anna andrew9 w rzeczywistości czekał tylko na ich bł>d. Źusił sic w swej idealnej powłoce,...

62
1

Upload: others

Post on 03-Dec-2020

3 views

Category:

Documents


0 download

TRANSCRIPT

Page 1: Anna Andrew9 w rzeczywistości czekał tylko na ich bł>d. Źusił siC w swej idealnej powłoce, pragnł grzeszyć tak długo, aż jej nie zarysuje. Tego właśnie dnia osi>gnł to,

1

Page 2: Anna Andrew9 w rzeczywistości czekał tylko na ich bł>d. Źusił siC w swej idealnej powłoce, pragnł grzeszyć tak długo, aż jej nie zarysuje. Tego właśnie dnia osi>gnł to,

2

Anna Andrew

Kroniki Niebios

ISBN: 978-83-933756-0-8

PoznaM 2010

Page 3: Anna Andrew9 w rzeczywistości czekał tylko na ich bł>d. Źusił siC w swej idealnej powłoce, pragnł grzeszyć tak długo, aż jej nie zarysuje. Tego właśnie dnia osi>gnł to,

3

Tytuł oryginalnyŚ KRONIKI NIEBIOS

Copyright © Anna Andrew 2009

Projekt okładki: Nanase

Ilustracje:

Nanase

Kolor:

Milena Milcarz

Korekta:

Alicja Laszuk

Redakcja techniczna:

Aneta Andrzejewska

Skład komputerowyŚ Anna Andrew

Page 4: Anna Andrew9 w rzeczywistości czekał tylko na ich bł>d. Źusił siC w swej idealnej powłoce, pragnł grzeszyć tak długo, aż jej nie zarysuje. Tego właśnie dnia osi>gnł to,

4

Dla ukochanej mamy i brata.

Page 5: Anna Andrew9 w rzeczywistości czekał tylko na ich bł>d. Źusił siC w swej idealnej powłoce, pragnł grzeszyć tak długo, aż jej nie zarysuje. Tego właśnie dnia osi>gnł to,

5

Kroniki Niebios Księga I┻ Wygnani

„Gdy Wmierć zbiera swe plony, nadchodz> anioły…”

Page 6: Anna Andrew9 w rzeczywistości czekał tylko na ich bł>d. Źusił siC w swej idealnej powłoce, pragnł grzeszyć tak długo, aż jej nie zarysuje. Tego właśnie dnia osi>gnł to,

6

Page 7: Anna Andrew9 w rzeczywistości czekał tylko na ich bł>d. Źusił siC w swej idealnej powłoce, pragnł grzeszyć tak długo, aż jej nie zarysuje. Tego właśnie dnia osi>gnł to,

7

Prolog

W wiecy licz>cej siedemset siedemdziesi>t siedem stopni, siedem piCter i siedem komnat, pod osłon> nocy zebrało siC czterech Najwycszych. Odziani byli w ceremonialne szaty, których kaptury opadały na ich strapione twarze. W dłoniach Wciskali broM, jednak tym razem nie miała ona odebrać nikomu cycia, a je przywrócić. Nie chcieli wracać do tego, co stało siC na Bezkresnej Pustyni. Zbyt wiele przelali tam krwiś zarówno tej zbrukanej jak

i niewinnej. Zbyt wiele zadali bólu. Zostali stworzeni, by słucyć Ojcu na wieczne czasy. Mieli być ucieleWnieniem piCkna i cnoty. Kiedy patrzyli na ołtarz mieszcz>cy siC poWrodku komnaty, okrutna prawda docierała do nich ze zdwojon> sił>. Zbł>dzili. Stali siC tacy, jak ci, z którymi walczyli. Co gorsza w imiC dobra. W całkowitym milczeniu stanCli na ramionach gwiazdy Źawida narysowanej na podłodze. Rytuał, który mieli odprawić, był zakazany w całych ZaWwiatach, lecz nie wahali siC. Wypowiedzieli słowa inkantacji. Po kolei w ziemiC uderzyły kosa, miecz, laska, dzwon. Pełni wiary, nadziei i miłoWci modlili siC do swego Ojca, a z kacdym kolejnym ich słowem moc zaklCcia rosła. żdy osi>gnCła swoje apogeum, okryty białym materiałem podest zadrcał. BuchnCły płomienie.

Page 8: Anna Andrew9 w rzeczywistości czekał tylko na ich bł>d. Źusił siC w swej idealnej powłoce, pragnł grzeszyć tak długo, aż jej nie zarysuje. Tego właśnie dnia osi>gnł to,

8

Ich jCzyki muskały rysuj>cy siC pod płacht> kształt. Powoli zataczały wokół niego krCgi, by niespodziewanie zwCglić okrywaj>ce go płótno. Oczom Najwycszych ukazało siC drobne, kobiece ciało. UklCkli, widz>c jak wsi>ka w nie proch i powraca cycie.

- Udało siC… - szepn>ł jeden z nich - Udało nam siC, bracia! - wstał i podbiegł do ołtarza. Obj>ł dłoMmi twarz tej, która miała zast>pić jego zamordowanego przyjaciela, pogładził j> po włosach, ucałował w czoło. To on stworzył jej ciało. Tak delikatne i ulotne, a zarazem silne i niepokonane.

To on wyrzeabił te piCkne usta, ukształtował nos i koWci policzkowe. Źał jej oczy w kolorze swych ukochanych kwiatów, skórC dorównuj>c> urod> pierwszym płatkom Wniegu. Spod jego zwinnych palców wyszło prawdziwe

arcydzieło. Jako medyk, a przede wszystkim artysta, był z siebie dumny. Jego wargi ponownie musnCły bladego lica. W swym kunszcie przewycszył nawet samego StwórcC. Odwacył siC na coW, czego On nie byłby w stanie zrobić. Obdarzył wzglCdami kobietC…

Jego trzej towarzysze podeszli do marmurowego

ołtarza. W ich arenicach malowało siC na przemian to przeracenie, to zdziwienie. Jacyc głupi byli, daj>c mu woln> rCkC! Jacyc głupi… Przeciec znali go tak dobrze, przeciec wiedzieli… Wiedzieli, ce nie mocna mu ufać. Najwycszy z nich połocył dłoM na jego ramieniu. Jeszcze nigdy nie widział, aby ten patrzył na kogoW tak ciepłym, opiekuMczym spojrzeniem. Przez te wszystkie lata był zimny jak skała, niewzruszony. Najbardziej nieczuły z czterech opiekunów cywiołów. Na pozór posłuszny Stwórcy i Radzie,

Page 9: Anna Andrew9 w rzeczywistości czekał tylko na ich bł>d. Źusił siC w swej idealnej powłoce, pragnł grzeszyć tak długo, aż jej nie zarysuje. Tego właśnie dnia osi>gnł to,

9

w rzeczywistoWci czekał tylko na ich bł>d. Źusił siC w swej idealnej powłoce, pragn>ł grzeszyć tak długo, ac jej nie zarysuje. Tego właWnie dnia osi>gn>ł to, czego chciał, osi>gn>ł to, czego siC bał - sprzeciwił siC Bogu. Poznał smak zakazanej miłoWci. Ta, któr> stworzył, miała zmienić nie tylko jego. Miała zmienić wszystko i wszystkich. Jej narodziny były pocz>tkiem rewolucji, obietnic> nowego porz>dku. Zostały przepowiedziane setki lat wczeWniej i stały siC pierwszym krokiem do zagłady tych, którzy tchnCli w ni> cycie. Zapocz>tkowały równiec historiC spisan> w najstarszych kronikach wszechWwiata, opowieWć niebiaMskich dzieci porzuconych niegdyW przez Boga…

Page 10: Anna Andrew9 w rzeczywistości czekał tylko na ich bł>d. Źusił siC w swej idealnej powłoce, pragnł grzeszyć tak długo, aż jej nie zarysuje. Tego właśnie dnia osi>gnł to,

10

Tysi>c czterysta lat póaniej…

Page 11: Anna Andrew9 w rzeczywistości czekał tylko na ich bł>d. Źusił siC w swej idealnej powłoce, pragnł grzeszyć tak długo, aż jej nie zarysuje. Tego właśnie dnia osi>gnł to,

11

Page 12: Anna Andrew9 w rzeczywistości czekał tylko na ich bł>d. Źusił siC w swej idealnej powłoce, pragnł grzeszyć tak długo, aż jej nie zarysuje. Tego właśnie dnia osi>gnł to,

12

Rozdział な

Bracia

Julien ziewn>ł szeroko i spojrzał na zegar wisz>cy nad ciCckimi, drewnianymi drzwiami. „Pewnie za chwilC wyskoczy z niego kukułka i donoWnym kukaniem oznajmi godzinC dwunast>…” - pomyWlał. Był coraz bardziej znudzony i powoli zaczynał siC niecierpliwić. Spóania siC… Ten, który kacdego ranka powtarzał jak bardzo nienawidzi spóanialstwa, spóania siC! O ironio, tego siC nie spodziewał. UWmiechn>ł siC i przeczesał palcami gCste, złote włosy. NaprawdC nie wierzył, ce człowiek, którego znał od tygodnia, a który starał siC uchodzić za wzór punktualnoWci, kazał na siebie tak długo czekać. Źyrektor Żarnase nalecał bowiem do osób, które trzymaj> siC swoich zasad zawsze i wszCdzie, a, co gorsza, namiCtnie próbuj> wpajać je innym. “BCd>c szczerym, szanujesz siebie. BCd>c punktualnym, szanujesz innych.” –

zwykł mawiać przy kacdej nadarzaj>cej siC okazji. Jakby od niechcenia, poprawiał wtedy swoje ogromne okulary w starych rogowych oprawach i ostrzegawczo machał kopi> szkolnego regulaminu tuc przed nosem swojej ofiary. Próbował przy tym udawać wielce groanego, ale, jako ce nigdy mu to nie wychodziło, koniec koMców wybuchał

Page 13: Anna Andrew9 w rzeczywistości czekał tylko na ich bł>d. Źusił siC w swej idealnej powłoce, pragnł grzeszyć tak długo, aż jej nie zarysuje. Tego właśnie dnia osi>gnł to,

13

głoWnym, wrCcz teatralnym Wmiechem i odprawiał podejrzanego do klasy. Tomiszcze w czerwonej oprawie,

z wielkim złotym napisem „Regulamin” chował do ogromnej

kieszeni starego płaszcza, po czym, z poczuciem spełnionego obowi>zku, wracał do swojego gabinetu, gdzie co dzieM rano czekała na niego filicanka mocnej, pachn>cej kawy zaparzonej przez pani> Margot.

Żarnase był osob> o przeciCtnej inteligencji i nieszczególnie bystr>, ale miał w cyciu wiele „szczCWcia”, jeWli chodzi o sprawy zawodowe. ŹziCki temu osi>gn>ł to, o czym wszyscy inni mogli tylko pomarzyć - został dyrektorem najbardziej presticowej placówki oWwiatowej w całym kraju. Prywatne Liceum St. Maria było jedn> z tych szkół, które dla wiCkszoWci młodych ludzi s> jedynie odległym, niedostCpnym marzeniem. Kacdego lata, dyrekcja wraz z Rad>, według nikomu nieznanych kryteriów, wybierała dwadzieWcia dwie osoby, które miały zaszczyt doł>czenia do w>skiego krCgu jej wychowanków. Sposób doboru uczniów stanowił tajemnicC. Nikt nie był w stanie przewidzieć, na kogo, ani dlaczego padnie wybór. Nie zdarzyło siC takce, aby ktokolwiek z wybranych sam zrezygnował z nauki, poniewac bycie „Aniołem” - jak nazywano uczniów tego liceum -

wi>zało siC z wieloma przywilejami, uznaniem i sław>. Na widok „anielskiego” mundurka ludzie zatrzymywali siC i, niczym zahipnotyzowani, obserwowali jego właWciciela, jak dostojnym, pewnym siebie krokiem przemierza zatłoczone ulice. Najbardziej charakterystyczn> czCWć ubioru stanowiły marynarki lub, w przypadku dziewcz>t, cakiety. Wykonane były z aksamitnej czerwonej tkaniny podszytej połyskliwym materiałem. Z tyłu widniał wspaniały

Page 14: Anna Andrew9 w rzeczywistości czekał tylko na ich bł>d. Źusił siC w swej idealnej powłoce, pragnł grzeszyć tak długo, aż jej nie zarysuje. Tego właśnie dnia osi>gnł to,

14

haft ze srebrnych i złotych nici oraz drobnych kryształków, przedstawiaj>cy parC zgrabnych anielskich skrzydeł. Czarne, w>skie spodnie i plisowane spódniczki szyte były na miarC przez szkolnego krawca, pana Phileasa. Słyn>ł on ze swojej dokładnoWci i skrupulatnoWci. Wszystko, co robił, musiało być idealne. Tak wiCc szyte przez niego szale w czerwono-złot> kratC z logo szkoły nigdy nie były dłucsze nic sto dwadzieWcia centymetrów, a dziewczCce podkolanówki siCgały równo do kolan. Na wizerunek Anioła składały siC równiec przygotowane przez niego skórzane paski z klamr> w kształcie krzyca oraz rCkawiczki bez palców. Kiedy tak wystrojony uczeM St. Maria przemierzał ulice miasta, zdawał siC być kimW wspaniałym i wyj>tkowym. Ludziom wydawało siC wrCcz, ce promienieje jak>W niezwykł> aur>, ce jest w nim coW nadludzkiego. Jednak, tak naprawdC, aura nie istniała, a uczniowie aniołami byli tylko z nazwy. Julien dobrze o tym wiedział, poniewac był jednym z nich.

