chrząszcz - marzec 2011 (nr 60)

12
ORGAN STOWARZYSZENIA PRZYJACIÓŁ SZCZEBRZESZYNA NR 3 (6) MARZEC 2011 „Znani – Nieznani” – Spotkanie z Januszem Kapeckim W dn.2 marca 2011 roku w Miejskim Domu Kultury w Szczebrzeszynie odbyło się spotkanie z cyklu "Znani i Nieznani". Gościem spotkania był Janusz Kapecki - regionalista, przewodnik turystyczny, pasjonat fotografii przyrodniczej. Janusz od 1975 roku czynnie uczestniczy w życiu PTTK Oddział Zamość. Zdobył praktycznie wszystkie możliwe stopnie w turystyce kwalifikowanej. Społecznie poprowadził ok. 300 rajdów. Aktywnie uczestniczy w pracach Lokalnej Grupy Działania - Dolina Wieprza i Poru oraz w Grupie Turystycznej Roztocze. Stwierdzenie, że Janusz Kapecki zna Roztocze, byłoby w stosunku do jego osoby zbyt ogólnikowe, on po prostu jest w tej elitarnej grupie, która trafia do najbardziej nieznanych miejsc i zna je jak "własną kieszeń". Jednym z tych miejsc jest Szczebrzeszyńskie Piekiełko z największą siecią wąwozów lessowych w Polsce. Wszyscy wiemy, że łatwo do Piekiełka wejść, ale wyjść .............. trudno jak z Piekiełka!. Dla Szczebrzeszyna historia miasta, zabytki, wąwozy lessowe to wielkie bogactwo promocyjne, w które doskonale wpisuje się "Laboratorium Lessowe" Janusza Kapeckiego działające w ramach Roztoczańskiego Ekomuzeum - Świąteczna Kraina. Już sama nazwa jest na tyle intrygująca i tajemnicza, wywołująca dreszcz emocji, że działa jak magnes przyciągający na Roztocze. Nie mniejszym bogactwem regionu są mieszkańcy, którzy tak licznie przybyli na spotkanie z Januszem. I tym razem Janusz nie zawiódł, zaskoczył nas swoim pokazem multimedialnym prezentując "Florę i krajobrazy Roztocza" - wynik jego wędrówek i zainteresowań. Na 366 slajdach zawarł kwintesencję roztoczańskiego pejzażu, koloryt powszechnych roślin, niezwykłość zjawisk przyrodniczych. Spotkaniu towarzyszyła wystawa "Świat roślin w kulturze wsi dorzecza górnego Wieprza" autorstwa Marty Brzuskowskiej ze zbiorów Muzeum Zamojskiego w Zamościu. Marta Brzuskowska pracując w Muzeum Zamojskim przez wiele lat, prowadziła samodzielne badania terenowe. Efektem jej prac badawczych są publikacje wydane przez Muzeum Zamojskie: "Gody zamojskie. Wiejskie zwyczaje i obrzędy zimowe";1986, "Pieśni domowe i polne śpiewanki"; 1990, "Świat roślin w kulturze wsi dorzecza górnego Wieprza"; 1998. Wystawa eksponowana w salach MDK w Szczebrzeszynie składa się ze 150 fotoram na których prezentowany jest niezwykły zielnik. We wstępie autorka pisze: "Do arkusza próbnego „Świata roślin…” wybrałam 6 haseł poświęconych "bodziakom"- roślinom opiekuńczym, bo odstraszającym demony: nocne przestrachy, wodzących nawalne chmury "płanentników", trapiących ludzkie ciała "gośćców" (gości); "ogniki", "postrzały"........ oraz tytuliki haseł Zielnika z 294 nazwami regionalnymi roślin" Zachęcam wszystkich czytelników Zamość online do wiosennych wędrówek w towarzystwie świata roślin i zwierząt, do odwiedzenia wystawy ze zbiorów Muzeum Zamojskiego "Świat roślin w kulturze wsi dorzecza górnego Wieprza" autorstwa Marty Brzuskowskiej w Miejskim Domu Kultury w Szczebrzeszynie, a na rajdy piesze i rowerowe oraz Laboratorium Lessowe najlepiej wybrać się w towarzystwie Janusza Kapeckiego. Maria Rzeźniak SZCZEBRZESZYN

Upload: mateusz

Post on 30-Jun-2015

357 views

Category:

Documents


3 download

DESCRIPTION

ORGAN STOWARZYSZENIA PRZYJACIÓŁ SZCZEBRZESZYNANR 3 (6) MARZEC 2011„Znani – Nieznani” – Spotkanie z Januszem KapeckimW dn.2 marca 2011 roku w Miejskim Domu Kultury w Szczebrzeszynie odbyło się spotkanie z cyklu "Znani i Nieznani". Gościem spotkania był Janusz Kapecki regionalista, przewodnik turystyczny, pasjonat fotografii przyrodniczej. Janusz od 1975 roku czynnie uczestniczy w życiu PTTK Oddział Zamość. Zdobył praktycznie wszystkie możliwe stopnie w turystyce kwalifikowanej. Społecznie pop

TRANSCRIPT

Page 1: Chrząszcz - Marzec 2011 (nr 60)

ORGAN STOWARZYSZENIA PRZYJACIÓŁ SZCZEBRZESZYNA

NR 3 (6) MARZEC 2011

„Znani – Nieznani” – Spotkanie z Januszem Kapeckim

W dn.2 marca 2011 roku w Miejskim Domu Kultury w Szczebrzeszynie odbyło się spotkanie z cyklu "Znani i Nieznani". Gościem spotkania był Janusz Kapecki - regionalista, przewodnik turystyczny, pasjonat fotografii przyrodniczej. Janusz od 1975 roku czynnie uczestniczy w życiu PTTK Oddział Zamość. Zdobył praktycznie wszystkie możliwe stopnie w turystyce kwalifikowanej. Społecznie poprowadził ok. 300 rajdów. Aktywnie uczestniczy w pracach Lokalnej Grupy Działania - Dolina Wieprza i Poru oraz w Grupie Turystycznej Roztocze. Stwierdzenie, że Janusz Kapecki zna Roztocze, byłoby w stosunku do jego osoby zbyt ogólnikowe, on po prostu jest w tej elitarnej grupie, która trafia do najbardziej nieznanych miejsc i zna je jak "własną kieszeń". Jednym z tych miejsc jest Szczebrzeszyńskie Piekiełko z największą siecią wąwozów lessowych w Polsce. Wszyscy wiemy, że łatwo do Piekiełka wejść, ale wyjść .............. trudno jak z Piekiełka!. Dla Szczebrzeszyna historia miasta, zabytki, wąwozy lessowe to wielkie bogactwo promocyjne, w które doskonale wpisuje się "Laboratorium Lessowe" Janusza Kapeckiego działające w ramach Roztoczańskiego Ekomuzeum - Świąteczna Kraina. Już sama nazwa jest na tyle intrygująca i tajemnicza, wywołująca dreszcz emocji, że działa jak magnes przyciągający na Roztocze. Nie mniejszym bogactwem regionu są mieszkańcy, którzy tak licznie przybyli na spotkanie z Januszem. I tym razem Janusz nie zawiódł, zaskoczył nas swoim pokazem multimedialnym prezentując "Florę i krajobrazy Roztocza" - wynik jego wędrówek i zainteresowań. Na 366 slajdach zawarł kwintesencję roztoczańskiego pejzażu, koloryt powszechnych roślin, niezwykłość zjawisk przyrodniczych. Spotkaniu towarzyszyła wystawa "Świat roślin w kulturze wsi dorzecza górnego Wieprza" autorstwa Marty Brzuskowskiej ze zbiorów Muzeum Zamojskiego w Zamościu.

