kerouac jack - wizje gerarda

58
8/3/2019 Kerouac Jack - Wizje Gerarda http://slidepdf.com/reader/full/kerouac-jack-wizje-gerarda 1/58 Jack Kerouac WIZJE GERARDA TYTUŁY WYDANE W 1996 ROKU W SERII David Lodge — TERAPIA Ken Kesey — PIEŚŃ ŻEGLARZY Jonathan Carroll — GŁOS NASZEGO CIENIA  — KOŚCI KSIĘŻYCA  — DZIECKO NA NIEBIE  — ŚPIĄC W PŁOMIENIU  — MUZEUM PSÓW  — POZA CISZĄ William Wharton — SPÓŹNIENI KOCHANKOWIE  — STADO  — FRANKY FURBO  — WERNIKS  — DOM NA SEKWANIE Steve Erickson — DNI MIĘDZY STACJAMI Tim Winton — OKO I BŁĘKIT Alice Hoffman — DRUGA NATURA Kinky Friedman — ELVIS, JEZUS I COCA-COLA Mario Vargas Llosa — PANTALEON I WIZYTANTKI Kingsley Amis — MORDERSTWO W RIVERSIDE VILLAS E. Annie Proulx — KRONIKA PORTOWA w przygotowaniu m.in.: E. Annie Proubc - — POCZTÓWKI Mario Vargas Llosa - — CIOTKA JULIA I SKRYBA William Wharton - — SZRAPNEL Kingsley Amis - — STARE DIABŁY Jack Kerouac WIZJE GERARDA Przełożył Marek Obarski REBIS DOM WYDAWNICZY REBIS POZNAŃ 1996 Tytuł oryginału Yisions of Gerard Copyright © Jack Kerouac, 1958, 1959, 1963 Copyright © reneved Stella and Jack Kerouac, 1986, 1987 All rights reserved Copyright © for the Polish edition by REBIS Publishing House Ltd., Poznań 1996 Redaktor Maciej Krzyżan Opracowanie graficzne serii i projekt okładki Lucyna Talejko-Kwiatkowska Fotografia na okładce Piotr Chojnacki Wydanie I ISBN 83-7120-238-5

Upload: pawel-rok

Post on 06-Apr-2018

263 views

Category:

Documents


0 download

TRANSCRIPT

Page 1: Kerouac Jack - Wizje Gerarda

8/3/2019 Kerouac Jack - Wizje Gerarda

http://slidepdf.com/reader/full/kerouac-jack-wizje-gerarda 1/58

Jack KerouacWIZJE GERARDA

TYTUŁY WYDANE W 1996 ROKU W SERIIDavid Lodge — TERAPIAKen Kesey — PIEŚŃ ŻEGLARZYJonathan Carroll — GŁOS NASZEGO CIENIA

 — KOŚCI KSIĘŻYCA — DZIECKO NA NIEBIE — ŚPIĄC W PŁOMIENIU — MUZEUM PSÓW — POZA CISZĄ William Wharton — SPÓŹNIENI KOCHANKOWIE

  — STADO

 — FRANKY FURBO  — WERNIKS — DOM NA SEKWANIESteve Erickson — DNI MIĘDZY STACJAMITim Winton — OKO I BŁĘKITAlice Hoffman — DRUGA NATURAKinky Friedman — ELVIS, JEZUS I COCA-COLAMario Vargas Llosa — PANTALEON I WIZYTANTKIKingsley Amis — MORDERSTWO W RIVERSIDE VILLASE. Annie Proulx — KRONIKA PORTOWA

w przygotowaniu m.in.:E. Annie Proubc - — POCZTÓWKIMario Vargas Llosa - — CIOTKA JULIA I SKRYBAWilliam Wharton - — SZRAPNELKingsley Amis - — STARE DIABŁY

Jack KerouacWIZJE GERARDA

Przełożył Marek ObarskiREBISDOM WYDAWNICZY REBIS POZNAŃ 1996Tytuł oryginału Yisions of GerardCopyright © Jack Kerouac, 1958, 1959, 1963Copyright © reneved Stella and Jack Kerouac, 1986, 1987All rights reservedCopyright © for the Polish edition by REBIS Publishing House Ltd.,Poznań 1996Redaktor Maciej KrzyżanOpracowanie graficzne serii i projekt okładki Lucyna Talejko-Kwiatkowska

Fotografia na okładce Piotr ChojnackiWydanie I ISBN 83-7120-238-5

Page 2: Kerouac Jack - Wizje Gerarda

8/3/2019 Kerouac Jack - Wizje Gerarda

http://slidepdf.com/reader/full/kerouac-jack-wizje-gerarda 2/58

Dom Wydawniczy REBIS ul. Żmigrodzka 41/49, 60-171 Poznań tel. 67-81-40; 67-47-08,tel./fax 67-37-74Drukarnia Wydawnicza im. W. L. Anczyca S.A. w Krakowie Zam. 3644/95

* * *

Gerard Duluoz już od urodzenia był chłopcem bardzo słabowitym. Jego krótkie, bodziewięcioletnie zaledwie, życie zakończyło się w czerwcu 1926 roku. Gdy umierał,odwiedziły go zakonnice ze Szkoły Parafialnej świętego Ludwika. Chciały spisać jegoostatnie słowa, gdyż słyszały zdumiewające objawienia na temat niebiosów, wygłaszane

 przezeń podczas lekcji religii, do wypowiadania których nie trzeba było chłopca zachęcać,choć sam nie wyrywał się do odpowiedzi, czekając, aż nadejdzie jego kolej. Święty Gerard zczystą i spokojną, nieco ponurą, twarzą i wicherkiem włosów, opadających na czoło spoglądałniebieskimi poważnymi oczami. Zaniechałbym przeklinania tej nędznej ziemi, ograniczając

się jedynie do błagań, żeby ocalić w pamięci jego twarz, by pozostała w niej już na zawsze.Przez pierwsze cztery lata swojego życia, gdy on jeszcze żył, nie byłem bowiem Ti JeanemDuluozem, ale Gerardem. Świat miał jego twarz, był kwiatem jego twarzy, bladej i pełnejmiłości, rozdzierającej serce, pochylonej nade mną. Ten świat wypełniony był świętością igłoszonymi przez Gerarda naukami o łagodności oraz przestrogami mojej matki, bym zważałna dobroć swego brata5i słuchał jego rad. Latem całymi popołudniami leżał na wznak na podwórku, przysłaniającoczy ręką i wpatrując się w białe obłoki, te doskonałe fantomy tao zmaterializowane nachwilę, a potem odpływające w ogromną planetarną pustkę. Jak ludzkie dusze, jak samiludzie, jak te zupełnie realne, zbudowane z czerwonej cegły, kominy Lowell Mills nad

 brzegiem rzeki w smutne, rozświetlone blaskiem słońca niedzielne popołudnia, kiedy wielki,nachmurzony Emil Pop Duluoz, nasz ojciec, w podkoszulku czyta zabawne historyjki, siedzącw narożniku pod zasadzoną w donicy rośliną czasu. Gładzi po głowie swego chorowitegomałego Gerarda i mówi: „Mon pauvre ti Loup, mój biedny mały Wilczku, urodziłeś się, bycierpieć" (nie przeczuwa, jak szybko nastąpi koniec jego cierpień, jak szybko deszcz, wońkadzidła i gniewne, zaciągnięte chmurami niebo każe skłonić głowy żałobnikom,wychodzącym z mrocznych piwnicznych podziemi kościoła na Boisvert i West Sixth).Wspomnienia pierwszych czterech lat mojego życia wypełnia zatarty obraz pochylonej nademną twarzy, błogosławiącej mnie i będącej mną samym. Świat w świętym gnieździeDuluozów i on, Gerard, to wielkie kurczątko, pouczający, ażebym był dobry dla małych

zwierzątek, i prowadzący mnie za rączkę na zapomniane już przechadzki.Allo zig lain — ziglain — zigluu — przemawiał do naszego kota, dość wysokim,szaleniekocimgłosem, a kocurek spoglądał na niego szczerze i z zakłopotaniem, jak gdybyGerard naprawdę mówił kocim językiem i jakby oni dwaj rozumieli, że słowa te niosą zapowiedź dobroci. Ich oczy śledziły się, kiedy kot chodził po naszym szarym domu, i nagleGerard6

 błogosławił go, gdy zwierzę wskakiwało mu na kolana o zmierzchu, o cichej godzinie, kiedyna piecyku gotują się twarde irlandzkie ziemniaki, a cisza dzwoni w uszach, oznajmiającwieczną, błogosławioną obecność Awalokiteswary, która uśmiecha się w cieniach, rojącychsię za tapicerowanymi krzesłami i ozdobnymi lampami. Świat jako Łono Bujnej Płodności i

smutne stworzenia, które rodzi. Śmiechu warte, Gerard, najmniejszy, najpośledniejszy i,założyłbym się, ostatni, który by temu zaprzeczył, gdyby tutaj był, by pobłogosławić mój

Page 3: Kerouac Jack - Wizje Gerarda

8/3/2019 Kerouac Jack - Wizje Gerarda

http://slidepdf.com/reader/full/kerouac-jack-wizje-gerarda 3/58

ołówek w chwili, gdy wstrzymując oddech, podejmuję się opowiedzieć światu, który potrzebuje jego łagodności i miłości, historię jego cierpienia.„Niebiosa są całe białe (le ciel ye' tout blanc — w dziecięcym patois posługiwaliśmy sięnaszym ojczystym francuskim), aniołowie są jak jagnięta, a wszystkie dzieci zawsze razem zeswymi rodzicami" — powiedział, a ja spytałem: „Sont-ils content? Czy oni są szczęśliwi?"

 — Oni mogą być tylko szczęśliwi. — Jakiego koloru jest Bóg?„Blanc d'or rouge noir pi toute. — Biały, złoty, czerwony, czarny i każdy".Kicia podchodzi, prycha noskiem i szczerzy ząbki do wyciągniętego wskazującego palcaGerarda:

 — Noiczegotochcesz, Ploo plil — Czyż mógłbym pamiętać baraszkowanie i miłość tychdwóch samotnych braciszków w przeszłości tak odległej od moich dzisiejszych chorychdążeń teraz, kiedy nie mógłbym korzystać z uzdrawiającej mocy tamtych chwil, nawetgdybym odkrył most, łączący teraźniejszość z przeszłością, jako że utraciłem wszystkiemolekuły, z jakich podówczas się składałem, nie doświadczając goryczy oświecenia.7

Gerard opatula mnie płaszczykiem i wkłada mi kapelusz, i uczy jak bawić się na podwórku.Tymczasem dym snuje się smętnie z czerwonych dachów zimowej Nowej Anglii i naszecienie w brunatnej zamarzniętej trawie są jak wspomnienie tego, co musiało się zdarzyć przedmilionami eonów w Tym Samym, rozpłomieniającym Nirwanę-Samsarę, rozbłysku światła.Wierzę naprawdę, że pamiętam ten szary poranek (musiała to być sobota), kiedy Gerard

 pokazał mi domek na Barnaby Street (miałem wtedy trzy latka) i małego chłopca, któregoimienia, podobnie jak grud szarego błota, nigdy nie zdołam zapomnieć — Plour-des. Smutnezabawy przywołują jego imię. Pociągający nosem, zawsze bez chusteczki, brudny, wdziurawym sweterku oraz Gerard w swych czarnych parafialnych pończochach i wysokichsznurowanych bucikach, obaj stoją na podwórku przy małej drewnianej werandzie z tyłudomu, skąd roztacza się widok na smutne łąki (z rzędem wysokopiennych sosen w tle, pośródktórych w deszczowe dni ujrzeć mogłem Mgłę o Indiańskiej Twarzy). Gerard prosi MamęAnge, żeby dała małemu Plourdes trochę chleba z masłem i bananami: „Ya faim, on jestgłodny". Chłopiec pochodzi z biednej i niewykształconej rodziny, i nigdy prawdopodobnienie je do syta, dostaje tylko kolację, a od czasu do czasu może jeszcze bułkę ze smalcem.Gerard nie miał wątpliwości, że dziecko płacze z głodu, a ponieważ znał dobrze hojnośćmatczynego domu, toteż przyprowadzał malca i prosił dla niego o jedzenie. Moja matka zaśnie skąpiła go chłopcu, który teraz, po wielu latach, jak przekonałem się podczas swejniedawnej wizyty w Lowell,8ma sześć stóp wzrostu, waży dwieście funtów i zjada mnóstwo chleba z masłem i bananami.

Tak więc dziecięca szczodrość zrodziła to ogromne, podupadające na zdrowiu, cielsko. W jego pamięci przetrwało nikłe wspomnienie szczupłego chorowitego chłopca, który, litując sięnad nim, karmił go tak dawno temu. Plourdes, to kanadyjskie imię zawierało w sobie, jak sądzę, całą rozpacz, surową beznadziejność, zimny i szorstki smutek Lowell, podobnie jak wycie opuszczonego psa, gdy nikt nie otwiera drzwi. Dla Plourdes oznaczało jego los, dlamnie — wspomnienie Gerarda, który dzięki bożej miłości, dzisiaj, po trzydziestu latach,otwiera moje serce, uzdrowiony, wciąż żywy, zbawiony. Bez Gerarda cóż mogło się

 przydarzyć Ti Jean?Opatulony ciepło obserwuję z werandy mały chrześcijański dramat. Moja mama idzie dokuchni i smaruje chleb masłem. Wzruszającym, niespiesznym ruchem wszystkich matek świata obiera banany ze skórki, niczym stare Indianki ucierające tortille i gotujące kleik przy

wtórze wyjącego wiatru. Czuję, że mam w piersiach serce.

Page 4: Kerouac Jack - Wizje Gerarda

8/3/2019 Kerouac Jack - Wizje Gerarda

http://slidepdf.com/reader/full/kerouac-jack-wizje-gerarda 4/58

Mój ojciec, wróciwszy do domu z pracy, wysłuchuje tej historii i mówi, potrząsając głową i przygryzając wargi: „Ten dzieciak naprawdę ma serce!"Zaledwie kilka lat później, kiedy spotkałem i zrozumiałem Savasa Savakisa, przywołałem na

 pamięć jasno sprecyzowany i nieśmiertelny „idealizm", który zaszczepił mi mój święty brat. Nastąpiło to nawet później wraz z odkryciem (czy zdumiewającym, spalającym umysł

 przebudzeniem, ponownym odkryciem) buddyzmu, Przebudzenia. Zadziwiające przypomnienie, że od samego początku ja, kimkolwiek czy9też czymkolwiek „ja" byłem, moim przeznaczeniem, prawdziwym przeznaczeniem, było

 poznać i zrozumieć naukę, spotkać Gerarda i Savasa, i Błogosławionego Pana Buddę (imojego Słodkiego Jezusa Chrystusa wraz ze wszystkimi zawiłościami pism św. Pawła ikrwawymi krzyżami barbarzyńskiego gwałtu). Moim przeznaczeniem było obudzić się doczystej wiary w jasną jedyną prawdę: Wszystko jest Słuszne, praktykuj Dobroć, Niebo jest

 blisko. Najpierw powiedziały mi o tym smutne oczy Gerarda, we śnie, już prześnionym, którym jest to wszystko. Jego twarz była tak spokojna i współczująca. Patrzę teraz na jedno spośród

licznych zdjęć Gerarda, zrobione, gdy miał około pięciu lat, na werandzie domu przy LupineRoad. Dom ten odwiedziłem niedawno, a on przypomniał moim dorosłym oczom wyżłobionyna suficie daszka werandy pradawny obraz początków Ziemi, który studiowałem oczymadziecka w długie, leniwe, słoneczne popołudnia albo ciepłe dni marca, w moim łóżeczku,wystawionym na powietrze. Przyglądając mu się teraz, w wieku trzydziestu trzech lat,odniosłem wrażenie, że kontury na zadaszeniu werandy połączyły się głęboko zzapomnianymi dawno temu rysami twarzy Gerarda, jego szczególnie delikatnymi włosami,

 parafialną koszulą małego raskolnika i długimi czarnymi pończochami. Ba, odkryłem torównież w brązowych listewkach sąsiedniego domu, a nawet, w stojącym na szczycie

 pobliskiego wzgórza, kamiennym „zamku", o którym zupełnie zapomniałem w dorosłymświecie, i zobaczyłem z lękiem, że stałem się człowiekiem dojrzałym, czym już nieświadomie

 podzieliłem się z czytelnikami w młodzieńczych przemyśleniach zatytułowanych: Doktor Saxi Zamek Wielkiego Węża Świata, a wyjaśniłem do końca w Legendzie Duluo-10zów. Wspomniana weranda stała się sceną zdarzenia utrwalonego na świętej małej fotografii:Gerard siedzi na poręczy z moją siostrą Nin (wtedy trzyletnią), trzymają się za ręce i zwymuszonymi uśmiechami spoglądają w słońce, podczas gdy jakaś ciotka albo chrzestnyojciec pstryka zdjęcie. Dawno temu zapomniany wczorajszy śnieg ludzkich nadziei, blaknącyw starych albumach rodzinnych fotografii. Widzę w oczach Gerarda przeczystą jak diamentdobroć i cierpliwą pokorę Idealistycznego Braterstwa, płynące z jakże odległych, wiecznychsieni buddyjskich świątyń i Współczującej Świętości, w Nirmana (objawieniu) Kaya (formy).

Mój rodzony brat to symbol świętości w nieskończonych sferycznych Wszechświatach ilodowych Przestrzeniach. Jego serce pod bluzeczką jest tak wielkie, jak to uświęconecierniem i krwią, widniejące na ścianach wszystkich pokornych domów francusko-kanadyjskiego Lowell.Rozważmy: pewnego dnia odkrył mysz złapaną w pułapkę, którą zastawiono przed sklepemrybnym na West Sixth Street. Okrucieństwo wynalazców pułapki na myszy przewyższaokrucieństwo jadowitych pająków, a drzwi ich domów splamione są krwią. Dzięki temuzdarzeniu mogę przypomnieć sobie twarze „Canucks" * z Lowell, drobnych kupców, rzeź-ników, rzemieślników, sprzedawców masła i jajek, rybaków, bednarzy, włóczęgów naławkach (nie było żadnych ławek oprócz staroświeckich krzeseł na chodnikach przy rożnach istraganach, na których sprzedawano opiekane w skórkach banany, parujące na grillu w

 południowym słońcu.) Tępe twarze dorosłych* Francuskich Kanadyjczyków [przyp. tłum.].

Page 5: Kerouac Jack - Wizje Gerarda

8/3/2019 Kerouac Jack - Wizje Gerarda

http://slidepdf.com/reader/full/kerouac-jack-wizje-gerarda 5/58

11z obwisłymi szczękami, którzy nigdy nie zdobyli się na to, by pochwalić choćby słowem czyuśmiechnąć się do takich małych aniołów jak Gerard, usiłujący uwolnić mysz z pułapki. Oni

 byli po prostu nazbyt durni, więc obojętnie przyglądali się tym rozpaczliwym wysiłkom lubwpatrywali głupio w czubek fajki, którą trzymali w zębach. Maleńka mysz, walcząca w

 potrzasku, została uwolniona przez Gerarda. Wydawało się, że wyciekną z niej wszystkie sokii zdechnie. Pełen dobroci podniósł ją ostrożnie i umieścił w swej kieszeni. Zabrał do domu iobandażował, pielęgnował ją, głaskał, przygotował posłanie w koszyczku, podczas gdy mama

 przyglądała się temu zdumiona, ludzie zaś, „by odetchnąć świeżym powietrzem" spacerowaliulicami, zaśmiecając je papierowymi opakowaniami po fasoli. Włóczędzy! wszyscy! — myśldrobniejsza niż mysi bobek dotyczyła niedzielnej mszy. Obawiał się, że w tłumie mogą uderzyć w ten koszyczek. Właściwie nie pamiętałem tego, ale wspomnienie przetrwało gdzieśna dnie duszy. Tak, tam jest myszka, zerkająca na mnie niespokojnie i Gerard, i koszyk, ikuchnia — cała sceneria tego wypełnionego serdecznością szpitalika. — „Ta wielka pułapkazatrzaskująca się na twojej nóżce" (Gerard naprawdę potrafił współczuć myszce w jej bólu,

 bo sam go przecież doświadczał). On potrafił odczuwać to żelazne uderzenie, miażdżące jego

wyimaginowane małe ptasie kości, ściskające je i łamiące, obejmujące coraz mocniejlodowatym tchnieniem śmierci. Gdyż to nie natura winna jest temu, że wzgórza wyglądają smutno i żałośnie, stało się tak za sprawą ludzi i ich okropnych umysłów. Ignorancja, grubiań-stwo, schematyzm, skłonność do hipokryzji, żal nad stratami, rozkoszowanie się zyskami — oto bufetowi, grabarze, przewodnicy konduktów, ludzie w ręka-12wiczkach, zatruwający atmosferę, zasrańcy, szczyle, brudasy, śmierdziele, spaśli nawrócenigrzesznicy — to ostatnie strupy na pokiereszowanej twarzy ziemi. „Mysz? Kogo obchodzi tacholerna mysz. Bóg musiał wykombinować coś pasującego do naszych pułapek!" — Typowamyśl. Prędzej zrzuciłbym na dach mojego własnego domu beczułkę, wiecie-już-czego, niżtraciłbym czas na rozmowę o jednym z nich. Gerarda nie zaliczam oczywiście do tego

 pospolitego nasienia, tej bandy basałyków. Francuski Kanadyjczyk stanowił szczególny typczłowieka: bladooki, naznaczony wolem, przebiegły, tchórzliwy, zasiedziały w swymmrocznym sklepie pełnym worków z towarami, kryjącym bezdenne bogactwo, i tajemniczą 

 piwnicą z beczkami śledzi, złotymi pierścionkami w schowku, żoną i córką w drugim cichym pokoju, brudną miotłą w kącie. To człek pobożny o lodowatych rękach i gorących trzewiach,rozważnie używający bicza, wylewny przy powitaniach i zarazem zatwardziały w swych

 przekonaniach. Pochowajcie mnie w słodkich Indiach lub na starej Tahiti, bo nie chcę zostać pogrzebany na ich cmentarzu. W rzeczy samej, spalcie mnie, urnę z prochami przewieźcie doles Indes, kończę się już. Zaczekajcie, aż stanę się jednym z tych gburów, jeśli o to idzie.Gerard jednak nigdy nie stałby się taki, gdyby żył, nie stałby się otyły jak ja i nie użalałby się

nad ludźmi głośno i głupio. On byłby czułym aniołem, którego na pewno nie znajdziesz wżadnej książce science fiction, opisującej krwawiące plastykowe wały — penisy i maszyny zokrągłą dziurką, oraz udręki, jak wydostać się ze szparki do dziurki na siurki, położonej o

 jedną bilionową cząstkę cala dalej w nieskończoności naszego Łaskawego Pana niż punkcikiZiemi (co przyprawiłoby mnie o mdłości) (gdybym był tobą) (Maha Meru).13Zdarzyło się to w czasie popołudniowych zakupów, kiedy wysłany do sklepu, by kupićwędzoną rybę, znalazł mysz w pułapce. Teraz, uśmiechając się, widzę w mroku mojegozagraconego gabinetu, jak zmierza Beaulieu Street do szkoły i niesie węzełek z książkami, wdługich, czarnych pończochach, promieniując tą niezwykłą posępną słodyczą, która była dlamnie wszystkim, właściwie nie dostrzegałem niczego poza nią. Szczęśliwy, ponieważ jego

mysz była nakarmiona, wyleczona i bezpieczna w swym koszyczku. W samym środkusennego dnia nasz kot zjada mysz, pozostawiając jedynie ogonek, co wystarcza, by

Page 6: Kerouac Jack - Wizje Gerarda

8/3/2019 Kerouac Jack - Wizje Gerarda

http://slidepdf.com/reader/full/kerouac-jack-wizje-gerarda 6/58

rozśmieszyć do łez całe Lowell, ale gdy Gerard wraca o czwartej do domu i widzi ogonek nadnie nieszczęsnego koszyczka, który tak starannie urządził dla swej podopiecznej, wybucha

 płaczem. Rozpłakałem się również.Mama próbowała nam wytłumaczyć, że to nie była wina kota, że to niczyja wina i że po

 prostu takie jest życie.

Gerard wiedział, że to prawda, jednak wziął kotkę Nanny, posadził ją na fotelu, przytrzymując jej pyszczek wygłosił, wyobraźcie sobie, napomnienie: — Mechante! Niedobra dziewczynko! Czyż nie pojmujesz, co zrobiłaś? Kiedy to zrozumiesz? Nam nie wolno niepokoić małych zwierzątek i stworzonek! Pozostawiamy je w spokoju! Nigdy nie pójdziemy do nieba, jeśli nadal będziemy się nawzajem pożerać i zabijać takiemaleńkie istoty jak ta — bezmyślnie, bezwiednie! Przebudź się, głupia dziewczynko! Pojmij,co zrobiłaś! Zawstydź się! wstydź się! zwariowana mordko! Przestań strzyc uszami! Zrozum,co do ciebie mówię! Pewnego pięknego dnia to musi się skończyć! Kiedyś może być za

 późno! Zła dziewczynka! Idź! Idź do swojego kącika! Przemyśl to dobrze!14

 Nigdy dotąd nie widziałem, żeby Gerard się złościł.

Byłem zdumiony i przerażony, patrząc na to wszystko z kąta, tak jak ktoś przed wiekami, ktoodczuwał obecność Chrystusa przewracającego stoły przekupniów i przepędzającego ich zeświątyni za pomocą swego, niezmiernie rzadko używanego, bicza..karni do domu i roz-,.niciec wraca ^Vami*zroku 1920' ot 7deimu34eciakamiidobrązonJffo?uWbywrarZ^i—am10ra:huSera z gotowaf а8урЧешу go grader,t^yb ny- masłem, Rączego ludzie *Jzekujac, że wyiaśn^ aMypozerająreszK E^-yszy adzaO, djejczego zostaliśmy stworo imsimystrZelaczeLLy dla siebie oprysklr^ pelne nadziei zwyciłajnem wprost w cz^ ^TOiatać szare \ smutxi dlaczego musimy Ky Gerard, maleńki, życi^-órka. — „Powiem ci, a^złowieka.Albo zjesz 1igła, człowiek pozer» Kot zjada roysz, mjsam zostaniesz zjedzoi*^ ser odwraca się i z:jaЖака, robak zjada .-^iedziK, Takie właśi;ka. Tak można by V щп^ ^ taki

  Nie płacz і Ш kuwswurodziliś:

główki'WP°TCi przez to przejść, ro r^'każdyro akrowadajenammle І У zjadamy krów?,mnie, dlaczego"- ,, , ,. . ;„ aśme, dlaczego- dlaczego toe robią ■ myszki?

Gdy mój ojciec wraca z drukarni do domu i rozwiązuje swój krawat, zdejmuje kamizelkę zroku 1920, i zasiada do stołu, by wraz z dzieciakami i dobrą żoną zjeść hamburgera zgotowanymi ziemniakami oraz chleb z wybornym masłem, zasypujemy go gradem pytań,oczekując, że wyjaśni nam, dlaczego ludzie są tak okrutni, myszy zdradzane, a koty pożerają resztę. Dlaczego zostaliśmy stworzeni, by cierpieć, dlaczego jesteśmy dla siebie opryskliwi imusimy strzelać żelaznym łajnem wprost w czoła pełne nadziei zwycięstwa, i dlaczegomusimy zamiatać szare i smutne podwórka. — „Powiem ci, Ti Gerard, maleńki, życie to

dżungla, człowiek pożera człowieka. Albo zjesz ty, albo sam zostaniesz zjedzony. Kot zjadamysz, mysz zjada robaka, robak zjada ser, ser odwraca się i zjada człowieka. Tak można by

Page 7: Kerouac Jack - Wizje Gerarda

8/3/2019 Kerouac Jack - Wizje Gerarda

http://slidepdf.com/reader/full/kerouac-jack-wizje-gerarda 7/58

 powiedzieć. Takie właśnie jest życie. Nie płacz i nie zaprzątaj sobie takimi sprawami główki.W porządku, wszyscy urodziliśmy się, by umrzeć, każdy musi przez to przejść, rozumiesz?My zjadamy krowę, a krowa daje nam mleko, nie pytaj mnie, dlaczego".

 — Właśnie, dlaczego — dlaczego ludzie robią pułapki na myszki?17

 — Gdyż zjadają im ziarno. — Ich stęchłe ziarno! — Z tego ziarna jest nasz chleb i ty go zjadasz. Nie zauważyłem, żebyś rzucał chleb na podłogę! I nie czynisz przecież kromką passes, żeby zetrzeć w kącie kurz!Passes, Gerard nazwał tak posuwisty ruch ręki, trzymającej skibkę, zamaczaną w sosie z

 pieczeni. Moja matka z lubością maczała chleb w sosie i czyniła posuwiste passes po całymstole, nawet dla mnie, gdy kaprysiłem, siedząc w śliniaczku przy wysuniętej klapiedziecięcego stolika. Jednak z powodu naszego na wpół irokezkiego, na wpół francusko-kanadyjskiego akcentu passe wymawialiśmy jak PAUSS. Tak więc ciągle słyszę ponure

 brzmienie owego passe podczas naszych swobodnych kolacji. М'иё'п pauss, jakbyśspodziewał się, że Bardolf zapamięta to swoje gromkie „Hej!" z Eastcheap. Mój ojciec w

kuchni, młody i doskonały, z podwiniętymi rękawami koszuli, przeżuwający kolację, ztłuszczem na podbródku, zamyślony po swojemu, wyjaśnia prawa moralne swym małymaniołkom. One będą dorastać w bojaźni przed monstrancją, w której zawiera się rozwiązanie,a wyniesienie jej w blasku sprawi, że prawdziwa wiara rozbłyśnie wokół, toteż nie mawytłumaczenia, jak uniknąć zła na swej życiowej drodze. „Jedno jest pewne, zjedz lub sam

 będziesz zjedzony. My robimy to teraz, później nas zjedzą robaki".Prawdziwszych słów nigdy nie wypowiedziano na tym nieziemskim padole.

 — Dlaczego? Pourąuoi? — krzyczy malutki Gerard, a brwi ściągnięte ma żalem i bezsilnością. — Nie chcę, żeby było tak ze mną. — Chcesz czy nie, tak jest. — Nie dbam o to.18.— Co zamierzasz zrobić?Chłopczyk wydyma wargi; on pójdzie do nieba, ot co; dość już tego zezwierzęcenia, zgody nażarłoczność i łajna kompensacji. Życie to „błoto".

 — Mów, mów, mały Gerardzie, może jest coś, o czym my nie wiemy. — Mój ojciec zawszeustępował. Gerard miał głęboki umysł i zastanawiał się nad najpoważniejszymi sprawami,których próżno by szukać w polisach ubezpieczeniowych i na rachunkach drukarza. Agenciubezpieczeniowi nigdy nie wypisaliby Gerardowi polisy na życie, on wiedział, że gościmy tu

 przez krótką chwilę, żyjąc i umierając tak patetycznie jak mysz, och! — bardziej patetycznieniż kot, i — och! straszniej, że nawet ojciec tego--nie-zdoła-wyjaśnić!

