gazeta zgrzyt - październik

12
Zgrzyt Zgierska Gazeta Niezależna Pierwsi zgarną wszystko Są młode - jeszcze przed 30-tką - ale liczba życio- wych problemów z jakimi się stykają zdecydowanie przewyższa ich oczekiwa- nia. Są nieźle wykształcone - stopnie magistra, studia po- dyplomowe, języki, kursy kompetencji. Pracują, ale albo na czarno, w ciągłej niepewności, albo lwią część pensji poświęcają na spłatę kredytu. Tego samego, które zaciągnęły, by pomóc chorej matce, czy siostrze. Każda z nich ma swoją strategię przetrwania. Żyją na bułkach za 30 groszy i darmowej herbacie, robią tabelki i wykresy w Excelu, ironizują i żartują. Wszyst- kie doznały dojmującego poczucia niestabilności, upokorzenia, czasem wręcz „prozaicznego” głodu. O wiecznie spłukanych pisze Ilona Majewska. Strony 6-8 Egzemplarz bezpłatny Październik, nr 9/2012 Zmiany w ordynacji wyborczej zawitają do wszystkich gmin poniżej 100 tys. mieszkańców. W związku z tym także do Zgierza. Jak będą wyglą- dały najbliższe wybory samorządowe przepro- wadzane w systemie tzw. Jednomandatowych Okrę- gów Wyborczych? Tekst Adriana Skoczylasa. Strona 9 Spłukane Zawiozłem ulotki z całego tygodnia do pracy, gdzie mam małą wagę do ważenia przesy- łek pocztowych. Wyszło 200 gram – to niby niedużo, ale gdy przemnoży się to przez 52 tygodnie z 200 gram robi się 5 kilogramów. Całkiem dużo, prawda? A przecież to tylko niewielki procent śmieci, które wytwa- rzamy rocznie. Według Euro- statu przeciętny Polak w ciągu roku wyrzuca 316 kilogramów odpadów. To niewiele jeśli po- równać to z przeciętną w Unii Europejskiej – około 510 kilo- gramów – ale i tak robi to wra- żenie. Zazwyczaj nie myślimy o naszych śmieciach, powstają jakby samorzutnie, a poza tym łatwo się ich pozbyć. Wystar- czy wyrzucić je do kosza lub do zsypu – potem najczęściej trafiają na wysypisko. W Polsce w ten sposób składuje się bar- dzo dużo, bo aż 80 proc. odpa- dów. Problem w tym, że wstę- pując do UE zobowiązaliśmy się do zamknięcia większości wysypisk do 2020 roku. W za- mian odpady powinny trafiać do sortowni i przetwórni, a także do spalarni. Póki co trudno w to uwierzyć, ponieważ prze- twarzamy bardzo małą ilość odpadów: jedynie kilka procent odzyskujemy, a nawet jednego nie spalamy – w Polsce działa tylko jedna, niewielka spalar- nia w Warszawie. Dla porówna- nia: w Holandii składuje się ok. 2 proc. odpadów, prawie 70 proc. odzyskuje i przetwarza biologicznie, a pozostałą część spala. Póki co reformy wywołują głównie strach. Propozycje bu- dowy spalarni w Łodzi i Zgie- rzu zostały oprotestowane przez mieszkańców obu miast. Głów- nie z powodu lęku przed zanie- czyszczeniami. Jednak czy te obawy były naprawdę uzasad- nione? Warto też zadać drugie pytanie: czy spalarnie są fak- tycznie najlepszym sposobem na zagospodarowanie setek ton odpadów, które wytwarzamy? Skocznia i dym Kopenhaga jest jednym z najbardziej ekologicznych miast na świecie, nic więc dziwnego, że również śmieci traktuje się tam poważnie. Tylko 3 proc. miejskich odpad- ków kończy tam na wysypisku, pomimo że przeciętny Duń- czyk rocznie wyrzuca tam aż 800 kilogramów śmieci. Gdyby zebrać te odpady – a warto do- dać, że są to wyłącznie odpady pochodzące z gospodarstw do- mowych – byłoby tak, jakby Duńczycy co 2 lata wyrzucali na śmietnik jednego Titanica. Mimo to Dania nie tonie w śmieciach. Jak to możliwe? O dziwo, Duńczycy spalają bar- dzo dużo odpadów, ponad 50 proc. I chociaż spalarnie z re- guły kojarzą się nam nieprzy- jemnie, Duńczykom udało się je oswoić. Obecnie w Danii działa 29 spalarni, a w budo- wie jest 10 kolejnych. Pomimo tego, że są one dość sporych Co tydzień, gdy otwieram swoją skrzynkę pocztową, znajduję tam dziesiątki ulotek i gazetek. Nawet już ich nie przeglądam, od razu pakuję je do śmietnika. Nie intere- sują mnie promocje pieluszek, ani wyprzedaże dywanów. W ogóle nie interesują mnie „specjalne oferty”. Pewne- go razu postanowiłem jednak sprawdzić, ile papieru się na mnie marnuje - Jakub Bożek pisze o śmieciach na wagę złota. Starość się Panu Bogu nie udała Opieka nad osobą starszą to niestety nie tylko głaskanie po ręce, wzajemne wspominanie przeszłości, czy opowia- danie o dokonaniach pra- wnuków. To pełnoetatowa praca - przede wszystkim salowej, pielęgniarki i sprzątaczki. O opiece nad osobą starszą pisze Karo- lina Miżyńska. Strona 11 Nadal czekamy na stypendia artystyczne, str. 10 Pety, butelki i brak ławek, str. 5 Ciąg dalszy na stronie 3 Śmieci na wagę złota W starym kinie, str. 4 Na licencji (CC BY 2.0) Autor: Timothy Takemoto

Upload: gazeta-zgrzyt

Post on 14-Mar-2016

229 views

Category:

Documents


3 download

DESCRIPTION

Październikowy numer Gazety Zgrzyt

TRANSCRIPT

Page 1: Gazeta Zgrzyt - październik

ZgrzytZ g i e r s k a G a z e t a N i e z a l e ż n a

Pierwsi zgarną wszystko

Są młode - jeszcze przed 30-tką - ale liczba życio-wych problemów z jakimi się stykają zdecydowanie przewyższa ich oczekiwa-nia. Są nieźle wykształcone

- stopnie magistra, studia po-dyplomowe, języki, kursy kompetencji. Pracują, ale albo na czarno, w ciągłej niepewności, albo lwią część pensji poświęcają na spłatę kredytu. Tego samego, które zaciągnęły, by pomóc chorej matce, czy siostrze.

Każda z nich ma swoją strategię przetrwania. Żyją na bułkach za 30 groszy i darmowej herbacie, robią tabelki i wykresy w Excelu, ironizują i żartują. Wszyst-kie doznały dojmującego poczucia niestabilności, upokorzenia, czasem wręcz

„prozaicznego” głodu.O wiecznie spłukanych

pisze Ilona Majewska.

Strony 6-8

Egzemplarz bezpłatny

Październik, nr 9/2012

Zmiany w ordynacji wyborczej zawitają do wszystkich gmin poniżej 100 tys. mieszkańców. W związku z tym także do Zgierza. Jak będą wyglą-dały najbliższe wybory samorządowe przepro-wadzane w systemie tzw. Jednomandatowych Okrę-gów Wyborczych? Tekst Adriana Skoczylasa.

Strona 9

Spłukane

Zawiozłem ulotki z całego tygodnia do pracy, gdzie mam małą wagę do ważenia przesy-łek pocztowych. Wyszło 200 gram – to niby niedużo, ale gdy przemnoży się to przez 52 tygodnie z 200 gram robi się 5 kilogramów. Całkiem dużo, prawda?

A przecież to tylko niewielki procent śmieci, które wytwa-rzamy rocznie. Według Euro-statu przeciętny Polak w ciągu roku wyrzuca 316 kilogramów odpadów. To niewiele jeśli po-równać to z przeciętną w Unii Europejskiej – około 510 kilo-gramów – ale i tak robi to wra-żenie. Zazwyczaj nie myślimy o naszych śmieciach, powstają jakby samorzutnie, a poza tym łatwo się ich pozbyć. Wystar-czy wyrzucić je do kosza lub do zsypu – potem najczęściej trafiają na wysypisko. W Polsce w ten sposób składuje się bar-dzo dużo, bo aż 80 proc. odpa-dów. Problem w tym, że wstę-pując do UE zobowiązaliśmy się do zamknięcia większości

wysypisk do 2020 roku. W za-mian odpady powinny trafiać do sortowni i przetwórni, a także do spalarni. Póki co trudno w to uwierzyć, ponieważ prze-twarzamy bardzo małą ilość odpadów: jedynie kilka procent odzyskujemy, a nawet jednego nie spalamy – w Polsce działa tylko jedna, niewielka spalar-nia w Warszawie. Dla porówna-nia: w Holandii składuje się ok. 2 proc. odpadów, prawie 70 proc. odzyskuje i przetwarza biologicznie, a pozostałą część spala.

Póki co reformy wywołują głównie strach. Propozycje bu-dowy spalarni w Łodzi i Zgie-rzu zostały oprotestowane przez mieszkańców obu miast. Głów-nie z powodu lęku przed zanie-czyszczeniami. Jednak czy te obawy były naprawdę uzasad-nione? Warto też zadać drugie pytanie: czy spalarnie są fak-tycznie najlepszym sposobem na zagospodarowanie setek ton odpadów, które wytwarzamy?

Skocznia i dymKopenhaga jest jednym

z najbardziej ekologicznych miast na świecie, nic więc dziwnego, że również śmieci traktuje się tam poważnie. Tylko 3 proc. miejskich odpad-ków kończy tam na wysypisku, pomimo że przeciętny Duń-czyk rocznie wyrzuca tam aż 800 kilogramów śmieci. Gdyby zebrać te odpady – a warto do-dać, że są to wyłącznie odpady pochodzące z gospodarstw do-mowych – byłoby tak, jakby Duńczycy co 2 lata wyrzucali na śmietnik jednego Titanica. Mimo to Dania nie tonie w śmieciach. Jak to możliwe? O dziwo, Duńczycy spalają bar-dzo dużo odpadów, ponad 50 proc. I chociaż spalarnie z re-guły kojarzą się nam nieprzy-jemnie, Duńczykom udało się je oswoić. Obecnie w Danii działa 29 spalarni, a w budo-wie jest 10 kolejnych. Pomimo tego, że są one dość sporych

Co tydzień, gdy otwieram swoją skrzynkę pocztową, znajduję tam dziesiątki ulotek i gazetek. Nawet już ich nie przeglądam, od razu pakuję je do śmietnika. Nie intere-sują mnie promocje pieluszek, ani wyprzedaże dywanów. W ogóle nie interesują mnie „specjalne oferty”. Pewne-go razu postanowiłem jednak sprawdzić, ile papieru się na mnie marnuje - Jakub Bożek pisze o śmieciach na wagę złota.

Starość się Panu Bogu nie udała

Opieka nad osobą starszą to niestety nie tylko głaskanie po ręce, wzajemne wspominanie przeszłości, czy opowia-danie o dokonaniach pra-wnuków. To pełnoetatowa praca - przede wszystkim salowej, pielęgniarki i sprzątaczki. O opiece nad osobą starszą pisze Karo-lina Miżyńska.

Strona 11

Nadal czekamy na stypendia artystyczne, str. 10 Pety, butelki i brak ławek, str. 5

Ciąg dalszy na stronie 3

Śmieci na wagę złota

W starym kinie, str. 4

Na licencji (CC BY 2.0) Autor: Timothy Takemoto

Page 2: Gazeta Zgrzyt - październik

2

Adres redakcji: ul. Rembowskiego 36/40, 95-100 Zgierz, tel. 511 202 214, www.gazetazgrzyt.pl, e-mail: [email protected] zespół: Michał Bykowski (DTP), Karolina Gierszewska (korekta), Weronika Jóźwiak (koordynatorka projektu), Bartosz Tyrcha (grafika),Ilona Majewska (administracja www), Mateusz Mirys (redaktor naczelny), Jan Świeczkowski (grafika)Współpraca: Hanna Łuczak, Alina Łęcka-Andrzejewska (Zgierski Uniwersytet Trzeciego Wieku), Karolina Miżyńska, Patrycja Malik

Wydawca: Stowarzyszenie Wielokulturowy Zgierz, ul. Rembowskiego 36/40, 95-100 ZgierzPartnerzy: WOZ - Die Wochenzeitung, Stowarzyszenie Homo Faber, Młodzi SocjaliściNakład: 7 000 egzemplarzy

Dzieci i Ryby

Tak dobrymi informacjami po prostu trzeba się dzielić. W piątek, 28 września okazało się, że nasz (Stowarzyszenia Wielokulturowy Zgierz) wnio-sek o dofinansowanie dalszego publikowania „Zgrzytu” zyskał uznanie oceniających i zakwa-lifkował się do kolejnej edycji tzw. „Funduszy Szwajcarskich”. Oznacza to ni mniej, ni więcej, że udało nam się zabezpieczyć fundusze na wydawanie naszej gazety co najmniej do końca 2013 roku!

