„wojenne losy por. reginy wasilewskiej (miłaszewicz...

35
Zespól Szkól Budowlano – Geodezyjnych im. Stefana Wladyslawa Bryly w Bialymstoku Magdalena Oksztulska, ElŜbieta Witkowska, Rafal Sokolowski „Wojenne losy por. Reginy Wasilewskiej (Milaszewicz)” Praca przygotowana w ramach projektu edukacyjnego Muzeum Historii Polski w Warszawie pod nazwą „OdwaŜmy się być wolnymi”, pod kierunkiem mgr Marka śmujdzina oraz mgr Doroty Woińskiej Bialystok 2009

Upload: vanphuc

Post on 28-Feb-2019

222 views

Category:

Documents


0 download

TRANSCRIPT

Zespół Szkół Budowlano – Geodezyjnych

im. Stefana Władysława Bryły

w Białymstoku

Magdalena Oksztulska, ElŜbieta Witkowska, Rafał Sokołowski

„Wojenne losy por. Reginy Wasilewskiej (Miłaszewicz)”

Praca przygotowana w ramach

projektu edukacyjnego Muzeum

Historii Polski w Warszawie pod

nazwą „OdwaŜmy się być

wolnymi”, pod kierunkiem

mgr Marka śmujdzina oraz

mgr Doroty Woińskiej

Białystok 2009

2

Składamy serdeczne podziękowania pani Reginie Miłaszewicz Wasilewskiej za okazaną Ŝyczliwość i wsparcie w trakcie realizacji niniejszego projektu. Jednocześnie Ŝyczymy jej duŜo zdrowia i długiego Ŝycia, aby była z nami jak najdłuŜej.

Autorzy

3

SPIS TREŚCI

1. Marian Jonkajtys „Marsz Sybiraków”…………………………………….……….4

2. Wstęp ………………………………………………………………………….......5

3. Rozdział I: Rodzina… ……………………………………………………………..7

4. Rozdział II: Zaczęło się we wrześniu 1939 roku… ……………………………….9

5. Rozdział III: W Szkole Młodszych Ochotniczek w Nazarecie… ……….....……..17

6. Zamiast podsumowania…czy to wolna Polska…? ………………………………32

7. Bibliografia…………………………………………………………………..……35

8. Załączniki …………………………………………………………………...……36

7.1.Zdjęcia z archiwum Reginy Wasilewskiej………………………………..36

7.2.Dokumenty z archiwum Reginy Wasilewskiej ……………………....…..39

7.3. Czasopisma: ……………………………………………………….……..62

7.2.1. Junak – Miesięcznik Dla Młodszych Ochotniczek i Junaków na

Środkowym Wschodzie, nr.5 z 15 lipca 1943r. …………………..62

7.2.2. SMO – czasopismo Związku Szkół Młodszych Ochotniczek,

nr.128 z 2008r. ……………………………………………………82

7.2.3.Wiadomości S.B.J., z 2001r. i 2002r. ……………………….…….88

4

Marian Jonkajtys "MARSZ SYBIRAKÓW" Z miast kresowych, wschodnich osad i wsi, Z rezydencji, białych dworków i chat Myśmy wciąŜ do Niepodległej szli Szli z uporem ponad dwieście lat! WydłuŜyli drogę carscy kaci, Przez Syberię wiódł najkrótszy szlak I w kajdanach szli Konfederaci Mogiłami znacząc polski trakt... Z Insurekcji Kościuszkowskiej, z powstań dwóch, Szkół, barykad Warszawy i Łodzi; Konradowski unosił się duch I nam w marszu do Polski przewodził. A myśmy szli i szli - dziesiątkowani Przez tajgę, stepy - plątaniną dróg A myśmy szli i szli - niepokonani AŜ "Cud nad Wisłą" darował nam Bóg. Z miast kresowych, wschodnich osad i wsi, Szkół, urzędów i kamienic i chat Myśmy znów do Niepodległej szli, Jak z zaboru, sprzed dwudziestu lat. Bo od września, do siedemnastego DłuŜszą drogą znów szedł kaŜdy z nas Przez lód spod bieguna północnego Przez Łubiankę, przez Katyński Las Na nieludzkiej ziemi znowu polski trakt Wyznaczyły bezimienne krzyŜe... Nie zatrzymał nas czerwony kat, Bo przed nami Polska - coraz bliŜej! I myśmy szli i szli - dziesiątkowani Choć zdradą pragnął nas podzielić wróg... I przez Ludową przeszliśmy niepokonani, AŜ Wolną Polskę raczył wrócić Bóg!!!

Pani Regina z kolegami podczas odsłonięcia pomnika Sybiraków na Cmentarzu Miejskim w Białymstoku

5

WSTĘP

Muzeum Historii Polski w 2009r. zorganizowało projekt edukacyjny „OdwaŜmy

się być wolnymi”, którego podstawowym celem jest dokumentowanie biografii,

Ŝyciorysów osób, których przeŜycia zasługują na pamięć potomnych - aby jako

świadkowie historii mogli ją opowiedzieć i stanowić wzór dla współczesnych pokoleń

Polaków. Opowieści tych, starszych juŜ osób (nierzadko powyŜej 80, 90 lat) Ŝyły dotąd

jedynie w gronie rodziny, najbliŜszych znajomych, często bez moŜliwości spisania ich

przez zawodowych historyków. Inicjatywa Muzeum Historii Polski daje niezwykłą szansę

na publikowanie wspomnień – tych właśnie skromnych osób, niezabiegających o uznanie,

prestiŜ, ale zawsze gotowych do długich opowieści o tym, co przeŜyli w okresie wojny

zarówno ze strony okupanta niemieckiego, jak i radzieckiego. Taką postacią, która

zasługuje na zachowanie o niej pamięci, jest bohaterka naszej publikacji – Białostoczanka,

pani por. Regina (Miłaszewicz) Wasilewska, która wraz z rodziną została zesłana na

Syberię, a następnie w niezwykłych okolicznościach została przyjęta do Armii Polskiej na

Wschodzie. Wraz z nią ewakuowała się z tej „nieludzkiej ziemi” na Bliski Wschód, by tam

przygotowywać się do walki o wolną Polskę. Jej losy, to takŜe losy całej rodziny

Miłaszewiczów – rodziców i braci, które są takŜe treścią tej opowieści. Dodatkowym

plusem tego pomysłu jest moŜliwość angaŜowania się uczniów, młodzieŜy w zbieraniu

informacji na temat ciekawych losów Polaków, a następnie ich opracowanie

i udostępnienie szerokiemu gronu odbiorców.

Gdy nasza szkoła otrzymała informację o moŜliwości udziału w takim projekcie

zgłosiło się troje uczniów gotowych do realizacji takiego zadania. Wyboru postaci, która

miała być bohaterem tej opowieści dokonano bardzo szybko. Wynikało to z faktu, Ŝe na

zaproszenie wychowawcy świetlicy pani Doroty Woińskiej od kilku lat przyjeŜdŜa, do

Zespołu Szkół Budowlano – Geodezyjnych w Białymstoku, na spotkania z młodzieŜą

kombatantka II wojny światowej – pani por. Regina Wasilewska. Od razu postanowiliśmy,

Ŝe chcemy opowiedzieć o jej losach. Pani Dorota Woińska i nauczyciel historii pan Marek

śmujdzin zaproponowali pani Reni udział w projekcie, a ona od razu się nań zgodziła. Na

kaŜdym etapie pracy odnosiła się do nas z Ŝyczliwością i troską o kształt tej biografii.

Udostępniła nam wszystkie materiały z prywatnego archiwum, były to: zdjęcia,

dokumenty, świadectwo maturalne, świadectwa zgonu najbliŜszych, patent weterana,

dyplomy, artykuły z gazet, ksiąŜki oraz inne posiadane rzeczy, a nader wszystko rękopis

jej wojennych wspomnień, który stanowi podstawę tej historii. Ciekawe są losy tego

6

rękopisu. OtóŜ prace nad nim pani Renia rozpoczęła pod koniec lat 70 na prośbę

ówczesnego biskupa ordynariusza apostolskiego w Białymstoku ks. Biskupa Edwarda

Kisiela. Dbał on, aby pamięć o losach Sybiraków nigdy nie została zapomniana.

Wspomnieć naleŜy, Ŝe był to czas Polski komunistycznej i mówienie, Ŝe ktoś był „u nich

na śniegu” groziło aresztowaniem, zwolnieniem z pracy lub jakimś upomnieniem. Pani

Renia nie zwaŜając na to spełniła prośbę biskupa i rozpoczęła prace nad pisaniem

wspomnień (niestety nigdy ich nie ukończyła). Były to wspomnienia „do szuflady”, bez

nadziei, Ŝe kiedyś ujrzą światło dzienne i będą powszechnie dostępne. Jednak czasy się

zmieniły i dziś mamy wolną Polskę, w której losy Polaków na Wschodzie stanowią

niezwykle waŜny element toŜsamości narodowej, mający swoje odzwierciedlenie we

współczesności. MoŜemy mówić bez lęku o gehennie i wstrząsających przeŜyciach

Polaków zesłanych „na Sybir”. Zmieniła się więc i rola wspomnień i rękopisu pani Reni -

moŜna go było czytać, publikować, udostępniać na forum publicznym, ale nie od razu…

Dlaczego? Rzecz prozaiczna! Ów rękopis zaginął! PołoŜony gdzieś - przez lata leŜał

i widocznie czekał na swój czas. W trakcie przygotowań do spotkania z uczniami klasy 1A

w listopadzie 2008roku, pani Porucznik odnalazła te notatki, co dało jej nieskrywaną

radość, o czym poinformowała słuchającą ją młodzieŜ. Takie spotkania naszej pani

kombatantki z uczniami to juŜ tradycja. Poza tym pani Regina uczestniczy w spotkaniach

grona kombatantów, niestety wyjazdy gdzieś dalej są juŜ niemoŜliwe ze względu na stan

zdrowia i zaawansowany wiek, a zaznaczyć naleŜy, Ŝe dawniej zaangaŜowanie pani

Porucznik w Związek Szkół Młodszych Ochotniczek było znaczne.