 — W porząsiu! — On pójdzie do łóżeczka, prześpi się i zapomni o wszystkim, otuli równieżmnie i pocałuje Ti Nin na dobranoc. Mysz będzie istniała nadal dzięki tej chwili, kiedy wtamto południe trzymał ją w rączce. Wspólnie modlimy się za Mysz. — „Drogi Boże, miej wswej opiece myszkę. Miej w opiece kota" — dodajemy, wierząc, że kiedyś i on znajdzie się

 przed obliczem Pana.Ach, jakże zimne są wichry, przywiewające beznadziejny pył, którego nie wynaleziono bynawet na Ziemi Północy, w samym piekle, gdzie ludzkie nadzieje wystygają tak szybko, jak nikłe zarzewia, pozostając jedynie marzeniem — sennym przywidzeniem, które nocą próbujesię urzeczywistnić, poruszając zasłonami nad grzejnikiem. Wpełza pod koc i przenosi cię nazewnątrz, gdzie ludzie świtu w szarych samodziałach, ze zgrabiałymi i zimnymi, wielkimi jak 

 bochny, rękoma piłują i rąbią drewno, a para z ich oddechów unosi się nad chrapami koni.

Przeklinają w mroźnym powietrzu, które stworzyło wszystkie,19

Page 8: Kerouac Jack - Wizje Gerarda

8/3/2019 Kerouac Jack - Wizje Gerarda

http://slidepdf.com/reader/full/kerouac-jack-wizje-gerarda 8/58

wystawione na ciosy nieskończoności, Rosje, Syberie,Ameryki.Rano Gerard i ja kotłujemy się w wygrzanym łóżku, nie mając odwagi, by wstać. To jest jak 

 przypominanie sobie tego, co było przed twoimi narodzinami, zanim karma zmusiła cię, byśwynurzył się stamtąd i rozpoczął tę historię.

 — Gdzie jest teraz ta myszka? — Dzisiaj rano kot rozszarpał ją w lesie (Le chat l'a shiez dans Vchamp) — poznasz tomiejsce po małej żółtej plamie siusiu na śniegu, widzisz?

  — Oui. — Votld, twoja muszka z minionego lata, ona także jest martwa...Rozmyślamy o tym w odrętwieniu, podczas gdy mama w pachnącej kuchni na dole

 przygotowuje tatusiowi śniadanie. — Angie — mówi tata przy piecu — ten dzieciak jednak łamie mi serce. Tak bardzo boli goto, że stracił swoją myszkę.

 — On ma takie dobre serduszko.

 — Chociaż takie chore. — Ach, pęka mi głowa. Zjedz albo zostaniesz zjedzony — nieludzie? Ha! W śródmieściu z pewnością zebrałaby się banda takich drapieżców, gdyby mielidość odwagi.Poczucie świętości życia będące udziałem Gerarda zahaczało o sferę romantycznych przeżyć.Upór pijaka, zamroczonego wielką ilością czerwonego hiszpańskiego wina, przegrałby zuporem Gerarda, tłumaczącego, jak powinna zachowywać się jego mała siostrzyczka.Pewnego ranka darł się, wyglądając przez okno:

 — Mamo, spójrz, co robi Ti Nin, ona idzie do szkoły, tupiąc kaloszami i rozchlapując błoto,zupeł-20nie jakby biła packą muchy! Był to jeden z tych dni, kiedy, cierpiąc z powodu reumatycznejgorączki, musiał pozostać w łóżku, czasem przez kilka tygodni. — Ach, spójrz na nią! — Był

 przerażony.Gdy wróciła w południe do domu, zabronił jej kategorycznie chodzenia w ten sposób iwygłosił specjalnie przygotowaną przemowę.

 — Mówię ci, Gerardzie, że zostaniesz księdzem, gdy dorośniesz! — zwykła mawiać mojamatka.Tymczasem niektóre dzieciaki robiły w kościele znak krzyża, powtarzając następujące słowa:Au nom du pere Ma tante Cafiere Pistalette de bois Ainsi soit-ilCo miało znaczyć:W imię Ojca Mojej ciotki Cafiere Drewnianego pistoletu Amen

Oto mój tato. Emil Alcide Duluoz, w owym czasie krzepki, młody trzydziestosześcioletnidrukarz, o śniadej cerze, pochmurny, poważny, z twardymi szczękami, ale niezbyt odważny(choć naprawdę dzielny, kiedy, starając się nam przypodobać, zachęcał nas, byśmy bodli gogłowami w żołądek lub boksowali piąstkami. Czuliśmy się wtedy tak, jakbyśmy boksowaliogromną piłkę do koszykówki) 5:7, typowy Bretończyk, niebieskooki. Miał nawyk rozniecania małego ogniska od tlącej się bibułki papierosowej czy opakowania tytoniu. O tym

 jego zwyczaju przez tyle lat nie mogę zapomnieć, ba, ciągle go naśladuję.21Siedząc w swym fotelu, obserwował, jak ten mały ogieniek nirwany pochłania papier,

 przemieniając go w czarną, rozsypującą się pustkę, i rozumiał, być może, potężniejszy płomień trzech tysięcy mroźnych wszechświatów, taki, który pożera wszystko. Drobna

kwestia czasu, dla niego, dla mnie, dlaciebie.

Page 9: Kerouac Jack - Wizje Gerarda

8/3/2019 Kerouac Jack - Wizje Gerarda

http://slidepdf.com/reader/full/kerouac-jack-wizje-gerarda 9/58

Zdarzało się również, że siadał w fotelu, brał świeże kruche jabłka Macintosh i scyzorykiemobierał je ze skórki, wycinając z niej długie i tak misterne ostruży-ny, że można by jerozwiesić jako ozdobny baldachim między żyrandolami w Pałacu Tołstoja. Braliśmy je odniego i rzucaliśmy jak serpentyny, a ja wciągałem do ust niczym wielkie tasiemce, wreszcieciskaliśmy je do kubła na śmieci jak zwoje elektrycznego kabla. Później ojciec zjadał obrane

 jabłko, wgryzając się łakomie w jego soczystą powierzchnię, jakby pochłaniał całą wilgoćświata. — „Naśladuj ryk lwa! Naśladuj tygrysa! Naśladuj słonia!" — Potem, siedząc w swymfotelu i trzymając Gerarda, Nin i mnie na kolanach, zabawiał nas, udając ryki wielkichzwierząt. Tak było, zanim nie zaczął grywać w mieście w pokera.

 — A ty, mój mały Gerardzie, dlaczego jesteś taki zamyślony? Co tam kłębi się w tej główce? — mawiał, przytulając Gerarda i przyciskając policzek do jego mięciutkich włosów.Tymczasem Nin i ja obserwowaliśmy grymasy udawanej wściekłości na jego wykrzywionychwargach, gdy parodiował ryczące zwierzęta, pełni zachwytu i szczęśliwi, nie przeczuwającynawet, jak szybko mroźne wichry, nadchodzącej zimy, rozpętają bitwę przeciwko belkom ispojeniom jego ubogiego domu.W imię Ojca i Syna, i Ducha Świętego, amen.

22Gerarda odwiedzały ptaki, o których sąsiedzi i krewni mogliby powiedzieć pod przysięgą, żeznają chłopca osobiście. Podczas jego przewlekłej choroby przylatywały codziennie na

 parapet okna, szczególnie wiosną, kiedy jego, podkrążone od reumatycznej gorączki, oczywitały świeży, nieskazitelny poranek, jak zakapturzone księżniczki w wilgotnych wieżach.Wstrętny przypływ żółci sprawiał, że chory chłopczyk zieleniał na twarzy, bladł w środkunocy i musiał korzystać z miski stojącej pod łóżkiem, dzięki ptakom jednak wstawał rano zesłowami: Arrive, mes ti's anges, „Przyjdźcie, moi mali aniołowie!" i (przygotowane przezmamę) okruszki chleba sypał na parapet oraz krótki spadzisty daszek pod oknem swego

 pokoiku. (Umiejscowienie tego pokoju trapi mnie zawsze, gdy w szarych marzeniach śnię odomach, których lokalizacja, gdzieś na ubogiej północy czy zachodzie, wśród górskichszczytów, tajemnic, zwieńczeń dachu, sprawia, że doznaję prawdziwego wyciszenia umysłu).Kiedy w maju zakwitało pod oknem drzewo wiśni, nadlatywały całe gromady ptaków, którećwierkając na dachu, dziobały okruszki wysypywane przez Gerarda na parapet. Ale chorychłopczyk żalił się: „Dlaczego ptaszki nie przychodzą do mnie?! Czyż nie wiedzą, że ich nieskrzywdzę?"

 — Oczywiście, że nie, one nie mogą tego wiedzieć — wszystkie bowiem orientują się, że jesteś chłopcem, a chłopcy zwykle krzywdzą ptaki. — A czy ptaki krzywdzą chłopców? — Ptaki nigdy nie skrzywdzą chłopca, podczas gdy on zabije kamieniami tuzin z nich i strącituzin gniazd pełnych ledwo opierzonych piskląt.

 — Dlaczego? Dlaczego wszyscy są tak podli? Czyż Bóg nie rozumie, że wszyscy ludzie — ludzie — powinni być dobrzy dla siebie, dla zwierząt?23\Bóg jednak nie zapewnił jedzenia na przeżycie tejzimy.Ptaki świergoczą, dziobią niemal w zasięgu ręki Gerarda. On cieszy się z tego i podskakuje na

 poduszce z radości: „Ten przyjdzie do mnie, ten jeden, o którym ci mówiłem, on dojdzie domojej ręki!"

 — Mam nadzieję — mówi moja matka, a w nocy nawet się o to modli. Ojciec nie może w touwierzyć.

 — Ach, gdybym mógł kupić mu ptaszki! Po prostu jednego maleńkiego ptaszka, po prostuJEDNEGO... — płacze, podczas gdy ja siedzę na swym małym krzesełku przy łóżku,

Page 10: Kerouac Jack - Wizje Gerarda

8/3/2019 Kerouac Jack - Wizje Gerarda

http://slidepdf.com/reader/full/kerouac-jack-wizje-gerarda 10/58

 przyglądając się temu i swymi pękatymi palcami, tak tłustymi, że wszyscy nazywają mnie TiPousse, Mały Kciuk, wyjadam okruszki z patelni.

 — Podejdź tu, Mały Kciuku, spójrz na tego szarego ptaszka, czyż nie wygląda na to, że chce jeść mi z ręki i chce pocałować mnie swym małym dzióbkiem.  — Tak.

 — Czy nie chciałbyś pocałować tego maleńkiegostworzenia?  — Tak. — Tak, tak, ptaszku, chodź. Niespodziewany turkot furgonetki z chlebem wypłasza jednak całe stado kavroom nasąsiednie drzewo, gdzie przekazują sobie nowe wieści. Z oczu Gerarda tryskają łzy, na jegowydętych wargach pojawia się proroczy grymas, nadąsany wydaje jęk, oznaczający: „Ach, poco? na co? Gdybym mógł kochać je dłużej, nie zabrakłoby im mleka i miodu na śniadanie imiałyby złote dzioby. One jednak unikają mnie, jak szczura roznoszącego zarazki, jak sokoła,

 jak człowieka". — Gerardzie — tłumaczy moja matka — nie smuć się z powodu tych ptaszków. A wiesz

czemu? Gdyż24Bóg widzi wszystko i wie, że kochasz je i wynagrodzicię za to.

 — W niebie będę miał wszystkie ptaki, jakie zechcę. __. Tak, w niebie. A może i na ziemi, miej tylkoodwagę, cierpliwość.

 Napinając swój brzuszek, westchnął cichutko jak bzyknięcie pszczoły: „Ojej! Jak to dobrze byłoby znaleźć się w tym śnieżnym gdziekolwiek i różowym nigdzie, gdzie cierpliwość jest po prostu słowem i nikogo tak mocno nie boli brzuszek". — Tak, w niebie są ptaki, miliony ptaków, nawet jeszcze mniejsze niż te; i duże jak motyle, imniejsze niż mrówki, białe jak anioły, wszędzie. — Pochylił się nad kartką i zaczął rysować

 ponure wieczne prawdy i marzenia o raju. Gerard, mimo swych ośmiu lat, byłzdumiewającym artystą. Rysował obrazy tak niezwykłe, że mój staruszek, kiedy oglądał jewieczorami, nie mógł uwierzyć, iż wyszły spod ręki jego dziecka.

 — Gerard to narysował? Popatrz tu!To samo dotyczyło przyjaciół mojego ojca. Chcąc udowodnić, że jest autorem tychniezwykłych prac, Gerard rysował w ich obecności łodzie, żeglujące po błękitnym oceanie(skopiowane z „Saturday Evening Post"), ptaki, mosty, jagniątka, kapelusze. Bawił sięrównież swoim „małym konstruktorem" i montował niewiarygodne konstrukcje, istne cudatechniki — wielce skomplikowane koła diabelskie, samochody wyścigowe, zwykłe ruchome

żurawie i ciężarówki, których modele zapożyczył z książki instruktażowej. Trzymając przedsobą instruktaż, walcząc z mdłościami tego paskudnego poranka (nie uszło to mojej uwagi),wiązał prześliczne kołyski i dziecięce wózeczki dla Nin, by mogła w południe kłaść w nich25swoje lalki, każdy wyposażony w małe draperie. Zastanawiam się dzisiaj, czy ona jeszcze

 pamięta tamte ostatnie dni jego choroby, teraz, gdy całymi wieczorami, siedząc w swymgabinecie, wpatruje się głupawo w telewizor, czekając aż połączy się z Gerardem w Niebie.Wiem, że sprawiało mu ogromną przyjemność, kiedy mówiłem: „Zrób mi ritontul", chociażnie wiedziałem, co to oznacza, i on budował szaloną konstrukcję, a ja bawiłem się nią i

 próbując rozkręcić, przygryzałem krawędzie tej machiny.Potem znowu przyleciało stado ptaków, wyśpiewując wokół naszego świętego dachu

radośnie, jak świętujący mały naród, i Gerard wołał o więcej chleba, i drobił go na okruszki, isypał je skrzydlatym siostrom, które dziobały i dziobały.

Page 11: Kerouac Jack - Wizje Gerarda

8/3/2019 Kerouac Jack - Wizje Gerarda

http://slidepdf.com/reader/full/kerouac-jack-wizje-gerarda 11/58

„Vien, vien, vien", obraz jego wyciągniętej bezradnie nad łóżkiem ręki, przyzywającej przyotwartym oknie niebiańskich gości, sprawia ostatnio, że serce niemal wyskakuje mi z piersi

 jak z lodowatej jaskini. Naturalnie on nigdy nie schwytał żadnego ptaka, więc nie wiem, jaka przemiana mogła zaistnieć w tymwypadku.

Tymczasem wezwano doktora Simpkinsa, który zjawił się ze swoją staroświecką torbą lekarską, słuchawkami i cewnikami, pigułkami i gruszkami, i zaskoczył nas wszystkich swoją  powagą oraz tym, że słowa wypowiadał z trudnością. Nie miał już dłużej nadziei nautrzymanie Gerarda przy życiu.

 Nie rozumiałem nic z tego, co się działo, byłem rumianym pulchnym Małym Kciukiem, TiPousse, zadowolonym z tego, że żyję w tym samym świecie, co Gerard.26Pewnego wieczoru rozłożyliśmy na podłodze w kuchni „Boston American", pamiętamdokładnie różowe szpalty wieczornych wiadomości Hearsta, a na pierwszej stronie fotografiękobiety, która kogoś zamordowała. Wziąłem nożyczki i ukłułem ją prosto w oko, przebijając

 papier i robiąc dziurkę w linoleum — „Non, non Ti Jean, nigdy tego nie rób!" Czy nie

rozumiecie (ja sam pamiętam to dobrze), że nieświadomie można odczuwać ogromną radość,wywołaną tym wspaniałym energicznym ukłuciem. Dla Gerarda jednak bezmyślność byławłaśnie okropnością i walutą pełnego nienawiści, beznadziejnego świata. — „Non, non,nigdy nie rób niczego takiego! Ach, biedny Ti Pousse, ty nic nie rozumiesz. Posłuchaj,odłóż nożyczki, przywróć jej oczy!" — Wygładzamy zgnieciony papier, głaszczemyopuszkami palców papierowe oczy pani na zdjęciu i rozmyślamy nad naszym grzechem,zadość czynimy, zbierając dobrą karmę dla nas obojga, żałując i idąc do spowiedzi. On

 przygryza i wydyma wargi „tsk". Kochany Gerard, pocałować go i ten jego delikatny grymas bólu, oznaczałoby grzech, jak pocałowanie jagniątka w brzuszek lub anioła w skrzydło.Gerard klepnął mnie w plecy, by udowodnić, że dawniej były lepsze czasy i że przebaczonomi mój maleńki grzech. On pozwalał mi nawet „pobić się" na niby, kiedy kulaliśmy się nalinoleum, a ja piszczałem z uciechy.Klaszcząc w rączki, niezbyt długo stałem przy oknie w kuchni, obserwując, jak znieskończoności wypływały atramentowe płatki śniegu i opadając na ziemię, stawały sięcudownie białe. Dzięki temu rozumiem, dlaczego Gerard był tak bielutki i z jakiego powoduczłowiek przybył z tak czarnych źródeł. To jego ból-na-ziemi sprawił, że czerń zamieniła sięw biel.27Jest zimny, rześki październikowy poranek, Gerard idzie do szkoły, trzyma książki i drugieśniadanie — chleb z masłem i bananem oraz jabłko. Obserwuję, jak idzie Beaulieu Street,samotnie. Bandy chłopaków biegają wokół. Przy końcu Beaulieu Street znajduje się wielkie

 błotniste boisko szkoły publicznej. Uczęszczają do niej niekatolickie dzieci, o którychzakonnice z naszej szkoły parafialnej powiadały, że mają ogony schowane w spodniach, w cokilkoro z nas, a wśród nich ja, święcie wierzyło. Na tej ulicy Gerard skręca w prawo, by iśćdalej do św. Ludwika wzdłuż drewnianych płotów trzech bungalowów. Najpierw widzimyrezydencję zakonnic, jaśniejący w porannym słońcu budynek z czerwonej cegły, potem

 ponury gmach szkolny z długimi smutnymi korytarzami, wielką sutereną z urynałami irozbrzmiewającymi echem krzykami na boisku, i jeszcze jednym dodatkowym (nigdy tegonie zapomniałem) wewnętrznym podwórkiem, oddzielonym od wielkiego brudnego podwórza(które przechodzi w pole obok łąki farmera Kenny'ego) niskim granitowym murkiem, niemającym nawet jednej stopy wysokości, na którym wszyscy siadają lub rozkładają karty.Wielka gra polega na rzucaniu kart z opakowań gumy do żucia, przedstawiających gwiazdy

filmowe i sławnych zawodników baseballa (Wielki Boże! To musieli być Vilma Banky iRogers Hornsby z jakże młodymi twarzami na tych, pachnących gumą do żucia, obrazkach).

Page 12: Kerouac Jack - Wizje Gerarda

8/3/2019 Kerouac Jack - Wizje Gerarda

http://slidepdf.com/reader/full/kerouac-jack-wizje-gerarda 12/58

Chłopcy rzucają karty naprzeciwko murku. Ta, która upadnie najbliżej, wygrywa. Wielka graw zacisznym kąciku. Gerard podchodzi wolniutko, zamyślony jak zwykle, w jasnym świetle

 poranka wśród szczęśliwej dzieciarni. Dzisiaj coś niepokoi jego umysł, chłopczyk spogląda wnieskazitelnie pogodne niebo i zastanawia się, dlaczego taki wrzask rozlega28

się pod ta. błękitną kopułą, czym są budynki, natura ludzka, pragnienia. — „Może w ogólenic nie istnieje" — przeczuwa w swej klarownej czystości. — „Po prostu tak jak dym, któryunosi się z fajki tatusia". — „Obrazy, które tworzy dym". — „Wystarczy zamknąć oczy iwszystko zniknie". — „Nie m a mamy ani Ti Jeana, ani Ti Nin, taty i mnie — ani kitigi(kota). Nie ma ziemi — spójrz na to wspaniałe niebo, ono nic nie mówi". — Małyzasmarkany Plourdes stoi przyparty do muru podczas gry w karty, łobuzy ogrywają go bezskrupułów. — „On płacze, rozmyślając o swym pechu". — „O tym, że szczęście odwróciłosię od niego, gdyż jest biedny, a świat jest zły". — „Ach, ten przeklęty świat". W drugimkońcu znajduje się Presbytere (Probostwo), gdzie wraz z innymi księżmi mieszka ojciec PereLalumiere „Cure". Dom zbudowany jest z żółtych cegieł, przejmujący dzieci lękiem, jak gdyby stanowił pewnegg rodzaju kielich. Patrząc w tę stronę, wyobrażamy sobie procesje ze

świecami w środku nocy i śnieżnobiałą koronką przy śniadaniu. Potem kościół podwezwaniem św. Ludwika, jego podziemie z betonowym krzyżem. W środku znajdują sięstaroświeckie gładkie ławy, zaśniedziałe okna, stacje drogi krzyżowej, ołtarz i specjalneołtarze Marii oraz Józefa, antyczne mahoniowe konfesjonały z wyrzeźbionymi winoroślami iozdobnymi okienkami. Tkwią olbrzymie marmurowe chrzcielnice wypełnione zawszeodwieczną święconą wodą, w której zanurzają się tysiące rąk. Są też tajemne wnęki, organyna chórze, i zakrystia święta, w której służący do mszy chłopcy przebierają się w strojeministrantów, a księża paradują dziarsko, wdziewając królewskie szaty. Gerard bywał tamwiele razy, wszak lubił chodzić do kościoła, który był siedzibą Boga. — „Kiedy dostanę siędo nieba, najpierw29

 poproszę Boga o śliczne małe jagniątko, by pociągnęło mój powozik. Ai, chciałbym już tam być, nie mogę się już doczekać!" — Wzdycha wśród ptaków i dzieci, które zebrały się naskraju boiska, a nauczyciel-ki-zakonnice czekają już na pierwszy dzwonek, by ustawić dzieciw szeregu. Poranna bryza porusza lekko ich czarnymi habitami i wiszącymi czarnymiróżańcami. Mają blade twarze i załzawione oczy, rysy delikatne jak koronki, niezwykłe jak śnieg, wydają się nam odległe niczym kielich, niedotykalne jak święty chleb hostii, pierwszeautorytety — budzące w dzieciach lęk. Klasztorne damy, które poświęciły się szyciu dlaubogich i gorliwej służbie w swej ponurej pustelni z czerwonej cegły. Widywaliśmy woknach ich zakapturzone twarze i surowe, jakby wyrzeźbione, profile, pochylone nadróżańcami, modlitewnikami lub haftami. One same niemal przez cały czas obserwują 

wszystko przez okna. W rzeczy samej gapią się właśnie na włóczęgę z Luizjany i pólnaftowych wschodniego Teksasu, przechodzącego niekiedy przez Lowell, który zzałożonymi nogami, źdźbłem w ustach leży w zrudziałej trawie pod płotem Zielonej Szkoły,kontemplując nieskazitelnie czyste niebo i nucąc bluesa. I cóż innego mogłaby pomyśleć starazakonnica w oknie, przyglądająca mu się ukradkiem: „Leniwy łazęga! (Paresseux!).Rozbójnik! Grzesznik!"Typowe dla Gerarda jest to, że nigdy nie patrzy w stronę pól, na drzewa stojące dalej, tamgdzie zaczynają się pola farmera Kenny'ego i porastają krzewy, za domkami Centerville, nadktórymi unosi się dym z rozpalonych rankiem pieców, zasnuwający dalekie wzgórza i łąki nahoryzoncie w kierunku Dracut i New Hampshire, i całą tę bladobru-natną obietnicęwiędnącego kontynentu. Gerard był

30

Page 13: Kerouac Jack - Wizje Gerarda

8/3/2019 Kerouac Jack - Wizje Gerarda

http://slidepdf.com/reader/full/kerouac-jack-wizje-gerarda 13/58

zwrócony w głąb siebie, przypominał jak gdyby złoty kielich z pojedynczą świętą hostią,skierowany ku swemu chwalebnemu przeznaczeniu. Siedzi na niskim murku, kontemplującdzieciaki, włóczęgę na polu, zakonnice w oknie, małe dziewczynki bawiące się w klasy wgłębi podwórza, gdzie Ti Nin piszczy wraz z innymi. — „Mała wariatka, popatrz, jaka jestcała podniecona zabawą — ona nie pojmuje błękitnego nieba, nie dba o nic, jak kociątko. Ale,

spójrz!" — Podnosi głowę z szeroko otwartymi ustami. — „Tam nie ma nic, nawet jednejchmurki, nawet jednego dźwięku — po prostu tak, jakby była to woda odwrócona dnem dogóry — a cóż robią tu te hałaśliwe robaczki?"Powietrze jest rześkie i czyste, Gerard wdycha je z lubością. Dzwoni dzwonek, wszyscy

 przerywają bójki i ustawiają się, szurając nogami, klasa obok klasy, pod czujnym spojrzeniemzakonnicy-dyrek-torki, której uwadze nic nie ujdzie, w paradnym szyku nowego dnia.Spóźnialscy biegną przez boisko, gubiąc książki. Słychać szczekanie psa, kaszel i chrzęstżwiru pod bucikami niezmordowanych uczniów. Kolejny szkolny dzień, lecz Gerard wznosioczy ku niebu, wiedząc, że w szkole nigdy nie nauczyłby się tego, czego doświadczył dzisiajrano, spoglądając w to niebo cichej tajemnicy, i że ta nieskazitelnie czysta pusta przestrzeń,na której widok pęka serce, nie powie nigdy żadnemu mężczyźnie i chłopcu, co się dzieje. — 

„To jest bezdenne oko Boga". — Gerardzie Duluoz, wyrównaj szereg! — Tak, siostro Marie. — Cisza! Będzie przemawiać Matka Superieure (Przełożona)! — Psst! Mercier! Oddaj mi moją kartę!  — Jest moja!31

  — To nieprawda! — Zamknij jadaczkę! (Famme ta guele). — Poradzę sobie z tobą.  — Prrrrt.  — Cisza!Milczenie ponad wszystko, szum wiatru, flagi serc znieruchomiały. Wszystko jest ciche podtym przezroczystym, odwiecznym, niepojętym, nieskazitelnym błękitem.Liście na gałązkach niektórych jesiennych drzew są już odrobinę czerwone, poranna wońdymu wierci w nozdrzach, słychać zgrzyt piły w składzie drewna Boisverta i głuchy stukot,gdy przecięty kloc upada. Dobiega turkot wozu handlarza starzyzną na Beaulieu Street, daleki

 płacz jakiegoś dziecka. Dusze, dusze, niebo przyjmuje to wszystko. Nikomu nie wolnowygłaszać uwag na temat jedynej rzeczywistości, którą stanowi Kryształowe Nic, nawet nieViking Press ani nawet Pere Lalumiere, który paraduje teraz w swym świeżoodprasowanym przyodziewku w sieni w Presbytere, gwiżdżąc beztrosko. Lacrimae rerum

świata przebłyskuje w jego bystrych, przebudzonych oczach, księżulo cmoka wargami namyśl o wyśmienitych cortons z pokrojonej wieprzo-winki na śniadanie, do którego zasiądziewłaśnie teraz, skoro tylko założy ubranie i rozpocznie oficjalnie nowy dzień jako Cure dlacałego świata. Dobrzy i prawi ludzie, jakimi bez wątpienia są nasz burmistrz, urzędujący wRatuszu, i prezydent Coolidge przy swym biurku pięćset mil na południe, teraz, gdy nowy

 poranek rozjaśnia Potomac tak samo jak Merrimac, nad którą leży Lowell. Innymi słowy, kto będzie tym człowiekiem, który zdoła wyprowadzić świat z więzów obowiązującej idei i przeniesie go w tę kryształową kulę umysłu? Jeden łagodny mały Ge-32rard zbliży się do tego bardziej niż prowokatorzy Cezara ze swymi gabinetami, piórami, i

 podpisami, i okropnymi dziewiczymi ranami. Posłuchajcie!

Och, być właśnie tam tego poranka, i w rzeczy samej widzieć jak mój brat, Gerard, czeka wszeregu wraz ze wszystkimi innymi chłopcami w krótkich czarnych spodenkach oraz małymi

Page 14: Kerouac Jack - Wizje Gerarda

8/3/2019 Kerouac Jack - Wizje Gerarda

http://slidepdf.com/reader/full/kerouac-jack-wizje-gerarda 14/58

dziewczynkami, stojącymi we własnym szeregu, ubranymi w czarne sukienki z białymikołnierzykami. Móc podziwiać wdzięk i słodycz, wartość tej staroświeckiej scenerii,zobaczyć te biedne skarżące się zakonnice, czyniące to, co jak sądzą, najlepsze, zgodne zduchem Kościo-ła-Gołębicy, wszystko pod Jego Opiekuńczymi Skrzydłami. Ja nigdy nie

 będę rzucał oszczerstw na kościół, który dał Gerardowi błogosławieństwo chrztu, ani rękę,

która żegnała go nad jego grobem i z urzędu go poświęciła. Poświęciła go, by stał się na powrót jasnym niebiańskim śniegiem, nie błotem. Kościół sprawił, że on jest eterycznymaniołem, nie Ścierwem. Zakonnice miały zwyczaj bicia dzieci brzegiem linijki po kłykciach,kiedy malcy nie pamiętali, ile jest 6 razy 7. Codziennie w każdej klasie płynęły łzy, rozlegałsię płacz i przekleństwa. I nie było w tym nic niezwykłego. Nie miało to jednak znaczenia,gdyż wszystko co w łonie Kościoła, jest Szczerym Złotem, Czystym Światłem.To jasne zrozumienie, które oświeca umysł żołnierza, gdy decyduje się walczyć aż dośmierci. — „O Ardżuno, walcz!" — Tego właśnie doznajemy przy balustradzie ołtarza,odczuwając żal za grzechy, bo skruszony grzesznik odrzuca swoje ego i przyznaje, że byłgłupcem i tylko głupcem być potrafi, i możliwe, że jego kości rozpuszczą się w świetle nie-2 — Wizje Gerarda

33skończoności. Ze wszystkich moich grzechów nie pozostanie nic-a-nic, ni krzty, nawet wnajmniej -szym-prawie-nie-dostrzegalnym grzeszku, który można by unieważnić, fałszywierozumując. Ale jesteś, hałaśliwy głupcze, przytłoczony istną masą grzechów, prawdziwą 

 beczką grzechu, taplasz się w nim jak w melasie. Twój lodowy pacerz moralny jest kruchy idziurawy, i wyciekają przezeń twoje grzechy. Wykorzystałeś każdą sposobność, by

  błogosławić czyjeś czoło. Miałeś czas, będziesz zabijał czas, będziesz ziewał z nudów inic nie zrozumiesz. Ach, jesteś włóczęgą, ot co. Lepiej byłoby dla ciebie, gdybyś rozpuściłsię w pustce. Oto Święte Mleko Wszechświata, w którym działasz niczym zakwas i

 bakteria w zsiadłym mleku, żółtawa, niekiedy purpurowa albo zielonkawa szumowina. Bezciebie ono nie skwaśnieje. Bóg wie, że popełnił błąd. Mówimy o „Bogu", który znajdujesię poza zasięgiem naszych rąk, gdyż pragniemy w lepszy sposób opisać tę pustkę błękitnegonieba w taki poranek jak ten, który szczególnie zachwycił Gerarda. To charakterystyczne dlaludzi, by godzić się na kompromisy, antro-pomorfizować to, co przerasta nasze wyobrażenia inazywać „Bogiem", odnosząc to pojęcie do tej jasnej doskonałości Nieba, na miaręnaszego niskiego stanu samowiedzy duchowości, samoświadomości i w ogóle. Bóg jest

 bezcielesny. On nie jest ograniczony jakąkolwiek formą. Zawiera w sobie wszystko i przenikamój wywód, który muszę przeprowadzić, by to wykazać, wywód marny jak nudne kazanie wdeszczowy poranek w wilgotnym kościele na północy i jak niedziela, kiedy trzeba założyćkalosze. Otrzymaliśmy chrzest z wody, i to nie przynosi nam żadnej szkody, wszak można byrzec, że jedynie zastosowano konieczną kąpiel. Wychwalaj

34nogi kobiety, jej złote uda wytwarzają czarne noce śmierci, zwróć się ku niej. Grzech jestgrzechem i nic go nie zmaże. Jesteśmy pająkami. Kąsamy się nawzajem.Żaden człowiek nie uwolni się od grzechu, tak jak nie uniknie chodzenia do toalety.Gerard i wszyscy chłopcy odmawiali nowenny o określonych porach i chodzili do spowiedziw piątki po południu, by przygotować się na niedzielny poranek, kiedy to słudzy Kościołamieli nadzieję zaszczepić im choć odrobinę doskonałości, urzeczywistnionej w idei ChrystusaPana. Nawet Gerard był grzesznikiem.Widzę, jak wychodzi do kościoła o czwartej po południu, na skutek jakichś okoliczności

 później niż inni. Większość chłopców szybko odbębnia spowiedź i wychodzi z kościołachyżo, lekko jak ulatujące ptaki. W konfesjonale bowiem uwolnili się od ciążącego im

 brzemienia. Zbawienie, jakiego dostępują przy balustradzie ołtarza, jest skromne, wyliczoneskąpo w modlitwach, które odmawiają na pokutę stosownie do światłości i ciemności,

Page 15: Kerouac Jack - Wizje Gerarda

8/3/2019 Kerouac Jack - Wizje Gerarda

http://slidepdf.com/reader/full/kerouac-jack-wizje-gerarda 15/58

wypełniających ich umysły. Gerard zdejmuje czapkę, zanurza w chrzcielnicy opuszek palca,robi machinalnie znak krzyża i na czubkach palców idzie do bocznej nawy. Przechodzi podtabliczkami wotywnymi z małymi krzyżami, które, odkąd je zobaczył, wywołują w jegochudej piersi skurcz serca. „Pauvre Jesus, biedny Jezus", mawia zawsze, gdy tędy przechodzi,

 jakby Jezus był jego najbliższym przyjacielem i bratem, któremu wyrządzono krzywdę.

