w pogoni za przeznaczeniemszkola.tbg.net.pl/gim/teksty_i_dokumenty/pisarstwo 22.06... · 2017. 6....
Post on 03-Jan-2021
4 Views
Preview:
TRANSCRIPT
W pogoni za przeznaczeniem
Prolog ,,Wieczna wojna"
Stary świat płonie. Wieczne wojny rozdarły sojusze na wiele części. Każde państwo zmaga
się z innymi wrogami, a czas ucieka. Na północy armie Chaosu planują kolejny najazd na ziemie
żywych. Co w tych trudnych latach dzieje się na kontynencie? Pozwólcie, że zostanę waszym
przewodnikiem.
W Karaz-a-Karak, Wielki Strażnik Uraz, Thorgrim gromadzi armie krasnoludów do ataku na
ziemie Zielonoskórych, czyli orków. Pod jego rządami zbierają się wszystkie klany. Krasnoludzka
armia składa się nie tylko z niezwykle doświadczonych wojowników, ale również z zabójczych
machin wojennych takich jak żyrokoptery czy czołgi parowe. Król jest pewny swego zwycięstwa,
a za cel honoru stawia sobie oczyszczenie Wielkiej Księgi Uraz i wypędzenie najeźdźców z starych
twierdz. Kiedy armia ta wyruszy w końcu z Wiecznego Szczytu, stanie się młotem na swych
wrogów.
Naprzeciw Thorgrimowi staną żądni krwi i walki orkowie. Jest to luźna gromada istot,
których jedynym celem jest mordowanie, palenie i łupienie. Nie mają oni po prawdzie swojego
przywódcy, ale tym mianem okrzyknął się niedawno wódz Czarnych Orków, Grimgor Żelazna
Dłoń. Zebrał on pod swoim panowaniem kilka orkowych i goblińskich klanów, a sobie podobnych
wyniósł do rangi generałów. Jego armię zasiliły również niektóre olbrzymy, które sieją strach
w szeregach wrogów. Oczywiście nie wszystkie plemiona poparły nowego dowódcę i postanowiły
same objąć kontrolę nad czekającymi siłami. Jeśli nie zmienią oni swojej decyzji, zostaną
zniszczeni przez Grimgora, który nie zna litości nawet dla potencjalnych, nowych niewolników.
Głównym jego celem jest ostateczne wygonienie krasnoludów z ich twierdz i całkowita anihilacja
ich rasy.
Centrum Starego Świata to z kolei teren podzielonego Imperium. Imperator Karl Franz
podejmuje pierwsze kroki ku zjednoczeniu innych ludzkich frakcji. Musi on zmierzyć się
z buntownikami, którzy pragną przejąć władzę w stolicy, czyli w Altdorfie. Ponadto musi odnowić
stare traktaty i przypomnieć sojusznikom o ich obietnicach względem korony. Niestety, na
wschodzie jego terenów budzą się dawno pokonani wrogowie, wampiry. Przed władcą trudne
zadania, ale pod jego rządami staną najlepsi rycerze, wyszkoleni strzelcy i szybcy niczym
błyskawica kawalerzyści. Nie obejdzie się też bez Wybrańców Świętego Grala ani ludzkich machin
wojennych udoskonalonych przez wybitnych krasnoludzkich wygnańców.
Jak wspomniałem powyżej, głównym przeciwnikiem Imperium są wampiry. Prastare
stworzenia, które dzięki potężnej magii ponownie budzą się do życia. Na ich czele stanie znany
i szanowany niegdyś ród von Carsteinów. Do bitwy poprowadzą ich Mannfred i Vlad, którzy są
nieodwołalnie najpotężniejszymi przedstawicielami tej rasy. Wskrzeszają oni już nowe zastępy
szkieletów oraz zombie, ale też o wiele potężniejsze istoty takich jak Varghulfy czy ich straże
przyboczne zwane Czarną Gwardią. Za ich pomocą zamierzają odebrać to, co stracili i zemścić się
na tych, którzy posłali ich na wieczny odpoczynek. Jednak pomimo wspólnego wroga wampiry są
podzielone. Naprzeciw rodowi Carsteinów stanie zbuntowany nekromanta zasiadający w zamku
Waldenhof. Gdyby tego było mało, w górach znajduje się twierdza krasnoludów, która z pewnością
nie będzie w spokoju obserwować postępów wampirzego spaczenia i niedługo ruszy w kierunku
siedzib wampirów.
Na zachodzie do niedawna panował spokój. Krasnoludy z gór centralnych nauczone
błędami poprzedników, trzymały się z dala od lasu Athel Loren, który jest domem Leśnych Elfów.
Dawno temu prastarzy przedstawiciele rasy kolonizującej te góry, czyli prastare krasnoludy,
postanowiły wyciąć ten Święty Las. Spotkały się jednak z silnym oporem z strony samej roślinności
jak i sprzymierzonych mieszkańców Lasu, czyli elfów. Po wyczerpujących próbach spalenia czy
zniszczenia tego miejsca napastnicy zaniechali swych zamiarów i wycofali się do górskich twierdz.
Od tego czasu między dwoma stronami panowało zawieszenie broni. Jednak po wielu latach
odpoczynku i poznawania sekretów tego tajemniczego miejsca, elfy postanowiły zemścić się za
krzywdy niegdyś im wyrządzone. Na czele swych wojsk do walki wyrusza elficki władca, który
prowadzi zastępy doskonale wyszkolonych łuczników, sprytnych wojowników i cichych zabójców.
Drugim dowódcą jest ogromny prastary drzewiec, obudzony z kilkuwiecznego snu, który łaknie
jedynie krwi swych wrogów, a na polu walki zasiewa w sercach przeciwników strach i niepewność.
Niestety opisane przeze mnie wojny są tylko nic niewartymi sprawami śmiertelników
w porównaniu z nadchodzącym z północych ziem. W odległych zimnych krainach nordyckie
plemiona i spaczone krasnoludy wielbią mrocznych bogów chaosu. Przez portal przechodzą nowe
zastępy potwornych kreatur, które nie znają ani bólu ani litości. Do swej armii Archaon
Wszechwybraniec rekrutuje również potężnych wojowników z północnych plemion i uzdolnionych
krasnoludzkich magów z spaczonych twierdz. Póki co są to tylko przygotowywania to ataku na
ziemie żywych, ale już teraz każdy odczuwa mroczną energię napływającą z nieznanego kierunku.
Wiatry magii, które w ostatnich latach były przedmiotem gruntownych badań, stały się obecnie
bardzo niespokojne i często dochodzi do nieoczekiwanych zdarzeń. Kiedy jednak armia Chaosu
wyruszy, zniszczy wszystko na swej drodze i tylko połączone siły dawnych sojuszników, i wrogów
będą w stanie powstrzymać lawinę zła i mroku, nieubłaganie wlewającą się na Stary Świat.
Oczywiście wspomniałem tutaj tylko o najważniejszych wydarzeniach z opisywanego
przeze mnie kontynentu. Pomiędzy nimi odgrywają się również mniej znaczące starcia. Zaliczyć
możemy do nich np. niekorzystną sytuację Królestwa Granicznego, które obecnie toczy wojny
z orkami, krasnoludami z gór centralnych i wampirami. Warto napomknąć również o najazdach
zwierzoludzi, czyli spaczonych rozumnych zwierząt, którzy pod wpływem spaczenia przeistoczyły
się w potworne bestie. Nie mają ani rozumu ani serca, a ich jedyny cel to palenie napotkanych
wiosek i tocznie wojen z napotkanymi rasami. Na obecna chwilę są uważani za nieskończone
źródło problemów, jednak legendy głoszą, że prastare trakty prowadzą do ich legowisk i pozwalają
permanentnie wyeliminować zagrożenie z ich strony. W ciekawych wiadomościach możemy
zamieścić również los Wurzaga, maga orków z plemienia Krwawej Dłoni. Poznał on tajniki
władania olbrzymami, co pozwoliło wynieść jego współplemienników ponad inne klany. Niektórzy
powiadają również o latającej bestii, potężnej wiwernie, która jest na jego wezwanie.
Jeśli podczas czytania tego prologu w twojej głowie pojawiło się wiele pytań na tematy
poruszone przeze mnie lub chciałbyś poznać więcej szczegółów związanych z poszczególną rasą, to
pragnę zapewnić cię, drogi czytelniku, że w miarę rozwoju opowieści i odwiedzania nowych miejsc
poruszę jeszcze raz to, o czym jak dotąd tylko wspomniałem i zaspokoję twoją ciekawość.
Skończmy jednak ten wstęp, bo oto na jałowych pustkowiach budzi się nasz główny bohater.
Nie zna celu swoje wyprawy ani miejsca obecnego pobytu. Jedyna rzecz z jakiej zdaje sobie sprawę
to przygoda, która na niego czeka. Przygoda pełna niebezpieczeństw i ukrytych tajemnic.
Rozdział 1 ,,Rozległe pustkowia"
Leżał w piasku. W głowie czuł rozdzierający ból. Nic nie pamiętał. Skąd przybył? Gdzie jest?
W którą stronę powinien się udać? Te i inne pytania zaprzątały jego myśli. Postanowił wstać
i rozejrzeć się po okolicy. W promieniu kilku mil nie dostrzegł niczego interesującego. Jedyna rzecz
warta uwagi to kilka wyschniętych drzew rysujących się w oddali. Postanowił udać się w ich
kierunku. Może dawały odrobinę cienia, a może wskazywały kierunek podróżnym. Tego nie
wiedział, lecz był pewny siebie i miał zamiaru umierać w tym miejscu.
Był mężczyzną w średnim wieku o brązowych, krótkich włosach i lekkim zaroście. Jego
oczy był przenikliwe, a ich błękitny kolor tylko dodawał mu tajemniczości. Był wysoki, ale chudy,
co raczej nie wskazywało na jego zainteresowania wojaczką. Pasowało bardziej do uczonego lub
maga. Jednak nawet jeśli posiadał magiczne zdolności, nie znał żadnych użytecznych czarów.
Ubrany był w biało-niebieski strój wędrowcy, który posiadał niebywale wielką liczbę kieszeń, które
na jego nieszczęście nic nie zawierały. Oprócz tego miał na sobie ciemnobrązową pelerynę
z kruczoczarnym futrem u góry. Na głowę zarzucony był kaptur. Gdyby ktoś zobaczył go w tym
ubiorze, prawdopodobnie uznałby go za jakiegoś czarnoksiężnika, lecz przecież w okolicy nie było
nikogo, kto mógł wyciągnąć takie wnioski. Jedynym jego dobytkiem była dębowa laska
niewiadomego przeznaczenia. Nie mogła służyć mu do podpierania się, bo poruszał się sprawnie.
Jaki więc był cel zabrania jej ze sobą? Tego póki co nie wiedział.
Po godzinnej wędrówce, która zdawała się nie mieć końca, dotarł w końcu do martwych
drzew. To, co spostrzegł za wydmą, na której stały, przerosło wszelkie jego oczekiwania. Zobaczył
pole bitwy. Krwawej rozprawy między dwoma obcymi mu rasami. Albo nawet trzema. W piasku
leżały trupy niższych o płowę względem niego ludzi. Byli ubrani w zakrwawione zbroje, a obok
nich leżały ich topory. Drugimi stworzeniami, a raczej trupami, jakie dostrzegł, byli zieloni
wojownicy. Nosili ubranie w barwach wojennych, wokół nich leżały wielkie bronie takie jak
miecze i maczugi, a ich martwe spojrzenie wzbudzało strach nawet teraz. Tym, czego początkowo
nie zauważył, były małe, chude, zielonkawe stworzonka, przyodziane tylko w prowizoryczne skóry
i posiadające za oręż tylko włócznie. Walka musiała odbyć się stosunkowo niedawno, gdyż krew
poległych nie została całkowicie wchłonięta przez podłoże.
- Być może pozostało trochę zapasów - pomyślał nasz bohater i począł przeszukiwać ciała
w poszukiwaniu przydatnego ekwipunku. Początkowo jego starania nie były zbyt udane, lecz
w końcu przy jednym z martwych niziołków, tak ich sobie nazwał, znalazł w połowie pełny bukłak
z wodą. Ochoczo przystąpił do wypicia zawartości, jednak po chwili za jego plecami usłyszał ciche
kaszlnięcie. Gwałtownie się odwrócił i spostrzegł wojownika, który pomimo odniesionych ran
jeszcze oddychał. Ostrożnie podszedł, a gdy tamten wyciągnął rękę po skórzane naczynie, pozwolił
się mu napić. Gdy opróżnił już bukłak, rzekł do wędrowca w języku, który o dziwo nasz bohater
znał.
- Dziękuje ci, nieznajomy - jego głos był słaby. Widać było, że nie wyliże się z tego stanu.
- Wiem, że umieram, ale moja misja nie może pójść na marne. Czy mógłbyś przekazać
namiestnikowi moją wiadomość? To sprawa honoru mojego i mojej rodziny.
- Tak. Zrobię to. Powiedz mi tylko, gdzie mam się udać
- Do Dok Karaz. To na północ stąd. Podróż zajmie ci niecałe dwie godziny. Wszystkie krasnoludy
z fortu będą ci niezmiernie wdzięczne - na chwile przerwał, by wypluć trochę krwi. Gdy
z powrotem zaczął przemawiać, z jego ciała umykały ostatnie siły witalne.
- Powodzenia nieznajomy. Niech ci się wiedzie - z tymi słowami na ustach wyzionął ducha.
Nasz podróżnik zabrał z jego stygnącego już ciała zapieczętowaną wiadomość, topór do
samoobrony i kilka twardych, ale pożywnych sucharów. Następnie przestąpił do oględzin reszty
pola bitwy, lecz nie ustalił ani nie znalazł niczego przydatnego. Po tych poszukiwaniach skierował
się w wskazanym przez krasnoluda kierunku. Teraz przynajmniej znał swój nowy cel i wiedział,
kim są mieszkańcy tych ziem. Postanowił dowiedzieć się więcej o tych istotach.
Wojownik miał rację. Droga do wioski zajęła naszemu bohaterowi około dwie godziny.
Jednak to, co ujrzał po przybyciu na miejsce, wprawiło go w osłupienie. Spodziewał się wioski
pełnej zwykłych cywili, a trafił na fort warowny, strzeżony przez co najmniej dwa tuziny
krasnoludów, uzbrojonych po zęby i wyglądających jakby w każdym momencie spodziewali się
ataku. Powoli zbliżył się do bramy wejściowej. Został zatrzymany przez strażnika, który krzyknął
do niego z muru.
- Kim jesteś i czego chcesz? - miał donośny głos, który pewnie poniósłby się echem w górach.
- Przynoszę wiadomość dla dowódcy tego miejsca - rzekł przybysz i wyciągnął ku górze list.
- Hmmm. Wchodź - rzekł wartownik i rozkazał otworzyć bramę.
Gdy wejście otwarło się z hukiem, nasz wędrowiec wkroczył do środka. Fort dzielił się na
trzy części. Pierwszą z nich były najprawdopodobniej koszary i sypialnia dla załogi fortu. Stamtąd
można się było dostać na mur i wieżę. Drugim budynkiem była drewniana, duża chata. Gospoda
zapewne. Z środka rozlegały się pijackie pieśni i kłótnie dzisiejszych bywalców. Nad wejście wisiał
szyld z nazwą lokalu.
- ,,Pod pustynnym lisem" - przeczytał podróżnik, ale swój wzrok skierował do ostatniego budynku.
Był nim wysoki ratusz, zbudowany z zielonego drewna, a kolumny przy wejściu zdobione były
symbolami wykonanymi z innego rodzaju materiału. Wejście było szerokie i strzeżone przez dwóch
strażników z dwuręcznymi toporami. O dziwo wpuścili go do środka. Znalazł się w ogromnej hali,
z której rozchodził się drzwi do sześciu innych pomieszczeń. Nie miał pojęcia, co się tam znajduje,
ale w pomieszczeniu, w którym przebywał było pełno krasnoludów czekających na swoją kolej.
Podszedł on do blatu naprzeciw drzwi, za którego wystawała głowa krasnoludki z blond włosami
i życzliwym uśmiechem.
- Dzień dobry. Czym mogę służyć? - zapytała.
- Mam ważną wiadomość do przywódcy.
- Od kogo? - pytała dalej.
- Nie jestem pewien. Na południe stąd rozegrała się jakaś bitwa. Jeden z ocalałych wręczył mi ten
list i poprosił o dostarczenie go.
- Mogę go zobaczyć?
- Proszę - rzekł i wyciągnął zza peleryny przesyłkę.
Krasnoludka przez chwilę zapoznawała się z jego treścią, a następnie kazała skierować się
posłańcowi do drugich drzwi po lewej. Dodała, że nie powinien przejmować się kolejką. Pomimo
ciągłego uśmiechu jej głos spoważniał, a jej mimika twarzy stała się bardziej nieodgadniona. Zrobił
jak poleciła i ku ogromnemu niezadowoleniu oczekujących gości przekroczył próg gabinetu
namiestnika. Miejsce to było surowo urządzone. Pod niewielkim oknem stało biurka i dwa krzesła.
Po lewej stronie od drzwi znajdowały się drzwi do części mieszkalnej, czyli zapewne sypialni
i łazienki. Z drugiej strony znajdowała się szafka, służąca do przechowywania różnego rodzaju
papierów i teczek. Przy biurku zasiadał poszukiwany dowódca całego fortu. Był to wysoki, jak na
krasnoluda, mężczyzna z długą czarną brodą i krzaczastymi brwiami. Właśnie zapisywał coś
w jednym z wielu zeszytów, leżących tu i ówdzie. Gdy ujrzał wchodzącego gościa, podniósł na
niego swoje ciekawskie spojrzenie.
- Z czym przychodzisz? - miał bardzo senny i znużony głos. Być może dużo pracował, a być może
coś spędzało mu sen z powiek.
- Mam dla ciebie wiadomość - rzekł nieznajomy i wręczył namiestnikowi list. Ten szybko go
rozwinął i zaczął odczytywać na głos zapisaną treść.
,,Wiadomość do namiestnika Dok Karaz. Zostaliśmy rozbici w bitwach pod Kopalnią
Bitterstone, a później pod Wieżą Kopalni Kamienia. Nasze wojska są w rozsypce. Armią
zielonoskórych dowodzi czarny ork noszący przydomek Stalowy Topór.
Doszły nas słuchy od małym oddziale ścigającym niedobitki, więc ten list może nigdy do
ciebie nie dotrzeć. Jeśli jednak go otrzymasz, to musisz wiedzieć, że ofensywa Grimgora porusza się
w zastraszającym tempie i niedługo dotrze do twojego fortu, a niedługo potem do twierdzy Barak
Varr. Musisz ostrzec naszego władcę. Tam, gdzie my zawiedliśmy, ty możesz zmyć plamę z naszego
honoru.
Powodzenia
Dowódcy Trzeciej Armii"
- Kim jesteś i jak weszłeś w posiadanie tej wiadomości? - rzekł namiestnik, gdy list się zakończył.
Nasz bohater przedstawił mu pokrótce całą historię, a zaciekawiony krasnolud rzekł:
- Dziękuję ci przybyszu za dostarczenie tej ważnej przesyłki. W ramach wdzięczności udostępnię ci
pokój i posiłek w naszej gospodzie, oczywiście na mój koszt. Skoro jesteś nowy w tych stronach
powinieneś odwiedzić twierdzę Barak Varr, stolicę handlu nadmorskiego krasnoludów. Jutro rano
wyrusza stąd karawana w tamtym kierunku, więc niegłupim pomysłem byłoby się z nimi zabrać.
Jeszcze raz dziękuję za twoją pomocy i życzę ci powodzenia w przyszłych podróżach. Żegnaj.
- To miło z twojej strony. Do widzenia. - odrzekł podróżnik i udał się do wyjścia. Wychodząc
usłyszał tylko wołanie namiestnika, by jak najszybciej stawił się u niego przywódca jutrzejszej
wyprawy. Bohater opuścił ratusz skierował swe kroki do karczmy, gdzie miał spędzić noc.
Wystrój wnętrz budynku nie odstawał od reszty forty. Znaczy to, że był ubogi. Naprzeciw
drzwi frontowych stał barek i kelnerka obsługująca gości. Obok baru znajdowały się schody do
pokoi sypialnych, a obok nich było przejście do kuchni, z której unosiły się zachęcające zapachy.
Reszta gospody wypełniona była stołami i ławami, przy których zasiadały krasnoludy i ludzie.
Wśród tłumu wyróżniał się jeden gość. Był nim mężczyzna niższy o głowę od tutejszych, który
miał fioletowe włosy, wąsy i brodę. Był to gnom, ale nasz bohater jeszcze tego nie wiedział.
Omawiana jegomość popijała browar z drewnianego kufla i była całkowicie pochłonięta dyskusją
z innym bywalcem tawerny. Podróżnik minął całe to towarzystwo i skierował się do dziewczyny
pracującej za ladą.
