black wall magazine #10 2013

62
1

Upload: black-wall-magazine

Post on 02-Mar-2016

214 views

Category:

Documents


1 download

DESCRIPTION

[10] december 2013 Redaktor Naczelny: Kamil Rodziewicz

TRANSCRIPT

Page 1: Black Wall Magazine #10  2013

1

Page 2: Black Wall Magazine #10  2013

2

SPIS TREŚCI

Page 3: Black Wall Magazine #10  2013

3

[10] 2013 GRUDZIEŃ

Redaktor naczelny & Creative direktor

KAMIL RODZIEWICZ

[email protected]

Grafik: DOMINIK KONDZIOŁKA

Redakcja:

AGNIESZKA JÄCKEL, CLUADIA

KARWACKA, TOMASZ REPETA, MONIKA

SZODA, BARTOSZ ZASIECZNY

Współpraca:

NINA OLEJNICZAK, KAROLINA

JAKUBIEL, AGATA KUCHARCZYK, ANNA

KRĘPCZYŃSKA, MARTA

POŁCHOWSKA, REMIGIUSZ SZUREK

Fotograf:

EDYTA BARTKIEWICZ, BARTOSZ KLI-

MASIŃSKI, BARTOSZ WOJCIECHOWSKI,

Korekta:

KAROL NOWAKOWSKI

Welcome to the Jungle

PHOTO: EDYTA BARTKIEWICZ

MODEL: MAJA/ D'VISION

STYLIST: ANNA LEWANDOWSKA,

KAROLINA KORKUĆ

MAKE-UP AND HAIR: KAROLINA KOR-

KUĆ

DESIGNERS: KAROLINA KORKUĆ AND

IGA TOMASZEWSKA

MIEJSCE SESJI: WARSZAWSKIE ZOO

12 POJAWIAM SIĘ I ZNIKAM

„CZYLI SYNDROM MR BIGA”

13

NIKOTYNOWA PIĘKNOŚĆ

„KOBIETA A PAPIEROS – RÓŻNICE

I PODOBIEŃSTWA”

14

MIŁOŚĆ OD PIERWSZEGO WEJRZENIA „CZY ONA W OGÓLE ISTNIEJE?”

15

KOBIETA MNIE PODRYWA

„KOBIETY PRZEJMUJĄ INICJATY-

WĘ”

16

FACEBÓG WYZNACZA RZE-

CZYWISTOŚĆ

„CZY FACEBOOK STAŁ SIĘ NASZYM

PRZEKLEŃSTWEM?”

17

MŁODZIEŻ NARKOPOLSKA

„NARKOTYKI SĄ DOBRE … DLA

IDIOTÓW!”

26

TRIKI MAKIJAŻU

„JAK ZROBIĆ MAKIJAŻ DZIENNY?”

28

KOSMETYCZNE POMYSŁY NA

DROBNE PREZENTY ŚWIĄ-

TECZNE

„3 KLUCZOWE ZASADY, KTÓRYMI

POWINNIŚMY SIĘ KIEROWAĆ PRZY

WYBORZE PREZENTU”

30

REKLAMUJĄC SKANDALE

„TOP 5 MODOWYCH SKANDALI”

32

XIX GALA MODA&STYL

„RELACJA Z JEDNEGO Z NAJWIĘK-

SZYCH WYDARZEŃ MODOWYCH W

POLSKACE”

34

BOŻE NARODZENIE

„IDEA ŚWIĘTEGO MIKOŁAJA I PRE-

ZENTÓW”

35

TRADYCJE WIGILIJNE

„CZY JESTEŚMY PRZESĄDNYM NA-

RODEM”

37

RECEPTA NA SZCZĘŚCIE

„SZCZĘŚLIWI „OT TAK” PO PRO-STU”

44

OPOWIADANIE

„TO BYŁ NASZ OSTATNI DZIEŃ”

46

JAZDA KULTURALNA

„RECENZJE: KSIĄŻKA I CD”

60

ROK 2013 W MUZYCZNEJ

PIGUŁCE

Page 4: Black Wall Magazine #10  2013

4

Page 5: Black Wall Magazine #10  2013

5

Page 6: Black Wall Magazine #10  2013

6

Page 7: Black Wall Magazine #10  2013

7

Page 8: Black Wall Magazine #10  2013

8

Page 9: Black Wall Magazine #10  2013

9

Page 10: Black Wall Magazine #10  2013

10

PHOTO: BARTOSZ KLIMASIŃSKI

WEBISTE: WWW.FELIZ.PL

MODEL: ANIA B./UNCOVERMODELS

MAKE-UP: MAŁGORZATA MARKOWIAK

WWW.MARGO-WIZAZ.PL

DESIGNERS: SYLWIA ROMANIUK

SYLWIAROMANIUK.COM

Page 11: Black Wall Magazine #10  2013

11

Page 12: Black Wall Magazine #10  2013

12

LIFESTYLE

Pojawiam się i znikam, czyli Syndrom MR BIGA NIE ZNAM KOBIETY, KTÓRA NIE OGLĄDAŁABY (CZY CHO-CIAŻ NIE ZNAŁA) SEKSU W WIELKIM MIEŚCIE. NIE ZNAM TEŻ MĘŻCZYZNY, KTÓRY NIE NAZWAŁBY SA-RAH JESSIKI PARKER KOBIE-TĄ-KONIEM. ALE SARAH (A WŁAŚCIWIE TO KULTOWA CARRIE BRADSHAW) MIAŁA CHYBA POWAŻNIEJSZY PRO-BLEM NIŻ TEN, ŻE WYWO-ŁYWAŁA U NIEKTÓRYCH ZWIERZĘCE SKOJARZENIA. JAKA KOBIETA PCHA SIĘ W ZWIĄZEK Z FACETEM, KTÓRY MA GDZIEŚ JEJ UCZUCIA, BAWI SIĘ NIĄ, ROZKOCHUJE W SOBIE, A POTEM ZNIKA I… ZNÓW SIĘ POJAWIA? O DZI-WO, SPORA CZĘŚĆ KOBIET MA SWOJĄ WŁASNĄ WERSJĘ BIGA. tekst: ANIA KRĘPCZYŃSKA http://co-nas-kreci.blog.pl

im jest Mr Big? To przy-stojny, bogaty i charyzma-tyczny mężczyzna, za któ-

rym Carrie biega od pierwszego, aż do ostatniego odcinka. Czyli przez jakieś 10 lat. Rozstają się, by po jakimś czasie do siebie wrócić i znów się rozejść. W mię-dzyczasie, ona napotyka na swej drodze kolejnych mężczyzn, a on się żeni, ale jego małżeństwo rozpada się, bo… Big nawiązuje romans z Carrie. W ich przypadku wszystko koń-czy się szczęśliwie, w końcu stają na ślubnym kobiercu, ale niemało

się wcześniej dziewczyna nacier-piała. Łącznie z tym, że raz ją przed ołtarzem zostawił. Mimo to, potrafiła wybaczyć i widząc go nie uciekała w popłochu, lecz w jednej chwili, była w stanie po-rzucić dla niego swoje dotychcza-sowe, idealne życie. A on był jak statek-widmo. Pojawiał się (na-mącił jej w głowie) i znikał.

o faceci w stylu Biga mają w sobie, że nie możemy się im oprzeć? Wiemy dosko-

nale, że głębsza relacja nie przy-niesie nam nic dobrego, ale mimo wszystko ciągnie nas do naszych eks. Oczywiście nie do wszyst-kich. Są rzeki, do których nie wchodzi się dwa razy, ale są też i takie, których nurtem znowu z przyjemnością popłyniemy i da-my się porwać. Czemu tak jest? Żadna z nas tego do końca nie wie. Może to mityczne „to coś”, przez które tracimy głowę? Może to, że lubimy gonić za czymś, co jest nieosiągalne i przez to bar-dziej nas kręci? Można by powie-dzieć – czysty masochizm. To tak, jakbyśmy się uzależniły od bólu i choćby zrobiono nam najgorsze świństwo, pozwalamy ranić się ponownie.

Jak widać, kobieca naiwność nie zna granic. Wciąż wierzymy, że kiedy kolejny raz spotkamy się z naszym Bigiem, on się zmieni, przejrzy na oczy, uświadomi so-bie, że jesteśmy „tą jedyną”, miło-ścią jego życia (nie zajmując mu to dekady, jak serialowemu boha-terowi) i wróci do nas. Niestety życie jest brutalne i zanim się obejrzymy, kolejny raz bijemy się w piersi, że znów byłyśmy dla niego tylko zabawką, którą odło-żył na później i kiedyś wróci, by ponownie się pobawić.

dodatku, wiele wysił-ku w to nie muszą wkładać. Wystarczy

zwykłe spojrzenie, żeby rozpętać burzę. Oczywiście mamy świa-domość, że pewnie znowu wszystko skończy się jak zawsze, ale głupie serce nie daje za wy-graną. Tym sposobem pozwala-my się wykorzystywać super samcom, dbającym tylko o swoje potrzeby i pragnienia. Czekamy latami na kogoś, kto jest w stanie poświęcić dla nas jedynie parę chwil. I przywiązujemy się do mężczyzn, którzy za nic nie chcą się wiązać…

K

C

W

Page 13: Black Wall Magazine #10  2013

13

Nikotynowa piękność

Z KOBIETĄ JAK Z PIERWSZYM W ŻYCIU PAPIEROSEM . OD SAMEGO POCZĄTKU CIEKA-WI, INTRYGUJE, POCIĄGA. WIADOMO, ZAKAZANY OWOC SMAKUJE NAJLEPIEJ, DLATE-GO SMAKUJMY GO KĘS, PO KĘSIE. tekst: KAMIL RODZIEWICZ

iedy po raz pierwszy zapa-liliśmy papierosa, to nie potrafiliśmy się nim od

razu zaciągać. Fakt, niczego od-krywczego nie napisałem, ale do rzeczy. Wszystkiego człowiek musi się nauczyć, a jak to mówią, praktyka czyni mistrza. Im więcej papierosów wypalimy, tym z każdym kolejnym zaciągnięciem czerpać będziemy większą przy-jemność z naszego uzależnienia. Analogiczna sytuacja zachodzi w relacjach damsko-męskich.

Jak sobie zapalisz tak się wyśpisz

Gdy jako dorastający mężczyźni poznajemy kobietę, nie wiem jak się z nią obchodzić. Z czasem jednak, tak jak i z papierosem, stajemy się bardziej odważni, a chęć zgłębienia jej tajników ro-śnie. Dochodzimy do etapu, w którym wiemy czego chcemy i potrafimy się tym samym od-wdzięczyć. Będąc uzależnionym, nie możemy myśleć o niczym innym niż o naszym nałogu. Wszystkie nerwy w naszym ciele krzyczą. Nasze zmysły szaleją, marzymy tylko o jednym. Chce-my po raz kolejny zanurzyć się w naszej nikotynowej piękności.

kraczając w dorosłe życie, papieros bezu-stannie tam towarzy-

szy. Poznajemy dzięki niemu nowych ludzi, miejsca, otwierają się przed nami nowe możliwości, o których nie mieliśmy dotych-czas pojęcia. Podobno modna na palenie odchodzi w zapomnienie, ale moda na seks – NIGDY. Kiedy rozpocząłem swoją przygodę z nałogiem nikotynowym, paliłem L&M light’y. Z czasem chciałem spróbować czegoś innego i prze-rzuciłem się na blondwłose Mar-lboro. Z perspektywy czasu i upodobań wiem, że odpowiadają mi ciemnowłose L&M. Aby wie-dzieć, jaka kobieta jest dla nas odpowiednia, należy szukać, po-znawać i smakować paczkę po paczce, aż w końcu trafimy na tą właściwą. Blondynki, brunetki, szatynki, czy rude. Od koloru do wyboru dla każdego w zupełno-ści wystarczy, i każdy znajdzie tę, której walory najbardziej mu odpowiadają. Pamiętajcie, w każ-dej kobiecie jest coś interesują-cego, co warto zgłębić. Każdą można się zaciągnąć i ulec jej nałogowi. Idąc do kiosku, aby kupić papie-rosy, kierujemy się upodobania-mi i podejmujemy szybką, prostą i świadomą decyzję. Płacimy za paczkę, którą chcemy mieć. W

LIFESTYLE

tym miejscu zaczynają się schody – nie te do nieba, lecz do piekła. Z kobietą, nie da się tak racjonalnie postępować. Nie można kiero-wać się ogólnie przyjętymi regu-łami. Chcąc którąś zdobyć, trzeba za każdym razem przyjmować inną taktykę. Metoda małych kroczków, kontra ostra jazda. Niestety Panowie, mamy prze-chlapane. Aby móc ją wziąć nale-ży się trochę nabiegać i nieźle napocić. Zacznijmy stopniowo, co nagle to po diable – wyjątek stanowi szybki, niezobowiązują-cy seks. Wszystkie chwyty do-zwolone, w dosłownym tego słowa znaczeniu. Kiedy przebi-jemy powłokę niedostępności, będziemy mogli w końcu zapalić i móc się zaciągnąć. Gra warta świeczniki, czy raczej zapalniczki.

stnieją różne rodzaje uzależ-nień. Nie należy wszystkiego wrzucać do jednego wora i

potępiać. Fakt, bycie uzależnio-nym nie skutkuje niczym do-brym, choć jak od wszystkiego, tak i tu zdarzają się wyjątki. Nie wszystko jest czarne albo białe. Nie każdy nałóg powoduje u nas aż tak poważne uszczerbki na zdrowiu. Nikt nie powiedział, że życie jest proste, dlatego sami musimy się hartować i rozsądnie wybierać nałogi. A poza tym, kto palaczowi zabroni się zaciągać?

K W

I

Page 14: Black Wall Magazine #10  2013

14

MIŁOŚĆ OD PIERWSZEGO..

MIŁOŚĆ OD PIERWSZEGO WEJRZENIA

DOPADA NAS W NAJMNIEJ OCZEKIWANYM MOMENCIE. JEDNI MÓWIĄ, ŻE TO MIT, DRUDZY TWIERDZĄ, ŻE IST-NIEJE I MAJĄ NAWET NA TO DOWODY. CHYBA PÓKI SAMI TEGO NIE DOŚWIADCZYMY, NIE PRZEKONAMY SIĘ, JAK JEST NAPRAWDĘ. „NIE IS-TNIEJE MIŁOŚĆ OD PIER-WSZEGO WEJRZENIA, OD PIERWSZEGO WEJRZENIA MOŻE SIĘ OBUDZIĆ TYLKO POŻĄDANIE”, JAK POWIE-DZIAŁ PIERRE LA MURE. NO WŁAŚNIE… A MOŻE TO TYL-KO ZAUROCZENIE NASZYM WYGLĄDEM, POCIĄG FI-ZYCZNY? JAK WYTŁUMA-CZYĆ TO NIEZWYKŁE ZJAWI-SKO? tekst: ANIA KRĘPCZYŃSKA http://co-nas-kreci.blog.pl

1997 roku CBOS prze-prowadził badania m.in. na ten temat i

52% ankietowanych opowiedzia-ło, że jest przekonana o istnieniu romantycznej, „porażającej” mi-łości. Tylko dwie piąte badanych odniosło się do tego sceptycznie i uznało, że coś takiego nie jest możliwe. Ale już osiem lat póź-niej, liczba ankietowanych wie-rzących w miłość od pierwszego wejrzenia wzrosła do 62%, a 30% wyrażało tę opinię w spo-sób zdecydowany. Tylko jedna trzecia przebadanych odpowie-działa na „nie”, przy czym zdecy-dowany brak wiary w możliwość ekspresowego zakochania się, deklarował co dziewiąty Polak

(11%). Tak jak 16 lat nie miało znaczenia, czy więcej kobiet, czy mężczyzn w nią wierzy, tak teraz bardziej skłaniają się ku niej pa-nie.

Liczby nie kłamią – Polacy wierzą w miłość od pierw-

szego wejrzenia. Ale czy istnieje naprawdę?

My znamy ją głównie z hollywo-odzkich produkcji filmowych. Ona piękna, on przystojny. Wpa-dają na siebie w jakiejś zwyczaj-nej sytuacji, patrzą głęboko w oczy i wystarczy sekunda, by wiedzieli, że są sobie przezna-czeni (choć żadne z nich nie wy-powiada ani słowa) i mimo prze-ciwności losu, kiedyś znów na siebie wpadną i będą razem. W prawdziwym życiu prawdopodo-bieństwo, że czegoś takiego do-świadczymy, jest chyba mniejsze niż trafienie szóstki w Totka.

nalitycy twarzy człowieka twierdzą, że zakochujemy się w kimś, kierując się

trzema cechami. Właśnie fizycz-nymi. Wybieramy partnera na podobieństwa, kogoś zbliżonego do nas, naszego wyglądu i stylu

(mityczna „druga połowa”?) oraz według znanych rysów, które nam przypominają jakiegoś bli-skiego, a tym samym, łatwiej nam tej osobie zaufać. Ważny jest też kontakt wzrokowy, im dłuż-szy i intensywniejszy, tym szansa na wpadnięcie w sidła miłości większa. Nawet jeśli spodoba nam się ktoś na przystanku/ w sklepie/ na uczelni, to czy można nazwać to miłością? W przeciągu paru se-kund możemy ocenić kogoś tylko po jego wyglądzie i „zakochujemy się” na podstawie optycznego wrażenia. Nie wiemy, jaki ktoś ma charakter, kim jest, jakiej muzyki słucha i co je na śniada-nie. Kierujemy się (zwykle) ład-nym obrazkiem. To tak naprawdę zauroczenie, które być może przerodzi się w tę właściwą mi-łość, ale nie musi tak też być. Nie możemy mylić miłości od pierw-szego wejrzenia z pociągiem fi-zycznym, czy pożądaniem. To, że ulegliśmy czyjemuś urokowi osobistemu, nie czyni z tego prawdziwego uczucia. To pewne – tęsknimy za wielką, romantyczną miłością. Nie dajmy się jednak ponieść emocjom i nie

W

A

Page 15: Black Wall Magazine #10  2013

15

wierzmy tylko w to, co widzimy. Często tracimy kontrolę i zbyt szybko się angażując, układamy w głowie daleko idące w przy-szłość scenariusze u boku tej osoby, a zapominamy o tym, że miłość wymaga ciągłej pracy i pielęgnacji. A to, na co szybko się „napalamy” może równie szybko zgasnąć i czeka nas rozczarowa-nie. Zaślepieni „miłością” nie dostrzegamy negatywnych cech tej osoby, albo co gorsza – ktoś nie odwzajemnia naszego uczu-cia. A na miłość od pierwszego wejrzenia, jak na ironię, najbar-dziej podatni są single, osoby w nieudanych związkach lub nie-dawno porzucone. Zawód miło-sny gotowy. I biadolenie potem na cały ród męski/damski. Bo przecież „wszyscy są tacy sami!”. Ile badań i ankiet nie byłoby przeprowadzonych, miłości nie da się do końca jej poznać. Żaden naukowiec nie jest w stanie zaj-rzeć nam do serca i powiedzieć, co tak naprawdę czujemy. Jeden związek zacznie się od przyjaźni, drugi od wspólnie spędzonej nocy, trzeci być może od pierw-szego wejrzenia.

a miłość nie ma reguły. Tylko od nas zależy, czy uczucie, jakie towarzyszy

nam przy pierwszym spotkaniu i czasem jedynie wymianie spoj-rzeń, zamieni się w coś poważne-go, co będziemy mogli bez żad-nych wątpliwości nazwać miło-ścią, czy stanie się tylko przelot-ną znajomością…

Miłość od pierwszego Wejrzenia

Wisława Szymborska

„…Były znaki, sygnały, cóż z tego, że nieczytelne.

