saga o ludziach lodu -...

38
Saga o Ludziach Lodu 1

Upload: truongkien

Post on 28-Feb-2019

263 views

Category:

Documents


19 download

TRANSCRIPT

Saga o Ludziach Lodu

1

Margit Sandemo

Zauroczenie

Z jÍzyka norweskiego prze≥oøy≥aIwona Zimnicka

Tytu≥ orygina≥u szwedzkiego:Trollbunden

Redakcja: Jolanta Kowalczyk

Ilustracje na ok≥adce: Ragna Lise VikreProjekt ok≥adki: Tadeusz Szlauøys

Copyright © 1982 by Margit SandemoPublished by agreement with Schibsted Forlag ASCopyright © 2015 by NORDI-PRESS scAll Rights Reserved

Wydawca: Ringier Axel Springer Polska Sp. z o. o. 02-672 Warszawaul. Domaniewska 52www.ringieraxelspringer.pl

ISBN 978-83-7813-804-4ISBN 978-83-7813-805-1

oraz

NORDI-PRESS sc05-420 JÛzefÛwul. Go≥Íbia 73www.czytamsagi.pl

ISBN 978-83-8004-066-3ISBN 978-83-8004-070-0

Informacje o ksiπøkach z serii ÑSaga o Ludziach Loduî Infolinia: 0 801 000 869 Internet: www.fakt.literia.pl

Sk≥ad: NORDI-PRESS s.c. Druk: PRINT-IT

ROZDZIAŁ I

By≥a pÛüna jesieÒ 1581 roku. Unoszπca siÍ w powietrzumg≥a nie zdo≥a≥a przes≥oniÊ widocznej na niebie krwisto-czerwonej ≥uny ognia. W taki wieczÛr dwie kobiety, niewiedzπc nic o sobie, przemierza≥y ulice Trondheim.

Jednπ z nich by≥a Silje, niespe≥na siedemnastoletniadziewczyna, o oczach patrzπcych teraz obojÍtnie, prze-pe≥nionych wyrazem samotnoúci i g≥odu. Sz≥a skulona,chroniπc siÍ przed mrozem, sine z zimna d≥onie wsunÍ≥apod ubranie przypominajπce raczej pozszywane worki.Schodzone buty obwiπza≥a skrawkami skÛry, a na piÍk-ne orzechowobrπzowe w≥osy naciπgnÍ≥a we≥niany szal,ktÛry s≥uøy≥ jej teø za przykrycie, gdy juø zdo≥a≥a zna-leüÊ jakieú miejsce do spania. WyminÍ≥a zw≥oki leøπce nawπskiej ulicy. Jeszcze jedna ofiara moru, pomyúla≥a.Dwa, trzy tygodnie temu ta zaraza ñ nie wiedzia≥a juø,ktÛra z kolei w tym stuleciu ñ zabra≥a jej ca≥π rodzinÍ,a jπ zmusi≥a do wyruszenia i poszukiwania jedzenia.

Ojciec Silje by≥ kowalem w wielkim dworze po≥oøo-nym na po≥udnie od Trondheim. Kiedy on, matka i ro-dzeÒstwo pomarli, wygnano jπ z maleÒkiej chaty, w ktÛ-rej mieszkali. Jakiø bowiem poøytek mog≥a przynieúÊdziewczyna w kuüni?

W≥aúciwie Silje opuúci≥a dwÛr z ulgπ. Mia≥a swojπ g≥Í-boko skrywanπ w sercu tajemnicÍ, z ktÛrej nigdy niko-mu siÍ nie zwierza≥a. Na po≥udniowym zachodzie wi-doczne by≥y gÛry, ktÛre nazywa≥a ,,Krainπ Cieniî lub

5

,,Krainπ Mrokuî. Przez ca≥e dzieciÒstwo gÛry przeraøa-≥y jπ swym ogromem, a zarazem rzuca≥y na niπ jakiú oso-bliwy urok. Znajdowa≥y siÍ tak daleko, øe z trudem moø-na je by≥o dostrzec, lecz kiedy promienie wieczornegos≥oÒca k≥ad≥y siÍ na wierzcho≥ki, nabiera≥y nagle dziwnejostroúci i wyrazistoúci, pobudzajπc øywπ wyobraüniÍdziewczyny. Mog≥a wpatrywaÊ siÍ w nie d≥ugo, zalÍknio-na i jednoczeúnie zafascynowana. Wtedy teø zdarza≥o siÍ,øe widywa≥a jakieú bezimienne sylwetki, ktÛre zamiesz-kiwa≥y owπ dalekπ krainÍ. Wy≥ania≥y siÍ z dolin miÍdzyszczytami, unosi≥y powoli w powietrzu, ko≥owa≥y, jakbyszukajπc jej domu, zbliøa≥y siÍ coraz bardziej, aø napo-tyka≥a wzrokiem ich z≥e úlepia. W takich chwilach Siljezwykle gdzieú siÍ chowa≥a.

W≥aúciwie nie by≥y bezimienne. Ludzie z dworu za-wsze o dalekich gÛrach mÛwili szeptem i chyba to ichs≥owa wywo≥ywa≥y jej lÍk i pobudza≥y wyobraüniÍ.

ñ Nie chodü tam nigdy ñ przestrzegali zazwyczaj. ñTam sπ tylko czary i z≥o. Ludzie Lodu to nie sπ prawdziwiludzie, sp≥odzeni zostali z zimna i ciemnoúci. Biada temu,kto zbliøy siÍ do ich siedzib!

Ludzie Lodu... Tak, imiÍ by≥o znane, ale tylko Silje wi-dywa≥a ich sylwetki... Nigdy nie by≥a pewna, jak ma jenazwaÊ. Nie trolle, o nie, to nie by≥y trolle ani upiory.Diab≥y ñ to teø niedobre okreúlenie. Jakieú niesamowitestwory, moøe duchy przepaúci? Pewnego razu s≥ysza≥a,jak gospodarz nazwa≥ konia demonem. To by≥o dla niejnowe s≥owo, ale uzna≥a, øe do nich by pasowa≥o.

Jej fantazje wokÛ≥ ÑKrainy Cieniî by≥y tak silne, øepotrafi≥a úniÊ o nich podczas niespokojnych nocy.

By≥o wiÍc ca≥kiem naturalne, øe gdy opuszcza≥a dwÛr,odwrÛci≥a siÍ do gÛr plecami. Wiedziona jakimú pierwot-nym instynktem, skierowa≥a siÍ do Trondheim w na-dziei, øe znajdzie tam pomoc i nie bÍdzie tak boleúnieodczuwa≥a swej samotnoúci.

6

Szybko jednak przekona≥a siÍ, øe kiedy ludziom w wÍ-drÛwkach po kraju towarzyszy zaraza, nikt nie chceprzyjπÊ obcych do domu. A gdzieø bardziej mog≥a pano-szyÊ siÍ choroba, jeúli nie wúrÛd wπskich, brudnych ulic,w domach stojπcych tak blisko siebie? Musia≥a ukrad-kiem przemknπÊ siÍ przez bramÍ i to zajÍ≥o jej ca≥y dzieÒ.W koÒcu siÍ uda≥o. Do≥πczy≥a do rodzin powracajπcychdo domÛw, ukry≥a siÍ po drugiej stronie wozu i przeúlizg-nÍ≥a obok straønika, ale kiedy by≥a juø w mieúcie, i taknie znajdowa≥a znikπd pomocy. Czasem tylko ktoú rzuci≥jej przez okno parÍ kawa≥kÛw suchego chleba. Akurattyle, by utrzymaÊ jπ na granicy øycia.

Od strony rynku i katedry czÍsto dochodzi≥y pijac-kie wrzaski i ha≥as. W swej naiwnoúci skierowa≥a siÍ tamkiedyú, szukajπc towarzystwa innych nocnych wÍdrow-cÛw. PrÍdko jednak spostrzeg≥a, øe nie jest to miejscedla m≥odej, ≥adnej dziewczyny. Spotkanie z mot≥ochemby≥o wstrzπsem, ktÛrego nie zdo≥a≥a ca≥kiem wymazaÊz pamiÍci.

Po ca≥ym dniu wÍdrÛwki bola≥y jπ nogi. D≥uga, dale-ka droga do Trondheim mocno nadwerÍøy≥a jej si≥y,a kiedy jeszcze Silje nie znalaz≥a schronienia w mieúcie,ogarnÍ≥o jπ uczucie bezradnoúci. Z bramy, ku ktÛrej skie-rowa≥a siÍ w nadziei, øe znajdzie tam miejsce, by prze-spaÊ choÊ parÍ godzin, dobieg≥y jπ piski szczurÛw.ZawrÛci≥a, nawet siÍ nie zatrzymujπc.

Podúwiadomie ruszy≥a w stronÍ blasku ognia widnie-jπcego nad wzgÛrzem poza miastem. OgieÒ oznacza cie-p≥o. Nawet jeúli pali siÍ zw≥oki. Wielkie ognisko p≥onÍ-≥o juø trzy dni i trzy noce. A obok ñ plac egzekucji...Szybko wymamrota≥a modlitwÍ:

ñ Panie Jezu, uchowaj mnie przed wszystkimi zb≥πka-nymi duchami, ktÛre krπøπ wokÛ≥. Daj mi odwagÍ i si≥ÍTwej wiary, abym odwaøy≥a siÍ pÛjúÊ tam choÊ nachwilÍ! Tak bardzo potrzebujÍ ciep≥a tego ogniska!

7

ZalÍkniona, ze wzrokiem utkwionym w kuszπcep≥omienie, ciÍøko powlok≥a siÍ ku zachodniej bramie.

W tym samym czasie m≥oda szlachcianka, CharlottaMeiden, wymknÍ≥a siÍ potajemnie na ulicÍ. Przeraøona,uwaønie stπpa≥a w swych jedwabnych trzewiczkach.MrÛz zatka≥ odp≥ywy rynsztokÛw i ulice pe≥ne by≥y rÛø-nych odchodÛw i brudu. W ramionach úciska≥a staranniezawiniÍty tobo≥ek. Ostroønie przekrada≥a siÍ z ojcow-skiego pa≥acu do bram miasta i zdesperowana, nuci≥amelodiÍ pawany, by za wszelkπ cenÍ odwrÛciÊ myúli odtego, co w≥aúnie robi≥a.

Sz≥a z trudem. Wargi jej zbiela≥y, pot perli≥ siÍ na czolei nad gÛrnπ wargπ, a w≥osy lepi≥y siÍ do skroni. Nadalnie rozumia≥a, jak uda≥o jej siÍ ukryÊ swÛj odmienny stanpodczas tych d≥ugich, wype≥nionych nieznoúnym stra-chem miesiÍcy. Zawsze by≥a drobna i szczup≥a, pewniedlatego nie by≥o po niej nic widaÊ. Panujπca moda teø jejw tym pomog≥a ñ obcis≥y stanik, sterczπca na halkach su-to marszczona spÛdnica, zarzutka narzucona na ramio-na i luüno sp≥ywajπca na biodra ñ ukrywa≥y wszystko.Poza tym zawsze dba≥a, by sznurowaÊ siÍ samodzielnieñ mocno i boleúnie. Nikt niczego nie podejrzewa≥, nawetjej w≥asna pokojÛwka.

G≥Íboko znienawidzi≥a øycie, ktÛre siÍ w niej rozwi-ja≥o, øycie bÍdπce wynikiem przypadkowego zwiπzkuz przystojnym duÒskim dworzaninem krÛla Fryderyka,na dodatek øonatym, o czym dowiedzia≥a siÍ pÛüniej. Je-den jedyny wieczÛr zapomnienia ñ i za karÍ ca≥e tostraszne poniøenie. A on dalej hula≥ bezkarnie!

