hocking amanda - trylle 02 - rozdarta

317

Upload: kiniamleczkowska

Post on 21-Nov-2015

129 views

Category:

Documents


0 download

DESCRIPTION

Kontynuacja książki pt: ZamienionaDowaduje się ona bowiem, że jej ojciec jednak żyje i jest królem wrogiego jej matki klanu.

TRANSCRIPT

  • Hocking Amanda

    Trylle 02

    Rozdarta

    Zamieniona w dniu urodzin

    Rozdarta pomidzy dwoma wiatami

    Przywrcona magii

    Wendy odkrya swoj tajemnic, zrozumiaa, dlaczego jej matka chciaa j zabi Poznaa wiat Trylli i dowiedziaa si, e do niego naley i e w nim ma wypeni swoje przeznaczenie. Nie moga jednak tam pozosta, nie moga pogodzi si z tym, e rzdzona przez okrutn krlow zagadkowa magiczna kraina to jej prawdziwy dom.

    Ale powrt do dawnego ycia, do domu i szkoy nie przynosi spokoju. Wendy nie moe przesta myle o Tryllach, o ich miertelnych wrogach, ktrych atak cudem przeya, o nadcigajcej wojnie, ktrej tylko ona moe zapobiec, i o Finnie, ktrego mio do niej skazaa na wygnanie z jego wiata.

    Uwiziona pomidzy wiatem Trylli a wiatem ludzi, rozdarta pomidzy sercem a obowizkiem, Wendy musi wybiera. Lecz jeli wybierze le, moe straci wszystko i wszystkich, ktrych kocha w obu wiatach...

  • Powrot

    Kiedy stanlimy z Rhysem w drzwiach mojego domu, mina sma. Mj brat Matt bardzo si ucieszy... to znaczy kamie spad mu z serca, kiedy zobaczy, e yj i e wrciam. Oczywicie by zy, ale pozwoli mi mwi, chocia cay czas ypa na mnie z wciekoci. Dobrze chocia, e tumaczyam si tylko przed Mattem. Moj prawn opiekunk jest ciotka Maggie, ale akurat nie byo jej w domu. Matt wyjani, e ciotka szuka mnie w Oregonie. Nie miaam pojcia, skd przyszo jej do gowy, e mogam tam pojecha. Przycupnlimy z Rhysem na eleganckiej, cho sfatygowanej kanapie w saloniku, wrd pude, ktre wci stay nierozpakowane, mimo e przeprowadzilimy si tu dwa miesice temu. Matt przechadza si nerwowo. - Dalej nie rozumiem - stwierdzi. Zatrzyma si i splt donie na piersiach.

    - A co tu rozumie. - Skinam na Rhysa. - To twj brat. Wida to na pierwszy rzut oka!

  • Mam ciemne, niesforne loki i ciemnobrzowe oczy. Matt i Rhys s blondynami, maj szafirowe oczy i t sam szczero wymalowan na twarzy, ten sam agodny umiech. Zszokowany Rhys przyglda si Mattowi z niedowierzaniem. - Skd moesz to wiedzie? - zapyta Matt. - Nie moesz mi po prostu uwierzy? - Z westchnieniem odrzuciam gow na oparcie kanapy. -Nigdy ci nie okamaam! - Ucieka z domu! Nie miaem pojcia, gdzie jeste! To gorsze ni kamstwo! - krzykn. Cho by bardzo zy, widziaam, jak bardzo cierpi, wyczuwaam te w jego ciele oznaki stresu. Pewnie zaama si, kiedy zniknam. Mia znuon, wy-mizerowan twarz, zaczerwienione, zmczone oczy i schud jak nic z pi kilo. Czuam si winna, ale naprawd nie miaam wyboru. Po prostu si mn przejmowa. To by skutek uboczny nieudanego zamachu, ktrego jego matka dopucia si na mnie w moje urodziny. Cae ycie Mat-ta koncentrowao si na moim bezpieczestwie. Nie mia przyjaci, pracy, wasnego ycia. - Musiaam ucieka, rozumiesz? - Przeczesaam palcami spltane loki i pokrciam gow. - Nie mog ci tego wyjani. Wyjechaam ze wzgldu na siebie i na was. Nie chciaam, eby co si wam stao. Nie jestem nawet pewna, czy powinnam tu teraz by. - Nam? Przed czym ty uciekasz? Gdzie bya? -rozpaczliwie powtarza te same pytania. - Nie mog ci powiedzie! Chciaabym, ale nie mog!

  • Nie wiem, czy mogam powiedzie mu cokolwiek 0 Trylle. Zakadaam, e samo ich istnienie jest owiane tajemnic, ale z drugiej strony nigdy nie zabroniono mi rozmowy na ten temat. Poniewa jednak Matt 1 tak nigdy by w to nie uwierzy, nie byo sensu prbowa. - Naprawd jeste moim bratem? - Rhys pochyli si, eby lepiej przyjrze si Mattowi. - Dziwne. - To prawda. - Matt skin gow. Wierci si niespokojnie pod spojrzeniem Rhysa, zerkajc na mnie co chwila. - Wendy, moemy chwil porozmawia. W cztery oczy? - Jasne. - Znaczco spojrzaam na Rhysa. Rhys zrozumia. Wsta. - Gdzie jest azienka? - Tam, koo kuchni. - Matt machn rk w prawo. Rhys skin gow, umiechn si i oddali we wskazanym kierunku. Ledwie znikn nam z oczu, Matt usiad naprzeciwko mnie i ciszy gos. - Suchaj, Wendy, nie rozumiem, co tu si dzieje. Nie mam pojcia, co jest prawd, ale ten dzieciak wyglda mi na niezego dziwaka. Nie chc go w naszym domu, nie wiem, co sobie mylaa, cigajc go nam na gow. - To twj brat - powiedziaam znuona. - Naprawd, Matt, nie kamaabym w tak powanej sprawie. Jestem na sto procent przekonana, e to twj rodzony brat. - Wendy... - Matt z westchnieniem potar czoo. -Rozumiem, e w to wierzysz, jasne. Ale skd ta pewno? Ten kole wciska ci kit.

  • - Nie, to jest prawda. Nie znam nikogo uczciwszego od niego,

    poza tob. To logiczne, bo jestecie brami -mruknam. - Prosz ci, daj mu szans, a sam zobaczysz. - A jego rodzina? - Matt nie poddawa si tak atwo. - Ta, ktra wychowywaa go przez ostatnie siedemnacie i p roku? Nie tskni za nim? I czy przypadkiem nie jest to twoja biologiczna rodzina?

    - Uwierz mi, nie pacz za nim, a ja wol was -umiechnam si szeroko, a pozostae pytania puciam mimo uszu. Matt pokrci gow, nie wiedzc, co o tym wszystkim myle. Wyczuwaam, e nadal nie ufa Rhysowi i najchtniej wyrzuciby go z domu, i tym bardziej doceniaam jego opanowanie. - Szkoda, e nie mwisz mi wszystkiego - mrukn. - Mwi to, co mog. Kiedy Rhys wrci z azienki, Matt odsun si ode mnie i zacz go mierzy podejrzliwym wzrokiem. - Nie widz tu adnych fotografii rodzinnych - zauway Rhys, rozgldajc si po pokoju. Prawda. W ogle mielimy mao ozdb, a ju zwaszcza adnych pamitek rodzinnych. Szczeglnie Matt by draliwy na punkcie naszej... to znaczy, swojej matki.

    Jeszcze nie zdradziam Rhysowi, e jego matka to wariatka, ktr zamknito w psychiatryku. Takie rzeczy trudno komukolwiek powiedzie, zwaszcza komu, kto tak bardzo si cieszy z odnalezienia rodziny.

  • - No tak, tak ju mamy - rzuciam lekko, chcc zmieni temat, i wstaam. - Jechalimy tu przez ca noc. Padam z ng. Ty nie, Rhys?

    - Hm, moe troch. - Chyba zaskoczyy go moje sowa. Cho nie zmruy oka, wcale nie wydawa si zmczony. - Powinnimy si troch przespa, pniej jeszcze porozmawiamy.

    - Och. - Matt wsta powoli. - Oboje chcecie tu spa? - Wodzi niespokojnym wzrokiem od Rhysa do mnie.

    - Tak. - Skinam gow. - Rhys nie ma dokd pj. - Och - sapn. Widziaam, e Matt nie jest tym zachwycony. Obawia si jednak, e jeli wyrzuci chopaka, ja pjd za nim. - Rhys, na razie moesz spa w moim pokoju. - Naprawd? - Rhys stara si ukry wraenie, jakie zrobia na nim ta wiadomo, ale byo wida, jak bardzo si przej. Matt z ociganiem zaprowadzi nas do naszych pokoi. Ja oczywicie trafiam do swojego dawnego. Nic si tu nie zmienio, odkd kilka tygodni temu wyjechaam. Rozgldaam si i suchaam gosw dobiegajcych z pokoju po drugiej stronie korytarza. Rhys pyta Matta o najprostsze rzeczy, a biedak poczu si speszony i nieswj. Kiedy w kocu mj brat odpowiedzia na wszystkie pytania Rhysa, zajrza do mnie. Zdyam si ju przebra w piam, spran i wyblak, ale ukochan. - Wendy, co si dzieje? - szepn Matt. Zamkn za sob drzwi, jakby Rhys by szpiegiem, ktry bdzie

  • nas podsuchiwa. - Kim tak naprawd jest ten dzieciak? Gdzie bya? - Suchaj, nie mog ci powiedzie, co si dziao, kiedy mnie tu nie byo. Nie wystarczy ci, e wrciam caa i zdrowa? - Nie, waciwie nie. - Matt pokrci gow. - Ten dzieciak jest dziwny! Wszystko go dziwi!

    - Jest przede wszystkim zachwycony tob - zauwayam. - Nie masz pojcia, jakie to dla niego ekscytujce. - To wszystko nie ma sensu. - Matt nerwowo przeczesa wosy palcami.

    - Musz si przespa, a ty musisz poukada sobie to wszystko w gowie. Rozumiem. Zadzwo do Maggie. Powiedz jej, e nic mi nie jest. Ja si zdrzemn... Matt zorientowa si, e nie ustpi, i zmik. - Dobrze. Ale mam nadziej, e w kocu mi powiesz, co tu si dzieje. - Jego niebieskie oczy spowaniay. - Dobrze. - Wzruszyam ramionami. Moe mie nadziej i tak mu nic nie powiem.

    - Ciesz si, e wrcia. - Matt zagodnia. Przez chwil si nie kontrolowa, pokaza, jak bardzo to wszystko nim wstrzsno. Wiedziaam, e drugi raz nie mog mu tego zrobi. Podeszam do niego i uciskaam serdecznie. Matt powiedzia mi dobranoc i wyszed, a ja z rozkosz wtuliam si w znajom mikk pociel. W Frening sypiaam w ogromnym ou, a jednak to stare, wskie posanie wydawao mi si o wiele wygodniejsze. Otuliam si kodr, szczliwa, e znowu jestem w miejscu, ktre wydaje mi si normalne.

  • Zawsze miaam przeczucie, e nie pasuj do mojej rodziny, cho Matt by mi bardzo oddany. Kiedy miaam sze lat, matka chciaa mnie zabi. Wyczuwaa, e jestem potworem i nie jestem jej crk. Jak si okazao, miaa racj. Miesic temu dowiedziaam si, e jestem podrzutkiem - no, takim podmienionym dzieckiem, ktre zajo miejsce innego. A dokadnie mwic, podrzucono mnie na miejsce Rhysa Dahla. Okazao si te, e nale do Trylli, czyli, mwic w skrcie, rasy wyudzaczy z nadprzyrodzonymi mocami. Technicznie rzecz biorc to trolle, ale nie takie mae paskudne zielone stworki. Jestem redniego wzrostu i chyba dosy adna. A tradycja podmieniania dzieci siga kilku wiekw wstecz. Chodzi o to, by zapewni potomstwu Trylli jak najlepsze dziecistwo. Waciwie jestem krlewn w Frening - miasteczku w Minnesocie, w ktrym mieszkaj gwnie Trylle. Moj biologiczn matk jest Elora, ich krlowa. Po kilku tygodniach w Frening postanowiam wrci do domu. Pokciam si z Elor, ktra zabronia mi spotyka si z ukochanym, tylko dlatego e w jego yach nie pynie arystokratyczna krew. Uciekam i zabraam ze sob Rhysa. W Frening waciwie tylko on okaza mi bezinteresown sympati i uznaam, e musz mu si odwdziczy. Przywiozam go tutaj, do Matta, ktry tak naprawd jest jego bratem, nie moim. Oczywicie tego wszystkiego nie mogam Mattowi powiedzie. Uznaby, e oszalaam. Tak bardzo chciao mi si spa. Przemkno mi jeszcze przez gow, e dobrze jest wrci do domu.

  • Jednak Rhysowi wystarczyo dziesi minut, by pozbawi mnie tego przyjemnego spokoju. Zasypiaam ju, ale szczk otwieranych drzwi cign mnie na ziemi. Matt by na parterze, chyba zgodnie z moj rad dzwoni do ciotki. Gdyby si dowiedzia, e Rhys jest u mnie, zabiby nas oboje. - Wendy? pisz ju? - szepn i z wahaniem przycupn na skraju ka. - Tak - mruknam. - Przepraszam, nie mog zasn - odpar. - Jak ty moesz spa? - Dla mnie to nie jest takie ekscytujce. Ja ju tu mieszkaam, zapomniae? - No tak, ale... - Urwa, pewnie dlatego e nie mia sensownych argumentw. Nage zesztywnia, gwatownie wcign powietrze. - Syszaa? - To, co powiedziae? Tak, ale... - Nie dokoczyam, bo teraz take co usyszaam. Szelest za oknem. Zwaywszy, e cakiem niedawno miaam bardzo nieprzyjemne spotkanie z paskudnymi trollami znanymi jako Vittra, miaam powody do niepokoju. Przewrciam si na bok, eby lepiej widzie, ale niewiele mogam zobaczy przez zacignite zasony. Szelest przerodzi si w pukanie. Usiadam. Miaam dusz na ramieniu. Rhys spojrza na mnie nerwowo. Syszelimy, jak okno si otwiera. Wiatr poruszy zasonami.

  • Zaklocenia

    Jednym zwinnym susem znalaz si w moim pokoju, jakby wchodzenie do domu przez okno byo najnormalniejsz rzecz pod socem. Ciemne wosy zaczesa do tyu. Cie zarostu na policzkach sprawia, e wyglda jeszcze seksowniej. Jego niemal czarne oczy przesuny si po Rhysie i spoczy na mnie, a serce stano mi w piersi. W moim pokoju sta Finn Holmes. Nadal mnie zaskakiwa, jak zawsze. Tak bardzo si ucieszyam na jego widok, e prawie zapomniaam, jak bardzo si na niego gniewam.