Może trzy lata temu albo w zeszły wtorek

pewien listek przefrunął z ramienia na ramię?

Było coś zgubionego i podniesio-nego.

Kto wie, czy już nie piłka w zaroślach dzieciństwa?...”

SZTYKA PODRYWANIA

Kobieta mnie… podrywa! CZY KOBIECIE W DZISIEJ-SZYCH CZASACH WYPADA ZABIEGAĆ O MĘŻCZYZNĘ I WYJŚĆ PIERWSZEJ Z PROPO-ZYCJĄ SPOTKANIA, BĄDŹ W SYPIALNI? JAK MĘŻCZYŹNI ZAPATRUJĄ SIĘ NA DAMSKIE ZALOTY I CZY LUBIĄ, GDY TO ONE PRZEJMUJĄ STERY? CZY JEST JAKAŚ GRANICA, KTÓREJ NIE POWINNYŚMY PRZE-KROCZYĆ, GDY CHCEMY PODBIĆ MĘSKIE SERCE? tekst: ANIA KRĘPCZYŃSKA http://co-nas-kreci.blog.pl

d wieków towarzyszy nam pogląd, że to mężczyzna powinien starać się i za-

biegać o kobietę. W naszych gło-wach utrwalił się przede wszyst-kim obraz szlachetnego rycerza, który do końca walczył o serce ukochanej, wielbił ją i czcił oraz dbał o to, by czuła się szczęśliwa. A białogłowa, nie znając innego wzoru postępowania, potulnie godziła się na taki stan rzeczy. Potem pojawił się gentleman, czyli mężczyzna o dobrym, uprzejmym, wspaniałomyślnym i kurtuazyjnym zachowaniu. Ale czy w czasach, kiedy kobiety stają się coraz bardziej niezależ-ne i panuje moda na feminizm, jest jeszcze miejsce dla prawdzi-wych gentlemanów i tego, by tylko mężczyźni mieli prawo do „ustalania zasad”? Kobiety też chcą mieć coś do powiedzenia i coraz częściej same wychodzą z propozycjami, np. spotkania, zagadują do facetów w autobu-sach i knajpach, zakładają konta na portalach randkowych, nie

czekając, aż to oni zrobią pierw-szy krok.

mawiano nam przez lata, że to facet zawsze wychodzi z inicjatywą.

Do dziś słyszę słowa: „Poczekaj, przetrzymaj go trochę. Będziesz niedostępna, staniesz się wyzwa-niem, sam do ciebie przyjdzie”. Dziś w prasie kobiecej widzę hasła: „Atakuj! Nie czekaj!”, czy „Jak zdobyć faceta marzeń w pięć minut – 15 prostych trików”. Oczywiście, nie jest też tak, że nagle wszystkie kobiety stały się zagorzałymi indywidualistkami, porzuciły dawne zwyczaje i same decydują o tym, z kim, jak i dla-czego. Ciągle istnieją takie, dla których ma ogromną wartość, że mężczyzna się o nie stara, chce się spotkać, czy zwyczajnie za-cząć rozmowę. I to się ceni, że nadal są kobiety, które nie krzy-czą głośno na każdym kroku: „Mam gdzieś zasady!”, „Sama o sobie decyduję”, albo „On będzie mój!”. Ale co zrobić, gdy niektórzy z mężczyzn są wstydliwi, kobiety ich onieśmielają lub sami nie wiedzą, czego chcą? Czasami bez impulsu ze strony dziewczyny nie potrafiliby sobie tego uświa-domić. Lata nieudanych prób nauczyły ich, żeby rezygnować z wyśnionej kobiety, bo im bardziej cel im się podoba, tym większe ryzyko. A im większe ryzyko, tym potem kolejny zawód miłosny jest bardziej bolesny. Ale często chłopak nie odrzuca zalotów damskich, o ile kobieta nie jest bardzo nachalna, czy podoba mu się fizycznie. Wielu mówi, że to dla nich pewnego rodzaju nobili-tacja, czują się podłechtani i do-ceniani. Nie chcą, by tylko oni odwalali „czarną robotę” i cieszy ich, gdy kobieta przejmuje stery. Panowie doskonale zdają sobie sprawę, że to głównie im wypada zainicjować znajomość i czują się w swoim żywiole, kiedy mogą wykazać inicjatywę. Ale jedno-cześnie lubią też kobiety pewne

N

O

W

Page 16: Black Wall Magazine #10  2013

16

siebie, dążące do realizacji swo-ich celów oraz takie, które dadzą im pewien rodzaj niezależności i komfortu psychicznego.

edług statystyk, to pa-nowie częściej inicjują intymne zbliżenia, ale i

kobiety są coraz bardziej śmiałe w tej kwestii. Stały się odważne i nie boją się wyrażać swoich po-trzeb. Zaproszenie do seksu to sygnał, że partnerowi zależy na budowaniu trwałości związku. Kto więc powinien go propono-wać? Nie ten, któremu „wypada”, ale ten, kto ma na to ochotę. Brak inicjatywy jednej ze stron może być odebrane jako przejaw ruty-ny, niezaangażowania, obojętno-ści lub tego, że nam nie zależy – na partnerze i na związku. Aby relacja dobrze funkcjonowa-ła, obie strony muszą równie mocno się starać i o siebie zabie-gać. W obecnych czasach, gdy wszelkie zasady i reguły mocno się pozmieniały, coraz częściej to kobiety są siłą sprawczą wielu sytuacji. Co nie znaczy, że im nie zależy na staraniach mężczyzn. Wciąż chcą wiedzieć, że są dla kogoś ważne i lubią, gdy ktoś o nie walczy, ale równie silnie chcą mieć kontrolę nad własnym ży-ciem i nie krępuje ich nawiązy-wanie kontaktu z mężczyznami. Mit faceta-zdobywcy (stworzony pewnie przez nas same), potrze-bującego dominować w związku i udowadniać swej męskości, po-woli odchodzi w niepamięć. Bo mężczyzna też chce odczuć, że komuś na nim zależy.

ajtrudniejszy pierwszy krok, ale jak już się go zrobi, to nieważne, kto go

wykonał. Czasem warto zaryzy-kować, chociażby zagadać, czy uśmiechnąć się, by nie ominęło nas coś wyjątkowego. Chyba nie po to nasze prababcie walczyły o równouprawnienie, żeby teraz zastanawiać się, czy nam, kobie-tom, coś wypada lub nie wypa-da…

CYBERPRZESTSZEŃ

FaceBÓG wyznacza rzeczywistość

CHYBA NIE MA NIKOGO TA-KIEGO, KTO NIE WIEDZIAŁBY O ISTNIENIU FACEBOOKA. BA, DZIŚ ZDECYDOWANA WIĘKSZOŚĆ POSIADA JUŻ NAWET PRYWATNE KONTA Z KTÓRYCH KORZYSTA REGU-LARNIE. DZIŚ DANE STATY-STYCZNE POKAZUJĄ, ŻE IN-TERNET JEST NIEODŁĄCZ-NYM ELEMENTEM ŻYCIA ZDECYDOWANEJ WIĘKSZO-ŚCI SPOŁECZEŃSTWA. A LI-CZY SIĘ, ŻE JUŻ OKOŁO 900 MILIONÓW AKTYWNYCH KONT ISTNIEJE NA FACEBO-OKU. POTĘŻNY WYNIK- DLA PORÓWNANIA TAKA ILOŚĆ LUDZI ZAMIESZKUJE CAŁY KONTYNENT AFRYKAŃSKI- A WIĘC CAŁKIEM SPORO. POR-TAL STWORZONY PRZEZ MARKA ZUCKERBER-GA DOCIERA DO NIEMAL KAŻDEGO MIEJSCA NA ŚWIE-CIE I JAK KAŻDA RZECZ PO-SIADA SWOJE WADY I ZALE-TY. tekst: TOMASZ REPETA Nie idę do kina, wolę posiedzieć na Facebooku

acebook już na tyle zado-mowił się u niektórych użytkowników, że staje się

bardziej atrakcyjny niż wyjście ze znajomymi, chociażby do kina. Stworzył się cyberprzestrzeń, w której jest niemal wszystko. Użytkownik podaje swoje dane personalne, systematycznie oznacza ważne wydarzenia z życia, poznaje nowych znajo-mych, aktualizuje zdjęcia i chwali

się tym, co fascynującego zrobił w ciągu ostatnich dni. Wszystko wydaje się być całkiem normalne, gdyby nie Jestem chory na Facebooka

dyby oczywiście nie to, że wyodrębniła się grupa ludzi. którzy od portalu są

najwyraźniej w świecie uzależ-nieni. Historia uzależnienia jest podobna do wszystkich innych. Zaczyna się od tego, że znajomi namawiają na założenie konta. Po czym powoli udostępnia się zdjęcia, aktualizuje informacje. Aż do momentu, kiedy o Facebo-oku myśli się nawet wtedy, kiedy jest się poza domem. Kiedy masz nieokiełznaną chęć sprawdzenia tego, czy jakiś znajomy nie sko-mentował Ci zdjęcia, a może ktoś się zaręczył itd. To wszystko wy-daje się być banalne, aczkolwiek całkiem prawdziwe. Z badań wynika, że każdy z nas spędza na Facebooku średnio 8 godzin tygodniowo, co stano-wi 416 godzin w ciągu roku. Nie pozostawia to złudzeń, że pro-blem istnieje. Aktualnie taki stan rzeczy uznany jest jako uzależ-nienie, które należy leczyć. Z badań również wynika, że wszel-kie portale społecznościowe są bardziej uzależniające niż papie-rosy czy alkohol. Facebook jako idealny spo-sób na reklamę

imo całego szumu do-okoła uzależnienia i wszystkich innych nie-

bezpieczeństw Facebook niesie za sobą mnóstwo pozytywów. Nie da się ukryć tego, że przy tak

W

N F

G

M

Page 17: Black Wall Magazine #10  2013

17

dużej ilości użytkowników strona jest idealnym sposobem na re-klamę dla osób publicznych, firm czy większych przedsiębiorstw. Tworząc fanpage jesteśmy w stanie na bieżąco zbierać nowych fanów, którzy dostają co jakiś czas informacje o nowych roz-wiązaniach. Ponadto jest to ide-alny sposób na kontakt z ludźmi z którymi nie ma się kontaktu na co dzień. Dzięki temu możemy obserwować osobę, którą w rze-czywistości widzimy raz na ruski rok.

a chwilę obecną Facebook jest jednym z najpopular-niejszych portali społecz-

nościowych. Dzięki niemu można wiele zyskać, ale też dużo stracić. Wszystko wiąże się z odpowied-nim korzystaniem i kontrolowa-niem tego, co się robi i w jakim celu.

MŁODZIEŻ NARKOPOLSKA

NA ŚWIECIE SZOKUJE MNÓ-STWO RZECZY. CO CHWILĘ DOCHODZĄ DO NAS PRZE-RÓŻNE WIADOMOŚCI, KTÓRE WPRAWIAJĄ W OSŁUPIENIE. KILKA NUMERÓW WCZE-ŚNIEJ PORUSZAŁEM FENO-MEN MOWY, KTÓRĄ POSŁU-GUJE SIĘ MŁODZIEŻ, A DZIŚ PORUSZĘ DELIKATNY TE-MAT, PONIEWAŻ NIEPOKOJĄ DANE DOTYCZĄCE ZAŻYWA-NIA NARKOTYKÓW WŚRÓD MŁODZIEŻY. tekst: TOMASZ REPETA Czym jest narkomania?

ajprościej zawsze warto zajrzeć do encyklopedii i rozjaśnić sobie podstawę

każdego zjawiska, z którym ma-my do czynienia. W encyklope-

dycznym ujęciu pochodzi z grec-kiego narke – czyli odurze-nie, mania albo szaleństwo. Jest to niezaprzeczalnie patologiczne zjawisko społeczne. Uzależnienie to spowodowane krótszym lub dłuższym zażywaniem leków (głównie przeciwbólowych środ-ków narkotycznych) albo innych środków uzależniających (narko-tyki, leki uspokajające i psycho-tropowe).Warto być świadomym tego, że narkomania prowadzi do poważnych zmian psychicz-nych pod postacią obniżenia uczuciowości wyższej, degradacji społecznej, zaburzeń krytycy-zmu, osłabienia woli, kłamliwo-ści. Często staje się przyczyną wejścia na drogę przestępczą. (portalwiedzy.onet.pl) Polska młodzież coraz czę-ściej sięga po narkotyki

ane udostępniane opinii publicznej są, co najmniej niepokojące. To właśnie

Polska w Europie stała się zielo-ną wyspą w kwestii spożywania narkotyków wśród młodzieży. Dlaczego niepokojące? Dlatego, że o ile w Europie spożycie nar-kotyków spada to w Polsce wciąż rośnie i tendencja jest wzrosto-wa. Centrum Informacji o Narko-tykach i Narkomaniipodają, że już co 3 nastolatek w wieku 17-18 lat przyznaje się do zażycia marihuany albo haszyszu. Po-twierdzeniem tego, że Polacy coraz częściej sięgają po narko-tyki są dane Europejskiego Cen-trum Monitorowania Narkoty-ków i Narkomanii- do spożycia marihuany przyznaje się już uczeń w wieku 15-16 lat. Dlaczego młodzież zażywa narkotyki?

edną z najczęstszych przyczyn to nacisk rówieśników, co za tym idzie chęć dostosowani się

do większości i nie odstawania od niej. U przyczyn zażywania narkotyków leżą również pro-blemy emocjonalne z którymi nie

STOP NAROKOMANII

radzi sobie jakaś jednostka. Oprócz tego wszystkiego wielu ludzi mówi, że zażywa narkotyki tylko okazjonalnie, a zażywanie ich sprawia im po prostu przy-jemność. Grunt w tym, że mnó-stwo młodocianych nie jest w stanie kontrolować tego, kiedy zabawa nieoczekiwanie zamienia się w uzależnienie.Polska mło-dzież przoduje w Europie- w zażywaniu narkotyków, niestety Badania Europejskiego Centrum Monitorowania Narkotyków i Narkomanii z maja 2013 wskazu-ją, że w Polska zajmuje czołowe miejsca w Europie pod wzglę-dem zażywania ecstasy i mari-huany. Aż 17,1 proc. młodych Polaków (brani pod uwagę byli ludzie w wieku15-34 lat) paliło marihu-anę w ciągu 12 miesięcy od wy-konywanego badania. Mało tego, dostęp do narkotyków w naszym kraju określany jest, jako łatwy. Co oznacza, że niele-galne substancje można załatwić w każdej chwili. Oprócz tego wszystkiego pojawia się mnó-stwo nieznanych substancji, któ-re określane są jako dopalacze.

iejmy nadzieję, że nasza młodzież jest świadoma skutków, jakie niesie za

sobą spożywanie narkotyków i branie ich traktuje jako jednora-zową przygodę.

N

N

D

J

M

Page 18: Black Wall Magazine #10  2013

18

Page 19: Black Wall Magazine #10  2013

19

Page 20: Black Wall Magazine #10  2013

20

Page 21: Black Wall Magazine #10  2013

21

Page 22: Black Wall Magazine #10  2013

22

Page 23: Black Wall Magazine #10  2013

23

Page 24: Black Wall Magazine #10  2013

24

FOTOGRAFIA

Welcome to the Jungle

***

PHOTO: EDYTA BARTKIEWICZ

WEBISTE: WWW. EDYTABARTKIEWICZ.CARBONMADE.COM

FACEBOOK PAGE: E.BARTKIEWICZPHOTOGRAPHY

MODEL: MAJA/ D'VISION STYLIST: ANNA LEWANDOWSKA, KAROLINA KORKUĆ

MAKE-UP AND HAIR: KAROLINA KORKUĆ

DESIGNERS: KAROLINA KORKUĆ AND IGA TOMASZEWSKA

MIEJSCE SESJI: WARSZAWSKIE ZOO

Page 25: Black Wall Magazine #10  2013

25

Page 26: Black Wall Magazine #10  2013

26

URODA – TRIKI MAKIJAŻU

Jak zrobić makijaż dzienny?

ADRIANNA PAWŁOCZISZ

RADZI

MAKIJAŻ DZIENNY JAK SAMA NAZWA WSKAZUJE JEST MA-KIJAŻEM NA DZIEŃ – CZYLI M.IN. DO SZKOŁY LUB DO PRACY. Jaki powinien być zatem nasz make up za dnia?

ubtelny i delikatny, taki który ukryje nasze niedo-skonałości a podkreśli wa-

lory twarzy. Taki, w którym bę-dziemy się czuły komfortowo przez cały dzień, a wieczorem powiemy: „Wyglądam jakbym się dopiero pomalowała”.

Pokażę Wam jak dobrać kosmetyki, aby nie wydać za dużo i mieć wszystko, co potrzebne.