- Dzień dobry. W czym mogę pomóc?
- Jestem gościem namiestnika - przedstawił się nieznajomy.
-Ach, to ty. Twój pokój znajduje się na końcu korytarza po prawej. Kolacja zostanie natomiast
podana na około godzinę. Możesz w tym czasie się rozgościć lub czegoś napić. Dzisiaj wszystko na
nasz koszt.
- A gdybym chciał dowiedzieć się pary rzeczy?
- W takim wypadku trafił pan do złej osoby. Proszę popytać w większym mieście. Tam zawsze
znają najświeższe informacje.
- Dobrze. Poproszę kufel dobrego piwa.
- Proszę bardzo.
Wędrowiec zabrał naczynie z sobą i usiadł przy jednym ze stolików. Pomału popijał czerwonawy
napój i starał się podsłuchać trochę informacji od rozmawiających przejezdnych. Jednak hałas był
tak wielki, że wszystkie jego próby skończyły się fiaskiem. Gdy minęła godzina, na stoły
wzniesiono półmiski z jedzeniem. Wśród nich znalazły się takie przysmaki jak smażony dzik,
nadziewane rogi byka, czy sałatka z pustynnych roślin. Do popicia zaserwowano jasnobrązowy
trunek. Wszystko to smakowało wyśmienicie. Po skończonym posiłku podróżnik udał się do swego
pokoju. Standardowo wyposażony dawał chwilę wytchnienia. W skład mebli wchodziło łóżko,
szafa i dwa krzesła. Zmęczony nieznajomy położył się i zapadł w głęboki sen. Sen, którego od tak
dawna potrzebował.
Rozdział 2 ,,Morskie wrota"
Karawana wyruszyła z samego rana. Na jej czele stali dwaj bracia bliźniacy, którzy od
samego początku drogi kłócili się o różne mało istotne sprawy. W jej skład, oprócz nieznajomego,
wchodzili dwaj inni przedstawicieli fortu Dok Karaz, gnom i człowiek, bacznie rozglądający się
wokoło. Wyglądał jakby cały czas oczekiwał zasadzki. Początkowo wędrowali przez jałowe
pustkowia, lecz po pewnym czasie zza horyzontu zaczęły się wyłaniać góry, a teren stawał się
bardziej przyjazny. Coraz częściej widywali miejscowe faunę i duże skupiska roślinności. Z czasem
pustynia stała się tylko wspomnieniem. Podróżując, natrafili na brzeg morski, który stał się ich
wskaźnikiem ku twierdzy Barak Varr. Podróż trwała pół dnia, a gdy w końcu dotarli do celu,
wszyscy byli zachwyceni. Nie miało znaczenia, który raz odwiedzało się to miejsce. Zawsze
wzbudzało zachwyt i zapierało dech w piersiach.
Był to gigantyczny port połączony z standardową twierdzą krasnoludów. Zbudowana była
z kamienia, chociaż, prawdę mówiąc, jej większa część znajdowała się w wydrążonej jaskini. Do
środka prowadziły cztery bramy lądowe i jedna morska. Bramy te nosiły nazwy: Brama Thorgrima,
Brama Przodków, Brama Najemników, Bram Smocza. Wszystkie były mocno ufortyfikowane
i stanowiły razem z grubym murem, pierwszą linię obrony na wypadek najazdu orków czy
goblinów. Oprócz tego do środka prowadziła Morska Brona. Była to wielka zatoka, do której
wpływały statki handlowe i dostawały się do portu. Tutaj również stacjonowała flota krasnoludów,
która chociaż była mała, to mało kto był w stanie pokonać ją w otwartym starciu. Krasnoludzcy
marynarze byli bowiem rekrutowani z elity swojego klanu i perfekcyjnie panowali nad swoimi
działami, nawet podczas niesprzyjających warunków pogodowych. Każda z bram była tak
naprawdę osobnym kasztelem, w którym mieszkała załoga każdego z wejść. Sama twierdza dzieliła
się na kilka poziomów. Wszystkie ono połączone były szerokimi, równymi drogami prowadzącymi
od jednego domu do drugiego budynku. Po wjechaniu do środka ich oczom ukazał się targ
połączony z portem i magazynami spółek handlowych. Swoich przedstawicieli miało tu Księstwo
Graniczne, krasnoludy z innych twierdz, a nawet elfy. Miejsce to jest głównym zapleczem
gospodarki i najłatwiej dostać tu krasnoludzkie wyroby takie jak pancerze, broń, armaty czy rudy
wydobywane pod Barak Varr. Należy do nich przede wszystkim żelazo i węgiel. Ponad placem
znajduje się część mieszkalna. Wszystkie domy budowane są z kamienia i kryte dachówką.
Popularne jest ozdabiane ich wzorami geometrycznymi lub podobiznami znanych mieszkańców
i robotników. Mimo iż twierdza jest silnie ufortyfikowana i nigdy w historii nie została zdobyta,
każdy z budynków posiada wzmacniane drzwi i okna. Przypomina to mieszkańcom o ciągłych
próbach zielonoskórych. Natomiast poniżej poziomu morza znajdują się różnego rodzaju
składowiska towarów różnych. Obok części otwartej dla wszystkich odwiedzających znajdują się
koszary, zbrojownie i porty dla marynarki. Jest to miejsce całkowicie niedostępne dla zwykłych
przejezdnych. Przejście oddziela żelazna kurtyna, strzegąca segmentu dzień i noc. Tutaj wstęp mają
tylko krasnoludy i wysoko postawieni szlachcice, którzy otrzymali pozwolenie króla. Ostatnią
częścią jest oczywiście port i stocznia. To tutaj pracują najwybitniejsi szkutnicy i rzemieślnicy,
którzy potrafią czynić cuda jeśli chodzi o naprawę statków. Zajmują się mały statkami rybackimi,
kanonierkami oraz wielkim galeonami. Wystarczy uiścić odpowiednią opłatę, którą płaci się z góry.
Próby dyskusji z brodaczami kończą się porażką i same w sobie obrażają tutejszych. Ktoś, kto
głośno będzie wyrażał swoje niezadowolenie, może być pewien, że już nigdy nie zostanie
wpuszczony to środka. Wśród krasnoludów krąży nawet takie powiedzenie, że jeśli oni czegoś nie
naprawią to albo nie jest zepsute, albo już leży na dnie morza. Jak już wspomniałem do portu
wpływa się przez Morską Bronę. Jest to wyrzeźbiona w skale głowa brodacza, której oczy
nieustanie płoną, wskazując drogę statkom. Na tej rzeźbie ustawione są działa i katapulty tworzące
kształt diademu. Cała przystań znajduje się w ogromnej jaskini, której sufit jest praktycznie
niewidoczny. Pod poziomem twierdzy znajdują się tylko tunele kopalniane i szyby.
Gdy nasza karawana wjeżdżała do miasta, zatrzymał ich mytnik. Zadawał on każdemu
pytania o cel ich podróży. Dwaj krasnoludzcy bracia twierdzili, że przybyli w interesach. Gnom
mówił coś o eksperymentach i golemach, a człowiek pokazał list mytnikowi i ten zaniechał
jakichkolwiek pytań. Nareszcie nadeszła kolej na naszego bohatera.
- Skąd przybywasz? - zapytał mytnik.
- Z fortu Dok Karaz - rzucił szybko rozmówca. Nie chciał odpowiadać na zbędne pytania. Chciał
jak najszybciej zakończyć rozmowę.
- Jaki jest twój cel? - pytał dalej mytnik.
- Zwiedzam.
- Pierwszy raz w Barak Varr?
- Tak.
- Zatem powodzenia - przesłuchanie dobiegło końca i nasz podróżnik znalazł się sam w bardo
tłocznej twierdzy. Nie wiedział, gdzie się udać, ale jednego był pewny. Nie miał przy sobie ani
grosza, a to mogło się dla niego źle skończyć.
Ruszył przed siebie. Na drogowskazie znajdowało się ogłoszenie reklamujące karczmę,
która oferuje wszystkim przejezdnym jedną darmową noc. To mógł być dobry punkt zaczepienia.
Gdy przechodził ulicami, z każdej strony dobiegały do niego odgłosy sklepikarzy przekrzykujących
się nawzajem i oferujących wspaniałe towary i unikatowe przedmioty. Dosyć często zdarzali się
niezadowoleni klienci, którzy tylko utwierdzali w przekonaniu, że nawet w tym świecie żyje wiele
oszustów i kanciarzy. Dotarł on w końcu do reklamowanego budynku, który w niczym nie
przypominał odwiedzonej wcześniej karczmy. Była do kamienna grota, która w środku wyglądała
bardziej na biedną knajpę, a nie elegancką tawernę. ,,Lepsze to niż nic" - pomyślał nasz bohater
i podszedł do stojącego za ladą mężczyzny.
- Witam pana. Ja w sprawie tej darmowej nocy.
- Tak - zanotował coś w dzienniczku - pierwsze drzwi po lewej. Otwarte od dwudziestej.
- Dziękuję. Zatem do zobaczenia.
- Mhmm.
Wychodząc zastanawiał się, jaki będzie jego kolejny cel. Chciał zwiedzić jak największą
część miasta i poznać kulturę krasnoludów. Na tablicy informacyjnej przeczytał o Mauzoleum
Dimnira Chrobrego, które prawdopodobnie służyło jako tutejsze muzeum. Miał nadzieję, że wstęp
jest darmowy i będzie mógł spędzić resztę dnia, czytając o eksponatach. Ruszył zatem we
wskazanym kierunku. Poruszał się żwawym krokiem, pokonując kolejne ulice i omijając stragany
wypchane po brzegi różnościami. Wkroczył do części mieszkalnej, pokonał kilka uliczek i dotarło
do niego, że zabłądził. Zdesperowany postanowił wejść do pierwszego budynku i poprosić
o wskazanie drogi. Spostrzegł dwóch strażników strzegących bramy, na której wyrysowane były
różne runy. Podszedł do nich i kiedy chciał wypowiedzieć pierwsze słowo, znaki zabłysły na
zielono i drzwi otworzyły się. Był on równie zdziwiony zaistniałą sytuacją co pilnujący gwardziści.
Niedługo potem zza wejścia wyłonił się stary krasnolud. Na jego twarzy malowało się nieukrywane
zdziwienie. Gdy podszedł, obaj strzegący pokornie skłonili się.
- Kto otworzył te wrota? - jego głos był zdecydowany. Najwyraźniej mocno zależało mu na
poznaniu prawdy.
- To ten człowiek - odrzekł jeden z strażników, nawet nie podnosząc głowy. - Tylko podszedł,
a brama sama się otwarła.
- Jak to zrobiłeś? - następne pytanie było skierowane do naszego bohatera.
- Nie wiem. Chciałem tylko zapytać o drogę.
- Jesteś magiem? Skąd pochodzisz?
- Tego również nie wiem. Obudziłem się sam na pustyni. Niczego nie pamiętam.
- Interesujące. Doprawdy nawet bardzo. Chodź ze mną. Musimy pomówić - rzekł i razem weszli do
środka. Poruszali się długim korytarzem, który wchodził w głąb ziemi. Po bokach
w równomiernych odstępach stały żelazne humanoidy.
- Naprawdę niczego nie pamiętasz? - kontynuował rozmowę starzec.
- Naprawdę. Nie wiem nawet gdzie teraz jestem i nie znam waszej ani innej rasy. Jedyne, co wiem,
to fakt, że jesteś krasnoludem, a to jest twierdza Barak Varr.
- Dobrze więc. Ja jestem Valnir, a to moja pracownia, w której razem z kowalami run pracuję nad
stworzeniem golemów idealnych.
- Kim są kowale run?
- To elitarna kasta krasnoludów, zajmująca się wykuwaniem i nakładaniem na oręż i pancerze
specjalnych znaków pozwalających na zwiększenie szans wojownika w starciu z określonym typem
stworów. Odpowiednio zainstalowane i połączone runy pozwalają tchnąć życie w martwe
konstrukty i zmusić je do wykonywania poleceń ich stworzycieli. Niestety są one jedynie
niemyślącymi kukłami, które nie odróżniają przyjaciół od wrogów. Ponadto znaki mogą
zapieczętować wejścia i chronić istoty żywe i przedmioty przed różnymi klątwami. Każda runa
inaczej reaguje na dany typ magii.
- To co w takim wypadku stało się przed wejściem?
- Tego nie wiem. Prawdopodobnie drzemie w tobie nieokiełznana magiczną moc. Jeśli uda ci się ją
opanować, możesz stać się najpotężniejszym z ludzkich magów.
- Samemu?
- Podstawowej wiedzy na tematy związane z magią krasnoludów możesz nauczyć się ode mnie.
Jednak po szczegółowe wykształcenie powinieneś wybrać się do Imperium albo do Karaz-a-Karak.
Tam z pewnością znajdą się jacyś kompetentni czarownicy.
- Nie jestem pewny, czy to dobrze, że posiadam ten dar, ale skoro nie mogę się go pozbyć, to twoja
pomoc będzie wielce pomocna.
Kiedy nasz bohater kończył wypowiadać ostatnie zdanie, jego oczom ukazała się główna
hala w pracowni. Było to bardzo rozległe pomieszczenie. Wszędzie stały stoły, na których leżały
kawałki żelaza i gliny. Stały przy nich krasnoludy, które w pocie czoła eksperymentowały na
ożywionych już golemach oraz tych znajdujących się jeszcze w fazie nakładania run. Same znaki
były różne. Znaleźć można było obrazki kilofa, miecza czy młota kowalskiego. Wszystkie one
mieszane były z nieznanymi literami pisanymi w nieznanym języku. Czasami jakieś źle dobrane
runy, po złączeniu, eksplodowały. Valnir zatrzymywał się co jakiś czas, by omówić wyniki
z pojedynczymi zaklinaczami. Był to czas, kiedy nasz wybraniec mógł w spokoju przyglądać się
pracy innych. Pozostałe krasnoludy nie były mu dłużne i ciągle zerkały na niego swoimi bacznymi
spojrzeniami. W końcu dotarli oni do biblioteki, wypełnionej po brzegi tomami i grubymi księgami.
Niektóre z nich miały swoje tytuły, inne zaś był tylko ponumerowane.
- To największy zbiór wiedzy w tej części świata. Jedyne dwa, które mogą się z nim równać
znajdują się w Wiecznym Szczycie i w Altdorfie. Możesz dowolnie czerpać z tych tytułów. Polecam
ci zacząć od takich tytułów jak ,,Podstawowe rodzaje magii" i ,,Pobieżny rzut okiem po Starym
Kontynencie". Obie książki pozwolą ci nabyć niezbędnej wiedzy jak na początek twojej przygody.
A teraz muszę cię opuścić. Porozmawiamy później.
Chwilę trwało odnalezienie polecanych pozycji, ale ich lektura była zajmująca i, na swój
sposób, pozwoliła zapomnieć o otaczających problemach.
Specjalnie dla ciebie drogi czytelniku, zamieszczę tu wycinek z pierwszej księgi, byś i ty
mógł dowiedzieć się czegoś o czarach i ich rodzajach.
Rozdział 3 ,,Historia czarów"
Czym właściwie jest magia? Skąd pochodzi i jak powstała? Dlaczego znalazła się w naszym
świecie? Na te pytania nie ma prostej odpowiedzi. Wiatry magii wieją z północy i południa, gdyż to
tam znajdują się tajemnicze wrota, przejścia dla istot chaosu. Magia rodzi się właśnie tam.
Powstaje w wymiarze, który jest domem dla bogów mroku i niewyobrażalnie potężnych stworzeń.
Pojawia się więc pytanie, czy magia jest narzędziem demonów? Tu zaczynają się schody. Pomimo iż
pochodzi ona ze złego wymiaru, sama nie jest w żadnym stopniu związana z innymi tworami
tamtego miejsca. Podsumowując powyższy akapit, wiedz, że ta siła jest z natury neutralna.
Pojawia się ona w naszym świecie za pomocą wiatrów. Jest ich osiem typów i do każdego
przypisany jest inny rodzaj rzucanych zaklęć. W zależności od ruchów spaczenia w mrocznym
wymiarze, wiatry mogą wiać silniej lub słabiej i wspierać w większym stopniu dany typ. Jest to
jednak całkowicie losowe, a przynajmniej nikt nie odkrył siły, która może za tym stać. Teraz
postaram się przybliżyć wszystkie możliwości.
Zacznijmy od Kolegium Płomienia zwanym w niektórych kręgach Jasnym Kolegium. Jest to
najbardziej ofensywny rozdaj magii. Osoby władające tą szkołą władają płomieniem i potrafią
naginać go do swej woli. Rzucają takie czary jak: Kula Ognia, Ściana Gorąca czy Słup Spopielenia.
Dzięki swym umiejętnościom potrafią przechylić szale zwycięstwa na swoją korzyść. Z tego powodu
można spotkać piromanów trenujących z oddziałami żołnierzy i uczących się aktywnie wspierać ich
na polu bitwy. Niestety, wszystko ma swoje skutki uboczne. Zbyt długie wykorzystywanie tej magii
naraża użytkownika na poważne zmiany w mózgu, co prowadzi do przemiany w psychopatę
palącego żywcem wioski. Nawet wtedy stanowią oni wielkie wyzwanie dla innych magów.
Drugim rodzajem jest Kolegium Światła. Skupia ono spokojnych magów chcących
w odosobnieniu studiować zapomniane tajniki czarnoksięstwa. Charakteryzuje się ona czarami
zwiększającymi mądrość właściciela, poprawiającego intuicję i cierpliwość. Nie bez powodu zwą
się Zakonem Mędrców. Niezwykle rzadko spotykamy maga światła walczącego w bitwie. Korzysta
on wtedy z czarów takich jak: Oślepienie, Świetlisty Błysk czy Kula Oświecenia. Ten ostatni czar
jest wyjątkowo ciekawy, bo tworzy ruchomy obiekt nagrywający wszystko wokół. W ten sposób
magowie mogą dowiedzieć się o ruchach wroga i wyprzedzać ich o krok. Nie znamy jak dotąd
żadnego czarodzieja, która na skutek wykorzystywania Kolegium Światła doznał jakichś zmian
psychicznych. Wiemy jednak, że wysoko postawieni magowie tej szkoły mogą zaklinać przedmioty,
przelewając część swojej mocy i sprawiając, że zaklęta broń będzie ze zdwojoną siłą razić wszystkie
stwory nieumarłe i siły chaosu.
Kolejną szkołą magii jest Kolegium Bursztynu. Jest ono w całości poświęcone zwierzętom.
Jej praktycy zazwyczaj żyją w odosobnieniu w głębokich puszczach, a za swoich jedynych przyjaciół
uważają mieszkańców tych dzikich krain. Ich podopieczni wykonają wiele czynności domowych, ale
w trakcie walki potrafią stawać się nieocenionymi pomocnikami. To właśnie w tym drzemie siła tego
rodzaju zaklęć. W walkach osobistych stosują oni takie czary jak: Niedźwiedzi Pazur, Bycza Szarża
czy Krwawy Szał. Ostatnia wymieniona pozycja pozwala magowi kontrolować swoje ciało,
wzbudzać agresję i zwiększać swoje możliwość koncentracji.
Czwarte Kolegium nosi nazwę Jadeitowego. Są oni pod pewnymi względami podobni do
poprzedniej szkoły, z tą różnicą, że studiują życie i rośliny. Panują nad żywiołami natury, ale
również są od niej w dużym stopniu uzależnieni. Na ich mocy warunkuje pora roku. Wiosną ich
moce rosną, latem osiągają pełnię możliwości, jesienią stopniowo maleją, a zimą zanikają prawie
całkowicie. Druidzi, bo tak są zwani, potrafią zmieniać pogodę, zsyłać na swych wrogów porywiste
wiatry, strzelać odłamkami ziemi czy zatruwać trucizną roślin. Warto rzec również o odłamie
Druidów, którzy porzucili stare traktaty mówiące o tym, że magia jest tylko dla wybranych.
Mieszkają teraz w wioskach chłopów i służą im pomocom, gdy chodzi o zmianę pogody lub
zwiększenie plonów. Oficjalnie nie są pochwalani przez swoich braci, jednak jeszcze nikt ich nie
zaatakował. Można by powiedzieć, że między nimi a innymi czarodziejami został zawarty bardzo
nietrwały pokój.