Wchodzi w ławę kościelną i klęka. Deska, na której oparł kolana, jest zakurzona i wytarta przez miliony wiernych klęczących tutaj rano, w południe i wieczorem. Rozpoczyna wstępną modlitwę. — „Zdrowaś Mario" — po francusku: „Je vous35salue Marie pleine de grace", ale wszyscy mówili zawsze „grawse" i żadna siła nie mogła ichtego oduczyć. — „Święty Smar" *, w najlepszym razie. — „Le Seigneur est avec vous — vous etes benie entre femmes". — „Błogosławiona między niewiastami", i widzieli oczyswych matek i sióstr jakby jedną parę oczu. — „Et Jesus lefruit de vos entailles". — „Entrail-les", wspaniałe francuskie słowo, tłumaczone jako Łono, choć nikt z nas nie miałnajmniejszego pojęcia, że oznaczało jakąś dziwną wewnętrzną tajemnicę Marii i Kobiecości.Małym marzeniem całego świata było jedno wielkie Łono. Splot tej myśli i jej wysłowienia

nie oddaje prawdziwego zrozumienia natury i aspektu pustki kobiecości, nieskazitelnie błękitnego nieba naszego Łona, (ale nie naszych jelit, splotów mięśni, i nerwów). — „SainteMarie, Merę de Dieu priez pour nous, pecheurs, maintenant et d l'heure de notre mort".Żadnego przecinka w świadomości i myślach małych chłopców (oraz ich ojców), którzyodklepywali bezmyślnie „pecheurs maintenant et d l'heure de notre mort". Grzesznik zawszezwraca się wprost ku śmierci, nie szukając pomocy, bez nadziei, urodzony.,ykinsi soit-il", amen, „tak jest", nikt z nich nie wiedział również, co to znaczyło. Sądzili, żeainsi soit-il jest jakimś mistycznym, tajemnym słowem, przywoływanym przed ołtarzem.Pojmowali jednak, że źródłem powstania „Zdrowaś Mario" była niewinność i właściwezrozumienie czystości. Teraz Gerard klęcząc w bezpiecznej kościelnej ławie, przygotowujesię do spotkania z księdzem zaczajonym w domku z zasłonami, podobnym do małego pałacu.Zasłony świszczą odsuwane na bok, gdy podchodzą i odchodzą * w oryg. Holy Grease — Święty Smar, Święty Tłuszcz 36skruszeni grzesznicy, przed-i-po spowiedzi, obarczeni grzechem, a potem wolni od jego

 brzemienia, jakikolwiek by on nie był, amen.Gerard rozważa teraz swoje grzechy, wyjaśnione migotliwymi płomykami świec. W nawiewypełnionej dymem woskowych świec rozbrzmiewają nierównomierne głosy, niczymnarastające poszczekiwania psów na odległych polach. Gerard odwraca się. „Szszszsz" jak wciąż odnawiane, głośne przyrzeczenie, by pozostać prostym i uczciwym w myśli i słowach,

 przebiega przez cały kościół, przez ogromne milczące królestwa świątyń. — „Ja popchnąłemmałego Carrufela". — To zdarzyło się na szkolnym boisku, kiedy Gerardowi udało się w taki

sposób rzucić talię w zacisznym kąciku, że ustawił mały domek z kart. Jeden z ciekawskich pierwszoklasistów przewrócił go niechcąco, podchodząc zbyt blisko, a Gerard rozgniewał sięi popchnął malca bez namysłu, naprawdę wściekły na niezdarę. — „Popatrz, co zrobiłeś zmoim domkiem. Głupolu!" Natychmiast pożałował tego, lecz było już za późno. Terazwydyma wargi, by przyznać się bez oporu. — „Ale to był mój domek — mautaditfou(wymienia różne wyzwiska, używane przez dzieci i naprawdę każdego wliczając, również

 prałatów, kongresme-nów i aptekarzy). — „Ale gdy go popchnąłem, stał się blady jak papier,gdyż nie spodziewał się tego i ja go wtedy skrzywdziłem. — Ya venu bierne comme unevesse de careme (On zbladł jak nędzna bździna). Serce w nim zamarło, i ja to sprawiłem. To

 prawdziwy grzech. Mojemu Jezusowi nie spodobałoby się, gdyby miał to oglądać ze swojegokrzyża". — Gerard zwraca oczy ku górze i płacze, spoglądając na rozpiętego na krzyżu

Jezusa, a jego do głębi litościwe z natury serce porusza smutna myśl: „Dlaczego oni to37

Page 16: Kerouac Jack - Wizje Gerarda

8/3/2019 Kerouac Jack - Wizje Gerarda

http://slidepdf.com/reader/full/kerouac-jack-wizje-gerarda 16/58

uczynili?" — Zastanawia się nad głupimi błędami starożytnego pospólstwa, które na ścianie zkrzyżem widać jasno jak na dłoni. Kamienne milczenie spowija wdzięczny kształt bioder iszaty okrywające lędźwie, kończyny i kolana, i umęczoną chudą pierś lecz opuszczonejtwarzy nie sposób zapomnieć. — „Bóg rzekł do swego syna — musieliśmy to uczynić — tak 

 postanowiono w Niebie — i uczynili to — dokonało się INRI!" — „INRI — to znaczy

dokonało się! — czy inaczej, INRI, śmieszna wstęga na krzyżu umiłowanego, którego zabili, przybijając gwoździem" —jakiekolwiek będą tajemne myśli rodzące się w schylonychgłowach dorosłych i dzieci we wszystkich kościołach, stulecie po stuleciu. — „On płacze!" — 

 jęknął Gerard, spoglądając na to wszystko.Dwa inne grzechy do wyznania: ciężki grzech podglądania się wzajemnego z Lajoie, przy

 pisuarze. Było to w środę rano i trwało dłuższy czas, i robili to celowo. Gerard rumieni się nasamą myśl o tym. Ma przed oczyma dziwny obraz Lajoie, odmiennego, bardziejkędzierzawego niż on, gdy mruga przy siusianiu i teraz aż skręca go w kolanie, na którymklęczy, z okropnego wstydu, nie wiedzieć dlaczego. Grzech jest tak głęboko zasiany w naszejduszy, że szukamy go tam, gdzie go nie ma, a bagatelizujemy tam, gdzie występuje. Do jegoświadomości wkrada się myśl, by przemilczeć to przed spowiednikiem. Ale Bóg będzie

wiedział — chłopiec nie chce zwieść życzliwego spowiednika, czekającego na wyznaniegrzechów. Gerard przysuwa się cicho do kratek i świadom, że w każdym ludzkim grzechumożna odkryć boską naturę, pyta w duchu: „Biedny Ojciec, jak on się dowie, jeśli mu nie

 powiem? Nie będzie znał wszystkich moich grzechów i jeśli da mi rozgrzeszenie, wtedydopiero popełnię naprawdę cięż-38ki grzech. Byłoby tak, jakbym napluł mu w oczy, gdyby zmarł".Ksiądz Pere Anselme Fournier z Trois Rivieres Quebec, najmłodszy z dwunastu synów, ale

 pierwszy w oczach swego ojca, o dłoniach różowych, mimo iż powinny być zrogowaciałe oduprawy ziemi Abrahama, wysłuchuje Ti Gerarda w konfesjonale, przykładając pokornie uchodo kratki, choć jest zmęczony wysłuchiwaniem spowiedzi w to długie popołudnie.Pokasływanie wiernych odbija się echem od sufitu, zdaje się płynąć i osiadać w morzukościelnych ław. W klęczącym kolanie strzela nagle „Ska-ra-atl" i współbrzmi zdobiegającym od ołtarza „bang!" kościelnego, stukającego krzesłem i kijem do gaszeniaświec.Kiedy ksiądz pośpiesznie mamrocze wstępną inwokację, Gerard słyszy tylko jedno słowo,

 benit, czyli pobłogosław, a potem kapłan przykłada ucho do kratki, gotów wysłuchać jegospowiedzi. Gerard wyczuwa ciepły oddech dorosłego i tę szczególną woń zepsutych zębów wstarczych ustach. Bz bz bz, słyszy chłopiec jakby swego spowiadającego się poprzednika,któremu właśnie odpuszczono grzechy, więc gdzieś w tylnej ławie modli się szybko, gorliwieodmawiając zadane na pokutę różańce, rwąc się już do tego, by wybiec z kościoła,

 podrzucając czapkę i z radosnym krzykiem wśród zrudziałych pól pędzić do zgrai, w dolinykwitnącej koniczyny, upstrzone głazami. Ptak śpiewa na pokraśniałym późnym niebie ponaddachami św. Ludwika, jak gdyby Duch Święty życzył sobie takiego hołdu! Niebo nawschodzie jest szafranowe, białe na zachodzie, gdzie brzeg chmury nad rzeką zasłania dysk słońca. Wkrótce jednak za-złoci się i rozbłyśnie splendorem zachodu, znowu, tak jak wczoraj.Jutro nie ma szkoły i przymrozek ozdobi39szronem trawę w polu, w cichych zakątkach szkolnego boiska. Gerard uzmysławia sobie towszystko, ale jego dzień pracy właściwie się zaczął.

 — Ojcze, wyznaję, że popchnąłem małego chłopca, bo wyprowadził mnie z równowagi. — Czy zraniłeś go?

 — Nie, ale zraniłem jego serce.

Page 17: Kerouac Jack - Wizje Gerarda

8/3/2019 Kerouac Jack - Wizje Gerarda

http://slidepdf.com/reader/full/kerouac-jack-wizje-gerarda 17/58

Ksiądz jest zdumiony, gdyż dostrzega subtelność tego wyznania, które odczytuje jakowskazówkę („On mógłby zostać księdzem", wnioskuje, uśmiechając się w duchu).

 — Tak masz rację, moje dziecko, to zraniło jego serce. Dlaczego go popchnąłeś? — pyta z pełnym łagodnego smutku rozdrażnieniem spowiednika, jak gdyby chciał powiedzieć:„Dlaczego siedzimy tutaj i musimy osądzać grzeszność człowieka, skoro to wszystko już się

stało?" — Popchnąłem go, ponieważ on zniszczył mój mały domek z kart.  — Ach. — To doprowadziło mnie do wściekłości. — Wpadłeś w gniew.  — Oui. — Nie pomyślałeś, że on był młodszy od ciebie. — Oui, właśnie, to był mały chłopczyk z pierwszej klasy. , — Ach — przystojny ksiądz obrzuca Gerarda krótkim, pełnym żalu spojrzeniem, patrzywspółczująco jak człowiek dobroduszny, gdy widzi kogoś o dobrym sercu. Ach, ta scenarozgrywa się w małym kościółku o zmierzchu! A gdzieś toczą się wojny!

 — Cóż — konkluduje. — Rozumiesz swój grzech. Następnym razem musisz starać się byćcierpliwy! Nie zapominaj o tym, że nawet jeśli nie ranisz ciała, możesz ranić serce — dodajez podziwem. — Sam to40zresztą zrozumiałeś, jestem pewien — dorzuca mimo znużenia popołudniowymspowiadaniem — że Pan ciebie zrozumie. Czy jeszcze coś chciałbyś mi wyznać...?

 — Tak, ojcze — mówi Gerard, czując, że pomnaża zwierzęcość ludzkiej natury. — Ja...eech... — jąka i rumieni się zmieszany.

 — Czekam, mój chłopcze!Gerard szeptem wyrzuca z siebie szybko sekret o urynale. Nawet w kościele pod wezwaniemWszystkich Świętych nie słyszano nigdy podczas popołudniowych sobotnich spowiedzi

 bardziej bulwersującego wyznania. — Ach, i ty dotykałeś swego małego dzyńdzyń? (Sa tite gidigne). — Aw non! — Gerard jest zadowolony, że ma wymówkę, ponieważ nigdy nawet o tym nie pomyślał, może. — Cóż — westchnienie. — Ufam ci, moje dziecko, że już nigdy więcej tego nie zrobisz. Czycoś jeszcze? Coś jeszcze?Gerard natychmiast przypomina sobie jeszcze jeden grzech, o którym dotąd nie pamiętał.

 — Powiedziałem siostrze, że uczyłem się pilnie katechizmu, a nie uczyłem się. — I nie umiałeś? — Nie, umiałem, ale zapamiętałem z innej lekcji. „Ach, to nie grzech" — myśli kapłan i

kończyspowiedź słowami: — Bardzo dobrze, czy to wszystko? Dobrze więc, odmów różaniec i piętnaście „ZdrowaśMario".

  — Tak, ojcze.Po cichym pukaniu, oznaczającym odpuszczenie grzechów, ksiądz wielce łaskaw wychodzi zkonfesjonału, a Gerard wpatruje się w dobre radosne drew-41no, wstaje z klęczek i pędzi chyżo do ołtarza, gotów śpiewać z radości.Już po wszystkim! To nie było nic takiego! On znowu jest czysty!Modli się, niemal kąpie się w modlitwach dziękczynnych przy białej poręczy ołtarza, tuż przy

krwa-woczerwonym dywanie, biegnącym do nieskalanego biało-złotego ołtarza. Klaszczeswymi rączkami z radosnym „Alleluja" w rozpłomienionych oczach. Być Bogiem i widzieć

Page 18: Kerouac Jack - Wizje Gerarda

8/3/2019 Kerouac Jack - Wizje Gerarda

http://slidepdf.com/reader/full/kerouac-jack-wizje-gerarda 18/58

 jego oczyma, wpatrywać się w swój własny ołtarz, odczuwając to wszechobejmująceszczęście z powodu łatwego odpuszczenia moich grzechów. Przeżywał, rzekłbym, piekłowiny. Ale Bóg jest miłosierny i nade wszystko dobry, a dobroć jest wszystkim i tak oddziałuje, że ten śmiertelny anioł przy balustradzie ołtarza, gdy pusty kościół wypełnia cisza(wszyscy już wyszli, także spowiednik) jest skąpany w szczęściu — dobroci. Być może

równie dobrze można osiągnąć to innymi drogami, choć wydaje się to wątpliwe, gdyż śnieg jest śniegiem, bo-skość pozostaje boskością, świętość świętością, a wiara wiarą.Zupełnie sam przy balustradzie, nagle staje się świadomy intensywności tej ciszy, którawypełnia mu uszy i wydaje się przenikać poprzez marmur i kwiaty, i ciemniejące migotliwe

 powietrze z tą samą czystą nieruchomą przejrzystością. Niebo z pewnością usłyszało tendźwięk, twardy jak diament, pusty jak diament, jasny jak diament. Jak nieustającewspółczucie, zawsze obecne na wyciągnięcie ręki, niby szum morza i pocieszenie, ledwouchwytne pocieszenie, którym Bóg wynagradza, ucząc nas, że jest istotą subtelniejszą niż ta,o której piszemy w księgach i dla której architekci wznoszą świątynie.42Otulony w spokojną radość, mój braciszek wy^ chodzi spiesznie z pustego kościoła i,

 podskakując biegnie przez ulice do domu na kolację. — Czy byłeś u spowiedzi, mały Gerardzie?  — Oui. — Jedz, mój złoty aniołku, moje pitou, maleńka kapustko mamusi.Z głupio rozdziawionymi ustami, wystraszony sie^ dzę na brzegu łóżka w ciemnym pokoju,uświadamia^ jąc sobie, że Gerard jest w domu, w godzinie, o któ^ rej można by pomyśleć, że

 jej wspomnienie roztkliwi mnie i rozognia mi twarz, kiedy odkrywam, że moj^ odwróconeręce spoczywają na kolanach, ale to w ogó^ le nie jest powiązane z brakiem szczęścia, któryodczuwam.Ja również słyszałem tę ciszę i widziałem smugi nikłego światła na sprzętach, podłodze iścianach, pokoju.Żaden ze składników tego snu nie może być od-dzielony od pozostałych, wszystko to stanowi

 jedną klarowną całość.O, gdybym był najtęższym z boskich kalamburzy-stów i mógł powiedzieć, w jaki sposóbmroźne wichry na jedno szybkie skinienie mojej głowy uderzają w ten niegościnny szpital,zwany Ziemią, gdzie „Winien jesteś Bogu śmierć swoją". Nadszedł czas, byrą dosiadłwłasnego konia.Kot stoi na brzegu zlewu zafascynowany monotonnym kap kap z kurka, tkwi tam wczepiony

 pazurami w śliską krawędź i ze zwieszonym ogonem, zwracając swój przemyślny pyszczek wkierunku tego dziwnego zjawiska, nieruchomy, z postawionymi uszami, jak gdyby próbowałzrozumieć, zabić czas czy też drwił

43z nas. Mamę boli głowa. Jest zimna wietrzna noc lutowa i tatuś pracuje do późna (grając potem w pokera na zapleczu lokalu B. F. Keitha, może z W. С Fields, dowiaduję się tegowszystkiego, kiedy nakładam na twarz moją narysowaną maskę jasnowidza). Wiatry hulają zaoknem, mama leży na kanapie w kuchni wśród starych gazet, gdzie klapnęła głucho wrozpaczy, nie mogąc znieść bólu i spóźnienia taty. Jest około dwudziestej pierwszejtrzydzieści. Odstawiła ostrożnie talerze z kolacją i teraz leży, opierając głowę na poduszcewypchanej ziołami i z woreczkiem lodu na czole. Huczy płonące drewno w piecu. Gerard i jasiedzimy przy nim, ogrzewając stopy, Nin zajmuje miejsce przy stole i odrabia swoje devoir (zadania domowe).

 — Mamo, jesteś chora — mówi Gerard cicho i poważnie swym piskliwym głosikiem,

zaklinając w duchu. — Co zrobimy? — Ach, to przejdzie.

Page 19: Kerouac Jack - Wizje Gerarda

8/3/2019 Kerouac Jack - Wizje Gerarda

http://slidepdf.com/reader/full/kerouac-jack-wizje-gerarda 19/58

Podchodzi i kładzie się obok, przytulając policzek do jej policzka i czeka, by powiedziała, jakie lekarstwo mogłoby jej pomóc. — Gdybym miała odrobinę aspiryny. — Pójdę do sklepu i przyniosę ci! — Jest zbyt późno.

 — Przecież jest dopiero pół do dziesiątej. — Mój biedny mały Gerardzie, jest zbyt zimno i zbyt późno! — Nie, mamusiu! Ubiorę się ciepło! Włożę kapelusz i śniegowce! — Biegnij. Idź do starego Bruneau, poproś go o fiolkę aspiryny. Pieniądze są w moim portfelu.Gerard i ja badamy gruntownie tajemniczy portfel, poszukując pięcio- i dziesięciocentówek,

 przemieszanych zawsze z różańcami, gumą i pudrem.44Mały Gerard w biegu naciąga ciepłą czapkę na uszy, wciąga śniegowce, z tymniezapomnianym tragicznym pochyleniem głowy, jakiego nie mógłby znać żaden anioł,któremu nie dane było nigdy żyć na ziemi. Nasze położenie: zimny klucz w zamku, skóra tak 

ciepła i blada, noc zimowa tak rozległa i chłodna. — Wkrótce Saskatchewan skuje gruby lód. — Pośpiesz się mój złoty, mama już dłużej nie wytrzyma. — Przyniosę ci lekarstwo i poczujesz się lepiej, sama zobaczysz!Gerard wychodzi radośnie, trzaskając drzwiami, przez które wdziera się do kuchni widmoweświatło z ulicy. Przyglądam się, jak idzie.Biegnie Beaulieu Street w kierunku West Sixth, cztery domy dalej stoi remiza strażacka,wszędzie unoszą się tumany pyłu. Latarnia na rogu podkreśla tylko panującą na ulicyciemność. Gwiazdy na niebie migocą w mroźnej próżni, nie rozjaśniając zimowego mroku.Chłód ziębi Gerarda w szyję, toteż chłopczyk kuli się. Śpieszy za róg i w dół West Sixth wkierunku świateł na narożniku Aiken i Lilley, gdzie stoją domy mieszkalne z pomalowanymina szaro frontonami i monotonnymi, przyćmionymi światłami w kuchennych oknach podokrutnym blaskiem gwiazd. Żadnej duszy w zasięgu wzroku, grudy zbitego śniegu wzamarzniętych rynsztokach. Piękny świat lodowych gór i kamieni. Świat stworzony nie dlaludzi. Świat, w którym nie ma miejsca dla żywych istot, tym bardziej dla współczucia. Pustyświat, w którym zawsze brakło współczucia. Gerard biegnie, by się rozgrzać.

 Niżej, przy lokalu Aikena, uderza weń ze świstem wiatr od rzeki, niosąc w zimnych podmuchach woń4Soblodzonych skał w zamarzniętej rzece i posmak rdzy.„Wcale nie wygląda na to, żeby Bóg stworzył świat dla ludzi" — sam dochodzi do tegowniosku, gdy w wyziębionych do szpiku kościach doznaje wrażenia bezradności. Nikogo, kto

mógłby pomóc, w zasięgu wzroku. Zupełny brak jakiejkolwiek pomocy w górze, w dole,wokół niego. Gwiazdy, szczyty dachów, wirujący pył, uliczne latarnie, zimne witrynymagazynów, dalekie perspektywy ulic, które uświadamiają ci, że płaszczyzna ziemi ciągniesię dalej i dalej, przechodząc w lutową kulistość, krągłą i ciepłą, która nie będzie raczyłaukazać się nam, głupcom, udając, że jest płaska. Płaska jak blaszana patelnia. Tak więc z

 powodu wiatrów, które ją omiatają, człowiek powinien w zimową noc leżeć na wznak i w tensposób unikać tych podmuchów. Żadnej myśli, żadnej nadziei, że potęga umysłu może jerozproszyć, mało tego, żadnych milionów w banku, które mogą przełamać prawdę zimowejnocy i to, że ten świat nie został stworzony dla nas. Kamienie, z pewnością, ale również trawai drzewa, mimo że ich zieleń odradza się, powiedziałbym — nie, gdyby je osądzać po ichmartwej brunatności tego wieczoru. Za milion można kupić kominek, ale on nie zapewni

 bogaczowi poczucia bezpieczeństwa.

Page 20: Kerouac Jack - Wizje Gerarda

8/3/2019 Kerouac Jack - Wizje Gerarda

http://slidepdf.com/reader/full/kerouac-jack-wizje-gerarda 20/58

Page 21: Kerouac Jack - Wizje Gerarda

8/3/2019 Kerouac Jack - Wizje Gerarda

http://slidepdf.com/reader/full/kerouac-jack-wizje-gerarda 21/58

Page 22: Kerouac Jack - Wizje Gerarda

8/3/2019 Kerouac Jack - Wizje Gerarda

http://slidepdf.com/reader/full/kerouac-jack-wizje-gerarda 22/58

wszędzie zasiane. Z niego rozkwita owoc naszego niepokoju, żyjemy-lecz-um-rzemy. Nie ma już nic radosnego w świętach, odkąd o tym wiesz.Wszystkie żyjące i umierające stworzenia wiecznej przyszłości nie chcą nawet wysłuchać

 przestrogi, dlatego też powinienem zamknąć sklep, zatrzasnąć okiennice i opuścić swojewłasne ciemne i wstrętne gniazdo.

W tym czasie ojciec zachorował i przeniósł częściowo swój warsztat do piwnicy naszegodomu, gdzie umieścił drukarnię, a na górze, w nie używanej sypialni, postawił stelaże nakasety z czcionkami. On również miał reumatyzm i leżał w białej pościeli, pojękując z bólu,

 przeklinał La marde! i spoglądał na stelaże z kasetami w sąsiednim pokoju, gdzie wzaplamionym farbą drukarską fartuchu uwijał się, jak potrafił, jego pomocnik Manuel.Później, mniej więcej wtedy, gdy Gerard naprawdę zachorował (był śmiertelnie chory przezcały rok), ojciec zdecydował się przenieść ten cały sprzęt z powrotem do wynajętego zakładuMerrimack Street w alei za Royal Theater. Byłem tam zeszłego roku i odnalazłem wniezmienionym stanie ów stary kolonialny magazyn, w którym mieściła się drukarnia taty, achociaż pokładał w niej tyle nadziei, była to obita deskami upiorna rudera, nie nadająca sięnawet dla

51włóczęgów. I nigdy wiatr smutniejszy niż tamtego wieczoru nie rozwiewał stert śmieci w tejzapomnianej alei świata. Ten świat nie jest bardziej zapomniany niż wzruszający sposób, w

 jaki Gerard przechylał głowę, kiedy zainteresował się czymś lub zadumał nad jakąś sprawą, imożna by powiedzieć ze smutkiem: „Ach, mój świecie, czym są nasze wyobrażenia, jeśli nie

 pyłem, który unosi wiatr? — i także nasze warsztaty". Niemniej jednak dzięki wysiłkom mojego staruszka w świecie interesów, zjadłem mnóstwokotletów wieprzowych z groszkiem, mimo że jest to tylko świat zabaw dorosłych, skąpiącyim chleba z piwnic zamkniętych na kłódkę. Piwnic, których strzegli szar-latani-uzurpatorzy,zniewalający ludzi za pomocą kromki chleba, którą mogą w każdej chwili odebrać. On,Emil, denerwując się i męcząc w krawatach, wychodził, by zdobyć pieniądze na opłacenieczynszu, rachunków za węgiel (bym mógł we wspomnieniach wychwalać tę zimową noc, a ja

 przymila-łem się, by mu ulżyć, podczas gdy wczesnym rankiem przyjeżdżały ciężarówki i zestalowych wywrotek zrzucały węgiel do naszego zsypu). A przecież popioły z

 popielnika na dnie pieca, które mama wybierała szufelką, wsypywała do wiader i taszczyłado urn z popiołem, symbolizują daremne wysiłki tatusia, chociaż ich żar tli się w nirwanie i

 jest wiadomym znakiem straty, której nie sposób zaprzeczyć. Dziś przeklinam i mówię z patosem, gdyż nie chcę być zmuszony do pracy, by się utrzymać i wysługiwać innym (wszak  byle prostak potrafi przenieść deskę z miejsca na miejsce). Wolę raczej przespać cały dzień iczuwać nocą, gryzmoląc tę wizję świata, który jest tylko eterycznym kwiatem: węgla, zsypuna wę-

52giel, ognia i popiołów tego wszystkiego, wszystkich wyobrażonych kwiatów. Niemniej jednak „ktoś musi pracować na tym świecie". Artysta czy nie, nie mogę przejść obojętnie,widząc kawałek pieczonego kurczaka, współczucie lub brak współczucia dla drobiu. Teargumenty doprowadziły do wybuchu wielkiego gniewu i kłótni z ojcem, kiedy odmówiłem

 pójścia do pracy. — „Ja chcę pisać. Ja jestem artystą". — „Artycha, szmartycha, nie możeszdo końca życia być na utrzymaniu innych ludzi!"Zastanawiałem się nieraz, co robiłby Gerard, gdyby żył, chorowity, wrażliwy. Myślę — dobryJezus sprawiłby, że dzięki tej jego świętej twarzy, ludzie pchaliby się jeden przez drugiego,

 by zobaczyć Go, ofiarować mu chleb i przychylić nieba. Gerard nie zaszczepił mi swojejłagodności, rozwagi, pełnej smutku wyrozumiałości, cierpliwości i ciepła, lecz jedynie

odwagę.

Page 23: Kerouac Jack - Wizje Gerarda

8/3/2019 Kerouac Jack - Wizje Gerarda

http://slidepdf.com/reader/full/kerouac-jack-wizje-gerarda 23/58

„Ja, kiedy będę duży, zostanę malarzem, będę malował piękne obrazy i budował pięknemosty". On nigdy nie musiał zmierzyć się sam na sam z niewielkim choćby problemem,gdyby jednak trzeba sprostać czemuś, poradziłby sobie z tą noblesse tend-resse, której ja nie

 posiadałem nigdy.Jest pogodny zimny poranek grudnia 1925 roku, tuż po Bożym Narodzeniu. Gerard szykuje

się, by wyjść do szkoły. Ciotka Maria trzyma go za rękę. Przyjechała do nas na tydzień izamierza przejąć rządy w domu. Pokazuje Gerardowi, jak należy głęboko oddychać dlazdrowia. Ciotka Maria, obdarzająca nas wylewnymi pocałunkami, jest ukochaną siostrą ojca(i także moją ukochaną ciotką), gadatliwa, serdeczna, potargana, zaspana, taka kochana, zzawsze53uszminkowanymi ustami i czarną wstążką zsuwającą się nad okularami. Podczas gdy mójojciec, złożony reumatyzmem, kurował się w łóżku, ona pomagała jakoś w pracachdomowych. Ułomna, podpierająca się kulami, modystka. Nigdy nie wyszła za mąż, choćotaczało ją wielu adoratorów. Rozszczepiony obraz Emila i wielbicielki małej duszy Gerarda,którego podziwiała jak nikt inny, zanim nie przyjechała z Maine ciotka Anna o spojrzeniu

zimnym jak lód, ale z gorącym sercem w piersi — „Ti Gerard, rób to zawsze, dla zdrowia,wciągnij głęboko do płuc haust powietrza, wstrzymuj długo oddech, spójrz!" — mówi,uderzając się w pierś okrytą futrem — „widzisz?"