Marta Brzuskowska pracując w Muzeum Zamojskim przez wiele lat, prowadziła samodzielne badania terenowe. Efektem jej prac badawczych są publikacje wydane przez Muzeum Zamojskie: "Gody zamojskie. Wiejskie zwyczaje i obrzędy zimowe";1986, "Pieśni domowe i polne śpiewanki"; 1990, "Świat roślin w kulturze wsi dorzecza górnego Wieprza"; 1998. Wystawa eksponowana w salach MDK w Szczebrzeszynie składa się ze 150 fotoram na których prezentowany jest niezwykły zielnik. We wstępie autorka pisze: "Do arkusza próbnego „Świata roślin…” wybrałam 6 haseł poświęconych "bodziakom"- roślinom opiekuńczym, bo odstraszającym demony: nocne przestrachy, wodzących nawalne chmury "płanentników", trapiących ludzkie ciała "gośćców" (gości); "ogniki", "postrzały"........ oraz tytuliki haseł Zielnika z 294 nazwami regionalnymi roślin" Zachęcam wszystkich czytelników Zamość online do wiosennych wędrówek w towarzystwie świata roślin i zwierząt, do odwiedzenia wystawy ze zbiorów Muzeum Zamojskiego "Świat roślin w kulturze wsi dorzecza górnego Wieprza" autorstwa Marty Brzuskowskiej w Miejskim Domu Kultury w Szczebrzeszynie, a na rajdy piesze i rowerowe oraz Laboratorium Lessowe najlepiej wybrać się w towarzystwie Janusza Kapeckiego. Maria Rzeźniak

SZCZEBRZESZYN

Page 2: Chrząszcz - Marzec 2011 (nr 60)

2

CHRZĄSZCZ NR 3 (6)

2

Żyją wśród nas Są naszymi sąsiadami, mijamy ich na ulicach, często nie mając świadomości, że to ludzie niezwykli. Niektórzy są uznanymi artystami, inni rozwijają swoje pasje w ciszy własnego domu. W roku 2011 chcemy Państwu przybliżyć ciekawsze postaci naszego miasta i okolic. ALEKSANDER PRZYSADA

Aleksander Przysada urodził się w 1933roku w Szczebrzeszynie. W latach 1939 – 47 ukończył szkołę podstawową, następnie był uczniem Liceum Pedagogicznego w Szczebrzeszynie. W 1952r. zdał maturę i został studentem Państwowej Wyższej Szkoły Pedagogicznej w Warszawie. Tytuł magistra historii uzyskał w

1956r. na Uniwersytecie Marii Curie – Skłodowskiej w Lublinie. W tym roku został nauczycielem Liceum Pedagogicznego, następnie Liceum Ogólnokształcącego w Szczebrzeszynie. W latach 1974 – 1980 pracował jako dyrektor Zespołu Szkół w Szczebrzeszynie (Liceum Ogólnokształcące i SWP). W latach 1984 – 1990 sprawował urząd Gminnego Inspektora Oświaty i Wychowania. W okresie 1987 – 86 pełnił funkcję przewodniczącego Komisji Oświaty Miejskiej Rady Narodowej w Szczebrzeszynie. Został odznaczony Krzyżem Kawalerskim Orderu Odrodzenia Polski, Złotym Krzyżem Zasługi, Odznaką za Zasługi dla Województwa Zamojskiego. Zajmuje się historią Szczebrzeszyna i najbliższej okolicy, „ocala od zapomnienia” tych, którzy odeszli. Pasją Pana jest historia. Jakie wydarzenia miały wpływ na ukształtowanie się Pańskich zainteresowań? Urodziłem się przed wojną w 1933 roku w rodzinie chłopskiej w Przedmieściu Zamojskim. Ojciec zajmował się polityką, co miało wpływ na losy rodziny i moje. Był przed wojną wiceprezesem zarządu powiatowego Polskiego Stronnictwa Ludowego, radnym, ławnikiem w sądzie w Szczebrzeszynie, organizatorem strajków chłopskich w latach 1934 – 36. Toteż został aresztowany przez Niemców jako jeden z pierwszych, w czerwcu 1940r. Był to trudny okres. Zostałem z matka i dwoma braćmi. We wrześniu 1939 r. rozpoczynałem naukę w szkole, wybuchła wojna, przez dwa lata były lekcje w budynku, w którym mieści się poczta, na górze. Później chodziłem z bratem na lekcje w ramach tajnego nauczania , do kamienicy należącej do państwa Sawickich. Tam w warunkach konspiracyjnych nauczyciele szkoły podstawowej udzielali lekcji, nie mieliśmy podręczników. Ta nauka trwała do 1943r., kiedy Niemcy nas wysiedlili. Ojciec wrócił po 2 latach, potem do końca wojny ukrywał się, był żołnierzem Batalionów Chłopskich, używał pseudonimu „Kłos”. Udało się nam przeżyć okupację i szczęśliwie doczekać wyzwolenia. Szczęście było tym większe, że Szczebrzeszyn był wyzwalany 25 lipca 1944r. przez uczniów gimnazjum i absolwentów Seminarium Nauczycielskiego, którzy służyli w okolicznych oddziałach. Dowodził „Podkowa”, w lesie u „Podkowy” był brat.

Dostaliśmy wiadomość, że brat zginął, na szczęście informacja okazała się fałszywa. Po wojnie ojciec został burmistrzem Szczebrzeszyna, lecz w 1946r. aresztowano go i osadzono w więzieniu UB w Zamościu. Matka wystarała się o zwolnienie , ale wkrótce - w 1948r. zmarł. Te wydarzenia, losy rodziny - ojca, brata zaważyły na moim życiu i miały wpływ na zainteresowania. Jest Pan osobą szczególnie związaną z oświatą Szczebrzeszyna, a zwłaszcza ze szkołami im. Zamoyskich. To przypadek? W 1947r. ukończyłem szkołę podstawową, powstało wtedy w Szczebrzeszynie Liceum Pedagogiczne, po którym obowiązywał nakaz pracy, a ja chciałem studiować, więc próbowałem skończyć liceum ogólnokształcące . Jednak nie było mnie stać na naukę w Zamościu, trzeba też było pracować w domu po śmierci ojca. Zdecydowałem się na liceum pedagogiczne i wtedy zaczęła się moja przygoda ze szkołami Zamojskich. Liceum Pedagogiczne ukończyłem w 1952r. Miałem dużo szczęścia, bo kadra ucząca mnie była wybitna – bardzo doświadczeni pedagodzy, wychowujący własnym przykładem, np. prof. J. Kopytowa, prof. Kołodziejczyk, prof. Kołodziejczykowa, dr Piwowarkowa, prof. Bronisław Przysada, prof. Pietruszyński, prof. Kapica, prof. Niechajowa, prof. Głazowska. Ludzie odchodzą, zmieniały się typy szkół, pozostaje budynek – lepiszcze łączące wszystkie te okresy. A jednak podjął Pan studia… Napisałem do ministra oświaty i otrzymałem w odpowiedzi pismo, które zwalniało mnie na okres studiów z nakazu pracy. W lecie 1952 roku pojechałem do Warszawy na egzamin wstępny. Warszawy nie było, tylko gruzy, gruzy, gruzy i tramwaj 18, jak w tej piosence „Kiedy rano jadę osiemnastką…”(śpiew i śmiech). Zdałem egzamin i zostałem studentem Państwowej Wyższej Szkoły Pedagogicznej w Warszawie. Jednak z powodów politycznych musiałem opuścić Warszawę, studia ukończyłem w 1956r. na świeżo zorganizowanym wydziale humanistycznym UMCS w Lublinie. Podczas egzaminu magisterskiego obroniłem pracę na temat: „Dawne szkoły im. Zamoyskich w Szczebrzeszynie w XIX wieku”. Z kuratorium otrzymałem skierowanie do pracy właśnie w Szczebrzeszynie. Do tej pory wzruszam się, gdy sobie przypomnę, jak w 1956r. dyrektor przedstawił mnie młodzieży (pełna aula) i powiedział : „Będzie was uczył historii tej programowej i tej, którą z rodziną przeżył”. Jakie działania szczególnie utkwiły Panu w pamięci z okresu pracy w charakterze nauczyciela historii? Bardzo ważne były pierwsze zjazdy. Przyjeżdżali na nie absolwenci Seminarium Nauczycielskiego, którzy wrócili z wojny, niektórzy byli za granicą. Będąc tu ,podkreślali, że jest to szkoła, która uczyła kochać kraj rodzinny. Starałem się poznaną wiedzę wcielać w życie, pewne historie chciałem przedstawić pod nazwą regionalizmów. Na 600 –lecie Szczebrzeszyna i 1000 – lecie Polski zorganizowałem Szczebrzeszalia.

Page 3: Chrząszcz - Marzec 2011 (nr 60)

CHRZĄSZCZ NR 3 (6)