***

- Anders, ty nadal tutaj? - spytała starsza kobieta, zasiadaj>c za ogromnym biurkiem i bior>c łyk pachn>cego napoju, który, s>dz>c po zapachu, był mieszank> jakiW tylko jej znanych ziół. - Wracaj na lekcje. Pan Żarnase pewnie juc nie przyjdzie.

Wyci>gnCła z szuflady kolorowy magazyn i ułocyła go centralnie przed swoim wielkim tułowiem. Miała skryt> nadziejC, ce zaraz usłyszy głoWne trzaWniCcie drzwiami i odgłos oddalaj>cych siC kroków, ale nic takiego siC nie stało. Powoli podniosła wzrok. Chłopak nadal tam siedział. Źrobny, skulony, irytuj>co uWmiechniCty. Nie wiedzieć czemu, jego

Page 15: Anna Andrew9 w rzeczywistości czekał tylko na ich bł>d. Źusił siC w swej idealnej powłoce, pragnł grzeszyć tak długo, aż jej nie zarysuje. Tego właśnie dnia osi>gnł to,

15

obecnoWć niebywale j> dracniła. Pracowała w tej szkole od ponad piCtnastu lat i jeszcze nigdy nie spotkała kogoW takiego. A wiele juc widziała. NaprawdC wiele, choć… Chwila! Moment! Był taki jeden, który w szczególnoWci utkwił jej w pamiCci. Nazywano go Hrabi>. Przezwisko to jednak według niej miało bardzo niewiele wspólnego z jego osob>. Za kacdym razem, gdy Margot przypominała sobie o nim, po jej plecach przebiegał lodowaty dreszcz. Nalecał do tej czCWci przeszłoWci, do której niechCtnie siC wraca. A teraz, siedz>c i patrz>c w jasne oczy Juliena Andersa, zrozumiała, dlaczego od samego pocz>tku go nie lubiła. Był do niego uderzaj>co podobny. Ze zdenerwowaniem otarła struckC potu Wciekaj>c> ze skroni. Chciała, aby sobie poszedł, po prostu znikn>ł. ZamknCła z trzaskiem czasopismo i wysyczała przez zaciWniCte zCbyŚ - Ida na lekcje, Anders. Julien uniósł głowC. - Źyrektor prosił, abym do niego przyszedł -

powiedział ciepłym, ale stanowczym głosem. - Na pewno

zaraz siC zjawi. W koMcu jest ponoć bardzo obowi>zkowy… - uWmiechn>ł siC, a po chwili dodał - Bardzo ładnie dzisiaj pani wygl>da, pani Margot. Kobieta nic nie odpowiedziała. Nie musiała siC odzywać. Jej pulchna, owalna twarz momentalnie pokryła siC rozległymi, rócowymi plamami, które wystCpowały u niej zawsze w skutek silnej irytacji. Wprost gotowała siC ze złoWci. Była pewna, ce cokolwiek by nie powiedziała, nie uda jej siC zmusić go do opuszczenia sekretariatu. - Jak sobie chcesz, Anders – burknCła. - Ale nie wac mi siC przeszkadzać. Jestem bardzo zajCt> osob>. - To moce w czymW pomóc?

Page 16: Anna Andrew9 w rzeczywistości czekał tylko na ich bł>d. Źusił siC w swej idealnej powłoce, pragnł grzeszyć tak długo, aż jej nie zarysuje. Tego właśnie dnia osi>gnł to,

16

- Nie! - prawie krzyknCła, podrywaj>c siC z miejsca. –

Sieda, gdzie siedzisz i udawaj, ce ciC tu nie ma. - JeWli tego sobie pani cyczy. „Jakbym słyszała Hrabiego…” pomyWlała, przełykaj>c WlinC. Z minuty na minutC chłopak siedz>cy w sekretariacie dracnił j> coraz bardziej, a myWl, ce pozostanie tu na nastCpne trzy lata po prostu j> przeracała. ZamknCła oczy.

***

Hrabiego zobaczyła po raz pierwszy cztery lata temu. Wypełniała właWnie jakieW wacne dokumenty, gdy zapukał do drzwi. Nawet na niego nie spojrzała. Była zbyt pochłoniCta nadmiarem liczb i danych. BurknCła tylko coW o tym, aby przyszedł póaniej. - Nie mogC - stwierdził oschle, podsuwaj>c jej pod nos biał> teczkC. Zagryzła usta. Kolejny arogancki i niewychowany pierwszoklasista! Miała ich serdecznie dosyć. Odłocyła z impetem plik papierów, który Wciskała w dłoniach i uniosła wzrok. Jej małym, kasztanowym oczkom ukazała siC smukła, porcelanowa twarz okolona kruczoczarnymi włosamiś kształtne, rócane usta układały siC w coW na kształt niewinnego

uWmiechu, a w srebrnych oczach migotały figlarne iskierki. Chłopak był Wliczny niczym z obrazka i Margot nie potrafiła oderwać od niego wzroku. - To jak, mogC to u pani zostawić? - spytał. - A jak siC nazywasz? Jeszcze ciC tutaj nie widziałam. - Cain Carrell, ale wszyscy mówi> na mnie Hrabia. Zostałem przyjCty kilka dni temu na miejsce tej dziewczyny, która uległa wypadkowi, Susan del Toro. - Za Susan… - Margot dziwnie Wciszyła głos.

Page 17: Anna Andrew9 w rzeczywistości czekał tylko na ich bł>d. Źusił siC w swej idealnej powłoce, pragnł grzeszyć tak długo, aż jej nie zarysuje. Tego właśnie dnia osi>gnł to,

17

- Tak, właWnie za ni>. - Rozumiem. W takim razie zostaw to u mnie –

powiedziała, chwytaj> teczkC. Na chwilC jej wzrok zatrzymał siC na jego drobnych dłoniach. Były stosunkowo niewielkie jak na rCce młodego mCcczyzny. Niezmiernie kruche i delikatne. Przez cienk> niczym papier skórC przeWwitywały fioletowe cyły, nadaj>c im lekko trupi odcieM. Źługie palce o mocno zarysowanych koWciach zdobiło kilka ciCckich pierWcieni. Jeden z nich zwrócił szczególn> uwagC starszej pani. Był wykonany z ciemnego srebra i przedstawiał stworzenie, którego nie potrafiła nazwać. - Prawda, ce piCkny? - spytał Cain, nachylaj>c siC nad ni>. - Źostałem go od matki z okazji piCtnastych urodzin. Jest symbolem anioła Wmierci. „Moce sobie być symbolem, kogo tylko chce, ale ja i tak nie wiem, co przestawia!” - fuknCła w myWlach Margot, otwieraj>c z trzaskiem szufladC i nachylaj>c siC, aby schować teczkC. - Pewnie zastanawia siC pani, co przedstawia?

Kobieta znieruchomiała. „Sk>d o tym wiedział? Czycby to było ac tak oczywiste? A moce… moce potrafi czytać w myWlach?!”

- zaniepokoiła siC w duchu. Sk>d u niej takie obawy? To zwykły uczeM, a nie jakiW magik! Naogl>dała siC za duco filmów fantastycznych i oto s> efekty. PokrCciła gwałtownie głow>, odganiaj>c dziwne przeczucie. Zdecydowanie powinna skupić siC na pracy. Tylko pracy. Wyprostowała siC i ułocyła rCce na blacie. - Mylisz siC chłopcze, wcale mnie to nie interesuje. - NaprawdC?

- Czy ja niewyraanie mówiC?!

Page 18: Anna Andrew9 w rzeczywistości czekał tylko na ich bł>d. Źusił siC w swej idealnej powłoce, pragnł grzeszyć tak długo, aż jej nie zarysuje. Tego właśnie dnia osi>gnł to,

18

- Alec sk>d! Mówi pani bardzo wyraanie, pani Margot.

- Źaruj sobie te dziwne gadki, Cain. JesteW nowym

uczniem i nie zapominaj, gdzie twoje miejsce.

- JeWli tego sobie pani cyczy, pani Margot - chłopak wyszczerzył swoje Wniecnobiałe zCby i puWcił do niej oko. - To

ja przyjdC odebrać te papiery jutro, dobrze? - obrócił siC i podszedł do drzwi. - Wybaczy pani, ale teraz muszC juc wracać na lekcje. Opowiem pani o fealisie kiedy indziej. Źo

widzenia.

Nie odpowiedziała mu. Siedziała nieruchomo i z szeroko otwartymi ustami tCpo wpatrywała siC w WcianC. Juc dawno nikt nie wydał siC jej równie bezczelny i irytuj>cy. Na dodatek zaj>ł miejsce Susan… jej Susan. Im bardziej chciała siC go pozbyć i mu dogryać, tym wiCksz> sprawiało mu to radoWć. Po prostu sobie z niej kpił. ZacisnCła zCby. Takich jak on nie cierpiała najbardziej.

Julien miał cerC tak samo jasn> jak Hrabia, jednakowo

kształtne usta i rumiane policzki. Jego krok był tak samo dostojny i płynny, a głos miCkki niczym aksamit. Julien był blondynem o błCkitnych oczach, Hrabia brunetem ze srebrnymi oczami. Obaj byli na swój sposób niespotykanie piCkni, wrCcz hipnotyzuj>cy. Według starszej pani, Julien był takce równie zły jak Hrabia. Przewidywała, ce pod t> przykrywk> miłego, niewinnego chłopczyka, kryje siC to, co miała okazjC poznać dziCki Hrabiemu - diabeł wcielony. Obiecała sobie, ce juc nigdy nie da siC nikomu zwieWć. Choćby nie wiem jak był piCkny, miły i szarmancki. Nigdy.

***

Page 19: Anna Andrew9 w rzeczywistości czekał tylko na ich bł>d. Źusił siC w swej idealnej powłoce, pragnł grzeszyć tak długo, aż jej nie zarysuje. Tego właśnie dnia osi>gnł to,

19

- Margot… - Margot.

- Margot!

Kobieta przetarła oczy. Tuc przed ni> stał niski, łysiej>cy mCcczyzna. W pierwszej chwili go nie poznała. Jego oczy były podkr>cone bardziej nic zwykle, a nad jego ustami widniał dłucszy nic zazwyczaj zarost. Nawet ubrany był inaczej. Jego szary płaszcz zast>piła przykrótka marynarka, która w nienaturalny sposób opinała siC na jego ramionach, a spodnie od garnituru zmieniły siC w ciemnogranatowe

dcinsy poprzecierane na kolanach. Wygl>dał komicznie i Margot musiała ucyć wszystkich swoich sił, aby nie parskn>ć głoWnym, perlistym Wmiechem. ZacisnCła wiCc usta i wydukałaŚ - A, to pan, panie dyrektorze! Ja przepraszam,

chyba… chyba siC odrobinC zamyWliłam…

- Tak, zauwacyłem. Ale proszC, nie przejmuj siC tym, kacdemu siC zdarza - mrukn>ł Żarnase, drapi>c siC po nosie, który na pierwszy rzut oka przypominał przeroWniCty kartofel. - I nawet nie wac siC ze mnie Wmiać! - dodał niespodziewanie, widz>c jak k>ciki jej ust coraz bardziej unosz> siC w górC. - To

naprawdC długa historia. Źługa i tak okropna, ce… Zreszt>, nie mówmy juc o tym! Jeszcze na dziW potrzebne mi te dokumenty dotycz>ce dotacji z Rady Miasta. MogłabyW je dla mnie znaleać, a potem skserować w czterech egzemplarzach? - OczywiWcie. - Źoskonale. Tylko proszC, przynieW je jak najszybciej. Z uwagi na to, ce… - nie był w stanie dokoMczyć zdania. Łapi>c siC ze serce zmarszczył brwi. Był pewny, ce to słowo nie przejdzie mu przez gardło. Margot domyWliła siC. - Spóanił siC pan, tak? O to panu chodzi?

Page 20: Anna Andrew9 w rzeczywistości czekał tylko na ich bł>d. Źusił siC w swej idealnej powłoce, pragnł grzeszyć tak długo, aż jej nie zarysuje. Tego właśnie dnia osi>gnł to,

20

- Spóaniłem siC? Alec sk>d! To wszystko wina mojej niezdarnej gospodyni!

- Ach taaak…

- Tak – potwierdził stanowczo. - To niech pan dyrektor powie to jemu. Siedzi tu od

dwóch godzin i na pana czeka. Tylko przeszkadza mi w pracy!

- Margot prychnCła niczym rasowa kocica i ostentacyjnie wywróciła oczami. Sama nie wiedziała, czy wiCksz> radoWć sprawia jej patrzenie na swojego pracodawcC, czy myWl, ce zaraz pozbCdzie siC nieproszonego towarzystwa. Owe towarzystwo bowiem, nadal siedziało w jej sekretariacie i, z bardzo podejrzanym grymasem na twarzy,

obserwowało kacdy, nawet najmniejszy jej ruch. Jego głowa swobodnie spoczywała na kolanach, a rCce niezgrabnie oplatały nogawki czarnych spodni. I choć wiCkszoWć uznałaby go za niebywale przyjazne i urocze stworzenie, Margot

wiedziała swoje. Musiała siC go pozbyć. Niby od niechcenia wskazała go dyrektorowi, nie szczCdz>c mu przy tym całej swojej jadowitoWci. - Anders! - krzykn>ł Żarnase, obracaj>c siC w stronC chłopaka - Przez to wszystko kompletnie o tobie

zapomniałem! Margot - zwrócił siC do podwładnej - pamiCtasz pana Caina?

- Trudno go zapomnieć…

- A widzisz! - klasn>ł z entuzjazmem w dłonie. - Pan

Julien to jego młodszy brat. Chociac, po co ja ci to mówiC? PowinnaW juc dawno siC domyWlić. S> prawie identyczni, czyc nie? Niesamowite, prawda? Bóg stworzył dwie tak idealne istoty i obie trafiły do St. Maria. To prawdziwy cud. Margot zacisnCła usta. Jej kobieca intuicja siC nie myliła.