 — Oni, Matante Marie. — Czy kochasz swoją Matante? — Moją Matante Marie? Kocham ją tak ogromnie! — Gerard wykrzykuje z afektacją, kiedytulą się oboje do siebie i kuśtykają do szkoły za rogiem, gdzie na boisku zbierają się jużdzieciaki i zakonnice przyglądające się teraz z ciekawością dystyngowanej ciotce. CiotkaMaria odchodzi, drepcząc do kościoła na króciutką modlitwę. To pora Bożego Narodzenia ikażdy czuje się pobożny.Dzieciaki, już w klasie, hałasują w ławkach.„Dzisiaj" — mówi stojąca przed nimi zakonnica — „poznamy następny rozdział katechizmu"

 — i dzieci przewracają strony, i wpatrują się w wykonane przez starych francuskichrytowników, np. Bouchera, ilustracje, zawsze wykończone z tą samą łagodnie szarą niesamowitością, zakrętasami, przedstawiające trzcinowy koszyk — kołyskę Mojżesza.Pamiętam jak precyzyjnie oddzielone były od siebie poszczególne trzciny i wycyzelowanetwarze zdumionych kobiet na brzegu rzeki. To kolej Gerarda, by głośno czytać lekcję, zarazgdy skończy Picou. Tymczasem on drzemie w ławce54

 po kiepskim wypoczynku, miał złą noc z powodu trudności w oddychaniu. Jeszcze tego niewie, ale zagraża mu nowy poważny atak serca. Nagle Gerard zasypia, głowa opada mu w dół,

kuli ją w ramionach, ale zakonnica niczego nie widzi, gdyż zasłaniają go plecy siedzącego przed nim chłopca.Gerard śni, że siedzi wraz ze mną, swym młodszym braciszkiem w podwórzu na stopniach

 jakiegoś domu. Myśli we śnie z dojmującym smutkiem: „Od początku czasu nakazano mitroszczyć się o mojego młodszego brata, Ti Jeana, biednego Ti Jeana, który popłakuje zestrachu..." — i zamierza pogłaskać mnie po główce, kiedy siedzę tam, rysując coś na piasku.

 Nagle wstaje i przechodzi do miejsca, w którym rosną drzewa i krzewy. Widzi tam cośdziwnego i szarego, i nagle ziemia urywa się, a on dostrzega, że jest tam tylko powietrze, zaśna samej krawędzi ziemskiej niemate-rialności stoi wielka Biała Dziewica, Maria, w

 powiewającej szacie, wydętej przez wiatr jak balon, częściowo plisowanej na połach iunoszonej w górę przez mrowie, niezliczone mrowie majestatycznych niebiańskich ptaków z

 białymi brzuszkami i szyjkami. Na jej piersiach widnieje złoty krucyfiks, w ręku ma złoty

Page 24: Kerouac Jack - Wizje Gerarda

8/3/2019 Kerouac Jack - Wizje Gerarda

http://slidepdf.com/reader/full/kerouac-jack-wizje-gerarda 24/58

różaniec, a na głowie złotą gwiazdę. Piękna ponad wszystko, bielsza nad śnieg, mówi doGerarda:

 — Gdzie byłeś, Ti Gerard, moje serduszko, szukaliśmy cię przez cały ranek?On odwraca się, chcąc wyjaśnić, że był z..., że był na..., że on był..., że... — nie może

 przypomnieć sobie tego, gdzie był, nie pamięta, dlaczego zapomniał, gdzie był czy też

dlaczego czas, czas poranka, minął tak szybko. Najświętsza Panienka Maria czyta to w jegozakłopotanych oczach. — Spójrz! — mówi, wskazując na czerwone słońce — wciąż jest wcześnie, nie będę sięgniewać na55ciebie, odszedłeś tylko na chwilkę, krótszą niż poranek. Chodź.

  — Dokąd? — Cóż, czy nie pamiętasz? Szliśmy już tam — chodź. — Jak mam iść za tobą? — Czeka tu twój powozik. — Gerard pstryka palcami i stara się wszystko zapamiętać. Akiedy siedzi już w śnieżnobiałym powoziku, ciągniętym przez dwa baranki, na jego

ramionach sadowią się dwa białe gołębie, jak gdyby wszystko zostało przygotowanewcześniej. On przypomina sobie to teraz pełen zachwytu, i ruszają, choć jego szczęście mąci

 jedna kłopotliwa myśl, gdyż nie pamięta, kim był i co robił przedtem, podczas swejchwilowej nieobecności. Gdy mały biały jak śnieg powozik kieruje się ku Niebu, samo Niebostaje się niewyraźne i Gerard z głową w ramionach kontempluje doskonałą ekstazę. Wtem

 potrząsa nim gwałtownie siostra Maria i budzi go, on zaś odkrywa, że znajduje się w klasie zesmutnym oknem w narożniku, ściereczkami na półeczce pod tablicą, widniejącymi na niejgłupawymi zamazanymi znaczkami i wpatrującymi się weń zdumionymi oczami siostry:

 — Co ty robisz, Gerardzie! Śpisz! — Ja byłem w Niebie.  — Co? — Tak, siostro Mario, odwiedziłem Niebo! Wyskakuje z ławki i spogląda na nią, gotowy, by przekazać niebywałe wieści. — Teraz twoja kolej na czytanie katechizmu.  — Gdzie? — Tu — ten rozdział — pod koniec.Gerard czyta automatycznie, chcąc ją przebłagać. Podczas przerwy przygląda się dzieciomwokół siebie.56

 patrzcie! Wszystkie istoty! I patrzą na dziwnie smutne pulpity, na ich drewno, i ryją na nichznaki, inicjały, a mały chłopczyk Ouellette (nagle przy-przypomniany), jak zwykle z tym

samym spokojnym roztargnieniem, pogwizduje bezgłośnie na swojej gumce. Słońce spływa przez wysokie okna strumieniem blasku, rozświetlając smugi kurzu w klasie. Ten całyżałosny świat wciąż tam jest! I nikt o tym nie wie! Różowe przejawy tej samej pustki,wszędzie na świecie! Eteryczny kwiat świata!

 — Siostro, ja widziałem Najświętszą Marię Pannę! — Gdzie? — zakonnica jest oszołomiona. — Tam — we śnie. Siostra robi znak krzyża. — Ach, Gerardzie, przestraszyłeś mnie! — Ona powiedziała do mnie: „Chodź!", i był tam śliczny biały powozik, ciągnięty przez dwa baranki i wyruszyliśmy do nieba.  — Mon Seigneur!

 — Mały biały powozik! — dzieci powtórzyły z ożywieniem.

Page 25: Kerouac Jack - Wizje Gerarda

8/3/2019 Kerouac Jack - Wizje Gerarda

http://slidepdf.com/reader/full/kerouac-jack-wizje-gerarda 25/58

 — Tak, i dwa białe gołąbki na moich ramionach. Maria Panna zapytała mnie: „Gdzie byłeś,Gerardzie, czekaliśmy na ciebie cały ranek".Usta siostry Marie są otwarte.

 — Czy widziałeś to wszystko we śnie? — tutaj, teraz? — w pokoju? — Tak, moja dobra siostro, nie bój się, wszyscy jesteśmy w niebie, ale o tym nie wiemy.

 — Na miłość Boską! — Bóg sprawił to już dawno temu.Rozlega się dzwonek, ogłaszając koniec lekcji, niektóre dzieci czekają niecierpliwie na

 pozwolenie opuszczenia sali, ale siostra Maria jest tak oszołomiona, że nikt nie śmie się poruszyć. Gerard siada znowu57i nagle ogarnia go przemożna senność, serce słabnie jak przedtem, bolą nogi i gorączkarozpala mu czoło. Chłopczyk w odrętwieniu pozostaje na swym miejscu, przykładając rękę dorozpalonego czoła. Kilka chwil później rozgląda się po pustej sali, szukając ratunku u Soeur Marie i starszej Soeur Caroline, wezwanej specjalnie do klasy. Obie zakonnice przyglądają mu się z odrobiną szacunku.

 — Czy powtórzysz Siostrze Karolinie to, co mnie powiedziałeś? — Tak, ale nie czuję się dobrze. — O co chodzi, Gerardzie? — Znowu zaczyna być mi niedobrze. — Odeślemy go do domu... — Położą go do łóżka jak w zeszłym roku. Maleństwo nie ma dość siły. — On widział niebo. — Ach — wzruszając ramionami, wzdycha siostra Karolina.Tego samego ranka o dziewiątej trzydzieści moja matka, stojąc na podwórzu z klamerkamitrzymanymi w ustach, widzi, że Gerard, który powinien być w szkole, idzie ulicą, samotny,

 powłócząc nogami, z tymi oznakami zmęczenia, które sprawiają, że matka czuje chłód wsercu — „Gerard jest chory..."Ostatni raz wraca ze szkoły do domu.Kiedy w kilka dni później nadchodzi wigilia Bożego Narodzenia, Gerard leży w łóżku w

 bocznym pokoju. Puchną mu nogi, oddycha z trudem i boleśnie. W domu jest chłodno. CiotkaLudwika siedzi przy stole w kuchni i potrząsa głową. — „La peine, la peine — ból, ból,znowu ból w rodzinie Duluozów. — Wiedziałam już, że tak będzie, gdy się urodził — jegoojciec, ciotka, wszyscy wujkowie, wszyscy są słabego zdrowia, wszyscy cierpią. Cier-58

 pienie i ból. Powiadam ci, Emilu, Los nam nie pobłogosławił".Stary wzdycha i uderza otwartą dłonią w stół:

 — „Rozumie się samo przez się".Łzy płyną z jej oczu, ciotka Ludwika wysuwa szybko rękę, by schwytać upadającą kulę. — „Posłuchaj, to już Boże Narodzenie, on ma swoją choinkę, kupiliśmy mu już zabawki, a onleży na wznak jak trup — to nie jest w porządku krzywdzić w ten sposób małe dzieci, one niesą nawet na tyle duże, by zrozumieć. — Ach, Emilu, Emilu, Emilu, co się stanie, co się staniez nami wszystkimi!?"Jej łzy sprawiają, że ja również płaczę i szlocham. Wkrótce przychodzi wujek Mikę z żoną ichłopcami, po trosze na święta, po trosze, by zobaczyć małego Gerarda i podarować mu kilkazabawek. On również płacze — ten wspaniały potężny, smutny, udręczony wujek Mikę z łysą głową i błękitnymi oczami, krztusi się jak astmatyk, próbując zdławić płacz i z trudemwyrzuca z siebie długi lament: „Mój biedny Emil, mój biedny braciszek Emil, nazbyt wiele

ciebie dotyka!" Potem następuje już tylko urywany kaszel. W kuchni jego żona mówi domojej matki: „Mówiłam ci, żebyś troszczyła się o to dziecko — on nigdy nie był zbyt silny,

Page 26: Kerouac Jack - Wizje Gerarda

8/3/2019 Kerouac Jack - Wizje Gerarda

http://slidepdf.com/reader/full/kerouac-jack-wizje-gerarda 26/58

wiesz — zawsze musiałaś go ciepło ubierać". I tak dalej... Moja matka płacze również, jak gdyby była w jakiś sposób temu wszystkiemu winna. Gerard budzi się w swym pokoju,słysząc jej łkanie i uświadamia sobie ze współczuciem, ciążącym jego małemu sercu, że totylko ulotny smutek, który przeminie, gdy niebiosa odsłonią jej swoją nieskazitelną biel.„Mon Seigneur — myśli chory chłopczyk — pobłogosław ich wszystkich".

59Wyobraża ich sobie wchodzących do brzucha baranka. Nawet wówczas, gdy wpatruje się wdrewno okiennej framugi i tynk sufitu ozdobiony małymi pajęczynami, poruszającymi się podwpływem ciepła.Posłuchajcie, amigos, prastarego przesłania: nigdy nie jest tak, jak myślicie, nie istnieje też to,o czym myślicie, że istnieje, stanowi bowiem starszą materię, pierwotną i czystą. Świniemogą zryć pole, przybiec na zawołanie, pełnego radości siewcy, ludzie mogą uważać się zastworzenia stojące wyżej niż świnie i spacerować dumnie wiejskimi drogami, a geniuszewyglądać z okien i wynosić się ponad zwykłych prostaków, nerwy w sosnowych igłach mogą ustępować unerwieniu łabędzia, ale czy którekolwiek z nich, albo kamień, wie o tym? Tak czy owak jest to wciąż ta sama prawda: żadnego z nich tak naprawdę nie ma, to tylko film

świadomości. Uwierz w to, jeśli zdołasz, a będziesz zbawiony, uwalniając się i rozpuszczającw nieskończoności. Gerard, leżący na łożu śmierci, na swój sposób dobrze o tym wiedział.Któż zesłał nam tu wiedzę Diamentowego Światła? Dlaczego? — gdyż jest, jest — i była,

 była — i będzie, będzie — będzie!W wigilię Bożego Narodzenia 1925 roku Ti Nin i ja, ciągnąc saneczki, pobiegliśmy wesołona świeżo spadły śnieg na Beaulieu Street, zapominając o naszym bracie okrytym obszernym

 płaszczem, chociaż to właśnie on wysłał nas na dwór z zaleceniem, byśmy bawili się dobrze iślizgali daleko.

 — Spójrzcie na ten śliczny śnieg na dworze, idźcie się pobawić! — krzyknął jak czuła matka,więc ubraliśmy się ciepło i wyszliśmy.60Chociaż miałem tylko trzy lata, wciąż pamiętam urok nieba tego niezwykłego wieczoru.Ponad dachami, na których przez całą noc leżał bielutki śnieg, i nad koronami brzóz,ciągnącego się na zachód Dracut, słońce rzucało teraz ciemny bladoróżowy blask. Naddachami rozciągał się magiczny błękit Lowell, owej zimy pełnej ostrych jak brzytwazmierzchów, tak niezapomnianych, tak zimnych i suchych jak suchy lód, krzesiwo, iskry, jak sypki śnieg gromadzący się pod progiem drzwi. Śnieg, na którym tak cudownie rysują sięsylwetki ptaków spoglądających w mrok, wskazujących ścieżkę, wyciszonych. Śnieg, naktórego tle tak wspaniale prezentują się sylwety kościelnych wież, szczyty dachów i ogólnywidok Lowell, i zawsze wątły dym, unoszący się jak modlitwa z kominów ludzkich domostw.Całe miasto rozświetla rdzawy blask ostatnich przygód dnia, plamiący krwawą zorzą szyby w

oknach, posyłający piratów na wschód i w chmurach, nacierających na siebie na horyzoncieShrewburies, niosący skroś głębokie cięcia i potężne żelazne konstrukcje wojennych machin,inne odcienie purpury oraz szafranowego szkarłatu wszetecznego gniewu. Tam, gdziewojskowe szyki przerzedziły się i na potwornym kilimie nieba pozostały jedynie wypisanekrwawym blaskiem imiona, i stłumione odgłosy salw artyleryjskich oraz mamroczące wrozkoszy usta, daleko nad chmurami, daleko stąd, tam gdzie, jak mówią dzieci: ,,na północyżyje stary człowiek z okrągłym nosem i ogromnymi białymi ustami, które są stale otwarte".Te potężne niebiosa pochylają się nad Lowell i Gerardem, który leży na łożu śmierci,wiedząc, że umrze z różańcem w ręku, basenem przy łóżku i poduszkami podłożonymi podobolałe nogi. Przez okno w narożniku chory widzi część nieba w kształcie klina, na61

zewnątrz grudniowa noc wypełnia swój ogromny gabinet. Jest wigilia Bożego Narodzenia ichłopcu pęka serce, kiedy uświadamia sobie, że będzie to jego ostatnia Gwiazdka na tej

Page 27: Kerouac Jack - Wizje Gerarda

8/3/2019 Kerouac Jack - Wizje Gerarda

http://slidepdf.com/reader/full/kerouac-jack-wizje-gerarda 27/58

naszej niewinnej, niedoskonałej ziemi. — „Ach, tak — gdybym mógł powiedzieć im to, oczym wiem. Kiedy jednak zaczynam, myśl ucieka, przemija, nie można o tym mówić, aleteraz ja o tym wiem — to jest jak sen. Ci wszyscy biedni ludzie obarczeni swymi domami,kominami, Świętami Bożego Narodzenia i dziećmi — posłuchaj, jak oni wrzeszczą na ulicy,

 posłuchaj dzwoneczków ich sań. Oni biegają, rzucają się na śnieg, zjeżdżają na swych

saneczkach niezbyt daleko, a potem to już wszystko — to wszystko. I ja, duży dureń, niemogę wyjaśnić im tego, co tak gorliwie pragną zrozumieć. Tak jest, gdyż Bóg nie chce,żeby..."Bóg stworzył nas na swoją chwałę, nie naszą.

 Nin i ja zjeżdżamy na saneczkach i opatuleni szalikami przeżywamy dramaty, kłócąc się zinnymi dzieciakami, i tak dzieje się od początku świata, pośród jego wielkich i małychamfilad, i nic się nie zmienia.W kuchni przed powrotem taty, w spokojnym „międzyczasie", kiedy Gerard wreszciezasypia, a my wciąż ślizgamy się na saneczkach — mama bierze mszał do ręki i rozwijakartkę, na której zapisane są słowa modlitwy do św. Marty:„Św. Marto, uciekam się pod Twoją pieczę i proszę o pomoc, a na dowód swej miłości i

wiary ofiarowuję Tobie to światło, które będę zapalać co wtorek".Zapala poświęconą świecę.„Wspomóż mnie w trudnościach, i dzięki wielkiemu zaszczytowi, którego dostępujesz,zamieszkując w domu Naszego Zbawiciela, wstaw się za moją rodzi-62ną, byśmy zawsze zachowali Boga w naszych sercach, a On nie opuścił nas w razie potrzeby.Błagam Cię, byś w swym nieskończonym współczuciu wyświadczyła łaskę, o jaką Ciebie

 proszę".(Stan łaski)„Gdybyś był łaskaw, mój Boże, pobłogosławić mojemu biednemu małemu Gerardowi isprawić, by znowu był zdrów i mógł przeżyć w pokoju swoje naleńkie życie — bez bólu — on już tyle wycierpiał. On wycierpiał tyle, że tego bólu wystarczyłoby na dwudziestu czterechstarych chorych ludzi, a nie poskarżył się ani jednym słowem. Boże mój, zlituj się nad tymmałym dzielnym dzieckiem, amen".„Proszę Ciebie, Św. Marto — kończy czytanie modlitwy — bym pokonała wszelkietrudności,-tak jak Ty pokonałaś smoka, który zwyciężony legł u Twych stóp. Ojcze Nasz. — Zdrowaś Mario. — Chwała Wam".W tej samej chwili wielka gromada pań w czarnych strojach rozsypuje się po całym kościeleŚw. Ludwika. Klękają lub siadają w ławach, albo też zatrzymują się przy ołtarzach

 poświęconych różnym świętym. Ich wargi mamroczą modlitwy, kiedy proszą o wspomożeniew trapiących je kłopotach, i dołączają swoje błagania do tych, którzy w mrocznych ziemskich

świątyniach, w królestwie świadomości wierzą, że On widzi wszystko, co się dzieje, iwysłuchuje prośby strapionych, gdy skłaniają swoje myśli ku Niemu. Niektóre z kobiet mają  już osiemdziesiąt lat i od przeszło ćwierć wieku każdego dnia o zmierzchu przychodzą dotego dolnego kościoła, a mają wiele powodów, o! wielorakich powodów, by wznosić modły z

 podziemi.Zdumiewające jest to, że rozbawione dzieci zawsze piszczą z radości, biegając wokółkościoła o smutnej godzinie zmierzchu.63Doprawdy, do tego stopnia zdumiewają bywalcy barów i piwosze, rozpychający się łokciamiw tajnych * klubach za każdym rogiem, że człowiek rzeczywiście mógłby uwierzyć w

 przesłanie Rabelais i Khay-yama i odrzucić Biblię, święte Sutry i jałowe Boże przykazania.

 — „Encore un autre verre de Ыёге топ Christ de vieux matoul Jeszcze jedną szklaneczkę piwa, ty stary kocurze!"

Page 28: Kerouac Jack - Wizje Gerarda

8/3/2019 Kerouac Jack - Wizje Gerarda

http://slidepdf.com/reader/full/kerouac-jack-wizje-gerarda 28/58

 — Więc nawet w wigilię Bożego Narodzenia klniesz jak szewc!? — Jeśli nie rozgrzeję sobie żołądka szklanką piwa i jeszcze dwustoma kufelkami, zanimruszę w drogę, to inaczej nie potrafię okazać radości w czasie tych „Wesołych" Świąt.Calvert, Caribou est sou, Caribou jest pijany!

 — Pijany? Chodź ze mną do domu, mam tam trochę whisky. Ona sprawi, że napełnisz swoje

słowa innego rodzaju mardelWystarczy, żebyście pojechali do stolicy i wstąpili to tu, to tam, do tych barów przy Ste.Catherine Street w Montrealu, by przekonać się, jak chleją i przeklinają ci wszyscy faceci wświecie Canucks, zapatrzeni w dno kielicha.

 — Pedale, skurwysynie, idź w cholerę! — Ach, ty bękarcie.Pięknie świętują Boże Narodzenie, nie ma co. W narożniku stoi małe, oświetlone lampkamidrzewko, a oni siedzą pod nim i piją. Do środka wchodzą młodsi, będą musieli dobrze się

 podszkolić, by dorównać tym starym gazerom i typkom.Mój ojciec, wracając do domu, wstępuje na jednego „szybkiego". Jest w towarzystwieswojego starego przyjaciela Gastona Mac Donalda — właściciela kapi-

* Tajnych w okresie prohibicji [przyp. tłum.].64talnego Stutza (rocznik 1922), zaparkowanego na ulicy, oraz Manuela, który z grzecznościodwozi zazwyczaj tatę do domu w przyczepie motocyklowej. Dziś jednak jest zbyt zimno, onizaś są tak wstawieni, że motocyklowa jazda mogłaby skończyć się nieszczęściem.

 — Pij, Emilu, rozwesel się, psiakrew, to przecież Boże Narodzenie! — Ach, on już przedtem chorował. — Tak, ale zawsze pęka mi z tego powodu serce. — No cóż, biedny Emilu, w takim stanie ducha równie dobrze mógłbyś rzucić się na skały zklifu w Małej Kanadzie... Posłuchaj no, nic nie możesz zrobić. Zgódźmy się!

 — Zgódźmy się! — Przeklęty Manuelu, myślałem, że urodziłeś się, by zostać pijakiem. — Pijacy nie tracą czasu — powiada pomocnik mojego ojca z chytrym uśmieszkiem.Przesiadują tu również, tłoczący się w kupie, pogrążeni w milczeniu pijacy z ogromnymi,sinymi z zimna pięściami, pochyleni nad kielichami i próbujący zapomnieć o swych żonach.Gdy spojrzysz w ich stronę, zobaczysz wydłużone, ściągnięte smutkiem twarze.

 — Biedny ten stary pies, spójrz Bolduc. Czy wiesz, że ten facet był najlepszym baseballistą na mistrzostwach YMCA w 1916, '17 i '18?! Zaproponowali mu przejście na zawodowstwo.

 Nie, jego ojciec nie zgodził się na to, stary twardy Rocher Bolduc. „Zostań w sklepie —  powiedział — niech cię cholera, inaczej stracisz go na zawsze!" Dzisiaj jego syn ma sklep,sprzedaje dzieciom cukierki, smakołyki, ołówki, grzeje się przy piecyku w kącie. Ubrany w

ciepły sweter, Bolduc spędza tam cały dzień, jego żona zaś aż gotuje się3 — Wizje Gerarda65z nienawiści, a przecież był czas, że cieszył się sławą najpotężniejszego atlety w Lowell, niemówiąc już o tym, że nie było w całym mieście większego przystojniaka i szczęściarza!Dziwnym zrządzeniem losu żona Bolduca, w czerni, jest teraz jedną z najbardziejzasmuconych kobiet, siedzących w mrocznych kościelnych ławach kilka bloków dalej.Mój ojciec wypija drinka, może dwa albo trzy, wyciera usta i piechotą podąża w kierunkudomu, mijając kawiarnię na rogu Lilley i Aiken. Zatrzymuje się przy sklepie, by kupić swojeulubione cygara „7-20-4", potem przystaje koło piekarni, by nabyć świeży francusko-amerykański chleb, który w domu, na drewnianej desce, pokroi w skibki, wystarczająco

wielkie, by można na nich napisać swój życiorys. — Hej, Emilu — tak długo się nie widzieliśmy.

Page 29: Kerouac Jack - Wizje Gerarda

8/3/2019 Kerouac Jack - Wizje Gerarda

http://slidepdf.com/reader/full/kerouac-jack-wizje-gerarda 29/58

 — Jestem bardzo zajęty. — Masz wciąż tę drukarnię w pobliżu Royalu? — Urządziłem ją tam, Roger, interes idzie mi dobrze. — Anglais nie dają ci marde? (Anglicy) Irlandczycy, Grecy? Jedyną rzeczą, jaką lubię,handlując chlebem, jest to, że robię interesy z Kanadyjczykami (wymawiał ,,Ka-na-jyń-

czyka-mi) — puszy się jak paw, wydymając wargi i wzdychając z emfazą.Ojciec częstuje Rogera cygarem. W porównaniu z nim mój stary to skomplikowanykosmopolita.

 — Zobaczymy się na bazarze? — Jeśli będę miał czas, w każdym razie ustawię mały kramik z zaproszeniami, maleńki.I wszystkie zwyczajne dowcipy, szczegóły mody oraz zdjęcia, tworząc społeczną panoramęCenterville w Lowell 1925 roku, ukazują obraz bardzo zżytej francuskiej społeczności(mówiącej tym szczególnym, dodającym jej niezwykłości, średniowiecznym ga-66lijskim), jakiej trudno by szukać w dzisiejszej Francji długouchych.Emil wraca do domu z cygarami i chlebem, obchodzi narożnik Beaulieu o zmierzchu, kiedy

 przedwieczorne chmury pokonały w swej ostatniej wojnie srogość i purpurę, a oto wschodzigwiazda wieczorna, migocząc niczym magiczny lampion na ledwie widocznych flankachodwrotu. W domach zapalają się przyćmione i łagodne światła, i on widzi, jak mała Nin i ja

 baraszkujemy na naszych sankach. — W każdym razie dwoje z nich cieszy się dobrym zdrowiem, jednak w głębi serca nieumiem być szczęśliwy. Gerard, nie ma nikogo takiego jak on. Nigdy nie będę w stanie pojąć,skąd w takim małym chłopcu bierze się tak wiele dobroci — tak wiele — dosyć, by wywołaćwe mnie płacz. Niech to cholera, wzrusza mnie sposób, w jaki on przechyla na bok swoją główkę, jest taki zamyślony, taki smutny, taki skupiony. Oddałbym wszystkich mieszkańcówLowell samemu Diabłu, w zamian za życie mojego Gerarda. Czy zachowam go? — zastanawia się, spoglądając w górę na te same milczące gwiazdy, w które wpatrywał sięGerard.

 — Mystere, to Boże Narodzenie sprawia, że psy płaczą. Chodźcie, moje dzieciaczki! — woła Nin i mnie, ale nie słyszymy go rozgrzani zabawą na zimnym śniegu. Wchodzi więc do domutym smutnym, żałosnym krokiem wszystkich mężczyzn wracających po ciężkiej pracy. Jegowidok przypomina anioła powracającego z nieba i rozglądającego się wokół.

 Nadchodzi Gwiazdka, Gerard dostaje w prezencie wspaniały zestaw konstruktorski,wystarczająco duży, by budować dźwigi, którymi można wznieść dom.67: Л *Siedzi w łóżku, oglądając prezent swymi smutnymi oczami. Jego wykrzywiona twarz i

skulone ramiona wydają się powtarzać bezgłośnie: „Ach, spójrzcie na to, moje duszyczki". Nin dostaje maleńką laleczkę wraz z malutkim wysokim krzesełkiem. Pamiętam dokładnie, jak znalazła ją w ten bożonarodzeniowy poranek, zawieszoną na choince za włosy. Gerard jeszcze w tym samym tygodniu zrobił Nin mały domek dla lalek. Zawsze dostawaliśmydodatkowe prezenty z rąk naszego rodzinnego Świętego Mikołaja. Ja dostałem zabawki, októrych zapomniałem na amen.Potem Nowy Rok.Później zimny ponury styczeń, wreszcie nieprzyjazny luty żelaznymi palcami ściskającyżebra.Gerard leży przez cały czas, wstając tylko po to, by pójść do toalety czy też, chociażniezmiernie rzadko, słaniając się na nogach, pojawić się przy stole, aby zjeść śniadanie. Kiedy

mama sprzątała już talerze, siadał czasem na pół godziny, wznosząc wysokie konstrukcje,którym przyglądałem się, stojąc obok niego. — „Co robisz, Gerardzie?"

Page 30: Kerouac Jack - Wizje Gerarda

8/3/2019 Kerouac Jack - Wizje Gerarda

http://slidepdf.com/reader/full/kerouac-jack-wizje-gerarda 30/58

 Nie odpowiadał nigdy, ale podziwiałem szybkość, z jaką budował i skupioną twarz, kiedystarał się wymyślić nową konstrukcję. Samego mnie zdumiewało uwielbienie, jakim godarzyłem.Męczył się bardzo szybko i wracał do łóżka, wzdychając z żalu, że nie może dokończyć

 jakiejś konstrukcji. Próbował zasnąć w samo południe, a ja nie miałem się już z kim bawić.

Przynosiłem mu podkładkę do rysowania, papier i kredki, on zaś podnosił się z trudem, bynarysować mi to, czego żądałem. Siedział na brzegu łóżka, opierając się na poduszkach, zopuszczonymi nogami, w białym pokoju z oszronionymi oknami, a matka przyglądała sięnam, stojąc w drzwiach. Kiedy pytała: „Czy jest ci teraz weselej?",68w jej głosie zawsze rozbrzmiewała radość, jak gdyby wszystko było w porządku. Pięćdziesiątlat później będzie taka sama, równie spokojna, jakby to wszystko przewidziała.