3

Trzeba było do tego przekonać młodzież, nauczycieli, dyrektora, władze polityczne. Otrzymaliśmy klucz do miasta – młodzież obejmowała władzę w mieście na kilka dni. Przez miasto przechodziły korowody postaci historycznych, odgrywane były historyczne sceny. W kolejnych latach różne były tematy, obowiązywały stroje z opoki. Pożyczaliśmy je z teatru w Lublinie i domu kultury w Zamościu. Były wojska napoleońskie, kosynierzy, mieszczanie, szlachta. Raz nawet autentyczni partyzanci w prawdziwych mundurach i z bronią przejeżdżali wozami drabiniastymi po ulicach miasta. Szedł Władysław Jagiełło, Dymitr z Goraja, Jan Zamoyski, Jan III Sobieski. Oni mówili, im wolno było mówić również to, co nie podobało się władzy. Była też Izba Pamięci? Tak. Jej otwarcie miało miejsce 14 X 1967 r. z udziałem Lucjana Motyki- Ministra Kultury i Oświaty. Była to prawdziwa historia i przewodnik w postaci nauczyciela Liceum Pedagogicznego. Znaczenie Izby Pamięci rosło, wycieczki jadące do Zamościa czy Lublina zatrzymywały się w Szczebrzeszynie. Zwiedzali ją goście z całej Polski, dziennikarze, nauczyciele, przewodnicy. Były nawet wycieczki ze Związku Radzieckiego i polonijne z USA. Niektórzy chcieli płacić, mówiłem, że „ za historię ojczyźnianą nie płaci się”. W 1974r. robiłem w Sulejówku kurs dla oświatowej kadry kierowniczej, gdy wróciłem – to nie było już Izby Pamięci. Dom , w którym się znajdowała, oddano nowemu właścicielowi. Eksponaty przekazano do Domu Kultury, a tam spakowano je do kufrów. Jako Gminny Inspektor Oświaty i Wychowania z części tych zbiorów utworzyłem Izbę Harcerską. W 1985 r. mogłem tam zaprowadzić ministra B. Farona, po centralnej inauguracji roku szkolnego w nowej Szkole Podstawowej w Szczebrzeszynie. Był Pan dyrektorem szkół w Szczebrzeszynie. Który z tych etapów Pana pracy wydaje się ważniejszy? One są jednakowo ważne i stanowią całość. Gdybym nie był uczniem tej szkoły, nie byłbym później nauczycielem i dyrektorem. W każdym okresie starałem się być jakoś obecny, pozostawić coś po sobie; lecz w każdym okresie mogłem to inaczej realizować. Jako dyrektor i inspektor znałem wielu ludzi, miałem większe możliwości, by np. zorganizować centralną uroczystość rozpoczęcia roku szkolnego w 1985r. Wcześniej, w r. 1978 doprowadziłem do wykonania badań naukowych na zamczysku. Studenci i pracownicy archeologii UMCS przeprowadzili prace wykopaliskowe. Teraz pisze Pan o Szczebrzeszynie ,o jego historii, o ludziach ważnych dla Szczebrzeszyna. Czy upamiętnianie tych, którzy już odeszli, uważa Pan za swoją misję? Też, dotyczy to zwłaszcza moich nauczycieli, którzy byli ludźmi niezwykłymi. Przede wszystkim jednak piszę o ludziach - bo to oni tworzą historię. Historia państwa, narodu – to historia ludzi! Czytelnicy „Chrząszcza” znają Pana jako autora tekstów, ale Pan współpracuje z poważniejszymi pismami…Ma Pan też wydania książkowe? Czasopisma to: „Mówią wieki”, „Tygodnik Zamojski’, „Kronika Tygodnia”,

„Zamojski Kwartalnik Kulturalny”. Napisałem „Przewodnik – Szczebrzeszyn i okolice” wydany w 1997 r., a w 2000 r. – „Zygmunt Klukowski: lekarz ze Szczebrzeszyna1885 – 1959”. Nad czym Pan teraz pracuje? Ja przez cały czas pracuję – wyciągam ludzi. Wartość instytucji oświatowych mierzy się wartością ludzi. Największą wartością jest wolność człowieka, kraju, w którym mieszka. W okresie braku wolności istniały szkoły w Szczebrzeszynie. Jej uczniowie brali udział w walce o wolność, gdy zaszła taka potrzeba. Ci uczniowie znali tradycje, wielu z nich jest już dzisiaj zapomnianych. Ja ich muszę utrwalić, jestem ostatnią osobą, z moim bratem chodzili do szkoły. Pisze Pan również o szkole? Podjąłem taką pracę z okazji dwusetnej rocznicy przeniesienia szkoły z Zamościa do Szczebrzeszyna. Chciałbym opracować okres funkcjonowania Gimnazjum Ogólnokształcącego, które istniało w latach 1936 – 39 i 1944 – 47. Nie ma takiego opracowania. Muszę złożyć całą historię i dodać te okresy, wzbogacić o jakieś świadectwa, dokumenty. Serdecznie dziękuję za rozmowę i życzę wielu prac o ludziach zasłużonych dla Szczebrzeszyna. Rozmawiała: Joanna Dawid Zamojskie legendy i podania Wielącza Żył sobie w Wielączy gospodarz bogaty – Jakub Hałasa. Urodził się pod koniec lat 40-tych XIX wieku. Kuba był gospodarzem dobrym, statecznym, a na starość bardzo szanowanym – a to z powodu wielkiego doświadczenia i rozsądnej "gadki".. Umiał opowiadać, znał różne historie i przypowieści. Oprócz uprawy roli Kuba hodował konie i handlował nimi. Jeździł po jarmarkach, lubił dobrze zjeść i wypić, ale rozrzutny nie był. Miał Kuba jedno wielkie zmartwienie – był bezdzietny. Wprawdzie pocieszano go, mówiąc, że "kto ma pszczoły, ten ma miód, a kto dzieci, ten ma smród", ale Kubę uwierała bardzo ta bezdzietność. Było to jego życie jakby niepełne. Inni, choć biedni, mieli swoje troski, ale i radości. Chrzcili swoje dzieci, żenili i z czasem doczekiwali się wnuków. Brak było bardzo Kubie tych rodzinnych uroczystości. Uparta myśl, że nic po nim nie zostanie, dręczyła go tym częściej, im bardziej się starzał. Postanowił więc Kuba pozostawić po sobie ślad na ziemi. Zimą wybrał się saniami w okolice Józefowa, gdzie mieszkali dobrzy kamieniarze i zamówił tam solidną figurę, ciosaną z piaskowca. Jeszcze tego samego roku, zaraz po sianokosach, a przed żytnimi żniwami dostał wiadomość, że figura jest gotowa. Zebrał wtedy Kuba grupę gospodarzy szacownych, szczególnie takich, co to "letką" rękę do skrzypeczek mieli i dobry humor na zawołanie,

Page 4: Chrząszcz - Marzec 2011 (nr 60)

4

CHRZĄSZCZ NR 3 (6) ale i dobre konie i mocne wozy. I tak w piękny, letni dzień ruszyła z Wielączy wesoła kompania ze śpiewem i przygrywaniem. Pierwszy popas zrobili zaraz w Szczebrzeszynie. Stanęli przed szynkiem zawadiacko i z fasonem. Jedli, pili i weselili się, że hej! Pod wieczór, zabierając ze sobą zapas piwa w antałkach, pachnące wędliny i świeży chleb, ruszyli do Zwierzyńca. Krótka, pogodna, letnia noc na skraju Puszczy Solskiej sprzyjała dobrej zabawie. Piwo i niecodzienne jedzenie trzymało ich w dobrych humorach. Dopiero następnego dnia dotarli do Józefowa. Tam spędzili kolejny wieczór i noc, ucztując i częstując miejscowych. Byli dumni, przyjechali przecież z bogatej Wielączy w te biedne okolice, pełne lasów i słabych, piaszczystych gleb. Następnego dnia załadowali na wozy ciężkie sztuki piaskowca, zabrali majstra i ruszyli w drogę powrotną, powtarzając oczywiście "popasy". W takich to okolicznościach stanęła za szosą figura święta, którą ufundował "Jakób" Hałasa, szacowny, ale bezdzietny gospodarz z Wielączy. Fundacja pomnika, związane z tym koszty i wielodniowa zabawa były dla Kuby i chrzcinami, i zaślubinami dzieci, których nie miał, a przede wszystkim "śladem na ziemi" jego długiego i pracowitego życia. Figura stoi do dzisiaj. Ziemia przeszła na Kitków. Wieprzów Tarnawacki Jak głosi legenda istniejące w tej miejscowości Jezioro Wieprzowe wzięło się stąd, że w przeszłości w tym miejscu duży wieprz tak bardzo zrył ziemię, że wypłynęły wody podskórne, dając początek jezioru. Zadębce Jak podaje Mieczysław Bondzia – w Zadębcach na wschód od cmentarza prawosławnego dużo wcześniej była drewniana cerkiew, która zapadła się na Wielkanoc podczas rezurekcji wraz z będącymi wewnątrz wiernymi. W tym miejscu znajduje się okrągłe zagłębienie o średnicy 18 – 20 metrów. Opracowała Regina Smoter Grzeszkiewicz Aleksander Przysada OCALIC OD ZAPOMNIENIA Jerzy Florkiewicz Urodził się 8 grudnia 1908 roku w Mordach koło Siedlec. Był synem Mariana i Marianny Migórskiej herbu Niezgoda. Matka Jerzego była córką właściciela apteki w Szczebrzeszynie. To właśnie Migórski sprzedał aptekę Zahrtowi i kupił niewielki majątek ziemski wraz z gorzelnią w Mordach k. Siedlec. Rodzice Jerzego sprzedali majątek w Mordach, który położony był w zaborze rosyjskim i za uzyskane pieniądze kupili mały majątek, o lepszych glebach – Wichorów koło Turka w Kaliskiem.

