instynkt numer 18 zima 2010

28
numer 18 (zima 2010)

Upload: instynkt

Post on 03-Apr-2016

241 views

Category:

Documents


0 download

DESCRIPTION

archiwalny numer pisma instynkt - zima 2010

TRANSCRIPT

Page 1: Instynkt numer 18 zima 2010

numer 18 (zima 2010)

Page 2: Instynkt numer 18 zima 2010

spis treści

Adam Grzelec - Der Tor des Demonos………..3

Aleksandra Zbierska – Sufler………………………4

Dawid Koteja - ***………………….…………………5

Ireneusz Pieczonka – Polska Życiówka……….6

Jacek Bierut - Haracz (fragment powieści) .7

Joanna Łaski - ostatni objaw……………………10

Justyna Gruszczyk - ***…………………………..11

Kamil Brewiński - TXU 132342…………………12

Miłosz Biedrzycki - * * *………………………….13

Marcin Komorowski -"prêt-à-porter"………14

Łukasz Drobnik - Podmorskie krajobrazy (fragment powieści Nocturine)…………..…...16

Rafał Skonieczny - Raport z Antyświata (II) Tanz Debil………………………………………………..18

Roman Honet – pierścień…………………………21

Jacek Bierut - Królestwa rozdziela intensywny zapach………………………………………………………22

Page 3: Instynkt numer 18 zima 2010

Adam Grzelec - Der Tor des Demonos

Mimo, że nie ma tam kwadratu,ty widzisz go -jakby strzegące bram do źródełu źródeł oczu oko baobabu.

Jesteś chlebem narosłym na ustachmego ludu, wystawiasz jego (...)na pleśń, a on wyniośle i dumnie - obrasta w nią.

/tekst sponsorują literki d,e,r,t,o,d/

Page 4: Instynkt numer 18 zima 2010

Aleksandra Zbierska - Sufler

Kto podszeptuje: Człowiekowi potrzebne jest nie szczęście, sukces, a dobro? Oczywiście rozum zdrowego i silnego przedstawiciela rasy humanoidalnej, który przez cale swoje życie przygotowuje się do śmierci i

umiera.

Ten zdrowy i silny osobnik nie podejrzewa nawet, że zdrowie i siła same w sobiesą cenne. Ponieważ wybiera

pomiędzydobrem i złem – jest

jest wolny.

/tekst sponsorują literki d,e,r,t,o,d/

Page 5: Instynkt numer 18 zima 2010

Dawid Koteja - ***

Der-tod. Coś jak red-rum, pamiętasz? Substancja, która w nas mieszka i płynie, zastyga w najmniej spodziewanym momencie i ciąży. Jak uczulenie lub rak. Dostałem zlecenie, wiadomość. Der-tod. Te literki sponsorują dzisiejszy odcinek. Na mojej ulicy zabrakło prądu i zgasły światła.

/tekst sponsorują literki d,e,r,t,o,d/

Page 6: Instynkt numer 18 zima 2010

Ireneusz Pieczonka – Polska Życiówka

No takKtoś się nie bał i zajebałOświęcimską wizytówkęŚmierciA oniWszyscy martwiJako jedyni nieprzekupni świadkowie gwałtuZastosowanego tej parszywej nocyNa nich właśnieNa wszystkich pomordowanych w czasie rasistowskiej wojnyBawarską ideą rasy panówNie mają nawetJak zadzwonić na miejscowy komisariatBy wskazać swoim ezoterycznym palcemCwanych złomiarzyI krzyknąć im do mózgów:Skandal kurwaS k a n d a l

/tekst sponsorują literki d,e,r,t,o,d/

Page 7: Instynkt numer 18 zima 2010

Jacek Bierut - Haracz (fragment powieści)

