66 # # 6 - nietzsche seminariumnietzsche.ph-f.org/dziela/fn_wc.pdf · o wiele silniej jeszcze, a...

231
Nietzsche Seminarium – projekt zrzeszający polskich badaczy filozofii Fryderyka Nietzschego poprzez: powołany przez Cezarego Wodzińskiego, Bogdana Banasiaka i Pawła Pieniążka cykl dorocznych konferencji filozoficznych. stronę internetową nietzsche.org.pl. Na stronie: Bibliografia polskich odniesień do Nietzschego - do 1918 (Marta Kopij) - z lat 1919-1939 (Grzegorz Kowal) - z lat 1939-1989 (Jadwiga Sucharzewska) - po 1989 (Jakub Wroński) e-Mortkowicz - Cyfrowa reedycja młodopolskiego wydania Dzieł Fryderyka Nietzschego z zachowaniem paginacji i układu graficznego. Teksty archiwalne – baza przedwojennych artykułów polskich na temat Nietzschego Wieści ze świata Nietzschego: konferencje, seminaria, obronione prace Opatrzony komentarzem zestaw linków ... i wiele innych http://nietzsche.org.pl/ e-Mortkowicz Cyfrowa reedycja młodopolskiego wydania Dzieł Fryderyka Nietzschego z zachowaniem paginacji i układu graficznego. Nietzsche Seminarium, Łódź-Wrocław 2010 Redakcja: Jakub Wroński, Tymoteusz Słowiński Nietzsche Seminarium 2010

Upload: donguyet

Post on 28-Feb-2019

214 views

Category:

Documents


0 download

TRANSCRIPT

Nietzsche Seminarium – projekt zrzeszający polskich badaczy filozofii Fryderyka Nietzschego poprzez:

– powołany przez Cezarego Wodzińskiego, Bogdana Banasiaka i Pawła Pieniążka cykl dorocznych konferencji filozoficznych.

– stronę internetową nietzsche.org.pl. Na stronie:

Bibliografia polskich odniesień do Nietzschego

- do 1918 (Marta Kopij)

- z lat 1919-1939 (Grzegorz Kowal)

- z lat 1939-1989 (Jadwiga Sucharzewska)

- po 1989 (Jakub Wroński)

e-Mortkowicz - Cyfrowa reedycja młodopolskiego wydania Dzieł Fryderyka Nietzschego z zachowaniem paginacji i układu graficznego.

Teksty archiwalne – baza przedwojennych artykułów polskich na temat Nietzschego

Wieści ze świata Nietzschego: konferencje, seminaria, obronione prace

Opatrzony komentarzem zestaw linków

... i wiele innych

http://nietzsche.org.pl/

e-Mortkowicz Cyfrowa reedycja młodopolskiego wydania Dzieł Fryderyka Nietzschego

z zachowaniem paginacji i układu graficznego.

Nietzsche Seminarium, Łódź-Wrocław 2010

Redakcja: Jakub Wroński, Tymoteusz Słowiński

Nietzsche Seminarium 2010

D Z I E Ł A FRYD. N I E T Z S C H E G O

W P R Z E K Ł A D Z I E W A C Ł A W A B E R E N T A , K O N R A D A D R Z E -WIECKIEGO, L E O P O L D A STAFFA I STANISŁAWA W Y R Z Y K O W S K I E G O W Y D A Ł J A K Ó B M O R T K O W I C Z .

W A R S Z A W A M C M I X - M C M X

FRYDERYK N I E T Z S C H E

WĘDROWIEC I J E G O C I E Ń

( L U D Z K I E , A R C Y L U D Z K I E , C Z E Ś Ć D R U G A )

P R Z E Ł O Ż Y Ł

K O N R A D DRZEWIECKI

N A K Ł A D J A K Ó B A M O R T K O W I C Z A

K R A K Ó W - D R U K W . L . A N C Z Y C A I S P Ó Ł K I .

PRZEDMOWA.

I .

Należy mówić tam tylko, gdzie się milczeć nie

powinno; i tylko o tem, co się p r z e z w y c i ę ­

ż y ł o , — reszta jest gadaniną, »literaturą«, brakiem

karności. Moje pisma mówią t y l k o o moich prze­

zwyciężeniach: »ja« jestem w nich, ze wszystkiem, co

mi wrogiem było, ego ipsissimus, i bodaj, jeśli wolno

użyć dumniejszego wyrażenia, ego ipsissimum. Od­

gadujecie tedy: wiele już zostało — p o d e m n ą . . . Ale

zawsze trzeba było wpierw czasu, powrotu do zdro­

wia, dali, odległości, zanim zbudziła się we mnie chęć

coś, czem żyłem, co przeżyłem, pewien własny fakt

i fatum w następstwie dla celów poznania wysłuchać,

wyzyskać, odsłonić, »przedstawić« (lub jakkolwiekby

to się chciało nazwać). W tern znaczeniu, wszystkie

pisma moje, oprócz jednego tylko, lecz zasadniczego,

należy a n t y d a t o w a ć — mówią one zawsze o »poza

mną« : niektóre nawet, jak trzy pierwsze Rozmyś-

DJIEŁA NIETZSCHEGO, T. XI. 1

lania niewczesne, sięgają poza czas powstania i prze­

życia książki, która ukazała się wcześniej (w danym

wypadku: Narodzin tragedyi, jak to przed czytelnikiem,

umiejącym przenikliwiej obserwować i porównywać,

nie powinno się ukryć). Ten gniewny wybuch prze­

ciw obnoszeniu się z niemieckością, służalczości

i znikczemnieniu języka zestarzałego Dawida Straussa,

który stanowił treść pierwszego Niewczesnego, był

ujściem dla nastroju, pośród którego żyłem długo jako

student w ognisku niemieckiego wykształcenia i fili-

sterstwa ukształconego (roszczę sobie pretensyę do

ojcostwa tego wyrażenia »filister ukształcony«, któ­

rego obecnie tak wiele się u ż y w a i nadużywa — ) ;

i co powiedziałem przeciw »chorobie historycznej«,

rzekłem jak ktoś, co po niej zwolna i z trudem wra­

cał do zdrowia, i ani trochę nie miał ochoty na

przyszłość wyrzec się »historyzmu«, dlatego tylko,

że niegdyś nań cierpiał. Kiedy następnie w trzeciem

Rozmyślaniu niewczesnem oddałem cześć swemu

pierwszemu i jedynemu wychowawcy, w i e l k i e m u

Arturowi Schopenhauerowi — dziś wyraziłbym ją

o wiele silniej jeszcze, a także w sposób bardziej

osobisty —, sam pogrążony już byłem w moralnym

sceptycyzmie i rozkładzie, t o z n a c z y r ó w n i e

w k r y t y c e , j a k w p o g ł ę b i e n i u w s z e l k i e g o

d o t y c h c z a s o w e g o p e s y m i z m u — , i nie wie­

rzyłem już »w nic zgoła«, jak mówi lud, nawet w Scho­

penhauera: właśnie w owym czasie powstała rozprawa,

dotychczas nie ogłoszona, »o prawdzie i kłamstwie

w znaczeniu pozamoralnem«. Nawet moja mowa uro­

czysta i zwycięska na cześć Ryszarda Wagnera

z okazyi jego tryumfu bajruckiego w 1876 — Bay­

reuth oznacza największe zwycięstwo, jakie kiedy-

3

kolwiek odniósł artysta — mowa ta, posiadająca naj­

silniejsze p o z o r y »aktualności«, była w istocie hoł­

dem i dziękczynieniem za okres przeszłości, za naj­

piękniejszą, a także najniebezpieczniejszą ciszę mor­

ską w mej podróży . . . i w rzeczywistości zerwaniem,

pożegnaniem. (Czyżby Ryszard W a g n e r mylił się sam

co do tego? Nie wierzę. Dopóki się kocha, z pewno­

ścią nie maluje się takich obrazów; nie »obserwuje

s i ę « jeszcze, nie staje się w oddali w ten sposób, jak

to czynić musi obserwator. »Obserwowanie zawiera

już w sobie tajemny a n t a g o n i z m w krzyżujących

się spojrzeniach« — mówi się na stronie 46 wspom­

nianego pisma, w zdradzieckim i smętnym zwrocie,

zrozumiałym, być może, tylko dla nielicznych uszu).

Zimna krew, potrzebna do tego, żeby m ó c mówić

0 tych długich latach pośrednich wewnętrznego osa­

motnienia i braku, zstąpiła we mnie dopiero z książką

»Ludzkie, arcyludzkie«, której ta przemowa i przed­

mowa ma być poświęcona. Książka ta, jako prze­

znaczona »dla duchów wolnych«, ma w sobie coś

z niemal jasnego i ciekawego chłodu psychologa,

który mnóstwo rzeczy bolesnych, jakie ma p o d

sobą, za sobą, po czasie stwierdza jeszcze dla siebie

i niejako zapomocą ostrza szpilki utwierdza: — co

za dziw, jeśli przy tak kłującej i delikatnej pracy

nieraz też trochę krwi popłynie, jeśli psycholog

miewa przy tem krew na palcach i nie zawsze

tylko — na palcach ? . . .

2

I *

4

2.

Zdania i myśli różne, jak również Wędrowiec

i jego cień wydane były z początku o d d z i e l n i e ,

jako ciągi dalsze i dodatki do wyżej wzmiankowanej

ludzkiej, arcyludzkiej »książki dla duchów wolnych«:

było to zarazem przedłużenie i powtórzenie kuracyi

duchowej, mianowicie a n t y r o m a n t y c z n e g o spo­

sobu leczenia, jaki mi mój pozostały przy zdrowiu

instynkt sam wynalazł, sam przepisał przeciw chwilowej

chorobie na najniebezpieczniejszą formę romantyki.

Niechże teraz przyjęte zostaną po sześciu latach po­

wrotu do zdrowia te same pisma w p o ł ą c z e n i u ,

jako tom drugi »Ludzkiego, arcyludzkiego«: być może,

razem rozważane, wykładają swą naukę silniej i do­

bitniej, — t e o r y ę z d r o w i a , którąbym pozwolił so­

bie zalecić jako disciplina voluntatis bardziej ducho­

wym naturom nadchodzącego właśnie pokolenia. Prze­

mawia z niej pesymista, który dosyć często porzu­

cał tę skórę, lecz zawsze do niej powracał, pesy­

mista więc z dobrą wolą ku pesymizmowi, — z pew­

nością przeto nie romantyk już: jakże to? duch, zna­

jący się tak na tej sztuce wężowej, że umie s k ó r ę

z m i e n i a ć , nie miałby prawa udzielić lekcyi dzisiej­

szym pesymistom, którym bez wyjątku grozi jeszcze

niebezpieczeństwo romantyzmu? A przynajmniej wska­

zać im, jak to się — r o b i ? . . .

3.

W rzeczy samej był czas największy, żeby się

rozstać: rychło miałem też tego dowód. Ryszard

Wagner, pozornie najbardziej zwycięski, w rzeczywi­

stości zmurszały, zrozpaczony romantyk, padł nagle,

bezsilny i przybity, przed krzyżem chrześcijańskim...

Czyż żaden Niemiec nie miał oczu w głowie na to

straszne widowisko, współczucia w sumieniu? C z y ż

ja sam jeden tylko za niego — c i e r p i a ł e m ?

Dość; dla mnie ten nieoczekiwany wypadek był niby

błyskawicą, oświecającą miejsce, które opuściłem, —

a także tem przerażeniem, które w następstwie ogar­

nia każdego, co nieświadomie był wystawiony na

najstraszniejsze niebezpieczeństwo. Kiedy odtąd po­

szedłem sam, uczułem drżenie; upłynął czas krótki,

zachorowałem, więcej niż zachorowałem, byłem znu­

żony nieustannem rozczarowaniem względem wszyst­

kiego, co nam, ludziom nowoczesnym, pozostało do

wzbudzania w nas zapału, względem r o z t r w o n i o ­

n e j powsząd siły, pracy, nadziei, młodości, miłości;

znużony wstrętem do kobiecej i marzycielskiej roz-

chełzanności tej romantyki, do całego idealistycznego

łgarstwa i zniewieściałości sumienia, które odniosły

tutaj znowu zwycięstwo nad jednym z najmężniej-

szych; znużony wreszcie, i tem nie najmniej, smut­

kiem nieubłaganego podejrzenia, — że po tem roz­

czarowaniu skazany jestem na głębsze niedowierza­

nie, głębsze gardzenie, głębsze osamotnienie, niż kie­

dykolwiek. Z a d a n i e moje — cóż się z niem stało?

Jakże to? czyżby nie zdawało się teraz, jakby zada­

nie moje przede mną się cofało, jak gdybym na

długo nie miał żadnego prawa do niego? Co zrobić,

żeby t e n największy brak znieść? — Zacząłem od

tego, że z a k a z a ł e m sobie wszelkiej muzyki zupeł-

nie i z zasady, tej sztuki dwuznacznej, chełpliwej,

duszącej, która pozbawia ducha jego surowości

5

6

i ochoczości, i pozwala bujnie się krzewić wszelkiego

rodzaju tęsknotom nieokreślonym, i pragnieniom gąb­

czastym. »Cave musicam« i dziś jest moja rada tym

wszystkim, którzy dość mają w sobie z męża, żeby

dbać o czystość umysłową; muzyka taka denerwuje,

rozmiękcza, czyni zniewieściałym, jej »wieczna ko­

b i e c o ś ć « pociąga nas — w d ó ł ! . . . Moje pierwsze

podejrzenie, najbliższa ostrożność zwróciły się wtedy

p r z e c i w muzyce romantycznej; i jeśli wogóle mia­

łem jeszcze jakąkolwiek nadzieję na muzykę, to

chyba w oczekiwaniu, iż mógłby przyjść muzyk dosyć

śmiały, dosyć ostry, dosyć złośliwy, dosyć połu­

dniowy i nad miarę zdrowy, żeby się na owej mu­

z y c e w nieśmiertelny sposób z e m ś c i ć . —

4.

Samotny odtąd i podejrzliwie niedowierzający

sobie, zająłem, nie bez gniewu, w ten sposób stano­

wisko p r z e c i w sobie z a wszystkiem, co m n i e

właśnie ból sprawiało i dotykało: — w ten sposób

znalazłem z powrotem drogę do owego nieustraszo­

nego pesymizmu, który jest przeciwieństwem wszel­

kiego łgarstwa romantycznego, i, jak dziś chętnie so­

bie wyobrażam, drogą do »mnie« samego, do mo­

j e g o zadania. Owo ukryte i władcze coś, na co

długo nie mamy nazwy, aż w końcu okazuje się ono

naszem z a d a n i e m , — ten tyran, tkwiący w nas

samych, straszliwie odpłaca za każdą próbę, którą

czynimy, żeby go wyminąć, lub wymknąć się przed

nim, za każde przedwczesne postanowienie, za każde

utożsamianie się z tymi, do których nie należymy, za

każdą najbardziej szanowaną działalność, jeśli od­

ciąga nas od naszej sprawy głównej, nawet za każdą

cnotę, któraby nas chronić mogła przed twardą od­

powiedzialnością względem siebie samych. Choroba

jest odpowiedzią każdym razem, jeśli dopuszczamy

się wątpienia co do swoich p r a w , s w e g o zada­

nia,—jeśli zaczynamy w czemkolwiek sobie pobłażać.

Dziwna i straszna zarazem! Ulgi, jakie sobie czy­

nimy, najtwardziej odpokutować jesteśmy zmuszeni!

I jeśli następnie pragniemy powrotu do zdrowia,

niema dla nas innego wyboru: musimy objuczyć się

c i ę ż e j , niż byliśmy objuczeni kiedykolwiek. . .

5.

Wtedy dopiero nauczyłem się owej mowy sa­

motnika, którą tylko najbardziej milczący, najwięcej

cierpiący rozumieją: mówiłem, bez świadków lub ra­

czej mimo świadków, żeby nie cierpieć w milczeniu,

mówiłem o rzeczach, które się mnie nie tyczyły, lecz

tak, jak gdyby mnie one obchodziły. Wtedy posiadłem

sztukę o k a z y w a n i a się radosnym, objektywnym,

ciekawym, przedewszystkiem zdrowym i złośliwym, —

jest to dowodem »dobrego s m a k u « u chorego, jak mi

się zdaje? Lecz delikatniejszemu oku i współczuciu

mimo to nie ujdzie, co, być może, stanowi wdzięk

tych pism, — że przemawia przez nie cierpiący i po­

zbawiony, jak gdyby nie był cierpiącym i pozbawio­

nym. Tu p o w i n n y były ostać się przeciw życiu

równowaga, swoboda, nawet wdzięczność, tutaj pa­

7

8

nuje wola surowa, dumna, ustawicznie czujna, zawsze

wrażliwa, która postawiła sobie za zadanie obronę

życia p r z e c i w cierpieniu i przyłamanie wszyst­

kich wniosków, które zwykle wyrastają niby grzyby

trujące z bólu, rozczarowania, wstrętu, osamotnienia

i innych mokradeł. Może to będzie wskazówką dla

naszych pesymistów do zbadania samych siebie? —

bo wówczas to wyrwałem z siebie zdanie: kto

cierpi, nie m a j e s z c z e p r a w a d o pesymizmu!«

Wtedy to prowadziłem w sobie żmudną i cierpliwą

walkę przeciw nienaukowej skłonności wszelkiego

pesymizmu romantycznego, która sprawia, że od­

dzielne doświadczenia osobiste wydyma się, rozciąga

do sądów ogólnych, do potępienia świata . . . krótko

mówiąc, zatoczyłem wtedy wzrokiem w k o ł o . Opty­

mizm, jako środek do wyzdrowienia, żeby kiedyś

znowu do pesymizmu m i e ć p r a w o — rozumie­

cie to? Podobnie jak lekarz przenosi swego cho­

rego w otoczenie zupełnie obce, żeby go oderwać od

całego »dotychczas«, od trosk, przyjaciół, listów, obo­

wiązków, głupstw, udręczeń pamięci, żeby się nauczył

sięgać rękoma i zmysłami po nowy pokarm, nowe

słońce, nową przyszłość, tak ja lekarz i chory w je­

dnej osobie, zmusiłem się do odmiennego, nie wypró­

bowanego k l i m a t u d u s z y , mianowicie d o wę­

drówki na obczyznę, w o b c o ś ć , do ciekawości dla

wszelkiego rodzaju rzeczy o b c y c h . . . Za tem poszły

długie krążenie, szukanie, zmiana, niechęć względem

wszystkiego, co trwałe , względem ociężałego po­

twierdzania i zaprzeczania; również dyetetyka i kar­

ność, czyniące ducha jak najlżejszym, żeby mógł da­

leko wybiegać, wysoko wzlatywać, a przedewszyst-

kiem coraz na nowo odlatywać. W rzeczywistości

9

było to minimum życ ia , zerwanie ze wszelkiemi

ordynarniejszemi pożądliwościami, niezależność po­

śród wszelkiego rodzaju niepomyślności zewnętrznych

z dumą, iż m o ż e się żyć pośród tych niepomyślności,

nieco cynizmu być może, nieco osławionej beczki, ale

z pewnością wiele szczęścia świerszczkowego, dużo

ochoczości świerszczkowej, wiele ciszy, światła, sub-

telniejszego szaleństwa, ukrytego marzycielstwa —

wszystko to w końcu wydało wielkie duchowe zmęż­

nienie, wzrastającą radość i pełnię zdrowia. Życie

samo n a g r a d z a nas za naszą upartą wolę życia,

za taką długą walkę, jaką prowadziłem wtedy z pe­

symizmem znużenia życiem, już za każde uważne

spojrzenie naszej wdzięczności, przed którą nie ucho­

dzą najmniejsze, najdelikatniejsze, najbardziej prze­

lotne dary życia. W końcu otrzymujemy jego w i e l k i

dar, być może, największy, jaki nam może ofiaro­

wać, — powraca nam n a s z e z a d a n i e . — —

6.

Czyżby moje doświadczenie — historya cho­

roby i wyzdrowienia, gdyż wyzdrowieniem się skoń­

c z y ł o — miało być tylko mojem doświadczeniem oso-

bistem? I tylko m o j e m »ludzkiem, arcyludzkiem?«

Dziś sądzę raczej przeciwnie; przypuszczam coraz

i coraz bardziej, że moje książki pielgrzymstwa nie

były napisane tylko dla mnie, jak to czasami się

zdawać mogło. — Wolnoż mi teraz, po sześciu la­

tach wzrastającego przekonania, posłać je znowu

w podróż na próbę? Wolnoż mi szczególniej polecić

10

je sercu i uchu tych, na których cięży jakakolwiek

»przeszłość«, i którzy posiadają dość jeszcze ducha,

żeby cierpieć z powodu d u c h a przeszłości. Przede-

wszystkiem jednak w a m , którym najciężej, wy

rzadcy, najbardziej narażający się, najbardziej du­

chowi, najodważniejsi, wy, którzy musicie być s a ­

m o w i e d z ą duszy nowoczesnej, i jako tacy musi­

cie posiadać swoją w i e d z ę , w których skupiło się

wszystko, co tylko może być dziś chorobą, trucizną,

niebezpieczeństwem, — których przeznaczenie chce,

że musicie być bardziej chorzy, niż jakakolwiek je­

dnostka, ponieważ nie jesteście »tylko jednostkami«....

których pocieszeniem jest , żeby poznać drogę do

n o w e g o zdrowia, ach! i iść tą drogą ku zdrowiu

jutra i pojutrza, wy wybrani, wy zwycięscy, wy nie­

przemijający, wy najzdrowsi, najsilniejsi, wy do­

b r z y E u r o p e j c z y c y ! — —

7.

Żeby w końcu sformułować jeszcze swoje prze­

ciwieństwo d o p e s y m i z m u r o m a n t y c z n e g o ,

to jest do pesymizmu tych, którym zbywa na czemś,

nieudanych, zwyciężonych: istnieje wola tragizmu i pe­

symizmu, będąca oznaką zarazem surowości, jak siły

intelektu (smaku, uczucia, sumienia). Mając wolę tę

w piersiach, nie czuje się lęku przed straszliwością

i zagadkowością wszelkiego bytu; szuka się ich nawet.

Poza taką wolą kryje się męstwo, duma, pragnienie

w i e l k i e g o wroga. — Taka była pesymistyczna

perspektywa moja z samego początku — nowa per­

11

spektywa, jak sądzę? taka, jaka dziś jeszcze jest

nowa i obca? Dotąd się jej trzymam, i proszę wie­

rzyć, zarówno d l a siebie, jak, gdy się zdarzy oka-

zya, p r z e c i w sobie . . . Mamże tego jeszcze dowo­

dzić? Lecz cóż tedy w tej długiej przedmowie —

dowiedzione zostało ?

Sils-Maria, E n g a d y n a wyżnia,

w październiku 1886.

ROZDZIAŁ PIERWSZY:

ZDANIA I MYŚLI RÓŻNE.

Z a w i e d z i o n y m p r z e z f i l o z o f i ę . — Jeśli

dotąd wierzyliście w najwyższą wartość życia i jeśli

teraz widzicie, żeście się zawiedli, czyż zaraz trzeba

go się pozbywać za najniższą cenę ?

2.

W y b r e d n y . — Można także stać się wybred­

nym w rzeczach jasności pojęć: jakże nieznośnem

bywa wtedy obcowanie z ludźmi napół jasnymi, mgli­

stymi, dążącymi do czegoś i przeczuwającymi! Jakże

śmiesznem a jednak nierozweselającem wydaje się

ich wieczne trzpiotanie i uganianie, kiedy w istocie

nie mogą wzlatywać i chwytać !

1.

16

4.

P o s t ę p w o l n o m y ś l n o ś c i . — Nie można

lepiej unaocznić różnicy między dawniejszą a teraź­

niejszą wolnomyślnością, jak przypominając owo

zdanie, do którego rozeznania i wypowiedzenia trzeba

było całej nieustraszoności minionego stulecia, choć,

uważane z teraźniejszego punktu widzenia, staje się

mimowolną naiwnością, — mam na myśli zdanie

Woltera: »Croyez-moi, mon ami, l'erreur aussi a son

mérite«.

5.

G r z e c h p i e r w o r o d n y f i l o z o f ó w . — Fi­

lozofowie po wszystkie czasy przywłaszczali sobie

zdania znawców dusz ludzkich (moralistów) i p s u l i

je przez to, że brali w znaczeniu bezwzględnem, chcąc

dowodzić konieczności tego, co tamci uważali tylko

za wskazówki mniej więcej dokładne lub zgoła za

prawdę jedynie w jakimś kraju lub mieście w ciągu

iednego dziesięciolecia. Lecz przez to właśnie wyda­

wało się filozofom, iż wznoszą się ponad moralistów.

W ten sposób odnajdujemy w podstawach sławnej

teoryi Schopenhauera o prymacie woli nad intelek­

tem, o niezmienności charakteru, negatywności roz­

koszy — wszystko to, tak jak on to pojmuje, jest

błędem — popularne prawdy ludowe, głoszone przez

moralistów. Już wyraz »wola«, który Schopenhauer

przekształcił na wspólne miano dla wielu stanów

człowieka i z wielką dla siebie korzyścią osobistą,

jako dla moralisty, wstawił tam, gdzie się znajdowała

luka w języku, ponieważ odtąd mógł mówić o »woli«

tak, jak przed nim mówił o niej Pascal już »wola«

Schopenhauera w rękach swego twórcy przerodziła

się w klęskę dla nauki wskutek szału filozoficznego

uogólniania. Albowiem twierdzić, że wszystkie twory

przyrody posiadają wolę , znaczy to czynić z tej

woli rodzaj metafory poetyckiej; w końcu nadużyto

jej w celach fałszywej objektywizacyi do najroz­

maitszych wybryków mistycznych — i wszyscy modni

filozofowie powtarzają, i zdają się wiedzieć dokład­

nie, że wszystkie rzeczy posiadają jedną wolę, ba,

są tą jedną wolą, (co wynosi na to, sądząc we­

dług opisu tej powszechnej i jedynej woli, jaki po­

dają, że chcą koniecznie mieć za Boga d y a b ł a

g ł u p i e g o ) .

6.

P r z e c i w f a n t a s t o m . — Fantasta zaprzecza prawdy przed sobą, łgarz przed innymi.

DZIEŁĄ NIETZSCHEGO. T. XI.

3.

O b l u b i e ń c y r z e c z y w i s t o ś c i . — Kto

w końcu spostrzega, jak bardzo i jak długo był wo­

dzony za nos, z gniewu rzuca się w objęcia nawet

najbrzydszej rzeczywistości: tak iż ogarniając cale

świata koleje, przypadali jej najlepsi oblubieńcy, --

albowiem najlepsi byli zawsze oszukiwani najlepiej

i najdłużej.

18

8.

S c e p t y c y z m c h r z e ś c i j a ń s k i . — Lubią

przedstawiać teraz Piłata z jego pytaniem: co jest

prawda, jako obrońcę Chrystusa, aby wszystko, co

zostało poznane, oraz co poznać można, podać w po­

dejrzenie, jako pozór, i na budzącym dreszcz osta­

tecznym planie niemożliwości wiedzenia wznieść Krzyż .

9.

» P r a w o n a t u r y « j a k o p r z e s ą d . — Kiedy

z takim zachwytem rozprawiacie o prawach natury,

19

musicie przypuszczać, że albo wszystkie rzeczy przy­

rodzone ulegają swemu prawu, z wolnego i dobrowol­

nie przyjętego posłuszeństwa — w tym przeto wy­

padku podziwiacie moralność natury —; albo zachwy­

cacie się wyobrażeniem twórcy mechanika, który

zbudował najkunsztowniejszy zegar, dodając mu, jako

upiększenie, żywe istoty. — Konieczność w przyro­

dzie staje się bardziej ludzką dzięki wyrażeniu »zgod-

nie z prawami«, i jest ostatnią kryjówką dla marzeń

mitologicznych.

10.

H i s t o r y i p r z y p a ś ć w u d z i a l e . — Mgliści

i świat zaciemniający filozofowie, a więc wszyscy

metafizycy drobniejszego i grubszego kalibru, dostają

bólu oczu, uszu i zębów, skoro zaczynają podejrze­

wać : że jest coś prawdy w twierdzeniu, iż odtąd cała

filozofia należy do dziedziny historyi. Dla ich b ó l u ,

można im przebaczyć, że tego, kto tak mówi, ob­

rzucają kamieniami i błotem: lecz przez to sama teo­

rya na pewien czas stać się może brudną i mizerną

i stracić na swym wpływie.

11.

P e s y m i s t a i n t e l e k t u . — Człowiek istot­

nie wolny duchem będzie też o duchu samym myś­

lał w sposób swobodny i nie będzie ukrywał przed

sobą, co w źródle i kierunku ducha może być za-

2 *

W r o g i ś w i a t ł u . — Jeśli się komu wyjaśni,

że ściśle biorąc, nigdy nie może mówić o prawdzie,

lecz jedynie o prawdopodobieństwie i jego stopniach,

spostrzega się zwykle po nieukrywanej radości pou­

czonego, o ile ludzie wolą niepewność horyzontu du­

chowego i jak w głębi duszy n i e n a w i d z ą prawdy

za jej określoność. — Może przyczyna kryje się

w tem, że wszyscy w tajemnicy lękają się, żeby zbyt

jasne światło prawdy na nich samych nie padło?

Chcą coś znaczyć, a więc nie powinno się widzieć,

czem s ą ? Lub może jest to tylko obawa przed zbyt

jasnem światłem, do którego nie przywykły ich du­

sze zmierzchowe i łatwo dające się oślepić, tak iż

muszą go nienawidzić ?

7.

20

trważającego. I dlatego, być może, inni okrzyczą go

za najzawziętszego przeciwnika wolnomyślności i na­

dadzą mu obraźliwe i odstraszające miano »pesymi-

sty intelektu«: jak to jest ich zwyczajem nazywać

kogoś nie zgodnie z jego wybitną silą i cnotą, lecz

według tego, co w nim jest dla nich najbardziej

obcego.

12.

U k r y t y w ę z e ł e k m e t a f i z y k ó w . — Nikomu

z tych, którzy z taką fanfaronadą rozprawiają o nau­

kowości swojej metafizyki, nie należy zgoła odpo­

wiadać; wystarcza pomacać węzełek, który ukrywają

za plecami z pewnego rodzaju obawą: jeśli się uda

go rozwiązać, wtedy ku ich zawstydzeniu ukazują

się na światło dzienne rezultaty tej naukowości: mi­

­utki Bóg kochany, przyjemna nieśmiertelność, cza­

sami trochę spirytyzmu, a w każdym razie cała kupa

nędzy biednego grzesznika i pychy faryzeusza.

13.

S z k o d l i w o ś ć p o z n a n i a w p e w n y c h

w y p a d k a c h . Pożytek, jaki przynosi bezwzględne

poznanie prawdy, tak ustawicznie i po wiele set razy

dowodzony zostaje, iż bez wahania należy się pogo­

dzić z drobnemi i rzadkiemi szkodami, jakie wskutek

niego cierpieć może jednostka. Nie można zapobiec

21

temu, żeby chemikowi nie zdarzyło się zatruć lub

oparzyć. — Co się stosuje do chemika, stosuje się

do całej naszej cywilizacyi, z czego, mówiąc nawia­

sem, jasno się wywodzi, jak bardzo powinna dbać

ona o maści kojące na oparzenia i o posiadanie w po­

gotowiu odtrutek.

14.

C z e g o f i l i s t e r p o t r z e b u j e k o n i e c z ­

n i e . — Filister sądzi, że przedewszystkiem potrze­

buje szmatki purpurowej lub turbanu metafizycznego,

i odjąć sobie tego w żadnym razie nie pozwala,

a przecież wydawałby się mniej śmiesznym bez tego

stroika.

15.

M a r z y c i e l e . — Zapomocą wszystkiego, co

marzyciele mówią na pochwałę swej ewangelii lub

swego mistrza, bronią samych siebie, choć mogą nie

wiem jak chcieć uchodzić za sędziów (nie zaś za

oskarżonych), a to dla tego, że mimowolnie i niemal

co chwila przypomina się im, iż są wyjątkami, które

muszą się usprawiedliwić.

22

16.

D o b r o w a b i d o ż y c i a . — Wszystkie rzeczy

dobre są silnymi środkami podniecającymi do życia,

nawet każda dobra książka, napisana przeciw życiu.

17.

S z c z ę ś c i e h i s t o r y k a . — »Kiedy słuchamy

przemawiających wynalazczych metafizyków i za­

światowców, czujemy wprawdzie, że my, reszta, je­

steśmy ubodzy duchem, ale także, że naszym jest

świat przemiany, z wiosną i jesienią, zimą i latem,

i że do tamtych należy świat zagrobowy — ze swemi

nieskończonemi mgłami, swymi szarymi i chłodnymi

cieniami.«— Tak mówił do siebie ktoś, przechadzając się

w słońcu porannem: ktoś, w kim przy rozważaniu

historyi nie tylko duch, lecz i serce przekształcało

się ustawicznie na nowo i kto, w przeciwieństwie do

metafizyków, czuje się szczęśliwy, że »nie jedną du­

szą nieśmiertelną«, lecz w i e l e d u s z n i e ś m i e r ­

t e l n y c h w sobie przechowuje.

18.

T r z y r o d z a j e m y ś l i c i e l i . — Bywają try­

skające, wypływające i sączące się źródła mineralne;

i temu odpowiadają trzy rodzaje myślicieli. Laik oce­

nia je według obfitości wody, znawca według tego,

23

co woda zawiera, więc według tego, co n i e jest

w nich wodą.

19.

O b r a z ż y c i a . — Wymalować obraz życia,

zadanie, jakie sobie tak często stawiają poeci i filo­

zofowie, jest mimo to niedorzeczne: nawet pod ręką

największych malarzy-myślicieli powstawały zawsze

tylko obrazy i obrazki z j a k i e g o ś życia, mianowicie

z ich życia — i nawet nic innego nie jest możliwe.

W tem, co się staje, rzecz stająca się nie może się

odbić jako coś stałego i trwałego, nie jako »życie

w ogóle«.

20.

P r a w d a n i e z n o s i i n n y c h b o g ó w o b o k

s i e b i e . — Wiara w prawdę zaczyna się od wątpie­

nia o wszystkich »prawdach«, w które się wierzyło

dotychczas.

21.

O c z e m w y m a g a j ą m i l c z e n i a . - Kiedy

się mówi o wolnomyślności, jako o nadzwyczaj nie­

bezpiecznej wyprawie przez lodowce i morza lodowe,

24

ci, co nie chcą pójść tą drogą, czują się tak obrażeni,

jak gdyby wyrzucano im ich wahanie się i słabe

nogi. Nie znosimy, żeby mówiono wobec nas o rze­

czy trudnej, do której czujemy, żeśmy nie dorośli.

22.

Historia in nuce. — Najpoważniejsza parodya, jaką kiedykolwiek słyszałem, jest następująca: »na początku był nonsens i nonsens b y ł , na Boga! i Bo­giem (boskim) był nonsens«.

23.

N i e u l e c z a l n y . — Idealista jest niepoprawny: jeśli się go wyrzuci z jego nieba, robi sobie ideał z piekła. Sprawcie, żeby się rozczarował i patrzcie! — z nie mniejszym zapałem chwyta się rozczarowania, jak dopiero co oddawał się nadziei. Jeżeli skłonność jego należy do wielkich nieuleczalnych skłonności natury ludzkiej, może sprowadzić tragiczną dolę i stać się przedmiotem Tragedyi: która w swem zało­żeniu zajmuje się tem, co w ludzkim losie i charakte­rze jest nieuleczalnego, niedającego się odwrócić, nieodwołalnego.

25

24.

O k l a s k i p r z e d ł u ż e n i e m w i d o w i s k a . —

Błyszczące oczy i życzl iwy uśmiech są rodzajem

oklasków, którymi nagradza się całą wielką kome-

dyę świata i bytu, — ale zarazem komedyą w ko-

medyi, która ma innych spektatorów pociągnąć do

»plaudite amici«.

25 .

O d w a g a b y ć n u d n y m . — Kto nie posiada

męstwa, żeby jego samego i jego dzieło znajdowali

nudnym, nie należy z pewnością do duchów najwięk­

szych, czy to w sztukach, czy w naukach. — Śmie­

szek, któryby wyjątkowo był zarazem myślicielem,

mógłby, patrząc na świat i historyę dodać: »Bóg

tego męstwa nie miał; wszystkie rzeczy chciał uczy­

nić i uczynił zanadto interesującemi«.

26.

Z n a j w n ę t r z n i e j s z e g o d o ś w i a d c z e ­

n i a m y ś l i c i e l a . — Nic niema trudniejszego dla

człowieka od pojmowania jakiejś rzeczy nieosobowo:

rozumiem przez to, żeby widział w niej właśnie rzecz, nie

zaś o s o b ę : ba, możnaby nawet zapytać, czy wogóle

jest dlań rzeczą możliwą, choćby na chwilę zatrzy­

mać mechanizm swego popędu tworzącego i wymyś-

26

lającego osoby. Obcuje bo nawet z myślami, choćby

były najbardziej oderwane, tak jak gdyby były indy­

widuami, z któremi trzeba walczyć, łączyć się, które

trzeba ochraniać, któremi trzeba się opiekować, które

trzeba odżywiać. Podpatrzmy i podsłuchajmy tylko

siebie samych, w owych chwilach, kiedy słyszymy,

lub odkrywamy nowe jakieś dla siebie twierdzenie.

Zdarzyć się może, że się nam nie podoba, ponieważ

występuje tak dumnie, tak pysznie: nieświadomie za­

pytujemy się siebie, czybyśmy nie mogli postawić mu

u boku jego przeciwieństwa, niby wroga, czybyśmy

nie mogli doń doczepić jakiegoś »może«, lub »nie­

kiedy«, już słówko »prawdopodobnie« jest dla nas

zadośćuczynieniem, ponieważ niweczy przykrą tyra­

nię osobistą bezwzględności. Przeciwnie, kiedy owo

nowe zdanie występuje w formie łagodniejszej, deli­

katne, cierpliwe i pokorne, niby samo padające w obję­

cia przeczeniu, tedy zapomocą innej próby doświad­

czamy swego samowładztwa: jakżeż to, czyż możemy

tej słabej istocie odmówić pomocy, nie pieścić jej

i nie karmić, nie udzielić jej siły, pełni, prawdziwo-

ści, ba, nawet bezwzględności? C z y ż nie możemy

obejść się z nią po ojcowsku, po rycersku, ze współ-

czuciem? — Kiedyindziej znowu spostrzegamy tu pe­

wien sąd i tam pewien sąd, które ani patrzą na sie­

bie, ani ku sobie się nie zbliżają: wtedy łaskocze nas

myśl, czyby się nie udało urządzić tutaj małżeństwa,

wyciągnąć w n i o s k u , i z góry już doznajemy przy­

jemnego uczucia, że jeśliby z tego wniosku wypły­

nęły skutki, tedy by honor przypadł nietylko obu są

dom, pozostającym w związku małżeńskim, lecz także

i swatom. Jeśli jednak z ową myślą nie można sobie

poradzić ani drogą oporu i niechęci, ani też drogą

2 7

życzliwości ( i jeśli uważa się ją za p r a w d z i w ą —)

tedy poddajemy się jej, i hołd składamy jako wo­

dzowi i księciu, umieszczamy ją na tronie i nie mó­

wimy o niej inaczej jak z uroczystością i dumą:

gdyż w j e j blasku błyszczymy i my. Biada temu,

ktoby ją chciał przyćmić. Niech się jednak zdarzy,

że pewnego dnia ta sama myśl wyda się nam po­

dejrzaną: — wtedy niezmordowani twórcy królów

(king-makers) w dziejach ducha strącamy ją z tronu

i pośpiesznie wznosimy jej przeciwniczkę. Nie wadzi

to rozważyć i pomyśleć jeszcze głębiej; z pewnością

nikt nie będzie mówić wtedy o »popędzie naukowym

samym w sobie«! — Czemu więc człowiek przekłada

p r a w d ę nad nieprawdę w tej p o t a j e m n e j walce

idei osób, w tem najczęściej ukrytem kojarzeniu mał-

źeństw między myślami, w tem budowaniu państw

w dziedzinie myśli, w tem wychowywaniu, pielęgno-

waniu myśli i udzielaniu im pomocy, jakiej się udziela

ubogim i chorym? Z tego samego powodu, dla ja­

kiego się rządzi s p r a w i e d l i w o ś c i ą w obcowa-

niu z osobami rzeczywistemi: d z i ś , z przyzwyczaje-

nia, dziedziczności i przyuczenia, p i e r w o t n i e , po-

nieważ prawda — tak jak słuszność i sprawiedli­

wość — jest p o ż y t e c z n i e j s z a i z a s z c z y t ­

n i e j s z a od nieprawdy. Albowiem w państwie myśli

nie łatwo zachować w ł a d z ę i s ł a w ę , jeśli się

opierają na błędzie lub kłamstwie: poczucie, iż taka bu­

dowa zawsze kiedyś zwalić się może, jest u p o k a ­

r z a j ą c e dla świadomości budowniczego; wstyd go

kruchości materyału, i chciałby, ponieważ sam siebie

bierze p o w a ż n i e j , niż cały świat pozostały, nie robić

nic, coby nie było t r w a l s z e , niż cały świat pozostały.

W żądzy prawdy obejmuje wiarę w nieśmiertelność

2 8

osobistą, to znaczy najdumniejszą, najwznioślejszą myśl,

jaka kiedykolwiek istniała, albowiem wiąże się ona

najściślej z ukrytą myślą: «pereat mundus, dum ego

salvus sum!« Dzieło własne przekształca się w ego,

sam przekształca się w rzecz nieprzemijającą, stawia­

jącą czoło przeciw wszystkiemu. Jego to niezmierzona

duma wymaga, żeby do dzieła używać tylko najlep­

szych, najtwardszych kamieni, a więc prawd, lub

tego, co za prawdy uważa. Słusznie po wszystkie

czasy wymieniano p y c h ę , jako »występek wiedzą­

c y c h « — jednak bez tego płodnego występku źleby

było z prawdą i jej znaczeniem na ziemi. W tem je­

dnak, że czujemy s t r a c h przed swymi własnymi

myślami, pojęciami, wyrazami, lecz że zarazem siebie

samych w nich c z c i m y , mimowolnie przypisujemy

im prawo nas samych nagradzać, potępiać, chwalić

i ganić, w tem więc, że obcujemy z nimi jako z wol-

nemi osobami duchowemi, z siłami niezależnemi, jako

równi z równymi — w tem kryje się korzeń tego

rzadkiego zjawiska, które nazwałem »sumieniem in-

telektualnem«. — Tak więc i w tym wypadku coś

moralnego w najlepszem znaczenia zakwitło z »ko­

rzenia czarnego«.

27.

O b s k u r a n c i . — Rzeczą zasadniczą w czar­

nej magii obskurantyzmu nie jest to, że chce przy­

ćmić głowy, lecz że obraz świata chce zaczernić, na­

sze w y o b r a ż e n i e o b y c i e p r z y c i e m n i ć . D o

tego, wprawdzie, u ż y w a często środka, polegającego

na tem, żeby przeszkodzić oświacie umysłów, nie-

29

kiedy jednak używa środka wprost przeciwnego i przez

najwyższe wysubtelnienie intelektu stara się wywołać

p r z e s y c e n i e jego owocami. Subtelni metafizycy,

przygotowujący sceptycyzm i wywołujący swą nad­

mierną bystrością umysłu niedowierzanie do bystrości

umysłu wogóle, są dobremi narzędziami tego bardziej

subtelnego obskurantyzmu. Jestże możliwe, że sa­

mego Kanta można użyć w tym celu? co więcej, że

według jego własnego osławionego oświadczenia on

sam, przynajmniej przez pewien czas, c h c i a ł cze­

goś podobnego: utorować drogę dla w i a r y , przez

wytknięcie szranek dla w i e d z y ? — co mu się

wprawdzie nie powiodło; ani jemu, ani jego następ­

com na wilczych i lisich ścieżkach tego nadzwyczaj

wysubtelnionego i niebezpiecznego, ba, najniebezpiecz­

niejszego obskurantyzmu: ponieważ czarna magia

ukazuje się tutaj w aureoli świetlnej.

28.

J a k i e g o r o d z a j u f i l o z o f i a j e s t z g u b n a

d l a s z t u k i . — Kiedy mgłom metafizyczno-mistycz-

nej filozofii powiedzie się wszystkie zjawiska este­

tyczne uczynić n i e p r z e z r o c z y s t e m i , wypływa

stąd, że nie można ich o c e n i a ć między sobą, ponie­

w a ż żadne oddzielne zjawisko nie daje się wyjaśnić.

Lecz jeśli nie można porównywać ich ze sobą dla

oceny, w końcu zjawia się zupełna b e z k r y t y c z -

n o ś ć , ślepe zgadzanie się na wszystko: stąd jednak

znowu stałe zanikanie r o z k o s z y , jakiej dostarcza

sztuka, która tylko przez najbardziej zaostrzony smak

30

i rozróżnianie różni się od surowego zaspakajania

potrzeby. Im bardziej jednak zanika rozkosz, tem

bardziej pragnienia artystyczne przekształcają się

w pospolity głód, który artysta stara się zaspokoić

przez coraz bardziej ordynarny pokarm.

29.

W G e t s e m a n e . - Najboleśniejsze, co myś­liciel rzec może do artystów, brzmi: »nie możecie przeto c z u w a ć z e m n ą nawet jednej godziny?«

30.

Z a w a r s z t a t e m t k a c k i m . — Wobec nie­licznych, którzy znajdują uciechę w rozwiązywaniu węzłów i rozsnuwaniu wątków, wielu pracuje w kie­runku odwrotnym (naprzykład wszyscy artyści i ko­biety), żeby je coraz na nowo związywać i plątać, a tak żeby rzeczy zrozumiane przekształcać w niezrozumiane, a jeśli można w niedające się zrozumieć. Co wreszcie na tem się kończy — że oczka i tkaniny zawsze mu­szą być cokolwiek zbrukane, ponieważ za wiele rąk pracuje nad niemi i ciągnie je do siebie.

31.

W p u s t y n i n a u k i . — Człowiekowi nauko­

wemu w jego skromnych i mozolnych wędrówkach,

które, niestety, dość często muszą być wędrówkami

przez pustynie, ukazują się owe świetlne miraże, które

nazywają się »systemami filozoficznymi«: z czarowną

siłą złudzenia migają rozwiązaniem wszystkich zaga­

dek i obiecują w pobliżu najświeższy napój prawdzi­

wej wody życia; serce upaja się radością, a znużony

dotyka niemal już wargami celu całej naukowej wy­

trwałości i trudu, tak że mimowolnie porywa się na­

przód. To prawda, niektóre natury stają jak ogłu­

szone przed pięknem złudzeniem: pustynia pochłania

je, dla nauki są umarłe. Inne znowu, które doświad­

czyły już nieraz owych pociech subjektywnych, do­

znają niezmiernego zniechęcenia i przeklinają słony

smak, jaki owe zjawiska pozostawiają w ustach,

i z którego powstaje wściekle pragnienie — kiedy tym­

czasem ani o jeden krok nie zbliżamy się do żadnego

źródła.

32.

R z e k o m a » r z e c z y w i s t o ś ć r z e c z y w i ­

s t a « . — Przedstawiając oddzielne typy zawodowe,

np. wodza, tkacza, marynarza, poeta przybiera po­

zory takiego, który te rzeczy zna do gruntu i jak

gdyby był człowiekiem w i e d z ą c y m ; więcej jesz-

cze, wykładając czyny i losy ludzkie, zachowuje się

tak, jak gdyby był obecny przy zakładaniu osnowy

świata: w tem znaczeniu jest oszustem. I oszustwa

swoje popełnia przed ludźmi n i e o ś w i e c o n y m i —

wskutek czego miewa powodzenie: ci nie szczędzą

mu swych pochwał dla jego prawdziwego i głębo-

31

32

kiego znawstwa i doprowadzają go w końcu do idei

obłędnej, że rzeczywiście zna te rzeczy tak dobrze,

jak znawcy i specyaliści, ba, jak sam twórca świa­

tów. W rezultacie przeto oszust staje się uczciwym

i wierzy w swoją prawdomówność. Ludzie wrażliwi

dochodzą do tego, że mu to mówią nawet w oczy,

iż posiada prawdę i prawdomówność w y ż s z ą , —

oni bowiem bywają czasami znużeni rzeczywistością

i marzenie poetyckie jest wtedy dla nich wytchnie­

niem i odpoczynkiem nocnym, dobroczynnym dla

g łowy i serca. To, co się ukazuje w marzeniu, wy­

daje się im teraz, iż jest więcej warto, ponieważ, jak

się rzekło, odczuwają je, jako rzecz bardziej dobro­

czynną: a ludzie zawsze sądzili, iż to, co wydaje się

posiadać większą wartość, jest prawdziwe, rzeczywi­

ste. Poeci, ś w i a d o m i tej władzy, rozmyślnie zmie-

rzają do tego, żeby to, co zwykle nazywa się rze­

czywistością, oczernić i w niepewne, pozorne, nie-

prawdziwe, grzeszne, bolesne, zwodzicielskie prze-

kształcić, korzystają z wszystkich wątpliwości co do

granic poznania, ze wszelkich wykroczeń sceptycz­

nych, żeby rozciągnąć nad rzeczami fałdzistą zasłonę

niepewności, a przez to, żeby w tem przyćmieniu ich

czarnoksięstwo i magia duchowa bez ochyby były

rozumiane jako drogą do »prawdziwej prawdy«, do

rzeczywistej rzeczywistości!

33.

C h c i e ć b y ć s p r a w i e d l i w y m , a c h c i e ć

być sędzią. — Schopenhauer, którego wielkie znaw-

33

stwo rzeczy ludzkich i arcyludzkich, pierwotny zmysł

faktyczny nie mało ucierpiały od pstrokatej skóry leo-

pardziej jegoż metafizyki (tę trzeba zeń ściągnąć,

żeby pod nią odkryć prawdziwy geniusz moralisty),

Schopenhauer czyni doskonalą różnicę, przez którą

ma więcej słuszności, niż to sobie sam przyznaje:

» wniknięcie w ścisłą konieczność postępków ludzkich

jest linią graniczną, oddzielającą głowy f i l o z o f i c z ­

ne od i n n y c h « . To potężne wejrzenie, na które

przez pewien czas miał oczy otwarte, sam paraliżo­

wał w sobie wskutek owego przesądu, wspólnego mu

jeszcze z ludźmi moralnymi (n i e moralistami), które

tak niewinnie i z wiarą wypowiada: »ostateczne

i prawdziwe rozwiązanie wewnętrznej istoty całości

rzeczy koniecznie musi być w związku ścisłym z roz­

wiązaniem etycznego znaczenia postępków ludzkich« —

co właśnie zgoła nie jest »konieczne« ; przeciwnie,

raczej zostaje obalone przez owo twierdzenie o ścis­

łej konieczności postępków ludzkich, to jest bezwa-

runkowej niewolności i nieodpowiedzialności woli.

Głowy filozoficzne będą się tedy różnić od innych

tem, że nie wierzą w metafizyczne znaczenie moral­

ności: i to wytworzy między niemi przepaść tak głę­

boką i nieprzebytą, iż przepaść, istniejąca obecnie

między » wykształconymi« a » ni e wykształconymi«,

na którą się tak uskarżają, zaledwie daje o niej

pojęcie. Wprawdzie tylne furtki, jakie sobie zosta­

wiają »głowy filozoficzne«, podobnie jak sam Scho­

penhauer, muszą zostać uznane za bezpożyteczne:

ż a d n a nie prowadzi na wolność, na powietrze wol­

nej woli; poza każdą, przez którą wymykano się do-

tychczas, ukazuje się spiżowo spoglądająca ściana

fatum: w więzieniu j e s t e ś m y , wolnymi możemy

DZIEŁA NIETZSCHEGO. T. XI. 3

34

w y o b r a ż a ć się tylko, nie zdołamy u c z y n i ć się

nimi. Ze temu poznaniu nie długo już opierać będzie się

można, ukazują zrozpaczone i nieprawdopodobne pozy-

cye i szamotania się tych, którzy je atakują, żeby

walkę przedłużyć. — Oto co się obecnie mniej więcej

dzieje w ich obozie: »a więc nikt nie jest odpowie­

d z i a l n y ? « I jednak wszędzie grzech i poczucie grzesz­

ności. Ależ musi ktośkolwiek być grzesznikiem: nie­

możliwa i odtąd niewolno oskarżać i potępiać jedno­

stki, tej biednej fali stawania się — dobrze więc:

niech będzie grzesznikiem sama igraszka fal: stawa­

nie się: tutaj działa wolna wola, tutaj można oskar­

żać, potępiać, pokutować i czynić skruchę: niechaj

tedy B ó g b ę d z i e g r z e s z n i k i e m , a c z ł o w i e k

j e g o o d k u p i c i e l e m : niechaj historya świata bę­

dzie zarazem winą, potępieniem siebie i samobój­

stwem; złoczyńca niechaj się stanie swym sędzią, sę­

dzia własnym katem«. — T e n c h r z ę ś c i j a n i z m

o d w r ó c o n y d o g ó r y n o g a m i — bowiem cóż t o

jest innego? — to także ostatni sztych w walce do­

ktryny o bezwarunkowej moralności z doktryną

o bezwarunkowej niewoli — rzecz straszliwa, jeśliby

była czemś w i ę c e j , niż g r y m a s e m l o g i c z n y m ,

więcej, niż odrażającem wykrzywieniem dogorywa­

jącej myśli — być może, skurczem śmiertelnym zroz­

paczonego i szukającego ratunku serca, któremu

obłęd podszeptuje: »Oto jesteś baranek, który nosi

grzechy boskie na sobie«. — Błąd tkwi nietylko

w poczuciu: »jam jest odpowiedzialny«, lecz również

w owem przeciwieństwie: »jam nie jest odpowie­

dzialny, lecz ktoś musi nim być przecież«. — To

także nieprawda: filozof przeto powinien rzec, jak

Chrystus: »nie sądźcie«, i ostatnia różnica między

35

głowami filozoficznemi i pozostałemi byłaby ta: że

tamte chcą być s p r a w i e d l i w a , a te pragną być

s ę d z i a m i .

34.

P o ś w i ę c e n i e . — Sądzicie, że cechą czynu

moralnego jest poświęcenie? — Pomyślcie tedy co­

kolwiek nad tem, że w każdym czynie, spełnionym

po namyśle, zawiera się poświęcenie, zarówno w naj­

gorszym, jak w najlepszym.

35.

P r z e c i w t y m , c o b a d a j ą m o r a l n o ś ć

p r z e z m i k r o s k o p . — Trzeba znać czyny najlep­

sze i najgorsze, do jakich człowiek jest zdolny, jak

w wyobraźni, tak w rzeczywistości, żeby móc osą­

dzić, jak silna jest jego natura moralna. Ale dowie­

dzieć się tego jest rzeczą niemożliwą.

36.

Z ą b ż m i i . — C z y ma się, czy się nie ma zęba

żmii, nie wie się o tem, dopóki ktoś na nas nie

nastąpił. Kobieta lub matka powiedziałaby: dopóki

ktoś nie nadepnął na nasze ukochanie lub dziecko. —

3 *

36

Charakter nasz bardziej jeszcze zależy od tego, czego

nie przeżywamy, niż od tego, co się przeżywa.

37.

O s z u s t w o w m i ł o ś c i . — Niejedno zapo­mina się z przeszłości i rozmyślnie wyrzuca z pa­mięci, to znaczy, chcemy, żeby obraz, spoglądający ku nam z przeszłości, okłamywał nas, schlebiał na­szej mglistości — pracujemy bez przerwy nad tem oszukiwaniem samych siebie. — I wy, co tyle »o za­pominaniu o sobie w miłości«, »o rozpływaniu się swego ja w innej o s o b i e « mówicie, i chwalicie się tyle, sądzicie, że jest to coś zasadniczo innego? Roz­bija się więc zwierciadło, przeistacza się siebie w ima-ginacyi w inną osobę, którą się podziwa, rozkoszuje się nowym obrazem swojego ja, chociaż nadaje mu się miano innej osoby — i całe to zjawisko ma n i e być oszukiwaniem samego siebie, ma n i e być samo lubstwem — jakże ja was podziwiam ! Sądzę, że ci, co p r z e d s o b ą coś ukrywają i ci, co jako ca­łość ukrywają się przed sobą, podobni są do siebie z tego, że w skarbcu poznania popełniają k r a d z i e ż : w y p ł y w a stąd jasno, przed jakiego rodzaju przestęp­stwem ostrzega zdanie: »poznaj samego siebie«.

38.

W y p i e r a j ą c e m u s i ę p r ó ż n o ś c i . — Kto wypiera się próżności, posiada ją zwykle w formie

37

tak brutalnej, że instynktownie zamyka na nią oczy,

gdyż inaczej musiałby gardzić sobą.

39.

C z e m u g ł u p i s t a j ą s i ę t a k c z ę s t o z ł o ­

ś l i w y m i . — Na zarzuty przeciwnika, przeciw któ­

rym głowa czuje się zbyt słabą, odpowiada serce

podejrzeniem motywów tych zarzutów.

40.

S z t u k a w y j ą t k ó w m o r a l n y c h . — K u

sztuce, ukazującej i wysławiającej wyjątki moralne —

to, gdzie dobro złem, niesprawiedliwość sprawiedli­

wością się staje —, wolno rzadko tylko skłaniać

ucho: podobnie jak od cyganów kupuje się czasami

coś niecoś, zawsze jednak z obawą, iż przy tem

zwędzą daleko więcej, niż zyskuje się na kupnie.

41.

U ż y w a n i e i n i e u ż y w a n i e t r u c i z n . —

Jedyny argument rozstrzygający, który po wszystkie

czasy powstrzymywał ludzi od zażywania trucizny,

nie polegał na tem, że trucizna zabija, lecz że ma

smak nieprzyjemny.

38

42.

43.

S u m i e n i e . — Wygodniej słuchać głosu su­mienia, niż rozumu: albowiem w każdem niepowo­dzeniu ma się uniewinnienie i otuchę. Oto dlaczego tak wiele jeszcze jest ludzi sumiennych w porówna­niu z ilością rozumnych.

44.

R ó ż n e ś r o d k i p r z e c i w z g o r z k n i e n i u .

— Dla jednego temperamentu jest z pożytkiem, kiedy

gniew swój może wylać w słowach: mowa czyni

człowieka słodszym. Inny temperament dopiero wtedy,

kiedy się wypowie, nabiera całej właściwej sobie

goryczy: temu należy raczej doradzać, żeby coś ze

swego gniewu strawił: przymus, jaki tego rodzaju

ludzie nakładają sobie wobec nieprzyjaciół lub prze-

39

łożonych, polepsza ich charakter i chroni, żeby się

nie stali zbyt ostrzy i kwaśni.

45.

N i e b r a ć z b y t c i ę ż k o . — Odleżeć sobie ciało

do ran nieprzyjemnie, ale nie jest jeszcze żadnym

dowodem przeciw metodzie kuracyi, która nakazuje

położyć się do łóżka. — Ludzie, którzy długo żyli

życiem zewnętrznem i w końcu zwrócili się do filo­

zoficznego życia wewnętrznego i samotniczego, wie­

dzą, że jest też rodzaj ran umysłu i uczucia od le­

żenia. Nie jest to więc żadnym argumentem przeciw

trybowi życia w zasadzie, lecz czyni koniecznymi

małe wyjątki i pozorne powroty do d a w n c h nałogów.

46.

L u d z k a » r z e c z s a m a w s o b i e « . — Naj-

wrażliwszą rzeczą, a przecież najbardziej niepoko­

naną jest próżność ludzka: ba, od doznanych ran

wzrasta jej siła, i w końcu może się stać olbrzymią.

47.

K o m e d y a w i e l u p r a c o w i t y c h . — Nad­

miernym wysiłkiem zdobywają sobie czas wolny i nie

Ś w i a t b e z p o c z u c i a g r z e c h u . — Gdyby popełniano tylko takie czyny, które nie pociągają za sobą wyrzutów sumienia, wyglądałby świat ludzki zawsze jeszcze dość źle i łajdacko: lecz nie tak cho­robliwie i żałośnie, jak teraz. — Po wszystkie czasy żyło dość ludzi złych b e z sumienia: i wielu ludziom dobrym i dzielnym brak było poczucia radości z czy­stego sumienia.

40

wiedzą potem, coby z nim zrobić innego, jak liczyć godziny, dopóki ten czas nie upłynie.

48.

R a d o w a ć s i ę w i e l e . — Kto wiele się ra­duje, musi być człowiekiem dobrym: ale, być może, nie jest najmądrzejszym, chociaż właśnie osiąga to, do czego najmądrzejszy całą swą siłą dąży.

49.

W z w i e r c i a d l e p r z y r o d y . — C z y ż nie

określa to dosyć dokładnie człowieka, kiedy słyszymy,

że lubi przechadzać się między zagonami żółtego

zboża, że przekłada nad wszystkie inne wyżarzone

i pożółkłe jesienne barwy kwiatów i lasów, ponieważ

zapowiadają coś piękniejszego, niż to, co przyroda

kiedykolwiek osiągnęła, że pod wielkiemi koronami

z soczystych liści orzechowych czuje się zupełnie

swojsko, jak między blizkimi krewnymi, że w górach

największą jego radością jest spotykać owe osamot­

nione jeziora, z których sama samotność zdaje się

ku niemu spoglądać, że lubi ową szarą ciszę mgli­

stego zmierzchu, która na jesieni i wczesną zimą

podkrada się pod same okna, i od wszelkiego szmeru

jakby zasłoną aksamitną oddziela, że w dziewiczej

skale odczuwa pozostały z prawieków znak, sprag­

niony mowy, czcigodny od czasów dzieciństwa, i że

41

wreszcie morze ze swą ruchomą skórą wężową i dra­

pieżną pięknością jest i będzie zawsze mu obce? —

Z pewnością, na c o ś , co jest w tym człowieku, rzeczy

te wskazują: lecz zwierciadło przyrody nie mówi nic

o tem, że ten sam człowiek, z całą swą idyliczną

wrażliwością (nie zaś »pomimo jej«) może być samo­

lubnym, drobiazgowym i zarozumiałym. Horacy, który

się znal na rzeczach podobnych, najdelikatniejsze

poczucie życia wiejskiego włożył w usta i duszę

l i c h w i a r z a rzymskiego, w swojem s ławnem:

»beatus ille qui procul negotiis«.

50.

P o t ę g a b e z z w y c i ę s t w . — Najsilniejsze po­

znanie (o zupełnej niewolności ludzkiej woli) w skutki

jest przecież najuboższe: ponieważ zawsze miało naj­

silniejszego przeciwnika: ludzką próżność.

51.

W e s e l e i b ł ą d . — Pierwsze mimowolnie

udziela się dobroczynnie przyjaciołom dzięki swej

istocie, drugie rozmyślnie za pośrednictwem czynów

właściwych. Chociaż pierwsze u c h o d z i za coś

wyższego, to jednak tylko drugie daje czyste sumie­

nie i wesele wesele, jakie sprawiają dobre czyny;

uczucie to opiera się na wierzeniu w dowolność na­

szych dobrych i z łych czynów, to znaczy na błędzie.

42

52.

G ł u p i o j e s t p o p e ł n i a ć n i e p r a w o ś c i . — Własną nieprawość, którą się popełnia względem kogoś, znosi się daleko ciężej, niż cudzą (i to nie ze względów moralnych, proszę zauważyć dobrze—); sprawca zawsze jest właściwie tym, który cierpi, mia­nowicie, k i e d y daje do siebie przystęp wyrzutom sumienia, lub przekonaniu, że przez swój postępek uzbroił przeciw sobie społeczeństwo i w ten sposób odosobnił się. Przeto należy już dla samego wewnętrz­nego swego szczęścia, żeby nie stracić zadowolenia, zupełnie niezależnie od wszystkiego, co nakazuje re­ligia i moralność, strzec się nieprawości więcej jesz­cze, niż doznawania nieprawości: w tym bowiem wy­padku ma się pociechę, płynącą z czystości sumie­nia, z nadziei na zemstę, na uznanie ludzi prawych, ba, nawet całego społeczeństwa, które odczuwa strach przed złoczyńcami. — Nie mało jest ludzi, którzy się rozumieją na brudnej sztuce oszukiwania siebie, żeby każdą własną nieprawość przekuć na cudzą i na wyrządzoną im samym, i dla usprawiedliwienia tego, co sami popełnili, uzyskać prawo wyjątkowe obrony koniecznej: aby w ten sposób łatwiej swój ciężar podźwignąć.

53.

Z a w i ś ć g ł o ś n a i z a w i ś ć m i l c z ą c a . — Zawiść zwyczajna zwykła gdakać, jak tylko kura, której zazdrości, zniesie jajo: to sprawia jej ulgę

43

54.

G n i e w s z p i e g i e m . — Gniew wyczerpuje

duszę i obnaża ją do samego spodu. Dlatego, jeśli

inaczej nie potrafimy rozświetlić stosunków wokół

siebie, należy umieć doprowadzić do gniewu otocze­

nie, zwolenników i przeciwników, aby się wreszcie

dowiedzieć, co w rzeczywistości przeciw nam się

zwraca, i co o nas myślą.

55.

O b r o n a m o r a l n i e t r u d n i e j s z a o d n a -

p a d a n i a . — Prawdziwe bohaterstwo i mistrzo-

stwo człowieka dobrego polega nie na tem, że, na

padając na rzecz, nie przestaje lubić osoby, lecz na

czemś o wiele trudniejszem, że b r o n i własnej

s p r a w y , nie wyrządzając i nie chcąc wyrządzić

przykrości osobie, na którą napada. Miecz do na­

tarcia jest szlachetny i szeroki, miecz do obrony wy­

dłuża się zwykle jak szpilka.

i sama staje się łagodniejszą. Istnieje jednak zawiść

głębsza: ta milczy w takim wypadku jak grób, i pra­

gnie, żeby teraz wszYstkie usta były zamurowane,

a szaleje coraz bardziej, jeśli właśnie tak się nie

dzieje. Zawiść milcząca wzrasta w milczeniu.

44

56.

57.

R o z ż a r z o n e w ę g l e . — Zgarnianie rozżarzo­nych węgli na cudzą głowę zwykle bywa nierozu-miane i zawodzi, ponieważ inny czuje się również w prawie do tego, i ze swej strony myślał także o zgarnianiu węgli.

58.

N i e b e z p i e c z n e k s i ą ż k i . — Oto ktoś mówi:

» spostrzegam na sobie samym: ta książka jest szkod­

liwa«. Ale niechno poczeka, a może przyzna się pew­

nego dnia, że ta sama książka okazała mu wielką

usługę, ponieważ wydobyła na wierzch ukrytą cho­

robę jego serca i uczyniła ją w ten sposób wi­

doczną. -- Zmiana poglądów nie pociąga za sobą

zmiany charakteru człowieka (lub w małym stopniu

tylko); natomiast oświetla pewne strony konstelacyi

45

jego osobistości, które dotychczas przy innej konste­

lacyi poglądów pozostawały w cieniu i nie dawały

się poznać.

59.

O b ł u d n e w s p ó ł c z u c i e . — Udaje się współ­

czucie, kiedy się chce p o k a z a ć wyższym nad

uczucie wrogie: ale zwykle napróżno. Spostrzeżenie

tego nie obywa się bez silnego zarazem wzrostu

wrogości wspomnianej.

60.

J a w n a o p o z y c y a d z i a ł a c z ę s t o p o j e -

d n a w c z o . — W chwili, kiedy ktoś jawnie daje po­

znać różnicę poglądów między sobą a sławnym wo­

dzem partyjnym lub mistrzem, cały świat sądzi, że,

czyniąc tak, musi mieć urazę do przeciwnika. Lecz

zdarza się, że właśnie w tej chwili ustępuje uraza,

ponieważ poważył się samego siebie postawić obok

niego, i pozbył się męki, jaką sprawia niewypowie-

dziana zazdrość.

61.

S w o j e w ł a s n e ś w i a t ł o w i d z i e ć . —

W pochmurnych stanach smutku, choroby, skruchy,

U c z c i w y w b r e w u c z c i w o ś c i . — Czło­wiek publicznie okazujący, iż jest uczciwym wzglę­dem siebie, w końcu zawsze wyrabia sobie bardzo wysokie mniemanie o swej uczciwości: wie bowiem aż nadto dobrze, dlaczego jest uczciwy — z tego sa­mego powodu, dla którego inny wybiera pozory i uda-wanie.

46

miło nam widzieć, iż jednak dla innych świecimy

jeszcze, i że wkoło nas spostrzegają jasny blask

księżycowy. Na tej drodze pośredniej uczestniczymy

w swej własnej zdolności o ś w i e c a n i a .

62.

R a d o ś ć p o d z i e l a ć . — Żmija, kąsając, myśli, że zadaje nam ból, i raduje się z tego; zwierzę, sto­jące najniżej, posiada zdolność wyobrażania sobie obcego b ó l u . Ale wyobrażać sobie cudzą radość i radować się przy tem jest najwyższym przywilejem najwyższych zwierząt, i z tych dostępne tylko naj­bardziej wyszukanym egzemplarzom — to znaczy rzadko jest humanum: tak iż byli filozofowie, co istnienia wspólnej radości zaprzeczali.

63.

C i ą ż a n a s t ę p c z a . — Ci, co doszli do dzieł i czynów swoich, nie wiedząc jak, tem bardziej ob­noszą się ze swoją ciążą po fakcie: jak gdyby chcąc dowieść, iż są to dzieci ich, nie zaś przypadku.

64.

T w a r d o ś ć s e r c a z p r ó ż n o ś c i . — Jak

prawość zbyt często bywa płaszczem, pod którym

47

kryje się słabość, tak nieraz ludzie prawie myślący

lecz słabi uciekają się do udawania i jawnie postę­

pują niesprawiedliwie i okrutnie — żeby pozostawić

wrażenie siły.

65.

U p o k o r z e n i e . - Jeśli ktoś w pełnym worze

ofiarowanych sobie korzyści znajduje choćby jedno

ziarno upokorzenia, to i wtedy jeszcze robi złą minę

przy dobrej grze.

66.

H e r o s t r a t y z m k r a ń c o w y . — Mogliby się

zdarzyć Herostratesowie, coby własną świątynię,

w której doznają czci ich własne posągi, zdolni byli

podpalić.

67.

Ś w i a t n a z w z d r o b n i a ł y c h . — Okoliczność,

iż wszystko, co słabe i potrzebuje pomocy, przema­

wia nam do serca, wyrabia przyzwyczajenie, że

wszystkiemu, co nam przemawia do serca, nadajemy

nazwy zdrobniale, osłabione — a więc w poczuciu

własnem c z y n i m y słabem i potrzebującem pomocy.

48

68.

69.

N a t r ę c t w o . Jest też rodzaj natręctwa względem dzieł; młodzieniaszkiem będąc jeszcze, jako naśladowca, łączyć swe imię na stopie równości z naj-znakomitszemi dziełami wszystkich czasów, dowodzi zupełnego braku wstydu. — Inni bywają natrętni tylko z braku wykształcenia: nie wiedzą, z kim mają do czynienia - zdarza się to często młodym i sta­rym filologom względem dzieł Greków.

70.

W o l a w s t y d z i s i ę i n t e l e k t u . — Z ca­

łym chłodem układamy rozumne plany przeciw swym

namiętnościom: następnie jednak wpadamy w naj­

grubszy błąd przeciw temu, bowiem w chwili, kiedy

postanowienie ma być wykonane, wstydzimy się chłodu

i rozwagi, z jakimi je powzięliśmy. I popełniamy

wtedy coś zupełnie nierozumnego z owego rodzaju

49

przekornej wielkoduszności, jaką każda namiętność

z sobą przynosi.

D l a c z e g o s c e p t y c y n i e p o d o b a j ą s i ę

m o r a l n o ś c i . — Kto swoją moralność ceni wy­

soko i bierze poważnie, ten dąsa się na sceptyków

w dziedzinie moralności: bowiem to, na co wszystkie

swe siły poświęca, należy p o d z i w i a ć , nie zaś ba­

dać i wątpić. — Następnie, bywają natury, których

r e s z t k i moralności polegają właśnie na wierze

w moralność: ci także zachowują się względem sce­

ptyków, jeśli możliwa, jeszcze namiętniej.

72.

L ę k l i w o ś ć . -— Wszyscy moraliści są lękliwi,

ponieważ wiedzą, że skoro ludzie zauważą ich skłon­

ność, wezmą ich za szpiegów i zdrajców; następnie,

poczuwają się do bezsilności w działaniu, gdyż

w chwili działania motywy czynu niemal zupełnie

odciągają ich uwagę od samego dzieła.

73.

N i e b e z p i e c z e ń s t w o d l a m o r a l n o ś c i

p o w s z e c h n e j . -- Ludzie szlachetni i zarazem D Z I E Ł A N I E T Z S C H E G O . T . X I . 4

W a d y w s p ó ł c z u c i a . — Współczucie po­siada za towarzyszkę szczególną bezczelność: ponie­waż za wszelką cenę chce pomóc, nie troszczy się ani o środki leczenia, ani o rodzaj i przyczynę cho­roby, lecz odważnie rzuca się z maściami na zdro­wie i reputacyę chorego.

71.

50

uczciwi potrafią wszelkie dyabelstwo, które się naro­

dzi z ich uczciwości, uczynić boskiem, a przez to, na

pewien czas, wagi sądu moralnego zatrzymać.

74.

B ł ą d n a j b a r d z i e j g o r z k i . — Obrazą nie do darowania jest to, kiedy się odkryje, że tam, gdzie byliśmy przekonani, iż nas kochają, uważano nas tylko za sprzęt domowy i upiększenie komnat, któ­rymi pan domu zadowalał swą próżność wobec gości.

75.

M i ł o ś ć i d u a l i z m . — Cóż jest innego mi­łość, jeżeli nie to, iż pojmujemy i cieszymy się, że ktoś inny żyje, działa i odczuwa inaczej, niż my? Żeby miłość z radością mogła przerzucić mosty przez prze­ciwieństwa, nie powinna ani ich znosić, ani zaprze­czać. — Nawet miłość własna, jako warunek, za­wiera niewątpliwy dualizm (lub wielorakość w jednej osobie).

76.

S e n t ł u m a c z e m . — Czego czasami nie wiemy

i nie czujemy dokładnie na jawie — czy względem

51

jakiejś osoby mamy sumienie czyste, czy też nieczy­

ste, o tem poucza nas zupełnie niedwuznacznie sen.

77.

R o z p u s t a . — Matką rozpusty nie jest radość,

lecz brak radości.

78.

K a r a ć i n a g r a d z a ć . — Nikt nie skarży się

bez ukrytej myśli o karze i zemście — nawet kiedy

skarży się na swój los, ba, na samego siebie. Każda

skarga jest oskarżeniem, każda uciecha pochwałą:

czy robimy to, czy tamto, zawsze kogoś czynimy od­

powiedzialnym.

79.

D w a k r o ć n i e s p r a w i e d l i w i e . — Nieraz

pomagamy prawdzie zapomocą podwójnej niesprawied­

liwości, wtedy mianowicie, kiedy obydwie strony

rzeczy, których widzieć jednocześnie nie jesteśmy

w stanie, widzimy jedną po drugiej, a przedstawiamy

jednak tak, że za każdym razem inną stronę zanie-

poznajemy i jej zaprzeczamy, w obłędnem przekona­

niu, że to, co widzimy, jest cała prawda.

4*

52

80.

81.

F i l o z o f i a p a r w e n i u s z a . - Jeśli bądź co bądź chce się być osobistością, trzeba i cień swój otaczać szacunkiem.

82.

U m i e ć s i ę m y ć c z y s t o . - Trzeba się nau­czyć z brudnych okoliczności wychodzić czystszym i jeśli trzeba, myć się nawet brudną wodą.

83.

P o z w a l a ć s o b i e . - Im bardziej kto sobie pozwala, tem mniej pozwalają mu inni.

53

84.

P r o j e k t o w a ć . — Robienie projektów i po-

stanowień przysparza wielu uczuć przyjemnych;

i ktoby miał siły w ciągu całego swego życia być

tylko budowniczym projektów, byłby człowiekiem

bardzo szczęśliwym: lecz kiedy niekiedy musiałby

wypoczywać po tej działalności, w ten sposób, żeby

plan wykonywał — i wtedyby przychodziły nań

gniew i wytrzeźwienie.

86.

Z a p o m o c ą c z e g o w i d z i m y i d e a ł . —

Każdy człowiek dzielny zagłębia się w swojej dzia-

łalności i poza nią nic widzieć swobodnie nie może.

I gdyby nie pewna doza niedoskonałości, dla swej

cnoty nie byłby zdolny do żadnej duchowej i moral-

nej wolności. Nasze wady są oczami, przez które

oglądamy ideał.

85.

N i e d o w i e r z a n i e . — Niedowierzanie samemu sobie nie zawsze występuje niepewnie i lękliwie, czasami czyni to niejako z furyą: upaja się, żeby nie drżeć.

N i e w i n n y s z u b r a w i e c . — D o występku

i łajdactwa wszelkiego rodzaju prowadzi długa

i stopniowa droga. U kresu tej drogi roje owadów,

lęgnących się z nieczystego sumienia, opuszczają zu­

pełnie tego, kto nią idzie, i odtąd, choć całkiem potę­

piony, kroczy on w niewinności.

54

87.

N i e s z c z e r a p o c h w a l a . — Nieszczera po­chwala pozostawia więcej zgryzot sumienia, niż nie­sprawiedliwa nagana, prawdopodobnie tylko dlatego, że przesadna pochwala daleko wyraźniej odkrywa słabe strony naszego sądu, niż silna, nawet niespra­wiedliwa, nagana.

88.

J a k s i ę u m i e r a — o b o j ę t n a . — Cały spo­

sób, w jaki człowiek myśli o śmierci, znajdując się

u szczytu żywotności i w rozkwicie sił wszystkich,

jest rzeczywiście bardzo wymowny i znaczący dla

tego, co nazywamy charakterem; ale sama godzina

śmierci, zachowanie się na łożu śmiertelnem, jest nie­

mal w tym względzie obojętna. Wyczerpanie ucieka­

jącego życia, mianowicie kiedy umierają ludzie starzy,

nieregularne lub niedostateczne odżywianie mózgu

w ciągu tego ostatniego czasu, czasami nader gwał­

towny ból, niezwykłe i nowe wrażenia całego stanu

i wcale często napad i powrót przesądnych wrażeń

i lęków, jak gdyby śmierć była aktem ważnym

i trzeba było przekraczać most straszliwego rodzaju, —

to wszystko nie p o z w a l a używać śmierci, jako

świadectwa dla żyjącego. Nie prawda też i to, że

umierający bywa wogóle u c z c i w s z y od żyjącego:

raczej, niemal każdy, dzięki uroczystej postawie ota-

czających, powściąganych lub wylewanych strumieni

łez i uczuć, daje się pociągnąć do świadomej lub nie-

55

świadomej komedyi próżności. Powaga, z jaką trak­

tuje się każdego umierającego, z pewnością była dla

niejednego pogardzanego biedaka największą rozko­

szą w życiu, i rodzajem wynagrodzenia i odszkodo­

wania za wiele niedostatków.

89.

O b y c z a j i j e g o o f i a r y . — Pochodzenie

obyczaju sprowadzić można do dwuch myśli: »gmina

warta więcej, niż jednostka«, i »trwałą korzyść należy

przełożyć nad przemijającą«, z czego w y p ł y w a wnio­

sek, że trwałą korzyść gminy bezwarunkowo należy

kłaść wyżej, niż korzyść jednostki, szczególniej nad

jej chwilowy dobrobyt, ale także nad jej trwałą ko­

rzyść, a nawet życie. Czy jednostka cierpi na takiem

urządzeniu, które wychodzi na korzyść całości, czy

od niego nędznieje i dla niego ginie — obyczaj za­

chowanym być musi, ofiara złożona. Taki sposób myś­

lenia powstaje jednak tylko u t y c h , co n i e są

ofiarą — gdyż ta w swoim wypadku potrafi przeko­

nać, że jednostka mogłaby być więcej warta, niż

wielu, jak również, że natychmiastowa rozkosz, jedna

chwila rajska powinna być może więcej ceniona, niż

mdłe trwanie w stanie bezbolesnym i zadowolonym.

Lecz filozofia ofiary powstaje zwykle zbyt późno: po­

przestaje się więc na obyczaju i m o r a l n o ś c i ,

która właśnie jest tylko poczuciem całości obycza­

jów, w których się żyje i zostało wychowanym —

i wychowanym nie jako indywiduum, lecz jako czło-

nek całości, jako pewna liczba większości. — Przeto

56

zdarza się też ustawicznie, iż jednostka sama siebie,

zapomocą swej moralności majoryzuje.

90.

D o b r o i c z y s t e s u m i e n i e . — Sądzicie, ż e

wszystkie rzeczy dobre zawsze miały sumienie czy­

ste? — Nauka, a więc z pewnością coś bardzo do­

brego, przyszła na świat bez niego i bez cienia pa­

tosu, raczej ukradkiem, drogami okólnemi, z zakaptu-

rzoną lub zamaskowaną głową, niby przestępczyni

i w każdym razie przynajmniej z u c z u c i e m prze-

mytniczki. Nieczyste sumienie jest stopniem — nie zaś

przeciwieństwem sumienia czystego: gdyż każde do-

bro było z początku nowinką, a więc rzeczą nie­

zwykłą, przeciwną obyczajom, n i e m o r a l n ą , i jak

robak toczyło serce nieszczęśliwego wynalazcy.

91.

P o w o d z e n i e u ś w i ę c a i n t e n c y e . — Nie

należy lękać się drogi cnoty, chociażby wyraźnie wi­

dać było, że tylko egoizm — więc pożytek — oso­

bista wygoda, obawa, wzgląd na zdrowie, opinię lub

słabość pobudza do tego. Motywy te nazywa się nie­

szlachetnymi i interesownymi: zgoda, lecz skoro nas

pobudzają do cnoty, np. do wyrzeczenia się, do wier-

ności obowiązkom, do porządku, oszczędności, do miary

i umiarkowania, słuchajcież ich, mimo określenia, ja-

57

kieby im nadawać można! Skoro bowiem osiągło się

to, do czego powołują, o s i ą g n i ę t a c n o t a uszla­

chetnia oddalone motywy postępowania czystem swem

powietrzem, którem pozwala im oddychać, i ducho-

wem zadowoleniem, którego im udziela, i w następ­

stwie spełniamy te same czynności już nie z podob­

nie pospolitych motywów, które nas przedtem do

nich prowadziły. — Wychowanie przeto winno, o ile

to możliwa, z m u s z a ć do cnót, zależnie od natury

wychowańca: słoneczna i letnia atmosfera duszy nie­

chaj potem sama spełnia dzieło swoje i przynosi jako

dar dodatkowy dojrzałość i słodycz.

92.

C h r z ę ś c i j a n i z u j ą c y , n i e c h r z e ś c i j a ­

n i e . — To więc jest wasz chrzęścijanizm! — Żeby

ludzi r o z g n i e w a ć , wysławiacie swego »Boga i jego

świętych«; i znowu, jeśli chcecie ludzi s ł a w i ć , po­

suwacie to tak daleko, że Bóg i jego święci gnie­

wać się muszą. — Chciałbym, żebyście się nauczyli

przynajmniej układności chrześcijańskiej, jeśli w a s

już nie stać na grzeczność serca chrześcijańskiego.

93.

D o c z e g o p o d o b n i w p r z y r o d z i e lu­

d z i e p o b o ż n i i n i e r e l i g i j n i . — Człowiek po­

bożny i jednolity powinien być dla nas przedmiotem

58

czci: ale tak samo człowiek jednolity i szczerze, głęboko niereligijny. Jeśli w pobliżu ludzi tego typu czujemy się jakby w pobliżu wysokich szczytów, gdzie potężne strumienie mają swe źródła, to między pobożnymi czujemy się jakby pod soczystemi, bardzo cienistemi drzewami.

94.

M o r d e r s t w a l e g a l n e . — D w a największe

w historyi świata mordy legalne, mówiąc bez wykrę­

tów, były zamaskowanemi, i dobrze zamaskowanymi,

samobójstwami. W obydwu wypadkach c h c i a n o

umrzeć; w obydwu wypadkach pozwolono, żeby ręka

niesprawiedliwości ludzkiej pierś mieczem przebiła.

95.

» M i ł o ś ć « . — Najsubtelniejszem mistrzostwem,

które wyróżnia chrześcijanizm z pośród innych re­

ligii, jest jedno słówko: chrześcijanizm mówi o mi

l o ś c i . Dzięki temu staje się religią l i r y c z n ą (pod­

czas kiedy w dwuch swoich innych utworach semi-

tyzm ofiarował światu religie heroiczno - epiczne).

W słowie miłość zawiera się coś tak wieloznaczą-

cego, pobudzającego, przemawiającego do wspomnień,

do nadziei, że inteligencya najniższa i najzimniejsze

serce odczuwa jeszcze coś w blasku tego słowa. Naj-

podstępniejsza kobieta i najgminniejszy mężczyzna

59

myślą przytem o względnie bezinteresownych chwi

lach swego życia, chociażby Eros miał w nich lot

bardzo przyziemny; i owi n i e z l i c z e n i , którzy byli

p o z b a w i e n i miłości rodziców, lub dzieci, lub tych,

których ukochali, lecz przedewszystkiem ludzie

z płciowością zsublimowaną znaleźli skarb w chrze-

ścijaniźmie.

96.

C h r z e ś c i j a n i z m s p e ł n i o n y . — Nawet

w łonie chrześcijanizmu istnieje kierunek epikurejski,

wychodzący z założenia, że B ó g może wymagać od

stworzonego na podobieństwo swoje tylko tyle, ile

ten s p e ł n i ć może, a więc, że cnota chrześcijańska

daje się osiągać i często bywa osiągana. Tak na-

przykład w i a r a, iż się k o c h a swych wrogów —

nawet jeśli jest tylko wiarą, złudzeniem wyobraźni

i zgoła nie rzeczywistością psychologiczną (a więc

nie miłością) —, czyni bezwarunkowo s z c z ę ś l i ­

w y m , dopóki posiada się ją rzeczywiście (dlaczego?

o tem z pewnością psycholog i chrześcijanin będą

myśleć różnie). W taki więc sposób, dzięki wierze,

to znaczy imaginacyi chcę powiedzieć, życie z i e m -

s k i e mogłoby zadośćuczynić nietylko temu wyma­

ganiu, żeby kochać swych wrogów, lecz również

wszystkim innym wymaganiom chrześcijańskim i przy­

właszczyć sobie, wcielić w siebie doskonałość boską

w myśl nakazu »bądźcie doskonali, jako ojciec wasz

w niebiesiech jest doskonały«, a przez to w rzeczy

samej stać się ż y c i e m b ł o g o s ł a w i o n e m . Błąd

tedy może uczynić prawdą o b i e t n i c ę Chrystusa.

97.

O p r z y s z ł o ś c i c h r z e ś c i j a n i z m u . —

Można pozwolić sobie na domysły o tem, jak zniknie

chrześcijanizm, i w jakich krajach będzie ustępował

najpowolniej, jeśli się rozważy, z jakich p r z y c z y n

i g d z i e protestantyzm szerzył się najgwałtowniej.