PrÛbowa≥a wszystkiego, by pozbyÊ siÍ tej istoty,ktÛra nieproszona wdar≥a siÍ w jej øycie. £yka≥a silnemikstury, skaka≥a z wysokich mebli, bra≥a gorπce kπ-piele, a nawet posz≥a na cmentarz w pewnπ letniπ,czwartkowπ noc i czyni≥a tam rzeczy tak okropne, øezaraz potem wymaza≥a je ze swej pamiÍci. Nic jednak

8

nie pomog≥o. Ma≥a istota w jej ciele uczepi≥a siÍ øyciaz diabelskπ zaciek≥oúciπ.

Najgorsze by≥y ostatnie trzy miesiπce. Teraz, choÊba≥a siÍ nadal, o dziwo, nie czu≥a juø takiej nienawiúci dotego nowego, niechcianego øycia. Pojawi≥o siÍ natomiastw jej sercu coú innego: ciep≥o, przejmujπcy øal i jakbyuczucie tÍsknoty... Nie, nie wolno tak siÍ rozczulaÊ. MusiiúÊ szybko i unikaÊ nielicznych przechodniÛw. Och, jakbardzo zimno. Biedne ma≥e... Nie, nie!

W jednej z bocznych ulic spostrzeg≥a m≥odπ dziewczy-nÍ, prawie dziecko jeszcze. Szybko skry≥a siÍ w bramie.Dziewczyna przesz≥a obok, nie zauwaøywszy jej. Wyda-wa≥a siÍ taka samotna! Serce Charlotty wype≥ni≥o gorπcewspÛ≥czucie. Wyprostowa≥a siÍ. Takich uczuÊ powinnateraz unikaÊ za wszelkπ cenÍ. Nie moøe byÊ s≥aba! MusisiÍ pospieszyÊ, by wrÛciÊ przed dziewiπtπ, zanim zamknπbramÍ. Nie ba≥a siÍ straønika. Gdyby zapyta≥ ñ mia≥agotowπ odpowiedü. A p≥aszcz, ktÛry zarzuci≥a na siebie,naleøa≥ do jednej ze s≥uøπcych. Nikt by nie rozpozna≥panny z zacnego domu.

Nareszcie, jest brama. No tak, straønik zatrzyma≥ jπ.WyciπgnÍ≥a przed siebie tobo≥ek i wymamrota≥a:

ñ Jeszcze jeden zmar≥y. ChcÍ go tylko... Straønik cofnπ≥ siÍ, wiÍcej na niπ nie patrzπc. Teraz widzia≥a przed sobπ las. Wierzcho≥ki úwierkÛw

rysowa≥y siÍ ostro na tle rozjaúnionego ogniem nieba.KsiÍøyc oúwietla≥ drogÍ tak, øe nietrudno by≥o jπ znaleüÊ.Gdyby tylko nie by≥a tak zmÍczona! Chwilami czu≥a, øelepka wilgoÊ moczy rÍcznik, ktÛry sobie pod≥oøy≥a, byzatamowaÊ krwawienie.

Urodzi≥a na strychu nad stajniπ. Mocno zaciska≥a zÍbyna drewnianym klocku, aby powstrzymaÊ krzyk. Potemprzez d≥ugie, straszne minuty leøa≥a wycieÒczona, aøw koÒcu stanÍ≥a na drøπcych nogach i nie patrzπc namaleÒstwo, zawinÍ≥a je. Nie podwiπza≥a pÍpowiny, nie

9

zatroszczy≥a siÍ o dziecko, nie chcia≥a mieÊ z nim nicwspÛlnego. Ciche, øa≥osne kwilenie noworodka przyt≥u-mi≥a skrawkiem p≥Ûtna.

Øy≥o jeszcze. Od czasu do czasu czu≥a jego s≥abiutkieruchy. Dobrze, øe nie zap≥aka≥o przy miejskiej bramie!By≥a przekonana, øe na strychu usunÍ≥a wszystkie úlady.Gdyby jeszcze tylko uda≥o jej siÍ pozbyÊ tego wstydli-wego ciÍøaru i niepostrzeøenie wrÛciÊ do pa≥acu. By≥abywolna, wolna! Nareszcie!

Wesz≥a juø dostatecznie g≥Íboko w las. Tam, pod tymduøym úwierkiem, daleko od úcieøki... Drøa≥y jej rÍce,gdy k≥ad≥a t≥umoczek na zamarzniÍtej, go≥ej ziemi.Powstrzymujπc gwa≥towny p≥acz, owinÍ≥a ostroønie ma-leÒkπ istotkÍ w skrawek we≥nianej materii i szal, a przybuzi postawi≥a kubek z mlekiem. Tak naprawdÍ zdawa-≥a sobie sprawÍ, øe dziecko nigdy nie dosiÍgnie pokarmu,ale odpÍdzi≥a od siebie tÍ myúl. Zatrzyma≥a siÍ na chwilÍz nieoczekiwanym uczuciem bezgranicznej tÍsknotyi zwπtpienia. Potem na sztywnych nogach powlok≥a siÍznÛw w kierunku miasta.

Tymczasem Silje b≥πka≥a siÍ dalej, wdziÍczna ksiÍøyco-wi za delikatne úwiat≥o, ktÛre rzuca≥ na ulicÍ. DziÍki nie-mu widzia≥a, gdzie idzie, unika≥a wystajπcych wykuszyi innych dziwnych dobudÛwek. Sz≥a jakby we únie,mechanicznie posuwajπc siÍ krok za krokiem. Gdyby nieby≥a taka otÍpia≥a, poczu≥aby zimno, g≥Ûd i zmÍczenie,uúwiadomi≥aby sobie ca≥π beznadziejnoúÊ sytuacji.

Gdzieú w pobliøu rozleg≥ siÍ p≥acz. Silje stanÍ≥a. Znaj-dowa≥a siÍ w ciasnym przejúciu prowadzπcym do za-chodniej bramy. WokÛ≥ by≥o ciemno, nie dociera≥o tuúwiat≥o ksiÍøyca. Szloch dobiega≥ z tylnego podwÛrza.Zauwaøy≥a uchylone drzwi. To p≥aka≥o dziecko. Tak øa-≥oúnie, øe serce siÍ kraja≥o. Dziewczyna z wahaniem we-sz≥a na podwÛrze. Tu by≥o widniej. Na ma≥ej, odkrytejprzestrzeni, otoczonej niskimi domami, úwiat≥o ksiÍøy-

10

ca wydawa≥o siÍ jaúniejsze. Nieduøa, moøe dwuletniadziewczynka klÍcza≥a obok zmar≥ej kobiety i szarpa≥aniπ, potrzπsa≥a, jakby jπ chcia≥a zbudziÊ.

Silje sama by≥a jeszcze dzieckiem, choÊ stawa≥a siÍ juøtakøe kobietπ. Ujrzawszy dziewczynkÍ, uczu≥a skurczw sercu, a jednoczeúnie cofnÍ≥a siÍ na widok zw≥ok.Twarz, piana na ustach, wszystko wyraünie wskazywa≥o,øe zaraza znÛw zaatakowa≥a.

Zaraza ciÍøko doúwiadcza≥a Trøndelag*. W≥aúciwieby≥y to dwa rodzaje morowego powietrza, tylko øe tutajwszystko nazywano zarazπ. Tym razem jedna z nichprzysz≥a z Danii, choÊ niekiedy nazywano jπ takøe Ñhisz-paÒskim piskiemî. Objawia≥a siÍ katarem, gorπczkπ,bÛlem g≥owy i bÛlami w piersiach. Jednoczeúnie zeSzwecji przywleczono innπ chorobÍ, odmianÍ døumy,wywo≥ujπcπ ropne guzy, ostre bÛle w bokach i tak silnebÛle g≥owy, øe doprowadza≥y ludzi do szaleÒstwa. Siljezna≥a dobrze objawy; widzia≥a je tyle razy.

Dziewczynka nie zauwaøy≥a jej. Wyczerpana Silje my-úla≥a powoli, ale jedno wiedzia≥a na pewno. Jako jedynaw domu przeøy≥a zarazÍ. Nie zachorowa≥a teø mimod≥ugiego przebywania w mieúcie poúrÛd umar≥ych. Nieba≥a siÍ o siebie. Ale dziecko? Nie mia≥a wielkiej nadziei,øe przeøyje. Jeúli jednak zostanie tu samo z matkπ, z pew-noúciπ nie bÍdzie mieÊ øadnych szans.

Silje przyklÍk≥a obok. Dziecko odwrÛci≥o zap≥akanπtwarzyczkÍ w jej stronÍ. By≥a to úliczna, dobrze zbudo-wana dziewczynka o ciemnych lokach, ciemnych oczachi silnych d≥oniach.

ñ Twoja matka nie øyje ñ powiedzia≥a Silje ≥agodnie. ñNie moøe juø z tobπ rozmawiaÊ. Teraz musisz iúÊ zemnπ.

Usta dziewczynki drøa≥y, ale przeraøenie sprawi≥o, øe

11

* Trøndelag ñ jedna z krain geograficznych w Norwegii. (przyp. red.)

przesta≥a p≥akaÊ. Silje wsta≥a i sprÛbowa≥a otworzyÊdrzwi wychodzπce na podwÛrko. Wszystkie by≥y zamk-niÍte. Kobieta z pewnoúciπ tu nie mieszka≥a. ByÊ moøeschroni≥a siÍ tu tylko po to, by umrzeÊ. Silje wiedzia≥ateø z doúwiadczenia, øe gdyby zapuka≥a, i tak nikt by jejnie otworzy≥.

Szybkimi ruchami oderwa≥a skrawek materia≥u ze swe-go ubrania, zwiπza≥a go w coú, co mog≥o przypominaÊkukie≥kÍ, w≥oøy≥a jπ w d≥onie zmar≥ej, by jej dusza niemog≥a niepokoiÊ dziecka i pomodli≥a siÍ za niπ chwilÍ.

ñ Chodü ñ powiedzia≥a do ma≥ej. ñ Musimy iúÊ. Dziewczynka nie pos≥ucha≥a. Kurczowo trzyma≥a siÍ

matczynego p≥aszcza, piÍknego i niezbyt zniszczonego.Sama teø by≥a dobrze ubrana; bez zbytku, ale ≥adnie.Matka musia≥a byÊ kiedyú olúniewajπco piÍkna. Terazw jej czarnych, martwych oczach odbija≥ siÍ blask ksiÍ-øyca. Silje nie przysz≥o nawet do g≥owy, by wziπÊ p≥aszczzmar≥ej i w ten sposÛb ochroniÊ siÍ przed dokuczliwymzimnem. By≥oby to dla niej nie do przyjÍcia, taki czynuzna≥aby za ohydny.

ñ Chodü ñ powtÛrzy≥a bezradna wobec p≥aczu dziec-ka. Ostroønie rozluüni≥a rπczki ma≥ej i podnios≥a jπ. ñSprÛbujemy znaleüÊ dla ciebie trochÍ jedzenia.

Nie mia≥a nawet pojÍcia, gdzie go szukaÊ, ale juø sa-mo s≥owo Ñjedzenieî podzia≥a≥o magicznie. Dziewczyn-ka podda≥a siÍ z westchnieniem i pozwoli≥a wynieúÊ z po-dwÛrza. Rzuci≥a tylko matce spojrzenie tak pe≥ne øalui rozpaczy, øe Silje wiedzia≥a, iø nigdy tego nie zapomni.

Przez ca≥π drogÍ, kiedy nios≥a jπ ulicami aø do bramy,ma≥a cicho p≥aka≥a. Prawdopodobnie by≥a zbyt wycieÒ-czona, by sprzeciwiaÊ siÍ w jakikolwiek inny sposÛb. Sil-je mia≥a teraz dodatkowy problem. By≥a odpowiedzialnaza drugπ istotÍ, za dziecko, ktÛre wedle wszelkiego praw-dopodobieÒstwa umrze za kilka dni. Do tego czasu onamusi zadbaÊ, by nie g≥odowa≥o.