Przede wszystkim pielęgnacja skóry

iezależnie od tego jaki makijaż chcemy wykonać, pierwszym krokiem do

pięknego wyglądu jest zadbanie o to, aby nasza cera była promien-na, zdrowa i młodsza niż by to wynikało z metryki. Tak my ko-biety już mamy, że po tej przy-słowiowej osiemnastce nader wszystko pragniemy zachować młodość, dlatego należy stoso-wać peelingi, kremy i maseczki - oczywiście odpowiednio dobrane do naszej cery. Podkład

odkład oczywiście musi być trwały i jednocześnie nie może być zbyt ciężki,

aby nie tworzył efektu maski. Za pomocą podkładu (fluidu jak kto woli) wyrównujemy kolor naszej cery. Jeżeli chodzi o krycie, naj-bardziej polecam podkłady śred-nio kryjące, a w lecie przy ładnej cerze nawet lekko – taka konsy-stencja spokojnie wystarczy aby ładnie wyrównać koloryt cery. Jeżeli macie dużo niedoskonało-ści, wtedy lepiej sięgnąć po dobry korektor czy nawet kamuflaż, który ma większą trwałość i kry-cie (zakrywa nawet blizny). Sto-sujemy go wtedy punktowo nie obciążając przy tym skóry całej twarzy.

Przy doborze podkładu zwracaj-cie także uwagę na rodzaj waszej cery. Dla cer suchych najlepsze są podkłady lekkie, nawilżające, dodające blasku i promienności (nie zapomnijcie o nawilżającej bazie czy kremie). Przy cerze tłustej warto sięgnąć po fluid matujący czy podkład o przedłu-żonej trwałości, dobrze spraw-dzają się podkłady o gęstszej konsystencji a także podkłady w sztyftach (tzw. sticki). Dla cer dojrzałych najlepsze są podkłady z formułami liftingującymi czy napinającymi. Panie o cerach dojrzałych powinny zwracać szczególną uwagę, aby podkład zbytnio nie wysuszał skóry – zwykle prowadzi to do podkre-ślenia zmarszczek. Dla Pań, które mają tzw. sińce pod oczami pole-cam specjalne korektory pod oczy. Ich konsystencja nie obcią-ża delikatnej skóry pod okiem a co ważne nie podkreśla zmarsz-czek. (Aplikacja: Podkład nakła-damy palcami, zwilżoną gąbeczką lub pędzlem z włosia syntetycz-nego). Puder sypki – klucz do sukcesu Żaden podkład nie wytrzyma całego dnia, jeżeli nie nałożymy na niego pudru – jest to podsta-wa trwałego makijażu. Połącze-nie dobrej bazy z trwałym pod-kładem i utrwalenie tego odpo-wiednim pudrem sprawi, że ma-

S

N

P

Page 27: Black Wall Magazine #10  2013

27

kijaż utrzyma się cały dzień. Po-lecam pudry transparentne – nie nadają koloru Twojej twarzy, są przeźroczyste i dopasowują się do koloru podkładu. Dla proble-matycznych, bardzo tłustych cer polecam puder ryżowy na całą twarz lub tylko na strefę, która się szybciej świeci na tzw. strefę T – czoło – nos – broda. Puder ryżowy cechuje się silną adsorp-cją sebum i wilgoci. Jest polecany dla cery tłustej i mieszanej. Panie z suchą skórą nie powinny sięgać po ten rodzaj kosmetyku. (Apli-kacja: Puder sypki aplikujemy pędzlem z włosia naturalnego, najlepiej jeśli jest okrągły). Róż lub bronzer do policzków

by nasza twarz stała się idealna – należy jej nadać kształt owalu. W tym celu

stosujemy bronzer, który jest trochę ciemniejszy od Waszego naturalnego kolorytu skóry. Na-leży przyjrzeć się w lustrze jaki kształt twarzy mamy, czy jest ona owalna, trójkątna, prostokątna.. i starać się trochę przyciemnić np. nasadę zbyt wysokiego czoła lub dół żuchwy, jeśli jest zbyt szero-ka. Najbezpieczniejszym bronze-rem mogą stać się dość popular-ne kulki brązujące. Mają w sobie różne odcienie: od beży do brą-zów i dzięki temu nie można ich „przedawkować”. Różem najbezpieczniej. Jeśli nie czujecie się na siłach, aby opero-wać bronzerem, sięgnijcie po róż do policzków. Oczywiście kolo-rów „róży” jest mnóstwo, więc jak poradzić sobie z wyborem odpowiedniego koloru..? Najła-twiej i najszybciej spojrzeć sobie głęboko w oczy i przypatrzeć się kolorowi naszych tęczówek. Czy tęczówki są bardziej w kolorach jesiennych (zielenie, brązy, rdzawe kropeczki), czy raczej w kolorach z domieszką niebieskie-go (niebieskie, szare, brunatne - w kolorze kamienia)? Jeśli mają w sobie dużo złota to sięgnijcie po róż w kolorze brzoskwini, jeśli

Wasze tęczówki są w zimnych odcieniach, na pewno Wasze kości policzkowe będą dobrze wyglądały muśnięte kolorem chłodnej wiśni. To samo tyczy się doboru szminki lub błyszczyka. (Aplikacja: Róż i bronzer nakła-damy za pomocą pędzla z natu-ralnego włosia ze ściętą końców-ką. Dzięki takiemu zakończeniu róż będzie nałożony perfekcyj-nie). Rozświetlacz

żyjcie np. satynowych jasnych cieni do rozświe-tlenia kącika oka i łuku

pod brwią. Dzięki temu oko sta-nie się świetliste i nabierze uwo-dzicielskiego spojrzenia. (Apliku-jąc rozświetlacz możemy użyć pacynki z cieni, pędzelka do na-kładania cieni lub możemy zrobić to palcami). Brwi

aakcentowane brwi nadają charakteru. kredka do brwi lub cienie do brwi podkre-

ślą i wykonturują brwi. Dzięki temu oczy staną się wyraźniejsze i nabiorą uroku. (Aplikacja: Do-skonały do malowania brwi jest pędzel do brwi ze ściętą końców-ką - można również nim malo-wać kreskę na oku) Cienie do powiek

ybór kolorów jest do-wolny, jednak do maki-jażu dziennego skłonna

jestem polecić kolory ziemi - brązy lub szarości. Dla Pań o cie-płych kolorach raczej te z palety ciepłych barw, dla Pań o zimnej kolorystyce skóry, te z zimnej palety barw. Najlepiej mieć po-dwójny lub poczwórny zestaw kolorystyczny – jasne cienie, średnie i ciemne. Panie, które mogą się poszczycić dużymi oczami mogą pomalować powie-kę jasnym świetlistym cieniem, ciemniejszym kolorem musnąć linię rzęs i w załamaniu powieki,

URODA – TRIKI MAKIJAŻU

aby nadać jej głębi. Panie o ma-łych oczach mogą sobie pozwolić na wyjechanie ciemniejszym cieniem ponad powiekę rucho-mą. Ważne jest, aby takie oko po pomalowaniu przypominało kształt migdała – a wszystkie linie były liniami liftingującymi czyli unoszącymi oko ku górze. Tusz do rzęs

ytuszuj rzęsy maskarą, można wybrać prze-dłużające lub podkrę-

cające rzęsy. Usta

sta w makijażu dziennym powinny być w miarę stonowane, dla Pań o ma-

łych ustach polecam błyszczyki, dla Pań z dużymi ustami bardziej matowe pomadki. Kolory staraj-cie się dobierać do urody niż do ubrania. Dobrze wykonany makijaż dzienny to klucz do dobrego roz-poczęcia dnia. Czujemy się pięk-niejsze, młodsze, a co za tym idzie bardziej atrakcyjne. Pamię-tajmy o zachowaniu umiaru we wszystkim. Tu znajdziecie Adriannę: www.studioadria.pl www.maxmodels.pl/studioadria.html

A

U

Z

W

W

U

Page 28: Black Wall Magazine #10  2013

28

URODA – KOSMETYKI

KOSMETYCZNE POMYSŁY

NA DROBNY PREZENT

ŚWIĄTECZNY MAMY GRUDZIEŃ, A TO OZNACZA TYLKO JEDNO – PREZENTY! MAM NADZIEJĘ, ŻE KAŻDY Z WAS BYŁ GRZECZNY W TYM ROKU I DO-STANIECIE TO, O CZYM MARZYŁ? W MOIM PRZYPADKU WIĘCEJ PRZYJEMNOŚCI SPRAWIA DAWA-NIE, ANIŻELI BRANIE. WIADOMO TAKŻE, ŻE GRUDZIEŃ TO MIE-SIĄC, KIEDY CHYBA KAŻDY MA MOCNO NADSZARPNIĘTY BU-DŻET, DLATEGO W TYM NUME-RZE PROPONUJĘ POMYSŁY NA ŚWIĄTECZNE POMYSŁY, KTÓRE NIE SPOWODUJĄ KONIECZNOŚCI ZACIĄGANIA KREDYTÓW. tekst: AGATA KUCHARCZYK believe-u-can.blogspot.com 3 zasady kluczowe zasady ro-bienia prezentów Świątecz-nych – w kwadracie

rzy świątecznych zakupach dla moich bliskich kieruję się trzema złotymi zasa-

dami. Słucham w ciągu roku, co dana osoba chciałaby otrzymać, co mogłoby jej się przydać i co lubi. To zdecydowanie pomaga i ułatwia sprawę podczas świą-tecznej gorączki. Drugie kryte-rium to praktyczność kupowane-go prezentu. Muszę mieć pew-ność, że obdarowana osoba z chęcią skorzysta z prezentu. Ostatnia zasada to kupowanie rzeczy, które wiem, że prezento-biorca sam sobie nie kupi z róż-nych powodów. Zacznijmy od naszych kochanych mężczyzn. Nie jest tajemnicą, że nie lubią oni kosmetyków - nie-

koniecznie ucieszą się z kremu, przeciwzmarszczkowego, ale zawsze dobrym rozwiązaniem jest obdarowanie takiego deli-kwenta ulubionym zapachem. Tu przedział cenowy jest naprawdę ogromny, co akurat umożliwi nam dostosowanie go do wła-snych możliwości. Polecam szu-kać w internetowych perfume-riach czy popularnych droge-riach, gdzie dostaniemy najlepsze ceny. Ostatnio moim ulubionym miejscem, jeśli chodzi o kupno zapachów jest sklep Zara czy Massimo Dutti. Dostaniemy tam świetne, trwałe zapachy, inspi-rowane wysokopółkowymi per-fumami w naprawdę dobrych cenach. Polecam zajrzeć! Pozostając w temacie zapachów to samo dotyczy także naszych pięknych pań, w każdym wieku. W tym roku moim osobistym hitem są mgiełki zapachowe marki Bath & Body Works. Ogrom zapachów do wyboru. Znajdziemy coś dla kobiet jak i nastolatek, w różnych pojemno-ściach. Niestety w Polsce wystę-puje problem z ich znalezieniem. Jeśli macie okazję nabyć owemgiełki w warszawskim sklepie lub sprowadzić ze stanów to bardzo polecam. Każda ma-niaczka pięknych zapachów chce je wypróbować! W myśl zasady, że staram się kupować to, co osoba obdaro-wywana sama sobie niekoniecz-nie kupi, często stawiam na kre-my do rąk z wyższej półki. To idealny pomysł na prezent dla mamy czy babci. W tym roku stawiam na limitowaną wersję otulającą marki Pat&Rub lub rozgrzewającą. To bomba dobro-czynnych substancji pochodzenia naturalnego i ekologicznego. Są to kremy, z których dłonie Wa-szych ukochanych osób skorzy-stają na pewno! Dobrą alterna-tywą są także popularne na ca-łym świecie kremy marki L’Occitane z masłem shea. Do wyboru także kilka pojemności,

co w sam raz wpasuje się w Wasz budżet.

acie w otoczeniu kobie-tę, która interesuje się kosmetykami? Dobrym

pomysłem będzie obdarowanie ją czymś, co niekoniecznie znajdzie na polskich półkach, ale np. u naszych wschodnich sąsiadów już tak. Ostatnio rekordy popu-larności biją rosyjskie kosmetyki, które swoją ceną wcale nie od-biegają od naszych rodzimych produktów, a można je dostać w wielu drogeriach internetowych np. Kokardi, Skarby Syberii. Moim hitem są ich maski do wło-sów receptury Babuszki Agafii: jajeczna i drożdżowa. To wspa-niały pomysł na prezent nie tylko dla włosomaniaczek, a do tego kusi budyniowym zapachem! WYMIENIONE W ARTYKULE KOSMETYKI: 1. ZARA – perfumy, około 50 zł 2. BATH&BODY WORKS – mgiełki zapachowe, od 20 zł 3. PAT&RUB, balsam do dłoni, od 34 zł 4. RECEPTURY BABUSZKI AGAFII – maski do włosów, od 14 zł

1. 2.

3.

4.

P

M

Page 29: Black Wall Magazine #10  2013

29

POLECAMY

Page 30: Black Wall Magazine #10  2013

30

SKANDALE

REKLAMUJĄC SKANDALE

CZY CZYTELNIKÓW INTERE-SUJE PRAWDA CZY KŁAM-STWO? CZY NAPRAWDĘ SZUKAMY PIKANTNYCH PLOTEK? CZY TYLKO CZYTA-MY TO, CO PODAJĄ NAM ME-DIA? JESTEŚCIE PRUDERYJ-NI? ZAMYKACIE OCZY, USZY I USTA NA ODROBINKĘ KON-TROWERSJI? CZY LUBICIE SKANDALE, SZALEŃSTWA I ŻYCIE NA KRAWĘDZI? CO OPINIĄ PUBLICZNĄ WSTRZĄSA NAJMOCNIEJ? tekst: KAROLINA JAKUBIEL ŚWIAT MODY

edialna kreacja wokół modelek, pokazów mo-dy, projektantów. Życie,

zarobki i romanse. Modelki albo są za chude albo za grube, choru-ją na anoreksję lub bulimię. Jedzą waciki i pół ogórka. Zażywają narkotyków, alkoholu i oczywi-ście sprzedają się starszym boga-tym mężczyzną. Projektanci to homoseksualiści, tworzący ubra-nia dla kobiet przypominające wieszaki. Łamiący obyczajowość i konwenanse. Zarabiają miliony. O TO MOJE TOP 5 MODOWYCH SKANDALI

Piękne blond włosa dzia-łaczki Femenu, które na paryskim Fashion Week

pokazały w pełnej krasie swoje walory. Na nagich piersiach wy-pisały hasła: Fashion Dictaterror, Model don’t go to Brothel. Jak dwie kobietki mogły przechy-

trzyć całą ochronę i przejść się po wybiegu?!

Francuska edycja Vogu-e’a, opublikował sesję zdjęć z dziewczynkami,

pozującymi w kobiecych makija-żach, ubraniach i pozach. Prze-piękne zdjęcia, które wepchnęły dzieci w sferę seksualności, w której w tym wieku na pewno nie powinny się znaleźć. Wkrótce po wybuchu skandalu Carine Roit-feld pożegnała się z fotelem na-czelnej. Sama zrezygnowała czy ją zwolniono? Tego nigdy się nie dowiemy?

Twórca niebotycznie wysokich i niebezpiecz-nie pięknych szpilek,

które tak umiłowała Lady Gaga popełnił samobójstwo. Śmierć Aleksandara MaQueena była ogromnym ciosem dla całego świta mody. Jeden z najzdolniej-szych projektantów, czterokrot-nie tytułowany Najlepszym Bry-tyjskim Projektantem Mody, cierpiący na depresję i niemogą-cy pogodzić się ze śmiercią bli-skich osób postanowił skończyć swoje życie. Smutne, że nie zoba-czymy, czego mógł jeszcze doko-nać.

TOP MODEL program telewizyjny, który szo-kował i przyprawiał o

zawrót głowy - o zgrozo - co ty dzień. Obmacywanie, chamskie

M

5.

4.

3. 2.

Page 31: Black Wall Magazine #10  2013

31

komentarze, przedmiotowe trak-towanie. Nikomu nie trzeba tego przypominać.

Najświeższy skandal i dlatego znalazł się na czele tej list. Pokaz mody

Macieja Zienia w kościele św. Augusta w Warszawie. Oczywi-ście związane z tym całe ceremo-nialne i mętne próby wytłuma-czenia i ze strony projektanta i kurii. Obserwowałam z zapartym tchem cały ten medialny lincz na polskiego mistrza mody. Wystę-pujący w popularnym programie kulinarnym, często przebywają-cym na kanapach telewizji śnia-daniowych zapomniał o tym, że dobry towar nie potrzebuje me-dialnej wrzawy. Czy tak lubiane-mu i cenionemu artyście po-trzebne jest rozgrzeszenie?

o by było na tyle z moich ulubionych skandali mo-dowych. Chcecie więcej?

Już niebawem kolejna dawka ploteczek.

1.

T

Page 32: Black Wall Magazine #10  2013

32

XIX GALA MODA&STYL

XIX Gala Moda&Styl MODOWE KOLEKCJE W NAJ-RÓŻNIEJSZYCH ODCIENIACH, NIEZWYKŁE WYSTĘPY MU-ZYCZNE TOMKA DOLSKIEGO I YASIRA MANZOOR – TAK W SKRÓCIE WYGLĄDAŁY NAJ-WAŻNIEJSZE ATRAKCJE XIX GALI MODA&STYL, KTÓRA ODBYŁA SIĘ 07 LISTOPADA B.R. W HALI ZDJĘCIOWEJ W WARSZAWIE. WIECZÓR POPROWADZIŁ CHARYZMATYCZNY MICHAŁ PIRÓG, NATOMIAST PRZY ROZDANIU STATUETEK TAN-CERZ OTRZYMAŁ WSPARCIE REDAKTORA NACZELNEGO TOMASZA RACZKA.

oście zaproszeni na galę mogli podziwiać aż 20 pokazów, w tym konkursowych i specjal-

nych.Wieczór rozpoczął się specjal-nym pokazem kolekcji raj-stop Levante i bielizny Esotiq, pod-czas którego zaprezentowana zosta-ła lodówka SMEG ( Dom Bianco). Dużym zaskoczeniem dla widowni był moment, w którym z lodówki wyszła polska Top Model Anna Piszczałka. O statuetkę „&” („Enda”) rywalizo-wały firmy w kategorii „Moda Pol-ska”: Jo.Mu Clothes, Just Unique, Mo.Ya Fashion, L'emi Atelier i Lola Fashion. W kategorii „Bielizna damska” wy-stąpiły: Ava Lingerie i Nipplex. W wybranych pokazach zaprezentowa-na została biżuteria Canley Jewelle-ry. W pokazach specjalnych zobaczy-liśmy kolekcję Marzeny Grzeliń-skiej, kolekcję niemieckiej marki odzieżowej Bonita oraz pokaz buti-ku Imperium z kolekcją Luisy Cera-

no. Swoją prezentację miały również marki galanteryjne m.in.: 3i (salon w Galerii Mokotów), Moreschi (jedyny salon w Poznaniu), a także obuwie sklepu internetowego vooi.pl. Do-datkowo w pokazach zobaczyliśmy okulary marki Carrera, Dior i Guc-ci. Część pierwszą Gali zamknął koncert uzdolnionego skrzypka Tomka Dol-skiego, finalisty programu „MUST BE THE MUSIC”. Druga część pro-gramu rozpoczął się pokazem kra-kowskich projektantów Zbigniewa Fulary i Jarosława Żywczyka, na-stępnie zobaczyliśmy bardzo męską kolekcję marki Lavard, w tym garni-tury i casual. Pokaz kolekcji erotycz-nej markiAnais Apparel rozbudził zmysły gości, a zaraz po nim po-kaz Olgi Passia. Chwilę później, by nieco odetchnąć od modowych po-kazów, na scenie wystąpił norweski wokalista Yasir ” YM” Manzoor. W kolejnych pokazach specjalnych goście mogli zobaczyć luksusową bieliznę Piege, która dostępna jest tylko w salonach Lanoro, następnie pokaz torebek zaprojektowanych przez B. Wysocką z sukienkami Agnieszki Kawala-Surma. Wśród damskiej publiczności emocje się-gnęły zenitu kiedy na scenę wyszli panowie w bieliźnie Rossoporpora. Bardzo kolorowo zrobiło się przy pokazie czapek i obuwia Avanti Konieczko oraz kolekcji Folk Desi-gn Anety Larysy Knap. Na zakoń-czenie pokazowej części Gali zoba-czyliśmy bardzo seksowne, koron-kowe sukienki projektantki Sylwii Romaniuk. Statuetki zaprojektował artysta Mariusz Chrząstek, właściciel Gamma Art.