Jak wiadomo, obiecywał on spełniać t a n i e j to

wszystko, co spełniał stary kościół, a więc bez ko­

sztownych mszy za dusze zmarłych, bez pielgrzymek,

bez przepychu i zbytku kościelnego; rozpowszechniał

się szczególniej u narodów północnych, które nie

tkwiły tak głęboko w symbolice i rozkoszowaniu się

formami, jak narody południowe: u tych bowiem

przetrwał w chrześcijaniźmie o wiele silniejszy po-

ganizm, podczas kiedy na północy oznaczał przeci­

wieństwo i zerwanie z dawną tradycyą narodową

i dlatego od początku był bardziej umysłowy, niż

zmysłowy, ale dla tej samej przyczny, w chwilach

niebezpieczeństwa, fanatyczniejszy i upartszy. Jeśli się

powiedzie w y r w a ć korzenie chrześcijanizmu z u m y s ­

ł ó w , to leży jak na dłoni, gdzie zacznie znikać:

tam, gdzie najmocniej będzie się bronić. Gdzieindziej

będzie się naginać, lecz nie łamać, tracić liście, lecz

nowymi liśćmi się pokrywać — gdyż tam ma za sobą

z m y s ł y nie zaś umysły. Lecz zmysły właśnie pod­

trzymują wiarę, że mimo wszystkich kosztów, jakich

wymaga kościół, gospodarowanie z nim zawsze jeszcze

61

będzie tańsze i wygodniejsze, niż wtedy, kiedy zapa­

nują ścisłe stosunki pracy i zapłaty: w jakiejż bowiem

cenie ma się wczas (lub półlenistwo), jeśli się czło­

wiek raz do niego przyzwyczai! Zmysły formułują

przeciwko światu odchrześcijanizowanemu zarzut, że

trzeba będzie w nim pracować za dużo, i że udział

wczasu będzie zbyt mały: stają więc po stronie magii,

to znaczy — wolą, żeby Pan Bóg za nich pracował

(oremus nos, deus laborabit).

98.

K o m e d y a n c t w o i u c z c i w o ś ć l u d z i

n i e w i e r z ą c y c h . — Niema książki, któraby w ta­

kiej obfitości zawierała, z taką prostotą wyrażała

wszystko to, co dla każdego człowieka może być bło­

gie — rozmarzoną szczęśliwość najgłębszą, gotową

do ofiar i na śmierć w wierze i w rozpamiętywaniu

s w o j e j »prawdy«, jako prawdy ostatecznej — jak

książka, opowiadająca o Chrystusie. Człowiek prze-

biegły może nauczyć się z niej wszystkich sposobów,

zapomocą których książka może się stać książką po-

wszechną, przyjacielem każdego, przedewszystkiem

owego środka mistrzowskiego, żeby wszystko przed

stawiać jako znalezione, nie zaś jako mające przyjść

i niepewne. Wszystkie książki, wywierające wpływ,

usiłują pozostawiać podobne wrażenie, jak gdyby

właśnie w nich zakreślono najszerszy horyzont umys­

łowy i moralny, jak gdyby każda widoczna teraź­

niejszość i przyszła konstelacya musiała obracać się

około tutaj świecącego słońca. — Czyż z tej samej

6o

62

przyczyny, z jakiej takie książki wywierają wielkie

wrażenie, każda książka c z y s t o n a u k o w a nie

musi być małej doniosłości? Czyż nie jest skazana

na mizerny między maluczkimi żywot, żeby w końcu

zostać ukrzyżowaną, i nie zmartwychwstać nigdy?

W porównaniu z tem, co ludzie religijni objawiają

w swojej »wiedzy«, o swoim duchu »świętym«, czyż

wszyscy prawi słudzy nauki nie są »ubodzy duchem«?

Czyż jakakolwiek religia może żądać większego wy-

rzeczenia się, mniej nieubłaganie wyłączać egoistów,

niż nauka? - - Tak lub podobnie, a jednak zawsze

z pewnem komedyanctwem możemy mówić, kiedy mu­

simy się bronić wobec ludzi wierzących: albowiem

zaledwie jest rzeczą możliwą przeprowadzić jakąś

obronę bez komedyanctwa. Lecz między nami mowa

nasza musi być uczciwsza: pozwalamy sobie na

swobodę, której ci, dla własnego już interesu, nawet

pojąć nie mogą. Precz więc z kapturem wyrzeczenia

się! maską pokory! O wiele więcej i o wiele lepiej: tak

brzmi nasza prawda! Jeśliby nauka nie była związana

z p r z y j e m n o ś c i ą poznawania, z p o ż y t k i e m rze­

czy poznanych, cóżby nam zależało na nauce? Je­

śliby naszej duszy nie wiodła do nauki odrobina

wiary, nadziei i miłości, cóżby więc nas ciągnęło do

nauki? I chociaż w nauce »ja« nie znaczy nic, prze­

cież wynalazcze, szczęśliwe »ja«, ba, nawet już każde

sumiennie pilne »ja« znaczy bardzo wiele w rzeczy-

pospolitej ludzi naukowych: szacunek tych, co są sza­

farzami szacunku, radość tych, którym dobrze ży­

czymy, lub których poważamy, w pewnych wypad­

kach sława i skromna nieśmiertelność osobista jest

to zapłata, którą można osiągnąć za owo wyrzeczenie

się osobistości, pomijając milczeniem drobniejsze wy-

63

niki i nagrody, aczkolwiek właśnie dla nich najliczniejsi

zwykle przysięgają i przysięgać będą na prawa owej

rzeczypospolitej i w ogóle nauki. Jeślibyśmy w pewnej

bodajby mierze nie pozostali ludźmi n i e n a u k o ­

w y m i , cóżby nam mogło zależeć na nauce! Wszystko

razem wziąwszy, krótko i węzłowato, i całkowicie po­

wiedziawszy: d l a i s t o t y w y ł ą c z n i e p o z n a j ą ­

c e j p o z n a n i e b y ł o b y o b o j ę t n e . — O d po­

bożnych i wierzących odróżnia nas nie jakość, lecz

ilość wiary i pobożności: zadowalamy się mniejszem.

Lecz owi zawołają na nas wtedy — przeto bądźcie

zadowoleni i za zadowolonych się podawajcie! — na

co łatwo możemy odpowiedzieć: »Zaprawdę, nie na­

leżymy do najmniej zadowolonych! Wy jednak, jeśli

wiara czyni was szczęśliwymi, podawajcie się rów­

nież za szczęśliwych. Wasze twarze szkodziły zawsze

więcej waszej wierze, niż nasze zarzuty! Jeśliby ra­

dosne poselstwo waszej Biblii było na waszych twa­

rzach wypisane, nie potrzebowalibyście tak uparcie

żądać wiary w autorytet tej książki: wasze słowa,

wasze czyny powinnyby bezustannie czynić Biblię

zbyteczną, przez w a s nowa Biblia winna powstawać

wiecznie! Tak jednak cała wasza apologia chrześci-

janizmu gnieździ się w waszym niechrześcijaniźmie;

broniąc się, wypisujecie własne swoje oskarżenie.

A jeśli chcecie wydostać się z tego niedostatecznego

waszego chrześcijanizmu, to niech was doświadcze­

nie dwuch tysięcy lat doprowadzi do rozważenia:

które, przybrane w skromną formę pytania, brzmi

tak: »jeśli Chrystus rzeczywiście chciał świat odku­

pić, to czyż nie chybił swego zamiaru ?«

64

99.

P o e t a j a k o w s k a z i c i e l p r z y s z ł o ś c i . —

Ile tylko zostaje siły poetyckiej między ludźmi teraź­

niejszymi, nie zużytej na kształtowanie życia, wszystka,

bez wyjątku, winna być poświęcona jednemu tylko ce­

lowi, i bynajmniej nie odmalowywaniu teraźniejszości,

ożywianiu i wywoływaniu przeszłości, lecz wskazy­

waniu przyszłości: — i to nie w znaczeniu, jak

gdyby poeta, na podobieństwo obdarzonego fantazyą

ekonomisty społecznego, miał z góry malować obraz

korzystniejszych warunków ludowych i społecznych.

Przeciwnie, będzie raczej, jak to poeci robili niegdyś

z postaciami bogów, p r a c o w a ł nad piękną posta­

cią człowieka i odgadywał, gdzie w ś r ó d naszego

świata nowoczesnego i rzeczywistości, gdzie bez żad­

nej sztucznej obrony i uchylania się od nich, moż­

liwe jest jeszcze istnienie duszy pięknej, gdzie i dziś

jeszcze może się wcielać w harmonijne, stosowne

warunki, gdzie przez nie staje się widoczna, trwała,

nabiera wzorowości, a przez zachętę do naśladowa­

nia i zawiść, pomaga do tworzenia przyszłości.

Utwory takich poetów będą się tem wyróżniały, że

ukazywać się będą jako niedostępne i zabezpieczone

od atmosfery i żaru n a m i ę t n o ś c i : nie dający się

naprawić krok fałszywy, rozstrojenie całej liry ludz­

kiej, śmiech szyderczy i zgrzytanie zębów, wszelki

tragizm i komizm w starem zwykłem znaczeniu od-

czuwaneby były w blizkości tej nowej sztuki jako

archaizujące pogrubienie obrazu człowieka. Siła, do­

broć, łagodność, czystość, mimowolna, wrodzona

miara w osobach i ich postępkach: wyrównana po­

wierzchnia, dająca nodze wypoczynek i ochoczość:

65

jasne niebo, odbijające się w obliczach i zjawiskach:

wiedza i sztuka zlane w nową jedność: umysł bez

zarozumiałości i zazdrości, zamieszkujący razem ze

swoją siostrą, duszą, i wywołujący z samych prze

ciwieństw wdzięk p o w a g i , nie zaś niecierpliwość

waśni: — wszystko to byłoby powłoką, złotem tłem

ogólnem, na którem teraz dopiero delikatne r ó ż n i c e

wcielonego ideału malowałyby właściwy o b r a z —

coraz bardziej rosnącej wielkości ludzkiej. — Niejedna

droga prowadzi od G o e t h e g o do tej poezyi przy­

szłości: ale trzeba dobrych przewodników i przede-

wszystkiem o wiele większej siły, niż posiadają poeci

dzisiejsi, to znaczy niebaczni twórcy półzwierzęcia

z jego niedojrzałością oraz brakiem miary, którą

utożsamiają z siłą i naturą.

100.

M u z a j a k o P e n t e z i l e a . — »Raczej zniknąć,

niż być kobietą, która nie c z a r u j e « . Kiedy muza

zacznie myśleć w ten sposób, koniec jej sztuki znowu

będzie blizki. Ale może to się zakończyć tragedyą

lub komedyą.

1 0 1 .

C o b y w a d r o g ą o k ó l n ą d o p i ę k n a . —

Jeśli piękno jest identyczne z tem, co raduje — i tak

właśnie śpiewały niegdyś muzy —, pożytek bywa DZIEŁA NIETZSCHEGO. T. XI.

66

często drogą o k ó l n ą do p i ę k n a i może słusznie

odeprzeć krótkowzroczą naganę ludzi, żyjących chwilą,

nie chcących czekać i wierzących, iż wszystko, co

dobre, da się osiągnąć bez krążenia drogami okólnemi.

102.

N a u n i e w i n n i e n i e n i e j e d n e g o b ł ę d u . -- Nieustające pragnienie tworzenia i wypatrywanie na zewnątrz nie pozwalają artyście jako osobie stać się piękniejszym i lepszym, a więc s i e b i e s a m e g o stworzyć — chyba, jeśli posiada ambicyę dość wielką, żeby go zmusiła do okazywania się i w życiu z in-nymi zawsze na równi z wzrastającem pięknem i wielkością swych dzieł. W każdym wypadku po siada określoną ilość siły: co z tego na s i e b i e zu żyje — jakże jeszcze może udzielić d z i e ł u swemu? I odwrotnie.

103.

N a j l e p s z y c h z a d o w o l i ć . — Jeśli sztuką

swoją »zadowala się najlepszych swego czasu«, to

jest to oznaką, że najlepsi czasów następnych n i e

b ę d ą z a d o w o l e n i : »żyło s i ę « wprawdzie przez

t o z a »wszystkie c z a s y « poklask najlepszych za­

pewnia sławę.

67

104.

Z t e j s a m e j m a t e r y i . — Jeśli się jest z tej

samej materyi, co książka lub dzieło sztuki, to po­

siada się wewnętrzne przekonanie, że one muszą być

doskonałe, i czuje się dotkniętym, kiedy inni uważają

je za przesolone lub przesadzone.

105.

M o w a i u c z u c i e . — Że mowa nie była nam

dana do udzielania u c z u ć, widać z tego, iż wszyscy

ludzie prości wstydzą się szukać słów dla swych

poruszeń głębokich: zdradzają je tylko w postępkach

i nawet w tym wypadku rumienią się, jeśli kto inny

zdaje się odgadywać motywy tych postępków. Z po­

śród poetów, którym w ogólności bóstwo odmówiło

tego wstydu, bardziej szlachetni są w mowie uczuć

jednosylabowi i zdradzają pewien przymus: kiedy

tymczasem właściwi poeci uczuciowi w życiu prak-

tycznem bywają najczęściej bezwstydni.

106.

B ł ą d c o d o o d c z u w a n i a b r a k u . — Kto

przez długi czas nie odzwyczaił się był zupełnie od

sztuki, kto ciągle z nią z blizka obcuje, nie może

5*

68

pojąć z oddalenia, jak m a ł o odczuwa się braku, jeśli się żyje bez tej sztuki.

107.

T r z y c z w a r t e s i ł y . — Dzieło, mające po­

zostawić wrażenie zdrowia, powinno być wykonane

nakładem najwyżej trzech czwartych siły swego

twórcy. Jeśli autor posunie się do ostatecznych gra­

nic, dzieło podnieca widza i wywołuje w nim lęk

przez swe napięcie. Wszystkie rzeczy dobre mają

w sobie coś niedbałego i leżą jak krowy na łące.

108.

G ł ó d j a k o g o ś c i a o d p r a w i ć . — Ponie­waż głodnemu delikatniejszy pokarm smakuje tak samo i wcale nie lepiej, niż najordynarniejszy, tedy artysta z większemi wymaganiami ani pomyśli, żeby głodnego do swego stołu zaprosić.

109.

Ż y ć b e z s z t u k i i w i n a . — Z dziełami sztuki

rzecz się ma jak z winem: lepiej, jeśli nie potrzebuje

się ani jednego, ani drugiego, wody tylko używać

69

i wodę mocą ognia wewnętrznego, wewnętrzną sło­

dyczą duszy wciąż samemu w wino zamieniać.

110.

G e n i u s z d r a p i e ż n y . — Geniusz drapieżny,

umiejący nawet umysły bystrzejsze w błąd wprowa­

dzać, powstaje wtedy, kiedy ktoś od młodości patrzy

jako na zdobycz na wszystko dobro, nie strzeżone

jako własność osoby określonej. Lecz oto wszelkie

dobro czasów minionych i dawnych mistrzów leży do­

stępne, otoczone i chronione lękiem pełnym czci nie­

licznych, którzy je znają: tym nielicznym, dzięki bez­

wstydowi, stawi czoło ów geniusz i gromadzi boga­

ctwa, które z kolei wytwarzają wokół niego cześć

i lęk.

111.

D o p o e t ó w m i a s t w i e l k i c h . — P o ogro­

dach poezyi dzisiejszej spostrzega się, że kloaki wiel­

komiejskie znajdują się w zanadto wielkiej blizkości:

wśród woni kwiatów w y c z u w a się coś, co zapowiada

wstręt i zgniliznę. Z bólem pytam: czyż tak bar­

dzo potrzebujecie, o poeci, kpiny i błoto brać za ro­

dziców chrzestnych, ile razy macie chrzcić jakieś

niewinne i piękne uczucie? C z y ż koniecznie musicie

nakładać swej szlachetnej bogini maskę dyabelską

70

i wykrzywiona.? Skąd ta konieczność i ten mus? —

Stąd właśnie, że mieszkacie zbyt blizko kloaki.

112.

O s o l i w y m o w y . — Nikt jeszcze nie objaś­nił, czemu pisarze greccy tak nadzwyczaj oszczędny czynili użytek z tych środków ekspresyi, które w ta­kiej obfitości i sile były do ich rozporządzenia, iż każda książka pogrecka w porównaniu wydaje się krzycząca, pstra i przesadzona. — Wiadomo, iż w bliz-kości północnego bieguna lodowego, podobnie jak w krajach najgorętszych spożycie soli staje się coraz oszczędniejsze i że, przeciwnie, mieszkańcy równin i wybrzeży w pasie umiarkowanym czynią z niej użytek najobfitszy. Mieliżby Grecy z dwojakich po­wodów, iż intelekt ich był chłodniejszy i jaśniejszy, a namiętny grunt ich natury o wiele bardziej zwrot­nikowy, niż nasz, nie potrzebować soli i korzeni w tej mierze, co m y ?

113.

P i s a r z n a j w o l n o m y ś l n i e j s z y . — J a k ż e b y

w książce dla duchów wolnych miał być nie wspom­

niany Wawrzyniec Sterne, on, w którym Goethe

uczcił najwolniejszego ducha swego stulecia! Nie-

chaj miłem sercem przyjmie tutaj hołd, że go na­

zwiemy najwolnomyślniejszym pisarzem wszystkich

71

czasów; w porównaniu z nim wszyscy inni okazują

się sztywni, niezdarni, nietolerancyjni, prawdziwie

chłopscy. Nie należałoby wychwalać w nim skoń­

czonej, jasnej melodyi, lecz »melodyę nieskończoną«:

jeśli można tem mianem ochrzcić styl w sztuce,

w którym forma określona ustawicznie rwie się, zmie­

nia, przechodzi w nieokreśloność, tak iż oznacza je­

dnocześnie i to, i co innego. Sterne jest wielkim

mistrzem d w u z n a c z n o ś c i — biorąc ten wyraz,

jak należy, w znaczeniu o wiele szerszem, niż to czy­

nią pospolicie, kiedy mają na myśli stosunki płciowe.

Gubi się czytelnik, który chce zawsze wiedzieć do­

kładnie, co Sterne myśli właściwie o pewnej rzeczy,

czy ma przytem wyraz poważny, czy uśmiechnięty:

albowiem umie on jedno i drugie zawrzeć w tym

samym grymasie twarzy, umie też, i nawet chce, mieć

jednocześnie słuszność i nie mieć słuszności, w jedno

złączyć głębokość i krotochwile. Jego odbiegania od

przedmiotu są jednocześnie kontynuowaniem i dal-

szem rozwijaniem opowiadania; jego sentencye za­

wierają jednocześnie ironię na wszystko, co ma w so­

bie coś z sentencja, jego wstręt do powagi wiąże się

ze skłonnością, która nie pozwala mu brać żadnej

rzeczy wyłącznie ze strony płaskiej i powierzchow­

nej. W ten sposób wywołuje u sumiennego czytel­

nika uczucie niepewności: czy idzie, czy stoi, czy

też leży: uczucie, najbardziej pokrewne z szybowa-

niem. On, autor najbardziej giętki, udziela też czytel-

nikowi coś ze swej giętkości. Ba, niepostrzeżenie

Sterne zamienia role i nieraz bywa zarówno czytel-

nikiem, jak jest autorem; książka jego podobna jest

do widowiska w widowisku, do publiczności teatral­

nej przed inną publicznością teatralną. Trzeba się od-

72

dać na łaskę i niełaskę kaprysom Sterne'a — i można

zresztą oczekiwać, że te kaprysy będą łaskawe, za­

wsze łaskawe. — Rzecz szczególna i pouczająca, w jaki

sposób pisarz tak wielki jak Diderot zachował się

względem tej ogólnej dwuznaczności Sterne'a: mia­

nowicie również dwuznacznie — i na tem właśnie

polega humor w znaczeniu wyższym, humor praw­

dziwie sternowski. Czy go naśladował, podziwiał,

wyśmiewał, czy parodyował w swoim Jacques le fa­

taliste ? — nie można dojść tego z pewnością, —

i, być może, właśnie tego chciał autor. Właśnie

ta wątpliwość czyni Francuzów n i e s p r a w i e d l i

w y m i względem dzieła jednego z pierwszych swo­

ich mistrzów (który przed żadnym starym i nowym

wstydzić się nie potrzebuje). Lecz Francuzi są za

poważni do humoru — a szczególniej do tego humo­

rystycznego traktowania samego humoru. — C z y ż

trzeba jeszcze dodawać, że ze wszystkich wielkich

pisarzy Sterne jest najgorszym wzorem, autorem

właściwie nie do naśladowania i że nawet Diderot

musiał przypłacić swe śmiałkostwo? To, czego do­

brzy autorowie francuscy, a przed nimi niektórzy pi­

sarze greccy i rzymscy chcieli i mogli dokazać, jako

prozaicy, jest wprost przeciwieństwem tego, co chce

i może Sterne: jako mistrzowski wyjątek wznosi się on

ponad to, czego wymagają od siebie wszyscy pisarze

artyści: ponad karność, zwięzłość, charakter, stałość

zamiarów, przejrzystość, prostotę, postawę w rozwoju

i układ. — Niestety, Sterne jako człowiek, zdaje się,

był zanadto pokrewny Sterneowi jako pisarzowi: jego

dusza wiewiórcza z niepohamowanym niepokojem

przeskakiwała z gałęzi na gałąź; co tylko zawiera

się między wyniosłością a nikczemnością, było mu

73

znane; siadywał on na każdem miejscu, zawsze

z bezwstydnemi załzawionemi oczami i czułym wy­

razem twarzy. Był on, jeśli język nie przerazi się ta-

kiem zestawieniem, człowiekiem dobrodusznym z twar-

dem sercem i pośród rozkoszy barokowej, ba, zepsutej

wyobraźni zachowywał niemal skromny wdzięk nie­

winności. Takiej dwuznaczności w ciele i duszy, ta­

kiej wolnomyślności, przenikającej wszystkie fibry

i mięśnie ciała, jaką posiadał on, nie posiadał, być

może, żaden inny człowiek.

114.

O b r a n a r z e c z y w i s t o ś ć . — Podobnie jak

dobry prozaik używa tylko tych wyrazów, które na­

leżą do mowy codziennej, lecz bynajmniej nie wszyst­

kich — wskutek czego powstaje właśnie styl wy­

brany —, tak dobry poeta przyszłości będzie przed­

stawiać t y l k o r z e c z y w i s t o ś ć , i pomijać zupeł­

nie wszystkie przedmioty fantastyczne, utkane z prze­

sądów, napół szczere i przebrzmiałe, na które poeci

czasów dawniejszych zużywali swą siłę. Tylko rze­

czywistość, lecz bynajmniej nie każda rzeczywistość! —

raczej tylko rzeczywistość wybrana!

115.

Z w y r o d n i a ł e k i e r u n k i w s z t u c e . —

Obok prawdziwych rodzajów sztuki, sztuki wielkiego

74

spokoju i wielkiego ruchu, istnieją rodzaje zwyrod­niałe, sztuka tęskniąca za spokojem i zblazowana i sztuka podniecona: obydwie pragną, żeby słabość ich brano za siłę i żeby je uważano za rodzaje prawdziwe.

116.

B r a k o b e c n i e b a r w d o o d m a l o w a n i a b o h a t e r a . - - Prawdziwi poeci i artyści współ­cześni lubią malować swoje obrazy na jaskrawem tle czerwonem, zielonem, szarem lub zlotem, na tle z m y s ł o w o n e r w o w e m : albowiem dzieci tego stulecia rozumieją się na niem. Ma to złą stronę —, mianowicie jeśli się n i e patrzy na owe malowidła oczami stulecia —, iż największe postaci, odmalowane przez nich, zdają się mieć w sobie coś motylkowa­tego, migawkowego, drżącego, tak iż postępków właś-ciwie heroicznych niepodobna im przypisywać, lecz co najwyżej występki chełpliwe.

S t y l p r z e ł a d o w a n y . Przeładowanie stvlu w sztuce jest skutkiem zubożenia siły organizujące; przy jednoczesnem nadmiernem bogactwie środków i zamiarów. — W początkach sztuki spotykamy się nie raz z faktem zupełnie przeciwnym.

75

118.

Pulchrum est paucorum hominum. — Historya

i doświadczenie mówią nam, że niezwykła potwor­

ność, pobudzająca fantazyę w kierunku tajemniczym

i odnosząca zwycięstwo nad rzeczywistością i codzien­

nością jest s t a r s z a , i wzrasta bujniej, niż piękno

i cześć dla piękna w sztuce — i że natychmiast

znowu zagłusza wszystko, skoro słabnie zmysł piękna.

Zdaje się, iż dla większości, niezmiernej większości

ludzi, jest ona wyższego rodzaju potrzebą, niż piękno:

bardzo prawdopodobnie, ponieważ zawiera środek

narkotyczny, bardziej ordynarny.

119.

P o c h o d z e n i e z a m i ł o w a n i a w d z i e ł a c h

s z t u k i . — Jeśli się zastanowimy nad pierwotnymi

kiełkami zmysłu artystycznego i zapytamy się, ja­

kiego rodzaju uciechy wywoływały początki sztuki,

naprzykład u plemion dzikich, znajdziemy prze-

dewszystkiem uciechę z p o j m o w a n i a , co inny

m y ś l i ; sztuka jest tu rodzajem zadawania zagadek,

który odgadującemu dostarcza rozkoszy z bystrości

i ostrości własnego u m y s ł u . — Następnie, wobec naj­

surowszego dzieła sztuki człowiek przypomina sobie

to, co dlań było przyjemnem w doświadczeniu i za­

znaje radości, jeśli artysta nasuwa wspomnienia

ł o w ó w , zwycięstwa, zaślubin. — Można też dzięki

przedstawianej rzeczy czuć się podnieconym, wzru-

117.

76

szonym, zapalonym, naprzykład przy wysławianiu

zemsty i niebezpieczeństwa. Tutaj rozkosz polega

na samem podnieceniu, na zwycięstwie nad nudą. —

Wspomnienie rzeczy nieprzyjemnych, o ile zostały

przezwyciężone, lub o ile nas samych, jako przed­

miot sztuki, czynią w oczach słuchacza interesują­

cymi (kiedy śpiewak opisuje, naprzykład, przygody

nieustraszonego marynarza) może sprawiać także

wielką przyjemność, którą następnie zaliczamy na

dobro sztuki. — Subtelniejszego rodzaju uciecha po­

wstaje na widok wszelkiej prawidłowości i symetrycz-

ności w liniach, punktach, rytmach; ponieważ dzięki

pewnemu podobieństwu budzi się wtedy uczucie dla

wszystkiego, co jest uporządkowane i prawidłowe

w życiu, a więc dla tego, czemu wyłącznie zawdzię­

czamy wszelki dobrobyt: przeto w kulcie symetrycz-

ności czci się nieświadomie prawidło i miarę, jako

źródło zaznanego dotychczas szczęścia; radość ta

jest pewnym rodzajem modłów dziękczynnych. Do­

piero po pewnem przesyceniu ostatnio wspomnianą

radością, powstaje uczucie jeszcze subtelniejsze, że

rozkosz może polegać także na przełamaniu syme-

tryczności i regularności, jeśli, naprzykład, znajdujemy

pobudkę do szukania rozumu w pozornym nierozu-

mie, dzięki czemu pewnego rodzaju estetyczne odga­

dywanie zagadek zjawia się jako wyższy rodzaj na

początku wspomnianej radości z dzieła sztuki. Kto

tego rodzaju rozważanie dalej snuć będzie, będzie też

wiedział, z j a k i e g o r o d z a j u h i p o t e z a m i ze­

rwano tutaj z zasady przy objaśnianiu zjawisk este­

tycznych.

77

120.

N i e z a n a d t o b l i z k o . — Dla dobrych myśli

bywa ze szkodą, jeśli zbyt szybko następują po so­

bie; zasłaniają sobie wzajemnie horyzont. — Z tego

powodu najwięksi artyści i pisarze czynili obfity

użytek z mierności.

121.

B r u t a l n o ś ć i s ł a b o ś ć . — Artyści wszyst­

kich czasów czynili odkrycie, że w b r u t a l n o ś c i

zawiera się pewna siła i że nie każdy może być bru-

talnym, któryby chętnie chciał nim być; również i to,

że niektóre rodzaje s ł a b o ś c i silnie działają na

uczucie. Stąd powstało niemało surogatów środków

artystycznych, od których nawet największym i naj-

sumienniejszym artystom w zupełności powstrzymać

się jest trudno.

122.

D o b r a p a m i ę ć . — Niejeden dlatego tylko

nie zostaje myślicielem, ponieważ ma za dobrą

pamięć.

78

123.

G ł ó d w z b u d z i ć z a m i a s t g ł ó d u ś m i e ­r z y ć . — Marzy się wielkim artystom, że dzięki swej sztuce wzięli duszę w zupełne posiadanie i wypeł­nili: istotnie zaś — i często ku ich bolesnemu roz­czarowaniu — uczynili tylko ową duszę pojemniej­szą i przepastniejszą, iż dziesięciu większych jeszcze artystów mogliby w jej głębokości się pogrążyć i nie nasycić.

124.

O b a w a a r t y s t ó w . - - Obawa, i ż ludzie nie zechcą uważać ich postaci za ż y j ą c e , może zapro­wadzić artystów upadającego smaku do przedstawia-nia ich tak, jakby były s z a l o n e : jak z drugiej strony z powodu tej samej obawy artyści greccy pierwszego okresu nawet umierających i ciężko ran-nych ozdabiali uśmiechem, który uważali za najwy-raźniejszą cechę życia, — nie troszcząc się o to, co robi natura w takim wypadku, kiedy człowiek jeszcze lub prawie już nie żyje.

125.

K o ł o m u s i b y ć o p i s a n e . — Kto filozofię lub rodzaj sztuki śledził do kresu jej drogi i poza

79

jej kres, rozumie z własnego doświadczenia we­

wnętrznego, dlaczego późniejsi mistrze i nauczy­

ciele, nieraz z miną wzgardl iwą, zwracają się ku

innej drodze. Koło bowiem musi być opisane — lecz

jednostka choćby była największa, zatrzymuje się

na jednym punkcie peryferyi z nieubłaganym wy­

razem uporu, jak gdyby koło nigdy nie miało być

zamknięte.

126.

S z t u k a d z i s i e j s z a i d u s z a w s p ó ł -

c z e s n a . — Ponieważ każda sztuka staje się coraz

zdolniejsza do wyrażania stanów duszy coraz zmien-

niejszych. coraz delikatniejszych, coraz bardziej gwał­

townych i coraz namiętniejszych, mistrze późniejsi,

zepsuci tymi środkami wyrażenia, odczuwają nieza­

dowolenie wobec dziel sztuki czasów dawniejszych,

jak gdyby mistrzom starym zbywało właśnie tylko

na środkach, pozwalających duszy ich przemówić

wyraźnie, być może nawet na pewnem przygotowaniu

technicznem. Sądzą przeto, że w tych wypadkach po­

winni przyjść z pomocą — ponieważ wierzą w rów­

ność, ba, nawet w jedność dusz. W rzeczywistości

jednak dusza samych tych mistrzów była już inna,

w i ę k s z a , być może, lecz zimniejsza i wdziękom

życia niechętna: miara, symetrya, lekceważenie

wdzięku i uroku, nieświadoma surowość i chłód po­

rankowy, unikanie namiętności, jak gdyby ona miała

sprowadzić zgubę sztuki, — oto co wypełnia nastrój

i moralność wszystkich mistrzów dawniejszych, któ-

I

8o

rzy wybierali i uduchowiali swoje środki wyrażania

się nie przypadkowo, lecz w myśl tej samej moral-

ności. — Przyszedłszy do poznania tego, mamyż je-

dnak odmówić prawa następcom, iż dzieła dawniejsze

ożywiają własną swą duszę? Nie, bowiem tylko dzięki

temu, iż oddajemy im swoją duszę, zdolne są żyć

dalej: n a s z a krew sprawia, że przemawiają do nas .

Odtworzenie prawdziwie »historyczne« byłoby prze

mawianiem upiorów do upiorów. - Mniej się czci

wielkich artystów przeszłości przez ów bezpłodny

lęk, który każe każdy wyraz, każdą nutę zostawiać

tak, jak były postawione, niż przez czynne usiłowa-

nia, żeby je coraz na nowo do życia przywoływać. —

To prawda: jeśli wyobrazić sobie Beethovena, nagle

powracającego i słuchającego, jak brzmi jego utwór

zgodnie z najbardziej nowoczesnym stanem duszy

i wysubtelnieniem nerwów, które stanowią sławę na­

szych mistrzów w wykonaniu, prawdopodobnie przez

czas długi pozostawałby niemy i wahający się, czy

ma podnieść rękę do przekleństwa, czy do błogosła-

wienia, w końcu jednak rzekłby może: »Niech tam!

Niech tam! Nie jestem to ja, ani nie ja, tylko coś trze­

ciego — wydaje mi się, że tak być powinno, choć

właściwie tak być nie p o w i n n o . Do was jednak

należy baczyć, jak robicie, ponieważ w każdym razie

wy słuchać musicie — a ż y w y wszak ma racyę, jak

mówi nasz Szyller. Niech więc słuszność będzie

po w a s z e j stronie i pozwólcie mi odejść z po­

wrotem«.

81

127.

128.

P r z e c i w k r ó t k o w i d z o m . — Myślicie tedy,

że jest to dzieło sztukowane, ponieważ daje się (i da­

wać musi) w kawałkach ?

129.

C z y t e l n i c y s e n t e n c y i . - Najgorszymi

czytelnikami sentencyi są przyjaciele autora, jeśli

się starają z uogólnienia odgadnąć wstecz wypadek

szczegółowy, któremu sentencya zawdzięcza swe po­

chodzenie: albowiem przez to zaglądanie do garnka

obracają w niwecz cały trud autora tak, iż w naj­

lepszym lub najgorszym razie zamiast filozoficznego

nastroju lub pouczenia, jak słuszna, nie otrzymują

nic, oprócz pospolitego zaspokojenia ciekawości.

02 IEU NIETZSCHEGO. T. X I . 6

P r z y g a n i a c z o m k r ó t k o ś c i . — Coś po­

wiedzianego krótko może być owocem i zbiorem dłu­

giego myślenia: lecz czytelnik, który jest nowicyu-

szem na tem polu i nie przemyślał na niem nic jesz­

cze, upatruje we wszystkiem, co zostało wypowie­

dziane krótko, coś embryonalnego, nie bez przygany

dla autora, że coś podobnie niewyrosłego, niedojrza­

łego postawił przed nim na stole, jako posiłek.

82

130.

131.

C o j e s t n i e p o k o j ą c e g o w h i s t o r y i

s z t u k i . — Badając historyę sztuki, naprzykład wy­

mowy greckiej, i posuwając się od mistrza do mistrza

wpada się w końcu w bolesne napięcie na widok tej

ciągle wzrastającej rozwagi, żeby zadość uczynić

wszystkim wogóle dawnym i na nowo dodanym pra­

wom samoograniczenia się. Pojmuje się wtedy, że

łuk pęknąć m u s i a ł i że tak zwana kompozycya

nieorganiczna, udrapowana i zamaskowana najdziw­

niejszymi środkami wyrażenia — w tym wypadku ba­

rokowy styl azyanizmu —, była koniecznością i niemal

dobrodziejstwem.

132.

Do w i e l k o ś c i w s z t u c e . — Ten zapał dla

sprawy, który wielcy przynoszą na świat ze sobą,

powoduje s k a r l e n i e rozumu u wielu ludzi. Świa­

domość tego poniża. Lecz zapaleniec dźwiga swój

83

garb z dumą i radością: masz przynajmniej tę po­

ciechę, że przez ciebie ilość szczęścia w świecie

została p o m n o ż o n a .

133.

P o z b a w i e n i s u m i e n i a e s t e t y c z n e g o .

— Prawdziwymi fanatykami partyi artystycznej są

owe natury zupełnie nieartystyczne, które nie prze­

nikły nawet elementów sztuki i techniki artystycznej,

lecz najbardziej ulegają e l e m e n t a r n y m działa-

niom sztuki. Dla nich nie istnieje sumienie este­

tyczne — i dlatego niema nic, coby je powstrzymać

mogło od fanatyzmu.

134.

J a k p o w i n n a p o r u s z a ć s i ę d u s z a w e ­

d ł u g m u z y k i n o w s z e j . - Zamiar artystyczny,

do którego zdąża muzyka nowsza w tem, co dziś,

bardzo silnie, lecz niejasno, określa się jako »melo-

dyę nieskończoną«, można sobie wyświetlić w ten

sposób, że zstępuje się w morze, stopniowo traci się

grunt pod nogami i w końcu oddaje się na łaskę i nie­

łaskę wzburzonych elementów: musi się p ł y w a ć .

Przy muzyce dawniejszej, jaką uprawiano dotych­

czas, z jej układnem lub uroczystem, lub ognistem

»tam« i »nazad«, z jej »to prędzej«, »to wolniej«

musiano t a ń c z y ć . Potrzebna do tego miara, zacho­

wywanie określonych równoważnych stopni czasu

6*

N i e p r z y z w o i t o ś ć c z y t e l n i k a . — Podwójna nieprzyzwoitość czytelnika względem autora polega na chwaleniu drugiej książki z krzywdą dla pierwszej (lub odwrotnie) i na wymaganiu przytem, żeby autor był mu wdzięczny.

84

i siły zmuszały duszę słuchacza do ustawicznej r o z ­

w a g i : na wzajemnem oddziaływaniu tego zimniej-

szego powiewu, pochodzącego z rozwagi i ogrzanego

oddechu zapału muzycznego polegał czar owej mu­

zyki. — Ryszard Wagner chciał innego rodzaju ru­

c h u d u s z y ; jak się rzekło, pokrewnego pływaniu

i szybowaniu. Być może, jest to najbardziej zasadni-

czem we wszystkich jego innowacyach. Jego sławny

środek artystyczny, który powstał i dostosował się

do tego chcenia — »melodya nieskończona« dąży do

przełamania wszystkich równomierności czasu i siły

i posuwa się nawet do ich wyśmiewania: jest on

nadzwyczaj płodny w wynajdywaniu takich efektów,

któreby uszom dawniejszym brzmiały jako paradoksy

rytmiczne i mowy bluźniercze. Lęka się on skamie­

nienia, krystalizacyi, przejścia muzyki w formy archi­

tektoniczne — i dlatego rytmowi dwutaktowemu prze­

ciwstawia rytm trójtaktowy, nie rzadko wprowadza

pięć i siedm taktów, powtarza natychmiast ten sam

frazes, lecz rozciągając go tak, iż trwa dwakroć lub

trzykroć dłużej. Z łatwego naśladowania podobnych

środków może zrodzić się wielkie niebezpieczeństwo

dla muzyki : obok nadmiernej dojrzałości poczucia

rytmicznego czyhało zawsze w ukryciu zdziczenie,

upadek rytmiki. Niebezpieczeństwo to staje się szcze­

gólniej bardzo wielkie, kiedy muzyka coraz bardziej

zaczyna się opierać na sztuce teatralnej i mowie gie-

stów, nie wytworzonych przez plastykę wyższą i nie

kierowanych przez nią, nie posiadających wskutek

tego miary i nie zdolnych udzielić jej elementoowi,

który się z niemi łączy, mianowicie a r c y z n i e w i e ś ­

ciał ej istocie muzyki.

85

135.

136.

Ś r o d k i i c e l . — W sztuce cel nie uświęca

środków: lecz święte środki mogą uświęcić cel.

137.

N a j g o r s i c z y t e l n i c y . — Najgorszymi czy­

telnikami są ci, co postępują jak żołdactwo rabujące:

biorą to i owo, co się im przydać może, plugawią

i rzucają na kupę resztę, a na wszystko wypluwają

swe sprośności.

138.

C e c h y d o b r e g o p i s a r z a . — Dobrzy pisa­

rze mają dwie cechy wspólne: wolą, żeby ich raczej

rozumiano, niż podziwiano; i nie piszą dla czytelni­

ków szczwanych i nadmiernie przenikliwych.

P o e t a i r z e c z y w i s t o ś ć . — Muza poety,

który nie jest z a k o c h a n y w rzeczywistości, nie

będzie też rzeczywistością, i urodzi mu dzieci z za-

padłemi oczami i zwiotczałemi kośćmi.

86

139.

140.

M i l c z e ć . — Autor ma usta zamknąć, skoro dzieło jego usta otwiera.

141.

O z n a k i h i e r a r c h i i . — Wszyscy poeci i pi­sarze, zakochani w superlatywach, chcą dokazać więcej, niż mogą.

142.

Z i m n e k s i ą ż k i . — Dobry myśliciel liczy na

czytelników, odczuwających szczęście, jakie się

czuje, kiedy się myśli dobrze: tak iż książka, mająca

pozór chłodnej i trzeźwej, jeśli się na nią patrzy

87

trafnemi oczami, otoczona jest promieniami słonecz­

nymi duchowej pogody i może się okazać prawdziwą

pociechą duchową.

143.

P o d s t ę p o c i ę ż a ł e g o . — Myśliciel ociężały

wybiera zwykle za sprzymierzeńców wielomówność

lub uroczystość: zapomocą pierwszej, jak sądzi, przy­

właszcza sobie ruchliwość i płynność, zapomocą dru­

giej wywołuje wrażenie, jak gdyby jego własności

były skutkiem wolnego wyboru, zamiaru artystycz­

nego, gwoli godności, która wymaga powolności

ruchów.

144.

O s t y l u b a r o k o w y m . — Kto nie czuje się

ani urodzonym, ani wychowanym jako myśliciel i pi­

sarz do dyalektyki i rozwijania myśli, mimowolnie

uciekać się będzie do r e t o r y k i i d r a m a t y z m u :

gdyż w końcu chodzi mu o to, żeby być z r o z u ­

m i a n y m i przez to posiąść władzę, obojętna przy-

tem, czy przyciąga do siebie uczucie drogą prostą,

czy porywa je podstępnie — jako pasterz, czy jako

rozbójnik. Stosuje się to i do sztuk plastycznych i do

zostających pod opieką muz; kiedy uczucie braku

dyalektyki lub niedostateczności w wyrazie i opowia­

daniu, przypada jednocześnie z nadmiernie obfitym

M i e s z an e r o d z a j e. — Mieszane rodzaje w sztu­kach świadczą o braku wiary we własne siły ich auto­rów; szukali oni sprzymierzeńców, obrońców, kryjó­wek, — tak naprzykład poeta, przywołujący na pomoc filozofię, muzyk, odwołujący się do dramatu, myśli­ciel do retoryki.

88

i niepokojącym popędem do tworzenia form i powo­

łuje do życia ten rodzaj stylu, który się nazywa b a ­

r o k o w y m . — Tylko źle poinformowani i zarozu­

miali doznają na dźwięk tego wyrazu uczucia lekce­

ważącego. Styl barokowy powstaje za każdym ra­

zem przy odkwitaniu wielkiej sztuki, skoro wymaga­

nia w sztuce od wyrażenia klasycznego stają się

zbyt wielkie, jako zjawisko przyrody, na które wpraw­

dzie z melancholią — ponieważ noc się zbliża —

spoglądamy, ale jednocześnie z podziwem dla środ­

ków tylko jemu właściwych, jakimi zastępuje dawne

w wyrażeniu i opowiadaniu. Do tego już należy

wybór tematów i dane o najwyższem napięciu dra-

matycznem, które same bez sztuki nawet wstrzą­

sają sercem, ponieważ dusza odczuwa zbyt blizkie

sąsiedztwo nieba i piekła: — następnie wymowa na­

miętności i postaw gwałtownych, wzniosłej brzydoty,

wielkich mas i wogóle ilości — czego zapowiedź wi­

dzimy już u Michała Anioła, ojca lub dziada włoskich

artystów barokowych —: zmierzchowe, rozjaśniające

lub ogniste światła na tak mocno zarysowanych for­

mach: w dodatku ustawicznie nowe pomysły środ­

ków i zamiarów, silnie podkreślone dla artystów przez

artystów, podczas kiedy laik z konieczności widzi

wieczne i mimowolne przelewanie się wszelkich ro­

gów obfitości sztuki pierwotnej i naturalnej. Wszyst­

kie te cechy, przez które styl ten jest wielki, są nie­

możliwe, niedozwolone w epokach wcześniejszych,

przedklasycznej i klasycznej: takie rzeczy zachwy-

cające wiszą długo na drzewie, jako owoce zaka­

zane. — Właśnie teraz, kiedy m u z y k a wkracza

w ostatnią epokę, można przestudyować zjawisko

stylu barokowego w szczególnej wspaniałości i wiele

89

nauczyć się przez porównanie co do epok dawniej­

szych: albowiem od czasów greckich styl barokowy

panował już nieraz w poezyi, wymowie, prozie, za­

równo jak w architekturze, co jest rzeczą wiadomą —

i za każdym razem styl ten, aczkolwiek zbywało mu

wprawdzie na najwyższej szlachetności, na niewin­

nej, nieświadomej, zwycięskiej doskonałości, wywie­

rał wpływ dobroczynny na wielu najlepszych i naj­

poważniejszych artystów swego czasu: — wskutek

czego, jak się rzekło, zuchwalstwem jest potępiać go

bez wszelkiego względu; aczkolwiek każdy może się

uważać za bardzo szczęśliwego, jeśli odczuwanie tego

stylu nie czyni go niewrażliwym na styl czystszy

i większy.

145.

W a r t o ś ć k s i ą ż e k u c z c i w y c h . — Książki

uczciwe czynią uczciwym czytelnika, przynajmniej

w tem znaczeniu, że wywabiają jego nienawiść i wstręt,

które podstępna chytrość najlepiej ukrywać potrafi.

Względem książki pozwalamy sobie na szczerość, choć­

byśmy względem ludzi zachowywali się najbardziej

powściągliwie.

146.

D z i ę k i c z e m u s z t u k a w y t w a r z a p a r ­

tyę. — Oddzielne ustępy piękne, wzruszający ogólny

90

przebieg akcyi i porywające, wstrząsające zakończe­

nie — t y l e w dziele sztuki jest dostępne nawet dla

bardzo wielu laików: a w okresie sztuki, kiedy na

stronę artystów chcą p r z y c i ą g n ą ć masę laików,

a więc wytworzyć partyę, być może, żeby sztukę

wogóle ocalić, dobrze zrobi twórca, jeśli nie będzie

dawał nic p o n a d t o : żeby się przez to nie stał

marnotrawcą samego siebie, na polu, na którem nie

spotka się z żadną wdzięcznością. Starać się jeszcze

o co i n n e g o , naśladować przyrodę w jej tworach

o r g a n i c z n y c h i rozwoju — byłoby w danym wy­

padku siać na opoce.

147.

Z e s z k o d ą h i s t o r y i s t a ć s i ę w i e l k i m . — Każdy mistrz nowoczesny, który na s w o j ą drogę sprowadza gust wielbicieli sztuki, mimowolnie wywo­łuje inny wybór i nową ocenę mistrzów dawniej­szych i ich dzieł: to, co jest zgodne z n i m i jemu pokrewne, co daje przedsmak j e g o i jego zapowiada w nich, uchodzi odtąd za właściwie mające znacze­nie w nich i w ich dziełach — owoc, w którym niby robak kryje się zwykle wielki b ł ą d .

148.

W j a k i s p o s ó b m o ż n a p o z y s k a ć d l a

sztuki epokę. — Zapomocą wszelkich czaro-

91

dziejstw artystów i myślicieli nauczcie ludzi, żeby

dla swych wad, swego ubóstwa duchowego, swych

bezmyślnych zaślepień i namiętności odczuwali sza­

cunek — a to jest rzeczą możliwą —, pokażcie w prze­

stępstwie i obłędzie tylko stronę wzniosłą, w słabości

człowieka, nie posiadającego woli, tylko wzruszającą

i przemawiającą do serca stronę tego stanu — a i to

zdarzało się dosyć często —: i oto zastosowaliście

środek, zapomocą którego nawet epokę zupełnie nie­

artystyczną i niefilozoficzną można natchnąć marzy­

cielską m i ł o ś c i ą dla filozofii i sztuki (szczególniej

miłością do artystów i do myślicieli jako osób)

i, w okolicznościach nieprzyjaznych, obraliście może

jedyny środek ocalenia tworów tak delikatnych i tak

łatwo ulegających uszkodzeniu.

149.

K r y t y k a i z a d o w o l e n i e . — Krytyka, je­

dnostronna i niesprawiedliwa, zarówno jak rozumna,

sprawia tyle przyjemności temu, kto ją uprawia, iż

świat winien wdzięczność każdemu dziełu, każdemu

czynowi, które wielu i silnie pobudza do krytyki:

albowiem za nią ciągnie się połyskujący ogon ra­

dości, dowcipu, podziwu dla siebie, dumy, pouczenia,

dobrych postanowień. — Bóg radości stworzył rze­

czy złe i mierne w tym samym celu, co i dobre.

92

150.

P o z a s w o j e g r a n i c e . — Jeśli artysta chce

być czemś więcej niż artystą, naprzyklad moralnym

budzicielem swego narodu, za karę zakochuje się

w końcu w potwór moralnego tematu — a muza

jego przytem się śmieje: albowiem ta bogini z do­

brem sercem z zazdrości może się stać także złośliwą.

Proszę sobie przypomnieć Miltona i Klopstocka.

151.

O k o s z k l a n e . — Skłonność talentu do tema­

tów, osób, motywów moralnych, do pięknej duszy

w dziełach sztuki bywa nieraz tylko okiem szklanem,

jakie wprawia sobie artysta, któremu b r a k duszy

pięknej; bardzo rzadko zdarza się przytem, żeby to

oko stało się w końcu naturą żyjącą, choćby spoglą­

dającą w sposób zamglony, — powodzi się jednak

zazwyczaj w tem znaczeniu, że cały świat widzi na­

turę tam, gdzie jest tylko zimne szkło.

152.

P i s a ć i c h c i e ć z w y c i ę ż y ć . — Pisanie

winno zawsze oznaczać zwycięstwo, a mianowicie

przezwyciężenie samego siebie, które innym na

93

pożytek ma być udzielone. Lecz są autorzy, cier­

piący na niestrawność, którzy właśnie tylko wtedy

piszą, kiedy czegoś strawić nie mogą, jeśli im już

między zębami utkwiło: mimowolnie swe niezadowo­

lenie chcą udzielić czytelnikowi i w ten sposób wy­

wierać nad nim władzę, to znaczy: chcą zwyciężyć,

lecz innych.

153.

» D o b r a k s i ą ż k a m o ż e p o c z e k a ć « . —

Każda książka dobra w chwili ukazania się ma smak

cierpki; ma tę wadę, że jest nowa. Szkodzi jej przy­

tem jej autor, który jest osobą żyjącą, jeśli jest

znany i jeśli o nim mówią: ponieważ wszyscy utoż­

samiają autora z jego dziełem. Co książka zawiera

z ducha, słodyczy, złocistości rozwinąć się może do­

piero z latami, pod opieką wzrastającej, następnie

dawnej, wreszcie odziedziczonej czci. — Niejedna go­

dzina musi nad nią upłynąć, niejeden pająk rozsnuć

nad nią swą pajęczynę. Dobrzy czytelnicy czynią

książkę coraz lepszą, czytelnicy źli czynią ją kla­

rowniejszą.

154.

N i e u m i a r k o w a n i e j a k o ś r o d e k a r t y ­

s t y c z n y . — Artyści rozumieją dobrze, co znaczy:

używać nieumiarkowania jako środka artystycznego,

94

żeby wywołać wrażenie bogactwa. Należy on do nie

winnych podstępów uwodzenia dusz, na którem ar­

tyści znać się muszą: albowiem w ich świecie, w któ­

rym chodzi o pozór, i środki do wytworzenia pozoru

niekoniecznie muszą być prawdziwe.

155.

U k r y t a k a t a r y n k a . — Geniusze znają się lepiej niż talenty na ukrywaniu katarynki, ponieważ umieją się drapować w fałdy bardziej sute, ale w gruncie rzeczy i oni nie umieją nic innego oprócz swoich siedmiu sztuczek.

156.

N a z w i s k o n a k a r t c e t y t u ł o w e j . — Ż e

się kładzie nazwisko autora na książce, jest obecnie

wprawdzie zwyczajem i niemal obowiązkiem; jednak

jest to główną przyczyną, że książki mają wpływ

tak mały. Albowiem jeśli są dobre, są warte więcej,

niż osoby, których są kwintesencyą; skoro jednak

autor daje się poznać z kartki tytułowej, czytelnik

rozcieńcza znowu kwintesencyę tem, co jest osobi­

stego, ba, najbardziej osobistego i przez to w niwecz

obraca cel książki. Dumą intelektu jest, żeby nie zda­

wać się indywidualnym.

95

157.

N a j o s t r z e j s z a k r y t y k a . — Krytykuje się

najostrzej człowieka, książkę, jeśli się ich ideał

kreśli.

158.

M a ł o i b e z m i ł o ś c i . — Każda książka do­

bra jest napisana dla określonego czytelnika i jego

rodzaju, i właśnie dlatego przez wszystkich innych

czytelników, przez ogromną większość musi być źle

widzianą: oto dlaczego rozgłos jej spoczywa na waż­

kiej podstawie i wznosi się bardzo powoli. — Książka

mierna i zła jest właśnie dlatego mierną i złą, że

stara się podobać i podoba się wielu.

159.

M u z y k a i c h o r o b a . — Niebezpieczeństwo

nowej muzyki polega na tem, że podsuwa nam do

ust puhar rozkoszy i wzniosłości w sposób tak po­

rywający i z pozorem takiej ekstazy moralnej, iż

nawet człowiek umiarkowany i szlachetny wypija

z niego zawsze kilka kropli za wiele. Ta rozpusta

w dawkach minimalnych, powtarzana ustawicznie,

może w końcu spowodować głębsze wstrząśnienie

i ruinę zdrowia duchowego, niż jakiekolwiek ordy-

96

160.

Z y s k d l a p r z e c i w n i k ó w . — Książka pełna

ducha udziela go także swoim przeciwnikom.

161.

M ł o d z i e ż i k r y t y k a . — Skrytykować książ-

kę — to znaczy u młodzieży nie dozwolić do siebie

przystępu ani jednej myśli produkcyjnej i bronić się

przed niemi rękami i nogami. Młodzieniec żyje

w stanie obrony koniecznej przeciw wszelkiej no­

wości, której nie może pokochać ze wszystkiemi wa­

dami i popełnia przytem, tak często, jak tylko może.

zbyteczne przestępstwo.

162.

E f e k t i l o ś c i . — Największym paradoksem

w historyi poezyi jest twierdzenie, jakoby ktoś mógł

być barbarzyńcą we wszystkiem, przez co dawni

97

poeci byli wielcy, a mianowicie posiadać wady i krzy­

wizny od stóp do głów, a przecież pozostać najwięk­

szym poetą. Tak jednak rzecz się ma z Szekspirem,

który, w porównaniu z Sofoklesem, podobny jest do

niewyczerpanej kopalni złota, ołowiu i gruzów, pod­

czas kiedy tamten jest nietylko ze złota, lecz ze złota

w najszlachetniejszej postaci, która każe niemal za­

pominać o cenie swojej, jako metalu. Lecz ilość, spo­

tęgowana do stopnia najwyższego, d z i a ł a jak ja­

kość — to właśnie wypada na korzyść Szekspira.

163.

K a ż d y p o c z ą t e k j e s t n i e b e z p i e c z n y .

— Poeta ma do wyboru: albo podnosić uczucie stop­

niowo i w końcu podnieść je do stopnia bardzo wy­

sokiego — albo próbować niespodzianką i zaraz od

początku z całą mocą ciągnąć za sznur od dzwonu.

Jedno i drugie przedstawia niebezpieczeństwo: w pierw­

szym wypadku czytelnik uciec może od niego z nudy,

w drugim z przerażenia.

164.

W o b r o n i e k r y t y k ó w . — Owady kąsają nie

ze złośliwości, lecz ponieważ także żyć chcą: podob­

nie nasi krytycy; chodzi im o krew naszą nie zaś

o ból.

DZIEŁA NIETZSCHEGO. T. XI 7

narniejsze nadużycie: tak iż nie pozostaje w końcu

nic innego, jak uciec dnia pewnego z groty nimf

i poprzez bałwany i niebezpieczeństwa morskie toro­

wać sobie drogę do upajającej Itaki oraz do objęć

prostszej i bardziej człowieczej małżonki.

98

165.

P o w o d z e n i e s e n t e n c y i . — Ludzie niedo-

świadczeni, skoro od pierwszego rzutu oka, dzięki

swej prostej prawdzie, sentencya wydaje się im oczy­

wistą, sądzą zazwyczaj , że jest stara i znana, i krzywo

przytem patrzą na autora, jak gdyby on chciał przy­

właszczyć sobie wspólne dobro wszystkich: tymcza­

sem sprawiają im przyjemność pieprzne półprawdy

i dają to do zrozumienia autorowi. Ten umie ocenić

podobną wskazówkę i odgaduje podług niej łatwo,

gdzie mu się powiodło, a gdzie nie.

166.

C h c i e ć z w y c i ę ż y ć . — Artysta, wykracza­

jący we wszystkiem, co przedsiębierze, poza swe

siły, w końcu samym widowiskiem gwałtownej walki,

jakie daje, porywa za sobą tłum: albowiem powodze­

nie nie zawsze towarzyszy tylko zwycięstwu, lecz

czasami już samej chęci zwyciężenia.

167.

Sibi scribere. — Rozsądny autor nie pisze dla

innej potomności, jeno dla swojej własnej, to znaczy

dla swojej własnej starości, żeby i sam z siebie mógł

mieć jeszcze uciechę.

99

168.

169.

O d r u g o r z ę d n y c h p o t r z e b a c h a r t y -

s t y c z y c h . — Lud odczuwa wprawdzie coś, co

można nazwać potrzebą artystyczną, lecz jest to po-

trzeba minimalna i łatwa do zaspokojenia. W grun­

cie rzeczy wystarczają w tym celu odpadki sztuki:

należy wyznać to przed sobą szczerze. Rozważcie tylko

naprzykład, jakie melodye i pieśni sprawiają prawdzi­

wie serdeczną uciechę warstwom ludności najtęż­

szym, najmniej zepsutym, najnaiwniejszym; należy

tylko pożyć między pasterzami, góralami, myśliwcami,

żołnierzami, marynarzami, żeby znaleźć odpowiedź na

to pytanie. I czyż nie w małem mieście, w domach,

które są siedliskiem z dawna odziedziczonej cnoty

mieszczańskiej, kochają, ba, pieszczą się z ową najgorszą

ze wszystkich muzyką, jaką wogóle dziś piszą? Kto

mówi o głębokiej potrzebie, o niezaspokojonej żądzy

sztuki u ludu takiego, j a k i m j e s t , plecie głupstwa

lub chce otumanić kogoś. Bądźcie tedy szczerzy! —

7*

P o c h w a ł a s e n t e n c y i . Dobra sentencya

jest za twarda na ząb czasu, nie pożrą jej też ty-

siące lat, choć służy za pokarm każdego czasu: dzięki

temu właśnie jest wielkim paradoksem w literaturze,

rzeczą nieprzemijającą pośród zmiany, pokarmem

zawsze cennym, jak sól, i jak sól nigdy nie traci

swego smaku.

100

Tylko l u d z i e w y j ą t k o w i odczuwają obecnie po­

trzeby- artystyczne w w i e l k i m s t y l u — ponieważ

sztuka wogóle znowu upada, a siły i nadzieje ludzkie

zwróciły się na pewien czas ku innym przedmio­

tom.— Poza tem, mianowicie obok ludu, istnieje wpraw­

dzie szersza, rozmaitsza potrzeba artystyczna, lecz

d r u g o r z ę d n a , w wyższych i najwyższych war­

stwach społeczeństwa: tutaj coś w rodzaju szczerze

czującej gminy artystycznej jest możliwe. Lecz przyj­

rzyjcie się tylko składnikom tej gminy! W ogólności

są to bardziej wytworniejsi ludzie z pośród niezadowo­

lonych, którzy sami z siebie nie mogą doznawać praw­

dziwej radości: człowiek ukształcony, niedostatecznie

wolny, żeby się mógł wyrzec pociech religijnych,

a przecież nie znajdujący, żeby ich balsamy były dość

wonne; półszlachetny, za słaby jednak, żeby pokonać

zasadniczy błąd swego życia lub szkodliwą skłonność

swego charakteru przez heroiczną zmianę kierunku lub

zrezygnowanie; świetnie utalentowany, zbyt wzniośle

myślący o sobie, żeby być pożytecznym w skromnej

działalności, a zbyt bierny do wielkiej i ofiarnej

pracy; dziewczę, nie umiejące wytworzyć sobie do-

statecznego koła obowiązków; kobieta, która związała

się lekkomyślnymi lub występnymi ślubami, lecz nie

umie się nimi związać dostatecznie; uczony lekarz,

kupiec, urzędnik, który zbyt wcześnie pogrążył się

w specyalności i całej swej naturze nigdy nie uży­

czył zupełnej swobody, za to jednak spełniający swą

doskonałą zresztą pracę z robakiem w sercu, w końcu

wszyscy artyści niekompletni — ci dziś jeszcze istot­

nie odczuwają potrzebę sztuki! I czegóż właściwie

żądają od niej? W okresach i chwilach niezadowole­

nia winna odstraszać nudę i wyrzuty przez pół czy-

101

stego sumienia, a o ile możliwe, błąd ich życia i cha­

rakteru przedstawić w rozmiarach wielkich, jako

błąd w losach światów — różnią się tedy bardzo od

Greków, którzy w sztuce swojej widzieli przelewność

i nadmiar własnego stanu błogiego i lubili doskona­

łość swoją j e s z c z e r a z oglądać na zewnątrz sie­

bie; do sztuki wiodła ich rozkosz z samych siebie,

naszych współczesnych wiedzie — udręka samymi

sobą.

170.

N i e m c y w t e a t r z e . — Właściwym talentem

dramatycznym Niemców był Kotzebue; on i jego

Niemcy, klas wyższych społeczeństwa zarówno, jak

średnich, bezwzględnie stanowili jedno, i współcześni

zupełnie poważnie mogli o nim powiedzieć: »w nim

i przez niego żyjemy i działamy«. Nie było tam nic

wymuszonego, urojonego, smaku napół lub sztucznie

narzuconego: czego chciał i co mógł dokazać, rozu­

miano; ba, do dziś p r a w d z i w e powodzenie tea­

tralne na scenach niemieckich przypada skromnym

i bezwstydnym spadkobiercom środków i efektów

Kotzebuego, szczególniej tam, gdzie komedya kwitnie

jeszcze. Stąd wypływa, że wiele owoczesnej niemiec-

kości istnieje jeszcze dotychczas, szczególniej na

uboczu od miast wielkich. Poczciwi, niewstrzemięźliwi

w małych rozkoszach, zawsze gotowi do przelewania

łez, żywiący życzenie, żeby przynajmniej w teatrze

móc się uwolnić od wrodzonej, surowej pod wzglę­

dem obowiązków trzeźwości, i móc się oddać uśmie­

chającej się, ba, śmiejącej się pobłażliwości, utożsamia-

102

jący i obejmujący w jedno dobroć i współczucie —

co jest cechą zasadniczą sentymentalności niemiec­

kiej — nad wyraz szczęśliwi wobec pięknego, wielko­

dusznego czynu, w innych rzeczach posłuszni zwierzch­

ności, zawistni między sobą, lecz w gruncie wystar­

czający sobie — takimi byli oni, takim był on. —

Drugim talentem dramatycznym był Szyller: ten od­

krył klasę widzów, którzy dotychczas nie wchodzili

byli w rachubę; znalazł ją w niedojrzałym wieku,

w dziewczętach i młodzieńcach niemieckich. Uprze­

dzał on ich wyższe, szlachetniejsze, burzliwsze, cho­

ciaż niejasne porywy, ich zamiłowanie w głośnych

frazesach moralnych (które znika zwykle koło trzy­

dziestego roku życia) i przez to zdobył sobie, dzięki

namiętności i partyjności tego wieku, powodzenie,

które stopniowo poczęło oddziaływać dobroczynnie

także na okres dojrzalszy: ogólnie biorąc, Szyller-

Niemców o d m ł o d z i ł . — Goethe stał pod każdym

względem ponad Niemcami i stoi też dotąd jeszcze:

nie będzie on do nich należał nigdy. Jakby też mógł

jakikolwiek naród doróść do p r z e d u c h o w i o n e j

b ł o g o ś c i b y t u i w o l i G o e t h e g o ! Jak Beetho­

ven swoją muzykę układał ponad głowami Niemców,

jak Schopenhauer filozofował ponad głowami Niem­

ców, tak tworzył Goethe swego Tassa, swą Ifigenię

ponad głowami Niemców. Za nim ciągnęła b a r d z o

n i e l i c z n a grupa, najwykształceńszych, wychowa­

nych przez starożytność, życie i podróże, przerasta­

jących istotę niemieckości: — sam on nie życzył so­

bie czego innego. — Kiedy następnie romantycy ze

świadomością celu ustanowili kult Goethego, kiedy

następnie ich zadziwiająca zręczność w próbowaniu

wszystkiego przeszła do uczniów Hegla, właściwych

103

wychowawców niemieckich w tern stuleciu, kiedy

rozbudzenie ambicyi narodowej wyszło także na ko­

rzyść poetom niemieckim i właściwa ocena, w czem

lud u c z c i w i e może znajdować z a d o w o l e n i e ,

nieubłaganie została poddana sądowi jednostek i owej

ambicji narodowej — to jest, kiedy u c i e c h a za­

częła być o b o w i ą z k i e m — wtedy zjawiła się owa

obłuda i nieprawdziwość w niemieckiem wykształce­

niu, która poczęła się wstydzić Kotzebuego i wypro­

wadziła na scenę Sofoklesa, Calderona, a nawet ciąg

dalszy Fausta Goethego i która, wskutek obłożonego

języka i zaszlamionego żołądka, w końcu sama już

nie wie, co jej smakuje, co ją nudzi. — Błogosła­

wieni smak posiadający, choćby to był smak zły! —

I nietylko błogosławionym, lecz także mądrym stać

się można tylko dzięki tej własności: dlatego też

Grecy, bardzo w tych rzeczach subtelni, mędrca ozna­

czali słowem, które znaczy c z ł o w i e k z e s m a k i e m

i mądrość, jak artystyczną, tak poznającą, nazywali

po prostu »smakiem« (sophia).

171.

M u z y k a j a k o p ó ź n y o w o c k a ż d e j c y -

w i l i z a c y i . — Muzyka ze wszystkich sztuk, które

zwykle wyrastają na określonym gruncie cywilizacyi,

w określonych warunkach społecznych i politycz­

nych, zjawia się jako o s t a t n i a ze wszystkich roś­

lin, na jesieni, i w czasie okwitania cywilizacyi, do

której należy: podczas kiedy spostrzega się już pierw­

szych zwiastunów i oznaki nowej wiosny; ba, nieraz,

104

muzyka rozbrzmiewa jak mowa zamierzchłych cza­

sów w zdziwionym i nowym świecie i przychodzi

za późno. Dopiero w sztuce muzyków holenderskich

dusza średniowiecza chrześcijańskiego odnalazła swój

dźwięk zupełny: jej architektura dźwięków jest po­

śmiertną, lecz prawdziwą i równoprawną siostrą go-

tyku. Dopiero w muzyce Händla zabrzmiało to, co

było najlepszego w duszy Lutra i w duszach jej po-

krewnych, wielki rys żydowsko-heroiczny, który stwo­

rzył cały ruch reformacyjny. Dopiero Mozart oddał

w złocie b r z ę c z ą c e m wiek Ludwika X I V i sztukę

Racine'a oraz Claude Lorraina. Dopiero w muzyce

Beethovena i Rossiniego wyśpiewał się wiek ośmna-

sty, wiek marzycielstwa, rozbitych ideałów i przelot­

nego szczęścia. Przeto miłośnik czułych przenośni

mógłby rzec, iż każda muzyka prawdziwie wybitna

jest śpiewem łabędzim. — Muzyka n i e jest zgoła

mową powszechną, przekraczającą czas, jak tak czę-

sto na jej cześć się mówi, lecz odpowiada ściśle mia-

rze uczucia, ciepła, czasu, którą, jako prawo we­

wnętrzne, nosi w sobie określona, pewna, związana

z czasem i miejscem, cywilizacya; muzyka Palestriny

dla Greka byłaby całkiem niedostępna i odwrotnie —

coby zrozumiał Palestrina, słuchając muzyki Rossi­

niego? — Być może, że także nasza nowsza muzyka

niemiecka, aczkolwiek tak dominuje i tak chciwą jest

władzy, wkrótce przestanie być rozumiana: powstała

bowiem na gruncie cywil izacyi , znajdującej się

w szybkim upadku; gruntem jej jest ów okres reak-

cyi i restauracyi, na którym zakwitł pewnego ro-

dzaju k a t o l i c y z m u c z u c i o w y oraz zamiłowa­

nie do wszystkiego, co jest t r a d y c y j n ą i n a r o ­

dową istotą i praistotą, i rozlał nad Europą swoją

105

woń heterogeniczną. Te dwa kierunki uczuciowe,

ujęte z największą siłą i doprowadzone do najdal­

szych krańców, w końcu zadźwięczały w sztuce wa­

gnerowskiej. Przywłaszczanie sobie przez Wagnera

starodawnych sag narodowych, jego uszlachetniające

gospodarowanie między ich dziwnymi bóstwami i bo-

haterami — będącymi właściwie samowładnemi zwie-

rzętami krwiożerczemi z napadami zagłębienia się

w myśli, wielkoduszności i przesycenia życiem —,

tchnięcie nowej duszy w te postaci, którym przydał

chrześcijańsko-średniowieczne pragnienie zachwyco­

nej zmysłowości i odzmysłowienia, to całe wagne­

rowskie dawanie i branie w rzeczach tematów, dusz,

postaci i słów wypowiada też wyraźnie d u c h a

j e g o m u z y k i , jeśliby ta, jak każda inna muzyka

mogła mówić o sobie inaczej, niż w sposób dwu­

znaczny: duch ten wiedzie s p ó ź n i o n ą kampanię

wojenną i reakcyjną przeciw duchowi oświecenia,

który zawiewał w stulecie bieżące z poprzedniego,

również przeciw nadnarodowym ideom francuskiego

marzycielstwa rewolucyjnego i trzeźwości angielsko-

amerykańskiej w przebudowie państwa i społeczeń­

stwa. — C z y ż jednak nie jest rzeczą widoczną, że

tutaj — nawet u Wagnera i jego zwolenników —

pozornie odparty zakres myśli i uczuć z powrotem

nabrał siły i że ów spóźniony protest muzyczny

wpada w uszy, któreby inne, przeciwne tony wo­

la ły? T a k , iż dnia pewnego ta dziwna i wysoka

sztuka mogłaby nagle stać się niezrozumiałą i zasnuć

się pajęczyną i zapomnieniem. Nie należy dawać się

w błąd wprowadzać co do położenia rzeczy owym

przelotnym wahaniom, będącym reakcyą pośród reak-

cyi, chwilowem pogrążeniem się bałwanów prądu

106

w ogólnym ruchu. Możliwa, że te dziesięć lat wojen

narodowych, męczeństw ultramontańskich i terroru

socyalistycznego dzięki subtelnym oddziaływaniom

pośrednim mogą przyczynić się do nagłej s ławy

wspomnianej sztuki — nie będąc jednak przez to po-

ręką, że ona ma przyszłość, lub że wogóle przyszłość

miała. — Leży to w istocie muzyki, że owoce jej

z wielkich okresów cywilizacyi stają się wcześniej

niesmaczne i prędzej psują się od owoców sztuk

plastycznych, lub nawet od owoców, rosnących na

drzewie poznania: z pośród wytworów ludzkiego

zmysłu artystycznego m y ś l i mianowicie są najtrwal­

sze i najwytrwalsze.

172.

P o e c i p r z e s t a l i b y ć n a u c z y c i e l a m i .

— Aczkolwiek obco to brzmieć może w naszych cza­

sach: istnieli poeci i artyści, których dusza wznosiła

się ponad namiętności, ich spazmy i zachwyty i dla­

tego znajdowali przyjemność w tematach czystszych,

ludziach godniejszych, intrygach i rozwiązaniach bar­

dziej czułych. Jeśli dzisiejsi wielcy artyści najczęś­

ciej rozpętują wolę i przez to właśnie, w pewnych

okolicznościach, wyzwalają życie, tamci — hamowali

wolę, przekształcali zwierzę, tworzyli ludzi i wogóle

kształtowali, przetwarzali i kontynuowali życie: pod­

czas kiedy sława teraźniejszych polega być może na

rozluźnianiu, rozwiązywaniu, rujnowaniu. — Grecy

starożytni żądali od poety, żeby był nauczycielem

dorosłych: ależ jakby się wstydził dziś poeta, gdyby

107

do niego stosowano wymaganie podobne, — on, który

sam dla siebie nie był dobrym nauczycielem i wsku­

tek tego sam nie stał się udanym poematem, pięk­

nym tworem, lecz w najlepszym razie posępną i przy­

ciągającą ruiną świątyni, lecz jednocześnie jaskinią

żądz, obrosłą, jak porastają zwykle ruiny, kwiatami

kłującymi i trującymi, zamieszkaną i odwiedzaną

przez żmije, robactwo, pająki i ptactwo — tematem

do smutnego rozmyślania nad tem, dlaczego obecnie

rzeczy najszlachetniejsze i najrozkoszniejsze w chwili

swego powstania muszą być zaraz ruiną bez prze­

szłości i bez przyszłości w doskonaleniu się?

173.

R z u t o k a n a p r z ó d i w s t e c z . — Sztuka,

jaka p ł y n i e od Homera, Sofoklesa, Teokryta, Cal­

derona, Racine'a, Goethego, wynik n a d m i a r u

mądrego i harmonijnego trybu życia — oto sztuka

prawdziwa, do której w końcu uciekać się bę­

dziemy, kiedy sami staniemy się mądrzejszymi

i bardziej harmonijnymi; nie jest nią ów barbarzyń­

ski, chociaż tak zachwycający, wybuch gorących

i różnobarwnych rzeczy z duszy nieokiełzanej i chao­

tycznej, przez który dawniej, będąc młodzieńcami,

rozumieliśmy sztukę. Rozumie się jednak samo przez

się, że w pewnych epokach życia sztuka egzaltowana,

podniecająca, wroga wszystkiemu, co uregulowane,

monotonne, proste, logiczne jest potrzebą konieczną,

którą artyści zaspokoić m u s z ą , żeby dusza w takich

okresach nie wyładowywała się na innnej drodze

108

w formie rozmaitych nadużyć i nieprzyzwoitości. Po­

trzebują owej zachwycającej sztuki bezładnej mło­

dzieńcy tacy, jakimi najczęściej bywają, przepełnieni

i fermentujący, niczem b a r d z i e j nie męczeni, niż

nudą — potrzebują jej kobiety, którym brak dobrego,

wypełniającego duszę zajęcia; lecz tem gwałtowniej

pałają tęsknotą za zadowoleniem bez zmiany, za

szczęściem bez ogłuszenia i pijaństwa.

174.

P r z e c i w s z t u c e d z i e ł s z t u k i . — Sztuka

winna przedewszystkiem i naprzód u p i ę k s z a ć ży­

cie, a więc n a s samych czynić znośnymi, a jeśli

można, przyjemnymi dla innych: to zadanie mając

przed oczami miarkuje nas i trzyma na wodzy, two­

rzy formy obcowania, źle wychowanych poddaje pra­

wom przyzwoitości, czystości, grzeczności, uczy, kiedy

mówić, a kiedy milczeć należy. Następnie sztuka

winna u k r y w a ć lub t ł u m a c z y ć wszystkie rze­

czy brzydkie, to, co jest dręczące, straszliwe, wstrętne

i mimo wszelkich usiłowań, zgodnie z pochodzeniem

natury ludzkiej, ustawicznie przebija się na powierzch­

nię ; tak szczególniej powinna postępować wzglę­

dem namiętności, cierpień duchowych i w bojaźni,

a w tem, co z konieczności lub nieubłaganie jest

brzydkie ukazywać przebłyski tego, co ma g ł ę b o -

k i e z n a c z e n i e . Wobec tego wielkiego, ba, niezmier­

nie wielkiego zadania sztuki, tak zwana właściwa

sztuka, s z t u k a d z i e ł s z t u k i jest tylko p r z y -

czepką: człowiek, czujący w sobie nadmiar takich

109

sił upiększających, ukrywających i przekształcają­

cych, w końcu będzie się starał także wyładować ten

nadmiar w dziełach sztuki; podobnie, w szczegól­

nych warunkach cały naród. — Ale zwykle zaczyna

się dziś sztukę od końca, przyczepiają się do jej

ogona i myślą, iż sztuka dzieł sztuki jest sztuką rze­

czywistą, ona ma życie poprawić i zmienić — sza­

leństwo! Jeżeli zaczynamy ucztę od deseru, przecho­

dząc od słodyczy do słodyczy, co za dziw, jeśli psu­

jemy sobie żołądek i nawet tracimy apetyt do do­

brego, wzmacniającego, pożywnego pokarmu, do ja­

kiego zaprasza nas sztuka!

175.

T r w a n i e s z t u k i . — Dzięki czemu w grun­

cie rzeczy trwa obecnie sztuka dzieł sztuki? Dzięki

temu, że większość tych, którzy posiadają godziny

wczasu — a tylko dla nich istnieje przecież taka

sztuka — nie przypuszczają, iżby mogli poradzić so­

bie ze swym czasem bez muzyki, bez odwiedzania

teatrów i galeryi, bez czytania romansów i poezyi.

Przypuściwszy, że możnaby było ich p o w s t r z y ­

m a ć od tego zadowolenia, alboby się nie ubiegali

tak gorliwie o posiadanie wczasu i zawistne spojrze­

nia ku bogatym byłyby r z a d s z e — z wielką ko-

rzyścią dla równowagi społeczeństwa; alboby posia­

dali wczas, lecz nauczyliby się r o z m y ś l a ć —

czego się można nauczyć i oduczyć —, naprzykład

nad swoją pracą, swymi stosunkami, nad radościami,

któreby mogli innym sprawiać: wszyscy, oprócz ar-

110

176.

H e r o l d b o ż y . — Poeta wypowiada ogólne

i wyższe pojęcia, jakie posiada naród, jest jego he-

roldem i fletnią — lecz wypowiada je zapomocą me­

tru i wszelkich innych środków artystycznych w ten

sposób, iż lud przyjmuje je jako coś zupełnie no­

wego i cudownego, i najpoważniej wierzy, iż poeta

jest heroldem bogów. Co więcej, sam poeta, otoczony

chmurami tworzenia, zapomina, skąd pochodzi jego

mądrość duchowa — że pochodzi od ojca i matki, od

nauczycieli i z książek wszelkiego rodzaju, z ulicy,

a przedewszystkiem od kapłanów: wprowadza go

w błąd własna sztuka i wierzy rzeczywiście w cza-

sach naiwności, że B ó g przemawia przez niego, że

tworzy w stanie duchowego oświetlenia, — kiedv

tymczasem wypowiada właśnie tylko to, czego się

nauczył, mądrość i głupstwa ludowe pospołu. Tedy:

o ile poeta rzeczywiście jest vox popult, o tyle ucho-

dzi za vox dei.

111

177.

178.

S z t u k a i r e s t a u r a c j a . — Wsteczne ruchy

w historyi, tak zwane czasy restauracyi, które sta-

C z e g o k a ż d a s z t u k a c h c e i n i e m o ż e

d o k o n a ć . — Najtrudniejszem i ostatecznem zada­

niem artysty jest przedstawienie niezmienności, cze­

goś, co wypoczywa samo w sobie, wysokiego, pro­

stego, dalekiego od wdzięku indywidualnego; z tego

powodu słabsi artyści odrzucają i osławiają najwznioś­

lejsze upostaciowania doskonałości moralnej, jako

szkice nieartystyczne, albowiem widok takich owo­

ców dla ich ambicyi zgoła jest nadto dręczący: po­

łyskują im one z najbardziej oddalonych gałęzi sztuki,

lecz artystom brak drabiny, odwagi i za co się uchwy­

cić, żeby się mogli odważyć sięgać tak wysoko. Bio­

rąc rzecz samą w sobie, Fidyasz jako taki da się

pomyśleć p o e t ą , lecz jeśli wziąć pod uwagę zdol­

ności nowoczesne, niemal że tylko w tem znaczeniu

słowa, iż dla Boga żadna rzecz nie jest niemożliwa.

Już pragnienie, żeby posiadać Claude Lorraina w dzie­

dzinie poezyi, jest obecnie dowodem braku skromności,

choćby czyjeś serce najbardziej za nim tęskniło. —

Dotychczas żaden artysta nie dorósł do przedstawie-

nia o s t a t n i e g o człowieka, t o z n a c z y n a j p r o s t

s z e g o i z a r a z e m n a j z u p e ł n i e j s z e g o , lecz

Grecy w swoim i d e a l e A t e n y , być może, najda­

lej ze wszystkich ludzi dotychczas istniejących rzu-

cili okiem.

tystów, w obydwu wypadkach wygraliby na tem. —

Z pewnością istnieje niejeden pełen siły i rozsądku

czytelnik, który potrafi tutaj wtrącić słuszny zarzut.

Lecz gwoli ociężałym i ludziom złej woli trzeba przecież

raz powiedzieć, że tutaj, jak i w niejednem miejscu

tej książki, autorowi właśnie o zarzut chodzi, i że nie

jedno należy w nim wyczytać, co właściwie nie zo­

stało napisane.

112

rają się nanowo powołać do życia stan, jaki istniał

p r z e d stanem, istniejącym ostatnio i którym, jak się

wydaje, powodzi się też zbudzenie zmarłych, posia­

dają urok wzruszających wspomnień, tęsknego prag­

nienia tego, co niemal zostało utracone, pośpiesz­

nego uścisku chwilowego szczęścia. Dzięki temu

szczególnemu pogłębieniu nastroju sztuka i poezya

znajdują właściwy dla siebie grunt w takich prze­

mijających niemal marzycielskich czasach; podobnie

jak na stromo wiszących urwiskach rosną najdeli­

katniejsze i najrzadsze rośliny. — Tak tedy niejeden

dobry artysta niepostrzeżenie zostaje popchnięty do

poglądów restauracyjnych w kwestyach politycznych

i społecznych, w których dla siebie, na swoją własną

rękę, przygotowuje cichy kącik i ogródek, gdzie na­

stępnie zbiera wkoło siebie ludzkie resztki epoki hi­

storycznej najbliższej sercu i gdzie smyczek jego

rozbrzmiewa przed samymi umarłymi, napółumarłymi

i śmiertelnie znużonymi, być może, ze wspomnianem

wyżej powodzeniem, że na krótko budzi zmarłych

ze snu.

179.

S z c z ę ś c i e e p o k i . — Z dwuch względów

epoka nasza winna uważać się za szczęśliwą. W sto­

sunku do p r z e s z ł o ś c i karmimy się wszystkiemi

cywilizacyami i ich wytworami i karmimy się naj­

szlachetniejszą krwią wszystkich czasów. Znajdujemy

się jeszcze dość blizko czarodziejstwa tych sił, z któ-

rych łona tamte się urodziły, żeby chwilowo z roz-

113

koszą i dreszczem ulegać mu: kiedy tymczasem cy-

wilizacye dawniejsze mogły karmić się tylko samemi

sobą i nie wybiegały wzrokiem poza siebie, jak

gdyby były nakryte mniej lub więcej ciasnym klo­

szem, przez który wprawdzie przenikało światło,

lecz nie przenikało spojrzenie. W stosunku do p r z y ­

s z ł o ś c i po raz pierwszy w historyi odkrywa się

dla nas niezmiernie wielka perspektywa celów ludzko-

ekumenicznych, obejmujących cały świat zamiesz­

kany. Jednocześnie czujemy się świadomi sił, że po­

winniśmy to nowe zadanie sami ująć w ręce bez

zarozumiałości i że nie potrzebujemy pomocy nad­

przyrodzonej. I jakikolwiekby był rezultat naszego

przedsięwzięcia, choćbyśmy przecenili swe siły, niema

nikogo, komubyśmy winni byli złożyć rachunek,

oprócz nas samych: odtąd ludzkość może czynić ze

sobą, co się jej podoba. — Istnieje wprawdzie szcze­

gólny gatunek ludzi-pszczół, które z kielicha jakiej­

kolwiek rzeczy potrafią zawsze wyssać tylko najwięk­

szą gorycz oraz irytacyę; — i w rzeczy samej,

wszystkie rzeczy zawierają w sobie coś nie miodo­

wego. Te mogą po swojemu odczuwać opisane

szczęście naszej epoki i wypełniać wciąż ul swego

niezadowolenia.

180.

W i z y a . — Godziny nauki i rozmyślań dla do­

rosłych, dojrzałych i najdojrzalszych, i to codziennie,

bez przymusu, odwiedzane przez każdego, gdyż tak

nakazuje obyczaj: kościoły do tego celu, jako miejsca OZIEŁA NIETZSCHEGO. T XI. 8

114

najgodniejsze i najbogatsze we wspomnienia: pewnego

rodzaju codzienne uroczystości dla świętowania osiąg­

niętej i dającej się osiągnąć godności rozumu ludz-

kiego: nowszy i zupełniejszy rozkwit i wykwit ideału

nauczyciela, w którymby się musieli stopić kapłan,

artysta i lekarz, uczony i mędrzec, jak też w samej

ich nauce, w ich sposobie wykładu i metodzie ka­

żdego z nich musiałyby się objawić cnoty szczególne

w postaci cnoty ogólnej, — taka jest moja wizya,

ciągle do mnie powracająca, co do której mocno

wierzę , iż uchyliła rąbka zasłony, zakrywającej

przyszłość.

181.

W y c h o w a n i e w y k r z y w i a n i e m . — N a d -

zwyczajna chwiejność całego systemu szkolnego,

sprawiająca, iż każdy człowiek dorosły czuje, jak

gdyby jedynym jego w y c h o w a w c ą był przypadek —

fakt, iż metody i cele wychowawcze obracają się jak

młynek na wietrze, objaśnić się daje przez to, iż

obecnie n a j s t a r s z e i n a j m ł o d s z e siły cywili­

zacyjne, niby na dzikiem zebraniu ludowem bardziej

chcą być słyszane, niż rozumiane, i za wszelką cenę

chcą dowieść swym głosem, swym krzykiem, że

j e s z c z e i s t n i e j ą lub ż e j u ż p o w s t a ł y . Biedni

nauczyciele i w y c h o w a w c y z początku głuchną od

tego hałasu bez sensu, następnie cichną, tępieją

i pozwalają wszystko czynić ze sobą, tak jak z ko­

lei pozwalają wszystko robić ze swymi uczniami.

Sami oni nie są wychowani: jakżeby mieli wycho-

115

wywać. Sami nie wyrośli prosto, jako silne, soczyste

pnie: kto się chce o nie oprzeć, musi się wykrzywiać

i giąć, i w końcu sam się stać krzywym i pogiętym.

182.

F i l o z o f o w i e i a r t y ś c i e p o k i . — Pustka

i zimna rozwaga, ogień ż ą d z , chłód serca — te

sprzeczne sąsiedztwa odnajduje się w obrazie wyż­

szego współczesnego towarzystwa europejskiego. Są­

dzi tedy artysta, że dokazał już wiele, jeśli mocą

swej sztuki umiał obok żądz rozniecić też ogień

serca: i tak samo filozof, jeśli przy chłodzie serca,

który dzieli ze swą epoką, zdoła ostudzić żar pożąd­

liwości w sobie i w owem towarzystwie, zapomocą

swoich sądów ascetycznych.

183.

T y l k o z k o n i e c z n o ś c i b y ć ż o ł n i e r z e m

c y w i 1 i z a c y i. — W końcu, w końcu dopiero uczy się

człowiek tego, czego nieznajomość, młodzieńcem bę­

dąc, tak drogo przypłacał: że przedewszystkiem na

leży w y k o n y w a ć tylko rzeczy doskonale, powtóre,

w y s z u k i w a ć rzeczy doskonałe, gdziekolwiekby się

znajdowały i pod jakąkolwiekby nazwą się znajdo­

wały: że natomiast wszystkiemu, co złe i mierne, na­

tychmiast, b e z w a l k i , z drogi się schodzi, i że już

wątpienie o dobroci pewnej rzeczy — jakie przy

8*

116

smaku bardziej wyćwiczonym powstaje szybko —

winno być policzone za argument przeciw niej i po

wód do zupełnego jej unikania; choćbyśmy mieli

nawet nieraz zbłądzić i trudniej dostępne dobro

wziąć za zło i niedoskonałość. Tylko ten, kto nie

umie nic lepszego, winien wziąć się za bary jako

żołnierz cywilizacyi z nikczemnością świata, lecz ci,

co go żywią i uczą, giną, jeśli chcą chwycić za broń,

i spokój swego zawodu i domowego ogniska zmie­

niają na nieprzyjemny niepokój czuwaniem, strażą

nocną i złymi snami.