12

Zbliøa≥a siÍ teraz do bram miasta, miÍdzy domami wi-dzia≥a juø blask ogniska, gdzie palono zw≥oki. Ostatnioby≥o tak zimno, øe ludzie nie mogli grzebaÊ swoich zmar-≥ych, musieli paliÊ cia≥a. I by≥a jeszcze zbiorowa mogi≥a...Nie, Silje nie chcia≥a teraz myúleÊ o tak tragicznych spra-wach.

Zobaczy≥a kobietÍ, ktÛra ledwo sta≥a oparta o úcianÍdomu. Wyglπda≥a, jakby mia≥a zaraz upaúÊ. Silje z waha-niem podesz≥a do niej.

ñ Czy mogÍ w czymú pomÛc? ñ zapyta≥a ostroønie. Kobieta zwrÛci≥a w jej kierunku matowe oczy. By≥a

to m≥oda dama, z wyglπdu bardzo wytworna, teraz tru-pio blada. Pot sp≥ywa≥ jej po twarzy. Na widok Siljezebra≥a wszystkie si≥y i ruszy≥a przed siebie.

ñ Mnie juø nikt nie pomoøe ñ wymamrota≥a, znikajπcza rogiem.

Silje spojrza≥a w úlad za niπ. To chyba znÛw zaraza,pomyúla≥a, a jeúli tak, to cÛø ja mogÍ zrobiÊ.

Zatrzyma≥a siÍ przy bramie. Zaczeka≥a jeszcze chwilÍdo czasu, gdy mieli jπ zamknπÊ. Nie chcia≥a zostaÊ w mie-úcie. Wiedzia≥a, øe nie znajdzie tu pomocy ani dla siebie,ani dla dziecka. Musi poszukaÊ jakiejú stodo≥y. Obytylko nie spotkaÊ dzikich zwierzπt! ChoÊ nie by≥y onegorsze od bezdomnej t≥uszczy krπøπcej po mieúcie. Tychpijanych mÍøczyzn i innych pozbawionych sumienia ty-pÛw, ktÛre usi≥owa≥y jπ zaczepiÊ. Tych, ktÛrzy przeczu-wali, øe ich czas siÍ koÒczy i by≥o im wszystko jedno czysiÍ zaraøπ, czy nie. PragnÍli tylko uciech øycia, zanim niebÍdzie za pÛüno.

Straønik zapyta≥, dokπd siÍ wybiera o tej porze. Na-prawdÍ jednak mniej interesowali go wychodzπcy, bar-dziej ci, ktÛrzy przybywali do miasta. Wyjaúni≥a, øe wy-rzucono jπ ze wzglÍdu na oznaki choroby, a on przyjπ≥to wyt≥umaczenie. Wskaza≥ rÍkπ, øe mogπ iúÊ. Nawet niepomyúla≥, øe przecieø roznoszπ w ten sposÛb zarazÍ. Dla

13

niego najwaøniejsze by≥o, øe nie pozostanπ w tym mie-úcie.

Ciep≥o ogniska wabi≥o z oddali. Silje przyspieszy≥a, byzdπøyÊ, nim ogieÒ zgaúnie. Najpierw jednak musia≥aprzejúÊ przez las oddzielajπcy miasto od placu egzekucji.Juø kiedyú zabrnÍ≥a w to okropne miejsce, na wzgÛrzeszubienic. By≥o to wkrÛtce po jej przybyciu do Trond-heim. Szybko jednak wtedy uciek≥a, przeraøona smro-dem i wszystkim, co ujrza≥a. Tym razem potrzeba ciep≥aby≥a zbyt silna, by jπ powstrzymaÊ. WyciπgnπÊ do ogniaprzemarzniÍte d≥onie, odwrÛciÊ siÍ do niego plecamii poczuÊ, jak ca≥e cia≥o przenika rozkoszne ciep≥o ñ o tymmarzy≥a, kiedy zziÍbniÍta i g≥odna snu≥a siÍ bez celu.Las... Zatrzyma≥a siÍ na skraju. Podobnie jak wszyscy lu-dzie z wiosek po≥oøonych na otwartej przestrzeni, Siljezawsze ba≥a siÍ lasu. Kry≥o siÍ w nim wiele niezwyk≥ychtajemnic.

By≥a juø zmÍczona. Dziecko, ktÛre nios≥a przez ca≥πdrogÍ, ciπøy≥o jej coraz bardziej. Postawi≥a ma≥π na ziemi.

ñ Czy moøesz iúÊ sama? ñ zapyta≥a. ñ Za chwilÍ znÛwciÍ poniosÍ.

Dziewczynka nie odpowiedzia≥a, ale sta≥a pos≥usznie,cicho pop≥akujπc.

Ten mroczny cieÒ wokÛ≥. Oczy Silje przyzwyczai≥ysiÍ do ciemnoúci, ale znÛw ogarnπ≥ jπ strach. Wydawa≥ojej siÍ, øe drzewa skrywajπ tajemnicze sylwetki o p≥onπ-cych oczach. Teraz odkry≥a, øe czerÒ nigdy nie jest tyl-ko czerniπ. Widzia≥a ca≥π skalÍ odcieni czarnego, aø doszaroúci.

Dziewczynka teø siÍ ba≥a. Ze strachu przesta≥a nawetp≥akaÊ. Tuli≥a siÍ teraz coraz mocniej do swej opiekunkii tylko po cichu wzdycha≥a.

Silje poczu≥a suchoúÊ w ustach, sprÛbowa≥a prze≥knπÊúlinÍ. Nie mog≥a opanowaÊ lÍku, a przecieø musia≥y iúÊdalej. Usi≥owa≥a skupiÊ uwagÍ na blasku ognia przeúwi-

14

tujπcym miÍdzy drzewami. To trochÍ pomaga≥o. Nieúmia≥a jednak odwrÛciÊ siÍ; ca≥y czas odnosi≥a wraøenie,øe bezkszta≥tne sylwetki depczπ jej po piÍtach...

By≥y juø chyba w samym úrodku lasu, gdy Silje po-czu≥a, jak krew nagle z niej odp≥ywa. Nie mog≥a z≥apaÊoddechu.

Znowu us≥ysza≥a jakiú p≥acz, a raczej cichutkie kwile-nie.

Serce wali≥o jej jak oszala≥e. P≥acz dziecka w lesie, øa≥osne popiskiwanie niemow-

lÍcia. To mog≥o oznaczaÊ tylko jedno ñ wyrodzeniec. Silje wprost do szaleÒstwa ba≥a siÍ wyrodzeÒcÛw.

S≥ysza≥a o nich mnÛstwo przerÛønych historii i zawszeobawia≥a siÍ zetkniÍcia z nimi.

MÛwiono, øe sπ úmiertelnie niebezpieczne, øe wyro-dzeÒce to upiory-duchy dzieci urodzonych w tajemnicydawno temu i porzuconych. Nawiedzajπ kaødego, ktoznajdzie siÍ doúÊ blisko ich sekretnego grobu. CzÍstoopowiadano, co sta≥o siÍ z ludümi, ktÛrzy zanadto zbli-øyli siÍ do takiego miejsca. S≥ysza≥a historie o niemowlÍ-ciu wielkim jak dom, ktÛre z g≥oúnym krzykiem podπøa-≥o za cz≥owiekiem, stπpajπc przy tym ciÍøko, i wczepia≥osiÍ w plecy nieszczÍúnika, aø ten zapada≥ siÍ w ziemiÍ pokolana. Utrzymywano teø, øe owe upiory potrafiπ przy-bieraÊ rÛøne postacie: czarnych psÛw, trupÛw dzieci bezgard≥a, krukÛw i gadÛw ñ wszystkie rÛwnie z≥oúliwe.

Silje sta≥a jak sparaliøowana. Nogi odmawia≥y jej po-s≥uszeÒstwa.

Natomiast ma≥a, ktÛra dotπd mocno siÍ do niej tuli≥a,zareagowa≥a zupe≥nie inaczej. MÛwi≥a coú, czego Silje nierozumia≥a. Powtarza≥a w kÛ≥ko jedno s≥owo, czy moøeimiÍ? Brzmia≥o to jak ÑNaddaî lub podobnie. Moøe mia-≥a braciszka, a moøe siostrzyczkÍ, ktÛra w≥aúnie umar≥a?Nie moøna by≥o tego wykluczyÊ.

Zniecierpliwiona, chwyci≥a Silje za rÍkÍ i zaczÍ≥a

15

ciπgnπÊ w bok od úcieøki, miÍdzy drzewa, w stronÍ, skπddobiega≥ p≥acz dziecka.

Silje opiera≥a siÍ, najchÍtniej uciek≥aby stπd natych-miast.

Dziewczynka powtÛrzy≥a s≥owo czy imiÍ jeszcze raz.W jej g≥osie zadrøa≥ p≥acz.

ñ To niebezpieczne ñ zaprotestowa≥a Silje. ñ Musimyszybko stπd odejúÊ!

Uciec stπd? A ogromny upiÛr bÍdzie deptaÊ im po piÍ-tach? Nie, to jeszcze gorzej. Przypomnia≥a sobie, co mÛ-wiono o wyrodzeÒcach i ich rozpaczliwym pragnieniu,aby zosta≥y ochrzczone. Dlatego przywo≥ywa≥y matkÍ.

Co trzeba zrobiÊ, by wyrodzeniec zazna≥ spokoju?OdprawiÊ mod≥y? Przecieø ona nie jest ksiÍdzem. Albo...zaraz! By≥o przecieø... zaklÍcie. Øeby je sobie tylko przy-pomnieÊ! To by≥o coú jak Ñja ciebie chrzczÍ...î.

Najlepiej zrobiÊ wszystko naraz. Silje wziÍ≥a g≥Íboki oddech i zaczÍ≥a odmawiaÊ

wszystkie modlitwy, jakie tylko zna≥a, na przemian ka-tolickie i protestanckie. NiektÛre pamiÍta≥a jeszczez dzieciÒstwa, innych wyuczy≥a siÍ u ksiÍdza.

Powoli i niepewnie, gotowa w kaødej chwili do ucieczki,zbliøa≥a siÍ do wyrodzeÒca.

P≥acz ucich≥. Modlitwy widaÊ pomog≥y! Poczu≥a siÍnieco pewniej i przyspieszy≥a. W myúlach stara≥a siÍ u≥o-øyÊ jakiú rytua≥ chrztu, pasujπcy do tych okolicznoúci.Dziewczynka raüno ciπgnÍ≥a jπ dalej, zmuszajπc do po-úpiechu.

Przedziera≥y siÍ poúrÛd ga≥Ízi, a Silje cichym, drøπcymg≥osem mamrota≥a:

ñ Znalaz≥am ciÍ nocπ w ciemnoúci. Dlatego chrzczÍ ciÍDag*, jeøeli jesteú ch≥opcem. By≥eú przeznaczony na

16

* Dag ñ norweskie imiÍ mÍskie; znaczy rÛwnieø ÑdzieÒî. (przyp. red.)

úmierÊ, jak dawno temu, nie wiem. Dlatego, jeøeli jesteúdziewczynkπ, chrzczÍ ciÍ Liv*.

Czy brzmi to g≥upio? Czy taki chrzest wystarczy? Dlapewnoúci doda≥a jeszcze: ÑW imiÍ Jezusa Chrystusa,amenî, choÊ nie by≥a przekonana, czy moøe wypowia-daÊ tak úwiÍte s≥owa. Mogli je wymawiaÊ tylko ksiÍøa.

Ale czy nie jest niebezpiecznie nazywaÊ dziecko Liv?Wyrodzeniec moøe naprawdÍ oøyÊ i powstanie ogromny...Nie, nie wolno jej tak myúleÊ. Zrobi wszystko jak umienajlepiej i pozostanie tylko modliÊ siÍ, by to wystarczy≥o.

Dziewczynka koniecznie chcia≥a odnaleüÊ wyrodzeÒ-ca i to umacnia≥o Silje w przekonaniu, øe na pewno mia≥am≥odsze rodzeÒstwo. Powstrzymywanie jej nie mia≥osensu, trzeba za niπ iúÊ.