    Kiedy si ostatnio widzielimy, wychodzi z mojej sypialni w Frening - dotrzymywa swojej czci umowy, ktr zawar z moj matk. Obiecaa mu jedn noc ze mn, zanim bdzie musia wyjecha. Na zawsze. Tylko si caowalimy. Nie pisn sowa o planie Elory. Nie poegna si nawet. Nie prbowa walczy, nie namawia mnie, bym z nim ucieka. Po prostu wyszed. Pozwoli, bym dowiedziaa si o wszystkim od Elory.

  • - Co ty tu robisz? - zapyta Rhys. Finn oderwa wzrok ode mnie i ypn na niego gronie. - Przyszedem po krlewn, ma si rozumie. -Cho stara si trzyma emocje na wodzy, wyczuwao si irytacj w jego gosie. - No tak, ale... wydawao mi si, e Elora daa ci inne zadanie. - Gniew Finna zbi Rhysa z tropu. Chopak plta si nerwowo. - To znaczy... no wiesz, w Frening mwio si, e nie wolno ci si zblia do Wendy. Finn znieruchomia, zacisn zby. Rhys wbi wzrok w podog. - To prawda - mrukn Finn, gdy opanowa si na tyle, e mg mwi. - Szykowaem si do wyjazdu, gdy dowiedziaem si, e wasza dwjka znikna w rodku nocy. Elora zastanawiaa si, kto najlepiej si nadaje do tropienia Wendy. Sam uznaem, e to ja za ni pojad, zwaszcza e Vittra depcze jej po pitach. Rhys ju otwiera usta, eby zaprotestowa, ale Finn nie da mu doj do sowa. - Wszyscy wiemy, e na balu stane w jej obronie - zauway. - Gdybym si nie zjawi, zginby dla niej. - Wiem, e Vittra jest niebezpieczna. - Rhys wydawa si zagubiony.

    Wstaam z ka, syszc niepewno w jego gosie. Rhys przyzna Finnowi racj co do Vittry. Nadal nie pojmowa, jakim cudem da si namwi na t eskapad.

  • Szczerze mwic, to nie bya jego wina. Owszem, chcia pozna Matta, ale dba o moje bezpieczestwo i nie mia zamiaru wyjeda z miasteczka. Na nieszczcie Rhysa miaam moc perswazji. Mogam spojrze na kogo i narzu mu swoj wol, bez wzgldu na to, czy moja ofiara tego chciaa, czy nie. Wanie tym sposobem przekonaam go, eby zabra mnie ze sob. Ucieklimy. Musiaam co powiedzie, zanim zrozumie, co zrobiam. - Podczas tej bitwy Vittra stracia wielu tropicieli - zauwayam. - W najbliszym czasie nie bd mieli ochoty na kolejn rund. Zreszt pewnie ju maj dosy polowania na mnie. - To mao prawdopodobne. - Finn zmruy oczy, przez chwil obserwowa zmieszanego Rhysa, po czym przenis ciemne spojrzenie na mnie. Domyli si ju, w jaki sposb nakoniam Rhysa do wyjazdu. -Wendy, naprawd nie obawiasz si o wasne bezpieczestwo? - Bardziej ni ty. - Zaoyam rce na piersi. -Przyje inne zlecenie. Gdybym poczekaa jeszcze dzie czy dwa, nie wiedziaby, e uciekam. - Wic chciaa zwrci moj uwag? - achn si. Jego oczy pony. Nigdy do tej pory jego gniew nie by skierowany bezporednio na mnie. - Ile razy mam ci to tumaczy? Jeste krlewn, a ja nikim! Musisz o mnie zapomnie! - Co tam si dzieje?! - zawoa Matt od strony schodw.

  • Usysza nasz ktni. Bdzie kiepsko, jeli zajrzy na gr i zobaczy Finna w moim pokoju.

    - Odwrc jego uwag. - Rhys zerkn na mnie, eby si upewni, e nie zaprotestuj. Skinam gow. Wyszed. Prbowa zagada Matta, papla co o domu. Ich gosy ucichy, gdy zniknli za zakrtem na parterze. Zaoyam wosy za ucho i uparcie unikaam wzroku Finna. A trudno uwierzy, e kiedy ostatnio si widzielimy, caowa mnie tak namitnie, e nie mogam oddycha. Przypomniaam sobie szorstki dotyk jego zarostu na policzku i jego usta na moich.

    I nagle znienawidziam go za to wspomnienie i za to, e jedyne, o czym teraz mogam myle, to powtrka tamtego pocaunku. - Wendy, nie jeste tu bezpieczna - tumaczy spokojnie. - Nie wrc z tob. - Nie moesz tu zosta. Nie pozwol na to. - Nie pozwolisz? - prychnam pogardliwie. -To ja jestem krlewn, zapomniae ju? Za kogo si uwaasz, e mi na co pozwalasz lub nie? Nie jeste ju nawet moim tropicielem. Nkasz mnie. Przeladujesz. Zabrzmiao bardziej szorstko, ni tego chciaam. Z drugiej strony, jeszcze chyba nigdy nie sprawiam Finnowi przykroci. Nadal przyglda mi si spokojnie, niewzruszenie. - Wiedziaem, e znajd ci szybciej ni ktokolwiek inny. Jeli ze mn nie wrcisz, trudno - mwi. -Lada dzie zjawi si tu inny tropiciel, moesz pj

  • z nim. Poczekam do jego przybycia, musz mie pewno, e jeste bezpieczna. - Tu nie chodzi o ciebie, Finn! - achnam si. By dla mnie waniejszy, ni chciaam to okaza, ale naprawd nie chodzio tylko o niego. Nienawidziam matki, tytuu, domu, wszystkiego. Nie chciaam by krlewn. - Z nikim nie wrc! Przyglda mi si przez dusz chwil, jakby chcia zrozumie, skd to si bierze. Z trudem stumiam odruch, by nie poruszy si niespokojnie pod jego spojrzeniem. Nagle jego oczy pociemniay. Spochmurnia. - Chodzi o tego manskliga? - Mia na myli Rhy-sa. - Przecie mwiem ci, e masz si trzyma od niego z daleka. Manskligi to dzieci, ktrych miejsce w ludzkich rodzinach

    zajmuj niemowlta Trylli. W wiecie Trylli znajduj si najniej w hierarchii. Gdyby przyapano krlewn z manskligiem, oboje czekaaby banicja. Nie ebym si tym specjalnie przejmowaa; po prostu ywiam do Rhysa wycznie platoniczne uczucie. - To nie ma z nim nic wsplnego. Po prostu pomylaam, e chciaby pozna swoj rodzin. - Wzruszyam ramionami. - To na pewno lepsze ni dalsze ycie z Elor w tym wielkim gmaszysku. - Dobrze, wic niech tu zostanie. - Finn skin gow. - Kto si zajmie Mattem i Rhysem. A ty moesz wraca do domu. - Mj dom nie jest tam, tylko tutaj! - Zatoczyam uk rk. - Nigdzie nie id, Finn. - Nie jeste tu bezpieczna. - Podszed bliej. Wiedzia doskonale, jak na mnie dziaa jego blisko.

  • Zniy gos. Patrzy mi w oczy. - Widziaa, co Vittra zrobia w Frening. Wysaa po ciebie ca armi, Wendy. - Pooy mi ciepe, silne donie na ramionach. - Nie spoczn, pki ci nie dopadn. - Ale dlaczego? Dlaczego nie przestan? - dopytywaam si. - Na pewno s Trylle, do ktrych mog dotrze atwiej ni do mnie. Co z tego, e jestem krlewn? Nie wrc. Elora moe znale na moje miejsce kogo innego. Nie jestem nikim wanym. - Masz o wiele wiksz moc, ni ci si wydaje. - Co to ma znaczy? - zdziwiam si. Nie odpowiedzia. Na dachu poniej mojego okna rozleg si jaki haas. Finn zapa mnie za rk, otworzy drzwi do garderoby i wepchn do rodka. Z zasady nie lubi, kiedy wpycha si mnie do garderoby i zatrzaskuje drzwi przed nosem, wiedziaam jednak, e tropiciel chce mnie chroni. Uchyliam odrobin drzwi, eby cokolwiek widzie i interweniowa w razie potrzeby. Nawet teraz, wcieka na Finna, nie mogam dopuci, eby co mu si stao. Znowu. Sta kilka metrw od okna. Mia rozbiegany wzrok, by cay spity, ale gdy zobaczy, kto prbuje wej przez okno, tylko prychn pogardliwie. Dzieciak potkn si o parapet. Mia na sobie obcise dinsy i fioletowe buty z rozwizanymi sznurwkami. Finn sta nad nim i spoglda na niego z dezaprobat. - Ej, co ty tu robisz? - Odgarn grzywk z oczu, poprawi kurtk zapit pod sam szyj. Przesuwaa si przy kadym ruchu.

  • - Przyszedem po krlewn. - Wysali ciebie? - Finn unis brew. - Elora naprawd sdzia, e uda ci si j sprowadzi? - Suchaj, jestem dobrym tropicielem! Przypro- 4 wadziem wicej osb ni ty! - Tylko dlatego, e jeste ode mnie o siedem lat starszy - zauway Finn. Czyli niezdarny dzieciak mia dwadziecia siedem lat. Wyglda o wiele modziej. - Niewane, Elora w kadym razie wybraa mnie, musisz si z tym pogodzi. - Chopak pokrci gow. - A co, jeste zazdrosny?

    - Nie wygupiaj si. - A waciwie gdzie jest krlewna? - Przybyy rozglda si po pokoju. - I co, ucieka, eby tutaj wrci? - To mj pokj! - Wyszam z garderoby. Nowy zwiadowca drgn niespokojnie. - Daruj sobie pogard. - Och, przepraszam. - Zarumieni si. - Prosz mi wybaczy, krlewno. - Umiechn si niemiao i skoni nisko. - Duncan Jansen, do usug. - Nie jestem ju krlewn i nigdzie z tob nie pjd - oznajmiam. - Przed chwil wytumaczyam to Finnowi. - Co? - Duncan spojrza na niego niespokojnie i wyrwna klapy marynarki. Finn bez sowa siedzia na skraju mojego ka. - Krlewno, musisz i z nami. Nie jeste tu bezpieczna. - Nic mnie to nie obchodzi. - Wzruszyam ramionami. - Zaryzykuj i zostan.

  • - W paacu chyba nie jest a tak le. - Duncan jako pierwszy nazwa tak dom Elory i w sumie si nie myli. - Jeste krlewn. Masz wszystko.

    - Nigdzie nie id. Powiedz Elorze, e robie, co w twojej mocy, ale odmwiam. Duncan bagalnie patrzy na Finna, ktry tylko wzruszy ramionami. Zaskoczya mnie jego obojtno. Obstawaam przy swoim, ale waciwie nie spodziewaam si, e mnie wysucha. Wydawa si za to wicie przekonany, e grozi mi niebezpieczestwo, cho ja nie miaam takiego wraenia. - Ale ona nie moe tu zosta! - Duncan stara si przekona Finna.

    - Mylisz, e o tym nie wiem? - rzuci Finn. - Nie pomagasz - zauway Duncan. Poprawi poy marynarki i nadal wpatrywa si w Finna, chcc wpyn na niego. Wiedziaam, e to z gry przegrana sprawa. - Niby co mam jej powiedzie? Wszystko ju syszaa. - Finn wydawa si zaskakujco bezradny. - Chcesz powiedzie, e j tu zostawiamy? - zapyta Duncan z niedowierzaniem.

    - Ja tu jestem. Nie podoba mi si, e mwicie o mnie, jakby mnie tu nie byo - wtrciam. - Skoro chce tu zosta, niech zostanie. - Finn nie zwraca na mnie uwagi. Duncan wierci si niespokojnie. - Nie zabierzemy jej przecie si, zatem nie mamy wiele moliwoci. - A nie mgby jej jako... - Duncan ciszy gos, nerwowo pochrzkujc. - No wiesz, przekona jej jako? Najwyraniej wrd Trylli rozesza si wie o uczuciu Finna do mnie. Nie spodobao mi si, e kto usiuje to wykorzysta. - Nic mnie nie przekona - warknam.

  • - Widzisz? - Finn skin rk w moj stron. Wsta zrezygnowany. - W takim razie musimy rusza. - Jak to? - Nie zdoaam ukry zdumienia. - No wanie, jak to? - zawtrowa mi Duncan. - Powiedziaa przecie, e nic ci nie przekona. Zmienia zdanie? - Spojrza na mnie. Cho w jego gosie syszao si nadziej, jego wzrok by nieubagany. Zaprzeczyam. - W takim razie nie mam ci nic do powiedzenia.

    - Finn... - Duncan chcia zaprotestowa, ale tropiciel zby go machniciem rki. - Takie jest yczenie krlewny. Duncan patrzy sceptycznie na Finna, pewnie myla, e to jaka sztuczka, podobnie zreszt jak ja. Najwyraniej czego nie ogarniaam, przecie niemoliwe, eby Finn mnie zostawi. No dobra, kilka dni temu wanie tak postpi, ale wtedy uwaa, e tak bdzie najlepiej, ze wzgldu na mnie. - Ale Finn... - Duncan sprbowa znowu. Tropiciel uciszy go gestem.

    - Musimy i. Jej brat niedugo nas zauway -mrukn Finn. Zerknam na zamknite drzwi do mojego pokoju, jakbym podejrzewaa, e Matt czai si za drzwiami. Ostatnie spotkanie Matta i Finna nie skoczyo si najlepiej; wolaabym, eby sytuacja si nie powtrzya.

  • - No dobrze, ale... - Duncan urwa; troch za pno zda sobie spraw, e nie moe nam niczym zagrozi. Znowu zaszczyci mnie ukonem. - Krlewno, na pewno si jeszcze spotkamy. - Zobaczymy. - Wzruszyam ramionami. Duncan chcia wyj przez okno, potkn si i niemal wypad na dach. Finn w ostatniej chwili go podtrzyma, eby chopak nie zabi si niechccy. Ju na zewntrz Duncan o mao co nie spad z dachu. Przez chwil Finn obserwowa go niespokojnie zza zasony, ale nie ruszy si z mojego pokoju. Wyprostowa si, spojrza na mnie przecigle. Czuam, jak topniej mj gniew i determinacja. Jaka czstka mnie nadal wierzya, e Finn tak tego nie zostawi. - Zamknij za mn okno - poleci. - Dopilnuj, eby wszystkie drzwi byy pozamykane, nigdzie nie chod sama. W nocy nie wychod z domu, zawsze, kiedy to moliwe, miej u boku Matta i Rhysa. - Zamyli si na chwil. - Chocia, prawd mwic, aden z nich si do niczego nie nadaje... - Urwa i ponownie poczuam na sobie jego ciemne spojrzenie. Patrzy na mnie bagalnie. Unis rk, jakby chcia dotkn mojego policzka, ale zaraz si rozmyli. - Musisz by bardzo ostrona. - Dobrze.