Statuetki zostały przyznane: 1. Kategoria „MARKA POLSKA” –

JO.MU 2. Kategoria „POLSKI PRODUCENT

BIELIZNY” - NIPPLEX 3. Nagroda specjalna magazynu MODA&STYL – SYLWIA ROMA-

NIUK 4. Nagroda specjalna Mediów –

AVANTI KONIECZKO & FOLK DE-SIGN

5. Nagroda Publiczności – LAVARD 6. Nagroda za wyjątkową kolekcję –

MO.JA 7. Nagroda Pol- Mot Auto Autoryzo-

wanego Salonu i Serwisu ŠKODA AUTO – LANORO

ponsorami głównymi Gali byli: Levante – producent wło-skich, ekskluzywnych rajstop,

Esotiq – marka doskonałej bielizny damskiej, ekspertów w brafittingu i Dom Bianco – przedsiębiorstwo reprezentujące na polskim rynku wybranych, renomowanych produ-centów urządzeń AGD do zabudowy: Smeg, okapów Faber, a także zlewo-zmywaków ceramicznych Ville-roy&Boch oraz Duravit.

atronat medialny: Avangarda Magazine, Black Wall Maga-

zine, Businesswomanlife.pl, Fashionmedia.pl, Flesik.pl, Glamo-urina.pl, Glow.pl, Humanoidy.com, Kobieta Mag, Kobietysukcesu.eu, Media Elite, Miasto Kobiet, Moda i Ja, Obcasy.pl, Pewna Pani, Przeambit-ni.com, Tour4You, Trendz.pl, Telewi-zja TVR, Veronique.pl, Videopor-tal.pl, magazyn VIP, Moda&Styl.

G S

P

Page 33: Black Wall Magazine #10  2013

33

Page 34: Black Wall Magazine #10  2013

34

BOŻE NARODZENIE

Idea Św. Mikołaja i prezentów

WBREW POZOROM, ŚWIĘTY MIKOŁAJ NIE OD ZAWSZE NOSIŁ CZERWONY STRÓJ, CZAPKĘ, BIAŁĄ DŁUGĄ BRO-DĘ, CZY WIELKI BRZUCH. NIE LATAŁ TEŻ SANIAMI ZA-PRZĘGNIĘTYMI W RENIFERY. MIKOŁAJ, ZANIM ZOSTAŁ ŚWIĘTYM, BYŁ ZWYKŁYM MĘŻCZYZNĄ, JEDYNYM SY-NEM SWOICH ZAMOŻNYCH RODZICÓW. URODZIŁ SIĘ OKOŁO 270 ROKU W PATRAS W GRECJI. ZAWSZE BYŁ BAR-DZO POBOŻNY I WRAŻLIWY NA LUDZKĄ KRZYWDĘ. AU-TORYTETEM BYŁ DLA NIEGO JEGO WUJ BISKUP, OD KTÓ-REGO SAM PRZYJĄŁ ŚWIĘCE-NIA KAPŁAŃSKIE. tekst: MONIKA SZODA

omagał potrzebującym, co było o tyle łatwiejsze, że jego rodzice dysponowali

znacznym majątkiem. Po ich śmierci chętnie dzielił się bogac-twem z najbiedniejszymi. O jego czynach krążą legendy. Podobno zaopatrzył w posag trzy córki człowieka, który stracił swój majątek, dzięki czemu mo-gły one wyjść za mąż. Mikołaj wrzucił im przez okno domu mieszek ze złotem. Potem uczynił to jeszcze dwa razy, dlatego też często na obrazach przedstawia-ny jest z trzema mieszkami lub trzema złotymi kulami. Wybrany na biskupa Miry, podbił serca wiernych nie tylko miłością do swojego zawodu, lecz również

dbałością o ich potrzeby mate-rialne. Cuda, które czynił, dostarczały mu wielkiego uwielbienia. Jedna z historii mówi o ocaleniu trzech mężczyzn od kary śmierci. Miko-łaj udał się osobiście do Konstan-tynopola, do cesarza Konstantyna I Wielkiego, aby się za nimi wstawić i prosić o ułaskawienie. Według niego, ich czyny nie były adekwatne do kary. Kolejną z legend jest ta, w której biskup modlitwą ratuje rybaków w czasie gwałtownej burzy. Dzię-ki temu stał się również patro-nem marynarzy i rybaków. W innej historii, Mikołaj wskrzesza troje ludzi, którzy zostali zamor-dowani w furii przez hotelarza, gdyż nie mieli czym zapłacić na-leżności. Przez całe swoje życie biskup dbał o dobro innych, bardziej niż o samego siebie i uczynił więcej dobrego, niż większość ludzi. Zmarł 6 grudnia między rokiem 345 a 352. Jego ciało zostało po-chowane w Mirze, gdzie prze-trwało do 1089 roku. 9 maja tego samego roku, ciało Mikołaja zo-stało przewiezione do włoskiego miasta Bari . 29 września 1089 roku papież Urban II uroczyście poświęcił jego grobowiec, posta-wiony w bazylice wystawionej ku jego czci.

W całym chrześcijańskim świecie św. Mikołaj miał tak wiele świą-tyń, że pewien pisarz średnio-wieczny pisze: "Gdybym miał tysiąc ust i tysiąc języków, nie byłbym zdolny zliczyć wszystkich kościołów, wzniesionych ku jego czci". W XIII wieku pojawił się zwyczaj rozdawania w szkołach pod patronatem św. Mikołaja stypendiów i zapomóg. W Polsce w chwili obecnej znaj-duje się 327 kościołów pod we-zwaniem Świętego Mikołaja. Po-pularyzację wizerunku biskupa zawdzięczamy Holendrom. Był on patronem Amsterdamu i ota-czano go tam szczególną czcią. Przedstawiany był jako stary człowiek w szatach biskupa, któ-ry jeździł na ośle. Od XVI wieku ukazywano go jak pływającego statkiem i jeżdżącego na białym koniu. W Holandii zapiski o cele-browaniu dnia 6 grudnia pocho-dzą już z XIV wieku, ale wtedy świętowali jedynie uczniowie oraz członkowie chóru kościel-nego, którzy w związku ze świę-tem dostali kieszonkowe i mieli wolny dzień. Zwyczaj ten bardzo szybko został przejęty przez wszystkie grupy społeczne, a 6 grudnia 1804 roku urządzono pierwsze Mikołajki. Pierwsza wzmianka o tej tradycji w Polsce notowana jest na XVIII wiek. Już wtedy prezenty dosta-

P

Page 35: Black Wall Magazine #10  2013

35

wały tylko grzeczne dzieci. Były to jednak jabłka, orzechy lub drewniane krzyżyki. Z czasem odeszliśmy od wizerunku Świę-tego Mikołaja – Biskupa z Miry i zastąpiliśmy go zarumienionym, starszym panem z lekką nadwagą i słusznie wyglądającym mię-śniem brzusznym. Wizerunek ten powstał w latach 30. ubiegłego wieku w Stanach Zjednoczonych i przetrwał do dnia dzisiejszego.

ak oto powstał zwyczaj dzielenia się prezentami w dniu 6 grudnia, czyli dniu

śmierci Świętego Mikołaja. Pa-miętajmy jednak, że jest to dzień, którego głównym założeniem jest czynienie dobra i niesienie radości innym. DLA ZAINTERESOWANYCH ADRE-SY, POD KTÓRE MOŻNA WYSŁAĆ LIST DO ŚWIĘTEGO MIKOŁAJA:

Adres świętego Mikołaja

w Laponii: Santa Claus

Arctic Circle 96930 Rovaniemi Finlandia

Adres świętego Mikołaja

w Norwegii

Julenissen’s Postkontor Torget 4 1440 Drobak

Norwegia

Julenissen i Norge 2500 Savalen

Norwegia

Adres świętego Mikołaja w Niemczech

An den Weihnachtsmann Weihnacht

postfiliale 16798 Himmelpfort

Niemcy

W Polsce również znajduje się biuro Świętego Mikołaja. Pomocnicy odpi-sują na każdy list z adresem zwrot-

nym.

Biuro Listów Świętego Mikołaja Polska Wioska Świętego Mikołaja

Przystanek Mikołajów 57-215 Srebrna Góra

BOŻE NARODZENIE

TRADYCJE WIGILIJNE CZY JESTEŚMY PRZESĄDNYM

NARODEM?

BOŻE NARODZENIE JEST DLA WIELU LUDZI ULUBIONYM ŚWIĘTEM W ROKU. JEST ONO NAJBARDZIEJ UROCZYSTYM, RODZINNYM I WZRUSZAJĄ-CYM. MIMO, ŻE WEDŁUG KO-ŚCIOŁA TO WIELKANOC PO-WINNA ZAJMOWAĆ NAJ-WAŻNIEJSZE MIEJSCE, W SERCACH KATOLIKÓW TO WŁAŚNIE GRUDNIOWE ŚWIĘTA WIĘKSZOŚĆ Z NAS WSKAZUJE JAKO NUMER JE-DEN. tekst: MONIKA SZODA KOLACJA WIGILIJNA

a charakter rodzinny. Zapraszani są na nią często również bliscy

przyjaciele. Choinka – bez której nikt nie wyobraża sobie Świąt. Tradycja ta ma swój początek tysiące lat temu, kiedy to przystrajana była jabłkami mającymi symbolizo-wać rajskie drzewo i płodność. Iglaste drzewko jest również symbolem życia i odradzania się. Na choince powinny się znaleźć aniołki, które mają chronić i opiekować się domownikami, łańcuchy, które wzmocnią więzy rodzinne, dzwoneczki niosące dobre nowiny i radosne wyda-rzenia, choinkowe lampki, które

mają chronić dom przed złymi mocami, odwrócić złe uroki i odpędzić nieżyczliwych ludzi, jabłka jako symbol rajskiego drzewa oraz gwiazdę betlejem-ską na czubku, która pomoże wrócić do domu z dalekich stron. Święty Mikołaj i prezenty – współczesną wizję Mikołaja wy-kreował w 1930 roku koncern Coca-Coli. Pierwotnie miał on symbolizować biskupa Mirry, który rozdawał drewniane za-bawki maluchom oraz pieniądze najbiedniejszym. Na górnym Śląsku dzieci dostają prezenty od Dzieciątka, a w Wielkopolsce od Gwiazdora. 12 postnych potraw, które mają symbolizować 12 apostołów, którzy zasiedli razem z Jezusem do ostatniej wieczerzy oraz dwa-naście miesięcy w roku. Na stole powinny się znaleźć ryby – sym-bol wolności, pojednania i odro-dzenia; kapusta, która miała chronić od złego, zapewnić siły i przyciągnąć dostatek; groch, który ma gwarantować zdrowie i przyrost naturalny; fasola za-pewniająca miłość i dostatek; grzyby mające zapewnić bezpie-czeństwo i szczęście, były rów-nież uznawane za łącznik ze światem zmarłych; śliwki jako symbol długowieczności i po-myślności; orzechy symbolizują-ce mądrość, pojednanie i spra-wiedliwość; mak, który uchodził za symbol płodności, zdrowia i nieśmiertelności oraz zapewniał dostatek i potomstwo; jabłka jako znak miłości, zgody i nie-śmiertelności; miód – symbol radości i dostatku, odpędzający zło oraz buraki, które symboli-zowały długie życie, urodę i po-wodzenie. Z tego powodu, to barszcz otwierał kolację wigilij-ną. Miał być dobrą wróżbą na przyszły rok. Biały obrus na stole, który ma symbolizować czystość i niewin-ność. Jest także wyrazem radości,

T

M

Page 36: Black Wall Magazine #10  2013

36

że narodził się Chrystus i świą-tecznego nastroju. W liturgii, kolor biały jest symbolem świa-tła, chwały i czystości. Sianko pod obrusem, które ma przypominać o żłóbku, w którym urodził się mały Jezus oraz sym-bolizować ubóstwo. Zostawianie wolnego miejsca przy stole, zazwyczaj dla zbłą-kanego wędrowca. Może również symbolizować osoby z rodziny, które nie mogą z nami zasiąść przy wigilijnym stole, jak rów-nież bliskich nam zmarłych. W Polsce Wigilia rozpoczyna się wraz z pojawieniem się pierw-szej gwiazdy na pamiątkę Gwiazdy Betlejemskiej, którą ujrzeli Trzej Królowie, i za którą podążyli do żłóbka, ma ona rów-nież wskazać drogę do poznania Zbawiciela. Łamanie się opłatkiem jest momentem najważniejszym i najbardziej uroczystym. Najczę-ściej następuje po wysłuchaniu fragmentu Ewangelii. Wszyscy zgromadzeni składają sobie ży-czenia i przełamują się opłat-kiem, wybaczając wszelkie urazy. Tradycja ta ma swoje korzenie w pierwszych wiekach chrześcijań-stwa. Wówczas to na wigilijną mszę przynoszono do kościoła chleb, który poświęcano i którym się dzielono. Zabierano go też do domów dla chorych, czy tych, którzy z różnych powodów nie byli w kościele. PO WIECZERZY Śpiewanie kolęd, które jest przejawem radości z narodzin Pana. Zwierzęta mówiące ludzkim głosem o północy symbolizują zwierzynę, zwłaszcza bydło, któ-re było obecne przy narodzinach Dzieciątka i w nagrodę otrzymało dar mówienia ludzkim głosem w noc wigilijną.

Pasterka – odprawiana o półno-cy i kończąca wieczór wigilijny. Upamiętnia ona przybycie do Betlejem pasterzy i złożenie przez nich hołdu nowonarodzo-nemu dzieciątku Jezus.

BOŻE NARODZENIE

Page 37: Black Wall Magazine #10  2013

37

RECEPTA NA SZCZĘŚCIE

Szczęśliwi „ot tak”, po prostu tekst: CLAUDIA KARAWACKA

ak co roku, kiedy nadchodzi grudzień i spada pierwszy śnieg, a kolejki w sklepach

wydają się nie mieć końca, wizja końca roku i początku nowego staje się praktycznie rzeczywi-stością. W okresie Świątecznym wielu z nas zastanawia się nad tym, jaki był ten ostatni rok i jaki będzie kolejny. Z każdym rokiem w naszym życiu wiele się dzieje. Poznajemy nowych ludzi, nowe miejsca, przeżywamy kolejne sukcesy i porażki, a co najważ-niejsze, to my sami się zmienia-my i zaczynamy odkrywać siebie, od nowa. Dzięki takim chwilom, możemy na spokojnie przewar-tościować swoje życie i prowa-dzić zmiany, na które jeszcze nie jest za późno. Może i niewiele się u nas pozmieniało od zeszłego roku - przyjaciele pozostali przy nas, niewiele zmieniło się w na-szym wyglądzie, studiujemy nadal to samo, pracujemy w tym samym miejscu. A nawet jeśli zaszło kilka zmian, to my jeste-śmy nadal tacy sami. Nic bardziej mylnego - zmieniamy się, z każ-dym dniem. Każde, nawet z pozo-ru małe zdarzenie ma na nas wpływ. 5 grudnia b.r. nie jeste-śmy tymi samymi ludźmi, który-mi byliśmy dokładnie tego same-go dnia w 2012. Dlaczego? Od-mienia nas miłość, nowe do-świadczenia, nowo poznani lu-dzie, a nawet jeden człowiek i rozmowa z nim, ostatnio prze-

czytana książka czy sukces na egzaminie. Żyjąc z dnia na dzień nie zdajemy sobie sprawy, ale spoglądając wstecz i porównując nas samych sprzed roku czy dwóch, wielu z nas, a przynajm-niej kilku, nie poznałoby osoby z tamtego okresu. Poznając nowych ludzi, poznaje-my ich życie, przyzwyczajenia, zachowania. Czasami mimowol-nie upodabniamy się do otocze-nia, zmieniamy nawyki, zaczy-namy robić i lubić to, co inni. Nie jest to złe, bo jak we wszystkim, umiar i równowaga przyczyniają się do zachowania zdrowego rozsądku. Zakochując się, tak prawdziwie, zaczynamy rozu-mieć sens bycia z drugą i dla dru-giej osoby. Kochając, pielęgnuje-my w sobie dobre wartości, czę-ściej się uśmiechamy, jesteśmy na ogół bardziej życzliwi. Czasem również zmieniamy pewne na-wyki czy upodobania i wychodzi to tak po prostu, nie z przymusu i na ogół siebie teraz lubimy bar-dziej, niż tę poprzednią wersję.

