zbigniew pawlak, jerzy wlazło, "pęknięte miasto. biesłan"

28

Upload: siw-znak

Post on 01-Apr-2016

230 views

Category:

Documents


0 download

DESCRIPTION

 

TRANSCRIPT

Page 1: Zbigniew Pawlak, Jerzy Wlazło, "Pęknięte miasto. Biesłan"
Page 2: Zbigniew Pawlak, Jerzy Wlazło, "Pęknięte miasto. Biesłan"
Page 3: Zbigniew Pawlak, Jerzy Wlazło, "Pęknięte miasto. Biesłan"

ZbigniewPawlak

JerZy A.wlazło

Page 4: Zbigniew Pawlak, Jerzy Wlazło, "Pęknięte miasto. Biesłan"
Page 5: Zbigniew Pawlak, Jerzy Wlazło, "Pęknięte miasto. Biesłan"

9

Sorok dniej—

Mój syn miał nogi spętane tasiemką na wysokości kostek. Najstar-szy z otaczających go ludzi sięgnął po nożyczki. Wprawnym ruchem przeciął węzeł. Chłopiec się zachwiał.

– Żar! Żar! – poganiali go, żeby ruszył przed siebie. – Idź! Idź!Uniósł w górę obie rączki i wysunął do przodu jedną nóżkę,

potem drugą. Chwiał się przy tym jak źrebak na stepie, gdy klacz pyskiem zmusza go, by wstał z trawy. Mój syn walczył z prawem ciążenia i wielką pieluchą uporczywie ciągnącą go ku ziemi. Ale szedł. Ku radości wszystkich obecnych. A przede wszystkim dum-nych rodziców.

W ten oto sposób, zgodnie z koczowniczym zwyczajem, mój syn zrobił pierwsze kroki po Jedwabnym Szlaku. Tusau Keser – jak mó-wią miejscowi.

Przypomniały mi się tamte chwile, gdy zobaczyłem jego roze-śmianą twarz we wstecznym lusterku. Siedział na tylnym siedzeniu obok swojej siostry. Oboje przypięci pasami, wciśnięci w oparcie, za-fascynowani widokami za oknem nie zwracali uwagi, że ich ojciec tro-chę za ostro pokonywał ostatni zakręt wrocławskiej ulicy.

Byliśmy zwyczajnie spóźnieni.

Page 6: Zbigniew Pawlak, Jerzy Wlazło, "Pęknięte miasto. Biesłan"

10

sorok dniej

Od kilkunastu lat przemierzałem Jedwabny Szlak. Stepy środkowej Azji były moim drugim albo i pierwszym domem. Swoje dorastanie zacząłem od wyjazdu na Wschód. Miałem dwadzieścia dwa lata, bała-gan w głowie i marzenia. Na Kaukazie wśród szczytów, dolin i pastwisk spotykał się Wschód z Zachodem. To tam codzienność ludzi pustyni, ludzi stepów i koni, podróży i piasku, kultury arabskiej i perskiej oraz muzułmańskiej religii, szalonej, nieokiełznanej, podążającej za wolnoś-cią, intuicją, spontanicznością i boską wolą, krzyżowała się z kulturą księżniczek i marzeń o szklanych pałacach, z kulturą miast i lasów Eu-ropy, z jej pierwotnym, wschodnim Kościołem. Te doświadczenia czę-sto bywają bardzo gwałtowne. Dlatego mówi się o zderzeniu kultur w tamtym regionie i to uzasadnia porywczy charakter tamtejszych ludzi.

Wyjechałem na dwanaście miesięcy. Wróciłem po dziesięciu latach. O ile przyjazd do Polski można nazwać powrotem, gdy tam zostawiło się własne wejście w dorosłość i całe życie swoich dzieci. Wychowy-wały się w krajach byłego Związku Radzieckiego. Syn postawił tam pierwsze kroki. Pierwsze słowo mojej córki brzmiało: Abu. Tak nazy-wał się nasz przyjaciel w Kazachstanie. Abunasyr. Abu znaczy ojciec, a nasyr – pomocnik, zwycięzca. Rozpieszczał ją przy każdej okazji, a ona wołała: „Abu, Abu!”, podsuwając główkę, aby powąchał jej włosy na powitanie, bo tam nie całuje się małych dzieci. Zaśmiewała się, gdy głośno wciągał powietrze.

A dzisiaj wiozłem córkę i syna na ich pierwszy polski początek roku szkolnego.

W Polsce czas płynie inaczej. W Polsce czas goni. W Polsce jest nawet wyrażenie „sztywne ramy czasowe”. Od powrotu czuliśmy się, jakby te ramy nas zakleszczyły. Wszędzie musieliśmy się spieszyć, wciąż zerkaliśmy na zegarki.

Kolejny zakręt udało się pokonać bez pisku opon. Żona spoj-rzała na mnie wymownie, ale nie powiedziała ani słowa. Byłem jej wdzięczny. I  właśnie wtedy spiker w  radiu przeczytał informację z ostatniej chwili.

Page 7: Zbigniew Pawlak, Jerzy Wlazło, "Pęknięte miasto. Biesłan"

11

sorok dniej

Siedem osób zginęło w ataku terrorystycznym na szkołę w Rosji. Napast-nicy przetrzymują około 250 zakładników, w tym ponad 130 dzieci. Atak przeprowadził oddział zorganizowany prawdopodobnie przez Szamila Ba-sajewa. Do Biesłanu wysłano rosyjskie oddziały specjalne – poinformował dowódca lotnictwa wojskowego generał Władimir Michajłow. Według niego zostaną tam skierowani „niezbędni specjaliści w dowolnej liczbie w celu przeprowadzenia działań na rzecz uwolnienia zakładników”.

A ja wiedziałem, że to nieprawda.Kaukaz jest roztańczony, barwny, radosny, z zastawionym stołem

i przelewającym się kielichem doskonałego wina. Otwarty na ludzi ze wszystkimi ich tradycjami, z doświadczeniami, poglądami, wiarą i góralską dumą. I pewnie dlatego tak bardzo niebezpieczny.

U stóp Kaukazu przycupnęło niewielkie miasteczko. Raptem trzy-dzieści pięć tysięcy mieszkańców. Można je obejść w ciągu jednego dnia. Pod warunkiem że nie spotka się znajomych. Bo tutaj zna-jomych nie wolno obrazić odmową wypicia czaju, herbaty, skosz-towania pieczonych osetyjskich pieragów nadziewanych twarogiem, mięsem lub liśćmi buraków. Tutaj przed każdym blokiem zawsze sie-dzą babuszki znające wszystkich sąsiadów i przyjaciół sąsiadów, i przy-godnych znajomych sąsiadów.