Od momentu wysłania zgłoszenia udziału naszej szkoły w projekcie edukacyjnym

M.H.P. pani Renia aktywnie przekazuje nam potrzebne materiały. W skład zespołu

opracowującego wojenne losy rodziny Miłaszewiczów weszli: uczniowie klasy 3G:

Magdalena Oksztulska, ElŜbieta Witkowska i Rafał Sokołowski - pod kierunkiem

nauczyciela historii pana Marka śmujdzina i wychowawcy świetlicy pani Doroty

Woińskiej. Zadania w zespole zostały podzielone: uczniowie zbierali potrzebne materiały

i je opracowywali, pani Woińska kontaktowała się z panią Renią i dbała o techniczną

stronę naszej pracy, zaś pan śmujdzin czuwał nad merytoryczną stroną projektu. Taki

podział zadań sprawił, Ŝe systematycznie mogliśmy zbierać – opracowywać – opisywać

potrzebne materiały. Efektem końcowym naszych działań jest niniejsza publikacja, którą

oddajemy jako projekt konkursowy a jednocześnie do depozytu Muzeum Historii Polski,

z nadzieją, Ŝe pamięć o losach pani Wasilewskiej nie zaginie i jeszcze nie raz zainteresują

one badaczy i historyków.

7

Rozdział I Rodzina….

Regina Miłaszewicz urodziła się w Białymstoku 12 stycznia 1922r. Ojciec –

Stanisław – pracował w białostockim więzieniu jako przodownik straŜy więziennej na

stanowisku kierownika magazynu odzieŜowo – Ŝywnościowego. Matka – Józefa –

prowadziła niewielki sklepik we własnym domu, który stał u zbiegu ulic Bema i Szosy

Południowej. Obecnie w tym miejscu znajduje się skrzyŜowanie ulic J. Bema

i M. Kopernika. W rodzinie było czworo dzieci: Wacław (1919), Regina (1922) oraz bracia

bliźniacy: Józef i Stanisław (1924). Wacław ukończył Gimnazjum Zygmunta Augusta

(matura 1939) i zamierzał pójść do podchorąŜówki, zaś Regina miała 17 lat i uczyła się w

liceum. W wolnym czasie pomagała mamie w prowadzeniu sklepu. Warunki

mieszkaniowe ogólnie były dobre. We wrześniu cała rodzina stanęła przed zupełnie innymi

wyzwaniami.

Rodzice na spacerze z Józkiem

Józefa i Stanisław Miłaszewicz razem z Wacławem i małą Renią

8

Pierwszy z lewej – Józek, trzecia z lewej – Renia

Wacław Miłaszewicz

Regina Miłaszewicz

Regina i Wacław razem z koleŜanką

9

Rozdział II Zaczęło się we wrześniu 1939 roku……

Po upadku państwa polskiego ojciec nie mógł dalej pracować w więzieniu. Imał się

dorywczych zajęć i z rosnącym niepokojem obserwował zachodzące zmiany. „Wybory” do

Zgromadzenia Ludowego a następnie włączenie do Białoruskiej S.R.R. nie wróŜyły nic

dobrego. W domu kwaterowali oficerowie sowieccy, a cała sześcioosobowa rodzina

gnieździła się w kuchni własnego mieszkania. 19 grudnia 1939 roku o godz. 4.45

wszystkich obudziło głośne dobijanie się do drzwi. Weszło trzech Ŝołnierzy i dwóch

cywilów i kazali ojcu ubierać się. Zachowywał się spokojnie, starał się uspokoić płaczącą

Ŝonę, mówił, Ŝe to pomyłka, Ŝe wkrótce wróci. Chyba nie wiedział, Ŝe Ŝegna się z rodziną

na zawsze. Nie wrócił nigdy. Od chwili aresztowania ojca przez trzy tygodnie córka

codziennie chodziła pod bramę więzienia z zawiniątkiem bielizny. Nie przyjmowano, ale

teŜ nie twierdzono, Ŝe go tu nie ma. Dopiero w styczniu 1940 roku oznajmiono, Ŝe

przebywa w więzieniu w Grodnie. Tam wiadomość – przewieziony do Brześcia. Na list

z prośbą o potwierdzenie pobytu z Brześcia nadeszła odpowiedź: przewieziony do Mińska.

O jego dalszych losach dowiedziano się po wojnie: skazany na 8 lat łagru jechał

transportem na Syberię, zmarł prawdopodobnie na czerwonkę. Pochowano go tuŜ przy

torze kolejowym gdzieś za Mińskiem. „Uczestniczący w pogrzebie ksiądz głośno

wymienił nazwisko oraz adres zmarłego i prosił, aby Ci, którzy przeŜyją i wrócą,

zawiadomili rodzinę. Tak się stało. Świadek pogrzebu zapamiętał ponadto wygląd kurtki

i wysokie buty. Wszystko się zgadzało. Pozostała w Białymstoku rodzina Ŝyła z dnia na

dzień. Młodzi stali w kolejkach, dorywczo pracowali. Dla wyjaśnienia dodam, Ŝe

wszystkie prace z odnalezieniem tatusia przeprowadziłam sama, poniewaŜ mamusia była

stale chora, a bracia młodsi (bliźniacy) mniej byli zaradni zwłaszcza, Ŝe mieli dopiero po

15 lat”1. Rodzina musiała sobie jakoś radzić, w tych niezwykle cięŜkich warunkach.

Przyszła jednak i na nich kolej… Tak relacjonuje to Pani Porucznik, w informacji

zapisanej pod datą 16.01.1979r. czytamy…. (…) „Do marca trwały poszukiwania

łączności z ojcem. śołnierze radzieccy zarekwirowali częściowo nasze mieszkanie.

Zajmowaliśmy właściwie juŜ tylko kuchnię. W lutym 1940 wywieziono do ZSRR

pierwszy transport Polaków. Byli to przewaŜnie leśnicy.

13 kwietnia 1940 roku nocą zerwało nas ze snu stukanie do drzwi. Uzbrojeni

1 W relacji rodzinnych losów obok udostępnionego nam rękopisu pani Wasilewskiej, korzystamy z jej wspomnień oraz relacji brata Wacława przedstawionych w opisie Bolesława Stanisławskiego: „Wspomnienia o Wimpie”. Opis ten udostępniała nam pani. Porucznik ze swojego archiwum.

10

Ŝołnierze sowieccy wtargnęli do mieszkania krzycząc „sobaki”, Ŝe wywoŜą nas do ojca.

Dano 25 minut czasu na spakowanie i załadowanie na samochód cięŜarowy, który dowiózł

załadowanych do transportu przygotowanego na dworcu kolejowym w Białymstoku.

Rozpacz matki była wielka - mdlała, nasz płacz łączył się z pokrzykiwaniami Ŝołnierzy

wołających do pośpiechu. Potraciliśmy głowy. Prawie nic się ze sobą nie zabrała. Pościel,

trochę bielizny, garnuszek kawy, trochę miodu, kawałek chleba i nic więcej. CóŜ to mogło

znaczyć na 5 osób (matka, ja i trzech braci). Wrzucono nas na cięŜarówkę i przewieziono

na stację. Zobaczyliśmy niekończący się zestaw wagonów towarowych takich, jakimi

przewozi się bydło. Wagony były pozbijane deskami, takŜe światło wdzierało się jedynie

przez szczeliny desek. Do takiego wagonu zostaliśmy przeładowani. Przeciętny wagon

mieścił 25 rodzin z bagaŜami. Ciasnota była okrutna, powietrze gęste. W podłodze

wykonano dziurę do załatwiania potrzeb fizjologicznych. Na pryczy starszy brat Wacław

zajął nam miejsce i tam, jak kto mógł przysiadł w trwoŜnym oczekiwaniu na dalsze koleje

losu. Staliśmy na stacji cały dzień. Nocą transport ruszył. 18 dni trwała podróŜ

w nieludzkich warunkach. Raz na dobę dostawaliśmy ,,kiptiatok'' tj. gorącą wodę.

W wagonie nocą zmarło niemowlę przy piersi matki. Matce kazano oddać malutkie zwłoki

i wyrzucono je z pociągu, moŜe przypadkiem ktoś je odnalazł i pochował?”. Tak, więc

rozpoczęła się gehenna dla całej rodziny Miłaszewiczów. Ojca juŜ nigdy nie zobaczyli, ale

na razie byli razem - mama, pani Renia i jej bracia. Los taki podzieliły dziesiątki tysiące

rodzin polskich, tylko, dlatego, Ŝe byli Polakami, Ŝe chcieli Ŝyć i pracować w wolnym

kraju, a nie podporządkowanym totalitaryzmom: hitlerowskiemu czy teŜ

komunistycznemu. Wstrząsające fakty zsyłki „na nieludzką ziemię” znane są z tysięcy

relacji tych, którzy wrócili - dramat, który się rozpoczął trwał… Tak opisuje go Pani Renia

(…) ”Koszmaru podróŜy nie jestem w stanie opisać. 1 maja 1940 roku dojechaliśmy do

Pawłodaru w Kazachstańskiej S.S.R. Tam został rozładowany cały transport. Pawłodar

stanowił punkt rozdzielczy skąd rozwoŜono rodziny do sowchozów i kołchozów. Moja

rodzina trafiła do pawłodarskiego mleczno-mięsnego sowchozu (Pawłodarskiego Miaso –

Mołocznowo) oddalonego od miasta o 15km. Zaprowadzono nas do udekorowanej na

czerwono świetlicy („Krasnyj ugołek”) na... akademię pierwszomajową!!, po zakończeniu

której, kaŜdy na własną rękę szukał jakiegoś miejsca zamieszkania. Przyjął nas „na

mieszkanie” biedny głuchoniemy rybak Rosjanin. Sam gnieździł się z dwójką dzieci i Ŝoną

w mieszkaniu jednoizbowym, ale odstąpił nam kawałek miejsca. Spaliśmy jak śledzie

w beczce z podkurczonymi nogami, bo na wyprostowanie nóg nie było miejsca. Pamiętam

moment, kiedy w nocy przekładaliśmy się na drugi bok (musieliśmy to robić wszyscy