Przez wszystkie, dotych-czasowe miesiące wydawania

„Zgrzytu” staraliśmy się pisać o sprawach ważnych dla lokal-nej społeczności. Niejednokrot-nie nasi autorzy i autorki wska-

zywali błędy i zaniedbania ze strony władz miasta i jego in-stytucji. Ale, gdy była ku temu okazja, także chwaliliśmy.

Na tematy lokalne chcieli-śmy także patrzeć w szerszym kontekście. Pisaliśmy więć również o zagadnieniach kra-jowych, czasami wręcz global-nych. Po to, by pokazać, jak inni radzą sobie z, podobnymi do naszych, problemami. Ta-kim tekstem są Śmieci na wagę złota Kuby Bożka. Okazuje się, że w śmieciach tkwi wartość, z jakiej mało kto zdaje sobie sprawę.

Nową, wstrząsającą per-spektywę na problem starości prezentuje w tym numerze Ka-rolina Miżyńska. Okazuje się,

że stereotypowe wyobrażenia „spokojnej starości” niestety nie wytrzymują konfrontacji z - niekiedy brutalną - rzeczy-wistością. Podobny wątek znaj-dziemy również w artykule Ilony Majewskiej o „Spłuka-nych”. Młode, wykształcone, zaradne kobiety często skazy-wane są na życie pełne wyrze-czeń i oszczędności, byle tylko utrzymać się „na powierzchni”. Czytaj: mieć na zapewnienie podstawowych potrzeb takich, jak jedzenie.

Piszemy w tym numerze również o sprawach typowo lokalnych. Podczas wrześnio-wego posiedzenia Rady Miasta przyjęto zarówno nową ordyna-cję wyborczą, jak i regulamin nagród artystycznych. O zmia-nach w ordynacji pisze Adrian Skoczylas pokazując, w prze-prowadzonej przez siebie krót-kiej symulacji, jakie wyniki w

nowej ordynacji osiągnęliby obecni radni i radne. Temat re-gulaminu porusza członkini Rady Organizacji Pozarządo-wych, Alina Łęcka-Andrzejew-ska. Do tego zapraszamy do lektury raportu z badań nad jed-nym ze zgierskich parków oraz kinowym problemie zgierzan i zgierzanek.

Nasze główne cele pozo-stają niezmienne: monitoru-jemy władze, animujemy spo-łeczność do działania. To, co

się zmieni, to spektrum na-szych działań. Wraz z 2013 rozpoczniemy regularne rela-cje na żywo z obrad Rady Mia-sta Zgierza. Będziemy także tworzyć raporty z działań po-szczególnych Komisji. Dotych-czasowe doświadczenia jed-noznacznie mówią nam, że w Zgierzu jest jeszcze mnóstwo do zrobienia. Zapraszamy do lektury!

Redakcja

14 października obchodzimy w polskiej szkole tzw. Dzień Nauczyciela lub jak kto woli – Dzień Edukacji Na-rodowej. Kto lepiej potrafi rozmawiać o szkole i nauczy-cielu niż właśnie dzieci – najbardziej aktywni uczestni-cy edukacji narodowej? Zobaczmy co mówią o swoich szkolnych doświadczeniach.

Rys. Blanka Pustelnik

Po co dzieci chodzą do szkoły?

Kinga: Żeby się uczyć, żeby coś wiedzieć – jak doda-wać, odejmować, mnożyć, znać ortografię.

Wiktor: Bo muszą się do-wiedzieć czegoś o świecie i o przyrodzie. I jak się obsługi-wać komputerem.

Kacper: I też coś o wojnie światowej.

Co jest w szkole fajnego?Wiktor: No niezbyt wiem,

bo krótko do niej chodzę…Kinga: Fajnie, że cho-

dzimy na basen i mamy zajęcia komputerowe.

Zuza: Że możemy wypoży-czać fajne książki z biblioteki.

Kacper: W szkole są też różne fajne panie. Np. pani od matematyki jest bardzo śmieszna.

Zuza: Poznajemy nowe osoby i można się zaprzyjaźnić.

Co w Wam się w szkole nie podoba?

Kacper: To, że czasami nie-które dzieci się biją.

Kinga: U nas na świetlicy jest taka pani, która mnie wku-rza i źle sprawdza lekcje.

Zuza: Kiedy wypożyczę książkę z biblioteki to mam tylko dwa, trzy dni, żeby ją przeczytać…

Można by było nie chodzić do szkoły?

Wiktor: Dałoby się, ale człowiek by nic nie wiedział i nie umiał, i nie wiedziałby co ze sobą zrobić…

Kinga: A jakby się policja o tym dowiedziała, to rodzice musieliby zapłacić mandat pieniężny.

Kacper: Ja myślę , że nie można by nie chodzić do

szkoły, bo ludzie musieliby pła-cić nie wiem ile, ale dzieci i tak nie byłyby mądre.

Kim według Was jest nauc-zyciel?

Kacper: Nauczyciel uczy dzieci różnych rzeczy, np. sta-rannie pisać, nie wychodzić za linię, kiedy się koloruje.

Wiktor: Jest człowiekiem. Są różni nauczyciele: od an-gielskiego, matematyki, przy-rody, religii.

Zuza: Czasem komputer jest nauczycielem (mój tata tak studiuje). Ale wtedy cały czas trzeba siedzieć przed nim, nie ruszać się, a mama mówi, że to niedobre dla wzroku. I w ogóle dla zdrowia.

Jaki powinien być najlepszy nauczyciel?

Kinga: Na pewno nie kom-puter, bo ja bym nie wytrzy-mała tak siedzieć przed nim cztery godziny.

Zuza: Nauczyciel musi być bardzo, bardzo mądry i miły dla dzieci.

Wiktor: No tak. Powinien być miły i nie może krzyczeć na dzieci. Musi być łagodny i tłu-maczyć…. A jak już bardzo nie słuchają to trzeba im dać pracę karną.

Zuza: Jak nauczyciel jest miły dla dzieci to one są bar-

dziej zachęcone do pracy.Kinga: Dobry nauczyciel

musi dawać dobre oceny na zachętę.

Jakbyście mogli coś w szkole wyczarować?

Kacper: Ja bym wycza-rował większy sklepik. I żeby ceny tam się zmniejszyły.

Zuza: Żeby w bibliotece było więcej książek Grzegorza Kasdepke.

Wiktor: I żeby w szkole było więcej pieniędzy i można było coś odremontować.

Czego życzycie nauczycie-lom z okazji ich święta?

Kacper: Żeby dzieci były dla nich miłe.

Wiktor: Żeby panie mogły być bogate i mogły kupować więcej swoim dzieciom, a jak im zostanie to czasami też coś dla uczniów.

Kinga: Zdrowia i żeby się dzieci dobrze zachowywały.

Zuza: Życzę nauczycie-lom klas I-III, żeby mieli dobre pierwszaki.

Kacper: I żeby mąż z żoną się nie kłócili.

Rozmawiała Karolina Miżyńska

Zgrzyt na 2013!

Page 3: Gazeta Zgrzyt - październik

3

rozmiarów – dziennie przetwa-rzają od 400 do nawet 1000 ton – nie wzbudzają strachu i z powodzeniem obsługują wspólnoty lokalne. W Danii bli-skość spalarni nie jest niczym uciążliwym, wręcz przeciwnie: uważa się, że to czysta oszczęd-ność na transporcie śmieci. Są też inne korzyści. Duńczycy czerpią ze śmieci energię elek-tryczną i ciepło. Ponoć w ciągu roku spalarnie produkują ich tyle, że wystarczyłoby na po-trzeby 400 tys. gospodarstw domowych. Takie korzyści gwarantuje proces zwany ko-generacją, a opanowanie go po-zwoliło ograniczyć Duńczykom

– w ciągu 25 lat – zużycie ener-gii z paliw kopalnych o jedną czwartą. To nie tylko oszczęd-ność pieniędzy, ale też gwaran-cja bezpieczeństwa energetycz-nego – w Danii ciągle żywa jest trauma kryzysu naftowego z pierwszej połowy lat 70. W każdym razie dziś 6 na 10 duń-skich domów jest ogrzewanych

ciepłem, które wytwarzają spa-larnie. Poza tym największe z nich generują wystarczającą ilość energii do zaspokojenia potrzeb nawet 50 tys. gospo-darstw domowych. Co prawda energia elektryczna ze spalarni jest droższa niż ta, która pocho-dzi z elektrowni węglowych, ale nie jest to duży problem. W Danii bowiem energetyka jest sektorem spółdzielczym – nie-mal każdy konsument jest więc również właścicielem. Dzięki temu ludzie godzą się na wyż-sze ceny, bo wiedzą przecież, że płacą za to, by energia była nieszkodliwa i by pochodziła z lokalnych surowców. To ostat-nie może dziwić, ponieważ za-zwyczaj kojarzymy spalarnie z chmurami śmierdzącego dymu. Ale te duńskie wypuszczają do atmosfery tyle dioksyn, co przeciętny ogródkowy grill. Właściwie, to Duńczycy budują spalarnie tak dobrze, że udało im się spełnić unijne normy z 10-krotną nawiązką.

Poza tym, jak to w Skan-dynawii, nie zaniedbuje się również kwestii projektowa-nia. Na przykład obecnie trwa przebudowa najstarszej i naj-większej kopenhaskiej spa-larni. Gdy prace się skończą będzie ona nie tylko dostar-czać ciepło i elektryczność do 140 tys. gospodarstw domo-wych, ale także pełnić inną cie-kawą funkcję – będzie można po niej pojeździć na nartach. Poza tym projekt przewiduje także budowę komina pusz-czającego kółeczka dymu za każdym razem, gdy filtry spa-larni nazbierają ćwierć tony dwutlenku węgla. Jak widać ekologia nie musi być smutna i nudna.

Drogocenne odpadki

Ale spalanie śmieci to nie zawsze radosne kółeczka dymu i stoki narciarskie. Budowa no-wej spalarni jest droga, a od-pady to nieszczególnie wydajne paliwo – i to zarówno jeśli chodzi o generowanie energii elektrycznie, jak również cie-pła. Być może warto, tak jak Niemcy, nie spalać śmieci, ale odzyskiwać z nich co tylko się da?

Jeśli chodzi o oszczędzanie energii recykling jest z pewno-ścią najlepszym rozwiązaniem. Żeby odzyskać aluminium, po-trzeba tylko 4 proc. energii, która byłaby potrzebna do wy-dobycia i przetworzenia boksy-tów. Recykling gazet pozwala zaoszczędzić 45 proc. energii, przetworzenie plastikowych butelek – już 75 proc. Ponadto odzyskiwanie surowców to także czysty zysk.

Jedną z osób, która miała doskonałego nosa do nowego rynku, była Chinka Zhang Yin, która po przeprowadzce do Ameryki została „królową śmieci”. Być może ten tytuł nie brzmi szczególnie chwalebnie,

ale Yin jest największą ame-rykańską eksporterką na rynek chiński i najbogatszą chińską przedsiębiorczynią. Wszystko dzięki makulaturze. Ameryka-nie wyrzucają bowiem niebo-tyczne ilości papieru, zresztą to samo tyczy się także innych przedmiotów. Chociaż w Sta-nach Zjednoczonych mieszka zaledwie 5 proc. światowej ludności, wytwarza się tam 25 proc. wszystkich śmieci. A pa-pier to jeden z najczęściej spo-

tykanych odpadów. Podobno amerykańskie wysypiska pełne są strzępków, skrawków, kar-tek i kartonów – z pozoru ni-komu już niepotrzebnych. Z kolei Chińczycy od lat odczu-wają niedobór papieru i pulpy drzewnej, nawet mimo olbrzy-miego poziomu wylesienia. Po-wodem tego jest oczywiście gigantyczna ilość eksportowa-nych towarów, w większości zapakowanych w kartonowe pudła.

Yin wyczuła koniunk-turę, wraz z mężem zjeździła wszystkie większe wysypiska w San Francisco, gdzie miesz-kała, i zażarcie negocjowała korzystne kontrakty na zakup papierowych odpadów. Zagwa-rantowała sobie również niemal darmowy transport makulatury do Chin. Wykorzystała to, że kontenerowce, które przywożą towar ze Wschodu z reguły wracały do domu puste. Żeby zrozumieć dlaczego wystarczy rzucić okiem na statystyki han-dlu międzynarodowego. Chiny

eksportują do Stanów przede wszystkim komputery, w drugą stronę przewozi się zaś głównie makulaturę i złom.