    Kiedy tak sta tu przede mn, czuam ciepo jego ciaa i zapach jego wody po goleniu. Jego blisko przypomniaa mi, jak to byo, gdy wplt palce w moje wosy i przycign do siebie tak blisko, e nie mogam oddycha.

  • Jest taki silny i opanowany. Gdy tylko pozwala sobie na odrobin swobody i ulega mojemu urokowi, byam skonna zrobi dla niego wszystko. Nie chciaam, eby odchodzi; on te nie, ale oboje dokonalimy pewnych wyborw i musielimy by konsekwentni. Jeszcze raz skin gow, oderwa ode mnie wzrok, odwrci si i wymkn przez okno.

    Duncan czeka przy drzewie. Finn mikko zeskoczy na ziemi. Duncan nadal nie chcia odej, tropiciel dugo musia go namawia, eby ten w kocu oddali si od domu. Kiedy byli przy ywopocie dzielcym nasz trawnik od posesji ssiadw, Finn rozejrza si dokoa, eby si upewni, e nikogo nie ma w pobliu. Nawet na mnie nie spojrza. Wkrtce obaj zniknli. Zamknam okno i zasunam zasuwk tak, jak mi kaza. Cierpiaam, widzc, e sobie poszed. Cho nie po raz pierwszy robi co takiego, nie miecio mi si w gowie, e tym razem odszed naprawd i e namwi do tego take Duncana. Skoro tak bardzo przejmowa si Vittr, jak mg zostawi mnie bez ochrony?

    I w kocu zrozumiaam. Finn wcale mnie nie zostawi; niewane, czego chciaam ja czy ktokolwiek inny. Kiedy tylko do niego dotaro, e z nim nie pjd, nie marnowa czasu na ktnie. Pewnie poczeka na uboczu, a zmieni zdanie albo... Starannie zacignam zasony. Nie znosz, kiedy si mnie szpieguje, ale wiadomo, e Finn nade mn czuwa, bya dziwnie kojca. Okno byo otwarte tak dugo, e w pokoju zrobio si zimno, wic podeszam do szafy i wyjam z niej gruby sweter.

  • Przypyw adrenaliny wywoany spotkaniem z Fin-nem nie pozwala mi zasn, ale i tak cieszyam si na kilka godzin w ku. Umociam si i na prno staraam si zapomnie o Finnie. Kilka minut pniej z dou dobieg mnie haas. Matt krzykn, ale zaraz umilk i w domu zapada cisza. Zerwaam si z ka i podbiegam do drzwi. Otworzyam je drcymi rkami w nadziei, e to Finn ponownie wdar si do domu i doszo do starcia z Mattem. I wtedy Rhys zacz wrzeszcze.

  • Bez skrupuw

    Rhys umilk. Ledwie wybiegam z pokoju, usyszaam kroki na schodach i zanim zdyam zareagowa, zobaczyam j. U szczytu schodw pojawia si Kyra, tropicielka Vittry, z ktr ju si zetknam. Miaa krtko obcite ciemne wosy i dugi czarny skrzany paszcz. Przytrzymaa si porczy i kucna. Na mj widok umiechna si, demonstrujc o wiele wicej zbw, ni mieci si w ludzkich ustach. Rzuciam si w jej stron, liczc na to, e j zaskocz, ale los mi nie sprzyja. Uchylia si, zanim znalazam si koo niej, z caej siy kopna mnie w brzuch. Zatoczyam si w ty, teatralnie osoniam trafione miejsce, a gdy znowu zaatakowaa, uderzyam. Nawet jej nie zamroczyo. Odwzajemnia cios z jeszcze wiksz si, uderzya mnie w twarz. Upadam. Staa nade mn z umiechem. Z nosa pyna jej krew - przynajmniej j trafiam.

  • Prbowaam wsta. Szarpna mnie za wosy i postawia na nogi. Chciaam j kopn, ale tak mocno zdzielia mnie w bok, e krzyknam z blu. Rozemiaa si tylko i wymierzya kolejnego kopniaka.

    Tym razem oczy zaszy mi mg i na chwil odpynam, prawie nic nie syszaam, byam na granicy omdlenia. - Przesta! - krzykn jaki silny gos. Uniosam zapuchnite powieki i zobaczyam mczyzn biegncego po schodach do Kyry. By wysoki; widziaam gr mini pod jego czarnym swetrem. Dziewczyna pozwolia mi osun si na ziemi, gdy nieznajomy stan u szczytu schodw. - Loki, wiesz przecie, e tak naprawd nie mog zrobi jej krzywdy. - W jej gosie pojawiy si jkliwe nuty. Znowu chciaam wsta mimo zawrotw gowy, i znowu mnie kopna. - Przesta ju! - warkn do niej. Skrzywia si i cofna. Sta nade mn, ale po chwili przyklkn. Mogam prbowa uciec, ale nie zaszabym daleko. Przechyli gow na bok. Przyglda mi si ciekawie. - Wic to przez ciebie to wszystko - mrukn. Pochyli si i uj moj twarz w donie. Nie sprawia mi blu, ale zmusi, bym na niego popatrzya. Przewierca mnie swoim karmelowym spojrzeniem. Chciaam uciec wzrokiem - na darmo. Otoczya mnie dziwna mga. Mimo przeraenia czuam, e si odpram, e trac ch do walki. Powieki ciyy mi coraz bardziej. Ulegam. Usnam.

  • nia mi si woda, ale nie pamitaam nic konkretnego. Miaam wraenie, e dr, cho ani drgnam. Czuam za to ciepo na policzku, ktry dotyka czego mikkiego. - To znaczy, e to krlewna? - zapyta Matt, oddychajc wolno. Leaam z gow na jego udzie. W miar jak odzyskiwaam przytomno, odczuwaam coraz potniejszy bl. - Wcale nietrudno w to uwierzy - mrukn Rhys. Jego gos dobiega z drugiego kraca pomieszczenia. - Kiedy ju zaakceptujesz wiadomo o Tryllach, to, e jest krlewn, okae si drobiazgiem. - Sam ju nie wiem, w co wierzy - mrukn Matt. Z trudem uniosam powieki. Byy nienaturalnie cikie, lewe oko zasaniaa opuchlizna - pamitka po ciosie Kyry. Pokj zawirowa. Usiowaam si skoncentrowa. Kiedy w kocu odzyskaam ostro spojrzenia, nadal nie rozumiaam, co widz. Podoga wygldaa jak klepisko, ciany zbudowano z brzowych i szarych kamieni. Byy wilgotne i zimne. To wszystko przywodzio na myl star piwnic... albo lochy.

    Rhys przechadza si nerwowo od ciany do ciany. Mia sice na twarzy. Chciaam usi, ale bolao mnie cae ciao i krcio mi si w gowie. - Spokojnie. - Matt pooy mi rk na ramieniu, ale nie zwracaam na niego uwagi. Udao mi si dwign do pozycji siedzcej, cho kosztowao mnie to o wiele wicej wysiku ni zazwyczaj. Skrzywiam si i oparam o cian.

  • - Odzyskaa przytomno! - Rhys rozpromieni si. Jak w takiej sytuacji mg by w ogle szczliwy? - Jak si czujesz? - zapyta Matt. Nie widziaam na jego twarzy adnych siniakw, ale wiedziaam, e bije si o wiele lepiej ni ja czy Rhys.

    - wietnie - wycedziam przez zby, bo kady oddech sprawia mi bl. Sdzc po przenikliwym kuciu w okolicach przepony, miaam zamane ebro, ale wolaam nie denerwowa Matta. - Co si dzieje? Gdzie jestemy? - Mylaem, e wy mi powiecie - mrukn Matt. - Ju mu mwiem, ale mi nie wierzy - wyjani Rhys. - Wic gdzie jestemy? - zwrciam si do Rhysa. Matt tylko prychn. - Nie wiem dokadnie. - Rhys pokrci gow. -W paacu Vittry. Chyba w Kolorado.

    - Tyle sama wiem. - westchnam. - Rozpoznaam t kobiet, ktra napada na nas w domu. Ju kiedy widziaam Kyr. - Co? - W oczach Matta malowao si niedowierzanie. - Ju kiedy ci zaatakowaa? - Tak, wanie dlatego musiaam wyjecha. -Opuciam powieki, bo oczy zaczy mnie piec. wiat wymyka mi si z rk. - Mwiem przecie - mrukn Rhys. - Nie kami w takich sprawach. Mylaem, e po tym wszystkim troch mi odpucisz. - Rhys nie kamie. - Skrzywiam si. Oddychaam pytko, z coraz wiksz trudnoci, cay czas krcio

  • mi si w gowie. - Wie o tym wszystkim wicej ni ja. Za krtko tam byam. - Niby dlaczego Vittra na ciebie poluje? - dopytywa si Matt. - Czego od ciebie chc? Pokrciam gow, bojc si blu, jaki sprawioby mi mwienie. - Nie wiem. - Rhys odpowiedzia za mnie. - Do tej pory na nikogo tak zaciekle nie polowali. Z drugiej strony, to pierwsza krlewna,

    ktra pojawia si za moich czasw, od dawna na ni czekali. Byam ciekawa, czego si spodziewali. Zewszd syszaam jedynie mtne odpowiedzi, aluzje do mojej przyszej mocy, ale na razie w ogle nie czuam w sobie tej siy. Mwienie sprawiao mi bl. Zamknito mnie w lochu. Nie do, e nie umiaam o siebie zadba, to jeszcze wpakowaam Matta i Rhysa w kopoty. - Wendy, dobrze si czujesz? - zapyta Matt. - Tak - skamaam. - Nie wygldasz dobrze - zauway Rhys. - Jeste blada jak ciana i ledwo oddychasz -stwierdzi Matt. Syszaam, jak wstaje i podchodzi do mnie. - Potrzebny ci lekarz. - Co ty wyprawiasz? - spyta Rhys. Uniosam powieki, eby zobaczy, co robi Matt. Jego plan okaza si bardzo prosty. Podszed do drzwi i uderzy w nie pici. - Ratunku! Pomocy! Wendy potrzebuje lekarza! -krzycza. - Skd w ogle pomys, e zechc jej pomc? - zainteresowa si Rhys. To samo pytanie miaam na kocu

  • jzyka. Przecie Kyra robia wszystko, by zada mi bl. - Skoro jeszcze jej nie zabili, chyba potrzebna im ywa. - Matt przerwa walenie w drzwi, eby odpowiedzie Rhysowi, i zaraz znowu podnis pi. Odgos nis si echem po pomieszczeniu. Nie mogam tego duej wytrzyma. I bez tego gowa pulsowaa mi bolenie. Ju miaam powiedzie Mattowi, eby przesta, kiedy drzwi si otworzyy. Bya to idealna chwila dla Matta i Rhysa, eby przypuci kontratak, ale adnemu z nich nie przyszo to do gowy. Obaj tylko si odsunli. Do pomieszczenia wszed jeden z czonkw Vit-try, ten sam, ktry by u nas w domu i pozbawi mnie przytomnoci. Jak przez mg przypomniaam sobie, e Kyra zwracaa si do niego: Loki. Mia zadziwiajco jasne wosy, by niemal blondynem. A obok niego szed hobgoblin, najprawdziwszy hobgoblin. Niski i paskudny. Mia co prawda ludzkie rysy, ale skr olizg i brzow. Spod jego kapelusza zwisay kosmyki siwych wosw. Siga Lokiemu zaledwie do bioder, ale wydawa si przeraajcy. I Rhys, i Matt wpatrywali si w stwora. Gdybym bya w stanie, pewnie robiabym to samo, ale nie miaam nawet siy, eby unie gow. - Twierdzicie, e maa potrzebuje lekarza? - Loki odnalaz mnie wzrokiem i przyglda mi si z t sam umiarkowan ciekawoci, co przedtem. - Kyra to zrobia? - zapyta troll gosem zadziwiajco niskim i gbokim jak na tak drobn isto-

  • t. Szuka potwierdzenia u Lokiego. Pokrci gow, widzc moje obraenia. - Trzeba Kyrze przykrci rub. - Ona chyba nie moe oddycha - mrukn Matt. Widziaam, e z trudem panuje nad sob. Pewnie nie rzuci si na Lokiego tylko ze wzgldu na mnie. Wiedzia, e jeli zrobi mu krzywd, ten mi nie pomoe. - Poka. - Loki zbliy si do mnie. Stwr czeka przy drzwiach, pilnowa ich przed Mattem i Rhysem, oni jednak koncentrowali si na mnie i nie myleli o ucieczce.

    Loki kucn. W jego wzroku malowao si co na ksztat troski. Byam zbyt obolaa, by si naprawd ba, ale i tak nie wiem, czy mogabym si go przestraszy. Owszem, fizycznie by ode mnie silniejszy, mia zdolnoci, o ktrych mi si nie nio, ale jakim cudem wiedziaam, e mi pomoe. - Gdzie ci boli? - zapyta Loki. - Ona ledwo oddycha, a ty chcesz, eby ci odpowiedziaa?! - wrzasn Matt. - Potrzebuje pomocy lekarskiej ! Loki podnis rk, eby go uciszy. Matt westchn ciko. - Moesz mwi? - spyta Loki. Otworzyam usta, eby odpowiedzie, ale zamiast tego zaniosam si bolesnym kaszlem. Zamknam oczy i staraam si nad nim zapanowa. Kaszlaam, a po policzkach pocieky mi zy, i nagle poczuam co mokrego. Otworzyam oczy i zobaczyam czerwone

  • plamy na moich nogach i stopach Lokiego. Kaszlaam krwi i nie mogam przesta. - Ludlow! - rykn Loki do swojego towarzysza. -Sprowad Sar! I to ju!

  • Vitriol

    Mczyzna cigle przy mnie kuca i nie dopuszcza do mnie Matta, ktry zapewne chciaby mnie obj. Loki wola, eby mnie nie ruszano, na wszelki wypadek, eby nie doszo do jeszcze powaniejszych obrae. Matt pokrzykiwa nerwowo, a Loki w kko powtarza, e wszystko bdzie dobrze. Chwil pniej do pomieszczenia wesza kobieta. Miaa ciemne wosy zwizane w koski ogon. Uklka koo mnie i odepchna Lokiego. Jej oczy byy rwnie ciemne, jak oczy Finna i ta wiadomo dodaa mi otuchy. - Mam na imi Sara. Pomog ci. - Mocno przycisna mi rk do brzucha. Skrzywiam si. Bolao tak bardzo, e chciao mi si wy, ale powoli bl zacz ustpowa. Ogarno mnie dziwne odrtwienie. Dopiero po chwili przypomniaam sobie, skd znaam to uczucie. - Jeste uzdrowicielk - mruknam, zdumiona, e mi pomaga. Bl w klatce piersiowej i odku ustpi. Teraz dotkna mojej twarzy. Zaja si opuchlizn pod okiem.