Page 21: Anna Andrew9 w rzeczywistości czekał tylko na ich bł>d. Źusił siC w swej idealnej powłoce, pragnł grzeszyć tak długo, aż jej nie zarysuje. Tego właśnie dnia osi>gnł to,

21

- Po tym, jak ich rodzice wziCli rozwód, bracia zostali rozdzieleni na długie lata - kontynuował z zapałem Żarnase. - Pani Carrell wraz z Julienem wyjechała za granicC i niedługo potem ponownie wyszła za m>c, zmieniaj>c sobie i synowi nazwisko na Anders. JakiW czas temu paMstwo Anders wrócili do kraju, dziCki czemu Julien, tak samo, jak jego starszy brat, bCdzie mógł uczCszczać do naszej, jakce zacnej, szkoły. Czyc to nie wspaniale?

- Tak, wprost cudownie… - kobieta mówiła szeptem, ale miała ochotC krzyczeć. Była po prostu zła. Choć zła to mało powiedziane. Ona była wWciekła. Te trzy lata, kiedy Hrabia uczCszczał do St. Maria, były najgorszymi latami jej cycia. Ale nie poddała siC. Z zaciWniCtymi zCbami parła do przodu, nie ustCpuj>c nawet na krok temu małemu czartowi. I zwyciCcyła... a raczej przecyła! Źoczekała dnia, kiedy Hrabia opuWcił mury szkoły. Rok temu, z nieukrywan> satysfakcj>, osobiWcie podpisała jego Wwiadectwo ukoMczenia szkoły, WwiCcie wierz>c, ce juc go wiCcej nie zobaczy. A teraz dyrektor jak gdyby nigdy nic sprowadza jego młodszego brata… Po jakie licho?! Aby znów nabawiła siC nerwicy, a moce zeszła na zawał?! Nadal zmuszona była pić mieszanki ziołowe z dodatkiem melisy na ukojenie nerwów. Niedoczekanie jego! Juc ona mu wygarnie. Tu i teraz! Natychmiast! Juc miała otworzyć usta, aby powiedzieć mu, co myWli na ten temat, gdy gwałtownie jej przerwałŚ - MuszC teraz porozmawiać z panem Andersem, wiCc gdyby ktoW mnie szukał, powiedz, ce jestem bardzo zajCty i ma przyjWć póaniej. Zaparz mi tec Wwiecej kawy, bo tamta pewnie

juc wystygła. I przygotuj coW do picia dla naszego nowego milusiMskiego. Lubisz gor>c> czekoladC, Julien? - Chłopak bez wiCkszego entuzjazmu pokiwał głow>. - A wiCc poprosimy

Page 22: Anna Andrew9 w rzeczywistości czekał tylko na ich bł>d. Źusił siC w swej idealnej powłoce, pragnł grzeszyć tak długo, aż jej nie zarysuje. Tego właśnie dnia osi>gnł to,

22

jeszcze o gor>c> czekoladC. Tylko koniecznie w czerwonym kubku! Hrabia bardzo go lubił. - A moce herbatniki do tego?! - wysyczała Margot zaciskaj>c piCWci. - Vwietny pomysł! PrzynieW te lukrowane. S> w szafce, tuc obok paczki moich ukochanych miCtusów... - tu nastała chwila niezrCcznej ciszy, po czym dyrektora ewidentnie

olWniło. - Margot, stój! Wczoraj przełocyłem je do górnej szuflady - juc miał zrobić krok w stronC swojego gabinetu, ale jeszcze dodałŚ - A kubek znajdziesz w mojej skrytce.

Owin>łem go w t> jedwabn> apaszkC, któr> dostałem od ciebie na urodziny, ceby siC czasem nie zniszczył. Lecz kobieta juc go nie słuchała. Podniosła siC z ciasnego krzesła i naburmuszona poczłapała do kantorka. JeWli on nie chciał jej słuchać, ona nie miała zamiaru słuchać jego. SiCgnCła do kieszeni po pCk kluczy i z łoskotem otworzyła

stare drzwi. Żarnase stał przy biurku i z zniesmaczonym wyrazem twarzy mamrotał coW pod nosem. Wydawało jej siC, ce mówi o miCtowych cukierkach, nieposłuszeMstwie pracowników i braku szacunku, ale w tamtej chwili było jej to juc zupełnie obojCtne.

Page 23: Anna Andrew9 w rzeczywistości czekał tylko na ich bł>d. Źusił siC w swej idealnej powłoce, pragnł grzeszyć tak długo, aż jej nie zarysuje. Tego właśnie dnia osi>gnł to,

23

Page 24: Anna Andrew9 w rzeczywistości czekał tylko na ich bł>d. Źusił siC w swej idealnej powłoce, pragnł grzeszyć tak długo, aż jej nie zarysuje. Tego właśnie dnia osi>gnł to,

24

Rozdział に

Drugie oblicze prawdy

Gabinet dyrektora Żarnase był przesi>kniCty zapachem starego drewna i mocnej kawy. Na niezliczonych

regałach, półkach i szafkach piCtrzyła siC gruba warstwa kurzu pokrywaj>ca ogromne zbiory ksi>g i szkolnej dokumentacji, a podłogC wypełniały miCkkie, wielobarwne dywany. Bukowe meble, zniszczone i pogryzione przez korniki, musiały być naprawdC mocne, skoro wytrzymywały napór umieszczonych na nich ksi>cek i przerócnych bibelotów, które dyrektor najwyraaniej namiCtnie zbierał. Wygl>dało na to, ce Żarnase kocha wszelkiego rodzaju kolekcje sprzedawane w kioskach

i ozdabia nimi swój gabinet. NajwiCksze okno przysłaniała ciCcka, welurowa zasłona w ciemno bordowym kolorze, zakrywaj>ca piCtrz>ce siC ac do sufitu kartony, w których zapewne znajdowały siC dalsze zbiory dyrektora. Przez grube warstwy tkaniny z ledwoWci> przedostawały siC nawet najmniejsze promienie słoMca, przez co pomieszczenie nabierało bardzo mrocznego wyrazu i przypominało zagracony strych starego zamczyska. Klimat ten zupełnie nie pasował do reszty budynku, ani do swojego właWciciela. Źyrektor był bowiem osob> bardzo gadatliw>, roztargnion>

Page 25: Anna Andrew9 w rzeczywistości czekał tylko na ich bł>d. Źusił siC w swej idealnej powłoce, pragnł grzeszyć tak długo, aż jej nie zarysuje. Tego właśnie dnia osi>gnł to,

25

i pełn> pozytywnej energii. Julien spodziewał siC raczej, ce jego gabinet bCdzie przepełniony Wwiatłem i pastelowymi kolorami, a tu znów - o ironio! - zawiódł siC. żdzie te wszystkie zdjCcia uczniów, gdzie wazon z kwiatami dekoruj>cy wielkie, nasłonecznione biurko, gdzie białe serwetki i zgrabna porcelanowa zastawa, które widział w swojej wyobraani? Czycby ac tak bardzo zmyliły go pozory...?

Ze zrezygnowaniem usiadł w powycieranym fotelu. Nie przepadał za tak zagraconymi pokojami. Czuł siC w nich bardzo nieswojo. W dodatku od unosz>cego siC w powietrzu kurzu krCciło mu siC w głowie. Od razu przypomniały mu siC okropne zdjCcia roztoczy, jakie widział kiedyW na lekcjach biologii. Brrr… ohyda. Miał ochotC wzdrygn>ć siC ze wstrCtem, ale przez wzgl>d na obecnoWć profesora tylko osłonił dłoni> nos i usta. Tuc przed nim wisiał ogromny obraz oprawiony w złot>, rzeabion> ramC. Z pocółkłego płótna spogl>dała na niego patronka szkoły spowita w zwiewne, jasne szaty. Nad jej ciemnymi włosami widniało coW na kształt Wwietlistej aureoli. Wygl>dało to tak, jakby autor ostatnie poci>gniCcia pCdzla wykonał w nadmiernym poWpiechu. Było krzywe, niezgrabne i kompletnie nie pasowało do reszty. “Zupełnie tak, jak ten gabinet do jego właWciciela…” -

pomyWlał Julien, mruc>c oczy. Źla niego wszystko było nie tak, jak powinno.

- Jak ci siC podoba w St. Maria, chłopcze? - zagaił dyrektor, wyrywaj>c go z zamyWlenia. - Jest inaczej – odpowiedział, podrywaj>c siC z fotela. - Inaczej? To znaczy jak?

- Inaczej nic tam, gdzie siC wczeWniej uczyłem. - Ale chyba nie gorzej?!

- Nie, na pewno nie gorzej.

Page 26: Anna Andrew9 w rzeczywistości czekał tylko na ich bł>d. Źusił siC w swej idealnej powłoce, pragnł grzeszyć tak długo, aż jej nie zarysuje. Tego właśnie dnia osi>gnł to,

26

- Czycby?

Julien nerwowo skin>ł głow>. Miał wracenie, ce Żarnase mu nie wierzy. Ten jednak uWmiechn>ł siC tylko pobłacliwie i ojcowskim tonem nakazał mu siC rozgoWcić. - Powinienem ciC przeprosić za moje… Znaczy siC za to, ce musiałeW na mnie tak długo czekać - dyrektor za wszelka

cenC próbował unikn>ć słowa „spóanienie”. - Zawsze

powtarzam, ce bCd>c szczerym szanujesz siebie…

- A bCd>c punktualnym, innych - dokoMczył za niego Julien, wtulaj>c siC w miCkki fotel. - Wszyscy dobrze to

wiedz> – dodał, widz>c zdziwienie profesora. - Niech siC pan dyrektor nie przejmuje. Nic siC nie stało. Pani Margot była dla mnie naprawdC miła. - Ha! NaprawdC? Chyba tylko dlatego, ce nie wiedziała, ic jesteW bratem Hrabiego. Musisz wiedzieć, ce bardzo siC nawzajem nie lubili. NiechCć ta pochodziła w szczególnoWci od mojej podwładnej, ale Hrabia nie pozostawał jej dłucny. Wyobraa sobie - Margot w swoim

czasie twierdziła nawet, ce to on spowodował wypadek tej dziewczynki, aby dostać jej miejsce. Och, do jakich to kłamstw potrafi> posun>ć siC ludzie, aby zaszkodzić innym! - Jakiej dziewczynki?

- No tak, przeciec ty o niczym nie wiesz. Twój brat trafił do St. Maria przez przypadek. Choć muszC przyznać, ce był to, w pewnym sensie, bardzo szczCWliwy przypadek. W kacdym razie dla naszej szkoły... Ale moce zacznC od pocz>tku. Tamtego lata w spisie nowych uczniów nie widniało nazwisko Carrell, zdecydowaliWmy siC jednak umieWcić Hrabiego na liWcie rezerwowych. Tak na wszelki wypadek. WiedzieliWmy, ce i tak zapewne nie skorzystamy z tej listy. AbyWmy wykreWlili jakiegoW ucznia z naszej szkoły musi stać

Page 27: Anna Andrew9 w rzeczywistości czekał tylko na ich bł>d. Źusił siC w swej idealnej powłoce, pragnł grzeszyć tak długo, aż jej nie zarysuje. Tego właśnie dnia osi>gnł to,

27

siC coW naprawdC powacnego, coW takiego jak na przykład jego Wmierć. Ale przeciec młodzi, zdrowi i pełni energii ludzie -

tacy jak wy - nie umieraj> ot tak po prostu, prawda? Źlatego rezerwowi z czasem zwyczajnie odchodz> w niepamiCć. Nie

s> nam potrzebni. Lecz tamtego roku było inaczej. Jedna z nowych uczennic miała wypadek. Przez cztery miesi>ce walczyła o cycie, ale lekarze nie byli w stanie jej uratować. Sprawcy nigdy nie odnaleziono. Nikt nie zapłacił za jej Wmierć. Policja była, jak zwykle w takich przypadkach,

bezradna i zawiesiła Wledztwo. W ten sposób w St. Maria pojawiło siC jedno wolne miejsce, które otrzymał Hrabia. OczywiWcie mógł siC nie zgodzić na zmianC szkoły w połowie semestru, ale on zdawał siC tym nie przejmować. Był bardzo

zadowolony, ce zostanie jednym z Aniołów. PamiCtam, ce gdy zobaczyłem go po raz pierwszy, nie ukrywał tego, ce bardzo cieszy go Wmierć tej uczennicy, bo dziCki niej spełni siC jego najwiCksze marzenie…

- Przeciec to takie…

- Wiem, okrutne. Lecz Hrabia miał juc to do siebie, ce zawsze mówił prawdC, choćby nie wiem jak okropna była. Ale moim zdaniem był to naprawdC dobry chłopak, a Margot, zrzucaj>c na niego winC, chciała siC go po prostu pozbyć! - Ale dlaczego?

