szlak #5/2006

10
30 stycznia 2006 nr5

Upload: hufiec-zhp-zabrze

Post on 28-Mar-2016

231 views

Category:

Documents


0 download

DESCRIPTION

 

TRANSCRIPT

Page 1: Szlak #5/2006

30 stycznia 2006 nr5

Page 2: Szlak #5/2006

Hufiec ZHP Zabrze ul. Wolnosci 350a 41-800 Zabrzeredaktor naczelny: Kuba Rzyman [email protected] redaktorki: Basia Korona [email protected], Daria Kusztelak [email protected], opiekun redakcji: Irek Borowski [email protected], [email protected]

2 I /06

spis treści

-Rozk az 3

-Zimow y Złaz Zuchow y 4

-B etlejemsk ie Światełko Pokoju 5

- I uciek l i 6

- W atmosfer ze braterst wa 7

-WOŚP 8

-Zaproszenie na imprezę 10

Page 3: Szlak #5/2006

����

Związek Harcerstwa Polskiego Katowice, 11.01.2006r.Komendant Śląskiej Chorągwi

Rozkaz specjalny L1/2006

Druhny i Druhowie! Solidaryzując się z rodzinami ofiar i poszkodowanymi w katastrofie na Międzynarodowych Targach Katowickich zarządzam miesięczną żałobę w Chorągwi. Polecam okryć kirem sztandary harcerskie i założyć czarne opaski na krzyże harcerskie.

Czuwaj!

hm. Andrzej Lichota

Page 4: Szlak #5/2006

4 ������

Piękny sobotni poranek, płatki śniegu jak oszalałe spadają z nieba, a my - dzielne zuchy prawie punktualnie stawiliśmy się na kolejnym złazie zuchowym. Zajęcia prowadziła dziś druhna Żaba (pwd. Agnieszka Machowska - Lazar). W ogóle to było nas wyjątkowo dużo, bo pojawili się przedsta-wiciele wszystkich gromad zuchowych naszego hufca. A wyruszyliśmy dziś w Podróż Dookoła Świata… Na początku przywitała nas druhna Kasia i przy-pomniała, że jak będziemy chodzić na złazy do hufca, to zdobędziemy sprawność Ambasadora Przyjaźni. No i potem zaczęła się zabawa! Najpierw musieliśmy zrobić paszporty. Każda gromada miała swój. No, bo jak przekraczać granice różnych państw bez paszportu? Następnie wyruszyliśmy w podróż. Początkowo zwiedzaliśmy kraje europejskie. Byliśmy w Polsce (stąd zaczęliśmy oczywiście), w Niemczech, Wielkiej Brytanii, Francji, Hiszpanii i jeszcze kilku innych państwach. Po Europie przyszła kolej na "resztę świata". Prawie na każdym kontynencie postawiliśmy stopę. Podczas tej fascynującej wyprawy poznaliśmy nieco kulturę, zwyczaje i charakterysty-czne cechy odwiedzanych państw. Mieliśmy musztrę zuchową, różnego rodzaju tańce, robiliśmy japońskie wachlarze i brazylijski maski karnawałowe i jeszcze masę innych ciekawych rzeczy. Po zakończonej wycieczce zostaliśmy zaproszeni na Bal do Ambasadora. Tam przedstawiciele wszystkich krajów musieli przywitać się w swoim języku z pozostałymi gośćmi. Zabrzmiały więc okrzyki: Dzień dobry! Buenos Dias! Guten Morgen! Good Morning! Zdrawstwujte! Buon giorno! Bonjour! Itd… Po przywitaniu rozpoczął się bal! Nie taki prawdziwy oczywiście, bo ani walca, ani poloneza nie było. Ale za to były inne tańce, zdecydowanie bardziej zuchowe… Na zakończenie wypełniliśmy nasze "RĘCE" będące dowodem obecności na złazie i podstawą do przyznania sprawności AMBASADORA PRZYJAŹNI. Były także dyplomy dla każdej z gromad za udział w tej imprezie, podziękowanie dla dh. Żaby i oczywiście najbardziej przez zuchy lubiana część złazów: CUKIERKI! Potem jeszcze sprzątanie i kolejno rozeszliśmy się do domów.