Piątym już rodzajem magii jest Kolegium Cienia. Bardzo posępna sztuka. Jej użytkownicy
toczą nieustany bój ze złem próbującym przejąć nad nimi kontrolę. Dzieje się tak dlatego, że na tym
wietrze magii swoje piętno odcisnął jeden z władców chaosu. Zaklęcia stają się narzędziem dla
złodziei i morderców, bo w ich skład wchodzą takie perełki jak: Niewidzialność, Mroczny Błysk lub
Wzrok Cienia. Nie jest to jednak reguła. Rzadko, ale jednak można spotkać magów, którzy nie
poddali się spaczeniu. Zwą siebie Mrocznymi Strażnikami i za cel życia podjęli się
odpowiedzialności za eliminowanie spaczonych Magów Cienia. Wypełniają swą misję bez cienia
litości ani współczucia. Natomiast nieliczne plotki głoszą o Kapitule Cienia, która podobno ma
kierować działaniami zarówno pierwszych jak i drugich. Jest to mało prawdopodobna wersja,
jednak z własnego doświadczenia wiem, że nie ma rzeczy niemożliwych.
Przechodzimy teraz do drugiego niepokojącego rodzaju magii jakim jest Kolegium Ametystu,
specjalizującym się w Śmierci. Mogę was uspokoić, że na stan naszej dzisiejszej wiedzy, możemy
z całą dozą pewności stwierdzić, że nikt nie kontroluje tej szkoły. Sami czarodzieje są owiani złą
sławą, często występując w opowiastkach wieśniaków, gdzie pokazywani są jako kościści ludzie
chodzący w czarnych płaszczach z kosą w ręku. Obraz ten nie odbiega zbytnio od prawdy. Ulubioną
bronią tych magów jest rzeczywiście kosa. Posępni Żniwiarze, bo pod taką nazwą są znani,
posługują się takimi czarami jak: Ostrze Krwi, Palce Śmierci czy Trupia Zagłada. Prawdą jest
jednak, że nie wszyscy są tak okrutni. Niektórzy posiedli moc wskrzeszania zmarłych i za
odpowiednią opłatą służą pomocą zwykłym ludziom. Dzięki ich praktykom można pożegnać się
z bliskim, którzy zginął w wypadku lub wybaczyć błędy staremu przyjacielowi. Wniosek jest taki, że
nie taka śmierć straszna jak ją malują.
Przedostatnią szkoła jest Kolegium Niebios. Studiują oni gwiazdy i z ich energii czerpią moc
do działania. Zwani są Astrologami i zażarcie strzegą swych sekretów. Spotyka się ich niezwykle
rzadko, zaryzykuję nawet stwierdzenie, że rzadziej niż Mędrców Światła. Kiedy badałem tę sztukę
magii, udało mi się dotrzeć to ich przedstawiciela, więc to od niego mam wiedzę, którą przekazuję
tobie. W czasie pojedynku używają oni takich czarów jak: Deszcz Meteorytów, Lodowa Kometa lub
Gwieździste Porażenie. W ramach pewnej ciekawostki mogę powiedzieć wam, że pracują na
teleportem na inną planetę, a ich badania są podobno na bardzo wysokim poziomie zaawansowania.
Ostatnim Kolegium na naszej liście jest Szkoła Metalu. Pracują oni w kuźniach i dzięki
materiałom z głębin świata kują wspaniałe oręża, które przekazują wybranym. Badają oni strukturę
naszego świata, a swą wiedzą często dzielą się z kowalami run. Są mistrzami w sztuce wytwarzania
golemów i innych konstruktów. Nikt dokładnie nie wie, gdzie znajduje się ich kryjówka. Niektórzy
mówią, że w głębi wulkanu, inni że na lodowych pustkowiach, jeszcze inni że w wielkich jaskini pod
nami. Jednak są to tylko hipotezy i nikt nie zdołał ich potwierdzić. Gdy są zmuszeni do walki,
korzystają z wykutych broni i pancerzy, które wspomagają takimi czarami jak: Kamienna Skóra,
Piekielne Ostrze czy Kowalski Łomot.
Na koniec warto rzec o elitarnych czarach. Są to umiejętności wyjątkowe dla każdego
czarodzieja. Gdy osiąga on pełnię swoich możliwości, odkrywa zaklęcie zdolne masakrować szeregi
wrogów lub leczyć całe miasta. Obrana Szkoła często charakteryzuje otrzymany dar, ale zdarzały
się przypadki całkowitego oderwania od tradycji.
Oprócz magii czarnoksięstwa istnieje również magia kapłańska. Jest ona bardziej
bezpieczna, bo opiera się o modlitwę do Boga o dany dar np. Nekromanci. Korzystający z niej
magowie zazwyczaj nie tracą duszy ani nie popadają w obłęd.
I tak dotarliśmy do końca tego rozdziału. W następnych dokładnie omówię każde zaklęcie
i ich odmiany. Mam nadzieję, że wszystko, czego się dowiedziałeś, zostanie przez ciebie
wykorzystane w rozsądny sposób. Jeśli dopiero rozpoczynasz swoją przygodę w świecie magii, to
pozwól, że będę twoim przewodnikiem, a na start życzę ci powodzenia.
Rozdział 4 ,,Mauzoleum Dimnira Chrobrego"
Minęło kilka godzin. W tym czasie nasz bohater zajmował się studiowaniem poleconych
ksiąg. Zajęcie to pochłonęło go bez reszty. Nawet nie zauważył, kiedy do biblioteki wrócił Valnir.
Był on wyraźnie zaniepokojony, ale również wydać po nim było, że planuje już kolejny ruch.
- Skończyłeś już? - zapytał. Nie czekał jednak na odpowiedź. - Jeśli tak, to zapraszam ze mną.
- Gdzie idziemy? - zainteresował się nasz podróżnik.
- Dowiesz się wszystkiego w swoim czasie. Zanim jednak wyruszymy, musimy nadać ci imię. Po
naradzie z moimi kolegami postanowiliśmy tytułować cię Molnar, co w naszym języku
oznacza ,,tajemniczy, nieznany". Podoba ci się?
- Jest w porządku.
- Zatem ruszajmy.
Wyszli z pracowni i skierowali się w stronę północnego wyjścia z miasta. Przy samej bramie
skręcili w lewo i weszli po schodach, z których roztaczał się niesamowity widok na Czarną Zatokę.
W końcu doszli do budynku, którego strzegli uzbrojeni strażnicy, ale drzwi były otwarte na oścież
i każdy chętny mógł zwiedzić to miejsce. Po drodze cały czas rozmawiali, a to mały wycinek ich
konwersacji.
- Jaki typ magii najbardziej do ciebie przemawia? - rzekł krasnolud.
- Jeszcze nie wiem. Bursztyn i Jadeit są zbyt spokojne i opanowane. Światło i Niebiosa są z kolei
niezmiernie tajemnicze. Cień i Ametyst to sztuki zła, więc również nie zachęcają. Chyba najbardziej
odpowiada mi Kolegium Płomienia i Metalu.
- Dobre połączenie.
- Słucham?
- Niektóre sztuki magii łączą się z innymi. Tworzą w ten sposób mocniejsze zaklęcia. Oczywiste
jest, że Jadeit nie połączy się z Ogniem, a Światło z Cieniem. Jednak Metal z Płomieniem to co
innego. Dzięki temu będziesz w stanie stworzyć ognisty ekwipunek i wspomagać się potężnymi
czarami bojowymi.
- Jak mógłbym rozpocząć naukę?
- Wszystko w swoim czasie, moje dziecko. Na wszystko przyjdzie pora.
Weszli do budynku. Zbudowany był na planie prostokąta, otoczony przez kolumnadę.
Stworzony został z zamysłem postawienia grobowca dla wielkiego bohatera bitwy o Czarną Zatokę,
lecz w czasem przerodził się w muzeum. Pod ścianami stały pancerze i bronie krasnoludzkich
wojowników, którzy w jakiś sposób zapisali się w historii twierdzy. Podłoga wyłożona było
sztandarami i flagami zatopionych statków, a u sufitu wisiał kopie taranów. Część podłogi zrobiona
była z głów pokonanych ras, a każdy czerep symbolizował jedną wygraną bitwę. Każdy więc, kto
chciał wejść do muzeum, musiał zdeptać wrogów brodaczy. Na końcu sali stał sarkofag Dimnira
Chrobrego, wielkiego zwycięzcy bitwy o Czarną Zatokę i pogromcy skavenów. Za nim stał dziwny
piec pokryty różnymi runami. Wokół niego stali strażnicy pilnujący dostępu do czaszek poległych
smoków, bazyliszków lub chimer. Nasi rozmówcy minęli wartowników i podeszli do kuźni. Gdy
tylko się zbliżyli, runy zajarzyły się zielonym blaskiem, później czerwonym, a na koniec szarym.
- Interesujące, doprawdy nawet bardzo - powtarzał ciągle Valnir. Nagle w powietrze uniósł się dym
koloru szarości i znikąd pojawił się mag.
- Co się dzieje? - krzyknął krasnolud. - Straż!
Następne wydarzenia potoczyły się w zastraszającym tempie. Przybysza zaatakowali strażnicy, lecz
on wykonał szybki unik i za pomocą kilku czarów pozabijał wszystkich walczących. Następnie
zbliżył się do pieca, a gdy jego drogę zagrodził Valnir, chwycił go za gardło i odrzucił. Swój wzrok
skierował na Molnara. Podniósł lewą rękę do góry i wyczarował sobie wielką kosę. Nasz bohater
szybko chwycił stojący obok miecz i sparował pierwszy cios. Wykonał szybkie cięcie i uskoczył
przed odpowiedzią ze strony przeciwnika. Ten, wyraźnie zirytowany, wystawił dłoń przed siebie
i krzyknął ,,Mroczny Szpon". Momentalnie w przód poleciał mroczny pocisk, który chybił tylko
o centymetr. Nasz bohater próbował przypomnieć sobie jakieś zaklęcia, ale w jego głowie
znajdowała się jedynie pustka. Wtedy stało się coś niesamowitego. Leżące na ziemi kości poległych
potworów uformowały się w jedno stworzenie, które w szale zabijania rzuciło się na maga.
Szarpało jego płaszcz, a po chwili zmusiło do ucieczki. Gdy ten wyteleportował się z muzeum,
stwór na powrót rozsypał się w garść pobielałych kości.
- Co to było?! - zadał gwałtowne pytanie krasnolud, który pomału podnosił się z podłogi.
- Nie… nie wiem - odpowiedział Molnar, który sam znajdował się w niemym osłupieniu.
- Jak udało ci się wyczarować tą bestię?
- Naprawdę nie mam pojęcia.
- Musimy zachować spokój - rzekł krasnolud po kilku minutach milczenia. - Co możemy
wywnioskować po tym zdarzeniu? Kim on był i czego pragnął?
- To mag Ametystu. Poznaję po kosy. W dodatku chyba dość potężny. Zmasakrowanie strażników
nie zajęło mu dużo czasu. Najprawdopodobniej pożądał pieca lub jego fragmentu. Może jakieś runy?
Celu nie osiągnął, więc prawdopodobnie spróbuje jeszcze raz.
- To ma sens. Jedyny problem to taki, że w tych rejonach od dawna nie widziano żadnych magów
śmierci.
- Na pewno? W księdze pisali o tym, że ten rodzaj magii upodobały sobie wampiry. Może o jakimś
słyszałeś.
- Nie. Raczej nie. Chociaż może.
- Tak?
- Krążą plotki, że władca księstwa Somjek jest powiązany z wampiryzmem.
- Na jakiej podstawie tak twierdzicie?
- Wszystkie portrety królów tego państewka przedstawiają tę samą osobę, a ich pierwszy monarcha
rządził bardzo dawno temu.
- W takim razie wyruszam do Somjeku. Muszę poznać odpowiedzi na pytania, które dzisiaj padły
na tej sali.
- Poczekaj. Sprawa nie jest tak prosta jak może się wydawać. U sąsiadów wybuchła rebelia pod
wodzą mrocznego elfa. Pojmał on rodzinę królewską i zaprowadził rządy chaosu oparte na
niewolnictwie. Pod swą komendą zgromadził liczne bandy pirackie i wygnańców.
- Rozumiem. Coś jeszcze?
- Zanim wyruszysz, musimy udać się do naszego króla. Może on mieć przydatne informacje.
Odwiedza go obecnie mag z Karaz-a-Karak, który może nauczyć cię kilku czarów. Oprócz tego na
pewno otrzymasz wierzchowca i prowiant.
- Niech będzie. Prowadź do swego władcy.
Po tych słowach opuścili budynek muzeum, przed którym zgromadziła się już liczna grupka
zainteresowanych. Valnir nakazał pobliskich patrolom strzec wejścia do budynku i nie wpuszczać
nikogo, aż na miejscu nie zjawią się kowale run. Następnie ruszyli w stronę najwyższych
kondygnacji twierdzy. Znajdowały się tutaj wykwintne restauracje, drogie sklepy i szkoły. Na
końcu szerokiej ulicy znajdowało się wejście do królewskiego pałacu, w którym zamieszkiwał
obecny władca Brak Varr, czyli Zamnil Grundisson, który był wielkim kolekcjonerem sztuki. Pałac,
chociaż krasnoludy nigdy tak nie nazwą tego miejsca, składał się z kilku pięter. Na parterze
znajdowała się ogromna sala biesiadna. Na środku stał stół dla co najmniej dwustu osób,
zastawiony obecnie pustymi talerzami i półmiskami. Z sufitu zwisały fioletowe sztandary,
przedstawiające symbol krasnoludów mieszkających w tej twierdzy. Na końcu stołu widać było
podest dla grajków i innych błaznów, którzy zabawiali gości. Pierwsze piętro było miejscem dla sali
królewskiej. To tutaj w zwyczajnych okolicznościach król przyjmował posłańców, rozmawiał
ze swoim ludem i przekazywał rozkazy dowódcom floty i armii. Pod jedną ze ścian stał wielki stół
przedstawiający mapę całych terenów krasnoludzkich, z znaczonymi ruchami wojsk sojuszników,
orków i księstw granicznych. Na końcu sali znajdował się pozłacany tron, którego oparcia były
bogato zdobione i wykonane przez prawdziwych mistrzów w swoim fachu. Na następnym piętrze
znajdowały się komnaty prywatne najbliższej służby króla, jego generałów i rodziny. Na ostatniej
kondygnacji zamieszkiwał sam monarcha. To właśnie tam udali się Molnar i Valnir. Zastali władcę,
który z niepokojem rozmawiał z czarodziejem. Komnata, do której wkroczyli, byłą umeblowana
w iście królewski sposób. Meble wykonane zostały z drogiego drewna i zostały w nich wyrzeźbione
wspaniałe wzory. Na ścianach wisiały piękne portrety, a w rogach stały popiersia władców. Po lewej
stronie znajdowały się drzwi do łazienki, a po prawej do prywatnej sypialni. Zamnil był dość
grubym krasnoludem, ubranym z filetowe szaty. W ręku dzierżył berło, a jego twarz zdobiła długa
biała broda. Z kolei gość, wspomniany mag, nosił ogniste szaty, a w ręku trzymał kostur. Spojrzenia
obu jegomości szybko spoczęły na przybyłych, co na chwilę oderwało ich od kłótni na temat
wydarzenia w Mauzoleum.
- Witaj Valnirze. Kim jest twój towarzysz i co sprowadza cię w moje progi w ten jakże
nieszczęśliwy dzień?
- Ten człowiek zwie się Molnar – rzekł, wskazując ręką na bohatera. - Przychodzimy w sprawie
ataku na Mauzoleum.
- Słyszałem o tym. Co nowego możecie wnieść do tej sprawy?
- Byliśmy przy tym - odpowiedział krasnolud.
- I to dzięki nam magowi się nie udało - dodał Molnar.
- Co o tym sądzisz Nefirze?
- Niech mówią. Od tego chłopaka bije jakaś dziwna energia.
- Opowiadajcie więc.
- Kiedy podeszliśmy do pieca hutniczego, by runy mogły ocenić Molnara, runy zabłysły. Wtedy
pojawił się… - zaczął Valnir.
- Czekaj! Pamiętacie jakie to były barwy? - przerwał mu mag.
- A czy to ma jakiś sens? - zapytał nasz bohater. Dopiero po chwili zdał sobie sprawę z obecności
króla twierdzy i prawdopodobnie wysoko postawionego maga. Nefir jednak się tym nie przejął
i spokojnie odpowiedział na zadane pytanie.
- Runy wyczuwają typ magii i różne piętna nałożone na jej użytkowników. Dzięki temu możemy
lepiej poznać naszego przeciwnika. Rozumiesz już?
- Tak - Molnar rzekł cicho, gdyż nie był pewny czy miał się w ogóle odzywać.
- Pamiętasz te kolory?
- Na początku był to czerwony, następnie zielony. Na końcu szary. Tej samej barwy był gęsty dym,
który pojawił się w pomieszczeniu.
- Dwa pierwsze odnoszą się do ciebie.
- Słucham? Przecież ja nie potrafię czarować!
- Ale masz wielki potencjał. Czuję to ja, wyczuł to również piec. Ale o tym porozmawiamy później.
Wracając do tematu. Ostatni kolor wskazuje na naszego przeciwnika. To niewątpliwie mag
Kolegium Ametystu. Ponadto opary pokazują, że obecne było silne wampiryczne spaczenie. Macie
jakiś trop, skąd mógł pochodzić?
- Podejrzewamy, że pochodzi od królestwa Somjek - zaproponował kowal run.
- Słusznie. Dochodzą mnie z stamtąd różne wieści od czasów rebelii - zgodził się Zamnil.
- Opowiedzcie, co się wydarzyło później - powiedział Nefir.
- Gdy pojawił się wrogi czarodziej, cały pokój wypełniony był duszącym dymem- zaczął Molnar. -
Wróg szybko pozabijał wartowników i zranił Valnira. Zaczął podchodzić do pieca, kiedy swój
wzrok skupił na mnie. Zaatakował mnie kosą i Mrocznym Szponem. Byłem krok od śmierci,
kiedy kości poległych bestii, które zostały złożone w muzeum, ożyły i uformowały się w dziwne
stworzenie, które rzuciło się na maga. Zmusiło go do ucieczki, a następnie z powrotem przemieniło
się w kupkę martwych przedmiotów - zakończył opowiadać.
- Niesłychane! - w glosie Nefira słychać było zdziwienie.
- O co chodzi? - zapytał bohater.
- To, co tam się stało, jest ewenementem na skalę światową. Obronił cię strażnik maga. Każdy
z potężnych czarodziejów posiada swojego wartownika. Niesłychany jest fakt, że
najprawdopodobniej uratował cię ochroniarz wrogiego maga.
- Czy to w ogóle możliwe?
- Do tej pory uważałem, że nie. Ale po tym, co usłyszałem, zmieniam zdanie. Jesteś kimś bardzo
ważnym dla naszego świata. Właśnie dlatego proponuję ci naukę pod moimi skrzydłami.
Oczywiście jeśli nasz król wyrazi na to zgodę.
- Niech tak będzie - odpowiedział po chwili król. - Waszym pierwszym zadaniem będzie udanie się
do królestwa Somjek i odnalezienie tego wampira. Jeśli się uda, możecie pomóc ruchowi oporu.
Ten wrogi elf staje się coraz większym zagrożeniem. Powodzenia.
- Żegnaj królu - pożegnał się Nefir.
- Do zobaczenia przyjacielu - rzekł Valnir.
Molnar ograniczył się tylko do lekkiego ukłony. Kiedy wszyscy opuścili pokój, nowy
mentor postanowił omówić ze swoim uczniem jeszcze jedną sprawę.
- Czy wiesz, jakich typów magii chcesz się uczyć?
- Ognia i Metalu.
- Jesteś pewny?
- Tak.
- Dobrze więc. Bądź jutro przy północnej bramie. Pytaj o zajazd ,,Pod Zakrzywionym Toporem".
Nie spóźnij się. Będę czekał punktualnie o ósmej z naszym wyposażeniem - gdy skończył mówić,
odszedł w tylko sobie znanym kierunku.
Natomiast nasz bohater udał się do gospody, którą odwiedził w południe. Przeszedł przez
bogatą część miasta, minął pracownię Valnira i pokonał targ, który pomału stawał się coraz bardziej
pusty. Jeszcze gdzieniegdzie uparci sprzedawcy chcieli sprzedać swoje towary, lecz był to zbędny
trud. Wkroczył do karczmy i rzekł:
- Ja w sprawie darmowej nocy.
- Pierwsze drzwi po lewej.
Skręcił we wskazanym kierunku. Pokój był szeroki, a pod wszystkimi ścianami stały
dwupiętrowe łóżka. Znajdowało się tu paru krasnoludów, dwóch ludzi i elfka. Przedstawicielkę tego
ostatniego widział po raz pierwszy. Były wyższa od reszty towarzystwa. Miała blady odcień skóry
i długie, spiczaste uszy. Zajął ostatnie miejsce po prawej. Chciał już usnąć, lecz po chwili po
pokoju wkroczyło pięciu uzbrojonych chłopaków. W rękach dzierżyli kolczaste pałki, topory
i miecze. Ich głowy chroniły żelazne hełmy, wyraźnie złupione z martwych ciał.