Trudno w Biesłanie nie spotkać znajomego.Szczególnie w dzień świąteczny, kiedy raduje się całe miasto. A jest

ich tylko kilka w roku. Na przykład 9 maja – Dzień Zwycięstwa w wojnie ojczyźnianej. Albo 8 marca, czyli Dzień Kobiet. Między-narodowy! Kobiety nie idą do pracy, dostają kwiaty i prezenty. Matki dają upominki córkom, córki matkom, wszystkie dostają od męż-czyzn wspaniałe bukiety. Święto, radość, feeria barw, tańców, śpie-wów. Wspaniały wiosenny dzień zabawy.

Albo Nowy Rok. Nie ma Bożego Narodzenia takiego jak w Polsce, bo być nie może. Chyba że prawosławne, według cerkiewnego kalenda-rza przypadające 7 stycznia. Kiedyś zabraniała go przewodnia siła narodu. Dzisiaj każda religia na Kaukazie ma własne obrzędy. Ale Nowy Rok

Page 8: Zbigniew Pawlak, Jerzy Wlazło, "Pęknięte miasto. Biesłan"

12

sorok dniej

nadchodzi dla wszystkich. Nigdy nie mogę kupić choinki przed 24 grud-nia, żeby ubrać ją na rodzinną Wigilię. Choinki pojawiają się w sprze-daży dopiero tuż przed Nowym Rokiem. Bo tutaj celebruje się 1 stycznia ze słusznych rozmiarów Dziadkiem Mrozem i z prześliczną Śnieżynką.

I jest jeszcze inauguracja roku szkolnego. Gdybym miał ją do cze-goś przyrównać, to chyba jedynie do dnia Pierwszej Komunii Świętej. Bo szkoła na Kaukazie to nie tylko budynek z miejscami do nauki. To przede wszystkim drugi dom dla dzieci. A dzieci są święte.

Lekcję tej świętości odebrałem, kiedy moja córka Sonia miała nie-spełna dwa lata. Staliśmy na przystanku, czekając, aż dotelepie się do nas rozklekotany trolejbus, ostentacyjnie przechylony na niewydol-nych resorach i z pękniętą przednią szybą. Jak zwykle zatrzymał się kilka metrów za przystankiem, aby nie wszyscy zdążyli dobiec.

Chwyciłem dziecko na ręce i popędziłem z całym tłumem. Drzwi pojazdu jęknęły, ukazując zapakowane wnętrze. Nauczony doświad-czeniem wolną ręką chwyciłem pierwszą z brzegu poręcz i czekałem, aż napierający tłum wepchnie mnie do środka. Z daleka musiało to wyglądać jak połykanie bawołu przez węża. Zresztą kierowcy mają na to swój sposób. Ruszają ostro do przodu, by po kilku metrach gwał-townie wcisnąć hamulec. Jakimś cudem cała ta ludzka ciżba się ukle-puje, więc czasem daje się nawet stanąć na dwóch nogach.

Szarpnęło, zgrzytnęło i utłukliśmy się jak purée ziemniaczane w blenderze. Wtedy jakaś kobieta krzyknęła:

– Ludzie! Tutaj jest człowiek z dzieckiem! Miejsce!Speszyłem się. – Nie trzeba – powiedziałem, siląc się na uśmiech. – Ja tylko dwa

przystanki. – Młody człowieku, niech pan siada. – Starsza kobieta z trudem

dźwignęła się z siedzenia i zawołała do Soni: – Rebionok, podajdi, dziecko, podejdź!

– Niech pani siedzi. – Niewiele młodsza pasażerka podniosła się, ustępując nam miejsca.

Page 9: Zbigniew Pawlak, Jerzy Wlazło, "Pęknięte miasto. Biesłan"

13

sorok dniej

Musieliśmy skorzystać, bo ludzi nie wolno obrażać. Moja córka zresztą bardzo szybko opanowała tę zasadę i już niebawem stała się królową komunikacji publicznej. Gdy wchodziła do autobusu, ro-biła zamieszanie, podnosząc z miejsc kobiety, staruszków, a nawet niewiele starsze od siebie dzieci!

Dziecko jest święte. Tak miesza się w tym dziwnym świecie ideo-logia komunistyczna z miejscowym mistycyzmem. „Ojciec narodu”, który sam pochodził z Kaukazu, Iosif Wissarionowicz Dżugaszwili – powszechnie znany jako Józef Stalin – mawiał: Edukacja to broń, której skutki użycia zależą od tego, kto ją dzierży i w kogo mierzy*. Na jednym ze zjazdów Komsomołu (Всесоюзный Ленинский Коммунистический Союз Молодёжи, ВЛКСМ – komunistyczna organizacja młodzieżowa w Związku Radzieckim) przemawiał do młodych ludzi: Aby zrozumieć, trzeba się uczyć. Uczyć się należy wytrwale, cierpliwie. Uczyć się należy od wrogów i przyjaciół, w szczególności od wrogów. Uczyć się trzeba, zaciska-jąc zęby, bez strachu, że wrogowie będą z nas szydzić, z naszej niewiedzy, naszego zacofania**. A Lenin powtarzał za niemieckim filozofem Gott-friedem Wilhelmem Leibnizem: Dajcie mi wychowywanie jednego po-kolenia, a zmienię oblicze świata***.

Na szczęście nie zmienił, ale wpajany przez wiele lat model spo-łeczeństwa komunistycznego wydał w dawnych republikach sowie-ckich swoje owoce. Jedną z konsekwencji wyrugowania z przestrzeni

* Za: B. Jarmulak, Edukacja – brama do przyszłości, dostępny w: http://opc-janaprawo.pl [pobrano 17.06.2014].

** Е.Н. Медынский, Просвещение в СССР. Государственное учебно-педагогическое издательство, Москва 1955 (tłum. aut.). Fragmenty książki są dostępne na stronie: http://www.detskiysad.ru/ped/prosvesche-nie26.html.

*** Sprawozdanie z konferencji „Kształt rodziny a kształt społeczeństwa i pań-stwa”, dostępny w: http://warszawa.tpd.org.pl/pl/aktualnoci-tpd/554-spra-wozdanie-z-konferencji-ksztalt-rodziny-a-ksztalt-spoleczenstwa-i-panstwa.html [pobrano 17.06.2014].

Page 10: Zbigniew Pawlak, Jerzy Wlazło, "Pęknięte miasto. Biesłan"

14

sorok dniej

publicznej Kościoła, rozumianego jako przewodnika duchowego i wzór nakazów moralnych, było przeniesienie absolutnie całej funk-cji kształcąco-wychowawczej na szkoły.

Szkoła wyznaczała drogę na życie. Ze szkoły młody człowiek tra-fiał na uniwersytet, z którego otrzymywał bilet do wojska i pracy, gdzie funkcjonował przez kolejnych czterdzieści lat. Życie radzie-ckiego obywatela kształtowało się w budynku szkolnym i upolitycz-nionym systemie nauczania, co oznaczało, że edukacja dzieci od dnia, w którym już nie potrzebują stałej opieki matki, powinna przejść w ręce instytucji państwowej i być opłacana przez państwo.

Początek roku szkolnego jest świętem państwowym.

