuca się w kłębowisko@ ciał, zwód, łuk strzału: znowu!). Nie: tylko trochę mniej niedoskonali@ niż każdy, są doskonale kochani, nienawidzeni, są wyspą@ wyrosłą nad obojętność. Na mgnienie. Tak, ale na mgnienie ocali@ ich to, że wystają o głowę ponad tę resztę, to wszystko.@

Zdjęcie

Nie ruszaj się; tak, brawo;@ tylko poczekam, aż@ przejdą ci ludzie i sprawy,@ z którymi

zbyt mało masz@wspólnego; o, to jest dobre;@ tylko przybliżę się, żeby@ usunąć poza obręb@ miliony niepotrzebnych@nieszczęść i słów; o tak, stój@ właśnie tak; tylko nastawię@ ostrość, żeby na jawie@ uchwycić twój sen, twój@ cień; tak, z tą właśnie@ miną, w tej pozie;@ tylko się cofnę może,@ żeby nie za wyraźnie@ rysowały się linie@ na twarzy, na murze w tle;@ tak, dobrze, właśnie te@ myśli, nie inne;@tylko migawka: niech@ na mgnienie się uciszy@ czas, jego śmiech@ nienajżyczliwszy;@

Page 122: Wiersze - Stanisław Barańczak

tak, wreszcie, bądź tak chwilkę;@ z tym, że już zmierzch:@ a został jeden tylko@ jednorazowy flesz@

I tak

A jeśli nawet nie, to i tak będę@ udawał sam przed sobą, że jest środkiem świata@ każde moje ubocze, że biegłego świadka@ mam nad każdym pobytem, postojem i pędem,@ że w każdym z moich zaćmień on znajdzie dość światła,@ jak superczuły noktowizor w mętnym@ mroku, tkwiący nad każdym punktem i momentem@ szpiegowski satelita, ratunkowa siatka,@ od której się odbiję, gdy bryłą kaleką@ runę z trapezu ziemi ku widowni nieb@ nade mną, rozpostarta czujnie i daleko@ siatkówka oka, na którego dnie@ moje odbicie i skąd wraca echo@ tych samych w kółko słów: A jeśli nawet nie@

Kontrapunkt

"Wariacje dla Goldberga", w rozpoznawalnym od razu@

nagraniu Glenna Goulda, bryznęły z głośników stereo,@ gdy włączył starter; i z tym gwałtowniej mdlącą odrazą,@ męką właściwie, przeklął to, co natychmiast stanęło@ tępą przegrodą w poprzek rwącego strumienia akcentów:@ świadomość, że się musi pośpieszyć, jeśli na wieczór@ chce zajechać do miasta, znaleźć gdzieś parking (w centrum!@ o tej porze!) i zdążyć przynajmniej na koniec wiecu,@ na którym, jak dobrze pójdzie, uchwali się z pięć rezolucji,@ potępiających (w sposób

Page 123: Wiersze - Stanisław Barańczak

stanowczy, kategoryczny,@ i całkowicie bezsilny) łamanie praw ludzkich i ucisk.@ Nie żeby nie był już w stanie czuć bólu, współczucia, goryczy.@ Im później, im odleglej, tym większą to miało wartość,@ tym łatwiej, może z nerwów, łzy piekły w kącikach oczu.@ Przez chwilę, przez chwilę gładzić zwięźle spleciony warkocz@ kontrapunktu, rozważać cud współistnienia głosów,@ z których każdy odbywa w czasie osobną podróż@ a w każdym punkcie czasu związuje je inna harmonia.@ Życia by nie starczyło, nie tylko tej chwili - odłóż@ to na później. Przyspieszył, i dopiero gdy ostro hamował@ przed skrzyżowaniem, niejasna myśl: że w tak gęstej muzyce@ jest miejsce na wszystko, z nim włącznie - że jedno nie przeciwdziała@ drugiemu, że nie on słucha ale muzyka użycza@ mu słuchu, czasu, cierpienia, wszystkiego, co przewidziała@

Drogi kąciku porad

1Drogi kąciku porad, choć z natury@ spokojny, wpadam wciąż w depresję, widząc@ krew. Późny wieczór, włączam telewizor:@ znów

akt terroru, trupy dzieci. (Który@ z nas, telewidzów, nie zna takich zgryzot!)@ Snu! (Lecz nie naszą jest winą ponury@ i krwawy@ bieg spraw świata.) Po raz wtóry:@ Chcę spać! (Wystarczy spokój, kilka wizyt@ u terapeuty.) Wieczna bieganina@ sanitariuszy, dym z ruin, kobiety@ załamujące ręce: czy świat zapomina@ o nas, niewinnych, których nie ciekawi@ zło? W rezultacie

Page 124: Wiersze - Stanisław Barańczak

dręczy mnie, niestety,@ bezsenność. (Więcej spacerów. Mniej kawy.)@

2Drogi słowniku doktryn filozofów,@ proszę o pomoc, bo tracę apetyt,@ gdy przy śniadaniu w twarz skacze z gazety@ kościsty głód. (I znowu człowiek, znowu@ z problemem!) Wynajdź mi system. (Konkrety@ czyichś trywialnych potrzeb to nie powód,@ aby@ przymnażać wiar własnego chowu.)@ Kto mi przywróci spokój? (Z dawnych etyk -@ stoicyzm.) Jak mam przełknąć bezsens nieszczęść?@ Nie mogę jeść, gdy znów na zdjęciu człowiek@ irracjonalnie zdycha. Zdrowie jeszcze@ stracę, jeżeli nie znajdę zasady@ w tej miazdze. Odsłoń mi więcej, choć słowem,@ mów. (Na coś więcej człowiek jest za słaby.)@

