witold rybczyński-dom. krótka historia idei-1996

125

Upload: grupa-cohabitat

Post on 26-Jun-2015

602 views

Category:

Documents


1 download

TRANSCRIPT

Page 1: Witold Rybczyński-dom. krótka historia idei-1996
Page 2: Witold Rybczyński-dom. krótka historia idei-1996

Witold Ryhczyński

DOM KRÓTKA HISTORIA IDEI Przekład' Krystyna Husarska

ELt Wydawnictwo MARABUT

Oficyna Wydawnicza VOLUMEN

Gdańsk, Warszawa 1996

Page 3: Witold Rybczyński-dom. krótka historia idei-1996

Tytuł oryginału: HOME. A SHORT HISTORY OF AN IDEA

Copyright @ Witold Rybczyński, 1986 Ali rights reserved

Copyright @ for the Polish edition by Oficyna Wydawnicza VOLUMEN, 1996

Wydanie pierwsze w języku polskim

Redakcja: Józef Majewski Korekta: Aleksandra Bednarska-Apa, Elżbieta Pałasz

Opracowanie graficzne: Tomasz Bogusławski

ISBN 83-85893-35-0 ISBN 83-86857~02-1

Wydawnictwo MARABUT ul. Pniewskiego 3A, 80-952 Gdańsk, tel./fax (O-58) 41-17-55

Oficyna Wydawnicza VOLUMEN, Mirosława Łqtkowska & Adam Borowski 02-942 Warszawa, ul Konstancińska 3a/59

Biuro: Warszawa, ul. Jasna 2/4, tel. 26-42-21 w. 254, 384

Skład: Maria Chojnicka

Druk.: Drukarnia JfYdawnictw Naukowych SA. Łódź, ul. Żwirki 2

Moim rodzicom, Annie i Witoldowi

Page 4: Witold Rybczyński-dom. krótka historia idei-1996

Przedmowa

W czasie moich sześcioletnich studiów architektonicznych zagadnie­nie komTortllporuszone zostało tylko raz. Napomknął o nim specjalista Odinstalacji cieplnych, który miał zapoznać nas z tajnikami klimatyzacji i ogrzewania. Zademonstrował nam coś, co n}Zw'!LlS-tre.fą.k.omfortu:'.=_Qllt;? pamiętam, była to pokratkowana powierzchnia w kształcie fasoli na wykre­sie pokazującym zależność pomiędzy temperaturą a wilgotnością. Komfort znajdował się wewnątrz "fasoli", a dyskomfort wszędzie dookoła. Było to najwidoczniej wszystko, co powinniśmy wiedzieć na ten temat. Prawie ~~łko~t~_EQmini~cie_~~&l_~!1ię~a_k.9~<?I!!!_~2-~~~~~L,rygory~ty~znyIl!

_ programie studiów przygotowujących do zawodu architekta dawało do .JlJ.yślenia. To tak. jakby nie zajmować się kwestiami sprawiedliwości na studiach prawniczych czy zdrowia na medycynie.

Piszę zatem w niewiedzy. Nie czuję się winny, ponieważ jak powie­dział kiedyś Milan Kundera: .!!Być pisarzem to nie znaczy głosić prawdę, to znaczy prawdę o d kry wać". Moja książka nie ma na celu prze­konania kogokolwiek o znaczeniu komfortu, jest raczej próbą odkrycia -przede wszystkim na własny użytek - na czym on polega. Myślałem, że będzie to względnie łatwe lub przynajmniej proste. To był mój pierwszy bł~~J Myślałem także, skończywszy niedawno pisać książkę o technolo- ' gU, że główną rolę w powstawaniu domu odgrywają zdobycze techniki. I znowu się pomyliłem, bo okazuje się, że tworzenie domowej atmosfery niewiele ma wspólnego z technologią. - w każdym razie pozostaje ona niewątpliwie na dalszym planie .

. Zdarzało mi się już nieraz z mieszanymi uczuciami projektować i bu­dować domy, gdy okazywało się, że wpojone mi na uczelni ideały archi-

7

Page 5: Witold Rybczyński-dom. krótka historia idei-1996

PRZEDMOWA

tektoniczne mijają się - a czasem są całkowicie sprzeczne - z obiegowymi wyobrażeniami moich klientów na temat wygody. Nie byłem projektantem szczególnie upartym i starałem się brać pod uwagę ich sugestie, ale prze­ważnie robiłem to z niejasnym poczuciem kompromisu. Dopiero kiedy budowaliśmy wraz z żoną dom dla siebie, przekonałem się na własnej skórze, jak wielkie jest ubóstwo współczesnej architektury.-Zacząłem przy­woływać z pamięci dawne domy i dawne pokoje, usihiJąc zrozumieć, co ~prawiało, że wszystko w nich było jak trzeba i że były takie wygodne. Zacząłem również podejrzewać (i tu się nie pomyliłem), że kobiety mają jmacznie lepsze od mężczyzn wyczucie komfortu domowegt\ł. <-····Książka tanie traktUje o dekoracji wnętrz. Tematem jej jest idea, a nie konkretna rzeczywistość domu i choć do przeszłości odwołuje się czę­

sto, odnosi się głównie do teraźniejszości. W częściach dotyczących histo­rii opierałem się na pracach wielu autorów, wymienionych w przypisach, ale chciałbym zwrócić uwagę na dwa teksty, którym szczególnie dużo za­wdzięczam: jeden to niezwykłe wyprawy w przeszłość Mario Praza, czyli "Ilustrowana historia dekoracji wnętrz" (An Illustrated History oj Interior Decoration, London 1964), a drugi to "Autentyczne dekoracje" (Authentic Decar, New York 1984) Petera Thorntona, z którego erudycją nigdy nie śmiałbym konkurować.

Pragnę także podziękować za rady i pomoc następującym d"obom: mojej żonie Shirley Hal1am - pierwszej czytelniczce i recenzentce tego, co napisałem; Johnowi Lukacsowi, który zachęcał mnie do napisania tej książki, kiedy jej pomysł dopiero się rodził, mojemu agentowi Johnowi Brockmanowi oraz moim wydawcom Stacy Schiff i Williamowi Stracha­nowi. Wiele dobrej woli wykazał również Uniwersytet McGill, dając mf sześciomiesięczny urlop na skończenie książki. A pracownicy bibliotek McGilla, Blackader-Lauderman of Library Art and Architecture i McLen­nana Graduate Library, służyli mi, jak zresztą wiele razy przedtem, swoją nieocenioną pomocą.

8

The Boathouse Hemmingford, Quebec

Rozdział 1

Nostalgia

Chociaż niewątpliwie istnieje pewna zależność od historycznej przeszłości, właściwością "wymyślonych" tradycji jest sztuczność istniejącej z nimi ciągłości.

Eric Hobsbawm The Invention oj Tradition

Wszyscy dobrze znamy z reklam pism ilustrowanych tego pana, który kojarzy się nam z komfortem. Krótko ostrzyżone, si­wiejące włosy zadają kłam jego wiekowi - ma zaledwie czterdzie­ści trzy lata - a przetarta koszula i wypłowiałe levisy zaprzeczają jego ośmiocyfrowym dochodom. Tych jednak domyślić się można widząc srebrny rolex dyskretnie przysłonięty rękawem marynarki oraz kowbojskie, ręcznie wykonane buty. Trudno zgadnąć, czym zajmuje się ten człowiek. Mimo znoszonego ubrani" nie flancuje sałaty; gastarbeiterzy nie noszą samodziałowych marynarek z mo­heru. Mógłby być zawodowym sportowcem, dostawcą piwa lub dezodorantów, ale na to ubrany jest zbyt niedbale, no i nie nosi wąsów. W każdym razie, bez względu na to, co robi, jest z siebie zadowolony, ma opaloną i uśmiechniętą twarz. Nie jest to ani pusty wzrok modela, ani przylepiony grymas idola; ten człowiek ma minę po prostu zadowoloną. "Popatrz na mnie - zdaje się mówić - mogę

9

Page 6: Witold Rybczyński-dom. krótka historia idei-1996

NOSTALGIA

włożyć na siebie, co zechcę, nie muszę robić wrażenia na nikim, na­wet na tobie. Właśnie tak jest mi dobrze". Ponieważ każda reklama - czy to papierosów, czy walki z rakiem - do czegoś zachęca, należy się domyślać, że mężczyzna ten proponuje nam komfort.

Ten pan jest oczywiście uosobieniem komfortu. Dlaczego by nie miał być? Należy do niego dziewięćdziesiąt procent akcji przed­siębiorstwa, którego roczne dochody wynoszą miliard dolarów. W 1982 roku zarobił podobno piętnaście milionów dolarów na czy­sto. Posiada wszystkie atrybuty bogactwa: dwupoziomowe miesz­kanie w naj droższej części Piątej Alei w Nowym Jorku Geszcze do tego wrócimy), jedną posiadłość w Westchester, a drugą na Jamajce, letni dom na Long Island, wielohektarowe ranczo w Kolorado i pry­watny samolot, żeby między tym wszystkim krążyć l .

Kim jest ten multimilioner, owa ważna persona, to uosobie­nie komfortu? Dyktuje ludziom, jak mają się ubierać. Pięćdziesiąt lat temu byłby może krawcem; gdyby żył we Francji, nazywano by go couturier. Ale powiedzieć, że Ralph Lauren to krawiec, jest takim samym nieporozumieniem, jak nazwanie Bechtel Corpora­tion* firmą budowlaną. Określenie takie nie przystaje do między­narodowego przedsięwzięcia tej skali. Krawiec szyje ubrania, a kor­poracja Laurena daje koncesje na produkcję swoich wyrobów na czterech kontynentach, sprzedaje je w przeszło trzystu sklepach firmowych oraz w specjalnych stoiskach domów towarowych na terenie Stanów Zjednoczonych, Kanady, Anglii, Włoch, Szwajcarii, Skandynawii, Meksyku i Honkongu. W miarę rozrastania się firmy, urozmaicały się również propozycje Laurena. Zaczął skromnie od krawatów, potem doszły ubrania męskie, następnie stroje damskie, a ostatnio powstał specjalny dział ubranek dla dzieci. A jeszcze per­fumy, mydła, kosmetyki, buty, walizki, torby, paski, portfele i oku­lary - wszystko to nosi jego znak firmowy. Lauren wymyślił sobie zawód prawdziwie nowoczesny: projektuje wszystko.

l F. Ferretti, The Business oj Being Ralph Lauren, w: "New York Times Magazine", 18 IX 1983, s. 112-133.

• Jedna z największych amerykańskich spółek inżynieryjno-konstrukcyjnych _ przyp. tłum.

10

NOSTALGIA

W jego ubiorach uderza nas przede wszystkim ich bardzo ame­rykański styl. Opierają się na powszechnie znanych i swojskich wi­zerunkach ludzi z rancza zachodniego wybrzeża i farm na preriach, z letnich rezydencji w Newport i z prestiżowych uniwersytetów. Wrażenie, że skądś to znamy, jest zamierzone: Lauren nawiązuje do tych wizerunków, jest ich aranżerem. Chociaż jego stroje nie są wiernymi kopiami ubrań z poprzednich epok, oddają dobrze prze­ciętne wyobrażenie o rozmaitych romantycznych okresach amery­kańskiej historii. Znamy to wszystko z obrazów, fotografii, telewizji, a przede wszystkim z filmów.

Lauren czuje kino. Jednym z jego pierwszych projektów był męski strój wieczorowy: czarny garnitur, koszula ze skrzydełko­wym kołnierzykiem, białe rękawiczki i biały, jedwabny szalik. Obecny na pokazie reporter gazety "New York Times" tak opisał swoje wrażenie: "Jak gdyby Leslie Howard wyszedł z kadru filmu"; natomiast sam Lauren w czarno-szarym prążkowanym garniturze skojarzył mu. się z Douglasem Fairbanksem2 • I słusznie, bowiem Lauren projektował w tym samym czasie męskie kostiumy do fil­mowej wersji Wielkiego Gatsby. Moda lat dwudziestych przeżywała wówczas swój krótki okres popularności; Lauren nazwał ją dress for success*. Parę lat później wiele jego projektów zrealizowano w fil­mie Annie Hall; wygodne, luźne ubrania, w których grali Woody Allen i Diane Keaton, stały się przebojem sezonu. Niemniej to dą­żenie Laurena, aby być producentem robiącym karierę w oparciu o reklamę, pokazy mody i zdjęcia w magazynie ,Nogue", nie za­pewniło mu mocnej pozycji w świecie mody. Chyba nie ma szans na retrospektywną wystawę w Metropolitan Museum, jaką Yves Saint Laurent miał w 1984 roku.

Można się spierać, czy projektowanie mody jest czy nie jest sztuką, ale działalność ta niewątpliwie należy dziś do wielkiego biznesu. Wszystko zaczęło się w 1967 roku, kiedy Yves Saint Lau­rent, cudowne dziecko haute couture, spadkobierca Christiana Diora,

2 "New York 11mes", 17 IV 1973, s. 42 .

• Ubranie dla człowieka sukcesu - przyp. tłum.

11

Page 7: Witold Rybczyński-dom. krótka historia idei-1996

NOSTALGIA

paryskiego króla mody, stworzył ciąg sklepów pod wspólną nazwą Rive Gauche, sprzedających kosztowne, ale masowo produkowane ubiory ze słynną już etykietką YSL. Firma Rive Gauche okazała się wielkim sukcesem (obecnie istnieje ponad sto siedemdziesiąt jej placówek, rozsianych po całym świecie) i wkrótce inni dyktato­rzy mody, tacy jak Courreges i Givenchy, postanowili wypożyczyć - czyli sprzedać - swoje talenty przemysłowi pret a porter. Nawet konserwatywna firma Chanel uległa pokusie pójścia za tym przy­kładem, co prawda dopiero po śmierci swojej założycielki.

Haute couture dodała przemysłowi mody blasku, ale jego chle­bem powszednim stała się gotowa konfekcja"'. W związku z tym przeistoczeniem się wielu projektantów zaczęło mieć wybitnie ko­mercyjny stosunek do własnej twórczości; wystarczy popatrzeć na dresy graczy w golfa czy mistrzów tenisa pełne firmowych nadru­ków. Może trudno uwierzyć, ale Pierre Cardin nie używa wody ko­lońskiej swojej firmy i za nic nie ubrałby się w coś (produkowanego w jakiejś norze w Bombaju), co nosi jego emblemat. Oczywiście, wyroby te niewiele mają wspólnego z "ich" projektami; w każdym razie ich sława, tak jak sława Arnolda Palmera czy Bj6rna Borga, ma inny rodowód. W tym sensie przynajmniej produkcja masowa, acz lukratywna, jest tylko uboczna.

W przeciwieństwie do Cardina i Saint Laurenta, którzy rozpo­czynali kariery jako twórcy ekskluzywnych salonów mody, o Lau­renie nie można powiedzieć, że był to kiedykolwiek couturier. Od samego początku zajął się masową produkcją odzieży, wobec czego zna lepiej gust ogółu niż elity. Jego sława jako projektanta jest re­zultatem handlowych sukcesów, a nie odwrotnie. Większość kobiet noszących w 1977 roku luźne, tweedowe żakiety a la Diane Keaton albo obszerne męskie koszule nie zdawała sobie sprawy, że imituje

• Twórca mody, Charles Frederick Worth, wymyślił nazwę haute couture w 1858 roku. Przez długi czas prawo do jej używania miały tylko domy mody uznane przez podległy rządowi francuskiemu Office pour Art et Creation. Ale haute couture nie była najwyższym wyrazem uznania; o projektach naj wybitniejszych domów mody mówiło się couture creation.

12

NOSTALGIA

styl Laurena. A wygląd młodych ludzi z prestiżowych uniwersyte­tów w latach osiemdziesiątych, tzw. preppy look*, to też jego dzieło.

Co ma z tym wszystkim wspólnego komfort w domu? W 1984 roku Ralph Lauren zapowiedział, że zamierza projektować także wnętrza. Można się tylko dziwić, że tak późno. Związki między ubraniem a urządzeniem domu mają bardzo stare tradycje. Wystar­czy spojrzeć na malarstwo Hogartha przedstawiające osiemnasto­wieczne wnętrza. Miękkie linie rzeźbionych mebli korespondowały z wyszukanymi strojami tej epoki, były jakby dopełnieniem fanta­zyjnych sukien kobiet i koronkowych żabotów oraz wypieszczo­nych peruk mężczyzn. Również w XIX wieku nieco pompatyczne wnętrza szły w parze ze sposobem ubierania się; krzesła z fal­banami i pofałdowane draperie powtarzały elementy stosowane w spódnicach czy wierzchnich okryciach, a na tapetach kopiowano często wzory tkanin. Także bogactwo i różnorodność szczegółów w meblach secesyjnych znalazły odbicie w luksusowych sukniach ich właścicielek.

A jaki wystrój postanowił dać nowoczesnemu wnętrzu Ralph Lauren? Na elementy tego wystroju - który sam nazywa "Kolekcją" ~ składa się wszystko, co potrzebne do dekoracji domu. "Kolekcja" powinna obejmować - zdaniem jego specjalistów od reklamy - ca­łość domowego wnętrza. Możesz narzucić na siebie szlafrok z jego firmy i wsunąć ranne pantofle, użyć mydła pod prysznicem i wy­trzeć się ręcznikiem, stanąć na dywaniku i przyjrzeć się tapetom, wślizgnąć się w pościel i nakryć kołdrą, poczem napić się mleka ze szklanki - wszędzie widnieje znak firmowy Laurena. No i teraz sam już jesteś chodzącą reklamą.

• Amerykańskie slangowe wyrażenie powstałe, żeby określić uczniów uczęsz­czających do preparatory school- szkół przygotowawczych, prywatnych, bardzo kosz­townych i ekskluzywnych. Mieszczą się one na północno-wschodnich wybrzeżach Stanów Zjednoczonych. Szkoły te przygotowują dzieci do prestiżowych uniwersy­tetów. Preppy (rzeczownik lub przymiotnik) używa się obecnie do określenia za­chowania, sposobu mówienia i przede wszystkim ubierania się tej określonej klasy. Ubiory preppy są konserwatywne i tradycyjne - tweedowe marynarki i blezery, zwy­kłe koszule zapinane na guziki, skórzane mokasyny lub białe, płócienne buty -przyp. tłum.

13

Page 8: Witold Rybczyński-dom. krótka historia idei-1996

NOSTALGIA

Ale należy wątpić, czy będzie to aby "dalszy ciąg propozy­cji stylu życia", jak to określił rozentuzjazmowany przedstawiciel firmy?3 Ma bowiem "Kolekcja" pewną wadę, z powodu której jej klientela będzie ograniczona. Meble produkowane w krótkich se­riach są bardzo drogie i sprzedawane tylko w najelegantsżych do­mach towarowych dużych miast, jak Chicago, Dallas czy Los An­geles. Druga wada to stosunkowo niewielki wybór - "Kolekcja" nie posiada dostatecznej rozmaitości mebli, np. jest tylko kilka ro­dzajów sprzętów wiklinowych. Niemniej warto sprawdzić, jak wy­obraża sobie rozwiązanie wnętrza domu człowiek, który osiągnął sukces, bo zrozumiał, w co ludzie chcą się ubierać.

Idę więc do Bloomingdale' a, nowojorskiego domu towaro­wego dla ludzi ze średniej klasy, żeby obejrzeć na własne oczy to "następne stadium". Opuszczając ruchome schody, słyszę głos: "Styl określa jakość życia". Zdumiony odwracam się. Otóż i on, komfortowy pan, bohater własnego wyobrażenia o wystroju domu występuje na video. Naprzeciwko monitora wejście do butiku "Wnętrza Ralpha Laurena", składającego się z paru pokoi wypeł­nionych meblami i przedmiotami wyprodukowanymi przez jego firmę· Przypomina mi to Muzeum Shelburne w stanie Vermont, w którym odtworzono dawne wnętrza w salach budynków muze­alnych. Pokoje te sprawiają wrażenie, że wciąż ktoś w nich mieszka. U Bloomingdale'a pokoje Laurena są także "jak żywe", ze ścianami, sufitami, nawet oknami i przypominają bardziej dekoracje do filmu niż towary wystawione na sprzedaż.

Okazuje się, że "Kolekcja" to nie jedna propozycja, ale cztery. Każda z nich ma swoją nazwę: "Chałupa z bali", "Super klasa", "Jamajka" i "Nowa Anglia". Belkowe ściany w "Chałupie z bali" są uszczelnione białym tynkiem, a sufit podparty grubo ciosanymi słupami. Puszyste pledy w szkocką kratę leżą na masywnym łóżku o sworzeniowej konstrukcji. Pościel z miękkiej flanelki, harmo­nizujące z nią kapy z falbanami i prześcieradła. Surowe meble, niewątpliwie rzemieślniczej produkcji, i doskonale do nich pasu­jący indiański kilim przed kominkiem. Koło łóżka para sznuro-

3 David M. nacy, wiceprezes J. P. Stevens Company, cyt. w: F. Ferretti, ibid., s. 112.

14

NOSTALGIA

wanych butów, miękkich i wygodnych; na nocnym stoliku ulu­biona lektura wakacyjna wszystkich Amerykanów: "National Geo­graphic" . Ogólne wrażenie to wieśniacza prostota, solidnie wsparta pieniędzmi, odpowiednik dżinsów projektanta.

"Jamajka" mieści się naprzeciwko. Jest najwyraźniej pomyślana dla południowych stanów. Na środku chłodnego, białego pokoju stoi ogromne bambusowe łóżko z baldachimem, na którym udra­powana jest przezroczysta tkanina - prawdopodobnie moskitiera. Kolory włoskiej bielizny pościelowej, szwajcarskich haftów i ba­wełnianych kołder bardzo kobiece: rÓżowe i niebieskie. Narzuty i serwety ozdobione falbanami i wyszywanymi bukiecikami. O ile - jak można przypuszczać - mieszkaniec "Chałupy z bali" właśnie ugania się za łosiem, to właściciel tego domu niewątpliwie odpo­czywa na werandzie, sącząc coś orzeźwiającego.

Wnętrze "Super klasy" jest nie mniej dystyngowane - mroczny koloryt pokoju wiejskiego dżentelmena podkreślony przez wypo­lerowany mosiądz prętów łóżka i błyszczącą mahoniową boazerię. Wszędzie wokół bażanty oraz mnóstwo innych motywów myśliw­skich, a także porozkładane tu i ówdzie miękkie wełniane tkaniny oraz pledy w szkocką kratę*. Ściany pokryte materią w szachow­nicę, drobną kolorową kratką lub fularem. Efekt oszałamiający -jakbyśmy się nagle znaleźli w gabinecie Rexa Harrisona. W nogach łóżka para butów do konnej jazdy. Na zdjęciach reklamowych po­kazane były tą.kże dwa psy myśliwskie drzemiące wśród tweedów. Rozglądałem się za nimi w tym przytulnym wnętrzu, ale na próżno,

• Lauren, jak zresztą większość ludzi, nie zdaje sobie z pewnością sprawy z nie­dawnych korzeni "tradycyjnego" szkockiego tartanu. Idea łączenia poszczególnych tartanów z różnymi rodami powstała w pierwszej połowie XIX wieku - nie w mro­kach celtyckiej starożytności - i tak jak spódnica szkocka, jest pomysłem nowym. Wprowadzenie tartanów było rezultatem uwielbienia królowej Wiktorii dla górzy­stych ziem Szkocji, o czym świadczą dokumenty w zamku Balmoral, jej szkockiej letniej rezydencji, a także kampanii fabrykantów tkanin, pragnących uzyskać więk­sze rynki zbytu dla swoich wyrobów4.

4 H. Trevor-Roper, The Invention oj Tradition: The Highland Tradition oj Scotland, w: The Invention oj Tradition, ed. E. Hobsbawm,T. Ranger, New York 1983.

1<;

Page 9: Witold Rybczyński-dom. krótka historia idei-1996

NOSTALGIA

widocznie tego byłoby za wiele nawet dla Bloomingdale' a. Stolik nakryty bardzo po angielsku: filiżanki do herbaty, kieliszki do jajek i tacka na pieczywo z przykrywką oraz talerze malowane w sceny z gry w polo. "Wyśniona Anglia w wydaniu preppy Ameryki", jak to określił pewien kąśliwy dziennikarz brytyjski5 .

"Nowa Anglia" to stateczne wczesnoamerykańskie umeblo­wanie; tak mogłaby wyglądać sypialnia w odrestaurowanym ver­monckim zajeździe. Kolory przygaszone, tapety jednolite albo w prążki, dobrze pasujące do pościeli ze specjalnego gatunku płótna. Jest to najmniej teatralne wnętrze ze wszystkich; jankeska trzeźwość nie nadaje się do dramatyzowania.

Te cztery wnętrza-propozycje mają wiele wspólnego. Wszyst­kie są inspirowane pomysłami, które Lauren zastosował we wła­snych domach - na Jamajce, na ranczo i w Nowej Anglii*. Te wnę­trza przeznaczone są dla coraz liczniejszej grupy ludzi, posiada­jących dwa, a nawet trzy domy na wsi - nad jeziorem, w po­bliżu atrakcyjnych terenów narciarskich czy nad morzem - i stąd uwzględnienie wiejskich stylów i potrzeb. Ich wygodna swoboda pasuje zarówno do mieszkań w miastach, jak do domów week­endowych. Te rozwiązania są niejako ekstrapolacją mody Laurena, ubiorów, które zostały nazwane "kowbojsko-farmerskimi lub trady­cyjno-tweedowymi"7. W tym sensie są to dekoracje, do których ko­stiumy zostały już zaprojektowane. Tendencja do koordynowania strojów i wnętrz widoczna jest także w dwóch innych zestawach, nie pokazanych u Bloomingdale'a - w "Wilku morskim" i "Safań". Pierwszy proponuje wystrój odpowiedni dla żeglarza, drugi - we-

5 P. York, Making Reality Fit the Dreams, "Times", 26 X 1984, s. 14.

• Według żony Laurena: "Domy, w których mieszkamy, są jakby spełnionymi marzeniami Ralpha. Ale gdy już w nich się znajdzie, to natychmiast chce je ulep­szać. Projektuje ściśle dla danego miejsca. Gdybyśmy nie mieli domu na Jamajce, pewnie ciągle jeszcze by go projektował. Każdy nowy dom jest dla niego natchnie­niem do przeróbek,,6.

6 Cyt. w: F. Ferretti, op. cit., s. 132. 7 Ibid., s. 132.

16

NOSTALGIA

dług słów projektanta - jest jak znalazł dla "myśliwego, który wła­śnie wysiadł ze swojego range rovera i celuje do słonia"8.

Te wnętrza mają jeszcze inną wspólną cechę, która jest jakby znakiem rozpoznawczym Laurena. Jedna z jego wczesnych i śmia­łych propozycji ubioru dla mężczyzn to uszyta ze specjalnego ro­dzaju tweedu marynarka z patką z tyłu i kieszeniami typu "mie­chy", do tego białe flanelowe spodnie, a całość uzupełniona spinką do kołnierzyka i angielskimi juchtowymi półbutami. "Od razu się wie, że tak ubrany dżentelmen należy do ekskluzywnego klubu i jest posiadaczem rol1s-royce'a (a w każdym razie chciałby na ta­kiego wyglądać)", napisał dziennikarz od spraw mody i ochrzcił to ambitnie a la Vanderbilt9

. W wielu swoich naj nowszych pro­jektach Lauren już nie proponuje powrotu do symboli i stylu bo­gactwa z przełomu wieków, za to w jego podejściu do urządzania wnętrz ciągle czuje się - jak to nazwał jeden z jego współpra­cowników - "zapach dawnych fortun"*. "Dawne" - przeważnie

oznacza tu lata 1890-1930. Urządzenie "Chałupy z bali" na przy­kład, to owszem - wieśniaczość, ale cedrowa i nieco afektowana, bardzo charakterystyczna dla leśnych rezydencji bogatych myśli­wych z końca ubiegłego stulecia - chociaż Lauren, wielki miłośnik przyrody i zwierząt, unika wypchanych łbów na ścianach. Wnętrze "Jamajki" narzuca nieodparcie wspomnienie "europejskiej elegancji i wyrafinowania", życia w dobie kolonialnej, płynącego spokojnie w domach z białymi portykami. Natomiast zaciszna siedziba wiej­skiego dżentelmena z kolekcji "Super klasa" mogłaby należeć do lorda Sebastiana Flyte' a z powieści Evelyna Waugha Znowu w Bride­shead. Ale wszystko to nie są konwencjonalne urządzenia domu re-

8 Ibid., s. 133.

9 "New York Times", 17 IV 1973, s. 46.

• Spory między nowymi i starymi fortunami wzięły ostatnio dziwny obrót, kiedy ogłoszono, że Lauren wszczął proces w sprawie naruszenia "jego" zbioro­wego znaku przeciwko organizacji, która ośmieliła się użyć postaci człowieka na koniu z kijem golfowym jako swojego symbolu. Przeciwnikiem w procesie był zwią­zek graczy w polo Stanów Zjednoczonych, założony w 1900 roku lO

.

10 "Fortune", 2 IV 1984.

17

Page 10: Witold Rybczyński-dom. krótka historia idei-1996

NOSTALGIA

prezentujące określony styl, brakuje im pewnych szczegółów, cha­rakterystycznych dla epoki neogeorgiańskiej lub "francuskiego an­tyku", żeby wymienić choćby te dwa popularne style. Laurenowi nie zależy specjalnie, żeby jego wnętrza sprawiały wrażenie auten­tycznych, znacznie bardziej pragnie wywołać atmosferę tradycyjnej przytulności i solidnego zadomowienia, związanych z przeszłością·

To wyraźne nawiązanie do tradycji jest zjawiskiem nowym, odzwierciedlającym nostalgię za dawnymi zachowaniami i przy­zwyczajeniami w świecie pełnym ustawicznych zmian i nowości. Tęsknota za przeszłością stała się tak silna, że tam, gdzie nie ma tradycji, często się ją tworzy. Poza szkockim tartanem są rozmaite inne przykłady. Gdy w połowie XVIII wieku Anglia postanowiła mieć własny hymn narodowy, wiele innych europejskich narodów natychmiast poszło w jej ślady. Miało to czasem dość dziwaczne następstwa. Na przykład Dania i Niemcy dodały po prostu do an­gielskiej melodii własne słowa. Szwajcaria do dziś śpiewa Rujt die, mein Vaterland na nutę Gad save the King, także Stany Zjednoczone - do 1931 roku, kiedy Kongres zatwierdził oficjalny hymn - śpie­

wały My Country 'Tis oj Thee do tej samej królewskiej melodii. Mar­sylianka jest oryginalna i autentyczna; powstała podczas rewolucji francuskiej. Ale Dzień Bastylii zaczęto świętować dopiero w 1880 roku, w sto lat po jej zburzeniu.

Inny przykład tradycji wymyślonej to moda na tak zwane wczesno amerykańskie czy kolonialne umeblowanie. Dla większo­ści ludzi stanowi to więź z wartościami reprezentowanymi przez Ojców Założycieli, z duchem 1776 roku, i jest integralną częścią spadku narodowego. Prawda natomiast jest taka, że styl kolonialny nie trwał nieprzerwanie od czasów kolonialnych do republikań­skich, lecz istnienie swe zawdzięcza znacznie późniejszym obcho­dom setnej rocznicy powstania Stanów Zjednoczonych w 1876 rokUlI. Uroczystości owe były pretekstem do założenia wielu tak zwanych patriotycznych stowarzyszeń jak Synowie Uuż zlikwi­dowane) i Córy (ciągle istniejące) Amerykańskiej Rewolucji, Ko-

11 W Seale, The Tasteful lnterlude: American lnteriors Through the Camera's Eye, 1860-1917, Nashville 1982, s. 21.

18

NOSTALGIA

lonialne Damy Ameryki i Towarzystwo Potomków Mayflower. To . nowe zainteresowanie genealogią zrodziło się dzięki obchodom set­nej rocznicy, a z drugiej strony dzięki dążeniom już ustabilizowanej klasy średniej do zdystansowania się od wielkiej liczby nowych imi­grantów przeważnie pochodzenia niebrytyjskiego. W tym procesie kulturowego samookreślenia niebagatelną rolę odegrało urządza­nie domów w tak zwanym stylu kolonialnym, co miało podkre­ślać związki z przeszłością. Jak większość wymyślonych tradycji, reaktywowany styl kolonialny był głównie odbiciem swej własnej epoki - wieku XIX. Był wyraźnie pod wpływem modnego wów­czas w Anglii stylu architektonicznego - Queen Anne - który nie ma nic wspólnego' z Ojcami Pielgrzymami, a którego przytulna do­mowość pociągała ludzi, mających już dosyć ekstrawagancji ame­rykańskiego Złotego Wieku *.

Wymyślone przez Laurena tradycje wywodzą się z wyobraźni literackiej i filmowej. Wiejskie życie angielskiej szlachty, o którym myślimy, patrząc na "Super klasę", kończyło się już właściwie,

kiedy Waugh pisał o nim czterdzieści lat temu. Dzisiaj, jeśli po­luje się jeszcze na lisy, robi się to omaiże w tajemnicy, by uniknąć ataków rozmaitych grup ekologicznych i towarzystw opieki nad zwierzętami. "Wilk morski" wywołuje w nas czarowne skojarzenia z Newport, opisanym przez Scotta Fitzgeralda, lecz chociaż mary­narze odziani w zgrabne kurteczki rozwalają się na zbudowanym z tekowego drewna pokładzie sporego dwumasztowca - wspierani przez podnajętych majtków - większość z nas musi się zadowolić plastikową łódką z doczepionym motorkiem. "Safari" przypomina cZasy, kiedy bogaci Amerykanie i Europejczycy mogli pojechać do Mryki i napolować się do syta; dzisiaj, jeśli tam jadą, nie biorą ze sobą mannlichera - jak to robił Hemingway - raczej minoltę. .Prawdziwa, niepodległa Jamajka to nie urzekający wdzięk starego świata, lecz tłumy turystów, narkotyki i groźni czasem rastafarianie. A jeśli chodzi o niewątpliwe przyjemności związane z ogniem na . kominku, pokazanym w "Chałupie z bali", to zostały one zamie-

* Lata 1870-1898 - rozwój ekonomii i wpływy plutokracji w rządzie - przyp. tłum.

19

Page 11: Witold Rybczyński-dom. krótka historia idei-1996

NOSTALGIA

nione albo przynajmrueJ zasilone przez skrzydła do szybowania i górskie rowery.

W tych ładnych wnętrzach uderza również brak przedmio­tów potrzebnych w życiu codziennym. Na próżno rozglądamy się za elektronicznymi budzikami, elektrycznymi suszarkami do wło­sów czy urządzeniami video. Owszem, w sypialni są stojaki na fajki i puszki na tytoń, ale nie ma ani bezprzewodowych telefo­nów, ani telewizorów. Można zobaczyć śniegowce wiszące na ścia­nie chaty, ale koło drzwi nie stoją żadne buty do jeżdżenia skute­rem po śniegu. A we wnętrzu pomyślanym dla warunków tropikal­nych klimatyzację zastępuje wentylator obracający się pod sufitem. Wszystkie mechaniczne przybory i artykuły gospodarstwa domo­wego znikły, zamiast nich widzimy ozdobione mosiądzem pudła na broń, kryształowe karafki na wodę przy łóżkach i oprawne w skórę książki.

Niewątpliwie owe wizje to nie prawdziwe wnętrza, lecz ma­kiety, zaprojektowane w celu zademonstrowania tkanin dekoracyj­nych, serwet i narzut wchodzących w skład "Kolekcji"; trudno so­bie wyobrazić, żeby ktoś chciał umeblować swój dom zgodnie z re­klamowymi folderami Laurena. Ale nie w tym rzecz; reklamy czę­sto pokazują świat nie całkiem realny czy stylizowany, lecz świat, który odpowiada ludzkiemu wyobrażeniu o tym, jak powinno być. Te tematy wybrano specjalnie po to, by wywołać obrazy ogólnie po­strzegane jako przyjemne i wygodne, kojarzące się z bogactwem, stabilizacją i tradycją. To, co pomijają, jest równie znaczące, jak to, co zawierają.

Urok tych starannie zaaranżowanych pokoi zostanie oczywi­ście zakłócony przez wprowadzenie w nie współczesnych przed­miotów. Tak jak reżyser filmowy, który kręcąc film historyczny eli­minuje z kadru druty telefoniczne, a z taśmy warkot przelatujących samolotów, tak Lauren stara się ukryć wiek XX. Przed kamiennym kominkiem nie suszy się polipropylenowa ciepła bielizna, nie ma elektrycznego opiekacza, który zepsułby niewątpliwie tradycyjną przytulność "Chałupy z bali", ani komputera na biurku w "Super klasie". A jak my pasujemy do tego wyśnionego świata? Najle­piej nawet się doń nie przymierzać. Główne biuro Estee Lauder

20

NOSTALGIA

Incorporation, wielkich zakładów kosmetycznych, mieści się w bu­dynku General Motors w Nowym Jorku. Większość pomieszczeń biurowych jest zupełnie zwyczajna; za to gabinet dyrektorski przy­pomina mały salon w zamku nad Loarą. Biurko Estee Lauder oraz dwa boczne krzesła to ludwik XVI. Dalsze dwa to Drugie Cesar­stwo, kanapa secesyjna, postument do lampy "Bouillotte"* (oczy­wiście świece zastąpiono żarówkami). Jedyne współczesne przed­mioty to dwa telefonyl2. W gabinecie Malcolma S. Forbesa, właści­ciela prestiżowego czasopisma dla biznesmenów, nie ma ani śladu współczesności. Żadne telefony nie mącą harmonii georgiańskiego biurka z dwoma krzesłami w stylu Queen Anne i jednym w stylu Chippendale'a. Nie mający nic wspólnego ze współczesnością dzie­więtnastowieczny świecznik zwisa z sufitu, oświetlając wyłożony mahoniem pokój. To miejsce nadaje się równie dobrze do wypicia kieliszka starego porto, jak do ubicia interesu 13.

Taki pozór historycznej rzeczywistości jest i trudny do osią­gnięcia, i bardzo kosztowny. Oczywiście wokół tych gabinetów pana Forbesa i pani Lauder są pomieszczenia biurowe z teleksami, komputerami, ergonomiczne krzesła dla stenografek, stalowe szafy z segregatorami i jarzeniowe światło - słowem wszystko, co po­trzebne do funkcjonowania nowoczesnego przedsiębiorstwa. Jedną z przyczyn, dla których całe to wyposażenie ulokowano oddziel­nie, jest fakt, że bardzo trudno wkomponować je w salon a la Ludwik XVI czy w georgiański gabinet. Niedużo współczesnych urządzeń da się zakamuflować tak, żeby wyglądały jak "z epoki". Zegar firmy Baume-Mercier przeznaczony do karety ma ośmio­kątną, drewnianą skrzynkę z gruszy, mosiężne okucia, a w środku mechanizm kwarcowy. Z drugiej strony, tak nowoczesny przyrząd jak fotokopiarka, która nie ma przodków, może występować tylko zamaskowana: nie przynosi to najlepszych rezultatów, jak widać

• Osiemnastowieczna lampa francuska, stojąca zwykle na stoliku o tej samej nazwie, służącym do gry w karty - przyp. tłum.

12 J. Price, Executive Style: Achieving Success Through Good Taste and Desing, New York 1980, s. 21-23.

13 Ibid., s. 168-171.

21

Page 12: Witold Rybczyński-dom. krótka historia idei-1996

NOSTALGIA

po próbach zrobienia z pudła telewizora rzegoś na kształt kolo-nialnego kredensu. .

Nowoczesny świat zatem trzymany jest w ukryciu. Zarówno owe gabinety, jak i kolekcje Laurena prezentują nam sposób ży­cia, które już przeminęło. Ich realność jest cienka jak obiciowa tkanina; a jeśli ktoś chciałby być cyniczny, mógłby zauważyć, że dama z salonu Ludwika XVI urodzona jest w Queensie, pan For­bes w Brooklynie, natomiast nasz Lauren, jeszcze jeden anglofil, dorastał w Bronksie. Ale bez względu na to, czy sposób życia jest zapamiętany czy po prostu wyimaginowany, świadczy o prawdzi­wej nostalgii. F=zy to pragnienie tradycji jest jakimś przedziwnym anachronizmem czy też odbiciem głębszej niechęci do otoczenia, które stworzył nasz nowoczesny świat? Czymże jest to, czego nam brak i czego tak uparcie szukamy w przeszłości?

22

Rozdział 2

Intymność i prywatność

A jednak to właśnie w tym nordyckim, na pozór ponurym otoczeniu narodziło się poczucie intymności - Stimmung.

Mario Praz La Filosofia de/l'aredamento

Przyjrzyjmy się dobrze słynnemu sztychowi Albrechta Diirera Święty Hieronim w swojej pracowni. Wielki artysta renesansu tworzył zgodnie z konwencją epoki i zamiast umieścić uczonego z okresu wczesnego chrześcijaństwa we wnętrzu z V wieku - albo w Betle­jem, gdzie tenże żył w rzeczywistości - ukazał go w pracowni o wy­stroju typowym dla Norymbergi początku XVI wieku. Widzimy sta­rego, pochylonego człowieka piszącego coś w kącie pokoju. Światło wpada przez mieszczące się w łukowatej wnęce duże okno, podzie­lone ołowianymi szprosami na małe szybki. Pod oknem stoi niska ława, na niej leżą poduszki z chwostami. Wyściełane meble, do których te poduszki pasowałyby w sam raz, pojawiły się dopiero sto lat później. Drewniany stół ma konstrukcję średniowieczną -blat spoczywa na osobnej ramie i po wyjęciu paru kołków można, kiedy stół nie jest używany, całość rozebrać. Obok stołek z niskim oparciem - prekursor krzesła.

Na stole widzimy tylko drewniany pulpit, krucyfiks i kałamarz, rzeczy osobiste niewątpliwie znajdują się gdzie indziej. Parę pan-

23

,

Page 13: Witold Rybczyński-dom. krótka historia idei-1996

INTYMNOŚĆ I PRYWATNOŚĆ

tofli wepchnięto pod ławkę. Kilka drogocennych tomów rozrzu­conych na ławie nie oznacza niedbalstwa - półki na książki nie były jeszcze wówczas znane. Na tylnej ścianie wisi deszczułka, za którą wetknięte są kartki papieru, scyzoryk i nożyczki. Wyżej półka z lichtarzami, a pod nią zawieszone na haczykach różaniec i sło­miana miotełka; w małym kredensie znajduje się prawdopodobnie jedzenie. W niszy ściennej stoi puchar ze święconą wodą. Zwisa­jąca z sufitu niezwykłe go kształtu tykwa jest jedyną ozdobą w tym pomieszczeniu. Poza przedmiotami o znaczeniu alegorycznym -pielgrzymim kapeluszem, ludzką czaszką i klepsydrą - nie ma nic, co by nas tu zadziwiło, z wyjątkiem, oczywiście, należącego do świętego Hieronima oswojonego lwa, śpiącego na pierwszym pla­nie. Reszta domowych przedmiotów jest zwykła i można by bez żadnych oporów usiąść na pustym krześle i poczuć się jak w domu w tym funkcjonalnym, choć wcale nie surowym wnętrzu.

Moja pracownia, w której teraz piszę, ma podobne wymiary. Znajduje się na pierwszym piętrze, a ponieważ dach jest mocno spadzisty i styka się z niską ścianą, to wyciągnąwszy rękę mogę dotknąć drewnianego, pochylonego sufitu, przypominającego dno odwróconej łodzi. Okno wychodzi na zachód. Rano, gdy zazwy­czaj pracuję, blade światło odbijające się od białych ścian i cedro­wego sufitu pada na popielaty hinduski dywan leżący na podło­dze. Mimo że mój pokój przypomina paryską mansardę, z okna nie widać dachów, kominów ani anten telewizyjnych; przeciwnie - widzę sad, szereg tOPQl i zp.rysy gór Adirondack. Ten widok - nie dość rozległy, żeby go nazwać panoramą - jest bardzo angielski poprzez swój kojący spokój.

Siedzę w skrzypiącym, obrotowym fotelu, takim jakie dawniej bywały w redakcjach gazet; na nim leży podniszczona poduszka ze sztucznej gąbki. Gdy rozmawiam przez telefon, odchylam się do tyłu i czuję się jak Pat O'Brien* z The Front Page. Fotel jest na kół­kach, więc mogę sobie nim jeździć i sięgać do książek, czasopism, papierów, ołówków i spinaczy, które walają się dookoła. Wszystko,

• Aktor z filmu "Tytułowa strona" nakręconego w 1931 r., którego tematem jest środowisko dziennikarzy - przyp. tłum.

24

i

INTYMNOŚĆ I PRYWATNOŚĆ

co potrzebne, mam pod ręką jak w każdym dobrze urządzonym warsztacie pracy, czy jest to pokój pisarza, czy kabina pilota w sa­molocie. Oczywiście inaczej organizuje się przestrzeń potrzebną do pisania książki, a inaczej do sterowania samolotem. Niektórzy pisa­rze mogą pracować tylko przy wysprzątanym, czystym stole, mój natomiast pokryty jest grubą warstwą makulatury, na którą skła­dają się otwarte książki, encyklopedie, słowniki, pisma ilustrowane, kartki papieru i wycinki z gazet. Wyciągnięcie czegokolwiek z tego stosu przypomina grę w bierki. W miarę posuwania się mojej pracy ten "śmietnik" gęstnieje, a miejsca na pisanie ubywa. Ale mimo wszystko dobrze się czuję w tym nieładzie, a gdy skończę rozdział i na biurku jest znowu porządnie i czysto, zaczyna mi być nieswojo. Puste biurko - tak jak biała kartka papieru - może onieśmielać. r=. "Domowość" nie oznacza nieskazitelności. Gdyby tak było, wszyscy mieszkaliby w bezosobowych wnętrzach, wziętych żyw­cem z pism architektonicznych. To czego brak w tych nienagannie czystych pokojach albo co przebiegli fotografowie usunęli przed zrobieniem zdjęcia, to jakiś ślad ludzkiej obecności. Mimo arty­stycznie porozstawianych wazonów i starannie ułożonych książek o sztuce nie widać, żeby tu ktoś kiedyś mieszkał. Te nieskazitelne wnętrza fascynują mnie i odrzucają zarazem. Czy ludzie mogą na­prawdę gdzieś żyć, nie robiąc bałaganu? Jak udaje im się nie po­rozrzucać niedzielnych gazet po całym salonie? Jak sobie radzą bez pasty do zębów czy resztek mydła w łazience? Gdzie ukrywają oznaki życia codziennego?

Moją pracownię wypełnia mnóstwo osobistych pamiątek, fo­tografii i przedmiotów związanych z rodziną, przyjaciółmi i pracą zawodową. Mały gwasz przedstawiający młodego człowieka -mnie samego - siedzącego na progu domu na Formenterze. Wy­blakłe brązowe zdjęcie niemieckiego zeppelina, unoszącego się

nad Bostonem. Mój własny dom sfotografowany podczas budowy. Ozdoba z Gurajati wisząca na ścianie. Oprawiony list od Sławnego Człowieka. Tablica z korka z poprzypinanymi notatkami, nume­rami telefonów, biletami wizytowymi i zapomnianymi rachunkami. Czarny sweter, kilka książek i skórzana torba leżą na tapczanie,

25

Page 14: Witold Rybczyński-dom. krótka historia idei-1996

INTYMNOŚĆ I PRYWATNOŚĆ

stojącym po drugiej stronie pokoju. Moje biurko jest stare. Nie jest co prawda żadnym cennym antykiem, ale jego piękne pro­porcje przypominają czasy, kiedy pisanie listów było przyjemno­ścią i sztuką uprawianą przy pomocy pióra, atramentu i suszki. Czuję się zawstydzony, kiedy bazgrzę jakieś niechlujne zdania na kawałku żółtego, taniego papieru z bloku. Na biurku poza wieloma książkami i papierami mam jeszcze miedzianą, ciężką kłódkę, słu­żącą jako przycisk, puszkę pełną ołówków, głowę Siuksa z lanego żelaza, której używam jako podpórki do książek, i srebrną taba­kierkę z podobizną Jerzego II na pokrywce. Czy należała kiedyś do mojego dziadka? Nie pamiętam. Natomiast stojące obok bakeli­towe pudełko na papierosy chyba na pewno - są na nim nie tylko jego inicjały, ale i znak fabryczny przedwojennej polskiej firmy.

Przedmioty osobiste, krzesło, biurko - miejsce do pisania. Nie­wiele zmieniło się przez ponad trzysta lat. A może jednak? Dti.rer narysował pustelnika, a więc człowieka pracującego samotnie, ale posiadanie dla siebie oddzielnego pokoju było w XVI wieku rze­czą nie zwykłą. Dopiero sto lat później zaistniały pomieszczenia, do których człowiek mógł się wycofywać z publicznego życia - pokój taki nazywano "zaciszem". I chociaż w tytule sztychu użyto słowa "pracownia", jest to w rzeczywistości miejsce o licznych, acz nie prywatnych przeznaczeniach. Mimo spokoju, jaki panuje na tym wspaniałym rysunku, nie byłoby tam możliwe skupienie i odosob­nienie, kojarzące się nam z miejscem pracy pisarza. Domy bowiem były wówczas pełne ludzi, o wiele bardziej niż dzisiaj, i trudno było o jakąkolwiek prywatność. Ponadto wszystkie pokoje były wielofunkcyjne; w południe odstawiano pulpit i mieszkańcy zasia­dali dookoła stołu, żeby spożyć posiłek. Wieczorem odsuwano stół, a długa ława stawała się kanapą. Na noc pomieszczenie przemie­niało się w sypialnię. Na tym sztychu nie widać łóżka, ale w innej wersji Dti.rer pokazał uczonego, jak pisze na małym pulpicie, sie­dząc na łóżku. Gdyby ktoś z nas usiadł na takim stołku z oparciem, bardzo szybko miałby dosyć. Poduszki co prawda trochę "zmięk­czały" twarde, płaskie drewno, ale i tak nie jest to krzesło, na któ­rym można odpocząć.

26

INTYMNOŚĆ I PRYWATNOŚĆ

W pokoju Dti.rera są różne przyrządy - klepsydra, nożyczki, gęsie pióro, ale nie ma żadnych maszyn ani narzędzi mechanicz­nych. Chociaż huty szkła na tyle się rozwinęły, że duże okna stały się w ciągu dnia prawdziwym źródłem światła, na noc z półek ścią­gano świece. Wtedy praca stawała się bardzo trudna, prawie nie­możliwa. Ogrzewanie było prymitywne. Domy w XVI wieku miały palenisko lub piec kuchenny tylko w głównej izbie i żadnego ogrze­wania w reszcie domu. Zimą w pokoju o grubych murach i ka­miennej podłodze było strasznie zimno. Fałdziste szaty świętego Hieronima są nie tylko sprawą zwyczaju czy mody, ale z powodu panującej temperatury wręcz koniecznością, zaś jego skurczona po­stać nie oznacza wyłącznie pobożności, ale i zmarznięcie.

Ja także jestem pochylony nad moją pisaniną, co prawda nie na pulpicie, ale na bursztynowym ekranie komputera. Zamiast skro­bania gęsiego pióra na pergaminie słyszę cichutkie klik, klik, a od czasu do czasu coś w rodzaju mruczenia, kiedy maszyna zapisuje moje myśli na plastikowej dyskietce. Ta maszyna, która jak każą wierzyć, zrewolucjonizuje nasz sposób życia, już wpłynęła na lite­raturę - przywróciła spokój czynności pisarza. Na starych obrazach przedstawiających ludzi zajętych pisaniem rzuca się w oczy brak jednej rzeczy: kosza na papiery; papier był zbyt cenny, by go wy­rzucać i pisarz musiał mieć gotowy tekst w głowie. Tu zrobiliśmy pełne koło, bo drukarka też skończyła z marnowaniem papieru. Ja tylko naciskam guzik, ekran migoce i już po wszystkim; niepo­trzebne słowa znikają na zawsze. To działa bardzo kojąco.

A więc tak naprawdę to b a r d z o d u ż o zmieniło się

w domu. Niektóre zmiany są zupełnie oczywiste - dzięki nowej technologii nastąpił ogromny postęp w ogrzewaniu i oświetlaniu domów. Nasze meble do siedzenia stały się bardziej wyrafinowane i wymyślne, lepiej przystosowane do odpoczynku. Inne zmiany, dotyczące np. sposobu używania pokojów albo stopnia prywat­ności, jaki się osiąga, są mniej widoczne. Czy w mojej pracowni panuje większy komfort? Najprostsza odpowiedź brzmi "tak", ale gdybyśmy spytali o to Dti.rera, jego reakcja mogłaby nas zdziwić. Przede wszystkim nie zrozumiałby pytania. "Co masz na myśli, mówiąc «komfortowy»?" - spytałby z niekłamanym zdumieniem.

27

Page 15: Witold Rybczyński-dom. krótka historia idei-1996

INTYMNOŚĆ I PRYWATNOŚĆ

Słowo "komfortowy" nie miało pierwotnie nic wspólnego z za­dowoleniem czy przyjemnością. Jego korzeniem jest łacińskie con­fortare - "wzmacniać" albo "pocieszać" - i w takim znaczeniu uży­wano go przez wieki. Mówiło się: "Był komfortem dla swojej matki na stare lata". W tym samym sensie stosowano je w teologii: Kom­forter - Duch Święty. Z czasem komfort zaczął mieć także prawne znaczenie: w XVI wieku komforterem nazywano kogoś, kto na­mawiał do zbrodni lub w niej pomagał. Ta idea podtrzymywania w końcu rozszerzyła się i objęła ludzi i rzeczy, które dawały zado­wolenie: "komfortowe" zaczęło znaczyć "zadowalające" lub "wy­starczające" - już można było powiedzieć, że łóżko ma komfortową szerokość, ale jeszcze nie, że jest komfortowe. W dalszym ciągu wy­rażenie "komfortowy dochód" wskazywało na dochód spory, ale nie oszałamiający. Następne pokolenia rozszerzyły to do pojęcia "dogodności" i w końcu określenia "komfortowy" zaczęto używać w znaczeniu dobrego fizycznego samopoczucia i odczuwania przy­jemności, ale nastąpiło to dopiero w XVIII wieku, w długi czas po śmierci Diirera. Sir Walter Scott był jednym z pierwszych powie­ściopisarzy, który użył tego słowa w nowym sensie, pisząc: "Niech sobie na dworze będzie mróz, u nas panuje prawdziwy komfort". Późniejsze znaczenia ograniczyły się już wyłącznie do "zadowole­nia", często w sprawach wiążących się z ciepłem: w świeckiej termi­nologii epoki wiktoriańskiej "komforter" przestał znaczyć "Zbawi­ciel", natomiast słowo to zaczęło oznaczać ciepły, trykotowy szal; dziś to pikowana kołderka.

Słowa mają wielką wagę. Język nie jest po prostu narzędziem przekazywania jak rura wodociągowa, jest natomiast odzwiercie­dleniem tego, jak myślimy. Używamy słów nie tylko w celu opi­sania przedmiotów, ale także dla wyrażenia myśli, a wprowadza­nie słów do języka to zarazem przenikanie myśli do świadomo­ści. Jak napisał Jean Paul Sartre: "Nadawanie nazw przedmiotom polega na przenoszeniu bezpośrednich, nieuświadomionych, by~­może lekceważonych wydarzeń na płaszczyznę refleksji i obiek­tywnego pojmowania" l . Weźmy np. słowo weekend, które pocho::--

l Cyt. w: M. Pawley, The Time House, w: Meaning in Architecture, ed. Ch. Jencks, G. Baird, London 1969, s. 144.

28

INTYMNOŚĆ I PRYWATNOŚĆ

dzi z końca XIX wieku. Średniowieczny weekday odróżnia dni pracy od Dnia Bożego, natomiast świecki weekend, pierwotnie określający czas zamknięcia biur i sklepów, zaczął oznaczać sposób życia zorga­nizowanego wokół poszukiwania rozrywki. Angielskie słowo i an­gielski pomysł wszedł do wielu języków w niezmienionej formie (Ze weekand, eI weekend, das weekend). Inny przykład. Nasi dziadkowie wsuwali rolki papieru w pianolę. Dla nich pianino i rolka tworzyły części tego samego urządzenia. My natomiast odróżniamy maszynę od instrukcji, które jej dajemy. Maszynę nazywamy "oprzyrządo­waniem", a dla instrukcji wymyśliliśmy nowe słowo: "oprogramo­wanie". To więcej niż żargon; słowo oznacza inny sposób myślenia o technologii. Jego wejście do języka to ważny moment*.

_ .. f9jąwienie się słowa "komfort" w kontekście dobrego domo­wego samopoczucia jest również czymś więcej niż wydarzeniem z -dziedziny leksykografii. Są i inne wyrazy w języku angielskim o podobnym znaczeniu, np. (('przytulny!, ale powstały one póź­niej. Pierwsze użycie słowa!'l<~infor?' opisujące poziom domowych uroków czy przyjemności zjawiło się dopiero w XVIII wieku. Dla­czego tak późno? Podobno kanadyjscy Eskimosi mają wiele słów na określenie rozmaitych rodzajów śniegu. Jak żeglarze, którzy bardzo wzbogacili słownik, żeby móc dokładnie opisać pogodę, tak Eski­mosi muszą umieć rozróżnić śnieg świeży i stary, zbity i puszysty itp. My nie mamy takich potrzeb i mówimy po prostu "śnieg", ale ci, którzy uprawiają biegi narciarskie, muszą zdawać sobie sprawę z rozmaitych warunków śniegowych i robią to za pomocą nawiązy­wania do różnych kolorów smarów narciarskich: mówią o śniegu purpurowym albo niebieskim. To nie są pojęcia nowe, wskazują tylko na potrzebę wysubtelnienia języka, by sprostać specjalnym potrzebom. Podobnie zaczęto używać słowa "komfort" w innym znaczeniu, ponieważ ludzie odczuwali potrzebę specjalnego słowa,

• Po raz pierwszy słowo "oprogramowanie" zostało użyte w 1963 roku (wg Oxford English Dictionary), wówczas jeszcze wyłącznie przez elektroników. Jego wej­ście w obieg i do publicznej świadomości nastąpiło ponad dziesięć lat później, kiedy pojawiły się tanie komputery domowe.

29

Page 16: Witold Rybczyński-dom. krótka historia idei-1996

INTYMNOŚĆ I PRYWATNOŚĆ

żeby wyrazić ideę, która wcześniej albo nie istniała, albo nie wy­magała nazwy.

Zacznijmy "badanie" komfortu od przypomnienia sobie, co działo się w Europie w XVIII wieku i czemu ludzie nagle posta­nowili, że potrzebne jest specjalne słowo do określenia czegoś, co pojawiło się w ich domach. Ale zanim się tym zajmiemy, trzeba najpierw spojrzeć na okres wcześniejszy, czyli wieki średnie.

Średniowiecze, jak wiadomo, to dość mroczna epoka histo­ryczna, którą można rozmaicie interpretować. Jak napisał pewien uczony francuski: "Odrodzenie uważało średniowieczne społeczeń­stwo za scholastyczne i statyczne, reformacja postrzegała je jako hierarchiczne i zepsute, a oświecenie miało za nierozumne i zabo­bonne"2. Dziewiętnastowieczny romantyzm, który idealizował śre­dniowiecze, uznał je za antytezę rewolucji przemysłowej. Pisarze i artyści, jak Thomas Carlyle i John Ruskin, rozpowszechniali wize­runek wieków średnich, przedstawiający krainę prostoty i szczęśli­wości, nie mającą nic wspólnego z mechanizacją. Taki obraz bardzo wpłynął na nasz odbiór średniowiecza i przyczynił się do powsta­nia opinii, że społeczeństwo średniowieczne było zarówno techno­logicznie zupełnie nierozwinięte, jak i technologii nie pragnęło.

To całkowicie mylny pogląd. Wieki średnie stworzyły nie tylko iluminowane książki, ale także okulary, nie tylko katedry, ale rów­nież kopalnie węgla. Zasadnicze zmiany nastąpiły zarówno w prze­myśle surowcowym, jak i w tzw. manufakturze. Pierwszy udo­kumentowany przykład masowej produkcji - podków końskich -miał miejsce w średniowieczu. Między X a XIII wiekiem, w cza­sie boomu technologicznego, powstały takie wynalazki, jak mecha­niczny dzwon, pompa ssąca, poziomy warsztat tkacki, koło wodne, wiatrak, a nawet po obu stronach kanału La Manche młyny poru­szane siłą pływów. Zmiany w rolnictwie stworzyły ekonomiczne podstawy dla całego szeregu działań natury technicznej. Głęboko orzący pług i pomysł płodozmianów zwiększyły produkcję rolną czterokrotnie i XIII wiek ustalił rekord wydajności na następne

2 J. Gimpel, The Medieva/ Machine: The Industria/ Revo/ution oj the Midd/e Ages, New York 1980, s. 237-238.

30

INTYMNOŚĆ I PRYWATNOŚĆ

pięćset lat3 . Wieki średnie nie tylko nie były technologicznie czarną dziurą, ale wręcz przeciwnie - wtedy właśnie rozpoczęło się auten­tyczne uprzemysłowienie Europy. Wpływ tego okresu odczuwano przynajmniej do XVIII wieku we wszystkich aspektach życia co­dziennego, także w podejściu do własnego domu.

Wszelkie rozważania na temat życia domowego w wie­kach średnich muszą zawierać jedno ważne zastrzeżenie: nie do­tyczą one większości społeczeństwa, żyjącej w biedzie. Pisząc

o schyłku średniowiecza, historyk J. H. Huizinga twierdzi, że był to świat ostrych kontrastów, w którym doceniano zdrowie, bogac­two i szczęście (ten stary dobry toast), bo były one równie warto­ściowe, co rzadkie: .!,Dzisiaj z trudnością rozumiemy, jakim szczę­ściem było dawniej pośiadanie futra, dobrego ognia na palenisku, miękkiego łóżka czy szklanki wina" 4

• Zwrócił też uwagę, że śre­dniowieczna sztuka ludowa, w której widzimy piękno prostoty, była może bardziej ceniona przez jej współczesnych za przepych i pompatyczność. Przeozdobiona wspaniałość, której często nie za­uważamy, dowodzi, czego potrzebowali ludzie z wrażliwością stę­pioną przez straszne warunki życia. Wspaniałe widowiska świ,eckie i religijne charakterystyczne dla owych czasów trzeba traktować nie tylko jako ceremonie, ale również jako antidotum przeciw nędzy życia codzienneg05 .

Ludność uboga żyła w okropnych warunkach. Brakowało jej wody i urządzeń sanitarnych; prawie nie posiadała mebli i bar­dzo mało osobistych rzeczy. Ta sytuacja, w każdym razie w Euro­pie, trwała aż do początków XX wieku6

. W miastach ludzie mieli tak małe domy, że życie rodzinne było ograniczone; ciasne, jed­noizbowe nory były zaledwie schronieniem. Dzieci starsze szły na

3 Ibid., s. 43-44.

4 J. H. Huizinga, Jesień średniowiecza, przeł. T. Brzostowski, Warszawa 1974. Przeł. za autorem K. Husarska. Jeżeli w książce nie podano nazwiska tłumacza w cytacjach - autorką przekładu za W Rybczyńskim jest K. Husarska, nawet jeśli istnieją polskie wydania cytowanych dzieł.

5 Ibid., s. 248.

6 M. Pawley, Architeclure DS. Housing, New York 1971, s. 6.

31

Page 17: Witold Rybczyński-dom. krótka historia idei-1996

INTYMNOŚĆ I PRYWATNOŚĆ

służbę czy do terminu wcześnie rozstając się z rodziną i tylko zupeł­nie maleńkie pozostawały z rodzicami. Niektórzy historycy twier­dzą, że te nieszczęsne istoty w ogóle nie znały pojęcia "domu" czy "rodziny"7. Mówienie o komforcie czy dyskomforcie w takich warunkach to zupełny absurd; oni zaledwie egzystowali.

O ile biedota nie uczestniczyła w średniowiecznym dobroby­cie, o tyle inna warstwa społeczna, mieszkańcy miast, korzystali z niego w całej pełni. Wolne miasto było jednym z najważniejszych i naj oryginalniej szych osiągnięć średniowiecza. Wiatraki i młyny zapewne wynalezione zostały przez inne społeczeństwa (i tak było w istocie), ale wolne miasto, niezależne od feudalnych majątków, mogło powstać tylko w Europie. Jego mieszkańcy, francuscy bour­geois, holenderscy burghers, włoscy borghese i angielscy burgesses two­rzyli nową, miejską cywilizacj ę8. Słowo bourgeois pojawiło się po raz pierwszy we Francji na początku XI wieku9

. Oznaczało kup­ców i rzemieślników mieszkających w otoczonych murami mia­stach, rządzonych przez wybranych przez siebie radnych, a nie przez pana, i przeważnie poddanych bezpośrednio królowi (który ustanawiał wolne miasto). Ci "obywatele" (pojęcie obywatelstwa narodowego przyszło znacznie później) odróżniali się od reszty społeczeństwa, które było feudalne, kościelne albo rolnicze. Ozna­czało to, że kiedy w tym samym czasie wasale wyruszali gdzieś na wojnę, mieszczanie mieli sporą niezależność i mogli spokojnie ko­rzystać z dobrobytu ekonomicznego. Arystokraci mieszkali wtedy w warownych zamkach, księża i mnisi w klasztorach, chłopi pańsz­czyźniani w ruderach, natomiast mieszczanie w domach i dlatego od ich wnętrz zaczynamy nasze omówienie.

Typowy mieszczański dom w XVI wieku służył jako miejsce do mieszkania i do pracy zarazem. Parcele budowlane wyznaczały gra-

7 P. Aries, Centuries oj Chi/dhood: A Social History oj the Farni/y, trans. R. Baldick, New York 1962, s. 392. Przekł. pol.: Historia dzieciństwa. Dziecko i rodzina w dawnych czasach, przeł. M. Ochab, Gdańsk 1995.

8 J. Lukacs, The Bourgeois Interior, w: "American Scholar", 39 (1970) nr 4, s. 620--621.

9 J. Evans, Life in Medieval France, London 1969, s. 30-43.

32

INTYMNOŚĆ I PRYWATNOŚĆ

nice ulic, ponieważ otoczone murami średniowieczne miasto mu­siało być gęsto zabudowywane. Długie, wąskie budynki miały prze­ważnie dwa poziomy i podziemne sklepienie czy piwnicę, które służyły za skład na zapasy i towary. Główną kondygnację domu, a w każdym razie tę, która wychodziła na ulicę, zajmował sklep, a jeśli właściciel był rzemieślnikiem, to pracownia lub warsztat. Po­wierzchni mieszkalnej nie tworzył, jak moglibyśmy się spodziewać, szereg pokoi, lecz jedno ogromne pomieszczenie - hall - otwarte aż po belki stropowe. Tutaj ludzie gotowali, jedli, bawili się i spali. A jednak odtworzone wnętrza średniowiecznych domów zawsze wyglądają na puste. W ogromnych pokojach stoi tylko kilka me­bli, ściany są obite tkaniną, przy dużym palenisku ława. To wra­żenie pustego wnętrza nie jest współczesnym wymysłem; średnio­wieczne pomieszczenia były minimalnie umeblowane i to niezwy­kle prostymi sprzętami. Skrzynie służyły jednocześnie za siedzi­ska i schowki. Mniej zamożni używali czasami skrzyni (truhe) jako łóżka - trzymane w niej ubrania służyły za materac. Najczęściej spotykane meble to ławy, stołki i stoły rozstawiane na kobyłkach. Łóżka bywały też składane, aczkolwiek pod koniec średniowiecza ważniejsze osobistości sypiały w normalnych, szerokich łożach, sto­jących przeważnie w rogu pokoju. Łoża służyły również za miejsca do siedzenia, ponieważ ludzie siadali, pokładali się i kucali gdzie popadło, na skrzyniach, stołkach, poduszkach, stopniach, a często i na podłodze. Sądząc po ówczesnym malarstwie, w średniowie­czu miejsce wybierano sobie przypadkowo.

Istniał natomiast jeden mebel, na którym ludzie nie często sia­dali, a mianowicie krzesło. Krzeseł używano już w Egipcie za cza­sów faraonów, a Grecy doprowadzili ich· kształt w V wieku przed Chrystusem do wyrafinowanego stylu i elegancji. Potem Rzymianie sprowadzili je do Europy, ale po upadku ich imperium - w tzw. mrokach średniowiecza - o krzesłach zapomniano. Datę ich po­nownego zaistnienia trudno ustalić, dość że w XV wieku pojawiają się z powrotem. Ale jakże zmienione! Greckie klismos miały niską, wklęsłą tylną poręcz, przystosowaną do budowy ciała ludzkiego i skośnie rozstawione nogi, co umożliwiało siedzącemu swobodne

33

Page 18: Witold Rybczyński-dom. krótka historia idei-1996

INTYMNOŚĆ I PRYWATNOŚĆ

odchylenie się do tyłu. Wygodna poza spoczywającego Greka, z ręką luźno zwisającą ponad poręczą i skrzyżowanymi nogami, to bardzo współczesny widok. Ten sposób siedzenia był zupełnie nie możliwy na krześle średniowiecznym, które miało twarde, pła­skie siedzenie i wysokie pionowe oparcie, a jego funkcja była raczej dekoracyjna niż użytkowa. W wiekach średnich ani krzesła, ani fo­tele w kształcie pudeł nie musiały być wygodne; były symbolami autorytetu. Żeby zasiadać w fotelu, trzeba było być ważną osobą - nieważni siadali na ławach. Jak to ujął pewien historyk, jeśli się miało prawo do fotela, to się w nim zasiadało: ale nikt się w nim nigdy nie rozpierapo.

Braki w umeblowaniu i zadowalanie się prostymi sprzętami wynikały ze sposobu używania domów w średniowieczu. Ludzie raczej od czasu do czasu w nich przebywali niż naprawdę je za­mieszkiwali. Możnowładcy mieli wiele rezydencji i często podróżo­wali. Wraz z decyzją wyjazdu zwijano tkaniny ze ścian, pakowano skrzynie, zabierano łóżka i cały ten dobytek ładowano na wozy. Dlatego tak dużo średniowiecznych mebli jest przenośnych i skła­danych. Francuskie i włoskie określenia mebli - mobiliers i mobilia - znaczą "ruchomości" 11 •

Mieszczanie odznaczali się mniejszą ruchliwością, ale i oni po­trzebowa~i składanych i przenośnych mebli, chociaż z innych po­wodów. Sredniowieczny dom spełniał rolę miejsca publicznego, nie prywatnego. Hallu używano prawie bez przerwy, gotowano w nim, jadano, przyjmowano gości, załatwiano interesy, a w nocy służył do spania. Te rozmaite funkcje umożliwiało ustawiczne prze­stawianie mebli. Nie istniał specjalny "stół do jedzenia", używano go do przygotowywania potraw, jedzenia, liczenia pieniędzy, a na­wet w razie konieczności do spania. Ponieważ liczba stołowników była zmienna, stan stołów i krzeseł malał lub zwiększał się zależ­nie od potrzeb. Na noc odsuwano stoły, a wnoszono łóżka. W re-

10 J. Glmig, A Social History oj Furniture Design: From B. C. 1300 to A. D. 1960, London 1966, s. 93.

11 S. Giedion, Mechanization Takes Command: A Contribution to Anonymous History, New York 1969, s. 270-272.

34

INTYMNOŚĆ I PRYWATNOŚĆ

zultacie umeblowanie nie mogło mieć charakteru stałego. Obrazy przedstawiające średniowieczne wnętrza ukazują całkowicie przy­padkowe rozstawienie mebli, które odsuwano pod ścianę, gdy nie były akurat potrzebne. Odnosi się wrażenie, że nie przywiązywano znaczenia do poszczególnych mebli z wyjątkiem fotela, a później łóżka; traktowano je bardziej jako wyposażenie niż cenną osobi­stą własność.

Średniowieczne wnętrza z witrażowymi oknami, ławami i go­tyckimi maswerkami często zdradzały swoje kościelne pochodze­nie. Zakony klasztorne w tych czasach były wielonarodowymi zgromadzeniami, w których powstawało dużo naukowych i tech­nicznych wynalazków, ale wpływały one także na inne dziedziny życia, na muzykę, literaturę, sztukę i medycynę. Podobnie miała się sprawa z meblami, z których większość pochodziła z pomieszczeń kościelnych: skrzynie na ozdobne szaty liturgiczne, stoły w refekta­rzach, pulpity do czytania, stalle. Pierwsze udokumentowane szu­flady służyły do przechowywania akt w kościołach12 . Umeblowa­nie klasztorne było umyślnie surowe; odpowiadało ascetycznemu życiu zakonników, nie było bowiem powodu, żeby swą energię twórczą zużywali oni na umilanie sobie czasu13 . Stalle z prostymi oparciami skłaniały do myślenia o sprawach wyższych (i nie po­zwalały siedzącemu usnąć), a twarde ławy (można je jeszcze dziś znaleźć w oksfordzkich kolegiach) me pozwalały na marudzenie przy jedzeniu.