  • - Gdzie jeszcze ci boli? - Sara pucia mimo uszu mj okrzyk. Wydawaa si zmczona, to efekt uboczny uzdrawiania. Poza tym jednak bya olniewajco pikna. - Chyba nie. - Byam jeszcze cigle zmczona, ale i to ustpowao. - Kyra zdecydowanie przesadzia - mrukna Sara raczej do siebie ni do mnie. - Ju w porzdku? - Tak. - Skinam gow. - wietnie. - Wstaa i spojrzaa na Lokiego. - Musisz lepiej kontrolowa swoich tropicieli. - Nie s moi. - Mczyzna skrzyowa rce na piersi. - Nie podoba ci si, jak wykonuj swoj prac? Pogadaj o tym z mem. - Jestem przekonana, e mojemu mowi nie spodoba si to, jak zaatwiono t spraw. - Mierzya go surowym spojrzeniem, ale si nie ugi. - Oddaem wam przysug - odpar Loki spokojnie. - Gdyby mnie tam nie byo, byoby jeszcze gorzej. - Nie bdziemy teraz o tym rozmawia. - Zerkna na mnie i wysza z pomieszczenia. - To wszystko? - Po jej wyjciu Loki zwrci si do nas. - Jeszcze dugo nie. - Matt, ktry przysiad obok mnie, zerwa si na rwne nogi. - Czego od nas chcecie? Nie moecie nas tu trzyma! - Rozumiem, e to wszystko. - Loki posa mi pusty umiech, odwrci si i ruszy do drzwi. Matt chcia go zaatakowa, ale mczyzna znikn za drzwiami, zanim mj brat go dopad, i zatrzasn je byskawicznie, tak e Matt uderzy w drewno z caym

  • impetem. Rozleg si guchy zgrzyt opuszczanej zasuwy. Matt bezwadnie opiera si o drzwi. - Co tu si dzieje?! - krzykn. Spojrza na mnie. -Jakim cudem nagle wrcia do ycia? - A co, wolaby, ebym umieraa? - Zadaram sweter i staram sobie krew z twarzy. - Moemy zawoa Kyr, niech dokoczy, co zacza. - Nie wygupiaj si. - Matt potar czoo. - Chc wiedzie, co si dzieje. Mam wraenie, e to wszytko to jaki koszmar. - Bdzie atwiej - mruknam i spojrzaam na Rhysa. - Co to byo za stworzenie? Czy to by goblin? Prawdziwy goblin? - Nie mam pojcia. - Rhys pokrci gow. Wydawa si rwnie zaskoczony, jak ja. - Nigdy czego takiego nie widziaem, ale wszyscy bardzo pilnuj, eby manksy wiedziay jak najmniej. - Nie wiedziaam, e istniej prawdziwe gobliny. -Zmarszczyam brwi, usiowaam sobie przypomnie, co ju wczeniej syszaam o nich od Finna. - Mylaam, e to tylko postacie z bajek. - Naprawd? - mrukn Matt. - Wic po prostu wybierasz sobie to, w co chcesz wierzy? - Niczego nie wybieram. - Wstaam. Nadal byam obolaa, ale czuam si ju milion razy lepiej. - Wierz w to, co widz. A czego takiego do tej pory nie widziaam i tyle. - Dobrze si czujesz? - Matt obserwowa mnie, gdy kutykaam po pomieszczeniu. - Nie forsuj si. - Nie, nic mi nie jest. - Zbyam go. Chciaam zorientowa si, gdzie jestem, poszuka jakiego

  • wyjcia z tej puapki. - Waciwie jak si tu dostalimy? - Wamali si do domu, napadli na nas. - Matt wskaza drzwi, mia na myli Lokiego i innych z Vittry. - Ten facet jakim cudem pozbawi nas przytomnoci. Ocknlimy si tutaj, na krtko przed tob. - Cudownie. - .Dotknam drzwi, pchnam je, jakbym liczya, e ustpi. Oczywicie ani drgny, ale musiaam sprbowa. - Ej, a gdzie Finn? - Rhys wypowiedzia na gos to, co i mnie chodzio po gowie. - Dlaczego ich nie powstrzyma? - A co Finn ma z tym wsplnego? - zapyta Matt nerwowo. - Nic. By moim tropicielem, takim jakby ochroniarzem. - Cofnam si o krok, spojrzaam na drzwi, usiowaam si woli zmusi je, eby si otworzyy. -Stara si uchroni mnie przed tym wszystkim.

    - I dlatego od niego ucieka? - zdziwi si Matt. -Bo ci chroni? - Mniej wicej - westchnam. - Gdzie jest? - powtrzy Rhys. - Wydawao mi si, e by u ciebie, kiedy zaatakowali nas ci z Vittry.

    Matt chcia natychmiast wiedzie, co Finn robi w moim pokoju, ale puciam to mimo uszu. Nie miaam siy kci si z nim na ten temat.

    - Wyszed, zanim zaatakowali - mruknam, kiedy skoczy tyrad. - Nie mam pojcia, gdzie jest. Nie wiem, co si stao, e tym razem Finn mnie nie chroni. Moe naprawd odszed. Mylaam, e tylko blefowa. Nie pojmowaam, dlaczego go tam nie

  • byo. Chyba e spotkao go co zego. Moe najemnicy Vittry go dopadli, zanim przyszli po mnie. Obowizki byy dla niego najwaniejsze, waniejsze nawet ni ja. Jeli nie stan u mego boku, to pewnie dlatego, e nie mg. - Wendy? - odezwa si Rhys. Chyba od duszej chwili co mwi, ale nie syszaam ani sowa, za bardzo pochaniao mnie dumanie o Finnie i gapienie si w drzwi.

    - Musimy si std wydosta - stwierdziam i spojrzaam na Rhysa i Matta.

    - Zdecydowanie. - Matt westchn. - Mam pomys. - Zagryzam usta. - Chocia nie jest zbyt oryginalny. Kiedy wrc, posu si perswazj i przekonam ich, eby nas wypucili. - Mylisz, e masz do siy? - Wyczuam w gosie Rhysa te same wtpliwoci, ktre i mnie nie daway spokoju. Do tej pory posugiwaam si perswazj tylko i wycznie wobec niewiadomych niczego ludzi, takich jak Matt i Rhys, a wiedziaam od Finna, e bez szkolenia moje zdolnoci nie rozwin si w peni. Miaam dopiero zacz szkolenie w Frening, nie wiedziaam wic, jak moc dysponuj. - Trudno powiedzie - przyznaam. - Perswazja? - Matt unis brew i spojrza na Rhysa. - Ten dar, o ktrym mi opowiadae? Ta niby-kontro-la myli? - Rhys skin gow. Matt przewrci oczami. - To prawda. - Najeyam si. - Mam ten dar. I stosowaam go na tobie.

    - Niby kiedy? - Nadal mi nie wierzy.

  • - A jak mylisz, jak udao mi si namwi ci, eby mnie zawiz do Kim? - zapytaam. Przypomniaam mu, jak zabra mnie do jego matki, mojej przybranej matki, ktra przebywa w

    zakadzie zamknitym. Nienawidzi jej, nie chcia, ebym miaa z ni cokolwiek wsplnego. Posuyam si perswazj, cho miaam z tego powodu wyrzuty sumienia, ale tylko w ten sposb mogam z ni porozmawia. - Naprawd to zrobia? - Uraza i smutek byskawicznie ustpiy zoci. Wyglda, jakbym wymierzya mu policzek. Opuciam wzrok, uciekam spojrzeniem w drug stron. - Oszukaa mnie? Jak moga, Wendy? Zawsze powtarzasz, e nigdy mnie nie oka-miesz, a potem robisz co takiego? - Nie okamaam ci - stwierdziam, cho wiedziaam, e staram si usprawiedliwi co, czego sama nie akceptowaam. - Nie, to co gorszego! - Matt pokrci gow. Odsun si, jakby nie mg wytrzyma koo mnie. - Nie mieci mi si w gowie, e to zrobia. Jak czsto to robia? - Nie wiem - szepnam. - Przez dugi czas w ogle nie wiedziaam, e cokolwiek robi, a kiedy si zorientowaam, staraam si tego unika. Nie chciaam tego robi, zwaszcza tobie. To nie w porzdku, zdaj sobie z tego spraw. - Pewnie, e nie w porzdku - burkn. - To okrutne i nieuczciwe! - Naprawd mi przykro. - Spojrzaam mu w oczy. Widoczny w nich al sprawia mi bl. - Obiecuj, e ju nigdy wicej ci tego nie zrobi.

  • - Suchajcie, nie chc si wtrca, ale musimy si std wyrwa - zauway Rhys. - Wic co robimy? - Wezwijmy kogo - zaproponowaam, zadowolona, e mog si zaj czym innym ni tylko rozmylaniem o tym, jak bardzo Matt mnie nienawidzi.

    - Jak? Przez komrk? Masz przy sobie telefon? -zapyta Rhys z nadziej. - Nie. Chodzio mi o to, e wezwiemy kogo w ten sam sposb. - Wskazaam drzwi za plecami. - Bdziemy wali w drzwi, powiemy, e jestemy godni, przemarznici, cokolwiek, a kiedy przyjd, posu si perswazj i przekonam ich, eby nas wypucili. - I mylisz, e to zadziaa? - Matt nie dowierza, ale by ciekaw naszego zdania.

    - Moe. - Zerknam na Rhysa. - Ale musisz co dla mnie zrobi. Mog powiczy na tobie? - Pewnie. - Rhys wzruszy ramionami. Ufa mi bezgranicznie. - Jak to powiczy? - W gosie Matta pojawi si niepokj. Przysun si do Rhysa i ze zdumieniem zdaam sobie spraw, e w kocu uwierzy, e Rhys jest jego bratem i chcia go chroni - przede mn. Poczuam ulg i rado, e zaczyna go akceptowa i zarazem ukucie - no dobra, o wiele wicej ni ukucie - blu na myl, e Matt postrzega mnie jako zagroenie. - Rzadko to robi. - Nie podobao mi si, e Matt mierzy mnie podejrzliwym spojrzeniem, wic zaczam przechadza si po pomieszczeniu, jakbym chciaa uciec przed jego wzrokiem. - Dawno nie prbowaam.

  • To akurat nie do koca bya prawda, przecie zaledwie dzie wczeniej zmusiam Rhysa, eby speni moje danie, ale nie chciaam, eby zareagowa tak jak Matt. Im mniej osb bdzie mnie nienawidzio, tym atwiej nam pjdzie. - I co chcesz zrobi? - zapyta Matt. - Nie wiem. - Wzruszyam ramionami, niepewna, co waciwie zamierzam zrobi. - Ale musz powiczy, tylko w ten sposb bd silniejsza. Mimo wyranych oporw Matta, Rhys przyznawa mi racj. Dziwna bya wiadomo, e zaraz posu si perswazj przy wiadku, ktry tego nie akceptowa, ale nie miaam innego wyjcia. Nie mogam przecie kaza Mattowi wyj, prawda? Obserwowa mnie bacznie, widziaam go ktem oka. Dranio mnie to, ale moe dziki temu trening bdzie skuteczniejszy. Przecie mao prawdopodobne, e nakoni jednego ze stranikw Vittry, eby stan z boku, ja tymczasem posu si perswazj wobec drugiego. Postanowiam zacz od czego prostego. Stalimy z Rhysem naprzeciwko siebie. Zaczam powtarza w mylach: Siadaj. Chc, eby usiad. Pocztkowo spokojnie patrzy mi w oczy, ale potem jego spojrzenie zasnua mga. Rozluni si, na jego twarzy malowaa si pustka. Bez sowa usiad na pododze. - Nic mu nie jest? - zapyta Matt niespokojnie. - Nie, nic mi nie jest. - Rhys mwi tak, jakby przed chwil si obudzi. Podnis na mnie zamglone oczy. - To jak, zrobisz to czy nie?

  • - Ju zrobiam. - Jeszcze nigdy nie rozmawiaam z obiektem mojej perswazji zaraz po tym, jak jej uyam. Dziwnie si czuam, tak otwarcie o tym mwic. - Siedziae na pododze. - Matt stara si to wytumaczy. - Dlaczego? - zainteresowaam si. - Ja... - cign brwi, myla intensywnie. - Sam nie wiem. Ja po prostu... Usiadem. - Pokrci gow i spojrza na mnie. - To twoja sprawka?

    - Tak. Poczue co? - zapytaam. Do tej pory nie wiedziaam, czy sprawiam ludziom bl za pomoc perswazji. Nikt nigdy si na nic nie uskara, ale moe po prostu nie by w stanie, zwaszcza kiedy nie wiedzia, co si dzieje.

    - Nie, ja nawet nie... - Znowu pokrci gow, niezdolny ubra w sowa to, co chcia nam przekaza. - Mylaem, e strac przytomno czy co takiego, ale... ale tylko usiadem. To byo jak odruch. No wiecie, oddycham cay czas, wcale o tym nie mylc. Z tym te tak byo. - Hm - zamyliam si. - Wsta. - Co?-zapyta. - Wsta - powtrzyam. Przyglda mi si przez chwil, rozejrza si dokoa, zmarszczy brwi, zacisn usta. - Co jest? - Matt podszed bliej. - Nie mog wsta. - Mam ci pomc? - zaproponowa Matt. - Nie, to nie tak. - Rhys pokrci gow. - To znaczy, oczywicie, moesz mnie podnie, jeste ode

  • mnie silniejszy, a mnie nic nie trzyma na pododze. Ja po prostu... nie pamitam, jak to si robi. - Dziwne. - Obserwowaam go zafascynowana. -Dawno temu kazaam Mattowi wyj z mojego pokoju i troch czasu upyno, zanim mg tam znowu wej, jednak dzisiaj rano to zrobi, wic moja perswazja mija z czasem..

    - Dziwne? - Matt prychn. - Napraw go, Wendy! - Nie popsuam go przecie - achnam si, ale Matt patrzy na mnie takim wzrokiem, e najchtniej zapadabym si pod ziemi. Kucnam koo Rhysa. -Spjrz na mnie. - No? - Niepewnie patrzy mi w oczy. Waciwie nie miaam pojcia, czy potrafi zmieni przebieg procesu. Do tej pory nigdy tego nie prbowaam, nie sdziam jednak, by byo to szczeglnie skomplikowane. A jeli mi si nie uda, Rhys przesiedzi tu jeszcze z tydzie czy dwa. Chyba. Zamiast duma o moliwych reperkusjach, skoncentrowaam si na Rhysie. Raz po raz powtarzaam w mylach: wsta, wsta, wsta. Trwao to duej ni poprzednio, ale w kocu jego oczy zaszy mg, zamruga i wsta. - Ciesz si, e si udao. - Odetchnam z ulg. - Na pewno? - Matt mwi do mnie, ale patrzy na Rhysa, ktry tpo wpatrywa si w podog, bardziej otumaniony ni poprzednio. - Rhys? Wszystko w porzdku? - Co? - Rhys unis gow, zamruga, jakby dopiero teraz nas zauway. - Co? Stao si co? - Stoisz. - Wskazaam jego nogi. Spojrza w d. - Och. - Poruszy nog, jakby si upewnia, e nadal nad nimi panuje, i przez chwil nic nie mwi. A potem spojrza na mnie. - Przepraszam, o czym rozmawialimy? - Nie moge wsta, pamitasz? - Kiedy to mwiam, mj odek fikn salto. Moe naprawd zrobiam mu krzywd.

