poszukiwacze przygód wilbur smith ebook

47

Upload: darmowe-e-booki

Post on 22-Mar-2016

228 views

Category:

Documents


2 download

DESCRIPTION

 

TRANSCRIPT

Page 1: Poszukiwacze przygód wilbur smith ebook
Page 2: Poszukiwacze przygód wilbur smith ebook

Niniejsza darmowa publikacja zawiera jedynie fragmentpełnej wersji całej publikacji.

Aby przeczytać ten tytuł w pełnej wersji kliknij tutaj.

Niniejsza publikacja może być kopiowana, oraz dowolnierozprowadzana tylko i wyłącznie w formie dostarczonej przezNetPress Digital Sp. z o.o., operatora sklepu na którym możnanabyć niniejszy tytuł w pełnej wersji. Zabronione sąjakiekolwiek zmiany w zawartości publikacji bez pisemnej zgodyNetPress oraz wydawcy niniejszej publikacji. Zabrania się jej od-sprzedaży, zgodnie z regulaminem serwisu.

Pełna wersja niniejszej publikacji jest do nabycia w sklepieinternetowym HTTP://E-KSIAZKA24.PL.

Page 3: Poszukiwacze przygód wilbur smith ebook

Wydanie elektroniczne

Page 4: Poszukiwacze przygód wilbur smith ebook

WILBUR SMITH

Światowej sławy pisarz afrykański piszący po angielsku. Urodził się w byłej Rodezji. Debiutowałw 1964 roku powieścią Gdy poluje lew. Była to pierwsza pozycja z jego najbardziej popularnej sagihistoryczno-przygodowej opisującej dzieje rodziny Courtneyów, w której skład weszły m.in. Odgłosgromu, Płonący brzeg, Władza miecza, Monsun, Triumf słońca oraz Assegai. Pełny dorobekSmitha obejmuje 34 powieści, w tym dwie najnowsze, Piekło na morzu i Vicious Circle . Po jegoprozę chętnie sięgają twórcy filmowi. Na duży ekran przeniesiono Kopalnię złota, Zakrzyczećdiabła i Najemników. Na podstawie kilku innych tytułów, m.in. Płonącego brzegu, Władzymiecza, Boga Nilu i Siódmego papirusa, powstały miniseriale telewizyjne.

Smith jest miłośnikiem dzikiej przyrody; pasjonuje się współczesną historią Afryki, co znajdujeodzwierciedlenie w jego twórczości literackiej. Sporo podróżuje, zwykle w okresie zimowym.Mieszka w Wielkiej Brytanii, Szwajcarii i w Republice Południowej Afryki.

www.wilbursmithbooks.com

Page 5: Poszukiwacze przygód wilbur smith ebook

Tego autora

ZAKRZYCZEĆ DIABŁANAJEMNICY

PTAK SŁOŃCAOKO TYGRYSA

ŁOWCY DIAMENTÓWOKRUTNA SPRAWIEDLIWOŚĆ

KOPALNIA ZŁOTASTRACEŃCY

PIEŚŃ SŁONIAGNIEW OCEANU

ORZEŁ NA NIEBIE

Hector CrossPIEKŁO NA MORZU

OKRUTNY KRĄG

Saga CourtneyówDRAPIEŻNE PTAKI

MONSUNBŁĘKITNY HORYZONT

TRIUMF SŁOŃCAASSEGAI

*

GDY POLUJE LEWODGŁOS GROMU

UPADEK WRÓBLA

*

PŁONĄCY BRZEGWŁADZA MIECZA

PŁOMIENIE GNIEWUOSTATNIE POLOWANIE

ZŁOTY LIS

Saga Ballantyne’ówLOT SOKOŁA

POSZUKIWACZE PRZYGÓDPŁACZ ANIOŁÓW

LAMPART POLUJE W CIEMNOŚCI

Saga egipskaBÓG NILU

CZAROWNIKZEMSTA NILU

TAITA I KRÓLOWA SMUTKUSIÓDMY PAPIRUS

Page 6: Poszukiwacze przygód wilbur smith ebook

Tytuł oryginału:MEN OF MEN

Copyright © Wilbur Smith 1981All rights reserved

The moral rights of the author have been assertedFirst published in 1981 by William Heinemann Ltd., London

Polish edition copyright © Wydawnictwo Albatros A. Kuryłowicz 2005

Polish translation copyright © Grzegorz Kołodziejczyk 2005

Redakcja: Lucyna Lewandowska

Ilustracja na okładce: farbled/Shutterstock

Projekt graficzny okładki: Andrzej Kuryłowicz

ISBN 978-83-7885-150-9

WydawcaWYDAWNICTWO ALBATROS A. KURYŁOWICZ

Hlonda 2a/25, 02-972 Warszawawww.wydawnictwoalbatros.com

Niniejszy produkt jest objęty ochroną prawa autorskiego. Uzyskany dostęp upoważnia wyłącznie do prywatnego użytku osobę, którawykupiła prawo dostępu. Wydawca informuje, że publiczne udostępnianie osobom trzecim, nieokreślonym adresatom lub

w jakikolwiek inny sposób upowszechnianie, kopiowanie oraz przetwarzanie w technikach cyfrowych lub podobnych – jest nielegalnei podlega właściwym sankcjom.

Skład wersji elektronicznej:Virtualo Sp. z o.o.

Page 7: Poszukiwacze przygód wilbur smith ebook

Spis treści

O autorze

Tego autora

Dedykacja

Poszukiwacze przygód

Przypisy

Wszystkie rozdziały dostępne w pełnej wersji książki.

Page 8: Poszukiwacze przygód wilbur smith ebook

Książkę tę dedykuję Mokhiniso,ukochanej żonie, klejnotowi mojego życia,

której jestem ogromnie wdzięcznyza wszystkie cudowne lata naszego małżeństwa

Page 9: Poszukiwacze przygód wilbur smith ebook

Nigdy nie ujrzał światła dziennego, ani razu od dwustu milionów lat, kiedy przyjął obecną formę,a mimo to wydawał się kroplą destylowanego blasku słońca.

Został poczęty w żarze tak ogromnym, jaki panuje na powierzchni naszej gwiazdy, w plugawychotchłaniach pod skorupą ziemi, w roztopionej magmie, która bije z samego jądra planety.

Te straszliwe temperatury wypaliły z niego wszelkie zanieczyszczenia, pozostawiając tylkonieskazitelne atomy węgla, a ciśnienie, które zmiażdżyłoby górę, ścisnęło go do gęstości, jakiej niema żadna substancja w naturze.

Ową maleńką kroplę ciekłego węgla wolno płynąca podziemna rzeka lawy wyniosła przez jeden zesłabych punktów skorupy ziemskiej prawie do samej powierzchni, gdzie strumień jeszcze bardziejzwolnił i wreszcie zamarł.

Lawa stygła przez tysiące lat i zmieniła swą postać: stała się pstrokatą niebieskawą skałą,utworzoną ze żwirowatych fragmentów, luźno scementowanych w twardej matrycy. Ta formacja niebyła połączona z otaczającą ją macierzystą skałą i wypełniała okrągłą studnię, której ujście miałokształt komina prawie milowej średnicy, wychodzącego z niezmierzonych czeluści ziemi.

W czasie gdy lawa stygła, oczyszczona kropla węgla przechodziła jeszcze bardziej niezwykłątransformację. Zastygła w ośmiościenny, geometryczny kryształ rozmiarów figi, a piekielny żarw piecu jądra ziemi oczyścił ją tak doskonale, że stała się przezroczysta i jasna jak sam promieńsłońca. Potworne i niezmienne ciśnienie, któremu poddany został ów kryształ, sprawiło, że ostygł takrównomiernie, iż nie było w jego bryle najmniejszych pęknięć i rys.

Był doskonały – kropla zimnego ognia, tak biała, że w odpowiednim świetle wyglądałaby jakbłękitna iskra łuku elektrycznego. Lecz ogień ten nigdy nie został obudzony, bo przez setki lat tkwiłw absolutnej ciemności w głębinach, do których nie przedarł się ani jeden promyk światła. A jednakprzez te miliony lat od słonecznego światła dzielił go tylko cienki naskórek ziemi, niespełna dwieściestóp – prawie nic w porównaniu z ogromną głębią, z której rozpoczął swoją podróż ku powierzchni.

A teraz, przez kilka lat spośród tych milionów, w ostatnim mgnieniu czasu, ów naskórek byłrozdrabniany i rozkopywany nieskutecznym, lecz mozolnym wysiłkiem rachitycznej, podobnej domrowiska kolonii ludzkich istot.

Nawet najdawniejsi praprzodkowie tych istot nie chodzili jeszcze po ziemi, gdy ten czysty kryształprzybrał swą obecną postać, lecz teraz każdego dnia ich metalowe narzędzia wprawiały w drganiauśpioną od niepamiętnych czasów skałę. Te drgania stawały się z dnia na dzień silniejsze, a z każdymz nich warstwa dzieląca kryształ od powierzchni topniała: od dwustu stóp do stu, od stu dopięćdziesięciu, od dziesięciu do dwóch. Wreszcie tylko cale oddzielały go od jasnego słonecznegoświatła, które w końcu miało przywołać do życia drzemiący w nim ogień.

Major Morris Zouga Ballantyne stał na samym końcu sznurowego pomostu, łączącegoprzeciwległe krawędzie głębokiej okrągłej czeluści, gdzie kiedyś nad płaskim i ponurym pejzażemafrykańskiej płyty kontynentalnej wznosił się niski pagórek.

Mimo wściekłego upału miał na szyi jedwabną chustę, której koniec wetknięty był w zapiętą naguziki koszulę. Choć niedawno wyprana i wyprasowana podgrzaną sztabą żelaza, nosiła na sobietrwałe, czerwonobrunatne plamy.

Taki właśnie był przypominający kolor surowego mięsa pigment afrykańskiej czerwonej ziemiw miejscach, gdzie koła wozów lub łopaty kopaczy wbiły się w jej powierzchnię. Ziemi, z którejgorący suchy wiatr wzbijał gęste czerwone tumany pyłu, i która zamieniała się w krwawiące,żarłoczne błoto, gdy smagały ją potężne burze z piorunami.

Page 10: Poszukiwacze przygód wilbur smith ebook

Czerwony był też kolor wykopów. Brudził sierść psów i zwierząt pociągowych, odzienie ludzi, ichbrody i skórę na rękach, płótno ich namiotów, pokrywał budy o dachach z karbowanej blachy,w których mieszkali.

Tylko w ziejącej dziurze, nad którą stał Zouga, ziemia miała łagodną żółtą barwę piersi drozda.Dziura miała prawie milę średnicy i kształt niemal idealnego koła, i była miejscami głęboka na

dwieście stóp. Pracujący w niej ludzie wyglądali jak maleńkie owady, może pająki, bo tylko pająkimogły utkać olbrzymią sieć, błyszczącą w srebrzystej chmurze nad całym wykopem.

Zouga podniósł na chwilę kapelusz z szerokim rondem, którego spiczasty czubek poplamiony byłczerwonym pyłem. Otarł starannie kropelki potu z wąskiego paska bladej skóry pod linią włosów, poczym spojrzał na wilgotną czerwoną plamę na jedwabnej chuście i skrzywił się z niesmakiem.

Kapelusz osłaniał przed palącym wściekle afrykańskim słońcem jego gęste kręcone włosy, którewciąż miały kolor dzikiego miodu, lecz broda zrobiła się bladozłota, a mijające lata ozdobiły jąsrebrnymi pasemkami. Jego skóra też była ciemna jak skórka świeżego chleba; tylko blizna napoliczku, okaleczonym przed wielu laty strzelbą na słonie, zachowała porcelanowobiały kolor.

Często spoglądał na dalekie horyzonty przymrużonymi oczami, więc zrobiły się pod nimi drobnezmarszczki, a od nosa do brody policzki przecinały głębokie bruzdy, ślady trudów i cierpienia.Popatrzył w otwierającą się pod nim czeluść i zieleń jego oczu się zamgliła, gdy przypomniał sobiewielkie nadzieje i oczekiwania, które go tu przywiodły – czy to było dziesięć lat temu? Wydawało się,że minęła wieczność i jeden dzień.

Po raz pierwszy usłyszał nazwę Colesberg Kopje, gdy zszedł z pokładu statku aprowizacyjnego naplażę w zatoce Rogger Bay pod ogromną, posągową bryłą Góry Stołowej. Sprawiła ona, że po skórzeprzebiegły mu mrówki i zjeżyły się włoski na karku.

– W Colesberg Kopje trafili na diamenty wielkie jak granaty, a jest ich tyle, że od chodzenia ponich można sobie zetrzeć podeszwy butów!

Jeden proroczy błysk uświadomił Zoudze, że właśnie tam prowadzi go przeznaczenie. Wiedział, żedwa lata spędzone w starej Anglii, w czasie których rozpaczliwie usiłował zebrać fundusze na wielkąprzygodę na północy, były zapowiedzią tej właśnie chwili.

Droga na północ zaczynała się w diamentowym żwirze Colesberg Kopje. Wiedział to z całkowitąpewnością, gdy tylko usłyszał tę nazwę.

Został mu zaledwie jeden wóz i niepełny zaprzęg wołów. Niecałe czterdzieści osiem godzinpóźniej woły wlokły się przez głęboki piach pokrywający sześćsetmilowy szlak prowadzący przezCape Flats do kopje nad rzeką Vaal.

Załadował na wóz wszystko, co posiadał, a nie było tego wiele. Podążając przez dwanaście lat zaswoim wielkim marzeniem, roztrwonił cały dobytek. Spory dochód za książkę napisaną po powrociez podróży w nieznane krainy leżące wzdłuż rzeki Zambezi, złoto i kość słoniowa, które przywiózłz głębokiego interioru, słoniowe kły zdobyte podczas kolejnych wypraw łowieckich do tego samego,skażonego już raju – wszystko się rozpłynęło. Tysiące funtów i dwanaście lat cierpień i frustracji.Wspaniały sen zasnuł się mgłą i przesiąkł goryczą, a Zoudze został w ręku tylko postrzępionyskrawek pergaminu, na którym atrament już zaczynał żółknąć i rozchodzić się na zgięciach tak, żetrzeba go było przykleić do arkusza papieru, żeby się nie rozpadł.

Na pergaminie spisany został „Akt własności Ballantyne’a”, dający mu prawo na tysiąc lat dowszystkich bogactw mineralnych ogromnego obszaru dzikiego afrykańskiego interioru wielkościFrancji, które zdobył za pomocą pochlebstw od dzikiego czarnoskórego króla. Wybierał tam

Page 11: Poszukiwacze przygód wilbur smith ebook

czerwone złote samorodki wprost z kwarcowych skał.Ta bogata ziemia należała w całości do niego, lecz trzeba było kapitału, ogromnego kapitału, by

wziąć ją w posiadanie i zdobyć skarby kryjące się pod jej powierzchnią. Przez połowę swegodorosłego życia Zouga próbował zebrać ten kapitał – daremnie, bo jak dotąd nie znalazł człowiekadysponującego znaczniejszymi środkami, którego porwałaby jego wizja. Wreszcie, zdesperowany,zwrócił się do brytyjskiej opinii publicznej. Jeszcze raz wybrał się do Londynu, aby promowaćstworzenie Kompanii Górniczej Afryki Centralnej.

Zaprojektował i wydrukował efektowną broszurkę, sławiącą bogactwa krainy, którą nazwałZambezia. Na jej stronicach umieścił własnoręcznie wykonane rysunki przepięknych lasówi trawiastych równin obfitujących w słonie i inną zwierzynę. Załączył też kopię oryginału aktuwłasności, opatrzonego wielką słoniową pieczęcią Mzilikaziego, króla Matabele. Rozprowadził tębroszurkę na całym obszarze Wysp Brytyjskich.

Dawał odczyty i organizował spotkania od Edynburga do Bristolu; swoją kampanię poparłogłoszeniami na całą stronę w „Timesie” i innych renomowanych gazetach.

Jednak te same gazety, które przyjęły od niego opłaty za ogłoszenia, wykpiły ich treść, a uwagęinwestorów przykuły emisje akcji południowoamerykańskich spółek kolejowych, którenieszczęśliwie zbiegły się z kampanią Zougi. Zostały mu do uregulowania rachunki za druk,dystrybucję broszury i reklamę, honoraria prawników i wydatki na podróże, a gdy to zrobił i zapłaciłza rejs powrotny do Afryki, z pokaźnej niegdyś fortuny pozostało mu zaledwie kilkaset suwerenów.

Majątek znikł, ale Zouga nadal miał obowiązki. Oderwał wzrok od zaprzęgu czarnych, pokrytychdrobnymi jasnymi plamkami wołów i spojrzał za siebie.

Aletta siedziała z tyłu wozu. Jej jedwabiste włosy wciąż lśniły bladozłoto w słońcu, lecz oczypatrzyły surowo, a usta nie miały już delikatnego, słodkiego wyrazu, jak gdyby kobietaprzygotowywała się na czekające ją trudy.

Patrząc na nią teraz, nikt by nie pomyślał, że kiedyś była ładną dziewczyną, beztroską jak motyl,której myśli nie wykraczały poza magazyny z najnowszą londyńską modą, dostarczane pocztą nastatkach, i przygotowania do następnego balu w kręgach przylądkowej socjety.

Przyciągnęła ją aura romantyzmu otaczająca młodego majora Zougę Ballantyne’a, podróżującegodo odległych miejsc kontynentu. Towarzyszyła mu też legenda wielkiego łowcy słoni i sława książki,wydanej niedawno w Londynie. Cały Kapsztad piał z zachwytu nad tym młodzieńcem i zazdrościłAletcie, że ktoś taki ubiega się o jej rękę.

Ale od tego czasu upłynęło wiele lat, legenda mocno zblakła.Wychowanie Aletty nie przygotowało jej na trudy klimatu interioru, jakże odmiennego od łagodnej

aury panującej na Przylądku Dobrej Nadziei, a surowość kraju i jeszcze większa surowośćzamieszkujących go ludzi budziły w niej przerażenie. Szybko uległa gorączkom i chorobom, które takosłabiły jej organizm, że kilkakrotnie poroniła.

Całe swoje życie jako mężatka spędziła w łóżku, przy nadziei lub złożona malarią, albo bez końcaczekając na powrót złotobrodego, przypominającego młodego boga mężczyzny, którego wielbiła – zzaoceanu lub z gorącego, niezdrowego interioru, gdzie nie mogła mu towarzyszyć.

Przygotowując się do podróży na diamentowe pola, Zouga z góry założył, że Aletta znów zostaniew domu swojego ojca na przylądku, by zadbać o swoje nadwątlone zdrowie i opiekować się dwomachłopcami, którzy przyszli na świat po jedynych ciążach, jakie zdołała donosić. Ale tym razem Alettaokazała zaskakującą determinację i żaden z argumentów Zougi nie skłonił jej do pozostania. Możemiała jakieś przeczucie tego, co ma nastąpić. „Zbyt długo byłam sama”, odpowiedziała mu cicho, leczz uporem.

Page 12: Poszukiwacze przygód wilbur smith ebook

Ralph, starszy z chłopców, mógł już wyprawiać się z ojcem konno na szpringboki, których stadasnuły się po rozległych krzaczastych równinach Karru jak dym. Dosiadał krępego kuca Basutoz fantazją huzara i strzelał jak mężczyzna.

Jordan, młodszy syn, kierował czasem prowadzącą parą wołów albo odchodził od wozów, goniąc zamotylem lub zbierając dzikie kwiaty; przeważnie jednak zadowalał się siedzeniem na wozie u bokumatki, która czytała mu na głos romantyczne poematy z oprawionej w skórę książki. Jego oczybłyszczały, gdy wsłuchiwał się w brzmienie pięknych słów, których nie był jeszcze w staniewłaściwie zrozumieć, a jaskrawy blask słońca Karru zamieniał jego złote loki w anielską aureolę.

Od Przylądka Dobrej Nadziei do diamentowych pól było sześćset mil; podróż zajęła rodzinie osiemtygodni. Każdego wieczoru rozbijali obóz na otwartej sawannie; na czystym czarnym niebie iskrzyłysię białe gwiazdy niczym diamenty, które – byli tego pewni – czekały na nich u celu podróży.

Zouga siadał przy ognisku z synami u boku i opowiadał im o swoich przygodach przykuwającymuwagę głosem; chłopcy słuchali go z takim przejęciem, że zastygali w bezruchu. Snuł przed nimiopisy polowań na wielkie słonie, ruin starożytnych miast, rzeźbionych w kamieniu bożków i złotychsamorodków w krainie na północy, do której pewnego dnia ich zabierze.