W średniowiecznych wnętrzach nie tyle dziwi nas brak ume­blowania (puste współczesne domy przyzwyczaiły nas do tego), co ścisk i zgiełk, jaki w nich panował. Te domy, wcale nie duże -chyba że porównać je do nor biedoty - zawsze były zatłoczone. Częściowo dlatego, że wobec braku restauracji, barów i hoteli słu­żyły do załatwiania interesów i spotkań towarzyskich, ale również dlatego, że mieszkała w nich duża liczba ludzi: właściwa rodzina, a także najemni pracownicy, służba, terminatorzy, przyjaciele i pro­tegowani - gromada licząca dwadzieścia pięć osób nie była rzad-

12 Ibid., s. 276-278.

13 J. Evans, op. cit., s. 61-62.

35

Page 19: Witold Rybczyński-dom. krótka historia idei-1996

INTYMNOŚĆ I PRYWATNOŚĆ

kością. Ponieważ wszyscy oni żyli w jednym, najwyżej dwóch po­kojach, wszelka prywatność była zupełnie niemożliwa*. Przypo­minało to obrazki spotykane współcześnie w wojsku czy w inter­nacie szkolnym. Jedynie ludzie wyjątkowi - mnisi czy uczeni Gak święty Hieronim) - mogli przebywać w odosobnieniu. Nawet spa­nie było czynnością zbiorową. Nie tylko w jednym pomieszczeniu stało dużo łóżek, ale również w każdym łóżku sypiało wiele osób. Z testamentu Richarda Toky, zmarłego w 1391 roku kupca londyń­skiego, wynika, że w jego hallu stały cztery łóżka i kołyskal4 . Mno­gość osób tłumaczy też wielkość łóżek - zwykle miały one trzy me­try kwadratowe. Wielkie łoże Ware' a było tak szerokie, że "cztery pary mogły wygodnie obok siebie spocząć, nie przeszkadzając so­bie nawzajem"15**. Jak w tych warunkach ludzie osiągali intym­ność? Najwyraźniej nie osiągali jej. Malarstwo średniowieczne czę­sto przedstawia pary w łóżku czy w kąpieli, a wokół, w tym samym pokoju, przyjaciele lub służący prowadzą konwersacjęl6.

Nie oznacza to wcale, że życie w średniowieczu było prymi­tywne. Kąpiel na przykład stanowiła modne zajęcie. Ważną rolę tutaj odgrywały klasztory, będące nie tylko ośrodkami pobożności, lecz również czystości. Higiena miała pierwszorzędne znaczenie, na przykład w zakonie przemądrych cystersów; ich założyciel, święty Bernard, wyłożył to w zakonnej Regule, rękopisie mówiącym nie tylko o sprawach religijnych, ale i o doczesnych. Przeznaczenie tonsury, powiedzmy, nie było symboliczne, głowy zakonników go­lono, żeby nie dopuścić do zawszenia. Reguła zawiera szczegółowy rozkład zajęć, a także rozmieszczenie budynków wznoszonych we-

• Idea prywatności jest również nieobecna w wielu niezachodnich kulturach, szczególnie w Japonii. Nie posiadając własnego słowa do opisania tego zjawiska, Japończycy zapożyczyli je z angielskiego - praibashii.

14 C. Platt, The English Medieval Town, New York 1976, s. 73.

15 Fragment wiersza księcia Ludwika z AnhaIt-Kohten (1596) cyt. w: J. Gloag, A Social History ... , s. 105.

•• Znajduje się obecnie w Muzeum Wiktorii i Alberta w Londynie - przyp. tłum.

16 M. Praz, An Illustrated History oj Interior Decoration: From Pompeii to Art Nouveau, trans. W. Weaver, New York 1982, s. 81.

36

INTYMNOŚĆ I PRYWATNOŚĆ

dług określonego planu, podobnie jak dziś budowane są hotele dla biznesmenów. Mówiono, że ślepy mnich może wejść do które­gokolwiek z przeszło siedmiuset klasztorów cystersów i nie zgubi Sięl7. W każdym zespole zabudowań istniało lavatorium albo łaźnia, zaopatrzona w drewniane balie i urządzenia ułatwiające grzanie wody. Przy refektarzach, na zewnątrz, znajdowały się małe umy­walnie ze stale przepływającą zimną wodą do mycia rąk, przed i po posiłkach. Misericord, gdzie odbywała się rytualna kąpiel umierają­cych mnichów, był usytuowany nie opodal ambulatorium, a rere­dorter, skrzydło, w którym mieściły się latryny, budowano przy sy­pialniach (dorter). Woda używana w tych urządzeniach odpływała krytymi strumieniami, odpowiednikami dzisiejszych kanałówl8 .

Większość domów mieszkańców miast w Anglii była wyposa­żona w miejscową kanalizację i podziemne szamba. Wiele piętna­stowiecznych budynków (nie tylko pałace i zamki) miało tak zwane "garderoby", czyli wygódki z rurami na wyższym piętrze, prowa­dzącymi do podziemial9 . Czyszczono je od czasu do czasu i kiedy miasto spało, "nocny brud" przewożono na wieś, gdzie był uży­wany jako nawóz. Częściej nieczystości z owych garderób i wygó­dek spływały prosto do rzek i strumieni, co powodowało skażenie studni i liczne epidemie cholery. To dowód naukowej niewiedzy -nie brudu - tej samej, która uniemożliwiała ludziom w XIV wieku obronę przed Czarną Śmiercią, nie rozumieli oni bowiem, że jej głównymi nosicielami są szczury i muchy.

Pozbawieni Reguły laicy nie przestrzegali higieny równie su­rowo, jak zakonnicy, ale istnieją dowody, że i oni dbali o czy­stość. Czternastowieczny manuskrypt Menagere de Paris doradzał gospodyni domowej: "Wejście do twojego domu, to znaczy sa­lon i odrzwia, przez które przybysze wchodzą, by porozmawiać w środku, powinny być wcześnie rano zamiecione i trzymane czy-

17 J. Gimpel, op. cit., s. 3-5.

18 L. Wright, Clean and Decent: The History oj the Bath and the Loo, London 1980, s. 19-21.

19 C. Platt, op. cit., s. 71-72.

37

Page 20: Witold Rybczyński-dom. krótka historia idei-1996

INTYMNOŚĆ I PRYWATNOŚĆ

sto, a stołki, fotele i poduszki odkurzone i wytrzepane"20. Podłogę w hallu należało wysypać słomą w zimie, a kwiatami i ziołami w lecie. Ten miły zwyczaj miał swoje praktyczne powody: cho­dziło zarówno o utrzymanie podłogi w dobrym stanie i czystości, jak i o przyjemny zapach. W powszechnym użyciu były umywalki i cebrzyki, choć nie istniały łazienki. Tylko w klasztorach i w spe­cjalnych budynkach, jak pałac Westminster, znajdował się pokój przeznaczony wyłącznie do kąpieli; cebrzyki można było łatwo przenosić, tak jak i inne meble21 . Drewniane balie do kąpieli miały przeważnie duże rozmiary i kąpiele często odbywano wspólnie. W średniowieczu kąpiel była wydarzeniem rytualnym, jak jeszcze dziś w niektórych kulturach wschodnich. Stanowiła część uroczy­stości weselnych czy bankietów i towarzyszyły jej rozmowy, mu­zyka, jedzenie, picie i oczywiście miłość22 .

Maniery przy stole były niezwykle wyszukane. Etykietę trak­towano poważnie i nasze tradycyjne dawanie pierwszeństwa go­ściom, a także nakładanie im kolejnych porcji wywodzi się ze średniowiecza. Mycie rąk przed jedzeniem to też zwyczaj z tam­tych czasów, który przetrwał do dziś. Zresztą mycie rąk przed, po i w czasie posiłku było wtedy koniecznością, bo chociaż do zup uży­wano łyżek, to nie znano widelców i ludzie jedli przeważnie pal­cami; podobnie jak obecnie w Indiach czy Arabii Saudyjskiej, rów­nież w średniowieczu nie było to nietaktem. Jedzenie podawano na ogromnych półmiskach, pokrajane na małe kawałki układano na deszczułkach lub dużych kromkach chleba, które - jak meksy­kańskie tortillas czy hinduskie chapatis - służyły za jadalne talerzyki. Dziś panuje mniemanie, że w średniowieczu odżywiano się obfi­cie, ale jedzenie było pospolite i mało wymyślne; tymczasem by­libyśmy zdumieni rozmaitością ówczesnych potraw. Rozwój miast spowodował wzrost wymiany handlowej takich towarów, jak piwo z Niemiec, wino z Francji i Włoch, cukier z Hiszpanii, sól z Polski, miód z Rosji, a dla bogaczy przyprawy ze Wschodu. Jedzenie nie

20 Cyt. w: J. Evans, op. cit., s. 5I.

21 L. Wright, op. cit., s. 29-32.

22 Ibid., s. 31.

38

I

'Y , d" I

~Ii '.

, "

iii

INTYMNOŚĆ I PRYWATNOŚĆ

było też wcale mdłe; cynamon, imbir, gałkę muszkatołową i pieprz mieszano z pospolitymi ziołami, takimi jak pietruszka, mięta,czo­snek i tymianek23 • Zachowało się sporo dokumentacji na temat przyjęć dworskich. Miały one ekstrawagancki charakter i składały się z licznych potraw, podawanych w ściśle przestrzeganych od­stępach czasu. Wielka rozmaitość wynikała z faktu, że jadano za­równo dziczyznę, jak i mięso zwierząt domowych, a królewskie menu brzmi czasami jak spis "lokatorów" w towarzystwie opieki nad zwierzętami: pawie, czaple białe, czaple zwykłe, bociany i orły. Taka egzotyka robi wrażenie, ale i zwykły mieszczanin jadał zupeł­nie dobrze. Oto przepis na "faszerowanego kuraka", zwykłe danie opisane przez Chaucera: upieczonego kurczaka nafaszerować mie­szanką z szałwi, wiśni, sera, piwa i płatków owsianych, po czym polać sosem z miąższu pandemayne (delikatny biały chleb), ziół i soli pomieszanych z Romeney (małmazyjskie wino?4.

No a co zrobić ze średniowiecznym domem? Walter Scott opisawszy w Ivanhoe dwunastowieczny zamek, przestrzega czy­telnika: "Była tam wspaniałość i nawet próby prymitywnego gu­stu; ale komfortu niewiele, a ponieważ nie był znany, to go i nie brakowało"25. Zdaniem dwudziestowiecznego historyka architek­tury, Siegfrieda Giediona, "z dzisiejszego punktu widzenia komfort w wiekach średnich w ogóle nie istniaY'26. Nawet Lewis Mum­fort, który uwielbiał tę epokę, twierdził, że "średniowieczny dom miał zaledwie przeczucie ... komfortu" 27 . Te sądy są prawdziwe i nie można ich fałszywie interpretować. Ludzie w wiekach średnich nie byli - jak to starałem się przedstawić - całkowicie pozbawieni komfortu. Ich domy nie były ani prymitywne, ani prostackie i nie myślmy, że ludzie mieszkali w nich bez przyjemności. Ale nie jest

23 M. P. Cosrnan, Fabulous Feasts: Medieval Cookery and Ceremony, New York 1976, s. 45.

24 Ibid., s. 69.

25 Cyt. w: M. Praz, op. cit., s. 52-53.

26 S. Giedion, op. cit., s. 299.

27 L. Murnford, The City in History: Its Origins, Its Transformation and its Prospects, New York 1961, s. 287.

39

Page 21: Witold Rybczyński-dom. krótka historia idei-1996

INTYMNOŚĆ I PRYWATNOŚĆ

dla nas jasne, czy panował w nich komfort i jaki. Naszym średnio­wiecznym przodkom przede wszystkim brakowało świadomości komfortu jako pojęcia obiektywnego.

Gdyby nas posadzono do średniowiecznego stołu, najbardziej narzekalibyśmy na twardość ławek. Ale wtedy podczas obiadu cho­dziło bardziej o to, g d z i e kto jest umieszczony niż na czym sie­dzi. Być posadzonym "powyżej soli" było honorem zarezerwowa­nym dla nielicznych wybrańców. Siedzieć na niewłaściwym miejscu lub koło niewłaściwej osoby było poważną ujmą. Przepisy wska­zywały nie tylko, gdzie i koło kogo ma siedzieć członek każdej z pięciu warstw społecznych, ale także co ma jeść28 . Nam zdarza się przeklinać panujące w świecie konwenanse, ale nakazy i ry­tuały rządzące średniowiecznym życiem uznalibyśmy za nie do przyjęcia. Ludzie ci żyli według dzwonka. Dzień podzielono na osiem części i dzwonienie na jutrznię czy nonę nie tylko oznaczało czas na modlitwy w klasztorze, ale także regulowało pracę i handel w mieście. Nie istniały sklepy otwarte całą dobę; jarmarki zaczy­nały się i kończyły o ściśle określonej porze. W londyńskim City nie można było kupić zagranicznego sera przed noną (popołudnie), a mięsa po nieszporach (zachód słońca?9. Gdy wynaleziono me­chaniczne zegary, przepisy zaostrzyły się i nie sprzedawano ryby przed dziesiątą rano, a wina i piwa przed szóstą. Za nieposłuszeń­stwo groziło więzienie.

Także sposób ubierania się podlegał ustalonym normom. Naj­ważniejszą funkcją średniowiecznego stroju było pokazać, do jakiej warstwy społecznej się należy, a formalne przepisy dokładnie wy­znaczały, w co kto ma się ubierać. Ważny baron mógł sobie rocznie kupić więcej ubrań niż byle rycerz; bogatemu kupcowi pozwalano, acz niechętnie, na to samo, co wolno było szlachcicowi naj niższej rangi, natomiast gronostaje rezerwowano wyłącznie dla arystokra­cji3o. Jedni mogli nosić brokaty, a inni zaledwie barwne jedwabie

28 M. P. Cosman, op. cit., s. 105-108.

29 Ibid., s. 83.

30 B. W. Tuchman, Odległe zwierciadło, czyli rozlicznymi plagami nękane XIV stulecie, przeł. M. J. i A. Michejdowie, Katowice 1993.

40

INTYMNOŚĆ I PRYWATNOŚĆ

czy haftowane tkaniny. Nawet niektóre kolory były uprzywilejo­wane. Powszechnie noszono nakrycia głowy, a kapelusze rzadko zdejmowano. Ważni ludzie nosili je w czasie jedzenia, spania, na­wet kąpieli. Ten zwyczaj nie był koniecznie niewygodny, chyba że dla biskupa, który musiał nosić wysoką mitrę podczas całego posiłku, ale wskazywał na znaczenie, jakie to obsesyjnie uszerego­wane społeczeństwo przywiązywało do form i ceremoniałów. Za­uważmy też, że świadomie przypisywano wówczas osobistej wy­godzie jedynie drugorzędną rolę. To zresztą miało miejsce dopiero pod koniec wieków średnich, kiedy konwencje w sprawie ubio­rów zaczęły być tak przesadne, że aż komiczne31 . Kobiety nosiły hennin, wysokie, stożkowate nakrycie głowy, zakończone wiszącym od czubka trenem. Mężczyźni na nogi wkładali poulaines - dziwne obuwie z niezwykle wydłużonymi szpicami - a na siebie tuniki z długimi, ciągnącymi się rękawami i kubraczki przypominające minisukienki. Ci, których było na to stać, wieszali na sobie wszelkie możliwe ozdoby: dzwoneczki, kolorowe wstążki i drogie kamienie. Bogato ubrany rycerz przypominał Michaela Jacksona w jego po­krytym świecidełkami stroju z nocnego klubu.

Można oczywiście opisać, co ludzie w średniowieczu jedli, jak się ubierali i żyli, ale nie wydaje się to celowe, jeśli nie postaramy się zrozumieć, co myśleli. Jest to trudne, ponieważ jeżeli wyraże­nie "świat kontrastów" miało kiedykolwiek sens, to właśnie w wie­kach średnich. Religijność i skąpstwo, delikatność i okrucieństwo, luksus i straszliwa nędza, asceza i erotyzm współistniały w najlep­sze. Nasz własny mniej lub bardziej konsekwentny świat blednie w porównaniu z tamtym. Weźmy na przykład średniowiecznego uczonego. Po ranku spędzonym na zwykłym nabożeństwie w ka­tedrze (która sama w sobie była przedziwną mieszaniną sanctum sanctorum i bestiarium) mógł wziąć udział w publicznej egzeku­cji, gdzie wyjątkowo okrutną karę wymierzono według pedan­tycznej etykiety. Nie musiała to być wcale okazja, by dać upust grubiańskim uczuciom, lecz raczej by uronić łzę, gdy mężczyzna

31 J. H. Huizinga, op. cit., s. 249-250.

41

Page 22: Witold Rybczyński-dom. krótka historia idei-1996

INTYMNOŚĆ I PRYWATNOŚĆ

czy kobieta (przed poćwiartowaniem) wygłaszali kazanie do ze­branego tłumu. Życie miało "mieszany zapach krwi i róż"32. Nasz pogląd na średniowiecze kształtuje się często na podstawie mu­zyki i sztuki religijnej, a to daje fałszywy obraz wrażliwości ówcze­snych ludzi. Uroczystości na przykład często były skrzyżowaniem dobrego i złego smaku. Ten sam uczony, zaproszony na dworski obiad, opłucze ręce w perfumowanej wodzie, wymieni uprzejmy ukłon z sąsiadem, a nawet może zatańczy madrygał, jednocześnie będzie ryczał ze śmiechu na widok karłów wyskakujących z wiel­kiego upieczonego ciasta, półmiski zaś będą mu podawane przez służących na koniach. Huizinga stara się wytłumaczyć oczywiste sprzeczności między skrajną nieprzyzwoitością pewnych obycza­jów, a skromnością zachowania narzuconą przez dworskie nakazy. Twierdzi, że w wiekach średnich nakładały się na siebie dwa prądy cywilizacyjne: jeden prymitywny i przedchrześcijański oraz drugi, świeższej daty, dworski i religijny33. Często przeczyły one sobie nawzajem, a to, co wydaje się nam niekonsekwencją uczuć, to wy­nik nieudanych prób, by pojednać okrutną rzeczywistość z ide­alną harmonią, której wymagały zarówno rycerskość, jak i religia. Niespokojny średniowieczny umysł ustawicznie oscylował między tymi dwiema skrajnościami.

Przemieszanie tego, co prymitywne, z tym, co wyrafinowane, widoczne było także w mieszkaniach. Obwieszone bogato zdo­bionymi materiami pokoje bardzo słabo ogrzewano, kosztownie ubrani panowie i damy zasiadali na zwykłych stołkach i ławach, dworacy potrafiący przez piętnaście minut kwieciście wyrażać swoje uszanowanie spali we trzech w łóżku, nie zdając sobie w ogóle sprawy, co to jest osobista intymność. Dlaczego ludzie średniowiecza nie starali się poprawiać warunków swojego życia? Nie brakowało im przecież ani zręczności, ani pomysłowości. Czę­ściowo można to wytłumaczyć innym podejściem do zagadnienia samej funkcji, szczególnie, jeśli dotyczyło to ich domowego oto­czenia. Dla nas funkcja jakiejś rzeczy łączy się z jej użytecznością

32 Ibid., s. 27.

33 Ibid., s. 109-110.

42

INTYMNOŚĆ I PRYWATNOŚĆ

(np. funkcją krzesła jest możliwość siedzenia na nim), którą odróż­niamy od innych cech danego przedmiotu, jak piękno, wiek czy styl; w średniowiecznym życiu nie było takich różnic. Każdy przed­miot miał jakieś znaczr.nie i miejsce w życiu, które było zarówno częścią jego funkcji, jaR i bezpośredniego przeznaczenia, i obie te rzeczy były nierozdzielne. Skoro nie istniało takie pojęcie jak "czy­sta funkcja", umysłowi średniowiecznemu trudno było doceniać funkcjonalne ulepszenia; byłoby to manipulowaniem samą rzeczy­wistością. Kolory miały znaczenie, podobnie wydarzenia i nazwy - nic nie było przypadkowe * . Były to częściowo przesądy, a czę­ściowo wiara w boski porządek świata. Przedmioty użytkowe, takie jak ławy czy stołki, nie miały znaczenia, nie poświęcano im wobec tego najmniejszej uwagi.

Nie robiono też wielkich różnic między użytkowaniem co­dziennym a ceremonią. Proste funkcje, jak mycie rąk, nabierały ceremonialnych form, a ceremonie, jak łamanie chleba, były odpra­wiane nieświadomie jako część zwykłego życia. Nacisk, który śre­dniowiecze kładło na ceremonie, podkreśla to, co John Lukacs na­zwał zewnętrznymi przejawami średniowiecznej cywilizacji34

. Na­prawdę liczył się tylko zewnętrzny świat i miejsce w nim człowieka. Życie było sprawą publiczną i tak jak ludzie nie mieli dostatecznie rozwiniętej samoświadomości, tak samo nie mieli własnego miejsca. Surowość średniowiecznych wnętrz wynika raczej ze sposobu my­ślenia niż z braku wygodnych krzeseł czy centralnego ogrzewania. Nie chodzi o to, że - jak twierdził Walter Scott - ludzie nie wie­dzieli, co to jest komfort - po prostu wcale nie był on im potrzebny.

John Lukacs twierdzi również, że takie słowa, jak "wiara w sie­bie", "miłość własna", "melancholia", "sentymentalny" w dzisiej-

• Średniowieczne domy, a także dzwony kościelne, miecze i armaty były nazy­wane imionami własnymi. Ten zwyczaj przetrwał aż do XX wieku - Adolf Hitler nazwał swoją wiejską rezydencję "Orlim Gnia~dem", a Winston Churchill swoją, z właściwą Anglikom autoironią - "Przytulną Swinią", ale ponieważ w domy za­częto inwestować raczej pieniądze niż uczucia, imiona ustąpiły cyfrom.

34 J. Lukacs, op. cit., s. 622.

Page 23: Witold Rybczyński-dom. krótka historia idei-1996

INTYMNOŚĆ I PRYWATNOŚĆ

szym znaczeniu pojawiły się w językach angielskim i francuskim dopiero dwa albo trzy wieki temu. Ich użycie oznacza powstanie czegoś nowego w ludzkiej świadomości; pojawienie się wewnętrz­nego świata jednostki, jej własnej osoby i jej rodziny. Znaczenie ewolucji komfortu domowego można oceniać tylko w tym kontek­ście. To o wiele więcej niż proste poszukiwania dobrego fizycznego samopoczucia; rozpoczyna się docenianie domu jako miejsca dla rozwijającego się życia wewnętrznego. John Lukacs mówi: "ponie­waż ludzka samoświadomość była bardzo ograniczona, to i wnę­trza domów były puste, nawet komnaty możnych czy króla. We­wnętrzne urządzenie domów nastąpiło jednocześnie z wewnętrz­nym urządzeniem umysłów"35.

Od końca średniowiecza aż do XVII wieku warunki domo­wego życia zmieniały się bardzo powoli36 . Domy były teraz więk­sze i mniej topornie budowane niż dawniej - na przykład kamień zastąpiono drewnem - ale ciągle brakowało im lekkości i urody. Pojawiły się rozmaite drobne ulepszenia: szkło, przedtem bardzo kosztowne, potaniało trochę i zaczęło być używane w oknach za­miast naoliwionego papieru, ale otwierane okna nadal były rzadko­ścią37. Obudowane ogniska i komin (który został wynaleziony już w XI wieku) zyskały szerszą akceptację i większość pokoi miesz­kalnych posiadała kominki. Niestety były źle zaprojektowane _ przewody kominowe miały za szerokie, a paleniska za głębokie - i aż do XVIII wieku pomieszczenia były słabo ogrzewane i za­dymione. W Niemczech co prawda zaczęto używać pieców kaflo­wych, ale przyjmowały się one wolno w pozostałej części Europy i choć znano je we Francji już w XVI wieku, musiały czekać przeszło dwa stulecia, by zyskać prawdziwą popularnośĆ38 . Oświetlenie na­dal było bardzo prymitywne. Aż do pojawienia się gazu na samym

35 Ibid., s. 623.

36 F. BraudeI, Struktury codzienności, przeł. M. Ochab i P. Graff, Warszawa 1992.

37 J.-P. Babelon, Demeures parisiennes: sous Henri IV et Louis XIII, Paris 1965, s. 82.

38 F. BraudeI, op. cit.

44

INTYMNOŚĆ I PRYWATNOŚĆ

początku. XIX wieku nie było skutecznego sposobu. na oświetle~ie w nocy. Swiece i lampy oliwne były kosztowne, a WIęC rzadko uzy­wane; po zapadnięciu nocy większość ludzi szła spać39 .

Pod względem czystości nastąpił regres w stosunku do stan­dardów średniowiecza. W wielu miastach europejskich zbudowano wtedy publiczne łaźnie (które podobnie jak szpitale zostały sko­piowane z kultury muzułmańskiej dzięki powracającym krzyżow­com). Ale gdy na foc~ątku XV~ wieku zmieni~ si~ow bu~dele,. zo­stały opuszczone 1 odzyły dopIero w XVIII WIeku . Poruewaz ła­zienki w prymitywnych domach nie istniały, higiena osobista była w stanie opłakanym. Co gorsza, problemem stało się zaopatrz~­

nie w wodę. Miasta, takie jak Paryż czy Londyn, rozrastały SIę i zagęszczały, studnie ulegały zanieczyszczeniu i lud~ie mus~eli korzystać z ulicznych fontann - w 1643 roku w Paryzu b!ł? IC~ dwadzieścia trzy4I . Konsumpcja wody, zawsze dobry wskazruk hI­gieny, zmalała. Wysiłek, jakiego wymagało pr~yniesi~~e w~d! do domu, a specjalnie na wyższe piętra, poważrue zmrueJszył Jej zu­życie, a kąpiel, która była rzeczą powszednią w wiekach średnich, zupełnie wyszła z mody.

Urządzenia sanitarne nadal były prymitywne, niewiele le'ps~e niż w średniowieczu. Podjęto pewne wysiłki w celu poprawIerua sytuacji i na przykład w Paryżu w XVI w~eku. wydan~ .za.rządze­nie, by każdy dom był wyposażony w ubikaCJę, wyprozrua~ą ~o szamba znajdującego się poniżej podwórza42 . Wsp~lna ub~aCJa mieściła się na parterze albo czasami na wyższym pIętrze, rueda­leko schodów43. Ponieważ w jednym budynku mieszkało trzydzie­ści do czterdziestu osób, dwa albo trzy ustępy nie bardzo starczały. W związku z tym popularność zyskały nocniki, ale wobec braku

39 Ibid.

40 L. H. Wright, op. cit., s. 42-44.

41 J.-P. Babelon, op. cit, s. 96-97.

42 Ibid., s. 96-97.

43 Opisy siedemnastowiecznych domów paryskich opa~ na dziele J.-P. Babe­lona, op. cit., s. 69-116.

45

Page 24: Witold Rybczyński-dom. krótka historia idei-1996

INTYMNOŚĆ I PRYWATNOŚĆ

kanałów, ścieków czy rur kanalizacyjnych zawartość ich wraz z in­nymi brudami wylewano najczęściej przez okno prosto na ulicę * .

Popr~wa fizycznych warunków następowała bardzo powoli, ale zaczęły się inne zmiany - nie w technologii, lecz w manie­rach i sposobie postępowania. Paryż był pierwszym miastem Eu­ropy i istnieje dokładny rejestr rodzajów domów zbudowanych tam w XVII wieku44

. Typowy mieszczański dom stał na dawnej średniowiecznej parceli, ale teraz miał cztery lub pięć pięter - a nie dwa - co wskazuje na ceny i podaż ziemi w centrum tego szybko rozwijającego się miasta. Z zasady budynek okalało wewnętrzne podwórze. Na niższym poziomie mieściły się pomieszczenia han­dlowe i stajnie, ale również kwatery właściciela i jego rodziny, a także służby i pracowników. Był to więc ciągle jeszcze dom śre­dniowieczny, jeśli chodzi o urządzenie i rozmaitość zajęć, które się w nim odbywały. Główny pokój nazywał się sa Ile - miał wielką powierzchnię, taką jak poprzednio hall, i też używany był do je­dzenia, rozrywek i przyjmowania gości. Gotowanie nie odbywało się już na głównym palenisku, ale w osobnej izbie, specjalnie do tego przeznaczonej. Ponieważ zapachy kuchenne zostały uznane za niemiłe przez to skądinąd niezbyt ładnie pachnące społeczeń­stwo, kuchnia nie mieściła się obok saIle, lecz zwykle ulokowana była gdzieś dalej, po przeciwnej stronie podwórza. Chociaż niektó­rzy ludzie w dalszym ciągu spali na rozkładanych łóżkach, powstał nowy rodzaj pokoju, który często używano wyłącznie do spania -chambre. Istniały także mniejsze pokoje, powiązane z sypialnią -garde-rabe (nie mylić z angielską ubikacją, to był pokój z szafami albo ubieralnia) i cabinet (spiżarnia lub magazyn). Te nazwy mogą

• Angielska żargonowa nazwa ubikacji - 100 - pochodzi podobno od tego prak­tycznego stosowania. W osiemnastowiecznym Edynburgu był zwyczaj wołania Gar­dyloo przed wylewaniem nieczystfJści na ulicę; jest to zniekształcona forma wcze­~niejszej francuskiej przestrogi Garde a /'eau! ("uwaga na wodę"), chociaż nie jest Jasne, dlaczego Szkoci mieli używać tego zawołania w obcym języku. Jest też inna teoria, m.niej zawiła: na osiemnastowiecznych architektonicznych rysunkach czę­sto pokOJe, w których była wygódka, nazywano petits lieux albo po prostu lieu _ "miejsca" i stąd angielskie 100.

44 Ibid., s. 96-97.

46

INTYMNOŚĆ I PRYWATNOŚĆ

być jednak mylące, bo zarówno garde-robe, jak cabinet miały okna i były dość duże, żeby służyć do spania, i miewały kominki.

Typowy paryski mieszczański dom zamieszkiwała przeważnie więcej niż jedna rodzina - przypominał on kamienice czynszowe. Wyższe piętra składały się z chambres i przynależnych do nich garde­-rabes i cabinets, które podnajmowano lokatorom. Ale te pomiesz­czenia nie były pomyślane jako osobne apartamenty. Lokator wy­najmował tyle pokoi, ile chciał albo mógł, często zajmował kilka pięter. Pokoje były duże, miały przynajmniej siedem i pół metra kwadratowego, a garde-robes i cabinets były mniej więcej wielkości współczesnej sypialni. Ponieważ nie sąsiadowały one ani z salle, ani z kuchnią - kominki w sypialniach były dostatecznie duże, by na nich gotować - życie rodzinne skupiało się w dalszym ciągu w jednym pomieszczeniu. Lecz pragnienie większego zakresu pry­watności sprawiło, że państwo oddzieliło się od służby, która po­społu z małymi dziećmi przeważnie sypiała w mniejszych, sąsia­dujących pokojach.

Pojawienie się wynajmowanych pomieszczeń uwydatnia róż­nice, jakie zaszły od wieków średnich: wielu ludzi przestało miesz­kać i pracować w tym samym budynku. I chociaż większość sklepi­karzy, kupców i rzemieślników dalej żyła "nad sklepem", stale rosła ilość mieszczan - budowniczych, prawników, notariuszy i urzęd­ników - dla których dom był wyłącznie miejscem zamieszkania. W wyniku tego podziału dom stawał się - w każdym razie dla świata zewnętrznego - bardziej p r y wat n y m miejscem. Jednocześnie rosło poczucie intymności i utożsamianie domu wy­łącznie, z życiem rodzinnym.

W samym domu jednak prywatność nadal była względnie nieważna. Salomon de Brosse, mianowany w 1608 roku nadwor­nym architektem Henryka IV i projektant Pałacu Luksemburskiego, mieszkał wraz z żoną, siedmiorgiem dzieci i nie znaną nam ilo­ścią służby w dwóch sąsiadujących ze sobą pokojach45

. Były one nie tylko wypełnione ludźmi, ale również meblami: wysokimi szaf­kami, serwantkami, kredensami, bufetami i komodami. Ponieważ

45 Ibid., s. 111.

47

Page 25: Witold Rybczyński-dom. krótka historia idei-1996

INTYMNOŚĆ I PRYWATNOŚĆ

był to okres rozmiłowania w piśmiennictwie, ludzie potrzebowali również stołów do pisania - sekretarzyków i biurek - a także bi­blioteczek. Łóżka z baldachimami, które zaczęły być modne - de Brosse miał takie cztery - miały po bokach okotarowanie, co nie tylko zatrzymywało sporo ciepła, ale także dawało nieco prywat­ności jego użytkownikom.

Podobne dzisiejszemu zainteresowanie umeblowaniem za­częło się w XVII wieku. Meble przestają być tylko wyposażeniem, są cenną własnością, a również częścią dekoracji wnętrza. Przeważnie są teraz wykonywane z orzecha zamiast dębu albo (co było kosz­towniejsze) z hebanu - we Francji do dziś stolarz-specjalista od mebli nazywa się ebeniste. Miejsca do siedzenia stały się bardziej wypracowane. Krzesła z oparciami, wymyślone pod koniec XVI wieku (odpowiedniejsze dla szerokich kobiecych spódnic), prze­mieniły się w zwykłe, przeważnie wyściełane i pokryte tapicerką. Twarde, proste krzesła, które przeżyły średniowiecze, zastąpiono bardziej wygiętymi i mającymi kształty lepiej przystosowane do ciała ludzkiego. Istniała też większa rozmaitość mebli niż w prze­szłości, ale nie były one przeznaczone do specjalnych pokoi i w dal­szym ciągu dowolnie je ustawiano.

Niemniej coś w tych siedemnastowiecznych wnętrzach dawało poczucie prawdziwej intymności. Średniowieczna pustka zapełniła się - choć w sposób dość bezładny - krzesłami, komodami, łóż­kami, służącymi także do siedzenia. Te zatłoczone pokoje nie były właściwie umeblowane. Wyglądało to tak, jakby właściciele kupo­wali wszystko "jak leci", a następnego dnia przekonywali się, że na te pośpieszne nabytki wcale nie ma miejsca. Był to rezultat pewnego rodzaju mieszczańskiej nerwowości, znakomicie przed­stawionej w satyrycznych rysunkach Abrahama Bosse, który poka­zał nam ludzi w ciągłym ruchu, traktujących dom jako oprawę dla towarzyskiego teatru. Francuscy mieszczanie, klasa leżąca między arystokracją a niższymi warstwami, nadal starali się tak ustawić, by osiągnąć pozycję społeczną tych pierwszych i możliwie zdystanso­wać się od tych drugich.

Szlachta i najbogatsi mieszczanie mieszkali w o wiele więk­szych, osobnych budynkach, zwanych hOteIs, które były wspanial-

48

, I

.~ ,

INTYMNOŚĆ I PRYWATNOŚĆ

sze i lepiej wyposażone. Dzisiaj nazwalibyśmy je rezydencjami. Ich wielkość wahała się od Hótel de Liancourt (projektowanego czę­ściowo przez de Brosse' a), który składał się z pięciu osobnych pa­wilonów zbudowanych wokół dwóch dziedzińców, do mniejszych, dwunastopokojowych dworów. Także w nich zaczęto poszukiwać większej prywatności. Były przeważnie ukryte za domami zwy­kłych obywateli i z zewnątrz nie przedstawiały się okazale; ich ogrodów i podwórców nie dostrzegano z ulicy. W środku nato­miast wszystko było zrobione na pokaz. Po przejściu przez wspa­niały podwórzec Hótel Lambert, miejsca zamieszkania Jean-Bap­tiste'a de Thorigny, przewodniczącego Izby Obrachunkowej, gość przechodził ogromnymi schodami przez westybul i znajdował się w wielkim przedpokoju. To była tylko poczekalnia, która tak jak w przeszłości służyła zarówno za miejsce przyjmowania interesan­tów, jak i za sypialnię dla służących. Pokój sypialny przewodniczą­cego znajdował się dalej. W tych budynkach nie znajdziemy kory­tarzy - każdy pokój stykał się bezpośrednio z sąsiednim - i architek­tów napawała duma z usytuowania wszystkich drzwi w amfiladzie, co tworzyło niezakłóconą możliwość spoglądania z jednego końca domu na drugi. Widać w tym przyznanie pierwszeństwa urodzie kosztem prywatności. Każdy gość czy służący musiał przejść przez każdy pokój, żeby dostać się do następnego.

Nie tylko prywatność, również i higienę miano sobie za nic. Wygódki uznawano za pomysł plebejski. Ważne osobistości, takie jak Jean-Baptiste Lambert de Thorigny, nie chodziły do toalety -toalety przychodziły do nich. "Zamknięty sedes" - to pudło z wy­ściełanym wiekiem, w razie arystokratycznej potrzeby wnoszone przez służących. Nie na długo oczywiście, ponieważ, jak nam przy­pomina dziewiętnastowieczny kronikarz, był to meuble odorant46

. Za panowania Ludwika XIV prawie trzysta takich sedesów stało w pa­łacu wersalskim, co może nawet i nie wystarczało, bo jak zanoto­wała księżna Orleanu w swoim dzienniku: "Jest jedna paskudna rzecz na dworze, do której nigdy nie przywyknę: ludzie przeby-

46 L. Wright, op. cit., s. 73.

49

Page 26: Witold Rybczyński-dom. krótka historia idei-1996

INTYMNOŚĆ I PRYWATNOŚĆ

wający W pasażu naprzeciwko naszych pokoi siusiają po kątach"47. Co wybredniejsi paryżanie jeździli do ogrodów Tuileries, by tam wysiąść z karety i załatwić swoją potrzebę pod cisami48 .

W Hótel Lambert nie było ani jednej łazienki. Przede wszyst­kim częstych kąpieli nie uważano za konieczne, a poza tym po­mysł, żeby jeden pokój uznać za specjalnie przeznaczony na ką­pielowy byłby dla siedemnastowiecznych paryżan nie do przyję­cia. Nie dlatego, że nie było na to dość miejsca w tych obszer­nych domostwach, po prostu idea łączenia jakiejś specjalnej funk­cji z osobnym pomieszczeniem nie przychodziła jeszcze nikomu do głowy. Nie znajdziemy tam na przykład jadalni. Stoły były roz­kładane i ludzie jadali w rozmaitych częściach domu - w salle, w antichambre albo chambre - zależnie od humoru i ilości biesiadni­ków49 . W chambre stało łóżko (tylko jedno) i nadal było to miejsce przeznaczone do towarzyskich spotkań. Tak jak i w mniejszych, mieszczańskich domach, służący i pokojówki sypiali tu w przyle­głych cabinets i garde-robes.

W ciągu XVII wieku w wewnętrznych urządzeniach hOtels za­szły tylko nieznaczne zmiany, świadczące o wzrastającej potrzebie intymności. Cabinet, dawniej używany tylko przez kamerdynera, z czasem zmienił się w bardziej intymne pomieszczenie, przezna­czone dla prywatnych zajęć jak, powiedzmy, pisanie. W Hotel Lam­bert taki pokój znajdował się nad sypialnią pana przewodniczą­cego; jego ściany były ozdobione przez malarza Le Sueur freskami o tematyce miłosnej i zaczęto go nazywać cabinet de l'Amour*. Cza­sem we wnętrzu dużego, nie należącego do nikogo chambre wbudo­wywano alkowę, do której wstawiano łóżko. Była to prawie osobna sypialnia, ale niezupełnie. Ta innowacja była zasługą markizy de

47 Cyt. w: T. Conran, The Bed and Bath Book, New York 1978, s. 15. 48 F. Braudel, op. cit. 49 Ibid.

• Czy był to pokój schadzek, jak wskazuje nazwa? Prawdopodobnie. Koniecz­ność ścieśniania się w rodzinie mieszczańskiej nie istniała w domach szlachty; mał­żeństwa zwykle żyły i spały oddzielnie. Pani prezydentowa miała swój własny ob­szerny apartament na piętrze, nad mężowskim.

50

l INTYMNOŚĆ I PRYWATNOŚĆ

Rambouillet. Przybywszy do Paryża z Rzymu, tak zmarzła w zimie w swoim ogromnym i źle ogrzewanym chambre, że w 1630 roku przemieniła swoją garde-robe w małą zaciszną sypialnię50. Pierwsze użycie słowa salle a manger (jadalnia) nastąpiło w 1634 roku, ale na zastąpienie sali służącej do wielu celów przez inne pokoje, przezna­czone na biesiadowanie, zabawy i konwersacje, trzeba było czekać jeszcze cały wiek51 .

Te hOteis cudownie przyozdabiano freskami na suficie, a ściany miały malowane, wykładane boazerią i obwieszone lustrami. Na suficie w pokoju Lamberta Le Sueur namalował legendę Jowisza w trzech częściach. Mimo to te domy nie dawały uczucia intym­ności. Było w nich dużo pięknych mebli, które jednak sprawiały wrażenie opuszczonych, bezładnie zepchniętych pod ściany tych ogromnych pokoi, nie urozmaiconych żadnym cieplejszym zakąt­kiem czy zakamarkiem. Chociaż pokoje dekorowano zgodnie z róż­nymi klasycznymi tematami - Miłość, Muzy i Herkules - brakowało

w nich atmosfery ciepła, która jest rezultatem ludzkiej krzątaniny. O tym właśnie braku - braku nastroju intymności, nazwanym

Stimmung, jakiego nie dawał pokój i jego umeblowanie - pisze Ma­rio Praz w typowym dla siebie eseju o filozofii dekoracji wnętrz52 . Stimmung to cecha charakterystyczna wnętrz, związana nie tyle z funkcjonalnością, co z osobistym piętnem właściciela, sposobem, w jaki jego pokój odzwierciedla jego duszę, jak to Praz poetycz­nie ujął. Według niego Stimmung pojawia się najpierw w północ­nej Europie. Zjawisko to można spostrzec już w XVI wieku, kiedy to Durer wygrawerował Świętego Hieronima w swojej pracowni. Wi­doczny jest w starannym przedstawieniu rozmaitych przedmiotów w przepełnionym pokoju świętego i w świetle, które jednocześnie ogrzewa postać starego człowieka przy pulpicie i wprowadza ze­wnętrzny, naturalny świat do wnętrza. Nawet oswojony lew pod­kreśla intymność tej sceny. Porównajmy grafikę Diirera z obrazem

50 Ibid.

51 Ibid.

52 M. Praz, op. cit., s. 50--55.

51

Page 27: Witold Rybczyński-dom. krótka historia idei-1996

INTYMNOŚĆ I PRYWATNOŚĆ

trochę wcześniejszym, namalowanym na ten sam temat przez Wło­cha AntonelIa da Messina. Elementy są w obu pracach podobne -książki, pulpit, pantofle - jest też i lew, tyle że umieszczony na dalszym planie. Obraz ten namalowany jest z ogromną dbałością o szczegóły - AntonelIo studiował w Niderlandach i wprowadził ~echnikę flamandzką do Włoch, ale z jakże odmiennym skutkiem. Swięty Hieronim siedzi, czy raczej upozowany jest w nieprawdo­podobnie teatralnym otoczeniu, obramowanym szerokim prosce­nium sklepienia. Nie ma tu wcale nastroju intymności. Jest niewąt­pliwe piękno w eleganckich elementach architektonicznych, ale ich przewaga i suchość otoczenia tworzą atmosferę sztuczności. Wnę­trze nie mówi nam nic o człowieku; trudno wręcz uwierzyć, że ta przedziwna mała przestrzeń należy do niego albo do niej.

Jeśli chcemy w siedemnastowiecznej Europie znaleźć dom po­siadający ową Stimmung, należy udać się na północ. Mamy dosko­nale udokumentowany przykład norweskiej rodziny żyjącej w mie­ście Krystiania (obecnie Oslo) pod koniec siedemnastego stule­cia53 . Norwegia była wówczas prowincją Danii, a Krystiania liczyła nie całe pięć tysięcy mieszkańców (miasto zniszczył pożar w 1624 roku); jednym słowem, była to miejscowość bez znaczenia, prowin­cjonalna i nieco zacofana. Dom Frederika Jacobsena Bruna i jego żony Marthe ChristiansdaUer był typowym domem mieszczanina w małym europejskim mieście w początkach XVII wieku.

Brun był introligatorem i pracował w domu. Jednopiętrowy, częściowo drewniany budynek mieścił introligatornię, stajnię, sto­dołę, strych na siano i kilka magazynów dookoła podwórza. Część mieszkalna wychodziła na ulicę. Brunowie zakupili ten dom zaraz po ślubie i z czasem rozbudowali go, dodając drugą kondygna­cję. Pierwotna konstrukcja składała się z dużego pokoju z małą kuchnią obok i przyległego pokoju średniej wielkości. W wyniku rozbudowy doszło po jednym pokoju z każdej strony dużego sel­skapssal (pokoju do przyjęć). Dom liczył około czterdziestu pięciu metrów kwadratowych i choć wydaje się dość ciasny dla Brunów

53 O. Brochmann, By og Bolig, Oslo 1958. Cyt. w: N. Schoenauer, The Occidental Urban House, New York 1981, t. 3, 5. 113-117.

52

I INTYMNOŚĆ I PRYWATNOŚĆ

i ich ośmiorga dzieci, zamieszkiwało go w sumie piętnaście osób; doliczyć trzeba bowiem jeszcze trzech najemnych pracowników i dwie służące.

Siedziba Brunów, zdaniem Phillipe' a Ariesa, to przykład "du­żego domu" bogatych mieszczan nie tylko w XVII wieku, ale rów­nież w XVI, a nawet XV54 . Główną cechą dużego domu była jego otwartość. Tak jak w średniowieczu, odbywało się w nim wszystko - interesy, rozrywka i praca. Był zawsze pełen krewnych, gości, klientów, przyjaciół i znajomych. Chociaż w domu Brunów było dużo pokoi, Frederik i Marthe nie mieli oddzielnej sypialni - spali w dużym pokoju na dole, dzieląc duże łoże pod baldachimem z trójką naj młodszych dzieci. Pięcioro starszych - trzynastoletni syn, który uczył się rzemiosła, dziewiętnastoletni, który z powodu choroby nie pracował, dwie młodsze siostry i dwudziestojednolet­nia, wybierająca się za mąż - spało na dwóch łóżkach w pokoju nad kuchnią. Dwie służące też sypiały w pokoju na dole, praw­dopodobnie, żeby Marthe mogła mieć je na oku - były to wiej­skie dziewczyny, za których wychowanie i cnotę Brunowie odpo­wiadali. Dwaj pracownicy mieli łóżko w drugim pokoju na górze. Trzeci, młody uczeń, spał w introligatorni, ponieważ do jego obo­wiązków należało wstawać wcześnie i rozpalać ogień.

Zgodnie z tradycją sięgającą średniowiecza, większość co­dziennych zajęć odbywała się w dużym, głównym pokoju. Na środku stał stół z czterema krzesłami; resztę umeblowania odsu­wano pod ściany. Poza szerokim łożem było tu jeszcze osiem krze­seł, fotel pana domu z wysokim oparciem, drugi fotel dla gości, kredens i dwie skrzynie. Kiedy przybywała większa ilość ludzi, ustawiano krzesła we wnęce okiennej, tworząc zaimprowizowany kącik do rozmów. W kuchni mieściło się duże palenisko i mały stół ze stołkami dookoła. Tu kredensu nie było; miedziane i cynowe na­czynia wisiały na ścianie. Pokój do przyjęć posiadał zaledwie kilka krzeseł; tak jak w XIX wieku salon był przeważnie pusty i uży­wano go tylko na specjalne okazje, w święta czy w związku z ja­kimiś uroczystościami. W innych pokojach stały łoża, skrzynie na

54 Aries, op. cit., s. 391-395.

53

Page 28: Witold Rybczyński-dom. krótka historia idei-1996

INTYMNOŚĆ I PRYWATNOŚĆ

ubrania i niewiele więcej. Łazienki nie było. Mieszkańcy myli się na podwórzu lub raz na tydzień kąpali się w kuchni*.

Dzień zaczynał się o świcie. Śniadanie jadano byle jak, każdy osobno. Następnie Brun z pracownikami szli do pracy w warszta­cie. Marthe ze słUżącymi przynosiły wodę (była co prawda na po­dwórzu studnia, ale przeważnie brano wodę z publicznej pompy na ulicy), robiły małą przepierkę (wielkie pranie urządzano dwa razy do roku w pobliskiej rzece Aker) i brały się do innych zajęć. Najwięcej czasu zabierało przygotowywanie posiłków. Jak więk­szość mieszczan Brunowie posiadali łąkę za miastem, skąd brali siano (dla klaczy) i jarzyny, dlatego potrzebne im były przestronne magazyny. Czasami w lecie sypiano w małej stodole na łące - wcze­sna wersja "domku letniego". W południe Brunowie jadali główny posiłek i brała w nim udział cała piętnastka. Wieczorem tylko naj­bliższa rodzina zasiadała do stołu - młodsze dzieci, pracownicy i służące jedli w kuchni. Dzień kończył się wcześnie i chodziło się spać zaraz po zmroku.

Jak Brunowie ogrzewali swój dom w długie norweskie zimy? Paleniska w kuchni i warsztacie ledwo wystarczały; w każdym razie były tak zlokalizowane, że bardzo niewiele ciepła przekazywały in­nym pomieszczeniom. Gdy dom rozbudowano, umieszczono nowe piece w niektórych pokojach (nie wiadomo w których, zapewne je­den w hallu, a drugi w pokoju na górze). Piece były nowością -Brunowie zastosowali je "pierwsi na ulicy" - pomogły one znako­micie w ogrzewaniu domu, nie mówiąc już o tym, że w przeciwień­stwie do palenisk nie napełniały pokojów dymem. Ale ponieważ wiele z nich nie ogrzewano, a wszystkie miały co najmniej dwie ze­wnętrzne ściany, piece nie zmieniały faktu, że wszędzie panowało zimno. W domu nie było żadnych korytarzy, co stanowiło wówczas regułę; jeśli chciało się iść na górę albo do warsztatu, trzeba było

• Nazwy dni tygodnia w całej Europie Zachodniej pochodzą od imion bóstw przedchrześcijańskich, i tak Wednesday (środa) od Wodina, Thursday (czwartek) od Thora itd. Jedyny wyjątek stanowią języki skandynawskie, w których Saturday (so­bota), czyli Lordag, pochodzi od ludzkiego zajęcia - oznacza "dzień kąpieli" - i wska­zuje na znaczenie, jakie przywiązywano do tej sprawy. Zwrócił mi na to uwagę mój kolega Norbert Schoenauer.

54

INTYMNOŚĆ I PRYWATNOŚĆ

wyjść najpierw na dwór. Zimowe wyprawy do ubikacji, która mie­ściła się obok stajni, musiały być załatwiane z niezwykłym wręcz pośpiechem.

Brunowie żyli i pracowali w tym samym obejściu i większość ich zajęć odbywała się w jednym albo dwóch pokojach, ale nie było to już gospodarstwo średniowieczne. Mieli więcej mebli, chociaż nie tyle, co w mieszkaniach paryskich. Używanie pieców nie tylko dawało wygodę i przyjemność, ale pozwalało podzielić dom na większą ilość pokoi, niż było to możliwe przedtem. I choć główny pokój przypominał dawny hall, to pewne zajęcia zaczęto przypi­sywać innym pomieszczeniom, jak kuchnia czy sypialnie.

Zmiany w zwyczajach domowych były istotniejsze niż inno­wacje techniczne. Małe dzieci w dalszym ciągu spały w łóżku z ro­dzicami, ale młodzież zajmowała inny pokój. Można sobie wy­obrazić Frederika i Marthe, jak po wysłaniu dzieci na górę spać, siedzą sobie we dwoje. Dom jest spokojny, całodzienne obowiązki zostały wypełnione i oboje rozmawiają przy zapalonej świecy. Zwy­kła scena, ale jednak wielka zmiana w obyczajach. Mąż i żona po­strzegać się zaczęli - zapewne po raz pierwszy - jako para. Nawet ich noc poślubna, dwadzieścia lat wcześniej, była wydarzeniem publicznym, obchodzonym z hałaśliwą, średniowieczną bezcere­monialnością. Okazji do zaznania trochę intymności było niewiele i dopiero to skromne, mieszczańskie wnętrze pozwoliło na nieco rodzinnej prywatności. Trudno przecenić znaczenie tego wydarze­nia, szczególnie, że miało ono miejsce nie tylko w domu Brunów, ale powoli rozpowszechniało się w całej środkowej i północnej Eu­ropie. Zanim ludzie zaczęli świadomie traktować dom jako miejsce życia rodzinnego, musieli zaznać poczucia prywatności i intymno­ści, co w średniowiecznym hallu w ogóle nie było możliwe.

Pojawienie się intymności w życiu domowym to także rezultat innej zmiany w rodzinie: obecności dzieci. Średniowieczna koncep­cja rodziny różniła się od naszej w wielu punktach, przede wszyst­kim w swoim bezuczuciowym podejściu do dzieciństwa. Pracowały dzieci nie tylko z biednych rodzin; we wszystkich były wysyłane z domu, gdy kończyły siedem lat. Dzieci mieszczan szły do ter­minu, a mali potomkowie klas wyższych służyli jako paziowie na

55

Page 29: Witold Rybczyński-dom. krótka historia idei-1996

INTYMNOŚĆ I PRYWATNOŚĆ

dworach. W obu przypadkach chodziło zarówno o pracę, jak i o na­ukę; w średniowieczu chłopcy usługujący w czasie uczt byli synami możnych rodów, a nie płatnymi służącymi (francuskie słowo gar(on oznacza zarówno chłopca, jak kelnera w kawiarni i nawiązuje do tamtych obyczajów). Tak zdobyta wiedza w fachu czy na służbie załatwiała sprawy edukacji. Ta sytuacja zaczęła się zmieniać w XVI wieku, gdy szkolnictwo, uprzednio związane wyłącznie z klasz­torami, rozszerzyło się i zastąpiło terminowanie, w każdym razie w warstwie mieszczańskiej 55. Dwie małe Brunówny (dziewięć i je­denaście lat) chodziły do szkoły. I chociaż nauka nie trwała długo -trzynastoletni chłopiec, który był praktykantem w warsztacie ojca, już zakończył swoją naukę - oznaczało to jednak, że dzieci spę­dzały teraz o wiele więcej czasu w domu niż uprzednio. Rodzice, po raz pierwszy od wieków, mogli się przyglądać, jak rośnie im potomstwo.

Obecność dzieci w różnym wieku zmieniała także zwyczaje, co widać wyraźnie w rozdziale pokoi u Brunów. Choć lepiej i łatwiej byłoby podzielić młode pokolenie według płci, to jednak osobne' pokoje przypadły zamiast tego służącym i czeladnikom. Nawet syn, który też terminował, spał razem z siostrami, a nie z kolegami. Nie chodziło tu o dyskryminację - sypialnie były identyczne, ale o rozdział między członkami rodziny a resztą. Sprawiał on wraże­nie zupełnie przypadkowego - później dopiero zaczęto brać pod uwagę rozkład domu, kiedy służbę umieszczano w piwnicy albo na poddaszu - zresztą i tak nie był całkowity, bo wszyscy zasia­dali razem do jednego przynajmniej posiłku, ale wzmocnił coraz silniejsze więzy rodzinne.

Prawdziwy komfort czekał na XVIII wiek i na poprawę ta­kich urządzeń, jak zaopatrzenie w wodę czy ogrzewanie, a także na bardziej przemyślane rozplanowanie domu czy mieszkania. Ale zmiana sposobu życia z publicznego i feudalnego na prywatny i ro­dzinny już się dokonała. Rosnące poczucie domowej intymności było wynalazkiem nie mniejszym niż usprawnienia techniczne. Na­wet większym, bo wpłynęło nie tylko na otaczającą rzeczywistość, ale także na świadomość.

55 Ibid., s. 369.

56

Rozdział 3

Domowość

Zadomowienie, prywatność, komfort, idea domu i rodziny: to niewątpliwie

główne zdobycze epoki mieszczaństwa.

John Lukacs The Bourgeois Interior

Intymność i prywatność pojawiły się w domach Paryża i Lon­dynu, a niedługo potem w odległym Oslo, mimochodem, nieświa­domie, jakby w odpowiedzi na zmieniające się warunki życia miej­skiego. Należy tu raczej brać pod uwagę zachowania ludzkie niż cokolwiek innego. Trudno odtworzyć rozwój czegoś tak amorficz­nego i lekkomyślnością byłoby twierdzić, że idea domu rodzin­nego po raz pierwszy zaistniała w świadomości człowieka w jakimś określonym miejscu. Nie sposób też mówić o dokładnym czasie, w którym to się stało czy o indywidualnym twórcy, którego intuicji można by to zawdzięczać. Nie był to także skutek żadnej teorii czy pracy naukowej. Natomiast istniał kraj, gdzie siedemnastowieczna domowa atmosfera rozwinęła się w sposób niepowtarzalny i o któ­rym można by mówić jako o wzorcowym.

Zjednoczone prowincje Niderlandów powstały w 1609 roku po trzydziestoletnich walkach z Hiszpanią. Było to zupełnie nowe,

57

Page 30: Witold Rybczyński-dom. krótka historia idei-1996

DOMOWOŚĆ

małe państwo z jedną czwartą ludności Hiszpanii i jedną ósmą Francji, o powierzchni mniejszej niż Szwajcaria. Miało niewiele bo­gactw naturalnych - nie było tam ani kopalń, ani lasów - a w do­datku ludzie na tym skrawku ziemi musieli ustawicznie zmagać się z morzem. Ale ten kraj "poniżej morza" bardzo prędko przemie­nił się w mocarstwo. W krótkim czasie stał się światową potęgą w budowie okrętów i stworzył potężną flotę wojenną, rybacką i handlową. Podróżnicy holenderscy założyli kolonie w Afryce, Azji, a także w Ameryce. Niderlandy wprowadziły szereg inno­wacji finansowych, dzięki czemu stały się również wielką siłą eko­nomiczną - Amsterdam pojawił się jako centrum światowej finan­sjery. Miasta przemysłowe rozrastały się tak szybko, że w poło­wie wieku Niderlandy wyprzedziły Francję, stając się najbardziej uprzemysłowionym państwem świata l . Ich uniwersytety znajdo­wały się wśród najlepszych w Europie; klimat polityczny i religijny był tak tolerancyjny, że mogli się tam chronić myśliciele źle widziani gdzie indziej, jak Spinoza, Descartes i John Locke. Ten żyzny kraj był ojczyzną nie tylko odważnych kapitalistów i ożywionego han­dlu tulipanami, ale również Rembrandta i Vermeera; był twórcą nie tylko prawdziwej sztuki wojennej, ale także pierwszych mi­kroskopów; inwestował nie tylko w uzbrojenie Indii Wschodnich, ale i w piękne miasta. Wszystko to nastąpiło w krótkim - trwają­cym tyle, co jedno pokolenie - historycznym momencie, między rokiem 1609, a w przybliżeniu 1660, który to okres Holendrzy na­zywają swoim "złotym wiekiem".

Te niezwykłe osiągnięcia wynikły z wielu rozmaitych czyn­ników, jak np. korzystnego położenia Niderlandów w europej­skim handlu morskim czy możliwości obronnych granic kraju, ale w wielkim stopniu był to też rezultat specjalnego charakteru spo­łecznej struktury, innej niż w reszcie Europy. Holendrzy byli po­czątkowo kupcami i właścicielami ziemi. Odwrotnie niż w Anglii, w Niderlandach nie było chłopstwa nie posiadającego ziemi (więk-

G. N. Clark, The Seventeenth Century, Oxford 1929, s. 14.

58

DOMOWOŚĆ

szość holenderskich rolników miała swoje farmy). Odmiennie niż we Francji, nie było tu silnej arystokracji (szlachta, zdziesiątkowana przez wojny o niepodległość, była nieliczna i dość uboga), inaczej niż w Hiszpanii - nie było króla (głowa państwa - stadhouder - była

narodowym symbolem, ale z bardzo ograniczoną władzą). Ta repu­blika - pierwsza w Europie - była wolną konfederacją, rządzoną

przez Stany Generalne, które składały się z reprezentantów sied­miu niezależnych prowincji, wybieranych przez patrycjuszy wyż­szych warstw średniej klasy.

! Sposób osiedlania się ludzi też różnił się od innych. Już w 1500 , roku Niderlandy (w których skład wchodziła wtedy Brabancja i Bel­gia) posiadały przeszło dwieście ufortyfikowanych miast i sto pięć­dziesiąt sporych miejscowości:J W XVII wieku prawie cała ludność z trzech największych prowincji - Holandii, Zeelandii i Utrechtu - mieszkała w miastach. Amsterdam stał się największym miastem Europy. Port w Rotterdamie coraz bardziej się rozrastał, a Lejda zasłynęła jako ośrodek kupiectwa i miasto uniwersyteckie. Nider­landy odróżniały się od innych państw nie posiadaniem wielkich miast, ale dużą ilością pomniejszych; było ich tu o wiele wię­cej niż we Francji, Anglii czy Niemczech3 . Osiemnaście najwięk­szych miało po jednym głosie każde w zgromadzeniu prowincjo­nalnych stanów, co wskazywało na ich wagę i niezależność. Krótko mówiąc, w czasie kiedy inne państwa Europy pozostawały na­dal przede wszystkim rolnicze (nawet we Włoszech, posiadających wiele miast, ludność była w większości rolnicza), Niderlandy stały się raptem krajem miast. Mieszczanie z historycznej tradycji stali się teraz członkami burżuazji z przekonania4

.

2 S. E. Rasmussen, Towns and Buildings: Described in Drawings and Words, trans. E. Wendt, Liverpool 1951, s. 80.

3 Ch. Wilson, The Dutch Republic and the Civilization oj the Seventeenth Cen tury, New York 1968, s. 30.

4 "Nasza narodowa kultura jest mieszczańska w każdym tego słowa znaczeniu", J. H. Huizinga, The Spirit oj the Netherlands, w: Dutch Civilization in the Seventeenth Century and Other Essays, trans. A J. Pomerans, London 1968, s. 112.

59

Page 31: Witold Rybczyński-dom. krótka historia idei-1996

DOMOWOŚĆ

Burżuazyjna natura Holendrów w XVII wieku wymaga pew­nych wyjaśnień. Uznanie jej za mieszczańską nie oznacza, że skła­dała się wyłącznie z klasy średniej. Należeli do niej farmerzy (boers), ludzie morza, a w miastach przemysłowych, jak Lejda, także robot­nicy fabryczni. Ci ostatni co prawda nie korzystali z okresu dobrej koniunktury i ich warunki mieszkaniowe nie były ani o włos lep­sze niż w innych krajach. Żyło tam również, jak we wszystkich miastach europejskich, sporo hołoty (grauw), składającej się z ob­wiesiów i kryminalistów, bezrobotnych i obiboków, nie nadających się w ogóle do pracy, wędrujących żebraków i włóczykijów. Prze­ważała jednak klasa średnia i to na tyle szeroka, by objąć zarówno międzynarodowego finansistę, jak i kupca. Ten pierwszy, oczywi­ście, nie utożsamiał się ani nie łączył z drugim, nawet jeśli, jak to często się zdarzało, jego wzbogacenie się było świeżej daty, po­nieważ społeczeństwo holenderskie nie było statyczne, a pozycję w nim określały w dużym stopniu dochody. Burżuazją była rów­nież elita patrycjuszowska - klasa rządząca - dostarczająca sędziów i burmistrzów, którzy rządzili miastami, a poprzez nie krajem. We­dług standardów europejskich była to bardzo rozwinięta demokra­cja i, jak to powiedział pewien historyk, ta "społeczna dyktatura klasy kupców" stworzyła pierwsze państwo burżuazyjne.

Wszystkie tradycyjne mieszczańskie cnoty - rozsądne umiar­kowanie, kult ciężkiej pracy i finansowa ostrożność, granicząca ze sknerstwem - dawały znać o sobie w codziennym życiu Holendrów w siedemnastym stuleciu. Zapobiegliwość rozwinęła się w spo­sób naturalny w społeczeństwie kupców i przemysłowców, które, w dodatku, żyło w kraju, wymagającym ustawicznego inwesto­wania w kanały, tamy, śluzy i młyny wodne, wszystko po to, żeby utrzymać Morze Północne w ryzach. Byli to ludzie prości, mniej na­miętni niż mieszkańcy Europy Południowej, mniej sentymentalni niż sąsiedni Niemcy, mniej wyrafinowani niż Francuzi. Historyk holenderski Huizinga twierdzi, że płaski, kojący krajobraz kanałów i obszarów przybrzeżnych morza, bez dramatycznych akcentów, jak góry i doliny, sprzyja prostocie holenderskiego charakteru5 .

5 J. H. Huizinga, ibid., s. 61-63.

60

DOMOWOŚĆ

Wielkie znaczenie miała również religia. Chociaż tylko jedna trzecia ludności była kalwińska, kalwinizm stał się religią pań­

stwową i zyskał ogromny wpływ na życie codzienne, umacniając w społeczeństwie holenderskim poczucie stateczności i wstrzemięź-liwo~ci. l r Wszystkie te'" okoliczności stworzyły ludzi, którzy wielbili

oszczędzanie, nie tolerowali rozrzutności i pielęgnowali dobre oby­czajeJ Prostota holenderskich mieszczan objawiała się na wiele spo­sobów. Mężczyźni na przykład ubierali się bardzo zwyczajnie. Ku­brak i spodnie były siedemnastowiecznym odpowiednikiem współ­czesnego trzyczęściowego ubrania biznesmena i jak ono nie ulegały modzie; tkanina mogła być lepsza lub gorsza, ale styl pozostawał niezmienny przez całe pokolenia. Ulubione kolory były ciemne: czerń, fiolet lub brąz. Członkowie cechu krawieckiego na słynnym zbiorowym portrecie Rembrandta byli zamożni (na co wskazują ich koronkowe kołnierze i fałdziste kasaki), ale wszyscy równie poważni, a właściwie ponurzy. Ich żony ubierały się z podobną roztropnością, mowy tam nie było o rozpasanym przyozdabianiu sukien i ciągłej pogoni za nowinkami mody, tak charakterystycz­nymi dla Francuzek. Holendrzy byli tak skromni, że na obrazach z epoki nie sposób czasem odróżnić szefa od urzędnika, czy pani od służącej. I:\J IV; "

) - Tę ~amą prostotę i zapobiegliwość widać 'IW holenderskich budynkach, którym brak ambicji architektonicznych, widocznych w Londynie czy Paryżu, budowanych z cegły i drewna zamiast kamienia. Chcąc uniknąć fundamentów z pali, koniecznych przy błotnistej ziemi i dużym ciężarze, zaczęto używać materiałów lżej­szych, które jednocześnie były tańsze. W przeciwieństwie do ka­mienia cegła nie jest podatna na wypracowane elementy dekora­cyjne, nie może być rzeźbiona i odwrotnie niż gips nie nadaje się do reliefów. W rezultacie domy holenderskie były bezbarwne, cza­sami tylko ozdobione kamieniarską robotą na narożnikach, a także przy drzwiach i oknach. Cegła była ceniona głównie dla swojej faktury; jej niska cena także niewątpliwie przemawiała do prak-

61

Page 32: Witold Rybczyński-dom. krótka historia idei-1996

DOMOWOŚĆ

tycznych Holendrów, którzy używali jej nawet do budowy gma­chów publicznych.

Wysokie koszty budowy kanałów i wbijania pali powodowały ograniczenie szerokości ulicznych parceli do minimum; w rezulta­cie budynki w miastach były bardzo wąskie, czasami mierzyły nie więcej niż szerokość jednego pokoju, stały w rzędzie, stykając się ze sobą i często miały wspólną ścianę. Dachy pokrywano czerwoną, wypalaną dachówką. Szczytowe ściany domów często wykończone u góry w schodki, wychodziły na ulicę i tworzyły wraz z sąsiednimi charakterystyczne sylwetki, z których słynęły holenderskie miasta. Na czubku szczytowej ściany wbudowywano kroksztyn z hakiem, używanym do wciągania mebli i innych przedmiotów na wyższe pietra. Wnętrze średniowiecznego holenderskiego domu składało się z "pokoju frontowego" (gdzie załatwiano interesy) i "pokoju tylnego" (gdzie gotowało się, jadło i spało). Na froncie domu, tro­chę powyżej poziomu ulicy, znajdowała się szeroka niby-weranda (stoep) z ławkami, czasem zadaszona. Tu rodzina zasiadała wieczo­rem i gawędziła z przechodniami. Obok domu mieściła się płytka piwnica z klepiskiem mieszczącym się powyżej wody, w najbliż­szym kanale. W miarę bogacenia się obywateli, niskie budynki zaczęły się rozbudowywać w jedynym możliwym kierunku, czyli w górę. Dodawano dwa, czasami trzy piętra.

Pierwotnie w holenderskich domach parter był zwykle dość wysoki, tak że pierwsza dobudowana kondygnacja składała się z krużganku czy poddasza, osiągalnego za pomocą schodków typu drabiny. W miarę rośnięcia domu wzór ten powtarzano, wobec czego pokoje znajdowały się na rozmaitych poziomach, wszyst­kie połączone stromą, wąską klatką schodową. W zasadzie te po­koje, z wyjątkiem kuchni, nie miały określonego przeznaczenia. Ale gdzieś w połowie wieku zaczął się ich podział na obszary dzienne i nocne, tudzież na reprezentacyjne i codzienne. Pokoje na pierw­szym piętrze przeznaczono teraz na specjalne okazje. Natomiast ten na drugim, od frontu, zamieniono na salon, dawny frontowy pokój stał się czymś w rodzaju living-roomu, a z reszty pokoi zro­biono sypialnie. Tak jak wszędzie w Europie, łazienek nie było,

62

J DOMOWOŚĆ

a ubikacje należały do rzadkości*. Holendrzy byli ludźmi morza i coś w tych ciasnych pokoikach nasuwało myśl o wnętrzu statku; wrażenie to pogłębiały ściany ze smołowanej cegły (żeby ochronić przed wilgocią), malowane drewno, strome, wąskie schodki i po­koiki maleńkie jak kabiny. Panowała w nich przytulna atmosfera" (angielskie słowo snug ma ty~2. przypadkowo i morskie, i hoteri= derskie zarazem pochodzenie). \/

Budowanie na palach izm~liorowanej ziemi miało dla wła­ścicieli ujemne strony, ale miało też niespodziewane korzyści. Po­nieważ boczne, wspólne ściany domów nosiły cały ciężar zarówno pięter, jak i dachu, zewnętrzne, szczytowe nie musiały brać tego na siebie i, pomijając duży koszt fundamentów, mogły być zupeł­nie lekkie. Wykorzystując ten fakt, budowniczowie projektowali we frontowej ścianie wielką ilość dużych okien, co nie tylko obniżało wagę ściany, ale także pozwalało słońcu docierać w głąb długich, wąskich wnętrz. Odgrywało to istotną rolę w czasach, kiedy nie było jeszcze gazowego oświetlenia. Na obrazach przedstawiających holenderskie wnętrza widać jasne, zalane słońcem pokoje, których wesołość wyraźnie kontrastuje z ciasnymi, ponurymi pomieszcze­niami, typowymi dla innych krajów. Aż do XVII wieku górne czę­ści okien miały szyby wprawione na stałe i tylko dolne części -wykonane z solidnego drewna - mogły być otwierane; potem te także oszklono. Światło wpadające przez okna było regulowane żaluzjami, stosowano także nowy pomysł - story, zapewniające również oddzielenie od ulicy. W miarę jak okna projektowano co-

• Jedną z przyczyn niewielkiej liczby ubikacji było to, że miasta holenderskie le­żały przeważnie na terenach bagnistych, wobec czego doły kloaczne napełniały się wodą i przestawały funkcjonować. Najczęstszym rozwiązaniem były wobec tego nocniki, wylewane do kanałów. W przeciwieństwie do Wenecji, miasta holender­skie nie korzystały z odpływów morza i w rezultacie w tych pięknych miejscach panował prawdopodobnie nieznośny odór. Robiono pewne wysiłki, żeby tę sytuację zmienić. Kanały od czasu do czasu płukano, brudy wywożono nocą w drewnianych kontenerach i rozprowadzano w glebie z korzyścią dla farmerów. Ten zwyczaj za­czął się w średniowieczu, ale w niektórych miastach trwał do lat pięćdziesiątych naszego stulecia6 .