Brat ojca. Ten to był fajny. Całkiem inny człowiek. Dał mi kiedyś dobrą radę. Nie pal – mówi – bo jak cię wezmą kiedyś na spytki i odetną od fajek, to w kilka godzin wszystko wyśpiewasz. No i ja chyba dzięki niemu na wszelki wypadek bardzo długo nie paliłem. Dopiero sporo po maturze zacząłem palić, a właściwie dopiero we Francji. No i kiedyś zabrałem go na przeczyszczenie, bo dzwonił do mnie i biadolił. Zabrałem go do szpitala. Oczywiście, nie mieli miejsc, ale uprosiłem jakiegoś chirurga, chociaż mi tłumaczył, że ostry dyżur to dla ludzi z wypadku. Zbadał go. Wsadził mu nawet palec do tyłka, aż stryjka wyprężyło. Odesłał go na górę do sióstr. Takich dwóch przechodzonych lasek, znaczy, przepraszam, takich dwóch. Wie pani. Wzięły go do specjalnego pokoiku, takiego z łazienką i kiblem. Kazały mu opuścić spodnie i się wypiąć. A ja na wszystko patrzę. Podśmiechiwały się, rozmawiając o jakimś Mariuszu, który podobno w tajemnicy leczy ludzi przykładaniem dłoni i ma efekty, i o takiej pielęgniarce, która kiedyś leczyła dotykiem, ale takim bardziej seksi, tyle że samych facetów. Wie pani, o co chodzi. No i tak sobie gadały, że lekarze jak zgarniali, tak zgarniają łapówki. I przy tym gadaniu wlały mu ze dwa litry takiego różowawego roztworu. Znaczy stryjowi wlały. Wlewnik miał dobre pół metra długości i one zmieściły mu go w całości. Aż się zdziwiłem, że takie długie się całe zmieściło. W trakcie robiły do mnie śmieszne miny, ale tak, żeby stryjo nie widział. No i się strasznie nachylały, przez co bardzo widać było im dekolty. Musiałem tam zerkać bezwiednie, bo jedna spytała, czy ładne.

-Co?-Los dydas.

I obie w śmiech. Strasznie się wtedy zawstydziłem. Że tak patrzę. Ale to chyba normalne, że facet patrzy? Nie? Jak zdrowy, to patrzy? Prawda? Ale je zostawmy, bo i zaraz poszły. Stryjo leżał na kozetce na boku. Przymknął oczy i coś mruczał. Kazałem mu pokręcić trochę biodrami, ale nie chciał. Tylko mruczał i mruczał.- Ooooom, ooooom.

Robił miny i wyraźnie widziałem, że mu z tym dobrze. Też by mu się chyba przydała wizyta u pani. Ale stryja zostawmy. On by tu nie przyszedł. Nawet za darmo by nie przyszedł.

No i mruczał to swoje oooooooom i oooooom, aż w pewnej chwili powiedział „oho” i zerwał się, ale było już za późno. Zanim dobiegł te dwa kroki, poszło mu gwałtownie między nogi. Samo rzadkie. I to wprost w opuszczone do kostek spodnie. Zalał prawie całą podłogę w pokoiku. Ciekło mu po nogach, takie wie pani, brązowe z jakimiś strzępami. Ledwo sam zdążyłem uskoczyć. I dopiero po tym wszystkim wycelował z naskoku dupą w kibel. Srrrrrrrru tutututu. I tak może pół godziny z małymi przerwami. Może troszkę przesadzam, ale niewiele.

Page 8: Instynkt numer 18 zima 2010

Powietrze momentalnie nabrało takiej mocy, że prawie zemdlałem. Żołądek podskoczył mi do zaciśniętego gardła. Smród normalnie odbierał mi rozum. Wyszedłem stamtąd tak spocony, jakbym biegał w upale, ale jakoś przezwyciężyłem wymioty. Wie pani, jak to jest, jak się wszystko ściska w środku i człowiek się zaczyna pocić pod skórą? Na samą myśl powtarza mi się ten odruch żołądka. Zajrzałem dopiero po dłuższym czasie. Stryjo wciąż siedział na kiblu.- Coś podobnego – stęknął.