 — „Ti Pousse, Ti Pousse, jaki jesteś tłuściutki, Ti pousse". — Gerard drażnił się ze mną wudawanych bójkach, przytulał mnie i głaskał po twarzy. „Mała Kapusteczko, Wilczku, MojeMasełko, Chłopczyku, Puszku, Mały Głuptasku, Dzikusku, Mały Nicponiu, Łobuzku, MałaPłakso, Mały Krzykaczu, Mały Zwycięzco, Rozbój niczku, Leniuszku, Mały Kitigi — Ti

Jean, Ti Jean — Ti Jean Louis le gros Pipi — Tłuś-cioszku — ważysz dwie tony —  przywiozą ciebie ciężarówką — Rumieńczyku, Mała rumianko gębu-sio, popatrz mamo, jakieśliczne rumiane policzki ma Ti Jean. Wyrośnie z niego prawdziwy przystojniak — istny chłopna schwał!"Cieszyłem się w jego obecności ciepłem i radością, przeczuwając jakby, że ich sprawcadostąpi wiecznego szczęścia. Zamierzałem odwdzięczyć się za to kiedyś, jak Upadły Anioł.W środku nocy budzi Gerarda przeszywający ból w nogach i piersi. Chory wydaje cichy jęk itłumi go, uświadamiając sobie, że wszyscy śpimy, a mama jest wyczerpana. Leżę wdziecinnym łóżeczku po drugiej stronie pokoju, ssąc wargami rąbek poduszki. „Auu, jak boli,

 jak boli!!!" — pojękuje mój brat i zaciska piąstki z bólu, którego nie może już znieść. Bólnasila się i słabnie jak światło. „Jak rwie, jak rwie, jak rwie, dlaczego spotkało to właśniemnie, co ja takiego zrobiłem? Wszystko wyznałem księdzu, niczego nie zataiłem podczasspowiedzi. — To nie dlatego. Ach, sądzę, że nikt nie zasługuje na taką karę.Wizje Gerarda69Auuu — Oooch — Auuu". Ukrywa twarz w dłoniach, bliski płaczu. Wygląda to tak, jakby namałe kociątko zwalono z ciężarówki ogromny ładunek kamieni. Żałosna nieuchronnośćśmierci i jej ból spotykające najlepszego i najbardziej ukochanego spośród nas. Dlaczegostworzono dusze tak wspaniałe, skoro muszą skręcać się z bólu, by wydać w końcu ostatnietchnienie? Dlaczego Bóg nas zabija? Nie trzeba słów, by udzielić odpowiedzi.I Gerard o tym wie. Rozpamiętuje teraz całe swoje życie. Nie ma to nic wspólnego z bólem,

który nękał go przez całą noc i jeszcze doskwiera. Rozmyśla o tym, że kiedy się urodził, byłszary deszczowy poranek i w ponurym gabinecie wszyscy mieli mokre buty i kalosze, wkuchni paliło się przygaszone żółtawe światło, wydobywające z półmroku pełne wypiekówtwarze żyjących. Gdzieś pośrodku tego wszystkiego zwraca się do nie narodzonego jegoDoradca, przestrzegając: „Nie rób tego. Nie rodź się!" On jednak urodził się, chciał to zrobić izrobił, lekceważąc przestrogę Odwiecznego Doradcy.

 Noże przeszywają jego wijące się z bólu ciało, rzuca się na łóżku i przewraca na boki, chcącuciec przed bólem, który odrobinę słabnie. — „Dlaczego właśnie mnie, właśnie mnie tospotyka". On wie, że mnie nie przytrafia się to nigdy, mimo że rzucam się w moim łóżeczku.

 — „To spotyka tylko mnie". — Słyszy chrapanie tatusia na piętrze, mniej równomiernechrapanie Ti Nin i mamy. To zdarza się tylko jemu. Jest środek nocy, okno przecieka i

grzechocze poruszane wiatrem. Na zewnątrz, nad zimnymi kanałami Lowell po drugiejstronie rzeki, wirują w blasku księżyca płatki śniegu.

Page 31: Kerouac Jack - Wizje Gerarda

8/3/2019 Kerouac Jack - Wizje Gerarda

http://slidepdf.com/reader/full/kerouac-jack-wizje-gerarda 31/58

70„Och, kiedy przestanie...?"„Ach, mój Boże, pomóż mi..."Przeszywający ból. — „Pomóż mi!" — wykrzykuje bezwiednie. — „Nikt nie pojmie, jak 

 bardzo mnie boli. O mój Jezusie, opuściłeś mnie i zadajesz mi ból. Ale ty także cierpiałeś.

Ach, Jezu, nic mi nie pomoże — nic". — Niesamowity przeszywający ból, który przychodzi jak bezczelny złodziej, by dokonać jawnego, błyskawicznego rozboju, i znika nagle, wraz ztwoim uspokojeniem. —„Muszę umrzeć! Muszę umrzeć!"„Czy poza tym wszystkim, poza zasnutym śniegiem oknem, mroźną nocą i wielkim wiatrem,moimi chorymi nogami i wszystkim innym w domu, czy poza tym wszystkim jest jeszczecoś?"Ekstaza rozwija się w jego umyśle jak kwiat i odpowiada mu „tak", on widzi jakby milion

 białych kropek, a w następnej chwili ponownie jego nogi przeszywa ostry ból. Gerard otwieraoczy, próbując się skoncentrować, jak rzymski żołnierz czekający na śmierć na opustoszałym

 polu bitwy i przez trzy dni i noce wołający o zmiłowanie, bez kęsa strawy i kropli wody, i wkońcu umierający. Jest wcieleniem wielkiego Amerykanina Świętego Edgara Cay-ce

(związanego z nim w jego wcześniejszej wędrówce dusz), niczym rozkwitający kwiat,skazany w wieku dziewięciu lat na to, by stanąć w obliczu zimnego, bezlitosnego potwora zkości i pokonać go, przeciwstawiając ciemności swoją naturalną dobroć. On sam, jegoosobowość — dusza nie jest niczym innym jak ofiarą, tyranizowanym, udręczonym przez bólwybrańcem śmierci, który musi ulec w ostatecznej rozgrywce. Słowami nie można tegowyrazić — „Zostałem rzucony w tę otchłań!" — Przychodzi mu do głowy tysiąc pomysłów.

 — „To musi się skoń-71czyć!" — Odwieczna ludzka myśl, która trwa jak ból i rani.Słowa nie oddają tego, czytelnikom robi się niedobrze, ponieważ to się im nie przydarza.O Panie, Eteryczny Kwiecie, Wysłanniku Doskonałości, Wysłuchujący Modlitwy, UnieśSwoją diamentową rękę,By udaremnić Zniszczenie, Zagładę — O Ty, Opoko,Wesprzyj wszystkich, doprowadzonychdo ostateczności — Pobłogosław wszystkich żyjących i umierającychw nie kończącej się przeszłościeterycznego kwiatu,Pobłogosław wszystkich żyjących i umierającychw nie kończącej się teraźniejszości

eterycznego kwiatu,Pobłogosław wszystkich żyjących i umierającychw nie kończącej się przyszłościeterycznego kwiatu,amen.Z duszy Gerarda płynie ku całemu światu nieustające współczucie, nawet wówczas, gdy jęczyw samym środku swej własnej ostateczności.

 Nadchodzi poranek, a wraz z nim ból chwilowo słabnie. Mama gotuje w kuchni owsiankę,znad pieca unosi się obłok pary i okno w sypialni Gerarda zaparowuje, sprawiając, żewszystko wydaje się przesycone zadowoleniem, daje radość jak prosty wysiłek. Ziemia iciało są obrzydliwe, ale

72istnieje ludzkie braterstwo pod bezlitosnym niebem.

Page 32: Kerouac Jack - Wizje Gerarda

8/3/2019 Kerouac Jack - Wizje Gerarda

http://slidepdf.com/reader/full/kerouac-jack-wizje-gerarda 32/58

 — Przyrządzam ci Gerardzie trochę smacznej owsianki i wyśmienite grzanki, poczekaj jeszcze pięć minut, przyniosę ci posiłek na tacy i razem zjemy pyszne śniadanie! — To była ciężka noc, mamo. — Cóż, już minęła, mój złoty aniele. Bolało cię? — Oui — odpowiada smutno.

 — Powinieneś mnie zawołać, kiedy cię boli. Zawsze mnie wołaj, gdy czegoś potrzebujesz,mama tu jest. Tutaj! Ti Pousse się obudził, twój towarzysz zabaw wstanie i będziecie mogli bawić się razem przez cały ranek. — Och, mamo, jestem taki szczęśliwy, że jest już rano, owsianka pachnie tak ślicznie, jesteśtaka miła, mamusiu.Takie słowa usłyszeć może niewiele matek na świecie. Oczy mamy zachodzą łzami. Wyciera

 je nad garnczkiem parującej owsianki. — Drogi aniele, czy ci wygodnie? Pozwól, że poprawię poduszkę. — Sprawnie uklepuje poduszkę, potem całuje syna. — Proszę, złoty aniele mamusi. Nie martw się, wyzdrowiejeszza dwa miesiące. Doktor Simpkins zapewnił mnie o tym. Będziesz mógł wyjść na dwór i

 bawić się w ciepłe, pogodne dni! Za dwa tygodnie będzie już marzec i trach, raz dwa,

nadejdzie kwiecień! — maj! Sam zobaczysz, jak to prędko zleci? — Oui, mamo. — Nie martw się, mama zatroszczy się o ciebie i będziesz zdrów, nim baranek machnie dwarazy ogonkiem.Ogromna radość, że próżnia nocnego koszmaru jest już przeszłością. Gerard czuje nowy

 przypływ sił, widząc uradowaną matkę, która śpieszy ku niemu73z parującą tacą. Czeka go długi dzień wypełniony rysowaniem i zabawą zestawemkonstruktorskim. Słońce nie pokazało się, jest zimno, pochmurno i szaro. Zza okna docierają złowieszcze odgłosy życiowej aktywności i zdrowia.Gerard przeżuwa z namaszczeniem każdy kęs tego prostego posiłku, jak gdyby był święty.Chce się nim bardziej nacieszyć, wszystko bowiem jest takie chwilowe. „Rożek grzanki — wyśmienity — środek grzanki — proszę". Słabe strzykanie w nogach przywołuje ból, którydoskwierał mu minionej nocy. Ze słabym westchnieniem odstawia tacę na bok, niemniej

 jednak dostrzega, że jego rozumowanie ma sens: „Ach, więc to wznosi się i opada, i nicwięcej. Najlepiej nie straszyć nikogo i nie krzywdzić — nie dopuścić do tego, by siędowiedzieli".Wstaję w swym łóżeczku, w długich kalesonkach, zazdrosny o to, że Gerard dostał śniadanie

 przede mną. Myślę, że dzieje się tak, ponieważ jest chory. — Ja! ja! — płaczę. — Ja również jestem głodny! Oni zawsze mu tak nadskakują! — Wydymam wargi. Pamiętam wyraźnie ten poranek, gdy stałem w łóżeczku. Kijami i

kamieniami można połamać kości, ale słowa nie zranią mnie nigdy?Gerard jest odrobinę zniecierpliwiony moim postukiwaniem w łóżeczko i rzuca mi spojrzenie pełne irytacji — „Eh twe, och, ty!"I nie mam żadnych wątpliwości, że matka kocha Gerarda bardziej niż mnie.Po chwili wstaje tato i z nieprzytomnym wzrokiem utyskuje w kuchni nad śniadaniem,nieświadom, jak Edgar Cayce przypomina nam dobitnie — ,,wizji obecnej przed naszymioczyma". Noc życia jest straszliwie długa i złudnie krótka.74Caribou, mężczyzna, który poprzedniej nocy był najbardziej pijany i najweselszy, doznałnieopisanie upiornych wrażeń, znalazłszy się pod mostem, gdzie chwiał się i zataczał,wymiotując i spluwając. Teraz znowu podnosi do ust kielich z porannym drinkiem, który

wkrótce przeniesie go z powrotem — w co?

Page 33: Kerouac Jack - Wizje Gerarda

8/3/2019 Kerouac Jack - Wizje Gerarda

http://slidepdf.com/reader/full/kerouac-jack-wizje-gerarda 33/58

„Czego jeszcze chcesz ode mnie? Czy wszyscy umieramy? Czy wszyscy jesteśmyzbiorowiskiem ty-już-wiesz-czego? Kłamców? Biedaków? Inwalidów? Cóż więc? Ja piję.Otwórz wrota, mój bańdziochu, pozwól mi spróbować jeszcze raz". Wykorzystuje swoją kolejną szansę, tańczy gigi do dziesiątej i zasypia w południe. To, co robi o czwartej po

 południu, nie różni go w zasadzie od tych dam w czerni, które w mroku kościoła przesuwają 

 paciorki różańca — wynika z takich samych egoistycznych pobudek. Prawda bowiem, którą uświadamiamy sobie, patrząc na zmarłego, przemawia do wszystkich, wliczając wesołków, płaksy, cyników i optymistów. Prawda, objawiona w kościach umarłego, pokazuje, że całe towspaniałe i ponure, toczące się obok, bezwolne życie i moje porzucone księstwo odchodzi,unicestwiając wszystkie symbole, szefów, krzyże i liście, cicho znikające w pustce.W moim przypadku wieści o prawdzie przychodzą z milczących grobów zmarłych przodków.Oburzajcie się, jeśli chcecie, na to ponure proroctwo.Zaczyna się zabójcze ożywienie wiosenne, kiedy rozmiękła ziemia nabiera żyzności iwytwarza niezliczone formy życia, skazane na obumarcie. Na marcowym niebie możnazobaczyć tysiące wspania-75

łości, i księżyce, wraz z tymi, które widzisz poprzez rozkołysane, szumiące gałęzie sosen.Rzeka niosąca humus płynie przy brzegu bardziej ociężale, obarczona wymytą glebą, którastanowi jakby pieczęć ziemi, zamykającą się w jej chwalebnym kamiennym Grobowcu. Iusłyszymy dziś wieczorem śmiech w rozmiękłej ziemi. I będą tam trociny, drzewa, kobieceuda, zakola rzeki, światło gwiazd, werandy za domem, więcej dzieci, młodzi żonkosie, piwo.Będzie rozbrzmiewać śpiew w koronach kwietniowych drzew. Będą odwiedziny gości z

 pierzastymi ogonami i oczami jak paciorki. Robactwo wypełznie z roztwierającej się ziemi(czarne, tłuste i niebieskie), jak gdyby ktoś ściskał ją od spodu. Będzie nowa ryba. Będzie — 

 będzie On sam. Nagle zaniechane wojny w koronach drzew ustąpią miejsca gorętszym potyczkom i będą  plotki, i śpiewy na wzgórzach, kiedy śnieg stopnieje, spływając strumyczkami ze stoków, byukryć się przed krwawym światłem i połączyć z wielkim ciałem rzeki. Tak więc Oceanznowu przyjmie daninę wezbranych wód, jak zawsze w kwietniu, jednak gospodarz ziemi bezkresu nie stanie się przez to bogatszy, ale też z takimi przepastnymi skrzyniami skarbównigdy nie będzie uboższy. W oceanie jest wiosna, tak głęboka i zieleniejąca, że nie potrafimyocenić. Opiewam więc jej piękno na powierzchni, wiosnę, która sprawia, że czujemy się tak smutni i nieskazitelni, a poranne powietrze przynosi nostalgiczny dym papierosów odświętych pełnych nadziei palaczy. Przechodnie zdejmują kapelusze i w końcu zbytecznechowają w szafach, powiewają płaszcze i snują swoje opowieści, a ludzie przestają nosić

 podkoszulki i nagle w ciepłe popołudnie dwudziestego szóstego kwietnia podwijają rękawykoszul, i zaczyna się gra

76w piłkę. Nadchodzi czas, kiedy cała ziemia jest czarna od żywotnych sił.Bez końca można by mówić o wiośnie, a w tej oddzielonej od świata Nowej Anglii jest Onawielkim wydarzeniem, nadchodzącym długo i przepływającym tak szybko jak wezbranarzeka. Można w niej zobaczyć skalny rumosz i glebę, zabrane z siedemnastu tysięcy żyznych

 pól, ciągnących się wzdłuż obu brzegów, od samego jej źródła. W tym czasie marmur stopiłby się w takim kraju, a żyły nabrałyby w rzece żywszej barwy. Dzieci biegają na polachi nad brzegiem rzeki do utraty tchu, jak książęta i królowie, słynni starożytni szaleńcy, aż dodziwnego oszołomienia. Zapędzić je w tym czasie do pociętych nożem szkolnych pulpitów, to

 jakby zażądać od Tana, by schował swoją Lodową Siekierę i pożegnał się z swym statkiem.To szalony liryczny czas, lekki i zwiewny. Mgiełki nad łąkami rozświetla słońce, które nigdy

nie jest dokładnie złote, nigdy dokładnie srebrne, nigdy zupełnie jasne, nigdy zupełnieciemne, nigdy nie bywa przez dłuższy czas zamglone, ale przyciąga nieustannie oko,

Page 34: Kerouac Jack - Wizje Gerarda

8/3/2019 Kerouac Jack - Wizje Gerarda

http://slidepdf.com/reader/full/kerouac-jack-wizje-gerarda 34/58

maskując wojny, przenika wszędzie poprzez strukturę chmur i ukazuje lśniące skrzydła ptaków. Na krzakach i drzewach pojawiają się pierwsze pąki, a kwiecie, zrodzone w twymsercu, płynie, by upamiętnić Nowo Przebudzonych i upada w dołki, i na pola gry w klasy,Vaya. Potem zapada noc i aż po horyzont rozbrzmiewa narastającą zewsząd zwierzęcą muzyką wszystkich westchnień wszystkich mężczyzn świata, biorących udział w Szeptanej

Wojnie, o której dowiesz się za ogrodzeniem, za smutnymi drewnianymi amerykańskimi płotami i pod obiecanym złotym księżycem. Grot strzały utkwił w twym ciele, obietnicawypisana na Tabliczkach Brodatych Proroków Utrudzonego Człowieka: ekstaza żyjących iumierających...77Będziesz miał swoje zimne wojny i gorący rozejm, i tarło wszelkich istot, powszechnaekstaza, orgazmy, krzyki namiętności, obrzędy wiosny, maja, czerwca, lipca i wyrój pszczół.

 Nieważne, co mówi ktokolwiek, będziesz to miał, będziesz śnił, że to przeżywasz i spełnią sięsłowa popularnej miłosnej piosenki „Zdobędziesz to".Płatki kwiatów opadały z drzew i tańczyły za szybą, ale Gerard nie czuł ich wiosennej woni,zmarniały i ogołocony ze swej istoty, jak święty i chory czas jesieni. Umierał tak, jak mój

ojciec dokładnie dwadzieścia lat później, w czas Zmartwychwstania i wiosennej OdnowyŻycia.Pogarszało mu się z każdym dniem. Rzadko zdarzało się teraz, by wstawał z łóżka i

 przebywał w kuchni. Nasze wizyty przy łożu chorego wypełnione były ciszą, gdyż dużo spał.Moja matka miała z powodu braku snu obwódki pod oczami — modliła się do późna iwstawała wcześnie. Jej nerwy były tak napięte, że zaczęła tracić zęby, wypadały jeden podrugim, a jej żołądek skręcał się od niepojętych lodowatych zjawisk, jakby znajdowało się wnim kłębowisko węży. Wąż Przeznaczenia podniósł się i pożerał Du-luozów.Mój ojciec, zajmując się swoją pracą w drukarni, miał więcej okazji, by unikać widoku swegoumierającego synka. I gdy łamiący serce kwiecień rozpłomienił się w maj, a poranki i nocerozbrzmiewały śpiewem ptaków, śmierć w domu nabierała coraz brunatniej-szych

 późnojesiennych barw . Zapamiętałem z pewnej nocy płot na naszym podwórku za domem i przyćmione światło w oknie pokoju Gerarda, rzucające na krzewy bzu nikłe, podobne do blasku świecy, światło. Wyżej ciepły ostry blask gwiazd, i przetaczający się przez całe Lowellłoskot — huk pociągów przejeż-78dżających po moście na drugą stronę rzeki, samą rzekę, huczącą głośno przy Wodospadach,krzyki ludzi, drzwi trzaskające w dole, zgiełk dochodzący aż z Lilley Street.

 — Angie, idę teraz do Manuela. Mamy wieczorem trochę roboty. — W porządku, Emilu. Nie wróć do domu zbyt późno. Boję się, że będę sama, gdyby coś sięstało.

 — No cóż, powinnaś przywyknąć do myśli, że to może zdarzyć się lada chwila. — Nie mów w ten sposób. On wyzdrowiał poprzednim razem. — Taak, ale nigdy nie widziałem go tak wychudzonego i cichego jak teraz. Ach! — dorzucaz werandy, stojąc w otwartych drzwiach — nadchodzą piękne noce, ale to wszystko nie dlanas.

 — Zawołaj Ti Jeana, on bawi się na podwórzu ze swoim kotkiem. Nadeszła już jego pora, by pójść do łóżka. — Nie martw się, moja dziewczyno, będę w domu przed jedenastą. Mamy pilne zamówienie,które musimy wykonać na rano. Manuel czeka. Ti Jean, wracaj do domu. Matka prosi. Nochodź, mój mały mężczyzno!

 — Czy wykąpałeś się?

 — Ach, jutro, jeśli będę brudny. Zrób mi trochę cortons, jeśli masz czas, zawsze smakuje miz sand-wiczami w drukarni.

Page 35: Kerouac Jack - Wizje Gerarda

8/3/2019 Kerouac Jack - Wizje Gerarda

http://slidepdf.com/reader/full/kerouac-jack-wizje-gerarda 35/58

  — Pa, Emilu! — Pa, Angie! Już wychodzę.Emil Alcide Duluoz urodzony w górze rzeki w St. Hubert w Kanadzie w 1889 roku.Wyobrażam sobie scenę jego chrztu w pewnym, smaganym przez wichurę, katolickimkościele na wiejskim rozdrożu, z wysokim żelaznym szpicem strzelistej wieży. Widzę

79również wystrojonych odświętnie wieśniaków (pai-san), posępną chrzcielnicę, bliską barwiestarych, pożółkłych zębów na tej wilczej ziemi, w której go ochrzczono. Smutne równinyAbrahama, gdzie wiatry przynoszą pył aż do Ziemi Baffina і nad Zatokę Hud-sona, i tam,gdzie kończą się trakty, a zaczyna irokeska Arktyka, zupełnie beznadziejne miejsce, doktórego dotarli przybywający do Nowego Świata Francuzi. Kraina srogich Indian, którychmusieli pokonać, by się tutaj osiedlić. Obłoczki pary unoszące się z chrap łosia, wiatr przezcałą drogę i załatwianie naturalnych, trywialnych potrzeb na dzikich kartofliskach, niewielki

 plaster miodu (którego ucieleśnienie jest przedstawiane świętej wodzie dającej życie.)Wystarczy, że zamknę oczy i widzę wszystkich Duluozów, którzy musieli zebrać się owego

 pamiętnego dnia 1889 roku. Była to prawdopodobnie niedziela, kiedy Emil Alcide, przed

wstąpieniem do grobu, jako że ziemia jest głębokim grobem (sam wykop dół i przekonajsię!), namaszczony został olejami. Być może był tam Arme-nage Duluoz, liczący sobie, naugiętych nogach, pięć stóp, sztywny, idący do chrztu w krawacie, z zegarkiem na łańcuszku,w kapeluszu (meloniku saksońskim ze zgiętą jedną połową ronda). Jego piękne siostry o

 posągowych kształtach, w długich sukniach, zaprojektowanych przez wielkich krawców zMontrealu, prawdopodobnie chichotały radośnie w to późne popołudnie, kiedy rozkrzyczanedzieci z parafii rzucały długie cienie na wysypany żwirem kościelny dziedziniec. Zaczytani

 jezuici przechadzali się jak „chore anioły" z mroku w mrok. Tajemnicą jest dla mnie Montreali cała francusko-kanadyjska kultura, która zrodziła kartoflaną ojcowskość Emila i stworzyławszystkich nas, jego rodzinę. Mogę zobaczyć chrzest mojego ojca w kościele podwezwaniem80św. Huberta, powozy i konie, gniewne pociąganie za lejce, „Allons ciboire de cawlis decalvert", zaczekaj, niech skończą okładać je batem. Biedny papa Emil, a potem zaczęło się

 jego życie.Oto cała historia Emila, jego szalonych braci i sióstr, całej trupy przybywającej z jałowychfarm do fabryk USA. Ich dawne życie w amerykańskim New Hampshire to różowe

 podwiązki, truskawkowe blondynki, fryzjerskie kwartety, stoiska z kukurydzą i topionymmasłem w herbacianych imbryczkach, bójki na pięści w niedzielne popołudnia pomiędzy

 prowincjonalnymi osiłkami a herosami, czytającymi Franka Merriwella. Więcej o Emilunieco później.

Jego droga wiodła z hałaśliwej rodziny poprzez pracę agenta ubezpieczeniowego w „wielkimmieście" (Lowell ciągnie się 14 mil wzdłuż rzeki), aż po pozycję niezależnego biznesmena,właściciela zakładu, przybierającego na wadze namiętnego palacza cygar. Muszę podkreślić

 jego słabość do noszenia obcisłych kamizelek i płaszczy, pijących pod pachami garniturów,torturujących ciało. Po historycznych chodnikach naszego miasta przechadzał się

 pośpiesznymi, krótkimi, ciężkimi krokami. Jednak czcigodny i wrażliwy, potrafił zrozumiećdrugiego człowieka, był naprawdę wyrozumiały. Uderzała jego posępność i sposób, w jaki

 potrząsał głową (naśladowany przez małego Gerarda). Obywatel oszalałego świata, pragnący być człowiekiem dobrym a zarazem bogatym. Obdarzony wnikliwym umysłem, dociekałnatury rzeczy, co kwalifikowało go do grania roli tragicznego filozofa. Intuicja, skłonność dosmutku pozwalały mu odrzucić barierę inteligencji, przekroczyć własne granice i dostąpić

oświecenia. „Widzę niewyraźne światło — widzę tę smutną, czarną ziemię!" — możliwe, że81

Page 36: Kerouac Jack - Wizje Gerarda

8/3/2019 Kerouac Jack - Wizje Gerarda

http://slidepdf.com/reader/full/kerouac-jack-wizje-gerarda 36/58

 była to jedyna myśl, jaka wówczas rodziła się w jego głowie.Oto śpieszy do mieszkania Manuela, by zabrać go do nocnej pracy w zakładzie. Manuelmieszka cztery bloki stąd, w pobliżu kawiarni na narożniku Lilley i Aiken. Kiedy Emil wracaBeaulieu Street, która jest zbyt mała, by unieść ogromne brzemię umierania Gerarda, wiejelekki wietrzyk, niosący powiew nadziei, głosy, piosenkę. Jest wesoła sobotnia noc, ale młody

ojciec nie ma nastroju, by zabawić się i spłukać z forsy. Powoli, upiornie wędruje więc swoją drogą, rozmyślając: „Mój ojciec umarł pijaniuteńki, grzejąc się przy piecu — matka nad stertą  brudnych naczyń. Ojciec i matka odeszli, to przydarza się nam wszystkim, w ten lub innysposób. Możemy jedynie modlić się, jeśli odczuwamy taką potrzebę, ale to niczego niezmieni. Dalej, Boże, nie wzywaj swojego Boga, w mojej obecności. Robiąc interes w takichwarunkach jak te, nigdy do niczego nie dojdziemy".Manuel mieszka na pierwszym piętrze pełnego wrzasku domu. Wchodzi się tam przezdrewnianą werandę, na której zainstalowano rolki do przesuwania linek na pranie. Ciągną sięone przez wyasfaltowane podwórko aż do werandy drugiego domu. W tę ciepłą, wiosenną noc wszystkie okna są otwarte, toteż zewsząd dobiegają odgłosy rodzinnych swarów, wrzaskii żale. Trrach! Stary Paąuette upił się znowu. Bang! Starsza pani Pirouette, której syn zginął

na wojnie, znowu upuszcza jakiś talerz. Bum! Ten przeklęty mały Petrie odpala zeszłorocznefajerwerki. Odgłosy płyną od okna do okna jak rzeka, krążą od mieszkania do mieszkanianiczym plotki — trzask, brzęk i huk. „Nie ma temu końca!" Zewsząd dochodzą 82strzępy rozmów i kłótni energicznych Canuckois, przesiadujących w staroświeckich fotelach igrzejących się przy starych piecach. Słychać gwałtowne krzyki kobiet i spokojne głosymężczyzn. Emil przechadza się samotnie w kuchni, gdyż nikt nie wyszedł mu na powitanie.Po chwili gość uświadamia sobie, że Manuel przebywa w sypialni, gdzie toczy wojnę zeswoją żoną.

 — Przestrzegali mnie zawsze, żebym nie wychodziła za ciebie, bo już w wieku szesnastu lat byłeś pijakiem — szesnastu?!! Założę się, że upijałeś się jak świnia, kiedy miałeś piętnaścieczy czternaście lat. Nie jesteś tym samym mężczyzną, którego poślubiłam. Zabajtlowałeśmnie, kiedy wychodziłam za ciebie, oszuście.

 — Ach, zamknij tę swoją cholerną jadaczkę, nadającą się jedynie do klepania blagues.Dostałaś swoje pieniądze, wybieram się do roboty, wychodzę na całą noc, powinnaś byćzadowolona, krowo.

 — Nie nazywaj mnie krową, psie. — Możesz mówić, co ci się żywnie podoba, ja wychodzę, a jeśli będę pijany jutro rano, totwoja wina.

 — Ach, taak, będziesz jeszcze przepraszał! — Przebywanie w tym samym domu z taką zarazą jak ty to wystarczający powód, by

człowiek wypił truciznę! — Dlaczego więc tego nie zrobisz! — I miałbym pozostawić tobie swoją polisę ubezpieczeniową, którą wykupiłem, ponieważEmil Du-luoz naplótł mi w 1920 roku bzdur i dałem się namówić, ani myślę. Będę żył imarny twój los. Idź powiedzieć to swojej matce!Mój staruszek skręca się w kuchni i próbuje wymknąć chyłkiem na czubkach palców, jakbywychodził z kąpieli, kiedy nagle żona Manuela wbiega do83kuchni, wrzeszcząc przeraźliwie na swego umiłowanego:

 — Na pewno, prostaku, powiem to wszystko mojej matce i przypomnę jej, że miała kiedyśukochaną dziewczynę i chciała dla niej jak najlepiej. Na miłość boską, pan Duluoz jest tutaj!

Mój ojciec salutuje z obu stron głowy, z oczami utkwionymi w sufit, jak gdyby mówił: „Niezważajcie na mnie, jestem królewskim błaznem".

Page 37: Kerouac Jack - Wizje Gerarda

8/3/2019 Kerouac Jack - Wizje Gerarda

http://slidepdf.com/reader/full/kerouac-jack-wizje-gerarda 37/58

Manuel w pantoflach i z nocnikiem w ręku wychodzi ze swego ponurego pokoju, w którymniegdyś spędził noc poślubną.