11

jednocześnie). Wacek (starszy brat) westchnął głośno mówiąc „kiedy wreszcie będę mógł

nogi wyciągnąć”. Noc była męczarnią, a nie wypoczynkiem. Trudno było szukać coś

innego, wszyscy Ŝyli w takich strasznych warunkach. W podobnej sytuacji było wiele

polskich rodzin, takŜe zaczęliśmy szturmować ,,naczalstwo” (kierownictwo obozu) Ŝeby

nam dało jakieś pomieszczenie. Obiecano ten problem rozwiązać. Wkrótce miała być

zakończona budowa nowego „cielętnika” - do starego miała przejść trzoda chlewna,

a opuszczony ,,świniarnik” mieli zająć Polacy. W kilka tygodni spędzono nas w to

pomieszczenie, które juŜ nawet świniom nie nadawało się. Był to barak zbudowany

z gliny, pokryty gałęziami, składający się z trzech lub czterech pomieszczeń. W naszej

,,sali” zmieściło się pięć rodzin. Muszę jeszcze wspomnieć, Ŝe podłogi nie było Ŝadnej,

a przy chodzeniu wydobywał się jeszcze mokry nawóz. Sufitu teŜ nie było. ,,Krysza” tak

nazywano pokrycie dachu - była wylęgarnią stonóg, które w nocy spadały na twarze

śpiących. Pluskwy Ŝarły człowieka bezkarnie, a wszy opanowały ubrania i głowy - nie

szczędząc nikogo. W takich warunkach nietrudno było o świerzb. Znowu sprawiedliwie

mieliśmy go wszyscy. Szczególnie potworna była noc w czasie zimy - swędzenie było nie

do zniesienia. Mimo panującego wewnątrz pomieszczenia chłodu (+4, częściej 0)

zrywaliśmy się zdzierając z siebie bieliznę i szczypiąc ciało smarując okropnie cuchnącą

maścią. Koszmar ten minął, kiedy zaczęliśmy dostawać paczki z Polski z mydłem

i proszkami. O godziwej bieliźnie nie było mowy. Zdobyty opał wystarczył zaledwie na

ugotowanie wody, albo zagotowanie mamałygi (mąkę wsypuje się na wrzącą wodę ciągle

mieszając, wychodzi z tego gęsta papka). Sam sowchoz miał w swojej nazwie ,,mleczno-

mięsny'' ale, jak na ironię nie miał ani mleka ani mięsa. Wszystko, bowiem szło do skupu

państwowego. Dookoła rozciągał się bezkresny step. W kilku budynkach mieszkało

,,naczalstwo”.

W prowizorycznych barakach oraz ziemiankach Kazachów mieszkała ludność róŜnych

narodowości, zesłana podobnie jak my. Były to pomieszczenia wkopane w ziemię,

wyściełane wewnątrz skórami, a na klepiskach, przykrywających ziemiankę było siano,

drewno. Trudno się z tymi ludźmi było dogadać (tj. Kazachami), bo języka rosyjskiego nie

znali, a język kazachski był nam obcy. Jakieś nieartykułowane dźwięki. Z nimi prowadziło

się handel wymienny - bieliznę pościelową (tylko to brali) za mąkę. Mąka była gorzka.

ZboŜe rosło z piołunem, którego nie moŜna było usunąć. Smakowało wszystko. Zapasy

z domu wyczerpały się w czasie drogi i głód zaczął coraz bardziej dokuczać”(…).

Takie były pierwsze tygodnie pobytu na „nieludzkiej ziemi”, radzono sobie

w najróŜniejszy sposób, kaŜdy wszak marzył, Ŝe prędzej czy później wróci do kraju, do

12

rodziny, do miejsc najbliŜszych, ale tymczasem trzeba było pracować, by przeŜyć.

Wspomina pani Renia (…) „W sowchozie zaczęła się rejestracja do pracy Polaków.

KaŜdy, kto skończył 16 rok Ŝycia miał obowiązek podjęcia pracy. Starszy brat Wacław,

który od chwili wywiezienia nas z domu trwał w uporze powrotu do Białegostoku, gdzie

zostawił dziewczynę, a późniejszą Ŝonę Irenę – uniknął rejestracji. Zapisaliśmy się takŜe

we czworo – matka, ja i 2 młodszych braci. Ale Wacek koniecznie szukał moŜliwości

ucieczki. JuŜ pierwszego dnia postanowił uciekać. Decyzję przyśpieszyli sami bolszewicy

zarządzeniem o przymusowej rejestracji do pracy osób, które ukończyły 16 lat. Mimo

oporów rodziny trwał zdecydowanie w swoim postanowieniu. Długo przekonywał matkę

o konieczności ucieczki. Uzyskawszy wymuszoną zgodę matki, która zdawała sobie

sprawę, Ŝe go nie zatrzyma, ruszył piechotą w 7000-kilometrową drogę do Białegostoku2.

Szaleńczy to był pomysł na miarę szalonych 20 lat. Zabrał ze sobą trochę jedzenia oraz

rzeczy, które moŜna było łatwo wymienić na Ŝywność, Postanowił uciekać z pracującą

w fabryce Polką z Białegostoku - pani „Gałczyńska” (tak się ponoć nazywała). Ona,

kobieta ponad czterdziestoletnia, była zdeklarowaną komunistką i stale twierdziła, Ŝe jej

aresztowanie jest niewytłumaczalną pomyłką, w swojej daltonicznej naiwności uwaŜała, Ŝe

po powrocie do Polski (na tereny okupowane przez ZSRR) zdoła przekonać władze

o swojej niewinności. Nic nie było w stanie wyrwać jej z propagandowej fantastyki. Pani

„Gałczyńska” miała ten walor, Ŝe doskonale znała język rosyjski, podczas gdy Wacław nie

znał go prawie wcale.

W końcu maja, rankiem, pojechał rowerem do Pawłodaru, gdzie czekała pani

„Gałczyńska”. Tam sprzedał rower i za część pieniędzy kupił bilety kolejowe do Moskwy.

Do kasy podeszła oczywiście pani „Gałczyńska”. Po wielu dniach dotarli do stolicy

i szczęśliwie przyjechali na dworzec, z którego odchodziły pociągi do Brześcia. Tu

naleŜało kupić bilety na dalszą podróŜ. Stojąc w długiej kolejce nieopatrznie zamienili ze

sobą kilka słów po polsku. Wkrótce pojawiło się NKWD i zaczęła się wielogodzinna

gonitwa, w czasie, której zbiegowie rozdzielili się. Wacław zmylił pogoń, wydostał się na

podmiejskie łąki i ukrył się w jednej z licznie stojących kop siana. Pomimo zmęczenia nie

mógł usnąć. Jego sytuacja była dramatyczna: nie miał biletu i wiedział, Ŝe go nie kupi, do

domu zaś tysiąc kilometrów, wczesnym rankiem ostroŜnie wychylił się ze swojej kryjówki

i ze zdumieniem zobaczył, Ŝe kilka kopek dalej to samo robi pani „Gałczyńska”. Był to dla

niego najłaskawszy uśmiech losu. Czuł, Ŝe przeszedł nad bezdenną przepaścią. Był

2 Relację z ucieczki poza informacjami od rodziny, uzyskaliśmy dzięki artykułowi Bolesława Stanisławskiego, „Wspomnienia o Wimpie”. Artykuł z prywatnego archiwum udostępniła pani Wasilewska.

13

uratowany, tak się mu wówczas wydawało. O dalszej podróŜy koleją nie mogło być nawet

mowy. Jechali róŜnymi „okazjami”. Oddaliwszy się od Moskwy na znaczną odległość,

podjęli podróŜ pociągiem. Byli juŜ niedaleko obecnej granicy, kiedy w czasie rutynowej

kontroli dokumentów Wacława zatrzymano do wyjaśnienia (pani „Gałczyńska” chyba

zdołała umknąć). Nie miał Ŝadnych dokumentów, a tym samym sprawa była powaŜna.

Aby uniknąć najgorszego – oskarŜenia o szpiegostwo – powiedział prawdę. Zamknięto go

tymczasowo w budynku jakiegoś – stojącego samotnie w stepie – magazynu, którego

pilnował wartownik. Był to młody chłopak, wyraźnie Ŝyczliwie usposobiony do więźnia.

Prowadzili ze sobą rozmowy, kaŜdy w swoim języku i oczywiście przy pomocy rąk. Po

kilku dniach więzień poprosił swojego dozorcę, aby go wypuścił na słowo honoru

pobiegać po stepie. Biegał, fikał koziołki i znowu biegał. „Wiesz – wspominał po latach –

zachowywałem się jak młody psiak wypuszczony z ciasnej budy na ukwieconą łąkę,

odurzony jej zapachem”. Po tygodniu przyjechała wojskowa kontrola magazynu i przy

okazji zainteresowała się więźniem. Po wysłuchaniu jego wyjaśnień zapowiedziano

przyjazd NKWD, które będzie wiedziało, co z nim zrobić. Rozmowie przysłuchiwał się

wartownik, oprowadzający kontrolerów. Gdy świta wychodziła, zostawił nie zamknięte

drzwi. Niedopatrzenie? Celowo? A po drugiej stronie drogi był las...

Do Brześcia dotarł o kiju, skrajnie wyczerpany. Tu juŜ jego polski język nie dziwił

nikogo. Łatwiej było o jedzenie i poruszanie się. Pod koniec czerwca znalazł się

w Białymstoku. Do domu nie mógł iść, bo tam mieszkali sowieccy oficerowie.