- Oddawać wszystkie kosztowności! - krzyknął ich szef.
Wszyscy potulnie wyciągnęli swoje cenne przedmioty. Nasz bohater postanowił nie
wszczynać awantury, bo i tak nie posiadał niczego ważnego. Zresztą jego szanse i tak były mizerne.
Bandyci okradli wszystkich, ale kiedy przyszła pora na elfkę, okazało się, że nie posiada żadnych
pieniędzy ani biżuterii. Wtedy jeden z rozbójników zaczął zdzierać z niej ubranie. Ona krzyczała
i błagała o litości, oni natomiast śmiali się do rozpuku. Tego było już za dużo. Molnar wstał,
chwycił kij i rzekł:
- Zostawcie ją!
- Bo co? - odwrócili się - Tykniesz mnie swoją laską, dziadku?
Molnar nie wiedział co robić. Mimo to coś w jego sercu kazało mu walczyć i się nie
poddawać. Wyobraził sobie ognisty miecz, który trzymał. Wtedy jego kij się wyostrzył i buchnął
krwawym płomieniem. Napastnicy początkowo się wystraszyli, ale po chwili zdali sobie sprawę
ze swojej przewagi liczebnej. Pierwszy z nich, nie czekając na wsparcie reszty, rzucił się do przodu,
wymachując mieczem. Nie zdążył nawet podejść. Molnar szybkim cięciem skrócił go o głowę.
Krew obryzgała ściany i podłogę. Wystraszeni cywile z krzykiem wybiegli z pokoju. Następny
z przeciwników znał się trochę na walce mieczem. Ciął od dołu, ale Molnar sparował.
W odpowiedzi zaatakował silnym ciosem, lecz jego napastnik zrobił szybki unik i pchnął. Nie trafił.
Trafił natomiast nasz bohater. Miecz przeszedł przez ludzkie ciało bez żadnych oporów. Pozostała
trójka nie chciała podzielić losu towarzyszy, więc ruszyli razem. Pierwszy zginął szybko, niestety
kolejny ciął od tyłu i zranił Molnara w prawe ramię. Popłynęła szkarłatna ciecz, a po ciele rozszedł
się kujący ból. Został zignorowany. Kontratakował. Kolejny z bandytów padł martwy na ziemię.
Ostatni z nich rzucił się do ucieczki. Nie zdążył. Jego głowa poturlała się po podłodze. Było
po wszystkim. Na ziemi leżało pięć trupów. Miecz zgasł i na powrót przemienił się w kij. Molnar
podszedł do elfki.
- Dziękuję ci - rzekła ocalona.
- Nie ma za co.
- Właśnie, że jest. Ta grupa terroryzowała tutejszych od kilku tygodni. Ktoś musiał w końcu zrobić
z nimi porządek. Jeszcze raz dziękuję i życzę ci powodzenia.
Do pokoju wbiegli strażnicy. Gdy zobaczyli miejsce masakry i porównali je z opisami
wzywających, szybko pochwycili Molnara, skuli go i zaprowadzili do lochu, gdzie spędził resztę
nocy. Z samego rana w więzieniu pojawił się król, który dowiedział się o całej sytuacji.
- Debile! - krzyczał. - Zrobił coś, co wam nie udawało się od tygodni. Poza tym jest moim gościem
i ma immunitet. Wypuście go natychmiast i oddajcie jego rzeczy!
Wartownicy wykonali polecenia i kilka minut później nasz bohater był gotowy do drogi.
- Dziękuję, panie.
- Ruszaj już. Kiedy dowiecie się więcej o tym magu, twój dług wdzięczności zostanie spłacony.
i lepiej się pośpiesz. Nefir nie lubi czekać.
Rozdział 5 ,,U bram Somjeku"
Wyruszyli kilka chwil po ósmej. Molnarowi przypadł biały rumak o czarnej grzywie.
Początkowo sprawiało mu trudność utrzymanie się w siodle, ale musiał się do tego przyzwyczaić.
Natomiast mag podróżował na karłowatym koniku. Była to rasa hodowana specjalnie dla
krasnoludów. Pomimo tego krasnoludzki jeździec był czymś rzadko spotykanym i wzbudzał ogólne
zainteresowanie. Oprócz tego zabrali ze sobą prowiant na kilka dni. Zapasy wody, suszone mięso
i rzeczy codziennej potrzeby. Brali pod uwagę możliwość, że spędzą parę nocy pod bramami, zanim
zostaną wpuszczeni do miasta. Sama podróż miała im zająć jeden dzień ciągłej podróży. Brak
postojów doskwierał podróżnikom. Jednak mimo to Nefir nalegał, na niepozostawanie na pustyni
ani chwili dłużej niż to było potrzebne.
Pierwsza połowa drogi minęła im z milczeniu. Podziwiali krajobraz. Ogrom niczego
w promieniu kilkunastu kilometrów był przytłaczający. Od czasu do czasu napotykali na
opuszczone obozowiska, najczęściej ograbione już przez tutejsze gobliny. Nie było tu żadnych
roślin, co niepokoiło Molnara. Wydawało mu się, że nawet na pustyni powinny żyć jakieś
stworzenia. Kilka godzin po południu usłyszeli krzyki. Początkowo były to tylko piski, później
jednak przerodziły się w przeraźliwy skowyt.
- Co to jest? - zapytał człowiek.
- Gobliny.
Następnie do ich uszy dotarł potężny ryk. Coś ciężkiego uderzyło w piach. Coś, co wywołało
wstrząsy w okolicy.
- A to?
- Dobre pytanie. Ruszajmy dalej.
- Nie chcesz tego sprawdzić?
- Nie.
- Ale…
- Ruszamy dalej.
Reszta drogi była spokojna. Dojechali do bram, kiedy słońce znikało już za horyzontem.
Widok był majestatyczny. Wrota były ogromne. Żelazne kraty zdobione przez głowy poległych
w natarciu krasnoludów i orków. Po obu stronach stały dwie wysokie wieże zbudowane z czarnej
cegły. Zwisały z nich poszarpane, szkarłatne sztandary. Pod bramami rozłożone były namioty,
różnego koloru obozowiska postawione wokół małej chatki. Jasne było, że nikt już dzisiaj nie
dostanie się do miasta. Podróżnicy postanowili popytać oczekujących i rozeznać się w sytuacji.
Najrozsądniej było zacząć od domku. Minęli obóz krasnoludów, którzy popijając browar
opowiadali swoje historie wojenne. Następny namiot należał do dwójki gnomów, a przy samych
drzwiach obozował rycerz. Ubrany był w pełną zbroję znaczoną herbem, na którym znajdował się
dziwny czerwony symbol na czarnym tle.
- Uważaj. To symbol wygnanych krwiopijców - szepnął Nefir.
- Wampir - powtórzył w myślach Molnar.
W oknach świeciło się światło. Drewniane drzwi zdobiła kołatka z wyrzeźbionym smokiem.
Zapukali po raz pierwszy. Nic. Po raz drugi. Dalej nic. Mieli już odejść, kiedy wejście się otwarło.
Wyjrzał z nich stary człowiek. Ubrany był w fioletową szatę. Jego długa, siwa broda sięgała do
bioder, a twarz pokryta była licznymi zmarszczkami. Spojrzenie miał początkowo zmęczone,
jednak kiedy zobaczył gości, rozpromienił się i ruchem ręki zaprosił ich do środka.
- Nareszcie ktoś odpowiedni - powtarzał pod nosem.
Mieszkanie było skromnie urządzone. Pod ścianami stały obdrapane meble. Stara szafa, stół,
kilka krzeseł i łóżko. W kuchni gotowała się zupa. Dziadek mieszkał sam.
- Co was do mnie sprowadza? - zapytał. Równocześnie gestem wskazał, żeby usiedli.
- Chcemy dowiedzieć się, jak dostać się do miasta - początkowo mówił Nefir.
- Ciężka sprawa. Teraz jest to wyjątkowo trudne. Strażnicy wpuszczają tylko podróżnych z glejtem.
- Glejtem?
- Tak. Podpisany przez króla lub generała.
- Trudno go dostać?
- Ci na dworze czekają już kilka tygodni. Ale tak się składa, że posiadam jeden.
- Jaka jest cena?
- Dlaczego od razu założyłeś panie, że jest na sprzedaż.
- Gdyby nie był, w ogóle byś o nim nie wspomniał.
- Prawda. Na pustyni mieszka olbrzym. Czasami napada na podróżnych i kradnie towary.
- Mamy go zabić? - Molnar nie był przekonany do tego pomysłu.
- Niekoniecznie. Zależy mi tylko na skrzyniach oznaczonych zielonym drzewem.
- Co w nich jest? - ciekawość wzięła górę nad ostrożnością.
- Jaki wścibski chłopak. Towary z lasu długouchych. To jak będzie? Bierzecie tą robotę?
- Zgoda - obaj zdawali sobie sprawę z wagi tego zadania. Był to jedyny na chwilę obecną sposób
dostania się do miasta.
- Świetnie. Wspaniale. Radzę udać się na północ. Podobno tam znajduje się jego kryjówka.
Pożegnali się i wyruszyli. Ruszyli pieszo. Konie byłyby niepotrzebnym obciążeniem
podczas pokonywania bezdroży. Nie musieli iść długo. Do ich uszu znowu dobiegł pisk goblinów
i ciężki łomot.
- Znaleźliśmy go. Chcemy z nim walczyć czy idziemy szukać skrzyń? - zapytał swego nauczyciela
Molnar.
- A ty co byś zrobił? - w jego słowach kryła się pierwsza lekcja dla naszego bohatera.
- Zabił go.
- Dlaczego?
- Usuniemy problem. Nie będzie więcej napadał na podróżnych. Ponadto będziemy mieć spokój
podczas przeszukiwania jego leża.
- Zatem do roboty. Zajmij go czymś. Ja w tym czasie przygotuję potężne zaklęcie. Jak pewnie wiesz,
nie będzie to łatwa walka.
Podeszli bliżej. Ujrzeli pole bitwy. Bitwy, która dalej trwała. Z jednej strony stał olbrzym.
Potężna homoidalna istota, o wzroście równym dwóm basztom. W ręku dzierżył maczugę, a raczej
wyrwane z korzeniami drzewo. Właśnie w swych dłoniach miażdżył jednego z przeciwników. Po
drugiej stronie stałą gromada orków, która była już mocno przetrzebiona. Wokół leżało co najmniej
kilkadziesiąt trupów. Reszta, prawie dwudziestu, dzierżyła w rękach topory, a w ich oczach płonął
gniew. Nie mieli zamiaru się poddać. Wierzyli w swoją wygraną. Olbrzym nic sobie nie robił z ich
ataków.
- Bierzmy się do dzieła. Potrzebuję czasu na wykonanie zaklęcia.
Molnar zeskoczył ze skarpy. W jego ręku płoną już miecz. Zaatakował. Trudno stwierdzić,
co zwróciło uwagę stwora. Czy lekkie, jak dla niego, ukłucie czy poparzenie. Nie miało to jednak
znaczenia, bo maczuga już leciała. Szybki unik wykonany w ostatniej chwili uratował życie.
Orkowie wyczuli okazję. Ruszyli razem. Uderzali z wszystkich stron, dotkliwie raniąc, ale również
denerwując olbrzyma. Zaryczał. Ziemia się zatrzęsła i z powstałych dziur wyskoczyły brązowe
stworki. Przypinały gobliny, ale miały inny kolor, a na twarzach nosiły plemienne paski. W rękach
trzymali włócznie i sztylety. Piski i krzyki ostrzegły wojowników o nadchodzących wrogach.
Jednak małych ludzików było bardzo wiele. Jeden z nich rzucił dzidą w orka. Zginąłby, ale Molnar,
w przypływie dziwnej energii, wystrzelił Kulę Ognia, która zamieniła pocisk w popiół. Stanęli
ramię w ramię. Ork i człowiek. Dwie nienawidzące się rasy. Walczyli dzielnie. Kiedy jeden parował
ciosy, drugi kontratakował. Walka była naprawdę epicka. Kolejni przeciwnicy padali martwi u ich
stóp. Jednak goblinów nie ubywało. Ciągle przychodziły nowe, a machający drzewem olbrzym
wcale nie ułatwiał zadanie. Nie trwało to długo, kiedy zostali na polu walki sami. Sytuacja była
beznadziejna. Pomimo to walczyli dalej. Wtedy ork potknął się o martwego towarzysza, a próbując
utrzymać równowagę pociągnął za sobą Molnara. Gigant był coraz bliżej. Był pewny swojej
wygranej, więc nie spieszył się z wykończenie wojowników. Powoli się zbliżał, a każdemu jego
krokowi towarzyszyły wstrząsy i wrzaski stworków. Nagle z ziemi wystrzeliły długie korzenie.
Chwyciły one olbrzyma na nogi, unieruchamiając go. Kolejne ciernie raniły gobliny, a ich
tchórzliwi towarzysze szybko umknęli do podziemnych tuneli. Przeciwnik szarpał się na lewo
i prawo, wyrywając trzymające go rośliny. To była ich szansa. Podnieśli się i zaczęli wspinać po
jednej z łodyg. Było to męczące zadanie, ale żaden z nich nie przejmował się teraz bólem. Gdy
dotarli na szczyt, znajdowali się na wysokości jego oczu. Skoczyli. Jednym machnięciem ręki
strącił orka, którego upadek został zamortyzowany przez wyrastający mech. Molnar natomiast
doleciał. Wbił swoje płonące ostrze w oko giganta. Ten zaryczał przeraźliwym głosem. Początkowo
był to kolejny ryk gniewu, po chwili przeistoczył się jednak w skowyt bólu. Odczuł on bowiem
ogień, który powoli wypalał jego skórę. Chłopak odbił się i wrócił na łodygę. Uniósł rękę ku górze
i wypowiadając ,,Ognisty Pocisk" wystrzelił w stronę drugiego oka kilka płomienistych kul.
Uderzyły one we wskazany cel. Ryk nasilił się, ale tylko na chwilę. Niedługo po tym olbrzym
przestał oddychać i osunął się na zimie. Molnar zszedł z rośliny i podszedł do orka. Do nich zbliżał
się powoli Nefir. Był wyraźnie wyczerpany. Pierwszy odezwał się zielonoskóry.
- Dobra walka - miał zachrypnięty głos. Co chwilę sapał, wskazując na zmęczenie bitwą, w której
brał udział.
- Prawda - odpowiedział Molnar. - Jak ci na imię?
- Grubuk.
- Skąd jesteś?
- Nie mam plemię. Olbrzym zniszczyć wioska.
- Co teraz zamierzasz?
- Nie wiedzieć. Walczyć i dobrze zginąć.
- Zaczekaj chwilę - podszedł do maga. - Nefir. Może przyda nam się kolejny kompan?
- Ten ork? Ufasz mu?
- Nic tak nie wyrabia zaufania, jak walka u swego boku.
- Niech będzie. Tylko niech nie atakuje wszystkich napotkanych ludzi i krasnoludów.
- Grubuk! Chodź tu na chwilę! - zawołał uczeń. Ork się zbliżył.
- Chcesz do nas dołączyć. Mamy ważną misję. Potrzebujemy dobrego woja. Ja jestem Molnar, a to
mój mistrz, Nefir. Co ty na to?
- Dobra. Ja iść z wami. Wy dać mi dobra walka.
- Tylko nie atakuj każdego spotkanego podróżnika, ok?
- Taa.
- Chodźmy poszukać kryjówki tego olbrzyma - zarządził krasnolud.
Poszli na północ. Międzyczasie ork został w skrócie zaznajomiony z obecną sytuacją.
Wydawał się wszystko rozumieć, jednak z przedstawicielami tej rasy nigdy nic nie wiadomo. Po
godzinie doszli do wielkiej jaskini. Gigant prawdopodobnie pokonywał tę drogę w ciągu kilku
minut. Wkroczyli do środka. Nefir wyczarował trzy białe świetliki. Umiejscowił je nad ich głowami
i wszyscy mogli wkroczyć w ciemność groty. Przeszli kawałek i dotarli do wielkiego składowiska
skrzyń. Było ich tam kilka tysięcy. Zaczęli przeszukiwać je w poszukiwanie oznaczonych zielonym
drzewem paczek. Po chwili ork krzyknął:
- Tutaj! - wykrzyknął niespodziewanie Grubuk.
- To nie te - odrzekł Molnar. Na skrzyniach wymalowany był bowiem symbol Złotej Wieży.
- Czekaj. To nie są zwykle towary - zatrzymał go mag. - Otwórzcie je.
W środku znajdowały się pakunki owinięte skórami i płótnem. Otworzyli pierwszy. Ujrzeli
dwuręczny topór z wyrzeźbionymi na uchwycie wężami. Ostrze było zaostrzone i lśniło białym
blaskiem. Ork chwycił oręż, zważył go w dłoni i zarzucił na plecy, uprzednio pozbywając się starej
broni. Druga paczka zawierała miecz. Ale nie jakiś zwyczajny. Emanowała od niego magiczna moc.
Tak jak poprzednio był perfekcyjnie wykonany i wyostrzony. Perfekcyjnie leżał w dłoni Molnara.
Ostatnia skrzynia ukrywała srebrny kostur. Jego szczyt zdobiony był klejnotami, a napis na
rękojeści wykonany był w nieznanym języku. Zrobiony na miarę krasnoluda, więc wiadomo komu
przypadł. Następnie zaczęli szukać dalej. Znaleźli trochę złota, kilka skór rzadkich zwierząt i parę
mikstur. W końcu dokopali się do poszukiwanych zgub. Wykonane były z ciemnego drewna
i rzeczywiście miały namalowane zielony dąb.
- Otworzymy jedną? - ciekawość zżerała człowieka.
- Nie. Nie będziemy ryzykować straty glejtu. To zbyt ważne.
Zabrali je ze sobą. Były ciężkie, ale w środku nic się nie przesuwało. Nawet ork miał lekkie
problemy z doniesieniem towarów na miejsce. Kiedy dotarli z powrotem pod chatkę, wszystkie
spojrzenia zwrócone były na Grubuka. Krasnoludy chwyciły za swoje topory, gnomy umknęły do
namiotu, a rycerz uważnie spoglądał na nieznajomego. Powszechnie znane było, że zielonoskórzy
nie myślą i jedyne co czynią to mordowanie. Nie odróżniają sprzymierzeńców od wrogów, a na
polu bitwy potrafią robić za jednoosobową armię. Zapukali do drzwi. Otworzył im ten sam starzec.
Początkowo ucieszył się na widok skrzyń, ale kiedy spostrzegł dodatkowego gościa, podskoczył ze
strachu.
- Kto… kto… kto to? - ledwo wydukał kilka słów.
- To Grubuk. Jest z nami - spokojne odpowiedział Nefir. - Jakiś problem?
- Nie, nie, nie. Chyba - ostatnie słowo powiedział tak jakby do siebie.
- Bardzo dobrze.
Weszli do środka. Skrzynie położyli w przedpokoju, a następnie usiedli przy stole.
- Wykonaliśmy swoją część umowy. Teraz twoja kolej - mówił krasnolud.
- Oczywiście - wstał i podszedł do stojącej zanim szafy. Pogrzebał chwilę w szufladzie i wyciągnął
trzy kawałki papieru. - Co prawda nie planowałem dawać wam trzech, ale dobrze wykonaliście
swoje zadanie, więc niech stracę. Proszę - wręczył im wszystkie glejty. Dzięki nim mogli dostać się
do środka zamku - Jest dopiero północ. Musicie poczekać do rana. Bramy otwierają o dziewiątej.
- Dziękujemy - pożegnał się Nefir i cała kompania opuściła chatkę. Chcieli się przespać.
Jednak nie to było im pisane. Kiedy przekroczyli drzwi, ich drogę zagrodziła grupa
krasnoludów. Ubrani byli w pełne zbroje i w rękach dzierżący topory. Molnar sięgnął ręką po swój
miecz, ale gestem powstrzymał go mistrz. Podobnie Grubuk został zahamowany przed chwycenie
za broń.
- Stój! - krzyknął pierwszy z nich. Miał czarną brodę i co chwilę czkał. - Ty zdradziecki pomiocie! -
zwrócił się do maga. - Kumplujesz się z orkiem! Tym bezmózgim stworem!
- Właśnie! - dołączył się drugi o włosach barwy żółtej. Tak jak reszta swojej kompanii był mocno
upity - Oni mordowali naszych braci!
- Choć tu baranie! - trzeci przemawiał prosto do Grubuka. - Zabijemy cię, a twój czerep nabijemy
na pal!
- Spokojnie - Nefir nie tracił opanowania. - Nie chcemy z wami walczyć. Już jutro nas tu nie będzie.
- Oczywiście, że nie! - pierwszy nie ustawał. - Zostaniecie spaleni, a wasze popioły rozwieje wiatr!