Aletta siedziała po drugiej stronie ogniska, owinięta chustą, i też słuchała w oczarowaniu; toromantyczne marzenie Zougi porywało ją tak samo jak wtedy, gdy była młodą dziewczyną. Znówdziwiła się sobie i zastanawiała nad zdumiewającą, magnetyczną siłą mężczyzny ze złotą brodą,który był jej mężem od tak wielu lat, a mimo to wciąż często wydawał jej się obcy.

Mówił chłopcom, że napełni ich czapki grubymi, roziskrzonymi diamentami, i wtedy wyrusząwreszcie w podróż na północ.

Znów mu wierzyła, choć już dawno temu doświadczyła pierwszego rozczarowania. Był tak pełenwigoru i miał taką siłę przekonywania, że porażki i frustracja traciły znaczenie i nabierały wymiaruchwilowych trudności, które stawiało przed nimi wszystkimi przeznaczenie.

Dni toczyły się w leniwym rytmie kół wozów i zamieniały w tygodnie; wędrowali przez wysuszonąsłońcem równinę pociętą głębokimi korytami, wyżłobionymi przez wodę, i upstrzoną gęstymi,ciemnozielonymi kolczastymi drzewami. W ich gałęziach wisiały wielkie jak stogi siana, zbiorowegniazda tysięcy wikłaczy; gniazda rozrastały się tak długo, aż trzymający je gruby konar pękał pod ichciężarem.

Monotonną linię horyzontu sporadycznie urozmaicały niskie wzgórza, charakterystyczneafrykańskie kopje; szlak prowadził wozy prosto do jednego z nich.

Colesberg Kopje. Dopiero kilka tygodni po przybyciu na miejsce Zouga usłyszał historię odkryciadiamentowego pagórka.

Kilka mil na północ od Colesberg Kopje równinę przecinało koryto płytkiej rzeczułki, na którejbrzegach drzewa były wyższe i zieleńsze. Wędrujący Burowie nazwali ją Vaal, co w dialekcie taal,afrykańskiej odmianie holenderskiego, znaczy „szara rzeka”; nazwa ta odnosiła się do barwy leniwietoczących się wód. W korycie rzeczki i aluwialnym żwirze wzdłuż jej biegu niewielka koloniaposzukiwaczy diamentów od lat znajdowała pojedyncze błyszczące kamienie.

Była to ciężka, mozolna harówka, od której bolały plecy, i z pierwszej fali przepełnionych nadziejąposzukiwaczy pozostawali tylko najtwardsi i najbardziej wytrwali. Ci zaś wiedzieli od lat, że nasuchym terenie trzydzieści mil na południe od rzeki można czasem znaleźć mały diament pośledniejjakości; właściciel tego gruntu, stary ponury Bur nazwiskiem De Beer, sprzedawał zezwoleniaposzukiwaczom diamentów na swojej ziemi, faworyzował jednak swoich rodaków i był uprzedzony doAnglików.

Z tego właśnie względu, a także z powodu znacznie przyjemniejszych warunków panujących wzdłuż

Page 13: Poszukiwacze przygód wilbur smith ebook

rzeki, poszukiwacze nie czuli zapału do kopania w suchej ziemi nieco dalej na południe.Było tak aż do dnia, gdy hotentocki służący jednego z poszukiwaczy upił się do nieprzytomności

cape smoke, mocną odmianą brandy z przylądka, i w tym stanie przypadkowo spalił na popiół namiotswego pana.

Kiedy otrzeźwiał, pan chłostał go biczem z wyprawionej skóry nosorożca dopóty, dopóki Hotentotbył w stanie utrzymać się na nogach. A gdy przyszedł do siebie, jego pan, wciąż przepełnionygniewem, rozkazał mu się wynosić na suchą równinę i „kopać tak długo, aż znajdzie diament”.

Obolały od razów służący, wciąż chwiejąc się na nogach, wziął na ramię szpadel i tobołeki powlókł się na południe. Jego pan wkrótce o nim zapomniał, ale po dwóch tygodniach Hotentotwrócił i położył na jego dłoni kilka pięknych białych kamieni, z których największy miał rozmiarkostki małego palca kobiecej dłoni.

– Gdzie? – zapytał Fleetwood Rawstorne, bo tylko tyle zdołał wydusić przez ściśnięte gardło.Kilka minut później wyjechał galopem z obozu, pozostawiając narzędzia i ogromny stos

nieprzesianego żwiru z rzeki. Daniel, jego hotentocki służący, wisiał przy wierzchowcu na paskutrzymającym siodło; jego bose stopy odbijały się od suchej ziemi, wzbijając małe obłoczki kurzu.Czerwona wełniana czapka, znak grupy Fleetwooda, podskakiwała na jego łysej głowie niczym flagasygnalizująca pozostałym, żeby ruszali w ich ślady.

Takie zachowanie w mgnieniu oka wzbudziło panikę wśród zaciekle ze sobą rywalizującychposzukiwaczy nad rzeką. W ciągu godziny nad płaską suchą ziemią wzniósł się wysoki tuman pyłu;jadący na czele kolumny smagali swoje wierzchowce, a za nimi toczyły się szkockie wozy; ci,którym powodziło się gorzej, biegli lub wlekli się przez piaszczystą równinę na południe ku małejfarmie De Beera, na której wyrastało niewielkie skaliste kopje, podobne do dziesięciu tysięcy innychrozsianych na równinie.

Tego samego dnia ponurej, suchej zimy tysiąc osiemset siedemdziesiątego pierwszego rokupagórek ten został nazwany Colesberg Kopje – od miejsca, w którym urodził się FleetwoodRawstorne. Po piaszczystej, spalonej słońcem równinie ruszył w jego stronę tłum poszukiwaczy.Zaczęła się nowa diamentowa gorączka.

Było prawie ciemno, gdy Fleetwood dotarł do pagórka, tuż przed tymi, którzy ruszyli jego śladem.Jego koń spływał potem i toczył pianę z pyska, lecz hotentocki służący wciąż trzymał się popręgu.

Pan i sługa zeskoczyli ze zziajanego wierzchowca i ruszyli pędem ku zboczu pagórka. Z odległościpół mili widać było ich szkarłatne czapki podskakujące nad krzakami. Od poszarpanej kolumnyciągnącej ich śladem doszedł chrapliwy okrzyk radości.

Na grzbiecie wzgórza Hotentot zrobił w twardej ziemi wykop głębokości dziesięciu stóp, drobnenacięcie w porównaniu z ogromną dziurą, która wkrótce miała tam powstać. W gorączkowympośpiechu, zerkając z obawą na ścigającą go hordę, Fleetwood wbił kołki i przerzucił przez środekprzyszłego szybu linę, oznaczając go jako swoją własność.

Noc zapadła nad polem bitwy, na którym żylaści poszukiwacze kamieni wśród przekleństw i razówwciąż wyrywali krzaki i wbijali swoje kołki. W południe następnego dnia, gdy De Beer przyjechał nakoniu ze swojej prymitywnej dwuizbowej chaty, by wypisać briefie, co w dialekcie taal oznacza list,cały pagórek pokryty był kołkami; nawet płaska równina ćwierć mili poniżej zboczy jeżyła się odpalików.

Każda działka miała trzydzieści stóp kwadratowych, a jej środek i narożniki oznaczone byłyzaostrzonymi kołkami wyciętymi z akacji. W zamian za roczną opłatę dziesięciu szylingówposzukiwacz otrzymywał od De Beera briefie dający mu prawo użytkowania działki do woli po wszeczasy.

Page 14: Poszukiwacze przygód wilbur smith ebook

Przed zapadnięciem zmroku pierwsi szczęśliwi poszukiwacze, którzy wyznaczyli swoje działki naszczycie pagórka, zrobili zaledwie nacięcia na kamienistej ziemi, a i tak wykopali ponad czterdzieścikamieni czystej wody. Na południe już wyruszyli jeźdźcy niosący światu wieść, że Colesberg Kopje todiamentowa góra.

Gdy samotny wóz Zougi Ballantyne’a pokonał ostatnich kilka mil zrytej koleinami czerwonejziemi, dzielących go od Colesberg Kopje, ze wzgórza została już tylko połowa, a ludzie wciąż się nanim roili, niczym larwy na kawałku zgniłego sera. Na pylistej równinie poniżej obozowało prawiedziesięć tysięcy dusz, czarnych, brązowych i białych. Dym z ognisk zaćmił brudną szarościąszmaragdowe niebo; by zebrać drewno na opał, poszukiwacze ogołocili równinę z pięknych akacji nawiele mil we wszystkie strony.

Obozowisko tworzyły głównie namioty z brudnego płótna, lecz z wybrzeża ogromnym nakładem siłściągnięto już karbowane żelazne blachy i zbudowano z nich pudełkowate budy. Niektórzy przybysze,wykazując niezwykły zmysł porządku, ustawili swoje siedziby w linii prostej, tworząc zaczątki ulic.

Należały one do handlarzy, którzy jeszcze nie tak dawno wędrowali od jednego obozowiska dodrugiego, ale teraz uznali, że warto osiedlić się na stałe pod zawalającymi się resztkami ColesbergKopje. Zgodnie z nowo ustanowionym prawem Wolnego Państwa Burów, każdy kupiec musiałumieścić w widocznym miejscu swoje nazwisko. Były to czasem niezdarnie wykonane szyldyprzyczepione do ścian blaszanych siedzib, lecz większość kupców postarała się i wywiesiła wielkiekrzykliwe flagi na masztach na dachu, obwieszczające poszukiwaczom, że właściciel jest gotów dorobienia interesów. Flagi przydawały obozowisku karnawałowego kolorytu.

Zouga Ballantyne szedł obok czołowego zaprzęgu wołów wąską, zrytą koleinami drogą biegnącąprzez obóz. Od czasu do czasu musiał omijać odpady materiałów budowlanych, wysypujące się nadrogę, albo głębokie bajoro ścieków lub pomyj.

Obozowisko było mocno zatłoczone – takie pierwsze wrażenie odniósł Zouga. Jako człowiekrównin i sawann, przywykł do rozległych, niczym niezmąconych horyzontów, więc tłum ludzi drażniłjego zmysły. Poszukiwacze diamentów mieszkali jeden obok drugiego; każdy chciał być jak najbliżejswojej działki, żeby nie nosić wykopanego żwiru zbyt daleko do miejsca, gdzie mógł go przesiać.

Zouga miał nadzieję, że znajdzie placyk, na którym mógłby ustawić wóz i rozbić swój obszernynamiot, lecz w promieniu ćwierć mili od kopje nie było ani kawałka wolnej przestrzeni.

Obejrzał się na Alettę siedzącą nieruchomo na wozie. Poruszała się tylko wtedy, gdy kołysałowozem, i patrzyła prosto przed siebie, jak gdyby nieświadoma istnienia prawie nagich mężczyzn,w większości ubranych tylko w przepaski biodrowe, kruszących grudki żółtego żwiru i wrzucającychje łopatami do stojących tuż obok kołysek. Przy wtórze przekleństw lub piosenek oliwili się własnympotem w okrutnym blasku białego słońca.

Brud przeraził nawet Zougę, który znał kraale Mashonów na północy i mieszkał w obozieBuszmenów, którzy nigdy w życiu się nie kąpali.

Człowiek cywilizowany produkuje szczególnie obrzydliwe odpady. Wydawało się, że każdy calkwadratowy piaszczystej czerwonej ziemi między budami pokryty jest zardzewiałymi puszkami powołowinie, odłamkami butelek i porcelany błyszczącymi w słońcu, kawałkami papieru,rozkładającymi się zwłokami kociąt i niechcianych psów, resztkami wyskrobanymi z garnkówi odchodami tych, którzy byli zbyt leniwi, żeby wykopać latrynę i osłonić ją strzechą ze srebrzystejtrawy, porastającej równinę Karru, oraz całą masą niezidentyfikowanych odpadów, którymi otoczyłosię dziesięć tysięcy ludzi żyjących bez kontroli i przepisów sanitarnych.

Zouga pochwycił spojrzenie Aletty i uśmiechnął się do niej krzepiąco, ale ona nie odwzajemniłauśmiechu. Miała dzielną minę, lecz w jej rozszerzonych oczach błyszczały łzy.

Page 15: Poszukiwacze przygód wilbur smith ebook

Przecisnęli się obok kupca, który przyjechał z oddalonego o sześćset mil wybrzeża wozem pełnymtowaru i zaczął go sprzedawać, zdjąwszy tylną deskę. Kredą wypisał ceny:

Świeczki – 1 funt za paczkęWhisky – 12 funtów za skrzynkęMydło – 5 szylingów za sztukę

Zouga nie spojrzał drugi raz na Alettę; ceny były dwadzieścia razy wyższe od tych, któreobowiązywały na wybrzeżu. Obóz na ziemi De Beera prawdopodobnie był w tej chwili najdroższymmiejscem na ziemi. Suwereny, które pozostały w szerokim skórzanym pasie na biodrach Zougi, naglewydały mu się lekkie jak piórko.

Przed południem na obrzeżu ogromnego obozowiska znaleźli miejsce, gdzie mogli się rozłożyć. JanCheroot, hotentocki pomocnik Zougi, ruszył na poszukiwanie pastwiska i wody dla bydła, a Zougapośpiesznie rozbił ciężki płócienny namiot; Aletta i chłopcy trzymali linki, podczas gdy on wbijałkołki.

– Musisz coś zjeść – wymamrotała Aletta, wciąż nie patrząc na męża. Przykucnęła nad dymiącymogniskiem i zamieszała w żelaznym kociołku, w którym gotowały się resztki szpringbokaustrzelonego przed trzema dniami przez Ralpha.

Zouga podszedł do żony, objął ją i podniósł na nogi. Poruszała się sztywno jak staruszka; długapodróż dała się mocno we znaki jej wątłemu ciału.

– Wszystko będzie dobrze – rzekł, lecz ona wciąż nie chciała na niego spojrzeć; może słyszała topocieszenie zbyt często. Ujął żonę za podbródek i podniósł lekko jej głowę. Łzy popłynęły wreszciez oczu Aletty i stoczyły się po policzkach, żłobiąc płyciutkie koleiny w czerwonym kurzu, który osiadłna skórze. W niezrozumiały sposób te łzy zirytowały Zougę, jakby były oskarżeniem. Opuścił ręcei cofnął się.

– Wrócę przed zmrokiem – oznajmił szorstko, po czym odwrócił się i ruszył w stronę sylwetkizdeformowanego wzgórza, rysującego się wyraźnie na tle nieba, mimo cuchnącej mieszaniny dymui kurzu, która wisiała nad obozowiskiem.

Mógłby być duchem, powietrznym stworem niewidzialnym dla ludzkich oczu. Ludzie przemykaliobok niego wąską drogą albo trwali pochyleni nad kołowrotem i kołyską, kiedy przechodził; nawet niepodnosili głowy ani nie zerkali na niego. Wszyscy żyli tu tylko dla jednego celu, kompletnie nimpochłonięci i opętani.

Zouga wiedział z doświadczenia, że jest to miejsce, gdzie być może uda mu się zdobyć informację,której rozpaczliwie potrzebował. Szukał baru, w którym prowadzono sprzedaż alkoholu.

U stóp kopje znajdował się kawałek wolnej przestrzeni, jedyny w całym obozie. Miał z grubszakwadratowy kształt, wyznaczony przez szopy z płótna i blachy; stały na nim wozy dostawców towaru.

Zouga wybrał jedną z szop, opatrzoną dumnym napisem „Hotel Londyn”; na tej samej descewidniał napis:

Whisky 7/6. Najlepsze angielskie piwo 5 szylingów za kufel.

Gdy przemierzał zaśmiecony, zryty koleinami placyk, starannie wybierając drogę, zatrzymał się,słysząc chrapliwy ryk chóru wyśpiewującego For he’s a jolly good fellow ; śpiew dochodził od stronykopje. Zgraja poszukiwaczy diamentów o twarzach czerwonych z podniecenia i od rdzawego kurzuniosła na ramionach jakiegoś mężczyznę. Weszli do ledwo stojącej budy na wprost Zougi; z innychbarów wysypali się kolejni mężczyźni, ciekawi przyczyny tego tumultu.

– Co się stało?! – krzyczano.

Page 16: Poszukiwacze przygód wilbur smith ebook

– Czarny Thomas wyciągnął małpiszona! – ryknął ktoś w odpowiedzi.Zouga dopiero później nauczył się żargonu górników.Dowiedział się, że „małpiszon” to diament o wadze pięćdziesięciu karatów lub więcej, a „kucyk”,

nieziszczalne marzenie każdego z nich, to kamień ważący sto karatów.– Czarny Thomas wyciągnął małpiszona! – rozniosło się po placyku i po całym obozie. Niebawem

tłum przepełnił szopę tak, że tym, którzy stali na obrzeżach, trzeba było podawać kufle z białą pianąponad głowami.

Zouga nie miał szans zobaczyć szczęśliwego Czarnego Thomasa, ukrytego w gąszczu męskichpostaci; wszyscy próbowali się do niego zbliżyć, jakby liczyli, że udzieli im się jego szczęście.

Kupcy usłyszeli wrzawę, szybko opuścili flagi i pośpieszyli na placyk niczym sępy do zwierzynyubitej przez lwa. Pierwszy z nich dobiegł bez tchu na skraj rozbawionego tłumu, podskakując, żebyzobaczyć szczęściarza.

– Powiedzcie Czarnemu Thomasowi, że Werner Lwie Serce przedstawia otwartą ofertę. Podajciedalej!

– Hej, Czarny, Lwia Dupa się przed tobą otwiera. – Propozycja zmieniała się niemal za każdymrazem, kiedy ją wykrzykiwano. „Otwarta oferta” znaczyła, że poszukiwacz miał prawo prowadzićlicytację wśród innych kupców. Jeśli nikt nie zaproponował wyższej ceny, mógł iść do pierwszegokupca i dobić z nim targu.

Towarzysze znów podnieśli Czarnego Thomasa, żeby mógł widzieć oferenta ponad ich głowami.Był to drobny Walijczyk o skórze śniadej jak u Cygana; na jego wąsach zebrała się piana z piwa,a w głosie słychać było miły dla ucha walijski zaśpiew.

– Słuchaj więc, Lwia Dupo, ty złodzieju, prędzej… – i powiedział, co wolałby raczej zrobić zeswoim diamentem. Słysząc to, nawet ci twardzi mężczyźni zamrugali oczami i otworzyli usta. – …niżpozwolę, żebyś dostał go w swoje łapska.

W jego głosie słychać było echo setek upokorzeń i niesprawiedliwych transakcji, które zostały munarzucone. Dziś Czarny Thomas dzięki małpiszonowi był królem kopalni, i choć jego panowanie niepotrwa długo, postanowił zebrać wszystkie jego słodkie owoce.

Zouga nigdy nie zobaczył tego kamienia. Nigdy więcej nie ujrzał też Czarnego Thomasa, gdyż małyWalijczyk sprzedał diament i swoje briefie, a potem wyruszył w długą drogę na południe i dalej, dopiękniejszej, zieleńszej krainy, do domu.

Zouga stał w ściśniętym tłumie rozgrzanych, cuchnących potem ciał, starannie wybierając tego,którego chciał zagadnąć. Głosy stawały się coraz bardziej chrapliwe, w miarę jak opróżniano kolejnekufle.

Wybrał mężczyznę, którego mowa i zachowanie wskazywały, że jest dżentelmenem, i towychowanym w ojczyźnie, a nie w kolonii. Tamten popijał whisky; gdy jego kieliszek się opróżnił,Zouga zbliżył się i kazał go napełnić.

– To miło z pańskiej strony, staruszku – rzekł poszukiwacz diamentów. Był bardzo przystojny, miałdwadzieścia kilka lat, jasną angielską cerę i jedwabiste bokobrody. – Pickering, Neville Pickering –przedstawił się.

– Ballantyne, Zouga Ballantyne. – Zouga ujął wyciągniętą dłoń. Wyraz twarzy młodzieńca zmieniłsię momentalnie.

– Wielkie nieba, pan jest łowcą słoni! – Pickering podniósł głos: – Słuchajcie, to jest ZougaBallantyne. Ten, który napisał Odyseję myśliwską.

Zouga wątpił, czy połowa z nich umiała czytać, lecz sam fakt, że napisał książkę, wzbudziłzaciekawienie. Teraz on był w centrum zainteresowania, nie Czarny Thomas.

Page 17: Poszukiwacze przygód wilbur smith ebook

Było już po zmroku, kiedy ruszył w drogę powrotną do swojego wozu. Zawsze miał mocną głowędo trunków; księżyc świecił jasno, więc bez trudu znajdował drogę wśród śmieci i nieczystości,którymi usłana była ścieżka.

Wydał kilka suwerenów na alkohol, lecz w zamian dowiedział się sporo o kopalni. Poznałoczekiwania i obawy poszukiwaczy, bieżącą cenę briefie, czynniki kształtujące ceny diamentów,budowę geologiczną szybów i setki innych faktów. Nawiązał też przyjaźń, która miała zmienić całejego życie.