awet jeśli wydaje nam się, że kolejne miesiące nie przynosiły żadnych prze-

łomów w naszym życiu, że nic aż tak znaczącego się nie wydarzyło, to i tak, nawet te drobne wyda-rzenia, w sumie odkrywają w nas samych nowe ego. Może z po-czątku tego nie widzimy, bo cięż-ko jest spojrzeć na siebie z dy-stansem i na ogół widzimy nas samych troszkę opacznie, to w pewnym momencie orientujemy się, że moje ja sprzed dwóch lat, to zupełnie obca osoba lub przy-najmniej trochę dziwna. Prawdziwym pięknem w życiu jest to, że cały czas się rozwijamy, doskonalimy, poznajemy, odkry-wamy w nas samych to, co lubi-my, a czego (już) nie. I nie chodzi tutaj o przeganianie samych sie-bie i wręcz obsesyjne ulepszanie wyglądu czy nawet, co absurdal-ne, samych siebie. Mowa o roz-woju, czasem powolnym, ale

nadal rozwoju i doskonaleniu umiejętności, pielęgnowaniu wartości czy poznawaniu rzeczy, które do tej pory mogły być mniej lub w ogóle nieistotne, a teraz stoją na pierwszym miej-scu. Tak jest w przypadku praw-dziwej miłości, przyjaźni czy pasji. Można wymieniać bez koń-ca, ale kiedy poznajemy, odkry-wamy, nawet powoli, z dnia na dzień, to co naprawdę dla nas ważne, stajemy się po prostu szczęśliwsi, a dotychczasowe problemy stają się błahostkami. A dzieje się to wszystko natural-nie, bez przymusu powtarzania sobie: jestem szczęśliwa.

ażne jest, żeby nauczyć się doceniać w życiu nasze małe (i większe)

powody do radości i przestać tracić energię na to, co niepo-trzebne, nieistotne. Oczywiście każdy subiektywnie postrzega swoje problemy, które dla innych mogą być bzdurą, ale potrzeba czasu, doświadczenia i chęci po-znania samego siebie, aby to wszystko zauważyć. Nie czekaj-my na przełom w życiu, nie war-to również dążyć na siłę do szczęścia. Życie kieruje się swo-imi prawami i często to, co naj-piękniejsze dzieję się niespo-dziewanie, tak po prostu natu-ralnie. Wielką sztuką jest zauwa-żyć to i robiąc bilans ostatniego roku czy półrocza, warto pomy-śleć nie nad tym, co w moim ży-ciu wydarzyło się fajnego, jakie sukcesy czy porażki odniosłem, ale nad tym, co zrobiłem dla in-nych, jakie wartości wniosłem do ich życia, bo często nie pamięta-my, ale to nie tylko dzięki sobie samym jesteśmy szczęśliwi, ale często dzięki innym ludziom, którzy pomogli nam się zmienić, odkryć nas samych. Żyjemy w społeczeństwie i tak już jest, że wywiera ono na nas ogromy wpływ. Drogę w życiu obieramy sami, ale to często ludzie dooko-ła, przyjaciele, ci, których ko-chajmy, pomagają nam ją obrać albo chociaż ją zauważy

J

N

W

Page 38: Black Wall Magazine #10  2013

38

PHOTO: BARTOSZ

KLIMASIŃSKI

MODELKA: MARTA

MARCZEWSKA

MAKE-UP: MILENA GOŁĘ-

BIEWSKA-DACEWICZ

HAIR: JOANNA STANKOWSKA L'OR SZCZECIN BIŻUTERIA: SORAYA

Page 39: Black Wall Magazine #10  2013

39

Page 40: Black Wall Magazine #10  2013

40

Page 41: Black Wall Magazine #10  2013

41

Page 42: Black Wall Magazine #10  2013

42

Page 43: Black Wall Magazine #10  2013

43

Page 44: Black Wall Magazine #10  2013

44

OPOWIADANIE

TO BYŁ NASZ OSTATNI DZIEŃ

tekst: MARTA POŁCHOWSKA

otknął delikatnie wargami moich nagich ple-ców. Nigdy nie mówił: dzień dobry. Zawsze pozostawiał subtelny pocałunek na skórze,

który powodował w moim ciele przyjemny dreszcz. Potem robił mi kawę z dodatkiem kakao. I nigdzie się nie spieszył. Tego dnia byłam bardzo zaspana. Powoli, niezwykle ostrożnie stawiałam kroki, by zejść po nie-bezpiecznych schodach do kuchni i posłuchać jak opowiada mi swoje sny. Na dużym, mahoniowym sto-le, stały dwa kieliszki i pusta butelka po winie. Przez okno wkradały się nieśmiało pierwsze promienie słońca, a z głośników po cichu wydobywały się dźwię-ki impresjonistycznej kompozycji. Na moment odpły-nęłam w świat muzyki, ale po chwili spostrzegłam, że pozostało nam tak niewiele czasu. To ja zazwyczaj pilnowałam wskazówek zegara. Gdy-bym tego nie robiła, mężczyzna z którym dzieliłam łóżko, nigdy nie dotarłby na odpowiednią godzinę do pracy. Moje hasło było dla niego jak rozkaz. Zrywał się z miejsca i krzątał po całym domu, mówiąc coś pod nosem w swoim języku, którego nie rozumiałam. Po-woli obserwowałam jego ruchy i biorąc duży łyk na-poju bogów, śmiałam się z jego braku organizacji. W mgnieniu oka myłam naczynia, malowałam szybko rzęsy czarnym tuszem, brałam do ręki czerwoną to-rebkę, wkładałam siedmiocentymetrowe szpilki i wsiadałam z lewej strony jego białego samochodu. Po kilku minutach siadał obok mnie, dłońmi dotykał kie-rownicy i oświadczał, że zapomniał okularów, które podawałam mu w momencie kończenia zdania. Wtedy całował moje czoło, wciskał gaz i wiózł mnie do pracy. Było bardzo wcześnie, ale mimo porannej godziny na ulicach zaczął już formować się korek. Gdy na czer-wonym świetle zatrzymał auto, położyłam prawą dłoń na jego lewym kolanie, lekko wbijając wewnętrzną stroną srebrny pierścionek w jego cienkie, beżowe spodnie. Po chwili wolno i swobodnie zaczęłam unosić palce fortepianową techniką legato, zaczynając od kciuka, a kończąc na czwartym w kolejności palcu serdecznym, którego powtórzenia trwały, aż do ujrze-

nia zielonego światła na sygnalizacji świetlnej. Gwał-townie ruszył, a ja spontanicznie cofnęłam rękę. To był nasz ostatni dzień. Jeszcze nie wiedział, że na-stępnego dnia obudzi go budzik i cisza uwalniająca się z odtwarzacza, który zawsze włączałam. Nie był świa-domy tego, że tym razem kawę wypije zupełnie sam, mimo, że nie będzie miał nawet na nią ochoty. I nikt mu nie przypomni o upływających sekundach. Ja też tego nie wiedziałam. Nigdy nie chciałabym, by płakał. Nie spakowałam przecież swoich rzeczy. Nie uciekłam nagle z naszego wspólnego, obiecującego życia. Cho-ciaż wiem, że to była ucieczka, lecz nie ja ją zaplano-wałam. Gdy wysiadałam z auta, rzucił mi szybko: mi-łego dnia, a ja objęłam jego twarz dłońmi i zaczęłam namiętnie i zachłannie całować jego usta. Wstałam i starannie zamknęłam drzwi. Poczekałam, aż zniknie mi z oczu. Wciąż uśmiechałam się na wspomnienie naszego pocałunku. W porze drugiego śniadania, weszłam na najwyższe piętro budynku swojego biura. Nie skoczyłam, oczy-wiście. Chociaż bardzo chciałam - pofrunąć jak ptak i uwolnić się od wszystkich przyziemnych spraw. Po-czuć tę wolność i nigdy nie spadać w dół. Pogoda była naprawdę piękna, mimo, że w tej części świata słońce często zapominało zaglądać. Przygryzając kolejne kęsy posiłku, uśmiechałam się do siebie jak głupia, że po południu będę bliżej nieba i polecę do Polski. Chwi-lę później, usiadłam przy biurku, włączyłam komputer i sprawdziłam godzinę wylotu. A potem nigdy nie wróciłam. Chociaż bardzo chciałam.

o był nasz ostatni dzień. Dla mnie był ostatnim w ogóle. Kochałam życie, kochałam tego roztar-gnionego mężczyznę, który spał obok mnie.

Kochałam swoją pracę, rodzinę, muzykę, ptaki i drze-wa. Ale zginęłam. Nieoczekiwanie śmierć zajrzała w moje jasne oczy, ale ja się nie bałam. Po raz pierwszy mogłam latać. A kiedyś on będzie latał ze mną…

D

T

Page 45: Black Wall Magazine #10  2013

45

Page 46: Black Wall Magazine #10  2013

46

LITERATURA

„Skazana” Hannah Kent Agnes Magnúsdóttir to autentyczna postać, która na stałe wpisała się w karty historii Islandii. Niestety nie znalazła się tam za sprawą chlub-nych czynów, a sposobu, w jaki zgi-nęła. Agnes była ostatnią kobietą w Islandii, na której przeprowadzono wyrok śmierci. Jej tragiczne losy stały się inspiracją dla australijskiej pisarki, Hannah Kent, która właśnie na niej oparła swoją debiutancką książkę. W roku 1829, w północnej Islandii, Agnes Magnúsdóttir zostaje skazana za współudział w okrutnym morder-stwie, popełnionym na dwóch męż-czyznach. Ponieważ jednak egzeku-cja nie zostaje przeprowadzona natychmiastowo, dla skazańców trzeba znaleźć miejsce, w którym mogliby się do niej przygotować, pod upieką wskazanych przez siebie duchownych. Agnes trafia do gospo-darstwa przedstawiciela miejscowej władzy, urzędnika okręgowego, Jóna Jónssona. Oczywiście zarówno jego żona, jak i dwie córki nie są zachwy-cone faktem, że muszą dzielić domo-stwo z morderczynią. Jednak im więcej czasu z nią spędzają, ciężko pracując, ale również rozmawiając, tym bardziej zmienia się ich stosu-nek do tej kobiety. Również Tóti, młody wikariusz, którego Agnes wybrała na duchowego opiekuna, zamiast straszyć ją piekielnym ogniem i wymuszać na niej akt skru-chy, próbuje do niej dotrzeć, a im lepiej ją poznaje, tym bardziej wątpi w jej winę. Co naprawdę wydarzyło

się w dniu, w którym dwóch męż-czyzn straciło życie? Muszę przyznać, że już dawno nie czytałam równie klimatycznej opo-wieści. Hannah Kent zdołała niezwy-kle wiarygodnie oddać specyficzne piękno islandzkich krajobrazów. Sugestywne opisy zimnej, surowej przyrody idealnie harmonizują się z charakterami osób, żyjących w tym niedostępnym kraju. Pisarka cieka-wie opisała życie ówczesnych ludzi, ich pracę, organizację zajęć, rodzinną i społeczną hierarchię. Nic nie zosta-je pozostawione przypadkowi, całość sprawia wrażenie bardzo dopraco-wanej. Co więcej, całą historie pozna-jemy z różnych punktów widzenia, w tym również ze strony samej Agnes, przez co cała opowieść staje się jesz-cze głębsza i na swój sposób pełniej-sza. Nie zapomniano nawet o oficaj-nych pismach i dokumentach zwią-zanych ze sprawą brutalnych mor-derstw. Choć sama autorka wyraźnie zazna-cza, że jej powieść stanowi fikcję literacką, trudno nie docenić dbało-ści, z jaką się do niej przygotowała. H. Kent korzystała z archiwów para-fialnych, spisów ludności i miejsco-wych publikacji. Każda nazwa miej-scowa, pojawiająca sie w powieści, jest autentyczna, niektóre ze wspo-mnianych tu gospodarstw istnieją do dnia dzisiejszego. Książka została również wzbogacona o wyjaśnienia odnośnie do sposobu tworzenia nazwisk w Islandii, jak również za-stosowanych uproszczeń w pisowni, która ma ułatwić czytelnikowi lektu-rę. Hannah Kent stworzyła cały szereg interesujących postaci, jednak naj-bardziej intrygującą pozostaje sama Agnes. Początkowo zupełnie niedo-stępna i zamknięta w sobie, z czasem nabiera coraz większego zaufania i powoli zaczyna ujawniać wiele przejmujących wydarzeń ze swojej przeszłości. Czytelnik szybko prze-kona się, że nie jest to zwykła, prosta służąca, a kobieta inteligentna, o bogatej osobowości i dużej odwadze w dążeniach do godnego bytu. Czy wszystko, o czym opowiada jest prawdą, a może jedynie umiejętną grą w nadzei, że przejmująca historia

uchroni ją od nieuchronnego? Tego nigdy się nie dowiemy, jednak wer-sja wydarzeń, jaką opisała autorka książki, może nieźle namieszać nam w głowie. Powieść z pewnością nie należy do szczególnie dynamicznych, charakte-ryzuje ją specyficzny spokój i uczucie pogodzenia się z losem. Intrygujący temat i wyjątkowy klimat sprawiają jednak, że książkę trudno odłożyć na półkę. Gorąco polecam, a sama już wyczekuję ekranizacji książki, w której jedną z głównych ról powie-rzono znanej z „Igrzysk śmierci” Jennifer Lawrence.

autor: Hannah Kent tłumaczenie: Jan Hensel tytuł oryginału: Burial Rites wydawnictwo: Prószyński i S-ka data wydania: 5 września 2013 ISBN: 9788378396031 liczba stron: 392

„Przywróceni” Jason Mott Życie ludzkie jest niezwykle kruche i ulotne. Śmierć niemal zawsze przy-chodzi zbyt szybko. Po bolesnej stra-cie bliscy zmarłego często rozmyśla-ją o tym wszystkim, co chcieli jeszcze mu powiedzieć, z nim przeżyć. W tych rozmyślaniach często pojawia się jedna konkretna myśl – o tym, co można by zrobić, gdyby zmarła oso-ba powróciła do świata żywych choćby na jeden dzień... Jason Mott również przeżył bolesną stratę.

Page 47: Black Wall Magazine #10  2013

47

Zmarła jego ukochana matka – oczywiście zbyt wcześnie. W swym nieszczęściu spotkało go coś wyjąt-kowego – matka „powróciła” do niego we śnie. Doświadczenie to do tego stopnia poruszyło Mottem, że stało się inspiracją do napisania książki „Przywróceni”, która podej-muje jakże intrygujący temat – co byś zrobił, gdybyś faktycznie dostał szansę ponownego spotkania ze zmarłą osobą? Lucille i Harold to małżeństwo z bardzo długim stażem. Łączy ich nie tylko silne uczucie ale również nie-zwykle bolesna tragedia. W dniu swoich ósmych urodzin, utonął ich jedyny syn, a ten fakt znacząco wpłynął na kolejne, długie lata ich życia. Pewnego dnia przed drzwiami ich domu staje nieznajomy mężczy-zna, któremu towarzyszy mały chło-piec. Nie byłoby w tym niczego nad-zwyczajnego, gdyby nie fakt, że wy-gląda on dokładnie tak jak zmarły syn starego już małżeństwa... Po-dobne sytuacje spotykają ludzi na całym świecie. Nikt nie potrafi wyja-śnić tego zjawiska – faktem jest jed-nak, że osoby zmarłe powracają do życia. Wszystko, czego pragną to odzyskać to, co utracili w dniu swej śmierci – życie w otoczeniu rodziny i przyjaciół. Zjawisko coraz bardziej nabiera na sile i zaczyna wyraźnie dzielić społeczeństwo. Powracający z zaświatów zostają nazwani Przy-wróconymi, pozostali Prawdziwie żywymi. Takie rozgraniczenie nie może prowadzić do niczego dobre-go... Nie da się ukryć, że podjęty przez pisarza temat, jest naprawdę nieco-dzienny i nic dziwnego, że książka szybko zyskała spory rozgłos, wkrótce doczeka się również spek-takularnej ekranizacji. Zanim jednak wszyscy pobiegną do księgarni, by ją kupić, warto chwilkę się zastanowić, czy faktycznie spełni ona nasze oczekiwania. Bo choć sama tematyka naprawdę pobudza wyobraźnię, o tyle rozwiązania zastosowane przez pisarza w moim odczuciu pozosta-wiają sporo do życzenia. Pierwszy nie do końca dopracowany punkt to samo przybycie Przywróconych. Na próżno szukać tu mniej lub bardziej racjonalnego wytłumaczenia, jakim cudem zmarłe osoby pojawiają się pośród żywych. Oczywiście możemy założyć, że nie jest to aż takie istotne,

choć jestem przekonana, że będzie to powodem lekkiego rozczarowania części czytelników. Jeżeli jednak wychodzimy z założenia, że w książ-ce chodzi, o co innego i sam proces „powracania” nie jest ważny, po co autor umieścił informację, że mały synek głównych bohaterów został odnaleziony w Chinach? Ta informa-cja, bez jakiegokolwiek wytłumacze-nia, staje się nieco irytująca i z pew-nością niczego wartościowego do historii nie wnosi. O wiele bardziej rozczarował mnie jednak sposób, w jaki pisarz rozwinął fabułę. O ile początek skupia się na rozterkach osób doświadczonych dziwnym zjawiskiem, o tyle dalsza część zdaje się być napisana z myślą o ewentu-alnej produkcji filmowej w iście amerykańskim stylu. Trzeba, więc zadbać o odpowiednią dawkę napię-cia, z pewnością przyda się „mała strzelanka”, obowiązkowo ktoś musi stracić życie. Pomysł odizolowania Przywróconych niestety nie należy do innowacyjnych, i wielokrotnie był wykorzystywany zarówno w litera-turze (przykładowo „Miasto ślep-ców” Saramago) jak i filmie rozryw-kowym (choćby „Dystrykt 9”), przy czym temu rozwiązaniu niestety bliżej do rozrywki niż dobrej litera-tury. Nie rozumiem dlaczego pisarz, który doświadczył bolesnego drama-tu, zarysował przed czytelnikiem bardzo złożony i delikatny problem, by w dalszej części niemal całkowi-cie porzucić go na rzecz fabuły pisa-nej pod Hollywood. Pomimo sporych minusów i spłasz-czenia trudnej tematyki, „Przywró-conych” nie mogę jednoznaczenie odradzić. Jakby na to nie spojrzeć, już sam początek jest na tyle intrygu-jący, że zmusi czytelnika do pewnych przemyśleń. Czy wypowiadając w smutku życzenie ponownego spo-tkania utraconej osoby faktycznie chcemy, by się ziściło? Czy byliby-śmy w stanie zmierzyć się z podobną sytuacją, również po wielu latach, gdy pogodzimy się ze śmiercią i ułożymy życie na nowo? Pomysł może wydawać się całkowicie abs-trakcyjny, jednak biorąc pod uwagę choćby krioprezerwację – proces zamrażania ciała ludzkiego w na-dziei, iż w przyszłości będzie można przywrócić je do życia, może fak-tycznie warto głębiej się nad nim zastanowić. Książkę można również potraktować zdecydowanie lżej, w