Powinien byÊ gdzieú tutaj. Zatrzyma≥a siÍ i schyli≥a,szukajπc po omacku miÍdzy drzewami. Serce wali≥o jejze strachu, sztywne z zimna palce drøa≥y.

DotknπÊ wyrodzeÒca? Jakie to bÍdzie uczucie? Czyw ogÛle cokolwiek poczuje? Moøe tylko wyschniÍtekoúci? Albo moøe to bÍdzie coú ohydnego, oúlizg≥ego?A moøe coú z≥apie jπ øelaznym chwytem za rÍkÍ? Marzy≥atylko, by mÛc uciec. Nagle drgnÍ≥a.

Dziewczynka najwyraüniej coú znalaz≥a, bo zaczÍ≥aszybko i niezrozumiale o czymú mÛwiÊ. Teraz Silje us≥y-sza≥a stukniÍcie, jakby uderzenie w drewno. Pomaca≥a. Jejd≥onie natrafi≥y na drewnianπ rπczkÍ. Wyglπda≥o to na ku-bek do piwa z przykrywkπ. Nie jest to chyba takie nie-bezpieczne, pomyúla≥a. Szuka≥a dalej. P≥Ûtno... Cieplejszeniø zamarzniÍta ziemia.

Ma≥e zawiniπtko. Gdy go dotknÍ≥a, znowu us≥ysza≥ap≥acz. Zebra≥a siÍ na odwagÍ i ostroønie zaczÍ≥a rozwijaÊgrubπ materiÍ. Ciep≥a skÛra. To by≥o dziecko. Øywe

17

* Liv ñ norweskie imiÍ øeÒskie; znaczy rÛwnieø Ñøycieî. (przyp. red.)

18

dziecko, nie øaden duch. Dziecko pozostawione, by do-piero staÊ siÍ duchem.

ñ DziÍkujÍ ci ñ szepnÍ≥a do dziewczynki. ñ Uratowa≥aúdziú ludzkie øycie.

Dziewczynka radoúnie dotyka≥a maleÒstwa. ñ Nadda ñ powtÛrzy≥a i Silje nie mia≥a serca jej ode-

pchnπÊ, mimo øe ma≥a zetknÍ≥a siÍ z zarazπ. Kubek. PotrzπsnÍ≥a nim. Zachlupota≥o. WsunÍ≥a palec

do úrodka i poczu≥a coú mokrego, co nie zdπøy≥o jeszczezamarznπÊ. Poliza≥a.

ñ Mleko! åwiÍty Boøe, to mleko! OtrzπsnÍ≥a siÍ z oszo≥omienia, kiedy spostrzeg≥a, øe

przytknÍ≥a juø kubek do ust, gotowa wypiÊ wszystkoduszkiem.

Dzieci. Musi pamiÍtaÊ o nich! Moøe choÊ jeden ≥yczek? Nie, nie bÍdzie w stanie przestaÊ. Najpierw dziewczynka. Musi dostaÊ trzeciπ czÍúÊ. Ma≥a pi≥a ≥apczywie, wydajπc przy tym rÛøne odg≥osy,

jakby pomrukiwa≥a z zadowolenia. Odebranie jej ku-beczka okaza≥o siÍ trudne, ale choÊ z øalem, musia≥a tozrobiÊ. Dziewczynka zareagowa≥a ostro, z wielkπ z≥oúciπ,ktÛra przerazi≥a Silje.

ñ Nadda teø musi dostaÊ ñ szepnÍ≥a i to uspokoi≥oma≥π. Poza tym mleko zasyci≥o juø chyba pierwszy g≥Ûddziewczynki. Nie trzeba wiele takiej ma≥ej istotce.

A niemowlÍ? Co z nim zrobiÊ? MaleÒstwo by≥o owiniÍte w kilka warstw materii,

a z wierzchu w kawa≥ek p≥Ûtna, ktÛre lekko po≥yskiwa≥omimo otaczajπcej ciemnoúci. Silje schwyci≥a rÛg mate-ria≥u, zwinÍ≥a, zanurzy≥a w kubku i w≥oøy≥a dziecku dobuzi.

Ma≥a istotka nie chcia≥a piÊ. Silje nie mia≥a øadnegodoúwiadczenia w postÍpowaniu z noworodkami, nie wie-dzia≥a, øe czÍsto w pierwszym dniu swego øycia nie sπ

g≥odne i nie potrzebujπ jedzenia, ani teø tego, øe niewszystkie majπ od razu rozwiniÍty instynkt ssania.Czu≥a siÍ zrozpaczona i bezradna.

Mimo jej usilnych staraÒ dziecko nie chcia≥o mleka.W koÒcu podda≥a siÍ. Muszπ iúÊ dalej, a ona nie moøenieúÊ i maleÒstwa, i kubka; mia≥a tylko dwie rÍce. Z g≥Í-bokim poczuciem winy wypi≥a resztÍ sama. Teraz, gdywiedzia≥a, øe zabiera je komuú innemu, mleko juø jej taknie smakowa≥o.

Wsta≥a, wziÍ≥a niemowlÍ w objÍcia i ujÍ≥a dziewczyn-kÍ za rÍkÍ. Ogarnπ≥ jπ nagle pusty úmiech. CÛø ona, naBoga, w≥aúciwie robi? Ot, wiÛd≥ úlepy kulawego, pomy-úla≥a sobie. Nie bÍdzie zbyt duøπ pomocπ dla dzieci, o nie.

Wypite mleko nasyci≥o i nieco wzmocni≥o zarÛwno jπ,jak i dziewczynkÍ. Oswoi≥a siÍ takøe z ciemnoúciπ, mo-øe dlatego, øe blask ognia widaÊ by≥o teraz wyraüniejmiÍdzy pniami drzew.

Zatrzyma≥a siÍ na skraju lasu, przypatrujπc siÍ temustrasznemu miejscu. Z wielkiego ogniska wydobywa≥ysiÍ chmury cuchnπcego dymu i p≥ynÍ≥y w jej kierunku.W blasku czerwonych p≥omieni zobaczy≥a czarne kontu-ry szubienic. Dalej sta≥y narzÍdzia tortur ñ úwiadectwofantazji, ktÛrπ cz≥owiek odkrywa≥ w sobie, gdy mia≥ moø-liwoúÊ zadawania mπk innym. Obok prÍgierza pali≥ siÍma≥y ogieÒ, gdyby ktoú øyczy≥ sobie rozøarzonych szczy-piec lub miecza. Wielkie, mocne haki do zawieszania nanich przestÍpcÛw i inne wymyúlne narzÍdzia tortur po-rozk≥adane wokÛ≥, sprawia≥y tak okropne wraøenie, øeSilje jÍknÍ≥a na sam ich widok. Najbardziej rzuca≥o siÍw oczy ko≥o, na ktÛrym ≥amano koúci, i...

ñ Och, nie! ñ wyszepta≥a. ñ Och, nie, nie! PoúrÛd tych okrutnych narzÍdzi zobaczy≥a poruszajπ-

ce siÍ sylwetki. W czarnym kapturze skrywajπcym odciÍ-te uszy sta≥ kat. Jego pomocnik, najbardziej pogardzanycz≥owiek w ca≥ym Trondheim, krÍci≥ siÍ gorliwie. WszÍ-

19

dzie pe≥no by≥o øo≥nierzy wÛjta, zarzπdcy prowincji. JejuwagÍ przyciπgnπ≥ m≥ody, jasnow≥osy mÍøczyzna. Zwiπ-zano mu rÍce z ty≥u i w≥aúnie przygotowywano do ≥ama-nia ko≥em.

ñ Nie, nie rÛbcie tego ñ wyszepta≥a znowu. OgieÒ oúwietli≥ na chwilÍ jego profil i Silje zobaczy-

≥a, øe by≥ bardzo m≥ody i piÍkny. Serce skurczy≥o siÍ jejz bÛlu, jakby bra≥a na siebie mÍki przeznaczone dla nie-go. Sta≥ tam obok narzÍdzia, ktÛre zaraz zgniecie kaødπkoúÊ w jego ciele, a kat ñ niewaøne, oprawca czy egzeku-tor ñ chodzi≥ doko≥a powoli, trzymajπc w rÍku topÛro szerokim ostrzu. WiÍzieÒ mia≥ wiÍc byÊ najpierw tor-turowany, a potem stracony.

Silje nie chcia≥a, by umar≥. Nie spotka≥a w swym øy-ciu zbyt wielu mÍøczyzn, ale ten wyda≥ jej siÍ wyjπtko-wy. Kim mÛg≥ byÊ? Z≥odziejem? Nie, nie by≥oby przytym tylu øo≥nierzy i straønikÛw. Musia≥ byÊ kimú duøowaøniejszym.

Sta≥a tak zamyúlona, øe gdy z ty≥u dobieg≥ jπ z lasuczyjú mocny g≥os, aø drgnÍ≥a.

ñ Co tu robisz, kobieto? Silje i dziewczynka odwrÛci≥y siÍ nagle. Ma≥a zaczÍ≥a

krzyczeÊ. Silje mia≥a ochotÍ zrobiÊ to samo, ale siÍ opa-nowa≥a. MiÍdzy drzewami ujrza≥a wysokπ postaÊ, ktÛrawydawa≥a siÍ jej czymú poúrednim miÍdzy zwierzÍciema cz≥owiekiem. Po chwili dopiero spostrzeg≥a, øe by≥ topo prostu mÍøczyzna ubrany w pÛ≥d≥ugi p≥aszcz z wil-czej skÛry, a futrzana czapa nasadzona na g≥owÍ upodab-nia≥a go do zwierzÍcia. Jej uwagÍ zwrÛci≥y nieproporcjo-nalnie szerokie i potÍøne ramiona, niczym niedüwiedziebary. Wπskie oczy b≥yszcza≥y w jego wyrazistej twarzy,zarazem piÍknej i nieprzyjemnej. B≥ysnπ≥ zÍbami w dziw-nym grymasie niczym wilk. Sta≥ zupe≥nie nieruchomo,a migotliwe úwiat≥o raz po raz wydobywa≥o jego twarzz otaczajπcego mroku.

20

Drøπcym g≥osem odpowiedzia≥a na jego pytanie: ñ Chcia≥am tylko ogrzaÊ siÍ trochÍ przy ogniu, panie. ñ To twoje dzieci? ñ zapyta≥ g≥Íbokim, twardym g≥o-

sem. ñ Moje? ñ powtÛrzy≥a, uúmiechajπc siÍ nerwowo, ze-

sztywnia≥a z zimna. ñ Mam dopiero szesnaúcie lat. Zna-laz≥am tÍ dwÛjkÍ dziú wieczorem. Pozostawiono je same.

D≥ugo spoglπda≥ na niπ zamyúlony. Ogarnπ≥ jπ strach,instynktownie spuúci≥a wzrok. Ma≥a teø siÍ przerazi≥ai schowa≥a za Silje.

ñ A wiÍc uratowa≥aú je? ñ zapyta≥. ñ Chcesz dziú w nocyocaliÊ jeszcze jedno øycie?

Spojrzenie jego p≥onπcych oczu sprawi≥o, øe poczu≥asiÍ nieswojo. Odpowiedzia≥a zmieszana i zawstydzona:

ñ Jeszcze jedno øycie? Nie wiem... Nie rozumiem... ñ Twoja twarz nosi úlady g≥odu i wyrzeczeÒ, moøesz

wiÍc uchodziÊ za dwa-trzy lata starszπ. Mog≥abyú urato-waÊ øycie mojemu bratu, ale czy zechcesz?

Pomyúla≥a, øe nigdy jeszcze nie widzia≥a dwÛch braci,ktÛrzy byliby tak do siebie niepodobni. PiÍkny, jasnych≥opak tam na dole i ten potwÛr z ciemnπ, sztywnπgrzywπ zwisajπcπ nad czo≥em.

ñ Nie chcÍ, øeby on umar≥ ñ powiedzia≥a z wahaniem. ñAle w jaki sposÛb w≥aúnie ja mog≥abym go uratowaÊ?

