sabałowe czasy - stanisław nędza-kubiniec

233
Tak mi raz prawił stary Fatla, kiedy to w je- sienne, słoneczne południe siedzieliśmy w uboczy Blachówki na kępie pod cienistym jaworem, z któ- rego sypało się na ziemię zeschłe liście. Fatla miał już parę lat ponad dziewięćdziesiątek, a że chłop był pamiętliwy, dużo słyszał i widział w swoim życiu, gadka z nim była przyjemna i chcia- ło się go słuchać. Przed naszymi oczami kąpiące się w słońcu regle grały wszystkimi kolorami jesieni. Żółciły się i złociły modrzewie i jawory, krwawiła jarzębina i buki. Tylko smreki utrzymały jeszcze swoją soczystą ciemną barwę. Na grani Giewontu

Upload: maria-las

Post on 11-Aug-2015

315 views

Category:

Documents


2 download

TRANSCRIPT

Page 1: Sabałowe czasy - Stanisław Nędza-Kubiniec

Tak mi raz prawił stary Fatla, kiedy to w je-sienne, słoneczne południe siedzieliśmy w uboczy Blachówki na kępie pod cienistym jaworem, z któ-rego sypało się na ziemię zeschłe liście.

Fatla miał już parę lat ponad dziewięćdziesiątek, a że chłop był pamiętliwy, dużo słyszał i widział w swoim życiu, gadka z nim była przyjemna i chcia-ło się go słuchać. Przed naszymi oczami kąpiące się w słońcu regle grały wszystkimi kolorami jesieni. Żółciły się i złociły modrzewie i jawory, krwawiła jarzębina i buki. Tylko smreki utrzymały jeszcze swoją soczystą ciemną barwę. Na grani Giewontu

Page 2: Sabałowe czasy - Stanisław Nędza-Kubiniec

usiadła błyskotliwa południca i jak w lustrze odbi-jała długie słoneczne promienie. Wszystkie żleby i piarżyste usypiska wydawały się lecącymi w prze-paść potokami żywego srebra.

Fatla, grzejąc wyschłe od starości ciało w cieple opierającego się mocno o ubocz słońca, przypominał sobie dawno przeszłe czasy i ludzi. Sam się bowiem też zabierał do odejścia:

— Drzewiej... downo... Jesce nie było tej płani chałup na dole — pokazał ręką na Zakopane — i ty-le ludzi drogami nie chodziło, co teraz. Jesce ludzie pod reglami nie żyli, pól oranych nie było jak dziś, a wsędyj rósł stary las. Pustać. I tu na ubocy Gu-bałówki, i hań w dolinie, ka dziś ozłozyło sie całe Zokopane i Kościelisko:

...wsędyj las, cierny bór, urodzoł buk z jedlicom. Smereki dzierżyły wtór. Dźwierz dziki żył w huściawie. Niedźwiedzie gazdowały, ryś ostry i wilk siwy gazdówki pilnowały. Gwarzył las, sumiała woda — niebieski śklił sie dak, włócył sie borem smętek — królowoł zimny strąk...

Ale z czasem i człowiek się zjawił na tym pustko-wiu. Najprzód śmiały myśliwiec, zagnawszy się za zwierzyną, przedzierał się przez gęściawę boru z łu-kiem cisowym i kołczanem pełnym strzał, na ramie-niu a z ostrym oszczepem w dłoni, oglądał się bystro, wszystkowidzącym wzrokiem węszył za zdobyczą. Zwierzyny tu było dosyć i łów był znakomity.

Za łowcą z biegiem czasu pojawił się pasterz. Mieszkańcy gorczańskich dziedzin, Obidowej i Ochotnicy, potomkowie pasterskich Wołochów i na ich prawie osiadli w Polsce, szukali soczystych pa-

6

Page 3: Sabałowe czasy - Stanisław Nędza-Kubiniec

stwisk w Tatrach, które były widne z daleka i każdą wiosną, gdy śniegi w górach stajały, gnali tam swo-je stada na wypas. Stary las napełniał się gwarem.

Zbyrczały kłapacze zawieszone na szyjach bydląt i owiec; szczekały białe, kudłate psy, stróże stada; porykiwało bydło, beczały skubiące w biegu leśną trawę owce. Kierdel prowadzili juhasi, wałaskim obyczajem odziani w kożuchy obrócone do góry wło-sem, lniane koszule czarne i błyszczące od wygoto-wania w owczym maśle, sukienne portki i kierpce z wyprawnej krowiej skóry. Uzbrojeni byli tak samo jak myśliwi, a to dla obrony swojego stada przed dzikim drapieżczym zwierzem, jak również takim samym człowiekiem, który czyhał, aby coś urwać ze stada, gdyby się dało. W rękach mieli siekiery o wą-skich ostrzach i długich toporzyskach, które to rąba-nice w rękach juhaskich były straszną bronią przy walce wręcz, a przydawały się i do pracy. Czy to do rąbania sucharzyny na ognisko, które musiało wiecz-nie płonąć, czy też przy grodzeniu pasterskiego obejścia.

Na przedzie jechał konno stary baca, przywódca pasterzy, prowadząc swoją gromadę na Halę Pyszną czy Tomanową, gdzie mieli przebywać do twardej jesieni. Jadąc oglądał się wokół, aby nie zmylić leś-nej ścieżki, a jednocześnie mruczał starodawne za-klęcia do mocnych bogów, by lato było pogodne i że-by można było stado szczęśliwie wypaść. Z tyłu szły konie, prowadzone przez kobiety, a objuczone pa-sterskim sprzętem. Do drewnianych wysokich siodeł były przyczepione miedziane kotły, okrągłe obonie na mleko, gielety do dojenia i inny sprzęt potrzebny pasterzowi. W zgiełku prowadzonego kierdela któ-ryś z juhasów zawiódł dzikim głosem:

7

Page 4: Sabałowe czasy - Stanisław Nędza-Kubiniec

Wysoko na Pysnej kosiar murowany, wykrzesany w turni, napośród polany...

I znowu upłynęło sporo czasu, zanim podtfcatrze zo-baczyło nowy rodzaj lodzi. Czy już rolnicy? Gazdo-wie przybyli tutok? Nie. Prędzej przed nimi trafili tu górnicy i hutnicy.

Ostrymi oskardami zaczęli hawirze wkopywać się w głąb gór i z głębokich bani wydobywać śrebelną i żelazną rudę. W dolinach Kościeliskiej, Chochołow-skiej oraz w dolinie Potoku Bystrego zapłonęły licz-ne gwarkowskie piece do wytopu metali. Za ha-wirzami i gwarkami przybyli uhlorze dla wytopu węgla z drzewa, rębacze drewna oraz woźnice rudy. Puszcza jęknęła stokrotnym głosem pod uderzeniem siekier, upadły, zdawało się dotąd, nieprzeżyte olbrzymy leśne i wyniosłymi czubami uderzyły 0 ziemię. Do puszczy wdarł się z żelazem człowiek 1 zaczął w niej po swojemu, niszczycielsko gazdo-wać.

A działo się to z woli i rozkazania jego miłości króla polskiego, siedzącego na swojej stolicy w Kra-kowie, Aleksandra Jagiellończyka. Chciał on swoją koronę wzbogacić skarbami, które według wierzenia ludzkiego miały się obficie znajdować w głębi ta-trzańskich gór.

O sprawie tej w kościeliszczańskim rodzie Stop-ków-Brzyskowych, którzy przez kilka pokoleń robili w baniach tatrzańskich jako hawirze, taka utrzyma-ła się tradycja — legenda, opowiadana z ojca na syna:

Przyjechał młody król Aleksander, syn Kazimie-rza, z dalekiej Litwy na stolec królewski po śmierci

8

Page 5: Sabałowe czasy - Stanisław Nędza-Kubiniec

swojego brata, który mu ten stolec zostawił. Cniło mu się w tym Krakowie bardzo, bo był przyzwycza-jony do litewskich borów i lasów, i szukał uciechy w różnych zabawach, które mu jego dworzanie urzą-dzali. Ponieważ prawie nadszedł czas najkrótszej nocy, zapragnął król obchodzić Kupałę starym oby-czajem. Kazał przygotować za Krakowem na górze Bronisławy drzewa na sto ognisk, fakieł i łuczyw co niemiara, a także dla większej uciechy jadła i na-pitku do woli. Miała to być królewska zabawa, ja-kiej Kraków dawno nie oglądał. Wybrało się na nią mnogo ludzi, wyległo prawie całe miasto. I bogate mieszczaństwo, i szlachta — słowem nieprzeliczone tłumy obojga płci.

Król zjawił się z całym dworem, w otoczeniu ry-cerstwa i swoich rajców. Zapłonęły stosy drzewa, zaświeciły się fakły, które trzymali w rękach mło-dzieńcy ze szlacheckich rodów, poprzebierani za róż-ne dziwaczne maszkary. Zrobiło się widno jak w dzień. Zagrała kapela królewska i zaczęły się tań-ce i różne igry. Przeskakiwano ogniska, śpiewano wesołe pieśni i bawiono się do samego rana. Letnia noc szybko przeszła, jakieby jej nie było.

Gdy świtało już, zebrani zaczęli się rozchodzić, a został tylko król ze swoim orszakiem. Odpoczywał po wesoło spędzonej nocy przy dogasającej wa' ze. Z tej to góry, gdy już dobrze widno się zrobiło, oglądnąwszy się dookoła król zobaczył daleko na po-łudniu, za ogromnymi lasami, zalegającymi całe po-górze, zębate turnie Tatr. Król miał sokole oko my-śliwego. Zadziwiony niezwykłą pięknością widoku, zapytał stojącego obok siebie siwego podskarb go Bonera:

9

Page 6: Sabałowe czasy - Stanisław Nędza-Kubiniec

— Mój ty - waszmość, cóż to hań daleko tak się srebrzy, aż oczy bolą patrzeć?

— Najjaśniejszy królu, to przecież Tatry, połud-niowa ściana polskiego państwa. Za nimi to już Uhry, dzierżawa twojego brata, Władysława.

— Gdym był maleńkim chłopięciem i chodziliśmy z magistrem Długoszem na wycieczki, widziałem z sandeckich gór Tatry. Wydały mi się tedy ogromniejsze — rzekł król.

—1 Ogromne to góry te Tatry, sięgające czołami niebios — odparł podskarbi. — Ale nie w tym jest rzecz. Doszły mię wiarygodne słuchy, że w górach tych znajdują się obfite skarby szlachetnych rud. Srebło, miedź, żelazo i złoty piasek w potokach.

— To masz, waszmość, jako podskarbi mój koron-ny, duchem pomyśleć, aby tymi skarbami Koronę naszą wzbogacić i pusty skarb monetą szlachetną napełnić. Taki rozkaz ci daję.

— Wola twoja bidzie spełniona, królu. I tak z woli króla, a powodem podskarbiego ko-

ronnego, mieszczanina krakowskiego Bonera, który z prywatnej swej szkatuły sypnął hojnie grosiwem na wszelkie koszty z tym związane, otwarto w Tat-rach banie, w których sprowadzeni z różnych części kraju hawirze kuli szlachetną rudę. Na Hali Pysznej, wypasanej przez baców z Obidowej, na źródłach po-toku otwarto płuczkę, w której wypłukiwano złoty piasek. W gołych wierchach, porośniętych gęstym kożuchem traw u szczytu Ornaku, wkopano się w głąb i wydobywano rudę srebra. Na Smytniej, na Starych Kościeliskach poniżej Lodowego Źródła za-płonęły kamienne piece, w których na żarkich węg-lach wytapiano szlachetny metal. Tak samo było w Dolinie Chochołowskiej, gdzie na brzegu Siwej

10

Page 7: Sabałowe czasy - Stanisław Nędza-Kubiniec

Wody stanęła huta, a z Wierchu Starorobociańskiego dowożono do niej srebrną rudę. W Dolinie Bystrej, nazwanej później Homrami, a jeszcze później Kuźni-cami, postawiono piece, do których rudę żelazną wo-żono z Kopy Magóry.

Tak podług wyrażanej woli stanęły fabryki kró-lewskie. Przypędzeni królewscy chłopi, poddani sta-rostwa nowotarskiego, wycięli w gęstym borze drogę wiodącą od Nowego Targu aż do samych hut tatrzań-skich, a także wyrąbali skalne dróżki od hut na szczyty do bani, skąd sprowadzano rudę.

Czy skarb królewski wsparł się godnie szlachet-nym metalem wydobytym z Tatr, to już nie nasza rzecz wiedzieć. Nie my będziemy liczyć srebrne ta-lary wsypywane w królewskie miechy, gdyż od tego jest jego miłość dostojny pan podskarbi Boner. Było jednak faktem i ludzie to na swoje oczy widzieli, jak drogą do Krakowa wozili furmani bryły metalu zwa-ne „gąskami", ważące po osiem cetnarów polskiej wagi. Szły te gąski prosto do królewskiej mennicy.

I znów upłynęło sporo lat. Huty królewskie szły ciągle, raz lepiej, to znów przygasały, ale szły. I na Podtatrzu zmieniło się zdziebko. Przybyły i przysu-nęły się bliżej Tatr nowo założone wioski, jak Cho-chołów, Witów, Dzianisz z jednej, a Bańska Dolna i Wyżna oraz BańkóWki z drugiej strony. I puszcza kurczyła się w stronę Tatr coraz bardziej, łysiały słoneczne grapy, a chłop, wydarłszy spod lasu nowi-nę, uprzątnąwszy z ziemi kamienie i korzenie drzew i spaliwszy butwiejący chrust, zasiewał ją jarcem lub rychlikiem. Czasem siał żyto — ikrzycę.

Tylko jeszcze puszcza rosnąca u podnóża samych

Tatr i na wzgórzach Gubałówki szumiała jak drze-

wiej, broniąc się uparcie mocy ludzkiej. Jeżeli wy-

li

Page 8: Sabałowe czasy - Stanisław Nędza-Kubiniec

palono spłacheć s t a r o d r z e w u na w ę g i e l potrzebny

hutom, m i e j s c e to n a t y c h m i a s t zarastało g o n n ą m ł o -

dzieżą. S a m w i a t r sadzi ł las, niosąc w o t w a r t e i m e ] S -

ca nasienie. „„„H„_ Dopiero miał nadejść główny wrog boru — gazda

rolnik. I p r z y w ę d r o w a ł z czasem.

Page 9: Sabałowe czasy - Stanisław Nędza-Kubiniec

Tu, gdzie w przyszłości miało stanąć Zakopane, znalazł się pierwszy osadnik — Gąsienica.

Opowieść o tym osadniku i początkach Zakopane-go słyszałem z niejednych ust. Prawił mi o tym nie tylko Fatla z Blachówki. Jeszcze przed nim gwarzył mi o rodzie Gąsieniców Andrzej Krzeptowski, syn Sabały, Stanisław Krzeptowski Biały ze Młyna, Sta-

13

Page 10: Sabałowe czasy - Stanisław Nędza-Kubiniec

nisław Roj, dyrektor Banku Podhalańskiego, i paru innych. Na opowiadaniach tych narosła spora i twar-da warstwa legendy, ale w środku jak słodki orze-szek kryje się prawda. Nie wiadomo, czy ci, którzy grzebią w starych, dawno pisanych szpargałach, znaj-dą lepszą. Oto ona opowieść:

Nie było już na krakowskim stolcu królewskim rodu litewskiego Jagiellonów. Wymarli i nie miał kto Polsce panować. Tak więc zjechali się panowie szlachta i panowie magnaci w jedno miejsce i po długich naradach postanowili powołać na królewskie siedzenie pana z uherskiego kraju, Stefana. Jak rzekli, tak też i uczynili. Król Stefan przyjął złotą koronę królów polskich, wziął do swojej ręki berło i miecz i zaczął rządzić. A był z niego król jak się patrzy i między chłopstwem podhalańskim długo tłukła się pieśń o królu Stefanie i wybranieckich chłopcach:

Kie me wojowali za króla Stefana, na zomku w Połocku brama wyrubana.

Albo:

Uciekli bojary z murowanych stołbców, kiedy uwidzieli wybranieckich chłopców.

Śpiewy te utrzymały sdę do dzisiejszego dnia. Przeszło trzysta pięćdziesiąt lat. Kiedyś były o wiele głośniejsze. W Chochołowie, Cichem, Dunajcu, Sza-flarach i wszystkich wsiach podhalskich śpiewano o królu Stefanie i jego wybranym z ról chłopskich wojsku.

Nie słynął król Stefan z urodliwcści oblicza jak inni królowie, pięknych wąsów, za którymi szalały

14

Page 11: Sabałowe czasy - Stanisław Nędza-Kubiniec

białogłowy, czy też żelaznych dłoni, które łamały podkowy. Nie wypijał też duszkiem garncowego dzbana z winem.

Był król Stefan — według świadectwa wybraniee-kich wojaków, którzy go widzieli, a nawet rozma-wiali z nim i długo zachowali o nim pamięć, legując ją swoim potomnym — niewysokiego wzrostu i dosyć chuderlawy, oblicza ciemnego, podobnego cygańskie-mu, wąs miał rzadki i nastroszony jak u żbika, brwi duże, wiszące nad oczyma jak orle kapy, nada-wały twarzy piętno powagi i surowości. Miał król Stefan odwagę powiedzieć swoim panom i rajcom, że nie będzie malowanym, że ukróci samowolę moż-nych, i to, o czym rzadko kto słyszał kiedykolwiek w Polsce, że majestatem swym otoczy prawo, któ-rego żaden z możnych za wiążące go nie uważał. Do tego wojenny pan był z króla Stefana. Zamierzył przyciąć skrzydeł carowi moskiewskiemu i Turków wygnać z Europy. Aby do tych zamierzeń mieć i od-powiednią siłę, z chłopów dóbr swoich królewskich tworzył piechotne wojsko wybranieckie.

Ale zaczęliśmy mowę o prawie królewskim i jego walce z samowolą możnych. Tyczyć to będzie także naszego Gąsienicy. Było to tak:

Gdy król Stefan zaczynał swe panowanie, w pięk-ny słoneczny letni dzień wjeżdżał do Krakowa jeden z wielmożnych magnatów polskich, pochodzą-cy z familii, której nieobce były najwyższe za-szczyty i urzędy rzeczypospolitej, Samuel Zborow-ski. Wjeżdżał fumiasto i buńczucznie, otoczony czeredą dworskich sług i przyjaciół. Wszyscy zsbroj-no i konno. Pachołcy strzegący bramy miejskiej, zobaczywszy huczny orszak i otrzymawszy zwiasto-wanie, kto zacz jedzie, prędko opuścili zwodzony

15

Page 12: Sabałowe czasy - Stanisław Nędza-Kubiniec

most i otworzyli okutą żelazem bramę. Orszak wje-chał w ciasną i ciemną ulicę Floriańską, kierując się ku rynkowi. Ślepy traf chciał, że jadąc z gwarem i huczinie, napotkali na ciasnej drodze inny orszak jadący im naprzeciw.

— Miejsce wolne dla kasztelana krakowskiego. Hej, tam! Przepuścić! Kto wy jesteście? — krzyk-nięto z przeciwnego orszaku.

Kasztelan krakowski jaśnie wielmożny Wapowski, pierwszy urzędnik królestwa polskiego, pierwsze krzesło w senacie zasiadający i prym dzierżący w ra-dzie królewskiej — to zacięty wróg rodu Zborow-skich. On, Wapowski, zwyczajny szlachcic a świeżo opierzony magnat śmiał przyjąć z ręki królewskiej krakowską kasztelanię, kitóra należała domowi Zbo-rowskich dla wszystkich zasług, jakie mieli. Oni to przecież węgierskiego księcia Stefana wprowadzili na tron, a ten zapomniał o spodziewanej przez Zbo-rowskich wdzięczności. Funda z tym! Zborowskim niedziwne dostojeństwa, ale jeszcze nie uszło przecież ani trzy dni, jak Wapowski samemu panu Samuelowi, znanemu w całej Polsce burdzie i zabijakowi, który w swęj dumie nie widział przed sobą nikogo rów-nym, uczynił niemiły despekt, przyznając słuszność na turnieju wobec króla i dworu, prostemu pacholi-kowi pana Tęczyńskiego, jako że ten pacholik chciał, rzecz to niesłychana, walczyć przeciw Zborowskiemu.

Nagła krew zalała panu Samuelowi czoło, gdy zo-baczył naprzeciw siebie swego przeciwnika, spokojnie jadącego i ufnego w swoje dostojeństwo i powagę. Bodnął konia Samuel, że ten wspiął się w górę, i za-stąpił drogę kasztelanowi.

— Ustąp miejsca Zborowskiemu, mości Wapow-ski! — krzyknął głośno. — Hej z drogi!

16

Page 13: Sabałowe czasy - Stanisław Nędza-Kubiniec

— Jeżeli nie szanujesz siwego włosa, mości Zbo-rowski, to uszanuj pierwszy urząd w naszej Koro-nie — odparł z powagą napadnięty.

— Z drogi! Bo na szablach rozniesiemy! — Kto pod bokiem naszego najmiłościwszego

króla burdę zacznie i szablę z pochwy wyjmie, bę-dzie katu oddany i na gardle pokaran — odpowie-dział spokojnie Wapowski.

I stało się, co się miało stać. Podał panu Samue-lowi pacholik, który był przy jego boku, żelazny czekanik, a pan, nie mogąc już pohamować złości, porwał go i uderzył nim w skroń kasztelana kra-kowskiego, który też jakby piorunem rażony spadł z siodła, tak że jego pachołcy mogli już tylko zwłoki swego pana porwać z bruku, a nawróciwszy konie, unieść ze sobą na zamek.

Z głową podniesioną wjeżdżał Zborowski na ry-nek. Dufny w siebie i potęgę swego domu sądził w swej pysze, że zbrodnia, którą popełnił, ujdzie mu płazem i nikt nie ośmieli się pociągnąć go do odpowiedzialności. Kto by się ważył? Jego, potomka jednego z najświetniejszych rodów rycerskich w Pol-sce, dziedzica znacznej fortuny, elektora, który kró-lów swoich wybierał i nimi rządził?

Tak by się też na pewno było stało w innym cza-sie i za rządów innego króla. Ale król Stefan miał męskie ramię, i w państwie, gdzie panowało bezpra-wie, postanowił ukrócić samowolę warchołów. Jesz-cze tego samego dnia, wieczorem, węgierscy pa-chołkowie króla porwali dumnego panka i osadzili w baszcie wawelskiego zamku. Zaraz w nocy został przesłuchany przez sąd w obecności kata, który stał w gotowości z narzędziami tantur, czekając ski-nienia.

2 —• Sabałowe czasy 17

Page 14: Sabałowe czasy - Stanisław Nędza-Kubiniec

— Z czyjego poduszczenia popełniłeś, wielmożny panie, zabójstwo na osobie kasztelana krakowskie-go? — zapytał sędzia.

— Chyba sam diaibeł natchnął mię tą myślą. Ina-czej byłbym tego nie uczynił, chociaż Wapowski był mi krzyw. I pachołek mój winien, który podał mi czekan do ręki — odparł magnat.

— Zabicie senatora i urzędnika królewskiego to sprawa gardłowa, a ponieważ pan nasz miłościwy wydał rozkaz surowego sądu, więc, wielmożny panie, ten uczynek zapłacisz gardłem. Pachołek też nie ujdzie kary!

Tak się też wkrótce stało. Samuel został ścięty na rynku krakowskim w obliczu niezliczonej ciżby cie-kawej gawiedzi miejskiej. Pachołek Zborowskiego jednak uszedł przed zapowiedzianą karą. Gdy bo-wiem Samuel został osadzony w wieży zamkowej, przerażona służba rozbiegła się na wszystkie strony świata. Pośredni sprawca mordu, wydarłszy siię z miasta, skierował swe kroki na południe, gdzie czerniały lasy podgórza. Trębacze królewscy na czte-rech rogach rynku otrąbili wyrok zaoczny, ogłasza-jąc nagrodę za głowę zbiega. Ale ten się zgulbił jak kamień praśnięty w wodę.

2

u

A my po niejakim czasie zajdźmy pod Tatry, do doliny pod Giewontem, którą zalegał odwieczny bór. Nieznajomy, który tu nie tak dawno przybył, w wi-dłach dwu bystrych potoków u stóp Gubałówki za-łożył osiedle i żył samotnie w tej dziczy. Rąbał las na szczapy, które układał w sążnie, aby schły do

18

Page 15: Sabałowe czasy - Stanisław Nędza-Kubiniec

drugiego roku. Obok dymiła węglarska mila, w któ-rej smażyło się drzewo przeznaczone na węgiel do hut. Z biegiem czasu wyrąbał już sporą polanę. Z wiekowego lasu mógł osadnik dojrzeć kawał błę-kitnego nieba. Wygrodził też sobie z cienkich okrą-glaków chałupę, jako że stawiał ją samotnie, więc nie dałby rady grube odziomki płazowe podnieść na węgieł. Budowla ta była podobniejsza do szałasu pasterskiego niż do chałupy. Z niskimi drzwiami, bez okien, ściany miała osypane wysoko ziemią, aby mogła utrzymać wewnątrz ciepło. Powałę miała z żerdzi, pokrytą polepą. Dach przykryty był smre-kową korą ściąganą w maju, gdy drzewa puszczały miazgę i kora dała się drzeć szmatami. Na środku iżby-szałasu w miejscu ogrodzonym kamieniami paliło się ognisko, z którego dym wychodził dziurą w dachu.

Twarda była ta samotna gazdówka przybysza z dolin. Wściekle mocował się z lasem, waląc zapa-miętale rąbanicą w pień. Gdy drzewo padło, obijał gałęzie, odrzucając daleko od tramu, przecinał na dłużyce, które później ćwiartował bukowymi klina-mi na szczapy. Dłonie nie nawykłe do tak ciężkiej roboty, krwawiły bąblami, dopóki nie stwardniały na podeszew i nie poczerniały od smoły. O świcie wychodził w głąb lasu z łukiem i strzałą gotową zapolować na rogacza lub jelenia. Wieczorem łowił w potoku pstrągi, lipienie. Puszcza dostatnio karmi-ła go w letniej porze.

Nieczęsto widywał twarz ludzką. Czasem mignął przez las samotny łowiec, czasem przeszli rębacze i węglarze, ale rzadko to bywało.

Jakoś pod jesienny czas znalazł go chłop z Szaflar, którego wypędzono wozić węgle do hut. Trafił, mi-

19

Page 16: Sabałowe czasy - Stanisław Nędza-Kubiniec

mo iż polana nie była przy drodze, poczuwszy dym, który szedł z mili. Stary był i już trochę przygar-biony. Ciekawym wzrokiem oglądał nieznajomego sobie węglarza.

— Skądże cie tu przyniesło? — spytał. —1 Nie znołek dotykcos takiego uhlarza.

— Z daleka przysełek. Z choć-kąd bieda ludzi zenie.

— Skapies tu w zimie bez chleba. Drugim razem przywiezem worcek siocao.

—> Bóg wom zapłoć. I soli przydałaby sie ociupina. Zabijem sarnę, to wom dom mięsa za to.

— Przydo sie kawołek stuki. Nas pon podstarości broni chłopom polowanio. Tyś tu ślebodny, ino mu-sem ci powiedzieć, waruj sie ludzi, co majom zbrój. Młodyś i skoda by było twojej syje, coby ją rąbali. Jak roz głowa spadnie z karku, to drugi roz wiera nie odrośnie.

— Cy wiecie co? — zapytał starego zatrwożony. — Nie hrechołbyk po próżnicy. Na rynku w mieś-

cie bębnili, ze urwoł sie młody pachołek z powroza. Gbiecujom płacić, fto by go przyprowadził do staroś-cińskiego zomku.

—< Trzysta zjadło ! — pobladnął z wrażenia. — Zaś sie nie bój. Ino padom ci, waruj sie ludzi,

a obucha z ręcy nie popuscoj. Wies! Za jakiś tydzień znów przyjechał, aby dowieść

resztę węgla. Przywiózł może ćwierć korca jarcu we worku i bryłkę soli.

— Nie bedzie mie tu jus do wiesny. Wtedy dopie-ro przyjadem zajrzyć. Jak nie skapies, to bedzies zył. Ino se zapamiętoj, padom ci, cobyś życiem nie ozbu-chowoł. Zima długo. Sanuj. Krapke siocio utłuc na skale i kie bedzies barzo głodny, to se uworz bryje

20

Page 17: Sabałowe czasy - Stanisław Nędza-Kubiniec

na kotliku, cobyś sie móg odżywić. Nie chlipoj od razu, ino kostuj pomalućku, to ci na długo wystarcy. Bywojze mi zdrowy, a jak nie uśląknies od mrozu abo nie uświerknies od głodu, to sie uwidzime, jak bedzie jar. Bedem tu, bo skoda, ooby statek po tobie sie utyroł, jaki mos. Kielos to tego?

— Niewiela. Nie shrubniecie z tego. Bedzie tego ze trzy siekiery i dwie motyki, które mi kowol w kuźnicy niedawnym casem ukuł, mam łuk i koł-czanik strzał. Jest pasik z kordzikiem — liczył poma-łu —1 w pasiku mam parę monet jesce z dawnych zasług. Jak mnie nie bedzie, możecie to wsystko zabrać, co po innie zostanie. Garnek, co w nim stra-wę warzę, ale płony.

— Haj! Tak sie patrzy, coby to jo zafbroł po nasej nowej znajomości, choć i płono ta gazdówka.

Ale młody przybysz nie uśląkł od mrozu, nie zabił go też głód. Polował na świeżej ponowię na sarny i zające. Rozestawiał wnyki na kuny i tchórze. Gdy po Godach śniegi zgrulbły, zwabiał zwierzęta na przy-nętę w pobliżu swojej koleby. Przynęciwszy, zabił kilka lisów, kilkanaście szaraków. Mimo wszystko jednak głód mu setnie dokuczył i gdy w kwietnym miesiącu przyjechał na koniu stary chłop z Szaflar, zastał go mocno wychudłym. Poczerniał od dymu i zarósł jak borsuk. Przywitał radośnie znajomą i przychylną twarz:

•— Witojcie, krzesny! Do cudu wam jestem rad.

Ciężko było, ale widzicie, wyzyłek.

21

Page 18: Sabałowe czasy - Stanisław Nędza-Kubiniec

— Wysknoneś jak itrzoska. Siocio przywiózek pore przygarśni. Niewiela. Przednówek.

— Obejdzie sie. Jus jo teroz nie zdechnem od głodu.

— Nie o dzisiejszy głód tu chodzi. Zasioć by trza policko, coby było życie na drugą zimę.

— Co tyz godocie? Jakoż te pnioki zaorać? Wsędyl łom i chraści pełno.

— Dome rady, nie bój sie nic. Spoinie zasiejemy i bodziemy zbierać. Pomogem ci, bo mi do chałupy zaś niepilno, synowie dadzom rady na swoim i na pańskim. Wyporządzimy stajonko pod siocie.

Wyciął stary dwoisty konar z buka i sporządził widły do zgartywania chrustu, który składali na wieldzaśne kupy. Zapłonęły liczne ogniska i za dwa dni spore stajanie było uprzątane na czysto do siewu.

— Widzis, chłopce! Bedziemy teroz zakopować siocie — śmiał się" na cały głos stary. — Ziemecka mięko jak popiół. Wyodpocywała tele roki, to bedzie rodzić co cud.

Szerokim zamachem dłoni rzucał ziarna jarcu w nowiznę, pomiędzy opalone ogniem pnie. Ostatnie ziarnka, które namacał w worku, podrzucił wysoko w górę, że zamigotały tylko w słonku, zanim spadły na ziemię rozsypując się szeroko po ziemi.

— Niekze tele rośnie. Wysokie jaz do nieba. Ziemię wzruszyli motykami, przykrywając ziarno

płytko, aby szybko mogło wzejść. Wróżba okazała się szczęśliwa, lato trzymało ciepłe i jarzec rósł nad podziw. W ziemi użyźnionej popiołem krzewił się bujnie i od nadmiaru soków żywotnych miał prawie czarny kolor. Jak bór.

Stary przybył parę razy w ciągu lata oglądnąć zakopane siacie, Za skóry lisów i kun, które zafbraw-

22

Page 19: Sabałowe czasy - Stanisław Nędza-Kubiniec

szy stąd sprzedał handlarzom w mieście, przywiózł trochę odzienia, bielizny i kruchy białej soli. A tak-że parę białych jagniąt. — Coz by to była za gaz-dówka, coby w niej jakie bydlątko nie niecało. Haj.

Siedzieli na pnioku i grzali się w jarkich promie-niach słońca. Ugwarzowali o tym i owym.

— Słonecko grzeje. Miło... — westchnął stary. — Mozę jus trza mi wyjść z tej pustaci między

ludzi? Nie słychaliście co nowego? — pytał się mło-dy. — Przestali o innie gwarzyć?

— Cicho! Nie słysołek nic. Ale gwarzem ci, siedź tutok na rzyci, kiedy ci dobrze. Zemsta pańsko jest pamiętliwa, nie rychle zabacuje.

— Juści, tu mi choć słonko świeci — powiedział markotnie młody.

Na jesieni zezli zboże sierpami. Stary postękując, gdyż go w krzyżu od zginania strzykało, uczył mło-dego żniwiarza roboty sierpem:

— Kielo zdoles, w lewą przygarść chytoj niżej kłósia, a prawą tnij sierpem nisko przy zytowiu. I siak, i ciak! Raz po razu, a pięknie i równo ukła-doj w pokos.

Garście po przesuszeniu powiązali w snopki i młó-cili je kijami na okrągłym gnotJku przed kolebą. Zbo-że sypało się na lnianą płachtę rozścieloną na ziemi. Wyopałali z plew do czysta na drewnianym korytku, wyciosanym z jodłowej szczapy. Było więcej jak dwa korce. Bedzie życie.

— Bóg mi wos nagodził, aboście z nieba spadli, ze mie tak gazdować ucycie.

— Padom ci, nie ozbuchuj, ino sanuj. Nie jedz telo, kielo by ci sie kciało, ale ino telo, coby starcy-ło na całą zimę. I jesce sie zwysyło do siocio. Inacej nigdy nie bedzies gazidom. Pamiętoj se.

23

Page 20: Sabałowe czasy - Stanisław Nędza-Kubiniec

— Bedem. Zazierojcie na mnie, kie ino zdolecie. — Spoinie bedziemy sioć. W robocie czas prędko leci. Przeleciało go już

sporo. Młodego przybysza ciężko by kto już poznał. Długa broda urosła mu prawie do pasa, a włosy spa-dały na ramiona i barki. Przybył tu młodym paoho-likiem, a teraz jest już prawie źrałym mężem. Przywykł pomału do życia osiadłego, a golizna ziemi rozszerzyła się znacznie. Każdą wiosną nowe stajon-ko zasiewał ziarnem. I sporego kierdela dochował się owiec. Stały zamknięte na południe w strądze. Od-wiedzał go stary znajomy, osiwiały już i pochylony. Siedział na pagródce.

— Zawierucha teroz, ni mas casu staryk wyroków sukać. Nowinek ci przywiózł Król Stefan pomar, jus bedzie dwa roki, i nowego mome pana. Mozes wra-cać do ludzi. Slebodnyś.

Zagadnięty pomyślał dłuższą chwilę, pogładził dło-nią 'brodę, rum odpowiedział:

— Cy jo wiem? Cy sie opłaci wiatru sukać po świecie? Tu mom cisyne. I niemało sie mojego potu tu wyloło. Jakoż powiecie? Byłby słony potocek.

— Gazdować myślis? — zapytał stary niedowie-rzającym głosem.

— Choćby. — I nie markotno ci? — Cego? Służby pódem sukać?... Ni mas jus dru-

giego Samuela Zborowskiego, cobyś na kroj świata móg śnim iść. Ucieni mu głowę i o mojom sie upo-minali. Cheba ostanę.

Stary pokiwał głową: — Widziało mi sie, ze jak ci śleboda zaświto, tb

jak ptok furknies. A tu syćko zosta wis. — Lo kogoz mom zostawiać?

24

Page 21: Sabałowe czasy - Stanisław Nędza-Kubiniec

— Choćby lo mnie. Ale kie nie kces, to cie namo-wioł nie bedem. Kiedy cie grunt trzymie, to ostoń. Ozgazdowałeś sie pieknie. Nicego ci nie chybio, ino gaździny.

— Jako padocie? — Dobrze padom. Babe ci wyrajem, mocnom jak

kobyłę. Gaździnom jak sie patrzy. Lnu ci nasieje, płótna narobi, statku nachowo. Słysys, co godom do tobie?

— Słysem! Dobrze radzicie! — Chłopu sie kotwi bez baby i markotno sie bez

niej śpi. Wies, jak obidowscy juhasi śpiewajom?

Fto owiecki doi, fto owiecki pasie, przydałaby mu się dziewcyna przy casie.

A ty jus owieeek nachowołeś godny kyrdołek — mełł stary jak na trojaczce. — Jakoż ci gazdować bez gaździny? Mom dziewke i przywiedem ci ją. Chłop z tobie do rzecy, znom cie kieła roków. Krowę ci przywiedzie, bycka rocnego, kądziel, warcule... hej syćko, co trza do gazdostwa babie.

— *A piękno je? — Cobyś kcioł jesce? Młodo, robotno, siły mo za

konia... Mało ci? W krzyzak jej trzy siuchy, ciało na niej twarde, ze mógłbyś pazdurem wes na jej brzu-chu ozpucyć. Dzieci rnozes mieć śniom, kielo be-dzies ino kcioł. Jest jej na telo, ze wystarcy. Ty jesce o lica sie pytos? Wiera jakiś ty przeklaśny. Sto krotnyk jeś zjod, aj zjod. E, komuz jom tu be-dzies w tym lesie pokazowoł? Cheba niedźwiedziom? Ujdzie, ujdzie. Trochę jej na zukwak diaboł jarzec młócił, ale inkso nie pódzie na to odludzie gazdować. Otwieroj obie ręce i bier, kie ci dajem dziewke.

25

Page 22: Sabałowe czasy - Stanisław Nędza-Kubiniec

Owce strzyc umie, to i twoje kudliska tys zónacy. Odmłodnies.

— E, to jus niek bedzie, jako óna tam je. Przy-wiedźcie jom.

— Hej! Bedzies jom mioł... Na mój prawdu.

4

I znowu uszło ileś tam lat. Na pewno więcej jak dziesięć. Gazdówka na polanie zakopanej znacznie się rozrosła wszerz i wzdłuż.

Zrąb leśny, w którym na świeże wypalenisko rzu-cano ziarno nie pod pług, ale pod motykę, nazywali ludzie pospolicie polem zakopanym. Nie mają więc racji ci, którzy nazwę osady Zakopane wywodzą dzi-siaj od słowa za kopą czy za wierchem. Powstała ona, rzetelnie mówiąc, od zakopanego gruntu i tak nazwali ją już pierwsi osadnicy.

Rozrosły się i pobudowania. Przybyła szopa na bydło rogate i druga na owce z boiskiem w środku między nimi. W olszynach koło wody pasło się kilka krów i drugie tyle drobniejszego skotu. Zza wody od gładkiej uboczy dochodziło kłapkanie kłapaczy owiec.

Przed kolebą grzebało się na pagródce troje dzieci, dwóch chłopców w zgrzebnych gaciętach i dziewczy-nina, mniejsza, w długiej koszulce z nadołkiem. Po-niżej zabudowań w małej dolince na skopanej grzę-dzie niewiasta w płótnianej spódnicy i owczym ser-daku sadziła rozsadę karpieli i kapusty. Udała się gaździna naszemu osadnikowi. Nie wniosła mu uro-dy, gdyż lica jej zeszpeciły jeszcze w dzieciństwie poki, ryjąc je dziurami. Choroba ta upośledziła ją także na mowie, która była niewyraźna, gęglawa.

26

Page 23: Sabałowe czasy - Stanisław Nędza-Kubiniec

Ale do roboty była pazerna i nie ospała. Od świtu do późna w noc mordowała się robotą, której na no-wym osiedlu nie sposób było przerobić. I przy bydle, i w grułicie. Ale żyło się im nie najgorzej. O wiele lepiej, jak bywało jej przy ojcach we wsi Szaflary. Nie gnano ich tu na pańskie, nie płacili danin, bo nikt o nich nie wiedział. Chłopu udało się czasem upolować coś grubszego na mięso. Jelenia albo roga-cza. Tamtego roku złapił w dół dwa dziki, maciorę i warchlaka niezgorszego. Całą zimę warzyła stukę dla wszystkich w chałupie. Nie pamięta, której to zaś jesieni pasącego się na brusznicach wielkiego niedźwiedzia przebił widłami. Ajaj , raty przeraty! Jaka to okrutna stwora była! Sama chodziła z wysu-szoną skórą do Nowego Targu, sprzedać ją kupcom. Przyniosła za nią brzemię towaru, że się mało nie przedźwigała.

Z opałki, plecionej z gibkich pręci jałowcowych, szybko wyjmowała krzaczki rozsady i wsadzała w pulchną czarną ziemię. „Kieby skończyć przed po-łedniem — myślała. — Kapnie cosi desca, będzie róść". Miejsce pod grzędę (było wybrane na zacisz-nej rówience między opalonymi pniami drzew. By-ła to tak zwana ścięć — miejsce, gdzie paliła się mila z węglami. Ziemia nasycona popiołem rodziła dobrze, szczególnie karpiele, które były jak baranie głowy. Żółte, słodkie, były uciechą dzieci, które rwały je, gdy tylko już trochę podrosły, zwyczajnie z łakomości z braku noża łupiąc je ostrymi zębami.

Mimo pilnej roboty zawsze czujna, podniosła gło-wę i szybko oglądała się wokoło. Zdawało się jej, że Bućko, wylegujący się pod węgłem nagle warknął.

Nie. Nic na razie nie zobaczyła. Dzieci grzebły na pagródce, nie odeszły nigdzie od ściany, dosyć dale-

27

Page 24: Sabałowe czasy - Stanisław Nędza-Kubiniec

ko zaś od chałupy na skraju lasu, gdzie dymiła si-wym oparem mila, zobaczyła swojego chłopa, uważ-nie baczącego, aby ta nie zajęła się płomieniem, lecz smażyła jak należy. Chodził naokoło wielkiej kopy z długą drewnianą łopatą w dłoni. Od czasu do czasu nabierał nią miałkiej gliny z kupy i rzucał na milę, w miejsce, gdzie dym zaczynał mocniej fe-lować.

— Zje kiz to diabli? — ozdarła się w całe gardło baiba. Gęglawy jej głos przeszedł w bulgotanie. Od ściany lasu oderwało się trzech jeźdźców i przeje-chawszy potok, skierowało się ku budzie.

— Hej, Paweł! Paweł! bier sie do łasa! Uciekoj! Rzuciła opałkę o ziemię i w dyrdy pobiegła ku

zabudowaniu, a porwawszy dzieci za sobą, zbiegła z wysokiego usypu nad wodę i zaczęła przeganiać bydło w stronę lasu. Pies warcząc biegł za nią, tuż za jej piętami. Mokrą gałęzią porwaną z ziemi biła po zadach krowy, aby szybciej uciekały.

— Hej, Paweł! — darła się na cały głos. — Uciekoj!

Jeźdźcy widząc uciekającą babę skręcili w stronę węglarza, machając dłońmi, aby nie uciekał.

„Cyzby po mnie? — strzeliło chłopu do głowy. — Kazby zaś? Musieli po telu rokak przecie zabocyć". Dojrzał także, że przybysze nie byli mocno zbrojni. Jadący na przedzie dzierżył w dłoni czekanik błysz-czący, ale lekki, raczej do zabawy sposobny niż do bitki. Dwaj, jadący poza nim, mieli krótkie kordy, ale nie wyjmowali ich z pochew. Stał więc oparty na stylisku łopaty i bacznie spozierając czekał. Żach-nął okiem w bok, gdzie stały wbite w ziemię żelazne widły. „Jakby co, to prędzej ik widłami przebodem, zakiel mie óni dostanom".

28

Page 25: Sabałowe czasy - Stanisław Nędza-Kubiniec

Jeźdźcy tymczasem podjechali do samej mili i za-trzymali konie. Ten na przedzie powiedział:

— My nie zbóje żadne, nie masz się czego oba-wiać.

«

— A coście som za jedni? — zapylał chłop. — Czapkę zdejmuj, chamie, ze łba. Z podstaroś-

cim królewskim gadasz! — krzyknął jeden, ten z tyłu. Chłop sięgnął powoli do łba i zdjął baranią cza-

pę. Postąpił krokjem naprzód, pochylając niżej czoła. — Witojcie, wielkomozny panie, kieście przyje-

chali. — Twoja ta gazdówka? — Przódzi bosko, a potem moja. Jo tu wyrąboł las. — A jakoż cię wołają? — Jakozby? Paweł imi na krzcie dali. — A nazwisko? Chłop spojrzał spode łba i zawahał się. Ze swoim

rodowym nazwiskiem nie było co wyjeżdżać. Diabli wiedzą, co tacy mogliby wynuchtać. Jakoż by im tu powiedzieć? Aż go w rozumie zabolało. I dopiero gdy wzrok mu padł na łopatę, której stylisko ściskał w garści, stało mu się jasne, jak ma powiedzieć. Krotni wzieni. Gasielnica... Paweł... Paweł Gasiel-nica. Haj! Gasielnicami nazywali węglarze drewnia-ne łopaty, którymi tysili wydostający się na wierzch mili płomień.

— Jako się piszes? — powtórzył pytanie podsta-rości.

— Paweł Gąsienicą, wielkomozny panie — odpo-wiedział chłop. Głoska „1" zatrzymała mu się na zę-bach i nie wyszła na wierzch.

— Jakoż to, bo nie dosłyszałem. Gąsienica? — Niekze bedzie do wóle wielkomoznemu panu.

Gąsienica, haj.

29

Page 26: Sabałowe czasy - Stanisław Nędza-Kubiniec

Łońskiego roku o imało óne gąsienice nie wyjadły im do cna na grzędzie, ino głąbie ostały. Niekze be-dzie naozajest Gąsienica. Kiwnął niżej głową.

Z lasu wysunęła się baba Pawłowa. Krowy zapę-dziła na polankę w chuściawie, dzieci zostawiła śród gęstego, dopiero zaczynającego się zielenić malinia-ku, a sama rączo się nawyrtła. W rękach zarzuconych w tył ściskała rąbanicę, którą wyrwała z kłotka przed chałupą. „Kiz diabli tyn mój chłop, ze nie ucieko? Zginąć sie mu kce?" Ospowata jej twarz wykrzywiła się jak wilcza paszczęka. Zęby błyszcza-ły zza rozchylonych warg. „Nie wezmą go tak leko... Jak zginąć, to razem, ale z obuchem w dłoni".

Chłop zobaczył ją z daleka. Machnął ku niej ręką. — Nie trza cie haw. Postójze! — krzyknął. Od-

wrócił się nazad twarzą do podstarościego. — Zje tak, boi się staro o mnie. Pustka tu, zbóje różne bywujom.

— A nadanie wrębu do lasu masz jakie na piśmie? Dani nijakiej nie płacisz? — indagował podstarości nie zwracając uwagi na tłumaczenie chłopa.

„Ehe! o to ci idzie — pomyślał — żeby płacić. Zaraz ci odpowiem co i jak". Wiedział, że trza do-brze cyganić. Prawdą biedny daleko nie zajedzie.

— Z wóli króla Stefana na surowy korzeń tu przysełek — szklił chłop, mimowolnie będąc jednak bliskim prawdy. — Pisarz królewski dał mi pisanie wolnizny od wody het, az po regle — zakreślił sze-rokie koło ręką.

— A możesz się tym pisaniem królewskim przed-stawić?

— Pismo dołek schować przez mojego teścia do sołtysa Kalaty w Saflarak. Coby było mu tam beś-piecniej. Kaz jo goi w ty j pustaci mioł trzymać?

30

Page 27: Sabałowe czasy - Stanisław Nędza-Kubiniec

I co sie mu zrobiło? Wygorzały całe Saflary i pisma sie spoliły. Haj. Ale sołtys może zaświadcyć wom, panie, jak kcecie.

— Nie idzie o papiery, czy są, czy ich nie masz. Ino, że na wolniźnie nie będziesz wiekowoł. Dań trza płacić.

— Z cegoz, panie? — zajajczał chłop. — Patrzciez sami. Ledwo ze te pare ogonów wypasem i ftoromsi owiecke. A reśtę cysty zrąb... same pnioki. W kolibie zyjem jak niedźwiedź.

— Niedużo choćby, ale musisz dawać. Na Michała zgłosisz się w Nowym Targu. Dwa barany możesz dać?

— Zelzyjcie, wielkomozny panie, jesce pore ro-ków, co sie dorobiem.

— Ani słowa! Tele lata tu już siedzisz. Niewielem ci nałożył.

— Wielkomozny... — Tss! — Teraz podtstarości zwrócił się do jadą-

cych z nim towarzyszy. — Udało się nam znaleźć nową osadę u stóp samych Tatr. Niechże się więc Nowa Wieś nazywa. I tak ją trzeba w rejestrach starościńskich zapisać. Słyszysz, pracowity Pawle Gąsienico?

— Przeciek niegłuchy, wielkomozny panie. Kcecie, coby sie to moje osiedle Nowa Wieś pisało. A mnie sołtyskie prawo cy docie?

— Król to tylko władny uczynić. U niego się trza starać. Ale ty lepiej roli pilnuj i obowiązującej dani, zanim się o przywileje sołtysie będziesz starał. Rozu-miesz?

•— Ady rozlaniem. — A od strony zbójników masz jakie przeszkody

w gazdowaniu? — zapytał jeszcze podstarości.

31

Page 28: Sabałowe czasy - Stanisław Nędza-Kubiniec

— Coz by hudobnemu mogli zbójnicy przesko-dzać? Wiera łońskiego roku zabrali mi barana, to rzetelnie zapłacili. Wolejby... — Tu chłop się zawa-hał, podrapał pazurami po kudłach i nie dokończył, co miał powiedzieć.

— Co chciałeś powiedzieć? Gadaj śmiało! — E, nic z przeproseniem ik miłości, ale kie som

ciekawi, to powiem. Wolejby pana starosty w zomku w Nowym Targu nie było. Ón moje barany za dar-mo kce brać i nie płacić.

Skrzywił się na te słowa pan podstarości, ale już nie odrzekł.

— Jedziemy — powiedział do swoich towarzyszy i skręcił koniem, sikąd przyjechali. Tylko jeszcze ostatni z zamku pócŁstarościego krzyknął:

— Hardyś, chamie! I masz szczęście, że z panem podstarościm Wiktorynem Zdanowskim rozmawiałeś, który niera4 despektu kmieciom robi. Ale gdyby tu był sam starosta, jaśnie pan graf Komorowski, zaraz by ci czekanem zburzył po ciemieniu. Bacz se. — I pojechali nie oglądając się za siebie.

Ale i chłopa odeszła już cierpliwość. Nasadził cza-pę z powrotem na głowę i w głos krzyknął:

— Słuchojciez, a wiecie wy, jak jaskółki śpiewa-jom? Tak wej:

W rzyci widły, w rzyci widły, a na końcu gwóźdź. Pójdze ku mnie, pójdze ku mnie, bedziemy sie bóść.

Mom i jo zelazo — pokazał ręką na widły wbite w ziemię. — Mogem tym samym zapłacić. — Ale ci już może nie dosłyszeli.

— Chybojze, Kundzia! Jus ik ni mas! — krzyknął na stojącą nieruchomo żonę. — Przybiegła w dyr-

32

Page 29: Sabałowe czasy - Stanisław Nędza-Kubiniec

dy. — Coz tam trzymies za tym swoim zadkem? Hę? — spytał się z uśmiechem.

Wystawiła rękę z rąbanką. — Przecie nie stołabyk jak ten kłot nieruchawy.

Jakby cie kcieli byli pętać, ibyłabyk gryzła, coby ci dospomóc.

— Hej, ty wilcyoo! Ani nie wiedziołek, ześ tako! Ale dobrze, ze sie nicym obesło. Ino nasa śleboda jus sie kończy.

— Cegoz óni od tobie kcieli? — Na Michała trza by barany gnać staroście

w dani. — Stryła ze im do boku. To niedobrze. — Nie barzo. A stójze, bo byk se był zabocył ci

powiedzieć. Cobyś se na zawse pamiętała, ze sie pise-my Gąsienice. Bedzies pamiętać?

— E, to mie tam niedużo świerbi, jako sie piseme. — Ale sie mogom pytać. Trza se bocyć. Jo pisem

sie Paweł Gąsienica, a tyś jest moja baba, Kunegun-da Gąsienica. Coby ci nie wyfurkło z głowy i cobyś nie podziała jako inacej. A nasa osada to sie od dziś-ka woło Nowo Wieś. Tak ją w w rejestra wciągli.

— Jo wolem po nasemu. Zokopane. I po wsiak jus tak wołajom. Kiedyk była u familie w Saflarak, to sie mie pytali: „A jakoż ci sie gazduje na tym Zo-kopanem". Wiera.

— Tak cy tak, syćko jedno, kieby ino przezyć. — No i dziecyska wychować, kie ik mome. — Tak to i trza. Pozyjeme, to uwidzime, jako

bedzie. Tak to została gadka o pierwszym osadniku Zako-

panego i takie sprawy przygnały go tu w czarny odwieczny las, zalegający nieogarniętą płanią całą dolinę pod reglami. Jedni mówili, że był on szlach-

>p •• 3 — Sabałowe czasy 33

t «»/.' ^ 3 -

Page 30: Sabałowe czasy - Stanisław Nędza-Kubiniec

cicem z hudobnej rodziny i dlatego w służbie mag-nackiej będącym, drudzy zaś, że Kozakiem, którego pan Samuel Zborowski ze swojej wyprewy na Sicz przywiózł, polubił i swoim rękodajnym uczynił. Ale któż wie na pewno, jak było, kiedy lata przeszły spore, świadkowie pomarli, a piśmoków żadnych nie ostawili? Szumi jeszcze grubaśny jesion, rosnący na oborze u Walczaków, pamiętający pierwszego osad-nika na zakopanym gruncie, i opowiada o staroświec-kich czasach, ale któż wyrozumie szum jego listowia?

Gąsienice zaś rośli i mnożyli się. Wrębywali się coraz głębiej do lasu. Z jednej izby, raczej koleby ciemnej, wyszli na boży świat i stali się gromadą.

u

Page 31: Sabałowe czasy - Stanisław Nędza-Kubiniec

PO SPfc \ WIEDLI W

Kieloz to jesce wypadków przechodzi przez pa-mięć?

Wiada cy nie wiada — trza by opowiadać. Synowie, a może to były wnuki Pawła Gąsienicy,

Samuel i Paweł, wybierają się do króla Michała pro-sić o dokument lokacyjny na osadnictwo w Zakopa-nem. „Po sprawiedliwość" jak sami gwarzyli.

Krotnyk sto zjadło, aj zjadło! Krzywda się im okrutna dzieje. Ich to przecie rodzic — godna temu wiara, bo ludzie pamiętają — pierwszy tu w tę doli-nę przyszedł wyrębując las i jemu się bezsprzecznie ta ziemia patrzy, gdzie tylko dosięgną! swoją rąba-nicą. I jego synom, i wnukom. A tu patrzcie, ludzie święci! Przystaców się skądsi nabrało, że aż cudno. Jędrzej Jarząbek z Bańskiej przywiózł pismo kró-lewskie z pieczęciami na sznurkach i przysiadł przy-należne Gąsienicom polany — Małe i Duże Żywczań-

Page 32: Sabałowe czasy - Stanisław Nędza-Kubiniec

skie z lasami i pastwiskami aż het po Sarnią Skałkę i jeszcze sobi dla siebie Halę Strążyską, gdzie Gą-sienicowie pasą swoje owce.