Marian Forkiewicz w czasie I wojny światowej odmówił służby w wojsku pruskim, za co został aresztowany i osadzony w obozie w Oranienburgu. Majątek został skonfiskowany i stał się własnością rządu pruskiego. Żona Mariana, z synami Zbigniewem Jerzym i Adamem, jako poddana caratu, została deportowana do

Królestwa i zamieszkała w Lublinie przy ulicy Staszica. W Lublinie Jerzy ukończył szkołę podstawową i gimnazjum. W rodzinie, w której wzrastał Jerzy, żywe były tradycje walk o niepodległość Polski. W walkach tych uczestniczyli przodkowie – dziadek Feliks w powstaniu styczniowym, a pradziadek był kapitanem artylerii wojska Księstwa Warszawskiego i uczestnikiem walk Napoleona z Rosją. Za udział w tej wojnie został odznaczony krzyżem Virtuti Militari. Również Jerzy z bratem Zbigniewem mieli zainteresowania wojskowe. Jerzy po ukończeniu drugiej szkoły średniej – technikum mechanicznego w Kowlu, odbył służbę wojskową, w czasie której ukończył szkołę podoficerską i uzyskał stopień podoficerski – starszego ogniomistrza. Interesował się również rolnictwem. Zainteresowanie to wyniósł z pracy w majątku swoich rodziców. Po ukończeniu służby wojskowej dzierżawił kolejno kilka folwarków w powiecie hrubieszowskim, z których, wskutek panującego kryzysu, zrezygnował. Był także krótko administratorem majątku Hutkowskiego w Czernięcinie. W związku ze zbliżającą się inwazją Niemiec na Polskę w lipcu 1939 roku, jako podoficer został powołany do wojska. Walczył w oddziałach broniących Lublina, a później pod Kobryniem, gdzie został wzięty do niewoli rosyjskiej, z której zdołał uciec, dzięki temu ocalił swoje życie. Brat jego Zbigniew, porucznik, uczestnik bitwy nad Bzurą, a później walk z Niemcami i Armią Czerwoną, wzięty do niewoli rosyjskiej zginął w Katyniu. W czasie ekshumacji został zidentyfikowany dzięki odnalezionej w szczątkach munduru legitymacji.

Page 5: Chrząszcz - Marzec 2011 (nr 60)

CHRZĄSZCZ NR 3 (6)

5

Jerzy Florkiewicz od pierwszych miesięcy okupacji niemieckiej stał się aktywnym członkiem podziemia. Najpierw był członkiem ZWZ, a później żołnierzem AK. Działał pod pseudonimem ,,Ozdoba”, który był herbem rodu Forkiewiczów. W związku z pochodzeniem jego matki i dziadków ze Szczebrzeszyna, na jego prośbę, decyzją władz lubelskiego podziemia został skierowany na teren Inspektoratu Zamojskiego, gdzie walczyły oddziały ZWZ – AK i BCH. Przez cały okres okupacji niemieckiej działał jako wywiadowca w rejonach: Szczebrzeszyn, Radecznica, Mokrelipie i innych. O jego działalności konspiracyjnej pisze Jan Grygiel w książce Związek Walki Zbrojnej – Armia krajowa w Obwodzie Zamojskim 1939 -1944 str. 167: ,, W sklepie Jerzego Florkiewicza ,,Ozdoby” był punkt pocztowy. Florkiewicz – starszy ogniomistrz rezerwy 27 pal we Włodzimierzu, bronił we wrześniu 1939 Lublina. Potem wrócił do Szczebrzeszyna. Jego ekspedient sklepowy Marian Zgnilec był kurierem do Zamościa (aresztowany zginął). Drugi łącznik Feliks Tomaszewski ze Szczebrzeszyna (ul Klasztorna) jeździł na punkt do Wandy Tarajkowej w Zamościu. Florkiewicz został aresztowany na dworcu kolejowym w Lublinie w styczniu 1943 r. Przekupił konwojenta i wrócił do domu. Przeszedł do oddziału ,,Podkowy”. Brał udział w akcji zaopatrzeniowej na Janów Lubelski. Po zabiciu przez Niemców Czesława Jóźwiakowskiego (,,Mosta”) został szefem kompanii ,,Podkowy”. Potem był w kwatermistrzostwie rejonu u Stanisława Żelaźnickiego ,,Sikory”, którego był zastępcą”. Oprócz pracy w dziedzinie kwatermistrzostwa, do końca okupacji organizował i prowadził pracę wywiadowczą, która była w znaczącej mierze przyczyną niepowodzenia działań żandarmerii i gestapo prowadzonych przeciw członkom podziemia, ujawnianym patriotom i Polakom w ogóle. Do współpracy pozyskał polskich granatowych policjantów z posterunku w Radecznicy: Kowalczyka i Bronisława Kafarskiego (syna Michała Kafarskiego) oraz brata Tadeusza, zamordowanych w niemieckich obozach koncentracyjnych. W tej pracy utrzymywał ścisłą łączność z Janem Gryglem (absolwentem Seminarium Nauczycielskiego w Szczebrzeszynie z 1927 roku), asem akowskiego wywiadu na całą Zamojszczyznę, który w cytowanej wyżej książce zanotował: ,, W młynie Jana Gałęzowskiego odbywały się narady.

Tu był też punkt pocztowy. Jerzy Florkiewicz (po wyparciu Niemców z Zamojszczyzny) zięć Gałęzowskiego, odbierał od policjanta polskiego z Radecznicy Kowalczyka informacje wywiadowcze. Było wiele ostrzeżeń przed Niemcami i anonimami”. Po wojnie Jerzy Florkiewicz, aż do przejścia na emeryturę, pracował w zamojskich Zakładach Przemysłu Tłuszczowego w Bodaczowie, na

stanowisku instruktora uprawy i ochrony rzepaku. Jan Gałęzowski legionista Piłsudskiego, sprawdzony patriota, zawsze oddany bez reszty sprawie niepodległości Polski, uczestnik wojny obronnej Polski z bolszewikami, w czasie okupacji aktywny

uczestnik akowskiego podziemia, cieszył się zaufaniem kierownictwa AK OP9. Posiadłość Jana Gałęzowskiego położona nad brzegiem rzeki Por, z dala od zabudowań wioski Zakłodzie, na wzgórzu, z którego łatwo było obserwować drogę prowadzącą od strony Mokregolipia i Radecznicy. Posiadała dobrze zamaskowane ukrycia, w razie niebezpieczeństwa była doskonałym miejscem spotkań dowódców oddziałów zbrojnych AK OP9. W spotkaniach tych uczestniczył także kapelan oddziałów leśnych Wacław Płonka – bernardyn z Radecznicy. Jan Gałęzowski udzielał także pomocy materialnej oddziałom zbrojnym AK. Spora część mąki robionej nocą we młynie, także za pośrednictwem zakonników z Radecznicy ( w postaci wypieczonego w piekarni zakonnej chleba) dostarczana była do lasu dla partyzantów. Oprócz pomocy materialnej udzielanej oddziałom partyzanckim stacjonującym w lasach w okolicy Radecznicy, Jan i jego żona Florentyna udzielali pomocy materialnej – żywnościowej, a nawet schronienia wielu rodzinom wysiedlonym z Sułowa i Szczebrzeszyna, m.in. rodzinom Guzów i Czopów z Deszkowic. Również piszący o tym Aleksander Przysada wraz z matką i bratem Stefanem, a później ojcem Andrzejem, członkiem kierownictwa BCH ps. ,,Kłos, poszukiwanym przez gestapo, ukrywali się w mieszkaniu p. Gałęzowskiego do końca wojny. Florentyna Gałęzowska była cioteczną siostrą Marianny Przysadowej, mojej matki - obie pochodziły z rodziny De Patrów.

Page 6: Chrząszcz - Marzec 2011 (nr 60)

6

CHRZĄSZCZ NR 3 (6) W latach 70-tych Florentyna i Jan Gałęzowscy zamieszkali w Szczebrzeszynie na ulicy Trębackiej u córki Róży, żony Jerzego Florkiewicza. Jan zmarły 31 stycznia 1985 roku i wcześniej zmarła jego żona Florentyna – prawnuczka sztabowego oficera Napoleona, uczestnika kampanii 1812 roku przeciw Rosji – Franczeska De Patro- zostali pochowani we wspólnym grobie na cmentarzu w Szczebrzeszynie. Także Jerzy Florkiewicz – zięć Gałęzowskich – uczestnik wojny obronnej 1939 roku, żołnierz AK zmarły 23 grudnia 1986 roku, wraz z żoną Różą zmarłą w 1995 roku, są pochowani na cmentarzu w Szczebrzeszynie. Tadeusz Kita Urodził się w 1920 roku w Deszkowicach, w parafii św. Mikołaja. Był synem Walentego i Katarzyny z Traczykiewiczów. Zasłynął jako współorganizator i uczestnik zbrojnego podziemia Zamojszczyzny. Po klęsce wrześniowej w 1939 roku powstało zbrojne podziemie prowadzące walkę z hitlerowskim okupantem naszego kraju. W Szczebrzeszynie tworzyli go absolwenci i profesorowie dawnego Seminarium Nauczycielskiego, aktualnie istniejącego Gimnazjum Ogólnokształcącego Nr 502 oraz gimnazjaliści. Z Seminarium Nauczycielskiego rekrutowało się wielu dowódców okolicznych oddziałów AK, w których służyli także uczniowie i absolwenci szczebrzeszyńskiego gimnazjum. Wielu z nich po ustaniu walk wojsk polskich z niemieckimi zaczęło zbierać broń i amunicję z pobliskich pobojowisk i chować ją z myślą o walce z Niemcami. Jednym ze ,,zbieraczy’ takiej broni był Tadeusz Kita z Przedmieścia Zamojskiego. Zgromadził wiele zwykłych karabinów, karabin maszynowy, kilka sztuk broni krótkiej i dużo amunicji. Cały ten arsenał ukrył w budynkach gospodarczych swoich rodziców. Gromadząc broń planował konspiracyjne organizowanie akcji zbrojnej przeciw Niemcom – okupantom Szczebrzeszyna i okolic. W tym celu porozumiał się z kolegami z gimnazjum – mieszkańcami sąsiednich Brodów Dużych, Henrykiem Marczewskim i Józefem Wajlerem, i wspólnie utworzyli grupę szturmową ,,Jurand”. Uczestnicy tej grupy występowali odtąd pod pseudonimami: Henryk Marczewski ,,Jurand’, Józef Wajler ,,Czarny”, Tadeusz Kita ,,Długi” (zapewne dlatego, że był wysokiego wzrostu).

