wańkowicz melchior - kundlizm - dzieje rodziny korzeniewskich

132
MELCHIOR WANKOWICZ KLUB TRZECIEGO MIEJSCA KUNDLIZM DZIEJE RODZINY KORZENIEWSKICH KLUB TRZECIEGO MIEJSCA LIST DO FLORCZAKAl I BLISKICH Pierwszy raz zwróciłem uwagę na Pana, przeczytawszy Pański list o powstaniu. - Patrz - podałem go bliskiemu i rozumnemu człowiekowi. - Podły artykuł! - zmiął pismo. Stracił córkę w powstaniu. Pan odbierał sens tej śmierci. Wówczas pomyślałem - jak trudno jest pisać prawdę. Przeciwko prawdzie bowiem będą nie tylko przywary ludzkie. Ale będzie przeciwko niej sprzysiężenie najcnotliw- szych. * A Pan, drogi Panie Zbigniewie, sam krucho z tą prawdą stoi. Wie Pan, co się Panu nie podoba. Przeczuwa Pan, czego by Pan chciał. Ale nie wie Pan, ani nawet w mglistym zarysie nie umie Pan wskazać drogi, po której chciałby iść do tego. Dla niewielu tylko (na szczęście) myślenie może być celem samo w sobie. Większość (i słusznie) wymaga od publicystyki wskazówek: co robić? Tej wskazówki nie mogą liczeni na palcach publicyści, mający poczucie odpowiedzialności, z rękawa wytrzasnąć. Tymczsem szata ideowa jest potrzebna czytelnikowi jak ubranie. Skoro Pan jej nie może dostarczyć, czytelnik idzie do sklepików publicystycznych po tandetę, a do Pana czuje tym więcej goryczy, im silniej odczuł, dzięki Panu, że paraduje w tandecie. Cóż mają Pańscy odbiorcy robić? Człowiek musi przecież w coś się ubierać i w czymś chodzić. Gdyby był Pan w stanie oferować jakąś wykończoną szatę ideową, to znaczy taką, w której można pracować, której można używać, w której można iść do czegoś, gdyby Pan na przykład propagował choćby trockizm - miałby Pan przynajmniej pokrzepiające poczucie, że należy Pan do kamienowanych proroków. Ale i to jest Panu odjęte. Jest więc tak, że Pańskie artykuły są jak światełka pełgające na kisnącym torfowisku. Jadąc drogą widzi się takie ognie. Wytlewają. Może się łatwo zdarzyć, że Pan sczeźnie razem z nimi - tuż przy tej rojnej drodze. Przechodnie, mijając takiego umierającego biedaka, pośpiesznie konstruują uzasadnienie dla swej obojętności. ' [Red.:] Zbigniew Florczak, ur. w 1925 r. w Wilnie, pisarz, artysta malarz i rysownik. Podczas okupacji hitlerowskiej żołnierz AK, uczestnik Powstania Warszawskiego,

Upload: kikal28

Post on 20-Jun-2015

1.233 views

Category:

Documents


10 download

TRANSCRIPT

Page 1: Wańkowicz Melchior - Kundlizm - Dzieje rodziny Korzeniewskich

MELCHIOR WANKOWICZ

KLUB TRZECIEGO MIEJSCAKUNDLIZMDZIEJE RODZINYKORZENIEWSKICH

KLUBTRZECIEGO MIEJSCALIST DO FLORCZAKAl I BLISKICHPierwszy raz zwróciłem uwagę na Pana, przeczytawszy Pański list o powstaniu.- Patrz - podałem go bliskiemu i rozumnemu człowiekowi.- Podły artykuł! - zmiął pismo.Stracił córkę w powstaniu. Pan odbierał sens tej śmierci.Wówczas pomyślałem - jak trudno jest pisać prawdę. Przeciwko prawdzie bowiembędą nie tylko przywary ludzkie. Ale będzie przeciwko niej sprzysiężenie najcnotliw-szych.*A Pan, drogi Panie Zbigniewie, sam krucho z tą prawdą stoi. Wie Pan, co się Panu niepodoba. Przeczuwa Pan, czego by Pan chciał. Ale nie wie Pan, ani nawet w mglistymzarysie nie umie Pan wskazać drogi, po której chciałby iść do tego.Dla niewielu tylko (na szczęście) myślenie może być celem samo w sobie. Większość(i słusznie) wymaga od publicystyki wskazówek: co robić? Tej wskazówki nie mogąliczeni na palcach publicyści, mający poczucie odpowiedzialności, z rękawa wytrzasnąć.Tymczsem szata ideowa jest potrzebna czytelnikowi jak ubranie. Skoro Pan jej nie możedostarczyć, czytelnik idzie do sklepików publicystycznych po tandetę, a do Pana czujetym więcej goryczy, im silniej odczuł, dzięki Panu, że paraduje w tandecie.Cóż mają Pańscy odbiorcy robić? Człowiek musi przecież w coś się ubierać i w czymśchodzić.Gdyby był Pan w stanie oferować jakąś wykończoną szatę ideową, to znaczy taką,w której można pracować, której można używać, w której można iść do czegoś, gdybyPan na przykład propagował choćby trockizm - miałby Pan przynajmniej pokrzepiającepoczucie, że należy Pan do kamienowanych proroków. Ale i to jest Panu odjęte.Jest więc tak, że Pańskie artykuły są jak światełka pełgające na kisnącym torfowisku.Jadąc drogą widzi się takie ognie. Wytlewają. Może się łatwo zdarzyć, że Pan sczeźnierazem z nimi - tuż przy tej rojnej drodze. Przechodnie, mijając takiego umierającegobiedaka, pośpiesznie konstruują uzasadnienie dla swej obojętności.' [Red.:] Zbigniew Florczak, ur. w 1925 r. w Wilnie, pisarz, artysta malarz i rysownik.Podczas okupacji hitlerowskiej żołnierz AK, uczestnik Powstania Warszawskiego, następniejeniec Stalagu XB, Sandbostel i Westertimke. Do kraju powrócił w grudniu 1949 r. Klub Trze-ciego Miejsca jest reakcją Wańkowicza na dwa emigracyjne artykuły Z. Florczaka: Lustro bl^du("Wiadomości", Londyn, styczeń 1947) oraz Podro^ na horyzonty ("Kultura", Paryż, 1949). Odpołowy 1968 r. Z. Florczak pod pseudonimem Pelikan pisuje do paryskiej "Kultury" - pierw-szy szkic pt. Koniec malej stabilizacji był sprawozdaniem z pamiętnego zebrania

Page 2: Wańkowicz Melchior - Kundlizm - Dzieje rodziny Korzeniewskich

ZLP w lokaluZAiKS-u. Ostatnie szkice Pelikana w "Kulturze" ukazały się w latach 1988, 1989.Jedni mówią, że kto nie produkuje potrzebnych ludziom wartości, ten ginie - cóżna to poradzić. Inni żałują nawet, ale powiadają, że po to są fachowcy, żeby sięPanem zajęli.Należałem do tych ostatnich. Stronie od publicystyki. W reportażu wystarczaspostrzegawcze patrzeć i sygnalizować; w publicystyce ponadto należy podsuwaćrozwiązania.Jeśli więc zbliżam się do Pana z pomocą, na jaką mnie stać, to staje się to tak, jakkiedy leżącego na ulicy biedaka minęło, odwracając wzrok, dziesięciu doktorów, ażwreszcie nieuczony przechodzień pochylił się i zaryzykował rozerwać dławiący kołnierz.Przypuśćmy, że Pan po tym zabiegu zaszedł do mnie. Postawiłem na stole herbatę,zasunąłem rolety, zapaliłem nierażące światło. Przyglądamy się sobie. Tłumaczę sięz niefachowej pomocy, ale widzi Pan, lepsza taka jak żadna. Bo... i ja tak jak Pan parę razyleżałem pośrodku rojnej ulicy. Tylko... że nikt mnie nie podniósł. Sam się zwlokłem.I wie Pan, co mi sił dodało? Przekonanie, że wśród mijającego tłumu jest wielu bliskichi drogich. Tylko przechodzą w przekonaniu, że Panem powinni zająć się bardziejpowołani.Kiedy tak niespieszne rozmawiamy ze sobą - chciwie wpatruję się w Pana. Nie znamPana, nie widziałem Pańskiej fotografii. Może by mi coś powiedział zarys czoła, szczęki,spojrzenie, uśmiech? Może by pogłębił, a może ściął rozmowę?Kiedy imaginacyjnie rozmawiam z Panem, patrzę w jedynie dostępny mi fakt: Panma, podobno, trzydzieści lat?Ja mam blisko sześćdziesiąt.Rozumie Pan, jak nam trudno rozmawiać?Pan widzi na moich zgarbionych plecach okres przedniepodległościowy, walkęo niepodległość, jej budowanie, Pan widzi w moim dławiącym brzemieniu nakostniałewarstwy odruchów i, po prostu, głupstw, wymodelowanych w moim samopoczuciu wewspaniały pomnik Dzieła Mojego Pokolenia.Ja patrzę na Pana jak na żółtodzioba, który właściwie nie znał Polski takiej, jaka była.I nagle tę moją niezmierną wyższość przeszywa żrąca myśl: że Pan dopiero przedtrzydziestu laty pojawił się na ziemi "Stamtąd", że rzucony Pan był w to piekiełkopowojenne doskonale nagi i uczulony. 'Uczulony... Właśnie...I jak człowiek o osłabionym już wzroku, który obserwuje przedpole i nie jestpewien, czy to, co bierze za czołg, jest czołgiem - prosi młodszego o zweryfikowanie, takja proszę Pana o to.Część i.ŚWIATDOJUTRKIZ tym patrzeniem gołym okiem w teren jest zabawna sprawa. Fachowcyposiłkują się lunetami, zdjęciami stereoskopowymi, kombinacją zdjęć piono-wych i ukośnych, odcyfrowaniem współnakładających się cieni, zestawieniamiszybkości dźwięku i głosu - i w rezultacie tych wszystkich mądrości widząto, co im nakazuje widzieć... podświadomość.Kiedy pierwszego dnia bomby niemieckie padły na Warszawę, a żonaniepokoiła się, że córka utkwi w Oksfordzie, powiedziałem:- Telefonuje, że zdoła jeszcze przez Szwecję przylecieć w ten barszcz, i takpowinna zrobić. Ale czego ty jako matka się niepokoisz, że tam utknie? Przecieżtu będzie Serbia (rozbita i zajęta w czasie tamtej wojny).Z perspektywy lat jest jasne, że była to nieskomplikowana, jedynie słuszna

Page 3: Wańkowicz Melchior - Kundlizm - Dzieje rodziny Korzeniewskich

dedukcja. Ale któż by ją podzielił w dniach września? Naturalnie, sam się z niąnie wysuwałem, bo w czasie akcji na to nie czas. Ale w dni wrześniowe nawetw samym sobie nikt tak nie myślał. Czy przez dyscyplinę wewnętrzną? Przezdzielność? W takim razie nie ma różnicy między wishful-thinking\ i dzielnością.I w takim razie ci, którzy - jako rycerze "kultury zachodniej, do której odwieków należy naród polski" - wybierają się "na drgającym szatana ciele za-tknąć sztandar zwycięski swój" są, po prostu, dzielni w odróżnieniu od nas,epileptyków, których drgawki tarzają przy ludnej ulicy?A przecież wojskowi studiowali, uzbrojeni w doktryny (marszałek Śmi-gły-Rydz po klęsce mi powiedział: "No, tylko (!) tego uderzenia czołgównie przewidzieliśmy"), a przecież dyplomaci studiowali owo przedpole,uzbrojeni w raporty (minister Beck mi 'powiedział; "Jeszcze w lutym1959 miałem wrażenie, że burza zwali się wzdłuż Dunaju - w dół odnas...").Przeszedłszy w bród Dniestr, patrząc, już bezpieczny, na "bolszewickąstronę", przypomniałem sobie tę rozmowę z żoną i pomyślałem, że przyrządy nanic, jeśli ich wskazania fałszuje wisbful-thinking.Wycisnąłem z wody ubranie, dobiłem do Czerniowiec, w drodze doBukaresztu pisałem kulawą francuszczyzną artykuł do pism rumuńskich na małej"efce", którą przeniosłem przez nurt unosząc nad głową. Z dworca pojechałem* [Red.:] Wishful-tbinking- pobożne życzenie, termin spopularyzowany przez M. Wańkowi-cza jako "chciejstwo".10do trzech po kolei redakcji. Materiał był pierworzędny, cała Rumunia chciaławiedzieć, co w te gorące dni dzieje się za jej ścianą. Z artykułu jednak można byłowydedukować, że zalew rosyjski wtoczy się na Bukowinę i Besarabię (co też sięstało). We wszystkich trzech redakcjach nie chciano imputować takich myśliczytelnikom i artykuł nie^ukazał się. Teraz rozumiem, że już wówczas stanąłemu początku biegnącego przez świat muru wishful-thinking, tego samego, zaktórym potem chciał świat widzieć silną i niezależną Polskę w sojuszu z Rosją,tego samego, który zdobiły baszty zarówno Jałty, jak... Karty atlantyckiej.*W tym miejscu Pańskie trzydzieści lat spojrzało na moje sześćdziesiąt z po-czuciem politowania.Że... niby o czym tu długo giędzić w sprawach tak jasnych.Widzi Pan - jak ma się trzydzieści lat, to jest jasne, że wszyscy są durniei od nas zaczyna się świat. Jak się ma lat sześćdziesiąt, człowiek pokornieje:ostatecznie ten świat nie czekał na nas, aby coś zrobić i te "durnie" dokonałyjednak wiełu rzeczy wcale dobrze.Więc, aby zbuntować się przeciw nim, trzeba sobie wywalczyć prawo dopowtórnej młodości. Rozumie Pan? Epilepsja już trząść przestała i facet naglewydziera się z powrotem - do epileptyków.- ' *Rzućmy metafizykę - wróćmy do sprawy zasadniczej: narastającego zdumienia,że zwykła uczciwość w myśleniu nie jest tak dalece wydoskonalonym przy-rządem.Było to w lutym 1940 roku. Córka, po ukończeniu kampanii wrześniowej, codla niej nastąpiło aż w końcu października, przyjechała do Bukaresztu. Byliśmyzaproszeni na śniadanie, na którym rozpaliła się dyskusja, kiedy wrócimy. Byłoto przed niemieckim skokiem na Skandynawię. Któraś z pań wyraziła przekona-nie, że na wiosnę (1940!). Panowie, jako realniejsi, z uśmiechem pobłażliwejwyższości stwierdzili, że to niemożliwe. Niewątpliwie potęga niemiecka nawiosnę zostanie skruszona, ale, rozumie pani, wojskowe eszelony będą miałypierwszeństwo. Chyba, że kto zechce skoczyć do Polski dzikim sposobem, nawłasną rękę, czepiając się transportów wojskowych. Rozważni panowie mielipoważne obawy, że z należnym komfortem, z rodzinami, z nieuronionyma nawet powiększonym bagażem zaleszczyckim, nie uda się wrócić przed je-sienią 1940. Nawet przed późną jesienią. Jeden posunął się tak daleko, że sądził,że to może nie nastąpić przed wiosną 1941. Ale umilkł zakrzyczany jakodefetysta.

Page 4: Wańkowicz Melchior - Kundlizm - Dzieje rodziny Korzeniewskich

Do salonu, łącznie z kawą, pani domu wniosła sztambuch. Zaproponowa-łem, aby w nim zaprotokołować śniadaniową dyskusję. Pani domu przyklasnęła,trudno było odmawiać.ii- Sekretarzuj - zwróciłem się do córki. - Więc pan mówił?Zaczepiony, oficer rezerwy, ziemianin, spalony kandydat do sejmu, bratznanego pisarza, począł dyktować:- Jako Polak i chrześcijanin wierzę w zwycięstwo sprawiedliwości.- Stop!... - zakrzyknąłem. - Ja też jestem Polak, chrześcijanin i wierzęw zwycięstwo sprawiedliwości. Ale Szanpan przepowiada powrót na jesień1940 roku? - zapytałem słodko. - Zapisz.- A pan - też...- A pani - też...Poopisywaliśmy wściekłe towarzystwo, oddaję sztambuch z ucałowaniemrączek.Nastąpiła wrzawa:- A pan?...Aczkolwiek protokołowaliśmy dyskusję, w której nie brałem udziału,sytuacja stała się tak napięta, że podyktowałem:PUNKT PIERWSZY: Wojna będzie trwała sześć lat.Atmosfera z punktu się rozrzedziła. Gdybym powiedział: "Dwa lata", zaraztegoż wieczora kawiarnie bukareszteńskie huczałyby o mnie jako o skandalicz-nym defetyście. Ale sześć lat? Był to tak oczywisty nonsens, że nie można byłokogoś posądzać, by go wygłaszał poważnie. Ot, epatowanie paradoksami.Poroniony kandydat na polskiego Bernarda Shawa.I pozostałych punktów słuchano z rozbawieniem:PUNKT DRUGI: Nie będzie zwycięzców; można pancerkami wjechać doBerlina, ale nie jest to równoznaczne z możliwością urządzania powojennegoświata.PUNKT TRZECI: Przewiduję roczną preponderancję Rosji w Europie.PUNKT CZWARTY: Po czym rozpocznie się dwudziestopięcioletnia anarchia,która zburzy wszystko, zemle świat na pył drobniutkich cząsteczek. Po 25 latach tecząsteczki poczną się zrastać nie według jakiegokolwiek z góry wyznaczonego planu,tylko biologicznie - jak odrasta stratowana trawa.Tu już horoskop począł nudzić.- Czy wiecie państwo, że Iksińska przyjechała z Polski, a tu tymczasemIksiński drapnął do Paryża z Ygrekowską?Towarzystwo rzuciło się na ofiarowaną kość i ocalałem. Pan domu jednakdopilnował, żebym dziwaczny horoskop podpisał.Jego ostatni punkt jednak dotąd wisi w przestrzeni. Nie wiem, czy uda mi sięgo nieco ściągnąć na ziemię, aby móc bliżej rozpatrzyć. W każdym razie będępróbował.12*Nie mam temperamentu politycznego i chętnie, może i z nawyku reporterskiego,szukam wyjaśnień u fachowców, z góry zakładając, że ich zdanie jest podbudo-wane odpowiednią metodyką myślenia. Ponieważ na opisanym śniadaniu byliludzie piastujący w Polsce przedwrześniowej stanowiska, które powinny bywymagać wiedzy i metodyki myślenia, więc nie mogłem otrząsnąć się zezdumienia, pragnąłem zweryfikować, czy to ja dywaguję wskutek szoków,któreśmy wszyscy przeszli, czy też naokoło siebie mam dom wariatów.Siedząc więc następnego dnia w kawiarni z parlamentarzystą, odgrywającymczołową rolę w przedwrześniowym sejmie, zaproponowałem, abyśmy sięwymienili horoskopami na piśmie. Proponowałem formę pisemną, idąc zamaksymą francuską, że nikt tak się nie obawia pisma jak kobieta prywatnai mężczyzna publiczny. Sądziłem, że jeśli zgodzi się dać mi taki papierek, tosformułowania będą tak powściągliwe, że nie pozostanie nic poza ogólnikami.Pan... (małom nie napisał tytułu, tak ściśle związanego z osobą, że równałobysię to wskazaniu palcem) był wylewny, nie bojaźliwego serca i poszarźował nahoroskop.Rozmowa nasza miała miejsce 19 lutego 1940 roku, a oto prognostyk, co

Page 5: Wańkowicz Melchior - Kundlizm - Dzieje rodziny Korzeniewskich

miało się dziać za rok o tej porze, prognostyk, który mam przed sobą i dosłownieprzepisuję:19 LUTEGO 1941 ROKUNA WSCHODZIE. Wojska alianckie i państw skandynawskich zajmują Leningradi okupują państwa bałtyckie. Rewolucja na Ukrainie. Korpus ekspedycyjny alianckii armia turecka po zajęciu zagłębia naftowego Baku uwalniają Gruzję. Bunt wojskowyw Moskwie. Wobec pogłębiającej się współpracy niemiecko-sowieckiej Włochy wypo-wiedziały Niemcom wojnę. Wojska ententy bałkańskiej, aliantów i włoskie przekroczyłygranicę południowo-wschodnią Rzeczypospolitej.NA POŁUDNIU. Wojska Ententy kroczą szlakiem lombardzkim na Wiedeń.NA ZACHODZIE. Po nieudanej próbie (ponownej) złamania neutralności Ho-landii, przeszły wojska alianckie do ataku i wkroczyły na tyły linii Siegfrieda. Gwałtownewalki powietrzne. Zniszczenie przemysłu wojennego niemieckiego do linii Berlina.Ruchy powstańcze w Polsce.Ameryka (Stany Zjednoczone) przyłączyła się jesienią 1940 roku do wojny postronie Ententy.To zbieranie horoskopów kryło w sobie i moje osobiste zainteresowania,stanowiące, jak się okazało, o życiu i śmierci: czy sprowadzać resztę rodziny?Mając przeciw swoim wywodom zgodną opinię, nie sprowadziłem drugiejcórki. Została i zginęła.Drogi Panie! Poruszam temat prywatny i bolesny. Ale jestem na odludziu,odcięty, nic nie jestem w stanie zdziałać, chciałbym rzucić co mogę naświadomość Pana, aby go umocnić w pisaniu. Przecież tak jak w moim wypadkui5o życie jednostki, tak w ogólnym polskim chodziło o życie narodu. I chodzi. Boznów mogą nastąpić ofiary. Umierający sądzą, że są one składane promiennemubóstwu ojczyzny, kiedy w gruncie rzeczy syci się nimi fałszywy bożek:Wishful-thinking.Od 1794 roku, kiedy wybuchło powstanie narzucone przez agentury obce,nie byłoby powstania, w którym by te agentury nie grały roli decydującej.Ułatwiała im to właśnie taka łatwa i przyjemna gadanina, jak na tym śniadaniu,jak z tym parlamentarzystą w kawiarni.Czyż taka gadanina nie trwa? W jednym miesiącu prasa zamieszcza wezwaniadwu panów B. - czołowych poetów emigracji. Pierwszy B. każe "kiedynaprawdę błyśnie na ugorze wolność, milionom walczyć, tysiącom umierać".Drugi B. marzy o Konradzie, który "miecz ostrzy, bacząc aż łuny zapłoną".Ten drugi B. jest prezesem Związku Pisarzy, a więc ośrodka, który powinienznać wagę słowa. Słowo się łatwo rymuje, ale - parafrazując ludowe przysło-wie - "wylatuje ptakiem, a wraca trumną".Jakże emigrant ma sobie rozszyfrować te poetyckości? Czy nie tak,że kiedy dwójka da znak Polakom (błyśnie na boczku - na ugorze), milionybędą walczyć, ale tysiące Polaków umierać. I jak ma "ostrzyć miecz",czekając na te łuny? Pewno, płacąc składkę na utrzymanie władz komba-tanckich.*Dlaczego moje przypuszczenia co do rozwoju wypadków, które dotychczasw dwóch trzecich się sprawdziły, były traktowane jako paradoksy, kiedy opierałysię na niezmiernie prostych przesłankach:1. Tamtą wojnę Niemcy prowadziły cztery lata, mając przeciw sobieAmerykę, Anglię, Francję, Rosję i Włochy. Tę wojnę wiele lepiej przygotowały,miały za sobą Włochy i pomoc Rosji, nawet więc licząc się, że i Ameryka i Rosjado wojny przystąpią, można było czas wojny przewidywać o pięćdziesiąt procentdłuższy bez zgrywania się na proroka.2. Skoro się przewidywało klęskę Niemiec ze względu na resursy ichprzeciwników, a ci przeciwnicy nie nieśli żadnej nowej idei, było jasne, że wojnaropoczęta w 1914 nie może zakończyć się w tysiąc dziewięćset czterdziestymktórymś żadnym trwałym zwycięstwem, bo umierające epoki trwałych zwy-cięstw nie odnoszą.5. Poza Niemcami ideę zdobywczą reprezentowała Rosja. Można więc było

Page 6: Wańkowicz Melchior - Kundlizm - Dzieje rodziny Korzeniewskich

przewidywać, że w zmęczonej Europie powojennej naród najliczniejszy, opa-nowany tą ideą i o najniższym standardzie życia, a więc i najmniej zmęczony -będzie grał rolę decydującą. W rozumowaniu popełniłem błąd "wiszfultin-kowaty", zapowiadając roczną preponderancję Rosji w Europie. Dopiero w me-moriale, złożonym i sierpnia 1944 roku na ręce kapitana Gierata jako peł-niącego obowiązki szefa Oddziału Kultury i Prasy 2. Korpusu ostrzegałem, że14Europa będzie frontem drugorzędnym i że: "nie chcąc płacić weksli, które doniej będą wyciągać komuniści wszystkich krajów, Rosja będzie utrzymywaćkordon od Europy".Na ogół poprawny, jak się okazało już w pierwszych trzech punktach,całokształt rozumowania w horoskopie jest więc tak nieskomplikowany, żeżadnego zaszczytu rozumującemu nie przynosi. Rzeczą natomiast godną uwagina przyszłość i w najwyższym stopniu niepokojącą jest, że ludzie po prostuodrzucają logiczne rozumowanie, jeśli prowadzi do niepożądanych wniosków.Pamiętam, jak przybysz z kraju dowodził, że wojna prędko się skończy; spytany,na czym opiera swoje twierdzenie, odpowiedział: "Bo jeśli dłużej potrwa, to krajtej sumy cierpienia nie wytrzyma".Rozumowanie bardzo typowe.*Pragnąc uporządkowanego życia, nie dopuszczaliśmy myśli, że na to niewystarczy jedna faza - pobicie Niemiec, tak jak teraz nie dopuszczamy myśli,że nie wystarczy następna faza - pobicie Rosji.Kiedy w kwietniu 1941 roku na Cyprze postawiłem w pogadance tezę, żeprzyłączenie się Rosji do aliantów będzie dla nas klęską, przysporzyłem sobiesporo ostrej niechęci.Teraz nawet dla amerykańskich izolacjonistów konflikt z Rosją jestnieuchronny.Natomiast - czy rozumiemy, że pobicie Rosji nic by nie załatwiłoi przeciągnęło walkę w imię nowej epoki o czwartą wojnę?W kwietniu 1940, żegnając się na dworcu bukareszteńskim z córką,odjeżdżającą do USA, powiedziałem:- Cóż, jesteśmy w dwóch obozach. Ja życzę zwycięstwa aliantom, bochciałbym mieć jeszcze nieco jakiego takiego życia. Ty, z twymi osiemnastu laty,masz większą marżę czekania i większą możność ofiary. Wolałabyś, żeby sięwszystkie ciężary zmełły w zaraniu twego życia za cenę spokojnej młodościtwoich dzieci.*Dla widzących przed sobą już tylko jedną fazę konkluzja jest mniej skompli-kowana. Natomiast dla łudzi, mających pogląd zbliżony do mego horoskopuz 1940 roku decyzja nie jest prosta.W 1940 sądziłem, że alianci zwyciężą, ale nie potrafią urządzić świata.W 1949 sądzę, że Rosja zwycięży, ale nie potrafi urządzić świata. I rozleci się.Iść ze stroną skazaną na przegranie przeciw Rosji jest bezmyślnymsamobójstwem, a walka o rzekome walory kultury zachodniej - zakłamaniempublicystów, którzy potrafią recytować Wyspiańskiego, ale z ekonomii politycz-i5nej nie przeczytali nawet jednego podstawowego podręcznika. Pan gorąco pisze,że nieznajomość marksizmu jest zbrodnią. W każdym razie, w chwili obecnejpublicystyka nie mająca pojęcia o gospodarczych i socjalnych przeobrażeniachświata jest ciężkim przestępstwem.Iść z Rosją, która jest tylko narzędziem wydoskonalonym dla rozbiciastarej epoki, jest to upust krwi i zmylenie drogi narodu kosztem doraźnychzysków.Mając mało zapału do angażowania się w walkę fazy przejściowej, mamybardzo ciężką, sytuację psychiczną. Boję się, że Pański Klub Trzeciego Miejsca,do którego zgłaszam akces, może okazać się klubem filozofów-milczków,spoglądających na siebie z zakłopotaniem, jeśli nie po prostu besserwisserów,malkontentów, a może i przełazem w barykadzie dla dezerterów.Zanim się w tym klubie dorobimy jakichś pozytywnych koncepcji, już będzieniewątpliwą zasługą, jeśli podważymy łatwe rozwiązania i przyczynimy się dootwierania oczu na długofalowość odbywającego się procesu.Kiedy tylko zakończyła się wojna, w maju 1945 roku zapytałem pewne-

Page 7: Wańkowicz Melchior - Kundlizm - Dzieje rodziny Korzeniewskich

go pułkownika, szefa bardzo ważnego oddziału sztabu, co przypuszcza, żebędzie za rok.- Będziemy pod Kijowem - odpowiedział bez zająknienia.Kiedy to powtórzyłem generałowi, odpowiedział:- Pułkownik ma rację, że będziemy w wojnie z Rosją, ale, moim zdaniem, zarok będziemy jeszcze prowadzili opóźniające działania na Sycylii.Zwróciłem się do jeszcze bardziej miarodajnego generała:- Wojna rozpocznie się jak nie tego, to na pewno następnego września.Póki to mówią wojskowi, to niech tam. Tylko w naszym załamaniugenerałowie są mężami stanu, a nadto często dyspozytorami pieniędzy i stąd ichopinie stają się obowiązujące. Tu jest próg klęski.- Panie generale - prosiłem trzeciego generała - niech pan da młodzieżypozdawać matury.- My nie Czesi - wydął usta.Rozmowa odbywała się w Palestynie; pogardzaliśmy wówczas Żydami, żesię wykręcają od wojny z Hitlerem. Ci pogardzani Żydzi dowiedli, że po-trafią umierać, kiedy tego istotnie potrzeba. A my wyrżnęliśmy tę naszą mło-dzież po Teheranie i Jałcie i gotowi jesteśmy to, co pozostało, wyrzynaćw dalszym ciągu.Kiedy po mowie Churchilla 2. Korpus jechał krwawić się do Włoch,wywołałem oburzenie artykułem Sygnały wśród nocy.Cytując relacje posłów polskich u mocy ościennych o przygotowywanym za-machu na polskie terytorium, przytoczyłem słowa Sołtyka: "Drętwieją usta odwymówienia co za nieszczęścia są przygotowywane dla naszej Ojczyzny". Przy-pomniałem, że walki przed półtora wiekiem na tych ziemiach, na których wal-czyć mamy, zakończyły się Mantuą, traktatami w Campoformio i Luneville i wy-16słaniem na San Domingo (San Domingo nie było przymusowe; ale kto nie chciałwracać do kraju, a nie miał z czego żyć, mógł zapisać się do tamtoczesnegoPKPR1)."Znalazłszy się na ziemi włoskiej - pisałem - z drżeniem wewnętrznymsłuchamy tego głosu sprzed wieków, my, którym też drętwieją usta, kiedymówimy o nieszczęściach przygotowywanych dla naszej ojczyzny".Czy tego rodzaju publicystyka nie jest teraz tym bardziej potrzebna?Jesteśmy jak gromada dzikusów, która miała brać udział w pięćdziesięcioki-lometrowym biegu. Na byle gwizdek byle jakiego drugiego oddziału podrywali-śmy się i gotowi jesteśmy podrywać się do stumetrowego sprintu.Wówczas, kiedy pisałem Sygnały wśród nocy, a ów generał pouczał mnieo potrzebie wyrzynania młodzieży, mimo wyrazistości tych sygnałów, narodyrozmierzały dech, król duński nie opuszczał zajętej przez Niemców Danii, nieemigrował Leopold belgijski, Petain siedział w Vichy, Holendrzy robili dobreinteresy, Benesa dublował Hacha, a ci sami Anglicy dali po zakończonej wojnieburmistrzom wysp na kanale odznaczenia za kolaborację z Niemcami. Zapewne,żeby ukoić rozżalenie: w czasie wojny nie dali im ani jednego zrzutu z bronią,sobie odejmując od ust i wszystko dając Polsce.Więc wytłumaczyć dojutrkom, żeby się nie rwali do sprintu i że ponow-nie stoją przed fazą długą, to nie jest wszystko, ale to już będzie bardzodużo.1 [Red.:] Po rozwiązaniu Polskich Sił Zbrojnych na Zachodzie rząd brytyjski utworzyłw 1946 r. Polski Korpus Przysposobienia i Rozmieszczenia (PKPR).STARA EPOKADlaczego stoimy przed długim procesem?Bo nie ma strony predysponowanej na zwycięzcę. Co innego wojna lokalna(mimo rozbudowanych peryferii taką jeszcze,była wojna ostatnia), a co innegojeśli jedne pół globu ma opanować drugą połowę. Takich resursów material-nych i ludzkich żadna ze stron nie posiada. Opanowanie jednej połowy globuprzez drugą jest możliwe tylko przy równoczesnym opanowaniu ideologicz-nym. Tymczasem żadna ze stron nie reprezentuje idei zdolnej pociągnąćludzkość.Słuchałem niedawno "Town Hali Meełmg", nadawanego z Berlina. Jestto impreza amerykańska, objeżdżająca różne kraje z gotową ekipą prele-gentów amerykańskich, którzy dyskutują z zaproszonymi działaczami i przed-

Page 8: Wańkowicz Melchior - Kundlizm - Dzieje rodziny Korzeniewskich

stawicielami społeczeństw. Poza mówcami z urzędu z obu stron, zapowia-danymi w programie, w drugiej części programu sięga się po impromptuz sali.- O, student! Tu jest student, przedstawiciel Związku Młodzieży - cieszy sięspiker. - Młody człowieku, młody człowieku, kto wam się więcej podoba: myczy Wschód?- Nie bardzo mamy co wybierać - słychać w głośniku. - Oni nas częstująMarksem sprzed stu, a wy liberalizmem sprzed dwustu lat.Dla młodego Niemca, tak jak i dla młodych ludzi innych krajów, niemoże przedstawiać atrakcji obóz, którego kultura jest szczytowym wynikiemliberalizacji kapitalistycznej epoki. Wszelkie rozpaczliwe próby przełączaniabiegu na nowy system są połowiczne i kończą się fiaskiem. Przodująca w tychpróbach Anglia doszła już nawet... do embrionalnego klasycznego marksizmu,który dawno już w Rosji został porzucony. Jej rządy socjalistyczne dbają nietylko o to, aby wszystkie konie miały równy start, ale, aby równocześnieprzybiegały do mety.Jakże stają do śmiertelnego wyścigu? Kapitalistyczną podnietę (nadziejędorobienia się) tępią, a bolszewickiej (norma i różne kotły) nie przyjęli, bo akordto nieładna rzecz i potępiana przez socjalizm.'Rozpięcie płacy między niekwalifi-kowanym robotnikiem, a kierującym inżynierem, które in crudo (nie liczącdeputatów itp. przywilejów) jest w Rosji ośmiokrotne, w Anglii, . dziękiniwelowaniu podatkowemu, jest o wiele mniejsze.18A przecież Anglia - to największe napięcie woli i charakteru po tej stroniebarykady. Powinna by być liderem duchowym przyszłej walki. Ale lider jest zbytzajęty wyprowadzkami z różnych punktów globu i problemem związania końcaz końcem. Dla sprawowania rządów w tych trudnościach potrzebni są ludziemierni, ponieważ rozumieją oni wszelkie małe pragnienia ludzkie: jadła, ubrania,mieszkania.Gdyby Anglią rządzili ludzie na skalę wymagań światowej chwili, równieżniczego by nie dokonali. Bo ludzie wielcy są przydatni w warunkach sprzyjają-cych wielkości. Robespierre byłby w Polsce najwyżej Kostkiem-Biernackim,a pułkownik Napoleon z powodu ekstrawagancji w grach wojennych niemógłby się dochrapać generała.Dla Anglii, która stworzyła jedność harmonijną świata z XIX wieku, kiedyBank Angielski był niekoronowanym koordynatorem globu, warunki sprzyjają-ce wielkości minęły. Toteż ci ludzie, którzy nią rządzą, są najlepsi: jestprzynajmniej cotygodniowy boczek w sklepikach i jakoś się żyje. Regularnośćboczku w sklepikach nie ma jednak na tyle atrakcyjnej siły, by olśnić mło-dzież w wygłodniałym Londynie. Cóż dopiero, aby poprowadzić krucjatę.Dlatego ma rację lewicowy profesor Carr, że za lewicowych rządów w Anglii -w Europie stwarza się vacuum ideologiczne. Gdyby rządzili konserwatyści,byłoby to samo vacuum w Europie z tą różnicą, że w Anglii nie byłobyregularnego boczku.Jeśli więc Anglicy pocieszają się swymi reformami, to równie dobrze mógłbyw upadającym państwie rzymskim pocieszać się Rzymianin, że wszak idzie kunaprawie, bo wchodzą w życie reformy Dioklecjana.Ale te reformy runęły pod naporem Wschodu od zewnątrz, chrześcijaństwaod wewnątrz. Apokalipsa - to jest jeden hymn nienawiści do Bestii (państwarzymskiego).Jakiż Dioklecjan czy jaki Attiee może zatłumić taką lawę tęsknoty plasterka-mi regularnie fasowanego boczku?Istota rzeczy polega nie na poprawkach, tylko na zburzeniu starego gmachupod gmach nowej epoki.Kiedyśmy patrzyli, siedząc na ławach uniwersyteckich przed tamtą wojną, nakredę w palcach profesorskich, znaczącą na tablicy kolumny cyfr, dusze naszeogarniał apokaliptyczny niepokój, który sprecyzował już Spengler w 1914 roku.Wzruszano ramionami na "ekscentrycznego" Spenglera, ale teraz już świado-mość, że się coś olbrzymiego święci, poczyna czepiać się uczonych narodównasyconych, a więc nieimaginatywnych.Tak na przykład K, A, L. Fisher, P. C., D. C. L., F. B. A., F. R. S., profesor

Page 9: Wańkowicz Melchior - Kundlizm - Dzieje rodziny Korzeniewskich

oksfordzki, w przedmowie do swej półtoratysiącastronicowej Historii Anglii(1936) jeszcze się upiera: "Ludzie mądrzejsi i bardziej uczeni ode mnie notująw historii rytm, z góry predeterminowany wzór, którym ta historia się pełni. Teprzyczynowości (harmonies) są niedostępne dla mnie. Jestem w stanie zauważyć\t)tylko jeden kryzys następujący po innym". Ale to już syreni głos. Już i Anglicy,jak Christophore Dowson, poczynają spostrzegać, że "chwila, którą przeżywa-my, może być porównana z okresem, kiedy zapadła się wielka mykeńskacywilizacja" (1932)."Bo historia jest jak życie - zamyka Van Loon swoją Historię ludzkości: - Imwięcej się rzeczy w niej zmienia, tym bardziej są one te same".Tylko, że przymierzając swój drobny kawałek współczesności do roz-pięcia tysiącleci, trudno jest czasem uchwycić, gdzie jest ogon, a gdziegłowa.*Jakaż jest różnica pomiędzy największymi choćby wstrząsami, a tym, conazywamy poczęciem się nowej epoki? Różnica dla współczesnych jest bardzozamglona. Ścięcie Karola I (pomazańca!) na pewno mogło się wydawaćwspółczesnym końcem starego świata. I w trzy wieki po tym fakcie możemydowodzić, że było początkiem demokracji, że gdyby nie egzekucja Karola I, toby się nie rozwinęła filozofia Locke'a, a bez niej nie powstaliby encyklopedyści,a bez encyklopedystów - rewolucja francuska. Niewątpliwie w ciągłości dzie-jów każdy fakt ma znaczenie i w każdym pokoleniu każdej piątce entuzjastów,która przeniesie przez granicę siedem siodeł, może się zdawać, że poczynająnową epokę.Wziąwszy jednak należytą perspektywę, musimy sobie powiedzieć, że nagranicy dwóch epok stoi wstrząs rewolucyjny (ścięcie Karola I było niczyminnym jak ogniwem ewolucji, aczkolwiek polegało na gwałcie) ogarniający całąw danej epoce notowaną dominantę kulturalną.To znaczy, że zmiana epok jest cechowana przez:1. Niemożność znalezienia wyjścia z impasu w granicach środków, którymirozporządza epoka.2. Zniszczenie tej epoki drogą fizycznego łamania przez siły uposażoneprzez nadciągającą epokę tylko w wartości jednostronne, usprawniające burze-nie.5. Poczęcie się nowego życia powszechnie i niejako biologicznie na gruzachstarej epoki i sił, które ją zniszczyły.• *Nigdy jeszcze niemożość wyjścia z impasu nie zarysowała się tak ostro.Przekonania Adama Smitha, że Allthe ills ofdemocracy can be c'f/red by morę democracy(wszystkie niedomogi demokracji mogą być uleczone przez jeszcze więcejdemokracji) trzyma się nikła garstka epigonów XIX wieku. Ludzkość, któraliczy już przeszło dwa miliardy głów, domagać się pocznie coraz większymgłosem gospodarki planowej w skali globalnej, o ile możliwszej teraz, kiedyświat, wskutek wynalazków technicznych, tak zmalał i zbliżył się. Ale to fizyczne20zbliżenie się świata nie zaradzi złemu bez wykorzenienia instynktów i bezzburzenia urządzeń starej epoki. Nie wystarczy tu ewolucja, demokracja,liberalizm, oświecenie i inne ładne rzeczy, w które ślepo wierzyli równolatkiAdama Smitha. Forma życia, która przyjdzie wziąć ten świat za łeb, będzierozporządzała zespołem cech, na które nie potrafimy napisać recepty, nim jej nienapisze życie.Świat naprzód trzymała za łeb międzynarodówka monarchów, od rewolucjizaś francuskiej aż do pierwszej wojny światowej kompromis polityki (liberalne-go nacjonalizmu) i ekonomiki (międzynarodowego autokratyzmu).Wybuch pierwszej wojny rozpoczął dzieło prucia starej epoki.Kiedy stary system umiera, zawsze wysiłkom ratowania go towarzysząjaskrawe ekscesy. Takim ekscesem był traktat wersalski, który, zamieszawszypolitycznie w Europie, nic nie zrobił, by jej życie unowocześnić ekonomicznie.Ekonomiczny autokratyzm międzynarodowy nie ostał się wobec rozbestwienia

Page 10: Wańkowicz Melchior - Kundlizm - Dzieje rodziny Korzeniewskich

autarkicznego. Bank ofEngland był bezsilny, jak bezsilny jest dobrze wychowa-ny lord wobec urągliwego tłumu. Ten urągliwy tłum państw od Estonii poLuksemburg poczuł się nagle wzmocniony przez ugruntowanie wpływówrobotniczych. Stan robotniczy, osiągnąwszy wpływy, stał się sojusznikiempaństw-potworków. Dawniej międzynarodówka królów dbała o utrzymaniebezpieczeństwa, teraz masy robotnicze dbały o wyżywienie. W tych staraniachstały się sprzymierzeńcami "swoich" państw i nagle socjalizm stał się najpewniej-szym sojusznikiem przemysłowców w staraniach o cła i subwencje, naglesocjalizm stał się rzecznikiem naj reakcyjnie j szych zakazów imigracyjnych.Trudno uwierzyć Polakowi, któremu związki zawodowe nie pozwalajązwiększyć płacy, udzielić lepszej pracy, albo zyskać seniorit^ po równi z angiel-skimi kolegami - że ma do czynienia z kierunkami reprezentującymi postępludzkości. Socjalizm stał się czynnikiem pogłębiającym różnice międzynarodo-we. W żadnej epoce nie było takiego wzrostu megalomanii narodowej. Będącw Rumunii i we Włoszech dowiadywaliśmy się, że te narody uważają swoichżołnierzy za najlepszych żołnierzy świata. Odwrotnie, pamiętam gorzką lekcję,jaką dał mojej megalomanii narodowej oficer czeski, demonstrując w czasieklęskowych dla Czechów dni zaolziańskich, że nasze uzbrojenie to szmelc, i żeCzesi byliby szczęśliwi, jeśli by się im udało wcyganić go jakiemu Urugwajowi.A myśmy myśleli, że "polskie ostatki lepsze niźli czeskie dostatki".Nie lepiej było gdzie indziej. Wieża nonsensów - pojęć o świecie, które nosiłna swoim grzbiecie jakiś Dubois czy Smith, zupełny brak sensu światowego,odjęte wszelkie możliwości powszechnego planowania, ubogie, prowincjonalne,siekierą ciosane umowy kompensacyjne i rozbuchana megalomania - otoczynniki, które paliły pod kotłami wojny światowej.* [Red.:] Status zawodowy wynikający ze stażu pracy, z którym związane są pewne prawai przywileje pracownicze, i21A my jesteśmy pr2ekonani, że począł ją niedobry Hitler. Jest taka szkołahistoryczna, która przypuszcza, że gdyby Kleopatra miała brzydki nos, nierozpołowiłoby się imperium rzymskie i inaczej potoczyły dzieje ludzkości. Taszkoła może sądzić, że gdyby w swoim czasie dobra wróżka podsunęła staremuSchickelgruberowi środek zapobiegawczy, nie byłoby Oświęcimia. W każdymrazie z powagą dowodzą, że nie byłoby go, gdyby nie dano zająć zagłębia Saary,nie prowadzono polityki monachijskiej itd.Sądzę, że rozumują zbyt łatwo. W 1919 roku narody dostały miejscew świecie nie z tytułu siły, lecz z prawa. Skorzystały z niego w ten sposób w tymsmutnym okresie międzywojnia, że obaliły nie tylko ekonomiczny porządekświata, ale poczęły krępować prawa jednostki nie na rzecz dobra publicznegoludzkości, lecz na rzecz humbugu, który nie mógł się ostać. Oparłszy się naostatniej klasie, która najdłużej nie miała praw, wciągnąwszy ją w swoją orbitę,pozbywszy się, z grubsza mówiąc, problematyki wewnętrznej, stanęły wzdętymmegalomańskim suwerennym szaleństwem wobec świata, który nie miał nadnimi żadnego prawa. Ten świat musi dopiero przekuwać swoje narody jakojednostki wspólnoty. Bo "internationaitsm is the socialism of nations'^ (Wells).Tam, gdzie nie ma prawa, przychodzi bezprawie. Przyszła druga wojnaz kompletnym podeptaniem praw narodów, mordami stosowanymi administra-cyjnie, masowymi przesiedleniami i fizycznym wyniszczaniem całych komplek-sów narodowych.Spójrzmy na moce bezprawia, desygnowane na władców międzyepoki.4 [Red.;] Internacjonalizm jest socjalizmem narodów.22MOCE ROZBIJAJĄCEMoce, które przyszły rozbijać tę starą epokę, były i są zaopatrzone jak sięzaopatruje oddział szturmowy: tylko w sprzęt potrzebny dla dokonania dziełazburzenia.Dzieje nakazały im zburzyć epokę, która zbyt dbała o jednostkę (międzywoj-nie, kiedy tę jednostkę poszturchiwano, było tylko tej epoki schorzeniem) na

Page 11: Wańkowicz Melchior - Kundlizm - Dzieje rodziny Korzeniewskich

rzecz epoki, w której przyjdzie planowanie. Z arsenału więc nadciągającej epokiwzięły tylko to, co doraźnie miało wesprzeć uderzenie: kompletne nieliczenie sięz jednostką, odrzucenie pokrycia złotem, miernik pracy, metody totalne i etykęportatywną jak miotacz ognia. Rzecz ciekawa - podczas gdy burzycielom danebyło przeczucie techniczne metod nowej epoki, dającej im górę nad. obrońcamistarej, w dziedzinie uzasadnienia filozoficznego nie wyszli poza przystosowanieużytkowe swojej filozofii do doraźnych potrzeb rozbijania. Podstawy filozoficz-ne tych ludzi, którzy stworzyli nowoczesne metody walki, tkwią głębokow materializmie XIX wieku.Myśl ludzka ucieka od walczących potworów XIX wieku, tuła się nieśmiało,odwraca się od racjonalizmu, hołduje empirii, przyjmuje do wiadomościrezultaty' badań, choćby były różne od powziętych założeń, spostrzega zezdumieniem, ale i z pokorą, że oba różne wyniki są przeprowadzone prawidło-wo, uczy się, że to, co braliśmy za realia - nie istnieje, a to, czego niespostrzegaliśmy jest praprzyczyną. Myśl tuła się w tym straszliwym świecie. Jestona jak sieć pełna dziur. Zbieramy jej okruchy jak biblijna Ruth na tymnowoczesnym ściernisku, po którym przeszły wspaniałe, zarozumiałe maszyny.Przyniesiemy te wątłe, pominięte, a najważniejsze, kłosy do Klubu TrzeciegoMiejsca. Takich rąk jak nasze będzie tysiące, będzie coraz więcej. Wszędzie cośwykiełkuje i nagle świat pokryje zielona ruń.Ale wróćmy do tego, co Anglicy nazywają plain talk1.Mamy uderzenie na świat drugiego po nazizmie czynnika zniszczenia, przedktórym tym razem epoka się nie obroni.Polacy lubią pozować wobec świata na znawców Rosji, zapominając, żepatrzyli na Rosję zza krat, zza których obserwacja jest bardzo jednostronna.Patrzyłem z bardzo bliska na Rosję w czasie jej rewolucji, patrzyłem na niąw 1934 i patrzyłem w czasie inwazji 1939 i mego krótkiego uwięzienia zakoń-1 [Red.:] Zwykła mowa, "bez owijania w bawełnę".25czonego ucieczką. I aczkolwiek patrzenie w 1934 roku z okien sleepingui inturystycznego hotelu mogło być nie mniej jednostronne, niż patrzenie .rodaków w roku 1939, pochlebiam sobie, że opinie wyrażone w mojej Opierzonejrewolucji są bardziej uzasadnione niż opinie tych, którzy uważają, że Rosja jestkrajem niewolników, trzymanym przez nity GPU. Sądzę, że poziom tych opiniijest ten sam, który nam mówił o papierowych czołgach po anszlusie Wiednia.Wishful-thinking, któremu poświęcam tyle miejsca na wstępie swego listu, ma takpotężne właściwości mroczenia, że tuż przed wojną polsko-niemiecką poważny,solidny działacz, kierujący polską robotą w Niemczech, zapewniał mnie, żeNiemcy powszechnie nie chcą wojny. Jego opowiaduszka o jakimś autobusiemiędzy Berlinem a Poczdamem, z którego publiczność przy czynnym udzialekonduktora wyrzuciła młokosa, opowiadającego się za wojną, była powtarzanaprzez wszystkich uradowanych generałów i mężów stanu i niemało przyczyniłasię do pogodnego przygotowywania Święta Gór,W sześć lat potem oglądaliśmy pod Bolonią ostatnie linie zgasłej wojny.W każdym bunkrze siedział trup. Byli to ci "przeciwnicy wojny, zmuszani przezgestapo", którym nakazano kosztem życia osłaniać ostatni odwrót.Opowiadała mi znajoma, przybyła z Polski, jak żołnierz rosyjski nie pozwoliłjej przewiązać broczącej arterii. Kiedy mu tłumaczyła, że umrze, odpowiedziałz fatalizmem: "Nas mnogo".Wzdrygamy się na ten obcy świat, ale nie mówmy, że go sztucznymi nitamitrzyma GPU lub gestapo. Siły zniszczenia mają swoją ideologię. "Czy niemożecie na chwilę przypuścić - powiedział do mnie w podziemiach MonteCassino ciężko ranny spadochroniarz, podnosząc oczy znad ornatu, na którymleżał - że może być i inna ideologia".Możemy i powinniśmy. Docenienie przeciwnika to nie defetyzm. Jakże bysię chciało optymistycznym dygnitarzom sprzed września powiedzieć słowamiz Odprawy postów greckich:

O królu, tera^ się bać lepiej, bo ^a takąBoja^nią i opatrzność i gotowość rośnie.Te słowa teraz, kiedy siły zniszczenia odbyły pół drogi dopiero, są równieaktualne.I dlatego błazeńskie gadanie o Rosji jest szkodliwym mąceniem w gło-

Page 12: Wańkowicz Melchior - Kundlizm - Dzieje rodziny Korzeniewskich

wach.Ludzie dzięki takiemu gadaniu nie widzą co się dzieje, tkwią w przekonaniu,że czas stanął i czeka na ostateczną rozgrywkę. Tacy ludzie są niby publiczność,która zajęła miejsce w cyrku i patrzy na arenę, na której się mają zacząć zapasy.Ponieważ ich zdaniem na arenie nic się nie dzieje, więc nudzą się, kręcą się namiejscach, wzajemnie zanudzają się z sąsiadami pytaniami: "Kiedy?" i oddają siępojadaniu i innym drobnym czynnościom.24Tymczasem na arenie Historii dzieje się i dzieje się dużo. Co dzieje się w skaliświatowej, będę mówił potem. Ale dzieje się dużo w Polsce.Jest proces leczniczy polegający na przetaczaniu krwi chorego. Krew z rękiwstrzykuje się w udo i odwrotnie. Gdyby rządy bolszewickie w Polsce nie miałynic dobrego w sobie, żadnej myśli, żadnego i4eowego zaczynu, gdyby byłyrównież odcięte od społeczeństwa jak rządy nazistowskie, to i wówczas nawetwystąpiłyby pomyślne symptomy, polegające na przetaczaniu krwi. Może by niezrównoważyły ogólnej utraty krwi ani ostatecznego pasywnego bilansu, ale niewyobrażam sobie socjologa, który by ich nie uwzględnił.Otrzymałem z kraju ciekawy list, ilustrujący to "przetaczanie krwi". Pisał goeks-harcerz, z którym w drugim dniu wojny objeżdżałem miejsca pracy drużynyharcerskiej, pomagającej wojsku i policji, oraz miejsca,, dotknięte pierwszymizniszczeniami wojennymi. Powstał z tego artykuł wstępny pt. Życie i śmierć,którego rewizję jeszcze zdążyłem w "Wiadomościach Literackich" zrobić, aleten ostatni numer już nie wyszedł. Śmierć - to były oglądane trupy, mózgdziecka na ścianie sierocińca żydowskiego w Otwocku, w którym zginęłodwadzieścia osiem dzieci, ich trupki zwęglone, a życie - to te pyzate buzieharcerek ż mysimi warkoczykami, które sapiąc dźwigały konwie z wodą,chłopców-harcerzy, pracujących dnie i noce pomocniczo w instytucjach wojsko-wych i prężących się przed wizytującym zwierzchnikiem.Odtąd wracałem nieraz myślą do nich i do tego ich komendanta.I oto nagle - już tu, w Stanach, doszedł mnie list od tego chłopca, któryjuż stał się mężczyzną. Pracuje w Pogotowiu Ratunkowym. "Niech Pan sobiewyobrazi moje zdumienie - pisze do mnie - gdy się przekonałem, żew Warszawie w sposób zupełnie rewelacyjny spadła liczba samobójstw.W przedwojennej Warszawie przeciętna roczna samobójstw wynosiła tysiąc sto,w obecnej więc, w tej samej skali winna by wynosić pięćset pięćdziesiąt,uwzględniając, że teraz jest dwa razy mniej mieszkańców. Sądziłem jednak, żebędzie więcej, bo jakież poszarpanie nerwów przeszła ta ludność. A tymczasemw roku zeszłym było sto dwadzieścia trzy. Wtedy wejrzałem w przedwojennestatystyki, które były publikowane. Przytłaczająca ilość samobójstw przedwo-jennych to zawody miłosne biednych dziewcząt, których znakomitą większośćstanowiły służące, i chronicznie bezrobotni. Teraz nie ma bezwzględnego (jestczasem okresowe) bezrobocia i znikła masa służby domowej. Tak i tłumacząlekarze, bardzo zresztą dalecy od marksizmu i mnie się to wydaje papierkiemlakmusowym pewnych efektów ustrojowych. Życie w Polsce nie jest proste i napewno buja ten, kto wmawiał Panu, że istnieje u nas tolerancja, ale też ma onoi swoje bardzo osobliwe uroki, zwłaszcza dla kogoś, kto rad jest starannieobserwować ten arcyciekawy proces wykluwania się nowych form społecz-nych".Istotnie, widać w Polsce, która nie zaznała nigdy rewolucji ani gwałtownychprzetasowań klasowych, bo zawsze 'w niej priority otrzymywały zagadnienia25niepodległościowe, takie przetaczanie krwi wyzwala niespodziewanie wieleutajonych sił, do których wyzwolenia na próżno wzywał autor Przedwiośnia i tylunajlepszych w narodzie.Po rewolucji rosyjskiej, kiedy poczynające się państwo niepodległe stało nadrżących nogach, a prawica i lewica, garnąc się ku sobie, chuchały na organizm,który przyszedł na świat, na zatloną iskierkę, na jednym z konwentykli EdwardDownarowicz biadał, że: "Jeżeli panowie z prawicy nie przyjdą nam z pomocą,lejce wypadną nam z rąk, a wtedy biada nam wszystkim". Na co Thuguttodpowiedział: "Ja wolałbym raczej te lejce rzucić na wiatr, za jedyną bowiemrzecz w tej chwili Polsce potrzebną uważam wielki hebel, który by zdarł z drzewanarodowego wszelką pleśń l zmurszałość, wydobywając na wierzch zdrowy

Page 13: Wańkowicz Melchior - Kundlizm - Dzieje rodziny Korzeniewskich

rdzeń".W rok potem Thugutt został premierem i "wielki hebel" zmienił sięw wyśmiane i łatwo zapomniane dekrety o pozbawieniu orła korony i zaka-zie wystawiania w oknach sklepów spożywczych towarów luksusowych.Teraz aż za wiele hebli - bitewnych, oflagowych, katyńskich, oświęcimskich,emigracyjnych, przesiedleńczych i dyskryminacyjnych przejechało po Polsce.Znikło ziemiaństwo, arystokracja, plutokracja. Żydzi, inteligencja zostaławyłuskana z form kulturalnych, wytworzonych przez dawne życie, co dlawiększości jej równa się wyrokowi śmierci i "sheblowaniu z powierzchnipolskiego życia".Ludzie z wykształceniem szkoły powszechnej zostają dyrektorami fabryk -"nie matura, lecz chęć szczera robi w Polsce oficera" - krzywo się z tegochamstwa natrząsają kelnerujące panie i ich tapicerujący mężowie, a tymczasemczytelnictwo wzrasta, teatry wypełnione, uzdrowiska pękają od robotników, namiejsce Żydów wchodzą warstwy chłopskie, stwarzając na razie mieszczaństwo,którego Polsce brakowało. Temu mieszczaństwu nie będzie dane się rozwinąć,ale ci ludzie już z osiągniętego szczebla w tył nie wrócą. Istotnie - hebel darłwiele głębiej niż pozbawienie orła korony.I znowuż niech mi wolno będzie zacytować list, który napisał do mnie nasztowarzysz broni na emigracji. Wysłany przez rząd generała Sikorskiegoz niebezpieczną misją do kraju, ujęty przez Niemców w drodze na Bałkany,siedział rok w niemieckim więzieniu, następnie (nie mam dokładnych wiadomo-ści ile) w oddziale zarządzanym przez Rosjan w więzieniu na Mokotowie. Oto, copisze;"Jesteśmy teraz "w Polsce na pełnej fali zmian społecznych, żyjemy w kraju,który realizuje, inaczej trochę niż to czyniło ZSRR, dyktaturę proletariatu, conie jest przyjemne dla dużej liczby ludzi, ale jakże często nawet ci upośledzeniznoszą przemiany o wiele łatwiej, obserwując nie bez zdumienia, ile siłżywotnych, ile energii i pracy ustrój ten jest w stanie wydostać ze społeczeństwa".Boję się, czy po tym zdaniu znowu mi Pan nie napisze, że okłamuję siebiesamego, żeby sobie ułatwić życie. Otóż nieprawda! Naprawdę ten ustrój swymi26partyjnymi i ideowymi metodami potrafi sprawniej realizować duże wysiłkidużych gromad ludzkich, niż jakikolwiek przed nim. Jest to, oczywiście,działanie przez organizację partyjną na masy bezpartyjnych robotników, jest tosystem premii finansowych, system swoistego akordu pracy, który możew celach jakichś bezwzględnych godzien jest potępienia, ale który w naszejkonkretnej sytuacji gospodarczej, sytuacji państwa tak piekielnie zniszczonego,daje rezultaty pożądane i godziwe - przyspiesza odbudowę i wypełnienie tychbraków przemysłowych,. które dzieliły nas od innych. I jakoś system ten -choć jak każda rewolucja stawia przed ludźmi trudne wymogi ideowe,szczególnie dokuczliwe dla twórców przyzwyczajonych do innego stylui zakresu swej pracy - system ten jest pozytywnie przyswajany przez szero-kie masy".Takich listów otrzymuję więcej - czasem od nieznanych mi ludzi, którzy mójadres otrzymali w redakcji "Tygodnika Powszechnego". Ale dla mnie sąnajciekawsze listy od znajomych, pozwalające mi ocenić przemiany, jakiezachodzą w ich duszach. Trudno nie zastanowić się nad listem pięćdziesięciolet-niej działaczki społecznej, pochodzącej ze starej zamożnej rodziny ziemiańskiej,która teraz jest dyrektorką gimnazjum żeńskiego i z zapałem mi pisze, żenadeszły wreszcie czasy wymarzonej Polski księdza Ściegiennego i innych.Te wszystkie listy są dla mnie ciekawe nie tyle jako konkretne informacjeo kraju - ludzie, którzy je piszą, często nie mają ani dostatecznego krytycyzmu,ani miary. Ale te listy są znamienne jako objaw - ci ludzie, niewątpliwie, takmyślą. Przed wojną by tak nie myśleli. Toteż wolno sceptycznie patrzeć na to, cosię dzieje w Polsce, ale nie wolno nie rejestrować zmian w polskiej umysłowości,nie wolno uważać, że na tej arenie nic się nie dzieje i nudzić się, uważając, że światznajduje się w sezonie ogórkowym i pytając: "Kiedy się zacznie". Tak pytająświnki morskie, żując swój liść sałaty i nie podejrzewając, że są już poddziałaniem przeobrażających promieni.*

Page 14: Wańkowicz Melchior - Kundlizm - Dzieje rodziny Korzeniewskich

Nie jest więc tak, jak się wydaje deklamatoróm, że Polacy siedzą na brylezachodniej kultury, moce. piekielne mogą uszczknąć ich fizyczny stan posiadania,ale duchowo - to bryła. Musiałyby te nowo wyzwalające się warstwy byćinfiltratem. Dziękuję za taką perspektywę.Jeśli jednak nie są infiltratem a kultura Zachodu ma je tak ożywczoprzenikać, a wiara w pomoc Zachodu ma je podtrzymywać, to spójrzmy: czymaktywnie promieniuje ten Zachód?IMPAS BRONIĄCYCHKiedy wojna wybuchła, zaroiło się na Zachodzie od książek przebudowującychświat. Kto w Boga wierzy drukował plany podziału świata na strefy ekonomicz-ne; co dzień człowiek natykał się na jakąś mapkę, z której dowiadywał się dojakiej konfiguracji została ostatnio przydzielona jego ziemia.Na dnie tych wszystkich, bardzo awangardowych i śmiałych pomysłówstarszych panów z XIX wieku spoczywał stary, poczciwy Bank of England.Szkoda, że te książki, narajające się jak pchły na psie, zostawiało się przedkażdą granicą, bo by teraz stanowiły interesu j ące panoptikum, dające świadectwoumierającej epoce.Z tych czasów, dzięki zdarzeniu, o którym niżej, wypisałem cytatęz rozmowy George'a Younga w "Contemporary Review" z lutego 1941 roku pt.Procedures of Economic Federation (proszę zwrócić uwagę na "wersalizm" jużw tytule. Tamtym w Wersalu się zdawało, że mogą politycznie krajać świat beznaruszenia jego formy ekonomicznej - ten tu w tytule mówi o federacjiekonomicznej tak, jakby była ona możliwa bez federacji politycznej).Autor radzi zbudować Federację Świata przez skoncentrowanie bankowości(znowuż nieboszczyk Peel kazał się kłaniać). Nie będzie to trudne, bo "brytyjskikapitalizm i rosyjski komunizm, dwa główne motory ekonomiki europejskiej,aczkolwiek bardzo różne, nie są rozbieżne". Autora nie opuszcza słodkanadzieja, że ten motor komunistyczny da się włączyć na prąd kapitalistyczny: "weshalll not on/y be retaining a controlling interest, but also remamingfor a time the ManagingDirector".1Anglia więc pozostanie i dla Rosji kapitalistycznym kierownikiem i jakieświetne czasy przyjdą: "Możemy jeszcze ujrzeć Europę rządzoną przez MisterMontague Normana, Herr Schachta, podczas gdy lord Stamp i towarzysz Stalinbędą serdecznie współdziałać {cordially concur) z równoprawnych, acz przeciwleg-łych krańców of the Supreme Councii Board".2Zanim ten numer lutowy "Contemporary Review" dotarł do Palestyny,w okolicznościach wojennych, był kwiecień. Czytałem go równocześniez wiadomością o śmierci lorda Stampa od bomby rzuconej przez "serdeczniewspółdziałających" rodaków Schachta.* [Red.:] Będziemy nie tylko kontrolować interesy, ale także przez jakiś czas zarządzać.2 [Red.:] Naczelnego, głównego zarządu28Kiedy niemiecka' ofensywa w Rosji utknęła, ucięło jak nożem planyurządzania świata, budowane na dawnych wzorach. Ostatnim ich pogłosem byłaKarta atlantycka, wydana w równe półtora tysiąca lat od erupcji Atylli. Ostatniaczkawka czternastu punktami Wilsona i traktatem wersalskim.Przy końcu tamtej wojny jeszcze starczało tchu umierającej epoki, by tchnąćgo w indywidualności ludzkie. Francja miała Clemanceau i Poincare'ego, Angliadynamicznego Lioyda George'a, Ameryka Wilsona, forsującego ideę jużanachronistyczną, ale w którą wierzył. Turcja Kemala, a Polska Piłsudskiegoi Dmowskiego.Obecnie, po wytchłym z nowych koncepcji okresie między dwiemawojnami, narody reprezentują jakieś anonimowe numery urzędnicze. Nie namtylko jednym brak ludzi w zamylonej międzyepoce.Idealiści stracili trop, siedzą na własnych ogonach jak zdezorientowaneogary i jak zdezorientowane ogary patrzą na myśliwego, by ich ponownienaprowadził na ślad, tak oni wszyscy patrzą na niezmiernie bogatego wuja Sama.* •Patrząc na to bogactwo amerykańskie, przypominam sobie amerykańskiegoconducting offuer1, którego mi dodano w $. Armii Amerykańskiej. Woziłem go