pwd.Kasia Kocyba

Page 5: Szlak #5/2006

���5

Był zimowy grudniowy poranek. Na pl.Warszawskim zebrała się ekipa ludzi, żądnych przygód i nowych doświadczeń. Energię swą zaczęli wyładowywać już na miejscu, przy wielkim pląsowisku. Co prawda, niektórzy próbowali się wyłamać z kręgu, ale na próżno. Całej grupie, która jakby odprawiała taniec deszczu przyglądali się przechodnie. Jeden bezczelny wyjął narzędzie Babilonu i sfotografował harcerzy jako interesujący przypadek.To zdjęcie pewnie wije się po mrocznych zakamarkach stron internetowych, przesłane zostało do "Faktu", "Neewsweeku" albo innej gazety przyrodniczej. Jednak, elita świadoma swych poczynań nie zraziła się publiką i zwyczajnie oczekiwała na limuzyny, które miały zawieść ich do Częstochowy. Niestety, plany uległy zmianie i musieli zabrać się autokarem. Nie było tak źle. Ciepło, przytulnie.. Wszyscy zaraz się zahartowali, a po paru minutach gitary zaczęły rzępolić, a głosy im wtórować. Czas płynął szybko, napięcie rosło, a świstak siedział i zawijał… Na Łysej Górze mróz dał się we znaki, ale niewzruszeni wybrańcy, podążali wprost do toalety.Po zaspokojeniu swoich potrzeb fizjologicznych, można było oddać się sprawom duchowym. Podążając za tłumem dotarli do klasztoru, gdzie zaczynała się już msza św. Jak okazało się, pora dzielenia się opłatkiem już minęła. Fakt ten nie zraził jednak uczestników. Odpalili pod koniec

adoracji Betlejemskie Światełko Pokoju i zawiązali krąg z resztą zgromadzonych harcerzy. A było ich trochę. Wydawać by się mogło, że czas zwoływać się do odwrotu, jednak dh. Kasia Kocyba zabrała ich na jakże szybką i tajemniczą wycieczkę. Co działo się w lochach, owianych zgrozą i zagadką? Odpowiedź znają tylko członkowie 2 D.H. "Sztorm". Reszta pogrążona w niewiedzy swej czekać cierpliwie musiała przy wejściu. Czas jednak gonił, słońce chyliło się ku zachodowi, a może właściwie już zaszło. Zwartą grupą, tj. dwójkami ruszyli przed siebie, do autobusu, by wrócić z misją swą do Zabrza i przesłać płomień oraz dobroć światła betlejemskiego dalej. Zintegrowani już całkowicie, ponownie poczęli oddawać się śpiewom. Kołysani tętnem kół, w blasku latarni i świec zapa-lonych na kolanach najwytrwalszych, dojechali cali i zdrowi. Posypały się uściski, prawie tak silne jak ten śnieg, co wpadał za kołnierz. Ekipa rozeszła się na cztery strony świata. Płomień jeszcze tej nocy przekazany został do domów rodzinnych harcerzy i na plebanię.