Nie tylko Amerykanie są marnotrawni. Niemcy wyliczyli, że w odpadach komunalnych znajduje się tyle pierwiastków ziem rzadkich, by zaspokoić krajowy popyt. Z innej beczki: z każdej tony zutylizowanych termicznie telefonów komórko-wych można by odzyskać 150 kilogramów miedzi, 5 kilogra-

mów srebra i 100 gram palladu – ten ostatni to pierwiastek che-miczny używany w jubilerstwie, dentystyce oraz w mikroelek-tronice. Pewna belgijska firma oszacowała zaś, że w każdej tonie elektrośmieci znajduje się około 100 gram złota. W sumie w skali całej UE daje to 1000 ton złota wyrzucanego na śmietnik rok do roku.

Nie oznacza to jednak, że znaleźliśmy panaceum na pro-blem śmieciowy. Po pierwsze recykling, choć potrzebny, nie zawsze będzie mógł zaspokoić zapotrzebowanie rynku. Po dru-gie, coraz częściej zaczyna się mówić, że recykling odpadów komunalnych to raczej sposób na poprawę samopoczucia niż na uzdrowienie środowiska i gospodarki. Odpady komu-nalne to bowiem około 8 proc. wszystkich śmieci, a recyklin-gowi i tak poddaje się tylko nie-wielki procent z nich. W Unii Europejskiej jest to średnio 39

Chociaż w Stanach Zjednoczonych

mieszka zaledwie 5 proc. światowej

ludności, wytwarza się tam 25 proc.

wszystkich śmieci.

Na licencji (CC BY 2.0) Autor: epSos.de

Ciąg dalszy na stronie 4

Page 4: Gazeta Zgrzyt - październik

4

proc. Do tego nie powinniśmy

zapominać, że czysty zysk to nie zawsze czyste ręce. Praca przy sortowaniu śmieci jest trudna, męcząca, mało kom-fortowa i – najczęściej – słabo płatna. Czasami nie opłaca się jej wykonywać w krajach roz-winiętych, wtedy eksportuje się ją do krajów rozwijających się. Dla przykładu, gros ame-rykańskiego plastiku trafia do sortowni w Chinach, które za-trudniają dzieci. Za 25 centów dziennie odsiewają one war-tościowy plastik od tego bezu-żytecznego. Pętla się zamyka, gdy do Stanów płyną transporty z plastikowymi zabawkami

„Made in China”.

Targowisko odpadków

Niestety, odzyskiwanie su-rowców i spalanie śmieci to tylko rozwiązania zastępcze – bardziej przykrywają problem niż pozwalają sobie z nim ra-dzić. Co w zamian? Ogranicze-nie ilości odpadów – i to naj-

lepiej do zera. Nie jest to tak bardzo radykalne, jakby mogło się z początku wydawać. Pro-gramy „zero śmieci” wprowa-dza w życie np. Unia Europej-ska. Jak one wyglądają? Przede wszystkim są skierowane do tych sektorów, w których moż-liwy do osiągnięcia efekt jest największy. W Unii tylko 3 gałęzie gospodarki – budow-nictwo, górnictwo i produkcja towarowa – odpowiadają za 75 proc. odpadów. Powoli za-częto się orientować, że to co dla jednych jest tylko odpadem przemysłowym, dla drugich może być cennym surowcem. Problemem było to, że produ-cenci nie wiedzieli gdzie szukać informacji o tym, kto i co wy-rzuca na śmietnik. Z pomocą przyszli im urzędnicy pań-stwowi promujący sieci współ-pracy przedsiębiorców. Jeden z takich programów, brytyjski National Industrial Symbiosis Programme, działa z powodze-niem od 2002 roku. Jest to sieć 10 tys. przedsiębiorstw, które

wzajemnie wymieniają się in-formacjami o potrzebnych su-rowcach i zbędnych odpadach. Ta tablica ogłoszeń jest wspie-rana pieniędzmi pochodzącymi z podatku śmieciowego – w Wielkiej Brytanii bowiem od każdej tony odpadów, które tra-fią na wysypisko, należy zapła-cić 8 funtów. Jednak korzyści z powstania sieci wielokrotnie przekraczają zainwestowane w nią środki. Można je liczyć w pieniądzach (104 mln funtów), ilości śmieci, które nie wylą-dowały na wysypisku (3,4 mld ton), w oszczędnościach na su-rowcach (5,9 mln ton) czy wo-dzie pitnej (9,2 mln litrów).

Ten sam problem można też próbować rozwiązać jesz-cze wcześniej – już na samym etapie projektowania i produk-cji. Ma to sens, ponieważ już w latach 90. amerykańska funda-cja Tellus Institute pokazała, że same odpady to tylko czubek góry lodowej. Na podstawie dokładnej analizy cyklu życia odpadów komunalnych Instytut

obliczył, że 95 proc. kosztów środowiskowych wiążących się z nimi ponosimy już na etapie produkcji. Albo prościej: więk-szość produktów, z których ko-rzystamy, to śmieci już na star-cie. Warto więc przeanalizować to, jak dany produkt powstaje i co zrobić, by ograniczyć straty materiałów i energii. Przykła-dem mogą być wydawnictwa książkowe. To, że pewne for-maty powtarzają się częściej niż inne to nie przypadek. Maszyny w drukarniach z reguły przysto-sowane są do druku arkuszy o określonym rozmiarze. Oczy-wiście, niestandardowe formaty są jak najbardziej dostępne, ale ich produkcja wiąże się z tym, że z arkusza trzeba będzie ściąć więcej papieru.

(Czy) Polak potrafi

Po przykłady dobrych praktyk nie musimy sięgać wyłącznie za granicę. W Pol-sce również znajdziemy sporo przedsiębiorstw, które wie-dzą, że wszystko – lub prawie

wszystko – można wykorzystać.Prym wiodą tutaj elektrow-

nie, np. Elektrownia Łaziska. Dzięki nowoczesnej technolo-gii przetwarza się tam popioły i żużle tak, by były one przy-datne dla przemysłu budow-lanego. Odpady z placów bu-dowy wykorzystuje się z kolei przy budowie i modernizacji dróg, chodników oraz ścieżek rowerowych. Krakowska firma Slag Recycling zajmuje się za-gospodarowaniem odpadów po-hutniczych. Jej pracownicy wy-twarzają kruszywa z hałd żużlu, a następnie sprzedają je przed-siębiorstwom budowlanym.

Niestety są to pojedyncze inicjatywy. Całościowo pol-skie gospodarowanie śmieciami nie jest ani ekologiczne, ani szczególnie ekonomiczne. Co prawda mamy jeszcze trochę czasu, by je naprawić, jest go jednak coraz mniej.

Jakub BożekAutor jest redaktorem Krytyki Politycznej.

W Zgierzu istniały dwa kina. Pierwszym z nich było ,,Włókniarz”, w którym obecnie znajduje się Urząd Skarbowy, a następnym kino ,,Luna” mieszczące się przy ulicy Dłu-giej, gdzie do niedawna znajdo-wał się pub. Teraz zaś otwiera się tam sala weselna. Z infor-macji, jakie możemy wyczy-tać na stronie internetowej miasta można wywnioskować, że ,,Luna” została zamknięta z powodu nieporozumień po-między właścicielem kina a dzierżawcą budynku. Od grudnia nie mam dostępu do wnętrza budynku – skarżył się na początku 2007 roku Expres-

sowi Ilustrowanemu Tomasz Bińkowski, właściciel kina. – Dzierżawca obiektu, który prowadzi tu restaurację zabrał mi klucze i uniemożliwia wej-ście do kina. Bywało różnie, raz lepiej raz gorzej, ale jakoś sobie radziłem. Zainwestowa-łem w ogrzewanie i niezbędne remonty. Niestety, w grudniu zmuszono mnie do zawiesze-nia działalności. – zaznaczał Bińkowski. Jednym z ostatnich filmów, które zostały w nim wyemitowane było ,,Ja wam pokażę!”.

Spytaliśmy, jakie wspo-mnienia łączą młodych ludzi z kinem. – Mam kilka miłych

wspomnień z dzieciństwa zwią-zanych z Luną. Jednym z nich jest to, że rodzice zabrali mnie do kina na film ,,Mali Agenci”, którym przez długi czas się zachwycałem. - mówi Ka-mil, który z rodziną korzystał z jego oferty. Inni spoglądając wstecz myślą o kinie zdecy-dowanie bardziej sceptycznie. – Kino Luna wspominam jako puste, małe kino. Co prawda było tanio, ale filmy, które tam wyświetlano już dawno były po premierze w większych ki-nach i właśnie z nich wycho-dziły. – mówi Michał. Inni są mniej zdecydowani w swoich ocenach: - Muszę przyznać, że wspomnienia miłe przeplatają się niestety z tymi mniej przy-jemnymi. Jako wady wymieni-łabym głównie okropny chłód wewnątrz kina zimą i „przeter-minowany” repertuar. Z dru-giej strony, te opóźnienia w wy-świetlaniu filmów pozwalały na obejrzenie na wielkim ekranie filmów, na które nie udało się wybrać w okolicach premiery. Poza tym, pamiętam różnego rodzaju imprezy i spotkania dla dzieciaków, które odbywały się na scenie kina i zdecydowanie

pozytywnie je wspominam. – wspomina Paula.

Spośród przepytanych osób większość wskazywała na to, że chciałaby, aby w Zgierzu ist-niało kino. W większości chcie-liby kina sieciowego, z aktual-nym repertuarem, znajdującego się w centrum miasta. Brak kina na miejscu sprawił, że zwy-czaj oglądania filmów na du-żym ekranie zniknął. Zgierzanie i zgierzanki obcują więc z kine-matografią w inny sposób: – Ja akurat odwiedzam łódzkie kina. Ale jestem pewna, że gdyby w naszym mieście było kino nie przegapiłabym tylu świet-nych filmów, które potem zmu-szona byłam obejrzeć na DVD. – mówi Paula. Wśród rozwią-zań znalazło się także korzysta-nie z zasobów Sieci.

Co ciekawe, żadna z pyta-nych osób nie wskazała Miej-skiego Ośrodka Kultury jako alternatywy do spędzania czasu przy dużym ekranie. A przecież MOK ma w swojej ofercie co-roczny przegląd filmów amator-skich Ogień w Głowie, który w tym roku odbył się 31 sierpnia i 1 września. Sala podczas pro-jekcji była wypełniona. – Poza festiwalem, stałym punktem w ofercie zajęć MOK są spotka-nia Klubu Dyskusyjnego, który kierowany jest nie tylko do osób starszych, ale do wszystkich, którzy mają czas w południe, w pierwszy i trzeci poniedzia-łek miesiąca. Kuba Niedziela, filmoznawca, prezentuje cie-kawe filmy (polskie i zagra-niczne produkcje), by następnie podjąć z uczestnikami rozmowę o ich problematyce. To dobry sposób na spędzenie wolnego czasu. – mówi Magdalena Kło-sowska z MOK. Zaznacza jed-

nak, że zgierzanom ciężko jest dogodzić. – Zaspokoić potrzebę kina zgierzanom jest bardzo trudno – nie ma tu ku temu warunków, a my nie jesteśmy w stanie zaoferować nowości filmowych. Chodzi oczywiście o koszty dystrybucji, które prze-wyższają możliwości wielu kin studyjnych. Tym bardziej nie jest to łatwe dla takiej instytucji jak nasza. – mówi Kłosowska. W ofercie Miejskiego Ośrodka Kultury znajduje się również Klub Małego Miłośnika Kina skierowany do przedszkolaków i uczniów szkół podstawowych. MOK zaznacza, że otwarty jest również na propozycje ze strony mieszkańców. – Jesteśmy otwarci na wszelkie propozy-cje związane z poszerzeniem tej oferty. Mamy możliwość emito-wania filmów mieszczących się w ramach licencji, którą wyku-piliśmy w tym roku. Nie są to nowości, ale być może uda się wybrać filmy, które zaciekawią np. miłośników starego kina. Nasza sala teatralno – kinowo – koncertowa pomieści 60 osób. Daje to niepowtarzalny klimat, który chwalą artyści i uczest-nicy wydarzeń organizowanych w tej sali. – zaznacza Magda-lena Kłosowska.

A co poza tym? Na miasto, jeśli chodzi o stworzenie kina z prawdziwego zdarzenia, nie mamy co liczyć. – Prowadzenie kina nie należy do obowiązko-wych zadań własnych gminy. – mówi Katarzyna Sendal, rzecz-niczka Urzędu Miasta Zgierza. Pozostaje nam więc korzysta-nie z oferty MOK, odwiedziny łódzkich kin, lub oglądanie fil-mów na DVD czy w Internecie.

Patrycja Malik

W starym kinieDo tego, że nie ma w naszym mieście kina zdążyliśmy się przyzwyczaić. Jeździmy do Łodzi, uczestniczymy w Ogniu w Głowie, ściągamy filmy z Internetu. Czy w takim razie mieszkańcy rozwijającego się miasta faktycznie potrzebują miejskiego kina?