Grupa ,,Jurand” rozpoczęła działalność już w lutym 1941 roku. Wtedy to uwolniła, tylko sobie znanym sposobem, z aresztu w Szczebrzeszynie aktywnych uczestników ruchu oporu, później żołnierzy oddziałów AK: Piotra Jóźwiaka z Brodów – absolwenta Seminarium Nauczycielskiego i oficera rezerwy Chwiejczaka z Żurawnicy oraz ze Szczebrzeszyna Wybacza i Aleksandra Bortkiewicza, podchorążego zawodowego ps. ,,Mongoł”. Uczestnicy tej akcji nie zostali rozpoznani, grupa szturmowa ,,Jurand” została zaakceptowana prze dowództwo AK Rejon Szczebrzeszyn. Wkrótce dostała następne zadania do natychmiastowego wykonania. W Święta Wielkanocne w 1942 roku przybył do rodziny w Szczebrzeszynie oficer łącznikowy AK Kamiński. Oficer ten został aresztowany i osadzony w areszcie żandarmerii w Szczebrzeszynie, skąd miał być dostarczony do siedziby gestapo w Zamościu. Dnia 8 kwietnia 1942 roku członkowie grupy ,,Jurand” podstępnie wywołali z mieszkania dozorcę aresztu i po sterroryzowaniu zabrali mu klucze , wyprowadzili z aresztu więźnia,a zamknęli w nim dozorcę. Uwolnionego oficera uwolnili z kajdanek (odbyła się to na stacji Klemensów) i przekazali do komórki AK – Krzywe. Po wykonaniu zadania członkowie grupy ,,Jurand” poszli spać do swoich domów. Był to duży błąd, gdyż dozorca rozpoznał ich i natychmiast po wszczęciu alarmu zawiadomił posterunek żandarmerii. Żandarmeria, która prowadzona była przez gestapowca Kitzmana, znającego Brody Duże (wcześniej był nauczycielem w szkole w Brodach), przy pomocy policji granatowej otoczyła kolejno domy Wajlera i Marczewskiego. Henryk Marczewski zdołał uciec, zaś Józefa Wajlera w czasie ucieczki zastrzelono. Nie poszukiwano tylko T. Kity. gdyż nie został on rozpoznany. W czasie akcji pozostawał z bronią i granatami na zewnątrz budynku, ubezpieczając towarzyszy od strony ulicy. W powstałej sytuacji plany osobowego zwiększenia oddziału szturmowego i odpowiedniego wyposażenia w broń upadły. Większość broni przekazał T. Kita członkom zbrojnego oddziału związanego ze szkołami Szczebrzeszyna. O posiadanej przez ,,Długiego” broni dowiedział się Leopold Rytko – konfident niemiecki. Powiadomił o tym gestapo. Czwartego czerwca 1942 roku dokonano w budynkach rodziców Tadeusza rewizji, w czasie której znaleziono karabin maszynowy, broń krótką i sporą ilość amunicji. Tadeusz oświadczył, że broń przechowywał w tajemnicy przed rodziną. Gestapo aresztowało go i osadziło w więzieniu w Biłgoraju.

Page 7: Chrząszcz - Marzec 2011 (nr 60)

CHRZĄSZCZ NR 3 (6)

7

Tam został poddany bardzo ciężkim badaniom (torturom) w celu uzyskania informacji o przynależności do jakiejś organizacji zbrojnej. Pytano go również o innych uczestników akcji zbrojnych. Nikogo nie wydał, sam również nie przyznał się do udziału w grupie szturmowej. Odnośnie broni zeznał, że znalazł ją podczas zbierania grzybów i zachował do celów kolekcjonerskich. Oczywiście gestapo nie dawało wiary jego zeznaniom. W toku powtarzanych badań, którym towarzyszyły okrutne tortury, został przez gestapo zamordowany. Jedyny dokument, jaki pozostał po Tadeuszu Kicie ps. ,,Długi,” to akt urodzenia o zapisie: ,,Kita Tadeusz urodził się w 1920 roku w Deszkowicach w parafii św. Mikołaja”. Dokumentem o jego działalności, jako o jednym z pierwszych uczestników zbrojnego podziemia, mieszkańcu Przedmieścia Zamojskiego są uzyskane przeze mnie wiadomości od jego współtowarzyszy walki, którzy po przeżytej wojnie zasiedli ponownie jako uczniowie, by dokończyć przerwaną przez wojnę naukę. Ja jako ich nauczyciel uczestniczyłem w tym procesie edukacyjnym. Mam nadzieję, że niniejsze wspomnienie pozwali zachować pamięć o tym niezwykłym człowieku, jakim był partyzant Tadeusz Kita ps. ,,Długi”. Aleksander Przysada Dr Tałanda Nasze miasto jest zbudowane na płaskim terenie i graniczy od strony południowej (red. wschodniej) z dość sporą rzeką (Wieprz), a na zachodzie mamy już wzgórza. Między nimi jest droga prowadząca do miast: Goraj i Biłgoraj. Na stoku wzgórza leży cmentarz żydowski, a nieco wyżej cmentarz katolicki. Nikt przy zdrowych zmysłach nie zaryzykował podróżowania tą drogą w nocy. Nasze miasto było wielokrotnie niszczone przez pożary i zawsze odbudowywano je na starych fundamentach. Było więc oczywiste, że kopiąc w jakimkolwiek celu, można było odnaleźć głębokie doły – prawdopodobnie stare piwnice. Jeden z takich wykopów znajdował się w pobliżu mojego domu, na małym przykościelnym cmentarzu. Unikaliśmy jednak zaglądania do tej wielkiej ciemnej dziury. Sądziliśmy, że zobaczymy tam duchy. Duży obszar, gęsto porośnięty olbrzymimi drzewami i krzakami, ciągnął się aż na wzgórza i do wąwozów tam istniejących. Ta złowróżbna przestrzeń była przez wszystkich uważana za zakazaną.

Polacy nazywali ten teren „Żydowską Szkołą”. Dlaczego? Nie było tam żadnych budynków ani nawet pozostałości po dawnych budowlach, ani też śladów po ewentualnych dawnych użytkownikach. Pytałem o to moich polskich przyjaciół. Nikt nie znał prawdziwej odpowiedzi, lecz Żydzi wierzyli, że otwarte jamy w wąwozach prowadzą wprost do Ziemi Świętej, a także w to, że gdy przyjdzie Mesjasz, będzie to skrót drogi do Jerozolimy. Ale w czasach, w których mieszkałem w shtetel, to było straszne, zakazane miejsce. Nikt, jeśli pamiętam, nie odważył się wejść do środka. Mówiono bowiem, że gdyby ktoś wszedł do którejś z jaskiń – nie wyszedłby żywy. Tak więc unikaliśmy tych miejsc, podobnie jak trzymaliśmy się z daleka od szczebrzeskiego zamczyska, które runęło na skutek pożaru (red. w 1583 roku) . Ono także było uważane za siedlisko duchów. Ale okazało się, że i ja, i wszyscy inni, byliśmy w błędzie. Po moim wyjeździe ze Szczebrzeszyna w wieku kilkunastu lat, młodzi śmiali ludzie rozpoczęli badania tego miejsca, które nazwano „Żydowską Szkołą”. W 1984 r. ci nieliczni z naszego miasteczka, którzy zdołali się uratować, niektórzy w Izraelu, inni w USA, jeszcze inni w Kanadzie i w wielu innych miejscach, zgromadzili dotychczasową wiedzę i opublikowali ważną książkę o moim miasteczku, Szczebrzeszynie. Dowiedziałem się wiele, czytając ten materiał. Była tam lista ludzi zamordowanych, wspomnienia różnych byłych mieszkańców, pamiętniki tych kilku, którzy przeżyli, a także opowieści mieszkańców, którzy znaleźli się tam już po moim wyjeździe. Znajdują się w tej księdze także wyniki wielu przeprowadzonych badań z prawie tysiąca lat tego starego, żydowskiego miasteczka (red. obecność Żydów datuje się od początku XVI wieku) Wśród tych opracowań były także opisy tego niedostępnego obszaru o strasznej nazwie „Żydowska Szkoła”. Dwóch młodych ludzi, pracując niezależnie od siebie i rejestrując wszystko to, co widzieli, poczyniło odkrycie godne uwagi. Według nich, przed wielu laty grupa Żydów osiedliła się w Szczebrzeszynie. Byli to ci, którzy usiłowali uciec przed prześladowaniami ich, jako Hebrajczyków (red. przodkowie Izraelitów). Niewątpliwie musieli oni przyjąć religię Polaków, aby uchronić życie, ale w tajemnicy praktykowali swoje żydowskie wyznanie, właśnie w tych wąwozach i jaskiniach.