- Grubuk, nie atakuj. Jeśli dasz się sprowokować, całą wina spadnie na nas, a nie możemy się
rzucać w oczy. - Prawdą jest, że oskarżany już kipiał ze złości. Normalny ork już by mordował, on
jednak starał się zachować spokój w zaistniałej sytuacji.
- Koniec tej gadki! - nie wytrzymał kolejny krasnolud. - Wyciągajcie bronie! Nasz jest sześciu was
tylko trzech. Nie macie szans!
- Teraz już czterech - po stronie bohaterów stanął wampir. W ręku dzierżył miecz.
- Ty się w to nie mieszaj, blaszaku! - zignorowali go napastnicy. - Do broni, bracia!
Zaatakowali. Pierwszy wpadł centralnie w orka. Ten chwycił go za szyję, podniósł i rzucił
w dal.
- Pamiętajcie - ostrzegł ich Nefir. - Zero trupów.
Molnar sparował cios kolejnego krasnoluda. Wykręcił się w piruecie i uderzył płaską częścią
miecza. Ogłuszony oponent padł na ziemię. Dwóch kolejnych rzuciło się na rycerza. Otoczyli go
i stopniowo miażdżyli w żelaznym uścisku dwóch ostrzy. Sytuacja wyglądała dla niego
beznadziejnie. Grubuk jednym susem pokonał dzielącą ich odległość, silnym ciosem powalił
napastnika i ruszył z rykiem na kolejnych. Wampir wyrwał się z pułapki i kontratakował. Ciął
z góry, odcinając prawą dłoń. Był to kulminacyjny moment. Wśród podróżnych podniósł się krzyk
i popłoch. Krasnoludy cofnęły się o krok, chyba dotarło do nich, na co się pisały. Nefir schował
kostur, Molnar zrobił podobnie z mieczem. Ork zatrzymał się i cofnął do towarzyszy. Bramy się
otwarły i wybiegli z nich strażnicy. Uzbrojeni w ostrza niosące wielkie cierpienie, w zbrojach, które
zdobione były przez krew poległych istot i znaki rozpoznawcze różnych band pirackich.
Zatrzymywali każdego z uciekających i kuli ich, przy okazji smagając batami. Drzwi chatki się
otwarły.
- Szybko. Tutaj - zawołał ich dziadek. Wbiegli za nim do domku. Starzec podszedł do starej kalpy
w podłodze, otworzył ją i kazał zejść pod ziemię.
- Co jeśli to pułapka? - Molnar miał wątpliwości.
- Jeśli was znajdą, skończycie na szubienicy. To chyba gorsza opcja, co? - argument był
przeważający. Dołączył do reszty.
Piwniczka była wystarczająco duża. Jedyne światło dawała tu mała pochodnia, więc Nefir,
ku ogólnym zadowoleniu, wyczarował płomyk. Pod ścianami stały słoje z pożywieniem, skrzynie
z narzędziami i trochę ubrań. Usiedli na podłodze, oczekując na rozwój wydarzeń. Usłyszeli
rozmowę.
- Szukamy orka, krasnala i człowieka - mówił jeden z dowódców. Miał szorstki głos, ale wyraźnie
nie chciał rozzłościć mieszkańca. Nasuwało to pytanie, kim jest dobrodziej.
- Nie. Nikogo tu nie wpuszczałem. Nie mam zamiaru ryzykować dzidą w głowę.
- Dobrze. W takim razie my już pójdziemy.
Po chwili kroki ucichły, ale klapa się nie otwierała. Byli zamknięci.
- Wiedziałem, że to zbyt podejrzane.
- Skubany. Ja mu walnąć. Co teraz?
- Spokojnie, panowie. Znajdziemy jakieś wyjście. Rozejrzyjmy się.
Zaczęli przewracać półki i przesuwać skrzynie. Po chwili znaleźli kolejną klapę.
- Cholera. Ta też zaryglowana.
- Sunąć się - Grubuk podszedł i jednym tupnięciem rozwalił deski. - Proszę. Ty pierwszy.
Molnar razem z świetlikiem wkroczył do ukrytego tuneli. Kolejny poszedł Nefir, a tyły
zamykał wojownik. Znajdowali się w korytarzu, zbudowanym bardzo dawno temu. Biały kamień
pokryty był mchem. Obok nich płynęła mała rzeczka. w powietrzu unosił się nieprzyjemny zapach.
- Ścieki - jednocześnie rzekli Molnar i Grubuk.
Szli dalej. Tunel wydawał się nie mieć końca. Może było tak dlatego, że w podziemiach
czas płynie inaczej i każda podróż wydaje się trwać wiecznie. W końcu doszli do drabiny. Wspięli
się i wyszli z tego obskurnego miejsca. Znaleźli się na zapleczu jakieś karczmy. Wszędzie
poustawiane były worki z mąką i suszonym mięsem. Gdzieniegdzie stały dzbany z winem. Zza
pierwszych drzwi słychać było codzienny gwar i kelnera obsługującego klientów. Drugie wyście
było więc lepszą opcją. Powoli je uchylili. Weszli do kolejnego pokoju. Był pusty, a przynajmniej
tak im się wydawało. Momentalnie coś uderzyło ich, powalając na ziemie i ogłuszając.
Rozdział 6 ,,Ruch oporu"
Obudził się. Znajdował się w celi. Spod sufitu zwisały łańcuchy, a w rogu leżał trup.
Pobielałe kości dawały nikłą nadzieję na ucieczkę. Jemu definitywnie się nie udało, a stało się to
z pewnością kilkaset lat temu. Nie wiedział, gdzie zabrali Nefira i Grubuka, ani kto ich zabrał.
Postanowił powoli przeanalizować sytuację. Był w opuszczonych lochach. Czy mogły one należeć
do okupanta? Jeśli prowadził on rządy chaosu i niewoli do raczej wszędzie powinni być inni
więźniowie i cała masa strażników. Inna opcja. Może załapali go buntownicy. Może wszedł na
ukryte spotkanie. Jeśli tak, to wzięli go za szpiega. Jedyne, na co miał w tym momencie nadzieję, to
bezpieczeństwo swojej kompanii. Usłyszał kroki. Tupot żelaznej zbroi o kamienną posadzkę. Przed
jego celą stanął znajomy wampir, który pomógł im podczas spotkania z bandą pijanych
krasnoludów. Teraz nie krył swojej twarzy pod hełmem, a przy pasie nie miał broni. Jego twarz była
znaczona kilkoma bliznami, a w oczach płonął głód krwi. Dawno nie spożywał posiłku. To
napełniło naszego bohatera strachem. Co, jeśli stanie się bankiem krwi? Chodzącym naczyniem.
I co jeśli jego przyjaciele zostali już wypici? Tyle pytań, a tak mało odpowiedzi.
- Nareszcie wstałeś - w jego głosie niewyczuwalny był gniew ani niecne zamiary. - Chyba trochę za
mocno oberwałeś. Wstawaj. Zaprowadzę cię do reszty - Molnar wstał i ruszył za nim.
- Kim jesteś? - zebrał się w końcu na pierwsze pytanie.
- Za chwilę się wszystkiego dowiesz. Nie chciało mi się odpowiadać każdemu z was z osobna, więc
zadacie mi, w sumie nam, pytania razem.
- Nam?
- Już niedługo.
Weszli do ogromnej sali. U sufitu zwisały złote żyrandole. Na środku stały dwa długie stoły
i ławy do nich przyległe. Trwała właśnie uczta. Na tacach leżały upieczone mięsa, różnokolorowe
owoce i ryby z najgłębszych zakamarków morza. Wszędzie siedzieli lub stali ludzie, a raczej
wampiry, którzy jedli, pili i rozmawiali. Przy jednym ze stołów Molnar wypatrzył swoich
towarzyszy. Nefir z gracją kończył zjadanie krewetek, Grubuk natomiast, jak to ork, pochłaniał
kolejnego dzika. Obydwoje byli traktowani jak goście. Na końcu stali stał tron, a przynajmniej coś,
co go przypominało. Ten sam kształt, ale wykonany z drewna i marmuru. Zasiedli naprzeciw
ucztujących. Molnar został powiadomiony, żeby się nie hamował. Nałożył sobie porcję dziczyzny
i nalał trochę niebieskiego alkoholu.
- Witaj uczniu. Nareszcie do nas dołączyłeś - powitał go nauczyciel.
- Witać - rzekł Grubuk między kolejnymi gryzami.
- Teraz jest ten czas, kiedy mogę odpowiedzieć na wasze pytanie, a wy na moje - mówił gospodarz,
popijając wino albo krew. Trudno było to odróżnić.
- Kim jesteś? - ponowił pytanie Molnar.
- Wilhelm Wygnaniec, do usług. Syn i następca Wilhelma Dostojnego, zamordowanego w wyniku
zamieszek.
- Jesteś uderzająco podobny do swojego ojca - zauważył mag.
- Prawda. Jest tak dlatego, że tata przewidział swoją śmierć, a nie chciał wprowadzać zamętu, więc
płynnie miałem zająć jego miejsce. Nikt, oprócz jego najbliższej służby, by się nie zorientował.
- Sprytne.
- Po co nas tu sprowadziłeś? - pytał dalej ciekawy Molnar.
- Widziałem, co zrobiliście pod bramą. Skoro dziadek dał wam glejt, znaczy to, że zabiliście
olbrzyma, a to nie lada wyczyn. Zaimponował mi fakt, że u waszego boku stał ork. Bardzo
inteligentny ork. Oczywiście jak na ich standardy. Chcielibyśmy otrzymać od was pomoc
w obaleniu uzurpatora i przywrócić mnie na tron.
- Swoją drogą czy wszyscy z twojej służby to wampiry? - teraz pytał Nefir.
- Nie. Oczywiście, że nie. Tylko ja i moja żona. Reszta to ludzie, którzy znają naszą tajemnicę i nie
przeszkadza im to. Musie wiedzieć, że ani ja ani mój poprzednik nie pijemy krwi ludzkiej. Tylko
specjalnie robiony wywar z krwi zwierzęcej.
- Ciekawe. Muszę o to zapytać Czy planujesz atak na twierdzę Barak Varr?
- Też nie. Planuję zacieśnić nasze stosunki. Stworzyć stabilny sojusz oraz sieć handlową. Na
początku jednak muszę na powrót odzyskać władzę. Sam jednak nie dam rady. Nie mam
wojowników ani armii. Za to wy jesteście trzyosobowym odziałem, który może zniszczyć mojego
wroga. Oczywiście, dostaniecie odpowiednie wynagrodzenie. Czego tylko będziecie chcieli.
- Powiedzmy, że się zgodzimy. Czego będziesz wymagał? - kontynuował Nefir.
- Wykonacie dla mnie kilka zadań. Nie mogę powiedzieć więcej, dopóki się nie zgodzicie.
- A jeśli odmówimy?
- To puszczę was wolno. Oczywiście najpierw ogłuszę, ale później zostawię gdzieś na pustkowiu
z małym zapasem wody i jedzenia. Chociaż patrząc na to jak żarłoczny jest Grubuk, to może wam
szybko braknąć pożywienia.
- Dzik? - ork rozglądał się wokół. Właśnie skończył pożeranie jednego zwierza i wzrokiem
poszukiwał następnego.
- O tym mówię - zaśmiał się Wilhelm. - Kelner! Jeszcze jeden talerz dla tego pana! - krzyknął
wskazując na woja. Chwilę później Grubuk pałaszował już kolejną porcję.
- Chłopcze, co o tym myślisz?
- Szczytny cel. Według mnie możemy mu pomóc.
- A ty co o tym sądzisz? - Nefir zwrócił się do zielonoskórego.
- Tak. On dobry. Ja pomóc.
- W takim razie się zgadzamy. Ale najpierw odpowiesz na więcej pytań.
- Nie ma problemu.
- Gdzie właściwie jesteśmy? - zaczął Molnar.
- W podziemnej sali tronowej. Pod całym zamkiem ciągną się tunele starego elfickiego zamku. To
właśnie tutaj się ukrywamy, gdyż ten nocny elf nie ma pojęcia o tym miejscu.
- Topór? - ork oderwał się od zajęcia.
- Karol! Przynieś ekwipunek! - zawołał wampir.
- Przejdźmy do ważnej kwestii. Przybywamy tu z pewną misją. Potrzebujemy informacji. - Nefir
przeszedł do sedna. - Na twierdzę napadł mag Ametystu. W dodatku był to wampir. Poszukujemy
go.
- Hmmm. Nie znam nikogo takiego, ale popytam swoje kontakty. Jeśli czegoś się dowiem,
będziecie pierwszymi osobami, które się o tym poinformuję.
- Robota? - Grubuk skończył jeść.
- Dobrze mówi - zgodził się Molnar. - Bierzmy się do pracy. Jaki jest nasz pierwszy cel?
- Musimy przedrzeć się przez wewnętrzną bramę. Jeśli uda wam się pozbyć garnizonu i ją wysadzić,
rozsieczony tłum ruszy na zamek i ograniczy wpływy okupanta.
- Gdzie ten budynek?
- Mój sługa poprowadzi was do odpowiedniego wyjścia. Uważajcie jednak. Ci najemnicy może nie
są dobrze zorganizowani, ale walczyć potrafią.
- Macie tu bibliotekę? - przerwał Nefir.
- Mamy. Dam ci pełen dostęp.
- Dobrze. Wręcz wspaniale. Molnarze, razem z Grubukiem idźcie zrobić trochę zamieszania. Do
wysadzenia wież świetnie nada się Płomienisty Wybuch. Powodzenia.
- Powodzenia - do życzeń dołączył się Wilhelm.
Ruszyli za wyznaczonym sługą. Poprowadził ich długim tunelem, na którego końcu
znajdowała się drabina i drewniana klapa. Otrzymali swoją broń i opuścili podziemny korytarz.
Znajdowali się w ciemnej uliczce. Wszędzie unosił się zapach świeżego trupa. Z jednej strony stał
sklep z różnego rodzaju starociami. Z drugiej natomiast stał dwupiętrowy kamienny budynek. Miał
małe okna i wieżę na szczycie. Gdzieniegdzie świeciły się światła, ale nawet one powoli gasły.
Przeszli kawałek i dotarli do bocznego wejścia. Pilnował ich jeden strażnik, który oparty o ścianę
wtapiał się w okolicę. Nasi bohaterowie go nie zauważyli.
- Kto? Co wy tu robicie? Ork? Str… - nie zdążył dokończyć. Grubuk skręcił mu kark.
- Jak to robimy? Wchodzimy na ostro czy powoli i metodycznie?
Ork nic nie odpowiedział. Chwycił tylko topór i wyważył drzwi jednym kopnięciem. Wpadł
do środka z rykiem i zaatakował pierwszego spotkanego bandytę. Ten nie zdążył nawet sięgnąć po
miecz.
- Czyli na ostro. Niech będzie i tak - podpalił ostrze, które zalśniło jasnym płomieniem.
Wkroczył do wnętrza i trafił w samo centrum rozróby. Przeciwko orkowi stało już co
najmniej dwudziestu najemników, kolejnych pięciu leżało już martwych. Dołączył do swojego
towarzysza i zaczęła się rzeź. Bandziory nacierały. W rękach dzierżyli kolczaste pałki, buzdygany,
miecze, topory, włócznie, nawet parę kusz się znalazło. Ubrani w stalowe zbroje, które jednak nie
stanowiły żadnej przeszkody dla nowych broni. Przechodziły one przez pancerz równie gładko jak
przez ludzkie mięso i kości. Jeden z nich próbował flankować. Jego wnętrzności przyozdobiły sufit
i ściany, kiedy niefortunnie dostał się pod ostrze Molnara. Głowy spadały równo, a piratów było
coraz mniej. Wtedy jeden z nich rzucił się na schody. Inni zagrodzili drogę pościgu za nim.
Najwyraźniej dostał ważne zadanie.
- Biegnie wezwać wsparcie! Goń go! - krzyczał chłopak pomiędzy kolejnymi cięciami i unikami.
- Dobra! - ryknął ork i ruszył szarżą. Z łatwością przebił się przez tarczę i pobiegł za uciekającym.
Tymczasem Molnarowi przypadło w udziale pokonanie resztek strażników. Zostało ich tylko
czterech, ale odczuli nową nadzieję, kiedy Grubuk zniknął. Zaatakowali dwójkami. Wspierali siebie
nawzajem. Silne ciosy poleciały równocześnie od góry i boku. Jedynie piruet uratował Molnara od
poważnych ran. Pchnął i przebił się przez jednego z oponentów. Jego kompan cofnął się, żeby
druga para mogła atakować. Ciężka pałka uderzyła w głowę człowieka, na chwilę wytracając go
z równowagi. Właśnie ten moment wykorzystali najemnicy uderzyli równocześnie. Byłby to koniec,
gdyby nie mały ognisty smoczek, który pojawił się znikąd i wbił się prosto w oczy wojownika
z toporem. Przepalił się przez niego. Ten upadł i jeszcze chwilę wił się w okropnych męczarniach,
dopóki nie wyzionął ducha. Po tym stworzenie wyparowało. Zaskoczeni bandyci nie zauważyli
Molnara, który odzyskał świadomości i ciął z obrotu, pozbawiając głowy napastnika. Ostatni
w popłochu rzucił się do ucieczki, ale doścignęły go ogniste pociski, które podpaliły jego skórę.
Bohater postanowił oszczędzić mu cierpienia, podszedł do niego i precyzyjnym ciosem przebił mu
serce. Nie był to jednak koniec walki, bowiem zza drzwi wyłonił się napakowany dowódca.
Przewyższał Molnara o dwie głowy. W każdej ręce trzymał długi miecz, a spod zbroi w każdym
możliwym miejscu wychodziły mięsnie. W jego oczach widoczny był gniew. Zakręcił ostrzami, by
po chwili jednym skokiem pokonać dzielącą ich odległość. Skrzyżowali miecze.
Tymczasem Grubuk dobiegł za rozbójnikiem na szczyt wieży. Stał tam wielki, biały róg
wojenny. Uciekający zdążył zadąć tylko raz, bo ork chwycił go z zrzucił z wieży. Niestety było już
na późno. W jego stronę zmierzał żyrokopter, sterowany przez jednego z krasnoludzkich
wygnańców. Pojazd wyposażony był w karabinki i wyrzutnię ognistych beczek. Kiedy był
odpowiedni blisko, rozpoczął ostrzał, ale słabej jakości kule nic nie robiły twardej orczej skórze.
Niezrażony pilot podleciał nad swoją ofiarę i otworzył klapę w podwoziu. Na orka poleciała
płonąca baryłka wypełniona łatwopalną cieczą. Grubuk uskoczył w bok, ale po uderzeniu połowa
wieży stanęła w płomieniach. Wpadł on jednak na pewien pomyśl. Chwycił róg i wyrwał go
z podłoża. Wycelował i rzucił. Żyrokopter nie był gotowy do manewru wymijającego i został
trafiony z tylne śmigło. W powietrze uniósł się czarny dym, a machina zaczęła gwałtownie obniżać
swój lot. Uderzyła dokładnie z jedną z wież wewnętrznej bramy. Grubuk uśmiechnął się pod nosem
i ruszył na dół. Dochodził go bowiem odgłos zawziętej walki.
Na parterze natomiast Molnar toczył pojedynek z generałem. Chociaż to trochę za dużo
powiedziane. Dowódca miał przewagę i z łatwością parował ciosy w niego wymierzone.
Równocześnie sam atakował z siłą parowozu, więc jego przeciwnik słabł z każdym momentem.
Walka ta zaczynała wyglądać coraz gorzej, kiedy chłopak został przepchnięty do rogu
pomieszczenia. Sparował ostatnie uderzenie i był gotowy na swój koniec, ale zamiast ataku
dowódca upuścił obie bronie, upadł na kolana, a chwile później leżał już bez życia. Stało się tak
dlatego, że w jego plecach znajdował się topór Grubuka.
- Dzięki. Było naprawdę blisko.
- Nie ma sprawa. My śpieszyć się. Ja zniszczyć jedna wieża. Tera ty druga.
W pośpiechu pokonali dzielący ich dystans do drugiej wieży strażniczej. Molnar wszedł do
środka i krzyknął:
- Ognisty Wybuch.
Pod wieżą zebrała się mała kulka ognia, która jednak z każdą chwila rosła i odrywała
kolejne elementy ściany i fundamentów. Na miejsce zaczęli zbiegać się gapiowie, a w oddali
słychać było nadciągające posiłki. Ork i człowiek umknęli do ciemnej uliczki, ale zanim zeszli do
tunelu, zobaczyli ogromny wybuch, który dosłownie zmiótł z powierzchni ziemi wieżę i bramę.
Zadowoleni z wykonanego zadania zeszli pod ziemię i udali się korytarzem w stronę jadalni.
Chcieli powiadomić Wilhelma o wykonanym zadaniu oraz dowiedzieć się, co Nefir znalazł pod ich
nieobecność.