  • - Ach, tak. - Pokrci gow. - Teraz sobie przypominam. Ale ju stoj. To dziki tobie? - Wendy, nie podoba mi si to - powiedzia cicho Matt. Wpatrywa si w Rhysa, ale co chwila zerka na mnie z ukosa, i mimo jego wysikw, by zachowa kamienn twarz, widziaam, e jest niespokojny. Ba si mnie, a to byo co nowego. Do tej pory ba si o mnie, gdy uciekam z domu. Teraz obawia si tego, co potrafi. To bya bolesna wiadomo. - Ju po wszystkim. - Odsunam si od Rhysa. Ciemne loki spaday mi na twarz. Na szczcie miaam gumk na przegubie i zwizaam je w luny wze. - Co? - Rhys czujnie podnis gow. Zupenie otrzsn si z transu, w ktry go wprawiam, ale nie chciaam na niego patrze. Przez Mat-ta wstydziam si perswazji, niewane, e Rhys wiedzia, co zrobiam. - Siadaj - mrukn Matt. - Niby po co? Nie mam ochoty.

    - I tak siadaj - powtrzy Matt bardziej stanowczo. Rhys nie zareagowa. Matt powtrzy: - Siadaj, Rhys.

  • - Nie pojmuj, czemu tak bardzo zaley ci na tym, ebym usiad. - Im bardziej Matt naciska, tym bardziej Rhys si denerwowa. Po raz pierwszy syszaam irytacj w jego gosie. - Wol posta. - Nie moesz usi. - Matt westchn i spojrza na mnie. - A jednak co spapraa, Wendy. - To Wendy? - Rhys zmarszczy brwi. - Nie rozumiem. Co takiego zrobia? Zabronia mi siada? - Nie, kazaam ci siedzie, a ty nie moge wsta. Wic kazaam ci wsta, a ty nie moesz usi - wybucham. - Sama ju nie wiem, co powiedzie. Waciwie bdzie lepiej, jeeli nic ju nie powiem. A co, jeli ka ci przesta oddycha czy co takiego? - A moesz? - zainteresowa si Matt. - Nie wiem! - Bezradnie rozoyam rce. - Nie mam pojcia, co potrafi! - Przez pewien czas nie bd mg usi. - Rhys wzruszy ramionami. - Te mi problem. Nawet mi si nie chce siedzie. - To pewnie skutek uboczny perswazji. - Niespokojnie

    przechadzaam si po celi. - Niewane, co to jest - mrukn Rhys. - Zreszt w naszej sytuacji siedzenie nie jest podane. Najwaniejsze jest to, e wiesz, e nad tym panujesz. Posuysz si perswazj, wydostaniesz nas std, a kto w Frening rozwie mj problem. Co ty na to? Zatrzymaam si, spojrzaam niepewnie na Matta i Rhysa. Mia racj. Musimy si std wydosta. Tutaj nie jest bezpiecznie, przy czym jego niemono siadania to by najmniejszy problem. Cho mobilizowa mnie do dziaania.

  • - Gotowi?

    - Na co? - zdziwi si Matt. - Na ucieczk. Nie wiem, co jest po drugiej stronie drzwi, nie wiem, jak dugo zdoam ich powstrzyma - wyjaniam. - Kiedy tylko otworz drzwi, macie biec co si w nogach, jak najdalej std. - Zaatwisz ich jak w Gwiezdnych wojnach? - zapyta Rhys obojtnie. - Jak Obi-Wan Kenobi? - Tak, ale nie wiem, ilu ich tam jest, do czego stranicy mog si posun. - Przypomnia mi si Finn. Nie byo go w domu podczas ataku. Zadraam odruchowo i pokrciam gow. - Spadajmy std, dobrze? Matt nie wydawa si przekonany, ale w tej chwili chyba nic nie mogoby go skoni do zmiany zdania. Zrobi si koszmarny baagan, i to wszystko tylko dlatego, e nie chciaam zosta w Frening i by t idiotyczn krlewn. Moe gdybym tak zrobia, nie doszoby do tego wszystkiego. Matt i Rhys byliby w domach, kady w swoim, cali i zdrowi, a Finn... C, nie wiem, gdzie byby Finn, ale na pewno w lepszej sytuacji ni teraz. Z t myl uderzyam pici w drzwi, z caej siy, a przeszy mnie bl, ale nie zwracaam na niego uwagi.

  • Hobgoblin

    Czego? - zapyta niski, ochrypy gos i odsuna si klapka w rodku drzwi. Pochyliam si, eby mj wzrok znalaz si na tej wysokoci, i zobaczyam goblina, ktry przyszed z Lokim. Jego oczy niky pod krzaczastymi brwiami. Nie byam pewna, czy zdoam zastosowa na nim perswazj. Czy w ogle te stwory s na ni podatne. Wydaje si, e to cakowicie odmienny gatunek. - Ludlow, prawda? - Przypomniaam sobie, jakim imieniem posuy si Loki, gdy prosi o pomoc. - Nawet nie prbuj mnie omami, krlewno -chrzkn, splun flegm na ziemi. Wytar usta rkawem i spojrza na mnie. - Z adniejszymi od ciebie dawaem sobie rad. - Musz i do azienki. - Przestaam sili si na umiech. Miaam wraenie, e akurat u niego wicej zdziaam szczeroci i cynizmem.

    - No to id. Nie musisz mnie pyta o pozwolenie. -Rozemia si nieprzyjemnie.

  • - Tu nie ma azienki, a nie bd zaatwia si na ziemi. - Ta myl napawaa mnie prawdziwym obrzydzeniem. - No to musisz wytrzyma. - Ju chcia zatrzasn klapk, ale zablokowaam j rk. Napiera, ale udao mi si go powstrzyma. Czyli jakby doszo co do czego, powal hobgoblina na opatki. - A nie moesz cign jakiego stranika czy kogo takiego, eby mnie zaprowadzi? - zapytaam. - Ja jestem stranikiem - warkn Ludlow i si napuszy. - Naprawd? - Umiechnam si. Nagle okazao si, e bdzie to atwiejsze, ni sdziam. - Nie ud si, krlewno - warkn Ludlow. - Takie dziewczynki jak ty poeram na niadanie. - Jeste kanibalem? - Zmarszczyam nos. - Ludlow, dokuczasz tej biedaczce? - Gdzie z boku dobieg nas mski glos. Ludlow odsun si i zobaczyam Lokiego. Zblia si do drzwi. - Raczej ona mnie - burkn Ludlow. - Och, tak, rozmowa z pikn krlewn, doprawdy ciki los - zakpi Loki. Za moimi plecami Matt prychn. Ludlow mrukn co pod nosem, ale Loki uciszy go gestem. Sta za blisko drzwi i dlatego nie widziaam jego twarzy. Otwr w drzwiach by na wysokoci twarzy Ludlowa, czyli bioder Lokiego.

    - Co jest? - zapyta. - Musz do azienki. - Pochyliam si nad otworem, spojrzaam na niego bagalnie. Chciaam nawiza

  • kontakt wzrokowy, ale trzyma si poza zasigiem mojego spojrzenia.

    - A ja powiedziaem, eby to zrobia w celi - odezwa si Ludlow z dum w gosie. - Litoci, ona nie jest zwykym manksem, nie moemy jej trzyma w takich warunkach! - Loki skarci goblina. Wydawa .si szczerze przejty. - Otwrz drzwi. Wypu j. - Ale sir, mam rozkaz, by jej nie wypuszcza, pki krl po ni nie pole. - Ludlow patrzy na niego niespokojnie. - Mylisz, e krl chciaby, eby tak j traktowano? - zapyta Loki. Hobgoblin zaama rce. - Powiesz krlowi, e to moja wina, jeli bdzie trzeba. Ludlow niechtnie skin gow. Zatrzasn klapk - tym razem nie protestowaam. Wstaam i nasuchiwaam odgosw odsuwanych skobli i zasuw.

    - Nie podoba mi si to - oznajmi Matt, jakby tego mi jeszcze brakowao. - Nie mamy wyjcia - odparam szeptem. - Ja nas w to wpakowaam i ja nas wycign. Drzwi si uchyliy. Cofnam si, przekonana, e otworz si szerzej. Miaam nadziej, e Loki podejdzie bliej, posu si perswazj i zaraz czmychniemy, jednak ani on, ani Ludlow nie podeszli bliej. - No to co? - zapyta Ludlow. - Nie bd trzyma tych drzwi bez koca. Uchyli je odrobin, na tyle e z trudem przecisnam si przez szpar. Zrobiam to - ledwie znalazam si na zewntrz, zatrzasn drzwi. Obserwowaam, jak starannie opuszcza zasuwy. - azienka jest tam. - Wycign rk. Spojrzaam w tamt stron i zobaczyam korytarz

  • wzniesiony z tych samych wilgotnych cegie, ktre byy w lochu. Drog rozjaniay pochodnie, podog stanowio klepisko. - Dziki - umiechnam si do Lokiego i spojrzaam mu w oczy, zadziwiajco pikne, ciemnozote, ale akurat o tym staraam si nie myle. Skoncentrowaam si i powtarzaam w mylach: Wypu ich, wypu nas, otwrz drzwi i wypu nas. Krtko czekaam na reakcj, cho nie takiej si spodziewaam. Prychn pod nosem. Jego oczy rozbysy zoliwie. - Pewnie wcale nie chce ci si do azienki, co? -Domyli si. - Ja... co? - speszyam si. Zdziwio mnie, e nic si nie dzieje. - A nie mwiem, e lepiej w ogle jej nie wypuszcza? - burkn Ludlow.

    - Spokojnie - mrukn Loki, nie odrywajc ode mnie zotych oczu. - Ona jest nieszkodliwa.

    Podwoiam wysiki, przekonana, e po prostu wkadam w to za mao serca. Moe moja moc osaba, bo przecie dosownie przed chwil wiczyam na Rhysie. Uzdrowiciele zawsze s sabi zaraz po tym, jak posu si moc. Moe ze mn jest tak samo, cho wcale tego nie czuj. Znowu powtarzaam polecenie w mylach, ale Loki machn rk i zbi mnie z tropu.

  • - Spokojnie, krlewno, jeszcze zrobisz sobie krzywd - rozemia si. - Ale jeste uparta, trzeba ci to przyzna. - A ty co, jeste odporny na perswazj? - burknam. Nie byo sensu udawa, e nie chciaam si ni posuy. Najwyraniej wiedzia, co mi chodzio po gowie. - Nie, to nie tak. Jeste za mao skoncentrowana. - Zaoy rce na piersi i przyglda mi si z t sam ciekawoci w oczach, ktr widziaam w nich za kadym razem. - Ale masz wielk moc. - A mwie, e jest nieszkodliwa - wtrci si Ludlow. - Bo jest. Bez szkolenia jest waciwie do niczego - wyjani Loki. - Pewnego dnia bdzie potna. Teraz jest niewiele lepsza od salonowego magika.

    - Dziki - rzuciam. Musiaam zmodyfikowa plan. Oczywicie poradz sobie z Ludlowem, ale nie miaam pojcia, jak dziaaj te wszystkie zamki. Nawet jeli go pokonam, nie wiadomo, czy zdoam otworzy drzwi. Naprzeciwko mnie sta Loki, a wiedziaam ju, jak si kocz starcia z nim. Nie do, e by ode mnie wyszy i silniejszy, to pozbawia mnie przytomnoci jednym spojrzeniem. Mj plan leg w gruzach.

    - Widz, e intensywnie mylisz - stwierdzi Loki niemal z podziwem. Spiam si, przeraona, e czyta mi w mylach, i gorczkowo staraam si oczyci umys. - Nie wiem, o czym mylisz, gdybym wiedzia, nie wyszaby z celi. Ale skoro ju tu jeste, wykorzystajmy to. - Jak to? - Przestraszona, odsunam si o krok. - Mylnie odbierasz moje zainteresowanie. - Loki umiecha si szeroko. - Wol krlewny w czystej piamie.

  • Gdyby nie krew na swetrze i boto na kolanach, moje ciuchy byyby nawet do czyste. No dobra, wygldaam okropnie, ale to nie moja wina.

    - Bardzo przepraszam, zazwyczaj po pobiciu wygldam lepiej - syknam i umiech znik z jego twarzy. - No c, na razie nie musimy si tym martwi. -Szybko odzyska pewno siebie. Umiechn si lekko. - Pjdziemy do Sary. - Sir, uwaam, e to bardzo... - Ludlow chcia wtrci si do rozmowy, ale Loki uciszy go jednym gniewnym spojrzeniem. - A moi przyjaciele? - Zerknam na zamknite drzwi. - Nigdzie si nie wybieraj. - Loki zamia si z wasnego artu, a ja z trudem powstrzymaam odruch, by przewrci oczami. - Wiem o tym. Ale bez nich nigdzie nie id - oznajmiam stanowczo.

    - Masz szczcie, rzeczywicie nigdzie nie idziesz. -Cofn si o krok, ale nie spuszcza mnie z oczu. -Spokojnie, krlewno. Nic im nie bdzie. No, chodmy. Rozmowa z Sar jest w twoim interesie.

    - Przecie ju rozmawiaam z Sar - zauwayam. Za wszelk cen chciaam mu si sprzeciwi.

  • Niespokojnie zerknam na drzwi. Loki znowu si cofn. Westchnam i doszam do wniosku, e rozmowa z wyej postawionymi to jedyny sposb, by wytargowa uwolnienie Matta i Rhysa, cho pewnie nie mogam liczy na wasn wolno. - Skd wiedziae? - zapytaam, zrwnujc si mczyzn. Prowadzi mnie dugim korytarzem; mijalimy jeszcze wiele drzwi takich samych jak te prowadzce do naszej celi. Nie syszaam adnych odgosw poza pomrukiwaniami hobgoblinw na stray, ale zastanawiaam si, ilu mogo by tu winiw. - O czym?