Powstały skrony tego bitki, przekleństwa, czysta obraza ludzka. Od wychodu słońca, zaraz za poto-kiem, wrąbali się w las na równi Trzebunia i Bachle-da i zachytują miedzami skrawki Polany Gąsienico-wej. Zaś na zachód, het w górę, gdzie są źródła Ci-chego Potoka, także wdarli się chłopi i rąbią swoje polany. Po czorsztyńskiej reberyi uciekli tutaj w sze-rokie lasy przed zemstą rozwścieczonej szlachty z dolańskich gromad. Czy to, weźmy na ten przy-kłod, Bartłomiej Rysula, czy Matus Nędza, czy też Maciej Pitoń, który osiadł w słonecznej grapie Pale-nicy zaraz niżej drogi, wiodącej do bań w Dolinie Kościeliskiej. Osadzili się i powiadają: to nase. Jak tak dalej pójdzie, to Gąsienicom Ibędzie ciasno, że się ani obrócić nie będzie kany. Nie cupnies pod smre-kem, cobyś móg śmiało pedzieć, że to moje. Stryła do boku ojcu naszemu, że tyle czasu pożył, bo blisko do osiemdziesięci roków pociągnął, nim pomarł — a nie zawarował przywilejem królewskim swojego osiedla na Nowsiu. Cóż z tego, że wiedzą o Gąsienicach na zamku nowotarskim i biorą należną dań, kiedy ma-chają ręką nad ich krzywdą i nie obiecują żadnej obrony. Najgorszy z sąsiadów Bachleda-Curuś miesz-kający zaraz za potokiem, nie tylko wypasa kamień-czysko i brzegi, do którego to (pasienia jedynie rosz-czą sobie prawo Gąsienice z tytułu dawniejszego tu zasiedzenia, jeszcze i wraża swoje zęby do wodnego młyna, który stoi przecie duwotnie po stronie Gą-sienicowskiej i oni go budowali wraz ze swoim szwagrem Jędrzejem Pęksą.

Prawo — należałoby tak rozumieć — powinno

36

Page 33: Sabałowe czasy - Stanisław Nędza-Kubiniec

służyć Gąsienicom, ale sprawiedliwość służy zawsze temu, kto mocniejszy albo chytrzej zakręci głową i potrafi ją znaleźć, chwytając za ogon blisko zadku, żeby się nie urwał. Rozumie się: ogon sprawiedli-wości.

Radzili Gąsienice kiela roków, jak by temu des-pektowi zapobiec, co im ludzie robią, nareszcie uchwalili. „Idziemy do królewskiego sądu w Krako-wie — powiedzieli. — A ty, Jędrek, idzies z nami? Przecie to o syćkik chodzi — pytali się szwagra Pęksy". „Nie dom rady — odpowiedział im. — Tego roku jo mielem i jakby nik nie zostoł, to by Curuś tu nom zrobił jakisi despet. Cęść swojom dom, kielo drogami skieltujecie, ale iść ni mogem". Kiedy tak, to coz robić?

Samuel i Paweł Gąsienicowie były to już chłopy obstarne, kańsi blisko kopy se liczył każdy, ale krzepcy w sobie i nogi ich nosiły dobrze. Nie boją się drogi do Krakowa czy nawet Warszawy. Baby dały im świeże oblecenie, wzuli nowe sukienne portki, na brzuchy okręcili szerokie skórzane pasy, do których wsypali po połowie się rozdzieliwszy uzwysane przez nich i jeszcze przez ich ojca dudki. Nie było tego wiele. No, ale zawsze. Parę krążków złotych monet i prawie przygarśnie srebrnych talar-ków. Bez tego ani rusz, zawsze komuś trzeba wsu-nąć w łapę, aby sprawa lżej poszła. Do płóciennych tórb prócz żywności na drogę — suchych, na wę-glach wypieczonych placków i drewnianych króźli-ków z masłem — wsadzili jeszcze po pairę wysuszo-nych skór kunich i wydtrzych, które w miastach miały dobrą cenę. Na ramiona zawiesili czarne cuchy, na głowy nasadzili baranie czapy, w dłonie ujęli rąbani-em, bo to w drodze różnie się może wydarzyć, i już

37

Page 34: Sabałowe czasy - Stanisław Nędza-Kubiniec

byli gotowi. „Niekze sie wom darzy, a nie dajcie sie światu okpić — doradzał im Pęksa, który odprowa-dził ich aż na wierzch Ciągłowki, gdzie łączyły się dwie drogi z kościeliskich bań i zakopiańskich i skąd prowadził już prosty trakt ku Nowemu Torgu i da-lej na Kraków. — Niekze sie wom dobrze kroco, a wracojcie scęśliwie i wnetki!" — dopowiedzioł, kie-dy się mieli rozchodzić. Pęksa wrócił do domu pilno-wać młyna, Gąsienicowie poszli piechotą do Kra-kowa.

Rzeczywiście podarzyła się podróż naszym Gąsie-nicom. Do Krakowa zaszli szczęśliwie, nie niepoko-jeni przez nikogo i tu zaczęli ostrożnie, a sprytem zasięgać języka, jako by w grodzie załatwić swoją rzecz. Łyk krakowski, u którego zatrzymali się na kwaterze, okazał się ludzkim człekiem i wielce pomocnym w załatwieniu ich interesów. A jeszcze, i to już było najszczęśliwszym trafem, młody król bawił w ówczesnym czasie akurat w Krakowie i nie trza go było szukać w dalekiej stolicy. Jak zwykle bywa, król bawił z całym dworem, pisarzami i kan-celarią królewską.

Gąsienicowie stanęli przed oblicznością pisarza królewskiego. Pomógł im w tym także w znacznym stopniu mieszczanin, u którego zamieszkali. On wie-dział, czyje dłonie należy posmarować, w czyją łapę wetknąć datek, aby im nie czyniono wstrętu i wpu-szczono, gdzie należy.

Zamietli ziemię czapami przed królewskim sługą. Kudłate głowy pochylili w niskim ukłonie.

— Doprosomy pokornie łaski ik miłości królew-skiego majestatu — zaczęli. Opowiadali dalej, jak ich ojciec czy dziad osiedlił się na królewskiej wol-niźnie jeszcze za czasów króla Stefana i u stóp sa-

38

Page 35: Sabałowe czasy - Stanisław Nędza-Kubiniec

mych tatrzańskich gór na surowym korzeniu założył nową osadę w lasach, pod samymi reglami. W ciężkim trudzie i pocie czoła wyrąbał godny kęs lasu i zamie-nił w orne pole i pastwisko. Miał dokument loka-cyjny od samego króla Stefana, lecz ten gdzieś za-tracił się czy nawet spłonął, jak im nieboszczyk rodzic opowiadał. Dopraszają się więc łaski wydania nowego dokumentu, ponieważ nowi osadnicy, a pa-zerni ich sąsiedzi, wżerają się im w wyrobione przez nich pola, a nawet, co gorsze, roszczą sobie niczym nie uzasadnione prawo do ich młyna wodnego, który przecież oni własnym sumptem i wielkim nakładem pracy postawili.

O tym dokumencie otrzymanym od króla Stefana to już nasi Gąsienicowie tęgo szklili w żywe oczy pisarzowi królewskiemu. Ale czy to prawdą przejdzie się świat? „Trza cyganić po kóndecku, a smarować tam, ka zgrzypi, to życie przejdzie lżej". Mądrość tę zachowali zakopiańcy do dzisiejszego dnia.

Pisarz łaskawie słuchał pracowitych kmieci góral-skich. Przecież pośrednią drogą otrzymał już do swej ręki parę kunich futerek na czapkę i kołnierz do szuby, i kilka z wyder na podbicie.

Żwawo prowadził skrzypiące pióro z gęsi po pa-pierze, sumiennie notując pokorne słowa suplikan-tów. Za parę dni obiecał przygotować dokument, 0 który prosili. Tymczasem obliczył taksę, którą na-leżało wpłacić gotowizną do kasy królewskiej. Chło-pi spojrzeli po sobie. Wypróżnili pasy, co tylko w nich się znajdowało. Z biedą starczyło. O suchym pysku czekali w Krakowie jeszcze parę dni, zanim pismo zostało wygotowane, podpisane przez króla 1 wręczone im do ręki. Ale przecież doczekali się. W dokumencie mieli potwierdzone wszystko to, cze-

39

Page 36: Sabałowe czasy - Stanisław Nędza-Kubiniec

go im trzeba było i na co rzekomo król Stefan wy-stawił im swój przywilej. Wszystko, po co przyje-chali. I wyrąb las-u w górę Cichej Wody, pozwoleń-stwo na stawienie młyna wodnego i palenie wódki. A także najważniejsze — halę przy stawach w Ta-trach na pastwisko dla owiec.

Wracali uradowani przez Pcian, Obidową na Nowy Targ. „Wykonalime swoje, co me zamiarowali — gwarzyli między sobą. — Popuści teroz i Bachleda, a jak nie popuści i wrazi pysk do nasego młyna, to mu widły w brzuk wbijem abo rąbanicom łeb utnem — powiedział Samek Gąsienica do swojego brata. — Dokumenita królewskie mam w opasku".

W mieście Nowym Targu w karcymie Pod Świętą Hanną zastawili cuchy, bo głód im okrutnie doku-czał, a jednocześnie chcieli się ucieszyć z dobrze za-łatwionego interesu. Nabrali chleba, szperki wędzo-nej, popili okowity, ile wlazło, i weseli, zataczając się i śpiewając, poszli do góry ku Zakopanemu. „Jak przydziemy tu na targ, wykupime nase cuchy" — zapowiedzieli karczmarzowi.

Page 37: Sabałowe czasy - Stanisław Nędza-Kubiniec

Ciurko woda w potoku i leci w doliny omywając drobne skałki. Leci i nie wraca się. Tak sarno z czasem.

Sporo lat już uszło temu, jak pierwszy Gąsienica przywędrował tutaj i osiedlił się pod reglami, pół-

41

Page 38: Sabałowe czasy - Stanisław Nędza-Kubiniec

torasta albo więcej. Ubyło starego lasu, przybyło ornizny. Namnożyło się ludzi. Już nie jedna rodzina jak za królów Wazów, nie dwie jak za króla Micha-ła, ale kieloz więcej z familii Gąsieniców siedzi i gaz-duje pod reglami. Już niewiele brakuje do stu nume-rów. Wyrąbali najprzód Dolne później Górne Now-sie, a potem to już szło: Gładkie, Symoszkowa, Skilbu-sówki, Mraźnice i het w górę ku polanom kościelis-czańskim — Krzeptówki, Potok, Gąsieniców i Boja-sówka nad Cichym Potokiem. Stanąwszy na środku takiej polany, można było zobaczyć nie tylko szczer-bę Giewontu, ale także widzieć drogę słoneczka od wschodu do zachodu, jak się toczyło ponad regle.

Nie wystarczyło im już do rozeznania się między sobą rodowe nazwisko. Było ich za dużo i dla ła-twiejszej orientacji przyległy do nich przezwiska, bio-rące swój początek od nazw rodzinnych osiedli, od imion ich ojców, a czasem dostawało się przygodne przezwisko od zauważonych przez społeczność cech

. charakteru lub wykonywanego przez danego Gąsie-nicę zajęcia poza gazdostwem rolnym. I tak ci pierw-si wołali się Nowiesie, z Potoka, z Lasu... z drugiej racji — Symoski, Walki czy Wale, Tomkowi, Kas-prusie, Sobusie, Jędrzeje czy Staszeczki, a zaś naj-liczniejsi to byli ci trzeci — Bednorze, Remienie, Roje, Sóstoki, Slimoki, jak ich tam do dzisiejszego dnia przezywają.

Każda z tych rodzin pielęgnuje jakąś gadkę o daw-nych ludziach i wydarzeniach, gadkę przekazywaną z ust do ust, z pokolenia na pokolenie.

Ekstraordynaryjna opowieść o pani Walewskiej, starościnie nowotarskiej, zachowała się w rodzinie Pęksów.

Pani Walewska była ostatnią starościną w Nowym

42

Page 39: Sabałowe czasy - Stanisław Nędza-Kubiniec

Targu w tych czasach, kiedy to szlachta rządziła pol-skim krajem.

Była niekiepską gaździną całej Nowotarszczyzny i z tej swojej podtatrzańskiej królewskiej dzierżawy starała się wyciągnąć jak najwięcej złotych profitów.

A jak gazdowała, to opowiemy, ibo jej twardą bab-ską rączkę długo chłopi podhalańscy pamiętali i klą-twą wypominali. Wydzierała gazdom orne grunta i scalała w duże kęsy, dotychczasowe czynsze zawa-rowane królewskimi przywilejami zamieniała w pań-szczyznę, do której odrabiania zmuszała górali na nowo założonych folwarkach.

Tak zrobiła na Bańkówkach, odbierając Majerczy-kom ich grunta w miejscu, które dziś nazywamy Kośnym Hamrem, i tutaj ufundowała swój folwar-czek. Majerczyków wypędziła dalej w lasy za Mur i Sihłę. Zobaczywszy, że Ustupscy z Ustupu, którzy tu przywędrowali z wołoskiej wsi — Ochotnicy i za-łożyli osadę pasterską, mają równe pola nad poto-kiem płynącym od Zakopanego, wywłaszczyła ich, wypędzając w grapy olczańskie. Na Ustupie kazała budować budynki dworskie, a chłopów z Olczy, Ha-rendy, od Tatarów i Symonów zaczęła wprzęgać do pańszczyzny, której ci od wieków nie byli zwyczajni. Tak samo było w Zębie, Czerwiennem, Dzianiszu i innych wioskach. Niewola pańska przybliżała się za osadnikami pod same regle. Bodajby to diabli wzieni, aj wzieni. Gazdowanie takie chłopi nazywali gra-bieżą albo rabunkiem, a szlachta gospodarowaniem folwarcznym.

— Wereda z tyj nasej pani Walewskiej — gwa-rzyli zakopiańcy między sobą. — Drobne to jak ła-sica, w rzyć ni ma co kopnąć, a gryzie, ze płakać sie kce. Skoranie boskie nie baba.

43

Page 40: Sabałowe czasy - Stanisław Nędza-Kubiniec

Rzeczywiście pani Walewska miała coś trochę z wyglądu i charakteru łasicy polnej. Wzrostu drob-nego, głowę miała maleńką, niewiele większą jak pięść dorosłego chłopa. Włosy upinała na czubku gło-wy w wysoki węzeł, wyglądem przypominający do złudzenia róg barani.

— Wicie, ludzie! — dziwił się Samek Gąsienica z Gładkiej wyglądowi starościny. — Cudok jeden! Cysto kurnota o jednym rogu. Wiera, ludzie, ino sie dobrze przypotrzcie.

Opięta wpół czerwoną krajką, była cieniuśka w pa-sie, że można ją było biczem przeciąć. Długa spód-nica, spod której stóp wcale nie było widać, przy żwawym kroczku starościny szeleściła i długim ogo-nem wlokła się za nią. Usta powleczone barwiczką, przy wydatnym nosku i jarzących się jak węgielki oczach, przypominały do żywego pyszczek łasicy, była też ruchliwa jak to zwierzątko. To tu, to tam. Nie zagrzała nigdzie miejsca, jeżdżąc z folwarku na folwark, a było tych folwarków na Podhalu kilka-dziesiąt. Dzisiaj była w Szaflarach, jutro już na Biał-ce, zaś pojutrze dalej i zaś dalej. Tu popatrzyła po swoim gazdostwie, tu pociągnęła noskiem, jak by chciała powąchać, zawsze jej tam coś brakowało. Nie biła nikogo, nawet nie klęła, ale zarządzającym fol-warkami pełnomocnym urzędnikom swoim umiała znaleźć miejsce, gdzie się dochodzi do żywej skóry. Nawet głosu nie podnosiła, kitóry miała dźwięczny jak piskanie fletu, a tylko narzekała:

— Gęsi wam pasać by lepiej było jak gospodarki pilnować — mówiła do nich słodziutko. — Nie dba-cie o moje dobro, nie umiecie poddanych przymusić, by ochotniej pracowali, nic się nie staracie, aby po-rządek na folwarkach był lepszy. Więc nic innego

44

Page 41: Sabałowe czasy - Stanisław Nędza-Kubiniec

nie przyjdzie mi zrobić, jak was zmienić. Wy po-pracujecie, a drudzy tu rządzić będą.

Starali się pańscy słudzy, jak mogli, choćby przy-szło ze skóry wyskoczyć. Po każdym pobycie na fol-warku pani starościny zacieśniała się obręcz na bar-kach chłopskich i przybywało im ciężaru do niesie-nia. Ani się nie spostrzegli, jak dosypywano im ka-mieni do woza, który pchali pod górę. Coraz częściej ich wzywano do darmowej odrobki we dworze. Czy orka, czy kośba, czy stróża przy bydle dworskim — przybywało tego, że aniś się nie spostrzegł, skąd się to brało. Wieczorem dziesiętnik burzył w ściany chałupy kijem: „Jutro ehybojcie na pańskie!" — krzyczał grubym głosem. „Żeby cie chupkem diabli wzieni do piekła, pyskocu!" — odmarkowali chłopi, ale cóż było robić?

Modlić się czy iść na skargę do króla? Hej! Robili to już przed nimi nieraz jeszcze ich ojcowie i zaw-sze na darmo. Czyż nie mieli leżących z dawien dawna w skrzyniach dokumentów i przywilejów królewskich z pieczęciami, z których sobie dzierżaw-cy starostwa nowotarskiego nic nie robili i wolnych czynszowych chłopów napędzali do pańszczyzny? Sprawiedliwość .boska — wysoko, królewska — da-leko, a pański kij wisiał w bramie każdego folwarku. Kłamny ten świat, bodajby się raczej przepadł.

Nie woziła się pani starościna Walewska czy Wa-łecka, jak ją zakopianie zwali, karetą po tych swo-ich folwarkach, bo na Podhalu dróg podówczas żad-nych nie było, a leśnymi przesmykami landara nie byłaby przemkła; nie jeździła też wierzchem konno, bo jej spódnica z długim trenem zawadzała, ale wpa-dła na zmyślniejszy sposób wojażowania po swoich majątkach. Kazała mianowicie rzemieślnikom nowo-

45

Page 42: Sabałowe czasy - Stanisław Nędza-Kubiniec

tarskim sporządzać sobie lekki, miękko wyścielany fotel, do niego przytwierdzić dwa długie drążki z gibkiej jarzębiny i w tej to właśnie lektyce szarwarkowym sposobem fruwała od folwarku do folwarku. Las czy grapa na przełaj przez pola dźwi-gali ją dwaj rośli parobcy, biegnąc uważnie, aby przypadkiem nie uronić drogocennego ciężaru, tym bardziej że zawsze za nimi jechał konno zbrojny haj-duk, strzegący bezpieczeństwa jasnej osoby. Tak to szwami chłopcy góralscy latali ze swoją panią od wsi do wsi. Szaflarzanie nosili ją na Białkę, białczanie pa-ryjami i ciasnym wąwozem w górę do Bukowiny, ci zaś do Bańkówek, aż podróż kończyła się pod Tatra-mi w Zakopanem, gdzie oprócz nowego folwarku na Ustupie starościna miała interes oglądać hutę w do-linie Bystrej. Zakopiańcy odnosili panią znów tam, gdzie miała zamiar polecieć. Krzywili się na tę, nie przymierzając, końską robotę, klęli siarczyście, no, ale co było robić? Ik miłość wielkomozna pani miała taką fantazję, aby ją noszono, a także siłę po temu, żeby wrazić cugle w pyski chłopskie, aż im na zę-bach dzwoniło. Haj! Ale to wszystko do czasu.

Chociaż mówić, jako chcieć, zakopiańcy ogółem, a Gąsienice w szczególności, jeszcze nie mogli na pańszczyznę narzekać, bo jej nie robili do tego cza-su. Upiekało im się i siedzieli do siela na czynszach, które odnosili jesienią na Michała do zamku w No-wym Targu, do rąk kasyra starościńskiego. Danina była częściowo w naturze, jak to ser owczy, barany, wełna i płótno, częściowo w gotówce od roli. Odra-biali też dokuczliwe szarwarki przy wywózce rudy z bani, odwożeniu gotowego metalu z hut, ale tej niewoli, do jakiej byli już wkuci chłopi dólscy, jesz-cze nie znali. „Na płoniźnie siedzimy, ani jarzec, ani

46

Page 43: Sabałowe czasy - Stanisław Nędza-Kubiniec

żytko nie kce sie udawać — ukwalowali między so-bą. — Cozby tu dwór pocął? Skapiałby do izna. Pocątek wody, a chleb sie końcy. Przezyli nasi dziadkowie, przezyjemy pomału i my na ślebodzie".

Ale pani starościna Walewska miała swoje zamia-ry. „Cóż to — myślała sobie — jedno Zakopane ma być na wieki wieków amen na wolniźnie? Wieś lud-na, ponad sto dymów się z chałup kurzy, koniecznie trzeba choć lada jaki folwark wykroić. Czynsze mało co dają. Z ziemi, chociaż płonej, można by od biedy te pięćset korcy rychlika wycisnąć i kierdel owiec, najmniej tysiąc, wypaść. To już byłaby substancja." Miała Starą Polanę i Krupową Rówień na myśli pod zamierzony folwark. Chłopów tam osiadłych prze-siedli się na obdalniejsze zarębki albo do Grapy Gubałowskiej...

2

Starościna siedziała na wysokim progu folwarcz-r nego budynku na Ustupie, dokąd przed chwilą przy-była, i odpocząwszy ocknęła się z zamyślenia. Spoj-rzała daleko przed siebie na migocącą w promie-niach południowego słońca długą grań Koszystej i plasnęła żwawo w dłonie.

— Hej, Józefie, Józefie! A gdzie się to podziewa ten Kaleta? Chybojcież szybko!

Zza węgła długiej szopy zbudowanej z okrągla-ków ukazała się rozczochrana kudłata głowa starego górala, szybko podążającego tam, skąd dochodził głos pani. Żwawo przebierał długimi nogami w obcisłych sukiennych nogawkach i machał rękoma o dużych pięściach.

47

Page 44: Sabałowe czasy - Stanisław Nędza-Kubiniec

— W dyrdy lecem, wasa wieikomozność — zawo-łał — ino głos was posłysołek. Cegoz ode mnie zą-dajom?

Był to Kaleta, chłop ze Szaflar. Dawniej, kie-dyś był to ród sołtysi, wybraniecki, od paru poko-leń odrabiał już pańszczyznę. Z powodu lizusostwa był Kaleta zaufanym pani starościny, która go też za to zarządzającym nowego folwarku na Ustupie uczyniła. Ci, co go znali, przezywali go „Psim Us-kem", dlatego, że jaką tylko gwarę usłyszał między ludźmi, to wiernie donosił pani.

„Psie Usko", „Psie Usko!" — wołały nań nawet dzieciska wiejskie zza węgłów, gdy go tylko zoba-czyły. Starsi spluwali w bok na jego widok. Ale jednocześnie bano się go, gdyż był mocny łaską pań-ską, a w dodatku mściwy.

Stanął przed dziedziczką wpatrzony w nią okrą-głymi jak u owcy, a wiernymi jak u psa oczyma.

— Cegoz wasa wieikomozność, pani starościno, ode mnie ządo? — powtórzył pytanie.

Starościna milczała chwilę, zanim rzekła: — Fundować zamierzam folwark na Zakopanem.

Tatary, Starą Polanę, Krupową Rówień, na folwarcz-ną ziemię obrócę. Ty się zabierzesz do tego. Rządcu-jesz tutaj, to możesz jeszcze i tam.

Włodarz Psie Uszko skłonił nisko kudłatą głowę przed panią, lecz jednocześnie grabnął pazurami za •uchem i frasobliwie się wykrzywił.

— Nie widzi ci się? Może innego mam dać do tej roboty? — zapytała pani widząc jego wahanie.

— Wóla wasa, wielkomozno pani, święto lo mnie i za ozkoz stoi. Ino tak uwazujem we swojej głupiej głowie, choć jus bez pół osiwiała, ze kieby me kóń-

48

Page 45: Sabałowe czasy - Stanisław Nędza-Kubiniec

dek zelzyli, to byłoby nieźle. Na mój wieru. Ni rno-gem se z olcanami dać rady, jazerni grzysi ik mogom nagnać do roboty na pańskie. Telo ino co pod kijem i strófem. A tu jesce zakopianie, coby ik pokręciło sto razy. Zbójnickie to a złodziejskie nosienie. W każdej prawie chałupie ruśnica schowano za strze-chom. Przysam panu bohu, tak uwazujem, ze sie krew poleje. Zagazdujme nopierwej Ustup, a potem bedzie cas pomyśleć o Zokopanym. Wiera, wielko-mozno pani starościno, kciejcie mojej rady usłuch-nąć, bo przecie ino wasego dobra zycem.

Stał przed panią dziedziczką, patrząc jej w oczy w niemym oczekiwaniu, co powie. Starościna nie-cierpliwie potrząsnęła głową.

— Nie zwyczajnam ja dwa razy powtarzać swo-ich rozkazów. Powiadam raz: Gwoli lepszego zago-spodarowania ziemi królewskiej, której jestem dzier-żawczynią, i wzrostu mojego fundum, które w tę dzierżawę włożyłam, musi być folwark na Zakopa-nem. W jesieni jeszcze ściągniesz materiał, kamień i drzewo, na budowę, a na wiosnę zaorzesz, ile tylko będziesz mógł najwięcej. Przynależy się zakopianom odrobek na folwarku pełnić, więc jeśliby nie chcieli dobrowolnie, to ich siłą należy przymusić. — Pod-niosła dłoń i pstryknęła w palce. — Tak, tak, mój Kaleta. Nie usłuchają dobrych słów i rozsądnej pers-wazji, posłuchają kija i gniewu pańskiego. Ty, jako wierny sługa, wypełnisz moją wolę. Abyś siłę miał wykonać moje przykazanie, ściągniesz ludzi ze sta-rych folwarków. Rozumiesz? A wykonane być musi! Ty też z tego swój profit będziesz miał.

Kaleta kiwnął głową ze zrozumieniem...

4 — Sabałowe czasy 49

Page 46: Sabałowe czasy - Stanisław Nędza-Kubiniec

3

Jesień była pogodna i piękna. Gąsienice zwieźli już ostatnie kopy z pola i poskładali po szopach i róż-nych jatach. Spodziewane były redyki owiec z hal. Ludzie spoglądali w południową stronę nad regle, czy nie pokazują się różowiate chmurki święto michal-skiego wiatru. Sielny to wiatr, niechby trochę naprał lasu, byłoby drzewo na opał i pobudyriki. Zakopianie mieli zawarowaną serwitutem zbiórkę wiatrołomów i sucharzyny w lasach królewskich na swoje chłop-skie potrzeby. Stojących i rosnących drzew nie Iza się było tknąć siekierą. Cheba że się kupiło.

Stary Paweł Gąsienica z Nowsia stał przed chałupą i spoglądał pod słońce za kyrdlem jagniąt, które pa-sły się opodal, skubiąc otawę skoszonego tłoku. Po-nieważ kerdel zaczął się oddalać za daleko od cha-łupy, stary gwizdnął na palcu i zaklął:

— Cemuz, weredy, nie pasiecie sie, ino byście goniły?!

Biały owczarek wygrzewający się w słońcu u bo-sych stóp gazdy podniósł kudłaty łeb i szczeknął.

— Tu... tu... chyboj, ciucia, i przyzeń owieczki! — poszczuł Paweł psa widząc, że stado nie dba na jego gwizdanie i oddala się coraz bardziej. Pies ze szcze-kaniem poleciał za stadem.

Chałupa Pawłowa stała na tym samym miejscu, na którym niegdyś jego pra-pradziada. Dziadek, też Pa-weł, założył nad Potokiem Cichym w dolinie pod re-glami swoje osiedle. Chałupa była już nie ta, którą on pradziad wybudował, bo ta starodawna zgniła na proch i wiater ją rozniósł, ale ta, w której wnuk mieszkał, też była stara, jeszcze dziadkowska i węgły z jednej strony dobrze wlazły do ziemi. Ale Pawłowi

50

Page 47: Sabałowe czasy - Stanisław Nędza-Kubiniec

ona starczyła. Przeżył w niej i zestarzał się godnie, to jeszcze i te roki, które ma pisane, zanim nie zem-rze, przesiedzi do końca. Niek synowie po jego śmierzci trubujom sie, w cym siedzieć, i stawiają nowe chałupy. A miał synów dwóch, już dorosłych chłopów, to niech się starają, jak im trza będzie.

W czasie rozmyślania starego owczarek zawrócił jagnięta bliżej osiedla. W podskokach uciekały przed natarczywością pieska. Zawołał go do siebie.

— Tu... tu... ciucia, niek sie jesce pasom, weredy. Nie dokucoj owieckom.

Na ogromnym płaskim głazie przy wejściu do sie-ni, który to głaz jeszcze ojciec Pawła wyłupoł z po-toka i przed chałupą położył, siadły baby Pawłowe, żona i dorastająca córka, i zaczęły się iskać. Święto było, robota po zbiórkach żadna pilna nie goniła, toteż namyśliły we włosach zrobić porządek i wytłuc gadę, jak się tam jaka namnożyła. Przybliżało się już południe, a jesienne słoneczko zawiesiło się nad szczerbiną Giewontu.

Stary obejrzał się za siebie i chrząknął znacząco: — Przestońcie sie, baby, iskać. Jakisi chłop idzie

od wody ku nom. Pewnie tu zawadzi o nasom cha-łupę. Mozę nomownik, matka, ku nasej Jagniesi.

Baby udźwignęły głów, powstały z głazu i cieka-wie obejrzały się ku wodzie.

— Dyj to Wojtek z Harendy. Coz bedzie namowioł, kie je jus zyniaty. Bajtoć, godos trzy po trzy.

Iście, ku ich chałupie wąskim chodnikiem wydep-tanym śród ścierni kroczył sporym krokiem młody chłop. Zrudziałą od starości cuchę miał zarzuconą na jeclno ramię, na hajtas. Dochodził już prawie do sa-mej chałupy. Był bliziutko. Rzeczywiście, był to Woj-tek Gąsienica, syn Samków z Gładkiej przyżeniony

Page 48: Sabałowe czasy - Stanisław Nędza-Kubiniec

do Królów na Harendzie. Harenda miała grunta w stromej grapie, ale słońce się opierało, śnieg wczas ginął i jarzec pięknie się rodził, lepiej jak na Nowsiu, które było bardziej pod cień.

Uchylił z głowy orawskiej czapki z barana. Długie włosy spadały mu aż na plecy.

— Witojcie, stryku! — pozdrowił Pawła. — Trzy-miecie sie zdrowi?

— Witojze i ty, kiedyś przyseł! Zdrowie ta u mnie po kóńdecku, po kóńdecku. Grzejem kości do sło-neoka.

— Kwałas PanU Jezusowi za zdrowie. Syćkaście som w chałupie?

Stary spojrzał podejrzliwie na pytającego. „Cóż się tak obces wypytuje? — pomyślał. — Przecież to na-wet niepięknie tak wprost wypytywać. Raczej na-leży okolicznościowo... z daleka". Ale odpowiedział:

— Młodym śmierdzi chałupa, to ni mogom w niej usiedzieć. Stary musi gazdówki pilnować. Telo co mi baby kelo telo pomogajom. Kuba juhasi na Upłazie, a Paweł... sto krotnyk zjadło, nie usiedzi na ławie, ino jak tyn wiater. Powichrowaty! Ftoz to wie, kany sie obraoo? Bojno mi o niego.

— Nie bójcie sie o swojego Pawełka nic. "Chłop śniego wyrost jak sie patrzy. Nie skąpiecie przy nim i wy od głodu. Pewnie pomogo luptokom nawracać wołki pod kopami abo w Piorzystej kozicki pasie. — Zaśmiał się przypochlebnie do starego. — Nie wróci sie ón z próznom gorzciom do chałupy, nie pódziecie w zimie o- łącnym brzuchu spać. Przyniesie abo i przywiedzie co. Hej!

Stary Paweł strzyknął daleko śliną od siebie, tra-fiając akurat w kulik od płotu. Machnął dłonią.

48

Page 49: Sabałowe czasy - Stanisław Nędza-Kubiniec

— Na psa urok. Nie godoj bele cego, coby się jesce co nie stało. Ocyska mają ludzie takie, ze sie może mu nie podarzyć, jak go zaziorajom. W płotwi cosi t y j nocy pukło, jazek podskocył na pościeli. Mozę mi dało znać. Zacbowojcies nos, ludzie, od złego. Ale ze pukło w płotwi, to pukło. Wiera!

— Mało to razy puknie w płotwi abo na boncie i nic sie złego nie robi.

— Nie godojmez o tym, co nie trza wspominać, ra-ce j cicho siedźmy. Abo powiadoj, co cie do nos przy-gnało, bo harendzianie na Nowsie nie chodzujom. Wiera doprawdy, bo i ni majom po co. Bliżej im na Bańkówki do karcmy cy do kościoła.

— Pytocie sie, ujku, co mie do wos przygnało? — Wiera pytom sie. Ciekawyk. — Tak wej ! Cozby inkse jak nie ciężko bieda. Bie-

dzicka. — Przecieścde cheba nie pogorzeli? Bylibyme sły-

chali. — Sto razy ibyło lepiej pogorzeć. Niekby syćko

hore dymem posło. — Zje kiz wom krotni? — Godom wom bieda, ujku. Jak chycieła, tak trzy-

mie, ze jej ani cieślicą nie porada odrąbać. Na karkak nom kołki ciesom, do roboty na Ustupie naganiajom. Mało ze we dnie i w nocy, ale, co nogorse, ze ka ino jest jaki łęk abo rówień chłopskiego gruntu, to jus rabujom do folwarku. Stryła im do boku abo i w sa-mo serce, nie wyżyjemy tak... Wyście nostarsy tu na Nowsiu, uwazujemy wos jako ojca syćkim Gąsieni-com. Posłały mie do wos polany z dołu Zokopanego, Harędziany, Guty, Tatary, Chramce, cobyście dali jako rade abo pomoc. Haj!

Stary Wbił oczy i milczał.

53

Page 50: Sabałowe czasy - Stanisław Nędza-Kubiniec

— Cemuz nic nie gwarzycie? Rada musi sie jakosi naleść. Inacej to jus amen z nami. Na wieki wieków! Pachołki me mizerne i wiecnie głodne, a nie gazdy. Musd być jakosi rada na niewolom. Godojcie! Rzek-nijcie słowo.

Stary jakby się ocknął. — Jakie słowo? — zapytał. — Wos sie to samo tycy, Gąsienice, i na wos jus

powróz sie kręci tyz. Na Starom Polane nawozili składy drzewa i na wiesne bedom fundować folwarne budynki. Jak zrabują całe łęgi nad wodą, to i wy be-dziecie na pańskim orać i nohajem w rzyć brać. Diabli weznom nasom ślelbode. Albo tak trza kónać, albo tak. Pódźcie.

— Jakoż radzić, he? Tam — pokazał ręką za Ta-try — ni ma po có uciekać. Tako sama madziarsko niewola jako i polsko. Sto hromów to pobiło. Do zie-mie nie wlezies, a z obuchem w gardło im skocyć... Gromadę całom skrzyknąć?

— To wej! To kciołek usłyseć! Syćka! Hurmą! Z cym fto nio w gorści! Rąbankami w kufy!

— Dejze mi skóńcyć, chłopce! Nie siep sie telo, 'boś jesce młody i nie rozumies syćkiemu. Reberyje zrobić, to nie Giewont wywalić, ale co potem?... Zgnietom nos i wybijom. Mało to razy chłopi robili poruseństwo i co wysło z tego? — Zatkało go i tylko ręką machnął. — Mało dobrych chłopów zgniło w turnąąk? A ci, co ik wiesali, ćwiartowali, kołem łamali... Wies! Racej niech Gąsienice pańscyzne robią, niek się im kłęk zegnie, jak gnatki mają do cna wy-ginąć. Tak ci padom! — Piersi chodziły mu jak mie-chy, aż wykrztusił. — Mos moje słowo.

— A jo wom padom, ze choćby diabli sie kocili, to Gąsienice nie bedom na pańskie chodzili robić.

54

Page 51: Sabałowe czasy - Stanisław Nędza-Kubiniec

I lepiej za pośrednie ziobro na hoku wisieć, jak sie niewolą zgańbić.

Obejrzeli się obydwaj naraz, stary Paweł Gąsienica z Nowsia i Wojtek Harendzki z Harendy.

Przeszedłszy miedzuchem pomiędzy szopami i cha-łupą, zbliżał się ku nim młody chłop. Stanął i potrzą-snął rąbanicą. Słyszał, o czym uradzali.

— Toś ty, Paweł? — zawołali. — A skądeś sie tak noremnie tu wzion?

Powiadali, ludzie, se mnie zbójnik budzie. Jak budzie, itak budzie — samym wierśkiem pódzie —

zaśpiewoł — opierając nogę na ciupadze i machając wysoko kyrpcem w górę. Odziany był w obcisłe sukienne portki, trochę przyponiewierane użyciem, ale nie dziurawe, koszulę miał na sobie ju-haską, czarną, na niej owczy serdak wywrócony weł-ną na wierzch. Długie włosy posplątywane w cienkie warkoczyki zarzucone były na uszy, a złe i zuchwałe oczy bystro spoglądały spod wysokiego kołpaka, zza którego sterczało wetknięte tam długie pióro z głuszca.

— Hej... Hej... Nie zawse sie do iść samym wierś-kiem, casami trza i potokami, brzegami, usypiskami. Jako padnie. Strzelec nie wybiero gościńca. Hej! Nie Spodziewaliście sie mie jesce, ze sie wyrtnem do cha-łupy — zagadnął starego.

—• Jakosi sponoglołeś sie? Mozę sie wom co nie podarzyło?

— Zje bajtoć, co miało sie nie podarzyć? Co sie tycy, godnego bycoska uwiązołek w olsynak.

Harendzki nie odzywał się nic. Nie było mu taj-nym, jak też nikomu z gazdów w Zakopanem, że młody Paweł Gąsienica, syn starego Pawła, schodził

55

Page 52: Sabałowe czasy - Stanisław Nędza-Kubiniec

się z towarzystwem hornych chłopów w wysokich Tatrach, parając się zbójnickim rzemiosłem. Gonił na drugą, południową stronę Tatr, gdzie były bogate uherskie dziedziny. Dało się tam nahrae Wszelakiego dobra dosyć i skrzepić płoną gazdówkę. W Cichej Dolinie pasły się siwe wołki liptowskie i kerdele owiec. Marzenie każdego zakopiańca.

Janicku, Janicku, byłby z tobie zbójnik, kiebyś ty przerąboł do Luiptawa chodnik

śpiewały z przejęciem pasterki zakopiańskie, spo-glądając z grani Czerwonych Wierchów albo Lelujo-wego. Zakończenie śpiewu wyskały wysoko cienkimi głosami, aż stokrotnie echo odbijało się w turniach.

Młody zaś Paweł Gąsienica gwarzył dalej: — Złokrew! Ty, Harendzki, pytos o rade, to jo ci

jom mogem dać. Poradzeni ci na mój sto dusiu tak, ze zaroz bedzies mądry. Staryk sie radzis? Hej, po co? Im jus wywietrzała ze zadków siła, to cos ci mogom poradzić. Bojom sie i w tym ik rzec.

— Co sie tak siepies? — rozpajedził się na syna stary Gąsienica. — I ty Giewontu nie ozwalis, choć-jeś młody. Sto buków zjadło, aj zjadło, padom ci, ze u młodych nogi, a u starych głowa, to se wiedz, głuptoku.

— Hej, hej, zelzyjcies, ociec. Nie bedem jo Gie-wontu przenosił za Gubałówkę, bo mi tego nie trza, nie bedem gryz zębami buka, kiedy mom rąbanice w gorzci, ale choć-jek głuptok, to wołka z Luptowa przywiedem, sypanik ozbijem i poradzić mogem.

— Jako? — zapytał stary, a Wojtek Harendzki spojrzał na zbójnika.

— Ze jakozby? — Kopnął kerpcem do góry i gwiz-dnął przeciągle. — Kie oni nos tak... — pokazał ręką

56

Page 53: Sabałowe czasy - Stanisław Nędza-Kubiniec

na gardło — złekrwie, pańskie nosienie, to my ik w kufę. Jaz sie cyrwono maźka im puści. Inksej rady ni mas. A teroz słuchoj, brat? — obrócił się wprost do Harendzkiego. — Na to jeden ani awók nie pora-dzi, ba trza całej gromady dobryk chłopów. Trza tyz gromadą uradzić do syćkik krotnyk diabłów — zaklął siarczyście — a nie tak po jednemu. Padom wom, ze roz temu trza dać jakisi porządek. Zwołać bursiań-skie towarzystwo i jamen lelujo. Koniec. Niek sie zejdom chłopy horne, myśliwi... bacowie z juhasami. Takim serca nie zemglejom ani ik bździnami strasył nie bedzies.

Tu kopnąwszy wściekle kierpcem do góry, gwizd-nął przeciągle przez zęby, a wyrwawszy spod nogi ciupagę, machnął nią, aż w powietrzu jękło.

— Chłopy! Dość nasej gwary! Wołojcie bursę, to uradzime. A potem:

Chybojme, chłopcy, nocka ciemna, coby nom nie była naderemna. Uherska ślakta piniaski ma, jak i popytame, to nam ik da. Cyrwone piórecko na ucieche, załozyme panu popod strzeche.

Z podziwem popatrzył nań Harendzki, a stary Gą-sienica wysiąkał nos do rękawa koszuli i przyświad-czył:

— Dobrze radzis, chłopce! Tak sie i patrzy! Trza posłać korzec siocio do palarni Walka Bukowskiego w Polany, niekze uwarzy tam do oboniecki palenki. A ty idź — obrócił się do Harendzkiego — i kónoj swoje, coś zapooon. Trza opedzieć Toporów na Hru-bem, Mrowców, Walkosów, Ustupskich z Olce, ze tu na Nowsiu bedzie burniańsko narada. W Zakopanym jo som dom znać.

57

Page 54: Sabałowe czasy - Stanisław Nędza-Kubiniec

— Trza bedzie i w Polanak opedzieć — wtrącił sie znowu zbójnik. — Chłopy tam swoje i niedziady. Mateje Jaśka, Matusa Nędze, Jacka Pitonia, Stop-ków. Ale to jus cheba jo som skocem, bok śnimi znajomy.

— Tak 'bedzie, a nie inacej — przyświadczył mu stary ojciec.

— To bywojcies mi syćka zdrowi! — zaczął się żegnać Harendzki. — Kwała Panu Bogu, ze urada nasa przysła do skutku i cosi z tego bedzie.

—1 Ino i wy, Harendziany, musicie sie do bursę przycynić. O wos tu przecie chodzi — rzekł do od-chodzącego młody Paweł.

— Wdzięcnie zrobime, co do nos bedzie nole-zało — rzekł mu ten i rozeszli się...

4

Przeszło parę tyźni po tej pogwarce u Pawła Gą-sienicy na Nowsiu w Zakopanem, było to po święto michalskim miesiącu, owce zeszły z polan, gdzie się pasły na potrawach, i bacowie pooddawali je gazdom jak należało. Granie wysokich Tatr osyndziały od mrozu, więc myśliwi przestali wykopywać śpiące, za-kopane w dołach świstaki i siedzieli po chałupach oczekując ponowy. Był odpowiedni czas na urządze-nie bursy.

Młodzi parobcy — gońcy latali po obdalnych cha-łupach, wchodzili do ich wnętrza, uginali głów przed niskimi ocapami i wołali przez próg do środka:

— Swoku, słysycie? Jutro na Nowsiu u starego Pawła Gąsienicy na Łązku pod jasieniami odpra-wiajom sykowną bursę. Pytajom wos pieknie, co-

58

Page 55: Sabałowe czasy - Stanisław Nędza-Kubiniec

byście nie pogardzili i przyśli. Weźcie moskola do rękowa w cuze, palenki baryłkę i zbrój, jaką tam mocie; choćby rąbanice na długim toporzysku, krze-siwko i hubkę. Ino cobyście przyśli, nie byli telo podufali... Zjecie, wypijecie, a potem cosi uradzicie.

— A f tos woło na bursę? — odzywał się z wnętrza izby gruby chłopski głos. — Fto wos posłoł, pytace?

— Sama starsyzna rodów: Paweł, Symeon i Sa-muel Gąsienicowie, Jano Mateja z Polon i Krzystof Topór z Hrubego. Nic nie ónaccie, ino cobyście przyśli.

— Juści przydzieme! — przyświadczał głos z izby. Jakoż, iście lemze sie na drugi dzień słońce nisko

idące ponad granią Giewontu schyliło mało z połud-nia, zeszła się na szerokiej oborze u Pawła Gąsienicy na Nowsiu gromada chłopstwa. Było ich na pewno z półtorej kopy albo i więcej.

Ze ich była hurma, nie pchali się do izby, w któ-rej by się i tak nie pomieścili wszyscy, roztulali więc szeroko po oborze spod ściany skład okrągłych tra-mów i posiadali na nich. Kilku skoczyło z rąbanicami do lasu, który rósł zaraz w uboczy za wodą na górce i przywlekli masę sucharzyny i złożyli watrę na środku obory, trochę obdalno od chałupy, żeby ogień nie chwycił się drewnianych ścian. Było ciepło, bo jesienne słońce przygrzewało, ale chłopy lasowe i przyuczone gwarzyć przy ogniu. Watra trzeszczała wesoło, żółtawy płomień podnosił się w górę, a iskry sypały się aż do konarów wysokiego jesionu, który już był obleciał z Uścia. Gwar był niemały, krzyki powitania, bo zeszli się przecie gazdowie z całej sze-rokiej doliny pod reglami. I ci z Olczy, Hrubego, Muru i z drugiej strony świata z Polan, het od Pic-kowych Młynów, nie rachując Gąsieniców, którzy

59

Page 56: Sabałowe czasy - Stanisław Nędza-Kubiniec

siedzieli blisko, w środku Zakopanego. Byli tacy, co nieczęsto się widywali jak na ten przykład Jano Ma-teja, który siedział na Graniku w Polanak, z Krzysz-tofem. Toporem, który był z Muru i siedział pod la-sem, takim hrubym, 00 końca nie miał i ciągnął się do samych Uher i jeszcze dalej. Obaj już obstarne chłopy, słowni harnasiowie zbójnickich wypraw, obaj zbrojni jak się patrzy, krzywe noże z cisowymi trzonkami mieli wetknięte za szerokie pasy, na ra-mionach mieli zawieszone długie rusznice, a dłonie wsparte na obuchach ciupag. Witali się wylewnie, bo dużo słychowali o sobie, a nieczęsto się widywali. Chłopy to były silne i światem obite.

— Jak sie mos, stary andrusie? Jakoż zyjes? — spytał się Mateja Topora.

— Dyj ta! Łeb mi sedzieje od starości, ale jak mie holny wiater oduje na wiesne, tok jesce chłop. A ty jako sie dzierzys? — wzajemnie spytał się Topór.

— Jesce po kóńdecku. Byłoby jesce, jako by było, ale ciasno sie robi we świecie.

— Wiera tak! Witali się i inni. Synowie starego Pawła Gąsienicy

Paweł i Kuba, co go od wielkiej siły nazywali ludzie Krzeptosiem i który mimo młodego wieku od kilku lat bacował na Upłazie, wynieśli z komory wielką oboń pełną palenki i położyli na gnotku, na którym w zwykły czas rąbano drwa. Wyciągnęli drewniany szpunt i zaczęli nalewać płyn do czarnych glinianych dzbanów, które za synami wyniósł ojciec. Gdy napeł-nili je do pełna, zawołał:

— Póćeies, krześni! Biercie i pijcie! Zacynome bursę.

W czarnej izbie uwijała się stara Gąsienieula, ma-jąc do pomocy oprócz swej córki i Kubowej żony

60

Page 57: Sabałowe czasy - Stanisław Nędza-Kubiniec

jeszcze dwie młode dziewka ze spólstwa, córki Kaspra Gąsienicy. Warzyły na dużym kotle mięso na poczę-stne dla dzisiejszych bursianów. Gotowało się prawie ćwieró wołu, którą jej stary dziś z rana w duże kęsy zrąbał i weprał do kotła. Kocieł wisiał zaczepiony pałąkiem o hak łańcucha, zwisającego od odymionego na czarno tragarza, po nim na palenisku bieganego pieca huczało ognisko, do którego jedna z kobiet ciągle dokładała świeżych szczap, a jasny płomień żwawo oblizywał dno i boki kotła. Gąsienicula mie-szała drewnianą warzechą skaczące z warem stuki.

— Hej, mamo, bursa sie jus zacyna! — Podawojcie, dziewki, fryśko miski z półki —

krzykła ta zdenerwowana. Szybko nakładała stuk kopiasto, a dziewki wynosiły je na dwór i nukały pi-jących. Wyciągały się dłonie i brały w palce gorące mięsiwo, usta dmuchały w piekącą strawę. Szczęki poruszały się pracowicie. Dziewki uważały, aby nikt nie był pokrzywdzony i nie został bez swojej części.

— Dobre mięso! — przykwalowali jedzący. — He! he! Bycek pos sie we Wierkcichej na słod-

kiej trowce — dodawał inny. — Niekze, niek. Jedzmy, kie dajom. —< Wiera tak. Haj. Z czupryn już dobrze zaczynało kurzyć. Dzbanki,

podawane z rąk do rąk, krążyły szybko między piją-cymi. A przecie oprócz poczęstunku, który w obfi-tości przygotowali Gąsienicowie i szczodrze nim ra-czyli zebranych, każdy z bursianów przyniósł swój zapas jadła i palenki. Czy to w kwartowych barył-kach zmyślnie wyrzezanych z jaworowego drzewa i uczepionych na rzemieniu do pasa, czy też w nie o wiele większych obonieckach, które mieściły się w skórzanych tórbkaęh przy boku. Jakiś młody pa-

61

Page 58: Sabałowe czasy - Stanisław Nędza-Kubiniec

robek siedzący na progu uchylonych wrót boiska, napiwszy się już do syta, zaczął na gajdach wyle-wiać stare pasterskie nuty. Widać żbaczył sobie letnie pasenie.

— Hej, gajdos! Głośniejze groj, psie ty drewno! — krzyknął na niego ktoś z boku. — Coby cie na Gie-woncie słychno było.

A ktoś inny rozdarł się na całe gardło, śpiewając zagraną nutę.

Ani jo nie juhas, ani jo nie baca, sama mi siekierka owiecki nawraca.

Wesołości było pełno, aż się wylewała poza polane w Nowsiu. Ale czas posuwał się szybko i krótki je-sienny dzień miał się rychło ku końcowi. Słońce szybko spadało ku przechylinie za Osobitą. Od Ora-wie zawiał zimny wiatr. Pijący podzielili się na grup-ki i hałasowali coraz bardziej. Ktoś dorzucił świeżej chraści na watrzysko' i iskry wesoło podskoczyły w górę.

Wtedy młody Paweł Gąsienica wyskoczył na jod-łowy pniak, który się walał na środku obory, pod-niósł wysoko w górę dłoń i krzyknął:

— Hej! Posłuchojcie mie, gazdowie! Zakopianie, olcanie i polaniorze. Syćka!

Uciszyło się trochę wkoło, tylko po zadku ktoś ma-rudził, rozdzierając się po pijanemu. Jan Mateja jak wszyscy z tego rodu chłop sążniowej długości, o ostrej orlej twarzy, zamachnąwszy szeroko ciupagą, zawołał przeraźliwym głosem, aż się cetyna na blis-kim smreku ruszyła:

— Bedziecie cicho cy nie do stu jazernyk diab-łów! Paweł Gąsienica kce godać. Stulcie pyski, bo jak nie, to wom ik obuchem zatkom.

62

Page 59: Sabałowe czasy - Stanisław Nędza-Kubiniec

Dopiero sie uciszyło i zaczęli się garnąć w kupę wokół Pawła.

— Teroz godoj, o co ci idzie. A ten prowadził rzecz swoją dalej. Chociaż młodv.

miał już między ludźmi urobioną sławę, że chłop z niego jak się patrzy. Był rnowny i miał gorącą krew, a chodnik poza bucki do Liptowa miał przero-biony. Toteż słuchali ciekawie, co z tego wyjdzie, bo kiedy starszyzna zwołuje na bursę, to z tego musi coś być. Szkoda po próżnicy gęby i gorzałki. Ba haj.

— Ka nasa śleboda starodowno? Ka stare królew-skie przywileje z piecęciami, co gwarantują nasą wolność? Hej! Kij pański niziutko wisi nad nasymi plecami. Pachołków kce z nos jaśnie wielkomozna pani starościna porobić. Ino na to patrzy. Mało jej tego, ze orze chłopami saflarskimi i od Cornego Du-najca jak bykami orawskimi i nos kce wprzągnąć do jarzma.

Szmer się zrobił między chłopstwem, a potem znów nastała cisza. Co słabsze chłopy, a szczególnie ci z do-łu — z Harendy, z Frąckówki, którzy siedzieli bliżej dworu i liznęli pańszczyzny, zaczęli się bojaźliwie oglądać poza siebie. Czy nie ma między nimi takiego, co mógłby polecieć z ozorem, gdzie tylko na to czekają.

— Cesi ten Gąsienica za śmiało miele pyskiem — szeptali do siebie.

Ale ten rżnął dalej: — Wydarła jus pani starościna chłopskie grunta

na Ustupie i wolnyk kmieci z dziada pradziada wy-gnała w bory pod Nosal... Teroz zamyśliła na Starej Polanie fundować folwark... Hramce, Tatary pódom na dziady, a wy tu, ludzie z Nowsia, i wy z góry, z Polon, pódziecie robić na pańskim jak diabli. Be-

63

Page 60: Sabałowe czasy - Stanisław Nędza-Kubiniec

dom wos rządcę, włodarze, okómuny łoić kijami, jaz wom skóra bedzie pukać, a łby spuścicie dołu jak woły przy próżnym złobiie. Kcecie wiedzieć, jak na dworskim słodko, to zaroz u widzicie.

— Chyboj tu ku mnie, Harendzki! — krzyknął z wysiłkiem, bo już ochrypł.

Z tłumu wyskoczył Wojtek Harendzki i stanął obok Pawła na pniu.

— Zdblec konsule. Niek cie ludzie u widzom! — rozkazał.

Harendzki 'bez słowa ściągnął paceśną koszule bez głowę i obrócił się gołymi plecami do zebranych.

Rozległ się szmer bolesnego zdziwienia. — Pre Krysta żywego! Kiz diabli cie tak, chłopie,

zraohowali? — zapytali się pobliżsi niego. Bo plecy Wojtka Harendzkiego były jak zorane

w równe skiby stajonko. Pręga jedna przy drugiej, od góry do samego^ dołu. Sine, żółte i zaszłe krwią. Białego ciała nie było tyle, że palcem dotknąć.

Widok ten zamurował gęby chłopom. Kiwali gło-wami, potrząsając długimi kudliskami.