Page 15: Wańkowicz Melchior - Kundlizm - Dzieje rodziny Korzeniewskich

swoim wozem i niezmiernie imponował mnie i kierowcy, a to nadzwyczajnymśpiworem, a to wielce frymuśnym handbagiem2, a to do nieskończonościpomysłową maszynką do gotowania. Składał i rozkładał to wszystko przyrozmodlonych spojrzeniach kierowcy aż mi było przykro za tę amerykańskąnieporównaną wyższość, za to nasze dzikoludztwo.Kiedy jednak ostatni gaj skończył się na pięć kilometrów przed Pizą, naktórej ulicach trwała walka, Amerykanin orzekł, że byłoby to wbrew jegoinstrukcjom jechać wozem przez ostrzeliwany teren. Teren właściwie nie byłniemal ostrzeliwany, bo niemieckie środki ogniowe zbyt były związane walkąw mieście, ale wytłumaczyć tego memu Amerykaninowi było nie sposób. Kiedywieczorem przedostałem się z Pizy z powrotem do popasających w laskuAmerykanina i kierowcy, ten ostatni, wesoły chłopak, który i przedtem i potemnieraz dojeżdżał do linii, skonstatował:- Wiadomo, jak ma tyle dobra, to mu niespieszne wykitować.Kiedy po dziesięciu latach znów wylądowałem w USA, przypomniałemsobie tę maksymę naszego żołnierza i żywe wrażenie pierwszego wylądowania.w Stanach przed wojną.Londyn z jego zagonami domków można porównać do stu Kielc pluspięćdziesięciu Radomiów. Ale Nowy Jork z jego wrzawą polującą na mojąkieszeń można porównać do umilionowionego Garwolina w dzień targowy. Ta* [Red.:] Tu w znaczeniu: wojskowy przewodnik, opiekun.2 [Red.:] Podręczna torba podróżna.29siła inwencji tysięcy najobrotniejszych mózgów zwrócona na to, aby mi wyrwaćten grosz. Ten olbrzymi wysiłek - jakże inny niż wysiłek agresywny przed-wojennych Niemiec i obecnej Rosji, lub defensywny powojennej Anglii -skierowany na to, aby uprzedzić każde życzenie jednostki, dogodzić każdemusnobizmowi, ochronić od każdego wysiłku, ubezpieczyć od każdej nieprzy-jemności.Zatrzymałem się przy oknie sklepu elektrycznego, demonstrującego trzy-dzieści osiem sposobów użycia elektryczności w pokoju sypialnym. Patrząc naelektryczne kołdry i poduszki, elektryczne dywany, elektryczne (malowanetonowanym światłem) obrazy u wezgłowia, okazujące się lodówkami, elektrycz-ne samogrzejące pantofle i elektryczne przyrządy do łechtania pięt, w uchu itd.,przypomniałem sobie tego rozbałwanionego przez cywilizację głuptasa spodPizy i zobaczyłem za nim cienie samotnych obrońców niemieckich bunkrówspod Bolonii i cień tego Moskala umierającego ze słowami: "Nas mnogo".Szedłem głębokimi wąwozami ulic, nalanymi żądzą użycia aż po brzegi, aż posetne piętra drapaczy chmur. Spojrzałem na mijających mnie ludzi i przeraziłemsię: ten tłum Żydów, Włochów, Słowian i czort wie kogo nie wydał mi sięnarodem.Przybijały oto do tego kraju - przypływ za przypływem - tłumy nędznez nizin swoich krajów, z nizin europejskiego bytowania, nie wnoszące nic pozazwierzęcą żądzą spokojnego żarcia aż do napełnienia, aż do przepełnieniakałdunu. W tej pustce duchowej i w tym zgiełku nieustannego bazaru rodzilipierwsze pokolenie, które rzucało się na miód nie mających kresu zachceń.Czałdon (chłop syberyjski) powściągał żonę od natrętnego zapraszania Piłsud-skiego do jadła, tłumacząc, że "oni i^ otjews'ycbsia" (że jest z nasyconychpokoleniami). Ci tu - musieli żreć, pośpiesznie żreć gramofony, lodówki,automatyczne pralki, kupować samochody... jeszcze wyższej marki... i jeszczewyższej...Rezultaty widziałem w sześciotysięcznym więzieniu w Illinois, w którym nieumieszczano skazanych na okres krótszy niż dziesięć lat. "Główny odseteknaszych pensjonariuszy - tłumaczył mi naczelnik więzienia - rekrutuje sięz dzieci pierwszego pokolenia, zrodzonego na ziemi amerykańskiej". To samostwierdza w swoim klasycznym czterotomowym dziele profesor Znaniecki.Bardzo różny konglomerat ludzki, który stanowi ludność Stanów Zjedno-czonych, liczący w początku tego stulecia siedemdziesiąt milionów, ma ichobecnie sto czterdzieści. Konglomerat ten, sam nie zespolony tradycjami, musiałtrawić każdy przypływ dwukrotnie: raz w pierwszym pokoleniu, jako jałowiznękulturalną, dwa - w drugim - jako intoksykację. Jeśli dodać do tego pięćmilionów Żydów, którzy się asymilują tylko zewnętrznie, i dwanaście milionówMurzynów, połączonych z resztą obywateli Stanów więzią kulturalną bardzo

Page 16: Wańkowicz Melchior - Kundlizm - Dzieje rodziny Korzeniewskich

słabą - musimy sobie powiedzieć, że takiego wlewu w arterie nie przeniósłbyłatwo nawet stary, zasiedziały, jednolity i historyczny naród,30Kiedy przenosimy się myślą do własnego narodu, który jest narodemhistorycznym, kiedy przypomnimy sobie otoczenie dzieciństwa, piastunki,sąsiadów, rzemieślników, kolegów szkolnych, to, czym żyli rodzice, co mówiłamatka i czym żyło całe otoczenie - uświadomimy sobie, jak tym środowiskiemkierowały pewne wspólne bodźce uczuciowe, pewne nakazy moralne, pewnejednakowe predyspozycje, jak nim rządziły pospólne niepisane nakazy, którew efekcie dały Armię Krajową i Powstanie Warszawskie,Cokolwiek byśmy gorzkiego o tym polskim sposobie myślenia mówili, niemożemy zaprzeczyć, że to była atmosfera oparta na wspólnym dorobkukulturalnym i historycznym, rządzona instynktami i imponderabiliami.Niewątpliwie, że takie irracjonalne pierwiastki mogą prowadzić do zguby.Ale też naród, który ma je przerobione w swoim dorobku duchowym, niezaczyna każdej dyskusji od A B C - ma już znakomitą część alfabetu przero-bioną. Toteż bez tych pierwiastków ludzie tworzą luźne zbiorowiska, niezdolnedo czynów na wielką skalę.Czynu na wielką skalę - a przecież takim tylko może być rozbicie ko-munizmu - mogą tylko dokonać ludzie, dla których imponderabilia są droższenad życie i w imię celu, który pochłonie ich dusze.Ludzi, dla których imponderabilia są droższe nad życie, widziałem przyumieraniu polskich żołnierzy. Nie potrzebowała to być młodzież inteligencka,nafaszerowana hasłami. Takim był pięćdziesięcioletni ospowaty analfabetaSawczuk, który dobrowolnie wracał w ogień ze słowami: "Ja tylko proszę Boga,aby duszę moją uratował" i zginął; takimi były tysiące jego kolegów w bitwach,tysiące naszych braci w egzekucjach.Nie sądzę, by wiele takiego materiału ludzkiego posiadały Stany Zjednoczone.A czy mają "cel pochłaniający dusze"?*W Stanach Zjednoczonych bardzo wiele się mówi o obronie demokracji wobec-czerwonego niebezpieczeństwa. Wiele więcej niż w Anglii. Może dlatego, żeAnglicy są narodem o upośledzonej wyobraźni. Ale równocześnie są narodemhistorycznym i we krwi mają jakąś tensję. Ta tensja sprawia, że każdy Anglik,wysłany do kolonii, znajduje swój jednolity styl podchodzenia do nałwes1, żedwóch Anglików nie potrzebuje przerabiać za każdym razem od początkuwszystkiego od A B C, wszystkiego ustalać, bo ten naród dawno przeszedłi opanował alfabet. Na te nieumówione a silne imponderabilia narzucono żelaznąszkołę charakteru. Sprawia to, że w decydującej chwili symplicystyczny Tommy,nie interesujący się niczym innym w życiu jak krykietem, zachowa się właśnietak, jak trzeba, jak należy i poczucie obowiązku doprowadzi, znowuż - jeśliinaczej nie można - do granic bohaterstwa.* [Red.:] Nafire - tubylec."We arę illogical people"1 - mówią o sobie Anglicy, niby krytycznie,a w gruncie rzeczy z poczuciem wyższości. Nie cierpią uogólnień. "Mogą sobieFrancuzi ubóstwiać swoją La Republique - pisze Wingfieid w swojej Historii cy-wilizacji angielskiej - ale Anglik dąży do zdobycia swoich, jego praw, nie «prawczłowieka i obywatela» tylko praw poszczególnego Smitha, Browna i Robinso-na". Dlatego przy tym usposobieniu nie nadaje się do światowych blitzkriegówideologicznych. Można by powiedzieć, że ma wstręt do ludzi formułującychsyntezy (jakże aż wstydliwy jest fabianizm na tle socjalizmu XIX wieku). Jegohistorycy (np. Oman), kiedy już muszą chwalić mężów stanu, którzy zdaliegzamin dziejowy, nie mogą sobie odmówić uszczypliwego komentarza. KażdyDisraeli był u nich noisy, każdy Knox - wilder spirit, każdy Malborough -scurrilous.2Jeśli więc Anglia nie nadaje się na pressure-coocker3 ideologiczny, przygoto-wujący a la minutę danie mogące zastąpić stalinowski marksizm, serwowanyjako jedyna potrawa światu, to fakt, że amerykańskie puby są wymowniejsze niżangielskie, jeszcze nie upoważnia nas do przypuszczeń, że z tych gadań o obroniedemokracji urodzi się coś konkretnego. Gdybyśmy mieli stawiać na nasileniegadań, to powinniśmy czekać, że nowe oblicze świata po raz drugi objawi sięw paryskim bistro. Bo przez paryskie bistro płynie historycyzm, wieczniewywoływany jest duch "Marianny" (gilotyny) i barykad. Ale spadkobiercy

Page 17: Wańkowicz Melchior - Kundlizm - Dzieje rodziny Korzeniewskich

St. Justów brząkają tymi rekwizytami tak niefrasobliwie, jak gospodyni z PanaTadeusza trzymająca poślad w rycerskim szyszaku.W gadaninie amerykańskiej nie brząkają tak patetyczne rzeczy. DeklaracjaNiepodległości, której rocznica jest świętem narodowym, wygląda w tychrozmowach jak clever advertising^, które, istotnie, spuściło na Stany Zjednoczonepotok tych dobrych rzeczy, jakimi pod Pizą imponował polskim dzikusom niechcący się bić Amerykanin.Sawczuk umierał pewny, że mu nie zostanie odjęte jego najdroższeimponderabilium - dusza. Ale do jakich granic można ryzykować obronęlodówki?Tę lodówkę, to auto, owszem, ubezpieczy się w insurance, a te milionylodówek, miliony aut w planie Marshalla, pakcie atlantyckim czy jakim in-nym ubezpieczeniu. Zapłaci się, dobrze się zapłaci tym, którzy tych wspa-niałości będą bronić. Ale granica tych poświęceń utknie na nieprzekraczalnymfed up - "jesteśmy znudzeni", które rozbrzmiewało przy końcu minionejwojny, jakże krótkiej, jakże wiele dającej amerykańskiemu żołnierzowi wspa-niałego good time.\ [Red.:] My nie jesteśmy logiczni.2 [Red.:] Noisy - hałaśliwy, wilder spirit- rogata dusza, scurrilous - grubiański.3 [Red.:] Szybkowar.4 [Red.:] Sprytna reklama.32W wojnie totalnej nie wystarczy kupić Hannibalowi trzysta słoni i wysłać go,by przetrzepał skórę przeciwnikowi; w wojnie totalnej trzeba zmobilizowaćwszystko - a przede wszystkim - świadomość. Jeśli Karolowi VII zwycięstwozapewniła raczej jego artyleria, którą górował nad Anglikami, niż propagandaJoanny d'Arc, to od czasów Goebbelsa i Kominternu żaden wódz nie po-prowadzi zwycięskiej wojny totalnej bez zaplecza, bez pełnej świadomościi entuzjazmu.Z dojrzałością publiczną nie jest w Stanach dobrze.•Mieszkałem, na przykład, w Anglii przez dwa lata, w czasie którychwałkowało się wprowadzenie powszechnej opieki lekarskiej. Miałem dotyk dotej sprawy jako inicjator i redaktor Pamiętników lekarzy i dlatego śledziłemz zainteresowaniem rozwój debaty. Ta debata zaczęła się teraz w Stanach i na tymprzykładzie mogłem porównać poziom wyrobienia społecznego obu krajów.Przed tygodniem wysłuchałem słuchowiska radiowego, w którym lekarz, w tymsystemie jaki jest obecnie, przyjeżdża do ubogiej rodziny na pierwsze wezwanie;na pierwsze wezwanie przyjeżdża też zażądany przez niego specjalista. Pytają:"Do którego szpitala mamy odesłać chorego?", a na wszystkie pytania o cenę,odpowiadają dobrodusznie: "Take it easy. Don't worry".1Natomiast w obrazku z przyszłości, lekarz upaństwowionej przychodni dajepytania ze schematu: "Kto ma ból brzucha, podnieść ręce. Siostro, sześćproszków. Katar, podnieść ręce. Siostro, dziesięć aspiryn".W Anglii nie pozwoliłaby opinia na tego rodzaju ordynarną propagandę.Kiedy byłem na Cyprze i miejscowe pismo zakpiło z Hitlera, grupa Anglikównapisała pismo protestujące.Prawda, że w Rosji stokroć bardziej się łże. Jeśli idzie o tę samą pomoclekarską i profilaktykę, pokazywano mi w szpitalu bolszewickim makietęwzorowego mieszkania, które rząd propaguje, i makietę mieszkania w staniezapuszczenia, co się zwalcza.- Wtirajut wam oc^ki2 - wybuchnęła oczekująca pacjentka. - Uważałabym,że jestem w niebie, mając to niechlujne mieszkanie. My sypiamy na narachpostawionych w dwa piętra.Ale Rosja to specjalny twór, odcięty od świata, szkolony na jego rozbijanie.W Stanach jest jednak demokracja, od której głosów będzie zależna skalawysiłku. Jakże ten wysiłek w potrzebnej skali osiągnąć bez oparcia goo najwyższą świadomość?Wczoraj znowu słyszałem słuchowisko. Na posiedzeniu koncernu przemy-słowego pytają promotora zyskownej operacji finansowej, skąd czerpie swojąpewność. "Stąd - odpowiada rekin - na czym oparłem całe moje powodzenie".I ukazuje slogan wygrawerowany na teczce: "Przez Chrystusa i dla Chrystusa".

Page 18: Wańkowicz Melchior - Kundlizm - Dzieje rodziny Korzeniewskich

1 [Red.:] Spokojnie, spokojnie. Nie denerwuj się.2 Nabierają pana.33Wkraczam na łatwy tor opowiaduszek o Stanach, które tak lubią Europej-czycy, złażę więc z niego pośpiesznie. Czytelnik i tak się orientuje, że niewszystko jest dobrze w kraju wyskoków, kiedy równorzędnie z zafundowa-nymi za grube pieniądze uniwersytetami, muzeami i instytutami badawczyminauczyciel szkoły powszechnej zarabia mniej niż niewykwalifikowany robot-nik, a trzy miliony dzieci pozostaje w ogóle bez wszelkiej szkoły począt-kowej.Bo nie te gmachy, ani w nich wychowane jednostki będą walczyć, tylko ogół.A ogół nie opierzył się jeszcze we własną, nad wszystko mocniejszą, kulturę.Toteż opinia amerykańska postawiona wobec skomplikowanej sprawybolszewizmu, która przerasta jej pojęcie, wścieka się, histeryzuje, robi procesyszpiegowskie, czystki, stwierdzenia lojalności.Kiedy przyjeżdżałem do USA, musiałem między innymi pisemnie odpowie-dzieć na pytanie, czy nie jadę w celu zrzucenia siłą rządu amerykańskiego.Korciło mnie napisać: "Of course".Szpiegi hulają, kpią w żywe oczy. Proces jedenastu, oskarżonych właśnieo taką chęć wywołania przewrotu gwałtem, sprawia czasem wrażenie, że oskar-żonym jest sędzia Medina, a nie tych jedenastu drabów. "Czemu pan sędziapodrapał się w głowę, gdy zeznawał oskarżony Iks?" (dosłownie). "Czemu pansędzia się uśmiechnął, gdy zeznawał oskarżony Ygrek?"Oskarżona o szpiegostwo dziewica Kapłan, która się przezwała Coplon,wykradła dokumenty... żeby pisać sensacyjną powieść, widywała się ze szpie-giem Gubiczewem, bo się w nim zakochała. "Ale przecież pani spędzała nocez niejakim Szapiro?". - "Co znaczy noce? Poszliśmy razem kupić sukienkęw Nowym Jorku, nie znaleźliśmy odpowiedniej, pojechaliśmy do Filadelfii,również tam nie mogłam dobrać sukienki, musieliśmy zanocować, pojechaliśmypo sukienkę do Bostonu, szukaliśmy sukienki do późna na próżno, znówmusieliśmy zanocować". - "Aleście zawsze brali wspólny numer". - "Co toznaczy wspólny numer? Szapiro jest bardzo przyzwoity chłopiec, niczego nieżądał i nawet nie rozbieraliśmy się".Jury kiwa głowami - ach ta niepewność, ta niepewność... Dziewica nadrugi dzień po wyroku jedzie pod Statuę Wolności i rżnie pod nią dodziennikarzy przemówienie pouczające o demokracji.Dwóch drabów, jeden dowiedziony notoryczny agent, drugi co najmniejczynny fellow-trarelle^ zajmuje od pół roku opinię tym, który z nich łże. W Rosji,jeśliby nie byli potrzebni dla procesu pokazowego, dostaliby od samegopoczątku po strzale w podstawę czaszki i niechby św. Piotrowi zawracali głowęswoim pieniactwem. Ale jury, po tygodniach badań, nie może zdecydować się.Ach ta niepewność, ta niepewność... Jury cofa się od wydania orzeczenia,a jedynym skutkiem mozolnego przewodu będzie dochodzenie... znowuż' [Red.:] Współtowarzysz, mający te same zamiary.34przeciwko sędziemu, miał bowiem okazywać lekkie oznaki nieufności w stosun-ku do jednego z łobuzów.Może ktoś, komu wola, powiedzieć, że przedkładam kulę w łeb bez sądu nadcas de conscience1 sędziów. Podczas kiedy tylko podkreślam, w epoce zbliżającejsię rozgrywki, te dodatkowe obciążenia demokratycznego społeczeństwa, którei tak jest w sobie zamylone, nic nie rozumie co się dookoła dzieje, czuje, żew otaczającej ciemności czają się jakoweś siły gotowe go pozbawić lodówki,miota się, zapala wyłączniki, podejmuje nagonki, którym pierś nastawiająszlachetne bęcwały - a szpicle się śmieją.No to może Europa pomoże? Wstrzyknąć w nią dolary i usztywnić przeciwtej groźnej nasuwającej się ciemności.W tym miejscu Stany Zjednoczone przypominają mi mego kuzyna, staregoChomińskiego, który od czasu do czasu zjeżdżał do Warszawy, stawał w hotelu"Rzymskim" i jadąc wolno autem z hotelu zawsze tą samą trasą, sypał na prawoi na lewo pieniędzmi.Zapytany przez dziennikarzy, czy • uważa ten swoisty plan Marshalla zanajbardziej celowy, z całą powagą odpowiedział, że tak.

Page 19: Wańkowicz Melchior - Kundlizm - Dzieje rodziny Korzeniewskich

Ale poczciwemu wujowi Chomińskiemu rychlej wyschła kiesa, niż zaradziłna biedę ludzką i to samo grozi idącemu w jego ślady wujowi Samowi. Pękaćmożna ze śmiechu na wykrzyki prasowe i radiowe, kiedy nagle okazało się, żezamaniono oczy amerykańskie berlińskimi trudnościami, pchnięto Jankesów donic nie dającego prestiżowego liftu powietrznego, nastraszono komunizmemw Europie, wepchnięto w plan Marshalla, a potem okazało się, że to jestdrugoplanowy front i szydło wyszło z worka... w Chinach, na które już jednakamerykańskiemu Chomińskiemu zabrakło pieniędzy.Gabriel Heater, niesłychanie popularny komentator radiowy, uosobienie"szarego człowieka", rozdziera szaty:- Naprzód mówili, że trzeba Europę karmić, stworzyli plan Marshalla -daliśmy dolary. I cóż się stało? Anglia daje swoim obywatelom bezpłatne zęby,bezpłatne okulary, a kobiety, które chciałyby szczupłej wyglądać, mają prawo dobezpłatnych gorsetów. Potem zaczęli mówić, że trzeba tych gorsetów bronić,stworzyli plan atlantycki - damy na zbrojenia dolary. Potem okaże się, żetrzeba tych danych dolarów bronić - damy dolary... jeśli je jeszcze będziemymieli. To na to krwawiła się ta nasza młodzież? May I have a persona! word?2 Tanasza młodzież nie ma pojęcia, jak jej urok się podniesie, jeśli będzie używać"Shampoo Hieratonic". O, co za miękkość daje to włosom! ThankJou... A panStalin tylko się śmieje...Istotnie, pan Stalin się śmieje, bo już w 1928 roku w Zasadach leniwemupisał, że na Stany Zjednoczone należy uderzyć w stanie kryzysu. (Uwaga:1 [Red.:] Skrupuły.2 [Red.:] Czy możemy zamienić parę słów prywatnie (na boku)?55podziwu godne, czemu ludzie tak w głowę zachodzili naprzód co zamierzaHitler, obecnie co zamierza Stalin, kiedy obaj ci panowie z godną uznaniaotwartością sami o tym w swoich książkach napisali).I jak rolnik, który czeka aż uschnie skoszona trawa, aby ją zwieźć jako sianoi pogląda na barometr, tak Stalin (do niedawna nice fellow, old Joe) pogląda nawskaźnik kluczowy, produkcji stali, który stanął na sześćdziesięciu jedenprocentach capacity i na jesieni grozi wielkim strajkiem.Na Europę nie wybiera się bynajmniej.Coś z tego poczyna do amerykańskich głów przenikać. "New York Times"wieści zawalenie się planu Marshalla, w Kongresie panuje silna tendencja, abypakt atlantycki nie skutkował automatycznie obowiązku zbrojenia Europy.Te różne zastrzeżenia poczynają nurtować nie tylko kongresmanów i publi-cystów, ale i szarego człowieka.Przy kiosku na high-way gentelman w koszuli flanelowej w ogromnekolorowe kraty tchnął na mnie aromatem coca-coli:- Panie - wybałuszył na mnie oczy - a może czerwoni tylko po to atakująpakt atlantycki, żebyśmy go tym zacieklej trzymali w paszczy, jak pies, któremusię wydziera na nic nikomu niepotrzebny patyk, kiedy tymczasem wspólnikrabuje chiński spichlerz?- Racja. Macie wy taką pogaduszkę dla dzieci: "Latała osa koło psiegonosa - pies śpi".- 0,Jes... - ucieszył się i zacytował coś w slangu.- No, więc właśnie... Posłuchajcie jak to idzie:Narobiliście po wojnie na nowo aut i lodówek, bezrobocia nie było - Stalinnic.No to potem uzbroiliście się na nowo, bezrobocia nie było - Stalin nic.No to potem zaczęliście fabrykować na plan Marshalla, bezrobocia niema - Stalin nic.No to potem - co tu robić? - przezbroiliście się, bezrobocia nie ma - Stalinnic. Ale jak długo i ile razy można się przezbrajać?No to potem wymyśliliście pakt atlantycki, będziecie fabrykować broń dlaEuropy, bezrobocia nie ma, Stalin...- Jak to bezrobocia nie ma? - obrażonym głosem spytała kratkowanakoszula. - Trzy miliony osiemset tysięcy już jest i coraz więcej będzie. W mojejfabryce dywanów we Frehold zamknęli nocną szychtę, dobrze, że miałemzasiedziałe seniority, to mnie z posady tkacza, gdzie miałem osiemdziesiąt dolarówtygodniowo, przeniesiono na zamiatacza o płacy czterdziestu sześciu dolarów.

Page 20: Wańkowicz Melchior - Kundlizm - Dzieje rodziny Korzeniewskich

A iluż innych, z młodszym seniority, wyrzucono na bruk?- No, jak tak, to zbliża się koniec bajki: "Pies - cap..."- To co mamy robić?Wzruszyłem ramionami. Chciałem powiedzieć: "Mniej czytać comics (idioty-czne awanturnicze przygody - podpisy pod ilustracjami, na których czytaniu56wielka liczba Amerykanów zaczyna i kończy dziennik). Ale by nie zrozumiał.Więc tylko wyraziłem przypuszczenie, że Stalin trzyma się zasady napoleńskiej:"W wojnie ten wódz zwycięża, który lepiej potrafi wyzyskać głupstwaprzeciwnika".Amerykanom poczyna się wydawać, że właśnie robią te głupstwa. Ichsekretarz skarbu, Snyder - po konferencji ze Staffordem Crippsem na tematgap1 budżetowej, ziejącej w szalupie angielskiej - nie doszedł do żadnego wnio-sku. "Plan Marshalla - smętnie stwierdza w artykule wstępnym "New YorkTimes" - nie poskromił ekonomicznych nacjonalizmów, ale przyczynił się do ichwzrostu". W planie Marshalla pismo widzi "wielką pokusę do uciekania się dośrodków doraźnych, niewspółmiernych z ideologią na dłuższą metę". W "NewYork Daiły News" J. 0'Donnel stwierdza, że plan Marshalla już zbankrutował.*Sprawa Chin zwłaszcza wywołuje konsternację. Miałem smutną uciechę,obserwując pierwsze nepowe głosy finansjery amerykańskiej po wkroczeniuczerwonych. Ach, jacyż grzeczni... Ach, jacyż rozsądni... Ach, jak chcąkooperować.. Oni rozumieją, że stosunki ze Stanami są dla nich konieczne.Przypomniał mi się obrazek, który widziałem w Polsce 1959 roku.Nauczycielka pytała komendanta bolszewickiego, czy ma zdjąć portrety prezy-denta i obu marszałków. "Ależ niech wiszą". - "A czy dzieci mają odmawiaćmodlitwę?" - "Naturalnie". Na takie wieści liczni burżuje, którzy już byliw Rumunii, wrócili z autami i betami.• Przeszło dwa miesiące - konsul amerykański dostał od policji po mordzieza nieprzestrzeganie prawideł jazdy z komentarzami w urzędowej prasie, żemordobicie zaaplikowano nieprzypadkowo, tylko jako dokumentację, że siędominacja kapitalistów skończyła. Przemysłowcom każą płacić jakieś rozdęterenumeracje robotnicze wstecz, a na likwidację - już za późno.Trzeba by, zaiste, nadmiernych ilości wishful-thinking, aby utrzymać amery-kańską opinię w przekonaniu, że to jest lokalna sprawa chińska, że chińskibolszewizm jest całkiem inny itp. Mao-Tse-Tung, dyktator Chin, rozwiał tezłudzenia w publicznych przemówieniach, stwierdzając, że będzie prowadziłpolitykę Kremla.Polityka jest jasna - frontem pierwszej wagi jest AZJA.Pamiętam, jak w 1954 roku Radek demonstrował mi pracę Instytutu dlaLudów Wschodnich (dokładnej nazwy nie pamiętam), którego był kierowni-kiem. Uderzyła mnie egzotyka krajów, z których uczniowie pochodzą, i cyfrykończących gruntowne przeszkolenie. Kształcili się tam i Rosjanie i została miw głowie liczba osiemdziesięciu Rosjan-absolwentów z języka japońskiego.Teraz ta długa cierpliwa praca daje rezultaty.1 [Red.:] Gap-luka.37W Indochinach, kształcony w Moskwie Ho-Chi-Min ustanowił już reżimkomunistyczny przy zupełnej bezradności Francuzów. Republika Koreańska,"ostoja demokracji w Azji", już otrzymała wyrok śmierci od marionetkowejczerwonej republiczki północno-koreańskiej, wiele mniejszej, ale... rozporządza-jącej dwustu tysiącami wyćwiczonego przez Sowiety wojska. Wyrok śmierciżąda "wolnego ludowego plebiscytu" na sowiecką manierę. "Ostoja demokra-cji" rozporządza pięćdziesięciu tysiącami wojska i podnosi się alarm, że w ciągutrzech miesięcy upadnie, jeśli w niej jeszcze nie utopić stu pięćdziesięciumilionów dolarów (wówczas, kiedy błagającą o pomoc panią Czang-Ka^--Szek odprawiło się z kwitkiem) i jeśli się nie pośle wojsk amerykańskich (którew grudniu się wycofało). Dom wariatów!Wishful-thinking wskazuje na Japonię i amerykańskiego Wieniawę, MacArthura, jako remedium na bolszewizm w Azji.Ale należy to uznać za złudzenia. Japonia jest krajem najostrzej niesamowy-starczalnym na świecie. Może istnieć albo w oparciu naturalnym o ląd azjatycki,a to oznacza jej przejście na tamtą stronę barykady, albo o pomoc amerykańską,

Page 21: Wańkowicz Melchior - Kundlizm - Dzieje rodziny Korzeniewskich

co jest zupełnie iluzoryczne, skoro się opuściło Chińczyków, skoro się przykręcaśrubę na planie Marshalla do tego stopnia, że jego kierownik, Hoffman, grozi po-daniem się do dymisji. I w Japonii śrubę się przykręca do tego stopnia, że Zwią-zek Kolejarzy uchwalił sprzeciwiać się redukcjom w drodze oporu fizycznego.Wybory w Japonii dały trzy miliony głosów komunistycznych; silniezdyscyplinowana i zamknięta partia komunistyczna w Japonii liczy dwieścietysięcy członków, a pierwsze dwa tysiące zwracanych przez Rosję jeńcówpowitało spotykającego ich generała Mac Artura śpiewem internacjonałui okrzykami na cześć Stalina.Zamordowanie przez komunistów ministra Shimoyama, atak na stacjępolicyjną w Taira, uchwała kolejarzy - to tylko ogniwa łańcucha zdarzeń, którepozwalają ambasadorowi Paniuszkinowi występować na Komisji DalekiegoWschodu w roli obrońcy demokracji w Japonii.Zobaczymy, jak będzie dojrzewać to jabłuszko.*Kiedy Stany Zjednoczone są tak zagrożone z zewnątrz, a wewnątrz przechodząlinienie w ideologii gospodarczej, w walce pomiędzy zasiedziałą Free Initiatwe(jakby w dobie późnokapitalistycznej istotnie było miejsce dla swobodyekonomicznej jednostki) i rozpanoszoną Managerial C lass, a nieuchronnienasuwającą się koniecznością gospodarki społecznej, kiedy widmo inflacjii bezrobocia nie schodzi w dzień i w nocy z oczu i kiedy rządy w Waszyngtoniezależne są od fluktów dosyć przypadkowych (część własnych demokratówzwalcza Trumana, Kongres tygodniami może być unieruchomiony przezobstrukcję), a w sprawie najważniejszej, bo obronności kraju, armia, marynarkai lotnictwo dają gorszące widowisko kłótni, doprowadzające do samobójstwa38jednego sekretarza obrony narodowej, do zrezygnowania jego następcy, kiedywieści o złej (sprawozdanie Hoovera) i nieuczciwej gospodarce (zawieszeniegenerałów "pięcioprocentowców" w związku z dostawami) przenikają doogółu - w potężnym, silnym i młodym społeczeństwie, schwyconym w klesz-cze międzyepoki w stanie niewypierzenia i zagrożonym, poczynają graćspekulacje wishful-thinking, które normalnie są raczej właściwe narodom bezsil-nym (marzenia Katerli-Żeromskiego o aparacie niszczącym Moskali) lub de-kadenckim (rachuby Francuzów na linię Maginota).Bomba atomowa!... Kupić, zapłacić, przepłacić, skonstruować, rzucić i miećspokój... Bomba atomowa, jak linia Maginota miała szczędzić przykrościwojowania.Każdego laika musiało w latach ubiegłych zastanawiać pytanie, jak to siędzieje, że bolszewicy, którzy nie mają bomby atomowej, są aroganccy, kpiąw żywe oczy i odnoszą sukces za sukcesem, a reszta globu, mogąc ich jednej nocyzmiażdżyć, jest w ciągłym odwrocie.Naturalnie, wiszfultinkiści mieli i tu gotową odpowiedź: demokracja jestzbyt uczciwa, aby użyć tego straszliwego środka zanim zajdzie ostatecznapotrzeba.Żaden uczciwy człowiek nie użyje też bez potrzeby pistoletu. Ale niewyobrażam sobie, żeby ktoś nieuzbrojony mógł systematycznie i skuteczniesięgać raz po raz do kieszeni kogoś uzbrojonego w pistolet.Użycie bomby atomowej byłoby stokroć bardziej usprawiedliwione jakoprewencja rozpoczynającej się wojny (czym jest zajmowanie Chin), niż jakoułatwienie sobie dokonanego zadania przy kończącej się wojnie (w Hiroszimie).Toteż poczęło się coraz niecierpliwsze dobieranie się do tajemnicy bombyatomowej, którą znają w Stanach Zjednoczonych dwadzieścia cztery osobyoficjalnie i niewiadoma liczba szpiegów nieoficjalnie (patrz rewelacje senatoraHickenioopera, kradzież substancji atomowej w laboratoriach w Chicago itd.).Nie mogąc zwalić tego muru tajemnicy, poczęto liczyć i obliczać. Potrzebaby pięciuset bomb atomowych, ażeby przeprowadzić zniszczenia równe tym,jakich dokonało bombardowanie Niemiec. A czy USA mają pięćset bombatomowych?Specjaliści, którzy sypnęli właśnie książkami (R. E. Lapp, M. S. Blanckett),przymrużają porozumiewawczo oko: nie wierzcie takiej bujdzie, gdyby ją ktowmawiał. "Bomba atomowa nie jest automobilem Forda, produkowanym nataśmie" - pisze znany analityk wojskowy, Hansen B. Baldwin, który właśnieodbył podróż po ośrodkach atomowych lub choćby ich poczekalniach.

Page 22: Wańkowicz Melchior - Kundlizm - Dzieje rodziny Korzeniewskich

Ale gdyby nawet USA posiadały pięćset bomb, to co?Po pierwsze: bombardowanie Niemiec nie było czynnikiem tak decydującymjak się zdawało, stwierdzają w swoich książkach zarówno generał Fuller, jaki admirał Dickens. Wojenny przemysł niemiecki nie był zgnieciony w sposóbwystarczający.59Po drugie: Rosja to nie Niemcy. Któż zliczy zakłady pracujące na rzecz wojnyna jej niezmierzonych przestrzeniach. "Jest wielkim złudzeniem przypuszczać -stwierdza H. B. Baldwin po swoim objeździe - że bomba atomowa zapewninam bezpieczeństwo".A po trzecie (i najważniejsze): "Walka, aby była celowa, wymaga by jejprzyświecał zdrowy i celowy rezultat" - pisze generał Fuller.A jakiż zdrowy i celowy rezultat uwieńczy, nawet skuteczne, zbombardowa-nie Rosji?"Bomba atomowa nie jest bronią decydującą - pisze atomistyk R. E. Lappw swojej książce Must We Hide? - Będzie tragedią Stanów Zjednoczonych,jeśli uświadomią to sobie zbyt późno".Ciekawe czy mimo tych głosów będzie trwał "maginotyzm" w opiniiamerykańskiej.Nie ma bowiem decydujących broni. W odległości wielu tysięcy lat możenam się wydawać, że epoka brązowa pobiła kamienną, bo jej broniły niedołężnetoporki, albo że żelazna zwyciężyła, przecinając brązowe miecze jak świeczki.Ale już w bliższej odległości rozumiemy, że grecka falanga, kawaleria Hunnów,ciężkie łucznictwo pod Crecy, albo artyleria Karola VII miały tylko subsydiarneznaczenie. Chassepoty, górujące znakomicie nad niemieckimi iglicówkami, niedały Francji zwycięstwa, bo mając za sobą nowocześniejszą broń, przeciw sobiemiały wartości zrastającej się Rzeszy.. Na razie to nie Stany reprezentują nowe wartości, aczkolwiek potencjalnieprzedstawiają rezerwat witalnych sił, w którym poczną się nowe idee. Należyprzypuszczać, że w nowej epoce, kiedy ta zacznie isię konsolidować, StanyZjednoczone zajmą przodujące miejsce dzięki duchowym wartościom, które dotego czasu narosną. Ale dla zbliżającej się rozgrywki nie są Stany wyposażoneduchowo. Dopiero przejścia mogą z nich wykuć wspaniałą, nowoczesnąspołeczność. Stany Zjednoczone czekają na swoją stuletnią wojnę, kiedy"przegrana była ukrytym błogosławieństwem - Anglia dopiero stała się zdolnaznaleźć swoją właściwą linię rozwoju" (Fisher).Dlatego, będąc Amerykaninem, uważałbym za niecelowe pisać taką broszuręjak ta, która nie bez słuszności mogłaby być, w warunkach amerykańskich,uważana za defetystyczną. Bo Ameryka nie ma innej drogi do przyszłości jakprzez walkę - choćby przegraną.Bo narody są jak żołnierze na froncie. Dobry żołnierz, jeśli walka przenosi sięna jego odcinek - przyjmuje ją jak myśmy przyjęli w 1939 roku. Ale nie lata pocudzych odcinkach. Przecież nie lecimy teraz pomagać antybolszewickimChińczykom.Jeśli walka przyjdzie na odcinku amerykańskim - poczekamy. Walcząc,płacilibyśmy nie tylko krwią, ale i zrozumieniem swego miejsca na świecie. Dlaprzyszłości naszego narodu to zrozumienie jest ważniejsze niż dziesięć bitewwygranych przez Amerykanów "w naszej obronie".40Bez pomocy polskiej się obejdzie, aczkolwiek będziemy wzywani. W dniui sierpnia 1949 roku, w samo pięciolecie Powstania Warszawskiego, najpoważ-niejsza stacja radiowa National Broadcasting Corporation zainicjowała godzinnąaudycję-dyskusję: czy nie należałoby, zamiast planu Marshalla i Karty atlantyckiej,pchnąć wszystkie fundusze za żelazną kurtynę i stworzyć milion do półtoramiliona ludzi liczącą armię szpiegów, sabotażystów i agitatorów. Kiedy oponencipytali wnioskodawcę, pana Laffon-Morse'a, jak uda mu się przeszwar-cować na tamtą stronę półtora miliona ludzi w warunkach pokojowych,odpowiedział, że pośle się tylko instruktorów, a kadry dadzą narody za żelaznąkurtyną. Pan Morse, jak widzimy, chce się wymigać skupowaniem słoni dlaHannibala.Ale my - poczekamy. Doczekamy się, aż pan Morse i współprojektodawcybędą zmuszeni poniechać genialnych planów i po prostu ordynarnie włożyć

Page 23: Wańkowicz Melchior - Kundlizm - Dzieje rodziny Korzeniewskich

spinacze i .pomaszerować na linie bojowe. Będziemy ich wówczas szczerzepodziwiać. Ich i Amerykę, która się stanie "natchnieniem świata".Właśnie, wskutek tej swojej wiary w Stany Zjednoczone, nie jako pogromcyRosji, ale czynnika, który po swojej porażce będzie miejscem, gdzie najżywotniejpoczną porastać siły nowej epoki - chciałbym, aby Polacy wówczas znaleźli sięmożliwie blisko tego kraju największych możliwości.We wspomnianym już swoim memoriale z i sierpnia 1944 roku pisałem:Tamtą wojnę Polacy zaczęli w oparciu o Austrię, skończyli w nieporozumieniachz Francją, tę wojnę zaczęli w oparciu o Francję, skończą w nieporozumieniach z Anglią,przyszłą wojnę rozpoczną w oparciu o Anglię, skończą w nieporozumieniach ze StanamiZjednoczonymi.Lepiej więc tego od początku uniknąć.DWADZIEŚCIA PIĘĆ LAT ANARCHII?Wbrew "czerwonej histerii" amerykańskiej Rosja nie kwapi się do formalnejwojny, zadowalając się wojną istotną, nie wiadomo czemu przez wiszfultinkow-ców nazywaną cold war, skoro armaty grają na jej szerokim froncie.Skoro więc USA nastawione są defensywnie (co w wojnach ideologicznychrówna się przegranej), a Rosja do formalnej wojny się nie kwapi, to sądzić należy,że używa chwytu raz już zainicjowanego przez Joffego na konferencji w Brze-ściu, kiedy na ścianie wobec zdumionych wymonoklowanych sztabowcówniemieckich wypisał: "Ni mira, ni wojny" (ani wojny, ani pokoju).Ta azjatycka "wydzierżka" przypomina mi obrazek widziany przed tamtąwojną w Moskwie: słabnący pijak trzyma się kurczowo latarni, ale zjeżdża wciążna dół. Policjant, który ma prawo tylko wówczas zabrać pijanego, jeśli ten leżyna ziemi, czeka spokojnie. "A. ty mienia wsio taki nie wo^mios^".1 - mruczałobywatel, kurczowo trzymający się słupa i osuwający się cal po calu. Policjantspokojnie czeka: będzie go miał bez zachodu.Ale w jakiej mierze "bez zachodu"? I co w ogóle znaczy, że "będzie go miał"?I po co czekać dwadzieścia pięć lat, jak głosi punkt czwarty bukareszteńskiegohoroskopu?Istnieją po temu dwa powody natury materialnej i duchowej. Powody, dlaktórych nie można też stawiać na zwycięstwo Rosji.Kraje satelickie, z wyjątkiem Czech - mało uprzemysłowione, pragnęłybyprzerobić drogę, której taki kawał uszła Rosja. Jeśli Polska jest w czterdziestuprocentach państwem przemysłowym, a w sześćdziesięciu państwem rolniczym,a Minc chce odwrócić stosunek procentowy, to musi znaleźć gdzieś kredytyinwestycyjne i tu może liczyć tylko na pomoc Wielkiej Protektorki. Toż samoinne państwa satelickie.Wielka Protektorka nie może przechodzić nad tymi potrzebami całkowiciedo porządku dziennego, bo dzieje jeszcze nie znają autokraty, który by na czasdłuższy postawił logikę gospodarczą na głowie - bezkarnie.I widzimy, że Rosja cyka pożyczki i zasiłki wszystkim podopiecznym.Wszystko, co się w Rosji dzieje, jest skryte i to pozwala na daleko idące dedukcjeo rabowaniu Polski. Nie wiem, czy te łatwe spekulacje myślowe nie są zbyt1 A ty mnie jednak nie weźmiesz.dowolne. Nieprzebudowanie ustroju gospodarczego satelitów równa się ichnieskomunizowaniu. "To się wywiezie ludność" - mówią nasi hurrapublicyści;mając w duszach nieskończony kompleks niższości wobec Rosji, z całą łatwościąwytrząchują z rękawa te setki tysięcy wagonów, które wywiozą na Kołymędziesięć narodów Międzymorza.Czy z równie lekkim sercem do tej ewakuacji dołączą czterysta milionówzacofanych rolników chińskich?Ledwo ukonstytuowała się nowa bolszewicka rzeczywistość w Chinach, jużokazało się, że drugije y pląta to^e kusyyt' choc^u^. Jen-Pi-Shi w swojej mowiew Peiping zapowiada w ciągu czterech-pięciu lat odbudowę zniszczeń (forsa!.,.),a w ciągu dziesięciu-piętnastu następnych (już tu więc tyle mamy czekać...)uprzemysłowienie Chin czterokrotne (jeszcze więcej forsy!...). Inaczej rol-nik chiński zostanie rolnikiem chińskim - maszeruj tu z takim na podbójświata.

Page 24: Wańkowicz Melchior - Kundlizm - Dzieje rodziny Korzeniewskich

Do 1959 Rosja przeobrażała się nadludzką prywacją, mając do czynieniaz półtorasta milionem ludności. Teraz ma siedemset milionów podopiecznych,a jeśli tyrady Paniuszkina poskutkują - dalszych sto milionów, a jeśli Korea,a jeśli Indochiny...- Da nie wsie ra^oml... - może krzyczeć Stalin do gorliwych wyznawców,jak chłop, który gramoląc się na konia, prosił o pomoc wszystkich świętych ażhycnął zbyt silnie i przewalił się na drugą stronę.Już pod względem materialnym porównanie ze spokojnie oczekującymstójkowym nie jest ścisłe. Owszem, późny kapitalizm słabnie i osuwa się na dół,ale czyhający na jego upadek policjant przejadł się i ma bóle żołądkowe.Strona moralna sprawy jest jeszcze bardziej godna zastanowienia.W czasie rewolucji październikowej obchodziłem z ramienia komitetupolskiego miasto z patrolem bolszewickim (szło o każdorazowe udaremnieniezamachów na polskie placówki jako "neutralne"). Byłem do głębi zaskoczonyideowym ładunkiem w duszach tych marynarzy. Z takim patrolem po ulicachPiotrogrodu chodził Chrystus Błoka. Potem tym ładunkiem szafowano natysiące zbrodni, po Katyń włącznie. Ostre środki, niszcząc objawy, na które sąskierowane, produkują wydzieliny, których nadmiar może zabić organizm,któremu miały służyć.Poseł sowiecki w Meksyku, zbliżając się do przegranej, zmiótł pionki ruchempół gniewnym, pół żartobliwym:- U mnie wybuchła rewolucja, nie uznaje odstąpienia terytoriów, unieważ-nia logikę gry...- A cóż pionki .winne - sieknąłem, łażąc pod fotelami.- Rewolucja nie może być cukierkowa - grzmiał spod drugiego fotela.' Te nowo wylęgłe kurczęta też już chcą dziubać.45Ale rewolucja i bezprawie nie może trwać wiecznie. Dlatego nie przy-puszczam, by Chrystus Błoka promieniował wśród sowieckiej biurokracji.Czapski pisze, że poeta był coraz smutniejszy, zamilkł i odmawiał deklamowaniaswojego utworu.A może i Blok był cukierkowy? Ale i zahartowany całożyciowy rewolucjoni-sta, animator frontów wojny domowej, Trocki, na dwa lata przed swymzamordowaniem pisał: "Nie jest do pomyślenia socjalizm, który nie idzie w parzez rozkwitem ludzkiej indywidualności".*A teraz - o ciążeniu materii.Czyż może być człowiek o tak potężnych barach, który by wstrzymał w bieguNiagarę? Czyż może być dyktator o takim geniuszu, o takiej niezależności od siłdziałających, który by wstrzymał w biegu tradycję kilkusetletniego imperializmurosyjskiego, przekuł charakter narodowy, przekuł dążenia i umiłowania narodo-we na ogólnoludzkie, wyeliminował wszystkie bliższe cele, kazał milionompopełniać bydlęce czyny i nie zabił w tych milionach duszy?Nie sądzę, aby w razie udania się planów Hitlera, grający Beethovenagestapowcy zdolni byli odgrzebać w swych duszach resursy, pozwalającezbudować uczciwy Neue Ordnung.Nie sądzę, aby mógł to zrobić zwycięski bolszewizm.Rządcom na Kremlu może się wydawać, że mogą schować z powrotemwydobyte na czas wojny rekwizyty: popów, Suworowa, apologię carówbudujących Rosję - Piotra I, Iwana Groźnego. Jak w czasie wojny człowiekrosyjski walczył nie z faszyzmem, tylko z najeźdźcą, tak samo a la longue niebędzie ponosił dobrowolnych ofiar dla organizowania czterystu milionówChińczyków w imię rewolucyjnej piosenki o wyzwalaniu biedaków w grenadz-kim powiecie. Do grenadzkiego powiatu ruszy albo jako ideowy Rosjanin poekspansję dla swojej ojczyzny, albo jako udziałowiec szajki rabusiów. Tak czyinaczej jednakowo nie wyjdzie to na zdrowie zegarkom grenadzkim, animieszkańcom grenadzkimi. I tu jest gwarancja - że można rozbić świat, koń-cząc dzieło Hitlera, a nie być w stanie go zorganizować.Zanik bujnej porewolucyjnej literatury rosyjskiej zdaje się świadczyć, żetam pod kotłem przestaje się buzować. Porównajmy dwie powieści Fadiejewa,najbardziej prononsowanego pisarza obecnej Rosji, prezesa Związku Lite-ratów, delegata na wszystkie kongresy intelektualistów. Jego Rozgrom z cza-sów walk domowych w Rosji, opisujący dzieje rozgromionego bolszewickie-

Page 25: Wańkowicz Melchior - Kundlizm - Dzieje rodziny Korzeniewskich

go oddziału, jest gorzki, ludzki, pałający gniewem, gorejący ogniem tęsknoty.Jego Mofodaja Gwardia - dzieje młodzieży komsomolskiej w czasie minionejwojny - jest to piekielnie nudna szmira, w której się poruszają szablonyniezskazitelnie ideowych, nieskazitelnie bezbarwnych i nieskazitelnie nudnychkomsomolców.44Ten pisarz w ciągu trzydziestu lat nie przygalopował do żadnej Grenady,tylko do nudnego Urzędu Propagandy Trustu Bolszewickiego.*Nie ma rady: zawiodą się ludzie wyczekujący po obu stronach barykady, że imludzie z tamtej strony przyniosą zdrowy ukłon życia. Ale nic ich przed tymzawodem nie powstrzyma. Bo jak powiedział lord Halifax (ale ten z XVIIwieku): "Ludzie zwykle dają się ponieść .marzeniom. Ani im w głowiepowstrzymać ich bieg, tak się lubują w tym pędzie".Nie zawiodą się tylko ci, którzy mają mniej wiszfultinkowate marzenia,którzy wybierając się osiąść w nowej epoce, liczą, jak osadnik osiadającyw dżungli, że pożar międzyepoki najwyżej oczyści teren, ale zbierają wszystkiesiły na budowę od nowa.Czy zaliczyć tych ludzi do optymistów, czy do pesymistów?Wingfield-Straffbrd w swoim studium o cywilizacji zirytował się na tenpodział: "Ze wszystkich nalepek naj idioty czniejsze, a przecież stale używane, sąnalepki «optymizm» i «pesymizm»".Jeśli to, co się nazywa optymizmem dyktowało legendy dawniej o papiero-wych czołgach, a teraz o wojnie atomowej, jeśli optymizmem nazywa siębezmyślność, z jaką witało się nadciągającą burzę dziejową, a teraz oczekuje sięwjazdu na białym koniu, to, istotnie, musielibyśmy za Havelockiem Ellisempowtórzyć, że "miejscem, w którym najwspanialej rozkwita optymizm, jest domwariatów".Jeśli jednak optymizmem nazwiemy wiarę w człowieka, w wieczny postępludzkości, to, mimo gromów na XIX stulecie, które gęsto rozsiałem w tym liście,trudno mi nie powtórzyć Goethego: "Edel ist Mensch, hilfreich md gut" \Tylko że trudności, z którymi w gruncie rzeczy szlachetna istota ludzkaspotyka się na świecie, są tak ciężkie, kataklizmy, które łamią złe zrosty ludzko-ści - tak potężne, że "pozycje zdobyte przez jedno pokolenie mogą być traconeprzez następne. Myśli ludzkości mogą pójść drogami, które prowadzą dozniszczenia i barbarii".Jeżeli te gorzkie słowa wypowiada H. Fisher w króciutkiej przedmowie doswego obszernego dzieła historycznego, to znaczy, że myśl o tym specjalnie gouwiera. Bo Fisher już nie jest dziewiętnastowiecznym pisarzem, ale dzieciństwojego czerpie soki z XIX wieku. Ten wiek patrzył na zbyt wiele nieprawości, bypozostać przy bukolicznej wierze Goethego w człowieka. Ale zawsze każdąnieprawość jakoś prąd dziejowy wynosił na miejsca światłe i jasne: zbroczonekrwią niewinnych spisy jakobińskie przemieniał w bagnety niosące ludom wol-ność; wyzysk - w rewolucję przemysłową; bezrobocie maszynowe - w roz-kwit handlowy; ucisk kolonialny - w budowanie nowych kontynentów cy-* [Red.:] Człowiek jest szlachetny, pomocny i dobry.45wilizacji. I dlatego wiek XIX począł wyobrażać sobie postęp ludzkościjako zygzakowatą linię - od właściwego celu do niewłaściwego i z powro-tem - ale ciągle wyżej: tak, jakby kto wchodził po wieży krętymi schodami,aby zobaczyć co jest za rzeką. Im kto był wyżej, tym więcej widział, ale razpo raz wynosiły go kręte schody ku okienkom umieszczonym z przeciwnejstrony. Cóż z tego, że obejmował teraz szerszy widnokrąg, kiedy patrzyłw niewłaściwą stronę. Wiek XIX uspokajał: "Grunt w tym, że poziom wyższy.Idźcie dalej - dojdziecie".Ale kiedy doszło się... do komór gazowych, strapiona ludzkość stanęła:gdzież ten poziom wyższy?I historycy poczęli, jak Fisher, pisać gorzkie słowa.My, "młodzi", jednak (niech mi Pan pozwoli szwarcować się w waszymKlubie Trzeciego Miejsca) czujemy, że jednak ten zygzak postępu jest, tylko żenie idzie łamaną linią w górę, a jest jak spirala położona na ziemi, biegnąca po

Page 26: Wańkowicz Melchior - Kundlizm - Dzieje rodziny Korzeniewskich

niejcoraz wyższymi splotami. Każdy następny splot jest wyższy od poprzedniego,może gdzieś splot najwyższy, wyobrażamy tylko, urwie się i zakończyw wymarzonej krainie za obłokami. Ale tymczasem sunąca spiralą ludzkośćzsuwa się od czasu do czasu w dół, rżnie pyskiem w błoto, w to samo błoto, natym samym poziomie, na którym leży spirala pierwsza.To rżnięcie łbem w błoto zachodzi, kiedy się wali dawna epoka. Epoka, któratrzasnęła, kończy swój wzrost z ziarna, pączkowanie i kwitnienie bukietemprzekwitłych nacjonalizmów. Do swobody jednostki idą dzieje przez ostatecznejej pognębienie w młynach totalitarnych. Widać nie tylko trzeba zburzyćwynaturzony ustrój ekonomiczny, nie tylko do gruntu wyplenić autarkie, alew duszach ludzkich wypalić zalążki, z których wyrastały. Zdaje się jednak, że niema tak ostrego środka, który by wypalił w duszach ludzkich poczucie, że gruszkana miedzy dzieli go od sąsiada. Po prostu - sam człowiek musi z tym wypale-niem zginąć na rzecz swoich dzieci, które wychowały się z dala od tej gruszy namiedzy, w pojęciach eszelonów, biletingów, przerzucania ludności, planowania,racjonowania, przymusu społecznego i względności świętego prawa posiadania."Tatusiu - pytała córeczka mego znajomego - skoro nie służyłeś w Polscew wojsku, to skąd miałeś Naafi?".I tę dopiero córeczkę - pocznie ponownie wznosić spirala. Przejściez powrotem do trosk o jednostkę będzie cechą organizmów multinarodowych.I cechą świata maksymalnie planowanego, który służy jednostce maksymalniewolnej.Trzeba przyznać, że po drodze tymi z nas, którzy dotychczas nie sczeźli,rzuca porządny wir i nie ma się co łudzić, panowie koło pięćdziesiątki, żebyśmyz niego zdążyli wyleźć na stały ląd.Jest taka nowela Poe'go Whiripool. Morze otwiera się do dna, a poperyferiach wirującego kotła mknie łódeczka z dwoma ludźmi - na samo dno,do iłkiego gruntu wielotysiącmetrowej przepaści.46Cóż tu planować w takim położeniu? Trzeba trzymać się burty łódeczki i tyle.Dlatego segreguję i czyszczę jajka1 w pokorze ducha, ciesząc się, że żyję i że mamjeszcze pewne zainteresowania, na przykład smakowitymi ogłoszeniami naszejgazety lokalnej: "Jakąż radość zrobisz mamusi lub bliskim, ofiarowując im nabirthday gustowną działkę zakupioną na naszym cmentarzu. Osiemdziesiątprocent zapłacisz po pogrzebie dopiero. Pomyśl, czy jesteś w stanie nabyćgdziekolwiek podarunek na tak dogodnych warunkach*'.Tout est pour le mieux dans le meilleur des mondes... possibles2, pocieszam się zastarym kpiarzem Voltairem.- Cóżeś myślał, spadając - pytałem chłopaka, który spadł z piątego piętra naasfalt, potrzaskał nogi, ale mu je poskładano z kawałków, chodził bez kuł i byłdemonstrowany przez szpital:- Myślałem jak wylądować.Ale ja nawet nie myślę jak wylądować.*Kokietując czytelnika cierpieniami młodego Werthera (może już po spiraliwchodzimy w neosentymentalizm?) o mało a zapomniałbym go poinformowaćo małym drobiazgu (punkt czwarty horoskopu) - dlaczego ma czekać nazakończenie się bałaganu przez dwadzieścia pięć lat?Przede wszystkim dlatego, że tyle czasu potrzeba, aby wymarło pokolenieRzędziana z ideałami gruszki na miedzy granicznej, które dotychczas rządziświatem.Po drugie, że przy obecnym rozwoju technicznym i epoki prędzej lecąi spięcia między epokami są krótsze.Epoka kamienia łupanego trwała nieokreśloną ilość tysiącleci, gładzone-go - trzy tysiące lat, brązu - osiemset lat, żelaza - trzysta lat, a epoka pary stolat. Dlatego sądzę, że w dwadzieścia pięć lat damy sobie radę, ale jakby kto sięsprzeczał, to mu mogę parę lat w tę lub w tamtą stronę ustąpić.Czy ten nowy świat będzie się zrastał dedukcyjnie, czy indukcyjnie, czy drogą

Page 27: Wańkowicz Melchior - Kundlizm - Dzieje rodziny Korzeniewskich

pośrednią - przez różne międzynarodowe zarządy, poczynając od mniejspornych, jak lotniczy, kolejowy, pocztowy - mało mnie to wzrusza, mnie tamjuż nie będzie. Natomiast co można jeszcze dla Polaków w tym śmiertelnymwhiripool zrobić, to zrobić należy - przez Klub Trzeciego Miejsca, czy, poprostu, przez ludzi uczciwych.* [Red.:] M. Wańkowicz przebywał wówczas na kurzej fermie u córki.2 [Red.:] Wszystko jest jak najlepiej na tym najlepszym ze światów... możliwych.47Część 2.EMIGRACJADYSPROPORCJEHISTORYZM I MOŻLIWOŚCIZatoczywszy koło, wracamy więc do odwiecznego "słoń a sprawa polska".