    - Ze... no wiesz, e chciaam posuy si perswazj - wyjaniam. - Skd wiedziae, skoro mi si nie udao? - Bo masz wielk moc - powtrzy i unis rk do gowy. - To jak biay szum. Czuem, jak usiujesz dosta si do mojego umysu. - Wzruszy ramionami. - Ty te to poczujesz, gdy kto zacznie majstrowa w twojej gowie. Ale nie jestem pewien, czy to moliwe. - Czyli perswazja nie dziaa na Trylle? - zapytaam, cho nie liczyam na szczer odpowied. Dziwio mnie, czemu w ogle cokolwiek mi mwi.

    - Owszem, dziaa, a jeli robi si to waciwie, delikwent niczego nawet nie poczuje - wyjani. - Ale trudniej nas kontrolowa ni manksy. I czujemy, jeli kto partaczy robot. Doszlimy do kamiennych schodw. Loki pokonywa je szybko, waciwie na mnie nie czeka. Nie przejmowa si, e uciekn, beztrosko przekazywa

  • mi informacje. Moim zdaniem by kiepskim stranikiem. Ludlow powinien mie wiksze uprawnienia. Pchn potne drzwi u szczytu schodw i znalelimy si w przestronnym holu z ukowato sklepionym sufitem. ciany byy z ciemnego drewna, rozjanianego czerwonymi ozdobami, na rodku podogi lea bogato zdobiony czerwony dywan. To samo bogactwo i przepych, ktre zapamitaam z paacu w Frening, ale kolory byy inne, bardziej nasycone. Tutaj czuam si jak w zamku penym luksusw. - adnie tu. - Nawet nie staraam si ukry zaskoczenia w gosie. - Oczywicie. To siedziba krla. - Lokiego chyba bawio moje zdumienie. - A czego si spodziewaa? - Nie wiem. Po lochu czego mniejszego i brud-niejszego. - Wzruszyam ramionami. - W lochu nie ma prdu. - Dla lepszego efektu. - Zatoczy uk rk. - To w kocu loch. - Szed korytarzem utrzymanym w tym samym stylu co hol. Ruszyam za Lokiem. - A gdybym sprbowaa uciec? - zagadnam. Nie widziaam nikogo. Gdybym zdoaa mu umkn, byabym wolna, Co prawda nie miaam pojcia, dokd biec, nadal te musiaabym uwolni Matta i Rhysa. - Zatrzymabym ci - powiedzia nagle. - Tak samo jak Kyra w domu? - Poczuam bl w ebrach, jakby przypomnienie jej ciosw.

    - Nie. - Przez jego twarz przemkn mroczny cie, ale zaraz znikn. Loki spojrza na mnie z umiechem. -

  • Po prostu wzibym ci w ramiona i trzyma, pki nie zakrcioby ci si w gowie. - Brzmi bardzo romantycznie. - Skrzywiam si na wspomnienie tego, jak pozbawi mnie przytomnoci samym spojrzeniem. Nie byo to bolesne, ale te niezbyt przyjemne. - I tak jest, w moich marzeniach.

    - Chore - mruknam. Wzruszy ramionami. -Dlaczego mnie porwalicie i tu sprowadzilicie? - Obawiam si, krlewno, e zadajesz zbyt wiele pyta - mrukn ze znueniem w gosie. - Poczekaj na Sar, to ona zna wszystkie odpowiedzi.

    Szlimy dalej w milczeniu. Prowadzi mnie korytarzem, schodami w gr, po mikkim czerwonym chodniku, kolejnym korytarzem, a stanlimy pod bogato zdobionymi podwjnymi drzwiami. Zdobiy je pdy winoroli, duszki i trolle, uwizione w paskorzebie, jakby ywcem wyjtej z bajek Hansa Christiana Andersena.

    Loki zapuka mocno i otworzy drzwi, nie czekajc na zaproszenie. Weszam za nim. - Loki! - krzykna Sara. - Masz czeka, a ci zaprosz! Jej pokj nie rni si niczym od reszty tego domu. Porodku stao olbrzymie oe z baldachimem. Dostrzegam szkaratn pociel. Pod cian bya toaletka i wanie tam siedziaa Sara na maym stoeczku. Wosy jak wczeniej miaa zwizane w dugi koski ogon, jednak zamiast sukni otula j mikki satynowy czarny szlafrok.

    Odwrcia si do nas, a tkanina poruszya si, jakby ya wasnym yciem. Na mj widok Sara otwo-

  • rzya szerzej brzowe oczy, zaraz jednak wzia si w gar. Koo niej sta hobgoblin, podobny do Ludlowa jak dwie krople wody. Mia na sobie liberi lokaja, ktra jednak nie maskowaa koszmarnej skry i wymizerowanego wygldu. Z jego doni zwisay dugie sznury pere i brylantw. W pierwszej chwili nie zrozumiaam, co si dzieje, dopiero potem dotaro do mnie, e prezentuje je niczym chodzca szkatuka z biuteri. Ledwie weszlimy, a z ka zeskoczya rozszczekana kulka futra i zatrzymaa si u naszych stp. Przyjrzaam si uwaniej i stwierdziam z ulg, e to by tylko szpic rasy pomeranian. Wydawao si, e to ja wzbudziam w nim tak wcieko. Na szczcie Loki kaza mu milcze i pies natychmiast si uspokoi. Zmierzy mnie jeszcze czujnym wzrokiem i spokojnie podbieg do swojej pani.

    - Nie spodziewaam si ciebie tak szybko. - Sara umiechna si do mnie z wysikiem, ale kiedy wbia wzrok w Lokiego, jej spojrzenie byo lodowate. -Ubraabym si, gdybym wiedziaa, e przyjdziesz.

    - Krlewna si niepokoia. - Loki rozsiad si na kanapie obitej aksamitem, niedaleko ka. - Uznaem, e po tak trudnym dniu dziewczynie naley si odrobina rozrywki. - Rozumiem, ale w tej chwili jestem nieprzygotowana. - Sara

    ypna na niego gniewnie i wskazaa swj szlafrok.

    - W takim razie niepotrzebnie tak szybko mnie po ni posaa. - Loki spokojnie odwzajemnia jej spojrzenie.

  • - Wiesz, e musielimy... - Sara urwaa w p sowa. Pokrcia gow. - Zreszt niewane. Co si stao, to si nie odstanie, masz racj. - Umiechna si do mnie i w jej spojrzeniu pojawio si co na ksztat ciepa, a w kadym razie wicej ciepa, ni kiedykolwiek widziaam w oczach mojej matki Elory. - Co si dzieje?.- zapytaam. Po wszystkim, co si wydarzyo, nadal nie miaam pojcia, czego Vittra tak naprawd ode mnie chce. Wiedziaam jedynie, e jej czonkowie nie daj za wygran i cigaj mnie uparcie. - Musimy porozmawia. - Sara uderzaa palcem w blat stolika. - Dasz nam kilka minut?

    - Dobrze. - Loki wsta z westchnieniem. - Idziemy, Froud. - Piesek podskoczy do niego radonie, Loki wzi go na rce. - Doroli musz porozmawia. Hobgoblin starannie uoy biuteri na stole i ruszy do wyjcia. Porusza si powoli, chwiejnie, ale Loki zwleka tak bardzo, e goblin wyszed przed nim. - Loki? - Sara poczekaa, a mczyzna znajdzie si przy drzwiach. - Dopilnuj, eby mj m by gotowy na nasze przybycie.

    - Tak jest. - Skoni si lekko i trzymajc psa, znikn za progiem Zostaymy z Sar same. - Jak si czujesz? - Sara umiechna si lekko. - Lepiej. Dzikuj. - Waciwie nie wiedziaam, czemu jej dzikuj. Owszem, uzdrowia mnie, ale przecie braa udzia w tym caym ataku. - Musisz si przebra. - Sara wstaa i spojrzaa na moje ciuchy. - Powinnam mie co w twoim rozmiarze. - Dziki, ale nie mam gowy do ciuchw. Chc wiedzie, co tu si

  • dzieje. Dlaczego mnie porwalicie? - Byam zirytowana i sycha to byo w moim gosie, ale Sara w ogle si tym nie przeja. - Na pewno co znajdziemy - cigna Sara jak gdyby nigdy nic. Podesza do ogromnej szafy w rogu pomieszczenia, otworzya j. - Moe by dla ciebie troch za dua, ale chyba si nada. - Szperaa przez chwil i wyja dug czarn sukni. - Mam w nosie ciuchy! - warknam. - Dlaczego nie dacie mi spokoju? I tak wam nic nie powiem, dopki sama nie bd wiedzie o co chodzi. Zbliya si do ka i dopiero wtedy zdaam sobie spraw, e Sara czuje si nieswojo w mojej obecnoci. Cay czas uciekaa wzrokiem w inn stron, a jeli niechccy spojrzaa na mnie, zaraz odwracaa gow. Rozoya ostronie sukni. - Kazaa im wyj, eby porozmawia, a teraz milczysz? - Moja frustracja rosa z kad chwil. - Od dawna czekaam na ten dzie. - Sara z czuoci dotkna sukni, wygadzia j delikatnie. - A teraz, gdy w kocu nadszed, wydaje mi si, e nie jestem gotowa. - Powanie? Co to ma znaczy? - burknam. Przez chwil na jej twarzy malowa si bl, ale zaraz przybraa obojtn, spokojn min. - Chyba nie masz nic przeciwko temu, e si ubior. - Odwrcia si do mnie plecami i podesza do parawanu w rogu pomieszczenia.

    Na parawanie widniaa scena podobna do tej na drzwiach. Przerzucono przez niego czarno-czerwon

  • kreacj idealn na bal. Sara znikna za parawanem i signa po sukni, eby j woy. - Wiesz, gdzie jest Finn? - zapytaam z trudem. - Twj tropiciel? - Odoya sukni z powrotem na parawan. Widziaam tylko jej ramiona i gow. - Tak. - Z wysikiem przeknam lin. Obawiaam si najgorszego.

    - Nie wiem, gdzie jest. Nie mamy go, jeli o to ci chodzi. - Wic dlaczego po mnie nie przyszed? Dlaczego pozwoli, ebycie mnie porwali? - Zakadam, e go przetrzymywali do czasu, a znalaza si poza jego zasigiem. - Woya sukni i materia stumi jej sowa. - Mieli wyrane rozkazy, by nikogo nie krzywdzi bez potrzeby. - Jasne, a Kyra miaa rozkazy, eby mnie nie krzywdzi, tak? - zapytaam sucho. Sara nie odpowiedziaa. - Powiedz mi chocia, e nic mu nie jest. - Loki nie zgosi adnych ofiar miertelnych -odpara. - To on mia mnie tu sprowadzi? - Spojrzaam na zamknite drzwi i za pno zdaam sobie spraw, e to jemu powinnam zadawa te wszystkie pytania. Zastanawiaam si, czy za nim nie pobiec, ale Sara wyonia si zza parawanu. - Tak. I jeli nie liczy... wybuchu Kyry, Loki zezna, e wszystko poszo zgodnie z planem. - Wygadzia poy materiau i wskazaa sukienk na ku. -Ubierz si, prosz. Zaraz idziemy do krla. - Odpowie na moje pytania? - Uniosam brew.

  • - Tak. Na pewno wszystko ci wyjani. - Sara skina gow. Nie odrywaa wzroku od podogi. Postanowiam, e dam mu szans. Jeli bdzie chcia mnie oszuka, postawi si. Nie miaam czasu na mtne tumaczenia. Chopcy byli zamknici w lochach, a do tego biedny Rhys nie mg nawet usi. Wiedziaam jednak, e krl musi mnie polubi, inaczej nie pozwoli Mattowi ani Rhysowi odej. A jeli w tym celu musiaam woy t idiotyczn sukienk, prosz bardzo. Weszam za parawan i si przebraam. W tym czasie Sara koczya ostatnie przygotowania. Zaoya jeden z naszyjnikw, ktre hobgoblin zostawi na stoliku, i rozpucia wosy, ciemne i proste. Spyway jak jedwab na jej plecy. Przywodziy mi na myl wosy Elory. Byam ciekawa, co Elora powiedziaaby na to wszystko. Czy wyle kogo na ratunek? Czy w ogle wie, e mnie porwano? Stanam przed Sar. Chciaa mi pomc zawiza wstk na plecach, ale jej na to nie pozwoliam. Ju wycigaa rk, gdy warknam, e ma mnie zostawi w spokoju. Znieruchomiaa, jakby nie wierzya wasnym uszom, a potem zwiesia rce i skina gow. Bez sowa wioda mnie korytarzem. W kocu stanymy przed kolejnymi drzwiami, identycznymi jak te prowadzce do jej komnaty. Zapukaa i wygadzia poy spdnicy. Czekaymy. Patrzyam na czarno-czerwone koronki zdobice jej kreacj. Leay idealnie, wic to cige poprawianie musiao by ner-wowym odruchem.

  • - Wej - rozleg si niski, donony mski gos zza drzwi. Sara skina gow, jakby mczyzna mg to dostrzec, i nacisna klamk. W pomieszczeniu, jak we wszystkich innych, ktre tu widziaam, nie byo okien. ciany pokrywaa mahoniowa boazeria. Ogromna sala przypominaa jaskini. Jedna ciana nika pod regaami z ksikami, nieco dalej stao masywne biurko. I to byo cae umeblowanie, nie liczc eleganckich czerwonych krzese. Na najwikszym, do ktrego prowadziy drewniane schodki zdobione paskorzebami, siedzia mczyzna. Ciemnobrzowe wosy opaday mu a na ramiona. By ubrany na czarno - mia czarne spodnie, czarn eleganck koszul i marynark. By na swj sposb przystojny. Dawaam mu nieco ponad czterdzieci lat.

    Loki, ktry do tej pory siedzia, wsta, gdy weszy-my. Froud, may piesek, znikn. Miaam nadziej, e go nie poarli ani nie zrobili czego rwnie strasznego. - Krlewna. - Krl umiechn si na mj widok, ale nie wsta. Zerkn na Lokiego i skin na niego gow. - Moesz odej. - Dziki, panie. - Loki skoni si i wyszed szybko. Miaam wraenie, e nie przepada za towarzystwem krla, co tylko spotgowao mj niepokj. - Dowiem si w kocu, co si dzieje? - zapytaam. Krl umiechn si szeroko. - Zacznijmy od pocztku - odpar. - Jestem krlem, nazywam si ren i jestem twoim ojcem.

  • Krolowie i pionki

    Oczywicie w pierwszej chwili pomylaam, e kamie. I zaraz zadaam sobie pytanie: a jeli nie? Elora okazaa si koszmarn matk, i to pod kadym wzgldem. Nie zaleao jej na mnie. Przypomniaa mi si niedawna rozmowa z Sar w jej sypialni. Czule gadzia materia mojej sukni i powiedziaa: Od dawna czekaam na ten dzie". Staa nieco dalej, nerwowo splataa rce. Po raz pierwszy spojrzaa mi w oczy i umiechna si ciepo, jednak w jej oczach malowa si niezrozumiay dla mnie smutek. Nie byam do niej podobna, w kadym razie nie bardziej ni do Elory. Obie byy ode mnie o wiele pikniejsze, ale Sara wydawaa si modsza, dopiero po trzydziestce. - Wic... - Przeknam z trudem lin i spojrzaam na Orena. - Wic Elora nie jest moj matk? - Niestety, jest - westchn ponuro.