  — Ach, Emil! — Chodź, Manuelu, zanim Rosie wyrzuci cię na zbity pysk! — Wyślę go do diabła, cholera z nim! — wrzeszczy, zatrzaskując drzwi prowadzące do

gabinetu, z którego nikt nie korzysta.Westchnienie mojego staruszka: ,,W końcu nie masz dzieci". — Włóż buty i chodź. Piłeś wczoraj znowu?  — Tylko łyczek. — Biedny Manuelu, chodź ze mną, postawię ci małego. Popracujemy z godzinkę, a potem pójdziemy do klubu. — Jak tam u ciebie w domu? — Cóż, my nie walczymy, my... — zamierzał powiedzieć „umieramy", ale powstrzymał się.Wychodzą z mieszkania i ładują się na motocykl Manuela. Emil statecznie, z kapeluszem wręku i zamyślonym spojrzeniem wsiada do przyczepy. Ruszają. Motocykl pyka i podskakujena moście przy Aiken Street. Gdy wiatr od rzeki siecze ich po twarzach, obu ogarnia coś w

rodzaju radości, więc wrzeszczą i pokazują na księżyc, który wschodzi na horyzoncie, nad84Pawtucketville, żółty i olbrzymi. Niecałą milę w lewo widać oświetlone okna młynów,niektóre o błękitnym odcieniu, wszystkie odbijają się w wartkiej wodzie. Około mili w prawowidać wzgórze, na którym stoją domy Pawtucketville, oraz księżyc i wielką bezkresną ciemność wiosennych chmur.To czas wzbierania soków.Jadą w górę, w kierunku Aiken Street, poprzez ulice, przy których stoją czynszowe kamieniceMałej Kanady. Przejeżdżają przez most na kanale i jadą dalej wzdłuż brzegu aż do wysokiegośredniowiecznego granitowego muru, otaczającego kościół pod wezwaniem św. JanaBaptysty (tam ochrzczono Gerarda). Skręcają w lewo na Moody Street i jadą wzdłużsklepowych witryn, potem w prawo na Merrimack Street, po której pędzą trolejbusy isamochody i w dół aż do jasno oświetlonego narożnika, gdzie znajdują się kinoteatry Jewell iRoyal. Manuel ryczy, żeby się zatrzymać. Wyskakują niczym nieustraszeni zawodnicy i

 przechodzą chwiejnie aleją wokół Royalu, zbudowanego z czerwonej cegły, mijajączapasowe wyjścia, idą na jego tyły. Emil włącza światło. Widzi prasę drukarską, ręczne prasy,stosy gładkiego papieru, gilotynę do papieru, prasy walcowe, plamy od farby drukarskiej,rolki, szmaty, puszki farby drukarskiej, długie i smutne zaplamione deski podłogi,

 prowadzące aż do tylnego wyjścia na Market Street, gdzie w smutnych pomalowanych nazielono pomieszczeniach greckich kawiarni zbierają się posępni mężczyźni w czerni, byzagrać w karty i w kości.

 — Jak myślisz, Leo, czy skończymy to przed ósmą? — Emil przekrzykuje po angielskurytmiczny stuk prasy, przy której stoi Manuel w zachlapanym farbą drukarską (gdyż wlewa jej zbyt dużo) niebie-85skim fartuchu w paski, podobnym do tych, jakie noszą pomywacze. Wlewa farbę do rynienki,skąd dostaje się ona na czcionki, które stukają szeketak, szeketum, szketak, szketum i drukują 

 pomarańczowe ogłoszenia, zawiadamiające o obniżce cen i zapraszające na wiosenną wyprzedaż:WSPÓŁCZESNY CUDSprzedaż butówBUTY MĘSKIE

o wartości $ 7-8 już od $ 2.98WSPÓŁCZESNY MAGAZYN OBUWNICZY 143 Central St ■ Opp. Talbofs

Page 38: Kerouac Jack - Wizje Gerarda

8/3/2019 Kerouac Jack - Wizje Gerarda

http://slidepdf.com/reader/full/kerouac-jack-wizje-gerarda 38/58

Ogłoszenia te rozprowadzane będą od drzwi do drzwi przez chłopców na rowerach albowłóczęgów tao, którzy, słysząc pianie kogutów i trele przebudzonych ptaków, zjawiają się ponie skoro świt i roznoszą je w ciągu dnia, by potem za zarobek napić się i zjeść porcję fasoli.

 — Wszystko, co mamy do roboty, to skończyć druk ogłoszeń. Przekręć gałkę na Red LinęTaxi and Cant-well, i fajrant! Czy zamontowałeś już tę nową matrycę Pollarda?

 — Tę wielką maszynę w suterenie? Wszystko zrobione, wszystkie dwadzieścia trzy prowadnice są gotowe do pracy.DAMSKIE CHŁOPIĘCE DLAniskie obuwie SKAUTÓWo wartości $ 6 $ 2.49z zelówkami Good-yeara już od $ 2.9886

 — Więc naoliw ją, wyjdziemy stąd około ósmej i może wskoczymy do Keitha na małą grę!!rAh ben mue, les cartes, son pas assez bon pour la soif pour mue, (ach, więc karty, ale to zamało, by ugasić moje pragnienie)".

„Ben mue too śhpeux usez un bierre (cóż, ja również mogę wypić piwo)". Nagle obaj, kiedynikt ich nie słucha, zaczynają mówić francuskim slangiem. Zachowują się podobnie jak owiGrecy za brudnymi szybami z drucianego szkła, mówiący między sobą w ojczystym języku„Ska ta la pa ta wa ya", którzy nagle przestawiają się na angielski, by uzyskać powodzenie winteresach. Ruszamy znowu, ogromne szalone patois dobiega nas ze wszystkich stron Lowell:Polaki na Lakeview Avenue i Black Central, i praktycznie czysty gaelicki, przynajmniejśpiewny liryczny gaelicki angielski na Highlands i w śródmieściu, a do tego jeszczeSyryjczycy gdzieś tam nad kanałem. A wreszcie w starych nobliwych domach z trwanika-mi,na Andover, Pawtucket i Chelmsford, mieszkają Jankesi ze starej Nowej Anglii, noszący takienazwiska jak: Goldwaite i Smith. Mają wąskie nosy i wargi, a w wietrzne noce czytują przykominku „Walden".O godzinie ósmej tato i Manuel zamykają zakład i przechodzą przez ulicę do kinoteatruJewel, by pogawędzić z impresariem Samem. Projektory kończą wyświetlanie ostatnichmrożących krew w żyłach scen, ze strugami szarego deszczu, spływającymi na ekranie igrzmocącym pianinem w loży dla orkiestry. Staromodne gwiazdy filmowe z przesadniewymalowanymi ustami, szczerzące zęby w wulgarnym uśmiechu. „Rośniemy przezcierpienie" — na ekranie migocze napis zamiast słów bohatera, gdyż film jest niemy. — „NaJezusa Pana — mówi włóczęga na87sąsiednim krześle — to ja teraz powinienem być tak wielki jak ściana domu". Sam częstujeich rozgrzewającym „łyczkiem", który Manuel wciąga do żołądka jak samogon z prerii.

Potem wracają do wehikułu i jadą przez Merrimac Street, podskakując na bruku aż do Sąuare.Mija znajomych, którzy pokrzykują: „Weyo, Emilu, kiedy wystartujesz w wyścigach? Kupsobie gogle i cyklistówkę, która zakryje ci odstające uszy! Manuel wpakuje was do rzeki, jeśligo nie przyhamujesz!"

 — Hej, Emilu, jak się miewa twój chłopak? — Hej, Slattery, wciąż kombinujesz.Mój ojciec jest w Lowell powszechnie znany, jeszcze z czasów, kiedy pracował wubezpieczeniach i wiercił dziurę w brzuchu niemal wszystkim mniejszym (i kilku wielkim naokrasę) biznesmenom w mieście, wychwalając cnotę zrozumienia, że człowiek nie zgnije wgrobie nadaremnie, jeśli pozostawi następcom jakąś pogrobową sumkę. Potem, już jakodrukarz, zachował dawne znajomości, a ponieważ był znakomitym fachowcem, został

doradcą swych dawnych, przede wszystkim irlandzkich klientów i ogólnie lubianym

Page 39: Kerouac Jack - Wizje Gerarda

8/3/2019 Kerouac Jack - Wizje Gerarda

http://slidepdf.com/reader/full/kerouac-jack-wizje-gerarda 39/58

wesołkiem. „Ha, ha, ha!" — rozbrzmiewał jego ochrypły śmiech i mogłeś usłyszeć jegokaszel, gdy wychodził.Jadą rozjlekotanym wehikułem, tak dziwnym, jakby został wynajęty z francuskiej komedii.Mijają Ratusz i z poczuciem wstydu chyłkiem przemieszczają się bocznymi uliczkami, byominąć wielki Main Kear-ney Sąuare, gdzie całe Lowell płonie światłami — zegar, chińska

restauracja, fontanna — największa w mieście, przystanki trolejbusowe, wielkie sklepy,redakcję gazety. Omijają jasno oświetlone centrum, przemykając ulicą Kirk i krętą alejką wzdłuż torów kolejowych do młynów, i dalej przez widmową, w mo-88

 jej pamięci, Bridge Street, gdzie stoi wielki szary magazyn Wieczności. Wjeżdżają w małą alejkę, która biegnie pomiędzy nim a bocznym wejściem na scenę B. F. Keitha.

 — Jeśli szukasz tego ciemnego typa, znajdziesz go tu, oto i on, stary Henry. Spotkamy się nazapleczu.Emil przechodzi pod żelaznymi schodami wyjścia awaryjnego i właśnie zamierza zniknąć wśrodku, gdy zatrzymuje go jeden z występujących w wodewilu aktorów, który wyskoczył w tęciepłą noc na papierosa. Zaangażowany niedawno charakteryzator dodaje, że ów aktor jest

dobrze znany w sławnym starym kręgu artystów. — Czy to nie Ben Oaklander, gdzie twój fortepian, chłopie? — Emil! Co robiłeś przez ostatnie dwa lata. Czy znasz Billy'ego, czy wiesz, że Billy Dale gratutaj?

 — Pewniacha, znam Billy'ego Dale'a. Powiedz, czy warto obejrzeć ten nowy show? — Właśnie dzisiaj mamy premierę. Występują Rial-to i Lamont, Talkless Boys. Och, LoisBennet, znasz

 ją? — Promyk Słońca Zachodu. — Promyk Słońca Zachodu i stary Prop-Prop we własnej osobie. — Prop-Prop, czy nie wrzucili go do kanału tej nocy, gdy zarzygał im wszystkie kufry iwalizki?

 — Nie. Powiadam ci, chłopie, że było nam go naprawdę żal. No, stary, wiesz, co sięzdarzyło? On jest teraz w South Bend. Stary, poczciwy sir Emil, jak się miewa twój chłopak?

 — Czy dobrze zrozumiałem, że mamy też milutką, zniewalającą Miss Corinne i DickaHimbera, serwujących „Zalotne narzeczone" z towarzyszeniem Bena Oaklandera nafortepianie?89

 — Niech mnie, chłopie, masz wspaniałą pamięć. Tak, sir, i znajdziesz tam Boba Yatesa iEvelyn Carsen w „Przemokniętym do suchej nitki" autorstwa Billy Dale'a i Boba Yatesa. Jestteż Clarence OUver z „Drucianą Kolekcją".

 — Niech mnie szlag, on jest wciąż na chodzie. — Tak, sir, stary góral również i Billy McDermott, jedyny niedobitek z Armii Сохеуа, а naekranie filmik „zabili go i uciekł", zapomniałem, jaki to ma tytuł.

 — Trochę mechanicznej muzyczki, tytuł, parę westchnień, i tyle są warte twoje pieniądze. — Gdyby nie było wodewilu, chłopie, człowiek z ulicy nie miałby się gdzie wieczoremrozerwać — Pathe News, aktualności dnia i bajki Ezopa, w porządku, ale kiedy oglądaszartystów z krwi i kości, tam do diaska, to jest dopiero coś. Kiedy wychodzisz o jedenastej,wiesz, że warto było zapłacić za bilet! Przerwij mi, jeśli kłamię!Uchyl zasłon, dla własnego celu.A kiedy stoją tam, papierosowy dym delikatnie unosi się do wiosennego księżyca. Kroczącciężko oświetloną alejką, nadchodzi, podpierając się laską, mężczyzna w słomkowym

kapeluszu (podobny do Emila, ale tęższy, olbrzymi, z ogromnym brzuchem i spuchniętym

Page 40: Kerouac Jack - Wizje Gerarda

8/3/2019 Kerouac Jack - Wizje Gerarda

http://slidepdf.com/reader/full/kerouac-jack-wizje-gerarda 40/58

czerwonym nosem, niesłychanie opity i spasły, z twarzą zanikającą w fałdach tłuszczu). OldBuli Baloon.

 — Emilu, nie spodziewałeś się, że spotkasz tu starego Buli Baloona! — Miło cię zobaczyć. — Czy to ten chłopak grywa w pokera?

  — Ten sam. — Co powiesz na mały łyk „małpiego soczku" Matki Machree, odwiecznego, przywracającego siły małpiego soczku, Mister Emil?90

  — Czemu nie. — Zwą go też czasem kontynentalnym rozweselającym sokiem z żuka — joie de vivre (kuwielkiemu rozbawieniu Emila Old Baloon wymawia to „IWA — DAY — VIVRAY").

 — Nie, nie, non, non, non, to jest joie de vivre, jestem Francuzem, to wiem. — Masz tu cały interes na podorędziu i grę w pokera. Zwrócił mi na to uwagę facet onazwisku Charley Sagely i ten drugi — O-BRIEN czy inny — mówi, podnosząc swoją flaszkę, opróżnia ją, rozglądając się wokół i wyciera ręką szyjkę, powtarzając ten pijacki

rytuał, dostrzega kącikiem oka jednego z urzędników idących aleją i jest to sygnał, by przerwać grę.Tymczasem Manuel wrócił ze swoją butelką i wszyscy weszli do środka, by rozpocząć grę w

 jednej z szatni.Stopniowo przystępowało do niej coraz więcej graczy i wkrótce wszyscy słyszeli orkiestrę B.F. Keitha, grającą w zagłębieniu pod sceną finałowy marsz. Publiczność zaczęła rozchodzićsię na wodę sodową do Paige'a lub Liggetfs Drugstore czy do kawiarni Dana, którejwłaścicielami byli Grecy. I będzie tam przyćmiony kolorowy neon, nieco staroświecki, jakichwiele było w dawnej Ameryce, przypominający stare obrazkowe historyjki, ukazujące małegogazeciarza w czapeczce i szaliku, i w krótkich spodenkach zapinanych pod kolanami,wręczającego gazetę dwóm mężczyznom: jednemu w meloniku, drugiemu z elegancką 

 bambusową laseczką. Płaszcze obu łopoczą na wietrze, hulającym wokół teatru. Obok zgromadził się wielki tłum, kilka osób czyta gazetę, i widzę ściany budowli z kamienia i

 bruku w miejską noc, przydymione markizy i ogólne ożywienie w najdalszych zakamarkachtej sceny, gdzie dostrzegam martwą twarz Gerarda. Old Fish Street wydaje się91niewiarygodnie zamglona, ciemna, delikatna, bogata jak Hiszpańska Noc. W świetle neonówzauważam siną poświatę grobowców — tajemnica Przedwiecznej Ryby spełnia się na OldFish Street, ciemny ślad prawdziwego, głębokiego czerwonego pulsowania skupionychświateł tworzy aureolę wokół głowy. To wszystko jest po prostu obce, brzydkie, ale zarazemłagodne i znajome. To sen, w którym królowie i królowe są rozdawani w pustym teatrze przez

tajemniczych graczy. — Jak udało ci się skombinować tę nową butelczynę, Buli?Old Buli Baloon, człowiek sześćdziesięcioletni, niechlujny, który doświadczył stu tysięcynieszczęść, o których nigdy nie usłyszysz, ale być może wyczytasz je z goździkowej karnacji

 jego nosa, mętnych oczu i zmarszczek wokół nich, dowodzących przedwczesnej starości izużycia podobnego temu, jakie widać na butach po przebyciu szlaku Kentucky. Poznasz goteż po krzywym uśmieszku i pożółkłych zębach, ciężkim pierścieniu na grubym palcu Satyra,

 podobnym do palców starych kurew, kiedyś mających powodzenie lub palców rzymskichdostojników kościelnych, którzy uciskali sobie nimi gardło, aby zwrócić pokarm, zanimzostał strawiony, i zrobić w żołądku miejscu na nowe potrawy, nim skończą się wszystkie

 bankiety świata.

 — To mała mieszanka wina, dżinu i burbonu — powiada Buli — nauczyłem sieją  przyrządzać kilka lat temu w Panamie od pewnego małego człowieczka nazywanego Low,

Page 41: Kerouac Jack - Wizje Gerarda

8/3/2019 Kerouac Jack - Wizje Gerarda

http://slidepdf.com/reader/full/kerouac-jack-wizje-gerarda 41/58

który miał około czterech stóp i jednego cala wzrostu i z tego co wiem, był na wpółChińczykiem, mieszkał wraz z zielonymi pająkami w norze, której ściany z plecionkiobrzucono tynkiem. Chował tam swoje kości do gry, a sama przybudówka92stała nad brzegiem rzecznego kanału, który podczas przypływu wzbierał, przynosząc pod sam

 próg martwe szczury i fekalia. Pewnego popołudnia jakiś włóczęga z Pratt Street Baltimore,myślę, że nazywał się Slats, podszedł do Lady Nicotima przy barze i poklepał ją po tyłku,gratulując dobrego występu, szczególnie tej sceny, kiedy ona odwraca się, mówiąc: „Czyż niewierzysz w Boga?" i strzela z małego damskiego pistoletu do Charleya Low. Biedak zostajetrafiony między łopatki, a kula przechodzi na wylot. Już go więcej nie widziałem — powiadaBuli, odbierając blotkę i kier. — Tak, lepiej weselić się z bujnym gronem, niźli smucić bezgrona czy z gorzkim owocem — (cytując Omara Chajjama) i spogląda na swoją blotkę,dziewiątkę pik.

 — Na Boga, ja nie piję tak regularnie jak ty, Buli. Czy widzisz tego faceta? — mówi doManuela, który obserwuje grę, siedząc na kufrze, pijany jak bela. — Ojej! jak ten chłopak żłopie dzisiaj whisky, Charley? Jim? Teraz dwie butelki?

 — Jest dopiero druga nad ranem, pozwól mu zacząć. — Przebyłem długą drogę, szmat krainy śniegu, chcąc posmakować tego cudownego ciepła,Emilu.

 — Składam się z samej wody — skarży się inspicjent, biegnąc do toalety. — Cóż, lubię grać w karty, podobnie jak wypić sobie raz po raz — wielki Emil spogląda nakróla kier, którego właśnie otrzymał w rozdaniu i uzupełnia swoje karty, ustawiając je wedługwartości, i zasłania króla blotką. Jednak teraz, w środku zdania, odsłania narożnik karty, byzerknąć na gładką czerń dziesiątki pik w środku, i uśmiecha się do swych myśli.93niewiarygodnie zamglona, ciemna, delikatna, bogata jak Hiszpańska Noc. W świetle neonówzauważam siną poświatę grobowców — tajemnica Przedwiecznej Ryby spełnia się na OldFish Street, ciemny ślad prawdziwego, głębokiego czerwonego pulsowania skupionychświateł tworzy aureolę wokół głowy. To wszystko jest po prostu obce, brzydkie, ale zarazemłagodne i znajome. To sen, w którym królowie i królowe są rozdawani w pustym teatrze przeztajemniczych graczy.

 — Jak udało ci się skombinować tę nową butelczynę, Buli?Old Buli Baloon, człowiek sześćdziesięcioletni, niechlujny, który doświadczył stu tysięcynieszczęść, o których nigdy nie usłyszysz, ale być może wyczytasz je z goździkowej karnacji

 jego nosa, mętnych oczu i zmarszczek wokół nich, dowodzących przedwczesnej starości izużycia podobnego temu, jakie widać na butach po przebyciu szlaku Kentucky. Poznasz goteż po krzywym uśmieszku i pożółkłych zębach, ciężkim pierścieniu na grubym palcu Satyra,

 podobnym do palców starych kurew, kiedyś mających powodzenie lub palców rzymskichdostojników kościelnych, którzy uciskali sobie nimi gardło, aby zwrócić pokarm, zanimzostał strawiony, i zrobić w żołądku miejscu na nowe potrawy, nim skończą się wszystkie

 bankiety świata. — To mała mieszanka wina, dżinu i burbonu — powiada Buli — nauczyłem sieją  przyrządzać kilka lat temu w Panamie od pewnego małego człowieczka nazywanego Low,który miał około czterech stóp i jednego cala wzrostu i z tego co wiem, był na wpółChińczykiem, mieszkał wraz z zielonymi pająkami w norze, której ściany z plecionkiobrzucono tynkiem. Chował tam swoje kości do gry, a sama przybudówka92stała nad brzegiem rzecznego kanału, który podczas przypływu wzbierał, przynosząc pod sam

 próg martwe szczury i fekalia. Pewnego popołudnia jakiś włóczęga z Pratt Street Baltimore,myślę, że nazywał się Slats, podszedł do Lady Nicotima przy barze i poklepał ją po tyłku,

Page 42: Kerouac Jack - Wizje Gerarda

8/3/2019 Kerouac Jack - Wizje Gerarda

http://slidepdf.com/reader/full/kerouac-jack-wizje-gerarda 42/58

gratulując dobrego występu, szczególnie tej sceny, kiedy ona odwraca się, mówiąc: „Czyż niewierzysz w Boga?" i strzela z małego damskiego pistoletu do Charleya Low. Biedak zostajetrafiony między łopatki, a kula przechodzi na wylot. Już go więcej nie widziałem — powiadaBuli, odbierając blotkę i kier. — Tak, lepiej weselić się z bujnym gronem, niźli smucić bezgrona czy z gorzkim owocem — (cytując Omara Chajjama) i spogląda na swoją blotkę,

dziewiątkę pik. — Na Boga, ja nie piję tak regularnie jak ty, Buli. Czy widzisz tego faceta? — mówi doManuela, który obserwuje grę, siedząc na kufrze, pijany jak bela. — Ojej! jak ten chłopak żłopie dzisiaj whisky, Charley? Jim? Teraz dwie butelki?

 — Jest dopiero druga nad ranem, pozwól mu zacząć. — Przebyłem długą drogę, szmat krainy śniegu, chcąc posmakować tego cudownego ciepła,Emilu.

 — Składam się z samej wody — skarży się inspicjent, biegnąc do toalety. — Cóż, lubię grać w karty, podobnie jak wypić sobie raz po raz — wielki Emil spogląda nakróla kier, którego właśnie otrzymał w rozdaniu i uzupełnia swoje karty, ustawiając je wedługwartości, i zasłania króla blotką. Jednak teraz, w środku zdania, odsłania narożnik karty, by

zerknąć na gładką czerń dziesiątki pik w środku, i uśmiecha się do swych myśli.93

 — Ach, ja nigdy nie mogłem pić w ten sposób. Niech to diabli, pewnego razu George Daslin, ja i Henry О'Нага wypiliśmy, sam już nie wiem, ile piwa, ale chyba beczułkę u Lawrence'a, a potem jeszcze whisky i graliśmy w karty tak jak teraz, myślę, że do dziewiątej rano, kto więcukradł dziesięć lat mojego życia.

 — Nie powiedziałbym ci nawet, gdybym wiedział — mówi 0'Brien, patrząc na swoją blotkę.Leciutko odsłania narożnik karty i powtarza w duchu „dziesiątka karo". Bezwiednie poruszawargami, tak że gracze mogą prawie wyczytać wartość karty, wydrukowaną niemal wsmużkach papierosowego dymu, unoszących się wokół lampy.Stary konduktor kolejowy, Jim Sagely, trzymając swego asa trefl w jednej ręce, zamyślonywyciąga spod niego waleta tego samego koloru i wydyma swoje wargi farmera z NowejAnglii.

 — Sagely — mówi chytrze Buli, spoglądając nań swymi małymi niebieskimi oczkami — gdybym miał beczkę fasoli i sklep, wynająłbym go tobie, byś policzył zepsute ziarna, wybrałdobre i zrozumiał, jaki zwodniczy jest twój dolar. — Kończy przemowę i podnosi flaszkę,

  by pociągnąć łyk, zwykły prostak. — Kim jesteś, Szkotem? Musi być z ciebie cholernie nędzna kreatura, w tym kapeluszuwyglądasz zresztą na taką. Założę się, że są na nim zawiasy. Ja nie znam drugiego takiegofaceta, który każe dopisać sobie butelkę whisky do rachunku i, jak jakiś nadziany gość,wyrzuca ją, zanim dopije do dna.

 — Rozmowa staje się mętna, bezproduktywna, infantylna. Ci twoi nadziani goście — a ty?Ty jesteś zbyt biedny, by zagrać ze mną w karty — to północ w moim skromnym życiu. Jaki jest twój system? Ograłeś mnie zeszłej nocy na osiemdziesiąt dolarów.94Mogłem nimi opłacić kupę zaległych rachunków, a za resztę odwiedzić mnóstwo lokali,zapewniających wytchnienie takiemu staremu kanadyjskiemu bohaterowi jak ja.

 — Ty? Ty, rach, ciach, szach! Szach bilardowy! Pierwszy raz w życiu wygrałem trochę forsyi ze wszystkich stron od razu posypały się narzekania.„Le phantome de Vopera" — Manuel rzuca grobowe spojrzenie za siebie, na niesamowitą scenografię w głębi sceny.

 — Nie zważaj na upiory i wypij kielicha. Namówiłeś mnie do tego, niech cię diabli! — mówi

mój ojciec, chichocząc.

Page 43: Kerouac Jack - Wizje Gerarda

8/3/2019 Kerouac Jack - Wizje Gerarda

http://slidepdf.com/reader/full/kerouac-jack-wizje-gerarda 43/58

 — Nie skarżę się, Sagę, przebijam króla karo, Emilu, wskocz tu ze swoją żoną i nowonarodzonymi dzieciakami, bang. — Na oczach wszystkich rzuca Emilowi króla trefl. — IKarol Młot, bang, i królowa pik, i gdzie jest łoże małżeńskie, bang, walet pik dla konduktora,i bang dla siebie — to samo, ale karo.

 — Gra się zaostrza.

 — Podbijam stawkę. — W tej fazie gry nikogo to nie dziwi. — Nowy as nie poprawi twojej sytuacji. Stary Sagę mógłby go wykorzystać. — Siódemki — na nic się im nie przydadzą, nawet jeśli mam brakującą siódemkę, ale tomoja pechowa cyfra. Dziewięć to mój szczęśliwy numerek, na Boga.

 — Druga siódemka — o wilku mowa! — para króli, wysoka. — A widzicie go, Buli Baloon ma panienkę dla swego waleta. Kto zdobędzie tęczowy puchar? — Niech popatrzę i pomyślę! — Emil gra wysoko, z parą króli w zanadrzu, niewinnie udajezmartwionego. Charley 0'Brien nie zdobył nic więcej, poza95

swoimi królowymi i wzmiankowaną uprzednio siódemką, toteż nie ośmiela się go sprawdzić. — To sen, chłopaki, to sen — wykrzykuje Buli Baloon, zgarniając na koniec wysoką pulę, błyskając białkami oczu i odwracając czapkę daszkiem do tyłu. Spluwa za siebie do dwóchspluwaczek w kącie. Sagely ma dwa luty i żadnej szansy, choć nikt o tym nie wie. On jednak wierzy w swoją szczęśliwą gwiazdę aż do ostatniego rozdania kart. Emil pochyla się, byrozetrzeć swoje ścierpnięte udo. Zapominając o swojej rodzinie, zatracił się zupełnie w tejmęskiej grze Ameryki. Spocona Ameryka gra w pokera już wiele nocy, odkąd Langford ograłJohnsona: dym w saloonach Butte; szulernie Denver; straceni bohaterowie; Chicago, Seattle;alejki wokół wodewilowych teatrzyków z czerwonej cegły i zużyte kondomy pod samotnymiznakami drogowymi na autostradzie Roadstar Twenties; wilcze zęby włóczęgi jadącego wwagonie towarowym aż spoza North Platte, by mogło się wyklarować fOgallah, zawsze źlewymawiane; smutni, długonodzy kelnerzy w gorącą-let-nią-ciemną noc, w światłach;Murzyni na chodniku w Baltimore, historia, nostalgiczne popołudnia, ludzie, północ iznużenie, świt i 0'Shea biegnący do ruszającego pociągu. Old Buli Baloon sprawdzający

 bezużyteczną królewską blotkę, na wpół zdecydowany, by wycofać się z gry, gdyż — nawet jeśli dobierze króla — nie będzie miał asa, by przebić najwyższą kartą Emila.Pozostali grają dalej. Buli rozdaje, pogrążony w zadumie.

 — Dziesiątka nie poprawi twojej sytuacji, Emilio, chyba że dostałeś drugą pod spodem — mówi, dając Emilowi dziesiątkę trefl. Rozdaje Charley'emu siódemkę, który ma w ten sposób

 parę siódemek.96

 — Lepiej, żebyś dobrał królową — Charley jej nie ma, więc odsłania dziesiątkę przepraszająco. — Druga para siódemek! — mówi, dając Sage-ly'emu siódemkę kier. — Jeśli on ma drugą siódemkę... — przypuszcza czerwony Buli z Butte Montana — On maswoją własną talię ukrytą we włosach za uchem, pozostawił w niej dla mnie dżokera — dodaje, dobierając sobie, chociaż już spasował, ostatnią piątą kartę, niech to diabli, asa pik,Śmierć.

 — Panowie! — mówi, spostrzegając, że niezauważenie opróżnił swoją butelkę, rozgrzanygrą. — Czy jest w domu piwo? Nie ma piwa?

 — Zostawiliśmy trochę, Buli, tam w skrzynce. Emil z cygarem w zębach, przeszukujeskrzynkę,

wyprężając swoje wielkie ciało, wychylony z krzesła, skory do nocnej zabawy, gdy w złotychkuflach odbijają się pierwsze błękity z kadzidłem zorzy i brzask przełamuje ciemność,

Page 44: Kerouac Jack - Wizje Gerarda

8/3/2019 Kerouac Jack - Wizje Gerarda

http://slidepdf.com/reader/full/kerouac-jack-wizje-gerarda 44/58

tryskając na czarną, smutną ziemię, na której żył Gerard ucieleśniony, poświęcony i jużutracony. Och, stłumiony wstydliwie jęku żalu!

 — Jestem jedynym, który powinien dostać tę twoją ostatnią kartę — komentuje Emil walejce, gdy oddają mocz.Buli wskazuje na jaśniejące niebo:

 — Bardziej nieszczęsny, niż mógłbyś to przewidzieć w najgorszych snach, łudziłeś się, że to będzie ona.Potem upijają się. To staje się nagle, bez pośpiechu, nikt ich nie zachęca, poza tym, że słyszą raz po raz: Dalej, nalej łyka, synu! Wysokie białe mgły wiosennego poranka w śródmieściuLowell sprawiają, że97szalejąc z radości, jadą zygzakiem aleją (Manuel pośrodku wrzeszczący głośno). Dwomasamochodami i śmiesznym motocyklem pokonują mgłę i most.

 — Gdzie jest ten irlandzki klub? Gdzie jest ten grzejący się przy piecu stary cap oniebieskich oczach z fajką w zębach.

 — Chodzi ci o Boba Donnely? O ile nie śpi, obłapiając swoją bielutką jak mleko żonkę, to na

 pewno — założę się, i niech mnie diabli jeśli łżę, gra na tej swojej drumli, gdzieś na drugimkrańcu miasta.

