nikos kazantzakis - ostatnie kuszenie chrystusa

Download Nikos Kazantzakis - Ostatnie Kuszenie Chrystusa

If you can't read please download the document

Upload: sielber

Post on 15-Jun-2015

762 views

Category:

Documents


19 download

TRANSCRIPT

Nikos Kazantzakis

Ostatnie kuszenie Chrystusa(Tumaczy Jan Wolff)

WSTPDwoista istota Chrystusa - ta ludzka, nadludzka tsknota czowieka do Boga lub, cilej mwic, tsknota za powrotem do Boga i utosamieniem si z nim - zawsze bya dla mnie niezbadan tajemnic. Tsknota ta, tak tajemnicza i realna rwnoczenie, otworzya we mnie wielkie rany oraz gbokie, bystro pynce rda. Najwiksz moj udrk, rdem wszystkich radoci i smutkw ju od modych lat bya ta wanie nieustanna, bezlitosna walka ducha z ciaem. S we mnie ludzkie i praludzkie, odwieczne, ciemne siy Zego; s te we mnie ludzkie, wietliste siy Boga, a moja dusza jest aren, na ktrej obie te armie spotykaj si i cieraj ze sob. Moja udrka bya olbrzymia. Kochaem swoje ciao i nie chciaem by sczezo; kochaem sw dusz i nie chciaem by upada. Walczyem, chcc pogodzi te dwie pierwotne siy tak sobie przeciwne i uwiadomi im, e nie s wrogami lecz kompanami, tak aby mogy radowa si sw harmoni - tak bym i ja mg radowa si z nimi. Kady czowiek uczestniczy w boskiej naturze, tak duchem, jak i ciaem. Dlatego wanie tajemnica Chrystusa nie jest tajemnic przeznaczon wycznie dla wyznawcw jednej religii; jest uniwersalna. Walka Boga z czowiekiem zawizuje si w kadym z nas, tak samo jak tsknota za pojednaniem. Najczciej walka ta jest podwiadoma i krtkotrwaa. Saba dusza nie ma tyle wytrzymaoci, by dugo opiera si ciau. Staje si ocia, staje si ciaem, tym samym kadc walce kres. Ale w wypadku ludzi odpowiedzialnych, ludzi ktrzy dniem i noc zwracaj oczy ku Najwyszemu Obowizkowi, konflikt midzy ciaem a duchem nie zna litoci i moe trwa a do mierci. Im silniejsza dusza i ciao, tym ich walka staje si bardziej owocna i tym bogatsza jest ostateczna harmonia. Bg nie kocha sabej duszy i zwiotczaego ciaa. Duch chce by zmuszony do walki z silnym, wytrzymaym ciaem. Jest jak cigle godny, misoerny ptak; poera i

przyswaja sobie ciao, ktre stopniowo zanika. Walka midzy ciaem a duchem, bunt i opr, pojednanie i poddanie si, wreszcie osignicie najwyszego celu, zjednoczenie z Bogiem - tak drog obra Chrystus, ktry zachca nas, bymy podali jego krwawym szlakiem. Oto Najwyszy Obowizek czowieka walczcego: rozpocz wspinaczk na ten wyniosy szczyt, ktry zdoby pierworodny syn zbawienia, Chrystus. Od czego zacz? Jeli mamy by zdolni do podania za nim, musimy dogbnie pozna jego konflikt i udrk: jego zwycistwo nad zaciskajcymi si ziemskimi ptami, powicenie wielkich i maych ludzkich radoci, nieustanne ofiary, jakie ponosi, i wielkie czyny, jakich dokonywa w drodze na Krzy, szczyt mczestwa. Nigdy nie podaem krwawym szlakiem Chrystusa na Golgot z takim przeraeniem, nigdy nie dowiadczaem jego ycia i Mki tak intensywnie jak wwczas, gdy dniami i nocami pisaem Ostatnie kuszenie Chrystusa". Zapisujc to wyznanie udrki i wielkiej nadziei ludzkoci byem tak wzruszony, e miaem oczy pene ez. Nigdy przedtem krew Chrystusa nie spywaa do mego serca tak sodko i bolenie, kropla po kropli. Aby wej na Krzy, ten szczyt powicenia, i znale Boga, ten szczyt wiata duchowego, Chrystus przeby wszystkie etapy, ktre przechodzi czowiek walczcy. Dlatego wanie jego cierpienie wydaje si nam tak znajome, dlatego dzielimy je i dlatego ostateczne zwycistwo Chrystusa wydaje si naszym wasnym przyszym zwycistwem. Ta gboko ludzka strona natury Chrystusa pomaga nam zrozumie go, kocha i naladowa jego Mk, jak gdyby bya nasz wasn. Gdyby nie mia w sobie tego ciepego, ludzkiego elementu, nigdy nie dotknby naszych serc z tak wiar i czuoci i nie staby si wzorem dla nas. Walczymy, widzimy jak on walczy i stajemy si silniejsi. Widzimy, e nie jestemy samotni na tym wiecie - on walczy po naszej stronie. Kada chwila w yciu Chrystusa to moment konfliktu i zwycistwa. Pokona niezwyciony urok prostych ludzkich przyjemnoci; pokona pokusy, ustawicznie przemienia ciao w ducha i wznosi si coraz wyej.

Osign szczyt Golgoty i wspi si na Krzy. Jednak nawet tam nie zakoczya si jego walka. Na Krzyu czekaa pokusa - Ostatnie Kuszenie. Zamglonym oczom Ukrzyowanego duch Za ukaza w uamku sekundy zwodnicz wizj spokojnego, szczliwego ycia. Chrystusowi zdawao si, e poszed rwn, prost drog czowieka, oeni si i mia dzieci. Ludzie kochali go i szanowali, a teraz, jako starzec, siedzi na progu swego domu i umiecha si z zadowoleniem, wspominajc tsknoty swej modoci. Jak wspaniale, jak rozsdnie postpi wybierajc drog czowieka! Jakim szalestwem byo pragnienie, aby zbawi wiat! C to za rado unikn niedostatkw, tortur i Krzya! Takie byo Ostatnie Kuszenie, ktre jak byskawica zakcio ostatnie chwile ycia Zbawiciela. Ale natychmiast Chrystus potrzsn gwatownie gow, otworzy oczy i zrozumia. Nie, nie jest zdrajc, Bogu chwaa! Nie jest dezerterem. Wykona misj, ktr powierzy mu Pan. Nie oeni si, nie mia szczliwego ycia. Osign szczyt powicenia: zawis przybity do Krzya. Z zadowoleniem zamkn oczy. I wtedy rozleg si wielki triumfalny krzyk: Wykonao si! Innymi sowy: wypeniem swj obowizek, zostaem ukrzyowany, nie ulegem pokusie... Napisaem t ksik, bo chciaem przedstawi czowiekowi walczcemu najwyszy wzr; chciaem pokaza mu, e nie wolno ba si blu, pokusy lub mierci - bo wszystko to mona pokona, to ju zostao pokonane. Swoim cierpieniem Chrystus uwici bl. Pokusa walczya o niego a do ostatniej chwili, ale i ona poniosa klsk. Chrystus umar na Krzyu i w tym momencie mier zostaa pokonana na zawsze. Kada przeszkoda na jego drodze stawaa si kamieniem milowym, rdem kolejnego triumfu. Mamy teraz przed sob wzr - wzr, ktry swym wiatem wyznacza nam drog i daje si. Moja ksika nie jest biografi; jest wyznaniem kadego, kto walczy. Wydajc j, speniem swj obowizek, obowizek czowieka, ktry stoczy wiele walk i przey wiele gorzkich chwil, i mia wielkie nadzieje.

Jestem pewny, e kady wolny czowiek, ktry przeczyta t tak pen mioci ksik, bdzie bardziej ni kiedykolwiek i lepiej ni kiedykolwiek kocha Chrystusa. N. Kazantzakis

ROZDZIA IOgarn go chodny niebiaski powiew. Nad jego gow rozkwity tysice gwiazd; na ziemi para unosia si z kamieni rozgrzanych arem upalnego dnia. Niebo i ziemia tchny spokojem i sodk, gbok cisz odwiecznych odgosw nocy, ktre zapaday w wieki milczenia. Panowaa ciemno, zbliaa si pnoc. Soce i ksiyc, oczy Boga, byy niewidoczne, zamknite we nie, a mody czowiek, ktrego umys unosia agodna bryza, pogry si w bogiej medytacji. Lecz gdy myla - jaka samotno, co za raj! - nagle wiatr zmieni kierunek i przybra na sile; nie by to ju niebiaski powiew, ale smrodliwy, mazisty wyziew, jak gdyby w gstych zarolach czy wilgotnym sadzie u jego stp bezskutecznie prbowao zasn jakie zdyszane zwierz. Powietrze stao si gste i niespokojne. Ciepawe oddechy ludzi, zwierzt i elfw mieszay si z ostrym odorem kwanego ludzkiego potu, wieo wyjtego z pieca chleba i olejku laurowego, ktry kobiety wcieray sobie we wosy. Czuo si to wszystko, ale nic nie byo wida. Dopiero po chwili oczy zaczy powoli przyzwyczaja si do mroku, skd wyama si najpierw srogi, prosty ksztat cyprysu ciemniejszego ni noc, potem kpa palm daktylowych przypominajcych fontann i koyszcych si na wietrze, a na kocu prawie pozbawione ndznych lici drzewa stojcych oliwkowe, razem ktre bd byszczay pojedynczo, srebrzycie w ciemnoci. W plamie zieleni w tle wida byo grup pobielonych, chat, zbudowanych z nocy, bota i cegie. Zapach i brud sprawiay wraenie, e ludzkie postaci pi na dachach, niektre pod biaymi przecieradami a inne odkryte. Cisza znikna. Bog, bezludn noc przepeni bl. Ludzkie donie i stopy skrcay si, nie mogc znale ukojenia. Serca wzdychay. Rozpaczliwe, uparte krzyki z setek ust czyy si w niemym chaosie, prbujc wyrazi to, co czuj. Ale ich woanie rozpraszao si i gino w bezadnym majaczeniu. Nagle z najwyszego dachu dobieg ostry, rozrywajcy serce krzyk:

- Panie Izraela, Panie Izraela, Adonai, jak dugo jeszcze? To nie jeden czowiek lecz caa wie nia i krzyczaa, caa ziemia izraelska kryjca koci zmarych i korzenie drzew, ziemia izraelska bezskutecznie usiujca zrodzi nowe ycie. Po dugiej chwili ciszy powietrze midzy ziemi a niebem ponownie rozerwa krzyk, tym razem bardziej gniewny i peen alu: - Jak dugo jeszcze? Jak dugo? Psy we wsi zbudziy si z gonym ujadaniem, a na paskich, glinianych dachach przeraone kobiety kryy twarze w ramionach swoich mw. Modzieniec drgn we nie na odgos krzyku; sen sposzy si i zacz umyka. Gra odsonia swoje wntrze. Grupa olbrzymich, gniewnych mczyzn wielkimi krokami podaa na szczyt. Ich wsy, brody, brwi i wielkie, dugie rce wyduay si w jego umyle w delikatne nici i rozpyway jak chmury rozganiane przez wiatr. Jeszcze chwila, a zniknyby zupenie z jego myli. Jednak zanim to nastpio, gowa zacza mu ciy i znw zapad w gboki sen. Gra na powrt staa si ska, a chmury ciaem i komi. Usysza sapanie i pospieszne kroki; na szczycie pojawi si rudobrody mczyzna. Mia bose stopy, czerwon twarz i poci si niemiosiernie. Za nim poda liczny tum, wci skryty midzy ostrymi skaami zbocza. Niebo byo znw solidn kopu, ale teraz wisiaa na nim tylko jedna, wschodnia gwiazda, wielka jak ogniste wrota. Wstawa dzie. Modzieniec lea na posaniu z trocin, oddychajc gboko i odpoczywajc po pracowitym dniu. Podnis na chwil powieki, jak gdyby uderzony wiatem Gwiazdy Porannej, ale nie obudzi si: jeszcze raz ogarn go sen. nio mu si, e rudobrody mczyzna zatrzyma si. Pot spywa mu spod pach, z ng i z wskiego, pocitego gbokimi zmarszczkami czoa. linic si z wysiku i gniewu chcia cisn przeklestwo, ale opanowa si i tylko wymamrota ponuro: - Jak dugo, Adonai, jak dugo? Jego gniew nie wygas jednak zupenie. Odwrci si i ruszy naprzd szybkim jak byskawica krokiem.

Gry wsiky w ziemi, ludzie zniknli. Sen przenis si w inne miejsce i modzieniec zobaczy teraz Ziemi Obiecan, jak haftowane powietrze, wielokolorowe, bogato zdobione i drce. Na poudniu, jak grzbiet leoparda, rozcigaa si pustynia Idumea. Dalej trujce i gste Morze Martwe pochaniao wiato. Jeszcze dalej znajdowao si nieludzkie Jeruzalem, otoczone z kadej strony przykazaniami Jahwe. Jego ulicami pyna krew ofiar Boga - jagnit i prorokw. Potem przed oczami stana mu Samaria, nieczysta, zamieszkaa przez bawochwalcw, z kobiet wycigajc wod ze studni, a zupenie na pnocy, pokryta zieleni, soneczna, skromna Galilea. Jeden koniec snu czya z drugim rzeka Jordan, krlewska arteria Boga, ktra przepywa przez piaszczyste nieuytki i urodzajne sady, mija Jana Chrzciciela i heretykw, nierzdnice i rybakw z Genezaret, obmywajc obojtnie ich wszystkich. Mody mczyzna radowa si w swoim nie, widzc wit wod i ziemi. Wycign rk, eby ich dotkn, ale Ziemia Obiecana utkana z rosy, wiatru i odwiecznych ludzkich pragnie, owietlona jak ra o wicie, nagle znikna w ciemnoci, rozwiaa si. Kiedy znikaa, usysza wrzaskliwe przeklestwa i dostrzeg spor gromad ludzi wyaniajcych si spoza ostrych ska. Byli niepodobni do postaci z poprzedniego snu. Nocne olbrzymy skarowaciay, pomarszczyy si i poskrcay. Byy teraz sapicymi karami, gnomami z trudem apicymi oddech, a ich brody wloky si po samej ziemi. Kady z nich nis dziwne narzdzie tortur. Niektrzy trzymali zakrwawione skrzane pasy wysadzane elazem, inni noe i ocienie, jeszcze inni grube gwodzie o szerokich bach. Trzech karw, ktrych poladki prawie dotykay ziemi, nioso masywny, ciki krzy, a na kocu poda najohydniejszy z caej grupy, zezowaty pokurcz z cierniow koron w rkach. Rudobrody pochyli si, popatrzy na nich i potrzsn gow z niesmakiem. picy modzieniec usysza jego myli: oni nie wierz". Przywdca wycign przed siebie owosione rami. - Patrzcie - powiedzia wskazujc rwnin w dole, pokryt porannym szronem. - Nic nie widzimy, Kapitanie. Za ciemno.