I normalnie walił dalej. Robił takie miny, jakby się uczył gwizdać. I policzki, czoło, miał tak spocone, jakby płakał całą twarzą. Poleciałem po ratunek do sióstr, one poleciały po pomoc do salowej. To dopiero była prawdziwa kobieta. Wlazła tam jak gdyby nigdy nic i nawet znalazła sobie drogę, żeby otworzyć okno. Przygotowała mopa i po prostu zabrała się za zmywanie tego świństwa. Stryjo walił w tym czasie bez żenady, a nawet zdjął z siebie te zasrane gacie i spodnie i rzucił je pod kozetkę. Salowa przyniosła mu wielką płachtę ligniny, żeby doprowadził się do porządku. Wyszedłem. Przeprosiłem salową, a ona była bardzo miła. Powiedziała, że jest przyzwyczajona i że kłopot to mam ja, a nie ona. Do stryja wróciłem dopiero po kilku minutach. Stał ubrany w te zasrane spodnie, a gacie trzymał w ręku.- Warto to prać, czy lepiej od razu na śmietnisko? – spytał.

Kazałem mu wyrzucić i widziałem wyraźnie, że zrobił to z wielkim bólem. Wyszliśmy z kibla, ale po kilku krokach znowu powiedział „oho” i wrócił. Już mu nie przeszkadzałem, ale trzeba przyznać, że teraz siedział znacznie krócej. Potem poszliśmy do tego chirurga. On tłumaczył, że trzeba więcej pić i nie dopuszczać do takiej sytuacji. A na kłopoty z pęcherzem nie patrzeć.- I jak się pan w ogóle teraz czuje? – spytał.- To tylko połowa – stryjo wypowiadał słowa znacznie ciszej niż zwykle. – Tam fest jeszcze zostało.

Zebraliśmy się do wyjścia. Przyznam, że przede wszystkim martwiłem się o tapicerkę w samochodzie, bo przecież stryjo po sobie nie upierze zafajdanego fotela. I kiedy właściwie tylko to miałem w głowie, stryjo znów z tym swoim „oho”. Zbladłem, bo do tamtego kibla były dwa piętra i kluczenie korytarzem. Na szczęście dostrzegłem kibel w głębi, znaczy drzwi z tabliczką, że kibel. Wziąłem stryja pod pachę i zdążylibyśmy, gdyby mi się w tych drzwiach do kibla nie osunął w ramiona. Nie dałem rady go utrzymać, bo on swoje waży, i musiałem ułożyć go na podłodze. I tak walnął trochę głową o posadzkę. Sprawdziłem. Oddychał. Puls nie zanikł. Pobiegłem korytarzem po tamtego chirurga. Bez pukania wpadłem do gabinetu, kiedy akurat podsuwał sobie do ust pęto kiełbasy.- Zemdlał! – krzyknąłem.Dobry widać był człowiek, bo zerwał się zza biurka i rzucił się za mną biegiem. Po drodze krzyknął – wózek! Stryjo wciąż leżał. Nie reagował na nic. Nie wiedział, jak się nazywa. Nic.- To normalne po gwałtownej utracie płynów. Tak może być. Zaraz wróci do siebie.

Page 9: Instynkt numer 18 zima 2010

Czasem nawet przy obfitym oddaniu moczu może się to zdarzyć – lekarz tłumaczył najpierw mi, a potem zwrócił się już bezpośrednio do sanitariuszy. – Dawajcie go na kroplówkę. Płyny z potasem.

- To śmierć była – powiedział mi stryjo po jakiejś godzinie, jak już trochę do siebie doszedł. – Coś tak podnosiło mnie wysoko, aż pod okno, wszystko się wtedy ruszało i czarniawe było. Ty, spytaj, czy nie zrobiliby mi tak jeszcze raz.

/tekst sponsorują literki d,e,r,t,o,d/

Page 10: Instynkt numer 18 zima 2010

Joanna Łaski - ostatni objaw

do detroit samolot o ósmej trzydzieści pięć. ostatni telefon do kochankiprzed odlotem i ostatni papieros. jesteśmy eleganccy, nosimy kapeluszei czarne walizki od dolce gabbana. stać nas. tak jak i na częste podróżedokoła świata. znosimy dzielnie wieczorne hipokryzje i trudne poranki

po balach i bankietach. tańczymy salsę bo modna, pijemy gin i whiskywciąż zwarci i gotowi z czcionką times new roman i w idealnej czerniprzychodzimy bez powodu i kulturalnie pukamy gdy tylko się ściemniw chudych rękach trzymając mokre parasolki oraz nieodłączne walizki

a jednak nie potrafimy już prawie rozpoznawać twarzynaszych dawnych oprawców. chorobę nosimy dumnieczekając na idealną okazję, która być może się nadarzy

i ostatecznie wyłożymy się wygodnie w dębowej trumnie.póki co nie znamy lęku ani grozy. wciąż liczymy na to, żepodpełznie śmierć i pogłaskamy ją jak psa po czarnym łbie