Dziś wszyscy są starsi i więksiZebrane mamusie i tatusiowie przeżywająA najszczęśliwsi ludzie zgromadzili się razemBo dziś rozpoczynamy rok szkolny!*

Dlatego dzieci jeszcze w czasie wakacji przygotowują się do pierw-szego dzwonka (lenijki, jak mówią po rosyjsku) – uczą się wierszyków i piosenek, rodzice kupują przybory szkolne, podręczniki, tornistry i piórniki. Wszystko musi być nowe, pachnące. No i ubranie musi być odświętne: nowe koszule, garnitury, błyszczące czarne półbuty dla chłopców oraz spódniczki, bluzki z falbankami, sandałki z klamer-kami i ogromne, czasami większe od maleńkich główek, fantazyjne kokardy dla dziewcząt. Matki wkładają nowe letnie sukienki, żakiety i pantofle, a ojcowie wyprasowane w kant spodnie, wykrochmalone koszule, marynarki i modne krawaty. Jak na wesele, jak na Pierw-szą Komunię. Stroją też młodsze dzieci, którym nie chcą odbierać przyjemności uczestniczenia w apelu, słuchania recytacji i śpiewów w otoczeniu kwietnych bukietów i tańczących na wietrze balonów.

* Tradycyjny wierszyk na rozpoczęcie roku szkolnego.

Page 11: Zbigniew Pawlak, Jerzy Wlazło, "Pęknięte miasto. Biesłan"

15

sorok dniej

Maluchy tak bardzo chcą iść do szkoły, żeby na ulicy całkiem obcy ludzie kłaniali im się z uśmiechem i mówili Pozdrawlaju!

Uroczystość tradycyjnie zaczyna się przywitaniem: Dzień dobry dzieci, dzień dobry, kochani nauczyciele, dzień dobry, drodzy rodzice i goście. Witamy wszystkich w naszej szkole na uroczystości Dnia Wie-dzy! Ułożona z tej okazji piosenka wyjaśnia:

Czego nas uczą w szkole?

Litery różne pisaćcienkim szlaczkiem w zeszycieuczą w szkole, uczą w szkole, uczą w szkole.Odejmować i pomnożyć,maluchów nie obrażaćuczą w szkole, uczą w szkole, uczą w szkole.Do czterech dodać dwa,po sylabach czytać słowauczą w szkole, uczą w szkole, uczą w szkole.Książki dobre lubići wychowanym być […]Odnaleźć wschód i południe,rysować kwadrat i krąg […]I nie mylić nigdywysp i miast […]O czasowniku i myślnikui o deszczu na ulicy […]Mocno, na zawsze przyjaźnić sięi od dziecka przyjaźń cenićuczą w szkole, uczą w szkole, uczą w szkole*.

* М. Пляцковский, Чему учат в школе, dostępny w: http://teksty-pesenok.ru/rus-detskie-pesni/tekst-pesni-chemu-uchat-v-shkole/1789322/ [pobrano 17.06.2014].

Page 12: Zbigniew Pawlak, Jerzy Wlazło, "Pęknięte miasto. Biesłan"

16

sorok dniej

Szkoła to symbol bezgranicznego zaufania. O szkole śpiewa się piosenki. Do dziś ludzie w nie wierzą. Dlatego matki wiążą swoim córkom te wielkie białe kokardy, dlatego wkładają im wyprasowane dwa dni wcześniej odświętne spódniczki i bluzeczki. Bo kiedy wrócą po szkolnej uroczystości i pierwszym spotkaniu z klasą, w domu już będą czekali goście. Ciotki przygotują sałatki, surówki, mięso, kom-poty i powidła, babcia napiecze ciastek, sąsiadka przyniesie ogromny tort miodowy, który tak wszyscy lubią. Przyjadą kuzyni, krewni z da-leka i bliska. Przy suto zastawionym stole będą się śmiać, żartować, śpiewać, a ojcowie polewać i wygłaszać toasty. Dzieci rozpakują pre-zenty i jeszcze raz powiedzą wierszyk, zaśpiewają piosenkę, a goście zgodnie zawołają: Mołodiec! Rodzice dumni położą się spać, a ucznio-wie może jeszcze raz przed snem westchną: Wot szkoła!

Tak miało być także 1 września 2004 roku.Siedem osób zginęło w ataku terrorystycznym na szkołę w Rosji. Na-

pastnicy przetrzymują około 250 zakładników, w tym ponad 130 dzieci…Zanim wrocławskimi ulicami wieźliśmy z żoną dzieci na rozpoczę-

cie roku szkolnego, tam, w Biesłanie, tłum ludzi zmierzał do szkoły numer jeden. Szli chodnikami, ulicami, na skróty przez trawniki po-jedynczo i w grupach. Pierwsi uczniowie, za nimi rodzice z malu-chami, wreszcie, nieco z tyłu, dziadkowie. Niemal wszyscy z kwiatami, bombonierkami, czekoladami, balonami, pluszowymi misiami i obo-wiązkowo butelkami z wodą mineralną, bo mimo wczesnej godziny żar już lał się z nieba.

W Dniu Wiedzy zawsze jest piękna pogoda.Chociaż mężczyzna sprawdzający sprzęt nagłaśniający jeszcze

stukał palcem w mikrofony, na placu szkolnym już grała muzyka, barwne transparenty witały gości tradycyjnym Zdrawstwuj, szkoło!, nauczyciele pojedynczo zajmowali swoje miejsca. Tłum wlewał się na boisko ze wszystkich stron. Początek uroczystości wyznaczono punk-tualnie na godzinę dziewiątą. Balony, kwiaty, wstążki, śmiechy, po-witania i wesoła muzyka – to wszystko trwało zaledwie kilka minut.

Page 13: Zbigniew Pawlak, Jerzy Wlazło, "Pęknięte miasto. Biesłan"

17

sorok dniej

– Czego to oni nie wymyślą – zaśmiała się kobieta do męża. Byli nieco spóźnieni, dopiero wychodzili z domu. – Słyszysz, puszczają petardy!

…Atak przeprowadził oddział zorganizowany prawdopodobnie przez Szamila Basajewa…

Ryk silników, strzały z karabinów, zamaskowani mężczyźni. – Czy to ćwiczenia milicji? – młoda kobieta zapytała przebiegają-

cego mężczyznę z bronią. – Głupia jesteś! – wrzasnął. – Właź do szkoły! Jesteście zakład-

nikami!!!Szkoła to świątynia dzieci. – Wszyscy zginiecie! Jesteśmy tu, aby was zabić! …Do Biesłanu wysłano rosyjskie oddziały specjalne – poinformo-

wał dowódca lotnictwa wojskowego generał Władimir Michajłow. We-dług niego zostaną tam skierowani „niezbędni specjaliści w dowolnej liczbie w celu przeprowadzenia działań na rzecz uwolnienia zakład-ników”…

Szkoła numer jeden w Biesłanie jest większa od tej z numerem drugim i  tej z numerem trzecim. Samych uczniów ma około ty-siąca. Do tego kadra, zaproszeni goście, całe rodziny. Dlaczego więc spiker podał, że jest dwustu pięćdziesięciu zakładników? Jeżeli ja wiedziałem, że to nieprawda, co z  tego zrozumieli ludzie w tym niedużym mieście?