Page 5: Gazeta Zgrzyt - październik

5

Raport z badań jest ciągle w fazie przygotowań, jednak ze zdobytych informacji możemy już wyciągnąć pewne wnioski i wstępne rekomendacje. Za-pytaliśmy zgierzan i zgierzanki o pomysły, co powinno zna-leźć się na tym paśmie zieleni by był on bardziej atrakcyjny. Prostota rozwiązań, które po-jawiały się najczęściej jest za-skakująca – zgierzanie i zgie-rzanki najbardziej potrzebują tam ławek i koszy na śmieci. Największy problem natomiast stanowią śmieci.

Czemu odwiedzamy?

Zapytani dlaczego bywają w tym miejscu zgierzanie naj-częściej odpowiadali, że przy-ciąga ich spokój, cisza i zieleń. Centralne usytuowanie miejsca sprawia, że wiele osób przejeż-dża tędy do innych części mia-sta chętnie robiąc sobie skrót przez przyjemne, zielone tereny. Bardzo cenią sobie ten teren także właściciele psów, którzy mogą tu puścić czworonoga nie martwiąc się, że ten wpadnie pod koła lub się zagubi. Chęt-nie wyprowadzają tu psy, bo sami czerpią przyjemność ze spacerów. Część użytkowni-ków i użytkowniczek zwracała uwagę na odludny charakter miejsca – cisza, spokój, nikogo nie ma. Wiele osób wykorzy-stywało ustawione bramki do

gry w piłkę, dzieci jeździły ro-werkami po dawnych alejkach. Bardzo atrakcyjnym punktem jest niedaleki plac zabaw.

Ogromnym atutem, zda-niem naszych respondentek i respondentów, był brak patroli policji i Straży Miejskiej, dzięki czemu duże grono użytkowni-ków wybiera Park do spotkania przy piwie ze znajomymi.

Co nam przeszkadza?

Odpowiedź jest jasna – naj-bardziej przeszkadza nam ba-łagan! Drażnią nas śmieci, szczególnie potłuczone butelki, które trudno jest sprzątnąć, a którymi łatwo zrobić sobie krzywdę. Martwimy się więc także o bezpieczeństwo dzieci i zwierzaków, które łatwo mogą się pokaleczyć. Drugim du-żym problemem są rozrośnięte krzaki przy ścieżkach, które szczególnie wieczorem stwa-rzają poczucie zagrożenia prze-chodniom. Część osób drażnią także zarośla wokół rzeki oraz to, że jest zaniedbana i brudna. Respondenci zwracają uwagę na niebezpieczne przejście przez rzekę, bez barierek czy jakichkolwiek innych zabez-pieczeń wokół mostku. Nie-stety, przeszkadzamy też so-bie nawzajem – szczególnie osoby pijące alkohol, młodzież oraz właściciele i właścicielki psów. Problemem dość często

podnoszonym jest także brak bezpiecznego i wygodnego przejścia od strony osiedla na Dubois. Pojawiały się też histo-rie o tajemniczym „zboczeńcu”,

który grasuje po zmroku. Znaczna część osób jednak sta-nowczo deklarowała, że miej-sce jest idealne i nic w nim nie przeszkadza.

Co należałoby zmienić?

Zamontować ławki i ko-sze – jest to potrzeba która wy-brzmiewała najczęściej i naj-dobitniej. Zgierzanie równie dobitnie sugerują posprzątanie terenu i utrzymywanie na nim czystości. Obok, już z mniej-szą reprezentacją, pojawiają się potrzeby wybudowania boiska i innych miejsc do uprawiania sportów – parku dla deskoro-lek czy rampy rowerowej. Bra-kuje infrastruktury – ścieżek, dróg rowerowych, oświetlenia wzdłuż ciągów komunikacyj-

nych. Pojawiają się też prośby o kwiaty, fontannę, więcej uro-kliwych mostków i ścieżek. Wi-doczna jest również potrzeba dostępu do Internetu bezprze-wodowego oraz miejsca w któ-rym razem można by usiąść, porozmawiać, zrobić ognisko czy grilla oraz napić się piwa. Także przy tym pytaniu część respondentów i responden-tek zaznaczała, że miejsce jest idealne i nie potrzeba dalszych ulepszeń.

A n a l i z a z n a l e z i o n y c h śmieci pokazuje, że najczęściej zostawiamy po sobie ślady spo-życia napojów procentowych

– puszek po piwie, maleńkich butelek po wódce oraz całej palety najróżniejszych kapsli. Pozostałe to ślady grillowania

– tacki, opakowania po mięsie, przypraw, talerzyki i widelce oraz butelki po napojach, słody-czach i chipsach oraz istne mo-rze niedopałków.

Poproszeni o naklejenie swoich pomysłów na wielką mapę parku zgierzanie zapro-ponowali mniej standardowe rozwiązania: pojawiły się po-mysły na usypanie plaży, zbu-dowanie różanej altany czy pola do mini-golfa. Na facebo-ok’owej grupie Nowy Park w Zgierzu pojawiła się propozy-cja powrotu do pomysłu zbudo-wania tam amfiteatru oraz bu-dowa Trialparku.

Obserwacja zachowań od-wiedzających nie nastraja opty-mistycznie – większość osób przechodzi bądź przejeżdża rowerem przez park, nie za-trzymując się w nim na dłużej. Druga pod względem liczeb-ności grupa spaceruje a trzecia, głównie osoby młode – spotyka się z przyjaciółmi siadając na mostku bądź na trawie.

Jak pokazują powyższe dane zgierzanie i zgierzanki wiele od miasta nie wymagają

– wystarczy zamontować ławki, kosze na śmieci i posprzątać, czym zaspokoić można ponad 60% wszystkich oczekiwań.

Co stanie się z bardziej ambit-nymi pomysłami zobaczymy. Następnym krokiem będą prace grupy reprezentatywnej, czyli tych mieszkańców, któ-rym los parku najbardziej leży na sercu. Wszystkich, którzy chcieliby brać udział w spo-tkaniach prosimy o zapisy pod adresem: [email protected], bądź wiadomości na grupie Nowy Park w Zgie-rzu na Facebooku. Prace grupy reprezentatywnej będą trwać cały październik i zakończą się stworzeniem wytycznych dla władz miasta. Serdecznie zapraszamy!

Weronika Jóźwiak

Zakończyliśmy społeczne badania Nowego Parku w Zgierzu! Dla niewtajemniczonych chodzi o zaniedbane tereny zielone po-między ulicą Piłsudskiego a 1-Maja. Przez okres wakacji grupa wytrwałych badaczy obserwowała zachowanie ludzi w parku, wypytywała ich o rekomendacje zmian, przyglądała się zosta-wionym przez nich śladom, a czasem śledziła trasy ich spacerów. Co z tego wyszło?

Jak pokazują powyższe dane zgierzanie i zgie-rzanki wiele od miasta nie wymagają – wystarczy zamontować ławki, kosze na śmieci i posprzątać, czym zaspokoić można ponad 60% wszystkich oczekiwań.

Pety, butelki i brak ławek

Jakie śmieci zostawiamy w Parku? Wizualizacja badania

Page 6: Gazeta Zgrzyt - październik

6

Kiedy 30-letniej Carrie Bradshaw – bohaterce kulto-wego serialu „Seks w wielkim mieście” – w którymś odcinku nie wystarcza pieniędzy na za-płacenie rachunków, przyczyny w większości znajdziemy w jej przepastnej szafie. Kilka par bu-tów od ulubionych projektan-tów, kiecki z najnowszych ko-lekcji, wystarczy do tego dodać wieczory spędzone w modnych klubach, lunche z przyjaciół-kami w eleganckich knajpkach i mamy gotowy przepis na to, jak się spłukać. Gdyby poszu-kać odpowiedników w polskiej rzeczywistości, zapewne nie zabrakłoby historii o beztro-skich spłukanych, którzy w po-łowie miesiąca nie mają grosza w portfelu, bo tuż po wypłacie rzucili się w wir niekontrolo-wanych zakupów i kosztownej rozrywki. Okazuje się jednak, że wcale nie trzeba być im-prezującą zakupoholiczką, by oglądać w swojej lodówce je-dynie światło. Pusta lodówka i pusty portfel dla K., B. i M.* to już norma. Są około 30-tki, skończyły studia, od kilku lat pracują zawodowo, mieszkają same lub z współlokatorami. Nie trwonią pieniędzy na przy-jemności. I chociaż mają zu-pełnie różne doświadczenia

ti sposoby radzenia sobie z sytu-acją łączy je jedno: notoryczne spłukanie. Barbara Ehrenreich, autorka „Za grosze – pracować i (nie) przeżyć”, przez pewien czas żyła na poziomie najmniej zarabiających w Stanach Zjed-noczonych. Jedna z jej refleksji znakomicie odnosi się do histo-rii dziewczyn – dla tych, którzy ledwo wiążą koniec z końcem choćby najmniejszy nadprogra-mowy wydatek oznacza wiel-kie tarapaty i nakręcającą się spiralę problemów. W Polsce, jak się okazuje, ma to odniesie-nie nie tylko do zatrudnionych na najniżej opłacanych i naj-mniej prestiżowych stanowi-skach – także dla pracujących w pełnym wymiarze godzin w różnych sektorach (biznesie, pozarządowym, administracji) każdy nieplanowany wydatek rozpoczyna zjazd po finansowej równi pochyłej. Aż w końcu wydanie nadprogramowych 10 zł staje się problemem nie do przeskoczenia.

Strategia pierwsza: 3 kajzerki z optymizmem

Problemy finansowe za-częły się kiedy spadła na nią odpowiedzialność wspierania mamy i niepełnosprawnej sio-stry. Reszta rodziny jakoś się

do niej nie poczuwała, a że jako jedyna z rodzeństwa nie ma męża, dzieci i do tego pracuje w Warszawie, to wszyscy my-ślą, że znakomicie się jej po-wodzi. Kłopoty zaczęły się, gdy do zwykłego opłacania rachun-ków doszły jeszcze remonty w rodzinnym domu – wszystko zaczęło się psuć. Jeden, drugi, trzeci kredyt, żeby dokończyć to, naprawić tamto… I tak się

wpada w spiralę. Przez pierw-sze pół roku uśmiech na twa-rzy, bo masz poczucie, że dajesz radę – owszem, trudno o luk-susy, ale jakoś się dopina mie-siąc od pierwszego do pierw-szego. A potem nagle bach! Jedna wypłata mniej i już traci się płynność finansową – skoro wszystkie wydatki i zakupy były skrupulatnie obmyślane i każda złotówka wyliczana trudno się dziwić… Dziura z miesiąca na miesiąc większa, budżetowa łata na łacie. I nagle okazuje się, że jest 4-ty, a tu ani zło-tówki w portfelu, część rachun-ków nadal niezapłacona i nie-ciekawa perspektywa przeżycia całego miesiąca – mówi K. Pomoc, wsparcie rodziny? Ro-dzina nie pomoże. Bo nowe me-ble trzeba kupić, samochód wy-mienić, może nowe podłogi na jeszcze nowsze… To jest chyba najbardziej przykre. To przecież niemalże odruch bezwarunkowy – kiedy jest źle można liczyć na rodzinę. Widać odruchów bez-warunkowych też można się wy-zbyć. Ja już nie mam złudzeń, na wsparcie sióstr nie mam co liczyć. Już nawet do mnie nie dzwonią, pewnie z obawy, żeby

nie usłyszały prośby o pożyczkę. Zakładania własnej rodziny so-bie nie wyobraża, myśl o dodat-kowych osobach do troszczenia się napawa ją lękiem. Nie wiem co bym zrobiła gdybym teraz miała dziecko. Chyba nawet wrodzony optymizm na nic by się nie zdał.