6 N. J. Habraken, Transjormations oj the Site, Cambridge 1983, s. 220.

63

Page 33: Witold Rybczyński-dom. krótka historia idei-1996

DOMOWOŚĆ

raz większe, tradycyjne ich otwieranie stało się prawie niemożliwe i Holendrzy wymyślili nowy sposób: z dołu do góry; tak otwierane nie przeszkadzały w pokoju. Podobnie jak dwuskrzydłowe drzwi, również ten typ okien zastosowano w Anglii i Francji.

Nie było wówczas dużo takich ulepszeń; w siedemnastowiecz­nych: -holenderskich domach rzadko stosowano nowe pomysły i w rezultacie pozostało w nich dużo średniowiecznych urządz~ Przemieszanie starego i nowego było zresztą charakterystyczne dla społeczeństwa holenderskiego. Jednocześnie z wprowadzaniem nowych form organizacyjnych łączyli je z tradycyjnymi instytu­cjami, takimi jak gildie i samorządne miasta; ci uspołecznieni re­wolucjoniści (wątpić należy, czy by się na takie określenie zgodzili) ubierali się podobnie jak ich dziadkowie i pod wieloma wzglę­dami żyli też podobnie. Ich domy w dalszym ciągu budowane były z drewna i cegły. Po staremu też wywieszka na domu ujawniała za­wód właściciela - nożyce u krawca czy piec u piekarza. Na samej górze szczytowej fasady umieszczano rzeźbioną postać ludzką o li­terackich lub biblijnych powiązaniach. Holendrzy w ogóle uwiel­biali alegorie i na niektórych domach wmurowywano kamienne tablice z odpowiednimi mottami. Nieduże, upstrzone kolorowymi znakami średniowieczne domki wyglądały jak urocze zabawki. Nic dziwnego, że i one, i ich właściciele byli często określani jako "sta­romodni".

. ~iestety: uro~ cieplne tych domów były również średr.:o­w~eczn~/(Ktoregos sty~z~aiędziłem cały tydzień w siedemnasto­wIecznym domu w LeJdzIe. tary budynek w zabytkowej dzielnicy, p~zbawiony był izolacji, po wójnych okien i centralnego ogrzewa­~a; .przeżyci: ~iałem ~rawdziwie lodowatg Holenderski klimat ru: Jest speCJalrue srogI, ale położenie kraju sprawia, że zimy są wilgotne. Z braku drzewa do palenia (Holandia ma mało lasów) głównym opałem w XVII wieku był torf, który dobrze ogrzewa, ale wymaga specjalnych pieców. W owych czasach takowych nie znano, wobec czego żeby pobudzić spalanie, układano torf w wyso­kie, ażurowe stosy na rusztach leżących w paleniskach albo palono go w specjalnych garnkach; chroniło to, co prawda, od fatalnego

64

DOMOWOŚĆ

zapachu, ale dawało bardzo mało ciepła7 . Jedynym sposobem, żeby w tych warunkach zachować jakie takie dobre samopoczucie, było nakładanie na siebie możliwie dużo warstw ubrań, i to właśnie ro­bili Holendrzy, ku uciesze cudzoziemskich przybyszów. Mężczyźni nosili pół tuzina kamizelek, kilka par spodni i ciężkie peleryny; ko­biety pod spódnicami miały aż sześć halek. W efekcie nie bardzo dobrze robiło to ich figurom, ale częściowo przynajmniej tłumaczy pęk~wygląd mieszczan i ich żon na ówczesnych portretach.

iTe domy były "małymi domami" zarówno dosłownie, jak i w przenośni. Nie musiały być duże, bo mieszkało w nich niewielu ludzi; przeciętna ich liczba na jeden dom w większości miast ho­lenderskich wynosiła cztery albo pięć osób, w porównaniu z dwu­dziestoma pięcioma w mieście takim jak Par~Dlaczego tak było? Przede wszystkim nie było lokatorów, ponieważ Holendrzy woleli -i stać ich było na to - pozwalać sobie na luksus posiadania domów, co prawda małych, ale za to własnych. Domy przestały być też miejscem pracy i wobec tego, że wielu rzemieślnikom zaczęło się dobrze powodzić i przekształcili się w kupców czy rentierów, bu­dowali także osobne zakłady dla swoich przedsiębiorstw, a pracow­nicy i terminatorzy musieli sami starać się o lokum dla siebie. Nie było też tyle służby, co w innych krajach, ponieważ społeczeństwo holenderskie nie pochwalało zatrudniania służących i nakładało specjalne podatki na tych, którzy przyjmowali pomoc domową8. Osobistą niezależność ceniono tu bardziej niż gdziekolwiek indziej i, co ważniejsze, była ona tu osiągalna. W rezultacie w większo­ści domów w Holandii mieszkała para dorosłych i ich dzieci. A to przyniosło następną zmianę. Życie publiczne i otwarte, charaktery­styczne dla "dużych domów", zostało zastąpione spokojniejszym­i bardziej prywatnym - życiem domowym.

Powstanie domu rodzinnego odzwierciedlało wzrastające zna­czenie rodziny w społeczeństwie. Głównym czynnikiem ją cemen­tującym była obecność dzieci. Matka sama wychowywała swoje

7 P. Zumthor, Życie codzienne w Holandii w czasach Rembrandta, przeł. E. Bąkow­ska, Warszawa 1965.

8 Ibid.

65

Page 34: Witold Rybczyński-dom. krótka historia idei-1996

DOMOWOŚĆ

potomstwo - nianiek ani bon nie było. Małe dzieci zaczynały cho­dzić do przedszkola w wieku trzech lat, a następnie uczęszczały do szkoły podstawowej przez cztery lata. Holandia miała, jak po­wszechnie się przyznaje, najwyższy poziom wykształcenia w Eu­ropie i nawet wykształcenie średnie nie było niczym niezwykłym. Większość dzieci mieszkała w domu rodzinnym aż do własnego ślubu, a stosunki w rodzinie opierały się bardziej na uczuciu niż na dyscyplinie. Obcy przyjezdni uważali tę miękką rękę w wycho­waniu za niebezpieczny obyczaj. Jeden z nich zauważył, widząc niezwykłą łagodność, z jaką rodzice traktowali swoje dzieci, że flaż dziw, że nie stwarza to gorszych problemów"9. Dla Francuza, który to napisał, dzieci były małe i nieposłuszne, tym niemniej dorosłe; pojęcie dzieciństwa w ogóle dla niego nie istniało. Historyk Phi­lippe Aries opisuje, jak zastąpienie szkoły nauką rzemiosła w Eu­ropie wpływało na zbliżenie między rodzicami i potomstwem oraz pomiędzy pojęciem rodziny a pojęciem dzieciństwa1o . To właśnie nastąpiło w Holandii, gdzie rodzina skupiła się na dziecku, a ży­cie rodzinne w domu, tyle że u Holendrów stało się to o wiek wcześniej niż gdzie indziej 11 .

Wielu cudzoziemców zwróciło uwagę na to samo, że dla Ho­lendrów najbardziej liczą się trzy wartości: własne dzieci, wła­sne domy i własne ogrody12. Dla tych wąskich domów, budowa­nych wprost na ulicy i dzielących ściany z sąsiadami, ogród był bardzo ważnym miejscem, szczególnie, że w łagodnym klimacie można było z niego korzystać prawie okrągły rok. Na ograniczonej, dostępnej przestrzeni rozwinął się specjalny typ miejskich ogro­dów przypominających dzisiejsze japońskie. Precyzyjnie ostrzy­żone żywopłoty, geometrycznie uformowane drzewa i ścieżki wy­sypane kolorowym żwirem kontynuowały porządek przestrzegany

9 Ibid.

10 P. Aries, op. cit., s. 369.

11 B. Mook, The Dutch Family in the 17th and 18th Centuries: An Explorative-De­scriptive Study, Ottawa 1977, s. 32.

12 P. J. Blok, History oj the People oj the Netherlands, trans. O. A. Bierstadt, New York 1970, cz. IV; s. 254.

66

DOMOWOŚĆ

we wnętrzach. Holenderski ogród był jeszcze jedną oznaką prze­miany wielkiego, wspólnego domu w bardziej osobisty dom ro­dzinny. Typowy europejski budynek w mieście, czy to w Paryżu, czy w Oslo, był wznoszony w ten sposób, że otaczał podwórze dostępne dla wszystkich. Zaciszny ogródek holenderski położony na tyłach domu różnił się zasadniczo - był prywatny.

Domy i ogrody holenderskie, bardziej prywatne niż gdzie in­dziej, tworzyły ogólny obraz miasta. Kanały miały po obu stronach przestrzeń szerokości trzech jezdni i w ten sposób odległość między domami miała rozmiary sporej alei (a było to dwieście lat przed­tem, zanim baron Haussmann zaprojektował Pola Elizejskie). Z po­wodu powszechnego używania cegły i stylu budownictwa raczej powtarzanego niż ciągle na nowo wymyślanego, miasta holender­skie charakteryzowały się przyjemną jednostajnością. To skłoniło duńskiego historyka, Steena Eilera Rasmussena, do napisania, że o ile Francuzi i Włosi budują imponujące pałace, to Holendrzy tworzą nieporównywalne miasta13 .

Szybki i - jak się niektórym wydawało - nieprawdopodobny dobrobyt w Holandii - niczym dzisiaj w Japonii - wzbudził wiel­kie zainteresowanie w innych krajach. Sir William TempIe, który był ambasadorem w Hadze od 1668 do 1670 roku i dobrze po­znał kraj, napisał O nim bardzo poczytną książkę, w której stara się wytłumaczyć swoim rodakom, na czym polega ten zdumiewa­jący fenomen. W czwartym rozdziale, zatytułowanym ,,0 Ludziach i ich Skłonnościach", pisze: "Holandia jest Krajem, gdzie Ziemia jest lepsza niż Powietrze, a Zysk bardziej ceniony niż Honor; gdzie jest więcej Rozsądku niż Dowcipu; więcej dobrego Charakteru niż do­brego Humoru; i więcej Bogactwa niż Przyjemności; gdzie człowiek wolałby raczej podróżować niż żyć ... " Szorstkie słowa, choć prze­znaczone dla szowinistycznych czytelników, bo w parę lat później ich autor zrezygnował z posady sekretarza stanu, żeby móc po­wrócić na swoje dawne miejsce w Hadze. Pomimo tego że sam uznał Holendrów za ponurych dusigroszów, TempIe przyznaje, iż w jednej przynajmniej dziedzinie nie szczędzili wydatków: zawsze

13 S. E. Rassmussen, op. cit., s. 80.

67

Page 35: Witold Rybczyński-dom. krótka historia idei-1996

DOMOWOŚĆ

byli skłonni inwestować nadwyżkę dochodów w "Budowę, Ozda­bianie albo Meble do swoich Domów"14.

Holendrzy kochali swoje domy. Dzielą oni to stare anglosa­skie słowo - ham, hejm po holendersku - z innymi ludami pół­nocnej Europy*. Home, czyli "dom" oznacza jednocześnie "budy­nek" i "gospodarstwo", "mieszkanie" i "schronienie", "posiadanie" i "przywiązanie". Home oznacza budynek, ale też wszystko, co jest w nim i dookoła niego, jak również ludzi, a także poczucie sa­tysfakcji i zadowolenia z tego, co to słowo niesie. Można wyjść z budynku, ale wraca się zawsze do domu. Miłość Holendrów do swoich domów widoczna jest w zwyczaju, który szczególnie prak­tykowali: posiadali ich precyzyjnie wykonane miniatury. Te kopie są czasami - niesłusznie - brane za domy dla lalek. Ich funkcja była podobna do tej, którą miały modele statków - nie są to za­bawki, lecz miniaturowe pomniki, przypomnienie bliskich sercu przedmiotów. Zamykano je w szafkach przedstawiających się zu­pełnie nieciekawie z zewnątrz, lecz gdy otwierało się drzwi, całe wnętrze ukazywało się jak za dotknięciem różdżki, nie tylko po­koje - z dokładnie odrobionymi meblami i tapetami - ale również obrazy, sprzęty i porcelanowe figurki.

Umeblowanie i wystrój wnętrz w siedemnastowiecznych do­mach holenderskich służyły, na swój ograniczony sposób, do in­formowania o bogactwie właścicieli. W dalszym ciągu stały w nich ławy i stołki, szczególnie w mniej zasobnych domach, ale podob­nie jak we Francji i Anglii, także krzesła zaczęły być w coraz częst­szym użyciu. Prawie zawsze bez poręczy, wyściełane, obite aksa­mitem lub inną ozdobną tkaniną, przeważnie przybitą do ramy gwoździami z miedzianymi łebkami. Zarówno stoły, jak krzesła

14 W Tempie, Observations upon the United Provinces oj the Netherlands, Oxford 1972, s. 97.

• To wspaniałe słowo home, oznaczające fizyczne "miejsce", posiadające też sens bardziej abstrakcyjny: "stan bycia", nie ma ekwiwalentu w językach pochodzenia łacińskiego czy słowiańskiego. Niemiecki, duński, szwedzki, holenderski i angiel­ski - wszystkie - mają słowa podobnie brzmiące do home, wszystkie pochodzą od staronordyckiego heima.

68

I

I ,:$

DOMOWOŚĆ

z toczonymi nogami wyrabiano z drewna dębowego lub orze­cha. Łóżka z baldachimami, konstruowane podobnie jak angielskie czy francuskie, były w mniejszym użyciu; zamiast tego Holendrzy spali na łóżkach wbudowanych w ścianę. Takie łóżka, pochodze­nia średniowiecznego, umieszczone w alkowie, były kompletnie za­mknięte z trzech stron, a wejście zasłaniała kotara lub gęsta żabzja. Największy mebel w mieszczańskim wnętrzu to kredens, zapoży­czony od Niemców, zastępujący podłużną skrzynię, która służyła do przechowywania rzeczy. W domu stały przeważnie dwa takie kredensy, często intarsjowane drogocennym drewnem; jeden na bieliznę pościelową, a drugi na stołową. Obrusy trzymano dla po­pisu w oszklonych kredensach, potomkach płaskich, średniowiecz­nych szafek, gdzie również chowano srebro i kryształy, a także porcelanę z Delft i wschodnich Chin * .

Umeblowanie holenderskich domów bardzo przypominało pa­ryskie, mieszczańskie wnętrza; tyle że efekt był zupełnie inny. We wnętrzach francuskich, zawsze wypełnionych tłumem ludzi, roz­maite, liczne meble stały ciasno jedne obok drugich na tle papiero­wych tapet przedstawiających krajobrazy, a powierzchnie wszyst­kich mebli były albo haftowane, albo złocone, albo jakoś inaczej zdobione. W holenderskich pokojach - przeciwnie - było luźno.

Meble służyły do podziwiania, ale i do używania, i nigdy nie było ich tyle, żeby uszczuplić poczucie przestrzeni wytworzone przez wielkość pokoi i światło w nich. Ściany rzadko tapetowano czy po­krywano materią, raczej zdobiono je obrazami, lustrami i mapami - to ostatnie to wyłącznie holenderska specjalność. Efekt wcale nie był ani nie miał być surowy. Te pokoje z jednym lub dwoma krze-

• Chińska porcelana jest dowodem na to, że Holandia zajmowała się między­narodowym handlem i rozrastała się jako potęga kolonialna. Przypomina także, że Holendrzy często odgrywali rolę pośredników w kulturze i handlu15 . Byli pierw­szymi Europejczykami używającymi, na przykład, tureckich dywanów, kładzionych czasami na podłodze, ale częściej jako przykrycia stołów. Holendrzy również, po­przez swoją Kompanię Wschodnioindyjską, wprowadzili do Europy wykańczanie mebli lakierem zwykłym lub czarnym, a z Azji inkrustowanie i fornirowanie, a także picie herbaty.

15 H. Wilson, op. cit., s. 244.

69

Page 36: Witold Rybczyński-dom. krótka historia idei-1996

DOMOWOŚĆ

słami pod oknem lub ławką koło drzwi były pomyślane na ludzką miarę i przeznaczone raczej do prywatnego użytku niż dla roz­rywki czy celów towarzyskich. Reprezentowały intymność, którą można by dość nieprecyzyjnie nazwać "pogodną" i "spokojną".

Każdy posiadacz domu wie, że im mniej w nim mebli, tym łatwiej go utrzymać w czystości, i to też miało może coś wspól­nego z ograniczoną ilością mebli w holenderskich domach, tak nieskazitelnie, nieprawdopodobnie czystych, zawsze jak spod igły. Idealnie wyszorowane werandy są tak słynne, że w owym czasie służyły jako przykład wystawności na pokaz i mieszczańskiej pre­tensjonalności. Były to miejsca rzeczywiście publiczne. Nie tylko werandy, ale cały szeroki chodnik przed domem szorowano i ob­sypywano piaskiem - tak się należało; wnętrza też przecież czysz­czono i szorowano. Piasek wysypywało się na podłogę, był to zwy­czaj podobny do średniowiecznego pokrywania klepiska słomą. Garnki były świecące, drewno wypoliturowane, cegła wysmoło­wana. Wszystko to Holendrzy brali bardzo serio i weszło im to w krew, co jednak cudzoziemcy często złośliwie komentowali. Pe­wien Niemiec, przybyły do Delft w 1665 roku, napisał potem, że "w wielu domach, jak w miejscach kultu u pogan, nie wolno ani wejść na schody, ani do pokoju, zanim nie zdejmie się butów"16. Jean-Ni­colas de Parival, francuski podróżnik, zauważył to samo i dodał, że często dostaje się od gospodarzy buty ze słomy, żeby je nałożyć na własne17 .

Na podstawie tego może się wydawać, że ulice w miastach holenderskich były mocno zaniedbane; nic podobnego, wręcz od­wrotnie. Z wyjątkiem naj starszych dzielnic, zamieszkałych przez biedaków, ulice były brukowane cegłą, a pobocza zarezerwowane dla pieszych. W przeciwieństwie do Paryża i Londynu, gdzie pa­nował smród trudny do zniesienia - mieszanina fetoru z otwartych ścieków i śmietników pełnych odpadków - tutaj wszelkie resztki wyrzucano do kanałów, zachowując względną czystość na uli-

16 Cyt. w: M. M. Kahr, Duteh Painting in the Seventeeth Century, New York 1982, s. 259.

17 Cyt. w: P. Zumthor, op. cit.

70

I DOMOWOŚĆ

cach. Poza tym, ponieważ zwyczajowo każde gospodarstwo dbało o część ulicy przed posesją, były one w rezultacie równie wyszoro­wane jak werandy. Ale skoro były tak czyste, czystsze niż gdziekol­wiek indziej, to skąd ta zbiorowa obsesja czystości w domu. Czy to skutek kalwińskiej religii (werandy w kalwińskiej Szkocji też były czyściutkie), czy tylko mieszczańskie dobre obyczaje? A może to cecha miejscowa, rezultat prostoty holenderskiego ludu, umiłowa­nia czystości i porządku*? Huizinga mniema, że chodzi o ostat­nią z tych możliwości, dodając, że sytuację tę ułatwiał dostęp do wody, morskie powietrze bez kurzu, a także tradycja wyrabiania se­rów, co wymaga szczególnie higienicznych warunków18 . To może już przesada, bo sery przecież wyrabiano także gdzie indziej. Na­stępne wytłumaczenie sugeruje, że ta ustawiczna praca nad czy­stością i porządkiem była przezorną chęcią zabezpieczenia tego, co zostało zrobione. Tak w każdym razie myśli TempIe: "Wilgoć w po­wietrzu powoduje, że metale rdzewieją, a drzewo gnije; to zmusza ich do ustawicznego mycia i szorowania, żeby później nie trzeba było naprawiać; sprawia to, że wszystko w ich domach aż lśni od czystości, która wygląda na przesadną i przez ludzi bez wyobraźni uważana jest za wrodzoną Holendrom"19.

Waga, jaką Holendrzy przywiązywali do czystości w domu, jest raczej zdumiewająca, bo jak wiemy, "koło siebie" nie byli spe­cjalnie czyści; jest sporo dowodów na to, że nawet według niewy­górowanych, siedemnastowiecznych standardów byli brudasami2o. "Domy mają czyściejsze od siebie" - napisał pewien przejezdny Anglik21 . W domu holenderskim nie było żadnego pokoju kąpielo­wego, a łaźni publicznych prawie nie znano. Poza tym myśl o roz­bieraniu się do kąpieli przy tej ogromnej ilości odzieży, jaką nosili

* Holenderskie słowo "wyczyszczony" - sehoon - znaczy także "piękność" i "czy-stość".

18 J. H. Huizinga, Duteh Civilization, s. 63.

19 W. TempIe, op. cit., s. 80. 20 P. J. Blok, op. cit., s. 256.

21 Cyt. w: P. Zumthor, op. cit.

71

Page 37: Witold Rybczyński-dom. krótka historia idei-1996

DOMOWOŚĆ

na sobie zarówno mężczyźni, jak i kobiety w czasie wilgotnych zim, musiała być zniechęcająca.

TempIe zwraca też uwagę na niezdrowy klimat i położenie Ni­derlandów. I chociaż Holendrzy byli pionierami nowoczesnej me­dycyny, nie mogli zwalczyć chorób, które panowały we wszyst­kich prawie miastach w XVII wieku. Ogólny niski poziom zdrowia potwierdzają serie epidemii, które opanowały Amsterdam w ciągu sześciu lat po 1620 roku, zmniejszając ludność do trzydziestu pięciu tysięcy. Lejda straciła przeszło jedną trzecią ze swojej czterdziesto­tysięcznej ludności w okresie sześciu miesięcy 1635 roku.

Co ciekawe, te wyszorowane podłogi i błyszczące naczynia wcale nie oznaczają właściwego pojmowania zdrowia i higieny. Czystość domów holenderskich nie była ani cechą charaktery­styczną ludzi, ani odpowiedzią dawaną na powody zewnętrzne, ale obecnością czegoś znacznie ważniejszego. Kiedy gości proszono o zdejmowanie butów albo o nakładanie słomianych "bamboszy", nie działo się to bezpośrednio po wejściu do domu - parter był uważany za przedłużenie ulicy - ale przy wejściu na schody. To tu kończyło się życie publiczne, a zaczynał dom. Ta granica to był nowy pomysł, a porządek i schludność nie świadczyły ani o wyma­ganiach gospodarzy, ani o czystości dla samej czystości, ale o pra­gnieniu traktowania domu jako specjalnego, osobnego miejsca.

To, że wiemy tak dobrze, jak wyglądały holenderskie wnętrza, zawdzięczamy dwóm szczęśliwym okolicznościom: znaczeniu ma­larstwa w siedemnastowiecznej Holandii i częstym jego tematom - scenom z życia domowego. Holendrzy kochali się w obrazach. Zarówno bardzo bogaci ludzie, jak i całkiem skromni kupowali je i wieszali w swoich mieszkaniach. Był to częściowo sposób inwe­stowania, ale też i osobista przyjemność. Obrazy wisiały nie tylko w salonach i pokojach od frontu, ale także w karczmach, biurach, warsztatach rzemieślniczych i na tyłach sklepów. Społeczeństwo burżuazyjne utrzymywało wielu malarzy, którzy podobnie jak wy­twórcy mebli czy inni rzemieślnicy organizowali się w gildiach. Holenderscy malarze pracowali bardzo rzetelnie i mozolnie pięli

72

ł

DOMOWOŚĆ

się w górę w swoim zawodzie, zaczynając w wieku czternastu lat jako terminatorzy, potem jako "murzyni" czeladników, aż wreszcie po sześciu latach mogli się starać o przyjęcie do gildii i stać nieza­leżnymi "mistrzami", co uprawniało ich do sprzedawania obrazów pod własnym nazwiskiem.

Chociaż zapotrzebowanie na obrazy było ogromne, malarzy było też wielu i tylko nieliczni osiągnęli bogactwo. Portrety robiono na zamówienie, ale sporo obrazów malowano "na ryzyko" i sprze­dawano przez pośredników. Odbiorcy domagali się odpowiednich tematów, zrozumiałych i na wysokim poziomie artystycznym. Do­brze znający swoje rzemiosło malarze, z prostym, bezpośrednim podejściem do pracy i bez przesadnych ambicji późniejszych arty­stów, spełniali te zadania. W rezultacie siedemnastowieczne malar­stwo było nie tylko sztuką, ale także świetnie przedstawiało ducha owych czasów.

Znając przywiązanie Holendrów do ich czyściutkich, zadba­nych gniazdek nie dziw, że jako dodatek do tematów biblijnych i portretów rodzinnych rozwinął się tam nowy typ malarstwa, przedstawiający właśnie dom. Porównanie ich prac z współcze­snym ilustratorem amerykańskim Normanem Rockwellem niewiele mówi o ich poziomie artystycznym, ale daje pojęcie o rodzaju ich malarstwa, które przemawiało do odbiorców, rozmiłowanych w swoich domach. Pieter de Hooch, a także Jan Steen i Gabriel Metsu malowali wspaniałe sceny z życia domowego. Niespełna czterdzieści prac zostawił wielki Jan Vermeer - tłem niemal wszyst­kich jest wnętrze domu. Ale prawdziwą syntezę siedemnastowiecz­nego wnętrza w swoim niewielkim obrazie dał Emanuel de Witte, który specjalizował się we wnętrzach kościołów. Małe arcydzieło, namalowane około 1660 roku, wskazuje nam szereg pokoi, zala­nych słońcem, wpadającym przez ciąg okien". Sądząc po świetle we wszystkich trzech pokojach i po zarysie drzew, widocznych przez te okna, dom znajduje się prawdopodobnie na obrzeżach

~ Ten rodzaj obrazów, przeznaczonych do wieszania w domu miał przeważnie niewielkie rozmiary; obraz de Witte' a ma rozmiary siedemdziesiąt pięć centymetrów na sto dwadzieścia. Wiele jest mniejszych o połowę.

73

Page 38: Witold Rybczyński-dom. krótka historia idei-1996

DOMOWOŚĆ

miasta. Najważniejsza postać na obrazie, od której bierze się ty­tuł, to młoda kobieta grająca na wirginale, popularnym wówczas w Holandii instrumencie, prekursorze szpinetu.

Jak wielu holenderskich malarzy, de Witte w swoim obrazie coś nam opowiada. Z pozoru jest to spokojna, idylliczna scena. Jest ranek - mówi nam o tym niski kąt padania słońca i postać służą­cej, widoczna w trzecim pokoju, zajętej sprzątaniem. Pani domu _ któż inny mógłby to być? - siedzi przy instrumencie muzycznym. Pokój, w którym gra, służy, jak to często bywa, do wielu celów. Poza wirginałem znajdują się w nim stół, trzy krzesła oraz łóżko z baldachimem i zasłonami.

Ale nie wszystko jest tak, jak wygląda na pozór. Gdy uważ­nie popatrzeć, to okazuje się, że kobieta gra nie tylko dla siebie; na łóżku, za zasłonami, ktoś słucha tej muzyki. Niewątpliwie jest to mężczyzna - wyraźnie nosi wąsy i chociaż jest schowany, jego ubranie wiszące na krześle, na samym przodzie, jest doskonale widoczne. Rękojeść miecza, tylko częściowo widocznego na ob­razie, i niedbały sposób, w jaki ubranie zostało rzucone na krze­sło - zamiast być powieszone porządnie na haku za drzwiami _ daje w delikatny sposób do myślenia, że to może nie być mąż tej pani. Małżeńska niewierność była bardzo źle widziana w kal­wińskiej Holandii i de Witte wypełnił swój społeczny obowiązek, robiąc z niej przedmiot aluzji i ukrywając ją w szeregu zagadek, symboli i wtórnych znaczeń. Dzbanek i ręcznik na stole, ręczna pompa i zamiatająca podłogę kobieta sugerują między wierszami, że "czystość przybliża do Boga". Ale częścią wdzięku tego rodzaju malarstwa jest niejasność stosunku malarza do tematu. Czy ta ko­bieta jest dostatecznie skruszona? Jeśli tak, to dlaczego gra, skoro powinna płakać? Jest obrócona plecami, co mogłoby znaczyć, że się ws~dzi, ale w lustrze, wiszącym na ścianie nad wirginałem jej twarz Jest - jakby umyślnie - niewidoczna.

Nie ma co starać się o rozwikłanie tej niedopowiedzianej histo­rii, ukrytej w cieniach i szczegółach obrazu de Witte'a. Był on, jak ~iększ?ść malru:zy holenderskich, zainteresowany nie tylko swoją historYJką, ale cIeszyło go też portretowanie świata, tak jak go wi­dział. Ta miłość do realnego Świata - "realizm" to zbyt słabe słowo

74

, ' ",

DOMOWOŚĆ

- widoczna jest w wielu szczegółach. Możemy podziwiać sposób, w jaki cień okien pada na wpółotwarte drzwi, czerwoną taftę za­słon, która ożywia jasność w pokoju, błyszczący mosiądz świecz­nika, bogactwo złota na ramie lustra i różową fakturę cynowego dzbanka. Mały piesek śpi zwinięty koło łóżka; otwarty zeszyt nu­towy leży na wirginale. Nic nie jest na tyle mało znaczące, by uszło uwagi malarza.

Trzeba od razu powiedzieć, że nie ma mowy, aby de Witte odmalował jakiś prawdziwy dom; mimo że wygląda jak fotografia, jest wymyślony. Kościoły przez niego malowane też nie istniały na­prawdę; oparły się na szkicach przedstawiających konkretne wnę­trza, ale gotowy obraz był kompilacją elementów z rozmaitych ko­ściołów. Nie ma to jednak większego znaczenia, dom może i został wymyślony, ale efekt jest prawdziwy i sprawia wrażenie niezwy­kle ciepłe.

Umeblowanie jest proste; wyściełane krzesła wyglądają na wy­godne, ale brak im frędzli i brokatu, tak wówczas popularnych we Francji. Pokoje są w amfiladzie, ale efekt tego nie jest przytłacza­jący. Ściany zwyczajne, chociaż ozdobione - jak to często bywało - lustrem, a także mapą, widoczną przez otwarte drzwi. Na ka­miennej podłodze prosty wzór z białych i czarnych kwadratów marmuru. Najwyraźniej jest to zamożny dom - świadczy o tym instrument muzyczny, wschodni dywan i pozłacana rama lustra -ale luksus nie bije w oczy. Przedmioty nie są wystawione na pokaz; zamiast tego wydaje się, sądząc po rozstawieniu mebli, że myśli się tu praktycznie. Łóżko stoi w kącie za drzwiami; przed nim dywan, położony po to, żeby odgrodzić się od porannego chłodu, wydzie­lanego przez marmurową podłogę. Lustro wisi nad wirginałem; stół i krzesła stoją pod oknem, przy świetle. I to jakim świetle! Po­koje są jasne, żeby podkreślić ich wielkość, jak również ich fizyczną, materialną realność. Tu przede wszystkim widać sens wewnętrznej przestrzeni, a stąd wewnętrznej atmosfery. Nie pokój tu został na­malowany, ale dom.

To była specjalność de Witte' a: wewnętrzna atmosfera. Co prawda ten rodzaj malarstwa był przez długi czas uważany za

75

Page 39: Witold Rybczyński-dom. krótka historia idei-1996

DOMOWOŚĆ

gorszy, ale dla nas jest specjalnie interesujący. De Witte nie był oczywiście jedynym, który uprawiał ten domowy genre. Pieter de Hooch z nie dalekich Delft stworzył cały cykl obrazów ilustrujących codzienne życie przeciętnych mieszczan. Malował ich przeważnie przy pracy, pochłoniętych jakąś zwykłą robotą, i z architektoniczną akuratnością opisywał ich domy i ogrody. W przeciwieństwie do de Witte' a, mniej interesowała go narracja, a bardziej portretowa­~e. wyidealizowanego wnętrza. I chociaż tło było u niego najważ­~eJsze, w ma~owanych przez niego scenach zawsze znajduje się Jedna lub dWIe osoby, przeważnie kobiety z dziećmi. W okresie ~enesansu kobiety na obrazach przedstawiano przeważnie same, J~k M~donny, .święte czy biblijne postacie; malarze holenderscy pIerwsI wybrali zwykłe kobiety jako temat swoich obrazów. W ma­larstwie de Witte' a zupełnie naturalną rzeczą jest, że zajmują one czołowe miejsca, ponieważ świat domowy opisywany przez niego był i c h światem. Natomiast świat mężczyzn, ich pracy i życia spo­łeczn~go, ~r~eniósł s~ę gdzie indziej. Dom stał się miejscem innego rodzaju zaJęc - speCjalnej pracy domowej - pracy kobiet. Istniała o~a zawsze, ale jej wyodrębnienie było czymś nowym. Średnio­wIecz~e ~alarstwo pokazywało kobiety przy pracy, ale rzadko były przy rueJ same, przeważnie znajdowały się wśród mężczyzn roz­mawi~jących, jedząc~ch, załatwiających swoje sprawy lub wałęsają­cych SIę wokoło. KobIety de Hoocha pracują samotnie i w spokoju.

Jan . V~rmeer, malarz również pochodzący z Delft, przede ~szystkim ln.teresował się postacią kobiecą, ale ponieważ wszystkie Jego .zna~omIte. obraz~ za tło mają wnętrze domu, więc i od niego d?wIaduJ~m! SIę co rueco na ten temat. Jego kobiety pracują w ta­ki~ ~kupleruu, że to aż odbija się na atmosferze panującej w po­kOJ~ l na. sp:zętach. Dzięki malarstwu Vermeera możemy zauważyć z~~any, J~kie zaszły w domu: zrobił się miejscem prywatnego ży­CI~ l os?blstych przeżyć. List miłosny przedstawia panią domu, któ­~e! słuząca przynosi list. Widzimy narożnik ozdobnego kominka, sClanę z pozłacaną boazerią i wiszący na niej krajobraz morski (te dwa ostatnie tematy należały do Vermeera). Pomijając takie ele­menty narracji, jak mandolina, list i krajobraz na ścianie - tym, co

76

DOMOWOŚĆ

najbardziej uderza w obrazie, jest wzajemny stosunek obu kobiet, dzielących chwilę prywatności, i sposób, w jaki Vermeer przeniósł nas do innego miejsca, kładąc nacisk na intymność tego wydarze­nia i jednocześnie uzyskując wyczucie domowej przestrzeni w nie­zwykle oryginalny sposób. Kilka jakichś-tam przedmiotów - kosz z bielizną do prania, miotła, czyjeś ubranie, para butów - prze­sądza o panowaniu kobiet na tym terenie. Mężczyzna, od którego ten list prawdopodobnie przyszedł, jest daleko stąd; a nawet gdyby był na miejscu, musiałby niesłychanie ostrożnie stąpać po świeżo umytej czarno-białej podłodze. Kiedy na obrazie znajduje się męż­czyzna, odnosi się wrażenie, że to gość - czy raczej intruz - ponie­waż kobiety Vermeera nie zamieszkują po prostu namalowanych przez niego pokoi: one je całkowicie okupują. Bez względu na to czy szyją, grają na szpinecie, czy czytają list, kobiety holenderskie przebywają w domu w sposób zdecydowany, patetyczny i radosny.

* * *

Feminizacja domu w XVII wieku w Holandii była jednym z najbardziej znaczących przełomów w ewolucji życia domowego, ewolucji, która miała kilka przyczyn; główną było zmniejszone zatrudnianie służby domowej. Nawet najbogatsze domy rzadko miały więcej niż dwoje służby, a zwykła, dobrze prosperująca, mieszczańska rodzina przeważnie zadowalała się jedną służącą. Wypada to skromnie w porównaniu z Brunami, którzy mieli trzech czeladników i dwie służące, czy z typowo angielską, mieszczańską rodziną, gdzie przebywało przynajmniej pół tuzina domowników. Holenderskie prawo zajmowało bardzo zdecydowane stanowisko na temat kontraktów i praw cywilnych służby, w rezultacie czego stosunki między pracodawcami a zatrudnionymi były pozbawione wyzysku i bardziej zażyłe niż gdziekolwiek w Europie; służący jedli ze swoim państwem przy jednym stole, a praca była raczej dzie­lona niż zlecana. To wszystko wytworzyło w XVII wieku w Holandii szczególną sytuację: kobieta zamężna, bez względu na zamożność i pozycję społeczną, wykonywała osobiście większość czarnej ro­boty w domu. Zostało zanotowane w ówczesnych dokumentach,

77

Page 40: Witold Rybczyński-dom. krótka historia idei-1996

DOMOWOŚĆ

że kiedy wysłannik księcia Oranii (stadhouder), odwiedził żonę ad­mirała de Ruytera na drugi dzień po jego śmierci, wdowa nie mo­gła go przyjąć, bo właśnie zwichnęła nogę - podczas rozwieszania b· li 22 D W' le zny . e ltte, otrzymawszy zamówienie na sportretowanie żony bogatego mieszczanina, Adriany van Heusden, namalował ją wraz z córeczką kupującą ryby na amsterdamskim targu. Nie sposób wyobrazić sobie w takiej sytuacji francuską czy angielską damę, a tym bardziej żeby pragnęła ona uwiecznienia w tak pro­zaicznym otoczeniu.

Według TempIe' a holenderska żona miała "całą opiekę i abso­lutne kierownictwo w sprawach domowych", w tym zawierała się też troska o gotowanie23 . Potwierdzają to ówczesne relacje cudzo­ziemskich podróżników, niektóre, szczególnie w przypadku Fran­cuzów, nie szczędzące uszczypliwych uwag na temat kuchni ho­lenderskiej. Może i tak było, ale ta niewielka zmiana miała daleko­siężne konsekwencje. Gdy wyłącznie służące zajmowały się goto­waniem, pomieszczenie, w którym mieściła się kuchnia, mało od­różniało się od innych, a w każdym razie było miejscem drugopla­nowym. Na przykład w paryskich mieszczańskich domach kuchnia znajdowała się w zabudowaniach za podwórzem, nie mając bezpo­średniego połączenia z głównymi pokojami. W angielskich szerego­wych domach kuchnia, granicząca z kwaterami służby, mieściła się w podziemiach aż do XIX wieku. W większości mieszkań "kuchnia" to nic innego jak garnek zawieszony nad ogniskiem.

. . Kuchnia w holenderskim domu była pomieszczeniem najważ­rueJszym ze wszystkich; według pewnego historyka "została ona wywindowana do pozycji niezwykłej godności i stała się czymś P?~iędzy świątynią a muzeum"24. Tu stały kredensy z drogocenną b~ehzną stołową, porcelaną i srebrem. Miedziane i mosiężne naczy­rua, w~czyszczone do połysku, wisiały na ścianach. Piec kuchenny z kommem był ogromny i pięknie udekorowany - aż przesadnie,

22 [bid.

23 W Tempie, op. cit., s. 89.

24 P. Zumthor, op. cit.

78

DOMOWOŚĆ

stosownie do panującej mody - i posiadał nie tylko palenisko z tra­dycyjnym, większym garnkiem, ale i inny prosty rodzaj piekarnika. Zlew był miedziany, czasem marmurowy. Niektóre kuchnie miały własne, ręczne pompy (widać taką na obrazie de Witte' a), a na­wet pojemniki ze stale uzupełnianą, gorącą wodą. Obecność takich ułatwień oznaczała wzrastające znaczenie prac domowych i wagę, jaką zaczęto przywiązywać do wygody. To było jak trzeba. Po raz pierwszy osoba, która stale zajmowała się pracami domowymi, miała również możliwość wpłynięcia na organizację i urządzenia w domu. Służba musiała godzić się z niewygodami i nieprzemy­ślanymi urządzeniami, ponieważ nie miała nic do powiedzenia. A pani domu nie potrzebowała na nic przystawać, szczególnie jeśli - jak inne Holenderki - miała głowę na karku.

Przyznana kuchni ważność dała kobiecie centralną pozycję w holenderskim gospodarstwie. Mąż mógł sobie być głową domu i odmawiać modlitwy przy jedzeniu, ale w sprawach zarządzania przestał być" panem we własnym domu". To nie mąż, a żona pilno­wała czystości i porządku, między innymi dlatego że sama musiała do tej czystości doprowadzić. Ten dobrze pojęty interes wydaje się być bardziej przekonywającym wytłumaczeniem niż klimat czy cechy narodowe.

Można wymienić dużo przykładów na to, że porządek w ho­lenderskim domu utrzymywały kobiety. Palenie tytoniu było bar­dzo rozpowszechnione wśród mężczyzn, ale ich żony dokładały wszelkich starań, żeby nie mieć w domu zapachu dymu. Niektóre zastrzegały sobie nawet w kontrakcie małżeńskim specjalny para­graf "o niepaleniu"; jeśli wszystko inne zawiodło, wydzielały spe­cjalny "pokój do palenia" dla swoich zatabaczonych małżonków. A i tak raz do roku odbywało się· wielkie sprzątanie (było ono dodatkowe, niezależne od cotygodniowego) i opróżniano dom ze wszystkiego. Mężczyźni, którym odmawiano wtedy gorących po­siłków i zabraniano wstępu, nazywali te dni "piekłem". Reprezenta­cyjne salony również były regularnie sprzątane, chociaż ich rzadko używano. Pewien bogaty mieszczuch wyznał TempIe' owi, że są w domu dwa pokoje, do których żona zabroniła mu wstępu i nigdy

79

Page 41: Witold Rybczyński-dom. krótka historia idei-1996

DOMOWOŚĆ

tam nie wszedF5. I mimo że mężczyźni nadal siedzieli przy stole w kapeluszach (poza momentami odmawiania modlitwy) i rzadko myli ręce przed jedzeniem, ewolucję mieszczańskich - w przeci­wieństwie do dworskich - manier należy uznać za rozpoczętą.

Nakaz stosowania określonego kodeksu zachowań w domu uznany został przez przybywających cudzoziemców za dziwny, chociaż ta opinia może być nieco na bakier z prawdą, jako że zacho­wały się wypowiedzi wyłącznie mężczyzn. Pełno było opowieści o srogości, jeśli nie o tyranii pań; niewątpliwie wiele miało charak­ter apokryficzny, ale wszystkie wskazywały na zmiany w dawnych porządkach. Dom nie tylko stawał się bardziej swojski, zaczynał też nabierać specjalnej atmosfery. Stawał się domeną kobiet, w każdym razie kobiety miały nad nim kontrolę. Ta kontrola była widoczna i realna. Jej rezultatem była czystość i surowsze przepisy, ale też wprowadziła ona coś, co przedtem nie istniało: domowość.

Żeby móc mówić o domowości, trzeba by opisać całą gamę przeżywanych uczuć, a nie jedną właściwość. Domowość kojarzy się nam z rodziną, swojskością, oddaniem, a także ze znaczeniem domu urzeczywistniającym - nie zaś tylko chroniącym - te uczucia. Ta atmosfera domowości przenikała obrazy de Witte' a i Vermeera. Teraz wnętrze nie tylko stało się polem do działalności domowej - tak było zawsze - ale również pokoje i znajdujące się w nich sprzęty zaczęły żyć własnym życiem. To życie oczywiście nie było samodzielne, ale istniało w wyobraźni ich posiadaczy i wobec tego, paradoksalnie, "domowa domowość" zależała od rozwoju bogatej wewnętrznej świadomości, która była rezultatem roli, jaką objęła kobieta w domu. Jeśli domowość stała się, jak twierdzi John Lu­kacs, jednym z podstawowych osiągnięć Ery Mieszczańskiej, było to przede wszystkim zasługą kobiet26 .

25 Ibid.

26 J. Lukaes, op. cit., s. 624.

80

Rozdział 4

Wygoda i przyjemność

... dobry smak polega na połączeniu poczucia wygody, trwałości i przyjemności.

Jacques-Franr;ois Blondel Architecture Frant;aise

Prywatność i domowość, dwa wielkie odkrycia ery mieszczań­skiej, pojawiły się w sposób naturalny w warstwach średnich spo­łeczeństwa holenderskiego, a w XVIII wieku przyjęły się w reszcie krajów północnej Europy - w Anglii, Francji i państwach niemiec­kich. Gospodarstwa domowe zmieniły się zarówno fizycznie, jak i emocjonalnie; kiedy przestały być warsztatami pracy, stały się mniejsze, i - co ważniejsze - trudniej dostępne dla obcych. Po­nieważ mieszkało w nich mniej ludzi, wpłynęło to nie tylko na ich wielkość, ale i na atmosferę. Przekształciły się w miejsca zachowań bardziej prywatnych i kameralnych. Ta prywatność została wzmoc­niona stosunkiem do dzieci, których stała obecność zmieniła śre­dniowieczny, publiczny charakter "dużego domu". Dom przestał być tylko odgrodzeniem się od rozmaitego typu niebezpieczeństw i schronieniem przed obcymi - chociaż te ważne funkcje pozostały - stał się siedzibą nowej, zwartej komórki społecznej: rodziny. Wraz z rodziną nastąpiło pewne wyobcowanie, ale powstało także życie rodzinne. Miejsce zamieszkania zmieniło się w prawdziwy dom,

81

Page 42: Witold Rybczyński-dom. krótka historia idei-1996

WYGODA I PRZYJEMNOŚĆ

pociągając za sobą prywatność i domowość, a stąd już tylko krok do odkrycia idei komfortu.

Może się wydawać dziwne mówienie o komforcie w katego­ńach idei. Jest to przecież głównie stan fizyczny: człowiek siedzi w wygodnym krześle ... i jest mu wygodnie. Cóż prostszego? We­dług Bernarda Rudofsky' ego, zaciekłego krytyka współczesnej cy­wilizacji, byłoby naj słuszniej w ogóle wyrzucić krzesła i siedzieć na podłodze. "Siadanie na krzesłach to zwyczaj nabyty, jak pale­nie, i równie zdrowy" - ironizujel. Wymienia cały zestaw - według niego trafniejszych - rozwiązań z innych kultur i epok. Włącza w to otomany, estrady, rozmaite podwyższenia, huśtawki i hamaki, ale jego ulubioną alternatywą jest - podłoga.

Różnice w postawach, tak jak różnice w przyborach do jedze­nia (na przykład nóż i widelec, patyczki lub palce), dzielą świat równie głęboko jak ustroje polityczne. Jeśli chodzi o postawę, to są dwie szkoły: siedzenie na czymś (tzw. świat zachodni) i siedze­nie w kucki* (cała reszta) * * . Chociaż nie istnieje żelazna kurtyna dzieląca te dwa światy, żaden z nich nie czuje się dobrze w od­miennej pozycji. Kiedy jadam z moimi wschodnimi przyjaciółmi, bardzo prędko zaczynam źle znosić siedzenie na podłodze, krzyż mnie boli, a nogi drętwieją. Ale siedzący w kucki także nie lubią sie­dzieć na czymś. W hinduskim domu znajdują się oczywiście i stół do jedzenia, i krzesła, ale odpoczywająca w skwarne popołudnie rodzina - rodzice i dzieci - siedzą razem na podłodze. Rikszarz trzykołowego skutera w Dehli siedzi na siodełku, ale zamiast to

l B. Rudofsky, Now I Lay me Down to Eat, Garden City 1980, s. 62.

• Chodzi zarówno o klasyczne kucanie, jak i siedzenie "po turecku", a także siedzenie na piętach - przyp. tłum.

•• Ten dwustronny podział jest niezwykle konsekwentny; jest tylko jeden przy­kład cywilizacji, w której istniało zarówno siedzenie na czymś, jak siedzenie na ~iemi: starożytne Chiny. Krzesła sprowadzono prawdopodobnie do Chin z Europy JUż w VI wieku. Jednakże, mimo iż Chińczycy używali wysokich stołów, krzeseł i łóżek, w ich domach były także miejsca, w których znajdowały się niskie meble, przydatne, gdy siedzi się na ziemi2 .

2 F. Braudel, op. cit.

82

l WYGODA I PRZYJEMNOŚĆ

robić po zachodniemu z nogami spuszczonymi, krzyżuje je (co dla mnie jest ryzykowne, a dla niego wygodne). Stolarz kanadyjski pracuje, stojąc przy warsztacie. Vikram, mój przyjaciel z Gujarati, jeżeli może wybierać, woli pracować siedząc na podłodze.

Dlaczego jedne kultury przyjęły pozycję siedzenia na czymś, a inne nie? Chociaż pytanie wygląda na proste, niełatwo wyja­śnić, co spowodowało, że tak właśnie jest. Aż się prosi, żeby od­powiedzieć, że meb!~J~owstaQko l~giczna obrona przed zim­nymi podłogami, t prawdą jest, że kucający przeważnie żyją w tro­pikach. Ale wynalazcy mebli do siadania - Asyryjczycy, Babiloń­czycy, Egipcjanie i Grecy - żyli w ciepłym klimacie. Żeby jeszcze bardziej wszystko pogmatwać, to Koreańczycy i Japończycy, żyjący w chłodnych rejonach, nigdy nie czuli potrzeby konstruowania me­bli i wystarczało im podgrzewanie powierzchni podłogowych. Fer­nand Braudel sugeruje, że rozwój meblarstwa w różnych kulturach podlegał dwóm prawom. Pierwsze mówi, że ubodzy z natury rze­czy posiadali mało sprzętów, a drugie, że cywilizacje tradycyjne pozostają wierne swoim sposobom urządzania wnętrz i zmieniają je woln03 • Ale w końcu zmuszony jest przyznać, że ta pełna de­terminizmu teońa nie rozwiązuje problemu' w całości. Tłumaczy, co prawda, małą ilość mebli w Etiopii i Bangladeszu - obie te kul­tury są ubogie i tradycjonalne - ale co począć z tak dobrze pro­sperującymi i dynamicznymi cywilizacjami, jak otomańska Turcja i cesarski Iran? Nie wyjaśnia też, dlaczego Indie Mogołów, dość bo­gate i genialne, żeby wybudować Tadż Mahal, nie zaproponowały nic w sprawie mebli do siedzenia. Takich przykładów jest więcej. W VIII wieku Japończycy, którzy skopiowali większość technolo­gii i kultury od Chińczyków, z rozmysłem pominęli chińskie meble; w XVI wieku wzięli broń, ale zlekceważyli krzesła. To unikanie me­bli wcale nie było konsekwentne. Podobnie jak Japończycy, Hindusi też długo dawali sobie radę bez krzeseł, ale spać wolą w łóżkach, nie na podłodze.

Prawdą jest, że ludzie przywykli do siedzenia w kucki do­brze się w tej pozycji czują, natomiast ludzie przyzwyczajeni do

3 Ibid.

83

Page 43: Witold Rybczyński-dom. krótka historia idei-1996

WYGODA I PRZYJEMNOŚĆ

krzeseł męczą się prędko, siedząc na podłodze i bardzo im niewy­godnie, ale wybór jednej czy drugiej pozycji nie może być tłuma­czony różnicami w budowie ciała. Japończycy są na ogół mniejsi od Europejczyków, ale Afrykanie, którzy siedzą w kucki, nie. Sie­dzenie na ziemi z wyprostowanym kręgosłupem może być bardzo zdrowe, ale nie ma najmniej szych podstaw do sądzenia, że "kul­tury siedzące na czymś", jak antyczni (i atletyczni) Grecy, zajęli się wymyślaniem krzeseł z lenistwa albo z fizycznej niemocy.

A może siedzenie to rzecz gustu? W takim razie według Rudo­fsky' ego jest to jeszcze jeden przykład zachodniej przewrotności. Jego krytyczny stosunek do mebli opiera się na założeniu Rous­seau, że skoro podłoga jest tym, co potrzebne do siedzenia czy leżenia, krzesła i łóżka są zbędne, przeciwne naturze i wobec tego gorsze. Twierdzenie, że to co naturalne musi być lepsze od tego co sztuczne, wymaga ryzykownego przeskoku w rozumowaniu, ale wraz z tym wszystkim, co implikuje, ma wielką wagę dla Amery­kanów - w każdym razie sądząc po dziesiątkach ogłoszeń, które wychwalają "życie zgodne z naturą". Ale jest to bardzo powierz­chowne mniemanie. Wystarczy chwila namysłu, żeby uświadomić sobie, że c a ł a kultura jest sztuczna, zarówno gotowanie, jak mu­zyka, meble i malarstwo. Po co przygotowywać czasochłonne sosy, kiedy wystarczą świeże owoce? Po co zawracać sobie głowę instru­mentami, jeśli głos ludzki ma takie przyjemne brzmienie? Po co malować obrazy, skoro wystarczy patrzeć na świat? Po co siedzieć na czymś, kiedy można kucnąć?

Odpowiedź brzmi, że to wszystko wzbogaca życie, czyni je bardziej urozmaiconym i interesującym. Oczywiście, meble nie są tworem naturalnym; są wymyślone i wykonane przez człowieka. Siedzenie na czymś jest sztuczne i podobnie jak inne sztuczne czyn­ności - chociaż w sposób mniej oczywisty niż gotowanie, muzyka instrumentalna czy malarstwo - wprowadza sztukę do życia. Jemy barszcz czy gramy na fortepianie - albo siedzimy na krześle - z wy­boru, a nie z potrzeby. To powinno być wyraźnie podkreślone, bo tyle już zostało napisane o praktyczności i funkcjonalności (zwłasz­cza nowoczesnych) mebli, że łatwo zapomnieć, iż stoły i krzesła,

84

WYGODA I PRZYJEMNOŚĆ

w przeciwieństwie, na przykład, do lodówek czy pralek, świadczą o naszym smaku, a nie są przedmiotami użytku.

Człowiekowi siedzącemu na ziemi nie jest ani wygodnie, ani niewygodnie. Powinien oczywiście unikać ostrych kamieni i innych niemiłych przeszkód, ale poza tym wszystkie płaskie powierzchnie są mniej więcej jednakowe. Osoba, która kuca, nie patrzy, jdK to robić ani gdzie, kucanie bowiem jest naturalne. Nie oznacza to, że jest prostackie; jak inne ludzkie czynności może też mieć swoją etykietę czy ceremoniał. Japończycy na przykład nigdy nie siadają bezpośrednio na ziemi, zawsze na podwyższeniu, a Arabowie na dywanach olśniewającej urody. Nie oznacza to, że ten sposób jest gorszy lub mniej wygodny, ale że wygoda nie zajmuje określonego miejsca w żadnym z tych przypadków.

Siedzenie na krześle to zupełnie co innego. Krzesło może być za wysokie albo za niskie. Może uwierać w plecy lub wpijać się w uda. Może usposabiać siedzącego do spania, ale może też po­wodować jego rozdrażnienie czy sprawiać mu ból w krzyżu. Krze­sło musi być zaprojektowane tak, żeby uwzględniało postawę ciała i stąd powstają problemy, z jakimi nie spotykał się wykonawca obitej dywanem estrady lub platformy. Społeczeństwa używające krzeseł wcześniej czy później zmuszone są do przemyślenia sprawy wygody.

Zagadnienie wygodnego siedzenia rozwiązywane jest już od wielu wieków. Wymyślone przez Greków krzesło zostało potem od­rzucone i zapomniane. Historycy meblarstwa niesłusznie zwracają naszą uwagę na zmiany, jakie zaszły w jego wyglądzie i konstruk­cji, i pozwalają nam zapomnieć o znacznie ważniejszej sprawie: o zmianach, jakie zaszły w siedzących. Ponieważ główny akcent w projektowaniu mebli powinien być położony nie na ich stronie technicznej - jak krzesło zostało wykonane - ale na historyczno­-kulturowej: jak było używane. Zanim wymyślimy dobre krzesło, musimy zdecydować się, jak chcemy siedzieć.

Krzesło zawsze odpowiadało sposobowi, w jaki ludzie życzyli sobie siedzieć. Człowiek, który siedział na krześle, był ważny -

85

Page 44: Witold Rybczyński-dom. krótka historia idei-1996

WYGODA I PRZYJEMNOŚĆ

stąd chairman* - jego wyprostowana, godna postawa dawała wy­obrażenie o jego społecznym statusie. Ta asocjacja między miej­scem do siedzenia a jego użytkownikiem pozostała i w europej­skiej, i w amerykańskiej kulturze; ciągle jeszcze wiemy, o co chodzi, gdy mówi się o ławie sędziego lub o siedzeniu kierowcy. Reżyser filmowy w dalszym ciągu ma swoje nazwisko na oparciu krzesła, chociaż to tylko nadruk na płótnie. Są nawet wydumane siedzenia, jak Chairs in Art History, albo wyznaczone miejsca w zarządach spółek. Na moim uniwersytecie profesor, który wykłada dwadzie­ścia lat, dostaje drewniany fotel z emblematem uniwersytetu, a nie tradycyjny zegarek.

Pozycja przy siedzeniu zmieniała się powoli, chociaż krzesła zaczynały też służyć bardziej powszechnym zajęciom, takim jak je­dzenie czy pisanie. W okresie renesansu i baroku europejskie me­ble służące do siedzenia, mimo że bardzo powiększyła się ilość ich rodzajów, nadal zmuszały do pozycji wyprostowanej, narzuco­nej przez najdawniejsze wzory. Nawet "udomowiony", siedemna­stowieczny Holender w dalszym ciągu siedział sztywno z nogami prawie wbitymi w podłogę.

Inną rolę odgrywało krzesło we Francji Ludwika XlV, epoce fantastycznych osiągnięć nie tylko politycznych i militarnych, ale także literackich i architektonicznych. W tym okresie również sprzęty podniesiono do poziomu sztuki. Zaczęły być uważane za integralną część urządzenia wnętrza i przypadkowe rozstawienie mebli ustąpiło miejsca ściśle przestrzeganemu porządkowi. Na ilu­stracjach z królewskiego pałacu w Wersalu widać między każdą parą okien stół, po każdej stronie drzwi komodę i przy każdej ba­żie pilastra stołek. Ponieważ funkcją mebli było teraz uwydatnianie i uwypuklanie architektury pokoju, a nie ułatwianie życia ludziom, krzesła, choć brzmi to nieprawdopodobnie, projektowano do po­dziwiania, a nie do siedzenia. Ustawiano je pod ścianą, w rzędzie, jak żołnierzy. Ludwik XlV, kawał tyrana, skarcił podobno kiedyś swoją kochankę za to, że zostawiła krzesło na środku, zamiast od­nieść je na miejsce, pod ścianę.

• Przewodniczący, prezes - przyp. tłum.

86

WYGODA I PRZYJEMNOŚĆ

Chociaż funkcja krzesła była wtórna, odgrywało ono ważną rolę w dworskiej etykiecie. W nowoczesnym biurze wymiary fotela szefa także są wskazówką, jaką ma on pozycję i wpływy; podobnie w Wersalu, to, na jakim rodzaju krzesła miało się prawo czasami usiąść, wyznaczało społeczną rangę i pozycję. W niektórych poko­jach w ogóle nikomu poza królem nie wolno było siadać - w urzę­dowej sypialni nie znaleźlibyśmy ani jednego gościnnego krzesła. W reszcie pałacu przestrzegano ścisłej hierarchii. Fotele były za­rezerwowane tylko dla Króla Słońce i zabroniono komukolwiek je zajmować. Na krzesłach bez poręczy mogło zasiadać najbliższe otoczenie króla. Stołków bez oparcia mieli prawo używać jedynie niektórzy ze szlachty, a twarde, składane - naj niższej rangi urzęd­nicy. Wobec tego, że ilość takich stołków była ściśle kontrolowana _ inwentaryzacja zrobiona po śmierci Ludwika XIV wykazała, że było ich tylko 1325, podczas gdy dziennie przewijało się przez Wersal parę tysięcy osób - zabawa "w jak naj szybsze zajmowa­nie miejsc siedzących" zawsze się udawała, zostawiając większość dworaków na stojąco4 . Można dać głowę, że ci, którym w końcu się udało, raczej siedzieli niż się relaksowali; sterczeli wyprężeni na stołkach, przybierając pozy szczerego zainteresowania. Chociaż ta przedziwna krzesłowa etykieta panowała głównie w Wersalu, a nie w domach mieszczańskich, trudno się było spodziewać w tych warunkach ewolucji w kierunku wygody. Mistrzowie sztuki sto­larstwa, tacy jak Golle, Cucci i Boule, tworzyli meble niezwykłej piękności - zwłaszcza sekretery, szafy i komody - ale meble do siedzenia zatrzymały się na pozłacanej niewygodzie.

Miało się to wkrótce skończyć: wraz ze śmiercią Ludwika XIV w 1715 roku i wstąpieniu na tron jego prawnuka Ludwika Xv, sztywność zastąpiono ożywieniem, zadęcie - intymnością, a prze­pych - delikatnością. "Wersal w XVIII wieku", pisze Nancy Mitford, "był reprezentowany przez mało budujące moralnie, ale szczęśliwe zbiorowisko kilku tysięcy ludzi, żyjących dla przyjemności i świet-

4 G. Jackson-Stops, Formał Spłendour: The Baroque Age, w: ed. A. Charlish, The History oj Furniture, London 1976, s. 77.

87

Page 45: Witold Rybczyński-dom. krótka historia idei-1996

WYGODA I PRZYJEMNOŚĆ

nie się bawiących"5. Nasze wyobrażenie o tym okresie zostało zmą­cone przez krytycyzm wiktoriańskich historyków - i przez dwu­dziestowieczne zakłamanie - dla których pogoń za przyjemnością była rozwiązłą ekstrawagancją, a wyrafinowany styl życia - bazą

dla zepsucia. A jednak właśnie w tym okresie, i przede wszystkim dzięki hedonistycznym ciągotom ludzi wtedy żyjących, pojawiły się po raz pierwszy wygodne meble do siedzenia.

Siedzenie przestało być tylko funkcją czy rytuałem, a stało się też formą odpoczynku. Ludzie siadali razem, żeby posłuchać mu­zyki, porozmawiać czy zagrać w karty. Nowe pojęcia swobody wi­dać było w ich sposobie siadania: dżentelmeni odchylali się do tyłu i zakładali nogę na nogę - nowa pozycja - a damy spoczywały, pół­leżąc. Także inne, przypadkowe pozy zaczęły wchodzić w modę. Formy krzeseł usiłowano dostosowywać do tych nowych pozycji i, po raz pierwszy od czasów greckich, do ludzkiego ciała. Ich oparcia już nie były pionowe, tylko pochyłe, a poręcze miały linie zaokrą­glone zamiast prostych. Były szersze, niższe i umożliwiały większą swobodę w przybieraniu póz. Największą popularnością cieszył się teraz wyściełany fotel, który miał określony kształt tylnego, obitego oparcia i był o wiele szerszy niż dawne krzesła. Siedząca na nim osoba mogła się obracać w różne strony, opierać na miękkich po­duszkach i rozmawiać swobodnie z osobą obok. Stołek przestał już służyć do siadania, nowym zwyczajem kładło się na nim nogi. By­wały również fotele dwuosobowe i całe mnóstwo rozmaitych ka­nap, których nazwy - ottomane, sultane, turquoise - przypominają,

jak i słowo "sofa", arabskie pochodzenie tych niskich, wyściełanych siedzeń typu tapczan. Kobiety układały się na szezlongach, mogą­cych też służyć za kanapy.

Francuzi rozwiązali problem mebli we właściwy im, rozsądny sposób. Nie zarzucili tradycyjnego, przepisowego typu umeblowa­nia, charakterystycznego dla wnętrz Ludwika XlV, ale stworzyli nowy rodzaj mebli do siedzenia, które nie były ograniczone przez sztywne potrzeby estetyczne i odpowiadały pragnieniom bardziej wypoczynkowych pozycji. Te dwa nowe typy znane były jako sieges

5 N. Mitford, Madame de Pompadour, New York 1968, s. 111.

88

WYGODA I PRZYJEMNOŚĆ

meublants i sieges courants6 • Pierwszy w dalszym ciągu uważany był za część dekoracji. Nazywano go także "umeblowaniem archi­tektonicznym", był wybierany i ustawiany przez architekta, wro­śnięty na stałe w urządzenie pokoju, jak obraz, którego nie wie­szano gdzie popadnie, ale malowano specjalnie dla tej, a nie innej ściany. Ciężki fauteuil a la reine, który miał pionowe oparcie i stał pod ścianą, nazwano tak na cześć żony króla*. Sieges meublants rzadko były ruszane ze swoich miejsc przeznaczenia, tak rzadko, że tyłów oparć często w ogóle nie wykańczano, przewidując, że nikt ich i tak nie zobaczy.

Asieges courants były zarówno do używania na cn dzień, jak do ruszania z miejsca (courant znaczy po francusku obie te rze­czy). Nie miały żadnego stałego miejsca i były dostatecznie lekkie, żeby można je było swobodnie przesuwać. Mogły być ustawiane grupowo dookoła stołu na herbatę albo po kilka do rozmawiania. Takie lekkie foteliki nazywały się fauteuils en cabriolet - dosłow­

nie: "krzesła brykające". Podczas gdy sieges meublants ozdabiały sa­lony, sieges courants były przeznaczone do dowolnego używania i stanowiły umeblowanie buduarów i małych, przytulnych pokoi. Nie krępowane sztywnymi wymogami architektury wnętrz, która miała skłonność do linii prostych, mogły przybierać nowe, miękkie kształty, którym chodziło bardziej o wygodę niż o estetykę.

Różnica między statycznymi a ruchomymi meblami istniała też w rodzajach stołów. Do wielkich biurek i stołów z blatami marmu­rowymi, które ustawiano dekoracyjnie, ale bardzo niepraktycznie pod ścianą, dodawano mniejsze sztuki, przeznaczone do bardziej kameralnego, osobistego użytku. Korzystano też z zupełnie małych stołów do czytania i gier, a także nocnych stolików. Te ostatnie zwy­kle były konstruowane pomysłowo z różnymi wymiarami szuflad i przesuwanymi albo składanymi blatami. Wielką rozmaitością od­znaczały się także podręczne stoliki do ubierania się dla obu płci -jak również umywalki. Panie miały specjalne stoliki z podpórkami

6 P. Verlet, La Maison du XVIIle Siec/e en France: Societe Decoration Mobilier, Pa­ris 1966, s. 178.

• Marii Leszczyńskiej - przyp. tłum.

89

Page 46: Witold Rybczyński-dom. krótka historia idei-1996

WYGODA I PRZYJEMNOŚĆ

do pisania listów i pamiętników, bo chętnie oddawały się tym czyn­nościom. W kobiecych apartamentach znajdowały się stoliki do ro­bótek ręcznych, do śniadań, jak również specjalnie do podawania - od niedawna sprowadzanej, a od razu bardzo modnej - kawy.

W XVIII wieku zaczęła panować we Francji specjalizacja w urządzaniu domu: różne pomieszczenia przeznaczano na roz­maite cele; wymagało to oczywiście różnorodnych typów mebli. Ludzie nie jadali już w przedpokojach, ale w odpowiednio ume­blowanych jadalniach. Nie przyjmowali gości w sypialniach, tylko w salonie; panowie mieli gabinety, a panie buduary - ubieralnie i saloniki jednocześnie - gdzie mogły podejmować swoich bliskich. Wszystkie te pokoje były mniejsze, nie tak pretensjonalne i bardziej przytulne niż dawniej. Nie planowano ich teraz w długich szere­gach, w amfiladzie, ale rozmieszczano wobec siebie swobodniej, i można było wejść do każdego z nich bez przechodzenia przez inne. Ten rozdział domu na części publiczne i prywatne znalazł swoje odzwierciedlenie w języku. Miejsce do spania przestało być nazywane po prostu "pokojem" - mówiło się o nim teraz "sala". Pokoje używane również przez obcych nazywano nadal salles (stąd salle a manger - jadalnia i salon), ale sypialnia była obecnie chambre a coucher*.

Dzisiaj, kiedy służba domowa zaczęła być luksusem (w każ­dym razie w Ameryce Północnej), jest wyraźnie dobrze traktowana. Zupełnie inaczej było w XVIII wieku, kiedy ciekawską i szpiegującą służbę uważano za ingerującą w prywatne życie chlebodawców. W myśliwskiej rezydencji Ludwika Xv, w Choisy, zainstalowano urządzenie, które umożliwiało przeniesienie z kuchni, położonej piętro niżej, bez pomocy służby, do jadalnego pokoju, nakrytego i zastawionego stołu. Dawało to królowi możność korzystania z cał­kowitej niezależności. W Wersalu powstał nawet taki zwyczaj, że

• To rozróżnienie istnieje też w języku włoskim (sala i camera), po angielsku dawne słowo bedchamber już nie jest używane, chociaż w zawodzie prawniczym nadal mówi się o prywatnym pokoju dla sędziów: chambers, a poufne rozprawy odbywają się in camera.

90

I WYGODA I PRZYJEMNOŚĆ

po wieczornym przyjęciu służba była oddalana i kiedy przecho­dzono do salonu na kawę, król sam usługiwał swoim gościom.

Coraz wyraźniej zaznacza się pragnienie większej prywatno­ści, zarówno w mieszczańskich domach, jak i w pałacach. Od czasów średniow)ecza służący spali w jednym pomieszczeniu ze swoim państwem lub w pokoju obok. Wzywani byli albo klaśnię­ciem w dłonie, albo małym ręcznym dzwoneczkiem. Teraz dzwo­neczek zastąpiono taśmą do dzwonienia 7 . Ten wynalazek wymagał skomplikowanego systemu drutów i bloków i powodował odzy­wanie się dzwonka w różnych częściach domu. Znalazł zastoso­wanie, ponieważ poczucie rodzinnej prywatności wymagało trzy­mania służby na dystans. Była ona teraz umieszczana albo w osob­nych skrzydłach domu, albo w małych pokoikach między piętrami, powstałych dzięki obniżeniu sufitu w sypialni. Wymyślono jeszcze cały szereg innych sposobów ograniczających stałą obecność służby. Wzrastająca w XVIII wieku popularność pieców, na przykład, była w niemałej mierze zasługą sposobu, w jaki można w nich było roz­palać z przyległego pokoju. Ręczną windę, trafnie nazwaną "nie­mym kamerdynerem", wynaleziono w tym samym okresie też po to, żeby ograniczyć kontakty ze służbą*.

Wersal Ludwika XIV był "wielkim domem", największym we Francji. Było to miejsce bardzo publiczne, z niewieloma tylko re­jonami wzbronionymi dla dworaków. To również zaczęło ulegać zmianie. Pierwszą rzeczą, jaką Ludwik XV zrobił po wprowadzeniu się do Wersalu, była zmiana w prywatnych pomieszczeniach. Pozo­stała olbrzymia oficjalna sypialnia, a także ceremonie lever i coucher - te niebywałe publiczne spektakle królewskiego wstawania i kła­dzenia się - ale stanowiły one już tylko formalność; król w rze­czywistości spał gdzie indziej i mógł być tam sam. Jego prywatne

7 P. Aries, op. cit., s. 399 .

• Tę samą technologię stosowano do "krzeseł wyciągowych", bardzo popular­nych w zamożnych domach. Pani de Pompadour miała takie dla siebie w Wersalu, a w Hótel Lambert wyciągi obsługiwały wszystkie piętra8 .

8 M. Gallet, Stately Mansions: Eighteenth Century Paris Architecture, New York 1972, s. 115.

91

Page 47: Witold Rybczyński-dom. krótka historia idei-1996

WYGODA I PRZYJEMNOŚĆ

mieszkanie, do którego obcy nie mieli wstępu, nazywało się Petits Appartements, nie dlatego, że miało mało pokoi (bo było ich pięć­dziesiąt), ale dlatego, że same pokoje były niewielkie, w każdym ra­zie jak na ówczesny standard. Te królewskie apartamenty, nazwane przez pewnego dowcipnisia "gniazdkami szczurów", zawierały se­kretne przejścia, ukryte schody, rozmaite alkowy i zakamuflowane pokoje, wszystkie cudownie urządzone i umeblowane.

Wzrastający wpływ cech mieszczańskich na życie dworskie rozwijał się dzięki królowi, dotąd postaci publicznej. Brała w tym ogromny udział Wielka Mieszczka, Antoinette Poisson, lepiej znana jako madame de Pompadour. Była to najpierw kochanka Ludwika XV; a następnie jego powiernica, przyjaciółka i doradczyni przez dwadzieścia lat. Wyśmienita dyletantka w polityce, decydowała także w sprawach stylu dworskiego, a więc stylu w ogóle. Nie tylko pobudzała zainteresowania króla architekturą wnętrz, ale również wszystkim tym, co małe, drogocenne, intymne. W liście do przyja­ciółki opisała Hermitage, swoją rezydencję na terenie Wersalu: "Ma dziewięć metrów na piętnaście, nic ponadto, widzisz więc, jakie to wielkie; ale mogę być tu sama albo z królem i paroma przy­jaciółmi, więc jestem szczęśliwa"g. Hermitage był najmniejszym z jej domów - zbudowała albo przerobiła jeszcze pół tuzina in­nych. Wzbudziwszy zainteresowanie króla dekoracją wnętrz, po­trafiła wciąż nowymi projektami powodować, że nieustannie był nimi oczarowany. To dało początek powszechnej modzie na urzą­dzanie wnętrz, ułatwiając zarazem i przyśpieszając wprowadzenie tak "nowoczesnych" pojęć jak: prywatność, intymność i komfort.