Page 8: Chrząszcz - Marzec 2011 (nr 60)

CHRZĄSZCZ NR 3 (6)

8

We wspomnianej książce autorzy opisują ściany tych wąwozów w detalach. Ściany te, a także pobliskie drzewa, miały hebrajskie napisy. Było oczywiste, że te znaki zrobiono tak, że można było odtworzyć żydowski kalendarz. Mając odpowiedni kalendarz, można było ustalić, kiedy miały być obchodzone odpowiednie święta. Autorzy zauważyli także, że ci ukrywający się Żydzi chowali swoich zmarłych w bardzo charakterystyczny sposób: nie głęboko w ziemi, ale raczej układając ich w niewielkich wgłębieniach, blisko ścian zewnętrznych, tak by grób można było szybko rozebrać, a wtedy kości były zbierane i składane w większym dole. Ciekawe, kim byli ci Żydzi? Skąd przybyli i gdzie oni są teraz? Myślę, oczywiście, o ich potomkach. Szkoda, że badania te nie były prowadzone z większą dokładnością. Teraz jest już za późno. Jestem bowiem przekonany, że po tylu latach wszystko jest już zatarte.

*** Naszym najbliższym sąsiadem była polska rodzina o

nazwisku Tałanda. Głową rodziny był medyk, który uratował mi życie, a także dbał o zdrowie całej mojej rodziny. Ale to opowieść na inną okazję. Ich dom był piękny. Ostatni na naszej ulicy, był

nadzwyczajny. Podłogi miał wyłożone parkietem, meble zaś sprowadzone z Francji. Córki odebrały wykształcenie także we Francji, a jedyny syn, Sasza, był moim najlepszym przyjacielem. Uczył mnie, jak zbudować aparat fotograficzny, który zresztą nie mógł działać, ponieważ nie udało mi się znaleźć dobrego obiektywu. W rewanżu ja nauczyłem go czytać i pisać w Jidisz, co było zadaniem nadzwyczaj trudnym dla nie-Żyda. Ale on uczył się pilnie i rzeczywiście opanował ten język. Jedna z córek Tałandy grała na pianinie. Dobry

doktor Tałanda otrzymał je jako specjalny dar i wynagrodzenie za opiekę nad chorą córką wielkiego właściciela ziemskiego. Tałandzianka grała najczęściej Chopina; od dzieciństwa więc szopenowskie kompozycje pozostają mi w pamięci. Córki Tałandy nie wybierały na mężów miejscowych mężczyzn. Ich mężowie pochodzili zawsze z daleka, a państwo młodzi po ślubie nigdy nie wracali do domu. Członkowie tej wielkiej rodziny byli częstymi gośćmi w naszym domu, my zaś bywaliśmy u nich. Podczas świąt żydowskich, zwłaszcza Paschy, moja matka posyłała im słynną rybę po żydowsku (Gefilte Fish), która była jej specjalnością. Zanosiła im także trochę macy i jej ulubionego kompotu.

Żywność była wówczas droga, w rewanżu więc otrzymywaliśmy mleko od ich krów i owoce z ich ogrodu. Unicestwienie całej mojej rodziny, która została w Szczebrzeszynie, zostało poświadczone przez naszego przyjaciela, dr Tałandę. Pewnego dnia rozmyślając nad tym, co opisałem w tych opowieściach, przyszła mi nagle do głowy pewna myśl dotycząca przyjaciela rodziny, najlepszego sąsiada, dr Tałandy. To nie jest polskie nazwisko. Podczas moich poszukiwań w księgach adresowych całej Europy nie znalazłem tego nazwiska ( red. Tałandowie wywodzili się z Rosji, nazwisko jest z terenów Ukrainy, Tałandowie nie ukrywali, że byli Ukraińcami.). Czy ten dobry człowiek mógł wywodzić się z owych dziwnych Żydów, którzy zajmowali niewielką część naszego shtetel? „Tałanda” brzmi dla mnie z hiszpańska. Czy doktor był przodkiem tej grupy Żydów zmuszanych do praktykowania swej religii w jaskiniach? Mam nadzieję, że tak, i chciałbym w to wierzyć, ale chyba nigdy nie poznamy całej prawdy. Klepsydra czasu i niemieccy oprawcy wymazali wszystko, co miasto posiadało. Nie, jednak to nie jest cała prawda. Tak długo, jak Ty, czytelniku, podtrzymujesz te wspomnienia, czytając je. Filip Bibel

Lekcja historii. Prezentowane poniżej relacje przekazała mi pochodząca z pow. hrubieszowskiego kobieta, którą spotkałam zupełnie przypadkowo, a może takie było zrządzenie losu, by w minimalnym chociaż stopniu zasygnalizować trudne wątki naszej polskiej historii na przestrzeni ostatnich kilkudziesięciu lat Pamiętam czasy komunistyczne w latach sześćdziesiątych (ja jestem z roku 1942), to mógł być rok 1953 lub 1954, może już zmarł Stalin, ale Bierut żył . Mój tato został aresztowany i osadzony w więzieniu najpierw w Hrubieszowie, a później w Zamościu. Pozbawiony został wolności na rok za to, że nie był już w stanie oddać tzw. kontyngentu (resztek zboża, chodziło o pszenicę). Raz byłam z moją drugą mamą (tato ożenił

się drugi raz) na widzeniu u mojego taty. Wyszedł po długim czasie, bardzo brudny, we flanelowej koszuli, bardzo długie włosy, broda, której nigdy nie nosił. Bardzo chudy i mówi do mojej mamy: Weronka, sprzedaj krowę i oddaj resztę pszenicy, bo stąd nigdy nie wyjdę.

Page 9: Chrząszcz - Marzec 2011 (nr 60)

9

A mama powiada: przecież dzieci już nie będą miały mleka. A ojciec: trudno, jak wyjdę to coś poradzimy. Mama sprzedała tę krowę, kupiła pszenicę, oddała kontyngent i wypuścili mojego ojca. Opowiadał, bo tego faktu nie pamiętam – w Wigilię o 2.00 w nocy piechotą przyszedł około 60 km. Pochodziliśmy z hrubieszowskiego z miejscowości Gródek nad Bugiem. W tym Gródku mieszkaliśmy, tam spędziłam dzieciństwo, chodziłam do szkoły podstawowej. Okupację znam tylko z opowieści mojego taty. Mieszkaliśmy we Włodzimierzu Wołyńskim. Na Wołyniu byliśmy osiedleni, dlatego że mój dziadzio (pochodził z lubelskiego) tam wyjechał z rodziną, ja nie wiem dlaczego. Mieszkali nie w samym Włodzimierzu tylko w Marcelówce, 2 czy 3 kilometry od Włodzimierza. Dziadkowie wyjechali bardzo dawno, chyba w XIX wieku albo i wcześniej, tato się tam urodził w 1900 roku. Tam mieszkali Czesi, Niemcy, Ukraińcy, Polacy. To była mieszanina narodowości. Żyli bardzo życzliwie wobec siebie, dowodem jest, że mój tato opowiadał fakt - miał 25 chrześniaków, dzieci Ukraińców. Mój dziadzio z kolei, to co pamiętam jak mi opowiadał , chciał się dorobić. Był pod zaborem austriackim. Miał czworo dzieci – dwóch synów i dwie córki. Jeden syn zmarł jako 15- letni chłopak na zapalenie opon mózgowych. Wybrał się do Ameryki wraz ze swoim szwagrem. Przekupili strażników Austriaków i dostali się jakoś na statek. Nie wiem skąd statek odpływał, bo to duże szczegóły i dawne lata. Trzy miesiące płynęli do Nowego Jorku. Dopłynęli. Dziadzio dostał tam pracę, szwagier dziadzia również. Pracował w hucie. To opowiadał, jak paśliśmy krowy z dziadziem, że koń tak ciężko nie pracował, jak on tam. Chciał zostać, prosił babcię, żeby przyjechała z dziećmi. Babcia się nigdy na to nie zgodziła. I dziadzio wrócił. Nie wiem, po jakim czasie. Był później leśniczym u hrabiego, bo to jeszcze hrabiowie byli. Kupił materiał na mieszkanie, mieli się budować, a wtedy wybuchła I wojna światowa. Byli tam cały czas, mieszkali dopóki Stalin nie zaczął wypędzać (na szczęście) tutaj, a nie na Syberię, Kaukaz, czy do Kazachstanu. Jeszcze taki ważny element historyczny, opowiadał mój tata, jak już byłam dorosła: jak strasznie Ukraińcy byli nastawiani przez Niemców przeciwko Polakom. Jedna nasza kuzynka była w małżeństwie z Ukraińcem. Po jednym z zebrań przyszedł do domu, wyciągnął ją spod łóżka i zamordował, swoją własną żonę.