Page 6: Szlak #5/2006

6 I / 06

I uciekli! Wparowałam do hufca, parę minut spóźniona. Stół był już zastawiony, światło zgaszone. Zajęłam miejsce w kąciku i skromnie z mieszanymi uczuciami zasiadłam do stołu. Jak się okazało, nie byłam jedynym spóźnialskim tego dnia. Zespół „Kręci nas pan Marek”, również nie stawił się punktualnie, a w miedzy czasie próbowano rozwikłać dane z faktury, ale to już inna bajka. Z tego, co muzykanci śpiewali pamiętam tylko fragment” uciekali, uciekali uciekali..”Bo co tu kryć, pamięć mam taką a nie inną i widzę przeszłość obrazami, albo fragmentami wydarzeń. Oczywiście występ mi się spodobał. Jednak prawdziwa atmosfera zapanowała dopiero po ponownym zgaszeniu światła. Dh. Kasia Kocyba przeprowadziła wigilijkę w ciekawej formie. Rezygnując z wytyczonych schematów, jakie ukształtowały się ostatnio w wielu środowiskach przy spotkaniach z tej właśnie okazji. W każdym razie, ja bardzo potrzebowałam tej odrobiny magii i spędzenia czasu w grupie znajomych. Harcerzy. Posiedzieliśmy sobie razem, poopowiadaliśmy o zwyczajach w naszych domach, jednak furorę zrobiły orzeszki i cukiereczki, które niewychowani podjadaliśmy przez cały czas. Na końcu nastąpiło dzielenie się opłatkiem, w tym wyróżniał się Kuba, który próbował każdemu z osobna wcisnąć tą samą śpiewkę.. Ale cii, (chociaż on raczej nie czytuje tej gazety) jeszcze mi się oberwie. Na końcu zebraliśmy się do sprzątania, choć co poniektórzy tradycyjnie się obijali. Ostatecznie przy pożegnaniu każdy z nas miał, „co nie, co” w kieszeni(resztki orzeszków, cukierki, czekoladki, baterie, chusteczki higieniczne.. itd.).Bardzo mi się spodobało, że uroczystość wypadła tak… normalnie nadzwyczajnie. Dokładnie jak powinna wyglądać wigilijna instruk-torska. W koleżeńskiej atmosferze, przy stole i zapalonych świecach. Sądzę, że u nas w hufcu brakuje takich spotkań, gdzie można by było poczuć tą wspólnotę, jaką przecież jesteśmy. Z przykrością muszę również przyznać, że nie jestem za samym celebrowaniem świąt wigilijnych poza domem. Co roku tułam się z jednej „wieczerzy” na drugą. Pod koniec, zamiast miłych wspomnień, przeżycia duchownego, zostaje tylko znudzenie, a samo święto staje się po prostu przyzwy-czajeniem i spotkaniem towarzyskim, często zresztą wymuszonym. A chyba nie o to w tym wszystkim chodzi.

B.K.

Wszystkiego Najlepszego i pamiętajcie o składkach!

Page 7: Szlak #5/2006

7

Dokładnie we wtorek 20 grudnia 2005 brnęłam do hufca, by spotkać się z gronem przyjaciół–instruktorów na spotkaniu opłatkowym.

Byłam uśmiechnięta i radosna. W końcu zbliżały się ŚWIĘTA, a to czas pełen wiary, nadziei i miłości. Wielkie słowa, ale tak właśnie się czułam

podążając do NASZEGO Domu Harcerza. Na miejscu zastałam już kilka osób siedzących na dużej sali (niegdyś zwanej Salą Tradycji) i rozmawiających wesoło na tylko im znany temat. Ładny widok: uśmiechnięte twarze

ludzi ubranych w mundury, którzy chcą się spotkać właściwie tylko po to, by tak po prostu wspólnie spędzić cenny, przedświąteczny czas. Nie co dzień zwraca się na takie SZCZEGÓŁY uwagę. Tak więc optymistycznie

nastawiona zaczęłam ustawiać i dekorować stoły (przy okazji dziękuję za ten drobny gest tym, którzy mi pomogli).

Kiedy wszystko było już gotowe… wszystko zaczęło się sypać! Po pierwsze spóźnił się zespół harcerski, świąteczna atmosfera padła zupełnie przy instalacji sprzętu wyżej wymienionego zespołu, a założona

konwencja tej instruktorskiej zbiórki spaliła na panewce. Nie chcę tu nikogo obarczać winą. Chciałabym tylko wyrazić uczucia, jakie mną wtedy targały. Powiedzmy, że są wśród NAS harcerze, którzy naprawdę, mimo wszystko starają się stworzyć wspólnotę hufca. Równocześnie spotykam w naszym gronie ludzi, którzy z

nieznanych mi powodów nie potrafią lub nie chcą tworzyć owej WSPÓLNOTY, a ich obecność w hufcu i jakikolwiek wkład w nawet najdrobniejsze przedsięwzięcie jest jakby z łaski. Nie chcę palnąć teraz

„gatki” umoralniającej, ale uważam, że nie tędy droga. Każdy z nas powinien dokładnie przemyśleć swoją instruktorską postawę, bo to przecież my jesteśmy wzorem i przykładem dla naszych podopiecznych.