- Nic nie widzicie? Dlaczego w takim razie nie wierzycie? - Wierzymy, Kapitanie, wierzymy. Dlatego jestemy z tob, tylko nic nie widzimy. - Popatrzcie jeszcze raz! Obniajc do jak miecz, przeszy mrony szron poranka i odkry lec pod nim rwnin. W dole budzio si bkitne jezioro. Umiechao si i byszczao zsuwajc z siebie kodr mrozu. Wielkie gniazda pene jaj wsi i osady - skrzyy si olniewajc biel pod daktylowcami na kamienistych brzegach jeziora i porodku zboowych pl. - On jest tam - powiedzia przywdca wskazujc du wie otoczon zielonymi kami. Grujce nad ni trzy wiatraki obracay swe skrzyda. Na ciemnej twarzy picego ukaza si nagle przestrach. Sen przycupn na jego powiekach i nie chcia go opuci. Przetar doni oczy, ale cho za wszelk cen stara si obudzi, nie mg. To tylko sen, myla, musz si obudzi i ucieka. Ale drobne sylwetki wci kryy uparcie wok niego i nie chciay odej. Rudobrody o dzikiej twarzy przemawia teraz do nich potrzsajc gronie palcem w kierunku lecej w dolinie wsi. - Tam! Tam si ukrywa, bosy, ubrany w achmany. Udaje ciel; udaje, e nie jest tym, kim jest. Chce si uratowa, ale nam nie ucieknie: dostrzegy go oczy Boga. Za nim, chopcy! Unis stop, ale kary przywary kurczowo do jego ramion i nogi. Opuci stop z powrotem. - Kapitanie, wielu odzianych jest w achmany, wielu bosonogich, wielu cieli. Powiedz nam kim on jest, jak wyglda, gdzie mieszka, ebymy mogli go rozpozna. Inaczej nie ruszymy si z miejsca. Musisz to wiedzie. Nie ruszymy si, jestemy wyczerpani. - Przytul go do piersi i pocauj. To bdzie znak dla was. Naprzd, biegiem! Ale spokojnie, bez krzyku. Teraz pi. Nie wolno go obudzi, bo ucieknie. W imi Boga, chopcy, za nim! - Za nim, Kapitanie! - zawtroway mu kary jednym gosem, podnoszc gotowe do marszu swoje wielkie stopy. Lecz jeden z nich, kocisty, zezowaty garbus, ktry trzyma cierniow koron, chwyci kolczasty krzew i zaprotestowa.

- Nigdzie nie id - zawoa. - Dosy tego! Jak dugo ju na niego polujemy? Przez ile krajw i wsi ju przeszlimy? Policzcie: na pustyni przeszukiwalimy jeden klasztor po drugim, bylimy w Betanii, gdzie prawie zabilimy biednego azarza, doszlimy do Jordanu, ale Chrzciciel odesa nas mwic: Nie jestem tym, ktrego szukacie, wynocie si!" Przybylimy do Jeruzalem, przeszukalimy wityni, paace Annasza i Kajfasza, wie faryzeuszy, nie znalelimy nikogo! Nikogo oprcz rnych otrw, kamcw, rabusiw, nierzdnic i mordercw! Wyruszylimy znowu, a dotarlimy do Galilei. Od chaty do chaty szukalimy najbardziej cnotliwego, najbardziej bogobojnego. Za kadym razem, gdy go znajdowalimy, woalimy: To ty, dlaczego si ukrywasz? Powsta i ocal Izraela!", ale jak tylko zobaczy nasze narzdzia krew stawaa mu w yach. Kopa, tupa, wrzeszcza: To nie ja, nie ja!" rzuca si ze strachu w ycie wypenione kobietami, hazardem i winem. Upija si, bluni, ajdaczy tylko po to, by przekona nas, e jest grzesznikiem, a nie tym, ktrego szukamy... Przykro mi Kapitanie, ale tak samo bdzie tutaj. Na prno go cigamy. Nie znajdziemy go - jeszcze si nie narodzi. Rudobrody zapa go za kark, podnis w gr i przytrzyma w powietrzu przez dug chwil. - Niewierny Tomaszu - zawoa ze miechem. - Niewierny Tomaszu, podobasz mi si! Potem zwrci si do reszty. - On jest wolim ocieniem, a my woami roboczymi. Wystarczy, e nas ukuje, a nigdy nie zaznamy spokoju. ysy Tomasz skrca si z blu, kiedy rudobrody postawi go na ziemi. miejc si ponownie, ogarn wzrokiem swoj zbieranin wczgw. - Ilu nas jest? - zapyta. - Dwunastu, z kadego szczepu Izraela. Diaby, anioy, chochliki, kary: wszystkie udane i nieudane twory Boga. Jest w czym wybiera. By w dobrym nastroju; jego okrge, jastrzbie oczy byszczay. Wycigajc wielk rk, zacz chwyta jednego po drugim za rami, gniewnie lecz z czuoci. Po kolei podnosi kadego ze miechem do gry i

oglda od stp do gw. - No prosz, sknera, drapieny nos, optany zyskiem niemiertelny syn Abrahama. ... A ty, miaku, gaduo, obartuchu. ... I ty, pobony miczaku: nie mordujesz, nie kradniesz, nie ajdaczysz si tylko ze strachu. Wszystkie twoje cnoty to crki strachu.... I ty, ole, ktrego zamali batem: trwasz pomimo godu, pragnienia, chodu i bicza. Pracowity, pozbawiony szacunku dla samego siebie wylizujesz dno garnka. Wszystkie twoje cnoty to crki biedy. ... I ty, przebiegy lisie: stoisz obok jaskini lwa, jaskini Jahwe i nie wchodzisz do rodka. ... I ty, naiwna owieczko, beczysz i kroczysz za Bogiem, ktry ci pore. ... I ty, synu Lewiego: szarlatanie, kramarzu, ktry sprzedaje Boga na uncje, oberysto, ktry stawia ludziom Boga tak jak wino, eby ich zamroczyo po to, by otworzyli przed tob swe sakiewki i serca - otrze nad otrami! ... I ty, zoliwy, fanatyczny, uparty asceto: patrzysz na swoj gb i tworzysz Boga, ktry jest zoliwy, fanatyczny i uparty. Potem padasz na ziemi i modlisz si do niego, bo jest podobny do ciebie.... I ty, ktrego niemiertelna dusza otworzya sklep: siedzisz na progu, wsadzasz rk do sakiewki, dajesz jamun biednym, poyczasz Bogu. Prowadzisz rejestr i piszesz: Daem tyle florenw takiemu, a takiemu takiego, a takiego dnia, o takiej, a takiej godzinie. Kazae woy rejestr do swojej trumny, eby mg go otworzy przed Bogiem, pokaza swj rachunek i zebra niemiertelne miliony. ... I ty, twrco opowieci: depczesz wszystkie przykazania Pana, mordujesz, kradniesz, cudzooysz, a potem wybuchasz paczem, bijesz si w pier, bierzesz gitar i zamieniasz grzech w pie. Przebiegy diable, wiesz bardzo dobrze, e Bg przebacza piewakom bez wzgldu na to co robi, bo po prostu kocha pieni ... I ty, Tomaszu, ostry ocieniu w naszym zadzie. ... I ja, ja: szalony; nieodpowiedzialny gupiec, ktremu szalestwo zamcio umys tak, e opuciem on i dzieci, eby szuka Mesjasza! Wszyscy razem - diaby, anioy, kary - wszyscy jestemy potrzebni w naszej wielkiej sprawie! ... Naprzd chopcy! Zamia si, splun w donie i ruszy przed siebie. - Naprzd! - zawoa jeszcze raz i zacz zbiega w d po zboczu prowadzcym do Nazaretu.

Gry i mczyni zamienili si w dym i zniknli. Oczy picego wypenia mrok. Nareszcie w swym nie koczcym si nie nie sysza nic oprcz wielkich, cikich stp zmierzajcych ku podnu gry. Jego serce omotao dziko. Usysza dolatujcy z wasnej gbi przeszywajcy krzyk: Nadchodz! Nadchodz! Zrywajc si z przeraeniem (tak wydawao mu si we nie), zabarykadowa drzwi warsztatem stolarskim i umieci na nim wszystkie narzdzia - piy, strugi, topory, motki, wkrtaki - a take masywny krzy, nad ktrym wanie pracowa. Potem okry si wirami i kawakami drewna i czeka. Panowa dziwny, niepokojcy spokj - gsty i duszcy. Nic nie sysza, nawet oddechw mieszkacw wioski, a jeszcze mniej Boga. Wszystko, nawet czujny diabe, utono w ciemnej, bezdennej, wyschnitej studni. Czy to by sen? A moe mier, niemiertelno, Bg? Modego mczyzn ogarn strach; ze wszystkich si prbowa dosign swego toncego umysu w poszukiwaniu ocalenia i obudzi si. By zlany potem. Nie pamita nic ze swego snu. Jedynie to, e kto na niego polowa. Kto? ... Jeden? Wielu? ... Ludzie? Szatan? Nie potrafi sobie przypomnie. Nastawi uszu i zacz nasuchiwa. W nocnej ciszy sycha byo oddech wioski: oddech wielu piersi, wielu dusz. Jaki pies zaszczeka smutno; od czasu do czasu drzewo zaszumiao na wietrze. Na skraju wioski matka koysaa do snu swoje dziecko, powoli, czule ... Noc wypenia si mruczeniem i westchnieniami, ktre zna i kocha. Ziemia przemawiaa, Bg przemawia, a modzieniec uspokaja si. Przez chwil ba si, e pozosta na wicie zupenie sam. Z izby obok dochodzio posapywanie jego starego ojca. Nieszcznik nie mg spa. Pracowicie otwiera usta i zamyka je, usiujc co powiedzie. Od lat zamcza si w ten sposb, prbujc wyda z siebie ludzki dwik, ale by sparaliowany i nie mg zapanowa nad swoim jzykiem. Mozoli si, poci, lini i tylko czasami po cikiej walce udawao mu si wypowiedzie jedno sowo, artykuujc kad sylab osobno - jedno sowo, jedno jedyne, zawsze takie samo: A-do-na-i, A-do-na-i. Nic innego, tylko Adonai ... Gdy skoczy je wymawia, uspokaja si na godzin, dwie, a potem znowu rozpoczyna t sam walk, otwierajc i zamykajc usta.

- To moja wina ... moja wina - wyszepta mody mczyzna, a oczy wypeniy mu si zami. W nocnej ciszy syn usysza udrk ojca i sam przepeniony blem zacz mimo woli poci si, chwytajc powietrze ustami. Zamkn oczy i sucha tego co robi ojciec, starajc si go naladowa. Razem ze starcem wzdycha, wydawa rozpaczliwe, nieartykuowane dwiki, a zasn raz jeszcze. Gdy tylko ogarn go sen, dom zatrzs si gwatownie, warsztat przewrci, narzdzia i krzy spady i potoczyy si po pododze, a na progu pojawi si wielki, miejcy si dziko rudobrody mczyzna z rozpostartymi szeroko ramionami. Modzieniec krzykn i obudzi si.

ROZDZIA IIUsiad wyprostowany na trocinach i opar si plecami o cian. Nad jego gow wisia rzemie nabijany podwjnym rzdem ostrych gwodzi. Co wieczr przed snem chosta nim swoje ciao a do krwi, aby wygna z siebie zuchwao i zapewni sobie spokojn noc. Wstrzsn nim lekki dreszcz. Nie mg sobie przypomnie, jakie pokusy nawiedziy go znw we nie, ale czu, e unikn wielkiego niebezpieczestwa. - Nie wytrzymam duej, mam ju do - wymamrota wznoszc oczy ku niebu i westchn. wiato rodzcego si dnia, niepewne i blade, wlizno si przez szczeliny w drzwiach i nadao sufitowi z delikatnej tej trzciny szklist sodycz, upodabniajc go do cennej koci soniowej. - Nie wytrzymam duej, mam ju do - wymamrota znowu zaciskajc zby z oburzenia. Skupi wzrok na powietrzu przed sob i nagle przesuno si przed nim cae jego ycie: laska ojca, ktra zakwita w dniu jego zarczyn, potem byskawica, ktra porazia narzeczonego i sparaliowaa go, i to, jak potem jego matka wpatrywaa si w niego, jej wasnego syna, nie mwic ani sowa. Sysza tylko jej niem skarg - ona miaa racj! Dniem i noc jego grzechy kuy go w serce jak noe. Na prno prbowa przez ostatnie kilka

lat pokona Strach, jedynego diaba, jaki pozosta. Wszystkie inne zwyciy - ndz, podanie w stosunku do kobiet, radoci modego wieku, szczcie ogniska domowego. Pokona je wszystkie - wszystkie oprcz Strachu. Gdyby tylko udao si go te pokona, gdyby tylko mg... Teraz by ju mczyzn: nadesza wyznaczona godzina. - Parali mojego ojca to moja wina - szepn. - To z mojej winy Magdalena zostaa kobiet upad, to moja wina, e Izrael nadal jczy pod jarzmem niewoli... Jaki kogut - na pewno z przylegego domu, w ktrym mieszka jego wuj, rabin - bi skrzydami o dach piejc ze zoci. Najwyraniej sprzykrzya mu si noc, ktra trwaa ju zbyt dugo, i wzywa soce, by si wreszcie ukazao. Modzieniec opar si plecami o cian i sucha. Domy wypeniay si wiatem, otwieray si drzwi, ulice wzbieray yciem. Stopniowo poranny szmer wznosi si znad ziemi i drzew i wydostawa poprzez szczeliny w cianach: miasto Nazaret budzio si ze snu. Nagle, z przylegego domu dobieg gboki jk, a zaraz potem rozleg si dziki wrzask rabina. Rabin budzi Boga, przypominajc mu o obietnicach, jakie zoy Izraelowi. - Boe Izraela, Boe Izraela, jak dugo jeszcze? - woa rabin, a modzieniec sysza, jak jego kolana uderzaj szybko i zdecydowanie o deski podogi. Potrzsn gow. - Modli si - szepn - korzy si przed Bogiem. Zaraz zacznie wali w cian, ebym i ja zrobi to samo. Zmarszczy gniewnie brwi. - Nie do, e walcz z Bogiem, to jeszcze musz znosi ludzi! Waln pici w dzielc ich cian, eby pokaza zawzitemu rabinowi, e te ju nie pi. Zerwa si z posania. Jego wielokrotnie atana tunika zsuna si z ramienia, odsaniajc ciao: szczupe, spalone socem, pokryte czerwonymi i czarnymi prgami. Zawstydzony, czym prdzej owin szat swoj nago. Blade poranne wiato wpado przez otwr w dachu i owietlio agodnie jego twarz. Cay ten upr, dum i cierpienie ... Meszek na jego podbrdku i policzkach nie wiadomo kiedy zmieni si w kdzierzaw,