 — A Murphy! Gdzie są chłopaki znad rzeki? — Nie ciskaj się tak! To tajemnica! — Jezu Chryste, to mi poprawia humor, oni rozpalili kominek w mojej wilgotnej piwnicy. — Wszyscy piekielnicy wyślą ten wicherek przez kanały wylotowe i ty w końcu pokażesz prawdziwą twarz.Szaleją i wrzeszczą, gdy wiatr przewiewa ich na moście. Szukają Klubu Polskiego, który

 powinien być otwarty całą dobę, w dole, na Lakeview. — Ach, komu potrzebny ten cholerny klub. Przejdźmy przez plac zabaw i odpryskajmy się wkrzakach!

 — To mi pasuje, megiero! — Manuel, co robisz? Wpakowałeś nas prawie do środka naszych dup! — One dławiły się tak długo! — Dlaczego wobec tego nie posunąłeś mocniej, kochanie? — Z moją żoną w piekle, wszystko mi pasuje. — Masz oczy jak martwa stonka. Obudź się i patrz na drogę! — Pożeram tę przeklętą drogę! — mówi Manuel, którego droga pożera równie szybko, więcwkrótce znajdują się tam, dokąd jechali wcześniej.98W samochodach prowadzonych uważnie przez Sa-gely'ego i 0'Briena trwają nie związane z

tematem konwersacje. Old Buli Baloon próbuje zrekonstruować przed swymizaczerwienionymi, zapadniętymi głęboko oczyma wszystkie przygody, które przeżył w ciąguostatnich sześciu dekad. Wszyscy wysypują się na polu przy Lakeview Avenue — naprzeciwko młynów, nad rzeką — właśnie wtedy, gdy gorejące, czerwone słońce całujedachy i zagląda do okien na poddaszach całego Centerville.Mój ojciec ze słomkowym kapeluszem w sękatych, żylastych dłoniach, ciasnymkołnierzykiem wystającym niemodnie nad wyłogami płaszcza, fałdami na grubej muskularnejszyi, nachmurzonym czołem, ciemnymi kędzierzawymi włosami, rumianym bulwiastymnosem, klęcząc na jednym kolanie, z powagą i bardzo uważnie wpatruje się we wschodzącesłońce i mówi powoli z grymasem uśmiechu na sentymentalnych ustach:

 — Powiem ci Buli, że nie było takiej tajemnicy świata, której obawiałbym się, stojąc w jej

obliczu czy klęcząc na jednym kolanie, tak jak teraz.

Page 45: Kerouac Jack - Wizje Gerarda

8/3/2019 Kerouac Jack - Wizje Gerarda

http://slidepdf.com/reader/full/kerouac-jack-wizje-gerarda 45/58

Dziwne rozkołysanie, czerwień otacza jego twarz. Głowę ma przechyloną w bok, rzekłbym,trochę tak jak Gerard. Jednak ojcowski smutek skrywany jest głęboko za wdziękiemdojrzałego mężczyzny czy raczej męską stanowczością. Skłonność do filozofowaniaumiejscowiona jest w jego czaszce wyżej niż świeże jeszcze wspomnienie o anielskimdziecku. Doświadczenie stworzyło takiego człowieka jak Emil, i jeśli uda ci się zważyć jego

wartość, napisz do mnie list. Nie widzę żadnego powodu uzasadniającego istnienieCzłowieka, oprócz jego wartości, którą kupuję. Białe ranki po popijawach, które odbywałemz chłopakami, i później, gdy już dorośli. Będzie tego znacznie99więcej. Bracia, którzy byli świętymi i umarli za mnie, to również zdarzyło się milion razy, wmilionach powtórzeń i reinkarnacji w smutnej paradzie Sam-sary. Więcej wina! Mniejmartwej stonki! Przetoczcie mnie w beczce drogą, jeśli kłamię wobec Dzieciątka Jezus (iturlano mnie w beczce, gdyż jestem kłamcą). Jednak narodziny i spokojne lata, które

 przeżyliśmy, by przybrać aktualną formę i uczestniczyć w obecnych zdarzeniach, zjawiskach,wynikających z naszej wiary, że to, co wydaje nam się zdarzać, zdarza się naprawdę, wszytkoto sprawiło, że syn Emila, Gerard, zamiast wyrosnąć na zrównoważonego mężczyznę, urodził

się delikatnym, kruchym aniołem, który przeżył zaledwie kilka lat. Emil zaciska usta i jegotwarz staje się posępna, jak u prawdziwego Bretończyka. Rozsierdzony i zmartwiony opieraswoje wielkie dłonie na grubych udach. Strząsa popiół cygara z nogawek spodni i wpatrujesię we wschodzące słońce (o ćwierć mili stąd księża wznoszą modły). Wygląda jak jakiśśredniowieczny strażnik na zamkowych murach, czekający na Dzieciątko Jezus.

 — Ja całkiem przemoknę... czy świat nie jest dziwny, Buli... — Oto jesteśmy na brzegurzeki, dwóch ludzi. Kiedyś, dawno temu wyobrażaliśmy sobie, że jesteśmy Romeami i oczywychodziły nam z orbit na widok dziewcząt grających w koszykówkę i biliśmy bohaterskichuciekinierów z domu, ale wyrośliśmy z naszych szeleczek i wieczornych seansów za pięćcentów, a potem wynaleźliśmy te wielkie niezliczone dziury, by wrzucać w nie pieniądze — 

 pieniądze? I to wszystko! Zupełnie jak wrzucanie dziesięciodola-rowych banknotów ikwiatów w ten przeklęty bezdenny ocean, Buli.

 — Mów dalej — prosi Buli, podając butelkę.100

 — Tak, dobrze mówię, ocean, Cezar nigdy nie wytłumaczyłby ci tego tak dokładnie jak ja. Nagle, zupełnie bez sensu, stali się uroczyści i poważni. — To piekło świata: długi, żony, kobieta-nożyce, mięso, czy obwiniasz ją za to? — Czemu nie, u diabła!  — Ha? — Do diabła tam! — Zimą, dzieciaki: szkarlatyna, amerykański skandal, który wywołała Babę Ruth, uciekając

z domu. Młodość minęła na szaleństwach, wszystko było na opak, świat postawiony do górynogami.  — Tarzan. — Emilu, świat jest piękny! — Masz cholerną rację. — Moi kochani, MOJE dzieci, ja nie obiecuję niczego. — Koniec, ale w dziurawym kapeluszu albo nawet i bez, kop dalej szczęśliwe dołkidzieciństwa. Morska bryza wieje raz po raz, przez cały czas gorący, nieszczęsny, sprawiający

 ból, parzący w stopy piasek i ta suchość w ustach sprawia, że pragnie się je zwilżyć, tak,coraz więcej wody. Niech kobiety to umyją, ja jestem oficer. O offi sair, sir, ale weź mnie zesobą, jeśli nie teraz, to następnym razem, Offi Sair Charley.

Emil i Charley plotą trzy po trzy, tańcząc o ósmej rano na oświetlonym czerwonym blaskiem brzegu rzeki w Lowell, w błocie i roztopionym śniegu, udając zabawę w „Gliniarza i

Page 46: Kerouac Jack - Wizje Gerarda

8/3/2019 Kerouac Jack - Wizje Gerarda

http://slidepdf.com/reader/full/kerouac-jack-wizje-gerarda 46/58

niewinnie aresztowanego". Chrapliwy śmiech, zapalanie cygar kubańskich sztywnymi od pijaństwa palcami, woń dymu, świadcząca o prawdziwie kubańskiej męskości, z domieszką dużej ilości wysokoprocentowego alkoholu w imię Twojej5 — Wi^je Gerarda101

nieskończoności. Klaskanie w dłonie z rozbawienia. „Zabierzcie mnie stąd grzecznie, ja chcęzagrać jeszcze jedną partyjkę pokera!" — Podciąganie gatek, po-chrząkiwania, nucenie podnosem, rechotanie na boku, wybałuszanie oczu i zapatrzenia w przestrzeń, by po chwiliznów...

 — Och, gdzież się podziewa ten Donnelly! — Cóż, psiakrew, chodźmy do niego! Ruszają w swych ogromnych maszynach. — Och, skończmy na dzisiaj!  — Dlaczego?A kiedy znajdują Donnelly'ego, pozostaje mu tylko usiąść i powiedzieć — Emilu, mogłeśzakończyć swoje życie, płacząc w tym kąciku, zamawiając kielich za kielichem, ale tymusiałeś kupić ten stary skład, nająłeś się i teraz liczysz każde pochlebstwo.

 — Wszystko ze mną w porząsiu, Ple Po-Chlebco! — Wzdychałeś i podskakiwałeś, by podglądnąć. — Owszem, tak. — A ty, czy jesteś pewien, że to mieszanka wszystkiego, o czym mówiłeś?Później Donnelly zwraca się do innego, zaszytego w kącie starego Irlandczyka:

 — Emil Duluoz, wspaniały człowiek! — i wierzą mu.Tymczasem wszystkim nam dokucza piekielny ból głowy — wydzierają się na nas naszeManue-lowe żony, a wszystko to jest zgromadzone w butelkach, choć można by pomyśleć, żew szalejącym palenisku w Czeluści Piekielnej.

 — Kłopot z tobą — powiada Buli na naszej werandzie, tak głośno, że może to usłyszećGerard w swym łóżku o dziesiątej rano.

  — Co? — Po prostu za bardzo chcesz, bym ci pomógł102zmienić się i oczyścić, mówiąc, co jest w tobie złego. — Bóg stworzył skąpców, skąpcy zaśstworzyli Boga, a ja jestem dopasowany do tego świata.Zdumieni trykają się głowami.

 — Pst, pst — ucisza ich moja matka, wychylając się z kuchni. — Wygląda na to, że twójojciec jest pijany. — „Kim jest ten wielki drągal? Jego czerwony nochal zdaje się świadczyć,że to on opróżnił te wszystkie szklanki i beczki. Oni muszą zjeść śniadanie. Odgrzeję imresztki z wczorajszej kolacji, trochę smacznego ragout d'boulette (gulasz wieprzowy z

cebulką, marchewką i ziemniakami)". Wyborne. Old Buli Baloon nie jadł niczego lepszegood czasu, gdy jeszcze w Wyoming pewna kucha-reczka powiedziała do niego o świcie:„Przyrządziłam dla ciebie smaczniutkie domowe śniadanko, Buli".O żałosna, kochająca ziemio, która wkrótce zostaniesz opuszczona.„Czas zapowiada, że przeminie".Mógłby to być pieprz na zimną ucztę, ale mawiałem zawsze, że to, iż ludzie są, jest bardziejinteresujące od tego, co mogą uczynić — wystarczy bowiem zaledwie drobny ruch na małymskrawku sceny, a oszukańcze dekoracje przesuwają się, drżąc jak galareta, w tle niezgrabneręce wykonawców niewydarzonych pomysłów scenografa, lecz twoje oko bystre.

 Niestosowne dekoracje, kiepsko opłacani cieśle. Budzisz się w środku nocy, spoglądasz nahoryzont i wpełzając z powrotem do wygrzanego łóżka, myślisz: „O Boże, wszystko jest takie

samo" — co oznacza, że to jest świat albo raczej tak się wydaje, i to jest znacznie bardziejinteresujące od tego, co tak oszukańczo mogłoby się w nim zdarzyć, tak jak nirwana w kop-

Page 47: Kerouac Jack - Wizje Gerarda

8/3/2019 Kerouac Jack - Wizje Gerarda

http://slidepdf.com/reader/full/kerouac-jack-wizje-gerarda 47/58

103

cu mrówek lub kopiec mrówek w nirwanie, wszystko jedno.Błogosław moją duszę, śmierć staje się skromnym podmiotem, odkąd oznacza jedynie konieciluzji i złudzeń. Śmierć to druga strona tej samej monety, którą jest Życie. Ukwiecona słodka

twarz martwego Gerarda — niestety, jedynie Stwórca jej zarysów skrupulatnie, niczym tkacznici, dobierający cienie, mógłby potwierdzić, iż oto pośród wszechpanującego śniegu pojawisię ktoś, oznajmujący swoją obecność głośnym „Jestem", by potem odejść w niebyt. Nieistnieje żadna rzeczywistość, cały świat to tylko wyobrażenie, i co poczniemy z tym fantem?

 — Nic — nic — nic. Módl się, by być dobrym, ucz się cierpliwości, staraj się być piękny. Niezakłócaj spokoju wrzaskiem. Diabeł był czarującym głupcem.W ostatnich chwilach swego życia Gerard nie robił nic poza tym, że leżał w łóżku iwpatrywał się w sufit, a czasem obserwował kota. — „Spójrz, Ti Jean, głuptasku — spójrz — on patrzy raz w tę, raz w tamtą stronę. Popatrz no na ten szalony pyszczek, co ten patrzykotsobie myśli? Co on myśli, gdy tak na coś patrzy? Popatrz tylko, właśnie idzie do drugiego

 pokoju. Dlaczego? Czym się kieruje, przechodząc właśnie tam? Spójrz, teraz zatrzymuje się i

rozgląda wokół siebie. Liże się tam, ziewa, a teraz wraca. On jest szalony — O SZALONYKITIG!! Przynieś go!" — Przynoszę mu, tego małego szarego tygryska, tarmosimy go,cmokamy w ten szalony pyszczek i głaszczemy po łebku, a on, zwinięty w kłę-buszek,mruczy z zadowolenia: „Spójrz na niego, na tę małą szaloną kuleczkę, na jego maleńki

 bielutki brzuszek, tak mięciutki i gładziutkijak serduszko. Bóg, jak sądzę, stworzył kocięta dlanas. Posyła je wszędzie. Zaopiekuj się moim kitigi, kiedy odejdę" — dodaje,104

 przytulając kota do policzka, z trudem powstrzymując płacz. — Dokąd się wybierasz? Milczenie. — Widzisz? Ten mały pyszczek, ta główka. Spójrz, mógłbym ręką zmiażdżyć mu łebek; totylko maleństwo, zupełnie pozbawione siły. Bóg zesłał te maleństwa na ziemię, by naswypróbować, gdybyśmy chcieli je skrzywdzić. Ci, którzy nie czynią tego, choć mogą, trafią do Jego Nieba. Rozumiesz?

  — Out. — Zawsze uważaj, by nikogo nie skrzywdzić, nigdy nie wpadaj w złość, jeśli potrafisz sięopanować. Ja kiedyś uderzyłem cię w twarz, ale nie zdawałem sobie sprawy z tego.Był to jeden z ostatnich dni, kiedy czuł się na tyle dobrze, by wstać i bawić się swoim„małym konstruktorem". Szary poranek, zachęcający do całodziennej pracy. Po śniadaniuwesoło zmiótł na gazetę okruszki ze stołu i kiedy zaczął budować pierwszy ważny dźwigar,ruszyłem gwałtownie, by obejrzeć budowlę, i trzepnąłem nieumyślnie, rozsypując wszędzieśruby i wiązania. Wtedy Gerard uderzył mnie w twarz, wrzeszcząc: „Decolle donc! (Wynoś

się!)", i bez wątpienia musiał natychmiast tego pożałować, gdyż po kilku chwilach odczuwałżal o wiele większy niż ja rozczarowanie. Szybko zebraliśmy wszystko i zrekonstruowaliśmy budowlę, święty Gerard i ja, głowa przy głowie. Mój chory braciszek wygłosił wówczas przemowę na temat dobroci, która, jak twierdził, jest, była i będzie przekazywana powszystkie wyimaginowane wieczności przez wszystkich duchowych bohaterów (podobnychdo niego, i jeszcze większego kalibru świętych): — Niezmierzona dobroć, objawiona nam wsłowach Modlitwy Pańskiej („Ojcze nasz").105

 — Odpuść nam nasze winy, jako i my odpuszczamy naszym winowajcom... Czy wybaczyłeśmi, że cię uderzyłem?

 — Oui — (chociaż byłem zbyt naiwny, by wiedzieć, co to znaczyło wybaczyć, i tak 

naprawdę wcale mu nie wybaczyłem, odkładając swoją wspaniałomyślność na zapas, by

Page 48: Kerouac Jack - Wizje Gerarda

8/3/2019 Kerouac Jack - Wizje Gerarda

http://slidepdf.com/reader/full/kerouac-jack-wizje-gerarda 48/58

 popisać się nią w przyszłości). Tak trwałą jak nic na świecie, twardą jak skała, jak szalenimężczyźni, kobiety i chłopcy, dążący do oświecenia.

 — Uderzyłem cię, chociaż nie musiałem, teraz już wiem, wszystko przez ten grat, który budowałem nie wiadomo po co (wzrusza po galijsku ramionami). — Już o tym zapomniałem!

  — To grignotl — Nie przypominaj mi... — uśmiecha się niewyraźnie. — Ti Jean, nie męcz Gerarda, on powinien spać.Czerwiec, późny czerwiec, drzewa pokryte młodziutkim zielonym listowiem i rozzłoconesłońcem, żuki błyszczące jak wosk brzęczą wysoko w konarach drzew, wypełniając w samo

 południe owadzią muzyką senne powietrze. Tylne płoty na ulicy Beau-lieu śpią jak leniwe psy, muchy pocierają swoje przednie odnóża. — Takie małe muszki, nie musisz ich zabijać, one pocierają swoje maleńkie nóżki, nieumieją robić nic innego.

 — Śpij, Gerardzie, doktor mówi, żebyś dużo spał. Wyjdź stąd, Ti Jean, dosyć się jużnagadałeś dzisiaj rano!

Wybucham płaczem, pozostawiając towarzysza poznanych zabaw za drzwiami. Gerard jesttam ze swym ukochanym kotkiem, którego opatulił w pościel i pta-106kami na oknie, oczekującymi w nadziei na smakowite okruszki, sypane jego wprawną ręką.Doktor przychodzi coraz częściej, wychodzi coraz szybciej.Wałęsam się trochę po Beaulieu Street, samotny dzieciak z „naszego bandyckiego gangu",którego nigdy nie było, podobnie jak nie było tej komedii i psa o okrągłych oczach, i„naleśników" podrzucanych na patelni. Zupełnie sam siedzę tego popołudnia na wysokichdrewnianych schodach z tyłu hali St. Louis i staram się naśladować odgłosy towarzyszące

 przyjazdowi wuja Міке'а Duluoza z żoną i wszystkimi Duluozami — „A BUUA! ABUUA!".Szczególnie udanie przedrzeźniam wujka Міке'а, urażony grymas na jego ustach i jegowielką rumianą, wykrzywioną w płaczu twarz. Biedny wujek Mikę zobaczył tę moją małą 

 pantomimę i rozpłakał się rzewnymi łzami, dodając swój płacz do ogólnego lamentu. — Przestań tak hałasować, ty mały wstręciu-chu. Już dość nasłuchaliśmy się tego blo-blo! — wrzeszczy kobieta z pralni naprzeciwko.

 Nie mogę już dalej ciągnąć tej zabawy w „buua--buua!", wracam więc do domu. Gerard śpi,mama robi pranie. Schodzę do piwnicy — jest ciemna, wilgotna i smutna. Moja matka woła,stojąc w otwartych drzwiach u góry: — „Przyszedł znów twój mały kolega!". To jakiśdzieciak z ulicy, z którym zaprzyjaźniłem się kilka tygodni temu, a teraz już nawet go nie

 pamiętam. Klaszcząc w ręce, idę zajrzeć do sypialni Gerarda, który rozmyśla cicho przyzaciągniętych zasłonach.

 — Ti Jean — woła mnie z łóżka — podciągnij odrobinę poduszkę. Chcę popatrzeć na moje ptaszki za oknem — odsłoń rolety — cip, cip, cip, ptaszynki! — Jego oddech pachnie jak zwiędłe kwiaty. Po raz107ostatni obrzucam smutnym, spłoszonym spojrzeniem jego wychudzoną twarz, bladą niczymtwarz zakonnicy, zapadnięte niebieskie oczy.Wkrótce zasypia, oparty na uniesionej do siedzenia poduszce.

 Naśladuję go, przewracając się na brzuch i obserwując, jak kotek różowym języczkiemłakomie wylizuje mleko i mlaska mlasku mlasku.

 — Czy jesteś szczęśliwy Ti Pou? — twoje śliczne lala.Znajdują mnie w gabinecie, prowadzę wyimaginowane rozmowy na temat baranków, kotków,

obłoczków.

Page 49: Kerouac Jack - Wizje Gerarda

8/3/2019 Kerouac Jack - Wizje Gerarda

http://slidepdf.com/reader/full/kerouac-jack-wizje-gerarda 49/58

 Nadchodzi lipiec, huk fajerwerków jest tak ogłuszający, że można by pomyśleć, iż wsąsiedztwie wybuchła wojna. Pokój Gerarda przypomina kwiat lilii, biały, mizerny, pachnący.Moi rodzice potrząsają głowami ze smutkiem.

 — Co się dzieje z Gerardem? — On jest bardzo chory, Ti Pousse.

Ti Nin i ja czekamy na werandzie, zastanawiając się, co złego się dzieje.Chcę wejść do środka i porozmawiać z Gerardem, ale nie pozwolono mi.Doktor odkrywa kołdrę i patrzy na obrzmiałe nogi Gerarda. „To musi boleć — nigdy niewidziałem dziecka tak chorego jak to — proszę, dajcie mu to lekarstwo. Jak się czujesz,Gerardzie?"Gerard, nieprzywykły do tego, że mówi się do niego po angielsku, odpowiada, z ustamiułożonymi po dziewczęcemu w ciup — „Wszystko w porządku, doktorze Simpfcins",

 podobnie jak moja matka akcentując „kins".108Wielki doktor zabiera z domu smutku swoją czarną torbę lekarską i wraca do siebie, gdyż jużdawno temu porzucił wszelką nadzieję na wyleczenie swego małego pacjenta.

Tuż przed 4 Lipca mówi mojej matce, by wezwała księdza. — „Jemu nie wystarczy już sił, byznosić to dłużej" (Jeśli zaś tak" — dodaje po namyśle — „to będzie równoznaczne zmorderstwem").Mój ojciec, z uśmiechem nadziei, odchodzi w tę noc, trzymając oburącz papierową torbę zfajerwerkami. Obiecał jednak, że wezwie księdza. Przychodzą z nim zakonnice, oto podążają Beaulieu Street, by usiąść i pomodlić się na brzegu łóżka Gerarda. Chory się obudził.

 — Jak się czujesz, Gerardzie? — W porządku, siostro. — Czy boisz się, kochanie? — Nie, siostro. Ksiądz mnie pobłogosławił. Zadają mu pytania, na które odpowiada zwięźlei cichutko. Moja matka dostrzega, że jedna z sióstr zapisuje odpowiedzi Gerarda na kartce.

 Nigdy więcej nie zobaczyła już tej kartki. W tej cichej godzinie przekazano z ust do serca jakiś sekret. Nie mam pojęcia, komu przekazana została ta kartka i jak ją dzisiaj odnaleźć. Najmniej prawdopodobne jest to, że słowa Gerarda wyryto na skale ze złota w kraju, doktórego nie mogę dotrzeć, albo powierzono jakiejś tajemniczej owieczce, związanej zniezwykłą próbą odwagi i wiary, ulotnością bólu lub nierzeczywistością śmierci (i życia).Zakonnice uroczyście zapisały jego ostatnie słowa, uczyniły nad nim znak krzyża i zabrałyzapiski do klasztoru, i można być pewnym, że w intencji Gerarda odbyły się tej nocyspecjalne modlitwy. Święta Teresa, która przyobiecała powrócić po swojej śmierci, i zasypaćziemię deszczem róż, zrzuci na109

ciebie ten deszcz. Tajemnicza siostro, która rozumiesz, spraw, że ten siennik wyda sięcudowniej szy niż królewskie łoże. Spadnie deszcz róż i ocali wszystkie owieczki, a białegołębie będą walczyć ze złem. Boję się powiedzieć to, co naprawdę chcę powiedzieć.

 Nie pamiętam, jak umarł Gerard, ale w moich wspomnieniach (mam ograniczoną i zarazemkosmiczną pamięć) około czwartej po południu wybiegam na łeb na szyję z domu i biegnędalej chodnikiem Beaulieu Street. Dostrzegam ojca żałośnie i powoli mijającego narożnik, zesłomkowym kapeluszem na plecach i płaszczem na ręku z powodu letniego upału. Krzyczęradośnie i głośno: Gerard est mort! (Gerard umarł!), jak gdyby było to jakieś wielkiewydarzenie, mogące zmienić wszystko na lepsze, któremu wszystko należało zawdzięczać.Myślałem wszak, że ma ono coś wspólnego z jakąś świętą transformacją, która miałabyuczynić Gerarda wspanialszym i jeszcze bardziej do siebie podobnym. On ukazałby się

 ponownie, podążając za swoją „śmiercią", ogromny, potężny i odmieniony. Szalony umysłczterolatka, z jego wizjami i pączkującym mistycyzmem. Złapałem tatę i pociągnąłem go za

Page 50: Kerouac Jack - Wizje Gerarda

8/3/2019 Kerouac Jack - Wizje Gerarda

http://slidepdf.com/reader/full/kerouac-jack-wizje-gerarda 50/58

rękę, ciesząc się, że zobaczę na jego twarzy zadowolenie. Kiedy więc zmęczonym głosem powiedział po prostu: „Ja wiem, Ti Pousse, ja wiem", miałem to samo wrażenie, jakiegodoznaję dzisiaj, gdy głosząc ludziom „dobrą nowinę", że Nirwana, Niebo i Nasze Zbawieniesą „tu i teraz", spotykam się z tą ich posępną reakcją, którą mogę przypisać jedynie żałosnej itak ukochanej Ignorancji śmiertelnych umysłów.

 — Ja wiem, mój wilczku, ja wiem — mówi i smutno wlecze się do domu, podczas gdy jatańczę z radości.110Grabarze przenieśli w wąskim koszu to maleńkie „nigdy-już-ciała!", „nigdy-już-bólu!" i„nigdy-spuch-niętych-nóżek!", by przygotować do wystawienia w naszym frontowymgabinecie. Tej nocy wszyscy Duluo-zowie przyjeżdżają z Nashua w smutnych,

 przystrojonych czarnymi wstążkami samochodach, by płakać i ględzić w ciemnej kuchniwieczności. Pojawiają się w mojej świadomości tak nagle, jak gdyby był to tylko sen, ulotnawizja. Widzę cały dom i żałobę rozkwitającą w każdej jego cząstce. Słyszę gwar głosów ilamentów, tych wszystkich „gdzie-wszyscy-pójdzie-my". Ciotka Klementyna, wujek Mikę,kuzynowie Roland i Edgar, ciotka Maria, tato i mama, i Nin, i tłum. Wielka masa roziskrzonej

 bieli okazuje się nagle złożona z pustki, z czystego światła, wyobraźni, świadomości,szaleństwa, mentalnego smutku, przezwyciężonego cierpienia umysłu i trudu myślenia. Towszystko jest jedynie wyobrażeniem śmierci i fałszywego życia, widmowych stworzeń,fantomami oszukującymi w posępnej pustce, biednymi postaciami wygłaszającymi kwestie iznikającymi jak marionetki pociągane za sznury niewidocznymi rękami w świecie cieni iupadłych aniołów, którego istotę stanowi promieniująca szczęściem, nie kończąca się ekstaza,niewiarygodna prawda, która niczym ostroga otwiera szczelinę w mojej głowie. Widzę towszystko — dom znika w tumanach śniegu, Gerard jest martwy i dusza jest martwa i świat

 jest martwy, i martwy jest martwy.Śniłem o tym milion razy, w sieni Złudnej wieczności, gdzie znajduje się milion odbitych wzwierciadle czasu postaci, siedzących tak samo jak zgromadzeni w domu przy Beaulieu StreetDuluozowie, w tę noc,111gdy umarł Gerard, z twarzami pozieleniałymi ze strachu przed własną śmiercią, któraniechybnie nadejdzie. Czas trawił już to wszystko, ten sen już dawno temu prześniony. Onitego nie wiedzą, ale kiedy próbuję im powiedzieć, wysyłają mnie na górę do łóżka. Pamiętamrównież dawny sen, który nękał mnie tej nocy w gabinecie, przy trumnie Gerarda. Nie widzęgo w trumnie, ale on jest w niej na pewno, jego duch, szary duch. Robi mi się niedobrze, gdygrzebię w moich papierzyskach (moja przeklęta „kariera literacka", panie i panowie) iwywlekam wszystkie powody, dla których kiedykolwiek w ogóle pisałem, by kąsać w próżni

 przy pomocy pióra i atramentu. Najważniejszym z nich jest pamięć o Gerardzie — religijnym

 bohaterze, o jego idealizmie — „Pisz w majestacie jego śmierci!" (Eerivez pour 1'amour deson mort) — (ktoś mógłby powiedzieć: „Pisz dla miłości Boga") — by upamiętnić jego ból,gdyż zbawił ptaki, koty i myszy. Ubodzy krewni płakali, a moja matka, w ciągu sześciustraszliwych tygodni przed jego śmiercią, podczas których każdej nocy czuwała przyumierającym, straciła wszystkie zęby. Mógłby to być nawet zabawny widok dla wielcedumnych myśliwych, choć w rzeczy samej wcale nie było to śmieszne.Panie, pobłogosław ten Eteryczny Kwiat, który widziałem w rozkwicie! Zapakowali mnie dołóżka. Przeżywali to na swój sposób, odchodząc w kuchni od zmysłów.Tam, w fotelu na biegunach, siedziała żona wujka Міке'а. Miała szczególnie posępny głos,mówiła zbyt szybko, toteż nie mogłem jej dokładnie przedrzeźniać, ale czułem się jak pączek w maśle, naśladując bulgotanie w gardłach pozostałych. Mógłbym opowiedzieć wszystko z

detalami. Wszystko jest w jednym lesie. Wszystko jest jednym ciałem, a jego cząstki112

Page 51: Kerouac Jack - Wizje Gerarda

8/3/2019 Kerouac Jack - Wizje Gerarda

http://slidepdf.com/reader/full/kerouac-jack-wizje-gerarda 51/58

 pojawiają się i odchodzą jak obce kapelusze i płaszcze. Wujek Mikę miał pozieleniałą twarz.W Nashua, w wysypanym trocinami staroświeckim składzie z połciami mięsa, szynkamiwiszącymi na rzeźnickich hakach, solonymi rybami w skrzyniach i koszami pełnymi różnychwyrobów na chodniku, trzymał także beczułki z piklami.

 — Tak vain, ludzie pełni są egoizmu, zamknij się wreszcie! — powiada w końcu do swojej

żony. — Dzisiaj ja mówię — w wielkim milczeniu naszego ojca znajdziemy uzasadnienienaszej pychy, skąpstwa i naszych dolarów. Zresztą może to i lepiej — teraz, kiedy on nieżyje, nie bolą go już brzuch, serce i nogi. Może to i lepiej.