Podświadomie czuł, Ŝe jest poszukiwany. Jak się później okazało, nie mylił się: w kilka dni

po jego zatrzymaniu i ucieczce NKWD przesłuchiwało w Kazachstanie jego matkę. Z tych

samych powodów nie mógł iść do rodziców narzeczonej. Nocował u znajomych, po kilka

nocy w jednym miejscu. I miał szczęście: kilkakrotnie tuŜ po opuszczeniu kryjówki

zjawiało się tam NKWD. Ukrywał się m.in. u p. Jadwigi Grabiec (ul. Traugutta) oraz

p. Szaciłowskich (ul.Angielska). Ta makabryczna zabawa trwała ok. 8 miesięcy. Bywało

i tak, Ŝe nocował w miejskich szaletach. Planował ucieczkę do Generalnego

Gubernatorstwa. Kiedy wszystko było juŜ na najlepszej drodze, przyszło nieszczęście,

przechodząc koło kościoła farnego spostrzegł znajomego sprzed wojny, podoficera z 10

pułku ułanów litewskich, który grał w orkiestrze pułkowej i był znany ze swoich sympatii

prokomunistycznych. Tamten początkowo udawał, Ŝe go nie dostrzega, ale uparcie szedł

jego tropem. Tak przeszli dzisiejszą ulicą Legionową na rynek (obecnie plac na tyłach DH

„Central”). Dla wyjaśnienia sprawy Wacław zamarkował ucieczkę. Tamten natychmiast

podjął pościg. Wątpliwości nie było. Rozpoczęła się gonitwa między straganami.

14

W sprawę wdał się patrol NKWD. Osadzono go w więzieniu. Siedząc w celi na

najwyŜszym piętrze widział swój dom. Wyszedł na wolność po wkroczeniu Niemców do

Białegostoku. Ale to juŜ inny rozdział historii. Wacław ucieka, a co z panią Renią

i pozostałymi…? Wracamy, więc do jej relacji.

(…) „W tym czasie, kiedy zatrzymano Wacka pod granicą, zabrano mamusię na

przesłuchanie do NKWD. DrŜeliśmy w obawie, Ŝe juŜ nie wróci do nas - wróciła,

roztrzęsiona, zapłakana, ale była juŜ z nami. Przesłuchiwana była w związku z ucieczką

brata. Zaczęła się walka o byt, o zaspokojenie głodu. „Pajok” (1/2 chleba na pracującego)

nie wystarczał. Wymienialiśmy bieliznę pościelową na mąkę. Niewiele tego było, ale przez

kilka miesięcy utrzymywaliśmy się. W okresie lata na stepie zbierało się lebiodę i szczaw,

co było podstawą zup. Głód zaczynał powoli dokuczać. Dowiedzieliśmy się, Ŝe

w Pawłodarze (15km od naszego sowchozu) sprzedają surowe ciasto na wypiek chleba

i dają po 1kg na osobę. Ruszyliśmy w komplecie z mamusią, dwaj młodsi bracia i ja.

Szliśmy 15km, staliśmy całą noc w kolejce, potem z powrotem 15km do domu. Bracia i ja

byliśmy zmęczeni, mamusia padała z nóg. Ostatkiem sił dotarła do sowchozu, ale przy tym

mdlała i nie mogła się ruszyć. Zanurzyła opuchnięte nogi w misce z zimną wodą - sądząc,

Ŝe to przyniesie ulgę jej z obolałym nogom. JuŜ nie podniosła się o własnych siłach.

Widocznie nagłe ochłodzenie nóg spowodowało atak nerek, na które mamusia chorowała.

Postanowiliśmy przenieść całą pryczę w świniarniku i tak rozpoczęła się jej

siedmiomiesięczna choroba w warunkach urągających najprymitywniejszym wymaganiom

sanitarnym”. Pod datą 16.02.1979 pani Renia czyni kolejną notatkę dotyczącą

wspomnień…opisując cięŜką chorobę matki (…) „W dzień słońce zaglądało przez

niewielkie okienko, w pobliŜu, którego leŜała mamusia. Lekarstw Ŝadnych, odŜywianie

Ŝadne (mąka zarzucana na gorącą wodę - tworzyła mamałygę). Czasami kobiety pracujące

przy dojeniu krów przynosiły trochę mleka. Najgorsze były noce. Łuczywo wetknięte

w glinianą ścianę okropnie dymiło, a to był jedyny sposób oświetlenia, potrzebnego do

zmiany kompresu zrobionego z gorczycy (kładłam go na klatkę piersiową, bo odczuwała

ogromny ucisk przy oddychaniu) albo załatwienia potrzeb fizjologicznych. Stan zdrowia

pogarszał się. Mieszkańcy baraku radzili Ŝeby odwieść chorą do szpitala. Wyprosiłam

konia i sanie. Owinęliśmy mamusię w pierzynę i przywiązaliśmy pryczę do sań. Burza

śniegowa była tak silna w tym czasie, Ŝe zerwała pierzynę. Kulawy koń teŜ nie dał rady

ruszyć z miejsca, wnieśliśmy chorą z powrotem do baraku. Drugi raz pogoda była

znośniejsza i dowieźliśmy mamusię do szpitala w Pawłodarze. Przebywaliśmy tam kilka

15

tygodni, po czym kazano zabrać ją do sowchozu. LeŜenie w takich warunkach szybko

pogorszyło stan zdrowia i znowu zawieźliśmy chorą do szpitala. Tym razem juŜ zostałam

razem do opieki chorej. Lekarz Rosjanin - widział naszą tragedię i pozwolił mi nocować na

ziemi obok łóŜka mamusi. Przez cały czas nie odstępowałam od niej. Karmiłam, czasami

zgarniałam wszy. W ostatnich dniach podałam zupę, a mamusia zamiast łyŜki gryzła

własne palce (to było ostanie stadium mocznicy). Widziałam, Ŝe traci świadomość.

Pobiegłam do lekarza z prośbą, Ŝeby mi pozwolił sprowadzić lekarza Polaka (teŜ zesłańca)

doktora Tarajewicza. Wierzyłam, Ŝe on moŜe pomóc. Uzyskałam zgodę - lekarz przyszedł.

Błagałam, Ŝeby ratował mamusię. Obiecywał, Ŝe nazajutrz zwoła konsylium i dadzą jakiś

zastrzyk. Mamusia zmarła 8 kwietnia 1941roku”. Córka wróciła do sowchozu. Stąd

Ŝyczliwy p. inŜ. Nowicki (z Białegostoku) pojechał do szpitala i pomógł jej załatwić

formalności. Administracja szpitala proponowała dwie trumny: w kolorze czerwonym

i z nie heblowanych desek. Wybrano tę drugą. Przywieziono zmarłą do sowchozu

i pochowano na wzgórzu na pastwisku. Później postawiono krzyŜ (…).

Odbierając ciało matki ze szpitala córka spostrzegła przy drzwiach siedzący strzęp

człowieka w łachmanach. Był to Rosjanin, który miał nieszczęście dotrzeć do szpitala

w nie swój dzień, poniewaŜ chorych na czerwonkę przyjmowano w dni parzyste. Musiał

czekać, bez Ŝadnej pomocy, całą dobę i nie doczekał. Autor tego kuriozalnego zarządzenia

najwyraźniej wydał wojnę zdrowemu rozsądkowi z mocnym postanowieniem, Ŝe pokoju

nigdy nie zawrze. Mściwa demagogia? Umysłowa płycizna?

Ale Ŝycie toczyło się dalej… Trzeba było wrócić do pracy. Regina pasła owce

z Cyganką, zbierała „kiziaki” (nawóz), powoziła wołami w czasie sianokosów, a w zimie

rozwoziła snopki słomy na pole w celu nawilgocenia gleby. Przez jakiś czas gotowała zupy

ze swoim bratem Józkiem. Drugi brat – Stanisław – okazał się bardzo uparty. PoniewaŜ

trzykrotnie spóźnił się do pracy, stanął przed sądem, który wymierzył mu karę raczej

symboliczną: potrącił z pensji, której nikt z rodziny nie otrzymał, bo wykonanie normy

było zadaniem ponad siły i przypominało próbę napełnienia dziurawego worka. Niekiedy

na progu swojej rudery znajdowano miskę zupy, kawałek chleba. To miejscowi, bywało,

Ŝe i Ŝony NKWD-ystów, anonimowo podkładali im jedzenie. Pomagali im Kazachowie,

Rosjanie i oczywiście Polacy. Tak to w warunkach, gdy najwyŜsze stanowiska obsiadła

najniŜsza podłość, funkcjonowała przez nikogo nie załoŜona szlachetna organizacja:

międzynarodówka czystych serc. Tymczasem na Syberii rodzina borykała się tysięcznymi

trudnościami. Jedzenie – podłe. Dookoła step i wściekłe wiatry. W budynkach mieszkały

tylko władze sowchozowe. Kazachowie zajmowali ziemianki, wykopane jamy przykryte

16

byle czym. Był to typowy obraz skolektywizowanego społeczeństwa. Miejscowi nie znali

rosyjskiego i rozmowa z nimi była prawie niemoŜliwa. Handlowano na migi, wymieniając

ubrania na Ŝywność. Wkrótce zapasy odzieŜy wyczerpały się i połoŜenie rodziny osiągnęło

„punkt krytyczny”. Wówczas zaczęły nadchodzić paczki – znak, Ŝe Wacław dotarł

szczęśliwie na miejsce. Była to jedna z radośniejszych informacji, jakie otrzymała pani

Regina, brat Ŝyje! Udało mu się przejechać Rosję! W tej tragicznej sytuacji była to

fantastyczna wiadomość.

17

ROZDZIAŁ III

W Szkole Młodszych Ochotniczek w Nazarecie…….