Aletta i chłopcy już spali w namiocie, lecz Jan Cheroot, mały Hotentot, czekał na Zougę, siedzącw kucki przy ognisku. W srebrzystym blasku księżyca wyglądał jak nocny gnom.

– Nie ma darmowej wody – mruknął ponuro do Zougi. – Rzeka jest o dzień drogi stąd, a ten Bur,złodziej, właściciel studni, sprzedaje wodę za taką samą cenę, jakiej żądają za brandy w tej piekielnejdziurze. – Jan Cheroot znał obowiązujące w mieście ceny trunków dziesięć minut po przybyciu.

Zouga wdrapał się do wozu, starając się nie trząść nim, by nie obudzić synów. Aletta leżałasztywno na wąskiej pryczy z riempie. Zouga położył się koło niej; przez wiele minut żadne się nieodzywało.

– Postanowiłeś tutaj zostać – szepnęła w końcu Aletta. Mówiła cichym, lecz silnym głosem. –W tym okropnym miejscu.

Zouga milczał; w łóżeczku za płócienną zasłoną Jordan zakwilił przez sen. Odpowiedział dopiero,gdy chłopiec znieruchomiał.

– Pewien Walijczyk zwany Czarnym Thomasem znalazł dzisiaj diament. Mówią, że jedenz kupców zaproponował mu za niego dwanaście tysięcy funtów.

– Kiedy cię nie było, jakaś kobieta przyszła sprzedać mi kozie mleko. – Aletta jakby nie usłyszałatego, co powiedział mąż. – Mówi, że w obozie panuje zaraza. Jedna kobieta i dwoje dzieci już zmarło,inni chorują.

– Za tysiąc funtów można kupić dobrą działkę na kopje.– Boję się o chłopców – szepnęła Aletta. – Wracajmy. Możemy rzucić to cygańskie życie. Tata

zawsze chciał, żebyś przystąpił do firmy…Ojciec Aletty był bogatym kupcem na przylądku, lecz Zouga zadrżał w ciemności na samą myśl

o biurku w ciasnym kantorku firmy Cartwright and Company.– Czas już, by chłopcy poszli do dobrej szkoły, bo inaczej wyrosną na dzikusów. Zouga, wracajmy,

proszę cię.– Daj mi tydzień, jeden tydzień – odrzekł. – Przebyliśmy taką długą drogę.– Wątpię, czy zniosę muchy i ten brud jeszcze przez tydzień. – Westchnęła i odwróciła się tyłem,

uważając, by nie dotknąć męża w wąskim łóżku.Lekarz, który asystował przy obu porodach Aletty w Kapsztadzie i był przy jej licznych

poronieniach, dał jej i Zoudze wyraźne ostrzeżenie.– Następna ciąża może być twoją ostatnią, Aletto. Nie odpowiadam za to, co się może stać. – Od tej

pory przez trzy lata leżała tyłem do niego, gdy zdarzało się im spać w jednym łóżku.Zouga wymknął się z wozu przed świtem, kiedy Aletta i chłopcy wciąż byli pogrążeni we śnie.

W półmroku przegrzebał popiół i wypił kubek kawy. A później, w różowym świetle brzasku, dołączyłdo strumienia wozów i mężczyzn, którzy wyruszyli, by jak co dzień przypuścić atak na wzgórze.

W nabierającym siły świetle, w coraz większym upale i tumanie pyłu Zouga chodził od działki dodziałki i uważnie wszystkie oglądał. Już dawno nabrał wprawy jako geolog amator. Podczassamotnych nocy na polach łowieckich przeczytał wszystkie książki na ten temat, jakie udało mu sięzdobyć, często przy świecy. W czasie rzadkich wizyt w ojczyźnie całe dnie i tygodnie spędzał

Page 18: Poszukiwacze przygód wilbur smith ebook

w Muzeum Historii Naturalnej w Londynie, najczęściej w dziale geologicznym. Wyćwiczył okoi instynkt w ocenie układu skał, ziarnistości, wagi i barwy próbek kamienia.

Większość poszukiwaczy reagowała na odwiedziny Zougi wzruszeniem ramion i odwróceniem się,lecz jeden czy dwóch rozpoznało w nim „łowcę słoni” lub „kolegę pisarza”; jego wizyta posłużyła imjako wymówka, by oprzeć się na szpadlu i pogadać przez kilka minut.

– Mam briefie na dwie działki – rzekł mu jeden, który przedstawił się jako Jock Danby – alenazywam je diabelskimi. Tymi rękami – ciągnął, podnosząc ogromne, czarne od brudu łapskaz licznymi odciskami i popękanymi paznokciami – przerzuciłem piętnaście tysięcy ton ziemi.Największy kamień, który wyciągnąłem, miał dwa karaty. Tam była działka Czarnego Thomasa –oznajmił, wskazując sąsiedni kawałek gruntu. – Wczoraj Thomas wyciągnął małpiszona, cholernego,zakichanego małpiszona, dwie stopy od mojego palika. Jezu Chryste, serce może człowiekowi pęknąćpo czymś takim.

– Postawię ci piwo – zaproponował Zouga, ruchem głowy wskazując najbliższy bar.Mężczyzna oblizał usta, a potem z żalem pokręcił głową.– Mój dzieciak jest głodny, zasrańcowi sterczą żebra, a ja muszę zrobić wypłatę do jutra

w południe. – Wskazał kilkunastu półnagich czarnoskórych robotników z kilofami i wiadrami,pracujących razem z nim na dnie równego kwadratu sztolni. – Te dranie kosztują mnie fortunę, dzieńw dzień.

Splunął w twarde dłonie i dźwignął szpadel, lecz Zouga nie dawał za wygraną.– Powiadają, że złoże wyczerpuje się na poziomie gruntu.– W tym miejscu kopje wznosiło się zaledwie na dwadzieścia stóp ponad równinę. – Co ty na to?– Samo takie gadanie przynosi pecha. – Jock sprawdził uchwyt szpadla i z grymasem na twarzy

spojrzał na Zougę. W jego oczach czaił się lęk.– Myślałeś kiedyś o tym, żeby sprzedać tę działkę? – spytał Zouga. W oczach Jocka natychmiast

pojawił się chytry błysk.– A co, chcesz pan kupić? – Jock wyprostował się. – Dam panu małą radę za darmo. Nawet pan

o tym nie myśl, jak nie masz sześciu tysięcy funtów. Wtedy możemy pogadać.Zerknął z nadzieją na Zougę, ale on popatrzył na niego bez wyrazu.– Dziękuję panu za rozmowę i mam nadzieję, że żwiru wystarczy jeszcze na jakiś czas.Dotknął ronda kapelusza i odszedł. Jock Danby odprowadził go wzrokiem, a potem splunął ze

złością na żółtą ziemię pod stopami i wbił w nią szpadel, jakby walczył ze śmiertelnym wrogiem.Odchodząc, Zouga poczuł dziwne uniesienie. Był czas, gdy jego życie zależało od tego, jak ułożą

się karty i jak upadną kości na stół – i teraz znów poczuł instynkt hazardzisty. Wiedział, że żwir sięnie wyczerpie, że jest bogaty i sięga głęboko. Wiedział to z niezachwianą pewnością i wiedział cośjeszcze.

– Szlak na północ zaczyna się tutaj – powiedział na głos, i poczuł, że krew płynie szybciej w jegożyłach. – Właśnie tutaj.

Zapragnął w tym momencie dokonać aktu wiary, dać wyraz całkowitej afirmacji. Podjął jużdecyzję. Ceny inwentarza w obozowisku były bardzo wysokie, a pojenie wołów kosztowało go jednągwineę dziennie. Wiedział, jak zamknąć sobie drogę powrotną.

Wczesnym popołudniem woły były sprzedane; Zouga dostał po sto funtów za głowę i pięćset zawóz. Teraz nie miał odwrotu. Kładąc złotą monetę na kontuarze z chropawego drewna w blaszanejbudzie, w której mieściła się filia Standard Banku, czuł podniecenie przepływające jak prąd przez jegociało.

Droga powrotna została odcięta. Postawił wszystko na żółty żwir i szlak na północ.

Page 19: Poszukiwacze przygód wilbur smith ebook

– Zouga, obiecałeś – wyszeptała Aletta, kiedy kupiec przyszedł zabrać woły. – Obiecałeś, że zatydzień… – Zamilkła nagle, widząc wyraz twarzy męża. Znała go dobrze. Przyciągnęła do siebiechłopców.

Jan Cheroot podszedł do każdego zwierzęcia i wyszeptał mu coś do ucha jak kochanek, a potemz wyrzutem spojrzał na Zougę.

Żaden z nich się nie odzywał. W końcu Jan Cheroot spuścił wzrok i odszedł – drobny, bosy,krzywonogi gnom.

Zouga pomyślał, że go stracił, i zmartwił się bardzo, bo mały człowieczek był mu przyjacielem,nauczycielem i towarzyszem przez dwanaście lat. To właśnie Jan Cheroot wytropił jego pierwszegosłonia i stał z nim ramię w ramię, gdy Zouga go zastrzelił. Razem przejechali i przemaszerowaliwszerz cały ten dziki kontynent. Pili z tej samej butelki i jedli z tego samego kociołka przy tysiącuobozowych ognisk. Mimo to nie mógł się zmusić, żeby go zawołać. Wiedział, że Jan Cheroot sammusi zdecydować.

Niepotrzebnie się martwił. Kiedy wieczorem nadszedł czas dop, Jan Cheroot podstawił swójwyszczerbiony, emaliowany kubek. Zouga uśmiechnął się i ignorując linię wyznaczającą dziennąporcję brandy, napełnił kubek Hotentota po brzegi.

– To było konieczne, stary przyjacielu – rzekł, a Jan Cheroot skinął smutno głową. – To były dobrezwierzęta, ale z mojego życia odeszło już wiele dobrych istot, czworonogich i dwunogich.

– Spróbował nierozcieńczonego trunku. – Trochę czasu, parę łyków i nie będzie to już miałowielkiego znaczenia.

Aletta nie odzywała się, dopóki chłopcy nie zasnęli w namiocie.– Sprzedanie wołów i wozu było twoją odpowiedzią – stwierdziła.– Pojenie ich kosztowało gwineę dziennie, a ziemia w promieniu kilku mil została ogołocona

z trawy.– W obozie zmarły kolejne trzy osoby. Naliczyłam dzisiaj trzydzieści wozów wyjeżdżających

z osady. To siedlisko zarazy.– Tak – skinął głową Zouga. – Niektórzy właściciele działek robią się nerwowi. Działka, którą

proponowano mi wczoraj za tysiąc sto funtów, została dzisiaj sprzedana za dziewięćset.– Zouga, to nie w porządku wobec mnie i dzieci – zaczęła Aletta, lecz mąż nie pozwolił jej

dokończyć.– Mogę załatwić przejazd dla ciebie i chłopców z dostawcą żywności, który sprzedał swój wóz

i wyjeżdża za kilka dni. Zabierze cię do Kapsztadu.Rozebrali się w ciemności i ciszy. Aletta położyła się obok męża na twardej, wąskiej pryczy. Po

jakimś czasie Zouga uznał, że zasnęła. Nagle poczuł na swoim policzku muśnięcie jej miękkiej,delikatnej dłoni.

– Wybacz, najdroższy. – Jej głos był równie lekki jak ręka; powietrze z jej ust musnęło brodęZougi. – Byłam taka zmęczona i przybita.

Ujął dłoń Aletty i przysunął do warg koniuszki jej palców.– Byłam dla ciebie taką kiepską żoną, zawsze chorą i słabą, kiedy ty potrzebowałeś kogoś silnego. –

Nieśmiało pozwoliła, by jej ciało otarło się o ciało Zougi. – A teraz, kiedy powinnam dawać cipocieszenie, tylko się mażę.

– Nie, to nieprawda – odparł Zouga, choć przez te wszystkie lata często odczuwał do niej niechęćwłaśnie z tych powodów, które wymieniła. Czuł się jak człowiek, który musi biec z kajdanami nanogach.

– A jednak cię kocham, Zouga. Pokochałam cię od pierwszej chwili, gdy cię zobaczyłam, i nigdy

Page 20: Poszukiwacze przygód wilbur smith ebook

nie przestałam kochać.– Ja też cię kocham, Aletto – zapewnił machinalnie. By wynagrodzić jej ten brak spontaniczności,

otoczył ją ramieniem, a ona przysunęła się i oparła policzek na jego piersi.– Nienawidzę się za to, że jestem taka wątła i chorowita – powiedziała z wahaniem. – Za to, że nie

mogę już być prawdziwą żoną.– Ciii, Aletto. Nie dręcz się.– Teraz będę silna, zobaczysz.– Zawsze byłaś silna duchem.– Nie, ale teraz będę. Znajdziemy tę garść diamentów razem, a potem wyruszymy na północ. –

Kiedy nie odpowiadał, dodała: – Zouga, chcę, żebyś się ze mną kochał… teraz.– Aletto, wiesz, że to niebezpieczne.– Teraz – powtórzyła. – Teraz, proszę. – Wzięła jego rękę i położyła ją pod rąbkiem nocnej

koszuli, na gładkiej, ciepłej skórze wewnętrznej strony uda. Nigdy wcześniej tego nie robiła; Zougabył zaszokowany i zarazem dziwnie podniecony. Ogarnęła go głęboka tkliwość i zrozumienie dlażony, których nie czuł od wielu lat.

Gdy oddech Aletty znów się wyrównał, delikatnie odsunęła ręce męża i ześliznęła się z łóżka.Opierając się na łokciu, patrzył, jak zapala świecę, a potem klęka obok kufra przytroczonego do nóg

pryczy. Splotła włosy w warkocz i związała wstążką; jej ciało było szczupłe jak ciało młodejdziewczyny. Blask świeczki wygładzał zmarszczki, które powstały pod wpływem chorób i trosk.Zouga pamiętał, jaka była kiedyś piękna.

Podniosła wieko kufra, wyjęła coś ze środka i przyniosła mężowi. Była to mała szkatułkaz ozdobnym mosiężnym zamkiem. Klucz tkwił w środku.

– Otwórz – powiedziała.W blasku świecy Zouga zobaczył, że w szkatułce znajdują się dwa grube zwitki banknotów

pięciofuntowych, przewiązane wstążką, i sakiewka z ciemnozielonego zamszu. Podniósł sakiewkę;zaciążyła mu w dłoni. Musiały w niej być złote monety.

– Trzymałam te pieniądze na dzień, kiedy będą naprawdę potrzebne – wyszeptała. – Jest tu prawietysiąc funtów.

– Skąd je wzięłaś?– Ojciec mi je dał, w dniu naszego ślubu. Weź je, Zouga. Kup za nie tę działkę. Tym razem nam się

uda. Tym razem naprawdę wszystko będzie dobrze.

Nazajutrz rano kupiec przyszedł po wóz. Czekał niecierpliwie, gdy rodzina przenosiła swój skąpydobytek do namiotu.

Usunąwszy łóżka z osłoniętej płótnem części wozu, Zouga mógł zdjąć deski z wąskiego przedziałunad tylną osią. Znajdowały się tam cięższe przedmioty, które miały utrzymywać nisko środekciężkości pojazdu. Zapasowy łańcuch, ołów na pociski, ostrza siekier, małe kowadło… i bożekdomowego ogniska, którego Zouga i Jan Cheroot z trudem podnieśli z wozu i opuścili na ziemię kołoniego.

Wspólnie przenieśli go do namiotu i postawili przy ścianie.– Taszczyłem tego rupiecia z Matabelelandu do Kapsztadu i z powrotem – poskarżył się Jan

Cheroot, spoglądając z odrazą na rzeźbiony, przedstawiający ptaka posąg na kamiennym cokole.Zouga uśmiechnął się do siebie. Hotentot znienawidził starożytnego bożka od pierwszego dnia, gdy

odkryli go w zarośniętych ruinach otoczonego skałami pradawnego miasta, na które natknęli się

Page 21: Poszukiwacze przygód wilbur smith ebook

w czasie polowania na słonie w dzikiej, nieujarzmionej krainie daleko na północy.– To mój talizman – rzekł z uśmiechem. – Przynosi mi szczęście.– Jakie szczęście? – spytał gorzko Jan Cheroot. – Czy to szczęście sprzedawać dobre woły? Czy to

szczęście mieszkać w namiocie pełnym much, wśród plemienia białych dzikusów? – Mamrocząci pomrukując, wymaszerował z namiotu, złapał uzdy dwóch koni, które pozostały, i ruszył z nimi dowody.

Zouga stanął na chwilę przed posągiem. Bożek, umieszczony na smukłym cokole z zielonegosteatytu, znajdował się prawie na wysokości jego głowy. Przedstawiał stylizowaną postać sokołazrywającego się do lotu. Okrutny, zakrzywiony dziób ptaka fascynował Zougę; musnął ręką gładkikamień, jak czynił wiele razy. Nieprzeniknione oczy bożka patrzyły na niego.

Otworzył usta, żeby przemówić szeptem do sokoła; w tej samej chwili w trójkątnym otworzewejściowym namiotu pojawiła się pochylona Aletta i znieruchomiała widząc, co robi mąż.

Niemal z poczuciem winy Zouga szybko opuścił dłoń i odwrócił się do żony. Aletta nienawidziłakamiennego bożka jeszcze bardziej niż Jan Cheroot. Trzymała w rękach stos starannie złożonejbielizny i ubrań. Z jej spojrzenia przebijał niepokój.

– Musimy to tutaj trzymać?– On nie zajmuje wiele miejsca – odparł lekkim tonem, a potem wziął od niej rzeczy, położył na

pryczy i odwrócił się, by ją przytulić.– Nigdy nie zapomnę tego, co zrobiłaś w nocy – rzekł i poczuł, że ciało Aletty się rozluźnia.

Współczucie znów ścisnęło mu pierś, gdy zobaczył zmarszczki choroby i troski obok kącików jej usti oczu. Skóra na twarzy Aletty poszarzała od zmęczenia.

Schylił głowę, by pocałować ją w usta; czuł się niezręcznie, w tak nietypowy dla siebie sposóbokazując uczucie, lecz w tym momencie do namiotu wpadli chłopcy, roześmiani i rozbawieni,ciągnąc za sobą na sznurku szczeniaka. Aletta wyrwała się szybko z objęć męża, zarumieniona,poprawiła fartuch i zaczęła pokrzykiwać czule na synów:

– Wynocha razem z tym psem! Jest cały w pchłach!– Mamo, prosimy!– Powiedziałam wynocha!Odprowadziła wzrokiem Zougę, który ruszył w stronę centrum ogromnego obozu. Szedł

sprężystym jak dawniej krokiem, z wyprostowanymi ramionami. Odwróciła się do stożkowategonamiotu na ponurej, suchej równinie pod okrutnym błękitnym niebem Afryki i westchnęła. Znówspadła na nią fala zmęczenia.

Kiedy była dziewczynką, miała służące, które wykonywały domowe prace, takie jak gotowaniei pranie. Wciąż nie opanowała sztuki przygotowywania posiłków nad dymiącym, kapryśnympłomieniem obozowego ogniska, a cieniutka czerwona warstewka pyłu już osiadła na wszystkim,nawet na powierzchni koziego mleka w glinianym dzbanie. Zbierając całą siłę woli, schyliła sięi ruszyła w głąb namiotu.

Ralph poszedł za Janem Cherootem do wodopoju, żeby pomóc przy pojeniu koni. Aletta wiedziała,że nie wrócą przed następnym posiłkiem. Stanowili dziwaczną parę: pomarszczony, drobny starzeci przystojny, beztroski chłopak, który już był wyższy i mocniej zbudowany niż jego obrońcai nauczyciel.

Jordan został z matką. Nie miał jeszcze dziesięciu lat, lecz Aletta wątpiła, czy bez niego zniosłabytę straszną długą wędrówkę, upalne dni z wszechobecnym kurzem i przeraźliwie zimne noce.

Chłopiec umiał już przyrządzać proste obozowe posiłki, a jego przaśny chleb i babeczki pieczone nametalowej płycie były rodzinnymi przysmakami. Aletta nauczyła go czytać i pisać i przekazała

Page 22: Poszukiwacze przygód wilbur smith ebook

miłość do poezji i piękna. Umiał zacerować podartą koszulę i manewrować ciężkim żelazkiem doprasowania, wypełnionym węglami. Słodki ton jego głosu i anielska uroda były dla niej źródłemnieustannej radości. Długo opierała się naleganiom męża, który chciał obciąć jego złote loczkii zostawić mu krótkie włosy, takie, jakie nosił Ralph.