Prawda – istina – dla ludzi Wschodu ma wyjątkowe znaczenie. W XIX wieku rosyjski pisarz i budowniczy Kolei Transsyberyjskiej tak opisał dwoistą naturę tego słowa: Zawsze, gdy tylko przychodzi mi na myśl słowo „prawda”, nie mogę nie zachwycać się jego zewnętrznym pięknem. Ta-kiego słowa nie ma, jak się zdaje, w żadnym języku europejskim. Widocznie tylko po rosyjsku i prawda, i sprawiedliwość nazywane są jednym i tym sa-mym słowem i jak gdyby zlewają się w jedną całość. […] Prawda odłączona od prawdy-sprawiedliwości, prawda teo retycznego nieba od prawdy praktycz-nej ziemi zawsze oburzała mnie, a nie tylko nie zadowalała. Dobroczynna

Page 14: Zbigniew Pawlak, Jerzy Wlazło, "Pęknięte miasto. Biesłan"

18

sorok dniej

praktyka życiowa, najwyższe moralne i społeczne ideały wydawały się właś-ciwie bezsilne, jeśli odwracały się one od wiedzy, nauki*.

Po polsku prawda to fakt. Ale rosyjski ideał prawdy łączy w jedno prawdę-istinę, prawdę-sprawiedliwość, prawdę-siłę, pojmowanie prawdy jako najwyższej wartości życia**.

Wszystkie światowe agencje podały, że w Biesłanie doszło do aktu terrorystycznego. W szkole.

W szkole?Początkowe niedowierzanie stopniowo ustępowało miejsca prze-

rażeniu. To nie może być prawda! Samolot – tak. Teatr, koncert ro-ckowy, metro – to wszystko już było. Był nawet szpital. Ale szkoła? Przecież tam są dzieci…

Wróciłem do domu, włączyłem radio, telewizor, Internet. Po-dawane na bieżąco wiadomości najpierw koncentrowały się wokół liczby 250. Później zmieniła się ona na 354. To oficjalne informacje. Potwierdzone przez rosyjskie agencje i zatwierdzone przez rosyjskie władze. A przecież wiedzieli, że tam musiało być ponad tysiąc lu-dzi. Może nawet dwa. Dlaczego wciąż mówili jedynie o trzystu pięć-dziesięciu czterech zakładnikach? Ludzi w Biesłanie ogarnął strach, kiedy zrozumieli, że władze zaniżają liczby, aby usprawiedliwić pla-nowany szturm.

Żołnierze otoczyli szkołę, aby zdesperowani ojcowie nie próbowali wtargnąć do środka. Na Kaukazie honorem mężczyzny jest bronić swo-jej rodziny. Albo ją pomścić. W chwilach zagrożenia wojownik, chwyta-jąc za broń, pytał: Tsidoma fades?, co w języku osetyjskim znaczy „Gdzie jest wróg?”. A potem pędził we wskazanym kierunku. Jednak 1 września 2004 roku mężczyźni w Biesłanie zostali skazani na bezsilność.

* N.K. Michajłowskij, Połnoje sobranije soczinienij, t. 10, Sankt-Pietierburg 1913, s. 117 i n.

** A. Achijezier, A. Dawydow, M. Szurowskij, I. Jakowienko, Socyokulturnyje osnowanija i smysł bolszewizma, Nowosibirsk 2002, s. 386.

Page 15: Zbigniew Pawlak, Jerzy Wlazło, "Pęknięte miasto. Biesłan"

19

sorok dniej

Kiedy moje dzieci wróciły ze szkoły, zastały mnie nadal siedzą-cego przed telewizorem. Nocą pisałem maile, szukałem kontaktów. Sonia i Jędrzej wiedzieli, że zrobię wszystko, aby pojechać tam, gdzie bezradni mężczyźni stali wokół sali gimnastycznej, gdzie kobiety do-konywały wyboru, które ze swoich dzieci skazać na śmierć. Musia-łem tam być. Ale zewsząd przychodziły odpowiedzi odmowne. Albo wcale. Biesłan został odcięty od zewnętrznego świata.

Mogłem jedynie czekać.Dwa dni wcześniej Anna Politkowska świętowała czterdzieste szó-

ste urodziny. Przyszła na świat w Nowym Jorku, a jej ojcem był rosyj-ski dyplomata ukraińskiego pochodzenia pracujący w czasie zimnej wojny w Organizacji Narodów Zjednoczonych. Rodzice odesłali ją do ZSRR, aby tam zdobyła w ł a ś c i w ą edukację. Studiowała więc na Uniwersytecie Moskiewskim, a potem zaczęła pracować dla te-lewizji, którą porzuciła dla prasy. Wojnę na Kaukazie opisywała już w gazetach. Dzięki tym artykułom stała się rozpoznawalna na ca-łym świecie. Jedni jej nienawidzili, inni – poza granicami Rosji – nagradzali jej teksty, podziwiali dążenie do prawdy, walkę o prawa człowieka. Życie prywatne i zawodowe Anny zlało się w nieroze-rwalną całość.

Była w moskiewskiej redakcji „Nowoj Gaziety”, kiedy dotarła wia-domość o wydarzeniach w biesłańskiej szkole numer jeden. Od razu spróbowała nawiązać kontakt z najbardziej wpływowymi ludźmi Cze-czenii. Miała numer telefonu do Achmeda Zakajewa, przedstawiciela władzy nieuznawanej przez Rosję Czeczeńskiej Republiki Iczkerii, ukrywającego się przed rządem rosyjskim w Londynie i chronionym przez Scotland Yard przez całą dobę.

– Musimy przekonać Zakajewa, aby połączył się z ich dowódcą – mówiła, trzymając telefon przy uchu. – Niech ich zmusi, żeby wy-puścili dzieci!

Miała srebrzyste, krótko obcięte włosy i niewielkie okulary w nie-mal niewidocznej oprawce. Była już negocjatorem dwa lata wcześniej,

Page 16: Zbigniew Pawlak, Jerzy Wlazło, "Pęknięte miasto. Biesłan"

20

sorok dniej

gdy czeczeńscy bojownicy uwięzili w teatrze na Dubrowce ponad dzie-więciuset zakładników. Żądali wycofania armii rosyjskiej z ich ojczy-zny. Chyba nawet oni nie wierzyli, że jest to realne, bo Politkowskiej już pierwszego dnia udało się wynegocjować uwolnienie muzułmanów i ludzi pochodzących z Kaukazu Północnego, a także niektórych dzieci. Była wśród tych osób kobieta w zaawansowanej ciąży.