Tymczasem
- Daliście się pokonać dwójce wojowników! Całe koszary nie dały radę zatrzymać orka i człowieka
- cały kipiał ze złości. - Macie ich znaleźć i wyeliminować albo możecie zapomnieć o zapłacie. Nie
ma pieniędzy za spartoloną robotę! - wstał z tronu i spojrzał im prosto w oczy. - Co wy tu jeszcze
robicie!? Wynocha!
Został sam w wielkiej sali tronowej. Z nieba zwisały jego sztandary, po ulicach chodzili jego
żołnierze, a w skarbcu znajdowały się jego bogactwa. Miał wszystko, czego zawsze pragnął. Ale
mimo to nie czuł się spełniony. Zawsze czegoś mu brakowało. Zawsze życie rzucało mu kolejne
przeszkody. I zawsze, kiedy przychodziło do rozwiązania konfliktu, zostawał sam.
Rozdział 7,,Okrucieństwo ponad miarę"
- Witajcie z powrotem - powitał ich Wilhelm, który oczekiwał w sali biesiadnej. Kręciło się tam
tylko kilku służących sprzątających po zakończonym posiłku. Siedział przy jednym ze stołów,
popijaąc wino z kieliszka. Na jego twarzy walkę toczyły dwie odmienne emocje. Smutek i radość.
- Siadajcie - Molnar od razu wyczuł, że coś jest nie tak.
- Coś nie tak? - uprzedził dalsze słowa wampira.
- Tak. Podjąłem złą decyzję. Teraz będą cierpieć niewinni.
- Jakieś konkrety?
- Po waszym ataku wyższy rangą dowódcy nakazali wyciągnięcie z cywilów informację na temat
mojego pobytu i miejsca kryjówki ruchu oporu. Wiedzieli, że nikt po dobroci nie zdradzi naszego
sekretu. Zarządzili więc brutalne egzekucje i otwarte tortury.
- Auć. Możemy jakoś pomóc.
- Nie! - krzyknął, ale szybko się poprawił. - Przepraszam za to. Nie róbcie nic, bo to jeszcze
bardziej rozwścieczy okupantów. Udajcie się tym korytarze do Nefira - wskazał ręką odpowiedni
korytarz. - Mówił, że chce was widzieć.
- Niech będzie. Grubuk, chodź.
Kiedy oddalili się kawałek, ork niespodziewanie rzekł:
- Tchórz.
- Słucham?
- Tchórz. Jego bracia cierpieć. My zacząć. On musieć skończyć. On tchórz i zły wódz. Dobry wódz
nie zostawiać lud swój.
- Masz rację. Ale co możemy zrobić bez jego wyraźniej zgody.
- Nie wiedzieć. Jeszcze.
- Jeszcze?
Wojownik nic nie odpowiedział, więc towarzysz nie drążył tematu. Doszli do drewnianych
drzwi, ozdobionych starą klamrą z wyrzeźbionymi drzewami i innymi roślinami. Za nimi
znajdowała się ogromna, dwupiętrowa biblioteka wypełniona po brzegi regałami z różnymi
książkami. Ich wiek sięgał początków życia w tej krainie. Na końcu siedział Nefir. Pochylał się na
grubym tomem, którego okładka wykonana była na kształt paszczy bestii. Podeszli do niego.
Wydawał się całkowicie pochłonięty lekturą, z której nic nie byli w stanie wywnioskować, bowiem
napisana była w dziwnym języku. Dopiero po chwili ich spostrzegł, oderwał się na chwilę i kazał
ich spocząć obok niego.
- Jak misja? Udało się? - pytał jakby nie słyszał żadnych wieści od co najmniej kilku tygodni.
- Tak. A ty? Co dla nas masz? - Molnar był wyraźnie zaciekawiony stanem, w jakim zastali jego
mistrza.
- Myślę, że coś znalazłem. Te ruiny były początkowo więzieniem dla potężnego czarnoksiężnika.
Wydaje mi się, że był nieśmiertelny i posiadł najwyższą wiedzę w dziedzinie magii Ametystu.
- Ale pokonałem go. Nie mógł być tak potężny.
- Niekoniecznie. Spędził wiele wieków w zamknięciu. Stracił część mocy, a piec był możliwością
jej odzyskania. Pytanie tylko, kto go uwolnił?
- Może w jego celi znajdziemy odpowiedź.
- Dobry pomysł. Nie wiem jednak, gdzie dokładnie był więziony. Potrzebuję jeszcze trochę czasu.
Pomóżcie w tym czasie Wilhelmowi.
- I tu jest pewien problem. On nie chce kontynuować walki. Wystraszył się okrucieństwa, jakim
wrogowie darzą cywilów. Chce na razie odpuścić.
- Działacie więc na własną rękę. Musi być jakiś sposób.
- Broń - ciszę przerwał Grubuk. - Dajmy im broń.
- Jak? - Nefir i Molnar byli zaskoczeni błyskotliwym pomysłem orka.
- Muszą mieć zbrojownia. My pomóc ludziom odebrać broń. Oni walczyć z wrogiem.
- Dobry pomysł. Do roboty.
- Powodzenia - pożegnał ich krasnolud i wrócił do lektury.
Opuścili bibliotekę i skierowali się do głównej sali. Nie zastali tam Wilhelma, co nawet im
pasowało. Zatrzymali jednak jednego z sług i zapytali o drogę na powierzchnię. Ten, nieświadomy
ich zamiarów, wskazał tunel prowadzący do karczmy, w której zostali ogłuszeni. Udali się
we wskazanym kierunku, wspięli się na drabinę i byli już w gospodzie. W sali zastali przerażonych
kucharzy, którzy gdy tylko ujrzeli orka, zaczęli błagać o litość.
- Nie zjadaj nas. Proszę! - wołali jeden za drugim. Nie byli w stanie odpowiedzieć na żadne pytanie,
a ich wrzaski zwabiły właściciela, który zdawał sobie sprawę z obecności ruchu oporu, ale, tak jak
reszta obsługi, nie spodziewał się Grubuka.
- Czego chcecie? - starał się opanować drżenie.
- Wiesz, gdzie najemnicy trzymają swoją broń? - mówił Molnar.
- Tak. W mieście znajdują się dwa składy. Arnold. - zwrócił się do jednego z przerażonych
pracowników. - Przynieś mapę - gdy sługa powrócił, kontynuował swój monolog, czując coraz
większy spokój w obecności orka. - Jeden znajduje się tutaj. Znajdują się tam wszystkie bronie
ręczne, czyli miecze, topory, maczugi itd. Natomiast tutaj trzymają oni machiny. Żyrokoptery,
czołgi parowe i wyrzutnie. Oba miejsca są silnie bronione.
- Dzięki.
Wyszli i swe kroki skierowali w stronę pierwszego oznaczonego punktu. Poruszali się
bocznymi uliczkami, by nie wzbudzać niepotrzebnej paniki. Gdy spotykali bezdomnych lub
ukrywających się mieszczan, nakazywali im milczanie. Dotarli do kamiennego budynku, przed
którym odbywała się egzekucją. Na dwóch stosach wisieli kobieta i młody chłopak. Pod nimi stał
generał, wygłaszający mowę do zebranych gapiów. Ostrzegał ich, że jeśli nie wydadzą zdrajców
i spiskowców, podzielą los skazanych.
- My musieć coś zrobić - zatrzymał się ork.
- Co chcesz robić. Nie możemy wpaść w sam środek tłumu i wyrżnąć oprawców. Zakradnijmy się
od tyłu do magazynu i wyswobodźmy go, a damy nadzieję i możliwość walki.
- Dobra. Twoja racja.
Ominęli scenę i skierowali się do bocznego wejścia. O dziwo nikt go nie pilnował, ale nasi
bohaterowie tłumaczyli to egzekucją i oddelegowaniem strażników w inne miejsce. Powoli
otworzyli drzwi i wkroczyli do zanurzonego w półmroku pokoju. Nie było tu nikogo. Rozejrzeli się,
a kiedy nie spodziewali się już żadnego oporu, spokojnie zaczęli przeszukiwać magazyn, z sufitu
spadły na nich siatki, które skutecznie unieruchomiły ich ruchu. Z cieni wyłonili się żołdacy i ich
przywódca. Jego twarz szpeciła wielka blizna przechodząca przez lewe oko.
- Ha ha ha! - śmiał się, kiedy powoli zbliżał się do uwięzionych. - Niby tacy sprytni, a dali się
złapać w najprostszą pułapkę. Żałosne. Doprawdy bardzo żałosne - był coraz bliżej Grubuka. - Taki
wielki ork i dał się pokonać. Naprawdę nie sądziłem, że tak po prostu was załapię. Teraz mój szef…
- nie dokończył, bo gdy tylko znalazł się w odległości chwytu, wojownik wpadł w dziki szał,
rozerwał więzy, chwycił dowódcę i rzucił nim z taką siła, że na ścianie pozostała tylko czerwona
plama.
Reszta chwyciła za broń i zaatakowała. Każdy z nich walczył z zapałem, bowiem wiedzieli,
że teraz ten, który pochwyci rebeliantów, zostanie nowych generałem. Jednak nie mogli równać się
z Grubukiem, który w szale mordowania masakrował kolejnych przeciwników. Gruchotał ich kości,
jakby zginał papier. Rozrywał ich ciała jak kawałki upieczonego mięsa. Bardzo krwistego mięsa. Po
niedługiej chwili pokój wypełniony był morzem trupów, krwi i wnętrzności. Molnar przez ten czas
cierpliwie czekał, aż ork ochłonie, a gdy to nastąpiło, skierował swe kroki pod jedną ze ścian.
- Ognisty Wybuch - wyskandował zaklęcie i w murze powstałą wielka wyrwa. Za nią po raz kolejny
ujrzeli wcześniejszą egzekucję, która zbliżała się do końca. Krzyki skazanych się nasiliły, kiedy kat
chwycił pochodnie i zaczął podchodzić się do ognisk, wypowiadając winy i potwierdzając wyrok
śmierci. Teraz nasi bohaterowie mogli już działać. Obaj chwycili swoje bronie i ruszyli przed siebie.
Gdy szli, tłumy robiły im przejście, a żołnierze w pośpiechu chwytali za broń. Człowiek i jego
towarzysz zbliżyli się do wykonującego wyrok i jeden z nich rzekł:
- Chciałeś nas wiedzieć - mówił z całkowitym spokojem, natomiast na twarzy jego rozmówcy
malował się nieopisany strach.
- Jesteście oskarżeni... - jąkał się. Najwyraźniej próbował wymówić nauczoną wcześniej formułkę.
- …o zdradę naszego łaskawie panującego pana i zostajecie skazani na… - wokół platformy zebrali
się już wszyscy wartownicy z okolicy. Byli gotowi do obezwładnienie zatrzymanych
i przetransportowania ich do pałacu królewskiego. W tym samym czasie bardziej ogarnięci cywile
zaczęli nawoływać swoich braci i siostry do walki, a za powód swej odwagi wskazywali otwarty
magazyn broni. Zgromadzeni gapie coraz liczniej dołączali do protestujących, którzy uzbrojeni byli
w oręż z prawdziwego zdarzenia.
- …na śmierć przez powieszenie - dokończył kat. Spływały po nich potoki potu wywołane
przeraźliwą paniką. - Poddajcie się dobrowolnie albo… - nie był w stanie dokończyć tego zdania.
- Albo co? - ponaglił go Molnar.
- Albo co? - dołączył do niego ork.
- Albo zostaniecie pojmani siłą.
Na ten sygnał otaczający ich strażnicy zaczęli podchodzić coraz bardziej, ograniczając im
pole do manewru. Było ich kilka tuzinów, ale na ich twarzach nie było ani pewności siebie ani
odwagi. Wręcz przeciwnie. Bali się przeciwników, gdyż wszyscy słyszeli o wydarzeniu
w koszarach. Wiedzieli, że ich zleceniodawca jest na coraz gorszej pozycji i wielu z nich rozważało
już zerwanie kontraktu i odejście, zanim sytuacja osiągnie punkt kulminacyjny. Nie zdążyli jednak
wykonać żadnego poważniejszego ruchu, bowiem ze zbrojowni wybiegła pierwsza grupa chłopów.
Za nim podążali kolejni, wszyscy dzierżyli zdobytą broń, a ich cel był jasny. Bardziej tchórzliwi
najemnicy na ten widok rzucili się w popłochu w stronę ostatnich barykad pod samym zamkiem
królewskim. Pozostali może i chcieli walczyć, ale zostali stratowani przez nadbiegający tłum. Ich
krótkie urwane krzyki były tylko początkiem prawdziwej rewolucji, która właśnie się zaczynała.
Powstańcom brakowało jednak cięższej maszynerii. Dlatego celem naszych bohaterów stał się
warsztat. Teraz już nie musieli się ukrywać. Cały element zaskoczenia przestał już istnieć. O dziwo
nikt nie przejmował się orkiem, który kroczył wśród nich. Byli zbyt zajęci mszeniem się za tyle
miesięcy strachu i okrucieństwa. W porównaniu do tego co przeszli, Grubuk nie wydawał się ani
straszny ani groźny dla ich społeczeństwa. Kiedy tłum skręcał w kierunku wrót, przy których
umocnili się obrońcy, przyjaciele dotarli do budynku zbudowanego z czarnego kamienia. Było
jednak w nim coś dziwnego. Molnar czuł emanująco mroczną magię. Wypełniała on jego głowę,
a ponure podszepty doprowadzały do szaleństwa.
- Mroczne krasnoludy - za ich pleców rozległ się głos. Gwałtownie się odwrócili, jednak nikogo nie
zastali.
- Jak? - obaj byli w ciężkim szoku.
- Mroczna magia - głos był cichy, ale zdawało się, że odchodzi z każdej strony.
- Wyłaź! - ryknął ork.
- Mroczni wojownicy - szepty wypełniały ich głowy.
- Mroczne machiny - ucichły.
- Co to było? - jeszcze chwilę stali bez ruchu przed budynkiem. Jedyne, czego byli pewni, to fakt,
że w środku znajdą odpowiedzi. Zbliżyli się. Nie wiedzieli wejścia, więc chcieli wysadzić ścianę
i wkroczyć z hukiem do środka.
- Ognisty Wybuch - nic się nie stało.
- Ognisty Wybuch! - przed nimi otworzył się mroczny portal.
- Problem - ork dzierżył topór.
- Co ty nie powiesz.
Tymczasem
- Przemawia przez ciebie strach. Jesteś przywódcą. Oni szukają w tobie ratunku i nadziei na lepsze
jutro.
- A co jeśli się nie uda?
- Jeśli nie podejmiesz ryzyka, tylko stracisz w ich oczach.
- Nie. Nie mogę.
- Możesz.
Do sali wbiegł sługa.
- Zaczęło się - ledwo łapał oddech. - Ludzie chwycili za broń.
- Jak?
- Grubuk i Molnar rozpętali powstanie.
- Teraz musisz coś zrobić, Wilhelmie.
Z portalu zaczęła wyłaniać się dziwna bestia. Było zrobiona ze szlamu, czarnej mazi,
z której wyłoniły się kolce i pyski, pełne ostrych kłów. Kiedy w całości opuściła przejście, była
o kilka głów wyższa od Grubuka. Jedna z jej głów wystrzeliła w ich kierunku. Uskoczyli, ale na jej
miejsce wyrastały kolejne. Molnar ciął swoim ognistym ostrzem, ale klinga nie wyrządziła żadnej
krzywdy. Atakowanie maszkary porównywalne było do próby pocięcia wody. Znajdowali się
w beznadziejnej sytuacji. Żaden czar nie działał. Ogniste pociski przechodziły na wylot przez bestię.
Robili uniki, ale w końcu jedna z macek chwyciła orka i uniosła go w powietrze. Machała nim
w jedną i drugą stronę. Kiedy wydawało się, że nadszedł ich koniec, w potwora uderzyła kula
światła. Wyraźnie zabolało to przeciwnika i wypuścił on wojownika. Na polu bitwy pojawił się
Nefir. Dzierżył on srebrzysty kostur, z którego raz za razem wylatywało pociski. Było to jednak za
mało. Bestia zbliżała się do nich.
- Grubuk! - krasnolud próbował przekrzyczeć ryki. - Dawaj topór!
Kompan zrobił, co kazał mag, a rezultatem tego było nałożenie kilku run na oręż. Zabłysła
ona białym blaskiem. Teraz mieli szanse. Molnar zaatakował od frontu, próbując skupić na sobie
uwagę. Podziałało. Macki spadały na niego po kolei. Z trudem parował kolejne, ale jego przyjaciel
był już na pozycji. Wbił się w plecy potwora. Jego topór odcinał głowy, a na ich miejscu
pozostawały tylko kikuty. Po chwili walki z maszkary pozostała tylko kupka szlamu, która
rozpłynęła się w powietrzu.
- Co to było? - kiedy już ochłonęli, Molnar zwrócił się do mistrza.
- Manifestacja czystego zła. Wyjątkowo rzadkie stworzenie. Pojawia się tylko przy miejscach
otoczonych aurą mroku i nieodwracalnego spaczenia. Cokolwiek dzieje się w środku, nie może
ujrzeć światła dnia. Musimy pozbyć się tego miejsca i jego zawartości.
- Jak? - nie dowierzali, że Nefir chce zrównać warsztat z ziemią.
Podniósł kostur w górę. Biały błysk starał się coraz jaśniejszy. Niedługo musieli zamknąć
oczy, bo światło było oślepiające. Zaklęcie było tak potężne, że ziemia zatrzęsła się pod nimi.
- Czystka! - wypowiedział czar i wielkie wybuch pochłonął okolicę. Kiedy wszystko się uspokoiło,
przyjaciele otworzyli oczy i to, co ujrzeli, wprawiło ich w osłupienie. Budowli nie było na jej
miejscu. Pozostał tylko płaski teren. Na ziemi siedział krasnolud, zbierając siły po wyczerpującym
zadaniu. Oprócz tego nic się nie zmieniło. Tłum dalej nacierał na barykady, tak jakby nikt nie
zauważył wybuchu światła i walki z monstrum.
- Idźcie - ciszę przerwał mag. - Wilhelm zebrał ruch oporu i szykuje się do ostatecznego ciosu.
Pomóżcie mu oswobodzić zamek.
- Wszystko w porządku? - Molnar był zaniepokojony stanem mistrza.
- Tak. Muszę tylko odpocząć. Idźcie już.
- Molnar - ork położył rękę na jego ramieniu. - Oni potrzebować nasza pomoc.
- Dobrze. Skończmy to.
Zabrali swoje bronie i ruszyli w stronę wrót, gdzie trwałą już walka. Musieli to zakończyć
i nareszcie powrócić do swojej misji. Nie zdawali sobie sprawy, że to dopiero początek ich długiej
podróży. Długiej przygody, której celem będzie ratunek tego, co znają i kochają.
Rozdział 8 ,,Szturm"
Gdy dotarli na miejsce, sytuacja byłą patowa. Silne umocnienie obrońców, ich
zdeterminowanie i maszyny bojowe skutecznie odpierały natarcia chłopów. Wilhelm postanowił
wstrzymać natarcie. Z każdym bezsensownym trupem morale jego ludzi słabło. Nie mógł sobie
pozwolić na przegraną. To było ostatnia bitwa. Walka o wszystko. Nie było tutaj innej opcji. To
mogło skończyć się tylko masowym mordem na cywilach albo pokonaniem okupanta. Stał on teraz
przy drewniany stole i omawiał taktykę ze swoim dowódcami. Spostrzegł on nadchodzących
towarzyszy. Ruchem ręki przywołał ich do siebie.
- Dobrze, że jesteście. Na początek chciałem was przeprosić za moje wcześniejsze zachowanie.
Cieszę się, że mnie nie posłuchaliście, jednak nasza sytuacja nie jest już taka różowa. Co z naszą
ciężką artylerią?
- Nie ma - Grubuk szybko ugasił jego nadzieje.
- Rozumiem - nie drążył tematu. Zdążył już przekonać się, że Molnar i jego towarzysz potrafią
dokonać niemożliwego, więc jeśli czegoś nie dokonali prawdopodobnie nie miał na to szans nikt
inny.
- Jak wygląda sytuacja? Dokładnie - Molnar ze stoickim spokojem postanowił zapoznać się
z szansami na zwycięstwo.
- Mają silną obronę. Żaden z naszych dotychczasowych ataków nie powiódł się. Wystarczy, że ich
czołgi uderzą kilka razy w tłum i wieśniacy rzucają się do ucieczki. Jest nas co prawda więcej, ale
to oni mają przewagę terenu.
- Jakieś alternatywne wejścia?
- Wszystkie zablokowane. Zasypane grubą warstwą kamieni lub zapieczętowane czarną magią.
- Czarno to widzę. Naszą jedyną szansą jest frontalny atak. Musimy rzucić przeciw nim wszystko
co mamy. Nie może się zatrzymać, inaczej cały misterny plan straci swój sens.