A Paweł krzyczał teraz, aż się rozlegało : — Wojtek chłop, ze to przetrzymoł i chodzi po

świecie. A wiecie, fto go tak oporządził? Powiem wom, żebyście wiedzieli. Rządca z Ustupu, pański lizuń, stary wycieruch dworski Kaleta tak mu kozoł wyłoić zadek za to, ze nie kcioł iść na pańskie. Godo Kaleta, ze mo takom plenipotencje od samej staroś-ciny. Sto ón diabłów zjod, zasrano jego pańsko służ-ba. Dość jus marne tego... powyżej garła.

— Dość, dość! — krzyczała rozdygotana gniewem gromada.

Gniew wzmagał się w tłumie jak halny wiater. Pięści się zaciskały i oczy świeciły jak wilkom.

64

Page 61: Sabałowe czasy - Stanisław Nędza-Kubiniec

Chłop samotny strzymie wszystko, nawet gdyby mu kołki ciesali na karku. Ale w gromadzie, gdy poczuje za sobą siłę, staje się zuchwałym i gotowym do wszystkiego. Dlatego też wszelkie schody gromadz-kie, bursy i tym podobne wiece chłopskie były przez dwory jak najsurowiej zabraniane i mogły się odby-wać tylko w najgłębszej tajemnicy przed pańskim okiem.

Tutaj na Nowsau, gdzie jeszcze pańszczyzny nie znano, wypita palenka dodawała odwagi naszym gazdom. Kipiała im warem w żyłach i roziskrzyła oczy. Wydawało się im, ze świat rozniesą.

Toteż gdy Paweł krzyknął jeszcze, stojąc na wyso-kim pniu śród całej bursy: — Kiz by to diabli byli, aj byli? Chłopy, bursiany, gazdowie! trza cosi konać. Podzygniemy dwór na Ustupde i na popiele zatońcy-me. Na panów! Idziemy! — byli wszyscy gotowi i ze wszystkich prawie gardeł rozległ się jeden krzyk.

— Idziemy! Na panów! Chwycili za zbrój, jaką który przyniósł. Błysnęły

żelazne widły, rąbanice myśliwskie. — Na panów! Spolić dwór na Ustupie. Fto harna-

siuje? — dały się słyszeć głosy. — Niekze bedzie Paweł Gąsienica. Ón zwołał bur-

sę — 'krzyknął Krzyś Topór. W zgiełku nie było słychać turlikania, choć gajdos

ciągle wylewiał swoje nuty. Dopiero uciszyło się, gdy Paweł Gąsienica, któremu już ojciec wyniósł z komory długą rusznicę i ciupagę, gwizdnął prze-raźliwie na palcu i krzyknął: „Idziemy!", a Jano Ma-teja szeroko na polaniairską nutę wywiódł rozwodną:

Ta staro polana nie widziała pana, polane skosimy, pana obiesimy.

® Sabałowe czasy G5

Page 62: Sabałowe czasy - Stanisław Nędza-Kubiniec

Wygarnęli się bursianie z Gąsienicowej obory. Ale jeszcze o mało nie przyszło do poważnego kłopotu między nimi. Mianowicie Kacper Gąsienica, co go od małości Kasprusiem wołali, a co miał role gruntu przy Wodzie Strążyskiej i swoją własną halę w Ta-trach nazywaną Kasprową — zastąpił drogę wycho-dzącym i zaczął krzyczeć:

— Na co się, chłopy, poruwocie? Swojej biedy kce-cie? Na rany Krysta wos pytom, na Panienke Mary-jom... nie róbcie tego. W kryminołak syćka zgnijecie, na siubienicak będziecie wisieć. Nie róbcie tego, nie woźcie sie, nie chodźcie nika nie zwłodzecie pańskie-go prawa!

Tak się darł Kaspruś i już co słabsi zaczęli się obzierać poza siebie, czy nie odłączyć się od groma-dy, kiedy pijany mocno Marcin Nędza z Polan pode-szedł do Kaspra i zaciął go jesionowym toporzyskiem swojej ciupagi przez pysk, że od razu zwalił się na ziemię.

— Nie brzejsc sietnioku. Kie sie bois, to siedź cicho. Chybojme, chłopcy!

Gąsienice nic sie nie odezwali, ibo sie zahańbili za Kaspra, że taki truś. Może by mu byli i inni przy-łożyli, żeby się nie pozbierał ze ziemi, ale już Paweł Gąsienica, który był obwołany harnasiem, czujnie obiegał gromadę. Krzyknął na Kaspra, który dźwigał z ziemi skrwawioną głowę:

— Nie mąć, Kasper, jak sie bois. Jak pódzies do chałupy, nik cie trzymał nie bedzie. Ale ludziom nie zastępuj drogi, bo zginies. — Tyle rzekł i gromadę zajmował za sobą.

Poszli wszyscy hurmem w dół i wnet zatracili sie w wieczornym zmroku, bo zanim się wybierali, zmierkło sie już do czysta i dbline zaczęła osiadać

66 '

Page 63: Sabałowe czasy - Stanisław Nędza-Kubiniec

szara mgła. Daleko zza wody słychać było oddalający

się głos pieśni:

Pockoj ze mie, dziewce, moje dziewce, pockoj, zanim se załozem za kłabucek podstol.

Skrwawiony i sponiewierany Kasper Gąsienica po-wlókł się do swojej chałupy pod Małym Żywczań-skim. Miał wybitą połowę zębów, a ból rozsadzał mu głowę.

— Nie usłuchli mie, ba pośli — szeptał do sie-bie. — Zemsta pańska spadnie na nich jak hrom. Przydzie wojsko i wybijam syćko na kupe. I jo zgi-nem śnimi. Nie bedom wybierać, fto winowaty, a fto nie — myślał głośno i markotno mu było. Obolały zawlókł się wreszcie do chałupy.

5

Kawał już nocy ubiegło. W chałupach na Nowsiu była cisza. Nawet kaganek nigdzie nie zblinkotał, czujne psy widocznie zaspały w budach, gdyż nie było słychać szczekania. A jeszcze niedawno taki tu był gwar przy odbywającej się ibursie.

Stary Paweł Gąsienica stał w progu uchylonych do połowy dźwierzy sieni. Opierał dłoń na obuchu rąba-nicy i starczy wyblakły wzrok utkwił w tę stronę, gdzie z końcem nocy miał błysnąć świt. Tam poszli wszyscy bursianie, a z nimi jego dwaj synowie, Kuba i Paweł. Czy się obaj wrócą? Niewiada. Przecież tam i stary Kaleta, stryła do jego boku, wilk nie czło-wiek, waruje pańskiego dobra czujnie jak pies. Gwa-rzyli Harendzianie, że sześciu zbrojnych hajduków przyprowadził z miasta Nowego Targu, chłopów jak

67

Page 64: Sabałowe czasy - Stanisław Nędza-Kubiniec

niedźwiedzie i odgrażał, że teraz zakopiańców przy-wiedzie do posłuchu, a jak by co omyślowali, to skó-ry na nik pukać bedom, ka popadnie. Ściany na fol-warku z grubych płaz, w oknach żelazne kraty. Bro-nić się będą i mogą napsuć kiela dobrych chłopów. Przecie mają wszyscy rusznice. A Paweł i Kuba na-remne chłopy, też będą się pchać po przodzie i o wypadek łatwo. Kulka nie wybiera, czyś ta stary, czy młody. A szkoda by ich było, bo świecne chłopy i do rzeczy. Ale jako bedzie, to bedzie. Lepso śmierzć jako niewola na wieki wieków.

Wyszczerzył jeszcze bardziej oczy w nocną mra-kawę, natężając i słuch. Zdawało się mu, że dojrzy lub dosłyszy, co się dzieje na Ustupie. Ale daremno. Ciszy nocnej nic nie przerywało. Tylko chrapanie bab dochodziło go z izby.

— Weredy — mruknął — nie trubujom sie o nic, ba śpiom, jaz śmierdzi.

I pogoda, jak to często bywa w górach, zaczęła się zmieniać. Blade gwiaździste niebo zaczęło saę od zachodu chmurzyć, już Iblisko na jego połowie znikły gwiazdy. Począł duć zimny, porywisty wiatr oraw-ski. Na ziemie upadły niesione wiatrem pierwsze płatki śniegu. Rzadkie, jakby rniecione z przetaka.

Ale stary ojciec Gąsienica stał dalej w progu sieni. Mimo że wiatr (przedostał mu się pod zgrzebną koszulę, że całe ciało mu glewiało i ząb zębu się nie dotykał, ani myślał ustąpić i iść lec w ciepłą pościel, statecznie wygrzaną przez jego babę, i okryć się sta-rym kożuchem. Przestępował z nogi na nogę i cier-pliwie czekał.

— Jezusie Kryście! Panienko Mario, duchy nie-bieskie i ziemskie, dospomóćcie im — modlił się żar-liwie — coby tamtyk piekielników wybili, a sami

68

Page 65: Sabałowe czasy - Stanisław Nędza-Kubiniec

nie dali sie uskodzić na zdrowiu. Coby scęśliwie za-śli i -wrócili sie radośnie. Jamen.

Przecie chłopy tam posły, a nie dziady — po-wtarzał po wielekroć razy dla •uspokojenia samego siebie.

Długo przyszło mu czekać. Zimnica go trzęsła ca-łego, a kolana ścierpły od dreptania w miejscu. Uwa-żał, że już przeszła północ. I wtedy zobaczył w stro-nie, gdzie wzrok miał obrócony, że ponad czubki smreków wyskoczyła płomienna kula, jak gdyby księżyc wschodził. Za chwilę kula rozlała się w sze-roki purpurowy obłok, błyskawicznie rozszerzający się wszerz i wzdłuż na tej stronie nieba. Nowe ogni-ste języki wydostawały się zza czarnej ściany lasu, łączyły się z purpurowym obłokiem dodając mu jas-krawej czerwieni.

Biały Bućko, owczarskie psisko śpiące pod węgłem komory, dźwignęło pysk do góry, a spojrzawszy na niebo zaczęło nisko wyć. Wkrótce całe Nowsie pełne było psiego jęczenia.

— Łuna... gore folwark na Usitupie — szeptał żarliwie stary. — Kwałas ci, nojświętsy Boże Oj-ce! — Gorąco mu się zrobiło, jak gdyby się ogrzał przy tej watrze d zęby przestały mu dzwonić. Żwawo pokroczył i zburzył do dźwierzy w izbie, i krzyknął do wnętrza:

— Wstawojcie do syćkik krotnyk i pocie patrzeć! Spicie jak świstoki, a haw świat łuną sie cerwieni!

Skoczyły wszystkie trzy — matka, synowa i cór-ka. Nie narzucając spódnic na siebie w samych tyl-ko koszulach cupnęły na oborze w kupce jak 'boginki i spoglądały na bliską łunę. Niebo wyglądało ©rożnie.

— Wicie, wicie, jak gore! — warczał stary. —

69

Page 66: Sabałowe czasy - Stanisław Nędza-Kubiniec

Skońcyło sie ik psie prawo zatracone. Niekze sie za-grzejom, coby im zimno nie było. I w piekle im cieplej nie bedzie!

Podskakiwał z radości w górę i wymachiwał rą-banicą.

— Całe pańskie dobro zgore. Zboże na sopde w snopkach i siano w stogu. Ruchowizna i pobu-dynki. Upiekom sie i te łotry, pańskie sługi, na pieceń, cha! cha! cha!

Śmiał się, aż straszno było. Gąsienica nie był złym chłopem. Nikogo darem-

nie nie skrzywdził, nikogo nie nawiódł do złości, bydlęcia by żadnego nie okaleczył, dla dzieci dobry, nawet rodzonej baby nie bijał, chyba, że już zębami dożarła tyle do żywego, że już był konieczny mus. I wtedy jeszcze się jej często upiekło.

Ale szlachty nienawidził całą duszą. Jak tylko mógł najbardziej. I tych, co szlachcie służyli.

— Panów niek diabli bierom — powiadał — ale ci, co panom służą, to nawet piekła niegodni.

Jeszcze długie godziny czekali, patrząc na łunę, która się dźwigała w górę i znów opadała, nim spod jesionów wysmykły się z milczącej gromady dwa wysokie cienie, zbliżając się ku chałupie.

— Fto tam? — zahaltował stary. — To my. Nie bójcie sie nicego. Byli to Paweł i Kuba. Paweł niósł barana na

plecach, Kuba prowadził krowę uwiązaną postron-kiem za rogi. Stanęli.

Prasnon Kuba koniec powroza cupiącym babom: — Wiedźcie statek do sopy. » — Podarzyło się wom, synkowie? — zapytał trzę-

sącym głosem, doczekawszy się ledwo synów. Zęby dzwoniły mu z zimna.

70

Page 67: Sabałowe czasy - Stanisław Nędza-Kubiniec

Nicego! Przeciezcie widzieli łunę. Do teraźnia nic tam nie zostało, ino siwy popiół i smędzielina — powiedział niedbałe Paweł. — A teroz hań z nowa zakwitnon nowy ferecynowy kwiotecek. — I poka-zał toporzyskiem w stronę gubałowego wierchu, gdzie istotnie ponad lasem zaświeciła się nowa łuna.

— W Zębie? — spytał stary, cmokając z zadowo-

lenia. — Żebyście wiedzieli. Polaniorze sie hań desom —

przytwierdził młody. — Kie jus na Ustupie syćko gorzało jak fakła, horę na dół... oześlime sie. Olcanie koło potoka w górę do swoik, my na Nowsie, a pola-niorze, coby nie iść kupom, skręcili w grapę Guba-łówki, w las.

— A może sie boli, ze im tu odbijecie statek, co zabrali na Ustupie?

— Moze... Ale zaraz wołali, ze sie obyrtnom na Ząb... Co im tam... nienazarte bestie! My nie pośli, bo niek zębianie sami o sobie myślą. Co nom do nik! Pośli sami, było ik kiela i widno ze zajorzyli fol-wark, bo łuna sie świeci.

— Widno, widno, jesce rośnie. — Niekze!—dopowiedział milczący Kuba, który

nie był taki prędki w obracaniu językiem, a raczej słuchał, co inni gwarzyli. — Podźmy odpocąć do izby, bo dorobiłek sie CO' cud. I moze sie jesce jako krapka palenki ucedzi, bo w garle mi zaskło.

— Najdzie sie jesce. Padźcie. Padające płatki zaczęły gęstnieć, robiła się kurnia-

wa, pobielając szybko wokół pole.

— Tjfceśno sie nom zima zwiastuje — zauważył mimochodem Gąsienica.

— Lepiej, zakurzy ośladę i zbyte — dodał Paweł przekraczając próg sieni.

71

Page 68: Sabałowe czasy - Stanisław Nędza-Kubiniec

W izbie blinkał już kaganek, który matka zdołała zaświecić. Posiadali na ławie, spierając łokcie na stół. Wyglądali jak diabły. Czarni, włosy osmędzo-ne, Kuba miał na dłoniach czerwone ślady oparze-lizny i ibiałe bąble.

Stary wstrząsnął obońkę, wycedzając resztki go-rzałki do dzbanka. Było jeszcze z kwartę. Postawił przed synami. Podał z półki i po kawałku owsianego moskola, wypieczonego w rurze na kość.

— Synkowie, zdrów! Wypili po kolei w milczeniu i splunęli daleko

w kąt. Ulżyło im godnie. Stary dreptał koło stołu, zaglądając synkom w oczy i czekając, kiedy zaczną gwarę. Ciekawość brała go okrutna, jak tam było. Czy folwarczni zdołeli się wydrzeć bursianom i uciec? Źle by to było, o, niedobrze? Polecieliby z otwar-tym pyskiem do starościny i zemsta jej nad Nowsiem zawisłaby jak miecz. Stary Kaleta pierwszy świad-czyłby przeciw Gąsienicom, a wtedy?... Na rynku w Mieście postawią szubienicę wyciosaną z jodło-wych tramów. I jego chłopcy zawiśliby pierwsi... A do trzystu jazernyk i milionsetkrotnyk diabłów rogatyk i siu tyk, burso była tako, o jakiej od naj-dawniejszych czasów ludzie nie słychowali! Chyba... a kieles to juz roki?... za marszałka Łętowskiego była większa reberia, kiedy to chłopi w całym sta-rostwie popolili pańskie młyny i pobili tracze. Wte-dy to i wojsko nie mogło dać rady. Haj. Zabaczyli ludzie o tym.

— To powiadacie, ze syóko wypoliło sie db izna? — znowu zaczął. %

Paweł hrzęknął, bo prawie miał pełną gębę mosko-la, przepił gorzałką i otarłszy usta zaczął gwarę. Wiedział doskonale, o co ojcu chodzi. Nie o to, cy jaki

72

Page 69: Sabałowe czasy - Stanisław Nędza-Kubiniec

węgieł z folwarku został dopalony, a o co innego. Nie byłby synem, żeby ojcowej myśli nie mógł pojąć.

— Syćko dokumentnie wygorzało, jakby fto kcioł cego, w popiele musi sukać. Co sie miało upiec, upie-kło sie!

— Kwała Poniezusowi przenojświętsemu, ze tak sprawiedliwie dali.

— Juści inacej ni rnóg dać, bo me go o nic nie pytali. Ale słuchajcie, ja to było,..

— Padoj, padaj, a to przecie idzie. Wyzierołek wos, cok ani orawskiego wiatru nie cuł, ze duje.

— Zaśli me na Ustup — prowadził rzecz Paweł — po cichu, ze ani cetyna w lesie nie sitrzescała. Oto-cyli my folwark murem, ze ani ptak nie przeleciołby. Cicho, niekze usnom. Ale kazby? Ten utrzydupski pański, złokrew Kaleta, był cujny jak bacowski pies. Zburzyli me na dźwierzak, bo prógowali me sie dobyć do środka, a ón i jego pachołki z ruśnic wte-dy. Ołów sie sypie na nos jako grod, oknami przez spary, ka jako dziura była. Hajduckie strzelby grają. Gol z Olce cały nabój w pierś dostoł, tełe mioł scęś-cde, ze hrubo naodziewany w cuze i kożuchu, to ino broki lemze za skórę mu przesły. A ze środka to było słychno, jak krzycoł ten pies Kaleta: „Strzyłój-cie do tyk zbójów!"

— Zeby go cierci wzieni! — stary Gąsienica obu-rzył się, aż go szarpnęło w tył.

— On jus nie ka inendyj, ino tam — gwarzył wy-raźnie, żeby go było słychać Paweł. — Siedzi na pa-gródce przed piekłem i ceko, jaz go puscom, wzieni go cierci... Niekze, niek... nie bedzie se markocił, bo jus jesce za zycio przypiók sie godnie po obu bo-kach... Ale niekze jus skońce... Strzylajom dworscy,

73

Page 70: Sabałowe czasy - Stanisław Nędza-Kubiniec

jaz sie kurzy, to i my sie podcołgali po ćmie pod ściany i zaceni sparami suć ołów do środka. Pomogło trochę. A drudzy nakładali obdolnie watrę i zaceni ciskać głowniami na dak. Zajorzyło sie wnet i hu-kło płomieniem. He! he! nie dali me nikomu wysko-cyć z ognia.

— Tak sie patrzyło. Ośpichowaliby wos, a tak nik nie bedzie wiedzioł, jako sie stało. Burso cy wy-podek.

— Wyskocyło z ognia młode dziewcęcisko, chuś-ciątko jus na niej gorzało. Kirzycy: „Pre Boha żywe-go, nie polcies ludzi nic nie winowatyk!" Bechli me ją nazod w ogień. Syćka sie tam upiekli.

Zabiadkały siedzące przy piecu baby. Luto im by-ło młódki, a mróz aż przeszedł po plecach im z wra-żenia nad jej marnym końcem. Gąsienicula podnio-sła róg brudnej zapaski do oczu.

— Zol młodej duse. Byłaby sie przydała na co światu. — Chlipła i pokiwała głową.

Młody Kuba, który wyszedł przed chwilą za po-trzebą na dwór, powrócił teraz cały obsypany śnie-giem. Szkliły mu się białe płatki w długich włosach i na twarzy, którą ocierał dłonią.

-— Światu nie widino tak suje. Do rana skurzy w kolana — powiedział.

— Pieknie robi, zasuje syćko. — Dopiero na wiesne zginie. Wtedy sie starościna

zacnie dopiero z nami prawować. — E, bedzie, jako. bedzie. Koń mo duży łeb, niek

myśli. Ale burso sie udała! — Udała sie! Legojcie spać! — Jus i tak świto. Nie opłaci się legać. Mścić sie

bedzie siekiie,

74

Page 71: Sabałowe czasy - Stanisław Nędza-Kubiniec

6

Upiekło się jednak naszym Gąsienicom i obeszło bez kary, chociaż według prawa przynajmniej przy-wódcom krwawej bursy patrzyła się szubienica albo pieniek z asystą kata. Tak jak przypuszczała nawet stara piosenka góralska:

Hej, bratowie, bratowie, kochani bratowie, bedóm nom ścinali głowisie katowie.

Zakopiańcy spodziewali się pomsty z rączek wiel-komożnej pani starościny, więc co młodsi nie noco-wali w chałupach, ale w kolibach sporządzonych w najniedostępniejszych huściawach leśnych, a ci, co byli najstrachliwsi, szukali nawet schronienia za Tatrami na Węgrzech, aby przeczekać pierwszą falę pańskiego gniewu.

Pani Walewska każdego roku wczesną jesienią zaraz po michalskim święcie, gdy jeszcze było po-godnie i drogi leśne obeschnięte, wyjeżdżała do dóbr swego męża, które mieli na Lachach za Wisłą, aby tam przezimować w bardziej cywilizowanej Okolicy.

A że zaraz po bursiańskiej wyprawie, jeszcze w tę samą noc, zaczęło kurzyć i spadły hrube śniegi, któ-re zamknęły ludzi w chałupach jak niedźwiedzia w barłogu, nie doszła wiada nawet do Nowego Tar-gu, gdzie pod nieobecność pani zawiadywał dzier-żawą jedynie podstarości. W spokoju i nie zaczepia-ni przez, nikogo doczekali zakopianie wiosny. Ostroż-ny stary Paweł Gąsienica wychodził na dwór z cha-łupy o każdej porze dnia i nocy, rozglądając się wokół i nasłuchując. Ale na Nowsiu i całym Zako-panem było cicho. Pomału zelżała zima, zaczęły śnie-gi tajać. Nadchodził jar. Przeszedł miesiąc kwietny

75

Page 72: Sabałowe czasy - Stanisław Nędza-Kubiniec

i zaczął się maj. Na spalenisku, użyźnionym grubą warstwą popiołu, zaczęły wyrastać jasne kłącze końskiego szczawiu i ciemniejsze listki pokrzywy gęsto wychodzące z ziemi. Uparta zielenizna usiło-wała pokryć siwą płaśnie pogorzeli.

Dopiero z końcem miesiąca maja powróciła pani starościna do Nowego Targu. Zanim tu dowiedziała się całej prawdy o uczynku dzikich zakopiańczyków, który to uczynek nie był w rozumieniu wielkomoż-nej pani niczym innym jak tylko buntem przeciw ustanowionemu od wieków prawu i dlatego godnym jak najsurowszego pokarania, zaszły nowe ważne zdarzenia, które uniemożliwiły pociągnięcie win-nych do odpowiedzialności przed jej starościńskim sądem, a ją samą zmusiły do ucieczki z Podhala.

Zdarzenia te zostały przez pisaną historię zanoto-wane i wszystkie wypadki, które zaszły, wciągnięte w rejestr wiadomy całemu narodowi. Zanotowany został także czas, kiedy się to działo.

Było to więc w roku pańskim 1772, na początku wczesnego lata, jeszcze za miesiąca czerwca. Na ob-szernym dziedzińcu nowotarskiego zamku, wybru-kowanym polnymi kamieniami, zjawiła się kompa-nia obcego wojska licząca kilkadziesiąt chłopa. Za-dudniły twardo żołnierskie buty po kamieniach, pa-dła obca komenda, wydana przez oficera jadącego konno, i kompania zatrzymała się w wyciągniętym dwuszeregu przed samym starościńskim mieszka-niem.

Szczęknęły zdejmowane z ramion giwery z nasa-dzonymi bajonetami i zostały ułożone w piramidy. Zdjęto z pleców ciężkie tornistry i ułożono na ziemi

76

Page 73: Sabałowe czasy - Stanisław Nędza-Kubiniec

obok piramid. Wówczas na komendę „spocznij" wo-jacy -mocno znużeni posiadali i pokładli się, gdzie który mógł. Na trawie czy gdzie popadło. Oficer ze-skoczył z konia i rzuciwszy wodze żołnierzowi po-stąpił przed ganek, na którym stała starościna otoczo-na całym swoim dworem.

Tymczasem i z pobliskich dworków mieszczań-skich, stojących gromadnie nie opodal, wysypali się ciekawscy. Zaczęła się zaraz pogwarka między nimi.

— Od Dunajca przyślą? Ani chybi z daleka idą, zzo uherskiej granice pewnie... Nie nasi... Niepiloki!

— Pewnie, ze niepili... rakuskie wojsko do nos przysło! Kojserjegry... Kirali katona... Widowołek if nieroz — rzeknął stairy Lubertowicz, burmistrz mia-sta Nowego Targu, który też znalazł się między cie-kawymi. Znaczny handel win prowadził, po świecie jeździł i dalekie kraje, jak to uherski i rakuski, znał dobrze.

— Cyzby jako nowo wojna się tocyła? — E, coZby zaś! Ftoz by sie śnimi bił? Cheba

chłopy po wsiak bedom sie bronić, jak im bedom statek brać.

— Wiera haj! Jakoż wojna moze być, jak sie ni mo fto bronić? Przyśli, to przyśli i zaś odejdą.

— Juści wiekować nie będą, ale ciężar spadnie na nos... wychować if do casu. Hiberne złupią.

— Grzecny mają moderunek: cizmy skórzane, cemiutkie hołośnie biołe, kabotki niebieskie i cyr-wone ciaka na łbaf, wysokie jak maśnicki przewró-cone dnern do góry. Pieknie!

— I co chłop to giwer ze śtykiem!... — Ale zmordowani do cudu. Polegali jak te

kłody.

Oficer podszedł pod ganek, a widząc personę sta-

77

Page 74: Sabałowe czasy - Stanisław Nędza-Kubiniec

rościńską w otoczeniu dworzan, oddał ukłon wojsko-wy i zbliżył się do niej. Ponieważ ta znała język, za-raz zaczęło się żywe szwargotanie w niemieckiej mowie.

— Jej apostolska mość, Maria Teresa, cesarzowa Austrii i królowa Węgier, rozkazała swoim wojskom zająć pograniczne ziemie, Nowotarskie i Sądeckie, ze wszystkiem, co się na tych ziemiach znajduje.

Starościna plasnęła w dłonie: — Dziw mie to, bo rzecz odbywa się w czasie naj-

głębszego pokoju. Nic mi nie wiadomo, aby rzecz-pospolita polskiej korony podjęła jakiekolwiek kroki nieprzyjacielskie przeciw monarchii Habsburgów.

— Rozkaz mam wyraźny, jak to powiedziałem, a nie mnie kwestionować wolę mojej monarchini. Żądam wyznaczenia odpowiednich kwater dla żołnie-rzy i należnej wiwendy.

— Wydam przykazanie burmistrzowi miasta i bę-dzie wszystko jak należy.

Tak cesarka austriacka zagarnęła Podhale. Nikt jej w tym nie przeszkadzał ani nie bronił miedz pol-skiego kraju. Ale rzeczy te są na ogół wszystkim wiadome i nie będziemy o nich gadać.

W krótkim czasie, zaraz prawie za wojskiem, zje-chały podwodami cywilne władze, które miały rzą-dzić tym krajem. W zamku starościńskim zamiesz-kał mandatoriusz, po folwarkach i innych dworskich budynkach rządcy i leśniczowie. Wszystko to byli zniemczeni Czesi, z którymi jako tako po ludzku można się było dogadać. Łamali bo łamali polską gwarę, ale wsłuchawszy się można było wyrozumieć. Chłopom było obojętne, kto rządzi we dworze, a na-wet nowi panowie wydawali się lepsi od starych. Prosty człowiek mógł łatwiej znaleźć prawo i spra-

78

Page 75: Sabałowe czasy - Stanisław Nędza-Kubiniec

wiedliwość. W gerichtsamcie cierpliwie słuchano ża-lów chłopskich, a wydane wyroki musiały być res-pektowane.

Ponieważ lasy i ziemia w Nowotarszczyźnie były królewskie, przeszły więc samorzutnie na komorę cesarską i odjętą została starościnie dzierżawa tych dóbr. Także razem z majątkami wymskła się je j i pomsta nad zakopiańcami za usmażenie Kalety i wiernych hajduków. Machnęła nad nimi ręką i za-częła się zbierać do odjazdu.

7

Chłopi z Harendy i Ustupu zaraz jeszcze tego ro-ku zaczęli bez niczyjego pozwolenia użytkować swoje niedawno odebrane grunta. Dziewki pasące tam sta-tek wyskały przeraźliwie, aż się rozlegało w dalekim Kopieńcu.

Starościna, otrzymawszy pozwoleństwo zabrania swojego prywatnego majątku ruchowizny i bydła, niesiona w lektyce, latała po wszystkich folwarkach i zabierała, co się dało. Gnali chłopi drogami przez Gorce stada bydła i owiec. Jechały wozy za-ładowane zbożem, wełną, skórami, płótnem, z kilku-dziesięci wsi górskich. Chociaż władza jej już w y -gasła, nowe rządy nie broniły sługom starościny przymuszać chłopów do podwód i szarwarków. A ci po starym przyzwyczajeniu wykonywali nakazane roboty bez szemrania.

Na koniec przygnało ją i do Zakopanego. Tu nie było folwarku, ale chciała z gwarectwa zabrać sztaby walcowanego żelaza, a z hut kościeliskich wytopione gąski srebrnego metalu. Przecież to bogactwo.

79

Page 76: Sabałowe czasy - Stanisław Nędza-Kubiniec

Sołtys Bachleda zza wody, chodząc po Nowsiu razem, z hajdukami pani, zburzył w zaparte dźwierze Gąsienicowej chałupy. Zburzył mocno raz, drugi i trzeci i nareszcie krzyknął ozpajedzony:

— Puscojcies do syćkik krotnyk! Nie bedem lato-woł pod wasym węgłem, beskurcyjo!

Gąsienicowie poznali głos sołtysa, ale stary się jeszcze drożył:

— Kiz tam, ciórnoscy, tak burzy? Zelzyjeies mało. — To jo sołtys! Na podwode zganiom gazdów.

Straśnie mi pilno. Gąsienica spuścił dźwierze z zaworki i uchylił ich

nieco.

— No, to gworzcie, co mocie gwarzyć, ale se to wiedzcie, ze jo nika nie pojadem. Sarwaki mom od-robione, a dawki popłacone. Nic jek nikomu nie wi-nowaty.

— Ni mas gwary nijakiej. Mus! Hajducy goniom po całej wsi. Sprzągniecie kónie ze Symoskiem, wy-rządzicie wóz i jutro o świcie powieziecie zelazo ku Krakowu. Skąby nijakiej mieć nie bedziecie, 'bo pani obiecuje płacić śrebłem. Zaroz na miejscu.

— Obiecujes? No, to niekze ci jadą, co kwicom do zoróbku. Mało takik? A u mnie ani ni mo fto je-chać... Kuba bacuje na Upłazie, nie polecem teli doi po niego ani tyz statku nie odbiegne, a Paweł — tu stary ruszył ramionami — loter niegodny, w chału-pie miejsca nie zagrzeje. Kaz go bedem sukoł? A jo stary nie zdolem.

Kłamał Gąsienica, bo wiedział, że syn śpi w sianie na szopie. Przyszedł późno w nocy i będzie leżał do południa albo i dłużej, zanim się wy wczasuje.

— Nie wymowiojcie sie, bo to na darmo. Docie ino

80

Page 77: Sabałowe czasy - Stanisław Nędza-Kubiniec

wóz i kónia, a Symoski — młode chłopy, to pojadą. A dudek i wom sie przy do, jak zarobicie.

'Nb, to niekze bedzie. Nie bedziemy sie wadzić,

boście w służbie. Tymczasem Paweł, który leżał nie rozebrany na

szopie, słysząc obcy głos przed chałupą, zaciekawił się kto to i podniósłszy głowę, otrząsnął z włosów kłącze siana i psiarki, które się tam zaprószyły, skoczył przełazem do boiska, lekko dotykając bosy-mi stopami twardej polepy. Wyszedł wrotkami na zewnątrz i zobaczył sołtysa gwarzącego z ojcem. „Kis go tu przynieśli" — pomyślał w duchu, ale nie dał nic znać po sobie i grzecznie pozdrówkał:

— Witojcie, krzesny, a cobyście radzi? Gąsienice nieradzi mieli Bachledów. Wieczne spo-

ry z dawien dawna o wypasy na Krupowej Równi, o kamieńczyska Cichej Wody, o zbiór ściółki pod reglami i tyle innych gazdowskich rzeczy, które za-chodzą między sąsiadami graniczącymi o miedzę, dzieliły ich od najdawniejszych czasów. Ale sołtys to nie prosty człowiek, tylko gromadzki urzędnik, wspominki zwady więc na bok, a przywitać się wy-pada, jakozby nie było.

— Witojcie, krzesny — pozdrówkał do sołtysa. — Naloześ sie, chłopce — zadrwił Bachleda — bo

ociec gwarzył, ze cie ni mas w chałupie. Bars do-brze, ześ sie naloz, bo i lo tobie sie nojdzie jakosi robota. Trza pani starościnie dwók siuhai, młodyk, nie słaryk, mocnyk a coby sie w nogak culi nie bo-daść jako. Padom ci, ze jesce dziś pódzies do domi-nije i ogłosis sie w zarządzie. Jak sie dobrze spises, wielkomozno parni cie wynagrodzi nieźle.

Już przyszło Pawłowi na ayiyśl obrócić się zadkiem do sołtysa i powiedzieć mu do słuchu, żeby mu wy-

6 — Sabałowe czasy 81

Page 78: Sabałowe czasy - Stanisław Nędza-Kubiniec

lizał dookoluśka, i pójść precz w las gubałowski, ale się powstrzymał. Co mu tam! pójdzie.

— Ze cemuz by nie. Mogę. Przeciez pani starości-no nie tako ciężko osoba, coby me ją we dwók nie unieśli. A ftos drugi se mnom pódzie?

— Takiego samego okpiświata jakoś i ty dom. Jaśka Pękse ze Młyna... Ón w nogak leki.

— Pieknie. Inne kerpce obu jem, to pódziemy! Jeszcze o Pęksach trzeba parę słów powiedzieć.

Przystacze to byli do rodu Gąsieniców i równo z ni-mi mieszkali na Nowsiu, spokrewnieni po wielekroć razy. Jeszcze dawno, drzewiej, zaroz na początku Szymon Pęksa rodem z Czarnego Dunajca, a w hu-cie w Dolinie Bystrej robiący jako kowal — wziął za babę córkę Pawła Gąsienicy, tego samego, który pierwszy osiedlił się w Zakopanem.

Pęksa, chłop obitelny, goniony światem tu i ów-dzie, miał głowę śtudera, a ręce zdatne do majster-skiej roboty. Namówił on braci swej żony, Pawła i Samuela Gąsieniców i razem społecznie na kamień-cu Strążyskiego Potoka, gdzie ten łączył się z Cichą Wodą, pobudowali młynek wodny o jednym kamie-niu, bo im daleko było siacie na mąkę nosić do Cu-dzichów w Białym Dunajcu. A bliżej młyna nie było.

Pobudowali wspólnie młyn, spoinie go- też uży-wali do końca swojego żywota. Syn Szymona Pęksy Jędrzej wykupił od swych wujków ich części we młynie i został sam jego właścicielem. Gdy Nowsie podrosło w liczbę mieszkańców, jeden z Pęksów dla ibh potrzeby pobudował folusz i tracz na tej samej wodzie. Tak Pęksowie żyli z przemysłu. Robiła na nich woda. Nie cieszyli się w gruntach, nie chowali kerdli statku, wystarczyły im miarki od mieliwa oraz opłaty z folusza i piły. Po prawdzie to mieli

82

Page 79: Sabałowe czasy - Stanisław Nędza-Kubiniec

kęs kamieńca od Cichej Wody w górę Strążyskiego Potoka, godne stajania na Gładkim pod górką i pola-nę na Mraźnicy pod reglami, ale hrubymi gazdami nik ik nie nazywał. Wodny to ród był młynarski.

Nie rozrośli się też tak jak ich krewni Gąsienice szeroko w gromadzie, bo w rodzie Pęksów darzyły się raczej dziewki, które trzeba było wydawać, wia-nować, a do chałupy nic nie przybywało.

W czasie, o którym mówimy, młynarz Szymon Pęksa miał dwóch synów Jaśka i Jędrka, jeszcze parobków niedorosłych, i pięć córek. Pęksinki były urodliwe, rade śpiewały, do tańca były lekkie, a że do chłopów się garnęły i jako młynarki wiano miały w gotowym dudku, to wydawały się wczas. Ledwo to od ziemie odrosło i piersi lemze spod koszuli znać było, już szukało chłopa. Ale gaździny z nich były rzetelne, że gwary nijakiej ni mogło być.

Jasiek Pęksa, już parobek wyrosły i do dziewek się garnący, był jeszcze młody, nie mający spełna dwudziestu lat. Wychowany nieźle, bo we młynie omasty i mąki nie brakowało, wyrósł na chłopa god-nego jak buk i gibkiego jak młody jesionek. Talent-liwy bardzo, grał jak nikto inny na dudach, a w tań-cu góralskim nosił się do wycudu. Przyjemnie było na niego popatrzeć. Jednym słowem udało się mły-narzowi chłopczysko. Ale był i Jasiek okrutny głohiś, despetnik i okpiś, jakiego drugiego nie było pod ha-lami. Wse sie mu głowy psie figle dzierżyły. Czy to wóz komu rozebrany wynieść na kalenicę i tam mu go poskładać, czy psa czyjegoś odwiązać od budy i wynieść pod sam wierchowiec wysokiego smreka i tam przywiązać do gałęzi, czy inaczej jeszcze sprzy-korować — to już nie było despetnika nad niego. Zawsze coś wydumał, coby ludziom było do śmie-

83

Page 80: Sabałowe czasy - Stanisław Nędza-Kubiniec

chu, a ten, co mu zdespecił, żeby się po łbie skroi nie wiedząc, czy kląć, czy śmiać z innymi. Ale już dosyć o tym.

Paweł Gąsienica i Jasiek Pęksa byli przeznaczeni przez sołtysa zakopiańskiego Bachledę do noszenia pani starościny Walewskiej. Młodzi byli, latać mogli jak diabły.

A latania było tyle, ile im tylko siły w młodych nogach starczyło. Spieszyło się pani starościnie, aby jej wyjazd odbył się jak najprędzej. Latali więc to na Olczę, by Mrówce, Ustupscy, Walkosze i inni du-chem zaprzęgali konie do wozów i jechali po żelazo do hut, już to na Nowsie, by popędzić opieszałych Gąsieniców. Nie opuszczała się pani na swoich haj-duków, ale wszędzie chciała być własną osobą, by zachęcić poddanych do szybszego wykonania wyda-nych rozkazów. Popędzała zdrowo młodych traga-rzy, aż się im z długich kudeł dymiło. Lecieli żelazną drogą popod regle do, Starych Kościelisk, gdzie były śrybelne huty i gdzie chciała przypilnować załadun- j ku białego metalu.

— Chybciej, chybciej, moje chłopy, bo słońce pod-biegło śródpołu — zachęcała do szybszego biegu niosących ją Jaśka i Pawła — chybojcie, leniuchy! — Z tyłu dzwoniły podkowy towarzyszących pani haj-duków.

W Starych Kościeliskach przed murowanym za-rządem huty stali już polaniarscy furmani pod prze-wodnictwem starego Bartka Rysuli i Matusa Nędzy, ładując biały kruszec na wozy. Olbrzymi Tomek Stopka Gadeja, który tutaj przy piecu pracował jako starszy hutman, chcąc zadziwić wszystkich swoją niesłychaną siłą, na oczach pani gąskę metalu, z któ-rą mordowało się trzech chłopów chcąc ją wysadzić

84

Page 81: Sabałowe czasy - Stanisław Nędza-Kubiniec

na wóz, lekko sam podźwignął z ziemi i nie stęknąw-s z y z wysilenia położył na wozie. Gąska ważyła osiem polskich cetnarów, ibył to więc wyczyn nie byle jaki. Chłopi aż krzyknęli z podziwu, a wielko-można pani sięgnęła do kabzy i rzuciła mu srebrny talar nagrody.

Znów siadła do lektyki. Porwali Paweł z Jaśkiem za drążki. Ale że jeszcze nie wydymiły im koszule z potu, ostra woń z nddh biła, a z długich kudeł pod-kręconych i lepkich szedł nieprzyjemny fetor dla pańskiego powonienia. Wyjęła z puzderka cudnie rzeźbione kryształowe naczynie z francuskim pach-nidłem i skropiła tym niosących.

— Śmierdzicie, moi kochani, nie przymierzając jak tchórze — rzekła im łaskawie.

Jasiek z Pawłem kichnęli potężnie, tak im w noz-drzach zawierciło.

— Zeby to wciórności pokręciło — mruknęli plu-nąwszy daleko przed siebie. — Jesce nom ta carow-nica cosi porobi, ze bedziemy śmierdzieć do śmierz-ci — rzeknęli.

Pobiegli nazad ku Zakopanemu płoną wyboistą drogą między skalnymi ścianami, a potem lasami popod regle. Ciągle w dół.

Letnie słońce idące wysoko po niebie zaczęło się już schylać z południa. Długi kręty wąż furmanek wiozących pańskie dobro spod Tatr przeprowadził się niżej Tatarów przez zakopiańską wodę. Część już przeprawiła się przez potok, który, że w nocy była burza, wezbrał i woda trochę zmącona sięgała po-wyżej osi. Wyjechawszy z wody, ciasnym i krętym wąwozem wspinała się fura za furą na wierzch Ciągłówki, gdzie szła dalej droga na Nowy Targ.

Pani starościna stała na wysokim brzegu i przyglą-

85

Page 82: Sabałowe czasy - Stanisław Nędza-Kubiniec

dała się przeprawie. Opodal Jasiek z Pawłem zmę-czeni lataniem i noszeniem jasnej pani wypoczywał" leżąc w trawie. Koszule mokre na plecach od potu schły do słońca. Pęksa, że to ciągle coś omyślował, zaczął do Pawła szeptem:

— Jak prze jadom wozy, to my przeniesiemy panią bez wode.

— Juści ze poniesiemy. Nie bedzie se mocać suk-nie. Jakozby inacej?

— Kiebyś ty, Paweł, przewyrtnon sie na plosie... Wies... hań na środku, kie pódziemy bez wode.

Paweł bystro spojrzał na Jaśka. Twarz Pęksy za-iskrzyła się diablim figlem.

—i Jak sie kopyrtnies, to pani chluśnie do wody dołu głowom. — I szeptał dalej: — Ino łyśnie łydka-mi. Uwidzimy, cy mo tak samo jak nase dziewki. — Trzymał się za brzuch, żeby się nie śmiać.

— Cyś z rozumu zeseł? Za taki figiel kozę nom •potem rzyci złoić, ze sie nie bedzies móg pomacać.

— Nic nom nie bedzie! Przecie ją zaroś wyciąg- J nem, to bedzie wdzięcno. Ty, Paweł, nie bołeś sie iść z bursom, choć za to móg być hok, a figla zrobić sie -bois?

— No, to sie przewyrtnem. Fury już wszystkie przejechały, więc na skinienie 1

pani podnieśli się z trawy i poddali jej siodełko do wsiadania. Odpoczęli i zmęczenie ich odeszło. Ru- J szyli raźno.

Zeszli do wody spadzistym wąwozikiem. Zaraz z brzegu była powyżej kolan.

— Ostrożnie mię nieście! — krzyknęła na nich starościna — bo głowy wam każę poutrącać!

Szli ostrożnie, drobnymi kroczkami, bo woda szła porywiście, a przez mąt nie było widać dna. Kamie-

86

Page 83: Sabałowe czasy - Stanisław Nędza-Kubiniec

nie obracały się pod stopami. Na środku wody by-stry prąd wyżłobił głębną koleinę. Woda sięgała po pas. Qdy wstąpił w nurt Paweł, który szedł przodem, nagle zachwiał się, jak iby mu nogi przetrąciło', prze-wrócił się jak długi i skrył z głową w nurcie.

Starościna nie zdążyła nawet krzyknąć. Spadła z siedzenia i chlupła, jak Pęksa przewidywał, głową w dół w głębsze tutaj plosko. Mocny wir w oczy-mgnieniu obrócił ją jak kulę, zgarnął z nóg nakro-chmalone spódnice aż na barki, i Jasiek zobaczył całą urodę jasnej pani. Wówczas panie, nawet największe, nie nosiły pod spódnicami żadnych spodenek dla osłony cnoty. Był jeszcze młody, to dziwne mu było.

Z brzegu krzyknęli przerażeni hajducy i wparli ko-nie w wodę ratować swoją dziedziczkę.

Ale i Pęksa był bystry jak ryś. Rzucił się w przód i wsunął jedną dłoń między nogi starościnie, drugą chwycił za szatki i pociągnął ku sobie. Podniósł babę z wody i przytuliwszy ją jak dziecko do piersi, wy-niósł w paru skokach na brzeg i złożył na trawie.

Gąsienica jak szybko upadł do wody, tak szybko, się też podniósł, a nawet drążków z garści nie wypuścił i wywlókł je na brzeg. Ociekając wodą zaczął się su-mitować przed hajdukami, że z silnym prądem idący duży kamień podbił mu nogi i zwalił w płań. Wie-rzyli mu, bo jakoż było nie wierzyć?

Pęksa pokazał się opaterniejszym. Ułożywszy sta-rościnę na trawie, wyżął mocno na niej spódnice z kapiącej wody. Przewleczenia innego na podorę-dziu nie miała, mogła się dopiero przebrać aż w no-wotarskim dworze. Ale słońce świeciło, to nie było z tym biedy.

Więc wszystko skończyło się na strachu i małym zamieszaniu, bo już nawet czoło furmanek będące na

87

Page 84: Sabałowe czasy - Stanisław Nędza-Kubiniec

wierchu i podjeżdżające do Zębu usłyszało krzyki podawane z ust do ust, że wiełkomozno dziedziczka się topi. Oglądali się więc, czy jechać w przód dalej, czy w razie nieszczęścia zawracać do chałup. Któż by ich popędzał w dalszą drogę?

Nie upłynął mały pacierz, gdy starościna zerwała się z trawy, na której złożył ją Pęksa. Nic jej nie było prócz tego, że wyglądała żałośnie, jak zmoknię-ta kura. Nie napiła się nawet tyle mętnej wody z po-toku, żeby ją omamiła i zagubiła się w niej pamięć. Nawet nie wypuściła z ręki koszyczka, w którym nosiła flakon z pachnddłami i drobne rupiecie do pod-noszenia urody swojej gębusi. Zaraz ją przecież góral wyrwał z głębi i wyniósł na brzeg. Spojrzała nań chmurnym okiem i pogroziła mu przed nosem drob-ną piąstką. Przeglądnęła się w zwierciadle, mokrym płatkiem wytarła twarz, na której rozmazała się barwiczka, poprawiła przykustrane włosy i siadła w nosidła.

— Ruszać! — krzyknęła ostro. — Ruszać! — powtórzyli hajducy, a za nimi fur-

mani, jeden za drugim aż do samego czoła. Do Nowego Targu zdążyli dopiero wieczorem.

Ciężko naładowane fury jechały wolno, w górnych miejscach trzeba je było popychać, a to przedłużało podróż. Tu w mieście zwolniła pani swoich tragarzy, którzy ją nosili dotychczas, bo dalszą podróż miała odbywać poszóstną karetą. Gdy Jasiek Pęksa, żegna-jąc panią, kudłatą głowę pochylił do jej stóp, a ręka-mi podjął ją za kolana, to rzuciła mu na ziemię biały talarek mówiąc:

— Tu masz za to, żeś mię w przygodzie godnie ra-tował, a zaś za to, żeś się ważył złapić mię, gćteie

88

Page 85: Sabałowe czasy - Stanisław Nędza-Kubiniec

tylko mojemu mężowi, wielkomożnemu staroście, do-zwolone jest, inną dam zapłatę.

I durkła go urękawiczoną dłonią w pysk, aż mu się głowa przechyliła.

Jasiek miarkował już w swojej głowie, że starości-na wyjeżdża ze swojego państwa, aby już tu więcej nie powrócić, dlatego, łypnął na nią siwymi oczami, roześmiał się bezczelnie i rzekł:

—• Na mój dusiu, pani, to nie z ciekawości było parobskiej. Nase dziewcęciska mają te rzecy przy-stojnie jse jak wy, pani, ale jakoś mogło być inacej, kie nie było za co innego chycić? Haj!

To rzekłszy uchylił głowy, bo pani drugi raz się zamachnęła, podjął pieniążek z ziemi a skłoniwszy się jeszcze raz kapeluszem, poszedł z Pawłem pić do miejskiej karczmy, co stała obok kościoła. Dudek był zarobiony, a jakżeby to było, żeby być w mieście, mieć pieniądze a nie popić... To nie po góralsku, nie po chłopsku.

Page 86: Sabałowe czasy - Stanisław Nędza-Kubiniec
Page 87: Sabałowe czasy - Stanisław Nędza-Kubiniec

Już stary Paweł Gąsienica dobre kilkanaście lat temu pomarł, a gazdostwo na Nowsiu po nim roz-dzielili między siebie po połowie jego synowie Kuba i Paweł. Podzielili się sprawiedliwie, po bratersku.

Kuba został w starych ojcowskich budynkach, a Paweł pobudował nowe, zaraz bliziutko w ogro-

91

Page 88: Sabałowe czasy - Stanisław Nędza-Kubiniec

dzie. Kuba dochował się kilkoro dzieci, a Paweł nie miał ani jednego. Kuba po staremu bacował każde lato na Upłazie pod Czerwonymi Wierchami, chował kierdel owiec i krów, miał konia jak piec — jed-nym słowem dzierżył się gazdówki i pilnował jej, a Paweł loter krotny, nosiło- go poza bucki i prawie przyniósł tyle do chałupy, że mógł wyżyć mało robią-cy, a może jeszcze- schował jakiś dudek pod przycie-siem abo ka pod bukem daleko od chałupy. Kuba miał gaździnę opaternom. Była z Czarnego Dunajca od Ciakorów, a Jagnieska miała na imię. Przyzisrała gazdówki, a do tego. umiała na warsztacie robić płót-no, sukna i co trza było. Była sławną knopką na całe Zakopane. Paweł miał babę ladaco, choć z dobrego gazdowskiego była rodu, bo Tomka spod Luberek ze Szaflar dziewka. Ale ftos to powiedział, że się baba wse musi chłopu udać? Są baby dobre, gazdobliwe, opaterne, robotne i usłuchliwe, a trafi się i stwora niewydarzona, taka wereda, że ani, słowo., ani gałąź nie pomoże. Ino się chłopu powiesić. Maryna Pawło-wa taka była. Nieroboń, plotula, a miała jeszcze i inksze wady. Chwyciła się jej głowy pobożność i chociaż do kościoła w Szaflarach było lepiej jak dwie mile, a do Czarnego Dunajca trzy i hop, chciała być w każdą niedzielę w tym albo w tym na nabo-żeństwie. A jak poszła w niedzielę lem świt, to wra-cała się we wtorek albo we środę wieczorem. Takie odprawiała modlenia.

Za ten czas gazdówka cała była na głowie Pawła, a że i on miał swoje wyloty to w Tatry, to na Lup-tów czy do Orawy, to nietęgo było z ich gazdowa-niem. Ześli na to, że w szopie było jedno chude krówsko i ze dwa płonę barany. A Kuba dochował się jeszcze z tej dworskiej krowy, co z Ustupu przy-

92 i •,

Page 89: Sabałowe czasy - Stanisław Nędza-Kubiniec

wiódł, pięknego kierdela statku, a owieczki były u niego runiste, a dojki, że ino w gielecie burzyło. Same bielice i okajki.

Ludzie powiadali, że Kubowi się darzy, co ino weź-nie do ręki, a Pawłowi na odwrót: do czego się chwy-ci, to mu się zniszczy i zahubi.

Weźmy na ten przykład grunt — ziemię, którą po ojcach odziedziczyli. Nie było tego dużo, ledwo się im po pół ośminy dostało, bo. już się Gąsienicowskie gazdówki na Nowsiu podrobniły. Ka drzewiej był jeden na całej roli, teraz synów albo i wnuków była gromada. Świat gęstniał i robiło się ciasno.

Kubowi mało się widziało odziedziczonego po ojcach gruntu, koniecznie chciał być gazdą na całej roli, to ledwo się nadarzyła sposobność zakupienia polany pod reglami, jak się szło do doliny za Broną, skwapliwie z niej skorzystał i do spółki ze stryjecz-nymi braćmi, Wawrytką i Mracielnikiem, kupili fałat spory ziemi. Cały niewielki folwarczek. Właścicielem tej ziemi był leśniczy dominii, niegdyś polski, a póź-niej austriacki urzędnik. Nazywał się Krzepiński, po-lanę swoją nazywał Krzepitówki, a że góralom łat-wiej było i krócej wymawiać, to wołali Krzeptówki i tak pozostało do dzisiaj. Kiedy się pan leśniczy Krzepiński zestarzał i przestał pełnić służbę, zatęsk-nił za rodzinnymi stronami, a wyjeżdżając do Polski tanio sprzedał swoją ziemię Gąsienicom i pomógł w dominii załatwić z prawem.

Kuba namawiał Pawła do kupna Krzeptówek. Nie chciał, aby brat miał mniej ziemi od niego, a do tego miarkował, że ten przyniósł sporo mariosów z Uher. Ale ten przykiwnął głową na namowę i rzeknął:

— Musem sie baby zaradzić, bo mnie ta wielkich gruntów nie trza. Dyć hań syćko moje — pokazał

93

Page 90: Sabałowe czasy - Stanisław Nędza-Kubiniec

ręką na regle. — Gazdówka ostomilono! — Ale zoba-czywszy żonę wychodzącą z sieni, bo jakoś wtedy była obecna w chałupie, zawołał na nią:

— Słuchojze, Rejuś, bo haw stryk namowio nos do kupna gruntu na Krzeptówkach. — Co byś na to po-działa?

A Rejna się tylko zacudowała i aż klasnęła w ręce. — Ze cos nom tyz po nim! Jedne grzędę mom na

kapustę, drugą na korpiele i to krowie nase wycho-womy. Coz nom więcej trza? Cy nom nie starcy?

— Nie kupujem, bracie! — powiedział Paweł. Kuba tylko wzruszył ramionami. „Jakoż bedzies gazdą, kie gaździna o nic nie zo-

stoi" — pomyślał. — Wrodniok, mamuna z ty j Pawłowej baby —

drwili zakopianie, którzy do kościoła z powodu ob-dalności rzadko chodzili albo i całkiem nie. — Ino by za świętymi lotała po kościołak. Kieby ją choć ftory przylóg i brzucha jej przycynił. Byłby Paweł rod, bo im dziecka kóniecnie trza — gwarzyli... — Ale ci ta święty nie dospomoze, jak chłop niepotem — doże-rali złośliwsi.

Ale jak godali ludzie o Rejnie, tak godali, nie mogli z ręką na sercu powiedzieć, że nijakiego hasnu z jej latanin po świecie nie było. Zawsze ta jakiś hasen był. Nie przymierzając, jak gdyby dzisiaj z poczty.