- No cóc, ta dziewczynka, Susan, była siostrzenic> Margot. Ciotka wychowywała j> od czwartego roku cycia i właWciwie była dla niej jak matka, której mała nigdy nie poznała. Ten wypadek zrujnował całe jej cycie. Nie potrafiła pogodzić siC ze Wmierci> ukochanej siostrzenicy, a Hrabia był osob>, na któr> mogła przelać wszystkie swoje złoWci i smutki… - tu Żarnase na chwilC zamilkł. Wygl>dało na to, ce i on ma wspomnienia, do których nie lubi wracać. Wzi>ł

Page 28: Anna Andrew9 w rzeczywistości czekał tylko na ich bł>d. Źusił siC w swej idealnej powłoce, pragnł grzeszyć tak długo, aż jej nie zarysuje. Tego właśnie dnia osi>gnł to,

28

głCboki wdech, powoli wypuWcił powietrze nosem, po czym wyraz jego twarzy momentalnie siC zmienił. - Swoj> drog>, nie wiesz co porabia teraz twój brat? - spytał jak gdyby nigdy nic. - Obiecał, ce mnie odwiedzi i opowie co tam u niego, a tu po skoMczeniu szkoły przepadł jak kamieM w wodC! Chyba zapomniał o swoim starym dyrektorze Żarnase… - Ja nie znam go za dobrze, panie dyrektorze - szepn>ł Julien. - Nie widzieliWmy siC od ponad dziesiCciu lat, nie utrzymujemy tec ze sob> kontaktu, wiCc…

- Rozumiem... I tak bywa - westchn>ł Żarnase, przygl>daj>c mu siC uwacnie. - Julien, nie jesteW zbyt rozmowny, prawda?

Chłopak nie wiedział, czy było to pytanie, czy stwierdzenie, wiCc nic nie odpowiedział. Miał dziwne wracenie, ce z kacdym słowem atmosfera robi siC coraz ciCcsza i bardziej niezrCczna. - Wiesz, to chyba ja nie dajC ci dojWć do słowa -

powiedział nagle mCcczyzna, po czym rozeWmiał siC donoWnie. - Hahaha, chyba czasami zbyt wiele mówiC. Przeszkadza ci to?

- Alec sk>d - skłamał Julien, szczerz>c nienaturalnie zCby. - ŹziCki panu wiem przynajmniej trochC wiCcej o moim bracie.

- CieszC siC, ce mogC pomóc choć w taki sposób. A właWnie! - profesor klasn>ł w dłonie. - Hrabia od pocz>tku swojej kariery w St. Maria działał w Komitecie Uczniowskim, przez dwa ostatnie lata na miejscu przewodnicz>cego. Moce ty takce chciałbyW siC zapisać? Przyda nam siC Wwieca krew. A moce, a nóc dojdziesz tak daleko jak brat? Byłoby wspaniale!

- Nie, raczej nie nadajC siC do takiej pracy…

Page 29: Anna Andrew9 w rzeczywistości czekał tylko na ich bł>d. Źusił siC w swej idealnej powłoce, pragnł grzeszyć tak długo, aż jej nie zarysuje. Tego właśnie dnia osi>gnł to,

29

- Nieprawda! WierzC, ce byłbyW Wwietny tak, jak nasz drogi Hrabia. Z pewnoWci> ucieszyłby siC gdyby wiedział, ce jego młodszy braciszek zaj>ł jego miejsce! - Ale ja naprawdC siC nie nadajC… - Julien czuł siC coraz bardziej przyparty do muru. Starał siC mówić stanowczym, pewnym siebie głosem, ale nie za bardzo mu to wychodziło. Najwidoczniej dyrektor nie miał zamiaru odpuWcić. Wszystko sobie dokładnie przemyWlał. - E tam! - prawie krzykn>ł, wykonuj>c w powietrzu zamaszysty gest rCk>. - Nadajesz siC jak mało kto, w koMcu jesteW bratem Hrabiego! To jak, zapiszC ciC do komitetu, dobrze? Nie martw siC, spodoba ci siC. żdy zobaczymy siC nastCpnym razem, nie bCdziesz mógł sobie nawet wyobrazić, ce miałeW jakiekolwiek w>tpliwoWci. BCdzie super, obiecujC. - JeWli tak pan mówi, panie dyrektorze…

- WłaWnie tak mówiC, chłopcze! Och, no gdzie podziewa siC ta Margot?! – jCkn>ł, spogl>daj>c na drzwi. - Czy

przygotowanie kawy i czekolady zajmuje ac tak duco czasu?… No tak! Pewnie nie moce znaleać tych herbatników. A mówiłem wyraanieŚ w dolnej szufladzie! - Mówił pan, ce w górnej… - W górnej? No oczywiWcie, ce w górnej! Mówiłem, ce w górnej szufladzie. Mówiłem! Ale mniejsza o to! KiedyW je znajdzie. Chyba znajdzie… Przepraszam Julien, bardzo lubiC te lukrowane herbatniki i odrobinC mnie ta niekompetencja personelu stresuje.

- źee… nie ma sprawy - burkn>ł chłopak. Źziwne podekscytowanie dyrektora wywołane najwyraaniej za spraw> Hrabiego wprawiało go w coraz wiCksze zakłopotanie. Lecz niestety dyrektor Żarnase kontynuowałŚ

Page 30: Anna Andrew9 w rzeczywistości czekał tylko na ich bł>d. Źusił siC w swej idealnej powłoce, pragnł grzeszyć tak długo, aż jej nie zarysuje. Tego właśnie dnia osi>gnł to,

30

- Źobrze, a wiCc do rzeczy. Zaprosiłem ciC tu dziW, bo chciałem…

- Porozmawiać ze mn> o Cainie?

- Nie, nie, to wyszło jakoW tak w trakcie. Chciałem poprosić ciC o mał> przysługC. Ja i Hrabia ufaliWmy i pomagaliWmy sobie nawzajem. LiczC na to, ce nasze relacje bCd> podobne. A jak juc zostaniesz przewodnicz>cym komitetu, wiele nam to dodatkowo ułatwi. -

„Przewodnicz>cym? Jakim przewodnicz>cym!?” - W zwi>zku z tym, na pocz>tek naszej “przyjaani” mam dla ciebie małe zadanko. - „Zadanko… To chyba zabrnCło juc odrobinC za daleko…” - pomyWlał z przeraceniem Julien. - Tylko, ce ja… - wykrztusił, Wcieraj>c rCkawem pot z czoła. - Ja jestem w tej szkole zaledwie tydzieM i nie wiem, czy bCdC w stanie panu jakoW pomóc, panie dyrektorze. - WspółpracC nalecy zaczynać jak najwczeWniej, drogi chłopcze - wyjaWnił Żarnase, znów uWmiechaj>c siC pobłacliwie. – Zreszt>, to bardzo proste zadanie. Na pewno

sobie z nim poradzisz. Tak jak Hrabia, z pewnoWci> jesteW bardzo zaradny, inteligentny, bystry, szarmancki,

odpowiedzialny, ambitny i dojrzały, wiCc nie bCdzie cadnego problemu. A ja, widzisz, nie mam komu powierzyć tego zadania i tak sobie pomyWlałem o tobie. BCdziesz wprost idealny!

- Ale co ja mam zrobić?

- No cóc… Jedna z nowych uczennic, z uwagi na pewne drobne problemy, nie mogła rozpocz>ć nauki z pocz>tkiem wrzeWnia. Jak wiesz jestem osob>, która dba o dobro swoich uczniów i wydaje mi siC, ce bCdzie jej miło, jeWli na razie ktoW pomoce jej zaklimatyzować siC w St. Maria. T> osob> masz być ty Julien. - “Ja?! Dlaczego właWnie ja?! To

Page 31: Anna Andrew9 w rzeczywistości czekał tylko na ich bł>d. Źusił siC w swej idealnej powłoce, pragnł grzeszyć tak długo, aż jej nie zarysuje. Tego właśnie dnia osi>gnł to,

31

chyba jakaW okropna pomyłka…” - Oprowadzisz j>, zapoznasz z kolegami z klasy i tym podobne rzeczy. Chodzi o to, ceby czuła siC u nas dobrze. - Ale ona ominCła tylko tydzieM…

- Nie „tylko” tydzieM, ale ac tydzieM! A jeceli przez te głupie siedem dni stało siC tak wiele, ce juc nie zd>cy tego nadrobić? Co jeWli ta cała sytuacja j> przerasta, jeWli zamknie siC w sobie, a klasa, widz>c w niej słabsze ogniwo, zacznie j> przeWladować? Co jeWli nauczyciele zrobi> z niej kozła ofiarnego, a ona z tego powodu dostanie załamania nerwowego i bCdzie cierpieć nieludzkie mCczarnie, aby w koMcu z bezradnoWci i bólu opuWcić ten Wwiat? Chcesz mieć tC biedaczkC na sumieniu? No chcesz?! Julien odpowiedz! - Nie… - jCkn>ł chłopak, zastanawiaj>c siC w lekkim szoku nad sensem tego, co przed chwil> usłyszał. Juc wiedział, ce o cadnej pomyłce nie mogło być mowy… I ce, tak czy siak, padnie na niego.

- No właWnie, nie chcesz. Źlatego musisz jej pomóc! Stawisz siC u mnie w poniedziałek rano. Mam siC wtedy spotkać z ni> i z jej ojcem. To bCdzie Wwietna okazja, abyWcie siC poznali. I nie rób takiej miny, panie Anders. To bardzo miła młoda dama, dziCki której umocni> siC nasze relacje. Zobaczysz, nastCpnym razem nie bCdziesz mógł sobie nawet wyobrazić…

- be miałem jakiekolwiek w>tpliwoWci, tak?

- Tak! WidzC, ce Wwietnie siC rozumiemy, Julien. Ty i Hrabia nie jesteWcie uderzaj>co podobni tylko z wygl>du, ale takce z zachowania i sposobu bycia. To takie niesamowite! - Czy tacy podobni, to ja nie wiem…

- OczywiWcie, ce podobni! Przekonasz siC o tym juc wkrótce, mój drogi chłopcze. Oj, przekonasz…

Page 32: Anna Andrew9 w rzeczywistości czekał tylko na ich bł>d. Źusił siC w swej idealnej powłoce, pragnł grzeszyć tak długo, aż jej nie zarysuje. Tego właśnie dnia osi>gnł to,

32

***

Tamtego przedpołudnia, Julien, siedz>c w mało wygodnym, trzeszcz>cym fotelu, poznał St. Maria o wiele lepiej, nic przez kilka dni chodzenia jej korytarzami. Okazało siC bowiem, ce dyrektor Żarnase jest nie tylko osob>, która WciWle trzyma siC swoich zasad, ale ma takce bardzo wiele do powiedzenia na niemal kacdy temat. W szczególnoWci, jeWli temat ten dotyczył szkoły b>da Hrabiego. Według jego opowieWci, w których miał ewidentn> skłonnoWć do wybielania wszelkich niekorzystnych dla niego faktów, ten drugi był praktycznie chodz>cym ideałem. Vwietnym uczniem,

sportowcem, koleg> i ulubieMcem nauczycieli. I choć Żarnase WwiCcie wierzył w swoje słowa, nie przekonał nimi Juliena. Wychodz>c z gabinetu, młodzieniec min>ł w drzwiach star> Margot. W dłoniach trzymała srebrn> tacC na której stała biała filicanka i wspaniały czerwony kubek ze złotymi zdobieniami. Tuc nad nimi unosiły siC strucki białej pary. Widz>c to, poczuł nagle nieodpart> chCć napicia siC czegoW gor>cego. Był pewny, ce kobieta specjalnie odwlekała moment przyniesienia tego, o co prosił Żarnase, jednak nie miał jej tego za złe. Rozmowa z dyrektorem dała mu bowiem duco do myWlenia. Wydawało mu siC nawet, ce ac za duco. Nie wiedział, czy uda mu siC sprostać oczekiwaniom, jakie w nim pokładano. Wystarczyło jedno jej spojrzenie, aby upewnił siC jeszcze bardziej w swoich obawach. W jej Wwidruj>cych oczkach widział czyst> kwintesencjC nienawiWci. Nienawidziła go za to, ce był bratem Hrabiego. Sama WwiadomoWć tego sprawiała, ce rodziły siC w nim tysi>ce w>tpliwoWci. Tak silne, negatywne uczucia nie brały siC bowiem same z siebie… Nie wierzył, ce Cain zawinił tylko tym, ic zaj>ł miejsce Susan.