A wbrew pozorom oni obserwują nas także wtedy, gdy sami fizycznie nie są w pobliżu. Ale zostawmy na chwilę Szare Sznury (mając cały czas na uwadze, że bez nich nie byłoby nas!). Wydaje mi się, że sedno sprawy

leży gdzie indziej… Dość zmienna i, rzekłabym, często burzliwa atmosfera w naszym hufcu nie sprzyja zawiązywaniu więzi.

Wiadomo, kto miał się polubić i zaprzyjaźnić, to prawdopodobnie już dawno odnalazł się w tym wszystkim. Ale czy wszyscy się znamy? I dalej: czy się tolerujemy? Często z rezerwą podchodzimy do drugiej osoby. To

naturalny mechanizm w pewnym sensie obronny, ale czy czasem nie przesadzony i nie na miejscu w pewnych sytuacjach? Może jednak warto włożyć trochę wysiłku w to, żeby było nam zwyczajnie milej ze sobą? Nie chodzi tu o sztuczne uśmiechy, słodkie słówka i WAZELINIARSTWO, ale o zdrowe, normalne podejście do

drugiego człowieka, a tym bardziej drugiego harcerza. Zainwestujmy w komunikację społeczną tak, żeby naszym następcom było łatwiej, żeby oni nie musieli borykać się od nowa z tymi samymi konfliktami.

Zacznijmy wymagać przede wszystkim od siebie. Reprezentujmy sobą te cechy, których szukamy u innych, rozwijajmy się, pracujmy nad swoimi słabościami, słabościami. WSZYSCY! Komendantka, Członkowie

Komendy, Namiestnicy, Księgowy, szefowie poszczególnych zespołów hufca, Szczepowi, Drużynowi, Przyboczni, Zastępowi, a nawet Szeregowi. RA-ZEM! RA-ZEM! Tylko w ten sposób zbliżymy się do celu.

Bo naprawdę warto. Jeśli masz pytania, wątpliwości, skargi i uwagi powiedz to głośno, wyraź siebie, ale podpisz się pod tym.

Ja zawsze chętnie z Tobą porozmawiam. A wracając do WIGILIJKI, to w rezultacie i tak nic nie było w stanie popsuć mojego świątecznego już nastroju. Przyjemnie było słuchać o Dziadku Linki, o przykrytej białym obrusem desce do prasowania dh.

Komendantki, o osiedlowym kolędowaniu Braci Rzymanów, o przechodniej Babci Rodziny Ryszków i o Kozach uciekających z Harcerskiej Szopki. Bardzo dobrze wspominam ten czas i nie żałuję żadnej sekundy

spędzonej wspólnie z WAMI w HUFCU…Kasia Kocyba

Page 8: Szlak #5/2006

8 I /06

Przebrzmiały fanfary, muzycy schowali instrumenty,

wolontariusze uciekali z tam skąd przyszli, tak samo nagle

jak się pojawili, jeszcze tylko echo masy koncertów

i niezwykłej finałowej atmosfery rozbrzmiewa gdzieniegdzie

w opustoszałych już sztabach. To niechybny znak, że

XIV finał Wielkiej Orkiestry Świątecznej Pomocy

dobiegł końca. A był to finał niezwykle ważny dla dzieci

poszkodowane w wypadkach, bo właśnie w tym roku pełni

zapału wolontariusze zbierali pieniądze dla ratowania ich

życia. A zebrali ich niemało bo ponad 20 milionów zł.