Ta sprawa teraz sama przez się nie gra, jest funkcją spraw światowych dotego stopnia, że ważniejsze jest dla Polaka zastanawiać się nad sposobemmyślenia np. Mao-Tse-Tunga niż Bieruta. Dlatego wracając do spraw polskich,wracam nie do ich ogólnego politycznego aspektu, doraźnie bez resztypokrywającego się ze światowym, a do naszego sposobu życia na emigracji.Jeśli dojdziemy do przekonania, że w konflikcie, który nadchodzi, nie będzieani nic do obrony, ani nic do zdobycia, to zachodzi pytanie: w jakiejże postawiemoralnej spotkamy ten konflikt?Jest to pytanie specjalnie trudne dla nas, Polaków, przede wszystkimdlatego, że straciwszy wszystko, jako jedyny aktyw z pogromu wynieśliśmywspomnienie o naszej postawie moralnej i nader niechętnie patrzymy nakażdego, kto - w naszym zrozumieniu - chce nam ten ostatni i jedyny aktywzdeprecjonować. Poza tym skopano nas, upokorzono i pragniemy rewanżu.Wreszcie, tkwimy po tej stronie barykady i chcemy robić dobre wrażenie, niepsuć sobie stosunków, zapominając, że dobre stosunki jednostki nie zawszepokrywają się bez reszty z dobrem publicznym. Przed wojną dobrze odprasowa-ni czarusie na placówkach w Niemczech uważali, że im Smutkiem psuję dobrestosunki.Poza tymi jednak koniunkturalnymi prawdami jest powód zasadniczy, dlaktórego Polaka trudno jest skłonić w procesie dziejowym do postawy, którabędzie mu się wydawała bierną. Należymy bowiem, dzięki swemu położeniugeopolitycznemu i wynikłym z niego dziejom, do grupy narodów historycznychi jako tacy trzymamy zaraz miejsce po Wielkiej Brytanii, Rosji, Francjii Niemczech, a przed wszystkimi Belgiami, Holandiami, przed narodami obuAmeryk, przed narodami Międzymorza i nawet przed Włochami, mimo że tyleim zawdzięczamy. Słuchając przez radio Mussolliniego po bitwie pod MonteCassino wrzeszczącego, że ponownie po Via Appia ciągną na Rzym barbarzyńcy,pomyślałem, że ma nieco za szeroki pysk, bo co tam robili Rzymianie i papieże,pisze się tylko w ułamku na włoski rejestr, a ja ani swoich Piastów niewymieniłbym na jego gibellińskie uganiania się, ani swoich Jagiellonów na jegoksiążątka. I że w Polsce nie znalazłbym takiego adwokata, jak ten napotkanyw Campobasso, który zastanawiał się, że jego rolnicza prowincja Molisemogłaby się wyodrębnić i stanowić niezależną jednostkę polityczną podnadzorem wielkich mocarstw.50Słowa Piłsudskiego o Polsce skazanej na wielkość są ciężką prawdą i dlategopseudo-trzeźwi Polacy, wyciągający z minionej klęski podlutką nauczkę, żegwarancją istnienia Polaków jest zatarcie się, zmimikrowanie, doczepienie się dokogoś, do czegoś - są zakłamani. Niech powiedzą, że polskość nie ma się cotrzymać, niech się skundlą i idą w diabły. Iluż takich mamy, którzy dzieciom niedają rozmawiać po polsku. Ale niech nie fałszują prawdy, pouczając, żesamobójstwo jest zabiegiem leczniczym, a kula strzelona w serce podziała jakglukoza przepisana na jego wzmocnienie.Niech mi wolno będzie powiedzieć na wstępie tych polskich rozważań,wbrew niechęci papug nie rozróżniających megalomanii od poczucia swojejwartości.Jeślibyśmy sobie tych słów Piłsudskiego nie postawili wyraźnie, nie byłobytematu do dalszych rozważań. Zaadoptowalibyśmy piękny slogan o obroniekultury przed bolszewikami, slogan zapewniający spokojne życie, a w przyszło-

Page 28: Wańkowicz Melchior - Kundlizm - Dzieje rodziny Korzeniewskich

ści jakieś doskonałe "Naafi". Zachowalibyśmy twarz ideową, paszport pewnyi dostęp do cycka tej kultury - krowienty późnokapitalistycznej.Ale Polak jest z innej mąki. Nie mówię tego z przechwałką, mówię to - ażżałośnie. Wciąż wzrastała dysproporcja między naszą tradycją historycznąa naszymi losami, zamożnością, ciężarem gatunkowym wśród narodów; wciążwzrastała rozpiętość pomiędzy pojęciem, jakie Polak ma o sobie, a tym, co tenPolak realnie znaczy. Ta rozpiętość właśnie tak bardzo denerwuje świat odDostojewskiego po Churchilla.Hiszpanie, schodzący z areny świata, zamknęli swoją wielką spuściznęw zabawnych fochach grandów bezsilnych, ale bezpiecznych za swymi Pireneja-mi. My, ledwo przecknąwszy się na "ziemi równej, nikomu nie bronnej",musieliśmy iść aż pod Kijów, mieliśmy ciężkie poczucie skazania na wielkość naMiędzymorzu, poczucie, któremu nie odpowiadały ani realne siły, ani realnewartości.To polskie "ani guzika", które dało tyle wynaturzeń, fanfaronady niezmier-nego frazesowiczostwa, naiwność polityczną, arogancję i hochsztaplerkę mię-dzynarodową, równocześnie tkwiło głęboko i karnie w najprzeciętniejszymPolaku i wybuchało w tylu dramatycznych momentach minionej wojny. Niejestem bynajmniej zwolennikiem tezy, że żołnierz polski jest najlepszy naświecie. Nie może dać istotnie dobrego żołnierza naród, w którym nie kształconocharakteru. Ale każdy z narodów historycznych, a więc i my, ma dobregożołnierza (każdy z innych powodów). Najdobitniej nam to zademonstrowaliŻydzi. Nie jest tych narodów historycznych dużo. I patrząc na naszych żołnierzyw bitwie, zrozumiałem tę więź, która łączy Polaków. Zrozumieli ją ci, co przeszlipowstanie.- Na wojnie operuje się nie tym, czym by się chciało operować, tylko tym,co się ma w ręku, zarówno z broni, jak z morale - odpowiedział mi jeden z bar-dzo wysokich dowódców Armii Krajowej na moje zarzuty co do wywołania5ipowstania. ~ Otrzymaliśmy naród kształcony przez sto pięćdziesiąt lat niepod-ległościowe, powstańcze i romantycznie. Doraźnie taki naród nie mógł byćprzeedukowany i nie można go było prowadzić wbrew jego duszy, bo nic byz tego nie wyszło.Jakże więc teraz można temu narodowi wskazać spokojne "trzecie miejsce"i kazać mu przeczekać w Klubie Obserwatorów.W początkach 1946 roku w wagonie restauracyjnym Nizza-Paryż spotkałemprzemysłowca belgijskiego, wracającego wraz z rodziną z Jasnego Wybrzeża..Udzielił mi cukru, którego w wagonie jeszcze nie dawali - on już, wraz ze swoimpierścieniem, cygarem i wymuskanymi kobietami był całkiem "po wojnie".Jechałem z "de profundis" polskich dołów wojskowych, którym nie pozwala-no wracać do Polski i z różowej mgiełki polskiej wojskowej góry, któraobiecywała wojnę na najbliższy wrzesień. A tu dyrektor kasyna w Monte Carlo,oprowadzając mnie po salach gry, zacierał ręce, że sezon się ożywia i na przyszłyrok Monte Carlo wróci całkowicie do przedwojennej formy, całe wybrzeżepucowało się i inwestowało, plakaty bolszewickie nawet wzywały rentierówi ciułaczy, aby głosowali na partię komunistyczną, bo ta jedynie będzie bronić ichinteresów. Polak wyrzucony w to inne ciśnienie, łapał z trudem powietrzei wypytywał każdego, jak teraz ja tego przemysłowca.- Jakie są u was nastroje?- O, wszystko idzie dobrze; właśnie dowiaduję się, że już piwo pozwolonowzmocnić o dwa stopnie.A przecież Eurazja podtoczyła się niemal pod próg jego kraju.- Nie obawiacie się wojny?Wytrzeszczył na mnie oczy:- A cóż my mamy do tego jako mały naród? O to niech głowa boli wielkiepaństwa.Któryż by Polak tak odpowiedział?Pomyślałem wówczas o posiedzeniach "Międzymorza", na których bywałemprzed tym wyjazdem do Francji. Gdzie ludzie krajów stokroć bezsilniej szych niżBelgia, wtrąceni do ciemnicy, niewidzącymi rękami wykonywali jakieś koordy-

Page 29: Wańkowicz Melchior - Kundlizm - Dzieje rodziny Korzeniewskich

nacyjne ruchy. Gdy jednak padało słowo "Wilno" lub "Lwów", obolalii skłonni do zgody nędzarze stawali się wojowniczy. Przypomniałem z Flawiu-sza, jak zakładnicy żydowscy, wtrąceni do lochu po upadku Jerozolimyz płonącymi oczami kontynuowali spory talmudyczne poczęte w kraju.Powołując przykład żydowski tym ostrzej widzimy w duszach naszychrozpięcie między wielkością a śmiesznością, które nam daje tyle poniżeńu obcych i tyle ofiar z nas samych.Żydzi, którzy przez dwa tysiące lat, zdawałoby się, stanowili jedynie zbio-rowość wyznaniową, których świat nie uznawał za naród, tylko za kastę, są -na skutek wszczepionej wiary w Ata Bachartanu (wybraństwo i posłannictwo),wspólnej zarówno wierzącym, jak niewierzącym - narodem historycznym.52Królewskie sny osadzone na nędzarskiej rzeczywistości sprawiły, że gdy gojez pogardą traktowali Żyda, ten Żyd miał nieskończone poczucie wyższościwobec goja.Coś podobnego było, kiedy oficerowie amerykańscy mówili: "Warto posłaćjakiego Polaka po dziewczynkę" i kiedy ten Polak, jeszcze przed rokiem gotówna każdą ofiarę "organizując" zamówienie, spoglądał z uczuciem wyższości nabogatych barbarzyńców.Jak Żyd jest przykładem narodu historycznego, doprowadzonego dostadium patologicznego, tak przykładem doprowadzonego do stanu patologicz-nego pryncypu wybraństwa był obchód Pessach, który widziałem u sektySamarytanów. Jest to jedyna sekta, która zachowała żywą ofiarę. Było ichwówczas trzystu dwudziestu na całym świecie i wierzyli, że oni są narodemwybranym, któremu Mesjasz da panowanie nad światem.Kiedy noże zabłysły nad siedmiu wybranymi jagniętami i kiedy pożywaliśmyich mięso ofiarne z gorzkim zielem pod rozgwieżdżonym niebem (lud ten nadziesięć dni Pessach emigruje pod namioty na górę Gerizim - Przekleństwa,z której ongi miotały plemiona przekleństwa na rozkaz Jozuego) - jakże dale-ko byliśmy od trzeźwej radości z powodu dwu stopni więcej w piwie, którąBóg pozwolił się zadowalać narodom niehistorycznym i niecierpiącym.Czy jednak takie niehistoryczne narody odbudowałyby Jeruzalem?Czy zdolne by były trwać na "ziemi nikomu niebronnej", gdzie "jeno gardłaa piersi nasze municją naszą"?*Należy więc liczyć się z "historycznym" Polakiem takim, jaki jest: czy tam -w Armii Krajowej, czy tu - na emigracji.Myślę o tylu chłopcach prawych jak złoto: z powstania, z AK, z BrygadyŚwiętokrzyskiej, z Hubalczyków, z września, z przekraczanych granic, z bitewi patroli. Jestem blisko z wieloma z nich. I kiedy przyjdzie do nich agent i daśrodki pomsty w rękę i przyjdą do mnie, cóż im powiem? Czy może to, co mniepowiedział wielki Polak, Dmowski, kiedy go podczas tamtej wojny pytałem, cóżwięc ma robić młody człowiek, skoro mu się zabrania iść do legionów. Dmowskiodpowiedział: "Czekać. A jeśli kogo dręczy bezczynność w tej wojnie, iść napomocnika do szpitala".Wyobrażam sobie na przykład wachmistrza Romana z Hubalczyków, chło-pa z pięścią mogącą zabić byka, pochodzącego ze szlachty osadzonej przez wiel-kiego księcia Witolda na brodzie tatarskim na Berezynce w późniejszym po-wiecie wołożyńskim, wyhodowanego na Trylogii, towarzysza Hubala do jegośmierci, wywiadowcę AK na przednich liniach niemieckich w głębi Rosji,więźnia Oświęcimia, któremu wymordowano rodzinę i najbliższych kole-gów - jeśli mu w trzeciej wojnie dam taką samą radę, jaką mi Dmowski dawałw pierwszej.53Albo Jurka z AK, który uczestniczył w zamachu na Kutscherę, na sztabgestapo na Szucha, który zastrzelił na placu Trzech Krzyży pułkownika gestapo.Teraz nudzi się, wkuwając coś na jakichś jałowych studiach. Kiedy przychodzido mnie i strzelamy w ogródku z wiatrówkowego pistoletu, kiedy Jurek,mierząc, przymyka oko, jego jasna młodzieńcza twarz ścina się w drapieżnywyraz.Albo tego młodego podpułkownika, z którym spaliśmy w czasie bitwyw jednym schronie, gdy nagle zjawił się, z uważanych za stracone pozycji,zapędziwszy się ze swymi ludźmi w gąszcz niemieckich bunkrów. Doszedł do

Page 30: Wańkowicz Melchior - Kundlizm - Dzieje rodziny Korzeniewskich

stopnia oficerskiego z zawodówki podoficerskiej w Bydgoszczy, trwał w szarymzacukanym życiu przed wojną, w czasie wojny okrył się nimbem legendy,awansował, dostał dwa Virtuti, żył pełną piersią w blasku uwielbienia, a terazzarabia sprzątaniem banku.Czy i im odważę się dać radę Dmowskiego?A przecież nie radził Dmowski głupio, a przecież nie aprobujemy decyzjiPowstania Warszawskiego bez zastrzeżeń, przecież nie chcemy, by podejmującyte decyzje mogli się chować za nastroje podwładnych, tak jak ci z 1863 roku zabrankę, albo ci z 1831 roku za podchorążych. Kiedyś wreszcie bohaterstwopowinno przestać być krwawą ofiarą odkupienia za brak odwagi cywilnej,męstwo - za brak przemyślenia, improwizacja - za nieprzygotowanie, a ideo-wość - za wiszfultinkizm.Jeśli tak oceniamy przeszłość - to poczujmy się, idąc pod prąd nastrojów,odpowiedzialni za przyszłość, żeby nam nie przyniosła dalszego smutnego plonuniepotrzebnych bohaterstw do dalszych szkolnych wypisów. Musimy występo-wać przeciw ideowej łatwiźnie, dającej niepotrzebne straty w czasie wojnyi wykolejenie w czasie pokoju, nawet takiego względnego pokoju, jakiprzeżywamy.Ale niech przeciw "ideowej łatwiźnie" nie występują kundle z programem...jeszcze łatwiejszego życia. Nie wolno nam nic uronić z historyzmu w duszypolskiej, nie wolno tej duszy zubażać, odbierając jej poczucie imponderabiliówi zdolność do poświęceń.Przyszedł do mnie na ostatnie pożegnanie kolega z prac jeszcze przedniepod-ległościowych. Wywiad na tyłach rosyjskich w 1919 roku, więzienie bolszewic-kie, wytrwała i wbrew wszelkim nagonkom praca nad tzw. radami ludowymi nakresach, usiłującymi wciągnąć w orbitę walki o prawa socjalne biedotę rolną bezróżnicy narodowości, członek Sejmu Wileńskiego, długoletni działacz wśródPolaków w Niemczech, uczestnik wyprawy do Narwiku. Pisał do mnie przezcały czas wojny listy, w których, wbrew wszystkiemu, starał się wierzyć - dokońca. Teraz... przyszedł do mnie żegnać się na zawsze. Historycyzm przepaliłmu duszę, jak kiedyś Towiańczykom. Wstępował do kontemplacyjnego zakonu.W oczach jego boleśnie pogięta międzyepoka, w której majaczyło ukrzyżowaneciało storturowanej ojczyzny, nagle nabrała jasnego, zrozumiałego wyrazu: Bóg54walczy z Szatanem. Nie ma niezaangażowanych w tej kosmicznej walce. Każdyz nas jest uwiązany na niewidzialnej nitce, której drugi koniec znajduje się w rękubożym lub szatańskim.Żegnając się, patrzył na mnie z rozdzierającym smutkiem, nie jak na tegobliskiego człowieka, od którego na całą doczesność oddali mur kontem-placyjnego klasztoru, ale jak na tego, którego nie zobaczy w wieczności."Gdybyś był Murzynem, urodzonym daleko od źródeł prawdy, może zna-lazłbyś miłosierdzie. Ale tobie była dana w twoim katolickim domu całaprawda..."I ja żegnałem tego bliskiego, dzielnego człowieka, chłonnego na życie -z którym łączyły mnie zainteresowania automobilowe, fotograficzne i wycieczkiw odległe kąty świata - u uczuciem duchowego zmiażdżenia. Tragedia życio-wa obróci jego żywotność, jego zdolności organizacyjne, jego zdolność po-święcenia - w kontemplację.Tragedia dziejowa te same wartości innych przemienia w spekulację.Jak nie dać marnieć temu płomieniowi dusz i jak nim pokierować - celowo?Należy za wszelką cenę utrzymać historycyzm w duszach emigracji odczysz-czając jego wynaturzenia.KRÓLEWIĘTAWynaturzenia emigracji, niezależnie od przyczyn koniunkturalnych, biorąrównież początek w charakterze narodowym.Kultura poszlachecka, oparta na przywilejach, produkuje człowieka, którynie wierzy własnym siłom. Stąd oglądanie się na angielski skarb państwa,obozy, kombatantów, stąd przerost organizacji, stąd potrzeba możliwie nie-kosztownego szymia ideologicznego, który by uprawniał do pozostawaniaw społeczności emigranckiej choćby w rapciach ze sznurka i w łapciach, alez prawem do kreski wyborczej, do beneficjów, choćby skromnych, które ktośgdzieś kiedyś dać "musi", bo przecież ten ktoś gdzieś nie może zezwolić,

Page 31: Wańkowicz Melchior - Kundlizm - Dzieje rodziny Korzeniewskich

żebyśmy zginęli.Polak nie chce się poczuć sam. Raźniej mu czuć za plecami magnackiekrólewięta, których klamki można się uchwycić. Czy te królewięta to rząd, któryma jakieś resztki w kasie, czy - ditto - jakiś generał, czy - ditto - jakaś partia,instytut, instytucja, drukarnia, kombatanci.Stąd rozrosłe aparatury wydawnicze, reporterskie, księgarskie jak chmarydworaków różnych królewiątek, stąd dwa dzienniki jednokierunkowe w Londy-nie, utrzymywane aż do ostatnich możliwości jednego z nich, stąd trzykonkurujące ze sobą instytucje kolporterskie, wszystkie powołane za ten samgrosz publiczny, stąd przedziwne dzieje kolejnego kupowania i marnowania55drukarń za ten sam grosz publiczny bezprawnie przyaresztowany w kasetkachróżnych królewiąt, stąd wymierzenie każdej z tych instytucji tylko tyle pieniędzy,aby się utrzymało szczupłe grono z ich żonami i nie-żonami.Stąd główne zagadnienie: "etat", a nie: "człowiek". Człowiek wydaje siętani, bardzo tani, gdy żłobek najmarniejszy drogi, bardzo drogi. Kiedykonfiskowano "Kulturę" i podcinano jej istnienie, na moją uwagę, że niemożemy pozwolić na zamknięcie jedynego pisma mającego ambicje rozpoznaw-cze, jeden z dygnitarzy z rozbrajającą naiwnością powiedział:- Owszem, "Kulturę" należy zostawić, tylko dać ją innemu człowiekowi doprowadzenia.Przypomniało mi się, jak w czasie tamtej wojny jedno z pism polskichw Ameryce, przedrukowujące ciąg za ciągiem powieść Sieroszewskiego ukazują-cą się w "Tygodniku Ilustrowanym", zostało bez dalszego ciągu. "Owszem,należy ten odcinek zostawić - zadecydował oodobno wydawca - tylko dać goinnemu człowiekowi do kontynuowania".Naturalnie, że przy takim nastawieniu tych żłobków przeważnie nieprowadzą indywidualności, a często też nie prowadzą ich ludzie pierwszej klasymoralnej.Daję przykłady1 ze swego odcinka, na którym mógłbym je mnożyć wie-lokrotnie, jak wielokrotnie mnożyć by je mogli inni - każdy opowiadająco swoim odcinku. Podobno po dworach ministerialnych z opancerzonymifunduszami i partyjnych z przyaresztowanym groszem publicznym działy sięstokroć bardziej gorszące rzeczy.Ale przecież nie o to mi idzie, żeby pisać oskarżycielskie akty. Można byprzejść koło złodziejaszków, kombinatorów i synekurowiczów wzruszywszyramionami: czy to naprawdę coś tak niezwykłego, że w chwili rozgromu słabszecharaktery ratują się jak mogą?Toteż jeśli piszę o sztabach królewiąt2, to tylko żeby i z tej strony unaocznićjak i od nich idzie fala ubezmyślniania, "ubierniania" emigracji.ł [Red.:] Przed tym akapitem w wydaniu paryskim zamieszczono trzy linie kropek,zaopatrzone przypisem: "Autor w tym miejscu przytacza szereg konkretnych przykładównadużyć".2 Chciałbym wyraźnie odciąć się od przypuszczeń, że atakuję w tym ustępie czy w innych,generała Andersa - człowieka, którego zasługi bojowe są powszechnie znane, za to może nie dosyćuświadamiana jest rola, jaką odegrała jego wola przy wyprowadzeniu Polaków z Rosji. Jestemszczęśliwy, że mogłem widzieć wojnę pod tym świetnym dowódcą. Nie wiem, w jakim stopniuprzedstawia materiał na męża stanu. Umysłowość wojskowa jest po temu zwykle złymprzygotowaniem, ale historia daje liczne wyjątki. Wiem jedno, że spotkał go los każdegoautorytetu na emigracji: próby tworzenia koło niego własnego podwórka. Kiedy jednak uderzyćszkodnika po łapie, szkodnik chowa się pod nogi protektora, wznosząc jazgot straszliwy,identyfikując się z protektorem i insynuując, że zasłania go własnym ciałem, podczas kiedy

Page 32: Wańkowicz Melchior - Kundlizm - Dzieje rodziny Korzeniewskich

w rzeczywistości jest odwrotnie: protektorowi może nie nastarczyć autorytetu na zasłanianiegłupstw podwładnych.56Otacza te sztaby szerokie koło emigrantów, którzy muszą jakoś żyć - nietylko materialnie, ale i ideowo. A te rzeczy nie są tak łatwe do rozdzielenia. Jeślikto redaguje pismo, które bez subwencji się nie utrzyma, jeśli kierujeorganizacją/instytutem, zakładem, to trzykroć się zastanowi zanim coś takiegowydrukuje, powie, podpisze, ogłosi, zanim w jakiejkolwiek sprawie zajmiestanowisko, które się nie podoba jego subsydiodawcom. A subsydiodawcy to nietylko kombinatorzy. Często - wiszfultinkiści, którzy, nie mogąc sobie poradzićz zagadnieniami międzyepoki, postępują jak umęczona matka, która woli byleczym zamknąć dziecku gębę niż odpowiedzieć na krępujące pytania. Góra pol-ska - zmęczona i będąca, jak cała ludzkość, w ciemności - woli dołom wcisnąćlalkę z jaskrawych, łatwo ześcibanych optymistyczną nitką gałganów, byleoczyścić swoje sumienie, że przecież dało się jakąś treść duchową. Dół polski -zmęczony, pokancerowany, zawiedziony - z ulgą się dowiaduje, że byle udać, żesię tą lalką, tym truchłem ideowym interesuje, to już nie będzie wyklęty, to jużbędzie wisieć przy jakiejś imaginatywnej ideologicznej klamce.ORGIA FIKCJI W CIENIU LIPY IDEOLOGICZNEJPrzy tej wątłej postawie duchowej jesteśmy jak słabowity chłopaczek, któregofantazję opychają nic nie kosztującymi opowiadaniami o czerwonoskórych.Cwałuje w marzeniach na dzikim mustangu w pogoni za Komańczami, potępiabolszewików, rządy reżimowe w Polsce, jest wyzywający w stosunku do tychwszystkich przeciwników, którzy go nie dosięgną.Stronnictwa ogłaszają nieugięte uchwały, związki drukują krwiożerczeodezwy, księża płynnie mówią patriotyczne kazania, poeci cwałują "ostrzącw zanadrzu miecz Wallenroda", publicyści wysilają się na maksimum sarkazmu,Nike im ciągle polatuje nad pobojowiskiem, a wróble w głowie.Ale niech by przyszło psa przepędzić z drogi, to pogromca Komanczów woliudawać, że go nie widzi.Czyż nie takie jest na przykład postępowanie Związku Pisarzy (ja cytuję zeswego odcinka, czytelnicy niech docytują ze swoich), który nie protestujeprzeciw trwonieniu grosza publicznego przez zakładanie równorzędnych wy-dawnictw, drukarń, instytucji kolportażowych, nie protestuje przeciw konfiska-tom przez Polaków polskich wydawnictw ideowych, ale za to jest bardzo śmiaływ ściganiu w marzeniach Komanczów, choćby przez zaskoczenie Bogu duchawinnych uczestników zgormadzenia uchwałą niepisania do kraju, której, jakopatriotycznej, nie wypadało nie podpisywać.Uchwała, dostatecznie skompromitowana, żeby się nad nią rozpisywać(Zarząd był zmuszony oświadczyć, że nie obowiązuje ona członków ZwiązkuPisarzy), przypomina uchwałę starych panien, które przysięgły nie wychodzić za57mąż, nim ojczyzna nie uzyska wolności, i chodzą w nimbie poświęcenia. Mówięto nie dlatego, żeby w Związku nie było utalentowanych pisarzy, aczkolwiek anitamtoczesny jego prezes, ani wiceprezes, ani sekretarz nie skalali się, mimopięknego przedwrześniowego wieku, żadną książką, ale dlatego, że było jasne, żei tak możność pisania do kraju zostanie ucięta i że należało przeprowadzić proceszdzierający maskę z reżimu, który za wszelką cenę chciał udawać liberalizmi demokrację. A tymczasem, póki się da - pisać do braci, których twarze sięnam zamglają, pisać póki się da...Piszący te słowa na swoim odcinku przeprowadził taki proces: pisałemw pismach krajowych o rocznicy Monte Cassino, o kapelanach wojskowych,o obronie Westerplatte, o wrześniu i o Hubalczykach, o kresach, o polskiejz ducha szkole, o Polsce, jaka mi w pamięci została, pisałem do ostatniego tchu,póki się dało, aż doczekałem się okólnika zabraniającego nie tylko moje rzeczydrukować, ale i "przedrukowywać, chociażby bezpłatnie", doczekałem siędrugiego zarządzenia zabraniającego zamieszczania recenzji moich książek,choćby to była... książka o syjonizmie, doczekałem się trzeciego - kasującegoulicę mego imienia, doczekałem się zakazu drukowania już złożonego i przeła-manego studium o mnie i smakowitej wiązki obelżywych wzmianek i artykułów.

Page 33: Wańkowicz Melchior - Kundlizm - Dzieje rodziny Korzeniewskich

Mogę więc powiedzieć: chciałem pisać do kraju, robiłem wszelkie wysiłki, aleuniemożliwił to reżim, a nie własna polska uchwała.Ale proces pojedynczego pisarza z reżimem nie ma większego znaczenia.Zawsze można wytłumaczyć, że dany autor gdzieś komuś ukradł jakiś zegareki dlatego tępi się go indywidualnie. Jeśli się jednak nie będzie drukować książekemigracyjnych pisarzy w ogóle, trzeba się przyznać do zakazu w czambuł. Takizakaz nastąpił, ale z tej strony, co z tamtej strony prasa reżimowa skwapliwiepokwitowała. Związek pisarzy w Polsce w odpowiedzi uchwalił niewydawaniepisarzy emigracyjnych. Wspaniałe widowisko robione polskimi rękami.*Zanim przyjechałem do Londynu i zobaczyłem rodzime polowanie na Koman-czów, dane'mi było zaobserwować to polowanie u obcych. W Rzymie, przedwyjazdem, wziąłem na film z życia emigracji rosyjskiej - właśnie rosyjskiegoemigranta. Był wielce pomocnym cicerone, wstawiając fachowe komentarze:"Tieper napjutsia", "Widno po mordie dat' pridiotsia" \Pierwsza część to obraz świetności dworu carskiego. W polskim filmiereżyser miałby paletę mniej barwną; minister przecina wstęgę na mostku przezWkrę; ministra wita na dworcu w Tomaszowie Mazowieckim komenda"Strzelca" w mundurach; ministra wita w gmachu starostwa miejscowe KołoLigi Morskiej i Kolonialnej w marynarskich mundurach (twarze te same);ministrowi są przedstawiani urzędnicy starostwa (twarze te same); minister"Teraz się schlają", "Widać, że trzeba będzie uskutecznić, mordobicie".58z salonki żegna przedstawicieli miejscowego społeczeństwa w czarnych mary-narkach i spodniach w paski (twarze te same).Druga część filmu to wnętrze nocnego lokalu "Bałałajka" w Paryżu, któregowłaścicielem jest były ordynans byłego wielkiego księcia. Sam wielki książę jestżigolakiem w lokalu, generał-gubernator szatniarzem, księżna kwiaciarką.Człowiek by wolał nasze polskie, uczciwsze i.produktywniej sze, tapicerskiei zegarmistrzowskie fachy, ale każda praca jest pracą: ze współczuciem się patrzyna starego generał-gubernatora biorącego napiwki.Kiedy jednak rozjeżdżają się ostatni goście - "Bałałajka" wyprawia dorocznybal (jest to rocznica Tie^p-Imianin ]ewo Impieratorskawo Wielic^estwa - ichniTrzeci Maj).Na szerokiej amfiladzie schodów ukazuje się w mundurze przy pełnychorderach generał-gubernator, za nim żigolak jako pułkownik lejb-gwardii,kwiaciarka w balowej sukni ze wstęgą św. Anny przez ramię, a właściciel lo-kalu, który funduje imprezę, zamieniwszy smoking na przynależny sobiemundur szeregowego z namaszczeniem odbiera palta i przyjmuje od swegoszatniarza napiwek.Zapytałem po przedstawieniu Rosjanina, jak wyewoluowai ten świat fikcji.Okazało się, że dwumilionowa emigracja nie wytworzyła pospólnych wartości.On, na przykład, mieszka z dwoma innymi utytułowanymi, wszyscy szoferują.Każdy swój dzień powszedni traktują "na niby", coś jak przemijającą maskaradę.Tak już zaczynają drugie ćwierćwiecze swojej emigracji.- A jak spędzacie czas w niedzielę?- Cóż, w niedzielę popijemy sobie. Nasi staruszkowie to w wolny czas sobiepopolitykują (politiku ra^wodiat).- Na jaki temat?- Mało jest tematów? Szereg lat kłócili się o legalizm: kto ma prawapierwszeństwa do tronu. A ot, ostatnio, był sąd polubowny, złożony z najwyż-szych dostojeństwem. Umarł generał-gubernator kijowski, a było obyczajem, żegenerał-gubernatorstwo kijowskie zawsze otrzymywał albo gubernator char-kowski, albo podolski. Ponieważ zdarzyło się, że obaj ostatni gubernatorzytych guberni jeszcze żyli, więc wybuchł spór.*Kiedy jechałem do Londynu, zapytywałem siebie, jak też wyglądać będziewnętrze polskiej emigracyjnej "Bałałajki" w dzień świąteczny-i pozatapicerski.Byłem na herbacie u charge d'affaires Rosji przy rządzie angielskim z tamtejwojny. Miałem wrażenie, że zwiedzam grobowiec Tutenchamona: już w hallustał olbrzymi sztandar carski, zwisały dwugłowe orły, ściany od sufitu po

Page 34: Wańkowicz Melchior - Kundlizm - Dzieje rodziny Korzeniewskich

podłogę obwieszone były carami, wielkimi kniaziami, wielkimi księżnymi. Pijącherbatę bardzośmy się oburzali na obecnego pretendenta do tronu za jego mariażz wdową po milionerze amerykańskim.59- Ale ta wdowa urodziła się w Rosji jako księżniczka rosyjska. I pochodze-nie więc jest przyzwoite i dolary... jeszcze przyzwoitsze.Bardzo miła nobliwa starsza pani podniosła rasową głowę i spojrzała na mnieze zdumieniem:- Pomiłujtie, kaksy my budiem priedstawlatsia pri dworie... kakoj to amerikans^e\.Kiedy wychodziłem z grobowca, rozumiałem, że to już emigracja z pa-tyną, że u nas jeszcze wszystko jest płynne, ale czy i o ile w innym stylubędzie tężeć?Kiedy nasz "konspiracyjny rząd" w liczbie szesnastu mieli bolszewicypostawić przed sądem pokazowym, przypuszczałem, że sąd ostatecznie się nieodbędzie, bo tym razem bolszewicy trafią na ludzi zachodnich, którzy nie dadząsię do kajania spreparować. Okazało się, że zrobili co chcieli - bez żadnychtortur i zastrzyków. Jest na emigracji minister Stypułkowski, jeden z tychszesnastu. Jeśli zaprzeczy, chętnie uzasadnię swoje twierdzenie.Po doświadczeniach więc takich jak ten proces miałem już mniej złudzeń.Wszelako ciekaw byłem, jak się odbywają polskie zabawy w walkę z czerwono-skórymi.Jak zwykle, w pierwsze dni witano mnie serdecznie - powitaniami z mów-nic na odczytach, tuszami w teatrzykach.May I have personal worcR - jak mówi w środku audycji Gabriel Heater, załatwiającswoje sprawy. Mam smutne doświadczenie tych powitań: że mogę rozprężyć sięi chodzić w świetle przyjaźni ludzkiej nie dłużej niż tydzień. Po tamtej wojnie, w pierwszydzień mego przyjazdu do Warszawy, rzucili się z radosnym powitaniem endecyi Piłsudczycy. Dałem endekom artykuł o Piłsudskim, Piłsudczykom o endekach i cii tamci wydrukowali, i ci i tamci potem doszli do zgodnego wniosku - "świnia", i całyhoney-week1 się skończył. Po powrocie z Meksyku artykuły prokatolickie drukowałemw "Kurierze Warszawskim" i antyklerykalne w "Epoce". I znowu - "świnia" (potemi te i tamte ukazały się w jednej książce). ThankJOU,Zadebiutowawszy w Londynie felietonem o przyjeździe do Londynuz pijanym i kradnącym transportem wojskowym, wiedziałem, że już maluczko,maluczko po tych powitaniach pocznę chodzić po Picadiiiy za świnię (i rze-czywiście...), śpieszyłem więc coś niecoś wyrozumieć o tych tu ludziach, wiedzącz doświadczenia, że czego się w pierwszym tygodniu życzliwości nie dawykorzystać, to już się potem zamknie.Naprzód zrobiłem ankietę wśród pisarzy. Jeden z nich, notowany, i słusznie,na giełdzie literackiej w Polsce wysoko, czytał mi fragmenty przygotowywanejprzez siebie książki, które wydały mi się stokrotnie słabsze niż to, co dawniejpisał.1 Jakżesz, na Boga, będziemy się prezentować na dworze... jakiejś Amerykance.2 [Red,:] Miodowy tydzień.60- Czy pan będzie to drukował po polsku?Zrobił pogardliwy gest:- Ach... Może... Naturalnie... po tym jak wyjdzie w innych językach, panie,przekona się pan, świat zadrży...Drugi, którego książki miały dużą poczytność w Polsce przed wojną,oświadczył mi, że za pięć lat będzie miał willę w Amazonii, a za siedem lat -nagrodę Nobla.- Jakoś ten londyński świat stwarza na mnie wrażenie, jakby ludzie mielidywagację błędnika - zwierzyłem się staremu londyńczykowi. - Od dziełjednego świat zadrży, na drugiego tylko czeka Nobel...- A trzeci mówi, że jego żona, literatka, tylko dlatego nie dostała Nobla, żeon jako działacz nastawiony jest antyrosyjsko. Ale co tam pisarze - to ludwrażliwy, łatwo brodzący w fikcjach. Ot, zobacz pan naszych polityków.

Page 35: Wańkowicz Melchior - Kundlizm - Dzieje rodziny Korzeniewskich

Otóż miałem sposobność, w te pierwsze szczęśliwe dni powitań, byćzaproszonym na parę konwentykli o szerokim wachlarzu ludzi. Siedziałem,odrętwiały, kibicując przez cztery-pięć godzin niezrozumiałej partii jakiegośpolitykierskiego mah-jonga:- Po głębszym sondowaniu okazało się, że prawica PPS gotowa byłabyprzyjąć w zasadzie postulaty sformułowane przez lewicę Kuncewicza, podwarunkiem, że się przewentyluje...- A ilu ludzi liczy prawica PPS? - pytam szeptem sąsiada.Wymienił mi z namaszczeniem trzech ludzi.- A lewica Kuncewicza?- Trzyma się tylko na legendzie...- Ale ktoś w niej jest, duchy nie redagują postulatów.- Pewno ktoś jest i redaguje - zgodził się z logicznym wywodem sąsiad.W tej chwili wszedł nowy uczestnik. Odstawił pękatą tekę i przyjmującfiliżankę herbaty z rąk gospodarza, odgarnął spocone włosy z gestem zmęczenia:'- Nie uwierzą mi panowie, to moje szóste posiedzenie dzisiaj.- Ale też, jeśli da się sklecić porozumienie, będzie to pana historycznązasługą, więc jakież ostatnie wiadomości?- Zachodzą nowe trudności ze strony Stronnictwa Demokratycznego, któreprzy ustalaniu wytycznych dla swego reprezentanta, przy ustalaniu platformyporozumienia, rozbiło się ha dwa obozy - Iksa i Ygreka, przy czym zważywszyprecedensy związane ze smutnej pamięci fiaskiem konferencji porozumiewaw-czej i koincydencji, które wśród szerokiego ogółu może dotąd wywoływać tasprawa, należałoby raczej postulować umiarkowane poparcie Ygreka, z zacho-waniem wolnej ręki i niewchodzeniem w kompromisy, ale to naturalnie tylkoo tyle, o ile zgodzi się na poprawkę "c" w punkcie piątym, zgłoszoną przezparyski odłam Stronnictwa Pracy...- W imię mego stronnictwa muszę oświadczyć - zabrzmiał nacechowanysiłą i stanowczością nieugiętą głos z kanapy - że jeśli sprawy zostaną skierowane61tym kanałem będziemy musieli z żalem stwierdzić, że nie widzimy dla siebieżadnej możliwości brania udziału w dalszych pracach porozumiewawczychi będziemy musieli odwołać się w sprawie dalszej taktyki do naszych mocodaw-ców w kraju, lZnowu złowrogi cień rozbicia zmroził zebranych. Do przedstawiciela, którywygłosił ultimatum, a teraz ciągnął z tacy największą kanapkę z miną w dalszymciągu Mucjo-Scewolską i nieugiętą, skierował gospodarz głos nacechowanypowagą:- Ja wiem, jak stronnictwo pana w tym punkcie zawsze zaznaczało swojąnieugiętą postawę. Nie traćmy jednak nadziei - zatrzepotał w kierunkuprzybyłego działacza - że opinia wyrażona przez pana prezesa da się może, bezujmowania znaczenia jej zasadniczej treści, tak oszlifować, a raczej przekonstruo-wać, rozumiecie panowie, po prostu .przez zmianę układu, szyku słów, że przypewnej dobrej woli ze strony panów, za którą przemawia powaga chwili, będąpanowie uważali za zgodne ze swoim sumieniem wziąć na siebie ciężarodpowiedzialności bez odwoływania się do swoich mandatariuszy. Panowiepozwolą, że na chwilę usuniemy się do sąsiedniego pokoju z obu panamii przekonferujemy.- O, z redaktora jest mistrz sztuki kompromisu - powiedział z zachwytemmój sąsiad. - Zobaczy pan, już oni tam coś wysmażą; czasem zdawałoby się, żejuż tak sytuacja wisi na włosku...Pochyliłem się do niego:- A ilu członków liczy Stronnictwo Demokratyczne?- Pięciu - wymienił nazwiska. - Po rozłamie pan X i pani Z wystąpili, a trzejpanowie pozostali stanowią stare stronnictwo.- Tak, tych jest mniej - rozważam - ale jest kobieta, to przynajmniej będą sięmogli rozmnażać.Tymczasem z sąsiedniego pokoju ukazał się promieniejący gospodarz i obajpozostali panowie - jeden z krnąbrną, a drugi z melancholijną miną.- Obaj panowie zgodzili się moje sugestie poddać pod rozważania swoichkomitetów wykonawczych. Zaklinam tylko panów, żeby to było prędko. Wszak

Page 36: Wańkowicz Melchior - Kundlizm - Dzieje rodziny Korzeniewskich

za trzynaście dni będzie rocznica kryzysu. Proponuję zebrać się...Zaszeleściły kartki terminarzy. Jak wyranżerowane kokietki przechwalają sięsukniami wyciąganymi z naftaliny, samooszukując się, że mogą stwarzać sensacjednia, podczas kiedy zdrowym normalnym mężczyznom jest najzupełniejwyszystko jedno co te czupiradła na siebie upstrzą, tak ci panowie profesorowie,redaktorzy, prezesi, radcy - dalibóg śmietanka, dalibóg to, co mieliśmynajlepszego - poczęli mruczando przebiegać nieskończone ławice potermino-wanych posiedzeniami dni, wzajemnie błagając, żeby zgodzić się coś odwołać,dać się gdzie zastąpić, boźąc się, że to niemożliwe.Gospodarz znowu przeszedł sam siebie. Wyeliminował trudności po kolei.Zostało dwóch nieustępliwych tytanów, z których jeden mógł tylko w piątek za62tydzień, a drugi tylko w środę za dwa tygodnie. Ci dwaj nazajutrz mieli się poro-zumieć z gospodarzem telefonicznie, decyzja jednego bowiem mogłaby ulec zmia-nie po otrzymaniu wiadomości z Paryża, na które jutro czeka, a drugiego - jeżelizajdzie pewien fakt, co do którego prosił, byśmy nie nalegali na bliższe szczegóły,chodzi bowiem o dyskrecję wobec pewnej grupy ludzi, która na razie itd.Z początku podejrzewałem tych ludzi, że się tak wyżywają umownie.Ostatecznie gra w szachy jest też grą umowną, a przecież ciekawą i nikt jej niepotępia. Zakładamy, że wieża ma zasięg taki a taki, a laufer inny, wysilamy się naszereg kombinacji odciążających głowę od trosk codziennych. Potem pakujemypionki do jednego pudełka i nie postało nam w głowie, że od tego czy takpostawiliśmy wieżę czy inaczej, zmieni się coś w życiu. Wieczór galowyw "Bałałajce" był taką partią szachów.Ale z przerażeniem coraz dobitniej konstatowałem, że ten polski mah--jong nie jest grany "na niby", że uczestnicy uważali, że po to zostali naemigracji, że ten mah-jong jest... ich misją.Z przerażeniem też skonstatowałem, że rząd in corpore i mah-jongiści wszyscyrazem wzięci w kupę, którzy zostali, by "zaświadczać", "nie dać się zabliźnić"i tym podobne, nie wydawali nawet naj marniej szego biuletynu, choćby napowielaczu w języku angielskim. Wszedłszy do lokalnego koła TowarzystwaKatolickiego Polsko-Angielskiego, zobaczyłem, że ciężar roboty dźwiga paręAngielek przy daleko posuniętej polskiej abstynencji.Mah-jongiści... wydawali kilkadziesiąt polskich pism i komunikatów za tesame biedne pieniądze z jednego źródła, usilnie przekonywali sami siebie i graliw mah-jonga, grali w mah-jonga...Te pisma polskie jednak, poza wspominkami, należało wypełniać jakąśtreścią. Wszelkie fikcje lubią mieć akcesoria. Chłopcy polujący na Komanczównoszą indyjskie pióropusze. Emigranci - w dziewięciu dziesiątych ludzie, któ-rzy albo nie mogli, albo nie śmieli wracać, albo sądzili, że tu będą mieli lżejszychleb - na gwałt musieli sobie posprawiać takie pióropusze. Znane to zjawisko,że brzydka kobieta, której nikt nie chce, tłumaczy, że bez miłości nie chciałabywyjść za mąż, grafoman - że nie może znaleźć wydawcy, bo za nic nie obniżypoziomu, zły urzędnik - że nie awansuje, bo nie jest wazeliniarzem, zły doktor -że nie uprawia blagi, a zły kupiec - bo za nic nie będzie paskarzem.Dlaczegożby więc pułkownik, urzędnik, którzy nic przydatnego na tęsytuację nie umieją, prokurator, policjant, dwójkarz, pisarz, którzy wracać niemogą, pan Iks, który wracać nie chce, bo ma tu inną kobietę, pan Igrek, który byłjuż na Kołymie i obawia się powtórki, robotnik, który znalazł znośny zarobek -dlaczegożby oni wszyscy nie mieli sobie też stworzyć ideowego uzasadnienia, zepozostają na emigracji, aby "trwać na posterunku", "zaświadczać swoimistnieniem", "stanowić żywy protest", "nie dać zabliźnić się sumieniu świata".65Życie w cieniu ideologicznym jest przyjemniejsze, człowiek sam sobiewydaje się lepszy, a przy tym rachunek jest prosty: skoro już się pozostaje namiejscu, to przybicie szyldzika ideologicznego nic nie kosztuje, a że ojczyzna natym dodatkowo zarobi - to tym lepiej.

Page 37: Wańkowicz Melchior - Kundlizm - Dzieje rodziny Korzeniewskich

Przybij acze szyldów, umieściwszy je nad każdym ideowym opłotkiem,pytają:- Ludzie drodzy, a gdybyśmy tak jeszcze co pożytecznego dla ojczyzny miłejwymyślili, co nie pociągnie waszego kosztu?Myślicie, że pytani im odburkną: "Jak bez kosztu, to niech tam".Bynajmniej. Pytani są chłopaki szemrane, zgrane w emigranckiej szopce.Więc odpowiadają:- Dla ojczyzny - wszystko... Po to tu jesteśmy, żeby istnieniem swoim itd.Wtedy zaczyna się druga lipa - lipa nieugiętości i nieulękłości wobecwszystkich mocy, które... nie mogą szkodzić.JASKRAWE ŚWIATŁOAROGANCJA WOBEC ANGLIKÓWNaprzód - Anglia. Okazało się: można psioczyć.- W czasie wojny abisyńskiej - opowiadali bywalcy - widzieliśmy w HydeParku Abisyńczyka, który na zakończenie swego przemówienia publiczniepodtarł się sztandarem angielskim.- I co? - pytali działacze z Odrzywołka, którym nie wolno byłoskrytykować nawet starosty (paragraf 154 kodeksu karnego, art. 5. sta-tutu o Trybunale Administracyjnym, punkt o swobodnym uznaniu w pra-gmatyce służbowej, uprawnienia prezesa Rady Ministrów w sprawie Bere-zy, etc., etc.).- I nic...Oszaleli ze szczęścia - próbowali. Szło jak po myślę. Popularność u czytelni-ków rosła. Ja sam w pierwszych tygodniach po przyjeździe wygłupiłem sięartykułem w "Wiadomościach" pod tytułem: Chucking out, the brl^te.\ Potem,zaproszony na konferencję w sprawie opornych do Foreign Orfice, tłumaczyłemich nastroje przekonaniem, że Anglia wpierw zdradziła Polskę, a teraz zdradzajej żołnierzy, deportując opornych do Niemiec. Zostałem na to - poczęstowanypapierosem. Po ukazaniu się pierwszego tomu pamiętników Churchilla sądzi-łem, że - wobec paraliżu wszelkiej propagandy zewnętrznej przez absorbują-cego mah-jonga - dobrze będzie, jeśli będziemy reagować masowo na różnenieprawidłowości na własną rękę i, posyłając Churchillowi moją Golgotha Road2,załączyłem list:Dear Sir,I f is very easy to insult Po/es nowadays.Buł I think,Jou arę the last mań to do that distasteful task after so cheerfully causing thebloody Polish e f fort and accepting to lightheartedly the agreements of Teheran and Jalta.Let me send you with sad homage my bookletYours sincerely'1'1 [Red.:] Sprawdź go, bydlaka.2 [Red.:] Angielski przekład broszury Dnieje rodziny Kor'ynwwskich.3 [Red.:] Szanowny Panie,Łatwo obrazić Polaków w obecnych czasach; ale myślę, że jest Pan ostatnim, którywykona to niesmaczne zadanie po radosnym zamknięciu sprawy Polski i zaakceptowaniu z lekkimsercem porozumień z Teheranu i Jałty. Proszę mi pozwolić przekazać, ze smutnym uszanowaniem,moją broszurkę,Z szacunkiem65Na co - w imieniu pana Churchilla - Honorabłe Seeretary, pan Odd,powiadomił mnie, że pan Churchill kazał mi za książkę, opisującą cierpieniaPolaków, spowodowane niedotrzymaniem umów przez aliantów - najserdecz-niej podziękować.Poczułem się jak wtedy, kiedy mnie w Foreign Office, poczęstowanopapierosem.Podczas kiedy na Anglików nasze jeremiady wiele nie działały (są onibezsilni, jak i my, w walącej się epoce), w tej wielotytułowej polskiejsamoprzekonywającej się prasie przyczyniły się walnie do wytworzeniaspecyficznego getta. Poczynając od naszych pań, które się nie mogły na-dziwić brudowi Angielek i ich złemu gustowi, poprzez panów, którzy

Page 38: Wańkowicz Melchior - Kundlizm - Dzieje rodziny Korzeniewskich

nie mogli się dosyć napomstować złej kuchni, aż do publicystów, którzy po-uczali nie mających politycznej wyobraźni Anglików jak mają postępowaćz Rosją (mimo gorliwego czytania prasy polskiej dotąd nie dowiedziałemsię, mimo wszystko - jak?) - wszystko zgodnie zaganiało emigrację dogetta.Zdobywszy sobie, po początkowych odmowach, prawo uczestniczeniaw trzydniowych weekendach politycznych w specjalnym college w starymzamku Ashridge, gdzie można było słyszeć najtęższe głowy Anglii i braćudział w dyskusjach - pragnąłem tam wprowadzić Polaków i napisałem w tejmyśli felieton. Od redaktora pisma otrzymałem maszynopis z powrotem wrazz listem:.Drogi Panie Melchiorze,Jestem tak zawalony materiałem aktualno-politycznym, że obawiam się, żenie zdążyłbym w terminie wydrukować wrażeń Drogiego Pana. Myślę, żeznajdzie Pan dla nas coś mniej aktualnego.- Dlaczego pan właściwie nie przyjął artykułu? - spytałem przy okazjiredaktora.- Panie, ja tak nie cierpię tych Anglików - odpowiedział redaktor, któryredagował pismo skrajnym, osobistym poświęceniem, a więc niewątpliwie leżałomu na sercu jak to pismo urabia umysły.- Pan przecież powinien przeciwdziałać wytwarzaniu się getta.- Każda emigracja wytwarza getto.- A czeska?Ale tylko gniewnie ruszył ramionami. Czesi to też tęgie świntuchy, nie-warci, by się coś o ich życiu na emigracji przewiadywać.A więc - wszystko, byle nie aktualność... Po tysiąc razy jak kto uciekał wewrześniu, jak siedział w obozie, jak się uczył w szkole, jeszcze jeden przyczynekpodpułkownika Grom-Błyskawicy: co Marszałek powiedział pułkownikowi66Młot-Obuchowi o generale Szybkim-Prędldm, a jak już tego materiału zabrak-nie - jak żarli, jak się pieniali sto i dwieście lat temu.Czy ja mam żal do tego redaktora? Całym sercem szanuję jego całożyciowąpasję i pracę. Czy, w ogóle, można mieć do kogokolwiek pretensję w tejzwariowanej międzyepoce? Czy krytykujący sam potrafiłby coś sensownegorobić na miejscu krytykowanych? Czy, krytykując, byliśmy w stanie pouczaćTrumana, gdy mu się plan Marshalla nie udaje, Anglików, gdy im brak dolarów,Polaków wreszcie, gdy im się nie podoba Anglia, Ameryka, Niemcy, Rosja, rządwarszawski, rząd londyński, lewica demokratów, prawica Stronnictwa Pracyi centrum Kuncewicza? A co im ma się podobać?Pewnego razu jechałem z Tel-Awiwu do Jerozolimy wspólną taksówką.Towarzysze drogi umieli po polsku i cały czas trwała ożywiona rozmowa,w której jeden tylko pasażer nie brał udziału. Po godzinie drogi okazało się, żepochodzi z Polski, ale tyle przecierpiał na uniwersytecie od kolegów, że brzydzi siępolska mową.- Ale po niemiecku też by pan nie zgodził się mówić? - zapytałem. - No i,rzecz prosta, po angielsku po tych krzywdach mandatowych; i po rosyjsku popogromach; i po ukraińsku po obecnie trwających rzeziach; i po rumuńsku poniesłychanych pogromach; właściwie i po francusku po wsadzeniu Żydów doobozów przez rząd Vichy i po węgiersku - ditto. Nawet po żydowsku nie, bojakże siebie wzajemnie wyklinacie.Poprawiłem się na siedzeniu z zadowoleniem, że tak odparowałem tężydowską neurastenię.A teraz przyszła kryska. I obrażone na cały świat redakcje żądają... mniejaktualnego materiału. .CHAMSTWO WOBEC KRAJUChłopcy więc polujący na Komanczów-Anglików ustroili się w groźnypióropusz z kurzych piór uproszonych u kucharki; uzupełnia go tomahawkz dziaduniowego cybucha - wrzask na "administrację warszawską".Leje się wrzaskliwy potok dowcipów, urągań, natrząsań - z nadmiernąilością cudzysłowów."«Marszałek» Żymierski «zarządził», aby w ustępach koszarowych wisiał

Page 39: Wańkowicz Melchior - Kundlizm - Dzieje rodziny Korzeniewskich

«papier klozetowy»".O ile marszałek istotnie nie jest marszałkiem, to w każdym razie zarządzeniejest zarządzeniem, a papier papierem.Całe życie w Polsce, jej wysiłki, pracę, przemiany, tak zacudzysłowionoczytelnikowi, że biedak stara się wciągnąć powietrze dalekiej ojczyzny cienką67rurką korespondencji z krajem. "Wujek Kazio chory..." - o Boże, a więcsiedzi w więzieniu. "Ubuś jest dokuczliwy..." - no tak, to o Urzędzie Bez-pieczeństwa.Ale jak wyssać przez te coraz rzadsze ogólniki wiadomości o tym, co się robiz milionami polskich hektarów, motorów i muskułów. Prasa emigracyjna uważaza poniżej swojej godności umieszczać rzeczowe artykuły o tym, co się dziejew polskiej "szkole", w polskiej "reformie rolnej", "odbudowie", w całej wziętejw cudzysłowy "Polsce". Emigrant kupuje, dławiąc się, pisemko ambasady,redagowane przez byłego żargonowego publicystę Singera. Emigrant jest jakchłopak umierający z głodu, stojący przed tarasem restauracji, z którego gościedają mu ostrygi; je te ostrygi, dławiąc się z obrzydzenia, bo nie może trafić nauczciwe ręce, które by mu dały kromkę chleba naszego powszedniego.Jeśli ostrygami są wiadomości o Polsce, pływające między wzmiankamio dobrowolnym połączeniu PPS z PPR, o entuzjazmie, normach, wyścigu pracy,to stokroć bardziej oślizgłe ostrygi musimy zjadać w wiadomościach obcudzy-słowiających Polskę.A publicyści pomachują cudzysłowem-tomahawkiem w stronę Polski.Ach, jacyż dzielni!...Ach, jacyż nieulękli!...Ach, jacyż nieprzejednani!...OSTRACYZM WOBEC WSPÓŁEMIGRANTOWNieulękli wobec Anglików, nieprzejednani wobec reżimu warszawskiego,rozglądają się, kogo by naprawdę, a nie w marzeniach mogli użreć i widzą..,Polaków na emigracji.To mi wyprawa wojenna!...Jak obyczaj każe, należy się pomalować na nią w najjaskrawsze kolory. Więcdo piór orlich ze zdechłej kury i tomahawka z cybucha przybywa gamamalowideł, wyssanych z lakierowanego palca emigracyjnych Pustowójtówieni z lipsztyków nieprzejednanych Emilii Plater.Teraz już stoją pomalowani w pasy "kultury zachodniej", romby "katolicyz-mu", trójkąty "demokratyzmu", kropy "wolności", zygzaki "liberalizmu".Gotowi wznieść straszny bojowy krzyk.Polacy na emigracji są zależni moralnie i materialnie, nie mają oparciaw zacudzysłowionej Polsce, liżą się z ran i z nieszczęść, bronią przedniedostatkiem i upokorzeniem, więc sądzicie, o mężni, że kurzy ogon, cybuchi lakier do paznokci na nich wystarczy.Zresztą tak niewiele przecież od nich wymagacie.68"Łatwiej się znajdzie usprawiedliwienie dla .złodziej a, jak dla najuczciwszegoczłowieka wrogiej idei" - pisze polski bez cudzysłowu pisarz Andrzejewskiw książce wydanej w kraju.- Wyroki? Nadużycia? Nieróbstwo? - ale wszak stoi pan na stanowiskuniepodległościowym?Naturalnie, że stoi. Stoi jak cholera. Gra w brydża i zaznacza, że pogardzaBierutem. To się nazywa: "zaznacza stanowisko".*Kiedy tydzień powitalny minął, kiedy tydzień wyczekiwalny przeszedł, odwie-dził mnie z obolałą twarzą członek rodu. Pustawo już się poczynało robić, więcucieszyłem się ludzką twarzą.- Siadaj - powiadam. - Mam jeszcze jedną whisky z Włoch.A ten - a to, a owo - a wreszcie: że czy ja wiem, że się ludzie niepokoją, bo"nigdzie nie zaznaczyłem".- Czego?- Stanowiska.- Względem kogo?- No, względem Rosji i reżimu.- Puknij się w głowę. Nie początkuję z pisaniem, więc nie widzę potrzeby

Page 40: Wańkowicz Melchior - Kundlizm - Dzieje rodziny Korzeniewskich

zajmowania stanowiska, chyba żebym je zmienił. Bolszewikiem nigdy nie byłem,kraj mi zrabowali, nie wracam; wydano mi jedną książkę o bolszewickichdraństwach w czasie tamtej wojny po angielsku i japońsku, drugą o bolszewic-kich świństwach w czasie tej wojny po angielsku w Ameryce, po włosku i pofrancusku. Pracuję dzień i noc nad trzecim tomem o Żydach, kończę dwutomo-we Ziele na kraterze - czego się czepiacie?- Widzisz, nasze sfery polityczne uważają...- Ja wiem, już mnie częstowano mah-jongiem. Przyjrzałem się już zasadomgry. Wymaga się od mas, niekosztownej zresztą, "karności narodowej", którazapewnia błogi spokój przy grze. Wówczas można odwrócić się od niekłopot-liwych owieczek i wyżywać się na przemyślnych konwentyklach z secesjądemokratów, która ma się zapłodnić manipulując z centrum Kuncewicza. Nie,dziękuję, jestem niepalący, ale rezerwuję sobie prawo zapalenia cygara.- Jakiego znowuż cygara? - członek rodu rozłożył ze zniecierpliwieniemręce.- Mówię o tym panu w przedziale, który uprosił, żeby wszyscy nie palili,żeby wszyscy wzięli na siebie dobrowolną karność niepalenia (czy jak w danymwypadku niemyślenia), a sam wyciągnął najparszywszego gatunku fiakierskąWirginię i zasmrodził powietrze.Ten wrzask o "jednolity front ideowy emigracji", zgodnie wznoszony przez jejskłóconych liderów, idzie pospołu z pocmokiwaniem, że przynajmniej jesteśmywolni, mamy swobodę myśli - nie tak, jak "tam".69Swoboda myśli!...Konfiskaty "Kultury", wrzaski zupełnie nieprzytomne, w których kalum-niatorzy zupełnie przestali czuć ciężar gatunkowy słowa, na Florczaka, Bobkow-skiego, Czapskiego, Jantę-Połczyńskiego, a więc na wszystkich, którzy usiłowali"spojrzeć" - wspaniała atmosfera "wolności myśli".- Czemu więc pan nie spróbuje napisać tego, o czym mówimy - spytałemzdolnego młodego pisarza.Uśmiechnął się smutno:- Pan wie, że mam posadę w instytucji społecznej? I małe dziecko?Nie wiem czy i ilu próbowało, czy też "wolność myślenia" wprowadziłazszymiowaną jednolitość, że nawet nie próbują, że z góry wiedzą, czego redakcjenie przyjmą. I ja tę wiedzę nabyłem i-po siedmiu artykułach odrzuconychw trzech pismach - przestałem pisać.Kundlem, poszczuty przez czołowy organ, przez jakichś belfrów publicznie(dosłownie) palony; trzeci tom Monte Cassino przykonfiskowany w sprzedażyprzez cztery miesiące; przez cały dwuletni pobyt w Anglii wziąłem raz tylkoudział w jakimś wieczorze autorskim, w tym właśnie miodowym powitalnymtygodniu (potem byłem przez wszystkie odczytowe imprezy w Londyniebojkotowany); z reportaży zawierających rozmowy po wrześniu z Beckiem,Śmigłym i członkami rządu raz mi umieszczono okruch w oprawie potrzebnychredakcji komentarzy. Poza tym albo mi ich drukować nie chciano, albo właśniez przyprawkami; cykl mój o "opornych" poszedł tylko w swojej .^grzecznej"części; kiedy jeden z redaktorów umieścił recenzję o Monte Cassino, wycinającmoje krytyczne uwagi - tłumaczył mi to z rozbrajającą szczerością: "Nie mogęprzecież zamykać sobie źródła, które by było w stanie wesprzeć pismo"; inny,zwracając mi maszynopisy, oświadczył: "Nie chce pan chyba, żebym wszystkichmiał przeciwko sobie?"Rozumiem tych redaktorów. Tylko czy im się nigdy ten kaganiec na pyskunie sprzykrzy, czy nie marzy im się inny, gorejący, który by nieśli w ciemniachmiędzyepoki przed rzuconą na świat cząstką historycznego i tak śmiertelniesprowincjonalnianego i zakołtunionego narodu?Gdzie Związek Pisarzy, gdzie związki, gdzie stowarzyszenia, gdzie ludziewalczący o tę wolność, czujący potrzebę, czujący smak tej wolności?Na wy jezdnym poszedłem na imprezę urządzaną przez Związek Pisarzyna temat "Literatura w kraju". Ponieważ przez dwa lata Związek w swychimprezach zajmował się krajem, wyżywając się nieraz w elukubracjach z Bo-żej łaski deklamatorów, które nic na bieg wypadków nie mogły wpłynąć,a ani jednej jego imprezy nie pamiętam, którą by poświęcił swemu pierw-szemu obowiązkowi na miejscu - obronie trwonionych resztek kulturalnychprzez spryciarzy z orszaków poszczególnych królewiąt, więc zabrałem głos

Page 41: Wańkowicz Melchior - Kundlizm - Dzieje rodziny Korzeniewskich

w dyskusji.70Próbowano bezskutecznie mnie z tych zebrań wypłoszyć1, co się udałow stosunku do Kuncewiczowej i do Zofii Kossak, piętnowanej w przemówie-niach czołowego histriona jako "agentka".Okazało się, że próbowano mnie wypłaszać nie bez kozery, bo powiedziałem,że emigranccy pisarze wyglądają na tych rozważaniach pełnych zgorzkniałegokrytycyzmu2 o literaturze w kraju jak panie w lożach, przyglądające się przezlorgnony i krytykujące. Czasy są ciemne i literatura powinna szukać dróg. A cóżsami emigracyjni literaci robią poza krytykowaniem literatury w Polsce? Gdzieżsą ci, którzy padają, krwawią się, .szukając ścieżek w wykrotach? Czy przynaj-mniej dają koleżeńskie wsparcie tym, którzy czują ten obowiązek? Czyinterweniowali, na przykład, w sprawie konfiskaty "Kultury"?W tym miejscu prezes nie wytrzymał i zamachał pulchnymi rączkami:- Proszę pana, ma uprawnienia, kto daje pieniądze...Spojrzałem ze zdumieniem na groteskowego prezesa: do tych pieniędzyprzez szereg lat dokładałem się z poborów w wojsku. Spojrzałem po sali -zobaczyłem szereg "udziałowców": Herlinga-Grudzińskiego, obsługującegostację nadawczą na straszliwym wzgórzu 595; Bielatowicza, tkwiącego napunkcie obserwacyjnym na Głowie Węża, na której ani jeden jard nie pozostałnie tknięty pociskiem; Olechowskiego, zasypanego przez eksplozję na DrodzeSaperów; Kuszelewską, która straciła w bitwie córkę; Pełczyńską, która straciław bitwie syna; im też odliczano z ich żołdu; pewno na sali było więcej takich,a poza salą - ze setka tysięcy.Ale... prezes Związku Literatów nie chce widzieć tego jedynego w swoimrodzaju towarzystwa akcyjnego, które właściwe udziały płaciło krwią mężczyzni śmiertelnym bólem matek, nie chce widzieć tych pytań, zadawanych sobiesamotnie nocną godziną: "Za co?"; nie chce, nie rozumie zupełnie, że ci ludziepytają: "Gdzie idziemy?", że walczą o sens swego istnienia; groteskowy prezeszaciera pulchne rączki i mówi: "Pieniążki się dało, panie szanowny..."Po tym dictum prezes wkrótce ustąpił.Wybory, które nastąpiły, są niezmiernie charakterystyczną ilustracją tegowszystkiego, o czym w tej rozprawce piszę. Wybrano poetę B. Nie tego B., który' Redaktor jednego z pism odmówił recenzentowi zamieszczenia sprawozdania o Wrsyśniusygwiącym, motywując, że... nie jestem autorem emigracyjnym. Dlaczego? Bo ja wiem: albo że niepodpisałem uchwały bojkotującej czytelników w kraju, albo że nie czułem się królikiem wobecpytona i mówiłem z Borejszą jak partner, albo że nie dosyć "zaznaczałem" czy "oświadczałem", czynie zdradzałem zamiłowania do mah-jonga... Bo ja wiem...Wiem tylko, że ostracyzm tego redaktora nie pozwolił zasygnalizować dzieła o wrześniu tu,gdzie tylu jest wrześniowców, tu na tej pustyni kulturalnej, na której książki polskie nie wychodzą.Inny redaktor, szukając, czym by mnie najskuteczniej unieszkodliwić, wyraził z powodu Bitwyo Monte Cassino pogardę dla autora tego dzieła, frymarczącego krwią żołnierską, kupczącegokośćmi z pobojowisk przez... umieszczenie podobizn poległych.2 Referat Herlinga-Grudzińskiego był chwalebnym wyjątkiem.71/każe "milionom walczyć, tysiącom umierać", tylko tego B., który w zanadrzu"miecz ostrzy, bacząc, aż łuny zapłoną".Czy głosowano chętnie na ten zanadrzowy miecz? Na trzydzieści oddanychgłosów było dwadzieścia białych kartek. Trudno o silniejszywybuch niemej rozpaczy, że ani idei nie ma, ani ludzi, iktórzy ją reprezentują i naktórych można by głosować.. Bo przecież i tych dziesięciu nie głosowałoz entuzjazmem na pocket-Wallenroda. Przynajmniej od jednego z nich miałemlist: "Dałem głos, bo B. jest tak leniwy, że się równie łatwo nie wygłupi."