Jordan uśmiechnął się słodko do matki, kiedy go dotknęła, i w tej samej chwili Aletcie okropniezakręciło się w głowie. Zachwiała się przy rozklekotanej pryczy, próbując utrzymać równowagę.Chłopiec starał się podtrzymać matkę, ale nie miał dość siły i upadli oboje.

Oczy Jordana rozszerzyły się z przerażenia. Pomógł matce dowlec się do łóżka.Aletta przewróciła się na nie i poczuła, że zalewają ją fale gorąca i nudności.

Zouga był pierwszym klientem oddziału Standard Banku, kiedy urzędnik otworzył drzwiwychodzące na plac targowy. Wpłacił zawartość szkatułki Aletty, a urzędnik umieścił ją w zielonymżelaznym sejfie pod ścianą. Na koncie Zougi było teraz prawie dwa i pół tysiąca funtów.

Świadomość tego umocniła jego postanowienie. Poczuł się wielki i silny, krocząc po głównejrampie kopalni.

Ścieżki miały siedem stóp szerokości. Komisarz nadzorujący kopalnię, nauczony doświadczeniamiz Bultfontein i Dutoitspan, upierał się, żeby wszystkie drogi dawały swobodny dostęp do działek naśrodku rozrastającej się kopalni. Działki tworzyły mozaikę kwadratowych platform o boku dokładnietrzydziestu stóp. Niektórzy poszukiwacze diamentów, lepiej zorganizowani i dysponujący większymkapitałem, drążyli swoje parcele szybciej od innych i ich działki wyglądały jak wieże ze złotożółtejziemi. Na dnie sąsiadujących ze sobą głębokich wykopów uwijali się nadzy czarni robotnicy.

Przejście z jednej działki na drugą było mozolne i niebezpieczne: trzeba było chodzić poniepewnych kładkach nad głębokimi sztolniami, wspinać się po rozkołysanych drabinkachsznurowych lub schodzić po zwykłych drabinach z drążków powiązanych sznurami, trzeszczącychi uginających się pod ciężarem ciała.

Stojąc na obsypującej się rampie z działkami po obu stronach, Zouga próbował sobie wyobrazić, cosię stanie, jeśli złoże sięgnie głębiej. Już trzeba było mieć silną głowę i żołądek, żeby odważyć sięzejść do prowizorycznego szybu. Niezwykła jest ludzka determinacja w dążeniu do bogactwa wbrewwszystkiemu, bez względu na niebezpieczeństwo.

Z dna wykopu, kołysząc się na końcu długiej liny, wyjeżdżał skórzany kubeł wypełniony po brzegiżółtym żwirem. Przy kołowrocie schylało się i prostowało dwóch spoconych czarnoskórychmężczyzn; w jaskrawym świetle słońca widać było wyraźnie, jak napinają się ich mięśnie.

Kubeł dotarł do krawędzi rampy; mężczyźni złapali go, przenieśli do czekającego obok wózkaz parą cierpliwych mułów i wysypali zawartość. Następnie jeden z nich zrzucił opróżniony kubeł doczekających na dnie szybu mężczyzn, pięćdziesiąt stóp niżej. Podobna operacja powtarzała sięw setkach miejsc wzdłuż czternastu ramp; pełne urobku kubły wjeżdżały bez końca na górę i wracałypuste.

Co jakiś czas monotonię tego rytmu przerywało pęknięcie szwów kubła, z którego sypały się nastojących na dnie szybu mężczyzn kawałki kamieni; czasem pękała lina i wtedy robotnicy rzucali sięw bok, żeby uniknąć lecącego z góry pocisku.

Nad całą kopalnią zdawał się unosić pełen niecierpliwego podniecenia szum. Składały się na niegowykrzykiwane z dołu lub z góry rozkazy, pisk przesuwających się lin, głuchy odgłos uderzeń kilofówi machania szpadlami oraz śpiew robotników z plemienia Basuto, drobnych, lecz silnychmieszkańców Gór Smoczych.

Page 23: Poszukiwacze przygód wilbur smith ebook

Biali górnicy, hałaśliwi i zadziorni, schodzili po chwiejnych drabinach albo stali nad swoimipomocnikami na dnie szybu i wytężali wzrok. Często zdarzało się, że cenny diament, odsłoniętyuderzeniem szpadla, błyskawicznie znikał w ustach czarnego robotnika lub w innym naturalnymotworze ciała.

Nielegalny handel diamentami stał się plagą poszukiwaczy.W ich oczach każdy Murzyn był podejrzanym. Tylko ci, którzy mieli mniej niż jedną czwartą

czarnej krwi, mogli być właścicielami działek. Prawo to ułatwiało stwierdzanie winy, czarnoskórymężczyzna przyłapany z diamentem był nieodwołalnie winny. Nie mogło to jednak powstrzymaćkręcących się wokół kopalń białych, rzekomo wędrownych kupców, aktorów lub właścicieli spelunek,ale w rzeczywistości NHD, czyli nielegalnych handlarzy diamentami. Górnicy nienawidzili ich takbardzo, że często dochodziło do nocnych podpaleń i pobić, w których cierpieli zarówno winni, jaki niewinni kupcy; tracili wówczas cały swój dobytek, a tłum poszukiwaczy diamentów tańczył wokółpłonących bud, skandując: „NHD! NHD!”.

Zouga posuwał się ostrożnie wzdłuż krawędzi rampy, co jakiś czas spychany niebezpiecznie nabrzeg przez wóz wypełniony diamentonośnym żwirem.

Dotarł do miejsca, w którym rozmawiał wczoraj z życzliwie nastawionym poszukiwaczemdiamentów, Jockiem Danbym.

Obie działki były opuszczone, skórzany kubeł i lina leżały na ziemi, kilof był wbity w ziemię nadnie szybu.

Na sąsiedniej działce pracował górnik z wielką brodą, który skrzywił się, kiedy Zouga do niegokrzyknął.

– Czego pan chcesz?– Szukam Jocka Danby’ego.– Szuka pan w złym miejscu – odparł mężczyzna, odwrócił się i wymierzył kopniaka najbliższemu

robotnikowi. – Sebenza, ty czarna małpo!– Gdzie go znajdę?– Po drugiej stronie rynku, za Lordem Nelsonem – odparł górnik, nie odwracając głowy.Ubity zakurzony plac był tak samo zaśmiecony jak reszta obozowiska; stało tu mnóstwo wozów

dostawców żywności i farmerów, którzy przyjechali z mlekiem i innymi produktami, oraz handlarzywodą, sprzedających cenny płyn na wiadra.

Lord Nelson był budą z pokrytego czerwonym kurzem płótna, rozpiętego na drewnianym stelażu.W wąskiej alejce koło baru leżało trzech spośród tych, którzy wczorajszej nocy pili tam piwo;wyglądali jak zabalsamowane zwłoki. Jedyna izba pijalni już napełniała się porannymi klientami.

Bezpański pies powąchał jednego z nieprzytomnych pijaków i odskoczył, a potem pobiegł w stronęotwartej beczki za barem, służącej za kosz na śmieci.

Zouga ostrożnie przekroczył rozciągnięte na ziemi ciała i ruszył między szeregi bud. Musiałzapytać jeszcze kilka razy, nim znalazł kwaterę Jocka Danby’ego. Górnicy byli tak pochłonięciwyścigiem do ukrytego w ziemi bogactwa, a ludzie pracujący w kopalni tak szybko się zmieniali, żekażdy znał tylko nazwiska swoich najbliższych sąsiadów. Było to społeczeństwo obcych, wszyscydbali tylko o siebie; inni obchodzili ich tylko wówczas, gdy mogli pomóc w szukaniuprzezroczystych kamieni lub przeszkodzić.

Chata Jocka Danby’ego nie różniła się niczym od tysięcy innych. Składała się z dwóch izbzbudowanych z glinianych cegieł, przykrytych strzechą i postrzępionym płótnem. Z jednej strony byłaprzybudówka ze spadzistym dachem i dymiącym paleniskiem, na którym stał czarny, okopconykociołek na trzech nogach.

Page 24: Poszukiwacze przygód wilbur smith ebook

Na zagraconym piaszczystym podwórku, tak jak na wszystkich innych, zbito prymitywny stół dosortowania diamentów – była to niska konstrukcja na grubych drewnianych nogach, przykryta płaskąblachą, wypolerowaną diamentonośnym żwirem. Leżały na nim porzucone drewniane drapaczki, a nasamym środku piętrzył się stos przesianego, wypłukanego żwiru.

Przed głównymi drzwiami chaty stał wóz z dwoma sennymi osłami, które strzygły uszami,opędzając się od chmary czarnych much. Wóz wypełniały grudy żółtej ziemi, lecz podwórko byłoopuszczone.

Po obu stronach drzwi w galwanizowanych jednogalonowych puszkach po syropie rosłorachityczne szkarłatne geranium, całkowicie niepasujące do otoczenia. W jedynym oknie wisiałydelikatne koronkowe firanki, świeżo wyprane, jeszcze niepokryte czerwonym pyłem i odchodamiwszechobecnych much.

Nie ulegało wątpliwości, że była tu kobieta; po chwili, jakby na potwierdzenie swoichprzypuszczeń, Zouga usłyszał słaby, lecz niepokojący odgłos kobiecego płaczu, dochodzący przezotwarte drzwi.

Zatrzymał się, poruszony żałosnym łkaniem. W tej samej chwili w drzwiach stanął krzepkimężczyzna, osłaniając oczy przed słońcem sękatą brudną dłonią. Był to Jock Danby.

– Ktoś ty? – warknął.– Rozmawiałem z panem wczoraj przy szybie – odparł Zouga.– Czego chcesz? – zapytał poszukiwacz, nie okazując, że go rozpoznaje. Rysy jego twarzy

ściągnęły się w wyrazie wrogości; była w nich jeszcze inna emocja, której Zouga nie umiałrozpoznać.

– Mówił pan o sprzedaży swojego briefie – przypomniał mu Zouga.Zdawało się, że twarz Jocka Danby’ego spuchła nagle i nabrała brzydkiego, czerwonego koloru;

żyły na jego gardle napięły się, kiedy wciągnął głowę w silnie umięśnione ramiona.– Ty parszywy sępie! – wycharczał i ciężkim susem skoczył w blask słońca niczym raniony bawół.Był wyższy od Zougi o głowę, dziesięć lat młodszy i o pięćdziesiąt funtów cięższy. Zaskoczony

Zouga spóźnił się o ułamek sekundy, schodząc z drogi szarżującemu napastnikowi. Pięść trafiła gow ramię jak kula armatnia; ledwie go musnęła, lecz to wystarczyło, by upadł plecami na stół dosortowania, rozpryskując po piaszczystym podwórku diamentonośny żwir.

Jock Danby skoczył po raz drugi. Napęczniałe mięśnie jego twarzy pracowały, w oczach błyszczałoszaleństwo, a grube palce zakrzywiły się jak haczyki, kiedy jego ręka wystrzeliła w stronę gardłaprzybysza. Zouga przyciągnął kolana do siebie, naprężył mięśnie jak żmija tuż przed atakiem i rąbnąłobcasami butów w pierś napastnika.

Danby stracił oddech i znieruchomiał, jakby został trafiony podwójną salwą z grubego śrutu. Jegogłowa i ręce poleciały bezwładnie do przodu, a reszta ciała w przeciwną stronę. Uderzył w ścianęz niewypalonej cegły niczym słomiana kukła i osunął się na kolana.

Zouga odbił się od blatu stołu. Jego lewa ręka zdrętwiała od niespodziewanego ciosu, lecz poruszałsię lekko jak tancerz, a fala zimnego gniewu dodała mu sił. Dwoma susami pokonał dzielącą go odtamtego odległość i trafił Jocka Danby’ego hakiem w bok głowy, tuż nad uchem. Od uderzenia jemusamemu zadrżały zęby, a przeciwnik potoczył się po ścianie i osunął na kolana w czerwonym pyle.

Jock Danby był oszołomiony, oczy zachodziły mu mgłą; Zouga poderwał go na nogi i oparł o bokwozu, przygotowując się do następnego ciosu. Wściekły i przepełniony chęcią zemsty zaniesprowokowaną napaść, przesunął ciężar ciała na drugą nogę i przytrzymując Jocka Danby’ego lewąręką, z całej siły zamachnął się prawą.

Ale cios nie padł. Zouga znieruchomiał i gapił się z niedowierzaniem na Jacka Danby’ego, który

Page 25: Poszukiwacze przygód wilbur smith ebook

szlochał jak dziecko; jego ciężkie ramiona trzęsły się, łzy spływały po spalonych słońcem policzkachw zakurzoną brodę.

Było coś szokującego i żenującego w widoku łkającego mężczyzny i gniew Zougi uleciałbłyskawicznie. Opuścił rękę, zaciśnięta w pięść dłoń rozluźniła się.

– Jezu Chryste… – wycharczał Jock Danby – co z ciebie za człowiek, że chcesz zarobić nanieszczęściu drugiego?

Zouga wpatrywał się w niego, nie umiejąc odpowiedzieć na to oskarżenie.– Musiałeś coś zwęszyć, jak hiena albo tłusty, zakrwawiony sęp.– Przyszedłem z ofertą, to wszystko – odparł sztywno Zouga, wyjmując z kieszeni chusteczkę. –

Otrzyj twarz, człowieku.Jack rozmazał łzy po twarzy, a potem popatrzył na zabrudzoną tkaninę.– Więc ty nie wiedziałeś? – spytał szeptem. – Nie wiedziałeś o chłopcu? – Podniósł głowę

i spojrzał ostro na Zougę. Widząc na jego twarzy odpowiedź, oddał mu chusteczkę i potrząsnąłgłowąjak cocker-spaniel strząsający wodę z uszu. – Przepraszam – burknął. – Myślałem, że jakośdowiedziałeś się o małym i przyszedłeś mnie wykupić.

– Nie rozumiem – odrzekł Zouga.Jock Danby ruszył w stronę drzwi chaty.– Chodź – powiedział, prowadząc Zougę przez małą, duszną izbę. Stały w niej pokryte

ciemnozielonym pluszem krzesła, za duże do tego małego pokoiku; były tu też rodzinne skarby– Biblia, stare wyblakłe zdjęcia, tanie sztućce i porcelanowy talerz upamiętniający ślub królowej

z księciem Albertem – wszystko to leżało na stole.W drzwiach drugiej izby Zouga zatrzymał się nagle, czując nieprzyjemny skurcz w żołądku. Przy

łóżku klęczała kobieta; jej głowę i ramiona okrywała chusta. Dłonie, złożone przed twarzą, byłyszorstkie i zaczerwienione od ciężkiej pracy przy stole do przesiewania żwiru.

Podniosła głowę i spojrzała na Zougę. Kiedyś mogła być ładną dziewczyną, lecz słońce zepsuło jejcerę, a oczy napuchły i zaczerwieniły się od płaczu. Kosmyki włosów, zwisające spod chusty, byłyprzetłuszczone i przedwcześnie posiwiałe.

Zerknęła na Zougę tylko raz, a potem znów spuściła głowę. Jej usta poruszały się w bezgłośnejmodlitwie.

Na łóżku leżało dziecko, chłopiec nie starszy od Jordana. Miał zamknięte oczy i bladą jak wosk,emanującą nieskończonym spokojem twarz. Był ubrany w czystą nocną koszulę, a jego dłoniespoczywały na piersi.

Upłynęła minuta, nim Zouga uświadomił sobie, że chłopiec nie żyje.– Febra – szepnął Jock i zaszlochał. Stał ze zwieszonymi ramionami jak ogromny, ciężki wół,

czekający, aż na jego szyję spadnie topór rzeźnika.

Zouga pojechał wozem Jocka Danby’ego na plac targowy i kupił tuzin z grubsza ociosanych desek,płacąc dostawcy towaru tyle, ile ten zażądał, bez targowania.

Na piaszczystym podwórku przed chatą Danby’ego rozebrał się do koszuli i oheblował deski, a Jockpociął je na miarę. Pracowali w ciszy, którą zakłócał tylko odgłos hebla i piły.

Prymitywna trumna była gotowa przed południem, lecz mimo to, gdy Jock układał w niej ciałosyna, Zouga poczuł woń rozkładu; w afrykańskim upale następuje to błyskawicznie.

Żona Jocka wsiadła na rozklekotany wóz z trumną, a Zouga poszedł obok Jocka.Febra siała spustoszenie w obozowisku. Na cmentarzu, milę za ostatnimi namiotami, przy drodze

Page 26: Poszukiwacze przygód wilbur smith ebook

transwalskiej, stało kilka wozów, otoczonych grupką żałobników. Były już też świeżo wykopanegroby, grabarz pobierał jedną gwineę za mogiłę.

W drodze powrotnej z cmentarza Zouga zatrzymał wóz przed jedną z pijalni przy placu targowymi za monety, które zostały mu w kieszeni, kupił trzy butelki kapsztadzkiej brandy.

Usiedli z Jockiem naprzeciwko siebie na wyściełanych pluszem krzesłach; między nimi na stolestała otwarta butelka i dwie szklaneczki, ozdobione radosnymi złotymi napisami:

Królowa, Niech Ją Bóg Błogosławi

Zouga napełnił szklaneczki do połowy i pchnął jedną w stronę Jocka.Olbrzym spojrzał na jej zawartość, trzymając ją w ogromnych dłoniach między kolanami; ramiona

miał przygarbione, głowę opuszczoną.– To poszło tak szybko – wymamrotał. – Wczoraj wieczorem wybiegł mi na spotkanie i przyjechał

do domu na moim ramieniu. – Pociągnął łyk ciemnego trunku i zadrżał. – Był taki lekki. Nic a nicciała na drobnych kościach.

Pili równo jak na komendę.– Od pierwszej chwili, gdy tylko wbiłem pierwszy kołek na tych przeklętych działkach, wisiała

nade mną klątwa – ciągnął Jock, potrząsając kudłatą czupryną. – Powinienem był zostać koło rzeki,tak jak radziła Alice.

Za oknem osłoniętym firanką zachodziło już słońce, jego czerwona tarcza przezierała złowieszczoprzez chmurę kurzu; w izbie robiło się coraz bardziej ponuro. W drzwiach stanęła Alice Danbyi postawiła na stole latarnię oraz dwie miski burskiej owsianki, pływającej w cienkim, oleistymgulaszu z baraniny. Potem zniknęła bezgłośnie; Zouga jeszcze długo słyszał jej ciche szlochaniadochodzące zza przepierzenia.

O świcie Jock Danby zakołysał się na krześle; jego włochaty brzuch wyzierał spod rozpiętej aż dopępka koszuli. Trzecia butelka była do połowy pusta.

– Dżentelmen z ciebie – wybełkotał. – Nie elegant czy dandys, ale prawdziwy dżentelmen, i tyle.Zouga wyprostował się; tylko lekkie zaczerwienienie oczu świadczyło o tym, że przez całą noc pił

alkohol.– Nie życzyłbym Diabelskich Działek dżentelmenowi takiemu jak ty.– Jeśli odchodzisz, musisz ją komuś sprzedać – rzekł cicho Zouga.– Te dwie działki są przeklęte – mruknął Jock. – Zabiły już pięciu ludzi, złamały mnie, sprawiły, że

to był najgorszy rok w moim życiu. Patrzyłem, jak obok wyciągają z ziemi wielkie kamienie, jakstają się bogaczami, a ja… – Pijackim gestem wskazał wnętrze nędznej chaty. – Patrz.

Płótno służące jako zasłona w drzwiach rozsunęło się gwałtownie, Alice Danby stanęła boso obokmęża. Jej poszarzała skóra i ściągnięte rysy świadczyły o tym, że ona też nie zmrużyła oka.

– Sprzedaj je – powiedziała. – Nie wytrzymam tu ani dnia dłużej. Sprzedaj je, Jock, sprzedajwszystko. Wynośmy się stąd, uciekajmy z tego strasznego miejsca. Nie mogę tu zostać do następnejnocy.

Komisarz był posępnym urzędnikiem, wyznaczonym przez prezydenta Branda, szefa nowopowstałego Wolnego Państwa Burów, który zgłosił roszczenia do kopalni.

Brand nie był jedynym, który to uczynił. Stary Waterboer, przywódca ludu Griqua Bastaards,również rościł sobie prawa do suchych równin, zamieszkiwanych przez jego pobratymców od ponadpięćdziesięciu lat. W Londynie lord Kimberley, sekretarz stanu do spraw kolonii, właśnie uświadomił

Page 27: Poszukiwacze przygód wilbur smith ebook

sobie, jakie bogactwa mogą kryć kopalnie diamentów, i po raz pierwszy wysłuchał z uwagąpostulatów imperialistów, którzy prosili, by wesprzeć Nicholaasa Waterboera i włączyć Griqualandw sferę brytyjskich wpływów.