czarn jak wgiel brod. Mia orli nos i grube, lekko rozchylone wargi, ktre ukazyway byszczc biel zbw. Nie bya to pikna twarz, ale miaa w sobie pewien skryty, niepokojcy urok. Czy byy temu winne jego rzsy? Gste i niezwykle dugie, rzucay dziwny, niebieskawy cie na ca twarz. A moe byo tak za spraw jego oczu? Due i czarne, pene wiata i ciemnoci wyraay niemiao i sodycz. Migoczc jak oczy wa, spoglday spoza dugich rzs i przyprawiay rozmwc o zawrt gowy. Otrzepa trociny z brody i z wosw pod pachami. Usysza odgos cikich krokw. Kroki zbliay si, pozna je. - To on, znowu tu idzie - jkn z niesmakiem. - Czego on ode mnie chce? Podszed na palcach do drzwi, ale nagle zatrzyma si w poowie drogi z przeraeniem. Kto podsun warsztat do drzwi i pooy na nim krzy i narzdzia? Kto? Kiedy? Noc bya pena zych duchw, pena snw. Dla nich nie ma zamknitych drzwi, wchodz i wychodz podczas gdy pimy i wywracaj nasze domy i umysy do gry nogami. - Kto by tu zeszej nocy - powiedzia pgosem, jakby obawia si, e nocny go jest nadal w izbie i moe usysze jego sowa. - Kto tu by. Na pewno Bg ... a moe szatan? Kt potrafi ich rozrni? Zamieniaj si twarzami - czasem Bg staje si zupen ciemnoci, a diabe - wiatem, za w umyle czowieka pozostaje tylko zamt. - Wzdrygn si. Istniay dwie drogi. Ktr powinien pj, ktr drog wybra? Cikie kroki zbliay si coraz bardziej. Modzieniec rozejrza si niespokojnie wok, jak gdyby szuka miejsca schronienia lub ucieczki. Ba si swojego gocia i nie pragn jego odwiedzin; w gbi duszy czu nadal star ran, ktra wci nie chciaa si zablini. Kiedy, gdy bdc jeszcze dziemi bawili si razem, tamten, ktry by od niego o trzy lata starszy, przewrci go na ziemi i zbi. Pozbiera si i nie odezwa ani sowem, ale nigdy potem nie bawi si wicej z innymi dziemi. Wstydzi si ich i ba. Skulony, zupenie sam na podwrzu swego domu, snu rozmylania o tym, jak pewnego dnia zmyje z siebie hab, udowodni, e jest od nich lepszy, e nikt nie moe si z nim rwna. Nawet po tylu latach rana nie zablinia si, nie przestaa krwawi. - Cigle mnie ciga - mrukn - cigle. Czego on ode mnie chce? Nie

wpuszcz go! - Kopnite drzwi uchyliy si. Modzieniec rzuci si naprzd. Zebrawszy ca swoj si odsun warsztat i otworzy izb. Na progu sta spocony olbrzym z czerwon twarz i kdzierzaw, rud brod. Ubrany w rozchestan koszul, mia bose nogi. ujc trzymany w rku kos praonego zboa powid wzrokiem po izbie, zobaczy oparty o cian krzy i spochmurnia. Przekroczy prg i wszed do rodka. Olbrzym bez sowa stan w kcie, ujc zawzicie swj kos. Modzieniec odwrci twarz od przybysza i spojrza przez otwarte drzwi na wsk, przedwczenie zbudzon ulic. Nad wilgotn, pachnc ziemi nie unosi si jeszcze py. Nocna rosa i wiato brzasku zwieszay si z lici rosncego naprzeciwko drzewa oliwnego: drzewo byo jak umiech. Oczarowany modzieniec syci oczy porannym wiatem. Ale rudobrody zwrci si do niego. - Zamknij drzwi - warkn. - Mam ci co do powiedzenia. Modzieniec zadra, gdy usysza peen wciekoci gos. Zamkn drzwi i usiad pokornie na brzegu warsztatu. - Przyszedem - powiedzia rudobrody. - Wszystko gotowe. Wyrzuci kos. Wznis surowe, niebieskie oczy, utkwi wzrok w modziecu i wycign grub, mocno pomarszczon szyj: - A ty - te jeste gotowy? Zrobio si janiej. Modzieniec mg teraz wyraniej widzie niespokojn twarz rudobrodego o grubych rysach. Waciwie nie bya to jedna twarz lecz dwie. Gdy jedna poowa si miaa, druga grozia; gdy jedna bya przepeniona blem, druga pozostawaa nieczua i nieruchoma. Nawet jeli przez moment obie trway w harmonii, nadal czuo si, e za t harmoni trwa nieprzejednana walka Boga z szatanem. Modzieniec wciekoci. - Jeste gotowy? - zapyta ponownie. Ju zacz si podnosi, by zapa modzieca za rami i wytrz z niego odpowied, gdy na zewntrz zagrzmiaa trba i wska uliczka zapenia si kawaleri i piechurami rzymskimi, ktrzy maszerowali cikim, rytmicznym krokiem. Rudobrody zacisn pi i wznis j pod sufit. nie odpowiada. Rudobrody spojrza na niego z

- Boe Izraela - rykn - nadszed czas! Dzisiaj! Nie jutro, dzisiaj! Zwrci si znw do modzieca. - Jeste gotowy? - zapyta jeszcze raz, lecz nie czekajc ju na odpowied, doda: - Nie, nie, nie dasz im tego krzya - ja ci to mwi! Wszyscy ju czekaj. Barabasz i jego ludzie zeszli z gr. Wedrzemy si do wizienia i wykradniemy zelot. I wtedy si to stanie - nie potrzsaj gow! - wtedy stanie si cud. Zapytaj swojego wuja. Wczoraj zebra nas wszystkich w synagodze - dlaczego to Wasza Wysoko nie przyszed? Powsta i przemwi do nas. - Mesjasz nie nadejdzie," powiedzia dopki bdziemy stali z zaoonymi rkami. Jeli Mesjasz ma przyj, to Bg i ludzie musz walczy rami w rami." Oto co nam powiedzia, jeli chcesz wiedzie. Sam Bg to za mao i sam czowiek to te za mao. Obaj musz walczy razem! Syszysz? Potrzsn modzieca za rami. - Syszysz? Gdzie masz rozum? Powiniene tam by, sucha swojego wuja - moe wtedy odzyskaby przytomno, biedaku! On powiedzia, e zelota - tak, ten sam zelota, ktrego niewierni Rzymianie maj dzi ukrzyowa - moe by Tym, na kogo czekamy od tylu pokole. Jeli mu nie pomoemy, jeli nie pospieszymy mu na ratunek, wtedy on umrze nie objawiajc kim jest. Ale jeli go uratujemy, nastpi cud. Jaki cud? On zrzuci swoje achmany i krlewska korona Dawida zalni na jego gowie! To wanie nam powiedzia twj wuj, jeli chcesz wiedzie. Wszyscy pakalimy. Stary rabin wznis rce ku niebu i zawoa, Panie Izraela, dzisiaj, nie jutro, dzisiaj!", kady z nas unosi rce do nieba i woa, grozi, szlocha. Dzisiaj! Nie jutro! Dzisiaj!" Syszysz, synu cieli, czy te mwi do ciany? Modzieniec, ktrego pprzymknite oczy byy utkwione w wiszcym na przeciwlegej cianie rzemieniu z ostrymi gwodziami, nasuchiwa czego uwanie. Oprcz chrapliwego gosu rudobrodego, w ktrym brzmiaa groba, w izbie sycha byo ochrype, stumione wysiki jego starego ojca, ktry daremnie otwiera i zamyka usta, prbujc wydoby z siebie sowa. Oba te gosy zczyy si w sercu modzieca i wtedy zobaczy nagle, e wszystkie wysiki podejmowane przez ludzi s miechu

warte. Rudobrody zapa go za rami i popchn. - Gdzie masz rozum, jasnowidzu? Nie syszae co nam powiedzia twj wuj, Symeon? - Mesjasz nie przyjdzie w taki sposb - rzek cicho modzieniec. Wpatrywa si teraz w wiey krzy, skpany w mikkim rowym wietle poranka. - Nie, Mesjasz nie przyjdzie w taki sposb. On nigdy nie zrzuci achmanw ani nie bdzie nosi krlewskiej korony. Ani ludzie, ani Bg nie popiesz mu z pomoc, poniewa nikt nie moe go uratowa. On umrze, umrze w swoich achmanach i wszyscy - nawet ci najbardziej wierni - go opuszcz. Umrze samotnie na szczycie nagiej gry, majc na gowie koron z cierni. Rudobrody odwrci si i spojrza na niego ze zdziwieniem. P jego twarzy lnio w wietle dnia, druga poowa pozostawaa w ciemnoci. - Skd wiesz? - zapyta. - Kto ci powiedzia? Modzieniec milcza. Byo ju cakiem jasno. Zeskoczy z warsztatu, chwyci gar gwodzi i motek, i chcia podej do krzya, lecz rudobrody uprzedzi go. Jednym susem dopad krzya i zacz z wciekoci okada drewno piciami i plu na nie jak gdyby mia przed sob czowieka. Po chwili odwrci si. Jego broda, wsy i brwi dotkny twarzy modzieca. - Wstydu nie masz? - zawoa. - aden ciela z Nazaretu, Kany i Kafarnaum nie chce zrobi krzya dla zeloty, a ty - nie masz wstydu, nie boisz si? A jeli nadejdzie Mesjasz i zastanie ci przy robieniu dla niego krzya, jeli zelota, ten, ktrego maj dzi ukrzyowa, jest Mesjaszem ... Dlaczego nie miae odwagi odpowiedzie centurionowi tak jak inni: Nie robi krzyy dla bohaterw Izraela?" Chwyci modego ciel za rami. - Dlaczego nie odpowiadasz? Na co si tak gapisz? Przypar go do ciany. - Jeste tchrzem - rzuci mu w twarz pogardliwie - tchrzem, tchrzem - ja ci to mwi! Cae twoje ycie nie bdzie warte funta kakw!

Piskliwy gos rozdar powietrze. Rudobrody puci modzieca, odwrci si w stron drzwi i nasuchiwa. Na dworze panowa zgiek; tum mczyzn i kobiet kbi si z okrzykami: - Rzymski herold! Rzymski herold! A potem znowu piskliwy gos zabrzmia w powietrzu: - Synowie i crki Abrahama, Izaaka i Jakuba! Z cesarskiego rozkazu: suchajcie! Zamknijcie swoje warsztaty i gospody, nie idcie w pole! Matki, zabierzcie swoje dzieci! Starcy, wecie swoje laski i chodcie! Chodcie, wszyscy chromi, gusi, sparaliowani - chodcie zobaczy, jak ci, ktrzy podnosz rce przeciwko naszemu wadcy, cesarzowi - oby y dugie lata! - zostaj ukarani, zobaczcie jak umiera nikczemny buntownik, zelota! Rudobrody otworzy drzwi, w ktrych ukaza si oniemiay nagle tum, zobaczy rzymskiego herolda, ktry sta na kamieniu - chudy, bez kapelusza, z dug szyj i cienkimi nogami - i splun. - Niech ci pieko pochonie, zdrajco! - wrzasn. Zatrzasn z nienawici drzwi i zwrci si do modzieca. Z jego oczu wyzieraa zo. - Moesz by dumny ze swojego brata, Szymona! - warkn. - To nie jego wina - powiedzia modzieniec ze skruch w gosie, lecz moja, moja. Umilk na chwil, a potem doda: - To przeze mnie matka wygnaa go z domu, przeze mnie - i teraz... Poowa twarzy rudobrodego zagodniaa i pojaniaa na chwil, jakby w odruchu wspczucia. - Jake zdoasz kiedykolwiek zadouczyni za te wszystkie grzechy, biedaku? - zapyta. Modzieniec milcza przez duszy czas. Porusza wargami, ale nie mg wydoby z siebie gosu. - Moim yciem, Judaszu, mj bracie - wykrztusi w kocu. - Nic innego nie posiadam. Rudobrody wzdrygn si. wiato wpadao do warsztatu przez otwr w dachu. Czarne jak smoa oczy modzieca byszczay, w jego gosie sycha byo gorycz i strach. - Swoim yciem? - spyta rudobrody ujmujc modzieca pod brod. -