LITERATURA

kategorii zwykłej rozrywki, a wtedy czyta się ją naprawdę nieźle. I choć nie mogę obiecać niezapomnianych wrażeń, być może właśnie w przy-padku tej książki warto zaryzykować i wyrobić sobie własne zdanie? autor: Jason Mott tłumaczenie: Barbara Budrecka tytuł oryginału: The Returned wydawnictwo: Harlequin/Mira data wydania: 20 listopada 2013 ISBN: 9788323890867 liczba stron: 394

„Bransoletka" Ewa Nowak Ewa Nowak to jedna z najbardziej popularnych, współczesnych, pol-skich autorek książek skierowanych do dzieci i młodzieży. Obecnie na rynku można znaleźć już ponad trzydzieści tytułów tej pisarki. Akcja jej książek rozgrywa się w czasach współczesnych, jej bohaterowie to osoby młode, które muszą się zma-gać z takimi problemami jak choćby kalectwo czy też skomplikowane stosunki rodzinne. Młodzi ludzie muszą dokonywać trudnych wybo-rów, walczyć ze swoimi słabościami, uczą się odróżniać zło od dobra, jednym słowem zajmują się dokład-nie tym samym, co współczesne nastolatki. Być może właśnie, dlate-go książki pisarki cieszą się tak dużą popularnością, wiele osób czyta je nawet kilkakrotnie. Główna bohaterka „Bransoletki” to Weronika, uczennica trzeciej klasy gimnazjum. Pochodzi z szanowanej,

Page 48: Black Wall Magazine #10  2013

48

LITERATURA

wykształconej i na pozór wzorowej rodziny. Niestety mało, kto wie, że za murami mieszkania dziewczynka stale musi zmagać się z uszczypli-wymi docinkami ze strony ojca i brata. Matka zdaje się zupełnie odci-nać od tego problemu, generalnie bardzo trudno wzbudzić jej zaintere-sowanie czymkolwiek. Niestety sy-tuacja w szkole wcale nie prezentuje się lepiej. Weronika nie należy do szczególnie towarzyskich osób, coraz trudniej jest jej wierzyć w szczerość intencji najlepszej przyjaciółki. Sytu-acja zdaje się zmieniać w chwili, gdy dziewczyna wybiera się na wyciecz-kę z inną klasą. Tam zwraca na nią uwagę Łukasz, a Weronika zaczyna wierzyć, że będzie to jej pierwsza wielka miłość. Gdy chłopak proponu-je jej wyjazd na zimowy obóz te-atralny, dziewczyna nie może uwie-rzyć własnemu szczęściu. I choć już wkrótce okaże, że za propozycją stoi perfidny podstęp, wyjazd odmieni życie Weroniki. Powieść napisana została w narracji pierwszoosobowej i podzielona na krótkie, pełne dialogów rozdziały, które idealnie harmonizują się z dynamiką życia przeciętnej nastolat-ki. Tutaj nawet przelotne spojrzenie zupełnie obcego chłopaka może urosnąć do rangi wydarzenia miesią-ca, by w obliczu kolejnej „sensacji” zostać zupełnie zapomnianym. Każ-da sytuacja i zachowanie może zo-stać nadinterpretowane i doprowa-dzić do kompletnie błędnych wnio-sków. I choć sama nigdy nie brałam udziału w zajęciach związanych z teatrem, czytając „Bransoletkę” na-prawdę poczułam się tak, jakbym cofnęła się w czasie, wróciło wiele wspomnień, które kiedyś wydawały się tak ważne, a dziś, co najwyżej wywołują uśmiech. Dużym plusem jest możliwość śle-dzenia zarówno przemyśleń Wero-niki, jak i jej działań. Pomiędzy my-ślą, pragnieniem i zachowaniem bardzo często dochodzi do dużego rozdźwięku. Podejrzewam, że za sprawą tej książki, niejeden nastola-tek przez pryzmat zachowań głów-nej bohaterki, inaczej spojrzy na własne życie. „Bransoletka” to jednak nie tylko Weronika, a cała masa innych, cie-kawych postaci. Mamy tutaj dziew-czynkę, która za sprawą nietypowe-

go wyglądu często pada ofiarą ste-reotypów, nastolatkę, która od lat zmaga się z bolesną stratą, chłopca, który w wyniku zupełnie bezmyśl-nego zachowania stracił rękę, czy też „lokalnego przystojniaczka”, dla którego co druga dziewczyna gotowa jest stracić głowę. Nie można rów-nież pominąć pani Salemei, prowa-dzącej zajęcia, osoby, która przez z pozoru absurdalne zadania, jakie przydziela swoim podopiecznym, zmusza ich do przemyśleń, spojrze-nia na życie z zupełnie innej per-spektywy. Każda z tych postaci ma istotny wpływ na to, co dokonuje się w We-ronice. I choć dziewczyna po powro-cie z warsztatów, czuje się bardziej przygnębiona i sfustrowana niż szczęśliwa, w jej wnętrzu dokonała się już pewna istotna zmiana, która z czasem zacznie procentować. „Bransoletka” to z pozoru bardzo lekka i zabawna opowieść, jednak w jej wnętrzu aż roi się od dobrych i mądrych rad. Pisarka niczego nie narzuca czytelnikowi, jednak sposób, w jaki prowadzi akcję sprawia, że bez trudu sam dojdzie do mądrych konkluzji. Swoją drogą bardzo mi się spodobała proponowana w książce metoda nauki nielubianych przed-miotów i wierzę, że w przypadku osób o bogatej wyobraźni może ona przełożyć się na bardzo wymierne efekty. Książkę bez wahania polecam wszystkim młodym czytelnikom, choć wierzę, że i starszy czytelnik znajdzie w niej wiele wartościowych informacji. Zachęcam.

autor: Ewa Nowak wydawnictwo: Wydawnictwo Lite-rackie data wydania: wrzesień 2013 ISBN: 9788308051849 liczba stron: 296

WIĘCEJ RECENZJI ZNAJDZIE-DZIE NA OFICJALNYM BLOGU

AGNIESZKI

CD

1.Britney Spears – Britney Jean O tym, że na każdą kolejną płytę Britney oczekuje się z niecierpliwo-ścią, raczej nie trzeba nikogo prze-konywać. Tak było na początku ka-riery, kiedy zawładnęła listami prze-bojów. Tak jest od wyjścia z załama-nia nerwowego, po którym udowod-niła, że choć jej dotychczasowa pu-bliczność dorosła, ona sama wciąż świetnie radzi sobie w błyskawicznie zmieniającym się szołbiznesie i od-nosi sukcesy większe niż na starcie. Dwoma poprzednimi albumami pokazała, że nie tylko nadąża za konkurencją, ale potrafi także wy-znaczać trendy. To w dużej mierze dzięki „Femme Fatale” w popie za-domowiły się takie gatunki, jak dub-step, drum'n'bass i „ciężka” elektro-nika. Dlatego nic dziwnego, że oczekiwa-nia wobec nowego albumu były duże. Sama artystka zapowiadała, że będzie to najbardziej osobisty album w jej karierze. Można było, więc zastanawiać się, jak bardzo osobiste mogą być teksty osoby, która przez większość życia była produktem muzycznych koncernów i mówiła raczej to, co potencjalni odbiorcy mieliby usłyszeć, niż to, co sama ma do powiedzenia. Niestety, tych oso-bistych wyznań jest tu jak na lekar-stwo. Właściwie, jak to w popie, są to raczej uniwersalne teksty o miłości, złamanym sercu i kobiecej sile, które każda Rihanna mogłaby wyśpiewać, zamiast głębokich, personalnych wynurzeń. Choć pewnych odwołań do prywatnych doświadczeń można się z odrobiną dobrej woli dopatrzeć. Singlowe „Perfume” to zapis przeżyć kobiety podejrzewającej swojego mężczyznę o zdradę, a „Don't Cry” mówi o sile, jaką trzeba mieć przy rozstaniu z do niedawna ukochaną osobą. Może to dalekie reminiscencje burzliwego związku z Federline'm, który kładzie się cieniem na całym życiu Britney? Zaś „Alien” porusza kwestię wyobcowania i niezrozu-mienia, które piosenkarka w swoich trudnych momentach z pewnością doskonale poznała, choć przesłanie trochę gubi się w „kosmicznym” koncepcie. Tak jak tytuł nowego albumu zbyt odkrywczy nie jest – bo to pierwsze i drugie imiona artystki (a płyt tak tytułowanych jest zatrzęsienie) – tak i pod względem muzycznym jest to raczej krok w tył w stosunku do

Page 49: Black Wall Magazine #10  2013

49

naszpikowanego nowatorskimi, świeżymi rozwiązaniami „Femme Fatale”. Ciekawym rozwiązaniem, choć wykorzystanym już u Miley, jest otwarcie płyty łagodnym utworem. „Alien” to jeden z lepszych tu kawał-ków, utrzymany w folktronicznych klimatach gdzieś między Ellie Goul-ding i Madonną sprzed wyznań na parkiecie. Jednak petardę dostajemy od razu potem – chamsko elektro-niczne „Work Bitch”, w którym Brit-ney z fałszywym brytyjskim akcen-tem i delikatnością buldożera prze-kazuje nam uniwersalną prawdę, że „kto nie pracuje, ten nie je”. Pojawia-ły się doniesienia, że ten kawałek oparty będzie na samplu utworu RuPaul (to się odmienia?) – nie jest, ale rzeczywiście, coś w nim przywo-łuje skojarzenia z paradą równości. A zaraz potem znów jest delikatnie dzięki zabarwionemu nastrojowo „Perfume”, gdzie Spears wzorem swoich najlepszych balladach („Eve-rytime”) udowadnia, że umie prze-kazywać emocje. Tu sinusoida na-strojów się kończy i wchodzimy w imprezową część płyty. Otwierają ją rzadkie w twórczości Spears duety (OK, ostatnio się to zmienia). „It Should Be Easy” to podróbka twór-czości Calvina Harrisa, gdzie prze-programowanie głosu Britney osiąga niezdobyte dotychczas szczyty, a producencki i wokalny udział will.i.ama ma skutek daleki od pozy-tywnego. Następne nagrania są już lepsze, choć producencka ręka lidera The Black Eyed Peas i nawiązania do eurodance'u ujawniają się czasami przesadnie. Na uwagę wraca zwłasz-cza nieco rihannowy „Tik Tik Boom”, gdzie pojawia się T.I. - co ciekawe, bo Brit dotychczas rzadko miała do czynienia z raperami. Końcówka płyty jest bardziej nastrojowa, tu ciekawie wypada współpraca z sio-strą, Jamie Lynn Spears, choć połą-czenie dwóch bajek – elektroniczne-go popu starszej i country młodszej brzmi karkołomnie. I czy to nie dziwne, że w tym samym czasie Jamie Lynn wydaje też swój pierw-szy singiel? Godne polecenia są jesz-cze piosenki z wersji deluxe: koły-sankowe „Brightest Morning Star”, mroczne, dubstepowe, jak wyjęte wprost z „Femme Fatale” „Hold On Tight” i przebojowe, choć czerpiące pełnymi garściami z „Wake Me Up” Avicii „Now That I Found You”. Choć „Britney Jean” może nie jest najlepszą płytą Britney, doskonale

podsumowuje jej dotychczasowe dokonania i zapoczątkowuje kolejną dekadę życia – usłyszymy tu nawią-zania i do początków, i do „In the Zone” czy wreszcie dwóch ostatnich płyt. Może się wydawać, że teksty nie są tak osobiste, jak zapowiadano, ale w większości czuć gorycz – a tej w życiu Spears przecież nie brakowało. Dopiero końcowe utwory tchną większą nadzieją. A to dobre roko-wania. 2.Jhené Aiko – Sail Out Przyznam szczerze, że od pewnego czasu Jhené Aiko jest jedną z bardziej śledzonych przez mnie wokalistek. W jednym z wcześniejszych nume-rów Black Wall Magazine mogliście już przeczytać recenzję jej wydanego w 2011 roku mixtape'u „Sailing Soul(s)” – choć ma już dwa lata temu, wydał mi się na tyle ciekawy, że grzechem byłoby go nie polecić. Od tego czasu każdej informacji o no-wych numerach łaknąłem niczym kania dżdżu. Okazało się jednak, że w swoim oczekiwaniu nie jestem osamotnio-ny. Rzesza fanów piosenkarki stale rośnie. Początki jej kariery sięgają 2002 roku, jednak swoje skrzydła zaczęła rozwijać stosunkowo nie-dawno, czego rezultatem właśnie wspomniane „Sailing Soul(s)”. Sto-sunkowo mało znacząca wokalistka współpracowała przy jego tworzeniu m.in. z Kanye Westem, Kendrickiem Lamarem czy Drakiem. Efekt końco-wy odbił się szerokim echem w mu-zycznym światku i zaowocował go-ścinnymi udziałami w wielu projek-tach czołowych hiphopowych muzy-ków, z których do najważniejszych zaliczyć fakt, że jest jedyną kobietą, występującą na najnowszej płycie Drake'a. Natomiast Solange Knowles umieściła jej piosenkę na składance „Saint Heron”, zawierającej kompo-zycje młodych, obiecujących arty-stów, definiujących na nowo soul. Medialny szum, praca z największy-mi, rosnąca rzesza fanów – czego chcieć więcej? Tylko własnego albu-mu, wreszcie. Żeby zaspokoić apety-ty i i uradować wszystkich oczekują-cych na debiutancki, zaplanowany na 2014 rok krążek, Jhené zdecydowała się na wypuszczenie EP-ki. W ten sposób do naszych rąk trafia „Sail Out”. Zgromadzone tu melodie wpisują się w coraz popularniejszą nową falę

CD

r'n'b, za której początek można uznać chociażby „808s and Heart-break” Kanyego Westa, a pełne roz-winięcie znajdziemy w twórczości takich artystów, jak The Weekend i Frank Ocean. Ci, którzy znają styli-stykę „Sailing Soul(s)”, nie będą za-wiedzeni – ale też nie będą zasko-czeni niczym nowym, czego nie sły-szeliby wcześniej. Jhené Aiko jest mistrzynią tworzenia delikatnej, zwiewnej atmosfery, a „Sail Out” stanowi doskonały soundtrack do spokojnych, długich, chłodnych nocy. Jednak w przeciwieństwie do więk-szości tworów spod znaku r'n'b, nie będą to noce w towarzystwie drugiej osoby, a raczej te spędzane samot-nie. Każdy potrzebuje czasem odro-biny prywatności, kiedy może oddać się marzeniu i przysłowiowemu bujaniu w obłokach. Wydaje się, że do takich właśnie chwil muzyka panny Aiko jest stworzona najlepiej. To idealnie wyważona mieszanka r'n'b i neo soulu z mroczną, dream-popową elektroniką, momentami wręcz niepokojącą („3:16AM”). Cza-sem tylko robi się odrobinę cieplej, kiedy dołączają folkowe brzmienia gitary w „Bed Peace”. I wszystko byłoby wspaniale, gdyby nie fakt, że piosenki mają też tekst. A te, niestety, psują całą przyjemność z odbioru muzyki. Wcześniej może nie były odkrywcze (zresztą co w muzy-ce popularnej może odkrywcze być), ale tym razem kręcą się praktycznie tylko w obrębie doznań zmysłowych, i to oddanych tak przyziemnie i bez-pruderyjnie, że kłóci się to z łagod-nością muzyki. Pasuje to bardziej do wrażliwości przeciętnej gimnazja-listki, a nie dwudziestokilkuletniej kobiety z dzieckiem. Całości nie ratuje też głos piosenkar-ki. Nigdy nie dysponowała ona ani dużą skalą, ani technicznymi zdolno-ściami, ale potrafiła naprawdę pięk-nie oczarować swoją surowością i delikatnością. Niestety, monotema-tyczność tekstów uwydatnia braki interpretacyjne i emocjonalne, przez co sprawy seksu, z natury sensualne, wyśpiewane są z takim samym zaan-gażowaniem, jak ulotka leku na ból głowy. Gdyby nie zróżnicowana aranżacja, nie zawsze bylibyśmy w stanie odróżnić momentów drama-tycznych od przyjemnych Osobiście mam nadzieję, że przygo-towywanemu debiutowi bliżej bę-dzie do mixtape'u niż tej EPki. Ta najlepiej sprawdzi się u słuchaczy,

Page 50: Black Wall Magazine #10  2013

50

CD

którzy albo nie znają angielskiego, albo będą potrafili wyłączyć rozu-mienie i skupić się na kołyszących, „nocnych” dźwiękach. Nie będzie to trudne, bo głos Jhené nie jest tu dominantą, a raczej jednym z wielu składników instrumentarium. Nie czuję się porwany, ale wciąż jest to dobra płyta na noc, bo bez problemu można się przy niej nie tylko rozma-rzyć, ale także zasnąć. 3.Tomasz Makowiecki – Moizm Niestety, wygląda na to, że udział w talent show w przypadku każdego muzyka będzie pozostawał punktem odniesienia dla jego kariery, bez względu na to, jaka ona będzie. Drogi są trzy: można wyjść z talent show i nagrywać proste (czasem wręcz prostackie) piosenki dla komercyj-nych stacji muzycznych, można za-cząć od chałtur, ale w pewnym mo-mencie przejść metamorfozę i zrobić coś oryginalnego (Monika Brodka), można wreszcie zacząć z grubej rury i od razu zaprezentować materiał dojrzały, potencjalnie niekomercyj-ny, a jednak odnieść sukces (Dawid Podsiadło, Ania Dąbrowska). Przy-padek Tomka Makowieckiego wy-dawał się początkowo prawie tak beznadziejny, jak Eweliny Flinty i Szymona Wydry – czyli powielanie gotowych schematów. W ich pierw-szych nagraniach potencjał był, ale skutecznie zatarty przez szołbizową machinę. W pewnym momencie jednak Tomek zaczął dojrzewać i poszukiwać, czego efektem wpierw było zrucenie szyldu „Makowiecki Band”, a następnie wspólna płyta z muzykami Myslovitz. Od „Ostatniego wspólnego zdjęcia” minęło aż sześć lat, od ślubu z Reni Jusis, po którym oboje zniknęli z muzycznej sceny – pięć. Epizodu z NO! NO! NO! niektórzy mogli nawet nie zauważyć (żałujcie!). Piszczące na koncertach fanki dorosły, ślub rozwiał ich nadzieje na „coś więcej”, w międzyczasie pojawiło się mnó-stwo innych interesujących projek-tów, na których skupiła się uwaga gawiedzi. Aż tu nagle, niczym Filip z konopii, prawie niezapowiedzianie, pojawia się „Moizm”. Jeśli dobrze rozumieć tytuł, zawartość krążka reprezentować ma to, co Tomkowi – pardon, Tomaszowi – w duszy gra, bez oglądania się na wymagania szołbizu (na tyle, na ile to możliwe w dużej wytwórni). Cóż, w końcu już