Page 33: Anna Andrew9 w rzeczywistości czekał tylko na ich bł>d. Źusił siC w swej idealnej powłoce, pragnł grzeszyć tak długo, aż jej nie zarysuje. Tego właśnie dnia osi>gnł to,

33

Musiał zrobić coW… coW o wiele gorszego. Co? Nie miał pojCcia. Ale wydawało mu siC, ce gdyby naprawdC był takim ideałem, urzekłby takce i Margot. Im dłucej siC nad tym

zastanawiał, tym bardziej przeracały go wnioski, do jakich dochodził. Moce siC mylił, moce za bardzo dawał ponosić siC emocjom, ale… tak wiele spraw go niepokoiło. Nie potrafiłby być na przykład tak okrutny jak brat, nie potrafiłby cieszyć siC z nieszczCWcia innych. żdyby to jego chciano wtedy przyj>ć, odmówiłby. A teraz… teraz nie miał juc wyboru. Wybór ten podjCli za niego inni. Przez najblicsze trzy lata miał być Aniołem i nastCpc> Hrabiego. Jego zadaniem było podporz>dkowanie siC zasadom St. Maria i, co gorsza,

zachciankom dyrektora. Zwłaszcza to drugie wcale mu nie odpowiadało. Przypuszczał za to, ce jeWli bCdzie grał według narzuconych mu reguł, bCdzie w stanie poznać prawdC. Odkryć, jaki naprawdC był Hrabia…

Page 34: Anna Andrew9 w rzeczywistości czekał tylko na ich bł>d. Źusił siC w swej idealnej powłoce, pragnł grzeszyć tak długo, aż jej nie zarysuje. Tego właśnie dnia osi>gnł to,

34

Page 35: Anna Andrew9 w rzeczywistości czekał tylko na ich bł>d. Źusił siC w swej idealnej powłoce, pragnł grzeszyć tak długo, aż jej nie zarysuje. Tego właśnie dnia osi>gnł to,

35

Rozdział ぬ

Patyk o imieniu Al

NastCpnego dnia Julien z wielk> uwag> przysłuchiwał siC rozmowom innych uczniów, licz>c na to, ce moce dziCki nim dowie siC czegoW wiCcej o Cainie. SpoWród setek słów nieudolnie starał siC wyłapywać wszystkie te, które mogły mu pomóc w poznaniu prawdy. Jednak im dłucej to robił, tym bardziej upewniał siC, ce to na nic. JeWli Cain skoMczył szkołC rok temu, caden pierwszoklasista nie miał prawa go znać. Co najwycej mógł słyszeć o nim od kogoW ze starszej klasy, ale to takce było mało prawdopodobne, zwacywszy na to, ce w St. Maria kontakt z pozostałymi grupami wiekowymi był zabroniony. Kacda z klas licz>cych dwudziestu dwóch uczniów przebywała bowiem w innym budynku. Ten poł>czony był natomiast jedynie z czCWci> centraln>, w której mieWcił siC gabinet dyrektora, sekretariat i biblioteka. Ale

nawet w Centrum, wbrew usilnym staraniom, nie szło spotkać nikogo ze starszej, b>da młodszej klasy, poniewac kacdy rocznik miał WciWle okreWlone godziny, w których wolno mu było tam przebywać. Według regulaminu, przekroczenie ich

groziło wyj>tkowo surowymi karami, które Żarnase pieszczotliwie nazywał “podciCciem skrzydełek”. Wszystko to

Page 36: Anna Andrew9 w rzeczywistości czekał tylko na ich bł>d. Źusił siC w swej idealnej powłoce, pragnł grzeszyć tak długo, aż jej nie zarysuje. Tego właśnie dnia osi>gnł to,

36

bardzo utrudniało przepływ informacji, na których tak bardzo zalecało Julienowi. Musiał koniecznie znaleać kogoW, kto byłby w stanie powiedzieć mu coW wiCcej na temat Caina… KogoW innego nic profesor Żarnase, czy stara Margot. Ale jak? Przeciec to wydawało siC praktycznie niemocliwe. Chociac… Źyrektor wspominał coW o Komitecie Uczniowskim. Byli w nim uczniowie ze wszystkich klas, czyli ktoW z nich mógł…? Tak, mógł znać Caina.

Nagle z głCbokiej zadumy wyrwało go silne szarpniCcie. Wszystkie jego myWli momentalnie gdzieW zniknCły, pozostawiaj>c go w kompletnym osłupieniu. Nie miał pojCcia, gdzie jest i co siC z nim dzieje. Uniósł nieprzytomny wzrok i z przeraceniem zdał sobie sprawC, ce nadal siedzi w szkolnej ławce na lekcji mitologii. ŹwadzieWcia osób w całkowitej ciszy wodziło wzrokiem za Wwiszcz>cym w powietrzu podrCcznikiem, który raz po raz praktycznie ocierał siC o jego nos. Nie czuł jednak bólu, widział jedynie parC grafitowych oczu łypi>cych na niego zza cienkich szkieł. - Masz na imiC Julien, prawda? - spytała pani profesor. - Julien Anders, jeWli siC nie mylC…

- Tak, pani profesor - przytakn>ł cicho. Cała klasa wpatrywała siC teraz w jego skulon> postać. Nikt nie wiedział, czego siC spodziewać. Była to ich pierwsza lekcja z profesor Ameli> Mirage. - A wiCc Julienie… - kobieta zsunCła z nosa parC okularów i ostrocnie schowała j> do kieszeni bladorócowego cakietu. - St. Maria to elitarna szkoła, tylko dla wybranych. Nie jesteWmy pierwszym lepszym liceum, jakich wiele w tym mieWcie. Mamy swoje zasady i długoletni> tradycjC. Wydaje mi siC, ce niestety o tym zapomniałeW. Rozumiem, ce

Page 37: Anna Andrew9 w rzeczywistości czekał tylko na ich bł>d. Źusił siC w swej idealnej powłoce, pragnł grzeszyć tak długo, aż jej nie zarysuje. Tego właśnie dnia osi>gnł to,

37

mitologia moce ciC nucyć, nie jest to przedmiot dla kacdego, ale twoje zachowanie jest wrCcz karygodne. - Pani profesor, pani nic nie rozumie, ja… -

wymamrotał Julien, czerwieni>c siC ac po same uszy. - Nie rozumiem? – warknCła, zaciskaj>c zCby. - Ja nie

rozumiem, tak?! – wrzasnCła, bior>c zamach. Julien zamarł. żłuchy trzask rozniósł siC echem po ogromnej sali. Ksi>cka z całej siły uderzyła w tyln> WcianC i z wolna opadła na podłogC. - To ty chyba nie rozumiesz, mój drogi! - ryknCła Mirage, nachylaj>c siC tuc nad nim. - Nigdy nie tolerowałam i nie bCdC tolerować spania na moich lekcjach. JeWli nie masz zamiaru uwacać, to najlepiej w ogóle nie przychoda. Tracisz tylko i wył>cznie nasz czas. - Ale ja nie spałem! - żdybym wierzyła we wszystko, co mówi> uczniowie, juc dawno bym tu nie pracowała. Zostaniesz

godzinC po lekcjach. Moce dziCki temu nauczysz siC choć odrobinC dyscypliny. Julien nic nie odpowiedział. Nie chciał robić sobie jeszcze wiCcej kłopotów. Postanowił po prostu pokornie przyj>ć karC i mieć nadziejC, ce profesor Mirage szybko o wszystkim

zapomni. Samo zwrócenie na siebie uwagi tylu osób było dla niego bardzo niemiłym przecyciem. Nigdy za bardzo siC nie wyrócniał i nie sprawiał problemów. Był cichy, spokojny i grzeczny. Panicznie bał siC publicznych wystCpów i był prawie niewidoczny dla kolegów i nauczycieli. Wydawało mu siC, ce wszystkie siły na ziemi i niebie postanowiły to nagle zmienić. Problem polegał na tym, ce on wcale nie chciał siC zmieniać. Bał siC zmian. Choć w głCbi ducha za nimi tCsknił. Nie miał pojCcia, ce juc niedługo coW, a raczej ktoW, całkowicie wywróci jego cycie do góry nogami.

Page 38: Anna Andrew9 w rzeczywistości czekał tylko na ich bł>d. Źusił siC w swej idealnej powłoce, pragnł grzeszyć tak długo, aż jej nie zarysuje. Tego właśnie dnia osi>gnł to,

38

***

Wbrew przypuszczeniom Juliena, godzinna kara

minCła bardzo szybko. Zaraz, gdy tylko klasa opustoszała, profesor usadowiła go przy biurku i władczym, nie znosz>cym sprzeciwu tonem nakazała wypełnianie kwestionariuszy osobowych uczniów pierwszych klas. Chłopak miał wpisywać imiC, nazwisko i pełny adres, ona natomiast resztC niezbCdnych danych. Ot, nic trudnego. Przyjemna, lekka praca. Praca ta jednak, jakkolwiek jej nie nazwać, pozostawała zwykł> kar>. Kar>, któr> Julien obowi>zkowo musiał odczuć na własnej skórze. Źlatego tuc przed rozpoczCciem, kobieta wyci>gnCła z szuflady dług>, drewnian> linijkC i kilkoma silnymi, rytmicznymi uderzeniami pozostawiła jej Wlad na jego delikatnych dłoniach. Na ich spodniej czCWci momentalnie ukazały siC ciemnoczerwone prCgi, które sprawiły, ce Julien z trudem zaciskał palce, nie wspominaj>c juc utrzymaniu w nich pióra, którym miał uzupełniać rubryczki. Jednak nie miał zamiaru siC sprzeciwiać. Zagryzł tylko zCby i najlepiej, jak

pozwolił mu na to pulsuj>cy ból, kreWlił kolejne litery. Obiecał sobie, ce nie sprawi juc kłopotów. Ani sobie, ani innym. Jego uległa postawa widocznie cieszyła pani> profesor, która z tego, co zd>cył zauwacyć, była urodzonym tyranem. Choć szczupła, niewysoka, niepozorna, z włosami spiCtymi w kok i okularami na nosie, była nieprzewidywalna i wybuchowa. Była tec kolejn> osob>, zaraz po dyrektorze i jego sekretarce, która wywarła na nim złe wracenie. Zdawało mu siC, ce z kacdym dniem coraz mniej lubi swoj> now> szkołC…

Page 39: Anna Andrew9 w rzeczywistości czekał tylko na ich bł>d. Źusił siC w swej idealnej powłoce, pragnł grzeszyć tak długo, aż jej nie zarysuje. Tego właśnie dnia osi>gnł to,

39

- SkoMczyłem. - stwierdził oschle, podsuwaj>c jej pod nos ostatni kwestionariusz i wstaj>c. - MogC juc iWć?

- Tak, mocesz. - Do widzenia.

- Do widzenia.

Tamtego popołudnia nie był juc w stanie wykrzesać z siebie cadnego entuzjazmu ani radoWci. Zarzucił na ramiC torbC i wyszedł na korytarz. Tuc przy wyjWciu pozdrowił jeszcze woanego krz>taj>cego siC przy gablotach i oczami wyobraani ujrzał swój ukochany pokój. Chciał rzucić siC w miCkk> poWciel, zamkn>ć oczy i zasn>ć. To był bardzo długi tydzieM, zbyt długi jak dla niego… Wsun>ł swój identyfikator pod czytnik i przeszedł przez bramC. Jego twarz momentalnie otulił chłodny, letni wiatr. Jeden silniejszy podmuch sprawił, ce gałCzie wszystkich

okolicznych drzew poderwały siC do taMca. Szum ich koron sun>ł leniwie w dół alejki, pod>caj>c za nim krok w krok. Ostatnie promienie słoMca odbijały siC od spłowiałych dachówek. Wielkimi krokami zblicał siC wieczór i wszystko wokół pragnCło mu o tym przypomnieć. Niebo pociemniało. - Julien! Julien poczekaj! - dobiegł go nagle czyjW stłumiony głos. Obrócił siC i ujrzał biegn>c> w jego kierunku postać, która na pierwszy rzut oka przypominała niewyobracalnie długi i cienki patyk ubrany w czerwony mundurek. Przy blicszych oglCdzinach Julien dostrzegł jednak przykryte nogawkami, czarne wypolerowane buty i stercz>ce spod rCkawów palce, co oznaczało, ce nie ma do czynienia z przeroWniCtym patyczakiem, a ze zwykłym człowiekiem. Uniósł wiCc wzrok, aby zobaczyć twarz owego natrCta, który nie pozwalał mu w spokoju udać siC do domu. Wbrew jego

Page 40: Anna Andrew9 w rzeczywistości czekał tylko na ich bł>d. Źusił siC w swej idealnej powłoce, pragnł grzeszyć tak długo, aż jej nie zarysuje. Tego właśnie dnia osi>gnł to,

40

przypuszczeniom nie była ona wcale nienaturalnie chuda, ani niezwykle długa tak, jak reszta ciała. WrCcz przeciwnie. Była całkiem okr>glutka z ładnym, prostym i nie za ducym nosem ulokowanym tuc pod par> jasnozielonych, wyj>tkowo łobuzerskich oczu. CałoWci dopełniała burza falowanych, ciemnokasztanowych włosów opadaj>cych na czoło. I ,co zdziwiło młodzieMca najbardziej, znał nawet jej właWciciela. Owszem, tylko z widzenia, ale zawsze. Przez ostatni tydzieM siedział tuc za nim w ławce, ale nie zamienili ani słowa. Nawet nie wiedział, jak siC nazywa… Jego myWli zaprz>tało ostatnio tak wiele spraw, ce chyba odrobinC „odleciał” i nie zwracał uwagi na to, co działo siC wokół niego. Co gorsza

zdawało mu siC, ce nie jest tym wszystkim specjalnie zainteresowany. Wolał cyć tajemnicami i zagadkami, tym wszystkim, co tak odległe od otaczaj>cego go Wwiata.

- Czy coW siC stało? - spytał niepewnie. - Nie… - jCkn>ł chłopak, zatrzymuj>c siC tuc koło niego i otrzepuj>c niezgrabnie mundurek. - Chociac, moce jednak tak…

- To znaczy?

- No cóc, pomyWlałem, ce moglibyWmy wrócić razem do domu. Mieszkamy przy tej samej ulicy, wiCc, no wiesz… - wyci>gn>ł z kieszeni kilka cukierków i rozpakował jeden z nich. Oczom Juliena ukazała siC niebieska galaretka z piankowy spodem, posypana drobinkami cukru i nadziewana

czymW, czego nie potrafił nazwać. Nim zd>cył zapytać Patyka, co to za dziwne słodycze ten podsun>ł mu ich pełn> garWć. -

Masz – zachCcił. - S> pyszne, choć farbuj> zCby. - Nie dziCki… - szepn>ł. - Chodamy juc.

Page 41: Anna Andrew9 w rzeczywistości czekał tylko na ich bł>d. Źusił siC w swej idealnej powłoce, pragnł grzeszyć tak długo, aż jej nie zarysuje. Tego właśnie dnia osi>gnł to,

41

Na pocz>tku szli w milczeniu. Potem nieznajomy, niby przypadkowo, zacz>ł zerkać na jego opuchniCte dłonie, w koMcu nie wytrzymał i wypaliłŚ - To ta wredna wiedama ci to zrobiła, co nie? W St.

Maria nie wolno stosować kar cielesnych, ale ona wcale siC tym nie przejmuje. Wie, ce i tak caden uczeM siC na ni> nie poskarcy, bo wszyscy siC jej boj>. KiedyW z pewnoWci> spotka j> za to kara…

- Sk>d wiesz? Brunet poklepał Juliena po ramieniu.