184.

J a k n a l e ż y o p o w i a d a ć h i s t o r y ę p r z y -

r o d y . — Historya przyrody, będąc historyą wojen

i zwycięstw, jaką wiodą siły moralne i duchowe

z obawą, imaginacyą, zabobonem, lenistwem i głu­

potą, winna być opowiadana w ten sposób, żeby

każdy, kto jej słucha, nieprzeparcie był porywany ku

dążeniu do zdrowia i rozkwitu zarówno duchowego

jak cielesnego, do radosnego uczucia, iż jest dzie-

dzicem i kontynuatorem człowieczeństwa i do odczu-

wania potrzeby przedsięwzięć coraz szlachetniejszych.

Dotychczas nie znalazła ona swego właściwego języka,

gdyż wynalazczy w mowie i wymowni artyści —

takich bowiem tu potrzeba — nie mogą się pozbyć

względem niej upartego niedowierzania i przede-

wszystkiem nie chcą się jej nauczyć gruntownie.

W każdym jednak razie trzeba zawsze przyznać

Anglikom, że oni w swych podręcznikach przyrodni-

117

czych dla niższych warstw ludności uczynili zadziwia­

jące postępy na drodze do owego ideału: ale bo też

piszą je wybitni uczeni — natury bogate i płodne —

nie zaś jak u nas miernoty z pośród badaczów.

185.

G e n i a l n o ś ć l u d z k o ś c i . — Jeśli genial-

ność, jak to zauważył Schopenhauer, polega na nie-

przerywanem i źywem przypominaniu sobie tego, co

się samemu przeżyło, to w dążeniu do poznania hi-

storyi całego przebiegu zjawisk — które coraz bar­

dziej odróżnia czasy nowsze od dawnych i po raz

pierwszy zburzyło stare mury między naturą a du­

chem, człowiekiem a zwierzęciem, moralnością a fi­

zyką — można upatrywać dążenie do genialności

ogółu ludzkości. Historya pomyślana w całości by­

łaby świadomością kosmiczną.

186.

K u l t c y w i l i z a c y i . — Duchom wielkim przy­

dane zostało to, co w ich istocie jest wstrętnie arcy-

ludzkiego, ich zaślepienia, niesprawiedliwości, niepo­

hamowania, ażeby ich wpływ potężny, łatwo stający

się zbyt potężnym, ustawicznie trzymany był w szran­

kach przez nieufność, jaką budzą owe własności.

Albowiem system tego wszystkiego, czego ludzkość

potrzebuje do swego istnienia, jest tak obszerny

118

i wciąga siły tak różnorodne i liczne, iż każdą ko­

rzyść j e d n o s t r o n n ą , czy to naukową, czy pań­

stwową, artystyczną lub handlową, do której dążą

owe jednostki, ludzkość jako całość musi ciężko od­

pokutować. Zawsze było największą klęską dla cywi-

lizacyi, kiedy ludzi ubóstwiano: w tem przeto zna­

czeniu należy nawet sympatyzować z przykazaniem

prawa mojżeszowego, które zakazuje obok Boga po­

siadać innych bogów. — Obok kultu geniuszu i po­

tęgi należy zawsze, jako uzupełnienie i środek leczni­

czy, stawiać kult cywilizacyi: ten umie również z zu­

pełnem zrozumieniem uszanować rzeczy materyalne,

maluczkie, mizerne, zaniepoznane, słabe, niedoskonałe,

jednostronne, połowiczne, nieprawdziwe, pozorne, ba,

nawet złe i straszliwe, i przyznać, że to w s z y s t k o

j e s t k o n i e c z n e ; albowiem harmonia i istnienie

wszystkiego, co jest ludzkie, osiągnięte przez prace

godne podziwu i przypadki szczęśliwe, dzieło zarówno

cyklopów i mrówek, jak geniuszów, nie powinno

ulec zagładzie: jakżebyśmy mogli przeto wyrzekać

się głębokiego, często niepokojącego basu, bez którego

melodya nie mogłaby przecież być melodyą ?

187.

Ś w i a t s t a r o ż y t n y i r a d o ś ć . — Ludzie

świata starożytnego umieli lepiej się r a d o w a ć , my

umiemy się m n i e j s m u c i ć ; tamci ustawicznie

wynajdywali powody, żeby czuć się dobrze i święto­

wać uroczystości, zużywali w tym celu swoje bo­

gactwo dowcipu i rozwagi: kiedy tymczasem my

119

bardziej zużywamy swoją inteligencyę na rozwiąza­

nie zadań, zmierzających do osiągnięcia bezbolesności

i usunięcia źródeł nieprzyjemności. Co się tyczy cier­

piącej ludzkości starożytni starali się zapomnieć, lub

zwrócić w jakikolwiekbądź sposób uczucie w kie­

runku przyjemnym: starali się więc tedy o paliatywy,

kiedy tymczasem my nacieramy na przyczyny cier­

pienia i wogóle wolimy postępować profilaktycznie. —

Być może zakładamy tylko podwaliny, na których

ludzie późniejsi wzniosą znowu świątynię radości.

188.

M u z y k ł a m c z y n i a m i . — »Znamy się na

sztuce, która uczy wiele kłamstw o b w i e s z c z a ć « —

tak śpiewały niegdyś muzy, ukazawszy się Hezyo-

dowi. — Kiedy się spojrzy na artystę, jako na oszu­

sta, można poczynić wiele zasadniczych odkryć.

189.

J a k d a l e c e H o m e r m o ż e b y ć p a r a d o k ­

s a l n y m . — Czy istnieje coś zuchwalszego, straszliw­

szego, nieprawdopodobniejszego od owej myśli, znaj­

dującej się u Homera, która rzuca na nas promienie,

niby słońce zimowe:

W s z a k z a b o g ó w w y r o k i e m n a d d o l ą z a w i s ł o c z ł o w i e c z ą

Z n i s z c z e n i e , a b y s i ę p i e ś ń s t ą d i p ó ź n y m p o k o l e - -[ n i o m s t a ł a .

120

Tak więc: cierpimy i giniemy, żeby poetom nie

zbrakło tematu — i tak właśnie sprawiają bogowie

Homera, którym, jak się zdaje, bardzo wiele zależy

na przyjemności pokoleń przyszłych, lecz zbyt mało

na nas, współczesnych. — Jakże też mogły myśli po­

dobne przyjść do g łowy Grekowi !

190.

N a s t ę p c z e u s p r a w i e d l i w i e n i e b y t u .

— Niektóre myśli przyszły na świat jako błędy i fan-

tazmy, lecz stały się prawdami, ponieważ ludzie

w następstwie podsunęli pod nie substrat rzeczywisty.

191.

Pro i contra k o n i e c z n e . — Kto nie zro­

zumiał, że człowieka wielkiego nietylko popierają,

lecz także ze względu na dobro ogólne muszą

z w a l c z a ć , z pewnością jest jeszcze wielkiem dziec-

kiem — lub sam wielkim człowiekiem.

192.

N i e s p r a w i e d l i w o ś ć g e n i u s z a . — G e -

niusz jest najniesprawiedliwszy względem geniuszów

w tym wypadku, jeśli są jego współcześnikami:

z jednej strony sądzi, że nie są dla niego konieczni,

i z tego powodu uważa ich za całkiem zbytecznych —

121

ponieważ bez nich jest tem, czem jest —, następnie,

wpływ ich krzyżuje jego prąd elektryczny: wskutek

czego nazywa wpływ ich nawet s z k o d l i w y m .

193.

N a j g o r s z y l o s p r o r o k a . — Pracował lat

dwadzieścia, żeby przekonać o sobie swoich współ­

czesnych — dopiął w końcu tego; lecz w ciągu tego

czasu dopięli także swego przeciwnicy: i oto nie jest

przekonany sam o sobie.

194.

T r z e c h m y ś l i c i e l i s t a n i e z a p a j ą k a .

— W każdej sekcie filozoficznej następuje po sobie

trzech myślicieli w następującym porządku : pierw­

szy wytwarza z siebie sok i nasienie, drugi przę­

dzie z nich nić i wiąże sztuczną sieć, trzeci w tej

sieci czatuje na ofiary, które w nią wpadają — i stara

się żyć z filozofii.

195.

Z o b c o w a n i a z a u t o r a m i . - Jest to rów­

nie zły sposób obchodzenia się z autorami, jeśli się

ich bierze za nos, jak wtedy, kiedy się ich chwyta

za rogi — a każdy autor ma swój róg.

122

196.

Z a p r z ą g d w u k o n n y . — Niejasność w myś­leniu i sentymentalizm uczuciowy równie często łą­czą się z wolą bezwzględną, żeby wybić się wszel­kimi środkami, wyłącznie dla siebie zdobyć znacze­nie, jak serdeczna usłużność, uczynność, i życzliwość z dążeniem do jasnego i czystego myślenia, umiar­kowania i powściągliwości uczucia.

197.

T o , c o ł ą c z y i c o r o z d z i e l a . — Czyż n i e w głowie mieści się to, co ludzi łączy — pojmowa­nie wspólnej korzyści i szkody —, a czyż nie w sercu to, co ich rozdziela — ślepy wybór i popęd w miłości i nienawiści, oddanie się jednemu ze szkodą wszyst­kich innych i płynąca stąd pogarda korzyści ogólnej:

198.

S t r z e l c y i m y ś l i c i e l e . — Bywają szcze­gólniejsi strzelcy, którzy wprawdzie nie trafiają do celu, ale opuszczają stan strzelecki z utajoną dumą iż kula ich w każdym razie poszła bardzo daleko (i bądź co bądź poza cel), lub że wprawdzie nie tra­fiła do celu, lecz do czego innego.

123

199.

Z d w u c h s t r o n . — Wrogo odnosimy się do

kierunku lub ruchu umysłowego, jeśli jesteśmy wyżsi

nad niego i nie pochwalamy jego celu, lub jeśli cel

jego jest za wysoki i niedościgły dla naszego oka,

a więc jest od nas wyższy. W ten sposób ta sama

partya może być zwalczana z dwuch stron, z góry

i z dołu; i nierzadko napadający dzięki wspólnej nie­

nawiści zawierają sojusz między sobą, wstretniejszy

od wszystkiego, czego nienawidzą.

200.

O r y g i n a l n o ś ć . — Nie to, że coś nowego

widzi się najpierw, lecz to, że w czemś starem,

dawno znanem, przez wszystkich widzianem i oglą­

danem widzi się rzecz nową, wyróżnia głowy praw­

dziwie oryginalne. Pierwszym odkrywcą pospolicie

bywa zupełnie zwykły i bezduszny fantasta — przy­

padek.

201.

B ł ą d f i l o z o f ó w . — Filozof sądzi, że war­

tość jego filozofii polega na całości, na budowie: po­

tomność odnajduje ją w kamieniu, którego używał

do budowli i którym odtąd jeszcze często i lepiej

124

będą budować, w tem więc, że budowlę zrujnować można a p r z e c i e ż j e s z c z e wartość posiada jako materyał.

202.

D o w c i p . — Dowcip jest epigramatem na śmierć jakiegoś uczucia.

203.

W c h w i l i r o z w i ą z a n i a . — Co dzień i co godzina zdarza się w nauce, że ktoś staje tuż przed rozwiązaniem i jest przekonany, że wszystkie jego wysiłki poszły na marne, — jak ten, kto rozwiązując kokardę, w chwili, kiedy jest najbliższy rozwiązania, waha się: ponieważ właśnie wtedy najpodobniejsza jest do węzła.

204.

O b c o w a ć z m a r z y c i e l a m i . — Człowiek z a ­

stanawiający się i pewny swego rozsądku z pożyt­

kiem może obcować w ciągu lat dziesięciu z fanta­

stami, poddając się w tej skwarnej strefie słodkiemu

szaleństwu. Dzięki temu uczynił niemały kawał drogi,

żeby w końcu osiągnąć ów kosmoplityzm ducha,

125

który bez zarozumiałości rzec ma prawo: »nic ducho­

wego odtąd nie jest mi obcem«.

205.

O s t r e p o w i e t r z e . — Najlepszem i najzdrow­

szem w nauce, jak w górach, jest ostre powietrze,

które w nich wieje. — Ci, których duch jest miękki

(jak naprzykład duch artystów) z powodu tego powie­

trza lękają się nauki i złorzeczą jej.

206.

D l a c z e g o u c z e n i s ą s z l a c h e t n i e j s i

o d a r t y s t ó w . — Nauka wymaga natur s z l a c h e t ­

n i e j s z y c h , niż poezya: muszą one być prostsze,

mniej ambitne, wstrzemięźliwsze, spokojniejsze, nie

tak baczące na sławę pośmiertną i winny zapominać

o sobie dla rzeczy, które w oczach wielu ludzi wydają

się rzadko godne takiej ofary swojej osobowości. Do

tego przyłącza się jeszcze jedna okoliczność ujemna,

której są świadomi: rodzaj ich zajęcia, ciągła po­

trzeba największej trzeźwości osłabia ich w o l ę , ogień

na ich ognisku nie podtrzymuje się tak silnie, jak

na ognisku natur poetyckich: i przeto często tracą

swą najwyższą siłę i kwiat w latach młodszych, niż

tamci — i, jak się rzekło, w i e d z ą o tem niebez­

pieczeństwie. Pod każdym względem zdają się

126

mniej utalentowanymi i ludzie zwykli im przypisywać mniejsze znaczenie od tego, jakie posiadają.

207.

O i l e p i e t y z m z a c i e m n i a . — Człowieka wielkiego obdarzają w wiekach następnych wszyst­kiemi wielkiemi własnościami i cnotami jego wieku — a w ten sposób pietyzm ustawicznie z a c i e m n i a to, co jest najlepszego, uważając je za obraz święty, na którym zawiesza się i wystawia wota wszelkiego rodzaju — dopóki w końcu całkiem nie zostanie po kryty i zasłonięty i odtąd staje się raczej przedmio­tem wiary, niż rozważania.

208.

S t a n ą ć n a g ł o w i e . — Kiedy prawdę sta­wiamy na głowie, nie spostrzegamy zwykle, że i na sza głowa nie znajduje się tam, gdzie znajdować się powinna.

209.

P o c h o d z e n i e i p o ż y t e c z n o ś ć m o d y .

— Widoczne zadowolenie z siebie, jakie znajduje

jednostka w swej postaci, pobudza do naślado-

127

210.

C o r o z w i ą z u j e j ę z y k i . — Wartość wielu

ludzi i książek polega jedynie na tem, iż posiadają

własność zmuszania każdego do wypowiadania rze­

czy najbardziej ukrytych i najwnętrzniejszych: roz­

wiązują języki i podważają zęby najbardziej zaciś­

nięte. Niejedno zdarzenie i zbrodnia, które pozornie

istnieją jako przekleństwa ludzkości, posiadają ową

wartość i z tego względu są pożyteczne.

211.

W o l n e d u c h y k o c z u j ą c e . — Ktoby z nas

ważył się nazwać duchem wolnym, jeśliby na swój

wania i stopniowo wytwarza postać w i e l u , to zna­

czy modę: ci liczni zapomocą mody zdążają do tego

dobroczynnego zadowolenia ze swej postaci, a przez to

ze siebie i osiągają je. — Jeśli się zważy, jak wiele

każdy człowiek posiada powodów do bojaźliwości

i do lękliwego ukrywania się, i jak trzy czwarte

jego energii i dobrej woli z tego powodu mogą być

paraliżowane i czynione bezpłodnemi, trzeba odczu­

wać wielką wdzięczność dla mody, jeżeli owe trzy

ćwierci rozpętuje, udziela wiary w siebie i wzajem­

nej pogodnej życzliwości tym, którzy czują się zwią­

zani między sobą jej prawem. Głupie nawet prawa

darzą wolnością i spokojem umysłu, skoro tylko

wielu im się podaje.

128

sposób nie chciał złożyć hołdu owym mężom, któ­

rym imię to nadano jako o b e l g ę , biorąc zarazem

na swe barki część brzemienia ogólnej niechęci

i oczernienia? Jednak mamy także prawo z całą po­

wagą nazywać się »duchami k o c z u j ą c y m i « (i to, bez

owej dumy zarozumiałej lub szlachetnej), gdyż po­

ciąg do wolności odczuwamy jako popęd najsilniejszy

naszego ducha i w przeciwieństwie do umysłów

spętanych i głęboko tkwiących korzeniem w ziemi

upatrujemy swój ideał niemal w koczownictwie du­

chowem — żeby użyć wyrażenia skromnego i niemal

lekceważącego.

212.

T a k , s p r z y j a n i e m u z ! — Ściska się serce od tego, co Homer mówi o tem, tak to jest praw­dziwe i straszliwe: »serdecznie kochała go muza i obdarzyła go dobrem i złem; albowiem pozbawiła go wzroku i dała mu słodki śpiew«. — Dla tego, kto umie rozmyślać, jest to tekst bez końca: dobro i zło dała m u , oto jej rodzaj serdecznego sprzyjania! I każdy wyłoży sobie na swój sposób, dlaczego my. myśliciele i poeci, m u s i m y o c z u swych się wyrzec.

213.

P r z e c i w p i e l ę g n o w a n i u m u z y k i . —

Artystyczne wykształcenie oka od dzieciństwa zapo­

129

mocą rysunku i malowania, przez szkicowanie krajo­

brazów, osób i zjawisk, przynosi ze sobą ubocz­

nie jako nieocenioną korzyść życiową to, iż czyni

oko w obserwowaniu ludzi i położeń o s t r e m , s p o ­

k o j n e m i w y t r z y m a ł e m . Podobna korzyść

uboczna nie wypływa z pielęgnowania ucha: przeto,

mówiąc ogólnie, szkoły ludowe uczynią dobrze, jeśli

sztuce oka dadzą pierwszeństwo nad sztuką ucha.

214.

O d k r y w c y t r y w i a l n o ś c i . — Duchy sub­

telne, które od niczego nie są tak dalekie, jak od

trywialności, odkrywają ją po długiem krążeniu ścież­

kami górskiemi i odczuwają ku zdziwieniu duchów

niesubtelnych wielką przyjemność.

215.

M o r a l n o ś ć u c z o n y c h . — Prawidłowy i szybki

postęp nauk wtedy tylko jest możliwy, kiedy jedno­

stka n i e jest zmuszona d o z b y t p o d e j r z l i w e g o

sprawdzania każdego rachunku i twierdzenia innych,

na polach, które są dla niej obce: do tego jednak

potrzebny jest warunek, żeby każdy na swojem włas­

nem polu miał współzawodników n a d z w y c z a j

p o d e j r z l i w y c h i pilnie patrzących na jego palce.

Z tego sąsiedztwa »nie zanadto wielkiej podejrzli­DZIEŁA NIETZSCHEGO. T. XI.

130

w o ś c i « i »nadzwyczajnej p o d e j r z l i w o ś c i « wyrasta sprawiedliwość w rzeczypospolitej uczonych.

216.

P r z y c z y n a b e z p ł o d n o ś c i . — Istnieją umysły nadzwyczaj utalentowane, które tylko dlatego są bezpłodne, że wskutek słabości temperamentu są zbyt niecierpliwe, żeby czekać na brzemienność.

217.

Ś w i a t ł e z n a w s p a k . — Rozliczne przy­

krości, jakich człowiek doznaje wskutek wymagań

kultury wyższej , w końcu powodują tak wielki prze­

wrót w jego naturze, iż zazwyczaj zachowuje się

nieugięcie i stoicko, i znajduje łzy tylko w rzadkich

wypadkach szczęścia, ba, że niejeden zaznając tej

zaledwie rozkoszy, jaką daje stan bezbolesny, już pła­

kać musi: — tylko w szczęściu jeszcze serce jego bije.

218.

G r e c y t ł u m a c z a m i . — Kiedy mówimy

0 Grekach, mimowolnie mówimy jednocześnie o dziś

i o wczoraj: ich powszechnie znana historya jest

czystem zwierciadłem, które zawsze odbija coś, czego

131

219.

O n a b y t y m c h a r a k t e r z e G r e k ó w . —

Słynna jasność, przejrzystość, prostota, porządek

grecki, krystaliczna naturalność, a zarazem krysta­

liczny artyzm dzieł greckich każą nam wierzyć, iż

wszystko to Grecy otrzymali w darze: że, naprzy­

kład, nie mogli pisać inaczej, tylko dobrze, jak wy­

raził się pewnego razu Lichtenberg. Żadne jednak

twierdzenie nie jest bardziej przedwczesne i mniej

dające się obronić. Historya prozy od Gorgiasa do

Demostenesa świadczy o pracy i walce, żeby z ciem­

ności, przeładowania, braku gustu wydobyć się na

światło. Przypomina trudy bohaterów, trzebiących

pierwsze drogi przez lasy i bagna. Dyalog tragiczny

jest prawdziwem d z i e ł e m dramaturgów dzięki swej

niezwykłej jasności i określoności, kiedy tymczasem

usposobienie narodu skłaniało się ku symbolizmowi

i aluzyi, do czego wychowała go jeszcze wielka

liryka chóralna: podobnie jak dziełem Homera było

to, że Grecy uwolnili się od pompy azyatyckiej

i ciężkości, i zdobyli jasność architektoniczną w ca­

łości i w szczegółach. Nie uważano też wcale za

rzecz łatwą wypowiedzenie czegoś prawdziwie czysto

9 *

w samem zwierciadle niema. Korzystamy ze swobody

mówienia o nich, żebyśmy mogli milczeć o innych —

żeby oni sami mogli rozmyślającemu czytelnikowi

coś szepnąć do ucha. W ten sposób Grecy ułatwiają

człowiekowi nowoczesnemu komunikowanie niejednej

rzeczy trudnej i niebezpiecznej do zakomunikowania.

132

i jasno; skąd zresztą pochodzi wielki podziw dla epi­

gramatu Simonidesa, występującego w postaci tak

prostej, bez złoconych szczytów, bez arabesków do­

wcipu — lecz wypowiadającego to, co ma do powie­

dzenia, wyraźnie, ze spokojem słońca, nie zaś z efek­

ciarstwem błyskawicy. Ponieważ własnością grec­

kiego przyrodzenia jest właśnie dążenie z zmierzchu

niejako wrodzonego do światła, przejmuje naród

dreszcz radości na głos sentencyi lakonicznej, mowy

gnomicznej elegii, przypowieści siedmiu mędrców.

Dlatego to tak rażące nas obecnie podawanie prze­

pisów w wierszach było bardzo lubianem, jako właś­

ciwe zadanie apollińskie dla umysłu greckiego, do

osiągnięcia zwycięstwa nad niebezpieczeństwami me­

tru, ciemnością, i wszystkiem, co zresztą poezyi jest

właściwością. Prostota, giętkość, jasność z d o b y t e

zostały wysiłkiem przez geniusz narodu, nie zaś mu

nadane — niebezpieczeństwo powrotu do azyatyzmu

wiecznie unosiło się nad Grekami, i rzeczywiście co

pewien czas zstępowało na nich w postaci ciemnej,

zalewającej fali popędów mistycznych, pierwotnej

dzikości i ciemnoty. Widzimy, jak się pogrążają, wi­

dzimy, jak Europa zostaje niby zmyta i uniesiona

przez fale — albowiem Europa wtedy była bardzo

mała —, lecz powracają ustawicznie na światło, ci do­

brzy pływacy i nurkowie, jakimi jest naród Odysseusza.

220.

W ł a ś c i w y p o g a n i z m . — Niema, być może,

nic bardziej dziwnego dla obserwującego świat grecki,

133

nad odkrycie, iż Grecy od czasu do czasu święto­

wali niby uroczystości na cześć swych namiętności

i z łych popędów przyrodzonych i nawet w drodze

urzędowej ustanowili pewien rodzaj przepisów o świę­

towaniu swego przyrodzenia arcyludzkiego: na tem

polega właściwy poganizm ich świata, coś, co z punktu

widzenia chrześcijanizmu nigdy nie było pojęte, nie

jest do pojęcia, zawsze najsurowiej było zwalczane

i okrywane pogardą. — Ową stronę arcyludzką przy­

rodzenia pojmowali jako nie dającą się uniknąć i wo­

leli przeto, zamiast ją obrzucać wymysłami, nadać

jej przez zaciągnięcie w zwyczaje społeczne i do kultu

rodzaj prawa drugiego rzędu: co więcej, uznawali za

boskie i wypisywali na ścianach swych niebios to,

co w człowieku stanowi s i ł ę . Zgoła nie zaprzeczali

istnienia popędu przyrodzonego, który wyraża się

w złych własnościach, lecz włączali i ograniczali

go do określonych kultów i dni, wynalazłszy dosyć

przepisów, żeby owym dzikim wodom zapewnić od­

pływ jak najmniej szkodliwy. Oto źródło liberalizmu

moralnego starożytności. Użyczano umiarkowanego

wyładowania złym, podejrzanym, zwierzęcym pozo­

stałościom, zarówno jak barbarzyńcy, przedgrekowi

i azyacie, który żył jeszcze w głębi istoty greckiej,

i nie dążono do zupełnego ich zniweczenia. Cały sy­

stem takich przepisów obejmował państwo, które

było zbudowane nie ze względu na oddzielne jednostki

lub kasty, lecz ze względu na zwykle własności ludz­

kie. W budowie państwa wykazali Grecy owo zadzi­

wiające pojmowanie rzeczy typowo-rzeczywistych,

które później usposobiło ich do tego, że stali się ba­

daczami przyrody, historykami, geografami i filozo­

fami. Przy konstytuowaniu się państwa i kultu pań-

134

stwowego nie rozstrzygało ograniczone kapłańskie lub

kastowe prawo moralne: lecz najwszechstronniejszy

wzgląd n a r z e c z y w i s t o ś ć w s z y s t k i e g o , c o

l u d z k i e . — Po kim posiadali Grecy tę wolność, ten

zmysł rzeczywistości? Być może, po Homerze i po

poetach wcześniejszych od Homera, albowiem poeci

właśnie, których przyrodzenie nie bywa zwykle naj­

bardziej prawe i najmądrzejsze, posiadają natomiast

ową przyjemność z rzeczywistości, z działania w s z e l ­

k i e g o rodzaju i nie chcą nawet złego całkowicie

zaprzeczać: wystarcza im, jeśli się ono miarkuje, nie

tępi i nie zatruwa wewnętrznie wszystkiego — to

znaczy, że zapatrują się podobnie, jak twórcy pań­

stwa w Grecyi, i są ich nauczycielami i poprzedni­

kami.

221.

W y j ą t k i m i ę d z y G r e k a m i . — Umysły

głębokie, gruntowne, poważne były w Grecyi wyjąt­

kami: instynkt narodu skłonny był raczej powagę

i gruntowność odczuwać jako rodzaj wykrzywienia.

Z obczyzny zapożyczać formy, nie tworzyć, lecz

przekształcać w pozory najpiękniejsze — oto co jest

rzeczą grecką: naśladować, nie dla użytku, lecz dla

złudzenia artystycznego, wciąż opanowywać narzu­

coną powagę, porządkować, upiększać, wyrówny­

wać — tak się dzieje, poczynając od Homera do so­

fistów trzeciego i czwartego stulecia nowej ery, któ­

rzy są powierzchnią tylko, głośnem słowem, natchnio­

nym grymasem i zwracają się tylko do dusz pustych,

żądnych pozoru, dźwięku i wrażenia. — A teraz ze­

chcijcie ocenić wielkość owych wyjątków między

Grekami, którzy stworzyli n a u k ę ! Kto o nich opo­

wiada, opowiada najheroiczniejszą historyę ducha

ludzkiego!

222.

P r o s t o t a n i e u k a z u j e s i ę a n i n a p o ­

c z ą t k u , a n i n a k o ń c u . — W historyę wyobrażeń

religijnych wpleciono wiele błędnych pojęć o rozwoju

i stopniowości, z powodu rzeczy, które nie wyrosły

ani jedne z drugich, ani jedne po drugich, lecz obok

siebie i oddzielnie; szczególniej prostota używa sławy,

zanadto wielkiej, jakoby miała być najstarszą i naj­

pierwotniejszą. Nie mało rzeczy ludzkich powstaje

przez odejmowanie i dzielenie, a zgoła nie przez

zdwajanie, dodatki, składanie. — Panuje naprzykład

wciąż jeszcze przekonanie, i ż w y o b r a ż e n i e b o ­

g ó w rozwinęło się stopiowo z owych nieforemnych

kloców i kamieni do stopnia najwyższego, zupełnej

postaci ludzkiej: a przecież rzecz ma się właśnie tak,

że d o p ó k i umieszczano i odczuwano bóstwo w drze­

wach, klocach, kamieniach, zwierzętach, lękano się

nadawania mu postaci ludzkiej jako bezbożności. Do­

piero poeci, niezależnie od kultu i s r o m u religijnego

musieli przyzwyczaić i uczynić dostępną do tego we­

wnętrzną fantazyę ludzi: skoro jednak zaczynały

znowu przeważać nastroje i chwile pobożniejsze, ustę­

pował wyzwalający wpływ poetów, świętość jak

przedtem zachowywała swe cechy potworne, niepo­

135

136

kojące, prawdziwie nieludzkie. Lecz nawet wiele

z tego, co fantazya wewnętrzna wyobrażać sobie

waży, przetłumaczone na obraz zewnętrzny i doty­

kalny, wywoływałoby przecież jeszcze wrażenie udrę­

czające: oko wewnętrzne jest o wiele śmielsze i mniej

wstydliwe, niż oko zewnętrzne (skąd w y p ł y w a znana

trudność, a częścią niemożliwość zmiany materyi

epicznej na dramatyczną). Wyobraźnia religijna przez

czas długi o p i e r a s i ę stanowczo wierzeniu w iden­

tyczność boga i obrazu: obraz ma tylko ukazywać

numen bóstwa, czynny tutaj w pewien tajemniczy,

nie dający się zupełnie zrozumieć sposób, i związany

z tem miejscem. Najstarszy obraz bóstwa p r z e c h o ­

w u j e i z a r a z e m u k r y w a boga — nasuwa o nim

myśl, lecz nie pozwala go oglądać. Żaden Grek nigdy

nie p a t r z y ł okiem wewnętrznem na swego Apol­

lina jako na kolumnę drewnianą, ani na Erosa jako

na kloc kamienny; były to symbole, mające właśnie

odstraszać od przedstawiania poglądowego. Tak samo

rzecz się ma z owymi bałwanami drewnianymi, któ­

rym skąpymi środkami rzeźbiarskimi dodawano od­

dzielne członki nieraz w liczbie nadmiernej: jak naprzy­

kład Apollinowi lakońskiemu, który posiadał czworo

rąk i uszu. W niezupełności, w zaznaczaniu lub w nad­

miernej zupełności leży straszliwa świętość, która

powinna p r z e s z k o d z i ć myśleniu o ludzkiem i do

ludzkiego podobnem. Nie jest to embryonowy stopień

sztuki, na którym przedstawia się coś podobnego: jak

gdyby w czasie, kiedy czczono podobne obrazy,

nie u m i a n o przemawiać wyraźniej, przedstawiać

realniej. Przeciwnie, przedewszystkiem obawiają się

jednego: wypowiadania wprost. Tak jak cella prze­

chowuje święte świętych, właściwe numen bóstwa

137

i ukrywa w tajemniczym półcieniu, l e c z n i e z u ­

p e ł n i e ; jak świątynia perypteryczna przechowuje

znowu c e l l ę i niby tarcza i zasłona chroni przed

okiem niedyskretnem, l e c z n i e z u p e ł n i e : tak też

obraz jest zarazem bóstwem i ukryciem dla bóstwa. —

Dopiero, kiedy poza kultem, w środowisku świeckiem

zapaśników, radowanie się zwycięzcą w walce wez­

brały tak wysoko, iż wywołane niem fale przerzuciły

się na morze uczuć religijnych, dopiero kiedy posąg

zwycięzcy stanął na podwórcu świątyni i pobożny

pielgrzym wolą lub niewolą oko swoje jak duszę

musiał przyzwyczaić do tego, nie dającego się unik­

nąć widoku piękności l u d z k i e j i siły nadmiernej,

tak iż wskutek sąsiadowania w przestrzeni i w du­

szy uwielbienie bóstwa i człowieka zlewały się

w jedno: wtedy dopiero znika także lęk przed właś­

ciwem uczłowieczeniem obrazu boskiego i otwarta

zostaje wielka przestrzeń działalności dla plastyki

w wielkim stylu: i teraz jednak z tem ograniczeniem,

iż wszędzie, gdzie należy się m o d l i ć , zachowuje

się i ostrożnie naśladuje prastarą formę i brzydotę.

Lecz u ś w i ę c a j ą c y i d a r z ą c y Grek odtąd może

się oddać z całą błogością tej radości, że bóg staje

się człowiekiem.

223.

D o k ą d j e c h a ć n a l e ż y . — Bezpośrednia s a ­

moobserwacya bynajmniej nie wystarcza do poznania

siebie: potrzebujemy historyi, albowiem przeszłość

bije w nas tysiącami fal; ba, sami nie jesteśmy ni­

138

czem, jeno tem, co w każdej chwili z tego prądu

odczuwamy. Tutaj nawet, jeśli chcemy zstąpić w rzekę

naszej pozornie najwłaśniejszej i najosobistszej istoty,

stosuje się także zdanie Heraklita: nie wstępuje się

dwa razy w tę samą rzekę. — Jest to prawda, która

stopniowo wprawdzie zczerstwiała, lecz mimo to pozo­

stała mocną i pożywną, jak nią była kiedykolwiek: tak

samo jak ta, żeby zrozumieć historyę, należy odszukać

żyjące pozostałości epok historycznych — że należy

p o d r ó ż o w a ć , jak podróżował stary Herodot, do na­

rodów — te bowiem są przecież tylko utrwalonymi star­

szymi s t o p n i a m i c y w i l i z a c y i , n a których można

s t a n ą ć —, szczególniej do plemion dzikich i półdzi­

kich, tam, gdzie człowiek zdjął odzież europejską, lub

jeszcze jej nie włożył. Istnieje przecież jeszcze s u b ­

t e l n i e j s z a sztuka i cel podróży, nie zawsze wy­

magająca przenoszenia się z miejsca na miejsce

i przebiegania tysięcy mil. Rzecz bardzo prawdopo­

dobna, iż ostatnie trzy wieki ze wszystkimi swymi

odcieniami i załamaniami żyją jeszcze wciąż w na­

s z e m s ą s i e d z t w i e : trzeba j e tylko chcieć od­

k r y ć . W wielu rodzinach, nawet w ludziach oddziel­

nych pięknie i przejrzyście widoczne są warstwy, na­

stępujące po sobie: gdzieindziej znowu znajdują się

rysy i złomy w skalach. Z pewnością, w okolicach

oddalonych, w mniej uczęszczanych dolinach gór­

skich, w gminach ściśle odgraniczonych, łatwiej

mogły zostać przechowane szacowne próby o bardzo

wiele starszego sposobu odczuwania i tutaj należy je

odszukać. Tymczasem w Berlinie naprzykład, gdzie

człowiek przychodzi na świat wyługowany i w y g o ­

towany, odkrycia takie są nieprawdopodobne. Kto, po

długiem ćwiczeniu w tej sztuce podróżowania stał się

139

Argosem o stu oczach, ten swemu Io — mam na

myśli swemu ego — w końcu będzie wszędy towa­

rzyszył i czy to w Egipcie lub w Grecyi, czy w Bi­

zancyum lub w Rzymie, czy we Francyi lub Niem­

czech, czy w epoce plemion koczujących lub osiad­

ł y c h , czy w epoce Odrodzenia lub Reformacyi,

w ojczyźnie lub na obczyźnie, na morzu, w lesie,

w roślinach i górach będzie wciąż odkrywał przy­

gody podróży tego stającego się i zmiennego ego. —

Tak poznanie samego siebie staje się wszechpoznaniem

ze względu na całą przeszłość: jak, według innego,

tutaj dającego się tylko napomknąć, łańcucha roz­

ważań, postanowienie o sobie i wychowanie samego

siebie u duchów najwolniejszych i najdalej sięgają­

cych wzrokiem mogłoby się stać kiedyś postanowie­

niem powszechnem w stosunku do całej przyszłości

ludzkości.

224.

B a l s a m i t r u c i z n a . — Nie można dostatecz­

nie głęboko rozważyć tego: chrześcijanizm jest reli­

gią starożytności na schyłku, pierwszym jego wa­

runkiem jest istnienie zwyrodniałych starych narodów

cywilizowanych; na nie może działać i działa jak

balsam. W epokach, kiedy uszy i oczy są »pełne

szlamu«, tak iż przestały słyszeć głos rozumu i filo­

zofii, iż nie mogą dojrzeć mądrości żywej, krążącej

pośród nich, czy to pod imieniem Epikteta, czy Epi­

kura: wtedy, być może, wzniesiony krzyż męczeński

i »trąby sądu ostatecznego« mogą jeszcze nakłonić

140

takie ludy do p r z y z w o i t e g o wydania ostatniego

tchnienia. Proszę wywołać w myśli Rzym Juvenala,

tę ropuchę trującą z oczami Venus : — zrozumie się

wtedy, co znaczy postawić krzyż »przed światem«,

wtedy będzie się szanować cichą gminę chrześcijań­

ską i poczuje się wdzięczność dla niej, iż pokryła zie­

mie państwa grecko-rzymskiego. Jeśli w owe czasy

większość ludzi przychodziła na świat z duszą nie­

wolniczą, ze zmysłowością starczą: co za dobrodziej­

stwo spotkać się z owemi istotami, które były bar­

dziej duszami niż ciałami i zdawały się urzeczywist­

niać wyobrażenie greckie o cieniach z Hadesu: po­

staci lękliwe, pierzchające, ćwierkające i dobrotliwe,

wyczekujące na » życie lepsze « i przeto tak mało

wymagające, tak wzgardliwie milczące i tak dumnie

cierpliwe! — Taki chrześcijanizm jako dzwon wie­

czorny starych d o b r y c h czasów, o glosie rozbitym,

zmęczonym a przecież harmonijnym jest balsamem

dla ucha nawet tego, kto dziś z punktu widzenia hi­

storycznego przebiega te wieki: czemże musiał on

być dla ludzi tej epoki! — Natomiast dla młodych,

świeżych ludów barbarzyńskich chrześcijanizm był

t r u c i z n ą ; zaszczepić, naprzykład, naukę o grzechu

i potępieniu w bohaterską, dziecięcą i zwierzęcą duszę

Niemców starożytnych, nie znaczyło nic innego, jak ją

zatruć; skutkiem tego musiała być niesłychana fer­

mentacya chemiczna i rozkład, rozterka uczuć i są­

dów, rozrost i wybujałość rzeczy najniebezpieczniej­

szych, a więc w ciągu dalszym osłabienie do gruntu

tych ludów barbarzyńskich. — Wprawdzie: cobyśmy

ujrzeli my, gdyby nie to osłabienie, z cywilizacyi

greckiej! z całej przeszłości cywilizacyjnej rodu ludz­

kiego ! - barbarzyńcy bowiem, niedotknięci

141

chrześcijanizmem umieli znakomicie załatwiać się ze

staremi cywi l izacyami: czego naprzykład z przera­

żającą dobitnością dowiedli pogańscy zwycięzcy Bry­

tanii zromanizowanej. Chrześcijanizm wbrew woli mu­

siał się przyczynić do tego, żeby »świat« antyczny

uczynić nieśmiertelnym. — Tutaj znowu w y p ł y w a

kwestya i rachunek przeciwny: czy też może, gdyby

nie to osłabienie, wywołane wspomnianą trucizną,

jedno lub drugie z owych świeżych plemion, choćby

niemieckie, nie było w stanie samo z siebie wynaleźć

cywilizacyi wyższej, własnej, nowej ? — o której

nawet najlżejsze pojęcie przepadło tem samem dla

ludzkości? — Tutaj, jak wszędzie: niewiadomo, mó­

wiąc po chrześcijańsku, czy Bóg dyabłu czy dyabeł

Bogu powinien być wdzięczniejszy, iż wszystko stało

się tak, jak się stało.

225.

W i a r a z b a w i a i p o t ę p i a . — Chrześcijanin,

któryby wpadł na zakazany sposób rozumowania,

z pewnością mógłby kiedyś zadać sobie pytanie:

c z y ż właściwie jest rzeczą k o n i e c z n ą , żeby obok

namiestnika bożego, Baranka, niosącego grzechy

świata, istniał Bóg, jeśli już w i a r a w i s t n i e n i e

tej istoty wystarcza, żeby wywołać te same skutki?

Czyż nie są to istoty z b y t e c z n e , gdyby nawet

istnieć miały? Albowiem wszelkie rzeczy dobroczynne,

pocieszające, umoralniające, zarówno jak zasmuca­

jące i przytłaczające, któremi religia chrześcijańska

obdarza duszę, pochodzą od owej wiary, nie zaś od

142

przedmiotów tej wiary. Rzecz się ma nie inaczej, jak

w owym znanym wypadku: wprawdzie czarownice

nie istniały, lecz straszliwe skutki wiary w czarow­

nice były te same, jak gdyby czarownice istniały

rzeczywiście. We wszystkich tych okolicznościach,

kiedy chrześcijanin oczekuje bezpośredniej interwen­

cyi boskiej, lecz oczekuje napróżno — albowiem

Boga niema, religia jego okazuje się dosyć wynalaz­

czą w wybiegi i racye uspokajające: w tym wzglę­

dzie, z pewnością, jest to religia dowcipna. — Wpraw­

dzie dotychczas wiara nie zdołała jeszcze przenieść

gór rzeczywistych, choć nie wiem kto tak twierdził;

ale zdolna jest spiętrzać góry tam, gdzie ich niema.

226.

T r a g i k o m e d y a r a t y s b o ń s k a . — T u

i ówdzie z przerażającą wyrazistością oglądać można

farsę losu, która w ciągu paru dni, na jednem miejs­

cu, ze stanem i usposobieniem jednej głowy zwią­

zuje linę, na której chce zmusić do tańca wieki na­

stępne. Tak wyroki nowszej historyi niemieckiej roz­

strzygały się w dnie owej dysputy ratysbońskiej:

pokojowe załatwienie spraw kościelnych i moralnych,

bez wojen religijnych, bez kontrreformacyi, jak rów­

nież zjednoczenie narodu niemieckiego zdawały się

zapewnione. Przez chwilę głęboki, pogodny umysł

Contariniego unosił się zwycięsko nad sporem teolo­

gicznym, jako przykład dojrzalszej pobożności włos­

kiej, na której skrzydłach odbijała się jutrzenka wol­

ności myśli. Lecz twarda głowa Lutra, pełna podej­

143

rzeń i niesamowitych lęków stanęła oporem: ponie­

waż odpuszczenie grzechów przez laskę zdawało mu

się j e g o największym wynalazkiem i artykułem

wiary, nie wierzył temu zdaniu w ustach Włochów:

podczas kiedy oni, jak wiadomo, już o wiele wcześ­

niej je odkryli i w głębokiej ciszy rozpowszechnili

w całych Włoszech. W tej pozornej jednomyślności

upatrywał Luter podstępy dyabelskie i jak mógł,

przeszkadzał dziełu pokoju: przez co o wiele na­

przód posunął zamiary wroga państwa. — A teraz,

żeby spotęgować wrażenie tej straszliwej farsy, przy­

pomnijmy sobie, że żadne z tych zdań, o które się

spierano w ó w c z a s w Ratysbonie, ani o grzechu pier­

worodnym, ani o odkupieniu przez wstawiennictwo,

ani o odpuszczeniu grzechów w wierze w żaden spo­

sób nie było prawdziwe i z prawdą nawet nie miało

nic do czynienia, że obecnie wszystkie zostały uznane

za nie nadające się do dyskusyi. A przecież o nie

świat został wydany na płomienie, a więc dla poglą­

dów, którym nie odpowiadają żadne rzeczy i real­

ności; podczas kiedy w kwestyach czysto filologicz­

nych, naprzykład wyjaśnienia słów, ustanawiających

wieczerzę, przynajmniej dozwolony jest spór, gdyż

w tym wypadku prawda może być wypowiedziana.

Ale tam, gdzie niema nic, i prawda traci prawa

swoje. — W końcu pozostaje tylko stwierdzić, że

wówczas wytrysły tak potężne ź r ó d ł a s i ł , iż gdyby

nie one, wszystkie młyny świata nowoczesnego obra­

całyby się z mniejszą siłą. A o siłę chodzi nasam­

orzód, i dopiero potem o prawdę, lub i wówczas

daleko jeszcze do niej — nie prawdaż, moi drodzy

współcześni ?

144

227.

B ł ę d y G o e t h e g o . — Goethe jest z tego

względu największym wyjątkiem między wielkimi

artystami, i ż nie żył w o g r a n i c z o n y m k r ę g u

s w y c h z d o l n o ś c i r z e c z y w i s t y c h , jak gdyby

one dla niego samego i dla wszystkich miały być

cechą istotną i wyróżniającą, bezwarunkową i osta­

teczną. Dwukrotnie sądził, że posiada coś wyższego,

niż posiadał rzeczywiście — i mylił się w d r u g i e j

połowie swego życia, kiedy ukazuje się nam, jako

do gruntu przekonany, iż jest największym odkrywcą

i światłem n a u k o w y m . I tak samo już w p i e r w ­

s z e j polowie życia: w y m a g a ł o d siebie czegoś

wyższego, niż to, czem mu się zdawała sztuka poe­

tycka — i w tem już się mylił. Natura chciała, rze­

komo, uczynić z niego artystę p l a s t y c z n e g o —

taka była jego wewnętrzna pałająca i piekąca ta­

jemnica, która zapędziła go w końcu do Włoch, żeby

tam całkowicie mógł się oddać temu złudzeniu i złożyć

mu wszystko w ofierze. W końcu spostrzegł ten roz­

ważny i wszelkim urojeniom w sobie niechętny, iż

oszukańczy kobold żądzy uwodził go do wiary w to

powołanie, że musi zerwać, p o ż e g n a ć s i ę z naj­

większą namiętnością swego chcenia. Boleśnie wrzy­

nające się i nurtujące przekonanie, że konieczna p o ­

ż e g n a ć s i ę , w zupełności wypowiedziało się w na­

stroju Tassa: ponad nim, tym »spotęgowanym Wer­

terem«, unosi się przedsmak czegoś gorszego, niż

śmierć, jak gdyby ktoś mówił do siebie: »teraz już

wszystko skończone — po tem pożegnaniu; jakże

żyć dalej i nie oszaleć!« — Te dwa błędy zasadnicze

145

życia nadają Goethemu wobec czysto literackiego

stosunku do poezyi, jaki jedynie był znany światu

owoczesnemu, postawę tak swobodną i niemal samo­

wolną. Wyjąwszy czas, kiedy Szyller — biedny Szyl­

ler, nie posiadający czasu i nie pozostawiający czasu,

wyrwał go z powściągliwego stronienia od poezyi

i z obawy przed zmysłem i rzemiosłem literackim,

Goethe zdaje się Grekiem, który odwiedza kiedy nie­

kiedy kochankę, niepewny, czy nie jest boginią, któ­

rej nie umie nazwać właściwem imieniem. Na wszyst­

kich jego poezyach odczuwa się tchnienie plastyki

i natury: rysy, unoszących się przed nim postaci —

stały się mimowolnie i mimowiednie rysami wszyst­

kich dzieci jego sztuki i, być może, sądził, że zawsze

znajduje się tylko na śladach przemian jednej bo­

gini. Gdyby nie m a n o w c e b ł ę d n e , Goethe nie

byłby Goethem: to znaczy jedynym niemieckim arty­

stą słowa, dotychczas nie przestarzałym — ponieważ

zarówno nie chciał być literatem, jak Niemcem z za­

wodu.

228.

P o d r ó ż n i i i c h s t o p n i e . — Między podróż­

nymi rozróżnia się pięć stopni: podróżni pierwszego,

najniższego stopnia, są ci, którzy podróżują i których

przytem się widzi — ci właściwie są p r z e n o ­

s z e n i i niejako ślepi; następni rzeczywiście patrzą

sami na świat; trzeci stopień przeżywa coś wskutek

tego, że widzi; czwarty żyje rzeczą przeżytą i unosi

ją z sobą; wreszcie istnieje pewna ilość ludzi, obda­

O Z I E U N I E T Z S C H E G O . T X I . 1 0

146

rzonych siłą najwyższą, którzy wszystko, co widzieli,

przeżywszy i wcieliwszy w siebie, w końcu także ko­

niecznie muszą wydać na świat, skoro do domu po­

wrócą. — Równolegle z tymi pięciu rodzajami po­

dróżnych odbywają całą drogę życia wszyscy ludzie

wogóle, najniżsi jako bezwzględnie bierni, najwyżsi

jako ludzie czynni i przeżywający wszystkie bez

wyjątku przygody wewnętrzne.

229.

P o d n o s z ą c s i ę w y ż e j . — Skoro podnosimy

się wyżej niż ci, którzy nas dotychczas podziwiali,

zdaje się właśnie onym, żeśmy upadli i stoczyli się

niżej: albowiem wyobrażali sobie (że bodajby tylko

przez nas) byli dotychczas z nami na t e j s a m e j

w y s o k o ś c i .

230.

M i a r a i ś r o d e k . — O dwuch zgoła wielkich

rzeczach, o mierze i środku, najlepiej nie mówić

wcale. Nieliczni tylko znają ich moc i umieją poznać

ich obecność z tajemniczych ścieżek przeżyć i prze­

mian wewnętrznych: ci czczą w nich coś boskiego

i unikają głośnych słów. Reszta ledwie słuchać raczy,

kiedy się o nich mówi, i sądzi, że chodzi tu o nudę

i mierność: być może, wyjąwszy jeszcze tych, do

których kiedyś doszedł z owego państwa głos upo­

147

minający, lecz oni uszy sobie nań zatkali. Wspom­

nienie o tym głosie gniewa ich i wzburza.

231.

L u d z k o ś ć w p r z y j a ź n i i w m i s t r z o ­

s t w i e . — »Jeśli pójdziesz na wschód: ja pójdę na

z a c h ó d « — czuć w ten sposób jest cechą wysokiej

ludzkości w stosunkach bliższych: bez tego uczucia

każda przyjaźń, stosunek do mistrza i nauczyciela

staje się prędzej czy później obłudnym.

232.

G ł ę b o c y . — Ludzie głębocy wydają się w obco­

waniu z innymi komedyantami, ponieważ muszą uda­

wać powierzchowność, żeby ich zrozumiano.

233.

T y m , c o g a r d z ą « s t a d e m l u d z k i e m « .

— Kto na ludzi patrzy jak na stado i ucieka przed

niem jak może najprędzej, tego ono z pewnością do­

goni i weźmie na rogi.

1 0 *

148

234.

235.

R o z c z a r o w a n i e . — Kiedy długi żywot i dzia­

łalność, mowy i pisma publicznie zaświadczyły o ja­

kiej osobie, osobiste z nią obcowanie zwykle powo­

duje rozczarowanie, a to z dwuch przyczyn: po

pierwsze, ponieważ za dużo oczekuje się od krótkiego

przeciągu czasu obcowania — mianowicie tego wszyst­

kiego, co dopiero tysiączne okoliczności życiowe po­

zwalają ujrzeć —, i następnie, ponieważ żaden czło­

wiek uznany nie zadaje sobie trudu, żeby i w od­

dzielnym wypadku zdobywać uznanie. On bywa zbyt

niedbały — a my zbyt naprężeni.

236.

D w a ź r ó d ł a d o b r o c i . — Obchodzić się z e

wszystkimi ludźmi z jednakową życzliwością i być

149

dobrym bez różnicy osób może być równie wypły­

wem głębokiej pogardy dla ludzi, jak gruntownej dla

nich miłości.

237.

W ę d r o w i e c w g ó r a c h d o s i e b i e s a ­

m e g o . — Świadczą znaki nieomylne, że zaszedłeś

dalej i wyżej : wolniejszy i dalszy widok rozciąga się

wokół ciebie teraz, niż przedtem, owiewa cię powietrze

chłodniejsze, lecz także łagodniejsze — oduczyłeś się

bowiem głupstwa, które łagodność i ciepło bierze za

jedno —, chód twój stał się ż w a w s z y i pewniejszy,

odwaga z rozwagą zrosły się w jedno: - z tych

wszystkich powodów droga twoja musi się stać teraz

samotniejszą, w każdym razie niebezpieczniejszą, niż

twa droga dotychczasowa, choć z pewnością nie

w tej mierze, jak sądzą ci, którzy ze spowitej w opary

doliny spoglądają na wędrowca, kroczącego po

górach.

238.

Z w y j ą t k i e m b l i ź n i e g o . — Widoczna tylko

moja głowa nie siedzi prosto na moim własnym

karku, gdyż każdy inny wie, oczywista, lepiej, co

mam robić, czego zaniechać: tylko sam biedaczy­

sko sobie nie umiem poradzić. C z y ż nie jesteśmy

wszyscy niby posągi, którym przyprawiono głowy

G ł ó w n e p r z e w i n i e n i e w z g l ę d e m p r ó ż ­

n y c h . — T e n , kto w towarzystwie nastręcza in­

nemu okazyę do korzystnego przedstawienia swej

wiedzy lub doświadczenia, stawia się wyżej od tam­

tego, i jeżeli nie jest bez zastrzeżeń uznawany za

wyższego, popełnia zamach na jego próżność — pod­

czas kiedy właśnie mniemał, że daje jej zadość­

uczynienie.

150

fa łszywe? — nie prawdaż, mój drogi sąsiedzie? —

lecz nie, ty właśnie jesteś wyjątkiem.

239.

O s t r o ż n o ś ć . — Z ludźmi, którym brak sza­cunku dla cudzych spraw osobistych, nie należy utrzymywać stosunków, lub uprzednio bez wszelkiej litości nałożyć im kajdany konwenansu.

240.

C h c i e ć u c h o d z i ć z a p r ó ż n e g o . — W roz­mowie z nieznajomymi lub mało znajomymi wypo­wiadać tylko myśli wytworne, mówić o swoich sław­nych znajomościach, znaczących wypadkach życio­wych i podróżach jest oznaką braku dumy, przynaj­mniej zaś, że takim chce się okazać. Próżność bywa grzeczną maską dumnego.

241.

P r z y j a ź ń d o s k o n a ł a . — Przyjaźń dosko­

nała powstaje, kiedy się bardzo szanuje inną osobę

i mianowicie więcej, niż siebie samego, jeśli się ją

także kocha, jednak nie w tym stopniu, jak siebie,

i jeśli w końcu dla ułatwienia obcowania umie się

151

nadać delikatny p o l o r i puch poufałości, a jedno­

cześnie umie się roztropnie powstrzymać od prawdzi­

wej i właściwej poufałości, oraz od pomieszania ja

i ty.

242.

P r z y j a c i e l e u p i o r a m i . — Kiedy sami

bardzo się zmieniamy, wtedy nasi przyjaciele, którzy

się nie zmieniają, stają się upiorami naszej własnej

przeszłości: głos ich dochodzi do nas niby głos cieni

straszliwych — jak gdybyśmy samych siebie słyszeli,

lecz młodszych, twardszych, mniej dojrzałych.

243.

J e d n o o k o i d w a s p o j r z e n i a . — T e same

osoby, które dzięki igraszce przyrody mają spojrze­

nia, wzywające łaski i protekcyi, zwykle mają także,

wskutek częstych upokorzeń i porywów zemsty, spoj­

rzenie bezwstydne.

244.

B ł ę k i t d a l e k i . — Całe życie dzieckiem —

brzmi to bardzo wzruszająco, jest jednak tylko są-

152

245.

K o r z y ś ć i s z k o d a z p o w o d u t e g o s a ­

m e g o n i e p o r o z u m i e n i a . — Milczące zakłopo­

tanie umysłu wybitnego umysły niewybitne tłumaczą

sobie jako milczącą przewagę i obawiają go się bar­

dzo: kiedy tymczasem spostrzeżenie zaambarasowania

wywołałoby życzliwość.

246.

M ę d r z e c u d a j ą c y s z a l e ń c a . — Względy ludzkości popychają nieraz mędrca, iż o k a z u j e s i ę podnieconym, rozgniewanym, uradowanym, żeby nie urazić swego otoczenia chłodem i rozwagą swej p r a w d z i w e j istoty.

247.

Z m u s z a ć s i ę d o u w a g i . — Skoro spostrze­

gamy, że ktoś w towarzystwie lub rozmowie z nami

musi n a k ł a d a ć s o b i e p ę t a uwagi, posiadamy

zupełnie wystarczający dowód, że nas nie lubi, lub

przestał lubić.

153

248.

249.

P o d s t ę p w o j e n n y n a t r ę t a . — Natręt

zwraca nam naszą monetę konwencyonalną w zło­

cie i tem nas chce zmusić, żebyśmy nasz konwenans

uważali za pomyłkę, a jego za wyjątek.

250.

P r z y c z y n a n i e c h ę c i . — Stajemy się wro­

gami niejednego artysty i pisarza, nie dlatego, że

w końcu spostrzegamy, iż wywiódł nas w pole, lecz

że nie uważał za potrzebne użyć środków subtelniej-

szych, żeby nas chwycić.

251.

P r z y r o z ł ą c e . — Nie w tem jak jedna du­

sza zbliża się do drugiej, lecz jak się oddala od

D r o g a d o c n o t y c h r z e ś c i j a ń s k i e j . —

Nauczyć się czegoś od swych wrogów jest najlep­

szą drogą do tego, żeby ich polubić: albowiem to

usposabia nas do wdzięczności dla nich.

dem z daleka: jeśli się przyjrzeć z blizka i doświad­

czyć, znaczy to zawsze: całe życie dziecinny.

154

niej, rozpoznaję ich pokrewieństwo i przynależność do siebie.

252.

Silentium. — Nie należy mówić o swoich przy­

jaciołach: inaczej wygada się uczucie przyjaźni.

253.

N i e g r z e c z n o ś ć . — Niegrzeczność bywa czę­sto oznaką niezręcznej skromności, która chwycona niespodzianką traci głowę i grubijaństwem chciałaby to pokryć.

254.

P r z e r a c h o w a n i e s i ę w s z c z e r o ś c i . — Nieraz się zdarza, że właśnie najświeżsi znajomi do­wiadują się tego, o czem dotychczas milczeliśmy: przytem sądzimy niedorzecznie, iż ten dowód zaufa­nia będzie najsilniejszym węzłem, którym przy wią­żemy ich do siebie, — ale ci za mało o nas wiedzą, żeby tak bardzo cenić ofiarę naszej otwartości, zdra­dzają nasze tajemnice przed innymi, nie myśląc wcale o zdradzie: co nas może przyprawić o stratę starych znajomych.

155

255.

256.

O s t r z e ż e n i e d l a p o g a r d z a n y c h . —

Kiedy jawnie upadło się w szacunku ludzi, tedy zę­

bami należy się trzymać przyzwoitości w obcowaniu:

inaczej zdradza się przed innymi, iż upadło się także

w szacunku własnym. Cynizm w obcowaniu jest

oznaką, że człowiek w samotności sam z sobą obcho­

dzi się, jak z psem.

257.

N i e j e d n a n i e ś w i a d o m o ś ć u s z l a c h e t ­

n i a . — Ze względu na szacunek szafarzy szacunku

bywa z korzyścią jawnie n i e pojmować pewnych

rzeczy. I niewiadomość darzy przywilejami.

258.

P r z e c i w n i k g r a c y i . — Niecierpliwiec i py­

szalek nie znosi gracyi i odczuwa ją, jako ucieleś­

W p r z e d p o k o j u ł a s k i . — Wszyscy ludzie,

którym zbyt długo każemy czekać w przedpokoju

swej łaski, ulegają fermentacyi lub kwaśnieją.

156

259.

P r z y s p o t k a n i u . — Kiedy starzy znajomi spotykają się po długiej rozłące, zdarza się często, iż udają całkowite zainteresowanie się dla rzeczy, na które zobojętnieli zupełnie: czasem spostrzegają to obydwaj, lecz nie mają odwagi podnieść zasłony — z powodu smutnej wątpliwości. Tak powstają roz­mowy, niby w państwie umarłych.

260.

T y l k o m i ę d z y p r a c o w i t y m i w y b i e r a ć p r z y j a c i ó ł . — Człowiek bezczynny jest niebez­pieczny dla swych przyjaciół: sam nie mając dość zajęcia, opowiada o tern, co robią i czego nie robią jego przyjaciele: w końcu miesza się do spraw cudzych i staje się uciążliwym: skąd wypływa, że należy za­wiązywać przyjaźń tylko między pracowitymi.

261.

J e d n a b r o ń d w u k r o t n i e o b s t a n i e z a

dwie. — Nie równa to walka, kiedy jeden głową

157

i sercem, drugi tylko głową przemawia w swej spra­

wie: pierwszy ma niejako słońce i wiatr przeciw so­

bie i obydwie broni przeszkadzają sobie wzajemnie:

traci nagrodę - w oczach prawdy. Natomiast zwy­

cięstwo drugiego zapomocą jego jednej broni rzadko

bywa po sercu wszystkich i n n y c h widzów i czynI

go nielubianym.

262.

G ł ę b i a i m ę t y . — Ogół łatwo utożsamia

tego, co w mętnej wodzie łowi, z tym, kto czerpie

z głębi.

263.

P r z e d p r z y j a c i e l e m i w r o g i e m d o w o ­

d z i ć s w e j p r ó ż n o ś c i . - Niejeden poniewiera

nawet przyjaciółmi, jeśli są świadkowie, którym chce

wyraźnie okazać swoją przewagę: inni przesadzają

wartość swych wrogów, żeby z dumą pokazać, iż

takich wrogów są warci.

264.

O s t u d z e n i e . — Serce rozgrzane łączy się

zwykle z chorobą głowy i sądu. Komu więc zależy

niony, widoczny wyrzut, czyniony sobie; albowiem jest ona wyrozumiałością serca, wyrażającą się w ru­chach i postawach.

158

na pewien czas na zdrowiu tego ostatniego, wie, co ma ostudzić: bez troski o przyszłość swego serca! Albowiem jeśli się jest wogóle zdolnym do rozgrza­nia, to znowu stanie się człowiek gorącym i swoje lato mieć musi.

265.

P r z y c z y n e k d o m i e s z a n i n y u c z u ć . —

Kobiety i ambitni artyści odczuwają względem nauki

coś, co składa się z zawiści i sentymentalizmu.

266.

K i e d y n i e b e z p i e c z e ń s t w o j e s t n a j ­w i ę k s z e . Rzadko łamie się nogę, dopóki się z trudem podnosimy w życiu — lecz wtedy, kiedy zaczynamy czynić sobie folgę i wybierać drogi łatwe

267.

N i e z a w c z e ś n i e . — Baczcie, żebyście nie zawcześnie stali się ostrzy, albowiem wtedy i zbyt ciency się staniecie.

159

268.

P r z y j e m n o ś ć , j a k ą s p r a w i a j ą o p o r n i .

— Dobry w y c h o w a w c a zna wypadki, kiedy bywa

dumny, że wychowanek w b r e w jemu pozostaje

wiernym sobie samemu: mianowicie wtedy, kiedy

młodzieniec nie powinien rozumieć męża, lub rozu­

miałby ze szkodą swoją.

269.

U s i ł o w a n i e u c z c i w o ś c i . — Młodzieńcy,

którzy chcą się stać uczciwszymi, niż byli, wyszu­

kują sobie, jako ofiarę, kogoś znanego z uczciwości

i napadają na niego, usiłując przez obrzucanie go

wymysłami wspiąć się do jego wysokości — z myślą

ukrytą, że to pierwsze usiłowanie w żadnym razie

nie jest niebezpieczne; albowiem ten właśnie nie może

karać bezwstydztwa uczciwego.

270.

W i e c z n e d z i e c k o . — Sądzimy, ż e bajka

i zabawa jest rzeczą dzieciństwa: o jakimiż krótko­

widzami jesteśmy! Jak gdybyśmy w jakimkolwiek

wieku życia mogli żyć bez bajki i zabawy! Nazy­

wamy i odczuwamy to wprawdzie inaczej, ale właś­

nie przemawia to za tem, iż jest to to samo — gdyż

160

i dziecko odczuwa zabawę jako swoją pracę i bajkę

jako swoją prawdę. Krótkość życia powinna nas

ustrzec od pedantycznego robienia działów między

okresami życia — jak gdyby każdy przynosił z sobą

coś nowego —, i poecie pozostawić należy przedsta­

wienie człowieka dwuchsetletniego, któryby żył bez

bajek i zabawy.

271.

K a ż d a f i l o z o f i a j e s t f i l o z o f i ą p e w ­

n e g o o k r e s u ż y c i a . — Wiek życia, w którym

filozof znalazł swą naukę, rozlega się w niej — i nie

może on zapobiec temu, choćby nie wiem jak czuł

się wyższym nad czas i chwilę. Tak filozofia Scho­

penhauera nie przestaje być odbiciem wrzącej i me­

lancholijnej m ł o d o ś c i — nie jest to sposób myśle­

nia dla ludzi starszych; tak filozofia Platona przypo­

mina środek trzydziestki, kiedy prąd zimny i gorący

zazwyczaj o się uderzają i wytwarzają pył i deli­

katne chmurki, a w okolicznościach i chwilach sprzy­

jających tworzą tęczę czarującą.

272.

U m y s ł k o b i e t . — Siły umysłowej kobiety

najlepiej dowodzi to, kiedy z miłości ku mężczyźnie

i jego umysłowi składa swój własny w ofierze i że

pomimo to w nowej dziedzinie, pierwotnie obcej jej

161

naturze, na którą pchnął ją sposób myślenia męż­

czyzny, n a t y c h m i a s t wyrasta jej d r u g i u m y s ł .

273.

W z n i o s ł o ś ć i p o n i ż e n i e w s t o s u n k a c h

p ł c i o w y c h . — Burza pożądania nieraz porywa

mężczyznę na taką wysokość, gdzie wszelka żądza

milknie: kiedy k o c h a prawdziwie i żyje raczej ży­

ciem lepszem, niż wolą lepszą. I z drugiej strony do­

bra kobieta z prawdziwej miłości zstępuje aż do żą­

dzy i p o n i ż a s i ę przed samą sobą. Ten szczegól­

niej przypadek należy do najbardziej wzruszających,

jakie pojęcie o dobrem małżeństwie może zawierać.

274.

K o b i e t a s p e ł n i a , m ę ż c z y z n a o b i e c u j e .

— Na kobiecie pokazuje natura, jak daleko zaszła

dotychczas przy pracy nad obrazem człowieka; na

mężczyźnie pokazuje, co przytem musiała przezwy­

ciężyć, lecz także co jeszcze w człowieku pozostaje

jej do z r o b i e n i a . — Po wszystkie czasy kobieta

doskonała jest wczasem stwórcy w każdy dzień

siódmy cywilizacyi, wypoczynkiem artysty w swem

dziele.

D2IEŁA NIETZSCHEGO. T. IXI.

162

275.

276.

Ś m i e c h z d r a j c ą . — Jak i kiedy śmieje się

kobieta jest oznaką jej wykształcenia: lecz w dźwięku

śmiechu odkrywa się jej natura, u kobiet bardzo

wykształconych, być może, nierozpuszczalna reszta

ich natury. — Dlatego badacz dusz ludzkich powie

jak Horacy, ale z odmiennych p r z y c z y n : ridete

puellae.

277.

Z d u s z y m ł o d z i e ń c a . — Młodzieńcy w sto­

sunku do tej samej osoby zmieniają się, przechodząc

od oddania się do bezczelności: gdyż w gruncie rzeczy

tylko siebie czczą w innych i sobą pogardzają w in­

nych, a w stosunku do siebie muszą wahać się mię­

dzy temi dwoma uczuciami, dopóki w doświadczeniu

nie znajdą miary swej woli i mocy.

163

279.

S w e m u u c z u c i u z a u f a ć . — Zasada nie­

wieścia, iż należy zaufać swemu uczuciu, nie znaczy

nic innego, jak to: należy jeść to, co smakuje. Może

to być, szczególniej dla natur umiarkowanych, do­

brem prawidłem codziennem. Inne jednak natury mu­

szą żyć według innego prawidła: »nie tylko ustami

jeść należy, lecz także i głową, żebyś przez łakom­

stwo ust swych nie zginął«.

280.

O k r u t n y p o m y s ł m i ł o ś c i . — Każda wielka

miłość zawiera okrutną myśl zniszczenia przedmiotu

miłości, ażeby raz na zawsze został wyjęty z pod

władzy gry odmiany: albowiem odmiana jest dla mi­

łości straszniejszą, niż zniszczenie.

1 1 *

P r z e s z c z e p i e n i e . — Jeśli się zużywa swój

umysł ku temu, żeby zapanować nad afektami serca,

to dzieje się to, być może, z tym skutkiem opłaka­

nym, że niepomiarkowanie przenosi się na umysł

i popełnia nadużycia w myśleniu i w woli pozna­

wania.

K u p o p r a w i e ś w i a t a . Gdyby wzbroniono

rozmnażania się niezadowolonym, żółciowcom i po­

sępnikom, jakby czarem zmieniłby się świat w ogród

szczęścia. — Twierdzenie to należy do filozofii prak­

tycznej, przeznaczonej dla płci żeńskiej.

278.

164

281.

282.

K o b i e t y l i t o ś c i w e . — Gadatliwe współ­

czucie kobiece wynosi łoże chorego na plac pub­

liczny.

283.

P r z e d w c z e s n a z a s ł u g a . Kto młodym

będąc, zdobywa sobie już zasługę, odzwyczaja się

zwykle przytem od wyróżnienia dla wieku i starszych

i tem samem wyklucza się, ku wielkiej swej szko­

dzie, z towarzystwa ludzi dojrzałych i dojrzałym

czyniących: tak iż mimo wcześniejszej zasługi dłużej

niż inni pozostaje zielonym, natrętnym i dziecinnym.

284.

D u s z e z j e d n e g o b l o k u . — Kobiety i ar­

tyści sądzą, iż gdzie się im nie przeczy, przeczyćby

165

się też nie mogło; uwielbienie na dziesięciu punktach

i milcząca nagana na dziesięciu innych zdaje się im

jednocześnie niemożliwa, ponieważ są duszami z je­

dnego bloku.

285.

M ł o d e t a l e n t y . — Co się tyczy młodych ta­

lentów należy postępować ściśle według maksymy

Goethego, iż nieraz nie należy błędowi szkodzić, żeby

nie zaszkodzić prawdzie. Stan ich jest podobny do

chorób, towarzyszących ciąży, i sprowadza szczególne

pożądania ze sobą: o tyle o ile należy je zaspokajać

i wybaczać, owocom gwoli, których się po nich spo­

dziewamy. Co prawda, będąc pielęgniarzem tych dziw­

nych chorych, trzeba się znać na trudnej sztuce upo­

karzania samego siebie.

286.

W s t r ę t d o p r a w d y . Taka już jest natura

kobiet, że każda prawda (tycząca się mężczyzny,

miłości, dziecka, towarzystwa, celu życiowego) przy­

prawia je o wstręt — i że starają się mścić na ka­

żdym, kto im oczy otwiera.

D r z w i . — Dziecko, zarówno jak mąż, we

wszystkiem, co przeżywa, czego się uczy, widzi

drzwi: lecz dla męża są to drzwi w y j ś c i o w e , dla

dziecka zaś p r z e j ś c i o w e .

166

288.

C z y s t o ś ć . — Należy rozwijać w dziecku zmysł czystości aż do namiętności: następnie, przez coraz nowe przemiany, wznosi się on niemal do wy­sokości wszystkich cnót i ukazuje się w końcu jako równoważnik wszelkiego rodzaju talentów, jako po­włoka świetlana z czystości, umiarkowania, łagod­ności, charakteru — szczęście z sobą przynosząc, szczęście wokół siebie rozsiewając.

289.

O s t a r c a c h p r ó ż n y c h . — Głębokość właś­

ciwa jest młodości, jasność umysłu przychodzi z wie­

kiem: jeśli mimo to ludzie czasami mówią i piszą

w rodzaju głębokim, czynią to przez próżność, przy-

167

puszczając, iż przez to odziewają się wdziękiem mło­

dzieńczości, marzycielskości, stawania się, przeczuć

i nadziei.

290.

S p o ż y t k o w a n i e n o w o ś c i . — Mężczyźni

zużytkowują to, czego się nauczyli nowego, lub co

przeżyli nowego jako lemiesz, być może także, jako

oręż: ale niewiasty czynią sobie z tego natychmiast

stroik.

291.

M i e ć s ł u s z n o ś ć u o b y d w u p ł c i . — Jeśli

ktoś przyznaje kobiecie, iż posiada słuszność, ta nie

może sobie odmówić, żeby z tryumfem nie postawić

nogi na karku poddającego się, — musi bowiem wy­

czerpać rozkosz do ostatniej kropli; podczas kiedy

mężczyzna względem mężczyzny wstydzi się zwykle

w takim wypadku posiadania słuszności. Mężczyzna

bowiem przyzwyczajony jest do zwycięstwa, kobieta

odczuwa je wyjątkowo.

292.

W y r z e c z e n i e s i ę w w o l i p i ę k n o ś c i . —

Żeby się stać piękną, nie powinna kobieta chcieć

Ź r ó d ł o w i e l k i e j m i ł o ś c i . — Skąd pocho­

dzą nagłe namiętności mężczyzny do kobiety, głębo­

kie, wewnętrzne? Ze zmysłowości jedynie bynajmniej:

lecz jeśli mężczyzna spotyka jednocześnie w jednej

istocie ze słabością i potrzebą pomocy odwagę, wtedy

dzieje się z nim coś, jak gdyby dusza się zeń prze­

lewała: w jednej i tej samej chwili czuje się wzru­

szonym i obrażonym. Na tym gruncie wytryska źró­

dło wielkiej miłości.

287.

168

uchodzić za ładną: to znaczy w dziewięćdziesięciu

dziewięciu wypadkach, kiedyby się podobać mogła,

wzgardzić podobaniem się i nie dopuścić do niego, żeby

raz jedyny zaznać zachwytu tego, czyja dusza ma

wrota dość szerokie, ażeby rzecz wielką przez nie

przepuścić.

293.

N i e d o p o j ę c i a , n i e d o z n i e s i e n i a . — Młodzieniec pojąć nie może, iż ktoś od niego starszy przeżywał także niegdyś jego zachwyty, jutrzenki różane uczucia, myśli i wniebowzięcia: czuje się już obrażony na myśl, że mogły istnieć dwa razy, — ale po prostu budzą się w nim uczucia wrogie, kiedy słyszy, iż żeby się stać p ł o d n y m , musi stracić owe kwiaty, wyrzec się ich zapachu.

294.

P a r t y a z w y r a z e m m ę c z e n n i c y . — Każda partya, umiejąca nadać sobie wyraz męczen­nicy, przyciąga do siebie serca ludzi dobrotliwych i sama przez to nabiera wyrazu dobrotliwości — z naj­większą dla siebie korzyścią.

295.

T w i e r d z i ć r z e c z p e w n i e j s z a n i ż do­

wodzić. — Twierdzenie wywiera silniejsze wraże­

169

nie niż dowód, przynajmniej na większość ludzi:

albowiem dowód wzbudza niedowierzanie. To też

mówcy ludowi starają się dowody swej partyi umoc­

nić przez twierdzenia.

296.

N a j l e p s i p a s e r z y . — Wszyscy, przyzwy­

czajeni do powodzenia, posiadają głęboką przebieg­

łość, kiedy chodzi o nadanie swym błędom i sła­

bościom pozorów siły: wskutek czego muszą te

błędy i słabości znać nadzwyczaj dobrze i dokładnie.

297.

K i e d y n i e k i e d y . — Usiadł w bramie miej­

skiej i rzekł do człowieka, który przez nią przecho­

dził, że to jest właśnie brama miejska. Ów odrzekł,

iż chociaż jest to prawdą, nie należy zbyt często mie­

wać słuszności, jeśli się chce wdzięczność za nią po­

siadać. Och, odparł ten, nie stoję też o wdzięczność;

lecz kiedy niekiedy jest przecież przyjemnie nietylko

mieć słuszność, ale i przy słuszności pozostać.

298.

C n o t a n i e z o s t a ł a w y n a l e z i o n a p r z e z

Niemców. — Goethego arystokratyzm i brak za­

170

wiści, Beethovena szlachetna, samotnicza rezygnacya,

Mozarta słodycz i wdzięk serca, Haendla nieugięta

męskość i wolność pod prawem, Bacha ufne i prze­

mienione życie wewnętrzne, dla którego nawet nie

jest rzeczą konieczną wyrzec się blasku i powodze­

nia — czyż są to cechy n i e m i e c k i e ? — Lecz

nawet jeśli tak nie jest, to pokazują przynajmniej,

do czego Niemcy dążyć powinni i co osiągnąć mogą.

299.

Pia fraus l u b c o ś i n n e g o . — Obym się mylił lecz coś zdaje mi się, iż w Niemczech współczesnych chwilowo uznają za obowiązek dla każdego podwójny rodzaj obłudy: wymagają niemieckości z troski pań­stwowo politycznej i chrześcijanizmu z obawy spo­łecznej, jednego i drugiego jednak tylko w wyrazach i giestach i szczególniej w umiejętności milczenia. P o k o s t to, który obecnie tyle kosztuje, tak wysoko bywa opłacany: dla w i d z ó w naród nakłada maskę niemiecko chrześcijańską.

300.

J a k i w d o b r e m n a w e t p o ł o w a m o ż e b y ć

w a r t a w i ę c e j n i ż c a ł o ś ć . — W e wszystkich

rzeczach, obliczonych na trwanie i wymagających

zawsze pomocy wielu osób, niejedno m n i e j d o b r e

trzeba czynić prawidłem, chociaż organizator lep­

171

sze (i trudniejsze) zna bardzo dobrze: lecz obliczenia

swoje będzie opierać na tem, żeby nie zbrakło nigdy

osób, m o g ą c y c h zadośćuczynić wymaganiom pra­

widła, - i wie o tem, iż siły średnie są właśnie pra­

widłem. — Podobne wniknięcie rzadko posiada mło­

dzieniec i jako reformator sądzi, że nie wiem jaką

ma słuszność i jak szczególna jest ślepota innych.

301.

C z ł o w i e k p a r t y j n y . — Prawdziwy człowiek

partyjny nie uczy się j u ż , dowiaduje się i sądzi

tylko jeszcze: podczas kiedy Solon, który nigdy nie

był człowiekiem partyjnym, tylko obok partyi, lub

nad partyami lub przeciw nim dążył do swego celu,

nie bez znaczenia jest ojcem owego prostego powie­

dzenia, w którem zawarło się zdrowie i niewyczer-

palność Aten: »starzeję się i wciąż uczę się dalej«.

302.

C o w e d ł u g G o e t h e g o j e s t c e c h ą n i e ­

mi e c k ą. — Prawdziwie nieznośni, od których nawet

rzeczy dobrych przyjmować nie można, są ci, co po­

siadają w o l n o ś ć s p o s o b u m y ś l e n i a , lecz n i e

spostrzegają, iż zbywa im na n i e z a l e ż n o ś c i

s m a k u i u m y s ł u . Lecz właśnie to jest, według

dobrze zważonego zdania Goethego, cechą n i e m i e ­

cką. — I słowa i przykład jego wskazują, iż Nie­

172

miec musi b y ć czemś w i ę c e j niż Niemcem, jeśli

chce być pożytecznym, ba, tylko znośnym, dla innych

narodowości — i w j a k i m k i e r u n k u winny iść

jego usiłowania, żeby wyjść ponad i poza siebie.

303.

K i e d y z a c h o d z i p o t r z e b a z a t r z y m a ­n i a s i ę . — Kiedy tłumy zaczynają szaleć i rozum zaciemnia się, dobrze jest, jeśli się nie jest zupełnie pewnym zdrowia swej duszy, wyjść przed bramę swego domu i wyjrzeć, jaka jest pogoda.

304.

R e w o l u c y o n i ś c i i p o s i a d a c z e . — Je­

dyny środek przeciw socyalizmowi, jakim jeszcze

rozporządzacie, jest: nie prowokować go, to znaczy

samym żyć skromnie i poprzestawać na małem, wy­

stawności, wszelkiej obfitości wedle sił przeszkadzać

i przychodzić z pomocą państwu, kiedy dotkliwymi

podatkami obarcza zbytek i wszystko, co ma podo­

bieństwo do rozkoszy. Tego środka nie chcecie? Tedy,

wy zbogaceni mieszczanie, nazywający się »libera­

łami«, przyznajcież się przed sobą, iż wasz to nastrój

serca jest, który w socyalistach uważacie za tak za­

straszający i groźny, w samych sobie jednak poda­

jecie za konieczny, jak gdyby to było co innego.

173

Gdybyście, tacy, jakimi jesteście, nie posiadali wa­

szego m a j ą t k u i troski o jego zachowanie, ten

wasz nastrój serc uczyniłby was socyalistami: tylko

posiadanie czyni różnicę między wami i nimi. Sa­

mych siebie musicie pierwej zwyciężyć, jeśli chcecie

w jakikolwiek sposób zwycięstwo odnieść nad prze­

ciwnikami swej zamożności. — Gdybyż przynajmniej

ta zamożność była prawdziwie stanem błogim! Nie

byłaby tak zewnętrzną i nie wywoływałaby zawiści,

byłaby kojącą, życzliwą, wyrównywającą i śpieszącą

z pomocą. Lecz nieprawdziwość i teatralność waszych

uciech życiowych, polegających więcej na uczuciu

przeciwieństwa (że inni ich nie posiadają i wam

zazdroszczą), niż na uczuciu posiadania i wyższości

sił — wasze pomieszkania, stroje, pojazdy, wystawy,

rozkosze podniebienia i stołu, wasze hałaśliwe za­

chwyty operowe i muzyczne, w końcu wasze ko­

biety, foremne i urobione, lecz z podłego metalu, wy­

złocone, lecz nie dźwięczące jak złoto, wybrane przez

w a s dla wystawności, oddające się same jako przed­

mioty wystawne: — oto trujące rozsadniki owej cho­

roby ludowej, która jako socyalistyczna świerzba

sercowa udziela się obecnie coraz szybciej tłumom,

lecz w w a s przedewszystkiem posiada swoje ogni­

sko. I któżby dziś mógł jeszcze powstrzymać tę

zarazę ?

305.

T a k t y k a p a r t y j n a . — Kiedy jakaś partya

spostrzega, że dotychczas należący do partyi członek,

174

ze zwolennika bezwarunkowego stal się warunko­wym, staje się to dla niej tak nieznośnem, iż zapo­mocą różnego rodzaju podrażnień i przykrości stara się go doprowadzić do stanowczego usunięcia się i do zrobienia zeń przeciwnika: albowiem podejrzywa, iż zamiar znajdywania w jej wierze czegoś , po­siadającego wartość w z g l ę d n ą , pozwalającego na »za« i »przeciw«, na badanie i wybór, jest dla niej niebezpieczniejszy od opozycyi na wszystkich punktach.

306.

D l a w z m o c n i e n i a p a r t y i . — Kto chce partyę wzmocnić wewnętrznie, niech jej nasunie oka­zyę, żeby musiała być traktowana jawnie n i e s p r a ­w i e d l i w i e : w ten sposób zbierze sobie kapitał su­mienia czystego, którego jej dotychczas, być może, brak było.

307.

D b a ć o s w o j ą p r z e s z ł o ś ć . — Ponieważ

ludzie szanują właściwie tylko to, co z dawna zo­

stało uzasadnione i powstało powoli, musi ten, kto

chce żyć po swej śmierci, dbać nietylko o potom­

ność, lecz więcej jeszcze o swoją p r z e s z ł o ś ć :

oto czemu tyrani wszelkiego rodzaju (również artyści

i politycy tyrańscy) chętnie zadają gwałt historyi,

175

aby ta wydawała się przygotowaniem i drabiną, pro­

wadzącą do nich.

308.

P i s a r z e p a r t y j n i . — Dźwięk kotłów, w któ­

rym młodzi pisarze partyjni tak sobie podobają, dźwię­

czy temu, kto do partyi nie należy, jak brzęk kajdan

i budzi raczej współczucie niż podziw.

309.

P r z e c i w s o b i e s a m e m u w y s t ę p o w a ć .

— Nasi zwolennicy nie przebaczają nam nigdy, jeśli

występujemy przeciw samym sobie: albowiem ozna­

cza to w ich oczach, nietylko miłość ich odtrącić,

ale i rozsądek potępić.

310.

N i e b e z p i e c z e ń s t w o w b o g a c t w i e . —

Tylko ten powinien posiadać m a j ą t e k , kto d u c h a

posiada: inaczej majątek jest n i e b e z p i e c z e ń ­

s t w e m p u b l i c z n e m . Albowiem człowiek m a ­

jętny, który z czasu wolnego, jaki mu zapewnia ma­

jątek, nie umie uczynić użytku, będzie w c i ą g u

dalszym natarczywie ubiegał się za majątkiem: to

176

ubieganie się będzie jego rozrywką, jego podstępem

wojennym w walce z nudą. W końcu, z pomier­

nego majątku, któryby wystarczył człowiekowi du­

chowemu, powstaje właściwe bogactwo: zwodniczy

wynik duchowej zależności 1 ubóstwa. Przecież wy­

daje się ono czemś zupełnie innem, niż każe oczeki­

wać jego nędzne pochodzenie, ponieważ może się

ukrywać poza maską wykształcenia i sztuki: tę ma­

skę właśnie może ono k u p i ć . Przez to budzi zawiść

biedniejszych i niewykształconych — którzy w grun­

cie rzeczy zazdroszczą zawsze wykształcenia i w masce

nie widzą maski — i powoli przygotowuje przewrót

społeczny: albowiem pozłacana dzikość i komedyan­

ckie nadymanie się w rzekomem »rozkoszowaniu się

cywil izacją« nasuwa tamtym myśl, iż »wszystko tylko

zależy od p i e n i ę d z y « — podczas kiedy bezwątpienia

c o ś n i e c o ś zależy o d pieniędzy, lecz o w i e l e

w i ę c e j rzeczy zależy o d d u c h a .

311.

P r z y j e m n o ś ć w r o z k a z y w a n i u i po­s ł u s z e ń s t w i e . — Rozkazywanie sprawia tak samo przyjemność jak posłuszeństwo, pierwsze kiedy się jeszcze nie stało przyzwyczajeniem, drugie jednak kiedy weszło w nawyk. Starzy służący i nowi pano­wie wzajemnie się zachęcają do sprawiania sobie przyjemności.

177

312.

313.

K i e d y o s ł y s ą k o n i e c z n e . — Nie dopro­

wadzi się tłumu do wołania hozanna, dopóki się nie

wjedzie do miasta na ośle.

314.

O b y c z a j e p a r t y j n e . — Każda partya usi­

łuje przedstawić wszystko wybitne, co wyrosło poza

nią, jako błahe: lecz jeśli się jej to nie udaje, ata­

kuje z tem większą goryczą, im rzecz jest dosko­

nalsza.

3 1 5 .

S t a ć s i ę p u s t y m . — W miarę tego, jak

ktoś oddaje się wypadkom, coraz bardziej maleje.

Stąd wielcy politycy mogą się stać ludźmi pustymi,

choć niegdyś byli pełni i bogaci.

DZIEŁA NIETZSCHEGO- T. XI. 12

A m b i c y a s t r a c o n e j p l a c ó w k i . — Istnieje

ambicya straconej placówki, która popycha partyę

w największe niebezpieczeństwo.

178

316.