Wraz z powstaniem Armii Polskiej na Wschodzie pod dowództwem

gen. Władysława Andersa powstają takŜe szkoły dla dzieci i młodzieŜy - Szkoły Junackie

w Tockoje, a potem w Uzbekistanie. Dowódca Polskich Sił Zbrojnych w ZSRR, kierując

się względami humanitarnymi, stworzył szkoły zapewniając im warunki istnienia

i rozwoju, co zostało przypieczętowane jego nakazem z 20 maja 1942r. Potem

przekształcono tę formację w Szkoły Młodszych Ochotniczek (SMO). Z początkiem

1943r. istniał juŜ zespół szkół wojskowych, który oprócz nauczania równieŜ wychowywał

młodzieŜ w duchu patriotycznym. Ośrodkiem skupiającym młodzieŜ Ŝeńską była Szkoła

Junaczek przy D-twie P.S. Zbr. z siedzibą w Karkin-Batasz pod Guzarem. Ponadto

w Kermine (przy VII Dywizji) była Szkoła Junaków, a później takŜe koedukacyjna szkoła

we Wrewsku dla młodszych dzieci. Szkoły te oparte były na organizacji wojskowej

z komendą na czele i wszystkimi organami dowodzenia oraz prawem do wojskowego

wyŜywienia, zakwaterowania i umundurowania. Oprócz tych głównych ośrodków

skupiających młodzieŜ polską, były przy niektórych oddziałach wojska organizacje

młodzieŜowe, zakładane przez dowódców danych jednostek. Ich sytuacja była trudna,

poniewaŜ nie mając dodatkowych racji Ŝywnościowych dla swoich wychowanków, Ŝywili

je dzieląc się z nimi chlebem i kotłem Ŝołnierskim. Do szkół junackich napływały dzieci

polskie ze wszystkich stron zesłania. PrzyjeŜdŜały z matkami i same - stan niektórych

z nich był opłakany: wynędzniałe sieroty i półsieroty. Początkowo przybywało po kilka –

18

kilkanaście osób, z czasem dziennie nawet kilkaset. Większość z przybyłych nie posiadała

Ŝadnych dokumentów, a komendantka szkoły zgodnie z zawartym porozumieniem nie

miała prawa przyjmować nikogo bez skierowania i dokumentów. „Nie miała prawa przyjąć

– to prawda, ale tym bardziej nie miała serca odegnać. Za dokumenty musiało wystarczyć,

Ŝe to były polskie dzieci”. Nie spodziewano się tak olbrzymiego napływu dziewcząt.

Brakowało pomieszczeń, personelu wychowawczego i administracyjnego. Wobec braku

pomieszczeń nie moŜna było przeprowadzić kwarantanny, co groziło wybuchem epidemii.

KaŜdy transport dziewcząt miał być natychmiast wykąpany a włosy krótko ostrzyŜone –

pierwszej części zarządzenia nie moŜna było wykonać z powodu braku wody. W takich

warunkach szerzyły się liczne choroby – tyfus plamisty i najczęściej spotykana czerwonka,

która dla wycieńczonych organizmów była w 50% śmiertelna. Dla dzieci szczególnym

zagroŜeniem były: pellagra i awitaminoza. Pobliski szpital w Guzar przyjmował tylko

najgroźniejsze przypadki, stale był przepełniony. Dlatego teŜ chore dzieci leŜały na

podłodze jedno koło drugiego, a Ŝe pomieszczenie nie miało dachu nad chorymi unosiły

się roje much roznosząc zarazę. Władze wojskowe dokładały wszelkich starań by te

najmłodsze dzieci otoczyć szczególną opieką.

Zmiany te miały takŜe wpływ na rodzinę Miłaszewiczów, pod datą z 25.11. 1979r.

czytamy (…) „Do sowchozu dotarły wieści o tworzeniu Wojska Polskiego w ZSRR.

Bracia bliźniacy mieli, niestety, po 17 lat. PoniewaŜ Stanisław był atletycznej budowy,

poszedł z Józkiem do NKWD tłumacząc, Ŝe wpisano mu błędnie datę urodzenia; nie jest

bliźniakiem, lecz o rok starszy. Nie do wiary, ale NKWD-yści poprawili datę

w dokumentach i wkrótce wyruszył z transportem, który celowo skierowano nie do

Buzułuku, lecz w malaryczne rejony nad Amu – Darią, gdzie był tylko piasek. Gdy polskie

władze wojskowe dowiedziały się o tym i dotarły do straceńców, wielu z nich juŜ nie Ŝyło,

reszta nadawała się do szpitala. Tyfus i czerwonka zebrały wśród nich obfity plon.

Stanisław dotarł do Kenimech w Uzbekistanie na noszach, gdzie zmarł 13 lipca 1942r.”

(…) Tymczasem do sowchozu, gdzie nadal przebywali Regina i Józef, przyjechał

z Buzułuku po Ŝonę p. Władysław Weber (z Białegostoku). Ulitował się nad dwojgiem

młodych; ponownie wrócił do Buzułuku i przywiózł imienne skierowanie, na które zabrało

się jeszcze „na dziko” 15 innych osób. Jednak wszyscy trafili do Guzary. Józefa wcielono

do wojska, a Reginę najpierw do PSK (Pomocniczej SłuŜby Kobiet), a następnie do szkoły

Junaczek (pierwsza nazwa Szkoły Młodszych Ochotniczek). Po ewakuacji z ZSRR

przemierzyli szlak wiodący przez Iran, Irak, Syrię, Liban i Palestynę. Józef uczestniczył

19

w walkach pod Monte Cassino, Ankoną, Bolonią, a po zakończeniu działań wojennych

znalazł się w Anglii.

W Guzarze i Karkin - Batasz, pomimo bardzo cięŜkich warunków rozpoczęły się

w Szkole Junaczek nauka i wojskowe szkolenie dziewcząt. Nauka odbywała się codziennie

od 7 do 10 rano, od 10 upał stawał się nieznośny a zajęcia trzeba było przerywać

(temperatura sięgała 70stopni Celsjusza!). Uczniowie nie posiadali ksiąŜek ani zeszytów.

Wobec bardzo cięŜkich warunków Komendantka dąŜyła do przeniesienia szkoły w inne

miejsce (jak cięŜkie były to warunki, niech świadczy fakt, Ŝe nawet miejscowa ludność

uzbecka w lipcu opuszczała swoje wsie przenosząc się w tereny górskie, gdyŜ letnie

miesiące w tej Dolinie Śmierci – tak tłumaczy się na język polski Karkin–Batasz – były

nawet dla tubylców zabójcze). Komenda i cały personel składał się z ochotniczek

Pomocniczej SłuŜby Kobiet - umundurowanych, zaś uczennice otrzymały mundury

później. Jakie mundury! Za duŜe, czasami nawet duŜo za duŜe, ale polskie! Z polskimi

znakami i barwami - nosiły je z dumą jak przystało na Ŝołnierzy Armii Polskiej.

Początkowo szkołę przeniesiono do miasteczka Guzar, jednak znalazła tam miejsce

tylko połowa uczennic. Pozostała część znalazła swoje nowe miejsce w rejonie

Szachrizjabsm, gdzie stacjonowała VI Dywizja Piechoty gen. Tokarzewskiego, oraz

w kołchozie Mołotow (rosły tu drzewa, winorośl, krzewy, kwiaty – krajobraz zupełnie

inny niŜ w pustynnym Karkin–Batasz). Tu jednak dopadły dziewczęta inne choroby

tropikalne (malaria, Ŝółtaczka, papatacz oraz śpiączka). Ponadto były takŜe chmary

komarów. Jednak dzięki VI DP szkoła zaopatrywana była w lekarstwa i śmiertelność była

niewielka.

Przełomowe znaczenie dla wszystkich miała ewakuacja z Rosji Sowieckiej do Iranu

i dalej na Bliski Wschód. Dla dziesiątków tysięcy kobiet i męŜczyzn, dzieci, młodych

i starych opuszczenie Sybiru było niezwykłym przeŜyciem. Wyruszali w nieznane, ale ze

świadomością, Ŝe są Wojskiem Polskim. TakŜe chorzy, pomimo cierpienia chcieli

opuścić tą „nieludzką ziemię”. W jednolitych mundurach wojskowych i zwartych

szeregach wysiadali z okrętu w porcie w Pahlevi.

20

Renia (druga z lewej) z koleŜankami tuŜ przed wyjazdem

RównieŜ nieco zmieniły się zadania szkoły ze względu na zmianę warunków

pobytu. Komenda Szkoły widziała jej największy atut w wojskowym charakterze szkoły.

Przede wszystkim szkoła stanowi jedyną „naturalną” rezerwę Pomocniczej SłuŜby Kobiet,

ochotniczek, z których kaŜda ukończyła lub uzupełniała wykształcenie w zakresie Szkoły

Powszechnej lub szkoły średniej, ponadto otrzymywały stopnie wojskowe. Wojskowy

charakter szkoły sprzyjał procesowi nauczania, wychowania i dyscypliny wśród uczennic

(…) duch nauki godzi się z regulaminami wojskowymi razem odbywają swą tajemniczą

wędrówkę od komendy i kierownictwa nauczania, poprzez personel nauczycielski,

instruktorski do kompanii, klas, plutonów, do kaŜdej młodszej ochotniczki”(…)3. Szkoła

Junaczek przekształciwszy się w Szkołę Młodszych Ochotniczek kształciła dziewczęta do

ukończenia 18r.Ŝ. Po przekroczeniu tego wieku stawała się ochotniczką albo wedle własnej

woli przechodziła do „cywila”. Jednak nawet dziewczęta po przekroczeniu tego wieku

mogły ukończyć rozpoczętą naukę w szkole powszechnej, gimnazjum albo liceum. Zgodę

na to wyraŜała Inspektorka Główna PSK - umoŜliwiając odejście ze szkoły do PSK, po

ukończeniu szkoły lub zdaniu egzaminu. Ponadto S.M.O. dawały ochotniczkom słuŜącym

w wojsku moŜliwość ukończenia gimnazjum oraz liceum wraz ze zdaniem matury.

3 Wiele relacji z działalności Szkoły Młodszych Ochotniczek w Nazarecie zawiera publikacja pod tym samym tytułem udostępniona nam przez panią Wasilewską. Oryginał przekazany do Muzeum gen. Władysława Sikorskiego w Londynie.