Modzie tej uległo całe francuskie społeczeństwo. Paryskie domy mieszczańskie stały się bardziej zróżnicowane niż w prze­szłości. Obecnie mieszkania nie składały się z dwóch lub trzech pokoi, miały ich co najmniej pięć lub sześć, wszystkie bardzo nowo­cześnie urządzone. Przez drzwi wejściowe (klatka schodowa była osobna) wchodziło się do przedpokoju, pełniącego funkcje dużego westybulu, skąd można było dostać się do każdego pokoju. Prócz

9 Cyt. w: N. Mitford, op. cit., s. 171.

92

1

WYGODA l PRZYJEMNOŚĆ

kuchni była jeszcze jadalnia i salon. Inne pokoje to prywatne sypial­nie, często buduar i s~:ereg innych pomieszczeń, których używano jako spiżarni i pokojów dla służby.

Pojawienie się tych bogato ozdabianych pokoi oznacza powsta­nie we Francji nowego stylu, znanego jako rokoko * . Architekci ro­koka szczególnie lubili ozdoby w kształcie muszli, liści oraz eks­trawaganckich ślimacznic, które zazwyczaj poziacano. Ozdabiano wszystko, co tylko się do ozdabiania nadawało. Chociaż wykonane to było z niezmierną delikatnością i wielką umiejętnością, ogólny efekt tak przeładowanej dekoracji był przygniatający. Styl archi­tektoniczny jako taki nie jest tematem tej książki, lecz miewał on często wpływ na mentalność ludzi i określał zasady urządzania domów. Nas interesuje zagadnienie sposobu stosowania ornamen­tyki w okresie rokoka. Historyk architektury, Peter Collins, twierdzi, że Jean-Fran<;ois Blondel, projektant wielu rokokowych wnętrz, ni­gdy nie stosował rokoka na fasadach budynków, które były zawsze ściśle klasycznelO. Rzeczywiście, we Francji prawie nie ma śladów rokoka na zewnątrz domów (we Włoszech i Hiszpanii nieliczne ele­menty pojawiły się nieco później). Rokoko było pierwszym stylem, który rozwinął się wyłącznie dla wnętrza. To dowodzi nie tylko faktu, że wnętrze było traktowane zupełnie inaczej niż strona ze­wnętrzna, ale również, że robiono dużą różnicę między dekoracją wnętrz a architekturą. Ta różnica nie była wówczas tak oczywista, jak to wydaje się dzisiaj; przedtem architektura pokoi była archi­tekturą fasad, zastosowaną wewnątrz budynku. Dopiero od czasów rokoka architekci, tacy jak Blondel, mogli się specjalizować w "de­koracji wnętrz". Fakt ten przyśpieszył poprawę w zakresie domo­wego komfortu, a na dłuższą metę także dalsze zmiany. W przy-

• Ta nazwa pochodzi od baroeco; roc - natomiast - od rocaille, słowa oznaczają­cego ozdoby wykonane z muszelek, popularnego wówczas motywu. Jak wszystkie terminy w historii sztuki, również ten pochodzi z późniejszego okresu (około 1836 roku). Nie była to pochlebna nazwa; wymyślili ją nieprzychylni krytycy, którzy ten typ dekoracji nazwali również "cykorią".

10 P. Collins, Furniture Givers as Form Givers: 15 Design an All-Eneompassing Skill?, "Progressive Architecture", nr 44, marzec 1963, s. 122.

93

Page 48: Witold Rybczyński-dom. krótka historia idei-1996

WYGODA I PRZYJEMNOŚĆ

szłości rokoko zostanie zastąpione innymi stylami, ale przekonanie, że wnętrze budynku należy traktować niezależnie od jego strony zewnętrznej, pozostało.

* * *

Zasady, które rządziły projektowaniem budynków w tym okresie, wyłożył wielki francuski architekt i teoretyk, Jaques Fran~ois Blondel, w czterotomowym dziele Architecture franfaise, wydanym po raz pierwszy w 1752 roku. Blondel, bratanek Jeana­-Fran~ois, był architektem nadwornym Ludwika XV i założycie­lem pierwszej w Europie prawdziwej szkoły architektonicznej. Czę­sto powtarzał, że bazą dla dobrej architektury powinna być dok­tryna lansowana przez Rzymianina Vitruviusa - "wygoda, trwałość i piękno". Z tych trzech warunków wygoda jest tym, który inte­resuje nas najbardziej.

Podobnie jak inni, współcześni mu, Blondel pod słowem "wy­goda" rozumiał udogodnienia i przydatność dla ludzi i odróżniał je od czysto estetycznego pojęcia "piękna" i od wymaganej przez po­trzeby konstrukcyjne "trwałości". Wygoda oznacza również "kom­fort", ale w specyficznym sensie. Według Blondela prawidłowy spo­sób rozplanowania domu polegał na podziale pokojów na trzy kategorie: pokoje do przyjęć (appartements de parade), pokoje re­cepcyjne (appartements de societe') i trzecia kategoria, którą nazwał appartements de commodite. "W dużych budynkach appartements de commodites składają się z pokoi, które w przeciwieństwie do innych rzadko dostępne są dla obcych i przeznacza się je na prywatny uży­tek pana czy pani domu. Tutaj śpią oni w zimie, ewentualnie cho­rują, stąd załatwiają swoje sprawy i tu przyjmują przyjaciół i krew­nych" 11 • Podobnie jak lekkie, ruchome meble nie wypierają formal­nego, barokowego umeblowania, tak udogodnienia nie zastępują ceremoniału i formalności; appartements de commodites były czymś

11 J. F. Blondel, Architecture fran~oise, Paris 1752, s. 27. Przekład autora.

94

WYGODA I PR2YJEMNOŚĆ

w rodzaju zaplecza sceny, czyli miejscem, gdzie można rozpuścić włosy (lub zdjąć perukę) i odpocząć w dogodnych warunkach.

Blondel nadmienia również, że zimą pokoi tych używano jako sypialni; były nie tylko mniejsze, ale i lepiej ogrzane. Przez cały XVII wiek nie znano sposobu na dostateczne ogrzanie tych ogrom­nych pokoi, nawet jeśli kominki spełniały swoje zadanie, co się nigdy nie zdarzało. W Wersalu Ludwika XIV znajdowało się wiele wspaniałych kominków, ale służyły one głównie do ozdoby - po­żytku z nich było niewiele. W domach mieszczańskich w komin­kach przede wszystkim gotowało się, a dopiero drugą ich funk­cją, i to nie specjalnie efektywną, było ogrzewanie. Około roku 1720 budowniczowie odkryli, jak konstruować kominki i kominy, żeby spowodować ciąg powietrza. Nie tylko dym został wyeli­minowany, ale także poprawiło się spalanie, dając więcej ciepła do wnętrza. Trudno powiedzieć, czy połączenie mniejszych pokoi z lepszymi kominkami można nazwać "rewolucją w ogrzewaniu", jak chce Braudel, ale był to niewątpliwie znaczny krok naprzód w zagadnieniu dotąd leżącym odłogiem12 • Nowe domy budowano z mniejszymi, lepiej działającymi kominkami, a kominki już ist­niejące w starych domach zmniejszano i poprawiano. Skuteczność tych nowych powiększało także używanie składanych parawanów, ustawianych za osobą siedzącą przy ogniu, aby zachować ciepło i zredukować przeciągi. Komfort wyraźnie wzrósł.

Piece porcelanowe używane w Niemczech zaczęły też i w in­nych krajach wchodzić w modę. Umieszczano je prz~ważnie we wnękach, tak że można w nich było rozpalać z sąsiedniego po­koju. Ponieważ uznane zostały za brzydsze od kominków - mimo że ogrzewały znacznie lepiej - z początku stawiano je tylko w ja­dalniach i przedpokojach. Ale po 1750 roku, kiedy ich czyste, bez­dymne, promieniujące ciepło okazało się niezastąpione, umiesz­czano je także w innych pokojach13 . Dobry smak wymagał jednak, żeby je maskować i w wytwornych domach udawały kredensy albo ozdobne urny.

12 F. Braudel, op. cit ..

13 P. Verlet, op. cit., s. 106.

95

Page 49: Witold Rybczyński-dom. krótka historia idei-1996

WYGODA I PRZYJEMNOŚĆ

Innym przejawem doceniania wygody była wzrastająca ilość łazienek czy pokoi kąpielowych, jak je nazywano we Francji, bo znajdowały się w nich często dwie wanny, jedna do mycia, a druga do płukania. W Wersalu było przynajmniej sto łazienek, a w apar­tamentach króla siedem. Łazienki często zaopatrywano w bidety -praktyczne urządzenie w tych romansowych czasach - natomiast brakowało w nich ubikacji. Wczesny typ wodnego klozetu został umieszczony w komórce zwanej "angielską siedzibą" (dziwna na­zwa, bo w owym czasie klozetów w Anglii nie znano)14. Częściej niż klozet używany był tradycyjny, obudowany sedes, który stał w osobnym pomieszczeniu albo bardziej przypadkowo w przed­pokoju, przy sypialni.

Trudno powiedzieć, jakie znaczenie przywiązywano do czy­stości w XVIII wieku. Nasi dziewiętnastowieczni przodkowie ży­wili przekonanie, że Francja Ludwika XV była miejscem rozpusty i braku higieny. Dosyć - trzeba powiedzieć - wybredny Szwajcar, Siegfried Giedion, twierdził, że "brakowało im podstawowego po­czucia czystości" 15 . Inni historycy są mniej wymagający16. Z dru­giej strony, świadectwa dowodzą, że kąpiele uważano za miłe spę­dzanie czasu, a nie konieczność, łazienki zaś uznawano za modne dodatki - coś jak gorący tusz - a nie za przydatne udoskonale­nie. Jak inaczej wytłumaczyć częste wzmianki o instalowaniu łazie­nek, a następnie o kapryśnym ich likwidowaniu? Z drugiej strony, uwaga przywiązywana do zaopatrzenia w dostateczną ilość gorą­cej wody i staranne ozdabianie pokoi kąpielowych wskazują, że czystość, a w każdym razie kąpiele nabierały większego znacze­nia. Na planie wielkiego domu, narysowanego przez Blondela, wi­dać trzy wanny umieszczone w jednym dużym pokoju, co prawda dość niefortunnie położonym, bo na końcu amfilady, obok biblio­teki, w sporej odległości od sypialni17 . Ale tylko bogaci posiadali w swoich domach łazienki, a duże, przenośne wanny zaczęły być

14 L. Wright, op. cit., s. 74-75.

15 S. Giedion, op. cit., s. 653.

16 L. Wright, op. cit., s. 72.

17 P. Verlet, op. cit., s. 61.

96

WYGODA I PRZYJEMNOŚĆ

popularne dopiero na przełomie wieku, dotychczas ludzie prze­ważnie myli się w miedzianych albo porcelanowych miskach. Ale i mieszczańskie domy nie były pozbawione pewnych udoskonaleń. W inwentarzu sporządzonym w domu Jaquesa Verberckta (1771), nadwornego stolarza, wykonawcy przepięknych boazeńi w Wer­salu, znajduje się kurek osadzony w ścianie i miedziana miednica, przeznaczona specjalnie do mycia rąk. Zainstalowano je w po­mieszczeniu przyległym do jadalni18 .

Czy dążenie do wygody było pogańską ucieczką od średnio­wiecznego fanatyzmu religijnego, który tak długo miał wpływ na umeblowanie domu? J. H. B. Peel uważa, że osiemnastowieczne zainteresowanie fizycznym komfortem oznacza upadek religijno­ści albo przynajmniej osłabienie religijnej żarliwości19 . Rzeczywi­ście, trudno sobie wyobrazić społeczeństwo bardziej zmateńalizo­wane niż za czasów Ludwika Xv, ale było ono skomplikowane, pełne sprzeczności Oak wszystkie społeczeństwa) i trudne dla nas do zrozumienia. Społeczeństwo to i modliło się, i bawiło. Gonitwa za przyjemnością skłaniała je czasami do skandalicznego luksusu, jak na przykład w okresie rokoka, ale jednocześnie do odkrycia komfortu. Nasze współczesne poglądy na temat logiczności nie pasują do XVIII wieku. Trudno nam pojąć zamiłowanie króla do przepychu i jednocześnie słabość, jaką miał do malarza domowych winietek Chardina i jego dwóch obrazków wiszących w Wersalu, a przedstawiających życie w mieszczańskim domu. Trudno też zro­zumieć świat wartości króla, który uwielbiał polowanie (od kiedy dorósł, zabijał rocznie ponad dwieście jeleni), a w tym samym cza­sie hodował króliki i gołębie na dachu królewskiego pałacu. Nie­łatwo jest też odróżnić to, co robiono dla przyjemności, a co tylko na pokaz. Kiedy król i jego przyjaciółka kryli się w Hermitage'u i ona gotowała dla niego jajka, czy szukali w tym komfortu, czy podniecającej zabawy w dom? Czy panie na obrazach Fran~oisa Bouchera tak swobodnie odpoczywały, jak na to wygląd~, czy były

18 Ibid., s. 247-259.

19 J. H. B. Peel, An Englishman's Home, Newton Abbot, Devon 1978, s. 161-162.

97

Page 50: Witold Rybczyński-dom. krótka historia idei-1996

WYGODA I PRZYJEMNOŚĆ

równie afektowane w tych pozach, jak w sposobie mówienia i spa­cerowania*?

Tak czy owak, kobiety miały ogromny wpływ na sposób za­chowania się w tamtych czasach. Delikatna wytworność francu­skiego rokoka często była nazywana kobiecą· Tak też i było, i to nie tylko w sensie metaforycznym. Jeżeli wnętrza i umeblowanie domów wskazywały na większą wrażliwość, to nie tylko dlatego, że Ludwik XV - i wobec tego jego dwór - był zdominowany przez panią de Pompadour, lecz dlatego, że całe życie w ancien regime'ie było zdominowane przez kobiety.

Przewaga kobiet w życiu społecznym i kulturalnym Francji nie rozpoczęła się w XVIII wieku. Takie protektorki, jak pani de Sevigne, pani de Maintenon, pani Geoffrin i markiza du Deffand miały swoją poprzedniczkę, słynną grande dame XVII wieku, mar­kizę de Rambouillet, która wprowadziła zwyczaj prywatnych sy­pialni, o czym już była mowa. Jej dom (podobno przez nią samą za­projektowany) przyćmił nawet dwór królewski jako ośrodek sztuki, piśmiennictwa i stylu. Księżnej Burgundii, wnuczce Ludwika XlV, przypisuje się odpowiedzialność za swobodę stylu w okresie re­gencji, charakteryzującą ostatnie lata panowania tego króla. Nato­miast arystokratyczne i mieszczańskie panie dopiero w XVIII wieku w pełni dowiodły, że to one nadają ton obyczajom. Ich wpływy były widoczne w wielu dziedzinach, zwłaszcza w sprawach za­chowania w domu, które stało się łagodniejsze i swobodniejsze. Tak jak holenderskie kobiety zaprowadziły u siebie domowość, tak Francuzki zażądały - i otrzymały - umeblowanie mniej sztywne i bardziej im odpowiadające. Kobiety w obu tych krajach osiągnęły oczywiście różne rezultaty, ale obie te zdobycze były równie ważne w rozwoju pojęcia domu.

Nigdzie ów wpływ kobiet na modę nie był bardziej oczywisty, niż w wielkiej ilości nowych mebli do siadania i póHeżenia, pro­jektowanych specjalnie dla nich. Możemy mieć pewność, że damy

• Na "wersalskie szuranie nogami" składały się małe, szybkie, posuwiste kroczki. Kobiety nosiły suknie do ziemi, zawieszane na stelażach z drutu i dawało to w su­mie efekt ślizgania się.

98

II WYGODA I PRZYJEMNOŚĆ

z wyższych sfer wpływały na rozwój meblarstwa, ponieważ było wtedy w zwyczaju, że artystokracja starała się brać żywy udział w meblowaniu, a nawet projektowaniu swoich domów20 . Wiele szezlongów i wygodnych krzeseł wymyślono specjalnie dla pań. Marquise i duchesse, dwa typy krzeseł do póHeżenia, zawdzięczają swoje powstanie właśnie kobietom. Również często spotykany wy­ściełany fotel wymyślony został z uwzględnieniem kobiecej mody; dzięki szerzej rozstawionym poręczom mieściły się w nim kryno­liny, a niskie tylne oparcie nie przeszkadzało ekstrawagancko ucze­sanym perukom.

Wykonawstwo tych mebli znajdowało się w rękach stolarzy­-artystów, którzy z biegiem czasu coraz lepiej rozumieli zarówno ergonomiczny, jak i estetyczny aspekt swojego rzemiosła. Dzisiaj zachwycamy się tym drugim, ale to znajomość pierwszego stano­wiła ich największe osiągnięcie, w wyniku czego te śliczne roko­kowe krzesła były nadzwyczaj 'Yygodne. Była to głównie zasługa właściwej metody wyściełania. Sredniowieczne krzesła z płaskimi drewnianymi siedzeniami bardzo rzadko wyściełano; zamiast tego kładziono na nie poduszki. Później używano także innych materia­łów, jak skóra, trzcina czy plecionki z sitowia, ale wykonane z nich siedzenia były niewiele wygodniejsze. Niewątpliwie starano się ja­koś przymocować te luźne poduszki do krzeseł, żeby się nie ze­ślizgiwały, co doprowadziło pod koniec XVII wieku do pokrywa­nia siedzeń materiałem. To ulepszenie osiągnęło swoje apogeum za czasów francuskiego rokoka, kiedy wyściełano wszystkie elementy, nie tylko siedzenia, ale także oparcia i poręcze.

Siedzieć komfortowo można tylko wtedy, gdy ciało jest właści­wie podparte; to tylko brzmi tak prosto. W rzeczywistości jest to sprawa tak skomplikowana, iż dziwi nas nie fakt, że w średniowie­czu zapomniano, jak ~obić wygodne krzesła, ale raczej, że Grecy to w ogóle wymyślili. Zeby zapewnić komfort - to znaczy uniknąć dyskomfortu - krzesło musi jednocześnie spełniać kilka warunków. Powinno mieć dość grubą warstwę wyściółki, żeby uniknąć naci­sku na kości, ale nie aż taką, żeby uda i pośladki naciskały boleśnie

20 M. Gallet, Demeures Parisiennes: /'epoque de Louis XVI, Paris 1964, s. 39-47.

99

Page 51: Witold Rybczyński-dom. krótka historia idei-1996

WYGODA I PRZYJEMNOŚĆ

na kości u podstawy miednicy. Przednią część ramy krzesła, ko­nieczną konstrukcyjnie, należy umieścić poniżej poduszki, inaczej będzie się wpijać w uda. Tylna podpora jest potrzebna - siedzący powinien mieć postawę mniej więcej pionową. Jednak całkowicie pionowe oparcie jest niewskazane; ideałem jest odchylenie pod nie­znacznym kątem, i to z łukiem, uwzględniającym wygięcie kręgo­słupa, który nie jest zupełnie prosty. Kąt pochylenia nie może być za duży, bo wtedy siedzący ześlizgnie się do przodu. Jeżeli ciało obsunie się, jego ciężar nie będzie już utrzymywany przez okolice lędźwi, a klatka piersiowa przygnie się do żołądka. To spowoduje lekką niedodmę płuc, zmniejszenie ilości pobieranego tlenu i w re­zultacie zmęczenie21 .

No i mamy może odpowiedź na pytanie, dlaczego świat po­dzielił się na siedzących i kucających. Zgodność wszystkich ko­niecznych czynników, umożliwiających wygodne siedzenie jest trudna do osiągnięcia, a możliwość takiej czy innej niewygody tak duża, że nietrudno sobie wyobrazić, iż różne kultury - spróbo­wawszy sobie poradzić z tym problemem - zrezygnowały z dal­szych wysiłków bez zadowalających rezultatów i roztropnie zde­cydowały się siedzieć na ziemi. A wybór ten z kolei wpłynął na roz­wój meblarstwa w ogóle, ponieważ bez krzeseł nie było powodu do używania stołów i biurek, a także mało jest prawdopodobne, żeby społeczeństwo siedzące na podłodze chciało się otaczać in­nymi wysokimi meblami, takimi jak szafy, komody czy biblioteki.

Stolarze rokoka rozwiązali bezbłędnie problemy wygodnego siedzenia. Istnieją dowody na to, że nawet studiowali zależność wad postawy od źle rozwiązanych siedzeń. W swoim dziele, wy­danym we Francji już w 1741 roku, Nicholas Andry de Boisregard nie tylko wykazuje, do jakiego stopnie źle zaprojektowane krzesło wpływa na zdrowie siedzącego, lecz również proponuje właściwe wymiary dla rozmaitych rodzajów krzeseF2. Częściowo dzięki wy-

21 A. Greenberg, Design Paradigms in the Eighteenth and Twentieth Centuries, w: ed. S. Kieran, Ornament, Philadelphia 1977, s. 67.

22 J. Rykwert, The Sitting Position - A Question oj Method, w: ed. Ch. Janeks, G. Baird, Meaning in Architecture, London 1969, 5. 234.

100

I

; ,

WYGODA I PRZYJEMNOŚĆ

nikom takich analiz, a częściowo dzięki próbom i uczeniu się na własnych błędach, francuscy stolarze osiągnęli rezultaty tak zna­komite, że późniejsi projektanci nie mieli już czego udoskonalać.

Siedzenia krzeseł były wypychane włosiem końskim, które za­pewniało sprężystość; krzesła dla pań, z natury rzeczy przezna­czone do utrzymywania mniejszego ciężaru, miały siedzenia pu­chowe (sprężyn nie znano i weszły w powszechne użycie dopiero w latach dwudziestych XIX wieku). Wyściółka nie była płaska, ra­czej bombiasta, skupiała dzięki temu na środku siedzenia większość ciężaru, uniemożliwiając jednocześnie przedniej poprzeczce wpi­janie się w uda. Wygięte tylne oparcia wymyślono w poprzednim wieku; prawie zawsze także i one były obite, co dawało linię łagod­nego odchylenia. Obicie wykonywano z jedwabnego brokatu, ak­samitu lub innej dekoracyjnej tkaniny, zawsze wszakże stawiającej opór (w przeciwieństwie do drewna czy skóry), uniemożliwiającej siedzącemu ześlizgnięcie się do przodu.

To wyjaśnienie, jak osiągano postęp w komforcie, może się wy­dać zbyt sztuczne. Krzesła były wygodne, ponieważ uwzględniały budowę ciała, ale i dlatego, że przystosowane były do modnych wówczas póz. Miękkie w linii szezlongi ułatwiały czułe zbliżenia, a nawet kochanie się. Sofy były szerokie pie po to, żeby służyć wielu siedzącym, ale żeby umożliwić najrozmaitsze gesty, wyciąga­nie nóg, odrzucanie ramion do tyłu i miejsce dla krynolin. Rozłoży­ste fotele pozwalały przybierać różne pozy. Charakterystyczne dla ludzi z towarzystwa w XVIII wieku było ożywienie i poruszanie się; na obrazach często widzimy panie i panów, siedzących obok siebie lub przechylających się przez oparcia. W wieku XIX ludzie siedzieli osobno i sztywno, oddzieleni, na wypikowanych krzesłach; w XVIII często zsuwali swoje lekkie krzesła, żeby pogawędzić i poflirtować.

Krzesła francuskie można rozpoznać po różnorodności nazw. Nie były to określenia techniczne Oak angielskie "oparcie tarczowe" lub "drabinowe"), lecz wdzięczne i czułe nazwy zawsze rodzaju żeńskiego. "Pasterka" (bergere) była małym, wygodnym krzeseł­kiem, z wygiętym, miękko wyściełanym oparciem i puchatą po­dusz~ą na siedzeniu; "krzesło do patrzenia" (voyeuse) miało obitą

101

Page 52: Witold Rybczyński-dom. krótka historia idei-1996

WYGODA I PRZYJEMNOŚĆ

poprzeczkę na szczycie wysokiego oparcia, tworzącą dla drugiej osoby podpórkę od tyłu, co umożliwiało jej obserwowanie gry w karty lub udział w rozmowie. "Krzesło do czuwania" (veilleuse) to otomanka, na której można było spocząć półleżąc. "Krzesło grze­jące" (chauffeuse) bez poręczy miało niskie nóżki, ustawiano je przy kominku i używano podczas ubierania się; z powodu małej wyso­kości posługiwano się nim przy wkładaniu pończoch - stąd jego współczesna nazwa: krzesło pantoflowe.

Umeblowanie miało zawsze funkcję zarówno symboliczną, jak użytkową. Dzisiaj osiemnastowieczne, rokokowe meble, szczegól­nie jeśli są oryginalne, mówią nam o bogactwie ich właściciela i jego możliwościach. Nasuwają nam wiele skojarzeń - z monarchią, mi­nioną elegancją i prestiżem, jaki się osiąga, kolekcjonując antyki. W każdym razie tego się od nas oczekuje, gdy patrzymy na ga­binet pani Lauder czy Owalny Żółty Gabinet w Białym Domu. Większość z tych skojarzeń jest świeżej daty. Symboliczne ozdoby, które dla nas są tylko dekoracją, odnosiły się przeważnie do kla­sycznego antyku, którego literatura była dobrze znana i bardzo podziwiana przez Francuzów. Długie i wąskie lustro, zawieszone miedzy dwoma pionowymi podporami nazywano psyche na pa­miątkę nimfy, której piękność przyciągnęła uwagę Kupida. Trójnóg, na którym opierał się blat małego stolika albo miska do mycia, znany był jako athenienne.

Umeblowanie w epoce rokoka miało inne znaczenia. Różne meble umieszczano w różnych pokojach, oznaczając różne stopnie etykiety i wobec tego różne sposoby zachowania się. W związku z tym, że wystrój wnętrza zmieniał się w zależności od sezonu, umeblowanie mogło nawet wskazywać na rozmaite pory roku, tak jak i dla nas wiklinowy fotel oznacza wakacje, a wyściełany bujak kojarzy się z czytaniem zimą przy kominku.

Ten krótki przegląd francuskich mebli rokokowych wskazuje na bogactwo i złożoność pojęcia komfortu w XVIII wieku. Miał on swój składnik fizyczny - siedzący mógł odpocząć - ale przy tym jeszcze coś więcej. Fotel z czasów Ludwika XV był komfortowy, ale też w y g l ą d a ł na wygodny. To drugie równie wiele znaczyło

102

ł

WYGODA I PR2YJEMNOŚĆ

dla właściciela, jak to pierwsze. Wypukłe kształty były użyteczne, ale również dodawały urody wygiętej linii obramowania krzesła, które odzwierciedlało wizualne, zmysłowe zamiłowania tej epoki. Fantazyjne, kwiatowe, ręcznie haftowane wzory na krzesłach nie tylko skłaniały siedzącego do trzymania się prosto (uniemożliwia­jąc ześlizgnięcie się), ale także nawiązywały do pozłacanych spi­rali na malowidłach ściennych. Uroczy pomysł podziału na meble kobiece i męskie - nie znany dotąd - wyrażał społeczną rzeczywi­stość, widoczną również w strojach i sposobach zachowania. Krze­sło było przedmiotem dekoracyjnym, zapraszającym do siadania, ale dawało tyleż przyjemności oczom, co ciału. Nie ma żadnych wątpliwości, że XVIII wiek odkrył fizyczny komfort, ale nie o wy­godę, jak to się nam czasem wydaje, tak naprawdę chodziło. Może dlatego słowo "wygoda" nie jest tym, które nam przede wszystkim przychodzi do głowy, gdy chcemy opisać krzesło z epoki Ludwika xv. Elegancja, zachwyt, przyjemność, tak, na pewno piękno, ale nie prozaiczny komfort. A było ono właśnie komfortowe.

103

Page 53: Witold Rybczyński-dom. krótka historia idei-1996

fi ł'ł~!

I~,\,i,,:

~. v:" I',

:',

",

;~ , ",t

Rozdział 5

Swoboda

Ach! Nic nie daje takiego poczucia komfortu jak siedzenie w domu.

Jane Austen Emma

Style przychodzą i odchodzą, czasami wracają. Przeżywają swój rozkwit - przez mniej więcej pięćdziesiąt lat - potem stają się "staromodne" i w końcu znikają w zapomnieniu lub znajdują miejsce w historii, co - w każdym razie jeśli chodzi o świadomość społeczną - oznacza to samo. Rzadko miewają swoje babie lato. Oczywiście, aż do XVIII wieku trudno mówić o "okresach stylów". Nawet jeśli architekci od czasów renesansu zwracali się po wzory do przeszłości, to nie zdarzały się im naśladownictwa. W zdobie­niach inspirowanych klasycyzmem widać co prawda podziw dla kultury greckiej i rzymskiej, ale dla barokowych, a tym bardziej rokokowych wnętrz nie było w historii żadnych prawzorów.

Rokoko wyszło z mody około roku 1770, zastąpione przez na­wrót do klasycyzmu, i była to pierwsza świadoma próba ożywienia minionego stylu, tym razem starożytnego Rzymu. W XIX wieku starano się wskrzesić rozmaite dawne style; większość z nich - jak na przykład elżbietański czy egipski - nie troszczyła się o sprawy komfortu. Również neogotyk, mimo że przydatny w budowaniu

105

Page 54: Witold Rybczyński-dom. krótka historia idei-1996

SWOBODA

parlamentów, tworzył wnętrza o żałobnej, kościelnej atmosferze. Mauretańskie i chińskie pokoje były zbyt egzotyczne i szybko nu­żyły; z kolei propozycje średniowieczne, lansowane przez Williama Morrisa, były zanadto przeładowane. W końcu wszystkie one znik­nęły wyparte przez styl wiktoriański.

Chociaż te powszechne próby odtwarzania historii uległy sa­mounicestwieniu na początku XX wieku, jesteśmy ciągle zafascy­nowani odtwarzaniem przeszłości. Style ludwików, które powró­ciły na krótko w latach sześćdziesiątych XIX wieku, ujawniły się znowu na początku XX wieku, głównie dzięki wpływowi Elsie de Wolfe, pierwszej amerykańskiej dekoratorki wnętrz. De Wolfe miała skłonności eklektyczne (chociaż pogardzała wiktoriańskimi ozdób­kami i pluszem) i kiedy odnowiła swoją Villa Trianon w Wersalu, wnętrze jej okazało się przemieszaniem Ludwika XV z Ludwikiem XVI. Całe umeblowanie było autentyczne, doszły też sztuki z in­nych okresów (na przykład secesyjne), a obok nich znalazły się wygodne, szerokie tapczany, pozbawione specjalnego stylu. Efekt całości nie był jednolity stylowo, ale i nie pedantyczny. Intencją pani de Wolfe było adaptowanie historii do życia współczesnego, a nie na odwrót.

Ożywienie dawnych stylów zostało również zahamowane przez zmniejszające się zainteresowanie historią architektury. Wiele obiektów architektury zwanej postmodernistyczną zawiera ele­menty klasycyzmu - odlewy, frontony, łuki - ale są one rzadko traktowane z historyczną dokładnością. Na przykład Chippan­dale' owski wierzchołek budynku Telephone and Telegraph Buil­ding w Nowym Jorku jest lekką aluzją do minionego stylu, a nie usiłowaniem odtworzenia go. Gmach Neue Staatsgalerie w Stut­tgarcie jest pokryty marmurem, podobnie jak sąsiednie neokla­syczne budynki, ale zewnętrzne balustrady z tralkami, wykonane ze szklanego włókna we wściekle różowym kolorze, przypominają serdelki. Efekt jest bardziej humorystyczny niż historyczny. Są to więc przeważnie igraszki z historią, nie budzące wątpliwości, że dany obiekt jest w rzeczywistości zaprojektowany współcześnie.

Chęć odtwarzania raczej, niż budowania nowych gmachów wskazuje na to samo wahanie we współczesnym myśleniu, które

106

SWOBODA

miało miejsce w tendencjach dziewiętnastowiecznych. Ale zabez­pieczenie przeszłości to nie to samo, co odtwarzanie jej. Jeśli ak­tor, pochodzący z południowych stanów, George Hamilton, kupuje dwór na plantacji w Missisipi, to naturalne jest, że z pomocą de­koratorów z Hollywood chce go przywrócić do dawnej świetno­ścil . Taka całkowita rekonstrukcja jest kosztowna, natomiast wnę­trze skromniejszej budowli - na przykład dziewiętnastowiecznego domu w mieście - może być umeblowane w bardziej lub rllniej tradycyjny sposób, uzupełniając architektoniczny charakter całości. Jeśli w domu jest kolekcja antycznych mebli, to należy im stworzyć odpowiednią oprawę, jak to ma miejsce w przypadku biura pani Lauder i jej ludwików XVI. Okoliczność, że gabinet znajduje się w biurowcu-drapaczu, nie ma większego znaczenia. Takie wystroje wnętrz rzadko mają ambicje wierności historycznej; chodzi raczej o stworzenie właściwego klimatu i swobodnie miesza się przed­mioty z rozmaitych epok.

Przyzwyczajamy się powoli do akceptowania historycznych aluzji w nowoczesnych gmachach, a w budowlach historycznych oczekujemy umeblowania w odpowiednim stylu. Praktyka dekoro­wania pokoju lub domu w dawnym, określonym stylu budzi wię­cej uznania niż zdziwienia. Ale historycznie wierna rekonstruk­cja całego domu, zarówno na zewnątrz, jak wewnątrz - jeśli nie jest to muzeum, tylko prywatna siedziba - jest mniej powszechna. Taki właśnie dom został ostatnio zaprojektowany przez Davida An­thony' ego Eastona dla pewnej rodziny w Illinois2

• Chociaż jest wykonany z nowoczesnych materiałów (czasem podfałszowanych, żeby im nadać pozory starości albo przynajmniej zatuszować ich nowoczesność) i posiada klimatyzację, elektryczność oraz centralne ogrzewanie, jego wygląd, rozplanowanie i rozkład pokoi są sprzed dwustu lat. Detale także wyglądają na autentyczne - wszystko, od klamek w drzwiach do odlewów zwieńczeń. Umeblowanie składa

1 Celebrity Homes II, ed. Paige Rense, Los Angeles 1981, s. 113-119.

2 M. Bethany, A House in the Georgian Mode, "New York Times Magazine", 24 IV 1983, s. 96-100.

107

Page 55: Witold Rybczyński-dom. krótka historia idei-1996

SWOBODA

się wyłącznie z prawdziwych antyków albo z reprodukcji wykona­nych na podstawie projektów z XVIII wieku. Nie jest to ani kopia jakiegoś określonego domu, ani współczesna "wersja" stylu histo­rycznego. Nie jest to też interpretacja przeszłości. To raczej praca osiemnastowiecznego architekta, który w przedziwny sposób zna­lazł się w południowo-zachodniej części Ameryki w XX wieku. Jest to, o ile to możliwe, rzecz prawdziwa.

Styl domu jest georgiański, pasujący w przybliżeniu do okresu między Jerzym I a Jerzym IV (1714-1830). Czy piękna kopia Eastona jest zwiastunem nowego typu wznowień? Nie można właściwie mówić o "wznawianiu" stylu georgiańskiego, bo on nigdy całkowi­cie nie wyszedł z mody. Z wyjątkiem krótkiej przerwy, kiedy gust społeczeństwa dał pierwszeństwo bogatszej i gęściejszej dekora­cji wnętrz, domy w tym stylu budowano, w każdym razie w an­glojęzycznej części świata, bez przerwy przez ostatnie sto lat. Au­tor książki o współczesnych angielskich "wiejskich domach", czyli wspaniałych rezydencjach stawianych w wielkich posiadłościach ziemskich, opracował wykaz takich domów, wybudowanych po­cząwszy od lat pięćdziesiątych naszego wieku3 . Łatwo pojąć, że budynki te, chociaż pomyślane z rozmachem, są nieco mniejsze od tych stawianych w XVIII wieku, a ich właściciele to nie tylko ksią­żęta i inni arystokraci, ale również założyciele prawdziwych gospo­darstw wiejskich, jak i właściciele samochodów wyścigowych. Nie­mniej istnieje ich przeszło dwieście. Ta statystyka jest dość nieocze­kiwana, ale co jeszcze bardziej zdumiewające, to fakt, że prawie wszystkie mają jedną wspólną cechę: są w stylu neogeorgiańskim.

Nieustająca atrakcyjność georgiańskiego wnętrza nie jest przy­padkową modą. Jest przykładem okresu łączącego domowość, ele­gancję i komfort lepiej niż kiedykolwiek dotychczas, a zdaniem wielu, także od czasu swojego powstania. Pojęcie komfortu nie umiejscowiło się w świadomości europejskiej jako coś gotowego; rozwij ało się ono przez długi czas i chociaż osiągnęło wielki po­stęp w okresie francuskiego rokoka, to wcale się na tym nie skoń­czyło. Od połowy XVIII wieku, albo trochę wcześniej, zaczęło się

3 J. M. Robinson, The Latest Country Houses, London 1984.

108

SWOBODA

stopniowo dostawać pod wpływy georgiańskiej Anglii. Tutaj zaś rozkwitło dzięki szczęśliwemu połączeniu warunków ekonomicz­nych i społecznych, a także charakterowi narodowemu.

Życie społeczne we Francji ogniskowało się w Wersalu i nie­dalekim Paryżu. Dwór i jego członkowie, jak pani de Pompadour, odgrywali czołową rolę we wprowadzaniu nowych mód, takich jak lekkie, ruchome meble. Niektóre z tych mód może i powstały z mieszczańskich pojęć o kameralności i swobodzie, ale zawsze mu­siały przejść przez filtr towarzystwa zgromadzonego przy dworze. A było to towarzystwo związane przede wszystkim z miastem. Ary­stokraci posiadali, co prawda, majątki, w których budowali prze­piękne zamki, ale te francuskie zamki, choć rzeczywiście wspaniałe, nigdy nie były miejscem zamieszkania swoich właścicieli - speł­

niały raczej rolę domów weekendowych, tyle że na wielką skalę. Na wsi mieszkali tylko ci ze szlachty francuskiej, którzy albo popa­dli w niełaskę, albo nie było ich stać na stały pobyt w Paryżu.

W Anglii było inaczej. Przede wszystkim Dwór Świętego Ja­kuba miał bardzo mały wpływ na sposób życia społeczeństwa. Jerzy II (pochodzący z dynastii hanowerskiej ledwo znał angielski, a jego ojciec Jerzy I mówił tylko po niemiecku) był monarchą o ciasnym umyśle i nigdy nie osiągnął prestiżu Ludwika xv. Co prawda udało mu się zwabić Haendla z Hanoweru do Londynu, ale jego dwór, w przeciwieństwie do Wersalu, był całkowicie pozbawiony blasku. W dodatku angielska arystokracja stanowiła środowisko o wiele po­tężniejsze i bardziej niezależne od swoich francuskich odpowiedni­ków. Tworzyli warstwę ziemiańską, a ich bogactwem i dumą stały się wiejskie posiadłości. Nie było więc w Anglii ekwiwalentu ży­cia dworskiego we Francji; natomiast posiadłości wiejskie miano w wielkim poważaniu i mieszkanie w nich należało do dobrego tonu. Z takiego stanu rzeczy wynikł niezwykły fenomen: angiel­ski dom na wsi uzupełnił, a właściwie zastąpił miasto jako cen­trum życia społecznego. To skłoniło ambasadora amerykańskiego do zauważenia, że "mało kto liczący się naprawdę w kręgach to­warzyskich zamieszkuje w Londynie. Mają d o m y w Londynie, w których zatrzymują się w okresie obrad parlamentu lub od czasu

109

Page 56: Witold Rybczyński-dom. krótka historia idei-1996

SWOBODA

do czasu zajeżdżają do nich; ale m i e S z k a j ą na WSi"4. To pre­ferowanie wiejskiego domu miało swoje architektoniczne skutki. Plan i układ angielskiego domu w mieście, który przeważnie stał w rzędzie z innymi (w przeciwieństwie do paryskich hótels stoją­cych luzem), zostały wymyślone pod koniec XVII wieku i niewiele zmieniły się w ciągu następnych stu pięćdziesięciu lat. Wiejskie posiadłości natomiast wykazywały wielką różnorodność i to ich planowaniu i projektowaniu właściciele i architekci poświęcali naj­więcej zainteresowania.

Wyróżnianie rezydencji wiejskich wywarło ogromny wpływ na całe społeczeństwo angielskie, przede wszystkim na mieszczań­stwo, które, tak jak i we Francji, naśladowało klasy wyższe. W rezul­tacie spowodowało to o wiele swobodniejszy sposób życia i inny wzór domowych obyczajów. Komfort pojawił się we Francji naj­pierw w kręgach arystokracji i w jej zasięgu był zawsze ograni­czony przez otoczenie. Prawdą jest, że meble rokokowe wprowa­dziły swobodę do życia pałacowego, ale nie pozbyły się swojego dworskiego rodowodu; nawet dzisiaj pokój pełen ludwików nie traci - dobrze to czy źle - wyglądu królewskiego. Ale kiedy poję­cie komfortu zostało przeniesione do Anglii, przybrało odmienny charakter. Wiadomo, że od XVII wieku Anglicy coraz rzadziej na­zywali swoje siedziby inaczej niż "domami" - nie było specjalnych określeń, takich jak "zamek", "pałac" czy nawet "willa", żeby od­różnić duży od małego, czy wspaniały od tylko wytwornego. Dla nich były to po prostu domy.

To "udomowienie" komfortu ułatwiła struktura społeczeństwa angielskiego, w którym bogactwa były nieco równiej rozłożone niż we Francji. Różnica między warstwą szlachecką a bogatą średnią klasą była nie tak ściśle przestrzegana; "dżentelmen" mógł przy­należeć do jednej lub drugiej - liczyły się jego obyczaje. I choć nie przyczyniało się to do powstania sytuacji pokrewnej tej, jaką widzieliśmy w siedemnastowiecznej Holandii, niemniej w obu kra­jach mieszczaństwo wywierało wpływ na domowy komfort.

4 Cyt. w: Peel, Englishman's Home, s. 20.

110

SWOBODA

Dobrobyt w georgiańskiej Anglii dawał ludziom o wiele wię­cej wolnego czasu i swobody niż dawniej i mieszczanie angielscy, w przeciwieństwie do Holendrów, umieli to wykorzystać. Czym się w wolnym czasie zajmowali? Żaden sport wyczynowy w XVIII wieku nikogo prawie nie interesował. Z wyjątkiem jazdy konnej i krykietu inne dyscypliny rzadko uprawiano. Czasami, zimą, mło­dzi ludzie chodzili na ślizgawkę - rozrywkę tę wprowadzono w po­przednim stuleciu na wzór holenderski. Korzyści "morskiego po­wietrza" zaczynano powoli doceniać, ale jeżdżono nad morze po to, żeby spacerować, a nie żeby się kąpać, a pływanie upowszech­niło się w Anglii dopiero pod koniec XIX wieku. Do tego czasu właściwie żaden z popularnych, mieszczańskich sportów nie był uprawiany. Moda na krykieta przyszła z Francji około 1850 roku, mniej więcej w tym samym czasie co golf i wiosłowanie ze Szkocji; tenis zaczął się w Wimbledonie około 1874 roku. Nawet jazda na rowerze, która tak zmieniła spędzanie wolnego czasu przez klasy średnie - zwłaszcza przez kobiety - zyskała ogólne uznanie do­piero w latach osiemdziesiątych XIX wieku.

W rezultacie gnuśni angielscy mieszczanie w osiemnastym stu­leciu siedzieli przeważnie w domu. Ci, którzy mieszkali na wsi -bez teatrów, koncertów i zabaw w mieście - odwiedzali się wzajem­nie. Był to wiek konwersacji - i plotek. Także powieść zdobywała popularność, jak również gry domowe. Mężczyźni grali w bilard, a kobiety haftowały, czasami razem siadali do kart. Organizowali tańce, wspólne kolacje i bawili się w teatr amatorski. Nadali piciu lee - od słowa holenderskiego (napój cudzoziemski, nazywano go też czasem chińskim) cechy narodowego rytuału. Chodzili na długie spacery i podziwiali ogrody angielskie, jedno ze swoich wielkich osiągnięć. Ponieważ wszystkie te zajęcia odbywały się albo wokół domu, albo wewnątrz, w rezultacie uzyskał on taką społeczną po­zycję, jak nigdy przedtem ani potem. Przestał być, jak w wiekach średnich, miejscem pracy, a stał się miejscem wypoczynku.

Dom pozostał przy tym ośrodkiem życia publicznego, ale w dość szczególny, prywatny sposób. To już nie średniowieczny "duży dom", do którego ludzie wchodzili i z którego wychodzili

111

Page 57: Witold Rybczyński-dom. krótka historia idei-1996

SWOBODA

bez żadnego skrępowania. Przeciwnie, angielski mieszczański dom był zamkniętym światem, gdzie wpuszczano tylko gości dobrze widzianych; resztę trzymano na dystans, a spokój rodziny i jed­nostki był tak rzadko naruszany, jak tylko to było możliwe. Wpro­wadzono "dni domowe" i "odwiedziny poranne" (które odbywały się po południu). Etykieta domowa opierała się przede wszystkim na powściągliwości; naj bliżsi sąsiedzi wymieniali liściki - doręczane przez służących - żeby uniknąć nie zapowiedzianych wizyt. Nie­grzecznie było "wpadać" bez zapowiedzenia się, nawet do bliskich przyjaciół. Jeżeli zamierzało się złożyć wizytę, należało przedtem zostawić swój bilet wizytowy i poczekać na odpowiedź.

Gdy otrzymało się zaproszenie i właściwie na nie zareagowało, pierwszym pokojem, do którego wkraczał przybyły gość, był hall. O ile w arystokratycznych domach hall, zgodnie ze średniowieczną tradycją, miał położenie centralne, o tyle w domach należących do właścicieli z klasy średniej był miejscem, do którego wchodziło się prosto z drzwi wejściowych i z którego można się było do­stać bezpośrednio do wszystkich ważnych pomieszczeń*. Pokój ten miał ogromne rozmiary, ponieważ znajdowały się w nim również główne schody, a także, według dawnych obyczajów, wisiały tu często stare mund:ury wojskowe i zbroje. Mimo że przestał już być głównym miejscem spotkań, nadal spełniał ważną funkcję miej­sca do ceremonialnych powitań i pożegnań gości przy uroczystych okazjach. Tutaj, pod lodowatym spojrzeniem kamerdynera, przyby­sze oczekiwali na dopuszczenie do dalszych pokoi. Tutaj goszczono kolędników na Boże Narodzenie i tutaj przy ważnych okazjach gromadziła się służba, żeby wysłuchać swojego pana.

Na niższych poziomach znajdowała się większość pokoi prze­znaczonych do ogólnego użytku. Francuską tradycję umieszczania pokoi do przyjęć na pierwszym piętrze utrzymano tylko gdzienie­gdzie, ale pokoje recepcyjne przeważnie znajdowały się na parterze i można było prosto z nich przejść do ogrodu. Najobszerniejszym

• Z czasem, niegdyś ogromny hall przekształcił się w trochę wiekszy przedpo­kój. W nowoczesnych domach, chociaż nazwa została, ta przestrzeń - sień - została

zredukowana do korytarza.

112

SWOBODA

z nich był salon; bogate rodziny posiadały często dwa salony - je­den na specjalne okazje, a drugi do codziennego użytku. Zazwyczaj stał tutaj jakiś instrument muzyczny - fortepian, organy lub harfa - i było w nim dość miejsca na rozmaite muzyczne wydarzenia, zwłaszcza na tańce. Niekiedy w tych pokojach rozkładano stoliki i oddawano się ulubionej w tym okresie rozrywce - grze w karty. Żeby sprostać tym różnorodnym czynnościom, salony stawały się coraz większe i większe, aż w końcu zajmowały cały parter.

Rozkład pokoi do przyjęć w georgiańskim domu w tym cza­sie był tylko stadium przejściowym w rozwoju planowania do­mów. Uproszczona, współczesna kombinacja living-roomu z jadal­nią, czy living-roomu z jadalnią i z pokojem do spotkań rodzin­nych, miała dopiero nadejść. Rozstawszy się natomiast ze średnio­wiecznym hallem, wiek XVIII stworzył rozmaitość pokoi do wspól­nego użytku. Nie było ścisłych przepisów na temat ich ilości i ro­dzajów, zależało to od fantazji architekta i funduszy właściciela. Mi­nimalne wymagania stanowił przynajmniej jeden pokój do przyjęć i jedna oficjalna jadalnia; francuski zwyczaj jadania w przedpo­koju nigdy się w Anglii nie przyjął. Jadalnia była używana tylko wieczorem, do obiadu, a mniejsze pokoje - zwane śniadaniowymi - do innych posiłków. Bywały w dodatku dowolne ilości najróżniej­szych pokoi ogólnego użytku, a naprawdę duże domy posiadały także bibliotekę, gabinet, galerię, pokój bilardowy i oranżerię.

Duża ilość i rozmaitość tych pokoi ogólnego użytku w geor­giańskim domu jest czasem tłumaczona różnorodnością funkcji, ale nadawane im nazwy wcale nie określały dokładnie ich aktualnego czy ewentualnego przeznaczenia. Galeria - długi, wąski pokój, cały obwieszony obrazami - służyła często za salon; biblioteka, w której znajdowały się książki, stawała się nieraz głównym pokojem spo­tkań rodzinnych. Pokoju śniadaniowego używano niejednokrotnie do przyjmowania nieformalnych gości. Była w tym spora doza eks­perymentowania, widać to wyraźnie po braku precyzji w nazwach. Pokój do przyjmowania gości oficjalnych nazywano czasem salo­nikiem, a kiedy indziej pokojem frontowym. Tak zwany pokój do siedzenia służył za miejsce do pogadania z bliskimi. Ludzie naśla-

113

Page 58: Witold Rybczyński-dom. krótka historia idei-1996

SWOBODA

dujący francuskie zwyczaje mieli przedpokoje, niewielkie pomiesz­czenia ulokowane między większymi pokojami, a bawialnie zwali salonami. Chociaż określenie living-room weszło do powszechnego użycia dopiero w dziewiętnastym stuleciu, posiadanie dwóch sa­lonów albo traktowanie biblioteki jako czegoś, co nazwalibyśmy pokojem rodzinnym, odzwierciedlało potrzebę posiadania w domu miejsca, które byłoby mniej formalne, gdzie zachowanie mogło być na większym luzie i gdzie towarzyskie konwenanse dałoby się usu­nąć albo przynajmniej ograniczyć. Ten pomysł posiadania dwóch salonów - z tym, że jeden był do celów oficjalnych, a drugi do rodzinnych - nie przyjął się we Francji a pochodził prawdopodob­nie od Holendrów.

W podziale domu uwzględniano nie tylko osobne pokoje do wspólnego użytku, jak jadalnia, bawialnia czy salon, ale także od­dzielne pokoje dla wszystkich członków rodziny. Teraz, kiedy dzieci przebywały najczęściej w domu, posiadały nie tylko swoje własne sypialnie - osobno dla dziewcząt i chłopców - ale także pokoje do zabaw i pokoje do nauki. Rozmnożenie się sypialni oznaczało za­równo inne miejsca do spania, jak i wprowadziło nowy rozdział między rodziną a jednostką. Czynności domowe zostały podzie­lone pionowo: wspólne na dole, prywatne na górze. "Pójść na górę" albo "zejść na dóY' oznaczało nie tylko zmianę piętra, ale także łączenie się z innymi lub ich opuszczanie. Każdy miał swoją sypialnię. Ale te pomieszczenia nie były wyłącznie miejscami do spania; dzieci się w swoich pokojach bawiły, a żony i córki zaj­mowały szyciem, pisaniem albo rozmówkami tete-a-tetes z przyja­ciółmi. Pragnienie posiadania własnego pokoju nie polegało wy­łącznie na chęci odseparowania się. Wskazywało na wzrastające poczucie odrębności - własnego rozwijającego życia wewnętrznego

- i potrzebę zaspokojenia tej odrębności w sposób fizyczny. Wiele się zmieniło od XVII wieku. Pokój kobiety grającej na

wirginale, którą sportretował de Witte, nie miał jasno zdefiniowa­nego przeznaczenia - czy była to sypialnia, w której znajdował się instrument muzyczny, czy też pokój do muzykowania, w którym stało łóżko? Nie posiadał on także określonego właściciela; kobieta

114

l (

I

I !

'"I ,

SWOBODA

przebywa w nim, ale nie jest dla nas jasne, czy to na pewno jej po­kój. Natomiast gdy patrzymy na obraz Georga Friedricha Kerstinga - namalowany sto czterdzieści lat później - przedstawiający młodą

dziewczynę zajętą haftowaniem, nie ma żadnych wątpliwości, że to jej pokój. Do niej należą rośliny na parapecie okiennym; jej gitara i nuty leżą na tapczanie; ona wreszcie powiesiła na ścianie portret młodego mężczyzny i przybrała go kwiatami. Oczywisty klimat in­tymności nie został zaimprowizowany; nie ma tu, jak w obrazach Vermeera, czegoś, co wydaje się być chwilą przemijającą. Ten pokój jest świadomie urządzony tak a nie inaczej, żeby mógł być ustro­niem - własnym, spokojnym zaciszem.

Fanny Price, bohaterka powieści Jane Austen Mansfield Park (napisanej rok przed powstaniem obrazu Kerstinga), miała pokój, w którym mogła "doznać od razu pociechy, gdy było jej markotno i oddawać się myślom o bliskich sobie sprawach. Jej rośliny, jej książki - gromadzone od pierwszej chwili posiadania własnych oszczędności - jej biureczko i jej zajęcia związane z dobroczyn­nością i sztuką, wszystko było w zasięgu ręki; a jeśli była nie­dysponowana, jeśli tylko muzyka mogła ją ukoić, rzadko się jej zdarzało napotykać wzrokiem przedmioty, które nie były blisko z muzyką związane". Podobnie jak tapczan i krzesło na obrazie Kerstinga, umeblowanie w pokoju Fanny było skromne i podnisz­czone. Zamiast ozdóbek widzimy tu pamiątki (rysunek jej nieobec­nego brata-marynarza przedstawia statek). Zarówno namalowana przez Kerstinga kobieta - malarka Louise Seidler - jak Fanny, mają kwiaty na parapecie i przybory do haftowania. Kersting był Niem­cem, Austen Angielką, ale obraz tych pokoi przedstawiony został przez oboje z podobnym wyczuciem intymności i charakteru.

Jane Austen urodziła się w roku 1775, jedenaście lat po śmierci pani de Pompadour. Dwukrotnie zdarzyły się jej gwałtowne przy­pływy talentu, pierwszy raz kiedy miała dwadzieścia parę lat, drugi na krótko przed śmiercią, w czterdziestym pierwszym roku życia. Napisała wtedy sześć znakomitych powieści. Jej życie było nijakie; stara panna, córka pastora, mieszkała z siostrą i owdowiałą matką w Hampshire. Nic nie wskazuje na to, żeby przeżyła jakąś wielką

115

Page 59: Witold Rybczyński-dom. krótka historia idei-1996

SWOBODA

miłość; jej życie ograniczało się do pisania listów, szycia i domo­wej krzątaniny. Nie podróżowała, nigdy nawet nie była na kon­tynencie, właściwie prawie nie wyjeżdżała z wiejskiego hrabstwa na południu Anglii, gdzie się urodziła. Znała trochę życie w mie­ście; co prawda do Londynu jeździła rzadko kiedy, ale lubiła Bath, które uważała za najpiękniejsze miasto w Anglii. Wszystko to jed­nakże nie przeszkodziło jej w zostaniu powieściopisarką, tematami jej pisarstwa bowiem nie były ani bogata arystokracja, ani szaleńcze przygody, nie zajmowały jej też tanie, historyczne przypowiastki w stylu Waltera Scotta czy mroczne dramaty z życia burżuazji, opi­sywane przez Balzaca. Pisała o świecie sobie bliskim, który obser­wowała z nie znaną dotąd ironią i niemałym humorem, o życiu rodzinnym klasy średniej na angielskiej prowincji.

Powieści Jane Austen są rewelacją, w każdym razie według obecnych kryteriów. Nie obfitują w żadne nadzwyczajności - mor­derstwa, ucieczki czy katastrofy. Zamiast przygody czy melo­dramatu mamy do czynienia z prozaiczną, codzienną "komedią ludzką" (w porównaniu z Dickensem powiedzmy), a pewien ro­dzaj niepewności rodzi się głównie z pytań o miłość i małżeństwo. Jane Austen sama wymyśliła i doprowadziła do perfekcji coś, co można było nazwać domowym sposobem pisania powieści i co jest literackim ekwiwalentem holenderskiej, siedemnastowiecznej szkoły portretowania wnętrz. Jej książki są oczywiście czymś wię­cej, niż wiernym przedstawieniem owych czasów, tak jak malar­stwo Vermeera nie było zwykłą ilustracją życia w domu młodych kobiet holenderskich. Podobnie do Vermeera, de Witte' a i innych holenderskich malarzy tego typu, Austen wybrała zamknięcie się wewnątrz granic codzienności, nie dlatego, żeby jej nie dostawało talentu, ale dlatego, że jej wyobraźnia nie wymagała szerszych ram.

Jane Austen w swoich powieściach nie poświęcała zbyt wiele miejsca opisom domów, w których działa się akcja. Skupiała uwagę na charakterach ludzi i ich zachowaniach, a otoczenie przyjmo­wała za samo przez się zrozumiałe. I chociaż dla niej mogło się ono wydawać oczywiste, to trzeba powiedzieć, że w porównaniu

116

l III.,: ! ,.,',

,"

tl

SWOBODA

z Europą kontynentalną urządzenie osiemnastowiecznego, angiel­skiego domu było dość niezwykłe. Było to rezultatem częściowo natury Anglików, a częściowo tradycji historycznej.

Doskonale rozwijająca się Holandia miała przemożny wpływ na całą Europę, a szczególnie na Anglię, gdzie przez większość XVII wieku oddziaływała na zamiłowania ludzi. Można się było zresztą spodziewać, że dwa nieduże, północne kraje, leżące nad morzem i posiadające morskie tradycje, a także wspólną prote­stancką religię, znajdą wzajemne mocne więzi kulturowe i han­dlowe. Sprowadzono z Holandii nie tylko zwyczaj picia herbaty i jeżdżenia na łyżwach, ale także nowe pomysły w budownictwie, jak używanie zwykłej cegły do budowy domów i sposób otwierania okien. A co ważniejsze, przez Morze Północne przeniosła się z Ho­landii powszechna aprobata dla bezpretensjonalnej praktyczności w projektowaniu domów, w małej kameralnej skali. W rezultacie angielskie budynki oficjalne skłaniały się do naśladownictwa Pa­ryża, natomiast architektura małych domów wzorowała się na ho­lenderskiej5. Nieduży dom z cegły ze swoim bezpretensjonalnym wdziękiem był pod wieloma względami wiejską wersją miejskich domów holenderskich.

Istniały też inne czynniki wpływające na projektowanie do­mów w Anglii. Podczas gdy na ogół w Europie zaaprobowano ro­koko, Anglicy przyjęli odmienny styl. Uznali, i dalej uznają, że ro­koko jest zbyt frywolne, i sięgnęli po bardziej stateczny rodzaj de­koracji w architekturze, oparty na pracy wielkiego szesnastowiecz­nego Wenecjanina, Andrea Palladia. Jego poczytne dzieło I quattro libri di archittetura ("Cztery księgi o architekturze") zostało wydane w Anglii przez Inigo Jonesa* już w 1620 roku. Nie tylko klasyczny spokój późnorenesansowych projektów Palladia trafił w angielski gust, ale również okoliczność, że specjalizował się on w budowaniu willi podmiejskich, ułatwiała zaadaptowanie jego idei do domów

5 N. Pevsner, Historia architektury europejskiej, przeł. A. Morawińska i H. Pawli­kowska, Warszawa 1976.

• Architekt angielski (1572-1652), który wzniósł szereg budowli w stylu palla­diańskim - przyp. tłum.

117

Page 60: Witold Rybczyński-dom. krótka historia idei-1996

SWOBODA

na wsi. Na początku palladianizm wpłynął tylko na planowanie domów, ale po 1700 roku rozwinął się on w specyficzny angielski styl architektoniczny, który ukształtował gust Anglików w XVIII wieku, nawet gdy surowość wnętrz została zastąpiona swobod­niejszymi rozwiązaniami.

Oddziaływanie Palladia widać też w georgiańskim umeblowa­niu; nazywano je często "architektonicznym" i było ono bardziej konstrukcyjne niż dekoracyjne. Miało linie raczej prostokątne niż miękkie. Mimo że popularne były krzesła "francuskie" czy "z ko­zią nóżką" z poręczami i wyściełanym oparciem, typowo angiel­skie krzesło nie miało poręczy, a tył był zwykle drewniany, ni­czym nie obity. Miewał natomiast rozmaite kształty i wobec tego różne nazwy: oparcie pochyłe, drabinowe lub tarczowe. W dąże­niu do zachowania wrażenia prostych linii, stolarze angielscy stoso­wali szereg technik w szyciu i przytwierdzaniu wyściółki, by robiła wrażenie płaskiej, a nie wybrzuszonej jak w tapicerce francuskiej 6 •

To także skłaniało ich do poszukiwania wygodniejszych krzeseł. Ponieważ wyściółki było mniej, bardziej skupili się na wymiarach i proporcjach, a dwaj stolarze-artyści, Thomas Chippendale i Geo­rge Hepplewhite, ułożyli katalog wzorów zawierający dokładne wymiary wysokości, szerokości i głębokości krzeseł. W tym kata­logu znajdują się ilustracje całego asortymentu domowych mebli i sprzętów, zarówno krzeseł, jak klamek i ram do obrazów. Był to pierwszy podręcznik do "zrób to sam", który stał się od razu bardzo popularny. Posługując się nim, zręczny stolarz mógł na­śladować ostatnie projekty naj modniejszych meblarzy. To nie tylko odkryło tajemnice projektowania mebli, ale także pobudziło i przy­śpieszyło rozwój meblarstwa "w angielskim guście", jak zostało ono później nazwane.

Niemieckie czasopismo w 1786 roku poinformowało swoich czytelników, że "angielskie meble są prawie bez wyjątku solidne i praktyczne, francuskie natomiast nie tak mocne, za to bardziej wy-

6 P. Thornton, Authentic DecDr: The Domestic Interior 1620-1920, New York 1984, s. 102.

118

SWOBODA

myślne i na pokaz"7. Angielscy stolarze używali mahoniu, szczegól­nie twardego drewna, sprowadzanego do Europy z San Domingo i z wysp Bahama. Z tego drewna, które można było obrabiać wy­łącznie precyzyjnymi, stalowymi narzędziami, udawało się wyko­nywać krzesła i stoły łączące wytrzymałość z niezwykłą lekkością i delikatnością. Używanie mahoniu miało także wpływ na wygląd angielskich mebli, bo chociaż nadawał się do rzeźbienia, to jego ciemna, lśniąca, słojowata powierzchnia nie wymagała dodatko­wych dekoracji - najlepiej wyglądała pokryta tylko politurą, a nie pozłacana czy malowana, jak to było w zwyczaju we Francji.

Jednym z mebli, który nie znajdował się w katalogu panów­-meblarzy, było krzesło "Windsor", skonstruowane w drugiej po­łowie siedemnastego stulecia przez wiejskich stolarzy. Tak jak fo­tel bujany w Ameryce, tak ten "ludowy" projekt był przerabiany i ulepszany, i osiągnął w końcu niezwykłą wytworność. Z czasem przeniósł się ze wsi do miasta i można go było znaleźć wśród naj­wytworniejszych krzeseł pochodzenia klasycznego. Był nie wyście­łany, wykonany cały z drewna, przeważnie z buku, który jest lekki i trwały, idealny do uformowania wygiętego tyłu i poręczy, pod­partych wysmukłymi balaskami. Solidne siedzenie jest tak rzeźbiar­sko ukształtowane, żeby ciężar siedzącego nie mógł ześlizgnąć się do przodu. Niedrogi i praktyczny, o pięknych proporcjach i pe­łen wdzięku, stał się symbolem angielskiego komfortu i zdrowego rozsądku*.

Holendrzy wprowadzili do Europy wschodnie dywany, ale albo wieszali je na ścianie, albo drapowali na stołach, zostawia­jąc zwykle nie przykryte podłogi, układane z kawałków marmuru. We francuskich domach i pałacach drewniane parkiety o pięknym, skomplikowanym rysunku były również odkryte. To Anglicy wpro-

7 Cyt. w: Ibid., s. 140.

• Chociaż kopie wielu osiemnastowiecznych krzeseł są fabrycznie robione do dziś, ich ręcznie rzeźbione części bardzo trudno wykonać maszynowo. Natomiast krzesło "Windsor" ze swoimi toczonymi balaskami przeżyło uprzemysłowienie w stanie nie zmienionym i w dalszym ciągu jest wyrabiane i używane w Anglii i Ameryce.

119

Page 61: Witold Rybczyński-dom. krótka historia idei-1996

SWOBODA

wadzili modę rozkładania dywanów na podłodze, zgodnie z za­mierzeniami ich wschodnich wykonawców. Duże dywany umiesz­czano przede wszystkim w salonach i jadalniach. Kładziono je pod meblami i z czasem doprowadziło to do następnego pomysłu: po­krycia całej podłogi odpowiednio dużymi dywanami. W skrom­niejszych domach używano "nakryć na podłogę" - malowanych płócien, udających dywany. W obu przypadkach kolor skupiał się na podłodze zamiast na nieatrakcyjnych ścianach - angielskie ta­pety były często jednokolorowe. Zalety cieplne również stanowiły sporą korzyść, zwłaszcza, że ogrzewanie było ciągle prymitywne. Dzięki miękkiemu podłożu było także w pokojach znacznie ciszej.

Istniała też inna zasadnicza różnica między wnętrzami angiel­skimi i francuskimi. Kiedy Chippendale wydał swój podręcznik do projektowania mebli, zatytułował go The Gentleman and Cabinet­-Maker's Director ("Poradnik dla dżentelmena i stolarzy artystycz­nych"), a Hepplewhite w przedmowie do swojego katalogu wzo­rów wyraził nadzieję, że jego książka będzie "pożyteczna dla rze­mieślników i oddająca usługi dżentelmenom". Obaj stolarze-arty­ści uznali za rzecz naturalną, że panie będą miały mało do po­wiedzenia w sprawach umeblowania. I tak rzeczywiście było; do­piero znacznie później kobiety w krajach anglojęzycznych zaczęły brać udział w urządzaniu wnętrz. Do tego czasu uważano to za sprawę wyłącznie męską. Trudno powiedzieć, do jakiego stopnia uzależniony był od tego wygląd domów georgiańskich. Czy był to po prostu "męski" styl przeciwko "kobiecemu" rokoko?8 Wnętrza Roberta Adama były na swój sposób równie delikatne jak pokoje rokokowe i takież układy miały ogrody angielskie. Niemniej pe­wien brytyjski historyk opisał angielskie umeblowanie jako "męskie i funkcjonalne, zaprojektowane z myślą o użyteczności raczej niż o luksusowym próżniactwie" w przeciwieństwie do francuskiego umeblowania, które uznał za inspirowane przez kobiety9. Trochę to

8 S. Giedion, op. cit., s. 321-322.

9 J. Kenworthy-Browne, The Line oj Beauty: The Rococo Style, w: Charlish, Hi­story oj Furniture, s. 126.

120

ł

I SWOBODA

pachnie szowinizmem zarówno narodowym, jak i męskim. Podob­nie brzmi inne sformułowanie, że urządzanie domu "jest sprawą przekraczającą umysłową pojętność kobiety", i sugestia, iż dobry smak jest możliwy wyłącznie u mężczyznlO. Prawda, że angielskie wnętrza były na ogół mniej wyszukane od francuskich, ale spowo­dował to pewien rodzaj mieszczańskiej praktyczności, podobnie jak u Holendrów, i spuścizna po naukach Palladia, a nie różnice płci.

W każdym razie w ostatnim ćwierćwieczu osiemnastego stule­cia wpływ mężczyzn na urządzanie georgiańskiego domu wyraźnie się utrwalił. Widać to najlepiej w rozwoju salonu. W XVII wieku kobiety po obiedzie zaczęły się przenosić do "bocznego pokoju", podczas gdy mężczyźni pozostawali w jadalni, żeby pić alkohol, palić cygara i oddawać się hałaśliwym dysputom. I chociaż ten po­obiedni rozdział trwał całe stulecie, na nowo przemianowany salon stał się miejscem większym i ważniejszym, umieszczonym prze­ważnie obok jadalni, czasami ze względów akustycznych oddzielo­nym od niej przedpokojem. Urządzanie obu tych pomieszczeń na­brało odmiennego charakteru, jadalnia stała się bardziej męska niż salonl1

. Wtedy to, jak zauważył Peter Thornton, reakcją na wzra­stające wpływy kobiet były ważne zmiany, dzięki którym komfort pojawił się w salonie, jedynym wspólnym pokoju pod bezpośred­nią kontrolą pań12 •

Umeblowanie, znacznie teraz wygodniejsze, zaczęło zmieniać się, a z czasem zastąpiło czysto architektoniczny charakter salonu. Stoły i krzesła ustawiano obecnie na środku, a nie tak jak dawniej pod ścianami. Kanapy odsunięto od ścian - przełomowa chwila w ewolucji domowego komfortu - i umieszczano pod dowolnymi kątami. Potem ustawiano przed nimi niskie stoliki - pierwsze sto­liki do podawania kawy. Te typowe zgrupowania mebli - w ich skład wchodziły również pojedyncze krzesła - sytuowane były przed kominkiem, gdzie tworzyły przytulny kącik. Pod koniec stu­lecia, w miarę zanikania obowiązujących dotychczas form, zmiany

10 R. Dutton, The Victorian Home, London 1976, s. 2-3.

11 M. Girouard, Life in the English Country House, New Haven 1978, s. 235.

12 P. Thornton, op. cit., s. 150.

121

Page 62: Witold Rybczyński-dom. krótka historia idei-1996

SWOBODA

następowały także w innych pokojach, szczególnie w bibliotece, która dotąd służyła na ogół panom, a obecnie stała się ulubio­nym miejscem spotkań całej rodziny. Rośliny w doniczkach i cięte kwiaty stanowiły częsty element dekoracji. Jednocześnie z bardziej przypadkowym urządzaniem wnętrz zmienił się również sposób ubierania. Krótka kurtka i skórzane buty, używane do jazdy kon­nej, zastąpiły noszone dotąd przez dżentelmenów długie surduty. "Beau" Brummell* spopularyzował jednokolorowe trzyczęściowe ubranie. Peruki odrzucono, a uczesania kobiece stawały się coraz mniej wyszukane i bardziej naturalne. Wygoda i luz zaczęły pano­wać w georgiańskim domu.

Wiele z tych zmian zawdzięczali Anglicy swojemu entuzja­zmowi dla natury - i naturalności - i zrodził się z tego ich pierw­szy prawdziwy wkład w kulturę europejską: ruch romantyczny. Tendencja do poszukiwania nieregularności i malowniczości za­częła dominować w projektowaniu domów i oczywiście ogrodów. Surowa prostota planu neopalladiańskiego, w której każdy pokój z lewej strony domu wymagał identycznego z prawej, nie zawsze zgadzała się z wymogami funkcjonalizmu i nigdy nie osiągnęła wy­rafinowanego podziału paryskich hOtels. Dotychczasową sztywność zastąpiły mniej formalne i swobodniejsze układy. Ten nowy odbiór wrażeń wzrokowych spowodował zmianę gustu w szerszym za­kresie: nieregularność zastąpiła symetrię, tak samo, jak romantyzm lorda Byrona zajął miejsce ciętego dowcipu Samuela Pepysa.

Wnętrze domu także zaczęło być inne. Zwartość odeszła w przeszłość, o planie budynku myśli się teraz szerzej. Wymagało to korytarzy do poruszania się i umożliwiło uzyskanie większych przestrzeni dla poszczególnych pokoi. Hall zmalał i jednocześnie przestał ułatwiać dostęp do innych pomieszczeń. Ponieważ roz­kład pokoi nie był już podporządkowany geometrii, łatwiej przy­chodziło planować pokoje o rozmaitych wielkościach i nadawać im wymiary i proporcje zgodnie z potrzebami. O ile poprzednio salon był identycznej wielkości jak jadalnia, to obecnie zajmował więk­szą powierzchnię. Swobodniejsze planowanie ułatwiało wprowa-

• Słynny w swoich czasach elegant (1778-1840) - przyp. tłum.