 — Czujesz to po swojemu — mówi mój ojciec apatycznie. — Ach, Emilu, Emilu, czyż nie pamiętasz jak byliśmy dziećmi i spaliśmy razem. Tatuśzbudował ten dom własnymi rękami, a ja pomagałem ci przez cały czas. My także umrzemy,Emilu, a kiedy już będziemy martwi, dzięki bożej łasce, znajdzie się ktoś, kto będzie zdolnyspojrzeć na nas leżących w trumnach i powiedzieć: Wszystko przeminęło, mar-de, utrapienia,

 potęga, siła? W brzuchu jest więcej siły niż gdziekolwiek indziej — skończone, kupione,sprzedane, umyte, przeniesione do wielkiego Nieba! Emilu, nie płacz, nie trać odwagi,twojemu chłopczykowi jest lepiej; przypomnij sobie dobrze, co zwykł mawiać tatuś, siedząc

na zapiecku i popijając w niedzielny poranek ze swej butelczyny. — Z pewnością był kuty na cztery nogi — wtrąca ciotka, jego żona. — Zamknij gębę, powiedziałem! Wszyscy ludzie umierają. A kiedy umierają jako dzieci, tonawet lepiej. Są bowiem tak czyści, że mogą od razu pójść do113nieba. Emilu, Emilu, biedny Emilu, mój mały braciszku!Potrząsają gwałtownie głowami, zastanawiając się nad czymś.

 — Ach! — przygryzają wargi w ten sam sposób i wpatrują się zapuchniętymi oczyma w podłogę. — Kończy się, jak zawsze.Moja matka szlocha na górze, przestała nad sobą panować.Ciotki sprzątają śmiertelne łoże. To wspaniale prać pościel. Wiosenne porządki.

 — Ja go urodziłam, nosiłam w swoim łonie, Przenajświętsza Panno, pomóż mi w moim w bólu. Wykar-miłam go własnym mlekiem! Troszczyłam się o niego. Czuwałam przy jegołóżeczku. Kupowałam mu prezenty na Gwiazdkę, zrobiłam mu kostium na Święto Duchów.Przyrządzałam mu na śniadanie jego ulubioną owsiankę! Wysłuchiwałam jego historyjek,oglądałam jego rysuneczki. Dałam z siebie wszystko, by uczynić jego krótkie życieszczęśliwym. A on powrócił do ziemi! — lamentuje moja matka, uświadamiając sobie nagle

 beznadziejność śmierci i nieodwracalność utraty życia, całkowite anulowanie wszelkichuwarunkowań i słabości, czysty chaos, który zawiera w sobie życie, chociaż ludzie wciążłudzą się i łudzą.

 — Ja zrobiłam wszystko — rozpacza w sypialni, trzymając przy twarzy chusteczkę.Tymczasem z New Hampshire przybywają Bradleyowie. — I wszystko na nic. On umarł tak czy owak. Już wyruszyli z nim do Nieba! Nie zostawiligo ze mną. Gerard, mój mały Gerard!

 — Uspokój się, biedna Ange! Ty tak cierpisz... — Nigdy nie cierpiałam tak jak on, to właśnie łamie mi serce! — wykrzykuje i wszyscyrozumieją, że przepełniają wielkie poczucie niesprawied-114liwości, że mały ułomny chłopczyk umierał bez nadziei.

 — To właśnie rozdziera mi serce i sprawia, że pęka mi głowa! — Ange, Ange, biedne wrażliwe serduszko! — ciotka Maria płacze cicho, obejmując ją.

 Nin i ja szlochamy okropnie, tuląc się do siebie w łóżku i wsłuchując w te smutne skargi iłkania naszej matki; łagodność jej ramion ściśniętych teraz stalowym uściskiem śmierci.

Page 52: Kerouac Jack - Wizje Gerarda

8/3/2019 Kerouac Jack - Wizje Gerarda

http://slidepdf.com/reader/full/kerouac-jack-wizje-gerarda 52/58

 — Nigdy nie zdołam wymazać tego z mojej pamięci! Nie, jak długo będę żyła! On umarł, niemając żadnej szansy!

  — Wszyscy umrzemy... — Do diabła z tym! — jej płacz przeszywa nas wszystkich i nasz dom staje się tej nocyJednym Wielkim Domem Płaczu.

Tymczasem nasi zwariowani kuzyni, Edgar i Roland, ukradkiem wychodzą na podwórko ztyłu domu i niczym złośliwe diabły, którymi tak naprawdę wcale nie są, ale podobnie jak satyrowie i szydercy, heroldowie nieszczęścia, dokładnie o północy, nie licząc się z żałobą,odpalają wszystkie nasze, to znaczy Nin, moje i Gerarda, drogocenne petardy. Wybuchakanonada, prawdziwe spalenie książek Duluozów.

 — Les mauva, les mauva (źli, źli!) — piszczymy, Ti Nin i ja, w łóżeczkach.Bradleyowie zamierzają zabrać nas na noc do Nashua i przywieźć dopiero za czterdzieściosiem godzin na pogrzeb. Byłoby lepiej, gdyby wywieziono nas z powodu Gerarda iwszystkich straconych petard, i mamy, której płacz słychać w całym domu.Zdarzyło się to, kiedy Ti Nin i ja byliśmy mali.115

W ponury, deszczowy dzień uroczystego pogrzebu zostajemy przywiezieni, by zobaczyć, żedom jest jedną wielką Świątynią Żałoby pełną dzieciaków ze szkoły parafialnej, tłoczącychsię w tę i we w tę w wylęknionych procesjach, za wszelką cenę chcących zobaczyć martwą twarz kolegi na niezwykłej aksamitnej poduszce wśród kwiatów. Im prędzej ją ujrzą, tymwcześniej dowiedzą się, że znamię śmierci noszą na swoich twarzach wszyscy i wszystkimsądzony jest lęk przed śmiercią. Jest też gromada zakonnic stojących przy trumnie,modlących się i przesuwających czarne paciorki różańca. Wszystkie dzieci wystrojone, wmałych muszkach, tak, że z trudem tylko mogę uwierzyć, że to mój własny dom, a tenŚwiatowy Gabinet ze wszystkimi Czarnymi Historiami, które w nim zapisano, to ten samnudny, senny gabinet, w którym przesiadywałem długimi popołudniami, cmokając ustami igapiąc się głupio przez okno na przechodniów. Siadywałem tu też z Gerardem, którego głowęobłapiałem rączkami, a teraz już nigdy więcej tak nie będzie, i wymyślaliśmy różne historie,wsłuchując się w leniwe święte milczenie Czasu. Teraz mój brat leży na katafalku chwały,wyniesiony Wspaniałością Śmierci, wygnany z zarośniętej ziemi i przeznaczony nagiejDoskonałości. Nikt nie wie o nim tego, co wiem ja. Inni jednak wiedzą to, czego ja nigdy niewiedziałem — niektórzy z chłopców, zakonnice i roztargniony Pere Lalumiere Cure, którysiedząc w kuchni, opierając czarny but na wysokim krześle, a łokieć na kolanie, zapewniamoją matkę: „Ach, cóż, niech się pani uspokoi, pani Duluoz, on był małym świętym! Z

 pewnością jest już w Niebie!"To właśnie ściągnęło do domu żałoby ogromny tłum. Ludzie przyszli zobaczyć chłopczyka,który umarł i poszedł do nieba. Gospodynie domowe zauwa-

116żyły i rozgłosiły wszem, że tego dnia wielkie stado ptaków — ogromny naród słońca iksiężyca, i cichutkie nieznane ptaszęta, które nawiedzały jego okno, dopóki wiosna niezawitała na dobre, odleciały.

  — Odleciały wszystkie. — Nie zobaczysz żadnego. — To dlatego, że pada. Nigdy już jednak małe ptaszyny nie odwiedziły domu, w którym śmierć zabrała małegoświętego.

 — One odleciały razem z nim. Powiedziałbym raczej, że one wszystkie były nimsamym.

 Niezapomniane gromadki dzieci pragnęły zobaczyć blade oblicze chłopczyka, którego znałytak dobrze, i oszacować cenę śmierci. Jakże spragnionymi i przerażonymi oczyma

Page 53: Kerouac Jack - Wizje Gerarda

8/3/2019 Kerouac Jack - Wizje Gerarda

http://slidepdf.com/reader/full/kerouac-jack-wizje-gerarda 53/58

wpatrywały się w swego małego szkolnego kolegę, spoczywającego teraz w milczeniu naozdobnym łożu śmierci, ciekawe, co to za okropność spadła na dom. Sępy żerują na ponurychdachach, na których, gdy spoglądasz tam, z kominów wysnuwają się anioły przerażenia, jak wijące szare motyle z kokonów...Czy to, czego nauczyłeś się w wieku szesnastu lat, kiedy pierwszy raz się upiłeś i zataczałeś

 przy starych pisuarach na Moody Street, wrzeszcząc: „Czy nie rozumiesz, że jesteś Bogiem?", jest tym samym, czego nauczyłeś się, zrozumiawszy, że żyjesz na tej ciężkiej ziemi tylko poto, by umrzeć...? Spójrz na niebo, na gwiazdy, spójrz na grobowiec, na umarłego. Wołając o

 pomoc z innych sfer tego Wyimaginowanego Kwiatu, błagaj: Pomóż mi zrozumieć, że jestemBogiem, że to wszystko jest Bogiem. Oddając mocz, samotnie, czyż nie posuwasz się zadaleko? To zdarza się codzien-117nie, we wszystkich latrynach Samsary — Tu i Teraz. „Ti Gerard Duluoz qu'est mort" — mówiły dużo, patrząc na katafalk. On leży, poza zasięgiem kary, przeznaczony, by żyć wwiecznej doskonałości. „Czy to prawda, że on jest martwy? — może on żartuje?" — iwszyscy ci ludzie udają żałobę. Jednak nie, to „nagie do kości życie pod trawą" nie jest

„radosnym duchem". To prawdziwa śmierć.Rozpaczliwe modlitwy w dusznym gabinecie budzą w dzieciakach strach przed śmiercią, onemyślą: „mnie również to się przytrafi, ale popatrzcie, jak wszyscy ludzie boją się tego".W złożonych dłoniach Gerarda tkwi piękny srebrny krucyfiks. Są kwiaty od krewnych zMaine, którzy nie mogli przyjechać i od przyjaciół. Wszyscy zwykle pogodni i uśmiechnięciludzie na świecie przybrali dzisiaj uroczysty, ostateczny grymas. Na przykład Manuel,trzeźwy, ubrany na czarno, milczący jak ktoś obcy, nie odzywa się nawet do księdza, a doEmila żałośnie kiwnął głową. On będzie jednym z niosących całun.Old Buli Baloon wyjechał na zachód, nie będzie go na pogrzebie.Kobiety stoją z tyłu, nie przestając nawet na chwilę kręcić głowami i lamentować nad stratą.Młodzi księża grzecznie wzywają do modłów i przystępują do obowiązków pogrzebowych.Jeden z księży ma przepiękną, poważną twarz. Jakież to smutne, że nigdy się nie ożeni i niezaprezentuje swoich walorów jakiejś szanowanej dziewce.

  — Młody Lafontaine! — Ach, oui, on pochodzi z Montrealu. Nie sądziłam, że jest taki niski. — Tak, ale jaki ładny!118

 — Ładny? To prawdziwy piękniś! To niedobrze. Wszyscy dobrzy ludzie są kupowani albowygrywają.

 — Jedno albo drugie. — Popatrz tylko, to starsza pani Picard. Ona nie opuści żadnego pogrzebu.

 — Nie — och, cóż, to starsza pani, będziemy wdzięczni za jej modlitwy. — Nie powinno się odrzucać jej modłów. — Proszę, aniołki w drugim rzędzie mówią, że ten pierwszy jest z klasy Gerarda. Tak,zakonnice ustawiają ich z przodu, tam. Aniołeczki. Oni się boją.

 — Ach — wzdycha — pewnego dnia dowiedzą się, że czeka to nas wszystkich. — Ach, ale on był taki młodziutki. — Spójrz na tego starego nietoperza po drugiej stronie ulicy, pali śmieci, a wiatr unosi całydym prosto na dom umarłego.Dom umarłego niezupełnie był moim domem. Straciłem Gerarda w panującym tam chaosie.

 Nad naszymi głowami, wysoko na burzliwym niebie, trzepocze skrzydełkami mały ptak zmagający się z wiatrem. Złowieszcze całuny szarego deszczu spływają ukośnie do naszego

kryształu. To jest niebo, pustka, której nie formuje żadna pięść, nie podtrzymuje żadna ręka.Poniżej, my wszyscy, bracia i siostry, wyskakujemy niczym kwiat za kwiatem z tej samej

Page 54: Kerouac Jack - Wizje Gerarda

8/3/2019 Kerouac Jack - Wizje Gerarda

http://slidepdf.com/reader/full/kerouac-jack-wizje-gerarda 54/58

 płodnej, dziewiczej i brzemiennej matki ziemi. To życie pod zacinającym deszczem,zawodzącym wiatrem i czarnymi chmurami, które przynosi czerwiec, rozpętujący jakąśskurwysyńską, nietypową o tej porze roku burzę. Plamy brązu, żółci i czerni wskazują, gdzieżyjemy. Z kominów unosi się czarny dym. „Kominy Świata!" — a my jesteśmy aniołami119

odwiedzającymi je ponownie, przychodzącymi z daleka, ze smutkiem, z przestrzeni na świat,ziemię, ten tygiel, to miejsce, gdzie rodzi się życie. Oto i dymy z kominów, unoszące się wkłębach, snujące wszędzie i wypełniające otwartą przestrzeń, a tam ludzkie szlaki, szczeliny,miasta, martwe koty unoszone z nurtem rzek, kalendarze na ścianach wskazujące czerwiec1926 roku. Tablice rejestracyjne na starych automobilach pochodzących z Massachusetts,koło sterowe i jego chiński znak. Nazwa składu wytłoczona złotymi, ozdobnymi literami:„Lowell Provision Company". Zarozumiały rzeźnik podkręcający wąsy, stojący w drzwiach,

 przepełniony ludzką nadzieją i naprawdę sentymentalny, oczekujący na coś pośród kości, porąbanych udźców i wszelakich wędlin własnego wyrobu, z przekrwionymi oczami, zrękami ociekającymi krwią, z czerwoną twarzą, naprawdę krwawy rzeźnik. Szekspir, Seks-świr, Wampir i gdzież jest klauzula poczyniona w imię „zawieszenia broni". My zaś jesteśmy

anielskimi duchami, zesłanymi nieoczekiwanie na tę ziemię, ziemię „rzeczywistą". Zestrachem patrzymy na żyjące istoty, żyjące „rzeczywiście". Widzimy człowieka, jego upiornekryształowe pojawienie się, jakże złudne, kiedy przechadza się w zbudowanych przez siebieuliczkach Umysłu, jak przezroczysty fantom rysujący się na ektoplazmie mózgu. Odbicie wwodzie.Kanały z papier-mdche płyną w śródmieściu Lowell, mężczyźni palą cygara, stojąc przy

 balustradzie i spluwając do wody, która odbija deszczową beznadziejność 1926 roku. Wedługich sposobu myślenia, pieniądze w ich kieszeniach są prawdziwe, a duma, jaką odczuwają zsiebie, tak rzeczywista jak grzech i tak odwieczna jak Piekło. Zarówno prawdziwe pieniądze,

 jak i odwieczna duma są im potrzeb-120ne po to, by mogli, gdy odczuwają głód, kupować sobie wieprzowy kotlet, co można nazwaćrealnym, choć tak naprawdę ani jest takie, ani nie jest. Czy warto jednak zajmować się takimi

 problemami jak odbicie wieprzowego kotleta w wodzie? Fakty te są dobrze znane grubemuMr. Groscorpowi, który w swym mieszkaniu przy West Sixth Street, naprzeciwko

 prezbiterium św. Ludwika, z namaszczeniem zasiada w kuchni do południowego posiłku przyzamżonym oknie. Wychodzi ono na ulicę, którą sunie majestatycznie karawana limuzyn iukwieconych kabrioletów, znikających po chwili za narożnikiem Beaulieu Street ikierujących się do kościoła. Tam umundurowani grabarze oczekują na mistrza ceremonii,ubranego w specjalny uniform zapinany na srebrne guziki. Twarz Groscopa jest olbrzymia,klops tak bogaty jak materia przetykana złotem, gładki jak surah, szaro-blady i tak cuchnący,

że przyprawia o mdłości. Ta wielka bestia z małymi ustami pojękuje z rozkoszy, miażdżącswój ochłap, z głupawym uśmiechem, potężnymi opadającymi szczękami jak buldog.Szlafrok kąpielowy, pantofle — tłusty kocur. Butelka wina, kotlety na talerzu. Olbrzymiwydatny brzuch nie pozwala grubasowi dosięgnąć widelca. Musi więc odsunąć krzesło sporykawałek od stołu, potem zgina się, czy raczej z determinacją pochyla naprzód, zwalisty,ogromny jak góra, jakby przekopywał się przez tunel, by zjeść lunch.

 — Ach — przerywa —jeszcze jeden trup! — I podnosi serwetkę, by wytrzeć usta, wychylającsię, by lepiej zobaczyć kondukt. —Jeszcze jednego pochowają w tym cholernym deszczu.Psiakrew, to smutne, a poza tym psuje mi całą przyjemność jedzenia. Wszystko kończy w tymsamym dole, po cóż czynić z tego powodu tyle zamieszania, wielkie mecyje pogrzebo-121

we, uroczysty obrzęd, rękawiczki. Specjalne rękawiczki dla grabarzy i defiladowy krok,uśmieszek małej myszki, mały przystrzyżony wąsik, wielki apetyt na nic lub jeszcze większy

Page 55: Kerouac Jack - Wizje Gerarda

8/3/2019 Kerouac Jack - Wizje Gerarda

http://slidepdf.com/reader/full/kerouac-jack-wizje-gerarda 55/58

 podczas bogatego sezonu. Jeden lub wszyscy razem, wszystko jedno, gdyż... — mówi, podnosząc wyżej oczy i przyglądając się przez okno gnanym porywistym wiatrem chmurom. — Można by powiedzieć — czknął delikatnie, opuszczając potężną storę — że jest tegowięcej tam, skąd to nadchodzi i dokąd powraca. Ale to mnie nie tyczy, ja teraz jem,

 pomyślimy o tym później.

U drzwi naszego posępnego domu przy Beaulieu Street, zbudowanego na miejscu dawnegocmentarza, domu, w którym byliśmy pyłem martwych dusz bardziej nawet niż we wszystkichsłowach tej książki, zjawili się przedsiębiorcy pogrzebowi i wyprowadzili ostrożnie zwłokiGerarda jak smutek ze swego gniazda. Bang! Gładka jak wąż trumna wyślizgnęła się im z rąk,gdy karawana ruszyła.I zniknęli za rogiem.Podążyło za nimi chodnikiem kilku gapiów oraz dzieci. Kościół znajduje się tylko o kilkadomów dalej.Z prawej strony budynku, gdzie olbrzymi Mr. Gro-scop je swój obiad Samsary, narusztowaniach nowego bloku pracuje banda malarzy, tynkarzy i układaczy kafelków. Popijają właśnie lunch ostatnim łykiem kawy, czują się świetnie i żartują:

 — Ach, jeszcze jeden na cmentarz? — Dlaczego nie pośpieszą się trochę, niech ich wszyscy diabli, to wcale nie jest zabawne, bawić się tak z nieboszczykiem podczas deszczu. — Ten stary bękart zwieszający pysk, wykituje pierwszy, lądując gębą w zupie! — Albo ta stara suka, która przez całe życie wrzeszczała na męża i brata, wkrótce nie usłyszą więcej tej122

 jędzy! Czy wierzysz w szczerość żalu, malującego się na twarzach tych hipokrytów? — Albo ten stary ksiądz, znajdą go martwego w łóżku. — Czy ten stary malarz — on spadnie z drabiny i spędzi pół roku w szpitalu, wrzeszcząc„Psiakrew, jak to boli!", a potem wyniosą go nogami do przodu!

 — No nie, ta zbyt wesolutka kurwa z Bostonu wróciła do domu. Spędziła szesnaście lat w burdelu, kręcąc dupą dla jeleni, a teraz przedsiębiorca pogrzebowy z małą dupką dostał połóweczkę z tej dupeńki, a... — A reszta zgubiła się w banku sztywnych. — Rzućmy im trochę ryżu, zabawmy się w ślub! — Spójrzcie, zatrzymali się, by wyciągnąć trumnę! — Trumna dla tej ślicznotki (Tombeau pour les si Ъеаих). — Nie jest długa. — Nie jest długa? Psiakrew, przecież to dziecięca trumienka!Uciszają się.

 — Ach, to ta historia, o której zapomnieliśmy. — Nie jesteśmy zbyt dobrzy, jeśli chodzi o opowiadanie historyjek. — Cóż, ja jestem malarzem. — Więc maluj, ośle, aż do chwili, gdy po raz ostatni zapniesz guziki przy rozporku. — Aż wsadzą ci pędzel do gęby, mój piękny Pi-roux, a potem zaśpiewamy ci parę sprośnych piosene-czek. — To mi pasuje. — Popatrzcie, jaka mała trumna, dzieciak nie miał nawet dziesięciu lat. — Przynajmniej już nie cierpi.  — I dlaczego? — On pyta mnie, dlaczego!

123 — Deszcz zmoczy ci łeb, schowaj się tu!

Page 56: Kerouac Jack - Wizje Gerarda

8/3/2019 Kerouac Jack - Wizje Gerarda

http://slidepdf.com/reader/full/kerouac-jack-wizje-gerarda 56/58

 — Na tym deszczu zmoknie dzisiaj wiele głów. Przepasani kirem grabarze niosą małą trumnę, zaktórą podążamy po wysypanej piaskiem dróżce, mama i tato, Nin, i ja oraz krewni. Gdykondukt wchodzi do kościoła, rozbrzmiewają organy i rozpoczyna się msza.Suscipe, sancte Pater, omnipotens aeterne Deus, hanc immaculatam hostiam, quam ego

indignus fa-mulus tuus ojfero tibi, Deo meo vivo et vero, pro innumerabilibus peccatis, etoffensionibus, et neg-ligentiis meis, et pro omnibus circumstantibus, sed et pro omnibusfidelibus christianis vivis atąue defunc-tis: ut mihi et illis proficiat ad salutem in vitamaeternam. Amen.Wieczna chwała...Jedno z pierwszych, o ile nie pierwsze, wspomnienie mojego życia. Oto jestem w zakładzieszewskim i patrzę na półki pełne czarnych butów, niezliczonych par zdartych butów. Jestszary deszczowy dzień (tak jak dzień pogrzebu, a może mglisty, z przelotną tylko mżawką).Jestem chyba z mamą i mam mniej więcej rok. Leżę w swoim dziecięcym wózku (jeśli wogóle się to zdarzyło) i doświadczam Wizji wielkiej Posępnej Ziemi, wielkiej Wrzawyludzkiego życia i wielkiego Deszczowego Snu o posępnych wie-cznościach. Kiedy

opuszczamy zakład, czy też zakład jest opuszczany przeze mnie albo mój fantom, nagle pojawia się przed nami niepozorny staruszek, pospolity człowiek w dziwnie przechylonymszarym kapeluszu, w płaszczu, idący posępnym i nie kończącym się bulwarem deszczowegośmietniska. Pora-124ża mnie wprost rozdzierająca prawda i niesamowitość tej sceny, jak gdyby po prostu było towspomnienie mnie samego w jakimś poprzednim wcieleniu, gdzieś w Sankt Petersburgu albodawno, dawno temu, choć może bez tego kapelusza, w zadymionych gęstym, lepkim dymemsmażonego masła ciemnych, kapryśnych kuchniach starożytnego Tybetu. Ów kapelusz, tak dziwnie przekrzywiony, niczym u Dostojewskie-go, należy do Zachodu, do naszej strony tejzarośniętej kuli, ziemi. I odnoszę wrażenie, że ten niepozorny człowiek zmierza ku jakiejśniezwykłej jasności, otwierającej się w deszczu, gdzie czeka zupełnie czyste i promieniujące

 blaskiem niebo. Ja jednak nie dojdę tam nigdy, jak gdybym był przypisany do zupełnie innejdrogi. On, idący piechotą, zmierza do czystej krainy. I właśnie wtedy, gdy rozległa siędonośna muzyka organowa, a ksiądz z dala od ław kościelnych, przy krańcach czasu,zaintonował po łacinie, wydało mi się, że Gerard, teraz nieruchomy na ustawionym centralniekatafalku, ze swą wychudzoną, spokojną wśród kwiatów twarzą, wiedziony jest przezaniołów do tejże Czystej Krainy, dokąd ja dotrę dopiero po bardzo długiej i mozolnejwędrówce. Okropne deszczowe mer, okropne deszczowe mer\Wszędzie czuć woń kadzidła, et pro omnibus — śpiewa ksiądz i odwraca się ku wiernym,

 przyciągając spojrzenia tą niedotykalną delikatnością koronek na świętej czerni, ze

wszystkimi swymi parafernuliami. W moim mózgu trzylatka powstaje natychmiast myśl, że et pro omni-boos jest opisem tej niebiańskiej krainy i przepowiedzianej chwały Gerarda.Aeternam — zasłuchany w posępne opadanie głosu śpiewającego, „wieczność" — już prawiemogę odgadnąć, niemal powąchać jej „umiejscowienie", i wydaje się niemożliwe, bym

 porzucił swoją drogę i wszystko zaprzepaś-125ей. Jestem mały i tak daleko stąd, że we wspomnieniach i późniejszych snach wydaje mi się,aż pogrzeb odbywał się po przeciwnej stronie ulicy, przy której stał nasz dom, w dziwnym

 przenikającym wszędzie ciemnym kościele. Po prostu tak, jakby najprostsza rzecz na świecie,oglądana w szczególny sposób, okazywała się niezwykłą zagadką.W tyle kościoła stoi tłum gapiów o twarzach bez wyrazu, zupełnie jak w Wielki Piątek, kiedy

kościół jest zatłoczony, a na dworze jak zwykle pada (zgodnie zresztą z przesądem). Z tyłustoją ludzie w śniegowcach lub w kaloszkach, albo z parasolami, pragnący szybko odbębnić

Page 57: Kerouac Jack - Wizje Gerarda

8/3/2019 Kerouac Jack - Wizje Gerarda

http://slidepdf.com/reader/full/kerouac-jack-wizje-gerarda 57/58

modlitwę i wrócić do bilardowego salonu. Nie pojmuję nic z posługi pogrzebowej, jej powagaumyka mojej wysoko uniesionej główce, kiedy rozglądam się wokół i zastanawiam, patrzącna zasmucone twarze, te tragiczne kalosze i mokre plamy na posadzce, prawie kałuże z tyłu i

 beznadziejną wilgoć, jak gdyby to wszystko odbywało się gdzieś w lochach, do którychschodzi się po kamiennych schodach. Nie uchodzą też mojej uwagi posępne cienie,

sprawiające, że żółtawy marmur wydaje się niezmiernie smutny i kruchy. Podmalowane oczyciotek i matek, pragnących jedynie, by wszystko to okazało się nagle nieprawdą. Ich twarzezagubione w zwartych rzędach głów. Wszystko to wydaje mi się częścią wielkiego show. Toogromnie eteryczny film, a ja jestem w nim statystą, Gerard głównym bohaterem, a reżyseremBóg, kierujący wszystkim z Nieba.Widzę drewniane płoty w deszczu i niepozornego człowieka w tajemniczym kapeluszu.Potem czuję zawrót głowy i moim oczom ukazuje się rój aniołów, jako wirujące miriadyśnieżynek ekstazy. Drwię, myśląc, że nikt nie powinien płakać. Pozwalam sobie na małykrzyk radości, moja matka zatyka mi dłonią usta126i poklepuje mnie delikatnie po policzku. — Non, non, non. — Ludzie, słysząc krzyk małego

dziecka, posmutnieli, myśląc: „Ono nie rozumie".Chcę jakoś wyrazić to, co czuję, tu i teraz. Widzę śnieżynki ekstazy, boskiej i wspaniałejekstazy, nieskończonej nagrody, która przyszła, zawsze była z nami. Bezduszność grobuwynika z nieświadomego poczucia niestosowności całej pogrzebowej ceremonii, prowadzonej

 przez specjalnie szkolonych fachowców. Nagle, jakby obudzony, śpiewać zaczyna chór chłopięcy i z oczu mojej matki tryskają łzy. Tak czy owak śpiew chłopców zawsze wzruszał

 ją do łez. — Kilku z nich znało Gerarda! — obwieszcza stojącemu obok, poważnemu Emilowi, a przezniego ciotce Marii. — Małe aniołki! (Śpiewajcie, śpiewajcie — myśli — śpiewajcie z całegoserca, moi aniołowie, dla małego Gerarda, który nie żyje, dla mojego małego mężczyzny,mojego smutnego syneczka. Dla siebie samych, śpiewajcie, aniołowie!)Ja również słyszę śpiewających chłopców i odwracam się, by zobaczyć ich na chórze, jak stoją z zarumienionymi twarzami, popisując się swymi cienkimi głosikami („uuu!") zgodnie zruchem czarnych rąk hipnotyzera, hipnotyzera uczuć. Znaczące szmery i narastający kaszelwskazują, że posługa jest prawie skończona. Na tyle bliska końca, by można już kaszleć,kaszleć, kaszleć, a potem wrócić do domu, po prostu jak zwykle po pogrzebach obcych ludzi!Oto trumna jest na czele pochodu, ksiądz szybkim ruchem kołysze cyborium (kadzielnicą), a

 przy każdym zamachu jego ręki, który wydawać się może magicznym sygnałem, dzwon nadzwonnicy porusza się i bije miękko „ker plang", dla zbudowania ludności Centerville,

 powiadamiając wszystkich, że Gerard umarł. Deszczowe wieści. Z kadzielnicy ,,ker-tling",127

tak łagodne i ciche, współbrzmiące z dźwiękiem sygnaturki „как" і „ker plang". Ta muzyka jest tak piękna, że wyróżniam aż trzy rodzaje woni muzycznego dymu, płynącego ku górze irozpływającego się wysoko pod kopułą. Niechaj radują się wszyscy!Wszyscy wsiadamy do samochodów i powoli rusza pogrzebowa parada. Jedziemy wolniutkowzdłuż rzeki Merrimac, mijając mokre smutne drzewa o bujnym listowiu, aż do mostu wTyngsboro, i przez miasteczko, dalej do Nashua. Wjeżdżamy do tego małego miasta (stąd

 pochodzą moi rodzice) i przez dawne pole bitwy docieramy do cmentarza na obrzeżach.Pamiętam stamtąd długi szary mur i bulwar połyskujący w deszczu. Grabarze łagodnieopuszczają trumnę na linach do grobu, i mimo że wyglądają ładnie, wcale nie wykonują delikatnej roboty. Opuszczają ją coraz niżej, lekko to idzie, mały kęs bólu i w błoto. Naściankach wykopu ukazują się korzenie i grudki ziemi, spadające z pluskiem w kałużę na dnie

dołu. Mężczyźni stoją wokół, mój ojciec pośrodku z odkrytą głową i tą nieobecną  beznadziejnością w oczach, pod nieskończonym niebem, które wszystkim mówi „Yah".

Page 58: Kerouac Jack - Wizje Gerarda

8/3/2019 Kerouac Jack - Wizje Gerarda

http://slidepdf.com/reader/full/kerouac-jack-wizje-gerarda 58/58