U p r a g n i e n i w r o g o w i e . — Dotychczas

jeszcze ruchy socyalistyczne są dla rządów dyna­

stycznych raczej przyjemne, niż zatrważające, ponie­

waż dzięki nim dostają w ręce p r a w o i m i e c z do

środków wyjątkowych, którymi mogą godzić we właś­

ciwe swe straszydła, w demokratów i partye anty­

dynastyczne. — Dla wszystkiego, co rządy takie pu­

blicznie nienawidzą, posiadają obecnie tajemną sym­

patyę i serdeczność: są zmuszone do osłaniania swej

duszy.

317.

M a j ą t e k p o s i a d a . — D o pewnego tylko stopnia czyni majątek człowieka niezależniejszym, wolniejszym; jeden stopień dalej — a majątek staje się panem, posiadacz jego niewolnikiem: jako taki musi mu poświęcać swój czas, myśli i zobowiązać się na przyszłość do obcowania, związać się z miejscem, zaliczyć się do państwa — wszystko to, być może, wbrew swej najwewnętrzniejszej i najbardziej zasad­niczej potrzebie.

318.

O p a n o w a n i u z n a w c ó w . — Łatwo, śmiesz­

nie łatwo, podać wzór wyborów do ciała prawodaw­

czego. Przedewszystkiem powinni być wydzieleni lu­

179

dzie prawi i godni zaufania kraju, będący zarazem

w czemkolwiek mistrzami i znawcami, i to przez

wzajemne rozeznanie i uznanie; z pośród nich znowu,

przy wyborach ściślejszych i również przez szacunek

i porękę wzajemną, winni być wydzieleni w każdym

szczególnym rodzaju znawcy i uczeni najpierwsi. Je­

śliby z nich składało się ciało prawodawcze, musiałyby

wreszcie rozstrzygać w każdym wypadku tylko głosy

i sądy najbardziej wyspecyalizowanych znawców,

a uczciwość wszystkich pozostałych musiałaby być

dość wielka i poprostu musiałoby się stać się kwestyą

przyzwoitości, żeby tylko im pozostawić glosowanie:

tak iż w znaczeniu najściślejszem prawo byłoby wy

pływem rozsądku najbardziej znających się na rze­

czy. — Obecnie głosują partyami: i przy każdem

głosowaniu setki sumień musi się pokrywać wsty­

dem sumień ludzi źle poinformowanych, niezdol­

nych do wydania sądu, powtarzających, pociągnie

tych i porwanych za innymi. Nic bardziej nie poniża

godności każdego nowego prawa tak, jak ten przyle­

gający doń rumieniec wstydu z powodu nieuczci­

wości, do której zmusza każde głosowanie partyami.

Lecz, jak się rzekło, łatwo, śmiesznie łatwo coś po­

dobnego zaproponować: tymczasem żadna potęga

w świecie nie jest dość silna, żeby urzeczywistnić

coś lepszego, — chyba że wiara w najwyższą p o ­

ż y t e c z n o ś ć w i e d z y i w i e d z ą c y c h oświeci

nawet ludzi z najgorszą wiarą i że przełożą ją nad

panującą obecnie wiarę w liczbę. W znaczeniu takiej

przyszłości niechaj hasłem naszem będzie: »Więcej

szacunku dla wiedzących! I precz z wszelkiemi

partyami!«

18o

319.

O » n a r o d z i e m y ś l i c i e l i « (albo n a r o d z i e

z ł e g o m y ś l e n i a ) . — Niewyraźność, unoszenie

się, przeczuciowość, elementarność, intuicyjność —

żeby dla rzeczy niejasnych wybrać też nazwy nie­

jasne —, o co się pomawia istotę niemiecką, byłyby,

j e ś l i b y rzeczywiście dotychczas istniały, dowodem,

iż jej cywilizacya o wiele pozostała w tyle i że ciągle

jeszcze jest otoczona atmosferą średniowieczną. —

To prawda, takie pozostanie w tyle przynosi też

pewne korzyści: z takiemi cechami Niemcy — jeśliby

je, powtarzam jeszcze raz, dotychczas posiadali —

byliby zdolni do niejednej rzeczy, a mianowicie do

pojmowania pewnych rzeczy, do których inne narody

straciły wszelką siłę. I z pewnością wiele przepada,

jeśli b r a k r o z u m u — to znaczy to, co jest wspól­

nego w tych cechach — przepada: ale tutaj niema

straty, któraby nie powetowywała się największą ko­

rzyścią, tak iż niema żadnego powodu do narzekania,

przypuściwszy, że nie chce się jak dzieci i łakomcy

spożywać jednocześnie owoców wszystkich pór roku.

320.

Z a n i e ś c i e s o w y d o A t e n . — Rządy państw

wielkich posiadają w swych rękach dwa środki, ażeby

utrzymać lud w zależności, strachu i posłuszeństwie;

brutalniejszy, armię, subtelniejszy, szkołę. Przy po­

mocy pierwszego przyciągają na swą stronę a m b i -

cyę warstw wyższych i siłę warstw niższych,

181

w tej mierze, w jakiej wspomniane warstwy liczą

ludzi czynnych i silnych, utalentowanych średnio

i miernie; za pomocą drugiego środka pozyskują so­

bie ubóstwo u t a l e n t o w a n e , a szczególniej pół­

ubóstwo stanów średnich, pełne aspiracyi duchowych.

Przedewszystkiem z nauczycieli wszystkich stopni

tworzą dwór intelektualny, mimowolnie spoglądający

ku »górze«: gromadząc przeszkody na przeszkody

szkole prywatnej, a nawet całkiem nielubianemu wy­

chowaniu domowemu, zapewniają sobie rozporządza­

nie bardzo znaczną liczbą miejsc nauczycielskich, ku

którym głodno i poddańczo kierują się oczy z pew­

nością liczby pięć razy większej, niż liczba, mogąca

znaleźć zadośćuczynienie. Stanowiska te mają jednak

s k ą p o tylko wyżywiać osoby, które je zajmują:

w ten sposób podtrzymuje się w nich gorączkowe

pragnienie a w a n s u i ściślej jeszcze wiąże z zamia­

rami rządowymi. Albowiem pielęgnowanie pomier­

nego niezadowolenia zawsze jest korzystniejsze od

pielęgnowania zadowolenia, które jest matką odwagi,

babką wolnomyślności i zuchwalstwa. Przy pomocy

tego materyalnie i duchowo na wodzy trzymanego

nauczycielstwa całą młodzież kraju, o ile się da, pod­

nosi się do pewnej wysokości wykształcenia, stosow­

nie ze względu na korzyść państwową stopniowa­

nego. Przedewszystkiem jednak niemal niepostrzeże­

nie wszczepia się w niedojrzałe i ambitne umysły

wszystkich stanów ów pogląd, że tylko przez pań­

stwo uznany i potwierdzony kierunek życiowy przy­

nosi też z sobą natychmiast wyróżnienie s p o ł e c z n e .

Wpływ tej wiary w egzaminy i tytuły państwowe

posuwa się tak daleko, że nawet ludzie, którzy po­

zostali niezależnymi, wybili się przez handel lub rze­

182

mioslo, dotąd odczuwają w piersi ukłucia niezado­

wolenia, dopóki i ich stanowisko nie zostało zauwa­

żone i uznane przez łaskawe udzielenie z góry rangi

lub orderu, — dopóki »nie dali się zauważyć«.

W końcu państwo łączy wszystkie setki i setki za­

leżnych od niego posad i stanowisk zarobkowych

z o b o w i ą z k i e m otrzymania wykształcenia i od­

znaczenia się w szkołach państwowych, jeśli kto

chce kiedykolwiek wejść w ich wrota. Szacunek

u społeczeństwa, chleb dla siebie, możność założenia

rodziny, obrona możnych, poczucie wspólności intere­

sów u otrzymujących wspólne wykształcenie —

wszystko to stanowi sieć nadziei, w którą wpada

każdy młodzieniec: skąd bowiem mogłoby go dosięg­

nąć tchnienie nieufności. Jeśli w końcu obowiązek

powszechnej i kilkoletniej służby wojskowej, po upły­

wie niewielu pokoleń, stanie się bezmyślnem przy­

zwyczajeniem i przesłanką, do której ludzie będą za­

wczasu przystosowywali plan swego życ ia , wtedy

państwo może odważyć się na próbę splecenia w je­

den węzeł interesów szkoły i armii, talentów, ambicyi

i siły zapomocą zapewnionych korzyści, to znaczy

przynęcić do armii przez pomyślniejsze warunki

jednostki b a r d z i e j u t a l e n t o w a n e i w y k s z t a ł ­

c o n e i napełnić je duchem żołnierskim ochoczego

posłuszeństwa: tak iż, być może, poprzysięgną na

całe życie wierność sztandarowi i dzięki swym ta­

lentom będą mu dodawać nowego, coraz jaśniejszego

blasku. — Wtedy nie pozostanie życzyć sobie nic

innego, jeno okazyi do wielkich wojen: a o to, z za­

wodu, więc z całą n i e w i n n o ś c i ą , troszczą się

dyplomaci wraz z dziennikami i giełdami: albo

wiem »lud«, jako lud żołnierzy miewa w wojnach

183

zawsze sumienie czyste, i nie trzeba mu go dopiero

robić.

321.

P r a s a . — Jeśli się rozważy, jak dziś jeszcze

wielkie wypadki polityczne wślizgują się tajemnie

i w osłonach na scenę, jak ukrywają je mało zna­

czące zdarzenia, i jak one obok nich wydają się ma­

łymi, jak późno po swem wydarzeniu się zdradzają

swój wpływ głęboki i wstrząsają posadami, — jakież

znaczenie można przyznać p r a s i e , takiej, jaką dziś

jest, ze swym codziennym nakładem płuc, żeby krzy­

czeć, przekrzyczeć, podniecić, przerazić, c z y ż jest

czemś innem, jak s t a ł y m , ś l e p y m h a ł a s e m ,

który odwraca w fałszywym kierunku uszy i zmysły?

322.

P o w i e l k i e m w y d a r z e n i u . — Jak lud,

tak człowiek, którego dusza została wydobyta na

światło wskutek wielkiego wydarzenia, odczuwa

zwykle potrzebę d z i e c i ń s t w a lub g b u r o w a ­

t o ś c i , zarówno ze wstydu, jak dla wypoczynku.

323.

B y ć d o b r y m N i e m c e m z n a c z y o d n i e m -

czyć się. — W czem upatruje się różnice na­

184 185

324.

C u d z o z i e m s z c z y z n a . — Cudzoziemiec, po­

dróżujący po Niemczech, przez swoje niektóre uwagi

nie podobał się i podobał się, zależnie od okolic,

w których się zatrzymywał. Wszyscy Szwabi, którzy

posiadają dowcip — zwykł był mawiać — są zalotni. —

Inni jednak Szwabi wciąż jeszcze sądzą, że Uland

jest poetą, a Goethe był niemoralny. — Rzeczą naj­

lepszą w romansach niemieckich, sławnych obecnie,

jest to, że czytać ich niema potrzeby: zna się już

je bowiem. — Berlińczyk wydaje się dobroduszniej­

szym, niż Niemiec południowy, ponieważ przepada za

żartami i dlatego znosi żarty: co się nie przytrafia

Niemcom południowym. — Umysł Niemców utrzy­

mują na nizkim poziomie piwo i dzienniki: zalecał

im herbatę i pamflety, jako kuracyę naturalnie. —

Przyjrzyjcie się, tak im radził, rozmaitym podstarza­

łym narodom europejskim, jak każdy z nich pewną

cechę wieku może szczególniej korzystnie okazać ku

zadowoleniu tych, którzy siedzą przed wielką sceną:

jak Francuzi z powodzeniem przedstawiają, co wiek

ma w sobie mądrego i miłego, Anglicy doświad­

czenie i powściągliwość, Włosi niewinność i swobodę.

Czyżby miało brakować innych masek wieku? Gdzież

jest starzec dumny? Gdzie starzec despotyczny? Gdzie

starzec chciwy? — Najniebezpieczniejszymi krajami

w Niemczech są Saksonia i Turyngia: nigdzie ruchli­

wość umysłowa i znajomość ludzi nie jest większa

obok wolnomyślności, i wszystko to tak skromnie

ukrywa się poza obrzydliwą gwarą i służalczością

tej ludności, iż zaledwie się spostrzega, że ma się

tutaj do czynienia z duchowymi feldfeblami Niemiec

rodowe, jest o wiele więcej, niż dotychczas się to

rozeznaje, tylko różnicą rozmaitych s t o p n i c y w i ­

l i z a c y i i w najmniejszej tylko części czemś sta­

łem (i to także nie w ścisłem znaczeniu). Dlatego

wszelkie dowodzenie, poczerpnięte z charakteru na­

rodowego tak mało obowiązuje tego, kto pracuje nad

p r z e k s z t a ł c e n i e m przekonań, to znaczy nad

dziełem cywilizacyi. Jeśli się rozważy naprzykład, co

już nie b y ł o niemieckiem, wtedy pytanie teoretyczne:

co j e s t niemieckie? poprawi się natychmiast przez

pytanie przeciwne: »co t e r a z jest n i e m i e c k i e ? « —

i każdy d o b r y Niemiec rozwiąże je praktycznie,

właśnie przez przezwyciężenie swych własności nie­

mieckich. Albowiem, kiedy naród posuwa się na­

przód i rośnie, ustawicznie rozsadza więzy, nakła­

dane dotychczas przez cechy n a r o d o w e : jeśli za­

trzymuje się, nędznieje, nakłada sobie nowe więzy

na duszę; ciągle twardniejąca skorupa wytwarza

wokół niego niejako więzienie, którego mury usta­

wicznie grubieją. Jeśli przeto naród posiada wiele

trwałego, jest to dowodem, iż chce skamienieć

i radby całkiem stać się p o m n i k i e m : jak to

w pewnej chwili stało się z egipcyanizmem. Kto

więc dobrze życzy Niemcom, niechaj baczy co do sie­

bie, żeby ciągle wyrastał z tego, co jest niemieckie.

D ą ż e n i e d o tego, c o n i e j e s t n i e m i e c k i e ,

było przeto zawsze cechą ludzi najdzielniejszych

w naszym narodzie.

186

i ich nauczycielami w złem i dobrem. — Pychę Niem­

ców północnych utrzymuje w granicach ich skłon­

ność do posłuszeństwa, pychę zaś Niemców połu­

dniowych skłonność do wygód. — Zdawało mu się,

iż mężowie niemieccy w żonach swoich posiadają

niezręczne, lecz przekonane o sobie gospodynie: tak

uparcie chwalą się one, iż o swojej gospodarskiej

cnocie niemieckiej niemal przekonały świat, a w ka­

żdym razie swych mężów. — Kiedy mowa przecho­

dziła na zewnętrzną i wewnętrzną politykę Niemiec,

zwykł opowiadać — nazywał to: zdradzać —, iż naj­

większy niemiecki mąż państwowy nie wierzy w mę­

żów państwowych. — Przyszłość Niemiec wydawała

mu się zagrożoną i zagrażającą: ponieważ oduczyli

się r a d o w a ć (na czem tak dobrze znają się Włosi),

lecz p r z y z w y c z a i l i s i ę d o w z r u s z e ń wsku­

tek wielkiego hazardu wojen i rewolucyi dynastycz­

nych, a więc pewnego dnia będą mieli u siebie re­

wolucyę uliczną. Albowiem ta jest najsilniejszem

wzruszeniem, jakiego naród może sobie dostarczyć.

Socyalista niemiecki właśnie dlatego jest najniebez­

pieczniejszy, ponieważ nie popycha go k o n i e c z ­

n o ś ć określona; cierpi z tego właśnie powodu, że

nie wie, czego chce; jeśli nawet wiele osiągnie, w roz­

koszy uwiędnie z pożądania, zupełnie jak Faust, lecz

prawdopodobnie jak Faust bardzo gminny. »Albo­

wiem d y a b e ł F a u s t a , zawołał w końcu, który

tak męczył Niemców ukształconych, został przez

Bismarcka wypędzony: lecz oto dyabeł ten wstąpił

w prosięta i gorszy jest, niż był kiedykolwiek!«

187

325.

O p i n i e . — Większość ludzi jest niczem i nie

znaczy nic, dopóki nie odzieje się w przekonania po­

wszechne i opinie publiczne — według filozofii kra­

wieckiej: odzież czyni człowieka. Lecz o ludziach

wyjątkowych należy rzec: k t o p r z y w d z i e w a

s t r ó j c z y n i g o s t r o j e m ; tutaj opinie przestają

być publicznemi i stają się czemś innem, niż maską,

strojem i kostyumem.

326.

D w a r o d z a j e t r z e ź w o ś c i . — Żeby trzeź­

wości z wyczerpania umysłowego nie brać za trzeź­

wość z pomiarkowania, należy zwrócić uwagę na to,

że pierwsza jest pochmurna, a druga radosna.

327.

F a ł s z o w a n i e r a d o ś c i . — Ani jednego dnia

dłużej nie należy nazywać rzeczy dobrą, lecz tylko

póty, póki nam się taką wydaje: i przedewszystkiem:

a n i n a d z i e ń w c z e ś n i e j taki jest jedyny

środek, ażeby zachować sobie r a d o ś ć prawdziwą:

inaczej zbyt łatwo staje się w smaku jałową i stęchłą

i wtedy w oczach całych warstw ludności uchodzi

za fałszowany środek spożywczy.

188

328.

329.

S a m o w I a d z t w o. — Zło uczcić także i przy­

znać się do niego, jeśli się p o d o b a , i nie mieć żad­

nego pojęcia, jakby można było się wstydzić upo­

dobania swego, jest cechą samowładztwa, jak w rze­

czach wielkich, tak drobnych.

330.

C z ł o w i e k w p ł y w w y w i e r a j ą c y f a n t o ­

m e m , n i e r z e c z y w i s t o ś c i ą . — Człowiek w y ­

bitny przekonywa się stopniowo, że o ile w p ł y w

w y w i e r a , j e s t f a n t o m e m w głowach ludzi i n ­

nych i opada go, być może, subtelna boleść duchowa,

kiedy zapytuje siebie, czy dla d o b r a swych bliź­

nich, nie musi fantomu podtrzymywać w sobie.

189

331.

332.

D o b r a r o l a . — Wszelkie odrzucanie i nego­

wanie wskazuje na brak płodności: w gruncie rzeczy,

jeślibyśmy tylko byli dobrą rolą uprawną, niczego

nie pozostawialibyśmy bez zużytkowania i w każdej

rzeczy, wypadku lub człowieku oglądalibyśmy pożą­

dany nawóz, deszcz, lub promienie słoneczne.

333.

O b c o w a n i e r o z k o s z ą . — Jeśli ktoś, z e

zmysłem wyrzekania się, z umysłu żyje w samotno­

ści, przez to samo, obcowanie z ludźmi, rzadko za­

żywane, może uczynić łakociami.

334.

U m i e ć c i e r p i e ć p u b l i c z n i e . — Nieszczę­

ście swoje należy afiszować i kiedy niekiedy wzdy-

K o z i e ł c n o t l i w y . — Kiedy ktoś czyni to,

co najlepiej czynić potrafi, ludzie życzliwi, lecz nie

dorastający do tego czynu, z wielkim pośpiechem

szukają kozła, żeby go zabić, w urojeniu, iż jest to

kozieł ofiarny — lecz jest to kozieł cnotliwy.

B r a ć i d a w a ć . — Jeśli się komuś odejmie

(lub wziąć przeszkodzi) choćby rzecz najmniejszą,

staje się ślepym na to, iż dało mu się rzecz o wiele

większą, lub nawet największą.

190

335.

C i e p ł o n a s z c z y t a c h . — N a szczytach jest cieplej, niż sądzą w dolinach, szczególniej zimą. Myś­liciel wie, jak wiele ta przenośnia zawiera.

336.

D o b r a c h c i e ć , p i ę k n o m ó c . — Nie wy­

starcza pełnić d o b r o , należy go chcieć, i według

słów poety, bóstwo wziąć w c h c e n i e swoje. Lecz

p i ę k n a chcieć nie należy, trzeba je m ó c , w nie­

winności i ślepocie, bez wszelkiej ciekawości Psyche.

Kto swą latarnię zapala, aby znaleźć ludzi doskona­

łych, niech zważa na tę cechę: są to ci, którzy dzia­

łają zawsze gwoli dobru i przytem zawsze osiągają

piękno, nie myśląc o tem. Wielu ludzi lepszych i szla­

chetniejszych wskutek niezdolności i braku duszy

pięknej, z całą swoją dobrą wolą i czynami dobrymi

191

337.

N i e b e z p i e c z e ń s t w o w y r z e k a j ą c y c h

się. _ Należy się strzec zakładać swe życie na

zbyt wązkim gruncie pożądliwości: albowiem jeśli

wyrzekniemy się uciech, jakie przynoszą ze sobą sta­

nowisko, honory, towarzystwo, rozkosze, wygody,

sztuka, może nadejść dzień, kiedy się spostrzega, iż

zamiast m ą d r o ś c i , wskutek tego wyrzekania się,

p r z e s y t ż y c i a zyskaliśmy z a sąsiada.

338.

O s t a t e c z n e z d a n i e o z d a n i a c h . — Albo

się ukrywa swe zdania, albo siebie się ukrywa poza

swemi zdaniami. Kto postępuje inaczej, nie zna kolei

świata, lub należy do zakonu świętego szaleństwa.

339.

»Gaudeamus igitur«. — Radość musi także dla

moralnego przyrodzenia człowieka zawierać siły bu­

dujące i kojące: jakżeby bowiem inaczej dziać się

chać głośno, niecierpliwić się widocznie: albowiem jeśliby inni spostrzegli, jak spokojni i szczęśliwi je­steśmy w sobie mimo bólu i niedostatków, jakże­byśmy uczynili ich zawistnymi i złośliwymi! — Lecz winniśmy baczyć, żebyśmy bliźnich swoich nie czy­nili gorszymi; oprócz tego nałożyliby na nas w tym wypadku ciężkie podatki, i nasze c i e r p i e n i e pu­b l i c z n e w każdym razie jest także naszą k o r z y ­ś c i ą o s o b i s t ą .

pozostają nieożywczymi i brzydkimi; odpychają i szko­

dzą nawet cnocie przez wstrętną odzież, w jaką ich

zły smak ją obleka.

192

mogło, że dusza nasza, skoro spocznie w słonecznym

promieniu radości mimowolnie czyni obietnicę »być

d o b r y m ! « »doskonałym stać się!«, i że przytem przej­

muje ją błogi dreszcz, niby przedsmak doskonałości?

340.

C h w a l o n e m u . — Póki cię chwalą, myśl za­

wsze, iż jeszcze nie jesteś na swojej własnej drodze,

lecz na drodze innych.

341.

M i s t r z a k o c h a ć . — Inaczej kocha mistrza

uczeń, inaczej mistrz.

342.

A r c y p i ę k n e i l u d z k i e . — »Natura jest

zbyt piękna dla ciebie biedny śmiertelniku« — czuje

się to nierzadko: lecz, nieraz, głęboko rozważając

wszystko, co jest ludzkie, jego pełnię, siłę, delikat­

ność, zawiłość było mi tak na duszy, jak gdybym

z całą pokorą rzec musiał: »i c z ł o w i e k jest zbyt

piękny dla człowieka r o z w a ż a j ą c e g o ! « — i nietylko

człowiek moralny, lecz każdy.

193

343.

M a j ą t e k r u c h o m y i w ł a s n o ś ć n i e r u ­

c h o m a . — Jeśli życie raz się obeszło z kimś prawdzi­

wie po zbójecku i odjęło mu z czci, przyjaciół, zwolen­

ników, zdrowia, co tylko odjąć mogło, w następstwie

odkrywa się, być może, kiedy przejdzie pierwsze prze­

rażenie, iż się jest b o ga t s z y m, niż pierwej. Albo­

wiem dopiero wtedy wie się, co należy do nas tak,

iż żadna dłoń zbójecka tknąć tego nie zdoła: a z łu-

piestwa i zamętu wychodzi się, być może, z wyniosło­

ścią wielkiego obszarnika.

344.

M i m o w o l n e p o s t a c i i d e a l n e . — Najprzy­

krzejsze uczucie, jakie istnieje, jest wtedy, kiedy się

odkrywa, iż zawsze biorą nas za coś wyższego, niż

jesteśmy. Albowiem wtedy musimy sobie powiedzieć:

coś w tobie jest kłamstwem i oszustwem, słowo, wy­

raz, giest, spojrzenie, postępowanie — i to oszukań­

cze coś jest zresztą tak konieczne jak twoja prawość,

lecz znosi jej działanie i wartość ustawicznie.

345.

I d e a l i s t a i k ł a m c a . — Nawet przez naj­

piękniejszą zdolność — zdolność podnoszenia rzeczy

do ideału — nie należy pozwalać się tyranizować: DZIEŁA NIETZSCHEGO. T. Xl. 13

194

inaczej prawda opuszcza nas pewnego dnia ze ziemi

słowami na ustach: »kłamco do głębi duszy, co ja

i ty mamy wspólnego?«

346.

B y ć ź l e z r o z u m i a n y m . — Jeśli nas wo­

góle źle rozumieją, niemożliwa oddzielne nieporozu­

mienie całkowicie usunąć. Należy zdawać sobie z tego

sprawę, żeby w obronie swojej nie trwonić sił zby­

tecznych.

347.

W o d ę p i j a j ą c y p r z e m a w i a . — Pijajże

wciąż swe wino, które przez całe życie było ci

osłodą — i cóż cię obchodzi, iż muszę być tym, co

pija wodę? Czyż wino i woda nie są elementami

zgodnymi i braterskimi, które bez wyrzutów mogą

żyć obok siebie ?

348.

Z k r a j u l u d o ż e r c ó w . — W samotności sa­

motnik pożera sam siebie, — w tłumie pożera go tłum.

Wybierajże teraz !

195

349.

350.

Z a p r z e ć s i ę i d e a ł u . — Wyjątkowo zdarzyć

się może, że ktoś dopiero wtedy staje u szczytu, kiedy

się zaprze swego ideału: ponieważ właśnie ten ideał

pchał go tak gwałtownie, że za każdym razem

w środku drogi tracił oddech i musiał się zatrzy­

mywać.

13*

W p u n k c i e z a m a r z a n i a w o l i . » W końcu

przychodzi wreszcie ona, owa godzina, która cię oto­

czy złotą chmurą bezbolesności: kiedy dusza rozko­

szuje się własnem znużeniem i szczęśliwa w cierpli­

wej igraszce z własną cierpliwością, podobna jest do

fal jeziora, które w pogodny dzień letni, odbijając

w sobie różnobarwne niebo zachodu, biegną, biegną

do brzegu i ścichają, bez końca, bez celu, bez nasy­

cenia i bez potrzeby, — wskroś przepojone spoko­

jem, radującym się ze zmiany, całe w przypływie

i odpływie tętna natury«. To jest uczucie i mowa

wszystkich chorych: lecz jeśli osiągają takie godziny,

przychodzi, po krótkiej rozkoszy, nuda. Ta jednak

jest odwilżą dla woli zamarzniętej: wola budzi się,

porusza się i znowu rodzi pragnienie za pragnie­

niem. Pragnienie zaś jest zwiastunem wyzdrowie­

nia lub poprawy.

196

351.

352.

S z c z ę ś c i e n a s c h o d a c h . — Jak dowcip

wielu ludzi nie dotrzymuje kroku okazyi, tak iż oka­

zya skryła się już za drzwiami, podczas kiedy dow­

cip stoi jeszcze na schodach: tak miewają inni rodzaj

szczęścia na schodach, biegnącego zbyt powoli, żeby

zawsze się znajdować obok szybko biegnącego czasu:

część najlepsza, której zaznają z przeżycia lub ca­

łego okresu życia, przypada im dopiero po długim

czasie, często tylko jako słaba woń aromatyczna,

która budzi tęsknotę i żałobę — jak gdyby było rze­

czą możliwą — niegdyś — dosyta ugasić swe pragnie­

nie w tym elemencie: lecz teraz już za późno.

353.

R o b a k i . — Nie przemawia to przeciw dojrza­

łości jakiegoś umysłu, że posiada pewną ilość ro­

baków.

197

354.

355.

N i e b e z p i e c z e ń s t w o p o d z i w i a n i a . —

Przez zbyt wielki podziw dla cnót cudzych można

stracić zmysł dla swych własnych, a przez brak ćwi­

czenia w końcu i same cnoty, nie otrzymawszy na­

tomiast jako rekompensaty cnót cudzych.

356.

P o ż y t e k c h o r o b l i w o ś c i . — Kto często

bywa chory, nietylko odczuwa o wiele większą roz­

kosz ze zdrowia, dzięki częstej rekonwalescencyi:

lecz miewa także nadzwyczaj zaostrzony zmysł na

to, co jest zdrowego i chorego w dziełach i czynach,

własnych i cudzych: tak iż naprzykład właśnie pisa­

rze chorobliwi — a między nimi znajdują się nie­

stety prawie wszyscy pisarze wielcy — zwykle za­

chowują w pismach swych bardziej pewny i równo­

mierny ton zdrowy, ponieważ lepiej się znają, niż

tędzy fizycznie na filozofii zdrowia duchowego i re­

P o s t a w a z w y c i ę s k a . — Dobre siedzenie n a

koniu odbiera przeciwnikowi odwagę, widzowi serce,—

pocóż jeszcze tedy napadać? Siedź jak ten, co zwy­

ciężył !

Z d r a d z i e c k a s k ł o n n o ś ć . — Trzeba t o

uważać za cechę zawistnego, ale obdarzonego wyż­

szemi dążnościami człowieka, jeśli go pociąga myśl,

że względem rzeczy doskonałych istnieje jeden ratu­

nek: miłość.

198

konwalescencyi, i ich mistrzach: przedpołudniu, słońcu, lesie i krynicy.

357.

N i e w i e r n o ś ć w a r u n k i e m m i s t r z o s t w a . — Nie pomoże nic: każdy mistrz miewa tylko jednego ucznia - a i ten go zdradza — albowiem i on jest przeznaczony do mistrzostwa.

358.

N i g d y n a d a r e m n i e . — Nigdy nadaremnie nie

będziesz się piął w górach prawdy: albo już dziś do

sięgniesz wyższego stopnia, albo wyćwiczyłeś swe

siły, żeby jutro stanąć wyżej.

359.

P r z e d s z y b ą m a t o w ą . Jestże to, c o wi­

dzicie w świecie przez swoje okno tak piękne, że

stanowczo nie chcecie spojrzeć przez żadne inne —

że nawet innych powstrzymać od tego usiłujecie?

199

360.

361.

L e k a r s t w o d u s z n e . — Leżeć spokojnie

i myśleć mało jest to środek najtańszy na wszelkie

choroby duszy, i który, przy dobrej woli, w miarę

stosowania, z każdą godziną staje się przyjemniejszy

362.

Z k l a s y f i k a c y i u m y s ł ó w . — Stawia cię

to o wiele niżej od innego, ponieważ ty starasz się

stwierdzić wyjątki, tamten zaś regułę.

363.

F a t a l i s t a . — M u s i s z wierzyć w fatum —

do tego może cię zmusić nauka. Co jednak w tobie

z tej wiary wyrośnie — tchórzostwo, poddanie się

O z n a k i z m i a n g w a ł t o w n y c h . — Kiedy

wspominamy dawno zapomnianych lub zmarłych, jest

to oznaką, żeśmy sami przeżyli gwałtowną zmianę

i że grunt, na którym żyjemy, zupełnie został odno­

wiony: wtedy zmarli powstają, a to, co było starem,

staje się nowem.

200

lub wielkoduszność i prawość —, to świadczy o gle­bie, w którą rzucono owo nasienie; lecz nie o samem nasieniu — albowiem z niego może wyróść wszystko, co chcesz.

364.

P r z y c z y n a w i e l u k w a s ó w . — Kto w ży­ciu piękno przedkłada nad pożytek, z pewnością w końcu, jak dziecko, które przekłada słodycze nad chleb, żołądek sobie popsuje i bardzo kwaśno na świat patrzeć będzie.

365.

N a d m i a r l e k a r s t w e m . — W e własnym ta­lencie można nanowo zasmakować, jeśli przez czas dłuższy uwielbia się talenty przeciwne i nadmiernie nimi rozkoszuje. — Używanie nadmiaru jako lekar­stwa jest jednym z subtelniejszych sposobów w sztuce życia.

366.

» C h c i e j s i e b i e « . — Natury czynne i zdoby­

wające powodzenie nie postępują według maksymy:

»poznaj siebie samego«, lecz jak gdyby przyświecał

201

im rozkaz: c h c i e j siebie, a s t a n i e s z się sobą. —

Los zdaje się im zostawiać zawsze jeszcze wybór;

podczas kiedy natury nieczynne i rozmyślające du­

mają nad tem, jak owo »jeden raz« przy wstępie do

życia w y b r a l i .

367.

O i l e m o ż n o ś c i ż y ć b e z z w o l e n n i k ó w .

— Jak nieznaczną odgrywają rolę zwolennicy, pojmuje

się dopiero wtedy, kiedy się przestało być zwolenni­

kiem swoich zwolenników.

368.

Ś c i e m n i a ć s i ę . — Trzeba umieć się ściem­

niać, żeby się pozbyć roju komarów zbyt dokuczli­

wego podziwu.

369.

N u d a . — Istnieje nuda najsubtelniejszych i naj­

ukształceńszych umysłów, dla których najlepsze rze­

czy, jakich ziemia dostarczyć może, stały się jałowe:

przyzwyczajeni do spożywania pokarmu wyszuka­

nego i coraz bardziej wyszukanego i do odczuwania

wstrętu przed pożywieniem ordynarniejszem, narażają

202

się na niebezpieczeństwo śmierci głodowej — ponie­w a ż rzeczy najlepszych istnieje bardzo mało, i zda­rza się, że są niedostępne, lub stwardniały jak ka­mień, tak iż nawet dobre zęby nie mogą już im po­radzić.

370.

N i e b e z p i e c z e ń s t w o p o d z i w i a n i a . — Podziw dla pewnej zalety lub sztuki może być tak silny, iż powstrzymuje nas od dążenia do jej po siadania.

371.

C z e g o s i ę ż ą d a o d s z t u k i . — Jeden przy

pomocy sztuki chce się radować swem przyrodze­

niem, inny za jej pomocą chce się wydobyć poza

swe przyrodzenie, uciec od niego. Stosownie do oby

dwu potrzeb istnieje podwójny rodzaj sztuki i artystów.

372.

O d s t ę p s t w o . — Kto nas odstępuje, nie obraża

może nas, lecz z pewnością naszych zwolenników.

203

373.

Po ś m i e r c i . — Zwykle po upływie długiego

czasu od śmierci człowieka znajdujemy niepojętem, iż

go nam brakuje: jeżeli chodzi o ludzi prawdziwie

wielkich, często dopiero po upływie dziesiątków lat.

Człowiek prawy wobec śmierci czyjejś myśli, że właś­

ciwie nie wielki brak nastąpił, i że mówca pogrze­

bowy jest obłudnikiem. Dopiero potrzeba poucza

o konieczności jednostki, i prawdziwem epitafium

jest spóźnione westchnienie.

374.

P o z o s t a w i ć w p a ń s t w i e c i e n i . — Wiele

rzeczy pozostawić należy w hadesie półświadomego

odczuwania i nie wywoływać tych cieni z mroków,

gdyż inaczej, przyobleczone w myśli i słowo, stają

się naszymi władcami demonicznymi i z okrucień­

stwem domagają się krwi naszej.

375.

U p r o g u ż e b r a c t w a . — Zdarza się, że

i najbogatszy duchem gubi klucz do skarbca, w któ­

rym spoczywają jego nagromadzone bogactwa, i wtedy

jest jako najuboższy, który żebrać musi, żeby tylko

żyć.

204

376.

M y ś l e ć ł a ń c u c h e m . — T e m u , kto wiele

myślał, każda myśl nowa, którą słyszy lub czyta, na­

tychmiast ukazuje się w postaci łańcucha.

377.

W s p ó ł c z u c i e . — W pozłacanej pochwie współczucia tkwi nieraz sztylet zawiści.

378.

C o j e s t g e n i u s z ? — Celu wysokiego chcieć i środków do niego.

379.

P r ó ż n o ś ć z a p a ś n i k ó w . — Kto nie ma na­

dziei zwyciężyć w walce, lub kto jawnie uległ, tem

więcej pragnie, żeby podziwiano rodzaj jego walki.

380.

Ż y c i e f i l o z o f i c z n e ź l e t ł u m a c z ą . — W chwili kiedy ktoś filozofię zaczyna brać poważnie, cały świat sądzi o tem przeciwnie.

205

381.

N a ś l a d o w a n i e . — Rzecz zła przez naślado­

wanie zyskuje na szacunku, dobra traci przytem —

szczególniej w sztuce.

382.

O s t a t n i a n a u k a h i s t o r y i . — »Ach, obym

był żył w ó w c z a s ! « — taka jest mowa ludzi głupich

i lekkomyślnych. Raczej przy każdym ustępie histo­

ryi, rozważanym p o w a ż n i e , i choćby to była naj­

bardziej błogosławiona kraina przeszłości, zawoła się

w końcu: »aby tylko nie z powrotem do owych cza­

sów!« duch owego czasu uciskałby cię ciężarem stu

atmosfer, nie cieszyłbyś się jego pięknem i dobrem,

jego zła strawićbyś nie mógł«. — Z pewnością, że

potomność tak samo będzie sądziła o naszych cza­

sach: iż były nieznośne i życie było w nich nie do

przeżycia. — A wytrzymuje przecież każdy w swoim

czasie? — Tak, i dlatego mianowicie, że duch jego

czasu nietylko spoczywa na nim, lecz znajduje się

też w nim. Duch czasu sam sobie stawia opór, nosi

sam siebie.

383.

W i e l k o d u s z n o ś ć m a s k ą . — Wielkodusz­

nością obejścia rozgorycza się swych wrogów, za­

206

wiścią, którą zdradzamy, niemal się ich rozbraja: gdyż

nienawiść porównywa, wyrównywa, jest to rodzaj mi­

mowolnej i skarżącej się skromności. — Czy dla

wspomnianej korzyści, tu i ówdzie, nie przybierają

maski zawiści, nie będąc zgoła zawistnymi? Być może:

z pewnością jednak wielkoduszność obejścia często

bywa używana jako maska zawiści przez ludzi am­

bitnych, którzy wolą ponieść szkodę i rozgoryczyć

swych wrogów, niż pokazać po sobie, iż wewnętrznie

stawiają się z nimi na równi.

384.

N i e d o p r z e b a c z e n i a . — Dałeś m u okazyę do okazania wielkości charakteru, on zaś z niej nie skorzystał. Tego ci nigdy nie przebaczy.

385.

Z d a n i a p r z e c i w n e . — Myśl najbardziej starcza, jaką kiedykolwiek pomyślano o człowieku, tkwi w słynnem zdaniu: »ja« jest zawsze godne nie­nawiści«; myśl najdziecinniejsza w słynniejszem jeszcze: »kochaj bliźniego swego, jak siebie samego«.— W pierwszem odbija się zanik znajomości ludzi, w drugiem niema jeszcze jej początku.

207

386.

387.

B ł ą d p u n k t u w i d z e n i a , n i e z a ś o k a . —

Stoi się zawsze od siebie o kilka kroków za blizko;

i od bliźniego zawsze o kilka kroków za daleko.

I oto przyczyna, czemu jego sądzimy zanadto ogól­

nie i siebie zanadto podług cech i wydarzeń szcze­

gółowych, przemijających i błahych.

388.

N i e u c t w o p o d b r o n i ą . — Jak lekko sobie

bierzemy, czy ktoś na jakiejś rzeczy zna się, lub nie

zna, — podczas kiedy on, być może, już na samą

B r a k u c h a . — »Należy się jeszcze do motło­

chu, dopóki winę spycha się zawsze na innego; jest

się na drodze do mądrości, jeśli zawsze siebie tylko

czyni się odpowiedzialnym; lecz mędrzec nikogo nie

czyni winnym, ani siebie, ani innych«. — Kto mówi

tak? — Epiktet przed ośmnastu wiekami. — Słyszano

to, lecz zapomniano. — Nie, nie słyszano tego i nie

zapomniano: są rzeczy, których się nie zapomina. —

Lecz brak było ucha do tego, ucha Epikteta. - Po­

wiedział więc sobie sam do ucha? — Tak jest: mą­

drość jest szeptem samotnika z samym sobą pośród

gwarnego tłumu.

208

myśl, że go w czemś uważamy za niekompetentnego,

krwawym potem się oblewa. Ba, są szczególni głupcy,

którzy zawsze się noszą z pełnym kołczanem prze­

kleństw i wyroków, gotowi uśmiercić każdego, kto

daje zauważyć, iż istnieją rzeczy, w których sąd ich

nie wchodzi w rachubę.

389.

U s t o ł u d o ś w i a d c z e n i a . — Osoby, które z przyrodzonego umiarkowania każdą szklankę odsta­wiają wypróżnioną do polowy, nie chcą przyznać, że każda rzecz w świecie posiada swoje męty i gorycz.

390.

P t a k i ś p i e w a j ą c e . — Zwolennicy wielkiego człowieka zwykli oślepiać się, żeby móc lepiej śpie­wać jego chwałę.

391.

N i e d o r ó ś ć . — Dobro nie podoba się nam, jeśli do niego nie dorastamy.

209

392.

P r a w i d ł o j a k o m a t k a , l u b j a k o d z i e c k o .

— Inny jest stan, z którego rodzi się prawidło, inny

zaś, który powstaje z prawidła.

393.

K o m e d y a . — Zdarza się nieraz, że zbieramy

miłość i cześć za czyny i dzieła, które dawno jak

skórę z siebie zrzuciliśmy: wtedy łatwo dajemy się

pociągnąć do odgrywania komedyi swojej własnej

przeszłości i do zarzucenia jeszcze raz starej skóry

na ramiona — i to nietylko z próżności, ale także

z życzliwości dla tych, którzy nas podziwiają.

394.

B ł ę d y b i o g r a f ó w . — Nie należy utożsamiać

nieznacznej siły, która potrzebna do zepchnięcia łodzi

na rzekę, z siłą rzeki, która odtąd tę łódź unosi: ale

tak się dzieje niemal we wszystkich biografiach.

395.

N i e k u p o w a ć z a d r o g o . — C o się z a drogo

opłaciło, używa się też źle, ponieważ bez miłości DZIEU NIETZSCHEGO. I XI. 14

2 1 0

i ze wspomnieniem dręczącem — i w ten sposób

ma się podwójną stratę.

396.

J a k a f i l o z o f i a d l a s p o ł e c z e ń s t w a z a ­

w s z e j e s t k o n i e c z n a . — Podpory porządku spo­

łecznego spoczywają na tym gruncie, że każdy spo­

gląda pogodnie na to, czem jest, co czyni i do czego

dąży, na swoje zdrowie i chorobę, swoje ubóstwo lub

dobrobyt, swój honor, lub swoje małe znaczenie

i czuje przytem: » z n i k i m b y m s i ę n i e z a m i e ­

n i ł « . — Kto chce pracować nad porządkiem spo­

łecznym, niechaj tylko szczepi zawsze w sercach tę

filozofię pogodnego odrzucania zamiany i bezzawist­

ności.

397.

O z n a k i d u s z y s z l a c h e t n e j . — Duszą

szlachetną nie jest ta, co jest zdolna do najwyższych

wzlotów, lecz ta, która się nie wysoko wznosi i nie

spada nizko, lecz z a w s z e przebywa w wolnem

i świetlanem powietrzu.

398.

W i e l k o ś ć i t e n , k t o j ą r o z w a ż a . —

Najlepszym skutkiem wielkości jest to, iż obdarza

211

rozważającego powiększającem i zaokrąglającem

okiem.

399.

U m i e j ę t n o ś ć z a d o w a l a n i a s i ę . — To, i ż

się dosięgło dojrzałości rozumu, wyraża się w tem,

iż przestaje się chodzić tam, gdzie pod najciernist­

szymi żywopłotami poznania rosną rzadkie kwiaty,

lecz zadowala się ogrodem, lasem, łąką i polami, zwa­

żywszy, jak życie dla rzeczy rzadkich i niezwykłych

jest za krótkie.

400.

K o r z y ś ć z n i e d o s t a t k u . Kto wiecznie

żyje w cieple i pełni serca i niejako w letniej atmo­

sferze duszy, ten nie może wyobrazić sobie owego

straszliwego zachwytu, jaki chwyta natury bardziej

zimowe, kiedy wypadkiem dotkną je promienie sło­

neczne miłości i letni oddech słonecznego dnia lu­

towego.

401.

P r z e p i s d l a m ę c z e n n i k a . — Zbyt ciężkie

stajeć się brzemię życia? — Winieneś tedy życia

212

swego brzemię powiększyć. Kiedy męczennik w końcu

odczuwa pragnienie rzeki Lety i kiedy jej szuka, —

musi się stać b o h a t e r e m , żeby ją znaleźć z pew­

nością.

402.

S ę d z i a . — Kto czyjś ideał przejrzał, staje się

jego nieubłaganym sędzią i niejako jego nieczystem

sumieniem.

403.

P o ż y t e k w i e l k i e g o w y r z e c z e n i a s i ę .

— Najpożyteczniejszą w wielkiem wyrzeczeniu się

jest, iż udziela nam owej dumy cnotliwej, zapomocą

której odtąd łatwo otrzymujemy od siebie wyrzecze­

nie się wielu rzeczy drobnych.

404.

W j a k i s p o s ó b o b o w i ą z e k n a b i e r a

b l a s k u . — Środek, żeby w oczach każdego zmie­

nić mosiądz swego obowiązku na złoto, jest: spełniaj

zawsze cokolwiek więcej, niż obiecujesz.

313

405.

M o d l i t w a do l u d z i . — »Darujcie nam na­

sze c n o t y « — tak należy się modlić do ludzi.

406.

T w ó r c y i s p o ż y w a j ą c y . — Każdy spoży­

wający sądzi, że drzewu zależy na owocu; ale drzewu

zależy na nasieniu. — Na tem polega różnica między

wszystkimi twórcami i spożywającymi.

407.

S ł a w a w s z y s t k i c h w i e l k o ś c i . - I cóżby

zależało na geniuszu, jeśliby swemu uczniowi i wiel­

bicielowi nie udzielał takiej wolności i wysokości

uczucia, iżby ten nie potrzebował już geniusza! —

S i e b i e u c z y n i ć z b y t e c z n y m — oto sława

wszystkich wielkości.

408.

P o d r ó ż do p i e k i e ł . — I ja byłem w piekle,

jak Odysseusz, i będę tam jeszcze często bywał; i nie

tylko barany tam ofiarowywałem, żeby móc pomówić

z niektórymi zmarłymi, lecz nie żałowałem kropli

214

krwi własnej. Były cztery pary, które mnie, składa­

jącemu ofiary, nie odmówiły posłuchania: Epikur

i Montaigne, Goethe i Spinoza, Platon i Rousseau,

Pascal i Schopenhauer. Z tymi muszę dysputować

podczas mych długich, samotnych wędrówek, pragnę,

żeby oni przyznawali mi racyę lub jej odmawiali,

im pragnę się przysłuchiwać, kiedy między sobą

wzajemnie przyznają sobie słuszność lub niesłuszność.

I cokolwiek tylko mówię, postanawiam, cokolwiek po­

myślę dla siebie lub innych: w tych ośmiu wzrok

swój zatapiam i widzę, że ich wzrok jest utkwiony

we mnie. — Niechaj żyjący mi wybaczą, jeśli mi

o n i nieraz wydają się jak cienie, tak wybladli

i smutni, tak niespokojni i ach! tak żądni życia: kiedy

tymczasem owi wydają mi się tak żywotni, jak gdyby

teraz, po śmierci, nigdy już nie mogli być znużeni

życiem. Lecz o w i e c z n ą ż y w o t n o ś ć chodzi: c o

zaś nam zależy na »życiu wiecznem« i życiu wogóle!

ROZDZIAŁ DRUGI:

WĘDROWIEC I JEGO CIEŃ

C i e ń : Tak dawno nie słyszałem cię, że chciał­

bym ci nastręczyć do mówienia sposobność.

W ę d r o w i e c : Coś mówi: gdzie? i kto? Zdaje

mi się niemal, jak gdybym słyszał siebie mówiącego

głosem jeszcze słabszym, niż głos mój.

C i e ń (po chwili): Nie cieszy cię to, że masz

sposobność do mówienia?

W ę d r o w i e c : Na Boga i wszystkie rzeczy,

w które nie wierzę, cień mój przemówił: słyszę i nie

wierzę.

C i e ń : Przypuśćmy, że tak jest i nie myślmy

o tem dłużej; nim upłynie godzina, będzie po wszyst­

kiem.

W ę d r o w i e c : Zupełnie tak myślałem i ja,

kiedy w lesie pod Pizą ujrzałem zrazu dwa, a potem

pięć wielbłądów.

C i e ń : Dobrze to, że obydwaj jesteśmy jednako

wyrozumiali dla siebie, kiedy się zdarzy, że roz­

218

sądek nasz milknie: w ten sposób i w rozmowie

nie będziemy się drażnić wzajemnie, ani natych­

miast jeden drugiemu nakładać klub, jeśli przy­

padkiem słowo którego zadźwięczy niezrozumiale.

Kiedy się nie wie, co odpowiedzieć, wystarcza już

rzec cokolwiek: taki słuszny warunek kładę, jeśli

z kimś rozmawiam. W dłuższej rozmowie nawet

najmądrzejszy staje się nieraz szaleńcem i potrzykroć

głupcem.

W ę d r o w i e c : To, iż tak matem się zadowa­

lasz, nie jest pochlebne dla tego, przed kim się do

tego przyznajesz.

C i e ń : Mamże więc pochlebiać?

W ę d r o w i e c : Myślałem, ż e cień człowieka

jest jego próżnością; ta jednak nigdyby nie pytała:

»mamże więc pochlebiać?«

C i e ń : Próżność ludzka, o ile ją znam, nie pyta

także, jak ja już dwukrotnie uczyniłem, c z y mówić

jej wolno: ona mówi zawsze.

W ę d r o w i e c : Spostrzegam teraz, jak nie­

grzeczny jestem względem ciebie, mój drogi cieniu:

ani słówkiem jeszcze nie oświadczyłem, jak się bar­

dzo r a d u j ę , że nietylko cię widzę, lecz i słyszę.

Wiedz, że kocham cień, jak kocham światło. Żeby

piękność oblicza, wyrazistość mowy, dobroć i moc

charakteru istniały, cień jest równie potrzebny, jak

światło. Nie są to przeciwnicy: raczej miłośnie trzy­

mają się za dłonie, i kiedy światło znika, pomyka za

niem cień.

C i e ń : I ja nienawidzę tego, czego ty niena­

widzisz, nocy; kocham ludzi, ponieważ są uczniami

światła i raduję się blaskiem, który świeci w ich

oku, kiedy poznają i odkrywają, ci nieznużeni po­

219

znawcy i odkrywcy. Owym cieniem, który ściele

wszystkie rzeczy, kiedy padnie na nie promień po­

znania — owym cieniem jestem ja.

W ę d r o w i e c : Zdaje mi się, że cię pojmuję,

chociaż, być może, wyraziłeś się cokolwiek cie­

nisto. Lecz miałeś słuszność: dobrzy przyjaciele tu

i ówdzie, jako znak porozumienia, wymieniają słówko

ciemne, które dla wszystkich innych powinno być

zagadką. My zaś jesteśmy dobrymi przyjaciółmi.

Przeto dość wstępów! Parę setek pytań cięży mi

na duszy, czas zaś, w którym możesz na nie odpo­

wiedzieć, jest, być może, bardzo krótki. Zobaczmy,

o czem porozumiemy się z całym pośpiechem i w zu­

pełnej zgodzie.

C i e ń : Lecz cienie są lękliwsze od ludzi: nie

powiesz więc nikomu, w jaki sposób rozmawialiśmy

ze sobą.

W ę d r o w i e c : J a k rozmawialiśmy z e sobą?

Niechaj niebo uchroni mnie przed długo wlokącemi

się rozmowami na piśmie! Gdyby Plato znajdował

mniej przyjemności w takiem przędzeniu, czytelnicy

jego znajdowaliby więcej przyjemności w Platonie.

Rozmowa, która w rzeczywistości bawi, zmieniona

w pismo i przeczytana jest malowidłem, o wyłącznie

fałszywych perspektywach: wszystko w niej jest

za długie lub za krótkie. — Jednak, być może, bę­

dzie mi wolno podzielić się tem, na c o ś m y się

zgodzili ?

C i e ń : Na to zgoda: ponieważ wszyscy odnajdą

w tem tylko twoje poglądy: o cieniu nie pomyśli

nikt.

W ę d r o w i e c : Być może, mylisz się, przyja­

2 2 0

cielu! Dotychczas w poglądach moich więcej wi­dziano cień niż mnie.

C i e ń : Więcej cień, niż światło? C z y ż moż­l iwa?

W ę d r o w i e c : Bądź poważny, szaleńcze! Pierw­sze zaraz pytanie moje wymaga powagi.

1.

O d r z e w i e p o z n a n i a . — Prawdopodobień­

stwo, lecz zgoła nie prawda: pozory wolności, lecz

zgoła nie wolność — już dla tych dwuch owoców

drzewo poznania nie może być brane za drzewo

życia.

2.

R o z u m ś w i a t a . — Ż e świat n i e jest wcie­

leniem rozumu wiecznego, można decydująco dowieść

przez to, iż owa c z ę ś ć ś w i a t a , którą my znamy —

mam na myśli nasz rozum ludzki —, nie jest arcy­

rozumna. A jeśli ona nie zawsze i niezupełnie bywa

mądra i racyonalna, tedy i pozostały świat takim nie

jest; tutaj stosuje się wnioskowanie a minori ad ma

jus, a parte ad totum, i to z siłą rozstrzygającą.

222

3.

»Na p o c z ą t k u b y ł o « . — Wysławiać powsta­wanie — jest to n a s t ę p c z y p o p ę d metafizyczny, który przy rozważaniu historyi występuje na nowo i każe wierzyć bezwzględnie, iż na p o c z ą t k u wszystkich rzeczy znajduje się to, co jest najcenniej­sze i najbardziej zasadnicze.

4.

M i a r a w a r t o ś c i p r a w d y . — Trud, z jakim człowiek wdziera się na górę, nie jest miarą jej wy­sokości. I w nauce miałoby być inaczej! — mówią nam niektórzy, chcący uchodzić za wtajemniczo­nych —, mozół nad prawdą powinien właśnie roz­strzygać o wartości tej prawdy! Ta bezsensowna moralność wychodzi z założenia, że »prawdy« właś­ciwie nie są niczem więcej, jeno przyrządami gimna­stycznymi, którymi należy z zapałem obracać aż do zmęczenia, - moralność atletów i popisowych gim­nastów ducha.

5.

M o w a i r z e c z y w i s t o ś ć . — Istnieje obłudna

pogarda dla wszystkich rzeczy, które w rzeczywi­

stości ludzie biorą najpoważniej, w s z y s t k i c h r z e ­

czy najbliższych. Mówi się naprzykład »je się

223

tylko dlatego, żeby żyć« — przeklęte k ł a m s t w o ,

podobnie jak owo, które mówi o rodzeniu dzieci,

jako o właściwym celu wszelkiej rozkoszy. Odwrot­

nie, wysoki szacunek dla »rzeczy najważniejszych«

niemal nigdy nie jest zupełnie prawdziwy: wpraw­

dzie kapłani i metafizycy przyzwyczaili nas w tej

dziedzinie do m o w y obłudnie przesadnej, ale prze­

cież nie sprowadzili zmiany uczucia, które tych rze­

czy najważniejszych nie bierze tak poważnie, jak

owe rzeczy wzgardzone, najbliższe. — Tem niemniej

bolesne skutki tej podwójnej obłudy są te, że tych

rzeczy najbliższych, naprzykład: jedzenia, mieszkania,

ubierania się, obcowania, nie czynimy przedmiotem

ustawicznego, swobodnego i p o w s z e c h n e g o roz­

ważania i przekształcania, lecz, ponieważ to uchodzi

za poniżające, odwracamy od tego swą pilność umys­

łową i artystyczną: tak iż tutaj przyzwyczajenie

i płochość łatwe odnoszą zwycięstwo nad nierozważ­

nymi, szczególniej zaś nad niedoświadczoną mło­

dzieżą; podczas kiedy z drugiej strony ciągłe prze­

kręcanie najelementarniejszych prawd ciała i duszy

nas wszystkich, młodych i starych, prowadzi do ubli­

żającej zależności i niewoli — mam na myśli tę

w gruncie zbyteczną zależność od lekarzy, nauczy­

cieli i pasterzy duchowych, których ciężar obecnie

wciąż jeszcze leży na całem społeczeństwie.

6.

N i e d o s k o n a ł o ś ć z i e m s k a i j e j g ł ó w n a

przyczyna. — Jeśli się obejrzeć wkoło, trafiamy

224

zawsze na ludzi, przez całe życie jadających jaja

i nie spostrzegających, że najpodłużniejsze są naj­

smaczniejsze, nie wiedzących, że burza działa korzyst­

nie na stan brzucha, że perfumy najmocniejszą woń

wydają w chłodnem, czystem powietrzu, że nasz

zmysł smaku nie jest jednakowy w różnych miejs­

cach jamy ustnej, że każdy posiłek, przy którym

dobrze się mówi, lub dobrze słucha, szkodę przynosi

żołądkowi. Mogą nie wystarczać te przykłady braku

zmysłu obserwacyjnego: tem bardziej przyznać trzeba,

że większość ludzi bardzo źle widzi r z e c z y n a j ­

b l i ż s z e , bardzo rzadko zwraca na nie uwagę.

I jestże to rzeczą obojętną? — Rozważcie przecież,

ż e z tego braku wypływają n i e m a l w s z y s t k i e

w a d y c i e l e s n e i d u c h o w e j e d n o s t e k : nie

wiedzieć, co jest dla nas pożyteczne, co szkodliwe

w urządzeniu trybu życia, podziału dnia, czasu i wy­

borze towarzystwa, w zawodzie i wywczasach, roz­

kazywaniu i posłuszeństwie, odczuwaniu przyrody

i sztuki, jedzeniu, spaniu i rozmyślaniu; w rzeczach

n a j d r o b n i e j s z y c h i n a j c o d z i e n n i e j s z y c h

być n i e u k i e m i nie posiadać oka bystrego — oto

co ziemię dla tak wielu czyni »padołem płaczu«. Nie

mówmy, tutaj, jak wszędzie, przyczyną jest brak r o ­

z u m u : raczej — rozumu jest dość i aż zanadto,

lecz b ł ę d n i e go k i e r u j ą i sztucznie od owych

drobnych i codziennych rzeczy o d w o d z ą . Kapłani

i nauczyciele i wzniosła żądza panowania idealistów

wszelkiego rodzaju, pospolitego i subtelniejszego,

wmawiają dziecku już, iż chodzi o zupełnie coś in­

nego: o zbawienie, o służbę państwową, o posuwanie

nauki, lub o szacunek i majątek, jako środki do słu­

żenia całej ludzkości, podczas kiedy potrzeby je­

225

dnostki, jej wielkie i małe nędze w ciągu dwudziestu

czterech godzin są czems nikczemnem i obojętnem. —

Już Sokrates bronił się wszystkiemi silami przeciw

dumnemu zaniedbywaniu tych rzeczy ludzkich na ko­

rzyść ludzkości i lubił słowami Homera przypominać

0 rzeczywistym zakresie i istocie wszelkich trosk

i rozmyślań: To tylko jest i tylko to, mawiał, »co

mnie dobrego i złego w domu spotyka«.

7.

D w a s p o s o b y p o c i e s z a n i a . — Epikur,

lekarz dusz późnej starożytności, posiadał to cudowne

wniknięcie, do dziś dnia spotykane tak rzadko, że dla

spokoju ducha zgoła nie jest konieczne rozwiązanie

ostatecznych i najbardziej dalekich kwestyi. Wystar­

czało mu przeto powiedzieć takiemu, którego drę­

czyła »bojaźń bogów«: »jeśli istnieją bogowie, to nie

troszczą się o n a s « — zamiast bezpłodnie i z odda­

lenia roztrząsać ostateczne pytanie, czy bogowie

wogóle istnieją. Takie stanowisko jest o wiele korzyst­

niejsze i silniejsze: ustępuje się kilka kroków przed

przeciwnikiem, i w ten sposób czyni się skłonniej­

szemi jego ucho i serce. Skoro on jednak zabiera się

do dowodzenia rzeczy przeciwnej — że bogowie

o nas się troszczą —, w jakież labirynty i ciernie

musi się biedak zabłąkać, sam przez się, bez pod­

stępu ze strony rozmówcy, który musi tylko być dość

ludzkim i subtelnym, żeby ukryć współczucie, jakie

w nim budzi to widowisko. W końcu sam on nabiera

wstrętu, który jest najsilniejszym argumentem przeciw

DZIEŁA NIETZSCHEGO . T. XI. I 5

226

wszelkiemu zdaniu, wstrętu do swego własnego

twierdzenia; stygnie i odchodzi w tern samem uspo

sobieniu, jakieby miał bezwzględny ateusz: »co mnie

właściwie obchodzą bogowie! niech ich dyabli

porwą!« — W innych wypadkach, szczególniej kiedy

zasmucała umysły hipoteza napół fizyczna, napół

moralna, nie obalał tej hipotezy, lecz przyznawał, że

bodaj tak być może: ale istnieje j e s z c z e i n n a hi

poteza, wyjaśniająca to samo zjawisko; być może,

dzieje się jeszcze inaczej. W i e l o ś ć hipotez wystar

cza i w naszych czasach także, naprzykład hipotez:

0 pochodzeniu wyrzutów sumienia, do zdjęcia z du

szy owego cienia, który tak łatwo powstaje z usta­

wicznego dumania nad jedyną, wyłącznie widoczną,

i przez to stokrotnie przecenianą hipotezą. — Kto

więc pragnie przynosić pociechę nieszczęśliwym, prze­

stępcom, hipokondrykom, umierającym, niechaj przy­

pomni sobie o tych dwuch uspokajających sposobach

Epikura, które dają się stosować do bardzo wielu

zagadnień. W formie najprostszej brzmieć będą mniej

więcej: po pierwsze, przypuściwszy nawet, że tak

jest, nie obchodzi nas to nic; po drugie: może to

być tak, lecz może być też inaczej.

8.

P o d c z a s n o c y . — Skoro noc zapada, zmie­

nia się nasze odczuwanie rzeczy najbliższych. Oto

wiatr jakby zakazanemi drogi zachodzi, szepcze, jakby

szukał czegoś, i gniewa się, że nie znajduje. Oto

światło lampy, świeci mętnie, czerwonawo, rzuca

227

znużone spojrzenia, niechętnie walcząc z nocą, nie­

cierpliwy niewolnik czuwającego człowieka. Oto od­

dech śpiącego, jego rytm niepokojący, do którego me­

lodyę zdaje się śpiewać ustawicznie powracająca

troska — nie słyszymy jej, lecz kiedy pierś śpiącego

podnosi się, czujemy ściskanie się serca, i kiedy od­

dech opada i niemal zamiera w ciszy śmiertelnej,

mówimy do siebie »wypocznij przez chwilę, biedny

duchu udręczony!« — pragniemy dla wszystkiego, co

żyje, ponieważ taki ciężar je przygniata, wiecznego

spokoju: noc przekonywa do śmierci. — Jeśliby lu­

dzie byli pozbawieni słońca i światłem księżycowem

oraz oliwą wiedli walkę z nocą, jakaż filozofia spowi­

łaby ich w swoje zasłony! Spostrzega się aż nadto

dostatecznie po umysłowej i duchowej istocie czło­

wieka, jak wskutek połowicznej ciemności i pozba­

wienia słońca, któremi życie jego jest spowite, w ogól­

ności spochmurniała ona.

9.

G d z i e p o w s t a ł a n a u k a o w o l n o ś c i

w o l i . — Nad jednym panuje k o n i e c z n o ś ć w po­

staci namiętności, nad innym jako przyzwyczajenie

do słuchania i posłuszeństwa, nad trzecim jako su­

mienie logiczne, nad czwartym jako kaprys i swa­

wolne zadowolenie ze zbaczania z drogi. Lecz wszyscy

oni będą tam szukali wolności swej w o l i właśnie,

gdzie każdy z nich najsilniej jest związany: jest to

tak, jak gdyby jedwabnik szukał wolności swej woli

w tem, że snuje nić. Skąd to pochodzi? Widoczna, iż

228

stąd, że każdy tam się uważa za najwolniejszego,

gdzie jego o d c z u w a n i e ż y c i a jest największe,

więc. jak się rzekło, już to w namiętności, już to w obo­

wiązku, już to w poznawaniu, już to w swawolności.

To, dzięki czemu jednostka czuje się silną, w czem

czuje się ożywioną, mimowolnie sądzi, musi być także

zawsze elementem jej wolności: zależność i stępienie,

niezależność i ochotę do życia uważa za pary nie­

rozłączne. — Tutaj doświadczenie, poczynione w dzie­

dzinie społeczno politycznej, człowiek przenosi błęd­

nie w ostateczną dziedzinę metafizyczną: tam czło­

wiek silny jest także człowiekiem wolnym, tam ż y w e

poczucie radości i cierpienia, wzniosłość nadziei, śmia­

łość pożądań, potęga nienawiści są przynależnością

panujących i niezależnych, podczas kiedy poddany,

niewolnik żyje w ucisku i otępieniu. — Nauka o wol­

ności woli jest wynalazkiem stanów p a n u j ą c y c h .

10.

N i e c z u ć n o w y c h k a j d a n . — Dopóki nie

p o c z u j e m y swej zależności od czegoś, uważamy

się za niezależnych: wniosek błędny, pokazujący, jak

dumnym i żądnym władzy jest człowiek. Albowiem

tutaj przypuszcza, że w każdym wypadku musiałby

natychmiast spostrzec i odczuć zależność, skoroby jej

uległ, a to wychodząc z przesłanki, że z a z w y c z a j

żyje w niezależności, i jeśliby ją wypadkiem utracił,

czułby przeciwnie. — Jakżeby było jednak, jeśliby

prawdą była rzecz odwrotna: że z a w s z e żyje

w różnorodnej zależności, lecz uważa się za wol­

229

n e g o , kiedy n i e o d c z u w a j u ż ciężaru łańcucha

wskutek długiego przyzwyczajenia? Tylko z powodu

n o w y c h łańcuchów cierpi się jeszcze: — wolność

woli nie jest czem innem właściwie, jak tem, że się

nie czuje nowych łańcuchów.

11.

W o l n o ś ć w o l i i i z o l o w a n i e f a k t ó w . —

Zwykła nam niedokładność obserwowania powoduje,

iż grupę zjawisk bierzemy za jedność i nazywamy

ją faktem: między nim i innym faktem wyobrażamy

sobie przestrzeń próżną, i z o l u j e m y każdy fakt.

W rzeczywistości całe nasze postępowanie i pozna­

wanie nie jest ciągiem faktów i próżnych między

nimi przestrzeni, lecz ustawiczną rzeką. Ale właśnie

wiara w wolność woli nie da się pogodzić z wyobra­

żeniem stałego, jednorodnego, niepodzielonego, niepo­

dzielnego prądu: ona każe z góry przypuszczać, że

k a ż d y p o s t ę p e k o d d z i e l n y jest i z o l o w a n y

i n i e p o d z i e l n y ; jest ona a t o m i s t y k ą w dzie­

dzinie woli i poznania. — Jak niedokładnie pojmu­

jemy charaktery, czynimy również z faktami: mówimy

o jednakowych charakterach, jednakowych faktach:

j e d n y c h i d r u g i c h n i e m a . A przecież, wycho­

dząc z tego błędnego założenia, iż istnieją j e d n a ­

k o w e f a k t y , że jest stopniowany porządek ga­

t u n k ó w faktów, odpowiadający stopniowanemu po­

rządkowi wartości, chwalimy i ganimy: i z o l u j e m y

przeto nietylko fakty oddzielne, lecz z kolei grupy

faktów rzekomo jednakowych (postępków złych, litoś­

230

ciwych, zawistnych i t. d.) — w obydwu wypadkach

błędnie. — Wyraz i pojęcie są najwidoczniejszą pod­

stawą, dlaczego wierzymy w tę izolacyę grup postęp­

ków: zapomocą nich oznaczamy nietylko rzeczy, lecz

pierwotnie sądzimy także, że przez nie ujmujemy ich

i s t o t ę . W y r a z y i pojęcia uwodzą nas wciąż jesz­

cze, że wyobrażamy sobie rzeczy prościej, niż są,

oddzielnie, niepodzielnie, każdą istniejącą samą przez

się. W m o w i e ukrywa się pewna mitologia filo­

zoficzna, która co chwila z niej występuje, choć­

byśmy byli zresztą bóg wie jak ostrożni. Wiara

w wolność woli, to znaczy w fakty j e d n a k o w e

i i z o l o w a n e — posiada w mowie stałego apos­

toła i obrońcę.

12.

B ł ę d y z a s a d n i c z e. — Aby człowiek odczu­

wał jakąkolwiek przyjemność lub nieprzyjemność du­

c h o w ą , musi być niewolnikiem jednego z dwuch

następujących złudzeń: a l b o wierzy w j e d n a k o ­

w o ś ć pewnych faktów, pewnych uczuć: wtedy przez

porównanie stanu teraźniejszego z poprzednimi i przez

przyrównanie lub nierówność ich (jak się dzieje zawsze,

kiedy sobie coś przypominamy) odczuwa przyjemność

lub nieprzyjemność duchową; a l b o wierzy w w o l ­

n o ś ć w o l i , naprzykład, kiedy myśli: »nie powinie

nem był zrobić tego«, »toby mogło skończyć się ina­

c z e j « i doznaje przytem także przyjemności lub nie­

przyjemności. Gdyby nie błędy, czynne przy każdej

przyjemności lub nieprzyjemności, nigdyby ludzkość

231

nie powstała — albowiem jej zasadniczem uczuciem

jest i pozostanie, iż człowiek jest wolnym w świecie

niewoli, wiecznym cudotwórcą, czy postępuje do­

brze, czy źle, zadziwiającym wyjątkiem, nadzwierzę­

ciem, niemal bogiem, celem stworzenia, czemś, bez

czego świat nie da się pomyśleć, rozwiązaniem za­

gadki kosmicznej, wielkim władcą i gardzicielem na­

tury, istotą, która s w o j ą historyę nazywa h i s t o ­

r y ą ś w i a t a ! — Vanitas vanitatum homo.

13.

D w a r a z y p o w i e d z i e ć . — Dobrze jest

rzecz podwójnie wyłuszczyć i przydać jej do prawej

lewą nogę. Wprawdzie na jednej nodze prawda stać

może; na dwuch jednak będzie chodzić i podróżować.

14.

C z ł o w i e k k o m e d y a n t e m ś w i a t a . — Mu­

szą istnieć twory dowcipniejsze od człowieka, choćby

tylko po to, żeby odczuć humor, zawierający się

w tem, że człowiek uważa się za cel całego bytu

świata, i że ludzkość zupełnie poważnie nie zadowala

się niczem mniejszem, niż perspektywą misyi świa­

towej. Jeśli Bóg świat stworzył, to człowieka stwo­

rzył jako m a ł p ę b o s k ą , żeby mieć powód do

uciechy w swej przydługiej wieczności. Muzyka sfe­

ryczna wokół ziemi byłaby tedy drwiącym śmiechem

232

wszystkich innych stworzeń z człowieka. B ó l u używa

ten znudzony Nieśmiertelny do łaskotania swego ulu­

bionego zwierzęcia, ażeby mieć uciechę, patrząc na

tragiczno dumne grymasy i wykładanie swych cier­

pień, wogóle na duchową wynalazczość najpróżniej­

szego stworzenia — jako wynalazca tego wynalazcy.

Ponieważ ten, kto wymyślił na żart człowieka, musiał

być od niego dowcipniejszy, a także więcej przyjem­

ności znajdować w dowcipie. — Nawet tutaj jeszcze,

gdzie nasza ludzkość dobrowolnie chce się upoko­

rzyć, próżność wyrządza nam psotę, że my ludzie

przynajmniej w t e j p r ó ż n o ś c i jesteśmy nieporów­

nani z niczem i cudowni. Jedyni w świecie! ach,

rzecz zbyt nieprawdopodobna! Astronomowie, którym

nieraz rzeczywiście przypada w udziale widnokrąg

niezaciemniany przez ziemię, dają do zrozumienia,

że kropla ż y c i a w świecie nie znaczy nic w cha­

rakterze niezmierzonego oceanu stawania się i zni­

kania: nieprzeliczone gwiazdy posiadają warunki po­

dobne, jak ziemia, do wytwarzania życia, bardzo

liczne więc — lecz zaledwie garść w porównaniu

z nieskończenie licznemi, które nigdy nie miały wy­

sypki życiowej lub oddawna z niej zostały uleczone:

że życie na każdej z tych gwiazd, mierzone czasem

jej egzystencyi, było chwilą, iskrą, po której nastą­

piły długie, długie okresy czasu, — a więc zgoła nie

było celem ostatecznym ich egzystencyi. Być może,

mrówka w lesie równie silnie jest przekonana, że

jest celem i zamiarem istnienia lasu, jak my to czy­

nimy, kiedy w swojej fantazyi niemal mimowoli za­

nik ludzkości łączymy z końcem ziemi: ba, jesteśmy

jeszcze skromni, jeśli poprzestajemy na tem i nie za­

rządzamy powszechnego zmierzchu światów i bogów

233

na uroczystość pogrzebową ostatniego śmiertelnika.

Nawet astronom najbardziej wyzwolony nie może

przedstawić sobie ziemi bez życia inaczej, tylko jako

świecący i szybujący kurhan ludzkości.

15.

S k r o m n o ś ć c z ł o w i e k a . — Jak mało przy­

jemności wystarcza przeważnie, żeby życie znajdo­

wać dobrem, jak skromnym jest człowiek !

16.

W z g l ę d e m c z e g o o b o j ę t n o ś ć j e s t k o ­

n i e c z n a . — Nicby nie było niedorzeczniejszego, niż

chcieć czekać, co stwierdzi ostatecznie nauka o rze­

czach pierwszych i ostatnich i do tego czasu myśleć

o nich (a szczególniej wierzyć !) w sposób t r a d y ­

c y j n y — jak to radzą tak często. Popęd do posia­

dania w tej dziedzinie t y l k o p e w n o ś c i , jest na­

s t ę p c z y m p o p ę d e m r e l i g i j n y m , niczem wię­

ce j ,— zamaskowanym i tylko pozornie sceptycznym ro­

dzajem »potrzeby metafizycznej«, podszytym tą myślą

ukrytą, że przez długie, długie czasy nie będzie wi­

doku na te ostateczne pewności i że dotychczas »wie­

r z ą c y « ma prawo nie troszczyć się o tę całą

dziedzinę. Te pewności, tyczące się najodleglejszych

horyzontów, nie są dla nas konieczne do życia

234

pełnem i dzielnem życiem ludzkiem: w równie małej mie­

rze, jak nie są konieczne dla mrówki, żeby być dobrą

mrówką. Raczej powinniśmy wyświetlić sobie, skąd

właściwie pochodzi ta fatalna waga, jaką tak długo

przypisywaliśmy owym rzeczom: i do tego potrzebu­

jemy h i s t o r y i uczuć moralnych i religijnych. Albo­

wiem tylko pod wpływem tych uczuć owe najcier­

nistsze kwestye poznania nabrały takiego znaczenia

i straszliwości: w dziedziny najbardziej oddalone, d o ­

k ą d tylko sięga, lecz nie wnika, oko duchowe, za­

ciągnięto takie pojęcia, jak wina i kara (i to kara

wieczna!): i to tem nieostrożniej, im owe dziedziny

były ciemniejsze. Od czasów najdawniejszych fanta­

zyowano tam, gdzie nic stwierdzić nie było można,

i przekonano potomność, żeby te fantazye brała za

rzeczy poważne i prawdziwe, w ostateczności rzuca­

jąc na szalę ten wstrętny atut: iż wiara więcej warta

od wiedzy. Teraz we względzie tych rzeczy ostatecz­

nych potrzebna nie wiedza przeciw wierze, lecz o b o ­

j ę t n o ś ć w z g l ę d e m w i a r y i r z e k o m e j w i e ­

d z y w owych dziedzinach! — W s z y s t k o inne

musi nas bliżej obchodzić, niż to, co nam ogłaszano

dotychczas za najważniejsze — mam na myśli owe

pytania: poco człowiek? Jaki los spotyka go po

śmierci? W jaki sposób może pogodzić się z Bogiem?

i jak tam brzmią jeszcze te curiosa. Nie więcej niż

te pytania ludzi religijnych tyczą się nas pytania do­

gmatyków filozoficznych, idealistów, materyalistów,

czy też realistów. Wszyscy oni zajmują się tem, żeby

popchnąć nas do postanowienia w dziedzinach, gdzie

ani wiara, ani wiedza nie są konieczne; nawet dla

największego miłośnika poznania jest korzystniej, jeśli

wokół wszystkiego, co jest do zbadania i dostępne

235

dla rozumu, tworzy się okryty mgłą zwodniczy pas

bagien, strefa nieprzenikalna, wiecznie zmienna i nie

dająca się określić. Właśnie przez porównanie z pań­

stwem ciemności, na granicach ziemi poznania, r o ś ­

n i e ustawicznie w wartości jasny, blizki, najbliższy

świat wiedzy. — Musimy znowu stać się d o b r y m i

s ą s i a d a m i r z e c z y n a j b l i ż s z y c h i nie spo­

glądać jak dotychczas wzgardliwie ponad niemi ku

chmurom i duchom nocnym. W lasach i jaskiniach,

w strefach bagnistych i pod zaciągniętem niebem —

tam zbyt długo żył, i nędznie żył, człowiek w ciągu

okresów kultury, trwających całe tysiąclecia. Tam

n a u c z y ł s i ę p o g a r d z a ć teraźniejszością i są­

siedztwem, i życiem, i samym sobą — i my, my

mieszkańcy j a ś n i e j s z y c h polan natury i ducha,

dziedziczymy ze krwią jeszcze coś z tej trucizny gar­

dzenia rzeczami najbliższemi.

17.

G ł ę b o k i e o b j a ś n i e n i a . — Kto pewne miejs­

ce z autora »objaśnia głębiej«, niż było pomyślane,

nie objaśnił, lecz z a c i e m n i ł autora. Taki jest sto­

sunek naszych metafizyków do tekstu natury; ba,

jeszcze gorszy. Albowiem, żeby dostarczyć swych

wyjaśnień głębokich, często przygotowują sobie wprzód

tekst do tego: to znaczy, p s u j ą go. Żeby dać cie­

kawy przykład zepsucia tekstu i zaciemnienia autora,

można przytoczyć tutaj myśli Schopenhauera o ciąży

kobiecej. »Oznaką stałego istnienia w czasie woli ży­

cia, mówi on, jest spółkowanie; oznaką, na nowo

236

łączącej się z tą wolą świadomości, objawiającej,

i to w sposób jak najjaśniejszy, możliwość rozwią­

zania, jest nowe wcielenie woli życia. Znakiem tego

wcielenia jest ciąża, która przeto występuje otwar­

cie i swobodnie, ba, nawet dumnie, podczas kiedy

spółkowanie kryje się, jak przestępca«. Twierdzi

on, że k a ż d a k o b i e t a , schwycona na akcie

płodzenia, mogłaby umrzeć ze wstydu, lecz » c i ą ż ę

s w o j ą p r e z e n t u j e b e z ś l a d u w s t y d u , ba ,

z p e w n y m r o d z a j e m d u m y . Przedewszyst­

kiem stan ten nie tak łatwo prezentować, jak on sam

się prezentuje; Schopenhauer, podnosząc t y l k o za­

miar prezentowania, przygotowywa sobie tekst, żeby

pasował do gotowego już »objaśnienia«. Następnie

to, co mówi o powszechności zjawiska, które ma ob­

jaśnić, nie jest prawdą: mówi o »każdej kobiecie«;

wiele, szczególniej kobiet młodych, zdradza w tym

stanie, nawet w obecności najbliższych krewnych,

często przykre zażenowanie; jeśli zaś kobiety w doj­

rzalszym i najdojrzalszym wieku, najczęściej kobiety

ze sfer niższych, rzeczywiście znajdują pewne zado­

wolenie z tego stanu, to dają przez to do zrozumie­

nia, że mężowie j e s z c z e ich pożądają. Że na ich

widok sąsiad i sąsiadka lub obcy przechodzień rzek­

nie lub pomyśli: »czyż to możliwa — « , próżność ko­

bieca, połączona z nizkim stanem umysłowym, zawsze

jeszcze chętnie przyjmuje tę jałmużnę. Przeciwnie,

jakby wypływało z twierdzeń Schopenhauera, właś­

nie kobiety najmądrzejsze i najbardziej umysłowe

najwięcejby radowały się publicznie ze swego stanu:

one bowiem miałyby przecież najwięcej widoków, że

urodzą cudowne dziecię umysłowe, w którym »wola«

dla dobra powszechnego jeszcze raz jeden »zaprze­

237

czy się«; głupie kobiety natomiast miałyby wszelkie

powody ukrywać swą ciążę jeszcze wstydliwiej, niż

wszystko, co ukrywają. Nie można powiedzieć,

żeby te rzeczy wzięte były z rzeczywistości. Przy­

puściwszy jednak, że Schopenhauer, biorąc na ogół,

twierdzi ze słusznością, iż kobiety w ciąży wykazują

więcej zadowolenia z siebie, niż kiedyindziej: zna­

lazłoby się pod ręką objaśnienie bliższe od jego objaś­

nienia. Możnaby było wyobrazić sobie gdakanie

kwoczki, p r z e d zniesieniem jaja, tej treści: Patrzcie!

patrzcie! zniosę jajo! zniosę jajo!

18.

D y o g e n e s n o w o c z e s n y . — Zanim się p o

szuka człowieka, trzeba znaleźć latarnię. — Czy musi

to być latarnia c y n i k a ?

19.

I m m o r a l i ś c i . — Moraliści muszą obecnie

przyzwolić na to, iż obrzucają ich nazwą immorali­

stów, ponieważ dysekują moralność. Lecz kto chce

dysekować, musi zabijać: przecież tylko w tym celu,

żeby lepiej poznać, lepiej osądzić, lepiej żyć; zgoła

zaś nie po to, żeby cały świat dysekował. Niestety

jednak ludzie wciąż jeszcze myślą, że każdy mora­

lista przez ogół swoich postępków musi być wzorem

238

do naśladowania dla innych: utożsamiają go z kaz­

nodzieją moralności. Dawniejsi moraliści nie dość

dysekowali i kazali zbyt często: stąd pochodzą owe

nieporozumienia i owe skutki nieprzyjemne dla mo­

ralistów nowoczesnych.

20.

N i e u t o ż s a m i a ć . Moraliści, traktujący

wielkoduszny, potężny, ofiarny sposób myślenia, jaki

znajdujemy naprzykład u bohaterów Plutarcha, lub

czysty, prześwietlony, ogrzewający stan duszy, jaki

spotykamy u mężczyzn i kobiet prawdziwie dobrych,

jak się traktuje trudne zagadnienia poznania, i śle­

dzący za pochodzeniem ich, wykazujący komplikacye

w pozornej prostocie, kierujący oko na powikłanie

motywów, na wplecione delikatne pasma złudnych

pojęć i odziedziczonych od wieków, powoli wzrasta­

jących uczuć indywidualnych i grupowych, — ci mo­

raliści najczęściej bywają o d m i e n n i od tych właś­

nie, z którymi przecież najczęściej ich u t o ż s a ­

m i a j ą : mianowicie od duchów małostkowych, które

wogóle nie wierzą w owe sposoby myślenia i stany

duszy i swoje własne ubóstwo pragną ukryć poza

blaskiem wielkości i czystości. Moraliści mówią: »tu­

taj są zagadnienia«, ludzie małostkowi mówią: »tutaj

są oszuści i oszustwa«, z a p r z e c z a j ą więc i s t n i e ­

n i a właśnie tego, co tamci starają się o b j a ś n i ć .

239

21.

C z ł o w i e k , j a k o t e n , k t ó r y m i e r z y . —

Być może, że wszelka moralność ludzkości zawdzię­

cza swe powstanie niezmiernemu podnieceniu we­

wnętrznemu, jakie opanowało ludzi pierwotnych, kiedy

odkryli miarę i mierzenie, wagę i ważenie. (Wyraz

»człowiek« oznacza przecież to samo, co mierzący,

chciał więc człowiek n a z w a ć s i ę od swego najwięk­

szego odkrycia!) Dzięki tym wyobrażeniom podnieśli

się w dziedzinach, które nie dają się ani mierzyć, ani

ważyć, lecz które pierwotnie nie zdawały się takiemi.

22.

Z a s a d a r ó w n o w a g i . — Rozbójnik i możny

pan, obiecujący gminie, że będzie ją bronił przed

rozbójnikami, są prawdopodobnie w gruncie rzeczy

istotami podobnemi, tylko że drugi korzyść swą osiąga

w sposób inny, niż pierwszy: mianowicie przez da­

niny regularne, które gmina mu składa, nie zaś przez

kontrybucye. (Jest to taki sam stosunek, jak między

kupcem i rozbójnikiem morskim, którzy przez długi

czas byli jedną i tą samą osobą: gdzie jedna funkcya

nie wydawała się im roztropną, tam wykonywali

drugą. Ba, w gruncie rzeczy nawet i teraz jeszcze

wszelka etyka kupiecka jest tylko m ą d r z e j s z ą

etyką piratów: kupować jak najtaniej — jeśli można

za same koszty produkcyi — sprzedawać jak naj­

drożej.) Zasadniczą stroną kwestyi jest: możny pan

obiecuje utrzymywać równowagę przeciw rozbój­

240

nikom; dzięki temu słabi znajdują możność życia.

Albowiem albo sami muszą się skupić w potęgę r ó w ­

n o w a ż n ą , albo poddać się temu, kto stanowi rów­

nowagę (i jemu za to, czego dostarcza, służby swoje

oddawać). Wogóle przekłada się ten ostatni sposób

postępowania, ponieważ w gruncie rzeczy trzyma

w szachu d w i e istoty niebezpieczne, pierwszą przez

drugą i drugą widokami korzyści: ta ostatnia bowiem

znajduje korzyść w tem, żeby ze swymi poddanymi

obchodzić się łaskawie lub znośnie, żeby mogli wy­

żywić nietylko siebie, lecz i swego władcę. W rze­

czywistości może ona przytem postępować zawsze

jeszcze dość surowo i okrutnie: lecz w porówna­

niu z dawniejszą, ustawiczną możliwością zupełnej

z g u b y , już w tym stanie ludzie oddychają lżej. —

W początkach gmina jest organizacyą słabych dla

r ó w n o w a g i przeciw siłom, grożącym niebezpie­

czeństwem. Byłaby bardziej pożądana organizacya

w celu przewagi, jeśliby przytem była dość silna,

żeby potęgę wrogą mogła odrazu z n i w e c z y ć :

i kiedy chodzi o oddzielnych potężnych szkodników,

u s i ł u j e s i ę to z pewnością uczynić. Lecz jeśli ten

wróg jest głową plemienia, lub posiada wielu sojusz­

ników, szybkie i decydujące zniweczenie jest nie­

prawdopodobne i należy być przygotowanym na dłu­

gotrwały s t a n w o j e n n y : ten jednak pociąga za

sobą stan najmniej pożądany dla gminy, ponieważ

wskutek niego traci ona czas, konieczny na regularne

zabiegi koło swoich środków utrzymania i widzi wy­

nik wszelkiej pracy co chwila zagrożony. Dlatego

gmina przekłada doprowadzenie swej siły obrony

i napaści ściśle do takiej wysokości, na jakiej znaj­

duje się potęga niebezpiecznego sąsiada, żeby mu

241

dać do zrozumienia, że na jej szali równie wiele

s p i ż u leży obecnie: czemużby nie być wobec tego

dobrymi przyjaciółmi ze sobą? — R ó w n o w a g a

jest przeto pojęciem bardzo ważnem w najdawniej­

szej nauce prawa i etyce; równowaga jest podstawą

s p r a w i e d l i w o ś c i . Jeśli ta w epoce surowszej

głosi: »oko za oko, ząb za ząb», to przypuszcza, iż

równowaga została osiągnięta i chce ją u t r z y m a ć

zapomocą odpłaty: i w ten sposób, jeśli jeden po­

pełni przestępstwo ze szkodą drugiego, to ten drugi

nie ucieka się do zemsty w ślepym gniewie. Lecz

zapomocą jus talionis p r z y w r a c a się naruszoną

równowagę między dwiema potęgami: albowiem w ta­

kich stanach pierwotnych oko jest jedną bronią w i ę ­

c e j , przedstawia pewną siłę, jednym ciężarem wię­

cej . — W obrębie gminy, w której wszyscy uważani

są jako członkowie równej wagi, za przestępstwa, to

jest za naruszenie zasady równowagi, istnieje h a ń b a

i k a r a : hańba, jako ciężar, ustanowiony przeciw

jednostce przestępującej zasadę i przez to przestąpie­

nie, zdobywającej sobie korzyści; wskutek hańby do­

znaje ona szkody, która niweczy dawniejsze korzyści

i je p r z e w a ż a . Podobnie rzecz się ma z karą: prze­

wadze, którą każdy przestępca przywłaszcza sobie,

ustanawia ona o wiele większą przeciwwagę, przeciw

gwałtowi więzienie, przeciw kradzieży powetowanie

straty i karę pieniężną. W ten sposób z łoczyńcy

p r z y p o m i n a s ię , że przez swój czyn wyłączy ł

się z gminy i jej etyki, zapewniającej k o r z y ś c i :

gmina traktuje go jako nierównego, słabego, stoją­

cego poza nią; przeto kara jest nietylko odpłatą, ale

czemś więcej, ma w sobie coś z surowości

DZIEŁA NIETZSCHEGO. T. XI. 16

242

s t a n u p i e r w o t n e g o ; o t e m właśnie m a p r z y ­

p o m i n a ć .