ñ Ja sam nie mogÍ tego zrobiÊ ñ powiedzia≥ mÍøczyz-na. ñ Jest ich zbyt wielu, poza tym mnie teø szukajπ.Pojmaliby mnie, a to by mu na pewno nie pomog≥o. Alety... ñ Wyjπ≥ z kieszeni ma≥y, zwiniÍty papier. ñ Masz.Weü ten list z pieczÍciπ krÛlewskπ. Powiedz im, øe jesteújego øonπ, a to sπ wasze dzieci. Mieszkacie tu w okolicy,on nazywa siÍ Niels Stierne i jest pos≥aÒcem krÛla. Ale,ale, jak masz na imiÍ?

ñ Silje. Zirytowany skrzywi≥ siÍ. ñ Cecilie, g≥upia dziewczyno. Nie moøesz mieÊ na imiÍ

21

Silje jak nieokrzesana ch≥opka! Jesteú hrabinπ, pamiÍtajo tym! Musisz niezauwaøenie ukryÊ ten list w jego ubra-niu, a pÛüniej udawaÊ, øe go tam znalaz≥aú.

To jest niezwykle úmia≥e, pomyúla≥a Silje. ñ Ale jakøe mogÍ uchodziÊ za hrabinÍ? Nikt w to nie

uwierzy. ñ Nie widzia≥aú dziecka, ktÛre trzymasz na rÍku? ñ

spyta≥ krÛtko. Opuúci≥a wzrok i przerazi≥a siÍ. ñ Nie, aleø... åwiat≥o ognia by≥o teraz tak silne, widzia≥a wszystko

wyraünie. Dziecko by≥o otulone w szal utkany z najlep-szej we≥ny, lekkiej i cieniutkiej jak pajÍczyna. Silje nigdyjeszcze nie widzia≥a czegoú podobnego. Wplecione w ma-teria≥ z≥ote nitki tworzy≥y nieopisanie piÍkny wzÛr.Francuskie lilie, chyba tak to siÍ nazywa, pomyúla≥a. Zeúrodka wystawa≥o bielutkie p≥Ûtno; to w≥aúnie kawa≥ektego p≥Ûtna zanurzy≥a w mleku.

MÍøczyzna postπpi≥ krok do przodu, a ona instynk-townie cofnÍ≥a siÍ. Otacza≥a go aura zamierzch≥ej, pogaÒ-skiej przesz≥oúci, nadprzyrodzonej tajemnicy, zwierzÍcejzmys≥owoúci, a przy tym promieniowa≥a z niego nie-zwyk≥a, niemal majestatyczna si≥a.

ñ Dziecko ma zakrwawionπ twarz ñ powiedzia≥i skrawkiem tkaniny otar≥ krew. ñ Jest nowo narodzone.Na pewno nie jest twoje?

Silje poczu≥a siÍ g≥Íboko uraøona. ñ Jestem porzπdnπ dziewczynπ. Jego usta wykrzywi≥y siÍ w lekkim uúmiechu, spojrza≥

niespokojnie na plac egzekucji. Nie byli jeszcze gotowi,w≥aúnie ksiπdz usi≥owa≥ przekonaÊ jego brata, by wyzna≥swe grzechy.

ñ Gdzie znalaz≥aú dziecko? ñ Tutaj, w lesie, pozostawione, by umar≥o. Zmarszczy≥ czarne brwi.

22

ñ Razem z dziewczynkπ? ñ zapyta≥ niedowierzajπco. ñ Nie, jπ znalaz≥am w mieúcie, przy zmar≥ej matce. ñ Zaraza? Spoglπda≥ to na niπ, to na dziecko. ñ Tak. ñ Jesteú naprawdÍ odwaøna ñ powiedzia≥ powoli. ñ Nie bojÍ siÍ zarazy. Towarzyszy mi od wielu dni.

Uderza wokÛ≥ mnie, ale nigdy we mnie. Na jego diabolicznej twarzy pojawi≥o siÍ coú, co

mog≥o przypominaÊ uúmiech. ñ We mnie teø nie. A wiÍc zejdziesz tam? Waha≥a siÍ z odpowiedziπ. On tymczasem mÛwi≥ da-

lej: ñ Dzieci ciÍ ochroniπ. Ale muszπ mieÊ jakieú imiona. ñ Nie wiem, czy to maleÒstwo to dziewczynka, czy

ch≥opiec. Ale ochrzci≥am je Liv albo Dag. Sπdzi≥am, øe towyrodzeniec i dlatego odwaøy≥am siÍ ochrzciÊ je sama.

ñ To zrozumia≥e. A dziewczynka? Zastanowi≥a siÍ. ñ Obydwoje sπ dzieÊmi nocy. Kiedy je znalaz≥am, ota-

cza≥y je ciemnoúÊ i úmierÊ. MyúlÍ, øe nazwÍ jπ... Sol*. Jeszcze raz spojrza≥ na niπ swymi dziwnymi oczyma,

ktÛre bardziej przypomina≥y pod≥uøne, úwiecπce szczeliny. ñ Jesteú mπdrzejsza niø wiÍkszoúÊ ludzi. WiÍc jak, pÛj-

dziesz? Silje zarumieni≥a siÍ, s≥yszπc pochwa≥Í. Te s≥owa do-

da≥y jej otuchy. ñ Nie zaprzeczÍ, øe siÍ lÍkam, panie. ñ Otrzymasz nagrodÍ. ñ Pieniπdze mi nie pomogπ. Ale... ñ Tak? Dzieci doda≥y jej odwagi. Unios≥a g≥owÍ i powiedzia≥a: ñ Dzisiaj nikt nie przyjmie obcych wÍdrowcÛw. Jestem

23

* Sol ó norweskie imiÍ øeÒskie, znaczy rÛwnieø Ñs≥oÒceî. (przyp. red.)

teraz odpowiedzialna za dzieci, a sama przemarz≥am juødo szpiku koúci. Gdybyúcie, panie, mogli zdobyÊ dla naspoøywienie i jakieú schronienie, gdzie by≥oby ciep≥o,chÍtnie zaryzykujÍ øycie dla m≥odego hrabiego.

OgieÒ nie by≥ juø tak silny i twarz mÍøczyzny znÛwznalaz≥a siÍ w cieniu. Szybko rozwaøy≥ swoje moøli-woúci.

ñ MogÍ to zrobiÊ ñ obieca≥. ñ Dobrze. A wiÍc pÛjdÍ. Ale moje odzienie? Øadna

hrabina nie chodzi w takich szmatach. ñ Pomyúla≥em o tym. Zobacz, weü to. Zdjπ≥ szatÍ z ciemnob≥Íkitnego aksamitu, ktÛrπ nosi≥

pod p≥aszczem z wilczej skÛry. Jemu siÍga≥a do bioder,jej aø do stÛp. WysunÍ≥a rÍce przez rozciÍcia.

ñ No, okrywa najgorsze. Otul siÍ niπ mocno. I úciπgnijte szmaty z trzewikÛw!

Zrobi≥a, jak kaza≥. ñ A moja mowa? ñ Tak ñ odpowiedzia≥ z wahaniem. ñ Zdziwi≥a mnie.

Nie mÛwisz tak jak biedota. Moøe nawet bÍdziesz mog≥auchodziÊ za hrabinÍ. Postaraj siÍ jak tylko potrafisz!

WziÍ≥a g≥Íboki oddech. ñ Øyczcie mi szczÍúcia, panie. PosÍpnie pokiwa≥ g≥owπ. ZamknÍ≥a oczy i jeszcze raz g≥Íboko odetchnÍ≥a, jak

gdyby siÍ koncentrowa≥a. Mocniej schwyci≥a dziewczyn-kÍ za rÍkÍ i z noworodkiem przy piersi, czujπc w sercuúmiertelny strach, zaczÍ≥a schodziÊ w dÛ≥. Sz≥a w kie-runku placu, gdzie øo≥nierze przywiπzywali w≥aúnie mÍø-czyznÍ do ko≥a tortur.

Czu≥a na plecach przenikliwy, palπcy wzrok zwierzo-cz≥eka. CÛø za przedziwna, tajemnicza noc, pomyúla≥a.A przecieø dopiero siÍ zaczÍ≥a!

24

ROZDZIAŁ II

Kiedy Silje znalaz≥a siÍ na otwartej przestrzeni, przy-spieszy≥a tak, øe ma≥a ledwo mog≥a za niπ nadπøyÊ. Juøz daleka krzycza≥a ≥amiπcym siÍ g≥osem:

ñ Na mi≥oúÊ boskπ, co robicie? Nie musia≥a udawaÊ poruszonej. By≥a naprawdÍ

wstrzπúniÍta, gotowa zaryzykowaÊ swoje m≥ode øycie dlanieszczÍúliwego hrabiego. I pomyúleÊ, øe by≥ krÛlewskimpos≥aÒcem. Tak, ale czyø od razu nie przeczuwa≥a, øe jestlepszy od innych?

MÍøczyüni odwrÛcili siÍ w jej stronÍ. Kat mruknπ≥ coúi mocniej schwyci≥ za topÛr. Jakby siÍ ba≥, øe straci swo-jπ ofiarÍ.

ñ Czy juø ca≥kiem postradaliúcie zmys≥y, nikczemnipacho≥kowie? ñ krzyknÍ≥a. ñ Cz≥owiek, ktÛrego traktuje-cie w taki sposÛb, jest moim mÍøem!

Rzuci≥a szybkie spojrzenie przywiπzanemu juø doko≥a m≥odzieÒcowi. Twarz mia≥ úciπgniÍtπ i bladπ. Podmaskπ zaciÍtoúci kry≥o siÍ przeraøenie. Nigdy jeszcze niewidzia≥a, by ktoú tak dobrze potrafi≥ ukryÊ panicznystrach! By≥ tak samo zaskoczony jej przybyciem jakoprawcy, ale szybko siÍ zreflektowa≥.

ñ Nie! ñ zawo≥a≥. ñ Nie powinnaú tu przychodziÊ!W dodatku z dzieÊmi!

DowÛdca øo≥nierzy skrzywi≥ siÍ pogardliwie i chcia≥jπ odepchnπÊ.

25

ñ Nie wiecie, panie, kim on jest? ñ zapyta≥a, ciπgle bar-dzo wzburzona. Pomimo strachu naprawdÍ bawi≥o jπ od-grywanie øony m≥odego hrabiego.

ñ Kim on jest? To wiemy aø za dobrze! ñ A wiÍc wiecie? I mimo to traktujecie krÛlewskiego

pos≥aÒca w tak pod≥y sposÛb? Tymczasem m≥odzieniec zaczπ≥ wykrzykiwaÊ roz-

z≥oszczony: ñ Nie masz prawa mnie demaskowaÊ! OdwrÛci≥a siÍ do niego. Teraz, gdy patrzy≥a z bliska,

uderzy≥a jπ jego piÍknoúÊ i wytwornoúÊ, choÊ w oczachmoøna by≥o jeszcze dostrzec strach.

ñ O, tak. Oddasz raczej øycie, niø przyznasz siÍ do cze-goú ñ przerwa≥a mu, rÛwnie rozz≥oszczona. ñ Nie myúliszwcale o nas, o øonie i dzieciach. Ale ja nie mam zamia-ru ciÍ straciÊ. Panie komendancie, jestem hrabina Ceci-lie Stierne, a to pos≥aniec Jego Wysokoúci Niels Stierne.MÛj mπø pochodzi z tych okolic i dlatego w≥aúnie jesttutaj zwykle wysy≥any.

ñ Cecilie! ñ wrzasnπ≥ jej Ñmπøî. ñ Milcz! To ja siedzÍ sama w domu i czekam na znak

øycia od ciebie, aø tu nagle dowiadujÍ siÍ, øe jacyú nik-czemnicy spoúrÛd ludzi krÛla pojmali ciÍ i przywiedli tu-taj. Wyruszy≥am natychmiast i cÛø widzÍ?