- To moja słodka tajemnica - uWmiechn>ł siC tajemniczo. Zwracał siC do niego tak, jakby byli serdecznymi przyjaciółmi i znali siC od lat, co wprawiało go w lekkie zakłopotanie. - Nie martw siC, stary. JeWli nie zaWniesz znów na jej lekcji, powinna dać ci spokój. - Ale ja nie spałem! Ile razy mam to powtarzać?

- Spokojnie, przeciec ci wierzC! - Patyk znów parskn>ł Wmiechem, szczerz>c swoje zabarwione na niebiesko zCby, a w Julienie zawrzała krew. bałował, ce nie zignorował jego wołania. Moce wziCto by go za gbura, ale przynajmniej nie

musiałby znosić towarzystwa, które akurat w tym momencie było mu najmniej na rCkC. Niespodziewanie przyspieszył kroku i skrCcił pomiCdzy stare kamienice. Juc nie obchodziło go, co pomyWli sobie o nim Patyk. Chciał jak najszybciej

wrócić do domu i zaszyć siC we własnym pokoju. Nie miał ochoty rozmawiać z kimW, kto nie traktował go powacnie. Zreszt> tak, jak i wszyscy. Nikt go nie słuchał, dla nikogo nie był wacny, nikt nie wiedział, jak było mu z tym ale. - A dok>d to? - wrzasn>ł za nim chłopak, zatrzymuj>c siC na Wrodku alei. Jego twarz wykrzywił grymas zdziwienia

Page 42: Anna Andrew9 w rzeczywistości czekał tylko na ich bł>d. Źusił siC w swej idealnej powłoce, pragnł grzeszyć tak długo, aż jej nie zarysuje. Tego właśnie dnia osi>gnł to,

42

z domieszk> zacenowania. Nie miał pojCcia, co zrobił lub powiedział nie tak. - IdC do domu. - A ja?

- Ty? Ty tec idziesz do domu, ale zupełnie inn> drog> nic ja.

***

W oddali zamajaczyły kształty domu Juliena. Po raz pierwszy zobaczył go dwa miesi>ce wczeWniej w promieniach letniego słoMca. Wyrastał spomiCdzy długowiecznych drzew i g>szczu wielobarwnych kwiatów. PiCkny, lecz niedostCpny, spogl>daj>cy zza wysokiego muru. Tak obcy i nieprzyjazny.

Rócni>cy siC w kacdym calu od tego ukochanego. Źom -

nowy, nieznany dom.

Julien uniósł wzrok z nadziej>, ce choć w jednym oknie ujrzy zapalone Wwiatło. Jednak za wszystkimi szybami panowała tylko i wył>cznie nieprzenikniona ciemnoWć. PaMstwa Anders nadal nie było w domu. Chłopak wiedział, ce obydwoje moj> bardzo wacn> i odpowiedzialn> pracC, której musz> poWwiCcić wiCkszoWć swojego czasu, ale chciał, aby choć czasami pobyli z nim. Brakowało mu wspólnych posiłków, rozmów i wyjWć. Miał tylko ich, ale oni mieli wacniejsze sprawy od niego. Zakl>ł w myWlach i wszedł do Wrodka. Ukucn>ł i, bacznie nasłuchuj>c, zacz>ł Wci>gać buty. Wokół panowała jedynie głucha cisza. Na palcach wspi>ł siC po schodach i wszedł do swojego pokoju. Był niczym łowca czyhaj>cy na sw> ofiarC. Szybkim ruchem nacisn>ł przeł>cznik i wskazał oskarcycielsko w stronC łócka.

Page 43: Anna Andrew9 w rzeczywistości czekał tylko na ich bł>d. Źusił siC w swej idealnej powłoce, pragnł grzeszyć tak długo, aż jej nie zarysuje. Tego właśnie dnia osi>gnł to,

43

- Tu jesteW! – zawołał. - TakiW leniwy, ce nawet mnie nie przywitasz? Powinienem siC obrazić, Andre - wyci>gn>ł dłoM w stronC włochatego kłCbka na poduszce i pogłaskał go po głowie. Kot natychmiast poderwał siC z poWcieli i zamruczał głoWno. Jak na dachowca był niewielki. Miał Wniecnobiał> sierWć stercz>c> na wszystkie strony i wielkie, okr>głe oczy w kolorze dojrzałej oliwki. Tylko czubki jego

uszu i ogon wygl>dały tak, jakby ktoW specjalnie zamoczył je w czarnym atramencie. Przy kacdym ruchu na jego cienkiej szyj poruszał siC mały dzwoneczek przymocowany do czerwonej obrócki, wydaj>c z siebie delikatne brzCczenie. Odgłos ten witał Juliena prawie codziennie po przekroczeniu progu domu. Źlaczego “prawie codziennie”? Bowiem Andre był zwierzakiem wyj>tkowo humorzastym i w swoim kocim zwyczaju nigdy nie pojawiał siC wtedy, kiedy był najbardziej potrzebny. Tak właWnie było i teraz. Julien nie traktował jednak jego zachowania jako przejawu złoWliwoWci czy braku sympatii. Wiedział, ce Andre po prostu taki jest i właWnie za to go kochał. - TCskniłeW? Bo ja za tob> tak – stwierdził, bior>c kociaka na rCce - żdyby nie ty, to juc kompletnie bym

zwariował. – Andre, jakby tylko czekaj>c na te słowa, miaukn>ł cicho i wtulił głowC w jego czerwon> marynarkC. -

No wiesz! Teraz to mnie lubisz? Ja juc ciebie niestety nie… - droczył siC. Kot machn>ł z obraz> ogonem i juc chciał mu siC wyrwać, gdy Julien wybuchn>ł Wmiechem. - Źok>d to siC wybierasz, głuptasie? Przeciec tylko cartowałem! Choda tu, no choda. Na zgodC zejdziemy do kuchni i ciC nakarmimy. Co ty na to?

Kocur zmrucył oczy, po czym z gracj> zeskoczył na podłogC i zbiegł po schodach. Raz po raz obracał swoj> mał> puchat>

Page 44: Anna Andrew9 w rzeczywistości czekał tylko na ich bł>d. Źusił siC w swej idealnej powłoce, pragnł grzeszyć tak długo, aż jej nie zarysuje. Tego właśnie dnia osi>gnł to,

44

główkC, sprawdzaj>c, czy chłopak aby na pewno za nim pod>ca, ac w pewnym momencie zatrzymał siC jak wryty i gwałtownie nadstawił uszu. JakiW łomot niósł siC echem po całym korytarzu, wprawiaj>c w ruch powieszone na Wcianach fotografie. KtoW z całej siły dobijał siC do drzwi wejWciowych. - A kto to o tej porze…? - zdziwił siC Julien, zbiegaj>c ze schodów. Przyłocył oko do wizjera i zamarł. - To TY… - wychrypiał, otwieraj>c drzwi. - Tak, ja - odparł Patyk, uWmiechaj>c siC beztrosko. -

Mówiłem ci przeciec, ce mieszkamy przy tej samej ulicy. Choć, no cóc… mój dom jest o wiele skromniejszy od twojego. Twoja chata to…- przysun>ł swoje pełne usta tuc do jego ucha i wrzasn>ł - To jakiW wypasiony pałac jest! Twoi starzy musz> być nieale nadziani, co nie, bracie???

- Tylko to chciałeW mi powiedzieć? - Julien skrzywił siC. - JeWli tak, to nie było takiej potrzeby. Wiem o tym. - Nie, nie o to chodziło. Chciałem pogadać o czymW innym.

- Niby o czym?

- O tym, co stało siC, gdy rozmawialiWmy. - A niby co siC stało?

- No poszedłeW sobie tak nagle - chłopak zmarszczył brwi. - Wygl>dało to tak, jakbyW siC obraził…

- Zdawało ci siC - szepn>ł Julien, przymykaj>c lekko drzwi. - A teraz b>da tak miły i ida juc sobie, jestem zajCty. Do poniedziałku. - Chwila! - Patyk złapał go za nadgarstek. - Nie wiem

czym ciC uraziłem, ale przepraszam. JesteWmy w jednej klasie, myWlałem ce moce zostaniemy kumplami. To wszystko. Jeszcze raz sorry.

Page 45: Anna Andrew9 w rzeczywistości czekał tylko na ich bł>d. Źusił siC w swej idealnej powłoce, pragnł grzeszyć tak długo, aż jej nie zarysuje. Tego właśnie dnia osi>gnł to,

45

Blondynek spojrzał na niego zdziwiony. Źlaczego przyszedł go przeprosić? Przeciec to nie on zachował siC niegrzecznie. - Nie - wymamrotał speszony. - Nie przepraszaj. To

nie twoja wina. Mam dziW zły dzieM - opuWcił wzrok. –

WłaWciwie, odk>d siC tu przeprowadziłem, mam same złe dni, a do tego ta dziwna szkoła i jej zasady. Chyba nie potrafiC siC w tym odnaleać. - Rozumiem, ja tec nie potrafiłem siC przyzwyczaić… - odparł Patyk, puszczaj>c go. - Pewnie dlatego właWnie teraz rozmawiamy. Ach… - machn>ł rCk>. - Zreszt> to nie wacne. MuszC wracać na chatC. Stary znów siC wWcieknie, ce mnie tak długo nie ma. To do zobaczenia! - Tak, do zobaczenia…

Chłopak obrócił siC i ruszył w stronC bramy. Julien obserwował w milczeniu jego nikn>c> w ciemnoWci postać i z kacdym jej krokiem był coraz bardziej pewny, ce ale go ocenił. Nie był ac tak zły, jak myWlał. Owszem, Patyk był hałaWliwy, przem>drzały i niepoprawnie wyluzowany, ale, w przeciwieMstwie do niego, potrafił siC… Chwila, moment! Źlaczego właWnie Patyk?! - źj, jak ty masz w ogóle na imiC?! - krzykn>ł za nim. Brunet puWcił do niego oko i powiedziałŚ - No tak! Nawet siC nie przedstawiłem. Jestem

Alphonse. Alphonse Lovett.

Page 46: Anna Andrew9 w rzeczywistości czekał tylko na ich bł>d. Źusił siC w swej idealnej powłoce, pragnł grzeszyć tak długo, aż jej nie zarysuje. Tego właśnie dnia osi>gnł to,

46

Page 47: Anna Andrew9 w rzeczywistości czekał tylko na ich bł>d. Źusił siC w swej idealnej powłoce, pragnł grzeszyć tak długo, aż jej nie zarysuje. Tego właśnie dnia osi>gnł to,

47

Rozdział ね Twarzą w twarz

Nazajutrz rano Julien obudził siC zlany potem. Co noc od czterech lat Wnił ten sam koszmar. Nieprawdopodobne wizje, których pochodzenia nie potrafił zrozumieć. Był w nich całkowicie bezradny. Przed nim piCtrzyła siC Wciana wody, która niczym przejrzysta bariera oddzielała go od grupy przeracaj>cych istot. Obserwował je z ukrycia. Im bardziej pragn>ł, by zniknCły, tym bardziej pochłaniała go otchłaM własnego strachu. żCsta i czarna jak smoła, nieskoMczona i niezbadana. Bez wyjWcia ani nadziei na to, ce ktoW go uratuje, pomoce mu, gdy ich wzrok spocznie na jego w>tłym ciele. Tamtego poranka było tak samo. Nawet po przebudzeniu wydawało mu siC, ce czuje na sobie ich spojrzenia, słyszy ich przenikliwy, okrutny Wmiech. Lec>c i wpatruj>c siC w czysto biały sufit, zastanawiał siC nad ukrytym sensem swych koszmarów. Nie pojmował, dlaczego właWnie jego to spotyka. Ci>gle towarzyszył mu irracjonalny lCk, ce tajemnicze istoty bCd> chciały go skrzywdzić, gdy spostrzeg> jego obecnoWć. Przeciec im nie przeszkadzał. Za bardzo siC bał, aby zaryzykować. Choć gdyby coW zrobił,

Page 48: Anna Andrew9 w rzeczywistości czekał tylko na ich bł>d. Źusił siC w swej idealnej powłoce, pragnł grzeszyć tak długo, aż jej nie zarysuje. Tego właśnie dnia osi>gnł to,

48

zapobiegłby złu, które czyniły. Moce wtedy przestałyby go drCczyć wyrzuty sumienia. Wstał z łócka. Miał juc doWć snów. Ubrał siC i zszedł do kuchni. Przy stole zastał swoj> mamC popijaj>c> kawC i rozmawiaj>c> z kimW przez telefon. Usiadł naprzeciwko niej i zagryzł usta. Była taka przebojowa, pewna siebie i towarzyska. Z charakteru zupełnie inna od niego. Za to z wygl>du… Nigdy nie widział piCkniejszej kobiety. Miała cudowne oczy w kolorze lazurowego morza i pełne, kształtne usta przypominaj>ce p>k rócy. Jej włosy były jedwabiWcie miCkkie. Źla niego były iWcie niebiaMskie i mogły dorównywać swym blaskiem samemu słoMcu. Tak złociste, tak bardzo podobne do jego własnych. Kochał je i kochał j> jak nikogo innego.

- Źobrze siC czujesz, Julien? - spytała zakoMczywszy rozmowC. - Tak, dobrze – odparł, nakładaj>c na talerz porcjC jajecznicy i wsuwaj>c widelec do ust. - Na pewno? `le wygl>dasz…

- Nie wyspałem siC, to wszystko. Nie martw siC o mnie.