23.

C z y z w o l e n n i c y n a u k i o w o l n e j w o l i

k a r a ć p o w i n n i ? — Ludzie, których zawodem

jest sądzić i karać, w każdym wypadku starają się

stwierdzić, czy złoczyńca wogóle jest odpowiedzialny

za swój czyn, czy m ó g ł robić użytek ze swego ro­

zumu, czy postępował, kierując się m o t y w a m i ,

czy zaś nieświadomie lub pod przymusem. Jeśli go

karzą, to karzą go, że motywy gorsze przełożył nad

lepsze: które przeto z n a ć był musiał. Gdzie brak

tej znajomości, człowiek według poglądów panują­

cych nie jest wolny i jest nieodpowiedzialny: chyba,

że jego nieświadomość, naprzykład jego ignorantia

legis jest skutkiem umyślnego zaniedbania nauki:

wtedy już bowiem, kiedy nie chciał nauczyć się tego,

co był powinien, przełożył był pobudki gorsze nad

lepsze i obecnie musi przypłacić skutki swego złego

wyboru. Przeciwnie, jeśli nie widział przed sobą po­

budek lepszych, wskutek tępości lub idyotyzmu, tedy

zwykle nie bywa karany: nie miał bowiem wyboru,

jak się mówi, postępował jak zwierzę. Umyślne za

przeczenie rozumu lepszego jest obecnie przesłanką,

której się wymaga, jeśli przestępca ma zasługiwać

na karę. Jakże jednak ktoś może być mniej rozum­

nym, niż nim być musi? Cóż rozstrzyga, jeśli szalki

obciążone dobremi i złemi pobudkami? Więc ani błąd.

ani oślepienie, ani żaden przymus zewnętrzny, ani

243

wewnętrzny? (Proszę zważyć zresztą, że każdy tak

zwany »przymus z e w n ę t r z n y « jest niczem innem,

jeno przymusem wewnętrznym bojaźni i bólu). Co?

zjawia się wciąż pytanie. R o z u m więc nie ma

być przyczyną, ponieważby nie mógł rozstrzygnąć

przeciw pobudkom lepszym? — Tutaj przywołuje się

na pomoc »wolną wolę«: rozstrzygać ma n a j z u ­

p e ł n i e j s z a s a m o w o l a , następuje chwila, w któ­

rej nie działa żadna pobudka, kiedy czyn spełnia się

niby c u d , rodzi się z niczego. Karze się tę rzekomą

s a m o w o l ę , w wypadku, w którym żadna samowola

panować nie powinna: rozum, znający prawo, zakaz

i nakaz, nie powinien był zostawiać żadnego wyboru,

jak się sądzi, i powinien był działać, jako przymus

i siła wyższa. Przestępcę karze się więc, ponieważ

uczynił użytek z »woli wolnej«: to znaczy, ponie­

waż działał bez motywów, gdzie powinien był po­

stępować zgodnie z motywami. Ale c z e m u to uczy­

nił? O to właśnie p y t a ć już nie wolno: był to czyn

bez »czemu?«, bez pobudek, bez pochodzenia, coś bez­

celowego i nierozumnego. — T a k i e g o j e d n a k

c z y n u , w myśl pierwszego wyżej wzmiankowanego

warunku wszelkiej karalności, n i e n a l e ż y t e ż k a ­

r a ć ! Nie można też zastosować tutaj tego rodzaju

karalności, jak gdyby tu czegoś n i e zrobiono, za­

niedbano, n i e uczyniono użytku z rozumu: ponieważ

w każdym razie zaniedbanie to zaszło n i e r o z m y ś l ­

n i e ! A tylko rozmyślne zaniedbanie rozkazu ucho­

dzi za karalne. Przestępca przełożył wprawdzie gor­

sze pobudki nad lepsze, lecz b e z przyczyny i umys­

łu: wprawdzie nie zrobił użytku ze swego rozumu,

lecz nie dlatego, ż e b y go nie stosować. To założe­

nie, które się robi względem przestępcy, zasługują­

1 6 *

244

cego na karę, iż z umysłu zaprzecza swego rozumu, —

właśnie to założenie, jeśli się przypuszcza »wolną

wolę«, zostaje zniesione. Wy, stronnicy nauki o »wol­

nej woli« nie macie p r a w a karać, w myśl swoich

własnych zasad nie macie p r a w a ! — Te jednak

w gruncie rzeczy nie są niczem innem, jeno dzi­

waczną mitologią pojęć; i kura, która je wylęgła,

siedziała na jajach zdala od wszelkiej rzeczywistości.

24.

P r z y c z y n e k d o s ą d u o p r z e s t ę p c y

i j e g o s ę d z i . — Przestępca, znający cały łańcuch

okoliczności, nie będzie uważał czynu swego za tak nad­

zwyczajny i niepojęty, jak jego sędziowie i potępiciele:

karę jednak wymierza mu się według stopnia z d z i ­

w i e n i a , jakie opanowywa ich na widok czynu,

jako rzeczy nie do pojęcia. — Jeśliby wiadomości

0 wypadku i historyi poprzedzającej go, jakie po

siada obrońca przestępcy, sięgały dość daleko, tedy

tak zwane okoliczności łagodzące, jakieby stopniowo

przedstawił, w końcu m u s i a ł y b y zmyć całą winę.

Lub jeszcze wyraźniej : obrońca z ł a g o d z i ł b y

stopniowo to z d z i w i e n i e , które wydaje potępienie

i orzeka karę, i w końcu usunąłby je zupełnie, zmu

szając każdego słuchacza uczciwego do wewnętrz­

nego wyznania: »musiał postąpić tak, jak postąpił;

jeślibyśmy wymierzyli karę, ukaralibyśmy wieczną

konieczność«. - Odmierzać stopień kary według stop-

n i a w i a d o m o ś c i , jaki się posiada l u b w o g ó l e

245

25.

W y m i a n a i s p r a w i e d l i w o ś ć . — Wy­

miana byłaby tylko wtedy uczciwa i prawa, jeśliby

każdy żądał tylko tyle, ile mu się rzecz jego wydaje

warta, kiedy uwzględnia trud jej zdobycia, rzad­

kość, czas zużyty i t. d., nie zapominając o wartości,

którą jej nadaje przywiązanie. Skoro ustanawia cenę

w s t o s u n k u d o p o t r z e b y d r u g i e g o staje się

to subtelniejszego rodzaju rozbojem i c iemięstwem.—

Jeżeli przedmiotem wymiany jest pieniądz, to należy

zważyć, że talar w ręku bogatego dziedzica, wyrob­

nika, kupca lub studenta są to rzeczy zupełnie różne:

ponieważ jedna z tych osób nie pracowała prawie

wcale, inna trudziła się wiele, żeby go zarobić, sto­

sownie do tego powinna zań otrzymać mało lub

wiele — takby było słusznie: w rzeczywistości, jak

wiadomo, rzeczy się mają odwrotnie. W wielkim

świecie finansowym talar najleniwszego bogacza przy­

nosi więcej zysku, niż talar pracowitego biedaka.

26.

S t o s u n k i p r a w n e j a k o ś r o d e k . — P r a w o ,

spoczywające na umowach między r ó w n y m i , istnieje

póty, póki siła tych, którzy umowę zawarli, pozo-

z d o b y ć m o ż n a o genezie przestępstwa, — czyż

nie kłóci się to z wszelką sprawiedliwością?

246

staje równą lub podobną; roztropność stworzyła

prawo, ażeby koniec położyć sporom i b e z u ż y ­

t e c z n e m u marnotrawstwu między siłami równemi.

Lecz t o kończy się r ó w n i e o s t a t e c z n i e , jeśli

jedna strona s t a j e s i ę wyraźnie słabszą, niż druga:

wtedy następuje poddanie się i prawo z o s t a j e

z n i e s i o n e , skutek jednak jest ten sam, jaki osią­

gano dotychczas zapomocą prawa. Albowiem obecnie

występuje r o z t r o p n o ś ć mającego przewagę, która

doradza o s z c z ę d z a ć siłę poddanego i nie trwonić

jej bezużytecznie: i często położenie poddanego staje

się korzystniejsze, niż było położenie równouprawnio­

nego. — Stosunki prawne są przeto ś r o d k i e m cza­

sowym, doradzanym przez roztropność, nie zaś celem.

27.

O b j a ś n i e n i e r a d o ś c i z ł o ś l i w e j . — Ra­

dość z cudzej szkody powstaje stąd, iż każdy pod

wielu, jemu wiadomymi względami, czuje się źle,

odczuwa troski, wyrzuty lub ból: szkoda, spotyka­

jąca innego, stawia go na r ó w n i z innymi, łagodzi

zawiść. — Jeśli sam wypadkiem czuje się dobrze,

zbiera nieszczęście bliźniego w swej świadomości

jako kapitał, żeby go przeciwstawić, kiedy go spotka

własne nieszczęście: i także raduje się z cudzej

szkody. Myślenie skierowane ku równości narzuca

więc również swą miarę na dziedzinę szczęścia i przy­

padku: radość z cudzej szkody jest najpospolitszym

wyrazem zwycięstwa i przywrócenia równości w w y ż ­

szym porządku świata. Dopiero odkąd człowiek

247

nauczył się w innym człowieku widzieć równego so­

bie, a więc dopiero od ugruntowania społeczeństwa,

istnieje radość z cudzej szkody.

28.

D o w o l n o ś ć w w y m i e r z a n i u k a r . — N a

większość przestępców spadają kary tak, jak dzieci

na kobiety. Robili to samo dziesięć, sto razy i nie

odczuwali złych skutków: nagle zostają odkryci i za

odkryciem następuje kara. Przyzwyczajenie przecież

powinno uczynić w oczach naszych winę, za którą

karze się przestępcę, godniejszą uniewinnienia: po­

wstał bowiem pociąg, któremu trudniej się opierać. Na­

tomiast dzieje się tak, że jeśli istnieje podejrzenie, że

czyn został popełniony z nawyknienia do przestępstw,

karze go się surowiej, nawyk wystawia się jako ar­

gument przeciw wszelkiemu złagodzeniu. Odwrotnie:

wzorowy tryb życia, od którego tem straszniej odbija

przestępstwo, powinien zaostrzać winę! Lecz zwykle

karę łagodzi. Tak wszystko mierzy się nie według

przestępcy, lecz według społeczeństwa, jego szkód

i niebezpieczeństwa: dawniejsza użyteczność człowieka

zalicza mu się wobec jego jednorazowej szkodliwości,

dawniejszą szkodliwość dodaje się do nowoodkrytej

i kara z tego powodu wymierzona zostaje w stopniu

najwyższym. Lecz jeśli w ten sposób karze się także

lub nagradza (mniejsza bowiem kara w tym wypadku

jest nagrodą) i przeszłość człowieka, toby należało

cofnąć się jeszcze dalej i przyczyny takiej lub owa­

kiej przeszłości karać i nagradzać, mam na myśli ro­

248

dziców, wychowawców, społeczeństwo i t. d.: w wielu

wypadkach okazałoby się, że i s ę d z i o w i e w pe­

wien sposób są współwinni. Jest to samowola, jeśli

zatrzymujemy się na przestępcy, karząc jego prze­

szłość: należałoby, jeśli się nie chce uznać absolutnej

niewinności wszelkiej winy, zatrzymywać się na każdym

oddzielnym wypadku i nie cofać się wstecz: to zna­

czy winę i z o l o w a ć i zgoła nie wiązać jej z prze­

szłością — inaczej popełnia się grzech przeciw lo­

gice. Wyciągnijcie raczej, wy wolnowolowcy, konieczny

wniosek z swojej nauki o »wolności w o l i « i zadekre­

tujcie śmiało: » ż a d e n c z y n nie m a p r z e s z ł o ś c i « .

29.

Z a w i ś ć i j e j b r a t s z l a c h e t n i e j s z y .

Gdzie równość przenikła rzeczywiście i stale ugrun­

towana została, powstaje ów pociąg, wogóle ucho­

dzący za niemoralny i w stanie naturalnym zaledwie

do pojęcia: z a w i ś ć . Zawistny odczuwa każde wy­

kraczanie innego ponad miarę wspólną i chce go do

niej zniżyć — lub sam się do tej wysokości podnieść:

skąd pochodzą dwa różne sposoby postępowania, któ­

rym Hezyod nadał nazwę złej i dobrej Erys. Rów­

nież w stanie równości powstaje oburzenie, że jednemu

n i ż e j jego godności i równości powodzi się źle,

a drugiemu p o n a d równość dobrze: są to uczucia

natury s z l a c h e t n i e j s z e j . W rzeczach, które od

samowoli człowieka nie zależą, uderza ich brak spra­

wiedliwości i słuszności: to znaczy, żądają, żeby ową

równość, którą uznaje człowiek, uznawała też natura

249

i przypadek, gniewają się, że ludziom jednakowym

nie jednakowo się powodzi.

30.

Z a w i ś ć b o g ó w . — »Zawiść b o g ó w « po­

wstaje, kiedy człowiek nizko w opinii stojący w jakiś

sposób staje na równi z wyższym (jak Ajaks) lub

z łaski losu z o s t a j e wyniesiony do tej wysokości

(Niobe, jako matka zbyt szczęśliwa). W hierarchii

s p o ł e c z n e j zawiść ta stawia żądanie, żeby nikt

n a d swój stan nie wyrastał zasługą, żeby i jego

szczęście było zastosowane do stanu, a szczególniej,

żeby świadomość jego nie wybiegała za te szranki.

Często doznaje »zawiści bogów« wódz zwycięski:

a także uczeń, który tworzy dzieło mistrzowskie.

31.

P r ó ż n o ś ć o d d ź w i ę k i e m s t a n u n i e u ­

s p o ł e c z n i o n e g o . — Ponieważ ludzie uznali się

za r ó w n y c h gwoli bezpieczeństwu, dla założenia

gminy, lecz to pojmowanie w gruncie przeczy przy­

rodzeniu jednostki i jest czemś wymuszonem, w miarę

przeto wzrostu rękojmi bezpieczeństwa powszech­

nego występują nowe pędy starego dążenia do prze­

wagi : w rozgraniczeniu stanów, w pretensyi do

godności zawodowych i przywilejów, wogóle w próż­

ności (maniery, strój, mowa i t. d.). Lecz skoro nie­

250

bezpieczeństwo dla społeczności daje się odczuwać,

wtedy liczebnie przeważający, którzy w stanie po­

wszechnego spokoju nie mogli przeprowadzić swej

przewagi, przywracają z powrotem stan równości:

niedorzeczne przywileje i próżność znikają na jakiś

czas. Lecz jeśli społeczność ulega zupełnej ruinie,

wszystko wpada w anarchię, wtedy natychmiast za­

panowywa stan naturalny, nie baczącej na nic, bez­

względnej nierówności, jak to się stało na Korkirze

według sprawozdania Tucydydesa. Niema ani prawa

przyrodzonego, ani przyrodzonego bezprawia.

32.

S ł u s z n o ś ć . — Dalszym rozwojem sprawied­liwości jest słuszność, która powstaje między tymi, którzy nie występują przeciw równości gminnej: prze­nosi się ją na te wypadki, o których prawo nie stanowi nic, ów delikatniejszy wzgląd na równowagę, prze­widujący i naprzód i wstecz, którego maksymą jest: »jak ty mnie, tak ja tobie«. Aequum znaczy właśnie »to jest z g o d n e z n a s z ą r ó w n o ś c i ą ; łagodzi ona także nasze małe różnice, sprowadzając je do pozoru równości, i pragnie, żebyśmy wybaczali sobie niejedno, do czego n i e bylibyśmy z m u s z e n i « .

33.

P i e r w i a s t k i z e m s t y . — Prędko się wy­

mawia słowo »zemsta«: zdaje się niemal, jak gdyby

251

nie zawierało nic innego oprócz jedynego pierwiastku

pojęciowego i uczuciowego. To też mozolą się wciąż,

żeby go znaleźć: jak nasi ekonomiści jeszcze nie

znużyli się wietrzeniem w wyrazie »wartość« takiej

jedności i szukaniem pojęcia pierwiastkowego war­

tości. Jak gdyby wszystkie wyrazy nie były kiesze­

niami, w które chowano to to, to owo, lub wiele rzeczy

jednocześnie! Tak samo i »zemsta« bywa to tem, to

owem, to czemś bardzo złożonem. Trzebaż bo odróż­

niać ten odruch zasłaniający, który się wykonywa

niemal mimowolnie nawet względem przedmiotów

nieożywionych, wyrządzających nam szkodę (naprzy­

kład względem maszyn, będących w ruchu): celem

tego odruchu jest położenie tamy szkodzeniu, zapo­

mocą powstrzymania maszyny. Żeby ten cel osiągnąć,

siła tego odruchu musi być nieraz tak wielka, żeby

zrujnowała maszynę; kiedy ta nawet jest zbyt silna,

żeby mogła być natychmiast zrujnowana przez je­

dnostkę, mimo to jednostka zawsze jeszcze wykona

najsilniejsze uderzenie, do jakiego jest zdolna niby

ostatnią próbę. W ten sposób zachowujemy się też

względem osób, wyrządzających nam szkodę, w chwili

bezpośredniego odczuwania samej szkody. Jeśli chce się

akt ten nazwać aktem zemsty, zgoda; trzeba tylko

rozważyć, że tutaj maszyneryę rozumu puszcza w ruch

i n s t y n k t s a m o z a c h o w a w c z y i że w istocie

nie myśli się o wyrządzającym szkodę, tylko o so­

bie: postępujemy tak, n i e chcąc szkodzić z kolei,

lecz chcąc jedynie u j ś ć przynajmniej z życiem. —

Trzeba na to c z a s u , żeby od siebie ze swemi myś­

lami przejść do przeciwnika i zadać sobie pytanie,

jaką drogą możemy urazić go najdotkliwiej. Tak się

dzieje w drugim rodzaju zemsty: założeniem jej jest

252 253

tego wstępują na drogę pojedynku, chociaż już sądy

dają im broń w rękę, do otrzymania zadośćuczynienia

za obrazę: oni jednak poczytują sposób przywrócenia

czci, nie związany z niebezpieczeństwem za niewystar­

czający, ponieważ nie może dowieść, iż są bez lęku). -

We wspomnianym na początku rodzaju zemsty tem,

co powoduje odpór jest bojaźń: tutaj natomiast brak

bojaźni, którego człowiek zapomocą odporu, jak się

rzekło, c h c e d o w i e ś ć . — Nic więc nie wydaje

się bardziej rożnem od wewnętrznego umotywowania

obydwuch sposobów postępowania, które nazywa się

jednem i tem samem wyrazem »zemsta«: i mimo to

zdarza się bardzo często, iż dla samego człowieka,

wywierającego zemstę jest rzeczą niejasną, co go

właściwie skłoniło do czynu: być może, iż z bojaźni,

żeby byt swój ocalić, postawił odpór, lecz w następ­

stwie, kiedy miał czas się zastanowić z punktu widze­

nia obrażonej czci, sam wmówił w siebie, że mścił się

za swoją cześć: — ten bowiem motyw w każdym

razie jest s z l a c h e t n i e j s z y , niż drugi. Przytem

jest jeszcze rzeczą zasadniczą, czy mu się cześć jego

ukazuje dotkniętą w oczach innych (świata), czy

zaś tylko w oczach obrażającego: w tym ostatnim

wypadku wybierze raczej zemstę ukrytą, w pierw­

szym zaś jawną. Zależnie od tego, czy silnie, czy

słabo wmyśli się w duszę sprawcy i widza, zemsta

jego będzie złośliwsza lub łagodniejsza; a jeśli mu

brak wogóle tego rodzaju wyobraźni, tedy zgoła

o zemście myśleć nie będzie, ponieważ nie ma też

wtedy poczucia »czci«, a więc i nie może ono być

w nim dotknięte. Również nie będzie myśleć o zem­

ście, jeśli sprawcą i świadkami czynu p o g a r d z a :

ponieważ, jako pogardzani, nie mogą mu czci zwrócić,

zastanawianie się nad rannością i wrażliwością innej

osoby; chcemy ból zadać. Natomiast zabezpieczenie

siebie od dalszej szkody tak dalekie jest od widnokręgu

człowieka, wywierającego zemstę, że niemal regular­

nie powoduje własną dalszą szkodę i bardzo często

z zimną krwią ją przewiduje. Kiedy w pierwszym

rodzaju zemsty obawa przed drugiem uderzeniem czy­

niła odpór jak najsilniejszym, tutaj panuje niemal zu­

pełna obojętność względem tego, co przeciwnik jesz­

cze u c z y n i ; siła odporu stosuje się tylko do tego,

co nam u c z y n i ł . Cóż on więc uczynił? Jakaż dla

nas korzyść, jeżeli cierpi teraz, potem jak myśmy przez

niego cierpieli? Chodzi o p o w e t o w a n i e szkody;

kiedy tymczasem akt zemsty pierwszego rodzaju słu­

żył tylko s a m o z a c h o w a n i u . Może się stać, że za

sprawą przeciwnika straciliśmy majętność, godność,

przyjaciół, dzieci — strat tych zemsta nie powetuje,

powetowanie stosuje się jedynie do s t r a t u b o c z ­

n y c h przy wszystkich stratach wspomnianych. Zem­

sta odwetu nie zabezpiecza przed dalszą szkodą, nie

naprawia doznanej szkody — oprócz jednego wy­

padku. Jeśli przez wroga ucierpieliśmy na c z c i ,

zemsta jest w stanie ją przywrócić. Doznajemy je­

dnak tej krzywdy w każdym wypadku, kiedy nam

rozmyślnie ból wyrządzają: albowiem przeciwnik tem

samem dowodzi, iż nas się n i e l ę k a . Zapomocą

zemsty dowodzimy, że i my się jego również nie

boimy: na tem polega wyrównanie, powetowanie.

(Intencya wykazania zupełnego braku o b a w y u nie­

których osób posuwa się tak daleko, że niebezpie­

czeństwo zemsty dla nich samych strata na zdro­

wiu lub życia, lub wogóle inna krzywda wydaje

się im niezbędnym warunkiem wszelkiej zemsty. Dla

254

a przeto i czci odjąć. W końcu zrezygnuje z zemsty

w tym wypadku, wcale nie nadzwyczajnym, kiedy

sprawcę krzywdy k o c h a : wprawdzie przypłaca to

w oczach drugiego czcią swoją, i być może staje się

przez to mniej godnym miłości wzajemnej. Ale i zre­

zygnowanie z wszelkiej miłości wzajemnej jest ofiarą,

którą miłość ponieść gotowa, byle tylko ukochanej

istocie nie być z m u s z o n ą z a d a ć b ó l u : znaczy t o

samemu sobie przyczynić więcej bólu, niż bólu spra­

wia ta ofiara. Tak więc: każdy się zemści, oprócz

tych wypadków, kiedy jest bez czci, kiedy gardzi krzy­

wdzicielem i oszczercą lub go kocha. I wtedy, kiedy

zwraca się do sądów, szuka zemsty jako osoba prywatna:

a o b o k t e g o jeszcze jako przewidujący, troskliwy

członek społeczeństwa, szuka zemsty społecznej na

kimś, co tego społeczeństwa nie s z a n u j e . W ten spo­

sób kara sądowa p r z y w r a c a zarówno cześć osoby

prywatnej, jak i cześć społeczeństwa: to znaczy —

kara jest zemstą. — Bezwątpienia zawiera się w niej

ów inny, na początku opisany, pierwiastek zemsty o ile;

przez nią społeczeństwo służy swoim celom s a m o z a ­

c h o w a w c z y m i w o b r o n i e k o n i e c z n e j daje

odpór. Kara ma zapobiec d a l s z e m u szkodzeniu,

m a o d s t r a s z y ć . Tak rzeczywiście w karze ł ą c z ą

s i ę dwa różne elementy zemsty, i to może najbar­

dziej przyczynia się do podtrzymania owego wyżej

wspomnianego pomieszania pojęć, wskutek którego

jednostka, wywierająca zemstę, nie w i e zwykle,

czego c h c e właściwie.

34.

C n o t y , p r z y n o s z ą c e s z k o d ę . — Jako

członkowie pewnych grup społecznych nie czujemy

się uprawnieni do pełnienia pewnych cnót, które nam,

jako osobom prywatnym, przynosiłyby największy

zaszczyt i niejakie zadowolenie, naprzykład do sto­

sowania łaski i wyrozumiałości względem błądzących

wszelkiego rodzaju — wogóle względem każdego po

stępowania, kiedyby ucierpiał wskutek naszej cnoty

pożytek społeczny. Żadne kollegium sędziowskie nie

ma prawa wobec sumienia swego pozwolić sobie na

to, żeby być łaskawem: przywilej ten pozostawiono

królowi, j a k o j e d n o s t c e i cieszą się, kiedy z niego

czyni użytek, na dowód, żeby sami byli chętnie łas­

kawi, ale zgoła nie jako społeczeństwo. Społeczeń­

stwo więc uznaje tylko cnoty, przynoszące mu ko­

rzyść lub przynajmniej nie szkodliwe (które pełnić

można bez szkody lub te, które się procentują, na­

przykład sprawiedliwość). Owe przeto cnoty, przyno­

szące straty, nie mogły powstać w ł o n i e s p o ł e ­

c z e ń s t w a , ponieważ jeszcze obecnie w każdem,

choćby najmniejszem, powstającem społeczeństwie

podnoszą przeciw nim protest. Są to więc cnoty,

które powstały między nierównymi, wynalezione zo­

stały przez mających przewagę, przez jednostki, — są

to cnoty p a n u j ą c y c h , z tą myślą ukrytą: »jestem

dość potężny, żeby pozwolić na wyrządzenie sobie

jawnej szkody, jest to dowodem mojej siły« — są

to cnoty spokrewnione z d u m ą .

255

256

35.

36.

S t a ć s i ę o b ł u d n i k i e m . — Każdy żebrak

staje się obłudnikiem; jak każdy, kto ze swego nie­

dostatku, z nędzy (czy to osobistej, czy publicznej)

czyni swój zawód. Żebrak odczuwa niedostatek

o wiele mniej, niż musi go d a ć odczuwać innym,

jeśli chce żyć z jałmużny.

37.

P e w i e n r o d z a j k u l t u n a m i ę t n o ś c i . —

Wy posępnicy i padalce filozoficzni, żeby oczernić całą

istotę świata, prawicie o s t r a s z l i w y m c h a r a k ­

t e r z e namiętności ludzkich. Jak gdyby wszędzie, gdzie

jest namiętność, była także straszliwość! Jak gdyby

wiecznie w świecie ten rodzaj straszliwości istnieć

musiał! — Przez zaniedbanie w rzeczach drobnych,

257

przez brak obserwacyi samych siebie i obserwacyi

tych, którzy powinni być wychowani, samiście po­

zwolili namiętnościom wyrosnąć na takie potwory, że

teraz już na sam wyraz »namiętność« strach was

zdejmuje! Zależy od was i zależy od nas, żeby po­

z b a w i ć namiętności ich charakteru straszliwego

i zapobiec w ten sposób, żeby się nie stawały pusto­

szącymi potokami. — Własnego niedopatrzenia nie

należy rozdymać do wiecznego fatalizmu; raczej

chciejmy uczciwie pracować nad dziełem, żeby wszyst­

kie namiętności ludzkie zmienić w radości.

38.

W y r z u t y s u m i e n i a . — Wyrzut sumienia,

jak kąsanie kamienia przez psa, jest głupotą.

39.

P o c h o d z e n i e p r a w . — Prawa odwołują się

najczęściej do t r a d y c y i , tradycya do jednorazowej

u m o w y . Zdarza się, że pewnego razu zawieramy

umowę, z której skutków są zadowolone strony obie,

i jesteśmy zbyt ociężali, żeby ją formalnie odnowić:

tak żyje się dalej, jak gdyby wciąż była odnawiana,

i stopniowo, kiedy zapomnienie rozciągnie nad jej

pochodzeniem mgłę, wierzymy, że mamy święty, nie­

naruszalny stan, na którym m u s z ą budować poko­

lenia następne. Tradycya stała się teraz przymu­

K a z u i s t y k a k o r z y ś c i . — Nie byłoby ka­

zuistyki moralności, jeśliby nie było kazuistyki ko­

rzyści. Rozsądek najniezależniejszy i najprzenikliw­

szy nie wystarcza często, żeby, wybierając między

dwiema rzeczami, z koniecznością osiągnąć korzyść

największą. W takich wypadkach wybiera się, ponie­

waż wybrać się musi, a następnie miewa się rodzaj

choroby morskiej uczucia.

DZIEŁA NIETZSCHEGO. T. XI. 17

258

40.

Z n a c z e n i e z a p o m n i e n i a w u c z u c i a c h

m o r a l n y c h . — Te same czyny, które w społe­

czeństwie pierwotnem wypływały z początku z po­

czucia wspólnej k o r z y ś c i , przypisywane są póź­

niej przez pokolenia następne innym motywom: ze

strachu lub czci dla tych, którzy ich żądali i zalecali

je, lub z przyzwyczajenia, ponieważ od dzieciństwa

widziało się wkoło siebie, że je spełniają, lub z życz­

liwości, ponieważ spełnianie ich wywoływało wszę­

dzie radość i twarze zadowolone, lub z próżności

ponieważ czyny takie chwalono. Takie postępki, o któ­

rych motywie zasadniczym, motywie pożyteczności

z a p o m n i a n o , nazywają się wtedy m o r a l n y m i :

i to nie dlatego, że wypływają z owych i n n y c h ,

motywów, lecz ponieważ nie popełnia się ich z świa

dom ej użyteczności. — Skąd ta n i e n a w i ś ć do po

żytku, tak widoczna t u t a j , gdzie wszelkie godne po

chwały postępowanie formalnie odgranicza się od

postępowania w widokach korzyści? — Oczywista, że

społeczeństwo, jako ognisko wszelkiej moralności

i wszelkich pochwal dla postępowania moralnego,

walczyło zbyt długo i zbyt ciężko z interesownością

i uporem jednostki, żeby w końcu nie cenić wszel­

259

k i e g o i n n e g o motywu postępowania wyżej nad

motyw pożytku. W ten sposób rodzi się pozór, jakoby

moralność n i e wyrosła z pożytku; kiedy tymczasem

pierwotnie była pożytkiem społecznym, który musiał

się wielce mozolić, żeby się przebić przez interesow­

ność prywatną i zdobyć sobie większy szacunek.

41.

B o g a c i d z i e d z i c e m o r a l n o ś c i . I w za­

kresie moralnym istnieje bogactwo d z i e d z i c z n e :

posiadają je łagodni, dobroduszni, litościwi, dobro­

czynni, którzy otrzymali po przodkach w s z y s t k i e

dobie s p o s o b y p o s t ę p o w a n i a , ale nie otrzy­

mali rozumu (źródła tych sposobów postępowania).

Przyjemną stroną tego bogactwa jest, że ustawicznie

trzeba czerpać i udzielać z niego, jeśli wogóle ma

być odczuwane, i że w ten sposób mimowolnie pra­

cuje nad tem, żeby zmniejszyć przedział między mo­

ralnie bogatym i moralnie ubogim: i mianowicie, co

jest najgodniejsza uwagi i najlepsza, n i e na korzyść

średniej w przyszłości między ubogim i bogatym,

lecz na korzyść p o w s z e c h n e g o bogactwa i obfi­

tości. Tak, jak tutaj to uczyniono, daje się ująć

mniej więcej panujący pogląd o dziedzicznem bogac­

twie moralnem. Lecz zdaje mi się, że pogląd taki

utrzymuje się więcej ad majoram gloriam moralności,

niż prawdy. Doświadczenie dostarcza przynajmniej

twierdzenia, które, jeśli nie jako obalenie, to w ka­

żdym razie musi być znacznem ograniczeniem owej

powszechności. Bez najwyborowszego rozsądku, tak

17*

s e m , choć nie przynosi już korzyści, dla której

pierwotnie umowa zawarta została. — S ł a b i znaj­

dowali tutaj po wszystkie czasy mocną twierdzę:

skłonni są oni jednorazową umowę, okazaną łaskę,

u w i e c z n i a ć .

260

mówi doświadczenie, bez zdolności do najsubtelniej­

szego wyboru i bez s i l n e j s k ł o n n o ś c i d o z a ­

c h o w a n i a m i a r y bogaci dziedzice moralności

stają się m a r n o t r a w c a m i moralności: oddawszy

się bez hamulca swoim współczującym, łagodzącym,

pojednawczym, uśmierzającym popędom, czynią wszyst­

kich wokół niedbalszymi. Stąd dzieci tych nadzwy­

czaj moralnych marnotrawców łatwo bywają — i, co

niestety rzec trzeba, w najlepszym razie — przyjem­

nymi, słabymi nicponiami.

42.

S ę d z i a i o k o l i c z n o ś c i ł a g o d z ą c e . —

»I względem dyabła trzeba być honorowym i płacić

swoje długi, rzekł pewien stary żołnierz, kiedy mu

dokładniej opowiedziano historyę dyabła, Faust po­

winien iść do piekła!« — »Och, wy straszni mężczyźni!

zawołała jego małżonka, czyż to możliwa! Nie uczy­

nił on przecież nic złego, tyle tylko, że nie miał ani

kropli atramentu w kałamarzu! Pisać krwią jest

wprawdzie grzechem, ale maż za to taki piękny męż­

czyzna gorzeć w piekle ?«

43.

P r o b l e m a t o b o w i ą z k u p r a w d y . — Obo­

wiązek jest wywierającem przymus i popychają­

cem do czynu uczuciem, które nazywamy dobrem

261

44.

S t o p n i e m o r a l n o ś c i . — Z początku mo­

ralność jest środkiem, żeby gminę wogóle zacho­

wać i uchronić od zguby; następnie jest środkiem

utrzymania gminy na pewnej wysokości i w pew­

nym stopniu dobrobytu. Motywy jej są b o j a ź ń i na­

d z i e j a : i mianowicie tem surowsze, potężniejsze

i grubsze, im silniejsza jest jeszcze skłonność do rze­

i uważamy za nie ulegające dyskusyi (— nie chcemy

mówić i nie chcieliśmy mówić o pochodzeniu, grani­

cach i o usprawiedliwieniu tego uczucia). Dla myśli­

ciela jednak wszystko jest rezultatem powstawania

i wszystko, co powstało, ulega dyskusyi, jest on więc

człowiekiem, nie poczuwającym się do obowiązku,

dopóki jest myślicielem. Jako taki nie będzie też uczu­

wał obowiązku widzenia i wypowiadania prawdy, i nie

będzie odczuwał tego uczucia. Myśliciel zapytuje: skąd

ono pochodzi? dokąd zmierza? ale już na samo to py­

tanie patrzy powątpiewająco. Ale z tego czyby nie wy­

pływało, że maszyna myśliciela przestawałaby praco­

wać prawidłowo, jeśliby on rzeczywiście przy akcie

poznania mógł się c z u ć n i e o d p o w i e d z i a l n y m ?

W tem znaczeniu do z a s i l a n i a maszyny zdaje się

być potrzebny ten sam element, który zapomocą ma­

szyny ma być zbadany. — Formuła byłaby być może

następująca: p r z y p u ś c i w s z y , iż istnieje obowią­

zek poznawania prawdy, jakże więc brzmi prawda

w stosunku do każdego rodzaju innego obowiązku? —

Ale hipotetyczne poczucie obowiązku czyż nie jest

niedorzecznością ?

262

czy przewrotnych, jednostronnych, osobistych. Trzeba

tutaj posługiwać się najokropniejszymi środkami za­

straszenia, dopóki łagodniejsze nie wywierają skutku

i nie daje się inaczej osiągnąć ten podwójny rodzaj

zachowania (do najsilniejszych należy wynalezienie

życia pozagrobowego i wiecznego piekła). Potrzebne

są wtedy tortury duchowe i oprawcy, którzyby je

stosowali. Dalszymi stopniami moralności, a więc

środkami do wyżej wspomnianych celów są przyka­

zania boskie (naprzykład prawo mojżeszowe); jeszcze

dalszym i wyższym przykazania bezwzględnego po­

czucia obowiązku z jego »powinieneś«. — Wszystko

to jeszcze dość z gruba wyciosane, ale s z e r o k i e

stopnie, ponieważ ludzie jeszcze nie umieją stawiać

stóp na delikatniejszych i wyższych. Następnie przy

chodzi moralność ze s k ł o n n o ś c i , s m a k u , w końcu

z w n i k n i ę c i a — która wyrasta ponad złudne mo­

tywy moralności, ale uświadamia sobie, że przez dłu­

gie czasy ludzkość innych posiadać nie mogła.

45.

M o r a l n o ś ć w s p ó ł c z u c i a w u s t a c h n ie

p o h a m o w a n y c h . — Wszyscy ci, co nie dość sil­

nie panują nad sobą i nie znają moralności, jako

ustawicznego w rzeczach wielkich i drobnych pano­

wania nad sobą i przezwyciężania siebie, mimowol­

nie stają się gloryfikatorami dobrych, współczujących,

życzl iwych poruszeń, owej moralności instynktownej,

nie posiadającej głowy, która zdaje się składać tylko

z serca i rąk pomocnych. Ba, nawet jest w ich inte­

263

resie rzucać podejrzenie na moralność rozumu i ową

drugą czynić wyłączną.

46.

U s t ę p y d u s z y . — I dusza także musi po­

siadać swe określone kloaki, dla odpływu swych nie­

czystości: w tym celu służą osoby, stosunki towarzy­

skie, klasy społeczne lub ojczyzna, lub świat, lub

w końcu — dla najbardziej wytwornych (mam na

myśli naszych kochanych »pessymistów« nowoczes­

nych) — Pan Bóg.

47.

P e w i e n r o d z a j s p o k o j u i k o n t e m p l a ­

c y i . — Bacz, żeby spokój twój i kontemplacya nie

były jak spokój i kontemplacya psa przed jatką,

któremu strach nie pozwala przysunąć się bliżej,

a żądza nie daje się cofnąć: i który otwiera oczy,

jak gdyby były paszczami.

48.

Z a k a z b e z p r z y c z y n y . — Zakaz, którego

przyczyny nie rozumiemy, lub nie uznajemy, jest nie­

tylko dla przekornych, lecz także dla żądnych po­

264

znania niemal nakazem: chce się doświadczyć, żeby się

dowiedzieć, d l a c z e g o zakaz został wydany. Zakazy

moralne, jak naprzyklad dekalogu, są stosowne dla

epoki, kiedy rozum jest w poddaństwie: obecnie takie

zakazy jak: »nie zabijaj«, »nie cudzołóż«, wydane bez

umotywowania, miałyby raczej skutek szkodliwy, niż

pożyteczny.

49.

C h a r a k t e r y s t y k a . — Cóż to jest za czło­

wiek, który może powiedzieć o sobie: »gardzę bardzo

łatwo, lecz nie nienawidzę nigdy. W każdym czło­

wieku wynajduję natychmiast coś, co można szano­

wać i dzięki czemu szanuję go: tak zwane cechy

miłe pociągają mnie mało«.

50.

W s p ó ł c z u c i e i p o g a r d a . — Okazanie

współczucia odczuwa się jako oznakę pogardy, g d y ż

oczywiście przestało się być przedmiotem b o j a ź n i ,

skoro otrzymuje się dowody współczucia. Spadło się

niżej poziomu równowagi, podczas kiedy już ta nie

zadowala ludzkiej próżności i dopiero wyrastanie nad

innych i przejmowanie bojaźnią udziela duszy wszyst­

kich uczuć upragnionych. Stąd rodzi się problemat,

w jaki sposób powstało s z a c o w a n i e współczucia,

również, jak należy objaśnić, dlaczego obecnie chwali

265

s i ę człowieka bezinteresownego: pierwotnie g a r ­

d z o n o nim, lub o b a w i a n o s i ę jego podstępów.

51.

U m i e ć b y ć m a ł y m . — Trzeba być tak blizko

kwiatów, traw i motyli, jak dziecko, które sięga nie

o wiele wyżej , niż one. My starsi natomiast wyrośliśmy

nad nie i musimy się do nich zniżać; sądzę, że trawy

n i e n a w i d z ą nas, kiedy wyznajemy dla nich swą

miłość. Kto w e w s z y s t k i c h rzeczach dobrych

chce uczestniczyć, musi także w pewnych chwilach

umieć być małym.

52.

T r e ś ć s u m i e n i a . — Treść naszego sumienia

stanowi wszystko, czego regularnie i bez przyczyny

ż ą d a ł y od nas w latach dzieciństwa osoby, które

szanowaliśmy, lub których się obawialiśmy. Sumienie

więc budzi owo uczucie musu (»to zrobić muszę,

tego zaniechać«), które nie pyta: d l a c z e g o mu­

szę? — We wszystkich wypadkach, w których rzecz

robi się z »ponieważ« i »dlaczego«, postępuje czło­

wiek b e z sumienia; przeto jednak jeszcze nie wbrew

niemu. — Wiara w powagi jest źródłem sumienia:

nie jest więc ono głosem Boga w piersi człowieka,

lecz głosem kilku ludzi w człowieku.

266

53.

54.

Z r ę c z n o ś ć w u s ł u g i w a n i u . — Wszyscy

tak zwani ludzie praktyczni posiadają zręczność w usłu­

giwaniu: to właśnie czyni ich praktycznymi, czy to

dla innych, czy dla siebie samych. Robinson posiadał

służącego jeszcze lepszego, niż Piątek: był nim

Kruzoe.

55.

N i e b e z p i e c z e ń s t w o m o w y d l a w o l ­n o ś c i d u c h o w e j . — Każdy wyraz jest przesądem.

267

56.

57.

Z o b c o w a n i a z e z w i e r z ę t a m i . — Powsta­

wanie moralności można jeszcze obserwować na na­

szym stosunku do zwierząt. Gdzie n i e wchodzi w grę

pożytek lub szkoda, posiadamy uczucie zupełnej nie­

odpowiedzialności ; zabijamy i ranimy naprzykład

owady, lub zostawiamy je przy życiu, zupełnie bez­

myślnie. Dotknięcie nasze jest tak ciężkie, iż nasze

miłe zachowanie się względem kwiatów i małych

zwierząt prawie zawsze bywa mordercze: co wcale

nie zmniejsza naszego zadowolenia, jakie w nich

znajdujemy. — Dziś mamy święto drobnych zwierzą­

tek, najznojniejszy dzień w roku: wokół nas roi się

i pełza, my zaś mimowolnie, l e c z też nie zwracając

uwagi rozgniatamy to tu, to tam robaczka lub owada

skrzydlatego.— Jeśli zwierzęta wyrządzają nam szkodę,

dążymy wszelkimi sposobami do w y t ę p i e n i a ich,

środki bywają często dosyć okrutne, właściwie bez

woli z naszej strony: jest to okrucieństwo, w y p ł y w a ­

jące z bezmyślności. Jeśli są pożyteczne, tedy wy­

zyskujemy je: dopóki subtelniejsza roztropność nie

U m y s ł i n u d a . — Przysłowie: »Madziar jest

za leniwy, żeby się nudzić« daje dużo do myślenia.

Dopiero zwierzęta najsubtelniejsze i najczynniejsze

zdolne są do nudy. — Byłby to temat dla wielkiego

poety: n u d a B o g a w siódmym dniu stworzenia.

P o k o n a n i e n a m i ę t n o ś c i . Człowiek,

który pokonał swe namiętności, wszedł w posiadanie

najurodzajniejszej gleby: jak kolonista, który stał się

panem lasów i bagien. S i e w dobrych dzieł ducho­

wych na gruncie pokonanych namiętności jest wtedy

najpilniejszem i najbliższem zadaniem. Samo pokona

nie jest tylko ś r o d k i e m , nie zaś celem; jeśli się na

nie patrzy inaczej, szybko wschodzą wszelkiego ro­

dzaju zielska i dyabelstwa na opróżnionym tłustym

gruncie, i rychło rozrastają się bujniej i szaleniej, niż

kiedykolwiek.

268

pouczy nas, iż pewne zwierzęta, wzamian za inne

obchodzenie się, mianowicie za opiekę i hodowlę, wy­

nagrodzą nas sowiciej. Dopiero wtedy powstaje od­

powiedzialność. Unika się dręczenia zwierząt domo­

wych; człowiek oburza się, widząc, iż ktoś inny

względem swej krowy jest niemiłosierny, całkiem

w myśl pierwotnej moralności gminnej, która pożytek

w s p ó l n y widzi w niebezpieczeństwie, skoro jedno­

stka przeciw niemu grzeszy. Kto z gminy spostrzega

przestępstwo, obawia się pośredniej szkody dla sie­

bie: i my lękamy się o dobroć mięsa, rolnictwa, środ­

ków komunikacyjnych, kiedy widzimy, że źle się ob­

chodzą ze zwierzętami domowemi. Przytem kto jest

okrutny ze zwierzętami domowemi, budzi podejrzenie,

że jest także okrutny względem ludzi słabych, nie­

równych, niezdolnych do zemsty; uchodzi za czło­

wieka nieszlachetnego, któremu zbywa na dumie sub­

telniejszego rodzaju. W ten sposób powstają pierwo­

ciny sądów i uczuć etycznych: lwią część przytem

sprawia teraz przesąd. Wiele zwierząt przez spojrzenia,

dźwięki i giesty pobudza człowieka do p r z e n i k a ­

n i a w n i e w y o b r a ź n i ą i wiele religii przyucza

do upatrywania w zwierzętach miejsca przemieszki­

wania dusz ludzkich i boskich: wskutek czego zaleca

w obcowaniu ze zwierzętami wogóle szlachetniejszą

ostrożność, ba nawet pełen czci lęk. Kiedy nawet ten

przesąd niknie, rozbudzone przezeń uczucia dzia­

łają wciąż dalej, dojrzewają i rozkwitają. — Chrześ­

cijanizm, jak wiadomo, okazał się na tym punkcie

religią ubogą i wsteczną.

269

58.

N o w i a k t o r z y . — Niema między ludźmi rze­

c z y powszedniejszej nad śmierć; drugiemi w rzędzie

idą urodziny, ponieważ nie wszyscy się rodzą, którzy

przecież umierają; potem następuje ślub. Ale wszyst­

kie te małe tragikomedye podczas każdego z niezli­

czonych i nie dających się zliczyć przedstawień wy­

konywają coraz nowi aktorzy i dlatego nieustannie

posiadają interesujących się widzów: kiedyby przy­

puszczać należało, że wszyscy widzowie z kuli ziem­

skiej dawno już z nudów wiszą po wszystkich drze­

wach. Tyle zależy na nowych aktorach, tak mało na

sztuce.

59.

C o z n a c z y » b y ć u p a r t y m « ? Najkrótszą

drogą nie jest jak najprostsza, lecz ta, na której

wiatry najpomyślniejsze wydymają nasze żagle: tak

poucza nauka żeglarzy. Nie słuchać jej nazywa się

być upartym: moc charakteru zmącona jest tutaj

przez głupotę.

60.

W y r a z » p r ó ż n o ś ć « . — Nieprzyjemnie, i ż

pewne wyrazy, bez których my moraliści obyć się

nie możemy w żadnym razie, same przez się za­

270

wierają już rodzaj cenzury obyczajów z owych czasów,

kiedy uważano za kacerstwa najbliższe i najnatural­

niejsze poruszenia człowieka. Tak naprzyklad owo

przekonanie zasadnicze, iż na falach społecznych

miewamy pomyślną żeglugę, lub doznajemy rozbicia,

o wiele więcej dzięki temu, za co uchodzimy, niż

dzięki temu, czem j e s t e ś m y , przekonanie, które

w każdym czynie społecznym musi być naszym ste­

rem, oznacza się i piętnuje wyrazem najogólniejszym

»próżność«, »vanitas«: jedną z najpełniejszych i naj­

treściwszych rzeczy wyrazem, który ją oznacza, jako

próżną właściwie i nikłą, coś wielkiego zapomocą

deminutivum, ba, z rysem karykatury. Nie pomoże

nic, musimy takich wyrazów używać, ale przytem

ucho swoje zamykać na podszepty starego nawyku.

61.

F a t a l i z m t u r e c k i . — Fatalizm turecki za­

wiera ten błąd zasadniczy, że człowieka i fatum jako

dwie rozdzielone rzeczy wzajem sobie przeciwstawia:

człowiek, mówią oni, może walczyć z fatum, starać

się je zniweczyć, w końcu jednak pozostaje zawsze

przy niem zwycięstwo; wskutek czego rzeczą roz­

sądną jest zrezygnować lub żyć według swego upo­

dobania. W rzeczywistości każdy człowiek sam jest

częścią fatum: kiedy w podanym wyżej sposobie są­

dzi, iż walczy z fatum, spełnia się właśnie w tem

fatum; walka jest złudzeniem, ale również owa rezy­

gnacya w fatum, wszystkie te złudzenia zawierają

271

się w fatum. — Obawa, jaką ludzie odczuwają przed

teoryą niewolności woli, jest przeważnie obawą przed

fatalizmem tureckim: sądzą, iż człowiek rezygnowałby

niedołężnie i stał przed przyszłością z założonemi

rękoma, ponieważby nie mógł w niej nic zmienić:

lub też, zupełnie puściłby cugle swym kaprysom, po­

nieważ i one nie zdołałyby pogorszyć tego, co raz

zostało przeznaczone. Głupstwa człowieka są rów­

nież częścią fatum, jak jego mądrość: i owa obawa

przed wiarą w fatum również jest fatum. I ty,

biedny bojaźliwcze, jesteś niezwyciężoną Moira, która

tronuje jeszcze nad bogami; dla wszystkiego, co

przyjdzie, jesteś błogosławieństwem lub przekleń­

stwem i w każdym razie więzami, w których i naj­

silniejszy leży skrępowany; w tobie cała przyszłość

świata ludzkiego została z góry określona, nie po­

może ci nic, jeśli przed samym sobą ci straszno.

62.

A d w o k a t d y a b ł a . — »Tylko przez własną

szkodę staje się człowiek m ą d r y m , tylko przez cu­

dzą szkodę staje się d o b r y m « — tak brzmi owa

szczególna filozofia, która całą moralność wyprowa­

dza ze współczucia, całą umysłowość z izolowania

człowieka: przez to samo staje się nieświadomą rzecz­

niczką wszelkiej ziemskiej krzywdy. Albowiem dla

współczucia potrzebne jest cierpienie, i dla izolacyi

pogardzanie innymi.

272

63.

64.

C n o t a n a j w z n i o ś l e j s z a . — W pierwszej

erze ludzkości na jej wyższym stopniu męstwo uchodzi

za cnotę najwznioślejszą, w drugiej sprawiedliwość,

w trzeciej umiarkowanie, w czwartej mądrość. W któ­

rej erze żyjemy m y ? W której żyjesz t y ?

65.

C o p r z e d t e m j e s t k o n i e c z n e — Czło­

wiek, który nie chce być panem swego gniewu, na­

padów zawiści i zemsty, rozkoszy, i próbuje w czemś

innem być mistrzem, jest tak głupi, jak rolnik, który

zakłada i uprawia swe pola nad nieokiełznanym

373

66.

C o j e s t p r a w d a ? — S c h w a r z e r t (Melan­

chton): Głosi się często swoją wiarę, kiedy się ją

właśnie straciło i szuka jej po wszystkich drogach, —

i głosi się ją wtedy wcale nie najgorzej! — L u t e r :

Mówisz dziś prawdziwie jak anioł, bracie! - S c h w a r ­

z e r t : Ale jest to myśl twoich wrogów, i stosują ją

oni do ciebie. — L u t e r : Jest to więc kłamstwo dya­

belskiego pomiotu.

67.

P r z y z w y c z a j e n i e d o p r z e c i w i e ń s t w .

— Powszechna obserwacya niedokładna upatruje

wszędzie w naturze przeciwieństwa (jak np. »ciepło

i zimno«), gdzie niema przeciwieństw, tylko różnice

stopni. To złe przyzwyczajenie prowadzi nas także

do pojmowania i rozkładania natury wewnętrznej

świata duchowo-obyczajowego według takich prze­

ciwieństw. Niewypowiedzianie wiele bolesności, zaro­

zumiałości, twardości, oddalenia i oziębienia przenikło

w uczucie ludzkie wskutek tego, iż upatrywano prze­

ciwieństwa tam, gdzie były przejścia.

OZIEŁA NIETZSCHEGO T. XI. 18

M a s k i c h a r a k t e r ó w m o r a l n y c h . —

W czasach, kiedy maski charakterów, właściwych

pewnym stanom, podobnie jak same stany, uchodziły

za ostatecznie utrwalone, i moraliści byli uwiedzeni

do uznawania m o r a l n y c h masek charakterystycz­

nych za bezwzględne i do rysowania ich w ten spo­

sób. Tak Molière jako współcześnik społeczeństwa

z czasów Ludwika X I V jest zrozumiały; w naszem

społeczeństwie przejść i stopni pośrednich, zdawałby

się genialnym pedantem.

strumieniem, nie zabezpieczywszy się uprzednio od niego.

274

68.

C z y m o ż n a p r z e b a c z a ć ? — Jakże można

wogóle wam przebaczać, kiedy nie wiecie, co czyni­

cie! N i e m a zupełnie nic do przebaczenia. — Lecz

czy w i e też człowiek kiedykolwiek z u p e ł n i e , co

czyni? I jeśli to zawsze pozostaje przynajmniej k w e­

s t y ą , nie mają przeto ludzie nic sobie wzajem do

przebaczenia, i łaskę okazywać dla najrozumniejszego

jest rzecz niemożliwa do spełnienia. Ostatecznie:

j e ś l i b y złoczyńcy rzeczywiście wiedzieli, co uczy­

nili — mielibyśmy prawo p r z e b a c z a ć tylko wtedy,

jeślibyśmy posiadali prawo oskarżać i karać. Tego

jednak nie mamy.

69.

W s t y d z p r z y z w y c z a j e n i a . — Czemu

odczuwamy wstyd, kiedy nas spotyka dobrodziejstwo

lub wyróżnienie, na które, jak się mówi, »nie zasłu­

żyliśmy«? Zdaje się nam przytem, żeśmy się wcisnęli

w dziedzinę, do której nie należymy, z której powin­

niśmy być wyłączeni, niby w miejsce święte, lub

święte świętych, którego noga nasza nie powinna

była przestąpić. Dzięki błędowi innych dostaliśmy się

przecież do niego: i teraz opanowywa nas w części

bojaźń, w części cześć, w części zdziwienie, nie

wiemy, czyśmy powinni uciekać, czy korzystać z bło­

gosławionej chwili i dobrodziejstw łaski. W każdym

wstydzie zawiera się misteryum, które wydaje się być

przez nas sprofanowanem, lub któremu grozi niebez­

275

pieczeństwo profanacyi; wszelka ł a s k a z a w s t y d z a . —

Jeśli się zważy jednak, że wogóle nigdy na nic nie

»zasługujemy«, tedy, jeśli się oddamy temu poglą­

dowi na łonie c h r z e ś c i j a ń s k i e g o pojmowania

rzeczy, uczucie wstydu stanie się w s t y d e m z p r z y ­

z w y c z a j e n i a : ponieważ wtedy wydaje się, iż Bóg

błogosławi i zsyła łaski u s t a w i c z n i e . Pomijając

jednak ten wykład chrześcijański, nawet dla mędrca

zupełnie bezbożnego, który obstaje przy zasadniczej

nieodpowiedzialności i braku zasługi wobec wszel­

kich działań i istot, ten stan w s t y d u z p r z y z w y ­

c z a j e n i a byłby możliwy. Jeśli traktuje się go, j a k

g d y b y na to lub owo zasłużył, wtedy wyobraża so­

bie, że przeniknął do wyższego rzędu istot, które

wogóle na coś z a s ł u g u j ą , które są wolne i rze­

czywiście zdolne do dźwigania odpowiedzialności za

swoje własne chcenie i możność. Kto doń zawoła:

»zasłużyłeś na to«, zdaje mu się wołać: »nie jesteś

człowiekiem, lecz bogiem«.

70.

N a j n i e z r ę c z n i e j s z y w y c h o w a w c a .

U jednego zostały zaszczepione wszystkie jego cnoty

prawdziwe na gruncie ducha przeczenia, u innego

na jego niezdolności do przeczenia, a więc na

jego duchu zgadzania się; trzeci poczerpnął całą

swoją moralność ze swej dumy samotniczej, czwarty

wyhodował ją na swym silnym popędzie społecznym.

Przypuśćmy teraz, że niezręczni w y c h o w a w c y i przy­

padki posiali w tych czterech ziarna cnót nie na

1 8 *

276

gruncie ich natury, na gruncie najżyźniejszym i naj­

urodzajniejszym: staliby się ludźmi niemoralnymi, sła­

bymi i nieprzyjemnymi. I ktoby był właśnie najnie­

zręczniejszym ze wszystkich wychowawców, złem

przeznaczeniem tych czworga? Fanatyk moralności,

który sądzi , że dobro tylko z dobrego, tylko na

dobrem wyrastać może.

71.

O s t r o ż n y s p o s ó b p i s a n i a . — A : Lecz,

jeśliby w s z y s c y to wiedzieli, byłaby to dla więk­

szości szkodliwa. Sam nazywasz te opinie niebezpie­

cznemi dla tych, którym grozi niebezpieczeństwo,

a przecież udzielasz ich publicznie? B: Piszę tak, że

ani motłoch, ani populi, ani partye różnych rodzajów

nie zechcą mnie czytać. Tak więc te opinie nie staną

się nigdy publicznemu A: Jakże piszesz tedy? B: Ani

pożytecznie, ani przyjemnie - dla tych trzech ro­

dzajów.

72.

M i s y o n a r z e b o s c y . — Sokrates także czuje

się misyonarzem boskim: lecz i w tem daje się wy­

czuć jakowyś odcień ironii attyckiej i zamiłowania

do żartów, które łagodzą to fatalne i tak zarozu­

miałe pojęcie. Mówi o tem bez namaszczenia: jego

przenośnie o hamulcu i o koniu są proste i niekap­

łańskie. A właściwe zadanie religijne, do którego

277

73.

S u m i e n n o ś ć w m a l a r s t w i e . — Rafael,

któremu wiele zależało na Kościele (o ile był wypła­

calny), lecz, podobnie jak najlepszym z jego epoki,

mało na przedmiotach wiary kościelnej, nie uczynił

ani kroku, żeby się zbliżyć ku wymagającej eksta­

tycznej pobożności wielu swych klientów: zachował

swą uczciwość, nawet w owym wyjątkowym obrazie,

pierwotnie przeznaczonym na chorągiew, w Madon­

nie Sykstyńskiej. Tutaj chciał odmalować wizyę: lecz

taką, jaką mogą mieć t a k ż e i miewają szlachetni

młodzieńcy, nie posiadający »wiary«, wizyę przyszłej

małżonki, niewiasty mądrej, z duszą szlachetną, mil­

czącej i bardzo pięknej, trzymającej w ramionach

swoje pierworodne. Mogą sobie starzy, którzy przy­

wykli modlić się i uwielbiać, podobnie jak czcigodny

starzec z lewej strony, czcić tutaj coś nadludzkiego:

my, młodzi, tak zdaje się wołać do nas Rafael, wo­

limy trzymać z piękną dziewczyną z prawej strony,

czuje się powołany, żeby Boga w stokrotny spo­

sób w y s t a w i ć n a p r ó b ę , czy też mówi o n

prawdę, pozwala wnioskować, że misyonarz przystę­

puje tutaj do Boga swego z miną śmiałą i swobodną.

To wystawianie Boga na próbę jest jednym z naj­

subtelniejszych kompromisów między pobożnością

i wolnością ducha, jaki kiedykolwiek wymyślony zo­

stał. — Obecnie i tego kompromisu już nie potrze­

bujemy.

278

która swem wyzywającem, zgoła niedewocyjnem

spojrzeniem, zdaje się mówić do widza: »Nie prawdaż?

ta matka z dzieckiem — jest to przyjemny, zachęca­

jący w i d o k ? « To oblicze i to spojrzenie wywołuje

odblask radości w obliczach widzów; artysta, który

to wymyślił, rozkoszuje się w ten sposób samym

sobą i własną radość dołącza do radości odczuwają­

cych sztukę. — Co się tyczy »zbawicielskiego pier­

wiastku« w wyrazie głowy dziecka, Rafael, uczciwy,

który nie chciał malować stanu duchowego, w któ­

rego istnienie nie wierzył, umiał w sposób miły po­

dejść swoich w i e r z ą c y c h wielbicieli; wymalował

tę, nierzadko zdarzającą się igraszkę natury, oczy

męża w głowie dziecka, i mianowicie oczy męża

dzielnego, uczynnego, które spostrzegają nędzę. Oko

takie idzie w parze z brodą; że tej niema i że dwa

różne okresy życia przemawiają tutaj z jednego obli­

cza, to jest przyjemnym paradoksem, który wierni

wytłumaczyli sobie w sensie wiary w cuda: tak jak

tego miał prawo oczekiwać artysta od ich sztuki tłu­

maczenia i wykładania.

74.

M o d l i t w a . — Tylko pod dwoma warunkami

wszelka modlitwa — ten jeszcze nie całkiem wygasły

obyczaj czasów dawniejszych — posiadałaby sens: mu­

siałoby być rzeczą możliwą skłonić bóstwo do posta­

nowienia lub wpłynąć na zmianę jego postanowienia,

i modlący winienby sam wiedzieć najlepiej, co jest

279

dla niego potrzebne, czego rzeczywiście ma sobie ży­

czyć. Obydwa warunki, przyjęte i wcielone we wszyst­

kie inne religie, właśnie przez chrześcijanizm zostały

zaprzeczone. Jeśli mimo to zachował on modlitwę, obok

wiary we wszystko wiedzący i przewidujący rozum

boski, przez którą właśnie tę modlitwę uczynił w grun­

cie niedorzeczną, ba, bluźnierczą — to i w tem znowu

wykazał swą godną podziwu przebiegłość wężową;

albowiem jasny nakaz »nie módl się«, doprowa­

dziłby chrześcijan przez n u d ę do niechrześcijanizmu.

W chrześcijańskiem ora et labora, ora zastępuje

miejsce p r z y j e m n o ś c i : i cóżby mieli począć bez

ora owi nieszczęśliwi, którzy zabronili sobie labora,

święci! — lecz bawić się rozmową z Bogiem, wyma­

dlać od niego rozmaite rzeczy przyjemne, samemu

cokolwiek żartować z tego, jak można być tak głu­

pim, żeby, posiadając ojca tak doskonałego, mieć

jeszcze inne życzenia — to było dla świętych bardzo

dobrym wynalazkiem.

75.

Ś w i ę t o b l i w e k ł a m s t w o . — Kłamstwo,

z którem na ustach umarła Arrya (Paete, non dolet),

przyćmiewa wszystkie prawdy, jakie kiedykolwiek

wygłosili umierający. Jest to jedyne k ł a m s t w o

świętobliwe, jakie się wsławiło; podczas kiedy woń

świętobliwości zachowały zresztą tylko błędy.

280

76.

77.

C o j e s t b a r d z i e j p r z e m i j a j ą c e , d u c h

c z y c i a ł o ? — W rzeczach prawnych, moralnych

i religijnych, strona najbardziej zewnętrzna, widoma,

a więc zwyczaj , giest, ceremonia posiadają najwięcej

t r w a ł o ś c i : są c i a ł e m , w które wstępują coraz

n o w e d u s z e . Kult niby dosłowny tekst ustalony

coraz inaczej bywa objaśniany; pojęcia i uczucia są

płynne, obyczaje stałe.

78.

W i a r a w c h o r o b ę c h o r o b ą . — Dopiero

chrześcijanizm wymalował dyabła na ścianie świata;

dopiero chrześcijanizm wprowadził grzech na świat.

Wiara w środki zbawienne, proponowane przez niego,

została stopniowo wstrząśnięta do najgłębszych ko­

rzeni: ale wciąż jeszcze trwa w i a r a w c h o r o b ę ,

której nauczył i którą rozpowszechnił.

281

79.

80.

N i e b e z p i e c z e ń s t w o o s o b o w o ś c i . —

Im bardziej Bóg stawał się osobą, tem mniej pozo­

stawano mu wiernym. Ludzie są daleko bardziej

przywiązani do obrazów swych myśli niż do najdroż­

szej z osób kochanych: dlatego poświęcają się dla

państwa, kościoła i także dla Boga — o ile ten po­

zostaje i c h wytworem, i c h m y ś l ą i nie jest rozu­

miany zbyt osobiście. W tym ostatnim wypadku swa­

rzą się z nim niemal zawsze: nawet najpobożniej-

szemu wymykają się gorzkie słowa: »Boże mój, czemuś

mnie opuścił!«

A p o s t o ł n a j n i e z b ę d n i e j s z y . — Między

dwunastu apostołami jeden musi być zawsze twardy

jak kamień, żeby na nim mógł być zbudowany nowy

kościół.

M o w a i p i s m o l u d z i r e l i g i j n y c h . —

Jeśli styl i wrażenie ogólne kapłana, mówiącego lub

piszącego, nie zapowiada już człowieka r e l i g i j ­

n e g o , to nie należy brać poważnie jego zdań o re­

ligii i na korzyść religii. Pozostały one b e z s i ł ­

n e m i dla samego ich właściciela, jeśli , jak to

zdradza styl jego, posiada ironię, zarozumiałość, złoś­

liwość, nienawiść i wszelki zamęt i zmienność w na­

strojach, zupełnie jak człowiek najbardziej niereli­

gijny, to o ileż bezsilniejsze będą dopiero dla jego

słuchaczy i czytelników! Krótko mówiąc, przyczyni

się do tego, żeby uczynić ich jeszcze bardziej niere­

ligijnymi.

282

81.

S p r a w i e d l i w o ś ć z i e m s k a . — Jest możli­

wem w y w a ż y ć z zawias sprawiedliwość ziemską —

zapomocą nauki o zupełnej nieodpowiedzialności i nie­

winności wszystkich: a uczyniono już próbę w tym

kierunku — właśnie na gruncie nauki przeciwnej o zu­

pełnej odpowiedzialności i winie każdego. Był to zało­

życiel chrześcijaństwa, który chciał znieść sprawiedli­

wość ziemską i usunąć ze świata sąd i karę. Albo­

wiem wszelką winę pojmował jako »grzech«, to jest

jako przestępstwo w z g l ę d e m B o g a , n i e zaś prze­

stępstwo względem świata; z drugiej strony każdego

uważał za grzesznika w wielkiej mierze i niemal pod

każdym względem. Winni jednak nie powinni być

sędziami równych sobie: tak orzekała jego słuszność.

W s z y s c y więc sędziowie sprawiedliwości ziemskiej

byli w oczach jego tak winni, jak skazani przez nich,

a wyraz ich niewinności wydawał mu się obłudnym

i faryzeuszowskim. Ponadto zważał na motywy po­

stępków, nie zaś na ich skutek, i co do sądzenia mo­

tywów uważał tylko jednego za dostatecznie by­

strego: siebie samego (lub jak się on wyrażał: Boga).

82.

A f e k t a c y a p r z y p o ż e g n a n i u . — Kto

chce odstąpić partyi lub religii, sądzi, że dlań ko­

nieczna obalać je. Pretensya zarozumiała. Konieczna

tylko, żeby przejrzał jasno, jakie kluby trzymały go

dotychczas w tej partyi lub religii, i że teraz już tego

283

nie czynią, jakie zamiary pociągnęły go do nich i że

teraz gdzieindziej go popychają. N i e przystępowa­

liśmy do partyi lub religii z p r z y c z y n ś c i ś l e

n a u k o w y c h : nie powinniśmy też, przy pożegnaniu,

a f e k t o w a ć tego.

Z b a w i c i e l i l e k a r z . — Założyciel chrześci­

janizmu, jak to się samo przez się rozumie, jako

znawca duszy ludzkiej nie był bez wielkich braków

i uprzedzeń, i jako lekarz dusz oddawał się osławio­

nej i pospolitej wierze w środki uniwersalne. Nieraz

w swojej metodzie podobny jest do owego dentysty,

który chce leczyć każdy ból przez wyrwanie zęba:

tak naprzykład kiedy zmysłowość zwalcza radą: »Jeśli

cię oko gorszy, wyłup je«. L e c z istnieje mimo

wszystko różnica, że ów dentysta osiąga przynaj­

mniej cel swój, usuwa ból pacyenta — prawda, że

w sposób tak grubiański, iż się ośmiesza przez to: pod­

czas kiedy chrześcijanin, który postępuje według owej

rady, i wierzy, iż zmysłowość swoją zabił, oszukuje

siebie: żyje ona dalej sposobem tajemnym wampirów

i dręczy go pod odrażającemi maskami.

84.

W i ę ź n i o w i e . — Pewnego poranku więźnio­

wie zeszli na miejsce pracy: dozorca nie był obecny.

83.

284

Niektórzy więźniowie, jak to było ich zwyczajem,

wzięli się natychmiast do pracy; inni stali bezczyn­

nie i poglądali zuchwale wokoło. Wtedy jeden z nich

wystąpił i rzekł silnym głosem: »Pracujcie, ile chce­

cie, lub nie róbcie nic: wszystko to jedno. Wasze ta­

jemne zamiary wyszły na światło, dozorca więzienny

podsłuchał was i w najbliższym czasie zarządzi nad

wami sąd straszliwy. Znacie go, jest surowy i długo

pamięta winy. Lecz teraz zważcie: zaniepoznawaliście

mnie dotychczas: nie jestem, czem się zdaję. Co wię­

cej : jestem synem dozorcy więziennego i wszystko

znaczę u niego. Mogę was ocalić i chcę was ocalić.

L e c z , rozumie się, tylko tych z w a s , którzy mi

w i e r z ą , że jestem synem dozorcy więziennego. Inni

niechaj zbierają owoce swego niedowiarstwa«. »Cóż,

odezwał się po pewnem milczeniu jeden ze starszych

więźniów, cóż może ci na tem zależeć, czy ci wie­

rzymy lub nie? Jeśli rzeczywiście jesteś synem, i mo­

żesz to, co mówisz, rzeknij dobre słowo za nami

wszystkimi: byłoby to istotnie poczciwie z twej strony.

Lecz rozmowom o wierze i niedowiarstwie daj spo­

k ó j ! « »I, wtrącił się tutaj jeden z młodszych, nie wie­

rzę ja jemu zgoła: wbił sobie po prostu coś do

głowy. Idę o zakład, że po ośmiu dniach znajdować

się będziemy tutaj, jak dziś, i że dozorca więzienia nie

wie n i c « . »A jeśli nawet coś wiedział, to już nie wie

teraz tego, rzekł ostatni z więźniów, który dopiero

teraz schodził w podwórze, dozorca więzienia w tej

chwili zmarł nagle«. — »Hola, zawołało wielu jedno­

cześnie, hola, panie synie, jak stoi sprawa ze spad­

kiem? Czy może teraz jesteśmy t w y m i więźniami?« —

»Rzekłem wam, odparł zaczepiony łagodnie, że ka­

żdego z was, który we mnie wierzy, puszczę wolno,

285

tak pewnie, jak to, że ojciec mój żyje jeszcze«. —

Więźniowie śmiać się przestali, jednak wzruszyli ra­

mionami i pozostawili go w miejscu, w którem stał.

85.

P r z e ś l a d o w c a B o g a . — Paweł myśl tę wy­

myślił, Kalwin ją przejął, że potępienie od wieków

przeznaczono niezliczonej liczbie, i że ten piękny

plan świata został tak urządzony, iżby objawiła się

w nim wspaniałość Boga: niebo więc i piekło, i ludz­

kość istnieją po to , — żeby zadowolić próżność

Boską! Jak okrutna i nienasycona próżność musiała

buchać w duszy tego, kto po raz pierwszy i po raz

drugi wymyślił coś podobnego! — Paweł więc pozo

stał Saulem — p r z e ś l a d o w c ą B o g a .

86.

S o k r a t e s . — Jeśli wszystko pójdzie dobrze,

przyjdzie czas, kiedy dla postępu moralnego i rozu­

mowego będzie się brało do rąk raczej Memorabilie

Sokratesa, niż Biblię, kiedy będzie się używało Mon-

taigne'a i Horacego jako poprzedników i przewodni

ków do zrozumienia tego najprostszego i nieprzemi

jającego mędrca-pośrednika, Sokratesa. Do niego pro

wadzą z powrotem najrozmaitsze drogi filozoficznego

sposobu życia, które w gruncie rzeczy są sposobami

286

życia rozmaitych temperamentów, ustalonymi przez

rozum i przyzwyczajenie, i wszystkie społem ze szczy­

tem swoim skierowane ku radowaniu się życiem

i swoim własnem »ja«; skądby można było wywnios­

kować , iż najszczególniejszą cechą Sokratesa jest

to, że miał udział we wszystkich temperamentach.

Założyciela chrześcijanizmu przewyższał Sokrates po­

godnym rodzajem powagi i ową m ą d r o ś c i ą

p e ł n ą k o n c e p t ó w , która stanowi najlepszy stan

ducha w człowieku. Ponadto posiadał też większy

rozsądek.

87.

N a u c z y ć s i ę p i s a ć d o b r z e . — Czasy,

kiedy mówiono dobrze, minęły, ponieważ minęły

czasy cywilizacyi miejskiej. Ostateczna granica, na

którą Arystoteles pozwalał wielkiemu miastu — żeby

herold był jeszcze słyszany przez całą gminę ze­

braną —, o tę granicę troszczymy się już tak mało,

jak nas mało obchodzą już gminy miejskie, nas,

którzy chcemy być rozumiani ponad narodami. Przeto

każdy dobrze po europejsku myślący musi nauczyć

się p i s a ć d o b r z e i c o r a z l e p i e j : nie pomoże

nic, chociażby się nawet urodziło w Niemczech, gdzie

złe pisanie uważa się za przywilej narodowy. Lepiej

pisać jednak znaczy też myśleć lepiej; wynajdywać

wciąż, coby było godne udzielenia innym i rzeczy­

wiście móc udzielać; stać się możliwym do przeło­

żenia na języki sąsiadów: uczynić się dostępnym dla

287

zrozumienia tych, którzy nauczyli się naszego języka;

działać w tym kierunku, żeby każde dobro stało się

dobrem powszechnem i dla wolnych wolnym dostę­

pem stalo, w końcu p r z y g o t o w y w a ć ów, dziś

jeszcze oddalony, stan rzeczy, kiedy dobrym Euro­

pejczykom wpadnie w ręce ich wielkie zadanie: kie­

runek i nadzór nad całą cywilizacyą ziemską. — Kto

głosi przeciwnie, żeby się nie troszczyć o dobre pi­

sanie i dobre czytanie — obie cnoty wyrastają i za­

nikają jednocześnie —, ten w rzeczy samej ukazuje

ludom drogę, na jakiej coraz bardziej mogą się stać

n a c y o n a l n y m i : pogarsza chorobę wieku i jest

wrogiem dobrych Europejczyków, wrogiem duchów

wolnych.

88.

N a u k a n a j l e p s z e g o s t y l u . — Nauka stylu

może być po pierwsze nauką wynajdywania wyrażeń,

zapomocą których k a ż d y nastrój może być przenie­

siony na czytelnika i słuchacza; następnie nauką wy­

najdywania wyrażeń dla nastrojów n a j p o ż ą d a ń -

s z y c h dla człowieka, których więc udzielenie i prze­

noszenie na innych byłoby także najbardziej pożą­

dane: dla nastroju człowieka do głębi poruszonego,

duchowo radosnego, jasnego i szczerego, który poko­

nał swe namiętności. To będzie nauka najlepszego

stylu: odpowiada ona dobremu człowiekowi.

288

89.

Z w r a c a ć u w a g ę n a t o k . — Tok zdań p o ­

kazuje, czy autor był znużony; oddzielne wyrażenia

mogą być wciąż jeszcze silne i dobre, ponieważ były

wynalezione oddzielnie i dawniej: w chwili, kiedy

myśl po raz pierwszy zajaśniała autorowi. Tak często

zdarza się Goethemu, który dyktował zbyt często,

będąc znużonym.

90.

J u ż i j e s z c z e . — A: Proza niemiecka jest

jeszcze bardzo młoda: Goethe sądzi, że ojcem jej

jest Wieland. B: Taka młoda i już taka brzydka! A:

Lecz — o ile m n i e wiadomo, już biskup Ufilas pisał

prozą niemiecką; liczy więc już około piętnastu wie­

ków. B: Taka stara i jeszcze taka brzydka!

91.

O r y g i n a l n i e n i e m i e c k i e . — Proza nie­

miecka, która rzeczywiście nie powstała według wzoru

i z pewnością może uchodzić jako oryginalny wy­

twór smaku niemieckiego, powinna udzielić wskazó­

wek gorliwym rzecznikom przyszłej oryginalnej kul­

tury niemieckiej, jak naprzykład, bez naśladownic­

twa wzorów, wyglądać będą strój prawdziwie nie­

miecki, towarzystwo niemieckie, niemieckie urządze­

289

nie mieszkań, obiad niemiecki. — Ktoś, co przez czas

dłuższy dumał nad temi perspektywami, zawołał

w końcu z przerażeniem: »Ależ, na Boga, być może

p o s i a d a m y już tę kulturę oryginalną — tylko się

o niej nie mówi chętnie!«

92.

K s i ą ż k i z a k a z a n e . — Nie czytać nigdy, co piszą owi aroganccy wszystkowiedze i rozczochrańcy, posiadający najwstrętniejszą wadę logicznych para­doksów: stosują oni formy l o g i c z n e właśnie tam, gdzie w gruncie rzeczy wszystko zostało bezczelnie zaimprowizowane i wybudowane w powietrzu. (»Więc« znaczy u nich, ty ośle, czytelniku, dla ciebie to »więc* nie istnieje — lecz istnieje ono za to dla mnie« — na co odpowiedź brzmi: »ty ośle, pisarzu, pocóż więc piszesz ?«).

93.

D o w c i p e m p o p i s y w a ć s i ę . — Każdy, kto

chce p o p i s y w a ć s i ę swoim dowcipem pozwala

się domyślać, że jest także obficie wyposażony ce­

chami przeciwnemi. Owa wada dowcipnych Francu­

zów przydawania dédain swym najlepszym pomysłom

pochodzi z zamiaru, żeby uchodzić za bogatszych,

niż są: ofiarowują niedbale, niby znużeni ciągiem

darowywaniem z przepełnionych skarbców.

OZIEŁA NIETZSCHEGO. T XI.

290

94.

95.

N a s z a p r o z a . — Żaden z narodów cywilizo­

wanych nie posiada prozy tak złej, jak niemiecki;

i kiedy bystrzy i wytworni Francuzi mówią: n i e m a

prozy niemieckiej — to właściwie nie należy gnie­

wać się o to, ponieważ uprzejmiej to powiedziane,

niż na to zasługujemy. Jeśli poszukamy przyczyn,

w końcu przyjdziemy do szczególniejszego wyniku,

i ż N i e m i e c z n a t y l k o p r o z ę i m p r o w i z o ­

w a n ą i o żadnej innej nie ma nawet pojęcia. W y ­

daje mu się to wprost niezrozumiałem, kiedy Włoch

mówi, że proza akurat o tyle jest trudniejsza od

poezyi, o ile dla rzeźbiarza trudniejszem jest przed­

stawienie piękności nagiej, niż przedstawienie pięk­

ności odzianej. Uczciwie popracować nad wierszem,

obrazem, rytmem i rymem — to rozumie i Niemiec

i nie bywa skłonny do nadawania szczególniejszej

wartości poezyi improwizowanej. Ale pracować nad

stronicą prozy, niby nad posągiem? — słucha tego,

jak opowiadania z krainy bajek.

291

96.

97.

W y m i j a ć . — Nie wie się, na czem polega wdzięk wyrażeń i zwrotów umysłów wybitnych, do­póki nie umie się powiedzieć, na jaki wyraz natknąłby się nieubłaganie każdy pisarz średni przy wyrażeniu tych samych rzeczy. Wszyscy wielcy artyści przy kierowaniu swym zaprzęgiem lubią wymijać i prze­kradać się — nigdy przecież do tego stopnia, żeby wywrócić.

98.

C o ś j a k c h l e b . — Chleb neutralizuje smak innych potraw, zaciera go; dlatego wchodzi w skład każdego dłuższego posiłku. We wszystkich dziełach sztuki musi istnieć coś jak chleb, żeby mogły łączyć w sobie rozmaite wrażenia: które, następując bez­pośrednio i bez takich wypoczynków i pauz, prędkoby wyczerpały i wywołały odrazę, tak iż d ł u ż s z a uczta artystyczna byłaby niemożliwa.

19*

L i t e r a t u r a n i e m i e c k a i f r a n c u s k a . —

Nieszczęście niemieckiej i francuskiej literatury ostat­

nich stu lat polega na tem, iż Niemcy zawcześnie

uciekli ze szkoły Francuzów — a Francuzi, następ­

nie, pobiegli zawcześnie do szkoły Niemców.

W i e l k i s t y l . — Wielki styl powstaje, kiedy piękno odnosi zwycięstwo nad czemś niezmiernie wielkiem.

292

99.

100.

I w p r z e c i w i e ń s t w i e u m i e ć s m a k o ­

w a ć . — Żeby dziełem przeszłości tak się rozkoszo­

wać, jak je odczuwali jego współcześni, trzeba mieć

też na języku panujący w owych czasach smak, prze­

ciw któremu ono p o w s t a w a ł o .

101.

A u t o r z y s p i r y t u s o w i . — Wielu pisarzy

nie jest ani duchem, ani winem, lecz spirytusem: mogą

się zapalić, i wtedy wydzielają ciepło.

293

102.

103.

L e s s i n g . — Lessing posiada cnotę prawdzi­

wie francuską, a nadto, jako pisarz, najpilniej uczęsz­

czał do szkoły Francuzów: umie on w oknie wysta­

wowem dobrze swe rzeczy ułożyć i pokazać. Gdyby

nie ta s z t u k a prawdziwa, myśli jego, jak i ich

przedmioty, pozostałyby niemal w cieniu, bez wiel­

kiej zresztą straty dla ogółu. Na jego s z t u c e jednak

wielu uczyło się (szczególniej ostatnie pokolenie uczo­

nych niemieckich) i niezliczona liczba znalazła w niej

przyjemność. Bez wątpienia, ci, którzy się od niego

uczyli, nie potrzebowali przejmować także, jak to się

tak często zdarzało, jego tonu nieprzyjemnego, sta­

nowiącego mieszaninę kłótni i goryczy. — Co do

Lessinga, jako »liryka«, panuje dziś przecież zgoda:

co do »dramaturga« zapanuje również.

J e a n P a u l — Jean Paul wiedział bardzo wiele,

lecz nie posiadał nauki, znał się na rozmaitych

sztukach, lecz nie znał sztuki, wszystko niemal było

dlań jadalnem, lecz nie posiadał smaku, posiadał

uczucie i powagę, lecz jeśli dawał je kosztować,

podlewał je nieznośną polewką z łez, ba, miał dow­

cip — lecz niestety dla swego głodu miał go zbyt

mało: wskutek czego właśnie przez brak dowcipu

doprowadza do rozpaczy czytelnika. W ogólności był

on różnobarwnem, o mocnej woni zielskiem, które

w ciągu nocy zakwitło na urodzajnych niwach Szyl­

lera i Goethego: był dobrym, łatwym w pożyciu

człowiekiem, a przecież fatalnością — fatalnością

w szlafroku.

Z m y s ł p o ś r e d n i c z ą c y . — Zmysł smaku,

jako zmysł prawdziwie pośredniczący, często przeko­

nywał do swoich poglądów na rzeczy inne zmysły

i nadawał im s w o j e prawa i przyzwyczajenia. Przy

stole można podpatrzeć najsubtelniejsze tajemnice

sztuk: obserwujcie, co smakuje, kiedy smakuje, po

czem i jak długo smakuje.

294

104.

N i e p o ż ą d a n i c z y t e l n i c y . — Jak dręczą

autora owi czytelnicy poczciwi, z duszami grubawemi

i niezręcznemi, którzy jeśli się o co potkną, zawsze

upadną i za każdym razem bólu się nabawiają!

105.

M y ś l i p o e t ó w . — Prawdziwe myśli u praw­

dziwych poetów występują w zasłonach, jak Egip­

cyanki: z ponad woalu połyskuje swobodnie tylko

głębokie o k o myśli. — Biorąc średnio, myśli poetów

nie są warte tyle, ile je cenią: płaci się właśnie za

zasłonę i jednocześnie za własną ciekawość.

106.

P i s z c i e w s p o s ó b p r o s t y i p o ż y t e c z n y .

— Przejścia, wykonanie, kalejdoskopowość uczuć —

wszystko to darowujemy autorowi, ponieważ wszystko

to przynosimy ze sobą i zaliczymy na dobro jego

książki, jeżeli on sam świadczy nam coś dobrego.

107.

W i e l a n d . — Wieland lepiej niż ktokolwiek

pisał po niemiecku, wykazując przytem prawdziwie

295

mistrzowską doskonałość i niedoskonałość (jego tłu­

maczenia listów Cycerona i Lucyana należą do naj­

lepszych przekładów niemieckich); lecz myśli jego

nie dają nam nic do myślenia. Nie znosimy jego po­

godnych moralności, jak nie znosimy jego pogod­

nych niemoralności; jedne do drugich tak dobrze pa­

sują. Ludzie, którzy znajdowali w nich przyjemność,

byli, z pewnością, lepszymi w gruncie ludźmi, niż

my — lecz także cokolwiek bardziej ociężali, dla któ­

rych pisarz taki był p o t r z e b n y . — G o e t h e nie

był potrzebny Niemcom, dlatego nie wiedzą, jaki

z niego zrobić użytek. Przyjrzyjcie się pod tym wzglę­

dem najlepszym naszym mężom państwowym i arty­

stom: żaden z nich nie miał Goethego za wycho­

w a w c ę — i mieć nie m ó g ł.

108.

R z a d k i e u r o c z y s t o ś c i . — Treściwość

jędrną, spokój i dojrzałość — kiedy takie cechy znaj­

dziesz u autora, tedy zatrzymaj się, i świętuj długą

uroczystość w pustyni: dużo czasu upłynie, zanim

znowu poczujesz się tak dobrze.