Podesz≥a bliøej do dowÛdcy i szepnÍ≥a: ñ Przys≥ano go tu w tajemnicy. ñ Nie wierzcie jej! ñ krzyknπ≥ wiÍzieÒ. ñ Ona k≥amie! DowÛdca spuúci≥ trochÍ z tonu. ñ W takim razie dlaczego nic nie powiedzia≥? ñ zapy-

ta≥ szyderczo. ñ Musicie chyba wiedzieÊ, panie, øe kurier krÛlewski

nigdy, przenigdy, nie ujawni swego zadania. PÛjdzieraczej na úmierÊ.

W powietrzu unosi≥ siÍ kwaúny, duszπcy odÛr. Odblaskognia po≥yskiwa≥ na he≥mach øo≥nierzy, a kat niecierpli-

26

wie wywija≥ swym ciÍøkim toporem, ktÛry ze úwistemprzecina≥ powietrze. Wyglπda≥o, jakby dowÛdca traci≥ nie-co pewnoúÊ siebie. Widocznie gra Silje by≥a dosyÊ przeko-nywajπca. Mimo to powiedzia≥ ostro:

ñ Wiemy, kim jest ten cz≥owiek. To Heming, zabÛjcakrÛlewskiego wÛjta; za jego g≥owÍ wyznaczono cenÍ.

Silje spostrzeg≥a leøπce niedaleko úruby do ≥amaniakciukÛw i kleszcze pokryte rdzawoczerwonymi plama-mi, ktÛrych nie sposÛb by≥o nie rozpoznaÊ. Musia≥a po-wstrzymaÊ gwa≥towny przyp≥yw md≥oúci. StanÍ≥a tuøprzed dowÛdcπ. Teraz juø naprawdÍ wesz≥a w swojπ rolÍ.Pomog≥a jej w tym úwiadomoúÊ, øe dziwne, jakby zwie-rzÍce, øÛ≥te oczy úledzi≥y jπ z gÛry, z lasu.

ñ Czy on wyglπda na zabÛjcÍ wÛjta? Jest rzeczywiúciebrudny i wyczerpany, ale po konnej przeprawie przezgÛry teø byúcie tak wyglπdali, panie. Popatrzcie na teszlachetne rysy. SpÛjrzcie na dzieci, na jego cÛrki! Czyto sπ dzieci mordercy?

Umyúlnie powiedzia≥a ÑcÛrkiî, bo gdyby jej nie uwie-rzyli, moøliwe, øe chcieliby zabiÊ rÛwnieø m≥odszedziecko. Nie pozostawiliby przy øyciu syna mordercy.Mia≥a nadziejÍ, øe nie bÍdπ go dok≥adnie oglπdaÊ.Gdyby jednak postanowili sprawdziÊ, pozostawa≥o siÍtylko modliÊ, by by≥a to dziewczynka. Inaczej przejrze-liby jej grÍ.

ñ A moje cÛreczki, Sol i Liv, czy majπ zostaÊ sierota-mi bez ojca? Jak sπdzicie, co na to powie krÛl Fryderyk?

DowÛdca patrzy≥ na niπ wzrokiem pe≥nym pogardy. ñ A jakieø jest to jego waøne zadanie, jeúli wolno spytaÊ? ñ O nie, panie! Czy sπdzicie, øe mÛj mπø zdradzi≥by

to nawet mnie? Jest tak nieugiÍcie lojalny w stosunku doswego krÛla, øe raczej by umar≥, niø pokaza≥ list. Za tÍlojalnoúÊ chcecie go zabiÊ!

ñ List? ñ zaúmia≥ siÍ dowÛdca. ñ Nie ma øadnego listu.Skπd wiesz, pani, øe ma go teraz przy sobie?

27

ñ Zawsze ma go przy sobie. Sama uszy≥am schowekw jego odzieniu.

ñ Przeszukaliúmy go. ñ Niedok≥adnie. Silje szybko jak b≥yskawica odwrÛci≥a siÍ do spÍtane-

go mÍøczyzny i ukrywszy list w d≥oni zaczÍ≥a Ñobszuki-waÊî pas, aø uda≥o siÍ jej wsunπÊ papier pod podszewkÍ.Robi≥a to trochÍ niezdarnie, bo przeszkadza≥o jej dziec-ko, ktÛre mia≥a na rÍku. W poúpiechu i zdenerwowaniuprzycisnÍ≥a je mocniej do siebie. WiÍzieÒ zaprotestowa≥dziko:

ñ Cecilie, nigdy ci tego nie wybaczÍ! Rzucili siÍ na niπ jak sÍpy, ale jednym ruchem ode-

rwa≥a podszewkÍ i Ñznalaz≥aî list. DowÛdca wyrwa≥ jej go z rπk. ñ Nie odwaøycie siÍ z≥amaÊ pieczÍci Jego Wysokoúci!

ñ wykrzyknÍli jednoczeúnie hrabia i Silje. ñ Oczywiúcie, øe tego nie zrobimy ñ twardo od powie-

dzia≥ dowÛdca. Badawczo przyglπda≥ siÍ pieczÍci i obra-ca≥ list na wszystkie strony. ñ Jest prawdziwa ñ powie-dzia≥ krÛtko, ze üle skrywanym zawodem. OdwrÛci≥ siÍdo swoich ludzi.

ñ Kto twierdzi≥, øe to jest Heming ZabÛjca WÛjta? Jeden z øo≥nierzy wypchniÍty zosta≥ do przodu. ñ MÛg≥bym przysiπc... ñ zaczπ≥. ñ Jak dobrze go zna≥eú? ñ Widzia≥em go raz. ñ Z bliska? Rozmawia≥ z tobπ? ñ No, nie. Widzia≥em go z gÛry, kiedy jecha≥ konno

przez prze≥Ícz. Ale mia≥ takie same blond w≥osy i ta...twarz. By≥ bardzo podobny do tego mÍøczyzny, panie.

ñ Podobny? Czy to jedyny dowÛd, jaki mia≥eú? Øo≥nierz zwiesi≥ g≥owÍ. Nie znalaz≥ odpowiedzi. Wielki, groüny cieÒ pada≥ na ziemiÍ obok Silje, ale ona

nie mia≥a odwagi spojrzeÊ w to miejsce. Teraz skierowa-

28

≥a tam przelotnie wzrok i ostatkiem si≥ uda≥o jej siÍutrzymaÊ na nogach. Sta≥a tam jeszcze jedna szubienica,na ktÛrej kogoú powieszono. Cia≥o na stryczku ko≥ysa≥osiÍ powoli tam i z powrotem. W≥aúnie w tej chwili od-wrÛci≥o siÍ i Silje ujrza≥a twarz wisielca. Zdusi≥a w sobiekrzyk. Instynktownie usi≥owa≥a stanπÊ tak, aby ma≥a te-go nie widzia≥a, ale dziecko przypatrywa≥o siÍ zupe≥niespokojnie okropnej postaci zwisajπcej na sznurze.Dziewczynka nawet lekko siÍ uúmiecha≥a, jakby bawi≥ jπfakt, øe doros≥y mÍøczyzna wisi w gÛrze, huútajπc siÍ.Nie rozumie tego, pomyúla≥a z ulgπ.

DowÛdca w strojnym mundurze, w pancerzu i szero-kich spodniach do kolan, zwrÛci≥ siÍ do hrabiego.

ñ My teø jesteúmy ludümi krÛla. Dlaczego nic nam niepowiedzieliúcie, panie?

ñ Szpiedzy i zdrajcy sπ wszÍdzie. Waøniejsze od moje-go øycia jest, by list nie dosta≥ siÍ w niepowo≥ane rÍce.Czy zechcecie teraz mnie rozwiπzaÊ?

ñ Oczywiúcie. By≥ wolny. Prostowa≥ zesztywnia≥e cia≥o. ñ Pozwolicie, panie, øe zabiorÍ swojπ øonÍ i dzieci, øe

wype≥niÍ powierzone mi zadanie? DowÛdca drgnπ≥, oderwany od w≥asnych myúli,

i zwrÛci≥ list z lekkim uk≥onem. ñ ProszÍ o wybaczenie, panie hrabio. To wszystko

by≥o nieporozumieniem. MÍøczyzna nawet na niego nie spojrza≥. ñ Chodü, Cecilie! Bardzo jestem z ciebie niezadowolo-

ny! Wyda≥aú mnie, to ciÍøki cios dla mojego honoru. ñ Wasza ma≥øonka postπpi≥a nadzwyczaj rozsπdnie,

jaúnie panie ñ powiedzia≥ dowÛdca s≥uøalczo. ñ PiÍknygest, ktÛry przystoi øonie. Moøecie ca≥kowicie liczyÊ nanaszπ dyskrecjÍ. Czarujπce dzieci ñ doda≥ i pog≥aska≥dziewczynkÍ po g≥owie. Najwyraüniej bardzo zaleøa≥omu na tym, by zachowaÊ ≥askÍ wielkiego pana.

29

WiÍzieÒ zabra≥ swojπ ÑrodzinÍî i skierowa≥ siÍ z niπw stronÍ lasu.

ñ MuszÍ niezw≥ocznie kontynuowaÊ podrÛø! To opÛü-nienie drogo kosztowa≥o kraj ñ rzuci≥ wúciekle przez ra-miÍ.

Silje us≥ysza≥a za sobπ jakiú pomruk i odwrÛci≥a siÍ.Kat sta≥ nieruchomo i wpatrywa≥ siÍ w niπ wzrokiem pe≥-nym nienawiúci, nie prÛbujπc nawet ukryÊ zawodu. Onajednak odetchnÍ≥a z ulgπ. DowÛdca uwierzy≥ w jej s≥o-wa. Na szczÍúcie dla niej øo≥nierze nie byli zbyt dobrzezorientowani w tym, co rozgrywa≥o siÍ wokÛ≥ duÒskie-go tronu, w przeciwnym razie zdziwiliby siÍ na pewno,øe krÛlewski pos≥aniec jest Norwegiem i w dodatku mÛ-wi dialektem z okolic Trondheim.

Fryderyk II by≥ dobrym krÛlem, lecz nie bardzo inte-resowa≥ siÍ Norwegiπ. Ostatni raz przebywa≥ w tym kra-ju w roku 1548, jeszcze jako nastÍpca tronu, na d≥ugoprzed swojπ koronacjπ. O jego dobra troszczyli siÍ na-miestnicy. Tak by≥o od czasu, gdy Norwegia dosta≥a siÍpod panowanie duÒskie w roku 1537. Obecny namiest-nik w Trondheim nazywa≥ siÍ Jacob Huitfeldt. Gdybydowiedzia≥ siÍ od swego wÛjta o poczynaniach Silje,oszala≥by z wúciek≥oúci. Øaden z jego dowÛdcÛw nie mia≥prawa do tego stopnia nie orientowaÊ siÍ w sytuacji.

Silje wiedzia≥a jeszcze mniej. Ale by≥a bardzo dumna,øe uratowa≥a tak waønego pos≥aÒca.

DuÒczycy pozostawili wiÍkszπ czÍúÊ w≥adzy miano-wanym wÛjtom wybieranym spoúrÛd NorwegÛw. Prze-ciwko nim skierowa≥a siÍ teraz ca≥a nienawiúÊ ludu. Po-datki by≥y straszliwe, op≥aty ros≥y, towary waøono na fa≥-szywych wagach i zmuszano ch≥opÛw, by sprzedawali jeza bezcen, duøo poniøej ceny ich wyprodukowania. Do-datkowo nak≥adano na nich wysokie daniny. Wszystkiedochody pochodzπce z nieuczciwego wyzysku sz≥ywprost do kieszeni wÛjta.