Moja babcia z kolei (kiedy już jako rodzina uciekliśmy przed Ukraińcami do Włodzimierza Wołyńskiego)- dziadzio prosił : nie jedź- chciała kury zabrać, kilka kur. Nie wiemy, ale to, co mówili świadkowie, młodzi Ukraińcy złapali babcię i w lesie zamordowali – nie wiemy, gdzie jest pochowana. Tato mój płakał do swojej samej śmierci, bo nie wiedział , gdzie jego mama jest pochowana, gdzie znajdują się jej szczątki. Nienawiść była niesamowita. Niemcy, z relacji moich bliskich, najbliższych ludzi, bo i stryj (był w partyzantce, został ranny, żyje, ma 94 lata), mój ojciec (był starszy od stryjka o 17 lat, zmarł w 1980 roku), więc niesamowita była nienawiść Ukraińców. Niemcy byli lepsi, bo nawet jeśli były na robotach dzieci, to coś dali do zjedzenia. Taki fragment opowiem, ciekawy, który zobrazuje też postawę oficera niemieckiego, pozytywną postawę, no bo trzeba mówić rzeczy dobre i złe. Taka jedna okoliczność. Moja mama urodziła mnie jako pierwsze dziecko, prawdopodobnie była bardzo ładna, długie czarne włosy (siostra jest do niej podobna, ja raczej do taty). Myśmy zajmowali jedną część domu we Włodzimierzu, a oficerowie niemieccy drugą część domu. Musiało to być budownictwo dwuczęściowe. Pewnego razu przyszedł oficer niemiecki pijany, z bronią, bo oni zawsze z pistoletem chodzili, wszedł do pokoju mamy (tato był przy tym, ale przecież był bezradny, cóż mógł poradzić) i spojrzał, że mama leży w połogu z małym dzieckiem i wyszedł. Szybko się stamtąd wyprowadził, jednak było wstyd... Opowiadano mi w Katowicach, gdzie mieszkałam już jako licealistka. Żołnierze radzieccy gwałcili kobiety, niszczyli meble, niszczyli wszystko, robili niesamowite spustoszenie. Moje dzieciństwo to wiele wspomnień. Katyń był zawsze na ustach mojego taty, mojego stryja. Dziadzio nie wspominał, może się bał przy dziecku mówić. Moja babcia widziała oficerów we Włodzimierzu, jak wsadzali ich do wagonów i odjeżdżali w niewiadomym kierunku, ale wszyscy wiemy, że jest Katyń. Są trzy miejscowości – Charków, Miednoje, Ostaszków. Największym miejscem zbrodni jest Katyń. Moja babcia była właśnie świadkiem wsadzania oficerów polskich do pociągu towarowego na dworcu we Włodzimierzu Wołyńskim. To są takie moje fragmentaryczne wspomnienia z dzieciństwa. Takie najbardziej bulwersujące, takie co zapamiętałam...

CHRZĄSZCZ NR 3 (6)

Page 10: Chrząszcz - Marzec 2011 (nr 60)

CHRZĄSZCZ NR 3 (6)

10

Jako dzieci mieliśmy tak zwane płukanie mózgów, dlatego, że w domu starsi mówili o Stalinie rzeczy te, co się działy naprawdę, natomiast w szkole zupełnie odwrotnie, że dawał cukierki, które spadały z sufitu. Jak sobie dzisiaj uwiadamiam, to dawał Stalin, największy przyjaciel... Pewnego razu, radia wówczas nie pamiętam, chyba nie było jeszcze u nas w domu ( później były tak zwane "toczki", "kołchoźniki"), więc żadnych informacji z zewnątrz. To był rok 1953, chodziłam do szkoły, miałam 11 lat, to musiałam być chyba w czwartej klasie (nie wiem czy od 7 czy od 8 lat chodziło się do szkoły, bo tego nie pamiętam, ukończyłam siedem klas szkoły podstawowej). Przyszłam do domu , a mój tato reperował pułszorki na konie, bo miał bardzo ładne konie, lubił to po prostu, zresztą musiały pracować w polu, bo [tato] pracował u kogoś i u siebie. Ja z wielkim płaczem przyszłam do domu, tato już był po więzieniu bodajże. Nie pamiętam. Co się stało? - pyta się mój tato. Tato, Stalin umarł. Tato wziął pułszorka i bardzo mnie zbił. Proszę sobie wyobrazić, jak dramatyczne to zostało w psychice dziecka. Ojciec był nerwowy (zareagował tak chyba na samo słowo Stalin), bo był to mądry człowiek, poważny, człowiek szlachetny i wiem, że miał prawo się zdenerwować. Później to wytłumaczyliśmy sobie. Mieliśmy takie wspaniałe relacje, że takiego ojca życzyłabym każdemu. Ale pamiętam ten moment właśnie, pamiętam ten moment... To była taka scena dramatu wielkiego. Dziecko płaczące, że Stalin umarł, rozdarcie ojca serca, jaką to dziecko ma świadomość w szkole nabitą. Takie były czasy. Przypomniało mi się jeszcze coś z naszych czasów. Jest stan wojenny, wówczas pracowałam zawodowo i musiałam przejechać województwo wówczas zamojskie do lubelskiego. Potrzebna była jakaś przepustka, zezwolenie dla mnie i dla kierowcy. Oczywiście wszystkie dokumenty miałam. Jesteśmy zatrzymani przez policjanta i żołnierza. Żołnierz, młody człowiek (stan wojenny na tej granicy, na tym pasie granicznym województwa zamojsko – lubelskiego) bierze mój dowód (a w moim dowodzie osobistym do czasów demokracji jako miejsce urodzenia miałam wpisane ZSRR, z tego tytułu miałam nieprzyjemności i w Katowicach - jesteś Rosjanka, mówili. Musiałam tłumaczyć. To dla mnie nic strasznego, tylko straszne jest dla mnie to, że młodzież nie zna zupełnie historii) i mówi do mnie tak (cytuję jego słowa): "proszę pani, jest pani Rosjanką, a tak wspaniale mówi pani po polsku".

A ja mówię: proszę pana, jak mogę wyrazić to, co czuje, nie mogę tego wyrazić, ale bardzo bym prosiła, by pan poczytał historię i zobaczył, dowiedział się czy był kiedyś Włodzimierz i Wołyń polski, czy radziecki. Proponuje to panu. Potem pożegnałam się. Będę pamiętała to do dziś. Po prostu młodzi ludzie bądź nie chcą, bądź (nie umiem tego wytłumaczyć), nie mają przekazane. To jest bardzo niepokojące, że tak mało rozumieją historię Polski. Rozmowa miała miejsce na trasie Lublin – Zamość w dniu 4 lutego 2011 roku opracowała Regina Smoter Grzeszkiewicz Romuald Kołodziejczyk

Dwudziesta rocznica śmierci mjr Tadeusza Kuncewicza Ps. ,,Podkowa”.

Ósmego lutego br. minęła 20 rocznica śmierci śp. mjr Tadeusza Kuncewicza ps. „Podkowa”. Dla uczczenia Jego pamięci w niedzielę 13 lutego została odprawiona w kościele św. Ap. Piotra i Pawła w Warszawie-Pyrach msza św. celebrowana przez ks. kanonika Stanisława Kalinowskiego, który w swoim wystąpieniu powiedział: Dzisiaj, w 20 rocznicę śmierci, pragniemy uczcić pamięć śp. mjr Tadeusza Kuncewicza noszącego pseudonim „Podkowa”, jednego z najdzielniejszych dowódców oddziałów partyzanckich na Zamojszczyźnie. Jego heroiczna walka była związana z obroną ludności Zamojszczyzny przed eksterminacją.

Wysiedlano ją i umieszczano w obozach, w których brutalnie odbierano matkom dzieci wywożone później do Niemiec celem germanizacji. Na miejsce wysiedlonych przywożono volksdeutsch’ów z krajów podbitej Europy, tworząc przyszły niemiecki wał przed „słowiańskimi podludźmi”. Ucierpiało w ten sposób około 110 tysięcy osób.