3Drogie niebiosa, nie śmiem pytać. (Pytaj@ i nie miej obaw.) Jak spytać pustkowie@ o własną pustkę? (Na wszystko odpowiem,@ choć nie usłyszysz ani słowa.) Ty tam@ w górze, jakkolwiek mam Cię zwać, jakkolwiek@ uprościć, pozwól, niech z czegoś odczytam@ znak. (Tylko stuk@ własnego serca.) Rytmem@ serca więc, tchu i mrugających powiek@ mów mi, co chwilę, że jestem, że jesteś.@ (Jestem.) Nie słyszę. (Nie ma

mnie przy tobie,@ bo jestem wszędzie.) I przez całą przestrzeń@ swoich galaktyk, wirów, mlecznych smug@ śledzisz ten okruch snu, wprawiony w obieg,@ sam? (Bóg jest także sam.) Bóg też? (Tak, Bóg.)@

Page 125: Wiersze - Stanisław Barańczak

Wynosząc przed dom~kubły ze śmieciami

Prawie w ostatniej chwili przed pójściem do łóżka@ myśl: zapomniałem - trzeba dziś wystawić@ na skraj chodnika kubły; ich ciąża, posłuszna@ rytmom tygodnia, musi być przerwana@ przez pneumatyczny łomot wozu, co się zjawi@ z samego rana,@ by wyrwać z ich wnętrzności spęczniałe przez siedem@ dni plastikowe worki, schludnie@ spięte opakowania@ skrupulatnych odpadków. Kość z indyka, puszki@ po jedzeniu dla kota, torba z czerstwym chlebem,@ karton po mleku, szkło po winie "Gallo",@ reklamowe ulotki: echo głuchych dudnień@ poziomo toczy się przez pustki@ przedmieścia, gdy wystawiam przed dom ten swój wkład@ w bieg dni - ofiarę całopalną@ z siebie,@ takiego w każdym razie, jakim chce mnie świat.@Prawie w ostatniej chwili przed normalnym życiem@ myśl: jednak nie da się całkiem zostawić@ za sobą tamtych zsypów, jednej z szarych przyczyn@ mojego mózgu, wzroku, zachowania@ w strunach głosowych więzi (więzów?) dawnej jawy:@ nie usuwana@ tygodniami, fetorem sięgając podniebień@ blokowych pięter, rosła góra@ gnijących resztek, tania@ alegoria upadku. Okrawki kapusty,@ niedopałki, kręgosłup śledzia, tłusty grzebień,@ flaszki po żytniej, "Polityka", ochłap@ nadpsutej wołowiny: dno przepaści, która@ pionowo ziała

tchnieniem pustki,@ gdy stawałem, ofiara na nieczynny stos,@ strącając ze śmieciami w otchłań@ siebie,@ takiego w każdym razie, jakim chciał

Page 126: Wiersze - Stanisław Barańczak

mnie los.@ Prawie w ostatniej chwili przed ostatnią chwilą@ myśl: mimo wszystko trzeba by postawić@ na swoim (Twoim?), czytać - może się i myląc -@ w gratach z wysypisk znaki i przesłania,@ jak ten patefon z tubą, w której się objawił@ Głos Jego Pana@ prostodusznemu psu. Jak to osiągnąć, nie wiem:@ mówię, próbując zbudzić echo,@ pewnie jest jakaś ściana@ w tym bezbrzeżnym przypadku. Co czują opuszki@ palców, gładząc pierś; chrobot zegara; na niebie@ ślad odrzutowca: takie z siebie śmieci@ w szczelnych zwrotkach - ofiarę żywą, choć kaleką - na ukos, w górę, na skraj pustki@ wynoszę za próg, pragnąc w zamian tylko krzty@ wiary, że uda mi się zmieścić@ siebie@ w takim mnie - tu, na razie - jakim chcesz mnie Ty.@

Żeby w kwestii tej nocy~była pełna jasność

Ponieważ nigdy nie wiadomo,@ czy oczy również jutro z rana@ otworzą się, czy bielą stromą@ rozwidni się jak co dzień ściana@ na wprost; ponieważ wysypana@ żwirem alejka szepcze z chrzęstem@ czyjś późny powrót i swój banał@ dźwięczy gdzieś świerszcz; ponieważ jestem@- jak na sennego - dość świadomy@ własnego niezasługiwania@ na miejsce w punkcie, gdzie atomy@ się zbiegły, i w niezbieżnych planach@ planet; ponieważ prócz tykania@ sekund przez fosforyczną przestrzeń@ tarczy budzika nic nie wzbrania@ wdzięcznym być w śnie; ponieważ jestem@

Page 127: Wiersze - Stanisław Barańczak

- jak na blask gwiazd - dość niewidomy,@ aby mi z łaski była dana@ zdolność sięgania po kryjomu,@ na oślep, w zaczajony na nas@ mrok, umiejętność popełniania@ wykroczeń poza siebie, przestępstw@ przez kordon czaszki, zbrodni trwania@ większych niż śmierć; ponieważ jestem@- jak śmierć - dość żywego zdania@ o krwi, tętniącej w skroń rejestrem@ łask, nie myśl, że nie jestem w stanie@ wierzyć, żeś jest. W to nie wierz: jestem.@