30

Oczywiúcie taki stan rzeczy prowadzi≥ do buntÛw.B≥Ídem by≥o jednak to, øe ogranicza≥y siÍ one teryto-rialnie do pojedynczych dzielnic. Dlatego nigdy nie by-≥y skuteczne. SzeúÊ lat temu, kiedy Ûwczesny namiest-nik, Ludvig Munk, uciska≥ lud zbyt mocno, powstalich≥opi w okolicach Trondheim, a przewodzi≥ im RolfLynge. Teraz, w odczuciu Silje, w prowincji by≥o doúÊspokojnie, ale przecieø dziewczyna wiedzia≥a raczejniewiele.

Serce wali≥o jej ze szczÍúcia, øe ocali≥a tego wspania-≥ego mÍøczyznÍ. Ukradkiem zerka≥a na niego z bokuw niemym podziwie.

Kiedy tylko dotarli do skraju lasu, m≥ody mÍøczyznapospiesznie wszed≥ miÍdzy drzewa. Nie uszli daleko, gdyogromny cieÒ pojawi≥ siÍ przed nimi.

ñ PrzeklÍty idiota! ñ powiedzia≥, sapiπc, mÍøczyznaw p≥aszczu z wilka i uderzy≥ hrabiego w twarz. M≥odzie-niaszek, dotkniÍty do øywego, uskoczy≥ w bok.

ñ Bijecie swego brata, panie? ñ Silje by≥a przeraøona. ñ On nie jest moim bratem. ñ Ale mÛwiliúcie... ñ CÛø mia≥em robiÊ? ñ odpar≥ krÛtko. ñ WyjaúniaÊ

wszystko? Nie by≥o na to czasu. ñ Nie podoba mi siÍ, øe k≥amiecie ñ powiedzia≥a Silje

zachmurzona, odbierajπc z jego rπk skÛrzane strzÍpyi obwiπzujπc nimi na powrÛt nogi. NiemowlÍ po≥oøy≥ana ziemi; nie mog≥a siÍ przemÛc, by podaÊ dziecko temuzwierzocz≥ekowi.

Jego g≥os zabrzmia≥ ochryple i twardo. ñ By≥em zmuszony do k≥amstwa. Musia≥em go rato-

waÊ, inaczej zdradzi≥by nas wszystkich, tak bardzo boisiÍ bÛlu. Poza tym potrzebujemy go.

Silje w g≥Íbi duszy zainteresowa≥o, kim sπ owi Ñmyî. ñ A wiÍc nie jesteúcie hrabiπ, panie? Skoro nie jesteúcie

braÊmi?

31

ñ On teø wcale nie jest hrabiπ ñ zaúmia≥ siÍ cichow ciemnoúci.

ñ Co? Uwierzy≥am w wasze s≥owa. Sπdzi≥am, øe ratu-jÍ jednego z krÛlewskich kurierÛw.

ñ Musia≥aú mi wierzyÊ. Nie bπdü tak naiwna, Silje. Tomoøe ciÍ kosztowaÊ cnotÍ i honor, nie mÛwiπc juø o øyciu.

Jego odpowiedü zrobi≥a na niej duøe wraøenie. Jakaúzmys≥owa si≥a, ktÛra promieniowa≥a od tego cz≥owieka,sprawia≥a, øe Silje by≥a dziwnie niespokojna.

ñ O cnotÍ siÍ nie bojÍ ñ powiedzia≥a, podnoszπc siÍ. ñWalczy≥am o niπ wiele razy i zawsze wygrywa≥am.

Wydawa≥o siÍ, øe jej s≥owa go uspokoi≥y. Us≥ysza≥a tow tonie jego g≥osu, gdy oddawa≥a mu szatÍ z aksamitu,ktÛrej zresztπ nie chcia≥ przyjπÊ.

ñ BÍdziesz z niej mia≥a wiÍcej poøytku niø ja. I... odzie-nie niemowlÍcia... zachowaj je, Silje! Moøe ci siÍ kiedyúprzydaÊ. A teraz chodü!

Pewnie sπdzi, øe bÍdÍ je mog≥a sprzedaÊ, gdy przyci-únie mnie bieda, pomyúla≥a i ruszy≥a za nim. W otacza-jπcej ich ciemnoúci wydawa≥ siÍ taki ogromny, ale moøesprawia≥a to skÛra wilka. By≥o dla niej zagadkπ, w jakisposÛb odnajdywa≥ drogÍ nocπ w ciemnym lesie, choÊw≥aúciwie nie powinna siÍ dziwiÊ. Po tym cz≥owiekumoøna by≥o spodziewaÊ siÍ wszystkiego. Z ≥atwoúciπmog≥a przyjπÊ, øe posiada≥ zwierzÍcy instynkt i zmys≥orientacji.

ñ ProszÍ nie iúÊ tak szybko ñ zawo≥a≥a. ñ Ma≥a nie mo-øe nadπøyÊ.

Zaczeka≥ na nie, wydawa≥ siÍ nieco zniecierpliwiony. ñ S≥ysza≥em, jak rozmawia≥aú z tπ krwioøerczπ ha≥a-

strπ, tam w dole ñ powiedzia≥ ñ kiedy ca≥kiem dobrze po-trafi≥aú odegraÊ hrabinÍ. Teraz mÛwisz raczej jak wiejskadziewczyna. Kim jesteú naprawdÍ? Skπd pochodzisz?

ñ Jestem po prostu Silje. MyúlÍ, øe powinniúcie zwa-øaÊ bardziej na me odzienie niø mowÍ. PotrafiÍ mÛwiÊ

32

piÍknie kiedy chcÍ, ale to d≥uga historia i zbyt wiele za-jÍ≥aby czasu.

Dostosowa≥ swoje kroki do ich i pilnowa≥, by nie zo-stawa≥y w tyle. Dziewczynka by≥a juø wyraünie zmÍczona.

Myúli Silje skupi≥y siÍ wokÛ≥ postaci m≥odzieÒca. ñ On jest taki piÍkny ñ powiedzia≥a zachwycona, nie

myúlπc o tym, do kogo mÛwi. MÍøczyzna zachichota≥. ñ Tak, dziewczÍta tak uwaøajπ. W≥aúnie z powodu ko-

biety omal nie straci≥ øycia. Zapomnia≥ o czujnoúci. Silje zmiesza≥a siÍ. ñ No tak, on ma chyba wiele panien? ñ W kaødym razie nie jest dla ciebie. Zatrzyma≥ siÍ na moment. Kiedy ruszy≥ znÛw, szed≥

jeszcze wolniej. ñ ChoÊ w≥aúciwie przyda≥aby mu siÍ taka jak ty ñ po-

wiedzia≥ sucho. ñ Taka jak ja? ñ Tak, silna, odwaøna i bystra kobieta, pe≥na serdecz-

nego ciep≥a. Da≥aby mu to, czego jemu brakuje. ñ Nie jestem silna ani w ogÛle taka, jak mÛwicie, pa-

nie! Nagle odwrÛci≥ siÍ w jej stronÍ i mimo ciemnoúci wy-

czu≥a bijπce od niego ciep≥o i wielkπ si≥Í osobowoúci. ñ Zajmujesz siÍ dzieckiem, ktÛre prawdopodobnie

dotkniÍte jest zarazπ, i drugim, ktÛre wziÍ≥aú za wyro-dzeÒca. Bez sprzeciwÛw ryzykujesz øycie dla obcego,wystÍpujπc jako jego øona, jakbyú nigdy nie by≥a nikiminnym. Albo jesteú niezwykle silna, albo teø za g≥upia, bydostrzec niebezpieczeÒstwo. Zaczynam przychylaÊ siÍdo tego drugiego.

Nie odezwa≥ siÍ wiÍcej. Szli w g≥πb lasu, w przeciw-nym niø miasto kierunku, aø dotarli do jakiejú drogi.ZaprzÍøone do wozu konie niecierpliwie grzeba≥y kopy-tami ziemiÍ, obok sta≥a milczπca grupka jeüdücÛw.

33

W blasku ksiÍøyca Silje spostrzeg≥a jasne loki ÑwiÍüniaî.Nie mia≥ konia, czeka≥ obok wozu. Serce zabi≥o jej szyb-ciej na jego widok. ZaczÍ≥a jπ bowiem gnÍbiÊ myúl, øenie zobaczy go juø nigdy wiÍcej.

Zwierzocz≥ek, jak w myúlach nazywa≥a mÍøczyznÍw p≥aszczu z wilczej skÛry, podszed≥ do woünicy i d≥u-go z nim rozmawia≥. Potem wskoczy≥ na konia i wszy-scy jeüdücy zniknÍli wraz z nim.

Woünica pomÛg≥ wsiπúÊ jej i dzieciom, a m≥ody, piÍknych≥opak wskoczy≥ na ty≥ wozu. Zaskrzypia≥y ko≥a, ruszyli.

Ca≥a dotychczasowa si≥a woli Silje zaczÍ≥a wyraünieprzygasaÊ, jakby przesta≥a juø otrzymywaÊ poøywkÍz zewnπtrz. Mimo øe m≥ody ÑwiÍzieÒî by≥ tuø obok, czu-≥a siÍ tak, jakby jakieú rzucone na niπ czary straci≥y na-gle swπ moc i znÛw sta≥a siÍ samotnπ, bezradnπ Silje,zmÍczonπ, przemarzniÍtπ i wyg≥odnia≥π. By≥a zupe≥niepusta w úrodku. Teraz nie mia≥aby odwagi nawet nachwilÍ stanπÊ przed øo≥nierzami.

Uparcie stara≥a siÍ zwalczyÊ ogarniajπcπ jπ apatiÍ. Siedzia≥a wyprostowana, otulajπc dziecko w≥asnym

ubraniem, by tylko daÊ mu jak najwiÍcej swojego ciep≥a,jeøeli jeszcze w ogÛle je mia≥a. Dziewczynka, przykrytaowczπ skÛrπ, zasnÍ≥a na jej kolanach. Silje owinÍ≥a siÍpiÍknπ aksamitnπ szatπ, ktÛra by≥a tak obszerna, øe okry-wa≥a rÛwnieø dzieci. RamiÍ podtrzymujπce niemowlÍca≥kiem jej zdrÍtwia≥o, ale nie mog≥a siÍ poddaÊ. By≥abardzo zmÍczona, czu≥a piasek pod powiekami, a cia≥ozesztywnia≥o jej z zimna. Chwilami wydawa≥o siÍ, øe juøzamarz≥a, i dlatego trzyma siÍ tak prosto.

WÛz toczy≥ siÍ szybko, ko≥yszπc niemi≥osiernie nawszystkie strony. Musia≥a trzymaÊ siÍ mocno, by nie wy-paúÊ. åwiat≥o ksiÍøyca po≥yskiwa≥o miÍdzy drzewami,gdy opuszczali gminÍ Trondheim, kierujπc siÍ na wschÛd.

ñ Dokπd jedziemy? ñ zapyta≥a Silje po pewnym czasie.By≥a tak zziÍbniÍta, øe nie mog≥a nawet wyraünie mÛwiÊ.

34

ñ Jedziesz na dwÛr, gdzie zaraza zabra≥a juø wszyst-kich, ktÛrych chcia≥a tym razem. Ja jadÍ gdzie indziej.

ñ Przepraszam, øe pytam ñ powiedzia≥a nieúmia≥o. ñAle jest jedna rzecz, ktÛrej nie rozumiem...

ñ Tylko jedna? Jesteú naprawdÍ bystra! Nie podoba≥o jej siÍ, øe ten m≥ody cz≥owiek z niej kpi.

Tak jakby by≥a nieúwiadomym niczego dzieckiem! ñ Ten list z pieczÍciπ krÛlewskπ... powiedzieli, øe by≥

prawdziwy? ñ Zgadza siÍ, ale jest bardzo stary. Juø wiele razy nam

siÍ przydawa≥. ñ Ale jak znalaz≥ siÍ w waszym posiadaniu? ñ Za duøo chcesz wiedzieÊ ñ powiedzia≥, úmiejπc siÍ

düwiÍcznie. ñ Ale powinienem ci chyba podziÍkowaÊ zapomoc.