- JeWli tak mówisz… - odparła, mierz>c go wzrokiem. - A jak w szkole? Podoba ci siC? JakoW nic nam o niej nie opowiadałeW. Julien zawahał siC przez chwilC, po czym powiedziałŚ - Źyrektor zaprosił mnie dwa dni temu na rozmowC…

- Czy coW siC stało? Chyba nie narozrabiałeW juc w pierwszym tygodniu?

- Nie, nic siC nie stało. Pan Żarnase chciał po prostu porozmawiać o… - tu chłopak zamilkł. - O? No, o czym?

Page 49: Anna Andrew9 w rzeczywistości czekał tylko na ich bł>d. Źusił siC w swej idealnej powłoce, pragnł grzeszyć tak długo, aż jej nie zarysuje. Tego właśnie dnia osi>gnł to,

49

- O Cainie…

Pani Anders momentalnie zbladła. - O twoim bracie…? Ale co on ma wspólnego z St. Maria?

- Uczył siC tam, mamo. Ponoć z bardzo dobrymi wynikami. Pan Żarnase mówił nawet, ce był przewodnicz>cym Komitetu Uczniowskiego.

- Ach tak…

- Tak.

Kobieta nerwowo przeczesała palcami włosy. - No cóc… - szepnCła. – WidzC, ce bCdC musiała porozmawiać z dyrektorem Żarnase. Nie powinien mieszać ciC w sprawy zwi>zane z twoim bratem. Nie macie ze sob> nic wspólnego. JesteWcie niczym noc i dzieM. Zapomnij o nim Julien, dobrze ci radzC synku. On nie jest wart twojej uwagi. - Ale dlaczego?! - Julien prawie krzykn>ł, podrywaj>c siC z miejsca. Widelec, który jeszcze przed chwil> miCkko spoczywał w jego dłoni, z brzCkiem upadł na posadzkC. To, co mówiła jego mama, na przemian wzbudzało w nim przeracenie i gniew. Była taka chłodna i obojCtna. Źla niej Cain nie był synem. Był tylko jednym, nic nie znacz>cym wspomnieniem z odległej przeszłoWci, do której najwidoczniej nie miała zamiaru juc nigdy wracać. Źla niego natomiast był tym, czego nigdy nie posiadał i nie poznał, a co interesowało go najbardziej na Wwiecie. - Usi>da – poprosiła skin>wszy głow> na krzesło. -

Teraz muszC iWć do pracy, ale jak wrócC obiecujC, ce dokoMczymy tC rozmowC. Wszystko ci wtedy wyjaWniC. - Co wyjaWnisz? Obaj wcale ciC nie obchodzimy –

rzucił, opadaj>c bezwładnie na mebel.

Page 50: Anna Andrew9 w rzeczywistości czekał tylko na ich bł>d. Źusił siC w swej idealnej powłoce, pragnł grzeszyć tak długo, aż jej nie zarysuje. Tego właśnie dnia osi>gnł to,

50

- Nie wac siC tak mówić, Julien! – zawołała, uderzaj>c dłoni> w stół. - Kocham ciC jak nikogo innego, zawsze liczyłeW siC tylko TY. Ty i nikt inny. To dla ciebie robiC to wszystko. ChcC tylko twojego dobra. - A co z Cainem? – spytał, nawet na ni> nie spojrzawszy. - On siC dla ciebie w ogóle nie liczy?! Jest twoim synem, ale go zostawiłaW i nawet nie próbowałaW siC z nim skontaktować. Czy tak robi kochaj>ca matka? Źlaczego taka jesteW, no powiedz, dlaczego! - Bałam siC…

- Czego?

- I tak tego nie zrozumiesz - pani Anders podeszła do blatu kuchennego i oparła siC o niego obiema rCkami. - ByłeW wtedy za mały, aby cokolwiek pamiCtać. Zostawmy to tak, jak

jest - w jej oczach zaszkliły siC łzy. - ProszC, nie wracajmy juc do tego, Julien.

- Ale…

- Twoja mama ma racjC - wtr>cił nagle starszy mCcczyzna, wchodz>c do kuchni. - Razem jesteWmy szczCWliwi. Nie widzC potrzeby niczego zmieniać. No chyba,

ce uwacasz mnie za złego ojczyma? – zacartował, klepi>c go po głowie. - OczywiWcie, ce nie, tato…

Źo koMca Wniadania Julien nie wypowiedział juc ani jednego słowa. Sam bowiem nie wiedział, co mógłby jeszcze powiedzieć. Źochodz>c dalej prawdy, zasmuciłby tylko mamC, poddaj>c siC - okłamałby sam siebie. Postanowił wiCc, ce po prostu cierpliwie poczeka na dalszy rozwój wypadków. Miał przeczucie, ce juc niedługo wydarzy siC coW niezwykłego. CoW czemu z chCci> siC podda.

Page 51: Anna Andrew9 w rzeczywistości czekał tylko na ich bł>d. Źusił siC w swej idealnej powłoce, pragnł grzeszyć tak długo, aż jej nie zarysuje. Tego właśnie dnia osi>gnł to,

51

żodziny mijały mu prawie niezauwacalnie. Tak jak siC spodziewał, mama nie wróciła juc do rozmowy przy Wniadaniu. Wymazała j> z ich wspólnego cyciorysu. Czy był tym zawiedziony? Nie potrafił powiedzieć. Chyba po prostu zd>cył siC juc z tym pogodzić. Wierzył w to, ce nic nie dzieje siC przypadkowo i wszystko ma swój cel. Nawet zmowa milczenia.

***

W poniedziałek rano przed bram> St. Maria czekał na niego Alphonse. OWwiadczył, ce potrzebuje jego pomocy i skin>ł głow>, wskazuj>c na ziemiC. Tuc u jego stóp stała ogromna paczka owiniCta w szary papier. Po jej kształcie nie szło odgadn>ć, co siC w niej kryje, a Patyk nie chciał pisn>ć ani słowa. Twierdził, ce to niespodzianka dla pewnej bardzo wyj>tkowej osoby, która juc niedługo zawita do szkoły. Z pomoc> Juliena zatachał j> pod salC, po czym, po chwili rozmowy, rozstali siC. Anders z nieukrywan> niechCci> udał siC do sekretariatu. Na miejscu powitała go skrzywiona mina starej Margot, która wyraanie dawała mu do zrozumienia, ce przeszkadza jej w niewyobracanie wacnej czynnoWci, jak> było czytanie kobiecej prasy. Postanowił nie wchodzić jej w drogC i od razu spytał, czy zastał profesora Żarnase. W odpowiedzi usłyszał tylko jakieW burkniCcie, które miało oznaczać “tak”, po czym kobieta z trzaskiem odłocyła pismo i zniknCła w kantorku. Julien pokrCcił z rezygnacj> głow> i juc miał zapukać do drzwi gabinetu dyrektora, gdy niespodziewanie pojawił siC w nich Żarnase. - O! Vwietnie, ce juc jesteW, chłopcze - powitał go z uWmiechem na ustach. - WłaWnie opowiadałem o tobie moim

Page 52: Anna Andrew9 w rzeczywistości czekał tylko na ich bł>d. Źusił siC w swej idealnej powłoce, pragnł grzeszyć tak długo, aż jej nie zarysuje. Tego właśnie dnia osi>gnł to,

52

goWciom i bardzo ich zaintrygowałeW. Juc nie mogli siC doczekać, kiedy ciC poznaj> - złapał go za ramiC i wci>gn>ł do Wrodka. Przed jego biurkiem stał ogromny fotel obrócony tyłem do drzwi, a tuc koło niego wysoki mCcczyzna ubrany w elegancki płaszcz obszyty czarnym futrem. Miał około trzydziestu kilku lat, lecz jego jasnocółte oczy wydawały siC setki lat starsze. Były ciepłe, wyrozumiałe i pełne m>droWci, lekko opadaj>ce ku dołowi. OsłoniCte ciemnymi brwiami i otulone gCstymi rzCsami. I choć zasłaniały je jego długie,

falowane włosy, Julien nie potrafił oderwać od nich wzroku. Nie zwracał uwagi na zgrabny nos, ani na lekki zarost nad ustami i na brodzie. Nie widział czerwonej koszuli wystaj>cej spod płaszcza, ani krawatu. Był zafascynowany tylko t> głCbi>, t> niezbadan> m>droWci>. - Julien Anders… - dotarł do niego głos profesora. –

A to pan Admarel de Lancure, ojciec twojej nowej kolecanki z klasy.

- Bardzo mi miło - powiedział mCcczyzna, wyci>gaj>c do niego dłoM. Chłopak uWcisn>ł j> ostrocnie i momentalnie zrobił krok do tyłu. Wydawało mu siC, ce Wni. Źotykaj>c go poczuł coW… coW tak znajomego. Tylko co? żdyby był w stanie sobie przypomnieć. Przeciec znał to uczucie. - Profesor Żarnase opowiadał nam o tobie bardzo wiele dobrych rzeczy - pan de Lancure poprawił dłoni> włosy. - Wierzymy, ce bCdziesz idealny, aby zaopiekować siC moj> córeczk>. Prawda, dyrektorze?

- OczywiWcie. Bez w>tpienia idealny. - JeWli tak mówi dyrektor, to chyba ma racjC… - Julien

zarumienił siC. - A czy pana córka bCdzie tutaj dzisiaj? Miała rozpocz>ć lekcje od tego tygodnia, jeWli siC nie mylC…

Page 53: Anna Andrew9 w rzeczywistości czekał tylko na ich bł>d. Źusił siC w swej idealnej powłoce, pragnł grzeszyć tak długo, aż jej nie zarysuje. Tego właśnie dnia osi>gnł to,

53

- Ona juc tu jest, tylko dobrze siC ukrywa - powiedział mCcczyzna, chwytaj>c oparcie fotela i obracaj>c je powoli w jego stronC. - Przedstaw siC, skarbie. - baden “skarbie”! - fuknCła dziewczyna, spogl>daj>c na Juliena spode łba. W tamtej chwili jego szczCka powoli opadła, a oddech zamarł. Postać skulona na fotelu była drobna, niezwykle szczupła i krucha. Jej alabastrowa skóra przypominała papier, na którym ktoW brutalnie pozostawił kilka ogromnych, sinych kleksów. Źługie, falowane włosy w kolorze ciemnego mahoniu opadały na twarz, zasłaniaj>c jej lew> czCWć, która ukryta była pod grubymi warstwami bandacy. Nie lepiej wygl>dały rCce, które od czasu do czasu pieczołowicie zakrywała rCkawami mundurka, ani kolana

pokryte wieloma plastrami. Mocna siC było tylko domyWlać, co kryje siC pod reszt> odzienia i jakiemu wypadkowi uległa. Chłopak stał jak wryty i patrzył. Choć była cała poobijana i blada jak Wmierć wydawała mu siC niesamowicie piCkna. Inna

od tych wszystkich, które widywał kacdego dnia. żdyby wierzył w miłoWć, ona byłaby dla niego wszystkim, co kryło siC pod tym prostym słowem. - Nie gap siC tak - warknCła nagle, wyrywaj>c go z zamyWlenia - Nie jestem cadn> atrakcj> w zoo. - JesteW piCkna… - szepn>ł mimowolnie i znów siC zarumienił. Sam juc nie wiedział co robi, co mówi, co czuje…

- Tak, jest zjawiskowa - potwierdził pan de Lancure, klepi>c j> po głowie - Ale wierz mi chłopcze, nie zawsze piCkno zewnCtrzne idzie w parze z piCknem wewnCtrznym.

- be co?! - wrzasnCła dziewczyna, podrywaj>c siC z fotela. Źopiero wtedy Julien zauwacył, ce zamiast zwykłych trzewików miała na sobie wysokie glany z metalowymi wstawkami i paskami. Jej szczupłe nogi, plisowana

Page 54: Anna Andrew9 w rzeczywistości czekał tylko na ich bł>d. Źusił siC w swej idealnej powłoce, pragnł grzeszyć tak długo, aż jej nie zarysuje. Tego właśnie dnia osi>gnł to,

54

spódniczka i buty, nadaj>ce siC raczej na wojnC nic do szkoły, wygl>dały razem tak komicznie, ce nie potrafił oprzeć siC parskniCciu Wmiechem. - Co ciC tak bawi, Wmiertelniku?! – ryknCła, obracaj>c siC ku niemu. - Spokojnie! Tylko spokojnie, skarbie… - Admarel

chwycił j> za nadgarstek i przyci>gn>ł do siebie - Nie ma po

co siC tak denerwować, prawda? - Tak - wtr>cił dyrektor Żarnase. - żdy tylko siC lepiej poznacie na pewno siC polubicie, jestem tego pewien. - A ja nie.

- No cóc… - skrzywił siC profesor. - Nie mocna być takim pesymist>. Wiecie, co? Moce przejdacie siC teraz po szkole, a my z panem de Lancure omówimy wszystkie szczegóły. Co ty na to, Julienie?

- W porz>dku - zgodził siC chłopak. - Mocemy iWć. - Nigdzie nie idC - burknCła dziewczyna, tupi>c nog>. - Ale…

- NIE!!! Rozumiesz?! N-I-E! Nie!

- Przeciec obiecałaW - mCcczyzna nachylił siC nad córk>. - ObiecałaW Urielowi… Chcesz go zawieWć?

Źziewczyna zmierzyła go wzrokiem. Widać było, ce bije siC z myWlami. Chciała jeszcze coW powiedzieć, ale w koMcu odpuWciła. Obróciła siC na piCcie i złapała Juliena za skraj mundurka.

- Macie tu jakiW bufet? - spytała. - Mamy…

- To zabierz mnie tam. Zgłodniałam.