Radzi sobie sama – każdy dzień zaczyna z myślą, że pew-nie nie zje nic porządnego, a je-dyne co ma do skonsumowania i oszukania żołądka to litry dar-mowej herbaty w pracy, ewen-tualnie ciastka ze spotkań czy warsztatów, którymi można za-pchać się na parę godzin. Bło-gosławi dzień, jeśli znajdzie parę groszy, gdy znajdzie zło-tówkę jest radość! Bo złotówka to 3 buły za 0,30 gr… Do pracy jeździ rowerem, na miesięczny bilet już nie wystarczyłoby pieniędzy, kiedy bardzo pada to pozostaje parasol i chodze-nie pieszo. Nie wychodzi ze współpracownikami po pracy. Nie kupuje wyszukanych ko-smetyków – tylko podstawowe: szampon, żel (czasem używane jako 2-w-1), pasta do zębów,

tani krem, proszek do prania… O luksusach należy zapomnieć. Nie wchodzi do sklepów, bo po co? O nowych ubraniach nie ma co marzyć. Fryzjer, ko-smetyczka, kino, teatr, koncert to rzeczy niedostępne. Smutne. Żal mi tego bardzo, bo wiem, że wiele tracę. Nie chodzę na imprezy, spotkania przy piwie. Nie wspominając o randkach, bo jak? Ani się dobrze ubrać, ani za siebie zapłacić… Spada bardzo pewność siebie, poczu-cie wartości. Jest się gorszym. I duże poczucie niesprawiedli-wości. Bo się haruje po 12 go-dzin – pracy w III sektorze co niemiara, a nadal nie wychodzi. Oszczędności? A tak, jest takie słowo… Dobrze, że robię to, co kocham, bo bez tego naprawdę trudno byłoby wytrzymać to odliczanie dni. Który dzisiaj? Aha, dopiero 10-ty… To jeszcze trochę. Praca pomaga znieść to wszystko i dobrze, że jest. Szkoda, że nie wystarcza, aby jakoś przeżyć cały miesiąc… Niepojęte dla mnie, że coś ta-kiego jak bieda, głód może jesz-cze się pojawić. Że pojawiła się w moim życiu. Nigdy się nie przelewało, ale tak źle jeszcze

nie było. Dzisiaj, kiedy tyle do-stępnych dóbr, kiedy wydawa-łoby się, że wszystko jest na wy-ciągnięcie i ponoć na wszystko nas stać. Czasem czuję się jak żywcem wyjęta (albo włożona) w inną epokę… Bo przecież w naszej to chyba niemoż-liwe...? A jednak… komentuje sytuację K. O ile łatwo jest się pogodzić z rezygnacją z lep-szych kosmetyków, ubrań, o tyle umysł nieustannie krąży wokół jedzenia – generuje wi-zje wymyślnych dań, nie po-zwala się skupić. Ale taka sy-tuacja to też pole do popisu dla kreatywności, której mogą nie doświadczyć osoby płacące po 40zł za danie w restauracji. Jeśli tylko ma coś w lodówce, to po-trafi to zagospodarować, zrobić coś z niczego. Czasem wspiera ją współlokatorka – kupi wię-cej pieczywa, podzieli się tym co ugotowała. Mimo, że bywa różnie nie jest sfrustrowana: pogodę i radość życia mogłaby wykładać na uczelniach.

Pytana o strategię mówi, że jej nie ma, po chwili zmienia zdanie: - Jednak chyba mam

strategię przetrwania. Staram się oddzielić tę moją część życia dotyczącą pieniędzy od reszty – ciekawej pracy, wspaniałych ludzi, których znam. Bo cieszę się, że to mam, to przynosi mi radość, uśmiech. Brak pienię-dzy i balansowanie na krawę-dzi biedowania to jakby druga, osobna część życia, gdzieś tam biegnąca równolegle do reszty, ale całkowicie z nią niezwią-zana. I chyba ludzie dają mi siłę, żeby jakoś ten kulejący mocno finansowy aspekt życia przeskoczyć.

Nie potrafi sobie wyobra-zić co by zrobiła gdyby nagle trafiły się jej pieniądze. Może wydałaby na dobry obiad w re-stauracji, na kosmetyk, który kosztuje więcej niż 15 zł, upa-trzoną w księgarni książkę. Po tak długim czasie nauczyła się rezygnować z wielu rzeczy, mi-nimalizm coraz mniej ją uwiera. Chyba najbardziej cieszyła-bym się ze świadomości, że te pieniądze po prostu są. Że nie trzeba otwierać oczu rano i my-śleć o całym długim głodnym dniu. Że nie spędza się dnia na swego rodzaju czujności, czy nie daj Boże nie wyskoczy

SpłukaneMają różne „strategie przetrwania” – dokładnie monitorują wszystkie wydatki, z podziałem na kategorie (opłaty, jedzenie, rozrywka). Jeśli przekroczą limit – następnego dnia nic nie wyda-ją, lub kupują absolutne minimum. Na trzech kajzerkach z najtań-szego sklepu są w stanie przeżyć cały dzień, zamiast tramwajem jeżdżą do pracy rowerem, nie chodzą do kina, restauracji, na kon-certy, redukują wszystkie swoje potrzeby.

Nie chodzę na imprezy, spotkania przy piwie. Nie wspominając o randkach, bo jak? Ani się dobrze ubrać, ani za siebie zapłacić… Spada bardzo pew-ność siebie, poczucie wartości. Jest się gorszym. I duże poczucie niesprawiedliwości. Bo się haruje po 12 godzin – pracy w III sektorze co niemiara, a nadal nie wychodzi.

Na licencji (CC BY-NC-ND 2.0) Autor: kynan tait

Page 7: Gazeta Zgrzyt - październik

7

jakiś nieprzewidziany dodat-kowy wydatek, który powięk-szy zadłużenie. Że nie czuje się wstydu, skrępowania. Bo biedę się ukrywa…

Kasia ma 29 lat, w Warsza-wie mieszka od kilku lat. Ko-ordynuje projekty społeczne w znanej i świetnie działającej organizacji pozarządowej.

Strategia druga: tabelki w Excelu i mrożone naleśniki

Dla B. finansowy dołek za-czął się od przeprowadzki do Warszawy – po trzech latach chciała zmienić pracę w łódz-kiej korporacji, miała oszczęd-ności, które powinny wystar-czyć do czasu aż znajdzie coś fajnego w stolicy. Znalazła pracę w kawiarni – to była miła odmiana po poprzednim miejscu zatrudnienia, chociaż wiadomo było od początku, że trudno będzie z tego wyżyć. Po jakimś czasie wpadło do-datkowe zajęcie (też w gastro-nomii), ale po kilku miesią-cach pracy po 12 godzin, 7 dni w tygodniu zrezygnowała. Chciałam się w ten sposób zmo-bilizować do szukania lepszej pracy, ale ten pomysł się nie sprawdził. Moja sytuacja finan-sowa stała się uzależniona od miejsca w którym pracuję – nie ma klientów, to nie ma pienię-

dzy (pensję dostaję w czterech ratach). Mój problem finansowy wziął się z nieodpowiedzial-nej decyzji i naiwnej wiary, że można w Polsce żyć pracując

w knajpie i do tego robić coś swojego, bo np. w Anglii można - sprawdziłam to. Wszystkim wydaje się to fajne, że odeszłam z pracy której nie lubiłam, że pracuję sobie w spokojnej ka-wiarni. I zgadzam się, to jest miłe, ale jak masz dodatkowe źródło utrzymania albo nie musisz płacić za mieszkanie. Wtedy można tak pracować i pewnie czerpać z tego przy-jemność. Moja sytuacja wy-gląda tak: ciągle mam oszczęd-ności z poprzedniej pracy, ale ponieważ nie zarabiam na swoje utrzymanie i podsta-wowe płatności, te oszczędno-ści się kurczą, więc dokładam do mojego utrzymania - 300 zł miesięcznie, czasem więcej. A mając w perspektywie, że przez kolejne miesiące będę za-rabiać ok. 800 zł, to w końcu oszczędności się skończą, a ja nie zarobię na kolejny miesiąc. Poza tym często pojawiają się tzw. „spore i nagłe wydatki” - wizyta u lekarza, stłuczona szyba, a te pieniądze wychodzą z konta i nie wracają.

B. jest świetnie zorganizo-wana jeśli chodzi o zarządza-nie budżetem - prowadzi roz-liczenia, ile wydaje dziennie

i na co. Ma tabelkę w Excelu, a w niej kategorie, np.: jedze-nie, słodycze, ubrania, alkohol, rachunki, bilety na autobus. Robi potem kolorowe wykresy

i wychodzi na co wydała za dużo. Są dni w które nic nie kupuje, są takie kiedy wydaje np. 30 zł na zakupy jedzeniowe albo w weekend, kiedy akurat wyjdzie gdzieś i w kolumnie „wyjścia” wpisuje 30zł. Wtedy stara się przez następne dni nie wydawać wiele, a najlepiej nic, żeby wyrównać straty. Naj-większy problem? To kwestia bezpieczeństwa finansowego. Zawsze byłam oszczędna, moim priorytetem i wyznacznikiem dorosłości była i jest niezależ-ność finansowa. Dlatego wizja, że moja niezależność i bezpie-czeństwo są w zagrożeniu wy-wołuje panikę. Paraliżuje mnie fakt, że nie mam pieniędzy na 3 miesiące do przodu, choć taką sytuację miałam chyba raz w życiu. Zawsze, od kiedy pracuję i zarabiam, odkłada-łam pieniądze, potrafiłam jeść mniej, nie chodzić nigdzie, bo nie chciałam wydawać kasy. Nie ze skąpstwa – to jakiś lęk przed tym, że nie wiadomo co będzie za 2 dni, miesiąc. Poza tym znam siebie i wiem, że jak mi coś się odkręci i postanowię rzucić pracę, to muszę mieć za co żyć. Za brakiem psychicz-nego komfortu idą codzienne

tęsknoty – za dobrą kawą, spra-wieniem sobie prezentu – np. butelki wina do obiadu, pój-ściem do kina na poprawę hu-moru, wakacjami, których nie miała od czterech lat. Wreszcie – że jak boli ząb, to nie można po prostu zapisać się natych-miast do dentysty, że jak po-trzebna jest wizyta u specjali-sty, to nie można iść prywatnie. B. podobnie jak Kaśka radzi sobie sama. Może i mogłaby poprosić o pomoc rodziców, ale nie chce - wstydziłaby się. Rodzice wiedzą mniej więcej ile zarabiam i jak to wygląda, nie pytają wprost czy czegoś potrzebuję ani nie dają pienię-dzy do ręki. Ja im nie mówię, bo będą się denerwować, nie mogą mi przecież pomóc, na-wet jakby chcieli, a ja poza tym mam problem z przyjęciem po-mocy. Wiem, że są źli na to jak

wygląda moje życie, że je sobie na własne życzenie rozwaliłam. Jak zobaczyłam kiedyś, że tata mi przelał 200 zł to się popłaka-łam – napisał w przelewie, że to na wyjazd do Paryża. W takich sytuacjach czuję się strasznie poniżona, no bo mam przecież 29 lat i tata mi przelewa 200 zł... Poza tym już wtedy wie-działam, że do żadnego Paryża nie polecę. Młodsi ode mnie więcej zarabiają i mają bez-pieczną sytuację, a ja nie daję rady! Także tata raz na kwartał mi robi taki przelew. Raz popro-siłam sama o pomoc, kiedy mu-siałam się wyprowadzić szybko od znajomego, a mieszkania w Warszawie nie są tanie. Je-stem dorosła i wychodzę z zało-żenia, że za swoje decyzje mu-szę ponosić konsekwencje. Od mamy nigdy nie dostałam pie-niędzy. Mama zawsze daje mi

Wie kiedy są tanie projekcje w kinie (chociaż i tak najczęściej filmy ogląda ściągając je z Internetu), w który dzień za darmo można wejść do muzeum czy galerii, nie kupuje żadnych rzeczy, których nie po-trzebuje, książki pożycza od współlokatorów, latem jeździ do pracy na rowerze, a jeśli nie może zdarza jej się jeździć bez biletu.

Na licencji(CC BY-NC 2.0)Autor: Kieran Bennett

Tłum.: Znam 3 zawody, mówię w 3 językach, walczyłem na wojnie przez 3 lata, mam 3 dzieci, i jestem bezrobotny od 3 miesięcy. A chcę tylko JEDNEJ pracy.

Na licencji (CC BY-NC 2.0)Autor: UndefinedFunction

Page 8: Gazeta Zgrzyt - październik

8

jedzenie jak jestem w domu, do-staję naleśniki, ciasto, zupę itd. Jestem takim wyśmiewanym tu-taj „słoikowcem” - przyjeżdżam do wielkiej stolicy z jedzeniem od mamy, straszny obciach jak widać... A dla mnie to prowiant na cały tydzień albo dłużej.