Nie odwracaj ode mnie wzroku. Jeste ju mczyzn, spjrz mi w oczy ... Swoim yciem? Co to znaczy? - Nic. Opuci gow i zamilk. Po chwili wybuchn: - Nie pytaj mnie, nie pytaj mnie, Judaszu, mj bracie! Judasz cisn twarz modzieca w doniach. Unis j i przyglda si jej przez duszy czas. Potem bez sowa ruszy w kierunku drzwi. Poczu w sercu nage wzruszenie. Haas na dworze nasila si. Tupot nagich stp i klekotanie sandaw mieszay si w powietrzu z dwiczeniem bransolet z brzu i grubych piercieni noszonych przez kobiety na kostkach ng. Rudobrody sta wyprostowany na progu i obserwowa tumy, ktre nieprzerwanie wyleway si z wskich zaukw. Wszyscy zmierzali na przeciwlegy kraniec wioski, w stron przekltego wzgrza, gdzie miao si odby ukrzyowanie. Mczyni nie rozmawiali, klli tylko przez zacinite zby i uderzali laskami o bruk. Niektrzy ukradkiem ciskali ukryte pod koszul noe. Kobiety piszczay. Wiele z nich zdjo chusty z gw, rozpucio wosy i rozpoczo aobne zawodzenie. Na czele tej gromady szed Symeon, stary rabin z Nazaretu, skurczony, zgarbiony pod ciarem lat, powykrzywiany i znieksztacony przez zoliw chorob - grulic, ktra zamieniaa go w szkielet suchych koci utrzymywany w caoci przez jego niemierteln dusz. Dwie kociste rce zakoczone potwornymi, ptasimi szponami ciskay kapaski pastora zwieczony dwoma splecionymi ze sob wami i uderzay nim o kamienie bruku. Ten ywy trup cuchn jak spalone miasto. Widzc pomie w jego oczach, miao si wraenie, e jego ciao, koci i wosy - cay wyniszczony organizm - byy w ogniu, a kiedy otworzy usta i zawoa:, Boe Izraela!" znad jego gowy unis si dym. Za nim kroczyli gsiego przygarbieni, potnie zbudowani przedstawiciele starszyzny ze swymi laskami, krzaczastymi brwiami i rozwidlonymi brodami, z tyu szli mczyni w sile wieku, a potem kobiety. Pochd zamykay dzieci z kamieniami w doniach; niektre z nich miay te przewieszone przez ramiona proce. Wszyscy posuwali si naprzd z cichym, stumionym dudnieniem przypominajcym

dwik wydawany przez morze w czasie przypywu. Serce Judasza przepeniaa duma, gdy oparty o framug drzwi patrzy na mczyzn i kobiety Izraela. To oni, myla, a krew uderzaa mu do gowy, oni s tymi, ktrzy razem z Bogiem dokonuj cudu. Dzisiaj! Nie jutro, dzisiaj! Olbrzymia kobieta o mskiej budowie ciaa oderwaa si od tumu. Ubranie zsuwao si z jej ramion, a z caej postaci bia zawzito i szalestwo. Schyliwszy si, porwaa kamie i z ca si cisna nim w drzwi cieli. - Niech ci pieko pochonie, rzymski pachoku! - krzykna. Natychmiast z jednego koca ulicy na drugi poleciay okrzyki i przeklestwa, a dzieci zdjy proce z ramion. Rudobrody zatrzasn z hukiem drzwi. - Rzymski pachoek! Rzymski pachoek! - rozlego si wycie ze wszystkich stron, a drzwi zadudniy pod gradem kamieni. Modzieniec, klczcy przed krzyem stuka miarowo motkiem wbijajc nowe gwodzie; uderza mocno, jakby chcia zaguszy gwizdy i przeklestwa dobiegajce z ulicy. W piersiach mu wrzao, z oczu sypay si iskry. Uderza zawzicie, nie zwaajc na spywajcy z czoa pot. Rudobrody uklk, chwyci go za rami i gwatownym ruchem wyrwa motek z zacinitej doni. Uderzy krzy, przewracajc go na ziemi. - Chcesz go skoczy? - Tak. - Nie masz wstydu? - Nie. - Nie pozwol ci. Rozwal go w drzazgi. Rozejrza si wok i wycign rk po topr. - Judaszu, Judaszu, mj bracie - powiedzia powoli, bagalnie, modzieniec - nie stawaj na mojej drodze. - Jego gos nabra nagle gbi, sa si pospny, trudny do rozpoznania. Rudobrody poczu si nieswojo. - Na jakiej drodze? - spyta cicho. Czeka wpatrujc si niespokojnie w modzieca. wiato padao prosto na twarz cieli i nagi, chudy tors. Jego wargi byy wykrzywione i zacinite mocno, jakby stara si powstrzyma

gony krzyk. Dopiero teraz rudobrody spostrzeg jego mizerny, blady wygld i nagle, w swoim sercu samotnika poczu dla niego lito. Modzieniec zdawa si spala w oczach, z kadym dniem jego policzki zapaday si coraz gbiej. Ile czasu upyno od ich ostatniego spotkania? Tylko kilka dni. Tak niedawno przecie Judasz wyjecha na objazd wsi lecych w pobliu jeziora Genezaret. By kowalem, ku i ksztatowa elazo, podkuwa konie, wyrabia motyki, lemiesze do pugw i sierpy. Pospieszy z powrotem do Nazaretu na wie o tym, e maj ukrzyowa zelot. Przypomnia sobie, w jakim stanie zostawi swego przyjaciela ciel i prosz, w jakim go teraz zastaje! Te spuchnite oczy i zapadnite skronie! I skd wzia si ta gorycz wok jego ust? - Co ci jest? - zapyta. - Dlaczego tak chudniesz? Co ci drczy? Modzieniec rozemia si cicho. Ju mia odpowiedzie, e to Bg ale powstrzyma si. To wanie by ten tkwicy w nim gony krzyk ale nie chcia, by wydoby si teraz z jego ust. - Walcz - odpar. - Z kim? - Nie wiem. Walcz. Rudobrody zatopi wzrok w oczach modzieca. Stara si wyczyta w nich odpowied, baga, grozi, wszystko na prno. Czarne jak smoa, niepocieszone i pene strachu oczy modzieca milczay. Nagle Judaszowi zakrcio si w gowie. Zdawao mu si, e zobaczy w oczach cieli kwitnce drzewa, bkit wody, tumy ludzi, a w rodku, w gbi lnicej renicy, za obsypanymi kwieciem drzewami, wod i ludmi, ogromny czarny krzy zajmujcy ca tczwk. Wyprostowa si gwatownie. Chcia przemwi, zapyta, czy ty moesz by... Ty? Ale jego usta zamary. Chcia przycisn modzieca do piersi, aby go ucaowa, ale jego wycignite ramiona nagle zesztywniay jak drewno. I wtedy, patrzc na rudego olbrzyma, ktry sta z szeroko rozpostartymi ramionami, wytrzeszczonymi oczami i nastroszon czupryn, modzieniec krzykn gono. Przeraajcy koszmar wychyn z gbi jego umysu - caa gromada karw nioscych narzdzia uywane przy

krzyowaniu i wznoszcych okrzyki: Za nim chopcy!" Teraz rozpozna ich rudobrodego kapitana - to by Judasz, Judasz kowal, ktry spieszy na czele z dzikim miechem. Usta rudobrodego poruszyy si. - Czy to ty ... ty...? - wykrztusi. - Ja? Judasz nie odpowiedzia. Przygryz warg i patrzy na niego bez sowa, a poowa jego twarzy bya znowu jasno owietlona, podczas gdy druga tona w ciemnoci. W jego umyle kotoway si cuda i znaki, ktre towarzyszyy temu modziecowi od jego narodzin, a nawet wczeniej: to, e podczas swatw zakwita tylko laska jednego kandydata, Jzefa. Dlatego wanie rabin da mu za on Mari, liczn Mari, ktra bya powicona Bogu. Albo to, e potem uderzy piorun i porazi pana modego zanim zdoa dotkn panny modej. I to, co pniej mwiono: e panna moda powchaa bia lili i pocza syna w swoim onie. I to, e w noc poprzedzajc jego narodziny nio si jej, e otworzyy si niebiosa, zstpili anioowie, usiedli jak ptaki na skromnym dachu jej domu, zbudowali gniazda i zaczli piewa, podczas gdy inni weszli do izby, rozpalili ogie i zagrzali wod na kpiel dla majcego si narodzi dziecka, a jeszcze inni ugotowali ros dla przykutej do ka kobiety... Rudobrody zbliy si powoli, z wahaniem i nachyli nad modziecem. Jego gos by teraz przepeniony tsknot, baganiem i strachem. - Czy to ty... ty...? - zapyta ponownie, ale znowu nie mia dokoczy pytania. Modziecem wstrzsn dreszcz. - Ja? - zapyta z sarkastycznym chichotem. - Czy nie widzisz jaki jestem? Nie umiem przemawia. Nie mam odwagi, by pj do synagogi. Na widok ludzi uciekam. Bezwstydnie ami Boe przykazania. Pracuj w szabat... - Podnis krzy, postawi go znowu prosto i chwyci motek. - A teraz spjrz! Robi krzye - pomagam krzyowa ludzi! - Znowu prbowa si zamia. Rudobrody czu w gowie zamt. Otworzy drzwi. Nowa rzesza wzburzonych wieniakw pojawia si na kocu ulicy - stare kobiety z

wosami w nieadzie, chorzy, starcy, chromi, lepcy, trdowaci - wszystkie szumowiny z Nazaretu. Oni take wspinali si zdyszani, oni take pezli w kierunku wzgrza, na ktrym krzyowano... Zbliaa si wyznaczona godzina. Czas, bym odszed i doczy do ludu" - pomyla rudobrody czas, bymy wszyscy ruszyli naprzd i odbili zelot. Wtedy okae si, czy to on czy nie on jest Zbawc"... Zawaha si. Nagle poczu zimny podmuch wiatru. Nie" - pomyla - ten czowiek, ktrego maj dzisiaj ukrzyowa nie bdzie Tym, na kogo Hebrajczycy czekaj od tylu wiekw. Jutro! Jutro! Jutro! Przez ile lat, Boe Abrahama, walie w nas jutrem! Jutro! Wic dobrze - kiedy? Jestemy tylko ludmi, dosy ju wytrzymalimy"! Wpad znw w zo. Rzuci okiem na modzieca, ktry lea twarz w d na krzyu i wbija gwodzie. Czy to moe by on? On, ten rzymski pachoek? Boe, zawikane i krte s twoje drogi... Czy to moe by on? Za starymi kobietami i kalekami ukazali:si onierze rzymskiego patrolu uzbrojeni w tarcze, wcznie i hemy z brzu. Milczcy i obojtni, zaganiali to ludzkie stado, czstujc Hebrajczykw niem pogard. Rudobrody przyglda si temu dzikim wzrokiem, a krew kipiaa mu w yach. Odwrci si do modzieca. Nie chcia go ju wicej zna: to on by wszystkiemu winien. - Odchodz! - zawoa, zaciskajc pi. - A ty, ty rb co chcesz, rzymski pachoku! Jeste tchrzem, nicponiem i zdrajc, tak jak twj brat herold! Ale Bg spuci na ciebie ogie, tak jak na twojego ojca i spali ci. To ci przepowiadam i niech te sowa przypominaj ci o mnie!

ROZDZIA

III

Modzieniec by sam. Opar si o krzy i wytar pot z czoa. Dysza ciko, z trudem apic oddech. Przez chwil wiat wirowa wok niego, lecz potem wszystko jeszcze raz si uspokoio. Sysza, jak matka rozpala ogie, aby wczeniej przygotowa posiek i zdy wraz z innymi na ukrzyowanie. Wszyscy ssiedzi ju poszli. Jej m jcza wci, z trudem usiujc poruszy jzykiem. W jego krtani kbiy si bekotliwe dwiki. Na ulicy nie byo ju ywej duszy. Gdy siedzia tak, oparty o krzy, z zamknitymi oczyma, nie mylc o niczym i nie syszc niczego z wyjtkiem uderze swojego serca, nagle przeszy go bl. Na nowo poczu, jak szpony niewidzialnego spa wbijaj mu si w gow. - Znw nadszed, znw si pojawi - wymamrota drc na caym ciele. Szpony wdzieray si coraz gbiej, rozrywajc czaszk, sigajc mzgu. Zacisn zby, aby nie krzycze - nie chcia, eby jego matka znw si wystraszya i podniosa wrzask. ciskajc gow rkami, trzyma j mocno, jak gdyby ba si, e ucieknie. - Znw nadszed, znw si pojawi jkn, wstrzsany dreszczami. Pierwszy raz, ten zupenie pierwszy raz - a mia ju wtedy dwanacie lat i siedzia wrd zawodzcej i poccej si starszyzny w synagodze, suchajc jak objaniaj Sowo Boe - poczu lekkie mrowienie na czubku gowy, bardzo agodne, niczym pieszczota. Zamkn oczy. Co za szczcie, kiedy te puszyste skrzyda chwyciy go i poniosy a po sidme niebo! To musi by raj! - pomyla i spod jego opuszczonych powiek i ze szczliwych, rozchylonych ust wypyn gboki, nieskoczony umiech. By to umiech, ktry rozpali ca jego twarz arliwym pragnieniem. Starcy domylili si, e to Bg chwyci chopca w swoje szpony. Kadc palce na usta, nakazali cisz. Mijay lata. Czeka i czeka, ale pieszczota nie powracaa. A pewnego dnia w czasie Paschy, a bya wtedy cudowna, wiosenna pogoda, uda si do Kany, rodzinnej wioski swojej matki, aby wybra sobie on. Matka zmusia go do tego - chciaa zobaczy swego syna na

lubnym kobiercu. Mia ju dwadziecia lat, jego policzki byy pokryte gstym, krconym meszkiem, a krew wrzaa w nim tak gwatownie, e nie mg spa spokojnie. Matka widziaa te udrki modoci i nakonia go, aby poszed do Kany wybra sobie narzeczon. Sta z czerwon r w doni, patrzc na dziewczta z wioski taczce pod du, wieo pokryt listowiem topol. I gdy tak wpatrywa si w nie, porwnujc jedn z drug (podobay mu si wszystkie, ale nie mia odwagi wybra), nagle usysza z tyu chichot, podobny do zimnej fontanny tryskajcej z wntrza ziemi. Odwrci si. W jego kierunku sza Magdalena, jedyna crka jego wuja, rabina, ubrana w czerwone sanday i pen zbroj bransoletek na kostkach i ramionach. W uszach miaa kolczyki osonite rozpuszczonymi wosami. Modzieniec dozna wstrzsu: - Jej pragn, jej pragn! - krzykn i wycign do niej rk z r. Ledwie to uczyni, dziesi szponw wbio si w jego gow, a para skrzyde oszalaymi uderzeniami szczelnie zakrya jego skronie. Wrzasn i upad na twarz. Z ust cieka mu piana. Jego nieszczsna matka, ponc ze wstydu, musiaa zarzuci mu swoj chust na gow i zabra go z powrotem do domu. Od tamtego czasu by zupenie zagubiony. Koszmar nawiedza go w czasie peni, gdy wdrowa po polach lub podczas snu, w nocnej ciszy. Najczciej jednak pojawia si wiosn, kiedy cay wiat rozkwita i rozsiewa wok aromatyczn wo. Przy kadej sposobnoci, kiedy tylko zaznawa chwili szczcia, kiedy kosztowa najprostszych ludzkich radoci poywienia, snu, wsplnego miechu z przyjacimi, spotkania powabnej dziewczyny na ulicy, dziesi szponw natychmiast wbijao si w jego gow. Nigdy jednak nie stao si to z tak gwatownoci, jak tego poranka. Zwin si pod warsztatem, trzymajc gow przy piersi i trwa tak przez duszy czas. wiat zaton. Nie sysza nic poza wewntrznym szumem i wciekymi uderzeniami skrzyde. Powoli ucisk szponw rozluni si i ustpi, uwalniajc stopniowo jego mzg, potem czaszk, a na kocu skr na gowie. Poczu wielk ulg i zmczenie. Wyczoga si spod stou i palcami pospiesznie rozczesa