/tekst sponsorują literki d,e,r,t,o,d/

Page 11: Instynkt numer 18 zima 2010

Justyna Gruszczyk - ***

jest jesieńw ciszywiotczeją skóry jabłek.

woda kapiedźwiękismakują jak ciasto.

zamknięte powietrzetężeje w kamień.

świat nabiera ciężarużeby wreszcieopaść.

/tekst sponsorują literki d,e,r,t,o,d/

Page 12: Instynkt numer 18 zima 2010

Kamil Brewiński - TXU 132342

dziś jestem zajęty wychodzę jako ona elo mówię do siebie ela szepcze siema ruchy planet ustają za miastem na śniegu

totalna plaża śniegu i sucha muszelka ostatni bus odjeżdża siedzących miejsc nie ma dochodzi jeszcze kontekst będzie ją taksował

(więc gdzie jest twoja perła i gdzie mieszkasz słonko )

/tekst sponsorują literki d,e,r,t,o,d/

Page 13: Instynkt numer 18 zima 2010

Miłosz Biedrzycki - * * *

Dobitna emisja rwetesu. Telegrafują od dołu. Ekstaza, trzepot, obłędne rytmy, drży okolica. Rzężą omszałe deski, energia rozpiera trzewia. Trudno rozeznać erupcje dźwięku. Od rana, Od dawna recytują, ostro tknięci erozją: Dotred odrote tredor. Rodert etordo. Dertod.

Załącznik 1.

D E R T O D E T O R D O R O D E R TT R E D O R O D R O T E D O T R E D

/tekst sponsorują literki d,e,r,t,o,d/

Page 14: Instynkt numer 18 zima 2010

Marcin Komorowski -"prêt-à-porter"

wczytaj... lekkie krokiz kąd-kolwiek-chcesz do inądzachodzą nas od tyłu,bo chce się być zawsze wszędzie indziej,mieć to wypisane, jak nie na czoleto na okładce - dać się zaskoczyć.prochy, premiery, śniadania na trawie,sex w znaczeniu ontologicznym i innebłędy wiecznej młodościkrążą między namijak konteksty walencyjne- między innymi padają słowa -

znowuż inne, potencjalnie słodkienapełniają filiżanki.spiralne ruchy łyżeczekoddają wir i zamęt piątejpo południu lub z kolei obłąkanejherbatki pod manekinemsłodkich snóww uderzeniach flesza.nazajutrz stracisz głowętrawiąc czas na marnesubstytuty rozdzielnie złożone z kartniczym domki

dla lalek. na początekmasz imię i nic do powiedzenia,a niedobór metali ciężkich w śródmózgowiujest koleją rzeczywielokrotnego wyborukroków, gestów, papierosówzdatnych na wszystko jak fleksyjne końcówkizwiązków, wiązań, w sumie zobowiązańwobec języków obcych.jedni palą, inni wierzą w boga -

Page 15: Instynkt numer 18 zima 2010

żarty trzymają się poręczyjak marginesu,

zawieszone między wierszami,które lepiej przełknąć w skrócie,dojść do wniosku,ewentualnie zapukać. otwarteostatnie chwile na pamiętanie rzeczyjakimi są, potem zmiana bocianai rozbierasz sięznów przed tym jedynymcałym światem, który kręci ci się w głowieniezależnie jak film; szum rozmówobija się o uszy, korkuje upływ czasudla ciał na krawędzi bezruchu

od zwolnienia migawki;cienie nadziei rzucają się na ścianęw popłochu - wycięte z życiorysudo galerii samobójcówo dziwacznych kontrastachczarno-biało-przezroczystych -wreszcie padająna litość boską,która nigdy się nie kończy...a tu koniec -światła zgasły.żarówki pękły ze śmiechu.