Page 42: Wańkowicz Melchior - Kundlizm - Dzieje rodziny Korzeniewskich

*Za cenę, żeby tylko emigranci pozostali karni, zwarci, gotowi... w gębie,obniżono skalę wymagań wobec emigracji do zera.Cóż jest przedmiotem nicowania emigranta? - czy nie "zezuje na reżimwarszawski". Ileż chłodnych spojrzeń otrzymywał ten, kto odprowadził nadworzec wracającego do kraju, a to doktora, a to inżyniera, kiedy górnikommówiłem, że lepiej kopać w Polsce niż w Anglii.Ale czy się nicuje - co ten pan "trwający" itd. robi, czy nauczył sięangielskiego, czy stara się umeblować swój hrubieszowski albo radomskowskiłeb, czy podgląda, jakie też tu ulepszenia są w jego fachu?Czy się otacza szacunkiem, powszechnym uznaniem tych nielicznych, coprzerobili jakąś celowo podjętą pracę, czegoś dokonali, czymś polski dorobekwzbogacili? Wiemy do znudzenia o tym i owym pisarzu karierowiczu, którypojechał do kraju - czy wie kto o pisarzu-benedyktynie, Pietrkiewiczu, któremuAnglicy wydają antologię stu kikudziesięciu angielskich i polskich pisarzy,ugrupowanych epokami, tłumaczonych: Anglicy na polski, Polacy na angielskiprzez samego autora. Czy Pietrkiewicz "zaświadcza", "trwa", "wykazuje", czyteż jest dla nierobów solą w oku, pospołu z podejmującą rozległe zamierzenieliterackie Zofią Kossak? Ale prawda, Zofia Kossak (do której wyrobieniapolitycznego wolno nie mieć zaufania) "zezowała na reżim" i o jej pracy pisać niewolno, o pracy Pietrkiewicza nie warto (ten znowuż "zezował na faszyzm"), zato wolno zalewać ludzi wypocinami ankiety, w której pan Prztyprztycki ustala,że w klasie czwartej... nie... w piątej dostał dwójkę z matematyki - chociaż,ostatecznie, zdaje się, że w czwartej.Panie Prztyprztycki - ja wiedziałem, że pan na nic nigdzie "nie zezuje"(chyba na prace zlecone), aż tu nagle okazuje się, że pan zezuje na PanteonNarodowy, że już się układa w nim ze swoją biografią, że i pański "but prawypowieszą w Sybilli, a nad straconym lewym będą żale", jak nieutulony będzie żal,jeśli z całą pewnością nie da się ustalić, kiedy to, właściwie, otrzymał pan tędwójkę, świadczącą o genialności już w tak wczesnej młodości (bo zdaje sięjednak, że, ostatecznie, w czwartej klasie...).Cóż się dziwić, że na emigracji nie ma kultu pracy, kiedy nie ma opinii.Gdyby wpisowe do tej emigracji było droższe, byłaby i opinia.72Prawo do nazywania się emigracją polityczną powinniby mieć tylko ludzietwórczy - tych stać by było na płacenie stawki. Człowiekiem twórczym,emigrantem politycznym może być zarówno pisarz szukający nowych wartości,jak robotnik, szukający form gromadzkiego polskiego współżycia, nie tylkopolityk, ciągle uczący się spraw świata, ale i eks-wojskowy, który po swojejtapicerce chodzi na kursa, na odczyty, czyta.Stawkę, której należałoby wymagać od emigranta politycznego obniżono domożliwości tłumu, który nie może wracać i szuka azylu, któremu się, po prostu,często nie chce wracać i szuka wsparcia, a któremu się schlebia, że spełniaposłannictwo. Od tłumu tego w zamian za podporządkowanie się niczego się niewymaga. Zakłamanego stosunku liderów i masy nie może łączyć rzetelnawartość - opinia. Dlatego opinię zastąpiła jej namiastka - ostracyzm.WSTYDLIWY CIEŃJak należało oczekiwać, pod nieprzewietrzaną budowlą zalęgła się pleśń. Tapleśń to kompleks niższości wobec wszystkiego, na czym wyżywa się fikcjaemigranckiej "nieustępliwości".Kompleks niższości wobec Anglików.Kompleks zastraszenia wobec Rosji i jałowości wobec reżimu.Kompleks załapania wobec Polaków w kraju.KOMPLEKS NIŻSZOŚCI WOBEC ANGLIKÓWTrudno jest zaobserwować kompleks niższości w pożyciu z Anglikami,bo Anglicy nie lubią upokarzania ludzi, tak drogiego kulturze wschod-niej.W Polsce na posiedzeniu jakiejś rady nadzorczej ktoś wzdychał:- Zachód... Świat... Co za rozmach... Choćby taka afera Kanału Panamskie-go?... Jeśli nawet nieuczciwość, to co za skala ludzi...- E, proszę pana dyrektora - wtrącił obrażony za Polaków skromnybuchalter. - Ludzie by się u nas znaleźli, byle tylko kanał był.

Page 43: Wańkowicz Melchior - Kundlizm - Dzieje rodziny Korzeniewskich

Nie wątpię, że i na emigracji znaleźlibyśmy wielu podskakiewiczów, gdybybył kanał. Tymczasem jeśli i był, to sklepiony.Czasem bowiem natykał się człowiek na oznaki, że jednak dosyć tegopaskudztwa płynie - rurami krytymi. Uderzająco powtarzały się relacjełudzi, co do których mam pewność, że nie mają ani arogancji, ani gięt-kiego karku: Anglicy rozpoczynali konferencję nieposzlakowanie grzecz-nie i zupełnie nie licząc się z naszą opinią, w środku konferencji stwier-dzali, że Polacy są nw-cooperatwe, kończyli konferencję bez zdawkowychgrzeczności, z którymi ją rozpoczynali, ale z wyraźnym szacunkiem dla stro-ny przeciwnej. Widać przywykli do Polaków miękkich w zamkniętych ścia-nach i aroganckich na placu publicznym; idealna kombinacja... dla Angli-ków.Że tej arogancji naszych artykułów nie traktowali Anglicy jako poczuciagodności, zrozumiałem, kiedy mi redaktor pisma, w którym umieściłem cyklartykułów o naszych górnikach w Anglii, powtórzył o tych artykułach opinię74angielskiego urzędnika - "How dignified'^. A przecież te artykuły nie były takienieprzejednane, starały się jednak być rzeczowe.*Jeśli tylko arogancja wobec Anglików dochodzi do tego miejsca, w którym nale-żałoby wyciągnąć z niej logiczne, ale nieprzyjemne wnioski - natychmiast zamie-nia ją u arogantów "zdrowy rozum", "poczucie rzeczywistości" i tym podobne.Jest zrozumiałe, że przedstawialiśmy zbyt małą siłę, by wymóc inną politykęwobec Rosji. Ale to nie znaczy, że nie byliśmy w ogóle partnerem na taką skalę,na jaką nas było stać.Anglikom nie warto by było walczyć z Rosją o Wilno i Lwów za cenęutracenia naszych kilku dywizji. Ale na pewno nie warto im było ani uchylać sięod pomocy wrześniowcom, ani od zawarcia dwustronnej umowy demobilizacyj-nej, ani od przekazania w całości Funduszu Społecznego, ani nie trwaliby przyżądaniu ustąpienia generała Sosnkowskiego (a więc zdezawuowania rozkazu nr19), ani nie czułby się nasz rząd tak samotny i bez oparcia, gdyby Anglicy bylipostawieni przed konkretną perspektywą rozbrajania nas przemocą. Z całąstanowczością stwierdzi każdy, co był z naszym żołnierzem blisko, że ze stronytego żołnierza byłby kompletny posłuch. I każdy, kto zna historię angielskąi mentalność tego narodu, wie, że nie dopuściłby on do kłopotliwych ekscesówprzy sprawach nie mających dla niego większego znaczenia.Ale cóż, kiedy nasza arogancja nie posuwa się poza granice wygody.Zabawny rząd dusz się wytworzył: ceniący symbol, kiedy naród płacił, i "realnąpolitykę", kiedy zapłata wypada bliżej i w krótkim terminie.Weźmy okres późniejszy, pekapeerowski, kiedy już byliśmy bez broni.Były wiceminister oświaty, były szefoddziału-oświaty 2. Polskiego Korpusu,podpułkownik Alexandrowicz, protestował, że wrześniowców nie przyjmuje siędo PKPR, nie zgadzał się, by ci nasi towarzysze broni, którzy cierpieli najwięcej,mieli być Polakami drugiej klasy, bo nie byli na żołdzie angielskim. Wyłączenieich tym samym rzucało cień na naszą przeszłość żołnierską - nigdy bowiem nieuważaliśmy się za kondotierów, nigdy nie uważaliśmy się za najemne wojsko,nigdy nie byliśmy (tak sądziliśmy) w służbie obcej. Podpułkownik Alexandro-wicz nie chce mieć tego cienia na swojej służbie żołnierskiej, nie przyjmujeochłapa z tak hańbiącego tytułu, zrzeka się PKPR; mając sześćdziesiąt kilka latbierze pracę chłopca ogrodniczego.Są tacy jego koledzy, którzy, nie chcąc podpisać zobowiązania na słuchaniecudzego króla, nie ulękli się gróźb, nie ugięli się, zostali zesłani do Niemiec jakstoją, bez żadnej odprawy, pod nadzór niemieckich policjantów.- Nie wyślecie już dalszych partii - powiedziałem do urzędnika ForeignOffice.[Red.:] Jak godnie.75- Jak nas kto nie lubi - wydął usta - to go nie zatrzymujemy.A jednak ci pozostawieni sobie "oporni" okazali się partnerami na skromnąmiarę swoich żądań; dalszych partii nie wysłano.Podporucznik Ulatowski poszedł jeszcze dalej niż profesor Alexandrowicz -

Page 44: Wańkowicz Melchior - Kundlizm - Dzieje rodziny Korzeniewskich

nie zgadzał się na rejestrację, żądał, żeby go nie traktowano, jako siłę roboczą,sprowadzoną do kraju, tylko jako emigranta politycznego. Raz po raz dawanomu więzienie i czas do namysłu, raz po raz samotnie walczący człowiek wracał nawięzienną pryczę.Sam był Alexandrowicz, sam był Ulatowski, sami byli pozostawieni sobie"oporni". Póki pisałem reportaże z ich obozów, poty mi je drukowano; kiedychciałem wyciągnąć wnioski, wszystkie redakcje były na głucho zamknięte.Ani nie jestem pewien, czy logicznie były wyprowadzone wywody Ulatow-skiego, ani nie przeoczam, że do "opornych" spłynęli Niemcy i kryminalneszumowiny, ani nie uważam, żeby godny najwyższej czci odruch podpułkowni-ka Alexandrowicza dał się rozciągnąć na sto tysięcy ludzi.Ale to przecież tam, u nich, schroniły się resztki oszalałego, pokrwawionego,niepodległego ducha.Czy wsparli się o polską opinię?Czy też musieli za Łozińskim (Prawem i lewem) powtórzyć: "Nie można,niestety, dawać kredytu słowom aktorów tej nieszczęsnej gry społeczneji politycznej... Między tą cnotą w uściech a egoizmem w duszach leży przepaśćcała, przewiązana girlandami frazesów obywatelskich".Panowie z wielkim pyskiem, dzikusy bezkarne, podcierające się, jak ówAbisyńczyk, sztandarem angielskim, deklamatorzy Wyspiańskiego - cóżeścienagle wody w usta wzięli?Bo - realizm?W takim razie, czy można prosić o jedno? O zaprzestanie maskarad, panowieparadebauerzy?*Jeśli tylko pojawi się nie kanał, ale najmniejszy kanalik - miał rację poczciwybuchalter - znajdują się ludzie.Kiedy po całym churchillowym zaświnieniu, już po wojnie, znalazła się córkaChurchilla nad Como, otrzymała bukiet od naszych oficerów. Bukiet. miałsymbolizować Polskę, był więc czerwono-biały. Gdyby córka pana Churchillabyła w towarzystwie przyjaciół Moskali (bo to był jeszcze początek 1946 rokui w pismach oglądaliśmy Churchilla w mundurze angielskim i moskiewskiejpapasze, fotografowanego tak niedawno w Jałcie) - miałaby ułatwione zadanie,odstępując czerwone pół bukietu dla nich.W parę lat po zakończeniu wojny przyszły dla naszych wojskowych jakieśzapóźnione odznaczenia amerykańskie. Ambasador amerykański zarządził ichnadanie kuchennym wejściem (w mieszkaniu prywatnym); dano do zrozumienia,76że obecność generała Andersa byłaby krępująca. Lotnicy na "paradę zwy-cięstwa" nie zjawili się w swoim czasie. Ale teraz sklepionym, ukrytymkanalikiem dekorowani pobiegli. Wszyscy. Między nimi bardzo rzetelni ludzie.Tym gorzej..Po co pobiegli?...Kiedy po bitwie pod Monte Cassino spadły pierwsze odznaczenia angielskie,generał Juin, dowódca francuskiego Korpusu Ekspedycyjnego, odmówił,uzależniając przyjęcie od zgody generała de Gaulle'a. A przecież ręce przypinają-ce order nie były splamione zdradą wobec jego własnego narodu.Ale wtedy jeszcze nasi wojskowi sobie mówili: "Za rok wć wrześniu... Zarok pod Kijowem... Za rok opóźniające działania na Sycylii..."Co mówią teraz, biegnąc po te fatałaszki przez kuchnię, w pekapeerowskichmundurach, znamionujących służbę Jego Królewskiej Mości, biorąc odznacze-nie z rąk rządu, który nie uznaje legalnego polskiego rządu, któremu oniprzysięgli wierność?Po cóż to robią? Za cenę "dobrych stosunków"? Dlaczego Piłsudski nierozgrzeszał się ceną dobrych stosunków, kiedy uchylał się od austriackichorderów? A, przecież tam mógł być usprawiedliwiony realiami - szło o uzbro-jenie legionów i o usamodzielnienie ich komendy.Może ci, zwykle jakże hurrapatriotyczni, powiedzą, że Piłsudski byłromantyk, dadzą za przykład realizm Anglików? Ale Churchill nie przyjął powojnie Orderu Podwiązki, motywując, że order ten udzielany jest emerytompolitycznym. A przecież Churchill otrzymałby ten order, uświęcony wspaniałą

Page 45: Wańkowicz Melchior - Kundlizm - Dzieje rodziny Korzeniewskich

tradycją, z rąk prawowitego króla, we własnym kraju, wsparty o własne, potężnestronnictwo. Nie chciał jednak niczym zmniejszać swojej niezawisłości. A ileż tejniezawisłości mieć muszą ludzie skazani na straszliwą samotność, na brzemięokrutnej odpowiedzialności, ludzie, którzy reprezentują naród powalony,któremu odmówiono wszystkiego.*Pierwszego sierpnia 1944 roku pisałem w powoływanym już memoriale:Umysłowość wojskowa dąży do rozcinania sytuacji i do znajdowania prostych formdziałania. Trudno rozumie, że magazynowanie wojska może być szkodnictwem (nota-bene - wówczas trwał ożywiony werbunek jeńców z armii niemieckiej), że decydujejakość a nie ilość, że trzeba wyrzec się wyraźnego rozkazodawstwa.Ta umysłowość wojskowa jest wystawiana teraz na wielkie tentacje. Nieodpowie-dzialne boczki angielskie łudzą mirażem przyszłej wojny, co odpowiada nadziejomi tęsknotom tej wojskowej umysłowości. W ten sposób może wytworzyć się paradoksal-na sytuacja, że ci panowie będą więcej radykalni i patriotyczni w stosunku do rządulondyńskiego niż ludzie świadomi. I trzeba będzie ten słaby rząd osłaniać wszelkimisiłami przed bardzo patriotycznymi hasłami antyrosyjskimi i żołnierskimi - w zrozu-mieniu, że te patriotyczne hasła skończą się na kondotieryzmie.77*Napisałem już w jednym miejscu, że Anglicy nie byli w stanie dotrzymać sojuszuz Polską.Mam jednak głębokie obrzydzenie do Churchilla za formę, w jakiej to zrobił.Jeśli się obiecało komu walczyć do końca, a jednak bandyci wydali się zbytsilni, to przynajmniej asystuje się biernie, nie dogadując, kiedy zdradzonemuprzyjacielowi odbierają zegarek, że z całą pewnością wystarczy pozostawionybudzik, nie tłumacząc, jak ów karczmarz (Księgi pielgr^ymstwa) poranionemuw jego obronie gajowemu, że bandyci musieli go napaść, bo był kłótliwegocharakteru itd.Polak z przerażeniem patrzył na straszliwy bezwstyd męża stanu, któryzabranie pięćdziesięciu dwu procent ziemi sojusznika nazywał impropement offrontier - poprawką granicy, podyktowaną strategicznym bezpieczeństwemRosji.Pamiętam, że kiedy, w wykładzie dla trzystu pięćdziesięciu spadochroniarzyangielskich zaraz po mowie Churchilla z lutego 1944 roku zaprodukowałem imogromną sylwetową czarną mapę Rosji eurazyjskiej po Ocean Spokojnyi przylepioną do niej kuleczkę Polski, malowaną jasnym kolorem, i powiedzia-łem, że względy strategicznego bezpieczeństwa kolosa wymagają przepołowie-nia kuleczki - sala parsknęła śmiechem. A przecież to ich własny naród takokłamywał Churchill w przededniu powojennych rozgrywek.Churchill więc jest dla nas symbolem Teheranu, Jałty, promotorem, obrońcąi rajfurem machorki dziejowej. Wszystko nam jedno, że chciał uderzać przezBałkany, że ciążyła wola Roosevelta. Ameryka nie dawała nam gwarancji.Churchill tych machorek bronił, Churchill je usprawiedliwiał, on to Mikołajczy-kowi bił pięścią w stół, aby go skłonić do zdrady; on Andersowi, kiedy naszKorpus był potrzebny, mając w tece układ teherański zaprzedający Polskę,śpiewał hymny o zachodniej kulturze Polaków i obiecywał... Hamburg; on toAndersowi po zabawie proponował, aby zabrał sobie swoje dywizje; on,spotwarzając własną ofiarę, pisał o Polakach w swoich pamiętnikach stylempaszkwilanta; on kiedy rozległ się protest Supera i innych, dał zadośćuczynieniew formie wyrażenia wiary, że Polacy znowu chwycą za broń, kiedy tego będziepotrzeba. Takie zadośćuczynienie, z tych właśnie ust, możemy tylko odczuć jakoponowną zniewagę.I cóż nas znowu spotyka? Ci, którzy za zadanie swego życia uważają pro-test przeciwko rozbiorowi Polski, urządzają obchód w Instytucie im. Sikorskie-go z udziałem Churchilla, cynicznego tego rozbioru propagatora, wykonawcyi zachwalacza.Nie wyobrażam sobie, żeby w naszych uroczystościach narodowych uczest-

Page 46: Wańkowicz Melchior - Kundlizm - Dzieje rodziny Korzeniewskich

niczyli w swoim czasie Metternich lub Stackelberg, a przecież oni nas niezdradzili, nie wykorzystali, zaświniając następnie.78Tymczasem tu ci, którzy potępili słusznie Mikołajczyka, że ułatwił światuzbrodnię, łączą się w obchodach z człowiekiem, który dokonał szatańskiegochwytu, podając temu światu zbrodnię owiniętą w oszukańcze opakowanie.Trudno o jaskrawszy dowód kompleksu niższości.Więc gdzież cały sens ich istnienia na emigracji - istnienia, które ma byćwyrażeniem protestu? Jeślibyśmy nawet nie przywiązywali większego znaczeniado tej nieustannej deklamacji o nieustępliwości, do tej szopki zgrywającej sięw umownych fikcjach - to i w szopce obowiązuje jakaś logika: wiemy, gdzieszablon ma być komiczny, a gdzie patetyczny. Ale ta emigrancka szopka staje nagłowie: nagle król Herod poczyna niańczyć dzieciątko, które chciał zarżnąć,diabeł śpiewa hosannę, pastuszkowie proszalnie nastawiają Herodowi pustekobiałki, a Oblubieniec jako gospodarz stajenki pośpiesza usadzić go namównicy.I tylko poczciwy osiołek, któremu na razie nie każą przedzierać się przezżadną zieloną granicę, i byczek, którego na razie nie pchają na żaden bunkier -dmuchają jak dmuchały w opuszczony żłobek w nadziei, że ciepłem własnejkrwi i oddechu przechowają i do wzrostu pobudzą to Dobro Wieczne, które nieda się ani zniszczyć, ani zakłamać, ani sprzedać, ani nabyć.W promieniu jego najświętszego ciepła nie zimno jest w stajence wygnań-czej. W promieniu jego najświętszego ciepła nie drętwieją dusze w kompleksieniższości.KOMPLEKS BEZWŁADU WOBEC BOLS2EWI2MUKompleks niższości wobec Anglików jest dublowany przez kompleks niższościnie tylko wobec Rosji, ale i wobec reżimu rządzącego w kraju.Polska w minionym dwudziestoleciu nie mogła znaleźć swego oblicza.Narodziła się ponownie na dawnym szlaku historycznym w straszliwej nędzy.W perzynę obrócono niemal dwa miliony budynków, zaprzestano całkowicieuprawy na więcej niż czterech milionach hektarów, zniszczono cztery milionybydła, wywieziono dziesięć tysięcy najcenniejszych maszyn, z pozostałych zdar-to sto tysięcy ton miedzianej armatury i ponad milion metrów pasów rze-miennych. Jeszcze w 1921 roku, w trzy lata po tym, kiedy świat zakończyłwojnę, około miliona ludzi gnieździło się w siedemdziesięciu pięciu tysiącachchlewów, stodół i nor w ziemi.Linie kolejowe, szosy i spławy tego zlepku trzech państw były niepowiązane,centra gospodarcze uplasowane w myśl potrzeb innych organizmów, dawnerynki kontynentalne (Rosja i Niemcy) zamknięte, stosunków na świecieżadnych, floty handlowej żadnej.79Kiedy Zachód dostawał odszkodowania aż do pociągów szumiącychpszczelnymi ulami włącznie, kiedy w Niemcy pakowano olbrzymie kredyty,Polska została sama, rządzona przez garść eks-legionistów, nie mających dokońca pojęcia o gospodarczych i światowych zagadnieniach, wspomaganychradami typowo prowincjonalnej galicyjskiej biurokracji, rekinów reprezentują-cych obce kapitały i Żydów.A zagadnienia przyszły na miarę wielkiego mocarstwa. Podczas gdy pozbytetego typu zagadnień państwa bałtyckie lekką ręką dokonywały reformy rolnej,dla nas, w nieokrzepłej Polsce, była to wiwisekcja dokonywana na elemencieszlacheckim sparszywiałym, ale wtedy jeszcze w głównej mierze reprezentują-cym ciągłość historyczną, nastarczającym na wszystkie zapotrzebowania myślipolskiej od konserwy aż po radykalnie ludowe z Poniatowskim i Kosmowskąi radykalnie robotnicze z Jodką, Daszyńskim i Moraczewskim włącznie.Podczas kiedy Finlandia mogła spokojnie dorabiać się na swoim drzewie,Estonia na lnie, Litwa na nabiale i Łotwa na bekonie - my mieliśmy dywersjęukraińską na południu, bolszewicko-białoruską na północy, osiemset tysięcyNiemców, trzy miliony Żydów, brak mieszczaństwa, przemysł w obcym ręku,nieprzewarstwienie wewnętrzne i poczucie, że musimy się zdobyć na mocarst-wowość, bo zginiemy - stąd politykę dumpingową, stąd owe sławne polskiewęgiel i cukier, pięciokrotnie tańsze za granicą.A wszystko to działo się w zmieniającym się świecie. Polski COP-ik bieg-nący z wywieszonym językiem za magnitogorskimi i dnieprostroj owymi

Page 47: Wańkowicz Melchior - Kundlizm - Dzieje rodziny Korzeniewskich

bernardami, polski komarzy brzęk OZON-u wobec ryków norymberskich,sprawiać by mogły wrażenie komiczne (i ileż tych natrząsań się było po 1939 ro-ku w prasie zaborców), gdyby nie przeczucie tragedii.Tragedia polegała nie na naszej biedzie, na naszych trudnościach, tyl-ko na tym, że ta bieda, przełamana o konieczności geopolityczne (wrazz KOP-em i innymi ukrytymi pozycjami sześćdziesiąt procent budżetu państwo-wego szło na wojsko, kiedy w obecnej reżimowej Polsce - osiem) nie pozwoliłana wytworzenie żadnego stylu.Naprzód, rzecz zrozumiała, dominowało poczucie radości:Choćby figowe drzewo nie zakwitnęło i nie było urodzaju na winnicach, choćbyi owoc oliwy pochybił i role nie przyniosły pożytku i z owczarni by owce wybite były,a nie byłoby bydła w oborach - wszakże ja w Panu weselić się będę, rozraduję się w Boguzbawienia mego (Hab. III).Próbowano, po prostu, tę żywą patriotyczną radość z odzyskanej niepodleg-łości przekuć w kapitał stały. Ale radowanie się w permanencji bez zrozumieniasensu rzeczy, które się pełnią, jest cechą idiotów - stąd zrozumiałe ośmieszeniapokrzykiwań o "radosnej twórczości". Stworzenie zaś sensu istnienia w przede-dniu międzyepoki, w której zapadną się suwerenności, a znaczyć będą kon-80glomeraty, było niemożliwe. Jeśli COP-ik Kwiatkowskiego mógł się wydawaćśmieszny, to Matuszewskiego adamsmithowskie wydziwianie na niego sprawia-ło wrażenie jakby dziewiętnastowieczna balerina w trykotach wżeglowała zeswymi puentami na salę, na której odchodzi wariacki dżig.*Z taką spuścizną nieporozumień znaleźliśmy się na emigracji. Winimy siebiei położenie geograficzne, ze starannie maskowanym poczuciem niższościpatrzymy na dokonania Rosji, nie rozumiejąc, że na zatarcie naszego stylu jeszcze•większy wpływ niż geopolityka wywarła międzyepoka."Do świadomości ogółu Polaków jednak sprawa całkowicie nie dotarła.Przeoczyli ją wśród własnych poświęceń i bohaterstw. Taka niezależnośćpolityczna, o jakiej myśleli i myślą Polacy, już nie istnieje. Walczyli o coś, cowłaśnie wtedy, gdy składali temu najwyższe ofiary, zapadło się niepowrotniew przeszłość. Historia wyprzedziła ich. Chodzi teraz o coś więcej niż o Polskę.I żadne strzały z lasów nie odwrócą historii. To wszystko daremne. Walkao fikcję, o zagubiony i niepowrotny cień."Tak pisze Andrzejewski, pisarz katolicki, którego raz ostatni widziałem nabankiecie wydanym z okazji przyznania nagrody jego książce pod tytułem Ładserca. Siedziałem przy księdzu Korniłowiczu z Lasek, mając naprzeciwko ojcaKolbego, który wziął na siebie śmierć głodową w bunkrze, by ocalić bliźniego(patrz: sprawozdanie z Dachau Morcinka).Nie, nie możemy nie liczyć się z atmosferą, z której wyszedł ten pisarz.Ktoś mi zabrał, niestety. Sprawy Polaków Osmańczyka i nie mam możnościskonfrontowania z tym, co tu piszę, jego wielkiej kilkaset słów liczącej dedykacji,kiedy mi książkę przesyłał. Ta dedykacja jest przejmującym listem na tamtąstronę barykady od człowieka, który w moich oczach stawiał pierwsze kroki, odczłowieka, który przed wojną poszedł z całą świadomością na ciężką i niebez-pieczną pracę wśród Polaków w Niemczech. Książkę dobrze pamiętam: cała onawyrasta z bolesnego i zdumionego odkrycia, tegoż samego, co i u Andrżejew-skiego: "Taka niezależność polityczna, o jakiej myśleli i myślą Polacy - nieistnieje".Książka Osmańczyka przypomina mi obraz Van Gogha: łan połamanegoburzą przejrzałego zboża, nad którym, niesione wichurą, kłębi się czarne ptactwow zwałach chmur. Obraz ponury - a przecież czuć taką dynamikę słońca zachmurami, że obraz wieści jeden wielki blask, kiedy ptaki i zwały chmur przelecąi łan zapali się złotem (panów malarzy przepraszam za zastanawianie się nadtematyką).Przy bolesnym skrzywieniu ust Andrzejewskiego i Osmańczyka, w ichoczach widać pierwszy blask przeczucia.

Page 48: Wańkowicz Melchior - Kundlizm - Dzieje rodziny Korzeniewskich

Może, naturalnie, kompleks niższości zasyczeć, że obaj pisarze poszli nałatwy chleb, ale jak długo można wszystko tłumaczyć w tak prostacki sposób?81Czy nie należałoby pomyśleć, że ci trzydziestokilkuletni ludzie tkwiący w kraju,mają więcej wyczulony zmysł obserwacji niż tkwiący na obczyźnie sześćdziesię-ciolatki, stanowiący jądro "bezkompromisowej" publicystyki?Co ta publicystyka pozytywnego przynosi poza psioczeniem? Ta publicysty-ka w ogóle nie ma pozytywnych zagadnień, poza życzeniem, żeby Moskal sobiejuż poszedł i żeby oni mogli wrócić i żyć spokojnie. Z trudem wyszukując,jakimże to zagadnieniom pozytywnym ta publicystyka służy, znajdujemy aż całyorgan "Lwów i Wilno", który już w tytule samym wskazuje cele.I cóż w nim spotykamy poza ciekawymi publicystycznymi artykułami panaMackiewicza bądź na tematy ogólnoświatowe, bądź na tematy techniki emi-granckiego mah-jonga? Same wspominki o żarciu, piciu, polowaniach, roztkli-wianie się krajobrazem, poklepywanie po ramieniu sympatycznych "tutejszych".W Związku Obrony Kresów Wschodnich siedzą panowie szlachta. Prawosław-ny Sawczuk, wracający w ogień z modlitwą, by Bóg duszę jego uratował;prawosławny Białorusin Siemieniuk, padający przy nadludzkim trudem wwin-dowanym dziale, żałujący, w pełnej świadomości konania, że za mało walczyłi pytający swego dowódcę: "Czy nasi pobiją?"; prawosławny Białorusin Bułak,już ranny, własnym ciężarem rzucający się na minę, by dać atakującym dojście dobunkra - czyżby do tego związku należeli? Czy należą do niego te tysiące ichkolegów, którzy pozostali przy życiu - prawosławnych i unitów, i rzymskichkatolików, Białorusinów, Ukraińców i Polaków. Czy ich kto do tego zaprosił?A gdyby zaprosił - cóż by zrozumieli w tym dziwacznym organie, marzącymo dobrym przedwojennym żarciu?Kiedyś otrzymałem od Pawła Monicza - chłopa ze wsi Cerkiewnej podSzczorsami - list, który jest tak charakterystyczny, że go przytaczam w całości:Nie mogłem wytrzymać i do końca przeczytać pańskiego dzieła, aby niezwierzyć, że byłem w złym zrozumieniu o wszystkim mnie otaczającym.Rumienię się ze wstydu, przetrząsając w pamięci swoje błędne domysły,wirujące w ciemnej głowie. Szukałem zawsze winnych poza sobą, a siebieliczyłem zawsze oszukanym, skrzywdzonym, poniewieranym przez wszystkich,nawet tych, którzy spełniali swój obowiązek. Nie wiedziałem, że płaceniemprzez ojca podatku za swój grunt wspomagamy tym rozwój państwa, budujemylepsze jutro dla takich samych jak ja. Myślałem, że nasz podatek idzie tylko napensje urzędników. Nie widząc rozwoju w swej wsi, nie mogłem tak nie my-śleć, a wytłumaczyć tego nie było komu. W roku 1927 zbudowany został narzece Niemen duży most. Przedtem, wiosną, prom nie chodził i nie można byłoprzejechać furmanką. Lecz ludzie nie widzieli w zbudowaniu mostu wygody dlasiebie, lecz mówili tylko, że zarobił inżynier. Ciemnota rozpościera swojeskrzydła nad naszymi wsiami, z czego korzystają szkodeczne elementy.Teraz dziesiątki tysięcy Moniczów przeczytało nieprzypadkowo otrzyma-ną książkę, ale chłonęło cudownym skrótem przybliżoną przed oczy Wielką82Księgę Dziejów w męczeńskiej drodze przez Eurazję, w bojowym szyku przezćwierć globu, przemierzonym w żołnierskiej ofierze ramię w ramię z polskimikolegami."Szkodeczne elementy" całkiem teraz opanowały wieś Cerkiewną, której"Lwów i Wilno" ma bronić. Ale czyż Paweł Monicz znajdzie tam cośkolwieko naszym dorobku na kresach? Czy też znowu "wytłumaczyć o tym nie makomu"?Prawda, że była to Polska B i redaktor ma, z dużą dozą słuszności,lekceważenie dla tego dorobku. Ale jeśli tak, to w imię czego chce wracaćdo Wilna? W imię przyszłości? A gdzież tej przyszłości wizja we "Lwowiei Wilnie"?Nie chodzi o "Lwów i Wilno". To pismo jest tylko łyżką tej samej wodyzaczerpniętej z emigracyjnego kubła. W całej naszej prasie, w ogromnej masiewspominków, rzecz dziwna, nie ma wspominków o tym, co się tworzyłow minionym dwudziestoleciu. A przecież dużo pracy było w Polsce. A przecieżwielu z tych, co tę pracę pełnili, jest między nami. Nie napiszą o tym za nicw świecie, aby się nie narazić na sarknięcie: - "Co się wygłupiasz?"Wrzesień 1959 roku był też naszym olbrzymim wysiłkiem, a przecież

Page 49: Wańkowicz Melchior - Kundlizm - Dzieje rodziny Korzeniewskich

z powodu mego Września yygwiącego nieraz natrafiałem na to sarknięcie. To nie sąsarknięcia niezdrowe; dyktuje je poczucie tego, jak daleko nasze możliwości stałyod istotnych potrzeb i troska, abyśmy sobie nie zaciemniali wzroku megaloma-nią.Ale cóż, kiedy na polu emigranckim, pielonym z megalomanii surową rękądziejów, rozrósł się pasożyt, który widziałem na Bliskim Wschodzie: nawierzch-nię liści ma purpurową - to arogancja i ostracyzm, spód blady - to niewiaraw przeszłe dwudziestolecie, niewiara w siebie w teraźniejszości, niewiaraw przyszłość - kompleks niższości. Kompleks niższości wobec Rosji, kompleksniższości wobec jej ludzi, jej metod, jej satelitów, jej osiągnięć, jej agentów, jejprzemian. To wszystko trzeba jedną czarną szybą przesłonić, zamazać, odciąć, bojeszcze by się kto skusił, bo jeszcze kogo bolszewicy i reżimowcy przekonają, bojeszcze kogo uwiodą. Pisarz, który by miał możność tam pojechać i wrócić, wrócina pewno z duszą zatrutą.1* Brak wymiaru rzeczywistości w ocenie tego czegoś straszliwego jest właściwy umysłom,które, zdawałoby się, powinny mieć proporcje w myśleniu.Kiedy mnie reżim warszawski zapraszał na zwiedzenie kraju, między innymi miałem wizytębyłego wysokiego asa naszego przedwrześniowego wywiadu, który mnie zapewniał, że z życiemnie wrócę: bezpieka zaaranżuje wypadek samochodowy lub coś w tym rodzaju.Kiedy do Ameryki postanowiłem jechać na "Batorym", chcąc choć w ten sposób dotknąćjedynego dostępnego mi skrawka Polski, odwiedził mnie były wysoki dygnitarz MSZ, twierdzącz całą pewnością, że z "Batorego" mnie nie wypuszczą i odwiozą do Gdyni.Nie chodzi tu o różnicę w ocenie moralnej zabójców Trockiego, porywaczy Kutiepowa i tyluinnych. Ręce katyńskie jednakowo oceniamy. Tylko chodzi o zmysł rzeczywistości, o poczucieproporcji, które mąci kompleks niższości wobec bolszewickiego pytona.83Ludzie, którzy rzekomo reprezentują wielkie wartości kultury zachodniej, sąobrońcami katolicyzmu, tradycji, dorobku wieków, liberalizmu, demokracjii tylu wspaniałych rzeczy - nie czują się partnerem. Czują się jak królik, który niepowinien spojrzeć w oczy pytona, bo sam mu polezie w gardło.Będąc z kilkuletnim dzieckiem w ogrodzie zoologicznym Whipsnade,zostałem w Bird Sanctuary podprowadzony przez dozorcę do krzaka, w którymmiał pokazać gniazdo z pisklętami sikorki.Dziecko wyrwało się naprzód, podbiegło, zajrzało w krzak, wyciągnęłorączkę i cofnęło ją nagle z przestrachem.

Zajrzawszy, zobaczyłem najmniejszą z odmian sikorek, sikorkę szarą, jakroztoczywszy mikroskopijne skrzydełka nad dziećmi, podniósłszy mikroskopij-ny dziobek, wydawała groźny syk przeciw tym groźnym istotom, zaciemniają-cym nad nią niebo i sięgającym po życie jej dzieci. Kto wie, czy gdyby nie ten syk,dziecko nie uszkodziłoby gniazda, zanim zdążylibyśmy interweniować.Pomyślałem sobie, że - niezależnie od tego, jak jest fizycznie słaba - jestpartnerem w walce o to, co kocha. Cóż by jej pomogło, gdyby zamknęła oczyi usiłowała nie patrzeć.KOMPLEKS ZAŁAPANIA WOBEC KRAJUJeśli poczucie niższości wobec Anglików, jeśli poczucie niższości wobec Rosjii każdego zjeżdżającego Borejszy jest rzeczą przykrą, to najboleśniejszą jest ta takwychwalana, uświęcona, wysublimowana pokora wobec kraju, liczenie sięz "wolą kraju", czepianie się fikcyjnych mandatów z kraju. I znowu - tak jak tamniezłomność, tak tu ta pokora jakże pięknie jest wymalowana! Oto my... cóż...w puchach... niegodni... gdy kraj walczył... my jego sługi... to kraj sam

Page 50: Wańkowicz Melchior - Kundlizm - Dzieje rodziny Korzeniewskich

zadecyduje... Tak, tak, panie dobrodzieju, czy pan z trefów chodzi?Wojna nas pouczyła jak piekielne kłamstwa mieszają w kadzi ludzkościi nie możemy się nadziwić, że łgarstwa grubymi nićmi szyte są brane za dobrąmonetę.Ale zajrzyjmy w emigrancki młynek kłamstw, jak skutecznie pracuje. Czyżwrzucona w niego arogancja nie wypływa jako niezależność lub jako nieustęp-liwość, ostracyzm - jako opinia, brak odwagi cywilnej wstrzymania powsta-nia - jako bohaterstwo, wiszfultinkostwo - jako tężyzna, a wreszcie chęć ulże-nia sobie - jako poddanie się woli kraju.Jeśli kraj każdą minutę każdej doby drżał pod gniotem ucisku, a nam nicnie groziło i nic nie brakowało, to nawet żadne Monte Cassino ani Falaisenie mogło zrównać wkładu. Ale od tych czasów im się fizycznie polepszyło(w stosunku do rządów gestapo), nam pogorszyło, a duchowo i im i nam jesttak samo ciężko. Poza tym, iluż na emigracji znalazło się akowców, wrześniow-ców, deportowanych, więźniów politycznych - tych naj czynnie j szych i tych, co84byli najaktywniejsi. A i przedtem - ileż najlepszej młodzieży przeszło granice, ileżdusz wykuwało się w bitwach i pochodach. Jeśli wszystko to nakrywazbutwiałym wierzchem zaleszczycka waliza mah-jongistów, to nakrywa niesłusz-nie: nie ma żadnych powodów przypuszczać, że skład ideowy emigracji' jestgorszy niż skład ideowy kraju.Na to korzący się wobec kraju mówią, że cóż, że tamci siedzą na ziemi, a my...wiadomo... oderwani...To my, w Klubie Trzeciego Miejsca, możemy tak mówić, ale wy?... Jakimprawem? Przecież tu: "oddychamy atmosferą wolności", przecież tu: "możemymyśleć", przecież tu: "jesteśmy u źródeł wielkiej zachodniej kultury - matkinaszej", przecież tam, w kraju: "atmosfera zafałszowana", przecież tam: "wzroknarodu odwracany mirażami odbudowy, mirażami ziem zachodnich od istotnejrzeczywistości, jaką jest niewola".Więc jakże? Więc dlaczego deklamacje o woli kraju? Uprzytomnijmy sobie,każdy z nas z osobna, swoich korespondentów z kraju: czy w listachmatki-staruszki, siostry, przyjaciela, kolegi nie drży utajone pytanie: "Comyślicie, drodzy? Co będziecie robić? Co nam radzicie?", czy też płynąi pouczenia?Owszem, ja od pewnej kategorii korespondentów otrzymuję i pouczenia."Przeżywamy bezkrwawą rewolucję; nie jest to miły proces, zwłaszcza, żepoczęty obcą przemocą, ale konieczny" - pisze jeden; "Ofiary są, nie wszystkomoże nam się podobać - pisze inny - ale nie ma wielkich dzieł bez ofiary,a w Polsce pełni się wielkie dzieło". Mógłbym cytować naręczami, ale po co? To,według was, .karierowicze. Im przecie nie ślubujecie pokory, ich "bezwstydnychlokajskich wynurzeń" nie uważacie, słusznie zresztą, za wolę kraju. A tamci,którzy wam się podobają?Iluż najbliższych, których kochamy, których nie zobaczymy już nigdy - nawas ma podniesiony wzrok. Ileż otrzymujemy żarliwych listów: "Nie przysyłajpaczek, napisz co myślisz, co będzie?" Widzimy ich, tych drogich nam nadwszystko, jak'biegną do siebie z naszymi ostrożnymi listami, wczytują sięw ukrytą treść, rozszyfrowują polerowane słowa - całą siłą miłości, całą siłąwspomnienia ("on zawsze tak mówił, kiedy chciał powiedzieć, że...", "ontakiego wyrażenia w tym sensie nigdy by nie użył"). Czy nie tak są czytane naszelisty?Obrzucali Mikołaj czy ka powóz kwiatami, odprzęgali z tego powozu konie,bo wiózł tego, który od was przyjechał.Umacniali się żarliwą modlitwą duszy:"Może ten człowiek, przeciągany triumfalnie rynkiem krakowskim uda, żenie widzi kamienia, na którym ongiś przysięgał Kościuszko - udamy i my, że gonie widzimy.Może nie wyciągnie złotego rogu, który niewątpliwie dzierżą ręce braci naZachodzie - będziemy udawali, że nie czekamy na hasło.85Może uda, że zagubił czapkę z piór - niech mu z tym lżej będzie, podeprzemy.Na wszystko pójdziemy, na mękę czekania, na trwanie, na bezsilne patrzenie,na codzienną pracę - bo wy tam, w blasku swobodnego świata, czuwacie".

Page 51: Wańkowicz Melchior - Kundlizm - Dzieje rodziny Korzeniewskich

I nagle - tacy wspaniali, tacy niezależni od Anglików, tacy jasnowidze wo-bec Rosji, tacy nieubłagani wobec reżimowców, tacy pełni ostracyzmu dlaemigrantów - mah-jongiści zacierają rączki, certują się przed progiem: "Ależgdzie tam... Ależ my niegodni... Ależ rodacy szanowni... pierwszy kroczek."Pierwszy kroczek! Już raz go dali krajowi - przy decydowaniu o wybuchupowstania widząc chyba, jak tu sprawy stoją. Czy nie?...Nie, nie okłamujcie nas. To nie kraj od nas żąda podporządkowania, to wysami, żeby osłonić swoją nicość i bezsiłę. Obniżyliście tak wpisowe do emigracjipolitycznej, zabrnęliście w tak niepojętego dla normalnego człowieka mah--jonga, tak rozdrapaliście grosz publiczny dla podwórkowych celów, takodcięliście duszę emigracji od myślenia, tak wywindowaliście się na wieżepodniebnych fikcji i załgań, że jeśli tylko trzeba będzie złazić do jakiejś decyzji,trząść się zaczniecie i bełkotać: niech kraj pomoże złazić na grunt realny.I to jest trzeci i najbardziej bolesny wasz kompleks niższości - komplekswobec kraju, który chcecie wyzwolić.Kraj nie pomoże wam, bo kraj będzie musiał bić się z tamtej strony barykady.Pomoże wam obcy drugi oddział. I neo-Churchill, który przyrzeknie neo--Hamburg, czy neo-humbug.KLUB TRZECIEGO MIEJSCAKończę ten list, napisany jednym ciągiem, który się rozrósł w istną broszurę.Tak się rozrósł, aż ze starego narowu poprzedzielałem go podtytułami, jak kiedykucharka doda ornament na cieście, gdy je "wydaje na stół".Pomyślawszy, że a nuż ten list zostanie wydrukowany, doznałem ściśnieniaserca. Nie dlatego, że ma luki myślowe - nie ma ich tylko w komunałach;nie dlatego, że łatwo wyśmiać, naciągnąć i poprzekręcać obrazowy styl pisania,którego literatura polityczna unika - bo uważam, że to niebezpieczeństwowarto jest ponieść w zamian za możliwość trafienia do serca i wyobraźniczytelników w tej straszliwej międzyepoce, kiedy rozumowanie nie wystarcza,a tabliczka czterech działań arytmetycznych nagle daje mylne rozwiązanie.Nie dlatego, że obfitują momenty osobiste - bo nie tkwiąc w żadnychwładzach, pędząc tryb życia na skutek pracy w domu bardzo wyizolowany,w wielu wypadkach mogłem swoje twierdzenia ilustrować tylko dostępnymi dlamnie faktami życia mego i najbliższego otoczenia.Ale dlatego doświadczam ściśnienia serca, że dla wielu ludzi, których takbezwzględnie krytykuję, mam wyrozumienie; i dlatego, że pisząc, wolę pió-rem wspierać jak rozwalać. Ta moja dośrodkowa predyspozycja przejawia sięnawet wówczas, kiedy piszę o obcych: o Żydach w De profundis, o bolsze-wikach w Opierzonej rewolucji, nawet o Niemcach w licznych ustępach Smętka.Jeśli więc myślę, że swoim pisaniem mogę przyczyniać się do rozbijania, nicdziwnego, że obracam pióro z namysłem. Ale zrobiłem rachunek sumieniadokładny.A więc, poczynając od ludzi, dla których mam wyrozumienie:To, co napisałem, jest zbudowane w pewnej części na wypowiedziachw cztery oczy, listach przyjaznych, aktach dobrej woli w stosunku do mnie.Starałem się zakamuflować nazwiska, ale jeśli którego z nich nie odcyfrujeczytelnik, to zawsze odcyfruje zainteresowany. Niejeden z polityków idąc zatokiem książki, przytwierdzając jej w myśli, trafi nagle na siebie. Będzie uważał,że postawiłem mu zniekształcające zwierciadło i w tejże chwili przejdzie dozwartego szeregu przeciwobrony mah-jongistów, kundli, histriońów, tropicieliKomanczów, belfrów narodowych, niobizujących leniów, dziadów demonstru-jących kalectwa przed kościołami, brydżystów, operowych Wallenrodów,synekurzystów, złodziejaszków, agentów czynnych i agentów potencjalnych,kondotierów in spe i wieszczów próbujących wzlotów na wytchłych pęcherzach.87Pr2yłączy się do nich, korzystając z mojej dyskrecji, aby jako "osoba niezaintere-sowana" potępić "obiektywnie" to, co napisałem.Przyjaciele, nie róbcie tego. Nie ze względu na mnie - w deszcz nie maznaczenia dodatkowa strużka wody. Ale ze względu na siebie - nie zamykajciesobie możliwości wstąpienia do Klubu Trzeciego Miejsca. Żadna was tamkariera nie spotka. Nie dożyjecie w tym klubie jego czasu. Ale jedno wam ten

Page 52: Wańkowicz Melchior - Kundlizm - Dzieje rodziny Korzeniewskich

klub może dać: otwarcie okien. Jeśli was dusi astma mah-jonga, to jej siępozbędziecie. To wam obiecujemy łatwo. Jeśli was dusi położenie Polski, torecept nie znajdziecie. Ale znajdziecie jedno: jesteście jak górnicy, którzykuli w kopalni, aż się zawaliły jej ściany. I niektórzy mówili, że wybawienieza cienką ścianką i nie frasowali się; i mijały dni, a kiedy panowała ciem-ność, poczęli zasypani majaczyć, a byli, co w skrytości mówili: "Otośmy zgu-bieni". Ale znaleźli się, którzy powiedzieli: "Wiemy, że za tą ścianą, u którejdarmo czekacie, jest noc i będzie noc. Ale pójdźmy dalszą drogą i zobacz-my, czy wyjścia nie ma. Od ojców bowiem to wiemy i od ich ojców ojców,że przysypany nie ma czekać, tylko iść, aż obaczy światełko. I od to czucie mamyi od ojców ojców w jakiej stronie calizna, a w jakiej przejście. Prawda, że odwieków takiego zasypania nie było; a przecież pójdźmy a próbujmy!"Nie lekceważcie tej oferty. Zastanówcie się. Podeprzyjcie ludzi, któ-rych pisanie jest potępione, bo wiedzcie: że potępiają ich rozporządzającypismami, stowarzyszeniami, głośnikami; że nie potępia ich uczciwy człowiek naemigracji. ^Czy znaczy to, że kierownicy tej emigracji, do których zaliczacie siebie,są gorsi niż ogół tej emigracji? Teraz, kiedy szumowina rządząca przez latawojny spłynęła? Kiedy wśród was mamy mniej ludzi przypadkowych, a wię-cej takich, którzy wykazać się mogą całożyciowym świadectwem pracy i po-święcenia?Znaczy więc to tylko, że w sytuacji ponad ludzkie siły trudno wambyło, a często niemożliwie nie dać się spychać w dziedzinę fikcji, skorow dziedzinę fikcji zepchnięto niepodległość, której całe lata służyli jedniz was, solidarność międzynarodową świata pracy, która była przedmiotemcałożyciowej wiary dla innych, braterstwo, dobroć, uczciwość, poświęcenie.Jakże się dziwić, że idąc za tymi "fikcjami", b.ędąc im wierni, doszliście doślepego kąta starej epoki, w którym szalejąca międzyepoka ustawiła wam stolikido mah-jonga.Ze specjalnie ciężkim sercem pisałem o prasie, bo tu moich ostrych słów niedało się zakamuflować, mimo że - z jednym wyjątkiem, którego nie udało misię pominąć - nie wymieniałem tytułów ani nazwisk.Jeśli dla prasy tej mamy słowa potępienia, to dla ludzi, którzy ją dźwigali,przede wszystkim musimy znaleźć wyrazy zrozumienia i serdecznego braterskie-go współczucia.88Nieraz powtarzamy, że nasz osąd względem postępowania ludzi, którzyprzeszli tortury, musi być powściągliwy, bo nie znamy właściwej miary bólufizycznego, bo nie znamy granicy wytrzymałości.Ten, mniej więcej, stosunek winniśmy mieć do naszej prasy emigracyjnej.Miałem to "szczęście", że przez lata wojny nie dano mi w tej prasieemigracyjnej pisać, ten wielki zaszczyt, że do prasy kierował własnoręczniepodpisane listy premier, zabraniając drukować moich artykułów, że na MiddłeEast wysłał w tym samym celu depesze minister wojny, że pomniejsze pieski,czując wiatr, z własnej inicjatywy rozsypywały zamówiony nieopatrznie i złożo-ny przez zecera artykuł traktujący o naj obojętnie j szych sprawach, że usiło-wano zesłać mnie do Afryki, grożąc odebraniem miesięcznego sześciofun-towego billetingu, że zabroniono prywatnej inicjatywie wydać (w marcu1940 roku, kiedy świat nie rozumiał, co znaczy uderzenie niemieckie, a myleżeliśmy zapluci po "achł^ehn Tage Feld^ug in Polen") Września °^agwiącego popolsku, jak również po francusku i angielsku gotowych już tłumaczeń, że dokońca nie akredytowano mnie jako korespondenta wojennego, napisanie więcBitwy o Monte Cassino było nadużyciem, które nie wiem, czy mi ministerwojny darował.Odcięty od publicystyki, nie stanąłem, jak inni, w tej straszliwej izbie tortur,kiedy, dzień po dniu, ręce aliantów i wrogów zdzierały z Polski purpurę, kiedy"Wiadomości" szarpały się, wbrew pogróżkom swoich i obcych, walczyłydo ostatniego naboju, do ostatniej możliwości, aż do samej chwili zamknię-cia. Kiedy Zygmunt Nowakowski całym natchnieniem pisarskim, chłostą,goryczą, żalem, pomstą, krwią serdeczną kładł się na progu ludziom, przekra-czającym próg czwartego rozbioru. Kiedy Mackiewicz, sam zupełnie, skazanyna jednodniówki, borykał się racami swego talentu - jednodniówkami tytuło-wanymi nazwami miesięcy. Kiedy nieustępliwego proniemieckiego Studnic-

Page 53: Wańkowicz Melchior - Kundlizm - Dzieje rodziny Korzeniewskich

kiego (obecnie publicysta emigracyjny) Niemcy musieli izolować, broniąc sięprzed jego piórem, piórem pisarza samotnego przez całe życie. Kiedy Grydzew-ski-pasja najszlachetniejsza-wolał druzgotać dzieło tej swojej pasji, niż ustąpić.Mnie tego wszystkiego oszczędzono. A gdybym mógł pisać, czyż miałbymczoło ich wówczas pouczać? Kiedy spadały, cios za ciosem, wiadomościo Katyniu, o pakcie z Rosją, o Teheranie, o Jałcie, o zdradzie!... o zdradzie!...o opuszczonym powstaniu. Jakież by czoło trzeba mieć wówczas, aby pouczać(wtedy!...) o międzyepoce, o fałszywym torze, o nieaktualności haseł niepodleg-łościowych w dawnym ujęciu, o "trzecim miejscu"? Czyż można wyobrazićsobie, żeby w takich chwilach naród nie protestował, rozumował? Żeby niewzdął się wał niepowrotu półtora miliona ludzi? Żeby wraz z narodem nieprotestowali jego pisarze?Ale z nimi - nie byłem. Należę do "smutnych pół rycerzy żywych".I jak cześć mamy dla ciężko okaleczałych inwalidów, tak cześć powinniśmymieć dla tych zdartych w walce publicystów.89Jeden z nich przysłał mi odpis pisma do jednej z emigracyjnych redakcji,w której uprzedza, że jeśli okaże się prawdą, że podpisałem umowę wydawnicząz "Czytelnikiem", to on odmawia współpracownictwa1.Czy miałem się oburzać? Odpowiedziałem listem pełnym szacunku, powia-damiając, że "z prawdziwą przykrością muszę zdecydować się na zerwanie naszejznajomości osobistej. Proszę wierzyć, że podejmując tę decyzję, daleki jestem odchęci dotknięcia Pana. Chciałbym jedynie na przyszłość nie zamącać sobie pracyodpowiadaniem na tego rodzaju korespondencję".Sądzę, że to będzie nasz najwłaściwszy stosunek do tych ludzi o poszarpa-nych nerwach; nie rzucać na nich kamieniem, ale stanowczo sprzeciwić się, bynam pracę mącili.*Skoro się było zmuszonym nie oszczędzać i ludzi, w gruncie rzeczy, sobiebliskich, należałoby powtórzyć za Kochanowskim: "Przyjacielowi więcej niżprawdzie chcieć służyć, zda się przeciw przystojności".To - ludzie. A sprawa?Skoro się bije w pisma i instytucje emigranckie, podkopuje się kredyt dlaliderów, kiedy, w przededniu rozgrywki, nawołuje się do neutralności, a w za-mian daje się sformułowania, które tak zdają się nie wystarczać, jak niewystarczała rada Dmowskiego w czasie pierwszej wojny?Toteż trudno było napisać tę rozprawkę nie zrobiwszy naj rzetelniejszegorachunku sumienia, na jaki było autora stać. Wynikiem tego rachunku sumieniajest, że emigracja w tej formie duchowej reprezentuje niewiele i reprezentowaćbędzie z roku na rok coraz mniej. Jeśli zaś reprezentuje wartości godneutrwalania, to się o te wartości broszura pojedynczego człowieka rozbije i przezto samo te wartości pogłębi.Reprezentują coś - Polacy na emigracji. Nie masą swego istnienia. Rosyjskadwumilionowa emigracja nic masą swego istnienia nie reprezentuje, chociaż stoiza nią zagadnienie szóstej części globu, chociaż, przynajmniej do roku 1927,wpływ jej na rządy, a przynajmniej wywiady, był głębszy niżby możnaprzypuszczać. Ich ambicje "kontynuowania legalizmu" i rozważania, kto maprawo do tronu, nikogo dziś nie interesują.Nasza obecność po tej stronie barykady jest szacownym symbolem, ale jeśliwietrzenie tego symbolu ma być hamowane, to musi on być podbudowanyzsumowaniem ciężarów gatunkowych poszczególnych jednostek. Nadmierne1 Wystarczyło mnie, po prostu, spytać, aby się dowiedzieć, że odmówiłem zgody na po-nowny przedruk Smytka, Zgody tej zresztą na pewno bym udzielił, gdyby nie obawa, że podtą propozycją może tkwić ukryte subsydium, był to bowiem czas, kiedy pan Borejsza zapraszałmnie na wycieczkę do kraju, gwarantując auto do rozporządzenia, fotografa, sekretarkę, niestawiając żadnych zobowiązań wydawniczych i nie sprzeciwiając się, bym zebrany materiał

Page 54: Wańkowicz Melchior - Kundlizm - Dzieje rodziny Korzeniewskich

drukował na emigracji.90przywiązanie wagi do znaczenia legalizmu jest tylko jednym z zabiegów, abyodciążyć poczucie odpowiedzialności za swój ciężar gatunkowy każdego z nasi obniżyć wpisowe do emigracji politycznej.Te wieczne kłótnie dookoła symboliki mogą skończyć się w dosyćnieoczekiwany, a w gruncie rzeczy jedynie logiczny sposób, kiedy z chwiląwybuchu wojny alianci zadecydują, kto jest wodzem narodu.Ten wódz będzie miał fizyczną możność karania za uchylanie się od wojska,będzie więc miał posłuch z poczucia dyscypliny obywatelskiej.Ten wódz będzie miał pieniądze i będzie wielbiony z serca.I będzie miał pierwszorzędne pedigree1 "nieprzerwanie legalnej kontynuacji" zewszystkimi polskimi i alianckimi pieczęciami.Kiedy byłem na pogrzebie prezydenta Raczkiewicza, widziałem honorowyoddział pekapeerowych barakowców z bronią wypożyczoną na tę uroczystośćprzez Anglików. To czepianie się fikcji wniosło niepotrzebny popiół upokorze-nia. Panowie Zaleski i Arciszewski nie podali sobie ręki nad grobem. Panowiez "miniatury" byli ubrani pro forma w takie krawaty, kapelusze, spodnie, jakwłaśnie trzeba.A skromny Polak-uczestnik lepiej by się poczuł, by nie małpowano tym,czym się małpować nie godzi - żołnierzem, nie zamartwiłby się, gdyby komuzabrakło sztywniaka i gdyby, po prostu, stanęła nad grobem skupiona gromadaludzi. Nie radców, nie ministrów, nie generałów z "miniatury", a ludzi,naturalnego wymiaru ludzi.Czy postępuję nieodpowiedzialnie, pisząc to wszystko? Przecież - piszę,czy nie piszę - kiedy zagrzmią dwa złote rogi, pójdą Polacy za nimi. Po cóżwięc oburzenie? I tu i tam "jednostki kierownicze" będą miały znaczenie,stanowiska, pieniądze. Mało tego, i tu i tam będą one po swojemu w pewnymstopniu potrzebne. Daj nam Boże, żebyśmy po tamtej stronie wyprodukowalijak najwięcej Polaków-komisarów, administrujących "grenadzkimi powiatami"i kolekcjonujących grenadzkie zegarki, a po tej - Polaków-unrowców, pokra-dających konserwy.Będziecie mieli to wszystko. A że ta broszura obciąży was nieco odpowie-dzialnością, to i lepiej.My - kandydaci Klubu Trzeciego Miejsca wiemy, że każdy czyn jest lepszy niż bez-czyn. Ze śmierć nie tylko każdego legionisty walczącego po złej nawet ideologicz-nie stronie, ale każdego nawet kondotiera, kupionego przez tę stronę, jest ważniejszaniż śmierć stu biernych Polaków w obozach koncentracyjnych. My więc nie będziemywas klęli...Ale chcemy skupić tych, którzy z neutralności nie będą robić zasłony dla bez-władu. Którzy cały ciężar odpowiedzialności za cały naród będą nosić na sobie, na* [Red.:] Rodowód, drzewo genealogiczne.91plecach, w dniu codziennej i nieustępliwej pracy, nie składając go w przechowalniachlegalistycznych, partyjnych, kombatanckich czy innych, aż do momentu, kiedy któryśtam złoty róg da znać, że czas siadać do wagonu.Nie wiem ilu się takich ludzi znajdzie, gotowych ciężko płacić. Ale wiem, że tylko nanich i na ich duchowym spadku spocznie cały ciężar tego, co wniosą Polacy w nowąepokę.KUNDLIZMTa broszura to cztery felietony o wspólnej tematyce, wybrane spośród tygodniowychfelietonów pisanych dorywczo i bez źródeł w "Dzienniku Żołnierza APW" w okresiepoprzedzającym Monte Cassino.Poczyniwszy pewne skróty i uzupełnienia, drukuję je teraz, po ukończonym wy-siłku wojennym, podzielając obawy, że grobowiec bohaterów może stać się legowiskiem

Page 55: Wańkowicz Melchior - Kundlizm - Dzieje rodziny Korzeniewskich

kundli, a krew ich - cementem umacniającym mury megalomanii, które gnuśnośćwznosić pocznie dookoła polskiego getta na emigracji.Tych, którzy nie zechcą zostać w getcie, świat (poza "przyjaznymi" drugimioddziałami) nie będzie pytał o zdolność umierania, tytko o zdolność życia.Może i te cztery felietony przydadzą się jako jeden z przyczynków służącychzbiorowemu wysiłkowi - rewizji poglądu na nas samych.SZEWC ZAZDROŚCI KANONIKOWI,ŻE ZOSTAŁ PRAŁATEMBEZINTERESOWNA ZAWIŚĆStale wahamy się między megalomanią a kompleksem niższości. Pisarz, którypodbechtuje megalomanię, podoba się nam. Pisarz, który wskazuje nasze złestrony - prędzej czy później ściąga na siebie oburzenie. Pisanie pod prądpowszechnych upodobań jest równie potrzebne, jak pisanie z rytmem serc. Alechwila jest taka, że temu Polakowi, który jest dostatecznie bity przez wypadki,nie ma się serca prawić morałów. Literatura - jak kochająca matka - mówi sobie:"No, to może już jutro. Dzisiaj mi biedaczek tak blado wygląda".I podaje nowe ciastko na talerzyku.I objedzony ciastkami pupilek chodzi w przekonaniu, że jest cudownymdzieckiem.Czy nie zauważyliście, że w rozmowach mamy dwie miary: albo się mówio Polsce i Polakach generalnie i wtedy z ust nam nie schodzi "wyrąbananiepodległość", Gdynia, COP i jeszcze raz na odwyrtkę COP i Gdynia,Westerplatte, obrona Warszawy itd. - albo mówimy o znajomych Polakachi wtedy okazuje się, że, jak okiem sięgnąć, wszyscy są durnie, karierowicze,dekownicy, bagaż zaleszczycki, partyjniacy, nepoci, protekcyjniacy, syneku-rzyści, nieroby, intryganci...Po prostu - zdawałoby się - ten COP i ten krwawy Wrzesień, to Pow-stanie Warszawskie i to Cassino sprawili jacyś inni Polacy, których nieznamy.Dlaczego nasz osąd "świąteczny" nas samych jest tak różny od osądu dniapowszedniego?Sądzę, że oba osądy są słuszne. Nasz naród jest tak dwoisty jak żaden inny.Dlaczego tak jest - pomówimy w następnych felietonach. Ale najpierwprzeróbmy nieco ten materiał powszedni, naszych codziennych rozmów,naszego psioczenia codziennego.Polakom jest źle ze sobą. Stop... Proszę wstrzymać się z protestami. Ja wiemo tęsknocie do swoich, ja wiem o wspomaganiu się i solidarności. Ale mówię nieo ciężkich chwilach, a właśnie - o dniu codziennym.Już zebraliśmy się, już jesteśmy na kupie - i co wtedy? Wtedy zalewa nasjasna krew, wtedy nas bierze cholera, wtedy: "Niech to szlag trafi", jak te rodakijeden drugiemu utrudniają życie.Jeden drugiemu za grosz nie da kredytu.Zaznajamiamy się w podróży z jakimś cudzoziemcem.97- Jaki jest pański fach - pyta.- Jestem inżynierem.- Ach, tak!...I w tym "ach, tak!" jest pokwitowanie wiadomości z dodaniem paru groszykredytu: "Jesteś inżynierem, więc zapewne wystudiowałeś swój fach, więczapewne umiesz to robić".Teraz jeśli zacznę pracę z tym cudzoziemcem, to ją zacznę z tymi parugroszami kredytu. Zawszeć to lżej. Dopiero, jeśli poszkapię robotę, to stracę tenkredyt.Jeśli jadę z rodakiem i powiem, że jestem inżynierem, to się krzywouśmiechnie wewnętrznie: "Pewnie po prostu jakiś technik budowlany". Jeślipowiem, że jestem literatem, pomyśli, że ma do czynienia z reporterzyną, doktorbędzie u niego łapiduchem, geometra - skoczybruzdą, urzędnik - urzędasem,policjant - gliną, wydawca - wydławcą, nakładca - nakradcą, ksiądz - klechą,podoficer zawodowy - zupakiem, weterynarz - konowałem, aptekarz - pigula-rzem, pisarz - gryzipiórkiem, dziennikarz - skrybą, a kucharka - garkotłukiem.Człowiek wesoły w jego pojęciu wygłupia się, człowiek smutny - pozuje,

Page 56: Wańkowicz Melchior - Kundlizm - Dzieje rodziny Korzeniewskich

człowiek energiczny - to karierowicz, indywidualność - to reklamiarz, czło-wiek myślący samodzielnie - "strugający wariata", wierzący - to święto-szek, a niewierzący - to bolszewik, przedsiębiorczy - to taki, który pcha się,a wstrzemięźliwy - to kretyn.Wytworzyliśmy bogate słownictwo pogardliwych słów.Trudno z takim bagażem powszechnej zgryźliwości i braku zaufaniapoczynać pracę. Polak w swoim środowisku zaczyna ją z reguły z obciążeniemnieufności, podczas kiedy za granicą ludzie zaczynają ją z paru punktami kredytu.Polak musi dopiero popracować, by w oczach rodaków dojść do zera, odktórego dopiero może się drapać na plus.Pomnóżmy ten debet, zapisywany indywidualnie na rachunek każdegoPolaka, przez wiele milionów Polaków i zobaczymy ogromny debet psychicznystworzony dobrowolnie - diabli wiedzą dlaczego.Jeśli zajdę do wojskowego składu, angielskiego po cokolwiek, uśmiechniętyAnglik myśli przede wszystkim, jak zrobić, żeby mi dać to, czego pragnę. Jeślizajdę do polskiego, urzędujący Polak myśli przede wszystkim, jak nie dać - żemoże jednak jakiś punkt na to nie pozwala.Jeśli Anglik mówi: "Przecież to wojna", to znaczy w jego ustach: "Muszę ciwięc jak najwydatniej pomóc".Jeśli Polak mówi zgryźliwie: "Czegóż się wam zachciało - przecież woj-na" - to oznacza, że mam znosić jego bezmyślność, nieróbstwo, brak przewidy-wania, niezaradność. Wojna jest tu głupim pretekstem, aby rozładować tkwiącąw każdym Polaku nieuczynność i wrogość do drugiego człowieka.Załatwiając z Anglikiem jakąś sprawę, która wymaga pewnego nagięciaprzepisów, najlepiej wyłożyć krótko swoją sprawę, po czym nie nalegać, nie98tłumaczyć - po prostu, stać i czekać. Biedak poty będzie pocierał łeb, potymyślał, aż wreszcie powie:- I sball see what I can doforJou.1l rzeczywiście - zmobilizuje wszystkie swoje możliwości.Polak w takich wypadkach ma też swoją gotową formułę, którą wszyscydoskonale znamy:- Nie ma tak dobrze!...Dlaczego nie ma tak dobrze? I co za uciecha, co za patetyczne mentorstwotkwi w tym orzeczeniu. Kiedy się przyprze takiego bęcwała argumentami, że marozwiązanie sprawy przed nosem, wtedy tłumaczy:- Bo by każdy tak chciał!...No pewno, że każdy by tak chciał!... To i rób każdemu, jeśli możesz, a jeślinie możesz wszystkim, to na ile cię stać.Dadzą mi tu przykłady, jak ludność pomagała sobie w strasznych dniachpowstania, jak wiele było wiernego żołnierskiego koleżeństwa. A ja mówięo codziennym dniu. Kiedy "chwila wymaga" jak zwykliśmy mówić, niechciałbym być z nikim bardziej jak ze swymi rodakami. Wiem, że łeb nadstawiąza mnie, narażą się, od ust odejmą.Ale ja mówię - o dniu powszednim. A przecież wojna - między błyskamiwalk, niebezpieczeństw, ciężkich przejść - jest wypełniona szarym dniem,w którym żyjemy obyczajem przedwojennym, obyczajem codziennym - w któ-rym, co tu gadać, jest Polakom źle ze sobą.Skąd bierze się ten wielki zapas niechęci człowieka do człowieka, tego, co jabym nazwał bezinteresowną zawiścią?Sienkiewicz kiedyś zachodził w głowę w jakimś felietonie, broniącymModrzejewskiej przed zawiścią rodaków, dlaczego wytwarza się ta atmosferasprzysiężonej niechęci, pełnego przekąsu obliczania zarobków wielkiej aktorki,notabene czerpanych nie z kieszeni rodaków. Nie mogąc zrozumieć tej za-wiści o talent, któremu nikt nie mógł sprostać, który żadnemu z polskichaktorów nie zagrażał, bo Modrzejewska przyjechała tylko na gościnne występy,Sienkiewicz tę polską zawiść nazwał "platoniczną zazdrością". Wystarczyłojednak tej "bezinteresownej zawiści", by na całe życie wypłoszyć Modrzejewskąz kraju, jak wystarczyło jej, aby Paderewskiemu na zawsze obrzydzić występyw Polsce.A Kaden Bandrowski, człowiek, jedyny spośród literatów, który starałsię rzemiosło pisarskie otoczyć warunkami dającymi mu możność rozwoju?