- Ludzie się boją. Zbyt wiele ich krewnych i przyjaciół już poległo.
Kiedy Molnar i Wilhelm kombinowali nad inną strategią, Grubuk postanowił wziąć sprawy
w swoje ręce. Wskoczył na podest i zwrócił się w stronę odpoczywających i przerażonych chłopów.
- Ludzie! - ryknął na całe gardło. Zwrócił ich uwagę.
- Chcecie być niewolnikami!? Chcecie być sługami!? - pytał ich.
- Nie! - krzyczeli coraz kolejni. - Chcemy być wolnymi ludźmi! - dołączyli się do nich wojownicy
Wilhelma i jego słudzy.
- Chcecie mieszkać w cieniu!? - ork kontynuował.
- Nie!
- Brać broń! Brać honor! Ruszać na wroga! - podniósł topór ku górze. W jego ślady podążyli inni.
Ich krzyki zwróciły uwagę Molnara i Wilhelma. Na widok zmotywowanego tłumu
i przewodniczącego im orka na ich twarzach pojawił się uśmiech.
- Dobry jest ten ork.
- Miałem rację, biorąc go do drużyny.
Zbliżył się do nich.
- Ruszajcie więc do boju. Walczcie i zwyciężajcie w moim imieniu - błogosławił ich Wygnaniec.
- Nie - zatrzymał go ork.
- Słucham? - równocześnie zapytali pozostali rozmówcy.
- Ty być wódz. To być twój klan - ręką wskazał czekających na sygnał ludzi. - Prawdziwy wódz
prowadzi swój klan.
- Masz rację - do Wilhelma dotarło, że jest przywódcą i ciąży na nim odpowiedzialność za tych
ludzi. Przywdział on swoją zbroję, chwycił za miecz i stanął na czele swojej armii. W jego boku
gotowi byli już Grubuk i Molnar i ze swoim płonącym mieczem.
- Za wolny Somjek! - krzyknął przywódca ruchu oporu.
- Za wolny Somjek! - zawtórowali mu pozostali generałowie.
- Za wolny Somjek! - z tymi słowami na ustach wszyscy ruszyli do przodu.
Ich wrogowie byli przegotowani na kolejny atak, ale nie spodziewali się tak licznego
natarcia. Doszli jednak do wniosku, że kilka kul z czołgów parowych powinno rozgonić
powstańców. Wystrzelili. Pierwszy z ognistych pocisku zmierzał na lewą flankę. Gdyby trafił,
zatrzymałby impet, niszcząc kawałek ziemi i tworząc głęboką dziurę. Nie można było na to
pozwolić. Grubuk podjął śmiałą decyzję. Skoczył na tor lotu pocisku i przyjął cały impet uderzenie.
Energia była tak wielka, że poleciał w stronę tłumu, ale został zatrzymany przez nacierających
chłopów. Pomogli mu wstać i razem ruszyli dalej. Drugi pocisk kierował się prosto w Wilhelma.
Nie miał on szans na przeżycie spotkania z płonącą kulą. Wtedy wokół niego pojawiła się czerwoną
bariera, wyemitowana przez Molnara. Zatrzymała on zagrożenie, przy okazji pozbawiając się
wielkich pokładów mocy. Nie było jednak czasu na odpoczynek, gdyż w ich stronę leciał jeszcze
jeden pocisk. Brakowało im kolejnego wyjścia. Ale Grubuk i chłopak nie byli w stanie zatrzymać
ostatniego wybuchu. Zbliżał się, a kiedy wiedzieli już, że to koniec, z nieba spadła chmara
ognistych żywiołaków, które ich zasłoniły. Chwilę później zniknęły. To wystarczyło.
Rozwścieczony tłum był przy barykadach, łamiąc je i nacierając na obrońców. Molnar Ognistym
Wybuchem wysadził czołg parowy, a ork i wampir poprowadzili ludzi na najemników. Ci stawiali
twardy opór. Byli zdyscyplinowani i organizowani. Stawiali na siłę, nie na liczebność. Cięli
i parowali, ale na każdego z nich przypadało ponad dziesięciu chłopów. Kiedy została ich tylko
piątka, wrota się otworzyły i wyłoniły się krasnoludy. Mroczne krasnoludy całkowicie pochłonięte
tajnikami śmierci. Jeden z nich posiadał potężne moce magiczne, reszta była wojownikami
uzbrojonymi z broń i zbroje wykute z tego samego kamienia co warsztat. Czarnoksiężnik uderzył
kosturem, który na końcu wszczepiony miał rubin, w ziemię i utworzył pole siłowe, które
wyeliminowało tłum z walki. Tak oto sytuacja zmieniała się błyskawicznie. Naprzeciw maga pięciu
najemników i siedmiu krasnoludzkich wojowników stali tylko Grubuk, Wilhelm i Molnar. Nie mieli
jednak zamiaru się poddać. W ich sercach płonął ogień, który nie pozwalał się odpuścić. Człowiek
stanął przeciwko magowi, a pozostali skierowali swój wzrok na grupę wojowników i bandytów.
Topór zawirował w powietrzu i obaj ruszyli do przodu. Dwóch z najemników cięło synchronicznie
od dołu i boku, ale oba ciosy zostały sparowane. Najemnicy cofnęli się, by dać pole do popisu
krasnoludom. Jeden z nich ruszył szarżą na Grubuka, który chwycił go na głowę i zmiażdżył.
Bandyci z powrotem atakowali, tym razem z dwóch stron. Kiedy nie trafili i próbowali się wycofać,
nadziali się na miecz rycerza. Przeciął on pierwszego na pół, a drugiego skrócił o głowę. Kolejne
trzy krasnoludy zaatakowały swoimi ciężkimi buławami i powaliły wampira na ziemię. Kiedy
pozostali osaczyli Grubuka, oni okładali Wilhelma coraz silniej i szybciej. Ork wiedział, że musi
mu pomóc. Podniósł jednego z przeciwników, zakręcił nim jak młotem i rzucił. Trafił, co na krótką
chwilę rozkojarzyło katów. Wystarczyło. Wampir rozpruł jednemu brzuch, sprawiając, że jego
wnętrzności znalazły się wszędzie, tylko nie na swoim miejscu. Wykonał piruet i następny
krasnolud nie mógł już nic trzymać. Upadł z wielkim rykiem, a po chwili się wykrwawił. Ostatni
sparował pierwszy cios i pchnięcie w brzuch. Nie podniósł jednak pałki dostatecznie szybko.
Kolejne uderzenie zmiażdżyło mu krtań i całe gardło. Padł na ziemi, kaszląc krwią. Trwało to
zaledwie kilka chwil. Natomiast Grubuk nie patyczkował się z najemnikami. Kiedy sparowali jego
cios, zamachiwał się jeszcze raz i przy potężnym ataku każda klinga pękała w pół. Bez broni
przeciwnik był tylko słabą ofiarą, którą Grubuk szatkował na drobne kawałki. Takim sposobem na
polu bitwy nie pozostał już nikt żywy oprócz naszych towarzyszy.
Tymczasem Molnar walczył z magiem. Początkowo obronił się przed kilkoma ciosami
kostura, ale po każdym z nich kontratakował. Nieskutecznie. Szybko przerzucili się na magię.
Chłopak korzystał z Ognistych Pocisków, natomiast krasnolud z Szponów Śmierci. Oba zaklęcia
spotykały się pośrodku, zderzały się i wybuchały. Sytuacja była patowa. Wtedy mag narysował
w powietrzu runę i za jego pleców wyłonił się samuraj. Składał się tylko z pobielałych kości
i żelaznej zbroi. W ręku dzierżył dwuręczną katanę. Molnar zaryzykował. Wymalował identyczną
runę. Obok niego pojawił się kolejny wojownik. Ten zamiast piszczeli miał płomienie.
- Nieźle - usłyszał głos czarnoksiężnika - jak na nowicjusza.
Przywołani starli się. Obaj atakowali z niezwykła precyzją, jednak wyraźną przewagę miał
bardziej doświadczony samuraj mroku. Uporał się on ze swoim oponentem i ruszył ku Molnarowi.
Wystawił przed siebie dłoń, z której wystrzeliła czarna smuga. Owinęła ona chłopaka i zaczęła
wysysać z niego energię życiową. Płomienisty miecz upadł na ziemię, a duch Molnara był siłą
wyrywany z ciała. Wtedy dotarł do nich ryk. Grubuk wpadł prosto w samuraja, przerywając
zaklęcie. Człowiek upadł na ziemię. Samuraj zawirował i ciął wojownika po brzuchu. Chlusnęła
krew i zaatakowany osunął się na ziemię.
-Nieeeeeee! - w uczniu zapłonęła żądza zemsty.
Chwycił broń, która emanowała bardziej niż kiedykolwiek. Ciął w krasnoluda. Atakował
szybko, nie pozwalając na odpoczynek albo kontratak. Tymczasem Wilhelm dopadł do samuraja.
Stanął pomiędzy nim a rannym przyjacielem. Skrzyżowali klingi, odsunęli się od siebie i po raz
kolejny uderzyli. Wampir nie miał najmniejszy szans. Jego przeciwnik się nie męczył ani nie
odczuwał bólu. Mimo to walczył do końca. Siły dodał mu widok martwego mrocznego maga, który
nie wytrzymał natarcia Molnara. Bariera zniknęła, ale chłopi zbyt bardzo bali się podejść. Wtedy
z nieba spadł kolejny samuraj. Ten jednak emitował jasny blask. Był szybszy niż jego przeciwnik,
ale nawet to nie zapełniło mu wygranej. Tym, kto zakończył pojedynek, był Nefir, który
niespodziewanie pojawił się na polu bitwy. Jego obecność wzmocniła jasnego wojownika
i pozwoliła mu usunąć zagrożenie.
- Grubuk! - Molnar uklęknął przy przyjacielu. Ten ledwo co dychał.
- Jego stan jest krytyczny - Nefir ocenił ranę orka.
- Pomóż mu!
- Nic nie mogę zrobić. To rana śmierci. Nikt tu nie pomoże.
- Musi istnieć wyjście!
- Przykro mi.
- Czekajcie! - przerwał im Wilhelm. - A fontanna życia? - zwrócił się do krasnoluda.
- Hhm. Może. Ale one zaginęły bezpowrotnie.
- Pod zamkiem jest jedna. Mój ojciec korzystał z niej, kiedy zbliżał się jego koniec.
- Musimy się pośpieszyć - w Molnarze zapłonęła nowa nadzieja. - Gdzie jest przejście?
- W sali tronowej. Ale na naszej drodze stanie jeszcze elitarna gwardia mrocznego elfa oraz on sam.
- Wilhelmie. - Nefir postanowił ratować orka. - Zbierz kilku silnych chłopów i zabierzcie go do
fontanny. My powstrzymamy wroga.
- Tak jest.
Wkroczyli do środka. Chłopcem kierowało coś więcej niż tylko rządzą zemsty. W swoim
sercu odczuwał przywiązanie i odpowiedzialność za swoich towarzyszy. Los się do nich wreszcie
uśmiechnął. W sali tronowej zastali tylko mrocznego elfa. Siedział na tronie, a jego wzrok wyrażał
wielki smutek. Nie trzymał broni, nie miał zamiaru stawiać opór.
- Chodźcie. Zabijcie mnie już. - Żal i rozpacz przemawiała przez niego. Pogodził się z swoim
przeznaczeniem.
- Odsuń się! - krzyknął Molnar.
Wstał i powoli zmierzał w ich kierunku.
- Skończcie moje cierpienie.
- O czym ty mówisz? - minęli ich chłopi i Wilhelm, zmierzający do fontanny.
- Mam dość bycia jego poddanym.
- Kogo? - w powietrzu odczuwalne było napięcie. Coś się zbliżało.
Pomieszczenie wypełnił szary dym. Kiedy widoczność się poprawiła, stała przed nimi
zakapturzona postać. W ręku trzymała kostur, ale pomimo okrytej twarzy Molnar od razu ją
rozpoznał.
- Ty. To z tobą walczyłem w Mauzoleum.
- Jesteś nie lada przeciwnikiem. A raczej twoi towarzysze są nie lada problemem - miał chrapliwy
głos. - Ani manifestacja ciemności, ani krasnoludy, ani elf nie podołał. Czas wziąć sprawy w swoje
ręce.
Złożył ręce w dziwny znak. Podmuch powietrza odrzucił Nefira. Obok wroga pojawiły się
dwa cerbery. Jeden z nich przygwoździł krasnoluda, drugi zatrzymał Wilhelma, który pojawił się na
sali.
- Ja przeciwko tobie. Walcz!
Skrzyżowali ostrza. Jego miecz wystrzeliwał języki ciemności. Nikt nie wątpił w potęgę
wrogiego wampira, ale to, co wydarzyło się później, przerosło jakiekolwiek oczekiwania. Na polu
walki pojawił się kościsty bies. Ten sam, który uratował Molnara przy ich pierwszym spotkaniu.
Teraz jednak miał inne zamiary. Rzucił się na chłopaka, powalając go na ziemię. Szarpał, gryzł
i drapał. Dotkliwie ranił.
- Ha ha ha! I co teraz, dzieciaku. Role się odwróciły. Teraz ty jesteś ofiarą.
Krzyknął. Bardziej ryknął. Okrzyk bólu świdrował w uszach wszystkich obecnych
w pomieszczeniu. Bies cofnął się i zamienił w kupkę pobladłych kości. Cerbery rozpłynęły się
w powietrzu.
- Jeszcze się z tobą policzę - syknął przez zaciśnięte zęby i zamienił się w szary dym. Na ziemię
upadł topór, który jeszcze przed chwilą tkwił głęboko w jego plecach. Molnar podniósł się
z podłogi.
- Dziękuję, przyjacielu. Gdyby nie ty, mogło być krucho.
- Nie ma sprawa - na twarzy orka malowało się szczęście z powrotu do akcji.
- Za to ja chcę podziękować wam w imieniu całego królestwa Somjek - uroczyście zwrócił się do
nich Wilhelm Wygnaniec. - Jesteście tu zawsze mile widziani. Każę urządzić dla was ucztę.
- Dzik - Grubuk z zainteresowaniem patrzył na resztę towarzyszy. Szukał w ich spojrzeniu zgody na
poczęstunek.
- Z pewnością weźmiemy w niej udział - uspokoił go Nefir. - Najpierw jednak musimy zbadać
kryptę pod zamkiem. Ruszajmy. Nie czasu do stracenia.
- Oczywiście. Wasza misja jest na pewno bardzo ważna. Arnold - przywołał sługę - zaprowadź ich
do odpowiedniego przejścia. Uważajcie jednak. Nikt tam od dawna nie schodził. Nie wiemy, jakie
kreatury mogły się tam zamieszkać. Powodzenia.
- Czekajcie - powstrzymał ich mroczny elf skuty już przez strażników. - Oto klucz do
wewnętrznych tuneli. Przyda wam się.
- Dzięki - Molnar nie wiedział, jak zachować się w obecnej sytuacji. - Co go teraz czeka? - zwrócił
się do wampira.
- Przesłuchamy go, a później zastanowię się. Pomógł wam, więc nie jest tak zły. Jeśli tamten
czarodziej go kontrolował, to nie zasługuje na śmierć.
Nefir, Grubuk i Molnar ruszyli za Arnoldem. Weszli do ciemnego tunelu, który prowadził
ich prosto do serca krypty. Musieli odszukać jakieś odpowiedzi i wskazówki, gdzie udać się
w następnej kolejności.
Rozdział 9 ,,Więzienie"
Wkroczyli w dawno zapomniany mrok podziemnego królestwa. Początkowo schody prowadziły
prosto w dół, jednak niedługo potem ścieżka rozgałęziła się na dwa korytarze. Problemem był fakt,
iż na ścianach wypisane były runy, których nie byli w stanie rozczytać. Znaki napisane w elfickim
języku. W dodatku w starszej mowie, która zaginęła wiele wieków temu. Być może jakiś mędrzec
z lasu Athel Loren mógłby im pomóc, jednak elfy żyły w odizolowanym królestwie i nie pomagali
obcym. Po krótkim namyśle postanowili skręcić w lewo. Szli przed siebie, a jedynym źródłem
światłą były ogniki. Nagle usłyszeli krzyk.
- Co to było? - Molnar przystanął. - Brzmiało jak wołanie o pomoc.
- Czekaj - chłopca powstrzymał Nefir. - Nikogo nie powinno tu być. To może być potwór, który
chce zwabić nas w pułapkę.
- A jeśli to naprawdę jakiś zagubiony człowiek. Nie możemy go zostawić.
- Ryzykujemy. Musisz zrozumieć, że nie uratujesz wszystkich.
- Ale to mogę sprawdzić. Grubuk, idziemy.
- Stójcie! To ja tu dowodzę i będziecie mnie słuchać - pierwszy raz wydzieli tę stronę Nefira.
- Dobrze. Ruszajmy dalej - Molnar postanowił odpuścić, gdyż kłótnia ta nie zmierzała do żadnego
porozumienia.
- Czego dokładnie szukamy? - po chwili milczenia uczeń chciał poznać szczegóły ich misji.
- Na początek musimy odnaleźć wewnętrzną część zamku. Tam poszukamy więzienia tego wampira,
gdzie, mam nadzieję, znajdziemy jakieś wskazówki.
- Stać! - ork zagrodził im drogę. - Coś śledzić nas.
- Słucham? A skąd takie wnioski? - krasnolud podirytowany był kolejnym postojem.
- Intuicja woja.
- Trudno. Nie zatrzymujmy się. Im szybciej stąd wyjdziemy tym lepiej.
Szli dalej. Co jakiś czas mijali zawalony tunel lub drzwi prowadzące to komnat. Nie chcieli
jednak zbaczać z obranej ścieżki. Lekki strach potęgował fakt, że Grubuk ciągle miał wrażenie, że
ktoś ich obserwuje.
- Jakich konkretnie podpowiedzi szukamy? - Molnar powrócił do wcześniejszej rozmowy.
- Czegokolwiek, co da nam punkt zaczepienia. Kim jest ten wampir, skąd pochodzi i co zamierza.
Może dokąd udał się w pierwszej kolejności.
- Problem - ork znowu przerwał im konwersację.
- Co? Grubuk, przestań przeszkadzać! - mag był coraz bardziej zdenerwowany.
Jednak jego złość znikła w momencie, w którym zobaczył to samo co wojownik. Przed nimi
stałą grupa uzbrojonych szkieletów. Chociaż słowo uzbrojonych powinniśmy wziąć w cudzysłów.
Z ich kości zwisały resztki zbroi, niektóre dzierżyły pokryte rdzą miecze, inne pałki. Jedyną
niepokojącą rzeczą były oczy. Płonęła w nich żądza zemsty. Szukali winnych za wyrwanie ich
z wiecznego spoczynku i zmuszenie to tułaczki po tych zapomnianych korytarzach.
- Przejście wampira musiało obudzić dawno zmarłych mieszkańców tego miejsca - krasnolud
z spokojem ocenił sytuacje.
- Więc poślijmy ich z powrotem do krainy śmierci - Molnar ruszył do przodu, kręcąc w powietrzu
mieczem.
Walka nie była długa. Szkielety nie stanowiły większej przeszkody. Ich kości pękały od
płomieni przy kontakcie z ostrzem chłopaka, a świetlisty topór Grubuk wyrządzał im niebywałe
krzywdy. Minęła krótka chwila i wszystkie trupy leżały już na ziemi.
- Łatwo - skomentował ork.
- To jeszcze nie koniec. Nie wiemy, co jeszcze obudziło się w tych korytarzach - Nefir nakazał
dalszy marsz.
Przez około pół godziny był spokój. W szybkim tempie pokonywali kolejne zakręty, nie
napotykać żadnego oporu. Dotarli do wielkiej komnaty. Cała oblepiona była wielkim pajęczynami,
co zaniepokoiło podróżników.
- Nie podoba mi się to miejsce - Molnar nigdy dotąd nie widział tak wielkich sieci.
- Sufit! - ryknął Grubuk i uskoczył w bok.
Spadł na nich wielki pająk. Składał się w połowie z ciała młodej kobiety, ale posiadał sześć
nóg i wielki odwłok. Syczała z wściekłością i strzelała w nich lepką siecią. Ze ścian zaczęły
schodzić jej dzieci. Małe futrzaste stworzonka gryzące i plujące jadowitym jadem. Nie były
w żaden sposób opancerzone, więc szybko padały nabite na broń. Jednak jej królowa była nie lada
wyzwaniem. Ledwo co udawało mi się parować ostre pchnięcia jej nóg. Z każdą chwilą wpadał
jeszcze większy gniew. Jedyną możliwością był atak z kilku stron. Ork ruszył frontem. Ciął na
oślep, odciągając uwagę potwora. W pewnym momencie trafił w jedną z odnóży. Odcięta upadłą
gdzieś obok, a równowaga królowej została zachwiana. Nefir wywołał świetlisty wybuch, który
dodatkowo oślepił przeciwnika. Molnar wykorzystał sytuację. Wskoczył na monstrum i wbił miecz
w połączenie między dwoma częściami ciała. Pająk na wszelki możliwy sposób próbował go
zrzucić, ale chłopak ciął coraz głębiej i w końcu przepołowił przeciwnika na pół. Ten jeszcze chwilę
wił się w okropnych spazmach, by po chwili wyzionąć ducha. Reszta małych stworzonek uciekła
w popłochu. Nefir podszedł do truchła i zebrał trochę jadu z jego kłów.