Wojciech Młynarski mówił „Róbmy swoje”. Ale słuchając tego dziesię-ciopiosenkowego zbioru elektro-nicznych kompozycji nie sposób nie odnieść wrażenia, że inspiracje nie pozostają tak do końca „swoje”, a Makowiecki idzie szlakiem przetar-tym przez artystów ze stajni Brenn-nesel – fenomenalnego tria Kamp!, który od ponad roku trzęsie naszą sceną alternatywną, oraz ich chrzestnych dzieci, duetu Rebeka. Wystarczy posłuchać takich kompo-zycji, jak „A Summer Sale” czy „Your Foreign Books”, żeby bez problemu wyznaczyć punkty styczne. Można sądzić, że to chęć powtórzenia suk-cesu tamtych. Ale Tomasza różni od nich jedno – ma on już wyrobione nazwisko na naszym rynku, wciąż tkwiące w zakamarkach pamięci niejednego fana (i nie tylko) pro-gramu „Idol”, a więc kawał pracy z rozpychaniem się łokciami przez konkurencję ma już za sobą. Bardziej prawdopodobną będzie raczej teza o wspólnych inspiracjach, zakorzenio-nych gdzieś w elektronice lat 80. Stąd też ukoronowanie albumu, zamykająca go suita „Ostatni brzeg” z udziałem tuzów z tamtych czasów i stylistyki, Władysława Komendarka i Józefa Skrzeka! Niemały wpływ z pewnością miała też żona, Reni Jusis, która przed akustycznym „Iluzjonem” świetnie radziła sobie elektronicznej stylisty-ce. Podobieństw między „Moizmem” i „Trans misją”, choć nieco odległych, to jednak dostrzegalnych, można dopatrzeć się np. we wspomnianym już „A Summer Sale” czy nawet sin-glowym „Holidays in Rome”. Wybór tej ostatniej kompozycji do celów promocyjnych jest oczywisty, bo to najbardziej przebojowa, taneczna i radiowo przyjazna kompozycja. Z pewnością bardziej reprezentatywna w stosunku do całości materiału niż „Trójkąty i kwadraty” Podsiadły, ale tych, którzy „Moizmu” nie słyszeli, przestrzegam – pozostałe kawałki nie są już tak porywające – w parkie-towym rozumieniu tego słowa. Większość kompozycji to senne, marzycielskie, nsotalgiczne kompo-zycje, otulające nas niczym puchowa pierzyna natłokiem elektronicznych dźwięków, przez które przebija się, często przetworzony, choć wcale nie w irytujący sposób, głos Makowiec-kiego. Sam piosenkarz odpowiada za war-stwę muzyczną krążka, co tylko

potwierdza jego dojrzałość i talent. Plusem jest też to, że sprawę tekstów oddał w ręce innych, głównie Marka Jałowieckiego z Delons, Dzięki temu uniknęliśmy banalizacji, jaką mogły uderzać poprzednie teksty Mako-wieckiego, nie tracąc przy tym na szczerości materiału. Można tylko wymieszać piosenki angielskie z polskimi, zamiast robić z tracklisty kanapkę z polskiego chleba z angiel-skim wypełnieniem. Ale OK, czepiam się. Ważne, że angielski wypada tysiące razy lepiej niż u większości polskich artystów, którym tylko wydaje się, że śpiewają w języku Szekspira. Natychmiastowy sukces komercyjny tylko potwierdza, że „Moizm” to strzał w dziesiątkę! 4.The Weeknd – Kiss Land The Weeknd, czyli Abel Tesfaye, to jeden z najlepiej zapowiadających się artystów sceny r'n'b. Mozna było się o tym przekonać już słuchając jego trzech wydanych w 2011 roku mi-xtape'ów: „House of Balloons” (skąd pochodzi chyba najbardziej znana piosenka, „High for This”, rozpropa-gowana przez cover w wykonaniu Ellie Goulding), „Thursday” i „Echoes of Silence”. Rzadko się zdarza, żeby artysta, który nawet porządnie nie zadebiutował (w końcu mixtape to jeszcze nie album), potrafił zapre-zentować tak dojrzały, przemyślany materiał. W tym wypadku nasuwa się jedno skojarzenie: Frank Ocean. Rzeczywiście, twórczość obu panów wpisuje się w nową stylistykę, gatu-nek może, określane mianem PBR&B. Termin ten powstał ze skró-tu od Pabst Blue Ribbon (jednego z typowo hipsterskich piw), połączo-nego z R&B. Czasem gatunek ten nazywany jest równie „hipsterskim R&B”, co jednak dla wielu twórców ma wybrzmienie pejoratywne. Wia-domo, co opinia publiczna myśli o hipsterach. Rzeczywiście, nie jest to muzyka komercyjna, raczej niszowa. Jak to jednak niszami bywa, to one, nie pomysły wielkich koncernów, najczęściej i najlepiej wpływają na mainstream. I dobrze, bo dzięki temu nie musimy się nudzić. Choć po tytule „Kiss Land” spodzie-walibyśmy się ciepłego, leniwego brzmienia, zmysłowych tekstów i pościelowych ballad w stylu R.Kelly'ego czy Johna Legenda, sko-jarzenia te nie mogą leżeć dalej od

Page 51: Black Wall Magazine #10  2013

51

idei, jaka stoi za tym koncept-albumem. Mianowicie według same-go autora ma symbolizować jego dotychczasowe doświadczenia, ale jako stworzony w jego głowie świat. Świat mroczny, zezwierzęcony, pe-łen wzlotów i upadków, dramatów, wypranego z uczuć seksu, wyuzdania i bestialstwa. O ile Jhené Aiko beze-mocjonalnie traktuje kwestie sensu-alne w tekstach głównie z powodu braków interpretacyjnych, u The Weeknda dystans, gdy się pojawia, ma głęboko umotywowany podtekst psychologiczny. Piosenkarz, mimo młodego wieku (rocznik '90) już potrafi krytycznie podejść do ciem-nej strony sławy, szołbiznesu i świa-ta jako takiego. Kiedy nie ma emocji, to dlatego, że współczesność często bezceremonialnie i okrutnie obcho-dzi się z wrażliwcami. Innym razem jest melancholijnie i depresyjnie, jak w opisującym zapijanie smutków „Adaptation”. Pozytywnych momen-tów jest tu niesamowicie mało. Al-bum brzmi raczej jak ścieżka dźwię-kowa do psychologicznego dresz-czowca w stylu np. Ridleya Scotta – takie porównanie zresztą proponuje sam autor. „Kiss Land” jest jak hor-ror – dosłownie – usłyszymy tu i szum deszczu, i krzyki przerażonych kobiet. Muzycznie również jest zróżnicowa-nie. Już otwierający album „Pro-fessional” roztacza przed nami sze-rokie pejzaże, malowane dźwiękiem po części symfonicznym, nasuwają-cym skojarzenia z darkwave'm i ambientem. W sukurs idzie tez na-stępny kawałek, „The Town”, w któ-rym głos wokalisty dochodzi do nas jakby przez mgłę, z oddali, a bogate instrumentarium czasem ustępuje miejsca folkowej gitarze, znów w mrocznym wydaniu. Ale czasem muzyczne decyzje są znacznie od-ważniejsze, jak chociażby w „Belong to the World”, które rozpoczyna się dźwiękami deszczu i śpiewu ptaków, lecz już po kilkunastu sekundach te organiczne dźwięki zderzone zostają z ze speedcore'owy, połamanym bitem. Rozdarcie stylistyczne dosko-nale podkreśla mrok wypracowane-go świata. Najbardziej przyjaznym radiowo utworem wydaje się jednak „Wanderlust”, które otwiera psyche-deliczna, prog-rockowa gitara, na-tychmiast przechodząca w taneczny bit niczym z produkcji Michaela Jacksona, dzięki czemu choć raz w

towarzystwie Tesfaye możemy ru-szyć na parkiet, choć raczej żeby zapomnieć o smutku niż rzeczywi-ście dać porwać się zabawie. Odnie-sienie do Jacksona jest tu bardziej niż trafne. Już sam wokal z tymi charakterystycznymi falsetami przy-pomina nam wczesnych nagraniach Michaela. Ale łączy ich także talent do tworzenia angażujących melodii i tekstów, w które jesteśmy w stanie uwierzyć. W większości przypad-ków, bo nie do końca jesteśmy w stanie uwierzyć, że sława, podróżo-wanie po świecie i wolność kreatyw-na niosą za sobą tylko negatywne emocje. „Kiss Land” jest trudne do ocenienia. Jest to jakby nie było debiut, a jak na debiutancki twór jest niesamowicie mocny i odkrywczy, a tego nam cały czas w muzyce potrzeba. Ale nie sięga znacznie dalej od mixtape'ów, które zapowiadały daleko bardziej idącą kreatywność i mnogość tema-tów niż to, co w rezultacie dostali-śmy. W porównaniu do konkurencji świetnie, do samego siebie – trochę za mało. Zwłaszcza jak na reformato-ra r''n'b. 5.Katy Perry – Prism W ciągu bardzo krótkiego czasu, bo zaledwie około trzech lat, Katy Perry stała się ogólnoświatową gwiazdą, sprzedającą miliony egzemplarzy na całym świecie. Stanęła tym samym w jednym rzędzie z Rihanną, Beyoncé i Lady GaGą. Co je łączy? Młodość, wiek, sukces osiągnięty i ukonstytu-owany mniej więcej w tym samym czasie. Pewnie, że kilka nazwisk można tu dołożyć, ale np. Britney debiutowała jednak trochę wcześniej i ma większy wpływ na młode pio-senkarki, Keshy i Miley jeszcze cze-goś brakuje a Jennifer Lopez jak szybko wróciła, tak szybko zniknęła. Wróćmy więc do zestawu podsta-wowego. Beyoncé ma głos, Rihanna wyrobioną pozycję w świecie hipho-powym, Lady GaGa nawiązuje do jazzu, rock'n'rolla, bluesa i jest nie-normalna. Katy wydaje się przy nich trochę nijaka. Ot, miała szczęście, że trafiła na Łukasza „Dr. Luke'a” Got-twalda, który zrobił jej przebojową płytę, choć celebrującą głównie po-zytywną stronę życia, szalenie lekko-strawną, pełną słodyczy, że aż mdli. Kilka singli porywających i reszta przeciętnych, płynących głównie na

CD

fali popularności poprzedników. Szczególnie słabo wypadły dwa ostatnie, „Part of Me” i „Wide Awa-ke”. Jakie było więc moje zdziwienie, że promujący najnowsze wydawnictwo „Roar” brzmi raczej jak popłuczyny z sesji nagraniowej do reedycji „Te-enage Dream”, głównie gloryfikują-cych siłę piosenek porozwodowych. Hitem stało się chyba tylko przez nazwisko wykonawczyni. Nie pomo-gła nawet pomoc Bonnie McKee, autorki dotychczasowych hitów Perry, piszącej też dla Brtney, Keshy, Kelly Clarkson, Ellie Goulding, Carly Rae Jepsen, Cher i Bóg wie, kogo jeszcze. Nie da się też uniknąć po-równań z „Brave” Sary Bareilles, która wypada znacznie szczerzej. Na szczęście „Prism”, czy jak wolała-by Katy, „PRISM” (co te piosenkary mają do kapitalików? GaGa też wyda-ła „ARTPOP”), wypada w całości zarówno lepiej niż promujący go singiel, jak poprzedni, cukierkowy album. Oczywiście, wesołe, impre-zowe utwory też się tutaj znajdą, jak np. „International Smile” i „This Is How We Do”, które do złudzenia przypominają motywy zgrane już na „Last Friday Night (T.G.I.F.)”, wzbo-gacone nieco zużytą już, choć wciąż angażującą stylistyką lat 80. Gorzej, kiedy pojawiają się reminiscencje eurodance'u z lat 90., czego przykła-dem „Walking On Air” - wypada to raczej irytująco niż przebojowo. Na szczęście jest czym uratować wraże-nie o całości krążka. Broni się cho-ciażby „Dark Horse” z gościnny udziałem rapera Juicy J, jedna z mroczniejszych piosenek na „Prism”, łącząca wpływy takich gatunków, jak grime, trash i southern hip hop. Re-fren świeci światłem odbitym od „E.T.”, ale i tak należy pochwalić Katy za eksplorowanie nowych terenów, nawet jeśli wcześniej przebiegła po nich Miley. Silną częścią krążka są też m.in. orientalnie okraszone este-tyką bhangra „Legendary Lovers” (choć plemienne bębny wydają się być zgapione z „Cannibal” Keshy) czy najnowszy singiel i ulubiona piosen-ka samej artystki, powerballada „Unconditionally”, przywodząca na myśl utwory Sii Furler (to ta od „Ti-tanium” Davida Guetty). Sia zresztą pojawia się jako współtwórczyni innej ballady, „Double Rainbow”. Jej duchowe namaszczenie bez wątpie-nia powiewa nad całością, ale przy-najmniej dostajemy jedno z najbar-

Page 52: Black Wall Magazine #10  2013

52

CD

dziej osobistych wyznań na płycie – o ile „Roar” mogło być manifestem siły, „Double Rainbow”odsłania bar-dziej wrażliwą stronę osobowości Katy: „I thank my sister for keeping my head above the water / When the truth was like swallowing sand”. Ta oraz inne nastrojowe utwory, umiej-scowione głównie pod koniec trac-klisty (także na wersji deluxe), mogą zostać uznane za dowód posiadania prawdziwej osobowości, a co za tym idzie, także autentycznych uczuć i przeżyć. „Prism” przede wszystkim należy docenić za to, że sama Perry przejęła kreatywna kontrolę nad tworzeniem krążka, na co nie pozwoliła wytwór-nia w przypadku „Teenage Dream”. Dzięki temu możemy liczyć na nieco bardziej osobisty wymiar tekstów i dźwięki nieco bliższe temu, co pio-senkarce w duszy gra. Częściowo zmieniła się też grupa współpra-cowników. Pojawiają się więc takie nazwiska, jak wspomniana Sia („Do-ube Rainbow”), Emeli Sandé („It Takes Two”), a także obecny chłopak Katy, John Mayer („Spiritual”). Nie-stety, ich obecność we współtwo-rzonych utworach jest aż nazbyt oczywista, przytłaczając osobowość samej Katy Perry. „Prism” to album bezpieczny, nieco inny od poprzedniego, ale też nie odchodzący daleko. Będzie hitem, ale raczej ze względu na nazwisko au-torki, a nie nowatorską, przebojową zawartość.

1.

2.

3.

4.

5.

6. 6.Bastille – All This Bad Blood Wydawanie reedycji jest ostatnio bardzo popularne. I to nie w przy-padku płt, których nakład się wy-czerpał. Najczęściej nie mija nawet rok (jak w tym przypadku), a już dostajemy reedycję, wersję deluxe, platinum, gold, extended, zwykle ze zmienioną okładką (jak w tym przy-padku), nieraz zmienionym odrobinę tytułem: „Lights” Ellie Goulding stały się „Bright Lights”, „Halcyon” to

„Halcyon Days”, „Lungs” Florence + The Machine zmieniono na „Between Two Lungs”, a w tym przypadku wersja podstawowa zatytułowana była po prostu „Bad Blood”. Ale do-brze, przynajmniej jest okazja do przyjrzenia się całości. Już pierwsze kroki w obcowaniu z całokształtem twórczości zespołu pozwalają odnieść wrażenie, że jeśli autor miał coś na myśli, to głównie były to myśli samobójcze, a przy-najmniej destrukcyjne. To przekona-nie wynika z następującego zestawu skojarzeń: Bastylia (nazwa grupy), której zburzenie jest symbolem Re-wolucji Francuskiej, Pompeje („Pompeii”, trzeci singiel, pierwszy hit) to rzymskie miasto zniszczone w wyniku erupcji Wezuwiusza. Kolejne single noszą tytuły „Thing We Lost in the Fire” i „Laura Palmer” – od na-zwiska bohaterki, wokół morder-stwa której toczy się akcja legendar-nego serialu „Miasteczko Twin Pe-aks”. Dodajmy do tego jeszcze pio-senkę „Icarus” (mit o Ikarze każdy powinien znać). Wystaczy? W przypadku „Pompeii” powracające jak czkawka chórki mogą drażnić, ale po kilku przesłuchaniach można się przyzwyczaić, a nawet uzależnić. Dwa nowsze przeboje są tak zgrab-nie skrojonymi earwormami, że trudno przejść obok nich obojętnie. Przyjemnie brzmi nieco melancholij-ne „Things We Lost In the Fire”, ciekawie zaaranżowane – początko-wo oszczędnie, z każdą kolejną czę-ścią wzbogacane o kolejne dźwięki, z chwytliwym refrenem i plemiennymi bębnami, które udzielają się bardzo szybko i trudno wygnać je z głowy. Zaś „Laura Palmer” doskonale sprawdzi się podczas stadionowych występów, podobnie jak balladowy „Oblivion”. Przy „Icarus” da się nawet poskakać i potańczyć. Jeśli nie my-ślisz o spadaniu do morza, oczywi-ście. Tym, co może ciekawić w twórczości Bastille, a stanowi też swoisty klucz do lepszego jej odbioru, jest filmo-wość. Pięknie to widać, kiedy spojrzy się poza samą muzykę, dość przecież soundtrackową. Ot, na okładkę płyty na przykład, która przypomina fil-mowy plakat (zarówno standardu, jak i reedycji) a teledyski ogląda się niczym krótki metraż, utrzymany w stylistyce z pogranicza noir i surre-alizmu spod znaku Davida Lyncha. Odwołania do jego twórczości są więc głębsze niż tylko tytuł jednej

Page 53: Black Wall Magazine #10  2013

53

piosenki (tak, chodzi o „Laurę Pal-mer”). Problem tylko w tym, że ładna otoczka to jeszcze nie wszystko. „Bad Blood” jest tylko zwykłym indie popem, jeśli zdarzają się różnoga-tunkowe wycieczki, to raczej na krótki dystans. Zaskoczenia i po-wiewu świeżości brakuje. Wszystko już gdzieś było, jakbyśmy od dawna mieli to w radiach – nie, inaczej, w radiach ma to Wielka Brytania – u nas to jednak to wciąż granie zali-czane do alternatywy. Mimo wszyst-ko łatwo da się znaleźć i Coldplay, i Arcade Fire, a w przypadku „Flaws” i „Daniel In the Den” nawet folkowe wpływy Mumford & Sons. Drugi krążek, clou reedycji, też nie-stety, nie wnosi nic nowego, i stano-wi raczej przedświąteczny chwyt marketingowy, mający na celu pod-bicie sprzedaży i wydojenie rzeszy nowych miłośników. Jak w przypad-ku zawartości wersji standardowej, starzy fani bowiem mogli ten „nie-publikowany wcześniej” materiał znaleźć na singlach, epkach i mixta-pe'ach. Choć przeszedł on drobny lifting. Tak jest w przypadku nowego singla „Of The Night”. Choć utwór ten i tak broni się sam – stanowi mash-up eurodance'owych hitów „The Rhythm of the Night” i „Rhythm Is a Dancer” - traci kiczowaty posmak lat 90., pozostaje taneczny, brzmiąc przy tym jak z sennego marzenia. Co udowadnia, że Dan i zespół potrafią podejmować odważne (i trafne!) decyzje. Brzmienie reszty jest prze-widywalne, choć wyróżniać się może zalatujące Editors „The Silence”. Brawa należą się za mroczne za-mknięcie krążka: darkwave'owe „The Draw” (choć inspiracje Joy Division są już strasznie zużyte), ambientowe, plemienne, recytowane „What Would You Do” oraz jedno-cześnie taneczne i mroczne jak twór-czość Grace Jones „Skulls”. Wszyscy lubimy niespodzianki, zwłaszcza przed Świętami, ale co to za frajda, jeśli wiemy, czego się spo-dziewać… Jednak mimo wszystko „All This Bad Blood” to dość przebo-jowy i radiowo przyjazny materiał, zawsze mniej wtórny niż GaGa czy Katy Perry ostatnio. Autor kolumny: BARTEK ZASIECZNY

Bartka możecie również po-słuchać w Radiu BAS!