Zakopane odgrodzone od świata górami jak płotem nie miało z tym światem styczności. Ludzie rzadko gdzie wychodzili, a jak wychodzili, to nie po nowiny, bajtoć, ba po co inksego. Ciemniuśka noc musiała być, nawet miesiąc nie przyświecał dróżki przez góry. Haj.

Co trza było wiedzieć zakopianom, to przyniosła Rejna ze świata. I umiała składnie powtórzyć, co na-

94

Page 91: Sabałowe czasy - Stanisław Nędza-Kubiniec

słychała. Słuchali jej na Nowsiu ludzie, młodzi i sta-rzy, chłopy i baby, otwierali gęby cudując się wia-domościom i kiwali głowami.

Ona też pierwsza opowiedziała, że na dolinach, w Polsce ni ma żadnego pokoju ani porządku. Biją się polscy konferaci z Moskolami. Bitka tako jakosi kursko, a nie chłopsko. Panowie uciekają, a Moskole ioh gonią po całym kraju. Jedni i drudzy łapią po wsiach, co się da, i straszna klęska spadła na biedny naród. Nie umieją polscy panowie rządzić narodem, ino przez nich klęski i bieda. Słuchali ludzie i wie-rzyli, i nie wierzyli.

Jednak okazało się, że Rej na prawdę opowiadała. Przez Zakopane przeszła w niedługi czas po pogwar-ce na Nowsiu gromada wojska konfederackiego. Po-bici przez Moskoli, uciekali na Węgry wprost przez Tatry. Wojsko jak wojsko, wymęczone, pobite, płakać się nad mmi chciało. Tu już nic nie przykorowali cy-wilnej ludności, może temu, że tu były cesarskie rzą-dy, tyle, że parę sztuk bydła zginęło w gromadzie, nie wiadomo gdzie i jak, parę dziewek, chociaż woj-sko niedługo stało, z płaczem przyznawało się, że im (brzuchy rosną. Między nimi była Klorka z Chotorza. A zaś Płazionka z Polon Kościeliskich to se nawet namówiła i zostawiła jednego młodego wojaka, że został u niej w chałupie. Postrzelony był po boku, to go leczyła, przykładała do ran świstacze sadło i owi-jała lnianymi szmatami, póki zupełnie nie wydobrzał. Chłop ta z niego do roboty nigdy potem nie był cud-ny, cheba do pościele, tyle, że się nauczył grać pięk-nie na fujarze. Siadywał na progu w sieni i piskotał, drumkotał na niej, patrząc na zamglone wierchy. Wiecznie żałował, że nie poszedł z towarzyszami. Ale już pozostał do śmierci pod Tatrami i z niego w Koś-

95

Page 92: Sabałowe czasy - Stanisław Nędza-Kubiniec

cieliskach wywodzi się rodzina z góralskim nazwis-kiem Konferoki.

Było to i przeszło, aż znów, już w czasach, kiedy się zacznie nasza opowieść o Jaśku Ciakorze i kiedy w Krakowie sposobiła się Kościuszkowska insurekcja, Rej na przyniosła nowe wieści o wojnie. Tym razem z Francuzami. Kiwała suchym palcem i zawodziła śpiewająco:

Bedzie głód, bedzie mór, bedom ludzie mrzyć, bedzie wojna z Francuzami, bedziecie sie bić.

Tu już i Pawła poderwało, chociaż chłop był dla swo jej 'baby dobry i choć, jaka tam już była, to palca swojego na nią nie położył nigdy. Ale ten pysk jej nie wymyty i nie poskromiony trza nareszcie skrócić.

— Rejna! Rejna! — krzyknął na nią, zdało się, że się chałupa zatrzęsła.

— Co sie ozdzieros? — Kury pierdzom, bedzie wojna. Słysałaś — i ro-

zegnał się pięścią, że ją zatnie w kufe. Ale wieści przychodziły ze wszystkich stron. Krzy-

czeli o tym księża na ambonach już we wszystkich kościołach, gwarzyli panowie w dominii, egzekutni z administracji, co chodzili za daninami, hajducy dworscy a nareszcie wszyscy ludzie.

Do wójtów przyszły pisma o poborze. Ludzie po wsiach aże pobledli.

— Naród francuski — krzyczeli księża ze wszyst-kich ambon — nie bojąc się nic Boga i jego kar, pod-niósł świętokradzką dłoń na swojego króla, zamknął go razem z królową w ciężkim więzieniu, a potem odważył się pozbawić ich żywota przez ucięcie po-święconych królewskich głów. Mało smoły i siarki na taki naród.

96

Page 93: Sabałowe czasy - Stanisław Nędza-Kubiniec

Ponieważ królowa francuska była rodzoną siostrą cesarza austriackiego, toż mu też honor cesarski nie zezwolił, aby się nie ujął za nią. Więc musiała być bitka, aby cesarska sprawiedliwość mogła być na górze. A jak ma być między cesarzami czy królami wojna, to potrzebne są i chłopy. Któż by strzelał i ro-bił giwerem?

Do miasta, do becyrku zjechali werbownicy, a mię-dzy wójtów rozesłano karby o brance.

Rejna z wywieszonym jęzorem latała po chałupach i opowiadała chcącym jej słuchać, a takich było zaw-sze dosyć, jak wygląda cesarz austriacki Franc pierwszy:

— Nieświecny to pon — gwarzyła ludziom. — Kark mo chudy i cienki jak wrzeciono, a głowa jak kukiełka. Ino spodniom wargę mo naciągniętom jak kerpiec ze świńskiej skóry. Jak nie wierzycie, to sie przypatrzcie!

I pokazywała śrybelny reński, na którym była w y -ryta podobizna cesarza. Pieniądz wyję ła mężowi z tórbki; był to jeden z tych talarków, które przy-niósł z wyprawy.

Nikt z młodych siumnych chłopów czy też parob-ków góralskich nie chciał dobrowolnie iść za honor takiego cesarza wojować w dalekich krajach francus-kich czy taliańskich, toteż zaczęła się łapanka za nimi.

Złapanym strzyżono do gołego ciemienia długie włosy, jakie górale zazwyczaj nosili, kuto ich w łań-cuszki, żeby nie uciekali, i skutych gnano do Czech albo na Węgry, gdzie stały cesarskie regimenty, w których ćwiczyli rekruci.

W Zakopanem było cicho, nie doszły jeszcze sły-chy o brance oprócz tęgo, co Rejna donosiła. Jesień

7 — Sabałowe czasy 97

Page 94: Sabałowe czasy - Stanisław Nędza-Kubiniec

się nabliżała, ludzie myśleli, że już i po-kój nastąpił. Przecie w zimie i wojna się nie toczy.

Na świętego Michała miał być w Nowym Targu wielki jarmark. Kuba Gąsienica Krzeptoś w przed-dzień jarmarku, miało się już dobrze na odwiecerz, zawołał do izby swojego syna Jaśka.

— Chybojze, chłopce, do izby! Ino pilno! Jasiu! Jasiu!

Wołał chłopca, a tu ugiąwszy nisko przed ocapem głowy, do izby wszedł wysoki młodzieniec, już raczej parobek. Czołem dosięgał pułapu. W izbie było pra-wie mroczno. Małe okienka, mające zamiast szyb błony z baranich pęcherzy, a w dodatku mocno ©kra-towane, niewiela przepuszczały światła. Ojciec sie-dział pod oknem na ławie, łokcie rąk opierając na blacie stołu. Matka stała przy palenisku pieca i na trójnożnym kotle warzyła strawę. Jasiek usiadł na niskim gnotku, blisko drzwi.

— Wołaliście mie, tato? — Juści wołołek! W samej rzecy. — Cózeście kcieli? Stary zmarszczył czoło i przez chwilę nic się nie

odzywał. Jeszcze coś ważył w sobie, zanim rzekł: — Cheba cie wyślem do miasta na jarmark. Ro-

zumies? — Przecieście sie wy wybierali? — Nie zdolem. W krzyzu mie strzykło i ni mogem

sie rusyć. Roki jus mos godne, dwadzieścia ci ik mi-neno, to sie jus mogem na tobie opuścić. Miarę płót-na bedzies sprzedawoł po dwa dudki, miarę sukna po dziesięć. Uwazuj, coby cie miescany nie okpieli, bo oni na to patrzom.

— Nie bójcie sie nic. Nie dom sie. Tak bedzie, jako wy przykozecię. — Zerwał się z gnotka i klas-

94

Page 95: Sabałowe czasy - Stanisław Nędza-Kubiniec

nąwszy dłonią w czarny sosrąb znów usiadł. Rad był, że go ojciec liczy za dorosłego chłopa, za silnego i ro-zumnego parobka, kiedy już samego wyprawia w świat. Pokaże, że ojciec ma na kim się zeprzeć, i wszystko załatwi po jego myśli. Na mój sto dusiu.

A ojciec tymczasem gwarzył: — Trza by prochu do strzelby kupić ze trzy funty

i ołowiu na broki. W Koprowym Wierchu kozy sie pasą, tłuste jak jałówki. Stryk Paweł obślakowoł w Bobrowcu niedźwiedzia. Na bruśnicak sie pasie. Teli jak sałas. Trza by wyskocyć i zapolować, a tu w chałupie prochu i kul ni mas więcyl jak na trzy strzelania. Nie śmies zaibocyć o tym kupnie. A co sie dudka zwysy, to nie zahub, wroź pieknie do tórbki i przynieś w porządku, bo ino patrzeć, jak trza be-dzie płacić daninę. Haj! — Krzyknął, machnął ręką, dodał:

— Idź spać. Nie bedom jesce kohuty piskać, be-dem cie budził.

Obudził go też zaraz po północy. Ubrawszy się du-chem, w ojcową czarną cuchę, przewdział przez ra-mie skórzaną tórbkę i teraz zawiesił na plecach płót-nianą torbę z towarem, zawiązując mocno frąbije na piersiach.

Aż stęknął podnosząc się z ławy. Ciężar torby był znaczny, bo sto miar płótna omiesnego i pięć siąg wyfolowanego sukna ważyło niemało.

Kaganek blinkotał nikłym światłem. Ojciec uśmie-chnął się do syna pobłażliwie.

—1 Nie krzywduj se nic, synku. Chłop musi być wse do torby wdany. Coby sie nie przygibał pod nią. Mało to stryk Paweł nanosił sie tórb z uherskik sy-pańców? Włozys capa w Ciemnyksmrecynak na sie,

99

Page 96: Sabałowe czasy - Stanisław Nędza-Kubiniec

to tys zdrętwiom ramiona, nim go przyniesies do cha-łupy. Wiera! Nic leko nie przydzie chłopu. Idź, nie odpocywoj duzo, nie spieraj sie po płotak, ibo kwilę leCom, a cobyś móg zdążyć na jarmark. A boc se, cok ci napedzioł.

2

Starzał już pomału Kuba Gąsienica z No wsi a i lu-bił dlatego przypowiadać dzieciom. Sądził, że im na-leje do głów swojego rozumu, jak gdyby własnego nie mieli nic. Już Jasiek przekroczył próg, robiąc krzyżyczek na czole, a ojciec jeszcze wołał za nim:

— Nie wdaj sie z nikim w pogwarke, to te trzy mile do miasta przelecis wnet. A boc se, wracać sie rychło w cas. Boże, cie prowodź!

Do miasta Jasiek przyszedł wczas rano, mało słoń-ce podeszło na niebie i oświeciło Nowy Rynek. W Szaflarach był jeszcze, ledwo namieniało na świ-tanie i do miasta nie szedł ani godziny. Ludzi w ryn-ku kręciło się mimo wczesnej pory sporo. Jasiek sta-nął z boku, zrzucił z siebie ciężką torbę i czekał, aż się ktoś do niego nabliży.

Wolne królewskie miasto Nowy Targ, mimo że li-czyło sobie kilka wieków, bo jeszcze przez króla Kazimierza z rodu Piastów fundowane i sporym ob-szarem ziemi i lasów oraz licznymi przywilejami ob-darowane, nigdy nie było dużym grodem. Wyglądało raczej nie jak miasto, a wieś z pobudowanymi drew-nianymi dworkami. Do tego przed kilku laty zostało zniszczone pożarem do cna, tak że tylko w dzielnicy zwanej „Pod Świętą Hanną", za rzeką Czarnym Du-najcem położonej, ledwo parę chałup ocalało,

100

Page 97: Sabałowe czasy - Stanisław Nędza-Kubiniec

Burgmajster Stein, Niemiec nasłany przez rząd austriacki do rządzenia miastem, kazał wytyczyć ob-szerny kwadratowy rynek zwany „nowym". Na środ-ku, według wiedeńskich planów dał pomurować piętrowy ratusz. Ze trzech bogatszych mieszczan ufundowało sobie od wschodniej strony rynku ka-mienice piętrowe z czerwonej cegły. Biedniejsi po staremu budowali z drzewa na niskich kamiennych podmurówkach. Rynek nie był wyłożony kamieniem, więc w miejscach nie wydeptanych ludzkimi piętami rosła nikła trawa, spasana przez kręcące się po zwyk-le pustym w tygodniu placu chude kozy i jagnięta. Z rynku wychodziły też drogi, ulice na szeroki świat.

Dzisiejszy targ był dosyć udany, wielu kupców tłoczyło się pomiędzy sprzedającymi i nasz Jasiek Gąsienica w krótkim czasie zbył się wszystkiego, co miał. Pochyt za towarem był taki, że kupiec po po-bieżnym oglądnięciu niewiele się targował, bez pyta-nia płacił żądaną cenę i zabierał wszystko, co było w torbie. Jasiek nie tylko wyprzedał według ojcow-skiego przykazania, ale dostał pół dudka więcej na miarze płótna i dwa dudki na suknie. To już jego własnej głowy było pomyślenie.

Uzyskaną garść różnych pieniędzy, srebra, niklu i miedzi, rzucił do tórbki, ażeby się nie pogubiły, mocniej zaciągnął rzemyk na sprzączkę.

Nabył też wszystko, co mu trza było. I prochu do strzelby, i ołowiu na kule. Był już gotów do pow-rotu. Spojrzał na południe za drogą, gdzie w dali bieliły się poszarpane granie Tatr. „Nie bedzie mi teros wiele ciężyło."

Poczuł się ogromnie głodny, aż go czczość ogarnęła. Słońce było już lepiej jak śnódpołu, najwyższy czas pomyśleć było o posiłku. Obrócił więc wzrok ku

101

Page 98: Sabałowe czasy - Stanisław Nędza-Kubiniec

szynko wni stojącej w rogu rynku przy drodze, która wiodła ku Tatrom. „Chyba, wejdę" — pomyślał. Ale nie spieszył sdę bardzo, bo chciało mu się popatrzeć na różnobarwny, hałaśliwy tłum jarmaczących na rynku. Może jeszcze i trafi się mu coś nabyć. Czuł przecie dudki w tórbce i gdy nią potrząsnął, za-brzęczały.

Spostrzegł przed sobą postarzałego chłopa, który już od dłuższego czasu pilnie mu się przypatrywał. Chłop był taki, jakich dużo kręciło się po rynku, ni-czym nie odróżniający się w tłumie. O bladej, mocno piegowatej gębie, w wysokiej, wyleniałej czapie, spod której wymykały się skołtuniałe długie włosy na pół przetkane siwizną. Odziany w długie niżej ko-lan cuzysko, w zrudziałe od starości zgrzebne gacis-ka, szerokie na pół miary, owinięte w nortach sznur-kiem, i w chodaki ze świńskiej nie wyprawionej skó-ry. Podpierał się wysokim kijem opalonym w og-nisku.

— Co sie mi tak przypatrzujecie? — spytał Jasiek. — He? — stary był widocznie głuchawy. — Ską-

deś, chłopce? Od hól? — Ze Zokopanego! A wy? — Jo ze Skrzypnego! — Tu stary oglądnął się po-

dejrzliwie, czy ich kto nie słyszy. — Młody, waruj sie. Ostrzygom cie.

Gąsienicy szarpło głową na wszystkie strony. Cóż by to był za chłop spod skalnych Tatr, któremu, gdy padnie ostrzeżenie, nie chodziłaby głowa jak na kołowrocie? Nie chłop by był, ba wół. Stryk Paweł zawse mu padół: „Jak pódzies, Jasiu, tu cy tam, to cobyś nie był ślepy. Miej ocy z przodku i ze zadku".

— Kiz diabli? — spytał starego.

102

Page 99: Sabałowe czasy - Stanisław Nędza-Kubiniec

— Łapacka! Miołek takiego samego parobka jakoś i ty i jus je hań! — Chlipnął nosem i pokazał na ratusz, przed którym przechadzało się paru zbroj-nych żołnierzy austriackich ubranych w białe portki i granatowe bluzy, i takie same czaka. Jaśkowi go-rąco się zrobiło jak gonionemu wilkowi. Poprawił na głowie kapelusz, gotów do ucieczki.

— Hań je w piwnicy spętany — szeptał stary. — Pośli me z wełną na jarmark. Ludzie powiadali we wsi, ze cas wojenny, to towor dobrze płaci. Bodaj by me racej nogi połamali, jak me wychodzili z chału-py. Zaśli nos wojocy, ze nie było jako uciec. Waruj sie, padom ci, skoda cie, siuhaju. — I odszedł.

Pod Jaśkiem ugięły się nogi. Postrachany mózg zaczął szybko pracować. Obejrzał się tu i tam i już namyślił, co ma robić. Ruszył parę kroków przed sie-bie. Chyłkiem przeskoczył między chałupami, póź-niej ogrodami, przez wodę i w las. Drogami nie pój-dzie, bo tam są może rozstawione warty. Lasami doj-dzie do samych Szaflar, a tam to niech mu gwiżdżą.

Jednak głodny żołądek dawał mu znać o sobie, a dźwierze szynku były otwarte. Skręcił więc tam i przekroczył próg. Nie wiedząc nic, wpadł do zasta-wionej paści.

Wszedł do ciemnej, niskiej izlby i skierował się pro-sto do szynkwasu stojącego w głębi, przy ścianie z oknem.

Izba była pusta, gdyż o tym czasie ludzie zaba-wiali się targiem i nie spieszyli do szynku, który się zapełniał w późniejszych godzinach. Tylko w kącie za długim wąskim stołem siedziało trzech mieszczan, milczkiem popijających piwo z czarnych glinianych dzbanów zwanych orawniakami, gdyż wyrabiali je zdunowie orawscy.

103

Page 100: Sabałowe czasy - Stanisław Nędza-Kubiniec

Zobaczywszy młodego parobka przybyłego od hal, na co wskazywał jego podkasany ubiór, spojrzeli spod czapek na siebie i szturchnęli się znacząco.

Jasiek nie zwróciwszy na nich uwagi, stanął przed stołem szynkwasu, na którym stał blaszany półkwa-terek, przytwierdzony długim, cienkim łańcuszkiem z drutu, jak to było zwyczajem po karczmach, do szerokiego blatu stołu.

Pokazał nań palcem, grzecznie zagadując: — Nalejcies pełny, panie gospodzki! I kukiełka do

tego. Pieniądze mom. Zapłacę. Szynkarz, chłop silny, mało posunięty w latach,

0 dużym tłustym pysku i sporym kadłubie, także by-stro spojrzał na Jaśka, po chwili przymknął znacząco oko, lecz widząc, że- przybyły nie może nic wyrozu-mieć i nie patrzy na niego, w milczeniu napełnił bla-szane półkwarcie okowitą, następnie wyjął z półki 1 położył na stół czerstwą pszenną bułkę.

Popiwszy z kubka, Jasiek wytarł rękawem koszuli usta i zaczął małymi kęsami zagryzać kukiełkę. Mil-cząc, poruszał z wolna żuchwami, dokładnie przeżu-wając każdy kawałek. Sucha pszenna bułka była prawdziwym specjałem dla górala, który innego chle-ba cały rok nie widział prócz owsianych placków, wypiekanych na jarkich węglach w piecu.

Przegryzłszy i dopiwszy okowitę, sięgnął do tórłb-ki, aby zapłacić za spożyty posiłek. Zapytawszy o ce-nę, rzucił na stół parę miedziaków. Skłonił głową karczmarzowi chcąc wyjść.

— Ale ze to świeony chłop z tobie! Mógłbyś przez daf przeskocyć! Zackoj, to jesce wypijemy po gębie.

Gąsienica odwrócił z lekka głowę w stronę, skąd go głos doszedł, i spojrzał ciekawie. Pijący piwo mieszczanie powstali już dawniej od stołu, odstawia-

104

Page 101: Sabałowe czasy - Stanisław Nędza-Kubiniec

jąc od siebie próżne dzbanki i wysuwając się na śro-dek izby. Jeden z nich zaczął pogwarkę. Mógł mu się dobrze przypatrzeć.

Chłop był wielki, już trochę obstarny, ale zwalisty w plecach jak niedźwiedź, z grubymi jak pnie no-gami, lecz o suchej z jastrzębim nosem twarzy. Głos miał donośny i dudniący, jak by wydobywał się z pu-stej beczki. Mimo że czas był jeszcze ciepły, odtziany był w biały barani kożuch, sięgający prawie do ko-lan, uszyty mieszczańską modą, suto w pasie marsz-czony i ozdobiony szamerunkami z czarnego sukna. Na głowie miał czapkę z lisiej skóry, wysoką, z okrą-głym czarnym denkiem i czerwonym kutasem. Na piersi przytroczoną do kożucha sporą owalnego kształtu blachę mosiężną znamionującą urząd miej-ski. Prawą dłoń wspierał na grubej, sękatej ladze.

Mrugnął na opasłego gospodarza i rzucił tylko je-dno słowo:

— Kwartę. Duchem został obsłużony. Na stole szynkwasu po-

jawił się spory okrągły blaszak, napełniony po brzegi. - ; - . - ^ j

— Siedniemy za stół cy tak przy synkwasie sto-jący? — zapytał obces Jaśka.

— Nie wiem, cy mi wypodo zasiadać z wami? Wy-ście przecie starsi i nie znome sie? — wymawiał się ten, zadziwiony nieoczekiwaną propozycją.

Oglądnął się podejrzliwie wokół, rzucając wzro-kiem po ciemnej izbie.

Dotychczasowi kompani mieszczanina nie pokwa-pili się iść za nim do szynkwasu. Jeden wyszedł przez uchylone dźwierze gospody na rynek, drugi niby się to za czymś oglądał czy też czekał na kogoś, kręcąc się drobnymi kroczkami przy wyjściu. Był to

105

Page 102: Sabałowe czasy - Stanisław Nędza-Kubiniec

chłop nieduży, ale widać z persony, że niczego w so-bie i ruchliwy jak kobuz.

— Wypodo cy nie wypodo, fundujem, bo tak mi sie widzi! — rzekł nieznajomy nalewając sobie nie-pełny półkwaterek. Napił się pierwszy, splunął dale-ko przed siebie, znów nalał- czarkę i podsunął Gą-sienicy.

—' Pij, młody, jaz ci oko zbieleje! He! he! Młodyś, a uróst z tobie chłop jak trzysta diabłów. Kieby to jo takiego syna mioł.

Wzdragoł się Jasiek, ale namówiony wypił. Teraz zaczęło się gęste przypijanie, gdyż mieszczuch znowu nalał, mieląc przy tym szybko jęzorem i nukając młodego do wypitki.

— Wypij, wypij! Telo twojego, fto ta wie, jako ci w życiu wypadnie.

Nareszcie wygarnęli z szynku. Ale Gąsienicy dob-rze się z czuba kurzyło. Na rynku zrobiło się tym-czasem pustawo, ludzie, których tu przedtem było pełno, gdzieś się porozchodzili. Widać pozałatwiali swoje sprawunki.

— Trza sie nom bedzie teroz, swoku, ozejść, każ-demu we swojom stronę — gwarzył Jasiek. — Jak bedziecae kiedy pod Tatrami, to przyjmiecie zaś ode mnie pocęstne. Wypijecie, kielo wom rzyć zniesie.

Zabierał się iść w swoją stronę, gdy nowy znajo-mek, z którym pił, przytrzymując go mocno za rar-mię, Zarechotał mu śmiechem w samą gębę i wykrzy-wiając pysk, rzucił pijackim głosem:

— Wypić to wypiłeś, synecku? A w cysarskie re-kruty to byś nie kcioł? Chyboj z nami na ratusz!

Szarpnął się Jasiek, a będąc silny jak koń, byłby się na pewno wydarł i uciekł, ale pod ciężarem, któ-

106

Page 103: Sabałowe czasy - Stanisław Nędza-Kubiniec

ry moi nagle spadł na plecy, przygiął się aż do samej ziemi.

To ów drugi, który kręcił się koło dźwierzy gos-pody, dolskoczył (teraz z tyłu i sprytny jak kuna, wy-skoczył Jaśkowi kolanami na barki, chwytając go jednocześnie oburącz za długie włosy. Ciągnąc go i szarpiąc, krzyczał, ile mu sił starczyło :

— Chycilime cysarskiego rekruta! Ludzieee! Chy-cilime cysarskiego rekruta!

Z niedalekiego, najwyżej o jedno strzelenie ze strzelby położonego ratusza wybiegło kilku zbrojnych miejskich pachołków, prowadźonych przez trzeciego z pijących piwo w szynku.

Mimo żywego ciężaru tkwiącego mu na grzbiecie, poderwał się Jasiek do ucieczki, jednocześnie grze-biąc dłonią w torbie w poszukiwaniu 'myśliwskiego noża, aby pchnąć nim duszącą zmorę, gdy pierwszy z napastników, podbiegłszy za nim, zakrzywionym końcem laski schwycił go z tyłu za nart i pociągnął mocno do siebie. Jasiek straciwszy równowagę upadł twarzą na ziemię razem ze swym prześladowcą, który olbjął mu dłońmi gardło., dusząc zapamiętale.

Nareszcie przybiegli i pachołcy miejscy. Daremnie teraz rzucał się Jasiek jak ranny ryś, bijąc naokół pięściami, kopiąc, a nawet gryząc. W niecały pacierz został dokładnie skrępowany w powrozy przyniesione w tym celu przez miejskie sługi.

Zbity na kwaśne jabłko i pokaleczony leżał na zie-mi, gdyż przy szamotaniu niemało dostał jałówcóWką od znajomka, z którym pił wódkę. Ten zaś rzucają-cego się na ziemi i kopiącego parobka walił, gdzie popadło.

Zdarli z niego ojcową, mało przychodzoną cuchę, płócienną i skórzaną torbę, w której miał pieniądze

107

Page 104: Sabałowe czasy - Stanisław Nędza-Kubiniec

uzyskane za sprzedany towar. Był tam także róg z prochem i bryła ołowiu. Wszystko to stało się łu-pem chytrych mieszczan.

Powiązanego zawleczono do skleconej z bierwion szopy, która stała przy magistracie, i tam zamknięto pod strażą. Oprócz niego leżało tam już paru innych parobków z różnych wsi becyrku nowotarskiego, uło-wionych w ipodobny sposób. Jęcząc przeklinali swój marny los. Do tego chóru przyłączył się teraz i Ja-siek Gąsienica, co miał przydomek po ojcu Krzeptoś.

W taki sposób Pieter Mozdyniewicz, przysiężny miasta Nowego Targu, dostarczył pierwszego rekruta ze wsi Zakopane, do walecznej armii austriackiej, na służbę jego apostolskiej mości cesarza Niemiec i Au-strii oraz króla Węgier, Franca pierwszego.

Werbuje, werbuje cysarka Tereska, jus powerbowała kany jako wieska. Werbujom, werbujom i na siełe bierom, kaz sie horni chłopcy na zime podziejom?

Śpiewka tylko pozostała po tych czasach. Na drugi dzień wyprowadzono ich na świat i sku-

tych razem do jednego łańcucha odwieziono chłopską podwodą do Starej Wsi na Węgry, gdzie ich oddano w ręce cesarskich żołnierzy. Ze Starej Wsi odegnali ich do miasta Losoncz, gdzie Jaśka wcielono do hu-zarskiego regimentu.

Proceder łapania rekrutów przez .miejską ławę czy urzędy gromadzkie nie był zgoła bezinteresownym czy też tylko surowym wykonaniem przykazań rządu, gdyż kasa cesarska za każdego dostarczonego zdro-wego parobka wypłacała pięć reńskich srebrem. A oprócz tego zawsze coś kapło przy schwytanym, czy to z jego przyodziewku, czy nawet z gotowych

108

Page 105: Sabałowe czasy - Stanisław Nędza-Kubiniec

dudków, jak to było, nie przymierzając, z Jaśkiem Gąsienicą. Pili urzędnicy po szynkach za włosy ostrzyżonych chłopców i śpiewali ochrypłymi głosami:

Wójcicku, wójcicku, za coś kozuf kupił, za te maryjosy, coś z chłopów obłupił.

Proceder łapaczy z biegiem czasu stał się dla wy-konujących go urzędników miejskich czy gminnych dosyć niebezpieczny, gdyż parobcy, którym groziła branka, stali się znacznie ostrożnie jszymi i czujniej-szymi, a gdy padło, że byli schwytani przez rządo-wych łapaczy, bronili się zapamiętale. Przykładem tego był Szymek Tatar, też z Zakopanego, którego, gdy w Czarnym Dunajcu wójt Chlebek ze swoimi przysiężnymi próbowali związać, aby go oddać w re-kruty — pokłuł ich tak nożem, że nie dożyli trzech dhi. Wypadek ten długo, długo ludzie na Podhalu pa-miętali i opowiadali w różnych wersjach. Wielu po-borowych uciekło w Tatry, przystępując do zbójnic-kiego towarzystwa.

I 3

A tymczasem nasz Jasiczek w cesarskiej kasami wdrażał się do wojskowego rygoru, pobierając naukę, jak ma zostać mężnym wojakiem najjaśniejszego pana. A szkoła to była diablo twarda. Zanim wsiowy rekrut nauczył się rozumieć niemieckie słowa komen-dy i w lot je wykonywać, powodować koniem, robić ciężkim zeblem najrozmaitsze młyńce i fechtunki, władać piką i ciężkim giwerem, zanim pojął musztrę hułańską i infanteryjską — odbierał tyle słownych

109

Page 106: Sabałowe czasy - Stanisław Nędza-Kubiniec

łajań i wyzwisk, szturchańców, uderzeń na odlew w pysk, kopniaków z tyłu, że nie starczyłoby wo-łowej skóry, gdyby to chciał ktoś opisać. Nie dziw, że górale panicznie obawiali się służby wojskowej. Siekł rekruta trzciną oficer, walił lub kopał unter-oficjer, nawet zwykły huzar, starszy tylko służbą a zniecierpliwiony, że z winy rekrutów przeciągały się ćwiczenia godzinę lub dwie, mógł szturchnąć pod żebra albo w dołek, aż dech zapierało. A bywa-ły i cięższe kary. Za najmniejszy nieposłuch stawia-no żołnierza na wielogodzinne stanie „słupka", któ-rej to kary nie mógł nikt 'bez zemdlenia wytrzymać. Mdlejących polewano wiadrem zimnej wody, aby się ocknęli.

Po roku takiego piekła nasz Jasiek Gąsienica, zapisany w regimencie jako Johan Gąsienica, znacz-nie podciągnął się w nauce wojskowej. O każdej porze, w dzień czy w nocy, zapytany przez kogoś, bez zająknienia umiał powiedzieć imię cesarza, jego żony, wszystkich 'braci i dalszych członków cesar-skiej „famielii". Znał też wszystkie szarże wojsko-we, od starszego huzara do generała włącznie.

I w egzecyrowaniu nie był ostatni. Czy dosiąść konia w pełnym galopie nie dotknąwszy stopą strze-mion, czy w największym pędzie ściąć szablą głowę słomianej lalki albo nadziać ją lancą, gdzie tylko za-mierzył. Sam rotmistrz Zelenay, ćwicząc szwadro-nem na rajtszuli różne przedziwne ibunki, gdy pa-trzył na Gąsienicę, powiedział jedno słowo: „Sztram". A nie był skory do pochwał.

Jakoś po roku przyszły befele wprost z Wiednia, pismo ze samej stolicy cesarskiej, aby regiment wy-bierał się do Italie na wojnę. Trzeba było wyganiać Francuzów z tego kraju.

110

Page 107: Sabałowe czasy - Stanisław Nędza-Kubiniec

W regimencie nastał sądny dzień. Alarmowa trąb-ka zagrała na hofie. Czyszczono na gwałt bronie i oręże. Ostrzono długie huzarskie szable i groty do lanc. Ładowano i przytraczano do siodeł juki.

Jasiek Gąsienica po roku poniewierki i znoszeniu soczystych połajanek, jakich mu nie szczędzono, a których nigdy nie brakło w słowniku wojska austriackiego, teraz dopiero ujrzał się prawdziwym żołnierzem. Przed chwilą zdał wąsatemu wachmi-strzowi w magazynie zabrudzone i zatęchłe końskim potem łachy, służące do ćwiczeń, a wyfasował nowy paradny mundur, jaki dawano wyjeżdżającym w po-le. Otrzymał obcisłe czerwone portki i wysokie buty z ostrogami, czerwony kabat z wysokim twardym kołnierzem i żółtymi wyłogami oraz jasno błękitny dolman. Cały ten mundur był bogato ozdobiony sznurkiem złotego koloru. Chodził więc Jasiek po obszernym dziedzińcu kasami, przytupywał obcasa-mi butów, dzwonił ostrogami, chrzęścił szablą, która dźwięczała końcem blaszanej pochwy o kamienie, jakimi dziedziniec był wybrukowany. Błękitny dol-man przerzucił z fantazją na lewe ramię. Prostując głowę do góry i wysuwając pierś do przodu, skubał białego jak świńska szczecina wąsa, kitóry mu się w tym roku dopiero zaczął sypać. Ale najbardziej dumny był z czaka. Czerwone czako było wysokie na pół metra, świeciło mocno wyczyszczonymi bla-chami z mosiądzu jak słońce, zaś wysoka kita z li-siego ogona, chwiała się z wiatrem przy każdym kroku.

„Siumny byłby se mnie zbójnik — pomyślał. — Haj, kiebyk sie tak pokozoł pod holami, garneniby sie do mnie dobrzy chłopcy jak do drugiego Janosi-ka. A kieby tak wywieść z masztalnie konia

1X1

Page 108: Sabałowe czasy - Stanisław Nędza-Kubiniec

i uciec... — strzeliła mu naremna myśl do głowy. Odtrącił ją jednak zaraz precz od siebie. — Taki kawoł świata uciekać, schwyciliby na pewno. Ska-raliby ulicą albo i głowę ucięli".

Wojny nikt z huzarów nie bał się w całym regi-mencie. Co będzie, to będzie. Każdemu los jego jest pisany. Starzy wyjadacze nawet się cieszyli i obie-cywali korzyści z łupów i różne uciechy, które się wojakowi podczas włóczęgi po różnych krajach mogą przydarzyć. Każdemu żołnierzowi, a nawet zielonemu rekrutowi wiadome było, że wojna rozluźniła dyscy-plinę i gemajny mogą sobie na niejedno pozwolić.

Dwa dni trwał ten kasarniany rwetes, na trzeci dzień regiment, gotów już do wymarszu, odbył jesz-cze ostatnie ćwiczenia na obszernych błoniach za miastem. Na ćwiczenia te przybyli tłumnie miesz-kańcy miasta, podziwiając galopujących rozwinięty-mi szwadronami huzarów i obrzucając ich różno-barwnym kwieciem.

Gdy ćwiczenia zostały zakończone, nastąpił zasłu-żony odpoczynek obiadowy. Jedli gulasz i czerpali z pękatych dębowych beczek do manierek wino, po-darowane dla wyjeżdżającego na wojnę regimentu przez miejscowych kupców. Później przemawiał gru-by burmistrz miasta Losoncz do walecznych cesar-skich żołnierzy, nawołując do nieszczędzenia krwi i żywotów w obronie ojczyzny, a zgromadzony tłum mieszczan krzyczał głośno : „Elien!" Janek Gąsienica mimo rocznego już pobytu w wojsku i pewnego już otrzaskania się z obcą gwarą madziarską i niemiecką niewiele mógł wyrozumieć, o co panom cywilom chodzi. Cesarz to cesarz, ojczyzna to ojczyzna — wszystko to było mu za jedno, za jakie Dunaje i Ta-

108

Page 109: Sabałowe czasy - Stanisław Nędza-Kubiniec

try, popiwszy z manierki dobrego wina, pojedzie i co go tam czeka. Za swoimi już zdołał ocliwieć.

Przed wieczorem przy dźwiękach trąbek wyjechał regiment huzarów na daleką wojnę.

4

Tymczasem ojciec z matką daremnie czekali po-wrotu Jaśka z jarmarku. Przeszedł dzień i drugi, tydzień i miesiąc, a żadnej wiadomości o niim nie było. Wysłali stryj nę Pawiową, ale i ona nic nie przyniosła pewnego, gdzie się mógł zapodzieć. Ludzie rozmaicie miarkowali. Czas był wówczas inny i róż-ne rzeczy się przytrafiały. Chłopy przepadały i nie było ich gdzie szukać. Opłakano w chałupie Jaśka, a na Nowsiu ludzie po małej chwili zapomnieli o nim.

Dwanaście lat upłynęło znów jakby z bicza trząsł. Kończył się rok pański 1807.

W monarchii austriacko-węgierskiej był pokój, wojna z Francuzami się skończyła, cesarz podobno tę wojnę wygrał, tyle tylko że bogate italiańskie kra-je trzeba było Francuzom ustąpić. Na Podhalu łapan-ki trochę zelżały, młodzi parobcy przestali się kryć i zaczęli znowu nocować w chałupach.

Było to mało przed godinimi świętami, może tylko jakie cztery tygodnie, prawie święty jadwięt się rozpoczynał.

W Zakopanem wbrew zwyczajowi tej pory śniegu jeszcze nie było, pogoda trzymała się ciągle słonecz-na, z silnymi tylko przymrozkami w nocy, tak że ziemia zamarzła na kość, a w potokach wodę pląciło lodem. Wprawdzie miesiąc temu trochę pokurzyłO, tak prawie na kierpiec góralski, ale za parę dni

8 — Sabatowe czasy 113

Page 110: Sabałowe czasy - Stanisław Nędza-Kubiniec

dmuchnął ciepły wiatr od hal i śnieg do cna rozto-piło. I od tego czasu było pogodnie i trzymał mróz.

We młynie u Jana Pęksy gwarno było i ludno. Zeszła się gromada ludzi, czekających na swoją kolej mięcia, bo i jakożby inaczej miało być? Jak zwykle na początku zimy naznosili ludzie sporo worków ze Zbożem, obawiając się słusznie, że w czasie zimy, gdy wodę ściśnie lód, młyn może stanąć. A później trzeba czekać, nieraz prawie do samej wiosny, nim nastąpi odwilż. Gdy młyn nie miele, to kapaj od gło-du albo tłucz w stępce ziarno na bryję. Młyn był 0 jednym kamieniu i dosyć długiego czasu potrzeba było, aby wsypąne zboże do kosza zostało zmielone. Toteż ludzie i czekać musieli, a nikomu nie kwapiło się zaraz wracać do. chałupy, gdy trafiła się okazja pogwarki z drugimi i usłyszenia nowych wiadomości.

Siedzieli na ławach, pokurzowali fajki, co stało się powszechnym obyczajem w owych czasach, 1 ugwarzali między sobą. Zwykle mówił jeden, a drudzy czekali na swoją kolej, puszczając pod po-wałę sute kłęby dymu. Kurzyli śmierdzący, mocny bakon, nazywany basiokiem, przynoszony z Węgier.

Prawie gwarzył Marcin Nędza z Polon, co miał chałupę pod samym Hrubym Reglem. Chłop był mocno starszawy, już niejedno widział, a pamiętał dobrze jeszcze polskie czasy. Nie widziały mu się nowe porządki, jakie zaczynały się dziać pod hala-mi. Ustygował na to, co się dzieje. Szło o wyrąb lasów.

— Wiecie, moi ludzie — gwarzył — ze nastaną takie casy, kiedy nie bedzie z cego i chałupy wybu-dować. Rąbią i rąbią. Ka ino poźres, robi sie goło łysina i nic, ino składy drewna sie bielejom.

114

Page 111: Sabałowe czasy - Stanisław Nędza-Kubiniec

— Ale ta i nom kapnie cosi z tego rąbanio. Wę-gierscy kupcy obiecują płacić dwa papierki od tra-ma, jak sie go zawiedzie do Twardosyna na piłe. Byłby dudek kiełi teli. Kieby ino śnieg kcioł poku-rzyć. Łacwiej wozić na gnotkak jak na wozie — prze-powiedział Stasecek Gąsienica, co to był ożeniony z Bachledzianką i grunta miał za wodą na Krupo-wej Równi.

— Dwa papierki? — spytał się Maciek Pitoń, też z Polon jako i Nędza. — To niedużo obiecują. Kie-los to dróga od nos do Twardosyna? Nojmniej seść mil bedzie. A tramy tyz fermuckie, ze jednego pełno na gnotkak. Mają kónie co ciągnąć — dokończył.

— Downo jesce, drzewiej, za polskik casów, wo-zielime zelazo abo i śrebło dalej, bo do Kredkowa, a nik nie kcioł telo płacić — wtrącił od pieca mły-narz Pęksa.

— Ale gazdowie żyli lepiej jak dzisiok. Lasu próc nik nifto nie rąboł, dźwierzyny było huk. Maśniej sie żyło — wtrącił znowu swoje słowo Nędza.

— Kiz krotni sie wom stało? — rozeźlił się Pęk-sa. — Dyj to bździny nie gwara. Sanujemy wos, Nę-dza, boście gazda i roków mocie dość, a w głowie sie wom na cysto pokręciło. Zabocyliście, jak pani starościna folwarki w Zokopanym kciała fundować? Sto krotnyk zjadło, aj zjadło! Polsko! Polsko! lo pa-nów niebo, a lo chłopów piekło. Najedli sie nasi ojcowie i my bocyme. Cysorz Józef dopiero musioł dać pisma, ze od chłopskik gruntów panom wara, wiecie?

Byłby jesce więcej powiedział, ale wtrącił się do gwary młody gazda Wojtek Marduła ze Skibówek.

— Słysołek, ze na Kirak na Kościeliskiej Wodzie, kupiec witanowski Groswiert mo budować taki troc,

115

Page 112: Sabałowe czasy - Stanisław Nędza-Kubiniec

co telo pił bedzie mioł, ze nohrubsy tram przejdzie przez niego od razu. Cały zelazny i gater sie nazywo.

— Cudecki godos, Wojtuś — zadziwił się Pęksa, który oprócz młyna był także właścicielem tracza wodnego. — Ftos ci to opowiadoł?

—1 Sam przecie słysołek. Przyjechało kielo panów na Kiry i tam ukwałowali, ze na wiesne bedom sta-wiać. Byłek tam prawie u leśnickiego i werbowali mie do roboty.

— I banie nowe majom otwierać — jeszcze nową nowinę dorzucił Pitoń. — Starego huitmana Stopke-Brzyskowego, co jesce za polskik casów po baniak robił, a jesce sie trzymie krzepko, zawołali do domi-nije i zapedzieli mu, ze musi opokozać stare banie, ka drzewiej hawirze kapali rude. Sam mi to po-wiadał.

— A mnie lasu jednako zol — dumał głośno Mar-cin Nędza. — Zginie las, pogindeniy i my, leśni lu-dzie. — Smętnie kiwał głową. — Cud Pana Boga, a ftos to przyseł do młyna?

Wszystkie głowy obróciły się w stronę dźwie-rzy. Zagadani nie zauważyli nowego przybysza.

Przywarte dźwierze chlepnęły, a przez próg prze-stąpił niepilec, którego nikt z siedzących w izbie nie znał. Młynarz Pęksa wstał od pieca i podszedł na-przeciw przywitać nieznajomego.

Był to chłop rosły, że w dźwierzach izby musiał dobrze się pochylić, aby nie uderzyć czołem o ocap. Gdy wyprostował się w niezibyt wysokiej izbiie, przyczyniała mu jeszcze wzrostu wysoka czapka, wy-kuta błyszczącym mosiądzem.. Lisi ogon sterczący na wierzchu czapy uginał się pod deskami powały. Wiek przybysza trudno było na pierwszy rzut od-gadnąć, bo tak wąsy sterczące mu jak wiechy i dłu-

116

Page 113: Sabałowe czasy - Stanisław Nędza-Kubiniec

gie ibausy na policzkach pokrywał siwy zamróz. Bo mimo że zima była bezśnieżna, było mroźno i zimno i ze wschodu wiatr dął bez przerwy. A tak na oko sądżąc,'musiał nie być stary, bo trzymał się prosto i w biodrach był gibki.

Chłopi, chociaż nie bywalcy światowi, ale mieli na tyle' wyrozumienia, że poznali, że to nie prosty wędrujący za robotą stod przed nimi, ale człek woj-skowy idący nie wiadomo skąd albo dokąd. Rzecz będzie gazdy, by się o to zapytał.

— Pokwolony! — przerwał milczenie przybyły. — Niekze bedzie i na wieki! — Witajcie u nos! —

odpowiedział grzecznie- Pęksa. — Z daleka wos wia-ter przyniós?

Przybyły zaczął tajać w cieple izby, otarł więc policzki dłonią, z wąsów zgarnął sople i dopiero za chwilę odpowiedział:

— Z precka idem... I długo chodziłek? Wiera tak! Przejechołek na koniu kęs świata. I uherski kroj, i Italie, i Miemce całe. Z wojny idem, puścieli mie w dom.

— A skądzeście?... Cysto po nasemu gwarzycie... — Cy nie poznaliście mie, swoku? Przecie jo od

malućka, niimek jesce na chłopa podrost, do wos go-nieł mleć abo i na posiady. Nieprec mi było.

— Toście tutejsi? — nie dowierzając pytał Pęksa i gwałtem starał się przypomnieć coś, co mu dawno wyleciało z pamięci. Oczyma mrugał, czoło marszr czył, ale nie śmiał się przyznać. — Zje kis diasi? — mruczał.

Wtedy Stasecek zerwał się na nogi i skoczył na środek izby.

— Nijako nie bedzie, ino tyś Krzeptosiów sy-

117

Page 114: Sabałowe czasy - Stanisław Nędza-Kubiniec

nek! — wykrzyknął. — Kieby nie wąsy, zaroś byk cie poznoł po rodzie.

— Hej! Wiera doprowdy, tyś Kuby Gąsienicy syn — przytaknął teraz Pęksa. — Jakoś cie było poznać, kiedy my cie tu do cna umorzyli? Tele ro-ki, jak-jeś sie stracił. Opłakali cie ojcowie, a ludzie zabocyli do imentu. I tyś sie- wrócił? Cudecki na świecie. Ale co sie tycy, to nie wiem, kanyk ocy podzioł, zek cie nie poznoł...

— A starzy moi jakoś tam?... Cy zdrowi?... Żyją? Stryk Paweł cy sie nie pominął? — zapytał Jasiek.

— Syćka zdrowi!... Dzierzom sie po kóńdecku, ino stryno Rejna uświerkła tamtej zimy na drodze... Ale ci tys bedom radzi... hej, bedom.

Gwar i hałas stały się teraz w izbie ogólne. Chło-pi tłoczyli się wokół Jaśka, zagadując i cudując się jego powrotowi, obmacywali jego czerwone ułańskie portki, mocno od starości sfatygowane, ale jeszcze świecące złotym wyszyciem, dotykali tornistra z cielęcej skóry, dzieląc między sobą półgębkiem różne uwagi. Największy jednak podziw budziło wy-sokie husarskie czako.

— Swiecne przykrycie głowy — mruczał Nędza — krotni daasi wzieni. Cheba i Janosik w lepsym nie chodził.

Jaśkowi sprawiał przyjemność ten ludzki podziw, uśmiechał się do nich, dawał obmacywać, obracał się, jak chcieli.

Młody Wojtek Marduła skoczył ku dźwderzom po-szeptawszy przódzi z Pęksą, wybiegł z izby i pole-ciał na Nowsie dać znać Jaśkowym ojcom. Chciał pomału opowiedzieć im o jego powrocie, żeby z na-remnej radości nie zasłabli.

Pęksa sięgnął do półki, wyjął stamtąd drewnianą

118

Page 115: Sabałowe czasy - Stanisław Nędza-Kubiniec

baryłkę, utoczoną z jaworowego drzewa, bardzo pięk-nie po wierzchu zdobioną, a mającą lepiej niż pół garnca pojemności i która młynarskim obyczajem zawsze pełna była palenki, chowanej na większe familijne uroczystości. Spokrewniony przez matkę, babkę i prababkę z rodem Gąsieniców, godnie chciał uczcić powrót Jaśka do domu.

Wylał do glinianego, orawnioka mocnego płynu le-piej jak kwartę i pokazując Jaśkowi szeroką stolicę, gestem zaprosił do siadania.

— Zelzyj kwilę!... Du domu mos nieprec. Ugość sie u nos kapkę. Opłakali me cie, za nieboscyka mieli, a tyś nie zaginon. Wąsy ci urosły jak panu... A praś-nij torbę ze sobie.

— Przyrosła mi óna do grzybietu. Nie cięży. Pęksa rozlał okowitę do czarek i zaczął ugaszczać

obecnych. — Napijmy sie, krześni, kiedy me sie ześli. Pij,

Jasiu, jaz dno uwidzis.

Aby w naszym opowiadaniu nie było zbyt wielkiej luki, wróćmy do czasu, gdy widzieliśmy Jaśka, jak wyjeżdżał z węgierskiego miasta Losoncz na wojnę. Manierkę miał napełnioną tokajem, a w przytroczo-nym do siodła chlebaku był bochen pszennego chle-ba i kęs grubej słoniny posypanej papryką. Wszyst-ko to przywieźli na plac Zborny bogaci obywatele miasta, rozdzielając sprawiedliwie pomiędzy mężnych kawalerzystów, jadących na wojnę bronić tronu najjaśniejszych Habsburgów od niewierzących w Bo-ga francuskich jakobinów. Trąbki zagrały na wsia-danie i wnet wyjechali, śpiewając smętną piosenkę austriackich żołnierzy:

119

Page 116: Sabałowe czasy - Stanisław Nędza-Kubiniec

Spojrzyj, spojrzyj, moja roztomiła, pokaż oknem twarz smutną. My jedziemy, ubodzy wojacy, na tę wojnę okrutną.

Sporo świata zobaczył. Widział góry przeogromne z bielą wiecznego śniegu na szczytach i równie sło-neczne, na których jeden sad się kwiecił. Przepły-wał rzeki, mające głębokie wody i toń błękitną jak niebo, które to rzeki ściekały z owych gór Alpów. Przeszedł wsi i miasta, o jakich nie miał nawet wy-obrażenia we śnie, widział ziamki, które stały na wysokich górach, i- cudne kościoły z białymi, okrą-głymi wieżami. Ale zaznał też bied, jakich, gdyby nawet sto lat przeżył w Zakopanem w swoim domu przy ojcach na Nowlsiu, byłby nigdy nie uświadczył. Wojna bowiem była ciężka, a sprawa z Francuzami nie taka łatwa, jak się spodziewano. Zobaczywszy walecznych wojaków austriackich, nie uciekali1, a ra-czej ci przed nimi zmuszeni byli się cofać. Uciążli-we marsze i podjazdy trwały całe dnie i noce. Brał udział w gefechtach, gdy armaty francuskie biły nie-przerwanie w wyciągnięte, czworoboki austriackich żołnierzy, obalając ich kupami i tworząc gęste wy-rwy w szeregach.

— Szlusuj! — brzmiała nieustanna komenda. Był w niejednej szarży, gdzie trzeba było wręcz

ścinać się z zajadłymi lansjerami francuskimi, krzy-czącymi ochrypłymi głosami: „Wiw la republik!"

Szczęście mu jednak służyło. Walili się koło niego kameracia jak snopy, a Jaśka Gąsienicę ani nie drasnęło. Jak by nie imała się go and kula, ani sza-bla francuska. Minęło tak parę lat wojaczki.

Wycofali się wreszcie z pięknego italskiego kraju, przechodząc przełęczami między okrutnymi wiercha-

120

Page 117: Sabałowe czasy - Stanisław Nędza-Kubiniec

mi do niemieckiej ojczyzny. Tutaj bici, cofali się dalej, oddając w ręce wrogów piękne miasto Wiedeń, stolicę cesarską. Nastąpiła wreszcie okrutna b i t w a ,

gdzie w wielkim zamęcie kotłowały się wszystkie rodzaje wojsk, kawaleria i infanteria — wszystko to pomięszane w jednym kłębie biło się na kupę. Na austriacką kawalerię szarżowała nieustannie francu-ska konnica. Konie z rozwianymi grzywami, same bez jeźdźców w pełnym galopie biegały po zadymio-nym polu. Zgiełk i krzyk był taki, jak gdyby nie przymierzając wszyscy diabli w siedmiu kuźniach bili młotami.

Gąsienica, jako że był na prawym skrzydle długiej hułańskiej linii, oganiając się zacięcie z tej i z tej strony, zgrzany od bitki, zagubił się w tej plątaninie i odłączył od swoich. Gdy się chciał oglądnąć za ni-mi, ujrzał francuskiego kawalerzystę, który prosto nań sadził, składając się lancą do ciosu.

Przyhamował lekko swojego koma, kierując go łbem w stronę Francuza i przygotowując się do star-cia. Był dobrym fechmistrzem i nie obawiał się po-jedynczego wroga. Sadzący ku niemu skokiem, leżą-cy na łbie końskim Francuz począł ku osłupieniu swego przeciwnika krzyczeć w języku, który tenże najlepiej rozumiał. Po naszemu, po polsku:

— Poddajże się, ty cesarska byku, bo cię przebodę! Śmiechu warte było to wołanie, ale Jaśka Gąsie-

nicę olśniło, i opuścił podniesioną szablę. W regimen-cie, w którym służył, byli mu kamratami Madziarzy, Słowacy i wszystkie inne nacje, jakie stanowiły skład monarchii, tylko Polaków jakoś nie było. Całe lata już nie słyszał ludzkiej mowy, toteż wołanie Francuza zdziwiło go niepomiernie. Skąd taki gad umie po ludzku? Moment olśnienia wystarczył, że

121

Page 118: Sabałowe czasy - Stanisław Nędza-Kubiniec

brakło mu czasu do odbicia ciosu i francuska lanca przeorała mu bok, tak że nogi same wypadły mu ze strzemion i zwalił się z konia na ziemię, twarzą w sypki piasek.

Stracił świadomość, co się stało, Ocknął się jednak dosyć na czas i mimo że bok piekł go nieznośnie, potrafił się podnieść i zawlec na plac opatrunkowy, gdzie urzędowali sanitariusze, zajmujący się rannymi i ich kieszeniami. Tu zawinęli mu byle jak ranę, wsadzili na przejeżdżający wóz, gdyż bitwa znowu została przegrana i austriackie wojska musiały ucie-kać z placu boju. Jasiek miał szczęście, że nie dostał się do niewoli. Była to ostatnia bitwa, po której przegraniec, cesarz austriacki, pozwolił sobie za-wrzeć z Francuzami pokój.