Tymczasem komisarz Wolnego Państwa Burów, nadzorujący kopalnię, z umiarkowanympowodzeniem starał się utrzymać jaki taki ład wśród krnąbrnych poszukiwaczy diamentów.Wyznaczone przezeń rampy między działkami na Colesberg Kopje zawalały się i kruszyły, podobniejak jego władza. Bieg wydarzeń określały interesy narodowe oraz wyłaniający się z niebytu pierwsiwielcy gracze, arystokraci diamentowych pól.

Zouga i Jock Danby zastali komisarza w hotelu Londyn; opłakiwał swoje dzieło, wypijającśniadanie w barze. Wzięli go z obu stron pod ręce i odprowadzili do biura po drugiej stronie placutargowego.

Późnym rankiem tego samego dnia komisarz przepisał Diabelskie Działki, oznaczone numerami141 i 142, będące własnością pana J. A. Danby’ego, na majora M. Z. Ballantyne’a, i potwierdziłnotarialnie wpłatę pełnych dwóch tysięcy funtów czekiem Standard Banku.

Godzinę po południu Zouga stał na rogu placu targowego, patrząć, jak wóz, z którego wystajązielone pluszowe krzesła i łóżko z mosiężną ramą, przejeżdża na drugą stronę rynku. Jock Danbyprowadził zaprzęg, a jego żona siedziała sztywno na koźle. Żadne z nich nie odwróciło się, by naniego spojrzeć. Kiedy zniknęli w labiryncie wąskich uliczek i chat, Zouga ruszył w stronę kopje.

Mimo nieprzespanej nocy nie czuł zmęczenia; szedł krokiem tak lekkim, że prawie biegł powąskiej rampie dzielącej mozaikę szybów.

Na Diabelskich Działkach – dwóch starannie oznaczonych skrawkach żółtej ziemi – leżałporzucony sprzęt. Czarni robotnicy Jocka Danby’ego odeszli, bo w kopalni zawsze brakowałokopaczy. Kiedy wczoraj o świcie Jock nie zjawił się, żeby ich zebrać, po prostu wynajęli się do pracyu innego poszukiwacza.

Większość pozostawionych narzędzi wydawała się zużyta: kubły wyglądały, jakby za chwilę miałypęknąć, a liny przypominały włochate gąsienice. Zouga nie powierzyłby im wagi swojego ciała.

Ostrożnie zszedł po bujającej się drabince; jego niepewne ruchy zwróciły uwagę poszukiwaczy –świadczyły o tym, że jest nowicjuszem.

– To są działki Jocka Danby’ego! – krzyknął jeden z nich. – Łamiesz prawo górników, człowieku.Lepiej stąd zmiataj, i to szybko.

– Wykupiłem Jocka! – odkrzyknął Zouga. – Godzinę temu wyjechał z miasta.– Skąd mam wiedzieć, że to prawda?– Możesz pójść do biura komisarza.Górnik skrzywił się, spoglądając z dołu na Zougę. Dno jego szybu znajdowało się dwadzieścia stóp

niżej od poziomu Diabelskiej Działki.Kopacze przerwali pracę i ustawili się wzdłuż rampy. Nastrój był nieprzyjemny. Rozproszył go

dopiero czysty, śpiewny głos młodego angielskiego dżentelmena:– Majorze Ballantyne, to pan? – Kiedy Zouga spojrzał w górę, rozpoznał Neville’a Pickeringa,

kompana od szklanki pierwszego wieczoru w hotelu Londyn.– Tak, to ja, panie Pickering.– W porządku, panowie. Ręczę za majora Ballantyne’a. To sławny łowca słoni, nie słyszeliście

o nim?Górnicy niemal natychmiast stracili zainteresowanie przybyszem i znów zaczęli się ścigać

w napełnianiu kubłów żółtym żwirem.– Dziękuję! – krzyknął Zouga w stronę krawędzi wykopu.

Page 28: Poszukiwacze przygód wilbur smith ebook

– Cała przyjemność po mojej stronie – odparł Pickering, uśmiechając się szeroko. Dotknął rondakapelusza i odszedł. Jego szczupła, elegancka sylwetka wyróżniała się na tle rzeszy brodatych,umorusanych górników.

Zouga został sam. Jeszcze nigdy w czasie swych włóczęg po ogromnym kontynencie afrykańskimnie czuł się tak bardzo osamotniony. Na te kilka stóp kwadratowych piaszczystej ziemi na dniegorącego wykopu wydał wszystkie pieniądze, niemal do ostatniego pensa. Nie miał robotników dopomocy, doświadczenia ani kapitału i wątpił, czy rozpoznałby nieoszlifowany diament, nawet gdybytrzymał go w ręku.

Uniesienie hazardzisty, przeczucie fortuny, która na niego czekała, rozpłynęły się równie nagle, jaksię pojawiły. Spadła na niego przygnębiająca świadomość podjętego ryzyka.

Postawił wszystko na działki, które jak dotąd nie dały poprzedniemu właścicielowi ani jednegowartościowego kamienia; ceny diamentów spadały na łeb, na szyję, za diamentową drobnicę –kamienie o wadze pół karata i mniej – płacono po pięć szylingów.

To był szaleńczy krok; Zouga poczuł ściskanie w żołądku, kiedy uświadomił sobie konsekwencjeporażki.

Słońce wisiało prawie na środku nieboskłonu, jego promienie sięgały samego dna działek;powietrze wokół falowało od gorąca, które przenikało nawet przez skórę butów, paląc w podeszwystóp. Zouga miał wrażenie, że się dusi, że nie wytrzyma ani chwili dłużej, że musi natychmiastwydostać się z tej straszliwej sztolni na górę, gdzie powietrze jest chłodniejsze i czystsze.

Wiedział, że się boi, a nie był przyzwyczajony do strachu. Wytrzymał szarżę rannego słonia,ryzykował życie na rubieżach Indii i w dzikich wojnach na granicach kolonii Przylądka DobrejNadziei, gdzie człowiek nacierał na człowieka, a stal uderzała o stal.

Nie przywykł do uczucia lęku, ale z jakiegoś ciemnego miejsca jego duszy napłynęły fale strachui musiał się z nimi zmagać. Runęło nań przeczucie nieuchronnej klęski. Niemal wyczuwał podstopami jałowość spalonej ziemi, która w końcu go okaleczy i zdruzgocze jego marzenie, przez tylelat dające mu siłę do życia.

Czy to wszystko miało się skończyć tutaj, w tej rozgrzanej diabelskiej sztolni?Wziął głęboki oddech i przez chwilę trzymał powietrze w płucach, walcząc z falami lęku; wreszcie

ustąpiły, a on stał nadal w sztolni, osłabiony i drżący jak po ciężkim ataku malarii.Uklęknął na jednym kolanie i wziął w dłoń garść żółtego piachu, przesiewając go przez palce.

Zostały w nich szare, bezwartościowe kawałki żwiru. Wypuścił je i otrzepał rękę o udo.Pokonał panikę, lecz nadal czuł straszliwe przygnębienie i zmęczenie w kościach; ledwie zebrał

siły, by wdrapać się po sznurowej drabinie na krawędź szybu. Kiedy ruszył w stronę labiryntu bud,wszystko wokół niego wirowało i falowało w rozgrzanym powietrzu.

Z szumu obozowiska wybijało się wyraźne dziecięce wołanie; Zouga poderwał zwieszoną głowę,rozpoznając słodki głos syna.

– Tato! Och, tato!Jordan pędził jak szalony w stronę ojca, machając rękami; jego stopy śmigały nad zrytą koleinami

drogą, jedwabiste loki fruwały wokół ślicznej buzi.– Och, tato, szukaliśmy cię całą noc i cały dzień!– Co się stało? – Zouga przyśpieszył kroku, widząc niepokój dziecka.Chłopiec wyciągnął ręce i objął ojca w pasie, wtulając twarz wjego kurtkę na piersi. Cały drżałjak

przerażone dzikie zwierzątko.– Z mamą stało się coś strasznego! – zawołał stłumionym głosem.

Page 29: Poszukiwacze przygód wilbur smith ebook

Deliryczna gorączka tyfusu brzusznego spadła na Alettę niczym fale szarej mgły; rzeczywistośćznikła za przywidzeniami i fantazjami, które szybko odpłynęły, lecz Aletta była tak osłabiona, że niemogła nawet usiąść. Jej zmysły stały się tak wyostrzone, że ledwie mogła znieść dotknięcie mokrejflaneli; wydawało jej się, że ciężar nocnej koszuli może zmiażdżyć jej ciało.

Widziała bardzo wyraźnie, jakby patrzyła na wszystko przez doskonałe szkło powiększające.Mogła oglądać dokładnie każdą rzęsę wokół pięknych zielonych oczu Jordana. Widziała każdy por najego satynowych policzkach, mogła radować się doskonałością łuku jego warg, drżących teraz, kiedysię nad nią pochylał.

Kiedy zachwycała się urodą syna, w jej uszach znów zaczęło huczeć. Twarz ukochanego dzieckaodpłynęła; Aletta znowu widziała ją przez długi wąski tunel, wypełniony ciemnością i rykiem.

Uczepiła się rozpaczliwie tego obrazu, lecz tunel zaczął się obracać, najpierw powoli, jak kołowozu, a potem szybciej; twarz Jordana zamgliła się i Aletta poczuła, że stacza się w wilgotnąciemność niczym listek w porywie ryczącego wichru.

Ciemność znów się rozchyliła, jakby w głowie Aletty ktoś rozsunął woal. Z radością oczekiwaławidoku twarzy Jordana, ale zamiast niej ujrzała sokoła, który szybował wysoko nad nią.

Była to postać rzeźbionego bożka, która stała się częścią jej życia w chwili, gdy wkroczył w nieZouga. W każdej chacie, w każdym obozowisku czy izbie, którą nazywali domem przez dzień,tydzień lub miesiąc, kamienny bożek był z nimi, milczący i nieubłagany, z obliczem pełnym zadumyi pradawnego zła. Zawsze nienawidziła tego bożka, zawsze wyczuwała otaczającą go straszną aurę, aleteraz jej nienawiść i lęk mogły się w pełni skupić na kamiennym ptaku stojącym nad pryczą, naktórej leżała.

Przeklinała go cicho, bezgłośnie, leżąc na plecach na wąskim łóżku, w koszuli przyklejonej dospoconej skóry. Dawała upust nienawiści do kamiennego posągu, spoglądającego na nią z wysokościbłyszczącego steatytowego cokołu. Jej wzrok znów się wyostrzył; głowa sokoła wypełniła wszystko.

Nagle stało się coś niezrozumiałego i nierealnego: puste kamienne oczy rozjarzyły się dziwnymzłotym blaskiem, obróciły powoli w oczodołach wypolerowanej czaszki i spojrzały z góry na Alettę.Źrenice były czarne, błyszczące, żywe i widzące, lecz okrutne i przepełnione takim bezgranicznymzłem, że Aletta zadrżała ze strachu, spoglądając na ptaka.

Zakrzywiony kamienny dziób rozwarł się, ukazując ostry jak grot strzały język, z któregokoniuszka zwisała kropla rubinowej krwi. Błyszczała w niej świetlista gwiazda – Aletta wiedziała, żeto krew ofiarna. Ciemność wokół posągu zapełniły poruszające się cienie, duchy rytualnych ofiari cienie kapłanów sokoła, martwych od tysięcy lat. Teraz zebrały się, by skomasować siły, by powitaćAlettę…

Krzyknęła raz i drugi, słysząc obłęd w swoim głosie. Nagle chwyciły ją mocne ręce i potrząsnęłydelikatnie, z czułością. Jej wzrok rozjaśnił się, lecz niecałkowicie. Wszystko było niewyraźnei zamglone; zacisnęła powieki i otworzyła oczy, dysząc ciężko, gorączkowo łapiąc oddech po krzyku.

– Ralph, to ty? – Widziała tuż nad sobą wyraziste rysy twarzy, już prawie męskiej, tak odmiennejod anielskiej twarzyczki Jordana.

– Mamo, uspokój się.– Ralphie, czemu jest tak ciemno? – wymamrotała.– Jest już wieczór.– Gdzie Jordie?– Śpi, mamo. Nie mógł dłużej wytrzymać. Kazałem mu się położyć.– Zawołaj tatę – wyszeptała Aletta.– Jan Cheroot już go szuka. Tata niedługo przyjdzie.

Page 30: Poszukiwacze przygód wilbur smith ebook

– Zimno mi. – Trzęsła się gwałtownie; poczuła, że Ralph podciąga koc do jej podbródka, a potemznów odpłynęła w ciemność.

W mroku widziała postacie mężczyzn przesuwające się koło niej, dokądś śpieszące; wyczuwałazłowieszczą pasję, z jaką dążyli do celu. Widziała błysk obnażonej stali; słyszała szczęk zamków,grzechot bagnetów w pochwach; tu i ówdzie migały twarze, których nie znała, lecz rozpoznawała jemomentalnie w błysku intuicji. Jeden – dorosły, silny brodaty mężczyzna, był jej synem; inni też bylijej ciałem i krwią. Wszyscy parli na wojnę w niepowstrzymanym, przerażającym pędzie. Ogarnął jądojmujący żal, ale nie mogła płakać. Podniosła wzrok i ujrzała sokoła szybującego wysoko w jasnejkolumnie słonecznego blasku, przebijającej się przez posępne, złowieszcze chmury zasnuwająceniebo od horyzontu do horyzontu, brunatne chmury wojny.

Sokół kołysał się z wysuniętymi szponami pod brzuchem chmur, przekręciwszy piękną i zarazemtchnącą okrucieństwem głowę, by spojrzeć w stronę ziemi. Po chwili jego długie, ostro zakończoneskrzydła zwinęły się i ptak runął w dół, wyciągając przed siebie ogromne pazury. Aletta zobaczyła, jakwbijają się w żywe ciało; ujrzała grymas na twarzy, której nigdy przedtem nie widziała, lecz którąznała tak dobrze, jak swoją.

Znów krzyknęła i wtedy otoczyły ją silne ramiona – ukochane ramiona, na które tak długo czekała.Podniosła wzrok. Jasne szmaragdowe oczy były tuż obok jej oczu, przetykana złotem broda prawiecałkowicie zasłaniała kształt mocnej szczęki mężczyzny.

– Zouga… – wyszeptała.– Jestem tu, kochana.Zjawy odpłynęły, przerażający deliryczny świat znikł i Aletta znalazła się w namiocie na

piaszczystej równinie pod rozkopanym wzgórzem; promienie jasnego afrykańskiego słońca tworzyłybiałą smugę na czerwonej ziemi w namiocie, jakby ją przecinając. Aletta była lekko oszołomionabłyskawicznym przeskokiem z nocy w sam środek dnia, ze świata zwidów do rzeczywistości; miaławrażenie, że jej usta i gardło wypełnia suchy proszek.

– Chce mi się pić – wyszeptała chrapliwie.Zouga podsunął dzbanek do jej spękanych ust; chłód i słodycz płynu w gardle sprawiły, że Aletcie

zakręciło się w głowie.Ale niemal w tej samej chwili spadło na nią wspomnienie koszmaru; rzuciła pełne przerażenia

spojrzenie na milczący posąg. Ptak wydał jej się niegroźny i pozbawiony znaczenia, jego martwe oczypatrzyły pusto. Mimo to w Aletcie pozostał cień nocnego strachu.

– Strzeż się sokoła – wyszeptała. Spojrzała w zielone oczy męża i zrozumiała, że wziął jej słowa zajeszcze jeden przejaw chorobliwych rojeń. Chciała go przekonać, ale była straszliwie, śmiertelniezmęczona; zamknęła oczy i zasnęła w jego ramionach.

Kiedy się zbudziła, promienie słońca przybrały cudowny pomarańczowy kolor, który zabarwił całewnętrze namiotu i zapalił drobne gwiazdki w brodzie i włosach Zougi. Alettę wypełniało poczuciegłębokiego spokoju. Ramiona Zougi były silne, wszechogarniające.

– Opiekuj się moimi dziećmi – powiedziała cicho, lecz bardzo wyraźnie, a potem umarła.

Grób Aletty był jeszcze jednym kopczykiem czerwonej ziemi w długim szeregu świeżych mogił.Pochowawszy żonę, Zouga posłał chłopców z Janem Cherootem do obozowiska. Jordan nie mógł

powstrzymać szlochu, smutek nie chciał opuścić jego uroczej twarzyczki. Ralph siedział za bratem nagrzbiecie gniadego wałacha, trzymając malca w pasie. Milczał po stoicku, lecz jego ciało byłosztywne, a jasne oczy o głębokim zielonym odcieniu, takie same jak oczy ojca, zamgliły się od

Page 31: Poszukiwacze przygód wilbur smith ebook

niewypowiedzianego żalu.Jan Cheroot prowadził wałacha; chłopcy wydawali się wątli i opuszczeni jak dwie jaskółki

siedzące na żerdzi, gdy wszystkie inne uciekły przed nadchodzącą zimą.Zouga stał nad grobem, utrzymując wojskową postawę, z twarzą równie pozbawioną wyrazu jak

twarz starszego syna, lecz za tą przystojną maską krył się głęboki smutek i przejmujące poczuciewiny.

Chciał przemówić na głos i powiedzieć Aletcie, że jest mu przykro, że to on jest odpowiedzialny zaten samotny grób tak daleko od jej kochającej rodziny i pięknych, porośniętych lasem gór naPrzylądku Dobrej Nadziei, które tak kochała. Chciał prosić żonę o wybaczenie, że poświęcił ją dlanieziszczalnego marzenia. Ale wiedział, że słowa są daremne, że czerwona ziemia zakryła uszyAletty.

Schylił się i gołymi rękami poprawił róg kopczyka w miejscu, w którym ziemia się zapadła.Za pierwszy diament kupię kamień nagrobny, obiecał sobie solennie. Czerwona ziemia wdarła się

już pod jego paznokcie, które wyglądały teraz jak maleńkie półksiężyce koloru krwi.Ogromnym wysiłkiem woli zwalczywszy poczucie daremności i wstyd, przemówił na głos do

kogoś, kto nie mógł już niczego słyszeć.– Będę się nimi opiekował, najdroższa – rzekł. – To ostatnia obietnica, którą ci składam.

– Jordie nie chce jeść, tato – powiedział Ralph, kiedy Zouga stanął pochylony w wejściu donamiotu. Zouga poczuł, że zalewa go fala niepokoju potężniejsza niż jego smutek i poczucie winy.Podszedł szybko do łóżeczka, na którym malec leżał twarzą do płóciennej ściany, z kolanamipodciągniętymi do piersi.

Skóra Jordana była gorąca jak rozpalone słońcem kamienie na równinie, zalane łzami aksamitnepoliczki pałały czerwienią.

Rano Ralph też miał już gorączkę; obaj chłopcy rzucali się i mamrotali nieprzytomnie. Ich ciałabyły gorące jak piece, koce przesiąkły potem; wnętrze namiotu wypełniła trupia woń febry.

Ralph walczył z chorobą.– Spójrz tylko na niego. – Jan Cheroot przestał na chwilę ocierać gąbką z potu krzepkie ciało

chłopca. – Zmaga się z febrą jak z żywym wrogiem.Zouga klęczał po drugiej stronie małej pryczy, pomagając Hotentotowi; dręczył go niepokój, ale

czuł dumę, spoglądając na leżącego syna. Pod pachami Ralpha i na brzuchu pojawiły się kosmykiwłosów, a jego członek nie przypominał już dziecięcego robaczka z pomarszczoną skórką na końcu.Ramiona nabierały kształtów i wypełniały się mięśniami, nogi były proste i mocne.

– Wyjdzie z tego – oświadczył Jan Cheroot. W tej samej chwili Ralph drgnął gwałtownie, jegotwarz ściągnęła się w wyrazie determinacji.

Dwaj mężczyźni przykryli go kocem i odwrócili się do drugiego posłania.Długie rzęsy Jordana trzepotały jak skrzydła pięknego motyla; chłopiec kwilił żałośnie, leżąc

bezwładnie, kiedy zdejmowali z niego ubranie i gąbką osuszali skórę. Jego drobne ciało,ukształtowane równie delikatnie jak rysy twarzy, wciąż miało na sobie dziecięce sadełko, pośladkibyły zaokrąglone i pulchne jak pośladki dziewczynki, a kości rąk i nóg długie, kształtne i delikatne.

– Mama – jęknął malec. – Ja chcę do mamy.Zouga i Jan Cheroot opiekowali się chłopcami na zmianę dzień i noc, zapominając o wszystkim

innym; kradli jedynie godzinę na napojenie i zajęcie się końmi, a drugą na szybki wypad do obozu,żeby kupić lekarstwa od dostawcy lub kilka warzyw od farmerów. Diamenty poszły w zapomnienie

Page 32: Poszukiwacze przygód wilbur smith ebook

i nikt nawet o nich nie wspomniał w namiocie, w którym toczyła się walka ze śmiercią; DiabelskieDziałki stały opuszczone.