122

SWOBODA

dzenie nowych rodzajów pokoi. Okna - o dowolnych proporcjach - mogły być umieszczane zgodnie z funkcją wnętrza, a nie uza­leżnione kompozycyjnie od wyglądu fasady. W rezultacie pokój, który do czasów rokoka był uważany za wytwór pracy człowieka, jeśli nie za wynik działalności artystycznej, teraz zaczęto uzna­wać za teren dla ludzkiej działalności, przestał być tylko piękną p r z e s t r z e n i ą, stał się m i e j s c e m.

"Angielski gust" w meblowaniu domu jest w każdym razie wart uwagi i posiada szczególnie doniosłe znaczenie, bo jego zasięg bardzo się rozprzestrzenił. Tak jak kiedyś francuskie pojęcie domu poprowadziło myśl europejską przez okres rokoka, tak obecnie an­gielskie wnętrze spotkało się z dużym podziwem na kontynencie. Oczywiście część sukcesu należy przypisać wojnom napoleońskim - od początku XIX wieku już nie Francja, ale Anglia zaczęła domi­nować w europejskiej polityce. Dzięki dziedzictwu Anglii, narodu kupców, rozprzestrzenienie się angielskich pojęć było ułatwione, zwłaszcza w Ameryce. Amerykańska średnia klasa, odznaczająca się szybszym wzrostem niż angielska, łatwo przyswoiła sobie prak­tyczność i komfort georgiańskiego umeblowania. Poradniki panów meblowych stały się bardzo poczytne i "amerykański Chippendale" zyskał ogromny rozgłos, a trwał nawet dłużej za oceanem niż w sa­mej Anglii. Meble amerykańskie, chociaż robione na miejscu, były nie do odróżnienia od swoich wzorów, a amerykańscy rzemieśl­nicy, tacy jak Benjamin Randolph, zyskali sławę dzięki własnym talentom. Jednak jeszcze ważniejsze niż przyjęcie stylu, było przy­swojenie sobie myślenia o domu, które miało decydujący wpływ na przyszły postęp w Ameryce.

Georgiańskie wnętrza mają w sobie coś bardzo pociągają­cego. Odzwierciedlają wrażliwość, która, jak ujął to Praz, pogodziła mieszczańską praktyczność z fantazją i zdrowy rozsądek z wyrafi­nowaniem13 . Taka jest opinia potomnych, ale było to również wy­raźną intencją samych Anglików. "Połączyć elegancję z użytecz­nością, zjednoczyć przydatne z przyjemnym zawsze uważano za zaszczytny obowiązek" - tak rozpoczyna się przedmowa do po-

13 M. Praz, op. cit., s. 6 .

123

Page 63: Witold Rybczyński-dom. krótka historia idei-1996

SWOBODA

radnika Hepplewhite'a14 . Natomiast Thomas Chippendale określił swoje meble jako "wytworne i przydatne". Może to przekonywa­jące połączenie tłumaczy nieustanną atrakcyjność wnętrza geor­giańskiego; pomysł, że komfort to nie tylko wzrokowe przyjem­ności i dobre samopoczucie fizyczne, ale również przydatność. Był to krok naprzód francuskiej idei; przyziemne wyobrażenie o kom­forcie przestało być zwykłą ideą, zaczęło być ideałem.

Zadziwiające jest, jak często w powieściach Jane Austen spo­tyka się słowo "komfort" i "komfortowy". Używała go w dawnym znaczeniu podtrzymywania czy wsparcia, ale wielokrotnie przeka­zywała za jego pomocą nowy rodzaj doświadczenia - ukontento­wanie spowodowane fizycznym obcowaniem z otoczeniem. Pokój Fanny nazwała "gniazdkiem komfortu". Jane Atisten wymienia nie tylko komfortowe pokoje i komfortowe pojazdy, ale także komfor­towe posiłki, widoki i sytuacje. Wygląda, że nigdy nie miała do­syć tego nowego, kojącego słowa, które tak doskonale pasowało do mieszczańskiej przytulności świata, który opisywała*. W jednej ze swoich ostatnich powieści, w Emmie, użyła wyrażenia ,,angiel­ski komfort" i nie dała żadnego komentarza do tego zwrotu, co może świadczyć, iż uznała go za nie budzący w czytelniku wąt­pliwości. Użyła go, żeby opisać nie dom, lecz krajobraz wiejski: aleję lipową prowadzącą na koniec ogrodu, zakończoną murem z kamieni; ponad nimi łąki na stromym zboczu i zabudowania go­spodarcze, otoczone wijącą się rzeką. "Był to słodki widok - słodki dla oczu i dla duszy. Angielska zieleń, angielska kultura, angielski komfort widziane w błyszczącym słońcu, zupełnie nie przygnębia­jące". Komfort miał oznaczać brak dramatu i spokój. Miał sprawiać wrażenie "naturalności", ale został starannie wymyślony, podobnie jak angielski ogród i angielski dom.

14 A. Hepplewhite and Co., The Gabinet-Maker and Upholsterer's Guide, London 1898. Po raz pierwszy wydane w 1794.

* "Komfort" jest słowem o starofrancuskim rodowodzie (eonfort), ale w Anglii na­brało ono swojego współczesnego, domowego znaczenia. Potem, pod koniec XVIII wieku powróciło do Francji15 .

15 M. Gallet, op. cit., s. 97.

124

Rozdział 6

" Swiatło i powietrze

Zajmijmy się teraz wszystkimi urządzeniami w domu, wymagającymi siły napędowej - ta­kimi jak ogrzewanie, wentylacja, oświetlenie, go­rąca i zimna woda, kanalizacja, dzwonki, domofony i windy. Komfort w domu w wielkiej mierze zależy od właściwego zharmonizowania tych elementów.

John J. Stevenson House Architecture

Jakaż różnica między skromnym miejscem pracy, przedstawio­nym przez DUrera, a gabinetem dżentelmena w XVIII wieku! Goły sufit, kamienne ściany i podłoga z desek przemieniły się w gipsowe ozdoby, tapety i dopasowany do całości dywan. Zamiast małych, mętnych szybek wielkie tafle szkła w oknach, których podnoszone ramy umożliwiają wietrzenie. Jest więcej mebli i są one bardziej różnorodne; specjalne krzesła do pisania przy biurku, fotele z mięk­kimi poręczami nadające się do czytania, kanapa - miejsce do roz­mów, niskie, zgrabne stoliki. Te meble są ponadto zaprojektowane tak, że można się w nich zrelaksować w przeciwieństwie do krze­seł z twardymi oparciami i niewygodnych ław sprzed dwustu lat. Nawet stół do pisania przestał być drewnianym blatem, położo­nym na kobyłkach. Biurko to delikatnie rzeźbiona bryła mahoniu, której wygięty przód przechodzi łagodną linią do tyłu, odsłaniając

125

Page 64: Witold Rybczyński-dom. krótka historia idei-1996

ŚWIATŁO I POWIETRZE

praktyczne szufladki i przegródki. Wysokie komody z szufladami zastąpiły dawne szafy; książki trzymane są w oszklonych biblio­tekach. Całość widziana oczyma Durera może sprawić wrażenie nagromadzenia przedmiotów i bogactwa dekoracji, a także wyraź­nego "zmiękczenia", spowodowanego nie tylko meblami obitymi materiałem, ale również wzorzystymi tapetami na ścianach, grubą tkaniną udrapowaną na stole, storom wiszącym po bokach okien i puszystym dywanem na podłodze.

Koniec XVIII wieku znajduje się w przybliżeniu w połowie między czasami Durera, od których zaczęliśmy, a dniem dzisiej­szym. Dzieje meblarstwa zajmują się ewolucją w projektowaniu, ignorując ważniejszą kwestię - właściciela. Prawdziwą zdobyczą

XVIII wieku było bowiem nie tylko wyprodukowanie eleganckich i wygodnych mebli, ale ich ogólna dostępność. Największe wraże­nie zrobiłby na Durerze pewien poziom komfortu, osiągnięty za­równo w pałacu królewskim, jak i w domu przeciętnej rodziny. Zdumiałoby go także, że zwykły człowiek posiada dziesiątki, a na­wet setki książek i że może mieć w domu specjalny pokój przezna­czony wyłącznie do pisania i czytania.

Natomiast gdy patrzymy na owe czasy z naszej perspektywy, zadziwia nas, jak wiele rzeczy nie uległo żadnej zmianie. Gabi­net angielskiego dżentelmena był dalej ogrzewany - ciągle mało

skutecznie - kominkiem, a na kontynencie porcelanowym piecem, niewiele różniącym się od tych, do których był przyzwyczajony Durer. Biurko miało bez wątpienia wytworny kształt, ale ludzie na­dal pisali gęsim piórem, maczanym w kałamarzu. W nocy czytali przy świecy, co było równie niewygodne jak dwieście lat przedtem. A jeśli ktoś, pisząc list, pobrudził sobie palce atramentem, to mu­siał prosić służącego o naczynie z wodą, bo nie było ani studni, ani kanalizacji. Łazienek także nie znano, tylko w małej szafce w kącie stał nocnik.

W XVIII wieku ludzie, mówiąc o swoich domach, często uży­wali słów "pożytek" i "wygoda", ale oznaczały one zarówno do­bry smak i modę, jak prawidłowe działanie. "Komfortowy" był dla nich zarówno widok, jak fotel. Komfort określał ogólnie do-

126

l l ŚWIATŁO I POWIETRZE

bre samopoczucie, a nie coś, co mogło być opracowane albo ilo­ściowo określone. To podejście było tak głęboko zakodowane, że jeszcze w pięćdziesiąt lat po śmierci Jane Austen nie utraciło swo­jego znaczenia. "To co nazywamy w Anglii komfortowym domem jest tak trwale związane z angielskimi zwyczajami, że skłonni je­steśmy uznać, iż tylko w naszym kraju ten element komfortu jest całkowicie zrozumiany" l . Trudno spodziewać się, by Amerykanie zgodzili się z takim twierdzeniem, ale przynajmniej do lat pięć­dziesiątych XIX wieku komfort był uznawany przede wszystkim za element kultury (niekoniecznie pochodzący z Anglii), a dopiero później za coś fizycznego.

Projektowanie mebli pod kątem osiągnięcia fizycznego kom­fortu było wówczas czymś wyjątkowym, a to dlatego, że osiem­nastowieczni meblarze pracowali w bardzo specyficznych warun­kach. Z powodu mitów, powstałych wokół meblarstwa tego okresu i jego twórców, zapominamy, że rzemieślnicy projektujący i wyko­nujący wygodne krzesła i oryginalne biurka, byli nie tylko arty­stami, ale również biznesmenami. Thomas Sheraton, co prawda, tylko zatrudniał pracowników dla realizacji swoich własnych pro­jek~ów, za to inni meblarze, jak Hepplewhite, mieli swoje fabryki; Chippendale obok wytwórni posiadał też sklep. Robili pojedyncze sztu~ ~a zamówienie oraz opracowali pierwowzory dla produkcji serYJneJ; w tym sensie ich książki-podręczniki nie były wyłącznie suchymi opracowaniami albo propozycjami wzorów, lecz miały też służyć jako katalogi dla spodziewanych nabywców. Konkurencja była duża - w samym Londynie istniało przeszło dwieście wy­twórni - a i rynek zbytu bardzo rozległy, musieli więc wymyślać ciągle nowe modele. Rozmaitość tych nowości była znaczna, po­nieważ pochodziły nie z jednego, a z wielu źródeł. Książka wzo­rów Chippendale'a zawierała sto sześćdziesiąt propozycji, Hepple­white' a - ponad trzysta. Nie sposób byłoby wykonać tyle projektów bez współpracy z wieloma pomocnikami i na ogół uważa się, że większość dzieł, przypisywanych sławnym stolarzom-artystom wy-

l R. Kerr, The Gentleman's House: How to Plan English Residences, from the Parsonage to the Palace, London 1871, s. 278.

127

Page 65: Witold Rybczyński-dom. krótka historia idei-1996

ŚWIATŁO I POWIETRZE

szła spod ręki ich pracowników. Odnosi się to zwłaszcza do Hep­plewhite' a, zmarłego dwa lata przed ukazaniem się "jego" książki, i którego wytwórnia - tak jak fabryka Chippendale' a - działała

długi czas po jego śmierci. Przy budowaniu domów brakowało bodźców, dzięki którym

w meblarstwie rodziły się nowe pomysły. W osiemnastowiecznym budynku trudno dostrzec jakieś innowacje technologiczne. Ponoć póki starczało służących do zapalania świec, dokładania do komin­ków, noszenia i ogrzewania wody oraz wylewania nocników, nie było specjalnych powodów do myślenia o poprawie oświetlenia, ogrzewania, kanalizacji i zaopatrzenia w wodę2. Wynikałoby stąd, że technologiczne ulepszenia powinien poprzedzić spadek liczby służących, a nic nie wskazuje, żeby tak było. Co więcej, nie wszyst­kie usprawnienia dotyczyły oszczędzania pracy, niektóre - jak lep­sze ogrzewanie i wentylacja albo jaśniejsze oświetlenie - były po­prawą jakościową, nie mającą nic wspólnego ze służbą. Widocznie gdzie indziej należy poszukiwać przyczyn powolności tych prze­mian.

Architektura nie była traktowana jako biznes, uważano ją za sztukę i uprawiali ją dżentelmeni, często utalentowani, ale nie­wprawni amatorzy-dyletanci, a nie czeladnicy"'. Domy budowano indywidualnie, a ponieważ architekt nie był przedsiębiorcą, nie miał możliwości wprowadzania rzeczywistych usprawnień w pro­ces budowania. W przeciwieństwie do meblarzy, którzy kontro­lowali wszystkie fazy produkcji aż po sprzedaż, architekt był przede wszystkim projektantem-kreślarzem, który przygotowywał rysunki, realizowane następnie przez innych. W rezultacie rozwijał swoją wiedzę teoretyczną, opartą na studiowaniu wzorów histo­rycznych, a nie na konstruowaniu. Tak czy inaczej architekci byli

2 M. Girouard, op. cit., s. 256.

• Studiów architektonicznych nie było w Anglii aż do roku 1850. Natomiast we Francji Królewska Akademia Architektury została założona przez Ludwika XIV w 1671 roku, a Jacques Franc;ois Blondel otworzył pierwszą szkołę architektoniczną w 1730 roku. Istnienie tych studiów może tłumaczyć większą pomysłowość we fran­cuskim planowaniu domów, w których wcześnie wprowadzono takie udogodnie­nia, jak kąpiel czy ustępy.

128

ŚWIATŁO I POWIETRZE

- i są obecnie - bardziej zainteresowani wyglądem budynku niż jego funkcjonowaniem. Nie mieli do tego ani zamiłowania, ani do­świadczenia i nie nauczono ich, by zajmowali się tak technicznymi sprawami, jak kanalizacja czy ogrzewanie. Interesował ich bardziej wygląd zewnętrzny domu niż jego wnętrze"'. Ustalali wymiary i ks~t~~ .po~oi, a szcze?óły wystroju wnętrza zostawili do decyzji własClcleli. CI, powalem oszałamiającą ilością rzeczy, potrzebnych do urządzenia domu, musieli szukać pomocy z zewnątrz. Przyszła ona od tak zwanych tapicerów.

Pierwotnie tapicerzy zajmowali się tylko tkaninami i obijaniem mebli, ale jako kupcy dostrzegali możliwość zrobienia dobrego in­teresu, rozszerzyli więc swoją działalność na cały wystrój wnętrza. I tak, wydana w 1747 roku karta rzemieślnicza mówi, że "tapicer to rzeczoznawca w każdej sprawie dotyczącej domu. Zatrudnia rze­mieślników według własnego uznania, meblarzy, szlifierzy szkła, ramiarzy okien, snycerzy do rzeźbienia krzeseł oraz baldachimów i słupków łóżek, tapicerów wyspecjalizowanych w drapowaniu i układaniu tkanin zarówno wełnianych, jak płóciennych, a także rozmaitego rodzaju kowali i całą armię dostawców z innych dzie­dzin" 3

. Nie będąc ani artystą, ani rzemieślnikiem, tapicer stał się biznesmenem, zdolnym udzielać właścicielowi domu fachowych rad w sprawach urządzania wnętrz. Kiedy architekci spostrzegli, że kontrola nad tym wymknęła im się z rąk, było za późno. Tapice­rzy czy dekoratorzy wnętrz, jak ich później nazywano, opanowali sprawy domowego komfortu.

Technologia domu nie podlegała ani kompetencjom architekta, ani tapicera. Tapicer mógł decydować, jak pokoje mają wyglą­dać i nawet, do pewnego stopnia, jak powinny być używane, ale

• Odpowiedzialny za to, przynajmniej częściowo, jest palladianizm. Książki Pal­ladia nie ~awierają informacji o wnętrzach, jego pokoje to głównie abstrakcyjne przestrzeme, o których się mówi raczej dla ich zewnętrznego efektu niż wewnętrz­nej wygody. Francuzów dużo bardziej interesowało wnętrze, zarówno jego plano­wanie, jak dekorowanie, chociaż to zainteresowanie zmniejszyło się, gdy przeszła moda na rokoko.

3 Cyt. w: L. Wright, Warm and Snug. The History oj the Bed, London 1962, s. 144.

129

Page 66: Witold Rybczyński-dom. krótka historia idei-1996

ŚWIATŁO I POWIETRZE

jego udział w sprawach wygody i komfortu nie obejmował - bo nie mógł - systemów mechanicznych, będących częścią struktury domu. Architekt natomiast mógł wprowadzać innowacje w urzą­dzenie domu, ale ciągle nie uważał się za technika, tylko za arty­stę i w sprawach dotyczących domowych ulepszeń zadowalał się wiedzą konwencjonalną. Ten podział pracy opóźnił wprowadzenie postępu technologicznego do domu.

Dopiero pod koniec XVIII wieku technologia domowa zaczęła się nieco rozwijać, ale powoli i bezładnie. Joseph Bramah, wyko­nawca mebli, mający smykałkę do techniki, jest autorem wielu wy­nalazków nie związanych z meblarstwem. Pierwszym opatento­wanym w 1778 roku był klozet zaworowy Bramaha, muszla za­wierająca uszczelnienie wodne, powstrzymujące odory z szamba przed dostaniem się do pokoju. Chociaż nie był to pierwszy klozet ze spłukiwaną wodą - zaszczyt jego wynalezienia (w 1596 roku) należy do sir Johna Haringtona - stał się pierwszym produkowa­nym na większą skalę. Był to jednak skromny sukces; dużo czasu upłynęło, zanim klozety ze spuszczaną wodą stały się popular~e _ czterdzieści lat później uważano je ciągle za "nowy wymysY 4.

Chociaż Bramah twierdził, że w ciągu dziesięciu lat sprzedał po­nad sześć tysięcy swoich klozetów, interes nie był wystarczająco opłacalny, skierował więc swoją uwagę gdzie indziej. Do jego wy­nalazków należy zaskakująca liczba przyrządów, jak na przykład maszyna do banknotów drukująca numery, aparat ssący do ścią­gania piwa, prasa hydrauliczna i ulepszenia w maszynie. wytw~­rzającej papier. Sławy dzięki klozetom nie zyskał, zawdz1ęczał Ją nieotwieralnemu zamkowi do drzwi, którego mechanizm pozostał nie rozszyfrowany przez ponad sześćdziesiąt lat.

Brak popularności klozetu ze spuszczaną wodą nie wynikał z niewiedzy na temat kanalizacji. Mark Girouard twierdzi, że "około 1730 roku [ ... ] każdy dom na wsi mógł teoretycznie mieć bieżącą wodę na wszystkich piętrach i tyle wanien i klozetów, ile by sobie właściciel życzył czy na ile mógł sobie pozwolić. Ale ich

4 C. S. Peel, The Stream oj Time: Social and Dome5tic LiJe in England 1805-1861,

London 1931, s. 114.

130

l ŚWIATŁO I POWIETRZE

używalność przez najbliższe pięćdziesiąt lat była względnie mała"5. Niewiele domów na wsi miało instalacje wodne - przeważnie były

to cysterny, umieszczone pod dachem, do których spływała desz­czówka, ale to wcale nie oznaczało, że w łazienkach była woda. Według Girouarda, wrodzony konserwatyzm (i snobizm) bogatych Anglików powstrzymywał ich przed stosowaniem innowacji, ta­kich jak kanalizacja. Jeszcze w początkach XX wieku niektórzy ary­stokraci angielscy woleli, żeby przynoszono im do sypialni prze­nośną wannę i stawiano przed kominkiem, bo wspólną łazienkę uznawali za nieprzyzwoitą i nie do przyjęcia6 . Łatwiej wytłuma­czyć brak wewnętrznej kanalizacji w miastach: aż do połowy XIX wieku większość ludzi nie miała dostępu do miejskich zbiorników wody i musiała ją przynosić ze studni albo brać z pompy w kuchni. Ponieważ w domach nie było wody pod ciśnieniem, czyli kanaliza­cji, nie można było zainstalować łazienek, a co dopiero klozetów. Do załatwiania swoich potrzeb używano starej technologii - noc­nika. W wydanym w 1794 roku podręczniku Hepplewhite'a jest szereg rysunków, przedstawiających "szafki na nocniki", a także "nocne stoliki": małe otwierane komódki Z sedesem i naczyniem w środku 7 . Tam również można znaleźć opis gablotek, zawierają­cych pojemniki wraz Z sugestią, by stawiać je parami w jadalni, po dwóch stronach kredensu8 . Pojemniki, zaopatrzone w zatyczki, były wypełnione lodowatą wodą, a gablotki przypominały zwy­kłe szafki na nocniki. Kiedy panie po obiedzie opuszczały jadalnię, otwierano szafki i wyciągano naczynia, żeby mogły służyć zgroma­dzonym dżentelmenom. Ten proceder stał się tak powszechny, że kiedy zaczęto instalować klozety dla panów, umieszczano je prze­ważnie obok jadalni.

Ulepszenia technologiczne wprowadzano do domu powoli, bo nikt się ich nie domagał. Tapicerzy zajęci byli urządzaniem wnętrz,

5 M. Girouard, op. cit., s. 4.

6 J. Franklin, The Gentleman 's Country Houseand /ts Plan 1835-1914, London 1981, s. 114.

7 Hepplewhite and Co., Guide, plansze 81, 82 i 89.

8 Ibid., s. 7, plansze 35 i 36.

131

Page 67: Witold Rybczyński-dom. krótka historia idei-1996

ŚWIATŁO I POWIETRZE

a architekci estetyką, ich pojęcia wygody i komfortu były więc ogra­niczone, a właściciel tylko słuchał rad obu stron. Nie znaczy to jednak, że technologia tkwiła w całkowitym bezruchu. Pierwsza instalacja gazu świetlnego na wielką skalę miała miejsce w przę­dzalni w 1806 roku i początkowo używano go tylko w fabrykach i budynkach publicznych. Natomiast jednej z pierwszych prób ze sztuczną wentylacją dokonał sir Humphry Davy w roku 1811, pró­bując wprowadzić ją w Brytyjskich Izbach Parlamentu, a był on chemikiem, a nie architektem. Wiele z tych wentylacyjno-ogrzew­czych ulepszeń powstało z inicjatywy oświeconych przedsiębior­ców albo społecznie myślących reformatorów, dlatego do lat dwu­dziestych łatwiej można było znaleźć centralne ogrzewanie w przy­tułku albo w więzieniu niż w bogatym domu.

Usprawnienia w kuchniach i piecach również pojawiły się po raz pierwszy nie w prywatnym domu, ale w garkuchni przytułku dla biednych i nie był to pomysł ani architekta, ani budowniczego. Hrabia Rumford (sir Benjamin Thompson), Amerykanin z pocho­dzenia, był żołnierzem, dyplomatą, ogrodnikiem (założył słynny Ogród Angielski w Monachium) i, podobnie jak Franklin i Jefferson, samoukiem-wynalazcą. Ten człowiek wędrujący po całym świecie -szlachectwo otrzymał po służbie na dworze Jerzego ITI, a tytuł hra­biowski od Świętego Cesarstwa Rzymskiego - był też naukowcem. Interesował się także fizyką cieplną, a jako człowiek praktyczny, wprowadził wiele ulepszeń w gotowaniu i ogrzewaniu. W Bawarii, gdzie spędził jedenaście lat, piastując między innymi urząd mini­stra wojny, zbudował szereg szpitali wojskowych z wymyślonymi przez siebie kuchniami i piecami. W nieco amatorski sposób, cha­rakterystyczny dla swoich czasów, był społecznym reformatorem i wynalazcą garkuchni, w których dodatkowo instalował pośred­nio ogrzewane piekarniki.

Rumford, będąc w Londynie, zaproponował udoskonalenie konstrukcji kominów, tak by mniej dymiły: zwężenie wylotu ko­mina, zmniejszenie powierzchni paleniska i pochylenie jego bocz­nych ścianek, co zwiększało powierzchnię nagrzewającą pomiesz­czenie. W rezultacie pokój był mniej zadymiony, za to cieplejszy.

132

l,'

ŚWIATŁO I POWIETRZE

W tym okresie - a był rok 1795 - zaczęto chętniej wprowadzać

innowacje, a ponieważ ulepszenia nie były ani skomplikowane, ani kosztowne, właściciele domów mogli ich dokonywać bez po­mocy architektów czy tapicerów i lepsze kominki zyskały sporą popularność. (J ane Austen opisała "rumforda" w powieści Opac­two Northanger zaledwie w trzy lata po tym, jak hrabia przedsta­wił swój pomysł Akademii Królewskiej.) Pionierskie wysiłki Rum­forda, żeby naukowe osiągnięcia zastosować w domach, są jego największym wkładem w historię technologii. Ale jego projekty nie rozwiązały ostatecznie sprawy dymiących kominków, tak przynaj­mniej wynika z nieustannego zainteresowania przez cały XIX wiek właściwym rozwiązaniem tego problemu. Ze stu sześćdziesięciu dziewięciu wynalazków angielskich, opatentowanych między 1815 a 1832 rokiem, dotyczących pieców i kominków, prawie jedna trze­cia zmniejszała lub likwidowała dym. W 1860 roku C. J. Richard­son poświęcił cały rozdział swojej książki na temat projektowania domów Flue Construction and Smoke Prevention ("Konstrukcja prze­wodu kominowego i ochrona przed dymem"), w którym napisał: "Nadal nie znaleziono takiej konstrukcji, która nie posiadałaby po­ważnych błędów"9. Wydał też broszurę zatytułowaną The Smoke Nuisance a'nd its Remedy ("Kłopoty z dymem i sposoby, żeby go unik­nąć"). Jeszcze dwadzieścia lat później książki o konstrukcji domów doradzały, jak zmniejszyć "utrapienia z dymiącym kominkiem"lO.

W XIX wieku każda książka na temat budowy domów zawie­rała przynajmniej jeden rozdział poświęcony wietrzeniu i "dole­gliwościom złego powietrza". Na pierwszy rzut oka może się to wydawać głównie sprawą pozbycia się z domu zapachu dymu i smogu przemysłowego. Ale po bliższym przyjrzeniu się widać, że to bardziej skomplikowane, ponieważ ludzi z epoki wiktoriań­skiej nie interesowała wyłącznie wentylacja - mieli obsesję świe­żego powietrza.

9 C. J. Richardson, The Englishman's House: From a Cottage to a Mansion, Lon­don 1860, s. 405.

10 J. J. Stevenson, House Architecture, London 1880, t. II, s. 229-235.

133

Page 68: Witold Rybczyński-dom. krótka historia idei-1996

ŚWIATŁO I POWIETRZE

Niewątpliwie ówczesne wnętrza ~ d~miąc~mi ~omi~ami, otwartymi paleniskami i nie domytymI mleszkancaml. zawIerały mnóstwo tego, co nazwalibyśmy dzisiaj domowy~ zaru~czyszcze­niem środowiska. Nie w:iemy, czy panował w ruch wIększy za­duch niż w poprzednich stuleciach (nie ma żadnego p~wod.u',że~~ tak sądzić), ale jest mnóstwo dowodów, że w epoce wiktonanskiej ludzie byli bardziej wrażliwi na zapachy. Mie~ na ~~z~kład od­razę do woni kuchennych i umieszczali kuchrue mozliwle daleko od głównych części domu. W niektórych wiktori~ńskic~ domach kuchnia znajduje się prawie pięćset metrów od Jadalru! Zapach dymu tytoniowego uważano za równie nieznośnt W p~czątk~c~ XVIII wieku ludzie niemal zupełnie zarzucili palerue, ale kiedy poz­niej cygara z powrotem weszły w modę, nie wolno b~ło ich p~lić w domach. Królowa Wiktoria nie pozwalała na palerue w SWOIch rezydencjach i wielu ją naśladowało. W niektórych posiadłości~ch wiejskich gości, którzy koniecznie chcieli zapalić, przepędzano zar­tobliwie do kuchni i to dopiero wtedy, gdy służba już wyszłall . By­walcy Cragside, posiadłości w Northumberland, nal~~ącej do lo.rda Armstronga, musieli wychodzić na dwór, by zapalic cygaro, 1 to nie dlatego, że ich gospodarz nie palił - sam do nich dołączał - ale ponieważ zapach tytoniu był uznany za niedopuszczaln~12. Z cza­sem, gdy palenie rozpowszechniło się, wyznaczano na rue osobny

pokój - palarnię· . . . . Wentylacja miała na celu nie tylko pozbywarue SIę ruemlłych

zapachów. Znamienne jest, że XIX wiek podszedł do problemu powietrza w sposób naukowy. Od XVIII wieku wiedziano, że po­wietrze składa się z tlenu, azotu i dwutlenku węgla czy kwasu węglowego, jak go wówczas nazywano. Doświadczenie uczyło, że zatłoczony pokój z czasem staje się duszny i nieprzyjemny. Ekspe­rymenty wskazywały, iż ludzie oddychając wydzielają dwutlenek węgla, a naukowcy dowodzili, że powiększający się poziom dwu­tlenku węgla w pokoju pogarsza samopoczucie obecnych. Rozwią­zanie - tak się wtedy wydawało - jest proste: zredukować poziom

11 M. Girouard, op. cit., s. 295.

12 M. Girouard, The Victorian Country House, Oxford 1971, s. 146.

134

"I

I " -I

li

ŚWIATŁO I POWIETRZE

dwutlenku węgla przez usunięcie stęchłego powietrza i zastąpie­nie go świeżym. Obecnie wiemy, że ta teoria była błędna, aczko)­wiek samo założenie słuszne. Dobre samopoczucie nie zależy wy­łącznie od poziomu dwutlenku węgla. Czynnikami o równej, jeśli nie większej wadze, są temperatura, wilgotność, ruch powietrza, jonizacja, kurz i zapachy. Jeśli powietrze w pokoju jest zbyt go­rące albo zimne, zbyt wilgotne lub suche, albo nieruchom e i jeśli zawiera kurz lub zapachy wreszcie, złe samopoczucie pojawi się na długo przedtem, zanim zostanie osiągnięty szkodliwy poziom dwutlenku węgla.

Złożoność czynników wpływających na "komfort atmosfe­ryczny" uświadomiono sobie dopiero w początkach XX wieku; po­przednio uważano, że wystarczy spowodować rozrzedzenie dwu­tlenku węgla i niewątpliwie przeceniano skutki tego zabiegu. Obec­nie wiadomo, że poziom dwutlenku węgla we wnętrzu może być spokojnie dwa i pół raza wyższy niż na dworze. W XIX wieku pa­nowało głębokie przekonanie, że nie może on przekraczać półtora raza. Inżynierowie i uczeni byli zdania, że powinno się wpuszczać do domu wielkie ilości świeżego powietrza, żeby zaspokoić te wy­magania, ponieważ z jednej strony nie dość dostaje się go do wnę­trza przez szpary, nieszczelne okna i otwarte drzwi, a z drugiej -gotowanie, ogrzewanie i oświetlanie powodują dym i złe zapachy. W wydanej w 1880 roku książce dotyczącej "zdrowego mieszkania" Douglas Galton, angielski inżynier, zaleca takie wietrzenie pokoju, żeby wypadało na człowieka około 1500 cm3 świeżego powietrza na minutę13. W H. Corfield, fizyk angielski, wymienia tę samą ilOŚĆ14 . Natomiast doktor John S. Billings, lekarz wojskowy, rekomenduje 1800 cm3 w publikacji amerykańskiej z tego samego mniej więcej okresu15 . Te dane należy porównać z obecnymi standardami, we-

13 D. Galton, ObseTvations on the Construction oj Healthy Dwel/ings, Oxford 1896, s. 52.

14 W. H. Corfield, DweIling Houses: Their Sanitary Construction and Arrangements, London 1885, s. 16.

15 J. S. Billings, The Principles oj Ventilation and Heating and Their Practical AppIi­cation, London 1884, s. 41.

135

Page 69: Witold Rybczyński-dom. krótka historia idei-1996

ŚWIATŁO I POWIETRZE

dług których 150 do 450 cm3 na minutę dla jednej osoby całkowicie wystarcza, a nawet może przekroczyć potrzeby, zależnie od stopnia wilgotności, temperatury i innych czynników.

Jeszcze inna uczona teoria przyczyniła się do niepokoju i obaw, z jakimi ludzie traktowali "zgniłe powietrze". Urbanizacja i prze­ludnienie powodowały w XIX wieku wiele epidemii. Zbiegło się to ze wzrostem medycznej wiedzy i elementarnych poszukiwań, usiłujących znaleźć wytłumaczenie - i sposoby leczenia. Błędnie uważano, że wiele chorób - malaria, cholera, dyzenteria, biegunka i tyfus - jest powodowanych substancjami i nieczystościami w po­wietrzu. Tak zwana teoria wyziewów robiła ze świeżego powie­trza źródło nie tylko komfortu, ale wręcz problemu życia i śmierci. W związku z tym, że zwolennicy wietrzenia walczyli o swoją sprawę z takim samym zapałem, jaki charakteryzuje obecnie prze­ciwników nadmiernego jedzenia i obrońców fluoryzowania wody, chciał nie chciał, rosła jednocześnie świadomość społeczna.

"Jeśli ludzie są odpowiednio ubrani i dobrze nakarmieni, im więcej świeżego powietrza, niechby nawet zimnego, tym lepiej" doradzała książka o planowaniu domu16• Zdumieniem napawa nas widok z wczesnych fotografii ciężkich, wiktoriańskich postaci, sztywnych i napiętych, w wysokich, twardych kołnierzykach i gor­setach, wciśniętych w pokoje, przeładowane ciemnymi draperiami i wypełnione ciasno meblami, a z drugiej strony świadomość, że byli oni jednocześnie nałogowcami świeżego powietrza. W końcu to oni spopularyzowali jazdę na rowerze, sporty, gimnastykę i nad­morskie wczasy. W przeciwieństwie do ludzi epoki georgiańskiej, specjalnością ich nie było sybaryckie umiłowanie natury; ludzie epoki wiktoriańskiej ćwiczyli dla zdrowia - zarówno moralnego, jak fizycznego. Sprawiali wrażenie prawdziwie uszczęśliwionych orzeźwiającym działaniem powietrza, nawet we wnętrzach do­mów. Był to zwyczaj, przy którym uparcie obstawali ku zgorszeniu odwiedzających ich Amerykanów. Zresztą może "uszczęśliwieni" jest niezupełnie trafnym określeniem, bo w ich pasji do świeżego powietrza był jakiś element ponurej determinacji. To samo można

16 J. J. Stevenson, op. cit., s. 236.

136

I

[',' , :,

ŚWIATŁO I POWIETRZE

spostrzec w innym zwyczaju, przyjętym w dziewiętnastowiecznej Anglii. W drugiej połowie stulecia kąpiel przeżyła swój renesans i wiele jej rodzajów, jak nasiadówka, czy połączona z nacieraniem, czy po prostu kąpiel do pasa, zaczęło być popularnych. Nie ma to jednak Jilic wspólnego z komfortem. Polecana temperatura wody była letnia (dla wrażliwych), ale najlepiej zimna. Amatorów no­wego zwyczaju prysznicowania się ostrzegano jednak, że "niemal lodowata woda z prysznica powoduje uczucie pokrewne do tego, które można by sobie wyobrazić przy używaniu prysznica z rozpa­lonego do czerwoności ołowiu: szok jest olbrzymi i przy dłuższym korzystaniu niechybnie spowoduje uduszenie Się"17.

W tym rozmnożeniu się przewodów powietrznych, pomija­jąc wiedzę i medycynę, niewątpliwie odgrywał też rolę czynnik mody. Łatwo zrozumieć konieczność wentylacji w budynkach pu­blicznych, takich jak Kapitol w Waszyngtonie czy Izby Parlamentu w Londynie, które zaopatrzone były w mechanizmy dostarczające świeżego powietrza, albo w przeludnionych fabrykach, gdzie ro­botnicy pocili się obficie przy rozgrzanych maszynach. Ale o wiele trudniej pojąć, dlaczego obszerne mieszczańskie domy z wysokimi pokojami, zajmowane przez niewielką liczbę mieszkańców, wyma­gały tak intensywnego wietrzenia. Prawdą jest, że w XIX wieku miasta cechowało przeludnienie i zanieczyszczenie środowiska, ale nie dotyczyło to domów na wsi, a mimo to wiele z nich było za­opatrzonych w skomplikowany system wpuszczania i wypuszcza­nia sztucznego powietrza. Jaką spełniał funkcję? Może jak w wy­padku "konserwujących energię" słonecznych płaszczyzn na szale­tach w górach albo "ekonomicznych" motorów Diesla, instalowa­nych w kosztownych niemieckich samochodach, systemy wentyla­cyjne nie były naprawdę przydatne, natomiast miały świadczyć, że ich właściciele są szalenie dalekowzroczni i idą z duchem czasu?

Moda, nauka i medycyna były składnikami tej manii wietrze­nia. Domy, które i tak nie były specjalnie hermetyczne, zaopatry­wano w przewody powietrzne i rury wentylacyjne. Nie jest ła­two wprowadzić ogromne masy świeżego powietrza, czego do-

17 Cyt. w: L. Wright, Clean and Decent, s. 122.

137

Page 70: Witold Rybczyński-dom. krótka historia idei-1996

ŚWIATŁO I POWIETRZE

magała się nauka, bez jednoczesnego oziębienia źle ogrzewanych pokoi. Zachowały się dokumenty, wzmiankujące o pełnych zapału inżynierach, którzy zakładali kraty wentylacyjne na obszarze ca­łego domu, by wkrótce przekonać się, że były one dokładnie za­tykane przez właścicieli, chcących odpocząć od zimnych przecią­gów1S . Wynalazca nazwiskiem Tobin zaproponował sieć półtorame­trowych rur, zapewniających świeże powietrze pod sufitem. Speł­niały one nawet swoje zadanie, chyba że, jak się zdarzało, wła­ściciele domów używali ich jako postumentów i ustawiali na nich kwiaty doniczkowe lub dekoracyjne wazony19.

Troska o wentylację miała jeszcze jeden aspekt negatywny. Przedłużyła używanie kominków i w ogóle opóźniła wprowadze­nie skuteczniejszych urządzeń, takich jak piece i centralne ogrze­wanie. Pewien szkocki architekt, nie pozbawiony rozsądku, John James Stevenson uznał co prawda kominki za nie dopracowane na­ukowo, marnotrawne, brudne i nie efektywne, ale zarazem oświad­czył, że są "najlepszym sposobem" ogrzewania, ponieważ mają "znośny i skuteczny sposób wietrzenia"20. Skrytykował kaloryfery, twierdząc, że ten sposób ogrzewania jest nieprzyjemny, a ciasne przejścia, pełne gorącego powietrza, przypominają duszną atmos­ferę Sahary. Brzmi to jak próba wytłumaczenia upodobania spo­łeczeństwa angielskiego do przytulnych kominków i jego oporu przeciwko jakimkolwiek typom urządzeń ogrzewczych. W Ame­ryce, gdzie piece z lanego żelaza i centralne ogrzewanie były bar­dziej rozpowszechnione, też znajdowało się wielu krytykujących, którzy uważali te sposoby ogrzewania domów za niezdrowe. An­drew Downing, w swojej bardzo poczytnej książce The Architec­ture oj Country Houses ("Architektura domów na wsi"), wydanej w 1850 roku, surowo przestrzegał: "Wiemy, że jest niewiele «no­winek», które by ludzie bardziej cenili niż p i e c e - wszelkiego rodzaju - ale protestujemy przeciwko nim stanowczo i nieustannie. Zamknięte piece wcale nie są przyjemne, ponieważ odcinają nas od

18 J. J. Stevenson, op. cit., s. 248.

19 J. Franklin, op. cit., s. 110.

20 J. J. Stevenson, op. cit., s. 212-213.

138

ŚWIATŁO I POWIETRZE

wesołego widoku żywego ognia; nie są też oszczędne, bo mniej się w nich co prawda zużywa opału, za to rachunki lekarzy są wyż­sze"21. W A Treatise on Domestic Economy ("Rozprawa o ekonomii domowej") Catherine Beecher nie jest aż tak stanowcza i tylko za­leca dobre wietrzenie (i nawilżanie) w okresie używania pieców22 .

Przywiązanie wagi do wietrzenia miało duży wpływ na kom­fort domowy. Chociaż Galton i Billings mylili się co do ilości po­trzebnego świeżego powietrza - błąd, z którego wkrótce zdano sobie sprawę - sam problem postawili słusznie. Ich poszukiwa­nia uświadomiły ludziom, że komfort domowy można opracować, wyjaśnić i zmierzyć. Miało to też inny skutek. Nie sposób było wy­mienić tak ogromnych mas powietrza tylko przez otwieranie okien - zwłaszcza w zimie. Potrzebne były rozmaite rodzaje chytrze po­myślanych przewodów i rur do krążenia powietrza, a także filtry do oczyszczania go. Sporo z tej wczesnej technologii użytkowano później do wietrzenia i klimatyzacji wielkich budynków i przeko­nano się wtedy, że komfort jest do osiągnięcia za pomocą mecha­nicznych urządzeń. Inżynierowie w epoce wiktoriańskiej w zadzi­wiający sposób udzielili właściwej odpowiedzi na źle postawione pytanie.

Następną przyczyną wolnego tempa wzrostu wiedzy technicz­nej i fachowej był ogólnie opieszały rozwój technologii wentyla­cyjno-grzewczej w XVIII wieku. Nigdzie się to tak nie dawało we znaki jak w oświetleniu. Świece woskowe wynaleźli Fenicjanie czte­rysta lat przed narodzeniem Chrystusa i chociaż kaganki i proste lampki oliwne były używane w średniowieczu, nic lepszego niż świece nie wynaleziono (nawet Leonardo da Vinci bezskutecznie starał się ulepszyć lampę oliwną). Świece pozostały więc jedynym źródłem sztucznego światła. Są czarujące w czasie romantycznej kolacji, ale jako jedyna forma oświetlenia w życiu codziennym mają wiele wad. Ich światło jest nie do uregulowania i migoce, co bar-

21 A. J. Downing, The Architecture of Country Houses, New York 1968, s. 472. Po raz pierwszy wydane w 1850.

22 C. E. Beecher, A Treatsise on Domestic Economy: For the Use of Young Ladies at Home and at School, New York 1849, s. 281.

139

Page 71: Witold Rybczyński-dom. krótka historia idei-1996

ŚWIATŁO I POWIETRZE

dzo utrudnia czytanie i pisanie. Sto świec daje mniej światła niż jedna, zwykła żarówka; byle jakie oświetlenie dużego salonu wy­maga mnóstwa świec, a także pracy przy ich obsadzaniu, zapala­niu i ucinaniu knotów. W XVIII wieku świece wykonywano z łoju (na wosk pszczeli stać było tylko bogatych) i palący się zwierzęcy tłuszcz nie tylko drażnił oczy, ale także brzydko pachniał.

Nie dziw, że po czternastu stuleciach używania świec fakt, że sztuczne światło jest słabe, uważano za rzecz naturalną. Zmieniło się to w roku 1783, kiedy fizyk z Genewy, Ami Argand, wymyślił nowy typ lampy oliwnej. Tak zwana lampa Arganda składała się z siatkowego knota, umieszczonego w lejowatym szklanym cylin­drze, który regulował dopływ powietrza do płomienia, jednocze­śnie ograniczając migotanie i poprawiając jakość, a także intensyw­ność światła. Lampa ustawiona pośrodku nie dużego stołu umoż­liwiała towarzyską działalność - wygodne granie w karty przez cały wieczór, a paląca się w gabinecie lub w salonie pozwalała na czytanie, pisanie i szycie. Ludzie natychmiast docenili te zalety, a handel niedrogimi, masowo produkowanymi lampami od razu rozkwitł. Jak tylko zapoznano się z tym cudownym, mocnym, trwa­łym oświetleniem, natychmiast zaczęło się wprowadzanie ulep­szeń w lampie Arganda. Zastosowano wiele poprawek w podsta­wowym projekcie. We francuskiej odmianie "Astral" umieszczono pod spodem kulisty rezerwuar, co było użyteczne zwłaszcza przy oświetlaniu okrągłych stołów; w 1800 roku Bernard Carcel dodał pompkę, wzorowaną na mechanizmie zegarowym, która zaopa­trywała rezerwuar u podstawy knota w oliwę, co także dawało silniejsze światło.

Marny gatunek oliwy spalanej w lampach Arganda zmniej­szał ich skuteczność, wobec czego jednocześnie z rosnącymi wy­maganiami odbiorców przedsiębiorcy rozpoczęli poszukiwania pa­liwa czystszego, dającego jaśniejsze światło. W Ameryce używano tranu; w Europie oleju rzepakowego, ekstraktu z nasion pewnego gatunku rzepy albo kamfenu - destylowanego olejku terpentyno­wego. W 1858 roku kanadyjski lekarz i geolog-amator Abraham Gesner odkrył i opatentował metodę wydobywania ze skały asfal­towej paliwa, które było czystsze i tańsze od tranu; nazwał je naftą.

140

.( .. ,.

ŚWIATŁO I POWIETRZE

Wynalazek Gesnera został zastąpiony w 1859 roku znacznie ważniejszym odkryciem - ropą naftową. Było to paliwo w znako­mitym gatunku, dające się destylować, rafinować i w końcu prze­rabiać na naftę, które przyśpieszyło rozwój sztucznego oświetlenia. Zapotrzebowanie na nią stało się z kolei bodźcem do powstania no­wego przemysłu naftowego. Chociaż lampy naftowe były jaśniejsze od oliwnych, także wymagały stałej opieki, częstego napełniania i czyszczenia. Ponieważ światło powstawało przez proste spalanie, lampa naftowa zużywała masę paliwa, wytwarzała gorąco i sadze, a dawała niewiele światła. Jako że produkcją paliw do lamp zajęły się rozmaite nieduże wytwórnie, a kontrola norm i jakości nie ist­niała, lotność nafty bywała bardzo różna. Nigdy nie było wiadomo, czy zapalona lampa da światło, czy też wybuchnie płomieniem; ponad sto pożarów miało miejsce w 1880 roku w Nowym Jorku i przypisano je wszystkie lampom naftowym23 •

Główną alternatywą dla lamp naftowych było oświetlenie ga­zowe. Uliczne lampy gazowe pojawiły się naj wcześniej w Lon­dynie (1807), potem w Baltimore (1816), Paryżu (1819) i Berlinie (1826), ale gazu w domach zaczęto używać dopiero w latach czter­dziestych XIX wieku w Europie i po zakończeniu wojny secesyjnej (1865) w Ameryce. Początkowo ludzie podchodzili do zagadnienia oświetlania domów gazem z pewnym oporem - uznawano go za niebezpieczny - gaz pochodzenia węglowego był nie czysty i nie dawał dostatecznie jasnego światła. Z wczesnymi lampami gazo­wymi też bywały problemy. Nieprawidłowo palący się gaz wytwa­rzał nieprzyjemny, wywołujący senność zapach; pokoje oświetlane nim musiały być specjalnie wietrzone, bo przebywanie w nich da­wało się zanadto we znaki. Walter Scott zainstalował oświetlenie gazowe w swoim nowo wybudowanym domu na wsi w 1823 roku, ale nie był to całkowity sukces; jego biograf, pisząc o tym ekspe­rymencie czternaście lat później, nadal uważał, że "płomień i żar, a także woń gazu, rozchodząca się po całym domu budzi irytację

23 H. M. Plunkett, Women, Plumbers and Doctors: Or Household Sanitation, New York 1885, s. 56.

141

II

Page 72: Witold Rybczyński-dom. krótka historia idei-1996

ŚWIATŁO I POWIETRZE

u większości ludzi"24. "Szkodliwe opary" pozbawiały jakoby poły­sku przedmioty metalowe, zabijały rośliny i niszczyły kolory25. Pe­wien żartowniś wymyślił, że najlepszy sposób oświetlania pokoju to wystawić palnik za okno26 . Według podobnej recepty oświetlano Izbę Gmin: gazowe kandelabry zainstalowano ponad wiszącym, szklanym sufitem, a wyziewy miały ujście prosto na dwór.

Początkowo, jak już wspomniano, bardziej powszechne uży­wanie gazu do oświetlania wnętrz stosowano w budynkach pu­blicznych, fabrykach i sklepach, częściowo przynajmniej dlatego, że zapach i gorąco łatwiej rozchodziły się w większych przestrze­niach. Właściciele fabryk i sklepów kierowali się także bodźcem ekonomicznym - po wojnach amerykańskiej i napoleońskich tran i rosyjski łój bardzo podrożały, a gaz węglowy był dostępny i tani. W końcu, kiedy gaz stał się zjawiskiem zupełnie powszednim, zaczęto go używać także w domach, chociaż przez dłuższy czas lampy gazowe wieszano tylko w pomieszczeniach przechodnich i gospodarczych, natomiast pokoje mieszkalne dalej oświetlano lampami naftowymi i świecami. W bogatszych domach przeważały świece, ponieważ było dużo służby, a pszczeli wosk dawał ładne światło i nie pachniał. W latach pięćdziesiątych XIX wieku w pałacu w Buckingham nadal paliły się setki świec - poważny wydatek, który oszczędny książę Albert starał się możliwie redukować27 .

Wynalazek palnika atmosferycznego pozwalał na dokładniej­sze spalanie gazu, co wraz z opanowaniem techniki oczyszczania gazu węglowego dawało w rezultacie jaśniejsze oświetlenie i jedno­cześnie przezwyciężenie -lub przynajmniej zmniejszenie - ubocz­nych, niemiłych skutków. Palący się gaz dalej wytwarzał sadze, które czerniły sufit, a także kotary i wyściełane meble. To zrodziło konieczność wiosennych porządków, w czasie których wszystkie

24 J. G. Lockhart, Life oj Scott. Cyt. w: Girouard, op. cit., s. 17.

25 J. J. Stevenson, op. cit., s. 254.

26 T. K. Derry i T. I. Williams, A Short History oj Technology, Oxford 1979, s. 512. 27 C. S. Peel, A Hundred Wonderful Years: Social and Domestic Life oj a Century

1820-1920, London 1926, s. 45-46.

142

ŚWIATŁO I POWIETRZE

meble, sprzęty i tkaniny wynoszono na dwór, a sufit myto lub od­malowywano28 . Mimo to, potrzeba lepszego oświetlenia stała się tak powszechna, że od roku 1840 gaz stał się nagle bardzo popu­larny, a z nim sadze i wszystko inne * .

Pewien historyk wyraził się, że światło gazowe było "poważną rewolucją w życiu ludzkim" 29 . To bardzo słuszne sformułowanie. Zmiany na lepsze w komforcie domowym czy w meblach następo­wały stopniowo, przez długi okres i były niewielkie, nieraz ledwo dostrzegalne, szczególnie jeśli się miało spóźniony refleks. Poprawa w oświetleniu - przeciwnie - była raptowna. Świece dawały świa­tło zbyt słabe dla większości zajęć domowych; lampy oliwne rzu­cały tylko jego snop na stół czy biurko, ale światło gazowe było dostatecznie mocne, żeby rozjaśnić cały pokój. Ilościowa zmiana w poziomie oświetlenia była ogromna. Jedna lampa dawała tyle światła, co tuzin świec. Obliczono, że w latach 1855-1895 przeciętna moc oświetlenia (wyrażona w mocy świec) w domu filadelfijskim zwiększyła się d w u d z i e s t o kro t n i e30

. Jaśniej sze wnętrza nie tylko oznaczały większą wygodę. Lepsze światło umożliwiało czytanie w nocy i wpłynęło na ogólny rozwój piśmiennictwa. Po­większyło także potrzebę czystości, zarówno osobistej, jak w domu.

Lampy gazowe powstały w rezultacie rozwoju nauki i tech­niki, a przedsiębiorcy od razu się za nie zabrali. Głównym ich ce­lem była oczywiście sprzedaż jak największej ilości lamp. Inaczej mówiąc, był to pierwszy udany domowy przyrząd do powszech­nego zastosowania. Ten wynalazek wymagał wielkiego inwestowa­nia i w gazownie, i w sieć przewodów pod ulicami miast, wobec czego potrzebna była także duża liczba klientów; z samej natury

28 R. Banham, The Architecture oj the Well-Tempered Environment, London 1969, s. 56.

• Koszulka gazożarowa Welsbacha, wyprodukowana w 1887 roku, rozwiązała problem sadzy w lampach gazowych i sprawiała, że światło było jaśniejsze i przy­jemniejsze, ale w okresie jej pojawienia się zaczęła już wchodzić w życie elektrycz­ność.

29 Ibid., s. 55. \

30 Ibid.

143

Page 73: Witold Rybczyński-dom. krótka historia idei-1996

ŚWIATŁO I POWIETRZE

był to artykuł masowy. Ta zależność zahamowała nieco szybki roz­wój - zanim wielu nie zechciało założyć sobie gazu, jego cena była bardzo wygórowana, jak tylko odbiorców przybyło - gwałtownie spadła. Około 1870 roku gaz w Anglii kosztował jedną piątą tego, co przed czterdziestu laty i jedną czwartą ceny lampy oliwnej.

Chociaż dostatecznie tani dla klas średnich, dla reszty społe­czeństwa gaz był jednak zbyt kosztowny. Na początku XIX wieku nawet łojowe świece uznane były za nie dostępne dla rodzin robot­niczych, zmuszonych dalej żyć po ciemku jak za króla Ćwieczka. Ale i tu zaczęto odczuwać demokratyzację masowej technologii i około 1880 roku większość rodzin miała przynajmniej jedną prze­nośną lampę oliwną lub naftową, która zaspokajała potrzeby całego domu31 • W 1890 roku angielskie spółki gazowe, chcąc powiększyć swoją klientelę (i widząc groźbę konkurencji w pojawiającej się

właśnie elektryczności), zaofiarowały swoim robotniczym odbior­com liczniki gazowe z automatami do wrzucania monet i to za­częło się mieścić w granicach możliwości finansowych większości mieszkańców miast32 .

Społeczeństwo zaakceptowało wygodę i komfort, które dawało sztuczne oświetlenie za pomocą gazu, ale odrzuciło go do innego użytkowania. Zalety gotowania na gazie były mniej nieodparte i chociaż w 1820 roku udostępniono ludziom kuchenki i piecyki ga­zowe, nie zyskały one poklasku. Przez następne sześćdziesiąt lat, mimo ogromnych wysiłków spółek gazowych, w większości go­spodarstw domowych nadal gotowano na drewnie i węglu. Kiedy wreszcie zaczęto używać kuchni gazowych, ich forma przypomi­nała wolno stojące kuchnie węglowe (często łączące gaz i węgiel), co miało ten ważny skutek, jak zauważył Giedion, że opóźniło roz­wój łączenia prac kuchennych przy jednym kontuarze33 .

Gaz był technologią używaną w miastach i ponieważ więk­szość ludzi korzystających z niego należała do klasy śred­

niej, mOżna go uznać za pierwszą technologię specyficznie

31 S. Muthesius, The English Terraced House, New Haven 1982, s. 52.

32 Ibid., s. 53-54.

33 S. Giedion, op. cit., s. 539.

144

I ŚWIATŁO I POWIETRZE

m i e s z c z a ń s k ą. To stworzyło przedziwną sytuację: wszelkie nowoczesne udogodnienia, w każdym razie w Anglii, jak gaz (czy łazienki), przez zamożniejszych właścicieli domów zaczęły być uważane za rzecz w złym guście, a komfort związany z tymi mechanicznymi pomysłami za nuworyszowski*. W tym kontek­ście poprzez poniżające skojarzenia można trafić na pogardliwe wzmianki o "luksusie". W Ameryce nie było takich grymasów i na fotografiach wnętrz widać lampy gazowe zarówno w salonach bo­gaczy, jak i w skromnych pokojach lub kuchniach klasy średniej.

• Thoresby Hall był ogromną posiadłością, skończoną w 1875 roku, oświetlaną całkowicie przez lampy oliwne, nie gazowe i w której, według jednego przynajmniej historyka, nie było ani jednej łazienki34 .

34 M. Girouard, op. cit., s. 388.

145

Page 74: Witold Rybczyński-dom. krótka historia idei-1996

ł

I,

Rozdział 7

Praktyczność

Komfort w życiu codziennym łatwiej osiągnąć głową niż grzbietem.

Ellen H. Richards The Cosł oj Shelter

Pojawienie się oświetlenia gazowego i wentylacji - jakkolwiek nie doskonałych - stało się dla domu początkiem racjonalizacji, a przede wszystkim mechanizacji. Takie urządzenia, jak lampy ga­zowe czy przewody wentylacyjne, oznaczały wtargnięcie doń nie tylko nowych urządzeń, ale nowego sposobu myślenia - inżyniera

i biznesmena. Większość architektów - w przeciwieństwie do swo­ich klientów - postanowiła tego nie zauważać. Architekt Robert Kerr w niezwykle poczytnej książce The Gentleman's House ("Dom dżentelmena") nie uznaje za stosowne omawiać sprawy oświetle­nia gazowego, poucza tylko krótko czytelników, że "zakres dzia­łalności architekta nie musi iść dalej niż przystosowanie urządzeń gazowych do potrzeb"1. Podobna książka, która trzy lata później wyszła w Stanach Zjednoczonych, Villas and Cottages ("Wille i cha­łupy") Calverta Vauxa, w ogóle nie wspomina o sztucznym świetle, choć wówczas było już ono na porządku dziennym.

1 R. Kerr, op, cit., s. 278.

147

Page 75: Witold Rybczyński-dom. krótka historia idei-1996

PRAKTYCZNOŚĆ

Wentylacja jeszcze bardziej niż światło gazowe zaważyła na budowaniu domów. We współczesnych budynkach powietrze cyr­kuluje za pomocą elektrycznych wentylatorów. Dawniej w gma­chach publicznych używano wentylatorów parowych. Były one jednak zbyt skomplikowane i kosztowne dla zwykłych domów, które załatwiały sprawę ruchu powietrza, posługując się siłą ciężko­ści. Wymagało to szerokich przewodów powietrznych i oznaczało, że dom musiał być specjalnie zaprojektowany, biorąc pod uwagę rury i strefy wietrzenia; architekci nie potrafili się z tym uporać, na­tomiast inni jakoś sobie radzili. Doktor John Hayward z Liverpoolu wybudował dla siebie w 1872 roku dom, w którym zademonstro­wał własny sposób wietrzenia2

• Był to nie zwykły i znaczący przy­kład tego, jak powinna wyglądać współpraca nowej technologii wentylacyjno-ogrzewczej z architekturą. We wszystkich lampach gazowych, zwanych "kloszami Ricketa", płomień był zamknięty w szklanych kulach i wyziewy nie wydobywały się na zewnątrz. Okna nie dawały się otwierać. Świeże powietrze dochodziło z sute­reny, podgrzewało się w piecu, następnie przez centralny westybul dostawało się na poszczególne piętra i za pomocą dziurkowanych gzymsów do różnych pomieszczeń. Nad każdą lampą znajdował się zakratowany wylot, prowadzący do głównego przewodu. Zu­żyte powietrze zbierało się w "komórce z zanieczyszczonym po­wietrzem" na poddaszu; stąd, wypychane w dół szybem przedo­stawało się do paleniska w kuchni, poczem przez komin na dwór. Nie tylko główne pokoje, lecz także kuchnia, ubieralnie, łazienki i ubikacje były w ten sposób wietrzone.

Kanadyjski inżynier Henry Rutton zaprojektował system wen­tylacyjny dla wagonów kolejowych w Kanadzie i Stanach Zjed­noczonych. W 1860 roku wydał książkę, w której między innymi wymienił szereg pomysłów 1ających się zastosować w budowie domów (np. podwójne szyby). Rutton nie oszczędza architektów: ,,w blasku światła, który w dziewiętnastym stuleciu tak rozjaśnił

2 J. Drysdale i J. W. Hayward, Health and Comfort in Home Bui/ding, London 1876, s. 54-58. The Hayward House jest także opisany w: Banham, Well-Tempered Environment, s. 35-39.

148

I PRAKTYCZNOŚĆ

świat, tylko architektura leży nieruchomo, pokryta pyłem wieków. O ile wiem, jak sięga pamięć ludzka, ani jeden pomysł nie wyszedł od ludzi z tego zawodu" 3 .

Ten brak zainteresowania większości architektów nową tech­nologią oznacza zastój w rozwoju komfortu w domu. Najwięk­szy sukces we włączeniu systemów wentylacyjno-ogrzewczych w swoje projekty miał właśnie Hayward. Nawet Stevenson, który lepiej niż większość zdawał sobie sprawę z potrzeby właściwego traktowania nowych technologii i który poświęcił ćwierć drugiego tomu dzieła House Architecture ("Architektura domów") dyskusji na temat systemów wentylacyjno-ogrzewczych, nie był pewien, czy taki wzrost mechanizacji jest słuszny. A w końcu ostrzegł, że lInie trzeba przesadzać z rolą maszyn w domu"4. Architektura i nowe technologie nie szły w parze. Kiedy wprowadzono techno­logiczne wynalazki, były one na rękę raczej właścicielom niż archi­tektom. Lord Armstrong, przemysłowiec i fabrykant broni, wybu­dował sobie posiadłość Cragside, gdzie jako pierwszy zainstalował nie tylko światło elektryczne (przyjaźnił się i sąsiadował z Jose­phem Swanem, wynalazcą żarówek z drucikami żarowymi), ale również wewnętrzne telefony, centralne ogrzewanie i dwa hydrau­liczne dźwigi. Jego architekt, słynny Norman Shaw, w żadnym na­stępnym budowanym przez siebie domu już tego eksperymentu nie powtórzył.

Aż do XVIII wieku każde wnętrze uznawano za osobną ca­łość. Blondel projektował pokoje rokokowe jako jednolite dzieła - ściany, meble i wyposażenie, wszystko razem. Tak samo w geor­giańskiej Anglii myśleli architekci Robert Adam i John Nash. Potem wnętrza stały się rezultatem współpracy architektów z tapicerami i meblarzami (nie zawsze zresztą w czułej harmonii). W połowie XIX wieku jednak tapicerzy, których nazywano teraz dekoratorami wnętrz, wzięli pełną odpowiedzialność za wszystko, co dotyczyło urządzenia domu.

3 H. Rutton, Venti/ation and Warming of Bui/dings, New York 1862, s. 37.

4 J. J. Stevenson, op. cit., s. 280.

149

Page 76: Witold Rybczyński-dom. krótka historia idei-1996

PRAKTYCZNOŚĆ

Dekoratorzy wnętrz radzili sobie z nowymi technologiami jesz­cze gorzej niż architekci, a w dodatku moda i prawa fizyki znajdo­wały się często w opozycji. W 1898 roku, kiedy centralne ogrzewa­nie i wentylacja były już dobrze ugruntowane, pewna amerykańska książka nadal przekonywała, że otwarte kominki są jedyną moż­liwą formą ogrzewania i ostrzegała, że "dobry smak i savoir-vivre mieszkańców można odgadnąć po sposobie ogrzewania domu"5. Wraz z tymi nowościami, typu oświetlenie gazowe czy wentylacja, powstała przepaść między głównie wizualnym podejściem deko­ratorów i przede wszystkim mechanicznym - inżynierów. Jak zo­baczymy, ta przepaść z czasem powiększała się i przyczyniała do schizofrenicznej postawy wobec komfortu w domu, ciągle budzą­cej nasz niepokój.

Wysiłki, żeby poprawić komfort w domu za pomocą techno­logii, podjęte w epoce wiktoriańskiej, natrafiły na poważne prze­szkody. To tak jakby chcieć ułożyć puzzle, kiedy brakuje paru kawałków. Stevenson scharakteryzował urządzenia wentylacyjno­-ogrzewcze jako "siłę napędową wszelkiego rodzaju", ale tuby do rozmów, rury wentylacyjne, windy ręczne, które opisywał -wszystkie korzystały z energii ludzkiej, siły napędowej w nich nie był06 . Główne źródło napędu w XIX wieku to para, ale chociaż można było przejechać pociągiem z San Francisco do Nowego Jorku i przepłynąć statkiem z Montrealu do Londynu, same maszyny pa­rowe były za duże i zbyt kosztowne, żeby je stosować w domach. Można znaleźć oczywiście kilka przykładów ogromnych wiktoriań­skich domów na wsi z własnymi urządzeniami parowymi, ale były to wyjątki*. Gaz stanowił jedyne źródło sztucznej energii i jak wiemy, czy to używany do oświetlenia, czy rzadziej do gotowa­nia, miał swoje wady.

5 E. Wharton and O. Codman Jr., The Decoration oj Houses London 1898, s. 87.

6 J. J. Stevenson, op. cit., s. 212.

* Pod koniec XIX wieku produkowano małe, parowe maszynki dla domowego użytku, ale zostały one szybko wyparte przez bardziej efektywne motory.

150

I

,\

PRAKTYCZNOŚĆ

Brak siły napędowej bardzo ograniczał domową technologię. Wentylacja i ogrzewanie znajdowały się w dość wczesnym stadium i były mało skuteczne, bo uzależnione od siły ciążenia i naturalnej konwekcji. Powietrze leniwie krążyło z pokoju do pokoju, a zapa­chów kuchennych trudno się było pozbyć. Pokoje z kominkami ogrzewano promieniowaniem, bez pomocy mechanizacji; ludzie w ich pobliżu smażyli się (albo kryli za parawanami), a siedzący dalej marzli.

Robiono wiele różnych prób, żeby rozwiązać problem mecha­nizacji dostępnymi środkami. Jakiś Amerykanin skonstruował że­lazko ogrzewane gazem - gumowa rurka łączyła je z lampą. W la­tach siedemdziesiątych XIX wieku, kiedy zaczęto stosować w do­mach wodę pod ciśnieniem, niektórym zdawało się, że może wła­śnie w wodzie należy szukać rozwiązania. Rozmaite fabryki za­częły produkować "maszyny wodne", małe turbiny przymocowane do kurka za pomocą bloku wraz z koniecznymi akcesoriami. Tam, gdzie opłaty za wodę były niskie, urządzenia na energię wodną, jak pralki, wyżymaczki, maszyny do szycia, wentylatory i maszynki do robienia lodów, zyskały dużą popularność. Jedna z fabryk za­częła wyrabiać "Wodną Czarodziejkę" - maszynę, która wytwarzała ssanie, używane do poruszania odkurzacza, maszynki do masażu lub suszarki do włosów.

Główną siłą napędową pozostała jednak - jak zawsze - praca ludzka. Pełno było w dziewiętnastowiecznych domach przyrzą­dów obsługiwanych rękami, nie tylko maszyn do szycia, wydrą­żaczy jabłek i trzepaczek do bicia piany, ale również pralek i ma­szyn do zmywania 7 . Te dwie ostatnie do żywego przypominają swoje współczesne odpowiedniki, tyle że były poruszane za po­mocą korby lub dźwigni; ręcznej pralki na kanadyjskiej prowincji używano jeszcze w latach pięćdziesiątych naszego stulecia. Bar­dzo poszukiwana mechaniczna szczotka do dywanów pojawiła się w latach pięćdziesiątych XIX wieku. Wnętrza wiktoriańskie były pełne draperii i dywanów, a jaśniejsze światło lamp gazowych de­maskowało sadze z komina, gromadzące się z~równo z zewnątrz,

- ',/ ---,

7 S. Giedion, op. cit., s. 540-556.

151

Page 77: Witold Rybczyński-dom. krótka historia idei-1996

PRAKTYCZNOŚĆ

jak i z wnętrza domu*. W dodatku do obecnie już klasycznych szczotek obrotowych wymyślono przeróżne maszynerie ssące, za­silane przez rozmaite typy miechów. W jednym modelu należało poruszać rączką w górę i w dół, jak przy pompowaniu kół roweru, a w innym przesuwać na boki długie uchwyty, jak w ogromnej pa­rze nożyc. Najdziwniejszy z tych odkurzaczy składał się z dwóch miechów, które nieszczęsna służąca zakładała na nogi i chodząc w nich po pokoju, powodowała wsysanie powietrza.

Do tego, żeby wszystkie te pomysły uznać za przydatne, nie­zbędne było małe, dobrze działające urządzenie napędowe; to był jeden z kawałków brakujących w domowo-technologicznym puz­zlu. W istocie pozostawały jeszcze dwa inne: bardziej wydajne źró­dło ciepła oraz jaśniejsze i czystsze światło. Wszystko to zostało załatwione dzięki odkryciu elektryczności, albo - mówiąc ściślej

- dzięki wynalazkowi małego, elektrycznego motoru, oporowego grzejnika i żarówki.

Elektryczności użyto przede wszystkim do oświetlenia. W 1877 roku w paryskim domu towarowym zainstalowano osiemdziesiąt łukowych lamp; w tym samym roku także w Londynie podobnie oświetlono jeden z budynków. Lampy łukowe były niezwykle ja­sne, ale z przyczyn technicznych nadawały się bardziej do dużych instalacji - stosowano je na przykład w latarniach morskich. Przy­dawały się także do oświetlania ulic - po raz pierwszy użyto ich w Cleveland, później przez wiele lat na paryskich bulwarach. Praw­dziwy przełom, w każdym razie jeśli chodzi o światło w domu, nastąpił, kiedy Thomas Edison i Joseph Swan, pracując niezależ­nie w Ameryce i Anglii, wyprodukowali pierwsze tanie żarówki z włókna węglow~go. W 1882 roku Edison wybudował w obrę­bie Wall Street w Nowym Jorku elektrownię i poprzez rozdzielczą sieć podziemnych kabli dostarczał energię elektryczną na obszar

• Inżynierowie od wentylacji, jak Douglas GaIton, gwałtownie sprzeciwiali się używaniu dywanów, które uważali za "łapacze kurzu". Wygląda na to, że ich ostrze­żenia poskutkowały, ponieważ pod koniec XIX wieku dywany od ściany do ściany wyszły z użycia i zastąpiono je mniejszymi kilimami, kładzionymi na polakiero­waną, drewnianą posadzkę.

152

PRAKTYCZNOŚĆ

około półtora kilometra kwadratowego. Pięć tysięcy lamp Edisona świeciło jasno w domach przeszło dwustu bogatych biznesmenów, z bankierem J. Pierpontem Morganem włącznie.

Zaakceptowanie przez ludzi gazu trwało przeszło pięćdziesiąt lat; z elektrycznością poszło znacznie prędzej. W ciągu dwóch lat elektrownia Edisona miała pięciuset abonentów, w tym nowojorską giełdę, która dotąd oświetlana była gazem. Potem pojawiły się inne amerykańskie instalacje, a Edison dostarczył też prądnic do pierw­szej europejskiej elektrowni w Mediolanie. Po drobnych prawnych utarczkach założyli ze Swanem spółkę i pobudowali instalacje elek­tryczne na terenie całej Anglii. Zaledwie kilka lat po pionierskich wysiłkach lorda Armstronga w Cragside, wiele budynków ulicz­nych, w tym Izba Gmin i Muzeum Brytyjskie, były oświetlone elek­trycznością, a wkrótce potem domy - nie tylko rezydencje bogaczy - zaczęły także używać światła elektrycznego. Spółki elektryczne powstały w Nowym Jorku, Londynie i wszystkich większych mia­stach europejskich.