/tekst sponsorują literki d,e,r,t,o,d/

Page 16: Instynkt numer 18 zima 2010

Łukasz Drobnik - Podmorskie krajobrazy (fragment powieści Nocturine)

Zanim się obudziłam, słyszałam odgłos deszczu, jak bębni gdzieś wysoko o dach młyna, i jak bębni gdzieś całkiem blisko o szyby, i jak przesuwa się w rynnach, bo młyn był owinięty całym systemem rynien, które rozwidlały się i łączyły, i przechodziły przez ściany, a deszcz padał i było go słychać, i zanim się obudziłam, wyobraziłam sobie, jak domy podsiąkają wodą z tego deszczu i powoli pęcznieją, i robią się coraz większe, piją wodę jak gąbka i niebieskie się robią od nieba, bo niebo musiało być niebieskie, a domy robią się miękkie i ruchome jak jakieś osiadłe morskie zwierzęta.

I otworzyłam oczy, wnętrze młyna nabijało szare światło, słyszałam deszcz, leżałam cały czas między nieruchomymi trybami, w kałuży krwi, zupełnie nieruchoma, w końcu podniosłam rękę i zaczęłam dotykać lekko ran na głowie, na rękach miałam straszne siniaki, podniosłam się, wszystko bolało, zatrzeszczały stawy, całkiem słaba stałam trochę przy wejściu na schody.

A potem w czerń schodów na dół zeszłam, w tą czarną przestrzeń, gdzie czaiły się nieruchome żarna i leżały wszędzie worki z mąką, szłam po schodach, powoli zanurzałam się w czerń, bo okien tu niewiele, a potem doszłam wreszcie do drzwi na zewnątrz, wahałam się, czy otworzyć, bałam się, że za drzwiami manekin.

A deszcz padał i pełno wody na podwórku, słyszałam, jak spływa między młynem a piekarnią na drogę i wyobrażałam sobie, że woda przepływa przez szczelinę w młynowych drzwiach, że podsiąka pod worki, że podchodzi po kostki, po kolana, wlewa się do wielkich żaren, wypełnia puste w środku cylindry, że jest jej coraz więcej, a ja wtedy idę w stronę schodów, przedzieram się przez niebieskie odmęty, bo woda jest niebieska, przedzieram się, brnę przez wodę i idę w kierunku schodów, a woda już po pachy, a potem idę po schodach i woda podnosi się szybciej, niż ja idę, i że jak idę, to nagle noga klinuje mi się między stopniami i nie mogę jej wyjąć, a zimna topiel podchodzi coraz wyżej, szumi strasznie i się kotłuje, obejmuje moje nogi, jest zimna, a potem zakrywa ramiona, nie mogę się wyswobodzić, kucam, nurkuję, woda zamyka się nade mną, a ja próbuję zdjąć but, udaje mi się, ale patrzę, a woda zupełnie już nade mną jest wysoko.

I że potem płynę w górę tej wody, bo jej powierzchnia jest już bardzo wysoko, płynę i widzę pod powałą nieruchome tryby, widzę, jak drobinki mąki unoszą się w odmętach, jak przepływa gdzieś pusty worek, a woda niebieska, niebieskie odmęty, a ja płynę i udaje mi się wypłynąć na piętro, gdzie mechanizm całkowicie wypełniony jest wodą, gdzie młyn jest idealnie w środku niebieski, i że przepływam między trybami tego młyna, między nieruchomymi przekładniami, a wszystkie odgłosy są przytłumione, a mnie coraz bardziej brakuje powietrza, a pościel z pryczy powoli się unosi i kołysze jak wodorosty.

Page 17: Instynkt numer 18 zima 2010

I że udaje mi się w końcu wypłynąć na poddasze, na ten korytarz, gdzie puste pokoje, i patrzę przez okna, a tam podmorskie krajobrazy, i że jest jeszcze trochę powietrza pod sufitem, i że tam płynę, i łapię oddech, ale woda podchodzi coraz wyżej i mnie zakrywa, a ja przytulona do sufitu, i że przykrywa mnie całkiem, a ja patrzę po tym podmorskim korytarzu i podmorskich schodach, które w jeszcze większe głębiny prowadzą, a potem zupełnie kończy mi się powietrze i zaczynam oddychać wodą, i woda wkrada mi się do płuc, wypełnia je szczelnie.