21

Jedną z pierwszych szkół było gimnazjum humanistyczne pod kierownictwem

dyrektorki Marii Kościałowskiej4. W styczniu 1943r. nikt nie myślał o tym, aby

w istniejących warunkach moŜna było przygotowywać się do matury. Tak zdawałoby się

śmiały i nierealistyczny pomysł wyszedł od dziewcząt. Pewnego Dnia w styczniu 1943

roku do dyrektorki szkoły zgłosiły się młode ochotniczki. Powiedziały, Ŝe zostały

wywiezione z Polski jako uczennice I lub II klasy licealnej, a teraz są ochotniczkami

w wojsku, ale bardzo chciałyby dokończyć naukę. Zgłosiły się z prośbą o przyjęcie do

szkoły i zorganizowanie klasy maturalnej. Pomysł został przyjęty i zaczęto tworzenie

II klasy liceum humanistycznego w celu przygotowania do matury. W krótkim czasie klasa

maturalna liczyła juŜ kilkanaście uczennic. Skompletowano teŜ pierwszy zespół

nauczających, którzy musieli być zdolni, mieć wszystko, co dawniej dawała

zorganizowana szkoła - stali, bowiem przed ogromnymi trudnościami: brakiem

podręczników, programów i pomocy naukowych. Ja szczególnie odczuwałam brak

podręcznika. Byłam wychowawczynią klasy maturalnej i nauczycielką historii. Miałam

dać pełną podstawę do uczenia się. Drugim wielkim problemem było - jak uczyć historii?

Moje uczennice przerwały, bowiem naukę w 1939r. na róŜnym etapie. Doszliśmy do

wniosku, Ŝe ten program musi stanowić jakiś ciąg, Ŝe dziewczyny do matury muszą mieć

pewne pojęcie niezwykłości historii Polski. To były, dziewczyny, które naprawdę chciały

się uczyć. One były gotowe powtarzać, uzupełniać, uczyć się nocami. PoŜyczać wszelkie

skrawki jakiejkolwiek lektury, którą gdzieś się dostało. Przez zaglądanie do podręczników

francuskich czy niemieckich, tworzyłam "mówiony podręcznik", ale jednocześnie uczyłam

dziewczęta robienia notatki, z której potem moŜna się uczyć. Przykładem wielkiej

namiętności uczenia mogły być lekcje języka polskiego. Jak uczyć literatury, kiedy nie ma

ksiąŜki, niczego nie ma? Trzeba było zdobyć podstawową pozycję, choćby w jednym

egzemplarzu. Czasem zdarzyło się, Ŝe gdy wywoŜono dziewczęta z Polski do tłumoczka

wrzucono jakąś ksiąŜkę. Był, więc na początku jeden egzemplarz np. „Pana Tadeusza”.

Drugim źródłem byli śydzi pochodzący z Polski. Nieraz brali ze sobą ksiąŜki. Jeden

z naszych nauczycieli, profesor Henryk Brzezki, jeździł po Ŝydowskich kibucach,

odwiedzał Ŝydowskie domy, szukał i prosił o ksiązki. Bardzo często z takich podróŜy

przywoził kilka czy kilkanaście wyszukanych egzemplarzy. Bardzo szybko zaczęto

z moŜliwych zdobytych egzemplarzy przedrukowywanie. Wielką akcję wydawania

4 Relacja na temat działalności szkoły poza informacjami od pani Wasilewskiej pochodzą z artykułów prasowych, które od niej otrzymaliśmy: Wspomnienia z Palestyny. Pierwsza matura. Podpisany lakonicznie Ochotniczka z 1944r. ; oraz z artykułu: J. Badjan, 20 maja 1942 - 1944 , Junak, czerwiec1944roku.

22

ksiąŜek robiło wojsko równolegle z Ministerstwem Wyznań Religijnych i Oświecenia

Publicznego, które działało przy Rządzie Emigracyjnym w Londynie i swoją placówkę

miało teŜ w Jerozolimie. Jako wielki skarb udało mi się dostać polski atlas historyczny

uŜywany przed wojną w klasach licealnych. Kiedy opuszczałyśmy w 1947r. szkołę

w Palestynie, biblioteka zawierała dwadzieścia tysięcy egzemplarzy i 30 map ściennych.

Mapy na pewno grzeszyły niedokładnością i kaŜdy kartograf teraz je potępi, ale my

byłyśmy dumne z naszego osiągnięcia. Jak się wtedy uczono? Np. jedna uczennica czytała

ksiąŜkę przez dwie godziny - powiedzmy od szóstej, do ósmej wieczorem. Potem na dwie

godziny dawała ją swojej następczyni. Ta o godz.10 dawała koleŜance. Tak przez cały

dzień i noc jedna ksiąŜka pracowała. KsiąŜki dawano sobie, Ŝeby przeczytać, jak skarb. Do

dziś pamiętam jedną z moich uczennic tonącą we łzach, jak zapytałam, dlaczego płacze,

powiedziała: „Bo ja nie przeczytałam drugiego tomu „Chłopów”, jak ja mogę iść bez tego

do matury?” Była to grupa dziewcząt przewyŜszających doświadczeniem Ŝyciowym swój

wiek kalendarzowy. To były dziewczęta, które zdąŜyły przejść przez cięŜką pracę,

chorobę, śmierć, rozstanie z najbliŜszymi. Niekiedy teŜ miłość. To były dorosłe kobiety, co

powodowało, Ŝe język, sposób mówienia, jaki przyjmowaliśmy jako nauczyciele, był

mówieniem do dorosłych. Przez pierwsze dwa lata do liceum przychodziły tylko

ochotniczki. Bardzo często były one odkomenderowane ze słuŜby wojskowej nie tylko do

liceum, ale teŜ do najwyŜszej klasy szkoły średniej i zrobienia tzw. małej matury.

Wszystkie, które ukończyły liceum były nadal ochotniczkami i wracały w odpowiednich

funkcjach wojskowych. Klasy liceum składały się wyłącznie z dziewcząt, które przeszły

przez wojsko. Były one wyjątkowym zespołem, zbyt dojrzałym umysłowo, jak na swoje

lata. To one stwarzały tę wyjątkową atmosferę. Uczennice młodszych klas były juŜ

wychowane przez szkołę. Nie zaznały wojska. To były przewaŜnie dziewczęta wywiezione

z Polski jako dzieci. Zaznały bardzo często sieroctwa. Szkoła stała się dla nich wszystkim

i moŜe, dlatego po 60 latach związki przyjaźni są wciąŜ bardzo trwałe, czego dowodem

jest wciąŜ aktywny związek uczennic SMO. I ich częste zjazdy, jak ten międzynarodowy

w Pułtusku, który jednocześnie był spełnieniem marzenia zjazdu w wolnej Polsce. Z jednej

strony kadra SMO to byli nauczyciele, ale jednocześnie podlegali władzom wojskowym,

bo podobnie jak uczennice byli jedynie przydzieleni do pracy w szkole. Podlegali

komendantce. Co dziwniejsze, mimo Ŝe wciąŜ byli w wojsku, przez kilka lat nie dostawali

Ŝadnych awansów. Tak, więc wybitny nauczyciel polskiego czy matematyki w SMO mógł

pozostać tylko szeregowym. Inaczej było w wojsku angielskim, tam kaŜdy nauczyciel był

oficerem. Po pewnym czasie jednak zauwaŜono, Ŝe pozycja nauczyciela musi być w jakiś

23

sposób podkreślona. Cała kadra ucząca została przeniesiona do stopnia sierŜanta. Tylko

komendantka była wtedy w stopniu majora. Potem mianowano wszystkich oficerami

oświatowymi, ale tylko na czas wojny, przez co na mundurach pojawiły się naszywki

z napisem Public Relation Officer. Jak wyglądało Ŝycie codzienne Szkoły Młodszych

Ochotniczek, za przykład niech posłuŜą nam dwie relacje z imprez kulturalno –

oświatowych.

„Z inicjatywy ochotniczek jednej z Komp. Transportowej P.S.K. w Egipcie

powtórzono w dniu 2. bm. w szpitalu wojennym Ŝywe i barwne ognisko dla rannych

Ŝołnierzy... Było chłodno, kiedy ochotniczki z chęcią przyklasnęły inicjatywie koleŜanki

świetliczanki i przygotowały pod jej umiejętnym kierownictwem ognisko p.t. „Z polską

pieśnią i polskim tańcem”. Ognisko wystawione w tut. Y.M.C.A. podobno się udało. Jadąc

do szpitala, dziewczęta miętosiły w spoconych rękach kwiaty, których było za mało, by

wyrazić, okazać jakoś szacunek, miłość, ból i wdzięczność 2 lipca juŜ rano samochody

pełne były wykrochmalonych i pięknie odprasowanych strojów, pełne kwiatów dla

rannych. Dzień był wyjątkowo duszny. Dziewczęta zmęczone i trochę stremowane

przygotowywały scenę na czterech samochodach. Kiedy wieczór zaczął zapadać, rozpięto

i oświetlono wielką mapę Polski, bagnetami ogrodzoną od wschodu, płomieniami od

zachodu. Przedstawienie poszło w ruch. Kolorowe, rozjaśnione w uśmiechu młode buzie,

ognisty mazur. Czy te piękne, młode, ładnie ubrane dziewczyny to te same brudne,

w poplamionych kombinezonach drajwerki? A potem taniec po tańcu. Nie przesadzam -

bajka. Zbójnicki, trojak, lewonicha, krakowiak. A na koniec zabrzmiała powaŜna nuta

poloneza. Panie tamtych czasów z naręczem róŜ w rękawach, zbliŜając się w tańcu do

łóŜek - rozdawały kwiaty rannym. Chorzy wycierali łzy rękawem koszuli, a jeden poprosił:

„Niech mi pani, proszę bardzo, łzy wytrze” - Nie miał rąk5.