Major Kuncewicz był jednym z pierwszych, którzy organizował opór miejscowej ludnośc, tworząc oddział partyzancki Armii Krajowej. Wyróżniał się brawurą i skutecznością podejmowanych akcji, przy minimalnych stratach swoich ludzi. Dlatego Komenda Główna AK, podejmując decyzję przyjścia Zamojszczyźnie z pomocą, pod jego dowództwo kieruje tzw. Kompanię Warszawską, w której uczył się rzemiosła partyzanckiego „cichociemny”, późniejszy dowódca słynnej 27 Dywizji Wołyńskiej płk. Sztumberk-Rychter „Żegota”, i nie mniej sławny na tamtych terenach „cichociemny” mjr Hieronim Dekutowski „Zapora”. Do dzisiaj wśród ludności Zamojszczyzny przechowała się żywa legenda „Podkowy” i wdzięczność wielu ludzi za ocalenie im życia. Ilekroć brał udział w różnych uroczystościach kombatanckich na Zamojszczyźnie – był witany jako bohater. W 1944 roku po walkach z Niemcami „Podkowa” zdobywa miasto Szczebrzeszyn. Tu, po wejściu wojsk sowieckich – zamiast oczekiwanej wolności - następuje rozbrojenie oddziału przez NKWD, aresztowania AK-ców i wywózki na Sybir. „Podkowa” podejmuje walkę ponownie, tym razem z komunistyczną władzą, z NKWD i UB. c.d. na stronie 11

Page 11: Chrząszcz - Marzec 2011 (nr 60)

11

CHRZĄSZCZ NR 3 (6)

Propozycje MGBP w Szczebrzeszynie

Miejsko-Gminna Biblioteka Publiczna w Szczebrzeszynie proponuje Państwu w marcu kolejne nowości wydawnicze.

Pierwsza to najgłośniejszy przypadek opętania w historii, o którym mówiła połowa świata. Mowa tutaj o książce napisanej przez ks. Jose Antonio Fortea „Prawdziwa historia egzorcyzmów Anneliese Michel". Jej życie i śmierć stały się inspiracją dla twórców filmu „Egzorcyzmy Emily

Rose".

Drugą proponowaną nowością jest powieść najpopularniejszej autorki literatury obyczajowej w Polsce Katarzyny Grocholi „Zielone drzwi". Historia autorki pokazuje, że najbardziej zaskakujące scenariusze pisze życie. W swojej niezwykle osobistej opowieści pisarka w typowy dla siebie błyskotliwy i mądry sposób

udowadnia swoje życiowe motto: „Trudne Nas Umacnia".

Najmłodszym proponujemy serię o kucyku Białku, która jest dedykowana szczególnie dzieciom uczącym się czytać. Celowo dobrana wielkość liter, przejrzysta konstrukcja zdań, fascynujące przygody - to wszystko wzmacnia koncentrację i pozwala uniknąć znużenia, które może towarzyszyć dzieciom

rozpoczynającym samodzielne czytanie. W skład serii wchodzą: „Białek idzie do szkoły", „Białek w zoo", „Białek i baran Teodor".

Zapraszamy. MGBP w Szczebrzeszynie

Rozbija więzienia i uwalnia więźniów – Akowców m. in. 15 dziewcząt – żołnierzy AK z Powstania Warszawskiego. Widząc jednak bezsilność walki z terrorem UB opuszcza wraz z odziałem terytorium Polski i przedostaje się do amerykańskiej strefy okupacyjnej. Tragiczny finał tej wyprawy spowodował, że „Podkowa” stanął przed komunistycznym sądem polskim, który skazał Go na 10 lat więzienia, utratę praw obywatelskich i kombatanckich. Nie poddaje się, podejmuje próbę utworzenia Środowiska, które skupiałoby byłych żołnierzy AK. Starania te, mimo ogromnych trudności, powiodły się w 1983 roku, kiedy to powstało Środowisko 9 pułku piechoty Legionów AK Ziemi Zamojskiej. Środowisko, które założył, dokonało wielu upamiętnień czynów zbrojnych Armii Krajowej. Kaplicę poświęconą poległym zmarłym dowódcom oddziałów partyzanckich – w kościele garnizonowym w Zwierzyńcu. Tablicę-wotum poświęconą pamięci poległym i pomordowanym obrońcom Zamojszczyzny, umieszczoną na Jasnej Górze w Częstochowie. Tablicę poświęconą żołnierzom Zamojszczyzny oraz Kompanii Warszawskiej umieszczoną w Katedrze Polowej WP. Docenił działalność żołnierzy AK Zamojszczyzny nasz Ojciec Św. Jan Paweł II – przekazując swoje pisemne błogosławieństwo.

Dziś w 20 rocznicę śmierci mjr Tadeusza Kuncewicza ps. „Podkowa” zgromadzili się tu Jego żołnierze, podwładni, koledzy i przyjaciele, by złożyć Mu najwyższy hołd i uznanie.

Kościół był pełen wiernych, gdyż była to msza kończąca wizyty duszpasterskie tzw. kolędę.

We mszy św., w wydzielonych ławkach, wzięli udział członkowie Środowiska 9 pp. Leg. Armii Krajowej Ziemi Zamojskiej na czele ze swoim Zarządem, a także córka „Podkowy” Maria, przedstawiciele Warszawskiego Okręgu Światowego Związku Żołnierzy AK oraz gen. dywizji Krzysztof Szymański związany ze Środowiskiem poprzez swoich rodziców członków AK Rejonu Szczebrzeszyn.

Po mszy św. wszyscy spotkali się przy grobie „Podkowy”. Złożono kwiaty i zapalono znicze. Mjr inż. Marian Bronikowski, prezes Zarządu Środowiska, jeden z najmłodszych żołnierzy oddziału partyzanckiego „Podkowy”, wspominał swego dowódcę jako tradycyjnego polskiego zagończyka, szybkiego w podejmowaniu decyzji, brawurowego w działaniu, uwielbianego przez podwładnych, mającego tzw. wojenne szczęście, gdyż straty poniesione przez jego oddział podczas walk były w praktyce niewielkie. Wspominał też swego przyjaciela z oddziału 19- letniego „Podkówkę” młodszego brata „Podkowy”, który po akcji przebijania się oddziału w 1945r. do amerykańskiej strefy okupacyjnej, został zamordowany w czechosłowackim więzieniu.

Głos zabrała także pani Maria Kuncewicz wspominając swojego tatę jako wyjątkowo dobrego ojca - dzięki jego uporowi zawdzięcza m.in. ukończenie studiów. Podziękowała również Zarządowi Środowiska za zorganizowanie tego spotkania. Przy pięknej, słonecznej pogodzie kombatanci i ich goście, którzy nierzadko spotkali się po latach, wspominali dawne chwalebne lata swojej młodości.

Page 12: Chrząszcz - Marzec 2011 (nr 60)

CHRZĄSZCZ NR 3 (6)

12

Traktat o drzewach Widziałam drzewa idące na bal... Sunęły lekko rządkiem ustawione, przez pola, trącane wiosennym oddechem poranka. Widziałam drzewa samotne, uparcie wrastały w glebę, w przestrzeń, w czas walcząc z deszczem, chłodem i wiatrem o przetrwanie... Widziałam drzewa dumne, jak mąż syty chwały, godzien uwielbienia – te zawsze są samotnie niezależne od okoliczności. Widziałam drzewa zakochane – wtulone w siebie rosły obok drogi, pośrodku pola, na obrzeżach lasu. Tylko z sobą... Są drzewa smutne, obwisłe gałęzie niczym troski ludzkie przygniatają je w dół, w dół... Są drzewa, które lubią marzyć. Takie poznasz od razu, tajemnicze, nieobecne, tylko korzeniami wrosłe w rzeczywistość, tylko... Drzewa lubią kąpać się w słońcu po długich, zimowych, mrocznych porankach wyciągają nagie ramiona w stronę ciepła, chłonąc je łapczywie na kolejne jesienie życia. Są długowieczne, więc żyją podwójnie. Czasem drzewa żarty sobie stroją z ludzi, strasząc szumem, szelestem, mową o zmierzchu niepojętą. Ja wiem, że one tak śpiewają swoją wdzięczność Bogu. Za co? Tajemnica drzew jest tajemnicą twórczego aktu stwarzania. na trasie Lublin – Zaporze 3 lutego 2011 roku Regina Smoter Grzeszkiewicz

Synagoga w Szczebrzeszynie w okresie międzywojennym

„Chrząszcz” – miesięcznik informacyjny www.chrzaszcz.tk

Wydawca – Stowarzyszenie Przyjaciół Szczebrzeszyna Redakcja –Zygmunt Krasny, Joanna Dawid, Leszek Kaszyca, Zbigniew Paprocha, Mateusz Sirko Adres : 22-460 Szczebrzeszyn ul. Pl. T. Kościuszki 1 E-mail: [email protected] Projekt rysunku Chrząszcza – Monika Niechaj