MUZYKA

2013 w muzycznej pigułce

JAK PRZYSTAŁO NA KONIEC ROKU, WARTO SPOJRZEĆ ZA SIEBIE I DOKONAĆ PODSU-MOWANIA TEGO, CO PRZEZ OSTATNIE DWANAŚCIE MIE-SIĘCY WYDARZYŁO SIĘ W MUZYCZNYM BIZNESIE. 2013 OKAZAŁ SIĘ WYJĄTKOWO OWOCNY, BOGATY I RÓŻNO-RODNY. CZĘŚCIOWO MOŻNA BYŁO SIĘ TEGO SPODZIEWAĆ PO UBIEGŁOROCZNYCH ZA-POWIEDZIACH, ALE NIE OBYŁO SIĘ TEŻ BEZ NIESPO-DZIANEK. tekst: BARTEK ZASIECZNY Debiuty Jak co roku, tak i tym razem mie-liśmy możliwość przywitania całego mnóstwa ciekawych de-biutantów. Oczywiście od dłuż-szego czasu przodują w tym przypadku Wyspy Brytyskie. Stąd pochodzi odnoszący niemałe sukcesy na listach przebojów (debiut na 1. miejscu sprzedaży albumów) zespół Bastille, oferu-jący nam sporą dawkę przebojo-wego indie rocka z filmowym filingiem. BBC wybrało na naj-bardziej obiecującą gwiazdę zło-żoną z trzech sióstr grupę Haim. Ich album „Days Are Gone” sprzedawał się świetnie po obu stronach oceanu. U nas relatyw-nie mało znane, na uwagę zasłu-gują przez ciekawe łączenie indie folkowych brzmień z r'n'b – choć

wydawałoby się, że to dość odle-głe gatunki. Nieco zawiedzionym można być przez uhonorowanego nagrodą „Critics' Choice” podczas tego-rocznych BRIT Awards Toma Odella. Oczekiwano, że zapropo-nuje nam materiał na miarę po-przednich laureatek (Adele, Eme-li Sandé Florence + The Machine), jednak płyta „Long Way Down” nie sprostała nadziejom rozbu-dzonym przez wspaniały singiel „Another Love”. Znacznie bar-dziej na docenienie zasłużyła Laura Mvula, kontynuująca bry-tyjską tradycję utalentowanych dziewcząt, która na albumie „Sing to the Moon” zaproponowała nowatorskie podejście do neo soulu i r'n'b, które „The Guar-dian” określił jako gospeldelia. Zupełnie niezauważeni zostali też chłopcy z indierockowego Auto-heart, którzy zebrali na płycie „Punch” bardzo różnorodny ma-teriał, którego najważniejszymi elementami są szczere, niebanal-ne jak większość szołbiznesu teksty Jody'ego Gadsdensa, wo-kalisty, który musi mieć płuca jak Whitney Houston. Może nie po-wala siła głosu, ale niesamowicie lekkie melizmy i zdolności inter-pretacyjne zasługują na zdecy-dowanie większa uwagę. Duety To ciekawe, że w tym roku mieli-śmy do czynienia z kilkoma cie-kawymi duetami. Najwięcej za-mieszania narobili chłopcy z Di-sclosure, na swoim albumie „Set-tle” przynoszący nam ogromny ładunek typowo brytyjskiej elek-troniki spod znaku garage, deep house'u i synthpopu. To oni od-kryli dla świata Sama Smitha (znanego głównie z nagranego z Naughty Boyem „La La La”), a także przyczynili się do promocji kolejnego duety – AlunaGeorge. Ta para mieszana w nowatorski sposób podchodzi do r'n'b, łącząc ten gatunek z zimną, garage'ową elektroniką. Na listach przebojów

Page 54: Black Wall Magazine #10  2013

54

MUZYKA

królowały też Szwedki z Icona Pop. W rodzinnym kraju znane już w 2012, resztę świata zasko-czyły i z marszu porwały do tań-ca nagranym z Charli XCX single „I Love It”, nie pozwalając zejść z parkietu z pomocą kolejnych singli: „Girlfriend” i „All Night”, a wreszcie całym albumem „This Is... Icona Pop”. Ze Stanów nato-miast pochodzi grupa MS MR łącząca mroczne dźwięki spod znaku pierwszej płyty Florence z oldskulowymi gatunkami, jak chociażby charakterystyczny dla lat 50. doo wop. Specyficzna mie-szanka pozwoliła im przebić się do zbiorowje świadomości, także z pomocą seriali, w których ich muzyka często była wykorzysty-wana. Na szczęście my, Polacy, nie mamy się czego wstydzić, gdyż w 2013 roku na światło dzienne wyszła też „Hellada” poznańskiego duetu Rebeka. Ta płyta wpisuje się doskonale w panującą obecnie modę na retro elektronikę, zapoczątkowaną w naszym kraju przez Kamp! To jednak nie jedyny powód do du-my. Dobre, bo polskie 2013 rok przyniósł też wysyp świetnych płyt na naszym ro-dzinnym rynku muzycznym. Do najważniejszych zaliczyć należy fenomenalny debiut Dawida Pod-siadły - „Comfort and Happiness”. Nikt nie spodziewał się, że młody laureat „X Factora” nie pójdzie utartą ścieżką, wyznaczoną przez dotychczasowych laureatów ta-lent show, ale z marszu uderzy słuchaczy albumem świeżym i dojrzałym, na poziomie świato-wych singer-songwriterów, świetnie łączącym to, co wystar-czy, by się sprzedawać, a jedno-cześnie pozwoli zachować arty-styczną niezależność. Porówny-walnym debiutem jest Fismolla, młody, bo zaledwie 19-letni pio-senkarz, który pod opieką Rober-ta Amiriana stworzył „At Glade”. Ten krążek zabiera nas w intym-

ną podróż po delikatnych, orga-nicznych dźwiękach niczym ze Skandynawii, których nie po-wstydziłby się nawet Ólafur Ar-nalds. Do ważnych wydarzeń na naszej scenie należy zaliczyć też drugą płytę Ani Rusowicz. Podobnie jak debiut, „Genesis” również wyra-sta z big-bitowej tradycji tak bli-skiej jej rodzicom, jednak dzięki pomocy Emade przełamuje sprawdzone schematy i czerpie także z dokonań zagranicznego rocka i psychodelii, sięgając od lat 60. aż po nowoczesność. Mło-dy Waglewski potrafił także świetnie zadbać o własną dysko-grafię, wydając już drugi album nagrany wspólnie z ojcem i bra-tem pt. „Matka, Bóg, Syn”. Dwa pokolenia znów łączą siły, jednak zupełnie odmiennie niż po raz pierwszy, pięć lat temu. Efektem jest bogata, garażowo rockowa płyta o życiu i przemijaniu, na której doskonale słychać zarów-no doświadczenie ojca, jak i sze-rokie inspiracje obu synów. Nowe oblicze zaprezentowała nam również Anita Lipnicka. Po raz pierwszy od rozpoczęcia współpracy z Johnem Porterem stworzyła autorską płytę całko-wicie po polsku. „Vena amoris” udowadnia, że Lipnicka nie tylko dobrze śpiewa, ale przede wszystkim posiada ogromną wrażliwość, którą realizuje po-przez marzycielskie dźwięki się-gające dream popu z jednej, a americany z drugiej strony. Do tego potrafi uraczyć nas zgrabnie skrojonymi tekstami o niemałym ładunku poetyckości. Jednak nic nie może ciszyć nas tak, jak „Re-novatio”. Długo zapowiadany powrót Edyty Bartosiewicz po dwunastu latach wreszcie ujrzał światło dzienne. Mogło być róż-nie. Jak często w takich przypad-kach, wokół piosenkarki narosła niemała legenda, spotkania z którą nowe nagrania mogły po prostu nie przetrwać. Okazało się na szczęście, że przez cały czas nieobecności artystka pozostała

przede wszystkim wierna sobie. I chociaż jak sama przyznaje, ma-teriał ten nie może być aktualny, skoro powstawał na przestrzeni ponad dekady, to i tak bez pro-blemu zdobył status platyny. Powrotów ciąg dalszy W marcu mieliśmy okazję do ponownego spotkania z legendą rocka, Davidem Bowiem. Jego najnowszy, wydany po 10 latach przerwy album nie tylko zasko-czył opinię publiczną tym, że w ogóle się ukazał, ale także dojrza-łością i introspektywną szczero-ścią zawartych nań nagrań. „The Next Day” spotkał się nie tylko z doskonałym przyjęciem kryty-ków, ale osiągniął tz komercyjny sukces, jakiego Bowie nie zaliczył od 20 lat. Nieco krócej, bo tylko 4 lata, ka-zali czekać na siebie panowie z Depeche Mode. Również w marcu wydany został ich trzynasty al-bum, „Delta Machine”, nie tylko konstytuując ich pozycję jako najpopularniejszy elektroniczny zespół, jaki świat kiedykolwiek znał, ale także uznany został za najświeższe i przebojowe dzieło grupy od piętnastu lat. Nie tylko Edyta Bartosiewicz kazała na siebie czekać 12 lat. Tyle samo czasu minęło od ostatniej długogrającej płyty... Cher. Okazuje się, że ta 67-letnia kobieta wciąż pozostaje w świet-nej formie, niczym prawdziwy zabytek – zapewne dzięki licz-nym pracom renowacyjnym. Ich efekt możemy podziwiać na okładce „Closer to the Truth” (tytuł-ironia, naprawdę bliżej prawdy?). Cher wygląda tam na niewiele więcej lat niż większość kilka dekad młodszych piosenka-rek pop. Niestety, sukcesu „Be-lieve” nie udało się powtórzyć i wygląda na to, że już Madonna ma więcej pomysłów nie tylko na wizerunek, ale także muzykę. Dziewczyny trzymają się nieźle, ale coraz słabiej. Tendencja spadkowa, jaką można było za-

Page 55: Black Wall Magazine #10  2013

55

uważyć na albumie Cher, dotknę-ła także inne, znacznie młodsze piosenkarki, które dopiero biją się by zdobyć dla siebie chociaż część jej legendy. Na 2013 rok zapowiadana była bitwa naj-większych piosenkarek ostatnich alt, gdyż swoje albumy przygo-towywały Lagy GaGa, Britney Spears, Katy Perry, Beyoncé, a wiele wskazywało na to, że Ri-hanna będzie kontynuować tra-dycję i znów jak co roku, bez zapowiedzi wyda nową płytę. Tak się jednak nie stało – dała nam odpocząć. O ile Rihanna próbowała jeszcze zdziałać coś coraz gorzej przyjmowanymi singlami, Beyoncé zdecydowała się zwolnić i dłużej posiedzieć w studiu, odsuwając datę premiery w bliżej nieokreśloną przyszłość. Trzy pozostałe panie, mimo hucznych zapowiedzi, nie zaata-kowały nas nową porcją hitów. Katy i Brit zdecydowały się raczej na stagnację i bezpieczne prze-żuwanie już wcześniej propono-wanych schematów. I tak wypa-dły lepiej niż GaGa, która wyraź-nie pogubiła się w swoich licz-nych inspiracjach i stylistycznych wycieczkach, próbując sprzedać nam stare rozwiązania niczym używane łachy, doczepiając do nich metkę z własnym nazwi-skiem.„Stare” wyjadaczki powin-ny wziąć się do roboty zamiast osiadać na laurach, jeśli nie chcą zostać zrzucone z piedestału przez młode i pełne wigoru na-stępczynie. W tej grupie prym wiodą przede wszystkim Selena Gomez, która sięga do najnow-szych popowych rozwiązań, cytu-jąc jako inspiracje przede wszystkim Britney (która – o ironio! - zarzuciła rozwiązania z „Femme Fatale”), a także – a mo-że przede wszystkim – Miley Cyrus, która raz a dobrze odrzu-ciła wszystko to, co do tej pory narzucał jej szołbiznes i poszła własną drogą. Udowodniła dzięki temu, że posiada niemały talent wokalny, świetnie czuje się w około hiphopowej stylistyce (może wygryzie Rihannę z ficzer-

ingów), a przy okazji potrafi na-robić wokół siebie zamieszania. O jego jakości wypowiadać się jednak nie ma sensu. Dużo dobrego Ze względu na przeglądowy cha-rakter artykułu trudno pomieścić tu wszystko, co wydarzyło się jeszcze w tym roku. Z pewnością warto wspomnieć o nowych płytach księżniczek alternatywy – m.in. Agnes Obel („Aventine”), Emiliany Torrini („Tookah”), Anny Calvi („One Breath”) – czy mocnych, rockowych propozycjach od Arcade Fire („Reflektor”), Placebo („Loud Like Love”), Arctic Monkeys („AM”), Franz Ferdinand („Right Thoughts, Right Words, Right Action”), Editors („The Weight of Your Love”) czy Kings of Leon („Mechanical Bull”). Działo się także w popie, chociaż nie były to żadne rewolucje, raczej albumy przeciętne i jednorazowe hity. Jest więc nowa płyta Celine Dion („Loved Me Back to Life”), kolej-ny producencki koszmarek will.i.ama („#willpower”) czy mdłe debiuty Johna Newmana i Jamesa Arthura. Nieco bardziej obiecująca okazała się młodzutka Lorde, która niczym petarda za-chwyciła nas pod koniec roku swoim „Royals”. Od Arthura znacznie lepiej wypadła inna uczestniczka „X Factora” Lucy Spraggan, której „Join the Club” to kawałek dobrego indie popu – jak widać, nie trzeba wygrać ta-lent show, by pokazać swój ta-lent. Mijający rok to także czas dominacji Macklemore'a i Ryana Lewisa, których niezależnie wy-dana płyta „The Heist” i pocho-dzące z niej single zawojowały listy przebojów. Swój sukces kontynuowała też Emeli Sandé. Wcześniej wspierał ją producent, Naughty Boy, teraz role się od-wróciły i to ona wystąpiła aż na dwóch singlach z jego płyty „Ho-tel Cabana”. Choć i tak najwięk-szy sukces to „La La La” z Samem Smithem, który tego lata konku-

MUZYKA

rować mógł tylko z „Blurred Li-nes” Robina Thicke'a i „Get Luc-ky” Daft Punk, oba zresztą z udziałem obdarzonego dotykiem Midasa Pharrellem. Jest nadzieja Kto może nas zachwycić w no-wym roku? Trudno przewidzieć. Z pewnością jednak warto ob-serwować Mikky'ego Ekko (zna-nego przede wszystkim z gościn-nego występu na „Stay” Rihanny oraz solowego „Kids”), Ellę Eyre (do tej pory udzielała się gościn-nie w projektach Rudimental i Naughty Boya), wspomnianego Sama Smitha (być może solowo powtórzy sukces „La La La”), Samphę (podobnie jak Jessie Ware współpracował z SBTRKT, a ostatnio z Drakiem) i Janet Dev-lin (jej debiutancki singiel „Won-derful” już ujrzał światło dzien-ne). Do tej pory nie ukazały się też albumy świetnie zapowiada-jących się raperek: Azealii Banks, Angel Haze i Iggy Azalei. No ko-niec szczególnie polecam moich faworytów: Jhené Aiko, której delikatność głosu i chłód muzyki doskonale towarzyszą długim nocom, oraz Until The Ribbon Breaks – chociaż nie jest wymie-niany wśród reformatorów r'n'b, zachwyca mrocznymi, filmowymi kompozycjami w stylu The Weeknda, polecanymi m.in. przez Dido – jego świetną EPkę można ściągnąć za darmo na Soundc-loud.

Page 56: Black Wall Magazine #10  2013

56

Page 57: Black Wall Magazine #10  2013

57

Page 58: Black Wall Magazine #10  2013

58

Page 59: Black Wall Magazine #10  2013

59

Page 60: Black Wall Magazine #10  2013

60

NO

PHOTO: BARTOSZ WOJCIECHOWSKI

WEBISTE: WWW.BARTOSZ WOJCIECHOWSKI.EU

FACEBOOK PAGE: WWW.FACEBOOK.COM/BARTOSZ-

WOJCIECHOWSKI-PHOTOGRAPHY

MODEL: MARIUSZ/AMQ MODELS

STYLIST: MARIUSZ BRIANSKI

PHOTOGRAPHER'S ASSISTANTS: KLAUDIA ZABINSKA

Page 61: Black Wall Magazine #10  2013

61

Page 62: Black Wall Magazine #10  2013

62