109.

S k a r b p r o z y n i e m i e c k i e j . — Jeśli pomi­

niemy dzieła Goethego, i szczególniej Rozmowy Goe­

thego z Eckermannem, najlepszą książkę niemiecką,

296

jaka istnieje: co pozostanie właściwie z niemieckiej

literatury prozaicznej, coby zasługiwało na odczyty­

wanie bezustannie? Aforyzmy Lichtenberga, pierw­

sza księga Historyi mego życia Jung-Stillinga, Spóź­

nione lato Wojciecha Stiftera i Ludzie z Seldwyla

Gottfrieda Kellera, i oto koniec, tymczasem przy­

najmniej.

110.

S t y l w p i s a n i u i s t y l w m o w i e . — Sztuka

pisania przedewszystkiem wymaga ś r o d k ó w , z a ­

s t ę p u j ą c y c h takie sposoby wyrażenia, które są

dostępne tylko dla mówiącego: a więc zastępujących

gesty, akcenty, tony, spojrzenia. Stąd styl w piśmie

jest zupełnie inny, niż styl w mowie, i czemś o wiele

trudniejszem —: mniejszymi środkami chce być rów­

nie zrozumiałym, jak tamten. Demostenes wygłaszał

swe mowy inaczej, niż my je czytamy: zanim oddał

je do czytania, przedtem przerobił je. — Mowy Cy­

cerona w tym samym celu musiały być uprzednio

demostenizowane: obecnie zawiera się w nich o wiele

więcej forum rzymskiego, niż czytelnik znieść może.

111.

O s t r o ż n i e z c y t o w a n i e m . — Młodzi auto­

rzy nie wiedzą, że dobre wyrażenie, dobra myśl od­

bijają dobrze tylko między podobnemi do siebie, że

297

doskonała cytata może zniweczyć całe strony, ba,

całą książkę, ponieważ ostrzega czytelnika i woła do

niego: »Uważaj, oto ja jestem drogim kamieniem,

a wszystko wokół mnie ołowiem, szarym, nędznym

o ł o w i e m ! « Każdy wyraz, każda myśl chce żyć tylko

w s w o j e m t o w a r z y s t w i e : oto moralność stylu

wytwornego.

112.

J a k n a l e ż y w y p o w i a d a ć b ł ę d y . —

Można się spierać, co jest szkodliwszą, kiedy błędy

wypowiadane bywają źle lub tak dobrze, jak najlep­

sze prawdy. To pewna, że w pierwszym wypadku

szkodzą głowie podwójnie i z trudem dają się z niej

wyrugować. Lecz i to prawda, że działają nie tak

niezawodnie, jak w wypadku drugim: tamte są mniej

zaraźliwe.

113.

Z a c i e ś n i a ć i p o w i ę k s z a ć . — Homer za­

cieśnił, zmniejszył zakres tematu, lecz powiększył

sceny oddzielne i pozwolił im wybujać swobodnie —

i tak samo czynili później wciąż tragicy: każdy z nich

bierze jeszcze m n i e j s z ą część tematu, niż jego po­

przednik, lecz osiąga jeszcze b u j n i e j s z y porost

w swym spokojnym, otoczonym żywopłotem, ogródku.

298

114.

L i t e r a t u r a i m o r a l n o ś ć o b j a ś n i a j ą

s i ę w z a j e m n i e . — Można okazać na literaturze

greckiej, jakie siły rozwijały ducha greckiego, jak

wstępował na drogi rozmaite, wskutek czego osłabł.

Wszystko to jest obrazem, jak w gruncie rzeczy

działo się także z m o r a l n o ś c i ą grecką i jak dziać

się będzie z każdą moralnością: jak pierwotnie była

przymusem, jak najpierw wykazywała surowość,

a potem stawała się stopniowo łagodniejszą, jak

w końcu powstała przyjemność z pewnych postęp­

ków, z pewnych konwenansów i form, i z tej znowu

pociąg do pełnienia ich wyłącznie, do wyłącznego

ich posiadania: jak droga napełnia się i przepełnia

spółzawodnikami, jak następuje przesycenie, jak wy­

najduje się nowe przedmioty walki i ambicyi, przy­

wołuje do życia przestarzałe, jak widowisko powta­

rza się, jak widzowie wogóle nużą się widowiskiem,

gdyż całe koło zdaje się być spełnione — i wtedy

następuje cisza, wytchnienie: potoki przepadają

w piasku. Wtedy bywa koniec, przynajmniej p e ­

w i e n koniec.

115.

J a k i e o k o l i c e t r w a ł ą p r z y j e m n o ś ć

s p r a w i a j ą . — Ta okolica posiada cechy wybitne

do obrazu, ale nie mogę znaleźć dla niej formuły,

jako całość pozostaje dla mnie nieuchwytną. Spo­

strzegam, że wszystkie krajobrazy, które podobały mi

299

się dłużej, przy całej rozmaitości posiadają prosty

geometryczny schemat liniowy. Bez takiego substratu

matematycznego żadna okolica nie może być niczem,

sprawiającem przyjemność artystyczną. I być może

prawidło to pozwala się zastosować w przenośni do

ludzi.

116.

O d c z y t y w a ć . — Żeby umieć odczytywać,

trzeba umieć d e k l a m o w a ć : wszędzie należy sto­

sować barwy blade, lecz stopień bladości musi być

w ścisłym stosunku do zasadniczego malowidła peł­

nego barw głębokich, które unosi się wciąż i kieruje,

to znaczy, zastosowany do d e k l a m a c y i tych sa­

mych ustępów. Trzeba więc być do niej samej

zdolnym.

117.

Z m y s ł d r a m a t y c z n y . — Kto nie posiada

czterech delikatniejszych zmysłów sztuki, stara się

pojąć wszystko zapomocą najordynarniejszego, pią­

tego: to jest właśnie zmysłem dramatycznym.

118.

H e r d e r . — Herder wcale nie jest tem, za co

się brać kazał (i za co sam brać się radby): ani wielkim

300

myślicielem i wynalazcą, ani świeżą, urodzajną glebą

dziewiczą z niewyzyskaną silą. Lecz posiadał w naj­

wyższym stopniu zmysł przeczuwania, spostrzegał

i zbierał nowalie sezonowe wcześniej, niż wszyscy

inni, którzy następnie sądzić mogli, że on je wyho­

dował: duch jego wahał się między jasnością i ciem­

nością, starem i miodem, i był wszędzie jako strzelec

i czatownik, gdzie były przejścia, zapadania się,

wstrząśnienia, oznaki wewnętrznych źródeł i stawa­

nia się: niepokój wiosenny pędził go wszędy, lecz on

sam wiosną nie był! — Przeczuwał to snać kiedy

niekiedy, a przecież wierzyć nie chciał samemu so­

bie, on, kapłan ambitny, któryby tak chętnie pragnął

być papieżem duchowym swych czasów! To było

źródłem jego cierpienia: zdaje się, iż długo żył jako

pretendent licznych królestw ducha, ba, powszech­

nego państwa duchowego i miał zwolenników, któ­

rzy weń wierzyli: między nimi znajdował się młody

Goethe. Lecz zewsząd, gdzie rzeczywiście rozdawano

korony, odszedł z próżnemi rękoma: Kant, Goethe,

następnie prawdziwi pierwsi niemieccy historycy, fi­

lologowie odjęli mu to, co roił był dla siebie —

często jednak w największej cichości i tajemnicy

n i e roił nawet. Właśnie kiedy wątpił o sobie, chęt­

nie okrywał się godnością i zapałem: były one

dla niego zbyt często osłonami, które musiały wiele

ukrywać, oszukiwać i pocieszać jego samego. Posia­

dał rzeczywiście zapał i ogień, lecz ambicya jego

była o wiele większa! Ona to niecierpliwie rozdmu­

chiwała ogień, że ten buchał, trzaskał i dymił —

s t y l jego bucha, trzaska i dymi —, ale on pragnął

płomienia w i e l k i e g o , i tego nie wydał nigdy! Nie

siedział za stołem właściwych twórców: a ambicya

301

nie pozwalała mu, żeby zasiadł skromnie między

właściwie spożywającymi. Był też gościem niespo­

kojnym, pierwszy próbował wszystkich potraw du­

chowych, jakie Niemcy w ciągu pół wieku poznosili

sobie ze wszystkich dziedzin świata i ze wszystkich

czasów. Nigdy prawdziwie syty i zadowolony, po­

nadto był Herder zanadto często chory: wtedy zawiść

nieraz siadała przy jego łożu i obłuda nawiedzała go

także. Coś zranionego i skrępowanego było w nim

zawsze: i bardziej niż jakiemukolwiek z naszych tak

zwanych »klasyków« zbywa mu na prostej, dzielnej

męskości.

119.

W o ń w y r a z ó w . — Każdy wyraz m a swą

woń: istnieje harmonia i dysharmonia woni, a więc

i wyrazów.

120.

S t y l w y s z u k a n y . — Styl znaleziony jest

obrazą dla miłośników stylu wyszukanego.

121.

Ś l u b o w a n i e . — Nie będę czytał autora, po

którym spostrzega się, że chciał książkę napisać:

302

1 2 2 .

K o n w e n c y o n a l n o ś ć a r t y s t y c z n a . —

Trzy czwarte Homera jest konwencyonalnością, i po­

dobnie rzecz ma się ze wszystkimi artystami grec­

kimi, którzy nie posiadali gruntu do nowoczesnej go­

rączki oryginalności. Wszelka obawa przed konwen­

cyonalnością była im obca; dzięki niej stanowili jedno

ze swą publicznością. Konwencyonalność bowiem dla

słuchaczów jest n a b y t y m środkiem artystycznym

do zrozumienia, z trudem wyuczonym językiem wspól­

nym, zapomocą którego artysta rzeczywiście może

się u d z i e l i ć . Nadewszystko kiedy, jak poeci i mu­

zycy greccy, każdem swem dziełem pragnie zwycię­

żyć n a t y c h m i a s t — ponieważ przyzwyczajony

jest walczyć publicznie z jednym lub dwoma współ­

zawodnikami —, kiedy pierwszym warunkiem jest,

żeby n a t y c h m i a s t też był z r o z u m i a n y : c o

właśnie możliwem jest tylko dzięki konwencyonal­

ności. To, co artysta wynajduje ponad konwencyo­

nalność, to daje z dobrej woli i przytem sam się na­

raża, w najlepszym razie z tem tylko powodzeniem,

ż e s t w a r z a nową konwencyonalność. Zazwyczaj ,

to, co jest oryginalnego, podziwiają, nieraz nawet

ubóstwiają, lecz rzadko rozumieją; uparcie unikać

konwencyonalności: znaczy nie chcieć być rozumia­

nym. Na co tedy wskazuje nowoczesna gorączka

oryginalności ?

303

123. lecz tylko takich, których myśli niepostrzeżenie stały się książką.

A f e k t o w a n i e n a u k o w o ś c i p r z e z a r t y ­

s t ó w . — Szyller, podobnie innym artystom niemiec­

kim, sądził, że jeśli się ducha posiada, ma się też

prawo z p i ó r e m w ręku i m p r o w i z o w a ć na te­

mat różnych przedmiotów trudnych. I oto stoją przed

nami jego wypracowania prozą — pod każdym wzglę­

dem wzory, jak n i e wolno przystępować do kwestyi

naukowych z dziedziny estetyki i etyki, — i niebez­

pieczeństwo dla młodych czytelników, którzy w po­

dziwie swoim dla Szyllera poety nie mają odwagi

lekceważyć Szyllera myśliciela i pisarza. — Pokusa,

która tak łatwo opanowywa artystę, pokusa tak wy­

baczalna, iść też raz na zakazaną właśnie dla s i e ­

b i e łąkę i do n a u k i wtrącić słówko swoje — albo­

wiem najdzielniejszy znajduje nieraz swój zawód

i pracownię swoją nieznośnymi —, pokusa ta prowadzi

artystę tak daleko, że całemu światu chce pokazać,

czego on wcale widzieć nie potrzebuje, mianowicie,

że w jego komnatce myśliciela ciasno i nieporządnie —

i czemużby nie? przecież on w niej nie mieszka! —

że spichlerze jego wiedzy albo są puste, albo napeł­

nione gratami — i czemużby nie? w gruncie rzeczy

artyście-dziecku nawet wcale nieźle z tem — i prze­

dewszystkiem, że nawet do najłatwiejszych sposo­

bów metody naukowej, z którymi nawet początku­

jący są spoufaleni, stawy jego są za mało wyćwi­

czone i za ociężałe — i tego także, zaprawdę, wsty­

dzić się nie potrzebuje! — Natomiast rozwija nieraz

wcale niemałą sztukę w n a ś l a d o w a n i u błędów,

niedorzeczności i złej uczoności, jakie się w cechu

naukowym zdarzają, w tem przekonaniu, że to właś­

304

nie, jeżeli nie do rzeczy, to przecież do pozorów rze­

czy należy: i to też jest zabawne w takich pis­

mach artystów, że w nich artyści, mimowolnie, czy­

nią wprost, co do ich urzędu należy p a r o d y u j ą

natury naukowe i nieartystyczne. A innego stano­

wiska, prócz parodyującego, mieć on nie powinien,

o ile jest artystą i tylko artystą.

124.

I d e a F a u s t a . — Młodziutka szwaczka została

uwiedziona i unieszczęśliwiona; złoczyńcą jest wielki

uczony czterech fakultetów. Czyżby mogło to stać

się naturalnie? Nie, z pewnością nie! Gdyby nie

dyabeł w swej własnej osobie, wielki uczony nie do­

piąłby swego celu. Czyżby to był rzeczywiście naj­

większy niemiecki »pomysł tragiczny«, jak to się

słyszy między Niemcami? — Dla Goethego jednak

była i ta myśl zbyt straszliwa; jego serce łagodne

nie mogło się uspokoić, póki młodziutkiej szwaczki,

» biednej duszyczki, która tylko raz się zapomniała,

po jej śmierci mimowolnej, nie przeniósł w sąsiedz­

two świętych; ba, nawet wielkiego uczonego udało

mu się zapomocą figla, spłatanego dyabłu w chwili

decydującej, przenieść w porę do nieba, jego, »czło­

wieka dobrego«, z »ciemnymi popędami«: - tam,

w niebie odnajdują się kochankowie znowu. Goethe

rzekł pewnego razu, że dla właściwego tragizmu

przyrodzenie jego było zbyt zgodne.

305

125.

C z y i s t n i e j ą k l a s y c y n i e m i e c c y ? —

Sainte-Beuve robi w jednem miejscu uwagę, że do

pewnego rodzaju literatury wyraz »klasyk« zgoła nie

pasuje: nikt naprzykład nie będzie lekkomyślnie mó­

wił o «klasykach niemieckich«! Co powiedzą na

to księgarze niemieccy, będący w trakcie dodania do

pięćdziesięciu klasyków niemieckich, w jakich już

wierzyć musimy, pięćdziesięciu innych? Zdaje się

niemal, jak gdyby trzeba tylko od lat trzydziestu być

zmarłym i publicznie leżeć jako łup dozwolony —

żeby nagle i niespodziewanie usłyszeć jako klasyk

trąbę zmartwychwstania! I to w czasach i u narodu,

gdzie nawet z sześciu wielkich protoplastów litera­

tury pięciu się starzeje lub się przestarzało, — pod­

czas kiedy ten czas i ów naród n i e odczuwa po­

trzeby wstydzenia się t e g o ! Albowiem oni ustą­

pili przed s i ł a m i tego czasu — rozważcie to

tylko z całą sprawiedliwością ! — O Goethem, jak

wzmiankowano wyżej, nie mówię, należy on do wyż­

szego rodzaju literatury, niż »literatury narodowe«:

wskutek tego stosunek jego do swego n a r o d u nie

mierzy się ani tem, czy żyje, ani czy jest nowy, ani

czy jest przestarzały. Dla nielicznych żył on i żyje

jeszcze: dla większości jest tylko fanfarą próżności,

którą odgrywa się kiedy niekiedy nad granicami Nie­

miec. Goethe był nietylko dobrym i wielkim człowie­

kiem, lecz k u l t u r ą — Goethe w historyi Niemców

jest wypadkiem, który minął bez skutków: ktoby był

w stanie, naprzykład w polityce niemieckiej ostatnich

lat siedmdziesięciu, odszukać choćby cząstki Goethego!

(podczas kiedy cząstka Szyllera, a nawet, być może,

DZIEŁA NIETZSCHEGO T. XI. 20

306

Lessinga była w nich czynna). Lecz ci pięciu innych!

Klopstock starzał się już za życia z wielką przytem

godnością; i to tak gruntownie, że rozważna książka

z jego lat późniejszych, Rzeczpospolita uczonych,

z pewnością do dziś dnia przez nikogo nie była

brana poważnie. Nieszczęściem Herdera było, że pisma

jego były zawsze albo za świeże, albo przestarzałe;

dla głów subtelniejszych i silniejszych (jak dla Lichten-

berga) naprzykład nawet najgłówniejsze dzieło Her­

dera, jego Idee do historyi ludzkości, było natych­

miast po ukazaniu się już czemś przestarzałem. Wie-

land, który sam żył bujnie i budził życie, jako czło­

wiek mądry, śmiercią swoją wyprzedził zanik swego

wpływu. Lessing żyje może jeszcze — lecz między

młodymi i coraz młodszymi uczonymi! I Szyller dziś

z rąk młodzieńców przeszedł do rąk chłopców,

wszystkich chłopców niemieckich! Jest to wszak

znany sposób starzenia się, że książka zstępuje do

coraz mniej dojrzałych okresów wieku. — I co tych

pięciu tak odsunęło, że ludzie pilni i posiadający

dobre wykształcenie już ich nie czytują ? Lepszy

smak, lepsza wiedza, większy szacunek dla prawdy

i rzeczywistości: same tylko więc cnoty, które znowu

owych pięciu i dziesięciu lub dwudziestu innych

0 mniej głośnych imionach s z c z e p i ł o dopiero

w Niemczech, i które dziś niby wysoki las rozesłały

nad ich grobami obok cienia czci coś z cienia zapom­

nienia. — Lecz k a s y k a m i nie s ą s z c z e p i c i e l e

cnót umysłowych i literackich, lecz w i e ń c z y c i e l e

i najwyższe szczyty tych cnót, wznoszące się nad

ludami, kiedy same ludy giną: albowiem one są lżej­

sze, wolniejsze, czystsze, niż tamte Możliwy tak w y s o k

stan ludzkości, że Europa ludów będzie należała do

307.

ciemnej przeszłości, lecz że Europa ż y ć będzie

jeszcze w trzydziestu bardzo starych, nigdy nie prze­

starzałych książkach: w klasykach.

126.

I n t e r e s u j ą c a , l e c z n i e p i ę k n a . — Oko­

lica ta ukrywa, lecz posiada jakieś znaczenie, któ­

reby się chciało odgadnąć: dokąd spojrzę, czytam

wyrazy i wskazówki do wyrazów, lecz nie wiem,

gdzie się zaczyna zdanie, rozwiązujące zagadkę tych

wszystkich wskazówek, i wykręcam sobie szyje, pró­

bując, czy należy je czytać stąd, czy stamtąd.

127.

P r z e c i w n o w a t o r o m j ę z y k o w y m . —

Wprowadzanie do języka rzeczy nowych lub wskrze­

szanie starych, przekładanie rzadkich i obcych, dą­

żenie do bogactwa wyrazów zamiast do ogranicze­

nia — zawsze jest oznaką niedojrzałego lub zepsu­

tego smaku. Szlachetne ubóstwo, lecz w niepozornej

chudobie swoboda mistrzowska wyróżnia greckich

artystów słowa: chcą oni posiadać m n i e j , niż lud —

albowiem ten jest najbogatszy rzeczami staremi i no­

wemi — ale to niewiele chcą posiadać l e p i e j .

Prędko można się załatwić z wyliczeniem ich archaiz­

mów i form cudzoziemskich, lecz niema końca po­

dziwu, jeśli się posiada dobre oko, dla lekkiego i de­

308

likatnego sposobu obcowania ich z tem, co jest co­

dziennego i pozornie dawno zużytego w wyrazach

i zwrotach.

128.

A u t o r o w i e s m u t n i i p o w a ż n i . — Kto n a

papier przenosi, co c i e r p i , staje się autorem s m u t ­

n y m : lecz p o w a ż n y m , jeśli nam mówi, c o c i e r ­

p i a ł i czemu teraz wypoczywa w radości.

129.

Z d r o w i e s m a k u . — Czem się dzieje, że zdro­

wie nie jest tak zaraźliwe, jak choroby, wogóle

i szczególniej co do smaku. Lub czy może istnieją

epidemie zdrowia?

130.

P o s t a n o w i e n i e . — Nie czytać więcej książki,

która jednocześnie urodziła się i została ochrzczona

(atramentem).

309

131.

132.

K s i ą ż k i k l a s y c z n e . — Najsłabszą stroną każdej książki klasycznej jest to, że jest napisana w zanadto ojczystym języku autora.

133.

K s i ą ż k i z ł e . — Książka winna wołać o pióro,

atrament i stół do pisania: lecz zazwyczaj pióro, atra­

ment i stół do pisania wołają o książkę. Dlatego dziś

książki są tak błahe.

134.

P r z y t o m n o ś ć z m y s ł ó w . — Publiczność,

rozmyślając nad malowidłem, staje się poetą; i roz­

myślając nad poematem, obserwatorem, W chwili,

kiedy artysta ją przywołuje, brak jej zawsze odpo­

M y ś l p o p r a w i a ć . — Styl poprawiać — zna­

czy myśl poprawiać, i zgoła nic więcej! — Kto nie

przyzna tego natychmiast, nigdy o tem przekonany

nie będzie.

310

w i e d n i e g o zmysłu, więc nie umysłu, lecz przy­tomności zmysłów.

135.

M y ś l i w y b o r o w e — Wyborowy styl wybitnej epoki wybiera nietylko wyrazy, lecz i myśli — i mia­nowicie oboje między z w y c z a j n y m i i p a n u j ą ­j ą c y m i : ryzykowne i o zbyt świeżej woni myśli dla dojrzalszego smaku są nie mniej wstrętne, jak nowe, szalenie śmiałe obrazy i wyrażenia. Z czasem oboje — wyborową myśl i wyborowe słowo — czuć z lekka miernością, gdyż woń wyborowości łatwo się ulatnia i wtedy odczuwa się tylko rzecz zwyczajną i codzienną.

136.

G ł ó w n a p r z y c z y n a z e p s u c i a s t y l u . —

Chcieć o k a z y w a ć dla rzeczy więcej odczucia, niż

się p o s i a d a rzeczywiście, psuje styl w mowie i we

wszystkich sztukach. Każda sztuka wielka posiada

raczej skłonność przeciwną: lubi, jak każdy człowiek

wybitny pod względem moralnym, zatrzymywać uczu­

cie w drodze i nie pozwala mu dobiegać do s a m e g o

końca. Ta wstydliwość, ta półwidoczność uczucia daje

się obserwować najpiękniej naprzykład u Sofoklesa;

i zdaje się to rysy uczucia prześwietlać, kiedy podaje

się samo za trzeźwiejsze, niż jest.

311

137.

N a u n i e w i n n i e n i e c i ę ż k i c h s t y l i s t ó w .

— Rzecz lekko wypowiedziana rzadko wpada w ucho

dosyć ciężko — lecz winą to źle wyuczonych uszu,

które od wychowania przez to, co dotychczas nazy­

wano muzyką, muszą przejść do wyższej szkoły

dźwięków, to znaczy do szkoły m o w y .

138.

P e r s p e k t y w a z l o t u p t a k a . — Tutaj spa­

dają w przepaść z wielu stron potoki wód: bieg ich

tak gwałtowny i tak porywa oko za sobą, że nagie

lub porosłe lasem urwiska skał wokoło nie zdają się

spadać, lecz jakby s f r u w a ć . Widok ten wywołuje

pełne bojaźni naprężenie, jak gdyby coś wrogiego

ukrywało się poza tem wszystkiem, przed czem

wszystko uciekać musi i przed czem przepaść jest

schronieniem. Okolica ta całkiem nie nadaje się do

malowania, chyba, że się człowiek jak ptak unosi

nad nią w wolnem powietrzu. Tutaj perspektywa

z lotu ptaka snać nie jest samowolą artystyczną, lecz

jedyną możliwością.

139.

R y z y k o w n e p o r ó w n a n i a . — Jeśli ryzy­

kowne porównania nie są dowodem swawolności pi­

312

sarza, to są dowodem znużenia jego fantazyi. W ka­

żdym razie są dowodem jego złego smaku.

140.

T a ń c z y ć w ł a ń c u c h a c h . — Wobec ka­

żdego poety i pisarza greckiego należy stawiać sobie

pytanie: jaki n o w y p r z y m u s nałożył n a siebie

i uczynił ponętnym dla swych współczesnych (iż

znajdował przez to naśladowców)? Ponieważ co się

nazywa »wynalazkiem« (naprzyklad w metryce), jest

zawsze takiemi dobrowolnie nałożonemi więzami. »Tań-

czyć w łańcuchach«, wziąć na się ciężar i następnie

rozciągnąć nad tem złudzenie lekkości — oto sztuka,

jaką nam chcieli pokazać. Już u Homera spostrze­

gamy mnóstwo formuł odziedziczonych i epickich

zasad opowiadania, p o ś r ó d których tańczyć musiał;

i on sam stworzył nowe konwencyonalności dla po­

koleń następnych. Taka była szkoła wychowania dla

poetów greckich: naprzód więc pozwolić nałożyć na

się różnorodny przymus przez poetów dawniejszych;

następnie wynaleźć samemu jeszcze jeden przymus,

nałożyć go na siebie i pokonać go z wdziękiem: tak

iż przymus i zwycięstwo zauważą i będą podziwiać.

141.

P e ł n i a a u t o r ó w . — Ostatnie, czego nabiera

dobry autor, jest pełnia; kto ją przynosi ze sobą,

313

nigdy nie będzie autorem dobrym. Najlepsze wyści

gowce są chude, póki nie pozwolą im w y p o c z ą ć

po zwycięstwach.

142.

B o h a t e r z y z c i ę ż k i m o d d e c h e m . —

Poeci i artyści, cierpiący na ciasność uczucia, każą

najczęściej swym bohaterom oddychać ciężko: nie

znają się na lekkim oddechu.

143.

Na p ó ł ś l e p y . — Napółślepy jest śmiertel­

nym wrogiem wszystkich autorów, którzy pozwalają

sobie na rozwlekłość. Niechby widzieli jego gniew,

kiedy książkę zamyka, spostrzegłszy się, iż autor

zużył pięćdziesiąt stron, żeby podzielić się pięciu myś­

lami: ów gniew, że resztę swych oczu niemal bez

żadnej korzyści naraził na niebezpieczeństwo. — Pe­

wien napólślepy rzekł : w s z y s c y autorowie po­

zwalają sobie na rozwlekłość. — »Czy i Duch Święty

także?« — I Duch Święty także. Ale ten miał prawo;

pisał on dla zupełnie ślepych.

314

144.

145.

P r z e c i w o b r a z o m i p r z e n o ś n i o m . — Obrazami i przenośniami przekonywa się, lecz nie dowodzi. Dlatego też w sferze naukowej istnieje taka obawa przed obrazami i przenośniami; właśnie tutaj n i e chcą tego, co przekonywa i czyni p r a w d o p o ­d o b n e m : żądają raczej najzimniejszego niedowie­rzania, przez sam już sposób wyrażania się i gołe ściany: ponieważ niedowierzanie jest kamieniem pro­bierczym dla złota pewności.

146.

O s t r o ż n i e . — Komu brak wiedzy gruntownej,

ten niechby się wystrzegał pisać w Niemczech. Bo­

wiem d o b r y Niemiec nie powie: »jest to nieuk«,

lecz: jest to charakter dwuznaczny. Ten wniosek

zbyt pośpieszny przynosi zresztą zaszczyt Niemcom.

315

147.

148.

S t y l w s p a n i a ł y i c o ś w y ż s z e g o . — Prę­

dzej można nauczyć się pisać wspaniale, niż lekko

i z prostotą. Przyczyny tego gubią się w etyce.

149.

S e b a s t y a n B a c h . — O ile muzyki Bacha

n i e słuchamy jako skończeni i inteligentni znawcy

kontrapunktu i wszelkich rodzajów stylu fugowego,

a wskutek tego nie odczuwamy właściwej rozkoszy

artystycznej, tedy nam, słuchaczom jego muzyki,

bywa tak na duszy (żeby użyć wspaniałego wyrażenia

Goethego), jak gdybyśmy byli przytem, k i e d y B ó g

ś w i a t t w o r z y . T o znaczy: czujemy, ż e staje się

tutaj coś wielkiego, lecz jeszcze tego n i e m a : na­

szej w i e l k i e j muzyki nowoczesnej. Przezwyciężyła

ona już świat, ponieważ przezwyciężyła Kościół, na

rodowości i kontrapunkt. W Bachu jest jeszcze za

wiele surowej chrześcijańskości, surowej niemiec­

kości, surowej scholastyki; stoi on na progu muzyki

S t y l n i e ś m i e r t e l n o ś c i . — Tucydydes za­

równo jak Tacyt — obydwaj przy wypracowywaniu

dzieł swoich mieli na myśli ich trwałość nieśmier­

telną: możnaby to było odgadnąć już z ich stylu,

gdyby się nie wiedziało skądinąd. Jeden myślom

swoim chciał nadać trwałość przez zagotowanie, drugi

przez solenie; i żaden, zdaje się, nie przerachował się.

P o m a l o w a n e s z k i e l e t y . — Pomalowane

szkielety: są to autorzy, którzyby chcieli zastąpić far­

bami sztucznemi to, co im zbywa na mięsie.

316

europejskiej (nowoczesnej), lecz stąd zwraca wzrok

ku średniowieczu.

150.

H a e n d e l . — Haendel w wynajdywaniu swej

muzyki śmiały, żądny nowości, prawdziwy, potężny,

zwracający oczy ku heroizmowi i pokrewny temu

heroizmowi, do którego n a r ó d jest zdolny — przy

wypracowywaniu bywał często skrępowany i zimny,

ba, znużony sam sobą; wtedy stosował niektóre wypró­

bowane metody wykonania, pisał prędko i wiele, i był

rad, kiedy skończył, ale nie w ten sposób rad, jak

Bóg i inni twórcy byli pod wieczór swego dnia two­

rzenia.

151.

H a y d n . — O ile genialność może się łączyć z człowiekiem po prostu d o b r y m , Haydn ją posia­dał. Dochodzi on wprost do granicy, którą moralność zakreśla intellektowi; tworzy on tylko taką muzykę, która nie posiada »przeszłości«.

152.

B e e t h o v e n i M o z a r t . — Muzyka Beetho­

vena wydaje się często, jako głęboko wzruszona

317

k o n t e m p l a c y a ustępu, który, jak się sądziło, za­

ginął dawno i który nagle niespodziewanie słyszy się

znowu: »niewinność w dźwiękach«; jest to muzyka

o muzyce. W pieśni żebraka lub dziecka na ulicy,

w monotonnem nuceniu wędrownych Włochów, pod­

czas tańców w karczmie wiejskiej, lub podczas nocy

karnawałowych — oto gdzie odkrywa swoje »melo­

dye«: znosi je jak pszczoła w jedno miejsce, wyry­

wając to tu, to tam dźwięk, krótki ustęp. Są to dla

niego przemienione w s p o m n i e n i a z lepszego

świata: podobnie jak Plato wyobrażał sobie idee.

Stosunek Mozarta do jego melodyi jest zupełnie

inny: natchnienia swoje znajduje nie wtedy, kiedy

słucha muzyki, lecz kiedy przygląda się życiu, ruch­

liwemu życiu p o ł u d n i o w e m u : marzył on zawsze

o Włoszech, kiedy nie był w nich obecny.

153.

R e c y t a t y w . — Niegdyś recytatyw był suchy;

obecnie żyjemy w epoce r e c y t a t y w u w i l g o t ­

n e g o : wpadł w wodę i fale go unoszą, gdzie się

im podoba.

154.

M u z y k a » p o g o d n a « . — Jeśli się było długo

pozbawionym muzyki, to następnie zanadto prędko

przechodzi w krew jak ciężkie wino południowe

318

i pozostawia w duszy uczucie narkotyczne, odurza­

jące, półtrzeźwe, senne; szczególniej sprawia to właś­

nie muzyka »pogodna«, która zmusza do sączenia

wciąż i wciąż, niby w ocukrzonej truciźnie, kropli

goryczy i bólu, przesytu i tęsknoty za ojczyzną. Sala

pełna pogodnej, gwarnej wesołości zdaje się przytem

zwężać, światło tracić na jasności i brunatnieć;

w końcu, zdaje się, jak gdyby muzyka wpływała do

więzienia, gdzie biedny człowiek z tęsknoty za ojczyzną

zasnąć nie może.

155.

F r a n c i s z e k S z u b e r t . — Franciszek Szu­

bert, artysta mniej znaczny, niż inni muzycy wielcy,

posiadał przecież od wszystkich większe d z i e d z i c z n e

b o g a c t w o muzyczne. Trwonił je pełną ręką i z do­

brego serca: tak iż muzycy jeszcze w ciągu kilku

wieków będą mogli się p o ż y w i a ć wciąż jego

myślami i pomysłami. W dziełach jego posiadamy

niewyczerpany skarb n i e z u ż y t k o w a n y c h wyna­

lazków; inni wykażą swą wielkość w ich zużytkowa­

niu. — Jeśliby wolno było nazwać Beethovena ideal­

nym słuchaczem grajka, Szubert posiadałby prawo

sam nazywać się grajkiem idealnym.

156.

N a j n o w o c z e ś n i e j s z e w y k o n y w a n i e

muzyki. — Wykonywanie muzyki w wielkim stylu

319

tragiczno dramatycznym nabiera charakteru przez na­

śladowanie giestów w i e l k i e g o g r z e s z n i k a , jak

go wyobraża sobie i pragnie mieć chrześcijanizm:

stąpającego powoli, opanowanego przez namiętne

myśli czarne, rzucającego się na wszystkie strony od

cierpień sumienia, uciekającego w przerażeniu, chwy­

tającego powietrze w zachwycie, z rozpaczą stają­

cego nagle — i z innemi cechami, jakie tylko wielka

grzeszność mieć może. Tylko przy rozumieniu chrze­

ścijanina, że wszyscy ludzie są wielkimi grzesznikami

i że nie robią nic innego, tylko grzeszą, da się uspra­

wiedliwić zastosowanie tego stylu wykonania do

w s z e l k i e j muzyki: w tem znaczeniu, że muzyka

jest odbiciem wszystkich czynów i postępków ludz­

kich i jako taka powinna ustawicznie przemawiać

giestami wielkiego grzesznika. Słuchacz, nie będący

dość dobrym chrześcijaninem, żeby tę logikę zrozu­

mieć, mógłby wprawdzie, słuchając takiego wykona­

nia, zawołać w przerażeniu: »Na Boga, jakżeż się to

stało, że grzech dostał się do muzyki!«

157.

F e l i k s M e n d e l s o n — Muzyka Feliksa Men­

delsona jest muzyką dobrego smaku we wszystkiem,

co było wtedy dobrego: wskazuje ona zawsze poza

siebie. Jakżeby mogła mieć wiele »przed sobą«, wiele

przyszłości! — Ale chciałże on ją m i e ć ? Feliks Men­

delson posiadał cnotę rzadkę między artystami, cnotę

wdzięczności bez ukrytych myśli: i ta cnota także

wskazuje zawsze poza siebie.

320

158.

159.

W o l n o ś ć w w i ę z a c h — w o l n o ś ć k s i ą ­

ż ę c a . — Ostatni z muzyków nowszych, który oglą­

dał i ubóstwiał piękno na podobieństwo Leopardiego,

Polak Chopin, on, który nie był do naśladowania —

żaden, którzy byli przed nim i po nim nastąpili, nie

miał prawa do tego epitetu —, Chopin posiadał tę

samą książęcą wspaniałość konwencyonalności, jaką

wykazuje Rafael w używaniu farb tradycyjnych, naj­

prostszych lecz nie w stosunku do barw, lecz do

zwyczajów melodyjnych i rytmicznych. Uznawał on

t e zwyczaje, ponieważ u r o d z i ł s i ę w e t y k i e ­

c i e , lecz jako duch najwolniejszy i najwdzięczniej­

szy, igrając i pląsając w tych więzach — i to b e z

ich wyszydzania.

321

160.

161.

R o b e r t S c h u m a n n . — »Młodzian«, jak go

sobie roili niemieccy i francuscy pieśniarze roman­

tyczni z pierwszej trzeciej tego stulecia — młodzian

ten zupełnie wypowiedział się w śpiewie i dźwięku —

przez Roberta Schumanna, wiecznego młodzieńca, do­

póki czuje się w pełni swych sił: wprawdzie są mo­

menty, w których muzyka jego przypomina odwieczną

»starą pannę«.

162.

Ś p i e w a c y d r a m a t y c z n i . — »Dlaczego ten

żebrak śpiewa ?« — Prawdopodobnie nie umie ję­DZIEŁA NIETZSCHEGO. T. XI. 2 1

B a r k a r o l a C h o p i n a . - Niemal wszystkie

stany i warunki życia posiadają chwilę b ł o g o s ł a ­

w i o n ą . Dobrzy artyści umieją ją wyłowić. Taki

moment posiada nawet ż y c i e n a w y b r z e ż u

p o r t o w e m , tak nudne, brudne, niezdrowe, upływa­

jące w sąsiedztwie najhałaśliwszego i najchciwszego

motłochu — Tę chwilę błogosławioną Chopin w takie

zaklął dźwięki Barkarolą, że nawet bogów chwy­

taćby mogła pokusa, aby długie wieczory letnie prze­

leżeć w łodzi.

M a t k a s z t u k . — W naszych czasach scep­

tycznych składową częścią właściwej d e w o c y i jest

też niemal brutalny heroizm a m b i c y i; nie wystar­

cza już fanatyczne przymykanie oczu i padanie na

kolana. Czy by nie była możliwa, żeby ambicya zo­

stania po wszystkie czasy ostatnim w dewocyi, stała

się matką ostatniej katolickiej muzyki kościelnej, jak

już została matką ostatniego kościelnego stylu w bu­

downictwie? (Nazywają go stylem jezuickim.)

322

163.

M u z y k a d r a m a t y c z n a . — Dla tego, kto

nie widzi, co się dzieje na scenie, muzyka drama­

tyczna jest niedorzecznością; tak jak niedorzecznoś­

cią są ustawiczne komentarze do zaginionego tekstu.

Właściwie wymaga ona, żeby uszy mieć akurat tam,

gdzie znajdują się oczy; to jednak znaczy zadawać

gwałt Euterpie: ta biedna muza pragnie, żeby jej

oczy i uszy zostawić w tem miejscu, gdzie je posia­

dają i inne muzy.

164.

Z w y c i ę s t w o i r o z u m . — Niestety i w woj­

nach estetycznych, jakie wywołują artyści dziełami

swojemi oraz ich obroną rozstrzyga ostatecznie siła, nie

zaś rozum. Dziś wszyscy uznają za fakt historyczny,

iż Gluck w walce z Piccinim posiadał s ł u s z n o ś ć :

w każdym razie z w y c i ę ż y ł on; siła była po jego

stronie.

323

165.

166.

M u z y k a d z i s i e j s z a . — T a najnowocześ­

niejsza muzyka, o silnych płucach i słabych nerwach,

przeraża się zawsze naprzód sama przed sobą.

O z a s a d z i e w y k o n a n i a w m u z y c e . —

Czy rzeczywiście przypuszczają teraźniejsi artystyczni

wykonawcy muzyczni, iż najwyższem przykazaniem

ich sztuki jest nadawanie każdemu utworowi jak naj­

większej w y p u k ł o ś c i i staranie się, żeby za wszelką

cenę, przemawiały językiem d r a m a t y c z n y m . Nie

jestże to, w zastosowaniu do Mozarta naprzykład,

grzechem właściwie przeciw duchowi, pogodnemu, sło­

necznemu, delikatnemu, lekkomyślnemu duchowi Mo­

zarta, którego powaga była powagą dobrotliwą, nie

zaś powagą straszliwą, której obrazy nie chcą wyska­

kiwać ze ściany, żeby widzów przerażać i zmuszać do

ucieczki. Lub czy myślicie, że muzyka Mozarta jest

to samo, co »muzyka gościa kamiennego?« I nietylko

muzyka Mozarta, lecz każda? — Lecz wy odpieracie,

że za waszą zasadą przemawia to, iż wywieracie naj­

większe w r a ż e n i e — i mielibyście słuszność, o ileby

nie było pytania przeciwnego, na k o g o wtedy wy­

wiera się działanie, i na kogo wyłącznie wogóle szla­

chetny artysta p o w i n i e n c h c i e ć działać! Nigdy

na lud! Nigdy na niedojrzałych! Nigdy na wrażli­

wych! Nigdy na ludzi chorobliwych! Przedewszyst­

kiem nigdy jednak na stępiałych!

c z e ć . — »Tedy postępuje słusznie: lecz nasi śpiewacy

dramatyczni, którzy jęczą, ponieważ śpiewać nie

umieją — postępująż i oni słusznie ?«

324

167.

168.

S e n t y m e n t a l i z m w m u z y c e . — Można

mieć jak największą skłonność do muzyki poważnej

i wielkiej, tem bardziej jednak w pewnych chwilach

czuje się człowiek pokonany, oczarowany i niemal

325

unicestwiony przez przeciwieństwo tej muzyki. Mam

na myśli owe najprostsze melizmy oper włoskich,

które pomimo jednostajności rytmicznej i dzieciństwa

harmonijnego zdają się nam śpiewać, jak sama du­

sza muzyki. Przyznacie to, czy nie, wy faryzeusze

dobrego smaku: t a k jest jednak i teraz zależy mi

tylko na tem, żeby tę zagadkę, iż tak jest, dać do

odgadnięcia i samemu nad jej odgadnięciem cokol­

wiek popracować. - Kiedyśmy byli jeszcze dziećmi,

próbowaliśmy po raz pierwszy miodu wielu rzeczy;

nigdy już potem miód nie był tak smaczny, jak wtedy,

uwodził on do życia, do najdłuższego życia, w po­

staci pierwszej wiosny, pierwszych kwiatów, pierw­

szych motyli, pierwszych przyjaźni. Wówczas — mogło

to być koło dziewiątego roku życia — usłyszeliśmy

pierwszą muzykę: i była to pierwsza muzyka, którą

z r o z u m i e l i ś m y , najprostsza więc i najdziecin­

niejsza, zawierająca nie wiele więcej niż ciąg dalszy

pieśni niańki lub grajka ulicznego. (Trzeba bowiem

i do najnieznaczniejszych »objawień« sztuki być

wprzódy p r z y g o t o w a n y m i p r z y u c z o n y m :

niema zgoła »bezpośredniego« działania sztuki, choć

filozofowie tak pięknie o tem bajali.) Do tych pierw­

szych zachwytów muzycznych najsilniejszych w ży­

ciu — nawiązuje się uczucie, z jakiem słuchamy

owych melizmów włoskich: błogość dziecka i utrata

dzieciństwa, uczucie niepowetowaności, jako najsłod­

szego posiadania — to porusza strunami naszej du­

szy tak silnie, jak nie zdoła tego uczynić choćby

najbogatsza i najpoważniejsza obecność sztuki. Ta

mieszanina radości estetycznej z smętkiem moralnym,

którą obecnie ogólnie przyjęto nazywać »sentymen­

talnością«, cokolwiek za grzecznie, jak mnie się wy­

G d z i e m u z y k a c z u j e s i ę u s i e b i e . —

Muzyka osiąga wielką silę tylko pomiędzy ludźmi,

którzy nie mogą, lub nie powinni dyskutować. Dla­

tego pierwszymi protektorami są książęta, pragnący,

żeby w ich sąsiedztwie nie wiele krytykowano, ba,

nawet niewiele myślano; następnie, społeczeństwa,

które pod jakimkolwiek uciskiem (książęcym lub reli­

gijnym) muszą przyzwyczajać się do milczenia, lecz

szukają tem silniejszych środków przeciw nudzie

uczucia (zwykle wiecznej miłości i wiecznej muzyki);

po trzecie, całe narody, w których niema zupełnie

społeczeństwa, ale tem więcej jednostek z pociągiem

do samotności, do napół ciemnych myśli i do czci

dla rzeczy, nie dających się wypowiedzieć: to są

dusze właściwie muzyczne. — Grecy, jako naród

chętny do mowy i sporów, znosili muzykę tylko

jako p r z y p r a w ę do sztuk, o które rzeczywiście

spierać się i mówić można: podczas kiedy o muzyce

zaledwie można myśleć ś c i ś l e . Pitagorejczycy, owi

pod wielu względami Grecy wyjątkowi, byli też, jak

podają, wielkimi muzykami; ci sami, którzy wynaleźli

pięcioletnie milczenie, lecz n i e dyalektykę.

126

daje — jest nastrojem Fausta w końcu pierwszej

sceny —, ta »sentymentalność« słuchaczy wychodzi

na korzyść muzyce włoskiej, którą zresztą doświad­

czeni smakosze sztuki, czyści »esteci« lubią ignoro­

wać. — Zresztą niemal każda muzyka wtedy dopiero

zaczyna działać c z a r u j ą c o , kiedy wysłuchujemy

z niej głos swojej własnej p r z e s z ł o ś c i : i dlatego

też laikowi wszelka muzyka d a w n a zdaje się sta­

wać coraz lepszą i dopiero co zrodzona małej war­

tości: albowiem nie wzbudza ona jeszcze »sentymen­

talności«, która, jak się rzekło, jest zasadniczym pier­

wiastkiem szczęścia w muzyce dla każdego, kto jest

niezdolny rozkoszować się tą sztuką tylko jako artysta.

169.

J a k o p r z y j a c i e l e m u z y k i . Ostatecznie jesteśmy i pozostaniemy przyjaciółmi muzyki, jak pozostaniemy przyjaciółmi światła księżycowego. Wszak żadne z nich nie chce słońca wyprzeć — oboje pragną tylko, o ile mogą, rozświecać n o c e nasze. Lecz nieprawdaż? Żartować i śmiać się z nich mimo to nam wolno? Cokolwiek przynajmniej? I kiedy niekiedy? Z człowieka na księżycu! Z kobiety w mu­z y c e !

170.

S z t u k a w c z a s i e , p r z e z n a c z o n y m n a

pracę. — Posiadamy sumienie wieku pracowi­

327

t e g o : nie pozwala nam ono poświęcać sztuce naj­

lepszych godzin i poranków, chociażby ta sztuka miała

być najlepszą i najdostojniejszą. Uważamy ją za rzecz

wczasu, wypoczynku: poświęcamy jej r e s z t ę na­

szego czasu, naszych sił. — Jest to zjawisko najpo­

wszechniejsze, które zmieniło stosunek sztuki do ży­

cia: jeśli ta reagującym na sztukę stawia w i e l k i e

wymagania co do czasu i sił, zwraca się p r z e c i w

niej sumienie ludzi pracowitych i dzielnych, i ska­

zuje się sama na niesumiennych i niedbałych; ci

jednak, z przyrodzenia swego, nie są skłonni do

sztuki w i e l k i e j i wymagania jej odczuwają jako

zarozumiałość. Mogłoby się więc stać tak, iżby na­

stąpił jej koniec, ponieważby zbrakło jej wolnego

powietrza i oddechu: lub — sztuka wielka próbuje,

w pewnego rodzaju zgrubieniu i przeodzianiu, za­

aklimatyzować się w owej innej atmosferze (a przy­

najmniej znieść ją), która właściwie jest elemen­

tem m a ł e j sztuki, sztuki dla wypoczynku i rozwe­

selającej rozrywki. Dzieje się to obecnie wszędzie;

artyści wielkiej sztuki obiecują także wypoczynek

i rozrywkę, i oni zwracają się do znużonych, i ci

proszą o godziny wieczorne dnia roboczego zu­

pełnie jak artyści rozweselający, którzy bywają za­

dowoleni, jeśli odnoszą zwycięstwo nad ciężką po­

wagą, zalegającą czoła, nad zapadniętemi oczyma.

Do jakiegoż podstępu uciekają się ich więksi towa­

rzysze? Ci w broni swojej posiadają najgwałtowniej­

sze środki podniecające, dzięki którym nawet napół

umarły wstrząsnąć się musi; ci posiadają środki odu­

rzające, otumaniające, wstrząsające — spazmy płaczu:

tymi pokonywają człowieka znużonego i przenoszą

go w stan gorączki nocnej, zapomnienia o sobie, za­

328

chwytu i przerażenia. - Z powodu niebezpieczeństwa

tych środków czyż należy względem wielkiej sztuki,

jaką dziś żyje opera, tragedya i muzyka żywić

gniew, niby względem podstępnej grzesznicy? Z pew­

nością nie: samaby ona wolała stokrotnie żyć w czy­

stym elemencie ciszy porannej i zwracać się do wy­

czekujących jej, niezużytych, pełnych siły dusz po­

rannych słuchaczów i widzów. Składajmy jej dzięki,

iż przekłada życie takie nad zupełną ucieczkę: ale

powiedzmy to sobie, że dla wieku, który znowu wpro­

wadzi w życie wolne, całkowite święta i dni radości,

n a s z a sztuka wielka będzie niezdatna.

171.

U r z ę d n i c y n a u k i i i n n i . — Wszystkich

dzielnych i mających powodzenie uczonych możnaby

nazwać »urzędnikami«. Kiedy, w młodych latach, by­

strość ich zostaje dostatecznie wyćwiczona, pamięć

napełniona, ręka i oko nabiorą pewności, starsi uczeni

naznaczają ich na pewne miejsce w nauce, gdzie za­

lety ich mogą przynieść korzyść; później, kiedy sami

nabędą wejrzenia, gdzie znajdują się niekompletne

lub uszkodzone miejsca w nauce, stają sami z siebie

tam, gdzie są potrzebni. Wszystkie te natury znajdują

się tutaj dla nauki: ale istnieją natury rzadsze, rza­

dziej osiągające powodzenie i zupełnie dojrzewające,

gwoli »którym istnieje nauka« — przynajmniej im

samym tak się to wydaje —: ludzie często nieprzy­

jemni, często zarozumiali, często uparci, lecz niemal za­

wsze do pewnego stopnia czarujący. Nie są to urzędu­

329

jący, ani też rządzący, posługują się tem, co inni opraco­

wali i stwierdzili, z pewnem niedbalstwem książęcem,

oraz z nieznaczną i rzadką pochwałą: zupełnie jak gdyby

tamci należeli do istot niższego rzędu. A przecież po­

siadają oni tylko te same własności, przez które ci

inni wyróżniają się, i nieraz nawet w stopniu nie­

dostatecznie rozwiniętym: prócz tego właściwa im

jest o g r a n i c z o n o ś ć , której nie posiadają tamci,

i wskutek której niemożliwa umieścić ich na pewnem

stanowisku i widzieć w nich narzędzia pożyteczne, —

mogą żyć tylko w s w o j e j w ł a s n e j a t m o s f e ­

r z e , na swoim własnym gruncie. Ograniczenie to

pozwala im sądzić, że niemal wszystko w nauce »do

nich należy«, to znaczy, że wszystko w swą atmosferę

i siedzibę przenieść mogą; roi się im, iż ustawicznie

zbierają swoje rozsiane »dostatki«. Jeśli im przeszko­

dzić w pracy nad własnem gniazdem, giną, niby ptaki

bezdomne: niewola jest dla nich usychaniem. Jeśli

uprawiają oddzielne dziedziny nauki na sposób owych

innych, bywają to dziedziny tylko takie, na któ­

rych wzrastają owoce i nasiona im właśnie po­

trzebne: co ich obchodzi, czy nauka, rozważana jako

całość, posiada okolice nieuprawione lub źle opraco­

wane? Zbywa im na owym nieosobistym udziale

w problemacie poznania: jak sami są tylko osobą

nawskroś, tak wyrastają też i ich poglądy i wiado­

mości w jedną osobę, w żyjącą różnorodność, której

części oddzielne od siebie zależą, wrastają w siebie,

razem odżywiają się, która, jako całość, posiada własną

atmosferę i woń własną. — Natury takie ze swymi

o s o b i s t y m i tworami poznania wywołują owo z ł u ­

d z e n i e , że nauka (lub zgoła cała filozofia) jest go­

towa, i stoi u swego celu; czar ten sprawia życie

330

w ich tworach. W pewnych czasach czar ten jest

bardzo zgubny dla nauki; w błąd wprowadza owych,

wyżej opisanych, dzielnych i właściwych pracowni­

ków ducha, w innych znowu, kiedy panowały posu­

cha i wyczerpanie, działał jak balsam i jak powiew

z chłodnego, ożywczego miejsca wypoczynku. —

Zwykle ludzi takich nazywa się f i l o z o f a m i .

172.

U z n a n i e t a l e n t u . — Kiedy przechodziłem

przez wieś S., chłopiec zaczął ze wszyskich sił trzas­

kać z bicza, — daleko już zaszedł w tej sztuce, i wie­

dział o tem. Rzuciłem mu spojrzenie uznania — w grun­

cie rzeczy wyrządzał mi straszny ból. — Tak samo

postępujemy przy uznawaniu wielu talentów. Czy­

nimy im dobrze, kiedy one czynią nam źle.

173.

Ś m i a ć s i ę i u ś m i e c h a ć s i ę . — I m pogod­

niejszym i pewniejszym staje się duch, tem bardziej od­

zwyczaja się człowiek od głośnego śmiechu; natomiast

bije zeń ustawicznie bardziej duchowy uśmiech,

oznaka podziwu dla ukrytych niezliczonych przyjem­

ności dobrego istnienia.

331

174.

R o z r y w k i c h o r y c h . — Jak w cierpieniu

duchowem człowiek rwie sobie włosy, bije się w czoło,

rozrywa wargi lub zgoła jak Edyp wyłupuje sobie

oczy: tak przeciw gwałtownym bólom fizycznym nie

raz przywołuje się na pomoc gwałtowne gorzkie

uczucie, a to, przypominając sobie oszczerców i tych.

co na nas rzucili podejrzenie, zaciemniając, sobie swoją

przyszłość przez złośliwości i uderzenia sztyletu,

które rozdajemy w wyobraźni na lewo i prawo. I nie

raz, wprawdzie, jeden dyabeł wypędza drugiego, —

ale ma się wtedy drugiego. — Przeto zaleca się cho­

rym owa inna rozrywka, która, jak się zdaje, bóle

łagodzi: rozmyślać nad dobrodziejstwami i uprzejmoś­

ciami, któreby przyjaciołom i wrogom wyświadczyć

się dało.

175.

M i e r n o ś ć j a k o m a s k a . — Mierność jest

najszczęśliwszą maską, jaką duch wyższy nosić może,

ponieważ tłumowi, to znaczy miernym, nie pozwala

myśleć o masce —: a przecież nakłada on ją właśnie

gwoli nim — żeby i c h nie drażnić, ba, nierzadko ze

współczucia i dobroci.

176.

C i e r p l i w e . — Pinia zdaje się nasłuchiwać,

jodła oczekiwać — i obie bez niecierpliwości: nie

332

myślą o małym człowieku pod sobą, którego pożera

niecierpliwość i ciekawość.

177.

N a j l e p s z e ż a r t y . — Najbardziej lubię żart,

kiedy się zjawia zamiast ciężkiej, nie zupełnie bez­

piecznej myśli, jednocześnie jako wskazówka ręką

i błysk oka.

178.

N i e o d ł ą c z n o ś ć w s z e l k i e g o u b ó s t w i a ­n i a . Gdzie się oddaje cześć przeszłości, nie na­leży wpuszczać porządkujących i czystych do prze­sady. Pobożność nie czuje się dobrze, jeżeli niema cokolwiek kurzu, gratów i błota.

179.

W i e l k i e n i e b e z p i e c z e ń s t w o u c z o n y c h .

— Właśnie najdzielniejszym i najgruntowniejszym

uczonym grozi niebezpieczeństwo, że widzą cel życia

swego zawsze umieszczony niżej i że w poczuciu

tego w drugiej połowie życia stają się coraz smut­

niejsi i nieznośniejsi. Z początku wpływają na ocean

nauki z szerokiemi nadziejami i stawiają sobie śmiałe

333

zadania, których cele fantazya ich nieraz już anty­

cypuje: następnie bywają chwile, jak w życiu wiel­

kich odkrywców żeglarzy — kiedy wiedza, przeczu­

cie i siła coraz wyżej podnoszą się wzajemnie, aż

oku ukazuje się w oddali po raz pierwszy nowy

brzeg. Teraz jednak człowiek ścisły poznaje z ka­

żdym rokiem coraz więcej, jak wiele zależy na tem,

żeby oddzielne zadania badacza były brane możliwie

w sposób najbardziej ograniczony, żeby mogły być

rozwiązane »bez reszty«, i żeby uniknąć tego nieznoś­

nego marnotrawstwa sił, na które cierpiały dawniej­

sze okresy nauki: wszystkie prace wykonywano po

dziesięć razy i wtedy zawsze jeszcze jedenasty miał

do powiedzenia ostatnie i najlepsze słowo. Im bar­

dziej jednak uczony uczy się tego rozwiązywania za­

gadek bez reszty, im bardziej w niem się ćwiczy,

tem większą też znajduje w tem przyjemność: lecz

również wzrasta surowość jego wymagań względem

tego, co tutaj nazywa się »bez reszty«. Odkłada na

stronę wszystko, co w tem znaczeniu musi pozostać

niezupełnem, nabywa wstrętu i wyczuwania wzglę­

dem kwestyi napół rozwiązalnych — względem

wszystkiego, co tylko w ogólności i w sposób nieo­

kreślony może dać pewnego rodzaju pewność. Jego

plany młodzieńcze rozpadają się mu w oczach: po­

zostaje z nich zaledwie kilka węzłów i węzełków,

nad których rozwiązaniem mistrz pracuje teraz z przy­

jemnością, na których pokazuje swą siłę. I oto, po­

śród tej tak pożytecznej, tak niezmordowanej działal­

ności opada go, człowieka starzejącego się, nagle

i potem coraz częściej głębokie niezadowolenie, ro­

dzaj udręczeń sumienia: patrzy na siebie, niby na

przemienionego, jak gdyby zmalał, poniżył się, prze­

334

tworzył się w k a r ł a zręcznego, niepokoi się, czy

mistrzostwo w małem nie jest tylko gwoli wygodzie

wybiegiem przed upomnieniem do wielkości w życiu

i tworzeniu. Lecz nie ma już możliwości p o w r o t u —

już po czasie.

180.

N a u c z y c i e l e w e p o c e k s i ą ż e k . — Przez to, że samowychowanie i wychowywanie się wza­jemne staje się coraz powszechniejsze, nauczyciel w swojej zwykłej formie dzisiejszej musi się stać niemal zbytecznym. Żądni nauki przyjaciele, chcący wspólnie przyswoić sobie wiedzę, w epoce książek znajdą krótszą i naturatniejszą drogę, niż »szkoła« i »nauczyciel«.

181.

P r ó ż n o ś ć j a k o r z e c z w i e l k i e j u ż y ­

t e c z n o ś c i . — Pierwotnie jednostka silna obchodzi

się nietylko z przyrodą, lecz także ze społeczeństwem

i jednostkami słabszemi jak z przedmiotami gospo­

darstwa rabunkowego: wyzyskuje je, ile może, i na­

stępnie idzie dalej. Ponieważ wiedzie żywot bardzo

niepewny, wahając się między głodem i nadmiarem,

zabija zwierząt więce j , niż może pożreć, i rabuje

i krzywdzi więcej ludzi, niż konieczna. Przejawy jej

siły są zarazem przejawami zemsty za stan pełen

335

przykrości i lęku: następnie chce, żeby ją poczyty­

wano za potężniejszą, niż jest, i z tego powodu nad­

używa okoliczności: przyrost rozbudzonego przez nią

strachu jest przyrostem jej władzy. Wcześnie spo­

strzega, iż nie to, czem j e s t , lecz to, za co ją po

c z y t u j ą , wznosi ją lub pogrąża: tutaj jest źródło

p r ó ż n o ś c i . Władca stara się wszelkimi środkami

0 wzrost w i a r y w swą władzę. — Poddani, drżący

przed nim i usługujący mu, wiedzą z kolei, że akurat

tyle są warci, ile dla niego mają z n a c z e n i a : dla­

tego pracują nad tern znaczeniem, nie zaś nad włas-

nem zadowoleniem z siebie. My znamy próżność tylko

w formach najbardziej osłabionych, w jej sublimatach

1 dawkach małych, ponieważ żyjemy w późnym,

bardzo złagodzonym stanie społeczeństwa: pierwotnie

jest ona rzeczą n a j w i ę k s z e j u ż y t e c z n o ś c i ,

najsilniejszym środkiem do utrzymania się przy życiu.

I mianowicie próżność była tern większa, im jednostka

była przebieglejsza: albowiem powiększyć wiarę w po­

tęgę łatwiej, niż powiększyć samą potęgę, lecz tylko

dla tego, kto posiada d u c h a — lub, jakby się to

mówiło w czasach pierwotnych , kto jest c h y t r y

i p o d s t ę p n y .

182.

P r o g n o s t y k i c y w i l i z a c y i . — Istnieje tak

mało decydujących prognostyków cywil izacyi , że

każdy musi być rad z posiadania przynajmniej je­

dnego niezawodnego do użytku w swym domu i ogro­

dzie. Żeby wypróbować, czy ktoś do nas należy lub

336

nie — myślę, do duchów wolnych —, wypróbujcie

jego uczucia względem chrześcijanizmu. Jeśli stosu­

nek jego jest jakikolwiek inny, niż k r y t y c z n y ,

obróćmy się doń plecami: przynosi nam nieczyste

powietrze i złą pogodę. — N a s z e m zadaniem nie

jest już takich ludzi pouczać, co jest siroco; oni mają

Mojżesza i proroków pogody i oświecenia: jeśli ich

słuchać nie chcą, tedy —

183.

G n i e w i k a r a w s w o i m c z a s i e . — Gniew

i kara są naszem wiązaniem ze stanu zwierzęcego.

Człowiek stanie się samodzielnym, kiedy zwróci zwie­

rzętom ten podarek urodzinowy. — Tutaj kryje się

jedna z największych myśli, jakie ludzie posiadać

mogą, myśl o postępie wszystkich postępów. —

Pójdźmy o kilka tysięcy lat naprzód, przyjaciele!

B a r d z o w i e l e ludziom przeznaczono jeszcze ra­

dości, których nawet woń nie zalatuje do współczes­

nych! I mamy prawo te radości obiecać, ba, nawet

jako konieczne przyrzec i przysiąc, jeśli tylko n i e z a ­

t r z y m a s i ę rozwój umysłu ludzkiego! Nastąpi czas,

kiedy z b r a k n i e j u ż o d w a g i d o popełniania błędu

l o g i c z n e g o , który się kryje w gniewie i karze,

indywidualnie lub z ramienia społeczeństwa: wów­

czas, kiedy serce i głowa nauczą się żyć w takiem

sąsiedztwie, jak dziś jeszcze są zdaleka od siebie.

Ż e dziś już n i e s ą o d s i e b i e t a k d a l e k o , jak

pierwotnie, widoczna dostatecznie z ogólnego rozwoju

ludzkości; i jednostka, która obejmie okiem życie

337

pracy wewnętrznej, z radosną dumą uświadomi so­

bie pokonane oddalenie, osiągnięte zbliżenie i ma

prawo ważyć się na większe jeszcze nadzieje.

184.

P o c h o d z e n i e » p e s s y m i s t ó w « . - Kęs po­

silnego pożywienia rozstrzyga często, czy patrzymy

w przyszłość okiem zapadłem, czy pełnem nadziei:

sięga to sfer najwyższych i najbardziej duchowych.

Niezadowolenie i czarne na świat patrzenie dzisiej­

szego pokolenia jest d z i e d z i c t w e m mąk gło­

dowych. Również po naszych artystach i poetach,

choćby sami żyli w największych dostatkach, spo­

strzega się często, że nie są dobrego pochodzenia, że

ze krwią i mózgiem otrzymali niejedno po przodkach,

którzy żyli w ucisku i źle się odżywiali, co z kolei

widać w przedmiocie i w wybranych barwach ich

dzieł. Cywilizacya Greków jest cywil izacyą ludzi za­

możnych i to zdawna zamożnych: żyli oni przez

kilka stuleci l e p i e j niż my (w każdem znaczeniu

lepiej, szczególniej o wiele prościej co do jadła i na­

poju): tedy mózgi w końcu stały się tak pełne i sub­

telne zarazem, tedy krew przepływała przez nie tak

szybko, niby radosne, jasne wino, iż rzeczy dobre

i najlepsze występowały u nich nie posępnie, w za­

chwyceniu i gwałtownie, lecz pięknie i słonecznie.

2 2

335

185.

339

186.

187.

W o j n a j a k o ś r o d e k l e c z n i c z y . — Naro­

dom osłabionym i wynędzniałym można doradzać

wojnę, jako środek leczniczy, mianowicie, jeśli bądź

co bądź istnieć chcą dalej: albowiem na suchoty na­

rodów istnieje także kuracya brutalna. L e c z chcieć

żyć wiecznie i nie móc umrzeć samo już jest oznaką

starczości uczucia; im się żyje pełniej i dzielniej, tem

prędzej znajduje się gotowość oddania życia za jedno

22*

U w s t e c z n i a n i e . — Wszyscy przestępcy

spychają społeczeństwo na wcześniejsze stopnie cy­

wilizacyi od tych, na których się znajduje; dzia­

łają uwsteczniająco. Pomyślcie o narzędziach, które

społeczeństwo dla obrony koniecznej musi sobie spo­

rządzić i utrzymywać: o przebiegłym policyancie,

o stróżu więziennym, o kacie; nie zapominajcie

o oskarżycielu publicznym i adwokacie; w końcu po­

stawmy sobie pytanie, czy sam sędzia i kara i całe

postępowanie sądowe w działaniu swojem na nie­

przestępców nie są raczej zjawiskami przygnębiają­

cemi niż podnoszącemi: nigdy się nie uda obrony

koniecznej i zemsty przyodziać w szatę niewinności;

a ile razy używa się i poświęca człowieka jako śro­

dek do celów społecznych, smuci się nad tem cała

ludzkość wyższa.

O ś m i e r c i r o z u m n e j . — Co jest rozumniej,

zatrzymać maszynę, kiedy zostało wykonane dzieło,

jakiego od niej wymagano, — czy pozwolić jej iść,

dopóki się sama nie zatrzyma, to znaczy, dopóki się nie

zepsuje? Czy to ostatnie nie jest trwonieniem kosz­

tów utrzymania, sił i uwagi obsługujących? Czy nie

wyrzuca się tutaj tego, coby gdzieindziej bardzo było

potrzebne? Czy nie jest to rozpowszechnianiem pew­

nego rodzaju pogardy dla maszyn wogóle, przez to,

iż tak wiele z nich utrzymuje się i obsługuje bezuży­

tecznie? — Mówię o śmierci niedobrowolnej (natural­

nej) i dobrowolnej (rozumnej). Śmierć naturalna jest

śmiercią niezależną od wszelkiego rozumu, właściwie

śmiercią n i e r o z u m n ą , gdzie nędzna substancya

skorupy decyduje o tem, jak jądro długo ma istnieć

lub nie istnieć: gdzie tedy więdniejący, chory, stę­

piały stróż więzienny jest panem, naznacza punkt,

w którym jego więzień dostojny ma umrzeć. Śmierć

naturalna jest samobójstwem natury, to znaczy znisz­

czeniem istoty najrozumniejszej przez najnierozum­

niejszą, związaną z tamtą. Tylko w oświetleniu reli­

gijnem może przedstawiać się przeciwnie: ponieważ

wtedy, jak słuszna, rozum wyższy (boski) wydaje

rozkaz, któremu rozum niższy podporządkowuje się.

Jeśli pozostawimy na stronie religię, śmierć naturalna

nie zasługuje na gloryfikowanie. — Pełne mądrości

zarządzanie i rozporządzanie śmiercią należy do nie­

pojętej jeszcze dziś i brzmiącej niemoralnie etyki

przyszłości, lecz oglądanie jej jutrzenki musi być nieo­

pisanem szczęściem.

340

jedyne uczucie dobre. Naród, tak żyjący i odczuwa­

jący, nie potrzebuje wojen.

188.

D u c h o w e i f i z y c z n e p r z e f l a n r o w y -

w a n i e j a k o ś r o d e k l e c z n i c z y . — Rożne c y-

w i l i z a c y e są różnymi klimatami duchowymi z któ­

rych każdy dla tego lub owego organizmu bywa

szczególniej szkodliwy lub zbawienny. Hi s t o r y a,

rozważana w całości, jako wiedza o rozmaitych cy-

wil izacyach, jest n a u k ą o ś r o d k a c h l e k a r ­

s k i c h , lecz nie samą sztuką lekarską. Tu dopiero

potrzebny jest l e k a r z , posługujący się tą nauką

0 środkach lekarskich, żeby wysłać każdego do kli­

matu, który dla niego jest właśnie najkorzystniej­

szy na pewien czas, lub na zawsze. Życie w te­

raźniejszości, pośród jednej wyłącznie cywilizaeyi, nie

wystarcza jako przepis ogólny, wskutek tego wymar­

łyby liczne nadzwyczaj pożyteczne gatunki ludzkie,

które w niej z pożytkiem oddychać nie mogą. Zapo-

mocą historyi należy dostarczyć im p o w i e t r z a

1 starać się je utrzymać; nawet ludzie z cywiliza­

cyi, pozostałych w tyle, mają swą wartość. — Nieza­

leżnie od tej kuracyi duchowej, pod względem fizycz­

nym winna dążyć ludzkość do zbadania zapomocą

geografii medycznej, do jakich zwyrodnień i chorob-

liwości daje okazyę każda okolica ziemi, i odwrotnie,

jakie posiada czynniki lecznicze: i wtedy należy stop­

niowo tak długo i tak wytrwale przeflancowywać

341

ludy, rodziny i jednostki, póki się nie zapanuje nad

odziedziczonemi ułomnościami fizycznemi. W końcu

cała ziemia stanie się zbiorem stacyi leczniczych.

189.

D r z e w o l u d z k o ś c i i r o z u m . Czego się

z krótkowzroczą starczością obawiacie, jako przeud­

nienia ziemi, to wkłada w ręce tych, co żywią wię­

cej nadziei, wielkie zadanie: ludzkość powinna stać

się kiedyś drzewem, które ocieni całą ziemię, z wielu

miliardami kwiatów, które wszystkie społem winny

stać się owocami, i ziemia ma być przygotowana do

wyżywienia tego drzewa. Żeby teraźniejszy j e s z c z e

m a ł y zaród soków i siły wzrastał, żeby w niezliczo­

nych kanałach przepływał sok do odżywiania całości

i jednostki — temi i podobnemi zadaniami m i e r z y ć

należy, czy człowiek teraźniejszy jest pożyteczny, czy

bezużyteczny. Zadanie jest nieskończenie wielkie

i śmiałe: przyłóżmyż się wszyscy do tego, żeby

drzewo przed czasem nie zmarniało! Kto umie być

historykiem może wszak przedstawić sobie ludzką

istotę i czyny w całym przebiegu czasu, jak nam

wszystkim stoi przed oczami istota mrówek z jej

artystycznie napiętrzonemi mrowiskami. Kiedy są­

dzimy powierzchownie, cała ludzkość, podobnie jak

społeczeństwo mrówcze, nasuwa na myśl »instynkt«.

Badając jednak ściślej, spostrzegamy, jak całe narody,

całe stulecia trudzą się nad wynalezieniem i w y ­

próbowaniem nowych środków, dobroczynnych

342

dla wielkiej całości ludzkiej, a w ostateczności dla

wielkiego ogólnego drzewa owocnego ludzkości. I ja­

kąkolwiekby szkodę cierpiały przy tem wypróbowy­

waniu jednostki, narody i czasy, dzięki tej szkodzie

zawsze bywają jednostki, nabierające m ą d r o ś c i ,

i mądrość ich powoli udziela się środkom, stosowa­

nym przez całe narody i całe epoki. Błądzą też

i mylą się mrówki; ludzkość może bardzo łatwo zgi­

nąć i uschnąć przed czasem wskutek szaleństwa środ­

ków; ani dla mrówek ani dla ludzi niema instynktu,

kierującego nieomylnie. Raczej wielkiemu zadaniu

p r z y g o t o w a n i a ziemi pod wzrost największej

i najradośniejszej płodności winniśmy s p o j r z e ć

w o c z y — zadaniu rozumu dla rozumu.

190.

P o c h w a ł a b e z i n t e r e s o w n o ś c i i j e j po­

c h o d z e n i e . — Między dwoma sąsiadującymi wo­

dzami istniała od lat kłótnia: pustoszono sobie za

siewy, uwodzono stada, puszczano z dymem domo­

stwa, w rezultacie bez decydującego skutku, ponie­

w a ż potęga obydwu była mniej więcej jednakowa.

Trzeci, który dzięki odgraniczonemu położeniu swoich

posiadłości, mógł się trzymać zdala od zatargów, lecz

posiadał powody obawiać się dnia, w którym jeden

z kłótliwych sąsiadów nabierze decydującej przewagi,

wystąpił życzliwie i uroczyście zarazem między wio­

dącymi spór: a tajemnie swój wniosek pokojowy po­

parł argumentem ciężkiej wagi, dając do zrozumienia

343

każdemu oddzielnie, że ktoby na przyszłość przeciwił

się pokojowi, będzie z nim miał do czynienia. Sta­

nęli przed nim obydwaj, ociągając się położyli w dłoń

jego swe dłonie, które dotychczas były narzędziami

i zbyt często przyczynami nienawiści, — i rzeczy­

wiście, poważnie uczynili próbę pokoju. Ze zdziwie­

niem patrzył każdy, jak nagle jego dobrobyt, wygody

wzrastały, jak teraz zamiast podstępnego i jawnie

drwiącego złoczyńcy znajdowano w sąsiedzie kupca,

chętnego do kupna i sprzedaży, jak nawet, podczas

nieprzewidzianych klęsk, wzajemnie wyciągano się

z nędzy, zamiast, jak dotychczas się działo, w y z y ­

skiwać potrzebę sąsiada i doprowadzać ją do stop­

nia najwyższego. Zdawało się nawet, jak gdyby od

tego czasu typ ludzki wypiękniał w obydwu okoli­

cach: albowiem oczy zajaśniały, czoła wygładziły się,

wszyscy nabrali zaufania do przyszłości — a niema

nic w duszach i ciałach ludzkich dobroczynniejszego,

jak to zaufanie. Co rok w dzień zawarcia sojuszu

spotykali się wodzowie, zarówno jak ich orszak:

i mianowicie w obecności pośrednika, którego postę­

powanie, im większa była korzyść, którą mu zawdzię­

czano, tem bardziej podziwiano i czczono. Nazywano

je b e z i n t e r e s o w n e m — wzrok ich zbyt mocno

był przytwierdzony do korzyści własnej, którą odtąd

zbierali, żeby w postępowaniu sąsiada widzieć coś

więcej, niż to, że stan jego nie zmienił się w tej mie­

rze, jak ich własny: raczej pozostał ten sam, i zda­

wało się, iż ów interesu swego nie miał na oku. Po

raz pierwszy powiedziano sobie, że bezinteresowność

jest cnotą: bez wątpienia, na małą skalę i w życiu

prywatnem rzeczy podobne mogły się zdarzać u nich

nieraz, lecz spostrzeżono tę cnotę dopiero, kiedy po

344

raz pierwszy wielkiemi literami, czytelnemi dla całej

gminy, ukazała się jakby wypisana na murze. Uznane

zostały za cnoty, doszły do imienia, otoczone zostały

szacunkiem i zalecone do przyswojenia przymioty

moralne dopiero od chwili, kiedy zaczęły w i d o c z ­

n i e rozstrzygać o szczęściu i przeznaczeniu całych

społeczeństw. Odtąd napięcie uczucia i podnieta we­

wnętrznych sił twórczych stają się w w i e l u ludziach

tak wielkie, że przynosi się ofiary tym przymiotom

z tego, co każdy ma najlepszego: poważny składa

im u nóg swoją powagę, godny swą godność, ko­

biety słodycz, młodzieńcy wszelkie nadzieje i bogac­

two swojej istoty; poeta użycza im głosu i nadaje

imiona, wprowadza w korowód istot podobnych, two­

rzy dla nich drzewo genealogiczne i w końcu ubó­

stwia, jak czynią artyści, twór swej fantazyi, jako

nowe bóstwo — u c z y je ubóstwiać. Tak cnota, po­

nieważ nad nią niby nad posągiem pracują miłość

i wdzięczność wszystkich, staje się w końcu z b i o ­

r e m rzeczy dobrych i godnych czci, rodzajem świą­

tyni i razem osobą boską. Odtąd stoi jako cnota od­

dzielna, jako istota sama dla siebie, czem dotychczas

nie była, i sprawuje prawa i władzę uświęconej nad­

ludzkości. — W późniejszym okresie Grecyi miasta

były pełne takich abstrakcyi ubóstwiono-uczłowieczo­

nych (niechaj mi wybaczą wyraz szczególny dla wy­

rażenia pojęcia szczególnego); lud zbudował sobie na

ziemi na swój sposób platońskie »niebo idei«, i nie

przypuszczam, żeby jego mieszkańców odczuwano

mniej żywo, niż jakiekolwiek stare bóstwo home­

ryczne.

345

191.

C z a s y c i e m n o ś c i . — »Czasami ciemności«

nazywają w Norwegii takie, kiedy słońce przez cały

dzień pozostaje poniżej horyzontu: temperatura przy­

tem spada powoli i ustawicznie. - Piękne porówna­

nie dla wszystkich myślicieli, którym na pewien czas

znikło słońce przyszłości człowieczeństwa.

192.

F i l o z o f o b f i t o ś c i . Ogródek, kilka fig,

kawałek sera, przytem trzech lub czterech dobrych

przyjaciół — to było obfitością dla Epikura.

193.

E p o k i ż y c i a . Właściwemi epokami w ży­

ciu są owe krótkie okresy zastoju między wzbiera­

niem i opadaniem kierowniczej myśli lub uczucia.

Tutaj znowu odczuwamy s y t o ś ć : wszystko inne

jest pragnieniem i głodem — lub przesytem.

194.

W i d z e n i a s e n n e . — Sny nasze, jeśli wy­

padkiem udają się i zostają skończone — zazwyczaj

346

sen bywa fuszerką — są łańcuchami symbolicznych

scen i obrazów, zastępującymi opowiadanie poety; opi­

sują nasze przeżycia lub oczekiwania, lub stosunki,

ze śmiałością i wyrazistością poetycką, że następnie

dziwimy się zawsze sobie nazajutrz, kiedy sobie na­

sze sny przypominamy. Zużywamy we śnie zbyt wiele

artyzmu — i dlatego w dzień jesteśmy często w niego

zbyt ubodzy.

195.

P r z y r o d a i n a u k a . — Zupełnie jak w na­

turze, tak w nauce najgorsze i najnieurodzajniejsze

okolice uprawiane bywają najpierw — ponieważ

w tym celu wystarczają mniej więcej środki nauki

p o c z ą t k u j ą c e j . Uprawa najpłodniejszych okolic

każe przypuszczać z góry starannie rozwiniętą nie­

zmierną siłę metody, pewne rezultaty już osiągnięte

i zorganizowany tłum robotników, robotników dobrze

przygotowanych — wszystko to razem odnajduje się

dopiero później. — Niecierpliwość i ambicya chwyta

się często zawcześnie tych najpłodniejszych okolic,

lecz wyniki równają się zeru. Próby takie w naturze

mściłyby się w ten sposób, że koloniści pomarliby

z głodu.

196.

P r o s t o t a w ż y c i u . — Prosty rodzaj ży­

cia jest trudny obecnie: do tego potrzeba o wiele

347

więcej namysłu i daru wynalazczego niż posiadają

nawet ludzie bardzo rozsądni. Najbardziej prawy

z nich powie jeszcze może: »Nie mam czasu tak

długo nad tem rozmyślać. Prosty sposób życia jest

dla mnie celem zanadto wzniosłym; poczekam, póki

mądrzejszy ode mnie go nie wynajdzie«.

197.

S z c z y t y i s z c z y c i k i . — Nieznaczna płod­

ność, częste bezżeństwo i wogóle chłód płciowy du­

chów najwyższych i najbardziej cywilizowanych, jak

również klas, do których należą, jest rzeczą zasadni­

czą w ekonomii ludzkości: rozum rozeznaje i czyni

użytek z tego rozeznania, iż przy krańcowym roz­

woju duchowym niebezpieczeństwo n e r w o w e g o

potomstwa jest bardzo wielkie: ludzie tacy są szczy­

tami człowieczeństwa — nie powinni przeto kończyć

się szczycikami.

198.

N a t u r a n i g d y n i e c z y n i s k o k ó w . —

Choćby człowiek najbardziej się rozwinął i zdawało

się, że z jednego przeciwieństwa przeskoczył w inne:

jeśli się obserwuje dokładniej, wynajdzie się w i ą ­

z a n i a , gdzie nowy budynek wyrasta ze starego. To

jest zadaniem biografa: musi myśleć o życiu według

zasady, iż natura nigdy skoków nie robi.

348

199.

200.

S a m o t n i k p r z e m a w i a . — Jako zapłatę z a

wiele przesytu, zniechęcenia, nudy — które z sobą musi

przynosić samotność bez przyjaciół, obowiązków i na­

miętności — zbiera się owe kwadranse najgłębszego

powrotu do siebie i natury. Kto się zupełnie zabez­

pieczył od nudy, ten zabezpieczył się też od siebie:

najsilniejszego napoju ożywczego z własnego naj­

głębszego źródła pić nigdy nie będzie.

201.

F a ł s z y w a s ł a w a . — Nienawidzę owych rze­

komych piękności przyrody, które w rzeczywistości

nabierają pewnego znaczenia tylko dzięki wiadomoś­

ciom, szczególniej geograficznym, same przez się je­

dnak dla zmysłu, spragnionego piękna, pozostają bez

znaczenia: naprzykład widok Montblancu z Genewy —

coś niepozornego, gdyby nie biegło na pomoc zado­

wolenie umysłowe z wiedzy; wszystkie góry bliższe

są piękniejsze i pełniejsze wyrazu — lecz »daleko im

do tej wysokości«, jak owa bezmyślna wiedza, dla

349

osłabienia wrażenia, dodaje. Oko przeczy przytem

wiedzy: jakżeby mogło w przeczeniu prawdziwie się

radować!

202.

P o d r ó ż u j ą c y d l a p r z y j e m n o ś c i . —

Wspinają się na górę jak zwierzęta, bezmyślnie

i okryci potem; zapomniano im powiedzieć, że po

drodze są piękne widoki.

203.

Za w i e l e i za m a ł o . — Wszyscy ludzie prze­żywają dziś za wiele i przetrawiają za mało: odczu­wają straszny głód i kolkę zarazem, i dlatego stają się coraz chudsi, choćby jedli jak najwięcej. — Kto mówi obecnie: »ja nie przeżyłem n i c « — uchodzi za głupca.

204.

K o n i e c i c e l . — Nie zawsze koniec jest ce lem. Koniec melodyi nie jest jej celem; ale mimo to: jeśli melodya nie dobiegła końca, nie osiągnęła też swego celu. Przenośnia.

W p r a w d z i e c z y s t o . — »Kto się odziewa

w czysto wyprane łachmany, odziewa się wprawdzie

czysto, ale tem niemniej w łachmany.

350

205.

206.

Z a p o m n i e ć o z a m i a r a c h . — Podczas po­

dróży zapomina się najczęściej o jej celu. Niemal

każdy zawód wybiera się, rozpoczyna się jako środek

do celu, lecz uprawia jako cel ostateczny. Zapomi­

nanie o zamiarach jest najczęstszem głupstwem, ja­

kie się popełnia.

207.

D r o g a s ł o n e c z n a i d e i . — Kiedy n a hory­

zoncie wschodzi idea, temperatura duszy bywa bar­

dzo nizka. Dopiero stopniowo idea wywiązuje ciepło

i najgorętsza jest (to znaczy wywiera wpływ naj­

większy), kiedy wiara w ideę zaczyna znikać.

351

208.

P r z e z c o m i a ł o b y s ię w s z y s t k i c h w n e t

p r z e c i w k o s o b i e . — Jeśliby dziś się odważył ktoś

rzec: »kto nie jest za mną, jest przeciw mnie«, miałby

natychmiast wszystkich przeciw sobie. — To uczucie

przynosi zaszczyt naszej epoce.

209.

W s t y d z i ć s i ę b o g a c t w a . — Czasy nasze

znoszą tylko jeden jedyny rodzaj bogatych, taki, który

się w s t y d z i swego bogactwa. Jeśli się słyszy o kimś

»to człowiek bardzo bogaty«, natychmiast odczuwa się

coś podobnego, jak na widok wstrętnej choroby, przy

której ciało nabrzmiewa, chorobliwej otyłości, lub

puchliny wodnej: trzeba gwałtem pamiętać o ludz­

kości, żeby z takim bogaczem obchodzić się w spo­

sób, nie pozwalający nic zauważyć z naszego uczu­

cia wstrętu. Skoro ten jednak zaczyna się pysznić ze

swego bogactwa, do uczucia naszego przyłącza się

niemal współczujące zdziwienie nad tak wysokim stop­

niem ludzkiego nierozumu: tak iż chciałoby się wznieść

ręce do nieba i zawołać: »Biedny, zdeformowany, prze­

ciążony człowieku, stokrotny niewolniku, któremu każda

godzina przynosi l u b p r z y n i e ś ć m o ż e coś nieprzy­

jemnego, w którego członkach odzywa się każde zda­

rzenie, zachodzące w dwudziestu narodach, jakże mo­

żesz kazać nam uwierzyć, iż w swoim stanie czujesz

się dobrze! Kiedy gdziekolwiek ukazujesz się publicz­

nie, wiemy, że jest to rodzaj biegania przez rózgi,

O b o j ę t n o ś ć w i e l k i e j n a t u r y . — Obojęt­

ność wielkiej natury (gór, morza, lasów i pustyni)

podoba się, lecz tylko przez czas krótki: potem nie­

cierpliwimy się. »Nie chcą więc te rzeczy zupełnie

nic n a m powiedzieć? Dla nich więc n i e istnie­

jemy?« Odczuwamy crimen laesae majestatis humanae.

352

pod spojrzeniami, które dla ciebie mają tylko zimną

nienawiść, natręctwo lub milczące szyderstwo. Zdo­

bywanie twoje, być może, jest łatwiejsze niż innego,

lecz jest to zdobywanie zbyteczne, które mało spra­

wia radości, lecz z a c h o w a n i e zdobytego jest d z i ś

w każdym razie sprawą mozolniejszą, niż jakiekol­

wiek zdobywanie mozolne. Cierpisz b e z u s t a n n i e ,

ponieważ bezustannie straty ponosisz. Na cóż ci się

zda, iż wciąż nową krew ci doprowadzają: przeto

nie mniej ci sprawiają bólu bańki, na grzbiecie sie­

dzące, ustawicznie siedzące! Lecz żeby nie być

niesprawiedliwym: trudno, być może niemożliwa dla

ciebie n i e być bogatym: musisz przechowywać, mu­

s i s z na nowo zdobywać, odziedziczony pociąg twego

przyrodzenia jest twem j a r z m e m , ale przeto nie

oszukuj nas i w s t y d ź s i ę lojalnie i jawnie swego

jarzma, które dźwigasz: albowiem w gruncie rzeczy

znużony jesteś swą duszą i niechętny ku jej dźwiga­

niu. Wstyd ten nie hańbi«.

2 1 0 .

Z b y t e k z a r o z u m i a ł o ś c i . — Są ludzie tak

zarozumiali, że nie umieją inaczej chwalić wiel­

kości, jaką publicznie podziwiają, tylko że ją przed­

stawiają za stopień i most, do n i c h prowadzący.