Strategie przetrwania? Poza sumiennym monitorowaniem wydatków, B. jest zorganizo-wana także na innych polach. Z rozmysłem robi zakupy, nie marnuje jedzenia – poza wa-łówką z domu, dostaje cza-sem coś z kawiarni. Zamraża wszystko co jej zostaje. Zauwa-żyłam, że od kiedy zarabiam tak mało jedzenie stało się strasznie ważne. Nigdy nie gotowałam sobie obiadów, a teraz codzien-nie - żeby tylko nie być głodną - mówi. Wszystkie zakupy robi z rozmysłem – z wielu rzeczy rezygnuje, wybiera takie, które wystarczą jej na długo, może jeść kilka dni z rzędu ryż na obiad, ale stara się kupować sobie w miarę dobrą kawę, uni-kać wyrobów seropodobnych itp. Jej oszczędność wzbudza wśród znajomych lekkie rozba-wienie, ale przecież głupio by-łoby się przyznać do niskich za-robków i do tego, że nie ma się pieniędzy, żeby iść zjeść obiad na mieście. Wie kiedy są tanie projekcje w kinie (chociaż i tak najczęściej filmy ogląda ścią-gając je z Internetu), w który dzień za darmo można wejść

do muzeum czy galerii, nie ku-puje żadnych rzeczy, których nie potrzebuje, książki pożycza od współlokatorów, latem jeź-dzi do pracy na rowerze, a jeśli nie może zdarza jej się jeździć bez biletu. Tłumaczy sobie, że to taki kiepski okres w życiu, że przecież zawsze kupowała bilety, to jak teraz jej się po-prawi to skończy z tą „miejską partyzantką”. Sprzedaje ubra-nia, których już nie nosi. Przy ludziach udaje, że wcale nie ma problemu z brakiem pieniędzy zwłaszcza, że Warszawa to mia-sto, gdzie „wszyscy wyglądają świetnie, robią ciekawe rze-czy”, głupio więc jej się przy-znać. Wieczorami często siedzi w domu – wyjścia łączą się z wydatkami, a nie chce dopro-wadzać do sytuacji, że ktoś ją gdzieś zaprasza. Być może nie będzie mogła się zrewanżować. Jeśli jej źle, to tanimi liniami autobusowymi jedzie do domu,

do Łodzi.Jakby miała pieniądze, to

pewnie by podróżowała, bo za-wsze było to jej największym marzeniem: obiecała sobie kie-dyś podróż do Nowego Jorku na 30 urodziny.

Brak pieniędzy mnie przy-tłoczył, odebrał umiejętność po-zytywnego myślenia - o swojej przyszłości nie potrafię myśleć kolorowo, nie inspiruje mnie bieda, ona mnie obezwładnia.

B. ma 29 lat. Skończyła etnologię i podyplomowe stu-dia edytorstwa, jest rysow-niczką, od 1,5 roku mieszka w Warszawie.

Strategia trzecia: fuchy i psia karma

W lodówce M. zawsze musi być psia karma – oczywiście nie dla niej, tylko dla psa. To prio-rytet, na to zawsze musi wystar-czyć, bez względu – początek czy koniec miesiąca. Geneza tarapatów finansowych? Są jak refren – pamięta je z dzieciń-stwa, wróciły po wyprowadzce z domu, później etap względ-nego dobrobytu, potem znów dołek. Obecnie spory minus na koncie – efekt różnych życio-wych zawirowań. Po dłuższym czasie prowadzenia z kimś wspólnego gospodarstwa i ży-cia z dwóch pensji, wróciła do całkowitej niezależności, która czasem daje w kość. Po etapie

dzielenia się z kimś finansową odpowiedzialnością za wszystko – opłaty, kredyty, utrzymanie, psa, trzeba to wszystko robić z jednej pensji, która okazuje się nie wystarczać. Nigdy wcze-śniej nie miałam poczucia, że pieniądze tak szybko się topią – kilka przelewów na początku miesiąca i znika znacząca część wypłaty, która (mam świado-mość) nie jest najniższa z możli-wych. Na co wydaję poza opła-tami za mieszkanie i spłatą rat? Absolutne minimum: jedzenie – bez wymysłów – potrafię go-tować, więc w sezonie tanich warzyw ugotowanie sycącego obiadu nie stanowi problemu. Jak mi się lepiej powodziło go-towałam wymyślniej, miałam dobrze zaopatrzone kuchenne szafki, piekłam ciasta, robiłam przetwory – już tego nie robię. Kosmetyki: jedynie rzeczy nie-zbędne – szampon, pasta do zębów, mydło, krem – wszystko

za rozsądną cenę, co oznacza ostatnio – najniższą. Ubrań nie kupuję, ale mam sporego farta – dużo dostaję od koleża-nek, znajomych, czasem z kimś się wymienię. Nic nie wydając, udaje mi się mieć w szafie rze-czy, które mi się podobają. Bi-lety, żeby dojechać do pracy, rachunek za telefon. I chyba to tyle. Z miesiąca na miesiąc robi ostrzejsze cięcia w bu-dżecie, nie ma już też chwilo-wych porywów tuż po pensji, żeby wydać więcej, zrobić lep-sze zakupy, iść gdzieś. Udaje jej się spadać na cztery łapy. Jak już jest naprawdę krucho z pieniędzmi zdarzają się cuda

- wpadnie dodatkowa praca, jakieś szkolenie. Pociesza się tym, że w razie czego znajdzie jakąś pracę dodatkową – na stu-diach dorabiała sprzątając, to i teraz może. Tyle, że pracuje sporo i bez tego, czasem wpa-dają jeszcze jakieś działania społeczne, bez wynagrodzenia, ale ciekawe i rozwijające - jesz-cze nie odmówiła w takim przy-padku. Doświadczenie to też jest całkiem niezły kapitał, 5 lat po zakończeniu studiów mam całkiem nienajgorsze CV, sporo fajnych rzeczy zrobiłam, może to dopiero za jakiś czas zacznie przynosić rezultaty finansowe? Dopóki nie odbiję się od dna, nie pospłacam kredytów, mam ambitny plan nie brać żadnych dodatkowych rzeczy, które nie przynoszą dochodów.

Stara się myśleć o pienią-dzach jak najmniej, ale czasem łapie ją przerażenie i wtedy za-czyna po raz kolejny liczyć - ile jest na minusie, ile może za-braknąć w drugiej połowie mie-siąca. Jak sobie o tym myślę, to

ta dorosłość i samodzielność są przereklamowane. Nie chcę so-bie wyobrażać nagłych wydat-ków i to nawet najmniejszych, bo one zwyczajnie nie wchodzą w grę. Jakiś ekspert opowiadał kiedyś, że każdy powinien mieć oszczędności wysokości 6 pen-sji, że to takie minimum, które daje stabilizację. No, to ja tyle prawie mam, ale na minusie. A przecież pracuję, nie wydaję na głupoty – chyba mi się nie zdarzyło wejść do sklepu i ku-pić bluzkę, bo mi się spodobała – poza bielizną i butami kupuję tylko używane ubrania, od kilku sezonów mam te same buty na zimę i zniszczoną kurtkę.

Strategia radzenia sobie z finansową zapaścią? Jak u poprzedniczek – redukcja po-trzeb, racjonalizacja zakupów i dorabianie gdzie się da. Sporo zależy od nastawienia – w tym wszystkim nauczyłam się łapać dystans, wyśmiewać swoją sy-tuację - jest jak jest, inni mają przecież gorzej. Kiedyś się czę-ściej irytowałam, ale sensow-niej jest cieszyć się z tego, co mam – wynajmuję prześliczną kawalerkę za grosze, że ładna jesień, fajna książka, dobre to-warzystwo, a nie stale myśleć o pustym koncie. W całej sytu-acji najbardziej boli, że odkąd jest gorzej nie mogę poma-gać finansowo rodzinie, to jest prawdziwy problem. Wśród jej znajomych wiele osób jest w podobnej sytuacji – nieźle wy-kształconych, pracujących od kilku lat, a mimo to prowadzą-cych życie pełne wyrzeczeń. Ale są też w jej otoczeniu ludzie w tym samym wieku, których życie to całkiem inna bajka – Bywam u znajomych, których

stać na zakup mieszkania, duże remonty, samochody, wakacje… Myślę sobie wtedy: rety, dziew-czyno, a ty? Przecież pracujesz tyle samo, a może nawet więcej, a wszystko co od nich słyszysz to jakaś abstrakcja. Najwięk-sza inwestycja jaką zrobiłaś to blender! No, ale nie porównuję się, bo to nie ma najmniejszego sensu. Jej pragnienia w sferze materialnej to oczywiście wyjść na prostą, spłacić długi, pomóc rodzinie. Sama nie zaczęłaby żyć rozrzutnie, ale chciałaby mieć takie poczucie komfortu, że jak wyskakuje nagły, nie-przewidziany wydatek na sumę 200 zł, to nie dezorganizuje jej

budżetu na dwa miesiące, a jak idzie do sklepu spożywczego, to może dokonywać wyboru w oparciu o inne kryteria niż cena. Z większych rzeczy chciałaby dalej się uczyć – iść na rosyj-ski, zapisać się na wymarzone studia podyplomowe, jeździć raz do roku na wakacje. Oka-zało się, że bieda ma strasznie wiele odcieni i nie jest zarezer-wowana tylko dla tych w skraj-nie ciężkiej sytuacji życiowej – bezdomnych, ludzi bez pracy czy tych, którzy z karygodnie niskiej pensji muszą utrzymać całą rodzinę.

M. - ma 30 lat, wykształ-cenie humanistyczne, jest tre-nerką umiejętności miękkich, pochodzi ze Zgierza.

Historie zebrała: Ilona Majewska

* Dane bohaterek do wiado-mości redakcji

Jakiś ekspert opowiadał kiedyś, że każdy powinien mieć oszczędności wysokości 6 pensji, że to takie minimum, które daje stabilizację. No, to ja tyle pra-wie mam, ale na minusie.

Wieczorami często siedzi w domu –

wyjścia łączą się z wydatkami, a nie

chce doprowadzać do sytuacji, że

ktoś ją gdzieś zaprasza. Być może nie

będzie mogła się zrewanżować.

Na licencji (CC BY-NC 2.0) Autor: francesco carcano

Page 9: Gazeta Zgrzyt - październik

9

Pierwsi zgarną wszystko

Ostatnie lata przynoszą w Polsce kolejne zmiany w or-dynacji wyborczej. Rok temu wybieraliśmy po jednym sena-torze z każdego ze stu okręgów w kraju. W 2014 r. w wyborach do rad gmin w niemal całej Polsce również pojawią się tak zwane jednomandatowe okręgi wyborcze. Do tej pory w Zgie-rzu wybieraliśmy radnych w systemie reprezentacji propor-cjonalnej spośród trzech 7- lub 8-mandatowych okręgów. Teraz miasto podzielone zostanie na 23 okręgi, a każdy z nich będzie miał własnego radnego.

23 części Zgierza

Na wrześniowej sesji radni przyjmowali uchwałę wyty-czającą granice nowych okrę-gów wyborczych w mieście. W myśl Kodeksu Wyborczego zasada jest prosta: miejsca w Radzie przydzielamy po-szczególnym osiedlom pro-porcjonalnie do ich liczebno-ści. Następnie każde osiedle dzieli się na tyle okręgów, ilu radnych ma zostać wybra-nych. Całość ma być wyko-nana jak najbardziej równo i sprawiedliwie.

Jak to wygląda w praktyce? Największe w Zgierzu Osiedle 650-lecia zostało podzielone na siedem okręgów i tylu też rad-nych będzie wybierać. Dla po-równania, osiedla z najmniejszą liczbą mieszkańców (Piasko-wice-Aniołów oraz Chełmy--Adelmówek) wybiorą wspól-nie jednego radnego. W całym mieście powstaną zatem dwa-dzieścia trzy okręgi. Z każdego z nich radnym zostanie kandy-dat lub kandydatka z najwięk-szą liczbą głosów.

Pierwszy czy lepszy?

W naukowym żargonie system ten opisuje się jako FPTP, czyli First Past The Post, a po polsku: „pierwszy zgarnia wszystko”. Najsłynniejszy sys-tem jednomandatowych okrę-gów wyborczych z formułą większości względnej funkcjo-nuje w Wielkiej Brytanii. Ostat-nio znów ożyła dyskusja, by takie rozwiązanie wprowadzić w wyborach do polskiego Sejmu. Główną korzyścią ma być zaistnienie bezpośredniej

odpowiedzialności potencjal-nego radnego (posła, itd.) przed swoimi wyborcami. Każdy okręg ma jednego przedsta-wiciela, któremu nie pomoże partyjny szyld, gdy nie spełni oczekiwań głosujących na niego ludzi. Zwolennicy JOW przekonują, że w tym systemie zmniejsza się wpływ partyjnych liderów przydzielających naj-wyższe miejsca na liście swoim pupilom, a wyborca oddając głos na jednego kandydata z okręgu nie wspomaga przy tym tych, których w Sejmie czy Radzie widziałby przywódca ugrupowania. JOW-y mają słu-żyć także temu, by w wyborach szansę na sukces mieli kandy-daci pozapartyjni i lokalni ak-tywiści - brak partyjnych list i progu wyborczego ma zmienić skostniałą scenę polityczną.