Page 57: Wańkowicz Melchior - Kundlizm - Dzieje rodziny Korzeniewskich

Cóż za ogon oślizgłych gadań wlókł się za tym człowiekiem, pomawianymo niesłychany materializm, kiedy w rzeczywistości czołowy pisarz zarabiałnie więcej niż bardzo przeciętny adwokat?' [Red.:] Zobaczę, co mogę dla pana zrobić.99ORGANICZNA GŁUPOTABezinteresowna zawiść jest równie nieoczekiwana, równie krzywdząca jakorganiczna głupota.Kiedy młody inżynier kończy politechnikę, ma mocno wbite w głowę, że nakorozję czyli rdzewienie musi preliminować, dajmy na to, dwadzieścia procent,czyli tam, gdzie by starczyło sto ton, musi się liczyć z potrzebą zużycia studwudziestu ton materiału.Kiedy oficer kończy podchorążówkę, wie, że wielkie jednostki musząpreliminować, dajmy na to, pięćdziesiąt procent na służby pomocnicze:preliminowane całe sto procent do linii nie powojowałoby długo bez piekarzy,warsztatów, szpitali itp.Prawnik wie, że na każdy rodzaj przestępczości jest ustalony procent i niezałamuje się psychicznie, jeśli pewien określony odsetek ludzi kradnie, tak jak nierozpacza lekarz, że w społeczeństwie jest pewien procent chorych na raka czygruźlicę.Ale ani oficera, ani inżyniera, ani żadnego innego zawodu nie przygotowujesię, żeby w swoich obliczeniach preliminował poważny ubytek sił, czasu,możliwości i wykonawczości - na organiczną, ciężką, niewytłumaczalnągłupotę.Cierpiąc nieraz dotkliwie, tak jak i tylu innych, z powodu tej organicznejgłupoty, zachodząc w głowę, jaka jest jej geneza, sądzę, że jednym z najpoważ-niejszych jej składników jest brak wyobraźni. Osobiście zalecam walczyćz organiczną głupotą metodą tego żołnierza napoleońskiego, cofającego sięspod Moskwy, który nigdy by nie wydostał od chłopki ingrediencji potrzeb-nych do zwarzenia zupy, gdyby jej nie nabujał, że zupę zrobi na gwoździu, poczym zaś dopiero wycyganiał a to mąkę, a to sól, a to kartofel, a to kapustę.Organiczna głupota - nie jest specjalnie polską cechą. Dosyć poczytaćwspomnienia z ubiegłej wojny Lioyda George'a albo Churchilla, żeby za głowęsię złapać odkrywając, że istnieje nie podejrzewany przez nas gatunek wielkiejchoroby społecznej, pociągającej w czasie wojny więcej ofiar niż jakakolwiekgrypa zafrontowa, pociągającej w czasie pokoju na pewno większe i kosztow-niejsze straty niż rak, gruźlica, syfilis.Sygnalizowano mi, że istnieje pono wielkie studium o głupocie w angielskiejliteraturze socjologicznej, wynoszące sześćset stron ścisłego druku. W częścihistorycznej dzieła autor wykazuje, jak odmiennie potoczyłyby się dzieje wielunarodów, a co za tym idzie i ludzkości, gdyby nie organiczna głupota. Wpływawięc ona w równej mierze na losy świata, jak geniusz i poświęcenie. A więc-głupota organiczna doczekała się swego zaszeregowania w liczbie plag społecz-nych. Po wojnie może będą katedry tej plagi, a w poszczególnych fachach będziesię badało w jakiej mierze głupota powoduje "korozję". I już młodzi, rwący się100do pracy pracownicy, nie będą wychodzili z gabinetów szefów z uczuciemrozgoryczenia, z uczuciem nagłego zawodu, z uczuciem krzywdy, która ichspotkała. Tak jak nikt się nie rozżala na los, że go ugryzł amphe/es.1 Bo o tymuprzedzano, bo uczono, że około trzy procent anofelesów nosi zarazki, bo na towymyślono siatki ochronne. Z malarią nauczono się liczyć, a z głupotą - nie.POLSKA PROTEKCJA -ODTRUTKĄ NA POWSZECHNĄ ZAWIŚĆJeśli jednak organiczna głupota jest chorobą międzynarodową jak rak, to zawiśćbezinteresowna specjalnie grasuje w Polsce jak mucha tse-tse w jakimś Nyasa--Landzie.Jak się to dzieje, że rodacy krzywo się uśmiechają na powodzenie bliźnich?To mało powiedzieć - krzywo się uśmiechają: ścigają to powodzenie zajadle,jakby osobiście nim byli obrażeni.Istnieje u nas, słuszne zresztą, przekonanie, że Anglicy są wiele mniej od naswylewni, że są powściągliwsi w słowach.A przecież są takie dziedziny, w których Polaka życie nauczyło być szczy-

Page 58: Wańkowicz Melchior - Kundlizm - Dzieje rodziny Korzeniewskich

tem dyskrecji, niedosięgłym dla Anglika: to jest sprawa ewentualnego jegomianowania.W klubach Anglicy, wyczerpawszy już całkowicie temat pogody, poczynająwałkować swoje ewentualne mianowania. Oczekują na długo przedtem,dyskutują z tymi, którzy już mieli to stanowisko, informują się.U nas często spotykamy przyjaciela, z którym codziennie graliśmy w brydża,właśnie ostatnie roberki odeszły przedwczoraj - pytamy go gdzie idzie, a tenodwraca głowę z pewnym zażenowaniem, powiada, że właśnie idzie po ostatnizakup, bo właśnie za dwie godziny wyjeżdża, otrzymawszy mianowanie. Mówito z zażenowaniem, jakby tym mnie osobiście obrażał. Okazuje się, że "to sięwałkowało" już od pół roku, ale, pośpiesza zapewnić, że on wcale nie jestzadowolony, że w tym mianowaniu jest pełno złych stron, że właściwie to i teraznie jest nic pewnego.On jest inżynierem, ja jestem weterynarzem, ale cholera wie, czy tenweterynarz "gdzieś czegoś nie popsuje". Jeśli się krzywo uśmiechną porucznicy,że jeden z nich został kapitanem, to rozumiem. Ale czemu stukający młotkiemw zelówkę szewc wykrzywia się z lekceważeniem, z obrazą osobistą niemali poczuciem krzywdy, kiedy się dowie, że kanonik został prałatem, chociaż tenszewc nigdy na prałata nie celował? Skąd ta bezinteresowna zawiść u tegoszewca?[Red.:] Anopbeles maculipennis, widliszek - komar-przenoszący zarazek malarii.101• • Dlatego kanonik za Boga nie powie swemu szewcowi, że ma zostać prałatem.Bo któż mu zaręczy, czy odnosząc buty biskupowi, szewc nie buchniepasterza w mankiet i nie powie, że właśnie odnosił buty kanonikowi, po czymsiorbnie nosem i powie:- Ja tam niby nic, ale eee!Jeśli kanonik był gadułą i zwierzał się z czekającą nominacją krawcowi, któryrównocześnie robił sutannę biskupowi i ten krawiec ze swojej strony zrobił gestpełen niechętnego znaczenia mówiąc o kanoniku, to już dobry pasterz poczynasię niepokoić, że: "Jednak opinia ma coś przeciw temu kanonikowi".I podczas kiedy poczciwy kanonik zachodzi w głowę: "Co mogło się stać",szewc i krawiec zapytani, bardzo by się zdziwili, że go chcieli utrącić.- Kanonika? Broń Boże!Polskie skargi na rozpowszechnioną protekcję są częściowo tylko słuszne.Zwykle obywatelowi chodzi nie tyle o pozytywną protekcję, ile o to "aby miećkogoś, kto wynyka, co jest na rzeczy"Jednym słowem - aby mieć odtrutkę na rozlany w powietrzu jad bezintere-sownej zawiści.BIEDA MATERIALNADlaczego Polak może o sobie powiedzieć słowami Williama Walsha:"I can endure my own despair, but not another's hope" - że może raczejprzetrzymać własne niepowodzenie, niż powodzenie bliźniego?Ja sądzę, że to sprawiły długie lata biedy materialnej, kiedy dociasnego żłobka cisnęły się masy odsuniętych od niego obywateli. Kiedy ciobywatele nie mieli gdzie nabyć kwalifikacji i nie mieli gdzie iść.Stan ten niewiele się poprawił po uzyskaniu niepodległości, kiedywprawdzie dla mas polskich otworzyły się urzędy, ale zamknęła sięemigracja, odciążająca nas rok rocznie przed tamtą wojną na jakieśdwieście, trzysta tysięcy obywateli, którzy nie tylko przestali zaglądaćinnym w garnek, ale jeszcze dosyłali do kraju około dziesięciu milionówdolarów rocznie. Kiedy zamknęły się wschodnie rynki zbytu. Kiedyautarkia szalejąca na świecie zamykała w ogóle drogę dla polskichtowarów, a nasza wielka rozrodczość dawała nam co rok czterystapięćdziesiąt tysięcy przewyżki urodzin nad zgonami, czterysta pięćdziesiąttysięcy nowych gęb do żywienia, a zapasu ziemi już niemal nie było.Cóż za różnica z krajami mniej dynamicznymi i wiele bogatszymi.Pamiętam jakąś popijawę z przygodnie spotkanymi Belgami, jadącymi doKongo. Każdy miał kilka propozycji. A nasza młodzież?...102Ta chłopska małorolna - dorabiająca się jak się da robotami w lesie, zwóz-kami, najmowaniem się, którego nie zawsze starczyło, pracująca zaledwie pełnetrzy, cztery dni na tydzień, stanowiąca miliony ukrytego, nigdzie nie rejestro-

Page 59: Wańkowicz Melchior - Kundlizm - Dzieje rodziny Korzeniewskich

wanego bezrobocia?Ta rzemieślnicza miejska - diabli wiedzą dlaczego zmuszona ganiać po bułkidla pani majstrowej przez trzy lata bezpłatnej nauki, bo taki był nadmiarkandydatów?Ta inteligencka- zarzynająca się w bezpłatnych praktykach, dusząca sięw kontyngentach zawodów, skrzętnie dbających o umiarkowane zwiększanieswoich szeregów, marząca o utrzymaniu posadźmy za sto pięćdziesiąt złotychmiesięcznie?Cóż dziwnego, że w tej atmosferze narastało nie poczucie koleżeństwa, ale.zawiści tak ostrej, że aż bezinteresownej, doprowadzającej do tego, że szewckanonikowi zazdrościł. W tym wszystkim tkwiło bezświadome poczucie, że jeślinaokoło będzie się spluwało, będzie się obniżało wszystko i wszystkich, jeślipoziom wszystkich w opinii się obniży, to moja małość zostanie wyżej o pół całana tym pagórku, na który mozolnie się wdrapała.Zawodne poczucie!... Bo fala zawiści, nieufności, braku kredytu wracała dozawistnika i strącała jego z kolei.Można by za Szekspirem powtórzyć: "O Boże, strzeż mnie od zazdrości. Jestto zielonooki potwór, który szydzi z wysiłku innych, którym się karmi".Tak i my szydzimy z wysiłku innych, który nam służy.Szekspir jednak żył na przełomie. Już za jego czasów kraj rozkwitł i biednawyspa stawać się poczynała imperium. Someryille, który się narodził w sto latpóźniej, już był w stanie sformułować zasadę, na której mogło się oprzećangielskie kształcenie charakterów: "Pieniądz w dużej mierze robi człowieka."Tak, pieniądz w dużej mierze robi człowieka.Naszą zawiść bezinteresowną między obywatelem a obywatelem sprawiłajednak nie tylko bieda materialna, ale i parciejąca kultura poszlachecka.FUMYPisząc o bezinteresownej zawiści polskiej przypisałem ją naszej biedzie material-nej, powodującej niechęć dla czyjegokolwiek powodzenia i... kulturze poszla-checkiej.Spróbuję omówić krótko tę drugą przyczynę, aczkolwiek temat jest zbytobszerny jak na felieton.Znowu - jak w każdym podejściu do naszych rozmyślań o tym, czym je-steśmy - uderzy nas dwoistość:Chłopak pasie krowy i jest pierwsza klasa. Kończy siedmiooddziałowąszkołę powszechną - morowy szprync z konopiastą czupryną - tylko uczyćdalej takiego. Idzie do gimnazjum; spójrzcie na niego i na jego kolegów naboisku - pierwszorzędne chłopaki.Na uniwersytecie już czasem zaczyna małpieć. Ale po ukończeniu uniwersy-tetu małpieje na pewno. Ledwo otrzymał dziesiątkę służbową - inny człowieksię robi. Już siadł "z tamtej strony okienka", już odwala uprzywilejowanegodygnitarza, już strzeże "godności urzędu" i jak się tam nazywają te żałosneprzywileje, których się dochrapał."Ten, co to nazwisko przybrał - pisze Ksawery Pruszyński w swojej książ-ce Droga wiodła pr^e°^ 'Narwik - chciał się nim wkupić nie w polskość alew pańskość, przez owo «ski», przez całą tę «ziemiańskość». Był to podpanek,półpanek. Tysiące takich ludzi o ekonomskich duszach wrosło ciągiem wiekóww kark ludzki w Polsce, jak wrasta się giez koński. Osiadło. Polska się zmieniała,oni trwali."Ludzie już się nawet nie dziwują, co się stało z tym "byczym Frankiem",z tym "morowym Staśkiem". Wiadomo, poszedł już po drodze życia zarobkowe-go (to niekoniecznie musi być urząd), osiągnął pierwszy szczebel. Widać takmusi być - stwierdzają zrezygnowani Polacy.Tymczasem wcale tak nie musi być. Na Zachodzie ludzie do końca życiazachowują młodość, prostotę i życzliwość.Nie znam pastuszków anglosaskich ani anglosaskiej młodzieży szkolnej. Alenie sądzę, żeby w Stalky and Comp. Kiplinga, albo w Tom Sawyer Marka Twaina,był wiele lepszy materiał ludzki, niż np. w Latoroślach Sieroszewskiego.Tymczasem u nas "tyle jest książątek i tak mało z nich staje się królami", jakmówi przysłowie francuskie.104

Page 60: Wańkowicz Melchior - Kundlizm - Dzieje rodziny Korzeniewskich

Jeśli porównać wytwarzanie człowieka w Polsce do jakiegoś procesufabrycznego, to gdzieś tam u końca taśmy Taylora jest ostatni czan z jakimśniewłaściwie dobranym barwnikiem, który wszystko psuje.W Persji objaśniano mnie, jak poznawać falsyfikaty pewnego rodzajudywanów perskich. Mianowicie nie może być w nich czarnego koloru. Bow owych czasach czarny kolor zawierał składniki gryzące, które zżerały pokilkudziesięciu latach dywan.Czan z poszlacheckimi fumami zżerał nasz chłopski narybek.JAK SIĘ PSUJE CZŁOWIEK W POLSCEJakiż to taki składnik gryzący napotyka pierwszorzędna przędza polskaw ostatnim czanie?Znajduje tam - roztwór kultury szlacheckiej.Gdzieś w zamierzchłej przeszłości kultura ta powstała z praw rycerskich,a indygenat wyrastał na krwi. Potem, coraz bardziej, stan szlachecki stawał sięstanem spożywających, bronionych przywilejami. Jeśli szlachta lubiła mówić, żejest z ojca miecza, to zapomniała dodawać, że jest z matki sakiewki. Wytworzyłasię plutokracja swoistego typu. Nie ta na przykład wenecka, gdzie patrycjuszdobrze musiał się napocić, nim okręt z korzeniami sprowadził z dalekich Indii.Nie ta typu holenderskiego, gdzie Flamandczyk dobrze się namozolił, nimbezkonkurencyjne sukna wysłał w świat. Nie ta typu angielskiego, gdzie młodziludzie płynęli na ciężkie przygody na morza. Nie skandynawskiego, gdzieenergia ludzka dawała to, czego dać nie mogła jałowa ziemia. Raczej ta typuhiszpańskiego, o którym pisze jeden z historyków angielskich, że Hiszpaniechcieli zachować wielkość imperium i wszystkie fumy, ale nie chcieli za to płacićwysiłkiem.Jednak od losu Hiszpanów zachowało nas inne położenie geograficzne,zmuszające do wysiłku. I stąd ten czynnik miecza nie sparciał ostatecznie, stąd tetradycje poświęcenia i ofiary,, tak żywe w naszym narodzie.Na co dzień jednak rzeczywistość była inna.Masa szlachecka, nadająca ton duszy narodowej, wytworzyła w wybijającymsię Polaku światopogląd, że jego powodzenie polega nie na pracy, a nauczepieniu się skrawka jakiegoś przywileju. Nie było polskiego mieszczaństwa,przez które normalnie idzie fluktuacja żywych sił z dołu w górę. Wielewygodniejsi dla szlachty byli Żydzi, których można było krócej trzymać niżmieszczaństwo, i którzy więcej, niż mieszczaństwo, nadawali się do spółkieksploatującej. W Polsce powstały niby dwa narody - szlachecki i chłopski,a między nimi ściana żydowska. To też znakomicie współdziałało w tworzeniusię dwoistości duchowego oblicza Polski.105Polsce nie dały dzieje tych naturalnych kolektywów, jakie mają inne narody,kiedy przychodzi rewolucja i automatycznie zrzuca przeżyte formy.Pierwsza przyczyna to położenie geograficzne, które nie pozwalało warstwierządzącej zupełnie się zdegenerować.Druga - liczebność tej warstwy, stanowiącej dziesięć z czubkiem procenti rozbudowywanej wieloszczeblowo.Rewolucja więc, wyrzynająca dziesięć procent narodu i nie mająca resursóww mieszczaństwie, byłaby zagładą narodu jako takiego.Trzecia przyczyna - zabory, które skierowały uwagę na zewnątrz.Każde społeczeństwo miało w swoim czasie odświeżającą rewolucję - mynie. Weszliśmy w dwudziesty wiek po zdjęciu całunu niewoli niemal z nienaru-szonymi upodobaniami z epoki saskiej, bo epoka oświecenia nie przeorałanarodu, była zbyt krótka.Zaczęła się infiltracja mas dolnych w górne.Na Zachodzie to się odbywało tak, że syn chłopa zostawał straganiarzem,jego syn sklepikarzem. Ten sklepikarz miał swoje zainteresowania i obyczaje:szedł w sobotę na kręgle i na kufelek piwa. Powoli zmieniali atmosferę odpradziada, który tkwił w masie ludowej - do prawnuka, który dostawał się doparlamentu.U nas było inaczej. Ten chłopaczyna pasący krowy, którego powołałem napoczątku artykułu na koronnego świadka, nie miał żadnych kręgli po drodze,tylko dostawał się - od razu - w strefę "jaśniewielmoźnych".

Page 61: Wańkowicz Melchior - Kundlizm - Dzieje rodziny Korzeniewskich

Ci "jaśniewielmożni" to była wyrzucona na bruk miejski szlachetczyznaz wszystkimi narowami przeszłości, ale z urwanymi przywilejami, obrażona nacały świat, poszukująca skrzętnie namiastek jakichkolwiek bądź przywilejów, zaktóre trzeba było nieraz płacić wysiłkiem większym, niż za rezultaty rzetelnejpracy.Cóż miał robić nowo uzyskany adept tej szlachetczyzny, która teraz nazywałasię "inteligencją"? Brał te wzory, których się uczył u pani Kowalskiej czyMajewskiej, która wprawdzie utrzymywała ostatniorzędną "stajnię" dla studen-tów, ale której mąż nieboszczyk, pisarz magistratu, miał ojca, którego ojciec"jeszcze w powstaniu", ho... ho... posiadał mityczne dobra ziemskie. W gruncierzeczy te mityczne dobra to było zwykłe zwisanie u klamki możniej szychnicnierobów, którzy znowuż zwisali u klamki jeszcze moźniejszych.Pamiętam, jak mi chłop białoruski nabożnie starał się uzmysłowić wielkośćpewnego obszarnika: że to u niego służą "pany", a u tych panów jeszcze pany,a u tych panów - jeszcze pany. Ta "kolumna duchów" piętrząca się od waszeciapoprzez wielmożnego do jaśnie oświeconych, poczęła się z wolna przemieszczaćdo miast i formować się od asesora, poprzez naczelnika i dyrektora do ministra.Pan Kowalski, pisarz magistratu, otrzymywał miejsce przez protekcję pana radcyw taki sam sposób, jak dziadek Kowalski otrzymywał prebendę "officyalisty"u dziadka pana radcy.106Pastuszek z konopiastą czupryną, już dostatecznie podtruty tym wszystkimw czasie studiów, wychodził "na swoje", żenił się i... jakiż miał wziąć styl życia,jak nie ten, który widział u granddamy Kowalskiej, właścicielki trzeciorzędnejstancji, która na rynek po zakupy stąpała w towarzystwie Marysi niosącej kosz,z taką samą grandezzą, z jaką szlachcianki chodaczkowe wdziewały rękawiczkido żniw."Młodzież polska - pisał Józef Chałasiński, omawiając pamiętniki młodzieżychłopskiej - w procesie zdobywania wykształcenia zatraca kulturę macierzystegośrodowiska, kulturę bogatą w społeczne i materialne wartości zupełnie niewyzyskanew rozwoju narodu. Toteż inwazja chłopskiej młodzieży do warstw wyższych, tak jak onadotychczas się dokonuje, jest zjawiskiem wyraźnie niepożądanym dla przyszłości Polski.Nie chodzi o ratunek dla szlacheckiej kultury przed chłopskimi synami, lecz chodzio ratunek dla chłopskich synów przed szlachecką kulturą."Tę ciężką prawdę o straszliwym przedziale po latach bezsilnej deklamacji"z polską szlachtą polski lud", tę prawdę, którą wyłuskuje zimny skalpelsocjologii - czuła bezradnie literatura. Prus, usiłując dać ideę odnawiania siękultury polskiej przez warstwy idące od dołu, musiał jednak w Lalce wybrać nabohatera prostaczka, który, aczkolwiek poczynał jako chłopak na posyłkiw sklepie, pochodzi wszelakoż ze szlachty. Czołową powieść naszą epokipozytywizmu spotkał los innych, traktujących o problematyce poszlacheckiejkultury: pisano ją z namaszczeniem, a okazywała się groteską. Niektórzy pisarze,jak Weyssenhof w swoim Podfilipskim połapali się w pół drogi i skręcili na czasz apologii w groteskę. W Lalce Prusa jest tyle rzetelnych wartości, jest ona tak"prześwietlona, przede wszystkim, złotym sercem Prusowskim, że czytamy jąw dobrej wierze, współczujemy Wokulskiemu i oburzamy się na "Lalkę", przezktórej bezduszność życie sobie odbiera. Ale przecież w gruncie rzeczy ówWokulski to jest nieznośny półpanek, który żeni się ze starą babą dla pieniędzy,robi pieniądze na dostawach do armii rosyjskiej, czego nie sposób było dopiąćnie żyjąc za pan brat z łapownikami, sprzymierza się z Moskalem na. importrosyjskich perkalików ze szkodą przemysłu łódzkiego, a w usiłowaniachzdobycia reprezentantki dekadentyzującej kultury jest chamem usiłującym przezskupywanie weksli, kamienicy papy, przegrywanie do niego w karty, zakupywa-nie koni wyścigowych, trzymanie powozu i tym podobnym zepatować pannęi przytłoczyć ją złotem. Trudno się dziwić pannie Izabelli, że otrząsała się przedtymi zalotami o dwadzieścia lat starszego adonisa.I nic właśnie tak nie maluje tego bezmiaru naszego nieszczęścia, jakim jest

Page 62: Wańkowicz Melchior - Kundlizm - Dzieje rodziny Korzeniewskich

niezasilanie kultury narodowej przez warstwy od dołu, jak rozpaczliwa próbaPrusa, który wybrał sobie na bohatera tak żałosną postać, wyrzekającą sięwszystkiego, co mógłby wnieść ze sobą chociażby od swego opiekuna stra-ganiarza (który znowuż, musiał być usprawiedliwiony w swoim plebejuszost-107wie tym, że był eks-żołnierzem Bema), chociażby od żony praczki, tylko łap-czywie chłonie drogo przepłacaną namiastkę kultury.Ta namiastka kultury, z której tak jesteśmy dumni jak z osławionejrycerskości dla kobiet, zabiła poszukiwanie w masie polskiej istotnych walorówkulturalnych. W stosunku do swojej ludności, choćby czysto polskiej, mieliśmyskandalicznie niskie nakłady książek i czasopism. Dwu i pół milionowa Litwamiała czasopismo o nakładzie stu tysięcy. Trzymilionowa Kuba, mającasześćdziesiąt procent Murzynów, miała dziennik o nakładzie sześćdziesięciupięciu tysięcy, drugi o nakładzie czterdziestu pięciu tysięcy. Rzucam pierwszelepsze cyfry, których osobiście się dotknąłem. A gdzie tam mówić o krajachskandynawskich, o Europie Zachodniej.Rzecz dziwna, jak, przy całej tej połyskliwej kulturze poszlacheckiej, sprawykulturalne były zepchnięte na margines życia mas. To jest bardzo zrozumiałe -skoro się daje namiastkę (pseudokulturę towarzyską), to na długi czas zamyka siępopyt na produkt istotny.Przeciwnie - wówczas konsumenci namiastek się bronią. W Bukareszciemieszkałem przez drzwi z rodziną polską, z którą nie miałem zatargów, pozatym, że wyczuwali, iż krzyki dzieci przeszkadzają mi w pracy. Po pewnym czasieze zdumieniem skonstatowałem, że kiedy zaczynałem pisać, rodzice zachęcalidzieci do krzyków. Wytłumaczyłem sobie, że to takie swoiste poczucie nieza-leżności - wolność Tomku w swoim domku. Po zastanowieniu doszedłem doprzekonania, że tam był podświadomy protest ludzi zamkniętego i wystarczają-cego im stylu życia kulturalnego (co za kostiumy, co za uczesanie, co za maquillagepani domu, nie znającej żadnego języka), które czuło się zaniepokojone.Tu na emigracji potężnieją zarówno zalety, jak wady. Na żadnych manifesta-cjach życia duchowego, poza akademiami, naszych dygnitarzy nie ujrzeć. To -dla plebsu.ŚMIESZNY STYL ŻYCIA TOWARZYSKIEGOTe panie Kowalskie i ich pociotkowie wytworzyli śmieszny styl życia towarzy-skiego w Polsce. "Całuj rączkizm". Jak stosunek do kobiety wypielęgnowanej,nic nie robiącej, którą się spotykało w "komnatach" i którą nie wadziło w rączkępocałować, przeniesiono żywcem do powszedniego dnia, w którym chodząkobiety pracujące, posiłkujące się rękami nie tylko dla unoszenia lorgnon do nosa,tak i wszystkie te zabawne polonezowe prysiudy przeniesiono w certowanie sięu każdych drzwi, w skakanie uparte - na wyścigi, kto grzecznie j szy, aby iśćz lewej strony, w wysadzaniu się na tytuły. Nigdzie chyba nie było tylu pre-zesów, dyrektorów co w Polsce. Niemcy też są zabawni z namaszczonym108tytułowaniem, ale u nich ono wypływa z tęsknoty za drylem i za hierarchią,a w Polsce - z fumów.Leżałem pewnego razu w szpitalu, a obok mnie podporucznik rezerwy,telegrafista w mieście powiatowym w Małopolsce. Zgadało się o awansach.- To pan redaktor czytał rozkaz z ostatnimi awansami?- Naturalnie, przecież jest tam i mój awans.- Jak to, to pan redaktor też może awansować? - dopytywał zdumiony,przywykłszy, jak i całe wojsko, że hoduję się przy nim jako wolontariuszi biegam za Zagłobę.- No pewno! "My" też mamy awanse - podkreśliłem dumnie pluralismaiestatis.- A to jaki awans pan redaktor otrzymał?- Na wieszcza - odpowiedziałem niedbale.- Z redaktora?Spiorunowałem wzrokiem biednego telegrafistę:- Panie!... Ja już od dwu lat przestałem być redaktorem. Jeszcze w Bagda-dzie wyszło mianowanie moje na mistrza.- Panie re... Panie mi... Panie wieszczu... - plątał się ogromnie zażenowany

Page 63: Wańkowicz Melchior - Kundlizm - Dzieje rodziny Korzeniewskich

rozmówca. - To ja pana re... pana mi... to ja pana wieszcza o dwa stopnie za niskotytułowałem.Był niepocieszony, ale go ułaskawiłem, więc poczęło go korcić dalej:- A czy... a czy, panie wieszczu, może pan jeszcze dalej awansować?- Mogę; na wieszcza dyplomowanego, 'a następnie na wieszcza narodowe-go-- A czy my mieliśmy w Polsce wieszcza narodowego?- Nie, od czasów Mickiewicza nikt nie dostał tej nominacji. Zabiegał o toKaden, kiedy Śmigłego zrobili marszałkiem, ale rozeszło się po kościach.- No, ale wieszcz to też duży stopień?- Tak, duży - polał ktoś z sąsiedniego łóżka zimną wodą - ale panWańkowicz nie mówi, że został wieszczem czasu wojny.Szedłem pewnego razu z kilkutygodniowego pobytu między młodzieżąrobotniczą żydowską - na główny trakt pod Tyberiadą. Przez cały ten czas byłemw swoistych formach życia, w których duża kultura intelektualna łączy sięz wielką prostotą. Już sam język hebrajski ma to do siebie, że zna tylko formę"ty". Kiedy kończyłem swoje odczyty, w czasie których czułem, że jestemsłuchany z napiętą uwagą - zaskaskiwał mnie brak braw. "Jeślibyśmy dopusz-czali brawa, to musielibyśmy klaskać i prelegentom, którzy nam się niepodobają" - objaśnili.Otóż brnąc pylną drogą w upale z plecakiem na ramionach, wyszedłszy naszosę, począłem czatować na "autostop". Los tak zabawnie zdarzył, że nadjechałautobus z całą wycieczką polską. Zauważcie państwo, że certolenie się przedwejściem do autobusu certoleniem się, a żeby kto się posunął, pomógł dźwignąć109pakunek na półkę, zadał sobie jakiś trud z życzliwości dla bliźniego - z tymgorzej; nasza naczupirzona grzeczność nie ma w sobie nic z życzliwości,z koleżeńskiej pomocy człowieka dla człowieka,Natomiast - naturalnie natychmiast się funduje to nieznośne podawanie łapyi prezentowanie się: "Przyprztycki jestem".W szalecie na placu Teatralnym w sąsiednich przedziałach siedzi dwóchpanów. Jeden spostrzegł, że nie ma papieru i prosi sąsiada. Tamten zwija kulę,przerzuca i przedstawia się: "Przyprztycki jestem". Poratowany odkrzykujeochoczo: "Pimpelkiewicz". Błoga scena. Porozumiały się rody Przyprztyckichi Pimpelkiewiczów. Maluczko, a rozpocznie się przez ściankę ubikacji dys-kurs: "A z których to Pimpelkiewiczów" i okaże się, że - naturalnie - z lep-szych, z tych bardziej uprzywilejowanych.Pimpelkiewicz sąsiadujący w autobusie obwieścił mi uroczysty fakt, że jestPimpełkiewiczem, uścisnęliśmy sobie dłonie na tę radosną okoliczność, po czymzaczął się dyskursik.Te dyskursiki polskie nie są tak wścibskie jak u Żydów, to prawda.Opowiadał mi jeden zirytowany "jęki", tzn. Żyd niemiecki, że kiedy po razpierwszy wjeżdżał do Polski, na granicy przysiadł się do niego jakiś "Ostjude".- Skąd pan jedzie?- Z Berlina.- A jak się pan nazywa?- Kohn.- A dokąd pan jedzie?- Do Lwowa.- A po co pan jedzie?- Handluję z manufakturą.- A czy pan dzieci ma?- Mam czworo.Kohn berliński ratuje się od gradu pytań gazetą. Kohn małopolskiproponuje:- Czy może pan pożyczyć gazety?Kohn berliński patrzy w lusterko, przyczesuje brodę. Kohn małopolskipożycza od niego kolejno lusterko i grzebyk. Na następnej stacji wsiada Kohnmałopolski nr z i rozpoczyna się:- Skąd pan jedzie?...Potem zostaje zaakaparowana gazeta, grzebyk, lusterko.Na następnej stacji wsiada Kohn galicyjski nr 3. Wreszcie w Przemyślu siada

Page 64: Wańkowicz Melchior - Kundlizm - Dzieje rodziny Korzeniewskich

ich naraz trzech. Wówczas, nie czekając, Kohn berliński powstaje, informuje, żesię nazywa Kohn, że jedzie do Lwowa, że handluje manufakturą, że ma czworodzieci i wręcza gazetę, lusterko i grzebyk.Natomiast dyskursy polskie są niemal aż gorsze. Leni się taki bestia po-myśleć, o czym by tu mówić i pyta, po prostu, co tam słychać. To znaczy ja sięnoteraz mam męczyć za bęcwała i wygłupiać się. Jakby mi wyjął funta z kieszeni,byłoby me fair. A jak bez ceremonii przerzuca na mnie wysiłek - to fair. Pewienfabrykant ciastek, powróciwszy z Paryża, na wszelkie pytania, co tam słychaćw Paryżu, odpowiadał, że tortowe wszystkie poszły, makaronikowych niecozostało i miał spokój. Ja od czasów pobytu w Palestynie nauczyłem sięodpowiadać pytaniem na pytanie i ripostuję: "Co znaczy «co słychać»?" Teraz tysam się męcz, draniu.Pimpelkiewicz z autobusu naturalnie natychmiast mi zafundował pytanie:- No i cóż tam słychać, panie prezesie?- Nie jestem prezesem.- A ja sądziłem, że pan dyrektor jest prezesem.- Nie jestem dyrektorem.- Pan doktor wybaczy, ale przecież wiem, że pan piastował różne god-ności.- Nie jestem doktorem.Znajomy się wydął: "Przecież muszę do pana w jakiś sposób się zwracać".I odwrócił się obrażony od człowieka, któremu brak podstawowej kulturytowarzyskiej.Chciałem mu odpowiedzieć jak świętej pamięci Franz Fiszer, filozofi oryginał, odpowiedział picolakowi w "Ipsie". Chłopak zwrócił się per "paniedyrektorze", został spiorunowany wzrokiem; poprawił się na "prezesie", wpadłgorzej, aż wreszcie Fiszer zahuczał swoim wspaniałym basem: "Jak już chcesz midogodzić, to mów od razu - Panie Boże!".Ten sam pan, który mnie bezskutecznie tytułował - na obiedzie w Tybe-riadzie wraził w jamochłon kij wykałaczki i zademonstrował taki gabinetdentystyczny, że musiałem z obrzydzeniem zasłonić się gazetą. Fumy poszla-checkie aprobują barok i uchylają się od wszelkiej dyscypliny. Człowiek w nichwychowany dłubie bez ceremonii w zębach wykałaczką, opiera nogę o krzesłosąsiada, zagląda w czytaną przez niego gazetę, przerywa w środku zdaniarozmówcy - po co ma się krępować. Każdy "prezes" i każdy "dyrektor" jestprzecie na swojej zagrodzie równy innemu "prezesowi", czy "dyrektorowi".Bo istotnie - ta licytacja w chińszczyźnie nic nie kosztuje. Wiele mniej niżopanowanie towarzyskie i wiele mniej niż prawdziwa uczynność.RZĄDY Z FUMAMINie ma drobnej wady w życiu społecznym. Każda drobna a powszechna wadasublimuje się w styl życia, wypiętrza w narost, pod którym żyć trudno.Jeśli się mieszka koło ogromnie ugrzecznionych przy przechodzeniu przezdrzwi Polaków, którzy, kiedy człowiek samotny zachoruje, nie mają zwykłegoniludzkiego poczucia, żeby mu pomóc - to się uważa to za drobną indywidualnąwadę. Ale nie należy zapominać, że ci ugrzecznieni, a nieuczynni, Polacy,przeniesieni na urząd, tę drobną indywidualną wadę za sobą powloką jakoprawidło życia.W naszym tułactwie, jeśliśmy zmuszeni byli iść do różnych urzędów,czyniliśmy to ze ściśniętym sercem. Taki kontrast był między dołem, rwącympod znaki narodowe, a tą zfumowaną górą. Iłem razy musiał odwiedzić jakiegośnaszego przedstawiciela dyplomatycznego, niemal z reguły poczynał się cyrkwedług tych samych wzorów: telefonowanie bez potrzeby w mojej obecności donajbardziej postawionych cudzoziemców; używanie wszelakich języków; pod-noszenie nogi pod nos, żeby pokazać niesłychane w deseniu angielskie skarpetki;tłumaczenie, jak to różni przedstawiciele innnych państw płaczą naszemuprzedstawicielowi w kamizelkę, oskarżając się wzajemnie; wysoce inteligentnerozważania o lakach japońskich, pieskach chińskich i czort wie jakim brekekek-sie snobistycznym. A kiedy było nie dać się odstraszyć tymi fumami i przekłućtaką dobrze odprasowaną kukłę, to wspanialec wypuszczał szybko powietrze,kapiał i mówił głosem żałosnym:- Proszę pana, cóż my możemy poradzić, w gruncie rzeczy tacy słabi

Page 65: Wańkowicz Melchior - Kundlizm - Dzieje rodziny Korzeniewskich

jesteśmy...Utarł się szablon, styl swoisty, szkoła zakorzeniona - tak urzędować, aby nienapiętrzało się zbyt wiele pracy. Personel na placówkach był "zwarty, silny,gotowy", aby walczyć z precedensem. Aby, broń Boże, żadnemu rodakowi niepomóc, bo narośnie precedens i inni zechcą tego samego.*Ale wróćmy do tego morowego pastuszka z konopiastą czupryną, któregodoprowadziliśmy aż do ostatniego roku na stancji pani Kowalskiej.Już się począł opierzać, jak złapał posadzinę. Niebawem nasz syn chłopskifundował sobie małżonkę. Miał, powiedzmy, czterysta złotych miesięcznie, alemałżonka już miała swego kocmołucha, na którym mogła wyżywać swewielkopańskie fantazje, leżąc w brudnym barchanowym szlafroku na kanapie.Stokroć od niej zamożniejsze na Zachodzie obywały się bez służącej.Jej małżonek, jeśli na przykład pracował w starostwie, musiał mieć strzelbę,bo wypadało polować. Z budżetem było stale krucho. Dzieci rosły w armosferzekwasów, jakichś nieokreślonych pretensji do niedosyć honorowanej sytuacjiżyciowej. W biurze swoje zawody życiowe wyżywał pan asesor na petentach. Niewiadomo było jakimi słowami, dosyć dostatecznie malującymi szacunek,należało mówić do starosty, do wojewody.Na inauguracji Uniwersytetu Łódzkiego, powołany na katedrę, JózefChałasiński wygłosił wykład o genezie inteligencji polskiej. W minionymokresie niepodległości nestor i dąb epoki pozytywistycznej, blisko stuletni112Aleksander Świętochowski z młodzieńczą pasją napisał studium o Genewie polskiejrzeczywistości (jeśli nie przekręcam tytułu). Byłoby rzeczą ciekawą porównać tedwa studia ludzi z innych epok, ludzi mówiących innymi językami, ludzistanowiących inne szkoły socjologiczne, którzy w gruncie rzeczy stwierdzali tosamo. Świętochowski, sięgając do końca XIX wieku, kiedyśmy weszli w grób zewszystkimi narowami posaskimi, pokazuje, jak z tymi narowami wychodziłaz grobu pierwsza kadrowa. Chałasiński zastanawia się nad gettem kulturalnym,w jakim się zasklepiła szlachetczyzna, która przewędrowuje do miast. Była towielka emigracja wewnętrzna do miast i jak każda emigracja w obcymśrodowisku oskorupiła się w getto. To getto dbało o zachowanie swoich strojówi obyczajów, jak Żydzi dbali o zachowanie pejsów i chałata. Naczelną zasadą byłozachowanie ogłady, poloru towarzyskiego, pogarda dla zawodów zarobkują-cych (pamiętam jak moja babka lekarzowi, który pochodził ze szlachty, przypodawaniu ręki na pożegnanie wtykała dyskretnie honorarium jak wstydliwąłapówkę, a tenże zgarniał banknot udając, że tego nie zauważa). Jedyny zawódgodny szlachcica i człowieka "z towarzystwa" to był urząd. Toteż z tegourzędowania, zwłaszcza galicyjscy poszlachcice, mający większy dostęp dourzędów, robili misterium wtajemniczonych. To, co było proste, należałoniezmiernie skomplikować, bo przecie jedynie na tym mogło się wyżyć poczuciewielkości nic poza tym nie umiejącego robić człowieka, tylko to było glejtem dlazapadającej się klasy, że jest na jakimś polu niezastąpiona. Chłop dochrapującysię stanowiska za okienkiem małpował ten styl, bo biurokratyzm był jedynąformą życiową wyżycia się jako człowieka uprzywilejowanego.Stąd niezrozumiałe dla normalnego człowieka "przyjdź pan jutro" w naszychurzędach. Czemu jutro? Czy jutro najjaśniej oświecony pan dygnitarz będziemniej zajęty? Nie, nic podobnego. Jutro tej następnej serii petentów będzieodpowiadał: "Przyjdź pan jutro". Bo tak każe system robienia gościa na miękko,wyżywania się w swojej władzy. Zaraz załatwić? Nie ma tak dobrze... Każdy bytak chciał...Kiedyś, w czasie wojny, zaniedbałem pójść do urzędu angielskiego, którymnie wzywał. Po tygodniu otrzymałem ponowne wezwanie, zapowiadające,że jeśli się nie stawię, będę doprowadzony przez policję, i podpisane: ,^ourobedient servant". "Mój posłuszny sługa" nie zawahałby się uskutecznić zapo-wiedzi, więc w te pędy poleciałem do niego. Zostałem przyjęty najgrzecz-niej i najrzeczowiej. Urzędnik mnie załatwiający to był istotnie potomek pry-watnej administracji, utrzymywanej z funduszów komunalnych, parafialnych,kompanii handlowych itp., który zależał od swego klienta i to mu w krwipozostało.W tych czasach, kiedy zdarzyło mi się siedzieć "z tamtej strony okienka",poleciłem jednemu z urzędników na prowincji przeprosić obywatela, który

Page 66: Wańkowicz Melchior - Kundlizm - Dzieje rodziny Korzeniewskich

został potraktowany głupio, biurokratycznie i niegrzecznie. Na pismo mojegourzędu za odpowiednim numerem otrzymałem za odpowiednim numerem113odpowiedź, że "petent został zawezwany i przeproszony^'. Ciekaw jestem, ileczasu musiał czekać w poczekalni miejscowego dygnitarza na te przeprosiny.Ten dygnitarz to był potomek rządzących pokoleń uprzywilejowanych.Proszę spojrzeć na styl rozmowy, jaki przybiera tak zwany petent przycho-dzący po cokolwiek: założenie książeczki oszczędnościowej, pobór sortów,wydanie karty zaopatrzenia, movement orderu, skierowania etc. Załatwiający go"czynnik kompetentny" niechętnie daje sobie cokolwiek wytłumaczyć, z górywszystko wie, choć nic jeszcze nie wie, a klient, jeśli broń Boże ma przed sobąoficera, musi mówić: "Może pan porucznik będzie łaskaw kazać to załatwić", bopan porucznik nie jest do tego, aby sam załatwiał. A ileż słodyczy wkłada pe-tent, ile ubolewania, że władza ma tyle na głowie, jak chętnie manifestuje, żewie, jak dobre wychowanie każe zachować się w, urzędach.W 1934 roku w uniwersalnym magazynie w Moskwie widziałem, jakpomawiano jakąś obywatelkę, że chce pominąć ogonek stojący po jakieś towary."Jakże - wykrzykiwała oburzona - ja jestem kulturalna i wiem, że należy się staćw ogonkach". Kolejki wyrobiły swój rytuał dobrego wychowania, jak caryzmprzedtem wyrobił swój, a rządy szlacheckie swój.W Rosji należało się bać. Strach był konwenansem towarzyskim, formułągrzeczności, oddawaną władzy. Mikołaj I będąc w Kijowie miał przyjąćgubernatora, który oczekiwał długo w antyszambrze i będąc wreszcie wezwanydosłownie "narobił w portki". Car nie mogąc się doczekać, wyjrzał dopoczekalni, skonstatował fakt i wygłosił do zebranej świty pouczające prze-mówienie na cześć wiernego obywatela, który, jak należy, boi się swegocesarza.W Polsce - posuniętej dalej na zachód, ale przecież nie zachodniej - euro-azjatycki konwenans płaszczenia się przekształca się w międzymorsko-szlacheckifason schlebiania i płaszczenia się. Ten styl poszlachecko przywilejowy jestwynikiem przełamywania się klimatu kontynentalnego i oceanicznego i niechnikt nie plecie dub smalonych o Polsce jako reprezentantce Zachodu, bo Polskajest "istmem między oceanami Wschodu i Zachodu" jak pisał Nałkowski i jestreprezentantką swoistej kultury Międzymorza. W tej kulturze pierwiastkiwschodnie grają niepoślednią rolę. "Strach, ile u nas jest duchów ruskich!" -przerazi się Słowacki.Byłem w Petersburgu w czasie zabijania Rasputina, co na mnie, jako namłodym chłopaku, zrobiło duże wrażenie. Wizytując Śmigłego w-Rumunii poklęsce, nagle uświadomiłem sobie, że przy tym człowieku za czasów je^o rządówukształtował się rodzaj małej rasputiniady, o tyle złagodzonej w formach, żenie eurazjatyckiej, a międzymorsko-szlacheckiej.Tak - fumy polskich półpanków to delja ynszlachecka podbita pół-wschodem.Z pewnym wojewodą pojechałem na objazd gmin. W każdej gminie lecie-liśmy przede wszystkim do wychodka - oglądać, czy bielony. Nauczyłem się114o stanie powiatu bardzo wiele - mianowicie, że wszystkie wychodki bytybielone. Potem pojechaliśmy do powiatu; starosta witał.- Siadaj pan, panie starosto - zachęcał, rozsiadając się, wojewoda.- Dziękuję, panie wojewodo, postoję - z respektem odpowiadał starosta,były sędzia, przyjmując wojewodę we własnym gabinecie.W Ameryce zwiedzałem szereg fabryk. Oprowadzali w mniejszych zakła-dach właściciele, w większych jacyś dyrektorzy działów. Zapytywany robotniknie wstawał, odpowiadał z rękami w kieszeniach. Wyraziłem zdziwienie.- A po co ma wyjmować papierosa z ust? - zdumiał się dyrektor.- A dyscyplina?- No, niechby spróbował czegoś nie wykonać - roześmiał się.Pomyślałem, że u nas ludzie ludziom się naprezesują, nadyrektorują, na-całują rączek, naskaczą koło drzwi, natrzaskają w obcasy i najspokojniej nicnie zrobią.I ta cecha, jak inne, wyostrzyła się aż do karykatury na emigracji. Jeśli sięchce coś w naszym środowisku zrobić, nie można dobrze spełnić zadaniaw granicach swego fachu z tą pewnością, że inne, dalsze ręce zadanie podchwycą

Page 67: Wańkowicz Melchior - Kundlizm - Dzieje rodziny Korzeniewskich

i poprowadzą. Autor nie może ograniczyć się do napisania książki, tylko musi jąpchać przez wszystkie etapy, dowódca kolumny transportowej musi budzićszoferów, szef kasyna omal zmywać talerze, a załatwiający sprawę nie tylkosformułować ją na piśmie i nadać bieg, ale jeszcze aportować w pysku papierz biura do biura przez wszystkie instancje. W czasie rewolucji rosyjskiej, znanabyła funkcja "tołkacza". Tołkacz - popychacz, jechał z wagonem i przepychał goprzez wszystkie węzły. Śmiech i rozpacz bierze na myśl, ile energii nam zajmujeto przepychanie. Z reguły żadna sprawa sama nie pójdzie. Zawsze ten zapomniał,tamten nie zrozumiał, ów nie wręczył, tamten nie pokwitował, ów nie przejrzał,tamten nie skontrolował i sprawa stała bez niczyjej winy specjalnej, w powszech-nym nieklapowaniu. Najgorzej, że w świadomości pono "zachodniego" Polakautarł się kismet-przekonanie, że to jest istotny tok rzeczy, że inaczej nie powinnobyć. Pamiętam pierwsze zetknięcie z wojskiem - w Iraku. Byłem tego wojskaciekawy. Dano mi łazika, żebym pojechał do odległego ponoć o pięć kilometrówRepu. Łazik zrobił ze dwadzieścia pięć kilometrów krążąc i szukając na próżnoi wreszcie zdecydował powrócić do kompanii transportowej, tam, skądwyjechaliśmy - po informacje. W swojej naiwności myślałem, że kierowcabędzie za bezmyślność ukarany. Ku mojemu zdumieniu szef kompanii wziąłkawałek papieru i odrysował drogę - to, bez czego kierowca nie powinien byłwyjeżdżać w ogóle. Na drugi dzień ruszyliśmy po to ciężarówką o świcie, byprzejechawszy pół kilometra kierowca zdecydował, że musi podpompowywaćwszystkie cztery koła. Na trzeci dzień polecieliśmy w pięć wozów prasowycho pięćdziesiąt kilometrów w przeciwną stronę od miejsca, gdzie były wyznaczo-ne ćwiczenia artyleryjskie w obecności premiera Sikorskiego. I tak już poszedłsznureczek moich dni wojskowych."5I stąd, z tych fumów ugrzecznionych i nadzwyczaj mało kosztownych,z braku istotnego wkładu w stosunek do pracy i do człowieka, rodził się prze-rażający w Polsce brak szacunku do cudzej pracy i chamstwo tak przerażające,że aż zimno w kościach się robi.W Polsce notorycznie dowiadywali się ministrowie, że już nimi być prze-stają - z radia, albo od własnych sekretarzy.Jeśli żegnano się z człowiekiem na Zachodzie, prawiono mu komplementyi obdarzano orderem, awansem, listem zwierzchnika. Ale tam patrzano naczłowieka, jak na zogniskowaną sumę życiowej pracy, która ma walor samaprzez się. U nas patrzano na człowieka pod kątem - jakiej rangi przywilej dźwi-ga. Więc skoro go pozbawiano przywileju, tracił wartość.W tym wartościowaniu fumami rodziła się bezinteresowna zawiść, o którejpisałem. Bo cudzego dorobku pracy trudno zazdrościć. Ale bardzo naturalne, żesię zazdrości - przywileju. Stąd też brały się inne, cięższe rzeczy.KUNDLI2MTo manierowanie się "oddolnej" kultury polskiej w spaczonej, wytchłeji zdefigurowanej - przez wieki spekulacji, nieróbstwa i przywileju - kulturzeposzlacheckiej powoduje bardzo głębokie, wprost tragiczne, rysy w cechachnaszej pracy, naszego rządzenia i naszego myślenia.Patrzący powierzchownie na nasz układ socjalny, mógłby mi zarzucić, żeprzecież w całej Polsce na czterysta tysięcy urzędników administracji cywilneji samorządowej było siedemdziesiąt procent synów chłopów, a tylko w admini-stracji centralnej na jakieś dwa, trzy tysiące urzędników było około pięćdziesiątprocent tak zwanej szlachty.Ale przecież to nie o szlachtę chodzi, tylko o kulturę poszlachecką, któramiała jeszcze bardziej rozkładający wpływ na masy chłopskie wchodzące w niąbezpośrednio bez stanów przejściowych, niż na szlachtę właściwą, która strictosensu ograniczała się do ziemiaństwa i nie miała istotniejszego znaczenia.Powstał z tego nieznośny styl życia, to, co bym nazwał "kundlizmem". Tenkundlizm stworzył zawiść człowieka do człowieka, brak szacunku pracy, fumy;ten kundlizm stworzył zły styl myślenia i zły styl pracy.Nasz biurokratyzm wchłonął w siebie wszystkie miazmaty tego stylu.KORUPCJACzy była w tym aparacie urzędniczym korupcja?Na ogół należy odpowiedzieć, że korupcji w sensie pieniężnym, afer

Page 68: Wańkowicz Melchior - Kundlizm - Dzieje rodziny Korzeniewskich

w wielkim stylu - takich, jakich pełno miała Francja, a choćby i lepiej od naspracujące Czechy - nie było. Pisząc Sztafetę, książkę o naszym dwudziestoletnimdorobku, starałem się poznać tę kwestię. W Najwyższej Izbie Kontroli nazywanoprzy naszej biedzie "panamami" już afery przekraczające nadużycia ponad stotysięcy złotych. Otóż mijały liczne lata, w czasie których nie mieliśmy ani jednej"panamy". W ciągu dwudziestu lat można wymienić aferę z piramem (aparatemoszczędzającym zużycie węgla na kolejach), sprawę podkładów kolejowych,nadużycia w jednym z departamentów Dyrekcji Lasów i nadużycia Michalskie-go, dyrektora Departamentu Podatkowego w Ministerstwie Skarbu.117A jednak jeśli było zbadać, ile kosztowało w Polsce na przykład stwo-rzenie jakiegoś prototypu, to okazywało się, na przykład, że wyproduko-wanie prototypu bombowca, samochodu czy obrabiarki, które za granicąkosztowało dajmy na to sześćset tysięcy złotych - u nas wynosiło milionzłotych. (Znałem kompletnie przepracowany jeden taki wynik badań, którywłaśnie wykazywał różnicę tych dwóch cyfr; nie podaję, czego to tyczyło,bo by się zaraz znaleźli fachowcy, którzy by siebie bronili; mnie zaś niechodzi o rozprawienie się z wypadkiem poszczególnym, tylko o unaocznieniezasady).Poczynano badać, porównywać. Okazało się, że koszta nadmierne po-wodowała nie robocizna, nie surowiec, tylko - koszta administracyjne. Naj-zupełniej legalne. Skoro zaistniała sprawa, szef najwyższy żądał kredytówna niepotrzebną jazdę dla studiów za granicę. Szef średni, na którego jużspadło wykonanie, przeprowadzał z tego powodu zbędne zwiększenie etatówswego biura. Tak dochodziło aż do panny Marysi, maszynistki, która na tyminteresie dostała kilka godzin "pozabiurówki". Sprawa, przechodząc przeztyle rąk, wszędzie się opłacała jakimś przywilej kiem. Poczucie prawa doprzywileju było niesłychanie zakorzenione w naszym poszlacheckim społe-czeństwie. "Zdaje się - pisze słusznie Stanisław Stroński - że w wielu umy-słach ludzkich nieuleczalna jest skłonność poprzez wieki i w okolicznoś-ciach odmiennych i odwróconych do stawiania sprawy nie na podstawie:nikt nie będzie uprzywilejowany, lecz na podstawie: kto będzie teraz uprzy-wilejowany?".Owo poczucie przywileju, owo poczucie współuczestnictwa w ciągnięciupostawu sukna, jak pisał Sienkiewicz, było aż zabawnie sankcjonowane.Człowiek osobiście (nawet nie partyjnie, nie politycznie) niemiły urzędnikowi,nie mógł korzystać dla celów publicznych z aparatu publicznego. Tak było przedwrześniem, tak było po wrześniu. Nie mogłem na przykład korzystać z tłuma-czeń prasy żydowskiej, bo dygnitarz, od którego to zależało, nie lubił mnieosobiście. Nie zastanowił się przez chwilę, że państwo płaci za te tłumaczenia, żenie są jego własnością, że popełnia nadużycie takie samo, jakby popełniałnadużycie pieniężne. Bo polska korupcja sankcjonowała wszystko z wyjątkiemłapówkarstwa. Swoisty rodzaj moralności publicznej, jak u bohatera Gogola,który dumnie stwierdza, że łapówki bierze tylko psami myśliwskimi. Łapówkijednak były łapówkami, a korupcja korupcją, choćby ta korupcja eufemistycznienazywała się nowocześnie urzędniczo "swobodnym uznaniem" (paragraf trzeciustawy o Trybunale Administracyjnym), a starodawnie szlachecko - przy-wilejem.Na tle tego sankcjonowanego w społeczeństwie poglądu wytworzyły siędwie cechy pozornie sobie przeciwstawne: kult niekompetencji i pilnowanieswoich kompetencji.118KULT NIEKOMPETENCJISkoro o objęciu stanowiska decydował przywilej, kompetencja stawała się rzecząwtórną. Zawsze tam znaleźć można było referenta, jak dawniej znajdowało sięŻyda, który da sobie radę z eksploatacją tych nowoczesnych królewszczyzn.Stale powtarzała się historia tego petenta, który ubiegał się o miejsce w orkiest-rze: "Nie umiem grać, ale jedno miejsce podejmuję się objąć: mogę machaćpałeczką".A równocześnie 'z tym pilnowało się namiętnie "swoich kompetencji", to