Kilka miesięcy gnił Jasiek w lazarecie, gdyż mimo że rana nie była zbyt niebezpieczna, jednak nie chciała się prędko goić i gnoiła długo. Nawet po wy-leczeniu miał jeszcze ciągłe kolki i pluł krwią, toteż sztabsarct, który go- badał, popukując po piersiach palcami jak młotkami, obiecał dać mu abszyt do dbmu. Tymczasem został odesłany do macierzystego regimentu w Losonoz, gdzie, jako plejzerowany na wojnie i jeszcze słabujący, dostał przydział lżejszej służby, a mianowicie skierowanie do warsztatu zbrojmistrzowskiego. Warsztaty takie, gdzie napra-wiano zepsutą broń, były w owym czasie przy każ-dym pułku. Długo przyszło czekać Jaśkowi na obie-cany abszyt, ubiegło prawie dwa lata, więc wyuczył się za ten czas nieźle ślusarskiego rzemiosła. Aż wreszcie doczekał się. Otrzymał upragniony papier z urzędowymi cesarskimi pieczęciami i w starym swoim mundurze wyszedł z kasami w drogę do cy-wila. Idąc ciągle pieszo na północ, będąc już któryś

122

Page 119: Sabałowe czasy - Stanisław Nędza-Kubiniec

dzień w podróży, zobaczył na horyzoncie piłę na-gich poszarpanych turni, a zapytany przezeń chłop słowacki odpowiedział pokazując daleko dłonią: „Tatry".

Kończyła się długa wędrówka Jaśka Gąsienicy po świecie.

Można by długo, długo jeszcze opowiadać o jego wojennych przygodach, ale zakończymy na tym. Nie dla gemajnych pisze się historię...

6

Trzy dni po przyjściu do chałupy wypoczywał Ja-siek, leżąc na szerokiej ławie przy ścianie, gdzie matka pościeliła mu stary ojców kożuch, a pod gło-wę dodała twairdy kudłany zagłówek. Czuł się nie bardzo tęgo, osłabił go zaduch panujący w izbie, a po drugie — po pijatyce- u gościnnego Pęksy bo-lała go głowa i czuł niemoc w całym ciele. Wyciągał daleko od siebie bose stopy i leżał na wznak, wpa-trzony w czarne deski powały.

Czasem matka przysuwała ku niemu krótką stoli-cę, przy której jadano, i kładła na niej kawałek twardego jak kość owsianego moskola, a do tego gli-niany garnuszek z gotowanym mlekiem. Głaskała go jak małe dziecko po. twarzy swoją chropowatą ręką, mówiąc litościwie:

— Wstońze, wstoń, nieborocku... Bo uświerknies od głodu... Święty post cie zamorzy.

Iście post twardo obchodzili ówcześni ludzie na Podhalu. Z przykazań kościelnych przyjął się mię-dzy ludem jedynie nakaz postu, a nawet był suro-wiej wykonywany, niż nakazywały przepisy. Jałowa

123

Page 120: Sabałowe czasy - Stanisław Nędza-Kubiniec

ziemia górska niewiele dawała ze siebie, toteż nieraz wypadło i głodu zażyć, aby mogło jako tako do no-wego wystarczyć. „Jak mas niewiela, to ozbuchowoł nie bedzies" — mawiał gazda jeden do drugiego. Tymi mizernymi paru korcami rychlika czy paru miarkami jarcu trzeba było się opaternie obchodzić, aby starczyło na rzadką bryję.

W jadwencie suszyli ludzie ściśle całe cztery tygo-dnie, nie gotując wcale strawy na ognili, a tylko gdy od głodu brała mieszkańców chałupy słabość, a czczość zlbyt dokuczała żołądkowi, kładła gaździna na miskę garść lub dwie mąki owsianej, a zmie-szawszy z odrobiną soli i wody, taką zacierkę sta-wiała przed domownikami, którzy brali ją palcami do gęb i żuli długo, aby oszukać krzyczące maćki. W poście nie używano do jadła omasty, a nawet mle-ka, wyjątek stanowiły jedynie małe dzieci, dla któ-rych matki chowały w półkach kąski placków, do-dając w glinianym garnusiu kapkę ciepłego mleka z podoju, a czasem łyżkę masła, aby nie skapiały do cna od głodu. Tak to drzewiej pościli. Miarką jarcu obywał się pierwszy przodek Gąsieniców przez całą zimę, jego wnukom i prawnukom też nie było lżej. Sitary Matus Nędza z racji postu miał nawet cudow-ne widzenie, o czym ludzie na posiadach jeszcze w długi czas gwarzyli. Posłuchajmy o tym gawędy Sabały, który to tak gwarzył:

Zimowo! Matus z owcami na polanie pod samym Hruibym Reglem. Miejsce to dzisiok Stare Sałasiska wołajom. Było to drzewiej temu, kiedy jesce ludzie w Kbścielisku nie siedzieli na stałe, a ino od casu do casu przychodzili ode wsiów, ze statkiem na lato-

124

Page 121: Sabałowe czasy - Stanisław Nędza-Kubiniec

wisko abo i zimować. Tu mieli wyrąbane w lesie polany. Tak wej i Matus Nędza. Gazdówkę mioł na Bańskiej, a tu pod reglami wyrobił staj ań polany, wygrodził z okrągloków sope, w lecie kosił i przątoł siano, a potem w jesieni pos owiecki na potrowak, a mioł tego godny kerdel. Tak zostoł i zimować. Zima chyciła noremno, śniegi skurzyły hrube, to i nie dało sie przeredykać do wsi. Zycio mu chybło, bo ta nie-wiela przyniós ze sobą, jacy malućki worecek rych-likowej mąki. Nie było tego hrubo i trza było okrut-nie sanować, coby przetrwać do wiesny. Poska zacis-nąć na brzuchu i pościć. W kudły zarost cały jak niedźwiedź, a brzuk przylepił sie mu do grzybieto-wej kości. Ale, ze to był święty jadwient, cas pośny, to se ta nie markooił. Bóst to póst, za syćko trza Paniezusowi dziękować. Myśliwskim nożem karbo-woł dni na długim toporzysku od rąbanice, to wie-dzioł, kie był świątek, a kie robotne dni. Leciało. Tak docekoł Godów. Juści w godnie święta wypodało lepiej sde pożywić. Wcas rano we Wilije zabił barań-ca, co mioł trzy irotki, oprawił go jak sie patrzy i po-stawił na kotlik, coby sie warzył. Postawił tego te-lo, coby mu na cały dzień godni starcyło. Uwarzyły sie dróhka na waitrze, a ze dzień był krótki, to ry-chło Matus docekoł sie wieoora! Był na cco i w brzu-chu mu tęgo krucało. Jaz go mgliło. „Kieby dockać do północy — myśli se Maitusisko — minie póst, po-jem wtedy za syćkie casy". Wyziero sparom do pola, poziero na kosy, cy sie jus pochyliły nad Mały Re-giel, kiedy przydzie ta północ. Cas mu sde dłużył, bo noc w zimie długo i bieda sie cego docekać. A kosy świecom na połedniu i niepilno im zachodzić. A Ma-tusa mgli coroz barzej. „Hej, ze dyć sto diasków zja-dło, Poniezus cheba tys śpi i nie bedzie patrzoł, ze

125

Page 122: Sabałowe czasy - Stanisław Nędza-Kubiniec

jo dróbek pokostujem. A może i ta północ przysła?" Wyźroł sparom w pole, hejże, niedobrze, kosy jesce świecom. Ale ze ni móg wytrzymać, sięgnął dłonią do łyżnika, wyjął łyzke i przystawił sie ku kotliko-wi. Chlipnan pore łyżek polewecki, to teroz dopiero pocuł, kielo je głodny. Z jod serce, potem wątrobę, nareście chycił sie lekik.

— Kwałaz ci, Panie Boże — rzeknął — za posi-łek święty. Brzusysko mom takie twarde, co mogem na nim wes zabić. — Oddychnon se i prasnon sie na wyrko, co mioł pościelone za piecem. Kiedyk se pojod, to trza by zemzeć jaką kwilę.

Zadrzemało mu sie zaroś, ale przysło na myśl, cy tez Poniezus wie o tym, ze ón nie dopościł do pół-nocy.

— Hej! Kazlby sie zaś telo dopatrzył? Mo przecie hrubą gazdówkę, cały świat, na głowie, nie bedzie sie wej trubowoł, cym sie jeden stary chłop, a do tego głodny i wyposcony pożywił. Bajtoć! Wiela mu o to idzie.

Ale miał i chwile wątpliwości. Parę lat temu był w drewnianym kościołku w Szaflarach na sumie. Niecęsto tam zachodził, bo przy gazdówce wiela cza-su ni mas, ale wtedy trafiło sie, ze poseł. Na kozanicy stół fararz, cłecysko urośnione w sobie, spaśne na gębie, z brzuchem co sie tycy jak kodź i prawił, jaze giełcało w kościele. Haj. Gwarzył wej akurat o poś-cie. „Niescęsny grzyśniku — dar sie i bił pięściami o deske — cobyś se pamiętoł, ze święty póst trwa od północy do północy. I jak nie bedzies o tym bocył, to sie bedzies w piekle na ruście smażył, a diabli cie bedom widłami przewracać, żebyś sie nie przypiók. Wiera!"

126

Page 123: Sabałowe czasy - Stanisław Nędza-Kubiniec

Przybccyło sie to teros Matusowi i otwar ocy, bo sie mu prawie zawierały do spanio. W sopie była ćma, ale ̂ w dziurze powały, ftorędy dym wychodzi, zaświeciło sie światełko, kolwiecek jakieby blinknon kaganek. Patrzy, co sie to nie robi, a tu z powały wysuwo sie ręka, tak prawie po łokieć, i w palcak trzymie woge, takom samom, na jakiej przekupnie w mieście wozą towor. „Kiz diabli?" — myśli se Matus, a kudliska śtorcem mu staneny na łbie.

Jedna misa wogi styrcy do góry, a drugo leci ni-ziutko na dół.

— Matus? — doł sie słyseć głos z powały. — E, cós? — stęknął tyn zzo pieca. — Od północy do północy póst, a od północy, do

północy święto. Wies? — Ba, haj! — przyświadczył Matus. Objawienie znikło, a w sopie nazod ćma sie zro-

biła. Na wiesne, jakosi we wielkim tyźniu, kiedy zagnoł kierdel na Bańską, poseł Matus do kościoła w Saflary wyspowiadać sie z tego swojego grzechu. Klęcy w słuchanicy i opowiado wikaremu, jako to we Wiilije nie dopuścił do północy i chycił sie dróbek baranik. Opedzioł tyz, co widzioł. Wikary pokiwoł głową, pomedytowoł kwilecke i tak mu rzók:

— Pamiętoj se, grzysno duso, ze przed pańskim okem nika nie ucieces, choćbyś sie pod jaki regiel sohowoł. — I pokute mu zadoł jak sde nolezy. Sie-dem tyźni susyć o wodzie i suchym moskolicku. Tak to wej drzewiej bywało. Haj.

Nareszcie Jasiek wyspał się, ile sam chciał. W trzeci dzień rano zerwał się z ławy i wyprostował zleżałe kości. Wyjrzał na pole oknem, gdzie zaczął

127

Page 124: Sabałowe czasy - Stanisław Nędza-Kubiniec

sypać dawno oczekiwany śnieg. „Lo furmanów droga sie sykuje" — pomyślał.

Matka tymczasem wyniosła mu z komory nowe sukienne portki, które sobie dał ojciec uszyć przed zimą i których nie zdążył jeszcze zachodzić, do tego kyrpce z rzemieniami, płótniane onuce i czyste prze-wleczenie, paceśne gacie i omiesną koszulę juhaską z szerokimi rękawami, za pięściami zaciąganymi na sznurek. Położyła wszysltko na stół.

— Pirzewlec-ze sie na cłeka — rzekła do syna. — Dość-jeś sie w tyk cysarskik łochak nałazdł. Telok rada co cud, ześ sie nom nagodził, bez tele roki cy-sto me cie opłakali. Fto by sie był nazdoł, ze zyjes!

Machnął ręką na gadanie matki: — Świat nie krówski zadek, coby sie nie dało

śniego wyleźć, a cłek nie olsynowy liść, coby zaroz sie musioł stracić. Przejechoł jo niemałe kraje, prze-seł wód głębokich i wierchów wysokik dość i wró-ciłek sie. — Zanucił niegłośno:

Janicku z dziedziny — nie strochoj sie wojny, jak cie śmierzć ominie — nie bój sie, nie zginies.

Prawie wdziewał na siebie czystą koszulę. Pokazał matce goły bok. Długa szrama od francuskiej lancy grubą czerwoną pręgą ciągnęła się przez żebra aż do biodra.

— Chodziła śmierztecka za mną, wiera bliziutko, ale mie jakosi minena. I mocie mie tu.

Łzy, kitóre są zawsze na podorędziu u kobiet, po-lały się obficie z ócz starej.

— Biedocku mój kochany, ale ze cie tys potargali na strzępki — skuczała, wycierając oczy rogiem zgrzebnej spódnicy.

128

Page 125: Sabałowe czasy - Stanisław Nędza-Kubiniec

Dźwierze prawie chlepły ze sieni i do iziby wszedł ojciec, który rannym czasem obrządzał statek.

— I cemu chłipies? — spytał się żony. — Ze go pomacali trochę po boku? Coziby to za chłop był, zeby nijakiego znaku na sobie ni mioł? Mnie niedź-wiedź pod Tomanową łapom sfcóre z grzybietu zdar i nic mi. Wykurowołek sie. A stryk Paweł choć na wojnie nie. bywoł, a mało go razy Luptoki postrze-lali. Z funt ołowiu nosi w sobie, pozarastane kule i broki, a nic mu. Przesitoń sie ślimacyć — skarcił jeszcze raz żonę.

— Prowde gwarzycie, tato — dopowiedział Ja-siek. — Wojna morzy ludzi, ale zaś nie syćkik. Mnie poznacyła po boku, ale ostawiła syje i śpiewalime w regimencie ze Słowokami tak:

Doł sie mi we znaki rakuski jarmacek, hławka porubana, w drobny, krwawy macek.

Ale kogo wojna zalubi, to go i cęściuje. Zaroz wom pokazem, jakie mi' wiano dała.

A prawie się już przebrał i wciągnął na siebie portki. Obuł też kierpce i posznurował nogi rze-mieniami.

— Uwidzicie? — warknął jeszcze. Skoczył do ką-ta, gdzie pod listwą na kołku wisiał jego kabat woj-skowy. Zdjął go, zważył w dłoni po kilkakroć, a póź-niej sięgnąwszy do półki, wyjął z niej nóż tam scho-wany i począł nim pruć podszewkę. Zaciekawieni ojcowie posiadali na ławie i patrzeli, co robi.

A on, nadpruł kawałek, sięgnął palcami i wy-jąwszy parę drobnych, żółtych krążków położył je na stole. Dźwięknęły.

— W imię Ojca i Syna! — rzekła w głos matka i zagryzłszy wargi umilkła.

9 — Sabałowe czasy 129

Page 126: Sabałowe czasy - Stanisław Nędza-Kubiniec

— Złote piniaski! — szepnął ojciec. A Jasiek pruł dalej swój kabat, macając zgrubie-

nia podszewki palcami i wykładał na srtół nowe mo-nety.

— Panie nas... przezegnaj nas... w dobry cas — mruczał Kuba stare zbójnickie zaklęcie. — Coby sie nom więdło, sytko... darzyło, mnożyło i na zdrowie było... — W biednym kraju góralskim widok każde-go grajcara budził pożądliwość, bo zdobyć go nie było łatwo, a tu złoto tak pięknie dźwięczało.

— Hejże, Jezusie Kryście! Panienecko święto... — modlił się żarliwie Gąsienica. — Kielos to tego be-dzie? — dziwił się, bo Jasiek dobywał jeszcze nowe złote dukaty i kładł na stół. — No, skończyło sie — powiedział.

Obmacał jeszcze raz palcami, miejsce w miejsce, rzetelnie i pomału kabat i pokiwał głową:

— Więcej ni mas. Ale tego, co jest, bedzie wyżej tysiąca reńskich.

— Skądześ telo tego nabroł? — zapytał go oj-ciec, a ręce mu się trzęsły od łakomości.

— Co sae bedziecie pytać? Wojenny to łup i karku sie za to nadstawiało. Byłoby tego więcyl, ale diabli wzieni. Miołek przy siodle godny worecek z mary-joskami przytrocony, ale kiedy mie tyn przeklętnik francuski z kónia zrucił a jo zemgloł, przepadło na jamen. Kiek sie osotoł, ani kónia, ani siodła nie było.

— Dobre i to, co mas. — Pewnie, ze dobre, ale kieby było więcej, było-

by lepiej. Zol mi tego, co sie straciło, — Zol, bo zol. Każdy by kcioł mieć jak najwięcej.

Ale jak ni mas, to sie obejdzie. Stryk Paweł więcej jak dwaścia raków po zbóju do Luptowa chodził, a nie zwysył ani tego. A co kijów na rzyć zebroł,

130

Page 127: Sabałowe czasy - Stanisław Nędza-Kubiniec

a co kul mu skórę nadziurawiło! Kryść Boże, chrań nas od tego.

— I nade mną nieroz śmierzć wywijała pałasem. Hej, kielo razy nawet, nifto by nie zrachowoł.

— Nic darmo ani samo do chałupy nie przydzie. Śpiewali chłopcy, -kie do Luptowa śli:

Smierztecka nad lasem — wywi jo pałasem, a my sie nie bali — barany rezali.

— Tak, tak bez śmiałości ni mas nic. Nie wydres psu kości z garła, jak sie bois.

— Haj! Jasiek marszcząc brwi, potarł dłonią jasnego wąsa,

którego się na służbie wojennej dochował. Coś inne-go miał namiarkowane.

— Basam zamia teremtete — wyrwało mu się wę-gierskie przekleństwo spomiędzy zębów, do czego się w regimencie wezwyczaił. Zgarnął ze stołu jedną kupkę złota wartości stu reńskich i rzucił matce na podołek spódnicy. Ta ścisnęła pieniądze zwarłszy kolana i przykryła drapieżnymi, czarnymi jak sęki palcami.

— Lo mnie dajes, Jasiu? — krzyknęła. — Lo wos i lo taty. Nacie. Możecie se posłać do

miasta po wino cy barana kupić na stuke, jako tam kcecie, to wasa bedzie wola. A teroz mie posłuchoj-cie, co wom powiem.

Spojrzał Jasiek na ojców i roześmiał się na całe gardło. Ojciec bowiem wyciągał z matczynego po-dołka rozsypane dukaty, a matka broniła swojego dobra i odpychała jego dłoń, która gazdowała upar-cie między jej kolanami.

— Idze, łakomy brzydoku — gwarzyła mu — zo-stow mi choć połówecke, bo to mnie synek doł.

131

Page 128: Sabałowe czasy - Stanisław Nędza-Kubiniec

Ale stary nie pytał i robił swoje, A jak jej już wszystko wydarł, krzyknęła mocno rozpajedzona:

— Nazryj sie, abo se schowaj w rzyć. Ojciec, zadowolony z siebie, zważył pieniądze na

dłoni, a potem wsypawszy do miachurka, wraził go za pas i zwrócił się do rozzłoszczonej żony:

— Zawirzyjze kufę, padom ci po doihrości. Na coś ci dudki, kie opaska nie nosis? Jesce byś zahubiła i telo... Kieś baba, pilnuj se gorków, bo to twoje gazdostwo.

A Jasiek prowadzał swoją rzecz: — Moi kochani*wy ojcowie, kiedyk poseł z domu,

a mineno temu jus dwanoście roków w zbiórki ow-siane, to nos była pełno chałupa. I trzy siostry jesce dziewkami, braeisek młodsy, co w gatkach chodził, bo mu skoda było na portecki sukna psuć. Roków mioł może trzynoście abo śternośeie. Nie więcej. A kiedyk sie wrócił, to nie zastołek nikogo- w cha-łupie. Ino samyk ojców gazdować. „Kanyzeście, py-tom sie, a kanyz, pre Boha żywego, sie popodzieli, moje siostry i brat? Cy ik pomorzyło co, cy chorość pobiła?" A wy sie śmiejecie i padocie mi: „Hej! hej! iakiś ty niewyro<zumiały, Nie było tu u nos ani mo-ru zodnego, ani chorości, ino cas przeseł. Józuś przyzynił sie do Polon do Cyconi i tam gazduje, a dziewki me chowali lo chłopów, to posły za chło-pami. Powydawały sie. Jantoska za Samka z Gład-kiej, Hanka i Jagniesia posły ku wsi. W Marusynom. Tam sie im chłopi trafili". Tak-jeście mi powiedzieli. No, dobrze, nie barzo. A teroz kiedy jo sie wrócił, to tyz mi sie trza do gazdówki brać na raty. Babe ja-komsi wysukać i zynić sie co tfu. Ale coby gazdówkę zacąć, to trza mieć na cym. Wiera! Piniosków, co mi Poniezus na wojnie nagodził, troohek przyniós, toz-

132

Page 129: Sabałowe czasy - Stanisław Nędza-Kubiniec

toć powinno wystarcyć. Spłatę dom siostrom i bratu z ik cęści, a za reśte bedem na Krzeptówkak budo-woł chałupę. Na zapocątek bedzie.

— Takeś to umyśloł? — spytali się ojcowie. — Jakozby inacej? Telek casy tłuk sde po świecie,

to mi sie cosi patrzy. — I pokieioz ik, myślis, wypłacić z cęści? Prze-

ciez ik tak jak pasierbów nie wyónacyme. Płakali-by na ojców i na starsego brata, ze me ik pokrzyw-dzili. Na Nowsiu nasej gazdówki nie więcej jak pół ośrniny, bo połówecke mo stryk Paweł, ale na Krzep-tówkak jest ćwiercizna polany i pastwiska kęs.

— No, dyć wiem. Przecie mie nie papluga wzieni z Nowego Torgu na wojnę, ba dorosłego chłopa. Dwaścia roków miołek, to znam przecie nasam gaz-dówkę. Po stówce dajem siostrom, a bratu Józkowi dwie. Chłop je, to sde mu nolezy więcej. Haj!

— Nie bedzie to. mało? — opoważyła się sprzeci-wić matka.

— A cyście wy więcej przynieśli ojcu wiana? A tyz byłaście gazdowsko dziewka? Jak dostanom tele pimiądze, to bedom tońcyć z uciechy. A zreśtom... ojcowsko wóla święto rzec.

Ojciec nie przeciwił się ani słowem. Był już kupio-ny złotem, które miał w miechórku.

— Prowde gwarzys! Nostarsemu patrzy sie gaz-dówka, młodsym spłat. Skrzepiom sie godnie dud-kami.

6

O powrocie wojaka z wielkiej wojny rozeszedł się hyr wnetki po całym Zakopanem. Dowiedzieli się o tym nie tylko na Nowsiu, gdzde było najbliżej, ale

133

Page 130: Sabałowe czasy - Stanisław Nędza-Kubiniec

wieść doszła i na Olczą i do Polan, gdzie było dosyć obdalno. Ci, co- go już widzieli, opowiadali cudecki o nim, a drugich brała ciekawość iść na posiady na Nowsie i uwidzieć własnymi oczami bywalca dale-kich stron. Ludzi u Gąsieniców było wse pełno, słuchali gwary Jaśka o ciepłym italskim kraju, gdzie wino rośnie po miedzach jak u nos jałowiec, a na wierchach bielą się zamki i kościoły. Miasta wielkie, wsie ludne, a syćko murowane z kamienia. Zamiast płotów mury stoją. Słuchali z niedowierza-niem.

— Jakiż tyn Jasiek Gąsienica? — pytały się dziewki tych, co z nim gwarzyli. Baby zawse cie-kawe jak sroki.

— Chłop jak smrek — odpowiadali. — Głowę nosi wysoko popod powałę. Wąsy mu urosły pod nosem, nie przymierzając, od ucha do ucha jak panu Kier-cińskiemu. Swiecny chłop.

— Po wojeńsku chodzi? s — Kazby zaś! Naskie odzienie przyzawdzioł, portki

sukniane i kyrpce, ino jako. cysąrski urlopnik na-krywo łeb rządowom copką na tf^y siuchy wysoką, a mosiądzem wykuto w koło, świeci sie jak złoto. Ciako sie tako copka nazywo.

— Jako? Cudecki świata! Jescek tak nie słysała. — Padom ci, ciako! Wiedz se... Siumne przykrycie

głowy. Pieknie ubiero cysorz swoik wojoków. — Wiecie... wiecie... Ciako wej, Jasiek Ciakor. Hej,

wiera. A inna sie zaś pytała: — Zestarzoł sie cheba? Kielos to casy służył na

tej wojnie? — Kazby zaś! W samej sile chłop. Kwicałabyś,

jak byś sie mu w pazdury dostała.

134

Page 131: Sabałowe czasy - Stanisław Nędza-Kubiniec

— Nie strościes baby chłopem •— i aż kwikła od śmiechu — bo z tego nic nie bedzie. Jak sie prze-lęknem, to ino legnem.

— No, juści na lezącku mniejsy strąk. Ale chłopa ni ma sie co boć. Niekby był choć i tyn Jasiek Cia-kor. — Dziewce pilno było wydać się. — Kieby przyseł Jasiek Ciakor — powtórzyła.

I tak od błyszczącego czaka ułańskiego, w którym paradował Jasiek Gąsienica, urlopnik wojska au-striackiego, dostało mu się przezwisko „Ciakor". Wszyscy na Nowsiu tak nań wołali. A kiedy się jeszcze zwiedzieli, że przyniósł z wojny pieniądze i daje rodzinie spłat, brzmiała w przezwisku ludzka zazdrość.

Ale daremnie spodziewały się dziewki na Nowsiu te, którym pilno było do wydania, że przyjdzie Jasiek i pojmie którą za babę. Żeniaczkę jego wzięła matka na swoją głowę.

— Stójze, niek ci sie nie pili. Ino przydzie nieso-pust, to sama sie obeźrem Za cym godnym lo tobie. Słysałak, ze ciotecny mój ujek rao z pół mądla tego towaru. Trza bedzie iść i zaźryć, no i namówić, jak ci sie bedzie widziało. Tak! Co tu na Nowsiu noj-dzies, choćbyś i ze świecką sukoł? Jakie tu mos dziewki w Zokopanem? Do słonka by ino kolana grzoły nic nie robięcy, śpiewaniem garła darły i z chłopami sie gziły. Jak ftorej śtyrnoście roków minie, to sie u niej wianka nie domacos. Sarna nim chłopa przysili, choćby nie kcioł. Tak to wej teros. Haj! Tak ci padom, Jasicku! A tobie trza baby, coby była cysto jak ten kwiotecek w lesie na wiesne, i gaździny, cobyś ją nie musioł kijem do roboty go-nić. Sama ci nojdem taką, ze nie bedzies załowoł.

— Dyć wy, mamo, nolepiej wiecie, jako by było

135

Page 132: Sabałowe czasy - Stanisław Nędza-Kubiniec

trza. Mnie parobskie roki na wojnie przesły, zodnyk dziewek, jakie tu porosły, nie znam, 'bo moje, rówieś-nice sie powydawały, a tu i mnie sie bez baby kotwi. Zyniłbyk sie.

— Jesce strzymies miesiąc abo i dwa, a do śmierz-ci nie bedzies załowoł. Wiera! Komuz byk warstat knopski zostawiła, jak weźnies zakopiankę? Ani tkać, ani prać, ino plotki robić to potrafiom.

— No, to jesce zelzem. Haj! — Na cas cie jesce ozyniem.

Page 133: Sabałowe czasy - Stanisław Nędza-Kubiniec

Ludzie na Nowsiu przetrwali święty post jadwien-towy i doczekali się godnich świąt. Wygłodniali i wy-chudli patrzeli, aby podjeść lepiej, przynajmniej w tym jednym tygodniu od Bożego Narodzenia do Nowego Roku. Piekły więc baby kołacze z rychli-

137

Page 134: Sabałowe czasy - Stanisław Nędza-Kubiniec

kowej mąki, obkładając je po wierzchu serem lulb mięsem. Chłopi zaś rżnęli barany lub jorki, aby było coś tłuściejszego włożyć do kotlika. Nawet najchu-dobniejszy gazda nie mógł na Gody obyć się bez mięsa. Czy to z domowego bydła coś się wybrało, czy też starali się coś z dziczyny upolować. Wprawdzie zarząd dominii, opierając się na austriackim prawie, bronił chłopom polowania, ale zakopianie niewiele dbali o te zakazy. Nie dało się jawnie, kłusowali po kryjomu. Biedny czy bogaty starał się mieć sprzęt myśliwski. Z dawien dawna, z rodu jeszcze po dziad-kach mieli we krwi głęboko zakorzeniony zmysł po-lowania. W tym był ich honor i gazdowski ambit. Jasiek Ciakor ustrzelił na ponowię parę zajęcy, wnet za chałupą w gubałowskim lesie, a latając Doliną Strążyską napotkał okazałego rogacza. Postrzeliwszy go, gonił za nim przez cały dzień, tropiąc za śladami krwi, aż wreszcie zmordowanego dognał i dobił ciu-pagą. Przyniósł go w nocy do domu, zacierając za sobą starannie ślady. Rogacz był tęgi, mięsa na nim było sporo, to rodzina Gąsieniców jakiś czas miała czym duszę ogłobić.

Jednego dnia jeszcze daleko było, do zmierzchu, a już ich chałupa wypełniła się ludźmi ze spólstwa. Przyszły przeważnie stare chłopy: Gąsienice, Janiki z Nowsia oraz Bachledy i Krupowscy zza Wody. Młodzi jeździli z tramami do Twardoszyna, bo dro-ga się po śniegu wyrobiła dobra, to nie mieli czasu posiadować. A dudka w chałupie zawsze było po-trzeba.

Posiadali więc starzy rzędem na ławach pod ścia-nami przy piecu, na niskich stołkach samorodnych, gdzie który mógł i znalazł sobie miejsce. Rozpoczęli zaraz pogwarkę o gospodarskich sprawach.

138

Page 135: Sabałowe czasy - Stanisław Nędza-Kubiniec

— Cos tam słychać u wos nowego? — Nicego, po kóńdecku. — A jakoś tam statek u wos? Nie fankuje? — "Na psa urok śwarnie sie chowo. — A jagnięciska? — Pytanie to było najwożniej-

se, bo stada owiec stanowiły bogactwo, utrzymanie i umiłowanie górali zakopiańskich. Dbali o nie bar-dziej jak o własne dzieci i pytanie rzucone na temat owiec i ich potomstwa wywołało szereg odpowiedzi.

— Rześkie! Pod powałę skocom. — Wiera suchy rok był, to sie dobrze chowajom,

nie nachytały mentelnic. — Piekne wyńdom na wiesne. — Jakozby nie, kiedy haj. Trochę później jak inni przyszedł na posiady

i stryk Paweł Gąsienica, bo i on rad był usłyszeć opowiadającego o świecie bratanka. Blisko mu było, mieszkał przecież zaraz obok, ale od śmierci żony zdziwaczał, żył samotnie jak pustelnik i rzadko kogo odwiedzał, nawet najbliższych. Posługi w chałupie nie miał żadnej, bo bydła nie trzymał, a stajonka pola, jakie posiadał, puścił bratu.

— Mos dzieci, to ci sie przydo ta krapka nasej ojcowizny — tak do niego powiedział.

Brat przyjął wdzięcznie i chociaż był parę lat starszy, skwapliwie obłapił go za kolana.

— Teloś dobry co cud — rzekł mu i ubośkali sie po licach.

Żył Paweł skromnie z gotowizny. Miał pieniądze powtykane to tu, to ówdzie, to pod bukiem gdzieś w reglu zakopane i przykryte skrzyżalą, a które nanosił z Uher z wieloletnich wypraw zbójnickich. W dzień siadywał na progu w sieni i grzał się do słonka, patrząc w mieniące się Tatry, w nocy spał

139

Page 136: Sabałowe czasy - Stanisław Nędza-Kubiniec

na gołej ławie w chałupie przykryty tylko kożuchem, bo jako stary zbójnik, któremu w życiu choć-jako wypadło, nie dbał o wygody.

Czasem, jak mu się zawidziało, brał do garści ja-worową kulę opaloną na watrze i szedł do. kościoła, do którego mu przyszła chęć. Czy do miasta Szaflar, Wańkówek czy do Chochołowa. Ludzie powiadali wtedy, że zbójnik pokutuje i szuka drogi do nieba. Przestał się golić i zapuścił brodę po sam pas, a że do tego z kościelnych wędrówek przyswoił sobie porzekadło „u Bogaojca" zaczęli go ludzie, jak nie słyszał, „Bogemojcem" nazywać, a dzieciska to nawet wprost nań tak wołały. Czasem pogroził im kulą, a zresztą niewiele dbał o to.

Pomimo swojej starości i odsunięcia się od ludzi miał jednak Paweł między nimi spory mir i szacu-nek. Nie tylko na Nowsiu i w Zakopanem, ale tak-że w okolicy — na Olczy i Polanach. Baczyli ludzie, że to on czterdzieści lat temu harnasił w nocnym napadzie na starościński folwark. Jakoż mieli zaha-czyć, kiedy zakopiańcom się wtedy pańszczyzna szy-kowała, mocny bat na ich plecy kręciła pani staroś-cina? Haj. Jeszcze kiela chłopów starszych żyło, któ-rzy to pamiętali i nawet brali udział w tej sprawie, ale nieradzi do dzisiejszego dnia o tym rozpowiadali. „Na zające z bębnami nie chodzą" — mawiali. Ale że lata szły, a rzecz się udała znakomicie, to ciche pogwarki utrzymały się między ludźmi i szły szep-tem od ucha do ucha. Niejeden się wtedy nawet skrzepił. Kuba Gąsienica po dzień dzisiejszy chowa statek po- Kwiatuli, którą przywiódł w tę noc. A kto był bojący, to nie tylko że nie skorzystał, ale jeszcze śmiechu i drwin w dziedzinie o nim zostało. Nie przymierzając, o Kasprusiu. Zestarzał się już i dy-

140

Page 137: Sabałowe czasy - Stanisław Nędza-Kubiniec

chawica się go chyciła, a kiedy zeszedł do Pęksów na radośniki, bo go jako bliskiego spólnika napytali, doczekał sie despektu od swoich. Bo tak. Grał na du-dach stary Maciek z Kotelnicy, który w Orawicach bacował, a wyskoczył przed niego młody Staszeczek do tańca. I do krzesanego tak zaśpiewał, żeby ubli-żyć siedzącemu na ławie Kasprusiowi:

Hej, Kasprusie, wy psie duse, iść z chłopami boicie sie. Trzęsom sie wom duse, psiewiary Kasprusie!

Rozeźlony Kaspruś skoczył ku Staszeczkowi, że go będzie bił, a nawet się szczepili, ale ich wnet roz-przągnięto i Kasprusia odepchnięto do kąta.

— Nie bierze sie, stary dziadu, do bitki — po-wiedział do niego Samek z Gładkiej — bo po jedno, nie dos rady, a po drugie, ze zaśpiewoł tobie na wykręt, toś na to zasłuzył. Fto z dobrymi chłopami boi sie póńść, .to mu bzdzinami zapłacona. Wies! — I na tym sie obeszło .

Paweł przekroczył wysoki próg bratowej chałupy, przywarł mocno dźwierzy za sobą i rozejrzał się wokoło, mrugając wyblakłymi oczami. Z jasności dinia wlazł do czarnej izby, gdzie błona barania wprawiona w okno niewiele przepuszczała światła, toteż z początku nie mógł się rozpatrzeć. Przetarł dłonią oczy. Gazdowskie były posiady, same obstarne chłopy zeszły się na pogwarkę.

— Witojcie, syćka. Cud Boga Ojca, ale sie wos ze-sło tutok.

— Witojcie i wy, stryku, kiedyście racyli do nos zajrzeć — przywitała go gaździna i podsunęła mu swój stołek ku piecu. — Praśnijcie kozuk ze sobie i siedinijcie. War u nos w chałupie co raty.

141

Page 138: Sabałowe czasy - Stanisław Nędza-Kubiniec

— Niekze ta bedzie wor — powiedział Paweł. — Mnie to óno nic nie płaci. Jak jus minie kopa, ko-zuk dzierzy chłopa. Ni mas waru we krwi, ino telo, co od kożucha abo przy piecu — dodał.

Ale rozewdział się z długiego do kolan kożucha, podał go bratowej, a sam został tylko w koszuli puszczonej swobodnie na portki. Obuty był w kapce po kolana. Przez szyję miał przewieszony długi róża-niec z grubymi drewnianymi paciorkami, spory że-lazny krzyż spoczywał mu niżej siwej brody na brzuchu.

— Cóz to za brymbulce mocie na sobie? — zapytał któryś z gazdów. Nie wiada było, czy nie widział nigdy różańca, czy też tyle okpiśny, że chciał za-drwić ze starego zbójnika.

Oburzyło Pawła głupie pytanie, ale nie dał tego poznać po sobie, więc tylko odparł godnie:

— Kiedy do tobie nie pijem, ty do mnie nie zdrów-koj. Spiku jeden! Wraziłeś sie do gwary, a wies ty, co zrobili wrazicy? — zapytał groźnie. v

— Nie wiem, abo co? — próbował ten odszczeknąć. — Urwali ozór i wsadzili do rzyci. Teroz bedzies

wiedzioł. — I usiadł na stołku z taką mocą, że ten zatrzeszczał .pod nim.

Huknęła izba śmiechem, aż się ściany zatrzęsły, a nazwany śpikiem, chociaż mu było ponad pięćdzie-siątkę, siedział cicho na ławie, tylko mu lica zaczer-wieniły wstydem. Na Pawła nie było się co porywać, bo mimo obstarnyk roków, ponad kope sam sobie liczył, chłop był jak niedźwiedź i ozpa jedzony, mógł przeciwnika zmiąć na prak. Miał też amibit i honor-ność, że nie dał sobie w kasze napluć. Nie darmo powyżej dwudziestu lat chodził poza bucki, jak by nie był chłopem, byliby go dawno hawrand roznieśli.

142

Page 139: Sabałowe czasy - Stanisław Nędza-Kubiniec

— Dejcies pokój, stryku — przemówiła się gaź-dzina od pieca. — Dyć sie ta bądźco rzeknie tak do śmiechu, a nie ze złego serca.

Stary jednak nie udobrował się od razu, a zagryzł-szy zębem wargę, rzucił chmurnie:

— Jak nie wie, to niekze stuli kufę, a nie trzepie niom po próżnicy. Przeehyra jeden. Był jo chłop kiesi drzewiej, ze między Gąsienicami nie było lepsego.— Zamilkł na chwilę i pomedytował trochę. — Kiedy me śli, dobrzy chłopcy, na Luptów abo i Orawę, źwińcała na nos zbrój zbójnika, jaśniała śrybelna spinka, zwoniły łańcuski ze złotymi brymbulcami, ze cudowały sie nom ocy dzieweckie patrzące na nos. Dziwowali sie Orawianie i liptowianie, kie me toń-cyli po karcymach aibo śli cestą.

— Ej, weru! Prisam Bohu, to som chlapcy jak zło-t o — gwarzyli. — Haj! tak było! Kieby nie jo, skrzy-wiłyby sie wom zokopiańcy, karki przy pańskiej ro-bocie. Byłaby wos pani starościna wprzęgła do niej, jazby wom kości trzescały. Fto by prowadził bursiań-skie towarzystwo na Ustup, kieby mnie nie było? Trzysta krotnyk, cyście jus zabocyli? — zwrócił się do posiadników.

— Hej, kazby zaś? Bocyme! Pamiętome! — przy-twierdzili jednym głosem.

— Jesce byłek siuhajcykem nie więksym jak toporzysko od rąbanice, chodziłek w zgrzebnyk gat-kak, -bo ojcowie żałowali mi sukna na portecki, ale bocem, jakieby to dzisiok było — powiedział Ję-druś z Gładkiej, najmłodszy spośród gwarzących, bo nie miał jeszcze całej pięćdziesiątki. — Hej, hej — gwarzył dalej — pili Gąsienice na Nowsiu i śpiewali, jaz giełcało. A potem w nocy zabrali sie syćka na Ustup i pański folwark poseł hore dymem. Mój tata

143

Page 140: Sabałowe czasy - Stanisław Nędza-Kubiniec

tyz tam byli. Przywiedli tęgą jałowice, ze me stuke jedli dc samej wiesny. Poscęśeił wom wtedy Ponie-zus, haj poscęścił.

— Hej, wiera po-scęściło się wtedy. Kozdemu cosi kapło — przytaknęło parę głosów.

Tylko Szymek zza Wody, którego też Symos-kiem nazywano-, że chłop był prociwny, wyrychlił się z odmiennym zdaniem:

— Wiera sie udało, bo cóz sie miało nie udać, kie-dy Gąsienice mieli królewskie przywileje, na woło-wej skórze pisane, co- ik nasi dziadkowie sami przy-wieźli i wykupili. Tam stoło, ze Gąsienice mają syćkie wyrobiska, -zakopiska i role wolne od pań-scyzny z pokolenia na pokolenie. Cysorz Józef za-twierdził nom ik używanie bez pańscyzny.

Paweł niecierpliwie machnął dłonią. — Ej, Symek! Chłop z tobie duzy i obstamy,

a gwara twoja bździny nie worce. Kieby nie nase ciupagi i ruśniee, to by pani starościna gębę se utarła nasymi przywilejami abo i co inksego. Cy po dólskik wsiak ni mieli sołtysi przywilejów i co sie śnimi stało? Ka so-m folwarki, to chłopy robiom pańscyzne i zoden cysorz jej nie sjon śnik. W Safla-rak, Bańkówkak, Dzianisu. Ino u nos diabli wzieni folwark. Rozumies!

—i Nie prociw sie, Symuś — przeciął zworkę Ja-rząbek ze Zywcańskiego, gazda z rodu z dawien dawna osiadłego między Gąsienicami — bo Paweł gwarzy prowde. Kieby nie -bursa, stołby folwark na Ustupie, drugi wystawiłaby pani na Sta-re-j Polanie, a ty, nieboraku, byłbyś sie zdar do imentu robiący, a pod bukami byłby ci grzy-biet trzescoł. Dobry chłop z Pawła, ze sie tak nie stało.

— Ej, wiera dobry.

144

Page 141: Sabałowe czasy - Stanisław Nędza-Kubiniec

— Chłop jak sie patrzy. — Nas. Prawdziwy Gąsienica. — Ej, wiera! Dobrze gwarzycie, krześni. Na mój

prawdzicku. Była to 'burso... bursicka. I hasen był śnlej godny — zakończył gwarę Szymek.

— Nie trza zaś sukać Janosika daleko po luptow-skik dziedzinak, zeby świat przyseł porównać, bo haw i Paweł Gąsienica nie gorsy harnaś. Narobił na Ustupie mątu.

— Udało sie chłopom! — I zemsty pańskiej uśli. — Paweł wtedy harnasił. Kieby nie on, nic by

nie było — przyświadczyli wszyscy godnie. — Widzicie, stryku — zwróciła się do niego gaź-

dzina — ze nie zabocyli ludzie. Pamiętliwi ci nasi Podhalanie.

Paweł uśmiechnął się kątem ust, bo nie lubił ich szeroko otwierać, że to z powodu wieku wielu zę-bów mu brakowało i szczerbaty był, ale przyrówna-nie go do Janosika, największego i najsłynniejszego Zbójnika-hetmana, jaki kiedykolwiek żył pod Ta-trami — pochlebiło mu i pogłaskało po sercu przy-jemnie. Pojednało go od razu ze wszystkimi posiad-nikarni.

— Kas mos gazdów, bratowo, bo ik nie widzem w chałupie? — zapytał gaździny. — Cy pośli kany?

— Starego co ino nie widno, kańsi w jacie siecke lo statku rzeze, ale oliwo- by go było, jak by nie przyseł na pogwarke. A młodego sama wyzieram i trubujem sie.

— O Jaśku pados? Kas sie Obraco? — Diabli krotni nadali! Posłali po niego z domi-

ni je, ze im go trza na cosi. Zaroz rano przylecioł z o-zkozem pachołek: „Zbieraj sie" — pado mu. Pośli

W — Sabałowe czasy 145

Page 142: Sabałowe czasy - Stanisław Nędza-Kubiniec

i teros wyzieram, ze go cosi długo ni mas. — Po-skrobała się pazurem we wierzch głowy. — Kis krot-nyk od niego kcą? — zalamentowała.

— Ftoz by ta naprzód wiedzioł, co panowie kcom od chłopa? Ino ze temu nigdy z tego nic dobrego nie wypadło. Kieby był nie poseł z pachołkem, a scho-woł sde ka do dziury przed nim? — tą uwagą prze-rwał ktoś lamentację gaździny. Zakopiańscy gazdo-wie mieli już to we (krwi, że nieradzi stawiali przed obliczność zarządu swojego państwa ani sobie nie wróżyli z tego żadnego hasnu. Uważali, że lepiej tam nie być, jak sie da jakoś wyszklić.

— Ba, hej! — przyświadczyli mu więc jednogłoś-nie inni.

Ale Paweł zaprzeczył ruchem głowy. — Skoda gwary —- powiedział. — Nie stało mu sie

nic na wojnie, roki długie przebył i wrócił sie scę-śliwie, to i w dominii nic mu nie bedzie. Pedzom mu, co kcom od niego, i telo. Cysarski urlopnik śniego i domini ja tyz cysarsko.

— Ej, bedzie, jako bedzie — westchnęła matka, ale już z ulgą.

A Paweł, żeby się posiadnikom nie zacniło sie-dzieć w cichości, zaczął gwarę, ale już o innym.

— Hej, wiera to tak, moi ludkowie. Cłeka, kie je młody, to nosom diabli, fto wie kany, a kiedy zwali ci sie troków kopa na plecy i włos posedzieje, to wte-dy przychodzi rozum i statek. Tak ha w i u mnie sie porobiło. Zbrój zbójnickom zostawiłek w skalnej piw-nicy w Suchej Dolinie pod Osobitą. Jak fto nojdzie, to niek mu służy, a jak nik tam nie trafi, to niek w prok sie ozesypie. — Machnął dłonią szeroko. — Ale ftozby tam trafił, kie nik nie wie tego miejsca, próc mnie? Zawiesiłek opasek ną kołku, posejmo-

146

Page 143: Sabałowe czasy - Stanisław Nędza-Kubiniec

wołek ze soibie zdobne spinki, zbyrkadełka, brym-bulce i łańcuski, a zawiesiłek na sobie tyn różaniec poświęcany — tu wziął do palców krzyżyk i pod-niósł z uszanowaniem do ust. Westchnął przy tym głęboko. — Grzyśnik se mnie zatracony i pokute robiem — powiedział pomału.

— Syćko to dobre! — oburzył się Marcin Nędza z Polan, będący starszy od Pawła, a którego cieka-wość ujrzenia wojaka z dalekiej wojny przygnała tutaj na posiady. — Na co sie wom to, Pawle, przy-do z chłopa dziada robić? Wiera! Przecieś jesce, to-warzysu, nie taki stary. Starsy był Jasiek Mateja z Grania w Polanak, bo mioł wysej siedemdziesięciu, a mało do osiemdziesięciu mu chybiało roków, a przecie karcyme pod Leskiem na Orawie ozebroł do imentu. I na polowanie chodził do ostatka, pokiel go niedźwiedzica w Bobrowcu nie ozdarła. Fuzjo mu nie wystrzeliła, bo prok na panewce zamókł. Kieby nie to, byłaby ku niemu nie dostąpiła — uprzytomnił obecnym.

— Pirowde padocie, Nędza! — przyświadczyło kie-la głosów.

— Haj! — prawił ten dalej. — A taki Krzyś To-pór z Hrubego? Tyz był chłop, ze chodził po zbóju ze seśćdziesiąt roków. Dychawica go na starość chyciła, krzypota w każdą zime darła, widziało sie, ze wiesny nie doeeko, tak zrzodnon. Ale ino wiesna przysła, ciepłe słonecko go ozgrzoło, to broł sie z cha-łupy. Seł we wierchy i ludzie w dolinak nie widzieli go do świętego Morcina, śnieżnego patruna. Co ón tam robił w tych wierchak, to syćka wiemy. Jaz go kula luptowsko w Koprowej Dolinie dostała i tam żywota pozbył. Haj. Były to chłopy wiera, jakie sie w tyk casak nie trafiajom.

147

Page 144: Sabałowe czasy - Stanisław Nędza-Kubiniec

Paweł machnął dłonią przed nosem, jak gdyby opędzał się przed natrętną muchą. Żywo rzeknął do Nędzy:

— Przecie zelzyj u Bogaojca, Morcinku, z tom swojom gwarą, bo ci sie nic nie trzymie kupy. I z tobie był przecie kiesi chłop jak sie patrzy, nosi-ło cie za młodu poza buciki. A teroześ usiod i gazdów-ki pilnujes. Krupy w sąsiecku rachujes, coby ik wiela do wiesny nie ubyło.

Śmiech huknął między chłopami. Radzi się śmiali z byle czego.

— Widzis, Morcin, jako ci wysło? Dobrze, hej! nie barzo! — dogadywali.

Ale Paweł gwarzył dalej: — Przeciek dobrze znoł i Mateje, i Krzysia Topo-

ra. Od nik ucyłek sie aindruskiego rzemiosła. Całą dolinę Wagu wybrusilime swoimi piętami. Pewnie jesce w Hlińskiej Dolinie przy Koprowej Wodzie w hrubym lesie do dziś dnia stoi hań koleba nasa, we ftorej me niejedno lato przezyli, a Krzysia To-pora to my z Nowobilskim z Białki i Jackiem Zy-chem z Witowa, kiedy go kula z nóg zwaliła, porwali pod ręce i zawlekli jaz na Przełęc Tomanow-ską. Tak jak psu z gardła wydarlime go z luiptow-skik ręcy, ale nom hań na grani zgasnon. Trochę me niżej ześli śnim i pod wantom piorgem zasuli ciało, coby myrsiny, liski abo hawrani go nie oznieśli po kosodrzewinie. Haj wiera tak skońcył honornie, ze lepiej nie trza. Niek jego- dusycce święci janieli świe-com swoje kaganki, ka sie ta obraco, na wysokości je cy w niskości, bo chłop śniego był do rzecy, to-warzysny, a nie zwadliwy. Przy dzielbie nigdy sae na ludzkie nie obzieroł, ba jesce ze swojego rucił. Doł sie wiera rodwidzieć.

148

Page 145: Sabałowe czasy - Stanisław Nędza-Kubiniec

— I jo se wiera tak zawse licył, coby mi tak wy-sło. Kie jus mo być koniec cłowiekowi, to niekze bedzie hań, ka słonecko dłużej świeci, na samiućkiej grani jak orłowi, a nie z pościele śmierztecki wołać, kie jus ani ręką, ani nogą rusać nie zdoles. Chłopu, co hań w turniak przezył kiela swoik roków, tako śmierzć świecy, a nie inkso. Ale choć-jako wypadnie...

Zadumał się Paweł, wpadłszy na chwilę w zamy-ślenie, i zamilknął. Zwiesił siwą głowę prawie aż na kolana. W mroku izby słychać było tylko posapy-wanie siedzących na ławie chłopów, głuche pokaszili-wanie starych płuc, a czasem głośne strzyknięcie śliną w kąt.

— Wiera to tak! Ba haj. — JakoZby inacej miało być? — przerwały milcze-

nie głosy. — Smierztecka we wierchak, to cie dostanie w lot-

ku... Nie trza jej ani pytać, ani wołać — zaczął gwa-rę Nędza. — Cłek sie ani nie spodzie je, jak sie mi-nie. A w chałupie to jej wyzieraj, ze ftorego kąta cie przycapi. Nocięzej to staremu w chałupie końcyć... Jesce kiedy dzieci niedobre, to jus zachowoj Kryść Boze...

Zaczęli wszyscy gwarę, kiwając siwymi głowami. — Tak to haj! — Łyżki strawy ni mo fto podać. — Ani krople wody. — Jesce trza słuchać przy skonaniu: „Kie wos

jazerni diabli weznom nareście, aj weznom?" W tym gwarze wybił się głos Maćka Pitonia: — Bywo, bywo choć-jako, moi ludeckowie, ale

opowiem wom, jak to u nos pomarł w Polanak jeden stary gazda. Jak go dzieci doopiekowały. Haj? Było tak: Wołali noń Pokusa, bo za młodziu siumny był

149

Page 146: Sabałowe czasy - Stanisław Nędza-Kubiniec

śniego parobek i pokuśnik lo bob wielki. One go, psiewiary, przezwały tak, bo pisoł sie w samej rzecy Stasel. Polane mioł blisko mojej, ino smrecek lasu nos dzielił, do słonecka, w ubocy. Gaździk był śnie-go nie nogorsy. Mioł i kórnicki dwa, i krów cosi ze śtyry, no i owiecek kierdel. Zabiegliwy był co cud, roboty gazdowskiej pilnowoł, to sie miu ta i więdła ta zywina. Mioł i dzieci kieloro, nie spamiętołek, cy tego było ośmioro, cy jesce więcyl. Młocek był śniego nie bodaść-jaki, to namłócił ik sprawnie. Mozę byłoby tyk dzieci jesce więcyl, ale mu jakosi w jed-ne zbiórki baba zanimogła i pomarła. Zostawiła go samego z tą drobniawiną. Nie ożenił sie drugi roz, bo ftoroz by dziewka abo i wdowa" sła na tele dzieci? Nie było takiej. Widziało sie, ze na biede wyjdzie, bo to zawse chłopu gorzej samemu wychować dzieci jak babie. Nieroz słyseli go ludzie, jak śpiewoł przy ko-seniu cy grabieniu:

Dzieci moje, dzieci, teleście jak śmieci, kiez mi porośniecie, robić pomożecie.

Hej, ciężko mu było, ale ze chłop był opaterny, to wytrzymoł i nie doł sie biedzie zjeść. Rocki leciały, dzieci porosły, toztoć dziewki powydawoł, synów po-żenił, pocęściowoł, a som ostoł w chałupie przy nomłodsym i niewieście.

—- Dozyjem jus swojego kóńca — gwarzył. Był wyponiewierany robotą, bo tele dzieci wy-

chować i wywianować to nie byle co. Nie telo co na gazdówce robotę robił, ale trza było i przyzarobić. Kielo rudy zwióz do hamer, kielo sajt na papier, a węgle to jaz z Orawie woził do Polski! Nie zanie-choł zodnego zorobku, jaki sie mu trafił. Bieda na

150

Page 147: Sabałowe czasy - Stanisław Nędza-Kubiniec

polu, kwaśba, desc leje cy słonko piece, na nic nie patrzył, ino „wio, stary"! Teroz kie jus osłob, przy synowi i młodej niewieście dozywoł kóńca dni swo-ik. Na opiece. I było jako tako, pokiel sitary zdoloł ciut, ciut, kielo telo robić. To drew przynieść z łasa, statek posłużyć cy dziecko zakołysać.

— Moglibyście, dziadku, nie siedzieć przy piecu, bo cosi owce becom w sopie. Trza im siana do jaseł wrucić — powoływała niewiastka na starego.

— Jecie, ociec, jak młody, a roboty to z wos ni-jakiej ni mas — gwarzył syn. — Ani przy statku, ani w chałupie, nikany na wos nie zdoles sie opuś-cić — dogadywał ze złością. I tak ta nim oboje po-pychali. .

Nie dojodoł jus bairzo, ino telo, co sie od drugik zwysyło. Casem krapke zimnej kluski z maślanką abo dwie, trzy łyżki chlipnon kapusty. Brzuk mu przy-rósł do grzybdetowej kości. Na gębie wysech jak kościej.

Widzioł, ze zawodzo młodym, i rod by był um-rzeć. Ale śmierztecka jak ni mo wóle sama, to sie jej nie dowołos.