Okręgi jednomandatowe mają jednak sporo mankamen-tów. Co prawda sprawiają, że całościowo może powstać sta-bilna większość bez konieczno-ści zawierania koalicji, jednak przy tym wytwarza się system dwupartyjny (a więc tylko dwie partie mają realną szansę na władzę - reszta przestaje odgry-wać jakiekolwiek znaczenie), co zaburza wolę pozostałych wyborców. We wspomnianej Wielkiej Brytanii w 2010 roku liberałowie dostali 23% głosów, lecz tylko 9% miejsc w Parla-

mencie. Dla porównania zwy-cięskie partie konserwatystów i laburzystów zdobyły o 1/3 mandatów więcej niż wynika-łoby to z wyników głosowa-nia. Nie ma mowy o jakiejkol-wiek proporcjonalności, a więc tym samym odzwierciedlenia rzeczywistych poglądów wy-borców. Poza tym JOW-y spra-wiają, że jeśli wyborca chce, aby popierana przez niego partia zdobyła mandat, często głosuje na kandydata, który niekoniecznie spełnia jego oczekiwania - a przecież nie ma wpływu na to, kogo partyjni li-derzy przydzielą do zamieszki-wanego przez niego okręgu.

JOW przesieje radnych?

Jak „jednomandatówki” za-działają w zgierskiej rzeczywi-stości? Jeśliby przenieść popar-cie ze starych okręgów na nowe i założyć, że w każdym z nich wygra kandydat najpopularniej-szej partii, to wyniki są dość za-skakujące. W siedemnastu (!) okręgach wygrałby kandydat PO, w czterech osoba związana z komitetem Jerzego Sokoła, a tylko w dwóch okręgach rad-nym zostałby ktoś z PiS. Gdy jednak pod uwagę wziąć indy-widualne wyniki kandydatów, podział mandatów jest bardziej zróżnicowany. Dziesięć razy wygrałby kandydat spoza partii o największym łącznym popar-

ciu w danym okręgu. Liczeb-ność radnych PO wyniosłaby 10, klub PiS powiększyłby się do 6 radnych, a komitet Jerzego Sokoła zająłby 3 miejsca. Po-nadto Rada liczyłaby przedsta-wicieli nie trzech stronnictw, lecz sześciu, a czworo pozo-stałych radnych pochodziłoby z mniejszych komitetów.

Naturalnie to jedynie sta-tystyczne wyliczenia, które udowadniają tylko to, że zróż-nicowanie i skład personalny w Radzie ulec może dużemu przetasowaniu. Nie można bo-wiem przewidzieć tego, którzy kandydaci zostaną wystawieni w poszczególnych okręgach wyborczych. Będzie trzeba wziąć pod uwagę kandydatów niezależnych, czyli takich, któ-rzy nie będą pochodzić z ogól-nomiejskich komitetów. Nigdy także nie wiadomo, czy wy-borca popierający daną par-tię zagłosuje na jej kandydata, zwłaszcza gdy inna osoba bę-dzie odpowiadała mu bardziej. Nie zapominajmy, że w przy-padku wyborów lokalnych szyld partyjny niejednokrotnie schodzi na dalszy plan. I dla-tego jednomandatowe okręgi wyborcze mogą się znakomicie sprawdzić właśnie na poziomie gminy.

Dwa lata kalkulacji

W systemie JOW bardzo istotne jest strategiczne umiesz-czanie kandydatów w okręgach. Znaleźć można bowiem takie miejsca, w których dane ugru-powanie wygra bez względu na reprezentanta. Są też tacy kandydaci, którzy wygrają nie-zależnie od posiadanego (lub nie) szyldu, a czasem i w do-

wolnym rejonie miasta. Należy zdać sobie sprawę, że z rywali-zacji w okręgu zwycięsko wyj-dzie tylko jedna osoba - reszta, choćby i z dobrym wynikiem, zostanie z niczym. Ten właśnie mechanizm powodować będzie z jednej strony przedwyborczą walkę o „atrakcyjne” okręgi, a z drugiej odpuszczanie i wy-stawianie przez komitet mało znanego kandydata, skazanego na porażkę z „pewniakiem”.

JOW-y są okazją dla tych, którzy nie mieli szans na zdo-bycie odpowiedniego popar-cia w okręgach liczących kil-kanaście tysięcy mieszkańców (a w konsekwencji mandatu radnego), ale gromadzili nawet 20-30% głosów na terenie za-mieszkałym przez tysiąc ludzi, zostawiając w tyle kandydatów z czołówek list. Teraz będą pra-cować na własny wynik, więc Rada stoi przed nimi otworem. A kogo w niej zabraknie? Bar-dzo możliwe, że pożegnamy się z kilkoma twarzami, które nie poradzą sobie w nowej formule i które wykażą się mniejszym sprytem, natrafiając na tych, którzy odbiorą im głosy wybor-ców. Bo w jednomandatowych okręgach wyborczych czę-sto liczy się nie tylko to, star-tuje, ale też kto nie ubiega się o głosy danego bloku czy osie-dla. Obecni i potencjalni radni mają teraz dwa lata na zapo-znanie się z nowymi regułami gry. Wyścig można uznać za rozpoczęty.

Adrian SkoczylasRedaktor portalu ezg.info.pl

„Ważne nie kto głosuje, ale kto liczy głosy” - powtarzamy nie raz z przymrużeniem oka. Tak naprawdę jednak często kluczowe okazuje się to, w jaki sposób przelicza się wolę wyborców na po-lityczne mandaty. W przypadku najbliższych wyborów do Rady Miasta czeka nas w tym względzie rewolucja.

Nowy podział na okręgi pod kątem podziału na jednostki pomocnicze:

- Osiedle 650-lecia: okręgi: 1, 2, 3, 4, 5, 6, 7- Stare Miasto: okręgi 8 i 9- Przybyłów: okręg 10- Nowe Miasto: okręgi 11, 12, 13, 14- Kurak: okręgi 15 i 16- Chełmy-Adelmówek i Piaskowice-Aniołów, okręg 17- Proboszczewice-Lućmierz: okręgi 18 i 19- Podleśna: okręg 20- Rudunki: okręgi 21 i 22- Krzywie-Chełmy: okręg 23

Pełen wykaz okręgów i wchodzących w ich zakres ulic znajdziecie na stronie http://www.umz.zgierz.pl/bip/?bip_umz_id=81

18

19

2021

22

23

1

STARE MIASTO

OSIEDLE 650-LECIA

PROBOSZCZEWICE-LUĆMIERZ

PROBOSZCZEWICE-LUĆMIERZ

PODLEŚNA

RUDUNKI

RUDUNKIPRZYBYŁÓW

NOWEMIASTO

KURAK

KRZYWIE-CHEŁMYCHEŁMY-ADELMÓWEKPIASKOWICE-ANIOŁÓW

STARE MIASTO

7

45 3

2

6

8

9

10

11

12

13

14

15

1617

Page 10: Gazeta Zgrzyt - październik

10

Tematyka tworzenia odpo-wiednich warunków do rozwoju talentów dzieci uzdolnionych ma swoją długą historię, za-równo w Polsce, jak i w innych krajach. Wszędzie dostrzega się konieczność wspierania dzieci ponadprzeciętnie uzdolnionych.

Chcą się rozwijać i spełniać swoje marzenia. Bez pienię-dzy jest to często niemożliwe. Szkoda by było, gdyby dziecko musiało rezygnować z pasji, gdyż rodziców nie stać na edu-kację artystyczną, na przykład: na opłacanie dodatkowych za-jęć, warsztatów artystycznych, zakup materiałów potrzeb-nych do pracy twórczej, opła-cenie udziału w konkursach, przeglądach, czy nawet zakup instrumentu.

Ważne jest również, aby stypendia trafiały także do uczniów szkół podstawowych i gimnazjów, ponieważ takie programy wsparcia z reguły obejmują młodzież starszą, np. studentów. Tymczasem począ-tek nauczania to ważny etap ży-cia, bo to wtedy decyduje się o przyszłej nauce. Wcześnie roz-poznane ponadprzeciętne zdol-ności można odpowiednio for-mować i rozwijać, co pozwala na osiągnięcie istotnych efek-tów. Dlatego tak ważne staje się zainteresowanie tematem ze strony Gminy, która jest or-ganem prowadzącym tego typu szkoły.

Przeglądając strony inter-netowe różnych miast widać wyraźnie coraz większe zaan-gażowanie ich władz w tworze-nie spójnych, prostych procedur przyznawania stypendiów w coraz to nowych dziedzinach. Corocznie przybywa stypen-diów artystycznych, pojawiają się stypendia dla młodych twór-ców w różnych dziedzinach na-uki, czy działalności społecznej. Dotyczy to zarówno dużych, jak i małych miast. Przykładami z naszego najbliższego sąsiedz-twa, gdzie stypendia dla uzdol-

nionych artystycznie uczniów, w oparciu o proste, klarowne regulaminy, funkcjonują już od wielu lat mogą być np. Kon-stantynów Łódzki (Uchwała Nr X/90/03 Rady Miejskiej w Konstantynowie Łódzkim z dnia 18.09. 2003 r.), czy Alek-sandrów Łódzki (Uchwała nr XXX/295 /08 Rady Miejskiej w Aleksandrowie Łódzkim z dnia 4.12. 2008 r.).

Rada Miasta Zgierza, na mocy stosownych uchwał, rów-nież wspiera swoich uzdolnio-nych mieszkańców. Jednak to wsparcie dotyczy wyłącznie stypendiów sportowych i edu-kacyjnych, a przecież nie są to jedyne formy aktywności mło-dych zgierzan.

Nigdy w Zgierzu nie było i niestety nadal nie ma sty-pendiów artystycznych. Ko-misja Spraw Obywatelskich Rady Miasta Zgierza reagując na liczne zapytania mieszkań-ców i Rady Organizacji Poza-rządowych Miasta Zgierza, w listopadzie 2011 r. zgłosiła do Prezydent Miasta wniosek z prośbą o ustanowienie nagród i stypendiów artystycznych. W odpowiedzi z dnia 4 stycznia 2012 r. czytamy, że jest pod-stawa prawna, która daje takie możliwości(Dz.U.z 2001r. Nr 13 poz.123. z póz. zm.). Pani Prezydent wskazuje jednak, że wśród kryteriów przyznawa-nia stypendiów edukacyjnych za wybitne osiągnięcia w na-uce dla uczniów szkół prowa-dzonych lub dotowanych przez Gminę Miasto Zgierz jest – oprócz bardzo dobrych wyni-ków w nauce – także własny dorobek naukowy lub twórczy, który można udokumentować. Zapis ten miałby wystarcza-jąco wspierać działalność ar-tystyczną w tych placówkach. Pani Prezydent proponuje na-tomiast rozszerzenie zapisów o stypendiach dla uczniów szkół innych niż prowadzone lub do-towane przez Gminę Miasto

Zgierz oraz studentów i osoby dorosłe, zapraszając jednocze-śnie zainteresowanych do me-rytorycznej dyskusji.

Kolejnym etapem prac w zakresie wsparcia talentów ar-tystycznych było opracowanie, przez pracowników Wydziału Kultury i Sportu, „Regulaminu przyznawania nagrody Prezy-denta Miasta Zgierza za osią-gnięcia w dziedzinie twórczości artystycznej, upowszechniania

i ochrony dóbr kultury oraz szczególne zaangażowanie w pracę na rzecz kultury”. Regu-lamin ten był kilkakrotnie kon-sultowany, w wyniku czego podlegał pewnym modyfika-cjom. Zwiększono ilość nagród, powiększono grono beneficjen-tów. Nie uzupełniono go jednak o zapisy dotyczące stypendiów. Ostatecznie Regulamin znalazł się w programie obrad wrze-śniowej sesji Rady Miasta Zgie-rza (XXVIII sesja Rady Miasta Zgierza – 28.09.2012r), gdzie zostanie poddany pod głosowa-nie jako projekt uchwały.

Przyjmując zawarte w ostat-nim akapicie cytowanego pisma z dnia 4 stycznia 2012 r. zapro-szenie Pani Prezydent do mery-torycznej dyskusji, Rada Orga-nizacji Pozarządowych Miasta

Zgierza podczas wspomnia-nych konsultacji konsekwentnie zgłaszała i uzasadniała potrzebę ustanowienia stypendiów dla młodych twórców i nadal swoje stanowisko podtrzymuje.

Regulamin przyznawania nagrody Prezydenta Miasta Zgierza za osiągnięcia w dzie-dzinie twórczości artystycznej, upowszechniania i ochrony dóbr kultury oraz szczególne zaangażowanie w pracę na rzecz kultury, jest oczywiście bardzo potrzebny. I bardzo do-brze, że powstał. Jednak trudno zrozumieć, dlaczego w dzie-dzinie twórczości artystycznej mają być przyznawane tylko nagrody, skoro w sporcie przy-znaje się cały szereg środków: stypendia, nagrody i wyróżnie-nia. Może i tu warto rozdzielić te kategorie. Nagrody otrzymy-

wałyby osoby o niekwestiono-wanych osiągnięciach, twórcy i naukowcy, których dorobek zo-stał doceniony przez zgierskie środowiska jako istotny wkład w rozwój regionu i miasta. Sty-pendia natomiast powinny być przyznawane dla wspierania rozwoju umiejętności młodych talentów, dając im możliwość realizacji własnych projektów twórczych. W sporcie działa to przecież od dawna. Najprost-szym i najbardziej sprawie-dliwym rozwiązaniem byłoby opracowanie jednolitych zasad wspierania ludzi szczególnie uzdolnionych, zarówno spor-towo jak i artystycznie. Dosto-sowując oczywiście kryteria i zasady przyznawania wsparcia do specyfiki dziedziny.