wosy, badajc gow. Wydawao mu si, e szpony przeszyy j, ale palce nie znalazy adnej rany. Uspokoi si. Lecz kiedy wycign rk i spojrza na ni w wietle, wzdrygn si. Jego palce ociekay krwi. - Bg jest rozgniewany - wymamrota. - Rozgniewany... krew zacza pyn. Podnis wzrok i rozejrza si - nie byo nikogo. W powietrzu poczu kwany odr dzikiej bestii. Znw nadszed, pomyla z trwog. Kry wok mnie, jest pod moimi stopami i nade mn... Czeka. Powietrze byo nieme i nieruchome. wiato - pozornie niewinne - ukadao wzory na przeciwlegej cianie i na przetykanym trzcin suficie. Nie otworz ju ust" - pomyla. - Nie powiem wicej ani sowa. Moe zlituje si i zostawi mnie w spokoju". Ledwo jednak podj t decyzj, jego usta otworzyy si i powiedzia gosem penym alu: - Dlaczego akniesz mojej krwi? Dlaczego jeste zagniewany? Jak dugo chcesz mnie nka? Zamilk. Pochylony, z otwartymi ustami, zjeonymi wosami i oczyma wypenionymi strachem, sucha... Nic. Powietrze byo nieruchome i nieme. Nagle kto przemwi do niego z gry. Wyty such: sucha i gwatownie potrzsa gow, jak gdyby mwic: Nie! Nie! Nie!" " W kocu zdoby si na odpowied. Gos mu ju nie dra: - Nie potrafi! Jestem analfabet i prniakiem, ktry si wszystkiego boi. Uwielbiam dobre jedzenie, wino, miech. Chc, si oeni, mie dzieci... Zostaw mnie w spokoju! Znw zamieni si w such. - Co mwisz? Nie sysz. Musia teraz zakry uszy rkoma, aby stumi dziki gos dochodzcy z gry. Napi wszystkie minie twarzy, wstrzyma oddech, i odpowiedzia: - Tak, tak, boj si... Chcesz, abym powsta i przemwi, prawda? Co mam mwi, jak? Nie potrafi, mwi Ci! Jestem analfabet... Co mwisz? Krlestwo niebieskie?... Co mnie obchodzi Krlestwo niebieskie? Ziemia mi

si podoba. Mwi Ci, chc si oeni. Z Magdalen, nawet jeli jest nierzdnic. To moja wina, e zesza na z drog, moja wina i ja j ocal. J! Nie ziemi, nie krlestwa tego wiata - chc ocali Magdalen. To mi wystarczy! Mw ciszej, nie rozumiem... Zakry oczy doni: mikkie wiato sczyo si przez otwr w dachu, olepiajc go. Utkwi wzrok w suficie i czeka. Wsuchiwa si, wstrzymujc oddech, i im duej sucha, tym silniej jego twarz promieniowaa zoliwym zadowoleniem. Nagle jego pene usta wykrzywiy si i wybuchn miechem. - Tak, tak - wymamrota. - Rozumiesz doskonale. Tak, z rozmysem. Robi to z rozmysem. Chc, aby znalaz sobie kogo innego. Chc si pozby Ciebie. - Tak, tak, z rozmysem - cign, zdobywajc si na odwag. - Cae ycie bd robi krzye, aby Mesjasz, ktrego wybierzesz mg by ukrzyowany! Powiedziawszy to, zdj z haka na cianie nabijany gwodziami pas i zaoy go. Spojrza na otwr w suficie. Soce wreszcie podnioso si. Niebo byo twarde i niebieskie, niczym stal. Musia si spieszy. Ukrzyowanie miao odby si w poudnie, kiedy promienie soca miay najmniej litoci. Uklk i uj mocno krzy pod rami. Podnis jedno kolano i zebrawszy si w sobie - krzy wydawa mu si niewiarygodnie ciki, tak e ledwo mg go unie - niepewnym krokiem ruszy wolno do wyjcia. Dyszc zrobi dwa kroki, potem trzeci, a gdy w kocu dotar do drzwi, nagle kolana ugiy si pod nim, zawirowao mu przed oczami i upad twarz w d na progu, przygnieciony krzyem. Dom krci si wok. Z wntrza dobieg go przenikliwy krzyk kobiety. Drzwi otworzyy si i stana w nich matka. Bya wysok kobiet o duych oczach i skrze koloru pszenicy. Pierwsz modo miaa ju za sob - wkroczya wanie w nieatw, przesodzon gorycz jesieni. Pod jej oczami widniay sice, a jej usta byy tak samo zacite, jak u syna, lecz broda wyraaa wiksz si woli. Miaa na sobie fioletow, lnian chust. Z jej uszu zwisay dwa dugie, srebrne kolczyki, jej caa biuteria.

Przez otwarte drzwi wida byo starego ojca. Siedzia na materacu rozebrany do poowy, pokazujc zwiotcza, bladot skr. Jego oczy byy szkliste i nieruchome. Matka wanie go nakarmia - wci pracowicie przeuwa posiek zoony z chleba, oliwek i cebuli. Poskrcane, siwe wosy na jego piersi byy pene olinionych okruchw. Obok ka leaa laska, ta sama ktra pono zakwita w dniu jego zarczyn. Teraz bya zwida i sucha. Kiedy matka wesza i zobaczya, e jej syn ley pod cikim krzyem, zatopia paznokcie w policzkach, lecz nie podbiega, eby mu pomc. Znuyo j to, e wci kto go przynosi nieprzytomnego do domu; e wci wyrusza na te swoje wdrwki po polach i pustkowiach; e caymi dniami nie bierze nic do ust; e nie chce pracowa, tylko siedzi godzinami z oczami utkwionymi w jednym punkcie, marzyciel i lunatyk, ktry niczego w yciu nie dokona. Dopiero kiedy zamawiano krzy, zatraca si w pracy, harujc dzie i noc jak szaleniec. Nie chodzi ju do synagogi. Nie chcia wicej postawi stopy w Kanie ani wybra si na ktrykolwiek z festynw. A kiedy ksiyc by w peni, jego umys odpywa gdzie w dal i nieszczsna matka syszaa, jak bredzi i wykrzykuje w majakach, jak gdyby kci si z diabem. Ile to razy musiaa ponia si przed swoim szwagrem, starym rabinem, ktry by uczony w egzorcyzmach. Optani przybywali do niego z kracw wiata i potrafi ich wyleczy. Pewnego dnia pada mu do stp i poskarya si: - Leczysz obcych, a nie chcesz uleczy mojego syna. Rabin potrzsn gow: - Mario, twojego syna nie drczy diabe lecz Bg - c ja mog poradzi? - Czy nie ma adnego lekarstwa? - zapytaa nieszczliwa matka. - To Bg, mwi ci. Nie mam na to adnego wpywu. - Dlaczego On go drczy? Stary egzorcysta westchn i nic nie odpowiedzia. - Dlaczego On go drczy? - powtrzya matka. - Poniewa go kocha - odpar w kocu stary rabin.

Maria spojrzaa na niego przestraszona. Otworzya usta, by zada dalsze pytania, ale rabin ubieg j: - Nie pytaj - powiedzia jej. - Takie jest boskie prawo - doda : i marszczc brwi da jej znak, eby odesza. Choroba cigna si latami. W kocu Maria, cho bya matk, poczua znuenie. Widzc teraz swojego syna lecego twarz na pododze, z zakrwawionym czoem, nie ruszya si. Westchna tylko z gbi serca - a nie byo to westchnienie nad synem, lecz nad swoim wasnym losem. Bya taka nieszczliwa w yciu - zawid j m, i zawid i syn. Ledwo zdya wyj za m, ju owdowiaa; bya matk bez dziecka; a teraz starzaa si (codziennie na jej gowie pojawiao si coraz wicej siwych wosw) nie wiedzc, co znaczy by mod, i nie znajc ciepa, jakie moe da m, ani sodyczy i dumy, jakich moe zazna matka i ona. Jej oczy w kocu wyschy. Wylaa ju wszystkie zy, ktre Bg przeznaczy dla niej i teraz patrzya na swego syna i na ma suchymi oczyma. Jeli czasami pakaa jeszcze, zdarzao si to wiosn, kiedy siedziaa samotnie, wpatrujc si w zielone pola i wdychajc wo bijc od kwitncych drzew. Nie pakaa nad mem ani nad synem lecz nad swym wasnym, zmarnowanym yciem. Modzieniec podnis si, wycierajc krew z czoa brzegiem koszuli. Odwrci si i widzc jak matka przypatruje mu si surowo, wpad w gniew. Zna to. spojrzenie, ktre nigdy nie przebaczao, te zacinite z goryczy usta. Nie mg duej tego znie. Jego rwnie znuyo ycie razem ze zniedoniaym paralitykiem, rozczarowan matk, wrd codziennych, zniewalajcych upomnie: - Jedz! Oe si! Pracuj! Jedz! Oe si! Pracuj! Matka rozchylia zacinite usta. - Jezusie - powiedziaa z wyrzutem. - Z kim si znw kcie z samego rana? Syn zagryz wargi, aby nie wyrwao mu si nieyczliwe sowo. Otworzy drzwi. Z dworu wpado do rodka soce, a wraz z nim palcy, pustynny wiatr, ktry przynis tumany pyu. Bez sowa otar pot z czoa, wsun jeszcze raz rami pod krzy i podnis go. Wosy spyway matce na plecy. Uja je rkoma i wsuna pod

chust, robic krok w stron syna. Lecz gdy tylko zobaczya go w wietle dnia, zadraa ze zdziwienia. Jak bardzo zmieniaa si wci jego twarz! Bya zmienna niczym woda! Codziennie widziaa go jak gdyby po raz pierwszy, znajdujc nieznane wiato na czole, w oczach i ustach, odkrywajc umiech, raz szczliwy, raz peen blu, spostrzegajc zachanny blask, ktry peza po jego czole, brodzie i szyi. Wielkie, czarne pomienie paliy si teraz w jego oczach. Przestraszona, chciaa przez chwil zapyta: Kim jeste?," ale powstrzymaa si. - Mj synu! - szepna drcymi wargami. Umilka, niepewna czy ten dorosy mczyzna jest naprawd jej synem. Czy obrci si, by spojrze na ni, by przemwi do niej? Nie, odwrci si. Dwign krzy, poprawi go sobie na plecach i pewnym krokiem wyszed z domu. Matka opara si o framug drzwi i patrzya na niego, jak idzie lekko, z kamienia na kamie, wspinajc si po zboczu. Bg jeden wie, skd on bierze tyle siy! Zupenie jakby mia na plecach par unoszcych go skrzyde, a nie ciki krzy! - Boe mj - szepna zdezorientowana matka. - Kim on jest? Czyj to syn? Nie jest podobny do swego ojca, nie przypomina nikogo. Codziennie si zmienia. Jakby byo w nim wielu ludzi. Ach, mci mi si w gowie. Przypomniaa sobie pewne popoudnie, kiedy bya na maym podwrku przy studni, trzymajc go przy piersi. Byo lato i winorol uginaa si pod ciarem wasnych owocw. Kiedy noworodek ssa pier, zapada w gboki sen, w ktrym ukazaa jej si nieskoczona wizja. Ujrzaa anioa na niebie, ktry trzyma w rku gwiazd, niczym latarni. Anio kroczy naprzd, owietlajc ziemi. W ciemnoci promieniaa krta droga, podobna do byskawicy. Droga podpeza do niej, gasnc przy jej stopach. I gdy zastanawiaa si, gdzie moe by pocztek tej drogi i dlaczego koczy si ona u jej stp, uniosa wzrok i zobaczya, e gwiazda zatrzymaa si nad jej gow, a na kocu owietlonej gwiezdnym wiatem drogi ukazao si trzech jedcw. Na ich gowach byszczay trzy zote korony. Jedcy stanli na chwil, spojrzeli na niebo i widzc, e gwiazda zawisa nieruchomo, popdzili konie i pogalopowali w jej kierunku. Maria moga ju rozrni rysy ich twarzy. Ten w rodku by podobny do biaej ry -

pikny, jasnowosy modzieniec z policzkami pokrytymi jeszcze meszkiem. Z jego lewej strony jecha Azjata o tej skrze, spiczastej brodzie i skonych oczach. Po lewej nadjeda Murzyn. Mia krcone, siwe wosy, zote kolczyki w uszach i olniewajco biae zby. Zanim jednak zdoaa lepiej si im wszystkim przyjrze i zakry oczy syna, tak by intensywne wiato nie olepio go, trzej jedcy zsiedli z wierzchowcw i uklkli przed ni. Pierwszy wystpi na przd biay ksi. Niemowl przestao ssa pier i wyprostowane stao na kolanach matki. Ksi zdj koron i pooy j z pokor u stp dziecka. Potem Murzyn zbliy si na kolanach, wycign spod szaty gar szmaragdw i rubinw i rozoy je bardzo ostronie na maej gwce. Na kocu Azjata wycign rk i zoy dugie jak rami mczyzny pawie pira u stp dziecka, by miao si czym bawi. Chopiec spojrza na przybyszw i umiechn si do nich, ale nie wycign kruchych ramion w stron podarkw. Nagle trzej krlowie zniknli i pojawi si mody pasterz ubrany w owcz skr, z dzbanem ciepego mleka. Gdy tylko niemowl zobaczyo mleko, zataczyo na kolanach matki, pochylio malek gow i zaczo pi, nienasycone, szczliwe... Opierajc si o framug drzwi, matka przypomniaa sobie ten niedokoczony sen i westchna. Jakie nadzieje obudzi w niej ten jedynak, jakie cuda przepowiadali mu wrbici! Nawet sam stary rabin patrzc na niego, otworzy Pismo, przeczyta proroctwa i szukaj na piersi, w .oczach i na pitach znakw! Niestety! Z czasem jej nadzieje rozwiay si. Syn obra drog za, drog, ktra oddalaa go coraz bardziej od ludzkich cieek. Poprawia chust, cigajc j mocniej, i zaryglowaa drzwi. Tak jak wszyscy zacza wspina si po zboczu. Sza, aby zobaczy ukrzyowanie, ot tak, dla zabicia czasu.