– Znajdźcie mi Asłana Maschadowa! Niech ktoś tam na miejscu doniesie mu, że musimy się skontaktować! – dyrygowała teraz, sie-dząc przy biurku. Nieuznawany przez rząd Federacji Rosyjskiej pre-zydent Maschadow ukrywał się gdzieś w Czeczenii razem ze swoimi partyzantami. – Sprawdźcie, czy doktor Leonid Roszal leci na Kaukaz.

Doktor Roszal to szanowany moskiewski pediatra kierujący kil-koma poliklinikami dziecięcymi w Moskwie. Anna współpracowała z nim podczas negocjacji w teatrze.

– Leci! – Kiedy mam być na lotnisku? – Nic z tego, Anno. Żadnych dziennikarzy.Zamarła w połowie gestu. – Takie polecenia. Nic nie poradzisz. Zabronione. – Jadę na lotnisko. Szukajcie biletów lotniczych. Gdziekolwiek,

jak najbliżej Biesłanu: Władykaukaz, Mineralne Wody, wszystko jedno. I znajdźcie mi Maschadowa!

Już w drodze dostała wiadomość, że Zakajew zgodził się pomóc. To była ta dobra wiadomość. O ile Rosja zagwarantuje mu nietykal-ność. I to była ta zła…

Zdecydowała, że Maschadowa jakoś dopadnie już na miejscu. Miała swoje kontakty, których nie powinna nadużywać przez tele-fon komórkowy.

Lotnisko przypominało ul w czasie ataku japońskich szerszeni. Grupy dziennikarzy szturmowały otwarte i zamknięte okienka ka-sowe, informacyjne, obsługi naziemnej. Zamieszanie zwiększali pa-sażerowie odwołanych lotów na południe. Bilety na rejsy w tamtym

Page 17: Zbigniew Pawlak, Jerzy Wlazło, "Pęknięte miasto. Biesłan"

21

sorok dniej

kierunku były wyprzedane. Żadnych wolnych miejsc. Nawet gdyby na środku terminalu Adam Clayton i Larry Mullen z U2 odegrali te-raz na żywo słynny temat z Mission: Impossible w towarzystwie Petera Gravesa i Toma Cruise’a razem wziętych, nikt nie zwróciłby na nich uwagi. Tutaj każdy próbował dokonać niemożliwego: kupić bilet.

Do wieczora Anna tkwiła na lotnisku. Znała Czeczenię, wiedziała, jak wygląda tam życie, pisała o nim: Żyjące ulice pełne martwych oczu. Obłąkani i na wpół obłąkani ludzie. Ulice zasypane bronią. Wszech-obecne miny. Ciągłe eksplozje. Rozpacz*. I teraz nie mogła się dostać tam, gdzie znowu padały strzały. Do dzieci.

Później wspominała, że kiedy wieczorem dopadała ją coraz więk-sza rezygnacja, stanął przed nią młody człowiek w eleganckim garni-turze. Przedstawił się jako pracownik zarządu lotniska.

– Pani Politkowska? – zapytał. Miał miły, spokojny głos. – Tak? – Mam wielki szacunek dla pani pracy. – Wyciągnął dłoń. – Pisze

pani ważne rzeczy. Próbuje pani się dostać na Kaukaz?Mogła tylko rozłożyć bezradnie ręce, a on mówił dalej tym sa-

mym spokojnym tonem, jakby tłumaczył dziecku, że to przymus, wzmożone zasady bezpieczeństwa, że one opóźniają wszystkie od-prawy, uniemożliwiają odloty. Dopiero po chwili dotarło do Anny, że proponuje jej lot do Rostowa nad Donem. Tyle mogli dla niej dzi-siaj zrobić. Dalej musiałaby znowu radzić sobie sama.

Ludzka życzliwość wciąż jeszcze ją zaskakiwała, ale doświadczała jej w najbardziej niewiarygodnych momentach swojego życia. Mężczyzna popchnął ją w kierunku służbowych drzwi. Zaczynał poganiać i wszystko odbyło się nadspodziewanie szybko. Nikt nie prosił o pokazanie doku-mentów. Nikt nie sprawdzał bagażu. Nikt nie pytał o bilet. Wyszli na płytę lotniska. Służbowy samochód, schody do samolotu, start.

* Za: Obituary: Anna Politkovskaya, BBC News, 7 October 2006, dostępny w: http://news.bbc.co.uk/2/hi/europe/5416238.stm [pobrano 17.06.2014].

Page 18: Zbigniew Pawlak, Jerzy Wlazło, "Pęknięte miasto. Biesłan"

22

sorok dniej

Gdy stewardesa roznosiła posiłek, Anna odmówiła. Nie lubiła ja-dać w drodze. Poprosiła jedynie o czaj. Po chwili dostała kubek go-rącej herbaty.

Czaj jest dobry na wszystko.Ale nie ten. Zbliżała się godzina dwudziesta druga, gdy Anna po-

czuła się dziwnie. Uderzyła ją fala gorąca, potem błogość. Pociemniało jej przed oczami. Latała wiele razy, nigdy nic takiego się nie zdarzyło. Zrobiło się jej słabo, zbierało na mdłości. Próbowała wstać, ale nie miała siły. Dopiero teraz zrozumiała sens słów kierowcy, gdy jechali przez lotnisko: „Zdąży pani. Kaukaz to niebezpieczne miejsce, FSB kazała panią wsadzić do samolotu”. Potem w przejściu minęła charak-terystycznie wyglądających mężczyzn. Nie pierwszy raz w życiu ktoś ją śledził. Musiała być bardzo zmęczona, że to wszystko zlekceważyła.

Wezwała stewardesę. – Słabo mi – tyle zdołała wyszeptać.Resztę pamiętała jak przez mgłę. Ktoś mówił, żeby wytrzymała,

że zaraz lądują, ktoś cucił ją, bijąc po twarzy, próbował podnieść. Po-dobno dolecieli.

Ocknęła się w rostowskim szpitalu. – Dobro pożałowat’! Witam! – usłyszała. – Zdecydowała pani wró-

cić. Myśleliśmy, że już pani odejdzie. Była pani w strasznym stanie. Próbowano panią otruć.

Powoli przypominała sobie jakieś obrazy. Dzwoniła. Na pewno dzwoniła. Rzeczywiście zadzwoniła do redakcji, prosto do naczelnego i powiedziała jedynie: Ja umieraju.

Naczelny przyleciał, zabrał ją do Moskwy. Lekarz w szpitalu po-twierdził diagnozę – trucizna. Wyników badań z Rostowa nie było. Zniknęły.

Zakajew nie przyleciał do Biesłanu. Maschadow nie dojechał. Anna została w Moskwie.

Trzeciego dnia dramatu szkołę numer jeden rozerwała od wewnątrz eksplozja ładunków wybuchowych. Nie wiem, kto ani dlaczego je

Page 19: Zbigniew Pawlak, Jerzy Wlazło, "Pęknięte miasto. Biesłan"

23

sorok dniej

zdetonował. Znam oficjalne liczby: 384 zabitych, ponad 785 rannych. Samych zakładników w szkole doliczono się 1500. Bojowników – 33.