Innym waŜnym wydarzeniem była rocznica powstania Szkół Junackich, tak te

wydarzenie zostało opisane…

„Dziś dnia 20 maja br., Nazaret święci dwulecie istnienia Szkół Młodszych

Ochotniczek. Na placu zbiórka szkół. Wokół piętrzą się zielone wzgórza, z których spływa

biel domów w zieleni cytrusów, strzelistych cyprysów, kaktusowych ogrodzeń. Na

balkonach i w oknach domów, na szosie i przy drucie okalającym plac – tłum. Zwichrzone

czupryny Arabów, starannie pielęgnowane loki ochotniczek wszelkiego rodzaju, mundury

wojskowych oraz chałaty tubylców. Na placu stoją przybyli przedstawiciele władz

5 Relacja ta pochodzi z artykułu: M. Weber, Z pieśnią i tańcem u rannych, Junak 1944.

24

polskich, angielskich i palestyńskich, kadra, dziewczęta, kadeci, mechanicy

i powszechniacy oraz niezastąpiona juŜ dziś na wszelkich uroczystościach junackich

orkiestra J.S.K. wszyscy czekają na rozpoczęcie się uroczystości.

Konie policjantów angielskich tańczą na bruku, gdy Komendantka T.S. składa

raport Dowódcy Jedn. Teryt. płk O. PrzełoŜeni pręŜą się w swej postawie, a dziewczęta

z dziecinną ciekawością lustrują otoczenie. Po przeglądzie i powitaniu przemawia płk O.

Mówi o istocie dzisiejszego dnia, istocie nadanych odznak szkolnych i obowiązującym

dziewczęta imieniu Polki. Następnie występują delegacje szkół, którym płk O. nakłada na

naramienniki odznaki, zapina agrafki i ściska drobne dłonie dziewcząt. Ceremonia

skończona, goście idą pod trybuny; Dowódca Szkół Junaków ppłk B. gładzi rozdęte

buziaki chłopców z orkiestry, kompanie zaś rozwijają się do defilady.

Na przepełnionej trybunie trzeszczą ostrzegawczo deski, a kapelmistrz podrywa

raptownie swą orkiestrę. Miarowy, głuchy stukot werbli biegnie ulicą, odbija się o szare

fasady domów i pnie się zboczami ku górze. Pierwsi jadą policjanci na pląsających

koniach, potem orkiestra, której szeregi załamują się i stają przed trybuną - wreszcie

kompanie szkół. Drobny krok, nieśmiały wymach dłoni, zwrócone w prawo główki – to

idą dziewczynki. Pierwsze licealistki z Ŝółto-czerwonymi naramiennikami, potem z Ŝółto-

granatowymi gimnazjalistki, z Ŝółto-granatowo-czerwonymi dziewczęta z kupieckiego

i z Ŝółto-zielonymi powszechniaczki. Na końcu maszeruje drobiazg: małe dziewczynki

o mysich ogonkach warkoczy i śmiesznie małych mundurkach. Idą z dumą, przejęte,

waŜne – defilują przecieŜ – i to przy orkiestrze. Przed trybuną pręŜy się drobna

kierunkowa: ma roześmiane oczy, niesforne włosy opadające na czoło i granatowo-Ŝółte

naramienniki na przyciśniętych do boku ramionach.

Orkiestra kadecka gra z niebywałą werwą, z rozmachem łomocą drobne dłonie

w kręgi werbli, dmą z całą siłą w ustniki trąb i biją w mosięŜne talerze. Chłopcy mają

granatowe naramienniki z Ŝółtymi otokami, świecące buty i wyglądają naprawdę świetnie.

Za dziewczętami idą kadeci. Silni, smukli, walą z siłą osiemnastu lat w bruk jezdni,

a promienne kadeckie słońca i litery J.S.K szklą się połyskiem. Potem idą kompanie

chłopców z młodszej powszechnej – w długich koszulinach, pofałdowanych spodniach

okręconych sznurkami owijaczy i w furaŜerkach zuchowato zsuniętych na boki

wygolonych głów. Są uśmiechnięci, idą równo i mocno, ostatnie zaś trójki, nie mogąc

nadąŜyć kroku, zostają i gubią się. Defiladę zamyka III Mechaniczna. Chłopcy mają

świetny, wysoki krok, chociaŜ moŜe trochę nieproporcjonalny do ich postaci. Teraz

kapelmistrz unosi, skręca i wyprostowuje swą buławę, a za nim rusza dziesiątkami

25

orkiestra witana moŜe najrzęsistszymi brawami. Widzowie wojskowi i cywilni naprawdę

owacyjnie oklaskują defilujące kompanie, na trybunie zaś przystrojonej bielą orła,

narodowymi wstęgami i sztandarami wzruszenie maluje się na pooranej bruzdami twarzy

starego pułkownika angielskiego.

Wszyscy dąŜą teraz do kościoła św. Józefa, gdzie wśród przepełnionych młodzieŜą

naw kościelnych odbywa się odsłonięcie przez radcę Marlewskiego tablicy pamiątkowej ze

słowami: „Zwróć Ojczyźnie naszej wolność i nam wolnymi do Niej powrócić pozwól”.

Uroczystą mszę przerywa kazanie księdza kapelana. Mówi o potrzebie łączności miedzy

nami a wojskiem, któremu dziewczęta i cała młodzieŜ junacka zawdzięcza swój byt, po

czym wspomina minione dwa lata i podnosi dorobek uzyskany w dziedzinie szkolnictwa.

Z góry spod wysokiego stropu płynie śpiew, orkiestra gra pieśni kościelne,

a światło słoneczne sączy się kolorowymi witraŜami i tęczowymi kręgami kładzie się na

modlących się głowach. Szept modlitw płynie z rozmodlonych ust i z dźwiękiem dzwonów

ginie we wnękach kościoła, rozprasza w załamaniach i echem niesie się do braci

walczących, cierpiących i zmarłych, rozproszonych po świecie. Po naboŜeństwie

przedstawiciele władz wojskowych, cywilnych, zaproszeni goście zwiedzają dwie

nowopowstałe placówki kulturalno-oświatowe: poradnię - czytelnię dla gimnazjum

Mł. Ochotniczek oraz czytelnię dla kadry tej szkoły. Czytelnie zorganizowane wspólnym

wysiłkiem: Szkoły, Referatu Kult – Ośw. D-Twa Szkół Jun., Delegata Ministra W.R.

i O.P. – według projektu dekoratorki YMCA Haliny Więckowskiej – wyglądają jak

„marzenie”. Takie, bowiem określenie padło z ust uczennic: „Jakie to śliczne – tu nawet

i marzyć moŜna!” Istotnie czytelnie są bardzo ładne – a co więcej – naprawdę potrzebne

i wykorzystywane, gdyŜ zgromadzono w nich stosunkowo duŜą ilość wartościowych

ksiąŜek i czasopism do uŜytku szkoły. To teŜ dyrektorka Szkoły K. serdecznie dziękuje za

nie Dowódcy Szkół ppłk B. i organizatorom. Miłą atrakcją Szkoły była równieŜ wystawa

malarska prof. Hofmana – świadcząca o ciągle twórczej pracy artysty. Obiad jemy

w „Pacanowie”. Przyjmują nas przemiłe granatowo-Ŝółte „pacanowianeczki”, prowadzą do

jadalni ozdobionej ludowymi motywami, sadzają, podają i karmią. Na bieli obrusów kotły

ze strawą, stosy talerzy i kwiaty. „Clou” całego obiadu stanowiły pączki wielkości talerza

i owoce z kremem, pomarańcze i banany zalane śmietaną. Dziewczęta dwoją się i troją,

dwojąc i trojąc jedzenie, nakładając potrawy nienasyconym Ŝołądkom kadeckim.

Po obiedzie odbywają się „zabawy w świetlicach”. Świetlice szkół, klasy

i korytarze budynków pełne są rozbawionej młodzieŜy – panien strojnych w odznaki szkół,

chłopców w najelegantsze mundury. Część spaceruje słonecznym brukiem miasteczka,

26

mijając kamienne fasady domów, część zaś gasi pragnienie w przepełnionej NAAFI.

Większość jednak bawi się w szkole. Pyszna była imitacja ciuciubabki w wykonaniu

dorastającej młodzieŜy i „misia”, zasypiającego w kaflowej posadzce Casa Nuowa.

Na dole, w Gimnazjum Kupieckim, cudownie bawiono się w „zepsuty telefon”,

a w głównym gmachu nadaremnie próbowano złapać strzęp muzyki. Dochodziła trzecia,

gdy przechodziliśmy do kina na „Wieczór Mickiewiczowski”. Program wieczoru był

udany, opracowanie zaś i gra naprawdę dobra. Ze wzruszeniem słuchaliśmy słów

Wieszcza, płynących ze sceny. W udanych skrótach przewinęły się przed nami fragmenty

najwybitniejszych utworów poety. Przedstawienie, wykazujące duŜą kulturę słowa

i zrozumienie tekstu było nie tylko miłe, lecz i pouczające. Do najlepszych naleŜy „Lilie”

w wykonaniu II lic., „Renegat” – I lic. pedag. i I gimn. oraz „Widzenie ks. Piotra”

w doskonałym wykonaniu Z. Wuczkówny z II lic.

Po akademii wszyscy rozchodzą się po mieście, wracają do domu lub znów idą do

wciąŜ przepełnionej NAAFI. Wieczorem zmrok spowija spiętrzone na zboczach domy,

Ŝywopłoty kaktusów i listowi drzew. W szkole płoną wszystkie okna, na korytarzach,

w klasach i na balkonach moc młodzieŜy. Patefony wyją chrapliwie, niewyrozumiałe na

nasze potrzeby, aparaty radiowe grają preludia, lecz my bawimy się stokrotnie. Śmiech

i zabawa, ruch i wrzawa. Wszystkie klasy i kompanie, wszyscy chłopcy, jacy tylko

przyjechali zapełniają mury szkoły. – Rocznica dwulecia obchodzona jest powszechnie.