Ale jakosi po Michaile przysła na niego niemoc. Zniedobocka, ze sie ani nie spodzioł. Poraziło go po jednym boku, prasło na pościel, ze nie godoł nic ani nie rusył ręką cy nogą. Bywo tak.

Syn ze synowom byli radzi, ze sie uchyli z chału-py daremnik na bryje. Jus swoik dzieci w chałupie przybywało. Cekajom tydzień, dwa, idzie trzeci, a tu ociec nie kóno. Roboty śnim duzo, bo to trza mu cosi podać, wymieść do pola, hej, jako to koło chorego., co sie rusać ni moze. Niekby to krotni diabli.

Gwarzyli między sobą syn z synową. Judziła baba: — Ciurnoscy diascy nadali, aj nadali, cy me to sa-

151

Page 148: Sabałowe czasy - Stanisław Nędza-Kubiniec

mi do opiekuństwa ze jak te woły z sietniokem mu-simy robić? A cy to ón ni mo inksyk dzieci? Ośmio-ro wos mioł! Gruntem ik poozdzieloł, dudkami wy-wianowoł, to teroz, kie jak kłot lezy w pościeli i w powałę jak niemy patrzy, to niekze sie i drugim tego opiekuństwa dostanie. Składoj rychło włóki, za-przęgoj kónia i wieź ojca Jagniesce. Bedzie ci tyz rada, jak cie uwidzi. — I od śmiechu wydrzyźniła sie jak diabli.

— Ociec nos w chałupie ostawił, więksy kąscek gruntu nom przydzielił, jakosi niepieknie wywozić go z chałupy. Tu sie zdar od roboty — prógowoł pro-ciwić sie jej chłop. — Bedom ludzie brusie na nos ozory?

Wyjechała z garłem na niego; widziało się, ze puknie od złości:

— Jako pados do mnie? Pazdurami syroko ci oze-drem. Wies co? Na tyn chałupę i stajonecko, co ci ociec więcyl doł, miałabyk sie zedrzyć na opiekuńst-wie? Jak ci dobro robił, to móg zaroz pomrzeć, a nie kalikować.

Kufę miała ta baba jak trojacke. Stary stęknął na pościeli, kcioł cosi rzec, ale ni

móg, foo był porażony, ino ta cosi Zbulcoł, cego nie sposób było wyrozumieć.

Nomłodsy synocek, ukochanie ojcowe, posłuchoł baby, wyciągnął spod jaty gnatki i włóki, wrzucił na nie osłony, pościelił okłacek owsiany, odzioli oboje ojca w stary kozuk, owineni w sukienne dercysko, wynieśli i położyli na włóki. Pojechali. A ze droga była dobra, bo śnieg był zwoźny, wnet zajechali.

Jagnieska była wydano do Słodycków u Grapnyk. Z Polon było niedaleko, ino bez wierch Butorowa i trochę niżej w dolinę. Przyjechali godnie przed

152

Page 149: Sabałowe czasy - Stanisław Nędza-Kubiniec

zmirkiem, wnieśli go do cornej izby i praśli na

pościel. __ Naści ojca — powiedzioł brat do Jagnieski —

poopiekunuj i ty na kwilę. Patrzy sie i tobie śnim po-robić, boś dziewka i wycęściowoł cie.

Jagnieska na kwilę jakieby oniemiała. Stoła jak słup, zanim sie osotała. Skocyła, kiebyś jom warem obloł. Jak nie wrzaśnie:

— Toście mi go tu, złekrwie, przywieźli? Cy jo ni mom swoik dzieci i chłopowyk ojców? Ni mom koło kogo robić? Biercie se go nazod!

Darła sie, jaze w izbie giełcało. Brat sarpnon swoją babe za rękow. — Zostejcie z Panem Bogem — przepedzioł i wy-

padli do pola. Tu siedli na włócki i we cwał wracali do chałupy do Polan radzi, ze sie pozbyli ojca i zo-stawili go siostrze na opiekuństwo.

Ale ta nie chowała go długo. Nie useł tydzień, a zbocyła se, ze w Bystrym gazduje hrat Kuba. Po-gwarzyła ze swoim chłopem i odwieźli znowa starego jemu. Zworka była jak diabli, ale go zostawili.

Tak objechoł Pokusa wnetki syćkie dzieci, a nika-ny go nie trza było. Kuba odwióz ojca siostrze Ma-rynie, co siedziała pod Ostrysem na Wierchcichem, a ta po niejakim casie Sobkowi na Miętustwo, ka był przyzyniony. I tak dalej, kielo ik ta było. Syćka ża-łowali mu tej łyżki strowy i ze to robić śnim trza było. Ześli sie roz przy kościele w Dunajcu i tak ukwalujom:

— Hej, kizby to krotni było, aj było, coby Wojtek nie opiekunowoł ojca. — Bo temu nomłodsemu było Wojtek na imie. — Cy mu to nie doł więcyl ogroda i chałupy? Pokrzywdził nos ociec, to go zawieźmy Wojtkowi.

153

Page 150: Sabałowe czasy - Stanisław Nędza-Kubiniec

Jako uradzili, tak wykonali. Przed ostatkami przy-wiezło trzok braci ojca w Polany. Nie powióz go je-den, bo sie obowiali, ze Wojtek bedzie skokoł, a ze chłop był noremny, to móg ik rąbanicom przywitać. Uwidzioł ik Wojtek, kie jus byli na oborze, i pilno przywar dźwierze do sieni, ale ci sie dobyli do środ-ka, wywozyli zaworke i winieśli ojca do iziby. Jeden wniós okłacek, ościelił słomę na polepie i położyli na niej ojca. Mróz był tęgi, kiedy go wieźli, to tez zglewioł na kołek. Mozę jus i nie wiedzioł, co sie koło niego robi. A w chałupie był sądny dzień. Woj-tek klon, jego baba jojcała, nareście zabrała swoje dzieci d przyleciała do nos, do Pitoniów, ze skargą, ze jej chłopowa famelia despet robi i ojca na przednó-wek zwiozła. A tam zwada była okrutno. Skocą se bracio do- ocy. Nareście wygarneni sie do pola. W tym kołomencie zaibocyli do izna zaprzyć dźwie-rzy za sobom i zostawili otwarte na ściezoj. Ci poje-chali do swoik chałup, a Wojtek przyseł do nos, rze-komo sukać baby z dziećmi. Skarżył sie na braci, ze go krzywdzom.

— Dejze pokój, Wojtuś! — padom mu grzecz-nie. — Nie ubędzie ci gazdówki, jak staremu ojcysku docie kapkę mleka abo i bryje gornuś z warzycie. Kora niebieska spadnie na wos, żeście go tak odbiegli samego. Pocierpicie trochę, a niedługo jus dojdzie.

— E, twardy je ón jak sęk jedlowy. Nieprędko go zmoze.

—i I sęk jedlowy skrusy sie, jak przydzie cas — padom mu.

Gwarzyli me długo, może jus blisko było kańsi koło północy, kiedy Wojtkowi przysła ochota wracać sie do domu. Cas był nowyzsy. Mozę go i sumienie rusyło. Morknon po cichu „Bywojcie zdrowi", tak ino

154

Page 151: Sabałowe czasy - Stanisław Nędza-Kubiniec

pod nosem jakieby do samego sobie, jego baba oba-łurlała dzieci w chuściny z paceśnego płótna i zabrali sie. Jasno było i iskrzyło sde od mrozu, jaz dak trzescoł.

Zasłali izbę wyotwieraną, jak zostawili, wychle-pioną do cysta, zimno było w niej jak w studni. Sko-cył Wojtek ku piecu i zacon co tchu krzesać ogień. Zatliła sie od iskry hubka i od niej bukowy wągieł. Duchoł, co mioł w gębie pary, jaz blinknon ognicek, zapoliły sie suche, smoliste scelbinki. Teros położył na wierch drobno usiekanyk smędziuchów. Zacyno trzesceć i watra ozjośniła w izbie. Wstoł z kolon i obeźroł sie.

Baba siedziała na pościeli i tuliła dzieci, bo sie im zawierały ocy do. spania. Cekała, jaz sie w izbie kóń-dek ociepli i bedzie je mogła pozodziewać. Na po-środku zaś izby, akuratnie pod sosrębem, na ozeście-lonym okłacku lezoł ociec. W potarganyk parciętak, na stopy mioł wzute lada jakie kerpce, zgrzebno ko-sula była ozpięto, a jedna ręka, ta nie porażono, we ftorej mioł jesce trochę włody, leżała praśnięto da-leko na polepie. Zakrzywione pazdury zdawały sie być Wbite w twardą, udeptaną ziem.

Chipnon Wojtek i dźwignął tyn ojcową rękę, ale jom puścił zaioz. Zburzyła jak sajta. Strąk podźwig-non mu kudły na łbie i ozdar sie, kielo mioł sił:

— Pomar! Zaglewiały jus jak sopel! — obrócił sie ku babie.

— Niekze spocywo, kie sie skóńcył. Kiela roków my na to cekali.

— Ale zawse to był ociec. Tyś, suko, winowato, ze zaglewicł na śmierzć!

— A cy jo mu to dziewka była? Som se winowaty, ze psów, a nie dzieci nachowoł. — Baba była jesce

155

Page 152: Sabałowe czasy - Stanisław Nędza-Kubiniec

gorso jak chłop i nie było jej luto nic a nic teścia! „Nie bedzie w chałupie zawadnika" — myślała se i to jom radowało.

— Tak, tak, moi ludeckowie! — gwarzył Maciek Pitoń. — Marnie skóńcył swoje zywobycie Pokusa. Haj! Niedobre były ty jego dziecyska, ni miały nija-kiego serca ku swojemu ojcu i umroziły go na śmierzć.

Cisza stała się w chałupie, tylko watra trzeszczała na kominie, do której Gąsienicula dołożyła smolnych szczap. Szary zmierzch położył łapę na błonach okna. Zaczęło się zmirkać.

— Dzieci jako dzieci — przepedzioł Nędza smęt-nie. — Swojej biedy mają dość, jesce staremi ojcami mieliby susyć głowy. Starym ciężko i młodym bied-nie. Syćka sie starzejemy i komuz wiada, jaki bedzie nas koniec. Zacho woj, Rryść Boże, od długiej oho-rości.

— Ej, sto zjadło, aj zjadło! — wartko przerwała Gąsienicula — z takimi dziećmi. Serca im pokamie-niały cy co inksego? Mnie teścicha na moik kolanak głowę położyła. Tyz było w zimie. Kirowy przyschły, dzieci miałak drobne d nie było lo nik krapki mleka, ino telo co w moim cycku, ale lo chłopowej matki musiała sie jesce scypta naleść. Od ludzi przyniesłak. Kapkałak jej łyżką do gęby, bo język miała spiecony od gorętwy i nic jus sama ni mogła. Wiera przekle-nabyk takie dzieci w ostatniej godzinie. W wilkołaka zamieniłabyk sie i gryzła ik po śmierzci, coby pogi-neny — gwarzyła w okrutnym gniewie.

— Duk ino potela może chodzić po świecie i przy-korować żywym, pokiela ziemecka sie na nim nie

156

Page 153: Sabałowe czasy - Stanisław Nędza-Kubiniec

zlegnie i trowecką gróbek nie porośnie. Potem ón jus zaparty na wieki — przybaczył posiadnikom Nędza.

— Dobre i telo lo takiego. Siódme poty mogą wyjść na żywego — dopowiedział ktoś inny z kąta. Wywiła się pogwarka o strachach, które w owym czasie mocno dokuczały ludziom. Gadali jeden bez drugiego.

— Curusia zza Wody jus wyżej dwudziestu roków siodlisko męcy. Trzy razy w tyźniu,

— Pod Butorowem w źródle płanetnik siedzi. Jak sie zgniewo, to bywo psota i miesiąc. Ludzie kcom po kapać. Niejeden tego płanetndka widzioł. Jak kce, to na chmurak jeździ i wiesłem w nik mięso. Wtedy gradem suje.

—< We Witowie u Gorcków boginka dziecko odmie-niła. Nie dopilnowała matka. Za siumnego chłopca dostała garlatego sietnioka.

— Płanetniki, boginki, siedliska to som diabelskie stwory, a umarloki zaś to inkse. Stwory mogą przy-korować ludziom wse, kie im sie ino zabazy, a umar-loki wtedy, kie ik puscom na świat. Majom moc nad sobom — tłumaczył ludziom Pitoń. Był świadomy dużo rzeczy tajemnych, gdyż ciekawy świata, chodził czasami do kościoła w Czarnym Dunajcu i słuchał księżowskich kazań.

— A cy ten Pokusa nie strasył tyk swoik dzieci za ik złość? — pytali ciekawsi.

— Nie słysołek nic o tym, choć żyjemy na spólst-wie. Ale pogrzeb zrobili ojcu gazdowski. Truchlice zbili z hrubyk jedłowyk desek, coby nieprędko zgni-ła. Baby robiły zgiełk i lament, ze jaz echo grało. Dropały sie pazdurami po licak, co krew ciurcała. „Tacicku, tacicku, po coześ nom umar?" — tak krzy-cały. A synowie godną stypę sprawili. Było mnoheń-

157

Page 154: Sabałowe czasy - Stanisław Nędza-Kubiniec

ko palenki i żałobnicy sprawnie se podchmielili. Haj! Ale ociec doł im wtedy znak. Prawie wynieśli tru-chle i położyli na włóki, ze pojadą w Chochołów po-grzebść go na smentorzu. Zaprzęgli do gnatek kónic-ki, zbrojne były obiesie i skokały tak, ze dysel puk-non na samym środku. Pozdajali nowy, ale kónicka ani pchnąć. Nie rusam ani kroku w przód. Stają dęba i cofają do zadku. Baby jesce więksy jojk zrobiły i zawodziły dalej: „Tacioku! tacicku! cemuześ taki ciężki, ze cie konie ni mogą uwieźć? Nie kces swojej gazdówki popuścić" — narzekały. Padom im wtedy tak, bok jus przódzi o takim wypadku od staryk lu-dzi słysoł: „Wyprzągnijcie kónie od dyśla, a niek sie synowie tam wprzągnom i tak przepyta jom ojca. Do granice gromady musicie go odwieźć". Tak tyz zrobili, skoro zawieźli go ku Piksym do granice wito-wskiej wprzęgli nazot kónie. Były teroz potulne jak dzieci. Pedzieli „wio!" i pojechali. Nie wrócili sie jaz za trzy dni. Pili ze wstydu w karcymie chocho-łowskiej, ino odbyli pochówek.

Paweł Gąsienica podniósł wysoko głowę. Zadrze-mało mu się ździebełko przy ciepłym piecu. Otrząsnął się ze snu i zaczął przerwaną wpierw gwarę:

— Kieby nas pradziadek Gąsienica był sie osiedlił nie tu pod reglami, ka ziemecka płono i nic nie kce rodzić, ba hań na połedniowej stronie, ka seroko woda surni, co sie woło Cisa, to by nom wiera lepiej było. Chleb tam ludzie pieką z biołej mąki, wieldza-śny jak koła od wozu i kozde rano juzynują ze Spyr-kom, na połednine jędzom mięso, a na wiecerze do masconyk klusek kiscone mleko lejom. Jest se z cego i dychnąć po takim jodle. Skąd jo o tym wiem, bo

przepytujący wos syćkik jo tam był. Wino tokoj pi-łek. Można sie nim opić, ale nasa palenka zdrowso.

158

Page 155: Sabałowe czasy - Stanisław Nędza-Kubiniec

glinie z nieboscykem Jasiem Mateją i jesce poru inksyk chłopów przez uherskom krainę. W rzecy su-kalime roboty. Sprzęt zbójnicki był pochowany w torbak pod cuchami, odzienie miełime niecudne, toztoć nie obzierali sie ludzie za nami. Jesce ponie-jedna baba wyniesła nom chleba abo mleka sie napić. Nic sie nom nie darzyło, choć gęsto pozieralime po dziedzinak. To psy były cujne i złe, to warta z trom-bitami chodziła. Diabli nadali! Przewędrowalime nie-jedną dolinę, prześli niejeden upłoz, jaz me zaśli tam, ka bystra rzeka Cisa. Równo jak na stole! Słonko cieplej grzeje. Bogactwo! Poniezus nagodził nom dobrego casu i kómorke ozbilime niełacną, dob-ra me wzieni niemało i piniaski złote z orawniockem. Tak! Wrucilime to syćko do- tórb i wyrtlime sie na-zod pod hole. Nie zabralime ani połówecki, teło tyn gazda był bogaty. Zostało płótno, sukno, połcie spy-rek. A u nos tu pod reglami? W grapie skołki, na dole rnłaCki, tu wyprę, tam wysknie. Pośno we zbiór-ki, a na przednówku głód. Co- mie wygnało jaz za Cise iść? He! A coz Staślom z Polon sie porobiło, ze żądnemu kawołka chleba ojcu żałowali go podać? Cy im telo zakamieniały serca? Nie, To syćko bieda robi.

Kiwali posiadnicy głowami, że się stary tak roz-gadał. Może i prawdę gwarzy. Gdyby nie to twarde bytowanie, może i ludzie byliby lepsi. Na pewno by byli.

A Paweł gwarzył dalej, ale już mu co innego do głowy przyszło, jak to zwykle bywa u starych:

— Znaliście, ludzie, syćka, jak tu siedzicie, moją niebozycke. Wołołek na nią Rejka. Baba była do rze-cy, choćta, i psio kudła, miała swoje muchy w nosie. Ozór cheba na trzy siągi długi. Ale reśte to miała tam, ka sie patrzy, Wychodne była do wycudu. Nie

159

Page 156: Sabałowe czasy - Stanisław Nędza-Kubiniec

ciążyło jej przylecieć ku innie, przenocować sie, inoM jej doł odkoz, cy rto do Luptowskiej Tomanowej, cy do Suchej Doliny pod Osobitom. Nie ino zagrzo chłopa przybiezała, ale i wse doniesła, co mnie i moim towarzysom trza było. Palenki, prochu, oło-wiu i co padło. Tako baba to lo zbójnika życie. A ozór choć miała długawy, ale umiała go przytrzy-mać i nik o tym nie wiedzioł. Nijakiej zdrady ani prześpiegi skrony tego nie było. Rodwidziołek jom, choć cało moja rodzina z Nowsia brusiła zęby po niej ze śniej nicpotem gaździno. Bo óna to do roboty gaz-dowskiej wiera, nie obgadując jej, bo jus pomarła, nie była ani zdatno, ani wartko. Na ten przykłod, kie przysło lato, ludzie syćka, niewybierając chłopy, baby cy dzieci, zapaluje sie to przy robocie, kosi, wiąże, grabi, a moja Rejka w prawe połednie siedzi w sieni na progu, patrzy po reglak i cuduje sie, ze świat je telo piękny. Ludziom słono woda zalewo garła, a óna siedzi i jesce se zaśpiewo. A głos miała jak śpizowy dzwonecek i lecioł turlikaniem, jaz od-bijało sie o las:

Zakopiańsko Rówień — piekne połozynie, po niej sie przechodzi moje pociesynie.

A jak zimny wiater orawski zaduł od Osobitej i miało sie na desc, gazdowie w dyrdecki wozili abo nosili w brzemionak siano, Rejka stoła we dźwie-rzak i darła sie, ze bocem do dziśka:

Po coześ tu przysła, siwo mgła, siwo mgła, coś mi do miłego drózecke zaległa?

Ludzi nogło krew zalewała ze złości na to śpiewa-nie. Ale mnie to haw nic nie wortało. Zbójnik teli gazda, kielo w torbie przyniesie. Jak nom trza było, to me robotnika przy pytali, hej, kosiorza abo gra-

160

Page 157: Sabałowe czasy - Stanisław Nędza-Kubiniec

bocke. Nieroz i jo tek na śmiek do śpasu przygado-woJek Rejce, zeby sie brała do roboty gazdowskiej, a ni,e daremnikowała, ale óna sie ino śmioła i padała mi: „Mój ty chłopecku, nie naganiojze mie do roboty, boby mie rącki bolały i cymze byk cie obłapiała?" Musioł sie i jo śmioć weredzie. Dzieci sie nom nie da-rzyły, to nie wiem, jako by śniej matka była. Ale o mnie dbała coi cud. Kie mie śpisocy w Kieżmarku pobili po głowie, ze mi seść zębów wypadło, zukwy spuchły, ze ani rusyć nimi nie dołek rady, ledwok doloz do chałupy, to wiecie, óna mie ratowała. Le-żem z głową jak bania, wyżej dwudziestu obuchów w nie dostołek, przełknąć nic ni mogem, widziało sie, co skapiem od głodu. To wiecie, to moje babsko żuła drobniućkoi moskolicek z masłem i ze swojej gęby kormiła mie jak gołębia. Na mój sto dusiu, byłbyk wtedy zaginon, kieby nie óna.

Ktoś w kącie buchnął śmiechem, a paru krzypało zawzięcie, żeby tego samego nie uczynić.

Paweł bystro spojrzał po ludziach, zmarszczył brwi, energicznym nuchem odgarnął włosy z czoła.

— Mozę sie wom. kotwi słuchać mojej mowy? — zapytał. — Jo haw nie napierom sie gwary.

— Godoj, godojcie, Pawle — zaprzeczyło parę gło-sów. — Nos wiera to żucie napucyło trochę na śmiek.

— Bajtoć! Rozmaicie cłek pr zezy je! — Kiedy mi sie przystarzała jus — gwarzył da-

lej — nie wiada z jakiej przycyny wpadła w wielką pobożność. Modlenie i po kościołak chodzenie. Nic ino lato cy zima w chałupie jej nie utrzymos. To odpust, to misyje, to Jacka, to Barbary, wse jakosi przywilejo i okazjo sie nasła, ze miała wychodne. Nie trza wom godać, boście ją znali. Teli ino hasen był z tyk jej pielgrzymek, ze wiedziołek, co sie

11 — Sabałowe czasy 161

Page 158: Sabałowe czasy - Stanisław Nędza-Kubiniec

kamy robi po syśkik dziedzimak do Gorców i jesce dalej. Ale casem me sie i posprzecali. Zawse chodziło o te jej pobożność. Niekze to co praśnie.

„Pódziemy, chłopeoku, do kościoła — pado mi roz. — Powiedem cie za rącke."

„Dejze mi święty pokój — gwarzę — cas piękny, wiem o capie pojedynku w Kopak. Tak jakieby był mój. Hań musem iść."

Odstrochołek jom od sobie, ze ni miała co powie-dzieć.

„A może byś tak zbójnictwo rucił. Pawełecku — godała przy inksym capie. — Ksiądz w Saflarak straśnie krzycy z kozanice, ze to zbereźniki, rabusie, gwałciciele, ze w piekle bedom gorzeć na wieki i po wiekak. Praśnij to swoje chodzenie w Uhry."

To mie trochę ozeźliło na nią, ze tak głupio godo. „E, Rejka! cyś z rozumu zesła? Cyś go tyz nigdy

ni miała? Dyć jak jo porucem zbójnikowanie, to ty sie wiera musis chycić roboty. Nie będzies mieć ta-kich ciacianych rącucek. Na mój prawdu. Gnój bę-dzies ozkidować, statku pod ogony patrzeć, w zimie prząść. I po kościołak przestanies chodzić, bo fto ci do jaki dudek na kukiełeoke lo tobie, a ma okwiare lo księży? I casu ci chybnie przy gazdostwie."

Roz jej co inksego przysło do głowy. „Zbieroj sie, Paweł! Jutro w Ludźmierzu odpust,

pódziemy do spowiedzi oba razem, wysłuchos sie grzecnie, zelzy ci w nuku, duse 'bedzies mioł cystom jak śnieżek na wierchu. Ino pódź" — namowiała.

„Jesce, moja ty, nie umierom i casu wysłuchać sie mom dość. Zelzyj z tym twoim godaniem kóńdecek, bo cie gałęzią przecesem, jaz ci sie lekcej zrobi na ciele i dusy." Tak powiedziołek, ale ino zeby rzec, bo jej, moiściewy, nigdy nie bijołek. Uradzilkne z Dłu-

162

Page 159: Sabałowe czasy - Stanisław Nędza-Kubiniec

gopolskim i jesce poru dobrymi chłopami, ze w Les-

ku na Orawie jest niehudobny karcmorz, piniosków

mo hyrbe w komorze, trza by hań przy sposobnym

casie zalecieć i zabrać. Ni mas casu po kościołak

chodzić, wysłuchować sie, niekze sie ta więcej tyk

grzychów uzbiero.

Ale i mojej Rejce przysło, ze nie wiedziała jak i co.

Z Bańskiej przyseł odkoz, zeby robić pochówek.

Dobrze jesce, ze odkoz zastoł mie w dóma i rniołek

cas załatwić syćko. Stypę sprawiełek w Saflarak, no

tam me jom pochowali, lo jej rodziny, a drugom lo

swoik tu, na Nowsiu. Pilime dwa dni, a moi towa-

rzysio, coby mie pociesyć, zaśpiewali:

Jus to dziewce zemryło co nom dobrze cyniło, jus zemryło, nie wstanie, bo jus lezy na słomie.

Bajtoć! Jus nie na słomie leżała, bo my ją świętą

ziemecką przykryli i zasuli na fse. Kotwiło mi sie

barzo, bo ta chłopu choćby i obstarniatemu bez ba-

by gorzej jak bez ręki. I śniła mi się każdą noc. Przy-

chodziła ku mnie młodziutko, rumienno, jak dziewką

bywała, bywo, ze mie po gębie pogładzi i cosi prze-

powie do mnie. Roz, a popołedniu to było i zadrze-

mołek telo, cok ino ocy zamrozył, a tu Rejka stoi

nade mną i gwarzy: „Nie trubój sie o mnie, chłopec-

ku, nic, bo mi haw dobrze. Po różanym kwiecie cho-

dzę, winecko słodse jak miód pijem, ino mi moi

panowie pedzieli, ze ty do nos nigdy nie przydzies,

bo ci grzechy zawodzają. O to mie głowa boli. Pa-

dałak ci za zycio, a i teroz ci powiem: Idze do Sa-

flor do kościoła wysłuchać sie, a potem pokute zro-

bis, bo inacej niebo przed tobą bedzie zaparte."

Chipnonek z pościele na równe nogi. Przecierom

163

Page 160: Sabałowe czasy - Stanisław Nędza-Kubiniec

ocy i oglądom sie wokoło, ale nikany nic ani Rejki ni mas. Widziało mi sie, zek ani nie społ. Strząsło całym mną. Ludzie święci, ratujcie mie!

Na drugi dzień, lemze ino- trochę namieniło na świt, poleciołek do Saflor do kościoła, wysłuchać sie, -kie moja Rejka tego ządo.

Gpytołek sie jednej baby, a ze mie znała, toztoć skocyła po kościelnego, a tyn powiód mie do zokry-styje ku wikaremu. Księży cek był młody; lica mioł bladziutkie jak opłatecek, ale ocy bystre jak sokół. Poźroł na mnie i pado:

„Przysełeś? Długo- na cie cekołek". „Jakoż? Przecie mie, jegomościu, nie znocie?" „Rabuś z tobie, zbój, gwołciciel, grzyśnik zatraco-

ny spod Tater... Kat z palem ceko na tobie, a po śmierzei wiecne potępienie. Diabli na twoik licak wyraźnie to zapisali. Widzem cie na wskroś i znom".

Mróz przeseł mi po kościak. Siadł jegomość na stolicke, a mnie kozoł klęknąć przy sobie. Ostalime sami.

Juści uklęknonek, jak jegomość se zycył, ale siąg-nonek do tórbki, wyjon śniej srebrnego talara i po-rucił na jego kolana, na biołom kosule, we ftorom był odzioty. Jo ta wiedzioł, ze jak sie z panami łebo z księdzami urodzo w interesie, to trza im posmaro-wać łapy, coby serca im zmiękły.

— Jakoż by inacej mogło być — wydarło sie Ku-bowej babie od pieca — ws-ędej płoć i to jesce hrubo!

— Zacena sie moja gwara z księdzem: „Krodeś?" — pyto sde mie. „Jak sie trafił by cek, a wolo-rze luptowsy nie bar-

dzo- strzegli, abo tyz po-re owiec z kosara, jak psy nie były cujne przy sałasie, to- me wzieni. Nie tajem sie tego".

164

Page 161: Sabałowe czasy - Stanisław Nędza-Kubiniec

„Rabowałeś?"

„Dyć me po to śli na Uhry abo i do Polski. Ale przepytujem pieknie wąsom poświęconom osobę, ze me nigdy nie brali chudobnym ludziom ani siero-tom cy wdowom, ino abo u hrubyk kmieci, abo w karcymak, abo tyz u panów we dworak. I zawse me jesce zostawili, nie brali syćkiego."

„To jo ci jesce powtorzom, ześ grześnik i droga do nieba przed tobom zaparto."

„Dyć mi to i moja niebozycka gwarzyła — pa-dom i — po tok tu przyseł".

„A krew ludzko cięży na tobie?" „Przy zbójnictwie choć-jako wypadnie. Jak byś

sie nie bronił, som zginies. W bitce to było, po chłop-sku. Oko w oko. I nie luto mi tego — gwarzem a wyjmujem złoty piniądz z tórbki i prask księdzu do podołka: — Za odpuseenie grzechów dajem, niek wom bedzie. Ino tego mi zol, ze kie my folwark sta-rościński polili i zaparli me dźwierze, zeby hajducy z okomunem nie zdoleli uciec, zgorzały śnimi dwa dziewcęciska służebne, niedorostki młode, zodno jes-ce kwiotecka babskiego na nodołku nie nosiła. Tego mi wej zol i bijem sie w piersi za te niedorosłe duse, ale to był mus. O ślebode nasej dziedziny sło. Jamen."

Długi cas był tego nasego słuchanio. Jegomość dźwigoł głowę do góry, ręce składoł ze palce strzela-ły jak kurki u flinty, a dysoł, jakieby go sdodlisko dusiło. Potem obrócił sie z ocami ku mnie, prze wier-teł mie nimi jak hawierskiemi świdrami i przepe-dzioł tak:

„Jakomze ci zadać pokute za tele grzechy? Katu by cie sie godziło oddać na próbę płomienia i wrzącej smoły, ale nie kcem tajemnicy świętej spowiedzi

161

Page 162: Sabałowe czasy - Stanisław Nędza-Kubiniec

narusyć i nie wolno mi. Kazałbyk ci do Rzymu na kolanak pielgrzymke robić, ale coz tam po głupim chłopie? A mas ty jakie dudki zdobyte swoim zbó-jeckim procederem?" — zapytał.

„Mozę bedzie ze dwie przygarśnie złota i miarecka śrebła" — rzekem.

„Ufundujes kaplice na Nowsiu, coby księzo ze Sa-flar abo z Bańkówek mogli przyjezdzać i święte obrządki sprawować, a dziki was naród przyucać kwoły boskiej. A wies ty — spytoł sie mie — kielo jest osób boskik?"

„Wiem, trzy!" — padom mu, jakiebyk z flinty wystrzelił.

„Toś ty mądry — pedzioł. — A jakie óne som?" „Rusko, prusko i rakusko". „Kiep z tobie! Skoda ze telo roków mos". Pokute mi zaroz przycynił, piątki susyć kozoł do

końca zycio i przez seść dni musiołek chodzić ucyć sie paciorków i nauki świętej. On mi doł tyn róża-niec święty.

Tak tak, moi ludeckowie, grześnik se mnie, W le-cie skołecki zbierom w grapie na budowę, a w zimie pociorki klepiem. Zbójnictwa poniechołek, Rejka i ksiądz mie do tego skłonili...

Do izby wszedł Kuba w starej cusze przepasanej powrósłem. Zacierał zglewiałe ręce i zaraz nabliżył się ku gorącemu piecu.

— Orawski wiater sydzi, ze bieda wytrzymać. — Wies, ociec, Jaśka ni mas. ^ Cy sie ta co nie

stało? — szepnęła do Kuby żona. — Hej! Ni mas sie o co strochać. — Machnął rę-

ką. — Jesce go nie widno, ale głos jego słysołek. Musioł godnie w dominii, w karcymie popić, bo sie ozdziero na całe garło.

166

Page 163: Sabałowe czasy - Stanisław Nędza-Kubiniec

— Kwałas tyz Panujezusowi! Niekze mu idzie na zdrowie, to co zjod i wypił — dodała matka.

2

Iście nie uszło nawet małego pacierza, gdy w sie-ni zadudniły mocne kroki, dźwierze szarpnięte otwar-ły się do sieni i do izby uginając się przed ocapem wtoczył się Jasiek, dźwierze zostawiając uchylone. Matka skoczyła, żeby je dowrzeć i nie wpuszczać więcej ziąbu, który już szeroką strugą wpadł do wnętrza. Migotliwy płomień otwartego paleniska w piecu rzucał żółtawe światło na osmalone sadzą ściany izby, nie docierając do kątów.

Jasiek stał na środku izby, rozkraczył się szero-ko, ugiąwszy kolan, i kiwiąc pijaną głową to w tę, to w ową stronę a mrugając oczyma zobaczył na-reszcie pełną izbę chłopów. Podniósł rękę do czaka, oddając zebranym ukłon według wojskowego muste-runku.

— Witojcie, ludzie syćka, telok wom rod co cud! — I me radzi, ze nos witos — rzeknął Nędza, ale

Jasiek dalej mówił: — Kiebyście byli se rnnom w italijskim kraju,

pogościłbyk wos winem, jakiegoście w życiu nie ko-stowali. Nie zol mu gęby nadstawić. Kadzie tam sto-ją więkse jak ta chałupa, nacerpołbyk do putnie i poił wos, kielo byście sami kcieli.

Chłopi słuchali w milczeniu poszturkująe się wza-jemnie łokciami, nie wiedząc, czy pijany Jasiek kpi z nich, czy prawdę mówi. Kazby sie telo kodź wzie-na, coby była więkso jak cało chałupa? Ftoz by tele zaś bednarki ustrugoł? Raty, przeraty.

167

Page 164: Sabałowe czasy - Stanisław Nędza-Kubiniec

Ale Jasiek zapomniał już, o czym mówił, a zoba-czywszy przy piecu ojca z matką, zrobił ku nim chwiejny krok i rozchyliwszy cuchę na piersi, krzyknął:

— Widzicie, co mom tu? -1 tupnąwszy mocno o po-lepę nogą obutą w .papuć, zawiódł wierchową nutę:

Powiedzze mi, dziewce, z kimeś wcora spała, Pod buckem z hajduckem, pod jaworem sama.

Na rzemieniu od tórbki przypięta była okrągła mo-siężna blacha z cesarskim orłem. Godło służby w rządowym dominium.

— Pre Boba* zyweho! — zaklął ojciec .po słowacku i chwycił się palcami za włosy, bo jako świat świa-tem nikt z zakopianów, a tym bardziej z kościelis-czan, nie pchał się do służby nijakiej, a jeszcze kie-dy Miemce byli panami. — Skądeś to wziął, syn-ku? — pytał.

Jasiek odchylając cuchę kończył refren śpiewki:

Pod buckem z hajduckem, pod jaworem sama.

— Pon Klein .podał mi rękę, pon Kierciński podał mi rękę, syćka mie witali i gwarzyli, kielo panów w dominii siedzi za stołami. „Tyś cysarski urlopnik, padajom do mnie, nie będzies ty tyroł na sanwakak i na zadek kije broł, ale do służby cie takiej weź-niemy, ze drugim na rzyciak bedzies skórę psuł." Blachę mi dali i pięć reńskik zodatku. He, he! — począł się śmiać Jasiek. — Jeden wom sto dusiu, Gąsienice braty moje sltryjecne i ciocone, nie dzia-dem tu bedem pośród wos, ale panem. Skocycie mi syćka do... Haj!

Odbiło się Jaśkowi głośno, bo był sporo wypił, za-haczył, co przed chwilą gwarzył i przez chwilę tylko wodził zamglonym wzrokiem po izbie.

168

Page 165: Sabałowe czasy - Stanisław Nędza-Kubiniec

— Haj, co- jo to kcioł rzec? — pytał się sam siebie. Nareszcie zaśpiewał:

« Biją mie olcany — zabić mie ni mogą, bo mie frejerecka zastąpiła nogą.

Ałe i nastrój między posiadnikami prysnął jak so-pel lodu pod obuchem. Pierwszy Marcin Nędza wstał z ławy, ruszył za ramię Maćka Pi tonią:

—• Pódziemy do chałupy, kumoter. Nic z posia-dów, bo mi tu pańskim g śmierdzi,

Ruszył do pola, a za nim Pitoń. — Nie trza nos wyprowadzać, moi kochani. By-

wojcie zdrowi! — pedzieli. Chałupa opróżniła się w okamgnieniu, 'bo i reszta

chłopów, jako to młynarz Pęksa, Curuś, Krupowski zza Wody, Stasecek wyszli zaraz za Nędzą.

—1 Pódźze, Jasiu, zodziej sie z cuchy i legoj na ławe — powiedziała matka, biorąc syna za rękę. Trunek w ciepłej izbie rozeszedł się po nim, że nie mógł ruszyć ani ręką, ani nogą. Dał robić ze sobą, co się jej żywnie podobało. Zwlekła z niego cuchę, ściągła tórbkę i serdak, zdjęła mu z głowy czako i położyła z uszanowaniem na stół, a teraz lekko popchnęła na ławę, podłożyła mu do kąta kudłany zagłówek i wyłożyła nogi. Zwalił się ciężko i zaraz zaczął chrapać.

Ociec Jaśków siedział przy piecu i medytował, ki-wiąc głową, aż nareszcie puknął się palcem w czoło.

— Wicie, wicie, pogniewały sie nase chłopy! Posły z chałupy. Dobrze, ze z bździny ni może być holne-go wiatru.

— A cy nas syn naprowde do hajduckiej służby przystoł? — spytała biadkającym głosem matka.

— Ba, haj! Teloś głupio, ze sie jesce pytos, jakie-byś nie widziała na tórbce blachy. Jest co podumać!

169

Page 166: Sabałowe czasy - Stanisław Nędza-Kubiniec

Jak z panami cłowiek dobrze, to z gazdami źle i nie wiada, zzo ftorej skały abo zza jakiego smreka śmierzć cie ceko cy kalictwo. Nigdy nie wies, komu flinta pierwej wystrzeli.

Paweł nie wyszedł razem z chłopami, bo z brato-wej chałupy nie wypadało uciekać, i teraz przecze-kawszy chwilę dźwignął się od pieca, naciągnął czap-kę na uszy, zabierając się do odejścia.

— Ale tu u Bogaojca cuda sie robiom! Ludzie święci i dobrzy, dziwujcie sie! Jo na ten przykład kak sie z hajdukami abo z inksym dworskim ścier-wem spotkoł w ciasnym miejscu, to sie bez krwi nie obesło. Była gwara: abo jo twój, aboś ty mój. Ina-cej nijako nie wychodziło. A tu patrzeć mojego bra-ciska rodzonego syn do pańskiej służby sie biere. Niekze niek, dobry chłop wsędyj se do rady. Ino niek sie złości ludzkiej waruje. Mozę zginąć.

Ale wszystko to były tylko płonę wróżby. Jasiek nie zginął. Leżał teraz na gołej ławie i, czy to mę-czył go opar gorzałki wypitej w towarzystwie służby dominialnej, czy trapiły inne mary, stęknął ciężko i obrócił się gębą do ściany. Nie trapił się o złość ludzką.

—> Kryść Boże z pijokem w chałupie! — krzyk-nęła matka. — Jesce spadnie i potłuce sie.

Ale Jasiek spał jak drzewo. Paweł także zabierał się do odejścia. Ani brat, ani

bratowa nie zostawiali go na noc, bo przecie jego obejście było bliziutko, inoś przez płot przelozł i za-raz były dźwierze do jego chałupy.

Czy to dawna siła i zawziętość wywietrzała z za-kopiańców, czy na psa urok nie było już chłopa jak sie patrzy, co się nikomu prawdą nie wydawało-, bo chłopy były i rosły młode, czy to poniektórzy

170

Page 167: Sabałowe czasy - Stanisław Nędza-Kubiniec

ludzie mają takie szczęście, dosyć, że Jaśkowi Gąsie-nicy Ciakorowi nikt z rąbanicą nie zastąpił w gołym polu ani go nie ustrzelił zniedobocka w lesie.

Kiedy szedł Równią Krupową, starym błotnistym dróżyskiem do- dominii, dumny był jak paw. Nied-bale zarzucona na ramię flinta sterczała do góry lufami, ciupaga w dłoni zberczała mosiężnymi obrącz-kami, a wysoka kita u czaka chwiała się z wiater-kiem tu i tam. Hej. Siumny chłop był z niego i śmia-ły. Spotkani przechodnie albo furmani wiozący wę-gle czapkowali mu, jak gdyby był samym panem Kiercińskim zarządzającym dominią abo leśniczym z Kir w Kościeliskak. Widzieli, że jak by chciał, mógłby niejednemu na despet zrobić, aż by mu niżej krzyża spuchło. Lepiej z takim po dobrości. Dobrze, kiedy cie ludzie radziwidzom — mawiał — ale le-piej, kiedy cie sie boją. Pił do miary, rzadko zacho-dził do szynku, ale i tam prędko- dał znać o sobie, że przechodził szkołę ułańskiego fechtunku. Pozna-czył dobrze obuchem paru śmiałków, którym się zda-wało,, ze mogą mu drumkać na nosie. Jak widział, że przeciw niemu stoi siła liczebności gromadzkiej czy większa zawziętość, umiał się w porę wycofać.

Wnet się także nauczył, jak się zbiera kłóski zbo-ża koło pańskiej kópki. W rzeczy samej służba haj-ducka niewiele daje, nie ma w niej żadnego miodu, piętnoście reńskich płacy na rok to nie za dużo, ale pobór drzewa z lasów państwowych też coś znaczy. A któż mu broni wypasać bydła, ile chce, na kame-ralnych polanach i kosić bujną trawę czy zbierać ściółkę? To już majątek.

Ale są i inne sposoby, aby zaehycić dudka niewiela robięcy. Ino trza mieć rozum w głowie. A Ciakor go miał. Rąbie państwo- lasy tatrzańskie, walą się całe

Page 168: Sabałowe czasy - Stanisław Nędza-Kubiniec

boki regli, legają z szumem odwieczne smreki, wierzchołkami sięgające nieba, lecą z trzaskiem na ziemie jedle, hrube jak kadź, bo rządowi rakuskie-mu trzeba pieniędzy. Ciakor lata za rębaczami, za tymi, co spuszczają drzewo na składy. Trzeba ludzi huk! Dominia płaci dwie szóstki od tramu grubego, szóstkę od cieńszego. Chłopy się garną, jeszcze jak! Trza dudka na sól, na mąkę, siekierę trza kupić. Kwa-łas Panu Bogu za zarobek. Zębiany, dzianiszany, z Witowa, Cichego, z Ratułowa chłopy łakome na robotę, ale Ciakorowi trza za faktorne dać dudek od tramu. Cóż robić, kiedy taki zwyczaj, że robotnik musi się faktorowi okupić? Kląć, nie kląć, nic nie pomoże. Przy wypłacie napełniała się tórbka Jaśkowi brzęczącą monetą. I chociaż faktornym trzeba się było dzielić z leśniczym Kleinem, Niemcem, który ludzkiej mowy góralskiej tylko parę słów umiał wy-powiedzieć, jak na przykład: „Chłopa, głupi złodziej", Ciakor umiał i Szwaba oszklić.

To samo było z wożeniem tramów. Przyjeżdżali kupcy ze świata z żółtymi, lisimi jarmułkami na gło-wach, odziani w czarne błyszczące rewerendy, z pej-sami jak korkociągi przy uszach i zakupywali skła-dy gotowego budulca. Kasyr dominialny drewnianą szuflą zgarniał żółte pieniądze do żelaznej skrzyni. Tramy trzeba było wozić do odległego o> pięć mil Twardoszyna, nad głęboką orawską wodę, skąd tra-tewne pełty spławiały je w świat, do cysarskiego Widnia albo do królewskiego Peśtu — Budzyna.

I tu Jasiek Ciakor, który w wojennej służbie tyle różnych gwar słyszał, jakimi mówiły ludy obszernej apostolskiej monarchii Habsburgów, potrafił się z ob-cymi kupcami dogadać i faktorne dla siebie wyjed-nać. Gazdowie nowotarskich dziedzin sprzągali konie

172

Page 169: Sabałowe czasy - Stanisław Nędza-Kubiniec

do gnotek i wyjeżdżali od północy do zarobku. Ani nie wiedzieli, że od każdej fury ma Ciakor szóstkę. A on cnaczył nożem karby na toporzysku i liczył talarki.

—• Nie wiem, skąd fo nase chłopcysko telo rozu-mu nabrał. Haj. Ón by i na jałowej krowie ciele wy-łupił — gwarzył stary Kuba, ojciec Jaśków.

—1 Świat go naucył — dogadywała matka. — Psie mięso jedno, mo głowicke! Zaroś na wiesne po powrocie z wojny wziął się

Jasiek do budowy nowej chałupy na Krzeptówkach. Mimo że spłatem obdzielił swoje rodzeństwo i mógł mieszkać w ojcowskim zabudowaniu na Nowsiu, ale się mu widziało stare, niskie, odymiałe. Szopa zdat-niejsza bydłu jak ludziom. „Niekze ojcowie, pokiel ik zywobycio, gazdujom na starym, a jo se wysta-wieni nowe". Budarzy napytał aże z Bańskiej, bo tam byli najlepsi. Bracia Kuba i Józef pisali się Szczepaniaki, a przezywali ich Sywamiokami, bo chłopy były drobne jak te ptaszki halne, ale zmyślne i majsterskie.

— Macie — przykazywał im Ciakor — wybudo-wać mi takom chałupę, jaką mo sołtys Kois w Cho-chołowie.

Zza Brony przywieźli wieldziaśne pecki, zakopali w ziemię, łupali gładkie odziomki smreków na po-łowice i z tych połówek grodzili chałupę. Zaczęli ro-botę tydzień przed świętym Wojciechem, a skończyli we dwa po Michale. Chałupa stoi do dziś dnia i kto ciekawy, może ją oglądnąć do woli.

Z żeniaczką też poszło Ciakorowi, że nie trza le-piej. Wprawdzie uposyłał się matki w niejedno miej-sce, gdzie były dziewki do wydanio, na zazierunki i jakoś nie mogło dojść do czegoś naprawdę, ale to

173

Page 170: Sabałowe czasy - Stanisław Nędza-Kubiniec

temu, że był bardzo przebdorny. Wysyłając matkę na przepatrzowiny, srogo przykazywał:

— Musi być, mamo, baba cosie tycy, licko pocer-niate, a ocka siwe, drobno na gębie, a w krzyzu uroś-niono, młodo do tego, bo jo na staryk gnotkach jeź-dził nie bedem. Cycusie musi mieć twarde, coby mi sie chłopcy darzyli, a co- nowozniejse, zeby nie była z gołym zadkem, ale gaździno. Coby za nią przyseł statek, odzienie i pinioski.

Długo szukali, aż znaleźli u sołtysa we Wróblówce dziewce, co im odpowiadało. Jeszcze zielone, bo le-dwo jej przeszło piętnaście roków, to wiadomo, że nie było czasu, żeby jej chłopcy wianek zepsuli, i urodne co cud. Ociec jej stary Wróbel odkazoł, że za dziewką da prócz wiana należnego młodej czworo rogatego statku, dziesięć owiec z jagniętami i goto-wego dudka pięć stówek siajnyk śrybnymi pieniądz-mi. Jasiek uznoł, że by to było. Pojechał z ojcami na nomówiny, wzieni oboniecke z gorzałkom do pół-koska. Zwidział się Ciakor ojcom, że chłop śniego, a nie sietniok, a dziewce zaś temu, że midEŁna głowie błyszczące czako, blachę, fuzję i ciupagę. Rada się była wydać. Ugadali o sprawach gazdowskich i za-pili gorzałką. Ślub brali w Czarnym Dunajcu. Pijani zakopiańcy śpiewali, aż giełczało, i zdziwieni ludzie wylatywali do pola.

Kieby przyseł chłopiec, ftorego byk kciała, mama mo piniaski, toby nom ik dała...

Jak sam chciał, chłopcy darzyli się Jaśkowi. Naj-przód urodził się Jaś, potem Wojtuś, za nimi Ję-druś, a na samym ostatku Józuś. „Styrok synów jak leluja" — mawiał honorny Krzeptowski Ciakor, bo tak sie wtedy już nazywał, na poskrypcji cesarskiej zmieniwszy stare miano Gąsienica.

Page 171: Sabałowe czasy - Stanisław Nędza-Kubiniec

Nareszcie nasz Paweł Gąsienica przywiódł swoje pobożne zamiary do skutku, fundując na swoim ogrodzie na Nowsiu obszerną kaplicę z kamieni zwie-zionych z Gładkiej.

Wymurowali ją murarze sprowadzeni z miasta Nowego Targu, a to Jakub Chudoba z Kowańca

175

Page 172: Sabałowe czasy - Stanisław Nędza-Kubiniec

i Stanisław Mrugała z Pod Świętej Anny. Foremnym dachem goneianym z wieżyczką przykrył ją budarz z Polan Jędrzej Szczepaniak ze Sywarnego. Godna to była fundacja.

A że mu — mówimy tu o Pawle Gąsienicy — nie zabrakło zbójnickich pieniędzy, zwyszanych przez całe życie i chowanych pod bukiem, toteż oprócz kaplicy posprawiał kielichy i ornaty, wszystko, co się do takiej fundacji godzi sprawić.

Jakosi na Matkę Boską Siewną, kiedy dni już by-ły krótsze i owsy po uboczach źrały, w pogodną nie-dziele przyjechał parokonną furką z półkoszkiem ksiądz wikary z Wańkówek wraz z kościelnym, aby odprawić pierwsze w kaplicy nabożeństwo i uświęcić gąsienico wską fundację.

Ludzi zgichnął się tłum. Przyszli gazdowie i gaź-dziny nie tylko z Nowsia, ale i z całej okolicy. Z Ustupu, Harendy, od Tatarów, z Olczy. Przyszli i ciekawi uroczystości polaniarze.

Gazdowie ustawili się wielką kupą opodal, w cie-niu pod jasieniami, pogwarzując po leku i poku-rzując fajki. Gaździny bliżej ciasnym kołem opasały kaplicę. Były z nimi i niedorosłe chłopczyska, oble-czone na tę uroczystość w białe płócienne gatki, i dziewczęciska w czysto ubranych, długich koszu-lach z paceśnymi nodołkami.

Przed otwartymi dźwierzami do kaplicy, w której ksiądz odprawiał nabożeństwo, klęczał Paweł. Odzia-ny w nowe sukienne portki i długą czarną cuchę, po-chylił głowę i modlił się żarliwie przebierając palu-chami ziarnka różańca przewieszonego przez szyję. Długa broda bieliła mu się jak posypana śniegiem, a na włosach rozsypanych kędziorami z tyłu po- cu-sze, promienie słoneczne padające ukośnie przez roz-

176

Page 173: Sabałowe czasy - Stanisław Nędza-Kubiniec

trzęsione konary jasienia skakały złotymi kółkami i oświetlały niby kagankiem suchą twarz starego.

Bił się mocno w pierś i wzdychał głęboko:

—• Smiłuj sie, Panie Boże, nad grzesnym cłekem! — Cysty święty Pieter, Paweł. Prościutko może

iść do nieba. — Wyrwało się półgłosem jakiejsi babie z Olczy, która stała blisko niego.

Zaś Jasiek Ciakor, który stał opodal oparty o jasie-nia, szturknął w bok swojego szwagra Samka Gąsie-nicę z Gładkiej i przepedział mu:

— Sto krotnyk ciertów zjadło, aj zjadło! Kieby nom był stryk legowoł ogród i te pinioski, co mioł uzwysane, to by me choć palenki wypili za jego duse na pogrzebie, a tak to go- ci corni niek zawiedom choćby do piekła, kie im zawierzył.

— Hej! — przyświadczył mu Samek. — Wysmaro-wał księdzom rzyć, a o rodzinie to zabocył.

Markotno było rodzinie Kuby Gąsienicy, ze ik ominął strykowski majątek. Nie pamiętali, że im też dostały się ładne kąski gruntu.

Ksiądz zaś skończył swoje nabożne modły w kap-licy i wyszedł na zewnątrz razem z kościelnym, Kubą Orawcem z Wańkówek, chłopem obstarnym, ale ru-chliwym, który księdzu w nabożeństwie służył. Obe-szli ją dokoła, ksiądz pokropił wodą, zanurzając kropidło w porcelanowym talerzu, a potem, nie przy-mierzając, jak stary baca swój szałas na wiesne oka-dził ją z czterech stron świata, lekko poruszając mie-dzianym skopcem, święcącym się jak miesiąc, z którego sączył się pachnący błękitny dymek, po-wstały z suchego woniejącego ziela, rzuconego na żarzące się węgle i posuwający się wysoko aż pod dach gonciany cieniutką smugą.

12 — Sabałowe czasy 177

Page 174: Sabałowe czasy - Stanisław Nędza-Kubiniec

— Ainen! — powiedział głośno do otaczającego kołem kaplicę tłumu.

— Jamen! — odpowiedziały baby tak samo głośno-, bo im już przódzi kościelny podszepnął był. że księ-dzu tak należy odpowiedzieć.

Ukończywszy święty obrządek, ksiądz wsparł się na ramieniu kościelnego, sapnął, bo był zwalisty w ciele, wystyrmał się z jego pomocą na wysoki pniak jasieniowy stojący obok kaplicy, stanął na nim i rozejrzał się z tego podwyższenia po zgromadzo-nych.

Jasień był paumyślnie wysoko ścięty, żeby z pnia mogły być płazy na gnatki i Kuba Gąsienica, którego był własnością, uprzątnąwszy odziomek i konary z pniem, czekał aż mu w ziemi nieco ogniją drobne korzenie i lżej go będzie wyjąć.

Ksiądz zaś, rozejrzawszy się wokół, uczynił w po-wietrzu znak krzyża i zaczął prawić kazanie.

Chłopi przestali między sobą gwarzyć, przekręcili szyje w stronę księdza i nadstawili uszu, ciekawi, co też powie. On zaś, że miał głos jak spiżowy donośny i dźwięczny, rozlegało się szeroko, gdy prawił. Mówił zaś prostą, góralską gwarą, której będąc parę już lat w Poroninie, dobrze się naliczył, a chciał, aby go wszyscy dobrze rozumieli.