Tydzień później znowu siedziałem w biurze na Ostrowie Tumskim we Wrocławiu. Monitor komputera świecił kolejnymi informacjami ze szkoły numer jeden. Pojawiały się kolejne doniesienia, amatorskie zdjęcia, nagrania, oficjalne komunikaty. Skrzynka pocztowa zapeł-niała się mailami od znajomych i obcych, ale najważniejszej wiado-mości wciąż nie było.

Czekałem na odpowiedź z Władykaukazu, kiedy mogę przyjechać.Sięgnąłem po słuchawkę i zadzwoniłem do zaprzyjaźnionej orga-

nizacji w Moskwie. – Szukam dobrych kontaktów w Biesłanie lub we Władykauka-

zie – rzuciłem bez wstępów. – Mam wizę – dodałem, żeby uniknąć zbędnych pytań.

– Niestety, teraz nie jesteśmy w stanie kontaktować się z Kauka-zem Północnym. To bardzo gorący okres. Nie wprowadzamy żadnych nowych projektów, a tym bardziej nowych osób.

– A możecie mnie skontaktować z kimś od was, kto tam pracuje? – Nie. Ze względów bezpieczeństwa wszystkie nasze działania są

mocno ograniczone i dodatkowo kontrolowane. Nie możemy narażać naszych ludzi. Czy wie pan, co się wydarzyło z Szakirowem?

Raf Szakirow był redaktorem naczelnym dziennika „Izwiestia”. Wcześniej zasiadał w radzie rosyjskiej telewizji państwowej i radia. Został wyrzucony z  dnia na dzień. Oficjalnie odszedł na własną prośbę po ukazaniu się sobotniego wydania gazety, w którym za-mieszczono obszerną relację z wydarzeń w Biesłanie. Nie spodobała się. Między innymi dlatego, że podważała oficjalną wersję Kremla. Podobno była też zbyt emocjonalna, a przez to nieobiektywna.

Nie wiem, czy istnieje jakakolwiek obiektywna relacja z tych wy-darzeń. Może za sto, tysiąc lat, gdy jakiś archeolog odkopie ruiny szkoły, napisze relację z wydarzeń, które wyczyta z kolejnych skorup, spalonych murów, pocisków tkwiących w kamieniach?

Page 20: Zbigniew Pawlak, Jerzy Wlazło, "Pęknięte miasto. Biesłan"

24

sorok dniej

Dodzwoniłem się do znajomych Amerykanów pracujących na Kaukazie.

– Jesteśmy już spakowani – usłyszałem na wstępie. – Mamy nakaz czasowego wyjazdu. To niebezpieczna zona. Jako obywatele Stanów Zjednoczonych powinniśmy ją opuścić. Słyszałeś, jak potraktowano gruzińską prasę w Biesłanie?

Gruzińscy dziennikarze zostali aresztowani i oskarżeni o brak wiz, licencji lub prawa pobytu w tym regionie. Wsio rawno! Przesłuchi-wali ich funkcjonariusze służb bezpieczeństwa. Podobno jedna z re-porterek ocknęła się w szpitalu z objawami zatrucia. Ona sama nie wiedziała, co się działo. Pamiętała jedynie, że jakiś mężczyzna po-częstował ją kawą podczas przesłuchania. Wszystkim zagranicznym korespondentom skonfiskowano materiały zawierające rozmowy z miejscowymi. Byli aresztowani i zatrzymywani do wyjaśnienia. Ose-tia Północna stała się zoną kontrolowaną jak Czeczenia.

– Przecież nie jestem dziennikarzem! – zdenerwowałem się. – Chcę po prostu być z ludźmi!

– Zdobycie pozwolenia na wjazd do strefy kontrolowanej grani-czy z cudem. Lada moment wybuchnie tu wojna. Osetyjczycy gotowi są wtargnąć do Inguszetii i Czeczenii. Możemy ci jedynie doradzić, żebyś próbował jakoś na własną rękę. I własną odpowiedzialność. To tyle. Good luck, kolego, cokolwiek zdecydujesz!

Międzynarodowa organizacja, z którą kiedyś współpracowałem w Azji Środkowej, wysłała mi kilka linków do rosyjskich artykułów o pobitych dziennikarzach francuskich, szwedzkich, niemieckich.

Fragment wywiadu z kamerzystą Borisem Leonowem opubliko-wany w dzienniku „Moskowskij Komsomolec”:

– Cenzury nie ma, ale za to jest całkowite zamieszanie. – Co to znaczy? Pobili trzech kamerzystów, a później zabrali moją

kamerę i mój nagrany materiał. To byli cywile. Nikt ich nie zna, nie wie, kim są.

– Kto z kamerzystów został pobity?

Page 21: Zbigniew Pawlak, Jerzy Wlazło, "Pęknięte miasto. Biesłan"

25

sorok dniej

– Kiedy ja tam byłem, to kamerzysta International Press News Agency. Na szczęście miał na sobie kamizelkę kuloodporną. Później napadli na kamerzystę z Francji i jeszcze kogoś. Przy przekaźniku Eurovision też doszło do bójki.

– Dlaczego bito komentatorów telewizyjnych? – Mówią, że kłamiemy. Pytali, dlaczego stają przed naszymi kame-

rami oficjalni przedstawiciele rządu i kłamią. Chodziło o liczbę zakład-ników. Od 1 września zostaliśmy dla miejscowych chłopcami do bicia*.

Na moje prośby o kontakty w tym rejonie owa międzynarodowa organizacja odpowiedziała tylko: Działań w regionie Osetii Północnej nie rekomenduje się.

Zadzwoniłem do przyjaciół w Moskwie. – Przyjedziesz do Moskwy, możesz się u nas zatrzymać. Ale co da-

lej? Niewiele możemy ci pomóc z Biesłanem. – Mam rosyjską wizę, mogę lecieć dalej. – A wsiądziesz do samolotu? Słyszałeś o Politkowskiej? – Przecież mnie nie można z nią porównywać! – Nie tylko ona miała kłopoty z dotarciem do Biesłanu. Czytałeś

o Babickim z Wolnej Europy?Andriej Babicki z Radia Wolna Europa został zatrzymany 2 wrześ-

nia na lotnisku w Moskwie pod pretekstem przemytu ładunków wy-buchowych w drodze na Kaukaz. Psy sprawdzające torby rzekomo wyczuły obecność prochu. Ponieważ niczego nie znaleziono, został wypuszczony i chwilę później zatrzymany za zakłócanie spokoju. Tra-fił do aresztu, bo dwóch facetów sprowokowało bójkę w hali odpraw. Jako ofiara tego incydentu został poddany wszystkim zbędnym ba-daniom lekarskim. Trwało to wystarczająco długo, aby nie mógł do-trzeć do szkoły numer jeden.