I że topię się w końcu, a moje ciało bezwładnie opada na podłogę, i toczą je po niej podmorskie prądy, i że wpada w głębinę młynowego mechanizmu, gdzie nie jest już niebiesko, a robi się czarno, i że przepływa obok lampa naftowa, że jakieś światło przepływa, a ja tego nie widzę, ja opadam powoli na dno, w wielki czarny otwór schodów i prądy pchają mnie na dół, gdzie czarno, gdzie żarna trwają przyczajone przy dnie, i opadam na dno na wieki nieruchoma.

/tekst sponsorują literki d,e,r,t,o,d/

Page 18: Instynkt numer 18 zima 2010

Rafał Skonieczny - Raport z Antyświata (II) Tanz Debil

W poniedziałki, wtorki i czwartki (czasami środy) chodziliśmy z Marcinem do Kredensu. Nie byłeś tam, bo gdy przyjeżdżałeś, nie znałem jeszcze tej knajpy. Chodziliśmy do Kredensu w wyznaczone dni, ponieważ Marcin posiadał kartki, dużo kartek, na darmowe piwo. To był chyba pomysł knajpy na przyciągnięcie studentów. Dziwne, bo Kredens był najbardziej ekskluzywnym lokalem w mieście i zawsze, gdy przychodziliśmy, czułem, że jesteśmy intruzami, śmieciami, niepożądanymi łapserdakami. Co w sumie było uzasadnione – w końcu piliśmy za darmo. Karteczki odrywało się od specjalnych plakatów, które co jakiś czas pojawiały się na tablicach w akademikach i wydziałach. Marcin chyba na nie czatował, bo zawsze miał przy sobie pliczek tych niezdarnie poodrywanych papierów. Rozdawał je czasami znajomym lub po prostu tym, którzy prosili, jak banknoty. A już samo wydawanie piwa na te kartki, cóż, wyglądało idiotycznie. Trzeba było je najpierw wypisać: imię, nazwisko i nr dowodu. Wpisywaliśmy więc nazwiska nieżyjących poetów i zmyślone numery. Raz w tygodniu, albo miesiącu, odbywało się losowanie. Nigdy nie uczestniczyłem w żadnym, ale zastanawiałem się, co można wygrać i co się działo, jeśli został wylosowany np. Rafał Wojaczek. Czy był wzywany przez specjalny megafon? Czy jego nazwisko pojawiało się nad rzędem kolorowych butelek i wisiało, dopóki ktoś sugerował, że laureat raczej nie zjawi się z dowodem po odbiór nagrody (kolejnego darmowego piwa)? Kartki działały tylko w wyznaczone dni, więc kiedy budziłeś się na przykład we wtorek, mogłeś być pewny, że jutrzejszy kac będzie za darmo.

Do Kredensu przychodziło najwięcej eleganckich kobiet. Kobiet „zrobionych”, jakby wyciosanych z kawałka leszczyny, giętkich, proporcjonalnych, ubranych tak, jakby ciuchy były częścią ciała, a nie czymś co je po prostu zakrywa. Równie dobrze mogły przychodzić nago. Wyobrażałem sobie, że ściągnięcie idealnie błękitnych dżinsów z tych twardych tyłków musi być czymś w rodzaju amputacji, obdzieraniem ze skóry, torturą. A wiadomo, że jak dziewczyna wypije piwo, to nie ma zmiłuj. Kierunek WC co najmniej kilkanaście razy na wieczór. Więc najlepiej było zająć miejsce przy kiblach, żeby niczego nie przegapić. Żeby wiedzieć, na czym się stoi. A jak już się wiedziało, można było ruszać w tango. Teoretycznie. Jeśli przychodziłeś sam (ja nigdy nie byłem sam w Kredensie, ale Marcin był i opowiadał), to nagle znajdowało się wiele kobiet w sile wieku, które chciały ci postawić drinka albo dwa. Zwyczajnie. Nie miało to oczywiście większego sensu, skoro przychodziło się z kieszenią wypchaną bonami na Żywca, Lecha, Tyskie. No ale zawsze to jakaś alternatywa. Nie wiem,