  • Teraz ju nic nie rozumiaam, cho to wyznanie paradoksalnie sprawiao, e bardziej uwierzyam w jego sowa. atwiej byoby skama. Mg mi powiedzie, e jestem crk jego i Sary, a gdybym mu uwierzya, bez trudu przekonaby mnie, bym z nim zostaa i zasiada na tronie u jego boku. On jednak potwierdzi, e Elora jest moj matk, co zmuszao mnie do lojalnoci wobec niej, cho wcale nie wierzyam Orenowi.

    - Dlaczego mi to mwisz? - zapytaam. - Musisz zna prawd. Wiem, e Elora lubi gierki. - Ilekro wypowiada jej imi, jego gos ocieka gorycz, jakby cierpia. - Kiedy poznasz ca prawd, atwiej ci bdzie podj decyzj. - A co to za decyzja? - zapytaam, cho wydawao mi si, e ju wiem.

    - Jedyna suszna, ma si rozumie. - Jego usta drgny w dziwnym umiechu. - Na ktrym tronie zasidziesz. - Szczerze mwic, nie mam ochoty na aden. -Bawiam si niesfornym kosmykiem, ktry wysun si spod spinki. - Moe usidziesz? - Sara wskazaa mi krzeso. Poczekaa, a to zrobi, i sama przycupna bliej krla. - Wic... - Widziaam jej smutny umiech. - Jeste moj macoch? - Tak.

    - Och. - Przez chwil siedziaam w milczeniu, usiowaam to wszystko ogarn. - Nie rozumiem. Elora twierdzia, e mj ojciec nie yje.

  • - Oczywicie, e tak powiedziaa. - ren rozemia si ponuro. - Gdyby wyznaa ci prawd, miaaby wybr, a Elora wiedziaa, e nigdy nie wybraaby jej. - Wic jak... - Szukaam waciwego sowa. - Jak to si stao, e wy... no, e mnie poczlicie? - Bylimy maestwem - odpar. - To dziao si na dugo przed tym, jak poznaem Sar. Niedugo to trwao. - Bye mem Elory? - zapytaam i poczuam narastajcy gniew. Pocztkowo, kiedy mi powiedzia, e jest moim ojcem, mylaam, e mia z Elor romans, troch taki jak ojciec Finna. Nie sdziam, e zawarli formalny zwizek, o ktrym zapewne wiedzieli wszyscy, ktrych poznaam w Frening. Finn take. Kiedy przerabia ze mn skrcony kurs historii Trylle, uczc mnie wszystkiego, co krlewna powinna wiedzie, zapomnia o pewnym drobiazgu, e moja matka wysza za krla Vittry.

    - Bardzo krtko. - Gestem podkreli ulotno tamtego zwizku. - Pobralimy si, bo uwaalimy, e to dobry sposb, by poczy nasze krlestwa. Vittra i Trylle nigdy nie yy w idealnej harmonii, a nam zaleao na pokoju. Niestety, na caej ziemi nie ma kobiety rwnie nieznoniej, irracjonalnej i koszmarnej, jak twoja matka. - Spojrza na mnie znaczco. - Ale to ju wiesz, przecie j poznaa. - Tak, wiem, e bywa nieznona. - Czuam dziwny odruch, eby jej broni, ale ugryzam si w jzyk. Elora bya zimna i czasami okrutna, a jednak syszc te sowa z ust Orena, chciaam stan w jej

  • obronie. Milczaam jednak, tylko skinam gow i umiechnam si, jakbym przyznawaa mu racj. - Zadziwiajce, e w ogle udao si nam spodzi dziecko - mrukn do siebie. Skrzywiam si na sam myl. Wolaam nie wyobraa go sobie z Elor w sytuacji intymnej. - Nasze maestwo rozpado si, jeszcze zanim przysza na wiat. Elora zabraa ci, ukrya, a ja szukaem ci przez te wszystkie lata. - Kiepsko ci to szo - syknam. Spowania. -Wiesz chyba, e twoi tropiciele trzykrotnie mnie pobili. Twoja ona musiaa mnie uzdrowi, ebym nie umara. - Bardzo mi przykro z tego powodu, Kyr ju si zajem - powiedzia, ale nie wyczuam skruchy w jego gosie. Wydawa si zy; miaam nadziej, e jego gniew dotyczy Kyry, nie mnie. - Ale nie umaraby. - Skd wiesz? - zapytaam ostro. - Powiedzmy, e to krlewska intuicja - odpar niejasno. Naciskaabym bardziej, ale nie dopuci mnie do sowa. - Oczywicie nie oczekuj, e powitasz nas z otwartymi ramionami. Zdaj sobie spraw, e Elora zdya ju ci nastawi przeciwko nam, ale chciabym, eby powicia kilka dni na poznanie naszego krlestwa, zanim zdecydujesz, e chcesz nam panowa. - A jeli zdecyduj, e nie chc? - miao patrzyam mu w oczy. - Najpierw rozejrzyj si po krlestwie - powtrzy. Cho si umiecha, syszaam stalow nut w jego gosie.

  • - Wypu moich przyjaci - wyrzuciam z siebie. Wanie dlatego chciaam z nim rozmawia; zbi mnie z tropu rodzicielskimi rewelacjami.

    - Raczej nie - odpar z tym samym dziwnym grymasem na ustach. - Nie zostan, jeli ich nie wypucisz - powiedziaam z najwiksz stanowczoci, na jak byo mnie sta. - Wrcz przeciwnie; nie odejdziesz, jeli tu bd -rzuci ostro. - S moim ubezpieczaniem; dziki nim wiem, e powanie potraktujesz moj propozycj. Umiechn si do mnie, jakby tym sposobem chcia zagodzi ton swojej wypowiedzi, ale wywoao to odwrotny efekt. Poczuam, jak wosy na karku staj mi dba. Coraz trudniej byo mi uwierzy, e ten mczyzna naprawd jest moim ojcem. - Przysigam, e nigdzie nie pjd. - Staraam si opanowa drenie w gosie. - Jeli ich wypucisz, zostan tak dugo, jak zechcesz.

    - Wypuszcz ich, kiedy ci uwierz - zgodzi si. Z trudem przeknam lin i rozpaczliwie szukaam w gowie innej karty przetargowej.

    - Co to za ludzie, e tak bardzo ci na nich zaley? - To... - Rozwaaam, czy go nie okama, ale i tak ju wiedzia, e mi na nich zaley. To mj brat... to znaczy, przybrany brat, Matt i Rhys, mj mansklig.

    - Nadal to robi? - ren unis brew z dezaprobat. - Elora szczerze nie znosi zmian. Nie chce zerwa z tradycj, wic w sumie nie powinno mnie to dziwi. Ale to takie staromodne. - Co takiego? - zdziwiam si.

  • - Ta caa sprawa z manskligami. To tylko marnowanie czasu i pienidzy. - Zby to machniciem rki. - Jak to? - zdziwiam si. - A co robicie z dziemi, kiedy podrzucacie mae trolle? - Nie zabieramy ich - wyjani. Mj odek fikn salto, gdy wyobraziam sobie, e je zabijaj. - Zostawiamy w szpitalu albo sierocicu. Nie obchodzi nas, co si z nimi stanie. - Czemu Trylle tak nie robi? - zdziwiam si. To, co powiedzia, miao sens i byam ciekawa, czemu inne trolle nie postpuj tak samo. To prostsze i tasze. - Myl, e to po prostu karta przetargowa. Jeli podmienione dziecko nie chce wrci, mog wyudza pienidze od jego przyszywanej rodziny. W kocu nadal trzymaj w roli zakadnika ich prawdziwe dziecko. - Pokrci gow, jakby tym gardzi. - My nie trzymamy zakadnikw. - Oczywicie - mruknam. ren najwyraniej nie wyczu ironii w moim gosie, przecie w tej chwili w zamku przebywali zakadnicy. - Zreszt to nieistotne. - Krl odetchn gboko. - Waciwie ju nie podmieniamy dzieci.

    - Czyby? - zdziwiam si. Po raz pierwszy w czasie tej rozmowy powiedzia co, co mi odpowiadao. - Zdarza si, e podmienione dzieci umieraj, znikaj bez ladu, odrzucaj nas - wyjani. - To marnowanie potomkw. Jestemy potniejsi ni ludzie, jeli czego chcemy, zdobdziemy to i tak. Nie musimy ryzykowa ycia naszego potomstwa.

  • Do pewnego stopnia mia racj, cho chyba by niewiele lepszy od Elory. Ona snua skomplikowane plany, ren wola zwyk, bezczeln kradzie. - Nie chciaa zmian. - Spochmurnia, gdy o niej mwi. - Do tego stopnia obstawaa przy segregacji ludzi i trolli, e za jej spraw ich losy w kocu si sploty. Nie dostrzega nawet zagroenia, do ktrego doprowadzia. Dla niej podrzucenie wasnego dziecka innej kobiecie to byo jak oddanie go niace. - To nie to samo - mruknam. Pomylaam o moim dziecistwie, o przybranej matce, ktra chciaa mnie zabi, o wizi czcej mnie z Mattem. Nie miecio mi si w gowie, by niaka moga otoczy dziecko tak opiek. - No wanie. - Pokrci gow. - I dlatego nasze maestwo lego w gruzach. Ja chciaem ci zatrzyma, ona ci oddaa. Co si kryo za tymi sowami, pokrtna logika, ktrej w tej chwili nie byam w stanie dostrzec. Ale, ku mojemu zdumieniu, wzruszy mnie, cho nie do koca mu wierzyam. Po raz pierwszy jedno z rodzicw powiedziao, e chciao mnie zatrzyma. - Czy... - mwiam powoli, nie chciaam ulec fali uczu. - Czy mam rodzestwo? ren i Sara wymienili spojrzenia, cakowicie dla mnie niezrozumiae. Sara wbia wzrok w swoje donie splecione na kolanach. Pod niemal kadym wzgldem bya przeciwiestwem Elory. Fizycznie byy bardzo do siebie podobne - miay dugie ciemne wosy i pikne oczy, ale na tym podobiestwa si koczyy. Sa-

  • ra mwia niewiele, ale emanowaa spokojem i ulegoci, do ktrych Elora nie bya zdolna. - Nie. Nie mam innych dzieci - odpar. Ten fakt zdawa si zasmuca Sar i nabraam podejrze, e jej bezdzietno to nie jej wybr. - Przykro mi - mruknam. - Jest bezpodna - wyjani ren gono. Sara poczerwieniaa. - Ja... bardzo mi przykro. To na pewno nie jej wina - wystkaam. - Rzeczywicie, nie jej - zgodzi si ren entuzjastycznie. - To ta cholerna kltwa. - Sucham? - Miaam nadziej, e si przesyszaam. Mylaam, e nie znios wicej takich sensacji. Wystarcz mi trolle i nadprzyrodzone zdolnoci, nie potrzebuj do tego jeszcze zakl. - Jeli wierzy legendzie, czarownica rzucia na nas zaklcie po tym, jak podmienilimy jej dziecko. -Pokrci gow, jakby sam nie do koca w to wierzy, i kamie spad mi z serca. - Nie przejmuj si tym za bardzo. To wszystko po prostu kolejna cz tego, co daje nam nasze zdolnoci, tego, co sprawia, e jestemy tym, kim jestemy. - Czyli? - zapytaam. - Jestemy trollami. My wszyscy: Vittra, Trylle, ty, ja, Sara. Wszyscy jestemy trollami. - Zatoczy uk rk. - Widziaa tutejsze trolle? Podobne do hobgoblinw?

    - Na przykad Ludlowa?

  • - Tak. To take trolle, Vittra, tacy sami jak ty i ja -wyjani. - To anomalia, ktra zdaje si nka tylko nasz koloni. - Nie rozumiem. Skd si wzili? - Z nas.

    Nadal nie rozumiaam. Pokrciam gow. - Naszym przeklestwem jest bezpodno, nieliczne dzieci, ktre przychodz na wiat, to w ponad pidziesiciu procentach hobgobliny.

    - Czyli... - Skrzywiam si. Zrobio mi si niedobrze. - Czyli tacy jak ty czy Sara podz trolle, takie stworzenia jak Ludlow? - Wanie tak. - To straszne - mruknam. ren poruszy gow, jakby czciowo przyznawa mi racj. - To przeklestwo naszej dugowiecznoci, a nie zaklcie zgorzkniaej czarownicy, cho to akurat niewane. - Westchn, umiechn si. - A ty, jak wida, jeste o wiele adniejsza, ni moglimy przypuszcza. - Nawet sobie nie wyobraasz, jak bardzo nas cieszy twoja obecno - zawtrowaa mu Sara. I wtedy, patrzc na jej rozpromienion twarz, w kocu zrozumiaam. Zrozumiaam, dlaczego polowali na mnie tak zaciekle, tak uparcie. Nie mieli wyboru. Byam ich jedyn nadziej. - Nie oenie si z Elor, eby zjednoczy wasze plemiona - stwierdziam, wpatrzona w Orena. - Tylko dlatego, e nie moge mie dzieci we wasnej kolonii. Potrzebowae nastpcy tronu. - Jeste moj crk. - Podnis gos; nie krzycza, ale mwi na tyle gono, e jego sowa niosy si

  • echem po sali. - Elora ma do ciebie takie samo prawo jak ja.

    Zostaniesz tutaj, bo jeste krlewn i to jest twj obowizek. - ren... Wasza Wysoko - odezwaa si Sara bagalnie. - Bardzo wiele dzisiaj przesza. Musi odpocz, doj do siebie. Nie mona mwi o spokojnej rozmowie, skoro jeszcze nie jest cakiem zdrowa. - A dlaczego nie? - Zmierzy j lodowatym spojrzeniem. Opucia gow. - Zrobiam wszystko, co mogam - odpara Sara spokojnie. - Zacznijmy od tego, e to nie moja wina, e odniosa obraenia. - Loki powinien lepiej panowa nad tropicielami - warkn ren. Jego wybuchowy charakter, ktry wyczuwaam od pocztku, teraz dawa o sobie zna. - Zrobi przysug Waszej Wysokoci - zauwaya grzecznie Sara. - To zdecydowanie przekracza zakres jego obowizkw. Jestem przekonana, e gdyby go tam nie byo, sytuacja byaby o wiele gorsza.