Page 69: Wańkowicz Melchior - Kundlizm - Dzieje rodziny Korzeniewskich

znaczy, po prostu, swoich przywilejów. Przy wszelakich organizacjach niezdarzyło się, żeby urząd, któremu chcą coś ująć, zgodził się na to. Przecież możnaby przypuścić, że racja organizacyjna może być często bezsporna. Ale nie u nas,którzy byliśmy podzieleni na oddzielne feudalne możnowładztwa. Każda grupaurzędów dziedziczyła w spadku po magnaterii własną politykę.Tak jak dawniej ubożsi klienci pędzili na złamanie karku do JaśnieOświeconego przy zajazdach, tak teraz, z punktu, brać referencka czy innychsubalternów grupowała się koło "swojego", który im patronował. A "swój"byłby złym zwierzchnikiem, gdyby dał uszczuplić kompetencje - nowoczesnyprzywilej.KLIKI - W KAŻDYM USTROJUPOSZLACHECKIEJ KULTURYTa dzika posobiepańska odśrodkowość tak się rozwielmożniła wśród nas, żedochodziła zupełnie do niedorzeczności.Pamiętam, kiedy mnie zsyłano na Cypr, jak cały nasz transport umieszczonona trzytygodniowej kwarantannie w dwóch ściśle izolowanych hotelach. Jedennazywał się "Grand", a drugi "Helvetia". Tak jak przypadkowo siadaliśmy dopodstawionych autobusów, tak przypadkowo pierwsze transporty były lokowa-ne w "Helvetii", a następne w "Grandzie".Kiedy po trzytygodniowej kwarantannie mogliśmy się z nimi zobaczyći kiedy zaproponowałem swój odczyt w "Grandzie", bo tam była większasala, zostałem moralnie ukamienowany przez "helwetczyków", z którymimieszkałem. Okazało się, że skoro kochane rodaki nie mogą się dzielićdzielnicowe ani klasowo, ani resortowe, to się podzielili... hotelami. I po trzechtygodniach odizolowanej kwarantanny z bram dwu hoteli wyszły rozżarte nasiebie partie.Czemuż? Żaden z nich objaśnić by nie umiał - szli za nawykiem dziejów. Alew podświadomości tkwiło, że w razie jeśli rozdzielać będą jakoweś przywileje, to119trzeba się będzie "trzymać kupą", bo przecież przywilej na tym właśnie polega,że go dla wszystkich nie wystarczy, że trzeba więc za wszelką cenę się wydzielić,choćby w imię naj bzdurnie j szych linii podziału.'Wygadywania pełne namaszczonego oburzenia na kolejny taki czy inny rządprzez panów, którzy są przekonani, że rządy ich stronnictwa byłyby lepsze, są jakwygadywania chorego na termometr. Bo przecież z kiepskiego tworzywa, jakiejest u góry w Polsce, zawsze będą powstawały kiepskie rządy. Sam, pamiętam,żaliłem się na termometr i szczerze oburzałem się, że po tak straszliwej klęsce,kiedy Niemcy wyniszczyli nam tyle żywych sił, kiedy inne skrępowano - u naspanował skrajny ostracyzm i najbardziej zacietrzewiona polityka personalna.Pokazywałem komuś w Bukareszcie numer pisma niemieckiego z reporta-żem o tym, co robi przeciętna kamienica. Reporter z fotografem szli przez osiempięter od piwnicy do poddasza i okazywało się, że wszyscy mieszkańcy sąwykorzystani co do jednego w wysiłku wojennym. Równocześnie na biurkumoim leżały listy, że zabroniono wydawcy prywatnemu w Paryżu wydać mojąksiążkę o Wrześniu, że nie dają mi wizy na wyjazd na własny koszt do Francjiw celu zebrania do mojej książki materiałów o marynarce i walkach Mączka,których mi brak było w Rumunii, że mi zabroniono wygłaszać odczytyw obozach jenieckich w Rumunii i tak dalej, i tak dalej. Smętnie było wobec tegoczytać, jak w Niemczech jest wykorzystana każda frau Miller i każdy emeryt. Nieszczędziłem słów gorzkich pod adresem "panów z Anger".Mój znajomy uśmiechnął się, zakręcił się i znikł. Nazajutrz przyniósł mi to, codrukowałem przed wrześniem w Polsce. Czytał:Ileż razy w pierwszych latach po przełomie majowym słyszałem z ust mężów stanu,że obywatel jest po to, żeby płacił podatki. Jeden z premierów martwił się tylko jed-nym - że jest za mało legionistów, więc trudno rządzić. Gdyby tylko było dwakroć tylelegunów, gdyby w arkuszach ewidencyjnych każdego urzędnika było niezbicie, że jest

Page 70: Wańkowicz Melchior - Kundlizm - Dzieje rodziny Korzeniewskich

niepodległościowcem - naród polski byłby wielki i potężny.Każdy, kto zawadził o ruch niepodległościowy, był dręczony kilkakrotnie do roku,przez lat dwadzieścia, żądaniem składania personaliów, weryfikowaniem i superweryfl-kowaniem.Po kanapach rozsiadły się paniusie zasłużone, tak zwane "wydry społeczne",i rozczapierzając palce, jak ongiś pani Makowiecka, nicowały zasługi niepodległo-ściowców.Nowa szlachta!Spójrzmy na jakikolwiek powiat, na jakąkolwiek gminę: wszędzie tam działał jakbyseparator-wirówka. Jakże często wydobywano na powierzchnię bycia polskiego pianę,która rządziła.Mój znajomy spojrzał kpiąco na mnie. Odpowiedziałem mu dosyć bezradnie:- Widać to już tak zawsze u nas... Mochnacki pisze, że w 1831 też tak było.- I Mochnacki i jego przeciwnicy polityczni też - przytaknął mój rozmówca.120SPRAWA SPOŁECZNA - ZAMGLONAI kiedy, teraz, po tej straszliwej klęsce, patrzę wstecz na minione dwudziestolecie,zdaje mi się, że łapię nić, której wówczas uchwycić nie mogłem:Przed tamtą wojną w naszych kółkach młodzieży buzowała się myślo przyszłości. Młodzież postępowo-niepodległościowa emancypowała się spodwpływów ortodoksyjno-socjalistycznych, my, młodzież narodowa, wyemancy-powaliśmy się spod wpływów endeckich. Koniecznie należało "coś nowegowymyślić", bo przecie oba kierunki młodzieży pochodziły z pni dobrzeprzemyślanych i zwartych systematów społeczno-filozoficznych, a tu naglezostało tylko przeczucie nadciągającej niepodległości; trudno było coś solidnegotworzyć w epoce niekontemplacyjnej.Ale wielka spuścizna obowiązywała i my, młodzież narodowa, w odróżnie-niu od młodzieży zarzewiackiej, która zrobiła od nas secesję, podkreślaliśmypotrzebę programu społecznego. W dyskusjach, jakże akademickich, podnosiłosię talmudyczne pytanie, czy niepodległość, do której idziemy, ma być celemsama w sobie czy tylko środkiem. Uważaliśmy, że jest tylko środkiem dla tympełniejszego przeprowadzenia programu społecznego. Gorętsi cytowali słowaz Ro^y Żeromskiego, że nie ma wielkiej różnicy, czy do więzienia będzieprowadził żołnierz z dwugłowym czy z białym orłem na kaszkiecie. Wszyscypowtarzaliśmy sobie, że jak tylko niepodległość zostanie otrzymana, przesunie-my się bardzo na lewo.Ale kiedy ta niepodległość przyszła - z pięcioprzymiotnikowym głosowa-niem, prawami pełnymi kobiet, dwudziestu sześciu partiami w sejmie, z ubezpie-czeniami socjalnymi najpostępowszymi w Europie, z ośmiogodzinnym dniempracy, inspekcją fabryczną, ochroną pracy dzieci, z reformą rolną, generalnymzniesieniem serwitutów, komasacją na ogromną skalę; kiedy problematykarozwinęła się nie dokoła wyzysku pracownika a dokoła bezrobocia, a bezrobociebyło funkcją nierentowności zakładów przemysłowych - sprawa społeczna nieconam się zamgliła. Mówię "nam" w sensie dosyć generalnym, bo przez cały czasniepodległości, nie należąc do żadnego ugrupowania politycznego, nie mamprawa w imieniu żadnego mówić. Ale obserwowałem dawnych kolegów i sądzę,że większość ich pędząc na czerwoną chustę, nagle znalazła przed sobą - pustkę.Jednak było w co uderzać.Po klęsce wrześniowej Ignacy Matuszewski ogłosił w Paryżu, w jednymz pierwszych numerów "Wiadomości Polskich", świetny i głęboki artykuł,w którym dowodził, że wojnę spotkała nie trzydziestosześciomilionowa Polska,a ośmiomilionowe państewko - do tego stopnia rządy były ekskluzywne,oparte na przywileju, na czynniku zacieśniającym.W dawnej Polsce tylko dziesięć procent narodu żyło życiem publicznym, cie-szyło się przywilejami. Struktura, przede wszystkim psychiczna, w wieku XX po-została ta sama. Przecież byliśmy jednym z chyba bardzo nielicznych krajów na121świecie, który nigdy nie przeszedł żadnej rewolucji. Walka szlachty o swoje pra-wa w XV wieku była stopniową ewolucją, a wszelkie późniejsze konfederacje to

Page 71: Wańkowicz Melchior - Kundlizm - Dzieje rodziny Korzeniewskich

kłótnie w rodzinie, nie zmieniające w sposób zasadniczy układu sił społecznych.WRZESIEŃ SPADŁ NA POLSKĘW CZASIE LINIENIAKlęska spotkała nas w maksymalnym nasileniu neoszlachetczyzny, która zawszesię nasila w epokach osłabienia. Nie mówię, żebyśmy szli do upadku. Jestemdumny z dokonań dwudziestolecia - mimo wszystko. Dół narodu mamy bardzozdrowy. Ale jeśli mówię, że nas klęska wrześniowa spotkała w epoce osłabienia,to myślę raczej o organizmie polskim, jak o organizmie zwierzęcia, które zmieniaskórę jak wąż, albo rogi jak jeleń. Zwierzę idzie do nowej przyszłości, ale jestosłabione.Obóz marszałka Piłsudskiego, jak każdy prąd w dziejach, miał swoją epokęwznoszenia się, apogeum i upadku.Patrzenie na życie polityczne swego narodu jak na szereg nieporozumień -prowadzi, właśnie, do zarozumiałego partyjniactwa. Jesteśmy w epoce, którawymaga linii podziału idącej nie pionowo, ale poziomo, nie przez przekonania,a przez charaktery i dlatego tym pilniej tę prostą prawdę musimy zrozumieć -której nie chcą zrozumieć chwalcy albo potępiciele tego czy owego.Zawsze przy schyłku jednej epoki i narastaniu drugiej poczynał się gwałt, alez pewnej perspektywy rozumie się ciągłość.Gwałt powstawał przy tym, kiedy romantycy zmieniali klasyków, kiedypozytywiści zmieniali romantyków, kiedy wszechpolski kierunek wypierałpozytywistów, kiedy kierunek niepodległościowy szedł zluzować wszechpola-ków, kiedy wreszcie narastające prądy ludowe i młodzieżowe waliły o takzwaną sanację.Tymczasem, gdyby nie romantycy, to nie stworzyłby się naród nowocze-sny, gdyby nie pozytywiści, to nie zabliźniłyby się rany i nie powstałby kult dlapracy, gdyby nie narodowi demokraci, to naród o zabliźnionych ranach niezrósłby się w jedność psychiczną, gdyby nie niepodległościowcy, to by tejjedności psychicznej nie potrafił użyć na zdobywanie niepodległości, gdyby niekierunki idące na zmianę sanacji, to tej niepodległości nie potrafilibyśmy użyć dlaprogramu społecznego.Tylko ten ostatni proces był zahamowany przez dezorientację ideową.W minionym zawieszeniu broni między jedną wojną i drugą świat kostniałw maksymalnym natężeniu bezsensów autarkicznych i wzdymały się chorobowebąble totalizmów, które były niczym innym jak klinami szykowanymi przezhistorię dla rozbicie całej kilkusetletniej epoki. W takich warunkach ewolucja122jest trudniejsza, drogi bardziej zagmatwane, bo rzucane wszystkie jeszczepoprzez dawny porządek, który, ludzie to instynktownie czują, jest jużnieaktualny. Nie było dobrze widać, na rzecz czego mamy zmieniać ustrój,linienie przedłużało się ponad stan normalny i, jak zwykle w okresie osłabienia,odezwały się podstawowe defekty organizmu, a więc złoża poszlacheckichartretyzmów.Zawsze wówczas pojawia się w formie nasilonej - kundlizm.Kiedy degrengolował pozytywizm, odezwał się w nim w formie wieszania siępańskiej klamki zaborców.Kiedy degrengolowała narodowa demokracja - odezwał się w formiestaroszlacheckich konfederacji, płytkich haseł i schlebiania masom.Kiedy degrengolowała sanacja, odezwał się w formie przywilejów, nazwa-nych w języku nowej szlachty sitwą, i chwytów mających równie wąskąpodstawę społeczną jak wota sejmików, a które teraz nazywały się siuchtą.Nic by w tym wszystkim nie było złego, żeby nie przyplątał się stanogólnoświatowego bezhołowia, który i nam kazał tkwić o kilka lat za długow przeżytej formie.Toteż, aczkolwiek jako całość narodu możemy chlubić się Wrześniem - byłow nim wiele paskudztwa, którego byłoby mniej i styl przegranej lepszy, gdybywojna wybuchła o kilka lat wcześniej lub później, a nie w czasie linienia.WADY MYŚLENIADrogą okrężną, ale chyba logiczną, dochodzimy do najgorszego ze skutkówkultury poszlacheckiej.Pierwszy - to była "bezinteresowna" zawiść Polaka do Polaka.

Page 72: Wańkowicz Melchior - Kundlizm - Dzieje rodziny Korzeniewskich

Drugi - to było przekonanie, że dorabianie się jest to kolekcjonowanieprzywilejów.Trzeci - to generalna wada w systemie myślenia społecznego.Rozpatrzmy ten trzeci czynnik.Wskutek braku naturalnej fluktuacji pomiędzy dołem i górą, naród polskimyśli dwoma odrębnymi kategoriami. Dół chłopski myśli indukcyjni e,góra poszlachecka dedukcyjni e."Te dwa wzory chłopa i pana - pisze Chałasiński - stanowią zasadę porządkującądwa kręgi społeczne: chłopski i pański. Jednostki należące do tych różnych kręgów,inaczej widzą całe społeczeństwo. W społeczeństwie widzianym z kręgu pańskiegodominującą rolę odgrywa indywidualność ludzka; społeczeństwo widziane z kręguchłopskiego - to hierarchia stanowisk społecznych. Jednostka z kręgu panów w samej125sobie widzi przede wszystkim indywidualność, podczas gdy jednostka z kręgu chłopówprzede wszystkim swoją pozycję ekonomiczno-społeczną..."Przedstawiciel góry, jakiś tam instruktor czy starosta, myśli kategoriamidedukcyjnymi - bo to mocarstwowość, bo to symbole, zagrzewanie ducha, bo toten czy inny slogan - legionowy, powstańczy, spod Wiednia, czy spod Chocimia.To i nalega na gminiaków, żeby postawili - pomnik.Gminiaki drapią się w głowę. Juści, można... Ale całą ich uwagę pochłaniato, że te dziesięć kilometrów do gminy są tak grząskie, że wozy w błocie toną.Ugwarzają zrobić porządną drogę. Zrobiwszy ją, widzą, że nie ma rady: trzebaz gminy przeciągnąć drogę do województwa. Pqtem się okazuje, że z woje-wództwa do stolicy. I ze stolicy w świat.Pamiętam, jak w pierwszych latach niepodległości - kiedy zaistniała ofertafrancuska, że nam oddadzą Madagaskar, a świat powszędy zamykał się przednaszą nadwyżką ludności - poseł ludowy Smoła wołał w Sejmie, że nijakich ziemzamorskich nam nie trza. Jeszcze widział tylko przed nosem nierozparcelowanynajbliższy majątek, jeszcze z powiatu nie dojechał zrozumieniem nawet dowojewództwa, a gdzież miał jechać w świat.Tak jak on rozumowały masy, przez wieki nie. dopuszczane do rządów,a więc nie mające dostępu do uogólnień. Na świecie było inaczej, bo przezmieszczaństwo myśl ewoluowała stopniowo i miała ciągłą fluktuację wartości -z góry na dół i odwrotnie.Warstwa rządząca, nie dotykając praktycznie gruntu (szlachta polskaskładała się ze złych rolników i z wielu zdolnych administratorów), miała wielkiluz w myśleniu. Stąd niepomiernie rozwinięta w Polsce poszlacheckiej zdolnośćłatwej syntezy i zawsze chromająca analiza. Umysłowość poszlachecka niedochodziła do wniosków, jednym słowem nie indukowała, tylko w y-chodziła z przesłanek, to znaczy dedukowała.I w czasie, kiedy poseł Smoła nie doszedł do idei Madagaskaru, indukując odswej gminy, zbyt wolno, prezes Ligi Morskiej i Kolonialnej, generał Dreszer,świetny żołnierz kawalerzysta, projektował iście kawaleryjski rajd kolonialny,wychodząc z tradycji Beniowskiego, czy innych tam zawołań -zbyt szybko.Stąd u dołu wytworzył się powolny, śmiertelnie powolny proces żmudnegomyślenia, nie wziętego na skrzydła przemyśleń sfer górnych, myślenia takpowolnego, że nie dociągało w chwilach przełomowych w sposób tragiczny(patrz krwawienie na ten temat Żeromskiego), a u góry wytworzyła się nie-odpowiedzialna "pustologia" z niesłychaną łatwością przerzucająca hasła i pro-gramy i różniczkująca ludzi."U źródeł duszy polskiej na górach zbudowano gadatliwe młyny" - z rozpa-czą konstatował Miciński.Czy nie stąd może taka łatwość zadowalania się pierwszym lepszymfrazesem? Poszlachecki umysł emigranta polskiego, nawykły dedukować ze124"skrzydeł husarskich" itd. (byłem na otwarciu bekoniarni, gdzie, w czasie kiedyświńskie tusze podciągano na haki, dyrektor smalił do nas mówkę, że oto tu siępodciąga Polskę wzwyż), dedukował sobie teraz z historii Anglii - do którejlekkim sercem przypasował dzieje Polski - tzw. idee demokratyczne i chce je nagwałt ustawić w naszej opinii jak ów pomnik w gminie, która się człapie po

Page 73: Wańkowicz Melchior - Kundlizm - Dzieje rodziny Korzeniewskich

błotnistej drodze.Naturalnie, dwadzieścia lat własnego bytu zrobiły wiele, by nasze myślenieuzdrowić. Pamiętam przed tamtą wojną jak staczaliśmy okrutne boje, jeśliw jakimś pensjonacie zagranicznym zabrakło polskiej chorągiewki przy dekora-cji stołu lub jeśli była zepchnięta na szary koniec. Ale kiedy odbywały się na"Batorym" zabawy, miejsce przed polskim miały wszystkie najmniejsze języki.Oni, ci Finlandczycy, Estończycy, Litwini, Łotysze, .których wieźliśmy, mielihonor, a my - "Batorego" na tym trakcie, który bekony preparowane ażw gminach wiózł aż w świat. Symbole poczynały grać mniejszą rolę, konkretwiększą.U Anglików widzimy to w wydatnym stopniu. Ktoś będący w Londyniew czasie wojny włosko-abisyńskiej opowiadał mi, że w Hyde Parku widziałAbisyńczyka przemawiającego namiętnie przeciwko polityce angielskiej, którawydała Abisynię na łup Włochom. Abisyńczyk trzymał w ręku dwie flagi:abisyńską i angielską. Kończąc, wzniósł wysoko flagę abisyńską, a angielskązaprodukował ruch, jakby to był papier higieniczny. Tłum złożony z samychAnglików nie reagował. Po prostu sobie myśleli: "Gadaj sobie zdrów. Ty maszbezsilną złość, a my - pancerniki."Z przykrością myślę, że raz sam się znalazłem w bezsilnym położeniuAbisyńczyka z Hyde Parku. Po mowie lutowej Churchilla jechałem w jednymprzedziale sypiamymz angielskim majorem. Major zajrzał przez ramię w czytanąprzeze mnie gazetę i widząc wielki tytuł o linii Curzona, zapytał, co sądzę o tym.Odpowiedziałem, że wolę o tym nie mówić. Korciła go jednak sprawa i pogodzinie nawrócił do niej. Wówczas powiedziałem mu, że to jest zdradasojusznika, że gadanie o improvement offrontier1, kiedy się zabiera pół Polski, jestokłamywaniem opinii angielskiej, że dowodzenie, że rektyfikacja linii biegnącejpłaszczyzną, błotami i laskami jest warunkiem bezpieczeństwa militarnegoeuroazjatyckiego kolosa, jest świadomym kłamstwem. Podniecałem się, rzuca-łem słowa obraźliwe dla polityki angielskiej, mówiłem, że na dwa miesiące przedwojną nie było w Stanach Zjednoczonych spotkanego przeze mnie dziennikarzalub męża stanu, który by nie dziwił się, że wierzymy "zdradzieckiemuAlbionowi", wypominałem wszystkie zdrady, wszystkie egoizmy Anglików, alecały mój międzymorski patos rozbijał się o gorliwe przytakiwanie Anglika:- You arę right, of coursejou arę right..?-\ [Red.:] Korekta granicy.2 [Red.:] Ma pan rację, oczywiście ma pan rację.I2?Nie był to człowiek bojaźliwy, ani nie był to człowiek nieszczery. Sądziłzapewne, że jako Polak, jako człowiek nawet, mam zapewne stuprocentowąrację. I dobrze wiedział, że jako Anglik zrobiłby właśnje tak, jak zrobił jego rząd.Gadaj tu z takim.Biorę przykłady skrajne, ale odcieniają one naszą właściwość - pokrywaniakonkretu formułą i pokrywania treści słowem. I my, mając konkrety przez latdwadzieścia, szliśmy w kierunku'odhisteryzowania się.Ale dwadzieścia lat nie odrobiły wszystkiego. Na emigracji znaleźliśmy sięz tymi samymi wadami. Najprzód krzyczeli c-i na tamtych, potem tamci na tych,potem znowu ci na tamtych - aż wreszcie wszyscy zniechęceni milkną, bo stajesię jasne, że każdy polski rząd będzie miał wady warstwy, która go wydaje, żegórna warstwa w Polsce jest zdefigurowana, że dolna jest niedociągnięta; że nienależy nad miarę oburzać się na rządy, że należy im pomagać, że natomiast trzebasobie prawdę mówić choćby na Popielec, trzeba dążyć do stopienia w jednodwoistości narodu.Ta dwoistość, która Mickiewiczowi kazała "plwać na tę skorupę i zstąpić dogłębi" jest wielką tragedią Polski, bez jej zrozumienia nie ma zrozumienia spraww Polsce."Cały ten arystokratyzm kultury - pisze doktor Bohdan Suchodolski - jest tymniebezpieczniej szy, iż towarzyszy mu zjawisko stabilizacji społecznej struktury Polski napoziomie wybitnie stanowym i to według stanowości najgorszego gatunku, bo sztucznej

Page 74: Wańkowicz Melchior - Kundlizm - Dzieje rodziny Korzeniewskich

i przypadkowej".Na tej dwoistości korzysta kundlizm. On zalega przestrzeń międzyjednym biegunem a drugim, nie jak przewód i łącznik, ale jak ciało martwei izolator.Jest na kundlizm środek - to poświęcenie, to krew, to męczeństwo,bohaterstwo, wysiłek. Kundlizm wśród nich topnieje. Ale jeśli po wysiłkuprzychodzi nędza, znów na nędzy tyje w swoich śmiesznych parszywiutkichprzywilejach. Pamiętacie pierwsze dni wojny? 'Kiedy serca tak biły zgodnymrytmem? To kundlizm czmychnął - na chwilę.Zakończenie felietonu o kundliźmie, pisanego przed bitwą o Monte Cassino,brzmiało:"Obecnie, kiedy żołnierze idą do boju, da Bóg, kundlizm przywaruje.Doniesiemy żarzący ogień do polskiej ziemi. Jak ci za Napoleona. Ich zgnietli.Teraz wiele się zmieni w Polsce. Runą przegródki, przewarstwowią się ludzie,będą liczyć się na nowo.Da Bóg - utrzymamy nad tą Polską równy czysty płomień serc. I zbudujemyją na charakterach".Cóż powiem teraz - kiedy powrót do Polski się oddala? Literatura, tropiącakundlizm przez wszystkie epoki, od Mickiewicza po Mackiewicza, powinna126uprzedzać, że pojawia się on w chwilach kryzysów jeszcze prędzej, niż znikaw czasie walki. To nasz wierny towarzysz polski. Idzie z nami na emigrację.I znów będziemy mieli do czynienia z bezinteresowną zawiścią, organicznągłupotą, fumami, pogonią za przywilejem i sieczką słów. "Toteż organizmnarodu polskiego - pisze Mackiewicz - stara się wyrównać tę swoją organicznąwadę ofiarnością i egzaltacją patriotyczną." Stoi więc przed odłamem naszegonarodu na emigracji gorzki wysiłek. Kundle będą krzyczeć, że niepatriotyczniejest "grzebać w wadach narodowych", "dawać wrogom broń w rękę" i że "teraznie chwila." Nie pamiętam takiego momentu, żeby kundle uważały, że chwilapozwala mówić prawdę.Nie dbam o obcych - potrafią oni kalumniować bez mojej pomocy. Dbamo tych młodych, a nieraz i starych, których widziałem w COP-ie, dźwigającychdzieła techniczne przez las najdziwaczniejszych niepotrzebnych przeszkód.O tych, którzy te przeszkody mieli przy odbudowie Gdyni, przy walcez chorobami społecznymi, przy konstrukcji polskich samolotów, w spółdziel-czości - na każdym polu. Większość ich nie żyje. Ale część żyje i żyją ci, cosą z ich ducha, z tego ducha genialnej, twardej improwizacji polskiej mimowszystko, za którą nie nadąża organizacja przeżerana przez kundlizm.Tym wolę powiedzieć:Kochani - przygotujcie się nie tylko na brak pieniędzy, brak państwa, brakplanu, wodzów, rozproszenie, zapomnienie przez świat. Preliminujcie, jakinżynierzy na korozję - na kundlizm polski. Da Bóg, że w kraju przewarstwio-nym będzie go mniej. My jesteśmy z jego spotęgowanym bagażem. Kochani,przygotujcie się na kundlizm, żebyście nie opuścili rąk.HODOWLA ANIOŁÓWParę razy już to w tym zbiorku felietonów powtarzałem: w obcym środo-wisku więcej mamy wyostrzony wzrok. W ciężkich czasach jaskrawieją zaletyi wady. Polska psychika jest odkryta przy tych przenosinach, jak przyprzestawianiu fabryki odkryty zostaje mechanizm maszyny, z której zdjętopancerz ochronny. Robotnik latami przywykł, że pod pancerzem coś równodrga, że za naciśnięciem guziczka idzie, że za naciśnięciem guziczka staje.A tu tymczasem widać niesłychaną ilość trybów i tłoków. Który najważ-niejszy?Te analityczne pytania dane są ludziom, którzy mogą spojrzeć na Polskęświeżym wzrokiem. Generał Dąbrowski, półzniemczony w młodości, wytułanyprzez całe życie w kampaniach obcych, kiedy osiadł wreszcie w "spokojnej"Polsce między kongresem wiedeńskim i powstaniem 1951, jeszcze widział z całąświeżością Polskę w szczegółach. Który najważniejszy?Generał Dąbrowski zwierzał się młodzieży oficerskiej, że "pojąć Polki, topojąć większą część narodu".Niespokojny nasz wzrok, wartościujący polskie aktywa wobec nieznanejprzyszłości, również poszedł za oczami generała. Kobieta polska stała sięprzedmiotem wyostrzonej obserwacji.

Page 75: Wańkowicz Melchior - Kundlizm - Dzieje rodziny Korzeniewskich

Pismo "W Imię Boże" dało najbardziej jaskrawy wyraz temu, co tylemiejsca zajmowało w gadaninach pod namiotami. W artykule dyskusyj-nym Z Włoszką c^y ^ Polką dało upust pretensjom do Polek, szkoda tylko,że wyrażonym w formie niezręcznej i ograniczonym do pretensji seksual-nych.Artykuł zrobił dużo złej krwi, spowodował namiętne dyskusje. W gruncierzeczy były one o tyle nierzeczowe, że analizowały skutek, nie zajmując sięprzyczyną. Kobieta, tak jak i rząd, jak i termometr - wskazują to, co jestw podłożu: ułomny rząd pochodzi z ułomnego środowiska i nie na wiele sięprzyda przestawiać figurki; termometr wskazuje gorączkę i nie na wiele sięprzyda go rozbić; kobieta jest taką, jaką ją zrobił mężczyzna.W pogoni naszej za kundlizmem pomóżmy sobie przyjrzeniem się kobieciepolskiej - zobaczmyż, jak ją fasonowa! polski kundlizm.128"CZY BIJECIE KOBIETY?"- A czy wasze żony, wasze córki latają na aeroplanach? - pytał kawalerzystarosyjski w kaukaskiej burce, pochylając się z konia do gromadki jeńców--żołnierzy w dniu 17 września roku 1939.- Latają - odpowiadały nasze chłopaki ponuro, poczuwając się do obowiąz-ku przedstawienia stosunków w Polsce jak najlepiej.- A z wież spadochronowych skaczą?- Skaczą - brnie zdecydowanie nasz chłopina; niechby też jego Magdęwezbrało na takie skakanie, dopieroż by odpiął pasa!- A czy bijecie żony?- Nie. A wy - czy bijecie? - przechodzi do kontrofensywy.- My nie bijemy - odpowiada bolszewik z niezadowoleniem, że on z koleipoczyna być badanym. Rozmowa urywa się."Ważny to widać temat - pomyślałem - jeśli wjechał na tapetę pierwszegopoznawania się dwóch światów na tej łące pod Zbarażem, zaraz od pierwszejchwili.""CZY JE CAŁUJECIE W RĘKĘ?"- Myślałem, że to pan był w loży gubernatora - mówiłem do generałaangielskiego na Cyprze po przedstawieniu naszego chóru - ale kiedy zobaczy-łem, że pan całuje w rękę wchodzącą gubernatorową, zrozumiałem, że to polskikapitan P.- Och, angielski generał nie byłby taki śmiały - replikował z uśmiechem;widać było, że go drażnią te obyczaje i może nie bez kozery, bo obecne Angielkipoczęły na wyprzódki unosić się nad rycerskością Polaków.- Tak, bo u nas - perorował zagrzany tym aplauzem kapitan P., nasz urzę-dowy Anglik i chodzące biuro propagandy - bo to u nas kobieta ma stanowiskotak wysokie, jak może u żadnego narodu. Ja wiem, że Anglicy na "Titanicu" dalipierwsze miejsce w szalupach kobietom, że w Ameryce kobieta jest niesłychaniechroniona, co idzie jeszcze z pionierskich czasów, kiedy jeszcze było tak małokobiet w Nowym Świecie. Ale w Polsce kobietę otacza poezja dnia codziennego.Weszło w rytuał, w obyczaj narodowy mówić z kobietą tak, jakby była paniąmężczyzny, jakby ten mężczyzna bez wahania i bez żadnej nagrody wyskoczyłna pierwszy jej rozkaz przez okno. Naturalnie - uśmiechnął się pan kapitanwidząc, że panie przyjmują jego wyjaśnienia ze skrajnym entuzjazmem, a ichmężowie ze sceptycyzmem - jest to tylko taka forma, która każe na przykład129Meksykańczykowi odpowiedzieć gościowi chwalącemu jego porcelanę: "Każę jąpanu odesłać". Jest to tylko formułka, w którą nie wierzy ani gospodarz, anigość. Ale przyjemnie...- Ale przyjemnie - potakują panie.I istotnie Polacy mieli sukces u Angielek. Wyczuły w nich jakiś ro-mantyzm, jakieś średniowieczne zamiatanie prochu pióropuszem sprzed drob-nych stopek. W Szkocji pono było wiele małżeństw. Ciekaw jestem, ile będzierozwodów.Jesteśmy z tego sukcesu bardzo zadowoleni. Częściowo zasłużyliśmy nańsobie rzetelnie. Kiedy świat zbladł po klęsce pod Dunkierką, Anglicy po razpierwszy zobaczyli Polaków. Szli we wzorowym kryciu i równaniu, śpiewając,podnosząc ku patrzącym z okien kobietom rękę ze znakiem zwycięstwai posyłając im uśmiech. Potem zobaczyli Polaków w walce o Anglię i w obronie

Page 76: Wańkowicz Melchior - Kundlizm - Dzieje rodziny Korzeniewskich

wybrzeży. Ale to był stosunek do walki, na którym nie zawiodą się nasisojusznicy.Natomiast na stosunku do kobiety mogą zawieść się angielskie dziewczęta,nawet jeśli będą najlepszymi żonami. Bo ten stosunek nie jest ani taki piękny, anitaki rycerski, jak nam samym się wydaje i jak czarujemy innych na pierwszepoznanie.JAK KSZTAŁTOWAŁ SIĘ POPYT NA ANIOŁYDzieje nasze, zwłaszcza kiedy nie było niepodległości, dały możliwość rozwinię-cia się wartościowego typu kobiety. Podczas kiedy materiał męski raz po razulegał reselekcji - co pokolenie następowało wypielanie z niego elementówoporu, podczas kiedy spryciarze i ostrożnisie dorabiali się - kobieta pozosta-wała przeważnie na miejscu, na jej głowę spadał ciężar obowiązków majątko-wych i ciężar utrzymania dziedzictwa duchowego po poległym, zegzekutowa-nym, wywiezionym, wysiedlonym lub wyemigrowanym.Miewaliśmy wielkiej wartości kobiety i miewamy. Ale naród ma takiekobiety, jakie pragną mieć mężczyźni tego narodu. Polak pragnął widziećw kobiecie anioła. Podaż poszła za popytem i zorganizowała hodowlę aniołów.I jest kiepsko, proszę państwa.Społeczeństwo szlacheckie, wychowane na przywileju, a więc mające z tytułuurodzenia zagwarantowane prawa egzystencji, nie potrzebowało w kobiecieszukać towarzysza. Wtedy, w tej Polsce szlacheckiej, prawo do nicnieróbstwaprzysługiwało po równo .kobiecie i mężczyźnie. Mężczyzna mógł udawać za to,że nic nie robi - rycerza, kobieta mogła udawać za to, że ją wyręczają służeb-ne - anioła. ,150Im bardziej to społeczeństwo się oddalało od ojca miecza i im bardziejtrzymało się spódnicy rńatki-sakiewki, która o kitka wieków przeżyła rodzicaszlacheckiego stanu, tym monstrualnie j sze było to naśladowanie rycerzyi aniołów, aż skończyło się na tchórzliwych burdach czasów saskich po męskiejstronie (Łoziński pisze, że już w XVII wieku, mimo ciągłych potrząsań szablą,nie słychać wcale o pojedynkach), a na "solach angielskich" po kobiecej.Inne społeczeństwa poczynały prozaiczniej, ale ewoluowały w tej sprawiezdrowiej. Thomas Fuller, poeta angielski pierwszej połowy XVII wieku,rymował:"A. woman, a dog and a walnut-treeThe morę JOU beat'em the better they be."1W dwa wieki potem jeszcze inny Anglosas, prezydent Lincoln na uczcieweselnej przyjaciela pouczał, że ponieważ kobieta pochodzi"From under Adam armSo she must be protectedProm mjuries and harm."2W wiek potem, przed samą tamtą wojną, rzuca się sufrażystka angielska naznak protestu przeciw niedopuszczaniu kobiet do głosowania - pod królewskie-go konia startującego w Derby i umiera.Tak, że im wywietrzały turnieje i Dulćynee już w XVI wieku z głowyi maszerowali slowly slow/y3 do tego, co jest - Anglia dała powszechne prawowyborcze w 1918, Stany Zjednoczone właściwie w 1920, a więc już po Polsce,a Francja dopiero po tej wojnie.A my?Buńczucznym paniczom poodbierano kariolki (eleganckie zaprzęgi), a przyponiektórej kariolce co rusz, to i kupę morgów. Wracali z dalekich, długichi przymusowych wojażów wschodnich do biedy i biednieli dalej. Wraz z nimibiednieli i ci, którzy pozostali na miejscu. Wszystko to już zjeżdżało do miastz dawnymi narowami, tylko bez własnych środków. Zawadiacki rycerz począłsię wyzuwać nawet już i z pozorów. Zanadto bieda ścisnęła.Ale jednak ten "poszlachcic", będący teraz pisarzem w magistracie i mieszka-jący w czynszowej kamienicy na śmiertelnie nudnej ulicy Hożej, trzymał na dniekuferka jakieś papiery, nie chciał się rozstawać z jakąś pamiątką i nie chciał sięrozstawać - z aniołem.Biedny anioł z ulicy Hożej!... Posypał się na niego grad satyry połowy XIXwieku. Kobieta nie ma na kształcenie, kobieta nie ma na stroje - ale zbiedniały

Page 77: Wańkowicz Melchior - Kundlizm - Dzieje rodziny Korzeniewskich

mąż musi mieć poczucie, że się przecież czymś odcina od kolegi asesora Sikory.Jego żona musi umieć po francusku, malować, śpiewać... I nieszczęsne anioły' "Kobieta, pies i włoski orzech - tym są lepsze, im bardziej są bite."2 "z żebra Adamowego, spod ramienia, więc musi być ręką męską chroniona."3 [Red.:] Pomalutku, powolutku.131podrabiają tę złotą nędzę, jak mogą, a niegodziwy pan Wilkoński podpatruje, jakjedna paniusia przebiera przygodnego chłopaka za lokajczuka, a złośliwy panKorzeniowski widzi, jak jej córka rozmawia ze swymi znowuź córkami jakąśumowną pseudofrancuszczyzną, w której bułki na przykład nazywają się "lesbules", a kpiarz Bartels o wnuczce już śpiewa:Co to °^a pani ta,Co na łbie fioki ma,Krok śmiały, szumny gest,Ws^ak to kucharka jest!Dla takich wielkich damRó^ee^ki mokre mam.A Bliziński, a Bałucki, a Przybylski?...No więc, chwała Bogu - powiemy. Literatura się spostrzegła, literaturawystąpiła. A więc i "anioł" przestał istnieć.Właśnie, że nie. Literatura sama była poszlachecka. Wyśmiewała nie dlatego,żeby skierować kobiety na właściwą drogę, tylko dlatego, że ją gniewało, że w tejniedoli kobiecej odbija się jak w krzywym zwierciadle ich własna niedola -obsuwanie się całego stanu szlacheckiego. Ta "kucharka", o której pisał kąśliwiewykwintny, wojażujący, ale nic już nie mający Bartels, syn zresztą nieprawegołoża Radziwiłła, na pewno nie była kucharką, tylko córką Bartelsowegodzierżawcy, który się przeniósł do miasta, kiedy dzierżawa poszła na subhastę.1Odcinając się od niej wzgardą, myślał, że po'tej stronie wzgardy pozostaniewówczas odczyszczony, zmniejszony, ale spetryfikowany w dawnym splendorzeświat. Złudzenie!Ale przez to złudzenie naszej literatury szlacheckiej, nie wskazującej drogi,ani nowego godnego stylu życia - pseudoanielstwo pozostało i porobiło wielkieszkody. Przecież to były matki i żony. Z rodziny, której wytwarzały styl, bralimężowie i synowie materiał, który wnosili do stylu życia publicznego."BĘDZIESZ MALEŃKĄ!"To już za naszej pamięci. (Piszę o starszych panach, którzy odbywali poprzedniąwojnę).Gramy w tenisa. Dziewczątko fauluje niemożliwie. "Chi-chi-chi!" Jakarozkoszna! Trzeba się zachwycać. Bo anioł spłynął na kort tenisowy. Anioł nie' [Red.:] "Pod młotek."152potrzebuje dobrze grać. Przecież tenis to nie sport, tylko pretekst, abyprezentować anielskość.Zabawiałem się czasem za młodych lat znienacka urządzanym kwestionariu-szem po panieńskich światkach.A więc:- Jak się paniom zdaje, ile mieszkańców liczy na przykład Nowy Jork?Uciecha.- No, ale tak mniej więcej - kilkaset tysięcy czy kilkanaście milionów?Nie wiedzą! Ale to mało, że nie wiedzą. Uważają, że im bardzo z tym dotwarzy. Zauważyłem, że często udają, że nie wiedzą, że, kochane aniołki,kokietują zebrany rodzaj męski. I mają rację. Panowie dumnie wypinają pierś:oho! oni wiedzą o Nowym Jorku, to dla nich furda. Oni swoją wiedzą osłoniąprzed wichrem życia te anielskie istoty.A one, te anielskie istoty:"Kocham, to ^nac^y - o Wielki Ty Duchu,ja nie chce skrzydeł Twych krepować jasnych".Kochana niedoceniana Żmichowska - w pięknym wierszu naj szlachetniejmoże wyraziła "anielizm" epoki. Praktycznie wychowane na tej poezji pokoleniestreszczało wymagania, stawiane kobiecie, do nauki życiowej jednej z mychbabek. Kiedy młoda dziewczyna po zaręczynach przypadła do jej stóp, pytając:"Babuniu, co ma robić żona, żeby dać szczęście mężowi?" - siwa pani położyła

Page 78: Wańkowicz Melchior - Kundlizm - Dzieje rodziny Korzeniewskich

jej na głowie rękę w białym koronkowym mankiecie: "Moja droga, nigdy niepowinna być mądrzejsza od męża, a jeżeli jest mądrzejsza, to nigdy tego niepokazać".Było to żądanie stawiane solidarnie przez rodzaj męski. W 1916 roku, a więcw nieszczęśliwy czas wojny, kiedy nikt nie miał w głowie literatury, ukazała siębardzo dobra książka Szpyrkówny pod tytułem: Będ^ies^ maleńka! To katego-ryczne diminutivum męskie zagradzało drogę do wszystkiego kobiecie.W pewnej znajomej mi rodzinie wykryło się, że narzeczona wypytywałaz niepokojem, kiedy pierwszy raz ją narzeczony pocałował - czy nie będzie miaładziecka. Bo w jakiejś powieści, którą czytała, jeden rozdział się kończył tym, żesię pocałowali, a w drugim było już dziecko.Zdębiałem. Czekałem, co powie narzeczony. Kiedy przyszedł, pełna uśmie-chów i zakłopotań, ale zarazem szczęśliwej dumy, teściowa zakomunikowałamu, do jakiego to szczytu doskonałości została doprowadzona w jej rodziniehodowla anioła. Myślałem, że się przerazi, ale młody cymbał był rozpromieniony(muszę dodać, że anioł miał dwadzieścia dwa lata i był coś na trzecim rokuBaraneum w Krakowie).I naturalnie: "Skarb ci dajemy - nie zmarnuj go", i naturalnie przyszłyposiadacz wypina jak goryl klatkę piersiową, wali się w nią, aż dżungla huczyi zaklina się, że po różach stąpać będzie i że pył sprzed jej stóp...153A w gruncie rzeczy działał tu jeszcze jeden czynnik wpychający kobietęw anielstwo. Nie tylko tęsknota zdeklasowanego mężczyzny do umarłego stylużycia, ale i zawiść polska, powstała na gruncie biedy materialnej. Kobieta stają-ca w rzędzie walczących o chleb, kiedy przy tym korytku było tak ciasno, byłaprzedmiotem ataków, przekąsów, prześmiewek na j nieporadnie j szego, najmniejzdolnego męskiego świństwa. Im mniej był zdolny mężczyzna do walki o życie,tym jego poglądy były bardziej antyfeministyczne. A pokrywało się to załganymfrazesem o kapłance domowego ogniska,, o różach ścielonych pod nogi - byletylko aniołowi nie pozwolić przedzierzgnąć się w człowieka i stanąć na rynkupracy.LEKCEWAŻĄCA RYCERSKOŚĆKiedy się poczynało życie małżeńskie w tej biednej materialnie Polsce, w tejtragicznej i śmiesznej poszlacheckiej' kulturze,, zaczynała się po wierzchu far-sa, na dnie której leżał tak bolesny dramat, że nie wiem, czy będę w staniepodkpiwać.Mężczyzna - chciał mieć jakiś styl życia, a innego nie znał, jak ten, któryspłynął ze szlacheckiej przeszłości. Co miat robić inteligent wywodzący sięz chłopów? To jak jego ojciec traktował matkę, to były wzory nie pozbawionepiękna i głębokiej treści, ale tak dalekie od tego inteligenckiego życia. Brał wzóristniejący. W tym wzorze mężczyzna za wszelką cenę chciał, aby w straszliwejszarości, w której; jako obywatel nie miał politycznego wyżycia się, kobietatrzymała styl, była królową. Całował ją gorliwie po rączkach, ale poza tymi kiepsko płatnym kocmołuchem nie był nic w stanie dać "królowej". Czuł sięcałe życie winowajcą, a ona całe życie wierzycielem i stroną: pokrzywdzoną.Wytwarzał się niepisany układ, że od! żony nie się nie wymaga. Natural-nie - jak nie było w kalecie, to nie było,, i "królowa" musiała własnoręczniesuszyć pieluszki, ale mąż czuł się winny.Zależnie od stopnia zamożności skala pretensji poczynała się na różnychwysokościach, ale zawsze w każdym poziomie życia kobieta w Polsce byławyrazicielką niezadowolenia z tego, co ma.Tak się stało, że owego znajomego,, którego narzeczona była, tak roz-kosznie naiwna, spotkałem w kilkanaście lat po ślubie. Chłop był dość wzię-tym architektem, obliczano go na jakie trzy tysiące miesięcznie. Staliśmyrozmawiając na przystanku tramwajowym pierwszym od Oboźnej i TeatruPolskiego.- Wiesz - wezbrało go na szczerość - ile razy wracamy z teatru i czekamy natramwaj, tyle razy ta pod tym słupkiem żona cytuje mi z Gribojedowa: "Biednosf154nieporok, na bolssyje świństwo" \ To niby, że nie mamy prywatnego auta. Żebyż

Page 79: Wańkowicz Melchior - Kundlizm - Dzieje rodziny Korzeniewskich

razzapomniała to powiedzie - westchnął żałośnie.Pomyślałem sobie: "Dobrze ci tak - po co było brać premiowany okazanielskiej hodowli i podpisywać weksle in blanco na róże i różności pod stopami".Pan kapitan tłumaczył Angielkom o całowaniu rączek, ale nie tłumaczył, jaksię to całowanie rączek kończyło. Anioł, któremu wolno było nie znać się nakuchni, który nie miał żadnej normalnej miary.dla,.życia, bo taka miara bierze siętylko u ludzi, którzy możliwości życia mogą przypasować do własnej konkretnejpracy, anioł brał na siebie rolę prokuratora domowego. "Bo ty zawsze jesteśtaki..." rymował Boy o prawnuczce Wilkońskiego, wnuczce Korzeniowskiego,córce Bartelsa.Nieszczęsny, zastraszony o podołek swej szaty, anioł chodził ze swoimurzędowo przypiętym immakulatyzmem, jak z naczyniem po brzegi nalanymgodnością - bojąc się swobodniej stąpać,, bo się, broń- Boże, tej godności' uleje.Mężczyznę, który sam sobie tego wszystkiego nahodował, szlag trafiał na teanioły "strugające hrabinie". Zwłaszcza zabawnie było patrzeć na szeregowychz kresów, którzy z pełnym irytacji zdumieniem obserwowali osadniczki,,sąsiadki,- Patrzę, a to Anulka; taż mało ja razy u nich był; siedzi z, porucznikiem nawerandzie, szparagi jedzą, a ja widzę - co się robi - mały palec takim manieremodstawia, biorąc szparaga.W tymże samym czasie porucznika też diabli brali. Gadać z nią nie ma co, bodurna uważa, że mówić o ludzkich, prostych rzeczach to nie fason. Porucznikpoczyna działać metodami uproszczonymi. Ta "pieśń bez słów" jest jednak źleprzyjęta. Anioł się obraża. "Za kogo mnie pan ma!" Porucznik się peszy.Zachował się jak cham, obraził anioła. A powinien powiedzie: ".Mam panią zakobietę, która wie, że po to jest na świecie". Płaci smętny rachunek i szukatowarzystwa Włoszki, która naśmieje się, nagada i jest niekłopotliwa. Aniołpozostaje rozżalony. "Bo Polki nie takie!" Nie jakie, łaskawa Pani? Proszę sobienie upraszczać, że ów mężczyzna dybie tylko na cnotę. Owszem, dybie.Ale przestanie dybać, jeśli mu się zapłaci miłym koleżeństwem albo rozumem,albo wspólnym zainteresowaniem. Nie chce tylko zapłaty krygowaniem sięi fumami.jak zwykle, te drobne śmiesznostki,, poczynając stanowić styl, ciążą na życiupoważniej., niżby się zdawało.Jakiś czas nie miałem sekretarki, dodano mi czasową zastępczynię.Po tygodniu dobrej współpracy poprosiłem ją, żeby nadała listy urzędowe napoczcie wojskowej, mieszczącej się o piętro wyżej;. Na drugi dzień miałem wizytęoficera personalnego:- Pani X złożyła zażalenie, że pan ją traktuje jako gońca.* "Ubóstwo to nie wada, ale wielkie świństwo"Osłupiałem. Ale mając to w dorobku życiowym, żeby preliminować sporo naorganiczną głupotę, zapewniłem solennie, że odtąd sam będę listy raz na tydzieńna to wyższe piętro zanosił.Znowu pracowaliśmy przez następny tydzień doskonale. Pani była miła,pilna, dobrze pisała na maszynie. Po tygodniu rozsypała się kartoteka. Chciałemją związać, ale wszedł interesant. Poprosiłem, by to zrobiła.Na drugi dzień - miałem wizytę oficera personalnego:- Panie redaktorze, ja panu przydzielę gońca.- A po cóż mi goniec?- Posyła pan na pocztę...- Nie częściej jak raz na tydzień o piętro wyżej.- Trzeba panu wiązać paczki.- Paczki? Ach! Już jestem w domu... Nowy raport?- Panie redaktorze, co się kłócić 2 babami? Dam panu gońca... Nie ma corobić, to niech siedzi, ale niech będzie. Co to panu szkodzi.Ale mi to "szkodziło". Miałem tego dosyć i postanowiłem upomnieć sięponownie o stałą sekretarkę. Już mi znaleźli taką, już, już przyznawali.- Nie będzie miała u mnie nudnej i jednostajnej roboty - mówię - bowłaściwie pisanie na maszynie nie zajmie jej więcej niż połowę czasu biurowego.

Page 80: Wańkowicz Melchior - Kundlizm - Dzieje rodziny Korzeniewskich

Resztę - robota kancelaryjna.- O, to pan redaktor musi wystąpić o siłę dodatkową, kancelaryjną.- Ale po co, kiedy jedna sekretarka nawet całkowicie wykorzystana nie będzie.- To wszystko jedno; maszynistka nie może być używana jako kancelistka.Na dworze hiszpańskim kiedyś spłonął pałac królewski. Zobaczono wpraw-dzie ogień, który wszczął się w sypialni królewskiej dosyć wcześnie, ale nie byłona miejscu uprawnionych do wkraczania do sypialni.Nie mając roboty na jedną osobę, powinienem był żądać maszynistki,kancelistki i gońca. Po hiszpańsku.To ostrożne chodzenie koło anielskości nuży i męczy.U mężczyzny poczynała się pretensja. Nie miała ona logiki, jak nie miałabylogiki pretensja Chińczyka, który by poszukiwał żony o najbardziej skarykaturo-wanej stopie, że ta żona nie umie chodzić. A któż narobił tego wszystkiego, jeślinie mężczyzna?Ale mniejsza o to, czy obiektywnie słuszna, w mężczyźnie poczynała sięreakcja. "Durna gęś, co z nią gadać!" Kobieta zostawała coraz bardziej sama.Kiedyś, wyjechawszy w podróż poślubną, nie mogli się dosyć nawydziwiać"nierycerskiemu stosunkowi" Niemców, których żony niosły na równi z nimiwalizki. Po latach zdegradowana królowa patrzała raczej z zazdrością na rumianąNiemkę, której życia nie gryzie niedosyt i nieokreślone niezadowolenie i która zeswoim Fritzem na pewno ma wspólny język (nie mówię, co z tą kwestią zrobiłnazizm - mówię w ogóle o typie kobiecym, który poczynał się za Polską i szedłpo Atlantyk).156Rycerskość, którą się chlubimy, była właściwie lekceważeniem.I tu powiedzmy sobie prawdę. Odwołajmy się do obserwacji naszychzachowań. Tylu z nas sprowadzało rodziny. Mężczyźni więcej tęsknili do dzieciniż do żon. Żony - sprowadzano raczej z poczucia przyzwoitości, ale bez żywegouczucia emocji (chyba że małżeństwo było młode i działały reminiscencjeseksualne). Mężczyzna sprowadzający wiedział, że jego życie z chwilą przy-jazdu żony stanie się godnie j sze. Ale • przeważnie nie uważał, że stanie sięłatwiejsze. Sądzę, że na tym przykładzie można ocenić, że życie rodzinnew Polsce miało rysy.I TU - SKOŃCZY SIĘ Z POSZLACHECKĄ KARYKATURĄNowa młodzież w Polsce poczynała rosnąć inaczej. Było w ich stosunkuwzajemnym więcej szorstkości i więcej czystości, choć nie jedna mama -fabrykantka aniołów - by się na to oburzyła. Wojna zniszczyła życie tejmłodzieży. Ale wojna, niszcząc dobra istotne, niszczy też niemiłosiernie formyprzestarzałe. Po wojnie już się nie odbudowują hodowle aniołów. W Angliisiedemdziesiąt procent robotników w fabrykach stanowią kobiety. W Niem-czech pracowało zawodowo w czasie wojny piętnaście milionów kobiet, a prze-prowadzona następnie mobilizacja miała dać jeszcze pięć milionów.Te olbrzymie masy kobiet nie stały za kuchnią od trzech do czterech lat.Wątpię, czy powrót do garnków nastąpi tak łatwo, sądzę, że wielka część kobietnie zechce utracić nabytych praw samodzielności i niezawisłości.Zanim sprawy kobiece rozstrzygną się w tych dużych masztabach, myprzeszliśmy w wojsku swoją małą, kobiecą rewolucję.Kobiety w Rosji należało ubrać w mundury, aby mogły wyjechać jakowojsko. Ale potem nie zechciały już zdjąć tych mundurów. Poczęły się wielkiedyskusje, wśród których na razie przeważał pogląd tego porucznika z wojnypolsko-bolszewickiej w 1920 roku, który mi referowała speszona młodziutkamężateczka, która pojechała inspekcjonować kantyny frontowe. Kiedy porucz-nik nieodwołalnie skonstatował, że z jego zabiegów będą nici, powiedziałrozgoryczony z głębi zbolałego serca:- A z takimi poglądami to do klasztoru iść za umarłych się modlić, a nie donas żywych na front przyjeżdżać.Ale ten dosyć jednoznaczny i nieskomplikowany pogląd skorygowały- kobiety.Teraz ten żołnierz-kobieta demobilizuje się łącznie ze swymi kolegamimężczyznami. Wraz z cywilną sukienką przypłynie do niej fala dawnych trosk,

Page 81: Wańkowicz Melchior - Kundlizm - Dzieje rodziny Korzeniewskich

i?7pomnożonych o nowe. Jakże tu, zaczynać życie w tym nowym świecie, w tychnowych okolicznościach, w tym nowym stylu, w tych nowych wymaganiachswoich i innych,, z tym mężczyzną, zawichrzonym, zdezorientowanym, nieznającym swego miejsca na świecie, z jakich zlep, z jakich okruchów tradycji,a z j.akich okruchów pozbieranych doświadczeń klecić tę rodzinę wędrowną,rodzinę portatywną?Wspaniała rola stoi przed kobietą. To one, przede wszystkim, stanowićbędą o nowym stylu życia, nie ich mężczyźni. Przez stworzony przez nie wy-łom - pójdziemy razem z nimi na to całe polskie wyczupirzenie, nieszczerość,szych, pozę i egoizm. Pomoże nam walka, pomoże nam złożona ofiara. Idzietylko o to, żebyśmy rozumieli, że walczymy nie tylko o granice, o wolność,całość i niepodległość, ale i o duszę narodu, która ma stracić dwoistość. Żadnychaniołów w Polsce hodować nie będziemy,, ale ludzi.DZIEJE RODZINYKORZENIEWSKICHDZIEJE RODZINY KORZENIEWSKICHTo było w Ognisku Polskiego Czerwonego Krzyża w Teheranie. Zjadłemkolację i przeglądałem pisma. Goście się rozchodzili i poczynało się robić pusto.Młoda dziewczyna, siedząca przy kasie, skończyła obliczać obrót dziennyi spojrzała parokrotnie na mnie w sposób niezdecydowany. Czołem, że chce cośmi powiedzieć. Pod jakimś pretekstem podszedłem do kasy, by jej to ułatwić.Podniosła na mnie oczy:- Czy pan mnie nie pamięta?Nie, nie pamiętałem.- Skądże, zresztą, może pan pamiętać - tłumaczyła się nieco speszona. - Byłpan u nas w domu na dwa lata przed wojną. Miałam wówczas piętnaście lat,byłam w szóstej klasie. Dał mi pan wtedy swój autograf; napisał pan w nim, żechciałby, żebyśmy się poznały z Tirliporkiem, z którym jesteśmy w jednymwieku. Jestem Korzeniewska... Hanka Korzeniewska.Naturalnie, że wówczas przypomniałem sobie. Korzeniewski! Dzielnydziałacz na ziemiach zachodnich. Spotkaliśmy się w pracy. Kiedy, w dobiełagodzenia stosunków z Niemcami, zdecydowano Związek Obrony ZiemZachodnich przemianować na Związek Zachodni, oburzał się na te kompromi-sowości do niczego, jak mówił, nie prowadzące, był za przedłużeniemzaostrzonego kursu i w konsekwencji stanowisko w Związku Zachodnimopuścił nie przestając jednak być jego czynnym członkiem. I to wówczas właśnie,przyjechawszy na zaproszenie Związku z odczytem do Katowic, byłem gościempaństwa Korzeniewskich.Z nagła mi stanął w oczach ten dom. Wyraziście. Jakieś ciasteczkawyśmienite domowej roboty i te zabawne buźki trzech pensjonarek, pielgrzymu-jących po autografy, przejętych z powodu "ważnego" gościa. Takie same kozyjak moje. A wdzięczne to, a przejmujące się, a reagujące! I ten najmłodszydziewięcioletni Jurek, pytający rzeczowo, czy kajak, którym jechałem poPrusach Wschodnich, był opatrzony w motor i ilokonny."I ja miałem wówczas jednego syna, tr^ córki..."1Więc kiedy tak oto z nagła w Teheranie ogarnęło mnie wspomnienie tegodomu, powiedziałem z gotowością, sam nie spostrzegając, że jurę caducoprzechodzę na "ty" w stosunku do dorosłej panienki:1 [Red.:] Z Ojca •yidiymionych J. Słowackiego.141- No to ja przyjdę do was, Haneczko!... Gdzie mieszkacie?I nagle przestraszyłem się. Hanka patrzyła na mnie upartymi, brązowymioczami. Hanka ma ciało mocno związane; kości policzkowe, nieco wystające,znamionują wolę.- Ja sama jestem - powiedziała rzeczowym głosem. - Rodzina umarław Rosji.To słowo: "rodzina", brzmiało jak odpowiedź na jakimś formularzu, jakpozycja w wykazie.Ale ja pamiętałem zbyt żywo zapach tych jakichś doskonałych anyżowychciasteczek i te mysie ogonki, i tę czupurność chłopca, dochodzącego prawdy

Page 82: Wańkowicz Melchior - Kundlizm - Dzieje rodziny Korzeniewskich

o motorze,! uśmiech matki, i spokojną, niefrasobliwą, zachodnią mowę ojca.Chwyciłem dziewczynę za rękę:- Jak to, Haneczko? Co się stało? (Bo owo "rodzina umarła" wyglądało jakbyzdarzyła się jakaś nagła, pochłaniająca katastrofa).Wówczas nieco ustąpiła ze swej rzeczowości. Zaczęła opowiadać - zrazutwardo i nieufnie. Czy może bała się, że ta historia jej życia będzie dla słuchaczasensacją, łaskoczącą współczucie w sposób niekosztowny - tu, w tym zasobnymTeharanie? Czy może, przebijając się przez świat ze swoim cierpieniem pośródtylu cierpień, nauczyła się nie zabierać nim miejsca innym? Któż wie, przez jakieżarna doświadczeń przeszła?Raz dałem komuś przybyłemu z Rosji spisaną przeze mnie historię tysiąca,sześciuset więźniów Polaków, pędzonych przez pięć dni bez jedzenia i wodyz więzienia w Starej Wilejce do Borysowa, tak, że ludzie próbowali pić -z czapek, filtrowaną przez chusteczki - własną urynę. W tym czasie z liczbytysiąca sześciuset straże dobiły czterystu, zbyt osłabionych, a rozbestwienidozorcy, złapawszy jednego, który rzucił się do ucieczki, kazali innympędzonym, którym nie pozwalano załatwiać naturalnych potrzeb, oddawać kał ,na trupa. Znajomy mój odczytał nazwiska skrzętnie zebrane, miejscowości, datyi godziny i oddał z uwagą:- Szablonowa historia...Hanka Korzeniewska opowiedziała mi też - szablonową historię.Najprzód był - jakże "szablonowy" - wrzesień.Ojciec odesłał rodzinę do Krakowa, a sam pozostał w Katowicach.W dużym Domu Związków Zawodowych, w domu, w którym poroztaso-wywały się wycieczki harcerskie, znalazła się cała rodzina.Zapamiętajmy:Matka - pięćdziesięcioletnia.Ola - dwudziestodwuletnia.Hanka - siedemnastoletnia; właśnie na wiosnę otrzymała maturę.Jurek - dwunastoletni.Antosia - służąca, będąca w rodzinie od urodzenia Jurka.- 142Najstarsza, Krystyna, była w Poznaniu. Mąż, z którym właśnie się pobrała,poszedł na wojnę i zginął; potem już narodził się pogrobowiec. Jeśli nie żyjeobecnie, również wszystko będzie - według szablonu. Ale Hanka nie wie, codzieje się z Krysią.Bracia ojca: jeden został jeńcem, dwaj - rozstrzelani przez Niemcóww Bydgoszczy. Żony ich wzięte do szorowania podłóg.Pięćdziesięciosześcioletni ojciec miał dołączyć niebawem.Oto dramatis personae tej szablonowej historii.Matka jeszcze pojechała do Katowic, do ojca. Dzieci same w wielkimmieście. Jurek oczarowany Sukiennicami. Tyle barwnych -straganów! Dziecisypią groch gołębiom na Placu Mariackim. Hanka - jak zwykle dziewczęta -otacza małego, nieznośnego Jurka macierzyńską opieką.- Chodź na Wawel, na Skałkę... Taki duży chłopak; aż wstyd, że nie znasztego. Może tego nigdy nie zobaczysz...Różne głupstwa wygadują dziewczynki, bawiące się w mamusie, strofująclalki albo młodszych braciszków.Dzieci przepadają na cały dzień w krainie baśni. Poczynając od SmoczejJamy, w której smok pożerał składane sobie na ofiarę dziewice - poprzez KurząStopkę, którą zamieszkiwała Święta Królowa, składająca miłość w ofierzenawróceniu Litwinów, poprzez sarkofagi królów i panteon narodowy - aż powieżę Srebrnych Dzwonów, w której leży wskrzesiciel Państwa, zagrożonegoteraz.A kiedy wracają - tłumy ludzi stoją przed plakatami mobilizacyjnymi.Wieczorem - jak spłoszona kokosz, nie wiedząca kogo najpierw zasłaniaćskrzydłami - przyleciała matka z Katowic.Nazajutrz, w piątek, rozpoczęła się wojna. Hanka włożyła swój mundurekPrzysposobienia Wojskowego. Pamiętamy wszyscy tę młodzież, pilnie szukającąkażdej posługi. W Domu Związków Zawodowych, w którym mieszkali har-cerze, znaleziono bombę zegarową. Z przerażeniem patrzyły dziecinne oczy, że

Page 83: Wańkowicz Melchior - Kundlizm - Dzieje rodziny Korzeniewskich

to tak środkiem Polski, pomiędzy nimi, chodzi nieuchwytna - zdrada.W sobotę wieczorem chlusnęła przez Kraków biedota ze śląskiego Rybnika.Wielu było tylko w koszulach - tak uciekli spod pierwszego ataku.Jest drugi dzień wojny. W nocy przyjeżdża ojciec. Matka w schronie obcinasobie włosy. Świat poczyna wirować wkoło dzieci.W niedzielę rano cały bombardowany Kraków emigruje. Jest w samocho-dzie znajomych miejsce na dwie osoby - wykorzystuje je matka z małymJurkiem. Reszta - ojciec, Ola, Hanka, Antosia - idą piechotą.Jakiż długi ten Kraków. Sukiennice są pozamykane i puste. Na jakiejś łączcena którymś kilometrze odpoczywają. Pszczoły brzęczą po kwiatach. Wtemnadlatuje samolot niemiecki. Tuż obok wysuwa się jak żądło długa lufa działaprzeciwlotniczego - było tak zakamuflowane, że nie widzieli. Ziemia koleukrytymi żądłami, a niebo pełne jest niebezpieczeństw.143Czekają na jakiejś stacyjce, pełnej takich uciekinierów jak oni. W przeciw-nym kierunku - pod front - jadą promienne, szczęśliwe, rozśpiewane eszelonynaszego wojska. Na każdej stacji sznury ludności, która ciśnie się z żywnością dlażołnierzy.Trzy dni jadą do Lwowa. Dużo bomb, dużo trupów - ale coraz to cośz nadziei: bądź to bielutki jak z igły pociąg Czerwonego Krzyża, bądź torozśpiewany, ukwiecony oddział żołnierzy.Kiedy przybywają do Lwowa - widzą morze ognia. To płoną składy spirytu-su. Mieszkają z rodziną w starym klasztorze o grubych murach, który przedtrzema wiekami dał schronienie królowi szwedzkiemu. Nieustanne ataki bom-bowców. Matce się wydaje, że każda nurkująca "stuka" mierzy specjalnie w jejdzieci. Stale siedzą na beczkach z ogórkami w piwnicy. Chwilami beczki są"wniebowzięte".Tymczasem na górze, nad piwnicą, dzieją się inne sprawy. Tam stoi oddziałżołnierzy, którym dowodzi jakiś podchorążak. Dwunastego podeszły pancernedywizje niemieckie pod Lwów, który nie miał załogi, leżąc daleko na tyłach.Nim napłynęła pomoc, miejscowe szczupłe oddziały dwoiły się i troiły.W oddziale stacjonującym w klasztorze był kapral - typowy lwowski batiar.Co noc przed świtaniem wyprawiał się z kilku kolegami i ciężkim karabinemmaszynowym pod Niemców. Wracali zawsze pełni animuszu, opowiadając cudao "Zośce". Tak nazywali swój karabin maszynowy.Po dziesięciu dniach walk, 22 września, bolszewicy podeszli pod Lwów.Miasto już nie mogło się bronić. Wiadomość o kapitulacji przyszła, kiedy ciz "Zośką" byli na zwykłym wypadzie.Wojna skończyła się dla Lwowa; w rodzinie Korzeniewskich zaszedłewenement: Ola zaręczyła się z tym dowodzącym podchorążym i wkrótce siępobrali.*Dni pod okupacją rosyjską nieraz gdzie indziej były opisywane. Już wkrótcewiedzieli, że periodyczne branki ludzi to nie przypadek. Po prostu mająponownie miejsce wtedy, kiedy powracają po nowe ofiary "więźniarki" -wagony towarowe okratowane, przeznaczone do wywożenia porwanych ludzi.Dla rodziny Korzeniewskich taka noc przyszła dopiero w lipcu 1940 roku.Najprzód przyszli o godzinie drugiej w nocy po mieszkającą w ich mieszkaniurodzinę wiedeńskich Żydów. Ciężko było patrzeć, jak wyprowadzali tebezbronne, bezjęzyczne figurki. Reszcie kazali kłaść się spać. Ale nikt nie spał.Obławy kończyły się dopiero o siódmej rano.Około czwartej nad ranem posłyszeli kroki. Uzbrojeni ludzie kazali im sięzabrać w ciągu piętnastu minut. Spieszącymi rękami miotali do rozwartychwaliz, co się trafi. Pytali enkawudzistów, czy brać ciepłe rzeczy, czy braćżywność. Odpowiedź była stereotypowa:- Wszystko otrzymacie na miejscu.144Kiedy ich wieźli, było jasno. Przechodnie zatrzymywali się i żegnali ichznakiem krzyża. Nie było między nimi ojca, który był w Dublanach, ani Oli,która z poślubionym podchorążakiem mieszkała na Persenkówce. Pisali kartkii rzucali na jezdnię. Wszystkie co do jednej doszły i na Persenkówkę i do

Page 84: Wańkowicz Melchior - Kundlizm - Dzieje rodziny Korzeniewskich

Dublan.Jurek, dwunastoletni Jurek, kiedy ojca nie było i matka znajdowała sięw śmiertelnej trwodze - począł szybko przeobrażać się w mężczyznę. Pakowałrzeczy, nosił, w wagonie towarowym, w którym już było trzydzieści osiem osób,walczył o miejsce.Przez szczeliny zamkniętego wagonu widać peron i co na nim się dzieje.Najprzód przybiegła Ola z mężem i z jego rodzicami. Skrzyknęli ich pod wagon.Potem nadbiegł, powiadomiony w Dublanach, ojciec. I ojciec i Ola z mężem chcądzielić los wywożonych, ale straż nie puszcza. O tym decyduje NKWDw mieście.Pod wieczór - wszyscy, całą rodziną, znaleźli się w wagonie. TeściowieOli zdążyli przywieźć dwa męskie ubrania, aby było co sprzedać w Rosji,otrzymali od jakiejś zakonnicy gruby, ciepły, wełniany szal i przynieśli niecojedzenia. Robione to było w pośpiechu, bo lada chwila przecież pociąg mógłruszyć. Ale pociąg ruszył dopiero po dwóch dobach oczekiwania, w niedzielęrano.Przez szpary patrzyli na uciekającą ziemię polską. Kiedy mijali granicę, byłanoc, ale ktoś rozeznał. Śpiewali: Jes^c^e Polska. Po tej demonstracji skurczonew kątach postacie kobiece odmawiały Pod Twoją obrona.Jechali dziesięć dni; mimo lipcowego upału raz na kilka dni otrzymy-wali nieco wody. W ciągu dziesięciu dni cztery razy na stacjach karmionoich jałową kaszą. Za każdym razem nocą załatwiali potrzeby naturalne dodziury wybitej w podłodze. Najgorzej było z niemowlętami, dla których niebyło mleka ani wody. Pieluchy rozpościerano na plecach i tak starano sięsuszyć.Dziesiątego dnia wywagonowano trzysta osiemdziesiąt osób na stacjiAfanasiewskij Razjezd Swierdłowskoj Obłasti, Aczyckiego Rejonu.Rodzina Korzeniewskich wraz z dwustu innymi osobami była wysłana namiejsce pracy do miejscowości odległej o szesnaście kilometrów. Szczęściembył księżyc. Szli, uginając się pod ciężarem wleczonych rzeczy. Teren byłmocno górzysty i wszędzie lśniły kałuże. W powietrzu po prostu widniałakasba komarów. Ci, którzy mieli obie ręce zajęte, byli bezbronni. Ale osta-tecznie nie było sposobu się obronić. Kiedy wstał świt - pochód widmkatorżniczych okazał się pochodem pokrwawionych rozpuchłych masek. Okrut-ny karnawał.Zalokowano ich w dwu barakach, nie mających prycz ani podłóg. Wyległytakie masy pluskiew, że było czerwono. Jurek pytał, co to za żuki.Koło dziewiątej nastąpił obchód władz. Szli - zbutwiałe szynele; twarzeziemiste i apatyczne. Zatrzymali się przy baraku:^- Wsiem dowolny?'1Antocha, poznanianka gruba i bardzo wymowna, poczęła trajkotać jakkarabin maszynowy - że takie coś to ona pierwszy raz w życiu widzi.Apatycznie bawole spojrzenia:- Nic^ewo, priwyknietie...2Straszna beznadziejność ogarnęła wszystkich. Jakby stali przed szarą, wy-soką, posępną i niemą ścianą. >Siedemnastoletnia Hanka wraz z pięćdziesięcioletnim ojcem i Antocha -otrzymali pracę przy ziemnych robotach. Tama była spartolona i należałoz powrotem z niej wydobywać glinę z głębokości dwudziestu metrów. Glinatak lgnęła do łopaty, że woleli ją nakładać do niewywrotnej wagonetki,którą trzeba było naładowywać przez wierzch. Pracowali w upale, glina schłaszybko i wracali do domu w sztywnej skorupie gliny. Ubrań roboczych niedawano."Potem nas przenieśli na drzewne roboty. Fachowiec drzewny, który byłwywieziony wraz nami, obliczał, że w dolinie gnije narąbanego i naspławianegomateriału na czterdzieści milionów złotych."Ola z mężem najpierw pracowali przy drodze, a potem również przy drzewie.Matka i Jurek byli zwolnieni od roboty, ale też nie dostawali pełnej racji. Pełnanorma leśna wynosiła osiem i pół rubla dziennie, ale jej wyrobić nie mogli. Gdy-by wyrobili nawet, to by też na wiele się nie przydało, bo i tak książeczka robot-

Page 85: Wańkowicz Melchior - Kundlizm - Dzieje rodziny Korzeniewskich

nicza dawała prawo na kupienie maksimum półtora kilograma chleba dziennie naosobę za cenę jednego rubla trzydziestu pięciu kopiejek. Matka- i Jurekotrzymywali tylko trzysta gramów. Czytelnikowi z krajów normalnych, gdziechleb jest dodatkowym pożywieniem - trudno będzie zrozumieć, co to znaczy.Bo poza chlebem nie można było niczego kupić w sklepiku robotniczym. Tylkow socjalistyczne święto pierwszego maja i w rocznicę rewolucji sprzedawanotrochę kaszy na osobę.Ale i to wszystko było teoretyczne. Trust drzewny, do którego ichprzyłączono, był zbankrutowany, zadłużony u państwa i wobec tego nieotrzymywał żadnych kredytów, bo wszystko, co dostarczał, szło na pokryciezadłużenia i spartolonej tamy. Trust więc nie miał pieniędzy na wypłatęrobotnikom, ani pozwolenia na ich zwolnienie.Po upałach nastąpiły krótkie roztopy i nie obejrzeli się, jak przyszła srogazima uralska.