W ciągu czterdziestu ośmiu godzin Ralph odzyskał przytomność, po trzech dniach siedział bezniczyjej pomocy i pochłaniał jedzenie, a po sześciu nie można go już było dłużej utrzymać w łóżku.

Jordan odzyskał na krótko przytomność drugiego dnia i zaczął wołać żałośnie matkę; potemprzypomniał sobie, że już jej nie ma, zapłakał i natychmiast znów pogrążył się w malignie. Szczękałzębami. Szala przechylała się to w jedną, to w drugą stronę, lecz z każdym wahnięciem obecnośćśmierci w rozgrzanym namiocie wydawała się silniejsza, aż wreszcie jej odór niemal zupełniezagłuszył woń choroby.

Ciało Jordana, rozgrzane gorączką, jakby wyparowało spod jego skóry, która nabrała perlistegopołysku; w niepewnym świetle zmierzchu i brzasku wydawało się, że widać przez nią zarysdelikatnego kośćca.

Jan Cheroot i Zouga opiekowali się chłopczykiem, śpiąc na zmianę, a kiedy żaden nie mógł spać,nawzajem szukali u siebie pocieszenia, próbując odsunąć poczucie bezsilności w obliczu zbliżającejsię błyskawicznie śmierci.

– Jest młody i silny – mówili sobie. – On też wyzdrowieje.Ale Jordan z dnia na dzień zapadał się coraz głębiej, w siebie, jego kości policzkowe niemal

przebijały skórę, a oczy ledwie wyzierały z głębokich oczodołów koloru starych siniaków.Zdruzgotany poczuciem winy i smutkiem, bezsilny Zouga wychodził codziennie przed świtem

z namiotu, żeby być pierwszy na rynku; liczył na to, że dostawca przywiózł lekarstwa, że – jeślidopisze mu szczęście – uda mu się kupić od burskich farmerów kapustę i cebulę, a może i kilkapomarszczonych zielonkawych kartofli, które godzinę po świcie będą sprzedane.

Dziesiątego dnia rano, wychodząc z namiotu, zatrzymał się na chwilę w wejściu, marszcząc zezłością czoło. Posąg sokoła został wywleczony z namiotu; jego podstawa wyżłobiła długą bruzdęw piachu. Ptak stał teraz oparty byle jak o pień akacji dającej otoczeniu skąpy cień.

Na gałęziach drzewa wisiały czarne wstążki suszonego mięsa szpringboka, siodła i sprzętpodróżny; można było odnieść wrażenie, że sokół też stanowi część tego bałaganu. Brązowa kuraprzysiadła na jego głowie; jej płynne odchody zostawiły na kamiennej postaci sokoła długie, białawesmugi.

Kiedy Zouga wrócił z rynku, wszedł do namiotu z twarzą ściągniętą gniewem. Jan Cherootprzykucnął obok pryczy Ralpha; pochłonęła ich gra w pięć kamieni. Używali gładkich rzecznychagatów i kawałków kwarcu.

Blady Jordan leżał nieruchomo; Zouga poczuł w brzuchu skurcz niepokoju. Dopiero gdy schylił sięnad łóżkiem, zobaczył, że pierś chłopca się unosi, i usłyszał jego cichy oddech.

– Ty przeniosłeś kamiennego sokoła?Jan Cheroot odburknął, nie podnosząc głowy:– Posążek niepokoił Jordiego. Znów obudził się z płaczem i krzyczał do sokoła.Zouga nie poprzestałby na tym, lecz nagle poczuł się bardzo zmęczony i przybity. Postanowił, że

później przyniesie posążek z powrotem do namiotu.– Mam tylko parę słodkich ziemniaków, nic więcej – mruknął, zajmując miejsce koło pryczy

Jordana.Jan Cheroot przyrządził gulasz z suszonej fasoli i baraniny i zmieszał go z gotowanymi

ziemniakami. Wyszła z tego nieapetyczna papka, lecz tego wieczoru po raz pierwszy Jordan nieodwrócił głowy od podsuniętej łyżki. Potem zaskakująco szybko zaczął wracać do zdrowia.

Jeszcze tylko raz zapytał o Alettę, kiedy zostali sami z Zougą w namiocie.

Page 33: Poszukiwacze przygód wilbur smith ebook

– Czy mama poszła do nieba?– Tak. – Pewność w głosie ojca uspokoiła go.– Będzie jednym z aniołów pana Boga?– Tak, Jordie, i zostanie tam na zawsze. Będzie się tobą opiekować.Chłopiec zastanawiał się nad tym przez chwilę, po czym z powagą skinął głową. Nazajutrz był już

na tyle silny, że Zouga mógł go zostawić pod opieką Ralpha i udać się z Janem Cherootem na kopje.Poszli rampą numer sześć, by rzucić okiem na Diabelskie Działki.

Cały sprzęt wydobywczy – szpadle i kilofy, kubły i liny, bloki i drabiny – został rozkradziony. Przycenach dyktowanych przez dostawców zastąpienie go nowym będzie kosztować sto gwinei.

– Musimy zatrudnić robotników – stwierdził Zouga.– Co zrobisz, kiedy ich znajdziesz? – spytał Jan Cheroot.– Wykopię piasek.– I co potem? – dopytywał się mały Hotentot ze złym błyskiem w ciemnych oczach; jego twarz była

pomarszczona jak kwaśne, strącone przez wiatr jabłko. – Co zrobisz potem?– Zobaczymy – odparł posępnie Zouga. – Straciliśmy już dość czasu.

– Drogi kolego – rzekł Neville Pickering z czarującym uśmiechem – cieszę się, że pan poprosił.Gdyby pan tego nie zrobił, sam bym zaproponował. Nowicjusz zawsze ma pewne problemyz odnalezieniem się. – Odkaszlnął na znak szacunku. – Nie chcę przez to powiedzieć, że jest pannowicjuszem, w żadnym razie…

Określenie to zarezerwowano dla pełnych nadziei przybyszy z „domu”. „Domem” była Anglia.Nawet ci, którzy urodzili się w kolonii, tak ją nazywali.

– Postawię pięć gwinei przeciwko szczypcie żyrafiego łajna, że wie pan o tym kraju więcej niżktórykolwiek z nas.

– Jestem Afrykaninem z urodzenia – przyznał Zouga. – Przyszedłem na świat w krainie Khamy napółnocy, nad rzeką Zouga. Stąd to dziwne imię.

– Na Jowisza, muszę przyznać, że tego nie wiedziałem!– Ale proszę nie wykorzystywać tej informacji przeciwko mnie. – Zouga uśmiechnął się lekko, lecz

wiedział, że znajdzie się wielu takich, którzy wykorzystają to bez wahania. Ci, którzy przyszli naświat „w domu”, uważali się za coś znacznie lepszego od tych, którzy urodzili się w koloniach.Właśnie dlatego za każdym razem, gdy zdawało się, że Aletta donosi ciążę, Zouga upierał się, żebyodbyła długą podróż morską. Ralph i Jordan urodzili się w tym samym domu na południu Londynui obaj znaleźli się na przylądku, zanim zostali odstawieni od piersi. Urodzili się „w domu” i był topierwszy podarunek, jaki dostali.

Pickering taktownie pominął tę uwagę milczeniem. On sam nie musiał mówić, gdzie się urodził.Był angielskim dżentelmenem i nikt nie mógł tego nie zauważyć.

– W pańskiej książce jest wiele fragmentów, które mnie zaintrygowały. Powiem panu, co wiemo błyszczących kamykach, jeśli zechce pan odpowiedzieć na moje pytania. Umowa stoi?

W ciągu następnych dni bombardowali się nawzajem pytaniami: Zouga chciał znać każdy szczegółdotyczący wydobywania i sortowania żółtego piasku z coraz głębszego szybu, a Pickering raz po razwracał w rozmowie do krainy na północy; pytał o żyjące tam plemiona i złote żyły, o rzeki, góryi dzikie zwierzęta, od których roiły się równiny i lasy, przedstawione tak sugestywnie przez Zougęw Odysei myśliwskiej.

Codziennie przed świtem spotykali się na skraju drogi nad szybami. Na kuchence wrzała wodaw emaliowanym czajniku. Pili czarną kawę, tak mocną, że ciemniały od niej zęby, a wokół nich

Page 34: Poszukiwacze przygód wilbur smith ebook

w ponurym półmroku zbierali się senni czarnoskórzy robotnicy, okryci futrzanymi karossami;rozespani i drżący z zimna w porannym chłodzie, rozmawiali przyciszonymi, melodyjnymi głosami,ich ruchy były sztywne i powolne.

Podobne grupy zbierały się w stu innych miejscach wokół kopalni, czekając na światło, a kiedypojawiło się na wschodnim horyzoncie, mężczyźni zaczynali schodzić do wykopów po rampachi rozkołysanych drabinach niczym kolumny mrówek; rozpraszali się po szachownicy działek przywtórze narastającego szumu rozmów i śpiewu innych czarnych robotników, pisku lin i okrzykówbiałych nadzorców; trochę później dochodziło do tego grzechotanie żółtego żwiru wysypywanego doczekających na rampach wózków.

Pickering obrabiał cztery działki, których był współwłaścicielem.– Mój partner jest w Kapsztadzie. Bóg jeden wie, kiedy wróci.– Wzruszył ramionami w charakterystycznym dla siebie geście pozornej obojętności. – Pozna go

pan któregoś pięknego dnia, i będzie to osobliwe doświadczenie… pamiętne, choć niekoniecznieprzyjemne.

Zougę bawiło, że Neville przez cały czas jakimś sposobem zachowuje fircykowatą elegancjęswojego stroju: umiał przejść całą rampę tak, że na jego wyczyszczonych do połysku butach nie osiadłkurz; wdrapywał się po drabinach, a na jego koszuli nie widać było plam od potu; potrafił okładać siępięściami z innym poszukiwaczem diamentów, który naruszył teren jego działki, a na jego marynarceNorfolk nie było widać śladu bójki. Przemierzał całą szerokość kopalni niedbałym krokiem elegantatak szybko, że Zouga musiał porządnie wyciągać nogi, żeby za nim nadążyć.

Jego cztery działki nie stanowiły całości, lecz były rozrzucone w różnych miejscach i oddzielonetuzinem innych działek, więc Pickering wędrował od jednej do drugiej, koordynując prace; często brałgrupkę półnagich, czarnoskórych robotników z jednej działki i prowadził na drugą, gdzie prace sięopóźniały.

W jednej chwili był na rampie i sprawdzał zawartość wozów, a w następnej nagle pojawiał się naogrodzonej działce za placem targowym, gdzie jego robotnicy poruszali kołyskami pełnymi żwiru.

Urządzenia te przypominały staroświeckie dziecinne kołyski, od których wzięła się ich nazwa, leczbyły wielokrotnie większe. Czarni mężczyźni, których stopy przypominały kształtem półksiężyce,stali po obu stronach takiej kołyski i poruszali nią to w jedną, to w drugą stronę, a trzeci wsypywał najej pokrywę żółty żwir z kupki utworzonej po zrzuceniu ładunku z wozu. Pokrywę kołyski stanowiłostalowe sito z półtoracalowymi otworami.

Koryto kołysało się rytmicznie, żwir podskakiwał na siatce; drobniejsze kamyki spadały na drugiesito, a grubsze staczały się z kołyski pod czujnym nadzorem dwóch ludzi, którzy wypatrywali błyskudiamentu zbyt wielkiego, by mógł wpaść na drugie sito. Nie wydawało się to jednak zbytprawdopodobne.

Diament o średnicy większej niż półtora cala stanowił przepustkę znalazcy do bogactwa – towłaśnie był ów kucyk ze snów poszukiwaczy, kamień o wadze przekraczającej sto karatów.

Drugi poziom miał znacznie gęściejsze sito, żółty pył unosił się nad nim jak dym; trzecie sito,o jeszcze mniejszych oczkach, przepuszczało tylko bezwartościowe, mniejsze od kryształków cukrudrobinki, które można było odrzucić.

Żwir z sita na ostatnim poziomie był zbierany z wyjątkową pieczołowitością i płukany w baliiz cenną wodą, przywiezioną z odległej o trzydzieści mil rzeki Vaal. Płukanie odbywało się naosobnym sicie, najdrobniejszym ze wszystkich. Robotnik poruszał nim, trzymając ręce po łokciew błocie. Wreszcie zawartość sita, oczyszczoną z mułu, rzucano na metalową powierzchnię stołusortowniczego, gdzie inni robotnicy, sortowacze, grzebali w niej płaskimi drewnianymi łopatkami

Page 35: Poszukiwacze przygód wilbur smith ebook

drapaków.Najlepszymi sortowaczami były kobiety, bo miały cierpliwość, wrodzoną zręczność rąk

i doskonały wzrok, wyczulony na barwę i fakturę. Żonaci poszukiwacze trzymali swoje żony i córkiprzy stołach codziennie od pierwszego brzasku do zmierzchu.

Pickering nie należał do szczęściarzy mających kobiety przy stołach; zatrudniał starannieprzyuczonych Afrykanów, którym jednak nie można było ufać.

– Nie dałby pan wiary, co potrafią zrobić, żeby zgarnąć dobry kamień. Czasem chce mi się śmiać,kiedy pomyślę, jak zareagowałaby jakaś księżna na wieść, że błyszczący kamień wiszący na jej szyiprzeszedł kiedyś przez dolną partię ciała wielkiego czarnego Basuto – mówił do Zougi. – Proszę zamną, pokażę panu, czego szukać.

Żylasty czarnoskóry sortowacz stojący przy krawędzi stołu dawał świadectwo swojej wysokiejpozycji, popisując się europejskim wyrafinowaniem: haftowaną kamizelką i kapeluszem Derby, leczjego stopy były bose, a w przekłutym uchu nosił rożek z proszkiem do wąchania. Z wesołą minąustąpił miejsca Pickeringowi, który wziął w rękę drapak i zaczął przesiewać żwir, po kilka kamieninaraz.

– Jest! – zawołał nagle. – Pański pierwszy dziki diament, staruszku! Proszę mu się dobrzeprzyjrzeć i miejmy nadzieję, że nie będzie pańskim ostatnim.

Zouga był zaskoczony. Nie tego oczekiwał. Po chwili jego zaskoczenie zmieniło sięw rozczarowanie. Diament wyglądał jak odłamek szarego kamienia wielkości ziemnej pchły, odktórych roiło się w czerwonym piachu obozu.

Kamyk nie miał ognia i błysku, którego spodziewał się Zouga, jego kolor był brudnożółty;podobnej barwy jest szampan, lecz diament nie skrzył się tak jak musujący trunek.

– Jest pan pewien? – zdziwił się. – To nie wygląda jak diament. Jak pan poznał?– To odłamek, prawdopodobnie kawałek większego kamienia. Waży pewnie z jedną dziesiątą

karata i będziemy mieli szczęście, jeśli dostaniemy za niego pięć szylingów, ale wystarczy nazapłacenie jednemu mojemu robotnikowi za tydzień pracy.

– Jaka jest różnica między tym a tym? – Zouga wskazał na kupkę żwiru pośrodku stołu, wciążmokrego od wody po płukaniu w balii, połyskującego tysiącem odcieni czerwieni i złota,antracytowej czerni i cielistego różu, krzykliwej feerii diamentonośnego żwiru.

– Mydlany połysk – odparł Pickering. – Faktura. Wkrótce pana oko się przyzwyczai. Nie trzebazwracać uwagi na kolor, trzeba szukać kamieni o odpowiedniej fakturze. – Wziął odłamek międzydwa drewniane drapaki i obrócił go w słońcu. – Diament odpycha wodę, więc odróżnia się odmokrego żwiru. Różnica polega właśnie na tym mydlanym połysku. – Podał kamień Zoudze. – Proszęgo zatrzymać jako podarunek. Niech to będzie pański pierwszy diament.

Polowali już prawie dziesięć dni, stopniowo przesuwając się coraz dalej na południe.Dwukrotnie widzieli zwierzynę w małych grupkach, lecz za każdym razem rozpierzchała się przy

pierwszym podejściu.Zouga był coraz bardziej zdesperowany. Jego działki leżały odłogiem, poziom sąsiednich

błyskawicznie się obniżał, na skutek czego jego robota stawała się coraz trudniejszai niebezpieczniejsza ze względu na możliwość obsunięcia się ziemi. Te działki zabiły już pięciuludzi. Jock Danby ostrzegał go przed nimi.

Zouga leżał teraz na maleńkim kopje pięćdziesiąt mil na północ od rzeki Vaal, osiemdziesiąt milod kopalni, i wciąż nie był pewien, kiedy zdoła zakończyć tę wyprawę i ruszyć z powrotem na

Page 36: Poszukiwacze przygód wilbur smith ebook

południe.Jan Cheroot i chłopcy zostali z końmi nieco niżej na zboczu; trzymali je w wąskim parowie

zarośniętym kolczastymi krzakami. Do uszu Zougi dochodził dziecięcy głosik Jordana mieszający sięz krzykami kołujących w górze ptaków. Zouga opuścił lornetę, by dać odpocząć oczom i wsłuchać sięw słowa syna.

Bał się zabierać malca na tę trudną wyprawę, zwłaszcza tuż po chorobie, ale nie było innejmożliwości, żadnego bezpiecznego miejsca, w którym mógł go zostawić. Odporność Jordana po razkolejny zadała kłam jego delikatnemu wyglądowi. Jechał pewnie na koniu i dotrzymywał krokustarszemu bratu, szybko odzyskując wagę. W ciągu kilku dni jego śmiertelnie blada skóra nabrałabarwy brzoskwini.

Myśl o Jordanie natychmiast obudziła wspomnienie Aletty, wciąż tak bolesne i nasyconepoczuciem winy, że Zouga nie mógł go znieść; podniósł lornetkę i spojrzał na równinę, by je odsiebie odsunąć. To, co zobaczył, przyniosło mu ulgę.

Daleko na sawannie widać było jakieś poruszenie. Zouga rozpoznał stado gnu, „dzikiego bydła”Burów, złożone z około stu sztuk. Te niegrzeszące urodą zwierzaki ze smutnymi, garbatymi nosamii szczeciniastymi brodami uważane były za klownów sawanny. Goniły się w kółko bez celu,z pyskami przy ziemi, wierzgając kopytami, a potem nagle przerywały to szaleńcze brykaniei stawały, parskając i gapiąc się na siebie ze zdumieniem.

Za tumanem kurzu unoszącego się spod kopyt gnu Zouga zobaczył coś jeszcze. Starannie ustawiłogniskową karbowanym kółkiem lornetki; obraz zakołysał się i rozpłynął i po chwili wyłoniła sięz niego serpentyna, która zdawała się płynąć nad równiną po jeziorze srebrzystej, roziskrzonej wody.

– Strusie! – krzyknął z obrzydzeniem. Odległe sylwetki poruszały się jak długie czarne kijanki nawodnistym tle. Długonogie ptaki wyglądały, jakby w cudowny sposób unosiły się w udręczonymupałem powietrzu nad równiną. Zouga próbował je policzyć, ale stado przeformowało się i zlałow ciemną masę podskakujących pierzastych ciał.

Nagle usiadł, opuścił szkła i przetarł soczewki końcem jedwabnej chusty, którą nosił na szyi,a potem szybko podniósł je do oczu. Groteskowe kształty rozdzieliły się, podłużne, wijące sięsylwetki wróciły do zwykłej postaci, długie nogi nabrały zwyczajnych proporcji.

– Ludzie! – szepnął Zouga; policzył ich z takim entuzjazmem, z jakim reagował na widokwielkiego szarego słonia, niosącego w pysku wspaniałe ciosy. Doszedł do jedenastu i wtedy następnawarstwa gorącego powietrza znów zmieniła odległe kształty ludzi w groteskowe monstra.

Zarzucił lornetkę na ramię i zszedł po zboczu; luźne kamienie poruszały się pod naciskiem jegostóp. Jan Cheroot i chłopcy leżeli na dnie wąwozu na kocach, oparci o siodła zdjęte z koni.

Zouga ześliznął się po ścianie parowu i wylądował między nimi, zanim chłopcy wrócili myślamiz zaczarowanej krainy, którą odmalował im słowami Jan Cheroot.

– Spore stado – powiedział do Hotentota, sięgając po karabin Martini-Henry tkwiący w skórzanejpochwie przy siodle Ralpha. Opuścił zatyczkę komory i upewnił się, że jest pusta.

– Nie polujemy na szpringboki – rzekł do Ralpha. – Nie ładuj, dopóki Jan Cheroot albo ja ci niepowiemy.

Jordan byłjeszcze za mały, żeby unieść ciężką broń, lecz jeździł na koniu dość dobrze, by wziąćudział w okrążaniu.