ROZDZIA IVMatka sza i sza, chcc jak najszybciej wlizgn si w tum i znikn. Syszaa skrzekliwe gosy kobiet na przedzie; za nimi, zdyszani, szli rozwcieczeni mczyni, boso, rozczochrani, nieumyci, ze sztyletami wepchnitymi gboko za pazuchy. Za nimi szli starcy, a jeszcze dalej kulawi, niewidomi i kaleki. Ziemia kruszya si pod ich stopami, kurz wzbija tumanami, powietrze cuchno. W grze soce zaczo ju przypieka wciekle. Jaka starowina obejrzaa si, ujrzaa Mari i cisna przeklestwo. Dwie inne kobiety odwrciy od niej twarze i spluny, eby odegna ze moce; jaka moda matka wzdrygna si i zebraa spdnic, eby przypadkiem nie dotkna jej przechodzc matka tego, ktry zrobi krzy. Maria westchna i otulia si szczelnie swoj purpurow chust tak, e wida byo tylko jej pene wyrzutu oczy w ksztacie migdaw i zacinite z gorycz usta. Potykajc si o kamienie, sza dalej zupenie sama, spieszc si, eby czym prdzej znikn w tumie. Wszdzie dokoa rozlegay si szepty, ale sza dalej. Do czeg to zniy si mj syn - mylaa - mj syn, mj ukochany!..." - Sza dalej, przygryzajc rbek chusty, eby nie wybuchn paczem. Dotara do gromady ludzi, mina mczyzn i ukrya si midzy kobietami. Pooya sobie do na ustach - wida byo teraz jedynie jej oczy. adna z moich ssiadek mnie nie rozpozna" - uspokajaa si w duchu. Nagle z tyu wybucha wrzawa. To mczyni nabrawszy rozpdu wpychali si pomidzy stoczone kobiety, chcc wysforowa si na czoo pochodu. Koszary, w ktrych wiziono zelot, byy ju niedaleko i rozpieraa ich ochota, eby wyama bram i oswobodzi winia. Maria usuna si na bok i skulona w drzwiach jakiego domu patrzya na dugie, pozlepiane brody, tuste wosy i spienione usta; by take i rabin - siedzia na plecach jakiego olbrzyma o dzikim wyrazie twarzy i wymachiwa rkami w kierunku nieba wykrzykujc jakie sowa. Co on mwi? Maria

nastawia ucha i usyszaa. - Moje dzieci, miejcie wiar w lud Izraela. Naprzd - wszyscy razem. Nie lkajcie si. Rzym to mga, ktr Pan nasz dmuchniciem zmiecie z powierzchni ziemi! Pamitajcie o Machabeuszach, o tym, jak przegnali Grekw, wadcw caego wiata, o tym, jak okryli ich hab! I my tak samo wygnamy Rzymian, okryjemy ich sromot. Jeden jest tylko Pan Zastpw niebieskich - i on jest naszym Bogiem! Rozpalony boskim uniesieniem stary rabin podskakiwa i taczy na szerokich plecach olbrzyma. Postarza si, strawiy go posty, zniszczyy umartwianie i wielkie nadzieje - nie mia ju wicej si. Potnie zbudowany osiek wzi go na barana i bieg z nim na czele tumu, wymachujc nim na wszystkie strony jak chorgwi. - Barabaszu, uwaaj! Upucisz go! - woali do ludzie. Ale Barabasz par do przodu, nie zwracajc na nich uwagi, podrzucajc i koyszc staruszkiem, ktry siedzia mu na plecach. Ludzie wzywali imienia Boga. Powietrze ponad ich gowami stano w ogniu, buchny pomienie i poczyy niebo z ziemi. Zakrcio im si w gowach i cay ten wiat kamieni, trawy i ludzkich cia zblad, sta si przezroczysty, a spoza niego wyoni si nastpny, peen pomieni i aniow. Judasz rozpomieni si. Wycign przed siebie rce, cign starego rabina z plecw Barabasza, posadzi go sobie okrakiem na plecach i zacz woa dononym gosem: - Dzisiaj! Nie jutro, dzisiaj! - Rabin take rozpali si i zaintonowa swym cienkim gosem czowieka, ktry jest ju jedn nog w grobie, psalm zwycistwa. W mgnieniu oka cay tum zacz piewa: Otoczyy mnie koem narody; w imi mego Boga rozpraszam je! Wok mnie si zebray narody; w imi mego Boga rozpraszam je! Okryy mnie zewszd jak osy; w imi mego Boga rozpraszam je! Lecz gdy piewali, rozpraszajc w wyobrani narody, nagle wyonia si przed nimi w samym sercu Nazaretu twierdza wroga: czworoktna,

przysadzista, z czterema wieami i czterema ogromnymi orami z brzu. Diabe zamieszkiwa kady zaktek tych koszar. Na samym szczycie, ponad wieami, powieway to-czarne rzymskie sztandary; pod nimi sta ze swoim wojskiem Rufus, ten niesyty krwi centurion Nazaretu; jeszcze niej konie, psy, wielbdy i niewolnicy; a gdzie pod nimi wtrcony do gbokiej wyschnitej studni, z wosami nie tknitymi przez noyce, ustami przez kropl wina i ciaem przez adn kobiet, znajdowa si zelota. Jedno skinienie gowy tego buntownika wystarczyoby, aby ludzie, niewolnicy, konie i wiee - wszystkie te przeklte poziomy, ktre pitrzyy si nad nim runy w gruzy. Bg zawsze ukada wszystko w ten sposb. U samych fundamentw za kryje si nieraz cichy, pogardzany gos, ktry woa o sprawiedliwo. Zelota by ostatnim ze starego rodu Machabeuszy. Bg Izraela czuwa nad jego losem i dba o to, by ten wity rd nie znikn z powierzchni ziemi. Jednej nocy Herod, leciwy krl Judei - pody, przeklty zdrajca! kaza obla 40 ludzi smo i podpali ich jak pochodnie za to, e cignli zotego ora, ktrego on przymocowa ponad wejciem do niepokalanej wityni. Spord 41 spiskowcw pojmano 40, ale ich przywdcy udao si zbiec. To Bg Izraela wybawi go, schwyciwszy za wosy. Tym przywdc by wanie zelota, praprawnuk Machabeuszy, wwczas jeszcze przystojny modzian, ktrego policzki pokrywa delikatny puszek. Przez nastpne lata zelota bka si po grach, walczc o oswobodzenie witej ziemi, ktr Bg podarowa Izraelowi. Mamy tylko jednego Pana - Adonai" - oznajmia ludziom. - Nie pacie podatku pogwnego ziemskim wadcom, nie pozwalajcie, aby wizerunki pogaskich bokw w ksztacie ora bezczeciy wityni Boga, nie zabijajcie wow ani owiec na ofiar dla rzymskiego tyrana! Jest tylko jeden Bg, nasz Bg; jest tylko jeden nard, nard Izraela; jeden tylko owoc wydao cae ziemskie drzewo - Mesjasza". Lecz oto nagle Bg odsun swoj opiekucz do i zelota zosta pojmany przez Rufusa, centuriona Nazaretu. Chopi, rzemielnicy i waciciele ziemscy nadcignli tumnie ze wszystkich okolicznych wiosek; znad jeziora Genezaret przybyli rybacy. Ju od wielu dni niezrozumiaa,

dwuznaczna wie rozchodzia si od domu do domu, od odzi do odzi, dosigajc take wdrowcw na gocicu: Chc ukrzyowa zelot, zapali go - ju po nim!" Kiedy indziej wie brzmiaa tak: Bdcie pozdrowieni, bracia, albowiem nadszed Zbawiciel! Wecie due gazie daktyli i naprzd, .wszyscy razem -chodmy do Nazaretu, aby go powita!" Stary rabin uklk na ramionach rudobrodego, wycign rk w stron koszar i jeszcze raz zacz krzycze: - Oto nadszed! Oto nadszed! W tej wysuszonej studni jest Mesjasz i czeka wyprostowany, z podniesion gow. Na kogo czeka? Na nas, na lud Izraela! Naprzd, rozwalcie bram, wybawcie Wybawc, aby on mg nas wybawi! - W imi Boga Izraela! - zawoa Barabasz dzikim gosem i podnis siekier, ktr trzyma w doni. Ludzie grzmieli. Mczyni nerwowo chwytali za sztylety, dzieci zaadoway proce i wszyscy, z Barabaszem na czele, ruszyli na elazn bram. Ale ich oczy tak byy zalepione bosk jasnoci, e nikt nie dostrzeg maych, niskich drzwi prowadzcych do koszar, ktre uchyliy si tylko odrobin, wypuszczajc na zewntrz blad jak ptno i zapakan Magdalen. Jej dusza ulitowaa si nad skazacem i zesza do niego w nocy, aby pozwoli mu zazna ostatniej rozkoszy, tej najsodszej radoci, jak zna ten wiat. Ale on by z gatunku niezomnych i poprzysig, e dopki Izrael nie zrzuci jarzma niewoli, dopty on nie obetnie wosw, nie wemie do ust wina, ani nie podzieli oa z kobiet. Magdalena spdzia ca noc, siedzc naprzeciwko niego, ale on bez przerwy wpatrywa si w Jeruzalem lece hen, hen za jej czarnymi wosami, nie w to zniewolone i zhabione Jeruzalem jego czasw, ale wite miasto przyszoci, z siedmioma triumfalnymi bramami fortecy, siedmioma anioami strami i siedemdziesicioma siedmioma ludami ziemi rozcignitymi u jego stp. Gdy skazany dotkn rk chodnej piersi przyszego Jeruzalem, mier znika i wiat wok niego sta si niewypowiedzianie sodki, wypeniajc jego ucisk. Zamkn oczy i trzymajc w doni pier Jeruzalem myla tylko o jednym - o Bogu Izraela, tym Bogu, ktrego wosw nigdy nie tkny noyce, ktrego ust nigdy nie zwilyo wino, ktrego ciaa nigdy nie

dotkna kobieta. Zelota trzyma Jeruzalem w doni przez ca noc, nie podnoszc si z kolan i zbudowa krlestwo niebieskie gboko w swoich wntrznociach - nie z aniow i chmur, ale takie, jakiego on pragn: ciepe zim i chodne w lecie, ulepione z ludzi i ziemi. Stary rabin ujrza, jak jego bezwstydna crka opuszcza koszary i odwrci twarz w drug stron. To wanie bya najwiksza haba jego ycia. Jak ta ladacznica moga powsta z jego niepokalanych, zbonych wntrznoci? Jaki diabe lub jaki nieuleczalny bl spowodowa, e stoczya si na samo dno haby? Ktrego dnia, po powrocie z jarmarku w Kanie, owiadczya zalewajc si zami, e chce sobie odebra ycie, po czym wybuchna dzikim miechem, umalowaa twarz, zaoya ca swoj biuteri i wysza na ulic. Potem opucia ojcowski dom i zaoya sklep w Magdali - na rozstaju drg, ktrdy przejeday wszystkie karawany... Z rozpitym wci stanikiem zbliya si bez lku do tumu. R na jej policzkach i ustach star si, jej oczy byy zasnute mg i zmczone od paczu i patrzenia przez ca noc na winia. Umiechna si gorzko, widzc, jak umczony ojciec odwraca si od niej. Zostawia ju daleko za sob wstyd, tak jak i strach przed Bogiem, mioci ojcowsk i trosk o to, co myl o niej mczyni. Plotka gosia, e optao j siedem diabw, ale w jej sercu nie byo siedmiu diabw - tkwio w nim siedem noy. Stary rabin ponownie zacz krzycze. Chcia odwrci uwag ludzi od swojej crki. Bg j widzia i to wystarczao - to on j osdzi. - Otwrzcie oczy swej duszy i zwrcie je w stron nieba - zawoa obracajc si na ramionach rudobrodego. - Bg stoi ponad nami. Niebiosa rozstpiy si, zastpy aniow ruszyy ku nam, powietrze pene jest czerwonych i bkitnych skrzyde! Niebo stano w pomieniach. Ludzie podnieli oczy, spojrzeli w gr i ujrzeli Boga - uzbrojonego i zstpujcego ku nim. Barabasz unis do gry siekier. - Dzisiaj! Nie jutro, dzisiaj! - wrzasn i tum natar na koszary. Fala ludzi uderzya o elazn bram, cz z nich schwycia za omy, inni zaczli przystawia drabiny do murw, jeszcze inni przynieli ponce pochodnie,

aby podpali koszary. Lecz nagle elazna brama otwara si i stano w niej dwch jedcw okutych w brz. Byli uzbrojeni po zby, niadzi, dobrze wykarmieni i pewni siebie. Z kamiennym wyrazem twarzy spili ostrogami konie, podnieli kopie - i nagle ulice zapeniy si skowyczcymi tumem, ktry zacz ucieka w stron wzgrza mierci. Przeklte wzgrze lnio nagoci; nie byo na nim nic oprcz kamieni i cierni, a pod kadym kamieniem znajdowaa si zroszona krwi ziemia. Zawsze po tym, jak Hebrajczycy podnosili rk na Rzymian, eby walczy o wolno, wzgrze zapeniao si krzyami, na ktrych wili si i jczeli buntownicy. W nocy pod krzye podchodziy szakale i ksay ich stopy, a nazajutrz rano wrony zlatyway si zewszd, eby wydzioba im oczy. Ludzie stanli zdyszani u stp wzgrza. Pojawio si wicej jedcw okutych w brz. Zaganiali Hebrajczykw w ciasn gromad, ktr potem otoczyli kordonem. Zbliao si poudnie, a krzya cigle nie byo. Na szczycie wzgrza czekao dwch Cyganw ciskajcych w rkach motki i gwodzie. Z wiosek przybiegy psy zaknione jada. Spieczone twarze ludzi zwracay si w stron szczytu widocznego na tle upalnego nieba. Czarne jak smoa oczy, garbate nosy, zapade, spalone socem policzki, zlepione bokobrody. Otye, spocone pod pachami kobiety, ktrych wosy posklejane byy ptasim ajnem, rozpyway si w promieniach soca i cuchny. Znad jeziora Genezaret przybya grupa rybakw, ktrych .dziecinne oczy pene byy niedowierzania. Tak jak i inni, chcieli zobaczy cud: chcieli ujrze, jak pozbawieni szacunku dla prawa poganie wiod zelot na krzy, jak on zrzuca achmany, spod ktrych wyania si anio z buatem w doni... Twarze, piersi i ramiona rybakw byy ogorzae od soca i wiatru. Przybyli poprzedniej nocy, z koszami penymi ryb. Kiedy sprzedali je za niez cen, udali si do karczmy. Tam upili si, zapomnieli co przywiodo ich do Nazaretu, przypomnieli sobie o Kobiecie i zapiewali na jej cze, po czym pobili si midzy sob, pojednali si, a o brzasku nagle przypomnieli sobie o Bogu Izraela, obmyli twarze i na wp senni wyruszyli, aby ujrze cud. Czekali i czekali, a w kocu znuyo ich to. Wystarczyo uderzenie kopi po grzbiecie, by zaczli gorzko aowa, e w ogle tu przybyli.