— Tysiąc osiemsto i dziesięć roków zbiegło jus, jako sie narodził w żydowskim mieście Betlejemie nas pon i boski naucyciel Jezus Krystus, ftorego wy Poniezusem nazywocie, a ftoremu cały świat doko-luśka, syćkie narody i nacyje, Miemce, i Francuzy, Tełiany i jakie som jesce jest, oddają boską ceść i kwołe. Za te roki telo posło wody Dunajcem i Wi-

178

Page 175: Sabałowe czasy - Stanisław Nędza-Kubiniec

słą, ze kieby opatrzność bosko była nie stworzyła okropnego wieloryba, co lezy w morzu i tyn wode wypijo, to jus by była cały świat zatopiła. Hej! hej! padbm wom, moi złoci i ukochani, ze cały świat ćci i sanuje moc boską, ino wy tu pod holami żyjecie jak pogany abo heretyki przeklęte. W lesie siedzicie i grzechy a nieprawości pokryły wos, jak cetyna kry-je ziem. Zbójnickim rzemiosłem sie trudnicie i jak wos ludzka sprawiedliwość nie chyci i nie zawiesi za pośrednie zebro na hoku, to ceko wos wiekuista, wa-tra, która jest przygotowana dla grześników. Hej! wiera! Jak pomrecie i duse wase wyjdą z ciała, to nie anieli, co mają skrzydełka z gołębich piórek, wezną je za ręce i powiedą do nieba, ale diabli rogaci o jastrzębich szponach i skrzydłach nietope-rzych na swoje widły nabiją i do piekła poniesą, a tam dopiero w kocioł wrucą, ka sie siarka i smoła topi. Na wieki, po wieki, tam sie bodziecie sma-żyć! — krzyknął na całe gardło i plasnął głośno w dłonie. — A wy — obrócił sie do bliskich bab — bez sakramentu małżeńskiego śpicie ze swoimi chło-pami i grzek niecysty płodzicie. Pod jaworem zielo-nym, jedna abo druga białogłowo, leżysz i jasnemu miesiącowi chutliwe cielsko pokazujesz, na zakazy kościoła świętego nie stoisz ani o nich nie wiesz, że dziewectwo jest cnotą, a porubstwo grzechem, toztoć diabli na wasze dusze czekają i do piekła gorejącego z niemi pojadą. Piekło pod waszymi stopami płonie! — ozdarł się, aż mróz przeszedł ludziom po skórze.

— Boże smiłuj sie nad nami! — jęknął Paweł i uderzył się w pierś.

— Boże, smiłuj sie nad nami! — powtórzyły za

179

Page 176: Sabałowe czasy - Stanisław Nędza-Kubiniec

nim szmerem jak woda baby, zwłaszcza te starsze, którym chuć dawno już wywietrzała z ciał i odszedł pociąg do miłosnego grzechu.

Jeszcze długo w tym sensie o karach piekielnych

kazoł jegomość z Wańkówek, aż zaczął na inną nutę.

— I naloz sie przecie między wami bogobojny zbójnik, który miłą ofiarę złożył Panu, a owocem tej ofiary jest, że słowo boskie, które ja wam głoszę, może dotrzeć do waszych uszu. Syćka go znoeie prze-cie, do luptowskich dziedzin chodził i tam zbijoł. Na polskiej stronie też niejeden karygodny uczynek po-pełnił. Scęście miał, że uniknął ludzkiej sprawiedli-wości, katowskiego powroza i miecza, który by go poćwiartował. A dzisiaj tu na oczach waszych pokutę czyni i w piersi się bije. On to- z szarych głazów, które własnoręcznie na polnych kępach zbierał i tu zwoził, to skromne boże mieszkanie ufundował i na większą cześć Pana naszego oddał. Kiebyście wy wszyscy, co po zbóju chodzicie, od niego przykład "wzięli, to jakaż świątynia by tu mogła powstać! — Hej, ty tam! — zakrzyknął nagle rozsierdzonym gło-sem jegomość — który opierasz si zadkiem o kulik w płocie i pokurzujesz fajkę, gdy powinieneś słuchać słowa bożego, przestoń gwary ze swoim sąsiadem. Zacznij pokutę, wyjmij spod buka, coś tam schował, a przynieś tu i połóż na ołtarzu.

Młody Jasiek Mateja z przydomkiem Biegać, a to z powodu szybkości swoich nóg, posiadający talent zbójnicki jeszcze z ojca i dziadka, gwarząc z Róża-kiem z Rośtoki podźwignął wyżej głowę, bo to jego się tyczyło wołanie księżowskie. Wyjął fajkę z ust i strzyknąwszy daleko pomieszaną z bagą ślinę oforu-

180

Page 177: Sabałowe czasy - Stanisław Nędza-Kubiniec

szył się pogniewany. Chociaż stał obdalno za ludźmi, niektórzy słyszeli, co przepowiedział:

— Cegos kces, bezero, ode mnie. Co ci wadzem? Jak* ci trza dutków abo twojemu Panu Bogu, to se som idź po nie na Luptów. Bedzies widzioł, cy ci leko przydom. Opajęcyliście starego Gąsienice, to go dój-cie jak wycielonke, a jo mom wos w rzyci na samym dnie. Haj! — mruknął jeszcze pod nosem.

Poprawił tórbkę na ramieniu, podparł się ciupagą i poszedł w górę ku Polanom nie doczekawszy, aż je-gomość skończy kazanie. Paru chłopów też poszło za nim, ale reszta została.

A ksiądz jeszcze gwarzył dłuższą chwilę. — Nie bedom wos tu — wołał do ludzi — strasyć

mamuny, boginki, zmory, wilkołaki ani inkse diabel-skie duchy. Nie bedziecie umierać bez krztu świętego ani boskik sakramentów, bo tu w tej malućkiej świą-tyni co drugi tydzień bedzie sie odprawiać służba bozo. Hej! I choćjeście tego- niegodni, do zawdzięca-nio mocie to syćko po jedno łasce boskiej, która skrusyła serce grześnika Gąsienicy, po drugie jemu samemu, ze mioł dudki i okwiarowoł je Panu Bogu.

Roki leciały, woda w Potoku Cichym bulgotała po skołach płynąc nieprzerwanie, starzy marli, a mło-dych przybywało! i tak ta życie szło. We dwa roki cosi, jak ufundował kaplicę, wykopyrtnął się Paweł. Nikt się nie dziwił, bo stary był już, a starych kostu-cha rada bierze. Siadywał se do słoneczka przed dźwierzami kaplicy, wygrzewał stare kości i tam w jedno słoneczne rano życia dokonał. Ludzie myś-leli, że usnął, i dopiero gdy brat Kuba przyszedłszy ku niemu, potrząsnął go za ramię, obaczył, że już nie żyje. Przywieziony z Wańkówek ksiądz pokropił

181

Page 178: Sabałowe czasy - Stanisław Nędza-Kubiniec

zwłoki wodą, włożono je do zbitej z jedlowych dyli truchlicy i pochowano w pobliżu na zielonym, ogro-dzie, który ofiarował razem z kaplicą społeczności.

— Hyr o nim pódzie na pokolenia — przepedział o Pawle ksiądz. — Młodość przezył grzyśnie, na sta-rość sie wiera poprawił, a pomar jak święty.

Page 179: Sabałowe czasy - Stanisław Nędza-Kubiniec

Do dzisiejszego dnia na Krzeptówkach, zakopiań-skim osiedlu graniczącym z Kościeliskiem, stoi stara chałupa góralska, przetrwawszy kilka ładnych poko-leń, wiele letnich burz, zimowych dujawic czy jesien-nych zrywów halnego wiatru. Godnie nadszarpnięta zębem wieku, opiera mu się jednak wytrwale, będąc świadectwem starodawnych dni i żywobycia jej mieszkańców, ludzi gór. Najstarsze to mieszkanie ludzkie w Zakopanem, które zachowało się do dzi-siejszego dnia.

Niedaleko od drogi pod reglami, nazywanej Żelaz-ną w dawnych czasach, gdy po niej z bań tatrzań-skich wożono rudę do hut kuźnickioh, naprzeciwko dolinki Za Broną stoi wystawiona na wysokim brzy-sku i jest typową chałupą, jakie stawiali na swój

183

Page 180: Sabałowe czasy - Stanisław Nędza-Kubiniec

użytek podhalańscy gazdowie przed stu pięćdziesię-ciu laty.

Ma ona tylko jedną izbę, ale tak obszerną, że moż-na w niej, używając starego- wyrażenia, wozem z parą koni nawrócić. Z jednej strony dobudowano wąską sień wejściową, z drugiej zaś nie o wiele szer-szą komorę, która 'była składem gazdowskiego bogactwa.

Płazy ścian, z zewnątrz okrągłe, odarte tylko z kory i oczyszczone siekierą z sęków, wewnątrz są pieczołowicie wygładzone. Dwa małe okienka wsta-wione od południowej strony, aby był widok na re-giel, są mocno zakratowane żelaznymi prętami i dla swej małości niewiele przepuszczają światła do wnętrza.

W czasach gdy budowano tę chałupę, napady zbój-nickie na zamożniejszych gazdów nie były rzadkoś-cią, więc ci na każdy sposób, tak kratami żelaznymi jak małością okien, ubezpieczali swoje osiedla.

Chałupę przykrywa wysoki, stromy gąciany dach. Wiek ją znacznie pochylił. Węgły przymurszały od słońca, mech skruszały sypie się ze szpar, w ścianach, na które zaciekało, potworzyły się dziury, że można palcem w nich dłubać. Mimo to jeszcze do dzisiejsze-go dnia cieszy oczy ciekawego przybysza gazdowskim bogactwem i starannością budowy.

Szerokie wejściowe drzwi do sieni osadzone w po-tężnych słupach, cyrklowymi u góry psami, ozdobio-nymi nabitymi w łuki kołkami, które skrzętnie wy-strugane z jesionowego drewna, świadczą o wysokim artyzmie i zmyślnym sposobie budowania dawnych budarzy góralskich.

Z mrocznej sieni wchodzi się do izby, a przekro-czywszy wysoki próg, należy nisko schylić głowę,

184

Page 181: Sabałowe czasy - Stanisław Nędza-Kubiniec

aby o oczep drzwiowy nie rozbić czoła. Szeroki ryzo-wany sosrąb podpiera stragarze powały ułożonej w skośną jedlinkę. Naprzeciw wejścia do iziby, po drugiej stronie są również niskie wejściowe dźwierze do komory, schowiska gazdowskiego dobytku. Jedyne okienko w komorze jest jeszcze mocniej zakratowane niż w izbie. Wszystkie troje drzwi są sporządzone z szerokich, grubych dylin ściśle ze sobą zespolonych, chodzą na okrągłych czopach drewnianych, a są za-mykane — do sieni na bukową zawórkę, zaś do izby i komory mają mocne żelazne zamki, wykute z du-żym nakładem pracy przez ówczesnych kowali. Byli to mistrzowie znamienici i chociaż ich nazwisk dzi-siaj już nie wiemy, zostawili rzeczy godne uwagi.

Z tej to chałupy jak z jastrzębiego gniazda roz-furknął się ród Krzeptowskich i rozleciał po szerokim świecie. Stąd się wywodził i sam Sabała.

1

Jak sie komu dobrze wiedzie i gazdostwo jego roś-nie w górę, choćby ta było na krzywdzie ludzkiej fundowane, to ludzie po maluśkiej chwili mu prze-bocom i zabocom. „Mioł sykowną głowisie i scęście po temu" — powiedzą o takim. A takiemu syćko za jedno-. Co mu tam ludzkie mowy czy klęcie? Nic. Przejdzie jak dym. I Krzeptowski był taki. Na ludz-kie ozory mioł swoje porzekadła:

— Chociajby jo w rzyci wrzoł, ino byk sie dobrze mioł. — Albo drugie: — Niek se ta chrakcom ludzie ozorami, pokiel im zębiska nie wypadnom, a jo ik i tak kańsi mom.

185

Page 182: Sabałowe czasy - Stanisław Nędza-Kubiniec

Ze śmiechem warczał te swoje przysłowia w oczy ludziom, którzy mu byli niechętni. Przesuwał na brzuch skórzaną tórbkę, którą to zawsze nosił zawie-szoną przez prawe ramię na szerokim rzemieniu przy boku, wkładał dłoń do niej, zbyrczał na srebrnych talarach, których miał dla swojej potrzeby przygarś-nie wrzucone i dorzucał z drwiną:

— Jak piniaski w kiesce, to scęście na ceście. Jak talarki zwonią, to sie ludzie kłonią.

Haj! Chłop był okrutny i jaz strach seł od niego. Na lewym ramieniu wisiała mu wse długa myśliwska fuzyja, bez której się nie ruszył nigda z chałupy. Wolno mu jąlbyło nosić, bo zawsze jakiś urząd pia-stowoł. To długie lata był hajdukiem w dominii, a jak się to skończyło, to wójtem zakopiańskim zro-bili go panowie co tchu.

Ludzie go nieradzi widzieli, obmawiali poza oczy, przezywali zjadaczem i przysiadaczem, a jednocześ-nie bali się i czapkowali mu, gdy się z nim spotkali. Gdy wchodził w wolnym czasie przy niedzieli do kar-cymy na Nowsiu czy Kirach, wyciągały się ręce z półkwaterkarni do niego' i przyzywały go zapro-szenia, okraszone przymilnymi uśmiechami:

— Wypilibyście se mnom to półkwarcie. — Ni mocie sie cego honorzyć, siadojcie wiera

snami tu, przy stole. — Chybojze, Jasiu Ciakor, ku nom — wołali hru-

bsi gazdowie i bardziej z nim spoufaleni. Krzeptowski nie doł sie nigdy nukać. Raczony, wy-

pijał podsuwaną mu blaszankę, często nawet stawiał na odwyrtkę, a upatrując godnych dla siebie druż-bów, gazdów hrubych, a nie dziadów, przybliżał się do stołu i przysiadał do towarzystwa, jakie mu od-powiadało.

186

Page 183: Sabałowe czasy - Stanisław Nędza-Kubiniec

.— Dyć-jek przecie Krzeptowski, to sie nolezy pokrzepić. Cy nie pro wda? — pytał z szerokim uśmiechem.

— Jakiś ty tam Krzeptowski? Z Gąsieniców sie wywodzis przecie — opoważył się wetować któryś z gazdów.

— Nie wyjodom sie Gąsieniców — replikował Cia-kor — i wiem, z jakiego rodu sie wiedem. Gąsienica-mi byli moi dziadkowie i ojcowie tyz, ale skoro mnie cysarscy urzędnicy zapisali Krzeptowskim, to sie tak pisem. Som cysorz tak kcioł.

— Juści piekniej wołać Krzeptowski jak Gąsieni-ca. W samej rzecy barzej po ślachecku — załagodził niepotrzebny swar siedzący na ławie bliski krewny Krzeptowskiego, mimo że nosił odmienne nazwisko, bo Gąsienica — Sóstak.

— Ba j toć. Nie godo j cies syćka próźnioków. Racej sie napijcie palenki — dopowiedział taki sam krew-niak, także Gąsienica, ale z przydomkiem Symo-sek. — A cy to król Stefan, jak kiesi drzewiej była moskiewsko wojna i wybranieokie chłopy posły na niom, inacej robił? Z Chochołowa był wybraniec i Bartek Kluska sie pisoł, a jak mężnie stawoł na ocak królewskik do bitki, król go racył sołtystwem obdarzyć i Chochołowskim go nazwoł jak ślakcica. Do dziśka sie pisom od tego casu Chochołowscy. Haj!

— E, to inkse — pokiwał niechętnie Sóstak gło-wą. — Chochołowski dostoł ślacheckie przezwisko za to, ze krew swojom ochotnie okwiarowoł na wojnie za swojego króla, a nas Jasiek to zrobił tak ino, coby sie zapyśnić. Opowiem wom, jak to było, bok był przy tym. Chcioł cysorz ze swojego stolca we Widniu widzieć, kielo mo połskik chłopów na Podhalu, toz-to zarządził proskrypcje, coby syćkik zywyk zapisali,

187

Page 184: Sabałowe czasy - Stanisław Nędza-Kubiniec

młodyk cy staryk za jedno. Kielo ik ta. Zakopiańców zapisowali w dominii. Był przykoz, to śli syćka. Sie-dzioł na ganku za stołem pan zawiadowca Kierciński i drobno pisoł po papierze, ze ino gęsie pióro zgrzypiało.

„Jako cie, chłopie, wołajom?" — pytol sie każdego, co przyseł.

„Ze jakozby? Juści tak samo jako mojego dziadka i ojca wołali — padom mu. — Wiera Sobestyjon Gą-sienica sie pisem".

Zapisał. Wtedy to nas Jasiek Ciakor podeseł do sto-łu i tyz sie ukłonił Kiercińskiemu.

„Tobie znom! — pado mu ten zawiadowca. — Ty sie tyz pises Gąsienica".

„Wy, panie Kierciński, swoje wiecie, a jo swoje — odpowiedzioł mu Jasiek. — Siedzem na Krzeptów-kach i pisem sie Jan Krzeptowski".

„Nieprawda — targuje sie śnim zawiadowca. — 4 Pises sie Gąsienica. Słuzys u nos w dominii i tak cie mome zapisane."

„Jo mom świadka, panie Kierciński, na to, ze sie '' pisem Krzeptowski, a nie Gąsienica."

„No, to pokoz mi tego świadka" — pado mu ten, i ale jus sie trochę i przyźlił.

Pilno sięgnął Jasiek do tórbki i wyjon malutkiego I dukocika, co na nim była wybito cysarko Terezyjo, | i ten dukocik położył na stół, bliziutko przed ocy | pana Kiercińskiego.

„To jest przenoświętso osoba ik miłości cysarki na- j sej. Wystarcy wom, ze mi óna zaświadcy?"

Pon Kierciński przykrył papierem pieniądz, zrobił sie słodziutki jak miód i zarozicko cosi skrobnom I piórem.

188

Page 185: Sabałowe czasy - Stanisław Nędza-Kubiniec

„Jakoż sie pisem: cy Krzeptowski, cy Gąsieni-ca?" — zapytał teroz Jasiek.

„Na wieki wieków bedzies Krzeptowskim. Cysarka ci zaświadczyła".

Śmiech gruchnął między Gąsienicami. Symosek aż legł na stół i kulał się po blacie. Wreszcie wyre-chotał:

— Mos, Jasicku, głowicke, niek cie syćka diabli bierom. Ale tak se myślem — tu pokiwał głową — ze i Mraciełniki i Wawrytki tez powinni pisać sie Krzeptowskimi. Przecie oni tak samo siedzą na Krzeptówkach jako i ty, Jasiu.

— Ono by tak wypodało po sprawiedliwości, ale coz, kie za nimi cysarka nie poświadcyła — dope-dzioł Sóstak — i po staremu zapisali ik Gąsienicami.

Ciakor się ozeźlił na docinki i wysokie czoło po-wlokło mu się chmurą gniewu:

— Basam terem tete... kucia wom zania — zaklął po węgiersku, czego się nauczył, służąc w cesarskich jegrach na uherskiej ziemi w słonecznym mieście Lo-soncz,. — I co sie podśmiewocie, wy przechyry jed-ne? Zozrościcie mi, psie kufy, ze bez grejcara nigdy nie biedzeni. — Uderzył dłonią w tórbkę. — Wiecie:

Dyć jo se Krzeptowski, mom nowe kyrpioski, a ty takik ni mos — coz to za cud boski? Kościółek z descułek, a karćmićka z tarcic — za swoje pinioski jo se zawse ślakcic.

Wies, Symosek, kiebyś mi nie był po nasyk dziad-kak strycnym bratem, tobyk cie chycił za kudliska i wywlók do pola, a tam wykopoł po rzycisku, kielo by mi sie kciało.

Symoskowi, a chłop był z niego też do rzeczy i nie

189

Page 186: Sabałowe czasy - Stanisław Nędza-Kubiniec

strachliwy, zaokrągliły się oczy z naremnego gniewu, ale się ani nie podniósł z ławy, jeno zadziwił:

— Nie siepze sie jak wes na grzebieniu. Padom ci grzecnie.

Przy długich stołach uciszył się gwar i liczne spoj-rzenia skierowały się na czyniących swar. Ciekawość, cy bedzie jako zworka, cy nie bedzie? Cheba bedzie, bo oozby to była za karcma, coby się mocne chłopy w niej nie pobiły, kie im palenka głowy zamąci.

Symosek już nieco podpił, bo przyszedł wcześniej do karczmy i na czczo przełknął półkwaterek, to się mu teraz samo mówiło:

— Padom ci, Jasiu, zelzyj, bo cie krotni... Obeźryj sie po karcmie, kielo nos to?... Same Gąsienice. A tyś jus, przisam Panu Bohu, nie nas, kiedyś sie z rodu wypisoł. Wyniesiemy cie z karcmy jak jagnięcisko. Ciupaske wydremy, flincicke włożymy do spary i za-kręcime jak piscołke. Bedzies se na niej piskoł, a nie strzyloł. He, he, he, coz sie nasiepies, biedoku? Gą-sienice to gromada. Siądź se lepiej na ławe. Nikt ci tu nie ubliży. A Sostok to ino tak przypedzioł na przyśmiechy.

— Jak mu zęby wylecom, to sie nie bedzie mioł z cego prześmiewać.

— Za co, kiedy prowde gwarzy? — Brecho jak pies kopowy. — Stójze, kaśton, bo cie zazobadlime. Słowa te wypowiedział Symosek pomału, ze zjadli-

wą zaciekłością. Okrągłe jak u owcy oczy zwęziły mu się w malutkie szparki. Długie, spadające na kark włosy odgarnął za uszy i zacisnął mocno wielkie pięści, aż palce zazgrzytały. Ale z ławy się nie ru-szył. Wszyscy czekali, kiedy się zacznie mąt i bija-tyka.

190

Page 187: Sabałowe czasy - Stanisław Nędza-Kubiniec

I Ciakora ponosiło. Kieby tak zaciąć pięścią prosto między przymrużone drwiąco oczy Symoska! Sto bo-hów, by to zjadło, aj zjadło! A potem z obuchem w całą te mirwę. Haj! Wiera!

Chłop był z niego sielny i zadufany w sobie. Umioł sie bić, przecie nie ma nawet dwóch roków jeszcze, jak samiuteńki sam wyprał całą karczmę chłopów do pola. Było to w Biołym Dunajcu, trochę niżej Cudzichowego mostu. Szedł z Miasta, miało się już jakoś na odwieczerz, więc wstąpił po drodze wy-pić i posilić się. Nie miał z nikim nic, więc wszedł śmiało. Dzień był jarmarczny i karczma była pełna. Gwar był godny, bo już byli wypili dunajcanie coś niecoś i z czupryn kurzyło się chłopom jak z piekar-skiego pieca. O białodunajcanach był hyr na Pod-halu, że są chłopy maturne, a do bitki zazarte jak psy, kie sukę uwidzom. Chłopów spod samiućkik Ta-ter też nieradzi widzieli i mieli z nimi swoje pora-chunki przy wypasaniu owiec na halach, gdzie im zakopiańcy często przykorowali, że w jesieni nie za-wsze mogli doliczyć się w kierdelu owiec. Bijali sie 0 to nie roz ani nie dwa, ka sie schycili.

Krzeptowski nie był nic winowaty tym bójkom, stanął grzecznie przy szynkwasie i kazał podać sobie półkwaterek. Wyjął kąsek moskola, chcąc zacząć posiłek.

Dobrze, ale nie bardzo. Dunajcanie zaczęli się mię-dzy sobą poszturkiwać i zaraz wstał z ławy Kuba Świder od mostu, chłop jak niedźwiedź i pierwszy bitnik w dziedzinie. Podeszedł do szynkwasu, stanął przed nim, przystępując Krzeptowskiego za kierpiec.

Ten szarpnął nogą, wydarł ją spod stopy Świdra 1 spokojnie zapytał:

191

Page 188: Sabałowe czasy - Stanisław Nędza-Kubiniec

— Coz ci wadzem? Kces, to ci bedzie przestron-niej...

— Wynocha, dziadu, z karcmy! — Jako to pados do mnie? — spytał powoli Krzep-

towski, cofając się pół kroku i obracając tyłem do szynk was u. — Cof sie, pytom cie pieknie.

— Nie miętolze sie śnim, ba bij od razu w kufę! — krzyknął Para z niźniego końca na Świdra i skoczył z ławy na środek izby.

Teraz już Krzeptowski nie czekał. Odepchnął pięś-cią Świdra, aż ten się zatoczył, i wyrwał ciupagę spod pazuchy. Dwa szybkie błyski i już sikła krew po ścianach, a Para ze Świdrem leżeli nieprzytomni pod ławą. Baby, będące tutaj ze swoimi chłopami, narobiły harmideru i zaczęły uciekać na dwór. Jak dziki ryś rzucał się Krzeptowski na całą gromadę i bał w nią obuchem. Karczmarz Pawlikowski rzucił w Ciakora bukowym stołkiem, na którym siadywał, lecz trafił Stachowca w ciemię i ten też zwalił się na dyle. Teraz dunajcanie oknami i dźwierzami zaczęli uciekać do pola. Ozpajedzony Ciakor zaczął rąbać teraz szynkwas i psuć wszystko, co było w karczmie. Karczmarz skulił się w kącie mało żywy ze strachu i tylko cicho jajczał, nie mogąc zapobiec strasznemu spustoszeniu, jakie czynił oszalały z gniewu zako-pianiec.

Ale nie trwało to długo, gdyż Krzeptowski wie-dział, że nie upłynie wiela czasu, a zgichną się za-alarmowani chłopi z całego Dunajca. Nie szukając dźwierzy, które były szeroko otwarte, wyskoczył oknem i poszedł w górę ku Bańkówkom.

Taki był Jasiek Krzeptowski, co go Gąsienice Cia-korem przezywali.

192

Page 189: Sabałowe czasy - Stanisław Nędza-Kubiniec

Teraz, gdy mu Gąsienice do gardła ciukali i Symo-sek groził bitką, brała go- nagła chęć narobić takiego mątu, jakiego jeszcze świat nie widział. Nie minął tydzień i Ciakor wszedłszy do karczmy w Zakopa-nem, przybliżył się do pijących. Chłopi podźwigali głowy i ciekawie przysłuchiwali się jego pogwarce z Symoskem, z której łatwo mógł swar się wywiązać. Wszyscy przyglądali mu się spode łbów, ponuro.

Nie czuł w ich wzroku specjalnej wrogości czy nie-nawiści, a raczej tylko zimną ciekawość i oczekiwa-nie, co sie ma stać. Był jednak świadomy, że jak tylko sczepią się ze sobą, on i Symosek, to wszyscy runą ławą na niego.

„Wiera to Zokopane, a nie Bioły Dunajec. Tamci to syćka dziady, porównać ik z tymi" — pomyślał. Wargi rozchyliły mu sie co nieco i błysnął ostrymi jak u wilka zębami.

Chłopi siedzieli na ławach, między kolanami ści-skając toporzyska rąbanie, a poniektóry machinalnie poprawił krzywego Zbójnickiego noża, wetkniętego za szeroki opasek.

„Tu by trza abo syćkik wyrąbać — rozważał dalej — abo oni mde ozniesom na rąbanicak. Nie opłaci sie. Trza by to jakosi inacej porobić. Haj!" Gwizdnął przez zęby:

Co mi je, to cni je, porobione mi je, Tak mi porobiły dziewki kanalije.

Zagwizdana śpiewka nie była nutą do bitki, a ra-czej do pojednania. Ciakor siadł z rozmachem na ła-wę, naprzeciw Symoska, ciupagę tak jak i inni wsa-dził między kolana, zdjął flintę z ramienia i położył

13 — Sabatowe czasy 193

Page 190: Sabałowe czasy - Stanisław Nędza-Kubiniec

przed siebie na stół. Roześmiał się szeroko, wprost im w gęby.

— Hej, wy stare wilki Gąsienicowskie, zeżarlibyś-cie wy mie z kościami, kiebyście ino zdoleli. Ale jo twardy jak krzemień. PołOmiecie zębiska. Jo tu wloz palenki sie z wami napić, a wy do bitki. Zelzyjciez kwilę, co i jo sie napijem.

— Dyć my cie wołali ku sobie. Radzi my ci! — No, zdrówkojcie do mnie. Zawołom i jo. — W twoje ręce. Niek cie grzysi weznom i do pie-

kła niesom, kieś pon. — I wy, stare złodziejskie nosienie, pofurmanicie

tam, ka kaganecka wom nie zaświecam. — Wiemy, wiemy! Pojedziemy na tobie. Zdrów!

— I wychylili zgodnie wszyscy po miarce. Krzeptow-ski skinął na karczmarza i wydłubał z tórbki drobny pieniążek, siajny reński, i rzucił go na stół.

— Na kozdy stół po kworcie okowity. Popatrzał przez dłuższą chwilę w oczy Symoska,

a potem wskazał palcem na swoją pierś, gdzie na szerokim rzemieniu od tórbki była przyczepiona okrągła blacha z cysarskim orłem, godło dworskiej służby.

— Widzis, bracie, tyn blachę? —i Mom jom na samym dnie, tyn twojom blachę. — Głupiś! Orawski byk w jarzmie mo więcej ro-

zumu od tobie. — Wbił po raz drugi Ciakor oczy w Symoska, zastanowił się chwilę i zaczął gwarę: — Kieby tu do karcmy wloz pon Kierciński z Homrów abo pon Klajny, leśnicy z Kir, to byście zaroz tu zamiatali dyle kapelusami i kudłami w pas sie kła-niali. A kie swój wlezie między wos, to byście were-dy garła mu się chycili. I w ocy mu sydzdcie... Jo wiem cemu. Jo swój, brat, a oni?... Boicie sie...

194

Page 191: Sabałowe czasy - Stanisław Nędza-Kubiniec

Rozestawił karczmarz blaszanki po stołach, a Cia-kor dalej dogadywał Symoskowi:

— Pasies swój statek w Strążyskiej w lesie jaz po som Giewont?... Godoj: tak, cy nie?

— Przecie som wies, ze pasem. Paśli dziadkowie i ojcowie jesce za królów polskich, to i jo pasem.

— Prawo takie wysło teroz, ze nie wolno w lasak paść... W ręce wase! Zdrów!

— Ftoz takie prawo napisoł? Cheba niedźwiedź pazdurami na skale? — spytał Sóstak. — Mome pis-ma królewskie, ze nom wolno, paść, to ftoz nom może zabronić?

— Teroz nie królewskie, ba cysarskie prawo rzą-dzi. Nie wies o tym? Stryła ci do boku. Nie wiecie to, co sie z Nędzami w Polanak porobiło? Syćki statek im zabrali. Na dziady wyśli.

— Dyć my cosi słyseli. Gwarzyli ludzie, ale nie-wyraźnie.

—1 Powiem wom, ino słuchojcie. — Tu Ciakor po-pił palenki, otarł usta rękawem i strzyknął śliną da-leko od siebie! — Haj! Słysycie mie! W Małym Reglu i Hrubym paśli Nędzowie. Stary to ród ci Nędzowie. Przyśli pod regle cheba równo z Gąsienicami. Myśle-li, ze jak paśli, to i 'bedom dalej paść. A to nieprow-da. Jakosi, nie bocem kiedy, woło mie pon Kierciński do sobie i tak pado:

„Cheboj, Krzeptowski, zaraz, bier sie w Polany, bo mie dosły słychy, ze hań Nędzowie .pasom bydło po lasak, nie ino owce, ale i krowy. Idź w te pędy, obejdź syćkie ik dymy i zakoz w moim imieniu su-rowo, ze im tego nie wolno robić. Befel taki i zbyte. Bydło niscy las. Jak nie popuscom wyganianie bydła po retglu, zapłacom śtróf, jak sie ik chyci po roz pier-

195

Page 192: Sabałowe czasy - Stanisław Nędza-Kubiniec

sy, a jak sie to trafi po roz drugi, to zabieramy im syćki sitatek. Rozumies?"

„Dyć rozumiem — padom mu — wasa miłość, wielkomozny panie Kierciński, pełnomocniku kame-ralny, i ozkoz zaniesem was jak sie nolezy, ino mi sie nie widzi, zeby bydło niscyło las, ba siekiera. Bo-cem, drzewiej chłopi paśli, a lasy stoły hrube, zaha-mujcież, panie, kupieckie siekiery, to prędzej las obstod".

Tak mu, wiecie, padom, a on z pyskiem na mnie: „Nie mondruj, a rób, co kazujem". Nie było co więcej rzec. Obesełek Gronik, Nę-

dzówke i oznajmiłek syćkim pański ozkoz. „Warujcie sie, chłopy, bo bedzie źle". A óni mi

na to: „A kaz bedziemy paść? To mome zdychać od gło-

du? Paśli nasi przodkowie, to wiera i my bedziemy choćby na siłe przysło. Rąbanicami bedziemy bronić swojego prawa".

„Róbcie — rzekem — jako uwazujecie sami, ale cosi z tego wykwitnie niedobrego." Tak powiedzio-łek i tak w samej rzecy wysło. Haj.

— A jakoż wysło? — spytoł sie Sóstok. — Jakozby? — szarpnął się Ciakor. — Zaconek,

to i dopowiem do kóńca. Paśli dalej, bo co mieli robić? Jak wypasies w lecie polane, to cymze w zi-mie bedzies kormił i statek zamorzys. Usło tak porę tyźni. Niby nic. Jaz diabli nadali, siedzimy w jedno rano wcas w dominii na ganku, syćka, kielo nos było hajduków na służbie i cekome raportu. Pon Kierciń-ski nie wychodził długo, pewnie jesce społ. Patrzy-my przychodzi i leśnicy Klein z flintą i psem. „Po coz ón tu tak wcas przychodzi? — strzeliło mi do głowy. — Sto hromów zjadło, aj zjadło cosi be-

196

Page 193: Sabałowe czasy - Stanisław Nędza-Kubiniec

dzie!"... Jakoż w te razy wychodzi i pon pełnomoc-ny i tyz uzbrojony jak do polowanio. Nohajem kle-pie "sie po cholewak.

„Gotowiście?" — pyto- sie nos. „Gotowi" — rzeklimy syćka razem. „Biercie flinty i wałaski. Pódzieme". Nie wiedzieli my kany, ale me sie nie pytali nic.

Służba to służba, syćko nom jedno. Idziemy Żelazną Drogą ku Kościeliskom w góre. Seści hajduków i dwóch panów. Przychodzimy pod Hruby Regiel na Stare Sałasiska. Tu my kwilę przystanęli, zakurzyli fajki i słuchome. Piek-nie. Było po wieśnie, przybli-żało sie juz lato, a powietrze miodem pochniało. Od wierchu dochodziło kłapanie kłapacy i wyskanie pa-sterek.

„Pasom krowy Nędzowie" — powiedział Kierciń-ski.

„Juści pasom" — rzeknę mu. „Oznojmiłeś im mój ozkoz, że nie wolno tego- ro-

bić?" — pyto- sie mie. „Syćko- sie stało po wasej wóli. Wykonołek, jakoś-

cie rzekli, i meldowołek o tym". „Psiewiary niesłuchliwe, ale dzisiok zapłacona za

to. Zabieramy statek. Ty, leśnicy, bier trzech chło-pów i zaganio-j kerdel na nos, a jo tu bedem z trzo-ma. Robime polowanie z zasiadką".

Syćko sie porobiło, jako rzeknął. Leśnicy zajął kro-wy dołu. Oparu nie było nijakiego, bo przy statku nie było nikogo starsego, ino dzieciska. Przyłozył im leśnicy nohajem, tozntoć pouciekali z płacem, ka fto-ry móg. A chłopów po chałupak tyz nie było; pośli w Orawice rąbać las. Wiera ino baby z dzieciskami zos/tały.

197

Page 194: Sabałowe czasy - Stanisław Nędza-Kubiniec

Zegnoł leśnicy z hajdukami ten kerdel, mało sie mu co straciło po huściawie abo uciekło za pasterza-mi. Wyskocyli i my z zosiadki, chytome krowy i ja-łówki i wiążemy za rogi po śtyry do kupy. Nachyta-lime więcej jak dwadzieścioro i zeniemy syćko ku Homrom. Ale sie i po chałupak zrobił mąt. Baby jus leciały za nami z płacem, jaz po reglu jęcało. Chy-tajom sie krów, wydzierajom nom postronki z ręcy.

Zajadłe te Nędzule, niek ręka bosko... Ale nom ta niedużo to płaciło. Biją leśnicy z Kiercińskim nohaj-kami, jaz sie kurzy ze zadków babom, przykładanie i my toporzyskami, ze przysiadajom na ziem. Popuś-ciły. Ino jesce Stanicka dośmieliła dolecieć ku mnie:

„Puść, Ciakor moją zywicielke, bo mi drobne dzie-ci pokapiom od głodu".

Zol mi sie jej zrobiło i nie przyłozyłek jej toporzy-skem, bo była hrubo i brzuk jej podchodził prawie pod brzode. Jakoż bić babę, co sie niedługo spodzie-wo rodzić? I Stanika, chłopa jej, znałek dobrze. Kuł mi wóz i niedużo porachowoł. Przecie i wy syćka znocie kowola Stanika. Tak z lutości prasnonek jej postronek do ręki i padom:

„Uciekoj, babo, z Kwiatulom, coby cie panowie nie chycieli i nie zawrócili nazod".

Kwiknęła z radości i hajda z krowom w las. Led-wo zdołała krzyknąć:

„Niekze ci Poniezusicek scęści na syćkim". — Co sie ze statkem porobiło? — spytał się Sy-

mosek. — Zagnalime do Homer, zaparli w dworskom staj-

nie, a ze Nędzów nie było stać śtrofu zapłacić, toz-to po niejakim casie posprzedawali, komu mogli i za co mogli. A piniaski posły do cysarskiego skarbu. Nie-prędko Nędzowie dochowajom sie na nowo bydła.

198

Page 195: Sabałowe czasy - Stanisław Nędza-Kubiniec

Duzo wody upłynie w Kierzance, zanim bedom, cym byli. Prowdziwe Nędze śnik teroz.

— Ale i ty, Judosie, z tego kerdela cosi musiołeś nabyć. Ka jaki profit sie nojdzie, toś ty piersy — zarzucił Krzeptowskiemu w oczy Symosek. Inni Gąsienice patrzyli na niego, czy się będzie taił.

— Jakoż było nie kupić? Po- śtyry ryńskie siajne sprzedawali bydle. Służba kameralna pierseństwo. Trzy niezłe dojki nabyłek, ale niek Nędzowie klną panu Kiercińskiemu. Ón winowaty, nie jo. Kiedy sprzedawali bydlęta i to za psią kudłę, to jakoż było nie kupić? Prowda, kumotrzy?

Symosek ze zrozumieniem pokiwał głową. — Wiera tak! Jedni łupią, a drudzy kupią. Tako

to znacy ludzko sprawiedliwość. U Nędzów płac i ża-łość, a drugiemu do tórbki niedźwiedź napaskudzi, ze mo pełnom. Coz robić? Napijme sie palenki, coby nom nie wychłódła.

Sięgnęli wszyscy dłońmi do czarek i pili pomału, z namysłem, po gazdowsku. Pociągali przy tym i pu-szczali w górę dymki z fajek okutych blachą i splu-wali dyskretnie pod ławy.

— Psio jedna, ale kręci pyskem ta okowita — do-powiedział któryś z siedzących przy stołach.

Niekze, niek — rzekł drugi — kiedy ino idizie na

zdrowie. W ręce twoje podajem.

3

— A jo wom tu syćkim padom, ze pana Kierciń-skiego diabli weznom. Powiedziołek mu to w ocy. Mom jo śnim na pniocku i nie ujdzie mojej rąbanice.

199

Page 196: Sabałowe czasy - Stanisław Nędza-Kubiniec

Zeby ino Poniezus doł sie nom spotkać w ciasnym miejscu i bez świadków.

Chwilę już przeszło, jak Wojtek Marduła wszedł do karczmy, stał na środku izby oparty na juhaskiej ciupadze i przysłuchiwał się, o czym była mowa przy stołach. On to rzeknął słowa przeciwko panu Kier-cińskiemu, odgrażając, że go zabije. Był to chłop niestary, wysoki i suchy, na gębde poczerniawy, o ja-strzębim wyglądzie. Pochodził z Bańkówek ze słyn-nego zbójnickiego rodu, ale sam przyżeniony do Gą-sieniców, mieszkał na Mrażnicy pod lasem, mając hudobną gazdówkę i dosyć potarganą, starą chałupę, w której rzadko siadywał. W lecie juhasił, rokrocz-nie wynajmując się paść owce u starego bacy Helio-sa od Królów. Juhasił na polskiej Tomanowej, blisko mu było stąd wyskoczyć przez przełęcz do Cichej po liptowskie barany albo i wołki, które się tam pasły, gdyż Marduła rad utrzymywał starą tradycję. W zi-mie najczęściej robił na bani w Ornaku, kopiąc rudę żelazną, którą zwożono do harnrów. Robił, aby nie dać się biedzie, która często z wyszczerzonymi zęba-mi zaglądała do jego chałupy, gdy w czas zimowy brakowało mąki na bryje, a dzieciska, których była pełna izba, szukały jedzenia po próżnych garnkach. „Wiecznie to łacne i nijakim światem ni mogem ik nasycić" — mawiał o swojej czeladzi Marduła. Był bliskim sąsiadem Ciakora, bo przecież Mraźnicę od Krzeptówek dzielił tylko nieszeroki spłacheć lasu. Byli też skumotrzeni, bo Ciakor trzymał któreś z dzieci Marduły do chrztu. Ciakor był honorny i rad widział, kiedy sąsiedzi na spólstwie prosili go o tę przysługę. Dziad czy gazda, nie odmawiał niko-mu i stawiał się jednakowo, kładąc jako chrzestny

200

Page 197: Sabałowe czasy - Stanisław Nędza-Kubiniec

prezent srebrny talar pod główkę niemowlęcia. Miał też chrześniaków w całym Zakopanem co niemiara.

Ale z kumotrowania to czasem oprócz jednorazo-wego jwydatku przy chrzcinach bywał i profit, i to nie raz. Chociażby na ten przykład weźmy zbiórki. Czas gorący dla gazdy, sprzątanie i chociażbyś się za-palił od waru, to trudno dać wszystkiemu rady i uciec z pola. A tu od Orawie kłębią się cierne chmurzyska i na trzy dnd lejba pewna. Klęska na gazdę. Wtedy przyleci taki jeden kumoter albo drugi ze swoją familią i pomoże. Swoje odbiegnie, a kumo-tra poratuje. Czy to stajonko rychlika skosić, czy snopki związać, czy inna robota w polu popadnie. A w czym rzecz najważniejsza, to w tym, że dudka nie weźmie, wystarczy „Niekze wom Poniezus zapła-ci, żeście pomogli" powiedzieć. Albo w zimie przy młócce. Zaroz to weselej walić gaździe cepem w boi-sko we trójkę albo i w czwórkę, gdy się zlecą kumo-try do pomocy. Nie kosztuje, najwięcej się poczę-stuje tabakem do fajki.

Mardułę znali w całej okolicy jako zapamiętałego tancerza, który mógł wytańczyć cały dzień, gdy mu tylko muzyka wydolała grać, ale znali go również jako zajadłego bitnika.

Znali go z bitek i Orawcy w Głodówce, gdzie na odpuście wszedł do karczmy, sporo wypił, a zacząw-szy bitkę, masę chłopów nakaleczył, bijąc w cały tłum obuchem. Znali go i Liptacy z Kokawy i Spi-szacy w Mienguszowcach i powiadali o nim: „Ten Wojtek Marduła to nie człowiek, a dziki zwierz".

Napajedzony bowiem do gniewu, w który łatwo wpadał, nie liczył przeciwników, ale z ciupagą w dło-ni rzucał się sam na całą gromadę i ciosy jego obu-cha spadały błyskawicznie. Umiał też w gęstwie

201

Page 198: Sabałowe czasy - Stanisław Nędza-Kubiniec

sprytnie dziabnąć nożem w bandziooh albo pod że-bra. Wagowali się ludzie z nim zaczynać Haj, bo z Mardułą nie było do śpasowania. Ale i do roboty był również zażarty. Umiał i robił każdą robotę i sam wystarczył za dwóch dobrych chłopów. Gdy kosił, szedł zawsze na przedzie i kosa jego zabierając olbrzymi pokos tylko mu gwizdała. Taki już był.

Z pełnomocnikiem dominii, panem Kiercińskim, miał dawno na ząbku, już od paru lat zapisał go w swojej pamięci. A było tak.

We dworze szaflarzańskim pod Majerzem zginęło raz kilkanaście sztuk owiec ze stada. Cudu boskiego nie było żadnego, więc musiał je ktoś ukraść. Pasły się w jesieni na potrawach — juhasi, czy to zaspali, czy zabawili się przy dziewkach — dość że, gdy zeg-nano je wieczorem do koszara, brakowało w kerdelu. Podejrzenie padło na zakopiańców, bo oni do takich sprawek byli najszykowniejsi, a do tego ludzie z Szaflar świadczyli, że widzieli gromadkę ludzi spod hal, którzy szli drogą od Miasta. Więc któż by inny mógł to sprawić, jak nie oni?

Dano zaraz znać do dominii zakopiańskiej, gdzie chociaż żadnych dowodów nie było, kazano hajdu-kom złowić paru gazdów, na których mogło paść przypuszczenie, że radzi chodzili po koszarach za cu-dzymi owcami. Pierwszego przyprowadzono Mardułę. Bożył on się przed panem Kiercińskim, dokładał świadków, że jako żywo nie był w owym czasie w Szaflarach, a w przeciwnej stronie świata, bo w OrawicaCh, w poszukiwaniu rudy. Świadkowie za-przysięgli, jako Marduła mówi prawdę, więc ani jemu, ani też innym winy dowieść nie można było, po paru dniach trzeba ich było wypuścić. Ale przed tym, żeby pamiętali, na odprawę wymierzono im do-

202

Page 199: Sabałowe czasy - Stanisław Nędza-Kubiniec

kładny basarunek. Po dwadzieścia pięć kijów na bu-kowej ławie przed gankiem dworskim. Pan pełno-mocnik wobec swoich kmieci stosował taką samą metodę, jak pewien mądry Cygan wobec swej ro-dzonej żony. A mianowicie, Cygan tak tylko z przy-wyku, a 'bez żadnej przyczyny codziennie garbował skórę swojej baby. Na perswazję życzliwych mu lu-dzi, żałujących Cyganichy, którzy tłumaczyli Cygar-nowi, że ma babę wierną, uczciwą i dobrą i nie ma za co jej prać, odpowiadał z cygańskim humorem: „Przeciez ja jej nie biję temu, ze je zło, ino jej da-jem przyucne, coby sie nie zepsuła". Dbał więc o przyszłość. I pan Kierciński kazał dać zakopiań-com przyuczne, aby się nigdy nie ważyli myśleć o dworskich baranach. Aby tak uczynić, miał po te-mu władzę i siłę, a jednocześnie poczucie sprawied-liwości.

Marduła odgrażał się zemstą i czekał sposobności, aby ją wykonać. Miała ona nadejść, ale nieprędko.

— Wysoko mierzos, kumoter — powiedział mu Krzeptowski — ino nie wSada, cy zdoles dosiązyć. Haj. Jesce ci pon Kierciński nieroz rnoze kozać rzyć skwasić i co mu mozes zrobić za to? Suplika u Pana Boga. A jak byś sie wozył na co, to na wiśnickim zamku mistrz ci godną siubienickę przyrządzi. Uwazu j!

—• Tak cy siak Kiercińskiego diabli weznom — powtórzył uparcie Marduła. — Bedzie siubienica cy nie bedzie, ale i ón pokostuje mojego obucha.

— No-, to niekze bedzie, jako bedzie. Nie bedziemy sie sprzecać o skórę na niedźwiedziu, kie tyn jesce żywy po Luptowie chodzi. Tak wiera.

Nie chciał się Krzeptowski sprzeczać o byle co z upartym Mardułą i pilno mu było dokończyć roz-

203

Page 200: Sabałowe czasy - Stanisław Nędza-Kubiniec

poczętej gwary z Gąsienicami Symoskiem i Sosto-kem. Tymczasem Marduła sięgnął za opasek, wyciąg-nął długi, strzępiasty miechur skórzany i zaczął w nim grzebać długimi palcami.

— Zje kiz diasi? — mruknął sam do siebie. — Kiz mi grzysi mogli wyciągnąć dudki z miechu-ra? — Grzebnął jeszcze raz, ale nic nie mógł mamacać. — Juści nik ino óna wymacała. — Myślał o żonie! — Na mój dusiu, musem jom wyłotać, jaz sde jej babka przyśni je. Suka!

Podeszedł krok do Krzeptowskiego d dotknął lekko jego ramienia. Ten zaczął się prawie zdrówkać z Gą-sienicami. Odwrócił głowę:

— Cy ci trza co, kumoter? — spytał. Marduła pokazał mu próżny miechur. — Sto diasków zjadło, aj zjadło! Wypiłoby się

półkwaterek, a siajnego grejcara ni mas w miechu-rze. Gaździno mi wyjena!

— E, to ni mas strachu. Karcmorz ci do drugiej niedziele zborguje. Co to znaczy pół kwarty?

Foskroboł sie Marduła markotnie po głowie? — Je dyć wiem, ale psie mięso mi nie zborguje,

bok jus w tamtą niedziele wzion na bórg. Na bani sde robota wyciena, w Tomanowej jesce śnieg, owce dopiero za jakde dwa tyźnie pódom. Bieda u mnie. Wiera jaz piscy.

— Coz jo ci mogem pomóc, kumoter? Bieda, to biedą.

— Zratuj mie, kumoter. Wypić sie kce, a pinias-ków ni mas. Karcmorz, psio- kudła, nie zborguje. Poratuj mde dwoma sóstkami, a jo ci w lecie takom jorke przyniesem, jakiej tyś jesce nie widzioł. Kur-notkę.

— A kaz jom mos?

204

Page 201: Sabałowe czasy - Stanisław Nędza-Kubiniec

— Przysam Bohu, jakieby jus była? Przyniesem, ino Luptacy wyzenom owce do Wierkcichej. Oni tam nietęgo pilnujom.

Pijacy zakrztusili się śmiechem, aż im się brzu-chy zatrzęsły:

— Głobiś z tego Marduły, sprzedaje luptowską jorkę, jakieby ze swojego kosora.

Marduła popatrzył z góry na śmiejących się, zmarszczył czoło i zapytał jakby nigdy nic:

— Co sie, głuptoki, śmiejecie? Cy nie wierzycie, ze przyniesem? Jakoż wy to myślicie, cy sie kiedy Marduła cofnon swojego słowa? — Groźnie poto-czył oczami po zebranych.

Ale już Krzeptowski sięgnął ręką do tórbki, wy-dłubał dwa niewielkie pieniążki niklowe i podając je Mardule powiedział:

— Wierzę, kumoter, ze przyniesies. Mas tu dwie sóstki. Ino nie przynoś mi nicgodnizny, ba wybier kurnote jak sie patrzy. Coby pięćdziesiąt staryk funtów wozyła. Co wyjdzie, to dopłacem, jak bedem mioł jorke w sopie. Ino cobyś nie zabocył.

— Nie bój sie, kumoter. Jorke bedzies mioł. — Dobrze! Niek ci sie darzy. Cóby cie Luptacy

nie chycili. — Hej, sitryła do ik boku. Nie bedom óni mieć

Marduły. Teraz już Krzeptowski mógł spokojnie ukwalować

ze swoimi krewniakami. Pochylił się ku nim przez stół i począł półgłośnym szeptem:

— Ni mocie sie o co na mnie jurzyć, bo choć sie pisem Krzeptowski, alek z Gąsienicami jedna krew i zawse wom dobrze zycem i robiem.

Symosek z Sóstakiem spojrzeli podejrzliwie na Ciakora.

205

Page 202: Sabałowe czasy - Stanisław Nędza-Kubiniec

— Kieześ nom to dobrze zrobił? — spytali. — Bo me nie bocyme. — Wiera ino o sobie dbos, a z dru-gik byś skórę łupił.

— Huncwut moje miano — zaklął się mocno Krzeptowski — jak wom prowdy nie godom i nie dbom o wos. Wiera sami uwoźcie, a rzniecie sie w piersi. — Odetchnął ciężko. — Surowo pokarali Nędzów — gwarzył dalej — ze paśli w reglu. Ząpła-cili śtróf ołcanie niemały, jaz sie im na płakanie zbierało, choć olcany chłopy twarde jak diabły. I tak Nędzowie jak i olcanie zelzyli, jak ik potrestali po zadkach. A wom cy sie co sitało do tego casu? Po-wiedzcie sami*.

— Abo co ? —• Ze nic, kie sie pytos! Chodzę do dominii

z Krzeptówek popod regle i syćko widzem. Pasie sie wase bydło w lesie cy nie pasie? A niekze sie pasie, bo mi o to nie idzie. Nie śpeluję jo na wos panu pełnomocnikowi, bo co mi tam! Niek sie pasie Gą-sienico wskie bydło, bo Gąsienice to moja krew. Ro-dzina. A jak sie mie pytoł pon pełnomocnik, bo mu ta ftosi musioł cosi sepnąć, cy pasie sie bydło po lasak, tok mu telo pedzioł, zek nie widzioł, a choć-byk i widzioł, to na swoik bratów i stryków donosił nie bedem. Wiera tak.

— Toś dobrze hej pedzioł. — A ón mi na to: „Obejdzie sde bez tobie Krzeptowski. Mom więcej

hajduków, to dom rady, a tobie, jak nie wypodo bić bratów, to cie przymusoł nie bedem".

A jo mu zaś tak: „No, to, panie Kierciński, kiedy wy tak myślicie

kónać, to se sejmujcie se minie tyn blachę hajduc-

206

Page 203: Sabałowe czasy - Stanisław Nędza-Kubiniec

kom, co jam nosem, i weźcie se, bo jo w domdnii służył nie bedem".

Naduł sie pon Kierciński, co sie zdawało, ze mu kabot puknie na brzuchu, a wąsy sie postawiły jak rysiowi. Haj. Myślołek, co skocy do mnie z ceka-nern, który dzierżył w garści. I jo ścisnął palcami mocniej obuk. Niekze sie robi, co kce.

„I cemuz to nie kces służyć? — wycharcoł. — Jo ci pokozem, co to służba, jak cie zgnojem w piwnicy. Wies o tym?"

„Dyć jo, wasa miłość, o tym wiem, ze mogem zgnić w piwnicy — padom mu. — Ale wom to mu-sem śmiele rzec w ocy, ze jak panowie salejom, to służba musi mieć rozum. Słuchojcie mie, panie, a po-tem róbcie, co kcecie. Jak zabderemy bydło Gąsieni-com, to, wiecie, co bedzie? Bedziemy mieć c-ały no-ród proci sobie. Samyk Gąsieniców bedzie ze sto famielij. Jak sie zgichnom syćka w kupe, to sie na-robi mątu, ze nie daj Kiryść Boze. Nie dno moja chałupa na Krzeptówkach może iść z dymem, ale i całe domini jo. Obronime sie to? Bajttoć! Ozniesom nos, jak wiater holny oznosi snopki w jesieni. Wo-lołbyk sam jeden iść w bobrowiecki las z widłami na niedźwiedzia, jak pchać się w gardło ozpajedzonym chłopom. Coz worcemy, choćby nos było dziesięci chłopa, prociw całej gromadzie? Uwoźcie se, panie, w swojej głowie, jako do wos godom, a potem kó-nojcie, jakie mocie, zamysły. A se mnie, przepytu-jem wos pieknie, sejmijcie blachę i zwolnijcie mie ze służby, bo nie kce mi sie bić, kie nie domy rady. Haj!

Myśloł kwilę pon Kierciński, gryzł zębiskami war-gi i pado:

207

Page 204: Sabałowe czasy - Stanisław Nędza-Kubiniec

„Tak mi radzis? A tfórz cie przypodkiem nie ob-latuje?"

„Jakby mie tfórz oblatowoł, to byk z wami, panie, nie urodzoł, bo w służbie z tela źle i z tela niedo-brze".

Myśloł, myśloł, wąsa kręcił, ale nareście podoł mi rękę:

„Dobry hajduk z tobie, Krzeptowski. Niekze be-dzie do casu, jak bywało, i niek Gąsienice pasom, jak dosiela pasali, a potem uwidzime, co bedzie.