– Pamiętaj, Jordie: musisz trzymać się blisko Jana Cheroota, żeby słyszeć, co mówi – przypomniałZouga, zerkając na słońce.

Było dobrze po południu; musieli działać szybko, bo jeśli nie otoczą grupki czarnoskórych ludzi zapierwszym razem, jeśli ich nie zaskoczą, trzeba będzie potem długo i mozolnie wyłapywać jednego po

Page 37: Poszukiwacze przygód wilbur smith ebook

drugim. Jak dotąd wszystkie takie próby przerywała zapadająca błyskawicznie afrykańska noc.– Siodłać konie – rozkazał Zouga i wszyscy ruszyli do wierzchowców.Sam wskoczył na swojego gniadego wałacha i spojrzał surowo na Ralpha.– Masz robić, co ci każę, bo jeśli nie, to przetrzepię ci sierść na ogonie, młodzieńcze.Skierował konia na wylot parowu, a podekscytowany Ralph uśmiechnął się konspiracyjnie do Jana

Cheroota. Mały Hotentot zmrużył oko, lecz poza tym orientalne rysy jego płaskiej twarzy pozostałyniewzruszone.

Zouga starannie wybrał kopje, od którego odchodził parów biegnący mniej więcej ze wschodu nazachód; ruszył wzdłuż niego, schyliwszy głowę, by nie wystawała nad krawędź. Powstrzymywałwałacha, żeby spod jego kopyt nie unosił się kurz.

Po przejechaniu pół mili zdjął szeroki kapelusz i ostrożnie uniósł się na strzemionach, aby wyjrzećna równinę. Zerknął szybko na północ, a potem błyskawicznie znów schylił głowę.

– Tu staniemy. I nie ruszaj się, dopóki ja tego nie zrobię – powiedział do Ralpha, po czym odwróciłsię do Jana. – Trzymaj Jordiego blisko siebie – przypomniał mu.

Siodło zatrzeszczało, gdy obracał wałacha w wąskim parowie. Następnie podjechał stępa do środkamałej kolumny i stanął. Powstrzymując niecierpliwość, zerkał raz po raz w stronę wiszącej corazniżej tarczy słońca.

Druga taka szansa mogła nie trafić się prędko, a każdy dzień był ważny dla zaniedbanych działek.Zouga wyszarpnął strzelbę ze skórzanego olstra przy kolanie, wyjął z pasa nabój i wsunął go dokomory. Potem wsunął broń w olstro, nie odwodząc kurka. Traktował to jak zwykłe środkiostrożności, lecz przecież nie mógł wiedzieć, kim są zbliżający się ludzie.

Nawet jeśli mieli pokojowe zamiary, a ich cel nie różnił się od tego, który przyświecał Zoudze,musieli być uzbrojeni i nerwowi – tak nerwowi, że zamiast wędrować drogą z północy, podróżowalipo otwartej sawannie. Trzymali się razem dla bezpieczeństwa i Zouga wiedział, że po drodzeniepokoili ich czarni i biali: czarni na pewno próbowali zrabować im nędzny dobytek, a biali cośznacznie cenniejszego – możliwość wynajęcia się do pracy temu, kto najwięcej zapłaci.

W dniu, w którym Zouga podziękował Pickeringowi za naukę i zaczął się szykować do obrabianiaDiabelskich Działek na własny rachunek, stanął wobec problemu, który dręczył cały subkontynent.

Tylko czarni Afrykanie potrafili znieść warunki panujące w szybach. Tylko czarni gotowi bylipracować za tak niską stawkę, że wydobycie diamentów się opłacało, ale nawet ich żebracza stawkabyła wielokrotnie wyższa od tej, jaką mogli zaoferować Burowie z okolicznych minipaństewek.

Kopalnie diamentów ogołociły cały ten obszar z robotników w promieniu pięciuset mil; Burowiepatrzyli na to z taką samą niechęcią, z jaką patrzyli na samo gniazdo awanturników i poszukiwaczyfortuny, jakim była kopalnia.

Diamenty zniszczyły tradycyjny styl życia Burów; nie dość, że górnicy pozbawiali ich taniej siłyroboczej, pozwalającej rzetelnemu i pracowitemu rolnikowi utrzymać siebie i rodzinę na tej dzikiejziemi – robili także coś jeszcze, coś, co z punktu widzenia Burów było niewybaczalne, stałow sprzeczności z ich głęboko zakorzenionymi poglądami i zagrażało nie tylko ich gospodarstwom,lecz i życiu: płacili czarnym Afrykanom bronią.

Burowie stoczyli bitwy z Afrykanami nad rzekami Blood River i Mosega, tysiące razy stawali przyogrodzeniach obozowisk wrogów o świcie, najchętniej wybieranej przez nich godzinie ataku.Widzieli dym unoszący się nad swoimi płonącymi domostwami i zasiewami, wyruszali tropemskradzionych stad bydła, grzebali drobne, blade ciała swoich dzieci, z których krew wypłynęła przezstraszliwe, ziejące rany zadane assegai. Chowali je w Weenen – Miejscu Szlochów – i na innychprzeklętych, opuszczonych cmentarzach rozsianych po całej tej ziemi.

Page 38: Poszukiwacze przygód wilbur smith ebook

Płacenie czarnym bronią było ciosem wymierzonym w ich prawa i obrażało pamięć zmarłychbohaterów.

Właśnie z tych powodów uzbrojone grupy Burów wyruszały ze swoich minipaństeweki przeczesywały kraj i puste szlaki z północy, by nie pozwolić Afrykanom dotrzeć do kopalń i zmusićich do pracy na własnej ziemi.

Ale pięć szylingów tygodniowo i muszkiet po trzech latach zakontraktowanej pracy były pokusą,która sprawiała, że czarni wyruszali pieszo w kilkusetmilową podróż, na spotkanie setekniebezpieczeństw i uzbrojonych oddziałów wroga, byle tylko dotrzeć do kopalń.

Przybywali setkami, a mimo to wciąż było ich zbyt mało, by zapełnić głodne diamentowe szyby.Zouga i Jan Cheroot na próżno przeczesywali kopalnię. Każdy czarny Afrykanin miał podpisanąumowę i był zazdrośnie pilnowany przez swego pracodawcę.

– Zaproponujemy siedem szylingów i sześć pensów za tydzień – rzekł Zouga do Jana Cheroota.Tego samego dnia podpisali z pięcioma robotnikami umowę na wyższą stawkę i następnego przed

namiotem Zougi czekał tuzin dezerterów chętnych do pracy na nowych warunkach.Zanim Zouga zdążył sporządzić listę, stanął przed nim Neville Pickering.– Oficjalna wizyta, staruszku – mruknął przepraszająco. – Jako członek naszego zacnego Komitetu

Górniczego muszę panu zakomunikować, że stawka wynosi pięć szylingów, a nie siedem i sześćpensów.

Zouga otworzył usta, żeby zaprotestować, ale Pickering podniósł rękę i uśmiechnął się.– Nie, majorze. Pięć szylingów i ani pensa więcej.Zouga nie wątpił w potęgę władzy Komitetu Górniczego. Stosowanie się do edyktów tego ciała było

wymuszane najpierw ostrzeżeniem, potem biciem i wreszcie napaścią całej społecznościposzukiwaczy, która mogła zakończyć się spaleniem dobytku albo nawet linczem.

– Więc co mam zrobić, żeby zdobyć brygadę? – spytał Zouga.– To, co my wszyscy. Musi pan ruszyć się i poszukać jej sobie, zanim zrobi to inny górnik albo

wataha Burów.– Może będę musiał pojechać na północ aż nad rzekę Shashi – stwierdził sarkastycznie Zouga.Pickering skinął głową.– Niewykluczone.Uśmiechając się na wspomnienie tej pierwszej lekcji stosunków pracy w kopalni diamentów,

Zouga mocniej nasunął kapelusz na głowę i zebrał wodze.– Dobrze więc – mruknął. – Zaczynajmy rekrutację! – Wbił pięty w bok wałacha i wspiąwszy się po

zboczu parowu, wyjechał na otwartą równinę.Afrykanie znajdowali się pięćset jardów dalej; Zouga policzył ich szybko: szesnastu. Gdyby udało

się zebrać ich wszystkich, jutro o świcie mogliby ruszyć w drogę do kopalni. Szesnastu ludziwystarczyłoby do obrabiania Diabelskich Działek; w tej chwili przedstawiali oni dla Zougi taką samąwartość jak pięćdziesięciokaratowy diament. Szli gęsiego, truchtem charakterystycznym dla impi,zuluskich oddziałów bojowych. Nie było z nimi żadnych kobiet ani dzieci.

– Dobrze – powtórzył Zouga, powstrzymując lekko wałacha i zerkając w prawo.Jan Cheroot mknął przez sawannę, a Jordan sunął w tumanie kurzu pięćdziesiąt kroków za nim.

Z tej odległości nie wyglądał jak dziecko; można ich było wziąć za dwóch uzbrojonych jeźdźców. JanCheroot zataczał szerokie koło, próbując zajść czarnoskórych wędrowców od tyłu, zanim sięrozproszą, i wystawić ich swojemu bossowi.

Zouga zerknął w lewo i jęknął, widząc Ralpha zgiętego nisko nad szyją galopującego konia, zestrzelbą w dłoni. Miał nadzieję, że broń wciąż nie jest nabita, i żałował, że nie zakazał synowi jej

Page 39: Poszukiwacze przygód wilbur smith ebook

pokazywać. Jednak nawet w momencie gniewu poczuł przypływ dumy, patrząc, jak jego syn pędzi nakoniu. Chłopak był urodzonym jeźdźcem.

Powstrzymał znów wałacha, dając pozostałym czas na zamknięcie okrążenia i jednocześniepróbując zachowywać się tak, by jego zbliżanie się nie wyglądało zbyt dramatycznie. Wiedział, żeautochtoni wezmą ich za uzbrojony oddział o wojowniczych zamiarach; chciał rozwiać ich obawy,więc podniósł kapelusz i zamachał nim nad głową.

Jan Cheroot ściągnął wodze i dał znak Jordanowi, by zrobił to samo. Zajechali pieszą grupę od tyłuszerokim łukiem; Ralph osadził w miejscu klacz, która stanęła na tylnych nogach, potrząsającteatralnie łbem.

Autochtoni, którzy znaleźli się w środku, poruszali się szybko i w skoordynowany sposób, jakdobrze wyćwiczeni wojownicy.

Rzucili na ziemię tobołki ze zwiniętymi matami do spania, kociołkami i skórzanymi workamiz ziarnem, które nieśli na głowach, i utworzyli obronny krąg. Stali ramię przy ramieniu, tak że jednatarcza zachodziła na drugą; stalowe ostrza assegai połyskiwały w słońcu nad ich głowami.

Nie mieli na sobie pełnego oporządzenia wojennych oddziałów: spódniczek z małpich ogonów,płaszczy z futer pustynnych lisów, wysokich pióropuszy z piór strusi i ptaków wdów. Ale byliuzbrojeni, a tarcze, które wystawili naprzeciw zbliżających się jeźdźców, i błysk stali powiedziałyZoudze wszystko, co chciał wiedzieć. Od tych tarcz wzięła się nazwa plemienia: Matabele – LudDługich Tarcz.

Mała grupka mężczyzn stojących nieruchomo w słońcu i obserwujących nadjeżdżającego Zougępochodziła z plemienia najlepszych wojowników, jakich wydała Afryka. Znaleźli się prawie pięćsetmil na południe od granic swego kraju.

Wybrałem się na kuropatwy – pomyślał z uśmiechem Zouga – a w moją pułapkę wpadło stadoorłów.

Sto jardów od kręgu tarcz ściągnął wodze, lecz wałach, jakby wyczuwając napięcie, poruszył sięniespokojnie.

Długie tarcze zrobione były z nakrapianych, czarno-białych skór wołowych; każdy regimentMatabele miał inaczej wyglądające tarcze.

Zouga wiedział, że czerń i biel to barwy Inyati, regimentu Bawołów, i poczuł ukłucie nostalgii.Kiedyś induna dowodzący Inyati był jego przyjacielem; podróżowali razem przez porośnięte

akacjami równiny Matabelelandu, polowali i odpoczywali przy tym samym ognisku. Było to bardzodawno temu, podczas pierwszej wyprawy Zougi nad rzekę Zambezi, lecz wspomnienie było tak żywe,że z trudem zdołał się z niego otrząsnąć.

Podniósł prawą dłoń, rozkładając palce w uniwersalnym geście dobrej woli.– Wojownicy Matabele, widzę was! – zawołał w ich języku, tak płynnie, jakby był jednym z nich;

słowa łatwo znalazły drogę do jego ust.Zauważył lekkie poruszenie za tarczami; głowy zafalowały, gdy wypowiedział słowa powitania.– Jordan! – krzyknął.Młodszy syn zatoczył koło i osadził konia w miejscu obok Zougi. Teraz różnica między mężczyzną

i chłopcem stała się wyraźna.– Wojownicy króla Lobenguli, widzicie, że jedzie ze mną mój syn. – Żaden Matabele nie zabierał

na wojnę swoich dzieci. Krąg tarcz obniżył się o kilka cali i Zouga zobaczył ciemne, czujne oczystojących za nimi mężczyzn, lecz gdy tylko podjechał kilka kroków bliżej, tarcze natychmiast siępodniosły.

– Jakie wieści o Gandangu, indunie regimentu Inyati, który jest dla mnie jak brat? – zapytał Zouga.

Page 40: Poszukiwacze przygód wilbur smith ebook

Na dźwięk tego imienia jeden z wojowników rozsunął tarcze i wystąpił z kręgu włóczni.– Kto nazywa Gandanga swoim bratem?! – krzyknął czystym, młodym i mocnym głosem kogoś, kto

przywykł do władzy.– Jestem Bakela, Pięść. – Kiedy Zouga podał swoje imię w języku Matabele, zauważył, że

wojownik, z którym rozmawia, jest niewiele starszy od Ralpha. Był szczupły i miał prostą postawę,wąskie biodra i umięśnione ramiona, których z pewnością używał w niejednej bitwie. Zouga odgadł,że zabił już swojego pierwszego wroga, umoczył włócznię w jego krwi.

Młody Matabele ruszył teraz w stronę Zougi, przemierzając otwartą przestrzeń zwinnym krokiem;jego nogi pod krótką skórzaną spódniczką były długie i kształtne.

– Bakela – rzekł, zatrzymując się kilkanaście kroków od głowy wałacha. – Bakela – powtórzył,obnażając w uśmiechu białe, równe zęby, lśniące na szerokiej przystojnej twarzy. – To imię, którewyssałem z mlekiem matki, bo jestem Bazo, Topór, syn Gandanga, którego nazwałeś swoim bratemi który pamięta cię jako starego i dobrego przyjaciela. Poznałem cię po bliźnie na policzku i złotychwłosach w brodzie. Widzę cię, Bakelo.

Zouga zeskoczył z wałacha, zostawiając strzelbę w olstrze, i z szerokim uśmiechem podszedł domłodzieńca, by uścisnąć go za ramiona w geście czułego pozdrowienia.

Potem, z pięściami opartymi na biodrach, wciąż się uśmiechając, odwrócił się do Ralpha.– Jedź i spróbuj ustrzelić szpringboka albo jeszcze lepiej gnu. Dziś wieczorem będzie nam

potrzeba dużo mięsa.Ralph zareagował na polecenie głośnym okrzykiem i wcisnął pięty w boki klaczy, która znów

stanęła dęba, po czym ruszyła galopem, z rozwianą grzywą, stukając kopytami. Jan Cheroot, nieczekając na rozkaz, pociągnął za grzywę swoją kościstą szkapę i ruszył za chłopakiem.

Wrócili o zmierzchu. Znaleźli rzadką zwierzynę: byka elanda, tak starego, że jego szyja i łopatkibyły prawie niebieskie, a fałd skóry na szyi prawie zamiatał ziemię między jego grubymi przedniminogami.

Rozmiarami przypominał rozpłodowego byka, pierś miał krągłą jak baryłka z drewna dębowego;Zouga ocenił, że waży niewiele mniej niż tonę, bo był ogromny i miał gładką skórę; w komorzepiersiowej musiał mieć ogromną ilość białego tłuszczu, a pod lśniącą skórą grubą warstwę żółtegosadła. Wojownicy Matabele uderzyli swoimi assegai w tarcze i krzyknęli z radości na jego widok.

Byk parsknął, słysząc hałas, i puścił się lekkim galopem, próbując uciec, ale Ralph zajechał mudrogę; po przebiegnięciu stu jardów zwierzę zmęczyło się, zwolniło do truchtu i pozwoliło sięskierować w stronę grupy mężczyzn.

Ralph ściągnął wodze, wyjął nogi ze strzemion i zeskoczył na ziemię; lądując na palcach na zieminiczym kot, podniósł sztucer i niemal w tej samej chwili wypalił.

Łeb byka podskoczył, jego ogromne błyszczące oczy zamrugały konwulsyjnie, gdy pocisk trafiłmiędzy nie, w sam środek. Zwierzę z głuchym łoskotem runęło na ziemię, która aż zadrżała.

Matabele rzucili się ku ogromnemu cielsku jak wataha dzikich psów. Posługiwali się swoimiostrymi assegai jak tasakami; każdy chciał się dobrać do najsmakowitszych kąsków: flaczków,wątroby, serca i słodkiego białego tłuszczu.

Matabele opychali się tłustym mięsem elanda. Smażyli flaczki na węglach i nadziewali kawałkiwątroby, sadła i soczystego serca na białe gałązki akacji, obdarte ze skóry; topiący się tłuszczskwierczał i pryskał na mięsie.

– Nie ubiliśmy niczego od dnia, w którym wyszliśmy z lasu – rzekł Bazo, wyjaśniając, dlaczego

Page 41: Poszukiwacze przygód wilbur smith ebook

mają takie apetyty. Mimo że na pustyni roiło się od stad szpringboków, trudno było je dogonićpieszemu myśliwemu, uzbrojonemu tylko we włócznię. – Bez mięsa brzuch mężczyzny jest jakwojenny bęben, pełen hałasu i wiatru.

– Oddaliliście się od Matabelelandu – zauważył Zouga.– Żaden Matabele nie zapuścił się tak daleko od czasu starego króla, który poprowadził plemię na

północ przez Limpopo, a wtedy nawet twój ojciec, Gandang, był dzieckiem.– My pierwsi wybraliśmy się w taką podróż – potwierdził z dumą Bazo. – Jesteśmy ostrzem

włóczni.Wojownicy podnieśli głowy; na ich twarzach odbiła się duma. Wszyscy byli młodzi; najstarszy

z nich miał zaledwie kilka lat więcej od Bazo, a żaden nie przekroczył dziewiętnastu.– Dokąd was ta podróż prowadzi? – spytał Zouga.– Do cudownego miejsca na południu, z którego mężczyzna wraca z wielkimi skarbami.– A jakie to skarby? – zainteresował się Zouga.– Takie – odparł Bazo, wyciągając rękę w stronę Ralpha, który siedział oparty o siodło jak

o poduszkę, dotykając wypolerowanej kolby karabinu Martini-Henry, wystającej z pochwy. –Isibamu, strzelby!

– Strzelby? – zdziwił się Zouga. – Amadoda z plemienia Matabele ze strzelbą? – W jego głosiezabrzmiała lekka kpina. – Czyż to nie assegai jest bronią prawdziwego wojownika? Przez chwilęBazo spoglądał na niego z konsternacją, lecz zaraz odzyskał rezon.

– Dawne zwyczaje nie zawsze bywają najlepsze – odparł. – Starcy mówią nam, że tak, aby młodziuważali ich za mędrców. Jego towarzysze siedzący wokół ogniska pokiwali głowami i mruknęliz aprobatą.

Bazo najwyraźniej nimi dowodził, mimo że najmłodszy. Jako syn Gandanga był bratankiem królaLobenguli i wnukiem samego króla Mzilikaziego. Szlachetne pochodzenie zapewniało mupierwszeństwo, lecz nie ulegało też wątpliwości, że chłopak jest sprytny i inteligentny.

– Aby zarobić na strzelby, których pragniecie, mężczyzna musi ciężko pracować w głębokimwykopie w ziemi – powiedział Zouga. – Dzień w dzień przez trzy lata musi wylewać tykwy potu,zanim dostanie zapłatę w postaci strzelby.

– Słyszeliśmy o tym – odrzekł Bazo, kiwając głową.– Zatem dostaniecie doskonałe strzelby na koniec tych trzech lat, każdy z was. Ja, Bakela, Pięść,

daję wam na to moje słowo.