Najwyøszy czas, pomyúla≥a w duchu, choÊ tak na-prawdÍ nie spodziewa≥a siÍ øadnego podziÍkowania.

Spoglπda≥a na niego z boku. Siedzia≥ ukoúnie, z noga-mi opartymi na desce, tuø ko≥o niej. Znajdowali siÍ te-raz na otwartej przestrzeni. KsiÍøyc rzuca≥ úwiat≥o nam≥odπ, piÍknπ twarz o okrπg≥ych, jÍdrnych policzkach.Jej nastÍpne pytanie zgasi≥o uúmiech na jego ustach.

ñ Kto to by≥? ñ zapyta≥a cicho. Zesztywnia≥. ñ Kto? DowÛdca? ñ Nie, nie. Musicie wiedzieÊ, panie, o kogo mi chodzi.

O tego, ktÛry nam pomÛg≥. Wpatrywa≥ siÍ w niπ. ñ Nie rozumiem, o czym mÛwisz. ñ O cz≥owieku na skraju lasu ubranym w wilczπ skÛ-

rÍ tak, øe wyglπda≥ jak zwierzÍ. O tym, ktÛry was ude-rzy≥, panie.

M≥odzieniec nachyli≥ siÍ ku niej blisko. ñ Nikogo tam nie by≥o ñ powiedzia≥ ostro. ñ Nikogo!

Rozumiesz? Nikogo! Nikogo!

35

Silje odchyli≥a siÍ do ty≥u. ñ Ale... ñ åni≥o ci siÍ. Niczego nie widzia≥aú tej nocy, pamiÍ-

taj! Czy sπdzisz, øe pozwoli≥bym komuú uderzyÊ siÍ bez-karnie? Zabi≥bym tego, kto by to zrobi≥.

MÛwi≥ cicho, tak by woünica ich nie s≥ysza≥. Silje pod-da≥a siÍ. Rozumia≥a go. Na pewno zniewaga, ktÛrπ mu-sia≥ odczuwaÊ, by≥a dla niego trudna do zniesienia. Naj-pierw prawie zg≥adzony, pÛüniej uratowany przez m≥odπdziewczynÍ, a potem spoliczkowany przez mÍøczyznÍ.

ñ Rozumiem ñ powiedzia≥a ulegle, a on od razu z≥agod-nia≥.

ñ Musisz byÊ úmiertelnie zmÍczona. PozwÛl mi choÊprzez chwilÍ potrzymaÊ dziecko. Jest twoje?

Silje zrobi≥a zrezygnowanπ minÍ. ñ Nie, na Boga, jakøe moøe byÊ moje! ZajÍ≥am siÍ

obojgiem. Nie mia≥y nikogo innego. Spojrza≥a na maleÒstwo i da≥a upust zaniepokojeniu,

ktÛre kry≥a w sobie juø od d≥uøszego czasu. ñ Nie wiem, czy jeszcze øyje ñ powiedzia≥a z obawπ. ñ

Jest takie ciche, od kiedy opuúciliúmy to... to miejsce. Wydawa≥o siÍ jej, øe znÛw czuje smrÛd ogniska,

w ktÛrym palono zw≥oki, jakby nigdy nie mia≥a go za-pomnieÊ.

ñ Na pewno tylko úpi ñ powiedzia≥ miÍkko, odbiera-jπc od niej dziecko.

Och, jakøe cudownie by≥o mÛc wyprostowaÊ ramio-na i pozbyÊ siÍ ciÍøaru niemowlÍcia. Mocniej otuli≥adziewczynkÍ owczπ skÛrπ, owinÍ≥a siÍ w sukniÍ, szal i ak-samitny p≥aszcz i opar≥a g≥owÍ o kant wozu. KsiÍøycwznosi≥ siÍ na wprost koÒskich ≥bÛw; uzna≥a to za do-bry znak. Przysz≥oúÊ bÍdzie jasna, pomyúla≥a. DrogaskrÍci≥a. Silje znÛw spojrza≥a w gÛrÍ. Na niebie zab≥ysz-cza≥a jasna gwiazda. Jeszcze lepiej. Wszyscy przecieø wie-dzieli, øe gwiazdy na niebie to szczeliny, przez ktÛre

36

moøna zajrzeÊ wprost do krÛlestwa Boøego. BÛg otwo-rzy≥ wyjπtkowo piÍkne okienko nad Silje, dzieÊmi, ktÛ-rymi siÍ zaopiekowa≥a, i tym wspania≥ym mÍøczyznπ,ktÛrego pozwolono jej ocaliÊ.

W≥aúciwie by≥o jej smutno, øe akurat teraz, gdy sie-dzia≥a u boku piÍknego m≥odzieÒca, odczuwa≥a takúmiertelne zmÍczenie, øe oczy same jej siÍ zamyka≥y. By-≥a tak wycieÒczona i zmarzniÍta, øe poczπtkowo nawetnie mog≥a zasnπÊ, tylko siedzia≥a pÛ≥przytomna. Wszyst-ko jπ bola≥o.

Raz prawie ocknÍ≥a siÍ na moment z otÍpienia. Mia≥aniejasne wraøenie, øe wÛz stoi w miejscu, øe s≥yszy czy-jeú g≥osy i øe coú w≥oøono jej w ramiona. Po chwili jed-nak znÛw zapad≥a w sen.

W pewnym momencie poczu≥a, øe ktoú potrzπsa jπ zarÍkÍ.

ñ Gdzie jesteúmy? ñ Silje by≥a tak zesztywnia≥a, øe na-wet mÛwi≥a niewyraünie.

ñ Jesteúmy na miejscu. Rozmawia≥em z panem Bene-dyktem. Moøecie zajπÊ mieszkanie dawnych gospodarzy.

Z trudem zauwaøy≥a postacie, ktÛre wziÍ≥y od niejdzieci. KsiÍøyc zniknπ≥, domyúli≥a siÍ, øe juø úwita. Roz-budzona dziewczynka zaczÍ≥a p≥akaÊ i wo≥aÊ matkÍ.Woünica pomÛg≥ Silje zsiπúÊ z wozu. Nie mog≥a ustaÊ nanogach, musia≥ jπ podtrzymaÊ.

ñ Kim jest Benedykt? ñ To koúcielny malarz, bardzo dziwny cz≥owiek. Ale

ofiaruje wam schronienie. ñ Dzieciom teø? ñ Tak, dzieciom teø. Przez chwilÍ stali sami przy wozie. ñ Ale co sta≥o siÍ z tym m≥odym cz≥owiekiem? ñ zapy-

ta≥a Silje. ñ Z Hemingiem? Wysiad≥ jakieú pÛ≥ godziny temu.

Podπøa≥ w innπ stronÍ.

37

Heming... Heming ZabÛjca WÛjta? A wiÍc to jednakby≥ on! Sama myúl, øe pomog≥a mordercy, nape≥ni≥a jπg≥Íbokim uczuciem wstydu. Ale by≥ taki m≥ody i piÍkny...

ñ Jest chyba wielu NorwegÛw, ktÛrzy walczπ o nie-podleg≥oúÊ kraju? ñ zapyta≥a szybko.

ñ Z pewnoúciπ, panno Silje. ñ Moøe wiÍc naleøa≥ do takiego zwiπzku tu w okolicy? ñ Nie naleøy pytaÊ tak wiele. A wiÍc tak by≥o. Zabrzmia≥o to uspokajajπco. Moøna

wybaczyÊ komuú, kto walczy o swÛj kraj. Jakøe uprzejmie zwraca≥ siÍ do niej woünica. Panna

Silje! To na pewno z powodu tej aksamitnej szaty! ñ A ten drugi? Czy on teø...? ñ Kto? ñ Ten, co z wami rozmawia≥. Prosi≥ was, byúcie nas za-

wieüli do tego Benedykta. Woünica schyli≥ siÍ i poprawi≥ coú przy wozie. ñ Nie by≥o nikogo innego, panno Silje. Tylko m≥ody

Heming. Od niego otrzyma≥em rozkazy. Silje poczu≥a rosnπcy w niej upÛr, ale w porÍ przypo-

mnia≥a sobie s≥owa Heminga. ñ Coú mi siÍ chyba pomyli≥o ñ powiedzia≥a lekko. ñ

Najwidoczniej zapomnia≥am o wszystkim, co zdarzy≥osiÍ tej nocy.

ñ Tak bÍdzie najlepiej, panno Silje. W domu p≥onÍ≥o ≥uczywo, a parobek rozpala≥ w≥aúnie

ogieÒ na palenisku, kiedy wesz≥a do izby. Us≥ysza≥a przy-jazne g≥osy gawÍdzπce z dzieÊmi. Dwie starsze kobietyzajÍ≥y siÍ maluchami, rozebra≥y je i przynios≥y dziew-czynce do ≥Ûøka gorπcπ strawÍ.

ñ Ona jest taka ≥adna ñ powiedzia≥a jedna z kobiet. Niewyglπda≥a na niezadowolonπ z tego, øe obudzono jπw úrodku nocy. ñ Jak ma na imiÍ?

ñ Nie wiem ñ odpar≥a Silje. ñ Nazywam jπ Sol. A coz niemowlÍciem? Tak siÍ ba≥am. Czy øyje?

38

ñ Aleø tak. Ch≥opcu nic nie jest, choÊ nie odciÍto mupÍpowiny.

ñ Ch≥opcu? Och, mog≥o byÊ niedobrze, powiedzia≥ampewnym z≥ym ludziom, øe dziecko nazywa siÍ Liv. Na-zwa≥am je tak, by uratowaÊ od úmierci. Ale skoro jestch≥opcem, bÍdzie siÍ nazywaÊ Dag. Nie chcia≥ jeúÊ wczeú-niej i...

ñ Nic nie szkodzi, to przecieø noworodek. Øyje nadaltym co przyniÛs≥ ze sobπ na úwiat. Umyjemy go, ode-tniemy i zawiπøemy pÍpowinÍ, i mocno owiniemy w pie-luchy. Bπdü spokojna, zadbamy, by nie sta≥o mu siÍ nicz≥ego, choÊ przyszed≥ na úwiat w tak bezboøny sposÛb.WodÍ do mycia poúwiÍcimy øarzπcym siÍ wÍglem, a dojego pos≥ania juø w≥oøy≥yúmy kawa≥ek øelaza. Pob≥ogo-s≥awimy go jak naleøy, chlebem, a poøyczone ode mniedziedziczne srebro po≥oøymy mu na piersi. Ale dziew-czynka wyglπda na bardzo sennπ, myúlÍ, øe po prostuzabierzemy jπ do siebie, niech siÍ dobrze wyúpi. Jestjeszcze trochÍ zupy, chcesz?

Silje nie mia≥a nawet si≥y zaprotestowaÊ. Dziewczyn-ka, ktÛrπ nazwa≥a Sol, wsunÍ≥a siÍ na jedno z pos≥aÒ,a oczy znÛw same jej siÍ zamknÍ≥y. Ciep≥o ognia wype≥-ni≥o izbÍ. Tak cudownie b≥ogiego uczucia Silje nie zazna-≥a od tygodni. PrzyjÍ≥a miseczkÍ pe≥nπ zupy, ktÛrπ wy-pi≥a duszkiem, by nie traciÊ czasu na jedzenie ≥yøkπ. By≥to cienki krupnik z maleÒkimi kawa≥kami posiekanejs≥oniny. Smakowa≥ wyúmienicie. Rozkoszne ciep≥o roz-chodzi≥o siÍ po ca≥ym ciele.

Nim kobiety zdπøy≥y opuúciÊ pokÛj, opad≥a na pos≥a-nie i zaczÍ≥a zasypiaÊ. Czu≥a jeszcze, jak pomagajπ jej siÍrozebraÊ i naciπgajπ na niπ okrycie, ale nie by≥a juø w sta-nie otworzyÊ oczu. Wszystko ciπøy≥o jej jakby by≥o z øe-laza.

ZamknÍ≥y siÍ drzwi i Silje usnÍ≥a jak zabita.

39