Page 19: Instynkt numer 18 zima 2010

czy Marcin dał sobie postawić. Bo to jest mocno podejrzane, to jest odwrócenie porządku, kiedy facetka proponuje drinka. Za tym zawsze kryje się jakaś przemoc, cierpienie większe lub mniejsze. A nam chodziło o to, żeby się po prostu napić. Po to w końcu opuściliśmy domy rodzinne i zamieszkaliśmy w tych wszystkich kawalerkach, mieszkaniach studenckich i Bóg wie jeszcze jakich ruderach.

Dobrze więc było usadowić się tak, żeby jednocześnie mieć oko na parkiet, na którym zawsze ktoś się poruszał. Nawet jak był mały ruch (wczesna godzina), to przynajmniej jedna wykonywała ruchy w rytm badziewiastej muzyki XXI wieku. Jakby chciała w ten sposób zamanifestować: „a weźcie się pierdolcie wy wszyscy zasrańcy”. Nie robiło to na mnie wrażenia, zwykle kumałem o co chodzi. Taniec od zawsze łączył mi się z zawziętością. Nie z bezpretensjonalną zabawą, a zapalczywością, ślepą walką przeciwko światu. Tak czuję i dzisiaj. Dlatego stanowczo i możliwie grzecznie odmawiam. Zwykle poirytowane koleżanki nie zdają sobie sprawy, że w ten sposób ratuję im życia. Bywają jednak momenty, kiedy naglę odzyskuję świadomość wśród rozbujanego tłumu i muszę potem lizać rany. Tak czy inaczej, muzyka w Kredensie była dziadowska jak rmf fm i zetka do kwadratu. Stare kawałki Kylie Minogue, zaplątane w setlistę, były jak drobne porażenia prądem, które na chwilę przywracały do rzeczywistości.

Część ścian w Kredensie wypełniały półki z książkami, których nikt nie czytał. Istniały chyba tylko dla ozdoby. Rozumiesz więc, że było to miejsce idealne dla mnie. Wcale nie miałem ochoty szperać w tym księgozbiorze, bo i tak pewnie nie znalazłbym nic dla siebie, chociaż niewykluczone, że mógłbym coś znaleźć. Wystarczyło mi, że one tam stały, poupychane w szczelinach, polakierowane wraz ze ścianą. Były swojego rodzaju gwarancją podtrzymania rozmowy. Bo kiedy nie wiedziałeś już o czym gadać, to zawsze mogłeś wy-konać romantyczny gest i jakby od niechcenia zauważyć jednokolorowe grzbiety wokół, mówiąc: „a właśnie, czytałaś coś ostatnio?”. Bardzo ryzykowne. Poleciłbym w absolutnej ostateczności i jedynie komuś, kto – jak ja – w tańcu zaciska pięści do białości. Zawsze to jednak jakieś wyjście. Zresztą, nie wiem, czy w Kredensie dziewczyny w ogóle potrafiły mówić. Chyba nigdy tam z żadną nie rozmawiałem (Marcin, owszem). Zwykle przychodziłem tam, jeśli już, z chłopakami obładowanymi książkami (no, bo polonistyka, filozofia, może socjologia), których Marcin łaskawie obdarowywał karteczkami. Oczywiście rozmawialiśmy o tych książkach, obserwując uważnie drzwi od damskiego kibla. Przynajmniej ja obserwowałem, bo miałem nadzieję, że przez szparę uda mi się wreszcie zobaczyć ciało obdarte z falującej skóry, czerwone i lśniące od napiętych mięśni i stawów. Jeszcze przez jakiś czas, po tym jak Kredens się skończył, moja ciekawość do ludzi przeważała nad ciekawością do książek. Potem przegrała.