Przybyciu do kopalni nowej grupy rdzennych Afrykanów towarzyszyła pewna ceremonia, rodzajinicjacji: czarni robotnicy biegali w szeregu wzdłuż drogi, wystrojeni w wyrzucone przez białychczęści ubrań, co miało świadczyć o tym, że są światowcami.

Przebiegając obok, szydzili z nowo przybyłych braci:– Patrzcie, pawiany ze wzgórz!– Gdzie tam! Pawiany są przebiegłe, oni nie mogą być pawianami – wołali inni starzy robotnicy,

obrzucając nowych śmieciami.Oddział Bazo był pierwszą grupą Matabele, która dotarła do kopalni. Język Matabele jest prawie

identyczny z językiem Zulusów i bardzo blisko spokrewniony z południowym dialektem Xhosa. Bazo,który rozumiał każde skandowane słowo, cichym, lecz bardzo poważnym głosem wydał swojejgrupce jakiś rozkaz.

Matabele rzucili na ziemię maty. Długie tarcze stuknęły o siebie, szerokie ostrza assegai zalśniły

Page 42: Poszukiwacze przygód wilbur smith ebook

w słońcu. Wyzwiska i szydercze śmiechy zamilkły w jednej chwili. W ich miejsce pojawiło sięzdziwienie i strach.

– Manje! Teraz! – syknął Bazo.Kiedy krąg tarcz eksplodował, tłum czarnych robotników rozpierzchł się w panicznej ucieczce.Zouga obserwował szarżę z grzbietu wałacha jak z loży. Nie miał wątpliwości co do tego, że jest to

niebezpieczny moment. Atak nawet tak małego oddziału Matabele mógł zakończyć się krwawą rzeziąnieuzbrojonych czarnych robotników.

– Bazo! Kawulisa! Powstrzymaj ich! – ryknął, wjeżdżając na koniu przed szereg skórzanych tarczi śmiercionośnej stali.

Ci, którzy jeszcze przed chwilą kpili z nowicjuszy, umykali z głowami lękliwie odwróconymi dotyłu i wytrzeszczonymi oczami, krzycząc z przerażenia. Potykali się jeden o drugiego i padali na żwir.Tęgi czarnoskóry robotnik, ubrany w o wiele za małe brudne bryczesy i kilka rozmiarów za dużąmarynarkę od smokingu, wpadł na ścianę jednej ze stojących wzdłuż drogi chat, w której mieszkałktóryś z mniej zamożnych poszukiwaczy diamentów. Płócienna ściana domu pękła pod naporem jegociała, a strzecha zawaliła się, przykrywając go całkowicie stosem suszonej trawy i prawdopodobnieratując mu życie, gdyż w tej właśnie chwili ostrze assegai wojownika Matabele znalazło się o cale odnaprężonego szwu jego bryczesów.

Bazo zadął tylko raz w rogowy gwizdek wiszący na rzemieniu na jego szyi i wojownicyznieruchomieli. Szarża została momentalnie przerwana, Matabele odwrócili się i ruszyli truchtem doporzuconych tobołków, uśmiechnięci od ucha do ucha. Znów stanęli w szyku, a Bazo wysokim,dźwięcznym głosem zaintonował wojenną pieśń Inyati:

Spójrz na wojenne tarcze czarne jak noc, białe jak burzowe chmury w południe…

Stojący za nim wojownicy podchwycili gromko:

Czarne jak byk Inyati, białe jak czaple, które niesie na grzbiecie…

Przybycie małego oddziału wojowników do obozowiska poszukiwaczy diamentów zamieniło sięw triumfalną defiladę. Jadący na ich czele Zouga poczuł się jak rzymski cesarz.

Ale żaden z młodych wojowników nigdy nie trzymał w ręku oskarda ani nie podniósł szpadla. JanCheroot musiał wkładać im narzędzia w dłonie i układać palce na uchwytach, przez cały czaspomrukami wyrażając pogardę dla takiej ignorancji. Nauczyli się nimi posługiwać w ciągu kilkuminut, a ich gładkie czarne mięśnie, przygotowane do walki i wyćwiczone w boju, zamieniły jew śmiercionośną broń. Matabele atakowali żółtą ziemię, jakby to był największy wróg.

Kiedy dwóch z nich stanęło po raz pierwszy w życiu przed taczką, podnieśli ją razemz zawartością. A gdy Ralph pokazał im, jak należy się nią posługiwać, ucieszyli się niczym dzieci.

– Czy nie mówiłem, że pokażę wam wiele cudów? – spytał zadowolony z siebie Bazo.Byli grupą bardzo zdyscyplinowanych młodych ludzi od dzieciństwa przyzwyczajonych do życia

w wiosce, w której panowała ściśle określona struktura rodzinna, a potem, po osiągnięciu dojrzałości,do wspólnych ćwiczeń i zespołowego działania w walce.

Jednocześnie panował wśród nich duch zaciekłej rywalizacji: przy każdej okazjiwspółzawodniczyli ze sobą, starając się dowieść swojej siły lub umiejętności.

Wiedząc o tym wszystkim, Zouga podzielił Matabele na cztery brygady po czterech mężczyzn,których nazwy pochodziły od nazw ptaków: Żurawie, Jastrzębie, Dzierzby, Khorhaany. Co tydzieńbrygada, która osiągnęła najlepszy wynik w wydobyciu żwiru, miała prawo nosić we włosach piórawybranego ptaka; poza tym dostawała podwójną porcję mięsa z kukurydzą i twala, afrykańskiego

Page 43: Poszukiwacze przygód wilbur smith ebook

piwa ze sfermentowanego prosa. Zamienili pracę w zabawę.To i owo trzeba było zmienić i skorygować. Matabele byli hodowcami bydła, całe ich życie było

poświęcone hodowli, ochronie i powiększaniu stad, nawet jeśli odbywało się to kosztem mniejwojowniczych sąsiadów. Ich stałą dietę stanowiła wołowina i maas, mleko zaprawione sokiemkalabasy.

Wołowina była w kopalni drogim produktem, a Matabele z nieukrywaną odrazą spoglądali natłustą, włóknistą baraninę, którą dostarczał im Zouga. Ale ciężki wysiłek fizyczny poprawia apetyt,więc po kilku dniach jedli ją – jeśli nie z przyjemnością, to przynajmniej bez skarg.

Również w ciągu tych paru dni rozdzielono obowiązki i każdy robotnik nauczył się wykonywaćswoje zadanie.

Jana Cheroota nie dało się nakłonić do zejścia w głąb szybu.– Ek is nie ’n meerkat nie – oświadczył wyniośle łamanym holenderskim kolonii z Przylądka

Dobrej Nadziei. – Nie jestem mangustą, nie żyję w ziemnej norze.Zouga potrzebował jednak także zaufanego człowieka przy stołach sortowniczych i tam właśnie

zajął honorowe miejsce Jan Cheroot. Przykucnął nad połyskującą kupką przepuszczanego przez wodężwiru; skąpa bródka podkreślała trójkątny, orientalny kształt jego twarzy z wysokimi policzkamii skośnymi oczyma osadzonymi w pajęczynie zmarszczek.

Szybko dostrzegał mydlany połysk szlachetnych kamieni w stosie żwiru, lecz inna para oczuokazała się jeszcze szybsza i bystrzejsza. Zwykle to kobiety były najlepszymi sortowaczkami, alemały Jordan błyskawicznie udowodnił, że ma nieprawdopodobny talent do wyławiania wzrokiemdiamentów, bez względu na ich wielkość i kolor.

To właśnie on zauważył pierwszy diament w pierwszej porcji przesianego piasku. Był to maleńkikamień o wadze jednej piątej karata, mający barwę ciemnego koniaku, więc Zouga wątpił, czy torzeczywiście diament. Ale kiedy pokazał go doświadczonemu poszukiwaczowi, ten potwierdziłi zaproponował za niego trzy szylingi.

Potem już nikt nie kwestionował umiejętności Jordana; w razie wątpliwości pokazywano mukamień. W ciągu tygodnia został głównym sortowaczem na Diabelskich Działkach.

Siadywał naprzeciwko Jana Cheroota na niskim metalowym stołeczku; był niemal tego samegowzrostu co Hotentot. Nosił ogromne sombrero z plecionych włókien kukurydzy, chroniące jegodelikatną brzoskwiniową skórę przed słońcem, i sortował żwir, jakby to była zabawa, która nigdy gonie nudziła. Zaciekle współzawodniczył z Janem Cherootem i za każdym razem, gdy spostrzegałdiament, wydawał piskliwy okrzyk podniecenia; jego drobne dłonie śmigały w żwirze niczym dłoniepianisty po klawiszach.

Zouga znalazł nauczycielkę dla Ralpha i Jordana. Była to żona luterańskiego kaznodziei, kobietaz pulchnymi piersiami i miłą twarzą; stalowoszare włosy nosiła zaczesane do tyłu w ogromny kok.Pani Gander była jedyną nauczycielką w promieniu pięciuset mil; przez kilka godzin każdego rankauczyła niewielką grupę dzieci górników; lekcje czytania, pisania i arytmetyki odbywały się w małymkościółku z galwanizowanej blachy, stojącym na tyłach placu targowego.

Był to codzienny rytuał, do którego Zouga zmuszał Ralpha groźbami, Jordan natomiast pędził nalekcje z takim samym entuzjazmem jak do stołu sortowniczego po szkole. Dzięki swojej anielskiejurodzie i zainteresowaniu słowem pisanym, które zaszczepiła w nim Aletta, od razu stał sięulubieńcem pani Gander.

Nauczycielka nie próbowała ukrywać swojej sympatii. Mówiła do niego „Jordie, kochanie”

Page 44: Poszukiwacze przygód wilbur smith ebook

i wyznaczyła do ścierania tablicy, co było zaszczytem, za który tuzin pozostałych uczniów miałoochotę wydrapać mu jego śliczne, anielskie oczy ocienione gęstymi rzęsami.

Na lekcje do pani Gander chodziło dwóch bliźniaków, twardych synów twardego górnikaz australijskich kopalni opali, któremu się nie poszczęściło. Mieli ogolone głowy z powoduzagrożenia wszami i chodzili boso, bo ich ojciec obrabiał ubogą działkę na wschodnim krańcukopalni; nosili wyblakłe, połatane bryczesy na szelkach i postrzępione koszule. Henry i DouglasStewartowie stanowili dobraną parę, działającą w idealnym porozumieniu. Potrafili zażartowaćokrutnie, ale tak cicho, że pani Gander nic nie słyszała, i dać łokciem kuksańca lub pociągnąć zawłosy tak szybko, że nie mogła tego zauważyć.

Jordan stał się ich naturalną ofiarą. Ochrzcili go „Jordisia” i lubili ciągnąć za miękkie, delikatneloczki; jego łzy sprawiały im ogromną satysfakcję, zwłaszcza gdy uświadomili sobie, że chłopiec jestzbyt dumny, by zwrócić się do starszego brata o ochronę.

– Powiedz pani Gąsiorek1, że boli mnie brzuch – rzekł Ralph do Jordana – i tata nie kazał mi iść doszkoły.

– Dokąd idziesz? – zapytał Jordan brata. – Co będziesz robił?– Zajrzę do gniazda, może młode są już gotowe. – Ralph odkrył gniazdo raroga górskiego na

krawędzi skalistego kopje pięć mil od obozowiska górników przy drodze na Przylądek DobrejNadziei. Zamierzał zabrać młode sokoły i wyćwiczyć je do polowań. Ralph zawsze miał ekscytująceplany; był to jeden z wielu powodów, dla których Jordan go uwielbiał.

– Pozwól mi ze sobą iść, proszę cię, Ralph.– Jesteś jeszcze zbyt mały, Jordie.– Mam prawie jedenaście lat.– Ledwie skończyłeś dziesięć – poprawił go z wyższością Ralph.Jordan wiedział z doświadczenia, że spieraniem się nic z bratem nie wskóra.Przekazał kłamstwo Ralpha takim słodkim głosikiem, tak niewinnie mrugając rzęsami, że pani

Gander nawet nie przyszło do głowy wątpić w jego słowa. Ale bracia Stewartowie szybko wymieniliporozumiewawcze spojrzenia.

Za kościołem stała latryna, dawna budka strażnicza z karbowanej blachy, w której umieszczonodrewnianą skrzynię z owalnym wycięciem nad kubłem z galwanizowanej stali. Upał sprawiał, żew maleńkiej kabinie było jak w piecu, a zawartość kubła błyskawicznie „dojrzewała”. Bliźniacynakryli tam Jordana w czasie porannej przerwy.

Złapali go każdy za jedną kostkę i stanęli nad drewnianym siedziskiem; Jordan wisiał głową w dółnad otworem, trzymając się rozpaczliwie desek, a oni próbowali wcisnąć jego głowę i ramiona dowypełnionego ekskrementami kubła.

– Nadepnij mu na palce – wysapał Douglas.Jordan nieoczekiwanie stawił im opór. Douglas miał czerwoną krechę od zadrapania na szyi;

musieli użyć całej siły, żeby rozsunąć szczęki chłopca zaciśnięte na kciuku Henry’ego. Obrażeniazmieniły nastawienie bliźniaków. Zaczęli ze śmiechem – złośliwym śmiechem – ale później stali sięgniewni i okrutni. Ich poczucie godności ucierpiało równie boleśnie jak ciała.

– Zamknij się, ty maminsynku! – wydusił Henry, za radą brata stawiając kanciasty obcas buta nakostkach Jordana, który bronił się i kopał, krzycząc z bólu i przerażenia.

Przeciwko ich połączonej sile nawet najzacieklejszy opór Jordana nie mógł nic dać. Paznokciamizdzierał białe drzazgi z siedziska, krzycząc histerycznie, lecz jego głowa była coraz niżej. Po chwili

Page 45: Poszukiwacze przygód wilbur smith ebook

duszący smród ścisnął mu gardło i stłumił krzyki.Gdy poczuł, że zimne fekalia dotykają jego złotych loków, drzwi latryny otwarły się gwałtownie

i pojawiła się w nich postać pani Gander.Nauczycielka przez chwilę patrzyła z niedowierzaniem, a potem ogarnął ją straszliwy gniew. Jej

prawa ręka, wyrobiona od zagniatania ciasta na chleb i prania, strzeliła do przodu, zadając półkolistycios, który rzucił obu bliźniaków w kąt latryny. Pani Gander podniosła Jordana, trzymając go naodległość ramienia; zaczerwieniła się i zmarszczyła z powodu smrodu dochodzącego z jego włosów.Biegnąc, krzyknęła do męża, żeby przyniósł wiadro cennej wody i żółto-czerwone, nakrapiane mydło.

Pół godziny później od Jordana zalatywało mydłem dezynfekującym, a jego wysuszone przezsłońce włosy wyglądały jak błyszcząca aureola. Zza zamkniętych drzwi zakrystii dochodziły wrzaskibliźniaków na przemian z odgłosami uderzeń ratanowej laski wielebnego Gandera. Jego żona raz poraz zachęcała go do większego wysiłku.

Wokół zrytych resztek Colesberg Kopje wyrósł miniaturowy łańcuch pagórków stworzonych rękączłowieka. Był to piasek z kołysek do przesiewania urobku, wyrzucany na otwartym terenie pozagranicą osady. Niektóre z tych sztucznych wzniesień miały już dwadzieścia stóp wysokościi tworzyły jałowe środowisko, w którym nie chciały rosnąć ani drzewa, ani trawa. Znaczyła je siatkawąskich ścieżek, które powstały dzięki codziennym wędrówkom setek czarnych robotników dokopalni.

Skrót między luterańskim kościołem i siedliskiem Zougi wiódł właśnie jedną z tych ścieżek;w ciszy panującej w gorące południe robotnicy wciąż przebywali w szybach, wzgórza byłyopuszczone. Słońce wisiało pionowo nad ziemią, kładły się na niej tylko wąskie czarne paski cieniapod kopcami żwiru. Jordan biegł zakurzoną ścieżkąz oczyma zaczerwienionymi od łez upokorzeniai piekącymi od dezynfekującego mydła.

– Cześć, Jordisia.Jordan natychmiast rozpoznał ten głos i stanął w miejscu jak wryty. Mrużąc oczy przed słońcem,

spojrzał na wierzchołek jednego z kopców żwiru obok ścieżki.Na tle bladobłękitnego nieba widać było sylwetkę jednego z bliźniaków. Stał z zaciśniętymi

kciukami i ogoloną głową wypchniętą do przodu; jego oczy z rzadkimi, pozbawionymi kolorurzęsami wyglądały jak oczy drapieżnej fretki.

– Wygadałeś, siusiumajtku – rzucił oskarżycielskim tonem.– Nikomu nic nie wygadałem – zaprzeczył niepewnym, piskliwym głosem Jordan.– Wrzeszczałeś. To tak samo, jakbyś wygadał. A teraz znów będziesz wrzeszczał, ale nikt cię nie

usłyszy, siusiumajtku.Jordan odwrócił się błyskawicznie i popędził rozpaczliwie, jak gazela ścigana przez geparda. Nie

zrobił jednak nawet dziesięciu kroków, gdy drugi z bliźniaków ześliznął się ze zbocza po sypkimżwirze chroboczącym pod jego bosymi stopami i wylądował dokładnie naprzeciwko Jordana,z krzywym uśmiechem i rękami rozłożonymi w geście powitania.

Starannie zastawili pułapkę. Osaczyli go na wąskiej ścieżce, w miejscu, gdzie żwirowe zbocza byłynajwyższe. Jeden z bliźniaków zsunął się zręcznie za plecami Jordana, utrzymując równowagę namałej lawinie żwiru, aż jego bose stopy zatrzymały się na samym dole.

– Jordisia! – zawołał.– Jordisia! – powtórzył jak echo jego brat.Zbliżali się powoli z obu stron, rozkoszując się myślą o czekającej ich zabawie. Henry zachichotał

Page 46: Poszukiwacze przygód wilbur smith ebook

prawie bezgłośnie.– Małe dziewczynki nie powinny mleć jęzorami.– Nie jestem małą dziewczynką – szepnął Jordan, cofając się przed nim.– Więc nie powinieneś mieć loczków, bo tylko dziewczynki mają loczki. – Douglas sięgnął do

kieszeni i wyciągnął scyzoryk z kościaną rączką. Zębami otworzył ostrze. – Zrobimy z ciebiechłopczyka, Jordisia.

– A potem nauczymy cię, że nie wolno mleć ozorem. – Henry wyciągnął rękę zza pleców. Trzymałw niej gałąź akacji, z której zerwał liście, ale kolce zostawił. – Zrobimy ci to samo, co Gąsior zrobiłnam. Po piętnaście razów na każdego. Czyli dostaniesz trzydzieści, Jordisia.

Jordan wpatrywał się w gałąź z chorobliwą fascynacją. Była dwa razy grubsza od męskiego kciukai wyglądała raczej jak pałka niż rózga; na niewielkich zgrubieniach szorstkiej czarnej kory wyrastałypółcalowe kolce. Henry machnął gałęzią na próbę i syknął jak żmija.

Ten odgłos pobudził Jordana, który zrobił zwrot i skoczył na wysoki stok tuż obok. Żwir usunął sięzdradliwie spod jego stóp, musiał więc użyć rąk, żeby wdrapać się na szczyt.

Bliźniacy zawyli z podniecenia jak stado dzikich psów przed polowaniem i rzucili się w pościg pomiękkim, zapadającym się zboczu.

Ciężar ich ciał sprawiał, że przy każdym kroku zapadali się powyżej kostek, więc Jordan, lżejszy,w dodatku unoszony strachem, dotarł na szczyt pagórka wcześniej. Z pobladłą twarzą w milczeniupopędził po płaskim wierzchołku, jeszcze bardziej zwiększając przewagę nad bliźniakami.

Henry złapał w biegu kamień, bryłę kwarcu wielkości swojej dłoni, i cisnął go, wykorzystując siłęrozpędu. Pocisk przeleciał o cal od ucha Jordana, który skrzywił się i jęknął; stracił równowagę,potknął się nad krawędzią pagórka i stoczył po stromym stoku.

Page 47: Poszukiwacze przygód wilbur smith ebook

Niniejsza darmowa publikacja zawiera jedynie fragmentpełnej wersji całej publikacji.

Aby przeczytać ten tytuł w pełnej wersji kliknij tutaj.

Niniejsza publikacja może być kopiowana, oraz dowolnierozprowadzana tylko i wyłącznie w formie dostarczonej przezNetPress Digital Sp. z o.o., operatora sklepu na którym możnanabyć niniejszy tytuł w pełnej wersji. Zabronione sąjakiekolwiek zmiany w zawartości publikacji bez pisemnej zgodyNetPress oraz wydawcy niniejszej publikacji. Zabrania się jej od-sprzedaży, zgodnie z regulaminem serwisu.

Pełna wersja niniejszej publikacji jest do nabycia w sklepieinternetowym HTTP://E-KSIAZKA24.PL.