Trudno byłoby również

zgodzić się z propozycją przy-znawania stypendiów arty-stycznych według regulaminu przyznawania stypendiów edu-kacyjnych, ponieważ w tym przypadku głównym kryterium jest wysoka średnia ocen, na-tomiast dorobek naukowy lub twórczy jest tylko jednym z kryteriów uzupełniających.

Jak wiemy z doświadcze-nia, twórczość artystyczna nie zawsze idzie w parze z wysoką średnią. Jest to zrozumiałe. Twórcy to często indywiduali-ści – jednostki samodzielne, niezależne, krytyczne wobec siebie i otaczającego świata. Uczą się według własnego, spe-cyficznego sposobu. Mogą osią-gnąć bardzo dużo i często im się to udaje.

W powszechnym odczu-ciu kultura zaliczana jest czę-sto wyłącznie do sfery generu-jącej koszty. Postrzegana jest jako luksus, nadprogramowy bonus. Tymczasem to właśnie ona sprzyja rozwojowi spo-łeczno-gospodarczemu. Pro-mowanie dzieci twórczych i szczególnie uzdolnionych, rów-nież artystycznie, ma szcze-gólne znaczenie w dobie szyb-kiego postępu technicznego i technologicznego oraz wzra-stającej roli innowacyjności i konkurencyjności.

Celem samorządów po-winno być stworzenie regionu otwartego na świat, z wykształ-conym i aktywnym społeczeń-stwem, posiadającego własną tożsamość kulturową. Dzięki stypendiom artystycznym, mia-sto pomaga w kształceniu i roz-woju swoich najbardziej uzdol-nionych artystycznie młodych mieszkańców, których dzia-łalność w przyszłości pozwoli wzbogacić ofertę kulturalną. Stypendia mają na celu z jednej strony udzielenie pomocy oso-bom o największym potencjale artystycznym, z drugiej zaś świadome kształtowanie wizji rozwoju regionu.

Pierwszy krok w zakresie budowania tożsamości kul-turowej naszego miasta zo-stał zrobiony – Zgierz będzie miał nagrody dla twórców. Na stypendia artystyczne nadal czekamy.

Alina Łęcka-Andrzejewska Członkini Rady Organizacji Po-zarządowych Miasta Zgierza

Na stypendia artystyczne nadal czekamyTematyka tworzenia odpowiednich warunków do rozwoju talentów dzieci uzdolnionych ma swoją długą historię, za-równo w Polsce, jak i w innych krajach. Wszędzie dostrzega się konieczność wspierania dzieci ponadprzeciętnie uzdol-nionych. W każdym mieście są bardzo zdolne dzieci, których sytuacja finansowa jest trudna. Są utalentowane, zaangażo-wane społecznie.

Teatr Wielokropek (MDK) - Słodkobłękity 2009

Page 11: Gazeta Zgrzyt - październik

11

Starość się Panu Bogu nie udała

Brzmi niesprawiedliwie, zwłaszcza w dobie rozkwitu Klubów Seniora i Uniwersy-tetów Trzeciego Wieku, które w całej Polsce przeżywają na-pór kandydatów i kandydatek. Jest jednak coś na rzeczy. Do-póki siły i zdrowie pozwalają, osoby 60+ są w stanie, nawet przy niewielkich dochodach, zorganizować sobie czas, czy to towarzysko, czy naukowo. Pro-blemy pojawiają się, kiedy tego zdrowia zaczyna naprawdę po-ważnie brakować.

– Jestem już po sześćdzie-siątce, wiele w życiu widziałam i przeżyłam, ale to jest najtrud-

niejsze doświadczenie, które mnie spotkało - mówi pani Ur-szula, która opiekuje się osiem-dziesięcioletnią, zniedołężniałą matką. – Kiedyś myślałam, że z uczuciem i cierpliwością, które mam w naturze, będę wspierać moich rodziców w ostatnich latach życia. Jednak to, czego doświadczam na co dzień mnie przerosło. Opieka nad osobą starszą to niestety nie głaskanie po ręce, wzajemne wspomina-nie przeszłości, czy opowiada-nie o dokonaniach prawnuków. To pełnoetatowa praca - przede wszystkim salowej, pielęgniarki i sprzątaczki. Do tego wymaga

siły fizycznej, której tak bardzo brakuje osobom po sześćdzie-siątym roku życia oraz nieskoń-czonych pokładów cierpliwości i dystansu. Nie do końca zda-jemy sobie sprawę, że stary i schorowany człowiek w domu to codzienna i żmudna pie-lęgnacja skóry, zapobieganie odleżynom, kąpiele w łóżku, zmiany pampersów, wymiana cewnika, karmienie leżącego, pielęgnacja jamy ustnej… A je-żeli do tego dochodzi nadwaga, albo cukrzyca? Warto podkre-ślić, że z racji długości życia, ale i stereotypowego podejścia do ról w rodzinie cały ten wysi-łek spada w większości sytuacji na kobiety - córki.

– Jest mi bardzo ciężko, kiedy po właściwie nieprzespa-nej nocy, poświęconej uspoka-janiu mamy, ona rano potrafi mnie uderzyć, z płaczem skar-żąc się, jaką jestem złą i nie-wdzięczną córką. A ja po prostu muszę wykonać kilka zabiegów pielęgnacyjnych, których ona nie lubi. Niby wiem, że zmiany, jakie zaszły w jej mózgu, w jej świadomości tego co robi i mówi powodują, że nie jest ra-cjonalna. Ale to zawsze boli, bo poświęcam jej 24 godziny na dobę, 7 dni w tygodniu. Wła-ściwie nie mam żadnego życia towarzyskiego, czy czasu na relaks. Podobne doświadcze-nia zbierała Pani Joanna, która jeszcze rok temu zajmowała się ojcem, przykutym do łóżka po wylewie. – Tata całe życie był bardzo łagodną i poukła-daną osobą. To co się z nim stało po wylewie zaskoczyło mnie chyba bardziej niż sama choroba. Zrobił się agresywny i złośliwy. A w tej złośliwości systematycznie zanieczyszczał siebie i to, co miał w zasięgu. Byłam sama z opieką nad nim. Mój mąż i mama już nie żyli, od

dzieci nie oczekiwałam pomocy, bo mieli pod opieką swoje ma-luchy, pracę… To były dla mnie dramatyczne dwa lata, podczas których wiele razy marzyłam o tym, by wreszcie skończył się koszmar. Wiem, że to mój oj-ciec, którego zawsze bardzo ko-chałam… Ale poziom frustracji zrozumieć może tylko ktoś, kto doświadczył opieki nad czło-wiekiem niedołężnym i nie do końca świadomym…

Niektórzy mieli więcej szczęścia, mając wsparcie w rodzinie. – Moja mama bardzo długo chorowała na cukrzycę. W wyniku tej choroby straciła wzrok. Trwało to kilka lat, co-raz słabiej widziała. Ja byłam jej oczyma. Dwa lata przed śmiercią przyplątała jej się rwa kulszowa i zapalenie płuc. Była cały czas w domu. My z siostrą

zapewniłyśmy jej dobrą opiekę. Miałyśmy dyżury po 12 godzin. Czasem wspomogła nas sio-stra mamy i brat, dzięki czemu miałyśmy chwilę aby odpocząć. Najtrudniejszym momentem dla niej i dla mnie był pierwszy pampers. Ja myślałam, że nic przy niej nie zrobię. Okazało się, że jak trzeba, to człowiek wszystko zrobi… – wspomina Mirosława.

W ostatnich latach bardzo dużo zrobiono dla wsparcia osób niepełnosprawnych, ko-biet samotnie wychowujących dzieci, osób długotrwale bezro-botnych. Dzięki projektom unij-nym i promocji takich inicjatyw wzrosła świadomość i łatwiej nam znaleźć osoby czy instytu-cje, do których można zwrócić się o pomoc. Nie ma natomiast szeroko zakrojonego systemu wsparcia dla osób zajmujących się starymi rodzicami czy te-

ściami. Domów pomocy spo-łecznej świadczących opiekę długoterminową jest mało i są ponad możliwości finansowe rodzin, bo na refundację liczyć może niewielu. Poza tym w na-szym społeczeństwie funkcjo-nuje nadal wiele stereotypów związanych z tą sytuacją. Źle widziane jest oddanie matki czy ojca do domu opieki, a na od-działach szpitalnych słyszy się, że dziecko pozbywa się takiej starszej osoby, blokując łóżko na dłuższy czas, obciążając dodatkowo niedofinansowany i obłożony pracą personel pie-lęgniarski. Oddziałów geria-trycznych jak na lekarstwo – w zgierskim PZOZ na ul. Struga jest, ale dysponuje tylko dziesięcioma łóżkami. O gru-pach wsparcia dla opiekunów nie słyszy się, może poza spo-

radycznymi sytuacjami zwią-zanymi z chorobą Alzhaimera. Pozostają fora internetowe, ale tylko dla seniorów z kom-puterem i umiejętnością jego obsługi – czyli dla niewielu… Smutna rzeczywistość wygląda tak, że kiedy starsza osoba nie musi już opiekować się swoim rodzicem i mogłaby poświęcić resztę życia, chociażby na sa-modoskonalenie na Uniwersy-tecie Trzeciego Wieku, zaczyna sama potrzebować pomocy i opieki od swoich dzieci. Jak mówi Mirosława: – Moja mama była bogata, bo miała córki. Ja mogę liczyć tylko na synową. Dobrze, że się lubimy… Jest po prostu dobra.

Karolina Miżyńska

1 października obchodzony jest Międzynarodowy Dzień Osób Starszych – święto, które z racji zatrważającej sytuacji demograficznej może za 20-30 lat stać się w Polsce bardzo popularnym wydarzeniem. Zostało ono ustanowione wła-śnie po to, by zwrócić uwagę świata na kwestie związane ze starzeniem się społeczeństw i zachęcać do postrzegania wieku seniorskiego jako czasu nowych możliwości. Jednak nasi dziadkowie i nasze babcie nadal mawiają: „Starość się Panu Bogu nie udała”.

„Kiedyś myślałam, że z uczu-ciem i cierpliwością, które mam w naturze, będę wspierać moich rodziców w ostatnich latach życia. Jednak to, czego doświadczam na co dzień mnie przerosło.”

Fot. Anita Żołnacz

Page 12: Gazeta Zgrzyt - październik

12

Stowarzyszenie Wielo-kulturowy Zgierz w part-nerstwie ze Zgierskim Uniwersytetem Trzeciego Wieku rozpoczynają ko-lejne przedsięwzięcie. Tym razem tworzymy grę Bu-dżet Zgierza – gra będzie planszówką, przypomina-jącą nieco „Eurobiznes”.

Gra ma za zadanie przy-bliżyć grającym zasady funkcjonowania miasta – podczas gry jej uczestnicy sami będą musieli zaplano-wać budżet na kolejny rok mając do dyspozycji szereg uwarunkowań rozpisanych w instrukcjach.

Elementy gry wizual-nie odzwierciedlać będą wielkość wydatków jakie miasto ponosi na rzecz róż-norodnych instytucji, jakie generuje wpływy, jakie ko-rzyści przynoszą inwesty-cje, a jakie niosą ze sobą straty. Wszystko to w uję-

ciu długo i krótko-termi-nowym z uwzględnieniem elementów pozafinanso-wych – takich jak wartość komfortu życia, zadowo-lenia mieszkańców, wize-runku miasta.

Instruktorami gry będą seniorzy, studenci Zgier-skiego Uniwersytetu Trze-ciego Wieku. Gra będzie zintegrowana ze stroną in-ternetową, na której publi-kowane będą wyniki jakie osiągnęły poszczególne klasy/ grupy grających i możliwość kontynuacji. Równolegle odbywać się będą konsultacje przyszło-rocznego budżetu miasta z udziałem Zgierzan i ich propozycji.

Zapraszamy do rozgrywek!

Zagraj w miasto!

Projekt finansowany przez Szwajcarię w ramach szwajcarskiego programu współpracy z nowymi krajami członkowskimi Unii Europejskiej

Czujesz niedosyt? Zajrzyj na stronęgazetazgrzyt.pl

Projekt dofinansowany ze środków Funduszu Inicjatyw

Obywatelskcih

Mała uliczna wystawa w jednym ze zgierskich okien. Autorowi/autorce gratulujemy pomysłu!