Właściciele Kredensu założyli drugą taką sama knajpę, tylko z inną nazwą, jedną ulicę dalej. Myk był tam taki, że przy barze siadało się na starych, lecz odrestaurowanych i za-konserwowanych kiblach. Taki koncept, nic dodać, nic ująć. Piwo było drogie, drinki kolorowe, barmani tępi i obrzydliwie wyperfumowani. Burdelowe, zbyt mdławe światło przeszkadzało bardziej niż koszmarna muzyka. Było go tyle, ile tego pociągowego z wiersza Andruchowycza: „żeby nie zasnąć i nie czytać, dokładnie tyle, żeby się powiesić”. Tam już nie

Page 20: Instynkt numer 18 zima 2010

było kobiet, tylko karykatury kobiet. Szczerbate dziewczyny o cerach, jakby co wieczór nakładały maseczkę ze spermy. Pseudo-eleganckie ciuchy z bazaru, zbyt mocarne dłonie, męskie palce z pomiędzy których nienaturalnie sterczały slimy i paznokcie ciężkie od grubej warstwy jarzącego się lakieru. Jakby kredensowe krzywe zwierciadło wypluło z siebie rój na drugi koniec ulicy, ponieważ w gnieździe nie było już dla nich miejsca. I ta szarańcza żywiła się wszystkim, co uznawała za glamour. Smutny i przerażający widok. Obraz skomponowany ze strzępów. Obłędny kolaż badziewia i syfu udający elegancję-francję. Ta wykorzeniona kopia dresiarskiego Kredensu również zawierała pomalowane półki z książkami. Patrzyłem na te zgniłozielone grzbiety i myślałem o końcu świata z dziwnym spokojem. Dzisiaj, po lekturze Krasznahorkaia, potrafię nazwać to, co wówczas czułem: „W gruzach jest wszystko, co zbudowane, wraz z rozczarowaniem i kłamstwem, tak jak w lodzie jest tlen. A w budowaniu każda rzecz jest do połowy, w gruzach każda rzecz jest całością”. Bo ten obraz, to były gruzy, w których poruszaliśmy się po omacku.

Wkrótce potem knajpa „kopia” spłonęła. Stwierdzono podpalenie, lecz nie sądzę, by podpalacze czytali „Melancholię sprzeciwu”. Nikt po tym specjalnie nie płakał, wszyscy rozleźli się po innych lokalach, gdzie zamiast na fosforyzujacych sedesach, siadało się na zgniłych, brudnych kanapach. Tymczasem akademiki nagle przestały wydawać kartki na darmowe piwo do super-ekskluzywnego pubu i trzeba było sobie zacząć radzić w inny sposób.

/tekst sponsorują literki d,e,r,t,o,d/

Page 21: Instynkt numer 18 zima 2010

Roman Honet - pierścień

robotnicy palący papierosy na dachu dworca,w cieniu, gałęzie wierzby wiszące nad nimi.lato już po utracie, przeszywające. dym rozplata się w palcach, nasyca je, obnaża kości i ścięgna jak podświetlane kręgielniew leżących na dnie morza okrętach, potem chwieje się, stygnie. umarła pełza w dymie,wspomina. ma osmalone ramionai wargi – włókna z żelbetowej przędzy, gdy opowiada o kruszcu, o gromadzeniu. miałam pierścień – mówi – świat był mój

/tekst sponsorują literki d,e,r,t,o,d/

Page 22: Instynkt numer 18 zima 2010

Jacek Bierut - Królestwa rozdziela intensywny zapach

Na ścieżce w pobliżu kilka dni stało krzesło.Codziennie, przechodząc, miałem ochotę przysiąśći codziennie nie przysiadałem. Moja ochota była tym większa, że krzesło z każdym dniem byłow coraz gorszym stanie. Pewnego dnia znikło.

Podobnie koło domu, w którym nocowałem,na elektrycznych drutach nocowały szpaki.Drutów nikt nie ukradł, ale próbował, jaksię dowiedziałem. Był synem mojej gospodyni i miałpiętnaście lat. Dlatego miała wolny pokój.

/tekst sponsorują literki d,e,r,t,o,d/

Page 23: Instynkt numer 18 zima 2010

numer złożono w styczniu roku 2010.