Hanka ścina toporem ogromne wiekowe drzewa. Pracuje nieraz literalnie poramiona w sypkich, głębokich śniegach. Wieczorami przy rozpalonym ogniskuparuje przez pół godziny. Gorączkuje. Ale regulamin zwalnia od roboty tylko,jeżeli temperatura nie jest niższa niż trzydzieści osiem stopni. Pewnego razu' Czyście zadowoleni ze wszystkiego?2 Głupstwo, przyzwyczaicie się...146silnie gorączkowała, poszła do doktora, ale okazało się, że ma tylko 37,8 stopniai lekarką uznała zgłoszenie za nieuzasadnione. Wydała jednak kartkę zaświadcza-jącą, że robotnica była u niej.Rozwścieczony brygadier skonfiskował kartkę i chciał zapisać trw.progaf, toznaczy uchylenie się od roboty bez usprawiedliwienia. Tego rodzaju zapis zapierwszym razem oznacza obniżenie przez pół roku zarobków o dwadzieściaprocent, a przy powórzeniu się - więzienie.Głód i tak nękał straszliwie. Zwłaszcza ten Jurek, który przecież rośnie...Właśnie ma paść olbrzym uralski.- Storoniś^ - krzyczy brygadier.- Wszystko mi jedno - mówi rozgoryczona dziewczyna.Blady - w ostatniej chwili zwrócił jej wyłudzone świadectwo.

Zima ostańcówPrzy ścinaniu pracuje z Tatarem i Tatarką. Tatarce nie dawali ubrania zeskładów od lat. Marzła nieludzko. A mrozy były takie, że rąbane drzewo nagle sięrozpękało i waliło się w nieprzewidzianą stronę. Był wprawdzie przepis, że przymrozach ponad czterdzieści pięć stopni drzew się nie rąbie, ale go nieprzestrzegano.Umknij.147Tatarka była głucha, zupełnie zdrętwiała z mrozu. No i drzewo ją przytłukło.Wtłoczyli ją do skrzyni, mającej służyć za trumnę. Skrzynia była za krótka, więctrzeba było zgniatać ciało. Siedmioletnie dziecko Tatarki - chore na świerzb -skamlało, pętając się między ludźmi. Wszyscy wiedzieli, że musi teraz umrzeć.

^Ww^m^W^KW&iSSiKDzieci ^eslańców148Magazynier Dudaków, który utył na okradaniu magazynu (tak i tak skończysię na więzieniu za te czy owe niedokładności), ciągnie Tatarczątko za uchoi dowcipkuje: "Ech ty - trupeczek". Dziecko patrzy skośnymi oczkami i zdaje sięrozumieć. Żona Dudakowa wybucha śmiechem. Ma pasję przychodzić do Hankii przewracać grubymi palcami jej fotografie. Oto aleja w Rabce, tego lata kiedywybuchła wojna. Ona, w jasnej sukience, stoi z ojcem, ojciec w białych spod-niach. Oto willa w Katowicach. Pani Dudakowa przegląda te fotografie jak myilustracje do bajek Andersena.Po kilku miesiącach oboje Dudakowie zostali aresztowani. Dudaków był na

Page 86: Wańkowicz Melchior - Kundlizm - Dzieje rodziny Korzeniewskich

to przygotowany psychicznie.- Ludność Rosji - wykładał - składa się z tych, którzy siedzieli w więzieniu,z tych, którzy siedzą i tych, którzy będą siedzieć.Idzie dzień za dniem. Hanka wciąga na nogi łapcie plecione z korybrzozowej, okręciwszy tęgo nogi szmatami. Wstaje się przed świtem przykopciuchu wetkniętym w słoik. Po ciemku kopnymi drogami brną na robotętrupy za żywa pogrzebane, dla których nie ma nadziei.Zaczęto gasić światła. Musieliśmy kończyć rozmowę.- Mieszkam obok. Dam panu pamiętnik Oli - powiedziała Hanka.*Z zeszytem z szarego ziemistego papieru, na którego okładce były wyryso-wane jakieś emblematy sowieckie, jak zwykle napuszone, przyszedłem doswego hoteliku i zapadłem w czytanie dzienniczka Oli - dzienniczka z tamtegoświata.Podaję z niego wyjątki:30 maja 1941. "Jesteśmy dziś poruszeni. Jurkowi ofiarowano posadępastucha. Będzie zarabiał więcej niż każde z nas, a kto wie czy nie więcej, niż mywszyscy razem. Dostanie 15 o rubli miesięcznie i 15 litrów mleka (co przedstawiawartość 45 rubli). Podobno będzie również otrzymywał różne prezentyw postaci jaj, masła czy śmietany od poszczególnych chaziajów. Jurek jestwniebowzięty. Po prostu stoi na głowie! Obiecuje sobie, że zawsze będzienajedzony."30 czerwca 1941. "Jurek nie otrzymał jednak wymarzonej posady pastucha.Dziecko jak może nam pomaga - nosi drzewo zamożniejszej rodzinie żydows-kich wygnańców, rąbie, nosi wodę."Już mija rok ich pobytu tutaj. 12 czerwca minęła rocznica ślubu Oli."Rok gorszy niż rok najcięższego więzienia (chleb-woda, woda-chleb i takw kółko) zmógł nas. Praca stała się piekłem, mimo że wydajność nasza spadła dojednej piątej. Głód jest czymś strasznym! Jakże okropne budzi uczucia, jakże149wstrętne myśli! Jeżeli mi Bóg pozwoli wrócić do świata - będę szukać łu-dzi głodnych.12 VI była rocznica naszego ślubu.. Tyle miałam na nią planów! Ale przeży-waliśmy tak straszliwe głodowanie, takie wyczerpanie, że trudno opowiedzieć.Myślałam rano po przebudzeniu, że jednak bardzo się zmieniłam. Nie czułamżalu, że dzień, jak mi się zdawało, tak bardzo uroczysty, nie będzie niczymuświetniony, że nie będę miała po nim żadnych wspomnień. Tymczasem mama,moja niezawodna mama, wyczarowała nam do lasu po dwa kawałki chlebai manierkę kawy z mlekiem. Wieczorem odebrałem całą masę życzeń. Jurek nieumiał sobie nic wyobrazić, co się życzy; życzy}, tylko, żebyśmy już nigdy więcejnie byli głodni."2 lipca 1941. Ola cierpi bardzo na newralgię i ma zapalenie nerwutrójdzielnego. Lekarka jej nie zwolniła, tylko dała trzy proszki weronalu...dla zażycia na miejscu pracy, w puszczy, jeśli już nie będzie mogła poko-nać bólu. ,"Przez cały dzień przeleżałem w lesie na wpół przytomna po dwóchproszkach weronalu (nie miałam zresztą pojęcia, że to weronal), częściowo śpiąc,częściowo płacząc, a stale jęcząc. Deszcz lał jak z cebra. Henuś pocieszał mnie, żejuż idziemy do domu, ale czyż ta perspektywa przebycia pięciu kilometrów podzikich bezdrożach z tysiącem przeszkód w postaci drzew poprzewracanych,pni, błot i rzeczułek - mogła mi dodać otuchy?""Dawniej nie myślałam nigdy, żeby można było godzinami wyobrażać so-bie i marzyć o szafie z białą wyprasowaną (podkreślone w tekście - p r z y p.mój MW) pachnącą bielizną, o zapasach mydła, o garnuszkach, rondelkach,rynkach, o serwetkach, obrusach!"Odtąd już przez cały ciąg pamiętnika opowieść jest przeplatana... prze-pisami kulinarnymi, których zbieranie po wygnańcach stało się istną maniągłodującej.6 lipca 1941. "Noc dzisiejsza była wprost upiorna. Pluskwy gryzły strasznie;pewno się znów wyroiły. Komary zaś tak cięły, zrobiły taki koncert brzęczący, żedo świtu nie mogliśmy zmrużyć oka."

Page 87: Wańkowicz Melchior - Kundlizm - Dzieje rodziny Korzeniewskich

7 lipca 1941. Mały mężczyzna stara się brać na siebie część brzemienia."Zawchoz"1 dał tyle toporów Oli i jej mężowi do ostrzenia, że nie mogli pójśćna kolację."Topory nowe są takie okropne, że będziemy je wieki całe ostrzyli. Byliśmyteż mocno zważeni, dopiero Jurka kolacja wróciła nam humor. Była pyszna:szpinak z pokrzyw i kasza. Dawno się tak nie najadłam."' Kierownik.150ii lipca 1941. Pamiętnik pod tą datą jest wypełniony marzeniami o tym, żepodobno trust wypłaci część zaległych poborów, że da jakieś szansę.14 lipca 1941. Marzenia na wypłacenie zaliczki rozwiały się. Natomiast:"Dziś wprowadzony został dwunastogodzinny dzień pracy. Hanka musiwstawać o piątej, żeby o szóstej wyruszyć na sześćdziesiąty kwartak, wracać zaśbędzie o ósmej. Nas z chwilą wyzdrowienia p. Wnęka czeka to samo. Tymczasemw obecnej sytuacji, której nam wszyscy zazdroszczą, noc nasza będzie się składaław najlepszym wypadku tylko z czterech godzin. Ostrzyć topory będzie możnanajwyżej do dwunastej w nocy, zatem wykańczać bieżącą robotę będziemymusieli od czwartej rano.A teraz zagadka - co to jest? «Nie je, nie piję, a chodzi i żyje?» Zagadkastara jak świat i żadne dziecko nie miało wątpliwości, że istnieje jedna tylkoodpowiedź. Ale istnieje druga odpowiedź, na Uralu jedyna (ładnie bym się musiałanamęczyć, żebym chciała wytłumaczyć np. Rebece Goldberżance, gdypodrośnie, co to jest zegarek!). Tutejsze dzieci na tę zagadkę odpowiadająjednogłośnie: «Uralczyk!»Obecnie mamy już przed sobą konkretną wizję śmierci głodowej. Nie mogęokreślić, jak długo będziemy jeszcze chodzili i żyli."15 lipca 1941. Przykuci do pracy, za którą im nie płacono na skutek za-dłużenia trustu u władz centralnych, wygnańcy oczekują tzw. wychodniegodnia, czyli dnia wolnego od roboty, aby szukać żywności."Wczoraj, ponieważ był wychodnoj,1 Hanka poszła szukać grzybów, Antosiana pokrzywę, a my z Heniem przez cały dzień łowiliśmy ryby na wędkę. Z tegowszystkiego prawdziwą pociechę mieliśmy tylko z grzybów. Rybki były pyszne,ale żałośnie mało, a szpinak czyli pokrzywa, nagotowana w słonej wodzie bezmąki i masła była wstrętna. Jedliśmy ją ze szczerego głodu.Jesteśmy jak te rybki, które łowiłam. Żyjemy jeszcze, mamy nadzieję, że namta odrobina wody wystarczy. A koniec?"16 lipca 1941. "Stoimy znowu przed perspektywą pójścia do lasu (jakiś czasOla z mężem miała sobie przydzieloną pracę ostrzenia toporów - p rży p.mój MW). Strach mnie opanowuje! Być wydanym przez 14 godzin na pastwękomarów, much, muszek, bąków, kleszczy i wszelakiego rodzaju robactwa,odbywać codzienny lo-kilometrowy marsz po wertepach i przymierać głodem!Nie mam już sił, naprawdę nie mam sił!Bo°(e ^lituj się nad nami!Je°^u usłys°^ nas!\ Dzień wolny od pracy.Je^u wysłuchaj nas!Bąd^ nam miłosciw,przepuść nam, Je^u!Bad^ nam miłosciw,wysłuchaj nas, Je^u!Baranku Bo^y, który gtad^is°^ grzechy świata,"^miłuj się nad nami..."Zmęczona dusza ludzka w ciągu długich godzin kręcenia kamienia, stara sięuciekać w świat marzeń, które po powrocie z roboty zapisuje w pamiętniku.Pamiętnika trzyma się wytrwałe - nie chce umierać, chce myśleć, chce sycić sięchociaż marzeniem. Te jej marzenia robią czasem wrażenie półmaligny.Rozpisuje się, jakie będzie miała suknie, serwety do kawy, jak będzie robićbardzo ciepłe rękawice dla pracujących na mrozie, jak siedząc w wygodnychfotelach będą robić z mężem zabawki na choinkę dla ich dziecka. Te marzenia sąpodane z najdrobniejszymi detalami. Kończą się jednak zawsze tak, że wdzierasię nagle świadomość:"Złe jednak, jeżeli w czasie takich marzeń spojrzę na Henia, mojego drogiego

Page 88: Wańkowicz Melchior - Kundlizm - Dzieje rodziny Korzeniewskich

wychudłego biedaka, z podkrążonymi oczami i zatroskanym spojrzeniem.Wiem, że jest głodny, stale głodny i wiem też, że równocześnie w domuwymizerowana do ostateczności mama zachodzi w głowę, skąd by nam wydostaćkawałek chleba. Wtedy lodowata obręcz ściska mi serce i... tracę wiarę."18 lipca 1941. "Wczoraj po południu, kręcąc kamień w piłoprawce,zdałam sobie jasno sprawę z tego, że zbliża się nasz koniec. Jesteśmy wymę-czeni bezgranicznie i nie do opisania głodni! Pracowaliśmy do jedenastejw nocy i do jedenastej płakałam z rozpaczy nad mamą, która leży chora i mę-czy się nieludzko, wiedząc, że do jutra nie zdobędziemy już ani kopiejki nachleb, i że Hanka pójdzie na cały dzień do lasu bez jedzenia, a i dla nas nie malepszych widoków. Modliłam się żarliwie o jakiś cud, a równocześnie w skołata-nej głowie szukałam możliwości zdobycia chociażby jednego rubla. Henuśpracował z zaciśniętymi zębami. Kilka razy, gdy się spotkały nasze spojrzenia,mówił cicho, ale z taką skargą bolesną, że nie zapomnę tego do końca życia:«Babuś, ja już nie mogę!!» Byłam taka udręczona, taka umęczona... Ponieważ niemogłam się wypłakać dobrze ze względu na piłoprawów (p r z y p. MW -robotników-niewolników przy ostrzeniu toporów), przez cały czas okropnyskurcz ściskał mnie za gardło. Równocześnie chwilami zdawało mi się, że ladamoment stracę przytomność: przedmioty troiły mi się przed oczami, zdawało misię, że krew to odpływa mi od .mózgu, to znowu gwałtownie uderza i tospecjalnie do uszu.I Bóg sprawił cud. Wieczorem Fiedienow wziął od Dudakowa 500 rublii dawał awanse (p r z y p. MW - awanse na dawno zaległą wypłatę). Dostaliśmy152na 7 osób 15 rubli. Dzisiaj na śniadanie i obiad poszło 9 rb. Antosia zarobiła nagrzybach 4 rb. Może p. Mocheńska sprzeda moją bluzkę rumuńską. Jutro jestwychodnej - postaram się znaleźć siły i iść na ryby."22 lipca 1941. "Od dwóch dni pracujemy znowu w lesie. Nie chcę pisaćo brudnych metodach i brudnych ludziach. Zresztą to wszystko już jest bezznaczenia. Głód dochodzi do szczytu. Pisząc to, zdaję sobie sprawę, że niebawemgłód ten będzie nam się wydawał ideałem, szczytem marzeń. Z dnia na dzieńodwlekają wypłatę. Dzisiaj w nocy może dostaniemy jakieś awanse. Nowynaczelnik, zastępca Rożenki, powiedział nam dzisiaj, że wniesiono podanieo umorzenie długu, jaki ma trust - u państwa. W najbliższych dniach zatemalbo trust zostanie rozwiązany, albo doczekamy się nareszcie wypłat. Takon mówi.Ludzie są w rozpaczy i w większej części zdeterminowani."24 lipca 1941. "Wieczorem przyjechał kasjer i wypłacił 50 procentdwutygodniowego zarobku. Straciliśmy noc, ale za to mamy w kasie 50 rubli.Właściwie nie tyle mamy, ile mieliśmy o godzinie pierwszej w nocy. Ranowykupiliśmy chleb oraz - w stołówce była kasza perłowa - każdy z nas jadł po'jednej porcji. Do lasu dała nam mama również jedną porcję kaszy."26 lipca 1941. "Partia uchwaliła, że robotnicy nie będą mogli kończyć pracy,dopóki nie wykonają normy, ii-godzinny dzień pracy przysługuje zatem tylkostachanowcom. Wszyscy słabsi robotnicy obowiązani są pracować aż dopókimożna, tzn. do zapadnięcia możności.Z dnia na dzień oczekuję objawów ostatecznego wyczerpania spowodowa-nego głodem. Henuś uporczywie twierdzi, że na pewno w końcu ulegnieatakowi wścieklizny, ja natomiast przypuszczam, że niebawem będę popadaław uporczywe omdlenia. Przez cały dzień, a nawet w nocy, gdy usiądę na pryczy,mam zawroty głowy, chwilami robi mi się czarno przed oczami, chwilamiwszystko się troi i tańczy.Nie mając gorączki, nie mam również prawa do lekarskiej opieki, niemam również jedzenia jako lekarstwa, ani jedzenia jako jedzenie. Ponadtomuszę rąbać las, prowadzić walkę z kornikami, korując wszystkie drzewaoraz wypełniać normę ustaloną dla^ silnego, zdrowego, dobrze odżywionegomężczyzny.Ojc°^e nas°^, któraś jest w niebie...Pr°yijd^ Królestwo Twoje, bąd^ wola Twoja... na cierni...Chleba naszego powszedniego daj nam dzisiajOdpuść nam nas^e winy.Zlituj się nad nami."

Page 89: Wańkowicz Melchior - Kundlizm - Dzieje rodziny Korzeniewskich

1^I zaraz bezpośrednio, zamglonym pismem bladego ołówka:"Torcik czekoladowy10 dkg czekolady utrzeć z 10 dkg masła i 10 dkg cukru. Pianę z 6 białek utrzećna śnieg, dodać 10 dkg mąki, wymieszać z masą - piec. Polać glazurączekoladową."A potem szeregi innych przepisów: ogórki marynowane pani Nidenthalo-wej; tort pani Nieciengiewiczowej; nadziewanka-, do biszkoptów "DelikatnaPycha", nalewka wiśniowa "Pani Maria" itd.27 lipca 1941. "Niedziela... Boże, czy to słowo nie jest ironią! Wczoraj w lesieodrąbałam sobie czubek palca wraz z paznokciem. Ręce miałam brudne,niemożliwie oblepione żywicą od korowania, i nie miałam odwagi pójść dolekarki na opatrunek. Palec strasznie mi dokuczał, zwłaszcza gdy rąbałamtoporem. Gdy zapadły ciemności i skończyliśmy pracę, poszłam do wraczki(p rży p. mój MW - "lekarki"), ale okazało się, że nie ma żadnych środkówopatrunkowych".Dalej opowiada, że poprzedniego dnia były imieniny Hanki i jak matce udałosię dostać dla niej jedno jajko i kubek zsiadłego mleka i jak była szczęśliwa, żemogła uczcić imieniny najmłodszej córki.Ową niedzielę wykorzystali, jak tylko mogli. Od świtu matka, Ola i Hanka -aż do mroku - były na grzybach i nazbierały za trzy i pół rubla. Mąż Oli nałapałrybek za rubla."Mamy znowu na jutro krwawo zarobione trzy kawałeczki suchego chlebana osobę. Piszę: krwawo, bo - trzeba było największego wysiłku woli, by nieskorzystać z dnia wolnego i nie odpoczywać od rana do nocy."28 lipca 1941. Pracowała z mecenasem Mintzem, który dał jej kawałekchleba. Pisze, jak trudno było brać ten chleb i jak nie była w stanie go odmówić.I nagle ten kawałek chleba, w zmaltretowanej duszy ludzkiej, która już tylko sięmodli, marzy o jedzeniu i tępo pracuje, wywołuje zryw gorących słówwdzięczności:"Nie zapomnę tego nigdy, tak jak nie zapomnę Peli Błaszczykównej tego, żepodzieliła się ze mną swoim chlebem, mimo że sama nie miała go wiele i mimo żewtedy był biały, jak również pani Grzybkowej, która dała nam obojgu z Heniemszarego chleba, jak również Gizi Kalbowej, która dała mi kawałek chleba, mimoże miała w ogóle tylko dwa."Wyrabia się popęd do szukania wróżb, które by podtrzymały na duchu:"Och, tuż przy mnie na dależniku usiadł ptaszek. (Ola zabiera od pewnegoczasu swój pamiętnik ze sobą na robotę; zdania często są nierówne, dopisywaneadhoc - p r z yp. m ó j MW). Tak ich teraz mało, że chyba ten będzie zwiastunemdobrych wieści. Może będzie zapowiedziana na dziś wypłata..."i5429 lipca i941' ^Byliśmy znowu wczoraj z ultimatum u komendanta i majstra.Popłakałam się całkiem nieoczekiwanie przed Fedieniowem, gdy mu tłumaczy-łam, jak to mama padła w lesie, wybrawszy się dla nas na grzyby i jak Jurekzachorował ciężko, przeziębiwszy się przy łowieniu ryb" (Przypominam, że narodzinę złożoną z sześciu osób, licząc służącą Antosię, dwie ż powodu wieku,tzn. matka i Jurek, były "żywieńcami", to znaczy takimi, których wyżywićpowinni byli inni pracujący członkowie rodziny. ""Żywieńcy", którzy powinniby byli być obciążeniem, w tych warunkach byli błogosławieństwem, bo nieprzytwierdzeni do roboty, za którą trust niemal nie płacił, mogli zbierać grzyby,jagody i łowić ryby. Płacz Oli poza uczuciami rodzinnymi jest zrozumiały,jeśli wziąć pod uwagę, że ci jedyni nędzni żywiciele - rozchorowali się;przyp. MW).Szykował się otwarty bunt. Niech będzie, co chce - mieli rzucić robotę i iśćdo puszczy w poszukiwaniu żywności. Ale serca ich drżały z trwogi, bo taki aktsamowoli to przybycie oddziału karnego, to rozparcelowanie w pojedynkę poróżnych więzieniach Rosji."Tymczasem Bóg nas nie opuścił i tym razem: Fedienko dał nieco awansów.Otrzymałyśmy z Hanką po pięć rubli i to, zdaje się, dzięki moim łzom. Niepotrafię opisać piekła, jakie się przechodzi przy zdobywaniu tych kilku groszy!"

Page 90: Wańkowicz Melchior - Kundlizm - Dzieje rodziny Korzeniewskich

31 lipca 1941. Zapis tego dnia jest poprzedzony mottem z Dziadów:"Tyran wstał - Herod! - Panie, cala Polska młodaWydana w ręce Heroda!Co wid°^? Długie białe dróg kr^yywych biegi.Wszystkie na północ!... Tam, w kraj dalekiPłyną jak r^eki...Płyną... Ta droga prosto do °yla^nej bramy,Tamta, jak strumień, wpadła pod s'kałe^, te jamy,A tamtej ujście w mor^u... Patr"^, po drogach leciTłum wo^ow -jako chmury wichrami pędzone.Wszystkie tam... W jedną strona...Ach, Panie - to nas^e dzieci!Tam, na północ, Panie, Panie!Takis^ to ich los - wygnanie!"W Polsce nabrały ponownego życia dawne naiwne śpiewy z okresumartyrologii narodowej, dawna symbolika cierpiących pokoleń, dawne marze-nia. W notatkach pod dniem, w którym swoje zapiski poczęła mottem ze staregodogmatu, opisującego cierpienia wywiezionych przed wiekiem na wygnaniedzieci polskich, Oleczka daje upust marzeniom, jak będzie przyjmowaćtowarzyszy wygnania, jeśli wróci do Polski:i55"Mam zamiar upiec miodownik, według przepisu p. Perły, w wysokimrondlu, następnie polukfować boki na biało, a gdy lukier zastygnie, wymalowaćna nim niesymetrycznie mnóstwo kreseczek, co będzie improwizowało korębrązową. Wierzch polukruję lukrem kremowym (dodam odrobinę szafranu), cobędzie wyobrażało naturalną barwę drzewa w przekroju. Dalej mam zamiarpodać ciastka w postaci ciurek (wiórów? - p rży p. mój MW), piernikupieczony w formie chleba uralskiego; ciastka kruche wycinane foremkąw kształcie topora, przy czym barwę stali będzie imitowała czekolada, a toporzy-sko będzie ciesielskie, oraz wycinane foremką w kształcie piły - ciastka. Najednym z tortów jako dekorację ustawię sag drzewa z pałeczek marcepano-wych - och, na ten temat mogłabym pisać godzinami..."Stara polska piosenka z katorg sybirskich zawiera marzenia o tym, co więzieńrobi z rudy, którą mu każą kopać, z konopi, które każą plantować. Wszystkoposłuży - zemście. Ale pamiętnik Oli jest pisany ostrożnie. Jest tylko rejestracjąfaktów, nigdzie nie ma słowa potępienia. Bo nad wszystkimi nimi ciążywszechobecna, wszystkowiedząca NKWD.4 sierpnia 1941. Ustęp wpisany ręką męża:"Żono Moja Najdroższa! Gdyby nie Ty i nasza miłość, już bym nie był natym świecie mąk. Już wiele razy zamierzałem skrócić swoje męczarnie, już wielerazy byłem prawie samobójcą. Zawsze jednak powstrzymała mię myśl, że muszężyć dla nas, że mam najbardziej kochającą żonę."5 sierpnia 1941. "Tak wszystko wygląda, jakby Bóg nas zupełnie opuścił...Nie wolno dociekać woli Boskiej, bo tym samym daje się dowód niewiary i brakuufności we Wszechmoc i Najwyższe Miłosierdzie. A ja wierzę, wierzę! Tylkoo jedno błagam Cię Panie, skróć czas męki! My jesteśmy tylko ludźmi, nie mamysił cierpieć tak, jak Ty, Panie!... Upadamy pod krzyżem, który nam przeznaczy-łeś, męczymy się tak okrutnie..."6 sierpnia 1941. Nagle - w tym pamiętniku cierpienia - jako motto zapisu nadzień szóstego sierpnia - tryska hymn narodowy. Skostniałe palce, z którychjeden jest ścięty toporem, piszą nie o racjach chleba, nie o zarobkach, a o tym - że"Jeszcze Polska nie zginęła!", piszą te same słowa, które prowadziły legionistówpolskich w rewolucyjnej armii Napoleona "z ziemi włoskiej do polskiej".Do tajgi uralskiej przyszła wieść, że pierwszego sierpnia w Moskwie zostałapodpisana umowa między rządem polskim i sowieckim. Przyjechał jakiśnaczelnik Zotow. Ola nie mogła pójść na zbiórkę z nim, bo ją wezwano dobuchalterii. Naczelnik robót zadecydował obniżenie jej zarobków o połowęz tego powodu, że to jest niemożliwe, by w ciągu doby mogła wytoczyć tyletoporów. A przecież ona tylko kręciła kamień, wyrobienie więc normy nie156mogło od niej zależeć. Ta "kolosalna" kwota, której według naczelnika nie

Page 91: Wańkowicz Melchior - Kundlizm - Dzieje rodziny Korzeniewskich

mogła w ciągu miesiąca zarobić, to była suma sześćdziesięciu ośmiu rubli."Zważywszy, że spodeczek grysiku kosztuje 70 kopiejek, a zarobić mogę naj-wyżej 51 rubli 5 o kopiejek za dwa tygodnie, przeto mogę każdego dnia spożywaćtrzy spodeczki grysiku. Taka porcja nie wystarczyłaby niemowlęciu, a przecie jamam jeszcze «żywieńców», których teoretycznie muszę utrzymywać."Czekała w kolejce do buchaltera do drugiej w nocy, aby dowiedzieć sięo nowej jeszcze klęsce: buchalter wciągnął pod rubrykę lipcową awanse, którepobrała w czerwcu i dowodził, że wobec tego nie będzie uczestniczyław wypłatach.Opowiedziano więc jej tylko o zebraniu z Zotowem. Na tym zebraniunędzarze zagłodzeni i bliscy śmierci oświadczyli, że: "Nie spodziewamy się, aniżyczymy sobie, by rosyjska armia uwalniała naszą ojczyznę."Nie życzą sobie...8 sierpnia 1941. Wiadomości o jakiejś akcji polskiej poczynają przychodzićdo tajgi. Podobno aeroplanem przyleciała z Londynu misja wojskowa polska.Podobno tworzy się armia polska spośród uwięzionych w Rosji."Taka jestem szczęśliwa! Henuś pójdzie do wojska, ja do służby sanitarnej.W każdym żołnierzu będę widziała swojego męża i tak go będę pielęgnowała,taka będę nieskończenie c-ierpliwa i dobra... I każdy ranny będzie mi przypominałJurka naszego dzielnego (poległy w kampanii wrześniowej mąż starszej siostryKrystyny -przy p. mój MW) i stracone szczęście Krysi i osieroconą Ewunię."10 sierpnia 1941. "Hanka zachorowała. Ma silny ból głowy i gorączkę 39,5.Mnóstwo ludzi choruje."14 sierpnia 1941. "Jędrek Wnęk miał taki straszny atak! Boże, jacy mybezsilni i bezradni... Sine sztywne dziecko leżało przed nami, matka odchodzącaod zmysłów błagała o ratunek, a my nie wiedzieliśmy nawet, co mu jest."Ponieważ Jędruś choruje już od dziesięciu dni, jest więc bardzo wycieńczo-ny. Przez trzy ostatnie dni prawie nic nie jedli, bo pieniędzy również już nie mają.Dzisiaj Jadzia przyniosła maliny z lasu i Jędrek dosyć się ich najadł. Zwracał towszystko w chwilę potem.Brzezina umiera bez pomocy lekarskiej na zapalenie opon mózgowych.15 sierpnia 1941. Jest to dzień wychodnej, który nagle kazano przepracować.Zbuntowali się, ofiarowując w zamian, jako obywatele "sprzymierzonegopaństwa" - cały jednodniowy zarobek, co naturalnie władzom do smakuprzypaść nie mogło, skoro zarobków i tak nie wypłacały. Było wiele trwogio następstwa, ale musieli przecież żyć, a żyli przeważnie z tych wolnych dnii pracy "żywieńców". Aby zagłuszyć obawy, tym ostrzej rzucili się dozdobywania żywności.i57"Henuś z Jurkiem przynieśli tyle grzybów, że sprzedali za TO rubli, trochępodarowali w charakterze rewanżu, a z reszty ugotowała mama duży garnek dokaszy. Jesteśmy najedzeni do syta, mamy szklankę masła topionego w zapasie,trochę rubli. Ukoronowaniem dnia były Antosi maliny. Przyniosła duży dzbanekod wody. Objedliśmy się niemożliwie,"

Po wydostaniu sięZ RoyTrwoga też skończyła się nieoczekiwanie. Nikitin zakomunikował star-szym baraków, że Polacy przestają podlegać władzy NKWD. I niezwłocz-nie wypuszczono tych, których zdążono już za niewyjście na robotę za-aresztować.22 sierpnia 1941. "Jesteśmy u kresu sił i u szczytu wyczerpania nerwowego.Raz mamy na chleb, potem nie mamy na obiad, buntujemy się, dostajemy jakieśzaliczki....wolniutko wracaliśmy z kantoru: kasjer nie przyjedzie ani dziś, ani jutro."15825 sierpnia i941' Ponieważ wydano zarządzenie, że Polacy mogą wyjeżdżać,więc wśród wygnańców panuje wzburzenie. Polacy chcą za wszelką cenę dostaćsię do armii.

Page 92: Wańkowicz Melchior - Kundlizm - Dzieje rodziny Korzeniewskich

27 sierpnia 1941. "Przyjechał komisarz Nikitin z instrukcjami. Otrzymamydokumenty, stwierdzające naszą przynależność państwową, będziemy mogliwyjechać, dokąd zechcemy, z wyjątkiem miast pierwszej i drugiej kategorii orazpasa granicznego, dostaniemy wypłatę, urlopowe, bezpłatny przejazd do miejscawybranego i diety. Te dwa ostatnie punkty, nie wiem dlaczego, po chwiliodwołał."29 sierpnia 1941. "Wyłoniliśmy spośród siebie komitet, który uzyskał odZotowa zwłokę do godziny ósmej wieczorem oraz pozwolenie na skomuniko-wanie się z poselstwem polskim w Moskwie drogą depesz iskrowych.Jest obecnie godzina siedemnasta i pół. Odpowiedzi dotychczas nie ma.Godzina dziewiąta. Jedziemy do Kujbyszewa. Podobno są tam fabryki,można zarobić. Zotow już nam wystawił dokumenty. Jesteśmy przecie be2silni,nie wiemy nic, nie znamy możliwości, jedziemy w nieznane.Kto się w opieka podda Panu SwemuA całym sercem s^^er^e ufa Jemu,Smiele r°(ec mo^e: mam obrońcę. Boga, 'Nie pr°yijd°ye na mnie ^adna straszna trwoga."2 września 1941. Władze rosyjskie dały im znać, że obywatele, pragnącywstąpić do tworzącej się armii polskiej, winni złożyć deklaracje."Jesteśmy tacy szczęśliwi! Zorganizowaliśmy w jednym z baraków biurowerbunkowe. Za mamy inicjatywą poszyłyśmy biało-czerwone kokardki.Niebawem wszyscy ochotnicy mieli je przypięte.Żal mi niezmiernie mamy. Umówiłyśmy się z Hanką, że ona zostanie przymamie. Tymczasem Hanka chce też iść do pomocniczej służby kobiecej. Ojciecteż złożył deklarację, mimo że ma 5 8 łat. Ale ja przecie muszę z Henkiem... Niebędzie chyba granic mego poświęcenia. Tylko - taka jestem słaba. A przy tym...mam pewne obawy, że jestem w ciąży. Nie wiem wobec tego, jaka by była mojapowinność. Ciężko, strasznie ciężko...Bądź wola Twoja,"3, y, 9, ii, 12 września i941- Notatki pod tymi datami omawiają dwa różnetematy:Okazało się, że do Kujbyszewa wjazd zamknięty. Wygnańcy wobec tego sązupełnie zdezorientowani. Trwają ciągłe obrady - rozbili się na grupy. Każdagrupa obrała inną miejscowość wyjazdu. Tymczasem wszystkie są trzymane nai59miejscu przez to, że rząd nie finansuje przejazdu, że koszta przejazdu moglibyzapłacić tylko po otrzymaniu zaległych należności za pracę. To im obiecują, alewypłacają drobnymi awansami, które rozejdą się na jedzenie. Chodzi więc o to,aby te zaliczki nie były rozpraszane, a w całości szły na pokrycie należnościposzczególnych grup, które w kolejności mogłyby wyjeżdżać. Na tym tle,w głuchej tajdze odciętej od świata i nadziei, rozgrywają się spory podyktowaneobawą, że ci, co zostaną w dalszej kolejności - mogą pozostać na zawsze.Drugi temat jest pomy siniej szy, co wygląda na paradoks: ludzie utracilizarobkowanie w truście sowieckim, a ściślej powiedziawszy - przestali byćadscripti do niewolniczej i niemal nie opłacanej roboty. Zamiast więc jednegodnia "bezrobocia", mają ich siedem w tygodniu i los ich znakomicie siępoprawia. Mąż Oli wypuszcza się w dalekie wyprawy po żywność. Upatrzył wieśodległą o dwadzieścia dwa kilometry ciężkiej drogi górami i podejmuje się mniejprzedsiębiorczym czy słabszym, a więcej zasobnym wygnańcom nosić dlaspieniężenia ubrania, zegarki itp. przedmioty codziennego użytku; ściślejpowiedziawszy - codziennego użytku w zgniłej Europie. W powrotnej drodzenosi im żywność."Henuś bardzo się o mnie teraz troszczy. Mam u siebie oddzielny słoikmiodu, jadam jaja. Przynosi mi również ze wsi pierogi rosyjskie, małe chlebki.Śmieję się z niego, że dba o syna. Tak bym już chciała wiedzieć, czy na-prawdę będę miała dziecko, czy to tylko taka słabość okropna. Mam stalenudności.Mówiłam zawsze Heniowi, że Bóg da nam dziecko dopiero wtedy, gdyjuż będzie dobrze na świecie, gdy już będę w takich warunkach, że niebędzie mnie to napawało rozpaczą i lękiem. Gdybym teraz zdobyła pewność,że istotnie jestem w ciąży, wiedziałabym niezbicie, że chwila wyzwoleniajest bliska.Wiele rzeczy mnie ominęło: suknia ślubna, własne mieszkanko i gwiazdka

Page 93: Wańkowicz Melchior - Kundlizm - Dzieje rodziny Korzeniewskich

u siebie. Czyżby i przygotowywanie wyprawki dla dziecka i to dla pierwszegodziecka również nie miało być moim udziałem? Ale przecie rozumiem, że Bógjeśli zsyła małe przykrości, to po to, aby zaoszczędzić na wielkich."Tymczasem Bóg poczyna zsyłać i małe radości. Mąż dzięki swoim wypra-wom jest w stanie być ich sprawcą:"Rano przed wyruszeniem w tajemnicy kupił mi w magazynie karafkę,rondelek malowany zieloną farbą, pieprzniczkę i paczkę pieprzu. Ogromnie sięze wszystkiego cieszę, bo to zalążek naszego gospodarstwa. Mamy sporozapasów: dwa słoiczki miodu, puszkę mąki, paczkę pieprzu."15, iy, 19, 20, 24, 25 września 1941 roku. Notatki z tych dni zawierają opiswyruszenia do stacji kolejowej i pobytu na niej. Po wyjechaniu innych grupprzyszła kolejka na grupę jadącą do Pierwouralska, do której zdecydowała sięprzyłączyć rodzina Korzeniewskich. Wiele kłopotów z zakupem skrzyni na160rzeczy. Ostatniej nocy pluskwy tak strasznie gryzą, że wszyscy są śmiertel-nie niewyspani. Dawniej z roboty w lesie walili się nieprzytomni na pryczei nie spali tylko w noce, kiedy następował nowy wyrój pluskiew. Obecnienie są widać tak zmęczeni i absolutnie nie mogą sypiać. Ola więc ratuje siępisaniem pamiętnika przy świetle knota, bo ma nadzieję, że światło powstrzy-ma pluskwy.Poza tym ciągła konieczność znajdowania się na miejscu, bo w każdej chwilikażą wyruszyć znowu - ogranicza możność poszukiwania żywności."Dzisiaj wyjątkowo jestem najedzona, bo cały niemal barak mnie dożywiała wszystko a conto mego^spodziewanego dzieciątka. Więc pani Ala Siłbermano-wa dała mi kawałek chleba z marynowanym śledziem (nie silę się wcale opisywać,co to była za pycha!) oraz kawałek chleba z miodem, pani Lederkramerowa - jakto w baraku - słysząc przez ścianę o moich dolegliwościach, przysłała mi zarazwspaniały przysmak: kawałek chleba z rzepą, zaś pani Adierowa dolała mleka domoich klusek na wodzie.W ogóle ludzie byli dla nas tacy dobrzy dzisiaj, że trudno opowiedzieć.Kochana, najlepsza Żuła Erbesfeldowa podarowała mi i Hance po parępończoch, a mnie ponadto jedwabną granatową bluzeczkę; Hanka już przedtemdostała podobną od Natki. Ponadto Żuła przysięgła, że nie przyjmie od naszwrotu pieniędzy, które od niej pożyczyliśmy - woli odebrać dług w Polsce.Ponieważ reszta naszych wierzycieli, a więc p. Blanksteinowa, pp. Honigbaumo-wie i pp. Turnheimowie złożyli identyczne oświadczenia, skonstatowaliśmy zezdumieniem, że została nam na ręku cała wypłata i znaleźliśmy się w posiadaniusumy, o jakiej nie marzyliśmy - 500 rubli" (na siedem osób, przy czym należywziąć pod uwagę, że pieniądz w Rosji nic niemal nie znaczy, jeśli się nie mauprawnień do nabywania produktów po normalnych cenach. Dalsza więc drogai dalsze losy rodziny Korzeniewskich zależały nie od tej "astronomicznej" cyfry,a od tego czy będą mieli te uprawnienia - przyp. mój MW).Droga na przystanek kolejowy była ciężka. Rzeczy wiozły fury, ludzie szli.Padał deszcz. Matka zaniemogła, wstąpili do wsi przydrożnej, tam matkawróżyła z kart, zbiegła się cała wieś. Cała rodzina niesłychanie się najadła, a nadtoudało im się kupić dwa kilogramy soli i dwanaście paczek zapałek. Wreszciedobrnęli do przystanku kolejowego."Spaliśmy dziś w klubie - myślałam, że umrę z zimna, nerki mnie rozbolały.Głodujemy okropnie. Stołówka bardzo droga. Jest jedna tania zupa za 54 ko-piejki - poza tym dania po kilka rubli."Na drugi dzień wynajęli izbę, w której mieściła się chłopka z trzema synami.Siedzieli na podłodze, ale było im przynajmniej ciepło. Niestety na trzeci dzieńprzyjechał gospodarz ze spławu drzewa i trzeba było się wynosić. Koniecwrześnia na Uralu - to nie żarty! Pozwolono im zamieszkać w pustej izbiegminnej. Zimno! "Tak mnie nerki bolą, że chwilami zwijam się po prostu."Na następny dzień zapisuje:161"Jestem taka chora, taka chora... W nocy miałam silną gorączkę, nerki boląmnie nieustannie, męczą mnie ciągłe dreszcze. Co godzinę przynajmniej muszęchodzić na dwór, tak jak zresztą wszyscy. Wszyscy jesteśmy też poprzeziębianiw niemożliwy sposób.Cała grupa postanowiła starać się o zmianę obranego miejsca zamieszkania.

Page 94: Wańkowicz Melchior - Kundlizm - Dzieje rodziny Korzeniewskich

Dowiedzieliśmy się, że w Pierwouralsku jest tylko przemysł wojenny z n--godzinnym dniem pracy. Podobno o wyżywienie tam bardzo trudno - kartofle35 rubli pud" (16 kilo; według więc tej miary "astronomiczny" kapitałsześcioosobowej rodziny Korzeniewskich równałby się tonie kartofli - produk-tu w Rosji stosunkowo najtańszego. Jak zobaczymy dalej, cena kartofli w istociebyła wyższa - po 54 ruble; p rży p. MW).26 września 1941. Oczekiwanie na pociąg się przeciąga. Pod wpływemwieści o trudnościach aprowizacyjnych, wszyscy chcą jechać dalej, na południe.Nikt dobrze nie wie, czy na tym południu nie będzie jeszcze gorzej, ale nędzarzyprzeraża zbliżająca się zima. Mąż Oli wyrusza w szerokim promieniu,aby sprzedać futerko Jurka, bluzkę Antosi i wielki czarny szal; chce zdobyćpieniądze na bilet kolejowy na południe. Ten wielki czarny szal, który te-ściowa Oli, kiedy siedzieli zamknięci w wagonie na peronie lwowskim, ku-piła w ostatniej chwili od zakonnicy - ten wielki szal ma poczesne miejscew pamiętnikach. Wiem na pamięć, jak był wielki i gruby, i ciepły i puszysty,i jak się ogromnie podobał gospodyniom sowieckim, bo był czarny i że zataki szal powinno by się na stosunki sowieckie żądać dwa i pół tysiąca rubli;oni już go gotowi byli oddać za dwieście pięćdziesiąt, ale nie mogli go zbyć.We wszystkich ważniejszych momentach życiowych od czasu zwolnieniaz przymusowych robót, kiedy cokolwiek się dzieje - zbiórka informacyjna,przyjazd sowieckiego dygnitarza, wypłacanie awansów, nagły wyjazd na przy-stanek kolejowy - męża Oli nie ma. Pamiętnikarka z całym poczuciem ważno-ści jego nieobecności komunikuje: "Henusia właśnie nie było, bo poszedłsprzedawać szał".W bezczynnym tygodniowym oczekiwaniu na pociąg, uskarża się pamiętni-karka na konieczność ciągłego obcowania ze zbitym i nieszczęsnym stademludzkim. I jak przedtem przez pamiętnik przewijały się przepisy kulinarne, taknagle teraz -widzę starannie wypracowany plan własnej willi sześciopokojowej.Co najgorsza - nawet z takimi wymysłami jak oszklony balkon, w którym, byhodowały się rośliny, jak - kominek!Ma jednak rację władza sowiecka, że niezmiernie ciężko ]estpierekował' (prze-kuć - termin powszechnie używany w załganej deklaracji o przerobieniu więźniana nowe życie. Uwaga: sam zbytnio ulegam wrażeniu, czytając te pamiętniki, dotego stopnia, że poczynam się posługiwać niewłaściwą terminologią; rodzinaKorzeniewskich ta nie byli więźniowie, nie mieli żadnego wyroku anf nawetzsyłki administracyjnej tak powszechnej w Rosji. To byli - "wolnoosiedleńcy").16227 września i941- "Od wczoraj wieczorem stoimy na głowie. Zawiadomio-no nas o jedenastej w nocy, że na rano będzie wagon jeden na 6,0 osób. Henka niema - poszedł sprzedawać szal. Ci co wrócili z Krasnoufimska, mówią, żezamierzał zostać na jutro, bo jutro jest wyhffdmj dsen w Krasnioufimsku i dopiętobędzie prawdziwy targ.Dzisiaj odmówiono nam chleba."28 września 1941. "jesteśmy zarośnięci brudem'. Stoimy już 24 godzinyna stacji - nie mamy pojęcia, kiedy nas przyczepią do jakiego pociągu. Aleprzez to się Henuś. znalazł. Szala nie sprzedał. Przywiózł okropne wiado-mości. Wszyscy nieszczęśliwi «wolni» Polacy czekają tygodniami po stacjachkolejowych. Koszenbergowie postanowili zrezygnować z podróży i zostać namiejscu."i października 1941. Chrompik1 koło Pierwouralska. "Jechaliśmy owe80 kilometrów trzy doby. Odstawiano nas na skrzyżowaniach na całe godziny.Pozwolono nam kupić po 40 deka chleba na osobę.W Pierwouralsku można zdobyć pracę w lesie. Ale pud kartofli kosztuje 5,4ruble. W całym Pierwouralsku obecnie można zdobyć tylko dwa artykuły, poktóre ustawiają się w kolosalne ogonki ludzie zaraz po przyjściu z pracy, aby narano po otwarciu sklepu móc mieć nadzieję co dostać, jeden ogonek jest pomięso końskie, drugi - po miód. Konina po 10 rubli za kilogram, miód po 50rubli, ale miodu już podobno nie ma.Mamuchna z Hanką poszły sprzedać szal. Najbardziej się boję, że znowu niezdecydują się sprzedać tej, ostatniej rzeczy za grosze i że nie będziemy moglijechać dalej i zostaniemy tutaj."3 października 1941 - Chronyńk. "Stoimy tu na stacji już trzy doby.

Page 95: Wańkowicz Melchior - Kundlizm - Dzieje rodziny Korzeniewskich

Większość czasu spędzamy na naszej pryczy na trzecim piętrze, bo gdzie indziejmiejsca nie ma."7 października 1941 - Swierdłowsk. "już trzecią dobę stoimy na stacjiw Swierdłowsku." Okazuje się, że szala nie sprzedano, ale "na szczęście" RadaMiejska Chronyńka wystąpiła do władz z protestem, z zaświadczeniem napiśmie, że w Chronyńku miejsca nie ma. Wobec tego przepchnięto ich doSwierdłowska - przestrzeń czterdziestu kilometrów oddzielających Chronyń odSwierdłowska jechali dwanaście godzin. Pozwolono im wyjść na Swierdłowsk -dawny Jekaterynburg, bogate miasto carskiej Rosji. Było to w ogóle pierw-sze większe miasto rosyjskie, jakie widzieli. Na głównej ulicy rzuciły im••'.. * [Red.:] Chrompik, Oironynfe, Chronyń - na2wy dotyczy tef samej miejscowości, którąautor podaje w trzech wersjach.163się w oczy na wystawach sklepów zwoje kiełbasek, bochenki białego chleba,sery szwajcarskie... I żadnych ogonków? - Okazało się, że są to makietyz papier-m ache.Znów upadła nadzieja: przedstawiciel władz polskich, rezydujący w Swierd-łowsku, został wydalony. O tym rządzie polskim, o tym wojsku - skąpedochodzą wieści przez gazety rosyjskie. Wezwania do wstępowania do woj-ska... Ale jak?Tymczasem nowa katastrofa - brzemienna Ola nawiedzona została idiosyn-krazją do kartofli. Są one jedynym produktem wyżywienia na równi z chlebem,który nie co dzień mają. Po zjedzeniu kartofli niezwłocznie następują torsje."Tak bym nie chciała stracić mojej słodkiej nadziei"...17 października 1941 - Orenburg. Ponieważ i Swierdłowsk zaprotestowałprzeciw przyjmowaniu polskich wygnańców, więc znowu ich posłano dalej bezobowiązku kupowania biletów.W Czelabińsku mieli czekać, aż zbierze się partia ośmiuset osób. Tymczasembez żadnej zapowiedzi pociąg ruszył, zostawiając na stacji dwadzieścia trzyosoby, przeważnie młodzież, która poszła starać się o jedzenie. Rozpaczy mateknie było granic. Przyszedł na szczęście z pomocą nieporządek. Wagon z naszymiwygnańcami gdzieś odczepiono po drodze jako "mylnie skierowany". Pozosta-wieni przeważnie zdołali zaczepiać się do idących pociągów i dołączali.Okazało się, że kierują wygnańców do Orenburga."Wlekliśmy się odtąd niemożliwie. Przystawaliśmy co 10, co 15 kilo-metrów i to na kilka godzin. W końcu, staliśmy dwie doby na niewielkiejstacyjce wśród bezkresnych stepów, bo zapomniano o naszym odczepionymwagonie. Odtąd już wyruszyliśmy z kopyta i tak dojechaliśmy do Oren-burga bez możności zakupienia czegokolwiek - jak okręt-widmo" (ta pod-róż "z kopyta" między Swierdłowskiem a Orenburgiem trwała osiem dni -p rży p. mój MW).18 października 1941. Orenburg ich nie przyjął, skierowano ich doTaszkentu."Ostrzeżono jednak, że do chleba ani żadnej żywności w drodze nie mamyprawa. Ostatnia nadzieja na sprzedanie ciepłych rzeczy rozwiała się niespodzie-wanie. Mamy na siedem osób 50 rubli i po 40 gramów chleba w zapasie. Coto będzie?"22 października 1941. "Wciąż jedziemy... Pierwsze dni jazdy były tragiczne.Nie jedliśmy przez pierwsze dwa dni niczego. Rozpacz zaglądała nam do serc.Pociąg przemykał jak błyskawica przez stepy, a co gorsza - przez stacje. Od dwudni zaczynamy łapać to kawał przesłonego sera owczego, to przedrogie mięsowielbłądzie, a najczęściej kawony.164Choruję okropnie na nerki. Wstrząsy wagonu są niewypowiedzianą męką.Czasami wyję z bólu."24 października 1941. Taszkent ich nie przyjął. Skierowano ich do Brewska.Ale i Brewsk ich nie przyjął."Nikt nie wie, czy nie chce nam powiedzieć, gdzie jest miejsce naszegoprzeznaczenia. Dojechaliśmy obecnie do Samarkandy. Ale i tu zabronionowysiadać... Pieniędzy nie mamy. Jesteśmy niesłychanie głodni. Mama sprzedałamój śliczny sweter za 50 rubli. Biedna okropnie się denerwowała - musieliśmywszyscy zapewniać, że to cudowna transakcja."

Page 96: Wańkowicz Melchior - Kundlizm - Dzieje rodziny Korzeniewskich

To była ostatnia strona pamiętnika. Świt wsączył się do numeru hotelowego.Odsunąłem moskitierę - pamiętnik upadł na podłogę. Wypadła z niego biało--amarantowa wstążeczka - pamiątka tego dnia nadziei, kiedy ochotnicy przypięlisobie takie wstążeczki. I fotografia niemowlęcia - tak, to Ewunia, córeczkapozostałej pod niemiecką okupacją siostry Krysi, której męża zabito. I jeszczedwie kartki na szarym sowieckim papierze, blado pisane ołówkiem. Jedna - to"sprawka" od nadzorcy o przepracowanej robocie. Druga - to kartka od Hanki:"Kochana Olu! Przy okazji przysyłamy trochę jedzenia. Jutro będzie znów.Olu - lekarz mówił, żebyś dobrze się odżywiała, toteż prosimy Cię, żebyś to, codostaniesz, zjadała od razu. My będziemy się starali zawsze coś dostać."Data na kartce niewoli była zamazana. Daty na kartce miłości nie było. I jużdalej nie było nic wiadomo o losach pamiętnikarki, która o tym swoimpamiętniku pod datą 29 sierpnia 1941 roku zapisała: "Myślę, że z tegopamiętniczka będę czerpała niejedno dobre natchnienie."Wiedziałem już - że z tych marzeń nie spełniło się nic. Że zmarnowały sięzbierane przepisy kuchenne. Że zielono malowany garnczek i pieprzniczka,kupione na zadatek nowego życia, kiedy poczuła płód pod sercem - nie stały sięzaczątkiem sześciopokojowego własnego słonecznego domku.OPOWIADANIE HANKINazajutrz byłem już od rana w świetlicy Czerwonego Krzyża. Uzyskałemzwolnienie Hanki. Kiedy jadłem pierwsze śniadanie, zwróciłem uwagę, że porcjamasła jest niebywale duża, że Czerwony Krzyż źle kalkuluje, że przy tych cenach,dając takie porcje, będzie miał deficyt.Dziewczyna kręciła się zakłopotana, .aż wreszcie musiała wyznać, że idącz miasta, kupiła dla mnie to masło. Kompleks głodu, waga najprymitywniejsze-go zadania - nasycenia się, ciążył jeszcze nad nią. Ola w swych pamiętnikachmarzyła, że kiedyś, na swobodzie, będzie gościom dawała suchy chleb,odmrażany, rozmaczany i przysuszany na patyku; głód jej kazał wierzyć, że jest towybitny delikates. Żołnierze, przyjeżdżający z Rosji, kupowali w piekarniach pokilka chlebów - na żapa-s, nie wierząc podświadomością silniejszą niż logika, żejutro w tym samym miejscu będzie znowu świeży chleb.Hanka wie, że chodzi mi o szczegółową relację. Hanka otrzymała mojewielokrotne zapewnienia, że mnie historia życia ich rodziny wzrusza i boli,że nie jestem obojętnym słuchaczem. Hanka wie, że tu chodzi o dokument -o jeden z tych tysięcy krwawych dokumentów, mówiących o śmierci, o mę-czarniach setek tysięcy ludzi; dokumentów, które trzeba będzie rzucić w twarztemu naiwnemu światu, oklaskującemu na ekranach każde pojawienie sięStalina.Hanka jest wierząca, Hanka jest gorącą patriotką. Hanka jest całkiemz kultury zachodniej, a przecież w jej opowiadaniu nie spostrzegam tonugłębokiego oburzenia. Relacja jej jest ponura jak wschodni kismet, czasami poprostu się zdaje, że za rzecz naturalną uważa fakt, iż człowiek nie ma żadnychpraw.To jest w jej matowym toku opowiadania naj straszniejsze. Zwłaszczadla Polaka, który czuje, jak z lądu Eurazji idzie obezwładniająca fała nie-wolnictwa,*A więc - zawieziono ich aż do Samarkandy, do kraju, który długi czas był naskraju ważenia się wpływów Anglii i Rosji, jak teraz Persja. Aż w 1842 rokuza poduszczeniem Rosji emir Nasrullah uwięził i zamordował towarzyszówrozrywek: rosyjskiego posła - pułkownika C. Stoddarta i kapitana A. Conno-ly'ego. Potem już poszło łatwo i kraj ostatecznie zagarnięty został przez166Rosję jako protektorat (nomenklatura totalistów, jak widzimy, istniała jużna długo przed wkroczeniem von Neuratha jako protektora Czech) Chiwyi Buchary.Kraj ten musiała po raz drugi Rosja podbijać w 1921 roku, zgniótłszy opórEnwera Paszy. Obecnie - to, co carscy urzędnicy nazywali protektoratami,bolszewicy nazwali republikami. Samarkanda jest stolicą Republiki Uzbeckiej.Pędzona przez światy rodzina Korzeniewskich wiedziała z tego wszystkiego,że na niebie miedzianym nie ma ani jednej chmurki, a na spłowiałcj ziemi anijednego bochenka chleba.