* Na podstawie raportu Organizacji Bezpieczeństwa i Współpracy w Europie (OBWE), dostępny w: http://www.osce.org/fom/37295?download=true [po-brano 17.06.2014].

Page 22: Zbigniew Pawlak, Jerzy Wlazło, "Pęknięte miasto. Biesłan"

26

sorok dniej

– Wiza pozwoli ci wjechać do Rosji – przekonywał mnie przyja-ciel – ale nie znaczy to, że dotrzesz do Osetii. Poza tym w Biesłanie jest naprawdę niebezpiecznie. Nie wiadomo, co się stanie po czter-dziestu dniach, gdy skończy się żałoba.

Minął już prawie miesiąc. Zaczął się deszczowy październik. Siedzia-łem w biurze i patrzyłem na ponury krajobraz za oknem, kiedy weszła moja dobra znajoma Katarzyna. Pracowaliśmy razem w Azji Środkowej przez kilka lat. Wtedy dopiero uczyliśmy się życia i kultury tamtejszych ludzi. Godzinami omawialiśmy sytuacje, w jakich się znaleźliśmy, jak się zachowaliśmy. Zadawaliśmy sobie pytania i próbowaliśmy na nie odpo-wiedzieć. Wspólnie zrobiliśmy roboczą analizę sowieckiego człowieka, bo często stawał nam na drodze do zrozumienia zachowań Kazachów, Kirgi-zów, Ujgurów. Sowiecki człowiek, sztuczny wytwór sowieckiego systemu.

Kaśka właśnie przyjechała z Pragi, ale rozmawialiśmy o Biesłanie. – Jeden gość dopiero co stamtąd wrócił – powiedziała, trafiając

w czuły punkt. – A ja od kilku tygodni nie sypiam, tylko modlę się i szukam spo-

sobu, aby się tam dostać. Kto to?Wzruszyła ramionami. – Nie wiem dokładnie. Spotkałam go w Pradze dwa dni temu. Te-

raz jest w Czechach. A może już wyjechał, bo miał wracać do domu. – Do Biesłanu? – Nie, na Ukrainę. – Pomóż mi go znaleźć. – Popytam.Ukrainiec współpracował z  jakąś czeską organizacją, która wy-

słała go do Nalczyka, stolicy Kabardo-Bałkarii, graniczącej z Osetią Północną autonomicznej republiki Federacji Rosyjskiej. Pojechał do Władykaukazu odwiedzić przyjaciół, gdy zaczęła się biesłańska trage-dia. On wiedział, jak tam dotrzeć.

A ja musiałem go odszukać.Telefony, e-maile, czekanie…

Page 23: Zbigniew Pawlak, Jerzy Wlazło, "Pęknięte miasto. Biesłan"

27

sorok dniej

Tam jest młyn, nie będą mieli dla Ciebie czasu, ale czekaj na faks. Przekazałem Twój numer.

Andrieja nie spotkałem nigdy. On nie zna mnie do dzisiaj. Ale od-pisał. A potem przyszedł faks.

Od wydarzeń w Biesłanie minęło czterdzieści dni. A ja trzymałem kartkę z zaproszeniem i byłem gotowy. Prawie gotowy…

– Nie jestem szczęśliwa, że jedziesz – spokojnie powiedziała moja żona.Milczałem. – Zdecydowaliśmy, że potrzebujemy czasu, by żyć na nowo w Pol-

sce – mówiła dalej. Mniej spokojnie. – Potrzebujemy – potwierdziłem. – Minęło dopiero sześć miesięcy od twojego ostatniego wyjazdu

na Wschód. – Sześć miesięcy to długo. – Uzgodniliśmy, że musimy to odciąć na dłuższy czas. – To krótka podróż. Lecę tylko do Biesłanu i z powrotem. – Nie

zabrzmiało to przekonująco. Bo i nie miałem żadnych innych argu-mentów. – Potrzebuję tego. Duszę się – wyznałem cicho, jak przyciś-nięty do muru jej milczeniem.

– Wiem, że się dusisz, że potrzebujesz. Ale czy my tego potrze-bujemy?

– My? – Zawsze te same wybory, my czy oni? Wiem, że oni potrzebują,

i wiem, że dasz im dużo, ale jak my pozbieramy się po tym wszystkim? Sama się czuję, jakby ktoś zamknął mnie w szkole. Nie mam kontroli nad tym, co się dzieje w naszym życiu. Nie wiem, co będzie dalej.

– Kto zrozumie ich lepiej? A może to oni pomogą nam? – Powiedziałam, co czuję. Wiem, że kłóci się to z naszym życiem.

I wiem, że pojedziesz. Powinieneś.Spakowałem plecak. Na dworcu we Wrocławiu wsiadłem do po-

ciągu, który miał mnie zawieźć do Moskwy. Stamtąd już samolotem dotarłem do Biesłanu.

Page 24: Zbigniew Pawlak, Jerzy Wlazło, "Pęknięte miasto. Biesłan"

28

sorok dniej

Nie jechałem tam, aby poznać prawdę, ale by doświadczyć, czym jest prawda nazywana przez Rosjan istina. Szedłem ulicami miasta, które zostało zranione jak żadne inne w ostatnich latach w Europie. Patrzyłem na domy, drzewa, ulice. Nic nadzwyczajnego. Zwykłe post-sowieckie miasto.

Ustawiony na końcu ulicy namiot nie mieścił zgromadzonego tłumu. Nie znałem tam nikogo. A  przecież wiem, że na mnie czekali.

– Wejdźcie – zachęciła mnie kobieta w czarnej chuście przetyka-nej złotą nitką. – Czterdzieści dni obchodzimy. Sorok dniej – powtó-rzyła ciszej, spuszczając wzrok. – Siadajcie, częstujcie się.

– Spasibo. – Skinąłem głową. – Ja tylko przechodziłem… – Tak – powtórzyła, jakby nie usłyszała moich słów. – Sorok dniej.

Straszna historia.Przy suto zastawionym stole dostałem kartoszki z miasem, do któ-

rych dobrałem sałatkę ze świeżych warzyw. Przesunąłem się bardziej do środka. Przy stołach siedzieli ludzie ubrani na czarno, oddzielnie starsi, oddzielnie młodsi. Z szacunkiem.

Czterdzieści dni. Dla ludzi wierzących mają one specjalne znacze-nie. Według chrześcijan Mojżesz czterdzieści dni obcował z Bogiem, poszcząc i spisując Dekalog. Zmarłego Jakuba pochowano po czter-dziestu dniach od śmierci, tyle bowiem trwało balsamowanie zwłok. Czterdzieści dni i nocy padał deszcz, gdy Noe zakończył budowę arki przed potopem. Wreszcie, czterdzieści dni Jezus pościł na pustyni, ku-szony przez szatana, i po czterdziestu dniach od zmartwychwstania po raz pierwszy ukazał się apostołom. Wielki Post chrześcijan trwa czterdzieści dni.