żdy tylko wyszli z sekretariatu, zmieniła zdanie. Tonem jeszcze bardziej nie znosz>cym sprzeciwu nic ten,

Page 55: Anna Andrew9 w rzeczywistości czekał tylko na ich bł>d. Źusił siC w swej idealnej powłoce, pragnł grzeszyć tak długo, aż jej nie zarysuje. Tego właśnie dnia osi>gnł to,

55

którym mówiła profesor Mirage, nakazała zaprowadzić siC do toalety. Po drodze ignorowała wszystkie pytania Juliena, traktuj>c go jak natrCtn> muchC, której musi siC jak najszybciej pozbyć. W dodatku, jak na osobC prawie od stóp do głów pokiereszowan>, poruszała siC bez najmniejszego problemu

i nieraz wyprzedzała go o kilka kroków. żdy tylko doszli do łazienek dla dziewcz>t, bez słowa zniknCła za drzwiami. Julien stał i czekał. PiCć minut, dziesiCć, piCtnaWcie. Przy dwudziestu zacz>ł siC martwić, a przy dwudziestu piCciu doszedł do wniosku, ce coW musiało siC stać. Owszem rozumiał, ce dziewczCta lubi> długo siedzieć w łazience, ale ceby ac tyle? Nie. To nie było normalne. Na palcach podszedł do klamki i najostrocniej jak mógł przesun>ł j> w dół. W duchu widział juc najstraszniejsze wizje i mary. Nie potrafił udzielać pierwszej pomocy i miał tendencjC do wpadania w panikC. Co miał zrobić, gdyby… O nie! Nie powinien nawet tak myWleć. Nie mogło być, ac tak ale, nie mogło. Jednak to, co zobaczył przeszło jego najczarniejsze wyobracenia.

Page 56: Anna Andrew9 w rzeczywistości czekał tylko na ich bł>d. Źusił siC w swej idealnej powłoce, pragnł grzeszyć tak długo, aż jej nie zarysuje. Tego właśnie dnia osi>gnł to,

56

Page 57: Anna Andrew9 w rzeczywistości czekał tylko na ich bł>d. Źusił siC w swej idealnej powłoce, pragnł grzeszyć tak długo, aż jej nie zarysuje. Tego właśnie dnia osi>gnł to,

57

Rozdział の

Ucieczka

- Co ty, do licha, wyprawiasz?! – wrzasn>ł, podbiegaj>c do okna. - Przeciec to niebezpieczne!!! - spojrzał pod swoje nogi i zamarł. Na kafelkach lecały kraty, w które wyposacone były wszystkie okna w szkole. - A to… Jak to

zrobiłaW? Przeciec…

- Tak, to kraty, Wmiertelniku. Nie miałam z nimi cadnego problemu – odpowiedziała, otwieraj>c na oWciec skrzydło okna i wskakuj>c z gracj> na w>ski parapet. - Nie

mam zamiaru spCdzić tu ani chwili dłucej. Zmywam siC st>d. Nie mów nic Admarelowi, bo siC wWcieknie. Albo wiesz co? Najlepiej w ogóle nikomu nic nie mów. - Ale… - wydukał. - Co ty chcesz zrobić…? Przeciec to drugie piCtro, a ty jesteW ranna. Nie mocesz… Odpowiadam za ciebie! Nie mocesz ot tak po prostu uciec! Nie pozwalam! -

złapał j> kurczowo za dłoM i próbował poci>gn>ć w gł>b pomieszczenia.

- Phi! I co jeszcze?! - mruknCła i zanim siC zorientował, wykrCciła rCkC pod dziwnym k>tem. Obydwoje usłyszeli tylko chrupniCcie koWci, po czym Julien odskoczył do tyłu. Od łokcia, ac do ramienia czuł pulsuj>cy ból, którego nie był w stanie opisać. Oczy naszły mu łzami, a nogi zamieniły

Page 58: Anna Andrew9 w rzeczywistości czekał tylko na ich bł>d. Źusił siC w swej idealnej powłoce, pragnł grzeszyć tak długo, aż jej nie zarysuje. Tego właśnie dnia osi>gnł to,

58

siC w watC. Przeciec była dziewczyn>, nie mógł jej uderzyć. Jak wiCc miał siC bronić? Jak miał j> zatrzymać? Zrobił krok naprzód, ale powstrzymała go.

- OdsuM siC, bo tym razem skrCcC ci kark, a nie rCkC. Źobrze ci radzC Wmiertelniku, odsuM siC! - po czym skoczyła w dół. - Stój! - krzykn>ł. Ale było juc za póano. Nogi instynktownie poniosły go w stronC okna. Chciał powstrzymać szalon> uciekinierkC przed groanym upadkiem. Zanim zd>cyła całkowicie znikn>ć za oknem, opuszkami palców pochwycił r>bek jej spódnicy, po czym niespodziewanie stracił równowagC, przechylił siC przez nisko znajduj>cy siC parapet i razem z ni> run>ł w dół. Te kilka metrów dziel>cych ich od ziemi było niczym ułamek sekundy. Zd>cyli tylko zacisn>ć powieki. I wtem, tuc nad trawnikiem Julien poczuł jej dłonie. Obróciła siC i… Bum! Całym ciCcarem ciała uderzyła w ziemiC, przejmuj>c na siebie siłC upadku i chroni>c go przed najgorszym. Otworzył oczy. Lecała pod nim. Z jej czoła Wciekała szkarłatna strucka, a jej niecierpliwe palce wybijały nieznany mu rytm. Czuł na twarzy jej miarowy oddech, słyszał bicie jej serca. Powoli zsun>ł siC z jej drobnego ciała i opadł miCkko na trawC. Był w szoku. Nie

wierzył… Nie, on nie chciał wierzyć w to, co siC stało. Przetarł dłoni> twarz dla pewnoWci. Tak lecała tam, z szeroko otwartymi oczami, wpatruj>c siC w nieznany mu punkt i jakby nigdy nic uWmiechaj>c siC. Spod grubej warstwy jej bandacy pokazała siC krew. Szarpn>ł j> za ubranie. - Co ciC tak bawi? – rykn>ł. - O mało siC nie pozabijaliWmy! - Mów za siebie, Wmiertelniku. - „Vmiertelniku”?! JesteW tak samo Wmiertelna jak i ja.

Page 59: Anna Andrew9 w rzeczywistości czekał tylko na ich bł>d. Źusił siC w swej idealnej powłoce, pragnł grzeszyć tak długo, aż jej nie zarysuje. Tego właśnie dnia osi>gnł to,

59

Źziewczyna nie odpowiedziała. Podniosła siC tylko z trawy i zrobiła kilka kroków naprzód. Jej twarz z wysiłku posiniała i pokryła siC kroplami potu. I choć miotała ni> fala dreszczy, Julien mógł tylko stać i patrzeć. Patrzeć, jak Wci>ga marynarkC, ociera ni> twarz i rzuca w gł>b szkolnego ogrodu, a nastCpnie, niczym zjawa, znika za ogrodzeniem, pozostawiaj>c za sob> jedynie krwawy Wlad. żdyby znał jej imiC, krzyczałby za ni>. żdyby potrafił j> powstrzymać, nie wahałby siC ani chwili. żdyby… Źlaczego zawsze tylko gdybał?! Przeciec obiecał dyrektorowi, panu de Lancure, a przede wszystkim sobie, ce siC ni> zaopiekuje. Jakkolwiek trudna, nieznoWna i szalona by nie była, miał przy niej być. Ufali mu - nie mógł ich zawieWć. - Zaczekaj! – krzykn>ł, przeskakuj>c przez płot. Jak niesiony na skrzydłach pognał w dół alei. Na jego widok

ludzie zatrzymywali siC i szeptali miCdzy sob>, jednak nie zwracał na to najmniejszej uwagi. W tamtej chwili liczyły siC tylko Wlady jej krwi. Nieliczne, poWcierane podeszwami i zatopione w głCbinach kałuc. Prowadziły na przedmieWcia, do najbardziej zapuszczonej dzielnicy miasta. Tam, gdzie ludzie

pokroju jego rodziców nigdy nie postawiliby stopy. PoWród zatCchłych domów i opuszczonych magazynów nagle siC urwały. Julien stan>ł jak wryty. W poWpiechu rozejrzał siC. Był w nieznanym sobie miejscu, pomiCdzy obcymi ludami i ewidentnie rzucał siC w oczy. Przełkn>ł WlinC i podszedł do starszej kobiety siedz>cej na schodach kamienicy. - Przepraszam, nie widziała pani… - ale zanim zd>cył dokoMczyć, kobieta trzaskaj>c drzwiami, zniknCła w Wrodku budynku. Podobnie było z wszystkimi innymi, których próbował zaczepić. Na jego widok dzieci rozpierzchały siC we wszystkie strony, a doroWli znikali pomiCdzy w>skimi zaułkami. Nawet bezpaMskie psy wałCsaj>ce siC po ulicach

Page 60: Anna Andrew9 w rzeczywistości czekał tylko na ich bł>d. Źusił siC w swej idealnej powłoce, pragnł grzeszyć tak długo, aż jej nie zarysuje. Tego właśnie dnia osi>gnł to,

60

chowały siC przed nim, a on sam nie miał pojCcia dlaczego.

To, ce był ubrany w mundurek presticowej szkoły nie mogło ich przeciec tak przeracać. I nagle jego wzrok skierował siC w stronC sklepowej wystawy. W pokrytej smugami szybie odbijała siC jego zmaltretowana sylwetka. Zadrapana twarz, rozciCte usta, rCkaw mundurka przylegaj>cy do bezwładnej rCki i podarte spodnie, a wszystko to doprawiane szczypt> krwi i brudu.

- Oc ty… - jCkn>ł, odgarniaj>c blond włosy. - Jak ja

mam w takim stanie wrócić do domu? Jak ja mam w ogóle wrócić do domu…?

Im bardziej starał siC odnaleać drogC powrotn>, tym bardziej siC gubił. Po raz pierwszy miał tec cal do cycia, ce nie obdarzyło go dobr> orientacj> w terenie. Wszystkie domy, sklepy i hale wygl>dały dla niego prawie identycznie. Nie miał przy sobie nawet torby, w której trzymał portfel i komórkC. Wszystko zostało w St. Maria. Odczuwał niepewnoWć i strach. JeWli w taki sposób miało odmienić siC jego cycie, to chyba wolał je takim jakim było wczeWniej. I wtedy, gdy tak rozmyWlał, znów przypomniał sobie o Cainie. On z pewnoWci> nie dopuWciłby do takiej sytuacji. Jak to mawiał Żarnase, był w koMcu “idealny”. M>dry, przystojny i w ogóle naj, naj, najlepszy i oczywiWcie miał tec Wwietn> orientacjC w terenie. Tu Julien wybuchn>ł głoWnym Wmiechem. Sam w to nie wierzył, ale o dziwo niesamowicie poprawiło mu to humor. Uniósł głowC. Jakikolwiek nie był jego brat, był z niego niezmiernie dumny, poza tym mało kto potrafił go tak rozWmieszyć. „Zaiste, musiał być wyj>tkowy, psorze!”

pomyWlał, znów parskaj>c Wmiechem i podszedł do przejWcia dla pieszych. Jak na złoWć czerwone Wwiatło akurat nie chciało

Page 61: Anna Andrew9 w rzeczywistości czekał tylko na ich bł>d. Źusił siC w swej idealnej powłoce, pragnł grzeszyć tak długo, aż jej nie zarysuje. Tego właśnie dnia osi>gnł to,

61

siC zmienić, wiCc czekaj>c, zacz>ł wymyWlać kolejne dziedziny, w których Cain mógłby być mistrzem. Od sztuki cyrkowej, poprzez … I nagle jego błCkitne oczy spoczCły na jej sylwetce. Siedziała sobie jak gdyby nigdy nic na przystanku autobusowym i przytrzymuj>c zCbami bandac, nieudolnie próbowała owin>ć go wokół nadgarstka. - Tu jesteW! – zawołał, machaj>c do niej rCkami. Źziewczyna jednak nawet nie drgnCła. Była jeszcze bardziej uparta nic ta głupia czerwona lampka Wwiec>ca tuc nad jego głow>. Zakl>ł pod nosem i rozejrzał siC. Ulica wydała mu siC zupełnie pusta. Nic nie stało mu na drodze. Pobiegł.

Jego wspomnienia z tego, co wydarzyło siC póaniej ograniczały siC tylko do kilku ulotnych obrazów. PamiCtał pojawiaj>ce siC znik>d Wwiatła, pisk opon i jej fiołkowe oko otulone wianuszkiem długich, czarnych rzCs wpatruj>ce siC w jego ciało nikn>ce pod kilkutonowym pojazdem. Póaniej zalała go fala bólu. Było mu ciCcko i z kacd> chwil> coraz

bardziej duszno. I choć jego serce waliło jak opCtane, pragn>c zachować go przy cyciu, jego umysł siC poddał. Ton>ł w kałucy wszechogarniaj>cego szkarłatu, beznamiCtnie utkwiwszy wzrok w swoich własnych koMczynach lec>cych kilka metrów dalej. Po chwili ból ustał, a to co widział przestało go przeracać. Był spokojny, wiedział bowiem, ce ona jest tuc koło niego. Słyszał jej krzyk i szorstki głos. Kazała mu nie zasypiać i nie tracić nadziei. Ale im bardziej starał siC nie zamykać oczu, tym jego powieki szybciej opadały w dół. Tego właWnie ciepłego, poniedziałkowego przedpołudnia Julien umarł po raz pierwszy.

Page 62: Anna Andrew9 w rzeczywistości czekał tylko na ich bł>d. Źusił siC w swej idealnej powłoce, pragnł grzeszyć tak długo, aż jej nie zarysuje. Tego właśnie dnia osi>gnł to,

62