(w samym Zabrzu zebrano ok. 100 tys. zł), za te kwotę

zakupiony zostanie sprzęt który uratuje życie zapewne

niejednemu małemu pacjentowi. Co do samego finału, to

jak co roku przebiegał spontanicznie i hałaśliwie. Masy

wolontariuszy pełnych zapału wybiegło na ulice, zbierać

pieniądze hojnie wrzucane do puszek przez nieobojętnych

na ten zryw dobroduszności mieszkańców. Tłumy rozbawio-

nych młodych filantropów prześcigało się w pomysłowych

sposobach zachęcenia starszych i młodszych do wrzucenia

jakiegoś datku dla dzieciaków. Trzeba przyznać ze potrafimy

pokazać serce (nie tylko te przyklejane, co się zdarzało),

kiedy ktoś od nas tego oczekuje. To wspaniałe widzieć jak

ludzie się jednoczą by pod przewodnictwem fundacji

pomagać tym, którzy tego potrzebują. Ale finał minął, za

zebrane pieniądze zakupiony zostanie sprzęt, plakaty się

pozrywa, hasła schowa głęboko do kieszeni, żeby się nie

zdezaktualizowały, i cały ten szum dobroczynnych zachowań

zamilknie. Nie możemy do tego dopuścić. Pamiętajmy o idei

pomocy nie tylko w dzień finału (który to powinien być

eskalacją dobroczynności a nie jej inicjacją), pamiętajmy o niej

na co dzień, czy to przechodząc obok staruszki dźwigającej

zakupy, czy płaczącego dziecka zagubionego w hipermar-

kecie, pamiętajmy o niej gdy ktoś prosi nas o cokolwiek, czy

wyrzucenie śmieci, czy załatwienie sprawunków, czy o

cokolwiek innego. Przecież żeby pomagać nie trzeba czekać

na kolejny finał,

Page 9: Szlak #5/2006

���9

można nieść idee WOŚP-u przez cały okrągły rok, pokazując

ludziom że nie jestem obojętny na to co się dzieje, że nie patrzę

na świat przez pryzmat własnych korzyści, że dostrzegam

innych i staram się pomóc, bo takie nastawienie jest ważne,

bo taka jest polityka WOŚP, a sceptycy niech mówią co chcą.

Na razie jest szaro i głucho jak to zwykle po finale, gdy trzeba

otrząsnąć się z wrażeń, tylko nieliczni kontynuują zaczętą

wcześniej działalność charytatywną, reszta jest dobroczyńcą

okazjonalnym, głuchym na apele, a przecież nie trzeba

plakatów, wielkiej medialnej burzy, żeby się w te pomoc

włączyć….czas najwyższy to zrozumieć. Póki co….dzięki

Orkiestro że grasz…i oby tak dalej.

K.Rz

Page 10: Szlak #5/2006

ZAPROSZENIENA II BAL KARNAWAŁOWY

Organizator: 33 Zabrzańska Drużyna Harcerska „KOMPROMIS”Miejsce: Harcówka 33 ZDH „KOMPROMIS”Data: 04.03.2006rGodzina: 17:00 – 22:00

Serdecznie zapraszamy na II Bal karnawałowy, który odbędzie się w

dniu 4 marca w Harcówce 33 ZDH „KOMPROMIS” (SP 25 ul. Kotarbiń-

skiego). Bal będzie w stylu bajkowym, dlatego też będą wymagane

stroje, które odzwierciedlają postaci z bajek. W trakcie zabawy

przewidziane są różne gry i konkursy z nagrodami niespodziewajkami.

Aby przenieść się w świat bajek, przed wejściem na zabawę należy

złożyć daninę w wysokości minimum 1 blachy ciasta, 2 butelek

substancji pitnej bezalkoholowej oraz symbolicznej złotówki od

osoby. Każda drużyna, która chce uczestniczyć w balu musi

wysłać esemesa z ilością osób pod numer 509515549

( druhna Iwona), lub tez napisać maila [email protected].

Bal jest imprezą harcerską, dlatego też wszyscy jego uczestnicy

muszą się kierować prawem i przyrzeczeniem harcerskim.

10