Wtem – gwizd. Przeraźliwy świst obija się o mury korytarzy, draŜni nadweręŜone bębenki

i …wywołuje w nas niecny zamiar zgładzenia zbyt gorliwej słuŜbowej za przerwanie

wspaniałego wieczoru.”6

Renia (po środku) z koleŜankami

6 J. Badjan, 20 maja 1942 - 1944, Junak, czerwiec 1944r.

27

Dziewczęta z S.M.O.

1943r. Palestyna, Jenisz – defilada przed gen. Kazimierzem Sosnkowskim, prowadzi Renia Miłaszewicz (szef kompanii) – Szkoła Młodszych Ochotniczek (dawniej Szkoła Junaczek)

Na wycieczce

„Kajtek” (Renia) na słuŜbie

28

Na ćwiczeniach z terenoznawstwa

Nazaret 1945r, gen. Władysław Anders podpisuje świadectwa Młodszych Ochotniczek, które podaje wtedy 23-letnia Renia Miłaszewicz (szef kompanii, z lewej)

Gen. Władysław Anders wśród Młodszych Ochotniczek

29

Wizyta gen Sosnkowskiego i gen Andersa w S.M.O.

Nazaret 21.VI.1946 gen. Anders entuzjastycznie Ŝegnany przez młodzieŜ z S.M.O.

Matura w S.M.O.

30

Renia (trzecia z lewej) składa raport

Renia prowadzi kompanię Ostatnia defilada w Nazarecie – 1947r. (Regina z przodu)

31

Raport - nasza bohaterka z prawej

Mjr Mrozek z grupą oczekującą na strzelanie

Wychowanki Reginy Miłaszewicz

32

ZAMIAST PODSUMOWANIA…

Czy to wolna Polska…?

Reginę Wasilewską, sierŜanta podchorąŜego, koniec wojny zastał w Egipcie na

stanowisku szefa kompanii szkolnej. 9 maja 1945 roku, w dniu zakończenia wojny Polacy

chodzili z opuszczonymi głowami. Przegrani zwycięzcy. Wśród oficerów zawodowych

zdarzały się wypadki samobójstw. W atmosferze frustracji zaczęły krąŜyć pogłoski

o konieczności powrotu do kraju. Listy z Polski przesądziły o podjęciu decyzji. Z nadzieją

na lepszą przyszłość przez Grecję, Genuę, Mediolan, Austrię i Czechosłowację Regina

dotarła transportem do Dziedzic. Tu orkiestra powitała przyjezdnych najpierw

„Mi ędzynarodówką”, a następnie Polskim Hymnem Państwowym. Przybyli spojrzeli na

siebie z niepokojem. 18 września przyjechała do Białegostoku.

Inne losy czekały starszego brata Reginy - Wacława, uciekiniera z Sybiru… los

dalej nie był dlań łaskawy. Wacław po wyjściu z więzienia (czerwiec 1941r.), pozostał

w Białymstoku. W lutym 1943 roku oŜenił się. W lipcu 1944 roku, gdy huk dział

zwiastował zbliŜający się front od wschodu, wolał nie czekać na NKWD. Uciekł do

Warszawy. Tu zastał go wybuch powstania. Walczył na Woli i w Śródmieściu. Po

kapitulacji wymaszerował w kolumnie jenieckiej do obozu w Pruszkowie. JuŜ

w pierwszym dniu podjął udaną próbę ucieczki. Stał w pobliŜu bramy, gdy wartownik

wszedł na chwilę do warowni. Wacław przeszedł furtką na drugą stronę ogrodzenia

i spokojnie stanął po jego zewnętrznej stronie. Nie uciekał. Po chwili na drodze do obozu

ukazało się kilku oficerów niemieckich. „Co tu robisz?” – zapytał jeden z nich.

„Przyszedłem dowiedzieć się, czy w obozie nie ma mojego kuzyna z Warszawy” –

odpowiedział po niemiecku. „Wynoś się natychmiast!” – ryknął Niemiec sięgając

wymownie po pistolet. I Wacław wyniósł się, jak mu kazano. Wrócił do Białegostoku, ale

w domu bywał rzadko. Gdy zaczęły się zajęcia na Uniwersytecie Łódzkim, zapisał się na

polonistykę. Przez 28 lat pracował w Technikum Ekonomicznym w Białymstoku.

W wieku 58 lat, na dwa lata przed emeryturą, nieoczekiwanie zachorował. Zmarł 17

grudnia 1977 roku. 1 grudnia 1982 roku w Białymstoku zmarł Józef. Dziś z rodziny została

tylko Regina. Jest na emeryturze. Mieszka w Białymstoku.

Relacja powstała na podstawie opowiadania Wacława Miłaszewicza i jego siostry,

Reginy (Miłaszewicz) Wasilewskiej.

33

Dane dotyczące działalności Wacława Miłaszewicza w NSZ, Ps. „WIMP”

śołnierz plutonu Narodowych Szturmowców przy Komendzie XIII Okręgu NSZ

(narodowi Szturmowcy – odpowiednik akowskiego KEDYWU)

śołnierz Szefostwa Propagandy XIII Okręgu (Wydział VI Komendy Okręgu )

Początkowo Kierownik KolportaŜu w Komendzie Miasta NSZ Białystok, następnie

zastępca redaktora „Naszego Czynu” – ppor. Stanisława Kryńskiego ps. „Kmicic”

Awansowany:

- do stopnia kaprala podchorąŜego 20.10.1943 roku. Rozkaz awansowy Kom. Okr. Nr 1/43

- do stopnia plutonowego podchorąŜego 1.04.1944 r. rozkaz awansowy Kom. Okr. Nr 7/44

Regina Wasilewska pomimo sędziwego wieku i słabego zdrowia nie odmawia, gdy

zostaje zaproszona na spotkania z młodzieŜą. Cieszą się one zresztą duŜą frekwencją.

Obiecała teŜ, Ŝe dopóki zdrowie jej pozwoli będzie korzystać z takiej moŜliwości, choć na

koniec kaŜdego spotkania mówi, Ŝe to juŜ ostatnie. A jakiś czas później ponownie gości

w murach naszej szkoły. Bardzo lubi te spotkania z młodzieŜą, dają one jej wiele radości,

Ŝe moŜe kolejny raz opowiedzieć o swoich przeŜyciach. Nie stroni takŜe od kontaktów

z innymi kombatantami. Uczestniczy w mszach świętych za ojczyznę i poległych

w czasie wojny. Odegrała waŜną rolę przy fundacji pomnika Ŝołnierzom, którzy zmarli

z wycieńczenia i głodu na terenie ZSRR i Środkowym Wschodzie, a takŜe przy fundacji

tablicy pamiątkowej gen. Sikorskiego. Pani Renia nie miała wpływu na wielką historię,

niemniej jako instruktorka i szef kompanii w S.M.O. przyczyniła się do wychowania całej

grupy młodych dziewcząt i chłopców, którzy później oddawali swoje Ŝycie za wolną

Polskę. Tę pracę kontynuuje takŜe dzisiaj na spotkaniach z młodzieŜą.

W archiwum pani Reni znajduje się takŜe taki oto list:

2003 ( list od Reni Miłaszewicz – Wasilewskiej)

Wraz z Ŝyczeniami świątecznymi dostałyśmy krótki list z Polski, od Reni Miłaszewicz –

Wasilewskiej. Renia była w Szkole Młodszych Ochotniczek prawie od początku. Naprzód

jako instruktorka, a w ostatnim roku jako uczennica liceum administracyjno – handlowego.

Dla niej, jak i większości byłych uczennic szkoła była domem, a grono koleŜanek i kadry

jedną wielką rodziną. Po wojnie Renia wróciła do Polski, aby zająć się młodszym bratem,

ale sercem jest cały czas z nami. Była w Londynie na jednym z naszych pierwszych

34

zjazdów i w Pułtusku tamtego roku. Ze wzruszeniem wspomina kilku godzinne spotkanie

z nami. Piszę, Ŝe zapomniała o swoich przeszło 80-ciu latach, wstąpił w nią Ŝywy duch,

przeŜywała swoje młode lata.

W liście tym opisuje, po raz pierwszy swój powrót do Polski w 1947 roku:

„Na stacji w Dziedzicach przywitano nas „Międzynarodówką” a potem dopiero hymnem

„Jeszcze Polska nie zginęła”. Wszyscy płakali, ale odwrotu nie było. Dopiero w roku 1980,

kiedy wzięłam udział w ogólnoświatowym zjeździe SMO, przestałam Ŝałować. Londyn

podobał mi się, ale wszystko było mi obce. W Polsce było i jest cięŜko, ale tu czuję

Ojczyznę.”

Nie ma chyba takiej wśród nas, która nie tęskniłaby do tych lasów, przydroŜnych kapliczek

i wszystkiego, co polskie, ale los pokierowany zdradliwą polityką naszych

sprzymierzeńców chciał inaczej.

Renia złoŜyła ofiarę w kościele prosząc o modlitwę za zmarłych i Ŝyjących z SMO.

I na pięknej, polskiej kartce pisze:

„W pierwszej modlitwie powierzam Miłosierdziu BoŜemu Naszych Zmarłych z SMO,

a wieczorem modlę się za Ŝyjących”.

35

BIBLIOGRAFIA

1. B. Stanisławski „Wspomnienia o Wimpie” – artykuł udostępniony przez

p.Wasilewską

2. „Szkoła Młodszych Ochotniczek” – publikacja udostępniona przez

p.Wasilewską

3. „Junak” z czerwca 1944r. – (artykuły „Wspomnienia z Palestyny. Pierwsza

Matura” aut. Ochotniczka z 1944; „20 maja 1942-1944” J. Bajdan;

„Z pieśnią i tańcem u rannych” M. Weber) – czasopismo udostępnione

przez p.Wasilewską

4. Rękopis własnych wspomnień udostępniony przez p.Wasilewską