- Wedug mnie, chopcy, powinnimy wraca do naszych odzi powiedzia jeden z nich, z krcon siw brod. Wyglda wci krzepko jak na swoje lata; jego czoo przypominao skorup ostrygi. - Ukrzyuj zelot tak samo jak wszystkich innych i, zapamitajcie sobie moje sowa, niebo si nie rozstpi. Gniew Boga nie zna granic, tak jak i krzywda ludzka. A jak ty mylisz, synu Zebedeusza? - Myl, e to gupota Piotra nie zna granic - rozemia si jego towarzysz, rybak o rozbieganym spojrzeniu i krzaczastej brodzie. Wybacz, Piotrze, ale nie masz tyle oleju w gowie, ile lat na karku. Rozpalasz si w mgnieniu oka - i ganiesz tak prdko jak drewno do podpaki. Czy to nie ty namwie nas, aby tu przyby? Biegae jak optany od odzi do odzi i woae: Porzucie wszystko, bracia - tylko raz w yciu mona ujrze cud. Dalej, chodmy do Nazaretu zobaczy cud!" A teraz oberwae raz czy dwa kopi po plecach i od razu wszystko w twojej gowie przewrcio si do gry nogami i zaczynasz woa: Porzucie wszystko, bracia, wracajmy do domu! Nie przypadkiem zw ci Kurek na Wietrze". Dwch czy trzech rybakw usyszao t rozmow i wybuchno miechem; jaki pasterz, ktry zalatywa smrodem kz, podnis swj kostur i powiedzia: - Nie ajaj go, Jakubie; nawet jeli z niego kurek na wietrze. Najlepszy to czowiek z nas wszystkich, a i serce ma ze szczerego zota. - Masz racj, Filipie, serce ze zota - zgodzili si wszyscy i wycignli rce, eby poklepa i udobrucha Piotra, ktry a sapa ze zoci. Mog sobie mwi co chc - myla sobie - moe i obraca mn byle podmuch, ale to nie ze strachu, o nie, to dlatego, e mam dobre serce". Jakub zauway pochmurn min Piotra i zrobio mu si przykro. Poaowa, e odezwa si tak pochopnie i chcc zmieni temat zapyta: - A jak tam twj brat Andrzej, Piotrze? Cigle na Pustyni Jordaskiej? - Tak, cay czas - westchn Piotr. - Mwi, e ju go ochrzcili i e je szaracz i dziki mid, jak jego nauczyciel. Niech mnie Pan Bg pokarze, jeli kami, ale rcz wam, e ju wkrtce ujrzycie, jak biega od wioski do wioski i krzyczy: Pokutujcie za grzechy swoje, albowiem nadeszo

krlestwo niebieskie!", tak jak caa reszta. Jakie to niby ma by tutaj krlestwo niebieskie? Pytam was, czy my ju wstydu za grosz nie mamy? Jakub potrzsn gow i zmarszczy gste brwi. - Widziaem, jak to samo spotkao mojego brata, ktrego wszyscy tak dobrze znaj - Jana - powiedzia. - Uda si do klasztoru na Pustyni Genezaretaskiej, eby zosta mnichem. Wida nie urodzi si po to, eby by rybakiem i w ten sposb zostawi mnie na pastw losu razem z dwoma brodatymi starcami i picioma odziami. - Ale czego nie dostawao temu szczciarzowi? - zapyta pasterz Filip. - Mia wszystko, czym tylko Pan Bg moe obdarowa czowieka! Co te strzelio mu do gowy w samym kwiecie wieku? - Zada to pytanie, ale w gbi ducha radowa si, e i bogatych dry jaki robak. - Ni std ni zowd zmarkotnia - odpar Jakub - i zacz rzuca si przez sen w nocy, jak jaki modzik, ktremu potrzeba kobiety. - To czemu si nie oeni? Mao to byo niewiast dookoa? - Powiedzia, e nie chce bra sobie kobiety za on. - A niby kogo? - Krlestwo niebieskie - tak jak Andrzej. Wybuchnli wszyscy miechem. - Oby y dalej szczliwie - zawoa stary rybak, zacierajc zoliwie zrogowaciae donie. Piotr otworzy ju usta, ale zanim zdy cokolwiek powiedzie, w powietrzu rozlegy si ochrype okrzyki: - Patrzcie! Idzie ten, co robi krzye! Wszyscy naraz odwrcili si i ujrzeli w dole drogi syna cieli, ktry wspina si na chwiejnych nogach pod gr, zgity pod ciarem krzya. - Rzymski pachoek! Rzymski pachoek! - wrzeszcza tum. - Zdrajca! Dwaj Cyganie spojrzeli w d ze szczytu wzgrza. Kiedy ujrzeli krzy, podskoczyli z radoci - soce przypalao ich jak na ronie. Splunli w donie, ujli motyki i zaczli kopa d. Na pobliskim kamieniu pooyli grube gwodzie o spaszczonych gwkach. Mieli zrobi tylko trzy, ale wykuli a pi. Kobiety i mczyni schwycili si za rce tworzc acuch, eby

zagrodzi przejcie cieli. Magdalena oderwaa si od tumu i zawisa wzrokiem na synu Marii, ktry pi si mozolnie pod gr. Jej serce przepeniay bl i smutek. Pamitaa, jak bawili si wsplnie w dziecistwie, kiedy on mia trzy lata, a ona cztery. Co to bya za rado, co za niewypowiedziana sodycz! Po raz pierwszy przeczuli wtedy oboje istnienie tej mrocznej, nie zgbionej do koca prawdy, e jedno z nich jest mczyzn, a drugie kobiet i e ich ciaa musiay tworzy kiedy jedn cao rozdart potem przez jakiego okrutnego Boga. Ale ich ciaa odnalazy si i prboway poczy na powrt. Im byli starsi, tym bardziej oczywiste i cudowne stawao si dla nich to, e jedno z nich jest kobiet, a drugie mczyzn i spogldali na siebie oniemiali z grozy, czekajc niczym dwie dzikie bestie, a wzmoe si ich gd i nadejdzie wreszcie godzina, kiedy stopi si w jedn cao i pocz to, co Bg rozczy. Ale ktrej nocy w Kanie, gdy jej ukochany wycign do niej do, by wrczy jej r i przypiecztowa ich zarczyny, bezlitosny Bg ruszy na nich z wysokoci i raz jeszcze ich rozdzieli. Odtd ju nigdy... Oczy Magdaleny napeniy si zami. Ruszya do przodu. Ciela przechodzi z krzyem tu przed ni. Pochylia si nad nim. Wonnymi wosami musna jego nagie, okrwawione plecy. - Rzymski pachoek! - warkna zduszonym, ochrypym gosem. Draa. Modzieniec odwrci si i na uamek sekundy skupi na niej obolae spojrzenie. Jego zacinite usta wykrzywiay konwulsyjne spazmy. Schyli natychmiast gow, zanim udao si jej rozpozna czy maloway si na nich bl, strach, czy te umiech. Cigle pochylona nad nim zapytaa dyszc ciko: - Czy nie masz dumy? Czy nie pamitasz? Jak moesz znia, si do czego takiego! Po chwili, jakby usyszawszy jego odpowied, zawoaa gono: - Nie, nie, biedaczysko, to nie Bg nim kieruje lecz diabe. Tymczasem tum ruszy do przodu, eby zagrodzi mu drog. Jaki starzec podnis kij i uderzy go, dwch pastuchw, ktrzy przybyli tu z gry Tabor,

aby razem z innymi obejrze cud, przygwodzio go do ziemi ocieniami. Barabasz czu, jak siekiera, ktr ciska w doni, unosi si i opada. Lecz gdy tylko stary rabin spostrzeg niebezpieczestwo, zeskoczy z plecw rudobrodego i rzuci si w obronie bratanka. - Zatrzymajcie si, moje dzieci! - zawoa. - Wielki to grzech stawa na drodze Bogu, nie czycie tego. Co jest zrzdzone, musi si sta. Przepucie krzy, bowiem to Bg go zesa; pozwlcie, aby Cyganie przygotowali gwodzie, aby aposto Adonai zawis na krzyu. Nie lkajcie si - ufajcie Bogu! Takie s jego prawa - n musi dosign samej koci, w przeciwnym razie nie nastpi cud. Suchajcie starego rabina, moje dzieci. Mwi prawd. Czowiekowi nie mog wyrosn skrzyda, dopki nie stanie nad sam krawdzi przepaci! Pasterze zabrali ocienie, kamienie wypady z zacinitych doni, ludzie cofnli si ustpujc z drogi Bogu i syn Marii, potykajc si, ruszy dalej z krzyem na plecach. Sycha byo cykanie owadw w pobliskim gaju oliwnym i wesoe ujadanie zgodniaego psa rzenika na szczycie wzgrza. W tumie jaka kobieta owinita szczelnie purpurow chust wydaa z siebie okrzyk i zemdlaa. Piotr gapi si na syna Marii z otwartymi ustami. Zna go. Dom Marii sta naprzeciwko jego domu, a jej starzy rodzice, Joachim i Anna, byli serdecznymi przyjacimi rodzicw Piotra. Byli to bardzo poboni ludzie. Anioowie regularnie odwiedzali ich domostwo, a ktrego wieczoru ssiedzi widzieli nawet samego Boga, jak przestpuje prg ich domu w przebraniu ebraka. Wiedzieli, e by to Bg, bo dom zatrzs si w posadach jak w czasie trzsienia ziemi, a dziewi miesicy pniej sta si cud: Anna, kobieta grubo po szedziesitce, urodzia Mari. Piotr nie mg mie wwczas wicej ni pi lat, ale pamita dobrze, jak wtedy witowano, jakie podniecenie ogarno ca wiosk, jak mczyni i kobiety biegali, eby zoy po-: winszowania; niektrzy przynosili mk i mleko, inni daktyle i mid, jeszcze inni niemowlce wyprawki - wszystko w prezencie dla kobiety w poogu i jej dziecka. Matka Piotra odbieraa pord. Kiedy ju byo po wszystkim, wykpaa zanoszce si krzykiem niemowl w podgrzanej wodzie z sol. I teraz syn Marii przechodzi obok Piotra uginajc si pod ciarem krzya, a ludzie opluwali

go i obrzucali kamieniami. Serce drgno Piotrowi na ten widok. Takie byo jego przeznaczenie. Bg Izraela bez cienia litoci wybra wanie jego, syna Marii, do robienia krzyy, na ktrych mieli zawisn prorocy. On jest wszechwiedzcy, pomyla Piotr z dreszczem; mg przecie wybra mnie, ale to na syna Marii pad los, a ja uszedem cao... Nagle jego strapione serce uspokoio si i poczu znienacka gbok wdziczno dla syna Marii, ktry wzi jego grzechy na swoje barki. Podczas gdy myli te kbiy si w gowie Piotra, ciela przystan zdyszany. - Jestem zmczony, zmczony - wymamrota. Rozejrza si dookoa w poszukiwaniu gazu lub czowieka, na ktrym mgby si oprze, ale nie ujrza nic prcz uniesionych pici i tysicy oczu wpatrzonych w niego z nienawici. I wtedy usysza w grze co, co wydao mu si odgosem skrzyde: jego serce podskoczyo do gry. By moe Bg ulitowa si nad nim w ostatniej chwili i zesa swoich aniow. Unis wzrok. Tak, to naprawd opotay skrzyda, lecz byy to tylko skrzyda wron! Poczu przypyw gniewu. Z maniackim uporem i na przekr wszystkiemu ruszy dalej na szczyt wzgrza. Kamienie obsuny si pod jego stop. Potkn si i byby upad na twarz, lecz Piotr rzuci si ku niemu w sam por, by go podtrzyma. Wzi od niego krzy i zarzuci go sobie na plecy. - Pomog ci - powiedzia. - Jeste zmczony. Syn Marii odwrci si i popatrzy na rybaka, ale go nie pozna. Caa ta wdrwka zdawaa mu si snem. Z jego ramion kto zdj nagle bezlitosny ciar i poczu, e leci do nieba, tak jak w jednym ze swoich snw. To nie mg by krzy, pomyla, to na pewno para skrzyde! Ocierajc pot i krew z twarzy, ruszy pewnym krokiem w lad za Piotrem. Powietrze byo .jak ogie licy kamienie. Owczarki, ktre przyprowadzili ze sob Cyganie, eby nacheptay si krwi, rozcigny swoje spasione cielska u stp skay nad krawdzi dou, ktry wykopali ich panowie. Ziajay, a z ich wywieszonych jzorw kapaa lina. W piecu poudnia sycha byo pulsowanie krwi w gowach i bulgotanie rozgrzanych mzgw. W taki upa topniay wszystkie granice - rozsdek i gupota, krzy i skrzyda. Bg i czowiek - wszystko to mieszao si ze sob.