    - Koniec rozmowy o tym osobniku - warkn -Jeli krlewna chce odpocz, zaprowad j do komnaty i daj mi spokj. - Tak jest, panie. - Sara wstaa, dygna i odwrcia si do mnie. - Chodmy, zaprowadz ci do komnaty. Chciaam zaprotestowa, ale wiedziaam, e to nieodpowiednia chwila. ren mg lada chwila zaatakowa - tylko dlatego, e mia ku temu moliwo. Wolaam nie dawa mu pretekstu. Kiedy wyszymy z komnaty krla i drzwi zamkny si za nami, Sara od razu zacza go tumaczy. Ze bardzo to wszystko przeywa. e od prawie

  • osiemnastu lat usiowa si ze mn skontaktowa, a Elora bardzo mu to utrudniaa. Dzisiaj to wszystko si skumulowao. Chciaa mnie przekona, e nie zawsze taki by, miaam jednak wraenie, e mija si z prawd. Wydawao mi si, e to, co dzisiaj zobaczyam, to ren w dobrym humorze. Doszymy do pokoju w pobliu jej komnaty i Sara otworzya mi drzwi. Bya to mniejsza i skromniej umeblowana wersja jej sypialni. Wyrazia al z powodu braku strojw i przeprosia, e byli gorzej ni Frening przygotowani na moje przybycie. Nic mnie to nie obchodzio. Nie ciuchy i meble byy mi w gowie. - Chyba nie uwaasz, e tu zostan? - zapytaam. Krztaa si po pokoju, zapalaa lampy, pokazywaa, co i gdzie. - Nie w sytuacji, gdy moi przyjaciele siedz w lochu. - Obawiam si, e nie masz wyboru - powiedziaa Sara ostronie. W jej sowach nie byo tej groby, ktr syszaam w tonie Orena. Nie, ona tylko stwierdzaa fakt. - Musisz mi pomc. - Podeszam do niej, odwoywaam si do jej instynktu macierzyskiego. - Trzymaj ich w lochu, bez jedzenia i bez picia. Nie mog ich tak zostawi. - Zapewniam ci, e s bezpieczni i wkrtce kto si nimi zajmie. - Patrzya mi w oczy, przekonywaa, e mwi prawd. - Pki ty tu bdziesz, bd mieli co je i w co si ubra. - To mi nie wystarczy. - Zaprzeczyam. - Nie maj ka ani azienki. - Nie wspomniaam, e Rhys nie

  • moe usi, e nie mam pojcia, jak cofn zaklcie, ktre niechccy na niego rzuciam. - Przykro mi - powiedziaa Sara szczerze. - Obiecuj, e osobicie zadbam, by mieli wszystko, co im potrzebne, ale nic wicej nie mog zrobi. - A nie mogaby umieci ich w innej celi czy co takiego? W pokoju gocinnym? - Nie podobao mi si, e s uwizieni, niewane, czy w lochu, czy apartamencie, ale wydobycie ich z podziemi byoby krokiem we waciwym kierunku. - ren nigdy na to nie pozwoli. - Pokrcia gow. - Byoby to zbyt wielkie ryzyko. Przykro mi. -Spojrzaa na mnie bezradnie i zrozumiaam, e nie wymusz na niej niczego wicej. - Przynios ci odpowiedni strj do spania.

    Z westchnieniem usiadam na ku. Po jej wyjciu osunam si bezwadnie, wyczerpana. Od dwudziestu czterech godzin prawie nie spaam i niemal cay ten czas spdziam na emocjonalnym diabelskim mynie. Ale cho padaam ze zmczenia, wiedziaam, e nie mog zasn. Nie zmru oka, pki nie bd pewna, e Matt i Rhys s bezpieczni.

  • Lochy i bohaterowie

    To nie tak, e miaam jaki plan; nie wiedziaam nawet, dokd id. Sara wrcia z piam - byy to legginsy i koszulka, oczywicie czarne. Przebraam si, bo skradanie si w sukni balowej to rednia przyjemno, i wyszam na korytarz. Usiowaam sobie przypomnie, ktrdy Loki mnie tu prowadzi, ale przytumione wiata utrudniay zapamitanie nieznanych korytarzy. Pamitaam jednak, e nie skrcalimy zbyt wiele razy, wic nie powinno to by specjalnie trudne. Zakadajc, e uda mi si odnale loch, nadal nie wiedziaam, co dalej. Moe sprbuj posuy si perswazj wobec stranika. Albo, jeli to kolejny hobgoblin, pokonam go si i zmusz, eby otworzy drzwi. Doszam do krtych schodw. Prowadziy na parter, musiaam jeszcze znale drog do lochw, ale nie sdziam, by byo to specjalnie trudne.

    U stp schodw usyszaam gosy. Znieruchomiaam. Nie wiedziaam, ucieka czy si schowa, a w kocu zdecydowaam, e przyczaj si w cieniu.

  • Skuliam si za schodami, staraam si by niewidoczna. Gosy byy coraz goniejsze, zbliay si. Brzmiao to jak dyskusja o tym, jak najlepiej przyrzdzi kabaczka. Serce bio mi tak gono, e obawiaam si, e je usysz. Wstrzymaam oddech. Po chwili zobaczyam, jak hobgobliny si oddalaj. Sdzc po dugich, cienkich wosach splecionych w warkocz, jeden z hobgoblinw by kobiet. S naprawd paskudne, ale biorc pod uwag temat ich oywionej rozmowy, chyba nieszkodliwe. Wydaway si bardziej ludzkie i normalne ni niektre Trylle, ktrych poznaam w Frening. Odczekaam kilka minut, a nabraam pewnoci, e intruzi zniknli za zakrtem i dopiero wtedy odwayam si zaczerpn tchu. Zakadaam, e dam im rad, ale wolaam nie atakowa niewinnych przechodniw. A poza tym, walka wywoaaby haas i zaalarmowaa wszystkich w paacu, w tym Orena. Wyszam spod schodw - i niemal wpadam na Lokiego. Sta, opierajc si nonszalancko o porcz. Skrzyowa nogi w kostkach. Mao brakowao, a krzyknabym, ale wziam si w gar. Wiedziaam, e cignicie uwagi wikszej liczby osb tylko pogorszyoby i tak z sytuacj. - Witaj, krlewno - umiechn si. - Nie moesz spa? I on, i Ludlow zwracali si do mnie per krlewno od samego pocztku; mylaam e to kpina z mojej pozycji wrd Trylli, teraz jednak zdaam sobie spraw,

  • e tutaj take jestem krlewn i e w ten sposb okazywa mi szacunek.

    Niestety, wiedziaam ju, e mj tytu nie robi na nim wikszego wraenia. W tej chwili byam przede wszystkim winiem. - Ja tylko... zgodniaam. - Wykrztusiam. - Bardzo prawdopodobne - stwierdzi ze sceptyczn min. - Szkoda, e ci nie wierz. - Od rana nic nie jadam. - To akurat prawda, ale byam zbyt zdenerwowana, by w ogle myle o jedzeniu. - I co chcesz zrobi? - Loki puci mimo uszu moje zapewnienia, e umieram z godu. - Nawet jeli uda ci si odnale loch, jak ich uwolnisz?

    - Na razie tego nie zrobi, przecie zaraz na mnie doniesiesz, prawda? - Patrzyam mu w oczy. Wydawa si rozbawiony, jak zawsze.

    - Moe tak, moe nie. - Wzruszy ramionami, jakby jeszcze nie podj decyzji. - Powiedz, jaki masz plan. Pewnie i tak nawet nie warto nikomu o nim wspomina. - Skd ten pomys? - prychnam. - Wyglda na to, e sama sabotujesz wasne plany - stwierdzi. Ju otwieraam usta, eby zaprotestowa, ale rozemia si, widzc moje oburzenie. - Nie bierz tego do siebie. To si zdarza najlepszym z nas.

    - Nie spoczn, pki nie uwolni przyjaci -stwierdziam stanowczo.

    - W to mog uwierzy. - Pochyli si nade mn. -Widzisz, kiedy jeste szczera, wszystko jest o wiele prostsze. - Jakbym to ja bya podstpna - achnam si.

  • - Jeszcze ci nie okamaem. - Wydawa si dziwnie powany. - W jaki sposb mam wydosta przyjaci z lochu? - zapytaam, chcc si przekona, jak daleko si posunie. - To, e nie kami, nie znaczy, e odpowiadam na wszystkie pytania - rzuci. - wietnie. Sama ich znajd. Byam pewna, e mnie nie powstrzyma, cho sama nie wiedziaam, skd mam t pewno. Jeli ren dowie si, e by wtajemniczony w moje plany ucieczki, czarno widziaam jego przyszo. Minam go i ruszyam korytarzem w stron, jak mi si zdawao, gwnego holu. Pody za mn. Bez wysiku dotrzymywa mi kroku, cho staraam si i jak najszybciej. - Mylisz, e to waciwa droga? - zapyta z drwic nut w gosie. - Nie staraj si mnie zmyli. Wiem, dokd id. Nie zgubiam si - skamaam. Czsto bdziam. - To w kocu cecha Trylli, prawda?

    - Nie wiem, nie jestem Tryllem - odpar. - Podobnie jak ty. - Jestem pkrwi Tryllem - warknam. Dlaczego to powiedziaam? Przecie w ogle nie chciaam nalee do tej rasy. Przez cae ycie w zupenoci wystarczao mi bycie zwyczajnym czowiekiem. Teraz, w samym rodku tego narodowego kota, miaam dziwny odruch, eby broni Trylli i Frening. Najwyraniej zaleao mi bardziej, ni sama zdawaam sobie z tego spraw. - Masz niezy charakterek jak na krlewn - zauway. Obserwowa, jak szybko maszeruj korytarzem. - A ile znasz krlewien? - odciam si.

  • - adnej. - W zadumie przechyli gow. - Ale krl taki nie jest. - Wic mam to po matce - uciam. Znalelimy si w gwnym holu. Chciao mi si skaka z radoci, ale uznaam, e to niewaciwe zachowanie. Zreszt na razie znalazam tylko drzwi do podziemi. Nadal musz uwolni Matta i Rhysa z lochu. - I co teraz? - zapyta Loki. Zatrzyma si porodku holu. - Pjd po nich. - Wskazaam drzwi prowadzce do podziemi. - Niezbyt podoba mi si ten pomys. - Pokrci gow. - No pewnie, e nie. Nie chcesz, ebym ich uwolnia - stwierdziam. Serce bio mi coraz szybciej. Byam ciekawa, jak daleko Loki pozwoli mi si posun. - Nie w tym rzecz. Po prostu uwaam, e to nudne. - Podcign rkawy swetra, odsoni opalone przedramiona. - Waciwie to wszystko mnie ju znudzio. Moe zrobimy co innego? - Nie, musz ich uwolni - uparam si. - Nie wiesz jeszcze, co proponuj w zamian. - Jego oczy rozbysy i ju sama nie wiedziaam, czy chc si dowiedzie, jaki ma pomys. Nie sdziam, e zrobiby mi krzywd, ale w jego oczach byy diabelskie ogniki.

  • - Zdawao mi si, e wolisz umyte krlewny -Sprbowaam flirtu. - I jak widz, jeste ju czysta, prawda? - Wyraz jego twarzy si zmieni. Poczuam si dziwnie pod jego spojrzeniem. Nie byo mi sabo, nie tak jak wtedy, gdy sprawi, e straciam przytomno. Nie, to nie bya magia Vit-try ani nic takiego. Po prostu pod jego spojrzeniem... ugiy si pode mn kolana. Zanim zdyam przemyle, co waciwie czuj i co chcia przez to powiedzie, rozlego si gone walenie do drzwi wejciowych. I ju byo wiadomo, e do niczego nie dojdzie. W holu znajdoway si drzwi wiodce na niszy poziom, a take ogromne wrota prowadzce na dwr, przy ktrych wejcia do apartamentw krlewskich wydaway si mikroskopijne. Znowu rozlego si walenie w drzwi. Drgnam niespokojnie, a Loki stan przede mn. Chroni mnie czy ukrywa przed czyim wzrokiem?

    Drzwi stany otworem, a mnie wypenia rado. W progu sta Tove - to on otworzy je swoj moc. W tej chwili mia w sobie zadziwiajco duo z buntownika i obuza. Poznaam go w Frening, gdzie wydawa mi si mdrym, przebiegym i potnym Tryllem. Polubiam go ze wzgldu na jego dziwaczny, aspoeczny charakter, ale te by ostatni osob, ktrej si tutaj spodziewaam. Mia moc, dziki ktrej przesuwa przedmioty za pomoc myli, wic warto byo go mie w swojej druynie. I wtedy zobaczyam, kto mu towarzyszy. Za jego plecami stali Duncan i Finn, czekali, a otworzy drzwi, eby mogli wpa do rodka. Mylaam, e na widok Finna serce wyskoczy mi z piersi. Tak bardzo si obawiaam, e jest ranny, e ju nigdy go nie zobacz, a tu prosz.

  • - Finn! Nic ci nie jest? - Bez namysu minam Lokiego i podbiegam do Finna. Objam go i przez uamek sekundy odwzajemnia ucisk. Sia jego obj dawaa mi odczu, jak bardzo si 0 mnie martwi. Zaraz jednak odepchn mnie od siebie. - Wendy, musimy ucieka - powiedzia, jakby podejrzewa, e jestem tu na wakacjach.

    - Matt i Rhys tu s, musimy ich zabra. Odwrciam si, eby opowiedzie mu o lochu, 1 wtedy zobaczyam, e Tove uwizi Lokiego wysoko pod sufitem. Tove sta kilka metrw dalej, wyciga rk, a Loki wisia w powietrzu z twarz wykrzywion blem. - Nie! Nie rb mu krzywdy! - krzyknam. Tove zerkn na mnie, ale nie kwestionowa mojej decyzji. Opuci Lokiego na ziemi. Biedak apczywie chwyta powietrze i trzyma si za bok. Tove z natury nie lubi przemocy, ale po straszliwej bitwie, jak stoczy z Vittr zaledwie kilka tygodni temu, nic dziwnego, e wola si zabezpieczy. - Spadajmy std. - Duncan zapa mnie za rami, jakby chcia wycign mnie si. ypnam na niego gronie i natychmiast mnie puci. - Przepraszam, krlewno, ale musimy si pospieszy. - Bez Matta i Rhysa nigdzie nie id - powtrzyam i wbiam wzrok w Lokiego. - Pomoesz mi ich wydosta?

  • Odwzajemni moje spojrzenie i nagle jego bezczelno znikna bez ladu. Wydawa si rozdarty, jakby cierpia, i domylaam si, e spowodowaa to nie tylko moc Tove. - Pniej po nich wrcimy - rzuci Finn. Jak na razie nikt nie zajrza do holu, eby sprawdzi, skd te haasy, ale to bya tylko kwestia czasu. Wiedziaam, e lepiej dla nas wszystkich bdzie, jeli nie natkniemy si na Orena. - Nie. Nie moemy odej