Około 1900 roku elektryczne oświetlenie w miastach stało się faktem. Pierwszym, a właściwie jedynym na wielką skalę użytkiem z elektryczności było oświetlenie. Elektrownie Edisona nazywano "placówkami światła elektrycznego" i o ile technologię gazu zbu­dowano na lampie gazowej, to upowszechnienie technologii elek­trycznej rozwinęło się dzięki żarówce. Wyższość elektryczności nad gazem nie ulegała wątpliwości. Światło było jaśniejsze, bezpiecz­niejsze, bardziej niezawodne i nie brudzące; oznaczało koniec szko­dliwych wyziewów, sadzy na suficie, szorowania kloszy i potrzeby otworów wentylacyjnych nad każdą lampą. W nieco ponad sto lat ewolucja w domowym oświetleniu - od oliwnej lampy Arganda do elektrycznej żarówki - zakończyła się·

Skoro już raz elektryczność weszła do domu, zaczęła być też przydatna do innych celów. Pierwsze zarejestrowane zastosowa­nie elektryczności do poruszania maszyny nastąpiło w 1883 roku i miało miejsce w sklepie spożywczym w Nowym Jorku, gdzie mo­tor elektryczny został użyty do młynka do kawy. Isaak Singer zo­rientowawszy się, jakie możliwości kryje w sobie elektryczność, już

153

Page 78: Witold Rybczyński-dom. krótka historia idei-1996

PRAKTYCZNOŚĆ

w 1889 roku zademonstrował model elektrycznej maszyny do szy­cia. W tym samym roku Nikola Tesla, imigrant chorwacki, opaten­tował sprawny, wielofazowy motor elektryczny, a dwa lata póź­niej, razem z Georgem Westinghousem, wyprodukowali przeno­śny wentylatorek. Pierwszy elektryczny odkurzacz opatentowano w 1901 roku, a w 1917 miał on już taką popularność, że można go było zamówić za pomocą wszędzie obecnego katalogu Montgo­mery Warda. Tegoż roku we Francji i Ameryce zaczęto produkować elektryczne lodziarki na dużą skalę. Prototyp elektrycznej pralki Thora wykonano w 1909 roku, a elektryczną maszynę do zmywania Walkera sprzedano po raz pierwszy w 1918 roku; oba te urządzenia w 1920 roku sprzedawano w szerokim zakresie. Małe elektryczne motorki były tanie zarówno w produkcji, jak i w eksploatacji - We­stinghouse ogłosił w 1910 roku, że używanie ich kosztuje ćwierć centa na godzinę. Inną przyczyną ich szybkiego przyjęcia stał się fakt, że większość z tych elektrycznych maszynek, między innymi wiatraczek, była tylko poruszaną motort:!m wersją wcześniejszych, ręcznych; ponieważ odkurzacze, maszyny do zmywania i pralki stosowano już od dawna, tyle że obsługiwał je człowiek, łatwo było je teraz zamienić na zasilane elektrycznością. To był właśnie ten brakujący kawałek układanki.

Mniej widoczną, ale równie ważną korzyścią z odkrycia elek­tryczności była możność używania wentylatorów do wietrzenia i chłodzenia powietrza. Przenośny elektryczny wiatraczek bardzo· ułatwiał życie w Ameryce, gdzie lato jest wilgotne i gorące. Chociaż wentylatory nie były tanie - w 1919 roku kosztowały pięć dolarów sztuka, czyli więcej niż dniówka - szły jak woda8 . Podsufitowe wiatraki pojawiły się na rynku w południowych stanach w latach dz~ewięćdziesiątych XIX wieku. Poruszając stojące powietrze w po­kOJu, redukowały zaduch, spełniając wyznaczone im przez wyna­lazców zadanie. Bywały często łączone z lampami i w ten sposób za pomocą jednego pstryknięcia otrzymywało się i światło, i świeże

8 L. R. Balderston, Housewijery: A Manua/ and Text Book oj Practica/ Housekeeping Philadelphia 1921, s. 128. '

154

PRAKTYCZNOŚĆ

powietrze. Przewodowe wentylatory pomogły w spopularyzowa­niu taniego centralnego ogrzewania. Ogrzewanie za pomocą gorą­cego powietrza zawsze było tańsze niż przy pomocy gorącej wody, wymagającej drogich instalacji kanalizacyjnych i kaloryferów, ale nie cieszyło się wzięciem wśród ludzi, ponieważ powietrze mogło wchodzić do przewodów tylko rozgrzane do temperatury 80°C. Nic dziwnego, że lekarze skarżyli się na złe skutki dla zdrowia przegrzanych mieszkań. Teraz za pomocą elektrycznych wentyla­torów gorące powietrze mieszało się w całym domu ze świeżym, sztucznie poruszanym, i rozchodziło się po pokojach, mając już odpowiednią temperaturę·

Możność uzyskania bezpośredniego gorąca za pomocą elek­tryczności została szybko doceniona i na Światowych Targach w Chicago w 1893 roku wystawiono "Wzorową Kuchnię Elek­tryczną", która posiadała piec, piekarnik i podgrzewacz wody -wszystko elektryczne. Po 1907 roku, kiedy niezniszczalna opor­nica z niklochromowego stopu została udoskonalona, to znakomi­cie działające i trwałe urządzenie zaczęło się bardzo rozpowszech­niać. W 1909 roku Westinghouse wszedł na rynek z elektrycznym żelazkiem, a po paru latach z opiekaczem, maszynką do kawy, podgrzewanymi talerzami i kuchenkami - przedmioty te szybko zyskały powodzenie, w każdym razie w Ameryce.

Jedną z przyczyn, dla których znalazło się tak dużo odbior­ców, były niskie opłaty za elektryczność. Pierwsi klienci Edisona musieli płacić aż dwadzieścia osiem centów za kilowatogodzinę, co było sporą sumą i początkowo urządzenia elektryczne traktowano jako luksus. Ta sytuacja nie trwała jednak długo i opłaty wkrótce zaczęły się obniżać. W 1915 roku wynosiły już tylko dziesięć cen­tów za kilowatogodzinę, a w 1926 ustaliły się na siedem centów, co w porównaniu z wartością dolara w 1915 roku wynosiło cztery centy9. W 1885 roku, kiedy gaz przeżywał swoje najlepsze czasy, dostępny był tylko dla około dwóch milionów angielskich gospo­darstw - czyli mniej niż jednej czwartej ludności; w 1927 roku prze-

9 M. S. Scott, Electricity Supp/y, w: EncycIopaedia Britannica, Chicago 1949, t. VIII,

s. 273-274.

155

Page 79: Witold Rybczyński-dom. krótka historia idei-1996

PRAKTYCZNOŚĆ

szło siedemnaście milionów amerykańskich domów - ponad sześć­dziesiąt procent - miało elektryczność. Liczba zelektryfikowanych amerykańskich domów (głównie w dużych i mniejszych miastach, na wieś elektryczność przyszła później) była równa całej reszcie świata. Oznaczało to rynek odbiorców o nie znanej dotąd skali.

Żelazko było (pomijając żarówkę) najbardziej rozpowszech­nionym urządzeniem elektrycznym; w 1927 roku przeszło trzy czwarte zelektryfikowanych domów w Ameryce posiadało przynaj­mniej jedną sztukę. Elektryczne żelazko ważyło niecałe półtora ki­lograma, podczas gdy tradycyjne, masywne, rozgrzewane na prze­mian ze "zmiennikiem" na blacie kuchni, ważyło od półtora do sześciu kilogramów, zależnie od tego, co trzeba było uprasowaćlO. Dawne żelazka nazywano "smutnym żelazem" (archaiczne znacze­nie słowa "smutny" po angielsku to "ciężki" lub "gęsty"), co przez przypadek prawdziwie opisuje związaną z nim żmudną działal­ność. Pierwsze elektryczne żelazka kosztowały dużo - sześć do­larów - ale i tak wypadało to taniej niż rozpalanie kuchni. Inną wielką zaletą elektrycznego żelazka - dotyczy to również gazowych i spirytusowych - był fakt, że prasowanie musiało się odbywać w bezpośrednim sąsiedztwie gorącej kuchni, mogło być robione gdziekolwiek w jakimś przewiewnym miejscu - jednym słowem komfortowo.

Przeszło połowa zelektryfikowanych domów w 1927 roku po­siadała odkurzacze. Było to zjawisko zdumiewające, biorąc pod uwagę, że mechanizm ten istniał zaledwie od dziesięciu lat. W 1915 roku małą ssącą zamiatarkę z woreczkami na kurz kupowano za trzydzieści dolarów, a większy odkurzacz z dodatkami za siedem­dziesiąt pięć11 • Kiedy zaczęto je powszechnie kupować, ceny spa­dły. Szwedzka firma, która rozpoczęła wyrób niedrogich odkurza­czy typu cylindrycznego, sprzedawała je z powodzeniem w Sta­nach Zjednoczonych i electroluks stał się na najbliższe pięćdziesiąt

10 Ch. Frederick, Household Engineering: Scientific Management in the Home, Chi­cago 1923, s. 238.

11 Ibid., s. 158-159.

156

"

' ' i :'_,"\'

O"~!::

ł

PRAKTYCZNOŚĆ

lat prototypem dla wszystkich innych. Odkurzacz, podobnie jak elektryczne żelazko, upraszczał pracę: zamiast co tydzień trzepać dywany na dworze, można je było czyścić w domu.

Wydaje się czasami, sądząc z opisów, że zaletą mechanizacji jest tylko to, że oszczędza czas. Gdyby to było jedyną jej korzyścią, wątpić należałoby, czy odkurzacz i żelazko w tak krótkim czasie zyskałyby wielką popularność. Ich szybkie rozpowszechnienie się nie było też rezultatem sposobu sprzedawania, chociaż stało się ono czynnikiem istotnym, szczególnie w przypadku odkurzacza, będącego jednym z pierwszych artykułów sprzedawanych przez wędrujących od domu do domu komiwojażerów. Te nowe urzą­dzenia elektryczne oszczędzały nie tylko czas, przede wszystkim wysiłek, pozwalały wykonywać prace domowe w o wiele wygod­niejszy sposób. Chociaż później doszły niezbyt mądre gadżety -jak na przykład elektryczny nóż do krajania chleba czy elektryczna szczotka do zębów - to najwcześniejsze elektryczne przyrządy rze­czywiście niesłychanie ułatwiały zajęcia w domu. Wymyślono na­wet na nie specjalne określenie: urządzenia oszczędzające pracę·

Zainteresowanie, jakim cieszył się w Ameryce pomysł, żeby usprawnić pracę domową, jest w dużej mierze związane z małą ilością służby. Nie to, żeby służących w ogóle nie było; pomimo ogłoszenia republikanizmu, Stany Zjednoczone wcale nie były no­woczesną wersją siedemnastowiecznej Holandii, gdzie żona pre­zydenta sama rozwieszała bieliznę. W 1870 roku przeszło sześć­dziesiąt procent wszystkich zatrudnionych kobiet pracowało jako służące. Andrew Jackson Downing odróżnia domy od chat w za­leżności od ilości pracującej w nich służby - miejsce, gdzie było mniej niż troje, nazywa chatą. Niemniej już w 1841 roku Cathe­rine Beecher stwierdziła, że potrzebne są domy bardziej "zwarcie projektowane", ponieważ "dobrobyt w narodzie wzrasta i ilość do­brej służby będzie się zmniejszać"12. I tak się rzeczywiście stało, około 1900 roku w Stanach Zjednoczonych było o połowę mniej

12 C. E. Beecher, op. cit., s. 261.

157

Page 80: Witold Rybczyński-dom. krótka historia idei-1996

PRAKTYCZNOŚĆ

służących niż w Anglii; w przeszło dziewięćdziesięciu procentach domów amerykańskich służba znikła13 .

Mniejsza ilość służby w Stanach Zjednoczonych nie była sprawą małego zapotrzebowania - zawsze ktoś szukał pomocy do­mowej - ale niedostatecznej ilości chętnych. Domowa praca - to znaczy kobieca domowa praca, ponieważ w większości wykony­wały ją kobiety - była niewdzięczna, a przed ukazaniem się elek­trycznych urządzeń wręcz uciążliwa. Jeżeli mężowie zarabiali wię­cej albo jeśli znalazła się inna osiągalna posada, ubogie kobiety wolały wszystko, nawet pracę w fabryce niż służbę. I tak jest do­tąd. Tylko w naj uboższych i słabo rozwiniętych ekonomicznie kra­jach klasa średnia zatrudnia służbę. I?la przykładu "Y Meksyku, gdzie rozwijająca się ekonomia umożliwia rozmaite zatrudnienia dla kobiet, można niejednokrotnie usłyszeć skargi na niemożność znalezienia i zatrzymania służby.

Okres wojny pozwolił kobietom na wstępowanie do pomoc­niczej służby wojskowej i również przyczynił się do zmniejszenia imigracji, w związku z czym po I wojnie światowej liczba służą­cych w Ameryce wyraźnie się obniżyła*. Wpłynęło to także na ich pensje, które podniosły się o połowę lub przynajmniej o jedną trze­cią14. W 1923 roku amerykańska gosposia zarabiała około trzech tysięcy dolarów rocznie; jej angielska odpowiedniczka o połowę mniej 15. W efekcie większych pensji i mniejszej ilości amatorek w amerykańskich domach zaczęło być bardzo mało służby. Pra­wie nikt nie miał więcej niż dwie służące; przeważnie była jedna. A najczęściej zdarzała się pomoc domowa na parę godzin. W la-

13 A. M. Edwards, Domestic Service, w: EncycIopaedia Britannica, Chicago 1949, t. VII, s. 515-516.

• Służące najłatwiej było i jest znaleźć wśród imigrantek. W początkach wieku przyjeżdżały one z Irlandii i Europy Wschodniej, w latach osiemdziesiątych naszego stulecia z Ameryki Środkowej i Wysp Karaibskich. Niemniej jednak ogólna liczba służących spada nadal; pomiędzy 1972 a 1980 rokiem zmniejszyła sie o jedną trzecią.

14 Ch. Frederick, op. cit., s. 377.

15 Dane o wysokościach pensji służby domowej są wzięte z: C. S. PeeI, Hundred Wonderful Years, s. 185 i Chr. Frederick, Household Engineering, s. 379.

158

i,

I,

PRAKTYCZNOŚĆ

tach dwudziestych uważano powszechnie, że aby móc sobie po­zwolić na opłacanie służącej, trzeba mieć przynajmniej trzy tysiące rocznego dochodu. Ponieważ przeciętna pensja wynosiła wówczas około tysiąca dolarów, mało kogo stać było na posiadanie pomocy domowej na stałe.

Zaakceptowanie mniejszej ilości służby przez amerykańskie panie domu było rezultatem nie tylko czynników ekonomicznych, pomogły im także liczne książki na temat zajmowania się gospo­darstwem domowym, które ukazały się po 1900 roku. W The Cost oj Shelter ("Koszty ochrony") Ellen H. Richards uznała służbę do­mową za kosztowny i zbyteczny zwyczaj społeczny, "dodatek do luksusowego życia", na który większość młodych małżeństw nie może sobie pozwolić16 . Mary Pattison sprzeciwiała się zatrudnianiu służących z przyczyn społecznych i w Principles oj Domestic Engi­neering ("Zasady domowej mechaniki") uznała posiadanie pomocy domowej za "stan barbarzyńskiej zależności" 17 . Christine Frederick, autorka pomysłu "gospodarstwa bez służących", utrzymywała, że głównymi przeszkodami w sprawnie działających gospodarstwach były służące, przeważnie nieuczone imigrantki ze wsi, sprzeciwia­jące się nowym pomysłom i ulepszeniom. Daje przykład z wła­snego domu, gdzie gazowe żelazko i pralka typu obrotowego stoją nie używane - chyba że przez nią samą - ponieważ nie jest w stanie przekonać swoich służących, żeby je obsługiwały * 18.

Z' rozmaitych przyczyn - częściowo społecznych, częściowo

ekonomicznych - kobieta amerykańska Gak jej siedemnastowieczna holenderska odpowiedniczka) musiała wykonywać całą lub przy­najmniej lwią część roboty domowej. Tak się złożyło, że jednocze-

16 E. H. Richards, The Cost oj Shelter, New York 1905, s. 105.

17 M. Pattison, Principles oj Domestic Engineering: Dr the What, Why and How oj a House, New York 1915, s. 158.

• W filmie El Norte, powstałym w 1984 roku, jest z humorem opisany incydent, kiedy pani domu usiłuje bezskutecznie namówić meksykańską służącą do używa­nia pralki i suszarki; w końcu dziewczyna pierze w ręku i rozkłada bieliznę do wysuszenia na trawniku.

18 Ch. Frederick, op. cit., s. 391.

159

Page 81: Witold Rybczyński-dom. krótka historia idei-1996

PRAKTYCZNOŚĆ

śnie z pojawieniem się elektryczności i mechanizacji w domu wiele kobiet z klasy średniej uznało korzyści płynące z urządzeń oszczę­dzających pracę i ulepszeń w życiu domowym i miało dość pie­niędzy, żeby je kupić. Zbieżność tych dwóch czynników wyjaśnia przyczyny, dla których dom amerykański we wczesnych latach XX wieku tak szybko się zmieniał.

Większe zainteresowanie sprawniejszymi działaniami w domu nie było rezultatem tylko braku służby ani nie spowodowała go mechanizacja. Autorka wczesnego podręcznika na temat pracy w domu, Housewifery ("Żona w domu"), odróżnia te dwie sprawy, kiedy pisze: "Narzędzia oszczędzające nam pracę nie muszą ko­niecznie mieć skomplikowanych mechanizmów ani nie są to mo­tory, które wykonują pracę, podczas gdy pani domu czyta albo idzie z wizytą; są to przeważnie ręczne narzędzia, zdatne do tego, do czego są przeznaczone". I - pisze dalej - nie ma się co ich ślepo trzymać. "Niech pani domu przeczyta, rozpatrzy i ochoczo spró­buje nowej metody, zanim się nie przekona, czy jest lepsza, czy gorsza od jej własnej"19. Takie ostrzeżenia były bardzo typowe. Nie odbywał się żaden szaleńczy pęd w kierunku mechanizacji. Urządzenia elektryczne miło witano jako pomoc w procesie re­organizacji domu, nie były one jednak jej powodem. Tego, co na­prawdę zmieniło się w domu amerykańskim, nie spowodowały ani wirujące maszyny elektryczne, ani rozżarzone grzejniki oporowe. Znajdowały się one właściwie na marginesie wielkich przemian, za­chodzących przede wszystkim w podejściu do komfortu w domu.

Prawdziwym amerykańskim wynalazkiem, dotyczącym spraw domu, było pragnienie komfortu nie tylko na czas odpoczynku, ale także w gospodarce domowej. Giedion słusznie zauważa, że or­ganizacja pracy domowej była już dobrze zaawansowana, zanim wynaleziono urządzenia mechaniczne2o . Powinien dodać "w Ame­ryce", bo tutaj właśnie wprowadzenie sprawności i komfortu do pracy domowej pojawiło się najwcześniej. Pierwszą wyrazicielką

19 L. R. Balderston, op. cit., s. 240.

20 S. Giedion, op. cit., s. 516-518.

160

PRAKTYCZNOŚĆ

tego, co nazwano później gospodarką domową, była Catherine E. Beecher, która w 1841 roku napisała A Treatise on Domestic Economy for the Use of Young Ladies at Home and at School ("Rozprawa o ekono­mii domowej na użytek młodych dam w domu i w szkole"). Cho­ciaż mowa jest w niej głównie o dawaniu sobie rady z gospodar­stwem domowym, jest tu także rozdział "O konstrukcji domów". Podobnie jak jej angielski kolega, Robert Kerr, w The Gentleman's Ho­use, pani Beecher kładzie duży nacisk na sprawy zdrowia, wygody i komfortu w planowaniu domu, a przywiązuje mniejszą wagę do "dobrego gustu", uważając go za "sprawę pożądaną, choć nie tak istotną"*. Ale są i inne różnice. Jak wszyscy mężczyźni piszący książki o planowaniu budynków, również Kerr ledwie wspomina o kobiecej działalności w domu, czy o związku między wygodą a zajęciami domowymi. Catherine Beecher, chociaż pisała swoją rozprawę dwadzieścia lat wcześniej, ma na ten temat zdanie bar­dzo sprecyzowane: "Nie ma zagadnienia w domowej ekonomii, które by w sposób bardziej zasadniczy dotyczyło zdrowia i co­dziennej wygody amerykańskich kobiet niż właściwa konstrukcja domów"21. W przeciwieństwie do pracy Kerra czy którejkolwiek książki na temat architektury domów mieszkalnych, "Rozprawa" jest skierowana do kobiet, nie do mężczyzn, a ponieważ autorka ma do czynienia z głównym użytkownikiem - panią domu, po­rusza inny zestaw zagadnień. Nie interesują jej "fikuśne ozdoby" ani moda, lecz odpowiednia powierzchnia mieszkania i wygodna kuchnia; nie jak dom wygląda, ale jak funkcjonuje.

W "Rozprawie" i w późniejszych książkach pani Beecher opra­cowuje w sposób bardzo dokładny rozmaite szczegóły architekto­niczne i techniczne. Ma na te sprawy niewątpliwie indywidualny punkt widzenia. Inne architektoniczne książki przedstawiają kuch­nię po prostu jako duże pomieszczenie nazwane "kuchnią"· Ona natomiast wie nie tylko, gdzie powinien być umieszczony piec ku-

* W przeciwieństwie do Kerra, Catherine Beecher nie była z wykształcenia archi­tektką - była nauczycielką w szkole - ale większość rysunków w tej i późniejszych jej książkach była wykonana przez nią samą·

21 C. E. Beecher, op. cit., s. 259.

161

Page 82: Witold Rybczyński-dom. krótka historia idei-1996

PRAKTYCZNOŚĆ

chenny a gdzie zlew, ale ma także szereg praktycznych pomysłów: szuflady na ręczniki i proszki do szorowania poniżej zlewu, długi blat do prac kuchennych z szafkami na zapasy na dole i półkami na górze czy wreszcie piec kuchenny oddzielony od reszty po­mieszczenia oszklonymi drzwiami na rolkach. Nie znaczy to, żeby pani Beecher ograniczała się tylko do spraw kuchni. W celu za­oszczędzenia miejsca proponuje ustawić łóżka w małych a1J.<owach (składane łóżka, zamykane w szafach ściennych, przypominające urządzenia holenderskie w XVII wieku), rozmieszczonych w całym domu, nawet w salonie i jadalni. Chociaż w książkach architekto­nicznych owego czasu omijano zwykle wskazówki, jak skrzydła drzwi mają być umieszczone w futrynie i w którą stronę powinny się zamykać, ona starannie to opracowuje, bo "żeby mieć przyjem­ność z używania kominka, trzeba pamiętać o właściwym kierunku zamykania drzwi'm.

Catherine Beecher została uznana za prekursorkę współcze­snej architektury przez historyków Jamesa Marstona Fitcha i Sieg­frieda Giediona. Douglas Handlin natomiast uważa, że nie sposób nazwać ją rewolucjonistką po zapoznaniu się z konserwatywnymi przesłaniami, jakie zawierają jej książki23 . Mimo że była zwolen­niczką zniesienia niewolnictwa jak wszyscy w rodzinie Gej siostrą była Harriet Beecher Stowe*), nie sprzyjała radykałom ani femi­nistkom, a ruch sufrażystek był jej wręcz obcy. Nie ma żadnych wątpliwości, że miejsce kobiety jest w domu; domaga się tylko, żeby to miejsce było naprawdę dobrze pomyślane.

Autorka sprzeciwia się przede wszystkim wizualnej koncep­cji domu, rozpowszechnionej przez mężczyzn. Przykładem takiego poglądu jest książka Downinga The Architecture oj Country Houses. Downing przebąkuje co prawda, że domy powinny być zarówno użyteczne, jak piękne, ale widać jak na dłoni, co uważa za waż­niejsze. Poświęca cztery strony zagadnieniu "użyteczności", za to

22 Ibid., s. 263.

23 D. Hand1in, The American Home: Architecture and Society 1815-1915, Boston 1979, s. 522, przypis 33.

• Autorka Chaty wuja Toma - przyp. tłum.

162

PRAKTYCZNOŚĆ

następne dwadzieścia dwie "pięknu w architekturze". Jak więk­szość wypowiadających się na ten temat pisarzy uważa, że spraw dotyczących wygody nie ma co roztrząsać. Jadalnię uznaje za "wy­godną", ponieważ znajduje się blisko kuchni; sypialnia jest "uży­teczna", jeśli tylko jest dość duża. Robert Kerr, pisząc o planowa­niu domów, również odróżniał komfort od wygody; komfort to bierne korzystanie z przyjemności, jakie dom daje jego właścicie­lom, wygoda to właściwe funkcjonowanie domu, które jest sprawą służby i nie wymaga specjalnego zachodu. Catherine Beecher na­tomiast uważa, że skoro coś - jeśli nie wszystko - dotyczące pracy domowej wykonuje kobieta, to oszczędzanie pracy powinno mieć n a j w i ę k s z e znaczenie w planowaniu domu.

Patrzyła na to zagadnienie z punktu widzenia użytkownika -po raz pierwszy miało to miejsce w XVII wieku w Holandii. Tutaj zaczęła się charakterystyczna cecha amerykańskiego spojrzenia na dom - widzianego oczami osób, które w nim pracują, czyli oczami kobiet. Catherine Beecher i wiele kobiet piszących po niej zmie­niły europejski wizerunek domu, postrzeganego jako rezerwat dla mężczyzn-dżentelmenów, i wzbogaciły w ten sposób jego defini­cję24. Męskie pojęcie domu kojarzyło się zawsze z czymś w rodzaju azylu - miejscem, gdzie można było odpocząć od kłopotów, być na luzie. Kobiecy pogląd na dom był dynamiczny; miał do czynienia z odpoczynkiem, ale także i z pracą. Można by powiedzieć, że cen­trum przeniesiono z salonu do kuchni i dlatego, kiedy pojawiła się elektryczność, to weszła kuchennymi schodami.

Catherine Beecher razem z siostrą Harriet wydały w 1869 roku książkę The American Woman's Home ("Dom amerykańskiej kobiety"), w której piszą o wentylacyjno-ogrzewczej technologii, koniecznej we wzorowym domu. Powinien on posiadać przewo­dowy system ogrzewania i wentylacji, zaopatrujący każdy pokój w gorące powietrze pochodzące z pieca w piwnicy, co eliminowa-

24 By zapoznać się z historią innych domowych pionierek, zob. D. Hayden, The Grand Domestic Revolution: A History oj Feminist Designs jor American Homes, Neigh­borhoods, and Cities, Cambridge 1983.

163

Page 83: Witold Rybczyński-dom. krótka historia idei-1996

PRAKTYCZNOŚĆ

łoby potrzebę kominków25 . Woda pod ciśnieniem dochodzi z cy­stern mieszczących się pod dachem; są dwie ubikacje, jedna w piw­nicy, druga przy sypialniach. Szczególnie godne uwagi jest gospo­darowanie przestrzenią. W pokoju, który normalnie jest jadalnią, znajduje się spora, ruchoma alkowa na kółkach. W nocy prze­suwa się ją na bok, a pokój służy za sypialnię. Rano należy go podzielić na dwie cz~ści, w jednej można kogoś przyjąć, a w dru­giej zjeść śniadanie, natomiast podczas dnia alkowa staje się małą szwalnią, a reszta przekształca się w salon. W ten sposób "małe i niedrogie domy mogą nam zapewnić komfort i wyrafinowanie, podobne do tych, jakie znajdują się w dużych i kosztownych" -napisały siostry Beecher26 . Plany domu przeznaczonego dla "mło­dych" w "skromnych warunkach", które Catherine Beecher umie­ściła w swojej "Rozprawie", świadczą, że może on być rzeczywiście niewielki. W jednym przypadku, przez użycie składanych łóżek i malutkich sypialni, autorka wykombinuje przestrzeń dla ośmiu osób na mniej więcej trzydziestu sześciu metrach kwadratowych, nie zapominając o szafach i spiżarniach. "Każdy pokój w domu podwyższa nie tylko koszty jego wykończenia i umeblowania, ale także ilość pracy, włożonej w zamiatanie, odkurzanie, mycie oraz malowanie podłóg i okien, ogólną krzątaninę, a także reperację mebli. Przy podwójnej wielkości domu jest w nim podwójna praca i na odwrót"27.

Obsesja Catherine Beecher, żeby możliwie zmniejszać po­wierzchnię domu, związana była nie tylko z pieniędzmi - chociaż

budowa małego domu mniej kosztuje niż dużego. Chodzi jej o coś innego: że mały dom - ponieważ łatwiej go używać i utrzymać na poziomie - może być bardziej komfortowy niż duży. Ujemną stroną dużego domu jest, że "zastawa stołowa, produkty i przy­rządy do gotowania, zlew i jadalnia są w takiej od siebie odległości, że połowę czasu i siły marnuje się na chodzenie tam i z powrotem,

25 C. E. Beecher i H. B. Stowe, The American Woman's Home, New York 1869, s. 23-42.

26 Ibid., s. 25.

27 C. E. Beecher, op. cit., s. 259.

164

PRAKTYCZNOŚĆ

żeby najpierw porozkładać wszystko, co potrzebne, a potem po­zbierać"28. Ta skłonność do wszystkiego, co małe, istniała poprzed­nio w przytulnych holenderskich domkach. Jej powtórne zjawienie się to ważny moment w rozwoju komfortu domowego. Tak w tej, jak w wielu innych sprawach Catherine Beecher wyprzedziła swo­ich współczesnych, albowiem w XIX wieku uważano, że komfort to przestronność, i dla wielu ludzi pomysł, żeby żyć w ograniczonej przestrzeni, był nie do przyjęcia. Ale była to tylko kwestia czasu.

Jedna z rycin w książce C. J. Richardsona The Englishman's Ho­use ("Dom Anglika") jest zatytułowana Willa podmiejska*. Jest to, według standardów wiktoriańskich, mały dom - tylko trzy sypial­nie - dla młodej zamożnej rodziny z dwojgiem lub trojgiem dzieci. Poza poddaszem (dla służby) są trzy poziomy, ponad sto osiemdzie­siąt metrów kwadratowych wszystkiego razem. Taka przestrzeń nie była, według Richardsona, żadną ekstrawagancją. Specjalnie pod­kreśla "zwartość układu" i "oszczędzanie przestrzeni" w tej "małej podmiejskiej willi", która, jak twierdzi, jest oparta na amerykań­skich współczesnych przemyśleniach29 . Rzeczywiście, pokoje two­rzą spoisty czworobok i korytarze zabierają stosunkowo mało miej­sca.

Porównajmy ten dom z innym, wybranym przez Christine Fre­derick jako ilustracja do rozdziału "Planowanie rozsądnego domu" w książce Household Engineering ("Zastosowanie inżynierii w go­spodarstwie domowym"). Zbudowano go w miejscowości Tracy, na przedmieściu Chicago, w stanie Illinois w roku 1912, zaledwie czterdzieści lat po ukazaniu się książki Richardsona. Był przezna­czony dla średnio zamożnej rodziny, ale wielkością znacznie bliż­szy propozycjom pani Beecher. Choć posiada cztery sypialnie, cała jego powierzchnia to jedna czwarta tamtej, angielskiej willi. Jedna

28 C. E. Beecher i H. Stowe, op. cit., s. 34.

• Richardson nie był wybitnym architektem; brakowało mu autorytetu Kerra i talentu, a także doświadczenia Stevensona. Ale właśnie dlatego, że był mniej ory­ginalny, a jego idee bardziej konwencjonalne, książka zyskała popularność; miała szereg wydań i drukowano ją aż do końca stulecia.

29 C. J. Richardson, op. cit., s. 373-388.

165

Page 84: Witold Rybczyński-dom. krótka historia idei-1996

PRAKTYCZNOŚĆ

czwarta! Nie oznacza to, że amerykański dom miał o wiele mniej pokoi. Znajdowały się w nim zarówno living-room, jak i jadalnia, tyle że zamiast biblioteki był pokój do zabaw. Posiadał również werandę do spania (używano takich w Ameryce od 1900 roku) i drugą osłoniętą i oszkloną do dziennego przebywania. Najwięk­sze znaczenie w tym rozrachunku miał fakt, że wszystkie pokoje w angielskim dziewiętnastowiecznym domu były znacznie więk­sze; garderoby, które należały do naj mniej szych tu pomieszczeń, były większe niż sypialnie w domu chicagowskim, a jeśli chodzi o sypialnie, to według obecnych standardów były wręcz pałacowe, większe niż living-room w amerykańskim domu.

Odkurzanie, zamiatanie i czyszczenie tych siedemnastu wiel­kich pokoi w "małej" podmiejskiej willi Richardsona musiało być nieustanną pracą dla przynajmniej dwóch osób. Natomiast ame­rykański dom tak pomyślano, że wystarczało, by zajmowała się nim sama pani domu, ewentualnie z drugą osobą "dochodzącą". Ta okoliczność wynikała nie tylko z mniejszych pokoi, ale rów­nież z szeroko stosowanego "wbudowanego" umeblowania - pó­łek, szafek kuchennych, bibliotek na książki, ławek przy kominku, kredensów - które nie istniało w domu wiktoriańskim. Główną korzyścią z tych wbudowanych mebli, według pani Frederick, była ich statyczność, co upraszczało utrzymanie ich w czystości. Wpro­wadzono też do kuchni parę nowych pomysłów, które z czasem stawały się powszechnie stosowane: wysokie okna nad blatem do pracy, suszarki po obu stronach zlewu, szafki rozmaitych rozmia­rów i zgromadzone w jednym kącie: zlew, lodówka i blat. Inny amerykański wynalazek, znany już w początkach XIX wieku (znaj­dujący się też w planach pani Beecher), to szafy ścienne na ubrania, szafki i skrzynie nie tylko w sypialniach, ale również w kuchni. Ich kształty i rozlokowanie były tak precyzyjnie obmyślone, że do dziś nie ma powodu ich zmieniać; szafa na płaszcze przy drzwiach wej­ściowych, schowek na szczotki przy kuchni, komoda na bieliznę w hallu na górze, apteczka w łazience.

Pomysł, żeby umywalka i klozet znajdowały się w jednym po­mieszczeniu do wspólnego używania dla całej rodziny, powstał też

166

1\

PRAKTYCZNOŚĆ

w Ameryce. W wielu planach domów Downinga (1850 rok) wi­dać "łazienkę", w której umywalnia i klozet sąsiadują z sobą i nie wydaje mu się to niczym niezwykłym. Na przełomie wieków po­wszechną sprawą staje się łazienka z potrójną armaturą, miejsce na prysznic umieszczone na końcu, a klozet i umywalka obok sie­bie. W Europie było inaczej. Wiadomo z opisów Richardsona, że woda, ogrzewana centralnie, była doprowadzana rurami do po­szczególnych garderób, gdzie stały przenośne wanny, a łazienek jako takich nie było. Ale sądząc z jego sugestii, że w małej garde­robie na parterze można by na stałe umieścić wannę, choć nie jest to wygodne miejsce, zaczynał się zmierzch przenoszonych wanien. "Amerykańska" łazienka była bardzo istotnym elementem w pla­nowaniu małego domu, ponieważ oznaczało to ewentualną rezy­gnację z garderób, a sypialnie (w których uprzednio często sta­wiano wannę) mogły być mniejsze. Miało to także znaczenie dla komfortu: nie dla kąpiącego się (cóż może być przyjemniejszego niż pluskanie się przed wesoło igrającym ogniem!), ale dla osoby, która przedtem napełniała i opróżniała każdą wannę i to nie w jednej, ale we wszystkich sypialniach. Współczesna, okaflowana łazienka z zainstalowaną armaturą robi wrażenie bardzo dobrze pomyślanej i funkcjonalnej, ale nie powstała jako rezultat rozwiniętej techniki, tylko z powodu braku służby.

Technologia natomiast pomogła gdzie indziej. W dziewiętna­stowiecznym domu służąca przez większość dnia była zajęta tylko paleniem w piecu i wynoszeniem popiołu oraz oporządzaniem i opiekowaniem się lampami gazowymi. W nowocześniejszych do­mach kocioł w piwnicy ogrzewał wodę i rozprowadzał ją do ka­loryferów, umieszczonych w każdym pokoju pod oknem. W piecu palono węglem i trzeba go było ręcznie napełniać, ale tylko raz dziennie. Światło było oczywiście elektryczne.

Ścisły podział na strefy, charakterystyczny dla domów wikto­riańskich, nie był praktykowany w rodzinach amerykańskich. Pokoi do zabaw używały nie tylko dzieci, także - według pani Frede­rick - dorośli, jeśli akurat "latorośle" przebywały w living-roomie. Uznawała ona także potrzebę umożliwiania dzieciom dostawania

167

Page 85: Witold Rybczyński-dom. krótka historia idei-1996

PRAKTYCZNOŚĆ

się do swoich pokoi bez przeszkadzania rodzicom w ich zajęciach. W "jej" domu mogły one wejść przez drzwi kuchenne (i skorzy­stać z wygodnie umieszczonej ubikacji) i udać się na górę albo do pokoju zabaw bez przechodzenia przez living-room czy kuchnię (i zostawiania tam śladów błota). To oddzielenie zajęć i wewnętrz­nego ruchu trudno było uzyskać w małym domu, tak że wymagało to specjalnych przemyśleń, inaczej zaś rzecz się miała w wielkim domu wiktoriańskim, gdzie spokój i zaciszność były znacznie na­turalniejsze. Ubikacje, łazienka, schody i pokój do szycia rozmiesz­czano osobno, co zapewniało w sypialniach większą prywatność. Pokój rodziców leżał nad living-roomem, a dziecinny nad spokoj­niejszą kuchnią i pokojem do zabaw.

Pokoje w osiemnastowiecznych hOtels we Francji planowano starannie po to, żeby odseparować działalność służby od państwa; w nowych domach amerykańskich ten sam wysiłek włożono w roz­dział hałaśliwych zajęć dzieci od rodziców. Wyglądało to inaczej niż surowo przestrzegane podziały w hOtels, ponieważ tutaj rodzice i dzieci w wielu czynnościach uczestniczyli wspólnie, ale ta wspól­ność winna być połączona z prywatnością. Niemniej, ta sama po­trzeba commodite, która kierowała architektami rokoka, uobecniała się w planowaniu skromnych, rodzinnych domów.

Projekt wybrany przez Christine Frederick jest dziełem znają­cego swój fach, ale niespecjalnie modnego H. V. van Holsta". Mogła wybrać dom zaprojektowany przez bardziej znanego architekta, jak choćby Franka Lloyda Wrighta, w końcu musiała znać jego prace. Była zaprzyjaźniona z Edwardem Bokiem, wydawcą pisma "The Ladies' Home Journal" ("Magazyn Domowy dla Pań"), który zle­cił Wrightowi zaprojektowanie do lipcowego numeru w 1901 roku "małego domku z mnóstwem pokoi". Rozwiązanie Wrighta zawie­rało wiele pomysłów oszczędnego gospodarowania przestrzenią,

~ Van Holst wydał Modern American Homes ("Nowoczesne domy amerykańskie"), zbiór skromnych i niedrogich planów domów w 1914 roku30 . Był jedynym archi­tektem wymienionym po nazwisku w książce Christine Frederick i przez Lydię Ray Balderston w Housewifery ("Pani domu").

30 H. V. van Holst, Modern American Homes, Chicago 1914.

168

,I l!'

li

PRAKTYCZNOŚĆ

co było po myśli pani Frederick. W Cheney House, domu, który zaprojektował już w 1893 roku, połączył w jedną całość jadalnię, living-room i bibliotekę, poza tym była tam świetnie rozwiązana kuchnia, małe, mądrze rozplanowane łazienki, centralne ogrzewa­nie i doskonale pomyślany plan parteru. Ale Wright, jak więk­szość architektów, miał co innego w głowie. Interesowała go przede wszystkim zewnętrzna bryła domu i choć wiele z jego pomysłów dotyczących wnętrza było bardzo praktycznych, liczyły się przede wszystkim zagadnienia architektoniczne i estetyczne.

U Christine Frederick, jak zresztą wcześniej także u innych architektek zajmujących się planowaniem domów, można wyczuć rozmaitego rodzaju wątpliwości. Już uprzednio, wiele lat wcześniej, Catherine Beecher krytykowała "ignorancję architektów, budowni­czych domów i mężczyzn w ogóle" z powodu nieudolności w zna­lezieniu skutecznych i oszczędnych metod wietrzenia domów31 . Pani Frederick sugerowała, żeby szczegółowe plany tego, jak po­winno być, dostarczała architektowi pani domu, a jego rolę ograni­czyła do sugerowania poprawek w zewnętrznym wyglądzie domu i wykonywania rysunków technicznych32 . Inna autorka przestrze­gała, że pani domu spotka się ze sprzeciwem ze strony architekta, ponieważ "niektóre rzeczy stosuje się od tak dawna - wprost od wieków - że tak zwane nowe idee proponowane przez kobiety są często uważane za nierealne"33. Żeby temu zapobiec, autorka pro­ponuje czytelniczkom krótki kurs rysunku architektonicznego, by mogły same robić plany i "kontrolować" rysunki architekta. Ellen Richards również odnosiła się sceptycznie do zdolności projektan­tów, a w każdym razie do ich zainteresowania rozplanowaniem domów. Pisała w 1905 roku, że widzi potrzebę wspólnego wysiłku, żeby wychować "specjalistów od planowania domów", ale złośli­wie nie zaliczyła architektów do tej grupy34. Taki stan rzeczy wska­zuje, że przepaść między wizualnym podejściem architekta, a prak-

31 C. E. Beecher i H. Stowe, op. cit., s. 61-62.

32 Ch. Frederick, op. cit., s. 472-477.

33 L. R. Balderston, op. cit., s. 9.

34 E. Richards, op. cit., s. 71.

169

Page 86: Witold Rybczyński-dom. krótka historia idei-1996

PRAKTYCZNOŚĆ

tycznym podejściem dziewiętnastowiecznego inżyniera - w końcu te kobiety nazywały siebie "domowymi inżynierami", a nie "domo­wymi architektami" - jeszcze się pogłębiła.

Pomysł sprawnie działającego domu, przedstawiony przez do­mowych inżynierów, zrodził się z niezwykłe go mariażu wysiłków kobiet, żeby zracjonalizować i zorganizować prace w domu, i teorii, mającej na celu poprawienie produkcji przemysłowej w fabrykach. Frederick Winslow Taylor z Filadelfii, inżynier zatrudniony w sta­lowni w latach 1898-1901, postawił sobie za zadanie usprawnienie jakości pracy. Zaczął pilnie przyglądać się, jak robotnicy wykonują powierzone im zadania, i zastanawiać nad zmianami, które można by wprowadzić, żeby skrócić czas, zwiększyć sprawność i w rezul­tacie poprawić wydajność. Metoda Taylora polegała na bezpośred­niej obserwacji (nierzadko ze stoperem w ręku) i wprowadzaniu często naj prostszych usprawnień - ulepszania narzędzi, wykorzy­stywania odpadków czy zmian w sprzęcie. Zmiany we wzroście produkcji były uderzające. Co ważniejsze, szybko stało się jasne, że metoda Taylora może być zastosowana, z równie dobrymi wy­nikami, przez innych i w naj rozmaitszych dziedzinach. Niedługo potem inny operatywny inżynier, Frank Gilbreth, zainteresował się sprawą układania cegieł. Dotąd zwalano je murarzowi byle jak. Gil­breth wymyślił podstawkę na cegły do umieszczania na specjalnym rusztowaniu na wysokości pasa, co umożliwiało murarzowi sięga­nie po nie z łatwością, bez pochylania się. Ta niewielka zmiana trzykrotnie zwiększyła szybkość pracy murarza.

Zastosowanie "naukowego zarządzania" (wkrótce tak to zo­stało nazwane) do pracy domowej przypisać można - jak wiele innych rzeczy - serii niezwykłych zbiegów okoliczności. W zainte­resowaniu się Christine Frederick tymi sprawami bardzo pomocny okazał się fakt, że jej mąż Georg, biznesmen zajmujący się ana­lizą rynku, pracował akurat wraz z paroma energicznymi inżynie­rami nad pewnym projektem. Któregoś dnia spytała go: "Jeżeli ten nowy, skuteczny pomysł sprawdził się i można go stosować w tak różnych dziedzinach, jak odlewanie stali i fabryka butów, to dla-

170

PRAKTYCZNOŚĆ

czego nie można go spróbować również w domu?,,35 Zapoznał ją ze swymi kolegami i zaczęła odwiedzać fabryki i biura, w których zastosowano ich usprawnienia. Większość z tego, co zobaczyła, uznała za przydatne. Właściwa wysokość powierzchni, na których się pracuje bez schylania, odpowiednie umieszczenie narzędzi i ma­szyn, żeby unikać zmęczenia, organizacja pracy zgodnie z założo­nym planem - były to wszystko dobrze jej znane problemy. Zaczęła obserwować swoje własne sposoby pracy i przyjaciółek. Mierzyła czas, robiła notatki, fotografowała kobiety przy pracy. W rezultacie przebudowała swoją kuchnię i stwierdziła, że jest w stanie domową robotę wykonywać szybciej i z mniejszym wysiłkiem.

Gdyby to było tylko jej hobby, to na tym by się pewnie skoń­czyło, ale podobnie jak panie Beecher i Richards, pani Frederick była upartą nauczycielką i nie miała zamiaru swojej wiedzy z~trzy­mywać tylko dla siebie. W 1912 roku napisała dla magazynu "The Ladies' Home Journal" ("Magazyn Domowy dla Pań") czteryarty­kuły pod wspólnym tytułem "Nowe gospodarowanie w domu", które wyszły potem w książce36 . W swoim domu na Long Is­land założyła "Praktyczną kuchnię eksperymentalną", gdzie spraw­dzała i oceniała działanie narzędzi i przyrządów. Trzy lata później napisała Household Engineering, książkę pomyślaną jako korespon­dencyjny kurs gospodarowania dla kobiet. Za pomocą wykresów i wielu fotografii pokazała w niej, jak usprawnić wszystkie domowe czynności - gotowanie, pranie, sprzątanie, załatwianie sprawun­ków i układanie budżetu. Było to połączenie traktatu, poradnika konsumenta i podręcznika typu "zrób to sam".

W tym samym roku, w którym wyszło "Zastosowanie inżynie­rii w gospodarstwie domowym", Mary Pattison napisała The Prin­ciples oj Domestic Engineering. Chociaż nic nie wskazuje na to, żeby autorki były w jakimkolwiek kontakcie, doszły w podobny sposób do podobnych wniosków. Będąc pod osobistym wpływem Frede­ricka Winslowa Taylora (który napisał wstęp do jej książki i posu-

35 Ch. Fredeńck, op. cit., s. 8. 36 Ch. Frederick, Naukowa organizacja w gospodarstwie domowym, przeł. M. Roma­

nowa, Warszawa 1926.

171

Page 87: Witold Rybczyński-dom. krótka historia idei-1996

PRAKTYCZNOŚĆ

nął się do porównania autorki z Leonardem da Vinci i Newtonem), Mary Pattison spędziła szereg lat, stosując metodę Taylora, na bez­pośredniej obserwacji, pomiarach i analizie zajęć domowych. Za­łożyła też w Kolonii w stanie New Jersey Eksperymentalną Stację Gospodarowania w Domu.

Przedmowę do "Zastosowania inżynierii w gospodarstwie do­mowym" napisał inny utalentowany inżynier, Frank Gilbreth, który ~ardzo serio interesował się domowym zarządzaniem. Przy swo­Ich technicznych poszukiwaniach współpracował z żoną Lillian, psychologiem z zawodu, i naturalne było, że - jak ona to nieco lirycznie opisała - "kiedy przyszło do urządzania własnej rodziny, starał się stosować praktyki i zasady, które uczyniły jego własne życie przygodą i poszukiwaniem"37. Ponieważ Gilbrethowie mieli dużą rodzinę, ich działalność nie była przedsięwzięciem czysto aka­demickim; wyniki tych eksperymentów, przeprowadzonych na sa­mych sobie, Lillian Gilbreth opisała w książkach - The Home Maker and Her Job ("Pani domu i jej obowiązki") i Management in the Home ("Zarządzanie domem").

Niektóre z tych propozycji domowych inżynierów robią te­raz wrażenie trochę pedantycznych i sztucznych. Można się za­stanawiać, na przykład, ile pań domu naprawdę opracowywało w~czerpujące notatki, minuta po minucie, na temat swoich zajęć dZIennych, albo przygotowywało dla siebie spisy przedmiotów do sp~zątania. Albo miało w kartotekach dokładną listę rzeczy· znaj­dUJących się w domu (pomyśleć tylko, ile domowi inżynierowie mo?liby zdzi~łać, gdyby istniały wtedy komputery osobiste!). Albo oblIczało z gory korzyści z oszczędności przed zakupieniem każ­dego naj tańszego drobiazgu do domu.

Wydaje się, że bardzo niewiele. Ale nie przekreśla to suk­ces~ te~o, co było początkowo tylko ćwiczeniem w masowej edu­kacJI. NIezwykle szybko komfort-jako-praktyczność zakorzenił się ~ domu. Inż~ierowie wiktoriańscy musieli się dobrze napocić, zeby przekonac społeczeństwo do swoich pomysłów na temat wen­tylacji i urządzeń higienicznych, natomiast rzecznikom domowego

37 L. Gilbreth, Living with Our Chi/dren, New York 1928, s. XI.

172

1>RAKTYCZNOŚĆ

zarządzania poszło zupełnie łatwo. Książki pani Frederick cieszyły się dużą popularnością, a jej artykuły w "Magazynie Domowym dla Pań" były bardzo poczytne; w końcu stała się "redaktorką od po­rad domowych". Lillian Gilbreth została wynajęta przez fabrykan­tów urządzeń domowych jako spec od przeprowadzania studiów nad lepszym rozplanowaniem kuchni. Catherine Beecher doma­gała się, żeby "domową ekonomię" uczynić przedmiotem naucza­nia. We wczesnych latach XX wieku zaczęto prowadzić wykłady na ten temat w wielu uczelniach i na uniwersytetach. W MIT* robiła to Ellen Richards, a na Uniwersytecie Columbia - Balderston. Czy to "szowinizm" uznać, że sukces domowej inżynierii jest w wiel­kiej mierze zasługą kobiet? Kto inny poznał ten problem tak blisko i tak bezpośrednio? Kto inny zabrałby się do tego tematu w tak prosty i praktyczny sposób?

Oczywiście, te pionierki podniesienia praktyczności w domu - Lillian Gilbreth, Christine Frederick i ich prekursorka, Catherine Beecher - były to kobiety wybitne**. Ale na pewno nie były same. Jeszcze wiele innych książek ukazuje się później - wszystkie pi­sane przez kobiety. Tytuły mówią same za siebie: The Business oj the Household ("Prowadzenie domu"), The Business oj Being a Woman ("Zadania kobiet"), The Home and Its Management ("Dom i zarzą­dzanie nim"). Czy ruch na rzecz skuteczniejszych działań w domu zakłada, że miejsce kobiety jest w domu? Niewątpliwie; nie miał on zamiaru oddzielać się od realiów swoich czasów i wcale mu o to nie chodziło. Nie może być jednak osądzany w kategoriach "co mogłoby być", ale co było przedtem ... i co nastąpiło. Skrócenie czasu potrzebnego do sprzątania, gotowania czy prania mogłoby wkrótce uwolnić kobiety, raz na zawsze, od ich izolacji w domu. To,

• Massachusetts Institute of Technology - przyp. tłum. •• Catherine Beecher, która napisała szereg książek, założyła także pierwszą

uczelnię dla kobiet w Hartford w 1821 roku. Lillian Gilbreth nie tylko była w ży­ciu zawodowym inżynierem przemysłowym, konsultantką i pisarką, ale wychowała dwanaścioro dzieci. Christine Frederick pisała i wykładała na temat spraw konsu­mentów w latach dwudziestych i trzydziestych, ale to nie wszystko; założyła Re­klamę Kobiet Amerykańskich po tym, jak nie przyjęto jej do wyłącznie męskiego Klubu Reklamowego.

173

Page 88: Witold Rybczyński-dom. krótka historia idei-1996

PRAKTYCZNOŚĆ

że Catherine Beecher i Christine Frederick nie to miały na myśli, nie zmienia rezultatu. Rzeczywiście, bieg spraw w ciągu ostatnich pięćdziesięciu lat dowiódł słuszności ich przemyśleń o domowym komforcie. Dom w dalszym ciągu pozostaje miejscem, w którym jest sporo roboty; zwiększona ilość pracujących matek - a także podział pracy między męża i żonę - nic tutaj nie zmieniło. Bardzo wiele aspektów dzisiejszego życia domowego, które przyjmujemy za coś samo przez się zrozumiałego, miało swój początek w tam­tym okresie - dom niewielkich rozmiarów, blat do pracy właściwej wysokości, rozkład podstawowych urządzeń, oszczędzający dodat­kowego dreptania, rozsądne przechowywanie produktów. Każdy kto teraz wygodnie pracuje przy kontuarze kuchennym czy wyj­muje naczynia z maszyny do zmywania i bez trudu ustawia je na powieszonej z sensem półce, czy odkurza dom w godzinę, a nie w cały dzień, zawdzięcza coś domowym inżynierom.

174

Rozdział 8

Styl i treść

Dom jest maszyną do mieszkania ... fotel jest maszyną do siedzenia i tak da/ej.

Le Corbusier Towards a New Architecture

Mogłoby się wydawać, że rozliczne wynalazki, powstałe na przełomie wieków, które przyczyniły się do większego komfortu w domu, wpłyną na jego wygląd. Tymczasem nic podobnego nie nastąpiło. Nawet w miarę tego, jak dom był coraz lepiej zorganizo­wany - jeśli chodzi o pracę w nim i mimo wzrastającej liczby po­trzebnych do tego urządzeń - jego wnętrze pozostało mniej więcej takie same. Nie oznacza to, że nic w ogóle nie uległo zmianom, ale zależały one od mody i gustów, a nie od technologii. Chociaż są do­wody na to, że - na przykład -lampy gazowe, a potem elektryczne wpłynęły na wygląd pokoi, to jaśniejsze wnętrza weszły w modę nie z powodów technologicznych, lecz dzięki propozycjom projek­tantów skandynawskich, które miały więcej wspólnego z wrażli­wością na światło słoneczne niż z elektrycznością. Równie trudno czym innym niż modą wytłumaczyć nagłe powodzenie bieli, lanso­wanej przez dekoratorki wnętrz, Syrie Maugham i Elsie de Wolfe.

Nie ma powodu, żeby było inaczej. To wymysł współczesny, że maszyny albo domy z maszynami wewnątrz mają wyglądać inaczej

175

Page 89: Witold Rybczyński-dom. krótka historia idei-1996

STYL I TREŚĆ

niż ich poprzedniczki i poprzednicy z epoki preindustrialnej. Sfor­mułowanie "forma idzie za funkcją" (którego autorem jest architekt amerykański: Louis Sullivan) było tak często cytowane, iż w końcu zapomniano, że to nie prawo, a slogan. W dodatku zupełnie nie po­twierdziło się w XIX wieku. Architekci epoki wiktoriańskiej, skąd­inąd utalentowani inżynierowie, którzy byli bardzo za postępem, nigdy nie odczuwali potrzeby rozwijania "estetyki inżynieryjnej". Parowce, pociągi i tramwaje - wynalazki epokowe - miały wnę­

trza całkiem swojskie, dobrze wszystkim znane. Sala recepcyjna na dużym statku przypominała apartament u Ritza. Przedział w po­ciągu pomyślany był jak salonik: bogaci biznesmeni mieli własne wagony, z wnętrzami wyglądającymi jak palarnie, całe w palmach, boazeriach z wygodnymi fotelami i draperiami zdobnymi w chwo­sty. Tramwaje przybierały styl i ornamentykę dyliżansów konnych. Chociaż ogólnie zachwycano się strzelistością Crystal Palace Pa­xtona i stosowano nawet we własnych domach elementy z lanego żelaza czy przeszklone cieplarnie, takie użytkowe konstrukcje nie miały wpływu na resztę domu. Nie przyszło wtedy żadnemu ar­chitektowi do głowy - nastąpiło to na początku XX wieku - by stawiać całe budynki ze szkła.

Panowało wówczas przekonanie, że wygląd domu - zarówno wewnątrz, jak i z zewnątrz - powinien być "z epoki". Oczywiście nie było to wtedy większym anachronizmem niż dziś noszenie kra­wata (potomka jedwabnego przewiązania z XVII wieku). Ani nie było też oznaką specjalnego zainteresowania historią. Osiemnasto­wieczny klasycyzm (tłumaczony jako prawdziwe zainteresowanie przeszłością) zastępowano przez różne inne style. I tak po roku 1820 pokoje mogły być urządzone w stylu neorokoko, neogrec­kim, neogotyckim czy neo-jaki-kto-chciał. Prowadziło to niewątpli­wie do eklektyzmu, który bolał purystów, ale pozwalał architektom z wyobraźnią i dekoratorom wnętrz - a były to obecnie dwa różne zawody - kształtować, interpretować, a nawet łączyć rozmaite style.

Pewien historyk podkreśla różnice między wznowieniami "twórczymi" i "historycznymi", które współistniały w XIX wiekul.

l W. Seale, op. cit., s. 15.

176

STYL I TREŚĆ

Wznowienia twórcze nie były stosowane z historyczną dokładno­ścią, wprowadzały tylko tradycyjne motywy i formy często w nie­zwykle oryginalny sposób. Tak zwany "francuski antyk", bardzo popularny w Ameryce przed wojną secesyjną to aglomerat stylów trzech ludwików, łączonych zupełnie dowolnie. Natomiast wzno­wienia historyczne miały ambicje, żeby mniej lub bardziej wier­nie odtwarzać jakiś historyczny styl. Opierały się na solidnych stu­diach przeszłości i odzwierciedlały nie tylko uznanie dla dawnego umeblowania, ale dla wszystkiego, co dotyczyło danego okresu. Wznowienia stylu kolonialnego w latach siedemdziesiątych ze­szłego wieku i georgiańskiego w początkach naszego miały cha­rakter historyczny. Ale przyszły później i były rzadkością; nato­miast naj wcześniejsze wznowienia - jak neogotyckie - usiłowały

być twórcze. Wprowadzanie zmian ułatwiał bardzo fakt, że dziewiętnasto­

wieczne wznowienia były przeważnie twórcze, a nie historyczne. Ponieważ forma nie musiała iść za funkcją - tylko za tradycją, i to luźno - nie istniała trudność z instalowaniem w domu takich urzą­dzeń, jak lampy gazowe czy elektryczne. Albo pasowały do zna­nych kształtów - stąd gazowe i elektryczne świeczniki - albo, jeśli nie było to możliwe, traktowano je w sposób "tradycyjny". Łatwo dawało się to osiągnąć, ponieważ nie było konieczności ścisłego trzymania się historycznych wzorów. Parę ozdóbek tu, nieco in­krustowanych kwiatków ówdzie i rura wentylacyjna lub wanna wkomponowywały się bez trudu w wystrój pokoju. Można szydzić ze sposobu, w jaki epoka wiktoriańska dostosowywała nowe urzą­dzenia do dawnego niemechanicznego smaku - to główny temat wielu książek o przemysłowym projektowaniu. Ale właśnie brak ja­kiejkolwiek sprzeczności między tradycją a innowacjami był odpo­wiedzialny za szybkość zmian w tym okresie. Ozdobne lampy naf­towe, gazowe świeczniki i podsufitowe, bogato dekorowane wen­tylatory, tak wysoko cenione przez dzisiejszych kolekcjonerów, są wspomnieniem tego, jak bezskutecznie - a często z wdziękiem -żeniono nowe ze starym. Jaki by nie był wynalazek czy innowacja, ludzie wiktoriańscy dobrze się z nim w domu czuli.

177

Page 90: Witold Rybczyński-dom. krótka historia idei-1996

STYL I TREŚĆ

Ale istniały też pewne trudności ze stylami. Pokój urządzony na wzór rzymski miał obowiązek wyglądać okazale, w sposób de­kadencki i cesarski; natomiast w neogotyckim winien panować na­strój smętnego zamyślenia i melancholii. A z drugiej strony, domy bez służby wymagały przede wszystkim zredukowania wielkości pokojów. Ponieważ większość historycznych stylów przeznaczona była dla dużych domów - raczej pałaców - nie zawsze z łatwością przychodziło zastosować je do mniejszych domów, budowanych pod koniec wieku dla ludzi średnio zamożnych. Niewiele z tych stylów pasowało do dekoracji w małych pokojach. Nawet budu­ary i saloniki Ludwika XIV wymagały trochę wolnej przestrzeni; meble rokokowe były przeznaczone do nie zastawionego, rozle­głego pomieszczenia. Mimo to, niektórzy starali się urządzać swoje skromne domy w wielkim stylu; zazwyczaj nie osiągano zamie­rzonego efektu i rezultat był nieco komiczny. Łazienka w stylu rzymskim lub wielkopańska jadalnia robiły wrażenie raczej żało­snej karykatury oryginału.

Trudności z adaptowaniem historycznych stylów do małych domów nie ograniczały się do dekoracji wnętrz. Konieczność uzy­skiwania symetrii, charakterystycznej dla planu neoklasycznego, na niewielkiej przestrzeni, stwarzała problemy nawet dla najlepszych architektów. Jeśli nie było dosyć pokoi, przepadał wymagany efekt przestrzenny; a jeśli pokoje miały nieregularne kształty i były za­projektowane z rozsądkiem, a nie dla efektu, niemożliwe wręcz było rozplanować je we właściwy, klasyczny sposób. Formalność planu georgiańskiego też nie przystawała do bardziej swobodnego sposobu życia. Potrzebny był teraz styl "domowy", na mniejszą skalę. Siedemnastowieczni Holendrzy budowali małe domy, przy­tulne i wygodne zarazem, i gdyby nastąpiło "wznowienie holender­skie", doskonale by załatwiło sprawę. Rozwiązanie takie nadeszło, około 1870 roku pojawił się nowy styl - Queen Anne - inny, ale powiązany z osiemnastowiecznymi i dający możliwości rozwoju małego, wygodnego domu, w którym można się było obejść bez służby.

Inicjatorem i propagatorem stylu Queen Anne był ten sam J. J. Stevenson, który wcześniej napisał praktyczny poradnik Ar-

178

STYL I TREŚĆ

chitektura domów. Stevenson wiedział, że oba style, zarówno neogo­tycki, jak i neorzymski są nie do zastosowania - szukał czegoś bar­dziej odpowiedniego dla małych domów. Swoje propozycje opierał w sposób zupełnie luźny na projektach angielskich z XVII wieku. Jego domy były budowane z czerwonej cegły, nie tynkowano ich i nie miały na fasadach żadnych klasycznych detali, co nie oznacza, że były nudne, urozmaicały je bowiem różnorodne okna, okienka mansardowe, kominy, okiennice, wykusze porozmieszczane w nie­regularny sposób, nie pretendujące do symetrii. Stevenson miano­wał ten styl "klasycyzmem niezależnym", ale nazwa ta nigdy się nie przyjęła. Natomiast zaczął być znany jako Queen Anne (królowa ta panowała w latach 1702-1714) - nie było to określenie ściśle histo­ryczne, ale też i nie był to historyczny styl. W tym leży jego urok; najczęściej używane słowa do opisywania tak budowanych domów to "uroczy" i "malowniczy", przymiot\', które wkrótce uczyniły go atrakcyjnym dla szerokich kręgów ludzi.

Wnętrza tych domów urządzano z niewielkim nabożeństwem dla historycznej ścisłości. W domu Stevensona, noszącym nazwę "Red House", meble współczesne były przemieszane z Chippena­dale' owskimi, rokokowymi i holenderskimi z XVIII wieku. Intencją wnętrz Queen Anne było osiągnięcie efektu malowniczości za po­mocą przemieszania mebli osiemnasto- i dziewiętnastowiecznych w sposób możliwie "artystyczny". W tym sensie przedstawiały one "harmonię nie tyle stylu, co traktowania"2. Dawało to w rezulta­cie wnętrza dość zatłoczone, ale również znacznie swobodniejsze niż przy niewolniczym trzymaniu się bardziej historycznych sty­lów. Inną korzyść stanowił brak ścisłych przepisów w planowaniu. Ponieważ podziwiano nieregularność, pokoje można było plano­wać w zależności od zajęć, jakie się w nich miały odbywać, mo­gły przybierać różne kształty i wymiary i być aranżowane w roz­maity sposób, a ich wysokość też mogła być różna. Kąciki przy kominkach, siedzenia we wnękach okiennych i alkowy wzmagały atmosferę przytulności i ciepła. Nie ma to wcale znaczyć, że styl Queen Anne był funkcjonalny - miał głównie aspiracje estetyczne

2 M. Girouard, Sweetness and Light, s. 130.

179

Page 91: Witold Rybczyński-dom. krótka historia idei-1996

STYL I TREŚĆ

- ale - chcąc nie chcąc - ułatwiał planowanie mniejszych i wygod­niejszych domów. Przypadkowo także wnętrza stały się jaśniejsze niż w przeszłości, ponieważ główną, architektoniczną cechą domu w tym stylu była mnogość pomalowanych na biało okien z ma­łymi szybkami.

W Ameryce równolegle do stylu Queen Anne powstał inny styl, który historyk Vincent Scully nazwał "gontowym". Pod wpły­wem wczesnokolonialnego budownictwa styl gontowy przyjął się i rozwinął w wielu rezydencjach na wschodnim wybrzeżu dzięki nowojorskiej spółce architektonicznej McKim, Mead i White. Domy przez nich budowane przyjęły wiele cech stylu Queen Anne - nie­regularne szczyty, wykusze i okna, jak również portyki - ale były przeważnie budowane z drewna i kryte gontami. Chociaż począt­kowo używano stylu gontowego do budowy dużych domów, słow­nictwo okazało się tutaj bardzo giętkie i poszczególne elementy tego stylu nadawały się również do domów małych, np. do wa­kacyjnych domków na Cape Cod. Z czasem w ogóle przestał być stylem i stał się amerykańskim sposobem na budowanie małych, podmiejskich domów, bardziej lub mniej ozdobnych w zależności od budżetu, z gontami lub bez, czasami ciekawie rozwiązanych Ge­śli projektowane były przez młodego Franka Lloyda Wrighta) i na szczęście przeważnie zwyczajnych i prostych.

Wraz z rozpowszechnieniem się stylów Queen Anne i gon­towego rozwiązany został problem urządzania małych, przyjem­nych domów. Dom w Chicago, którego ilustrację zamieściła Chri­stine Frederick w swojej książce Household Engineering, był odmianą stylu gontowego, a rozplanowywano go swobodnie, pozwalając na pokoje o dowolnych wymiarach, zależnie od funkcji i potrzeb. Ką­ciki, alkowy, nieregularnie umieszczone portyki i okna rozmaitych kształtów i wymiarów, to wszystko stanowiło pozostałość po Queen Anne, przepuszczone przez filtr amerykańskiego rozsądku. Domy w tym okresie planowano tak, żeby mogły korzystać ze wszystkich udogodnień technologicznych. A jednocześnie ich wnętrza nie róż­niły się zasadniczo od poprzednich. Niektóre pomieszczenia zmie­niły się - kuchnia i łazienka przede wszystkim - ale living-room

180

STYL I TREŚĆ

zachował swoje ciepło i przytulność, do których ludzie już się przy­zwyczaili. Kominki przestały być funkcjonalną koniecznością, teraz symbolizowały ognisko domowe. Elementy historyczne uprościły się - mało kogo było na nie stać - ale ich ślady pozostały. Klasyczne kolumny wspierały portyki, boazerie zbliżone do georgiańskich za­pewniały elegancki wygląd jadalniom, ozdobne kinkiety oświetlały hall. Chociaż pokoje były o wiele mniejsze, poczucie komfortu ist­niało z powodu zaadaptowania elementów z siedemnastowiecz­nych domów wiejskich: siedzeń we wnękach okiennych, okien wykuszowych, oszklonych wewnętrznych drzwi - które radośnie współegzystowały ze światłem elektrycznym, centralnym ogrzewa­niem i ciągle wzrastającą ilością nowych urządzeń.

Jesteśmy już bardzo niedaleko do domu współczesnego. Aż do początku XX wieku historia komfortu to powolna ewolucja. Nie przerwało jej nawet wynalezienie elektryczności i "naukowego" za­rządzania gospodarstwem domowym. Udało się jej przeżyć znik­nięcie służby i powrót do małego, rodzinnego domu. Okazała się dostatecznie sprężysta, by przyjąć nie tylko nowe technologie, ale i nowy styl życia. Ale ta zgodna równowaga między innowacjami a tradycją była bliska zachwiania z powodu ciosu wymierzonego w rozwój domowego komfortu, który mógł drastycznie zmienić wygląd wnętrz mieszkalnych.

* * *

Światowa Wystawa Sztuk Zdobniczych i Nowoczesnego Prze­mysłu otwarta w centrum Paryża latem 1925 roku była wiel­kim, trwającym sześć miesięcy, wydarzeniem. W przeciwieństwie do wcześniejszych międzynarodowych wystaw, skupiła się przede wszystkim na sztukach dekoracyjnych i pokazała ostatnie osiągnię­cia w meblarstwie i dekoracji wnętrz. Wzięło w niej udział ponad siedemnaście państw europejskich, a także Japonia, Turcja i Zwią­zek Sowiecki. Tylko Niemcy i Stany Zjednoczone świeciły nieobec­nością (Niemcy z powodów politycznych, Ameryka z niewyjaśnio­nych). Po raz pierwszy (i ostatni) wystrój wnętrza zaprzątał uwagę

181

Page 92: Witold Rybczyński-dom. krótka historia idei-1996

STYL I TREŚĆ

tak wielkiej międzynarodowej wystawy. Nie został na niej poka­zany żaden znaczący budynek - ani Crystal Palace, ani Wieża Eif­fla. Zamiast tego na trzydziesto hektarowej powierzchni ciągnącej się od Inwalidów przez Sekwanę aż do Grand Palais postawiono prawie dwieście pawilonów. Zadaniem wystawy było przywróce­nie Francji prestiżu jako liderowi dekoracji wnętrz - zabrać to prze­wodnictwo Austrii. Jako dodatek do pawilonów, reprezentujących każdy kraj, dostawiono inne, wzniesione przez sławnych fabrykan­tów i wielkie francuskie domy towarowe. Można było tam obejrzeć urządzone pokoje, meble, ceramikę, szkło, ozdobne tkaniny, kilimy, tapety i metaloplastykę.

Gwiazdami tego "show" byli niewątpliwie francuscy ensem­bliers - wyrażenie używane do określenia dekoratora-mistrza, kogoś w rodzaju couturier od wnętrz. Najsłynniejszym był Jacques-Emile Ruhlmann, projektant mebli i fabrykant zarazem. Posiadał on swój własny pawilon - Hotel du Collectionneur - zrobiony na podo­bieństwo domu bogatego kolekcjonera sztuki. Wszystko tu było nowoczesne, wykonane przez naj znakomitszych francuskich arty­stów i rzemieślników, których obrazy, rzeźby, żyrandole, przed­mioty z kutego żelaza zostały przemieszane z meblami projekto­wanymi przez Ruhlmanna i tworzyły elegancką całość. Do głów­nego salonu, w kolorach purpurowym i błękitnym, światło wpa­dało przez wysokie okna otoczone po bokach draperiami z przezro­czystej tkaniny. Od sufitu zwisał ogromny, dominujący nad całością żyrandol w kształcie bębna, ozdobiony szklanymi wisiorkami; nad kominkiem z marmuru w kolorze brzoskwiniowym umieszczony był wielki obraz pędzla Jeana Dupasa - Papugi - których szarość, czerń i błękit plus odrobina ostrej zieleni przyciągały wzrok. Krze­sła i kanapy obito tkaninami Beauvais. Ciemny heban z Macassar został złagodzony inkrustowaniem kością słoniową i srebrnym brą­zem, które, wraz z tu i ówdzie zastosowanym złotem odbijały świa­tło, połyskując w tym dość surowym pokoju. Pawilon Ruhlmanna został przez wielu uznany za wzór nowoczesnego projektowania i kiedy wybrane eksponaty z Wystawy przyjechały w następnym roku do Stanów Zjednoczonych i pokaz ich został udostępniony

182

STYL I TREŚĆ

publiczności w Metropolitan Muzeum w Nowym Jorku (a potem w ośmiu innych większych miastach), Dom Kolekcjonera stał się ośrodkiem powszechnego zainteresowania * .