Wysłannik Allaha powiedział zaś: Istota ludzka gromadzi się w łonie matki przez 40 dni, potem przez podobny okres jest grudką krwi zakrze-płej (kolejne 40 dni) i przez podobny okres (kolejne 40 dni) kawałkiem ciała. Potem Allah zsyła anioła, któremu nakazuje spisać cztery rze-czy. Nakazuje mu spisać jego (stworzenia) uczynki, utrzymanie, (datę)

Page 25: Zbigniew Pawlak, Jerzy Wlazło, "Pęknięte miasto. Biesłan"

29

sorok dniej

śmierci i czy będzie błogosławiony czy przeklęty (w Życiu Przyszłym). Po-tem zostaje obdarzony duszą*.

Czterdzieści dni to czas wyjątkowy. Tyle dostaje dziecko zaraz po urodzeniu, wtedy nikt nie może go oglądać, żeby nie zauroczyć. Czterdzieści dni to gwarancja przeżycia, więc w rodzinach prawosław-nych dopiero potem można dziecko ochrzcić i oficjalnie nadać mu imię. W muzułmańskich goli się mu główkę i zanosi modły do Al-laha, by ten miał w opiece potomstwo.

Czterdzieści dni otrzymuje zmarły, by rozstać się z rodziną. Jego dusza mieszka w swoim pokoju, siada do stołu, słucha opowieści, wspomnień, widzi łzy i przyjmuje słowa pożegnania. Ostatniego dnia rodzina wystawia namiot, na stoły podaje najlepsze potrawy goto-wane w wielkich garnkach, rozstawia kosze z chlebem i dodatkami. Nikogo nie zaprasza. A jednak przychodzą wszyscy. Znajomi i obcy. Jak ja stojący z pełnym talerzem w ręku.

– Siadaj i jedz, proszę – kobieta w chustce ze złotą nitką wskazała wolne krzesło. – Trzeba uszanować zmarłych. Batiuszka już się mod-lił i jeszcze odmówi modlitwę – spojrzała na duchownego otoczonego przez starszą część rodziny.

Skosztowałem pomidorów. Pachniały przydomowym ogrodem. – To była dobra rodzina. Widzisz tego człowieka siedzącego tam

w kącie? Jego żona zginęła w szkole. Teraz z nikim nie chce rozmawiać. Wciąż powtarza, że ona go nie opuści, nie zostawi dzieci. Przyjechali krewni, żeby być przy nim, bo nie wiemy, co zrobi, gdy jej dusza odej-dzie już na zawsze. Tam siedzi jego siostra. Przyjechała już dziewią-tego dnia na pominki. Teraz pomagała przygotować czterdziesty dzień.

Mężczyzna siedział wpatrzony w jeden punkt. – Od dzisiaj na każdej ulicy będą namioty stawiać. Na każdej

ulicy  – powtórzyła w zamyśleniu. – Boże, to nie ma końca…

* Za: M. Salih al-Munadżdżid, Dusza w świetle islamu, tłum. A. Abu-Zaitoun, dostępny w: https://sites.google.com/site/bankfatw/Home/ksiegi-objawione-prorocy-i-wyslannicy/dusza-w-swietle-islamu [pobrano 17.06.2014].

Page 26: Zbigniew Pawlak, Jerzy Wlazło, "Pęknięte miasto. Biesłan"

sorok dniej

Tych czterdzieści dni trwało w Biesłanie kilka miesięcy. Całe ty-godnie ciągnęła się identyfikacja ciał. Dziesiątki rannych wywieziono do daleko położonych szpitali. Byli nadzy, bez świadomości, bez do-kumentów. Na drzewach, na parkanach wisiały listy z nazwiskami, powielane na tanich kserokopiarkach zdjęcia dorosłych i dzieci, któ-rych nikt nie odnalazł. Ich też trzeba było pożegnać, kiedy umarła ta ostatnia nadzieja.

– Dostaliśmy pomoc od rządu, od obcych ludzi też, nawet z in-nych krajów. Część z nas ma pomoc medyczną na zabiegi, wizyty lekarskie, wieloletnie leczenie. Przyszła pomoc finansowa na odbu-dowanie naszego świata. Ale najwięcej dali nam ludzie, którzy przy-jeżdżali z całego kraju i z zagranicy, aby być razem z nami. Płakali z nami, słuchali, a na koniec mówili stanowczo: „To, co się stało, jest złe! Życie takie nie jest. Nie wierzcie kłamstwu!”.

Niektórzy przegrali wewnętrzną walkę, odbierając sobie życie.Bo trudno – nawet w zgodzie z istiną – rozstać się z dzieckiem.

Bóg dobrze to wymyślił. Najpierw powinni odchodzić rodzice.Fiodor Dostojewski napisał w Braciach Karamazow: Jeżeli cierpie-

nia dzieci mogą dopełnić sumy cierpień, która jest niezbędna do kupienia prawdy, to z góry twierdzę, że cała ta prawda nie jest warta takiej ceny*.

Wszedłem do jednego z domów. Ubrana w czarne szaty kobieta siedziała w kącie pokoju, trzymając na kolanach zdjęcie piętnasto-letniej dziewczyny w żółtej sukience. Nie chciała ze mną rozmawiać. Nie chciała rozmawiać z własnym ojcem, kiedy przyszedł pomówić o czterdziestym dniu.

– Zostawcie ją – błagała – zostawcie! To jest jej pokój. Ona w nim zostanie. Tutaj jest już bezpieczna.

W innych domach powoli zdejmowano firanki, zabierano zabawki, którymi nikt już nie będzie się bawił, wynoszono książeczki, których nikt już nie przeczyta, układano na łóżeczku poduszki. Już czas.

* F. Dostojewski, Bracia Karamazow, tłum. A. Wat, Wrocław 2013, s. 205.

Page 27: Zbigniew Pawlak, Jerzy Wlazło, "Pęknięte miasto. Biesłan"

spis treści —

Od autorów  . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 7Sorok dniej  . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 9

Minęło czterdzieści dni

Łzy – opowieść o szczęściu  . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 33Dalej jest tylko cisza – opowieść o szakalach . . . . . . . . . . . . . . 57Jestem drzewem, jestem ptakiem – opowieść o kaukaskiej

miłości  . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 88Cena – opowieść o wybranych  . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 112Dziękuję, że uratowaliście nasze dzieci – opowieść

o komandosach . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 137Krzyk dzikich gęsi – opowieść, której nie było  . . . . . . . . . . . . 177

minęło dziesięć lat

Po co komu taka wojna – opowieść z Alanii  . . . . . . . . . . . . . . 215Ślad – opowieść z ulicy Pokoju . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 238Czechi 95 – opowieść z Groznego . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 254Blizna – opowieść z Miasta Aniołów . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 287Epilog – opowieść z Moskwy  . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 303

Wybrana bibliografia  . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 311

Page 28: Zbigniew Pawlak, Jerzy Wlazło, "Pęknięte miasto. Biesłan"