DZIEŁA NIETZSCEGO. T. XI.

211.

N a g r u n c i e h a ń b y . — Kto chce ludziom

odjąć jakieś wyobrażenie, nie zadowala się zwykle

353

tem, że je obala i wyciąga z niego robaka nielogicz­

ności, który się w niem kryje: raczej, zabiwszy ro­

baka, rzuca i cały owoc w b ł o t o , aby go w oczach

ludzi pozbawić uroku i wszczepić wstręt do niego.

Sądzi, iż w ten sposób znalazł środek, który czyni

niemożliwem tak zwykłe obalonym wyobrażeniom

»zmartwychwstanie dnia trzeciego«. — Myli się, po­

nieważ właśnie na g r u n c i e h a ń b y , pośród nieczy­

stości, nasienie wyobrażenia prędko wypuszcza nowe

kiełki. — Tedy: nie należy ani wyszydzać, ani plu­

gawić, co się ostatecznie chce usunąć, lecz z całym

szacunkiem k ł a ś ć n a l o d z i e , wciąż i wciąż n a

nowo, zważywszy, że wyobrażenia posiadają żywot

bardzo uparty. Tutaj należy postępować według ma­

ksymy: »raz obalić znaczy tyle, co wcale nie obalać«.

212.

L o s m o r a l n o ś c i . — Ponieważ więzy, krę­

pujące umysły, luźnieją, z pewnością zmniejsza się

moralność (odziedziczony, przekazany, instynktowy

sposób postępowania w e d ł u g u c z u ć m o r a l n y c h ) :

jednak nie cnoty oddzielne, umiarkowanie, sprawiedli­

wość, pokój duchowy — albowiem największa wol­

ność ducha prowadzi już do nich mimowolnie i na­

stępnie doradza je, jako p o ż y t e c z n e .

213.

F a n a t y k n i e u f n o ś c i i j e g o r ę k o j m i a . — Starzec: Chcesz się ważyć, na rzecz niezmierną

23

354

i pouczać ludzi na wielką skalę? Gdzież twoja rę­

kojmia? — P i r r o n : Oto ona: chcę ostrzec ludzi

przed samym sobą, chcę przyznać się publicznie do

wszystkich wad mej natury i przed oczami wszyst­

kich obnażyć swoje sądy pośpieszne, sprzeczności

i głupstwa. Nie słuchajcie mnie, chcę im rzec, do­

póki się nie stanę równy najmniejszemu z was i jesz­

cze mniejszy, niż on; brońcie się przed prawdą, póki

możecie, ze wstrętu do tego, kto jest jej rzecznikiem.

Będę uwodzicielem i oszustem dla was, dopóki bę­

dziecie widzieli we mnie choćby najmniejszy blask

zacności i godności. — S t a r z e c : Za wiele obiecu­

jesz, tego ciężaru nie podźwigniesz. — P i r r o n : Więc

też i to chcę ludziom powiedzieć, iż jestem za słaby

i nie mogę dotrzymać swej obietnicy. Im większa bę­

dzie moja niegodność, tem bardziej będą nieufać

prawdzie, przechodzącej przez moje usta. — S t a ­

r z e c : Chcesz więc być nauczycielem nieufności

względem p r a w d y ? — P i r r o n : Nieufności, jakiej

nigdy jeszcze na świecie nie było, nieufności wzglę­

dem wszystkich i każdego. Jest to jedyna droga do

prawdy. Oko prawe nie powinno ufać lewemu i światło

musi przez pewien czas nienawidzieć ciemności: to

jest droga, którą iść musicie. Nie sądźcie, że was po­

wiedzie ku drzewom owocowym i na piękne błonia.

Znajdziecie na niej małe i twarde ziarna — to są

prawdy: dziesiątki lat będziecie musieli połykać całe

garści kłamstw, żeby z głodu nie pomrzeć: wiedząc

nawet, że są to kłamstwa. Owe ziarna jednak będą

posiane i zakopane i może, może nastąpi kiedyś

dzień sprzętu: nikt nie ma prawa go o b i e c y w a ć ,

jeśli nie jest fanatykiem. — S t a r z e c : Przyjacielu,

przyjacielu! I słowa twoje są słowami fanatyka! —

355

P i r r o n : Masz słuszność! Nieufnym chcę być wzglę­

dem wszystkich słów. — S t a r z e c : Tedy będziesz

musiał milczeć. — P i r r o n : Powiem ludziom, że mil­

czeć muszę i że winni nie dowierzać memu milcze­

n i u . — S t a r z e c : Odstępujesz więc od swego przed­

sięwzięcia? — P i r r o n : Raczej — tyś mi dopiero

wskazał wrota, przez które iść mam. — S t a r z e c :

Nie wiem —: rozumiemyż my się jeszcze zupełnie? —

P i r r o n : Prawdopodobnie nie. — S t a r z e c : Jeżeli

tylko ty siebie rozumiesz zupełnie! — P i r r o n od­

wraca się i śmieje się. — S t a r z e c : A c h przyja­

cielu! Milczeć i śmiać się — jestże to teraz cała

twoja filozofia? — P i r r o n : Nie byłaby jeszcze naj­

gorsza. —

214.

K s i ą ż k i e u r o p e j s k i e . Czytając Mon

taigne'a, La Rochefoucauld'a, Labruyere'a, Fontenelle'a

(szczególniej Dialogues des morts), Vauvenargues'a

Chamforta, jesteśmy bliżsi starożytności, niż podczas

czytania jakiejkolwiek innej grupy sześciu autorów

innych narodów. Dzięki tym sześciu d u c h o s t a t ­

n i c h s t u l e c i dawnej ery powstał znowu,— wszyscy

razem tworzą ważne ogniwo w wielkim dotychczas

rozwijającym się łańcuchu Odrodzenia. Książki ich

wznoszą się ponad zmienność gustu narodowego i za

barwień filozoficznych, któremi zwykle mieni się

obecnie i mienić musi każda książka, żeby się stać

sławną: zawierają więcej m y ś l i p r a w d z i w y c h ,

niż wszystkie książki filozofów niemieckich razem

2 3 *

350

wzięte: myśli tego rodzaju, które płodzą myśli,

i które — jestem w kłopocie, żeby określenie dopro­

wadzić do końca: dość, iż zdają mi się autorami,

którzy nie pisali ani dla dzieci, ani dla marzycieli,

ani dla dziewic, ani dla chrześcijan, ani dla Niem­

ców, ani dla znowu jestem w kłopocie z zakoń­

czeniem swej listy. Lecz żeby wypowiedzieć po­

chwałę zrozumiałą: napisane po grecku, dzieła ich

byłyby rozumiane także przez Greków. Natomiast,

ileby sam Plato zrozumiał z pism naszych najlepszych

myślicieli niemieckich, naprzykład z Goethego lub

Schopenhauera, wogóle mógł zrozumieć, nie mówiąc

już o niechęci, jakąby w nim wywołał ich sposób pi­

sania, mianowicie ciemność, przesada i znowu kiedyin-

dziej suchość — błędy, na które wymienieni cierpią

jeszcze najmniej ze wszystkich myślicieli niemieckich,

a mimo to jeszcze nadto wiele (Goethe, jako myśliciel,

więcej niż słuszna lubił bujać w obłokach, i Scho­

penhauer nie bezkarnie obracał się niemal ustawicznie

między symbolami rzeczy, zamiast między samemi

rzeczami). — Natomiast jaka jasność i pełna wdzięku

określność u owych Francuzów! Sztukę tę musieliby

aprobować nawet obdarzeni najsubtelniejszem uchem

Grecy i jednoby nawet podziwiali i uwielbiali, fran­

cuski d o w c i p wyrażenia : l u b o w a l i s i ę oni

w tego rodzaju rzeczach nadzwyczajnie, choć sami

nie byli w nich szczególniej silni.

215.

M o d a i n o w o c z e s n o ś ć . — Wszędzie, gdzie

panuje jeszcze nieuctwo, nieochędóstwo, przesąd, gdzie

357

handel ospały, rolnictwo nędzne, duchowieństwo po

tężne, tam znajdujemy także s t r o j e n a r o d o w e .

M o d a panuje natomiast tam, gdzie znajdujemy oznaki

przeciwne. Modę więc znaleźć można obok c n ó t

Europy dzisiejszej: miałażby rzeczywiście być ich

stroną ciemną? — Przedewszystkiem odzież m ę s k a ,

modna, która już przestała być narodową, wypowiada

o tym, kto ją nosi, że Europejczyk ani jako je­

dnostka ani jako członek stanu lub narodu

nie chce się r z u c a ć w o c z y , że rozmyślne przy­

ćmienie tego rodzaju próżności uczynił dla siebie pra­

wem; następnie, że jest pracowity i że nie ma wiele

czasu do ubierania się i strojenia, a także że wszelką

kosztowność i obfitość materyału i kroju znajduje

w przeciwieństwie ze swoją pracą; w końcu, że

odzieżą swoją wskazuje na uczeńsze i bardziej du­

chowe zawody, które są dlań jako dla człowieka

europejskiego najbliższe, lub które chciałby mieć za

najbliższe: podczas kiedy przez istniejące jeszcze

stroje narodowe przegląda rozbójnik, pasterz lub żoł­

nierz, jako najpożądańsze i nadające ton stanowisko

życiowe. W tym ogólnym charakterze mody męskiej

istnieją owe drobne wahania, które wywołuje próż­

ność młodzieży, frantów i nicponiów miast wielkich,

więc t y c h , c o j a k o l u d z i e e u r o p e j s c y s ą

n i e d o j r z a l i . — Kobiety europejskie są niemi

j e s z c z e o w i e l e m n i e j , wskutek czego wahania

u nich są o wiele większe: i one nie chcą strojów

narodowych i nie cierpią, jeśli po ubraniu poznaje

się, że są Niemkami. Francuzkami lub Rosyankami,

lecz jako jednostki bardzo chętnie radeby zwracać

na się uwagę: również już przez samo ubranie nikt

nie powinien pozostawać w wątpliwości, że należą do

szanownej klasy społeczeństwa (do »dobrego«, lub

»wysokiego«, lub »wielkiego« świata) i pragną w tym

kierunku tem bardziej się posunąć, że nie należą lub

zaledwie należą do owej klasy. Przedewszystkiem ko­

bieta młoda nie chce nosić nic, co nosi cokolwiek

starsza od niej, ponieważ sądzi, że przez podejrzenie,

iż jest starsza, spadnie w cenie: starsze znowu chcia­

łyby tak długo zwodzić strojem bardziej młodzień­

czym, jak się tylko da. — z tego współzawodnic­

twa muszą zawsze wypływać mody, w których właś­

ciwa młodzieńczość musi być widoczna w sposób

niedwuznaczny i nie dający się naśladować. Jeśli

zmysł wynalazczy młodych artystek zajmował się

przez pewien czas takiem obnażaniem młodości, lub

żeby całą prawdę powiedzieć — jeśli znowu wciąg­

nęło się do rady zmysł wynalazczy dawniejszych cy­

wilizacyi dworskich, jak również dotychczas istnieją­

cych narodowości, i wogóle cały kostyumowy glob

ziemski i złączono naprzykład Hiszpanów, Turków

i Greków starożytnych do inscenizowania pięknego

ciała: to zawsze odkrywa się ostatecznie, że nie naj­

lepiej rozumiano się na własnej korzyści, że dla wy­

wierania wrażenia na mężczyzn gra w chowanego

z pięknem ciałem jest szczęśliwsza od nagiej lub

napół nagiej lojalności. I oto teraz koło smaku i próż­

ności obraca się znowu w kierunku przeciwnym: co­

kolwiek starsze niewiasty spostrzegają, że powróciło

ich panowanie, i współzawodnictwo najmilszych i naj­

niedorzeczniejszych istot zaczyna się znowu w naj­

lepsze. Lecz im b a r d z i e j kobiety rozwijają się

wewnętrznie i przestają między sobą, jak to było do

tychczas, przyznawać pierwszeństwo wiekowi niedoj­

rzałemu, tem nieznaczniejsze bywają te wahania

359

w strojach, tem prostsze ich upiększenia: o tem je­

dnak, jeśli się chce być sprawiedliwym, nie należy

wydawać sądu według wzorów antycznych, a więc

n i e według stopnia odziewania się mieszkanek wy­

brzeży mórz południowych, lecz z uwzględnieniem

warunków klimatycznych środkowych i północnych

okolic Europy, tych mianowicie, w których obecnie

posiada swą najulubieńszą ojczyznę geniusz Europy,

wytwarzający ducha i formy. — Naogół więc cha­

rakterystyczną cechą m o d y i n o w o c z e s n o ś c i

n i e j e s t z m i e n n o ś ć , gdyż właśnie zmiana jest

czemś wstecznem i cechuje jeszcze n i e d o j r z a ­

ł y c h Europejczyków płci męskiej i żeńskiej: lecz

o d r z u c e n i e p r ó ż n o ś c i n a r o d o w e j , k l a s o ­

w e j i i n d y w i d u a l n e j . Z tego punktu widzenia,

godna pochwały, ponieważ oszczędza to siły i czas,

jeśli pewne miasta i kraje europejskie myślą i wy­

najdują w sprawach odzieży za wszystkie pozostałe,

z tego względu, że zazwyczaj nie każdy bywa obda­

rzony zmysłem form i że zaprawdę nie jest to zbyt

górna ambicya, jeśli naprzykład Paryż, dopóki te wa­

hania jeszcze istnieją, przywłaszcza sobie prawo, iż

w tem państwie jest jedynym wynalazcą i innowato­

rem. Jeśli Niemiec z nienawiści do tych pretensyi

miasta francuskiego chce inaczej się odziewać, na­

przykład jak się nosił Albrecht Dürer, to niech ze­

chce zważyć, że wprawdzie posiada kostyum, który

nosili niegdyś Niemcy, lecz że go bynajmniej Niemcy

nie wynaleźli — nie było n i g d y stroju, któryby od­

różniał Niemców jako Niemców. Zresztą niech się

też przyjrzy, jak wygląda w tym stroju i czy na­

przykład głowa zupełnie nowoczesna ze wszystkiemi

swemi liniami i brózdami, które wyrył na niej wiek

358

36o

dziewiętnasty, nie założyłaby protestu przeciw odzieży

diurerowskiej. Tutaj, gdzie pojęcie »nowoczesny«

i »europejski« niemal są równoznaczne, przez Europę

rozumie się o wiele więcej krajów, niż obejmuje

Europa geograficzna, mały półwysep Azyi : szczegól­

niej należy tutaj Ameryka, o ile właśnie jest córką

naszej cywilizacyi. Z drugiej strony nie cała Europa

podpada pod pojęcie cywilizacyjne »Europa«; lecz

tylko te narody i części narodów, których wspólna

przeszłość tkwi w cywilizacyi greckiej, rzymskiej,

żydowskiej i chrześcijańskiej.

216.

» C n o t a n i e m i e c k a « . — Nie da się zaprze­

czyć, iż od końca ubiegłego stulecia przez Europę

przepływał prąd przebudzenia moralnego. Wtedy do­

piero cnota znowu stała się wymowna; nauczyła się

wynajdywać swobodne giesty wzniosłości i wzrusze­

nia, przestała się wstydzić samej siebie i wymyśliła

systematy filozoficzne, tudzież poezye ku własnej

gloryfikacyi. Jeśli się szuka źródeł tego prądu: od­

najduje się z jednej strony Rousseau, ale Rousseau

mitycznego, którego wymyślono sobie według wraże­

nia pism jego — i według wskazówek, których on

sam udzielił (— i on, i jego publiczność pracowali

ustawicznie nad tą postacią idealną). Inne źródło kryje

się w zmartwychwstaniu wielkiego stoickiego laty­

nizmu, przez który Francuzi w sposób najgodniejszy

kontynuowali zadanie Odrodzenia — od naśladowania

z najwspanialszem powodzeniem form antycznych

361

przeszli do naśladowania charakterów: tak iż na

zawsze zdobyli sobie prawo do najwyższych oznak

czci, jako naród, który dotychczas ludzkości nowo­

czesnej dał najlepsze książki i najlepszych ludzi. Jak

te dwa wzory, wzór Rousseau mitycznego i owego

zbudzonego ducha latynizmu, działał na słabszych

sąsiadów, widzimy szczególniej na Niemczech: które

wskutek swego nowego i całkiem niezwykłego po­

rywu ku powadze i wielkości chcenia i panowania

nad sobą, w końcu wpadły w podziw dla swojej

własnej nowej cnoty i rzuciły w świat pojęcie »cnoty

niemieckiej«, jak gdyby nie mogło istnieć nic bar­

dziej pierwotnego, bardziej samoistnego od tego po­

jęcia. Pierwsi wielcy mężowie, którzy ową francuską

inicyatywę wielkości i świadomości chcenia moral­

nego na siebie przejęli, byli uczciwsi i nie zapomi­

nali o wdzięczności. Moralizm Kanta, skąd pochodzi?

Bezustannie daje on do zrozumienia: od Rousseau

i ze wskrzeszonego Rzymu stoickiego. Moralizm Szyl­

lera: to samo źródło, to samo wysławianie źródła.

Moralizm Beethovena w dźwiękach: jest wieczną pieś­

nią pochwalną na cześć Rousseau, Francuzów sta­

rożytnych i Szyllera. Dopiero »młodzian niemiecki«

zapomniał o wdzięczności, w tym czasie bowiem

skłoniono ucho ku głoszonej nienawiści dla Francuzów:

ten młodzian niemiecki, który przez pewien czas z więk­

szą świadomością, niż to się uważa za dozwolone

innym młodzieńcom, występował na plan pierwszy.

Jeśliby poszukał swego ojcostwa, słusznie mógłby

pomyśleć o blizkich sobie Szyllerze. Fichtem i Schleier­

macherze: ale dziadów swoich szukaćby musiał w Pa­

ryżu, w Genewie, i było to z jego strony krótko­

wzrocznością, jeśli przypuszczał to, co przypuszczał:

362

iż cnota nie jest starsza nad lat trzydzieści. Wówczas

przyzwyczajono się do wymagania, żeby przy wyra­

zie »niemiecki« rozumieć zarazem jako dodatek wy­

raz cnota: i do dnia dzisiejszego nie oduczono się

tego jeszcze zupełnie. W nawiasie zauważmy, że tak

zwane rozbudzenie moralne, jak niemal odgadnąć

można, dla p o z n a n i a zjawisk moralnych przyniosło

tylko szkody i ruch wsteczny ze sobą. Czem jest

cała niemiecka filozofia moralna, poczynając od

Kanta, ze wszystkiemi swemi francuskiemi, angiel­

skiemi i włoskiemi rozgałęzieniami i towarzyszkami?

Napół teologicznym zamachem na Helvetiusa, porzu­

ceniem długo i mozolnie zdobywanej wolności per­

spektywy lub wskazań drogi właściwej, które on

ostatecznie wypowiedział dobrze i zebrał. Do dnia

dzisiejszego w Niemczech Helvetius jest najbardziej

oplwanym ze wszystkich dobrych moralistów i do­

brych ludzi.

217.

K l a s y c z n i i r o m a n t y c z n i . — Zarówno klasycznie jak romantycznie nastrojone duchy — jak te dwa rodzaje zawsze istnieją — noszą się z wizyą przyszłości: lecz pierwsi czerpią ją z s i ł y swojej epoki, drudzy z jej s ł a b o ś c i .

218.

M a s z y n a j a k o n a u c z y c i e l k a . — Sama

przez się uczy maszyna przenikania się wzajemnego

363

219.

N i e o s i a d l i . — Chętnie się mieszka w ma­

łem miasteczku; lecz kiedy niekiedy właśnie z jego

powodu ciągnie nas do przyrody najsamotniejszej,

najbardziej ukrytej: wtedy mianowicie, kiedy owo

miasteczko stało się dla nas zbyt przejrzystem.

W końcu, żeby znowu w y p o c z ą ć po tej naturze,

udajemy się do wielkiego miasta. Kilka łyków z niego

i odgadujemy, co znajduje się na spodzie jego kie­

licha — ruch kołowy, z małem miasteczkiem na po­

czątku, zaczyna się na nowo. — Tak żyją ludzie

nowocześni: którzy w e wszystkiem s ą z b y t g r u n ­

t o w n i , żeby być o s i a d ł y m i podobnie jak ludzie

innych czasów.

220.

R e a k c y a p r z e c i w c y w i l i z a c y i m a s z y ­

nowej. — Maszyna, będąca wynalazkiem najwyższej

tłumów ludzkich, przy czynnościach, w których każdy

spełnia tylko jedną część: daje ona wzór organiza­

cyi partyjnej i prowadzenia wojny. Natomiast nie

uczy samowładztwa indywidualnego: z wielkiej liczby

czyni jedną maszynę, i z każdej jednostki narzędzie

do j e d n e g o celu. W p ł y w jej najogólniejszy jest, iż

uczy korzyści centralizacyi.

364

siły myślowej, w osobach, które ją obsługują, za­

prząta niemal wyłącznie siły niższe i bezmyślne.

Wogóle wytwarza przytem niepomierną ilość siły,

która inaczej byłaby uśpiona, to prawda; lecz n i e

daje bodźca do wspinania się wyżej , do doskonale­

nia, do artyzmu. Robi c z y n n y m i j e d n o s t a j ­

n y m — to jednak w ciągu czasu dłuższego wytwa­

rza reakcyę, rozpaczliwe nudy dla duszy, która się

uczy pragnąć pełnej zmian bezczynności.

221.

N i e b e z p i e c z e ń s t w o o ś w i e c e n i a . —

Wszystkie te rzeczy napół waryackie, komedyanckie,

zwierzęco okrutne, pełne żądz i przedewszystkiem

sentymentalne i upajające się samemi sobą, które ra­

zem tworzą właściwą s u b s t a n c y ę r e w o l u c y j n ą

i przed Rewolucyą przyoblekły się w ciało i ducha

w osobie Rousseau — cała ta istota w przewrotnym

zapale okryła swą głowę fanatyczną o ś w i e c e n i e m

i przez nie sama zaczęła błyszczeć czemś w rodzaju

gloryi promieniejącej. Oświecenie, które w gruncie

rzeczy jest tak obce tej istocie i które, gdyby samo

dla siebie działało, przechodziłoby cicho jak promie­

nie przez chmury, długo zadowalając się tylko tem,

żeby przekształcać jednostki: tak iżby bardzo powoli

przekształcało obyczaje i instytucye narodów. Teraz

jednak, w połączeniu z istotą gwałtowną i nagłą

samo oświecenie stało się gwałtownem i nagłem.

Wskutek tego niebezpieczeństwo oświecenia stało się

niemal większem od jego pożyteczności wyzwalają­

365

cej i rozjaśniającej, wprowadzonej przez nie w wielki

ruch rewolucyjny. Kto zrozumie to, będzie też wie­

dział, od jakich domieszek trzeba je oczyścić, od ja­

kich zanieczyszczeń trzeba je uwolnić: żeby następ­

nie n a s o b i e s a m y m k o n t y n u o w a ć dzieło

oświecenia i następnie po f a k c i e zdusić rewolucyę

w zarodku, uczynić ją niebyłą.

222.

N a m i ę t n o ś ć w w i e k a c h ś r e d n i c h . —

Wieki średnie są epoką największych namiętności.

Ani starożytność, ani nasze czasy nie posiadały tej

szerokości duszy: p o j e m n o ś ć jej nigdy n i e b y ł a

większa i nigdy nie mierzyła się większą skalą. Dzie­

wicza budowa fizyczna ludów barbarzyńskich i prze­

duchowione zgorączkowane wiecznem czuwaniem, cho­

robliwie błyszczące oczy chrześcijańskich uczniów mi­

steryów, dzieciństwo i młodzieńczość, zarówno jak przej­

rzałość i starczość zniedołężniała, surowość zwie­

rzęcia drapieżnego i wydelikacenie i wysubtelnienie

ducha późnej starożytności — wszystko to razem

nieraz spotykano w jednej osobie: tedy musiała, jeśli

człowiek podobny wpadł w namiętność, szybkość

prądu duchowego być gwałtowniejsza, wir bardziej

zmieszany, spadek głębszy, niż kiedykolwiek. — My

ludzie nowocześniejsi winniśmy być zadowoleni z cof­

nięcia się, które tu uczyniono.

366

223.

224.

D u s z e r a d o s n e . — Jeśli o napoju, pijań­stwie i źle woniejących plugastwach choć zdaleka napomknięto, wtedy dusze starożytnych Niemców sta­wały się radosne — zresztą były pochmurne. Miały one do tego pewien rodzaj najwnętrzniejszej po­jętności.

225.

A t e n y r o z p u s t u j ą c e . — Jak nawet targ rybi w Atenach miał swoich myślicieli i poetów, tak też rozpusta grecka posiadała zawsze jeszcze wy­gląd bardziej idylliczny i subtelniejszy, niż rozwiąz­łość rzymska lub niemiecka. Głos Juvenala rozlegałby się tam, jak głos trąby pustej: odpowiedziałby zaś śmiech niemal dziecinny.

367

220.

227.

» W i e c z n y E p i k u r « . — Epikur żył zawsze

i żyje jeszcze, nieznany tym, którzy się nazywali

i nazywają epikurejczykami, i nie posiadający sławy

u filozofów. Sam też zapomniał swego własnego

imienia: było to najcięższe brzemię, jakie kiedykol­

wiek odrzucił.

228.

S t y l w y ż s z o ś c i . — Pochodzenie sposobu

mówienia studentów niemieckich wywodzi się ze

sfery studentów nie studyujących, którzy umieją

osiągnąć pewien rodzaj przewagi nad swymi poważ­

niejszymi kolegami przez to, że odkrywają wszystko,

R a b o w a ć i o s z c z ę d z a ć . — Wszystkie ru­

chy umysłowe mają powodzenie, jeśli skutkiem ich

jest to, że wielcy mogą mieć nadzieję r a b o w a n i a

a mali o s z c z ę d z a n i a . — Dlatego naprzykład po­

wiodła się Reformacya niemiecka.

M ą d r o ś ć G r e k ó w . — Ponieważ chęć zwy­

ciężania i wyróżniania się jest nieprzezwyciężonym

rysem natury ludzkiej, starszym i pierwotniejszym,

niż wszelki szacunek i zadowolenie z równości — to

też państwo greckie uświęciło zapasy gimnastyczne

i muzyczne między równymi, odgraniczyło więc

arenę, gdzie ów popęd mógł się wyładowywać, nie

narażając porządku politycznego. Kiedy zapasy gim­

nastyczne i muzyczne ostatecznie upadły, państwo

greckie poczęły trawić niepokoje wewnętrzne i rozkład.

368

co jest maskaradowego w wykształceniu, obyczajności,

uczoności, porządku, umiarkowaniu i mają wpraw­

dzie wciąż na ustach wyrazy z tej dziedziny, jak

lepsi i uczeńsi, lecz ze złośliwością w oku i z towa­

rzyszącym im grymasem. W tym języku wyższości —

jedynym, który w Niemczech jest oryginalnym —

przemawiają dziś mimowolnie także mężowie pań­

stwowi i krytycy dziennikarscy: jest to ustawiczne

cytowanie drażniące, niespokojne, zadzierżyste strzela­

nie oczami na prawo i lewo. niemiecczyzna cudzy­

słowiowa i grymasowa.

229.

Z a k o p a n i . — Usuwamy się w ukrycie: lecz

nie z powodu jakiegoś osobistego niezadowolenia,

jak gdyby teraźniejsze warunki polityczne i społeczne

nie zadowalały nas, lecz ponieważ przez nasze usu­

nięcie się chcemy zaoszczędzić i zebrać siły, które

p ó ź n i e j , kiedyś, cywilizacyi będą gwałtownie po­

trzebne, im bardziej ta teraźniejszość jest tą teraź­

niejszością i jako taka spełnia s w o j e zadanie. Two­

rzymy kapitał i staramy się go zabezpieczyć: lecz

w sposób, jak w czasach n a j n i e b e z p i e c z n i e j ­

s z y c h , ż e g o z a k o p u j e m y .

230.

T y r a n i d u c h a . — W naszych czasach uwa­

żanoby każdego, ktoby był tak ściśle wyrazem je­

369

dnej cechy moralnej, jak postaci Teofrasta lub Mo­

lière'a, za chorego, i mówionoby o idée fixe. Ateny

w trzeciem stuleciu byłyby dla nas, jeślibyśmy mogli

je odwiedzić, jakby zaludnione szaleńcami. Obecnie

w każdej głowie panuje demokracya p o j ę ć —

w i e l e pojęć r a z e m są panem: jedno pojęcie wy­

łączne, któreby c h c i a ł o być panem, nazywa się

obecnie, jak się rzekło, idée fixe. To jest n a s z spo­

sób mordowania tyranów, wskazujemy im na dom

obłąkanych.

231.

N a j n i e b e z p i e c z n i e j s z a e m i g r a c y a . — W Rosyi istnieje emigracya inteligencyi: przechodzi ona granicę, żeby czytywać i pisywać dobre książki. W ten sposób jednak przyczynia się do tego, że oj­czyzna, opuszczona przez ducha, staje się coraz da­lej sięgającą paszczą Azyi, któraby chciała pożreć maleńką Europę.

232.

S z a ł p a ń s t w o w y . — Kiedy nastąpił koniec

królestwa u Greków, miłość niemal religijna dla króla

przeszła na państwo. I ponieważ pojęcie znosi wię­

cej miłości niż osoba i przedewszystkiem, że nie tak

często miłującemu kołki na głowie ciosa, jak to czy­

nią ludzie kochani (— albowiem im bardziej czują się DZIEŁA NIETZSCHEGO T. XI.

370

kochani, tem bezwzględniejszymi stają się najczęś­

ciej, aż w końcu przestają być godni miłości i zer­

wanie następuje rzeczywiście), to też uwielbienie dla

grodu i państwa było większe, niż kiedykolwiek

uwielbienie dla panujących. Grecy są ofiarami s z a ł u

p a ń s t w o w e g o w historyi starożytnej — w now­

szej są niemi inne narody.

233.

P r z e c i w n i e o s z c z ę d z a n i u o c z u . — Czy

też w oświeconych klasach angielskich, które czytują

Times'a, nie możnaby było wykazać, że siła wzroku

maleje co każde dziesięć lat ?

234.

W i e l k i e d z i e ł a i w i e l k a w i a r a . — O w

posiadał wielkie dzieła, lecz towarzysz jego posiadał

wielką wiarę w te dzieła. Byli nierozłączni: ale naj­

widoczniej pierwszy w zupełności zależał od drugiego.

235.

T o w a r z y s k i . — »Nie znoszę sam s i e b i e « mó­

wił ktoś, żeby objaśnić swój pociąg towarzyski. »Żo­

371

236.

Z a m y k a n i e o c z u p r z e z d u c h a . — Choć się jest wyćwiczonym i przyzwyczajonym do roz­myślania nad postępowaniem, jednak przy samem postępowaniu (choćby to było tylko pisanie listów, jedzenie lub picie) należy przymykać oko wewnętrzne. Ba, nawet w rozmowie z ludźmi zwykłymi trzeba umieć m y ś l e ć z zamkniętemi oczami myśliciela, — mianowicie, żeby osiągnąć i zrozumieć zwykle myś­lenie. To zamykanie oczu jest aktem, który się od czuwa i spełnia z wolą.

237.

N a j s t r a s z l i w s z a z e m s t a . Jeśli się

bądź co bądź chce z e m ś c i ć na przeciwniku, należy

czekać tak długo, dopóki się nie ma pełnej garści

prawd i słuszności i nie może jak gdyby niedbale prze­

ciw niemu je wystawić: tak iż wywieranie zemsty

jest zarazem wywieraniem sprawiedliwości. Jest to

najstraszliwszy rodzaj zemsty: nie ma on nad sobą

żadnej instancyi, do którejby zaapelować można. Tak

zemścił się Wolter na Pironie pięciu wierszami,

w których zawiera się sąd o calem jego życiu, czy­

nach i intencyach: ile wyrazów, tyle prawd; tak

2 4 *

łądek towarzystwa jest silniejszy od mojego, znosi mnie«.

372

238.

P o d a t e k na z b y t e k . — Kupuje się w ma­

gazynach rzeczy konieczne i najniezbędniejsze i trzeba

za nie płacić drożej, bo przypłaca się i za to, co tam

także sprzedają, lecz co rzadko znajduje nabywcę:

rzeczy zbytkowne i zbyteczne. W ten sposób zbytek

ustawicznie nakłada podatek na człowieka z potrze­

bami prostemi, który może się obejść bez niego.

239.

D l a c z e g o ż e b r a c y ż y j ą j e s z c z e . — Jeś­

liby wszystkie jałmużny były udzielane tylko ze

współczucia, wszyscy żebracy wymarliby z głodu.

240.

D l a c z e g o ż e b r a c y ż y j ą j e s z c z e . —

Najhojniejszą rozdawczynią jałmużny jest tchórzostwo.

373

241.

242.

S z t u k a u n i e w i n n i a n i a s i ę . — Jeśli się

ktoś uniewinnia, musi to robić bardzo dobrze, gdyż

inaczej łatwo sami czujemy się winnymi i doznajemy

przykrego uczucia.

243.

N i e m o ż l i w e t o w a r z y s t w o . Okręt two­

ich myśli osiada za głęboko, żebyś mógł wypłynąć

J a k m y ś l i c i e l z u ż y t k o w u j e r o z m o w ę .

— Nie wsłuchując się nawet, można wiele usłyszeć,

jeśli się umie patrzyć dobrze, choć samemu się znika

na pewien czas z oczu. Ale ludzie nie umieją zużyt­

kować rozmowy: o wiele za dużo poświęcają uwagi

temu, co mówią i co chcą odpowiedzieć, podczas

kiedy s ł u c h a c z prawdziwy zadowala się często

odpowiedzią tymczasową, żeby wogóle cokolwiek

p o w i e d z i e ć jako zaliczkę za uprzejmość, natomiast

w głębi swej pamięci unosi wszystko, co inny wy­

raził, wraz z odcieniem dźwięku i giestu, j a k i e g o

używał. — W zwykłej rozmowie każdy sądzi się być

kierownikiem, jak gdyby dwa okręty, płynące obok

siebie i kiedy niekiedy o siebie się zaczepiające,

żeglowały każdy w dobrej wierze, iż okręt sąsiedni

dąży za nim, lub nawet jest przez niego holowany.

zemścił się on na Fryderyku Wielkim (w liście

z Farney).

374

na wody tych ludzi serdecznych, zacnych i uprze­

dzających. Za wiele tam miejsc płytkich i mielizn:

musiałbyś krążyć i lawirować i w ciągłym być kło­

pocie; i tamci natychmiast poczuliby się zakłopo­

tani — twojem zakłopotaniem, którego przyczyny od­

gadnąćby nie mogli.

244.

L i s z l i s ó w . — Prawdziwy lis nazywa kwaś­

nemi nietylko te winogrona, których dostać nie może,

lecz i te, których dostał i które innemu sprzątnął

z przed nosa.

245.

W n a j b l i ż s z e m o t o c z e n i u . — Choćby lu­

dzie jak najściślej należeli do siebie: w obrębie ich

wspólnego widnokręgu istnieją przecież jeszcze

wszystkie cztery strony świata, i spostrzegają to nieraz.

246.

M i l c z e n i e z e w s t r ę t u . — Oto ktoś, jako

myśliciel i człowiek przeżywa głęboką, bolesną prze­

mianę i następnie składa o tem świadectwo publiczne.

I słuchacze nie spostrzegają nic! Sądzą, że jest

375

jeszcze zupełnie ten sam! — To zwykłe doświadcze­

nie przyprawiło o wstręt niejednego już pisarza: oce­

niali zbyt wysoko intelektualność ludzi, i kiedy błąd

swój spostrzegli, ślubowali sobie milczenie.

247.

P o w a g a w i n t e r e s a c h . — Interesy nieje­

dnego bogacza i dostojnika są jego rodzajem wy­

p o c z y n k u po zbyt długo trwającej i zwykłej mu

b e z c z y n n o ś c i : dlatego bierze je tak poważnie

i namiętnie, jak inni ludzie rzadkie wywczasy i swoje

zajęcia ulubione.

248.

D w u z n a c z n o ś ć o k a . — Jak wody u stóp

twoich przebiega nagłe mieniące się łuskami wstrząś­

nienie, tak bywają i w oku ludzkiem takie nagłe nie­

pewności i dwuznaczności, kiedy człowiek się pyta:

jestże to dreszcz? jestże to uśmiech? jestże to jedno

i drugie ?

249.

P o z y t y w n y i n e g a t y w n y . — Myśliciel ten

nie potrzebuje nikogo, ktoby go obalał: do tego wy­

starcza sam sobie.

376

250.

251.

Z p r a w a s w e g o n i e k o r z y s t a ć . Wy­

wieranie władzy kosztuje trudów i wymaga odwagi.

Dlatego tak wielu nie korzysta ze swego dobrego,

najlepszego prawa, ponieważ prawo to jest rodzajem

w ł a d z y , oni jednak są za leniwi lub za tchórzliwi,

żeby j ą wywierać. W y r o z u m i a ł o ś ć i c i e r p l i ­

w o ś ć — tak nazywają płaszczyki cnoty tych

błędów.

252.

R o z n o s i c i e l e ś w i a t ł a . — W towarzystwie

nie byłoby ani jednego promienia słonecznego, gdyby

go nie przynosili ze sobą pochlebcy z urodzenia, mam

na myśli tak zwanych ludzi miłych.

377

253.

254.

Do ś w i a t ł a . — Ludzie c i sną się do światła

nie żeby widzieć lepiej, lecz żeby błyszczeć więcej. —

Tego, przed kim się błyszczy, chętnie uznaje się za

światło.

255.

H i p o k o n d r y k . Hipokondryk jest to czło­

wiek, który akurat posiada dość ducha i przyjemności

z ducha, żeby swoje cierpienia, swoje straty, swoje

błędy brać poważnie: lecz dziedzina, na której się

karmi, jest za mała; ogołaca ją do tego stopnia, że

musi w końcu wyszukiwać oddzielnych ździebełek.

Wtedy ostatecznie staje się zawistnikiem i sknerą —

i dopiero teraz jest nieznośnym.

256.

Z w r ó c i ć . — Hezyod radzi zwracać sąsiadowi,

który nam przyszedł z pomocą, dobrą miarą i o ile

N a j ł a g o d n i e j s z y . — Kiedy człowiek doznał

wielkiego zaszczytu i podjadł cokolwiek przytem,

bywa najłagodniejszy. Z e m s t a p r ó ż n y c h s i e c i . Miejcie się

na baczności przed każdym, co doznaje gorzkiego

uczucia rybaka, kiedy ten po dniu pełnym mozołów

wraca do domu z próżnemi sieciami.

378

możliwa hojniej, skoro tylko jesteśmy w możności.

Z tego sąsiad doznaje przyjemności, albowiem jego

uprzednia dobroczynność przynosi mu procenty; ale

także i ten, który zwraca, kontent jest z tego, ponie­

waż uprzednie drobne upokorzenie, że musiał sobie

pozwolić pomóc, odkupuje teraz drobną przewagą,

jako ofiarodawca.

257.

S u b t e l n i e j s z y , n i ż p o t r z e b a . — Nasz

zmysł obserwacyjny do tego, czy inni spostrzegają

nasze słabości, jest o wiele subtelniejszy od naszego

zmysłu obserwacyjnego dla słabości innych: skąd

wypływa, iż jest subtelniejszy, niżby było potrzeba.

258.

R o d z a j j a s n e g o c i e n i a . — Tuż obok lu­

dzi całkiem ciemnych niemal zawsze, jakby z nimi

związana, znajduje się dusza świetlana. Jest ona nie­

jako cień negatywny, który tamci rzucają.

259.

N i e m ś c i ć s i ę ? — Istnieje tyle subtelnych

sposobów zemsty, że ten, ktoby miał powód do zem­

sty, w gruncie rzeczy może do woli: mścić się lub

379

zaniechać zemsty: wszyscy zgodzą się po pewnym

czasie na to, iż się z e m ś c i ł . Nie mścić się więc,

bodaj czy zależy od upodobania człowieka: a że

mścić się nie c h c e , nie powinien tego wypowiadać

nawet, ponieważ pogardzanie zemstą wytłumaczą

i o d c z u j ą jako zemstę wyniosłą i bardzo dotkliwą.—

Stąd wypływa, że nie należy czynić nic z b y t e c z ­

n e g o — —

260.

B ł ą d w i e l b i c i e l i . Każdy sądzi, i ż oka­

zuje myślicielowi cześć i sprawia przyjemność, kiedy

mu pokazuje, że sam z siebie wpadł na te same

myśli i na ten sam ich wyraz; a przecież takie wiado­

mości rzadko cieszą myśliciela, natomiast często bu­

dzą nieufność i do myśli, i do ich sposobu wyrażenia:

postanawia w milczeniu kiedyś oboje poddać rewizyi. —

Jeśli komuś chce się cześć okazać, należy się wy­

strzegać wyrażania zgodności: ta stawia na jednym

poziomie. - W wielu wypadkach jest rzeczą przy­

zwoitości towarzyskiej słuchać cudzego zdania tak,

jak gdyby nie było naszem zdaniem i nawet wykra­

czało poza nasz horyzont: naprzykład, jeśli starzec

bogaty doświadczeniem zechce wyjątkowo otworzyć

skrzynie swoich wiadomości.

261.

L i s t , — List jest to wizyta niezapowiedziana,

listonosz pośrednikiem w tych niegrzecznych niespo­

380

dziankach. Raz na tydzień należy mieć godziny, prze­

znaczone na odbieranie listów, i potem brać kąpiel.

262.

U p r z e d z o n y . — Ktoś rzekł: od dziecka je­

stem u p r z e d z o n y względem siebie: to też w ka­

żdej naganie znajduję cokolwiek prawdy, w każdej

pochwale cokolwiek głupoty. Oceniam zwykle po­

chwałę za nizko, naganę za wysoko.

263.

D r o g a d o r ó w n o ś c i . — Kilka godzin wspi­

nania się pod górę czynią i z łajdaka, i z świętego

dwa prawie jednakowe stworzenia. Zmęczenie jest

najkrótszą drogą do r ó w n o ś c i i b r a t e r s t w a —

a podczas snu przyłącza się wreszcie do nich w o l ­

n o ś ć .

264.

O s z c z e r s t w o . — Jeśli się odkrywa istotnie

bezecne podejrzenie, źródła jego nie należy nigdy

szukać między swymi lojalnymi i otwartymi w r o ­

g a m i ; albowiem ci, jeśliby o nas coś podobnego

wynaleźli, jako wrogowie, nie znaleźliby wiary. Lecz

381

między tymi, dla których przez pewien czas byliśmy

bardzo pożyteczni, a którzy teraz z jakiegoś powodu

mogą w tajemnicy być pewni, że już nic od nas nie

zdobędą, tacy są w stanie puścić w obieg beze­

ceństwo: ci znajdują wiarę, po pierwsze, ponieważ

przypuszcza się, żeby nie wynaleźli nic, coby im sa­

mym mogło wyrządzić szkodę; następnie, ponieważ

lepiej nas poznali. — Na pocieszenie, oczerniony tak

bezecnie może rzec sobie: oszczerstwa są to choroby

innych, wybuchające w twojem ciele; dowodzą, iż

społeczeństwo jest j e d n e m ciałem (moralnem), tak

iż możesz przedsięwziąć na s o b i e kuracyę, która

i n n y m powinna przynieść korzyść.

265.

N i e b o d z i e c i n n e . - Szczęście dziecka jest

zgoła takim samym mitem, jak szczęście Hiperborej­

czyków, o którem opowiadali Grecy. J e ś l i szczęście

wogóle na ziemi przebywa, tak sądzili Grecy, tedy

z pewnością jak najdalej od nas. być może, hen, na

krańcu ziemi. Tak samo myślą ludzie starsi: j e ś l i

człowiek wogóle może być szczęśliwy, tedy z pew­

nością w epoce jak najbardziej oddalonej od wieku

n a s z e g o , na granicach i w początkach życia. Dla

niejednego widok dzieci p o p r z e z woal tego mitu

jest największem szczęściem, jakiego doznawać jest

w stanie: sam bowiem wtedy dociera aż do samego

przedsionka królestwa niebieskiego, kiedy mówi: »po­

zwólcie dzieciom przyjść do mnie, albowiem ich jest

królestwo niebieskie«. — Mit o królestwie niebieskiem

382

dzieci odnajdujemy czynnym wszędzie, gdzie w świe­

cie nowoczesnym istnieje cokolwiek sentymentalizmu.

266.

N i e c i e r p l i w i . — Właśnie kto dopiero się

staje, nie chce stawania się: jest na to zbyt niecierp­

liwy. Młodzieniec nie chce czekać, póki, po długich

studyach, cierpieniach i niedostatkach jego własny

obraz ludzi i rzeczy stanie się kompletny: tedy bie­

rze obraz inny, który stoi przed nim gotów i który

mu ofiarowują, na wiarę i niewiarę, jak gdyby

z góry dano mu barwy i linie j e g o obrazu, rzuca

się na piersi jakiemuś filozofowi, jakiemuś poecie

i teraz musi długo odrabiać pańszczyznę i siebie sa­

mego się zapierać. Wiele uczy się przytem, lecz czę­

sto z tego powodu zapomina o rzeczy najgodniejszej

nauczenia się i poznania — zapomina o sobie samym

i przez całe życie zostaje stronnikiem. — Ach, wiele

nudy należy przezwyciężyć, wiele potu trzeba, póki

się nie znajdzie swoich barw, swojego pendzla, swo­

jego płótna! — I wtedy jeszcze daleko do stania się

mistrzem swojej sztuki życia — ale się jest przynaj­

mniej panem w swoim warsztacie.

267.

N i e m a w y c h o w a w c ó w . — Jeżeli się jest

myślicielem, należy mówić tylko o samowychowaniu.

Wychowanie młodzieży przez innych albo jest eks­

383

perymentem, którego się dokonywa nad czemś nie­

poznanem, niepoznawalnem, lub zasadniczą niwelacyą,

żeby istotę nową, j a k ą k o l w i e k b y była, u c z y n i ć

zgodną z panującemi przyzwyczajeniami i obycza­

jami: w obydwu wypadkach jest to coś niegodnego

myśliciela, jest to dzieło rodziców i nauczycieli, któ­

rych jeden z ludzi śmiałych i prawych nazwał nos

ennemis natureles. — Pewnego dnia, kiedy już od­

dawna według opinii świata zostaliśmy wychowani,

o d k r y w a m y samych s i e b i e : tutaj zaczyna się

zadanie myśliciela; teraz czas przywołać go na po­

moc — nie jako wychowawcę, lecz jako tego, kto

siebie wychował sam i posiada doświadczenie.

268.

W s p ó ł c z u c i e d l a m ł o d z i e ż y . — Bole­

jemy nad tem, kiedy słyszymy, że młodzieńcowi wy­

padają już zęby, że inny traci wzrok. Jeślibyśmy wie­

dzieli, jaka nieodwołalność i beznadziejność tkwi w ca­

łej jego istocie, jakże wielki byłby ból nasz wtedy! —

Czemu właściwie c i e r p i m y przytem? Ponieważ

młodzież winna kontynuować to, cośmy my przed­

sięwzięli, i wszelki ubytek i nadwyrężenie jej siły

wyjdzie na szkodę n a s z e m u dziełu, które w jej

ręce wpadnie. Jest to narzekanie nad złą rękojmią

naszej nieśmiertelności: lub też jeśli się uważamy

tylko za wykonawców posłannictwa ludzkości, narze­

kanie nad tem, że to posłannictwo musi przejść do

rąk słabszych, niż nasze.

384

269.

385

wszędzie tryskają soki, pełno kwiatów i pełno woni:

mnóstwo czarujących poranków i nocy: praca, do

której budzi nas śpiew słowika, prawdziwie praca

według serca, rodzaj rozkoszowania się własną świe­

żością, krzepi przedsmakiem spełnionych nadziei.

W końcu piąty dziesiątek życia: tajemniczy, jak

wszystko, co się znajduje w spokoju; podobny do

wysokiego, obszernego płaskowzgórza, po którem

przebiega wiatr chłodny; z jasnem, bezchmurnem nie­

bem ponad tem, dniem i nocą spoglądającem zawsze

z jednakową łagodnością: czas sprzętu i serdecznej

pogody — jest to j e s i e ń życia.

270.

D u c h k o b i e t w t o w a r z y s t w i e w s p ó ł ­

c z e s n e m . — Jak kobiety myślą obecnie o duchu

mężczyzn, odgaduje się z tego, że przy całej sztuce

strojenia się myślą o wszystkiem innem raczej, niż

o podkreślaniu ducha swoich rysów lub duchowych

szczegółów swej twarzy: raczej ukrywają coś po­

dobnego i natomiast umieją nadawać sobie, naprzy­

kład zapomocą ułożenia włosów na czole, wyraz ży­

wej, pożądliwej zmysłowości i braku ducha — czy­

niąc to pospolicie wówczas, kiedy tych własności po

siadają niewiele. Przekonanie, że duch w kobietach

odstrasza mężczyzn, posuwa się tak daleko, że chęt­

nie wypierają się nawet ostrości najduchowszego

zmysłu i rozmyślnie ściągają na siebie opinię k r ó t k o ­

wzroczności: przez to, jak sądzą, dodają męż­

E p o k i ż y c i a . — Porównanie czterech epok

życia z czterema porami roku jest czcigodnem bzdur­

stwem. Ani pierwsze, ani ostatnie lat dwadzieścia

nie odpowiadają porze roku: przypuszczając, że nie

zadowolimy się przy porównywaniu białością włosów

i śniegu, lub inną igraszką kolorów. Owe pierwsze

lat dwadzieścia są przygotowaniem do życia wogóle,

na cały wiek życia, jako rodzaj długiego nowego

roku; a ostatnie lat dwadzieścia są przeglądem, wcie­

leniem, uporządkowaniem i zharmonizowaniem tego

wszystkiego, cośmy przedtem przeżyli: jak to się

czyni na małą skalę z każdym rokiem ubiegłym

w Sylwestra. Pośrodku istotnie jednak znajduje się

okres, nasuwający porównanie z porami roku: okres

czasu od dwudziestego do pięćdziesiątego roku (licząc

z gruba lat dziesiątkami, podczas kiedy samo przez

się rozumie się, że każdy te grube zarysy powinien

według własnego doświadczenia dla siebie wysubtel-

nić). Owe trzy dziesiątki lat odpowiadają trzem po­

rom roku: latu, wiośnie i jesieni, — zimy w życiu

ludzkiem nie bywa, chyba że się chce nazwać porą

zimową niestety często wplatające się w nie ostre,

zimne, samotne, beznadziejne, bezpłodne c z a s y

c h o r o b y . Trzeci dziesiątek lat: skwarny, uciążliwy,

burzliwy, bujnie osypany kwieciem, nużący; lata,

w których się błogosławi pod wieczór dzień skoń­

czony i czoło przytem ociera: lata, kiedy praca wy­

daje się nam ciężką, lecz konieczną, — ten trzeci

dziesiątek lat jest l a t e m życia. Natomiast czwarty

jest jego w i o s n ą : powietrze już to za gorące, już

to za zimne, zawsze niespokojne i podniecające:

DZIEŁA NIETZSCHEGO. T. XI. 25

386

czyznom więcej ufności; wydaje się, jakby wokół

nich rozścielał się zachęcający miękki zmrok.

271.

W i e l k o ś ć i z n i k o m o ś ć . — Co do łez wzru­

sza widza, to rozmarzone szczęściem spojrzenie, ja­

kiem młoda piękna kobieta obrzuca swego małżonka.

Odczuwa się przytem cały smutek jesienny nad

wielkością, jak zarówno nad znikomością szczęścia

ludzkiego.

272.

Z m y s ł o f i a r y . — Niektóre kobiety posiadają

intelletto del sacrifizio, i życie przestaje je radować,

jeśli małżonkowie nie chcą ich poświęcać: wtedy nie

wiedzą, co czynić ze sobą, i niepostrzeżenie ze zwie­

rząt ofiarnych stają się ofiarniczkami.

273.

N i e k o b i e c o ś ć . — »Głupi jak mężczyzna«

mówią kobiety; »tchórzliwy jak kobieta« mówią męż­

czyźni. Głupota w kobiecie nie jest kobiecością.

387

274.

275.

E p o k a b u d o w l i c y k l o p ó w . — Demokra­

tyzacya Europy jest niepowstrzymana: kto się jej

przeciwi, używa przecież tych samych środków, które

dopiero idea demokratyczna dała do rąk każdemu,

i czyni same te środki poręczniejszymi i skuteczniej­

szymi. I zasadniczy przeciwnicy demokracyi (mam

na myśli duchów przewrotowych) zdają się być po

to tylko, ażeby przez obawę, jaką wzbudzają, popy­

chać coraz szybciej partye rozmaite na drodze de­

mokratycznej. Możliwa jednak, że w kimś na widok

tych, co obecnie świadomie i uczciwie pracują dla

tej przyszłości, rzeczywiście budzą się pewne wątpli­

wości: jest coś pustego i jednostajnego w ich obli­

czach, a szary pył, zdaje się, przenikać aż do ich

mózgów. Mimo to: prawdopodobna, iż potomność śmiać

się będzie z tych wątpliwości, a o pracy demokra­

2 5 *

T e m p e r a m e n t m ę s k i i k o b i e c y a ś m i e r ­t e l n o ś ć . — Że płeć męska posiada temperament gorszy, niż płeć żeńska, okazuje się z tego, że dzieci płci męskiej bardziej wystawione są na śmiertelność, niż dzieci płci żeńskiej, oczywista, ponieważ łatwiej »tracą przytomność«: dzikość i nieznośność potęguje w nich wszelkie zło do tego stopnia, że łatwo staje się śmiertelnem.

388

tycznej tych pokoleń myśleć będzie naprzykład. jak

my o budowlach wałów i murów ochronnych,—

niby o działalności, która nieodzownie rozsypuje wiele

pyłu na odzieży i obliczach, a i robotników czyni

także cokolwiek idyotami: ale któż z tego powodu

życzyłby sobie, żeby praca taka nie była wykonana!

Zdaje się, iż demokratyzacya Europy jest ogniwem

w łańcuchu owych niezmiernych ś r o d k ó w p r o f i ­

l a k t y c z n y c h , które są ideą czasów nowszych

i zapomocą których odgraniczamy się od wieków

średnich. Obecnie dopiero nastała epoka budowli cy­

klopowych! Ostateczne ubezpieczenie fundamentów,

żeby cała przyszłość mogła na nich bez obawy bu­

dować! Niemożliwa na przyszłość, żeby urodzajne

niwy cywilizacyi w ciągu jednej nocy spustoszone

zostały przez dzikie i bezmyślne wody górskie! Wały

i mury ochronne przeciw barbarzyńcom, przeciw

zarazie, przeciw f i z y c z n e m u i d u c h o w e m u

u j a r z m i e n i u ! I to wszystko tymczasem dosłownie

i z gruba, lecz stopniowo w znaczeniu coraz w y ż ­

szem i bardziej duchowem, tak iż wszystkie zazna­

czone tutaj środki zdają się być przemyślnemi przygo­

towaniami najwyższego artysty w sztuce ogrodniczej,

który dopiero wtedy może się zwrócić do swego za­

dania właściwego, kiedy owe przygotowania w zu­

pełności zostaną wykonane! — To prawda, że wobec

wielkich okresów czasu, oddzielających środek od

celu, że wobec wielkiego, niezmiernie wielkiego mo­

zołu, zużywającego siły i ducha stuleci, jaki tutaj

jest konieczny dla stworzenia lub zdobycia choćby

jednego środka, nie należy sądzić zbyt surowo pra­

cowników teraźniejszości, jeśli głośno oświadczają,

iż mury i szpalery są już celem i celem ostatecznym;

389

nikt bo jeszcze nie widział ogrodnika i roślin owo­

cowych, g w o l i k t ó r y m szpaler istnieje.

276.

P r a w o g ł o s o w a n i a p o w s z e c h n e g o . —

Lud nie nadał sobie prawa głosowania powszech­

nego, wszędzie, gdzie ono obecnie istnieje, otrzymał je

i tymczasowo przyjął: w każdym razie posiada prawo

zwrócić je, jeżeli ono nie czyni zadość jego nadzie­

jom. To, zdaje się, właśnie zachodzi teraz wszędzie:

albowiem, jeśli przy jakiejś okazyi, gdzie jest w uży­

ciu, zaledwie dwie trzecie, ba nieraz nawet nie więk­

szość wszystkich uprawnionych do glosowania zjawia

się do urny wyborczej, to jest to wotum p r z e c i w

całemu systemowi głosowania wogóle. — Tutaj na­

leży nawet sądzić surowiej. Prawo, orzekające, że

większość rozstrzyga ostatecznie o losie wszystkich,

nie może być zbudowane na tej podstawie, która

tworzy się dopiero przez nie samo; koniecznie wy­

maga podstawy szerszej i tą jest j e d n o m y ś l n o ś ć

w s z y s t k i c h . Ogólne prawo głosowania powinno

być nietylko wyrazem woli większości: cały kraj

musi go chcieć. Przeto wystarcza już opozycya bar­

dzo nielicznej mniejszości, żeby je jako nierzeczywi­

ste usunąć na stronę: a n i e u c z e s t n i c z e n i e

w głosowaniu jest właśnie taką opozycyą, powodu­

jącą upadek całego systemu. »Absolutne veto« je­

dnostki, lub, żeby się nie gubić w drobnostkach, veto

kilku tysięcy wisi nad całym systemem, jako waru­

nek sprawiedliwości: ile razy czyni się zeń użytek,

390

winno ono sposobem, w jaki uczestniczą w niem, wy­

borcy, dowieść wprzódy, ż e j a k o p r a w o i s t n i e j e

jeszcze.

277.

Z ł e w n i o s k o w a n i e . — Jakże licho zwykli

ludzie wnioskować w dziedzinach, w których nie

czują się u siebie, choćby nawet jako ludzie naukowi

najbardziej przywykli do dobrego wnioskowania!

Wstyd prawdziwie! I oto rzecz jasna, że w wiel­

kich sprawach świata, w rzeczach polityki, we wszyst­

kich kwestyach nagłych i nie cierpiących zwłoki, ja­

kie niemal każdy dzień przynosi z sobą, rozstrzyga

to z ł e w n i o s k o w a n i e : albowiem nikt nie czuje

się zupełnie pewnym wobec tego, co przez noc urosło;

każde politykowanie, choćby największych mężów

państwowych jest improwizowaniem na los szczęścia.

278.

P r z e s ł a n k i w i e k u m a s z y n . — Prasa, ma­

szyna, droga żelazna, telegraf są to przesłanki, z któ­

rych dotychczas nikt jeszcze nie odważył się wy­

ciągnąć konkluzyi; ta nastąpi po upływie tysięcy lat.

391

279.

H a m u l e c c y w i l i z a c y i . — Kiedy słyszymy:

tam ludzie nie mają czasu na sprawy produkcyjne;

ćwiczenia z bronią i przemarsze zabierają im cały

dzień, a ludność pozostała musi ich żywić i odzie­

wać; strój ich rzuca się w oczy, bywa często różno­

kolorowy i dziwaczny; tam uznaje się tylko nieliczne

przymioty, jednostki bardziej są sobie równe, niż

gdzieindziej, lub w każdym razie bywają traktowane,

jako równe; tam wymaga się posłuszeństwa i oka­

zują je bez rozumowania: rozkazują, lecz bynajmniej

nie przekonywują; tam kary bywają nieliczne, lecz

te są surowe i szybko dochodzą do ostatniej, naj­

straszliwszej; tam zdradę uważa się za największe

przestępstwo, już na samą krytykę nadużyć ważą się

tylko najodważniejsi; tam życie w małej cenie i am­

bicya przybiera często formę, wystawiającą życie na

niebezpieczeństwo, — kto słyszy to wszystko, powie

natychmiast: »jest to obraz s p o ł e c z e ń s t w a b a r ­

barzyńskiego, któremu grozi niebezpieczeń­

stwo«. Być może, że kto inny doda: »jest to opis

Sparty«; lecz inny jeszcze zamyśli się i będzie utrzy­

m y w a ł , ż e opisano n a s z n o w o c z e s n y s y s t e m

m i l i t a r n y , jaki istnieje w łonie naszej inaczej

uorganizowanej cywilizacyi i społeczności — jako

żyjący anachronizm, jako obraz, jak się rzekło, spo­

łeczeństwa barbarzyńskiego, nad którem wisi niebez­

pieczeństwo, jako pogrobowe dzieło przeszłości, które

dla koła teraźniejszości może mieć tylko znaczenie

hamulca. — Nieraz jednak hamulec cywilizacyi jest

jak najpotrzebniejszy: kiedy ta mianowicie zbyt

392

szybko posuwa się z góry lub, jak być może w tym

wypadku, p o d g ó r ę .

280.

W i ę c e j s z a c u n k u d l a w i e d z ą c y c h ! —

Wskutek konkurencyi w dziedzinie pracy i między

sprzedawcami p u b l i c z n o ś ć stała się sędzią rze­

miosła: nie posiada ona jednak ścisłej znajomości rze­

czy i sądzi według p o z o r ó w dobroci. Wskutek

tego sztuka pozoru (i być może smak) dzięki pano­

waniu konkurencyi muszą wzrastać, natomiast jakość

wszystkich wytworów pogarszać się. Przeto, jeśli

tylko rozum nie ma stracić na wartości, kiedykol­

wiek owej konkurencyi koniec położony być musi,

i nowa zasada odnieść nad nią zwycięstwo. Tylko

mistrz w swojem rzemiośle może sądzić o rzemiośle,

i publiczność musi być zależną od wiary w o s o b ę

sędziego i jego uczciwość. Żadnej więc pracy anonimo­

wej! Przynajmniej znawca jako poręczyciel jej istnieć

musi i swoje imię jako rękojmię zastawić, jeśli niema

imienia twórcy, lub imię to jest nieznane. T a n i o ś ć

dzieła jest innego rodzaju pozorem i podstępem dla

laika, ponieważ dopiero t r w a ł o ś ć rozstrzyga, czy

rzecz jest tania i o ile tania; tę jednak trudno ocenić,

i laik zgoła tego uczynić nie może. — Tak więc: co

jest efektowne na oko i kosztuje mało, to obecnie

otrzymuje przewagę i taka naturalnie będzie praca

maszynowa. Z drugiej strony znowu maszyna jako

przyczyna największej szybkości i łatwości wykona­

393

nia, faworyzuje z swojej strony gatunki n a j p o ­

k u p n i e j s z e : inaczejby nie można z niej wyciąg­

nąć znaczniejszej korzyści; za małoby się jej uży­

wało i zbyt często stałaby bezczynna. Czego jednak

najwięcej się sprzedaje, o tem rozstrzyga publicz­

ność, jak się rzekło: musi to najbardziej łudzić po­

zorami, to znaczy tem, co w y d a j e się dobrem i na­

stępnie wydaje się także t a n i e m . Tak więc i w dzie­

dzinie pracy hasłem naszem być musi: »Więcej sza­

cunku dla wiedzących!«

281.

N i e b e z p i e c z e ń s t w o k r ó l ó w . — Bez ucie­

kania się do środków gwałtownych, samym tylko sta­

łym prawnym naciskiem, demokracya może uczynić

p u s t ą królewskość i cesarskość: póki nie zostanie

z nich zero, może, jeśli się c h c e , posiadające zna­

czenie każdego zera, że samo przez się nie znaczy

nic, lecz umieszczone z prawej strony dziesięć razy

powiększa d z i a ł a n i e liczby. Cesarskość i królew­

skość pozostałyby wspaniałą ozdobą na prostej i prak­

tycznej odzieży demokracyi, pięknym zbytkiem, na

który ta pozwolić sobie może, resztką z historycznych,

czcigodnych pradziadowskich sprzętów, ba, symbolem

samej historyi — i w tem wyłącznie znaczeniu czemś

niezmiernie skutecznem, jeśliby, jak się rzekło, ta

królewskość nie stała sama dla siebie, lecz była we

właściwem miejscu u s t a w i o n a . — Ażeby zapobiec

temu niebezpieczeństwu, zębami trzymają się obecnie

394

królowie swej godności w o d z ó w w o j e n n y c h :

do tego potrzebne są im wojny, to znaczy stany wy­

jątkowe, podczas których pauzuje ów powolny,

prawny nacisk władz demokratycznych.

282.

N a u c z y c i e l z ł e m k o n i e c z n e m . — Jak

najmniej osób pośredniczących między duchami pro­

dukcyjnymi i duchami łaknącymi i otrzymującymi!

Albowiem p o ś r e d n i c y fałszują niemal mimowolnie

pokarm, przy którym pośredniczą: następnie, jako wy­

nagrodzenie za swe pośrednictwo żądają za wiele

d l a s i e b i e , co się więc odejmuje duchom oryginal­

nym i produkcyjnym: mianowicie zainteresowania, po­

dziwu, czasu, pieniędzy i rzeczy innych. — Tedy:

zapatrujmy się zawsze na n a u c z y c i e l a , jako na

zło konieczne, zupełnie jak na kupca: jako na zło,

które należy uczynić jak najmniejszem! — Jeśli główna

przyczyna złych obecnie stosunków w Niemczech

polega być może na tem, iż nazbyt wiele ludzi żyje

i chce żyć dobrze z handlu (a więc wytwórcy chce

ceny jak najbardziej obciąć, a spożywcy jak naj­

bardziej podwyższyć , ażeby z największej szkody

obydwu korzyść dla siebie wyciągnąć): tedy z pew­

nością główną przyczynę niedomagań duchowych

należy widzieć w nadzwyczajnej obfitości nauczy­

cieli: z ich to powodu tak mało i tak źle się uczą.

395

283.

284.

Ś r o d e k d o r z e c z y w i s t e g o p o k o j u . —

Żaden rząd nie przyznaje się obecnie, że utrzymuje

armię dla zaspokojenia, przy zdarzonej okazyi, swych

popędów zdobywczych. Armia ma służyć dla obrony;

etykę, uznającą słuszność obrony koniecznej, powo­

łuje się tutaj na jej rzeczniczkę. To jednak znaczy:

sobie przyznawać moralność, a niemoralność przy­

P o d a t e k s z a c u n k u . — Temu, kogo znamy

i szanujemy, bądź to lekarzowi, bądź artyście, bądź

rzemieślnikowi za to, co dla nas czynią lub czego

nam dostarczają, chętnie płacimy tak wiele, jak tylko

możemy, często nawet ponad swą możność, natomiast

nieznajomemu płacimy tak mało, jak tylko można.

Tutaj istnieje walka, w której każdy i sam walczy,

i z którym walczą o każdą piędź ziemi. W pracy

znajomego d l a n a s jest coś n i e o p ł a c o n e g o , to,

co zostało włożone w pracę ze w z g l ę d u na

n a s — uczucie i wynalazczość: sądzimy, iż inaczej

nie możemy wyrazić uczucia, które z tego powodu

odczuwamy, jak zapomocą pewnego p o ś w i ę c e n i a

z naszej strony. Największym podatkiem jest p o -

d a t e k s z a c u n k u . Im bardziej panuje konkurencya,

kupuje się od nieznajomych, dla nieznajomych pra­

cuje, tem niższym się staje ten podatek; podczas

kiedy on jest właśnie miernikiem wysokości o b c o ­

w a n i a duchowego między ludźmi.

396

pisywać sąsiadowi, albowiem o nim trzeba mieć wyo­

brażenie jako o zaczepnym i zaborczym, jeśli nasze

państwo nieodzownie myśleć musi o obronie koniecz­

nej; ponadto: jego, który zupełnie jak państwo nasze

wypiera się popędów zaczepnych i ze swojej strony

utrzymuje armię tylko dla obrony koniecznej, ogła­

szamy przez swoje motywowanie konieczności utrzy­

mywania armii, za obłudnika i podstępnego prze­

stępcę, który zbyt chętnie radby n a p a ś ć bez wszel­

kiej walki na niewinną i bezbronną ofiarę. Tak stoją

obecnie wszystkie państwa względem siebie: przypi­

sują złe zamiary sąsiadowi, a dobre intencye sobie.

To przypuszczenie jednak jest n i e l u d z k i e , złe

i gorsze od wojny: więcej jeszcze, w gruncie jest to

już wyzwanie i przyczyna do wojen, ponieważ, jak

się rzekło, p o d s u w a sąsiadowi niemoralność i przez

to rzeczywiście zdaje się w y w o ł y w a ć nastrój i czyn

wrogi. Teoryi o armii, jako o środku do obrony ko­

niecznej należy się przeto wyrzec równie gruntownie,

jak popędów zaborczych. I nastąpi, być może, wielki

dzień, kiedy naród, wsławiony w wojnach i zwycię­

stwach najwyższym rozwojem dyscypliny i inteligen­

cyi wojskowej, przyzwyczajony do składania tym

rzeczom najcięższych ofiar, zawoła z własnej woli:

» s k r u s z m y m i e c z e « — i zburzy cały swój ustrój

wojskowy do najgłębszych fundamentów. Uczynić się

bezbronnym wtedyr, kiedy się jest najbardziej uzbro­

jonym, kierując się w y s o k o ś c i ą uczucia, — oto

środek do r z e c z y w i s t e g o pokoju, który zawsze

opierać się musi na nastroju pokojowym: podczas

kiedy tak zwany pokój zbrojny, jaki panuje obecnie

we wszystkich krajach, jest nastrojem niespokojnym,

nie dowierzającym ani sobie, ani sąsiadowi i nie

397

składa broni napół z nienawiści, napół ze strachu.

Lepiej zginąć niż nienawidzieć i bać się i d w a k r o ć

l e p i e j z g i n ą ć , n i ż n i e n a w i ś ć i s t r a c h

w z b u d z a ć to musi się stać kiedyś najwyższą

maksymą każdego społeczeństwa uorganizowanego! -

Naszym liberalnym przedstawicielom ludu brak, jak

wiadomo, czasu do zastanawiania się nad przyrodze­

niem człowieka; inaczejby wiedzieli, że pracują na­

próżno, pracując nad »stopniowem zmniejszeniem cię­

żarów militarnych«. Raczej: dopiero kiedy tego ro­

dzaju nędza będzie największa, najbliższym będzie

rodzaj boga, który tutaj jedynie pomóc może. Drzewo

gloryi wojennej może być tylko za jednym uderze­

niem, uderzeniem piorunu, obalone: piorun jednak,

wiecie wszak o tem, zstępuje z chmury — i z wy­

sokości.

285.

C z y w e d ł u g s p r a w i e d l i w o ś c i w ł a s ­

n o ś ć m o ż e b y ć z r ó w n a n a . — Jeśli niespra­

wiedliwość posiadania odczuwa się bardzo silnie —

wskazówka na wielkim zegarze znowu jest na tem

miejscu —, wymienia się wtedy dwa środki zarad­

cze: po pierwsze, równy podział i następnie, zniesie­

nie własności i powrót wszelkich majątków do gminy.

Ten ostatni środek szczególniej jest według serca

naszych socyalistów, którzy nie mogą darować swemu

antycznemu Żydowi, iż mówił: »nie kradnij«. Według

nich siódme przykazanie winno raczej brzmieć: »nie

powinieneś mieć majątku«. — Próby według pierw­

398

szej recepty często czyniono w starożytności, wpraw­

dzie zawsze w małych rozmiarach, jednak z niepo­

wodzeniem, które i dla nas także może być poucza­

jącem. »Równe działy ziemi« łatwo to powiedzieć;

ale ileż goryczy wytwarza się przytem przez ko­

nieczny w tych wypadkach podział i zrywanie, przez

utratę od wieków czczonej posiadłości, ileż pietyzmu

rani się i składa w ofierze! Grzebie się moralność,

przekopując kopce graniczne. I znowu, ileż nowej go­

ryczy między nowymi posiadaczami, ileż zazdrości

i krzywego na się patrzenia, ponieważ dwa rzeczy­

wiście równe działy gruntu nie istniały nigdy i nawet

jeśliby istniały, zawiść ku sąsiadowi nigdyby w to

nie uwierzyła. I jakby długo istniała ta w korzeniu

już zatruta i niezdrowa równość! Po upływie kilku

pokoleń wskutek dziedziczenia tutaj wypadałby jeden

dział na pięć głów, tam pięć działów na jedną głowę:

i jeśliby przez surowe prawa spadkowe zapobieżono

takim wadliwościom, istniałyby wprawdzie jeszcze

równe działki gruntu, lecz istnieliby też potrzebujący

i niezadowoleni, nie posiadający nic oprócz niechęci

do krewnych i sąsiadów i pragnienia przewrotu

wszystkich rzeczy. — Z drugiej strony, jeśliby chciano

według d r u g i e j recepty własność zwrócić g m i n i e

i jednostkę uczynić tylko czasowym dzierżawcą: te­

dyby zrujnowano pola uprawione. Albowiem człowiek

względem wszystkiego, co posiada tylko tymczasowo,

nie zna ani przezorności, ani poświęcenia, postępuje

z tem, jak wyzyskiwacz, jak rozbójnik lub jako nędzny7

marnotrawnik. Jeśli Plato sądzi, że ze zniesieniem

prawa posiadania, znikłby też egoizm, tedy można mu

odpowiedzieć, że po odjęciu egoizmu z pewnością to,

co pozostanie, nie będą to cztery cnoty kardynalne —

399

jak również trzeba powiedzieć: najzłośliwsza zaraza

nie może ludzkości bardziej zaszkodzić, niż to, jeśliby

pięknego dnia zniknęła próżność. Bez próżności

i egoizmu — cóżby się stało z cnotami ludzkiemi?

Przez co nawet zdała nie chcę napomknąć, że one

są imionami i maskami tamtych. Zasadnicza melodya

utopijna Platona, którą dotychczas jeszcze nucą

w ciągu dalszym socyaliści, opiera się na niedosta­

tecznej znajomości człowieka. Platonowi brak było

historyi uczuć moralnych, wniknięcia w pochodzenie

dobrych i pożytecznych własności duszy ludzkiej.

Tak jak cała starożytność wierzył w dobro i zło, jak

w białe i czarne, a więc w radykalną różnicę między

ludźmi dobrymi i złymi, dobremi i ziemi własnoś­

ciami. — Żeby na przyszłość posiadanie wzbudzało

więcej zaufania i stało się moralniejszem, należy

otworzyć wszystkie drogi do posiadłości d r o b n e j

lecz przeszkodzić wzbogacaniu się nagłemu, bez tru­

dów: należy wycofać z rąk osób i towarzystw pry­

watnych wszystkie gałęzie przewozu i handlu, sprzy­

jające gromadzeniu się w i e l k i c h majętności, a mia­

nowicie handel pieniędzmi — i uważać za niebezpie­

czeństwo publiczne zarówno tych, co posiadają za

wiele, jak tych, co nie posiadają nic.

286.

W a r t o ś ć p r a c y . — Jeśliby się chciało okreś­

lić wartość pracy według tego, ile zużyto na nią

czasu, pilności, dobrej lub złej woli, przymusu, wy­

nalazczości lub lenistwa, uczciwości lub pozoru, te­

400

dyby wartość nigdy nie mogła być s p r a w i e d l i w a ;

ponieważby trzeba było całą osobę umieścić na

szalce, co niemożliwa. Tutaj stosuje się »nie sądź­

c i e ! « Lecz właśnie wołanie o sprawiedliwość sły­

szymy od tych, którzy są niezadowoleni z szacowa­

nia pracy. Jeśli się posuniemy dalej, znajdziemy, że

nikt nie jest odpowiedzialny za swój produkt, pracę:

nie należy więc nigdy wnioskować z niej o z a s ł u ­

d z e , każda praca jest tak dobra lub zła, jaką przy

danej i koniecznej konstelacyi siły i słabości, wie­

dzy i pożądań być musi. Nie zależy to od dobrej

woli robotnika, c z y pracuje, ani też, j a k pracuje.

Jedynie punkty widzenia p o ż y t e c z n o ś c i , szersze

lub węższe, stworzyły szacunek wartości pracy. To,

co teraz nazywamy sprawiedliwością, jest bardzo na

miejscu, jako najwyżej wysubtelniona pożyteczność,

która uwzględnia nietylko chwilę i wyzyskuje oko­

liczność, lecz myśli o trwałości wszystkich stosun­

ków i dla tego ma na oku także dobrobyt robotnika,

jego fizyczne i duchowe zadowolenie — a ż e b y

i on i jego potomstwo dobrze też pracowali dla na­

szego potomstwa i żebyśmy mogli l i c z y ć na nich

na czas dłuższy, niż jedno życie ludzkie. W y z y s k i ­

w a n i e robotnika było, jak to się teraz pojmuje, głu­

potą, budowaniem rabunkowem kosztem przyszłości,

niebezpieczeństwem społecznem. Obecnie ma się już

niemal wojnę: i w każdym razie koszty utrzymania

pokoju, zawierania umów i zdobycia zaufania będą

bardzo wielkie, ponieważ głupota wyzyskiwaczy była

bardzo wielka i długotrwała.

401

287.

288.

J a k d a l e c e m a s z y n a u p o k a r z a . — M a ­

szyna jest nieosobowa, pozbawia pracę jej dumy, in­

dywidualnej d o b r o c i i w a d l i w o ś c i , przylegają­

cej do każdej pracy nie maszynowej, — a więc czą­

steczki człowieczeństwa. Niegdyś każde kupno u rze­

mieślnika było w y r ó ż n i e n i e m o s ó b , których

oznakami otaczano się: w ten sposób sprzęty domowe

i odzież stawały się symboliką wzajemnego szacunku

i osobistej przynależności, podczas kiedy my zda­

jemy się żyć pośród anonimowego i nieosobowego

niewolnictwa. — Ułatwienia pracy nie należy okupy­

wać zbyt drogo.

DZIEŁA NIETZSCHEGO T. XI.

O s t u d y o w a n i u c i a ł a s p o ł e c z n e g o . —

Najgorsza dla tego, kto chce studyować obecnie eko­

nomikę i politykę w Europie, a szczególniej w Niem­

czech, iż stosunki rzeczywiste zamiast illustrować r e ­

g u ł y , illustrują w y j ą t k i lub s t a d y a p r z e j ­

ś c i o w e i p o c z ą t k o w e . Przeto trzeba się przedtem

nauczyć spoglądać ponad to, co istnieje rzeczywiście

i naprzykład kierować wzrok na Amerykę Północną —

gdzie początkowe i normalne ruchy ciała społecznego

można u j r z e ć jeszcze okiem i odszukać, jeśli się

tylko chce —, podczas kiedy w Niemczech potrzeba

do tego trudnych studyów historycznych, lub, jak się

rzekło, lunety.

26

402

289.

290.

N a j n i e b e z p i e c z n i e j s z y z w o l e n n i k . —

Najniebezpieczniejszym zwolennikiem jest ten, którego

odstępstwo zniweczyłoby całą partyę: a więc zwo­

lennik najlepszy.

291.

L o s i ż o ł ą d e k . — Jedna przekąska więcej

lub mniej w żołądku dżokeja nieraz rozstrzyga w wy­

ścigach i zakładach, a więc o szczęściu lub nie­

szczęściu tys ięcy .— Dopóki los narodów zależy jeszcze

od dyplomatów, żołądki ich będą zawsze przedmio­

tem trosk patryotycznych. Quousque tandem —

292.

Z w y c i ę s t w o d e m o k r a c y i . — Wszystkie

władze polityczne usiłują obecnie wyzyskać obawę

403

przed socyalizmem, żeby siebie wzmocnić. Lecz

trwałą korzyść wyciąga z tego tylko demokracya:

albowiem wszystkie partye są zmuszone obecnie do

schlebiania »ludowi« i czynienia mu ułatwień i wol­

ności wszelkiego rodzaju, dzięki którym stanie się

w końcu wszechpotężnym. Lud jest jak najdalszy od

socyalizmu, jako od nauki o zmianie systemu zarobko­

wania i własności: i jeśli kiedyś będzie miał w ręku

śrubę podatkową, przez posiadanie olbrzymich więk­

szości w swoich parlamentach, tedy wprost ude­

rzy zapomocą podatku postępowego na panowanie

kapitalistów, kupców i giełdziarzy i w rzeczywistości

powoli stworzy stan średni, który będzie mógł z a ­

p o m n i e ć o socyalizmie, niby o przebytej chorobie.

Praktycznym wynikiem tej rozrastającej się demokra­

tyzacyi będzie nasamprzód europejski związek ludów,

w którym każdy naród oddzielny, w granicach, za­

stosowanych do warunków geograficznych, zatrzyma

stanowisko kantonu i jego praw szczególnych: ze

wspomnieniami historycznemi narodów dotychczas

istniejących będą się przytem liczyć mało, ponieważ

zmysł pietyzmu dla nich pod panowaniem żądnych

nowości i chętnych do prób zasad demokratycznych

stopniowo z gruntu wykorzeniony zostanie. Poprawki

w granicach, które się przytem okażą konieczne, będą

tak przeprowadzone, żeby służyły p o ż y t k o w i wiel­

kiego kantonu i zarazem związkowi ogólnemu, nie

zaś wspomnieniom jakiejkolwiek samodzielnej prze­

szłości. Wynajdywanie punktów widzenia dla tych po­

prawek będzie zadaniem przyszłych d y p l o m a t ó w ,

którzy muszą być zarazem badaczami cywilizacji ,

agronomami i znawcami środków komunikacyi, mając

poza sobą nie armie, lecz przyczyny i względy po­

26*

K w a r a n t a n n y s t u l e t n i e . — Instytucje de­

mokratyczne są urządzeniami kwarantannowemi prze­

ciw starej zarazie zakusów tyranicznych: jako takie

bardzo pożyteczne i bardzo nudne.

404

żyteczności. Wtedy dopiero polityka z e w n ę t r z n a

będzie nierozerwalnie związana z w e w n ę t r z n ą ,

podczas kiedy dotychczas ta ostatnia biegnie jeszcze

za swą dawną rozkazodawczynią i w nędzny koszy­

czek zbiera pokłosie, zostające po sprzęcie pierwszej.

293.

C e l i ś r o d k i d e m o k r a c y i . — Demokracya

dąży do tego, żeby dla jak największej liczby stwo­

rzyć i zabezpieczyć n i e z a l e ż n o ś ć , niezależność

opinii, sposobu życia i zarobkowania. W tym celu

musi zarówno nic nie posiadającym, jak właściwym

bogaczom odjąć polityczne prawo głosowania: jako

dwum niedozwolonym klasom ludzi, nad których usu­

nięciem musi pracować ustawicznie, ponieważ te

wciąż zadanie jej kwestyonują. Również musi prze­

szkadzać wszystkiemu, co wydaje się zmierzać do or­

ganizowania partyi. Albowiem trzema największymi

wrogami niezależności w tem potrójnem znaczeniu są

hołysze, bogacze i partye. — Mówię o demokracyi,

jako o czemś, co ma nastąpić. To, co już dziś taką

nazwę nosi, różni się od dawniejszych form rządu

jedynie tem, ż e powozi n o w y m i k o ń m i : drogi s ą

jeszcze stare i koła są też jeszcze stare. — Czy nie­

bezpieczeństwo t y c h pojazdów dla dobrobytu ludu

rzeczywiście stało się mniejsze?

405

294.

R o z w a g a i p o w o d z e n i e . — Ta wielka za­

leta, rozwaga, która w gruncie jest cnotą cnót, ich

protoplastką i królową, w życiu codziennem zgoła

nie zawsze miewa powodzenie: i zalotnik, któryby

tylko ze względu na powodzenie starał się o nią, do­

znałby rozczarowania. Między ludźmi p r a k t y c z ­

n y m i uchodzi za podejrzaną i brana bywa za uda­

wanie i obłudną przebiegłość: przeciwnie, komu jaw­

nie zbywa na rozwadze — człowiek, który szybko się

decyduje i nieraz decyduje się nietrafnie, posiada

przesąd za sobą, że jest uczciwym i godnym zaufa­

nia towarzyszem. Ludzie praktyczni nie lubią więc

rozważnego, dla nich, jak sądzą, jest on niebezpie­

czeństwem. Z drugiej strony łatwo bierze się rozważ­

nego za bojaźliwego, skrępowanego, pedantycznego —

ludzie niepraktyczni i używający życia znajdują, iż

jest niewygodny, p o n i e w a ż nie żyje tak lekko­

myślnie jak oni, nie myśląc o postępowaniu i obo­

wiązkach: zjawia się między nimi jak wcielone su­

mienie i jasny dzień na jego widok blednie w ich

oczach. Jeśli mu tedy zbywa na powodzeniu i szczęś­

ciu do ludzi, na pocieszenie zawsze może rzec sobie:

»tyle właśnie wynoszą p o d a t k i , które musisz opła­

cać za posiadanie najdroższego dobra pomiędzy

ludźmi — warto ono tego.

295.

Et in A rcadia ego. — Patrzałem na dół, ponad

falami wzgórz, ku mleczno-zielonemu jezioru poprzez

406

jodły i sędziwe sosny: odłamy skał wszelkiego ro­

dzaju wokół mnie, ziemia ubarwiona kwiatami i trawy.

Przede mną posuwało się, rozciągało i rozwijało

stado; kilka krów samotnych i połączonych w grupy

w oddali, w najostrzejszem świetle zachodniem, na

tle lasu iglastego; inne bliżej, ciemniejsze; wszystko

w spokoju i zmierzchu wieczornym. Zegar pokazy­

wał pół do szóstej. Byk stadnik wstąpił w biały pie­

niący się potok i posuwał się powoli przeciw bu­

rzliwemu prądowi, to opierając się, to ustępując:

musiało to mu snać sprawiać rodzaj gniewnego za­

dowolenia. D w a ciemno-brunatne stworzenia z Ber­

gamo były pasterzami tego stada: dziewczyna niemal

jak chłopiec odziana. Z lewej strony urwiska skalne

i pola śniegowe nad szerokim pasem leśnym, na

prawo dwa niezmierne lodowe zębiska, pływające

wysoko nade mną w zawoju mgły słonecznej —

wszystko wielkie, ciche i jasne. Cała piękność wy­

woływała dreszcz i wzywała do milczącej adoracyi

tej chwili objawienia; mimowolnie, jak gdyby nic

naturalniejszego być nie mogło, chciało się w ten

świat czysty, wypełniony jasnem światłem (nie ma­

jący w sobie nic tęsknego, niezadowolonego, ocze­

kującego, wybiegającego w przyszłość lub cofającego

się wstecz) przenieść bohaterów greckich; czuło się

tak, jak Poussin i jego uczniowie: heroicznie i idyl­

licznie zarazem. — I t a k też ż y l i ludzie niektórzy,

tak ustawicznie c z u l i się w świecie i świat odczu­

wali w sobie, i między nimi jeden z ludzi najwięk­

szych, wynalazca heroiczno-idyllicznego sposobu filo­

zofowania: Epikur.

407

296.

L i c z y ć i m i e r z y ć . — Widzieć wiele rzeczy,

ważyć wzajemnie, obrachowywać i szybko wyciągać

z nich wniosek, tworzyć niemal ścisłą sumę — to

czyni wielkim politykiem, wodzem, kupcem: a więc

szybkość w pewnego rodzaju rachunku pamięciowym.

J e d n ą rzecz widzieć, w niej znajdować jedyny mo­

tyw działania, sędziego wszelkich innych postępków,

czyni bohaterem, a także fanatykiem — jest to więc

zręczność mierzenia jednym tylko miernikiem.

297.

N i e c h c i e ć w i d z i e ć n i e w p o r ę . — Do­

póki się coś przeżywa, należy się oddać przeżywa­

niu i zamknąć oczy, a więc nie odgrywać już p o d ­

c z a s t e g o roli obserwatora. Toby właśnie roz­

stroiło dobre trawienie przeżywania: zamiast mądrości,

wyniosłoby się niestrawność.

298.

Z p r a k t y k i m ę d r c a . — Żeby mądrym się

stać, trzeba pewne przeżycia c h c i e ć przeżyć, a więc

lecieć im w paszczę. Wprawdzie jest to rzecz bardzo

niebezpieczna; niejeden »mędrzec« był przytem pożarty.