Page 97: Wańkowicz Melchior - Kundlizm - Dzieje rodziny Korzeniewskich

Wyrzucono ich na plac nadrzeczny, jak drwale zrzucają na spław pnieściętego drzewa. Gdy przyjechali - na piasku nad rzeką Amu-Darią konałow dzień ż upału i trzęsło się nocą z zimna ponad tysiąc polskich wygnańców.Pociągi dowoziły dalszych.Mętna Amu-Daria, starożytny Oksos, toczyła swoje wody gdzieś z Pamiru,z jakichś niebotycznych wzniosłości. Tu po tych wzniosłościach został tylkoprąd, ale rzeka już była rozlana szeroko, brudna i pełna mielizn. Szeptano, żezostaną wysłani w dół tej rzeki - na północ, ku Morzu Aralskiemu, w stepyjałowe, gdzie tylko przy brzegach Amu-Dani zalegają płaszczyzny bawełniane.Przed półtora wiekiem na poła bawełniane Luizjany wieziono porwanychMurzynów, ale świat zaprotestował i ostatni okręt niewolników zakończył swójrejs przed stuleciem.- Rozdawano nam chleb - mówi z uznaniem Hanka. - Ludzie nabieraliotuchy: skoro rozdają chleb, to zapewne wiozą nas za wiedzą NKWD.Jakże niedawno cieszyli się, że polscy "amnestionowani" (od czego? -p r z y p. mój) wygnańcy zostają wyłączeni spod opieki tej straszliwej instytucji.Wreszcie któregoś dnia holownik przyciągnął cztery barki,Wtłoczono na każdą po siedmiuset wygnańców z Polski. Holownik ruszyłw dół rzeki, ku Morzu Aralskiemu. A więc domyślali się, że do bawełny, że doKarakalpakstanu. Usta z trudnością wymawiały trudną wschodnią nazwę. Dziecipłakały. Starcy rzęzili, stłoczeni w kątach przy burcie, gdzie im starano się zrobićrezerwaty.Trudno opisać cierpienia, jakie powodują ciągle skurczone nogi. Bezwładne,stłamszone kadłuby ludzkie pokrył żółty dywan wszy. Barki były holowane podwie w jednej linii - dwie więc szły naprzód, dwie z tyłu. Ci z przednich barekmogli czerpać z rzeki szlamistą wodę, ale ci z tylnych musieli czerpać ją wrazz ekskrementami tysiąca czterystu jadących przed nimi osób.Następnej nocy nagle skonstatowali, że hol ich barki został zluzowany, żebarka została. Krzyki nic nie pomagały - statek z pozostałymi barkami oddalałsię i znikł. Enkawudzici pochowali się.Było jasne, że barka jest odczepiona celowo. Ale co będzie dalej?167Gdy zaświtało - wyłonił się niski mokry brzeg, pokryty nieznanymikrzewami.Poczęli wychodzić na brzeg - nikt nie bronił. Krzewy okazały się obciążonejakimiś dużymi owocami. Ktoś wiedział, że owoce nazywają się "dzida" i sąjadalne. Były mączyste i słodko-mdłe z pestką w środku wielkości daktyla.Kiedy już zrobił się dzień, posłyszeli niesamowity skrzyp. Od środka ląduciągnęła cała karawana arb - wózków krajowców, na ogromnych dwóch ko-łach dwumetrowej średnicy, o drewnianych osiach; koła były nie okute, tylkonabijane gwoździami.Na wozach siedziały dzikusy, którym ledwo widać było oczy spodogromnych czap futrzanych; jedna czapa była robiona ze skóry całego barana.Dzikusy nie umiały mówić po rosyjsku; wskazywali gestami, aby ładować rzeczyna arby, że to niedaleko, że to zaledwie trzy kilometry.Resztki poczucia praw osobistych tłukły się w ludziach: przecież nigdyw ogóle nie mieli wyroków ani zsyłki administracyjnej jak tylu innych Polaków,a od czasu umowy z rządem polskim byli obywatelami alianckiego państwa.Chcieli wiedzieć, gdzie są wysyłani. Dowiedziawszy się, że osada nazywa sięSzabas, wysłali od niej delegację.Słońce wschodziło coraz wyżej i prażyło niemiłosiernie. Dzikusy obojętnieporozsiadały się na ziemi. Dzieci płakały, nikt dziś nie wydawał chleba. Dzikusypokazywały na usta, że w osadzie jest przygotowane jedzenie.Kiedy delegacja nie wracała - ruszyli do tej osady. Był to jakiś punkt lokalnejadministracji; był przy nim szpitalik, do którego odesłano natychmiast wijącąsię z bólów Olę.Istotnie zastali przygotowany kocioł z kaszą. Po posiłku poczęto ich rozsyłaćpo kołchozach jako siłę roboczą do bawełny.Rodzinie Korzeniewskich udało się otrzymać lepiankę, w której przedtemmieściła się szkoła.Rozpoczęła się praca na polach bawełnianych. Jakże wiele ten biały,

Page 98: Wańkowicz Melchior - Kundlizm - Dzieje rodziny Korzeniewskich

niewinnie wyglądający puch może zadać cierpienia nienawykłym palcom...Pracowało się w okropnej spiece. Norma wymagana - trzydzieści kilogramówna osobę dziennie.Chleba - tego jedynego i podstawowego produktu, którym, poza kartoflamiw pewnych porach, odżywia się Rosja - nie było. Jadło się podpłomykiz "dżugary", słodkiej mąki jakiejś rośliny w rodzaju kukurydzy.Białe pola bawełny w palącym słońcu...Od świata dzieli mętna Amu-Daria, szeroka na kilometr. W Polsce ichuczono, że Wisła jest trzecią rzeką w Europie. (W Polsce mówiąc: "Europa"nigdy nie uwzględniało się Rosji). A tymczasem ta trzecia rzćka w Europie miałatysiąc kilometrów długości, a Amu-Daria, jedna z licznych, ma dwa i pół tysiącakilometrów. Wszystko tu jest w innych wymiarach, jak w krainie Guliwera. Tujuż, odcięta Amu-Daria, leży Mavera-un-Nahr - kraj za Amu-Daria.168Ludzie niemi w swoim gardłowym języku, patrzą jak ryby głębinowe; przeznich też szła wielka fala cierpienia, a przecie dusze ludzkie na wszystkichszczeblach są jednakowe.- Czy w Polsce są kołchozy? - można wyrozumieć z okrzyków: "kołchoz",pytania w oczach i gwałtownej gestykulacji.- ]ok,jok ("nie") - zaprzeczają energicznie Polacy.Ci odmienni, tajemniczy ludzie z głębinowego świata rzucają się do rąkPolaków, całują te ręce...*W Samarkandzie zdarzył się taki fakt. Później już, o wiele później, kiedy dziejerodziny Korzeniewskich były definitywnie skończone i przypieczętowane -pojawiły się w Samarkandzie oddziały formującego się wojska polskiego.Z żywnością było źle, ale fantazji nie brakowało tym żołnierzom odradzają-cym się z nędzarzy. Pojawili się trębacze.Trębacze zrobili nieoczekiwane wrażenie. U dowódcy zjawiła się delegacjastarców w pasiastych chałatach, z kolorowymi krymkami na głowach, z tłuma-czem rosyjskim.Obyczajem wschodnim - nie można się pytać o cel przybycia. Siedzą wkoło,ciągną z filiżanek ofiarowaną herbatę. Pytają o żony, o dzieci; stare jak światkonwencjonalne pytania Wschodu, cytowane z uśmiechem przez podróżników,tutaj jakże tragiczną mają wymowę! Bo ci wojacy nie wiedzą przeważnie, gdzie sąich żony i dzieci, a często je świeżo utracili.Wreszcie - wychodzi sprawa:- Zagrajcie w piątek wieczorem przed naszym meczetem...Uśmiechnął się pod wąsem dowódca: że to - polscy żołnierze będąkulturtraegerami na Wschodzie, że się tym poczciwcom muzyki na skwerzezachciewa... Co by im zagrać? No, już się tam coś wybierze... raz cośzawodzącego wschodniego, a raz obertasa na odwyrtkę...Ale goście mają jakieś życzenia co do programu muzycznego. No, proszę......żeby jeden żołnierz grał na trąbce. Jeśli wojsko polskie chce, żeby graliwszyscy, owszem, oni nic przeciwko temu nie mają... Ale oni tu przyszli prosić,żeby jeden grał na trąbce i żeby grał to, co kiedyś przerwał, kiedy oni byliw Lechistanie i ustrzelili trębacza na wieży świątyni w czasie grania...War uderzył do głowy słuchającym oficerom. Każde dziecko to wie, że odsiedmiuset lat hejnał grany na wieży kościoła Mariackiego, hejnał grany co dzieńo godzinie dwunastej na wszystkie cztery strony świata, urywa się nagle nanajwyższej nucie. To na pamiątkę tego najścia Tatarów, w wieku XIII, kiedystrzała tatarska przeszyła trębaczowi gardło w czasie grania hejnału. Ludność,według legendy, pod przewodnictwem cechu "włóczków", tzn. flisaków, tennapad odparła i od siedmiuset lat w rocznicę odbywa się po ulicach miastabarwny pochód "lajkonika", a w nim członek tej samej rodziny, która wówczas169przewodziła włóczkom, przebrany za Tatarzyna z ogromną trefioną brodą,włożony w makietę wspaniale przybranego konia, którą opływa średniowiecznykropierz - barwna opona do ziemi, tak, że nóg dźwigającego tę makietę nie widać1 sprawia wrażenie, że harcuje na koniu - uwija się na czele barwnej świty poulicach, tłukąc przechodniów ogromną buławą.Każde dziecko wie o tym w Polsce. Siedemset lat... Nie wiadomo JUŻ, colegenda, a co rzeczywiste zdarzenie... A tu oni?

Page 99: Wańkowicz Melchior - Kundlizm - Dzieje rodziny Korzeniewskich

"Oni" też mają swoją legendę, związaną z tym zdarzeniem, która powstaław czasie odwrotu i klęski. Z niezdarnych słów ich starszyzny, ze stękaniatłumacza można wyrozumieć, że ich kapłani wytłumaczyli klęskę tym, żezastrzelono "polskiego muezzina", wzywającego do chwalenia Boga. Że czaszesprawiedliwości są ciężkie. Że nie przeważy się zadośćuczynienia, nie będą miałyludy nad Amu-Darią pokoju ani wolności, dopóki trębacz z Lechistanu nieodegra tego samego hejnału w Samarkandzie.Poradlone twarze starszyzny prześwietlają się uśmiechem:- Myśleliśmy, że przyjdziecie jako wrogowie... a ot, Allah, niech będziepochwalone imię Jego, sprawił, że zdejmiecie klątwę tego czynu z nas jakoprzyjaciele.W oznaczony dzień stanęli trębacze kolorowo i buńczucznie, z fanfarami, z "pło-mieniami" przy świecących trąbach, przed turkusową kopułą Bibi-Khanum.Wypełzły z ubogich lepieńców, stał tłum milczący i nieruchomy. A kiedyhejnał wspiął się na najwyższą nutę i zamarł - tłum przebiegł dreszcz, jakbydopełniło się siedemsetletnie przeznaczenie i pękł urok.*2 grudnia Ola, leżąca w szpitalu w Szabasie, dowiedziała się, że pojedzietransport z powrotem w górę Amu-Darii, rzekomo na skutek interwencji władzpolskich, które obejmą opiekę. Jak zwykle w Rosji - kazano wyjeżdżaćnatychmiast, a kto nie zdąży, ten zostanie przy bawełnie. Ola dała tuziemcowiobrączkę złotą, dwa bochenki chleba częściowo oszczędzone, częściowowyskamlane, i sto pięćdziesiąt rubli, Otrzymanych ze sprzedaży ostatniego łacha.Dała jednym słowem wszystko, co posiadała, aby tylko zawiózł rodzinie kartkęz wiadomością, że mają natychmiast przyjeżdżać. Wydobyła też z zarządu gminyi przysłała kartkę na danie przez kołchoz podwody pod rzeczy.Wodostan o tej porze był niski, więc przysłano im "barze" płaskodenną,niską i płytką, krytą brezentem. Jak pływający grób....Barża jednak nie mogła wziąć ludzi, tylko bagaże. Ludzie mieli przebyćczterdzieści kilometrów do miejsca, gdzie rzeka się zwężała i stan wody byłlepszy. Ola błagała, by ją zostawić. Trudno było patrzeć na jej cierpienia.• Kiedy wtłoczono partię pod brezent - leżała w niej miazga ludzka niereagująca na wszy, na brak jedzenia, na odrętwiałość nóg i na coraz częstsześmierci wśród siebie.170W udręczonej półprzytomności tliło jedno pytanie: jeśli ich wysadzą nabrzeg przeciwległy od dawnego obozowiska, po stronie zachodniej - możei prawda, że tu jest kontakt z władzami polskimi, że pojadą do Persji, pod opiekęswoich, gdzie otrzymają pomoc aliantów. Ale jeśli po stronie wschodnie],.. Jużstały brudne, czerwone skrzynie śmierci, towarowe wagony dla przewożeniamateriału ludzkiego, cuchnące otworami wyciętymi w podłodze, robaczywei ponure.- Sadis!1...Wtłoczyli się... Może znowu będą jechać miesiąc, może dwa... Możeczerwonemu caratowi zbrakło akurat niewolniczego mięsa w tundrze podkręgiem polarnym?Biedni, bezwolni ludzie...Ale wyładowano ich o kilkadziesiąt kilometrów na wschód, w miasteczkuKara-Kul, które należało do Obłasti Bucharskiej,Ola została w szpitalu, jeśli tak można nazwać te miejsca, w które zwalająchorych. Rodzinę Korzeniewskich wysłano do pracy do kołchozu "Woroszy-łow". Jak wiadomo w Rosji Sowieckiej istnieje oryginalny zwyczaj nazywaniamiast, ulic i skwerów imionami żyjących ludzi, jak również stawiania impomników. W tym względzie, o ile mi wiadomo, mógł z republiką Sowietówkonkurować tylko były szach, który postawił sobie za życia kilkadziesiątpomników, z czego pięć w samym Teheranie. Pisarz rosyjski Katajew w swojejpowieści Defraudanci pisze, że w pewnym mieście prowincjonalnym nazwanomuzeum, główną ulicę, skwer i park miejski imieniem jakiegoś wybitnegotowarzysza Iwanowa, który jednak potem "przekradł się". Ponieważ wydobycienowych tabliczek emaliowanych nastręczało trudności, a poza tym obywateleprzywykli do tych nazw, więc ograniczono się do domalowania literki "b." nakażdym szyldziku. "Ulica byłego towarzysza Iwanowa".

Page 100: Wańkowicz Melchior - Kundlizm - Dzieje rodziny Korzeniewskich

Kołchoz "Woroszyłow" był odległy od stacji pięć kilometrów i osiemkilometrów od miasteczka, w którym leżała Ola,Rodzina Korzeniewskich ulokowała się w lepieńcu z gliny. Nie było w nimnajmniejszego sprzętu, tylko przez całą długość biegła ogromna nara drewniana,zostawiająca tylko wąskie przejście wzdłuż ściany,Uważając, że sześciu osobom będzie za luźno, dodano im na mieszkanieniejakiego Prokopa, chłopa z Lubelszczyzny, z tej właśnie prowincji Polski, doktórej wyniszczenia zabrał się bratni niemiecki totalizm "w 1942 roku, otaczająckraj kordonem, porywając ludzi do roboty, niszcząc fizycznie starców i słabedzieci w obozach śmierci i wywożąc wyrwane matkom wybrane fizycznie dziecido sierocińców w głębi Niemiec.Praca była tego rodzaju, że całymi tygodniami nosiło się nosidłami - po dwieosoby - ziemię z jednego końca pola w drugi. Hanka nie umie objaśniać, po co to* Siadać!...było potrzebne. Świadczy to tylko o tym, jak daleko w dusze ludzkie zapuściłokorzenie niewolnictwo pracy.Płaca teoretycznie wynosić miała na osobę pracującą pół kilograma dzienniemąki, w której było pięćdziesiąt procent jakiejś domieszki. "Żywieniec", tzn.niepracujący, miał otrzymywać trzysta gramów dziennie. W gruncie rzeczytragedia uralska miała tu się powtórzyć w silniejszym jeszcze stopniu. Mąki niedawali prawie nigdy. Czasem dawali po trzysta gramów ziarna na osobę.Zaczyna się straszny głód. Tłum uzbecki naokoło jest kompletnie wrogi.Któż może wiedzieć, co powiedziano tym ludziom?Jest przeraźliwie zimno. Prokop poczyna z gliny lepić piec. Nigdy tegonie robił. Spartolony komin wpycha z powrotem do wnętrza kłęby dymu.Powstaje pożar, który ledwo ugasili. Zebrał się tłum uzbecki, grożąc, że ichrozszarpie.- Boże! co też ci ludzie sobie wyobrażają? Żeby wiedzieć... Żeby wytłu-maczyć...Po dwóch tygodniach pobytu w kołchozie, na samo Boże Narodzenie,przywiózł Uzbek skrzypiącą arbą Olę ze szpitala. Szpital zdecydował, że nie możejej trzymać, więc ją odesłano, a ponieważ był wychodnoj dień i nie można byłoodebrać jej ubrania - odesłano ją owiniętą w koc, który kazano Uzbekowi zabraćz powrotem.Ola jęcząc, przy pomocy matki, wdrapała się na pryczę. Zbliżała się Wi-lia. Wrócił ojciec, który ostatnimi dniami chodził jak cień, z garstką kaszy.Matka spytała, skąd ją zdobył. Wobec bojkotu ludności niczego nie można byłodostać. Długi czas nie mówił nic. Wreszcie pokazał na rękę, na której nie byłoobrączki.Złoto nie miało żadnej wartości w Uzbekistanie, nic więc dziwnego, że zaobrączkę Korzeniewski dostał nieco kaszy. Niespodziewanie przekonali się, żebardzo są poszukiwane różne świecące guziki. Mieli ich trochę. Rozpoczął siękażdym guzikiem zajadły handel. Każdy sprzedany guzik to był targ o własneżycie.Nic nie pomaga. Jest jasne, że targ jest przegrany.U pięćdziesięcioośmioletniego Korzeniewskiego następuje szybki zanikmięśni. Przestaje chodzić na robotę. Przechodzi do kategorii "żywieńców".Matka "poderwała się" w robocie. Nastąpiło osunięcie się macicy. Stara sięrobić po domu. Jest "żywieńcem".Ola leży i jęczy. I ona nie chodzi na robotę.Mały Jurek też jest zaliczony do kategorii "żywieńców", chociaż spala sięchęcią pomożenia rodzinie. Ale ustawy sowieckie są "liberalne"; nie możnazatrudniać małoletnich, iAntosia ma prawo i zarazem obowiązek pracy - ale to wisi na nitce. Przestałapanować nad sobą. Pod pozorem handlu guzikami lata po wioskach i opowiadaUzbekom po polsku, jak to w Polsce było.172Nastrój jak w łodzi podwodnej, której się wyczerpały akumulatory, która niewypłynie... Cóż poradzą ci troje: ten twardy chłop z Lubelszczyzny, na którymskóra wisi na kościach jak materiał na strachy na wróble; ten były podchorąży,zdający sobie sprawę z tego, że mu żona umiera i nie umiejący nic poradzić; taosiemnastoletnia dziewczyna, słaniająca się na nogach, z rozpaczą patrząca nakonanie ojca, matki i siostry, na płonące gorączką głodową oczy młodszego

Page 101: Wańkowicz Melchior - Kundlizm - Dzieje rodziny Korzeniewskich

braciszka?Cóż poradzą, biorąc świtaniem ciężkie motyki, zwane na wschodzie "turije",tutaj "ketmany", aby kopać ziemię i nosić, kopać i nosić...Wkoło stoi wieś szara, martwa, za lepionymi murami bez okien.Gotują w wodzie - makuchy wytłoczone z ziaren bawełny. Kiedy Hankapodaje matce kubek z nakruszonymi makuchami, matka długo ją gładzi, pogłowie i mówi cichym głosem:- Kiedy umrę, pamiętaj o dziecku...Dziecko - to Jurek.I teraz jeszcze czasem coś się zdarza. Jest bardzo zimno. Uzbecy w porzeletniej porobili zapasy uschłych łodyg bawełnianych. Ale rodzina Korzeniew-skich ich nie ma. Więc ci, co mogą chodzić, w godzinach po skończonej robocieidą do miejsca odległego o trzy kilometry, gdzie są zostawione suche badyle.Pewnego razu jakiś. Uzbek uderzył Prokopa za to "ketmanem" w pierś."Ketman" zadał ranę, ale zleciał z trzona i Prokop go zatrzymał jako zastaw,grożąc, że poskarży się władzy. Władzy Uzbecy bardzo się boją. Dla załagodzeniai wykupienia "ketmana" dali owcę zdechłą przy porodzie. Było jedzenie...Pewnego razu, w końcu stycznia, wlazł do lepieńca jakiś bezdomny parszywypsiak. Spojrzał kaprawymi oczami na ludzi, szukając ratunku przed śmierciągłodową. Henryk z Jurkiem wymienili prędkie spojrzenia. Hanka z matkąwyszły za drzwi.Odtąd polują na psy i koty - zwierzęta nieczyste w pojęciu Uzbeków.Lepieniec stojący za wsią otacza powszechna pogarda. Spluwają przechodząckoło miejsca, w którym siedmiu pariasów czepia się życia.Trudno jest, będąc szpiegowanym przez wszystkie dzieciaki wsi, polo-wać na psy lub koty. Więc w wychodnej dień (który już nie może tak rato-wać jak na Uralu, bo nie ma ani grzybów, ani malin, ani ryb, ani nawet po-krzywa w tej ziemi przeklętej nie rośnie) Hanka chodzi z Jurkiem pod odległyo osiem kilometrów Kara-Kul i dzieci zasadzają się na wałęsającego psa.Następuje obrzydliwa scena przywabiania pieszczotliwymi słowami zwierzęcia,które zbliża się z ufnością. Zabite zwierzę dzieci pakują do plecaka, aby nikt niepoznał, co niosą.Ale te dziecinne bohaterstwa, te słabe dziecinne ręce nie mogły już postawićtamy wypadkom.Dziesiątego lutego ojciec traci przytomność. Kona dziewięć dni. Kiedyprzychodzą godziny przytomności, jest taki jak dawniej, jak w Katowi-i75cach... Oczy promieniują dobrocią. Wróciła troska o byt najbliższych, poczucieprzynależności rodzinnej. Matka stale siedzi przy nim. Nie puszcza jiej ręki. jestto, niestety, jedyny środek uspokajający, jedyne lekarstwo, które mu dać może.Dziewiętnastego lutego, jak zwykle wieczorem, leżeli bezwładnie na tejdługiej jedynej pryczy. Palił się, jak zwykle, kaganek bez klosza. Kaganek kołodwunastej zgasł. W tej chwili posłyszeli westchnienie ojca. Kiedy zbudzili sięrano, był już zimny. Zrozumieli, że to wtedy zapewne konał.Trzeba grzebać...Hanka biegnie do gminy. Nauczona doświadczeniem z "ketmanem"i ekspiacyjną owcą, grozi prawem, władzami, sama już nie wie czym. Muszą daćtrumnę!...Pomogło o tyle, że dali stare drzwi, zbyt krótkie, tak, że nogi zmarłego.wisiały. Ciało leżało bez wieka na tych za krótkich drzwiach na dwukołowejarbie, podtrzymywane przez rodzinę. Wyładowano je na wydmuchu odległymo trzy kilometry. Prokop wykopał płytki dół, zagrzebał, potem stanął nadgrobem i wygłosił chłopskie,, komiczne i wzruszające przemówienie.Tak pierwszy zmarł - senior rodziny Korzeniewskieb.*Hanka nerwowo grzebie w torebce. Podaje mi szary porubrykowany kawałekpapieru. Jest to metryka śmierci, wydana przez "sielsowiet" - urząd gminny.Metrykę podpisał lekarz, urzędujący w innej gminie, który chorego nie widział.W rubryce: "Przyczyna śmierci" wypisał: "głód".Każdy naród ma swoje ulubione wyrażenie. Amerykanie mówią: "Okey",Anglicy: "Ali rigbt". Te wyrażenia w uproszczonym skrócie oddają ducha

Page 102: Wańkowicz Melchior - Kundlizm - Dzieje rodziny Korzeniewskich

narodu.Naród rosyjski ma takie swoje słowo: "O c^en prosto" (co dosłownie znaczy:"całkiem prosto" i ma sens: "zupełnie zrozumiałe, nie ma się czemu dziwić").Dlatego lekarz gminny w metryce wystawionej siłą wywiezionemu i bez sądupozbawionemu życia obywatelowi "sojuszniczego państwa", mającego jużwówczas swoje poselstwo w Rosji, wypisał jako przyczynę śmierci - głód.O c^eń prosto...*W początku marca pojechał do wojska polskiego Prokop.Mąż Oli, podchorąży, snuł się z kąta w kąt. Kiedyś na Uralu mówił żonie, żena pewno skończy wcieklizną. Teraz zdawał się bliski tego.W połowie marca byli już opuchnięci z głodu. Matka powiedziała do zięcia:- Idź...- Ola czeka na kwiecień... - odpowiedział chrapliwie.- Idź - przymknęła oczy - bo jeśliby ciebie kiedy spytali w Polsce, coś o tymczasie robił...174Na Uralu jeszc2e mówili: "Jeśli spytają...". Tu mówiło się w trybiewarunkowym. Przymierzali się do tej teoretycznej ojczyzny, której nie zo-baczą.Mąż Oli poszedł.- Stąd nie dam ratunku, stamtąd może się da - powiedział Hance.Od chwili pogrzebania Korzeniewskiego w tym dołku na straszliwymbezludziu, które bez reszty zawiały piaski, bez księdza i ostatniej pociechy, bezobleczenia i bez trumny, i bez ogrodzenia grobu - ogarnął Antosię strach przedśmiercią. Biega jak pies kilometrami po Uzbekach, skamląc o lepioszki1. AleUzbecy nie mają litości dla brudasów moralnych, pożeraczy psów i kotów.Strach przed taką śmiercią trzęsie Antosią. A przecież "tam" ("tam" - oznaczazawsze Polskę) była członkinią Bractwa Dobrej Śmierci, miała w skrzyni sukniędo grobu i gromnicę, miała gwarancję, że poprowadzą Ją na miejsce wiecznegospoczynku biało ubrane członkinie Bractwa Dobrej Śmierci, że msza będzieśpiewana, ksiądz poprowadzi kondukt aż na sam cmentarz, a na samymcmentarzu... na samym cmentarzu legnie sobie w pięknie opatrzonym grobie,kwiaty na nim będzie bractwo hodować i zawsze, czy za lat dwa czy za trzydziesiątki gdyby przyszedł, tabliczka pod krzyżem powie wyraźnie, że tu leżyAntosią taka to i taka, zmarła wtedy to i wtedy, opatrzona świętymisakramentami i prosi przechodnia o westchnienie do Boga.Antosią biegnie czasem na ów wydmuch, gdzie zasypano Korzeniewskiego.Stara się nawarstwiać, umacniać wzgórek piasku. Wypadający z wąwozówPamiru wicher jednym uderzeniem niszczy jej śmieszną pracę. Wówczas Antosiąskrada się pod osiedla i kradnie rzodkiewki. Jeżeli Uzbecy złapią, zabiją bezlitości "karabszczuka"2.Do pracy zostaje właściwie sama Hanka i ten Jurek, któremu jednak pracyw kołchozie nie dają, bo ustawodawstwo jest robotnicze i dzieci ochrania.Ppdobno też ochrania kobiety ciężarne... Ale na osiem dni przed porodem.Opuchła Ola leży w wiecznych ciemnościach pryczy.Hanka na opuchniętych nogach chodzi do pracy. "Ketman" w opuchniętychrękach żłobi rany, które w rozdętym przez opuchliznę głodową ciele nie chcą sięgoić. Kiedy wraca z pracy, przygarnia Jurka. Wie, że jeśli się kto uratuje, tochyba on... Pamięta, co zalecała matka...Klęka z bratem i modli się. Stare słowa modlitwy są jak dobrze wypieczone,pachnące chleby. Czasem po takiej modlitwie budzi się w opuchniętym Jurkudziecko:- Pamiętasz, Hanka, jak gniewaliście się na mnie za strzelanie z procyw pokoju, gdzie stała ta meisseńska porcelana?... No i co, przynajmniejpostrzelałbym sobie... wszystko jedno... Niemcy wzięli.* Podpłomyki.2 "Karabszczuk - złodziej."Wszystko jedno, postrzelałbym sobie" - Hanka patrzy na opuchniętegonędzarza w szmatach, mówiącego zachrypłym głosem, który nagle rewindykujesobie prawa do dziecinnych psikusów.Hance łzy płyną po twarzy. Więc żeby przeciąć sprawę, każe bratu się modlić.

Page 103: Wańkowicz Melchior - Kundlizm - Dzieje rodziny Korzeniewskich

Dzieci z trudem klękają na popuchłych kolanach:- Pod twoją obronę uciekamy się. Święta Boża Rodzicielko! Naszymiprośbami racz nie gardzić w potrzebach...Drży przed porodem, który się zbliża. Rozpoczyna się w Wielki Piątek w po-łudnie. Na tę chwilę już przedtem uprosiły i przygotowały lekarza - wygnańcaz Polski, pracującego o trzy kilometry. Siedział przy położnicy cały dzień i całąnoc. Nad ranem powiedział, że kurcze zanikają,, że trzeba wieźć do szpitala.Na szczęście jechała na stację dwukólka naładowana skórkami owczymi.Umieszczono Olę na szczycie tej góry ze skórek, Hanka szła koło wózka. LedwoOlę wzięli, trzeba było odjeżdżać z arbą na stację. Nie pozwolono jej zostaći wrócić piechotą, bo i tak traci dzień pracy dla kołchozu - niech pilnujechociaż konia.Jedzie więc z nimi przed stację; poszli pić - jej kazali pilnować konia. Przedstacją nie ma ani drzewka. Siedziała w skwarze głodna cały dzień.Boże, co teraz z Olą? A co z Jurkiem, z mamą?...Przed wieczorem przechodziła jakaś Rosjanka. Spojrzała na opuchłą twarzdziewczyny i pokiwała ze zrozumieniem głową. Poszperała w torbie, dała dwasucharki.Dziewczyna jeden sucharek jadła z nabożeństwem, rozcierając drobneokruchy językiem o podniebienie. Drugi schowała dla Jurka...Chwilę ją zdjęła pokusa: przecież ten Jurkowy sucharek na pewno był więk-szy. Więc przecież będzie sprawiedliwie, jeśli go wyjmie i odłamie ten mały ka-wałeczek, który będzie stanowił wyrównanie. Zdjęła ją nagła trwoga. Poczułaskurczem szczęk, że wchłonęłaby cały sucharek. Zwinęła się całym ciałem nadtkwiącym w zanadrzu sucharkiem. Sprężeniem całego ciała walczyła z pokusą sil-niejszą niż ona sama. Z tego natężenia pot ją chwycił i słabość; sucharek ocalał.Wracali po ciemku; tubylcy ziejąc wódką, śpiewali jakieś swoje chrapliwei zawodzące pieśni.W domu Jurek zgotował zupę z narwanej w polu koniczyny; podobno towięcej syci, niż odwar z trawy.Nazajutrz - musi iść do pracy. Więc matka, mimo że już od dawna chodzićnie mogła, powlekła się tych osiem kilometrów, wybrawszy się za świtania,żeby jednak dojść.Późnym wieczorem wróciła. Miała czarne usta, które poruszyły się bez-dźwięcznie. Hanka zrozumiała ten szelest słów:- Wygnali mnie... Nie dopuścili... Chorych nie można odwiedzać... Służącaze szpitala... zlitowała się... Powiedziała... Nie ma rezultatu...Nazajutrz już niedziela - wychodnej dień.176*- Haneczko - mówię - ależ to był pierwszy dzień Wielkiejnocy!...Spojrzała na mnie wzrokiem, wracającym z jakichś dalekich przestrzeni:- Tak - powiedziała z roztargnieniem - rzeczywiście. Nie uświadamiałamsobie tego. Szykowałam się, żeby iść. Wieczorem "baba" - straszna czarnaUzbeczka, wbrew bojkotowi sprzedała mi lepioszkę. Zdobyłam lepioszkę dlaOli. Świtaniem poszłam osiem kilometrów do szpitala. Panie, pan nie wie, co tojest chodzić na opuchłych nogach...Spojrzałem mimo woli na jej nogi. Miały kształt normalny, tylko powy-żerane były wielkimi czarnymi plamami - śladami szkorbutu. Te "wizy so-wieckie" miała zresztą większość przybyłych z Rosji.*Hanka zaczaiła się, wyczekała chwilę i wślizgnęła się do izby, w której leżała sio-stra. Z zapuchniętej twarzy przez wąskie szczeliny patrzyły nieruchome oczy.- Ola, czy dziecko rusza się w tobie?Obrzmiałe wargi poruszają się bez dźwięku. Wreszcie - jakby z radiowegogłośnika dopiero dochodzi głos, kiedy się lampy nażarzą:- Nie. Módl się, żebym umarła.Rozległy się kroki. Hanka rzuciła na koc lepioszkę i czmychnęła. Zaprzekroczenie regulaminu wyrzuca się chorych ze szpitala.Nazajutrz poniedziałek. Hanka musi iść do pracy. Powlekła się matka.

Page 104: Wańkowicz Melchior - Kundlizm - Dzieje rodziny Korzeniewskich

Wróciła po ciemku, przygarbiona, niosąc coś w plecaku. Jurek w na-dziei, że to może żywność - podskoczył; otworzył plecak. Buchnęła wońtrupia. Trup noworodka, niesiony dzień cały w straszliwym upale, rozło-żył się."Ketmanami" Hanka i Jurek rozłupywali zeschnięty grunt. Matka nie mogławyjść. Na pogrzeb ojca nie mogła wyjść tylko Ola. Głupie, zagonione dziecinie zmówiły nad tym ciałkiem nawet Ojc^e Nas^.Czy może im się to coś nienarodzone i cuchnące zdawało tak obcym, tak nieczłowieczym?Czy może, tak jak zapomnieli Wielkanocy, tak opadało z nich wszystkoludzkie?Jak pójść do Oli, kiedy jutro robota? Idzie jeszcze, gdy jest ciemno, aby narano na robotę na czas się stawić.Jest jeszcze szaro, gdy się wślizguje do siostry. Cofa się, przerażona, że źletrafiła: na łóżku leży - kościotrup; w fałdach zwisającej skóry ostro rysują sięsterczące kości.Ola zeszłego dnia powiesiła się na prześcieradle. Odcięto ją i odratowano.Dziecko wyszło martwe, a spuchlizna opadła.Szpital uważa, że już jest po porodzie i absolutnie grozi wyrzuceniem. Boże,przecież kołchoz nie da arby!...H7Idzie z powrotem owych osiem kilometrów. Byle nie spóźnić się na robotę,byle ich nie zgniewać teraz, kiedy arba potrzebna.Po drodze, jak zwykle, dzieci uzbeckie szczują ją psami. Zwykle miaławyrobioną metodę - chwytała grudę ziemi i biegła w kierunku psa, który sięcofał. Tak samo zrobiła teraz. Ale nie zauważyła, że z tyłu natarł drugi pierś. Niezdążyła się obrócić. Wpił się zębami w udo. Krwawiąc, doszła do domu. Ranapotem nie goiła się tygodniami w niezdrowym ciele.*Gdzieś tam, z daleka, pełzła pomoc, o której nic nie wiedzieli. Po wybuchachradości patriotycznej na Uralu długi czas nie było niczego. Do wagonów--widm, z których w biegu wyrzucano trupy zmarłych, do zawszonych, zadu-szonych brezentem i wszami oraz po rzekach azjatyckich, do kopalń węgla

Zapozna uwolnionyi złota, do "lesopowałów" (przesiek) w tajgach północnych, do zamuliskkanałów, kopanych w bagnach, do delt rzecznych ziejących malarią, do pólbiałej bawełny wżerającej się w poranione pałce - do tych wszystkich "wolnychobywateli" czasem tylko jakieś niejasne dochodziły wieści przez gazety rosyjskie,178gdzieś tam trąbki grały, maszerowały pułki i sypało się dużo, ile kto chcecorned beefu.Potem znikli mężczyźni, dążący do wojska, tak jak w rodzinie Korzeniew-skich, poszli do wojska Prokop i mąż Oli. Tak było wszędzie. RodzinaKorzeniewskich była na południu - jej mężczyźni mieli niedaleko do wojska, bokoncentracja wojska następowała na południu. Ci, co mieli do przebycia tysiącemil, ginęli rodzinom z oczu. O ogromnych ich ilościach wiadomo w rodzinach,że wyjechali... i w wojsku, że nie dojechali.Pomoc dla rodzin - nie nadchodziła. O wysiłku polskim i o trudnościachorganizacyjnych - piszę gdzie indziej. Wskutek tych hamulców pomoc przebijałasię o wiele wolniej niż śmierć. W wyścigu ze śmiercią ta organizacja pomocy byłapoważnie handicapowana, kiedy śmierć miała wspaniały doping.Pomoc ta jednak doszła - słuchajcie! - aż do Kara-Kul, do tego miasteczkao osiem kilometrów od kołchozu "Woroszyłow", w którego szpitalu wieszała sięopuchła z głodu położnica.Przyszły wieści, że do miasteczka przyjechał przedstawiciel polskiej akcjiopieki.Inne rodziny polskie z sąsiednich kołchozów, mające w swoim składzie"żywieńców" mogących chodzić, skomunikowały się z nim wcześniej. Hanka,jako głowa rodziny, teraz musiała czekać "wychodnego dnia".

Page 105: Wańkowicz Melchior - Kundlizm - Dzieje rodziny Korzeniewskich

Delegat miał bardzo małe możliwości finansowe. Wyznaczył rodzinieKorzeniewskich sto rubli miesięcznej zapomogi, co się równało cenie kilo-grama pszenicy. Ale delegat miał mnóstwo darów amerykańskich - rzeczybezcennych.Chciałbym, ażeby ci litościwi ludzie, którzy przyczynili się do zbiórkiodzienia dla wygnańców polskich, przeczytali to moje opowiadanie i skon-frontowali swoje myśli, kiedy dawali te ofiary, z tym momentem, kiedy ofiarybyły wręczane.Jedni - może ziewnęli, dając te "łachy" i przestali myśleć o tym więcej.Inni może pogardliwie wzruszali ramionami na manię filantropijną zbierają-cych dam, które muszą jakoś czas zabić.A może młode dziewczyny ofiarowujące znoszone sukienki wstydziły się, żedają takie rzeczy... niemodne.Chciałbym, ażeby wszyscy oni czytali tę książkę, a zwłaszcza, ażeby jąprzeczytał ofiarodawca starej męskiej koszuli jedwabnej.Bo tę koszulę jedwabną i parę butów, grzebiąc w kupce darów, pozostałej pocałotygodniowym wybieraniu przez wygnańców, ofiarował rodzinie Korze-niewskich delegat.A nadto ofiarował rzecz większą. W ośrodku pomocy nadrzędnym nad nim,w Bucharze, ktoś zainteresował się losami rodziny Korzeniewskich, której ojciecbył znanym w Polsce antyniemieckim działaczem, i powiadomiono delegata^9w Kara-Kul, że Hanka otrzyma posadę w biurze polskim w Bucharze. Delegatofiarował się zaraz wystawić przepustkę, uprawniającą do zakupienia biletu doBuchary.A więc - powrót do życia... Powrót do życia... Powrót do Europy... Czystypokój, stół, syci i swoi ludzie naokoło, gazety... I kąpiel pewnie!...Fala krwi uderza Hance do głowy. Wybawienie jest takie nieoczekiwane,szczęście tak zawrotne!- Pan delegat wystawi przepustkę dla całej rodziny?Ale delegat wyraża żal: ma wyraźne instrukcje - przysłać KorzeniewskąHannę, lat dziewiętnaście z kołchozu "Woroszyłow".- Drogie dziecko - zmienia nagle ton - przecież w tej sytuacji jest podobnodwa miliony. Nie możemy uratować wszystkich naraz. Najprzód żołnierze,potem młodzież...I wówczas Hanka spełnia największą ofiarę swego dziewiętnastoletniegożycia. Nie wziąwszy papierów, wychodzi ze spuszczoną głową.Delegat mieszka w drewniaku rosyjskim z ganeczkiem. Zaraz za drzwiamitak straszna rozpacz chwyta dziewczynę, że czarno robi się przed oczami. Siadana ławce, na której czekają kolejni interesanci.Więc to już teraz - na pewno śmierć... Na nic się jej ofiara rodzinie nie przyda.Przecież wie, że jeszcze jutro zwlecze się do roboty z "ketmanem", jeszczepojutrze. A potem koniec.Jedwabna męska koszula - ta ofiara dana w roztargnieniu przez kogośw Detroit czy Chicago - zwisa bezradnie. Sąsiadka na ławce maca ją wprawnymgestem, szepcąc w ucho Hanki żarliwym szeptem:- Wie pani, co koszula znaczy? Za dwie takie koszule można osła kupić. Ilemięsa...Zachłystuje się z przejęcia:- Zobaczymy, co mi delegat da; może zrobimy spółkę?I nim nowa znajoma załatwiła z delegatem swoje sprawy, w Hanczynejgłowie powstaje plan: kupić osła, zostawić im jedzenie, jechać natychmiast,wziąć posadę i stamtąd działać.Obie kobiety wyprawiają się na drugi koniec Kara-Kul, bo jakby tak delegatprzydybał, że sprzedają dary, które są przecie po to przeznaczone, żeby je nosić,a nie przemarnowywać...Dobijają targu. Koszula jedwabna wyniosła udział pięćdziesięcioprocentowyrodziny Korzeniewskich w enterpryzie. Prowadzą osła w straszliwym żarzeosiem kilometrów do posiołku Hanki. Osioł się opiera, trzeba go pchać. Podposiołkiem należy wytężyć całą czujność. Osioł jest też u Uzbeków "tabu" dojedzenia i jeśliby spostrzegli, że pożeracze psów i kotów zabierają się do

Page 106: Wańkowicz Melchior - Kundlizm - Dzieje rodziny Korzeniewskich

osłów,gotowi by byli ich zlinczować.Ale upał jest tak rozprażony (jest samo południe), że kupa sypiących sięlepieńców z gliny, która stanowi kołchoz "Woroszyłow", wygląda jak zamarłe180staroegipskie rozsypiska. Nie widać żywego ducha. Opierający się osioł zostajewepchnięty do lepieńca Korzeniewskich, w wąski przesmyk między długąwspólną narą i ścianą. Pętają nogi osłu, owijają mu głowę, żeby nie ryczał. Dwapółżywe życia na pryczy czekają aż wejdzie w nie fala życia zarzynanegozwierzęcia. Oszalała Antosia gdzieś biega po polach.Zarzyna Jurek jako jedyny mężczyzna w rodzinie. Potem przez dwie godzinysprawiają mięso. Starannie wycierają krew.Trzeba się spieszyć. Trzeba coś zrobić, zanim się skończy te pół osła na tecztery osoby.Hanka ponownie idzie do Kara-Kul po przepustkę, którą nierozsądnieodrzuciła. Trzeci to raz dzisiaj odmierza tę ośmiokilometrową przestrzeń. Jutrojest znowu dzień roboczy, ale ona już się nie stawi.Przybywa zbyt późno. Okna delegata nie świecą. Siada na stopniu ganeczku.Niebo potężnie wyiskrza się gwiazdami. Dziewiętnastoletnie serce przepełnia siępo brzegi wdzięcznością. Do Boga, do rodaków, do nieznajomego dawcyjedwabnej koszuli, że jej nie dali zginąć. Do całego świata.Czyż wiele trzeba dla dziewiętnastoletniego serca? Hanka opiera głowęo słupek ganku i śpi.Nazajutrz otrzymała przepustkę i ruszyła na stację. Butów - twardych jakskała - nie mogła włożyć na rozpuchłe nogi, więc je niosła związanesznurowadłami, przerzucone przez ramię i szła boso.W drodze zaczepiają ją przechodzący Uzbecy, ażeby wymieniła buty. Patrząna te buty pożądliwie, ofiarowują duży bochen chleba...Bochen chleba. Ale przecież już go z powrotem rodzinie nie poniesie,a przy tym - jakże zjawiać się po posadę boso. Włoży je na siłę przed do-mem urzędu.Mimo przepustki, biletu kupić nie może - do tego potrzebne różne innezwolnienia z pracy i inne zaświadczenia. Wciska się w pociąg chyłkiem; wysiada,nie dojechawszy do dworca. W Bucharze, idzie do miasta okólną drogą,przechodzi pas muru otaczającego Bucharę, pyta o urząd polski: już tu samiludzie pokazują, ujrzawszy nędzarza.Wielką siłę regeneracji ma człowiek. Biuro delegata w Bucharze skła-da się wyłącznie z ludzi wyciągniętych z dna niewolnictwa. A przecieżwoźny urzęduje jak za dawnych dobrych czasów, z miną królewską, a prze-cież biurowe aniołki fruwają w zgrabnie przy krojonych i przystosowa-nych fularach z darów amerykańskich - tylko na łydkach noszą "sowieckiewizy".Przód tym świetnym towarzystwem przesuwają się widma ludzkie z bólemna wtłoczonych w buty opuchliznach, w spodniach skleconych z dwu spódnic,każda innego koloru, w resztkach jakiejś bluzki, z sękatymi rękami i z zapuchnię-tą twarzą, z warkoczykami, podwiązanymi tasiemkami.Czeka na krzesełku, aż wróci delegat z miasta,181Delegat nie okazuje żadnego zdziwienia wyglądem kandydatki na urzędnicz-kę. Daje pióro."Pani" - "Pióro" - "Podanie"...Drży ręka...A teraz:Kartka do składu na suknię.Kartka do składu na koszulę.Kartka na - codzienną! - rację chleba.Urzęduje. Liczy kartki kartotek i wciąż myśli, bo równocześnie liczy dni, naktóre stanie osła. Nie odważa się prosić. Jeszcze przecież nie zjedli... Jutro napewno pójdzie do pana delegata. Stara się. Stara się bardzo. Może delegat oceni.Bo jak odmówi - śmierć tamtym czworgu.I... pamiętajmy, że to jest dziewiętnaście lat - obawa, że może nie ma prawa

Page 107: Wańkowicz Melchior - Kundlizm - Dzieje rodziny Korzeniewskich

prosić, że i tak na ich jedną rodzinę za wiele wyświadczyła zrabowana, powalona,biedna i krwawiąca ojczyzna. Ją wzięli... Henka wzięli do wojska...I tak przyszedł - czwarty dzień i wyrok doktora, że nie może pracować, że mależeć w łóżku, bo ta opuchlizna może zostać na całe życie.Rozpłakała się:- Muszę pracować, bo nie sprowadzę rodziny!...Ledwo położyła się, nastąpił napad półprzytomności. Po tygodniu chcewstać. Jest Boże Ciało. Przez te lata w Rosji ani razu nie była W kościele. Idzie dobiura. Widzi znajomego z Uralu, sędziego T. Sędzia zdetonował się widoczniei postarał się zniknąć. Czemu?Mówią, że sędzia przyjechał z Kermine, gdzie stoi oddział Henka. Dlaczegosię uchylił od mówienia z nią? W widoczny sposób się uchylił.Ciężki niepokój przywalił dziewczynę. Wyszedłszy, spostrzegła auto z. pro-porczykiem wojskowym.- Czy to z panami przyjechał sędzia T.? - pyta szofera.- Tak jest - odpowiada szofer. Ale nie może wskazać, gdzie się obracasędzia.- Czy pan nie mógłby udzielić mi informacji o podchorążym Henryku K.?Szofer wpatruje się w Hankę:- A pani?- To mój szwagier. • ' '- To pani jest panna Korzeniewska? - mówi ze zdumieniem. - A mnie sobiepani nie przypomina?Teraz dziwi się Hanka;Szofer pracował z nią razem na Uralu. Dostał się już dosyć dawno do wojska.I dlatego on wygląda o tyle lepiej, a ona o tyle gorzej, że się poznać nie mogli.- Wie już pani, że pani Ola nie żyje?...A z Olą było tak. Mąż wystarał się 'o możność zabrania rodziny. Wów-czas w Rosji robiło się po prostu tak, że żołnierze dzielili się swymi racjami182z polską ludnością cywilną. Im więcej tych biedaków zjeżdżało, tym bardziejmalały racje.Przywiózł rodzinę na stację, ale wywieźć mógł tylko Olę. Żołnierze zanieśli jąz dworca do jakiegoś kąta wynajętego przez męża. Tam dogorywała trzy dnii zmarła.Trzy dni też czekała na stacji kolejowej pozostała rodzina: matka, Jurek i An-tosia. Kiedy dojechali na rano czwartego dnia do Kermine, komendant polskiejplacówki na dworcu, którym był współtowarzysz uralskiej niewoli. Wnęk,skierował ich - wprost do kostnicy: "Jeśli pani jeszcze chce zobaczyć córkę".W kilka dni po otrzymaniu wiadomości o śmierci siostry Hanka, leżącaw stanie zupełnego wyczerpania, otrzymała list od Wnęka. Przysłał gokorzystając, że z Kermine szła ciężarówka do Buchary po mąkę. Wzywał ją doskorzystania z ciężarówki i przyjechania do Kermine, . bo "choć liczę namiłosierdzie Boskie, stan matki pani jest bardzo zły".Ciężarówka ma ruszyć dopiero wieczorem. Wieczorem zajmuje w niejmiejsce, ale na próżno. Ci, co mieli jechać, nie zjawiają się. Siedzi całą nocw ciężarówce i myśli o matce.Na drugi dzień rano już dobrze w dzień - jedzie, ale nie do Kermine.Ciężarówka miała polecenie jechać do Kahane po lekarstwa. W Kahane znowuwszyscy się rozbiegli. Słońce niemiłosiernie praży. Dziewczyna boi się opuścićwóz i siedzi na nim do wieczora. 'RuszyU na noc, zbłądzili. Chociaż Kermine odległe od Kahane sto trzydzieścisześć kilometrów, jechali całą noc.Po trzydziestu sześciu godzinach niewysiadania z wozu, po czterdziestuośmiu godzinach od otrzymania listu, Hanka dobrnęła do matki. I do Jurka.Antosia gdzieś zapadka w obozie dla wygnańców, gdzie łatwiej było żebraćo żywność.W uzbeckiej chałupie leżeli matka i syn. Chodzić już nie mogli. Opuchliznaz nich zeszła i zarysował się szkielet... straszny... jak Wtedy u Oli... Jurek matwarz starego człowieka, całą w zmarszczkach.

Page 108: Wańkowicz Melchior - Kundlizm - Dzieje rodziny Korzeniewskich

O zapylone okienka chałupy uderza śpiew rześkich głosów. To obózjunaków. To tacy jak Jurek!... Ratowani przez przejeżdżające eszelony żołnier-skie, biedne dzieci konające z głodu po stacyjkach trasy, którą szło wojsko,hodowani z całą miłością, z całą troską tych żołnierzy, którzy też nie wiedzieli, coz ich dziećmi się stało.Jurek podniósł swoją starczą twarz, słuchał i opadł na legowisko.Hanka zakrzątnęła się koło porządków. Śpiew oddalał się jak odchodząceżycie. Chora wodziła oczami za córką.- Skąd ta Hanka bierze w sobie siły? - szepnęła do Jurka.Dwa tygodnie Hanka pielęgnuje matkę. Pomaga jej przewracać się na drugibok, bo chora nie ma już na to siły. Przychodzą chwile nieprzytomności, corazdłuższe. Wreszcie biorą ją do szpitala.185W szpitalu wiele młodych, zdrowych pielęgniarek. Hanka słyszy śmiech. Tenśmiech przychodzi do niej z jakiejś przejrzystej powierzchni dawno zapomnia-nych wspomnień życiowych. Za długo pełzała po dnie nędzy.Odwiedza matkę co dzień; trzyma chorą za rękę, ale matka jej nie poznaje.Piątego dnia pobytu w szpitalu - był to 29 czerwca, 1942 roku - wchodzącądo szpitala spotkała jakaś wyfiokowana pielęgniarka:- O! Panna Haneczka... A pani mamusia już w kostnicy.Kostnica zamknięta, ktoś z kluczem się zapodział... Powtarza sobie: "Trzebamamusię ubrać, trzeba mamusię ubrać"...Dopiero wieczorem dostała się do zmarłej. Oddawszy ostatnie posługi,biegła do samotnego cały dzień brata.- Co się stało? - wlepił w nią wzrok od progu.Przysiadła przy nim na tapczanie, wzięła starczą męczeńską głowę tak, jakwidziała, że to robiła matka. Przytuliła do siebie z całą żarliwością:- Jurku, zostaliśmy sami....Trumien było brak. Pożyczano więc tylko trumnę na dowiezienie docmentarza. Tam ciało wyjmowano z trumny i kładziono w dół, a trumna wracała.Jurek na pogrzebie nie był, Hanka na próżno starała się o jakieś deski. Wróciłai zaniemogła.Dziesięć dni leżały dzieci na łasce innych ludzi. Dziesięć dni patrzyływ kwadrat małego okienka, w którym wstawały świty i zasnuwały się zmierzchy.Za tym okienkiem - już nigdzie nie mieli nikogo. Antosia zmarła. W trwodzeprzed śmiercią - jadła, gorączkowo jadła. W dniu śmierci wykłócała się o chleb.Czasem w nocy Jurek pytał z niepokojem:- Hanka, ty. umierasz?...- Nie, Jurku. Czemu ty nie śpisz?- Staram się nie zasypiać. Takie straszne sny przychodzą.Zapalała kaganek, żeby mu dodać odwagi. Chyłkiem patrzyła w lusterko;z lusterka widniała zielona pomarszczona twarz.Po dziesięciu dniach gorączka Hanki spadła. Ale Jurek zaczął mieć atakiserca. Dziewczyna cały wysiłek wkłada, aby go ratować. Przychodzi powrotnabiegunka. Chłopak czasem nie ma sił podnieść głowy.Punkty sanitarne są tak przeciążone, że do domu wezwać lekarza nie można,a Jurek nie ma sił, żeby na punkt dojść.Pusta ulico! - Przecież są gdzieś jakieś środki, przyjdzie skądś jakaśpomoc!?...Pomoc - przyszła. Tak jak przyszła pomoc do Oli i matki. Zapisanoich na transport do Persji, jako sieroty. Znowu począł się wyścig pomocy ześmiercią.Wyjazd naznaczono na siódmy sierpnia 1942 roku.Ale mogły jechać tylko dzieci zdrowe.Jurek zaciął zęby.184

Odebrani ^ niewoli - ratowani od śmierci- Pojadę - powiedział zdecydowanie.W dniu wyjazdu dwaj żołnierze spletli ręce w krzesełko - donieśli go naperon. Na dworcu czekali od rana do wieczora. Wieczorem, kiedy trzeba było

Page 109: Wańkowicz Melchior - Kundlizm - Dzieje rodziny Korzeniewskich

siadać do wagonu - Jurek wstał nadludzką mocą i poszedł. Szaro było. Nikt imsię nie przyjrzał. Z trwogą szła za nim siostra, gotowa chwycić go pod ramiona.Ewakuacyjne rozkazy dotyczyły tylko tych dzieci, które miały jakąś szansęwyżycia i odratowania.W wagonie osunął się na ławkę.- Jurku!...- Może wrócę... do Polski... - wyszeptał.Pociąg z wolna ruszył. Za oknami sunęły wydmy piaskowe - to tysiącegrobów polskich, zacieranych przez wiatr. Kermine - co znaczy po uzbecku"Dolina Śmierci" - została za nimi. Jurek nie był na grobie matki. Starał siępatrzeć przez okno w kierunku, który wskazywała siostra. Potem ją objął rękamii trząsł się w płaczu. Gładziła jego włosy, myśląc ze smutkiem, że nie mogła pójśćpożegnać matczynego grobu, bo nie mogła opuścić Jurka.185Z ponowną siłą przypomniała słowa umierającej - "pamiętaj o dziecku",..Ale chłopak w jej objęciach był wiotki i ledwo oddychał.W pociągu jednak okazało się wielu takich, co dowlekli się resztką woli.W drodze opróżniono jeden z wagonów, przeznaczając go na sanitarny.Kiedy przenoszono Jurka, sanitariusz powiedział obojętnym, fachowymgłosem:- Po co go pani wiezie? Przecież on nawet do Krasnowodzka nie dojedzie.W Aszchabadzie mają zostawić beznadziejnych. Jurek to słyszy i znowuskądś w nim się biorą siły: kiedy w Aszchabadzie'wchodzą sanitariusze, podnosisię i.o własnych siłach idzie do. ustępu. ,,Bó przecież ciebie w Rosji zostawilibyprzeze mnie."Zostali w Aszchabadzie ludzie leżący na noszach, z oczami bezbrzeżniesmutnymi. Rozumieli, że tu, po tylu bohaterskich wysiłkach, skończyły siębezpowrotnie ich porywy powrotu do Polski.' •'* ' ••• '•' '• ' •Trzy dni jechali do Krasnowodzka. Jurek żył. Może się przesili? Są już prze-cież lekarze... lekarstwa... dieta... To nie lepianka w Kara-Kul... Może sięprzesili... 'W Krasnowodzku znieśli go na noszach do ogromnej hali. Po hali idziekomisja sanitarna. Komisja sanitarna już jest coraz bliżej. Jurek zrobił ruch -chciał użyć dawnego triku - powstać, czy choćby siąść. Ale już nie mógł.Komisja - doszła. I ogłosiła wyrok: "Zostawić w Krasnowodzku".- Ja zostanę z nim! - woła siostra.- Pani pojedzie. Doślemy go jak wyzdrowieje.Sanitariusze go ponieśli do szpitalnego namiotu.- Niech pani nie histeryzuje.Patrzyła, tropiła z daleka, żeby nie dostrzegli. Widziała, do którego namiotugo wnieśli. Odczekała. Pobiegła. Wkradła się do namiotu jak suka, którejzabrano małe.- Jurek! Zostaję z Tobą!- Hanka, jedź! Musisz jechać... Uściskaj ode mnie mocno... Krysię...w Polsce...Przepędzono ją. Krążyła dookoła namiotów rozbitych na tym piasku...Wpadła do tobołków, wzięła z nich coś, znowu schwytała chwilę, wślizgnęła siędo namiotu:- Jurek... Jureczku!... Przyniosłam ci fotografie...Na kołdrę posypały się fotografie - i ta z ojcem, w Rabce, w białychspodniach przed samą wojną... I ich domek z ogródkiem.Jurek położył na tym wszystkim przeźroczystą dłoń:- Nie żal ci, Hanka?186- Przecież przywieź... - chciała powiedzieć "przywieziesz", ale skurcz jejzdławił gardło. Jakby ktoś krzyknął brutalnie: "Nie kłam!".Wpadli z krzykiem. Że izolacja...Nawet go nie pocałowała.*Potem jechała przez morze. Potem w porcie Pahiewi, na tamtej, perskiej stronie,

Page 110: Wańkowicz Melchior - Kundlizm - Dzieje rodziny Korzeniewskich

trzy tygodnie kulgała w swoich podkutych butach od Polskiego CzerwonegoKrzyża do Delegatury Ministertwa Opieki Społecznej, od Delegatury doEwidencji.Nigdzie nic nie wiedzieli o Jurku.Potem ją zawieźli do Teheranu, gdzie pracowała jako kelnerka w polskiejświetlicy. Potem zachorowała na tyfus, na zakażenie krwi w nodze, a kiedyw końcu października odzyskała przytomność, otrzymała w Duszpasterstwie aktzejścia Jerzego Korzeniewskiego.Akt zejścia był wystawiony w dniu śmierci - 10 sierpnia 1942 roku - tegosamego dnia, w którym żegnała się z "dzieckiem".*Takie były dzieje wymordowanej rodziny Korzeniewskich.SPIS TREŚCIKLUB TRZECIEGO MIEJSCA ................................ 5List do Florczaka i bliskich ................................ 7Część l.ŚWIAT ........................................... 9Dojutrki ............................................. 10Stara epoka ........................................... 18Moce rozbijające ....................................... 23Impas broniących ...................................... 28Dwadzieścia pięć lat anarchii .............................. 42Część 2. EMIGRACJA ...................................... 49^Dysproporcje.......................................... 50Historyzm i możliwości ................................ 50Królewięta ......................................... 55Orgia fikcji w cieniu lipy ideologicznej ...................... 57Jaskrawe światło ....................................... 65Arogancja wobec Anglików ............................. 65Chamstwo wobec kraju .......'......................... 67Ostracyzm wobec wspólemigrantów ....................... 68Wstydliwy cień ........................................ 74Kompleks niższości wobec Anglików ....................... 74Kompleks bezwładu wobec bolszewizmu .................... 79Kompleks zalapania wobec kraju .......................... 84KLUB TRZECIEGO MIEJSCA ................................ 87189KUNDLIZM ..........................;........,......... 93Szewc zazdrości kanonikowi, że został prałatem ............... 97Bezinteresowna zawiść ................................. 97Organiczna głupota ................................... 100Polska protekcja - odtrutką na powszechną zawiść .............. 101Bieda materialna ...................................... 102Fumy................................................ 104Jak się psuje człowiek w Polsce? ........................... 105Śmieszny styl życia towarzyskiego ......................... 108Rządy z fumami ..................................... 111Kundlizm ............................................. 117Korupcja .......................................... 117Kult niekompetencji .................................. 119Kliki-w każdym ustrój u poszlacheckiej kultury ............... 119Sprawa społeczna - zamglona ............................ 121Wrzesień spadł na Polskę w czasie linienia .................... 122Wady myślenia ...................................... 123Hodowla aniołów ...................................... 128"Czy bijecie kobiety?" ................................. 129"Czy całujecie je w rękę?" ................................ 129Jak kształtował się popyt na anioły ........................ 130"Będziesz maleńką" ................................... 132Lekceważąca rycerskość ................................ 134I tu - kończy się z poszlachecką karykaturą ................... 137DZIEJE RODZINY KORZENIEWSKICH ....................... 139Dzieje rodziny Korzeniewskich ............................ 141

Page 111: Wańkowicz Melchior - Kundlizm - Dzieje rodziny Korzeniewskich

Opowiadanie Hanki .......................'............. 166190Opracowanie techniczne seriiFELICJA ŁUBIŃSKAKorektaZOFIA WOJDYNONOTA WYDAWCYSeria "Dzieła Emigracyjne Melchiora Wańkowicza" obejmuje 8 tytułów książek tegoautora opublikowanych poza krajem w latach 1939-1955. Z dorobku tego czytelnikkrajowy znał dotąd jedynie fragmenty. Kolejne tomy serii przygotowano do druku napodstawie publikacji wydanych za granicą. Pewne drobne zmiany w tekście wynikająjedynie z uwspółcześnienia ortografii, sprostowania ewidentnych błędów druku bądźpotknięć językowych oraz uwzględnienia poprawek wprowadzonych .ręką Autoraw toku przygotowywania wznowień.Wydano na podstawie: M. Wańkowicz, Klub Trzeciego Miejsca, Instytut Literacki, Paryż1949; Kundli^m, Wydawnictwo K. Breitera, Rzym-Londyn 1947; Dnieje rodziny Kor^e-niewskich, National Commitee of Americans of Polish Descent, Inc., Nowy Jork 1944•Zdjęcia z: Dnieje rodziny Korsyniewskich, wydanie z 1944 r.ISBN 83-7021-142-9WYDAWNICTWO POLONIA 1991Żarn. 2127.Ark. wyd. 15. Ark. druk. 12.Skład: WOMIK - Warszawa.Druk: Tiskarna Dęło, Ljubijana