Tak me to pogodali: jo hajduk, Jano Krzeptowski, z panem pełnomocnikiem dominii w Homrak. I o 00 to- posło, zek sie mu do ocy stawił? Wiera o Gąsie-nicowski ród, coby krzywdy ni rnioł.

Symosek wyciągnął długie ręce do Ciakora: — Sto krotnyk zjadło, aj zjadło! Toś ty, Jasiu, taki

chłop, ze anik nie wiedzioł. Nachylze sie tu ku mnie, co cie obłapiem i ubośkom. Tyś sie wiera ujmowoł za Gąsienicami. Toś ty nas chłop.

Gąsienica Symosek miał taką prociwną naturę, że jak wypił pierwszy półkwaterek, to wzbierała w nim złość, szarpał się na współbiesiadników, wadził się z nimi, a nawet gotów był brać się do bitki. Po wy-piciu dalszych stawał się coraz łagodniejszy, roz-czulał się nad światem i ludźmi i gotów był przy-cisnąć do serca wroga, z którym jeszcze niedawno zamiarował brać się za gardła. Chyba żeby mu kto dojadł do żywego.

4

Krzeptowski podniósł się od stoła: — Dość jus nasej gwary — powiedział. — Wypi-

208

Page 205: Sabałowe czasy - Stanisław Nędza-Kubiniec

lime, co sie godziło wypić we święto, i trza by sie pobierać ku chałupie.

— Dyć i my tyz idziemy. Cas. Karcmy nie prze-trzymanie, ba karcma nos.

— No, to podźcie, mom jesce z wami cosi do gwary.

Podźwigali się i Gąsienice i trochę napijani wy-toczyli się na dwór. Reszta się jeszcze przyzostała w karczmie, widziało im się pijawy nie dosyć. Tyle tego dobrego, co człowiek zje i wypije. „W ręce, ku-motrze! Niek nom Poniezus nagodzi!" Marduła, który pożyczył od Ciakora dwóch szóstek na pewny inte-res, wypiwszy już jeden półkwaterek, darł się na karczmarza o drugi, a nie mogąc się w ten moment doczekać, bił obuchem ciupagi o stół, aż się rozle-gało.

Dawoj wódki, zydu — śwarni chłopcy idu, piniaski zabieru — ty wyjdzies na biedu.

I w chwili kiedy kończył śpiewkę, wyskoczył na stół i zaczął tańczyć krzesanego, którym lubił się popisywać, bijąc jednocześnie obuchem o sosrąb. Goście ryczeli ze śmiechu, a karczma robiła się pijana.

Wytoczywszy się z karczmy, Gąsienice z Ciako-rem ułapili się grubego jesionu, który stał przy dro-dze, i wylawszy ze siebie wypitą okowitę, otarli palce do czysta o sukienne portki i pokiwali gło-wami.

— Sto hromów! trza sie nom ozchodzić bedzie — rzekł Symosek. — Jo pódem za wode, Sóstok zosta-nie tu, na Nowsiu, a ty, Jasiu, pobieroj sie ku Krzep-towkom pod regle. A tam sie ludzie ciesom — poka-zał ręką na karczmę — a me jak sieroty sie ozcho-dzimy. Żle! — Żal mu było.

14 — Sabaiowe czasy 209

Page 206: Sabałowe czasy - Stanisław Nędza-Kubiniec

— Ciesom sie ludzie, ciesom — pokiwał głową Sóstak. — Weselom sie!

— A jutro z miareckom polecam mąki wyzycać po chałupak — odpowiedział Ciakor. — Ale wy zel-zyjcie jesce malućkom kwilke, cosi miołek rzec.

— Dyć możemy. Nika nom nie pilno. — Wiecie, co bedzie na drugom niedziele? — Cozby miało być? Cheba niedziela. — Nie o to idzie, ze niedziela,, bo coz by inksego

miało- być. I nie tok kcioł rzec, ino to: Na drugom niedziele przyjezdzo tu jegomość z Bańkówek do nasej kaplice na Nowsiu. Bedzie robił odprawiacke, a potem dawoł śluby i dzieci krzcił. Toz-toć i jo ro-bieni wte • radośniki, bo mi syn sie nagodził, jus cworty za porządkiem, i trza go oikrzcić. Wiera haj! Chłopcysko udało mi sie bucne, paluski mo w rąckak długie, ani chybd, ze wróży na muzykanta i ciężko robić nie bedzie kcioł. A głowicke mo trochę duza-wom, to i rozumek w niej bedzie. I jak mi go jakie boginki nie odmieniam, to bedzie śniego cłek i może na rychtara zakopiańskiego go wychowom. Bo kiz by to diascy byli, aj byli, coby Zokopanemu wiecnie olcany rychtarowali? Coby nos nie było stać chłopa na wójta wychować. Niek ino pomrę stary Walkos z Olce, a inacej być musi.

— To cheba Gąsienice powołajom, bo nos no-wi ęcej — przerwał Symosek.

— E kiez to ta bedzie? — z powątpiewaniem po-wiedzioł Sóstak. — Przecie Walkos jesce niestary chłop i zdrowy jak byk.

— Prawie zatel mój Józuś podrośnie na dużego chłopa. Józuś mu bedzie miano, bo sie na marcowej koplinie uradził. A na majowym kwiotecku robiem mu krzciny. Sto bohów zjadło, basamteretete kucia

310

Page 207: Sabałowe czasy - Stanisław Nędza-Kubiniec

zania, bedom radośniki jak wesele. Na mój prawdu. Seść jorek rzezem, coby mięsa nie chybiło. U pola-rzy w Polanak becke okowitu polom lo mnie. Syćkik Gąsieniców spytujem na te radośniki. Pośratome sie jak bracio i ugodę zawreme na wieki. Słuchoj, Sy-mosek, boś ty chłop niegłupi, co mi w głowie świto. Jest Gąsieniców kierdel w Zokopanem, sto numerów na chałupak licą, ale to syćko płowy. Ka wiater duchnie, tam ik niesie. Duje wiaterek, haj duje, pło-wy lecom do góry, ino sie mąci. Wiera!...

— Coz mi tu bedzies na Gąsieniców brechoł? — ozeźlił sie Symosek.

— Widzis go, Ciakora, ozescekoł sie na nos jak pies kopowy — odpowiedział Sóstak. — Nie słuchoj-me go, ba podźme do chałup.

— He, he... jacyście to wartcy? Jusbyście śli. Jak wos pełno karcma, to byście sie krztonia chycili, a jak... to do chałup sie wybierocie. Padom zelzyj-ciez!...

— Zaciepki sukos. — Nicego nie sukom! Ani zwady, ani zaciepki. Na

radośniki wos pytom. Na zgodę. Ale sarni przyznaj-cie mi, cy fałeśnie godom. Mieli Gąsienicowie młyn na Cichej Wodzie i mieli. A cy mielom teroz? Baj-toć! Sprzedali młyn Pęksom. Mieli troc na Kaspru-siak? A cy go majom? Ozwalił sie i nie pili drzewa. Ej, wiera, Gąsienicowie, na wos stoi ufundowane przez nasyk dziadków Zokopane, ale wy z pokolenie na pokolenie dziadziejecie.

— Tak pados? — zadziwił sie Symosek. — Raty przeraty! — wydarło się Sóstakowi. —

Co bedzie z nami — zacudował się niepomiernie, bo jeszcze okowita z głowy mu nie wywietrzała i ko-łowało w niej pijackim oparem.

207

Page 208: Sabałowe czasy - Stanisław Nędza-Kubiniec

— Tak padom, ale musi być inacej. Haniok — po-kazał •toporzyskiem ciupagi w górę ku zachodowi — ka Małołącki potok łący sie z Cichym, bedem budo-wo! młyn i pile wodną. Wy mocie ręce, jest wos siła, a jo mom tu — stuknął się w czoło — i grej-carów sie cosi nojdzie na kielcyk, jaki wypadnie. Pomożecie i wy.

— Hm! Młyn myślis stawiać? — Jasiu, toś ty taki magnaś? — zadziwili się obaj

Gąsienice. — Młyn i piłe. Jako- wom padom. — Ale polana nasa. Gąsienicowska. Kaz bedzies

stawioł? * — Jo tyz tam mom swoją cęść. Spoinie bedziemy

sitawiać i mleć. — Spółkę z tobom, wies, to jo mom kańsi — ozdarł

się Symosek. — Ozchodźmy sie stela — dopowiedział Sóstak. Nie było wiary dla Ciakora u Gąsieniców ani na

trzeźwo, ani po pijanemu. Sóstak skręcił zaraz w uliczkę, bo miał bliziutko

chałupę na Nowsiu, Symosek przeszedł potok po kamieniach rzuconych na wodę i szedł w ubocz na Szymoszkową. Aby było wiadomo, że idzie napijany do domu, zaśpiewał. Niekze go baba słyszy i za-wczasu ucieka w grapę:

Nie pódem z karcymy, jaze bedzie świtać, bedziemy sie z zieną po francusku witać.

u Heej! Hiiip. — Lubił bowiem tłuc babę, jak mu

okowita szumiała we łbie. Ciakor skierował swe kroki ku Krzeptówkom.

Miał najdalej. Droga przyobeschła, gdyż ciepłe wio-senne słoneczko wypiło kałuże. Szedł dumający.

212

Page 209: Sabałowe czasy - Stanisław Nędza-Kubiniec

Chmurne myśli układały mu się w słowa, które głośno wypowiadał sam do siebie:

— Teremtete, ale to zjedź ci Gąsienice ! Charcom jak psy przy sałasie. Ale kie oni psy, to jo wilk! A cy sie wilk psów boi? Dom jo rady syćkim, ino po-mału. A fabrykę, jakok zamierzył, to postawieni. Jazami wode zastawieni i przykopę puscem przez polane. Haj! Bedzie sde kółko obracać, woda go po-ciągnie i młynek pódzie. — Uśmiechnął się do swo-ich myśli. — Posypie się mąka z paprzyce do skrzy-nie. Ino tyk Gąsieniców trza rozumem zónacyć, bo polana spoino.

Skręcił chodnikiem, który ze skibówek prowadził przez las ku jego chałupie.

i

Hej! Zgichła się ludzi hyrba w Ciakorowej chału-pie na Krzeptówkach w popołudniowy dzień majowej niedzieli. Pogoda była piękna, pola obeschły, owce z jagniętami pasły się na tłokach dzwoniąc blasza-nymi kłapaczami.

Jeszcze raz w tygodniu obszedł Krzeptowski cały ród Gąsieniców, wstępując do każdej chałupy, zwia-stował się i tym, 00 mieszkali na Nowsiu, jako też i tym za wodą i potraconym po grapach. Zaraz z pro-gu grzecznie zdrówkając i kłaniając się czakiem, po małej chwili zapraszał:

— Moi kochani, ostomiloni, pieknie wos syćkik pytom, cobyście przyśli do mnie na radośniki. Spy-tujem całą famelie, ka jakiego, ino prosem, zeby moją chałupą nik nie pogardził i stawił sie, jako tu pytom. Ugoscem całą dusą, grzecnie — dodawał.

213

Page 210: Sabałowe czasy - Stanisław Nędza-Kubiniec

Był Krzeptowski honornym gazdą i na chrzciny czwartego syna spraszał gości honorowo.

Kumotrów uprosił wychyrników, bo samego pana rządcę z dominium hamerskiego i panią leśniczynę z Kir. Przywieźli oni dziecko pańską bryczką do kaplicy na Nowsie, gdzie od czasu, jak ją Paweł Gąsienica ufundował, przyjeżdżający ksiądz z Wań-kówek w niedzielę odprawiał nabożeństwo, po ukoń-czeniu którego chrzcił dzieci, jakie mu tu przywo-żono z okolicy. Chrzcił je przed drzwiami na dwo-rze, bo w kaplicy było. ciasno. Żeby złe moce nie miały do nich dostępu, mruczał niezrozumiałą mową pacierze i główki niemowląt polewał święconą wodą. Mały Krzeptowski otrzymał na owym chrzcie imię Józuś.

Po obrządku kumotrzy z dzieckiem znów siedli na bryczkę, a kocis tylko z bicza strzelił i siwki pańskie porwały ją we cwał jak piórko. Pojechali w górę ku Krzeptówkom, aż stię za nimi kurzyło. Ludzie z Now-sia oglądali się za przejeżdżającymi, a poniektóry to i mruknął pod nosem:

— Hej kónicki! Kieby to mieć takie w stajni! I Szymoszek zza wody wybierał się pilno na te

radośniki. Ciągło go okrutnie zabawić się przy kieli-chu z kumotrami, swokami i ujkami i równie ugwa-rzyć z nimi o cejcym pomaluśku a miło. Ale sto krotnych zjadło, kiedy jego rodzona baba, Magda, co była Wincka z Harendy dziewką, nie miała ochoty tam iść i prawie rozpuściła swój pysk wielkim klę-ciem, widząc, że się wybiera. Naciągnął już był na siebie nowe portki, wzuł kerpce, koszulę białą wy-puścił na wierzch i był już prawie gotowy, kiedy zaczęła swoją gwarę:

— Padom ci, krotny dziada, po co sie tam pchać

214

Page 211: Sabałowe czasy - Stanisław Nędza-Kubiniec

między bogocy? Walcokom, Staseckom tam miejsce, a nie tobie. Gazdaś? Chałupine mos potarganom, pola stajonecko i to, co w (bani zarobis. Siednij, kie ci dobrze, a jak ci sie kce wódki napić, to karcme mos niedaleko i sama ci mogę przynieść. Lej w rzyć, kielo ci sie widzi!

— Nie bres, Magda, bo ci pięściom zatkom kufe. Nie wypominoj mi dziada, bo jo som w swojej torbie rządzem i nikomu w niej nie dom gazdować. A Cia-kor pytoł mie na radośniki jesce w tamtą niedziele i drugi roz przyseł tu do chałupy, pytać pieknie. Coby me to ni mieli iść? Pódziemy oba. Naciągnij chuścine- na grzybiet, kerpioski na nozki i bedziemy radośnikować. Jesceś młodo, to zatońcyme, a nie pier darmo pyskiem.

Magda zelżyła z gadaniem. Zaczęła rozważać: „Radośniki juści radośnikarni i bez ludzi się na

nich nie obejdzie. Chłop ma prociwę okpiśną i jak się uprze, to pójdzie na nie, jeszcze i ją może ukrzywdzić, bo złość ma naremną i praśnie w nią, co się mu trafi pod rękę, jak będzie już miał dosyć jej gwary. Czy nie lepiej iść do ludzi, kiedy ją pozywa? Dyć ino gazdówce w zadek patrzy i dzieciskom nosy uciero, a hań ludzie cieszyć się będą i śpiewać, aż się pod Giewont będzie rozlegało-. Hej, świecie, świecie! Jakoż tu namyśleć, bo tak źle i tak niedobrze?"

— A mos jaki dudek? — zapytała męża wresz-cie. — Powie Ciakor, ze me krotne dziady, jak nie wrazem pod zagłówecek jakiego talarka małemu. Ocami bedem świecić między ludźmi? Temu gwa-rzem, ze lepiej nie iść.

Symosek wstał z ławy, dłuższą chwilę grzebał paluchami na dnie tórbki, która wisiała na ścianie, i wyciągnął z tryumfem srebrny pieniądz.

215

H i

Page 212: Sabałowe czasy - Stanisław Nędza-Kubiniec

— Widzis, babo? Padom ci, nie psuj se gęby po próżnicy, bo choć proci gazdów z Nowsia me dziady, nie pódem do nik na pozycki. Mas tu i ubieroj sie żywo, bo jak nie usłuchnies, to ci mogem starym kerpcem pysk ozkwasić.

— Kie ci sie tak zabazyło, ze se ni mozes dać rady i mioł by cie gościec tłuc, to chyba pódziemy. Ogarnem sie co tfu, a ty zawołoj dziecisk. Zapreme ik w chałupie. Niek pilnujom statku. Obiecom im kukiełke przynieść z radośników, coby były grzecne.

— A kaz sie obracają? — Pewnie w losku. Pasą sie na zającowej kapuście. Skoczyła do patoka omyć twarz i nogi, wytarła się

krajem spódnicy i za małą chwilę wróciła do izby wyciągnęła łachy ze skrzyni, żeby się przebrać. Szy-moszek zaś stał powyżej chałupy w grapie, nawołu-jąc donośnym głosem:

— Wawruś! Poćcie dzieci du domu. Obejrzawszy się zobaczył swoją Magdę, jak plus-

kała w potoku. Podgiąwszy wysoko spódnicę, spłuki-wała brud z nóg. Krzyknął do niej śpiewem:

Wtedy sie mi, wtedy dziewce spodobało, kie se na potocku nozki omywało.

Mignęła tylko lecąc do domu i pokazując mu uśmiechniętą twarz, nie pamiętna niedawnej zwady 0 Ciakorowe chrzciny. „Złokrew babsko! — pomy-ślał w duchu Szymoszek. — Pysk mo nie wymyty 1 bodaść co nim chlaśnie, jak cłek nie w casie przy-dzie do domu napijany. Ale trzy węgły trzymie w chałupie. Statek, dzieciska i warza. Choćby nie wiada jaki przednówek był, to jakiego takiego war-

216

Page 213: Sabałowe czasy - Stanisław Nędza-Kubiniec

mużu uzbiero, przyrządzi i głodne brzuchy chłopa i dzieci okpi. Do roboty w polu tyz pazerno. Nie zaś-pi pogody i nie trza jej ku sianu budzić do drnia tar-ganiem za włosy. Cudno by było, zęby czasem i język jej nie zaświerzbiał i do zwady nie przyszła. Przecie baba ni może być inkso, zeby zezyła świat bez zwa-dy. I moja mać rodzono kolwiecek była do niej po-dobno."

Tak rozmyśłując czekał, aż żona się ubierze. Na-sprzykazywali dzieciom, aby siedziały cicho, zanim oni nie przyjdą wieczór do chałupy, przypochlebili kukiełką, którą obiecali przynieść, a poszli godnie uforarui — jak przystało na gazdów, chociaj i chudob-niejszych, ale z honornego rodu — hań w górę pod las reglany do Ciakora na radośniki.

6

Raz po razu wyglądał Ciakor oknem na drogę pod regiel, czy nie widać nadchodzących gości na radośniki. Przychodzili grupkami, jak już we włas-nych domach pokończyli posługę i napaśli statek.

Dojrzawszy nadchodzących, wybiegał aż przed sień z garncowym orawniokiem pełnym palenki w jednej dłoni, z glinianą czarką w drugiej i tu oparłszy się o szeroki słup dźwierzy czekał im na-przeciw.

— Witojcie! Straśniek rod, żeście przyśli i nie po-gardzili moimi radośnikami. Wypijcies, kieście tutok, na scęście, na zdrowie — nukał uporczywie, tak że każdy musiał wypić, chociaż baby po większej czę-ści mocno się opędzały przed Zbyt dużą miarką.

Chłopi spluwali gęsto przed siebie, bo palenka była

217

Page 214: Sabałowe czasy - Stanisław Nędza-Kubiniec

porną, aż oczy lazły na wierzch. Baby krzywiły się niemiłosiernie, a Ciakor tylko przygadywał:

— Pijcie, pijcie, na zdrowie wom bedzie, nie za-skodzi. Ze scyrego serca dajem.

Gdy doszedł do chałupy Ciakora Symosek ze swoją babą, gazda wyleciał daleko za próg z poczęstunkiem, aż pod buka na oborę, z rozjaśnionym od uprzejmo-ści obliczem i wołał jeszcze z daleka:

— Witoj, strycny bracie! Pij, kielo zdoles — i po-trząsnął dzbanem. — Telok ci rod, ze nie umiem pedzieć.

Symosek wypił i szturknął swoją babę w bok. — Pijze i ty, kie- nos tak nukajom. — A zaś do

Ciakora powiedzioł wprost z przyśmiechem: — Kiz ci sie stali? Jak idzies drogą, to ci sie kolana nie zgi-foają, teloś pysny, godać ci sie nie kce do ludzi. Praw-dziwy Ciakor. A dziś tak syókik wices? Cy cie bo-ginki odmieniły?

Ciakor bystro poźroł na Szymoszka, ale się nawet nie zająknął w odpowiedzi:

— Zawse musis dozryć do żywego. Moja pysność po ziemi chodzi i ludziom prosto w ocy patrzy. Ale wy jak wilki. W gębie macie słodką ślinę, a za opas-kiem nóz. Ale dziś nie patrz krzywo, pij, kie cie nukom, bo to na radośnikach.

Przywiódł ich aż do sieni, gdzie w samym kącie za dźwierzami do izby stało palenisko niskiego pie-ca, na którym żywo buchała watra, liżąc płomienny-mi językami boki dużego kotła wiszącego u straga-rza. Tu rządziła Ciakorka, pilnując warzy oraz by wszyscy goście siedzący za stołami mieli w bród ja-dła i picia. Że sproszonych było wielu i roboty za dużo na jedlne ręce, pomagały jej najbliższe sąsiadki,

218

Page 215: Sabałowe czasy - Stanisław Nędza-Kubiniec

a to młodego Wawrzka Wawrytki baba, Maryna, i Kasia, Kułby Mracielnika dziewka.

— Roza! — przepedział Ciakor. — Wiedem ci go-ści! — I pokazoł jej Symosków palcem. — Miej o nik staranie, bo nieskoro przyśłi. Staroj sie, coby dobie-gli tyk, co tu pierwsi siedli za stołem.

Ciakorka żywo skoczyła od pieca witać przyby-łych. Wiedziała, że jej chłopu chodzi o Symoska, który mu był od dawien krzyw i z którym rad by się był udobrować.

Zaczęła się po 'babsku witać z Symoskulą. Obłapiw-szy ją obu rękami za szyję, ucałowała kilkakroć w policzek i usta.

— Witajcie! Witajcie! Cudecnie me radzi. A kóń-decek miejsca na ławie sie nojdzie i na stole nicego wom nie braknie. Bedem o wos bocyć.

Jeszcze raz się ubośkały z Symoskulą. Ciakor zaś zniżając głos, przepowiedział do Symoska:

— Nie. bżdzinaś, ba chłop jak sie patrzy. Dajze poziór, coby nie było jakiej zworki i jak fto haj na-leje do łba, coby nie było mątu.

— E, ftozby na radośnikach robił mąt? Sami tu przecie gazdowie — zaprzeczył Symosek.

— U -mnie w komorze piją panowie kumotrzy, leśnicowie, rządca. Nie wypadało mi Marduły nie pytać, bo me skumotrzoni kiela razy i prawie na spólsitwie siedzime, ale Marduła markotny na pana Kiercińskiego, ze mu ten kozoł rzyć skroić. Jak sie opije, to wiera zacnie sie ciskać, a mnie bedzie nie-honor.

— Dome Mardule rade. Za kudły i do chlewa wsadzime, ino zacnie wydziwiać — przyświadczył mu Symosek, rad, że Ciakor ma do niego zaufanie.

219

Page 216: Sabałowe czasy - Stanisław Nędza-Kubiniec

Teraz Ciakorka prowadziła Symosków do izby, w której, jak to zwykle bywa na radośnikach, pano-wał ogromny ścisk i gwar. Pod powałą przesuwała się niby kłęby mgły chmura siwego dymu. To gazdo-wie z Nowsia, podjadłszy sobie do woli, zakurzyli fajki naładowane mocnym basiokiem i z gwarem popijali z kubków piwo albo palenkę. Co sie komu radziej widziało. Ze łbów sie już wszystkim mocno kurzyło. W honornym kącie izby, blisko dźwierzy do komory, gdzie pod powałą na ścianie błyszczały kolorowe postacie świątków malowane na szkle, na niskiej ławie siedziało- dwóch muzykantów i grało. Jeden na gajdach, a' drugi na maleńkich gęślikach zwanych optowkami. Gajdzistą był Józek Galica z Wańkówek, którego od sprzętu, na którym grywał, ludzie przezywali Gajdosiem, a zaś gęślarz to był Jasiek Nędza ze Skrzypnego z przezwiskiem Sabała, bo tak wołali ludzie na tych, którzy prymowali mu-zyce na gazdowskich weselach czy też radośnikach. Nazwa ta była bardzo stara, może jeszcze pozostała po wałaskich pasterzach, którzy i ten sprzęt mu-zyczny ze sobą na Podhale przynieśli. Muzykanci stroili swoje narzędzie, próbowali wygrywać nuty i czekali, aż goście podjedzą i popiją, i zachce się im tańczyć.

Tu przed muzyką było trochę wolnego miejsca nie zastawionego ławami i stolicami, przeznaczonego na taniec. Niewiele tego było, najwyżej sążeń do kwa-dratu, ale więcej nie było trzeba, ponieważ chłopi spod hal -potrafili się wytańczyć i na jednym dylu, czyli inaczej gwarząc, w miejscu.

Na razie jeszcze nikt nie tańczył, bo na radośniki proszono tylko ludzi żonatych, już starszych gazdów, a tym musiała palenka dobrze rozgrzać krew, za-

220

Page 217: Sabałowe czasy - Stanisław Nędza-Kubiniec

nim przyszła chuć do tańca, war wstąpił w nogi i zamglił szaleństwem oczy.

Ale lada chwila miał się taniec zacząć. Już w dru-gim kącie izby Marduła z Mraźnice, podpiwszy sobie już poprzednio do miary, poczuł w sobie chuć i fan-tazję, zrzucił z głowy kapelusz, z ramion serdak i zostawszy w samej koszuli, zgarnął długie włosy za uszy, oglądał się za tanecznicą dla siebie.

— Poćcie, baby, ftoro tońcyć se mnom. Ino tako, co nie płuzy.

Marduła był lekki chłop, tańczył nad podziw pięknie, więc nie dziw, że takiej samej wymagał ta-necznicy.

Tymczasem Ciakorka wytarła róg wolnej ławy krajem spódnicy, usadziła na niej Symosków, przy-sunęła przed nich jedną miskę prawie kopiatą kro-mek kupnego chleba z pytlowej mąki. „Niekze dziady wiedzą, ze to u Ciakora radośniki. Nie owsianym moskolem ik cęstuje, ale chlebem, jaki panowie jodujom". Drugą miskę przysunęła z mię-sem. Każda sztuka jak pięść. Nie braknie.

— Pozywojcies do- wóle, a trunku zaroz donie-sem — pedziała.

— Dziękujemy za pocęstne — przyświadczyli Sy-moskowie.

Gdy odeszła, Symosek szturknął żonę w bok. — Godne żarcie. Ale żebyś nie zabocyła o swoiik

dziecysikach. Symoskulą mając pełną gębę jadła, odmruknęła: — Nie bój sie nic. Bocem. Do komory były dźwierze lemze nie domknięte.

Tam to gościli się panowie kumotrzy, jak pon admi-nistrator dominije, leśnicyna z Kir ze swoim chło-pem, kasyr i inne godne osoby. Siedzieli na pięk-

221

Page 218: Sabałowe czasy - Stanisław Nędza-Kubiniec

nyoh jaworowych stolcach z oparciami, przed nitmi stół był nakryty chustą z cieniutkiego płótna lnianego, wybielonego na słoneczku i dopiero na tym położone było jadło- i napitek godne pańskiego sma-ku i to nie na glinianych miskach, ale na porcynali, białej jak śnieg, a zdobionej wymalowanymi kwiat-kami. Kromki pszennej bułki, mięso młodego baran-ka ugotowane po zbójnickim obyczaju w słodkim mleku, grudki słodzduśkiego owczego sera, majowej bryndzy, a z napitku mnoho palenki dobrze osłodzo-nej miodem i stągiewka wina, sprowadzona ze sław-nego uherskiego miasta Tokaju, a zakupiona od kup-ców z Miasta. Rzetelnie wykosztował się Ciakor na radośniki swojego syna.

Wchodził przez uchylone dźwierze do komory, a że tutaj z powodu małego okienka było prawie ciemno, gorzała na środku stołu wetknięta w drewniany lich-tarz woskowa gromnica. Ciakor poprawiał knot, póź-niej całował po światowemu, a dwornie drobne palce pani leśniczyny, dzisiejszej swojej kumy, i grzecznie nukał wielkomożnych:

— Byócies mi miłościwi, nie gardźcie gazdowską biedą i pozy wójcie te dary boże, jakie nom Poniezus nagodził. Jedzcie i pijcie. Widzioł jo kraje, we fto-ryk chłopy lepse wino piją jak u nos panowie. Prze-wędrowołek sporo świata i przeznołek dużo. W pol-skim -kraju biedzicka, ale miekze bedzie, jako bedzie.

Goście dziękowali pięknie i kosztowali po odrobi-nie. Nie wszystkim smakowało. Ale pon Kierciński, człowiek mocno już starszawy, wysokiego wzrostu i prosto po pańsku się -trzymiący, który wszystek swój wiek męski przepędził pod Tatrami i przyzwy-czaiwszy się, wielce lubował w specjałach góralskich. Zjadł grudkę słodkiego sera, drugą słonej bryndzy,

218

Page 219: Sabałowe czasy - Stanisław Nędza-Kubiniec

a teraz nakładłszy sobie talerz miękkiej baraninki, pałaszował mdłą strawę zawzięcie. Wypił też parę kubków słodkiej palenki, a później przeszedł na wi-no. Wytarłszy usta i wąsy do obrębu obrusu, spojrzał na Ciakora i przegwarzył do niego:

— Dobrze nam tu w twojej chałupie. Już dwa razy musiałem popuścić pasa i dwa razy wychodziłem na dwór. Szlachcicem godnyś być, a nie pracowitym. Ale kiedyś mię zaszczycił prośbą w kumy, miły Krzeptowski, postaram ci się godnie odsłużyć. Mam tutaj gotowe pismo dla ciebie w sprawie młyna — uderzył się w pas.

Ciakor skłonił głowę, rękami objął kolana pana Kiercińskiego i czekał, co dalej powie wielkomożny pon.

A tymczasem w izbie, gdzie się gościli zakopiańscy gazdowie, i podochocony Marduła zabierał się do tań-ca, obok siedzącego gęślarza Jaśka Nędzy Sabały ze Skrzypnego, który oczekując ochotnego tancerza nie grał, a dzierżąc wysoko jedną rękę ze smykiem jak szlachcic szablę do cięcia, drugą ujmując palcami za gryf wsparł gęśle na kolanie — stanął po cichu i grzeczniutko najstarszy synek Ciakora, Jaś. Był to już dosyć godny siuhajcyk, dziesięcioletnie chłopa-czysko, mimo szczupłości nad podziw wysoki, taki mały parobeczek. Stanął ubrany w paceśne gatki, na gołe stopy mioł wzute kerpce przypięte sznurkiem, na rozchełstanej koszuli nawdziany krótki biały ser-daczek. Twarz drobna, bardziej dziewczęca z wyglą-du niż chłopięca, tym bardziej że lniane włosy dłu-gimi pasmami sięgały łopatek. Urodny, że ani pań-skie dziecko, a do tego wykapany stary Ciakor.

Nieśmiało pogładził brzeg skrzypiec i spojrzał W oczy muzykantowi.

223

Page 220: Sabałowe czasy - Stanisław Nędza-Kubiniec

— Krzesny! — powiedział cicho. — Cegoz byś se zycył? — zapytał ten uśmiechając

się do chłopca przychylnie. — Kiebyście mi dali zagrać na swoik gęsiołkak.

Malućką kwilę. Choćby ino telecko — pokazał na mały palec.

Prymista spojrzał zadziwiony na chłopca: — A umies grać? Małyś jesce, musis podróść. Na szczęście Jasia zjawiła się przy nich jego mat-

ka, Ciakorka. Pamiętna o wszystkich gościach bawią-cych się na radośnikach, przyniosła i dla muzykan-tów poczęstne, palenkę w kubkach. Słyszała prośbę syna.

— Umie, umie, jus dwa roki, jak mu ociec sprawił gęślicki, telo ze nie takie piekne jak wase. Nic nie robi, ino gro. Jagnięta przy pasieniu potracił, tak sie tego swojego granio zasłuchoł. Pozwólcie, niekze spróguje tu na wasym pięknym sprzęcie.

Muzykant z niedowierzaniem podał chłopcu gęśle: —- Neści! — I zagwizdał mu po cichutku nutę. Zabłysły chłopcu oczy. Zarumieniony z przejęcia,

wyciągnął ręce po gęśliki, najsampierw przycisnął je do piersi westchnąwszy głęboko, a dopiero później przyłożył jak się należy, drobnymi palcami przycis-nął struny, pociągając smykiem. Gęśle wydały głos jak ciurlikanie wody na małej siklawie w Dolinie Strążyskiej. Przechylił główkę na lewe ramię jak gdyby zasłuchany w nutę, którą miał wygrać. Prawą piętą kerpca tłukł rytmicznie o dyl nucie do taktu. I wyszła spod palców młodziutkiego muzykanta me-lodia jak świstanie przez szparę halnego wiatru i za-mieniła się w nutę. Usłyszawszy ją, gajdzista Galica z Olczy przyłożył piszczałkę gajd do ust, zaczął wtó-

224

Page 221: Sabałowe czasy - Stanisław Nędza-Kubiniec

rować małemu prymiście. Granie poszło wysoko, aż pod powałę izby.

Lecz skończywszy nutę, mały muzykant przerwał granie i podniósłszy głowę spojrzał błyszczącym wzrokiem na Sabałę stojącego obok niego i patrzące-go nań z udziwieniem:

— Bedzie? — zapytał po cichu. — Ażeby ci święci j aniołowie palce po strunak

wodzili — odpowiedział tenże. — Jak cie oreł nie porwie na gniozdo, to bedzie z tobie sabała, jakiego świat nie widzioł. A taką potrafis? — zapytał i za-gwizdał nową nutę, tym razem do krzesanego, a szyb-ką jak ogień.

Jaś znowu pochylił głowę i zagrał. Z komory wy-szedł stary Ciakor z dzbanem po nowy trunek, spoj-rzał na muzykantów i przystanął zadziwiony, widząc grającego syna.

— Teremtete! Ale ze sie to wyręcyłeś muzykan-tem — obrócił się do Nędzy. — Teli jak toporzysko.

— Udało sie wom chłopocysko — przypochlebił ten Ciakorowi. — Mo talent w palcach.

— Trza by cosi rucić do gęśli, niek sie mu lepiej gro — powiedział dbały o honor Ciakor i wsunąwszy dłoń do opaska, wyjął srebrny pieniądz i wrzucił go do środka gęsiołków. — Neścize a groj, jaz w niebie bedzie słyehno.

Muzycka mi grała, muzycka śpiewała, muzycka z pasieka pinioski zabrała.

Zaśpiewał, ale już i Marduła rwał się do tańca. Ze-rzuciwszy ze sobie odzienie, przeskoczywszy ławę stanął na środku izby. Oglądnął się za tanecznicą, a zobaczywszy goszczącą się Symoskulę, porwał ją

15 — Sabałowe czasy 225

Page 222: Sabałowe czasy - Stanisław Nędza-Kubiniec

za rękę i wyprowadził do tańca. Symosek aż się obli-znął z ukontentowania, że jego 'baba nie bedzie sie-dzieć jak mamuna na ławie, ale rozrusza się w tańcu z Mardułą.

A ten stał już przed muzyką i uderzywszy kerpcem mocno w dyl, krzyknął:

— Wierchową... grojcie moją nutę! Jaś podniósł znad gęśli głowę, uśmiechnął się słod-

ko i przegwarzył do Marduły: — Zaśpiewojcie, swoku, to bedem wiedzioł, jaką

nute mom grać. — E, to ty, Jasioku, muzykujes? Kie umies grać,

to i zaśpiewać potrafis. Spdewoj, co ci ino do głowy przydzie. Ozwodną.

Jaś, jak gdyby był starym muzykantem, nie dał się nukać i krzykliwym chłopięcym głosem zanucił wy-soko:

Ucieście sie, ludzie, w Ciakorowej budzie, jak s ie buda zwali, to pódziecie dalej.

Marduła aż klasnął w dłonie z uciechy. Takiej śpiewki nikt nie słyszał jak Nowsie Nowsiem, a Po-lany Polanami. I przy stołach podniósł się szmer po-chwalny. — Wicie, ludzie, jak to młody Ciakorek wy-zdajoł śpiewke. Mo głowicke. Hej, mo? Jak podrośnie, bedzie sabałował. — I nowa pieśń śpiewana tęgimi męskimi głosami podniosła się od stołów aż pod po-wałę. Zgiełk powstał taki, zdawało się, że ściany z węgłów wyskoczą.

A Jaś Ciakor grał, aż mu pot kroplisty wyszedł na czoło. Jeszcze słabe miał ręce do takiej roboty. Zaś Marduła tańczył, że aż dziw brał. Pokazywał, co umie. Już w rozwodnym poważnym tańcu gazdow-

226

Page 223: Sabałowe czasy - Stanisław Nędza-Kubiniec

skim, zgiąwszy się wpół, jak sprężyna skoczył w gó-rę i podciągnąwszy nogi pod siebie, dotknął plecami powały, a spadłszy na ziemię na czubki palców, ude-rzył dłonią w dyle. Gwizdnąwszy dziko-, aż obecnym w izbie w uszach za wierciło, zaczął cyfrować. Było się na co popatrzeć.

Pobliżej siedzący za stołami Gąsienicowie powy-ciągali szyje, mlaskali listami i kręcili z podziwienia głowami, (bo chociaż w Zakopanem było wiele dob-rych tancerzy, ale z Mardułą nikt się nie mógł mie-rzyć, — Leki jak ptok — rozległ się szmer uznania. Babom rozchyliły się wargi i uśmiechnęły białe zęby z zacudowania. A Marduła się nosił. Potrząsnął gło-wą z czarnymi kudłami, widziało się ludziom, że mu się łyskawice wiją koło czoła, tupnął nogami i z dyli wyskoczyły żywe iskry. Ręce jego tańczyły równo z całym ciałem. To podpierały boki wsparłszy dłonie na biodrach, to rozcapierzone szeroko fruwały jak orle skrzydła lub wystawione przed siebie groziły jastrzębimi szponami rozwartych i zakrzywionych palców. A nogi, które, zdawało się, że nie dotykają ziemi, rysowały na podłodze niewidoczny ślad, po-dobny do wymyślnego gadzika na listwie przybitej na ścianie pod sosrębem. Ale dopiero w krzesanym pokazał Marduła, co- umie. Rozgrzany rozwodnym i trochę zadyszany chrapliwym głosem rzucił śpiew-kę muzykantom:

W polu owies, w polu owies, w lesie mek, kieby nie to śwarne dziewce, byłbyk zdek.

Muzykanci podchwycili szybką melodię, a Marduła klasnąwszy w dłonie podobnie jak kogut skrzydłami,

227

Page 224: Sabałowe czasy - Stanisław Nędza-Kubiniec

podskoczywszy w górę gwizdnął przeraźliwie i nogi jego w błyskawicznym rytmie zaczęły się rozsuwać i stopami uderzać jedna o drugą.

— Przypatrzcie sie ludzie święci — krzyknął Só-stok spod okna — ale ten Marduła mo dobrze przy-wiązane nogi u bieder. Stryła mu do boku!

I dźwierze do komory uchyliły się trochę, a w pro-gu stanęli panowie leśnicowie z Kir, aby popatrzeć na tańczącego górala. Kiwali głowami nad lekkością i zapamiętałością tancerza.

— Dziki lud — odąwszy wargi powiedział do swej żony leśniczy Klein.

Ale i Symoskula nie tańczyła gorzej od swojego tanecznika. Nie płużyła, czego się bał Marduła, ale lekko odbierała nogi od ziemi. Z ciemnych włosów zrzuciła na ramliona chustę, którą była okryta, i nie-znacznym ruchem, aby nikt nie zauważył, wsadziła dłoń pod koszulę i poprawiła kromki chleba, które wzięła dla dzieci do chałupy, a które troszeczkę ugniatały ją w żebra, przeszkadzając w tańeu. Wdzięcznie przegięła się z boku na bok i zaczęła boeżkawać. Drobnymi prawie niewidocznymi krocz-kami cofała się przed swoim tancerzem, ciągle krążąc wokół niego, ale gdy zaczął krzesać, zaczęła wirować jak fryga.

Szybciej, szybkiej, coraz szybciej. Spódnice fru-nęły jej w górę, ledwie je w pędzie powstrzymała dłonią, aby nie odsłoniły całych gołych nóg.

„Niekze pijane chłopiska ni mają grzesnyk my-śli" — przemknęło jej przez głowę.

Gęśle wysokim głosem krzyczały: tyni, tyni, tyni — tom, zaś gajdy słodko śpiewały: tuli, tuli, tuli — tom. Młodziutki skrzypek, Jaś Krzeptowski Ciakorów, mimo że ze zmęczenia pot mu zalewał

228

Page 225: Sabałowe czasy - Stanisław Nędza-Kubiniec

oczy, omdlałą ręką coraz silniej przyciskał struny i grał nutę po nucie. A Marduła tańczył i tańczył.

Już i od stołu podnosiły się gniewne głosy: — Co se myśli ten byciar wałaski. Cy to ino lo

niego radośniki? Prymista, Jasiek Nędza Sabała, dotknął lekko ra-

mię grającego chłopca. — Jus dość mos tego granio. Jesceś za mały do tej

roboty, zemglejes mi na cysto. Daj optowki, to cie przeręcem.

Jaś z żalem westchnąwszy, oddał właścicielowi sprzęt muzyczny, jednocześnie rad wytchnieniu.

Pan Kierciński wytkał szparę wyzioru w ścianie i wyjrzał na boży świat. Syty już był i napijany. Na dworze kończył się piękny majowy dzień. Ognista kula słońca lada chwila miała zapaść się za czarną ścianę Babiej Góry.

Odetchnął świeżym, pachnącym młodymi liśćmi powietrzem i odwróciwszy się, rzekł po niemiecku do leśniczego Kleina:

— Przyjechały po mnie konie i czekają na dworze. Chyba nie godzi nam się dłużej tu popasać. Nasi pra-cowici żłopią palenkę i ze łbów się im kurzy. A że nie cieszymy się u nich wielką miłością, łacno mogą nam jakiś despekt wyrządzić. I hajduk Krzeptowski może ulec sile i nie zapewni nam należnego bezpie-czeństwa.

— Dziki lud — mruknął znów leśniczy. Nienawi-dził on górali, bo już był kilkakrotnie ograbiany przez zbójników we swoim własnym domu, a raz na-wet dotkliwie poturbowany. Podejrzewał zakopiań-ców o te sprawkli.

— Siadajcie w kocz i odjeżdżajcie zdrowi do domu. Zbrojny hajduk i furman zapewnią wam bezpieczeń-

229

Page 226: Sabałowe czasy - Stanisław Nędza-Kubiniec

stwo. Rychło odsyłajcie konie po mnie, zanim jesz-cze zmrok zapadnie — powtórzył Kierciński jeszcze raz.

Niedługo sobie kazywali powtarzać. Zawdziali na siebie zwierzchnie ubrania i podziękowawszy gorąco administratorowi za użyczenie koni, poczęli się żeg-nać, a Ciakor kłaniając się, wyprowadził ich aż na dwór do oczekującego dworskiego kocza. Przepytując za niecudne, gazdowskie przyjęcie podsadził do wej-ścia panią leśniczynę i z ukłonami czekał, aż kocis ruszy z miejsca.

Marduła zmęczony skończył nareszcie. Porwał Sy-moskulę, a okręciwszy ją kilkakroć koło siebie, wy-puścił i poszedł do stoła, przy którym przedtem sie-dział. Baczna na wszystko gospodyni wetknęła mu zaraz do palców dzban z piwem, ale on pokręcił gło-wą przecząco. Bał się ostudzić zgrzanych płuc zim-nym napojem. Natomiast wyciągnął dłoń po kubek palenki i napił się łakomo, aż mu się w głowie zakrę-ciło. Muzycy mieli pełne ręce roboty. Jak kończył ta-niec jeden, wyskakiwał zaraz drugi, śpiewał nutę sobie ulubioną, skakał pod powałę i gwizdał, aż w uszach dzwoniło. Mimo że to był przednówek, byli syci i palenka we łbach szumiała. Już na odwyrtkę Symosek wytańczył Mardułowi babę, a teraz do tań-ca pchali się inni.

— Ty, hajduckie złe nasienie — gwarzył do Ciako-ra, gdy ten wrócił do komory, pan Kierciński. — Słuchaj, co ci powiem, i zakarbuj w swojej pamięci.

— Słuchom wos, wielkomozny panie, jak boskiego przy koza nio.

— Zanim moje konie wrócą się z Kir i odjadę stąd, chcę ci opowiedzieć ważne rzeczy. Posłuchaj mię uważnie, powtarzam ci jeszcze raz.

230

Page 227: Sabałowe czasy - Stanisław Nędza-Kubiniec

— Hej wiera, panie! Powtorzom, ze słuchom uwoź-nie. Wyątawiełek usy i ocy jak zając. A bocył bedem do śmierzci, to mi wierzcie.

Administrator sięgnął do pasa zawiązanego węzłem na brzuchu, wyciągnął złożony we czworo papier urzędowy i począł uroczyście:

— Masz tu, pracowity i uczciwy Janie Krzeptow-ski Ciakor, stwierdzone pieczęciami urzędu dominial-nego, notarialnego i urbarialnego zezwoleństwo na budowę młyna wodnego o jednym kamieniu i piły wodnej z jedną piłą na polanie Bojasówka u potoka Cichej Wody i Gąsienicowego. — Położył palec na gęsto zapisanym papierze: — Wszystko tu jasno na-kreślone i jazy, i przykopy, i jeszcze i to. — Tu wsparł rękę na ramieniu Ciakora tak silnie, że ten się ugiął. —• Polana Bojasówka przynależy według prawa rodzinie Gąsieniców i tu jest zapisane, że dwudziestu i sześci Gąsieniców nie tylko, że pozwolą budować Janowi Krzeptowskiemu, ale dobrowolni® za ugodzoną i wypłaconą cenę kupna zrzekają się na jego rzecz swoich kąsków polany. Tu są wpisane ich nazwiska — wodził palcem po papierze, kltóry to pa-lec Ciakor, choć sam niepiśmienny, bystro obserwo-wał — a jeno trzeba dopisać krzyżyki, a ty temu dasz radę — i uśmiechnął się złośliwie.

Ale Ciakor jeszcze nie wyrozumiał. — Młyn mi Gąsienice pozwolą budować i za to ik

dzisiok na radośnikak w mojej chałupie kormiem i pojem do wóle, ale polany to óny, złekrwie, nie popuscom.

— Aleś ty, Ciakor, głupi, anim nawet nie wiedział. Czy nie znasz porzekadła, jakie krąży między gaz-dami? „Nie byłby bogoc bogocem, jakby nie był plu-gocem". Wiesz? Nie dziś, nie jutro, ale za jakiś czas.

231

Page 228: Sabałowe czasy - Stanisław Nędza-Kubiniec

Od jednego wykupisz za miarkę mąki, drugiemu sie worzesz za miedzę, a trzeciemu siłą weźmiesz. Zanim mój chrzestny, który ma świętego Józefa za patrona, wyrośnie na chłopa, polana będzie twoja.

Popatrzył się na Krzeptowskiego wzrokiem męt-nym od pijaństwa dłuższą chwilę i powiedział:

— Dasz sobie rady, plugocu! Ale co najważniej-sze, to ci jeszcze nie powiedziałem.

Przerwał im gwarę nagły hałas, który powstał w izbie między pijącymi zakopianami. O dźwierze komory uderzyło coś z łoskotem i rozległ się brzęk rozbitego naczynia. Krzeptowski skoczył żwawo do dźwierzy, uchylił je i wysunął głowę na zewnątrz. Popatrzył chwilę i przymknąwszy je zaś, obrócił gło-wę do Kiercińskiego:

— Bajttoć! Nic się haw takiego nie komo. Nie trza mie tam. Możemy gwarzyć dalej.

To zaś Marduła o mało nie narobił mątu, a nawet nieszczęścia. Skończywszy taniec, siadł na powrót za stołem i zaczął zdrowo pić. Wychylił duszkiem pierwszy kubek, a potem jeszcze wiele razy popra-wił. Pijany stawał się jak ranny żbik niebezpieczny. Czasem był powód do bitki, a czasem nie.

Mało już przytomnemu przyszła na myśl krzywda, którą mu wyrządził parę lat temu pan Kierciński.

— Kozoł mie młócić kijami! — krzyknął. — Nie daruje swojego. Zabije! — ryczał i rzucił gliniany dzJban z piwem w idź wierze komory. Dzban rozleciał się w drobne kąski, a piwo chlusło po muzykantach i tańczących.

Symosek, który jeszcze nie był pijany, rzucił się uspokajać Mardułę. Złapił go za ramiona i krzyknął mu prosto w twarz:

— Kiz ci diabli sie stali? Jesceś nie wrócił pozy-

232

Page 229: Sabałowe czasy - Stanisław Nędza-Kubiniec

conyk dwók sóstek Ciakorowi, aniś mu byrki nie przywiód z Luptowa, a paśkawe to w jego chałupie kces robić? Siądź!

Ale z Mardułą nie dało się nic zrobić po dobremu. Sprytny jak kuna, wyrwał się Symoskowi, odepchnął go od siebie i zaciął go w pysk, aż się temu głowa przekrzywiła.

—• Waruj ode mnie, dziadu! — ryknął i dłoń jego zaczęła szukać na dnie tórbki noża, którym lubił narabiać.

Dostawszy w pysk Symosek rozpajedził się na do-bre, zakręcił Mardule koszulę pod szyją, aż ten zble-dnął, a mając niedźwiedzią siłę, podniósł go wysoko aż pod powałę, a następnie jak snopem grzmotnął 0 dyle. Przyklęknął za pierś Mardułę i zaczął go kwasić pięściami, gdzie popadło. Skoczyli mu też za-raz, jak się tylko zaczęła bitka, na pomoc krewniacy Gąsienice, a to Sóstok i Jasiek od wysokiego wzrostu 1 potężnego nosa, zwany Giewontem. Ten widząc, jak Marduła mimo że leżący na spodzie wyrwał nóż z tórbki i starał się dziabnąć Symoska pod żebra, złapił go za zapięstek skręcił, że tylko chrupło i nóż wypadł na dyle.

Symosek zaś bił. Podniósł Mardułę z ziemi i ude-rzył jego głową o ścianę, że ten zaraz stracił przy-tomność.

Jak się tylko zaczęła bitka, baby zbiły się w jed-nym kącie. Nie ze strachu, bo przecież nieraz widzia-ły bijących się chłopów, a raczej, aby nie zawadzać w wymierzeniu sprawiedliwości. Mardułka chciała skoczyć ratować chłopa i rozganiać bitników, ale Ciakorka z Symoskulą mocno ją przytrzymały za ręce i nie puściły. Ciakorka gwarzyła:

— Siedźcie, kumosiu! To nie babsko rzec, a chłop-

233

Page 230: Sabałowe czasy - Stanisław Nędza-Kubiniec

sko wyproscać między sobą. Siedźcie! A was chłop som se napytoł pięści na swoją głowę, to niekze cierpi. Haj!

Gąsienice wywlekli Mardułe do pola aż pod wę-gieł szopy, w której Ciakor trzymał owce. Symosek zakomenderował Giewontowi i Sostokowi:

— Dźwignijcie węgieł! Giewont skoczył pod jatę i przyniósł stamtąd dłu-

gi bukowy kulik. Wbił zaostrzony koniec drąga mię-dzy ściany szopy i zaczął ważyć. Trzasnęło. Szopa poszła lemze w góre, .ale między węgłami powstała szpara blisko na cztery palce.

—< Hej, dobrze nie barzo — powiedział Sóstok, zgarnął do kupy kudliska Marduły i wraził je do tej szpary. — Puść! — krzyknął do Giewonta. Trzasło i węgły znowu się spóliły. Marduła był zmyślnie uwiązany, że głową nie dało się ruszyć ani w tę, ani w ową stronę.

Symosek odpiął pas u portek Marduły, rozwiązał powrózek u gaci i ściągnął mu to razem aż do kolan.

— Jak byś się spaskudził, to by baba musiała ci prać — powiedział — a tak to sie obejdzie. Podźme, chłopy, na radośniki.

A Marduła się ocknął. Otworzył podpite oczy, na-przód jedno, a potem drugie. Nie wiedział, dlaczego nie może się ruszyć. I nogi miał jak gdyby związane.

— Zabije Kiercińskiego — wychrapiał i znowu zapadł w pijacką nieprzytomność.

Słoneczko wskoczyło już za las rosnący grandą Ma-góry, na chwilę sypnęło promieniami, jak gdyby całe orawskie lasy zapłonęły, później zgasło i zaczął się ciepły majowy zmierzch, na wschodzie zaczęły lasy burzeć, gdy wróciły dworskie konie z Kir po pana administratora,

234

Page 231: Sabałowe czasy - Stanisław Nędza-Kubiniec

A on wyszedł podchmielony, prowadzony pod pa-chę przez Ciakora i kończył gwarę zaczętą jeszcze w komorze.

— Nowoźniejso rzecz to ziemia. Bedziesz baczył? — Bedem, wielkomozny panie. — Dobrze mię słuchaj. —1 Przecie słuchom jak ewamielii. Kierciński zniżył głos do tajemniczego szeptu: — Rzeczy się tu będą dziać osobliwe, jakie się

jeszcze pod Tatrami nie działy. Cysarzowi Francowi brakło w kasie dutków i puścił na bęben sitare dobra nasego królestwa Galicji i Lodomerii. Tatry już, jak mie doszły słuchy ze dwora, zakupili panowie Uznań-ski, Homolacz i Pajączkowski.

— Co wy, wielkomozny parne, gwarzycie? — strwożonym głosem zapytał Ciakor.

— Ty się nie bój niczego. Pokłonisz się nowemu panu i w służbie hajduckiej ostaniesz. Ale nie w tym rzecz i słuchoj, to ci tego nikt prócz mnie nie powie. Przenieś kopce pańskie za wyrębki aż pod las. No-wy pan nie zna granic swojej ziemi.

Krzeptowski stuknął się w czoło. — Rozumiesz? — Pojąłem, wielkomożny panie. Gwarzycie do

mnie jak janioł. Zarżał śmiechem pan Kierciński, uprawił się na

siedzisku bryki i zatoczywszy ręką szeroki okrąg, krzyknął jeszcze do Krzeptowskiego:

— Garnij ziemię do siebie, a gadaj, że ci to cesarz Józef pozwolił. Bywaj zdrów, kumie.

Bryka ruszyła. Pojechali. Któryś z pijących na radośnikach wyszedł na dwór

za swoją potrzebą i przez uchylone dźwierze doleciał Ciakora zgiełkliwy krzyk bawiących się i wysoki

235

Page 232: Sabałowe czasy - Stanisław Nędza-Kubiniec

ton muzyki. Ochrypłe od trunku głosy śpiewały no-wą śpiewkę.

Weselcie sie, ludzie, w Ciakorowej budzie, jak sie buda zwali, to pódzieme dalej.

— Nie zwali sie — mruknął do siebie Ciakor. — Starczy ziemi lo mnie i lo maik synów. Niekze sie Gąsienice ciesom. Stać mie ina to.

Kościelisko, 1957 r.

W y p o ż y c z a l n i a

Page 233: Sabałowe czasy - Stanisław Nędza-Kubiniec

S P I S TREŚCI

Str. Jak to było dawniej pod Tatrami 5 Ród Gąsieniców 13 Po sprawiedliwość 35 O pani starościnie Walewskie j i bursie na Ustupie . 41 Ciakor 91 No wsie 137 O kaplicy w Zakopanem 175 Radośniki u Ciakora 183