Pokazane na wystawie pokoje były hymnem na cześć bogac­twa i ucztą wzrokową. Oto opis damskiej sypialni, zaprojektowa­nej przez Maurice'a Dufrene'a, jednego z ensembliers, który pra­cował dla eleganckiego paryskiego domu towarowego, Galeries Lafayette. Napisany został przez angielskiego dziennikarza, naj­wyraźniej urzeczonego urodą tego wnętrza: "Architekt rozjaśnił ten wspaniały pokój umieszczonym w suficie owalnym wgłębie­niem, w którym rysunek tworzą przeplatające się, bladopłowe li­nie. A jeszcze śmielszym pomysłem jest świetlisty ornament, wi­jący się faliście w czyste, miękkie łuki wokół ogromnego, koli­stego lustra nad łóżkiem. Ten chambre de dame to prawdziwy triumf wdzięczności, harmonijnych wygięć, wśród których oko wędruje z rozkoszą, aż nie spocznie na podium, umieszczonym w głębi alkowy. Jest ona otoczona błyszczącymi, promieniującymi kawał­kami srebra, stanowiącymi kwintesencję kobiecości, przenikającej cały ten pokój. Ach! Jakże mogłem nie wspomnieć o wielkiej skó­rze białego niedźwiedzia, przykrywającej połowę podłogi? Gruby srebrny sznur z chwostami opleciony jest wokół pyska. Można so­bie wyobrazić prześliczne nóżki madame w kolorze kości słoniowej z odcieniem różu, zanurzające się miękko i wdzięcznie w biel tego wspaniałego futra!"3 Bez względu na to, czy chodziło o podnieca­jący buduar Dufrene' a, czy o bardziej serio pomyślaną czarno-złotą bibliotekę Paula Follota, francuskie wnętrza miały ten sam zadzi­wiający styl, który pewien historyk opisał jako jazz-modern i który potem swoją nazwę - Art Deco - zawdzięczał samej Wystawie.

Art Deco był ostatnim ze stylów twórczych, każdy z nich miał mniej ambicji historycznych niż poprzedni. Ruch Sztuki i Rzemio­sła w Anglii rozpoczął swoją działalność od narodzin stylu zwanego

• Objazdowa wystawa miała silny - i trwały - wpływ na amerykańską archi­tekturę wnętrz; wnętrze Radio City Musie Hall w Nowym Jorku, ukończone w 1933 roku, bardzo przypomina salon Ruhlmanna.

3 V. Blake, Modern Decorative Art, w; "Architectural Review" 58 (1925) nr 344, s. 27.

183

Page 93: Witold Rybczyński-dom. krótka historia idei-1996

STYL I TREŚĆ

wieśniaczym, który - podobnie jak Queen Anne - opierał się na wcześniejszej architekturze małych domów, natomiast jeśli chodzi o wnętrza, był bardziej niezależny i oryginalny. Z niego wyrósł jeszcze bardziej twórczy Art Nouveau (secesja). Choć sygnały tego stylu pojawiły się już wcześniej w Anglii i Ameryce, narodził się w Brukseli, był twórczy, bardzo charakterystyczny i nie poddawał się wpływom historycznym. W czasie swojego krótkiego żywota -trwał nie całą dekadę, od 1892 do 1900 roku - stał się modny w całej Europie, gdzie przybierał rozmaite nazwy: Jugendstil, Wolność, il stile floreale i Moderna. Był to styl nadający się przede wszystkim do w n ę t r z; pokoje secesyjne zdobiono wijącą się ornamentyką, która bazowała na formach wziętych z natury, pełną harmonii, pozbawioną nieładu, jednolitą w meblach, tkaninach i dywanach. Przyczyny nagłego zgonu secesji są niejasne. Może szybko znu­żyła ludzi jej ekstrawagancja, może była tak doskonała i całkowicie wykończona, że nie istniała możliwość ulepszenia jej? A może "po­wiew dekadencji" (sformułowanie Praza), który niosła, skazał ją na to od samego zarania? Jakby nie było, secesja ułatwiła dalsze ekspe­rymentowanie i uniemożliwiła - tak się w każdym razie wydawało - nawrót do stylów historycznych. W swojej końcowej odmianie w Wiedniu, gdzie znano ją właśnie jako secesję, straciła wiele ze swo­jego kwiecistego charakteru i dzięki takim twórcom jak Josef Hoff­mann nabrała wyglądu bardziej geometrycznego i abstrakcyjnego.

Styl Art Oeco przyciągnął uwagę ludzi na Światowej Wysta­wie, ale narodził się wcześniej. Pierwszą jego jaskółką był przyjazd w 1909 roku do Paryża Siergieja Oiagilewa z rosyjskim baletem. Muzyka Rimskiego-Korsakowa i taniec Niżyńskiego miały elektry­zujący wpływ na publiczność paryską, ale równie wielkie wraże­nie zrobiły zmysłowe dekoracje i kostiumy Lwa Baksta. Były egzo­tyczne, oszałamiające i całkiem różne od tego, do czego paryżanie przywykli. Pod wpływem baletu Szeherezada naj sławniej si projek­tanci, tacy jak Paul Poiret, zaczęli promować turbany z piórami, ko­lorowe pończochy, tureckie pantalony i inne wschodnie elementy mody. Ten new look, niezwykle seksowny i fascynujący, stał się ogromnym sukcesem. Na miejsce obfitych fałd z Belle Epoque we­szły wąskie, układane spódniczki, a zamiast gorsetów lansowano

184

STYL I TREŚĆ

proste, koktajlowe sukienki (z czasem bardzo krótkie) i małe biu­sty. Jak to często bywało w przeszłości, stroje wpłynęły na wystrój wnętrz. Złote lamy wymagały odpowiedniego tła - ani osobliwy styl wieśniaczy, ani wyszukana wiedeńska secesja nie spełniały tego zadania. Luźniejsze i prostsze ubrania powodowały przybieranie swobodniejszych póz; ludzie siadywali teraz na wzór wschodni na stosach miękkich poduszek. W 1911 roku Poiret otworzył własny magazyn z dekoracjami wnętrz - wyprzedzając Ralpha Laurena o ponad pół wieku - i wprowadził do wnętrz coś z luksusowej ociężałości swoich kostiumów. Narodził się Art Oeco.

Po I wojnie światowej, w burzliwej atmosferze lat dwudzie­stych, Art Oeco zakwitł i zaczął niepodzielnie panować w Paryżu. Nierozłączny z tym miastem był zapaszek grzechu, który teraz jeszcze się wzmógł. Nadal ulegał wpływom tańca, ale teraz były to rewie kabaretowe Josephine Baker, gorące tanga i Black Bot­tom. Mieszkania w stylu Art Oeco - moda nań przyjęła się tylko w miastach, stąd jego połyskliwa agresywność - uległy również wpływom afrykańskim i ozdabiane były skórami lampartów i zebr, a także przedmiotami z drewna tropikalnego.

Około 1925 roku zaczęto uważać, przynajmniej we Francji, że komfortowe wnętrza mogą być projektowane bez żadnych na­wiązywań do przeszłości. Twórcy wystawy paryskiej kategorycznie twierdzili, że nie należy sięgać do żadnych historycznych wzorów - wszystko powinno być "nowe i nowoczesne". Zaprojektowany dwadzieścia pięć lat wcześniej na ówczesną wystawę wnętrz Grand Palais trzeba było zmienić, żeby ukryć jego neoklasyczny wystrój. Ale modernizm Ruhlmanna i Oufrene' a nie stworzył zaprzeczenia przeszłości. Przyjemność i komfort nadal miały swoje oczywiste znaczenie. Rzemiosło i bogate tkaniny w dalszym ciągu zajmowały czołową pozycję w ich pracy, tak jak zdobnictwo, tyle że były teraz geometryczne zamiast figuratywnych. Elementy z przeszłości ist­niały nieprzerwanie - świeczniki, fryzy, ozdobne płaszczyzny ścian - ale zostały przerobione zgodnie z !l0wą, inną estetyką. Nie był też Art Oeco obojętny na technologię. Swiatło stanowiło prawdziwego konika ensembliers. Eileen Gray zaprojektowała dla Suzanne Tal­bot, właścicielki domu mody, apartament, w którym podłoga była

185

Page 94: Witold Rybczyński-dom. krótka historia idei-1996

STYL I TREŚĆ

z matowego, posrebrzanego szkła, podświetlona od spodu. Palar­nia bez okien projektu Jacques'a Dunanda, pokazana na Wystawie, miała posrebrzany sufit w stropie, w którym ukryte były zarówno lampy, jak i wentylacja. Dekorator i inżynier, Pierre Chareau, który trzy lata później wybudował słynny szklany dom, Maison de Verre, zaprezentował gabinet-bibliotekę z kopułą z drewna palmowego, którą w nocy można było rozsunąć i ukazywał się oświetlony sufit, składający się z kilku warstw grubego, białego szkła. Inny pomy­słowy projektant, Robert Mallet-Stevens, również użył kolorowych szkieł - szaro-zielonych - do rozproszenia i do zabarwienia światła. Bardziej niż jakikolwiek styl tego okresu, Art Deco wykazał este­tyczne zrozumienie dla nowoczesnych materiałów i wynalazków; jego twórcy z radością korzystali z technologii.

Dzięki wystawie paryskiej wielka ilość ludzi zapoznała się z Art Deco. Podobnie jak Queen Anne, ten nowy styl też nie miał pre­tensji do uczoności i cieszył się ogólną aprobatą, nie chcieli go tylko artyści awangardy i intelektualiści, jak również tradycjonaliści: ,,To nie dla wielbicieli klonu i sosny - zastrzegała amerykańska dzienni­karka - nie dla walczących o bawełnę i włosie końskie. Nie sposób sobie wyobrazić czegoś bardziej obcego stylowi kolonialnemu"4. Jedną z atrakcji Art Deco była niewątpliwie atmosfera świetności, jaka go otaczała. Głównymi orędownikami nowego stylu byli bo­gaci couturiers, tacy jak Jacques Doucet, Jeanne Lanvin i Talbot. Mogli sobie pozwolić na lampy z żyłkowanego alabastru, jadal­nie obite lapis-lazuli lub meble intarsjowane szagrynem i drewnem amboynowym - wszystko to można było podziwiać na Wystawie. Chociaż paru krytyków szemrało o tym "otwartym wyzwaniu dla klas uprzywilejowanych", większość ludzi, w tym większość pu­bliczności, zaaprobowała ten bogaty styl na własnych warunkach. Wojna, która miała być ostatnią, została przeżyta i zapomniana, powojenny dobrobyt rozkwitał i ten styl modnego jazzu wydawał się trafiać w dziesiątkę. Ogólnie uważano, że paryska wystawa od­niosła ogromny sukces. Ten "naj nowocześniejszy z nowoczesnych"

4 F. L. Minnigerode, Italy and People Play Toto Once a Week, w: "New York Tirnes Magazine", 25 X 1925, s. 15.

186

STYL I TREŚĆ

styl był czasami dziwaczny, często egzotyczny, ale wszyscy zga­dzali się, że ma przyszłość.

Mimo że doceniano prace nawet tak awangardowych twór­ców, jak Chareau i Mallet-Stevensa, to zachwyt nad modernizmem miał swoje granice. "Chociaż hasłem jest Prostota i Racjonalizm -napisał pewien krytyk w piśmie "Architectural Record" ("Zapiski Architektoniczne") - efekt w wielu przypadkach jest zimny i po­nury, a czasami wręcz niedorzeczny"5. Najbardziej kontrowersyj­nym budynkiem na Wystawie był niewątpliwie pawilon sowiecki. Zaprojektowany został w manierze konstruktywistycznej, popiera­nej wówczas przez nowe, rewolucyjne państwo, a wykonany z nie pomalowanego drewna. Jego sztywny, drętwy, geometryczny wy­gląd szokował wielu ludzi, co było zresztą zamierzone. Krążyła (fałszywa skądinąd) plotka, że przez pomyłkę użyto do budowy pawilonu skrzyń, w których elementy przyjechały z Rosji6

.

W pewnej odległości od pawilonu sowieckiego jedno z niezli­czonych, małych pism na temat sztuki, wychodzących w Paryżu, wynajęło teren pod budowę. Postawiony tam pawilon nazywał się Esprit Nouveau (Nowy Duch) - taka była nazwa pisma - i to o nim prawdopodobnie napisał krytycznie amerykański dziennikarz, że niektóre projekty posiadają "prozaiczną dosłowność kształtów kon­tenera chłodniczego"7. Nie było to żadnym pomówieniem, bo pa­wilon istotnie był zwykłym pudłem, pomalowanym na biało, uroz­maiconym jedynie olbrzymimi sześciometrowymi literami EN na jednej ze ścian. Oficjalny katalog Wystawy nazwał go tylko "oso­bliwością" i zapewnił czytelników, iż mimo przedziwnego wyglądu nie pochodzi z żadnej obcej planety8. Jeżeli chodzi o publiczność, to robiła wrażenie zupełnie nie zainteresowanej. "Dziwaczna sło­wiańska koncepcja" pawilonu rosyjskiego przyciągała uwagę, ale

5 W. Frank1yn Paris, The International Exposition oj Modern Industrial and Decorative Art in Paris, cz. II, General Features, "ArchitecturaI Record", 58 (1925) nr 4, s. 379.

6 Ibid.

7 Ibid., s. 376. 8 Encyc/opedie des Arts Decoratijs et IndustrieIs Modernes au XXeme Siec/e, t. II, Ar­

chitecture, Paris 1925, s. 44-45.

187

Page 95: Witold Rybczyński-dom. krótka historia idei-1996

STYL I TREŚĆ

mało kto z~ zwiedzających w pośpiechu rzucił okiem na Nowego Ducha .. W za~nym z obszernych artykułów, które ukazywały się w ~rchitekt~mcznej prasie angielskiej i amerykańskiej, nie wspo­mmano o mm nawet słowem. Ale ten budynek, nie wart nawet skrytyk~~~nia, miał mieć w przyszłości większy wpływ na rozwój domu mz Jego wychwalani, znakomici sąsiedzi.

Pawilon zaprojektowali kuzyni Jeanneret, Charles-Edouard i Pierre. Pierwszy z nich, wydawca "Nowego Ducha", miał się stać lepiej znany pod niedawno przybranym pseudonimem literac­kim L.e Corbusier. Dlac~ego ten budynek, zaprojektowany przez człow1eka, który dla w1elu stał się najsławniejszym architektem XX wie~, ~?s~ł prawie nie dostrzeżony? Le Corbusier, urodzony w S~w~Jcam, me ?y~ zupełnie nieznany, mieszkał w Paryżu już od osmlU lat. Wspolme z malarzem Fernandem Legerem stworzyli nowy prąd w sztuce - puryzm - i chociaż mało budowali, ich idee z?stały szeroko przedstawione opinii publicznej w jego piśmie, na kilku wystawach i ostatnio w książce Towards a New Architecture (,,~u. nowej a.rchitekturze"). Ogólnie uznanym powodem obojęt­nosCl na pawilon Nowy Duch, co zasugerował sam Le Corbusier b~ło, że to organizatorzy Wystawy skoncentrowali wysiłki, by pa~ wilo~ został zbojkotowany*9. Prostszym wytłumaczeniem jest, że ludz1e po prostu nie czuli pociągu do Nowego Ducha. . . Odwie,dzający pawilon znajdowali je90 wnętrze równie gołe 1 me wykonc~one, jak ~tr?nę zewnętrzną. Zadnych ozdób, draperii . cz~ tape~. N1e było połki nad kominkiem, gdzie można by usta­W1C rodzmne fotografie ani boazerii w gabinecie. Brak wypolero­wanego drewna, nie mówiąc już o lapis-lazuli. Dobór kolorów drę­twy; przeważnie białe ściany, kontrastujące z niebieskim sufitem;

'. Le Co~busier skarżył się: ,że ~dministracja ustawiła sześciometrowy płot wokół p~wI~onu, zeby. go przysłoruc. NIedawne badania wykazały, że nieszczęsny płot miał mne zadarue; z powodu w ostatniej chwili powstałych trudności finansowych konstrukcja Nowego Ducha zaczęła powstawać w nocy przed otwarciem Wystaw; a płot był potrzebny, aby zakryć brzydką konstrukcję dzieła, którego wykonani~ trwało trzy miesiące.

9 S. Moos, Le Corbusier: Elements oj a Synthesis, Cambridge 1979, s. 339, przypis 55.

188

STYL I TREŚĆ

jedna ze ścian w living-roomie pomalowana na brązowo; jaskrawo żółte półki sklepowe, służące do podziału pokoi. Efekt tego był wy­bitnie odpychający, wzmagały go jeszcze schody, wykonane z me­talowych rurek, wyglądające jak przeniesione prosto z kotłowni na statku. Przemysłowa atmosfera widoczna też była w ramach okien­nych, przypominających fabryczne, zrobionych nie z drewna, lecz ze stali. Powstały też pewne niezwykłe zmiany: kuchnia to naj­mniejsze pomieszczenie w domu, za to łazienka, jakby podwójna, prawie równie obszerna jak living-room, służyła do gimnastyki i miała całą jedną ścianę zbudowaną ze szklanych bloków. Jesz­cze bardziej zdumiewało umeblowanie w pokojach. Nie tylko było go mało, ale jakby umyślnie nieatrakcyjne; parę niskich skórza­nych foteli, zupełnie zwyczajne krzesła, takie jak bywają w tanich restauracjach, i stoły, a właściwie drewniane blaty, przymocowane do konstrukcji z rurek. W porównaniu z synkopami nowoczesnego jazzu, Nowy Duch wyglądał na pojedynczą nutkę, wykonaną na groszowym gwizdku.

Bezbarwność tego wnętrza nie wynikała z oszczędności - acz­kolwiek to też miało znaczenie - ale była zamierzona. Nie wzięto też sobie za cel zaszokowanie publiczności, chociaż przedstawiony w pawilonie pomysł Le Corbusiera wyburzenia centrum Paryża i wybudowania na tym miejscu szeregu sześćdziesięciopiętrowych wieżowców można by chyba uznać za monumentalny żar t. Ale Nowy Duch nie był żartem. W ciągu następnych pięciu lat Le Corbusier wybudował szereg willi, których wnętrza ściśle prze-strzegały recepty "chłodniczego kontenera" i faktycznie, jak prze­widział pewien bystry francuski dziennikarz, idea, która zaledwie pięć lat temu wydawała się barbarzyńska, zaczęła teraz zyskiwać aprobatę 10 .

Z czego składał się Nowy Duch? Przede wszystkim propo­nował kompletną rezygnację ze zdobnictwa. To znaczyło, oczywi­ście, rezygnację z ornamentów, charakterystycznych dla stylów hi­storycznych, które Le Corbusier pogardliwie nazywał ludwikami

10 G. Besson, współczesny krytyk sztuki, cyt. w: ibid., s. 163.

189

Page 96: Witold Rybczyński-dom. krótka historia idei-1996

STYL I TREŚĆ

A, B i C. Ale także rezygnację z tak twórczych wznowień, jak Sztuka i Rzemiosło czy secesja, a nawet z abstrakcyjnych deko­racji Art Deco. Oznaczałoby to raczej puste wnętrza, nieprawdaż? A cóż w tym złego? - zapytywał Le Corbusier. Zawsze przecież można powiesić obraz na ścianie. Rzeczywiście, w pawilonie znaj­dowały się obrazy wielu awangardowych malarzy - Picassa, Grisa i Lipschitza. Chociaż Le Corbusier ubolewał nad mieszczańskim zwyczajem kolekcjonowania mebli - wyśmiewał mieszkania, nazy­wając je "labiryntami meblowymi" - musiał przyznać, że niektóre _ stoły i krzesła - są potrzebne. Ale i na to znalazł lekarstwo: miesz­kania Nowego Ducha nie będą miały m e b l i. Zamiast tego będą posiadały w y p o s a ż e n i e. "Dekoracją jest wyposażenie _ napisał - piękne wyposażenie" 11 .

Tylko stojące w rzędzie metalowe sklepowe szafki, przypomi­nające gablotki, zostały zrobione specjalnie dla pawilonu przez fa­brykanta mebli biurowych. Z braku pieniędzy i czasu, żeby zapro­jektować coś specjalnego, Le Corbusier musiał wykorzystać meble robione przemysłowo. Mógł wybrać coś z gotowych, nie drogich mebli, dostępnych na rynku, ale zamiast tego zdecydował się na gięte krzesła restauracyjne do wewnątrz i zwykłe żelazne ławki z paryskich parków na taras. Słoje laboratoryjne spełniały role wa­zonów do kwiatów, szklanki z tanich barów zastępowały rżnięte kryształy. Zamiast świeczników i dekoracyjnych kinkietów użył zwykłych reflektorów, zamontowanych na ścianach, lamp z wy­staw sklepowych albo wręcz gołych żarówek.

Na większości zwiedzających balustrady z rur i restauracyjne umeblowanie sprawiały wrażenie nie wykończonej prowizorki. Nie widzieli nic atrakcyjnego w tanich szklankach z bistro czy w przemysłowym oświetleniu. Białe, czyste ściany były gołe i nie zachęcające, przykre kolory i fabrycznie wykonane przedmioty wyglądały zimno i bezosobowo. Wysoki living-room z ogrom­nym oknem przypominał warsztat lub pracownię malarską, a jego spartańskie umeblowanie i toporne wykończenie bardziej paso-

11 h C .-E. Jeanneret, L'Art decoratif d'aujourd'hui, Paris 1925, s. 79.

190

STYL I TREŚĆ

wało do zwykłego zakładu przemysłowego niż do mieszkania * 12.

Zatłoczona kuchnia miała tyleż wdzięku, co prymitywne laborato­rium. Na wystawie poświęconej sztukom dekoracyjnym pawilon Le Corbusiera nie proponował ani dekoracji, ani, jak się większości wydawało, sztuki.

Czy powodem tych drastycznych zmian były, jak to określił Le Corbusier, wymagania lInowej mechanicznej ery"? W The Ma­nuał oj the Dwelling ("Podręcznik do mieszkania"), książce wydanej dwa lata wcześniej, Le Corbusier daje rady przyszłemu właścicie­lowi domu13 . Zadziwiające, jak mało odnosi się w niej do domowej technologii. Ogrzewanie w ogóle nie jest wspomniane. Wentylacja ledwo tknięta. Właściwie najważniejsza jego propozycja to okna w każdym pokoju, dające się otwierać. Sugestia, żeby kuchnia mie­ściła się na samej górze, co umożliwiłoby uniknięcie zapachów, jest osobliwa i niepraktyczna. Jeśli chodzi o pomocnicze urządzenia do­mowe, to zaproponował odkurzacz i gramofon - oba przybory nie bardzo rewolucyjne. W pawilonie nie zadbano o takie techniczne detale, jak kontakty czy lampy. "Dom jest maszyną do mieszkania" - było jednym z naj słynniej szych powiedzeń awangardowego ar­chitekta, ale patrzącemu z perspektywy czysto mechanicznej Nowy Duch ofiarowywał niewiele - powiedzmy - nowego.

A jednak trudno się oprzeć sympatii do wysiłków Le Corbu­siera, pragnącego uchwycić sedno problemów współczesnego ży­cia. To zresztą odsunęło jego bezbarwny pawilon od przepysznych wnętrz ensembliers. Starał się - może w sposób dziwaczny - zro­bić z domu miejsce użyteczne, uporać się z życiem codziennym, zamiast z tajemniczymi, właściwie już niemodnymi problemami zdobnictwa. W tych sprawach dzielił troskę o przyszłe cele z ame­rykańskimi inżynierami domowymi. Le Corbusier czytał książkę

• Według Le Corbusiera, inspiracją do podwójnej wysokości living-roomu oto­czonego galerią i oświetlonego przez ogromne okno - które umieszczał w wielu domach - była paryska kawiarnia dla kierowców ciężarówek.

12 Ch.-E. Jeanneret, Le Corbusier et Pierre Jeanneret: Oeuvre Complete de 1910-1929, Zurich 1946, s. 31.

13 Ch.-E. Jeanneret, Towards a New Architeclure, trans. E Etchells, London 1931, s. 122-123.

191

Page 97: Witold Rybczyński-dom. krótka historia idei-1996

STYL I TREŚĆ

E W Taylora o gospodarowaniu naukowym, podobnie jak panie Frederick i Gilbreth, ale wygląda, że jego idee stosował wyłącznie w konstrukcji domów, a nie do spraw zajęć domowych14. Jeśli jego próby w planowaniu praktycznych domów wydają się surowe, to również dowodzi to, jak zaawansowane projektowanie domów w USA dawało się porównać z tym w Europie. Połączone living­-roomy, wbudowane klozety, prysznice i ukryte oświetlenie, które on przedstawiał jako "nowe" - były od dziesiątków lat w Ameryce na porządku dziennym. Kiedy Ellen Richards napisała, że "dom, czyli mieszkanie, jest tylko zewnętrznym ubiorem, które powinno na nas leżeć jak płaszcz bez zmarszczek i fałd, wskazujących na ich przemysłowe pochodzenie", wyprzedziła o dwadzieścia lat stwier­dzenie Le Corbusiera, że "człowiek powinien być dumny, posiada­jąc dom tak przydatny jak maszyna do pisania"15.

Różnica w doborze metafor: odzieżowej i maszynowej jest jed­nak znacząca. Celem naukowego kierownictwa fabryki było odkry­cie skutecznych i standardowych metod pracy. Kiedy domowi in­żynierowie zastosowali te metody w domu, przekonali się, że mają do czynienia z działaniami o wiele bardziej złożonymi i osobistymi. Odkryli też, że "właściwych" sposobów wykonywania pracy jest sporo, i celem ich stała się pomoc ludziom w znalezieniu rozwiązań, odpowiadających ich indywidualnym potrzebom - dlatego Ellen Richards wyobraziła sobie dom jako ubranie, które winno pasować do określonego człowieka. Wykonane przez Lillian Gilbreth spisy zajęć i listy zakupów, miały umożliwić pani domu zorganizowanie pracy według jej własnych potrzeb. Autorka ta ustawicznie przy­pominała czytelniczkom, że nie ma idealnych rozwiązań. Wysokość blatu kuchennego musi być przystosowana do wzrostu osoby przy nim pracującej, a naj właściwszy układ urządzeń różny w rozma­itych gospodarstwach. Jej dwa najważniejsze prawa, mające polep­szyć rozplanowanie pracy w domu, brzmiały: "Kieruj się wygodą,

14 B. B. Thylor, Le Corbusier et Pessac,Paris 1972, s. 23.

15 E. Richards, Cost oj Shelter, s. 45 w: Ch.-E. ]eanneret, Towards a New Archi­tecture, s. 241.

192

STYL I TREŚĆ

a nie konwenansem"* i "Weź pod uwagę osobowości i przyzwy­czajenia swojej rodziny, ze swoimi włącznie" 16 .

Kiedy Lillian Gilbreth mówiła o "standardach", miała na myśli normy wybrane dla siebie przez każdą rodzinę. Po ich ustaleniu można było technikę naukowego zarządzania użyć do znalezienia najskuteczniejszego sposobu na ich osiągnięcie. Natomiast dla Le Corbusiera standardy były czymś narzuconym z zewnątrz. Według niego potrzeby ludzkie są uniwersalne i mogą być zuniformalizo­wane; w konsekwencji jego propozycje rozwiązań są prototypowe, a nie osobiste. Wyobrażał sobie dom jako przedmiot produkcji ma­sowej (maszyna do pisania), do której jednostka powinna się za­adaptować. Zadaniem architekta jest znalezienie "właściwego" roz­wiązania; gdy zostanie to już osiągnięte, zadaniem ludzi będzie przystosowanie się do tego. Dla Le Corbusiera ideałem jest ume­blowanie biurowe, które - jak maszyna do pisania - opiera się na "prototypach" i które, za pomocą masowej produkcji może być po­wtarzane na wielką skalę. W książce, którą wydał zaraz po pary­skiej wystawie, zilustrował to przykładowym wnętrzem - banku w Tuscaloosa (akurat tam właśnie!) - w którym biurka i krzesła, identyczne wentylatory, telefony, lampy - i maszyny do pisania -stoją równiutko w rzędzie jak żołnierze17 .

Idea standaryzacji, może i użyteczna w bankach, nie pasuje do skomplikowanych i różnorodnych zajęć związanych z domem. Z tego powodu pomysły Le Corbusiera sprawdzają się gorzej niż propozycja domowych inżynierów. Mała, zacieśniona kuch­nia w domu Nowego Ducha jest źle pomyślana, a jej położenie w stosunku do jadalni niefortunne. Gabinet bez ścian może oka­zać się hałaśliwy i niepraktyczny. Jedyne pomieszczenie, które mo­głoby skorzystać ze standaryzacji - łazienka, zostało potraktowane z dbałością o efekt artystyczny, ale bez większej korzyści użytko-

• W tekście angielskim nieprzetłumaczalna gra słów: convenience - "wygoda", "udogodnienie"; convention - "konwenans" - przyp. tłum.

16 L. M. Gilbreth, O. M. Thomas and E. Clymer, Management in the Home: Happier Living Through Saving Time and Energy, New York 1954, s. 158.

17 Ch.-E. ]eanneret, r:Art decoratiJ, s. 92-93.

193

Page 98: Witold Rybczyński-dom. krótka historia idei-1996

STYL I TREŚĆ

wej. Projekt Le Corbusiera nie tylko nie był "domem bez służby", ale nie był nawet - mimo jego podziwu dla praktyczności - szcze­gólnie mały. Razem z tarasem, dom z trzema sypialniami zajmował powierzchnię ponad siedemdziesięciu siedmiu metrów kwadrato­wych. Znaczy to, że był przeszło dwukrotnie większy niż dom Catherine Beecher i o wiele większy niż "praktyczny dom" van Holsta, złożony z czterech sypialni, dwóch ganków i zaprojekto­wany piętnaście lat wcześniej.

Następna różnica między Le Corbusierem a domowymi inży­nierami dotyczy pytania, jak taki dom powinien wyglądać. Podej­ście do tego zagadnienia pań Richards, Frederick i Gilbreth można by najlepiej określić jako radośnie pragmatyczne: zajęły się nie wy­glądem domu, a jego funkcją. Uznały za samo przez się zrozumiałe, że ludzie będą urządzali swoje domy na sto różnych sposobów i nie widziały powodów do twierdzenia, że coś jest lepsze, a coś gorsze. Gilbreth, co prawda, kładła nacisk na znaczenie kolorów w miejscu pracy, ale dodawała, że jest to sprawa indywidualna i co jednego rozwesela, drugiego przygnębia. Frederick polecała "nowoczesne" meble wiedeńskie jako tanią alternatywę dla Ludwika XIV; ale nie nalegała na to, brała też pod uwagę styl kolonialny lub jakikolwiek inny. Nie widziały również żadnego konfliktu między tradycyjnym wystrojem, a sprawnym działaniem domu i dlatego ich pouczenia cieszyły się powodzeniem.

W tym miejscu Le Corbusier rozstał się w swoim myśleniu z domowymi inżynierami. On w pewnym sensie nadal pozostał dziewiętnastowiecznym architektem, toczącym bitwę o style. O to właśnie chodziło w Nowym Duchu - o nowy styl, styl pasujący do XX wieku, styl dla Wieku Maszyn, styl dla sprawniejszego domu. Jego dom nie był po prostu nowoczesny, lecz w y g l ą d a ł no­wocześnie. Miał rację co do domowej praktyczności, nawet jeśli jego teorie nie zawsze sprawdzały się w życiu, ale mylił się, jeśli chodzi o jej wpływ na wygląd domu. Praktyczność nie zależy od tego, jak wygląda wnętrze domu, ale jak jest w nim zorganizowana praca. Jeśli kuchnia jest zaplanowana zgodnie z przepisami nauko­wego zarządzania, to wszystko jedno, czy szafki są wykończone

194

STYL I TREŚĆ

w stylu kolonialnym i czy mają porcelanowe klamki, i czy rze­czy długo stoją na właściwych miejscach, niezbyt daleko od siebie. A jeśli ludzie czują się lepiej i lepiej pracują, gdy mają wokół wzo­rzyste kafelki i wesołe firanki, to również jest to praktyczność. Nie brak tapet i specjalnych wykończeń sprawia, że dom jest "nowocze­sny", jest to zasługą obecności centralnego ogrzewania, wygodnej łazienki, elektrycznego żelazka i pralki. Jak większość architektów, Le Corbusier nie rozumie albo nie chce przyjąć do wiadomości, że pojawienie się domowej technologii i zarządzania domem podpo­rządkowało sobie zagadnienie stylu architektonicznego.

195

Page 99: Witold Rybczyński-dom. krótka historia idei-1996

Rozdział 9

Surowa prostota

... zajmowaliśmy pokoik, kt6ry niegdyś był garderobą, a potem, ze dwadzieścia lat temu, przerobiono go na łazienkę, zastąpiwszy łóżko głęboką, miedzianą wanną z mahoniowym obrzeżem, którą napełniało się ciągnąc mosiężną dźwignię, ciężką jak jakieś urządzenie okrętowe; reszta pokoju pozostała nie zmieniona; zimą na kominku zawsze pło­nął ogień. Często wspominam tę łazienkę - akwarele przymglone parą, wielki ręcznik, suszący się na oparciu obitego kretonem fotela - i kon­trast jakim była wobec identycznych, klinicznych, małych pomieszczeń, lśniących od chromu i luster, które we współczesnym świecie uchodzą za szczyt luksusu.

Evelyn Waugh Znowu w Brideshead

Kiedy Ralph Lauren i jego żona zaangażowali Angela Don­ghię do przerobienia ich nowojorskiego, dwupoziomowego apar­tamentu, był on przekonany, że elegancki pan w levisach i twórca stylu ubierania się a la Vanderbildt będzie chciał, żeby jego dom wy­glądał jak "modny harvardzki klub" albo jak "doskonale prosperu­jące rancho"l. Tymczasem ku jego - a także naszemu - zdziwieniu było inaczej. W każdym z dziesięciu pokoi nie ma nawet kawałka

1 Cyt. w: M. Bethany, 1Wo Top Talents Seeing Eye to Eye, w: "New York Times Magazine", 13 VII 1980, s. 50.

197

Page 100: Witold Rybczyński-dom. krótka historia idei-1996

SUROWA PROSTOTA

tkaniny we wzorki czy drukowane kwiaty - nigdzie ani centyme­tra kwadratowego kaszmiru. Na próżno by szukać ozdobnych ta­pet czy gobelinów z Aubusson"'. Po prostu nie ma ich; żadnych dywanów ani kilimów, przykrywających gołe, polakierowane pod­łogi, żadnych tkanin, które zmąciłyby biel ścian. W oknach zwykłe, bambusowe żaluzje. Umeblowanie minimalne, ani jednego antyku, parę ogromnych roślin. W kuchni czołowe miejsce zajmuje nieska­zitelny blat do pracy z nierdzewnej stali, wyglądający jak prosto ze sklepu. W pokoju telewizyjnym na środku stoi obity skórą stolik z wbudowanym systemem do regulowania domowych urządzeń telewizyjnych. W łazience najważniejszy jest kontuar, wzięty jakby z laboratorium, przez co przypomina on zmywalnię do naczyń we wzorowo prowadzonym szpitalu; wszystko jest niekolorowe, z wyjątkiem obitego kretonem fotela. Evelyn Waugh szczerze by tej łazienki nie znosił.

Apartament Laurenów jest, według projektantów, "zwodni­czo prosty". Innymi słowy wygląda, jakby w ogóle nie był urzą­dzony. Człowiek, który chce ozdobić domy amerykańskie materia­łami w kratkę, filarami i wymyślnymi tkaninami, wybrał dla siebie coś znacznie wytworniejszego - dekorację minimalną. Według ści­słych przepisów tej mody, powinny być usunięte z pola widzenia nie tylko wszystkie ozdobne elementy architektoniczne, ale także mają być niewidoczne rzeczy osobiste. Światła są ukryte w suficie, książki i zabawki dziecinne w szafach, nawet tych szaf nie widać za gładkimi, białymi, matowymi drzwiami. Jadalnia przypomina refektarz klasztorny. Kuchnia jest równie bezosobowa, jak inne po­mieszczenia: lodówka, piec, garnki, patelnie i łyżki są pochowane. W skrajnym przypadku stylu minimaI - w mieszkaniu pani, zaj­mującej się handlem dziełami sztuki w Londynie - nawet łóżka są ukryte. Są to bawełniane materace, zwijane i usuwane na dzień. W tym samym domu łazienka jest pusta, nie ma w niej ani półek, ani szafek, żeby się umyć, trzeba przynieść z sobą w kosmetyczce

• Francuska wytwórnia gobelinów założona w średniowieczu, czynna do dzisiaj - przyp. tłum.

198

SUROWA PROSTOTA

mydło i szczotkę do zębów. Brzmi to dość dziwnie, ale zapew­niano nas, że właścicielka "radośnie na to nalega, ponieważ warto cierpliwie znosić drobne niewygody w imię prawdziwie wyrafino­wanego sposobu życia" 2 •

Jakżeż moda się zmieniła! W 1912 roku paryski couturier, Ja­cques Doucet, sprzedał swoje osiemnastowieczne zbiory sztuki i za to nabył obrazy kubistów i surrealistów, poleciwszy Paulowi Iribe zaprojektowanie dla nich odpowiedniej, modnej oprawy. Rezultat okazał się znakomity i to wnętrze uznano powszechnie za pierwsze w stylu Art Deco, a lribe został później projektantem scenografii do filmów Cecila B. de Mille' a. Natomiast kiedy Ralph Lauren chce wspaniałości, decyduje się na gołe ściany i rośliny doniczkowe. Sześćdziesiąt lat temu właścicielka londyńskiego mieszkania, Su­zanne Talbot, lubiła przebywać w srebrno-czarnych lakierowanych ścianach i 'lamparcich skórach, zaprojektowanych dla niej przez Eileen Gray. I wolała leżeć na pokrytym angorą szezlongu "Piro­gue" niż na bawełnianej macie na podłodze.

Wnętrza minimaI zwano żartobliwie "prowokacyjnie pro­stymi" 3 • Przypomina to kosztowną wersję niektórych samocho­dów, nie noszących znaków firmowych, które można zamówić bez­pośrednio w fabryce, lub egzotyczne kostiumy polityków Arabii Saudyjskiej na międzynarodowych konferencjach. Jest to subtelna forma snobizmu, której efekt polega unikaniu rzeczy powszechnie znanych; w przypadku wnętrz oznacza to dekoracje bez dekora­cji. Ale to także przykład modnego obecnie ograniczania nieładu i nadmiernej ilości przedmiotów w pokoju. Każda epoka, a czasem każda dekada ma własną estetykę, podobnie jak smak w sprawach kulinarnych. W latach siedemdziesiątych, na przykład, nastąpiło w amerykańskiej kuchni wyraźne przejście od jedzenia łagodnego do bardziej pikantnego, rozmaite narodowe potrawy hinduskie, meksykańskie i inne stały się niezwykle popularne. Dzisiaj zastą­piła je nouvelle cuisine i wszyscy wolą prostszą dietę. To samo dzieje

2 D. Saatchi, Living in Zen, w: "House and Garden", 157 (1985) nr 1, s. 110.

3 J. Kron, Home-Psych: The Sociał Psychołogy oj Home and Decomtion, New York 1983, s. 178.

199

Page 101: Witold Rybczyński-dom. krótka historia idei-1996

SUROWA PROSTOTA

się we wnętrzach; zmienia się zarówno ilość wzorów, jak stopień wizualnego bogactwa i różnorodności.

Peter Thornton nazwał tę cechę wnętrz "gęstością"4. Jej natę­żenie zmienia się jak moda, jak długość spódnic kobiet i włosów mężczyzn. Zależy to od tego, ile niepokoju i wzorów jest w sta­nie znieść oko ludzkie. Nie jest to sprawą stylów historycznych, bo nawet w ramach jednego stylu gęstość może się zmieniać. Angiel­skie neopalladiańskie wnętrza w 1720 roku były gęstsze niż dwa­dzieścia lat później, a pokoje w połowie epoki wiktoriańskiej za­gracano o wiele mniej niż w latach siedemdziesiątych XIX wieku, szczególnie jeśli były w stylu Queen Anne. Po 1920 roku zaszła zdecydowana zmiana w powszechnym smaku, pokoje stawały się coraz mniej zagęszczone, aż osiągnęły punkt kulminacyjny, kiedy w 1970 roku nastał minimalizm. Od tego czasu, według Thorntona, widać odwrót w kierunku przeładowania i większej ilości wzorów, widoczny w okazywaniu na nowo zainteresowania wnętrzami wik­toriańskimi, do niedawna ignorowanymi.

"Rzucająca się w oczy prostota" - dziwne, sprzeczne sformuło­wanie, ale dobrze oddające kontrasty w nowoczesnych wnętrzach: marmurowe blaty w kuchni i bambusowe zasłony, pomalowany tynk na ścianach i pięknie wpasowane dębowe drzwi, Matisse i na podłodze mata do spania - atmosfera domowa, poddana jednocze­śnie i surowej dyscyplinie, i nieudolnej improwizacji. Urządzenie jest nie artystyczne, ale to wyrafinowana i wystudiowana niearty­styczność. Łazienka wyłożona białymi kaflami wygląda zupełnie zwyczajnie, póki się nie spostrzeże, że jej wymiary zostały tak wy­liczone, by ani jeden kafel nie został przycięty, wszystkie nieska­zitelne i równe tkwią na swoich miejscach. Dębowa posadzka jest nie tylko gładka, wszystkie kawałki drewna są identycznej długo­ści. Ta prostota jest jednak złudna - wcale niełatwo zaprojektować niewidoczne szafy w ścianach albo drzwi bez ram. Materiały są łączone z niezwykłą wprost precyzją; ta perfekcyjność onieśmiela i oskarża zarazem. Nic dziwnego, że wszystko musi być schowane.

4 P. Thornton, op. cit., s. 8-9.

200

SUROWA PROSTOTA

Z takiego wnętrza usunięty został nie tylko nieład, również ślady ludzkiego niedbalstwa i słabości, a także działalność projektanta.

Proces eliminowania wszystkiego, tak charakterystyczny dla nowoczesnych wnętrz, zapoczątkował Adolf Loos, architekt wie­deński. W 1908 roku napisał kontrowersyjny esej zatytułowany "Ornamentyka i zbrodnia", w którym zaleca usunięcie wszystkich ozdób z życia codziennego, z architektury i wnętrz mieszkalnych. Twierdzi w nim, że to, co było konieczne dawniej, nie pasuje do nowoczesnego, uprzemysłowionego świata. Uważa skłonność do zdobnictwa za objaw prymitywizmu, a rysunki i malarstwo ścienne w łazience za dekoracyjne zboczenie. "Zbrodnią" ozdabiania jest marnowanie ludzkiego czasu i pieniędzy, co jest - zdaniem Loosa - zarówno niepotrzebne, jak staroświeckie.

Już w 1904 roku Loos projektował wille z gładkimi, białymi, tynkowanymi ścianami, płaskimi dachami, bez gzymsów, z prosto­kątnymi oknami, nie ozdobionymi nawet śladem ramy czy listwy -pierwsze "kontenery chłodnicze". Ale Loos był reformatorem, nie rewolucjonistą. Był przeciwnikiem ozdób, a nie dekoracji wnętrz, i wewnątrz jego sześciany nie były podobne w najmniejszym stop­niu do tego, co na zewnątrz. Pokoje miały piękne parkiety, były wy­kończone pierwszorzędnymi materiałami, wykładane marmurem i posiadały wygodne, tradycyjne umeblowanie - Loos był amato­rem Chippnedale' a i Queen Anne. Wnętrza przez niego projek­towane były mieszczańskie, komfortowe i solidne, takie jakie on i jego wiedeńscy klienci życzyli sobie mieć w domu.

Napastliwy atak Loosa na zdobnictwo, którego miał później żałować, stał się sygnałem do masowego podważania tradycyjnych wartości. Ponadto, ponieważ wymyślił on dla swojej teorii mo­ralną podstawę, nabrała ona wkrótce retoryki i samozadowolenia wypraw krzyżowych. Dla francuskiej, niemieckiej i holenderskiej awangardy eliminacja ozdób stała się wyzwaniem. Postawili idee Loosa na głowie i wnętrza projektowanych przez nich domów za­częły być równie białe i gładkie jak to, co na zewnątrz. Wszystkie ślady przeszłości zostały usunięte. Jeśli ornamentyka była zbrod-

201

Page 102: Witold Rybczyński-dom. krótka historia idei-1996

SUROWA PROSTOTA

nią, to zbrodnią był również luksus. Precz z bogatymi materiałami, precz z ekstrawagancją, precz z falbanami. Niedługo potem skie­rowano też ataki na mieszczańską wygodę. Tapety, kasetony i dra­perie zastąpiono nie malowanym tynkiem, cegłą i betonem. Im su­rowiej, tym lepiej. Ściany były nagie, podłogi gołe, a światło ostre.

Następnie skierowano atak przeciw samej idei domowości. Przytulność powinna zniknąć - moraliści nie mieli co do tego wąt­pliwości. Dlatego ich wnętrza, w przeciwieństwie do projektowa­nych przez Loosa, nie miały ani zacisznych alków, ani miłych kąci­ków przy kominkach. Loos był zdania, że jeśli coś jest praktyczne, powinno pozostać bez względu na to, z jakiej pochodzi epoki - czę­

sto robił kopie krzeseł "Windsor" dla swoich klientów. Ale "krzy­żowcy" unikali mieszczańskiego umeblowania i mieszczańskiego zdobnictwa. Wystrzegali się stylowych mebli i używali fabrycznych krzeseł albo projektowali umeblowanie wyglądające jak wyposaże­nie zakładów przemysłowych *. Ich szafy przypominały biurowe registratory, a schody - drabiny okrętowe. Wizerunek domu zmie­nił się całkowicie, został odarty ze swoich mieszczańskich trady­cji, osierocony ze spokojnej przytulności i dobrze zakorzenionych pojęć o komforcie. Bardziej radykalni architekci otwarcie popierali tę ideę. Winny być podjęte ostateczne środki zaradcze, żebyśmy "nie stali się ofiarami nudy, przyzwyczajeń·i k o m f o r t u" (podkreślenie moje - W R.)6. Jak to się mogło stać, że tak nie­zwykły - i tak niepopularny, w każdym razie pozornie - program, mógł w ogóle osiągnąć sukces? Było to rezultatem serii przypad­ków, zbiegów okoliczności i historycznych wydarzeń, których nie

• Loos w okresie Wystawy mieszkał w Paryżu i reprezentował firmę austriacką, która miała za zadanie wyposażenie Nowego Ducha w meble. Chociaż był pierw­szym architektem, który zastosował w 1899 roku gięte krzesła w kawiarni, pomysł Le Corbusiera użycia restauracyjnych krzeseł w domu uznał za "niefortunny,,5.

5 Cyt. w: B. Rukschcio i R. Schachel, Adolf Laos: Leben und Werk, Salzburg 1982, s. 308.

6 A. Behne, cyt. w: U. Conrads i H. G. Sperlich, Fantastic Architecture, London 1963, s. 134.

202

SUROWA PROSTOTA

sposób było przewidzieć w 1925 roku, kiedy pawilon Nowy Duch stał zaniedbany i ignorowany - smętny zwiastun przyszłości, któ­rej najwyraźniej nikt sobie nie życzył.

* * *

Najpierw krach na giełdzie nowojorskiej w 1929 roku i Wielki Kryzys położyły kres stylowi Art Deco. Wiekszości prywatnych me­cenasów, zatrudniających w przeszłości ensembliers, nie stać już było na kupowanie bogatych materiałów i płacenie wielkich sum rze~ mieślnikom; ci, którzy dawaliby sobie jeszcze z tym radę, woleli wydać pieniądze w bardziej dyskretny sposób. Art Deco jednak nie przepadł całkowicie - wnętrza na wielkim statku oceanicznym "Normandie", spuszczonym na wodę w 1935 roku, były w stylu Art Deco - ale nie stosowano go w domach prywatnych; zawsze zresztą był zbyt kosztowny dla większości ludzi. Dalej projektowano w nim dla wielkich gmachów, zwłaszcza dla tych, które miały przyciągać publiczność, jak i dekoracje w restauracjach, sklepach oraz hote­lach przez następne dwadzieścia pięć lat. Większość miast amery­kańskich miała przynajmniej jedną salę kinowo-teatralną w stylu Art Deco i ich olśniewająca atmosfera pasowała jak ulał do filmów robionych w Hollywood, a takie miasta jak Miami Beach czy Los Angeles uznały go za swój własny styl. Ale prawdziwy Art Deco był dla wytwornych estetów, a nie dla mas, i po przeróbce na bar­dziej popularny rzadko pozostawał tak wyrafinowany, jak w swoim szczytowym momencie; stracił swoją pikanterię, za to stał się wy­jałowiony i prostacki.

Bezbarwny styl kontenerowych sześcianów, z drugiej strony, dobrze pasował do postdepresyjnej trzeźwości, dawał się też le­piej znosić przy skromnych budżetach i ograniczonych docho­dach - wszystko co było potrzebne to biała farba. Ale chodziło tu o coś więcej niż oszczędność. W latach dwudziestych jedynym państwem, które (przez krótki okres) popierało styl antymieszczań­ski, był Związek Sowiecki - pierwsze wielkie zamówienie dla Le

203

Page 103: Witold Rybczyński-dom. krótka historia idei-1996

SUROWA PROSTOTA

Corbusiera przyszło z Moskwy - ponieważ ideologie antymiesz­czańskich "krzyżowców" odwoływały się do rewolucyjnych socja­listów. Natomiast nowa, hitlerowska władza w Niemczech była za­gorzale tradycyjna - w każdym razie w sprawach architektury -i nie chciała mieć nic wspólnego z czymkolwiek, co uznawała za styl bolszewicki. Jako że neoklasycyzm był popierany przez dykta­torów - zarówno przez Hitlera, jak Mussoliniego i, jak się okazało, przez Stalina - surowa i prosta architektura modernizmu, przez przypadek, reprezentowała antyfaszyzm i antytotalitaryzm.

Nowe, socjalistyczne, powojenne rządy w Anglii, Niemczech, Holandii i Skandynawii chętnie przyjęły skłaniającą się ku lewicy retorykę szkoły moderny. W Stanach Zjednoczonych, gdzie wielu niemieckich architektów schroniło się przed hitleryzmem, styl mo­dernistyczny został dobrze przyjęty nie dlatego, że pochodził z so­cjalistycznej szkoły, ale ponieważ, biorąc pod uwagę jego korzenie, uznano po za oryginalny i awangardowy. Podobnie jak w roku 1925 na Swiatowej Wystawie Amerykanie podziwiali Art Deco, tak w dziesięć lat później zaczęli się uczyć innego nowego europej­skiego stylu. Tym razem jednak pochodziło to z pierwszej ręki, od dwóch czołowych modernistycznych architektów - Waltera Gro­piusa i Miesa van der Rohe. Byli oni fetowani, wystawiani, obsy­pywani zamówieniami i proponowano im własne szkoły architek­toniczne. Z aktywną pomocą możnych patronów, muzeów, uniwer­sytetów i krytyków ich udział w architekturze stał się wybitny 7 • Po­mogła im również reputacja antytotalitarystów, a zaproponowany przez nich styl Wolnego Świata reprezentował demokrację i Ame­rykę podczas "zimnej wojny". W tej roli widziano go nie jako po prostu nowy architektoniczny styl; był biały nie tylko z wyglądu, ale także czysty moralnie. Oznaczało to zerwanie z przeszłością, którą uważano coraz wyraźniej za bezwartościową i niemoralną, w każdym razie w zakresie architektury. Uznano, że Art Deco jest lubieżny, styl wiktoriański - dekadencki, a rokoko razem ze swoim czemu-nie-jedzą-ciastek za naj gorszy - tylko biała prostota była

7 By zapoznać się z humorystycznymi opowieściami z tego okresu, zob. T. Wolfe, From Bauhaus to Dur House, New York 1981, s. 37-56.

204

SUROWA PROSTOTA

pełna cnót. Zdobienie szkodzi duszy; trzeba się więc z nim roz­stać. Ludzie będą szczęśliwi, pozbywszy się bagażu historycznych dekoracji. Jeśli nie było to zawsze łatwe lub przyjemne - to w każ­dym raz~e - jak w medycynie - zdrowsze dla nich.

Poparcie europejskich polityków i nowojorskich intelektuali­stów niewiele by dało, gdyby nowa architektura nie niosła z sobą pewnych korzyści. Odbudowa Europy i amerykański powojenny boom wymagały szybkiego i nie drogiego sposobu budowania, który odpowiadałby masowej produkcji i uprzemysłowieniu. Za­równo style historyczne, jak secesja i Art Deco wymagały dro­gich rzemieślników i kosztownych materiałów. Architektura pro­stych ścian i nie zdobionych pokoi nie potrzebowała ani jednego, ani drugiego - przeciwnie, forowała standaryzację - i z tej tylko przyczyny, w każdym razie jeśli chodziło o biznesmenów, przed­stawiała się bardzo atrakcyjnie. Społeczeństwo miało pogląd mniej entuzjastyczny. Większość ludzi, gdyby im dano wybór, wolałaby coś przytulniejszego, jak, powiedzmy, Queen Anne czy styl kolo­nialny, ale nikt ich o zdanie nie pytał. Te nie chciane budowle były przyjmowane niechętnie, tolerowano je tylko dzięki ich "funkcjo­nalności" i "przydatności". Nawet je podziwiano, szczególnie jeśli były wysokie, ale ich nie kochano. Chociaż architekci i ludzie po­pierający ich wynosili pod niebiosa zalety Nowego Ducha, dla sza­rego człowieka był to jeszcze jeden nieprzyjemny uboczny produkt nowoczesności, jak korki uliczne czy plastikowe widelce.

Dekoracje wnętrz podążyły za architekturą. Architekci nabrali rozumu i nie byli już skłonni dać sobie wydrzeć sprawę wnętrz budynków, jak miało to miejsce w XIX wieku. Urządzanie domów nie zależało już od zachcianek właścicieli; nie dopuszczano też, żeby wpadało w ręce dekoratorów wnętrz. Nowoczesne budow­nictwo uległo całkowitej przemianie; nie tylko cały układ wnętrz, ale także materiały wykończeniowe, umeblowanie, akcesoria i usta­wienie krzeseł było planowane. W rezultacie w pokojach pano­wał porządek, nie znany od czasów rokoka. Nie był to jednak produkt wysiłków zespołu rzemieślników, pracujących według ja­kiegoś sztywnego przepisu. Najbardziej podziwiano te wnętrza,

205

Page 104: Witold Rybczyński-dom. krótka historia idei-1996

SUROWA PROSTOTA

w których wszystko zaprojektował jeden architekt - nawet światła, klamki i popielniczki *. I oczywiście umeblowanie - umeblowanie przede wszystkim.

Mebel powie ci wszystko. Tak jak paleontolog jest w stanie z fragmentu kości szczęki zrekonstruować prehistoryczne zwie­rzę, można, zobaczywszy jedno krzesło, wyobrazić sobie wnętrze domu i zachowanie jego mieszkańców. Fauteuil Ludwika XV świad­czy nie tylko o wnętrzu, do jakiego był przewidziany, ale też

o uroczej elegancji tej epoki. Lśniący mahoń georgiańskiego krze­sła "Windsor", z bezbłędnie wytoczonymi balaskami, kojarzy nam się z wielkopańską powściągliwością. Przeładowany fotel wikto­riański - grubo przepikowana bogata tkanina i obszyte galonami pokrowce - świadczą zarówno o konserwatyzmie tego okresu, jak i o pragnieniu fizycznej wygody. Szezlong w stylu Art Deco, obity skórą z zebry i inkrustowany macicą perłową, dowodzi pełnego zmysłowości delektowania się luksusem.

Fotel "Wassily" - zaprojektowany przez Marcela Breuera w la­tach 1925-1926 - został uznany za klasyk. Podobnie jak krzesło "Barcelona" Miesa van der Rohe z tego samego okresu, przedstawia on ideał współczesnego projektowania: lekki, wykonany z przemy­słowych materiałów i nie posiadający ozdób. Jest konstrukcją z gię­tych, chromowanych rurek, na których siedzenie, oparcie i poręcze tworzą naciągnięte pasy skóry. Wygląda - jak mówią - jakby nie dotknęły go ręce ludzkie. Jego nieco sztywne piękno nie pocho­dzi z potrzeb estetycznych, ale z jasnego i konstrukcyjnie wyrazi­stego sposobu połączenia materiałów - metalu w sprężeniu, a skóry w rozciąganiu. Jak we wszystkich nowoczesnych krzesłach nie ma

• A. Loos był przeciwnikiem kocepcji "jednego projektanta": "Nie zgadzam się z prądem, który uważa za wskazane, żeby budynek był projektowany w całości, włącznie z szufladą na węgiel, przez jednego architekta. Myślę, że może to być w rezultacie monotonne"S. Ta wypowiedź pojawiła się w zbiorze esejów, wydanym w 1921 roku pod trafnym tytułem Spoken into the Void ("Mówienie w próżnię").

s A. Loos, Interiors in the Rotunda, w: Spoken into the Void: Collected Essays 1897-1900, trans. J. O. Newman i J. H. Smith, Cambridge, 1982, s. 27. Po raz pierw­szy wydane w 1921.

206

SUROWA PROSTOTA

w nim żadnego odniesienia do mebli historycznych; kojarzy się wyłącznie ze współczesnością i codziennością. Wygięte metalowe rurki przypominają ramę rowerową, a twarda, naciągnięta skóra -pasek do ostrzenia brzytwy. Kiedy go zaprojektowano, nie był po­dobny do żadnego dotychczasowego krzesła - nawet pięćdziesiąt lat później wygląda bardziej na przyrząd do gimnastyki niż na fo­tel. Stąd pierwsze wrażenie, gdy się na nim siada, jest przyjemne; człowiek się dziwi, że w ogóle można siedzieć na tym niezwykłym połączeniu rurek i płaszczyzn.

Dobrze zaprojektowane krzesło musi zapewniać nie tylko wygodne siedzenie, ale również możność wypicia drinka, czyta­nia, rozmowy, utrzymania na kolanach dokazującego dzieciaka, drzemki i tak dalej. Musi pozwolić siedzącemu na przesunięcie się i zmianę pozycji. Te zmiany pozycji mają swoją społeczną funkcję - tak zwaną "mowę fiała". Powinno być możliwe pochylenie się do przodu (żeby wyrazić zainteresowanie) albo do tyłu (aby wskazać na zamyślenie); powinno się móc siedzieć sztywno (żeby okazać szacunek) albo wyciągnąć się (żeby dać znać o dobrym samopo­czuciu lub okazać brak szacunku). Możliwość zmian pozycji ma również do spełnienia ważną funkcję fizyczną. Ludzkie ciało źle znosi tę samą pozycję przez dłuższy okres; przeciągający się brak ruchu niekorD'stnie wpływa na tkanki, muskuły i stawy. Zmiany pozycji - skrzyżowanie nóg, podwinięcie jednej lub obu pod sie­bie, nawet przerzucenie przez poręcz - rozkładają ciężar ciała na różne strony, nacisk się zwalnia i daje odpoczynek różnym grupom mięśni. Nawet najlepiej zaprojektowane siedzisko staje się po ja­kimś czasie niewygodne, jeśli ruchy są ograniczone - pasażerowie

samolotów wiedzą to najlepiej. Te tendencje do zmieniania pozycji fachowcy nazywają mobilnością (motility). Mobilność osoby leżą­cej została dokładnie przestudiowana pod kątem wygody spania i użytkowania łóżek szpitalnych, w których brak możliwości poru­szania się powoduje odleżyny9. Mobilność na siedząco jest mniej

9 H. McIlvaine Parsons, The Bedroom, "Human Factors" 14 (1972) nr 5, s. 424-425.

207

Page 105: Witold Rybczyński-dom. krótka historia idei-1996

SUROWA PROSTOTA

opracowana, ale wydaje się być równie istotna, jeśli chodzi o wy­godę siedzenia * 10 .

Jednym ze sposobów umożliwienia ruchliwości jest ruch sa­mego krzesła. To zadanie spełnia bujany fotel; jego głównym celem nie jest bujać się nieprzerwanie, ale pozwolić siedzącemu zmieniać pozycję i przynosić ulgę zarówno nogom, jak i plecom. Dlatego czę­sto zaleca się fotele bujane osobom chorym na kręgosłup. W poło­wie XIX wieku pojawiły się, przede wszystkim w Ameryce, różne rodzaje mebli, w których wygodnie było siedzieć nie z powodu miękkich obić, jak w przeszłości, ale dzięki ich zdolności do rusza­nia się - zginania, kołysania czy obracania. W przeciwieństwie do bujaka, wszystkie te ruszające się meble były mechaniczne. Obecnie meble mechaniczne kojarzą się nam z biurowymi, z fotelami steno­typistek, i specjalistycznymi, jak u fryzjera czy dentysty, ale pocho­dzenie wszystkich jest domowe. Pierwsze kiwające się i zginające fotele na rolkach, opatentowane w 1853 roku, były przeznaczone do mieszkańll . Rodzina wiktoriańska używała wielu "maszyn do siedzenia", zginających się krzeseł do szycia, leżanek dla inwalidów, obrotowych krzeseł do pisania i gry na fortepianie, mechanicznych bujaków i odpowiednio przystosowanych foteli klubowych.

Mechaniczne meble nie tylko umożliwiają mobilność, ale także rozwiązują problem, który zawsze wisiał jak zmora nad projektan­tami: ciało ludzkie ma rozmaite kształty i wymiary ~jlie ma fotela, który odpowiadałby wszystkim. W tym sensie tradycyjne umeblo­wanie było zawsze kompromisem; najlepsze co można było zdzia­łać, to stosować rozmaite wymiary (przeważnie mniejsze dla kobiet, a szersze i cięższe dla mężczyzn) i dawać dostatecznie dużo obić i wyściełań, żeby skompensować różnice. Z drugiej strony krzesło mechaniczne winno być zaprojektowane nie tylko w odpowied-

• Wiele regulacji, proponowanych obecnie w siedzeniach samochodowych, ma nie tylko pasować do różnych kierowców, ale także umożliwić zmianę pozycji w cza­sie długiego prowadzenia.

la p. Branton, BehavioT, Body Mechanics and Discomfort, "Ergonornics" 12 (1969), s. 316-327.

11 S. Giedion, op. cit., s. 402-403.

208

SUROWA PROSTOTA

niej wysokości, ale również oparcie musi mieć właściwą wysokość i kąt nachylenia. Ruchome mechanizmy pozwalają na rozmaite po­stawy na tym samym krześle, a nacisk może być tak skalkulowany, by brać pod uwagę różne ciężary ciała.

Domowe meble mechaniczne nigdy nie interesowały architek­tów i projektantów; pogardzali leżankami i "La-Z-Boy" - reliktem dziewiętnastowiecznym - jako beznadziejnie pospolitymi *. Krze­sło "Wassily", podobnie jak inne współczesne meble, nie posiada żadnych urządzeń pozwalających osobie siedzącej przystosować je do swoich potrzeb. W dodatku ostro nachylony kąt siedzenia uniemożliwia jakąkolwiek inną pozycję niż odchylenie do tyłu; je­śli człowiek chce się pochylić do przodu, żeby sięgnąć po kawę, sztywno napięty brzeg siedzenia powoduje, że "kierowca" zaczyna niemiło balansować. Jeżeli ma ochotę przechylić się na bok, porę­cze nie zapewniają mu dostatecznego oparcia. Płaski tył i siedzenie zniechęcają do poruszania się; wkrótce też ogarnia człowieka znie­cierpliwienie. W przypadku, kiedy kolana są zgięte, uda nie są już podtrzymywane przez naprężone siedzenie, które uniemożliwia także wyciągnięcie nóg na całą długość. Po pewnym czasie brzegi twardej skóry zaczynają boleśnie wpijać się w spodnią część ud, a podwójnie zszyte brzegi poręczy nieprzyjemnie uwierają przed­ramiona. W tym wygodnym krześle nie sposób wytrzymać dłużej niż trzydzieści minut.

Jak można niewygodne krzesło dołączyć do klasyki? Czy cho­dzi o historyczną wagę, przypisaną do faktu, że Breuer zaprojek­tował to krzesło w 1926 roku? Można się zachwycać, na przykład, pierwszym rowerem, dosyć niezdarnym, ale był to wielki wyna­lazek. Natomiast krzesło "Wassily" nie jest zupełnie nowym po­mysłem, nawet jeśli jako pierwsze zostało skonstruowane z rurek. W każdym razie "groszowy" środek lokomocji znajduje się w mu-

• Jedną z rzadkich prób poprawienia szerokiego i niezgrabnego "La-Z-Boy" jest składane krzesło Ferdinanda Porsche. Nie powinien dziwić fakt, że projektant ka­roserii zajął się mechanicznymi meblami, ponieważ siedzenia samochodowe wyka­zują duży stopień komfortu i nie wytrzymują porównania z meblami domowymi - jeżeli już, to z biurowymi.

209

Page 106: Witold Rybczyński-dom. krótka historia idei-1996

SUROWA PROSTOTA

zeum - a krzesło Breuera ciągle jest produkowane, sprzedawane -

i nadal się w nim siada. Można sobie nawet pozwolić na krytyko­

wanie tego krzesła, bo jest to budzący powszechny zachwyt wzór

nowoczesnego projektowania, tak jak i eleganckie krzesło "Barce­

lona" Miesa van der Rohe, które dalej ozdabia kuluary, muzea i li­

ving-roomy. Ono zresztą też nie jest przesadnie wygodne. Cienkie

poduszki są zbyt płaskie, brak poręczy utrudnia siadanie i wstawa­

nie, a niepewne skórzane siedzenie i oparcie nie są w stanie po­

wstrzymać siedzącego od ześlizgiwania się. Z problemem podob­

nej niepewności spotykamy się i w innych krzesłach, jak na przy­

kład w słynnej skórzanej leżance Charlesa Eamesa. Wielu krytyków

zastanawia się nad "niewypałem", jakim było przedziwne krzesło

Hardoya zwane "Butterfly", które charakteryzuje się tym, że im

dłużej się na nim siedzi, tym bardziej tajemnicza wydaje się jego

popularność12 . Byłoby przesadą uznać, że wszystkie współczesne

meble są niewygodne, ale faktem jest, że wiele z nich, uznanych za

wybitne przykłady nowoczesnego projektowania, wykazują małe

zainteresowanie komfortem siedzących *.

Istnieje opinia, że ergonomiczna porażka współczesnego me­

blarstwa wzięła się z lekceważenia tradycyjnych przepisów na wy­

godne siedzenie14 . Nie łatwo jest na nowo wymyślić koło, szcze­

gólnie jeśli będziemy się upierać, że musi być okrągłe - podobnie

rzecz się ma z krzesłem. Dużo czasu zabrało osiemnastowiecznym

meblarzom znalezienie właściwego siedzenia, tylnego oparcia, od­

powiednich wygięć, kształtów i materiałów, żeby zapewnić siedzą­

cemu komfort. Z doświadczeń ich skorzystano w serii prototypów,

takich jak wyściełane "skrzydłowe" krzesło, "baliowe" czy "obia­

dowe" z drewnianym oparciem, które stały sie funkcjonalnymi

wzorami wygodnych siedzeń. Podręczniki Hepplewhite' a i Chip-

12 J. Rykwert, op. cit., s. 236-237.

• Krzesła "Barcelona" i projektu Hardoya, a także leżanka Eamesa zostały wpi­

sane przez wybrane grono projektantów, krytyków i nauczycieli na listę "stu naj­

ważniejszych wyrobów" w 1957 roku13 .

13 R. Caplan, By Design, New York 1982, s. 91-92.

14 A. Greenberg, op. cit., s. 80.

210

I 1\'

SUROWA PROSTOTA

pendale' a dawały pełne informacje o wzorcach, a także podsuwały

szereg pomysłów pochodnych. Wymiary takiego funkcjonalnego

wzorca były wyraźne i szczegółowe, zapewniały też wygodę. Zda­

rzały się również propozycje niewymiarowe, pozostawiające wybór

wyobraźni poszczególnych stolarzy. Powinni oni wykonywać rze­

czy oryginalne, ale zawsze trzymające się wzorców; projektowanie

mebli to niekończąca się ilość możliwości na wiele tematów.

Szło to całkiem dobrze jeszcze w XX wieku. Projektanci Art

Deco podzielali osiemnastowieczny pogląd na wygodę i przyjem­

ność, a choć ich meble były mniejsze - ze względu na mniejsze po­

koje - to trzymali się tradycji. W każdym razie w sprawach zasad­

niczych. Kiedy Ruhlmann projektował fotel, wziął sobie za punkt

wyjścia przykład wiktoriański typu "balia", całkowicie obity, z wy­

pchanym tyłem, bokami i poduszką na siedzeniu. W XIX wieku

byłby on ozdobiony, wersja Ruhlmanna była skromniejsza: gładki

aksamit, mahoniowe nóżki i cienka drewniana listwa określały cha­

rakter fotela. Chociaż kanapa Ruhlmanna bardzo przypominała

swoją empirową poprzedniczkę, wykończenie z drzewa orzecho­

wego oraz inkrustacja ze srebra i kości słoniowej nie omylnie wska­

zywały na Art Deco. Krzesło projektu Louisa Sile i Andre Mare' a

z tylnym oparciem w kształcie łyżki, o wyglądzie i z detalami całko­

wicie nowoczesnymi, wzorowane były na rokokowej tradycji sze­

rokiego przodu, bombiasto wypchanego siedzenia i łagodnie wy­

giętego tyłu. W wypadku snobizujących projektantów Art Deco

nie chodziło o kładzenie nacisku na wygodę - byli oni raczej na­

stawieni na efekt wzrokowy - ale grając jazzową wersję dawnych

standardów, chętnie przyjmowali konwencje z przeszłości.

Współcześni projektanci nie są zainteresowani żadnymi wa­

riantami; chcą błysnąć czymś zupełnie nowym. Zależy im na wła­

snych rozwiązaniach bez pomocy wzorców i wobec tego ich praca

powinna być oceniana w kategoriach nowatorstwa. Doprowadziło

to do "kultu oryginalności" (definicja Allana Greenberga), w któ­

rym pytanie: "Co jest nowsze?" pada częściej niż: "Co jest lep­

sze?"15 Hepplewhite i Chippendale proponują dziesiątki rozwiązań

15 Ibid.

211

Page 107: Witold Rybczyński-dom. krótka historia idei-1996

SUROWA PROSTOTA

dla każdego modelu krzesła. Natomiast każde krzesło nowoczesne ma być jedyne w swoim rodzaju i nie wolno go kopiować. Pewien Włoch wypełnił plastikowy worek kulkami z polistyrenu - bardzo pomysłowo - ale ta droga jest już zamknięta dla wszystkich - ża­

den projektant nawet nie tknie kulek z polistyrenu. Jaki będzie następny wystrzał? Czy będą to krzesła z plisowanej tektury, czy z naciągniętej plastikowej siatki? Ponieważ każdy wzór "należy" do swojego twórcy, nie może być nigdy poprawiony przez innego projektanta - pojawiają się czasami popularne imitacje słynnych krzeseł, ale nie zdarza się, żeby były to wersje ulepszone. W takich warunkach stopniowa ewolucja staje się niemożliwa; opracowywa­nie cudzego projektu mogłoby oznaczać brak wyobraźni, a popra­wianie własnego to przyznanie się, że coś w nim było nie tak.

Ambicją twórców jest robienie mebli z materiałów przemysło­wych i stosowania nowych technik. Nie chodzi o pragnienie eks­perymentowania - ile w tej dziedzinie można dokonać, pokazali sto lat temu wynalazcy mebli mechanicznych - raczej o poszuki­wanie nowości. Nawet jeśli projektanci pracują w drewnie, więk­szość z nich odrzuca sprawdzone, funkcjonalne modele i rozgląda się za całkiem nowymi rozwiązaniami. Kiedy używają tradycyj­nych metod i materiałów, rezultaty są prawie zawsze korzystne. Krzesła "Wassily" z oparcietrl z wymodelowanego drewna, a sie­dzeniem z plecionej trzciny, są równie przyjemne do siedzenia, jak georgiańskie krzesła z tychże materiałów. Krzesło "Weissenhof" projektu Miesa van der Rohe jest wygodniejsze od breuerowskiego, ponieważ rurki są pokryte trzciną, wyplataną ręcznie siedemnasto­wieczną metodą. Leżanka Eamesa daje (niepełny zresztą) komfort nie dlatego, że wykonano ją z innowacyjnej "sklejkowej" muszli, ale dlatego, że jest wypchana pierzem i puchem.