408

299.

Z n u ż e n i e d u c h a . — Obojętność i chłód,

które okazujemy nieraz ludziom, a które tłumaczą

jako oschłość i brak charakteru, bywają często tylko

znużeniem ducha: wtedy nietylko inni są dla nas,

lecz sami dla siebie jesteśmy obojętni i uciążliwi.

300.

» R z e c z n i e z b ę d n a « . — Jeśli się jest rozsąd­nym, tedy należy tylko dbać o to, żeby mieć radość serca. — Ach, wtrącił ktoś, jeśli się jest rozsądnym, tedy jest coś lepszego do zrobienia, trzeba stać się mądrym.

301.

Ś w i a d e c t w o m i ł o ś c i . — Pewien człowiek rzekł: »Nad dwiema osobami nie zastanawiałem się nigdy głębiej: jest to świadectwem mojej ku nim miłości«.

302.

J a k s t a r a j ą s i ę z ł e a r g u m e n t y p o p r a ­

wić. — Są ludzie, którzy za złymi argumentami po­

409

syłają jeszcze cząstkę swej osoby, jak gdyby przez

to prędzej do celu trafić miały i zmienić się w pro­

ste i dobre argumenty; zupełnie jak osoby, grające

w kręgle, starają się już po rzucie nadać kuli kie­

runek zapomocą giestów i ruchów.

303.

P r a w n o ś ć . — Nie wystarcza w stosunku do

praw i własności być człowiekiem wzorowym, jeśli

się naprzykład będąc chłopcem nie brało owoców

z cudzego ogrodu, będąc człowiekiem dorosłym nie

deptało się po nieskoszonej łące, — żeby wymienić

drobnostki, które, jak wiadomo, lepiej dowodzą tego

rodzaju wzorowości, niż rzeczy wielkie. Jest to mało

jeszcze: jest się wtedy wciąż jeszcze »osobą prawną«,

z takim stopniem moralności, do której zdolne jest

nawet »społeczeństwo«, aglomerat ludzi.

304.

C z ł o w i e k ! — Cóż znaczy próżność najpróż­

niejszego z ludzi wobec pychy, którą odczuwa czło­

wiek najskromniejszy, czujący się wobec natury

i świata »człowiekiem«.

41o

305,

306.

S i e b i e s a m e g o u t r a c i ć . — Jeśli się już

znalazło samego siebie, trzeba umieć kiedy niekiedy

się g u b i ć — i potem odnajdywać: w przypuszcze­

niu, że się jest myślicielem. Dla tego bowiem jest ze

szkodą, jeśli jest związany ustawicznie z jedną osobą.

307.

K i e d y r o z s t a n i e s i ę j e s t k o n i e c z n e . —

Z tem, co chcesz poznać i zmierzyć, musisz się roz­

stać, przynajmniej na pewien czas. Dopiero opuś­

ciwszy miasto, widzisz, jak wysoko ponad domami

wznoszą się jego wieże.

411

308.

309.

S t r z e c s i ę s w e g o m a l a r z a . — Wielki

malarz, który odsłonił i oddał w portrecie najpełniej­

szy wyraz i chwilę, do jakich człowiek jest zdolny,

W p o ł u d n i e . Komu los udzielił czynnego

i burzliwego poranku życia, tego duszę napada o po­

łudniu życia dziwne pragnienie spokoju, któreby

mogło trwać miesiące i lata. Cisza zalega wokół

niego, głosy dźwięczą daleko i coraz dalej; słońce

nań spada prostopadle. Na samotnej łące leśnej

widzi uśpionego Pana; wszystkie twory natury zo­

stały wraz z nim uśpione, z wyrazem wieczności na

obliczu — tak mu się to przynajmniej zdaje. Nie

pragnie nic, nie troszczy się o nic, serce ustaje, tylko

oko żyje; jest to śmierć z czuwającemi oczami. Wiele

wtedy widzi człowiek, czego nie widział nigdy, i jak

daleko widzi, wszystko jest otoczone siecią światła

i jakby w niej pogrzebane. Czuje się przytem szczęś­

liwy, lecz jest to ciężkie szczęście. — Lecz w końcu

wszczyna się wiatr w drzewach, południe minęło,

ż y c i e porywa go znowu ze sobą, życie z ślepemi

oczami, za którem ciśnie się jego orszak: pragnienia,

podstępy, zapomnienie, użycie, zniszczenie, znikomość.

I tak zstępuje wieczór, burzliwszy i czynniejszy, niż

był poranek. — Ludziom prawdziwie czynnym stany

poznawania, trwające długo, zdają się niemal niepo­

kojącymi i chorobliwymi, lecz nie nieprzyjemnymi.

N a j p o t r z e b n i e j s z a g i m n a s t y k a . —

Przez brak drobnych samoprzezwycięźeń traci się

stopniowo zdolność do wielkich. Każdy dzień jest źle

użyty i niebezpieczeństwem dla następnego, jeśli się

n i e o d m ó w i ł o sobie czegoś chociażby w rzeczach

drobnych: taka gimnastyka jest nieodzowna, jeśli

się chce zachować przyjemność z tego, że się jest

panem siebie.

412

jeśli później w życiu rzeczywistem spotka tego czło­

wieka, będzie sądził, że widzi jego karykaturę.

310.

D w i e z a s a d y ż y c i a n o w e g o . — Z a s a d a

p i e r w s z a : należy budować życie na tem, co jest

najpewniejsze, najbardziej dowiedzione: nie tak jak

dotychczas na tem, co najbardziej oddalone, najmniej

określone i podobne do horyzontu, ukrytego w chmu­

rach. Z a s a d a d r u g a : należy ustalić k o l e j n o ś ć

rzeczy najbliższych i blizkich, pewnych i mniej pew­

nych, zanim się swe życie urządzi i nada mu osta­

teczny kierunek.

311.

N i e b e z p i e c z n a d r a ż l i w o ś ć . — Ludzie

utalentowani, lecz b i e r n i , zawsze wydają się cokol­

wiek podrażnieni, kiedy któryś z ich przyjaciół k o ń ­

c z y pracę poważniejszą. Budzi się ich zazdrość,

wstydzą się swego lenistwa — lub raczej, boją się,

że człowiek czynny gardzi nimi teraz w i ę c e j , niż

kiedykolwiek. W tym nastroju krytykują nowe dzie ło—

i krytyka ich staje się zemstą, ku największemu zdzi­

wieniu autora.

413

312.

313.

M o n o t o n n o ś ć m ę d r c a . — Krowy miewają

niekiedy wyraz zdziwienia, które się zatrzymało na

drodze p y t a n i a . Natomiast w oku wysokiej intelli­

gencyi rozściela się nil admirari, niby monotonność

nieba bezchmurnego.

314.

N i e c h o r o w a ć z a d ł u g o . — Należy się

wystrzegać choroby za długiej: albowiem wkrótce

widzowie zniecierpliwią się zwykłym obowiązkiem

okazywania współczucia — ponieważ podtrzymywa­

nie w sobie przez czas dłuższy tego stanu przyczy­

nia im trudu — i wtedy natychmiast przechodzą do

podejrzewania waszego charakteru, wnioskując tak:

« z a s ł u g u j e c i e na chorobę, i my nie potrzebujemy

już wysilać się na współczucie.

R o z w i e w a n i e z ł u d z e ń . — Złudzenia s ą

z pewnością kosztownemi przyjemnościami: lecz roz­

wiewanie złudzeń jest jeszcze kosztowniejsze — roz­

ważane jako przyjemność, czem dla wielu ludzi, nie

da się zaprzeczyć, bywa.

414

315.

W s k a z ó w k a d l a e n t u z y a s t ó w. — Kto

chętnie chce być p o r w a n y i pragnąłby, żeby go

unoszono do góry, musi baczyć, żeby się nie stał za

c i ę ż k i ; to znaczy, żeby nie uczył się wiele i szcze­

gólniej nie pozwalał n a p e ł n i a ć s ię mądrością. Ta

bowiem czyni ociężałym! — miejcie się na baczności,

entuzyaści!

316.

U m i e ć s i ę z a s k o c z y ć . — Kto siebie sa­

mego chce ujrzeć takim, jakim jest, musi umieć siebie

samego z a s k o c z y ć , z pochodnią w ręku. Albo­

wiem z rzeczami ducha dzieje się tak, jak z rzeczami

ciała: kto się przyzwyczaił przeglądać w zwierciadle,

zapomina zawsze o swojej szpetności: dopiero dzięki

malarzowi odzyskuje znowu jej wrażenie. Ale przy­

zwyczaja się również do obrazu i zapomina o swej

szpetności po raz drugi. — A to w myśl powszech­

nego prawa, że człowiek n i e z n o s i rzeczy niezmier­

nie szpetnych: zapomina o nich, lub zaprzecza ich

we wszystkich wypadkach. — Moraliści muszą liczyć

na ów moment, żeby móc prawdy swoje przed­

stawić.

415

317.

318.

O z n a k i w o l n o ś c i i n i e w o l i . — Swoje

konieczne potrzeby zaspokajać o ile można samemu,

choćby w sposób niedoskonały, oto kierunek ku wol­

n o ś c i d u c h a i o s o b y . Wiele, a między niemi

i wiele zbytecznych potrzeb kazać sobie zaspokajać

i to w sposób jak najdoskonalszy — kształci w n i e ­

w o l i . Sofista Hippias, który wszystko, co nosił, we­

wnątrz i zewnątrz, sam zdobył, sam wykonał, odpo­

wiada właśnie przez to temu kierunkowi ku najwyż­

szej wolności ducha i osoby. Nie o to chodzi, żeby

wszystko było jednakowo dobrze i doskonale zro­

bione. Duma sceruje już miejsca uszkodzone.

319.

S o b i e s a m e m u w i e r z y ć . — W naszych

czasach nie dowierza się nikomu, kto sam w siebie

O p i n i e i r y b y . — Jest się właścicielem swo­

ich opinii, jak się jest właścicielem ryb — o ile, ma

się rozumieć, jest się właścicielem stawu zarybionego.

Trzeba zarzucić sieci i mieć szczęście — wtedy ma

się s w o j e ryby, s w o j e opinie. Mówię tutaj o ży­

jących opiniach, o żyjących rybach. Inni są zadowo­

leni, kiedy posiadają gabinet z okazami kopalnymi —

i, w głowach swoich, »przekonania«.

416

wierzy; niegdyś wystarczało, żeby inni w człowieka

wierzyli. Przepis, żeby teraz wiarę znaleźć, brzmi:

»Nie oszczędzaj siebie! Jeśli chcesz opinie swoje

wystawić w świetle wiarogodnem, podpal tedy naj­

pierw własną chałupę!«.

320.

B o g a t s z y i b i e d n i e j s z y z a r a z e m . —

Znam człowieka, który od dziecka przywykł dobrze

myśleć o intellektualiźmie ludzi, a więc o ich praw­

dziwem oddaniu się rzeczom duchowym, o ich bez­

interesownem wyróżnianiu tego, co zostało uznane

za prawdę i tym podobne, natomiast o własnej gło­

wie (sądzie, pamięci, przytomności umysłu, wyobraźni)

mieć pojęcie skromne, ba, nawet nizkie. Nie robił

sobie nic z siebie, kiedy się porównywał z innymi.

I oto w ciągu lat z początku raz, a potem sto razy

bywał zmuszony zmieniać na tym punkcie swe zda­

nie, — należałoby sądzić ku wielkiej swej radości

i zadowoleniu. Bo też w istocie było coś z tego, lecz

»przecież, jak rzekł pewnego razu, jest w tem do­

mieszka goryczy najbardziej gorzkiego rodzaju, któ­

rej w życiu dawniejszem nie znalem: albowiem

odkąd ludzi i siebie samego sprawiedliwiej szacuję

ze względu na potrzeby duchowe, duch mój zdaje

mi się być mniej pożyteczny; nie sądzę, żebym

mógł jeszcze coś dobrego nim dokazać, ponieważ

duch innych nie umie go przyjmować: widzę teraz

znowu przed sobą straszliwą przepaść, która oddziela

tego, co pomoc przynieść może, od tego, co pomocy

417

potrzebuje. I tak dręczy mnie ta niedola, ducha

swego mieć dla siebie i samemu go spożywać, o ile

do spożycia jest zdatny. Lecz d a w a n i e jest bar­

dziej błogie niż p o s i a d a n i e : i czem jest najbo­

gatszy w samotności pustyni!«

321.

J a k n a l e ż y n a p a d a ć . — Przyczyny, dla

których się w coś wierzy lub nie wierzy, są bardzo

rzadko i to u niezmiernie rzadkich ludzi tak silne,

j a k b y b y ć m o g ł y . Zazwyczaj , żeby wiarą w coś

zachwiać, zgoła nie trzeba wytaczać najcięższych

dział oblężniczych; względem wielu prowadzi już do

celu, jeśli napad czyni się z pewnym hałasem, tak iż

często wystarczają bodajby tylko petardy. Względem

osób bardzo próżnych wystarcza już m i n a gwałtow­

nej napaści: wyobrażają sobie, że bierze się je bar­

dzo poważnie — i chętnie ustępują.

322.

Ś m i e r ć . — Pewna perspektywa śmierci mog­

łaby do każdego życia dodawać rozkosznie wonie­

jącą kroplę beztroski — lecz oto, dziwaczni dusz

aptekarze, uczyniliście z niej niesmaczną kroplę jadu,

przez którą życie całe staje się wstrętne!

DZIEŁA NIETZSCHEG0. T. XI. 27

418

323.

324.

S t a ć s i ę m y ś l i c i e l e m . — Jakże może stać

się ktoś myślicielem, jeśli przynajmniej trzeciej części

każdego dnia nie spędza bez namiętności, ludzi

i książek?

325.

N a j l e p s z y ś r o d e k l e k a r s k i . — Nieco

zdrowia kiedy niekiedy jest najlepszym środkiem le­

karskim dla chorego.

419

326.

327.

Z a p o m n i a n a n a t u r a . — Mówimy o natu­rze i zapominamy przytem o sobie: sami jesteśmy naturą, quand même —. Przeto naturą jest zupełnie co innego, niż to, co odczuwamy przy wymienianiu tej nazwy.

328.

G ł ę b o k o ś ć i n u d n o ś ć . — U ludzi głębokich,

jak w studniach głębokich, trwa długo, zanim coś, co

w nie wpada, dna dosięgnie. Widzowie, nie czeka­

jący zazwyczaj dość długo, łatwo biorą ludzi takich

za nieruchliwych i surowych — lub za nudnych.

2 7 *

N i e d o t y k a ć ! — Bywają ludzie straszliwi, którzy zamiast rozwiązać zaciemniają i czynią trud­niejszym do rozwiązania problemat dla wszystkich, którzy się chcą nim zajmować. Kto nie umie w sedno mierzyć, powinien być proszony, żeby nie mierzył wcale.

S k r u c h a . — Nigdy nie użyczać miejsca skru­

sze, lecz natychmiast rzec sobie: to się nazywa do

jednego głupstwa dodawać drugie. — Jeśli się krzywdę

wyrządziło, myślże o tem, żeby coś dobrego zdzia­

łać. Jeśli się za swój czyn karę poniosło, tedy znoś

karę z uczuciem, że przez nią sprawiasz coś do­

brego: odstraszasz innych, żeby podobnego głup­

stwa nie popełnili. Każdy ukarany złoczyńca może

się czuć dobroczyńcą ludzkości.

420

329.

K i e d y c z a s ś l u b o w a ć s o b i e w i e r n o ś ć .

— Zapędzamy się nieraz w kierunku duchowym,

przeczącym naszym zdolnościom; przez pewien czas

walczy się heroicznie przeciw prądowi i wiatrom,

w gruncie przeciw sobie samemu: nuży się człowiek,

brak mu tchu; a gdy czegoś dokona, nie przynosi to

mu z sobą prawdziwej radości, sądzi, że powodzenie

zostało za drogo okupione. Ba, poczyna t r a c i ć

w i a r ę w swą płodność, przyszłość, pośród zwycię­

stwa, być może —. W końcu, w końcu z a w r a ­

c a m y — i teraz wiatr n a d y m a nasze żagle i pę­

dzi nas na n a s z e wody. Co za szczęście! Jak

p e w n i czujemy się z w y c i ę s t w a ! Dopiero teraz

wiemy, czem jesteśmy i czego chcemy, teraz ślubu

jemy sobie wierność i m a m y p r a w o to uczynić —

jako wiedzący.

330.

P r o r o c y p o g o d y . — Jak chmury wskazują

nam, dokąd pędzą wysoko ponad nami wiatry, tak

duchy najlżejsze i najwolniejsze przez swoje kie­

runki są zwiastunami powietrza, które nastąpi. Wiatry

w dolinie i opinie jarmarczne doby bieżącej nie mó­

wią nic o tem, co ma nastąpić, lecz tylko o tem, co

było.

421

331.

332.

D o b r a t r ó j c a . — Wielkość, spokój, światło

słoneczne — trójca ta obejmuje wszystko, czego myś­

liciel pragnie i od siebie także w y m a g a : jego na­

dzieje i obowiązki, wymagania pod względem intellek-

tualnym i moralnym, nawet w codziennym trybie

życia i nawet pod względem krajobrazu miejsca za­

mieszkania. Im odpowiadają myśli w z n i o s ł e , na­

stępnie u s p o k a j a j ą c e , p o trzecie r o z ś w i e t l a ­

j ą c e — po czwarte zaś, myśli, uczestniczące we

wszystkich tych trzech własnościach, w których

wszystkie rzeczy ziemskie przemieniają się: jest to

królestwo, gdzie panuje wielka t r ó j c a r a d o ś c i .

333.

U m r z e ć z a » p r a w d ę « . — Nie dalibyśmy się

spalić za swoje poglądy: nie jesteśmy ich tak pewni.

Ale być może za to, że mamy prawo posiadać po­

glądy i zmieniać je.

S t a ł e p r z y ś p i e s z e n i e . — Owe osoby, za­

czynające powoli i przyzwyczajające się z trudem

do rzeczy, miewają nieraz własność stałego przyśpie­

szenia, tak iż ostatecznie nie wie nikt, dokąd je prąd

porwać może.

422

334.

335.

M o r a ł d l a b u d u j ą c y c h d o m y . — Należy

sprzątnąć rusztowanie, kiedy dom skończony.

336.

S o f o k l e i z m . — Kto wlewał więcej wody do

wina, niż Grecy! Trzeźwość połączona z gracyą —

to było przywilejem dostojności Ateńczyków za cza­

sów Sofoklesa i późniejszych. Niech naśladuje, kto

może! W życiu i w działaniu !

337.

H e r o i z m . - Heroizm polega na tem, iż czyni

się coś wielkiego (lub też w sposób wielki czegoś

nie czyni), nie czując bynajmniej współzawodnic­

423

twa z kimkolwiek. Bohater unosi z sobą wszędzie,

dokąd się udaje, i odludzie swe i świętą nieprzekra­

czalną rubież.

338.

S o b o w t ó r s w o w n a t u r z e . — W pewnych

okolicach odkrywamy znów siebie samych, odczuwa­

jąc przytem dreszcz przyjemny; jest to najpiękniejsze

sobowtórstwo. — Jak szczęśliwym musi być ten, kto

takie uczucie posiada właśnie t u t a j , w tem usta

wicznem, słonecznem promieniu październikowem,

w tych filuternych, szczęśliwych powiewach wiatru

od rana do wieczora, w tej najczystszej jasności

i najumiarkowańszym chłodzie, w uśmiechniętym

naogół, a zarazem poważnym charakterze pagórków,

jezior i lasów tego płasko wzgórza, bez lęku rozcią­

gającego się obok grozy wiecznych śniegów, tutaj,

gdzie Włochy i Finlandya zawarły sojusz, i gdzie

zdaje się być ojczyzna srebrnych odcieni natury: jak

szczęśliwy ten, kto może rzec: »z pewnością istnieją

w naturze rzeczy o wiele większe i piękniejsze, to

jednak jest mi najbliższe i najzażylsze, pokrewne,

ba, więcej jeszcze«.

339.

L u d z k o ś ć m ę d r c a . — Mędrzec mimowol­

nie będzie się obchodzić z innymi ludźmi po ludzku,

P o s i a d a ć s w ą t a k s ę . — Jeśli się chce u c h o ­

d z i ć za to, czem się j e s t , trzeba być czemś, co ma

s w o j ą t a k s ę . Lecz tylko rzeczy użytku codzien­

nego mają taksę. Przeto owo wymaganie jest albo

skutkiem ograniczonej skromności — lub głupiej nie­

skromności.

424

jak książę, i nie bacząc na wszelkie różnice talentu,

stanu i obyczajowości, jednakowo traktować ich bę­

dzie: co, skoro zauważą, wezmą mu bardzo za złe.

340.

Z ł o t o . — Nie wszystko błyszczy, co jest złoto.

Własnością najszlachetniejszego metalu jest promie­

niowanie łagodne.

341.

K o ł o i h a m u l e c . Koło i hamulec mają

obowiązki różne, ale także i jednakowe: wzajemnie

ból sobie zadawać.

342.

R o z t a r g n i e n i a m y ś l i c i e l a . — N a wszystko,

co myślicielowi przerywa myślenie (co mu przeszka­

dza, jak się mówi), winien on patrzyć ze spokojem,

jako na nowy model, stukający do drzwi, żeby artyście

zaofiarować swe usługi. Przerwy są krukami, zno­

szącymi samotnikowi pokarm.

425

343.

344.

J a k t r z e b a z w y c i ę ż a ć . — Należy nie chcieć

zwyciężyć, jeśli się ma widoki prześcignięcia swego

przeciwnika tylko o s z e r o k o ś ć w ł o s a . — Dobre

zwycięstwo winno zwyciężonego usposabiać radośnie,

powinno mieć w sobie coś boskiego, coś wyłączają­

cego pierwiastek z a w s t y d z e n i a .

345.

O b ł ę d d u c h ó w w y ż s z y c h . — Duchy w y ż ­

sze z trudem uwalniają się od pewnego złudzenia:

wyobrażają sobie mianowicie, iż wzbudzają zawiść

w ludziach ducha miernego i że są uważane za wy­

jątki. W rzeczywistości jednak ci odczuwają je jako

W i e l e d u c h a p o s i a d a ć . — Posiadanie

wiele ducha zachowuje m ł o d y m : ale trzeba też

znosić przytem, że właśnie uchodzi się za s t a r ­

s z e g o , niż się jest. Albowiem ludzie odczytują pismo

d u c h a jako ślady d o ś w i a d c z e n i a ż y c i o w e g o ,

to znaczy życia wielorakiego i złego, cierpień, błą­

dzenia, żalów. Tedy: uchodzi się w ich oczach za

starszego i g o r s z e g o , niż się jest, jeśli się posiada

i okazuje wiele ducha.

426

coś zbytecznego i czego brak nie dawałby się

odczuć.

346.

W y m a g a n i a c z y s t o ś c i . — I ż się swoje

opinie zmienia, jest dla pewnych natur równie wy­

maganiem czystości, jak zmiana ubrania: dla innych

jednak natur tylko wymaganiem próżności.

347.

G o d n e b o h a t e r a . — Oto bohater, który nie

zdziałał nic więcej, jak tylko to, iż potrząsnął drze­

wem, kiedy owoce dojrzały. Zdaje się wam za mało?

Tedy przyjrzyjcie się wpierw drzewu, którem po­

trząsnął.

348.

C z e m n a l e ż y m i e r z y ć m ą d r o ś ć . — Przy­

rost mądrości daje się łatwo mierzyć ubywaniem żółci.

349.

B ł ą d w y p o w i a d a ć w s p o s ó b n i e p r z y ­

jemny. — Nie jest to według smaku wszystkich,

427

jeśli prawdę wypowiadają w sposób przyjemny. Nie­

chaj przynajmniej nikt nie sądzi, że błąd staje się

prawdą, jeśli go wypowiemy w sposób n i e p r z y ­

j e m n y .

350.

Z ł o t a m a k s y m a . — Nałożono człowiekowi

wiele łańcuchów, ażeby się oduczył, zachowywać

się jak zwierzę, i rzeczywiście, stał się łagodniejszy,

bardziej duchowy, radośniejszy, rozważniejszy od

wszystkich zwierząt. Lecz oto cierpi teraz nad tem

jeszcze, iż tak długo nosił swe łańcuchy, iż tak długu

zbywało mu na czystem powietrzu i wolnym ruchu: —

tymi łańcuchami jednak są, powtarzam to wciąż

i wciąż, owe ciężkie i pełne znaczenia błędy w wyob­

rażeniach moralnych, religijnych i metafizycznych.

Dopiero kiedy c h o r o b a ł a ń c u c h ó w zostanę

przezwyciężona, pierwszy wielki cel w zupełności bę­

dzie osiągnięty: rozdział między człowiekiem i zwie­

rzętami. — Obecnie stoimy w połowie tej pracy zdej­

mowania łańcuchów i potrzebna nam przytem jak

największa ostrożność. Tylko c z ł o w i e k o w i u s z l a ­

c h e t n i o n e m u m o ż n a zwrócić w o l n o ś ć d u ­

c h a ; ku niemu tylko zbliża się u l g a ciężaru ż y c i a

i maści balsamem rany jego; on pierwszy ma prawo

rzec, iż żyje gwoli radosności i gwoli żadnemu in­

nemu celowi; i w każdych innych ustach hasło jego

byłoby niebezpieczne: P o k ó j w o k o ł o m n i e i upo­

d o b a n i e w e w s z y s t k i c h r z e c z a c h n a j b l i ż ­

szych. — To hasło dla jednostek przywodzi mu na

428

myśl dawne, wielkie i wzruszające słowo, które sto­

sowało się do w s z y s t k i c h i które pozostało nad

całą ludzkością, jako hasło i znak proroczy, od któ­

rego każdy zginąć musi, kto zbyt wcześnie nim swój

sztandar przystraja, — od którego chrześcijanizm zgi­

nął. I bodajże wciąż jeszcze n i e c z a s , aby wszyst­

kim ludziom stało się tak, jak owym pasterzom, którzy

ujrzeli nad sobą jasność niebieską i głos: »Pokój na

ziemi i w ludziach dobre upodobanie«. - Wciąż

jeszcze trwa c z a s j e d n o s t e k .

C i e ń : Ze wszystkiego, coś wyłożył, nic mi się

b a r d z i e j nie podobało, niż ta obietnica, że chcecie

znowu stać się dobrymi sąsiadami rzeczy najbliższych.

Wyjdzie to na dobre i nam, biednym cieniom. Albo

wiem, przyznajcie się jeno, dotychczas zbyt chętnie

oczernialiście nas.

W ę d r o w i e c : Oczernialiśmy? Ależ czemuż

nigdy nie broniłyście się? Wszakże nasze uszy mia­

łyście w pobliżu.

C i e ń : Zdawało się nam, że właśnie jesteśmy

wam za blizkie, żebyśmy miały prawo mówić o so­

bie samych.

W ę d r o w i e c : Delikatnie! bardzo delikatnie!

Ach, wy cienie jesteście »lepszymi ludźmi«, niż my,

jak spostrzegam.

C i e ń : I przecież nazwaliście nas »natrętnymi«—

nas, które przynajmniej jedno dobrze umiemy: milczeć

i czekać — żaden Anglik nie potrafi tego lepiej. To

prawda, spotyka się nas bardzo, bardzo często w or­

szaku człowieka, przecież nigdy w jego służbie. Kiedy

człowiek lęka się światła, lękamy się my czło­

wieka: dotąd sięga nasza wolność.

430

W ę d r o w i e c : Ach, światło lęka się jeszcze

bardziej człowieka, i wtedy opuszczacie go także.

C i e ń : Opuszczałem cię często z bólem: dla

mnie, który jestem chciwy wiedzy, wiele ciemnego

pozostało w człowieku, ponieważ nie zawsze mogę

być koło niego. Za cenę zupełnego poznania czło­

wieka zgodziłbym się zostać nawet twym niewolnikiem.

W ę d r o w i e c : Wieszże ty, wiemże ja, czybyś

przez to nie stał się niepostrzeżenie panem z nie­

wolnika. Lub czybyś, nie pozostawszy wprawdzie nie­

wolnikiem, jako gardziciel pana swego nie wiódł żywota

w poniżeniu i wstręcie? Bądźmy więc obaj zadowo­

leni z wolności, takiej, jaka ci pozostała — tobie i mnie!

Albowiem widok niewolnika zaprawiłby żółcią naj­

większe moje radości, i rzecz najlepsza stałaby się

dla mnie wstrętną, jeśliby ktoś ze mną ją dzielić

m u s i a ł — nie chcę znać niewolników koło siebie.

Dlatego nie lubię też psa, leniwego, merdającego ogo­

nem pasorzyta, który dopiero jako niewolnik czło­

wieka nabrał charakteru »sobaczego«; którego zwykle

nawet wysławiają, iż wierny jest panu i idzie za

nim jak jego —

C i e ń : Jak cień jego, tak mówią. Być może,

że zbyt długo szedłem dziś za tobą? Był to dzień

najdłuższy, lecz jesteśmy już u jego schyłku, przez

chwilę jeszcze bądź cierpliwy! Łąka staje się wil­

gotna, czuję chłód.

W ę d r o w i e c : Och, czasze już się rozstać?

I musiałemże ci na koniec przykrość sprawić, widzia­

łem, że pociemniałeś przytem.

C i e ń : Poczerwieniałem, w kolorze, w jakim to

dla mnie możliwe. Przywidziało mi się, że często jak

pies leżałem u nóg twoich, i że ty wtedy —

431

W ę d r o w i e c : Czyżbym nie mógł naprędce

uczynić jeszcze coś, coby ci przyjemność sprawiło?

Nie masz żadnego życzenia?

C i e ń : Żadnego, oprócz życzenia chyba, które

»pies« filozof miał wobec wielkiego Aleksandra: usuń

się cokolwiek ze słońca, zaczyna mi być zanadto

zimno.

W ę d r o w i e c : C o mam uczynić?

C i e ń : Ustąp pod te sosny i obejrzyj się na

góry; słońce zachodzi.

W ę d r o w i e c : Gdzie jesteś? Gdzie jesteś?

WYKAZ A F O R Y Z M Ó W

ZDANIA I MYŚLI RÓŻNE

S t r o n a

Z a w i e d z i o n y m p r z e z f i lozof ię 1 5

W y b r e d n y 1 5

O b l u b i e ń c y r z e c z y w i s t o ś c i 1 6

P o s t ę p w o l n o m y ś l n o ś c i 1 6

G r z e c h p i e r w o r o d n y f i l o z o f ó w 1 6

P r z e c i w f a n t a s t o m 1 7

W r o g i ś w i a t ł u 1 8

S c e p t y c y z m c h r z e ś c i j a ń s k i 1 8

» P r a w o n a t u r y « j a k o p r z e s ą d 1 8

H i s t o r y i p r z y p a ś ć w u d z i a l e 19

P e s s y m i s t a i n t e l e k t u 1 9

U k r y t y w ę z e ł e k m e t a f i z y k ó w 2 0

S z k o d l i w o ś ć p o z n a n i a w p e w n y c h w y p a d k a c h 2 0

C z e g o f i l i s ter p o t r z e b u j e k o n i e c z n i e 2 1

M a r z y c i e l e 2 1

D o b r o w a b i d o ż y c i a 2 2

S z c z ę ś c i e h i s t o r y k a 2 2

T r z y r o d z a j e m y ś l i c i e l i 2 2

O b r a z ż y c i a 2 3

P r a w d a nie z n o s i i n n y c h b o g ó w o b o k s i e b i e 2 3

O c z e m w y m a g a j ą m i l c z e n i a 23

Historia in nuce 23

DZIEŁA NIETZECHEGO T. XI 28

S t r o n a

III

S t r o n a

II

N i e u l e c z a l n y 2 4

O k l a s k i p r z e d ł u ż e n i e m w i d o w i s k a 2 5

O d w a g a b y ć n u d n y m 2 5

Z n a j w n ę t r z n i e j s z e g o d o ś w i a d c z e n i a m y ś l i c i e l a 25

O b s k u r a n c i 2 8

J a k i e g o r o d z a j u f i lozof ia j e s t z g u b n a d l a s z t u k i 2 9

W G e t s e m a n e 30

Z a w a r s z t a t e m t k a c k i m 3 0

W p u s t y n i n a u k i 30

R z e k o m a » r z e c z y w i s t o ś ć r z e c z y w i s t a « 3 1

C h c i e ć b y ć s p r a w i e d l i w y m , a c h c i e ć b y ć s ę d z i ą 3 2

P o ś w i ę c e n i e 3 5

P r z e c i w t y m , c o b a d a j ą m o r a l n o ś ć p r z e z m i k r o s k o p 3 5

Z ą b ż m i i 3 5

O s z u s t w o w m i ł o ś c i 3 6

W y p i e r a j ą c e m u s ię p r ó ż n o ś c i 3 6

C z e m u g ł u p i s ta ją s ię t a k c z ę s t o z ł o ś l i w y m i 3 7

S z t u k a w y j ą t k ó w m o r a l n y c h 3 7

U ż y w a n i e i n i e u ż y w a n i e t r u c i z n 3 7

Ś w i a t b e z p o c z u c i a g r z e c h u 3 8

S u m i e n i e 3 8

R ó ż n e ś r o d k i p r z e c i w z g o r z k n i e n i u 3 8

N i e b r a ć z b y t c i ę ż k o 3 9

L u d z k a » r z e c z s a m a w s o b i e « 3 9

K o m e d y a w i e l u p r a c o w i t y c h 3 9

R a d o w a ć s ię w i e l e 4 0

W z w i e r c i a d l e p r z y r o d y 40

P o t ę g a b e z z w y c i ę s t w 4 1

W e s e l e i b ł ą d 41

G ł u p i o j e s t p o p e ł n i a ć n i e p r a w o ś c i 4 2

Z a w i ś ć g ł o ś n a i z a w i ś ć m i l c z ą c a 4 2

G n i e w s z p i e g i e m 4 3

O b r o n a m o r a l n i e t r u d n i e j s z a o d n a p a d a n i a 4 3

U c z c i w y w b r e w u c z c i w o ś c i 4 4

R o z ż a r z o n e w ę g l e 4 4

N i e b e z p i e c z n e k s i ą ż k i 4 4

O b ł u d n e w s p ó ł c z u c i e 4 5

J a w n a o p o z y c y a d z i a ł a c z ę s t o p o j e d n a w c z o 4 5

S w o j e w ł a s n e ś w i a t ł o w i d z i e ć 4 5

R a d o ś ć p o d z i e l a ć 4 6

C i ą ż a n a s t ę p c z a 4 6

T w a r d o ś ć s e r c a z p r ó ż n o ś c i 4 6

U p o k o r z e n i e 4 7

H e r o s t r a t y z m k r a ń c o w y 4 7

Ś w i a t n a z w z d r o b n i a ł y c h 4 7

W a d y w s p ó ł c z u c i a 4 8

N a t r ę c t w o 4 8

W o l a w s t y d z i s i ę i n t e l l e k t u 4 8

D l a c z e g o s c e p t y c y nie p o d o b a j ą się m o r a l n o ś c i 4 9

L ę k l i w o ś ć 4 9

N i e b e z p i e c z e ń s t w o d l a m o r a l n o ś c i p o w s z e c h n e j 4 9

B ł ą d n a j b a r d z i e j g o r z k i 5 0

M i ł o ś ć i d u a l i z m 50

S e n t ł u m a c z e m 5 0

R o z p u s t a 5 1

K a r a ć i n a g r a d z a ć 51

D w a k r o ć n i e s p r a w i e d l i w i e 5 1

N i e d o w i e r z a n i e 5 2

F i l o z o f i a p a r w e n i u s z a 5 2

U m i e ć się m y ć c z y s t o 5 2

P o z w a l a ć s o b i e 5 2

N i e w i n n y s z u b r a w i e c 5 3

P r o j e k t o w a ć 5 3

Z a p o m o c ą c z e g o w i d z i m y i d e a ł 5 3

N i e s z c z e r a p o c h w a ł a 5 4

J a k s ię u m i e r a — o b o j ę t n a 5 4

O b y c z a j i j e g o o f i a r y 55

D o b r o i c z y s t e s u m i e n i e 5 6

P o w o d z e n i e u ś w i ę c a i n t e n e y e 5 6

C h r z ę ś c i j a n i z u j a c y , nie c h r z e ś c i j a n i e 5 7

D o c z e g o p o d o b n i w p r z y r o d z i e l u d z i e p o b o ż n i i n i e r e l i g i j n i 5 7

M o r d e r s t w a l e g a l n e 5 8

» M i ł o ś ć « 5 8

C h r z e ś c i j a n i z m s p e ł n i o n y 5 9

O p r z y s z ł o ś c i c h r z ę ś c i j a n i z m u 60

K o m e d y a n c t w o i u c z c i w o ś ć l u d z i n i e w i e r z ą c y c h 6 1

P o e t a j a k o w s k a z i c i e l p r z y s z ł o ś c i 6 4

M u z a j a k o P e n t e z i l e a 6 5

28*

I V

S t r o n a

V

S t r o n a C o b y w a d r o g ą o k ó l n ą d o p i ę k n a 6 5

N a u n i e w i n n i e n i e n i e j e d n e g o b ł ę d u 6 6

N a j l e p s z y c h z a d o w o l i ć 6 6

Z tej s a m e j m a t e r y i 67

M o w a i u c z u c i e 6 7

B ł ą d c o d o o d c z u w a n i a b r a k u 6 7

T r z y c z w a r t e s i ły 6 8

G ł ó d j a k o g o ś c i a o d p r a w i ć 6 8

Ż y ć b e z s z t u k i i w i n a 6 8

G e n i u s z d r a p i e ż n y 6 9

D o p o e t ó w m i a s t w i e l k i c h 6 9

O so l i w y m o w y 70

P i s a r z n a j w o l n o m y ś l n i e j s z y 7 0

O b r a n a r z e c z y w i s t o ś ć 7 3

Z w y r o d n i a ł e k i e r u n k i w s z t u c e 73

B r a k o b e c n i e b a r w d o o d m a l o w a n i a b o h a t e r a 7 4

Styl p r z e ł a d o w a n y 7 4

Pulchrum estpaucorum hominum 75

P o c h o d z e n i e z a m i ł o w a n i a w d z i e ł a c h s z t u k i 7 5

N i e z a n a d t o b l i z k o 7 7

B r u t a l n o ś ć i s ł a b o ś ć 77

D o b r a p a m i ę ć 7 7

G ł ó d w z b u d z i ć , z a m i a s t g ł ó d u ś m i e r z y ć 7 8

O b a w a a r t y s t ó w 7 8

K o ł o m u s i b y ć o p i s a n e 7 8

S z t u k a d z i s i e j s z a i d u s z a w s p ó ł c z e s n a 7 9

P r z y g a n i a c z o m k r ó t k o ś c i 8 1

P r z e c i w k r ó t k o w i d z o m 8 1

C z y t e l n i c y s e n t e n c y i 8 1

N i e p r z y z w o i t o ś ć c z y t e l n i k a 8 2

C o j e s t n i e p o k o j ą c e g o w h i s t o r y i s z t u k i 8 2

Do w i e l k o ś c i w s z t u c e 82

P o z b a w i e n i s u m i e n i a e s t e t y c z n e g o 8 3

J a k p o w i n n a p o r u s z a ć s ię d u s z a w e d ł u g m u z y k i n o w s z e j 8 3

P o e t a i r z e c z y w i s t o ś ć 85

Ś r o d k i i ce l 85

N a j g o r s i c z y t e l n i c y 8 5

C e c h y d o b r e g o p i s a r z a 8 5

M i e s z a n e r o d z a j e 8 6

M i l c z e ć 8 6

O z n a k i h i e r a r c h i i 8 6

Z i m n e k s i ą ż k i 8 6

P o d s t ę p o c i ę ż a ł e g o 8 7

O s t y l u b a r o k o w y m 87

W a r t o ś ć k s i ą ż e k u c z c i w y c h 8 9

D z i ę k i c z e m u s z t u k a w y t w a r z a p a r t y ę 8 9

Z e s z k o d ą h i s t o r y i s t a ć s ię w i e l k i m 9 0

W j a k i s p o s ó b m o ż n a p o z y s k a ć d l a s z t u k i e p o k ę 9 0

K r y t y k a i z a d o w o l e n i e 91

P o z a s w o j e g r a n i c e 9 2

O k o s z k l a n e 9 2

P i s a ć i c h c i e ć z w y c i ę ż y ć 92

» D o b r a k s i ą ż k a m o ż e p o c z e k a ć « 9 3

N i e u m i a r k o w a n i e j a k o ś r o d e k a r t y s t y c z n y 9 3

U k r y t a k a t a r y n k a 9 4

N a z w i s k o n a k a r t c e t y t u ł o w e j 9 4

N a j o s t r z e j s z a k r y t y k a 9 5

M a ł o i b e z m i ł o ś c i 95

M u z y k a i c h o r o b a 95

Z y s k d l a p r z e c i w n i k ó w 9 6

M ł o d z i e ż i k r y t y k a 96

E f e k t i l o ś c i 9 6

K a ż d y p o c z ą t e k j e s t n i e b e z p i e c z n y 9 7

W o b r o n i e k r y t y k ó w 97

P o w o d z e n i e s e n t e n c y i 9 8

C h c i e ć z w y c i ę ż y ć 9 8

Sibi scribere 98

P o c h w a ł a s e n t e n c y i 9 9

O d r u g o r z ę d n y c h p o t r z e b a c h a r t y s t y c z n y c h 9 9

N i e m c y w t e a t r z e 1 0 1

M u z y k a j a k o p ó ź n y o w o c k a ż d e j c y w i l i z a c y i 1 0 3

P o e c i p r z e s t a l i b y ć n a u c z y c i e l a m i 1 0 6

R z u t o k a n a p r z ó d i w s t e c z 1 0 7

P r z e c i w s z t u c e d z i e ł s z t u k i 1 0 8

T r w a n i e s z t u k i 1 0 9

H e r o l d b o ż y 110

C z e g o k a ż d a s z t u k a c h c e i n ie m o ż e d o k o n a ć 111

S z t u k a i r e s t a u r a c y a 111

V I

S t r o n a

V I I

S t r o n a S z c z ę ś c i e e p o k i 112

W i z y a 113

W y c h o w a n i e w y k r z y w i a n i e m 1 1 4

F i l o z o f o w i e i a r t y ś c i e p o k i 115

T y l k o z k o n i e c z n o ś c i b y ć ż o ł n i e r z e m c y w i l i z a c y i 115

J a k n a l e ż y o p o w i a d a ć h i s t o r y ę p r z y r o d y 1 1 6

G e n i a l n o ś ć l u d z k o ś c i 117

K u l t c y w i l i z a c y i 117

Ś w i a t s t a r o ż y t n y i r a d o ś ć 118

M u z y k ł a m c z y n i a m i 119

J a k d a l e c e H o m e r m o ż e b y ć p a r a d o k s a l n y m 119

N a s t ę p c z e u s p r a w i e d l i w i e n i e b y t u 1 2 0

Pro i contra k o n i e c z n e 1 2 0

N i e s p r a w i e d l i w o ś ć g e n i u s z a 1 2 0

N a j g o r s z y l o s p r o r o k a 1 2 1

T r z e c h m y ś l i c i e l i s t a n i e z a p a j ą k a 1 2 1

Z o b c o w a n i a z a u t o r a m i 1 2 1

Z a p r z ą g d w u k o n n y 1 2 2

T o , c o ł ą c z y i c o r o z d z i e l a 1 2 2

S t r z e l c y i m y ś l i c i e l e 1 2 2

Z d w u c h s t r o n 1 2 3

O r y g i n a l n o ś ć 1 2 3

B ł ą d f i l o z o f ó w 1 2 3

D o w c i p 1 2 4

W c h w i l i r o z w i ą z a n i a 1 2 4

O b c o w a ć z m a r z y c i e l a m i 1 2 4

O s t r e p o w i e t r z e 1 2 5

D l a c z e g o u c z e n i s ą s z l a c h e t n i e j s i o d a r t y s t ó w 1 2 5

O ile p i e t y z m z a c i e m n i a 1 2 6

S t a n ą ć n a g ł o w i e 1 2 6

P o c h o d z e n i e i p o ż y t e c z n o ś ć m o d y 1 2 6

C o r o z w i ą z u j e j ę z y k i 1 2 7

W r o l n e d u c h y k o c z u j ą c e 1 2 7

T a k , s p r z y j a n i e m u z ! 1 2 8

P r z e c i w p i e l ę g n o w a n i u m u z y k i 1 2 8

O d k r y w c y t r y w i a l n o ś c i 1 2 9

M o r a l n o ś ć u c z o n y c h 1 2 9

P r z y c z y n a b e z p ł o d n o ś c i 1 3 0

Ś w i a t ł e z n a w s p a k 1 3 0

G r e c y t ł u m a c z a m i 1 3 0

O n a b y t y m c h a r a k t e r z e G r e k ó w 131

W ł a ś c i w y p o g a n i z m 1 3 2

W y j ą t k i m i ę d z y G r e k a m i 1 3 4

P r o s t o t a nie u k a z u j e się a n i n a p o c z ą t k u , a n i n a k o ń c u 1 3 5

D o k ą d j e c h a ć n a l e ż y 1 3 7

B a l s a m i t r u c i z n a 1 3 9

W i a r a z b a w i a i p o t ę p i a 1 4 1

T r a g i k o m e d y a r a t y s b o ń s k a 1 4 2

B ł ę d y G o e t h e g o 1 4 4

P o d r ó ż n i i i c h s t o p n i e 1 4 5

P o d n o s z ą c s ię w y ż e j 1 4 6

M i a r a i ś r o d e k 1 4 6

L u d z k o ś ć w p r z y j a ź n i i w m i s t r z o s t w i e 1 4 7

G ł ę b o c y 1 4 7

T y m , c o g a r d z ą » s t a d e m l u d z k i e m « 1 4 7

G ł ó w n e p r z e w i n i e n i e w z g l ę d e m p r ó ż n y c h 1 4 7

R o z c z a r o w a n i e 1 4 8

D w a ź r ó d ł a d o b r o c i 1 4 8

W ę d r o w i e c w g ó r a c h d o s i e b i e s a m e g o 1 4 9

Z w y j ą t k i e m b l i ź n i e g o 1 4 9

O s t r o ż n o ś ć 1 5 0

C h c i e ć u c h o d z i ć z a p r ó ż n e g o 1 5 0

P r z y j a ź ń o s k o n a ł a 1 5 0

P r z y j a c i e l e u p i o r a m i 1 5 1

J e d n o o k o i d w a s p o j r z e n i a 1 5 1

B ł ę k i t d a l e k i 1 5 1

K o r z y ś ć i s z k o d a z p o w o d u t e g o s a m e g o n i e p o r o z u m i e n i a 1 5 2

M ę d r z e c u d a j ą c y s z a l e ń c a 1 5 2

Z m u s z a ć s ię d o u w a g i 1 5 2

D r o g a d o c n o t y c h r z e ś c i j a ń s k i e j 1 5 3

P o d s t ę p w o j e n n y n a t r ę t a 1 5 3

P r z y c z y n a n i e c h ę c i 1 5 3

P r z y r o z ł ą c e 1 5 3

Silentium 1 5 4

N i e g r z e c z n o ś ć 1 5 5

P r z e r a c h o w a n i e s ię w s z c z e r o ś c i 1 5 4

W p r z e d p o k o j u ł a s k i 1 5 5

O s t r z e ż e n i e d l a p o g a r d z a n y c h 1 5 5

V I I I

S t r o n a

IX

S t r o n a

K i e d y n i e k i e d y 1 6 9

C n o t a n i e z o s t a ł a w y n a l e z i o n a p r z e z N i e m c ó w 1 6 9

Pia fraus l u b c o ś i n n e g o 170

J a k i w d o b r e m n a w e t p o ł o w a m o ż e b y ć w a r t a w i ę c e j n iz c a ł o ś ć . . 170

C z ł o w i e k p a r t y j n y 171

C o w e d ł u g G o e t h e g o j e s t c e c h ą n i e m i e c k ą 171

K i e d y z a c h o d z i p o t r z e b a z a t r z y m a n i a s ię 172

R e w o l u c y o n i ś c i i p o s i a d a c z e 172

T a k t y k a p a r t y j n a 1 7 3

D l a w z m o c n i e n i a p a r t y i 1 7 4

D b a ć o s w o j ą p r z e s z ł o ś ć 1 7 4

P i s a r z e p a r t y j n i 1 7 5

P r z e c i w s o b i e s a m e m u w y s t ę p o w a ć 1 7 5

N i e b e z p i e c z e ń s t w o w b o g a c t w i e 1 7 5

P r z y j e m n o ś ć w r o z k a z y w a n i u i p o s ł u s z e ń s t w i e 1 7 6

A m b i c y a s t r a c o n e j p l a c ó w k i 1 7 7

K i e d y o s ł y s ą k o n i e c z n e 1 7 7

O b y c z a j e p a r t y j n e 1 7 7

S t a ć s ię p u s t y m 1 7 7

U p r a g n i e n i w r o g o w i e 1 7 8

M a j ą t e k p o s i a d a 1 7 8

O p a n o w a n i u z n a w c ó w 1 7 8

O » n a r o d z i e m y ś l i c i e l i « ( a l b o n a r o d z i e z ł e g o m y ś l e n i a 1 8 0

Z a n i e ś c i e s o w y d o A t e n 1 8 0

P r a s a 1 8 3

P o w i e l k i e m w y d a r z e n i u 1 8 3

B y ć d o b r y m N i e m c e m z n a c z y o d n i e m c z y ć s ię 1 8 3

C u d z o z i e m s z c z y z n a 1 8 5

O p i n i e 1 8 7

D w a r o d z a j e t r z e ź w o ś c i 1 8 7

F a ł s z o w a n i e r a d o ś c i 1 8 7

K o z i e ł c n o t l i w y 1 8 8

S a m o w ł a d z t w o 1 8 8

C z ł o w i e k w p ł y w w y w i e r a j ą c y f a n t o m e m , n i e r z e c z y w i s t o ś c i ą 1 8 8

B r a ć i d a w a ć 1 8 9

D o b r a ro la 1 8 9

O b c o w a n i e r o z k o s z ą 1 8 9

U m i e ć c i e r p i e ć p u b l i c z n i e 1 8 9

N i e j e d n a n i e ś w i a d o m o ś ć u s z l a c h e t n i a 155

P r z e c i w n i k g r a c y i 155

P r z y s p o t k a n i u 1 5 6

T y l k o m i ę d z y p r a c o w i t y m i w y b i e r a ć p r z y j a c i ó ł 1 5 6

j e d n a b r o ń d w u k r o t n i e o b s t a n i e z a d w i e 1 5 6

G ł ę b i a i m ę t y 1 5 7

P r z e d p r z y j a c i e l e m i w r o g i e m d o w o d z i ć s w e j p r ó ż n o ś c i 1 5 7

O s t u d z e n i e 1 5 7

P r z y c z y n e k d o m i e s z a n i n y u c z u ć 1 5 8

K i e d y n i e b e z p i e c z e ń s t w o j e s t n a j w i ę k s z e 1 5 8

N i e z a w c z e ś n i e 1 5 8

P r z y j e m n o ś ć , j a k ą s p r a w i a j ą o p o r n i 1 5 9

U s i ł o w a n i e u c z c i w o ś c i 1 5 9

W i e c z n e d z i e c k o 1 5 9

K a ż d a f i lozof ia j e s t f i lozof ią p i e r w s z e g o o k r e s u ż y c i a 1 6 0

U m y s ł k o b i e t 1 6 0

W z n i o s ł o ś ć i p o n i ż e n i e w s t o s u n k a c h p ł c i o w y c h 1 6 1

K o b i e t a s p e ł n i a , m ę ż c z y z n a o b i e c u j e 1 6 1

P r z e s z c z e p i e n i e 1 6 2

Ś m i e c h z d r a j c ą 1 6 2

Z d u s z y m ł o d z i e ń c a 1 6 2

K u p o p r a w i e ś w i a t a 1 6 3

S w e m u u c z u c i u z a u f a ć 1 6 3

O k r u t n y p o m y s ł m i ł o ś c i 1 6 3

D r z w i 1 6 4

K o b i e t y l i t o ś c i w e 1 6 4

P r z e d w c z e s n a z a s ł u g a 1 6 4

D u s z e z j e d n e g o b l o k u 1 6 4

M ł o d e t a l e n t y 1 6 5

W s t r ę t d o p r a w d y 1 6 5

Ź r ó d ł o w i e l k i e j m i ł o ś c i 1 6 6

C z y s t o ś ć 1 6 6

O s t a r c a c h p r ó ż n y c h 1 6 6

S p o ż y t k o w a n i e n o w o ś c i 1 6 7

M i e ć s ł u s z n o ś ć u o b y d w u p ł c i 1 6 7

W y r z e c z e n i e s ię w w o l i p i ę k n o ś c i 1 6 7

N i e d o p o j ę c i a , n ie d o z n i e s i e n i a 1 6 8

P a r t y a z w y r a z e m m ę c z e n n i c y 1 6 8

T w i e r d z i ć r z e c z p e w n i e j s z a n i ż d o w o d z i ć 1 6 8

N a j l e p s i p a s e r z y 1 6 9

S t r o n a

X I

S t r o n a

X

C i e p ł o n a s z c z y t a c h 1 9 0

D o b r a c h c i e ć , p i ę k n o m ó c 1 9 0

N i e b e z p i e c z e ń s t w o w y r z e k a j ą c y c h s ię 1 9 0

O s t a t e c z n e z d a n i e o z d a n i a c h 1 9 1

»Gaudeamus igitur« 1 9 1

C h w a l o n e m u 1 9 2

M i s t r z a k o c h a ć 1 9 2

A r c y p i ę k n e i l u d z k i e 1 9 2

M a j ą t e k r u c h o m y i w ł a s n o ś ć n i e r u c h o m a 1 9 3

M i m o w o l n e p o s t a c i i d e a l n e 1 9 3

I d e a l i s t a i k ł a m c a 1 9 3

B y ć ź l e z r o z u m i a n y m 1 9 4

W o d ę p i ja jący p r z e m a w i a 1 9 4

Z k r a j u l u d o ż e r c ó w 1 9 4

O p u n k c i e z a m a r z a n i a w o l i 1 9 5

Z a p r z e ć s ię i d e a ł u 1 9 5

Z d r a d z i e c k a s k ł o n n o ś ć 1 9 6

S z c z ę ś c i e n a s c h o d a c h 1 9 6

R o b a k i 1 9 6

P o s t a w a z w y c i ę s k a 1 9 7

N i e b e z p i e c z e ń s t w o p o d z i w i a n i a 1 9 7

P o ż y t e k c h o r o b l i w o ś c i 1 9 7

N i e w i e r n o ś ć w a r u n k i e m m i s t r z o s t w a 1 9 8

N i g d y n a d a r e m n i e 1 9 9

P r z e d s z y b ą m a t o w ą 1 9 9

O z n a k i z m i a n g w a ł t o w n y c h 1 9 9

L e k a r s t w o d u s z n e 1 9 9

Z k l a s y f i k a c y i u m y s ł ó w 1 9 9

F a t a l i s t a 1 9 9

P r z y c z y n a w i e l u k w a s ó w 2 0 0

N a d m i a r l e k a r s t w e m 2 0 0

» C h c i e j s i e b i e « 2 0 0

O ile m o ż n o ś c i ż y ć b e z z w o l e n n i k ó w 2 0 1

Ś c i e m n i a ć się 2 0 1

N u d a 2 0 1

N i e b e z p i e c z e ń s t w o p o d z i w i a n i a 2 0 2

C z e g o s ię ż ą d a o d s z t u k i 2 0 2

O d s t ę p s t w o 2 0 2

P o ś m i e r c i 2 0 3

P o z o s t a w i ć w p a ń s t w i e c i e n i 2 0 3

U p r o g u ż e b r a c t w a 2 0 3

M y ś l e ć ł a ń c u c h e m 2 0 4

W s p ó ł c z u c i e 2 0 4

C o j e s t g e n i u s z 2 0 4

P r ó ż n o ś ć z a p a ś n i k ó w 2 0 4

Z y c i e f i l o z o f i c z n e ź le t ł u m a c z ą 2 0 4

N a ś l a d o w a n i e 2 0 5

O s t a t n i a n a u k a h i s t o r y i 2 0 5

W i e l k o d u s z n o ś ć m a s k ą 2 0 5

N i e d o p r z e b a c z e n i a 2 0 6

Z d a n i a p r z e c i w n e 2 0 6

B r a k u c h a 2 0 7

B ł ą d p u n k t u w i d z e n i a , n ie z a ś o k a 2 0 7

N i e u c t w o p o d b r o n i ą 2 0 7

U s t o ł u d o ś w i a d c z e n i a 2 0 8

P t a k i ś p i e w a j ą c e 2 0 8

N i e d o r ó ś ć 2 0 8

P r a w i d ł o j a k o m a t k a , l u b j a k o d z i e c k o 2 0 9

K o m e d y a 2 0 9

B ł ę d y b i o g r a f ó w 2 0 9

N i e k u p o w a ć z a d r o g o 2 0 9

J a k a f i lozof ia d l a s p o ł e c z e ń s t w a z a w s z e j e s t k o n i e c z n a 2 1 0

O z n a k i d u s z y s z l a c h e t n e j 2 1 o

W i e l k o ś ć i t e n , k t o j ą r o z w a ż a 2 1 0

U m i e j ę t n o ś ć z a d o w a l a n i a s ię 211

K o r z y ś ć z n i e d o s t a t k u 211

P r z e p i s d l a m ę c z e n n i k a 211

S ę d z i a 2 1 2

P o ż y t e k w i e l k i e g o w y r z e c z e n i a s ię 2 1 2

W j a k i s p o s ó b o b o w i ą z e k n a b i e r a b l a s k u 2 1 2

M o d l i t w a d o l u d z i 213

T w ó r c y i s p o ż y w a j ą c y 213

S ł a w a w s z y s t k i c h w i e l k o ś c i 213

P o d r ó ż d o p i e k i e ł 213

WĘDROWIEC I JEGO CIEŃ

O d r z e w i e p o z n a n i a 2 2 1

R o z u m ś w i a t a 2 2 1

X I I

S t r o n a

X I I I

» N a p o c z ą t k u b y ł o « 2 2 2

M i a r a w a r t o ś c i p r a w d y 2 2 2

M o w a i r z e c z y w i s t o ś ć 2 2 2

N i e d o s k o n a ł o ś ć z i e m s k a i j e j g ł ó w n a p r z y c z y n a 2 2 3

D w a s p o s o b y p o c i e s z a n i a 2 2 5

P o d c z a s n o c y 2 2 6

G d z i e p o w s t a ł a n a u k a o w o l n o ś c i w o l i 2 2 7

N i e c z u ć n o w y c h k a j d a n 2 2 8

W o l n o ś ć w o l i i i z o l o w a n i e f a k t ó w 2 2 9

B ł ę d y z a s a d n i c z e 2 3 0

D w a r a z y p o w i e d z i e ć 2 3 1

C z ł o w i e k k o m e d y a n t e m ś w i a t a 2 3 1

S k r o m n o ś ć c z ł o w i e k a 2 3 3

W z g l ę d e m c z e g o o b o j ę t n o ś ć j e s t k o n i e c z n a 2 3 3

G ł ę b o k i e o b j a ś n i e n i a 2 3 5

D y o g e n e s n o w o c z e s n y 2 3 7

I m m o r a l i ś c i 2 3 7

N i e u t o ż s a m i a ć 2 3 8

C z ł o w i e k j a k o t e n , k t ó r y m i e r z y 2 3 9

Z a s a d a r ó w n o w a g i 2 3 9

C z y z w o l e n n i c y n a u k i o w o l n e j w o l i k a r a ć p o w i n n i ? 2 4 2

P r z y c z y n e k d o s ą d u o p r z e s t ę p c y i j e g o s ę d z i 2 4 4

W y m i a n a i s p r a w i e d l i w o ś ć 2 4 5

S t o s u n k i p r a w n e j a k o ś r o d e k 2 4 5

O b j a ś n i e n i e r a d o ś c i z ł o ś l i w e j 2 4 6

D o w o l n o ś ć w w y m i e r z a n i u k a r 2 4 7

Z a w i ś ć i j e j b r a t s z l a c h e t n i e j s z y 2 4 8

Z a w i ś ć b o g ó w 2 4 9

P r ó ż n o ś ć o d d ź w i ę k i e m s t a n u n i e u s p o ł e c z n i o n e g o 2 4 9

S ł u s z n o ś ć 2 5 0

P i e r w i a s t k i z e m s t y 2 5 0

C n o t y , p r z y n o s z ą c e s z k o d ę 2 5 5

K a z u i s t y k a k o r z y ś c i 2 5 6

S t a ć s ię o b ł u d n i k i e m 2 5 6

P e w i e n r o d z a j k u l t u n a m i ę t n o ś c i 2 5 6

W y r z u t y s u m i e n i a 2 5 7

P o c h o d z e n i e p r a w 2 5 7

Z n a c z e n i e z a p o m n i e n i a w u c z u c i a c h m o r a l n y c h 2 5 8

B o g a c i d z i e d z i c e m o r a l n o ś c i 2 5 9

S t r o n a

S ę d z i a i o k o l i c z n o ś c i ł a g o d z ą c e 2 6 0

P r o b l e m a t o b o w i ą z k u p r a w d y 2 6 0

S t o p n i e m o r a l n o ś c i 2 6 1

M o r a l n o ś ć w s p ó ł c z u c i a w u s t a c h n i e p o h a m o w a n y c h 2 6 2

U s t ę p y d u s z y 2 6 3

P e w i e n r o d z a j s p o k o j u i k o n t e m p l a c y i 2 0 3

Z a k a z b e z p r z y c z y n y 2 6 3

C h a r a k t e r y s t y k a 2 6 4

W s p ó ł c z u c i e i p o g a r d a 2 6 4

U m i e ć b y ć m a ł y m 2 6 5

T r e ś ć s u m i e n i a 2 6 5

P o k o n a n i e n a m i ę t n o ś c i 2 6 6

Z r ę c z n o ś ć w u s ł u g i w a n i u 2 6 6

N i e b e z p i e c z e ń s t w o m o w y d l a w o l n o ś c i d u c h o w e j 2 6 6

U m y s ł i n u d a 2 6 7

Z o b c o w a n i a ze z w i e r z ę t a m i 2 6 7

N o w i a k t o r z y 2 6 9

C o z n a c z y » b y ć u p a r t y m « 2 6 9

W y r a z » p r ó ż n o ś ć « 2 6 9

F a t a l i z m t u r e c k i 2 7 0

A d w o k a t d y a b ł a 2 7 1

M a s k i c h a r a k t e r ó w m o r a l n y c h 2 7 2

C n o t a n a j w z n i o ś l e j s z a 2 7 2

C o p r z e d t e m j e s t k o n i e c z n e 2 7 2

C o j e s t p r a w d a ? 2 7 3

P r z y z w y c z a j e n i e d o p r z e c i w i e ń s t w 2 7 3

C z y m o ż n a p r z e b a c z a ć ? 2 7 4

W s t y d z p r z y z w y c z a j e n i a 2 7 4

N a j n i e z r ę c z n i e j s z y w y c h o w a w c a 2 7 5

O s t r o ż n y s p o s ó b p i s a n i a 2 7 6

M i s y o n a r z e b o s c y 2 7 7

S u m i e n n o ś ć w m a l a r s t w i e 2 7 7

M o d l i t w a 2 7 8

Ś w i ę t o b l i w e k ł a m s t w o 2 7 9

A p o s t o ł n a j n i e z b ę d n i e j s z y 2 8 0

C o j e s t b a r d z i e j p r z e m i j a j ą c e , d u c h c z y c i a ł o ? 2 8 0

W i a r a w c h o r o b ę c h o r o b ą 2 8 0

M o w a i p i s m o l u d z i r e l i g i j n y c h 2 8 1

N i e b e z p i e c z e ń s t w o o s o b o w o ś c i 2 8 1

X I V

S t r o n a

X V

S t r o n a

S p r a w i e d l i w o ś ć z i e m s k a 2 8 2

A f e k t a c y a p r z y p o ż e g n a n i u 2 8 2

Z b a w i c i e l i l e k a r z 2 8 3

W i ę ź n i o w i e 2 8 3

P r z e ś l a d o w c a B o g a 2 8 5

S o k r a t e s 2 8 5

N a u c z y ć s ię p i s a ć d o b r z e 2 8 6

N a u k a n a j l e p s z e g o s ty lu 2 8 7

Z w r a c a ć u w a g ę n a t o k 2 8 8

J u z i j e s z c z e 2 8 8

O r y g i n a l n i e n i e m i e c k i e 2 8 8

K s i ą ż k i z a k a z a n e 2 8 9

D o w c i p e m p o p i s y w a ć s ię 2 8 9

L i t e r a t u r a n i e m i e c k a i f r a n c u s k a 2 9 0

N a s z a p r o z a 2 9 0

W i e l k i styl 2 9 1

W y m i j a ć 2 9 1

C o ś j a k c h l e b 2 9 1

J e a n P a u l 2 9 2

I w p r z e c i w i e ń s t w i e u m i e ć s m a k o w a ć 2 9 2

A u t o r z y s p i r y t u s o w i 2 9 2

Z m y s ł p o ś r e d n i c z ą c y 2 9 3

L e s s i n g 2 9 3

N i e p o ż ą d a n i c z y t e l n i c y 2 9 4

M y ś l i p o e t ó w 2 9 4

P i s z c i e w s p o s ó b p r o s t y i p o ż y t e c z n y 2 9 4

W i e l a n d 2 9 4

R z a d k i e u r o c z y s t o ś c i 2 9 5

S k a r b p r o z y n i e m i e c k i e j 2 9 5

Styl w p i s a n i u i styl w m o w i e 2 9 6

O s t r o ż n i e z c y t o w a n i e m 2 9 6

J a k n a l e ż y w y p o w i a d a ć b ł ę d y 2 9 7

Z a c i e ś n i a ć i p o w i ę k s z a ć 2 9 7

L i t e r a t u r a i m o r a l n o ś ć o b j a ś n i a j ą s ię w z a j e m n i e 2 9 8

J a k i e o k o l i c e t r w a ł ą p r z y j e m n o ś ć s p r a w i a j ą 2 9 8

O d c z y t y w a ć 2 9 9

Z m y s ł d r a m a t y c z n y 2 9 9

H e r d e r 2 9 9

W o ń w y r a z ó w 3 0 1

Styl w y s z u k a n y 3 0 1

Ś l u b o w a n i e 301

K o n w e n c y o n a l n o ś ć a r t y s t y c z n a 3 0 2

A f e k t o w a n i e n a u k o w o ś c i p r z e z a r t y s t ó w 3 0 3

I d e a F a u s t a 3 0 4

C z y i s t n i e j ą k l a s y c y n i e m i e c c y 3 0 5

I n t e r e s u j ą c a , l e c z nie p i ę k n a 3 0 7

P r z e c i w n o w a t o r o m j ę z y k o w y m 3 0 7

A u t o r o w i e s m u t n i i p o w a ż n i 3 0 8

Z d r o w i e s m a k u 3 0 8

P o s t a n o w i e n i e 3 0 8

M y ś l p o p r a w i a ć 3 0 9

K s i ą ż k i k l a s y c z n e 3 0 9

K s i ą ż k i z ie 3 0 9

P r z y t o m n o ś ć z m y s ł ó w 3 0 9

M y ś l i w y b o r o w e 3 1 0

G ł ó w n a p r z y c z y n a z e p s u c i a s t y l u 3 1 0

N a u n i e w i n n i e n i e c i ę ż k i c h s t y l i s t ó w 3 1 1

P e r s p e k t y w a z l o t u p t a k a 3 1 1

R y z y k o w n e p o r ó w n a n i a 3 1 1

T a ń c z y ć w ł a ń c u c h a c h 3 1 2

P e ł n i a a u t o r ó w 3 1 2

B o h a t e r z y z c i ę ż k i m o d d e c h e m 3 1 3

N a p ó ł ś l e p y 3 1 3

Styl n i e ś m i e r t e l n o ś c i 3 1 4

P r z e c i w o b r a z o m i p r z e n o ś n i o m 3 1 4

O s t r o ż n i e 3 1 4

P o m a l o w a n e s z k i e l e t y 3 1 5

Styl w s p a n i a ł y i c o ś w y ż s z e g o 3 1 5

S e b a s t y a n B a c h 3 1 5

H a e n d e l 3 1 6

H a y d n 3 1 6

B e e t h o v e n i M o z a r t 3 1 7

R e c y t a t y w 31 7

M u z y k a » p o g o d n a « 3 1 7

F r a n c i s z e k S z u b e r t 3 1 8

N a j n o w o c z e ś n i e j s z e w y k o n y w a n i e m u z y k i 3 1 8

F e l i k s M e n d e l s o n 3 1 9

X V I I

S t r o n a

X V I I I

S t r o n a

N a t u r a n i g d y nie c z y n i s k o k ó w 3 4 7

W p r a w d z i e c z y s t o 3 4 8

S a m o t n i k p r z e m a w i a 3 4 8

F a ł s z y w a s ł a w a 3 4 8

P o d r ó ż u j ą c y d l a p r z y j e m n o ś c i 3 4 9

Z a w i e l e i z a m a ł o 3 4 9

K o n i e c i ce l 3 4 9

O b o j ę t n o ś ć w i e l k i e j n a t u r y 3 5 0

Z a p o m n i e ć o z a m i a r a c h 3 5 0

D r o g a s ł o n e c z n a i d e i 3 5 0

P r z e z c o m i a ł o b y s ię w n e t w s z y s t k i c h p r z e c i w k o s o b i e 3 5 1

W s t y d z i ć s ię b o g a c t w a 3 5 1

Z b y t e k z a r o z u m i a ł o ś c i 3 5 2

N a g r u n c i e h a ń b y 3 5 2

L o s m o r a l n o ś c i 3 5 3

F a n a t y k n i e u f n o ś c i i j e g o r ę k o j m i a 3 5 3

K s i ą ż k i e u r o p e j s k i e 3 5 5

M o d a i n o w o c z e s n o ś ć 3 5 6

» C n o t a n i e m i e c k a « 3 6 0

K l a s y c z n i i r o m a n t y c z n i 3 6 2

M a s z y n a j a k o n a u c z y c i e l k a 3 6 2

N i e o s i a d l i 3 6 3

R e a k c y a p r z e c i w c y w i l i z a c y i m a s z y n o w e j 3 6 3

N i e b e z p i e c z e ń s t w o o ś w i e c e n i a 3 6 4

N a m i ę t n o ś ć w w i e k a c h ś r e d n i c h 3 6 5

R a b o w a ć i o s z c z ę d z a ć 3 6 6

D u s z e r a d o s n e 3 6 6

A t e n y r o z p u s t u j ą c e 3 6 6

M ą d r o ś ć G r e k ó w 3 6 7

» W i e c z n y E p i k u r « 3 6 7

Styl w y ż s z o ś c i 3 6 7

Z a k o p a n i 3 6 8

T y r a n i d u c h a 3 6 8

Naj n i e b e z p i e c z n i e j s z a e m i g r a c y a 3 6 9

S z a ł p a ń s t w o w y 3 6 9

P r z e c i w n i e o s z c z ę d z a n i u o c z u 3 7 0

W i e l k i e d z i e ł a i w i e l k a w i a r a 3 7 0

T o w a r z y s z k i 3 7 0

Z a m y k a n i e o c z u p r z e z d u c h a 3 7 1

DZIEŁA NIETZSCHEGO T. XI 29

W o l n o ś ć w w i ę z a c h — w o l n o ś ć k i ą ż ę c a 3 2 0

B a r k a r o l a C h o p i n a 3 2 1

R o b e r t S c h u m a n n 3 2 1

Ś p i e w a c y d r a m a t y c z n i 3 2 1

M u z y k a d r a m a t y c z n a 3 2 2

Z w y c i ę s t w o i r o z u m 3 2 2

O z a s a d z i e w y k o n a n i a w m u z y c e 3 2 3

M u z y k a d z i s i e j s z a 3 2 3

G d z i e m u z y k a c z u j e s i ę u s i e b i e 3 2 4

S e n t y m e n t a l i z m w m u z y c e 3 2 4

J a k o p r z y j a c i e l e m u z y k i 3 2 6

S z t u k a w c z a s i e p r z e z n a c z o n y m n a p r a c ę 3 2 6

U r z ę d n i c y n a u k i i i n n i 3 2 8

U z n a n i e t a l e n t u 3 3 0

Ś m i a ć s ię i u ś m i e c h a ć s ię 3 3 0

R o z r y w k i c h o r y c h 3 3 1

M i e r n o ś ć j a k o m a s k a 3 3 1

C i e r p l i w e 3 3 1

N a j l e p s z e ż a r t y 3 3 2

N i e o d l ą c z n o ś ć w s z e l k i e g o u b ó s t w i a n i a 3 3 2

W i e l k i e n i e b e z p i e c z e ń s t w o u c z o n y c h 3 3 2

N a u c z y c i e l e w e p o c e k s i ą ż e k 3 3 4

P r ó ż n o ś ć j a k o r z e c z w i e l k i e j u ż y t e c z n o ś c i 3 3 4

P r o g n o s t y k i c y w i l i z a c y i 3 3 5

G n i e w i k a r a w s w o i m c z a s i e 3 3 6

P o c h o d z e n i e » p e s s y m i s t ó w « 3 3 7

O ś m i e r c i r o z u m n e j 3 3 8

U w s t e c z n i a n i e 3 3 8

W o j n a j a k o ś r o d e k l e c z n i c z y 3 3 9

D u c h o w e i f i z ) T c z n e p r z e f l a n c o w y w a n i e j a k o ś r o d e k l e c z n i c z y . 3 4 0

D r z e w o l u d z k o ś c i i r o z u m 3 4 1

P o c h w a l a b e z i n t e r e s o w n o ś c i i j e j p o c h o d z e n i e 3 4 2

C z a s y c i e m n o ś c i 3 4 5

F i l o z o f o b f i t o ś c i 3 4 5

E p o k i ż y c i a 3 4 5

W i d z e n i a s e n n e 3 4 5

P r z y r o d a i n a u k a 3 4 6

P r o s t o t a w ż y c i u 3 4 6

S z c z y t y i s z c z y c i k i 3 4 7

X V I I I X I X

S t r o n a

N a j s t r a s z l i w s z a z e m s t a 3 7 1

P o d a t e k n a z b y t e k 3 7 2

D l a c z e g o ż e b r a c y żyją j e s z c z e 3 7 2

D l a c z e g o ż e b r a c y żyją j e s z c z e 3 7 2

J a k m y ś l i c i e l z u ż y t k o w u j e r o z m o w ę 3 7 3

S z t u k a u n i e w i n n i a n i a s ię 3 7 3

N i e m o ż l i w e t o w a r z y s t w o 3 7 3

Lis z l i s ó w 3 7 4

W n a j b l i ż s z e m o t o c z e n i u 3 7 4

M i l c z e n i e z e w s t r ę t u 3 7 4

P o w a g a w i n t e r e s a c h 3 7 5

D w u z n a c z n o ś ć o k a 3 7 5

P o z y t y w n y i n e g a t y w n y 3 7 5

Z e m s t a p r ó ż n y c h s i e c i 3 7 6

Z p r a w a s w e g o n i e k o r z y s t a ć 3 7 6

R o z n o s i c i e l e ś w i a t ł a 3 7 6

N a j ł a g o d n i e j s z y 3 7 7

D o ś w i a t ł a 3 7 7

H i p o k o n d r y k 3 7 7

Z w r ó c i ć 3 7 7

S u b t e l n i e j s z y niż p o t r z e b a 3 7 8

R o d z a j j a s n e g o c i e n i a 3 7 8

N i e m ś c i ć s i ę ? 3 7 8

B ł ą d w i e l b i c i e l i 3 7 9

Lis t 3 7 9

U p r z e d z o n y 3 8 0

D r o g a d o r ó w n o ś c i 3 8 0

O s z c z e r s t w o 3 8 0

N i e b o d z i e c i n n e 3 8 1

N i e c i e r p l i w i 3 8 2

N i e m a w y c h o w a w c ó w 3 8 2

W s p ó ł c z u c i e d l a m ł o d z i e ż y 3 8 3

E p o k i ż y c i a 3 8 4

D u c h k o b i e t w t o w a r z y s t w i e w s p ó ł c z e s n e m 3 8 5

W i e l k o ś ć i z n i k o m o ś ć 3 8 6

Z m y s ł o f i a r y 3 8 6

N i e k o b i e c o ś ć 3 8 6

T e m p e r a m e n t m ę s k i i k o b i e c y a ś m i e r t e l n o ś ć 3 8 7

E p o k a b u d o w l i c y k l o p ó w . 3 8 7

S t r o n a

P r a w o g ł o s o w a n i a p o w s z e c h n e g o 3 8 9

Z ł e w n i o s k o w a n i e 3 9 0

P r z e s ł a n k i w i e k u m a s z y n 3 9 0

H a m u l e c c y w i l i z a c y i 3 9 1

W i ę c e j s z a c u n k u d l a w i e d z ą c y c h ! 3 9 2

N i e b e z p i e c z e ń s t w o k r ó l ó w 3 9 3

N a u c z y c i e l z ł e m k o n i e c z n e m 3 9 4

P o d a t e k s z a c u n k u 3 9 5

Ś r o d e k d o r z e c z y w i s t e g o p o k o j u 3 9 5

C z y w e d ł u g s p r a w i e d l i w o ś c i w ł a s n o ś ć m o ż e b y ć z r ó w n a n a 3 9 7

W a r t o ś ć p r a c y 3 9 9

O s t u d y o w a n i u c ia ła s p o ł e c z n e g o 4 0 0

J a k d a l e c e m a s z y n a u p o k a r z a 4 o 1

K w a r a n t a n n y s t u l e t n i e 4 0 2

Naj n i e b e z p i e c z n i e j s z y z w o l e n n i k 4 0 2

L o s i ż o ł ą d e k 4 0 2

Z w y c i ę s t w a d e m o k r a c y i 4 0 2

C e l i ś r o d k i d e m o k r a c y i 4 0 4

R o z w a g a i p o w o d z e n i e 4 0 5

Et in Arcadia ego 4 0 5

L i c z y ć i m i e r z y ć 4 0 7

N i e c h c i e ć w i d z i e ć nie w p o r ę 4 0 7

Z p r a k t y k i m ę d r c a 4 0 7

Z n u ż e n i e d u c h a 4 0 8

» R z e c z n i e z b ę d n a « 4 0 8

Ś w i a d e c t w o m i ł o ś c i 4 0 8

J a k s tara ją s ię z łe a r g u m e n t y p o p r a w i ć 4 0 8

P r a w n o ś ć 4 0 9

C z ł o w i e k ! 4 0 9

N a j p o t r z e b n i e j s z a g i m n a s t y k a 4 1 0

S i e b i e s a m e g o u t r a c i ć 4 1 O

K i e d y r o z s t a n i e s ię j e s t k o n i e c z n e 4 1 0

W p o ł u d n i e 4 1 1

S t r z e c s ię s w e g o m a l a r z a 4 1 1

D w i e z a s a d y ż y c i a n o w e g o 4 1 2

N i e b e z p i e c z n a d r a ż l i w o ś ć 4 1 2

R o z w i e w a n i e z ł u d z e ń 4 1 3

M o n o t o n n o ś ć m ę d r c a 4 1 3

N i e c h o r o w a ć z a d ł u g o 4 1 3

29*

X X

S t r o n a

W s k a z ó w k a d l a e n t u z y a s t ó w 4 1 4

U m i e ć s ię z a s k o c z y ć 4 1 4

O p i n i e i r y b y 4 1 5

O z n a k i w o l n o ś c i i n i e w o l i 4 1 5

S o b i e s a m e m u w i e r z y ć 4 1 5

B o g a t s z y i b i e d n i e j s z y z a r a z e m 4 1 6

J a k n a l e ż y n a p a d a ć 4 1 7

Ś m i e r ć 4 1 7

S k r u c h a 4 1 8

S t a ć s ię m y ś l i c i e l e m 4 1 8

N a j l e p s z y ś r o d e k l e k a r s k i 4 1 8

N i e d o t y k a ć ! 4 1 9

Z a p o m n i a n a n a t u r a 4 1 9

G ł ę b o k o ś ć i n u d n o ś ć 4 1 9

K i e d y c z a s ś l u b o w a ć s o b i e w i e c z n o ś ć 4 2 0

P r o r o c y p o g o d y 4 2 0

Sta łe p r z y ś p i e s z e n i e 4 2 1

D o b r a t r ó j c a 4 2 1

U m r z e ć z a » p r a w d ę « 4 2 1

P o s i a d a ć s w ą t a k s ę 4 2 2

M o r a ł d l a b u d u j ą c y c h d o m y 4 2 2

S o f o k l e i z m 4 2 2

H e r o i z m 4 2 2

S o b o w t ó r s t w o w n a t u r z e 4 2 3

L u d z k o ś ć m ę d r c a 4 2 3

Z ł o t o 4 2 4

K o ł o i h a m u l e c 4 2 4

R o z t a r g n i e n i a m y ś l i c i e l a 4 2 4

W i e l e d u c h a p o s i a d a ć 4 2 5

J a k t r z e b a z w y c i ę ż a ć 4 2 5

O b ł ę d d u c h ó w w y ż s z y c h 4 2 5

W y m a g a n i a c z y s t o ś c i 4 2 6

G o d n e b o h a t e r a 4 2 6

C z e m n a l e ż y m i e r z y ć m ą d r o ś ć 4 2 6

B ł ą d w y p o w i a d a ć w s p o s ó b n i e p r z y j e m n y 4 2 6

Z ł o t a m a k s y m a 4 2 7

TREŚĆ

Strona

Przedmowa 1

Rozdział pierwszy: Zdania i myśli różne 13

Rozdział drugi: Wędrowiec i jego cień 215

Wykaz aforyzmów I

POLSKIEJ EDYCYI DZIEŁ FRYDERYKA

NIETZSCHEGO W WYD. CAŁKOWITEM ( B E Z S K R Ó C E Ń )

wyszły i są do nabycia we wszystkich księ­

garniach (każdy tom sprzedaje się oddzielnie)

Rb. k.

Tom I - T A K O R Z E C Z E Z A R A T U S T R A C z t e r y c z ę ś c i . P r z e ł o ż y ł W A C Ł A W B E R E N T

w y d a n i e o z d o b n e z p o r t r e t e m N i e t z s c h e g o — a k w a f o r t ą

o r y g i n a l n ą F . S i e d l e c k i e g o 3 . — w y d a n i e o z d o b n e w o p r a w i e 3.50

» w y t w o r n e w 25 n u m e r o w a n y c h e g z e m p l a r z a c h 7 . 5 0

w y d a n i e z w y k ł e t a n i e 1.60

Tom II — P O Z A D O B R E M I Z Ł E M p r z e ł o ż y ł S T A N I S Ł A W W Y R Z Y K O W S K I

w y d a n i e o z d o b n e 2.— » » w o p r a w i e 2.50

» w y t w o r n e w 10 n u m e r o w a n y c h e g z e m p l a r z a c h 5 . —

Tom III — Z G E N E A L O G I I M O R A L N O Ś C I p r z e ł o ż y ł L E O P O L D S T A F F

w y d a n i e o z d o b n e 2 . — » » w o p r a w i e 2.50 » w y t w o r n e w 10 n u m e r o w a n y c h e g z e m p l a r z a c h 5 . —

Tom I V — D Y T Y R A M B Y D Y O N I Z Y J S K I E p r z e ł o ż y ł S T A N I S Ł A W W Y R Z Y K O W S K I

w y d a n i e o z d o b n e — . 6 0

» » w o p r a w i e 1.35 » w y t w o r n e w 10 n u m e r o w a n y c h e g z e m p l a r z a c h 1 .10

Tom V — Z M I E R Z C H B O Ż Y S Z C Z p r z e ł o ż y ł S T A N I S Ł A W W Y R Z Y K O W S K I

w y d a n i e o z d o b n e 1 . 2 0

» » w o p r a w i e 1.70 » w y t w o r n e w 15 n u m e r o w a n y c h e g z e m p l a r z a c h 2 .75

Tom VI — W I E D Z A R A D O S N A p r z e ł o ż y ł L E O P O L D S T A F F

w y d a n i e o z d o b n e 2 . 5 0 » » w o p r a w i e 3.— » w y t w o r n e w 15 n u m e r o w a n y c h e g z e m p l a r z a c h 6.—

WY

DA

NI

E

CA

ŁK

OW

IT

E

(B

EZ

S

KR

ÓC

)

WY

DA

NI

E

CA

ŁK

OW

IT

E

(B

EZ

S

KR

ÓC

)

Tom VII - J U T R Z E N K A p r z e ł o ż y ł S T A N I S Ł A W W Y R Z Y K O W S K I

w y d a n i e o z d o b n e

» » w o p r a w i e » w y t w o r n e w 15 n u m e r o w a n y c h e g z e m p l a r z a c h

2,50

3 , — 6 . —

Tom VIII - A N T Y C H R Y S T Rb. k .

p r z e ł o ż y ł L E O P O L D S T A F F

w y d a n i e o z d o b n e 1 . —

» » w o p r a w i e . 1.50 » w y t w o r n e w 15 n u m e r o w a n y c h e g z e m p l a r z a c h 2.50

Tom IX — N A R O D Z I N Y T R A G E D Y I p r z e ł o ż y ł L E O P O L D S T A F F w y d a n i e o z d o b n e 1.60

» » w o p r a w i e 2.10 » w y t w o r n e w 1 5 n u m e r o w a n y c h e g z e m p l a r z a c h 4 . —

Tom X — L U D Z K I E , A R C Y L U D Z K I E C z ę ś ć p i e r w s z a . P r z e ł o ż y ł K O N R A D D R Z E W I E C K I

w y d a n i e o z d o b n e 2.50 » » w o p r a w i e 3 . — » w y t w o r n e w 15 n u m e r o w a n y c h e g z e m p l a r z a c h 6.—

Tom XI — W Ę D R O W I E C I J E G O C I E Ń L U D Z K I E , A R C Y L U D Z K I E . Część druga.

P r z e ł o ż y ł K O N R A D D R Z E W I E C K I

w y d a n i e o z d o b n e 2.50

» » w o p r a w i e 3 . —

» w y t w o r n e w 1 5 n u m e r o w a n y c h e g z e m p l a r z a c h 6 . —

Tom XII - W O L A M O C Y P r z e ł o ż y ł W A C Ł A W B E R E N T

w y d a n i e o z d o b n e 3 . —

» » w o p r a w i e 3.50 » w y t w o r n e w 1 5 n u m e r o w a n y c h e g z e m p l a r z a c h 7 . —

Suplement- E C C E H O M O (Autobiografia) P r z e ł o ż y ł L E O P O L D S T A F F w y d a n i e o z d o b n e 1.50

» » w o p r a w i e 2 . —

» w y t w o r n e n a c z e r p a n y m p a p i e r z e 4 . —

D O N A B Y C I A W E W S Z Y S T K I C H K S I Ę G A R N I A C H .

WY

DA

NI

E

CA

ŁK

OW

IT

E

(BE

Z

SK

CE

Ń) (

WY

DA

NIE

C

KO

WIT

E

(BE

Z

SK

CE

Ń)

W A C Ł A W B E R E N T R b . k .

Ź R Ó D Ł A I U J Ś C I A N I E T Z S C H E A ­N I Z M U —.80

Portret FRYDERYKA N I E T Z S C H E G O , akwaforta oryginalna, Franciszka Siedleckiego, na papierze grubym 1.— na papierze japońskim 3.—

W A R S Z A W A 1910. — N A K Ł A D J A K Ó B A M O R T K O -

W I C Z A . - S K Ł A D Y G Ł Ó W N E : W K S I Ę G A R N I

G. C E N T N E R S Z W E R A I S P Ó Ł K I W W A R S Z A W I E

O R A Z H . A L T E N B E R G A W E LWOWIE.