Kilka litociwych kobiet ocucio Mari. Otworzya oczy i ujrzaa swojego bosego, wychudzonego syna, ktry dociera wreszcie do szczytu. Kto szed przed nim, dwigajc jego krzy. Obrcia si z westchnieniem, jakby szukaa pomocy. Kiedy ujrzaa znajomych wieniakw i rybakw, ruszya w ich kierunku, szukajc u nich wsparcia - za pno! Od strony koszar dobieg dwik trbki, pojawio si wicej jedcw i zanim Maria zdya wspi si na ska, eby co zobaczy, kawalerzyci w hemach z brzu i purpurowych tunikach jadcy na swych dumnych, dobrze zadbanych koniach, ktre tratoway ydowski tum, byli ju na szczycie. Zbuntowany zelota szed z rkami zwizanymi na plecach. Jego szaty byy porozdzierane i splamione krwi, jego dugie wosy przylgny przyklejone do ramion krwi i potem. Szed z oczami utkwionymi przed siebie. Ludzi ogarna na jego widok groza. Czy by to czowiek, czy te pod tymi achmanami kry si anio - a moe szatan, ktrego zacinite usta skryway straszliw, niewypowiedzian tajemnic? Stary rabin i reszta gawiedzi umwili si wczeniej, e aby doda odwagi zelocie, kiedy tylko si pojawi zaczn piewa wszyscy razem na cay gos wojenny psalm Niechaj rozpierzchn si moi wrogowie". Lecz teraz sowa uwizy im w gardach. Czuli wszyscy, e temu czowiekowi nie potrzeba dodawa odwagi. By ponad ni: niezwyciony i niezomny; wolno emanowaa nawet z jego sptanych na plecach rk. Patrzyli na niego ze zgroz i milczeli. Przed buntownikiem jecha konno centurion, z twarz ogorza od orientalnego soca. Cign winia na sznurze przywizanym do sioda. Od dawna pogardza ydami. Od dziesiciu lat stawia krzye i wiesza ich na nich, przez dziesi lat kneblowa im usta kamieniami i ziemi - na prno! Ledwo zdy ukrzyowa jednego, tysice innych staway w rzdzie, czekajc z niecierpliwoci na swoj kolej, piewajc bezwstydne psalmy swych staroytnych krlw. Nie czuli lku przed mierci. Mieli swojego okrutnego Boga, ktry chepta krew ich pierworodnych synw; mieli swoje wasne prawo, besti o dziesiciu rogach, ktra poeraa ludzi. Jak mg si do nich dobra? W jaki sposb ich podporzdkowa? Nie czuli lku przed mierci, a kto go nie czuje - tak rozmyla centurion tu, na

Wschodzie - ten jest niemiertelny. cign cugle, zatrzyma konia i omit tum wzrokiem: zniszczone twarze, rozpalone oczy, niechlujne brody, tuste, rozczochrane wosy. Splun z obrzydzeniem. Gdyby tylko mg std wyjecha! Gdyby mg powrci raz jeszcze do Rzymu i jego ani, teatrw, amfiteatrw i czystych kobiet! Pogardza Wschodem wraz z jego smrodem, brudem i ydami! Cyganie wycierali spocone ciaa. Zatknli krzy w dole wykopanym na szczycie wzgrza. Syn Marii siedzia na kamieniu i patrzy na nich, na krzy, na ludzi, na centuriona, ktry zsiad z konia i sta przed tumem; patrzy i patrzy, ale nie widzia nic oprcz morza czaszek rozpocierajcego si pod rozpalonym niebem. Piotr podszed do niego i schyli si. Mwi co, ale o uszy modzieca uderzao tylko wzburzone morze. Centurion skin gow, eby rozwizano winia. Oswobodzony zelota rozprostowa zdrtwiae czonki i zacz si rozbiera. Magdalena przelizgna si pod nogami koni i zacza zblia si w jego stron, ale odegna j machniciem rki. Jaka staruszka o wyniosych, arystokratycznych manierach przepchna si bez sowa przez tum i obja go. Pochyli gow i dugo caowa jej rce. Potem przycisn j mocno do piersi i odwrci gow. Kobieta zostaa jeszcze przez chwil tam, gdzie staa, patrzc na niego oczami, w ktrych nie byo ladu ez. - Masz moje bogosawiestwo - powiedziaa w kocu i odesza. Opara si o ska naprzeciwko, niedaleko owczarkw, ktre leay wycignite w skpym cieniu i dyszay ciko. Odbijajc si mocno od ziemi, centurion wskoczy z powrotem na konia, eby wszyscy mogli go dobrze widzie i sysze. Wymachujc biczem ponad gowami tumu przemwi: - Suchajcie moich sw, Hebrajczycy! Bdzie przemawia Rzym. Cisza! Wskaza kciukiem na zelot, ktry cign ju z siebie achmany i czeka w promieniach soca. - Ten czowiek, ktry stoi tu teraz nagi przed Imperium Rzymskim podnis rk na Rzym. Kiedy by jeszcze mody, zdj z muru cesarskie ory, potem zbieg w gry i nawoywa was wszystkich, ebycie si do

niego przyczyli i powstali przeciwko Rzymowi. Rozgasza, e nadszed dzie, gdy z waszych wntrznoci narodzi si Mesjasz i zniszczy Rzym!... Cicho tam, przestacie krzycze!... Bunt, morderstwo, zdrada: oto s jego zbrodnie. A teraz suchajcie mnie, Hebrajczycy, posuchajcie, o co was zapytam. Chc, ebycie to wy wydali wyrok. Na jak zasuguje kar? Powid wzrokiem po ludziach w dole i czeka. Tum wrza. Ludzie krzyczeli, przepychali si, opucili wyznaczony kordonem obszar i ruszyli w stron centuriona, podeszli a pod kopyta jego konia - i zaraz cofnli si z lkiem, odpywajc z powrotem jak fala. Centurion wpad we wcieko. Spi konia i zbliy si do tumu. - Pytam si was - rykn - jaka kara dla buntownika, mordercy i zdrajcy - jaka kara? Rudobrody rzuci si z pasj do przodu, tracc panowanie nad sob. Chcia krzykn Niech yje wolno!" i rozchyli ju wargi, ale jego towarzysz Barabasz schwyci go i pooy mu rk na ustach. Przez dusz chwil panowaa zupena cisza. Rozlega si tylko pomruk, podobny do szumu morskich fal. Nikt nie mia przemwi, wszyscy jczeli cicho i wzdychali. Nagle ponad niespokojny szum wzbi si przenikliwy gos. Tum odwrci si, przejty jednoczenie strachem i radoci. To stary rabin raz jeszcze wspi si na plecy rudobrodego i wznoszc do gry wychudzone rce, jak gdyby chcia si modli albo cign na ziemi kltw, zawoa odwanie: - Jaka kara? Krlewska korona! Z litoci dla starca, ludzie wznieli wrzaw, eby zaguszy jego sowa, dziki czemu nie dotary do uszu centuriona. - Co powiedziae, rabinie? - zawoa Rzymianin, przykadajc rk do ucha i spinajc konia. - Krlewska korona! - powtrzy rabin najgoniej jak tylko potrafi. Jego twarz promieniaa, cae ciao wio si jakby w ogniu: trzs si, podrygiwa, taczy na ramionach kowala: wyglda, jakby chcia wznie si w powietrze i odfrun. - Krlewska korona! - wykrzykn raz jeszcze, upojony tym, e sta si rzecznikiem swojego ludu i Boga, i rozpostar rce, jak gdyby wisia na

krzyu. Centurion wpad w sza. Zeskoczy z konia, wyj z sioda bicz i cikim krokiem ruszy w stron tumu. Przesuwajc pod nogami kamienie, zblia si do nich w milczeniu, niczym rozjuszone zwierz - baw albo dzik. Tum sta bez ruchu wstrzymujc oddech. Raz jeszcze zalega zupena cisza. Sycha byo tylko cykady w oliwnym gaju i zniecierpliwione wrony. Postpi dwa kroki, potem jeszcze jeden - i stan. Odr bijcy z otwartych ust i od spoconych, nie mytych cia uderzy go jak obuchem. ydzi! Podszed jeszcze bliej i stan przed rabinem. Starzec spoglda na niego z gry ze swego stanowiska na plecach kowala, z twarz rozpromienion w umiechu. Cae ycie czeka na t chwil i oto nadesza: oto on take mia zosta zabity, tak samo jak prorocy. Centurion przymkn oczy i przyjrza mu si. Z nadludzkim wysikiem powstrzyma rk, ktra ju, ju wzniosa si, aby jednym uderzeniem roztrzaska zbuntowan gow. Ale powcign gniew; zabicie tego czowieka nie leao w interesie Rzymu. Ten przeklty, niezomny lud powstaby wtedy raz jeszcze i rozpocz partyzanck wojn, a nie byo w interesie Rzymu, eby jego rka ponownie znalaza si w tym ydowskim gniedzie os. Panujc nad swoj si, centurion owin bicz dookoa rki i zwrci si do rabina ochrypym gosem: - Rabinie, twoja twarz jest uznana za godn szacunku tylko dlatego, e ja tak postanawiam, tylko dlatego, e ja, Rzym, zechciaem nada jej warto, ktrej sama w sobie nie posiada za grosz. I dlatego nie podnios na ciebie bicza. Syszaem, co powiedziae - jaki wydae wyrok. Teraz ja uczyni to samo. Odwrci si w kierunku Cyganw, ktrzy czekali po obu stronach krzya: - Ukrzyowa go! - rykn. - Wydaem wyrok - powiedzia rabin niewzruszonym gosem, - i ty take, centurionie. Ale pozostaje kto najwaniejszy, kto take musi go wyda. - Cesarz? - Nie... Bg.

Centurion rozemia si. - Ja jestem ustami cesarza w miecie Nazarecie, a cesarz ustami Boga na tym wiecie. Bg, cesarz i Rufus wydali wyrok. Po tych sowach odwin z rki bicz i ruszy na szczyt wzgrza, okadajc z zimn furi kamienie. Jaki starzec wznis rce do nieba: - Niech Bg zele grzech na twoj gow, szatanie, i na gowy twoich dzieci i dzieci twoich dzieci! Zakuci w brz jedcy otoczyli w tym czasie krzy. W dole, kipic gniewem, ludzie wspili si na palce, eby lepiej widzie. Prawie trzli si z bolesnej niepewnoci - czy stanie si cud? Kobiety widziay ju w powietrzu rnokolorowe skrzyda. Klczcy na szerokich ramionach kowala rabin prbowa dojrze co pomidzy kopytami koni i czerwonymi tunikami jedcw. Chcia widzie co dzieje si ponad krzyem .i wok niego. Patrzy bez sowa, z dusz przepojon nadziej i rozpacz. Czeka. Stary rabin zna dobrze Boga Izraela. On by bezlitosny i mia swoje wasne prawa, swj dekalog. Owszem, dotrzymywa danego sowa, ale nie spieszy si z tym, mierzy czas swoj wasn miar. Przez cae pokolenia jego Sowo wisiao tylko w powietrzu i nie zstpowao na ziemi. A gdy to wreszcie nastpio, biada, po trzykro biada czowiekowi, ktry zdecydowa si mu zaufa! Ile to razy na stronach Pisma witego wybracy Boga byli mordowani - i czy On ruszy kiedy palcem, eby ich ocali? Dlaczego? Dlaczego? Czy nie wypeniali jego woli? Czy te moe taka bya jego wola, aby ci wybrani ginli? Rabin zadawa sobie to pytanie, ale nie mia go zgbia. Bg jest otchani - pomyla - otchani. Lepiej nie podchodzi do niej za blisko". Syn Marii siedzia cigle na krawdzi kamienia. ciska drce kolana obiema rkami i patrzy. Razem z rzymskimi stranikami Cyganie chwycili zelot i cignli go, szarpali nim wrd przeklestw i miechu, starajc si podcign go na krzy. Owczarki, ktre zrozumiay, co si wici, zerway si z legowiska. Wyniosa stara kobieta zbliya si do krzya. - Odwagi, mj synu! - zawoaa. - Nie jcz, nie ka mi si za ciebie wstydzi!

- To matka zeloty - szepn stary rabin - jego szlachetna matka z rodu Machabeuszy. Pod ramionami buntownika przecignito dwa grube sznury. Cyganie zarzucili sznurowe drabinki na ramiona krzya i powoli zaczli podnosi skazaca. Jego ciao byo masywne i cikie; nagle krzy przechyli si, jakby mia si przewrci. Centurion kopn syna Marii, ktry wsta na chwiejnych nogach, uj siekier i poszed umocni krzy u podstawy kamieniami i klinami. Tego byo dla Marii za wiele. Przejta wstydem na widok ukochanego syna pomidzy oprawcami, ruszya przez tum, przepychajc si okciami. Rybacy znad jeziora Genezaret odwracali od niej oczy; byo im jej al. Chciaa wbiec pomidzy konie, eby schwyci syna i go odcign, ale jaka ssiadka w podeszym wieku zlitowaa si nad ni i zapaa j za rk. - Mario - powiedziaa - nie rb tego. Dokd idziesz? Zabij ci! - Chc zabra stamtd mojego syna - odpowiedziaa Maria i wybuchna paczem. - Nie pacz, Mario - pocieszaa j stara kobieta. - Spjrz na tamt kobiet. Stoi bez ruchu i patrzy, jak krzyuj jej syna. Niech jej widok doda ci otuchy. - Nie pacz tylko przez mojego syna, kumo; pacz take i przez t kobiet. Stara kobieta, ktra bez wtpienia wiele wycierpiaa w swoim yciu, pokrcia swoj ysiejc gow. - Lepiej by matk tego, ktry krzyuje, ni ukrzyowanego. Ale Maria spieszya si i nie syszaa jej sw. Ruszya pod gr, prawie nic nie widzc zazawionymi oczami. Cay wiat zacz paka. Pord gstej mgy, ktra go otulia, Maria odrniaa tylko konie, zbroje i ogromny, wieo wyciosany krzy, ktry wznosi si pod niebem. Jaki jedziec obrci si i zobaczy j. Unoszc kopi nakaza jej ruchem gowy, eby si cofna. Przystana. Pochylona spojrzaa pod brzuchami koni i ujrzaa swego syna. Klcza ubijajc siekier kamienie wok krzya. - Moje dziecko! - zawoaa. - Jezus!

Jej okrzyk by tak rozdzierajcy, e przebi si przez tumult, parskanie koni i szczekanie zgodniaych psw. Ciela odwrci si i ujrza j. Spochmurnia i powrci do swojej pracy z jeszcze wiksz zacitoci. Cyganie wspili si na drabinki i rozcignli zelot na krzyu, podtrzymujc go cay czas sznurami tak, eby nie zsun si w d. Teraz ujli gwodzie i zaczli przybija mu rce. Cikie krople krwi trysny na twarz Jezusa. Porzuci siekier, odskoczy ze zgroz i wycofa si za konie, gdzie znalaz si obok matki tego, ktry mia wkrtce umrze. Caa krew spyna mu do wntrza doni; nabrzmiae yy pulsoway jak szalone - zdawao si, e mu zaraz pkn. Czu na swoich doniach obolae miejsca w ksztacie gwek od gwodzi. Gos jego matki rozleg si raz jeszcze: - Jezusie, moje dziecko! Z krzya potoczy si gboki ryk; dziki krzyk, ktry dobiega nie z garda czowieka, ale z wntrza ziemi: - Adonai! Ten krzyk wdar si w jelita ludzi. Czy to oni krzyczeli? A moe ziemia? Albo czowiek na krzyu, ktremu wbijano pierwszy gwd? Cay tum by jak jeden czowiek, ktrego wieszano na krzyu. Ludzie, ziemia, zelota - wszystko razem ryczao z blu. Tryskajca krew obryzgaa konie. Jedna dua kropka upada na usta Jezusa. Bya gorca i sona. Zachwia si i byby upad, gdyby jego matka nie zapaa go w por w ramiona. - Mj chopcze - powiedziaa raz jeszcze. - Jezusie... Ale jej syn mia zamknite oczy. W doniach, stopach i sercu czu bl nie do zniesienia. Wyniosa stara dama staa bez ruchu i patrzya na cierpienie swego syna na dwch skrzyowanych deskach. Przygryza usta i milczaa. Kiedy usyszaa za sob syna cieli i jego matk, poczua gniew i odwrcia si. To by ten yd-odstpca, ktry zrobi krzy dla jej syna i matka, ktra go urodzia. Dlaczego taki syn, zdrajca, mia y, kiedy jej syn wi si i wrzeszcza na krzyu! Przepeniona krzywd, wycigna obie rce w

kierunku syna cieli. Podesza bliej i stana przed nim. Podnis oczy: k