Znany angielski architekt James Stirling, opisując kiedyś po­dobające mu się meble, powiedział: "Lubię (te krzesła) w sposób intelektualny. Nie siedzi się w nich bardzo wygodnie, ale prawdo­podobnie można wytrzymać godzinę lub trochę dłużej bez obawy, że się padnie"16. Tylko na tyle możemy więc liczyć, na godzinę bez

16 James Stirling at Home, "Blueprint" 1, 1983-1984, nr 3.

212

SUROWA PROSTOTA

ataku serca? To nie bardzo krzepiące. W tym wypadku Stirling mó­wił o meblach Thomasa Hope'a, stolarza-amatora z początków XIX wieku, który zaprojektował krzesła w stylu egipskim, wiadomo jed­nak, o co chodzi. Wygodne siedzenie przestało być głównym kry­terium w ocenie wartości krzesła, teraz można mieć też spojrzenie intelektualne. Albo estetyczne. Philip Johnson, protegowany Miesa van der Rohe, powiedział do swoich studentów na Harvardzie: "Myślę, że komfort zależy od tego, czy krzesło uważamy za ładne czy nie"17. Z właściwym sobie dowcipem ciągnął dalej, że ludzie, którym w jego domu podobały się krzesła Barcelona, lubili na nich siadać, mimo że jego zdaniem "nie są one bardzo wygodne".

Wiara w moc sztuki, pozwalająca przezwyciężać prawa fizyki, ma w sobie coś czarująco naiwnego. Są to oczywiście pobożne ży­czenia. Ludziom zapadającym się w krześle Barcelona albo walczą­cym, żeby wydostać się z leżanki Eamesa, nie jest wygodnie, starają się tylko znosić niewygodę w imię sztuki - albo prestiżu - co nie jest tym samym. My oczekujemy, że nasze wnętrza i umeblowanie będą wygodne, a nie tylko wyglądały atrakcyjnie. Niegdyś, przed XVIII wiekiem, krzesło uznawano za udane, nawet jeśli się w nim źle siedziało. Jeśli krzesło tylko wyglądało pięknie albo okazale, albo imponująco - było "dobre". Nasze babki nosiły gorsety z fiszbi­nami, a dziadkowie wysokie, wykrochmalone kołnierzyki, ale czuli się eleganccy i modni - mieli ściśnięte kibicie, a szyje poodgnia­tane, ale można powiedzieć, że tak ubrani też czuli się "dobrze". Natomiast my, zamieniwszy nasze bluzy i dżinsy na ich ubranie, bylibyśmy bardzo skrępowani. Uważamy za samo przez się zro­zumiałe, że rzeczy, które nosimy, muszą nam zapewniać swobodę poruszania się, tak samo, jak od mebli oczekujemy, że będzie nam w nich wygodnie.

A co ofiarowuje nam krzesło dwudziestowieczne? Ujawnia optymistyczną wiarę w technologię i właściwe stosowanie materia­łów. Świadczy o zainteresowaniu wykonawstwem - nie rzemiosłem w tradycyjnym znaczeniu, ale dokładnymi i precyzyjnymi zespo-

17 P. Johnson, Writings, New York 1979, s. 138.

213

Page 108: Witold Rybczyński-dom. krótka historia idei-1996

SUROWA PROSTOTA

łami fachowców. Jest obiektem znaczącym, a nie żadną błahostką czy fanaberią. Zapewnia pewien status towarzyski - można kupić taniej używany samochód niż niejedno nowoczesne krzesło. Repre­zentuje lekkość i mobilność oraz nakazuje podziw dla tych cech -tak jak dla pięknie zbudowanego szałasu, lecz nie zachęca do sia­dania, w każdym razie nie na długo. Krzesło rokokowe zapraszało do konwersacji, wiktoriańskie do drzemki, a krzesło nowoczesne kojarzy się z biznesem. "Dajmy sobie spokój z siadaniem i weźmy się do czegoś pożytecznego" - zdaje się mówić. Ma do czynienia z wieloma rzeczami, ale już nie z wygodą, przyjemnością i, szcze­rze mówiąc, z komfortem.

Dwieście lat temu, gdy ludzie w sklepie Thomasa Chippen­dale' a na Sto Martin' s Lane w Londynie, kupowali krzesła lub stoły, nie przychodziło im do głowy, że kupują "klasyk", ani że wiele lat później te meble będą poszukiwane przez kolekcjonerów. Kupo­wali krzesła Chippendale' a, ponieważ jego meble, choć nazywały się Ludwik Xv, neogotyckie czy chińskie, były nowe i ponieważ zależało im, żeby umeblować swoje domy w możliwie najmodniej­szym stylu. Natomiast w 1977 roku, kiedy pismo "Better Homes and Gardens" ("Lepsze domy i ogrody") przeprowadziło ankietę wśród swoich czytelników, tylko piętnaście procent wolało ume­blowanie w "naj nowszym modnym stylu" 18 . Większość wyraźnie chciała, i nadal chce, mebli dawnych - niekoniecznie starych - i tra­dycyjnej dekoracji, właśnie tego, co proponuje im Ralph Lauren w "Super klasie" czy "Nowej Anglii". Gdyby wielkie magazyny czy sklepy specjalizujące się w dekoracji wnętrz miały być jakąś wska­zówką, wybór większości ludzi padałby na pokoje, które przypo­minają im - o ile tylko pozwalałyby na to ich budżety - mieszkania ich dziadków.

Nikt nie uważa tego za niezwykłe. Natomiast nie ma takich tęsknot w innych dziedzinach naszego życia, jak zauważył Adolf Loos. Nie brakuje nam dawnego jedzenia. Nasze zainteresowanie

18 J. Kron, op. cit., s. 177.

214

ł SUROWA PROSTOTA

zdrowiem i odżywianiem się wpłynęło na nasz sposób jedzenia i na to, co jemy. Nasza dbałość o zachowanie szczupłej sylwetki zdu­miałaby naszych dziewiętnastowiecznych, korpulentnych przod­ków. Zmieniliśmy sposób mówienia, maniery i zachowanie, tak publiczne, jak prywatne. Nie czujemy potrzeby, na przykład, przy­wrócenia zwyczaju składania biletów wizytowych, czy długich za­lotów w obecności przyzwoitki. Powrót do osiemnastowiecznego wystroju wnętrz nie pasowałby do naszego swobodnego sposobu życia. Chociaż jesteśmy kolekcjonerami antyków, nie chce nam się jeździć staroświeckimi samochodami. Wolimy obecne, tańsze w eksploatacji, bezpieczniejsze i wygodniejsze, i nie spodziewamy się, żeby można było osiągnąć postęp, wskrzeszając stare modele. Czulibyśmy się równie dziwnie w modelu T*, jak nosząc pumpy czy krynoliny, ale choć nie przychodzi nam do głowy noszenie dawnych ubrań, nie widzimy nic niestosownego w przystrajaniu naszych domów w niegdysiejsze ozdoby.

Pewien pisarz tłumaczy tę tęsknotę następująco: "Ameryka­nów fascynuje przyszłość, ale nie chcą w niej żyć"19. Brzmi to przekonywająco, ale nie trafia w sedno. Po pierwsze zakłada, że opór przeciwko wprowadzaniu nowości do domu jest amerykań­ską tradycją, podczas gdy zarówno olbrzymie zmiany, które zaszły w domach pod koniec XIX wieku, jak i wprowadzenie nowych metod działania w gospodarstwach domowych przez domowych inżynierów, zostało przyjęte bez oporów. I nigdy nie było zastrze­żeń do "futurystycznych" urządzeń, jak bezprzewodowe telefony, jacuzzi, domowe komputery czy duże ekrany do video. Po drugie, ta "przyszłość", w której ludzie jakoby nie chcą żyć - białe ściany,

rurki, meble z metalu i skóry - nie jest szokująco nowa. Nowy Duch ma już przeszło sześćdziesiątkę i było mnóstwo czasu, żeby do niego przywyknąć.

Tęsknota za przeszłością często jest oznaką niezadowolenia z teraźniejszości. Nazwałem nowoczesne wnętrze "ciosem wymie-

• Pierwszy masowo produkowany samochód w zakładach Forda - przyp. tłum.

19 Ibid.

215

Page 109: Witold Rybczyński-dom. krótka historia idei-1996

SUROWA PROSTOTA

rzonym W rozwój domowego komfortu". Oznacza to nie tyle za­miar wprowadzenia nowego stylu - to jest najmniej ważne - co pragnienie zmian obyczajów społecznych i nawet przerabiania po­jęć dotyczących komfortu domowego w sferze kultury. Samo wy­rzeczenie się mieszczańskich tradycji poddaje w wątpliwość ich sens i odrzuca nie tylko luksus, ale także wygodę, nie tylko nie­ład, ale również intymność. Wzmożona potrzeba przestrzeni po­woduje zanikanie prywatności, tak jak zainteresowanie przemy­słowymi materiałami i przedmiotami odciąga od domowości. Su­rowa prostota zarówno wzrokowa, jak dotykowa zastąpiły uczucie zadowolenia. Coś, co zaczęło się jako wysiłek, żeby zracjonalizo­wać i uprościć, zmieniło się w przewrotną krucjatę; nie jest to, jak się często mówi, odpowiedź na zmieniający się świat, ale próba przerobienia naszego sposobu życia. Jest to zerwanie z tradycją nie dlatego, że odrzuca się tu dawne style, ale dlatego, że eliminuje wszelkie ozdabianie, i nie dlatego, że kładzie nacisk na technologię, ale dlatego, że zwalcza samą ideę komfortu. To jest powód, dla któ­rego ludzie zwracają się ku przeszłości. Ich tęsknota nie jest rezul­tatem ciągot archeologicznych, jak bywało w epoce wiktoriańskiej, ani skłonności do jakiegoś specjalnego okresu, jak w klasycyzmie Jeffersona. Nie jest to też odrzucanie technologii. Ludzie doceniają dobrodziejstwa centralnego ogrzewania i elektryczności, ale pokoje wiejskiego domu w stylu kolonialnym czy georgiański dworek -nie mające tych udogodnień - zawsze ich pociągają, ponieważ dają im smak czegoś, czego brak w nowoczesnych wnętrzach. Ludzie zwracają się ku przeszłości, bo tęsknią za czymś, czego nie znajdują w teraźniejszości - komfortu i dobrego samopoczucia.

216

, ! I

Rozdział 10

Komfort i dobre samopoczucie

... ostatnio doszedłem do wniosku, że komfort jest chyba podstawowym luksusem.

Billy Baldwin w: "The New York Times"

Dobre samopoczucie w domu jest podstawową ludzką po­trzebą, głęboko w nas zakorzenioną, którą należy zaspokoić. Jeśli nie daje nam tego teraźniejszość, naturalne jest, że sięgamy do tra­dycji. Ale postępując w ten sposób, nie powinniśmy mylić pojęcia komfortu z wystrojem - czyli z zewnętrznym wyglądem pokoi - ani z zachowaniami społecznymi, czyli ze sposobem używania pokoi. Wystrój jest przede wszystkim kwestią mody i jego trwałość mie­rzy się w dziesięcioleciach, albo nawet i nie tyle. Styl Queen Anne trwał najwyżej trzydzieści lat, secesja niewiele ponad dziesięć, Art Deco jeszcze mniej. Zachowania społeczne, będące funkcją nawy­ków i obyczajów, są bardziej trwałe. Na przykład praktyka prze­chodzenia mężczyzn do innego pokoju po obiedzie, żeby zapalić, weszła w życie w połowie XIX wieku i przetrwała aż po ćwierć­wiecze XX. Jeszcze w 1935 roku na statku "Normandie" istniała palarnia, chociaż w tym okresie kobiety zaczynały już palić pu­blicznie. Zwyczaj publicznego palenia trwał już około czterdziestu lat, ale niewykluczone, że ustanie w ogóle i powrócimy do czasów, kiedy palenie w obecności innych było niegrzecznością. Natomiast

217

Page 110: Witold Rybczyński-dom. krótka historia idei-1996

KOMFORT I DOBRE SAMOPOCZUCIE

pojęcia kulturowe, takie jak komfort, mają żywot mierzony w stu­leciach. Domowość na przykład istniała przeszło trzysta lat. W tym czasie "gęstość" domowych wnętrz ulegała przeobrażeniom, pokoje zmieniały swoje rozmiary i funkcje, mniej lub bardziej wypełniały się meblami, ale wnętrza były zawsze intymne i miały charakter domowy.

Zmiany w modzie następują częściej niż zmiany w zachowa­niach; pojęcia kulturowe - ponieważ trwają tak długo - są bardziej odporne na przemiany i w konsekwencji wpływają zarówno na zachowanie, jak i na wystrój wnętrz. Chociaż nowe mody nazy­wane są często rewolucyjnymi, bardzo rzadko na tę nazwę zasłu­gują, mają bowiem niewielki wpływ na obyczaje społeczne, a na kulturę w ogóle go nie mają. Długie włosy, ten symbol buntu lat sześćdziesiątych, uznane zostały za kulturowy przewrót, a stały się - o czym powinniśmy byli dobrze wiedzieć - krótkotrwałą modą.

Kiedy moda usiłuje zmienić społeczne zachowania, robi to na wła­sne ryzyko. Papierowe ubrania na przykład, inny bzik lat sześćdzie­siątych, nie utrzymały się długo, ponieważ nie były w stanie za­spokoić tradycyjnego używania ubrań jako symbolu statusu towa­rzyskiego. Wpływ kultury na zachowanie objawia się, kiedy obce zwyczaje przychodzą z zagranicy. Japońska gorąca kąpiel, na przy­kład, jest powszechną modą w Ameryce - może się nawet stać zwyczajem - ale tradycje gorącej kąpieli w Ameryce i Japonii są całkowicie różne. Z na wpół religijnego, wschodniego, kontempla­cyjnego rytuału przerodziła się w zachodni, popularny wypoczy­nek. To przystosowanie następuje w obu kierunkach i tak jak go­rąca kąpiel przyjęła się na Zachodzie, Japończycy przystosowali do swoich przyzwyczajeń i kultury również nasze domowe nawyki*.

• Według George'a Fieldsa, doradcy w australijskim marketingu, urządzenia, ta­kie jak pralki czy zamrażarki, mają większe "psychologiczne znaczenie" dla Japoń­czyków, którzy przywiązują do tych mechanizmów taką samą wagę jak Amerykanie do umeblowania; w japońskim domu można równie często zobaczyć lodówkę w li­ving-roomie, jak w kuchnil.

l G. Fields, Frorn Bonsai to Levi's: When West Meets East, an Insider's Surprising Account oj How the Japanese Live, New York 1983, s. 25-26.

218

ł. KOMFORT I DOBRE SAMOPOCZUCIE

Podobnie zapożyczanie z przeszłości musi się przystosować do współczesnych zwyczajów. Dlatego historyczne wznowienia, na­wet jeśli nie były całkowitymi wynalazkami, nigdy nie miały za­miaru być dokładnym odtwarzaniem przeszłości; zawsze w do­słownym tego słowa znaczeniu były "powierzchowne". Kiedy go­tyk powrócił do łask w XVIII wieku, wycisnął piętno na dekora­cji wnętrz, ale nie przywrócił do życia "wielkiego domu" czy śre­dniowiecznego braku prywatności - podstawowe zasady wikto­riańskiego porządku pozostały nietknięte. Gdy w latach osiemdzie­siątych XIX wieku w Ameryce stawały się modne wnętrza renesan­sowe, nie chodziło o cofnięcie wskazówek zegara; traktowano ten styl wybiórczo i używano go tylko w niektórych pomieszczeniach. Nie było, na przykład, renesansowych kuchni - przyzwyczajenie do wygodnego i praktycznego planowania miejsca pracy było już wtedy zbyt silnie zakorzenione w gospodarce domowej.

Nie sposób odtworzyć komfortu z przeszłości przez naślado­wanie wystroju wnętrz. Wygląd pokoju miał swój sens, ponieważ przystawał do określonego typu zachowań, który z kolei był uwa­runkowany stosunkiem ludzi do komfortu. Odtwarzanie pierw­szego bez drugiego byłoby jak wystawianie sztuki, tylko za po­mocą zabudowania sceny w teatrze, pominąwszy aktorów i tekst. Byłoby to doświadczenie jałowe i nic nie dające. Możemy bardzo wysoko oceniać wystrój wnętrz z przeszłości, ale jeżeli będziemy chcieli je skopiować, okaże się, że zbyt dużo się zmieniło. Najwięk­sze różnice widoczne są w rzeczywistości fizycznego komfortu -standardzie życia - głównie jako rezultat postępu w technologii. Zmiany technologiczne zawsze wpływały na ewolucję komfortu, ale my jesteśmy w szczególnej sytuacji. Naszkicowana w poprzed­nich rozdziałach ewolucja technologii domowej wskazuje, że hi­storia dobrodziejstw technicznych może być podzielona na dwie główne fazy: wszystko to, co działo się do 1890 roku i trzydzieści następnych lat. Jeśli brzmi to dziwacznie, warto przypomnieć so­bie, że wszystkie "nowoczesne" usprawnienia, które przyczyniają się do naszego domowego komfortu - centralne ogrzewanie, kana­lizacja, bieżąca zimna i gorąca woda, energia i światło elektryczne,

219

Page 111: Witold Rybczyński-dom. krótka historia idei-1996

r KOMFORT I DOBRE SAMOPOCZUCIE

windy - było nieosiągalne przed 1890 rokiem i dobrze znane po 1920. Czy nam się to podoba, czy nie, żyjemy na krawędzi wiel­kiego technologicznego podziału. John Lukacs przypomina, że dla nas dom z roku 1930 wydaje się czymś zwyczajnym, ale ludzie z 1885 roku nie wiedzieliby, jak w nim żyć2 . Do tego czasu odtwa­rzanie przeszłości było możliwe do przyjęcia - nawet jeśli zdarzało się rzadko - po 1920 roku zakrawa na ekscentryczność.

Komfort zmienił się nie tylko jakościowo, ale również ilościowo - stał się przywilejem wszystkich. Po 1920 roku zwłaszcza w Ame­ryce (nieco później w Europie) fizyczny komfort w domu przestał być przywilejem tylko części społeczeństwa. Ta jego demokratyza­cja jest zasługą masowej produkcji i uprzemysłowienia. Ale uprze­mysłowienie miało jeszcze inne skutki - sprawiło, że ręczna robota stała się luksusem (pod tym względem analiza Le Corbusiera była słuszna). To także oddziela nas od przeszłości. Jak stwierdzili pro­jektanci Art Deco, opieranie się na rzemieślnikach było kosztowne i oznaczało bardzo szczupłą klientelę. Biuro pani Lauder w stylu Ludwika XV zachwyca nas, ale ile osób może sobie pozwolić na dobre reprodukcje, nie mówiąc już o autentykach. Jeśli upieramy się przy rokoku, musi nas zadowolić erzac - nędzna imitacja ani wygodna, ani ładna. Tylko albo bardzo bogaci, albo zupełnie biedni mogą żyć przeszłością - i tylko ci pierwsi z wyboru. Jeżeli ktoś ma dosyć pieniędzy i wystarczającą liczbę służby - wtedy georgiań­ski dom na wsi to jest to. Ale rzeczywistość małego gospodarstwa bez służących uniemożliwia większości ludzi podejmowanie takich całościowych rekonstrukcji; kto ma odkurzać wszystkie te piękne odlewy, trzepać dywany i polerować mosiądz?

Przyjęta teraz ogólnie moda dekorowania wnętrz drobiazgami i bibelotami z różnych epok wygląda, w każdym razie pozornie -a chodzi tu przecież o pozory - na alternatywę najbardziej do przy­jęcia. Jest to niekosztowny, choć robiony bez przekonania, kompro­mis - ani całkowite odtwarzanie, ani sztuczny modernizm. Ale tak zwany postmodernizm nie zrozumiał istoty sprawy; umieszczenie

2 J. Lukacs, Outgrowing Democracy: A History of the United States in the Twentieth Century, Garden City 1984, s. 170.

220

KOMFORT I DOBRE SAMOPOCZUCIE

gdzieś kawałka odlewu czy klasycznej kolumny nie jest rozwiąza­niem. Tym, czego ludziom brakuje w domach, nie są tandetne hi­storyczne odniesieni~:...r()trzębfle im jest poczucie zadomowienia, a nie większa ilość boazerii; uczucie prywatności, a nie neopalla­diańskie okna; atmosfera przytulności,. a nie gipsowe głowice ko­lumn. Postmodernizm jest bardziej zainteresowany (niejasną prze­ważnie) historią architektury niż ewolucją idei kulturowych, które historia reprezentuje. Poza tym niechętnie kwestionuje się którąkol­wiek z podstawowych reguł modernizmu; został trafnie nazwany, ponieważ bardzo rzadko jest antymodernizmem. Pomimo wizu­alnej lekkości i modnej beztroski, nie udaje mu się skierować na właściwą drogę podstawowego problemu.

Należy skontrolować mieszczańską tradycję, a nie mieszczańskie style. Powinniśmy spojrzeć na przeszłość nie z punktu widzenia stylów, ale samego pojęcia komfortu. Holenderskie wnętrze mieszczańskie z XVII wieku mogłoby nam służyć przykładem, jak żyć na małej przestrzeni. A także nauczyć nas, że proste materiały, okna odpo­wiedniej wielkości i dobrze umieszczone, a także przytulne kąciki mogą stworzyć atmosferę ciepłej domowości. Sposób otwierania drzwi w domach holenderskich, wyszukana różnorodność okien, przemyślane sposoby dobudowywania nowych pokoi o pochylo­nych sufitach i rozmieszczenie różnych małych zakamarków do siadania, to architektoniczne pomysły, które wciąż można stoso­wać3 • Domy w stylu Queen Anne proponują podobne rozwiąza­nia w swobodnym planowaniu. Ludzie z epoki wiktoriańskiej spo­tykali się z technicznymi wynalazkami bardziej nowatorskimi niż nasze i łatwość, z jaką je stosowali w swoich domach bez poświę­cenia tradycyjnych wygód, jest bardzo pouczająca. Amerykańskie domy zbudowane między rokiem 1900 a 1920 wskazują, że wygoda i przydatność mogą być z dobrym rezultatem przemieszane, bez tworzenia w jakikolwiek sposób zimnej albo technicznej atmosfery.

3 Wiele przykładów wzorów opisanych można znaleźć w: Ch. Alexander et. a1., A Patiem Language: Towns, Buildings, Construction, New York 1977. Pochodzą one z siedemnastowiecznych wnętrz.

221

Page 112: Witold Rybczyński-dom. krótka historia idei-1996

KOMFORT I DOBRE SAMOPOCZUCIE

Przemyślenie mieszczańskich tradycji oznacza powrót do układu domowego, który daje więcej prywatności i intymności niż tak zwany otwarty plan, pozwalający przestrzeni "przepły­wać" z pokoju do pokoju. Stwarza to wnętrza bardzo interesujące wzrokowo, ale za tę przyjemność trzeba płacić. Przestrzeń "pływa", a wraz z nią widoki i dźwięki - równie mało prywatności ostatni raz mieli ludzie w średniowieczu. Nawet zupełnie małym rodzi­nom trudno żyć w tak otwartych pomieszczeniach, szczególnie, je­śli używają wielu rozmaitych, rozpowszechnionych ostatnio urzą­dzeń rozrywkowych - telewizji, filmów video, zestawów audio­wizualnych, gier elektronicznych itp. Potrzebna jest większa ilość małych pokoi - nie większych niż alkowy - żeby pogodzić zasięg

i różnorodność rozrywek w nowoczesnym domu. Oznacza to także powrót do stosownego i wygodnego umeblo­

wania; nie chodzi o krzesła, które tworzą artystyczne kompozycje, ale o takie, na których się z przyjemnością siedzi. Należy spojrzeć zarówno w przeszłość, jak i w przyszłość - w przeszłość, żeby sko­rzystać z osiemnastowiecznej wiedzy o ergonomice, a w przyszłość, żeby stworzyć meble, dające się przystosować i zmodyfikować, od­powiadające różnym ludziom. Oznacza to powrót do mebli jako przedmiotów praktycznych raczej niż estetycznych i przedłużenie pewnej idei, a nie przemijającą innowację.

Inna tradycja, nad którą też trzeba się zastanowić, to udo­godnienia. W wielu częściach domu pragmatyzm pierwszych do­mowych inżynierów zagubił się w preferowaniu wrażeń wzroko­wych. Przeważa estetyka, a nie praktyczność. Nowoczesna kuchnia, w której wszystko pochowane jest w artystycznie zaprojektowa­nych szafach, sprawia wrażenie, że organizacja jest tu pierwszo­rzędna, jak w banku. Ale kuchnia nie funkcjonuje jak bank, raczej jak warsztat rzemieślniczy. Narzędzia powinny być na wierzchu, łatwo osiągalne, niedaleko miejsca pracy, a nie ukryte pod kon­tuarem albo pochowane głęboko w szafach, gdzie trudno sięgać. Fakt, że wysokość kontuarów powinna być różna, przyjęto do wia­domości już dawno, ale w kuchniach nadal blaty są identyczne, standardowej wysokości i szerokości, wykonane ciągle z tych sa-

222

KOMFORT I DOBRE SAMOPOCZUCIE

mych materiałów. Ta schludność i jednolitość zgadzają się z nowo­czesnymi regułami, wymagającymi prostoty i ładu, ale nie popra­wiają warunków pracy.

Mała standardowa łazienka (której plan nie uległ zmianie od lat pięćdziesiątych XIX wieku) robi wrażenie przydatnej, ale źle pasuje do nowoczesnego domu. Połączenie wanny z prysznicem nie sprawdza się, umieszczenie kranów nie jest ani wygodne, ani bezpieczne, a w dodatku trudne do czyszczenia. Muszla klozetowa ze względów funkcjonalnych i higienicznych powinna znajdować się osobno, jak w Europie. Kiedy domy miały wiele pokoi, łazienki mogły być małe. Dzisiaj muszą służyć do zajęć, które dawniej odby­wały się w ubieralniach, pokojach dziecinnych i buduarach (nawet pralki stoją teraz w łazienkach). Zdarza się, że w małych domach łazienka jest jedynym całkowicie prywatnym miejscem i chociaż kąpiel w Ameryce nie jest rytuałem, tak jak w Japonii, ale formą odpoczynku, czynność ta odbywa się w miejscu całkowicie pozba­wionym wdzięku i wygody. Nowoczesna kuchnia jest również zbyt mała. Wczesne opracowania na temat kuchni skupiły się na zmniej­szaniu codziennej krzątaniny w czasie przygotowywania posiłków. Wynikiem tego są malutkie, tak zwane wygodne kuchenki - często bez okien - w których jest niewiele przestrzeni do pracy, ale można prawie nie ruszać się z miejsca. Jeśli takie urządzenie miało kiedyś sens, co można zrozumieć, to teraz straciło go. Nie ma dość miejsca dla dużej ilości przyrządów - mikserów, młynków, ubijaków, eks­presów do kawy - potrzebnych pani domu, idącej z duchem czasu.

Od XVII wieku, kiedy prywatność zaistniała w domach, rola kobiet w określaniu komfortu stała się zasadnicza. Holenderskie wnętrze, rokokowy salon, gospodarowanie bez służby - wszystko to było rezultatem kobiecych zabiegów. Można by powiedzieć, z lekką tylko przesadą, że domowość była pomysłem przede wszystkim kobiet. A także pojęcie przydatności. Kiedy Lillian Gil­breth i Christine Frederick wprowadziły do domu "zarządzanie" i "praktyczne myślenie", uznały za samo przez się zrozumiałe, że domową robotą zajmie się kobieta, której głównym zadaniem bę­dzie troska o rodzinę. Gospodarowanie mogłoby być skuteczniej­sze, ale praca w domu to posada na pełnym etacie - miejscem

223

Page 113: Witold Rybczyński-dom. krótka historia idei-1996

KOMFORT I DOBRE SAMOPOCZUCIE

kobiety jest dom. Dążenie kobiety do zrobienia kariery - i to nie z przyczyn ekonomicznych - zmieniło ten układ diametralnie. Nie znaczy to, że domowość zniknie, ale może znaczyć, że dom przesta­nie być "miejscem kobiety". Niedostatek służby na początku dwu­dziestego wieku pobudził zainteresowanie maszynami, które mo­głyby pomóc paniom domu i zmniejszyć nudę pracy domowej; ograniczona obecność kobiet wymagała maszyn, które same wyko­nywałyby czarną robotę. Pojawiające się ostatnio domowe udogod­nienia, takie jak automatyczne pralki, samozamrażające się kostki lodu, samoczyszczące się piece, a także zamrażarki, mające za za­danie zastąpienie pracy rąk samoregulującymi się mechanizmami - wszystkie są częściowo automatyczne. Rozwój taki - od narzę­dzi, poprzez maszyny do automatów - jest charakterystyczny dla wszystkich technologii, zarówno w domu, jak i warsztatach pro­dukcyjnych4 • Stelaże do suszenia bielizny przekształcają się w -z początku ręczne, a później maszynowe - wyżymaczki, które za­stępowane są automatycznymi suszarkami. Dostępność tanich ma­szynek do robienia frytek zapowiada dzień, kiedy automatyzacja pełną parą wejdzie do domów w formie robotów, czyli mecha­nicznej służby.

Przemyślenie mieszczańskiej tradycji komfortu wiąże się z bez­względną krytyką nowoczesności, ale nie jest odrzuceniem zmian. Tak czy owak, ewolucja komfortu będzie trwać. N a razie jest zdomi­nowana przez technologię, chociaż w mniejszym stopniu niż daw­niej. Ta potrzeba nie "odczłowiecza" domu, w każdym razie nie bardziej, niż robiły to w przeszłości dobrze grzejące kominki czy elektryczność. Czy można mieć naraz i przytulność, i roboty? To zależy, do jakiego stopnia uda nam się stłumić płytki entuzjazm dla modernizmu i rozwinąć w sobie głębsze i prawdziwsze zrozu­mienie komfortu domu.

Co to jest komfort? Może trzeba było to pytanie zadać wcze­śniej, ale bez przyjrzenia się długiej ewolucji tego złożonego i za-

4 Zob. W. Rybczyński, Taming the Tiger: The Struggle to Control Technology, New York 1983, s. 25.

224

KOMFORT I DOBRE SAMOPOCZUCIE

stanawiającego problemu odpowiedź byłaby na pewno błędna, a w każdym razie niepełna. Najprościej można by powiedzieć, że komfort dotyczy tylko ludzkiej fizjologii - dobrego samopoczucia. Nic w tym nie ma tajemniczego. Ale nie tłumaczy to wcale, dla­czego nasze pojęcie komfortu różni się od tego sprzed stu lat, cho­ciaż człowiek się fizycznie nie zmienił. Nie zadowala także odpo­wiedź, że komfort jest subiektywnym doświadczaniem satysfakcji. Gdyby była to sprawa subiektywna, można by oczekiwać większej różnorodności postaw; zamiast tego w każdym okresie historycz­nym był wyraźny konsens, co jest komfortem, a co nim nie jest. Każdy osądza go według szerszych norm, mimo że bierze w nim udział osobiście, co wskazuje, że może być doświadczeniem obiek­tywnym.

Jeśli komfort jest obiektywny, powinno być możliwe mierzenie go. Ale to trudniejsze, niż się wydaje. Łatwiej jest wiedzieć, kiedy czujemy się dobrze niż dlaczego, albo do jakiego stopnia. Można by identyfikować komfort przez rejestrowanie osobistych odczuć du­żej liczby ludzi, ale to byłby bardziej marketing lub badanie opinii niż prawdziwe studiowanie; naukowcy wolą rozważać sprawy po­jedynczo i koniecznie je mierzyć. W prako/ce okazuje się, że o wiele łatwiej mierzyć dyskomfort niż komfort. Zeby ustalić cieplny "ob­szar komfortu" należy sprawdzić, w jakich temperaturach ludziom jest za gorąco lub za zimno i wszystko pomiędzy nimi będzie "kom­fortowe". Albo jeżeli chce się stwierdzić, jaki jest właściwy kąt od­chylenia oparcia krzesła, trzeba poddać ludzi próbie z kątami zbyt ostrymi i zbyt rozwartymi i między punktami, które określą jako dyskomfort, znajdzie się kąt "właściwy". Podobne eksperymenty były przeprowadzane w sprawach intensywności światła i dźwię­ków, wymiarów pomieszczeń, twardości i miękkości mebli do sie­dzenia, a także leżenia i tak dalej. We wszystkich tych wypadkach zakres komfortu ustala się, dochodząc do granic, w których ludzie zaczynają odczuwać dyskomfort. Kiedy zabrano się do projektowa­nia kabiny kosmicznego wahadłowca, zbudowano tekturową ma­kietę. Astronauci zostali poproszeni o wejście do niej i porusza­nie się takie, jakiego wymagają ich codzienne zajęcia w kosmosie

225

Page 114: Witold Rybczyński-dom. krótka historia idei-1996

.. \

KOMFORT I DOBRE SAMOPOCZUCIE

i za każdym razem, kiedy uderzali się o jakiś narożnik czy wy­brzuszenie, technik obcinał ten wystający kawałek. W końcu, kiedy już nic nie przeszkadzało, kabina została uznana za "komfortową". Naukowa definicja brzmiałaby prawdopodobnie: "Komfort to stan, w którym dyskomfort został wyeliminowany" .

Najwięcej naukowych badań, dotyczących"ziemśkiego" k.om-fortu, wykonano w miejscach pracy, ponieważ odkryto, że przy­jemne otoczenie wpływa na morale, a zatem na wydajność pra­cowników. Do jakiego stopnia wygoda może wpłynąć na wyniki ekonomiczne, wskazują ostatnie obliczenia, z których wynika, że bóle krzyża - rezultat niewłaściwej postawy przy pracy - spo­wodowały utratę ponad dziewięćdziesięciu trzech milionów dnió­wek, czyli dziewięciu miliardów dolarów dla gospodarki amery­kańskiej5. W oparciu o wnętrza nowoczesnego biura można stwo­rzyć naukową definicję komfortu w pracy. Natężenie światła zo­stało starannie przebadane w celu uzyskania najlepszych warun­ków do czytania. Wykończenia ścian i podłóg są w spokojnej tona­cji; nie ma jaskrawych i krzykliwych kolorów. Biurka i krzesła mają odpowiednie wymiary, pozwalające uniknąć zmęczenia.

A jak czują się ludzie, pracujący w takim otoczeniu? W ramach wysiłków, mających na celu poprawienie warunków pracy, wiel­kie farmaceutyczne przedsiębiorstwo Merck and Company, prze­badało stosunek dwóch tysięcy ludzi załogi do miejsca pracy -atrakcyjnego, nowoczesnego, biurowego wnętrza6 • Zespół badają­cych przygotował kwestionariusz, zawierający szereg pytań. Do­tyczyły one wystroju wnętrza, bezpieczeństwa, wydajności pracy, wygody itd. Pracownicy mieli wyrazić swoją satysfakcję lub jej brak w rozmaitych dziedzinach, a także wskazać te przejawy, które ich zdaniem są najważniejsze. Większość odróżniała wzrokowe cechy

5 J. Fouglas Phillips, Establishing and Manging Advance Office Technology: A Holi­sting Approach Focusing on People, rozprawa przedstawiona na dorocznym spotkaniu The Society of Manufacturing Engineers, Montreal 16-19 IX 1984, s. 3.

6 S. George Walters, Merck and Co., Inc. Office Design Study, Final Plans Board, sprawozdanie nie drukowane, Newark, Rutgers Graduate School of Management, 24 VIII 1982.

226

KOMFORT I DOBRE SAMOPOCZUCIE

otoczenia - dekoracje, podstawowe kolory, dywany, kolory ścian i wygląd biurek - od aspektów czysto fizycznych - światła, wen­tylacji, poczucia prywatności i wygody krzeseł. Ta ostatnia grupa została włączona do listy najważniejszych dziesięciu czynników Wraz z powierzchnią miejsca do pracy, bezpieczeństwem i prze­strzenią do osobistego zagospodarowania. Warto zauważyć, że ża­den z czynników wzrokowych nie został uznany za bardzo ważny, co wskazuje, jak mylne jest mniemanie, że komfort jest jedynie funkcją wyglądu lub stylu.

Wyszło wtedy przy okazji na jaw, że pracownicy Mercka wy­kazali pewien stopień niezadowolenia w dwóch trzecich z prawie trzydziestu różnych aspektów miejsca pracy. Najwięcej negatyw­nych ocen budził brak miejsca do rozmów prywatnych, złe powie~ trze, zbyt mały zakres wzrokowej prywatności i poziom oświetle­nia. Kiedy spytano pracowników, nad którymi dziedzinami wanin-

-~·biur()wych chcieliby mieć kontrolę, przeważnie stwierdzali, że nad temperaturą, stopniem prywatności, wyborem krzesła i biurka -oraz intensywnością oświetlenia. Kontrola nad wystrojem wnętrza miała naj niższy stopień zainteresowania. Oznaczałoby to, że cho­ciaż panuje duża zgodność w sprawie roli temperatury i oświe­tlenia, istnieje spora różnica zdań na temat potrzeby odpowied­niego poziomu ciepła i światła; najwyraźniej komfort jest sprawą zarówno obiektywną, jak subiektywną.

Biura Mercka zostały tak zaprojektowane, aby uniknąć wszel­kiego dyskomfortu, ale badania wykazały, że wielu urzędników nie czuje się dobrze w swoim miejscu pracy - niemożliwość skon­centrowania się była najczęściej powtarzaną skargą. Pomimo od­poczynkowych kolorów i atrakcyjnych mebli (które zaaprobowali wszyscy), czegoś zabrakło. Dalej badania wykazały również, że gdyby hałasy z zewnątrz zostały stłumione, a widok na zewnątrz biura zmieniony, pracownicy mieliby się dobrze. Ale komfort pracy zależy od znacznie większej ilości czynników. Musi być jeszcze ':H:Zllcie intymności i prywatności, które stworzyć ~oi~';ównowaga miedzy izolacją a otwartą przestrzenią; przewaga któregoś z nich

- r:'0że ~adecydować o dyskomforci:. Grupa kalifornijskich architek-

227

Page 115: Witold Rybczyński-dom. krótka historia idei-1996

KOMFORT I DOBRE SAMOPOCZUCIE

tów wymieniła ostatnio aż dziesięć różnych czynników, decydują­cych o właściwej atmosferze w miejscu pracy7. Należą do nich: ściany z tyłu i po bokach pracowników, dostatecznie otwarta prze­strzeń przed biurkiem, obszar miejsca pracy, należyte odgrodze­nie od innych, widok na zewnątrz, odległość od najbliższej osoby, liczba ludzi w bezpośrednim sąsiedztwie i poziom, a także rodzaj hałasu. Wobec tego, że większość biurowych pomieszczeń nie speł­nia tych warunków, nic dziwnego, że ludziom sprawia trudność skupienie się na pracy.

Błąd w naukowej definicji komfortu wynika z faktu, że brane są pod uwagę tylko te jego aspekty, które można zmierzyć, a z dość typową arogancją zaprzecza się istnieniu innych. Wielu specja­listów od zachowań ludzkich zdecydowało, że ponieważ ludzie doświadczają tylko dyskomfortu - komfort jako zjawisko fizyczne w ogóle nie istnieje8 . Nie dziw, że prawdziwa intymność, której nie sposób zmierzyć, jest nieobecna w większości zaplanowanych pomieszczeń biurowych. Intymność w biurze czy w domu nie jest czymś niezwykłym; jest wiele skomplikowanych doświadczeń, któ­rych nie sposób zmierzyć. Nie można na przykład opisać naukowo, co różni dobre wino od przeciętnego, chociaż dobry kiper bez trudu pozna, które jest które. Wytwórcy win, tak jak fabrykanci kawy czy herbaty, w dalszym ciągu opierają się na "nosie" doświadczonego kipera - czyli na badaniach nietechnicznych - nie tylko na obiek­tywnych normach. Można ewentualnie wyznaczyć próg, poniżej którego wino ma smak "zły" - jest kwaśne, słodkie, ma za duży procent alkoholu itd. - ale nikt nie zapewni, że usunięcie tych wad spowoduje, że w rezultacie wino będzie dobre. Pokój też może nie dawać nam poczucia komfortu - za dużo światła uniemożliwia szczerą rozmowę, za mało nie pozwala na czytanie - ale uniknię­cie tych niewygód nie oznacza, że automatycznie dobrze się w nim poczujemy. Nuda nie jest niczym tak dokuczliwym, żeby to aż prze-

7 Ch. Alexander, Pattern Language, s. 847-852.

8 H. McTIvaine Parsons, Com/ort and Convenience: How Much? (rozprawa przed­stawiona na dorocznym zebraniu the American Association for the Advancement of Science), New York 30 I 1975, s. 1.

228

KOMFORT I DOBRE SAMOPOCZUCIE

szkadzało, ale nie podnieca. Z drugiej strony, kiedy otwieramy ja­kieś drzwi i myślimy: ,,Jaki fajny pokój!" reagujemy pozytywnie na coś specjalnego albo raczej na kilka specjalnych rzeczy.

Oto dwa opisy komfortu. Pierwszy jest autorstwa znanego dekoratora wnętrz, Billy' ego Baldwina: "Komfort według mnie to pokój, który «pracuje» dla ciebie i twoich gości. To głębokie wy­ściełane fotele. To stolik podręczny, na którym można postawić drinka albo położyć książkę. To także świadomość, że jeśli ktoś przestawi krzesło w inne miejsce, żeby pogadać, to nie zrujnuje zaraz całego pokoju. Trochę już jestem zmęczony pomysłowymi wnętrzami"9. Drugi opis pochodzi od architekta Christophera Ale­xandra: "Wyobraź sobie, że w zimowe popołudnie masz filiżankę herbaty, książkę, światło do czytania i dwie albo trzy poduszki do podłożenia. Teraz umość się wygodnie. Ale nie w sposób, który chciałbyś pokazać innym, że jest ci pysznie, tylko tak jak naprawdę będzie dobrze tobie. Postaw herbatę w miejscu, w którym łatwo po nią sięgnąć, ale trudno kopnąć. Opuść abażur, żeby światło padało na książkę, ale nie za ostro i tak, byś nie widział żarówki. Poduszki daj do tyłu, jedną po drugiej, starannie, niech ci podtrzymują plecy, szyję i ramiona; teraz jesteś naprawdę wygodnie podparty i mo­żesz popijać herbatę i czytać książkę, i marzyć - tak jak lubisz"lo. Opis Baldwina jest rezultatem sześćdziesięcioletniego dekorowa­nia modnych wnętrz; natomiast opinia Alexandra jest oparta na obserwacji zwykłych ludzi i zwykłych miejsc" . Ale obie są zbliżone w opisie domowej atmosfery, rozpoznawalnej natychmiast po nor­malnych ludzkich cechach.

Tych cech nauka nie była w stanie uchwycić, chociaż dla laika opis lub obraz jest czymś dostatecznie oczywistym. "Komfort jest tylko słownym wynalazkiem" - napisał rozpaczliwie pewien inży-

9 Cyt. w: G. O'Brien, An American Decorator Emeritus, "New York Times Maga­zine: Home Design", 17 IV 1983, s. 33.

10 Ch. Alexander, The Timeless Way o/ Bui/ding, New York 1979, s. 32-33.

• Baldwin aż do śmierci w 1983 roku był ogólnie uznawany za czołowego projek­tanta wnętrz sławnych ludzi; do jego klientów należeli Cole Porter i Jacqueline Ken­nedy. Alexander jest autorem obrazoburczej książki A Pattern Language ("Ozdobny język"), krytykującej nowoczesną architekturę.

229

Page 116: Witold Rybczyński-dom. krótka historia idei-1996

KOMFORT I DOBRE SAMOPOCZUCIE

nier. Zgoda, komfort jest właśnie tyml1 . Jest wynalazkiem - kultu­

rową sztuczką. Jak inne kulturowe pojęcia - dzieciństwo, rodzina

lub płeć - ma swoją przeszłość i nie może być zrozumiany bez

odniesień do swojej specyficznej historii. Jednowymiarowe, tech­

niczne definicje komfortu, które ignoruj ą historię, nie będą zado­

walać. Jakże bogate są, w porównaniu z tym, opisy komfortu, doko­

nane przez Baldwina i Alexandra. Zawierają w sobie wygodę (pod­

ręczny stolik), przydatność (dobrze ustawione światło), swojskość

(filiżanka herbaty), fizyczne ułatwienia (głębokie fotele i poduszki),

prywatność (czytanie książki, rozmowa towarzyska). Jest tu też

obecna intymność. Wszystkie te składniki razem wzięte, prowadzą

do atmosfery spokojnego wnętrza, które jest częścią komfortu.

Ale pozostaje problem ze zrozumieniem komfortu i ze znale­

zieniem dla niego prostej definicji. To tak jakby się chciało opisać

cebulę. Wygląda, że jest to zupełnie proste - w każdym razie z ze­

wnątrz - po prostu kształt sferoidalny. Ale to zwodnicze, albowiem

cebula ma wiele warstw. Jeśli ją pokrajemy, okazuje się stosem ce­

bulowych cząstek, a pierwotna forma znika; jeśli zechcemy opisać

każdą warstwę osobno, stracimy obraz całości. Żeby sprawę jesz­

cze bardziej skomplikować, warstwy są przezroczyste, tak że pa­

trzymy na cebulę w całości, widzimy nie tylko powierzchnię, ale

również coś z wnętrza. Podobnie komfort - jest jednocześnie prosty

i skomplikowany. Zawiera wiele przezroczystych warstw-znaczeń

- prywatność, nie skrępowanie, wygodę - niektóre z nich są płyt­

sze, inne głębsze. Porównanie z cebulą sugeruje nie tylko to, że komfort posiada

wiele warstw znaczeń, ale również, że idea komfortu rozwijała

się historycznie. Znaczyła ona różne rzeczy w różnych czasach.

W XVII wieku komfort to była prywatność, prowadząca do intym­

ności i w końcu do swojskości. XVIII wiek przesunął akcent na

lekkość i nieskrępowanie, a XIX - na mechaniczne udogodnienia

pomocnicze - światło, ogrzewanie i wentylację. Dwudziestowiecz­

nych domowych inżynierów najbardziej interesowała przydatność

i wygoda. W różnych epokach w odpowiedzi na różne zewnętrzne

11 H. McIlvaine Parsons, op. cit., s. 1.

230

KOMFORT I DOBRE SAMOPOCZUCIE

naciski - społeczne, ekonomiczne, technologiczne - pojęcie kom­

fortu zmieniało się niekiedy drastycznie. Nic w tych zmianach nie

było z góry ani przewidziane, ani nieuniknione. Gdyby siedem­

nastowieczna Holandia była mniej egalitarna, a kobiety holender­

skie mniej niezależne, domowość przyszłaby później, niż to się

stało. Gdyby osiemnastowieczna Anglia skłoniła się bardziej ku ary­

stokracji niż ku mieszczaństwu, komfort obrałby inny kierunek.

Gdyby nie było kłopotów ze służbą w naszym stuleciu, wątpić

należy, czy ktokolwiek słuchałby porad pań Beecher i Frederick.

Natomiast uderzające jest, że pojęcie komfortu, mimo że podle­

gało zmianom, zachowało większość swoich wcześniejszych zna­

czeń. Ewolucji komfortu nie należy mylić z ewolucją technologii.

Nowe techniczne wynalazki zazwyczaj - nie zawsze - zastępowały

przestarzałe. Lampa elektryczna wyparła gazową, która wyparła

oliwną, ta zaś świece i tak dalej. Ale nowe pomysły na osiągnięcie

komfortu nie zastąpiły podstawowych pojęć o dobrym samopoczu­

ciu w domu. Każda nowa treść dodawała warstwę poprzedniemu

znaczeniu, ukrytemu pod spodem. W każdym szczególnym czasie

komfort składa się z wszystkich warstw, nie tylko z ostatnich.

No to mamy ją - Cebulową Teorię Komfortu. Jest zaledwie jaką

taką definicją, ale dokładniejsze wyjaśnienie może nie będzie po­

trzebne. Chyba wystarczy uświadomić sobie, że komfort w domu

składa się z wielu czynników - wygody, przydatności, nieskrępo­

wania, przyjemności, swojskości, intymności i prywatności - które

sumują się; o reszcie decyduje zdrowy rozsądek. Większość ludzi

- "Mogę nie wiedzieć, dlaczego coś lubię, ale dobrze wiem, co lu­

bię" - rozpoznaje komfort, kiedy go doświadcza. To rozpoznanie

składa się z mieszaniny uczuć - wiele z nich jest nieświadomych _

nie tylko fizycznych, ale również emocjonalnych i intelektualnych,

co czyni komfort niemożliwym do wytłumaczenia i zmierzenia. Ale

nie staje się on przez to mniej realny. Powinniśmy dać odpór nie­

precyzyjnym definicjom, proponowanym nam przez inżynierów

i architektów. Dobre samopoczucie w domu jest zbyt ważne, żeby

je powierzać fachowcom; jest to jak zawsze sprawa rodziny i jed­

nostki. Musimy ponownie odkryć dla siebie tajemnicę komfortu,

bo bez niego nasze domy rzeczywiście staną się maszynami do

mieszkania.

231

Page 117: Witold Rybczyński-dom. krótka historia idei-1996

A

alkowa 162, 164, 179, 180, 183, 202

American Telephone and Tele-grap h Building 106

amfilada 49, 75, 90, 96 angielskie małe domy 184 architektura:

amatorów 128-130, 133 antytotalitarna 204-205 dekoracja wnętrz 129 francuska 94-95 "naturalność" 122-123 odrodzenie historyczne 105-108, 176-178 podejście wizualne 150, 169 a technologia domowa 147

zobacz także poszczególne style Arganda lampy 140, 153 Art Deco (styl) 183-186, 190, 199,

203-205, 206, 211, 217, 220 Art Nouveau (styl) 184 "AstraI" lampa 140

233

Indeks rzeczowy

B

balet rosyjski Diagilewa 184 balie 37, 38 "Barcelona", krzesło 206, 210, 213 Belle Epoque, styl 184 biblioteczki (półki na książki) 24,

48,126,166 biblioteki 113, 122, 166 bidet 96 biurka 48, 89, 125, 126, 127 bombiasty kształt 101, 211 Bramaha klozety zaworowe 130 "Butterfly", krzesło 210, 216

c cabinet 46, 47, 50 Cape Cod, zabudowa 180 "Chałupa z bali" 14, 15, 17, 19, 20 chambres 46, 47, 50, 51 Cheney House 169

Page 118: Witold Rybczyński-dom. krótka historia idei-1996

INDEI<S RZECZOWY

Chippendale, styl 106, 118, 120, 124, 127, 179, 201, 210-211, 214

Chippendale amerykański 123 Choisy, domek myśliwski 90 Crystal Palace 176 cysterny 164 cystersów "Reguła" 36

D

dom (budynek) amerykański 163-167, 181 dzielenie na strefy 165-167 holenderski 60-68 mały 65, 164, 165, 168-169, 178, 179, 181 mechanizacja 155-156 możnych 48-51 "naukowe zarządzanie" 165-172 na wsi 109-110 okresy historyczne 108-109 oświetlenie 126, 131, 139-145, 147 sprzątanie 70-72, 156-174 średniowieczny 31-44 style 105-108 ubogich 31-32 nieregularne rozwiązania 179-180 urządzenia pomocnicze 56, 163-164, 180-181 wnętrza 44-48 w XVII wieku 46-56 wynajmowanie 47 zdejmowanie butów 70-72 zagęszczenie 164, 218

234

dom (idea) "domowość" w domu 57, 80 dzieci i dom 55-56, 65-66, 168 feminizacja 77-79 intymność i dom 72, 77, 80, 81, 92, 115-116, 227, 230, 231 jako idea 72 małżeństwo a dom 55-56 rodzina a dom 31-33, 47, 52-56, 77-80, 81 rola gospodyni w domu 37, 72-80 rola kobiety w domu 77-80, 158, 162-163, 173, 223 w sztuce 23-24, 72-77 znaczenie dla klasy średniej 32, 34, 42, 52, 69

domowa gospodarka 159, 172 domy w mieście 32-34

angielskie 109-110 w Paryżu 45-51, 65, 92

domy w rzędzie 62-63, 110 duchesse 99

E

ensembliers 182, 183, 191, 203 /'Esprit Nouveau zob. Nowy Duch etykieta 38, 87, 102, 112

F

fotel 87, 88, 101, 102, 125, 211 fotel bujany 119,208 francuski antyk, styl 18, 177

INDEKS RZECZOWY

G

Galeries Lafayette 183 garde-robes 45, 47, 50, 51 garderoby 37, 166, 167

gaz 142

gazowe oświetlenie 44, 132, 141-145, 147-148

The Gentleman and Cabinet Ma­ker's Director (Chippendale) 120

georgiański styl 108, 109, 111, 118, 121, 123, 177, 178, 220

gospodarstwo domowe 37-38

gontowy styl 180

H

halle, położenie centralne 33, 34, 36, 53, 54, 112, 112p, 113, 122

Hepplewhite'a styl 124, 127, 131, 210,211

Hermitage 92

higiena 37, 45-46, 49, n, 72, 78, 96-97

Hotel de Liancourt 49

Hotel du Collectioneur 182

Hotel Lambert 49, 50, 91p

hOtels 48, 51, 110, 122, 168

I

inżynierowie domowi 170, 172, 174, 191, 215, 222, 230

235

J

jadalnia 51, 90, 113, 114, 120, 122, 134, 162, 163, 166, 178

"Jamajka" 14, 15

K

kabina kosmiczna wahadłowa 225

kanalizacja BO, 131 kalwinizm 61, 71 kamfen 140 kanapy 88 katalogi wzorów 118, 127,

210-211 kąpiel

w epoce wiktoriańskiej 137 w Japonii 218, 223 w XVI wieku 45 w XVII wieku 50 w średniowieczu 36-37

klasyczny styl, powrót 105 "klasycyzm niezależny" 179 klismos 33 "klosze Ricketa" 148 klozety 96, 131, 166, 167, 223 kobiety

rola w domu 76-80, 121, 158, 162-163 wpływ na modę 97-99

kolonialny styl, powrót 19, 177, 186, 195, 205

kolory, ich znaczenie 43 konstruktywizm, styl 187 komfort 56

idea 82, 92, 102, 105, 110, 124, 160, 163, 172, 216

Page 119: Witold Rybczyński-dom. krótka historia idei-1996

INDEKS RZECZOWY

angielskie wyobrażenie o 110-111, 127 a dobre samopoczucie 216 217-218 ' a prywatność 217-227, 231 a przestrzeń 163-166, 180-181 a technologia 149-150,224 a współczesne projektowanie 191-195 badania naukowe 224-229 dyskomfort 225, 226, 227 fizyczny 97, 219, 220, 223-225 230-231 ' jako pomysł 28-29, 40, 81-82, 95, 124p, 160 mieszczańskie wyobrażenie o 220-222 nostalgia za 20-21, 219-220 reklamowanie go 9-10 rozwój historyczny 29, 39-40, 56, 108, 121-122, 230 teoria cebuli 230-231 ułatwiający życie w domu 171-172, 194-195 w domowym umeblowaniu 13-22 w miejscu pracy 226-228 w ubraniu 9-11 w średniowieczu 39-40 współczesne wyobrażenie o 202-203, 206-212, 216

kominki 44, 47, 95, 126, 133, 138, 150, 164, 181 proponowane ulepszenia 132

komputery 27, 29p, 172 korytarze 49, 112p, 122 krawców cechy 61, 64 kredensy 69, 78, 95,

236

krzesła

Art Deco 206-208 etykieta 87, 88 funkcje 82-89 greckie 84-85, 88, 99 fotele 87, 88, 99, 101, 102, 206, 208 jako symbole autorytetu 34 40 '

komfortowe 99, 207, 209 "kozia nóżka" 118 leżanki 209, 210, 212 oparcia tylne 100, 210 oparcia tarczowe 101, 118 oparcia drabinkowe 101, 118 postawa przy siedzeniu 82, 86,88,100 projektowanie ergonomiczne 83, 99, 100-101 przednia część ramy 100 rodzaje 101-102 ruchomość siedzenia 208-209 symboliczne 87 średniowieczne 99 używane przy specjalnych okazjach 34, 40, 87 w czasach starożytnych 33-34, 83, 88 w stylu francuskim 86, 98-102 "wygięte" 48 wygodne 85, 207, 209-210 wyściełane 99 z oparciami 48, 125

kuchnia (jedzenie) 39 kuchnie (pomieszczenia) 53, 78,

93, 132, 134, 145, 161, 168, 189 holenderskie 78 wyposażenie 132-133, 195, 215

t ' i1 '

I " I /,

INDEKS RZECZOWY

L

lampy elektryczne 149, 175, 177 gazowe 141-143, 147-148, 153, 167, 175, 177 oliwne 45, 139, 144 łukowe 152 naftowe 141, 142, 144

"La-Z-Boy", krzesło 209 living-room 62, 113, 114, 166, 167,

168, 180, 189, 190 Ludwika XIV styl 49, 86-87, 88,

178 Ludwika XV styl 87-88, 90,

91-92,94-98, 106, 109 lodziarki 154 lodówka 166

Ł

ławy 33, 35, 40, 166 łazienki 50, 62, 96, 126, 131, 178,

189,223 urządzenia 166-167, 223 nowoczesne 193

łaźnia publiczna 45 łóżka

M

składane 162, 164 wbudowane 69 z baldachimem 15, 48, 53, 69 średniowieczne 36

malarstwo 87 maszyny do zmywania 151, 154 maszyny parowe 150 maniery 38, 80

237

maniery przy stole 38-39 meble

amerykańskie 118-119, 123-124 arabskie 88 "architektoniczne" 89 aspekt dekoracyjny 48, 99 angielskie w porównaniu z francuskimi 110, 120-121, 122-123 biurowe 193 chińskie 82p, 83 historia 85, 126 indyjskie 83 jako pomysł 33 jako wyposażenie 190,202 japońskie 83 kobiece w porównaniu z mę­skimi 101, 102-103 mechaniczne 208-212 osiemnastowieczne 125-127 produkowane masowo 127, 193-194, 202, 205 produkowane seryjnie 127 projektowanie i konstrukcja 86, 87, 125-128 różne style 105-108 różnorodność 53-54, 102 ruchome 33-34, 89, 94 sztućce i nakrycia stołowe 82 średniowieczne 23-24, 33 ustawianie 48 używalność 42-43 wbudowywane 166 wpływy kulturalne 83-84 współczesne 206-215 wygoda w 85, 88 wyściełane 98-100, 125, 142

Page 120: Witold Rybczyński-dom. krótka historia idei-1996

INDEKS RZECZOWY

Merch and Company 226-227 mieszczanie 32, 34, 60, 216 "minimal", styl 198-216 moda

aluzje literackie W 19-20 Mule coulure 12 nostalgia i 11-12, 14-15, 19-20, 215-216 reklama 9, lO, 14-17, 20 tradycje wymyślone 15p, 18, 19 wpływy kobiet 98-99 wpływy lat dwudziestych 11-12 wygoda 9 zmiany 218

"moderne", styl 197-216 mycie rąk 37, 38, 43, 80, 97

N

neogeorgiański styl 18, 108 neogotycki styl 105, 176, 178, 179 neoklasyczny styl 106, 178, 185,

204 Niderlandy

domy 61-71, 73-76, 117, 163, 165 higiena 71-72, 78-80 rola kobiet 76-80 rządy 58-61 społeczeństwo mieszczańskie

60-61 "niemy kamerdyner" 91 "Nowa Anglia" 14, 16, 214 "nocny brud" 37 nocniki 45, 63p, 126, 131 nostalgia

238

moda a n. 11-12, 15-16, 20-21,214

Nowy Duch, styl 187-191, 194, 202,215

o obyczaje średniowieczne 40-43 odkurzacze 152, 154, 156, 191 odleżyny 207 ogrzewanie 149, 155, 167

centralne 132, 138, 149, 155, 167,181 elektryczne 155 metodą holenderską 64-65 opał 64 ulepszenia 125, 132-133, 155 w XVI wieku 27 w XVII wieku 54-55 w XVIII wieku 126

olej rzepakowy 140 ornamentyka 51, 93, 176, 184, 201 oświetlenie 27

elektryczne 149, 152, 153, 154 gazowe 44-45, 132, 141, 147, 150

Owalny Żółty Gabinet 102 ożywianie stylów historycznych

oszklenia 44, 125, 148 okna 44, 117, 123, 125, 148 otwieranie do góry 63, 117 umieszczanie i wielkości 123 w domach holenderskich 63-64 wentylacja 138 zasłony (story) 63

I

INDEKS RZECZOWY

p

palarnie 134, 217 palenie tytoniu 79, 134 paleniska 53-54 palIadiańska architektura 118,

121, 122, 129p Pałac Luksemburski 47 pandemayne 39 pawilon sowiecki 187 parowce 176 piece 132

do ogrzewania 138 gazowe 144 holenderskie 78 kaflowe 44 porcelanowe 95, 126 z lanego żelaza 138

pisanie 24-27, 48, 50, 125-126 postawa 82, 86, 207-209, 226 postmodernizm 106, 220-221 pokoje

do przyjmowania 94, 112, 113 do specjalnych celów 26, 46-47, 90, 112-114, 125 do zabaw 166, 167 prywatne 94 recepcyjne 94, 112 śniadaniowe 113 wymiary, wielkości 180, 222

Pola Elizejskie 67 pompy ręczne 79 pralki 151, 154, 159 problemy z kręgosłupem 208,

226 projektowanie wnętrz

dekoracja zewnętrzna 93

239

historyczne pozory rzeczywi­stości 20-22 mieszczańskie 201-203 surowość 214-216 technologia domowa 149, 175 we Francji 181-183 wnętrza biurowe 20-22 wpływy skandynawskie 175 wpływy wiedeńskie 182, 184, 194 współczesne 175-195, 196-216,222-223 wszystko przez jednego pro­jektanta 206 względem architektury 126-129, 132 zagęszczenie 200-202

prywatność

a separowanie się 168 dzieje 47-49, 56, 121-122 jako pomysł 36, 222 komfort i 227-231 ocenianie przez Holendrów 63, 65, 68, 69, 72, 81 stosowanie we Francji 92 w domach wiktoriańskich 167-168 wzrokowa 227

przedpokoje 114 przewody powietrzne 137, 147,

148 przytulność 124, 179, 202, 221 psyche (lustro) 102

Q

Queen Anne, styl 19, 178-180, 184, 186, 200, 201, 205, 217, 221

Page 121: Witold Rybczyński-dom. krótka historia idei-1996

INDEKS RZECZOWY

R

"Red House" 179 rokoko, styl 93, 99, 105, 108, 110,

117, IW, 123, 129, 168, 178, 204, 205, 211, 223

rolnictwo 30 ropa naftowa 141 rowery 111, 136

s "Safari" 16, 19 sadze 151, 153 salony 91, 93, 113, 120 salony drawing-rooms 162, 164 salles 46, 47, 50, 90 salles li manger 90 secesja, styl 106, 184, 190, 205,

217 sedes zamknięty 49 sekretarzyk 48 siedzenie czy kucanie 82-86, 100 skrzynie 33 schowek 166 schowki (szafki) 166 służący 90, 91, 128

kwatery do spania 49, 53, 56 niedostateczna ilość 220, 224, 231 w Holandii 65, 77, 78 w Stanach Zjednoczonych 157-159 zapotrzebowanie na 128, 166-167, 220

sofy 88 stolarze (od mebli) 120 stoliki 113, 125

240

stołek z oparciem 23, 26 stołki 33, 86--87, 88 stoły 33, 86, 89 stoły do pisania 26, 48, 125 studia (pomieszczenia) 90,

125-126, "Super klasa" 14, 15-16, 17, 19,

20,214 sypialnie 49, 98, 163, 164

angielskie 114 małe 163, 164 "urzędowe" 87, 91

szafy dostępność do 222 na książki 126 na spanie 162

szambo 37, 45, 130 szezlongi 88, 101, 199,206 Sztuka i Rzemiosło (styl) 190

ś

Światowa Wystawa Sztuk Zdob­niczych i Nowoczesnego Przemysłu 181-195, 187p, 204

Światowe Thrgi w Chicago 1893 r. 155

świece 45

T

łojowe 140, 142, 144 światło 139-144 woskowe 139 z wosku pszczelego 140, 142

tapicerzy 129, 131, 133, 149 technologia

domowa 147-174, 175-177,191

~,\ !'

" i~

~: ,I

INDEKS RZECZOWY

komfort i 150 W

średniowieczna 30, 31 wanny terminowanie 55-56 duże 96, 170 tran z wieloryba 140, 142 przenośne 96, 170

tytoń 134 "Wassily", krzesło 206, 209, 212 "Weissenhof", krzesło 212

U wentylacja 128,132-134,137-138,

147-150, 163

ubikacje 45, 63, 96 wentylatory

pod sufitem 151, 177 ubrania elektryczne 148, 151

fałdziste szaty 27 werandy 62, 70 konfekcja 12 werandy do spania 166 papierowe 218 "Wilk morski" 16, 19 przepisy na sposoby ubie- "Windsor", krzesło 119,202,206 rania się w średniowieczu "Wodna Czarodziejka" 151 40-41 Wersal 86--87, 90, 91, 95-96, 109

warstwowe 65 wiktoriański styl 106, 176, 177,

umywalki 38, 166 204,206

urządzenia wygódki 37, 49

elektryczne 153-160 "oszczędzające pracę" Z

156-157, 160 zasłony do okien (story) 63, 126 urządzenia sanitarne 37-38, zlewy 79

45-46,49-50

Ż V

żelazko

Villa 'llianon 106 elektryczne 155-156

,;Vogue" 11 ogrzewane gazem 151, 159

241

Page 122: Witold Rybczyński-dom. krótka historia idei-1996

I I i(

A

Adam Robert 120, 149 Albert Edward, książę Walii 142 Alexander Christopher 229 Argand Ami 140 Arles Philippe 53, 66 Armstrong William 134, 149, 153 Austen Jane 115, 124, 127, 133

B

Baker Josephine 185 Bakst Lew 184 Balderston Lydia Ray 160p, 168p,

173 Baldwin Billy 229 Balzac Honore de 116 Beecher Catherine E. 157,

161-166, 169, 171, 173-174, 194,231

Billings John S. 135, 139

243

Indeks osób

Blondel Jacques-Franc;ois 94-96, 128p, 149

Blondel Jean-Franc;ois 93-96 Boisregard Andry de 100 Bok Edward 168 Bosse Abraham 48 Boucher Franc;ois 97 Bramah Joseph 130 Braudel Fernand 83, 95 Breuer Marcel 206, 209, 210, 212 Brosse Salomon de 47, 49 Brummel George "Beau" 122 Brunów rodzina 52-56, 77

c Carcel Bernard 140 Cardin Pierre 12 Carlyle Thomas 30 Chardin Jean 97 Chareau Pierre 186, 187 Chaucer Geoffrey 39 Churchill Winston 43

Page 123: Witold Rybczyński-dom. krótka historia idei-1996

INDEKS OSÓB

Collins Peter 93 Corfield W H. 135

D

Diagilew Sergiej 184 Dior Christian 11 Donghia Angelo 197 Doucet Jacques 186, 199 Downing Andrew Jackson 138,

157, 162, 167 Dufrene Maurice 183, 185 Dunand Jacques 186 Dupas Jean 182 Diirer Albrecht 23, 26-28, 51, 125,

126

E

Eames Charles 210, 212, 213 Easton David Anthony 107 Edison Thomas 152, 153, 155

F

Fitch James Marston 162 Forbes Malcolm S. 21, 22 Frederick Christine 159, 165-169,

171, 173, 174, 180, 192, 194, 223,231

Frederick George 169 G

Galton Douglas 135, 139, 152p Gesner Abraham 140, 141 Giedion Siegfried 39, 96, 144,

160,162 Gilbreth Frank 170

244

Gilbreth Lillian 172, 173, 192, 193, 194,223

Girouard Mark 130-131

Gray Eileen 185, 199

Gropius Walter 205

H

Hamilton George 107

Handlin Douglas 162

Harington John 130

Hayward John 148, 149

Heusden Adriana van 78

Hitler Adolf 43p, 204

Hoffmann Joseph 184

Hogarth William 13

Holst H. V. van 168, 194

Hooch Pieter de 73, 76

Hope Thomas 213

Huizinga J. H. 31, 42, 60, 71

I

lribe Paul 199

J

Jeanneret Charles-Edouard (Le Corbusier) 188-195, 203p, 203-204, 220

Jeanneret Pierre 188

Johnson Philip 213

Jones Inigo 117

!'

INDEKS OSÓB

K

Kerr Robert 147, 161, 163, 165p Kersting Georg Friedrich 115

L

Lanvin Jeanne 186 Lauder Estee 20, 21, 102, 107, 220 Lauren Ralph 10-14, 16, 17, 20,

22, 139, 185, 197, 198, 199, 214,220

Le Corbusier zob. Jeanneret Charles-Edouard

Leger Fernand 188 Loos Adolf 201, 202p, 214 LukacsJohn 43, 44, 80, 220

M

Mallet-Stevens Robert 186, 187 Mare Andre 211 Maugham Syrie 175 McKirn, Mead and White 180 Metsu Gabriel 73 Messina Antonello da 52 Mies van der Rohe Ludwig 204,

206, 210, 212, 213 Morris William 106 Mumford Lewis 39 Mussolini Benito 204

N

Nash John 149 Niżyński Wacław 184

245

p

Palladio Andrea 117, 121, 129 Parival Jean-Nicolas de 70 Pattison Mary 159, 171 Paxton Joseph 176 Peel J. H. B. 97 Poiret Paul 139, 184, 185

Pompadour markiza, Jeanne--Antoinette Poisson 91p, 92, 98, 109, 115

Praz Mario 8, 51, 123, 184

R

Rambouillet Catherine de Vi­vonne de Savelli de, markiza 51,98

Randolph Benjamin 123

Rassmussen Steen Eiler 67

Rembrandt van Rijn 58, 61

Richards Ellen H. 159, 169, 173, 194

Richardson C. J. 133, 167, 192

Rimski-Korsakow Nikołaj 184

Rockwell Norman 73

Rudofsky Bernard 82, 84

Ruhlmann Jacques-Emile 182, 185,211

Rumford Benjamin Thompson, hrabia 132

Ruskin John 30

Ruyter Michel Adriaanszoon de 78

Page 124: Witold Rybczyński-dom. krótka historia idei-1996

INDEKS OSÓB

s Saint-Laurent Yves 11-12 Sartre Jean-Paul 28 Scott Walter 28, 39, 43, 116, 141 Scully Vincent 180 Shaw Norman 149 Sheraton Thomas 127 Singer Isaac 153 Steen Jan 73 Stevenson John James 138, 149,

150, 165p, 178, 179 Stirling James 212, 213 Stowe Harriet Beecher 162-163 Sueur Eustache le 50, 51 Sullivan Louis 23-24, 176 Siie Louis 211 Swan Joseph 149, 152

T

Talbot Suzanne 185,186, 199 Taylor Frederick Winslow 170,

171,192

246

TempIe William 67-68, 71, 72, 78, 79

Tesla Nicola 154 Thorigny Jean-Baptiste Lambert

de 49 Thornton Peter 8, 121, 200

v Vaux Calvert 147 Verberckt Jacques 97 Vermeer Jan 58, 73, 76-77, 80,

115,116 Vitruvius 94

w

Waugh Evelyn 17, 19, 198 Westinghouse George 154, 155 Wiktoria, królowa angielska 15p,

134 Witte Emmanuel de 73-76, 78,

79,90,114 Wolfe Elsie de 106, 175 Wright Frank Lloyd 168-169, 180

Spis treści

Przedmowa ..... ..................................................................... 7

Rozdział 1 Nostalgia.. .. .. .. .. .. .. .. .. .. .. .. .. .. .. .. .. .. .... .. .... .. .. .. .. .. .. .. 9

Rozdział 2 Intymność i prywatność ...................................... 23

Rozdział 3 Domowość......................................................... 57

Rozdział 4 Wygoda i przyjemność ........................................ 81 ,I

Rozdział 5 Swoboda............................................................ 105

Rozdział 6 Światło i powietrze ............................................. 125

Rozdział 7 Praktyczność ...................................................... 147

Rozdział 8 Styl i treść .......................................................... 175

Rozdział 9 Surowa prostota ................................................. 197

Rozdział 10 Komfort i dobre samopoczucie ............................ 217

Indeks rzeczowy................................................................... 233

Indeks osób .......................................................................... 243

Page 125: Witold Rybczyński-dom. krótka historia idei-1996

W tej samej serii:

Italo Calvino WYKŁADY AMERYKAŃSKIE

Philippe Ar;es CZAS HISTORII

Witold Rybczyński DOM. KRÓTKA HISTORIA IDEI

Alfred Alvarez BÓG BESTIA. STUDIUM SAMOBÓJSTWA (w przygotowaniu)

Rabin Dunbar KŁOPOTY Z NAUKĄ (w przygotowaniu)

Fernand Braudel DYNAMIKA KAPITALIZMU (w przygotowaniu)

Robert Graves BIAŁA BOGINI (w przygotowaniu)

Jean Delumeau (red.) UCZENI I WIARA (w przygotowaniu)