- Ja nienawidzić pająki - Grubuk cieszył się z zakończonego pojedynku.
- Po co to zbierasz? - uczeń zwrócił się do mistrza
- Może się kiedyś przydać. Mniejsza z tym. Ruszajmy dalej. Tam są drzwi.
- Zamknięte - Molnar bez skutku szarpał klamkę.
Grubuk podszedł i wyważył je jednym kopnięciem.
- Otwarte - uśmiechnął się pod nosem.
Ruszyli głębiej. Z każdym krokiem tunel stawał się coraz mroczniejszy. Cały czas czuli, że
coś ich obserwuje, ale nie potrafili stwierdzić co i skąd.
- Spróbujmy podsumować, to co już mamy - zaproponował Molnar.
- Dobry pomysł. Zebranie informacji w jednym miejscu pomoże nam zrozumieć, z kim walczymy.
- Mamy do czynienia z potężnym wampirem.
- Wyjątkowo starym. W swoim czasie był kimś bardzo złym, skoro został uwięzionym w tym
miejscu.
- Korzysta z magii Ametystu. Potrafi przywoływać biesy i cerbery. Na swoich usługach ma mroczne
krasnoludy i dziwne manifestacje ciemności.
Do ich uszu dotarł długi syk. Przed nimi stał wielki wąż, korzystający z kamuflażu. Był
zielony z szarymi plamami, co upodobniało go do ścian.
- Wy nie przerywać - stwierdził Grubuk. Zaatakował. Potwór początkowo robił szybkie uniki, kiedy
jednak był w odpowiedniej odległości, przerzucił się na precyzyjne uderzenia ogonem. Starał się
owinąć orka i udusić go. W pewnym momencie był już bardzo blisko, ale jego ciało spotkało się
z ostrzem. Topór przeszedł z łatwością z ciało. Wojownik kontynuował natarcie. Ciął i kroił
monstrum, które po chwili było już tylko nieżywą kupką segmentów.
- Szuka wielkich skupisk mocy - rozmówcy nie przerywali konwersacji.
- Dlatego chciał posiąść piec hutniczy. Kiedy go pokonałeś, zmusiłeś go do poszukiwania innego
sposobu.
- Gdzie jeszcze może znaleźć podobne miejsca?
- Niech się zastanowię. Na dalekiej północy i południu znajdują się portale Chaosu. W Altdorfie też
się coś znajdzie. Odpowiednio potężne zaklęcie pozwoli mu wsysać energię życiową z pradawnych
istot i pożywić się nią. No i oczywiście elfy, a raczej ich las może dać mu to, czego żąda.
- Sporo możliwości.
- Nie - ork dołączył się.
- Co masz na myśli? - Nefir postanowił wysłuchać wojownika.
- Elfy i ludzie mieć armia. On być sam. Jeśli on chcieć ich atakować, on musieć zebrać armia.
- Prawda. Więc jego przystankiem mogą być zimie von Carsteinów - Molnar rzucał kolejne
pomysły.
- Obaj macie rację. Wampir prawdopodobnie będzie chciał przejąć władzę nad hordami umarłych.
- Ruszajmy za nim. Pokonajmy go - Chłopak rwał się do boju.
- Nie. Jest zbyt potężny. Skoro w przeszłości nikt go nie zabił, a on potrafi przeżyć wbity w plecy
topór i atak biesa, oczywista jest jego potęga, nawet teraz, kiedy jest osłabiony.
Wkroczyli do kolejnej komnaty. Wdepnęli w coś lepkiego.
- Tylko nie to - skwitował Molnar.
- Nie… - dołączył się ork.
Po ścianach, suficie i podłodze spływał ten sam szlam, z którego zbudowana była kreatura,
którą spotkali przed warsztatem krasnoludów. Kiedy tylko weszli, zaczął on formować się
w podobnego stwora. Jedyną różnica była taka, że ten był większy i już na start posiadał więcej
głów. Nie czekali na koniec powstawania. Grubuk atakował w lewą część, natomiast Nefir i Molnar
z przeciwnej strony. Było to jednak za mało. Stwór odradzał się szybciej niż byli w stanie go
zabijać. Musieli wymyślić coś innego. Człowiek wpadł na pewien ryzykowny plan, ale obecnie nie
mieli niczego innego. Wycofali się do drugiego wyjścia. Kiedy byli już przy drzwiach, uczeń
i mistrz podłożyli dwa Ogniste Wybuchy. Zawaliły one strop na potwora, a nasi bohaterowie
umknęli do korytarza. Jak się okazało, znajdowali się w ślepym zaułku. Za nimi zawalona komnata,
przed nimi lita skała.
- Z deszczu pod rynnę - załamał się Molnar.
- Musi tu być jakiś ukryte przejście - nie poddawał się krasnolud. - Szukajcie.
- Mam. Dziura - po chwili poszukiwań Grubuk natrafił na małą, wyrzeźbioną dziurkę od klucza.
- Świetnie. Może pasuje ten klucz do mrocznego elfa - włożył przedmiot.
Ściana się przesunęła, odsłaniając dla nich kolejny korytarz. Ten jednak bardziej
przypominał już więzienie. Widać było, że opuszczają tę przytulną część zamku i wkraczają do
miejsca, które miało na zawsze pozostać zapieczętowane. Mijali celę, w której już dawno nikt nie
przebywał. Nawet stare kości rozpadły się już w proch. I ta niepokojąca cisza. Ustało nawet uczucie
obserwacji. Tak jakby nawet potwory bały się wkraczać na ten teren. Nie napawało to optymizmem.
Do dłuższym marszu dotarli nareszcie do celu podróży. Znajdowali się w wielkiej sali, u której
szczytu zwisała klatka. Teraz była otwarta, a łańcuchy zwisały luzem. Pod ścianami stały stare
regały, a na nich nieliczne księgi i pergaminy. Naprzeciwko nich znajdowały się narzędzia do tortur
i wyciągania informacji z więźniów. Wszędzie wyryte były starożytne runy chroniące ten teren
zaklęciami. Były one od pewnego czasu nieaktywne. Oprócz tego na niektórych ścianach wypisane
były teksty i inskrypcje w starszej mowie elfów. Nefir nie potrafił nic z nich rozczytać. Powróciło
jednak uczucie dziwnego mrowienia. Coś ich obserwowało. Czyżby coś mieszkało w tej sali lub
zostało pozostawione jako strażnik tego miejsca. Już niedługo mieli się przekonać, z czym przejdzie
się im zmierzyć. Początkowo usłyszeli cichy chichot. Dochodził ze wszystkich stron. A raczej
szybko zmieniał kierunek, z którego pochodził. Przerodził się on w kobiecy głos.
- Mój pan kazał przywitać was z odpowiednimi honorami - był delikatny i bardzo uspokajający.
Hipnotyzował naszych bohaterów.
- Mam wam zaoferować wszelkie wygody i rozkosze. Spędzicie tu bowiem sporo czasu.
Pojawiał się przed nimi. Była nagą, młodą dziewczyną o kruczoczarnych włosach. Jej
piękne, błękitne oczy i smukła sylwetka sprawiły, że miecz Molnara sam wypadł mu z ręki. Nefir
nie potrafił oderwać oczu do zwoju, który trzymała w delikatnej dłoni. Zauważyła to.
- Tak. To zwój z Zakazanej Biblioteki Karaz-a-Karak. Tylko dla ciebie - nie byli w stanie oprzeć się
jej urokowi.
- Dla ciebie mam wspaniałe pożywienie - zwróciła się do Grubuka. - Nektar i ambrozja.
- Dzik? - ork myślał tylko o jednym.
- Co? - zaskoczyło ją to. - Nie mam dzika. Będziesz jadł nektar i ambrozję.
- Nie - ryknął i chwycił za topór. Teraz już wiedział, że to tylko iluzja i pułapka.
- Ty niewdzięczniku - jej skóra się pomarszczyła i zmieniła kolor na szary. Oczy się rozszerzyły, a
z ust wyrosły ostre kły. Zwój zamienił się w proch. Stała przed nimi wampirzyca, której podstęp się
nie udał i teraz miała zamiar siłą pozbawić ich krwi.
Niestety Molnar i Nefir dalej znajdowali się w amoku. Potrzebowali dłuższej chwili, by
dotarło do nich, co się wydarzyło. Był sam przeciwko niezwykle szybkiej i drapieżnej kobiecie.
Skakała po ścianach i atakowała ze wszystkich stron. Cięła ostrymi pazurami i starała wgryźć się
w odsłonięte fragmenty ciała. Grubuk w odpowiedzi odpychał ją i ciął, ale nie trafiał. Był zbyt
wolny. Walczył jednak dalej. Liczył na błąd. Coś, co rozproszy jej uwagę albo sprawi, że stanie się
zbyt pewna siebie. Ta ostatnia myśl była pewnym sposobem. Opuścił na chwile gardę, udając, że
musi zaczerpnąć tchu. Wykorzystał to i doskoczył, ale jedyną rzeczą, jaką napotkała było ostrze.
Grubuk bowiem szybko uderzył i zranił potwora. Na ziemię trysnęła ciemnofioletowa krew.
Wampirzyca doskoczyła do Molnara, z zamiarem spożycia go i odzyskania siły witalnych. Nie
pozwolił jej na to ognik, który pojawił się przy chłopcu. Języki ognia oparzył przeciwnika. Ta
cofnęła się i natrafiła prosto na Grubuka. Jednym silnym ciosem przepołowił ją na pół. Taki był
właśnie koniec potężnej wampirzycy poddanej poszukiwanego wampira.
- Molnar - potrząsnął przyjacielem. - Obudź się.
- Nefir. To być tylko iluzja - spróbował z drugim towarzyszem.
Minęła dłuższa chwila zanim obydwoje odzyskali świadomość. Grubuk krótko streścił im,
co się wydarzyło.
- Podsumowując to, co mówisz, uratowałeś nam życie - podziękował Nefir.
- Ma rację. Dzięki.
- Nie ma sprawa.
- Teraz w spokoju rozejrzyjmy się po sali. Musimy coś znaleźć. Molnar, spuść tu klatkę. Grubuk,
zobacz tamte narzędzia. Ja przejrzę zapiski.
Chłopak pociągnął na dźwignię i więzienie, z zgrzytem zardzewiałych mechanizmów,
zsunęło się na podłogę.
- Macie coś? - zapytał krasnolud.
- Tylko zakrzepła krew. Nic interesującego.
- Pusto - dodał wojownik.
- A ty? - Molnar wrócił do mistrza.
- Pergamin, na którym zapisano wszystkie inskrypcje z tego pokoju. Niestety są w starszej elfiej
mowie. Jedyna rzecz, jakiej jestem w stanie dowiedzieć się w tym monecie, jest faktem, że ścigany
przez nas wampir zwie się Morkvarg.
- Nic na to nie poradzimy. Musimy wyruszyć do Athel Loren. Tylko tam mogą nam pomóc. -
Molnar powiedział na głos to, o czym wszyscy myśleli.
- To nie będzie łatwa podróż. Jesteście pewni, że chcecie ruszać ze mną? - Nefir nie chciał pakować
ich tak wielką przygodę. - Wilhelm na pewno was ugości i pozwoli zostać.
- Jestem twoim uczniem. Nie mam zamiaru cię opuszczać. Z resztą już podpadłem temu
Morkvargowi, więc wątpię, czy tak po prostu mi odpuści.
- Wy być dobry klan. Wy być dobry przyjaciele. Ja iść z wami.
- Świetnie. Nasza drużyna znowu w komplecie. - Nefir był wyraźnie zadowolony z przebiegu
zdarzeń. - Zacznijmy do znalezienia wyjścia z tego miejsca.
- Tutaj - przywołał ich ork.
Tak się złożyło, że podczas walki coś przykuło jego uwagę. Było to identyczna dziurka od
klucza. Idealnie pasował prezent od mrocznego elfa. Przed nimi otworzyły się wrota. Ujrzeli schody
prowadzące na powierzchnię. Każdy z naszych podróżników niezmiernie radował się z promieni
księżyca, które padały na ich twarze i lekko grzały. Wyszli i znaleźli się w ogrodach królewskich.
Sługa, który ich dostrzegł, początkowo się wystraszył, ale rozpoznał w nich przyjaciół króla.
Poprosili go, by prowadził na ucztę. Musieli porządnie odpocząć i zebrać prowiant. Chcieli
pożegnać się z Wilhelmem Wygnaniem i królestwem Somjek. Zdawali sobie sprawę, że ich podróż
dopiero się zaczyna, ale postanowili tej nocy cieszyć się biesiadą. Kto wie, kiedy następnym razem
będą mogli w spokoju zjeść i się wyspać.
Epilog ,,Pożegnanie"
Wkroczyli do wielkiej sali, w której w najlepsze trwała uczta. Wszyscy radowali się
z odzyskania spokoju i wolności. Na stołach stały najróżniejsze dania, dzisiaj nikt nie przejmował
się kosztami, a tak się złożyło, że mroczny elf sprowadził tu smakołyki z innych królestw
i krasnoludzkich twierdz. Na naszych bohaterów czekały specjalnie zarezerwowane miejsca obok
tronu i Wilhelma. Powitał ich z uśmiechem na twarzy i od razu zaprosił do posiłku. Słudzy wnieśli
egzotyczne owce morza, dania najwybitniejszych kucharzy i, oczywiście, dzika, a raczej całą dziczą
rodzinę. Pomiędzy kęsami popijali wino i piwo.
- Czego się dowiedzieliście? - zagadał wampir.
- Bardzo niewiele. Wiemy, że zwie się Morkvarg. I w sumie tyle. Cała reszta zapisana była w elfim
języku. Dokładnie w starszej mowie.
- Co teraz planujecie?
- Ruszamy do Athel Loren. Musimy odszyfrować te zapiski.
- Czeka was długa podróż. Podziwiam upór.
- Jak nie my, to kto - Molnar uniósł się dumą.
- Ale zanim odejdziecie, jest jeszcze jedna rzecz - wstał i zwrócił się do wszystkich gości.
- Moi poddani. Z wszystkich obowiązków, jakie ciążą na mych barkach, ten jest najbliższy memu
sercu. Chcę wręczyć tym bohaterom order Granicznych Gwardzistów. Jest to najwyższe
odznaczenie, jakie mogą nadać władcy królestw granicznych. Powstańcie.
Przerwano posiłek. Bohaterowie powstali. Wilhelm w pierwszej kolejności podszedł do
Nefira.
- Nadaję ci tytuł Granicznego Gwardzisty. Za służenie mi radą i odkrycie przede mną prawdy na
temat mojego przeznaczenia. Niech ta odznaka przypomina ci o niesieniu światła i rozwiewaniu
mroku, gdziekolwiek się udasz - symbol wykonany był z litego złota, a widniał na nim symbol
królestwa Somjek i kropla krwi.
- Nadaję ci tytuł Granicznego Gwardzisty - zwrócił się do Grubuk. - Za walkę w imieniu mojego
królestwa i poprowadzeniu rewolucji ku zwycięstwu. Niech ta odznaka będzie symbolem
zdobytego honoru i niech zawsze przypomina ci o odpowiedzialności za twój klan. Broń ich
i prowadź ku wygranej.
- Nadaję ci tytuł Granicznego Gwardzisty - ostatni był Molnar. - Za to, że nie pozostałeś obojętny
na cierpienia zwykłych ludzi. Niech ta odznaka daję ci siłę do odkrycia swojego przeznaczenia
i pokonania swych wrogów. Niech przypomina ci mocy, którą zostałeś obdarzony i pozwoli ci
pokonać Morkvarga.
- Dzięki tym symbolom nigdy nie zapomnicie o naszym królestwie, a my nigdy nie pozwolimy, by
wiedza o waszych osiągnięciach zaginęła między kartami historii. Każdy król w księstwach
granicznych powinien udzielić wam odpowiedniej pomocy. Pamiętajcie, że tutaj zawsze znajdziecie
ciepły dom i mury obronne. A teraz cieszmy się ucztą.
Zasiedli do przerwanej uczty. Spędzili ten czas rozmawiając o mało ważnych rzeczach.
Dowiedzieli się między innymi, że mroczny elf przyjął rolę generała armii i został bardzo wiernym
sługą. Wilhelm wysłał już posłańców do twierdzy Barak Varr, by poinformować Zamnila
o wydarzeniach i zaoferować mu sojusz handlowy. Był to według niego pierwszy krok do zawarcia
trwałego porozumienia wojskowego. Najemnicy uciekli lub zostali wymordowani, a wszyscy,
którzy stracili kogoś bliskiego w starciach, otrzymają odpowiednie wynagrodzenie. Bramy znów
stanęły otworem dla podróżnych, a drzwi wszystkich cel otwarły się. Każdy bowiem zasługuję na
drugą szansę. Po kilku godzinach pożegnali się. Zabrali ze sobą odpowiednie wyposażenie, sporo
prowiantu i rzeczy codziennego użytku.
Szli pustymi ulicami miasta Somjek. Ich drogę oświetlał księżyc, a zza pleców dochodziły
dźwięki zabawy i radości. Sztandary zostały pozrywane i zastąpione odpowiednimi flagami.
Zniknęły znaki ostrzegawcze i publicznie powieszone trupy. Miejsce to na powrót nabierało
swojego dawnego charakteru. Już niedługo, z pewnością, powróci do swoich dni chwały i bogactwa,
a jeśli nic się zmienni prawdopodobnie osiągnie swoją złotą erę. A to wszystko dzięki naszym
bohaterom.
Wyjechali tą samą bramą, którą zobaczyli kilka dni temu. Zmierzali na północnyzachód,
gdyż to właśnie tam znajdowało się Athel Loren.
- Jeszcze jedna rzecz - Molnar zatrzymał się.
- Tak? - Nefir zastanawiał się, co jeszcze zaprzątało głowę chłopaka.
- Dziadek - wskazał ręką na chatkę. Wszyscy pamiętali, jak uwięził ich w piwnicy.
- Racja. Nastraszmy go trochę.
Grubuk przyjął minę wkurzonego orka, w ręku człowieka zapłonął miecz, a Nefir zachował
swój stoicki spokój. Podszedł do drzwi i zapukał. Otworzyły się. Stanęła w nich dobrze znana im
osoba. On też ich pamiętał.
- Witaj. Ja nic do ciebie nie mam, ale moi towarzysze chcą zamienić z tobą parę słów.
- Co… - był śmiertelnie przerażony.
- Jesteś naprawdę nic nie warty - Molnar splunął mu prosto w twarz. - Nie mam zamiaru marnować
na ciebie czasu ani brudzić sobie rąk. Ale jak dobrze wiesz, orkowie nie lubią być więzieni.
- Co… - stanął przed nim Grubuk. - Nie, nie, nie! Proszę! Nieee!
- Zaczekać chwila - wojownik wszedł do środka i pociągnął za sobą dziadka. Drzwi zatrzasnęły się
z hukiem. Słychać było za nich krzyki i wrzaski starca oraz łomot i uderzenia. Po chwili wszystko
ucichło.
- Myślisz, że go zabił? - Nefir zwrócił się go Molnara. Byli w końcu przyjaciółmi.
- Raczej nie. Raczej.
Po chwili z drzwi wyłonił się Grubuk. W ręku trzymał skrzynie, które wcześniej odzyskali
do olbrzyma.
- Patrzeć - otworzył pierwsze wieko. W środku znajdowały się kryształy i nasiona.
- To niemożliwe. - Nefirowi zabrakło słów.
- Co to jest? - Molnar nie rozumiał zachwytu nauczyciela.
- Skradzione dobra. To nasza przepustka do Athel Loren. Grubuk, dawaj to na konia. Ruszamy.
- Swoją drogą. Co stało się z dziadem? - chłopak zagadał do orka, gdy byli już kawał drogi od bram
miasta.
Ork nic nie odpowiedział. Tylko zaśmiał się pod nosem. Molnar nie drążył tematu. Cieszył
się, że ma takich towarzyszy. Cieszył się, że wyrusza na kolejną przygodę, podczas której pomoże
w ratowaniu tego świata i być może dowie się, kim jest i skąd pochodzi.
KONIEC
Pisał:
Kacper Solarski
top related